Iris Johansen
Śmiertelny przypływ
Tytuł oryginału Fatal Tide
Północny Irak, 6 stycznia 1991
Kelby płynął w lodowatej, nieruchomej wodzie. Był śmiertelnie
wyczerpany i spragniony. Wiedział, że wystarczy otworzyć usta i
woda wpłynęłaby do jego gardła, ale najpierw musiał zobaczyć te
drzwi. Były ogromne, bogato zdobione i przywoływały go do siebie...
I wreszcie do nich dotarł. Przepłynął pod łukowatym sklepieniem
i ujrzał miasto.
Potężne, białe kolumny wybudowane, by trwać na wieki. Ulice
wyznaczone w perfekcyjnym porządku. Wspaniałość i symetria w
każdym calu...
- Kelby.
Ktoś nim potrząsał. To Nicholas. Poderwał się przestraszony.
- Już czas? Nicholas przytaknął.
- Powinni przyjść tu po ciebie za jakieś pięć minut. Chciałem się
tylko upewnić, że jesteśmy zgodni. Zdecydowałem, że narysujemy
plan, ale ja sam ich tam zaprowadzę.
- Wykluczone.
- Ty wszystko spieprzysz. Od trzech dni nic nie jadłeś i nie piłeś,
a kiedy przynieśli cię z powrotem do celi, wyglądałeś jak po zderzeniu
z ciężarówką.
- Zamknij się. Szkoda zdzierać gardła na kłótnie. - Oparł się o
kamienną ścianę i zamknął oczy. - Zrobimy tak, jak to wcześniej
zaplanowaliśmy. Dałem słowo. Powiedz mi tylko, kiedy pojawią się w
korytarzu. Będę gotowy.
Wrócić do morza. W nim jest siła. Nie ma pragnienia, którego nie
dałoby się zaspokoić. Mógł poruszać się bez odczuwania bólu,
unosząc się bezwładnie na powierzchni wody.
Lśniące, białe kolumny...
- Idą - mruknął Nicholas.
Kiedy drzwi się otworzyły, Kelby lekko uchylił powieki. Ci sami
dwaj strażnicy. Hassan miał karabin uzi przewieszony przez ramię.
Kelby był tak otumaniony, że nie mógł sobie przypomnieć imienia
drugiego strażnika. Ale pamiętał czubek jego buta, którym kopał go
po żebrach. Tak, to pamiętał doskonale.
Ali, tak nazywał się ten skurczybyk.
- Wstawaj, Kelby. - Hassan stał nad nim. - Czy amerykański
kundel jest już gotowy na skopanie mu tyłka?
Kelby jęknął.
- Bierz go, Ali. Jest za słaby, żeby samemu wstać i stawić nam
czoło.
Ali stanął obok Hassana z szyderczym uśmiechem na twarzy.
- Tym razem go złamiemy. Będziemy mogli zaciągnąć go do
Bagdadu i pokazać całemu światu, jakimi tchórzami są Amerykanie.
Schylił się, żeby chwycić Kelby'ego za koszulę.
Teraz!
Kelby błyskawicznie zamachnął się nogą i kopnął Alego w jądra.
Potem przeturlał się na bok, ścinając jednocześnie Araba z nóg.
Usłyszał, jak Hassan przeklina, i natychmiast zerwał się na równe
nogi. Zaszedł Alego od tyłu, zanim ten zdołał podnieść się z kolan, i
zacisnął ramię na szyi Araba.
Jednym wprawnym ruchem skręcił mu kark.
Odwrócił się i zobaczył Nicholasa roztrzaskującego głowę
Hassana kolbą jego własnego uzi. Trysnęła krew. Nicholas dla
pewności uderzył jeszcze raz.
- Uciekamy. - Kelby zabrał pistolet i nóż Alego i ruszył do
wyjścia. - Nie trać na niego czasu.
- On stracił sporo czasu na ciebie. Chciałem się upewnić, że
rzeczywiście stanął przed obliczem Allacha - odparł Nicholas, biegnąc
korytarzem tuż za Kelbym.
Natknęli się na kolejnego strażnika, który na ich widok poderwał
się na równe nogi i sięgnął po broń. Kelby poderżnął mu gardło,
zanim Arab zdążył unieść karabin.
Wydostali się na zewnątrz i pobiegli w stronę wzgórz.
Za ich plecami rozległy się strzały.
Biec. Nie zatrzymywać się.
Nicholas spojrzał za siebie.
- Dajesz radę?
- Tak. Biegnij, do cholery!
Czuł w boku ostry, rozrywający ból.
Nie zatrzymywać się.
Adrenalina odpływała, a na jej miejsce pojawiało się uczucie
słabości ogarniające całe członki.
Byle tylko stąd uciec. Skoncentruj się. Płyniesz w stronę
łukowatego sklepienia. Nie czujesz już bólu.
Biegł szybciej, z większą energią i zaciętością. Wzgórza były
coraz bliżej. Uda mu się.
Przepłynął już pod sklepieniem. Białe kolumny lśniły w oddali.
Marinth...
Wyspa Lontany na Małych Antylach, współcześnie
Koronkowy, złoty ornament. Aksamitne draperie.
Bębny.
Ktoś idący w jej stronę.
To się znowu wydarzy.
Bezradna... Bezbronna...
Obudziła się z krzykiem na ustach.
Gwałtownie usiadła w łóżku. Drżała, a jej koszulka była zupełnie
przepocona.
Kafas.
A może to był Marinth?
Czasami nie miała pewności... To bez znaczenia.
To tylko sen.
Nie była bezbronna. Już nigdy nie będzie bezbronna. Teraz jest
silna.
Jedynie we śnie... To on odzierał ją z sił i nie pozwalał
zapomnieć. Poczułaby się lepiej, gdyby mogła z kimś o tym
porozmawiać. Może powinna zadzwonić do Carolyn i...
Nie. Musi uporać się z tym sama. Wiedziała, co zrobić, żeby
pozbyć się drżenia i powrócić do równowagi. Wychodząc z sypialni,
zdjęła z siebie koszulkę i wyszła na taras.
Po chwili skoczyła do morskiej wody.
Woda była chłodna i jedwabiście gładka.
Żadnego zagrożenia, żadnych ograniczeń. Nic, tylko noc i morze.
Boże, jak dobrze być samej.
Ale nie była całkiem sama.
Coś gładkiego i chłodnego otarło się o jej nogę.
- Susie?
To musiała być Susie. Samica delfina była bardziej uczuciowa niż
Pete. Samiec dotykał jej bardzo rzadko, i to w wyjątkowych
sytuacjach.
Ale to właśnie Pete płynął obok niej. Zobaczyła go kątem oka,
kiedy płynęła w stronę siatki odgradzającej zatokę.
- Cześć, Pete. Co u ciebie?
Delfin wydał z siebie serię stłumionych pisków i znikł pod wodą.
Po chwili Susie i Pete pojawiły się przy powierzchni i zaczęły płynąć
w stronę siatki. Jak to się działo, że one zawsze wiedziały, kiedy była
smutna. Zwykle wygłupiały się i były bardzo radosne. Poważniały i
robiły się uległe, kiedy wyczuwały, że jest czymś zasmucona lub
zaniepokojona. To ona miała uczyć delfiny, ale każdego dnia sama się
od nich czegoś uczyła. Wzbogacały jej życie i była im wdzięczna za
to, że...
Coś było nie w porządku.
Susie i Pete popiskiwały i skrzeczały gorączkowo, kiedy zbliżyły
się do siatki. Może to rekin, po drugiej stronie?
Zamarła.
Siatka była opuszczona.
Co u diabła... Nikt nie mógł odwiązać siatki, chyba że wiedział,
gdzie znajdowały się jej łączenia.
- Zajmę się tym. Wracajcie do domu - powiedziała do delfinów.
Ale zwierzęta zignorowały jej słowa i pływały wokół niej, kiedy
sprawdzała siatkę. Żadnych rozcięć, żadnych dziur w wytrzymałej
sieci. Kilka minut zajęło jej ponowne zaczepienie siatki, po czym
zawróciła do domku, płynąc zdecydowanymi ruchami, chociaż
ostrożnie.
To wcale nie musiało oznaczać problemów. To mógł być Phil,
który wrócił z ostatniej wyprawy. Nie widziała go od siedmiu
miesięcy. Dzwonił do niej okazjonalnie lub wysyłał pocztówkę, dając
w ten sposób znać, że żyje.
Prawie dwa lata temu Phil musiał uciekać. Od tamtej pory
zagrożenie, przed którym się chował, zostało wyeliminowane tylko
częściowo. Nadal mogli znaleźć się ludzie, którzy chcieliby dobrać
mu się do skóry. Phil nie był najbardziej dyskretną osobą na świecie, a
jego decyzje czasem nie dowodziły jego niewątpliwego intelektu. Był
marzycielem, który ryzykował bardziej, niż...
- Melis!
Ujrzała na tarasie mężczyznę. Nie była to drobna, żylasta
sylwetka Phila. Ten mężczyzna był duży, umięśniony, jednak zdawał
się jej znajomy.
- Melis, nie chciałem cię przestraszyć. To ja, Cal. Uspokoiła się.
Cal Dugan, pierwszy oficer na statku Phila.
Czyli nie było zagrożenia. Znała i lubiła Cala od czasu, kiedy
skończyła szesnaście lat. Musiał przycumować swoją łódź z drugiej
strony domku, gdzie nie mogła jej zauważyć. Podpłynęła do tarasu.
- Dlaczego mnie nie zawołałeś? I, na Boga, dlaczego nie
podwiązałeś z powrotem siatki? Gdyby jakiś rekin dostał się do Susie
i Pete'a, udusiłabym cię gołymi rękoma.
- Zamierzałem tam wrócić i to zrobić - powiedział na swoją
obronę. - Nie. Tak naprawdę, to zamierzałem ciebie o to poprosić.
Musiałbym chyba znać Braille'a, żeby sobie poradzić z podwiązaniem
tej siatki po ciemku.
- To kiepskie wytłumaczenie. Minuta wystarczy, żeby powstało
poważne zagrożenie dla delfinów. Po prostu masz szczęście, że do
tego nie doszło.
- Skąd wiesz, że rekin nie dostał się do zatoki?
- Pete by mi o tym powiedział.
- Tak, jasne. Pete. - Rzucił na deski ręcznik i odwrócił się do niej
plecami. - Powiedz mi, kiedy będę mógł się już odwrócić. Domyślam
się, że nie włożyłaś kostiumu kąpielowego.
- A po co miałabym go wkładać? Oprócz Susie i Pete'a, nie ma tu
nikogo, kto by mógł mnie podglądać. - Podciągnęła się na pomost i
stanęła na deskach tarasu, okręcając się ręcznikiem.
- Oraz nieproszonych gości.
- Nie bądź niemiła. Phil mnie zaprosił.
- Możesz się odwrócić. Kiedy on wraca? Jutro?
- Mało prawdopodobne - powiedział, odwracając się.
- Nie ma go w Tobago?
- Kiedy mnie tu wysyłał, właśnie szykował podróż do Aten.
- Co?
- Kazał mi wsiąść do samolotu wylatującego z Genui i
przyjechać do ciebie, żeby ci to dać. - Podał jej dużą szarą kopertę.
- I poczekać tu na niego.
- Czekać na niego? Przecież jesteś mu potrzebny. On sobie nie
poradzi bez ciebie, Cal.
- Mówiłem mu to samo. - Wzruszył ramionami. - Kazał mi
przyjechać do ciebie.
Spojrzała na kopertę.
- Na zewnątrz nic nie zobaczę. Wejdźmy do środka. - Owinęła
się szczelniej ręcznikiem. - Zrób sobie kawy, a ja w tym czasie
przyjrzę się temu.
- A powiesz tym delfinom, żeby przestały już skrzeczeć, bo nie
zamierzam wyrządzać ci żadnej krzywdy?
Nie zdawała sobie sprawy, że nadal były przy tarasie.
- Odpłyńcie już. Wszystko w porządku. Pete i Susie zniknęły w
ciemnej wodzie.
- A niech mnie! - powiedział Cal. - One rzeczywiście cię
rozumieją.
- Tak - odparła nieobecnym głosem, idąc do domku. - Genua? Co
Phil knuje?
- Nie mam pojęcia. Parę miesięcy temu wysadził mnie i resztę
załogi w Las Palmas i powiedział nam, żebyśmy sobie zrobili
trzymiesięczne wakacje. Wynajął jakąś tymczasową pomoc do obsługi
jego szkunera Last Home i odpłynął.
- Dokąd?
- Nie powiedział - odparł, wzruszając ramionami. - Jakaś duża
tajemnica. Nie zachowywał się jak nasz stary, poczciwy Phil.
Zachowywał się tak jak wtedy, gdy uciekł z tobą. Był zdenerwowany i
kiedy po nas wrócił, nic nie chciał na ten temat mówić. - Skrzywił się.
- Przecież byliśmy przy nim przez ostatnie piętnaście lat. Tyle razem
przeżyliśmy. Byłem przy nim, kiedy znaleźliśmy hiszpański galeon, a
Terry i Gary dołączyli rok później. To trochę boli...
- Wiesz, że kiedy się na czymś skoncentruje, nie zauważa
niczego dookoła. - Ale sama zdawała sobie sprawę, że to nietypowe
zachowanie dla Phila, żeby zwalniał całą swoją załogę. Byli mu bliscy
niczym rodzina. Byli z nim bliżej niż ona kiedykolwiek.
Ale prawdopodobnie sama była temu winna. Otwarte okazywanie
uczuć Philowi sprawiało jej trudności. W ich relacjach, które bywały
zmienne i burzliwe, to zawsze ona przyjmowała na siebie rolę
opiekuna. Często bywała zniecierpliwiona i sfrustrowana, obserwując
jego niemal dziecinne, prostolinijne myślenie. Ale stanowili zespół,
uzupełniali się wzajemnie i lubiła go.
- Melis.
Spojrzała na Cala, który wyglądał na onieśmielonego.
- Mogłabyś coś na siebie włożyć? Jesteś piękną kobietą, i chociaż
jestem tak stary, że mógłbym być twoim ojcem, to nie znaczy, że nie
reaguję jak normalny mężczyzna.
Oczywiście, że był normalnym mężczyzną. I nie miało znaczenia
to, że znał ją, od kiedy była nastolatką. Nawet najlepsi z nich są
zdominowani przez seks. Sporo czasu zajęło jej pogodzenie się z tą
prawdą.
- Zaraz wracam. Zrób sobie tę kawę.
Odpuściła sobie branie prysznica, tylko ubrała się w szorty i
podkoszulek. Usiadła potem na łóżku i wzięła do rąk kopertę. To nie
musiało być coś ważnego, osobistego, ale nie chciała otwierać koperty
w obecności Cala.
W środku były dwa dokumenty. Wyciągnęła pierwszy z nich i
rozłożyła.
Zamarła.
- Co to, u diabła...
Hotel Hyatt Ateny, Grecja
- Przestań się wykłócać. I tak przyjadę do ciebie. - Dłoń Melis
zacisnęła się mocniej na słuchawce telefonu. - Gdzie jesteś, Phil?
- Na wybrzeżu, w tawernie w hotelu Delphi – powiedział Philip
Lontana. - Ale nie chcę, żebyś się w to mieszała, Melis. Wracaj do
domu, proszę cię.
- Wrócę, ale razem z tobą. I już jestem w to zamieszana, czy tego
chcesz, czy nie. Myślałeś, że będę siedziała bezczynnie po tym, jak
dostałam od ciebie zawiadomienie, że przepisałeś na mnie swoją
wyspę i Last Home? Przecież to jest testament. Co się dzieje?
- W końcu kiedyś trzeba zacząć być odpowiedzialnym. Ale to nie
dotyczyło Phila. Był podobny do Piotrusia Pana,
mimo swoich prawie sześćdziesięciu lat.
- Czego się boisz?
- Nie boję się niczego. Ja chcę tylko o ciebie zadbać. Wiem, że
różnie nam się układało, mieliśmy swoje wzloty i upadki, ale zawsze
byłaś przy mnie, kiedy cię potrzebowałem. Wyciągałaś mnie z
tarapatów i chroniłaś mnie przed zagrożeniami ze strony tych
podłych...
- Z tych tarapatów też cię wyciągnę, jeśli tylko powiesz mi, co
się dzieje.
- Nic się nie dzieje. Ocean jest bezlitosny i nigdy nie wiadomo,
kiedy popełnię błąd i nigdy...
- Phil!
- Wszystko zapisałem i zostawiłem na Last Home.
- To dobrze. Więc będziesz mi mógł to wszystko przeczytać w
drodze powrotnej na naszą wyspę.
- To raczej niemożliwe - powiedział Philip i przerwał. -
Próbowałem skontaktować się z Jedem Kelbym, ale nie odpowiada na
moje telefony.
- Dupek.
- Być może, ale błyskotliwy z niego dupek. Słyszałem, że to
geniusz.
- A skąd to wiesz? Od jego agenta reklamowego?
- Nie bądź złośliwa. Musisz oddać mu sprawiedliwość.
- Nie, nie muszę. Nie lubię bogatych mężczyzn, którzy sądzą, że
wszystko na świecie służy im do zabawy.
- Ty nie lubisz bogatych mężczyzn i kropka - stwierdził Phil. -
Ale jesteś mi potrzebna, żeby się z nim skontaktować. Nie wiem, czy
uda mi się do niego dodzwonić.
- Oczywiście, że ci się uda. Chociaż nie mam pojęcia, dlaczego
uważasz, że musisz to zrobić. Nigdy wcześniej nie prosiłeś nikogo o
pomoc.
- Jest mi potrzebny. Pasjonuje się tym samym co ja i ma energię
potrzebną do osiągnięcia sukcesu. - Przerwał. - Obiecaj
mi, że się z nim skontaktujesz, Melis. To najważniejsza rzecz,
o jaką cię kiedykolwiek prosiłem.
- Nie musisz...
- Obiecaj mi. - Nie ustępował. Nie zamierzał ustąpić.
- Obiecuję. Zadowolony?
- Nie. Nie chciałem cię o to prosić. Nie znoszę być w takim
położeniu. Gdybym nie był tak uparty, nie musiałbym... - Wziął
głęboki oddech. - Ale już się stało. Teraz nie mogę oglądać się za
siebie. Zbyt wiele spraw mam do załatwienia.
- Więc, po co, na Boga, przygotowałeś testament?
- Ponieważ oni nie mieli na to szansy.
- Co?
- Powinniśmy uczyć się na ich błędach. - Znowu przerwał. -
Wracaj do domu. Kto opiekuje się teraz Pete'em i Susie?
- Cal.
- Dziwię się, że dopuściłaś go do delfinów. Bardziej troszczysz
się o te zwierzęta niż o jakąkolwiek dwunogą istotę.
- Najwyraźniej to nie jest prawda, skoro tu jestem. Cal
zaopiekuje się dobrze Susie i Pete'em. Kazałam mu przyrzec na
wszystko, co dla niego najcenniejsze, że się postara, inaczej dosięgnie
go kara boska.
Philip zaśmiał się.
- Raczej kara Melis. Delfiny są dla ciebie najważniejsze. Wracaj
do nich. Jeśli nie dam ci znaku życia w ciągu dwóch tygodni, wtedy
skontaktuj się z Kelbym. Do widzenia, Melis.
- Ani mi się waż rozłączać. Czego chcesz od Kelby'ego? Czy to
ma jakiś związek z tą cholerną aparaturą dźwiękową?
- Wiesz, że nigdy tak naprawdę o to nie chodziło.
- Więc o co tu chodzi?
- Wiedziałem, że to cię zdenerwuje. Od dziecka zawsze czułaś
coś do Last Home.
- Mówisz o swoim statku?
- Nie. Mówię o innym ostatnim domu. O Marinth. - To
powiedziawszy rozłączył się.
Przez dłuższą chwilę stała jak zamurowana, a potem powoli
wyłączyła swój telefon. Marinth? Mój Boże...
Trina
Wenecja, Włochy
- Co to, u diabła, jest Marinth?
Jed Kelby wyprostował się w swoim fotelu.
- Słucham?
- Marinth. - John Wilson podniósł wzrok znad sterty listów, które
przeglądał dla Kelby'ego. - Tylko tyle jest napisane w tym liście.
Tylko jedno słowo. To jakiś żart albo chwyt reklamowy?
- Daj mi to. - Kelby powoli sięgnął przez biurko i wziął kopertę z
listem.
- Coś nie tak, Jed? - Wilson przerwał sortowanie listów, które
przed chwilą przyniósł na pokład.
- Może. - Kelby rzucił okiem na nazwisko nadawcy na kopercie.
Philip Lontana. Na stemplu widniała data sprzed dwóch tygodni. -
Dlaczego, u licha, nie dostałem tego listu wcześniej?
- Być może byś go dostał, gdybyś zatrzymał się w jednym
miejscu na dłużej niż dzień lub dwa - odparł oschle Wilson. - Od
dwóch tygodni nie miałem od ciebie żadnych wieści. Nie możesz
mnie obwiniać za to, że nie jesteś na bieżąco, skoro się ze mną nie
kontaktujesz. Robię, co w mojej mocy, ale nie jesteś najłatwiejszym...
- Dobrze, już dobrze. - Jed oparł się w fotelu i spojrzał na list. -
Philip Lontana. Nie słyszałem o nim od paru lat. Sądziłem, że może
wycofał się z biznesu.
- Ja nigdy o nim nie słyszałem.
- A dlaczego niby miałbyś coś słyszeć? On nie jest maklerem
giełdowym ani bankierem, więc nie mógłbyś się nim zainteresować.
- Prawda. Mnie interesuje tylko dbanie o to, żebyś był
nieprzyzwoicie bogaty i unikał podatków. - Wilson położył kilka
dokumentów przed Kelbym. - Podpisz to w trzech egzemplarzach. -
Spojrzał z dezaprobatą, jak Jed składa podpisy. - Powinieneś to
najpierw przeczytać. Skąd wiesz, czy nie próbuję cię oszukać?
- Nie jesteś do tego zdolny. Gdybyś miał taki zamiar, zrobiłbyś to
już dziesięć lat temu, kiedy chwiałeś się na krawędzi bankructwa.
- Racja. Ale ty wyciągnąłeś mnie z dołka, więc to nie był
prawdziwy test.
- Pozwoliłem ci się przez jakiś czas samemu z tym zmagać, a
dopiero potem wkroczyłem.
Wilson pochylił głowę.
- Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że byłem obiektem
doświadczenia.
- Wybacz. - Jed nie odrywał wzroku od listu. - Taka już jest
natura bestii. Dobrze wiesz, że nie mogłem ufać zbyt wielu ludziom w
swoim życiu.
Bóg jeden wie, że to prawda, pomyślał Wilson. Kelby, dziedzic
jednej z największych amerykańskich fortun, oraz jego fundusz
powierniczy, od dnia śmierci jego ojca, byli stale pod ostrzałem
zakusów jego matki i babki. Jedna rozprawa sądowa goniła drugą,
dopóki Jed nie ukończył dwudziestu jeden lat. Od tej pory przejął
całkowitą i bezwzględną kontrolę nad majątkiem, którym zarządzał
bardzo mądrze, zrywając wszelkie kontakty z matką i babką,
zatrudniając do pomocy ekipę ekspertów finansowych. Ukończył
edukację i wyjechał z kraju, stając się podróżnikiem i wędrowcem,
którym jest do dziś. W czasach wojny w Zatoce Perskiej służył w
oddziale komandosów. Po jej zakończeniu kupił jacht Trina i
rozpoczął serię badań podwodnych, które przyniosły mu sławę, jakiej
nie oczekiwał, i pieniądze, których nie potrzebował. Czerpał z życia
pełnymi garściami. Przez ostatnie osiem lat żył szybko i gwałtownie, i
zadawał się z typami spod ciemnej gwiazdy. Ale Wilson nie potrafił
go winić za to, że był cyniczny i nieufny. W zasadzie nie obchodziło
go to. Sam był cyniczny, a przez wspólnie spędzone lata szczerze
polubił tego łotra.
- Czy Lontana próbował się ze mną wcześniej skontaktować? -
zapytał Kelby.
Wilson przejrzał resztę poczty.
- To jedyny list. - Otworzył swój kalendarz. - Dzwonił raz
dwudziestego trzeciego czerwca. Prosił, żebyś do niego oddzwonił.
Później dzwonił jeszcze raz, dwudziestego piątego czerwca. Ta sama
wiadomość. Moja sekretarka zapytała, czego dotyczy jego sprawa, ale
nie chciał jej powiedzieć. Nie wydawało się to na tyle pilną sprawą,
żeby cię szukać. A może jest inaczej?
- Możliwe. - Wstał z fotela i podszedł do okna kabiny. - Wiedział
dobrze, jak zwrócić moją uwagę.
- Kto to taki?
- Brazylijski oceanograf. Sporo o nim pisano, kiedy jakieś
piętnaście lat temu odkrył hiszpański galeon. Jego matka była
Amerykanką, a ojciec Brazylijczykiem, a on sam zachowuje się, jakby
był z innej epoki. Słyszałem, że uważa się za wielkiego poszukiwacza
przygód i pływa po wszystkich morzach, szukając zaginionych miast i
zatopionych okrętów. Udało mu się odnaleźć na razie tylko jeden
galeon, ale nie ma wątpliwości, że Lontana jest bardzo bystry.
- Nie spotkałeś go nigdy?
- Nie. Nie mieliśmy ze sobą zbyt wiele wspólnego. Ja jestem
zdecydowanie produktem naszych czasów. Nie nadajemy na tych
samych falach.
Wilson nie był tego taki pewny. Kelby nie był może marzycielem,
ale cechowały go agresja, śmiałość i brawura, typowe dla piratów tego
lub minionych stuleci.
- Więc czego Lontana chce od ciebie? - Przyjrzał się badawczo
Kelby'emu. - I czego ty chcesz?
- Nie mam pewności co do tego, czego on ode mnie chce.
- Stał wpatrzony w morze i zastanawiał się przez chwilę.
- Ale wiem, czego ja od niego chcę. Tylko czy on może mi to
dać?
- Brzmi tajemniczo.
- Doprawdy? - Nagle odwrócił się twarzą do Wilsona.
- W takim razie, na Boga, lepiej, żebyśmy wszystko wyjaśnili i
nie robili więcej tajemnic, prawda?
Wilson był zaskoczony, widząc ten nagły przypływ energii i
podekscytowania u Kelby'ego. Energia, która z niego biła, była niemal
zaraźliwa.
- Rozumiem, że chcesz, żebym się skontaktował z Lontaną.
- Tak. A dokładniej, planuję, że się z nim spotkamy.
- My? Ja muszę wracać do Nowego Jorku. Kelby pokręcił głową.
- Możesz być mi potrzebny.
- Jed, wiesz dobrze, że nie mam bladego pojęcia o tych
oceanograficznych sprawach. I, do diabła, nie chcę się tego uczyć.
Mam wykształcenie prawnicze i rachunkowe. Nie będziesz miał ze
mnie żadnego pożytku.
- Nigdy nie wiadomo. Mogę potrzebować każdej możliwej
pomocy. Odrobinę więcej morskiego powietrza dobrze ci zrobi.
- Znowu spojrzał na kopertę i Wilson zdał sobie ponownie
sprawę z tego, jak bardzo Kelby był poruszony. - Ale może najpierw
powinniśmy dać Lontanie ostrzeżenie, że nie powinien wymachiwać
marchewką, jeśli nie spodziewa się, że połknę ją w całości. Daj mi
jego numer telefonu.
Ktoś ją śledził.
Do diabła, to nie paranoja. Czuła to.
Melis spojrzała za siebie. Ale to nie miało sensu. Przecież w
zatłoczonym porcie nie rozpozna tego, kto ją śledzi. To może być
ktokolwiek. Złodziej, jakiś marynarz żądny seksu... albo ktoś, kto
liczył, że doprowadzi go do Phila. Wszystko było możliwe.
Teraz, kiedy chodziło o Marinth.
Musisz go zgubić.
Skręciła w najbliższą uliczkę i pobiegła, ile sił w nogach, a kiedy
znalazła wnękę w murze, skryła się tam i czekała. Podstawową zasadą
było zawsze upewnić się, że nie masz paranoi, drugą - rozpoznanie
wroga.
Ujrzała siwowłosego mężczyznę w spodniach khaki i kraciastej
koszuli z krótkim rękawem skręcającego w uliczkę. Zatrzymał się,
uważnie się rozglądając. Wyglądał jak zwykły turysta, których wielu
w Atenach o tej porze roku. Ale grymas na jego twarzy nie pasował
do tego wizerunku. Był zirytowany, kiedy przeczesywał wzrokiem
tłum na ulicy.
Czyli nie była paranoiczką. A teraz zapamięta sobie tego
mężczyznę, kimkolwiek był.
Wyskoczyła z załomu i ruszyła biegiem.
Skręciła w lewo w aleję, a potem w prawo w najbliższą ulicę.
Rzuciła okiem za siebie w samą porę, żeby dostrzec mignięcie
kraciastej koszuli. Mężczyzna już nie próbował wmieszać się w tłum.
Poruszał się szybko i w określonym celu.
Pięć minut później zatrzymała się, ciężko dysząc.
Zgubiła go. Chyba.
Chryste, Phil, w co ty się wpakowałeś?
Zaczekała kolejne dziesięć minut, żeby się upewnić, a potem
ruszyła z powrotem tą samą drogą i skręciła w stronę wybrzeża.
Według jej mapy hotel Delphi powinien być przy następnej
przecznicy.
I był tam. Wąski, trzypiętrowy budynek ze starą zakurzoną
fasadą, z której odpadała farba, a mimo to wydawała się oddychać
miejscowym klimatem, tak jak wszystko w tym mieście. To nie był
hotel, który normalnie wybrałby dla siebie Phil. Lontana lubił stare
klasyczne budynki, ale nie przepadał za ruderami. Za bardzo cenił
sobie komfort. Kolejna tajemnica, którą...
- Melis?
Odwróciła się i zobaczyła niskiego, siwiejącego mężczyznę w
dżinsach i podkoszulku, siedzącego przy stoliku w kawiarni.
- Gary? Gdzie jest Phil? Ruchem głowy pokazał na wodę.
- Na Last Home.
- Bez ciebie? Nie mogę w to uwierzyć. - Najpierw Cal, a teraz
Gary St. George?
- Ani ja. - Pociągnął łyk ouzo. - Podejrzewam, że przez parę dni
będę musiał się pokręcić, zanim tu po mnie wróci. Przecież nie da
sobie rady beze mnie. Będzie miał poważne kłopoty, żeby sterować
samodzielnie Last Home.
- A co z Terrym?
- Zwolnił go w Rzymie, zaraz po tym, jak odesłał Cala.
Powiedział mu, żeby pojechał do ciebie, a ty już mu znajdziesz
zajęcie. Mnie powiedział dokładnie to samo. - Gary uśmiechnął się. -
Jesteś gotowa, żeby pośredniczyć nam w znalezieniu roboty, Melis?
- Kiedy odpłynął?
- Godzinę temu. Zaraz po rozmowie z tobą.
- Dokąd się wybiera?
- Na południowy wschód, w stronę wysp greckich. Zaczęła iść w
stronę wybrzeża.
- Chodź ze mną. Poderwał się na równe nogi.
- Dokąd?
- Zamierzam wynająć łódź motorową i dogonić tego idiotę.
Potrzebuję kogoś, kto popilnuje sterów łodzi, gdy ja będę
przeszukiwać Last Home.
- Jeszcze jest jasno. - Starał się za nią nadążyć. - Mamy szansę.
- Nie zamierzam liczyć na szczęście. Musimy go znaleźć.
Dogonili Last Home tuż przed nastaniem zmroku. W łagodnym
świetle dwumasztowy szkuner wyglądał jak statek z innej epoki.
Melis zawsze mówiła Philowi, że przypomina jej obrazy Latającego
Holendra, a w złotomglistym zmierzchu wyglądał jeszcze bardziej
mistycznie.
I tak jak Holender - był opuszczony.
Poczuła strach. Nie, nie mógł być opuszczony. Phil musi być pod
pokładem.
- Złowieszczy, co? - odezwał się Gary, kiedy Melis skierowała
łódź w stronę statku. - Wyłączył silniki. Co on tam, u diabła,
wyprawia?
- Może ma jakieś problemy? Zasłużył sobie na to. Zwolnić całą
załogę i samemu wypłynąć w morze, jak jakiś... - Przerwała, żeby
opanować drżenie głosu. - Podpłyń najbliżej jak się da, a ja wejdę na
pokład.
- Nie wygląda na to, żeby zamierzał rozwinąć czerwony chodnik.
- Gary patrzył na statek. - On nie chce ciebie tutaj, Melis. Nie chce
widzieć nikogo z nas na tym statku.
- Trudno. Nie zamierzam spełniać jego życzeń. Sam wiesz, że
czasami Phil nie podejmuje właściwych decyzji. Widzi to, co chce
widzieć, i pełną parą zmierza w wybranym przez siebie kierunku. Nie
pozwolę, żeby... O, tam jest!
Phil wyłonił się spod pokładu. Nie był zadowolony ich widokiem.
- Phil, do cholery, co ty wyprawiasz? - krzyknęła do niego. -
Wchodzę na pokład.
Phil pokręcił głową.
- Nie. Coś jest nie tak z tym statkiem. Silnik zatrzymał się tak po
prostu. Nie mam pewności, czy...
- Co jest nie tak?
- Powinienem był wiedzieć. Powinienem być bardziej ostrożny.
- Gadasz bez sensu.
- Nie mam czasu na dłuższe rozmowy. Muszę wracać, żeby
poszukać, gdzie on... Wracaj do domu, Melis. Zajmij się delfinami.
Musisz zajmować się swoją pracą. To jest najważniejsze.
- Musimy porozmawiać, Phil. Nie zmierzam... - Mówiła do
powietrza. Phil odwrócił się i ruszył pod pokład.
- Podpłyńmy bliżej - powiedziała Melis do Gary'ego.
- On ci nie pozwoli wejść na pokład.
- Właśnie, że pozwoli. Nawet jeśli będę musiała wisieć na
kotwicy całą drogę do...
Last Home eksplodował tysiącem ognistych kawałków. Phil!
- Nie! - Nie zdawała sobie sprawy z tego, że zaczęła krzyczeć.
Statek stał w płomieniach. - Podpłyń bliżej! Musimy go...
Kolejna eksplozja wstrząsnęła łodzią. Ból.
Czuła, jakby jej głowa rozpadała się na drobne kawałki, niczym
statek.
Zapanowała ciemność.
Szpital św. Katarzyny, Ateny, Grecja
Melis Nemid miała wstrząs mózgu - powiedział Wilson.
- Jeden z członków załogi Lontany przywiózł ją tutaj po
eksplozji. Lekarze twierdzą, że nic jej nie będzie, ale od dwudziestu
czterech godzin nie odzyskała przytomności.
- Chcę ją zobaczyć. - Kelby ruszył korytarzem. - Załatw mi
pozwolenie.
- Chyba mnie nie zrozumiałeś, Jed. Ona jest nieprzytomna.
- Chcę być przy niej, kiedy się obudzi. Chcę być pierwszym,
który z nią porozmawia.
- W tym szpitalu panują dość surowe zasady. A ty nie jesteś
członkiem rodziny. Nie wpuszczą cię do niej, dopóki nie odzyska
przytomności.
- Zmuś ich do tego. Nawet jeśli będziesz musiał dać łapówkę, za
którą można by było wykupić cały ten szpital. Skontaktuj się też ze
strażą przybrzeżną i dowiedz się, czy znaleźli już ciało Lontany. A
potem odszukaj tego człowieka, który przywiózł jego córkę do
szpitala, i przesłuchaj go. Chcę wiedzieć wszystko na temat tego, co
stało się z Lontaną i jego łodzią. W której sali ona leży?
- Dwadzieścia jeden. - Wilson zawahał się. - Jed, ona właśnie
straciła ojca. Na miłość boską, po co ten pośpiech?
Pośpiech brał się stąd, że po raz pierwszy od lat Kelby poczuł, że
dostał szansę, którą mu właśnie ktoś chciał sprzątnąć sprzed nosa. Nie
zamierzał do tego dopuścić.
- Przecież nie będę jej męczył. Używając jednego z twoich
ulubionych powiedzeń: to by było bezproduktywne. Naprawdę
potrafię jeszcze być taktowny.
- Tylko wtedy, kiedy chcesz o tym pamiętać. - Wilson wzruszył
ramionami. - Ale zrobisz, jak zechcesz. W porządku, najpierw zajmę
się pielęgniarkami, a potem postaram się dowiedzieć czegoś o
eksplozji.
Pewnie i tak nie uda mu się wiele dowiedzieć, pomyślał Kelby.
Zgodnie z tym, co usłyszeli w wiadomościach, kiedy tu jechali,
eksplozja roztrzaskała statek w drzazgi. Najpierw wybrał się więc na
miejsce zdarzenia i przekonał się na własne oczy, że nic tam nie
zostało. Przez cały czas mówiło się o tym jako o wypadku. Ale to
mało prawdopodobne. Na statku doszło do dwóch eksplozji na obu
jego końcach.
Dwadzieścia jeden...
Otworzył drzwi i wszedł do pokoju. Na pojedynczym łóżku,
zajmującym większość przestrzeni, leżała kobieta. Dzięki Bogu nie
było żadnych pielęgniarek. Wilson był dobry w tym, co robił, choć
zajmowało mu to trochę czasu. Kelby wziął krzesło stojące przy
drzwiach i postawił je obok łóżka. Nawet nie drgnęła, kiedy usiadł i
zaczął się jej przyglądać.
Melis Nemid leżała nieruchomo, spod bandaża na głowie
wystawało kilka blond kosmyków, które przykleiły jej się do
policzków. Była bardzo drobnej budowy ciała i zdawała się tak krucha
jak figurka z porcelany. Bardzo poruszające jest oglądanie cierpienia
kogoś tak delikatnego. To przypomniało mu o Trinie i czasach,
kiedy...
Od lat nie zdarzyło mu się spotkać nikogo, kto by mu
przypomniał tamten okres jego życia.
Lepiej o tym nie myśleć. Nie wywoływać wspomnień.
Spojrzał na Melis Nemid z zimnym obiektywizmem. Owszem
była delikatna i wyglądała bezradnie, ale ta delikatność była
zmysłowa i podniecająca. Jak trzymanie w dłoniach filiżanki z
cienkiej chińskiej porcelany ze świadomością, że wystarczy tylko
mocniej ścisnąć palce, żeby ją skruszyć. Kelby spojrzał na jej twarz.
Regularne rysy twarzy, perfekcyjnie wykrojone, pełne usta, które
dodawały jej wyglądowi zmysłowości. Piekielnie piękna kobieta.
I to ma być adoptowana córka Lontany? Lontana miał około
sześćdziesięciu lat, a ta kobieta wyglądała na dwadzieścia pięć.
Oczywiście to możliwe, ale równie prawdopodobne było to, że w ten
sposób starali się uniknąć pytań o swój związek.
Dla Kelby'ego nie miało jednak żadnego znaczenia, jaka więź
łączyła tych dwoje. Liczyło się jedynie to, że żyli ze sobą na tyle
długo i w tak zażyłych stosunkach, że kobieta powinna być w stanie
udzielić mu odpowiedzi na nękające go pytania. Jeśli rzeczywiście coś
wiedziała, bez wątpienia wyciągnie z niej wszystko.
Oparł się na krześle i czekał, aż się obudzi.
Jezu, jak strasznie bolała ją głowa.
Ostrożnie otworzyła oczy. Żadnych koronkowych ornamentów,
stwierdziła z ulgą. Ściany w kolorze zimnego błękitu,
przypominającego morską toń. Szorstkie białe prześcieradło. Szpital?
- Pewnie chce ci się pić. Dać ci wody?
Usłyszała męski głos. To mógł być lekarz albo pielęgniarz...
Przechyliła głowę i zobaczyła mężczyznę siedzącego na krześle obok
łóżka.
- Spokojnie. Nie proponuję ci trucizny. - Uśmiechnął się. - To
tylko szklanka wody.
Nie był lekarzem. Miał na sobie dżinsy i lnianą koszulę z
podwiniętymi do łokci rękawami. Wyglądał jakoś... znajomo.
- Gdzie ja jestem?
- W szpitalu św. Katarzyny. - Przytrzymał jej szklankę przy
ustach, kiedy piła. Obserwowała go czujnie. Miał około trzydziestu
lat, ciemne włosy i oczy. Zachowywał się swobodnie, podobnie jak
swobodnie się nosił. Gdyby go już kiedyś spotkała, z pewnością by to
pamiętała.
- Co się stało?
- Nie pamiętasz?
Eksplodujący statek, kawałki desek z pokładu i metalowej
konstrukcji wyrzucone w powietrze.
- Phil! - Usiadła gwałtownie na łóżku. Phil był na łodzi przed
wybuchem. Phil może być... Próbowała wstać z łóżka.
- On tam był. Muszę... zszedł pod pokład i...
- Połóż się. - Delikatnie popchnął ją z powrotem na poduszki. -
Nic nie możesz zrobić. Łódź została całkowicie zniszczona
dwadzieścia cztery godziny temu. Straż przybrzeżna nie przerwała
jeszcze poszukiwań. Więc jeśli on żyje, znajdą go.
Dwadzieścia cztery godziny. Spojrzała na niego nieprzytomnie.
- Nie znaleźli go? Pokręcił głową.
- Jeszcze nie.
- Nie mogą przerwać poszukiwań. Nie pozwól im na to
- powiedziała żarliwie.
- Nie pozwolę. Spróbuj zasnąć. Pielęgniarki wyrzucą mnie stąd,
jeśli pomyślą, że cię zdenerwowałem. Pomyślałem sobie, że powinnaś
wiedzieć. Wydaje mi się, że jesteś podobna do mnie. Że wolisz znać
prawdę, nawet jeśli jest bolesna.
- Phil... - Zamknęła oczy, kiedy poczuła przeszywający ból.
- To boli. Chciałabym móc się rozpłakać.
- Więc płacz.
- Nie mogę. Ja nie... Nigdy nie... Odejdź już. Nie chcę, żeby
ktokolwiek mnie oglądał w takim stanie.
- Ale ja już cię widziałem. Więc myślę, że pokręcę się tutaj i
upewnię się, że nic ci nie jest.
Otworzyła oczy i przyjrzała mu się. Taki twardy i zimny.
- Nie obchodzi cię wcale, czy nic mi nie jest. Kim ty, u diabła,
jesteś?
- Nazywam się Jed Kelby.
Wiedziała, że skądś go zna. Widziała go w gazetach i telewizji...
- Powinnam się była domyślić. Zloty Chłopak.
- Nienawidziłem tego przezwiska i wszystkiego, co się z nim
łączyło. Między innymi dlatego prowadziłem stałą wojnę z mediami. -
Uśmiechnął się. - Ale mam to już za sobą. Nie jestem już chłopcem,
tylko mężczyzną. I jestem, jaki jestem. Może się okazać, że uznasz
mnie za bardzo przydatnego.
- Odejdź.
Zawahał się, ale po chwili wstał z krzesła.
- Wrócę tu. A w tym czasie postaram się przypilnować straż
przybrzeżną, żeby nie przerywała poszukiwań Lontany.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. Mam poprosić pielęgniarkę, żeby przyszła i dała
ci jakiś lek uspokajający?
- Żadnych leków! Nie biorę...
- W porządku. Jak sobie życzysz.
Obserwowała, jak wychodzi i zamyka za sobą drzwi.
Zachowywał się bardzo uprzejmie i można by pomyśleć, że to miły
człowiek. Jednak była zbyt oszołomiona i zbolała, żeby się teraz
zastanawiać nad tym, co o nim sądzić. Zauważyła tylko, że robił
wrażenie pewnego siebie i fizycznie silnego, a to ją niepokoiło.
Nie powinna myśleć o nim.
I lepiej postarać się nie myśleć o Philu. Dwadzieścia cztery
godziny to dużo czasu, ale możliwe, że nadal gdzieś tam jest.
Jeśli zdążył złapać kapok.
Jeśli nie zginął w eksplozji, zanim wpadł do wody.
Jezu, tak bardzo chciała się rozpłakać.
- Wolno ci już wstawać? - Gary spojrzał z troską na Melis
siedzącą w fotelu przy oknie. - Pielęgniarka powiedziała mi, że
dopiero wczoraj wieczorem odzyskałaś przytomność.
- Nic mi nie jest. Chcę im pokazać, że nie potrzebuję tu dłużej
przebywać. - Zacisnęła dłonie na poręczach fotela. - A oni chcą,
żebym tu siedziała i czekała na rozmowę z policją.
- Ja już złożyłem zeznanie. Nie będą robić ci problemów, Melis.
- Już mam przez nich problemy. Policja może pojawić się tu
najwcześniej późnym wieczorem, a ja nie będę tyle czekać. Tylko że
szpital wiąże mi ręce, bo każą mi w nim zostać. Myślę, że to tylko
wybieg. Mówią, że dopiero jutro mogą mnie wypuścić.
- Lekarze pewnie wiedzą najlepiej.
- Gówno wiedzą. Muszę wrócić na miejsce zatonięcia łodzi i
odnaleźć Phila.
- Melis... - Gary zawahał się, zanim odezwał się łagodnym
głosem. - Byłem tam razem ze strażą przybrzeżną. Nie znajdziesz już
Phila. Straciliśmy go.
- Nie chcę tego słuchać. Sama muszę się przekonać. - Odwróciła
wzrok na równo przystrzyżone trawniki za oknem pokoju szpitalnego.
- Co tu robił Kelby?
- Przewracał szpital do góry nogami. Nie chcieli mi pozwolić
wejść do ciebie, ale Kelby nie miał z tym żadnych problemów. A
zanim tu przyszedł, pomagał straży przybrzeżnej w poszukiwaniach.
Nie znasz go, prawda?
- Nigdy go nie spotkałam, ale Phil mówił mi, że próbował się z
nim skontaktować. Wiesz może po co?
- Może Cal coś wie? - powiedział Gary, kręcąc głową. Melis
wątpiła w to. Jakikolwiek interes Phil miał do Kelby'ego, najwyraźniej
była to część tego scenariusza, który odebrał mu życie. I nie chciał z
nikim dzielić się informacjami na ten temat. Nawet z najbliższymi
przyjaciółmi.
Dobry Boże, myślała o nim jak o zmarłym. Jak gładko
zaakceptowała to, co jej powiedzieli. Nie może tak być.
- Idź i znajdź Kelby'ego, Gary. Powiedz mu, żeby mnie stąd
wydostał.
- Co takiego?
- Mówiłeś, że ma wpływy. Powiedz mu, żeby je wykorzystał.
Przyszedł do szpitala, bo z pewnością czegoś ode mnie chce. Nie
wydobędzie niczego ze mnie, dopóki jestem w szpitalu. Na rękę
będzie mu to, że chcę stąd wyjść.
- Nawet jeśli to nie jest dobre dla twojego zdrowia?
Przypomniała sobie, że Kelby zrobił na niej wrażenie osoby
twardej i chłodnej.
- Nie będzie się tym przejmował. Powiedz mu, żeby mnie stąd
wydostał.
- W porządku. - Gary skrzywił się. - Ale nadal uważam, że nie
powinnaś tego robić. Phil by tego nie pochwalił.
- Wiesz, że Phil zawsze pozwalał mi robić to, co chciałam. Nie
zawracał sobie mną głowy. - Musiała zapanować nad drżeniem głosu.
- Więc proszę cię, Gary, nie spieraj się ze mną. Mam dziś
wystarczająco dużo problemów emocjonalnych.
- Dobrze sobie radzisz. Zawsze byłaś dzielna. - To mówiąc,
pospiesznie opuścił pokój.
Biedny Gary. Nie był przyzwyczajony do tego, że traciła nad sobą
panowanie, i wyraźnie go to smuciło. Melis też była tym
zaniepokojona. Nie znosiła uczucia bezsilności.
Nie, nie była bezsilna. Zawsze mogła coś zrobić, wybrać jakąś
inną drogę. Była smutna, zła i zdesperowana, ale na pewno nie
bezradna. Tylko że w tej chwili nie potrafiła wybrać odpowiedniej
drogi.
Powinna się szybko zdecydować. W pobliżu niej zaczął się kręcić
Kelby, a sytuacja zmusiła ją do tego, żeby pozwolić mu na zbliżenie
się do siebie.
Z pewnością on wykorzysta te lekko uchylone drzwi, żeby zrobić
na tym własny interes i umocnić swoją pozycję.
Melis oparła się w fotelu i postanowiła się zrelaksować. Powinna
odpocząć i nabrać sił, kiedy miała do tego okazję.
Pozbycie się Kelby'ego będzie od niej wymagało dużej
stanowczości.
Kelby uśmiechnął się rozbawiony widokiem Melis Nemid
kroczącej w kierunku drzwi wyjściowych ze szpitala. Za nią szła
niezadowolona pielęgniarka, pchając fotel na kółkach, na którym
Melis powinna siedzieć.
Przypomniał sobie, że w pierwszej chwili zrobiła na nim wrażenie
bardzo delikatnej. Prowokująca aura delikatności nadal była obecna
wokół niej, ale równoważyły ją siła i witalność jej sylwetki i sposób
poruszania się. W chwili, kiedy otworzyła oczy, zorientował się, że
będzie miał do czynienia z kimś, z kim trzeba się będzie liczyć. Jakim
cudem taki marzyciel jak Lontana był w stanie się nią opiekować? A
może to ona opiekowała się nim? To było bardziej prawdopodobne.
Zatrzymała się przed nim.
- Powinnam ci pewnie podziękować za uwolnienie mnie stąd.
- To nie więzienie, panno Nemid - powiedziała oschle
pielęgniarka. - Musieliśmy się tylko upewnić, czy będzie pani miała
odpowiednią opiekę. A pani powinna mi pozwolić postąpić zgodnie z
obowiązującymi w szpitalu procedurami i dać się wywieźć na fotelu.
- Dziękuję, siostro. Teraz ja się nią zaopiekuję. - Kelby wziął
Melis pod łokieć i delikatnie pociągnął w stronę wyjścia. - Dziś
wieczorem masz złożyć zeznanie na policji. Zająłem się dokumentacją
medyczną i wykupiłem recepty.
- Jakie recepty?
- Na jakieś środki uspokajające, na wypadek gdybyś ich
potrzebowała.
- Nie będę ich potrzebowała. - Uwolniła ramię z jego uścisku. -
Możesz przesłać mi rachunek.
- W porządku. Zawsze byłem zwolennikiem gry w otwarte karty.
- Otworzył przed nią drzwi do samochodu zaparkowanego przed
wejściem do szpitala. - Powiem Wilsonowi, żeby wystawił ci
rachunek na początku miesiąca.
- Kim jest Wilson? Kamerdynerem?
- To mój asystent. Wyręcza mnie w wielu sprawach.
- Chyba nie ma zbyt wiele pracy.
- Zdziwiłabyś się. Niektóre z moich wypraw poszukiwawczych
są przedsięwzięciami tak dużymi, jak prowadzenie firmy. Wsiadaj.
- Nie. Chcę jechać do stacji straży przybrzeżnej.
- Nie ma sensu. Przerwali już poszukiwania. Odczuła to jak cios.
- Już?
- Pojawiły się pewne sugestie co do stanu psychicznego Lontany
- przerwał. - To nie był wypadek. Wśród szczątków natrafiono na
ślady plastiku i detonatora. Myślisz, że mógłby sam podłożyć ten
ładunek wybuchowy?
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Co takiego?
- Musisz chyba przyznać, że istnieje taka możliwość?
- Nigdy w życiu. To niemożliwe. Phil był zaniepokojony, że jego
statek zatrzymał się na otwartych wodach. Właśnie zamierzał zejść
pod pokład, żeby sprawdzić, co się tam wydarzyło.
- To samo powiedział Gary straży przybrzeżnej, ale Lontana nie
powiedział nic takiego, co by mogło definitywnie pozwolić na
odrzucenie wersji z samobójstwem.
- Nie obchodzi mnie to. Phil kochał życie. Był jak dziecko. Za
każdym rogiem dostrzegał nową przygodę.
- Obawiam się, że ta przygoda była jego ostatnią. Zresztą od
początku nikt nie miał zbyt wielkich nadziei na odnalezienie go
żywego.
- Zawsze jest nadzieja. - Zaczęła się od niego odwracać. - Phil
zasługuje na swoją szansę.
- Nikt nie próbuje go jej pozbawić. Mówię ci tylko co... A dokąd
ty się wybierasz?
- Muszę przekonać się osobiście. Wynajmę motorówkę w
przystani i...
- Twój przyjaciel, Gary St. George, już czeka na ciebie na Trinie.
Powiedział, że będziesz chciała sama zająć się poszukiwaniem. W
ciągu godziny możemy być na miejscu, gdzie doszło do eksplozji Last
Home.
Zawahała się.
- Czego tu się bać? - zapytał.
- Że wdepnę w coś mało rentownego. Zaśmiał się.
- Prawda. Ale wiedziałaś, w co się pakujesz, kiedy powiedziałaś
St. George'owi, żeby poprosił mnie o uwolnienie cię ze szpitala. Teraz
musisz podjąć tę grę.
- Dla mnie to nie jest gra. Uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Domyślam się i przepraszam. Jesteś dla mnie wielką
niewiadomą. Być może pomyłkowo oschłość wziąłem za
gruboskórność. - Wzruszył ramionami. - Zgódź się. Potraktuj tę
wyprawę jako prezent. Ale bez żadnych zobowiązań i żadnego
spłacania długów.
Przyglądała mu się przez chwilę, a potem odwróciła się i wsiadła
do samochodu.
- Uwierzę, jak to zobaczę.
- Ja też. To także dla mnie zupełna nowość.
Przez całe popołudnie przeszukiwali obszar eksplozji i znaleźli
jedynie kilka odłamków statku. Z każdą mijającą godziną jej nadzieje
stopniowo malały.
Nie było go tam. Bez względu na to, jak bardzo tego pragnęła, jak
mocno szukała, już go tam nie znajdzie. Turkusowe morze było takie
spokojne i piękne w tym miejscu, że zdawało jej się obsceniczne,
skrywając taką tragedię w swojej toni.
Ale to nie morze zabiło Phila. Było miejscem jego pochówku.
- Chcesz zrobić jeszcze jedną rundę? - zapytał ją Kelby. -
Moglibyśmy znowu powiększyć nieco zasięg poszukiwań.
- Nie. - Nie odwróciła się, żeby na niego spojrzeć. - To byłaby
strata czasu. Nie ma go tu. Pewnie zaraz powiesz: a nie mówiłem?
- Nie. Wierzę, że musiałaś zobaczyć to na własne oczy, żeby
uwierzyć. Rozumiem to. Jesteś już gotowa do powrotu do Aten?
Przytaknęła energicznie.
- Chcesz coś zjeść? Poprosiłem Billy'ego, żeby zrobił kanapki.
Jest fenomenalny. Wilson i twój przyjaciel, Gary, siedzą w głównej
kabinie i dosłownie się opychają.
- Jaki Billy?
- Billy Sanders, kucharz. Wykradłem go z jednej z najlepszych
restauracji w Pradze.
Oczywiście na jachcie tak luksusowym jak Trina musi być
kucharz. Gdzieś wyczytała, że Kelby kupił jacht od saudyjskiego
szejka naftowego. Jacht był ogromny, ekskluzywny i nowoczesny,
wyposażony w ostatnie nowinki techniczne. Ten statek dzieliły całe
lata świetlne od Last Home. Tak samo jak Kelby różnił się od Phila. A
mimo to Phil uważał, że on i Kelby mają coś wspólnego.
On ma tę samą pasję co ja i pęd do jej realizacji.
Tak właśnie Phil wyraził się o Kelbym podczas ich ostatniej
rozmowy telefonicznej.
Miał rację. Sama wyczuwała tę pasję i pęd, jakby były życiową
siłą.
- To co z jedzeniem? - przerwał jej rozmyślania. Pokręciła głową.
- Nie jestem głodna. Posiedzę tutaj przez chwilę. - Usiadła na
pokładzie i objęła ramionami kolana. - To popołudnie nie było dla
mnie zbyt łatwe.
- Co ty powiesz? - Nagle jego głos stał się szorstki. – Przez
ostatnie dwie godziny spodziewałem się, że się załamiesz. Na miłość
boską, nikt nie pomyśli źle o tobie, jeśli okażesz rozpacz.
- Nie obchodzi mnie to, co myślą inni. A moje szlochy i
zawodzenie nie pomogą Philowi. Nic już mu nie pomoże.
Przez chwilę nic nie mówił, a kiedy spojrzała na niego, zobaczyła,
że wpatruje się w horyzont.
- Co jest? Zobaczyłeś coś?
- Nie. - Spojrzał na nią. - Co zamierzasz teraz zrobić? Masz
jakieś plany?
- Nie wiem, co robić. W tej chwili nie potrafię jasno myśleć.
Najpierw muszę wrócić do domu. Mam tam swoje obowiązki. Potem
zdecyduję, co dalej.
- Gdzie jest ten don?
- To wyspa na Antylach Mniejszych, niedaleko Tobago. Należała
do Phila, ale przepisał ją na mnie. - Zacisnęła usta. - Zostawił mi też
Last Home. Ale zebranie jego szczątków zajęłoby pewnie dekadę,
albo i więcej.
- Musiał się o ciebie bardzo troszczyć.
- Ja też się o niego troszczyłam - szepnęła. - Kochałam go.
Żałuję, że mu tego nie powiedziałam.
- Jestem pewien, że czuł się w pełni wynagrodzony. W jego
głosie słychać było emocje.
- Co takiego masz na myśli? - zapytała.
- Nic. - Odwrócił od niej wzrok. - Czasami słowa nic nie znaczą.
- A czasami znaczą. Phil powiedział mi, że nie odpowiadałeś na
jego telefony. Co w takim razie powiedział, że jednak cię tu ściągnął?
- Przysłał do mnie list z jednym słowem. - Spojrzał jej w oczy. -
Domyślam się, że wiesz, jakie to słowo.
Nic nie odpowiedziała.
- Marinth.
Spojrzała na niego w milczeniu.
- Nie sądzę, abyś raczyła podzielić się ze mną tym, co wiesz o
Marinth.
- Nic nie wiem na ten temat. - Patrzyła mu prosto w oczy. - I nie
chcę nic wiedzieć.
- Chętnie zapłaciłbym ci za każdą informację, jaką zechciałabyś
się ze mną podzielić.
Pokręciła głową.
- Skoro odrzucasz wersję z samobójstwem Lontany, to czy nie
przeszło ci przez myśl, że może być inne wyjaśnienie tego wypadku?
Oczywiście, że przyszło jej to do głowy, ale przez całe
popołudnie starała się odsunąć od siebie te myśli. Nie potrafiła teraz
tego przeanalizować. I bez względu na to, jak zginął Phil, nie
zamierzała sprzymierzać się z Kelbym.
- Nic nie wiem - powtórzyła. Przyjrzał się jej uważnie.
- Nie sądzę, żebyś mówiła prawdę. Mam wrażenie, że całkiem
dużo wiesz.
- Myśl sobie, co chcesz. Nie zamierzam się z tobą spierać.
- W takim razie zostawię cię samą. - Odwrócił się. - Widzisz, jaki
potrafię być delikatny? Jeśli zmienisz zdanie co do kanapek, przyjdź
do kabiny.
Żartował, ale rzeczywiście, od chwili kiedy weszli na pokład
Triny, był wobec niej zaskakująco delikatny. Przystąpił też od razu do
działania i był bardzo skuteczny. Pozwolił jej przejąć całkowite
dowodzenie i przyjmował jej polecenia bez narzekania. Dzięki niemu
te bolesne poszukiwania stały się znośne.
- Kelby.
Odwrócił się, żeby na nią spojrzeć.
- Dziękuję. Byłeś dziś dla mnie bardzo miły.
- Hej, każdemu zdarza się czasem wpaść w szpony
sentymentalizmu. Mnie się to zbyt często nie przytrafia, a jeśli już, to
szybko się z tego otrząsam.
- I wybacz, że twój przyjazd do Aten okazał się stratą czasu.
- Ja tak nie uważam. - Uśmiechnął się. - Chcę znaleźć Matinth i
będę go miał, Melis.
- Powodzenia.
- Nie, szczęście tu nie wystarczy. Będę potrzebował pomocy.
Myślałem, że otrzymam ją od Lontany, ale teraz zostałaś mi tylko ty.
- W takim razie zostałeś z niczym.
- Do czasu kiedy zejdziesz ze statku. Obiecałem ci, że nie będę
niczego dziś od ciebie żądał. Jak tylko postawisz nogę na lądzie,
wszystkie obietnice będą nieaktualne.
Poczuła nagłą panikę, kiedy patrzyła, jak od niej odchodzi. W jej
obecnym stanie emocjonalnym trudno było ignorować tak absolutną
pewność siebie, jaką prezentował Kelby.
Trudno, ale nie było to niewykonalne. W tej chwili jedyne, czego
potrzebowała, to wrócić do domu i wyleczyć rany, żeby znowu być
tak samo silną jak zawsze. Wtedy będzie w stanie przemyśleć
wszystko i podjąć jakieś decyzje. Gdy tylko dotrze na wyspę, uwolni
się od Kelby'ego i wszystkich pozostałych.
- Ta suka poddaje się. - Dłonie Archera zacisnęły się na relingu
jachtu. - Do diabla, wracają do Aten.
- Może wrócą tu jutro i będą dalej szukać? - powiedział Pennig. -
Robi się już ciemno.
- Łódź Kelby'ego ma na tyle mocne światła, że mogłaby nimi
oświetlić całe wybrzeże. Nie, to ona rezygnuje. Zamierza uciec na
swoją cholerną wyspę. Wiesz, jak ciężko teraz nam będzie? Miałem
nadzieję na chociaż jeszcze jeden dzień. - Nic nie układało się po jego
myśli. Kobieta powinna być teraz załamana i bezbronna, bo tak to
sobie zaplanował. Ale na scenie pojawił się Kelby, który samą swoją
obecnością stworzył wokół Melis Nemid barykadę. - Muszę dopaść tę
dziwkę.
- A co będzie, jeśli ona nie wybiera się do domu? Kelby mógł jej
zapłacić tyle, że zostanie z nim na pokładzie jego łodzi.
- Nie sądzę. Lontana nie mógł nakłonić jej, żeby z nim popłynęła,
i powiedział mi kiedyś, że ona nie chce mieć z tym nic wspólnego.
Ale jestem pewien, że ona wie. Do diabła! Ta dziwka wie.
- W takim razie Tobago?
- Tobago jest małą wyspą i znają ją tam. Dlatego chciałem
dopaść ją tutaj. - Wziął głęboki wdech i opanował narastający w nim
gniew. Miał nadzieję na łatwą akcję i uniknięcie komplikacji. Spokój.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie wykonał głupich posunięć. - Nie,
będziemy musieli znaleźć sposób na wywabienie jej z wyspy, żeby
sama do nas przyszła.
Musiał ją złamać, żeby dała mu wszystko, czego od niej
potrzebuje, a potem będzie mógł z nią skończyć.
Kelby stał przy barierce i obserwował, jak Gary pomaga wysiąść
Melis z szalupy na przystań. Nie spojrzała za siebie ani na niego, ani
na statek, tylko szybko ruszyła do postoju taksówek.
Zwolniła go. Gdy to sobie uświadomił, poczuł mieszaninę
rozbawienia i irytacji.
Nie ma mowy, Melis. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.
- Nie sądziłem, że ona to wytrzyma. - Wilson dołączył do niego
przy barierce. - Dzisiejszy dzień musiał być dla niej piekielnie ciężki.
- Tak.
- Jej przyjaciel, Gary, nie miał żadnych wątpliwości. Powiedział,
że zna ją od czasów, kiedy jako nastolatka zamieszkała z Lontaną i
zawsze wydawała mu się najtwardszą wojowniczką, jaką
kiedykolwiek spotkał. Nigdy byś się tego nie domyślił. Wygląda,
jakby miała się rozpuścić na deszczu.
- Nic podobnego. - Obserwował Melis wsiadającą do taksówki.
Ani razu nie spojrzała za siebie. - A ta aura delikatności może być dla
kobiety potężną bronią.
- Nie sądzę, żeby ona chciała jej użyć. Zdaje mi się, że nie
potrafiłaby przyznać się do tego, że nie jest silna. - Spojrzał na
Kelby'ego. - Nie wszystkie są takie jak Trina. Więc nie bądź taki
pewny swojego osądu, ty cyniczny draniu.
- Wcale jej nie osądzam. Ona mnie nic nie obchodzi. Muszę
tylko sprawdzić, jaką amunicją ona dysponuje.
- Nie udało ci się z niej nic wyciągnąć?
- Jeszcze nie.
- I co teraz robimy?
- Lecę najbliższym lotem na Tobago. A ty dowiedz się
wszystkiego na temat Lontany i Melis Nemid.
- Jak daleko w przeszłość mam sięgać?
- Chcę wiedzieć wszystko. Ale skoncentruj się na ostatnim roku.
Lontana próbował się ze mną skontaktować w zeszłym miesiącu i
zgodnie z tym, czego dowiedziałeś się od St. George'a, nie
zachowywał się normalnie przez ostatnie pół roku.
- Jeśli teoria o samobójstwie jest prawdziwa, stan jego umysłu
mógł nie być...
- Daj sobie spokój z teoriami. Zdobądź dla mnie fakty.
- Ile masz czasu? - zapytał Wilson.
- Mało. Chcę, żeby wstępny raport czekał na mnie, kiedy dolecę
do Tobago.
- Świetnie. Coś jeszcze?
- Tak. Kiedy prowadziliśmy dziś poszukiwania, kilkakrotnie
widziałem jakiś jacht. Nigdy nie podpłynął na tyle blisko, żeby dało
się odczytać jego numery, ale zdaje mi się, że pierwsze litery jego
nazwy wymalowane na dziobie to: S I R.
- Czyli nic nie mamy. A to dość popularny szlak turystyczny.
Może to rybacy? Albo ktoś z firmy ubezpieczeniowej?
- Dowiedz się, czy ktoś nie wynajmował ostatnio jachtu.
- Nawet jeśli był wynajęty, to mógł pochodzić z każdego z setek
portów na tym wybrzeżu. Domyślam się, że tych informacji także
oczekujesz, kiedy dolecisz do Tobago?
Taksówka właśnie ruszała, a Melis nadal wpatrywała się twardo
przed siebie.
- Nie bądź zgryźliwy, Wilson. - Kelby odwrócił się i ruszył do
swojej kabiny. - Obaj dobrze wiemy, że uwielbiasz robić rzeczy
niemożliwe do wykonania. To dobrze robi twojemu ego. Dlatego
pracujesz dla mnie od lat.
- Doprawdy? - Wilson już wyciągał swój telefon komórkowy. -
To dla mnie nowość. Dotychczas zdawało mi się, że robię to wszystko
dlatego, żeby wydoić z ciebie jak najwięcej kasy i zarobić na spokojną
emeryturę na Riwierze.
Jak zwykle Susie i Pete czekały na Melis przy siatce. Nigdy nie
potrafiła odgadnąć, skąd wiedziały o jej powrocie. Oczywiście, miały
fenomenalny słuch, ale często ignorowały łódź pocztową czy
przepływających rybaków. Ale kiedy ona wracała, zawsze czekały na
nią i witały przy siatce. Kiedyś nawet przeprowadziła test: zostawiła
łódź zacumowaną milę od siatki i resztę odległości przebyła wpław.
Ale ich instynkt był niezawodny. Zawsze na nią czekały, popiskując,
skrzecząc, pogwizdując i radośnie pływając w kółko.
- Już dobrze, dobrze. Też się za wami stęskniłam. - Przepłynęła
łodzią ponad siatką, a potem ponownie podniosła zabezpieczenie. -
Daliście Calowi popalić, kiedy mnie nie było?
Susie odpowiedziała jej piskliwym klekotem, który był bardzo
podobny do śmiechu.
Jak dobrze było być w domu. Po tych potwornościach, które
przeżyła w Atenach, powrót do domu i obecność Pete'a i Susie były
cudownym uczuciem.
- Tak myślałam. - Ponownie włączyła silnik motorówki. -
Chodźcie, zjemy kolację i będziecie mogły przeprosić Cala.
Znowu usłyszała ten sam radosny śmiech, kiedy delfiny
popłynęły przed jej łodzią w stronę domku. Cal powitał ją na
pomoście z poważną miną.
- Dobrze się czujesz?
Nie, nie czuła się dobrze. Ale było jej już lżej, kiedy znalazła się
wreszcie w domu.
- Dzwonił do ciebie Gary? Przytaknął, kiedy cumował
motorówkę.
- Tak mi przykro, Melis. Będzie mi go brakowało. Wszystkim
nam będzie go brakowało.
- Tak, to prawda. - Wysiadła z łodzi. - Moglibyśmy nie
rozmawiać teraz na temat Phila? Muszę sobie z tym jakoś poradzić na
swój sposób.
- Jasne. - Cal dostosował się do jej życzenia. - A możemy
porozmawiać o Kelbym?
Zamarła.
- Dlaczego?
- Ponieważ Kelby zaoferował Gary'emu pracę na Trinie.
Zatrzymała się i spojrzała na niego.
- Co takiego?
- Dobre zarobki. Ciekawa praca. To nie to samo co bycie w
załodze Last Home, ale musimy z czegoś żyć.
- My?
- Gary powiedział, że znajdzie się tam praca dla Terriego i dla
mnie. Podał mi numer telefonu komórkowego Kelby'ego. Powiedział,
żebyśmy do niego zadzwonili, jeśli będziemy chcieli tę robotę. -
Odwrócił od niej wzrok. - I jeśli ty nie będziesz miała nic przeciwko
temu.
Owszem, miała coś przeciwko. Myśl o utracie mężczyzn, przy
których dorastała, sprawiła, że poczuła się zagubiona.
- Uważasz, że będziesz szczęśliwy, pracując dla Kelby'ego?
- Gary go polubił i rozmawiał z załogą na Trinie. Mówią, że
Kelby jest uczciwy i dopóki ty jesteś wobec niego w porządku, on
także jest w porządku wobec ciebie. - Przerwał. - Ale my wcale nie
musimy brać tej pracy, jeśli tobie nie podoba się ten pomysł. Wiem,
że ty i Phil nie zgadzaliście się co do Kelby'ego. Ale on ma dobrą
reputację.
Jego reputacja była lepsza niż tylko dobra. Kelby był wschodzącą
gwiazdą w fachu, który tak sobie upodobał Phil. Udało mu się już
odnaleźć dwa galeony na Morzu Karaibskim. To był jeden z
powodów, dla których żywiła do niego urazę. Był w tym biznesie
relatywnie krótko, a skutecznie udało mu się przyćmić osiągnięcia
Phila.
Zachowywała się egoistycznie. Kiedy wróciła na wyspę, poczuła
się tak bezpiecznie, że zabolało ją, kiedy uświadomiła sobie, że Kelby
był w stanie dosięgnąć ją nawet tutaj i zabrać jej starych przyjaciół.
- Nie ma znaczenia, co ja myślę. Róbcie, co dla was najlepsze.
- Będziemy się źle czuli, jeśli ty...
- Cal, nie przejmuj się. Zadzwoń do Kelby'ego i przyjmij tę
pracę. Przecież nie będziesz pracował dla jakiegoś ugrupowania
terrorystycznego. I tak musiałabym znaleźć wam nowe miejsce pracy.
Nie mogę was wszystkich zatrudniać, więc równie dobrze możecie
przyjąć nadarzającą się okazję. - Nadal patrzył na nią spod
zmarszczonych brwi, więc Melis zmusiła się do uśmiechu. - Chyba że
wolisz, żebym zatrudniła cię do opieki nad Pete'em i Susie?
- O Boże, nie - powiedział z przerażeniem. - Czy ty wiesz, co one
mi zrobiły? Ukradły moje kąpielówki. Zażywałem sobie właśnie
porannej kąpieli w morzu, kiedy Susie podpłynęła do mnie od tyłu i
zdarła ze mnie slipki. Myślałem, że coś mnie zaatakowało. Powinny
szanować ludzką prywatność.
Zdławiła śmiech.
- To tylko mały psikus. One nie rozumieją potrzeby ubierania się.
Ubranie jest dla nich kolejną zabawką.
- Tak? Cóż, mnie jakoś rozbieranie do naga nie bawi. Był tak
wzburzony, że nie mogła się powstrzymać.
- Wyraźnie uznały, że jesteś pociągający. Jak wiesz, delfiny mają
bardzo rozwiniętą sferę seksualną.
- O mój Boże. Zachichotała i pokręciła głową.
- One po prostu się bawiły. Żadne z nich nie osiągnęło jeszcze
dojrzałości seksualnej. Mają dopiero około ośmiu lat i jeszcze brakuje
im roku albo dwóch.
- Przypomnij mi, żebym wtedy się tu nie pojawiał. Ale to nie
wszystko, co zrobiły. Nie dawały mi wsiąść do łodzi bez jej
przewracania.
- Widzę, że naprawdę się nacierpiałeś. Porozmawiam z nimi o
tym. - Otworzyła drzwi wejściowe. - Obiecuję, że po kolacji zmuszę
je do przeprosin.
- Nie potrzebuję żadnych przeprosin. I tak nie będą szczere
- skrzywił się. - Po prostu nie zostawiaj mnie więcej na ich
pastwę.
- W porządku, chyba że będę w krytycznej sytuacji. Spojrzał na
nią badawczo.
- Co masz na myśli? Nigdy nie opuszczałaś wyspy, jeśli cię ktoś
do tego nie zmusił.
- Różnie to bywa. Nie chciałam się stąd ruszać, kiedy
przywiozłeś mi dokumenty od Phila, ale ostatecznie to zrobiłam. -
Ruszyła do kuchni. - Poza tym, jeśli przyjmiesz tę pracę u Kelby'ego,
nie będę miała cię pod ręką, żeby prosić o zastępstwo.
- Nigdy nie zostawiam przyjaciół na lodzie. Poczuła wzruszenie.
- Dzięki, Cal. Mam nadzieję, że nie będę musiała już więcej
narażać cię na wygłupy delfinów.
- Nie martw się. Dam sobie radę. - Zawahał się. - Może...
- One cię lubią, inaczej nie bawiłyby się z tobą. Powinieneś się z
tego cieszyć. Delfiny są wspaniałymi...
- Nie zamierzam się cieszyć, kiedy zdzierają ze mnie slipki. Wolę
mieć je na sobie. - Ruchem głowy wskazał jej werandę.
- Wyglądasz na zmęczoną. Idź na zewnątrz, usiądź i odpocznij, a
ja przygotuję kolację. - Zawahał się. - Zastanawiałem się... Czy jest
ktoś, komu powinniśmy powiedzieć o Philu? Nie miał więcej rodziny,
prawda?
- Nikogo, z kim utrzymywałby kontakty w ciągu ostatnich lat. Ty
i chłopaki byliście dla niego bliższą rodziną niż ktokolwiek inny. - Ale
była jedna osoba, do której powinna zatelefonować. Nie ze względu
na Phila, ale Carolyn byłaby zła, gdyby dowiedziała się, że Melis jej o
niczym nie powiedziała. - Może wykonam jeden albo dwa telefony.
- Potrzebujesz mnie? - zapytała spokojnie Carolyn. - Powiedz
tylko słowo, a wynajmę hydroplan w Nassau i w mgnieniu oka do
ciebie przyjadę.
- Nic mi nie jest. - Melis spojrzała w morze, gdzie Pete i Susie
rozpryskiwały wodę w zabawie. - No, może nie całkiem, ale powoli
się zbieram.
- Co czujesz? Złość? Smutek? Poczucie winy?
- Nie wiem. Nadal jestem oszołomiona. Cieszę się, że wróciłam
już do domu. Czuję, jakby wszystko się we mnie skumulowało i nie
potrafię wydobyć żadnych uczuć.
- Jadę do ciebie.
- Nie. Dobrze wiem, jak wygląda twój kalendarz. Masz
pacjentów i mnóstwo pracy.
- Ale mam też przyjaciółkę, która potrzebuje mnie teraz.
- Posłuchaj, dam sobie radę. Ale i tak z przyjemnością
spotkałabym się z tobą w ten weekend. Dawno już nie widziałaś Pete'a
i Susie.
Po drugiej stronie słuchawki zapadła chwila ciszy i Melis niemal
widziała zmarszczone czoło Carolyn.
- Jesteś tam sama? - w końcu zapytała Carolyn.
- Nie, Cal jest ze mną. A nawet jeśli by go nie było, to nigdy nie
jestem sama. Mam przecież delfiny.
- Jasne, rzeczywiście im można zaufać.
- Prawdę mówiąc tak. Niczego nie wygadają. Carolyn zaśmiała
się.
- W porządku. Zaczekam do weekendu. A na przyszły tydzień
wezmę sobie kilka wolnych dni i popłyniemy moją łodzią na Rajską
Wyspę. Będziemy wylegiwać się na plaży, popijając pina coladę i
zapomnimy o bożym świecie.
- Brzmi to fantastycznie.
- Tak i całkowicie nierealnie. Ale w porządku. - Przerwała na
chwilę. - Zadzwoń do mnie, jeśli będziesz mnie potrzebowała.
Kumulujesz uczucia już od jakiegoś czasu, wiesz o tym. Chciałabym
być przy tobie, kiedy twoja wewnętrzna zapora pęknie.
- Nic mi nie będzie. Czekam na ciebie w piątek po południu. - Po
chwili przerwy dodała: - Dziękuję ci, Carolyn. Mówiłam ci
już, ile dla mnie znaczy to, że mam w tobie przyjaciela?
- Jestem pewna, że raz, kiedy się rozczuliłaś, to coś takiego od
ciebie usłyszałam. Do zobaczenia w piątek. - Rozłączyła się.
A dzisiaj jest wtorek. Melis poczuła się samotna i nagle weekend
wydał jej się tak odległy w czasie. Chciała nawet jeszcze raz wykręcić
numer do Carolyn i...
Nie. Co by jej powiedziała, gdyby do niej znowu zadzwoniła? Że
zmieniła zdanie? Nie może angażować innych w swoje sprawy, nawet
Carolyn.
Po prostu zajmie się delfinami i pozwoli, by pobyt na wyspie
przyniósł jej ukojenie i zaleczył wszystkie rany.
Chciałabym być przy tobie, kiedy twoja wewnętrzna zapora
pęknie.
Nie będzie żadnego pękania zapory. Panuje nad sobą, tak jak
zawsze.
A piątek wcale nie jest tak odległy.
Piętnaście minut po tym, jak Kelby wysiadł z samolotu w
Tobago, zadzwonił jego telefon.
- Czy wystarczająco wcześnie dzwonię z pierwszym raportem? -
zapytał Wilson. - Nie chciałem, żebyś musiał czekać.
- Czy ktoś ci kiedyś mówił, że jesteś nadgorliwy? - Zapłacił
bagażowemu i wsiadł do taksówki. - Do portu - zwrócił się do
taksówkarza, zajmując tylne siedzenie. - Co tam dla mnie masz?
- Nie tak dużo, jakbym chciał. Znasz przebieg kariery Lontany?
- Nie z ostatnich lat.
- A to dlatego, że jakieś dwa lata temu zniknął ze sceny. Nikt nie
wiedział, gdzie się podziewał ani co robił.
- Jakieś poszukiwania?
- Od roku jego statek w ogóle nie opuszczał portu w Nassau. Aż
tu nagle, w dużym pośpiechu wypłynął na morze na Last Home.
Nikomu nie powiedział, dokąd się wybiera ani kiedy wróci.
- To ciekawe.
- A zaraz po jego odpłynięciu jakieś paskudne typy zaczęły o
niego wypytywać w Nassau. I to w dość niewybredny sposób.
- Gdzie wtedy była Melis Nemid?
- Na wyspie, gdzie zajmowała się swoimi delfinami.
- Czy wiedziała, gdzie jest Lontana?
- Jeśli coś wiedziała, to nikomu nic nie mówiła.
- Powiedz mi o Melis Nemid.
- Kolejne białe plamy. Związała się z Lontaną, kiedy miała
szesnaście lat. On badał oceaniczne prądy termiczne u wybrzeży
Santiago w Chile, a ona była pod opieką Luisa Delgado. Chodziła do
szkoły i pracowała w jego fundacji „Na ratunek delfinom". Według
Gary'ego St. George'a była spokojnym, zamkniętym w sobie
dzieciakiem i całe jej życie skupiało się na badaniu i pracy z
delfinami. Najwyraźniej bystra z niej dziewczyna. Większość jej
edukacji to nauka w domu przez internet i bezpośrednio poprzez
pracę. Ale w wieku szesnastu lat dostała się na kursy do college'u i po
paru latach uzyskała stopień naukowy w dziedzinie biologii morza.
- Bardzo mądrze.
- Wygląda na to, że woli delfiny od ludzi. Większość czasu
spędza samotnie na swojej wyspie. Opuściła ją jakieś sześć miesięcy
temu, żeby popłynąć na Florydę. Ale chodziło o protest przeciwko
biurokracji, która przeszkadzała w ratowaniu delfinów wyrzuconych
na brzeg.
- A co się stało z tym Luisem Delgado?
- Przeprowadził się do San Diego, kiedy miała szesnaście lat.
- I tak po prostu ją zostawił?
- To właśnie jedna z białych plam. Wiem tylko tyle, że tego
samego tygodnia wypłynęła z Santiago w towarzystwie Lontany i od
tamtej pory z nim była. Uczestniczyła w wielu ekspedycjach na Last
Home, ale wyraźnie widać, że każde z nich miało swoje życie.
- A co z tą wyspą, na której mieszka?
- Lontana kupił tę wyspę za pieniądze, jakie otrzymał po
wydobyciu hiszpańskiego galeonu. Jeśli zamierzasz złożyć jej wizytę,
radziłbym nie robić tego bez zaproszenia. Jedyne miejsce dostępu do
wyspy jest z południowej strony, gdzie znajduje się mała zatoka
odgrodzona siecią pod napięciem elektrycznym, chroniąca delfiny.
Roślinność jest tam tak bujna, że nawet nie ma gdzie wylądować
helikopterem.
- Nie zamierzałem składać jej wizyty. Jeszcze nie teraz.
Wynajmę jacht i zaczekam, aż dostarczysz mi jakichś użytecznych
informacji. Sądzę, że ona potrzebuje jeszcze trochę czasu, żeby
oswoić się ze śmiercią Lontany.
- Więc po co się tam wybrałeś? Kelby zignorował pytanie.
- Czego dowiedziałeś się o tym jachcie, który zobaczyłem na
horyzoncie, gdy szukaliśmy Lontany?
- Nadal nad tym pracuję. Jest szansa, że wkrótce go wytropimy,
jeśli był to wynajęty jacht. Siren należy do brytyjskiej firmy
leasingowej z Aten. Jest bardzo wiele zarejestrowanych jachtów o tej
nazwie, ale wszystkie mają jeszcze z przodu jakiś przymiotnik.
Oczywiście, może się okazać, że to ślepa uliczka. - Przerwał. -
Myślisz, że ktoś mógł ją śledzić?
- Może. Daj mi wszystkie nazwy i opisy, jak tylko je
zdobędziesz.
- Jutro.
- Dzisiaj.
- Jesteś strasznie nieustępliwy, Kelby. Coś jeszcze?
- Tak. Spróbuj namierzyć Nicholasa Lyonsa i sprowadź go do
mnie.
- O kurczę. Kelby zaśmiał się.
- W porządku, Wilson. Kiedy ostatnio się z nim kontaktowałem,
robił wrażenie bardzo rozważnego i działającego zgodnie z prawem...
jak na niego.
- Co nic nie znaczy. Domyślam się, że już powinienem
przygotować się na wyciąganie was obu z więzienia?
- Tylko raz musiałeś to zrobić. A to więzienie w Algierii było
wyjątkowo dobrze strzeżone, bo inaczej sami byśmy dali radę uciec.
- Mam wrażenie, że kiedy byłeś w SEAL, wybierałeś sobie
najgorszy element na przyjaciół.
- Nie, to ja byłem najgorszym elementem, Wilson.
- Dzięki Bogu, że postanowiłeś wyrosnąć z tego i przestałeś
bawić się w komandosa. Nie zdziwiłbym się, gdybyś dał się zabić i
zostawił mnie z całą tą papierkową robotą do uporządkowania.
- Nie zrobiłbym ci tego.
- Zrobiłbyś - westchnął Wilson. - Domyślasz się, gdzie może być
Lyons?
- W Sankt Petersburgu.
- Może więc do niego zadzwonisz?
- Nie. Regularnie zmienia numery telefonów.
- Tak przecież robią wszyscy rozważni i działający w zgodzie z
prawem ludzie.
- Wilson, po prostu znajdź go i każ mu do mnie zadzwonić.
- To wbrew moim przekonaniom - odparł Wilson. -
Dowiedziałem się jeszcze jednej rzeczy o Melis Nemid od Gary'ego
St. George'a. Przez pierwsze dwa lata, od kiedy była z Lontaną,
regularnie odwiedzała psychiatrę. Doktor Carolyn Mulan.
- Co?
- Nie robiła z tego tajemnicy. Była bardzo wyluzowana w kwestii
tych wizyt. Nawet żartowała na ich temat. Gary podejrzewa, że
chodziła też do psychiatry, będąc w Santiago.
- To niespodzianka. A ja brałem ją za jedną z najbardziej
zrównoważonych osób, jakie znam.
- Mam się skontaktować z jej lekarką i przycisnąć ją?
- Jest coś takiego jak tajemnica lekarska.
- Jakaś drobna, dobrze przygotowana łapówka mogłaby złamać
tę tajemnicę.
Kelby wiedział to lepiej niż Wilson. Pieniądze miały swoją siłę.
Potrafiły zamienić czarne w białe. Od dziecka żył z tym
przeświadczeniem. Dlaczego więc nie chciał dać Wilsonowi pełnej
swobody w zbieraniu informacji o Melis Nemid? Bo to byłoby nie w
porządku. Z pewnością obnażyła duszę przed psychiatrą i byłoby to
jak rozebranie jej do naga, by ograbić ją ze wszystkich tajemnic.
Ale mogła też powiedzieć tej lekarz o Marinth...
- Zobacz, czego uda ci się dowiedzieć.
Nassau
Upał ostro dawał się we znaki.
Carolyn Mulan wytarła kark chusteczką, podchodząc do okna,
żeby wyjrzeć na Parliament Street. Znowu zepsuła się klimatyzacja w
budynku i Carolyn nie mogła się doczekać, kiedy wyjdzie z gabinetu i
pojedzie nad ocean popływać. Może popłynie łódką do Rajskiej
Wyspy? Nie, zaczeka, aż będzie to mogła zrobić z Melis. Jeśli dopisze
jej szczęście, może uda się namówić ją na opuszczenie na jakiś czas
delfinów?
Jeszcze tylko jeden pacjent i będzie wolna.
Usłyszała pukanie, a potem drzwi otworzyły się.
- Doktor Mulan? Przepraszam za najście, ale pani sekretarka
gdzieś wyszła. - W jego głosie słychać było wahanie i tak samo
niepewnie się zachowywał. Był mężczyzną około czterdziestki. Niski,
blady i ubrany w schludny niebieski garnitur. Przywodził jej na myśl
klasycznego maminsynka, jakich prześmiewały liczne seriale
telewizyjne. Ale ona nie powinna kierować się stereotypami. Każdy
pacjent był indywidualnym przypadkiem i zasługiwał na takie
traktowanie.
- Naprawdę? To do niej niepodobne. Jestem pewna, że zaraz
wróci. - Uśmiechnęła się. - Proszę wejść. Bardzo przepraszam, ale nie
przypominam sobie pańskiego nazwiska.
- Archer. Hugh Archer. - Wszedł do środka i zamknął drzwi.
- Proszę nie przepraszać. Przywykłem do tego. Wiem, że jestem
typem człowieka, który zlewa się z otoczeniem.
- Bzdura. Po prostu zawsze mam przed nosem notatki Marii.
- Wstała i ruszyła do drzwi. - Wezmę nowy formularz z biurka
Marii i będziemy mogli porozmawiać.
- Znakomicie. - Nie ruszył się sprzed drzwi. - Nawet pani nie
wie, jak bardzo nie mogę się doczekać naszej rozmowy.
Telefon Kelby'ego zadzwonił o trzeciej nad ranem.
- Znalazłem Lyonsa - odezwał się Wilson. - Jest już w drodze do
Tobago. Odnosiłem wrażenie, że z radością wyjechał z Rosji.
- Nic dziwnego. Na Antylach jest o wiele przyjemniej.
- Tak i policja nie jest tak sroga w kwestii przemytu.
- To prawda.
- Ja chyba też będę musiał wsiąść w samolot i przylecieć do
Nassau.
- Dlaczego?
- Nie mogę skontaktować się z Carolyn Mulan. Staram się do niej
dodzwonić, ale chyba będę musiał wybrać się do niej osobiście.
- Próbowałeś złapać ją w gabinecie?
- Odzywa się automat. Mulan ma sekretarkę, Marię Perez, ale jej
także nie mogę namierzyć.
- To nie brzmi dobrze.
- Podobno często się zdarza, że nie wraca do domu na noc.
Według jej współlokatorki, Maria jest w kilku namiętnych związkach
z mężczyznami z miasta.
- A Carolyn Mulan?
- Jest około pięćdziesięcioletnią rozwódką. W tej chwili nie jest
związana z nikim. Praktycznie mieszka na swojej łodzi, kiedy nie jest
w gabinecie.
- Daj mi znać, jak tylko się z nią skontaktujesz. - Rozłączył się i
usiadł przy biurku. Było gorąco i parno, a morze rozpościerało się
przed nim jak czarny, gładki dywan. Cholera, nie podobało mu się to,
jak rozwijała się sytuacja z Carolyn Mulan. Skoro on uznał, że lekarka
Melis może być przydatna, ktoś inny mógł dojść do takiego samego
wniosku.
Miał ochotę uruchomić silnik i popłynąć do wyspy Melis.
Męczyło go czekanie z założonymi rękoma. Nigdy nie był zbyt
cierpliwy, a teraz, kiedy tak się zbliżył do Marinth, po prostu rozpierał
go niepokój.
Zachowywał się jak dziecko. Wilson znajdzie Carolyn Mulan. A
on może wszystko zepsuć, jeśli nie rozegra odpowiednio sprawy
Melis Nemid. Nie, zachowa się rozsądnie i zaczeka.
O drugiej trzydzieści pięć nad ranem Melis obudził dzwonek
telefonu.
- Melis? - głos był tak chrapliwy, że z początku go nie
rozpoznała. - Melis, musisz do mnie przyjechać.
To Carolyn.
Melis usiadła na łóżku.
- Carolyn, to ty? Co się stało? Brzmisz jakoś...
- Nic mi nie jest. Musisz przyjechać... - jej głos załamał się. -
Wybacz. Boże drogi, wybacz mi. Cox. Nie chciałam... Nie
przyjeżdżaj. To kłamstwo. Na Boga, nie przyjeżdżaj.
Połączenie zostało zerwane.
Melis sięgnęła po swój notes z telefonami i już po chwili
wykręcała numer telefonu komórkowego Carolyn.
Bez odpowiedzi.
Zadzwoniła do jej gabinetu i do domu. W obydwu miejscach
zgłosiła się automatyczna sekretarka.
Melis siedziała nieruchomo, starając się pozbierać myśli.
Co tu się, u diabła, działo? Od lat Carolyn była dla niej
przyjacielem i lekarzem. Melis zawsze mogła liczyć na jej wsparcie.
Ale teraz to ona potrzebowała pomocy.
Melis wpadła w panikę.
- Chryste. - Spuściła nogi z łóżka i pobiegła do pokoju
gościnnego. - Cal! Obudź się. Muszę zadzwonić na policję i ruszam
do Nassau.
Musiała się spieszyć.
Melis wyskoczyła z taksówki na małym lotnisku i szybko
zapłaciła kierowcy. Odwróciła się i pobiegła do głównego wejścia.
- Melis.
Za drzwiami terminalu czekał na nią Kelby. Zatrzymała się.
- O, nie, tylko tego mi jeszcze trzeba. - Minęła go i ruszyła do
stanowiska odprawy biletowej. - Nie zawracaj mi głowy, Kelby.
Muszę zdążyć na samolot.
- Wiem. Ale żeby dolecieć do Nassau, będziesz musiała przesiąść
się w San Juan. A ja wynająłem prywatny samolot i pilota. - Chwycił
ją za łokieć. - Dzięki temu będziemy na miejscu dwie godziny
wcześniej.
Odepchnęła jego rękę.
- Skąd wiedziałeś, że dziś w nocy lecę do Nassau?
- Od Cala. Martwi się o ciebie, a nie pozwoliłaś mu lecieć z tobą.
Więc zadzwonił do ciebie?
Tamtego wieczoru, kiedy przyjął moją ofertę pracy, po - prosiłem
go, żeby dał mi znać, gdybyś miała kłopoty.
Ciężko mi jest uwierzyć w to, że do ciebie zadzwonił. On cię nie
zdradził. Starał się tylko pomóc. Skrzywiła się.
I zrobił przysługę swojemu nowemu szefowi? Pokręcił głową.
Melis, on jest wobec ciebie lojalny. Po prostu się martwił. Nie
spodobał mu się ten telefon od Carolyn Mulan. Mnie także. Jej też się
nie podobał. Była przerażona, kiedy go odebrała, i od tamtej pory jej
strach tylko narastał.
- To nie twój interes. Nie powinieneś się wtrącać w moje sprawy.
Ale Marinth to moja sprawa, ponieważ tak zdecydowałem. A ty
jesteś częścią tej układanki. - Patrzył jej prosto w oczy. Podobnie jak
Carolyn Mulan. Wilson od dwóch dni próbuje się z nią skontaktować.
Ktoś mógł się zorientować, że staramy się do niej dotrzeć, i sam się
nią zajął. A może znaleźli ją szybciej i dlatego nie mogliśmy się z nią
skontaktować.
- Ale kto to może być?
- Nie wiem. Gdybym wiedział, to bym ci powiedział. Kiedy
szukaliśmy Lontany, w okolicy kręcił się jakiś jacht. Może to
przypadek, ale staram się go namierzyć. A może jestem w błędzie?
Może zniknięcie Carolyn Mulan nie ma nic wspólnego ze śmiercią
Lontany? - Po chwili dodał: - Ale nie podoba mi się fakt, że ktoś
zmusił ją, żeby ściągnęła cię do Nassau. To nie wygląda dobrze.
- Dobrze? To przerażające. Nie wiemy, co mogło zmusić Carolyn
do...
- Ale ty jedziesz do Nassau, a ona wyraźnie powiedziała, żebyś
tego nie robiła.
- Nie mogę postąpić inaczej. Przed opuszczeniem wyspy
zadzwoniłam na policję w Nassau i oni jej teraz szukają.
Kelby skinął głową z aprobatą.
- Ja też do nich dzwoniłem. Pomyślałem, że to może pomóc. I tak
wybierałem się dzisiaj do Nassau, żeby ją znaleźć, bez względu na to,
czy ty tam jedziesz. Po prostu oferuję ci transport.
Zacisnęła dłonie w pięści. Carolyn wpadła w tarapaty, była
bezradna, prawdopodobnie zamknięta w jakiejś klatce. Istny koszmar.
A niech go szlag! Niech ich wszystkich szlag trafi!
- Twój samolot jest gotowy do startu?
- Tak.
Odwróciła się gwałtownie.
- W takim razie chodźmy stąd.
Nie odzywała się do niego przez całą drogę. Dopiero gdy znaleźli
się w pobliżu Nassau, zapytała:
- Dlaczego? Dlaczego próbowaliście skontaktować się z
Carolyn?
- Ty nie chciałabyś ze mną rozmawiać. Miałem nadzieję, że ona
będzie bardziej rozmowna.
- Na temat Marinth? Ona nic nie wie. Nigdy jej nic na ten temat
nie mówiłam.
- Nie wiedziałem.
- Ale ona i tak by ci nie powiedziała. Nigdy nie wyjawiłaby
niczego, co usłyszała na naszej sesji. Poza tym, jest moją przyjaciółką.
- Poruszam się na oślep. Miałem nadzieję, że może zdziałam coś
łapówką.
- Nie ma mowy - odparła stanowczo. - Carolyn jest jedną z
najszlachetniejszych osób, jakie poznałam. Jest inteligentna, miła i
nigdy się nie poddaje. Bóg jeden wie, że nigdy nie poddała się w
mojej terapii. Gdybym miała siostrę, chciałabym, żeby była taka jak
Carolyn.
- Rozumiem. Czy Lontana też ją lubił?
- Nie znał jej zbyt dobrze. Znalazł ją dla mnie, ale nie miał z nią
zbyt wiele do czynienia. Zawsze czuł się nieco zażenowany przy
Carolyn. Psychiatrzy wykraczali poza jego sfery. Ale obiecał, że
dopilnuje, żebym do niej chodziła.
- Obiecał tobie?
- Nie, Kem... - Chyba się rozgadała. To nie jego sprawa. Była tak
roztrzęsiona, że paplała bez namysłu. - Policja bardzo się przejęła.
Carolyn jest szanowaną obywatelką. Może znajdą ją do czasu naszego
przyjazdu?
- Możliwe.
- Brzmiała... Nie była sobą. - Głos Melis zadrżał i musiała chwilę
odczekać, żeby się uspokoić. - Nawet nie potrafię powiedzieć, jaka
ona jest silna. Kiedy pierwszy raz do niej przyszłam, było tak,
jakbym... Nigdy wcześniej nie potrzebowałam wsparcia. Ona mogła
pozwolić mi, żebym była od niej zależna, ale tego nie zrobiła. Nie
pozwoliłaby mi na to. Ona podała mi pomocną dłoń i powiedziała, że
zawsze będzie moją przyjaciółką. Nigdy nie złamała danego słowa.
- Widzę, że relacja pacjent - psychiatra może stać się bardzo
bliska.
- To nie tak. Po paru latach stała się moją najlepszą przyjaciółką.
- Melis oparła się na siedzeniu i zamknęła oczy. - Kiedy do mnie
zadzwoniła... jej głos... Myślę, że cierpiała.
- Nie wiemy tego. Ale się dowiemy. - Położył dłoń na jej dłoni
opartej na podłokietniku fotela. - Lepiej nie wywołuj wilka z lasu.
Nie zaprzeczał ani nie potwierdzał żadnego scenariusza i nie
uwierzyłaby mu, gdyby tak zrobił. Jego dotyk był ciepły i
uspokajający, więc nie próbowała cofnąć dłoni. Teraz potrzebowała
wsparcia i zamierzała przyjąć je bez względu na to, skąd pochodziło.
Miała tylko nadzieję, że policja znalazła już Carolyn.
Panna Nemid? Pan Kelby? - Postawny czarnoskóry mężczyzna w
ciemnym garniturze czekał na nich w hangarze, kiedy wysiedli z
samolotu. - Jestem detektyw Michael Halley. Rozmawialiśmy przez
telefon. Melis przytaknęła.
- Znaleźliście Carolyn? - zapytała. Pokręcił przecząco głową.
- Jeszcze nie. Ale nie ustajemy w poszukiwaniach. Jej nadzieje
runęły.
- To mała wyspa. Wszyscy tu znają Carolyn. Ktoś musiał ją
widzieć albo się z nią kontaktować. A co z Marią Perez?
Zawahał się.
- Niestety, znaleźliśmy pannę Perez. Melis zamarła.
- Niestety?
- Grupa nastolatków znalazła ją na plaży. Miała poderżnięte
gardło.
Melis poczuła, jakby ktoś uderzył ją z całej siły w brzuch. Kelby
objął ją ramieniem w milczącym geście wsparcia.
- Jak...
- Uważamy, że do morderstwa nie mogło dojść na plaży. W
recepcji gabinetu doktor Mulan oraz w uliczce na tyłach budynku
natrafiliśmy na ślady krwi. Reszta najemców opuściła budynek o
szóstej, więc ciało zostało prawdopodobnie usunięte po zmroku i
porzucone na plaży.
Porzucone. W jego ustach zabrzmiało to tak, jakby była workiem
śmieci, a nie zabawną, rubaszną Marią, którą Melis znała od lat.
- Jesteście pewni, że to Maria? Może to pomyłka? Halley
zaprzeczył.
- Wezwaliśmy do kostnicy jej współlokatorkę, która
zidentyfikowała ciało. Chcielibyśmy, żeby pojechała pani z nami na
komisariat i złożyła zeznanie.
- Zrobię wszystko, co pomoże w odnalezieniu Carolyn. Ale nie
rozumiem, dlaczego ktoś miałby chcieć zabić Marię.
- Szantaż? - zapytał Kelby. Halley wzruszył ramionami.
- Jest taka możliwość. Jedna z szuflad z kartami pacjentów była
w połowie opróżniona.
- Ile ich zginęło? - zapytał Kelby.
- Od litery M do Z - odparł detektyw. - Pani Nemid, czy pani akta
doktor trzymała w gabinecie?
- Oczywiście. Tam były bezpieczne. Szafa z kartami była zawsze
zamknięta.
- Najwyraźniej nie tak bezpieczne. - Zmarszczył czoło. - I nie
podoba mi się to, że zginęły też inne karty. Otrzymaliśmy wiele
telefonów od zaniepokojonych pacjentów doktor Mulan i wygląda na
to, że leczyli się u niej ludzie ze wszystkich szczebli, nawet
rządowego. Byłoby bardzo niezręcznie, gdyby ich akta zobaczyły
światło dzienne.
- Niezręcznie? - Oszołomienie zastąpił przypływ gniewu. - Jaka
szkoda, że pańscy politycy mogą być zakłopotani. Nie obchodzi mnie,
czy skradziono jakieś akta. Do diabła, zniknęła Carolyn! Znajdźcie ją!
- Melis, uspokój się - Kelby zrobił krok do przodu i ruchem
głowy wskazał samochód zaparkowany obok hangaru. - Czeka na nas
samochód, detektywie. Pojedziemy za panem na komisariat.
Halley skinął głową z aprobatą.
- Przepraszam. Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Rzecz w
tym, że ta zbrodnia przysparza nam kłopotów na wielu płaszczyznach.
- Odwrócił się i ruszył do brązowego sedana.
- Zaczekam na was.
- Chodź. - Kelby pociągnął Melis w stronę mercedesa.
- Miejmy to już z głowy. - Wyciągnął klucz z pudełka
przytwierdzonego na magnes pod zderzakiem auta i otworzył
samochód. - Chyba że wolisz, żeby Halley poczekał, aż przejdzie ci
złość.
- Nic mi nie pomoże, dopóki nie znajdziemy Carolyn.
- Usiadła na miejscu pasażera. - Miałam nadzieję... Jest gorzej,
niż myślałam. Maria... Zabili ją.
- Znałaś ją dobrze?
- Pracowała dla Carolyn tak długo, jak ja byłam jej pacjentką.
Była z nami na kilku naszych wycieczkach. Carolyn uważała, że jej
towarzystwo dobrze mi robi.
- Dlaczego?
- Ona była... inna. Całkowite przeciwieństwo mnie. Ale... lubiłam
ją. Była zawsze... - Patrzyła w okno niewidzącym wzrokiem, a Kelby
uruchomił silnik. - Poderżnęli jej gardło. Mój Boże, poderżnęli jej
gardło. Dlaczego?
- Nóż jest szybkim i cichym narzędziem.
Tak, wygląda na to, że on się na tym zna, pomyślała.
Przypomniała sobie, że kiedyś czytała o tym, że był w oddziałach
SEAL, a w tej formacji trzeba było działać szybko i cicho.
- Nigdy nikomu nie wyrządziła krzywdy. Chciała się tylko
zabawić i czerpać radość z każdej chwili życia.
- Musiała niechcący stanąć im na drodze. - Kelby wyjechał z
parkingu. - Tak najczęściej niewinni ludzie stają się ofiarami.
- Na drodze kogoś, kto chciał dostać się do Carolyn?
- Albo kart pacjentów. Zdaje się, że Halley uważa, że nie tylko ty
jesteś tu celem.
- A ty co sądzisz?
- Wydaje mi się, że reszta kart zniknęła dla zmylenia tropu i ty
jesteś jedynym celem, chyba że twoja przyjaciółka zadzwoniła
wczoraj w nocy jeszcze do paru innych osób z listy jej pacjentów.
- Halley powiedziałby nam, gdyby ktoś jeszcze zgłosił się do
niego z informacją, że Carolyn do niego dzwoniła.
- Tak sądzę. Ale jeśli te akta są dla kogoś kompromitujące, taka
osoba może się wcale nie zgłosić. Ja tylko mówię ci, jakie są moje
przeczucia.
Melis myślała podobnie.
- Carolyn chciała od razu przyjechać do mnie na wyspę.
Wiedziałam, że jest zajęta, i powiedziałam jej, żeby wstrzymała się do
weekendu. Bardzo żałuję, że nie zgodziłam się na jej przyjazd.
- Szkoda. Ale skąd mogłaś wiedzieć, że coś takiego się wydarzy?
- Dotknął jej dłoni, którą położyła na kolanie. - Łatwo jest wyrokować
po fakcie. Nie możesz obwiniać się za to, że panujesz nad sobą.
Jedyne zagrożenie upatrywałaś we mnie, ale nie sądzę, żebyś uważała
mnie za podejrzanego o to morderstwo.
- Ktoś mnie śledził w drodze z hotelu do portu w Atenach. Tylko
że wtedy nie chciałam myśleć o niczym, co dotyczyło Phila, dopóki
się z tym nie uporam. Sądziłam, że tylko ja mogę być w
niebezpieczeństwie.
- Wiesz może... - zaczął zadawać pytanie, ale się rozmyślił.
- Przepraszam. Nie potrzebujesz teraz odpowiadać na kolejne
pytania. Kiedy dojedziemy na komisariat, Halley zada ci ich
wystarczającą ilość.
- Nigdy wcześniej nie widziałam tego człowieka, który innie
śledził. - Nie zabrała dłoni, której dotykał, zauważyła półprzytomnie.
To dziwne. Nie lubiła, gdy jej dotykano, a jednak bez problemu
akceptowała kontakt fizyczny z Kelbym.
- Nie potrafię powiedzieć, czy to miało coś wspólnego z Philem.
Byłam sama, a samotne kobiety czasem przyciągają maniaków
seksualnych, których niemało na tym świecie.
To zrozumiałe, że możesz być obiektem seksualnym.
Zesztywniała i chciała cofnąć rękę, ale jego dłoń zacisnęła się
mocniej.
- Nie dla mnie, do cholery. Nie teraz. To byłoby jak kopanie
leżącego.
- Czyli kogoś bezradnego? Nigdy nie będę bezradna.
- Niech cię Bóg broni! A skoro tkwimy w tym razem, a ja
chwilowo nie stanowię dla ciebie zagrożenia, uważam, że nie ma nic
złego w tym, żebym wspierał cię w tych trudnych okolicznościach. -
Zacisnął usta. - A trzeba przyznać, że sytuacja jest dość kiepska.
- Nie potrzebuję cię. - Kiepska? To słowo nie opisywało
koszmaru, w jakim się znalazła. Czuła się tak, jakby otaczała ją
mroźna, gęsta mgła. Ale Kelby był silny, pełen energii i obiecał, że
nie będzie dla niej zagrożeniem. Nie cofnęła więc dłoni.
- Kawy?
Uniosła głowę i zobaczyła Kelby'ego stojącego przed nią ze
styropianowym kubkiem.
- Dzięki. - Upiła łyk gorącego płynu. - Już skończył z tobą?
- Jak dla mnie, trwało to całe wieki. Ale Halley jest skrupulatny.
Nie miałem nic wspólnego z twoją przyjaciółką oprócz tego, że
poprosiłem Wilsona, żeby spróbował się z nią skontaktować. Nie
mogłem nic więcej powiedzieć.
- A może on nie chciał cię męczyć. Masz wielkie inwestycje w
kompleksie Atlantis, prawda?
- Tak, ale to akurat nie powstrzymałoby Halleya przed
traktowaniem mnie z taką samą dokładnością, jak postąpił z tobą.
Doktor Mulan jest wyraźnie kimś ważnym. - Kelby usiadł obok niej. -
Już prawie sześć godzin siedzisz na komisariacie, a ta poczekalnia nie
należy do wygodnych. Może pozwolisz mi się zabrać do hotelu? Ja
bym tu wrócił i informowałbym cię, jeśli coś... - Melis kręciła
przecząco głową. - Tak też myślałem. Napił się kawy. - Cóż,
przynajmniej kawa z automatu jest całkiem dobra. Byłem w kilku
więzieniach, w których smakowała jak błoto.
- Byłeś w więzieniu?
- Wyglądasz na zaskoczoną. Tak, to prawda. Wilsonowi udało się
ukryć przed mediami moją burzliwą przeszłość.
- Dlaczego byłeś w więzieniu?
- Nie zrobiłem nic strasznego. Trochę namieszałem po tym, jak
wystąpiłem z oddziałów SEAL. Nie miałem co ze sobą zrobić, nie
wiedziałem, w którą stronę się udać. Włóczyłem się od kraju do kraju,
starając się zdecydować.
- I wybrałeś oceanografię?
- To ona mnie wybrała. Od dziecka uwielbiałem pływać po
morzu. - Wypił kolejny łyk kawy. - A ty, zawsze wiedziałaś, co
będziesz robiła w swoim życiu?
- Tak, od momentu, kiedy skończyłam dwanaście lat.
Obserwowałam ocean, delfiny i wiedziałam, że nigdy nie będę chciała
ich opuścić. Przynoszą mi spokój.
- I coś takiego było ważne dla dwunastolatki?
- Dla tej dwunastolatki tak. - Spojrzała na Halleya przez szybę,
która dzieliła jego biuro od poczekalni. Właśnie rozmawiał z kimś
przez telefon. - Dlaczego to tak długo trwa? Jak myślisz, czy on wie,
co robi?
- Wydaje się, że ma głowę na karku. I naprawdę zależy mu na
tym, żeby znaleźć Carolyn.
Więc dlaczego do tej pory nie udało mu się tego zrobić? Od tylu
godzin, które spędzili na komisariacie, nie było żadnych nowych
doniesień.
- Wydaje się niemożliwe, że nie było żadnych świadków, którzy
widzieliby, jak Maria i Carolyn były zabierane z ich gabinetu.
- Jestem pewien, że jeszcze nie przesłuchali wszystkich. Nadal
jest możliwe, że... Cholera. - Patrzył na Halleya, który właśnie odłożył
słuchawkę. - Nie podoba mi się mowa jego ciała.
Melis zesztywniała. Halley wstał z miejsca i ruszył do drzwi
prowadzących do poczekalni. Skrzyżował ramiona, a jego twarz
wyrażała...
- Panno Nemid, bardzo mi przykro - odezwał się łagodnym
głosem. - W pobliżu Castle Hotel morze wyrzuciło na brzeg ciało
kobiety. Wysoka, około pięćdziesięciu lat, siwe włosy. Sądzimy, że to
może być Carolyn Mulan.
- Sądzicie? A dlaczego nie macie pewności?
- Ciało ma pewne... obrażenia. Właśnie przewożą je do kostnicy.
- Chcę ją zobaczyć. Będę mogła wam powiedzieć, czy to
Carolyn.
- To może być niemożliwe. Jej twarz jest mocno pokaleczona.
Melis zacisnęła pięści tak mocno, że paznokcie wbiły jej się
boleśnie w dłonie.
- Znam ją od lat. Jest dla mnie bliższa niż siostra. Potrafię
powiedzieć, czy to ona.
- Zapewniam panią, że nie chce pani oglądać tego ciała, panno
Nemid.
- Właśnie, że chcę. - Jej głos drżał. - To może nie być ona. Nie
chcę, żebyście przerwali poszukiwania, kiedy będziecie czekać na
wyniki badań genetycznych albo analizy dentystycznej. Chcę ją sama
zobaczyć.
Halley spojrzał na Kelby'ego.
- Skoro uważa, że potrafi zidentyfikować ciało, nie mogę jej tego
odmówić. W sprawie o morderstwo czas jest niezwykle ważny. Ale
nie podoba mi się to. Może pan mógłby ją od tego odwieść?
Kelby pokręcił głową.
- Żałuję, ale nie mogę.
- To może być ktoś inny, nie Carolyn. - Melis zwilżyła usta
koniuszkiem języka. - Nie znacie jej. To najsilniejsza kobieta, jaką w
życiu spotkałam. Nie pozwoliłaby, żeby coś takiego jej się
przydarzyło. Jestem pewna, że to ktoś inny.
- Więc po co przez to przechodzić? - zapytał szorstko Kolby. -
Kilka godzin, może dzień, nie zrobią wielkiej...
- Zamknij się, Kelby. Ja muszę... - Odwróciła się do Halleya. -
Zawiezie mnie pan do tej kostnicy?
- Ja cię zawiozę. - Kelby wziął ją za rękę. - Miejmy to już za
sobą, detektywie.
W pomieszczeniu było zimno.
Zmroził ją widok stalowego stołu na środku, na którym leżało
ciało przykryte białym prześcieradłem.
Cały świat był lodowaty. Pewnie dlatego nie mogła przestać
drżeć.
- Jeszcze możesz zmienić zdanie - szepnął do niej Kelby.
- Nie musisz tego robić, Melis.
- Owszem, muszę. - Podeszła bliżej do stołu. - Muszę wiedzieć...
- Wzięła głęboki oddech i zwróciła się do Halleya.
- Proszę odsłonić jej twarz.
Halley zawahał się, a potem powoli odsunął prześcieradło.
- O Boże. - Cofnęła się, wpadając na Kelby'ego. - O Boże, nie.
- Wychodzimy. - Kelby objął ją ramieniem. - Halley, zabierzmy
ją stąd.
- Nie. - Melis przełknęła z trudem i zbliżyła się ponownie do
stołu. - Może jednak... To może być... Carolyn ma znamię na lewej
skroni pod włosami. Zawsze chciała je usunąć, ale jakoś nigdy nie
miała na to czasu. - Delikatnie odsunęła włosy z pokiereszowanej
twarzy kobiety.
Proszę, Jezu, niech nie będzie znamienia. Niech ta biedna kobieta
nie będzie Carolyn.
- Melis? - odezwał się Kelby.
- Niedobrze mi... - Z trudem dobiegła do stalowego zlewu w
końcu pomieszczenia, gdzie zwymiotowała. Trzymała się
rozpaczliwie jego metalowej krawędzi, żeby nie upaść.
Kelby natychmiast znalazł się przy niej i podtrzymywał ją.
Słyszała bicie jego serca za sobą. Życie. Serce Carolyn już nigdy nie
będzie tak biło.
- To twoja przyjaciółka? - zapytał łagodnie Kelby.
- To Carolyn.
- Jest pani pewna? - dopytywał Halley.
Była pewna już w chwili, kiedy odsunął prześcieradło. Ale sama
przed sobą nie chciała tego przyznać.
- Tak.
- W takim razie proszę stąd wyjść. - Halley odwrócił się, żeby
zasłonić twarz Carolyn prześcieradłem.
- Nie. - Melis uwolniła się z objęć Kelby'ego i wróciła do stołu. -
Jeszcze nie. Muszę... - Stała, patrząc na twarz Carolyn. - Muszę to
zapamiętać...
Ból był nie do zniesienia. Szarpał ją od wewnątrz, roztapiając lód
i zostawiając jedynie rozpacz. Carolyn...
Jej przyjaciółka. Nauczycielka. Siostra. Matka. Dobry Boże, co
oni jej zrobili?
- To jest twój pokój. - Kelby otworzył drzwi i włączył światło. -
Ja będę w sąsiednim pokoju. Zostaw drzwi łączące nasze pokoje
uchylone, na wypadek gdybyś potrzebowała pomocy. Pod żadnym
pozorem nie otwieraj drzwi na korytarz.
Carolyn leżąca nieruchomo. Zimna jak lód.
- W porządku.
Kelby zaklął pod nosem.
- W ogóle mnie nie słuchasz. Słyszałaś, co powiedziałem?
- Mam nie otwierać drzwi. Nie będę. Nie chcę, żeby ktoś
wchodził. - Chciała być sama. Zamknąć się przed całym światem.
Ukryć się przed bólem.
- Widzę, że więcej z ciebie nie wyciągnę. Pamiętaj, gdybyś innie
potrzebowała, to jestem tuż obok.
- Będę pamiętać.
Spojrzał na nią z rozpaczą w oczach.
- Do diabła, nie wiem, co mogę dla ciebie zrobić. To nie jest
moja... Powiedz, jak mogę ci pomóc.
- Odejdź - odparła. - Po prostu odejdź.
Nie poruszył się, a jego twarz zdradzała mieszane uczucia.
- A niech to diabli wezmą. - Drzwi zamknęły się za nim i po
chwili usłyszała, jak upewnia się, że są zamknięte.
Nie wierzył, że sama zamknie drzwi, uświadomiła sobie
niewyraźnie. Może miał rację. Zachowywała się tak, jakby nie była w
stanie objąć świadomością więcej niż jednej rzeczy.
Ale nie miała problemu ze wspomnieniami: widziała Carolyn,
kiedy pierwszy raz się spotkały; Carolyn przy sterze jej lodzi, jak
śmieje się przez ramię do Melis.
Najgorsze było wspomnienie stłamszonej, okaleczonej Carolyn,
leżącej na stole w kostnicy.
Wyłączyła światło i usiadła w fotelu przy oknie. Chciała siedzieć
samotnie w ciemności.
Może wtedy złe wspomnienia nie będą jej prześladować?
- Witaj, Jed, bardzo trudno cię znaleźć.
Kelby odwrócił się i zobaczył potężnego mężczyznę idącego w
jego stronę korytarzem. Ulżyło mu, kiedy rozpoznał w nim Nicholasa
Lyonsa.
- Powiedz to Wilsonowi. Musiał przeczesywać cały Sankt
Petersburg w poszukiwaniu ciebie.
- Przyznaję, że miałem pewne trudności - stwierdził - ale
doprowadziła mnie do ciebie ciągnąca się za tobą smuga martwych
ciał. Wilson mówił mi, że wpakowałeś się w paskudną sprawę. -
Spojrzał w kierunku drzwi. - Czy to jej pokój?
Kelby skinął głową na potwierdzenie.
- Tak, Melis Nemid. - Przeszedł kilka kroków korytarzem i
otworzył drzwi do swojego pokoju. - Chodź do środka, to zamówię ci
drinka i wszystko wyjaśnię.
- Nie mogę się już doczekać. - Nicholas skrzywił się, ale ruszył
za Kelbym. - Może bezpieczniej byłoby dla mnie, gdybym wrócił do
Rosji?
- Ale mniej opłacalne. - Kelby włączył światło. - Skoro
zamierzasz ryzykować życie, to lepiej robić to w konkretnym celu.
- Masz na myśli Marinth?
- Wilson ci powiedział?
- Tak. I właśnie to było przynętą, która mnie tu ściągnęła.
Uznałem, że potrzebujesz pomocy pierwszej klasy szamana, takiego
jak ja, jeśli zamierzasz coś zdziałać w sprawie Marinth.
- Szamana? Jesteś w połowie Apaczem, który wychował się w
slumsach Detroit.
- Nie denerwuj mnie faktami. Wiesz, ile się namęczyłem, żeby
wymyślić jakieś zgrabne kłamstwo? Poza tym, prawda jest taka, że
każde lato spędzałem w rezerwacie. Zdziwiłbyś się, czego się
nauczyłem o magii, kiedy się temu poświęciłem.
Nie, Kelby'ego nic nie zaskoczy. Zdawał sobie sprawę z tego, że
Lyons ma wiele twarzy już od chwili, kiedy poznał go na szkoleniu
SEAL w San Diego. Z zewnątrz przyjacielski i charyzmatyczny, ale
kiedy ruszali do akcji, stawał się wyrachowany i niezawodny. Kelby
nie spotkał jeszcze nikogo, kto potrafił tak chłodno kalkulować i
działać bezwzględnie w każdych okolicznościach.
- O jakiej magii mówisz?
- Oczywiście białej. My, Indianie, musimy być w tych czasach
poprawni politycznie. - Uśmiechnął się. - Chcesz, żebym poczytał w
twoich myślach?
- W żadnym razie.
- A ty zawsze musisz psuć mi zabawę - powiedział z wyrzutem. -
Nigdy nie pozwoliłeś, żebym pokazał ci moje zdolności. Ale i tak ci
powiem, co mogę wyczytać z twoich myśli.
Zamknął oczy i przyłożył dłonie do czoła. - Myślisz o Marinth.
Kelby parsknął.
- To akurat dość łatwo odgadnąć.
- Nic, co dotyczy Marinth, nie jest łatwe. - Otworzył oczy i
spojrzał na Kelby'ego już bez uśmiechu. - Ponieważ to twój sen, Jed.
A ze snami zawsze jest ten sam kłopot - można je różnie
interpretować.
- To także twoje marzenie, inaczej byś tu nie przyjechał.
- Ja marzę o pieniądzach, jakie to może przynieść. Do diabła, nie
mam wystarczającej wiedzy na temat Marinth, ale lak naprawdę nigdy
nie chciałem wiedzieć więcej. I czuję, że teraz mnie uświadomisz, o
co chodzi.
- Racja. Musisz wiedzieć, że pierwsze wzmianki o Marinth
pojawiły się w latach czterdziestych dwudziestego wieku.
- Tak. Widziałem tę starą kopię National Geographic, którą masz
na Trinie. Był tam artykuł o odkryciu grobowca jakiegoś skryby,
pochowanego w Dolinie Królów.
- Grobowca Hepsuta, skryby z dworu królewskiego. To było
fantastyczne odkrycie, ponieważ pokrył on ściany swojego przyszłego
miejsca pochówku malowidłami przedstawiającymi historię
współczesnych mu czasów. A cała jedna ściana została poświęcona
legendzie Marinth, miasta - wyspy, które zostało zniszczone przez
wielką powódź. To była starożytna legenda nawet w czasach owego
skryby. Marinth było niesamowicie bogate, miało dosłownie
wszystko: żyzne pola uprawne, doskonałą flotę, świetnie prosperujący
przemysł rybny. I miało sławę technologicznej i kulturalnej mekki
całego ówczesnego świata. I pewnej nocy bogowie zabrali światu to,
co stworzyli. Wysłali wielką falę i wepchnęli miasto z powrotem do
morza, z którego się wyłoniło.
- To brzmi jak historia Atlantydy.
- Odkrywcy doszli do tego samego wniosku. Marinth to po
prostu inna nazwa legendy o Atlantydzie. - Przerwał na chwilę.
- Może to prawda... ale to nie ma znaczenia. Ważne jest to, że ten
skryba poświęcił tematowi Marinth całą ścianę swojego grobowca.
Reszta grobowca przedstawia malowidła związane z historią
starożytnego Egiptu. Dlaczego postąpił inaczej niż wszyscy i
postanowił przekazać tę historię dalej?
- Więc uważasz, że to nie jest legenda?
- Może jej część to legenda. Ale nawet jeśli jedna dziesiąta z tego
jest prawdą, to sama perspektywa jest cholernie ekscytująca.
- Tak jak mówiłem, to twoje marzenie. - Spojrzał znacząco na
drzwi do sąsiedniego pokoju. - Ale to nie jest jej marzenie, prawda?
Jak na razie, to dla niej koszmar.
- Już ja dopilnuję, żeby miała z tego korzyści.
- Korzyść można interpretować na wiele sposobów.
- Boże, nie mogę znieść, kiedy tak filozofujesz.
- Raczej jestem enigmatyczny. Kelby podszedł do telefonu.
- Zamówię dla nas bourbona. Może w ten sposób uda mi się
ciebie...
- Nie kłopocz się. Wiesz przecież, że my, Indianie, nie pijemy
wody ognistej.
- Nic mi na ten temat nie wiadomo. Wiele razy upijałeś się ze
mną i jakoś nie było mowy o indiańskich regułach trzeźwości.
- Lepiej będzie, jak zachowam trzeźwą głowę, zwłaszcza że mam
się do czegoś przydać. Poza tym, nie wydaje mi się, żebyś był dziś w
dobrym nastroju i potrafił mnie czymś rozerwać. Moje szamańskie
moce wyczuwają wyraźny emocjonalny dołek. - Odwrócił się i ruszył
do wyjścia. - Muszę się jeszcze zameldować w tym hotelu. Zadzwonię
do ciebie, jak już będę znał numer swojego pokoju.
- Nie zapytałeś mnie, co chcę, żebyś zrobił.
- Chcesz mnie wzbogacić. Chcesz, żebym pomógł spełnić ci
twoje marzenie. - Spojrzał na drzwi do pokoju Melis. - I chcesz,
żebym pomógł ci chronić jej życie, kiedy będziemy się tym
zajmować. Czyż nie tak?
- Dokładnie.
- A ty twierdzisz, że nie jestem prawdziwym szamanem. - To
mówiąc, zamknął za sobą drzwi.
Nicholas miał rację, pomyślał Kelby. Był zmęczony,
rozdrażniony, i z pewnością nie w nastroju na towarzyskie rozmowy.
Cieszył się z przyjazdu Nicholasa, ale nie miał teraz ochoty na jego
towarzystwo. Nie potrafił otrząsnąć się ze wspomnienia twarzy Melis
Nemid, kiedy patrzyła na koszmarne szczątki, które kiedyś były jej
przyjaciółką. Ogarnęła go wtedy wściekłość i miał ochotę złapać ją i
siłą wyprowadzić z kostnicy.
Dość nietypowa reakcja jak na niego. Lecz od czasu, kiedy poznał
Melis, każda jego reakcja była nietypowa. Normalnie potrafił
zapanować nad budzącą się dla niej czułością poprzez
skoncentrowanie się na czymś innym, jak chociażby jej seksualność.
Tak zrobił w szpitalu w Atenach. Ale od czasu ich spotkania na
lotnisku w Tobago nie potrafił już tak postąpić. Oczywiście nadal czuł
do niej pociąg fizyczny, ale pojawiło się też coś dużo silniejszego.
Wyzwoliła w nim uczucia, których istnienia w sobie wcale się nie
spodziewał.
Tak, jak myślał, nie otworzyła drzwi dzielących ich pokoje,
chociaż ją o to poprosił.
Przeszedł przez pokój i uchylił drzwi. W jej pokoju było ciemno,
ale wiedział, że Melis nie śpi. Wyczuwał jej cierpienie. Choć to
niedorzeczne, czuł, jakby był połączony z nią w jakiś magiczny
sposób.
Wolałby, żeby nie była taka bezbronna, wtedy mógłby lepiej
zapanować nad sytuacją.
Lepiej o niej nie myśleć. Zadzwoni do Wilsona i dowie się, czy
udało mu się namierzyć tamten jacht. A potem skontaktuje się z
Halleyem i poda mu numer swojego pokoju, na wypadek gdyby
pojawiły się jakieś nowe informacje.
Nie myśleć o Melis Nemid siedzącej w tym ciemnym pokoju. Nie
myśleć o jej cierpieniu. Nie myśleć o tym, jak jej pomóc - nakazywał
sobie. Po prostu zająć się pracą i dążyć do wyznaczonego celu -
marzenia, jakim jest Marinth.
Kelby zapukał w drzwi, a potem wszedł do jej pokoju.
- Dobrze się czujesz? - zapytał.
- Nie.
- Cóż, i tak wchodzę. Uznałem, że lepiej zostawić cię samą na
pewien czas, żebyś sobie wszystko przemyślała, ale siedzisz tu w
ciemnościach już od dwudziestu czterech godzin. Musisz coś zjeść.
- Nie jestem głodna.
- Nie będę w ciebie dużo wmuszał. - Włączył światło.
- Tylko tyle, żebyś nie była głodna. Zamówiłem zupę
pomidorową i kanapkę. - Spojrzał na nią zakłopotany. - Wiem, że nie
chcesz, żebym teraz tu był, ale musisz powiedzieć mi, czy jest ktoś,
kogo chciałabyś, żebym powiadomił.
Pokręciła przecząco głową.
- Skończyli już autopsję?
- Nie powinnaś o tym rozmawiać.
- Ale chcę. Powiedz mi. Skinął głową.
- Zrobili ją bardzo szybko i poddali próbki testom DNA, żeby
mieć ostateczne potwierdzenie. Mają powód, żeby się spieszyć.
- Pewnie chodzi o tych ludzi, których akta zostały skradzione.
- Halley uwija się jak w ukropie. To jego... - przerwał na odgłos
pukania do drzwi. - Przynieśli twój obiad. - Poszedł do swojego
pokoju i słyszała jego rozmowę z kelnerem. Potem zamknął drzwi i
wprowadził hotelowy wózek. - Usiądź i zjedz coś. Odpowiem na
wszystkie twoje pytania, jak skończysz jedzenie.
- Nie chcę... - Zaczęła, ale zobaczyła jego wzrok. Nie zamierzał
się z nią droczyć, a ona potrzebowała informacji. Usiadła i zabrała się
do jedzenia. Skończyła kanapkę, zostawiła zupę i odsunęła od siebie
wózek. - Kiedy będzie można zabrać dało Carolyn?
Nalał jej do filiżanki kawy z dzbanka.
- Mam o to zapytać Halleya?
- Tak. Carolyn chciała, żeby ją skremować, a jej prochy wrzucić
do morza. Chciałabym być przy tym. Muszę się z nią pożegnać.
- Jej były mąż, Ben Drake, zajął się załatwianiem wszystkiego.
Też czeka tylko na moment, kiedy będzie można zabrać ciało.
- Ben musi być załamany. On ciągle ją kochał. Nie mogli ze sobą
żyć, ale to nic nie znaczyło. Wszyscy kochali Carolyn.
- Szczególnie ty. - Przyjrzał się jej badawczo. - Trzymasz się
lepiej, niż sądziłem. Jesteś blada jak ściana, ale spodziewałem się, że
się kompletnie rozsypiesz, kiedy tu przyjechaliśmy. Byłaś na
krawędzi.
To prawda. Czuła się tak, jakby spacerowała po krawędzi
urwiska, stąpając ostrożnie, nie mając pewności, czy przy kolejnym
kroku ziemia nie usunie się spod jej stóp.
- Nie zrobiłabym tego Carolyn. - Z trudem opanowała drżenie
głosu. - Nie byłaby ze mnie zadowolona, gdybym się rozkleiła.
Czułaby się tak, jakby mnie zawiodła.
- Skoro była taka, jak mówisz, nie wydaje mi się, żeby miała ci
za złe, gdybyś trochę odpuściła i...
- Ale ja miałabym sobie za złe. - Wstała i podeszła do okna
wychodzącego na morze. - Znaleźli coś jeszcze w sprawie śmierci
Carolyn?
- Oficjalna diagnoza to utrata dużej ilości krwi. Melis objęła się
ramionami.
- Była torturowana, prawda? Jej twarz...
- Tak.
- Co oni jej zrobili?
Kelby milczał.
- Powiedz mi. Muszę to wiedzieć.
- Żebyś jeszcze bardziej cierpiała? - zapytał szorstko.
- Jeśli ją torturowali, to dlatego, że chcieli, żeby mnie tu
ściągnęła. Prawie im się udało, więc musieli sprawić jej potworny ból.
- Skrzyżowała ręce na piersi. Tylko się nie rozkleić. Zamknąć się w
kokonie, a słowa nie będą tak bolały. - Jeśli ty mi tego nie powiesz, to
zapytam Halleya.
- Pokaleczyli nożem jej twarz i piersi. Wyrwali jej dwa zęby
trzonowe. Zadowolona?
Ból. Objąć się mocniej. Trzymać się. Nie rozkleić się.
- Nie. Nie jestem zadowolona, ale przynajmniej znam teraz fakty.
- Przełknęła ślinę. - Halley nie ma żadnych tropów? Żadnych
świadków?
- Żadnych.
- A co z nazwiskiem, które wymieniła? Cox.
- Biuro imigracyjne ma w swoim rejestrze tylko jednego Coxa,
który ostatnio tu przyjechał. Ale to porządny obywatel około
siedemdziesiątki, filantrop. Poza tym, nie sądzę, żeby ta kanalia, która
zmusiła doktor Mulan do zadzwonienia do ciebie, pozwoliła jej
wypowiedzieć jego imię. Może doktor była oszołomiona?
- Nie ma żadnych imion w jej kalendarzu?
- Nie ma kalendarza. Zniknął razem z kartami.
- Kiedy będzie pogrzeb Marii?
- Jutro o dziesiątej. Jej matka przyjeżdża z Puerto Rico dziś
wieczorem. Wybierasz się?
- Oczywiście.
- W tej sprawie nic nie jest oczywiste. W ciągu ostatnich
czterdziestu ośmiu godzin popełniono dwa morderstwa i obydwa łączą
się z tobą. Komuś bardzo zależy na tym, by się do ciebie zbliżyć. A ty
zamierzasz iść na ten pogrzeb, jakby nic się nie stało.
- A dlaczego nie? - Uśmiechnęła się ponuro. - Ty zapewnisz mi
bezpieczeństwo. Nie chcesz, żeby ktokolwiek inny dowiedział się
czegoś o Marinth. Czy nie dlatego warujesz pod moimi drzwiami?
Wyprostował się.
- Jasne. Inaczej pozwoliłbym tym ludziom, którzy pokroili twoją
przyjaciółkę, dobrać się i do ciebie. Czym miałbym się przejmować?
Był wściekły. Może nawet poczuł się zraniony. Nie wiedziała, ale
nie miała nastroju, żeby analizować uczucia Kelby'ego. Prawie nie
znała tego człowieka.
Nie, to nie była prawda. Po tym, co razem przeszli, zdała sobie
sprawę, że Kelby nie jest zepsutym, ambitnym facetem, za jakiego go
miała. Był szorstki, ale nie był bezduszny.
- Powiedziałam to bez zastanowienia. Zdaje się, że mam ilość
podejrzliwą naturę.
- Owszem. Ale masz rację. Po prostu zaskoczyłaś mnie. - Ruszył
do wyjścia. - Przyjdę rano, żeby zabrać cię na pogrzeb. Ale wcześniej
wybiorę się na komisariat, żeby przycisnąć Halleya. Może powie mi
coś więcej o sprawie. W korytarzu jest mój człowiek, który ma na
ciebie oko. Nazywa się Nicholas Lyons. Jest wielki, paskudny, ma
długie, czarne włosy i wygląda jak Geronimo. Nie otwieraj drzwi -
powiedział i wyszedł.
Cieszyła się, że sobie poszedł. Był zbyt silny, miał zbyt wiele
energii życiowej. Nie chciała się dekoncentrować, a tak się działo,
kiedy Kelby był blisko niej. Musi poświęcić całą swoją uwagę i
zebrać wszystkie siły, żeby przetrwać kolejne godziny, kolejne dni.
I rozwiązać tę zagadkę.
Następnego ranka o dziewiątej trzydzieści zadzwonił telefon
Melis.
- Panno Nemid, nazywam się Nicholas Lyons. Jed jest na
komisariacie i przyjedzie nieco później. Poprosił mnie, żebym to ja
zawiózł cię na pogrzeb, a on dołączy do nas.
- W takim razie spotkajmy się na dole.
- Nie. Przyjdę po ciebie do pokoju. W hotelu jest zbyt wiele
wyjść awaryjnych, a windy nie są nigdy bezpieczne. Jedowi nie
spodobałoby się, gdybym pozwolił, żeby cię nam sprzątnięto spod
nosa. Kiedy zapukam, wyjrzyj przez wizjer. Jestem pewien, że Jed
opisał ci mój wygląd. Wysoki, przystojny, dystyngowany i pełen
uroku osobistego, czyż nie?
- Niezupełnie.
- W takim razie będziesz miała miłą niespodziankę. - Rozłączył
się.
Melis spojrzała w lustro. Dzięki Bogu nie wyglądała tak źle, jak
się czuła. Była blada, ale nie wymizerowana. Nie, żeby matka Marii
zwróciła na to uwagę. Będzie zbyt zdruzgotana, żeby patrzeć na...
Pukanie.
Spojrzała przez wizjer.
- Tu Nicholas Lyons. Widzisz, Jed cię okłamał. - Mężczyzna
stojący na korytarzu uśmiechał się. - Zawsze był o mnie zazdrosny.
Kelby nie kłamał. Lyons miał przynajmniej metr dziewięćdziesiąt
wzrostu, masywną sylwetkę, a błyszczące, czarne włosy związane w
kucyk z tyłu głowy. Miał tak grubo ciosaną twarz, że można było
powiedzieć, że jest brzydki, gdyby nie fakt, że był raczej interesujący.
- Nie miał racji, mówiąc, że wyglądasz jak Geronimo. -
Otworzyła drzwi. - Jedyne podobizny Geronimo, jakie widziałam,
przedstawiały go już jako starego człowieka.
- Kelby miał na myśli filmową wersję. Młody, dynamiczny,
inteligentny i fascynujący. - Uśmiech po chwili zniknął z jego twarzy.
- Bardzo mi przykro z powodu twojej straty. Jed mówi, że bardzo to
przeżywasz. Chcę, żebyś wiedziała, że przy mnie nic ci nie grozi.
Dziwne, ale wierzyła mu. Roztaczał wokół siebie aurę siły i
zdecydowania, która dawała poczucie bezpieczeństwa.
- Dziękuję. Dobrze wiedzieć, że Geronimo jest po mojej stronie.
- I przy twoim boku. - Zrobił krok w tył. - Chodźmy już. Jed
będzie się martwił, a wtedy zawsze robi się nieznośny.
Melis zamknęła drzwi i ruszyła do windy.
- Wygląda na to, że dobrze go znasz.
- To prawda, ale zajęło mi to sporo czasu. Wychowano go tak, że
jest nieufny i nie okazuje prawdziwych uczuć.
- A ciebie?
- Mój dziadek był strasznym człowiekiem. Czasami wystarczy
jedna osoba, żeby to się zmieniło.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- O, zauważyłaś to? - Uśmiechnął się. - Spostrzegawcza z ciebie
kobieta...
Nagle otworzyły się drzwi na klatkę schodową, a Lyons
błyskawicznie obrócił się i natychmiast znalazł się przed Melis. W
mgnieniu oka z niefrasobliwego rozmówcy zmienił się w groźnego
obrońcę. Kelner z tacą, który wszedł na korytarz, zatrzymał się i
cofnął o krok. Melis wcale mu się nie dziwiła, bo na jego miejscu też
by się wycofała.
Nicholas uśmiechnął się i ukłonił kelnerowi, po czym gestem
pokazał, by ich minął.
Mężczyzna pospiesznie ruszył korytarzem.
- O czym to ja mówiłem? - zapytał Nicholas. - Ach tak, właśnie
stwierdziłem, że jesteś spostrzegawczą kobietą.
Melis pomyślała, że to bardzo intrygujący mężczyzna. Ale w
końcu nic dziwnego, że przyjaciel Kelby'ego miał równie wyostrzone
zmysły. Lgnie swój do swego. W tej chwili i tak nie będzie się
zastanawiać nad jego naturą, bo ma coś ważniejszego na głowie.
Jedyne, co się teraz liczy, to przetrwać jakoś pogrzeb Marii i postarać
się pocieszyć jej matkę.
Musi się mocno trzymać i nie pozwolić, żeby opanował ją smutek
lub złość. Wszystko w swoim czasie.
- Na pogrzebie sekretarki pojawiła się Nemid - powiedział
Pennig, gdy tylko Archer podniósł słuchawkę. - Nie było jednak
możliwości się do niej dostać. Przez cały czas był przy niej Kelby, a
do tego była otoczona policją i żałobnikami.
- Zachowałeś bezpieczny dystans?
- Oczywiście. Przecież widziała mnie w Atenach. Dziwka
spojrzała prosto na mnie, więc teraz mogłaby mnie rozpoznać.
- Wszystko przez to, że byłeś niezdarny. Powinieneś zachować
większą ostrożność.
- Byłem ostrożny. Nie mam pojęcia, skąd wiedziała, że za nią
idę.
- To instynkt. Coś, czego tobie, Pennig, wyraźnie brakuje. Ale
masz inne talenty, które w tobie cenię. I to właśnie te talenty starałem
się w tobie jeszcze bardziej rozwinąć. Dlatego byłem nieco
zawiedziony, że po tym wszystkim, czego cię nauczyłem, tak
zawaliłeś sprawę z tą Mulan.
- Prawie ją złamałem - powiedział szybko Pennig. - A nie było
łatwo. Czasami kobiety są twardsze.
- Ale zapewniałeś mnie, że ją złamałeś, bo przecież inaczej nic
pozwoliłbym jej zadzwonić do Melis Nemid. To był poważny błąd w
ocenie sytuacji z twojej strony.
- To się więcej nie powtórzy. Wiem. Bo nie dopuszczę do tego.
Pennig poczuł niepokój, który natychmiast postanowił stłumić.
- Chcesz, żebym tu został? Nie wiem, jak blisko uda mi się do
niej dostać.
- Zostań tam jeszcze przez jakiś czas. Nigdy nie wiadomo, kiedy
nadarzy się okazja. Tymczasem chcę, żebyś dowiedział się
wszystkiego o Kelbym i jego ludziach. Łącznie z jego numerem
telefonu i tym, gdzie ma zacumowaną łódź. Jeśli w ciągu dwóch dni
nic się nie uda zrobić w Nassau, to dołączysz do mnie tu, w Miami. I
nie pozwól, żeby ktokolwiek cię zobaczył, do jasnej cholery. Czy twój
kontakt w Miami znalazł już tych dwu mężczyzn, których kazałem ci
zatrudnić?
- Tak, to są miejscowi z Miami. Cobb i Dansk. Na razie to
niewiele, ale zajmą się obserwowaniem wyspy.
- Mam nadzieję, że nie będą potrzebni. Byłbym niezmiernie
zadowolony, gdyby udało ci się dostać do Melis Nemid jeszcze w
Nassau.
Przez chwilę Pennig milczał.
- A co zrobimy, jeśli mi się nie uda? - zapytał.
- Wtedy znajdę sposób, żeby zranić Melis Nemid tam, gdzie
będzie ją najbardziej bolało - powiedział łagodnie Archer. - I obiecuję
ci, że nie będę tak niekompetentny, jak ty byłeś z, Carolyn Mulan.
I po wszystkim, pomyślała Melis, widząc, jak prochy Carolyn
wpadają do morza. W ciągu sekundy jej szczątki zniknęły w morskiej
toni.
Tak mało czasu trzeba, żeby zniknęły ostatnie ślady życia.
Ale Carolyn zostawiła za sobą tak wiele. Melis wyciągnęła
srebrny gwizdek, który podarowała jej Carolyn, pocałowała go i
wrzuciła do morza.
- Co to było? - zapytał Kelby.
- Carolyn dała mi to na szczęście, kiedy przywiozłam delfiny do
domu. - Z trudem przełknęła ślinę. - Był zbyt piękny, żeby go używać,
ale zawsze go przy sobie nosiłam.
- Nie chciałaś go zatrzymać? Pokręciła głową.
- Chcę, żeby to ona go miała. Wiedziałaby, co to dla mnie
znaczy.
- Skurwysyny.
Melis odwróciła się i zobaczyła Bena Drake'a, byłego męża
Carolyn, który stał obok i wpatrywał się w ślad, jaki jacht zostawiał za
sobą na morzu. Miał przekrwione, wilgotne od łez oczy.
- Skurwysyny. Dlaczego ktoś chciał... - Odwrócił się i ruszył
przez tłum ludzi na drugi koniec jachtu.
- Miałaś rację, że ciężko to zniesie. - Kelby rozejrzał się po
pokładzie, na którym zebrali się żałobnicy. - Miała wielu przyjaciół.
- Gdyby pozwolili wejść na statek wszystkim, którzy chcieli, to
pewnie byśmy zatonęli. - Melis odwróciła się z powrotem w stronę
wody. - Była wyjątkowa.
- Widać, że każdy tak myślał. - Minęło kilka minut i jacht
zawrócił, by popłynąć z powrotem do doku. Dopiero wtedy Kelby
odezwał się ponownie. - Co teraz? - zapytał cicho. - Mówiłaś, że
zamierzasz tu zostać do pogrzebu twojej przyjaciółki. Teraz już nie
powinnaś tutaj zostawać, jest zbyt niebezpiecznie dla ciebie. Wracasz
z powrotem na wyspę?
- Tak.
- Pozwolisz mi pojechać z tobą?
Wyczuła, że spodziewa się jej odmowy. Spojrzała na morze,
gdzie zniknęły prochy Carolyn.
Żegnaj, przyjaciółko. Dziękuję ci za wszystko, co dla mnie
zrobiłaś. Nigdy cię nie zapomnę.
Spojrzała na Kelby'ego i zacisnęła usta.
- Tak, oczywiście. Jedź ze mną, Kelby.
- Niezłe zabezpieczenie. - Kelby przyglądał się, jak Melis
opuszcza siatkę. - A twoi przyjaciele, delfiny, nigdy nie próbują
przedostać się na zewnątrz?
- Nie, Pete i Susie są tu szczęśliwe. Kiedyś przyczepiłam im
nadajniki radiowe i chciałam je wypuścić, ale bez przerwy wracały do
siatki i wołały, żebym je wpuściła.
- Nie podoba im się wielki świat?
- Wiedzą, że może być niebezpieczny. I już przeżyły różne
przygody. - Podciągnęła siatkę po tym, jak przepłynęli nad nią.
- Nie wszyscy lubią delfiny.
- Trudno w to uwierzyć. Pete i Susie z pewnością są urocze.
- Uśmiechnął się, obserwując delfiny płynące obok łodzi.
- I wygląda na to, że cię kochają.
- Tak. - Melis też się uśmiechnęła. - Kochają mnie. Należę do
rodziny. - Uruchomiła silnik. - A dla delfinów rodzina jest bardzo
ważna.
- Adoptowały twoją przyjaciółkę Carolyn?
- Nie, ale lubiły ją. Być może zbliżyłyby się do niej, gdyby
mogła spędzić z nimi więcej czasu. Ale ona była bardzo zajęta swoją
praktyką lekarską. - Melis pomachała w stronę brzegu.
- Na pomoście czeka Cal. Ucieszy się, że już wróciłam. Pete i
Susie trochę go denerwują. Wyczuwają, że czuje się przy nich
nieswojo, więc zaczynają robić mu psikusy. - Podpłynęła do pomostu
i wyłączyła silnik. - Cześć, Cal. Wszystko w porządku?
- Tak. - Pomógł jej wysiąść z łodzi. - Nawet delfiny były
grzeczne podczas twojej nieobecności.
- A mówiłam ci, że cię lubią. - Odwróciła się w stronę Kelby'ego.
- Jedzie Kelby, to jest Cal Dugan, twój nowy pracownik.
Rozmawialiście przez telefon. Cal pokaże ci twój pokój. A ja
tymczasem wezmę prysznic i zostawię was na jakiś czas samych,
żebyście mogli się lepiej poznać. Zobaczymy się przy kolacji. -
Powiedziawszy to, ruszyła pomostem do domu.
- Wygląda na to, że zostałem tymczasowo zwolniony - mruknął
Kelby, patrząc na odchodzącą Melis. - Zdaje się, że trzeba być
delfinem, żeby skupić na sobie jej uwagę.
- Coś w tym stylu - odparł Cal. - Ale przynajmniej pozwoliła ci
tu przypłynąć. Nie zaprasza zbyt wielu osób.
- Chyba że ma jakiś ukryty kalendarz zaproszeń.
- Melis nie ukrywa niczego. Jest otwarta i bezpośrednia. -
Skrzywił się. - Zawsze mówi dokładnie to, co myśli.
- W takim razie jeszcze nie jest gotowa do tego, żeby powiedzieć
mi, dlaczego zostałem jej gościem. - Patrzył za nią podejrzliwie. -
Przynajmniej na razie.
Słońce już zachodziło, kiedy Kelby wyszedł na taras. Melis
siedziała na jego krawędzi z nogami zanurzonymi w wodzie i cichutko
rozmawiała z Pete'em i Susie.
Zatrzymał się na chwilę i obserwował ją. Miała łagodny wyraz
twarzy, nawet można by rzec promienny. Wyglądała zupełnie inaczej
niż kobieta, którą poznał w Atenach.
Nie oznaczało to wcale, że nie jest twardą sztuką. Musiał o tym
pamiętać i zignorować fakt, że teraz wyglądała jak dziecko
rozmawiające z delfinami. Kobiety zawsze są najbardziej
niebezpieczne wtedy, kiedy wydają się całkowicie bezbronne. Był tu z
jednego powodu i nic nie powinno go w tej chwili rozpraszać.
W Nassau sytuacja już i tak wystarczająco się skomplikowała.
Ale udało im się przejść jakoś przez ten bałagan, a teraz mógł się
skupić na celu i zrobić wszystko, by go osiągnąć.
Przeszedł przez taras, zbliżając się do Melis.
- Zachowują się tak, jakby cię rozumiały. Melis drgnęła i
odwróciła głowę.
- Nie wiedziałam, że tu jesteś.
- Byłaś bardzo zajęta. Zawsze przypływają do ciebie w
odwiedziny po kolacji? - Kelby usiadł na krawędzi tarasu i zobaczył,
jak Pete i Susie dały nura w morze, gdzie zaczęły swoje igraszki.
- Zazwyczaj tak. Najczęściej przypływają o zachodzie słońca.
Lubią powiedzieć mi dobranoc.
- Jak rozróżniasz je w wodzie? Albo zapytam inaczej, jak ja
mógłbym je rozróżnić? Ty, zdaje się, masz szósty zmysł.
- Pete jest większy i ma ciemniejsze szare plamki na głowie.
Tylna płetwa Susie jest mocniej wycięta. A gdzie jest Cal?
- Wysłałem go do Tobago po zapasy i na spotkanie samolotu
Nicholasa. Jutro będą tu obaj.
- Nicholas Lyons tu przyjeżdża?
- Chyba że się nie zgodzisz. To twoja wyspa. Może zostać w
Tobago. Po prostu chciałem mieć go w pobliżu.
- Niech przyjedzie. Wszystko mi jedno.
- Cal mówił coś innego. Według niego, to bardzo prywatna
wyspa.
- Taką ją lubię. Ale czasami musimy ignorować to, co lubimy lub
czego nie lubimy. Lyons może ci się przydać.
- Naprawdę?
- Dobranoc, chłopaki - zawołała do delfinów. - Do zobaczenia
rano.
Poskrzeczały jeszcze przez chwilę, a potem zniknęły pod wodą.
- Nie wrócą, dopóki ich nie zawołam.
- Dlaczego zwracasz się do nich „chłopaki", skoro Susie to
samica?
- Kiedy je poznałam, nie miały do mnie zaufania i nie pozwalały
mi się do siebie zbliżyć, żeby rozpoznać ich płeć. Są bardzo szybkie, a
ich genitalia są ukryte do czasu okresu godowego. Po prostu
przyzwyczaiłam się zwracać do nich „chłopaki" - Podniosła się z
tarasu. - Zaparzyłam kawę. Pójdę po dzbanek i kubki.
Pomogę ci.
- Nie, zostań tutaj. - Nie chciała, żeby jej towarzyszył.
Potrzebowała paru minut w samotności. Boże, nie miała ochoty tego
robić, ale teraz nie liczyło się to, na co sama miała ochotę. Podjęła już
decyzję i musi się tego trzymać.
Kiedy wróciła z tacą, Kelby stał i wpatrywał się w zachód słońca.
- Pięknie tu. Nic dziwnego, że nie chcesz opuszczać tego
miejsca.
- Na świecie jest wiele pięknych miejsc. - Postawiła tacę na stole.
- A ty pewnie większość z nich już widziałeś.
- Starałem się. - Nalał sobie kawy i odszedł z kubkiem do
krawędzi tarasu. - Ale czasami piękne miejsce okazuje się brzydkie.
To zależy od tego, co się w nim wydarzy. Mam nadzieję, że to miejsce
nigdy nie straci na urodzie.
- Dlatego poprosiłam Phila o zainstalowanie systemu
chroniącego wyspę.
- Cal mówił mi, że masz możliwość zmiany siły napięcia
elektrycznego w sieci od niskiego do śmiertelnego. - Na chwilę
zawiesił głos. - Nie masz zbyt wielkiego zaufania do wymiaru
sprawiedliwości, domyślam się, że kiedyś już używałaś pełnych
możliwości tego zabezpieczenia.
- Straż przybrzeżna zwykle pojawia się już po zajściu.
Nauczyłam się, że jeśli chcesz zachować niezależność, nie możesz
liczyć na nikogo innego poza sobą. - Spojrzała mu prosto w oczy. -
Nie sądzisz?
- Tak. - Uniósł kubek z kawą do ust. - Nie krytykowałem twoich
metod dbania o siebie, tylko komentowałem. - Odwrócił się do niej. -
No dobrze, przedyskutowaliśmy piękno przyrody, kwestię
bezpieczeństwa i niezależności. Powiesz mi wreszcie, dlaczego tu
jestem?
- Ponieważ zamierzam dać ci to, czego chcesz. To, czego wy
wszyscy tak pragniecie. Marinth.
Kelby zamarł na chwilę.
- Co?
- Słyszałeś. Starożytne miasto, forteca, ukryty skarb. Wielka
nagroda. - Wykrzywiła usta z goryczą. - Nagroda, która była warta
życie Carolyn i Phila.
- Wiesz, gdzie jest Marinth?
- Znam jego położenie w przybliżeniu. To okolice Wysp
Kanaryjskich. Są jednak pewne przeszkody i odnalezienie go nie
będzie takie proste. Ale potrafię to zrobić.
- Jak?
- Nie powiem ci tego, inaczej przestaniesz mnie potrzebować.
- Nie ufasz mi?
- Jeśli chodzi o sprawę Marinth, to nie ufam nikomu. Przez
wszystkie lata, które spędziłam z Philem, on bez przerwy marzył o
odnalezieniu Marinth. Czytał mi legendy i opowiadał o ekspedycjach,
które wyruszyły na poszukiwanie zaginionego miasta. Nawet nazwał
swój statek Last Home, ponieważ tak Hepsut przedstawił Marinth na
ścianie swojego grobowca. Phil nawet w ułamku nie był tak
zainteresowany Atlantydą. Był pewien, że to Marinth pod względem
technologicznym i kulturowym znajdował się na końcu tęczy. Połowę
swojego życia spędził na gonitwie za marzeniem o odnalezieniu tego
miasta. - Zrobiła krótką przerwę. - I sześć lat temu zdawało mu się, że
odnalazł lokalizację. Chciał zachować ją w tajemnicy przed innymi
oceanografami. Porzucił załogę statku w Atenach i tylko mnie zabrał
ze sobą na miejsce.
- I znalazł miasto?
- Odkrył sposób znalezienia go. I dowód na to, że rzeczywiście
istniało. Nie posiadał się z radości.
- Więc dlaczego nie zrealizował marzenia?
- Był pewien szkopuł. Potrzebował mojej pomocy, a ja mu
odmówiłam.
- Dlaczego?
- Skoro chciał je odnaleźć, mógł to sam zrobić. Może niektóre
miejsca powinny zostać na zawsze pogrzebane na dnie oceanu?
- Ale teraz chcesz pomóc?
- Ponieważ to cena, jaką muszę zapłacić. Ty chcesz Marinth tak
samo jak Phil.
- A czego ty chcesz w zamian?
- Chcę, żeby ludzie, którzy skrzywdzili Phila i Carolyn,
odpowiedzieli za to.
- Śmiercią?
- Właśnie - odpowiedziała, mając przed oczami Carolyn leżąca
na zimnym, metalowym blacie.
- I nie wierzysz w to, że policja ich złapie?
- Nie mogę ryzykować. A jeśli sama chciałabym ich dopaść, to
mogę, niestety, stracić na to zbyt wiele czasu. Nie mam ani
odpowiednich pieniędzy, ani wpływów. Ta wyspa jest jedynym
majątkiem, jaki posiadam. Dlatego uważam, że ty jesteś moją jedyną
szansą. Masz tyle pieniędzy, co sam król Midas. Twoja przeszłość w
SEAL dała ci wiedzę o tym, jak zabijać. A teraz masz też motywację.
- Czy to znaczy, że mam ci dać to, czego pragniesz, zanim sam
dostanę swoją nagrodę?
- Nie jestem naiwna, Kelby.
- Ani ja. Nie pomogłaś Lontanie przy znalezieniu Marinth, a
przecież zależało ci na nim. Dlaczego miałbym uwierzyć, że teraz bez
żadnych problemów zaprowadzisz mnie do zaginionego miasta?
- Nie wierzysz mi. Ale jesteś tak samo opętany jak Phil, więc
zaryzykujesz, że dotrzymam mojej części umowy.
- Jesteś tego tak pewna?
- Owszem.
- Daj mi dowód na to, że wiesz, gdzie znajduje się Marinth.
- Nie mam tutaj dowodu, który mogłabym ci pokazać. Będziesz
musiał mi uwierzyć na słowo.
Skoro nie ma go tu, to gdzie jest? - Niedaleko Las Palmas.
- To dla mnie za mało. Może więc polecimy tam i pokażesz mi
ten dowód?
- Jeśli pokazałabym ci dowód, mógłbyś uznać, że już mnie nic
potrzebujesz.
- Wtedy ty musiałabyś mi zaufać, nieprawdaż? - Pokręcił głową.
- To patowa sytuacja. Wyposażenie statku na tego typu ekspedycję
jest bardzo kosztowne. Oczekujesz, że wydam te pieniądze, ufając ci,
że mówisz prawdę? Wilson nie pochwali takiego daremnego trudu.
- Dlaczego się sprzeczasz? - Spojrzała na niego pytająco.
Przecież właśnie tego chciałeś od chwili, kiedy się spotkaliśmy. A
teraz spełniam twoje oczekiwanie.
- Twierdzisz, że spełniasz moje oczekiwanie. A wiesz, ile razy w
życiu zaufałem ludziom, którzy potem zrobili mnie na s/,aro?
Przyrzekłem sobie, że już nigdy więcej mi się to nie przytrafi.
Udowodnij mi, że różnisz się czymś od tamtych ludzi. Nie widzę
jakoś żadnego cienia dowodu ani gwarancji. - Zamilkł na chwilę. -
Zastanowię się nad tym.
Wpadła w panikę. Nie spodziewała się wahania z jego strony.
Phil by się nie zawahał. Wszystko był w stanie oddać za marzenia.
- Czego więc chcesz?
- Powiedziałem, że się zastanowię.
- Nie. Musisz się na to zgodzić. Carolyn była... Nie mogę
pozwolić na to, żeby uszło im na sucho to, co zrobili... - Wzięła
głęboki uspokajający wdech. - Czego chcesz ode mnie? Zrobię
wszystko. Chcesz, żebym poszła z tobą do łóżka? Zrobię to. To może
być rodzaj umowy przedwstępnej. Zrobię wszystko, żebyś tylko...
- Na miłość boską, przestań. Nie zamierzam skorzystać.
- Nigdy o tym nie myślałeś? - Wykrzywiła usta. - Oczywiście, że
myślałeś. Podobam się mężczyznom. Zawsze tak było.
Chodzi o mój wygląd. Carolyn mawiała, że pobudza instynkt
zdobywcy w mężczyznach i że powinnam to zaakceptować. Cóż,
zatem właśnie to robię. Kelby, nie mów mi, że nie masz ochoty na coś
ekstra, jako bonus do Marinth. Możesz to mieć, tylko obiecaj mi, że
wywiążesz się ze swojej części umowy.
- Jasna cholera!
- Obiecaj mi.
- Niczego nie będę ci obiecywał. - Zrobił krok w jej stronę. Miał
spiętą twarz, a oczy lśniły gniewem. - A żebyś wiedziała, że chcę się z
tobą przespać. Miałem na to ochotę od samego początku, kiedy
zobaczyłem cię w Atenach. Ale nie mam w zwyczaju wykorzystywać
zranionych kobiet. Do cholery! Nie jestem zwierzęciem. Nie będę
traktował cię jak dziwki, chociaż próbujesz się tak zachowywać. Jeśli
zdecyduję się wejść w ten układ, to nie dlatego, że mam ochotę na
szybki seks.
- Mam ci być za to wdzięczna? Ty nic nie rozumiesz. Nie
obchodzi mnie to, co zrobisz. To dla mnie nie ma żadnego znaczenia.
Zaklął pod nosem.
- Jezu, nic dziwnego, że jesteś celem dla mężczyzn. Nie znam
takiego, który nie chciałby cię wykorzystać dla samego udowodnienia
ci, że nie masz racji. - Odwrócił się na pięcie i ruszył do domku. -
Muszę się trzymać z dala od ciebie. Porozmawiamy rano.
Zdaje się, że popełniła poważny błąd, pomyślała, kiedy drzwi do
domu zamknęły się za Kelbym. Zamierzała być opanowana i
rzeczowa, ale spanikowała przy pierwszym przejawie
niezdecydowania z jego strony. Zaproponowała mu więc jedyną rzecz,
co do której miała pewność, że ją przyjmie.
Ale okazało się, że się pomyliła. Z jakiegoś powodu rozzłościła
go i uraziła tą propozycją.
Wiedziała jednak, że jej pragnął. Rozpoznawała wszystkie tego
oznaki w mowie jego ciała. Był spięty, i wyczuwała bijący od niego
erotyzm.
A mimo to nie zawahała się i wyszła z propozycją.
Świadomość tego oszołomiła ją. Nie zadziałał w niej, jak zwykle,
instynkt odrzucenia. Może dlatego, że nadal znajdowała się w
emocjonalnej próżni. Chociaż starczyło jej emocji, by poczuć strach,
gdy sądziła, że Kelby odmówi udzielenia jej pomocy.
Lepiej o tym nie myśleć. Spróbuje go przekonać rano. Będzie
miał całą noc na rozmyślania o Marinth i rozważania, ile dla niego jest
wart. Seks to i tak jedynie chwilowy wabik dla mężczyzny. Ambicja i
pragnienie bogactwa były trwalszymi i silniejszymi bodźcami, które
przysłaniały wszystko inne. Kto mógłby to wiedzieć lepiej od niej?
Księżyc unosił się wysoko na niebie, jasnym i pięknym światłem
odbijając się w tafli wody. Zostanie tu jeszcze przez chwilę i może
uspokoi się przed pójściem do łóżka. W tej chwili czuła się tak, jakby
już nigdy nie miała zasnąć. Jej wzrok powędrował do miejsca, gdzie
rozciągnięta była sieć odgradzająca wejście do zatoki. Tyle zła
czychało za tą siatką. Rekiny, barrakudy i te szumowiny, które zabiły
Carolyn. Zawsze czuła się bezpieczna na tej wyspie. Ale nie teraz.
Nie teraz...
Był podniecony.
Ależ ze mnie tępak, pomyślał o sobie z niesmakiem Kelby.
Bałwan do kwadratu. Dlaczego ją zostawił? Zwykle nie postępował
wbrew sobie.
To chyba fakt, że nie spodziewał się takiej propozycji, sprawił, że
się tak spłoszył. Melis nigdy wcześniej nie dała po sobie poznać, że
zdaje sobie sprawę z napięcia seksualnego, jakie odczuwał przy niej.
Do diabła, przecież od momentu, kiedy ją poznał, była w
emocjonalnym dole.
I w tym tkwił problem.
No dobrze, lepiej zapomnieć o seksie i skupić się na rzeczach
ważniejszych. Czy mógł jej zaufać, kiedy twierdziła, że powie mu, jak
znaleźć Marinth? Miała obsesję na punkcie znalezienia ludzi, którzy
zabili jej przyjaciółkę. Mogła więc kłamać, że zna lokalizację. Mogła
też kłamać w kwestii dotrzymania części umowy. Sytuacja była
patowa.
A na dodatek, nie potrafił jej obiektywnie ocenić bez zimnego
prysznica.
Szedł właśnie do sypialni, kiedy zadzwonił jego telefon.
- Dowiedziałem się, kto wynajął Syrenę - powiedział Wilson,
kiedy Kelby odebrał telefon. - To Hugh Archer. Towarzyszył mu
Joseph Pennig. To nie było łatwe. Wydałem kupę twoich pieniędzy,
żeby zdobyć tę informację. Spiro, właściciel firmy leasingowej,
śmiertelnie bał się cokolwiek powiedzieć.
- Dlaczego?
- Domyślam się, że w grę wchodziły pogróżki. Spiro jest
twardzielem i doświadczonym gościem, który nie pakuje się w
wynajmowanie łodzi przemytnikom narkotyków z Algierii. Więc
groźby musiały być naprawdę nieprzyjemne. Powiedział, że Pennig
zagroził mu obcięciem fiuta, jeśli nie zapomni, że kiedykolwiek ich
widział.
- Tak, to by dało do myślenia każdemu. Zdobyłeś od Spiro
informacje na temat Archera?
- Nie zmusił gościa do wypełnienia żadnego formularza -
powiedział z przekąsem Wilson. - Ale zadał kilka dyskretnych pytań
po tym, jak Archer wyłożył przed nim gotówkę za wynajem.
- Przemytnik narkotyków?
- Niezupełnie. Gość zajmuje się handlem bronią. To poważny
zawodnik. Mówi się, że przeszmuglował komponenty nuklearne do
Iraku.
- Czyli nie miałby żadnych problemów ze zdobyciem plastiku,
który posłużył do wysadzenia Last Home w powietrze.
- Ale po co? Chyba że Lontana był zaangażowany w transport
jego towarów.
- Nie wiem dlaczego. Marinth mógł być wystarczającym
powodem. Może Lontana pomagał Archerowi, a potem przestał być
potrzebny? Jednak poszukiwanie zaginionego miasta nie jest metodą
na zarobienie szybkich pieniędzy. Trzeba zainwestować czas i od
groma pieniędzy, zanim znajdzie się żyłę złota. Ale nadal skłaniałbym
się ku Marinth. Carolyn Mulan została porwana, ponieważ chcieli
dotrzeć do Melis, a Melis wie o Marinth.
- A Lontana próbował skontaktować się z tobą, żeby
porozmawiać o Marinth. Chcesz, żebym poszperał na temat Archera i
dowiedział się, skąd wziął się ten facet?
- Wiesz, że tak. Postaraj się dowiedzieć, czy był na Bahamach w
zeszłym tygodniu. Jak sądzisz, ile czasu ci to zajmie?
- A skąd, u licha, mam to wiedzieć? Nie mam żadnych
kontaktów z Interpolem.
- W takim razie wyrób sobie takie. Nie wiem, ile mamy czasu.
- Pogadaj z Lyonsem - powiedział cierpko Wilson. - Jestem
pewien, że jest na przyjacielskiej stopie z policją na kilku
kontynentach.
- Może i ma kontakty, ale wątpię, żeby były przyjacielskie.
- Melis zamierza zaprowadzić cię do Marinth?
- Tak, tak można powiedzieć. Odezwij się do mnie. Rozłączył
się.
Archer. Facet z jachtu miał teraz już imię i jakąś przeszłość. I to
ciemną. Jeśli on jest odpowiedzialny za śmierć Lontany, Marii Perez i
Carolyn Mulan, to jego teraźniejszość jest jeszcze ciemniejsza. Gdyby
Kelby zdecydował się dopaść gościa, nikt nie odczułby tej straty.
Gdyby? Decyzja już została podjęta. Dlaczego miałby się wahać?
Od pierwszego spotkania z Melis zachowywał się jak mięczak i miał
już tego dość. Miał już jakiś punkt zaczepienia, jeśli chodziło o
Archera. Mógł w ten sposób przycisnąć Melis, żeby dotrzymała
swojej części umowy. Marinth rysował się już na horyzoncie i czekał
na niego.
W takim razie trzeba robić to, czego pragnie - znaleźć Marinth,
czyli przyjąć warunki umowy.
I z całą pewnością przyjąć propozycję seksu.
Telefon Melis zadzwonił trzydzieści minut po północy. Carolyn.
Nie spała, ale i tak ten dźwięk poderwał ją na nogi. To było zbyt
podobne do tamtej nocy, kiedy Carolyn do niej zadzwoniła. Cierpiąca.
Umierająca... Telefon zadzwonił ponownie. Może to Cal dzwoni z
Tobago? Nacisnęła przycisk. Usłyszała męski, łagodny głos.
- Melis Nemid? To nie był Cal.
- Tak. A kto mówi?
- Dostawa specjalna.
- Co?
- Mam dla pani paczkę.
- Czy to jakiś dowcip?
- Nie, w żadnym wypadku. Jestem bardzo poważny. Zostawiłem
dla pani prezent przywiązany do siatki. Nieźle mnie popieściła.
- O co tu, do diabła, chodzi?
- Wiesz dobrze. Nie powinnaś być tak uparta w kwestii Marinth.
Mnie to nie przeszkadza, ale tobie nie spodobają się konsekwencje.
- Kto mówi?
- Porozmawiamy później. Idź odebrać swój prezent.
- Nigdzie nie pójdę.
- A ja myślę, że pójdziesz. Ciekawość jest taką pokusą... To
skrzeczenie delfinów było strasznie wkurzające.
Zamarła.
- Jeśli im coś zrobiłeś, to poderżnę ci gardło.
- Cóż za agresja. Masz wiele wspólnego z jednym z moich
pracowników. Powinnaś go poznać. - Przerwał na chwilę. - Było mi
niezmiernie przyjemnie porozmawiać z tobą osobiście. To o wiele
lepsze od samego przysłuchiwania się twoim rozmowom. - Rozłączył
się.
Siedziała nieruchomo.
To ostatnie zdanie mogło znaczyć tylko jedno. Carolyn. To on
słuchał i zmusił Carolyn, żeby okłamała Melis.
- O, kurwa. - Wyskoczyła z łóżka, naciągnęła szorty i koszulkę, i
wybiegła z sypialni. Otworzyła skrzynkę elektryczności i przesunęła
dźwignię do najwyższego poziomu napięcia. Drzwi domku
zatrzasnęły się za nią z hukiem, kiedy wybiegła na pomost.
- Dokąd ty się wybierasz, na miłość boską? - Kelby stanął w
drzwiach, kiedy Melis była już w połowie pomostu.
- Susie i Pete. Ten skurczysyn zamierza skrzywdzić moje delfiny.
- Odcumowała motorówkę. - Nie pozwolę...
- Jaki skurczysyn? - Kelby był obok niej i wskakiwał do łodzi. - I
dlaczego miałby chcieć skrzywdzić twoje delfiny?
- Bo to bydlak. - Uruchomiła silnik. - Ponieważ tak postępuje.
Krzywdzi i rani. Szlachtuje, wykrwawia i...
- Powiesz mi wreszcie, co się dzieje?
- Zadzwonił ten skurwysyn, który zabił Carolyn. Powiedział, że
ma dla mnie prezent. A potem zaczął mówić o Pecie i Susie, jak... -
Drżąc, odetchnęła głęboko. - Zabiję go, jeśli wyrządził im krzywdę.
- I tak planowałaś to dla niego. Przedstawił się?
- Nie, ale przyznał się, że jest tym człowiekiem, który
przysłuchiwał się, kiedy Carolyn do mnie zadzwoniła. - Sięgnęła na
dno łodzi i wyciągnęła dwie mocne latarki, które podała Kelby'emu. -
Przydasz się do czegoś. Skieruj strumienie światła za siatkę. On może
gdzieś tam na mnie czekać z bronią w ręku.
- To nielogiczne. - Zapalił latarki i skierował ich światło na
ciemną toń wody za linią siatki. - Nic nie widać. Nie sądzę, żeby
chciał cię uśmiercić.
- Pieprzyć logikę. - Zwolniła łódź, kiedy zbliżali się do siatki. - O
Boże, nie słyszę Pete'a ani Susie.
- Może są pod wodą.
- Nie, jeśli ktoś kręcił się przy siatce. One są jak psy obronne. -
Wzięła gwizdek, który nosiła na szyi, i zagwizdała. Nadal nie słyszała
delfinów. Zaczęła ogarniać ją panika. - Może są ranne? Dlaczego nie...
- Spokojnie. Słyszę je - przerwał jej Kelby.
Ulżyło jej, kiedy sama też je usłyszała. Wydawały wysokie,
szczebioczące odgłosy gdzieś w pobliżu południowego brzegu zatoki.
Melis odwróciła łódź.
- Skieruj na nie światło. Muszę się upewnić, że nic im nie jest.
Kiedy się zbliżyli, ponad taflę wody wyłoniły się dwie szare
lśniące głowy. Delfiny nie wyglądały na zranione, jedynie poruszone.
- Już dobrze, chłopaki - zawołała do nich uspokajająco. Jestem
tutaj. Nic wam nie grozi.
Delfiny nie przerywały podekscytowanego szczebiotu, a Susie
podpłynęła do łodzi. Pete został jednak przy siatce, pływając w tę i z
powrotem, jakby został tam na straży.
- Podpłyń bliżej. Po drugiej stronie siatki coś jest. - Kelby
skierował strumień światła w miejsce tuż za Pete'em. - Widzę coś
błyszczącego w wodzie.
- Błyszczącego? - Teraz i ona to zobaczyła. Wyglądało to jak
kawałek ogrodzenia rozmiarów mniej więcej sześćdziesięciu
centymetrów na metr. - Co to, u licha, może być?
- Cokolwiek to jest, zostało przywiązane do siatki - powiedział
Kelby. - Nie odczepimy tego, dopóki nie opuścisz siatki i nie
odłączysz od niej prądu.
Melis oblizała nerwowo wargi.
- Mój prezent.
- Nie wygląda groźnie, ale decyzja należy do ciebie.
- Chcę wiedzieć, co to jest. Cały czas oświetlaj ten przedmiot. -
Ruszyła do miejsca w którym można było rozłączyć siatkę. W ciągu
trzech minut odcięła dopływ prądu i opuściła siatkę. Spojrzała na
Pete'a. Delfin nie próbował przepłynąć na drugą stronę. Zachowywał
się cicho, ale nadal pływał w tę i z powrotem przed obcym
przedmiotem znajdującym się na wodzie.
- Jest zaniepokojony - stwierdziła Melis. - Wyczuwa, że coś jest
nie w porządku. Pete zawsze był bardziej wrażliwy od Susie. -
Zatrzymała się, wpatrując w przedmiot unoszący się na powierzchni.
Nie miała ochoty przyjrzeć mu się z bliska. Podobnie jak Pete,
wyczuwała zapowiedź czegoś niedobrego.
- Nie musimy wcale teraz tego odczepiać - odezwał się spokojnie
Kelby. - Mogę przypłynąć tu później i to zabrać.
- Nie. - Skierowała łódź w stronę paczki. - Sam mówiłeś, że
byłoby nielogiczne, gdyby chcieli wysadzić mnie w powietrze, lub coś
w tym stylu. Ja podpłynę i ustawię się bokiem, a ty sięgniesz po ten
przedmiot i odwiążesz go od siatki.
- Jak sobie życzysz. - Kelby wychylił się przez burtę i włożył
ręce pod wodę. - Jest przywiązany liną. Zajmie mi to chwilę.
Nie obchodziło jej, czy zajmie to nawet godzinę. Miała nadzieję,
że ta przeklęta rzecz zatonie w głębinach morza. Kelby odłożył latarki
na dno łodzi, ale i tak dość skutecznie rozświetlały taflę wody wokół
nich, więc Melis mogła zobaczyć ten dziwny błyszczący przedmiot.
Zaczęła drżeć.
Złoto. Wyglądał jak ze złota.
- Mam go. - Kelby wciągnął drewniany panel do łodzi i przyjrzał
mu się. - Ale co to, u diabła, jest? Gęsto rzeźbiony. Wygląda jak
pozłacane malowidło ale nie ma na nim żadnej wiadomości.
Koronkowy, złoty ornament.
- Mylisz się. To jest wiadomość - powiedziała ponuro.
Koronkowy, złoty ornament.
- Nie widzę... - przerwał, kiedy spojrzał na jej twarz. Wiesz, co to
jest, prawda?
- Tak, wiem. - Z trudem przełknęła ślinę. Tylko nie panikować. -
Wyrzuć to z powrotem do morza.
- Jesteś pewna?
- Do cholery, pozbądź się tego!
- W porządku. - Z całych sił zamachnął się i wyrzucił panel w
morze.
Melis zawróciła łódź i skierowała ją do brzegu.
- Melis, musisz jeszcze podnieść siatkę - powiedział łagodnie
Kelby.
O Boże. Zapomniała o tym. Nigdy nie zapominała o
zabezpieczeniach na wyspie.
- Dzięki. - Zawróciła łódź i podpłynęła do siatki.
Kelby nie odzywał się, dopóki nie znaleźli się w drodze
powrotnej do brzegu.
- Powiesz mi, jaką wiadomość przesłał ci Archer?
- Archer?
- Wilson twierdzi, że gość nazywa się Hugh Archer. Jeśli to ten
sam facet, który wynajął jacht w Grecji.
- Dlaczego mi tego nie powiedziałeś?
- Nie było kiedy. Dowiedziałem się o tym tej nocy, a ty nie
miałaś nastroju na rozmowy. Bałaś się o swoje delfiny.
Nadal się bała. Tyle potworności... Nie potrafiła sobie wyobrazić
stopnia podłości Archera, która skłoniła go do wysłania jej tego
panela.
Nie odpowiedziałaś mi. Powiesz mi, co znaczy dla ciebie ten
kawałek drewna?
- Nie.
- To dość zwięzła odpowiedź. Może w takim razie powiesz mi,
czy według ciebie to jednorazowy kontakt, czy raczej początek jakiejś
gry?
- Będzie więcej. - Wyłączyła silnik, podpływając do pomostu. - I
to niedługo. Znowu będzie chciał mnie zranić.
- Dlaczego?
- Niektórzy ludzie już tacy są. - Mówiła o przeszłości, czy o
teraźniejszości? Zlewały jej się w jedno. - Pewnie krzywdzenie
Carolyn sprawiało mu ogromną przyjemność. Władza. Oni uwielbiają
mieć władzę... - Ruszyła do domu.
- Melis, nie będę mógł ci pomóc, jeśli mi tego nie wyjaśnisz.
- A ja nie mogę ci teraz niczego wyjaśnić. Zostaw mnie samą. -
Weszła do domu i poszła prosto do swojego pokoju. Zapaliła
wszystkie światła i usiadła w fotelu, wbijając wzrok w telefon leżący
na szafce nocnej, gdzie go zostawiła. Musi przestać się trząść.
Wkrótce do niej zadzwoni, a wtedy powinna być na to gotowa.
Boże, jak bardzo chciała opanować to drżenie.
Nie zadzwonił.
Kiedy pierwsze promienie wschodzącego słońca przebiły się nad
horyzont, Melis poddała się i poszła wziąć prysznic. Gorąca woda
dobrze robiła jej lodowatemu ciału, ale nie zdołała rozluźnić spiętych
mięśni. Nic na to nie pomoże, dopóki nie skończy się oczekiwanie.
Powinna była się po nim spodziewać, że wyciągnie coś takiego.
Czekanie było zawsze dla niej rodzajem tortury. On pewnie to
wie. Pewnie wie o wszystkim.
Kelby siedział w fotelu i kiedy wyszła na taras, ruchem głowy
wskazał jej dzbanek na stole.
- Kiedy usłyszałem, że wstałaś, zrobiłem świeżą kawę. Przyjrzał
się jej badawczo. - Fatalnie wyglądasz.
- Dziękuję. - Nalała sobie kawy. - Ty też nie wyglądasz najlepiej.
Przesiedziałeś tu całą noc?
- Tak. A czego się spodziewałaś? Kiedy uciekłaś do domu,
wyglądałaś jak ofiara Holocaustu, którą z powrotem wtrącono do
Auschwitz.
- A ciebie skręcała ciekawość.
- Można by tak rzec. Nadal nie zamierzasz mi zaufać czy może
jednak ze mną porozmawiasz?
- Jeszcze nie. - Odłożyła komórkę na stół i usiadła na fotelu.
Wbiła wzrok w horyzont. - On... ma moją kartę. Powiedziałam
Carolyn o takich rzeczach, których nikomu nie wyjawiłam. A on wie
dokładnie, co może mnie zranić. Stara się znaleźć sposób na
manipulowanie mną.
- To sukinsyn.
- A czy ty nie przyjechałeś za mną z Aten z tego samego
powodu? Chciałeś znaleźć na mnie jakiś hak, żeby zmusić mnie do
wyznania prawdy o Marinth. On chce tego samego, co ty.
- Wielkie dzięki za porównanie mnie do niego.
- Nie, na świecie nie ma nikogo tak podłego jak ten bandyta.
- Już mi ulżyło.
Pewnie powinna go przeprosić. Była tak wyczerpana, że z trudem
myślała.
- Nie chciałam... Chodzi o to, że czuję się osaczona, ale muszę
znaleźć jakąś drogę ucieczki. Nie wiem, do kogo, ani gdzie mogę...
Nie zaproponowałabym ci układu, gdybym sądziła, że jesteś taki jak
on.
- W takim razie oferta jest nadal aktualna?
- Tak. Myślałeś, że pozwolę mu się zastraszyć? - Zacisnęła usta. -
Nigdy w życiu. Nie pozwolę, żeby dostał to, czego chce.
- Nadal nie wiemy, czego on chce.
- Marinth. Powiedział mi.
- Archer to potężny handlarz bronią. Nie mam pojęcia, w jaki
sposób mógł się zaangażować w poszukiwania. Widzę go raczej jako
kogoś, który zbiera śmietankę, a nie poświęca się poszukiwaniom,
ale...
- Jest handlarzem broni?
- Tak. - Przyjrzał się jej wnikliwie. - To coś zmienia?
- Być może wiem, w jaki sposób znalazł się w tym środowisku.
Phil potrzebował pieniędzy na ekspedycję. Jestem pewna, że dlatego
próbował się z tobą skontaktować. Ale Archer mógł usłyszeć coś o
Philu i sam się z nim skontaktował.
- Co mógł o nim usłyszeć?
Przez chwilę nie odpowiadała. Ciężko było zaufać komukolwiek,
kiedy tak długo chroniła wszystkiego, co dotyczyło Phila. Ale teraz
Phil nie żył. Nie musiała go już dłużej ochraniać.
- Znaleźliśmy... tabliczki. Z brązu. Dwie małe metalowe skrzynie
wypełnione tymi tabliczkami.
- W Marinth?
- Niezupełnie. Nie znaleźliśmy ruin. Phil twierdził, że mogły
zostać wyrzucone z miasta przez siłę, która je zniszczyła. Albo ktoś
ukrył tabliczki poza miastem jeszcze przed kataklizmem. To
nieistotnie. Phil i tak nie posiadał się ze szczęścia.
- Rozumiem go.
- Były zapisane hieroglifami, ale nieco różniącymi się od tych
spotykanych w Egipcie. Phil musiał być bardzo ostrożny przy
wyborze tłumacza, któremu mógłby zaufać, i rozszyfrowanie ich
zajęło mu ponad rok.
- Jezu.
- Widzę, że to cię podnieca. On też był podniecony. - Zawiesiła
głos. - Ja też, początkowo. To było jak odkrywanie nowego świata
wiedzy i doświadczeń.
Zmierzył ją badawczo wzrokiem.
- Ale coś cię zniechęciło. Co?
- Czasami nowe światy nie odkrywają tego, co powinny. Ale Phil
był szczęśliwy. Zaczął studiować prądy termiczne na dnie oceanów, a
jedna z tabliczek zawierała coś, co uważał, że zmieni cały świat.
Formułę na stworzenie aparatu na fale dźwiękowe do wykorzystania
prądów, a nawet magmy z wnętrza ziemi. W ten sposób można by
uzyskiwać energię geotermiczną, która byłaby zarazem tania i
ekologiczna. Zamierzał uratować świat.
- Zbudował tę aparaturę?
- Tak. Zajęło to sporo czasu, ale udało mu się.
- I działała?
- Mogła zadziałać. Gdyby została użyta tak, jak zamierzał. Phil
wybrał się do pewnego amerykańskiego senatora, który miał duże
wpływy w sprawach środowiska. Dostał laboratorium i ekipę, która
miała mu pomóc w ukończeniu urządzenia. - Zwilżyła wargi. - Ale
Philowi nie podobało się to, co zaczęło się dziać w tym laboratorium.
Zbyt wiele mówiło się o efekcie wulkanicznym, a za mało o energii
geotermalnej. Podejrzewał, że zamierzają użyć tego urządzenia jako
broni.
- Broń dźwiękowa? - Kelby gwizdnął przeciągle. - To by dopiero
była broń. Trzęsienia ziemi?
Melis skinęła głową.
- W rzeczy samej.
- Jesteś bardzo pewna.
- Ponieważ był pewien... wypadek. Tragedia. Ale to nie była
wina Phila. On już zdążył zabrać swoje notatki, prototypy i zwinął się
z laboratorium. Obiecał mi, że nie będzie się już więcej zajmował tym
urządzeniem. - Skrzywiła się. - Ale nie porzucił sprawy Marinth i
znowu zaczął poszukiwania.
- Więc sądzisz, że Archer dowiedział się o eksperymentach i
zapragnął urządzenia dla siebie?
Wzruszyła ramionami.
- Przy projekcie pracowało kilka czarnych charakterów, więc to
niewykluczone.
- Archer może więc wcale nie szukać Marinth? Masz dostęp do
wyników badań Lontany?
- Nie do prototypów. - Zawiesiła głos. - Ale mam tabliczki, ich
tłumaczenie i prace, które wykonał dla rządu.
- Cholera. Gdzie?
- Nie tutaj. Myślisz, że ci powiem?
- Nie. Domyślam się, że nie. Ale mogłabyś być bezpieczniejsza,
gdyby ktoś oprócz ciebie wiedział, gdzie są.
Nie odpowiedziała.
- W porządku. Możesz mi nie mówić. I tak nie interesują mnie
bomby dźwiękowe.
- Nie? Większość mężczyzn lubi zabawki wojenne. A myśl, że
mogliby dzierżyć taką władzę, by móc wstrząsnąć całą planetą, bardzo
ich pociąga.
- Znowu generalizujesz. A ja mam już serdecznie dość tego...
- Ktoś idzie. - Melis podskoczyła na równe nogi i ruszyła do
domu. - Nie słyszysz Pete'a i Susie?
- Nie. Masz chyba radar w głowie. - Podniósł się i poszedł za nią.
- To wcale nie muszą być zaproszeni goście, tak?
- Właśnie, ale w tym przypadku są. - Wyszła z domu z wyrazem
ulgi na twarzy. - To Cal i Nicholas Lyons. Kompletnie zapomniałam,
że mieli przyjechać dziś rano.
- Miałaś inne rzeczy na głowie. - Stanął obok niej na pomoście i
obserwował, jak Cal opuszcza siatkę. - Trochę wcześnie przyjechali.
Musieli wyruszyć przed świtem.
Melis drgnęła.
- Dlaczego mieliby to robić?
- Nie mam pojęcia - odparł, wpatrując się w łódź. - Ale nie
stanowią dla ciebie zagrożenia. Nie znam Cala Dugana, ale Nicholas
jest w porządku. Wielokrotnie moje życie zależało od niego.
- Znam Cala od lat. Nie obawiam się, że mógłby... Ale teraz
wszystko się zmieniło. Nie wiem, co wydarzy się za chwilę.
Cal zamachał do niej, kiedy ponownie zamocował siatkę. Melis
pomachała w odpowiedzi i powoli się uspokoiła. Była
przewrażliwiona. Cal zachowywał się jak zwykle, swobodnie.
- Już dobrze? - zapytał Kelby. - Pete i Susie wracają.
Wszystko powinno być w porządku w twoim odizolowanym
świecie. Co powiesz na to, żebym przygotował dla naszej czwórki
jajecznicę?
- Ja to zrobię. Muszę się czymś zająć. - Spojrzała na Cala i
Nicholasa zbliżających się do pomostu. - Głodni? - zawołała.
Jest tak wcześnie, że pewnie wyjechaliście z Tobago bez
śniadania.
- O tak, umieram z głodu - potwierdził Cal. - Chciałem zabrać
Lyonsa na śniadanie do tej małej knajpki nad brzegiem morza, ale on
upierał się, żeby przyjechać tu jak najszybciej. A mówiłem mu, że to
nic takiego.
- Co takiego? - zapytał Kelby.
- To znaleźliśmy pod drzwiami Cala - powiedział Lyons i
pochylił się, żeby podnieść coś spod nóg. - Było na tym imię Melis.
- To przecież tylko pusta klatka na ptaki - odparł Cal. - Już
widzę, jakbyś się przejął, gdyby w środku był zdechły ptak lub coś
innego. To nawet dość ładna rzecz. Nigdy wcześniej nie widziałem
takiej pomalowanej na złoto.
Kafas.
Melis poczuła, jak pomost kołysze się pod jej stopami. Nie może
zemdleć. To z pewnością by go uradowało. Władza. Pamiętać, że oni
kochają mieć władzę.
- Melis? - zapytał zaniepokojony Kelby.
- To... to robota Archera. To musiał być on.
- Co mam z tym zrobić?
- Wszystko mi jedno. Nie chcę tego więcej widzieć. Zrób z tym,
co chcesz. - Gwałtownie obróciła się na pięcie. - Idę popływać. Ty ich
nakarm, Kelby.
- Jasne. Niczym się nie martw.
Jak mogła się nie martwić, kiedy nie potrafiła myśleć o niczym
innym, jak ta cholerna złota klatka? Kafas.
Nicholas gwizdnął przeciągle, kiedy Melis zniknęła w domu.
- Jakieś kłopoty?
Kelby przytaknął.
- A klatka jest tylko wierzchołkiem góry lodowej. - Zwrócił się
do Cala. - Weź tę przeklętą klatkę, rozwal ją na kawałki i wyrzuć,
żeby już nigdy więcej jej nie zobaczyła.
Cal zrobił zatroskaną minę.
- Nie chciałem... Nie sądziłem, że to może ją w jakikolwiek
sposób zdenerwować. - Wziął klatkę i wyszedł z nią na pomost.
- To nawet... ładna rzecz.
- Próbowałem mu to wytłumaczyć - stwierdził Nicholas.
- Jak coś jest ładne, to wcale nie musi znaczyć, że jest miłe. A tak
w ogóle, to o co chodzi?
- O Hugh Archera, handlarza broni, który prawdopodobnie
zamordował Lontanę, Carolyn Mulan i jej sekretarkę. Ostatniej nocy
był tutaj po drugiej stronie siatki i trochę nas niepokoił.
Nicholas odwrócił wzrok w stronę siatki.
- W takim razie pewnie obserwuje wyspę. Chcesz, żebym wziął
łódkę i pokręcił się trochę w okolicy? Może coś wypatrzę?
- Dokładnie tego bym chciał.
- Tak też myślałem. Mogę jednak najpierw zjeść śniadanie?
- Tak. Melis kazała mi was nakarmić.
- Kazała? Naprawdę? - Nicholas wyszczerzył zęby w uśmiechu. -
Zdaje się, że spodoba mi się na tej wyspie.
Archer zadzwonił o dziewiątej wieczorem. - Przepraszam, że
musiałaś tak długo czekać, Melis. To musiało być dla ciebie bardzo
stresujące. Ale chciałem mieć stuprocentową pewność, że wszystko
do ciebie dotrze. Spodobała ci się klatka? Sporo czasu zajęło mi
pomalowanie jej na złoto. Ale to dlatego, że jestem perfekcjonistą.
- To było okrutne i głupie. I wcale nie stresuje mnie twoja
zabawa w kotka i myszkę.
- Kłamiesz. Nienawidzisz oczekiwania. To budzi w tobie zbyt
wiele wspomnień. Sama to powiedziałaś. Zdaje się, że to było na
trzeciej taśmie.
- Już sobie z tym poradziłam. Uporałam się z wieloma
traumatycznymi przeżyciami, które tak bardzo cię podniecają.
- Właściwie masz rację. Nagrania wydały mi się bardzo
podniecające. Uwielbiam małe dziewczynki, ale jestem pewien, że i
teraz byłabyś dla mnie równie ekscytująca. Byłbym bardzo
rozczarowany, gdybyś tak od razu dała mi te wyniki badań.
- Niczego ode mnie nie dostaniesz.
- To samo mówiła twoja przyjaciółka, Carolyn. Masz ochotę
skończyć tak jak ona?
- Ty sukinsynu!
- Nie, z tobą inaczej postąpię. Każdej ofierze indywidualnie
dostosowuję odpowiednią karę. Tak jak mówiłem, jestem
perfekcjonistą. Jestem pewien, że tęsknisz za Istambułem.
Powinienem postarać się znaleźć tam dla ciebie miejsce. Nigdy nie
byłem w Istambule, ale przecież są też inne Kafas na tym świecie. W
Albanii, Kuwejcie, Buenos Aires. Byłem ich stałym klientem.
- Z pewnością. - Z trudem opanowała drżenie głosu. - Czegoś
takiego można się po tobie spodziewać.
- Mam przeczucie, że twoja nisza spodoba mi się najbardziej ze
wszystkich.
Klatka. Koronkowy złoty ornament. Brzmienie bębnów.
- Odebrało ci mowę? Domyślam się, że to dla ciebie trudne.
Wiedziałaś, że doktor Mulan martwiła się bardzo o twoją przyszłość?
Za bardzo się kontrolujesz. Bała się, że coś może cię wytrącić z
równowagi, a wtedy stracisz całe opanowanie. Wiedziesz takie
przyjemne życie. Naprawdę, nie chciałbym widzieć, jak wszystko ci
się wali. Nawet azyl może stać się klatką.
- Grozisz mi, że wytrącisz mnie z równowagi?
- Cóż... Tak. W czasie sesji terapeutycznych wyraźnie
balansowałaś na cienkiej linie, starając się uporać z piekłem, które
przeżyłaś. Jestem pewien, że przypomnienie ci kilku rzeczy z
przeszłości, z łatwością wpędzi cię w tamten stan. Telefony od czasu
do czasu, które sprawią, że przeszłość stanie się teraźniejszością. Nie
potrzebujesz chyba takich tortur. - Zachichotał.
- Oczywiście, bardziej wolę zadawać namacalne ciosy, ale i tak
będę się świetnie bawił.
- Posłuchaj mnie. Nie złamiesz mnie i nie dam ci się zabić.
- Zrobiła przerwę. - A Kafas to moja przeszłość, a nie przyszłość.
Carolyn nauczyła mnie różnicy.
- To się jeszcze zobaczy - stwierdził Archer. - Nie sądzę, żebyś
była tak silna, jak ci się wydaje. Kiedyś byłaś zbyt przerażona, żeby
spać, bo bałaś się, że zaczniesz śnić. Spałaś zeszłej nocy, Melis?
- Jak kamień.
- Nieprawda. A będzie jeszcze gorzej, ponieważ będę tu, żeby
przypominać ci wszystkie szczegóły. Zakładam, że mniej więcej za
tydzień będziesz już na skraju wyczerpania. Będziesz mnie błagała,
żebym zabrał te tabliczki i badania, a ciebie zostawił w spokoju. I
wtedy przypłyną do ciebie, by cię od nich uwolnić. Naprawdę mam
nadzieję, że nie będzie dla ciebie zbyt późno.
- Pieprz się!
- A propos, czy Kelby wie o Kafas?
- Co o nim wiesz?
- Że nęcisz go Marinth niczym przysłowiową marchewką, a w
Nassau mieszkaliście w sąsiednich pokojach. Mogę sobie tylko
wyobrazić, jak go zabawiasz. Myślę, że z przyjemnością
porozmawiałbym z nim o Kafas.
- Dlaczego?
- Wnioskując z jego dość niechlubnej sławy, to człowiek o
urozmaiconych doświadczeniach. Wyobrażam sobie, że doceniłby
moją taktykę. Jak sądzisz?
- Sądzę, że jesteś chorym skurwysynem. - Rozłączyła się.
Tyle zła. Czuła się tak, jakby dotknęła czegoś obrzydliwego,
oślizgłego. Czuła się brudna... i była śmiertelnie przerażona.
Żołądek skurczył się jej i podszedł do gardła. Z trudem łapała
oddech.
Są też inne Kafas na tym świecie.
Nie dla niej. Nigdy więcej.
Zapomnieć wszystko, co mówił. Chciał ją nastraszyć, bo to
dawało mu poczucie władzy.
Ten sukinsyn chciał, żeby przypomniała sobie każdą minutę
wspomnień, z których zwierzyła się Carolyn.
Trzeba się z tym uporać. Tak właśnie powiedziała by Carolyn.
Telefon Melis znowu zadzwonił. Nie odbierze go. Nie teraz.
Zrobi to dopiero wtedy, kiedy poczuje się silniejsza.
Telefon nadal dzwonił, kiedy Melis niemal wybiegła ze swojego
pokoju na taras.
Zatrzymała się przy szklanych drzwiach i wdychała łapczywie
wilgotne morskie powietrze. Musi zignorować ten telefon. Dopóki
będzie tu, na swojej wyspie, Archer jej nie dosięgnie. Tylko tutaj jest
bezpieczna.
Sama się oszukuje. Nigdy nie będzie bezpieczna, dopóki na
świecie będą ludzie tacy jak Archer. Zawsze będzie istniało jakieś
ryzyko, a chwile strachu, jak ta, będą się powtarzać. Będzie musiała to
zaakceptować i uporać się z tym, jak uczyła ją tego Carolyn. Będzie
musiała odnaleźć w sobie potrzebną do tego siłę. Tylko że teraz...
- Zamierzasz pływać z delfinami?
Drgnęła i odwróciła się. Na taras wyszedł Kelby.
- Nie.
- A to dziwne. Zdawało mi się, że to twoja najczęstsza droga
ucieczki. - Spojrzał znacząco w stronę jej sypialni. - Twój telefon bez
przerwy dzwoni. Zamierzasz go odebrać?
- Nie. To Archer. Już z nim rozmawiałam.
- Chcesz, żebym ja odebrał ten telefon? - Na chwilę zacisnął usta.
- Zapewniam cię, że byłbym tym zachwycony.
- To nie ma sensu. - Zamknęła szklane drzwi do domu, żeby nie
dochodził do nich dźwięk telefonu. - On chce skrzywdzić mnie.
- Jak widać, udaje mu się to. Wyglądasz, jakby cię ktoś
przepuścił przez wyżymaczkę.
- Poradzę sobie z tym. - Skrzyżowała ręce na piersi. Marzyła o
tym, żeby wreszcie ustało to dzwonienie. Powinna wejść do domu i
wyłączyć dźwięk w telefonie. Nie. Wtedy nie będzie wiedziała, kiedy
Archer zrezygnuje. Wyobraziła sobie, że jej telefon będzie tak
dzwonił i dzwonił...
- Co on chce uzyskać, zadręczając cię w ten sposób?
- Chce, żebym zwariowała. Wydaje mu się, że jeśli będzie mnie
gnębił, to oddam mu tabliczki - odparła gwałtownie. - Zamierza mnie
dręczyć, dopóki nie wykrwawię się na śmierć. Tak jak Carolyn. Ale ja
nie pozwolę mu na to. Nie będę znowu bierna, bo on właśnie tego
chce. Oni wszyscy tego chcą. Nie zwariuję i nie...
- Na miłość boską, przestań. - Kelby zbliżył się do niej i objął ją.
- I nie odpychaj mnie. Nie zamierzam cię skrzywdzić. Ja po prostu nie
mogę patrzeć, jak cierpisz.
- Nic mi nie jest. Nie skrzywdził mnie. Nie pozwolę mu na to.
- Jak to, nie skrzywdził. - Położył dłoń na jej włosach i zaczął
delikatnie kołysać się w przód i w tył. - Ciii. Wszystko będzie dobrze.
Jesteś bezpieczna. Nie pozwolę, żeby coś ci się stało.
- To ciebie nie dotyczy. Sama muszę się z tym uporać. Tak
twierdziła Carolyn.
- Z czym?
- Z Kafas.
- A co to jest Kafas?
- Klatka. Złota klatka. On o niej wie. To dlatego przysłał mi tę
klatkę dla ptaków. Wie o mnie wszystko. Czuję się tak, jakby położył
swoje brudne paluchy na mojej duszy. Chociaż pewnie wolałby
położyć je na moim cele. On jest jednym z nich. Potrafię to wyczuć.
Zawsze potrafiłam wyczuć takich...
- Melis, jesteś roztrzęsiona. Później będziesz żałować...
- Nie! Panuję nad sobą i nic mi nie jest.
- Wcale nie chciałem powiedzieć, że wariujesz. - Odsunął ją od
siebie i zmierzył ją wzrokiem. - Masz prawo się złościć. Myślałem o
tym, że nie powinnaś mówić czegoś, czego potem będziesz żałowała.
Nie chcę, żebyś myślała o mnie tak samo jak o tym sukinsynu,
Archerze.
- Ty nie jesteś taki jak on. Czuję to. Inaczej nie zniosłabym
twojego dotyku. Ale po co ja ci to mówię? To nie twoja sprawa. -
Cofnęła się o krok, po czym zmieniła zdanie. - Przepraszam. Chciałeś
dobrze. Ja po prostu... Muszę się z tym sama uporać. To dla mnie
ciężkie chwile i tracę głowę.
- Widzę, że nie doszłaś do siebie. - Odwrócił głowę. - Archer wie
coś na temat twojej przeszłości, czym może cię skrzywdzić. Czy
szantażował cię?
W jego głosie zabrzmiała dziwna nuta, która zaskoczyła Melis.
- A co byś zrobił, gdybym powiedziała, że tak?
- Mógłbym odstąpić od naszej umowy i nieodpłatnie ścigać
Archera. - Na jego twarzy pojawił się lodowaty uśmiech. - Nie znoszę
szantażystów.
Przyglądała mu się zaskoczona.
- On nie może mnie szantażować. Już dawno przestałam się
przejmować tym, co sobie o mnie myśli reszta świata.
- A to szkoda. Bo naprawdę nabrałem ochoty na to, żeby komuś
dokopać. - Spojrzał jej w oczy. - I nie mów mi, że to typowa męska
reakcja.
- Wcale nie zamierzałam tego powiedzieć. W pełni popieram
twoją chęć dopadnięcia Archera. Jeśli ja go pierwsza nie dopadnę... -
Zwilżyła językiem usta. - On wie o tobie i myśli, że jesteśmy
kochankami. Może spróbować kontaktować się z tobą, żeby dotrzeć
do mnie. Wydaje mu się, że zmartwi cię, kiedy dowiesz się o Kafas.
- Ale skoro nie jesteśmy kochankami, to i w pozostałych
kwestiach ten sukinsyn nie ma racji, prawda?
- Tak. A poza tym, nie obchodzi mnie, co on sobie myśli o twojej
reakcji. Mam to gdzieś.
- W takim razie przestań się tak trząść.
- Przestanę. - Odsunęła się od niego. - Wybacz, że cię
zdenerwowałam. Już więcej nie będę...
- Na miłość boską, nie o to mi chodziło.
- To są moje problemy i sama muszę się z nimi uporać. - Wzięła
głęboki oddech. - Ale może wyniknąć coś pożytecznego z tych
brudów, którymi będzie mnie zarzucał. Gdyby udało mi się przekonać
go, że mnie złamał, moglibyśmy obrócić to przeciwko niemu.
- Chcesz, żebym pomógł ci zastawić na niego pułapkę?
- Tak. Myślę, że to byłoby łatwe. Archer będzie chciał ze mną
rozmawiać. - Uśmiechnęła się ponuro. - Chce zostać moim nowym
najlepszym przyjacielem. Już się ślini na samą myśl o tym.
- Chyba nie zamierzasz wysłuchiwać jego brudów i pozwolić,
żeby cię nimi ranił?
- Właśnie to zamierzam zrobić. Dopóki Archer myśli, że ma
szansę na to, by mnie złamać, to ja jestem rozdającą karty w tej grze.
Ale nie mogę poddać się zbyt szybko, bo nabrałby podejrzeń. Muszę
zaczekać tak długo, aż sam uzna, że zwyciężył.
- Jeśli zdołasz to wytrzymać. - Spojrzał w stronę szklanych drzwi
prowadzących do jej sypialni. - Na chwilę obecną nie wygląda na to,
żebyś świetnie panowała nad sytuacją.
- Muszę się z tym oswoić. Chociaż będzie mi ciężko...
- Doprawdy? Co ty powiesz? - W jego głosie brzmiały oschłość i
cynizm. - To musi być uczucie podobne do tego, jakby cię ktoś topił
lub ćwiartował. Ale jestem pewien, że przyzwyczaisz się do tego.
Dasz sobie radę.
- Właśnie że tak. - Zacisnęła usta. - Ale twoja złość i sarkazm
wcale mi nie pomagają.
- W tej chwili to moja jedyna broń - odparł ostro. - A czego się, u
licha, spodziewałaś? Czuję się cholernie bezradny, a to uczucie budzi
we mnie gniew. - Ruszył w stronę domu, ale zaraz odwrócił się na
moment i powiedział: - Zrób mi, proszę, tę jedną przysługę. Nie
odbieraj jego telefonów tej nocy, dobrze? To by było dla mnie zbyt
wiele.
Przez chwilę milczała.
- Dobrze. Nie odbiorę. Kto wie, może to sprawi, że jutro jeszcze
bardziej będzie chciał ze mną rozmawiać?
Kelby zaklął pod nosem i zniknął w domu.
Odszedł, ale Melis nadal czuła napięcie, które było niczym
drażniący zapach, jaki pojawia się czasem po uderzeniu pioruna.
Reakcja Kelby'ego była dla niej niemal tak samo męcząca jak telefony
Archera.
Czy telefon nadal dzwonił?
Wzięła głęboki wdech i odsunęła szklane drzwi. Telefon milczał,
ale wiedziała, że lada moment może się znowu odezwać. Archer nadal
uważał ją za ofiarę. Chciał ją zniszczyć, wykorzystać, zniszczyć
wszystko, co odbudowała z ruin własnego życia. Użyje wobec niej
każdej broni, jakiej dostarczą mu te nagrania z terapii.
Ale ona mu na to nie pozwoli. Jest wystarczająco silna, żeby
stanąć do tej walki i pokonać go. Będzie wysłuchiwała jego brudów i
pozwoli mu sądzić, że w ten sposób ją złamie.
A kiedy nadejdzie odpowiedni moment, to ona go zaatakuje.
Lyons gwizdnął przeciągle, kiedy zobaczył Kelby'ego
wchodzącego do salonu.
- Wyglądasz na lekko wkurzonego. Ma to coś wspólnego z Melis
i tą klatką?
- Wszystko ma z tym związek. - Pomyślał o scenie na tarasie.
Doprawdy, zachował się niezmiernie taktownie. Najpierw nakrzyczał
na nią, dał upust swojej frustracji, a potem ją zostawił. - A ten
skurwysyn, Archer, próbuje doprowadzić ją do załamania nerwowego.
Doskonale. Po prostu wspaniale.
- Jest w stanie to zrobić?
- Nie, Melis jest twarda. Ale i tak może zmienić jej życie w
piekło, a ona zamierza mu na to pozwolić. Wydaje jej się, że jest w
stanie zwabić go w pułapkę.
- To wcale nie jest głupi pomysł.
- Dla mnie to śmierdząca sprawa. Cała ta sytuacja jest chora.
- Więc co zamierzasz zrobić?
- Zamierzam znaleźć Marinth i stać się legendą. A potem
odpłynąć za horyzont. - Wyciągnął z kieszeni telefon. - Ale najpierw
muszę mieć swój statek. Zadzwonię na Trinę, i polecę załodze żeby
popłynęła nią do Las Palmas.
- Tam jest Marinth?
- A skąd, u diabła, mam to wiedzieć? Melis twierdzi, że to w tej
okolicy. Oczywiście, może mnie okłamywać. Nie ufa mi ani trochę.
Ale nie można jej za to winić. Mam przeczucie, że ona nie jest w
stanie zaufać jakiemukolwiek mężczyźnie.
- A co ze mną? Nadal będę ci potrzebny?
- Jak najbardziej. Najpierw zadzwonię po Trinę, potem do
Wilsona, żeby dowiedzieć się, czy wie coś więcej o Archerze. -
Wybrał numer statku. - Przed odejściem zamierzam oczyścić pokład.
A Archer jest pierwszym kandydatem do wyrzucenia za burtę.
Słońce świeciło jasno, a morska woda muskała delikatnie jej
ciało, gdy Melis płynęła, przecinając fale. Pete i Susie jak zwykle
płynęły przed nią, ale co chwila zawracały, żeby się upewnić, czy
wszystko z nią w porządku. Zawsze się zastanawiała, czy delfiny nie
traktują jej jak osobę niedorozwiniętą. Musiało im się wydawać
dziwne, że jest tak powolna, podczas gdy ich lśniące ciała są tak
doskonale wyrzeźbione, że bez trudu mkną przez wodę.
Pora wracać. Widziała Kelby'ego stojącego na krawędzi tarasu i
obserwującego ją. Miał na sobie spodnie khaki, mokasyny i białą
koszulkę. Wyglądał w tym zgrabnie i szczupło. Nie widziała go od
zeszłej nocy i poczuła lekkie zaniepokojenie. Nie spodziewała się, że
między nimi pojawi się tego rodzaju... zażyłość. Jakby tamta chwila
intymnej bliskości wytworzyła między nimi więź.
To głupie. Pewnie tylko jej przyszło coś takiego do głowy. Kelby
wyglądał na nieporuszonego, i zachowywał dystans.
- Masz na sobie kostium kąpielowy. - Pochylił się, żeby podać jej
dłoń, pomagając wyjść z wody. - Jaka szkoda. Cal mówił, że często
pływasz nago.
- Nie wtedy, gdy mam gości. - Wzięła od niego ręcznik i zaczęła
się wycierać. - A ostatnio mam ich wyjątkowo dużo.
- Mam nadzieję, że nie jestem tu niemile widziany. - Usiadł na
leżaku. - Rozmawiałaś z Archerem?
- Nie. Obiecałam ci przecież, że tego nie zrobię. Wyłączyłam
telefon. Włączę go ponownie, kiedy wrócę do domu się przebrać.
- Wczoraj w nocy rozmawiałem z Wilsonem i zdobyłem trochę
informacji o Archerze. Chcesz wiedzieć, z jakiego rodzaju potworem
masz do czynienia?
- Potwory zawsze są takie same. Ale pewnie powinnam
dowiedzieć się wszystkiego, co tylko możliwe, na jego temat.
- Nie, Archer jest klasą samą w sobie. Wychował się w slumsach
Albuquerque, w Nowym Meksyku. Handlował prochami, kiedy miał
dziewięć lat, a w wieku trzynastu został zatrzymany jako podejrzany o
zamordowanie kolegi ze szkoły. To było wyjątkowo krwawe
morderstwo. Zanim zabił chłopaka, torturował go przez bardzo długi
czas.
Zgodnie z prawem, nie mogli zatrzymać go w więzieniu, więc
wyszedł na wolność. Następnego dnia Archer zniknął i
najprawdopodobniej wyjechał do Meksyku. Dalej jego kartoteka
wygląda niczym encyklopedia. Z prochów przerzucił się na broń i ona
stała się jego specjalnością. W wieku dwudziestu dwóch lat założył
własną grupę i rozpoczął działalność międzynarodową. Przez ostatnie
dwadzieścia lat bardzo dobrze sobie radził w tym biznesie. Ma szereg
inwestycji w Szwajcarii i własny statek, Jolie Filie, którego używa do
załatwiania interesów. Zwykle stoi zacumowany w Marsylii, ale
używa go do transportu broni na Środkowy Wschód. Sukinsyn kocha
pieniądze i władzę, i nie opuściło go zamiłowanie do sadyzmu.
Niektóre historie o tym, co zrobił swoim rywalom i ofiarom,
naprawdę mrożą krew w żyłach. Myślę, że taka zła sława bardzo mu
służy. Nikt nie chce się znaleźć na jego czarnej liście.
- Nie szokują mnie te informacje - stwierdziła Melis. -
Wyczułam, co to za człowiek. Widziałam, co zrobił Carolyn.
Będziemy mieli zdjęcie Archera?
- Jak tylko Wilsonowi uda się zdobyć chociaż jedno. - Zamyślił
się. - Wiesz, że to nie jest konieczne. Nie odbieraj tych telefonów. Nie
musisz cierpieć. Archer pojedzie za nami, kiedy wyruszymy do Las
Palmas. Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Jedziemy do Las Palmas?
- Jak tylko dostanę potwierdzenie, że Trina stoi już gotowa w
porcie.
- Czyżbyś zamierzał mi pomóc? A co z dowodem i naszą
umową?
- Czasem trzeba zaryzykować. - Wykrzywił usta w uśmiechu. -
Ale zamierzam zminimalizować ryzyko. Najpierw odnajdziemy
Marinth, a potem zajmiemy się Archerem. Jeśli pojedzie za nami do
Las Palmas, to możemy upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu.
- W takim razie mamy patową sytuację, bo teraz to ja muszę ci
zaufać.
Przytaknął.
- Ale wiesz, że z przyjemnością dopadnę tego sukinsyna. Wiele
nie ryzykujesz. - Przerwał. - I jeszcze jedna rzecz: tabliczki i
tłumaczenie są moje.
- Nie. Mogą być mi potrzebne do zwabienia Archera.
- Możesz je sobie pożyczyć, ale od tej chwili należą do mnie.
Przez chwilę nic nie mówiła.
- Stawiasz twarde warunki.
- Zostałem przeszkolony w tej kwestii przez zawodowców. To
będzie bardzo kosztowne i ryzykowne przedsięwzięcie. Wolę nie
myśleć, co będzie, jeśli mi nie pomożesz.
- Dotrzymam umowy. Dam ci to, czego chcesz.
- W tej chwili muszę wiedzieć jedną rzecz. Jakiego rodzaju
ekwipunku będę potrzebował? Jaka jest prawdopodobna głębokość?
- Kiedy nurkowaliśmy, dno oceanu było na głębokości zaledwie
sześćdziesięciu metrów. Oczywiście możliwy jest gwałtowny spadek
poziomów, ale na początek poszukiwań zwykła butla tlenowa
powinna wystarczyć.
- A już myślałem o batyskafie. To będzie spora oszczędność.
- Trzeba oszczędzać, gdzie się tylko da - powiedziała i zawiesiła
głos. - Ponieważ dotarcie na miejsce może okazać się dużo droższe,
niż myślisz. Będziesz musiał znaleźć samolot, który można
wyposażyć w zbiorniki wodne do transportu Pete'a i Susie. A kiedy
już dotrzemy do Las Palmas, potrzebny będzie większy basen.
- Co? Nie ma mowy! Wiem, że jesteś z nimi mocno związana,
ale nie zamierzam ponosić takich kosztów tylko dlatego, że nie chcesz
rozstawać się ze swoimi morskimi przyjaciółmi. Wiesz, ile to może
kosztować?
- Musimy je zabrać.
- Zostawię na wyspie wystarczająco dużo swoich ludzi, żeby
zapewnili ochronę twoim delfinom. Nic im się nie stanie.
- Ale chodzi o to, że nie znajdziemy Marinth bez delfinów. Tylko
one znają drogę.
- Słucham?
- Słyszałeś, co powiedziałam. Pete'a i Susie znaleźliśmy w
wodach oceanu w pobliżu Wysp Kanaryjskich, kiedy Phil prowadził
poszukiwania Marinth. Bez przerwy pojawiały się na naszej drodze, a
to płynęły za naszym statkiem, a to towarzyszyły nam, kiedy
nurkowaliśmy w głębinach. Były młode, nie miały więcej niż dwa
lata. To dość dziwne, żeby tak młode delfiny oddzielały się od swojej
grupy, lecz Pete i Susie od samego początku zachowywały się
nietypowo. Wyglądało na to, że bardzo łakną towarzystwa ludzi, więc
z chęcią im to towarzystwo zapewniałam. Pojawiały się przy Last
Home każdego ranka i znikały dopiero o zachodzie słońca. Nigdy nie
widziałam ich po zapadnięciu zmroku. Może wtedy wracały do
swoich matek lub grupy. Nie interesowało mnie to. Wystarczała mi
ich całodniowa obecność. Wcale nie miałam ochoty zajmować się
poszukiwaniami zaginionych miast, wolałam badać z bliska delfiny w
ich naturalnym środowisku. Więcej czasu spędziłam z nimi, niż na
poszukiwaniach.
- Co z pewnością nie cieszyło Phila.
- Nie, ale był wniebowzięty, kiedy popłynęłam raz za delfinami
do podwodnej jaskini, w której znalazłam tablice.
- Myślisz, że celowo cię tam zaprowadziły?
- Nie wiem. Może tak, ale nie potrafię tego dowieść. Może po
prostu chciały się ze mną pobawić w znanym im miejscu.
- A Lontana tylko na tym skorzystał.
- Oszalał ze szczęścia - powiedziała z namysłem. - Od razu
wpadł na pomysł, że delfiny zaprowadzą go do zatopionego miasta.
Przez wiele tygodni codziennie nurkowali z delfinami on i zatrudnieni
przez niego ludzie z Las Palmas. Płoszył delfiny, żeby zaczęły uciekać
przed łodzią, a wtedy oni mogli płynąć za nimi. Miałam ochotę go
udusić. Mówiłam mu, żeby przestał, ale nie chciał mnie słuchać.
Potrafił myśleć tylko i wyłączenie o Marinth.
- Dostał to, czego chciał?
- Nie. Pete i Susie pewnego dnia nie przypłynęły. Trzy dni
później dowiedzieliśmy się, że dwa młode delfiny zostały schwytane
w sieci rybackie w pobliżu Lanzarote. To były Pete i Susie -
schorowane i odwodnione. Byłam wściekła na Phila. Powiedziałam
mu, że jeśli nie zabierzemy delfinów ze sobą na wyspę i ich nie
wyleczymy, to ogłoszę całemu światu wiadomość o odnalezionych
przeze mnie tablicach.
- Podejrzewam, że to zadziałało.
- O tak. Nie miał wiele pieniędzy, a transport delfinów nie jest
tanią imprezą. Ale udało nam się przetransportować Pete'a i Susie
samolotem i zostały ze mną na wyspie.
- Założę się, że Lontana nie zamierzał tu zostawać. Wrócił
pewnie na Wyspy Kanaryjskie i próbował odnaleźć Marinth już bez
delfinów.
- Owszem. Ale dno morskie jest tam pełne raf, jaskiń i skalnych
uskoków. Jeśli nie wpadniesz przez przypadek na Marinth, to można
go tam szukać w nieskończoność.
- I nie naciskał, żeby spróbować ponownie wykorzystać w tym
celu delfiny?
- Oczywiście, że próbował. Szczególnie wtedy, kiedy miał już
tłumaczenie tablic. Wynikało z nich, że mieszkańcy Marinth
wykorzystywali delfiny w codziennym życiu.
- W jaki sposób?
- To była społeczność rybacka, a delfiny pomagały im zapędzać
ryby w sieci. Ostrzegały ludzi przed rekinami pojawiającymi się w
okolicy. Pomagały nawet dzieciom w nauce pływania. Przez stulecia
delfiny stanowiły integralną część ich życia.
- I co z tego? Co to miało wspólnego ze znalezieniem Marinth?
- Delfiny nadal są bardzo tajemniczym gatunkiem. Istnieje
prawdopodobieństwo, że od czasów zniszczenia Marinth kolejne
pokolenia delfinów przekazują sobie tak zwaną pamięć genetyczną.
Albo zwyczajnie przywiązały się do miejsca, które kiedyś było dla
nich przyjazne. Tak czy inaczej, Phil był przekonany, że powinniśmy
dać Pete'owi i Susie kolejną szansę na odnalezienie Marinth.
- A ty nie chciałaś tego?
- Właśnie. Transport delfinów jest dla nich niezmiernie
stresujący. To z winy Phila omal nie zdechły, kiedy zostały złapane w
sieci. Phil mógł sam znaleźć Marinth. Przecież już dostał od nich
tabliczki.
- A ty jak uważasz? Pete i Susie mogą rzeczywiście znaleźć
Marinth?
- Jeśli ich matka albo jakikolwiek inny znany im delfin przebywa
w pobliżu ruin, to tak. Każdy delfin ma swój charakterystyczny głos,
więc bez problemu mogłyby za nim podążyć.
- Ale Lontanie nie udało się zmusić ich do popłynięcia do
Marinth.
- Stresował je, a one nie znały Phila na tyle dobrze, żeby mu
zaufać. Tak, uważam, że jest spora szansa na to, że zaprowadzą nas do
Marinth. Znalazły tabliczki. Mieszkańcy Marinth, którzy zapisali te
tablice, mówili o delfinach jako o swoich mniejszych braciach.
Wygląda na to, że właśnie tylko ci bracia mniejsi byli gatunkiem,
który przetrwał, a ich potomkowie nadal przebywają w okolicach ruin.
- Zamyśliła się na moment, a potem gwałtownie dodała: - Myślisz, że
chcę zabierać Pete'a i Susie w taką podróż? Tutaj są bezpieczne i
szczęśliwe. Gdybym widziała jakiś inny sposób rozwiązania tej
sytuacji, to postąpiłabym inaczej. Więc musisz się zgodzić na moje
warunki. Delfiny polecą pierwszą klasą, Kelby, albo wcale.
- Okay, okay. - Spojrzał na Pete'a i Susie bawiące się w wodzie. -
Ale lepiej, żeby nie zawiódł ich zmysł orientacji.
Kiedy wróciła do pokoju, na jej komórce było nagranych siedem
nowych wiadomości. Wykasowała je bez słuchania i włączyła dźwięk
telefonu. W porządku Archer, możesz dzwonić. Jestem gotowa.
Jednak oszukiwała samą siebie. Na samą myśl o odebraniu
kolejnego telefonu od tego sukinsyna czuła, jak napina się jej całe
ciało. Musi to jakoś przezwyciężyć. Podjęła już decyzję i musi
postępować konsekwentnie.
Telefon zadzwonił ponownie o północy.
- Nie podobało mi się, gdy mnie tak ignorowałaś - powiedział
Archer. - Myślałem, że zależy ci na delfinach.
Zamarła.
- O czym, do cholery, gadasz?
- Nie odsłuchałaś moich wiadomości?
- Po co miałabym słuchać tych plugastw?
- Ponieważ chcę, żebyś to robiła. A jeśli nie będziesz, twoim
delfinom przydarzy się wypadek. Wcale nie muszę wpływać do
twojego małego raju. Może wystarczy trucizna wstrzyknięta w rybę?
Znajdę jakiś sposób.
- Delfiny są tylko obiektem moich badań. Niewielka strata.
- Lontana mówił co innego.
- A co takiego ci powiedział?
- O Marinth, o delfinach. Kiedy przyszedłem do niego, żeby
złożyć mu ofertę w zamian za plany broni dźwiękowej, zabawiał mnie
różnymi opowieściami. Powiedział mi o tobie i Marinth, oraz o
tablicach. Starałem się wytłumaczyć mu, że nie interesuje mnie
Marinth, ale on nie chciał w ogóle pertraktować w kwestii broni
dźwiękowej.
- Już wcześniej przejechał się na takich oszustach, jak ty.
- Wiem. Ale skoro nie chciał się bawić z dużymi chłopcami, to
powinien był zostać na tej wyspie. Potencjał tej broni jest zbyt duży,
żeby go ignorować. Już teraz mam trzech kupców bijących się o to, by
ich oferta została przyjęta jako pierwsza. A są też sygnały, że mogą
kręcić się dookoła i inne rekiny. Chcę dostać wyniki badań Lontany.
- Ja ich nie mam.
- Nie na wyspie. Lontana powiedział mi, że ich tam nie masz.
Myślę, że chciał cię w ten sposób chronić. Ale wygadał się, że wiesz,
gdzie się znajdują. Więc powiedz mi.
- Kłamiesz. On nie zrobiłby ze mnie celu.
- Wtedy jeszcze wierzył, że zainwestuję w jego zaginione miasto.
Był naiwny, nieprawdaż? I bardzo, bardzo uparty. Jak Carolyn Mulan.
Jak ty.
- Masz cholerną rację, że jestem uparta. Myślisz, że dam ci
cokolwiek, co mogę przed tobą ukryć?
- Ależ właśnie nie możesz tego przede mną ukryć. Możesz się
opierać przez jakiś czas, ale słuchałem twoich nagrań. Wiem, jak
delikatna i krucha jesteś.
- Mylisz się.
- Nie sądzę. W każdym razie warto spróbować. Więc będzie tak:
będę dzwonił do ciebie dwa razy dziennie, a ty będziesz odbierała
moje telefony i słuchała. Będziemy rozmawiać o Kafas, haremie i
wszystkich tych uroczych wydarzeniach z twojego dzieciństwa. Jeśli
nie odbierzesz telefonu, zabiję delfiny.
- Mogę zamknąć je w zagrodzie blisko domu.
- Delfiny nie najlepiej znoszą uwięzienie przez dłuższy czas.
Często chorują i zdychają.
- Skąd wiesz?
- Dowiedziałem się. Dobry biznesmen przeprowadza wstępne
rozeznanie.
- Biznesmen? Chyba raczej morderca.
- Tylko wtedy, kiedy jestem sfrustrowany. Zwykle dostaję to,
czego chcę i jestem do tego przyzwyczajony. - Po chwili dodał
łagodnym głosem: - Naprawdę mam nadzieję, że poddasz się, zanim
cię całkowicie złamię. Czuję, jakbym znał cię bardzo dobrze. Nocą
leżę w ciemności i wyobrażam sobie, że jestem z tobą. Tylko że ty
jesteś dużo, dużo młodsza. Wiesz, co wtedy robimy?
Melis zamknęła oczy. Stłumić gniew. Zignorować panikę.
Oddychać powoli i miarowo. Oddychać głęboko.
- Nie słyszę odpowiedzi - ponaglał Archer.
- Powiedziałeś, że muszę słuchać, nie odpowiadać.
- Doprawdy? No cóż. W takim razie jesteś bardzo posłuszna. A
to zasługuje na nagrodę. Dobranoc, Melis. - Rozłączył się.
Na dzisiaj koniec.
Ale jutro zacznie się od nowa. Tylko że będzie jeszcze gorzej.
Archer potrafił zmieszać teraźniejszość z przeszłością w jeden wielki
koszmar.
Wstała i poszła do łazienki. Weźmie prysznic i postara oczyścić
się z tych okropności. Poradzi sobie z tym cierpieniem. To tylko dwa
telefony dziennie. Musi się uodpornić, myśleć o tym, co zrobił
Philowi, Marii i Carolyn.
I o tym, co ona zamierza zrobić jemu.
Tobago
- Trina wypłynęła z Aten - powiedział Pennig, wychodząc na
taras. - Jenkins powiedział, że opuściła port zeszłej nocy.
- Dokąd? - zapytał Archer.
- Właśnie stara się dowiedzieć.
- Lepiej, żeby się dobrze postarał. Wygląda na to, że niebawem
opuszczą wyspę. Dopilnuj, żebyśmy na bieżąco wiedzieli, co robią.
Pennig zawahał się.
- Może powinniśmy się stamtąd zwinąć? Jesteśmy zbyt blisko tej
wyspy. Mówiłem ci już, że Cobb twierdzi, że Lyons parę razy okrążał
wyspę i wielokrotnie z niej wypływał. Dziś wieczorem widział go, jak
wyruszył na kolejny zwiad, tym razem w kierunku Tobago.
- Zastanowię się nad tym, ale on przecież nie może wiedzieć,
gdzie jesteśmy. - Archer spojrzał w zamyśleniu na plażę.
Wygląda na to, że Kelby zaczął działać. Tak myślałem, że nie
trzeba będzie długo czekać, żeby zaczął węszyć. Najwyraźniej nasza
słodka Melis daje mu to, czego pragnie.
- Ale dlaczego? Przecież nie chciała pomóc Lontanie.
- Wtedy nie było mnie na horyzoncie. Teraz czuje się
zastraszona. - I będzie jeszcze bardziej zaszczuta, pomyślał Archer,
przewidując przyszłość. Melis Nemid była faktycznie bardzo
ekscytującą ofiarą. Kiedy po raz pierwszy słuchał tych taśm i czytał
jej akta, interesowało go wyłącznie znalezienie broni przeciwko niej.
Ale teraz potrafił wyobrazić sobie każdą scenę, każdą emocję, którą
odczuwała przez te wszystkie lata. To było niewiarygodnie
podniecające. - Żeby ocalić siebie, ona da Kelby'emu wszystko, czego
tylko będzie chciał.
- Tablice i wyniki badań też?
- Może. Ale zgaduję, że jego bardziej interesuje Marinth. Z tego,
co słyszałem, to lubi on kontrolować sytuację i zwykle musi zdobyć
wszystko, czego chce. - Uśmiechnął się do siebie. - Ale nie może mieć
wszystkiego. To ja zdobędę wyniki tych badań.
Kelby nie będzie też miał Melis Nemid. Im dłużej Archer się z nią
kontaktował, tym mocniej uświadamiał sobie, że jego związek z nią
musi trwać, żeby mógł czerpać z niego tę niezwykłą przyjemność.
Było tyle różnych sposobów na to, żeby ją osaczyć i skrzywdzić.
Musi wypróbować ich wszystkich, zanim doprowadzi ją do kresu
wytrzymałości.
Był sam środek nocy, kiedy zadzwonił telefon Kelby'ego.
- Znalazłem podglądacza - odezwał się Nicholas, kiedy Kelby
odebrał. - Czarno - biała motorówka. Stoi w zatoce dwie mile stąd.
Wystarczająco blisko, żeby mieć na oku Melis Nemid ale nie na tyle,
żebyśmy ją zauważyli. Zatrzymałem swoją łódź jakieś pół mili od niej
i ukryłem się wśród drzew na nadbrzeżu.
- Jesteś pewien, że to ta łódź?
- Zignoruję tę zniewagę. Siedzę jej na ogonie. Gość zobaczy cię,
kiedy będziesz opuszczał wyspę. Będziesz musiał wypłynąć w stronę
Tobago, a potem zawrócić. Przypłyniesz?
Kelby spuścił nogi z łóżka.
- Tak. Daj mi namiary.
Facet w czarno - białej motorówce był wysoki, miał siwiejące
blond włosy i używał potężnej lornetki do obserwacji wyspy Lontany.
Kelby opuścił swoją lornetkę na podczerwień i zwrócił się do
Nicholasa.
- Czy ktoś przypłynie go zmienić?
- Prawdopodobnie. Jestem tu od północy i nie widziałem nikogo
oprócz niego. Ale siedzenie na pokładzie łódki pośrodku niczego nie
jest zbyt wygodne.
- Może ten typek ma nocną zmianę? - Kelby spojrzał na swój
zegarek. - Nadal brakuje kilku godzin do wschodu. Ty wracaj na
wyspę, a ja przejmę działanie tutaj.
- Zamierzasz śledzić go, kiedy dostanie zmiennika?
- Tak. Jeśli Archer był tu poprzedniej nocy, to może znajdować
się gdzieś w pobliżu. Wyraźnie facet ma potrzebę trzymania ręki na
pulsie.
- Podobnie jak ty - stwierdził Nicholas. - Dlaczego nie zlecisz
tego mnie?
Kelby pokręcił głową.
- Chcę dorwać tego skurwiela. Wróć na wyspę i pilnuj Melis. Ale
nie chcę, żeby wiedziała o tym na wypadek, gdyby akcja się nie
powiodła.
Nicholas wzruszył ramionami.
- Jak sobie życzysz. - Uruchomił silnik swojej łodzi. - Będziemy
w kontakcie.
Kelby usadowił się w swojej łódce i ponownie przystawił do oczu
lornetkę.
Ledwie świtało, kiedy Dave Cobb przywiązał swoją łódź do
pomostu w Tobago i ruszył do portowego hotelu.
Nędzny hol hotelu Oceanic śmierdział ostrym środkiem czystości,
który mieszał się z zapachem tropikalnych kwiatów stojących w
wazonie na środku recepcji. Odór był tak odpychający jak wszystko
inne związane z tym miastem, pomyślał Cobb, kiedy wsiadał do
windy i wcisnął trójkę. Wolał, żeby Pennig umieścił go na
przedmieściach, ale ten skurczybyk chciał, żeby był dostępny w
porcie.
Gdy tylko wszedł do swojego pokoju, zadzwonił do Penniga.
- Nie mam nic ważnego do zgłoszenia - powiedział Cobb, kiedy
tamten odebrał telefon. - Tak, jak ci mówiłem, Lyons opuścił wyspę
wczoraj wieczorem i popłynął w stronę Tobago. Kelby opuścił wyspę
około trzeciej nad ranem.
- W tę samą stronę?
- Tak, do Tobago.
- To nie jest nieważne, Cobb. Mówiłem ci wczoraj, że ruchy
Lyonsa są bardzo istotne.
- Ale nie pozwoliłeś mi popłynąć za nim. Dansk powiadomi cię,
kiedy wrócą na wyspę. Idę wziąć gorący prysznic i kładę się spać. Ile
jeszcze mamy tu siedzieć i gapić się na tę cholerną wyspę?
- Dopóki Archer nie powie wam, że możecie przestać. Dostajecie
za to pieniądze.
- Niewystarczające - odparł cierpko Cobb. - Dwanaście godzin na
tej wilgotnej, spleśniałej łodzi to zbyt długo. Jestem chłopakiem z
miasta.
- Masz ochotę powiedzieć to Archerowi?
- Mówię to tobie. - Cholera, może powinien się wycofać? Archer
to sadystyczny skurwiel, a Pennig nie jest od niego dużo lepszy.
Słyszał o nich wiele historii, i wierzył, że są prawdziwe. - Wykonuję
swoją robotę. Po prostu zdejmij mnie z tej łodzi najszybciej, jak tylko
będziesz mógł.
- Zrobię to, kiedy robota będzie skończona - powiedział Pennig i
rozłączył się.
Pieprzyć go. Cobb odłożył z hukiem słuchawkę i poszedł pod
prysznic. Nie brałby tej roboty, gdyby nie brakowało mu pieniędzy.
Trochę nawet go połechtało, że taki poważny gracz jak Archer wybrał
właśnie jego. Ale Cobb wolał działanie, a nie siedzenie na tyłku.
Odkręcił ciepłą wodę i z przyjemnością wszedł pod strumień.
Woda powoli rozgrzewała jego ciało. Przed świtem zrobiło się
naprawdę zimno i miał ochotę nie czekać na Danska, tylko wrócić do
Tobago i powiedzieć Pennigowi, żeby się wypchał. Jeszcze jedna noc
i tak właśnie zrobi. Pieniądze wcale nie były takie duże, a on... Co, u
diabła?
Drzwi do kabiny otworzyły się.
- Czy nikt ci nie mówił, jak bezbronny jest człowiek pod
prysznicem? - zapytał uprzejmie Kelby. - Możesz pośliznąć się na
mydle, albo oparzyć, lub...
Cobb warknął i rzucił się na niego.
Kelby uskoczył na bok i wymierzył mu cios prosto w tętnicę
szyjną.
- Lub ktoś taki jak ja może wyrządzić poważną szkodę twojemu
układowi nerwowemu i szkieletowi. Może porozmawiamy o tym, co?
Rano Melis siedziała w kuchni przy kawie, kiedy pojawił się
Nicholas Lyons.
- O, tego mi właśnie trzeba. Mogę?
- Częstuj się.
- Z przyjemnością. - Nalał sobie kawy do kubka i usiadł
naprzeciwko niej. - Kelby popłynął do Tobago, żeby znaleźć dwa
zbiorniki, w których można przetransportować twoich morskich
przyjaciół. Prosił, żebym ci to przekazał.
- Szybki jest.
- Jak zawsze. Masz mokre włosy, czyżbyś już pływała z Pete'em
i Susie?
Skinęła głową.
- Jak co rano. Są dobrym towarzystwem.
- Niektórzy ludzie by tego nie zrozumieli. Ale ja jestem
szamanem, więc nie mam problemów ze zwierzęco - duchowymi
sprawami. Może w poprzednim życiu byłaś delfinem?
Uśmiechnęła się na tę myśl.
- Wątpię. Robię się zbyt niecierpliwa, kiedy nie rozumieją, czego
od nich chcę.
- Ale dają ci to, czego pragniesz, prawda? - Uniósł kubek do ust.
- Interesują się tobą, rozbawiają cię i dzięki nim nie czujesz się
samotna. To ważne, kiedy jest się takim odludkiem jak ty.
- Uważasz, że jestem samotnikiem? - spytała zaczepnie.
- O tak. Wybudowałeś wokół siebie mur na szerokość mili. Nikt
go nie przekroczył. No, może z wyjątkiem twojej przyjaciółki,
Carolyn.
- W twoich ustach brzmi to tak, jakbym była soplem lodu.
Pokręcił przecząco głową.
- Jesteś dobra dla swoich delfinów i jesteś miła dla Cala. Z tego,
co mi mówił, Lontana nie był najłatwiejszym człowiekiem we
współżyciu, a ty byłaś dla niego bardzo cierpliwa. Niemal rozpadłaś
się na kawałki, kiedy zginęła Carolyn Mulan. Nie jesteś zimna, tylko
ostrożna.
- Nawet nie wiesz, jak mnie cieszy, że doszedłeś do takich
wniosków. Nie miałam pojęcia, że wziąłeś mnie pod mikroskop,
odkąd się tu pojawiłeś.
- Studiuję naturę ludzką, a ty jesteś bardzo interesującym
przypadkiem.
Spojrzała badawczo na jego twarz. Znowu zdała sobie sprawę ze
złożoności jego charakteru. Co kryło się za tym, zdawałoby się,
szczerym i otwartym uśmiechem?
- Ty też. Dlaczego dołączyłeś do nas? Chodzi o Marinth?
- Lubię pieniądze i lubię Kelby'ego. A sporo się dzieje, więc
pomyślałem, że może być tak, jak za starych, dobrych czasów.
Podobnie jak ty, jestem samotnikiem i nie dopuszczam do siebie zbyt
wielu ludzi.
- Byłeś w oddziałach SEAL z Kelbym, prawda?
- Owszem, i po służbie przez parę lat włóczyliśmy się razem po
świecie. A potem się rozdzieliliśmy i każdy poszedł swoją drogą.
- Biorąc pod uwagę jego pochodzenie, jakoś trudno mi wyobrazić
sobie Kelby'ego w SEAL. - Spuściła wzrok na swój kubek. -
Wszystko, co o nim czytałam, składa się na obraz
niezdyscyplinowanego młokosa. Był kompetentny?
Lyons przez chwilę milczał.
- To podchwytliwe pytanie.
- Doprawdy?
- Zastanówmy się. Pozwól mi użyć moich szamańskich mocy, by
zobaczyć, co się za nim kryje. Archer jest bardzo niebezpiecznym
człowiekiem, a ty chcesz wiedzieć, czy Kelby jest w stanie przynieść
ci jego głowę na tacy, czy tak?
- To by się z grubsza zgadzało - potwierdziła jego domysły.
- Lubię kobiety, które się nie wymigują. - Przyjrzał się jej. - Co
sądzisz o Kelbym?
- Myślę, że jest twardy. Ale czy dość twardy?
- Jak myślisz, jak ciężkie dla niego było podstawowe szkolenie w
SEAL? Powinno być jak bułka z masłem, ale on był bogatym
chłopakiem, wokół którego media robiły mnóstwo szumu. Rekruci
znają całą masę różnych sposobów na uprzykrzenie człowiekowi
życia i wszystkie te sposoby wypróbowali na Kelbym.
- Ty też?
- Jasne. Potrafię być tak samo okrutny jak każdy inny. A może
nawet bardziej. Zawsze wierzyłem w testy, sprawdzanie siebie i
innych. To jedyna metoda, żeby w grze posuwać się naprzód.
Ustawiasz przeszkodę, a potem sam próbujesz ją pokonać. Jeśli ci się
nie udaje, schodzisz z drogi i dajesz szansę innym. I nie wkurzasz się,
kiedy się posiniaczysz. Przeżywają najlepsi.
- To surowa filozofia.
- Może odziedziczyłem ją po moich przodkach, rdzennych
mieszkańcach Ameryki. Albo to mentalność dzieciaka ze slumsów.
Tak, czy inaczej, w moim przypadku to się sprawdza.
- Jesteś dumny ze swojego indiańskiego pochodzenia, prawda?
- Jeśli nie jesteś dumny z tego, kim jesteś, wtedy masz problemy.
- Uśmiechnął się. - Żartuję na ten temat, ale potrafię wyobrazić sobie
siebie w czasach Dzikiego Zachodu jako tropiciela, myśliwego.
Polowanie zawsze mnie podniecało. Może właśnie dlatego wstąpiłem
do SEAL. - Wzruszył ramionami.
- Ale wracając do rzeczy, Kelby dostał wycisk podczas szkolenia
podstawowego, ale się nie wycofał. Był uparty jak diabli.
- Lyons uśmiechnął się szeroko. - A potem odwdzięczył się
każdemu z nas.
- Wygląda na to, że jest wytrzymały.
- Wytrzymały? - Jego uśmiech zbladł. - Można tak powiedzieć.
Chcesz usłyszeć coś o jego wytrzymałości? Podczas wojny w Zatoce
Perskiej byliśmy na misji w Iraku. Dzięki lotom zwiadowczym na
północy kraju zlokalizowaliśmy małą podziemną instalację służącą do
produkcji broni biologicznej. Nasz oddział został wysłany do jej
likwidacji. Nie chcieli denerwować opinii publicznej informacjami, że
nasi żołnierze mogą być narażeni na kontakt z bronią biologiczną. Od
samego początku wszystko szło nie tak. Wysadziliśmy w powietrze tę
instalację, ale straciliśmy dwóch ludzi, a ja i Kelby zostaliśmy złapani
przez miejscowych, zanim zdążyliśmy dotrzeć na miejsce lądowania
helikoptera.
Irakijczycy uparcie kłamali w sprawie broni biologicznej, więc
wsadzili nas do maleńkiego więzienia na pustyni i wysłali wiadomość
do Saddama, że schwytali dwóch żołnierzy z amerykańskich
oddziałów SEAL. Saddam odpowiedział, że chce naszych zeznań i
wydania tajemnic Amerykańskich Sił Zbrojnych. Nie jestem pewien,
dlaczego zdecydowali najpierw wziąć na warsztat Kelby'ego, a nie
mnie. Może dowiedzieli się o jego pochodzeniu i chcieli pokazać
słabość kapitalistycznych bogaczy?
- Torturowali go?
- I to długo. Przez trzy dni. Nie dawali mu jedzenia ani picia i
przez większość czasu trzymali go w tak zwanym gorącym pudełku
(hit box - nazwa tortury stosowanej w więzieniach w krajach o dużej
wilgotności i upalnym klimacie. Więźnia umieszcza się w małym
gorącym pomieszczeniu, w którym w zależności od czasu
przebywania, doznaje ogromnego odwodnienia organizmu,
przegrzania, a nawet śmierci.). Kiedy wrzucili go z powrotem do
naszej celi, miał złamane dwa żebra, a jego ciało było całe
posiniaczone. Ale nie dał się złamać. Tak jak mówiłem, jest zbyt
uparty. Zdawało mi się, że nie przeżyje ucieczki, ale udało mu się, i do
tego pozbył się dwóch strażników. Ukrywaliśmy się, przemierzając
wzgórza aż do granicy. Dopiero po pięciu dniach od naszej ucieczki
zdołaliśmy skontaktować się drogą radiową z naszym helikopterem. -
Uśmiechnął się zawadiacko. - Tak, można powiedzieć, że Kelby jest
cholernie wytrzymały. I nie zazdroszczę Archerowi, że ktoś taki
zamierza go dopaść. Czy to właśnie chciałaś wiedzieć?
To było znacznie więcej, niż chciała usłyszeć. Nie podobała jej
się wizja Kelby'ego jako ofiary, nawet jeśli udało mu się pokonać
wszystkie przeciwności. Za bardzo niepokoiło ją wyobrażenie go w
tamtej celi, całego posiniaczonego i zbolałego.
- Tak. Właśnie to chciałam wiedzieć. - Nalała sobie następną
porcję kawy. - Dziękuję.
- Nie ma za co. - Lyons odsunął swoje krzesło. - Co będziemy
robić tego ranka?
- My?
- Kelby kazał mi nie spuszczać cię z oczu do czasu jego powrotu.
- Nie potrzebuję cię. Jestem bezpieczna na mojej wyspie.
- Ja się tylko będę upewniał, że tak jest. Pójdziemy popływać i
pobawić się z delfinami?
- Pobawić się - odpowiedziała po namyśle. - Nie miałam takiego
zamiaru, ale czemu nie? Idź, przebierz się w kąpielówki. Pete i Susie z
pewnością z radością będą chciały się z tobą bawić. - Uśmiechnęła się
przebiegle. - Zapytaj Cala.
- Archer był w Tobago - powiedział krótko Kelby, kiedy cztery
godziny później Nicholas odebrał od niego telefon. - W Bramley
Towers. Teraz go tam nie ma.
- Ptaszek się wymknął?
- Niestety tak. Cobb, ten facet, który obserwował wyspę,
twierdzi, że Pennig denerwował się na wieść o tym, że opuszczałeś
wyspę i kierowałeś się do Tobago. Najwyraźniej Archer poczuł się
niepewnie i ulotnił się.
- Wiemy dokąd?
- Cobb został wynajęty w Miami. Zadzwoniłem do detektywa
Halleya z Nassau, żeby dowiedzieć się, czy nie mógłby wyśledzić
Archera w Miami. Powiedziałem mu też, żeby przyjechał do Tobago i
zgarnął Cobba i jego kolegę Danska.
- A Cobb nie wiedział, gdzie może przebywać Archer?
- Wierz mi, gdyby wiedział, to by mi powiedział.
- Nie wątpię - odparł Nicholas. - Dziwię się tylko, że
zdecydowałeś się oddać Cobba Halleyowi.
- To płotka. Wyciągnąłem z niego wszystko, co chciałem. Pojedź
zgarnąć Danska i dostarcz go Halleyowi na lotnisko.
- Wreszcie mnie delegujesz do czegoś! Podejrzewam, że nie
mogę się zabawić tak, jak ty?
- Dansk nie wie nic więcej. Nie warto tracić na niego czasu. Po
prostu dostarcz go Halleyowi. Możesz ruszać już teraz. Jestem w
drodze na wyspę.
- Miło mi to słyszeć. Twoja Melis ma złośliwe poczucie humoru.
Pozwoliła mi na wodne igraszki z delfinami, które odarły mnie z
resztek godności.
- Ona nie jest moją Melis. A poza tym każdy, czy to człowiek,
czy ssak, kto cię poniża, zyskuje moje poparcie. Zadzwoń do mnie,
jeśli miałbyś jakieś problemy z Danskiem.
Czy wszystko poszło zgodnie z planem? - zapytała Melis
Kelby'ego. - Wyglądasz na spiętego.
- Nie jestem spięty.
- Zorganizowałeś kontenery?
- Kontenery? Ach tak, zająłem się tym. - Odwrócił się, żeby na
nią spojrzeć. - Chcesz kawy?
- Nie teraz. Już prawie wieczór. Chłopaki zaraz przypłyną, żeby
powiedzieć dobranoc.
- A ja sobie zaparzę dzbanek.
Obserwowała go, jak wchodzi do domu. Jeśli nie był spięty, to z
pewnością niespokojny. Od chwili, kiedy wrócił do domu,
zachowywał się tak, jakby rozsadzała go energia. Ale nie znała go
jeszcze zbyt dobrze. Może kiedy działał na najwyższych obrotach, to
był dla niego naturalny stan?
Zdała sobie sprawę z tego, że wcale jej nie krępowało jego
zachowanie. Przyzwyczajała się do niego i nawet zaczynał budzić w
niej zaufanie.
Zadzwonił jej telefon.
Drgnęła, a potem powoli sięgnęła po aparat leżący na stole.
- Dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie i nie powiedziałaś, że
Lontana nie żyje?
- Kemal? - Poczuła wielki przypływ ulgi. - Jak dobrze słyszeć
twój głos.
- Jeśli tak, mogłaś do mnie dzwonić. To ty się ode mnie
odsunęłaś. Ja zawsze byłem i jestem do twojej dyspozycji.
- Wiem. - Zamknęła oczy i niemal zobaczyła jego ciemne
figlarne oczy i uśmiech, który ogrzewał jej serce, kiedy myślała, że
już na zawsze pozostanie zimne i niedostępne. - Jak się miewa
Marisa?
- Wspaniale. - Zawahał się przez chwilę. - Chce mieć dziecko.
- Byłbyś cudownym ojcem.
- Racja, ale to by tylko skomplikowało jej sprawy. A ja tego nie
chcę. Poczekamy. Ale nie dlatego do ciebie zadzwoniłem. Właśnie
dziś dowiedziałem się o Lontanie. Jak się czujesz? Chcesz, żebym
przyjechał?
- Nie.
- Wiedziałem, że to powiesz. Melis, pozwól, że ci pomogę.
- Nie potrzebuję pomocy. Skąd dowiedziałeś się o Philu?
- Myślałaś, że nie będę miał was obydwojga na oku? To nie leży
w mojej naturze.
Nie, w jego naturze było chronić i otaczać miłością i troską tych,
których kochał. Dzięki Bogu, nie dowiedział się o Carolyn.
- Początkowo było ciężko, ale jakoś przywykłam. Nie ma sensu,
żebyś przyjeżdżał mi na ratunek, kiedy go nie potrzebuję. Ale
dziękuję za telefon.
- Nie ma za co dziękować. W końcu jesteśmy przyjaciółmi. -
Przerwał na moment. - Przyjedź do San Francisco.
- Dobrze mi tutaj.
- Potrzebujesz pieniędzy?
- Nie.
Kemal westchnął.
- Melis, nie odtrącaj mnie. To boli. Nigdy nie chciałaby go
zranić.
- Kemal, ja naprawdę niczego nie potrzebuję. Zajmij się lepiej
Marisą. Ja przywykłam do samotności i wcale mnie to nie martwi.
- Nie okłamuj mnie. Wiem, że to cię martwi. Ale ty nigdy nie
nauczyłaś się otwartości i nie dopuszczałaś ludzi do siebie.
- Z wyjątkiem ciebie.
- Ja się nie liczę. Ale twoja przyjaciółka Carolyn, tak. Co u niej?
- Nie widziałyśmy się już od jakiegoś czasu - odparła ostrożnie.
- Przynajmniej z nią postaraj się utrzymywać kontakt. - Ton jego
głosu złagodniał. - Albo przyjedź tutaj i pozwól mi popracować nad
tobą. Zawsze byłaś jednym z moich nieukończonych arcydzieł.
- Dzięki temu jestem niepowtarzalna. Nie martw się o mnie.
- To niemożliwe.
- Przyjadę do ciebie, jeśli będę cię potrzebowała. Do widzenia,
Kemal. Pozdrów ode mnie Marisę.
Przez chwilę nic nie mówił.
- Zawsze wspominam cię z miłością. Pamiętaj o tym, Melis.
- Ja też cię kocham, Kemal - szepnęła i rozłączyła się. Oczy ją
piekły, kiedy patrzyła na wyświetlacz telefonu. Głos Kemala obudził
w niej tyle gorzkich wspomnień, ale jednocześnie cieszyła się, że
odebrała ten telefon.
- Melis?
Podniosła wzrok i zobaczyła Kelby'ego stojącego w drzwiach z
dzbankiem kawy i dwoma kubkami na tacy. Przełknęła ślinę, by
rozluźnić ściśnięte gardło.
- Pospieszyłeś się. Jak to miło, chętnie napiję się teraz kawy.
- Wcale się nie spieszyłem. Stoję tu i czekam od pięciu minut. -
Podszedł do niej i odstawił tacę na stolik. - Czy to był Archer?
Pokręciła głową.
- Nie okłamuj mnie - powiedział ostro. - Widzę, że jesteś
roztrzęsiona.
- Nie kłamię. - Zawiesiła głos. - To był Kemal, dawny przyjaciel.
- I dlatego wyglądasz, jakby cię... Kto to taki?
- Powiedziałam ci, że to mój przyjaciel. Nie, on nawet jest kimś
więcej. To mój wybawca. On zabrał mnie z Kafas. Wiesz, ile to dla
mnie znaczyło?
- Nie i nie jestem pewien, czy chcę wiedzieć.
- Dlaczego nie? - Uśmiechnęła się gorzko. - Nie jesteś ciekaw?
- Oczywiście, że jestem. - Milczał przez chwilę. - Myślałem o
tym i uznałem, że wolę nie wiedzieć, bo nie chcę zostać oskarżony o
plamienie czyjejś duszy. To dość poważna kwestia.
- O, nie, ja tak mówiłam? Zabrzmiało melodramatycznie.
- Wzięła głęboki wdech. - To inna sytuacja. Ty nie kradniesz
niczego z moich wspomnień. Nie dbam o to, czy dowiesz się o Kafas.
Carolyn powiedziała mi kiedyś, że tylko winowajcy powinni czuć
wstyd. Ja nie czuję wstydu. W pewnym momencie Archer może
zadzwonić do ciebie i wlać całą tę truciznę do twoich uszu.
- Nie wystarczy, że nie dbasz o to. Wolałbym usłyszeć, że chcesz
mi o tym opowiedzieć.
Zdała sobie sprawę, że faktycznie chciała o tym komuś
opowiedzieć. Rozmowa z Kemalem przywołała zbyt wiele
wspomnień. Dusiła się nimi, a nie było już Carolyn, która umiałaby jej
pomóc.
- Tak. Myślę, że chcę ci o tym opowiedzieć. Odwrócił od niej
wzrok.
- W porządku. W takim razie mów o Kafas.
- Kafas oznacza złotą klatkę. To był rodzaj specjalnego klubu w
Istambule. - Wstała i podeszła do krawędzi tarasu.
- Obok zresztą znajdowało się jeszcze bardziej wyjątkowe
miejsce: harem. Aksamitne kanapy, złote, rzeźbione parawany... To
było bardzo luksusowe miejsce, ponieważ jego klienci byli bardzo
wpływowymi i bogatymi ludźmi. Był to burdel, mogący zaspokoić
wszystkie seksualne gusta. Byłam tam więźniem przez szesnaście
miesięcy.
- Co?
- Zdawało mi się, jakby to było szesnaście lat. Dzieci tak bardzo
żyją teraźniejszością, że nie potrafią sobie wyobrazić, że życie może
ulec zmianie. Więc jeśli żyją w piekle, uważają, że będzie ono trwało
na zawsze.
- Dzieci - powtórzył wolno.
- Miałam dziesięć lat, kiedy zostałam sprzedana do haremu.
Jedenaście, gdy z niego wyszłam.
- Chryste! Sprzedana? Jak?
- Normalna transakcja w białym niewolnictwie. Moi rodzice
zginęli w wypadku samochodowym, kiedy byłam jeszcze
niemowlęciem. Nie miałam żadnych krewnych, więc umieszczono
mnie w sierocińcu w Londynie. To było dość miłe miejsce, ale na
nieszczęście, jego administrator potrzebował pieniędzy, żeby spłacić
swoje długi hazardowe. Więc od czasu do czasu zgłaszał, że uciekło
mu jedno dziecko. Wszystkie kończyły w Istambule. - Nie rozmyślać
o tym, tylko opowiadać i mieć to za sobą. - Oczywiście musiały to być
dzieci o specyficznej urodzie, żeby zdobył takie pieniądze, o jakie mu
chodziło. Uznali, że ja nadaję się idealnie. Blondynka, delikatna,
dziecięca cera i miałam w sobie coś, co oni cenili najbardziej.
Wyglądałam... krucho. A to było ważne. Pedofile uwielbiają dręczyć
delikatne dzieci. Wtedy czują, że mają większą władzę. Właściciel
burdelu uważał nawet, że kiedy podrosnę, będę się świetnie nadawała
dla zwykłych klientów. Czyli byłam prawdziwym skarbem.
- Jak nazywał się ten właściciel?
- To nie ma znaczenia.
- Ma. Zamierzam uwolnić świat od takiego skurwysyna. Jak on
się nazywa?
- Irmak. Ale już nie żyje. Został zamordowany, zanim jeszcze
Kemal zabrał mnie i inne dzieci z haremu.
- To dobrze. I to właśnie Kemal teraz do ciebie dzwonił?
- Kemal Nemid. - Teraz słowa przychodziły jej łatwiej.
Kemal był częścią zarówno dobrych czasów, jak i koszmaru jej
życia. - To on zabrał mnie z Turcji i przywiózł do Chile. Był dla mnie
kimś bliższym niż brat. Mieszkałam z nim przez prawie pięć lat.
- A ja sądziłem, że mieszkałaś z Luisem Delgado.
- Skąd wiesz, że... - Skrzywiła się. - Jasne. Próbowałeś
dowiedzieć się wszystkiego, żeby zdobyć na mnie jakiegoś haka. Czy
mówię ci coś, czego nie wiedziałeś?
- Wilson nie dowiedział się niczego na temat Kafas - odparł
ponuro. - Jedynie o twoim życiu w Chile z Luisem Delgado.
- Delgado to Kemal. Jego przeszłość jest nieco podejrzana i
uznał, że lepiej będzie kupić nam nową tożsamość. Nazwał mnie
Melisande...
- A potem porzucił cię i musiałaś zacząć nowe życie u boku
Lontany? Świetny facet.
Odwróciła się do niego.
- To jest świetny facet - powiedziała z naciskiem. - Nic nie
rozumiesz. On by nigdy mnie nie porzucił. To ja od niego uciekłam.
Wyjeżdżał do Stanów Zjednoczonych i chciał, żebym pojechała z nim.
Zamierzał tam zacząć nowe życie.
- W takim razie dlaczego uciekłaś?
- Byłabym ciągle w drodze. Przez pięć lat Kemal był przy mnie i
zrobił dla mnie wszystko, co mógł. Po opuszczeniu Kafas byłam na
skraju załamania nerwowego. On załatwił mi lekarza, wysłał mnie do
szkoły i był przy mnie w każdej chwili, kiedy go potrzebowałam.
Nadszedł więc czas, żebym go uwolniła od tych obowiązków.
- Na miłość boską, przecież miałaś dopiero szesnaście lat! Ja
bym nie pozwolił ci uciec z Lontaną.
- Nie rozumiesz tego. Mój wiek nie miał tu żadnego znaczenia.
Już od bardzo dawna nie byłam dzieckiem. Byłam jak ta mała
dziewczynka z „Wywiadu z wampirem", dorosła uwięziona w ciele
dziecka. Kemal wiedział o tym i rozumiał to. - Wzruszyła ramionami.
- A Phil skończył prace badawcze nad prądami oceanicznymi u
wybrzeży Chile i wybierał się na wyprawę poszukiwawczą na Azory.
Przyszłam do niego na Last Home i zapytałam, czy nie wziąłby mnie
ze sobą. Znałam go od paru lat. On i Kemal mieli dobre stosunki od
czasu, kiedy Phil zaczął wynajmować Last Home na wycieczki
obserwacyjne fundacji „Na ratunek delfinom". Ja i Phil pasowaliśmy
do siebie, a on potrzebował kogoś, kto zajmie się jego rachunkami,
wierzycielami i będzie go co jakiś czas ściągał na ziemię.
- Kemal nie pojechał za tobą?
- Zadzwoniłam do niego i wyjaśniłam mu wszystko. Kazał mi
obiecać, że jeśli kiedykolwiek wpadnę w tarapaty, to natychmiast do
niego zadzwonię.
- Czego prawdopodobnie nie robiłaś.
- Jaki jest pożytek z tego, że dajesz komuś odejść, jeśli nadal
starasz się go zawrócić? Kemal przekonał mnie, że będzie nadal płacił
za moją edukację i opłacał psychoanalityka. Nie miałam ochoty
chodzić na te sesje, bo uważałam, że wcale mi nie pomagają. Nadal
miałam nocne koszmary.
- I wtedy znalazłaś Carolyn Mulan.
- Tak, wtedy natrafiłam na Carolyn. Żadnej czarnej magii,
żadnego użalania się nade mną, po prostu dawała mi się wygadać. A
potem mówiła, że faktycznie, to było obrzydliwe i straszne, że
rozumie, dlaczego budzę się z krzykiem. Ale wyjaśniała mi, że to już
przeszłość i że muszę się trzymać i nie pozwolić, żeby to mnie
obezwładniało. Stwierdziła, że muszę się z tym uporać. To było jej
ulubione stwierdzenie: po prostu się z tym uporaj.
- Miałaś szczęście, że ją znalazłaś.
- Tak, ale ona go nie miała. Gdyby mnie nie znała, nadal by żyła.
- Melis pokręciła głową. - Byłaby wściekła, że się obwiniam. To był
właśnie jeden z moich problemów. Bardzo łatwo wpoić dziecku, żeby
obwiniało siebie. Skoro to nie ja byłam zła, to dlaczego ciągle byłam
karana? W głębi serca byłam przekonana, że to moja wina, że trafiłam
do Kafas.
- W takim razie naprawdę miałaś problemy ze sobą. To tak,
jakby ktoś leżał przywiązany do torów i obwiniał siebie, że zaraz
przejedzie go pociąg.
- Carolyn zgodziłaby się z tobą. Sporo czasu zajęło nam
pokonanie tego problemu. Ona twierdziła, że obwinianie się nie jest
zdrowe i że powinnam je przezwyciężyć. Więc to robię. - Spojrzała
Kelby'emu prosto w oczy. - I uporam się także z Archerem. On nie
zasługuje na to, żeby żyć. Jest gorszy od tamtych mężczyzn, którzy
przychodzili, żeby pieprzyć się z małą dziewczynką w białej
organdynowej sukience. Przypomina mi Irmaka. Tak samo bawi się
śmiercią jak seksem.
- I jesteś gotowa przyjąć na siebie cały ciężar kontaktów z nim?
Chcesz pozwolić temu perwersyjnemu skurwielowi, żeby szeptał ci do
ucha, a ty po prostu to zniesiesz, tak? Czyż to nie urocze?
Do tej pory zdawał się taki spokojny, że nie zauważyła furii, która
w nim wzbierała. Teraz dopiero ją dostrzegła. Złość spinała wszystkie
mięśnie jego ciała.
- Nie muszę robić tego sama. Ty mi pomożesz.
- Jak miło z twojej strony, że przydzielisz mi jakąś skromną rolę.
- Zrobił krok w jej stronę. - Masz pojęcie, co ja teraz czuję?
Opowiedziałaś mi historię, pod wpływem której mam ochotę stąd
wybiec i zaszlachtować każdego, kto splamił tę małą dziewczynkę w
haremie. A potem mówisz mi, że muszę trzymać się z boku i patrzeć,
jak Archer ponownie cię rani.
Wyczuwała rozsadzającą go wściekłość.
- Ja też nienawidzę bycia bezradną, ale tamta mała dziewczynka
już nie istnieje.
- A ja myślę, że istnieje. Co miałaś na myśli, proponując mi
pójście z tobą do łóżka? Do cholery, jak bym się czuł, gdybym
dowiedział się, że spałem z ofiarą takiego miejsca?
- Nie jestem ofiarą. Uprawiałam seks od tamtego czasu. Dwa
razy. Carolyn uważała, że mi to pomoże.
- I było ci dobrze?
- Nie było nieprzyjemnie. - Odwróciła twarz od niego.
- Dlaczego my w ogóle o tym rozmawiamy? Przecież i tak
odrzuciłeś moją propozycję.
- Ponieważ w mojej głowie nie ma cienia wątpliwości, że
doszłoby do tego. Jestem taki sam jak te wszystkie skurwiele, które
chciały cię wykorzystać. Do diabła, nadal chcę to zrobić. - Odwrócił
się i ruszył do szklanych drzwi.
- Co, zważywszy na historię, którą mi przed chwilą
opowiedziałaś, sprawia, że czuję się po prostu świetnie. Ale nie martw
się. Tak, jak doradzała twoja Carolyn: uporam się z tym.
- O czym ty mówisz? Ty nie jesteś taki, jak tamci mężczyźni w
Kafas.
- Nie? Co najmniej jedna rzecz nas łączy i nie jest to
powściągliwość.
Patrzyła, jak drzwi zasunęły się za nim z głośnym trzaskiem. Po
raz kolejny ją zaskoczył. Nie wiedziała w sumie, czego oczekiwała,
ale raczej nie takiej reakcji. Kelby okazał po trosze współczucie, złość
i seksualną frustrację. Jego zachowanie sprawiło, że przestała myśleć
o koszmarze z przeszłości, a zaczęła o burzliwej teraźniejszości.
Zdała sobie sprawę, że jednocześnie odczuła ulgę. Nigdy nie
zwierzała się ze swojej przeszłości nikomu, oprócz Carolyn, a
wyznanie tego wszystkiego Kelby'emu miało dziwnie oczyszczające
działanie. Poczuła się silniejsza. Być może sprawiła to świadomość,
że Kelby był zwykłym człowiekiem, nie psychiatrą. Może nie straciła
całkowicie tego poczucia winy, nad czym z takim trudem pracowała z
nią Carolyn? Kelby jej nie oskarżał. Obwiniał mężczyzn, którzy się
nad nią znęcali. Był wobec niej opiekuńczy, był zły i... pełen
pożądania. Jej opowieść o Kafas wcale nie zmniejszyła tego
pożądania. Nie zmieniła ani nie zniszczyła go. Zaakceptował tamten
okres jej życia jako część niej. Nawet jego gniew był przyjemny,
ponieważ dowodził, że Kelby sądził, iż ona sobie poradzi. Kto by
pomyślał, że telefon od Kemala w efekcie przyniesie jej takie
poczucie spokoju i siły?
Czy to zasługa Kemala, czy Kelby'ego? Kemal okazał jej swoją
troskę i łagodność, a Kelby gniew. Nie potrafiła powiedzieć, które z
dwóch było dla niej teraz cenniejsze.
Wiedziała za to, że kiedy znowu odezwie się jej telefon i usłyszy
głos Archera w słuchawce, będzie lepiej przygotowana na to, żeby
sobie z nim poradzić.
- Przekazałem Halleyowi Danska i Cobba parę minut temu -
powiedział Nicholas, kiedy Kelby odebrał telefon. - Masz dla mnie
jeszcze jakieś zadanie w mieście czy mam wracać?
- Wracaj. Muszę się stąd na jakiś czas wydostać.
- Jesteś zdenerwowany. Sprawy nie idą zbyt dobrze?
- Nie, skąd. Świat jest piękny i pełen cudownych, troskliwych
ludzi. To wystarczy, by się rozpłakać z radości.
Nicholas gwizdnął przeciągle.
- Będę z powrotem za godzinę. Czy to wystarczająco szybko?
- Jakoś wytrzymam. - Kelby rozłączył się i wyszedł z domu.
Zaczął przechadzać się po pomoście. Nicholas nie da rady przyjechać
tu tak szybko, jakby sobie tego teraz życzył. Kelby czuł, że rozsadza
go gniew, frustracja i żal. Potrzebował wydostać się stąd, pozwolić, by
wiatr przegnał targające nim emocje.
Skoro nie potrafił sam nad nimi zapanować, musiał od nich na
chwilę uciec.
Popłynąć do kolumn...
Nie, to by nie pomogło. Nie może identyfikować Melis z Marinth.
Ona jest kluczem, a nie celem.
Więc trzeba usiąść na pomoście i zwyczajnie zaczekać na
Nicholasa.
I postarać się nie myśleć o tamtej małej złotowłosej dziewczynce
w organdynowej sukience.
- Wiem, że nie rozumiecie tego - szeptała Melis, patrząc na Pete'a
i Susie w kojcu. Delfiny wyglądały na wyraźnie niezadowolone.
Nienawidziły zamknięcia, które parę dni temu Cal pomógł zbudować
w pobliżu pomostu. - Chciałabym umieć wam to wyjaśnić.
- A nie potrafisz? - zapytał Kelby.
Podniosła wzrok i zobaczyła, jak podchodzi do niej. Nie było go
przez cały dzień, a teraz wyglądał na świeżo wykąpanego, ponieważ
miał mokre włosy. Wyszedł do niej boso, bez koszulki i wyglądał
zawadiacko.
- Co masz na myśli? - zapytała.
- Już zaczynałem sądzić, że potrafisz z nimi rozmawiać. Łączy
was nić porozumienia.
Melis pokręciła głową.
- Nie, chociaż czasami zdaje mi się, że potrafią czytać w moich
myślach. Może naprawdę to potrafią? Delfiny to bardzo dziwne
stworzenia. Im więcej się o nich dowiaduję, tym bardziej
uświadamiam sobie, że nic nie wiem. - Spojrzała na Kelby'ego. -
Załatwiłeś maszynę do produkcji lodu?
- Instalują ją w samolocie - powiedział z lekkim grymasem. -
Pilot był nieco zadziwiony koniecznością zamontowania jej.
Musiałem przekonywać go, że nie planujemy gigantycznego party z
drinkami na pokładzie.
- Nie możemy pozwolić na przegrzanie delfinów w zbiorniku.
Lód jest absolutną koniecznością. Muszą być zimne, mokre i
unieruchomione.
- Unieruchomione... To dlatego zamierzasz trzymać je w tych
piankowych podnośnikach?
- Ciała delfinów są przystosowane do życia w wodzie. Kiedy
wyjmiesz je z wody ich własna masa ciała wywiera tak duże ciśnienie
na organy wewnętrzne, że może je uszkodzić. W tych zbiornikach nie
będzie wystarczająco dużo wody, żeby tego uniknąć.
- Przestań się martwić. Zrobiłem wszystko, co mi kazałaś, żeby
zapewnić im maksymalne bezpieczeństwo. Kiedy jutro załadujemy
delfiny do samolotu, będą miały wygodniejszy lot niż my. Nic im nie
będzie, Melis. Obiecuję ci.
- Chodzi o to... że są bezbronne. One mi ufają.
- I powinny. Jesteś kobietą, której można zaufać. Spojrzała na
niego zaskoczona.
- W sytuacji gdy się jest delfinem - poprawił i uśmiechnął się.
- Nie sądziłam, że możesz powiedzieć coś takiego, nie mając
odpowiednich kwalifikacji.
- Też coś. - Usiadł obok niej i zanurzył stopy w wodzie.
- Jeszcze sobie pomyślisz, że stałem się mięczakiem.
- Nie ma mowy. - Przez ostatnie dni dowiedziała się, że jest
dynamiczny i silny, ale nie upierał się przy swoim, jeśli ktoś mu
pokazał, że jest w błędzie. - Jesteś zbyt uparty, żeby się zmienić.
- Przyganiał kocioł garnkowi... - Sięgnął po rybę z wiadra
stojącego na pomoście i rzucił ją Susie. - Nie straciła apetytu.
- Kolejną rybę rzucił Pete'owi, ale samiec tylko chlapnął ogonem
i zignorował kąsek. - Z nim możemy mieć problemy.
- Nie można go przekupić. - Zatrzymała spojrzenie na dłoniach
Kelby'ego, które teraz leżały oparte na kolanach. Piękne, opalone,
silne dłonie z długimi palcami. Zawsze fascynowały ją ludzkie dłonie.
A jego były wyjątkowe. Potrafiła wyobrazić je sobie zarówno ciężko
pracujące, jak i grające na fortepianie. Kelby wyraźnie lubił dotykać.
Zauważyła nieraz, jak koniuszkiem palca pocierał krawędź kieliszka
albo gładził rattanowe podłokietniki foteli na tarasie. Lubił dotykać,
gładzić, poznawać...
- Naprawdę?
Oderwała wzrok od jego dłoni i spojrzała mu w twarz. O co ją
pytał? A, tak, o Pete'a.
- To samiec, a one są zwykle bardziej agresywne. Tylko że Pete
zawsze był bardziej delikatny niż normalne samce. Prawdopodobnie
dlatego, że nie miał możliwości podróżowania w męskiej grupie, tak
jak to robi większość delfinów.
- Nie zostają ze stadem?
- Nie. Samice z reguły zostają w żeńskiej grupie, a samce
wyruszają, żeby dołączyć do grupy samców. Samce zwykle
zaprzyjaźnią się z innymi samcami i często taka przyjaźń trwa przez
całe ich życie. Dlatego relacja pomiędzy Pete'em i Susie jest taka
wyjątkowa. Tak jak mówiłam, Pete jest inny.
- Zrobiłaś z niego zwierzę domowe.
- Wcale nie. Zadbałam o to, żeby obydwa potrafiły samodzielnie
przetrwać, ale mam nadzieję, że udało mi się zrobić z nich moich
przyjaciół.
- Serial „Flipper"?
- Nie. Myślenie, że delfiny są takie jak my, to błąd. One są inne.
Żyją w obcym dla nas świecie, w którym my nie moglibyśmy
przetrwać. Mają inne zmysły. Ich mózg też się różni. Powinniśmy
zaakceptować je takimi, jakimi są.
- W takim razie, czy mogą przyjaźnić się z ludźmi?
- Od tysięcy lat przekazywane są historie o relacjach między
delfinami i ludźmi. Delfiny ratujące ludzkie życie. Delfiny
pomagające rybakom w połowach. Tak, wierzę w taką przyjaźń. Po
prostu musimy zaakceptować je takimi, jakie są, i nie starać się
porównywać ich do ludzi.
- To ciekawe. - Kelby rzucił kolejną rybę Susie. - Czy one są
rodzeństwem? Czy może powinniśmy spodziewać się małych
delfinków w niedalekiej przyszłości?
- Nie są rodzeństwem. Kiedy przywiozłam je na wyspę,
przekazałam ich materiał genetyczny do zbadania. Poza tym, nie są
jeszcze dojrzałe seksualnie.
- Ale mają już ponad osiem lat.
- Delfiny żyją długo. Czterdzieści, pięćdziesiąt lat. Zdarza się
czasami, że dojrzewają dopiero w wieku dwunastu albo trzynastu lat,
ale osiem, dziewięć lat to raczej norma. Więc nie zostało im dużo
czasu.
- Jak się z tym czujesz?
- Co masz na myśli?
- Teraz wydają się jeszcze szczęśliwymi dziećmi. Ale to się
niedługo zmieni.
- A ty myślisz, że mam coś przeciwko temu? - Zacisnęła usta. -
Nie jestem kaleką. Od lat mam do czynienia z delfinami i ich
popędem seksualnym. Delfiny są pod tym względem bardzo
rozwiniętym gatunkiem. Wnioskując ze sposobu, w jaki Pete bawi się
swoimi zabawkami, powiedziałabym, że będzie z niego bardzo
aktywny samiec. Seks w naturze nie ma w sobie niczego
obscenicznego. Ucieszyłabym się, widząc, że moje delfiny są
spełnione seksualnie.
- Nie myślałem o tobie, że jesteś kaleką - powiedział łagodnie. -
Wiem, że jesteś silniejsza niż jakakolwiek kobieta, którą znam.
Przetrwałaś coś, co złamałoby większość ludzi. Do diabła, ty przez
większość czasu ukrywasz swoje blizny.
- Ponieważ nikt nie chce słuchać o tym, że dzieciom wyrządza
się krzywdę. To wprowadza ludzi w zakłopotanie. - Spojrzała mu w
twarz. - A ciebie to nie rozzłościło?
- Nie wprawiło mnie w zakłopotanie - odparł i skrzywił się. - Ale
byłem zły. Za ciebie i na ciebie. Byłem nastawiony na to, że będziemy
się kochać, a ty powstrzymałaś mnie na starcie.
Oblizała wargi.
- Nie chciałam się z tobą drażnić. Byłam zdenerwowana i
zachowałam się impulsywnie. Ten powrót do przeszłości w Kafas...
Wiedziałam, że mężczyzna by to docenił.
- Możesz to powtórzyć. Pete nie jest tu jedynym samcem
rozbudzonym seksualnie. - Podniósł się z pomostu. - Ale właśnie
chciałem ci powiedzieć, że nie masz się czym przejmować. Nie mogę
obiecać, że nie będę od czasu do czasu reagował w ten sposób, ale
potrafię się kontrolować.
- Potrafisz? O to chodzi w całej naszej rozmowie?
- Spędzimy ze sobą jeszcze wiele czasu. Nie chcę, żebyś była
spięta.
- Nie jestem spięta. — Po jego sceptycznym spojrzeniu poznała,
że musi jeszcze coś powiedzieć. - Nie jestem zdenerwowana ani się
ciebie nie boję. Po prostu czasem czuję, że mnie rozpraszasz.
- Rozpraszam? - Przyjrzał jej się badawczo. - Jak?
- Nie wiem. - Ale to nie była prawda. Wiedziała to dobrze.
Potrafił zdominować każdą przestrzeń, w jakiej się znajdował. Melis
także podniosła się z pomostu. - Muszę iść sprawdzić grubość
wyściółki w podnośnikach. Zobaczymy się przy kolacji.
- W porządku. Tylko pamiętaj, że dziś w kuchni króluje
Nicholas, więc nie spodziewaj się zbyt wiele. On twierdzi, że
gotowanie nie jest włączone do zakresu obowiązków szamana.
- Mogę być zbyt zajęta, żeby... - Zadzwonił telefon, a Melis
podskoczyła. Nie teraz. Miała jeszcze tak dużo rzeczy do zrobienia, a
po telefonie Archera zawsze była kłębkiem nerwów.
- Do diabła, nie odbieraj. - Kelby był tak samo spięty jak ona. -
Podobno groził, że skrzywdzi delfiny, jeśli nie będziesz odpowiadać
na jego telefony, ale teraz delfiny są bezpieczne w kojcu.
- Nie będą na zawsze w kojcu. A poza tym on musi sądzić, że się
boję i że mięknę. - Ledwo usłyszała, jak Kelby zaklął pod nosem, i
wcisnęła przycisk na telefonie. - Wcześniej dzwonisz, Archer.
- To dlatego, że za parę godzin wsiadam do samolotu i nie
mógłbym znieść, gdybym nie porozmawiał z tobą. Nasze rozmowy
sprawiają mi ogromną radość.
- Dokąd się wybierasz?
- Tam gdzie ty. Do Las Palmas. Trina dopłynęła tam zeszłej
nocy.
- A co to ma niby wspólnego ze mną?
- Myślisz, że cię nie obserwuję? Kelby mógł dopaść Cobba i
Danska, ale dla mnie to nie problem, mogę zatrudnić więcej ludzi.
Poza tym wcale nie próbował utrzymać w tajemnicy tego, że wynajął
samolot. Zabieranie delfinów musi przysparzać mu samych kłopotów.
Kelby musi być kompletnie zamroczony tobą, że się tego podejmuje.
Co takiego zrobiłaś dla niego, żeby go przekonać?
- Nic.
- No, powiedz mi.
- Pieprz się. - A po chwili zapytała: - Cobb i Dansk?
- Nie mów, że nie wiesz, że zdjął dwóch moich ludzi, którzy
obserwowali wyspę. Oczywiście to byli amatorzy, inaczej nie udałoby
mu się...
- Najwyraźniej uznał, że to nieważne, i mi o tym nie powiedział.
- A może wie, jaka jesteś słaba? Dobra tylko do jednego.
- On nie myśli o mnie w ten sposób.
- Głos ci drży. Założę się, że płakałaś zeszłej nocy po tym, jak się
rozłączyłem. Daj mi te plany, a pójdę swoją drogą.
Przez chwilę milczała. Niech sobie myśli, że stara się zebrać siły.
- Wcale nie płakałam. Wyobraziłeś to sobie. Ja nie płaczę.
- Ale jesteś już blisko. Już parę razy w ciągu ostatnich kilku dni
byłaś bliska załamania. Wiesz, że to się nie skończy. Będę czekał na
ciebie w Las Palmas.
- Świetnie. - Nie próbowała zatuszować drżenia w głosie.
Pomyśli sobie, że to ze strachu, a nie ze złości. - Powiadomię policję,
że tam się wybierasz. Może cię aresztują i wsadzą do więzienia na
resztę twojego życia.
- Mam zbyt wiele znajomości, żeby coś takiego mogło się
wydarzyć. Nie rozmawiasz z amatorem. A na Bliskim Wschodzie jest
pewien bardzo wpływowy przywódca, który może załatwić mi, co
zechcę. Bardzo spodobała mu się idea broni dźwiękowej.
- Nie dostanie jej.
- Dostanie. Grzecznie sama mi ją dasz. A teraz włączę taśmę z
numerem dwa, a ty posłuchasz. To może być moja ulubiona taśma.
Kiedy skończę puszczać, będzie quiz, więc nie próbuj odkładać
słuchawki.
I wtedy usłyszała swój nagrany głos.
Zobaczyła Kelby'ego wpatrującego się w jej twarz, dostrzegła
gniew, który spinał każdy mięsień jego ciała. Odwróciła się do niego
plecami i odeszła do krawędzi pomostu.
- Skurwysyn! - zaklął Kelby i wściekły wrócił do domu,
zatrzaskując za sobą szklane drzwi.
Melis prawie nie zauważyła jego wyjścia. Była skupiona na tym,
czego słuchała, i powoli zdawała sobie sprawę, dlaczego ta taśma była
ulubioną Archera. Była pełna bólu, udręki i obrazowych detali, a
wszystko po to, żeby przywrócić ukryte wspomnienia.
Chwileczkę. Ona już nie była tą dziewczyną. Nie może pozwolić
mu zapanować nad sobą.
Kelby był w kuchni i z wściekłością kroił marchewki na desce,
kiedy Melis weszła do domu. Nie podniósł wzroku.
- Skończyłaś?
- Tak. On wie, że wybieramy się do Las Palmas. Obserwował
Trinę. I ciebie też. Wie, że zabieramy ze sobą delfiny.
- Nie próbowałem tego ukryć. - Nóż rzeźnicki wbijał się głęboko
w deskę. - Miałem nadzieję, że się pojawi i wtedy będę mógł go
dopaść.
- Nie powinieneś używać noża rzeźnickiego do krojenia
marchewki. Utniesz sobie palec.
- Nie utnę. Nie tylko Archer umie posługiwać się nożem.
- Myślałam, że dzisiaj miał gotować Nicholas.
- On potrzebował pomocy, a ja potrzebuję terapii. Chciałem
poczuć broń w dłoni. - Nadal na nią nie patrzył. - Miła pogawędka?
- Nie taka zła.
- Nie okłamuj mnie. Widziałem wyraz twojej twarzy.
- W porządku, to nie był najlepszy moment. Dlaczego nie
powiedziałeś mi o Cobbie i Dansku?
- Po co miałem cię martwić? W końcu i tak nie złapałem
Archera.
- Ponieważ nie chcę być odsuwana na drugi plan, a Archer
wykorzystał to przeciwko mnie.
- W porządku. Następnym razem powiem ci, kiedy usunę
jednego z tych bandziorów. O czym jeszcze rozmawiałaś?
- Puścił mi jedną z taśm Carolyn.
- Powinna była je spalić.
- A skąd mogła wiedzieć, do czego będą wykorzystane?
- W takim razie ja je spalę. A jak złapię Archera, to może i jego
spotka ten sam los. Będę podpiekał go na wolnym ogniu jak prosię,
którym jest. Nóż jest zbyt szlachetnym narzędziem na niego.
Melis próbowała się uśmiechnąć.
- Będę mogła wepchnąć mu jabłko do gęby?
Podniósł na nią wzrok, a ona cofnęła się wystraszona dzikim
wyrazem jego oczu.
- Melis, ja wcale nie żartuję. Może i radzisz sobie jakoś z
rozmowami z Archerem, ale ja nie mogę już tego dłużej znieść. Nie
mogę już patrzeć, jak to na siebie bierzesz.
- To mój wybór.
- Dopóki nie wezmę Archera na celownik. Bo wtedy wszystkie
umowy będą nieaktualne. Chciałaś mojej pomocy w dopadnięciu go,
więc ją dostaniesz.
- Kelby, posłuchaj mnie. Ja potrzebuję pomocy, a nie ochrony.
Nie możesz mnie od tego odsunąć. To ja jestem... O cholera!
Z kciuka Kelby'ego trysnęła krew.
- Mówiłam ci, żebyś wziął inny nóż. - Urwała kilka ręczników
papierowych, owinęła je wokół kciuka, który mocno ścisnęła i uniosła
całą jego dłoń nad poziom serca, żeby krwawienie ustało. - Jasne. Ty
znasz się na nożach. Dziwię się, że nie przeciąłeś palca do samej
kości.
- To nie wina noża - odparł opryskliwie. - Rozproszyłem się.
- Bo mi groziłeś. A teraz masz za swoje. - Kiedy krwawienie
ustąpiło, opłukała palec, wytarła mu dłoń, spryskała ranę
Neosporinem i zakleiła ją plastrem. - A teraz powiedz Nicholasowi,
żeby sam dokończył kolację. On zrobi to lepiej od ciebie.
- Jak sobie życzysz.
Uniosła głowę, słysząc dziwną nutę w jego głosie. Patrzył na nią z
góry, a Melis zdała sobie sprawę z bliskości, w jakiej się znajdowali,
poczuła ciepło bijące od jego ciała i siłę jego dłoni, którą nadal
trzymała w swoich dłoniach. Zrobiła krok w tył i puściła jego rękę.
- Jasne, Melis. - Kelby pochylił się z powrotem nad deską. -
Lepiej mnie nie dotykać.
Przez chwilę stała niepewna, co zrobić, ale zaraz ruszyła do
wyjścia.
- A może się mylę? - Dogonił ją jego łagodny głos. -
Przynajmniej już nie myślisz o tej cholernej taśmie, prawda?
- Ostrożnie. - Melis przerażona obserwowała opuszczanie
delfinów na podnośnikach do basenów samolotowych. - Na miłość
boską, nie pozwólcie im wypaść.
- Melis, wszystko jest w porządku - powiedział Kelby. - Już je
załadowaliśmy.
- W takim razie, czym prędzej startujmy. - Starła ręką pot z
czoła. - Dopiero za siedem godzin dotrzemy do Las Palmas, a one już
są zestresowane.
- Nie tylko delfiny są w stresie - powiedział Kelby. - Nicholas,
powiedz pilotowi, żeby startował.
- Już idę. - Lyons ruszył do kokpitu. - Melis, wszystko będzie
dobrze. Jesteśmy zabezpieczeni.
- Wcale nie jest dobrze. - Melis weszła trzy schodki po drabince,
żeby zajrzeć do basenu Pete' a i delikatnie dotknęła jego jedwabiście
gładkiego nosa. - Przykro mi, mały. Wiem, że to dla ciebie
nieprzyjemne. Postaram się, żeby trwało to jak najkrócej.
- Wydaje się, że Susie znosi to całkiem dobrze - stwierdził
Kelby, kiedy wrócił od drugiego basenu, w którym była samica.
- Teraz ma otwarte oczy. Ale kiedy ją ładowaliśmy, cały czas
miała zamknięte.
- Bała się. - Melis nie zdawała sobie sprawy z tego, że Kelby to
zauważył. Przez ostatnie czterdzieści pięć minut biegał w tę i z
powrotem, rozmawiając z pilotem i nadzorując załadowanie delfinów.
- Pete jest po prostu zły.
- Skąd to wiesz?
- Znam go. Reagują inaczej niemal w każdej sytuacji.
- Usiądź i zapnij pasy. Musimy startować. Zeszła na dół, usiadła
w fotelu i zapięła pas.
- Ile czasu zajmie dostarczenie delfinów do basenu w porcie w
Las Palmas?
- Najwyżej dwadzieścia minut. - Sam zapiął pas. - Załatwiłem, że
przyjdą studenci biologii morza, żeby pomóc przy wypuszczaniu
delfinów do basenu. Aż się palą do pomocy i z radością będą ich dla
ciebie pilnować. Basen ma dwadzieścia metrów długości i powinien
im wystarczyć do czasu, zanim wypuścimy je na wolność.
- Upewniłeś się, że ściany basenu mają nierówną, powierzchnię?
- Zgodnie z twoją prośbą. Tylko po co?
- Trzeba rozproszyć fale dźwiękowe. Delfiny mają bardzo czuły i
rozwinięty słuch, więc gdyby ich skrzeki i gwizdy odbijały się od
gładkich powierzchni ścian basenu, byłyby dla nich niebywale
uciążliwe. - Dzięki Bogu samolot wystartował. Tak jak poinstruowała
pilota, unosił maszynę w powietrze delikatnie i stopniowo, jednak
Susie i tak popiskiwała nerwowo. Jak tylko osiągnęli pułap, Melis
odpięła pasy bezpieczeństwa.
- Sprawdzę, co u Pete'a, - powiedział Kelby, wspinając się już po
drabince. - A ty zobacz, czy uda ci się uspokoić Susie.
- Uważaj, bo może cię capnąć.
- Wiem, mówiłaś, że jest nieobliczalny. - Spojrzał na delfina. -
Wygląda w porządku. Co możemy jeszcze dla nich zrobić?
- Tylko sprawdzać regularnie, czy są wilgotne i starać się je
uspokoić. Boże, mam nadzieję, że dolecimy bez problemów.
- Pilot twierdzi, że pogoda powinna być ładna. Nie powinno być
żadnych turbulencji.
- Dzięki Bogu. - Pogłaskała butelkowaty nos Susie. - Trzymaj
się, maleńka. Wszystko będzie dobrze. Wracasz do domu.
Susie zaskrzeczała smutno.
- Wiem, że mi nie wierzysz, ale obiecuję, że nic złego ci się nie
stanie. - Podniosła wzrok na Kelby'ego. - I lepiej, żebym mówiła
prawdę.
- Obiecałem ci, że nic się nie wydarzy. Pokręciła głową ze
znużeniem.
- Nie będę miała prawa obwiniać cię, gdyby coś poszło nie tak.
To ja jestem odpowiedzialna za delfiny. - Pogłaskała jeszcze raz Susie
i zeszła z drabinki. - I to ja przyszłam do ciebie z propozycją. -
Usiadła z powrotem w fotelu. Boże, ależ była zmęczona. Zeszłej nocy
nie była w stanie zasnąć, tak martwiła się o Pete'a i Susie. - A ty
wykonałeś kawał dobrej roboty w sprawie transportu.
- Święte słowa. - Kelby usiadł naprzeciwko niej. - Ale mam
nadzieję, że nie wejdzie mi to w nawyk. To zbyt traumatyczne
przeżycie. Skończę z tym, jak dowiozę twoje delfiny z powrotem na
wyspę. - Zamyślił się przez chwilę. - Jeśli chcesz je zabierać z
powrotem. Możesz przecież zdecydować się wypuścić je na wolność.
- Nie sądzę. Byłoby to możliwe, gdyby świat był dziewiczy i
niezanieczyszczony przez człowieka. Ale produkujemy za dużo
odpadów i zanieczyszczamy środowisko. Są jeszcze sieci rybackie, w
których giną delfiny. Nawet turyści stwarzają zagrożenie, zbliżając się
zbyt blisko do ławic delfinów.
- W tej kwestii to i ja czuję się winny. - Uśmiechnął się. -
Pamiętam, że kiedy byłem dzieckiem i pływałem na jachcie mojego
wuja, błagałem go, żeby podpływać jak najbliżej, żebym mógł wejść
do wody i dotknąć delfinów.
- Pozwalał ci na to?
- Jasne. Pozwalał mi na wszystko. Mój fundusz powierniczy
pokrywał koszty utrzymania jego jachtu. Wuj był więc po mojej
stronie.
- A może po prostu chciał być miły?
- Może. Ale nadal otrzymuję rachunki za jego jacht, mimo że już
dawno jestem dorosły.
- Opłacasz je?
Kelby spojrzał przez okno samolotu.
- Tak, płacę. Czemu nie?
- Może więc i ty go lubisz?
- Tamte wycieczki jachtem były dla mnie zbawienne. A
wybawienie nie jest darmowe. Nic nie jest za darmo.
- A mnie się zdaje, że lubiłeś wuja. Czy podczas tamtych
wycieczek zadecydowałeś, że chcesz mieć taki sam jacht jak twój
wuj?
Kelby skinął nieznacznie głową.
- Tylko że większy i lepszy.
- Z pewnością to osiągnąłeś. Dlaczego nazwałeś go Trina?
- To po mojej matce. Spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- A ja myślałam...
- Że nie przepadam za swoją matką? Dzięki mediom
prawdopodobnie cały świat wie, że od wielu lat ze sobą nie
rozmawiamy.
- W takim razie dlaczego nazwałeś jacht jej imieniem?
- Moja matka była bardzo ambitna i manipulowała ludźmi.
Wyszła za mojego ojca, ponieważ chciała być wielką damą w
towarzystwie na dwóch kontynentach. Zaszła w ciążę ze mną,
ponieważ tylko tak mogła utrzymać kontrolę nad moim ojcem. On był
nieco niestały w uczuciach i miał za sobą już jeden rozwód.
- Skąd to wiesz?
- Byłem obecny przy jednej z kłótni matki z babką. Żadna z nich
nie dbała specjalnie o moje uczucia. - Wzruszył ramionami. -
Właściwie, to cieszyłem się, że byłem przy tej kłótni. Do tamtego dnia
matka mogła mnie ogłupiać, ile chciała. Po śmierci ojca w wypadku
zaczęły się walki o opiekę nade mną. Ojciec zostawił mi cały majątek,
a matka była wściekła z tego powodu.
Ktokolwiek zajmował się mną, miał kontrolę nad pieniędzmi,
więc czym prędzej przystąpiła do walki. Każde dziecko chce myśleć
dobrze o swojej matce, a ona miała talent do odgrywania słabej,
bezbronnej ofiary. Była prawdziwą pięknością z południa. Ileż łez
wylała, ile oskarżeń wytoczyła przeciwko mojej babce. Podejrzewam,
że ćwiczyła przed lustrem te sceny, i starała się wpłynąć na mnie,
żebym zeznawał na jej korzyść.
- A twoja babcia?
- Zależało jej na moim ojcu i zależało jej na pieniądzach.
Nienawidziła Triny, a ja byłem dla niej przeszkodą i bronią w rękach
Triny.
- Milutkie.
- Przetrwałem to jakoś. Nie było tak strasznie. Większość czasu
spędziłem w szkołach z internatem albo na jachcie mojego wuja
Ralpha. Jedynymi naprawdę nieprzyjemnymi epizodami były wizyty
w sądzie albo kiedy Trina ściągała mnie do domu, żeby urządzić
przedstawienie dla prasy, jak to ona zabiega o mnie. Żeby takie
sytuacje nie powtarzały się zbyt często, starałem się zachowywać
wobec niej jak mały sukinsyn.
- A mimo to nazwałeś swój jacht jej imieniem.
- To taki mały żarcik z mojej strony. Jacht kosztował mnie
fortunę, a ona żyje teraz z pensji. Oczywiście, wcale niemałej, ale nie
tak dużej, jakby chciała. - Uśmiechnął się. - A ja mam całkowitą
kontrolę nad Triną. Mogę jej docinać, ile mi się podoba. Czerpię z
tego prawdziwą satysfakcję.
- Musisz ją nienawidzić.
- Przez jakiś czas tak było. Ale z czasem mi przeszło. Kiedyś
nabierałem się na tę udawaną słabość i kruchość. Byłem
idealistycznym dzieciakiem i chciałem walczyć z wiatrakami, żeby ją
chronić. Aż do dnia, kiedy zorientowałem się, że raczej powinienem
chronić siebie przed nią. To było bardzo pouczające doświadczenie. -
Wstał z fotela. - Przyniosę więcej lodu do basenów. Mówiłaś, że
trzeba utrzymywać im niską temperaturę, a Pete nerwowo rusza
ogonem. Melis przytaknęła.
- Sprawdzę, co z Susie. - Wstała i podeszła do basenu. Nagle coś
przyszło jej do głowy. - Kelby?
Spojrzał przez ramię.
- Czy ja wyglądam...? Większość mężczyzn uważa, że wyglądam
na bezbronną. Czy nie przypominam ci twojej matki?
- Początkowo twój wygląd przywodził na myśl pewne
podobieństwa. - Wykrzywił usta. - Ale zapewniam cię, że nigdy nie
kojarzyłaś mi się z moją matką.
- Są takie piękne. - Rosa Valdez patrzyła z podziwem na Pete'a i
Susie pływające w basenie o długości dwudziestu metrów. - To
naprawdę wspaniały gatunek, prawda, Melis?
- Tak, są fascynujące - odparła nieobecnym głosem Melis. Susie
została uwolniona z podnośnika do basenu, ale leżała na dnie.
Zdawało się, że jest w dobrej kondycji, kiedy dotarli do portu.
Dlaczego więc się nie rusza? Pete też się nad tym zastanawiał, gdyż z
niepokojem pływał wokół niej.
- To duży zaszczyt dla nas, że możemy ci pomóc przy nich -
powiedziała poważnie Rosa. - Jako studenci pomagamy w akwarium,
ale to co innego. Tutaj mamy do czynienia z czymś prawdziwym.
- Bardzo doceniam waszą pomoc. - Jeśli Susie nie zacznie się
ruszać, będzie musiała wskoczyć do basenu i sprawdzić co...
Pete zaczął delikatnie szturchać samicę.
Ogon Susie zaczął poruszać się w przód i w tył.
Pete w końcu szturchnął ją nosem w mało delikatny sposób.
Susie oddała mu ogonem i poderwała się z dna, by wypłynąć na
powierzchnię, gdzie zaczęła z oburzeniem szczebiotać na Pete'a.
Melis odetchnęła z ulgą. Wszystko w porządku. Susie to
prawdziwa królowa dramatów.
- Dzięki - powiedziała Melis do Rosy. - Nie udałoby mi się
umieścić ich tu bez pomocy twojej i Manuela.
- To był dla nas zaszczyt - odparła Rosa. - Mój profesor był
bardzo podekscytowany faktem, że będziemy mogli zaopiekować się
delfinami do czasu, kiedy będziesz mogła je uwolnić. Będziemy
prowadzić dzienniki z obserwacji.
Była taka poważna, pomyślała Melis z rozbawieniem. Poważna,
zaangażowana i młoda. Jak to jest czuć się tak młodym?
- Mówiłaś, że jutro przyjdą jeszcze inni studenci do pomocy.
- Marco Benitez i Jennifer Montero. Obydwoje chcieli być tu
dziś wieczorem, ale uznaliśmy, że lepiej będzie cię nie przytłaczać.
- Myślę, że jakoś bym to zniosła. - Melis spojrzała na lodówkę
stojącą obok basenu. - Trzeba je nakarmić. Celowo nie dawałam im
jedzenia przed ani w czasie lotu, ponieważ wolałam nie użerać się z
wymiocinami albo odchodami w tak małych kontenerach wodnych.
Czy ty i Manuel moglibyście je nakarmić?
- A możemy? - Rosa otworzyła lodówkę, zanim Melis zdążyła to
zrobić. - Ile im dać? Mamy dawać im z ręki czy po prostu wrzucać do
basenu?
- Pokażę wam. - Zawahała się, zastanawiając się, czy nie warto
byłoby nauczyć ich, jak pomagając, mogą jednocześnie dbać o
delfiny. - Ale musicie mieć stuprocentową pewność, że nie dostają
innego jedzenia niż to z lodówki. Czasami ludzie lubią rzucać swoje
jedzenie delfinom, ale nie możecie do tego dopuścić. Rozumiesz?
- Oczywiście - powiedziała Rosa, kiwając głową.
- Ze względu na to, że to dla nich nowe miejsce, Pete i Susie
muszą być monitorowane dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ktoś
musi je bez przerwy obserwować.
- I tak byśmy to robili. Już ustaliliśmy między sobą dwuosobowe
dyżury, żebyśmy mogli uzupełniać zapiski w dzienniku.
- To dobrze. - Melis nachyliła się nad lodówką. - Lubią całe ryby.
Kawałki daję im tylko w wyjątkowych sytuacjach. Możesz im to
rzucić. Później pokażę wam, jak karmić je z ręki. To naprawdę
niesamowite uczucie...
- Zadowolona? - Kelby stał na końcu pomostu, kiedy godzinę
później Melis opuściła basen. - Dzieciaki są chętne do pomocy,
prawda?
- To zrozumiałe. Obiecały, że nie spuszczą delfinów z oczu przez
całą dobę.
- To bardzo dobrze - stwierdził Kelby. - Nie będziesz musiała już
się martwić, że coś zakłóci ich spokój. Sprawdziłem na uniwersytecie
każdego studenta, którego nazwisko pojawiło się w grafiku dyżurów,
żeby mieć pewność, że można im zaufać, ale i tak poprosiłem Cala,
żeby pełnił dodatkową wartę.
Miał pewnie na myśli zagrożenie ze strony Archera. Bo kogóż by
innego? Ostatnimi czasy ten człowiek zdominował myśli wszystkich.
- Jakieś oznaki obecności Archera?
- Nie. Wysłałem Nicholasa, żeby rozejrzał się po hotelach i
zajazdach wokół portu. Może zdobędzie jakieś informacje, ale Archer
prawdopodobnie jest na swoim statku, Jolie Filie.
- Będzie chciał wiedzieć, co robimy w mieście. Nie uda mu się
to, gdy będzie na morzu. - Odwróciła wzrok na migoczącą linię wody
na horyzoncie. Czy czeka tam Archer? Wylądowali w Las Palmas
cztery godziny temu, a on jeszcze do niej nie zadzwonił. - Jak długo
musimy tu zostać?
- Prawdopodobnie dwa dni. Trina nie jest jeszcze w pełni
wyposażona. Wilson wypożyczył sonar głębinowy od marynarki
wojennej i dotrze do nas najwcześniej jutro.
- Kosztowna impreza.
- Wiążę z nim wielkie nadzieje. Naukowcy, próbujący odnaleźć
Helike, zaginione greckie miasto, używali tej samej technologii, ale
ten sonar jest lata świetlne lepszy od ówczesnego sprzętu.
- Pete i Susie dają większe szanse.
- Może. Jeśli ich matki odpowiedzą na ich gwizdy. Jak jest z
pamięcią u delfinów?
- Jest doskonała.
- To dobrze. Dlaczego Lontana wybrał wody wokół Wysp
Kanaryjskich na swoje poszukiwania Marinth? Ja bym szukał bliżej
Egiptu.
- Przeczucie. Mieszkańcy Marinth byli świetnymi żeglarzami, a
Wyspy Kanaryjskie nie są tak rozległe i topografia niektórych z nich
może pasować do legendy.
- Jak to?
- To są wyspy wulkaniczne, a to oznacza prawdopodobieństwo
trzęsień ziemi. Niektórzy naukowcy uważają, że podlegały falom
tsunami.
- To by pasowało do tej części legendy, która mówi, że morze
ponownie zabrało Marinth.
- Phil właśnie badał prądy morskie w tym regionie, kiedy
przyszło mu do głowy, że to może być to miejsce. Zameldowałeś nas
w hotelu? - zapytała, zmieniając temat.
- Hotel nie wchodzi w grę. Zostaniemy na Trinie. Jest
zakotwiczona kilkaset metrów stąd, mieszkając na niej, będę mógł
kontrolować bezpieczeństwo.
- Nie interesuje mnie, gdzie się zatrzyma. Po prostu potrzebuję
łóżka.
- Racja. - Jego mina była pochmurna. - Ten skurczybyk nie daje
ci się wyspać.
- I tak nie będę spała za długo tej nocy. Najwyżej sześć godzin,
bo potem muszę wrócić do delfinów. Wyślesz kogoś do studentów,
żeby powiadomić ich, gdzie będę, na wypadek gdyby potrzebowali się
ze mną skontaktować?
- Jak tylko znajdziemy się na Trinie. - Wziął ją pod rękę. -
Chodź. Powiem Billy'emu, żeby przygotował dla nas posiłek, a potem
położysz się spać.
Ach tak, Billy kucharz. Tamten dzień spędzony na Trinie wydaje
się zamierzchłym czasem.
- Czy cała załoga jest na statku?
- Nie, tylko Billy. Poza dwoma wartownikami pilnującymi
basenu, reszta załogi ma wolne. Nie wiem, ile czasu zajmie nam
poszukiwanie. Chyba nie mam takiej wiary w Pete'a i Susie, jak ty.
- Nigdy nie mówiłam, że mam stuprocentową pewność co do
nich. Uważam tylko, że z nimi mamy większe szanse.
- Spojrzała na niego z ukosa. - Dotrzymałeś słowa i zrobiłeś
wszystko tak, jak cię o to prosiłam. Wiem, jak bardzo pragniesz
Marinth, i postaram się nie zawieść cię.
- Mimo wszystko nie będę zawiedziony. Jeśli dopadniemy
Archera, uznam to za zwycięstwo. Pragnę go dopaść prawie tak samo
mocno, jak znaleźć Marinth.
- Prawie jest tu pojęciem kluczowym. - Doszli właśnie do Triny.
- Nic nie jest ważniejsze od Marinth. Rozumiem to. To bardzo
podniecające.
- Są podniety różnego rodzaju... - Pomógł jej wejść na trap.
- Nie wydaje mi się, żeby stosowne było rozmawianie teraz o
podnietach.
- Dlaczego nie? Marzeniem Phila zawsze było... - Zapomniała,
co chciała powiedzieć. Nagle zrobiło jej się gorąco. Odwróciła wzrok
i wzięła głęboki wdech. - W porządku, nie będziemy rozmawiać o
podnietach.
- Tchórz. - Podpuszczał ją. - A ja myślałem, że podejmiesz
wyzwanie.
- W takim razie powiedz, co miałeś na myśli. - Zmusiła się, żeby
ponownie na niego spojrzeć. - Nie baw się niedopowiedzeniami. Nie
jestem dobra w te klocki.
Uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Ani ja. Zaskoczyłaś mnie. Nie spodziewałem się, że ty także to
poczujesz.
Ona też się tego nie spodziewała. To pojawiło się jak uderzenie
błyskawicy: gorące, zalewające całe ciało podniecenie. Nadal była w
szoku.
- W porządku - powiedział zniżonym głosem. - Nie zamierzam
wykorzystywać chwili twojej słabości. - Skinął w stronę schodów
prowadzących do kabin. - Kazałem Calowi zanieść twoją walizkę do
pierwszej kabiny po prawej. Myślę, że będziesz tam miała wszystko,
czego potrzebujesz.
Z zaskoczeniem zauważyła, że wcale nie miała ochoty od niego
odejść.
- Dziękuję. - Powoli ruszyła do pokoju. Boże, co się z nią dzieje?
Nie była przecież głupia ani naiwna. Wiedziała, co się z nią
dzieje. Tylko że nigdy wcześniej jej się to nie przydarzyło.
Kiedy stanęła przy schodach, spojrzała za siebie przez ramię. Stał
tam nadal, obserwując ją. Silny, energiczny i zmysłowo męski.
Znowu to uderzenie gorąca.
Pospiesznie zeszła na dół.
Wzięła głęboki wdech i otworzyła drzwi do kabiny Kelby'ego.
- Posłuchaj, przepraszam, że cię nachodzę, ale...
Nie było go w środku. Minęły ponad dwie godziny od czasu,
kiedy zostawiła go na pokładzie.
Wróciła korytarzem i powoli ruszyła po schodach na górę. Stał
przy barierce i patrzył w morze.
- Kelby.
Odwrócił się i spojrzał na nią.
- Jakiś problem?
- Tak - powiedziała drżącym głosem. - I nie wiem, co z tym
zrobić. Nie mogę spać i czuję... - Zbliżyła się i zatrzymała przed nim.
- A nie sądzę, żeby to samo miało przejść, więc muszę coś z tym
zrobić. - Położyła dłonie na jego piersi. Poczuła mocniejsze bicie jego
serca, a mięśnie spięły się pod jej dotykiem. - Carolyn powiedziałaby,
że to postęp.
- A ty cenisz sobie jej opinię. Nie obchodzi mnie dlaczego, ale
niech to się dzieje. - Położył dłoń na jej szyi. - Jesteś taka delikatna, a
ja nie jestem najsubtelniejszym mężczyzną na świecie. Może mnie
ponieść i będę działał zbyt szybko... Obawiam się, że cię skrzywdzę.
- Bzdura. Nie jestem aż tak delikatna. Jestem silna i żebyś o tym
nie zapominał.
Zaśmiał się.
- Obiecuję, że nie zapomnę. - Jego dłoń powędrowała niżej, do
piersi.
Melis wzięła gwałtowny oddech. On spojrzał jej badawczo w
oczy.
- Nie? - zapytał.
- Do diabła, przecież cię nie odtrącam. Nigdzie nie dojdziemy,
jeśli będziesz traktował mnie jak ofiarę. Ja po prostu poczułam...
podniecenie. Wszystko jest ze sobą powiązane, czyż nie? Ty dotykasz
mnie tu, a ja czuję to... wszędzie.
- Tak to działa. - Jego głos był stłumiony. - Czasami bardzo
szybko. Więc myślę, że lepiej będzie, jak zejdziemy do mojej kabiny.
Kelby leżał, ciężko oddychając.
- Nie sprawiłem ci bólu?
- Nie przypominam sobie. - Był niesamowicie namiętny i jeśli
chwilami zachowywał się gwałtownie, nie odebrała tego jako czegoś
złego. Nie miała na co narzekać. Już po paru minutach obydwoje
rzucili się na siebie jak wygłodniałe zwierzęta. Jak przez mgłę
pamiętała, że wbiła paznokcie w jego ramiona. - A może to ja
wyrządziłam ci krzywdę?
- Nie, ale nieźle mnie zaskoczyłaś.
- Mnie też to zaskoczyło. Nie było tak z mężczyznami, których
wybrała dla mnie Carolyn. Robiła, co mogła, ale tamto było...
terapeutyczne.
- Założę się, że czuła się zawiedziona.
- Tak, powiedziała, że powinniśmy spróbować jeszcze raz.
Wolałam tego uniknąć, ale gdybym wiedziała, że może być tak
dobrze, może bym się z nią zgodziła.
- Uważam, że powinnaś zostać ze mną, bo jestem już
sprawdzonym produktem. - Przytulił ją do siebie. - Żadnych złych
przeczuć?
- Kilka. Początkowo. Ale wszystkie odeszły. Myślę, że dlatego,
że byliśmy jak para niedźwiedzi starających się do siebie dobrać.
Zdawało mi się to bardzo... naturalne. Jeśli w tym łóżku była jakaś
ofiara, to byłeś nią ty, Kelby.
- Z wielką chęcią poświęcę swoje ciało raz jeszcze. Jestem
szczęśliwy, że mogłem sprawić ci przyjemność.
Przez chwilę nic nie mówiła.
- To było interesujące. Kelby chrząknął.
- To nie był najbardziej entuzjastyczny komentarz dla moich
umiejętności. - Dotknął wargami jej czoła. - To było bardziej niż
interesujące. Byłaś rozpalona jak diabli.
- I to także było interesujące. - Melis przysunęła się do niego
jeszcze bliżej. - To trwało tyle czasu. Jestem przekonana, że jesteś jak
Pete.
- Co?
- Raz sam powiedziałeś, że jesteś pobudzony seksualnie jak Pete.
Myślę, że masz rację.
- Czy to jakaś aluzja? Jestem gotowy.
O, tak, był gotowy. Ona także. Niesamowite, że tak szybko
znowu tego pragnęła. Czas i terapia Carolyn musiały wreszcie
zadziałać. Jej przyjaciółka by się ucieszyła...
Kelby uniósł się na łokciu.
- Dokąd się wybierasz?
- Do swojej kabiny. Chcę wziąć prysznic i ubrać się. - Zawahała
się. - Chciałabym, żebyś wiedział, że zdaję sobie sprawę, że to dla
ciebie nic nie znaczyło. Miałam ci to wcześniej powiedzieć, ale coś
odwróciło moją uwagę.
- Ja też byłem nieco rozkojarzony, ale jednak nie przyjąłem tego
obojętnie.
Uśmiechnęła się.
- W samą porę. Ale wiem, że nie masz powodów, żeby ufać
kobietom, a ja sama do tej nocy nie zdawałam sobie sprawy z tego, że
mężczyzna też może być bezbronny. Chciałam ci tylko powiedzieć, że
nie zamierzam cię ścigać ani przelewać łez, kiedy zdecydujesz się
zniknąć. Żadnych zobowiązań. To właśnie jest najlepsze w tym, co
wydarzyło się tej nocy.
- Doprawdy? - Przez chwilę nic nie mówił. - W takim razie,
dlaczego nie wrócisz, żebyśmy mogli oddać się kolejnej porcji
niezobowiązującego seksu?
Pokręciła głową.
- Muszę zajrzeć do Pete'a i Susie.
- Pójdę z tobą - powiedział, odsuwając na bok prześcieradło.
- Po co? Na pewno masz tu jakieś sprawy do załatwienia. -
Uśmiechnęła się krzywo. - Jak na przykład sen. Nie pospaliśmy tej
nocy.
- Nicholas jest nadal w mieście, a ja nie chcę, żebyś przebywała
gdziekolwiek sama.
Archer. Jak mogła o nim zapomnieć?
- Jeszcze do mnie nie dzwonił.
- Dzięki Bogu. Nie zniósłbym tego w tej chwili.
- Nie możesz bez przerwy posyłać kogoś za mną. - Zwilżyła usta.
- Daj mi broń, Kelby.
- W porządku, ale to nie rozwiąże wszystkich problemów.
Potrzebujesz ochroniarza i dostaniesz go. Albo będę to ja, albo ktoś,
komu mogę zaufać. - Wstał i ruszył pod prysznic. - Archer z wielką
chęcią by cię dorwał, a tutaj nie jesteś tak bezpieczna jak na wyspie.
Nie zamierzam dopuścić do tego, żebym musiał odwiedzać kostnicę,
w celu zidentyfikowania twojego ciała, tylko dlatego, że byłaś uparta.
- Drzwi do łazienki zamknęły się za nim.
Carolyn martwa i bestialsko okaleczona, leżąca na zimnym
metalowym stole.
Melis zadrżała, otwierając drzwi na korytarz. Na to wspomnienie
przeszedł ją zimny dreszcz. Oczywiście, że weźmie ze sobą
ochroniarza. Te ostatnie godziny przypomniały jej, ile zawdzięcza
Carolyn. Jeszcze nie jest całkowicie wyleczona, ale jest na dobrej
drodze. Musi spłacić dług.
A żeby to zrobić, Melis musi być żywa.
Archer zadzwonił do niej dopiero, kiedy już od godziny była przy
basenie.
- Dużo czasu upłynęło, Melis. Stęskniłaś się za mną?
- Miałam już nadzieję, że ktoś na ciebie wdepnął i zabił cię jak
karalucha, którym jesteś.
- A wiedziałaś, że karaluchy mają posiąść całą ziemię? Jak
delfiny zniosły podróż?
- W porządku. Są pod bardzo dobrą opieką.
- Wiem. Sprawdziłem sytuację. Ale to wcale nie znaczy, że nie
będę mógł się do nich dostać, jeśli zechcę.
- Jesteś w Las Palmas?
- Zawsze tam, gdzie ty. Jeszcze tego nie zrozumiałaś? - Zamilkł
na chwilę. - Do czasu, kiedy dostanę to, czego chcę. To nie powinno
być dla ciebie trudne. Jesteś taka doświadczona w dawaniu
mężczyznom tego, co chcą. Mówi się, że dzieci chłoną wiedzę
znacznie szybciej niż dorośli. Czyż to nie wspaniałe, że takie
umiejętności i wspomnienia będą z tobą na zawsze? Zazdroszczę
Kelby'emu. Z pewnością jest z ciebie zadowolony. Ale chyba nie
poprzestanę na zazdrości. Może zdecyduję posmakować ciebie
osobiście? Ubiorę cię w małą białą sukienkę i...
- Zamknij się. Przez chwilę milczał.
- Kolejne pęknięcie w zbroi. Kruszy się powoli, prawda? Daj mi
wyniki badań Lontany.
- Niech cię diabli wezmą!
- Jeśli nie dasz, będę tutaj do końca twojego życia. To dla mnie
żaden problem. Nawet mi się to podoba. - Jego głos złagodniał. - Ale
w miejscach takich jak Kafas kobiety nie żyją zbyt długo, a jeśli się
zniecierpliwię, może znajdę sposób na to, żeby umieścić cię w jednym
z nich. Myślę, że gdybym tak zrobił, szybko powiedziałabyś mi
wszystko, co chcę wiedzieć.
Nie odpowiadać. Nie atakować go. Niech uwierzy, że jest tak
przerażona, że odebrało jej mowę.
- Biedna Melis. Tak się borykasz. A to wcale nie jest tyle warte.
- Nie mogę powiedzieć... Zabiłeś...
- A jaka to różnica? Oni są martwi. Nie chcieliby, żebyś cierpiała
tak jak teraz. Daj mi to, czego chcę.
- Nie.
- Ale to „nie" brzmi bardziej jak „tak". Słyszę nutę desperacji w
twoim głosie.
- Nic nie poradzę na to, co słyszysz. - Celowo powiedziała to
łamiącym się głosem. - Nic... nie poradzę. Odejdź.
- Och, zrobię to. Ponieważ potrzebujesz czasu, żeby zastanowić
się nad tym, co ci powiedziałem. Zadzwonię do ciebie ponownie
wieczorem. Mam wrażenie, że przesłuchamy wtedy taśmę numer
jeden. To o twoim pierwszym dniu, kiedy wsadzili cię do haremu.
Byłaś bardzo zdezorientowana. Nie rozumiałaś, co ci robią. To
wszystko było takie świeże i bolesne. Pamiętasz?
- Rozłączył się.
Pamiętała cały ten ból. Ale dzisiaj była mniej wstrząśnięta niż
wtedy, kiedy Archer zadzwonił do niej po raz pierwszy. Powtarzała
sobie, że już nie jest tą małą dziewczynką. Może zalewając ją tymi
potwornościami z przeszłości, Archer uodpornił ją na ból wspomnień?
Jakże byłby zawiedziony, gdyby okazało się to prawdą.
- Świetnie sobie radzą. - Rosa Valdez podeszła do niej.
- Samica pozwoliła mi dziś rano pogłaskać się.
- Susie jest bardzo kontaktowa. - Melis postarała się odrzucić
myśli o Archerze, chowając telefon do kieszeni kurtki. Nie powinna
pozwalać na to, żeby ten sukinsyn niepokoił ją dłużej niż to
konieczne. Ma przecież swoją pracę. - Czy ktoś przychodził do basenu
od czasu, kiedy umieściliśmy w nim delfiny?
- Nikt oprócz reszty studentów z grupy. - Rosa zmarszczyła brwi.
- Powiedziałam wszystkim, jakie są instrukcje. Czy coś jest nie tak?
- Nie. Jestem tylko ciekawa. - Odwróciła się i podeszła do
basenu. - Dałaś delfinom ich zabawki?
- Tak. Zdaje się, że poczuły się od razu lepiej. Czy Susie często
zakłada na siebie to dmuchane koło? Wygląda w tym bardzo
kokieteryjnie.
- Tak, Susie jest bardzo kobieca. Widziałam, jak robiła coś
podobnego z długim wodorostem i uznałam, że potrzeba jej czegoś
bardziej trwałego. - Ale najwyraźniej Pete nie bawił się pływakiem w
swój ulubiony sposób, inaczej Rosa coś by o tym wspomniała. -
Pomyślałam, że zabawki mogą im pomóc. Nie mają dość przestrzeni
do pływania w basenie, żeby zabić nudę. To tymczaso...
- Matko Boska! - Oczy Rosy zrobiły się okrągłe, kiedy spojrzała
na Pete'a. - Co on robi?
- Właśnie to, co myślisz. Lubi sobie popływać z tym pływakiem.
- Ale ma go na penisie.
- Tak. Czasami potrafi robić tak godzinami. - Melis uniosła brwi.
- Pewnie wydaje mu się, że to fajne uczucie.
- Wyobrażam sobie - powiedziała słabym głosem Rosa, nie
odrywając zafascynowanego wzroku od samca. - Nie mogę się
doczekać, żeby to udokumentować w dzienniku.
- Jacht jest szybki, ma sześcioosobową załogę i spory zapas broni
- powiedział Pennig. - Więc kiedy wypłyną na otwarte morze, może
być trudno dokonać porwania.
- Trudno nie znaczy, że to niemożliwe. Ile czasu zajmie im
jeszcze przygotowywanie Triny? - zapytał Archer.
- Dzień albo dwa. Czekają na jakieś urządzenie czy coś.
- Dzień albo dwa - powtórzył Archer. Nie zostało mu więc zbyt
dużo czasu, żeby popracować nad Melis. Ale może mu się uda?
Ostatnim razem, kiedy z nią rozmawiał, okazywała już oznaki
załamania. Nie podobała mu się perspektywa dzwonienia do niej,
kiedy będzie na pełnym morzu razem z Kelbym. Może poczuć się
wtedy swobodniej, bezpieczniej, odgrodzona od reszty świata.
Czy powinien zwiększyć nacisk, podwajając liczbę telefonów?
Może...
Ale to nie było najlepsze wyjście. Wyobrażał sobie Melis
oczekującą, drżącą w chwili, kiedy odzywał się dzwonek jej telefonu.
- Al Hakim dzwonił wczoraj wieczorem, prawda? - niepewnym
głosem zapytał Pennig. - Niecierpliwi się?
- Czyżbyś był na tyle bezczelny, żeby sugerować, że nie
postępuję odpowiednio?
- Oczywiście, że nie - szybko zapewnił Pennig. - Byłem tylko
ciekaw.
Al Hakim rzeczywiście się niecierpliwił. A ostatnią rzeczą, na
jaką Archer miał teraz ochotę, było pojawienie się terrorystycznych
partnerów Hakima, którzy wtrącaliby się i przejęli sprawę.
- W takim razie zastanawiaj się po cichu, Pennig. Wiem, co
robię.
Powolne i cierpliwe rozpracowywanie Melis sprawiało mu
ogromną przyjemność, ale mogło być w tej chwili zbyt ryzykowne.
Będzie musiał przemyśleć możliwość podniesienia stawki.
Jak się miewają? - zapytał Kelby, zbliżając się do niej na
pomoście. - Pete jest nadal zły?
- Nie tak bardzo. - Melis podała wiadro ryb Manuelowi i
odwróciła się do Kelby'ego. - Uspokoił się, kiedy daliśmy mu jego
zabawki.
- Tak, widziałem, jak bawił się jedną z nich, kiedy zajrzałem tu
dziś rano. To bardzo interesujące.
- Nie wiedziałam, że tu byłeś.
- Poszłaś wtedy na targ po ryby dla Pete'a i Susie.
- Nicholas mi towarzyszył. Nie był zachwycony, że musiał
dźwigać do basenu kilogramy śmierdzących ryb. Powiedział, że nie
ma nic przeciwko byciu ochroniarzem. Ale bycie tragarzem godzi w
jego dumę.
- Dobrze mu to zrobi. - Podał jej brezentową torbę na ramię,
którą przyniósł. - Zgodnie z prośbą, rewolwer, trzydziestka ósemka.
Wiesz, jak się tego używa?
- Tak, Kemal mnie nauczył. Mówił, że wiedza, jak się bronić
samemu, to najlepsza terapia, jaką może mi zaoferować.
- Zaczynam zmieniać zdanie na temat twojego Kemala.
- Powinieneś. To wspaniały człowiek.
- Cóż, możliwe. Nie jestem entuzjastycznie nastawiony i
zaczynam być zazdrosny.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Wiem, wiem. Mnie też to dziwi - odparł i spojrzał na Pete'a. -
Potrzebuję pocieszenia. Chcesz wrócić ze mną na statek i dodać mi
otuchy?
Ich ciała splątane, poruszające się rytmicznie we wspólnym
miłosnym tańcu.
Nagle poczuła podniecenie na samo tylko wspomnienie.
- Nie potrzebujesz, żeby dodawać ci otuchy. Pierwszy raz, gdy
cię zobaczyłam, pomyślałam sobie, że nie znam nikogo, kto by miał
tyle pewności siebie co ty.
- Masz rację. - Uśmiechnął się szeroko. - Myślałem, że uda mi
się zagrać na twoich emocjach, i jako przebiegły facet bez skrupułów,
zaciągnę cię w ten sposób do łóżka.
- Chyba ci się nie udało. Wcale ci nie współczuję, a poza tym
muszę zostać z delfinami. Dziś wieczorem przyjdzie tu dwoje nowych
studentów i chciałabym się z nimi zobaczyć.
- W porządku. - Uśmiechnął się lekceważąco. - Boże broń,
żebym chciał konkurować z Pete'em albo Susie. - Odwrócił się i
ruszył pomostem. - Gdybyś zmieniła zdanie, będę na Trinie.
Patrzyła, jak odchodzi. Boże, ależ on jest przystojny. Tak samo
piękny jak delfiny. Zdenerwowałby się, gdyby mu to powiedziała. Był
szczupły, wyblakłe dżinsy podkreślały umięśnione uda, łydki i twarde
jak kamień pośladki. Kolejna fala podniecenia przeszyła jej ciało.
Tylko że tym razem była jeszcze silniejsza.
A niech to!
Pieprzyć spotkanie z dzieciakami. Przyjdzie tu później. Ruszyła
pospiesznie za Kelbym.
Później tu wróci.
- Kochałaś się ze mną, a teraz wychodzisz? - Kelby spoglądał
leniwie z łóżka na ubierającą się Melis. - Czuję się wykorzystany.
- Bo byłeś. - Rzuciła mu uśmiech przez ramię. - I to kilkakrotnie.
Sam mnie o to poprosiłeś.
- I nie mógłbym być bardziej zadowolony. No, chyba że
wróciłabyś do łóżka i zrobiła mi to jeszcze raz.
Melis wyjrzała przez okno. Nadchodził zmierzch.
- Muszę wrócić do delfinów. Nie masz nic ważnego do
zrobienia?
- Właśnie to zrobiłem. - Uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Wiesz, że jesteś cudowna?
- Oczywiście. Jestem bystra, zdrowa i potrafię rozmawiać z
delfinami... Czasem.
- I jesteś bardziej szczodra niż jakakolwiek kobieta, którą
poznałem. I już to, samo w sobie, jest cudowne.
- To zasługa mojej przeszłości. - Kończyła zapinać koszulę.
- Sama mam wrażenie, że to jakiś cud. Nigdy nie spodziewałam
się po sobie żadnej z tych rzeczy.
- Myślisz, że to może mieć związek z faktem, że jestem
najlepszym kochankiem na ziemi?
- Nie, to nie ma z tym nic wspólnego.
- Jestem zdruzgotany. - Przerwał na chwilę. - W takim razie, jak
to się dzieje?
- Nie wiem. Może wszystko to, czego uczyła mnie Carolyn,
nagle do mnie dotarło? Może tak przywykłam do seksu, że
zrozumiałam, iż wulgarność nie tkwi w akcie, ale w intencjach. -
Przekrzywiła głowę, spoglądając na niego badawczo. - A może
dlatego, że nie jesteś najgorszym kochankiem na ziemi. - Otworzyła
drzwi. - Zobaczymy się później, Kelby.
Skinął i sięgnął po telefon.
- Zadzwonię do Gary'ego St. George'a. Będzie czekał na ciebie
przy zejściu z trapu. Poszedłbym z tobą, ale czekam na dostawę
sonaru.
- Dobrze. To znaczy, że już jutro będę mogła wypuścić delfiny z
basenu.
- Albo pojutrze. Muszę się upewnić, że sonar jest w dobrym
stanie. - Uniósł brew. - Ale wiesz, aparat może nie dotrzeć jeszcze
przez godzinę, albo i dłużej. Może więc wróciłabyś do łóżka i zadbała
o to, bym się przez ten czas nie nudził?
Dobry Boże, miała na to wielką ochotę.
Delfiny.
Pokręciła głową.
- Kelby, nie chciałabym cię nadwyrężać. Możesz mi się jeszcze
później przydać.
- Dobrze wyglądasz, Melis - powiedział Gary, kiedy schodziła po
trapie. - Jesteś bardziej rozluźniona.
Poczuła, że się czerwieni. Czy on i reszta załogi zdawali sobie
sprawę z tego, jak zapewniała sobie ten relaks? Miała dziwne
przeczucie, że wszyscy musieli o tym wiedzieć, że miała wypisane na
czole, co robiła z Kelbym.
- Martwiłem się o ciebie, kiedy wsadziłem cię do tamtego
samolotu w Atenach. Nigdy wcześniej nie widziałem cię tak spiętej.
Już zaczynała rozumieć. Gary nie widział jej od tamtego
paskudnego dnia w Atenach. To oczywiste, że dostrzegał zmianę.
- Czuję się lepiej. A ty, jak się miewasz, Gary?
- Dobrze. - Uśmiechnął się. - Mamy fajną załogę. Kelby zatrudnił
Terry'ego, a Charlie Collins, pierwszy oficer, jest w porządku. Karl
Brecht niewiele mówi, ale to wcale nie jest złe. Wolę pracować w
spokoju niż z jakimś gadułą. Myślę, że będzie mi się podobało u
Kelby'ego. Wszyscy mówią, że to choleryk, ale przyzwoity człowiek.
- Jestem pewna, że oba epitety są prawdziwe.
- Cieszę się, że zdecydowałaś się na poszukiwania. - Szedł obok
niej wzdłuż nabrzeża. - Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego byłaś
temu taka przeciwna. Phil naprawdę bardzo pragnął odnaleźć Marinth.
- Nigdy nie stawałam mu na drodze. Ja tylko odmówiłam
pomocy.
- Był strasznie napalony. Szczególnie w ostatnich miesiącach
przed śmiercią.
- Gary, nie próbuj wzbudzić we mnie wyrzutów sumienia.
Dokonałam właściwego wyboru ze względu na siebie i delfiny.
- Nie miałem na myśli tego, że źle zrobiłaś, Melis. Zrobiłaś to, co
uważałeś za słuszne. Cieszę się tylko, że teraz zamierzasz się w to
zaangażować. To oznacza niezłą nagrodę dla załogi, jeśli uda nam się
znaleźć Marinth. Kelby jest bardzo hojny.
- Nie miej zbyt wielkich nadziei. Jest mnóstwo niewiadomych, i
możemy nie znaleźć Marinth.
- Phil uważał, że gdybyś spróbowała, mogłabyś znaleźć. Bez
przerwy o tym mówił. Ostatnimi czasy tylko o tym potrafił myśleć.
- Wiem, Gary. - Nagle przyszło jej coś do głowy. - Phil starał się
zdobyć fundusze na wyprawę. Widziałeś może faceta,
z którym negocjował w tej sprawie? Gary pokręcił głową.
- Wiedziałem, że jest ktoś taki. Pięć albo sześć nocy z rzędu Phil
spotykał się z nim na lądzie. Parę pierwszych razy wrócił niezmiernie
podniecony. Ale nic z tego nie wyszło. Po ostatnim spotkaniu wrócił
zdenerwowany, w pośpiechu podniósł kotwicę i natychmiast
odpłynęliśmy.
- I wtedy zaczął pozbywać się załogi? - To pewnie wtedy Archer
postawił swoje żądania. Kiedy okazało się, że nie uda mu się z
Philem, postanowił wyeliminować jedynego człowieka, który wiedział
o Marinth i tym przeklętym aparacie dźwiękowym. Śmierć Phila
niosła ze sobą podwójną korzyść, ponieważ sprowadzała Melis do
Aten i sprawiała, że stawała się łatwym celem. - Dlaczego on nie mógł
po prostu zapomnieć o tym przeklętym mieście?
- Nigdy nie udało mu się znaleźć prawdziwej żyły złota. - Gary w
zamyśleniu uniósł brew. - Tylko ten jeden galeon. Byłby sławny i
bogaty. Osiągnąłby coś, czego nikomu innemu się nie udało. Nikt nie
mógłby mu tego zabrać... - Zatrzymał się nagle. - Gdzie jest Cal? -
Byli już niedaleko basenu. - Teraz jego kolej na wartę przy delfinach.
Melis także się zatrzymała.
- Co?
- Zawsze narzekał, że musi pilnować delfinów. Teraz jego kolej...
Kolana się pod nim ugięły i upadł na ziemię.
- Gary! - krzyknęła.
Na środku jego czoła widniała okrągła dziura. Krew...
Wzdłuż nabrzeża zmierzał w jej stronę czarny sedan. Tylne drzwi
otworzyły się, kiedy auto znalazło się w pobliżu sparaliżowanej Melis.
- Nie!
Zaczęła uciekać, jednocześnie sięgając po broń.
Samochód prawie się z nią zrównał, a z tylnego siedzenia ktoś
sięgał ręką, by ją schwycić.
O mój Boże, to Cox!
Melis uniosła broń. Usłyszała przekleństwo i tylne drzwi auta
zamknęły się w chwili, gdy oddała strzał. Pocisk odbił się rykoszetem
od krawędzi drzwi.
Kierowca. Chciała wycelować w niego, ale nie było szans na
precyzję, bo nadal biegła. Ale i tak strzeliła.
Szyba posypała się w drobne kawałki a samochód nagle skręcił w
prawo w stronę magazynów. Wtem zawrócił i ruszył prosto na nią.
Nie było czasu na ucieczkę. Nie było czasu na pomyślenie.
Skoczyła do wody.
Kelby był wściekły. Każdy mięsień jego ciała kipiał złością,
kiedy wszedł do magazynu i zbliżał się do Melis. Niósł dla niej torbę.
- Przyniosłem ci suche ubranie.
- Dziękuję. - Owinęła się szczelniej kocem, który dostała od
policjanta. - Ale najpierw muszę się umyć zanim włożę na siebie
czyste ubranie. Cała jestem oblepiona solą. Wydaje mi się, że zaraz ze
mną skończą. Porucznik Lorenzo powiedział, że przyjdzie do mnie za
parę minut.
- Dobrze się czujesz? - zapytał Kelby urywanym głosem.
- Nie jestem ranna. Oni nie chcieli mnie zranić, tylko porwać. -
Zadrżała. - Zabili Gary'ego.
- Wiem.
- Jeden ze studentów dostał w głowę i ma wstrząs mózgu. -
Potarła dłonią czoło. - Biedny dzieciak.
- To Manuel Juarez. Wyjdzie z tego.
- Cal jest ranny. Ale przeżyje. Archer i jego ludzie chcieli mieć
pewność, że będę bezbronna, kiedy dotrę do basenu, na wypadek
gdyby nie udało im się zwinąć mnie po drodze. - Oblizała wargi. -
Postrzelili Cala w ramię, a Archer wrzucił go do basenu z delfinami,
żeby pozbyć się ciała. Utopiłby się, gdyby Pete i Susie nie
utrzymywały jego ciała na powierzchni wody.
- Wiwat, Pete i Susie. Spojrzała na niego badawczo.
- Cal jest im wdzięczny.
Przez chwilę milczał.
- Ja też.
- Więc po co ten sarkazm?
- Bo przyszedłem tu do tego obskurnego hangaru i zobaczyłem
cię w tym stanie. Ponieważ byłaś w niebezpieczeństwie, a mnie nie
było przy tobie. I dlatego, że to policjanci do mnie zadzwonili i
powiedzieli, co się wydarzyło. Dlaczego, do cholery, ty tego nie
zrobiłaś?
- Bo, do cholery, byłam zajęta!
- Nie przyszło ci do głowy, że mógłbym pomóc?
- Nie - powiedziała zachrypniętym głosem. - Nie myślałam
logicznie.
Przyglądał się jej przez chwilę, a potem klnąc pod nosem, ukląkł
obok i rogiem koca wytarł jej policzek.
- Dlaczego nie wytarłaś włosów? Woda ci spływa po twarzy...
- I tak muszę je umyć. - Starała się opanować drżenie. -
Próbowałam ich zastrzelić, ale nie udało mi się. Kiedy wskoczyłam do
wody i podpłynęłam pod pomost, oni odjechali. Porzucili samochód
sześć przecznic od portu. Porucznik Lorenzo uważa, że zraniłam
kierowcę. Na siedzeniu były ślady krwi.
- To dobrze. Mam nadzieję, że to był Archer.
- Nie. Archer siedział z tyłu. To on próbował wciągnąć mnie do
środka.
- Skąd wiesz? Nie mamy jeszcze jego zdjęcia.
- Cox.
- Co?
- Carolyn wymieniła to nazwisko przez telefon. Myślę, że
próbowała pomóc mi zidentyfikować Archera. Była fanką nocnych
programów telewizyjnych i sitcomów. Miała nawet nagrania swoich
ulubionych programów, których już nie emitowano. Często
spędzałyśmy wieczory, zajadając popkorn, gadając i oglądając „Nick
at Nite".
- I?
- Carolyn miała nagranie pewnego show z Wallym Coxem,
zatytułowanego „Mr. Peepers". Wally Cox był potulnym, cherlawym
maminsynkiem. Archer wygląda identycznie jak Wally Cox.
- Maminsynek nie pasuje do wizerunku Archera.
- Ale jego cherlawy wygląd mógł wpłynąć na rozwinięcie
sadystycznych upodobań. Kiedy zdobędziemy jego zdjęcia, to jestem
pewna, że okaże się, że wygląda jak Wally Cox.
- Zobaczymy. - Podniósł się i wyciągnął do niej rękę. - Nie
będziemy dłużej czekać na porucznika. Potrzebny ci gorący prysznic i
zmiana ubrania. Jeśli będzie miał do ciebie więcej pytań, to może
przyjść na Trinę.
Melis skinęła głową.
- Zaraz potem pójdę zobaczyć, jak się mają Pete i Susie.
Porucznik mówił, że nic im nie jest, ale muszę to sama sprawdzić.
- Wiedziałem, że będziesz się martwić, więc wysłałem Terry'ego
i Karla, żeby pełnili wartę przy basenie. Nic się nie stanie... -
Przerwał. - Szkoda czasu. Chodźmy już. Zobaczymy się z
porucznikiem, a potem pójdziesz do basenu.
Susie zaskrzeczała podekscytowana na widok Melis. Wyglądało
to tak, jakby próbowała opowiedzieć jej, co się wydarzyło. Pete był
milczący, ale nerwowo poruszał ogonem, pływając w tę i z powrotem
w basenie.
- Widzisz, mówiłem, że nic im nie jest - powiedział Kelby. -
Może są nieco zdenerwowane, ale czego innego można było się
spodziewać?
- Tak. Wyglądają dobrze - powiedziała łagodnie. - Nawet lepiej
niż dobrze.
- Naprawdę uratowały życie Calowi?
- Bez wątpienia. Ale to wcale nie jest takie niezwykłe. Jest wiele
historii mówiących o delfinach, które uratowały pływaków. Kiedy
pogotowie przyjechało po niego, nadal był nieprzytomny. - Zawołała
do delfinów. - Dobrze zrobiliście, chłopaki. Jestem z was dumna.
Pete nagle wyskoczył z wody, rozpryskując ją dookoła basenu.
- Czy to miała być odpowiedź? - zapytał Kelby.
- Możliwe - powiedziała Melis. - Tak. Myślę, że on też jest z
siebie dumny.
- W takim razie możemy wracać na Trinę, tak? Trzęsiesz się z
zimna.
Nie chciała stąd odchodzić. Niebezpieczeństwo było tak blisko.
Straciła Gary'ego i niemal Cala. Nie mogła znieść myśli, że mogłaby
też stracić delfiny.
- Archer nie wróci dziś wieczorem - powiedział Kelby.
- Poza tym postawiłem straże przy basenie, a w całym porcie roi
się od policji. Musiałby być idiotą, żeby tu wrócić.
- To wariat. Widziałeś co zrobił Carolyn. - Machnęła ręką, kiedy
Kelby już otwierał usta. - Wiem, wiem. Jest pewna różnica. Ja też
uważam, że dziś nie wróci. - Odwróciła się i ruszyła pomostem. -
Wracajmy na statek.
Kelby siedział w fotelu w jej kabinie, kiedy wyszła spod
prysznica.
- Lepiej się czujesz?
- Jest mi cieplej, jestem czysta, ale żeby było mi lepiej... to nie. -
Usiadła na łóżku i zaczęła osuszać ręcznikiem włosy.
- Nie spodziewałam się tego. Myślałam, że udało mi się go
oszukać. Sądziłam, że będzie czekał, aż się poddam i zechcę oddać
mu wyniki badań.
- Może stracił cierpliwość?
- Popełniłam błąd. Nie powinnam zakładać z góry, że Archer jest
przewidywalny. Może Gary by żył, gdybyśmy byli bardziej ostrożni.
- Carolyn powiedziałaby ci, że niepotrzebnie się obwiniasz. To
by jej się nie spodobało.
- To prawda. - Melis spróbowała się uśmiechnąć. - Zdaje się, że
lepiej ode mnie wiesz, jak zareagowałaby Carolyn.
- Poznaję cię. A ona jest częścią ciebie.
- Chyba masz rację. W porządku, żadnego obwiniania się.
- Odrzuciła ręcznik na bok. - Ale nie zamierzam tu dalej tkwić i
narażać się na większe ryzyko. Delfiny są kompletnie bezbronne w
tym basenie. Archer mógłby zabić je po tym, jak pozbył się Manueala
i Cala. Nie obchodzi mnie, czy statek jest w pełni wyposażony, czy
nie. Jutro rano muszę iść na komisariat i złożyć zeznania, ale potem
wypływamy z Las Palmas. Musimy jak najszybciej znaleźć Marinth, a
potem zająć się dopadnięciem Archera. On zaczyna podchodzić zbyt
blisko.
Kelby pokiwał głową.
- Nie zamierzam się kłócić. Ja też chciałbym być już na miejscu.
- Rozumiem. - Uśmiechnęła się z wysiłkiem. - Marinth majaczy
na horyzoncie.
- Masz rację. Spodziewałaś się, że zaprzeczę? Że powiem, że już
mi nie zależy? - powiedział, ale bez pretensji w głosie.
- Najpierw jednak powinniśmy zająć się sprawą badań Lontany i
tablic. Mówiłaś, że są gdzieś tutaj.
- Niezupełnie tutaj. Są na maleńkiej wyspie niedaleko Lanzarote.
- Jaka to wyspa?
- Cadora. Są ukryte na zboczu wygasłego wulkanu w północnej
części wyspy. Cadora ma tylko kilka tysięcy mieszkańców i
większość z nich zamieszkuje wybrzeże. To ładne miejsce. Phil i ja
wynajmowaliśmy tam domek przez jakiś czas.
- Skrzywiła się. - Oczywiście, kiedy potrzebowaliśmy
zaopatrzenia, trzeba było popłynąć do Lanzarote. Cadora nie należy
do centrów handlowych.
- A ja myślałem, że Lontana trzyma je zamknięte na klucz w
skrytce bankowej.
- Nie znasz Phila. On nie ufał bankom. Wsadził wszystko do
wielkiej skrzyni i zakopał w ziemi. Zawsze mi mówił, że piraci
zakopywali skarby, których nie można było znaleźć przez całe
stulecia.
- W tamtych czasach świat był nieco mniej zaludniony.
- Świat Lontany też nie był zaludniony. Był pełen marzeń.
- Nagle zrobiło jej się smutno. - Tak wielu marzeń.
- Zaufasz mi na tyle, żebym mógł pojechać po te tablice i wyniki
badań, i umieścił je w bezpiecznym miejscu?
- Nie. - Zauważyła, jak drgnął, więc szybko dodała: - Tu nie
chodzi o zaufanie. Mogą mi być potrzebne jako przynęta na Archera.
Lepiej, żeby zostały tam, gdzie są. Nie chcę, żeby znalazły się w
jakimś niedostępnym skarbcu.
- I nie ufasz nikomu?
- Nie sądzę, żeby interesowały cię odkrycia Lontany.
- Ale tablice i ich tłumaczenie są dla mnie cenne. Wiesz o tym.
- Jasne. Dostaniesz je po tym, jak dopadniemy Archera. -
Odwróciła się w stronę łóżka. - Muszę odpocząć. Chcę wstać jutro
wcześnie. Dobranoc.
- Zostałem zwolniony?
- Nie wybieram się do twojej kabiny. Nie mam teraz ochoty na
seks.
- Nie musisz się tłumaczyć. - Kelby wstał z fotela. - Jesteś
zmęczona, zraniona i pewnie przestraszona. - Podszedł do niej. - I
oczywiście nie przyznasz się do tego. - Objął ją. - Jezu, jakaż ty jesteś
skomplikowana. Przestań się spinać. Nie zamierzam się na ciebie
rzucać. Ja tylko staram się pokazać ci, że nie tylko seks w tobie cenię.
- Popchnął ją lekko na łóżko i przykrył prześcieradłem. - Chociaż
muszę przyznać, że jesteś w tym świetna. - Położył się obok niej i
objął ją ramieniem. - A teraz rozluźnij się i śpij. Jesteś bezpieczna.
Bezpieczna. Odetchnęła głęboko, chociaż czuła wewnętrzne
drżenie i powoli zaczęła się rozluźniać. Do tej chwili nie zdawała
sobie sprawy z tego, jak bardzo się bała. Odsuwała od siebie strach od
chwili, kiedy zobaczyła Archera w tamtym samochodzie.
- Gary nie żyje - wyszeptała. - Rozmawiałam z nim, a w
następnej sekundzie już nie żył. Nawet nie słyszałam strzału.
Porucznik twierdzi, że strzelali z broni z tłumikiem. Gary właśnie
mówił, jak bardzo ekscytuje go poszukiwanie Marinth, wspominał
Phila, a potem upadł na ziemię...
- Wiem. - Głaskał ją delikatnie po plecach. - Pierwszy raz, kiedy
zobaczyłem śmierć przyjaciela, byłem w oddziałach SEAL. Nie
mogłem uwierzyć, że to stało się tak szybko. Uważałem, że to nie w
porządku, że nie miał najmniejszych szans przygotować się na śmierć.
Później uznałem, że to może jednak błogosławieństwo. Nie widział
nadciągającego zagrożenia i wszystko stało się w ułamku sekundy.
Postaraj się myśleć o Garym w ten sposób.
- Archer zabił go, ponieważ stał mu na drodze do mnie. Odebrał
mu życie, tak po prostu. Tak jak Philowi, Carolyn, Marii. Nie mogę
pozwolić mu zabić jeszcze kogokolwiek.
- Dopadniemy go.
- On się nie cacka... Zrobi wszystko... Jest jak Irmak. Nawet
powiedział, że chciałby umieścić mnie z powrotem w Kafas.
Podobałoby mu się, gdyby widział, jak cierpię, jak mnie
wykorzystują... To mnie przeraża, a on o tym wie. Wie o moich
koszmarach sennych.
- Śnisz jeszcze o Kafas?
- Tak. Ale w snach nie jestem już małą dziewczynką. Jestem tam,
ale już jako dorosła osoba.
- Nie dojdzie do tego. - Przytulił ją mocniej. - Nie pozwolę na to.
Wiedziała, że Kelby mówi prawdę. Że nie będzie już żadnego
Kafas, że Archer nie zdoła jej zniszczyć.
- To nie twoja sprawa. Sama muszę się z tym uporać. Carolyn
powiedziałaby, że muszę...
- Ciii. Mam ogromny respekt wobec Carolyn, ale nie miała racji
co do jednego. Czasem dobrze jest pozwolić sobie pomóc.
Melis polegała na nim. Czuła, jak jego siła wypełnia ją i otacza.
Ale to nie było to dla niej dobre. Powinna go od siebie odsunąć.
Ale nie teraz. Potrzebowała odpocząć, zebrać siły. Jutro postara
się o niezależność.
- Dziękuję. Jesteś dla mnie bardzo dobry. Jestem ci... wdzięczna.
- Nie martw się. Znajdę sposób, żeby to sobie zrekompensować.
- Marinth?
Dotknął delikatnie ustami jej czoła.
- Nie, nie Marinth.
- Kawy?
Melis otworzyła zaspane oczy i zobaczyła Kelby'ego stojącego
obok łóżka z kubkiem w dłoni. Był ubrany i wyglądał, jakby już od
paru godzin był na nogach.
- Dziękuję. - Usiadła i wyciągnęła ręce po kubek. - Która
godzina?
- Trochę po dziesiątej. - Usiadł w fotelu ze swoim kubkiem
kawy. - Spałaś jak kamień. Potrzebowałaś odpoczynku.
- Pewnie tak. - Nie pamiętała niczego od momentu, kiedy
poczuła, że ogarnia ją senność. - Kiedy wstałeś?
- Parę godzin temu. Musiałem załatwić kilka spraw.
- Jakich? Coś w związku z wyprawą?
- Trzeba się było zająć kilkoma innymi rzeczami. - Upił łyk
kawy. - Rozmawiałem z Calem, i poprosiłem go o namiar na
krewnych Gary'ego. Ma siostrę w Key West. Zadzwoniłem do niej i
przekazałem jej smutną nowinę. Chce sama pochować Gary'ego,
poprosiła, żeby przysłać jej ciało. Wilson już tu jedzie, żeby zająć się
tym.
- Ja chciałam to zrobić.
- Tak myślałem, ale Wilson jest świetny w załatwianiu takich
spraw.
- Kelby, Gary był moim przyjacielem.
- Właśnie. Więc nie sądzę, żeby chciał przysparzać ci więcej
zmartwień. Bóg jeden wie, że masz ich pod dostatkiem. Zadzwoniłem
do porucznika Lorenzo, który wyśle po ciebie samochód o jedenastej.
Powiedział, że do drugiej powinnaś być już wolna i że dostaniesz
eskortę policyjną na powrót. - Przełknął łyk kawy. - Do piątej
powinniśmy już być gotowi do odpłynięcia. W jaki sposób uwolnimy
delfiny?
- Zakotwiczysz Trinę na morzu, a ja będę w szalupie w pobliżu
basenu. Otworzymy drzwi basenu i wypuścimy delfiny. Będą nieco
zagubione, ale porozmawiam z nimi i mam nadzieję, że popłyną za
szalupą w stronę statku.
- Masz nadzieję?
- Mogą przecież po prostu odpłynąć. Wszczepiłam im nadajniki
radiowe, więc jeśli uciekną, prawdopodobnie uda mi się je ponownie
odnaleźć.
- Masz nadzieję... Prawdopodobnie... - Spojrzał jej w oczy.
- Boisz się, że je stracisz.
- Masz rację. Boję się jak diabli, że stracą orientację i wylądują w
sieciach rybackich. I tego, że zrozumieją, że są w domu i popłyną do
swojej rodziny, gdziekolwiek ona jest. Boję się, że Archer czeka
gdzieś w pobliżu, gotowy je zabić. Muszę utrzymać je jak najbliżej
Triny i nie mam pewności, że one to zrozumieją.
- Ale myślisz, że ci się uda?
- Gdybym nie uważała, że jestem w stanie to zrobić, nie
przywoziłabym ich tutaj. Bardziej polegam na ich instynkcie niż na
komunikacji z nimi. Mówiłam ci, że czasami zdaje mi się, że czytają
mi w myślach. Mam nadzieję, że i tym razem tak zrobią. - Odstawiła
kubek na szafkę nocną. - Chcę zajrzeć do delfinów, zanim wybiorę się
na komisariat. - Spuściła nogi na podłogę. - Przed nimi kolejny
stresujący dzień i muszę być pewna, że są na to przygotowane. -
Poszła do łazienki, ale zatrzymała się w drzwiach i odwróciła do
Kelby'ego. - Dziękuję, że zadzwoniłeś do siostry Gary'ego. To by było
dla mnie bardzo trudne.
- Dla mnie też nie było wcale łatwe. Ale trzeba było to załatwić. -
Zacisnął usta. - Mam nadzieję, że to ostatni tego rodzaju obowiązek, z
którym jedno z nas musiało się zmierzyć.
- Wstał z fotela. - Muszę wydać kilka poleceń załodze, a potem
spotkamy się przy trapie.
- Idziesz ze mną?
- Wszędzie i o każdej porze. Nie zamierzam spuszczać cię z oka
ani na chwilę z wyjątkiem wizyty w komisariacie. Wyciągam wnioski
po wczorajszej lekcji. Żadnego delegowania zastępstwa.
- Ale wtedy to ty mogłeś być na miejscu Gary'ego. - Zadrżała na
samą myśl.
- Jestem bardziej doświadczony. Bez przerwy obserwowałbym
otoczenie. Spotkamy się na pokładzie.
Nadal stała nieruchomo, kiedy drzwi do kabiny zamknęły się za
nim. Paraliżował ją lodowaty strach. Wcześniej nie wyobrażała sobie,
że Kelby mógłby zostać zraniony czy zabity. Był zbyt pewny siebie,
zbyt twardy.
Kelby zastrzelony.
Dobry Boże, Kelby martwy...
Drzwi basenu zostały otwarte.
Melis wstrzymała oddech i czekała, aż Pete i Susie to zauważą.
Minęła minuta.
Dwie.
Trzy.
Nos Susie nagle wysunął się przez wyjście.
- Dobra dziewczynka - zawołała Melis. - Chodź, Susie! Susie,
dźwięcznie popiskując, płynęła w stronę szalupy.
- Pete!
Ani śladu Pete'a.
Melis spróbowała przywołać go gwizdkiem.
Nie zareagował.
Gwizdnęła jeszcze raz.
- Do diabła, Pete, nie bądź uparty. Wyłaź stamtąd. Butelkowaty
nos Pete'a pojawił się w wyjściu, ale delfin nie chciał wypłynąć.
Susie skrzeczała nerwowo.
- Słyszysz, jak Susie się niepokoi? - zawołała Melis. - Ona cię
potrzebuje.
Pete zawahał się, ale kiedy piski Susie przybrały na sile, wypłynął
z basenu w stronę szalupy.
- No, nareszcie. - Melis uruchomiła silnik. - Chodźcie,
popłyniemy do statku.
Czy popłyną za nią? W ciągu kilku minut obejrzała się za siebie
dwa razy. Płynęły za szalupą. Jak na razie...
O nie, zniknęły!
Odetchnęła z ulgą, kiedy zobaczyła dwa srebrne ciała
wyskakujące wysoko nad powierzchnię wody. Musiały głębiej
zanurkować, żeby potem móc wyskoczyć tak wysoko. Rozciągały
mięśnie po długim pobycie w ciasnym basenie.
Trina stała tuż przed nimi i Melis dostrzegła Kelby'ego i
Nicholasa Lyonsa stojących na pokładzie.
- Zadziałało? - zawołał Kelby.
Skinęła głową.
- Płyną za mną. Trochę czasu zajęło wyciągnięcie ich z basenu.
Pete jest nieufny. Za wiele przeszedł.
- Nie można go za to winić - powiedział Nicholas. - Co możemy
dla nich zrobić?
- Nic. Wchodzę na pokład i nakarmię je. A potem popływam z
nimi i będę siedziała na pokładzie i mówiła do nich. Nigdzie nie
odpłyniemy, dopóki nie przyzwyczają się do tego, że jestem na statku
i tu mogą mnie w każdej chwili znaleźć. - Spojrzała za siebie przez
ramię. Delfiny nadal wyskakiwały i bawiły się w morzu za szalupą.
Podpłynęła do rufy Triny. - Zrzućcie drabinkę, a ja szybko wejdę na
pokład, kiedy są zajęte czym innym. Nie chcę, żeby się niepokoiły.
Przyniosłem ci kanapkę. - Kelby usiadł obok niej na pokładzie. -
Billy zaczął się już martwić, że nie chcesz jeść tego, co przygotował.
- Dzięki. - Ugryzła kanapkę z szynką, nie odrywając wzroku od
Pete'a i Susie. - Nie chcę ich opuszczać. To jest krytyczny moment.
Muszą przyzwyczaić się do myśli, że jestem na statku.
- A przyzwyczajają się?
- Na to wygląda. Trzymają się blisko i bawią się wokół Triny, tak
jak to robiły przy Last Home wiele lat temu. - Przerwała. - Ale o
zachodzie słońca odpływały do domu. Jest prawie północ, a one nadal
mnie nie opuściły.
- To dobrze?
- Nie wiem. Mogą wyczuwać, że nie są jeszcze w swoich
rejonach. Mam nadzieję, że nie odpłyną. Nie mam pojęcia, co się
stanie, jeśli postanowią odnaleźć swoją rodzinę i nie uda im się.
- Jeśli zostaną przy nas całą noc, to czy o świcie możemy
uruchomić silniki?
- Tak, ale będziemy musieli płynąć powoli. Chcę móc do nich
mówić. Muszą słyszeć mój głos. - Dokończyła kanapkę. - Zdaje się,
że już się przyzwyczaiły do otwartego morza, ale powinny jeszcze
umiejscowić mnie. Muszę być częścią szerszego obrazu.
- Nie wygląda na to, żeby zapomniały o przywiązaniu do ciebie. -
Na chwilę zamilkł. - Czy Archer dzwonił do ciebie?
- Nie. Może się przyczaił i chce przeczekać cały ten zamęt w
związku ze śmiercią Gary'ego?
- Nie liczyłbym na to, że potrwa to długo.
- Ja na nic nie liczę. Jestem tylko wdzięczna za każdą chwilę
wytchnienia, jaką mi w ten sposób daje. Muszę się teraz
skoncentrować na delfinach.
- Już to robisz. - Zdjął z siebie kurtkę i złożył ją w kostkę.
- Skoro masz zamiar spędzić tu całą noc, możesz usiąść na tym.
- Położył kurtkę na pokładzie i wstał. - Nadal będę przynosił
kawę i kanapki.
- Nie musisz tego robić.
- Ale chcę. - Przechylił się przez balustradę i spojrzał na delfiny.
- Ich oczy świecą w ciemności! Wyglądają jak kocie. Nigdy wcześniej
tego nie zauważyłem.
- Jaśniejsze od kocich. Są przystosowane do funkcjonowania w
głębinach morskich.
- Mówiłaś, że koncepcja filmu „Flipper" była idiotyczna. Że
delfiny są jak obcy. Ale teraz, jak na nie patrzę, to widzę parę miłych,
fajnych ssaków. Jak mogą być dla nas obcymi?
- Sam pomyśl. Mają zdumiewające możliwości. Odbierają
dźwięki z dziesięciokrotnie większego zakresu niż ty. Mogą nawet
tworzyć trójwymiarowe obrazy za pomocą echolokacji i analizować je
szybciej niż jakikolwiek komputer.
- No tak. To brzmi już dziwacznie.
- Nie mają węchu. Połykają wszystko w całości, więc smak nie
jest im potrzebny.
- A dotyk?
- Dotyk jest dla nich bardzo ważny. Spędzają dużo czasu w
kontakcie fizycznym z innymi delfinami. Nie mają dłoni, więc
używają całego ciała, żeby się głaskać, sprawdzać, przenosić rzeczy. -
Uśmiechnęła się. - Już widziałeś, jak się bawią.
- Zauważyłem, że ocierają się o siebie. Ale to sprawia, że wydają
się bardziej podobne do ludzi.
Skinęła potwierdzająco głową.
- Ale jest więcej różnic. Delfiny nie śpią. Jeśli to robią, to tylko
połową mózgu. Rosyjski naukowiec zmierzył ich REM i okazało się,
że delfiny nie śnią. - Odwróciła głowę w stronę Pete'a i Susie. - Dla
mnie to najdziwniejsza różnica. - Wzruszyła ramionami. - Oczywiście,
w pewnych sytuacjach to nawet błogosławieństwo.
- Albo to jest powód, dla którego nie wychodzą ponownie na ląd,
skąd wziął się ich gatunek. Nie da się wiele zdziałać na lądzie bez snu.
- Może mają inny sposób na sen? To, jak pracują ich mózgi, jest
nadal wielką tajemnicą. - Przerwała. - Ale to wspaniała tajemnica.
Wiesz, że jest takie miejsce na Morzu Czarnym, gdzie dzieci z
chorobami umysłowymi i niepełnosprawne mogą bawić się z
delfinami? Zauważono pewien postęp w leczeniu tych dzieci, a
przynajmniej stają się one spokojniejsze i szczęśliwsze po takiej
zabawie z delfinami. Ale co najbardziej zaskakujące, to to, że po
takim dniu delfiny są w gorszym nastroju i bywają zdezorientowane.
Tak, jakby przejmowały od tych chorych dzieci ich niepokoje, a
dawały im w zamian swój spokój.
- To chyba dość daleko posunięte wnioski. Melis pokiwała
głową.
- Ten program wywołuje sporo sceptycznych reakcji.
- Ale ty wierzysz w to?
- Wiem, co delfiny zrobiły dla mnie. Kiedy przyjechałam do
Chile, byłam potwornie zdenerwowana i roztrzęsiona. I tam po raz
pierwszy spotkałam się z delfinami.
- I one przyniosły ci spokój. Uśmiechnęła się.
- Pamiętasz, że ci o tym mówiłam?
- Pamiętam wszystko, co mi kiedykolwiek powiedziałaś. - Ruszył
z powrotem pod pokład. - Za godzinę przyjdę do ciebie ze świeżą
kawą.
Patrzyła, jak odchodzi, a potem położyła się na deskach i
podłożyła sobie pod głowę jego kurtkę. Pachniała limonką, słonym
powietrzem i piżmem, i nadal była ciepła od jego ciała. Te zapachy w
jakiś niewyjaśniony sposób uspokajały ją. Melis spojrzała na delfiny.
- Tutaj jestem, chłopaki - zawołała. - Nikt was nie skrzywdzi.
Wiem, że to dziwna sytuacja, ale przejdziemy przez to razem.
Musi mówić do nich cały czas. Niech słyszą jej głos i rozpoznają
go.
O szóstej trzydzieści następnego ranka uruchomili silniki. Przez
godzinę pozwolili delfinom przyzwyczajać się do odgłosu i wibracji, a
potem Trina powoli skierowała się na wschód.
Melis zacisnęła dłonie na barierce. Pete i Susie nie ruszyły się z
miejsca, nadal się bawiąc.
- Chodźcie. Odpływamy. Zignorowały ją. Dmuchnęła w
gwizdek.
Pete zawahał się, a potem popłynął w przeciwnym kierunku.
Susie natychmiast podążyła za nim.
- Pete, wracaj tu! Delfin zniknął pod wodą.
- Mam zatrzymać łódź? - zapytał Kelby.
- Jeszcze nie.
Susie także zniknęła za Pete'em w głębinach morskich.
Boże, a co, jeśli delfiny właśnie ją opuściły? Jeśli zdecydowały,
żeby...
Nagle głowa Pete'a wynurzyła się z wody kilka metrów od
miejsca, w którym Melis stała na pokładzie Triny. Zachichotał po
swojemu, wybił się i wykonał skok do wody.
Melis poczuła wielką ulgę.
- Bardzo zabawne - powiedziała z przekąsem. - A gdzie jest
Susie?
Nos Susie pojawił się zaraz obok Pete'a i samica zaczęła
naśladować samca w jego odgłosach.
- Tak, obydwoje jesteście cudowni. Koniec przedstawienia -
powiedziała Melis. - Odpływamy.
Delfiny podążały za statkiem, przecinając fale, bawiąc się i
przeskakując ślad, jaki Trina zostawiała za sobą na morzu.
- Udało się? - zapytał Kelby.
- Udało się - mruknęła Melis. - Daj im jeszcze jedną godzinę, a
potem możesz zwiększyć prędkość.
- To dobrze. W przeciwnym razie podróż do Cadory zajęłaby
nam tydzień. - Spojrzał na delfiny przeskakujące fale. - Ależ one są
piękne. Znowu czuję się jak dzieciak.
Melis odczuwała to samo. Tylko że jej radość mieszała się z
uczuciem ulgi.
- One też czują się jak dzieci. To był żart ze strony Pete'a.
- Nadal musisz do nich mówić?
- Ze względów bezpieczeństwa, tak. Ale jeśli będą nadal tak
skakać, to nie będą zwracać na mnie uwagi. Ile czasu zajmie nam
dopłynięcie do Cadory?
- To zależy od delfinów. - Kelby odwrócił się i ruszył na mostek.
- Powinniśmy dotrzeć przed zachodem słońca.
Nagle zniknęło jej uczucie ulgi.
Kiedy zajdzie słońce, będą na rodzinnych wodach Pete'a i Susie.
Wtedy mogą zadziałać instynkt i pamięć genetyczna. Czy delfiny ją
opuszczą?
Na tle różowolawendowego nieba Cadora jawiła się jak ciemna
górzysta wyspa. Słońce zachodziło w blasku chwały.
Pete i Susie nadal krążyły w pobliżu, nawet kiedy Kelby wyłączył
już silniki.
- I co teraz? - zapytał Kelby.
- Będziemy czekać. - Przechyliła się przez barierkę i zawołała do
delfinów: - Decyzja należy do was, chłopaki. Przywiozłam was do
domu. Wy musicie zdecydować.
- Minęło sporo czasu. Może nie zdają sobie sprawy z tego, że to
ich dom?
- Myślę, że to czują. Od czasu, gdy znaleźliśmy się w pobliżu
wyspy, przestały się bawić i wyciszyły się.
- Ze strachu?
- Myślę, że czują niepokój. Nie wiedzą, co robić. - Ona także nie
wiedziała, co robić. Czuła się bezradna, niemal tak bardzo jak wtedy,
gdy wiele lat temu zobaczyła swoje delfiny uwięzione w sieciach
rybaków z Lanzarote. - W porządku - zawołała. - Róbcie to, co
musicie zrobić. Nie mam nic przeciwko temu.
- Chyba cię nie rozumieją.
- Skąd mam to wiedzieć? Naukowcy cały czas spierają się co do
tego. Czasami myślę, że mnie rozumieją. Może nie analizują
informacji, tak jak my, ale mogą być wrażliwe na ton głosu. Mówiłam
ci, że mają niewiarygodnie czuły słuch.
- Zauważyłem.
Pete i Susie pływały powoli wokół jachtu.
- Co one robią?
- Zastanawiają się.
- Ale nie skrzeczą i nie popiskują. Czy mino to komunikują się
między sobą?
- Tak. Porozumiewają się bezgłośnie. Nikt nie wie, jak to się
dzieje. Ja skłaniam się ku teorii mówiącej, że jedynym
wytłumaczeniem tego zjawiska jest telepatia. - Jej dłonie zacisnęły się
jeszcze mocniej na barierce. - Zobaczymy, co postanowią.
Minęło pięć minut, a delfiny nadal kręciły się w kółko.
- Może zostałyby, gdybyś je nakarmiła - zasugerował Kelby.
Melis pokręcił głową.
- Nie. Nie mogę ich zmuszać ani namawiać do niczego. Co ma
być, to będzie. Sześć lat temu zabrałam je stąd, a teraz przywieźliśmy
je z powrotem. To one muszą zdecydować, co... Odpływają!
Obydwa delfiny zanurkowały głęboko pod wodę. Melis czekała.
Nie wypłynęły na powierzchnię. Mijały minuty, a Pete i Susie się nie
pojawiały.
- Cóż, wygląda na to, że podjęły decyzję. - Kelby odwrócił się do
Melis. - Dobrze się czujesz?
- Nie - odparła z trudem. - Boję się, że nie wrócą.
- Masz nadajniki radiowe.
- Ale to co innego. To nie byłaby ich decyzja. Musiałabym
wtargnąć w ich świat. - Usiadła na leżaku i wbiła wzrok w
ciemniejący horyzont. - W takim razie poczekam do wschodu słońca i
zobaczę, czy wrócą.
- Mówiłaś, że wcześniej wracały.
- Ale to było, jeszcze zanim Phil zaczął je płoszyć i zapędził je
prosto w sieci rybackie. Mogą o tym pamiętać i zdecydować, że będą
się trzymać z dala.
- Mogą też pamiętać sześć lat przyjaźni i dobroci z twojej strony,
prawda? Obstawiałbym raczej to drugie. - Usiadł obok niej. -
Będziemy myśleć pozytywnie.
- Nie musisz tu ze mną siedzieć.
- Nie wybierasz się do łóżka?
- Nie. Mogą wrócić w nocy.
- W takim razie zostaję. Nie musiałabyś uwalniać delfinów,
gdybym się nie pojawił. Czuję się za to odpowiedzialny.
- Tylko ja jestem za to odpowiedzialna. Wiedziałam, co robię.
Potrzebowałam cię i wiedziałam, że trzeba będzie za to zapłacić. Phil
powiedział mi, że masz taką samą pasję jak on, i nie było wątpliwości,
że wylądujemy właśnie tutaj. - Księżyc był już wysoko i Melis
wpatrzyła się w jego srebrne odbicie w ciemnej wodzie. Nie było
żadnego śladu delfina w zasięgu wzroku. - Miał rację, prawda?
Dlaczego musisz je znaleźć? Przecież to umarłe miasto. Zostaw je
pogrzebane.
- Nie mogę. Zbyt wiele jest do odkrycia. Całe to piękno, wiedza.
Kto wie, co jeszcze możemy tam znaleźć. Nawet ta aparatura
dźwiękowa mogłaby być błogosławieństwem, gdyby używać jej w
odpowiednim celu. Mamy zignorować tysiące lat zdobyczy nauki i
techniki?
Jego twarz rozświetlało podniecenie. Melis ze znużeniem
pokręciła głową.
- Mówisz jak Phil.
- Nie zamierzam przepraszać za to, że chcę przywrócić Marinth
do życia. Pragnąłem tego odkrycia od czasów, gdy byłem dzieckiem.
- Od aż tak dawna?
- Tak. Mój wujek przynosił mi na pokład do poczytania książki o
podwodnych odkryciach i skarbach. Niektóre z nich wspominały o
Marinth i wuj wynalazł dla mnie stary numer National Geographic, w
którym opisany był grobowiec Hepsuta. Byłem zafascynowany.
Często, leżąc w łóżku, wyobrażałem sobie, jak płynę przez miasto, i
gdziekolwiek spojrzałem, tam czekały jakieś cuda i przygody.
- Dziecięca fantazja.
- Może. Ale na mnie to działało. Bywały też takie czasy, kiedy
musiałem oderwać się od całego zamieszania wokół mnie i wtedy
właśnie skupiałem się na Marinth. To był idealny sposób na ucieczkę.
Melis popatrzyła na niego ze smutkiem w oczach.
- Nie dla Phila. To było jego El Dorado.
- Może to jest właśnie w tym wszystkim najbardziej pociągające?
Zaspokaja wszystkie pragnienia. Znaczy co innego dla każdego. -
Przerwał. - A ty też byłaś podekscytowana wizją Marinth.
- Poszukiwania Marinth zrobiły z Phila fanatyka. Prawie zabił
Pete'a i Susie.
- Ale to nie wszystko, prawda? Przez chwilę milczała.
- Nie. Tablice...
- Co z nimi?
- Marinth opisany na tablicach był wszystkim, czego pragną
mężczyźni. Demokracja typu greckiego. Wolność pracy i wyznania,
co było dość nietypowe, biorąc pod uwagę całą hierarchię ówczesnych
bóstw. Mieszkańcy Marinth wspierali sztukę we wszystkich jej
formach i potępiali wojny. Byli dobrzy dla swoich mniejszych braci,
delfinów.
- Więc co było nie tak?
- To było wszystko, czego pragną mężczyźni - powtórzyła.
- Łącznie z tym, że kobiety były traktowane jak zwierzęta
domowe lub zabawki. Żadnych ślubów, równości i wolności dla
kobiet. Były niewolnicami albo dziwkami, w zależności od ich siły i
atrakcyjności. W Marinth pełno było domów, w których kobiety
trzymano dla rozrywki. Piękne domy z jedwabnymi poduszkami,
zdobionymi stołami z koronkowymi ornamentami, dziełami sztuki. -
Spojrzała na Kelby'ego. - Jak myślisz, mieli złote rzeźbione
parawany?
- Utożsamiałaś Marinth z Kafas...
- Po tym jak przeczytałam tłumaczenie, zaczęłam mieć koszmary
na ten temat. Obydwa te miejsca zaczęły się zlewać w jedno w mojej
głowie.
- I to był jeden z powodów, dla których nie chciałaś pomóc
Lontanie. Teraz rozumiem, jak się czułaś, ale wiesz, że nie można
zabronić studiowania Renesansu tylko dlatego, że wówczas rozkwitła
korupcja w polityce.
- Może i nie było to logiczne. Może ty i Phil macie rację, że
dobro zwycięża zło. Ale ja nie chciałam mieć z tym nic wspólnego.
- Dopóki ja cię nie zmusiłem. - Ze złości zacisnął usta.
- Dopóki Archer tego na mnie nie wymusił. Carolyn
powiedziałaby, że musisz kontrolować tę skłonność do obwiniania
siebie. To nie jest zdrowe.
Uśmiechnął się.
- Okay. Będę ją kontrolował. - Odwrócił wzrok na morze.
- Będę też wypatrywał twoich delfinów. Świt, powiadasz?
- Mam nadzieję.
- Ja też - powiedział i uśmiech zniknął z jego twarzy.
O świcie delfiny się nie pojawiły. Dwie godziny później nadal nie
było śladu żadnego z nich.
- Nie wiesz, jak daleko musiały odpłynąć, żeby spotkać się ze
swoją rodziną? - zapytał Kelby. - Może delfiny przeniosły swoje
terytorium w ciągu tych sześciu lat?
- A może zabalowały na przyjęciu powitalnym? - zasugerował
Nicholas. - Ja nigdy nie wstaję tak wcześnie po imprezie.
Robią, co mogą, żebym poczuła się lepiej, pomyślała Melis. Ale
to nie działało. Zmusiła się jednak do uśmiechu.
- Przestańcie się tak bardzo starać. Daję sobie z tym radę.
Musimy zachować cierpliwość.
- Wcale nie jest ci z tym dobrze. Dusisz to w sobie - powiedział
Kelby. - Damy im osiem godzin, a potem zaczniemy ich szukać.
- Jutro.
Kelby pokręcił głową.
- Nie zamierzam patrzeć, jak siedzisz tu kolejną noc, wyczekując
ich powrotu. Wiem, że chcesz, żeby same wróciły, ale lepiej, żeby się
pospieszyły. - Odwrócił się na pięcie i poszedł na mostek. - O
czwartej ruszymy za nimi.
- On mówi serio, Melis - powiedział Nicholas. - Jeśli ten
gwizdek, który nosisz, do czegoś może się przydać, to radzę, żebyś
zaczęła go używać.
- Na nic się nie przyda, jeśli nie będą chciały wrócić -
powiedziała z rezygnacją.
- Chcesz, żebym zastosował jakieś szamańskie praktyki
magiczne?
- Nie, ale modlitwa mogłaby pomóc.
- Nie ma problemu. Chrześcijańska, hinduska czy buddyjska?
Nie mam wiedzy na temat innych wierzeń. - Położył jej rękę na
ramieniu, dodając w ten sposób otuchy. - Powinnaś pamiętać jedno
stare powiedzenie: „czym skorupka za młodu nasiąknie..." Delfiny są
do ciebie przywiązane. Nie zapomną.
- Nie ma ich tu. - Rozejrzała się dookoła. - Ale przypłyną. Po
prostu muszę być cierpliwa.
W południe nadal nie było delfinów.
O wpół do trzeciej nadal ich nie było.
O trzeciej piętnaście woda rozprysnęła się fontanną jakieś pięć
metrów od miejsca, w którym Melis stała na rufie.
Pete!
Delfin głośno i energicznie zaklekotał, a potem zaczął się cofać i
zanurkował pod wodę.
- Gdzie jest Susie? - Kelby podbiegł do Melis. - Nie widzę jej.
Melis też jej nie widziała. Ale Pete nie zostawiłby Susie.
- Tam. - Nicholas był po drugiej stronie jachtu. - A może rekin?
Melis podbiegła do barierki. Zobaczyła zbliżający się grzbiet
delfina z charakterystyczną płetwą.
- To Susie!
Ta wystawiła głowę spod wody i zaczęła nerwowo klekotać do
Melis, jakby próbowała opowiedzieć jej, co się wydarzyło.
Potem obok samicy pojawił się Pete i zaczął poganiać ją, żeby
podpłynęła bliżej statku.
- Najwyższy czas. Czekałam na was... - Melis nagle przerwała. -
Ona jest ranna. Popatrzcie na jej grzbiet. - Po tych słowach wskoczyła
do wody. Jak tylko wypłynęła na powierzchnię zawołała do delfina: -
Susie, zbliż się.
- Co ty wyprawiasz? - zapytał z pokładu Kelby. - Wracaj na
jacht.
- Chcę najpierw zobaczyć, co jej się stało, i ocenić, czy nie
będziemy musieli wyciągać jej z wody. Jeśli rana krwawi, może
ściągnąć rekiny.
- A ty będziesz dla nich obiadem.
- Cicho, jestem zajęta. - Obejrzała grzbiet delfina. - Nie ma
śladów krwi. Myślę, że nic jej nie jest. - Opłynęła Susie dookoła
i przyjrzała się jej dokładnie. - Nie ma więcej ran. - Poklepała
Susie po nosie. - Widzisz, co się dzieje, kiedy wypuszczasz się na
dalekie imprezy?
Kelby rzucił linę z jachtu.
- Wychodź z wody. Pogłaskała Pete'a po nosie, a potem złapała
koniec liny i podpłynęła do drabinki.
- Nicholas, daj im, proszę, trochę ryb.
- Już się robi.
Zanim zdążyła wejść na pokład, Nicholas już rzucił śledzie do
wody. Kelby podał jej ręcznik, którym wycierała się, patrząc, jak Pete
i Susie połykają ryby. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, który cisnął
jej się na usta.
- To dobrze, że wróciły - powiedział Kelby. - Nigdy bym nie
przypuszczał, że mogę tak się przywiązać do zwierząt. Zaczynałem
już czuć się jak ojciec zbuntowanych nastolatków.
- Co za pomysł? - Melis podeszła do balustrady i przyglądała się
delfinom. - Może miały powód, żeby się zbuntować? Myślę, że to, co
Susie ma na grzbiecie, powstało w wyniku otarcia, a nie ugryzienia.
- A co to znaczy?
- Inne delfiny często wyrażają swoje niezadowolenie poprzez
silne ocieranie się o intruza. Nie są wtedy delikatne. Może Pete i Susie
nie zostały zbyt entuzjastycznie przyjęte przez grupę? Mogły mieć
jakiś problem do rozwiązania, zanim uznały, że bez kłopotów
opuszczą grupę.
- Teraz są tutaj. - Kelby spojrzał w niebo. - Ale do zachodu
słońca zostało tylko cztery czy pięć godzin. Myślisz, że znowu
odpłyną?
- Tak sądzę. Chyba że było naprawdę ciężko i są wystraszone.
Ale nie wyglądają na takie. A skoro raz wróciły, zrobią to ponownie.
- Skąd wiesz?
- Pamiętają ten schemat, który wypracowaliśmy sześć lat temu.
- I lubią cię - rzucił Nicholas przez ramię. Melis uśmiechnęła się.
- Do diabła, na to wygląda!
- Więc co teraz robimy? - zapytał Kelby.
- Jak tylko Nicholas je nakarmi, przebiorę się i popływam z nimi,
żeby przyzwyczaiły się do mnie w tych wodach.
- Zapytałem „co robimy". Uważam, że będą musiały
przyzwyczaić się również do mojej obecności w tych wodach.
- Uniósł dłoń, kiedy Melis zaczęła protestować. - Nie będę taki
jak Lontana i nie zamierzam ich płoszyć. Ty tu rządzisz. Ale wiesz
dobrze, że niebezpiecznie jest pływać bez ochroniarza.
- Mam dwóch ochroniarzy.
- W takim razie, teraz masz już trzech. I to ja będę tym, który ma
przy sobie broń na rekiny. - Odwrócił się i poszedł do kabiny. - Pójdę
się przebrać, a ty w tym czasie przekonaj Pete'a i Susie, żeby byli dla
mnie mili.
Słońce chyliło się już ku zachodowi, kiedy Kelby podał dłoń
Melis, żeby pomóc jej wejść na Trinę.
- Nie chciały odpływać za daleko od jachtu. - Zdjął maskę.
- Może się boją?
- Wkrótce się dowiemy. - Zdjęła z pleców butlę tlenową i
podeszła do balustrady. Pete i Susie nadal bawiły się w wodzie.
- Muszę przyznać, Kelby, że jesteś bardzo dobrym pływakiem.
Nie mogłabym sobie wymarzyć lepszego partnera do nurkowania.
- A czego się spodziewałaś? Przecież z tego się utrzymuję.
Uśmiechnęła się.
- Poza odcinaniem kuponów? - Nie mogła powstrzymać się od
złośliwości.
- Tym zajmuje się dla mnie Wilson. - Spojrzał na delfiny.
- Dziwnie było tak pływać z nimi. To ich świat. Człowiek czuje
się jak intruz.
- One czują się tak samo wyrzucone na brzeg. - Melis pokręciła
głową. - Tylko że wtedy to dla nich kwestia życia lub śmierci.
- W ich środowisku to także mogłaby być dla nas kwestia życia
lub śmierci. Ale na szczęście mamy te wszystkie sprzęty.
- Do czasu, kiedy zaczną szwankować. Wtedy moglibyśmy
zamarznąć w ciągu kilku minut. Ciała delfinów dostosowują się do
temperatury otoczenia i potrafią wytwarzać więcej ciepła. Są
niesamowicie przystosowane do życia w morzu i czasem wydaje mi
się niewiarygodne, że pochodzą od zwierząt lądowych. Prawie każda
część ich ciała jest... Patrz, odpływają.
Delfiny zanurkowały i widać było tylko srebrne, podłużne
kształty ich ciał pod powierzchnią.
Stanie tu i wypatrywanie ich nie miało już sensu.
- To by było na tyle. - Melis odwróciła się i ruszyła do kabiny. -
Muszę się rozebrać i wziąć prysznic.
- A może chciałabyś najpierw zobaczyć nasz sonar?
- Co? - Zatrzymała się w pół drogi.
Kelby wskazał jej przedmiot stojący na środku pokładu, ciasno
owinięty wodoszczelnym brezentem.
- Poprosiłem Nicholasa, żeby zajął się wyciągnięciem tego z
ładowni. Nie miałem pewności, że Pete i Susie zechcą z nami
współpracować. To naprawdę fajny sprzęt.
Ton jego głosu przywiódł jej namyśl, małego rozochoconego
chłopca.
- Jak najbardziej. Pokaż mi go.
Kelby zerwał brezent z długiej, metalowej żółtej maszyny.
- To najnowsza technologia. Widzisz, można go przytwierdzić z
tyłu jachtu i ciągnąć za sobą. Fale dźwiękowe odbijają się od dna
morza i ich długość jest mierzona, a potem przetwarzana na obraz
graficzny w urządzeniu. Ten sprzęt może powiedzieć nam, co znajduje
się wiele metrów pod nami i jest dużo bardziej zaawansowany od
tego, jaki zastosowano podczas poszukiwań Helike. Tamten nazywał
się Ryba, a ten model ma nazwę...
- Ptak dodo?
Kelby spojrzał na nią gniewnie.
- Nie. Dynojet. I dlaczego, u diabła, tak się śmiejesz?
- Bo jest śmieszny. Te dwa elementy po bokach wyglądają jak
małe skrzydełka. - Obeszła dookoła maszyny i wybuchnęła śmiechem,
kiedy zobaczyła przód projektora. - O mój Boże!
- Co jest? - Kelby podszedł do niej, i widząc przód urządzenia,
zaklął pod nosem. - Zabiję Nicholasa.
Po obydwu stronach projektora namalowane były kształtne oczy z
długimi rzęsami.
- Jesteś pewien, że to robota Nicholasa?
- A kto inny mógłby zbezcześcić tak doskonały sprzęt?
- No, to masz winnego. Teraz wygląda to jak pelikan albo jakiś
dziwaczny ptak z kreskówki.
Kelby jęknął.
- Może i tak, ale ptaki dodo dawno wymarły, a to jest przykład
najnowszej technologii.
- Zdaje się, że już to mówiłeś - powiedziała z powagą. - Wybacz,
że nazwałam go w ten sposób. - Kelby wyglądał na zawiedzionego,
więc po chwili dodała: - Ale twój dodo ma ładny kolor.
- Dziękuję bardzo za te słowa wsparcia. Przynajmniej nie będę
musiał przymilać się do tego sprzętu, żeby pomógł nam w
poszukiwaniach.
- Obawiam się, że i tak będę wolała opierać się na pomocy Pete'a
i Susie. - Odwróciła się. - Zobaczymy się na kolacji.
- Billy będzie szczęśliwy - odparł Kelby. - Już zaczął mieć
kompleksy z powodu tego, że unikasz jego posiłków.
- Nie chcielibyśmy mu tego robić. - Rzuciła Kelby'emu uśmiech
na odchodnym. - Tak mało normalności jest wokół nas.
- I takie zachowanie mi się podoba - stwierdził. - Chociaż
wyśmiałaś mój sonar, to muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie
widziałem cię takiej radosnej.
- Jestem szczęśliwa - odparła. - Ostatnie dni nie były może
najlepsze, ale za to ostatnie godziny są dobre. I nie mam poczucia
winy z powodu tej radości.
- Ciesz się. - Kelby uśmiechnął się do niej łagodnie. - Za wszelką
cenę.
Archer zadzwonił godzinę później, kiedy Melis wychodziła już ze
swojej kabiny.
Zatrzymała się i spojrzała na swoją komórkę, leżącą na nocnej
szafce. Jezu, tak bardzo chciała to zignorować.
Telefon znowu zadzwonił.
Niechętnie zawróciła i podniosła telefon ze stolika.
- Byłaś bardzo niegrzeczna - powiedział Archer. - A wiesz, jaką
karę dostają niegrzeczne dziewczynki.
Melis zacisnęła dłoń na słuchawce. Ohyda jego słów była
obezwładniająca. Miała nadzieję, że ten czas wolności od Archera
pozwoli jej się uodpornić na jego jad, ale dotknął ją z tą samą siłą.
- Myślałeś, że pozwolę ci się wciągnąć do samochodu?
- Przyznaję, spodziewałem się, że znieruchomiejesz jak zając.
Nie miałem pojęcia, że będziesz zdolna postrzelić biednego Penniga.
- Mam nadzieję, że go zabiłam.
- Nie. Drasnęłaś go w szyję i nieźle się wykrwawił. Był na ciebie
bardzo zły. Błagał mnie, żebym pozwolił mu cię za to ukarać, ale ja z
ciebie nie zrezygnuję. Mam zbyt daleko idące plany.
- Nie byłeś zbyt skory do ich realizacji po tym, jak nie udało ci
się w Las Palmas.
- Należało zachować dyskrecję i przez jakiś czas pozostać w
cieniu. Jednakże nie myśl sobie, że nie wynająłem kogoś, kto miał cię
w tym czasie na oku. W tej chwili jesteś w pobliżu ślicznej wysepki
Cadora. - Przerwał. - I uwolniłaś delfiny. Nie sądzisz, że to dość
ryzykowne?
- Zamierzasz polować na nie z harpunem? Chciałabym zobaczyć
pana Peepersa (Mr. Peepers - tytuł sitcomu, którego bohaterem był
Waly Cox, nadawanego przez telewizję NBC w latach 1952 - 55.) w
skafandrze nurka.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
- To nie pierwszy raz, kiedy zostałem przyrównany do tego
słabeusza - powiedział po chwili. - I bardzo mnie to irytuje. Tak,
zabiję delfiny. Zamierzałem zaczekać, aż znajdziesz się w domu takim
jak Kafas i upłynie odpowiednio dużo czasu, żeby było ci wszystko
jedno, co zrobię. Ale zmieniłem zdanie. Zasłużyłaś na karę już teraz.
Nie ma chyba niczego, co by mogło cię bardziej zranić niż śmierć
twoich morskich przyjaciół.
Strach przeszył ją niczym ostrze noża. W jego głosie była
śmiertelna powaga. Zachowała się zbyt prowokująco. Tak trudno było
nad sobą zapanować, kiedy przepełniała ją złość. Czas się wycofać.
- Delfiny? - Nie musiała udawać drżenia w głosie. - Nie
myślałam, że mówisz poważnie. Skrzywdzisz Pete'a i Susie?
- Och, wystraszyłaś się? Ostrzegałem cię. Powinnaś być bardziej
posłuszna. Jeśli teraz zmienisz zdanie i dasz mi te wyniki badań, mogę
przemyśleć swoją decyzję.
- N...nie wierzę ci!
- Naciskają na mnie, żebym przekazał te broń dźwiękową
przyjacielowi z Bliskiego Wschodu. To dlatego tak rozegrałem sprawę
w Las Palmas.
- Rozegrałeś... - powtórzyła. - Zginął tam porządny człowiek.
- A ty się wystraszyłaś, zabrałaś swoje delfiny i uciekłaś na
morze.
- Tak, bałam się. Jak miałam się nie bać? Uczepiłeś się mnie. Nie
mogę spać. Nie mogę jeść - mówiła niespokojnie. - A teraz jeszcze
mówisz mi, że zabijesz Pete'a i Susie.
- Biedactwo.
- Odkładam słuchawkę.
- Nie! Nie nauczyłaś się jeszcze, że to ja tu rządzę?
Porozmawiamy jeszcze trochę o Kafas i o tym, co zamierzam zrobić
delfinom. I to ja zdecyduję, kiedy się rozłączymy. Czy to jasne?
Milczała chwilę, a potem szepnęła:
- Tak.
- Grzeczna mała dziewczynka. A teraz wyobrazimy sobie, że
jesteśmy z powrotem w Kafas, a ja właśnie wchodzę do twojego
pokoju w haremie...
Długo ci to zajęło - powiedział Kelby, uśmiechając się, kiedy
wchodziła do głównej kajuty. - Musiałem uspokajać Billy'ego przez
ostatnie dziesięć minut... - Nagle jego twarz spochmurniała. - Archer?
- Był w bardzo dobrej formie. - Zacisnęła usta. - Ale ja również.
Przekonałam go, że jestem bliska załamania. Byłam naprawdę
żałosna. Jeszcze kilka razy i uzna, że mnie ma.
- Te same bzdury co zawsze?
- Tak samo obrzydliwe jak zawsze, ale dodał coś nowego. Zdaje
się, że postanowił zmienić cel ataku. Powinieneś o tym wiedzieć.
Powiedział mi, że wynajął kogoś, kto nas obserwuje. Wiedział na
przykład, że uwolniliśmy delfiny. - Przerwała. - I powiedział, że
zamierza je zabić. To ma być moja kara za to, co wydarzyło się w Las
Palmas.
- Już wcześniej groził, że wyrządzi im krzywdę.
- Nie sądzę, żeby tym razem była to czcza pogróżka. On
naprawdę to planuje.
- Nie pozwolimy mu na to. - Kelby spojrzał jej w oczy. - Ale jeśli
zechcesz zabrać stąd Pete'a i Susie, to nie będę się sprzeciwiał.
- Nie byłyby wcale bezpieczniejsze. Zapoluje na nie bez względu
na to, gdzie będą. Prawdopodobnie nawet są bezpieczniejsze na
otwartym morzu, gdzie jest wiele miejsc, w których mogą się ukryć.
Całe setki delfinów pływają tu dookoła, więc jak on zamierza
rozpoznać Pete'a i Susie? Jeśli będziemy w stanie dopilnować, żeby
się nie zbliżył do statku, a sami będziemy strzec Pete'a i Susie jak oka
w głowie, kiedy będą z nami, to powinno chyba wystarczyć. -
Zastanowiła się przez chwilę. - Boże, mam nadzieję, że to wystarczy.
Kelby przytaknął.
- Powiem załodze, żeby obserwowali wody dookoła nas, kiedy
delfiny będą w pobliżu - zaproponował.
- Właśnie miałam cię o to poprosić. - Spojrzała na pięknie
zastawiony stół. - Raczej nie zjem teraz kolacji. Nie jestem w nastroju.
Wyjaśnisz to Billy'emu?
- Mam wyjaśnić, że ten skurwysyn znowu sprawił, że cierpisz?
Ciężko uwierzyć i jeszcze ciężej zrozumieć. - Kelby wstał od stołu. -
Chodź. Wyjdziemy na świeże powietrze. Chyba że wolisz sama
wylizywać swoje rany?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Wcale nie cierpię. Nie dałabym mu tej satysfakcji. Początkowo
słuchanie go było straszne, a teraz, chociaż nadal jest przykre, to
nauczyłam się, jak sobie dawać z tym radę.
Kiedy znaleźli się na pokładzie, Melis podeszła do balustrady i
wzięła głęboki wdech.
- Dobrze mi tu, na zewnątrz. Tak świeżo, czysto i spokojnie.
Kelby milczał przez chwilę, a potem powiedział:
- Odłóżmy kwestię Marinth na jakiś czas. Myślę, że powinniśmy
zająć się teraz Archerem.
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Nie to mówiłeś na wyspie. Jeszcze nie wypełniłam mojej części
umowy, więc Marinth jest pierwsza w kolejności. A potem Archer.
- Zmieniłem zdanie. Mam do tego prawo. Melis pokręciła głową.
- Obiecałam ci Marinth i dotrzymam tej obietnicy.
- Pieprzyć obietnice. Ufam ci przecież. Zastanowiła się nad tym
chwilę, ale jednak zaprzeczyła.
- Gdybyś zaproponował to wcześniej, przed moją dzisiejszą
rozmową z Archerem, natychmiast bym na to przystała. Po tym, co
wydarzyło się w Las Palmas, szaleństwem wydaje się nie uznać
Archera za sprawę priorytetową.
- Ale coś się zmieniło?
- Im wcześniej znajdziemy Marinth, tym prędzej będę mogła
skupić się na znalezieniu jakiegoś niezawodnego sposobu na
zapewnienie bezpieczeństwa Pete'owi i Susie. A to mój główny
problem. Poza tym, Archer sam może się do nas zbliżyć, skoro
zamierza zabić delfiny.
- To prawda. Ale co będzie, jeśli Marinth nie istnieje? Co będzie,
jeśli te tablice są jedyną pozostałością po całym mieście?
- Marinth w pierwszej kolejności - powiedziała stanowczo Melis,
patrząc na Kelby'ego. - Przestań już o tym gadać. Chciałabym zadać ci
ważne pytanie.
- Już nie mogę się doczekać.
- Nie bądź kąśliwy. - Oblizała wargi. - Możemy pójść razem do
łóżka?
Zamarł.
- Teraz? Przytaknęła szybko.
- Jeśli nie masz nic przeciwko...
- Jasne, że nie mam nic przeciwko. Powinnaś to już do tej pory
wiedzieć. Jestem tylko ciekawy. Po tym telefonie od Archera nie
sądziłem, że coś takiego może znaleźć się na szczycie twoich potrzeb.
- Nie rozumiesz. Archer jest obleśny i sprawia, że i ja czuję się
zbrukana. Duszę się od tego. - Uśmiechnęła się z wysiłkiem. - Ale to
wszystko są kłamstwa. Nie jestem wcale zbrukana. Przy tobie nie
czuję się brudna, bo ty jesteś dla mnie oczyszczeniem. Wszystko
między nami jest naturalne i prawdziwe. Czuję się tak, jak wtedy, gdy
pływam z delfinami. Potrzebuję poczuć się tak teraz.
Przez chwilę stał, wpatrując się w nią, a potem wyciągnął rękę i
delikatnie dotknął jej policzka.
- Nie ma nic przyjemniejszego dla mężczyzny niż porównanie go
do zimnych głębin morskich i pary ssaków zamieszkujących je.
- Ale to wyjątkowe ssaki - powiedziała nieśmiało. - I nie będzie
wcale zimno. Obiecuję, że nie będę chłodna. - Przysunęła się do niego
i oparła głowę na jego ramieniu. - Obiecuję ci to.
- Ona jest coraz bliżej, Pennig. - Archer uśmiechnął się
spoglądając w horyzont. - Myślę, że niedługo ją złamię.
- To dobrze - odparł cierpko Pennig. - Chcę zobaczyć, jak cierpi.
- Zobaczysz. W nagrodę za tę ranę, którą ci zafundowała, może
pozwolę ci odwiedzić ją w burdelu, do którego ją wyślę. Nie ma nic
lepszego od seksualnej dominacji, żeby osłodzić karę.
- Nie mam ochoty jej pieprzyć. Ja chcę jej śmierci.
- Brak ci wyobraźni. Śmierć nie jest pierwszym etapem, ale
ostatnim. - Przekrzywił głowę w zamyśleniu. - Ale ona może czuć się
zbyt bezpieczna. Wstrząsnęło nią, kiedy zagroziłem jej delfinom, i
nadal trzeba utrzymywać tę presję na wysokim poziomie. Zrobiła się
pyskata i tym mnie zdenerwowała. Myślę, że czas pokazać jej, że nie
może tak dalej postępować.
- Jak to zrobimy?
Archer sięgnął po słuchawkę.
- Pokażemy jej, że nie ma takiego miejsca na ziemi ani na morzu,
gdzie może czuć się bezpieczna...
Melis nadal spała.
Kelby cicho i ostrożnie wyszedł z łóżka i szybko się ubrał.
Zatrzymał się przy drzwiach. Nie poruszyła się. To było dla niej
nietypowe spać tak długo. Zwykle już od świtu była na nogach i
krzątała się energicznie. A teraz wyglądała jak wyczerpana mała
dziewczynka, rozczochrana i tak piekielnie piękna, że na jej widok coś
ścisnęło go w gardle.
Więc lepiej na nią nie patrzeć. Trzeba zająć się pilnymi sprawami.
Odwrócił się i wyszedł z kabiny.
Na pokładzie spotkał Nicholasa. Nie tracił czasu na szczegółowe
tłumaczenia.
- Archer zatrudnił jakiegoś obserwatora, który jest na tyle blisko,
że wie o tym, że wypuściliśmy delfiny. Zagroził, że je zabije -
powiedział Kelby. - Musimy dowiedzieć się, gdzie jest ten człowiek, i
upewnić, że bardziej się do nas nie zbliży.
- Ocean jest potężny. - Nicholas uśmiechnął się szeroko. - Ale ja
też jestem niemałym facetem. Miałeś nosa, że wziąłeś do współpracy
kogoś tak wyjątkowego jak ja. - Po chwili uśmiech zniknął z jego
twarzy. - Archer dzwonił do Melis?
- Wczoraj wieczorem.
- Sukinsyn. Musimy coś z nim zrobić, i to szybko. Kelby w
zupełności się z nim zgadzał.
- Też tak myślę. Nie tylko musimy znaleźć obserwatora, ale i
statek - zleceniodawcę. Tylko najdyskretniej, jak się da. Nie chcę,
żeby Archer zorientował się, że na niego polujemy.
- Myślisz, że jest na Jolie Filie?
- Prawdopodobnie, skoro stara się zasadzić na Melis. Wilson
powiedział, że jego statek wypłynął z Marsylii tuż przed naszym
wylotem z wyspy Lontany.
- Zamierzamy usunąć Jolie Filie?
- Być może.
Nicholas uśmiechnął się szeroko.
- Dzięki Bogu, nareszcie jakieś przyjemności. To by była
prawdziwa męska gra. Już zmęczyło mnie to niańczenie delfinów.
- Nadal będziemy się nimi opiekować. - Kelby spojrzał na wodę,
gdzie właśnie spod powierzchni wyłoniła się głowa Pete'a. - Miejmy
nadzieję, że odwdzięczą się nam, kiedy razem z Melis zejdziemy pod
wodę na głębokość czterdziestu metrów.
Prawdopodobnie delfiny tylko się z nią bawiły, pomyślała Melis.
Początkowo zdawało się, że mają jakiś cel, ale przez ostatnią godzinę
pływały wokół jaskiń i skał, chowając się co chwila za jakimś
koralowcem. Mogłaby przysiąc, że bawią się w chowanego.
Kelby podpłynął do niej i zasygnalizował, że powinni już
wypłynąć na powierzchnię.
Melis pokręciła przecząco głową i popłynęła za Pete'em. Jeszcze
tylko jedna próba. Delfiny zaprowadziły ich dużo dalej od statku niż
ostatnimi razy. Woda była tutaj bardziej mętna. Melis z trudem
dostrzegała Susie, która płynęła przed Pete'em. Oba delfiny zniknęły
nagle za ogromną skałą.
Melis podpłynęła do krawędzi.
Nie ma śladu Pete'a ani Susie. Rozejrzała się na wszystkie strony.
Kelby podpłynął do niej i potrząsnął dłonią z kciukiem
uniesionym do góry. Był już wyraźnie zmęczony.
Ona także, ale nie zamierzała się poddawać, dopóki nie spróbuje
jeszcze raz odnaleźć delfinów. Kelby mógłby okazać więcej
cierpliwości, kiedy pojawiła się dla niej szansa, pomyślała z
wyrzutem.
Pokazała mu gestem, że nic z tego, i ominęła go.
Pięć minut później nadal nie widziała nigdzie Pete'a ani Susie.
Trudno. Na tym koniec.
Pokazała Kelby'emu, że zaczyna się wynurzać, i powoli
rozpoczęła podróż w kierunku powierzchni.
Zamarła, gdy nagle coś otarło się o jej nogę. Spojrzała w dół i
zobaczyła grzbiet delfina odpływającego od niej. Czy to Susie?
Kelby płynął za nią z bronią na rekiny. Pokręcił głową, jakby
czytał w jej myślach. Nie, to nie był rekin. Dłonią wykonał ruch
przypominający pływanie, który oznaczał delfina.
Ale to nie była Susie ani Pete. Mimo dość mętnej wody Melis
zauważyła, że ten ssak był większy niż jej przyjaciele i płynął
zdecydowanie w kierunku...
O Boże!
Delfiny. Setki delfinów. Jeszcze nigdy nie widziała tak dużej
grupy tych ssaków.
Kelby machał do niej i wyraźnie pytał, czy ma ochotę zostać i
przyjrzeć się temu.
Melis zawahała się, ale potem pokręciła głową i ruszyła w górę.
Parę minut później wypłynęła na powierzchnię i pomachała do
Nicholasa, który czekał w szalupie w pewnej odległości. Nicholas dał
znak, że ją zauważył, i uruchomił motor, żeby do niej podpłynąć.
- A gdzie jest Kelby? - zapytał, kiedy zatrzymał łódź obok Melis.
Sama się nad tym zastanawiała.
- Nie wiem. Był tuż za mną.
Dopiero po dwóch minutach Kelby wreszcie pojawił się na
powierzchni.
Melis odetchnęła z ulgą.
- To by było na tyle, jeśli chodzi o system porozumiewania się
pod wodą - powiedziała z przekąsem, kiedy Nicholas wciągał ją do
łodzi.
- Chciałem przyjrzeć się im z bliska - powiedział Kelby,
wdrapując się do łodzi. - Wszystkie są wielkie, naprawdę wielkie. Czy
samce nie są większe od samic? Czy to możliwe, żeby te wszystkie
delfiny były samcami?
- Nie w tak dużej grupie jak ta. Samce, owszem, podróżują w
oddzielnych grupach, kiedy opuszczą swoje matki, ale my tu mówimy
o grupie ponad stu delfinów.
Kelby wzruszył ramionami.
- Może się mylę co do ich rozmiarów. Nie chciałem rozdzielać
się z tobą na zbyt długo.
- A może masz rację. - Poczuła dreszcz podniecenia na samą
myśl o tym. - Jeśli podgrupa jest tak ogromna, to pomyśl tylko, ile
delfinów może być w głębinach!
- Dlaczego nie chciałaś zostać na dole, żeby im się przyjrzeć?
- Samce mogą być agresywne. Mogłyby wszcząć alarm, otoczyć
nas i zaatakować.
- Dlaczego nie wypływają na powierzchnię?
- Nie mam pojęcia. Mogą mieć jakieś ustalone zachowania.
Może wyłonią się na powierzchnię wiele mil stąd?
- Czy Pete i Susie są z nimi bezpieczne? - zapytał Nicholas.
- Mam nadzieję. Muszą czuć się bezpiecznie. - Wzruszyła
ramionami. - Myślałam, że Pete i Susie bawią się z nami, ale może
one chciały nas przedstawić?
- Trochę czasu by zajęło przedstawienie się takiej ilości delfinów
- powiedział żartobliwie Kelby. - Ale może bym to zniósł.
Melis pokręciła głową wyraźnie coraz bardziej podekscytowana
zdarzeniem.
- Nie sądzę, żebyś dał radę. Delfiny były zaprzyjaźnione z
Marinth. Mieszkańcy Marinth chronili je, więc w naturalny sposób ich
populacja wzrosła. Takie liczby delfinów są czymś bardzo
nietypowym. Byliśmy świadkami czegoś bardzo niezwykłego.
- Ale przecież od tysięcy lat nikt się nimi nie zajmował, nie
chronił - powiedział Kelby, po czym dodał z namysłem: - Chyba, że
raz ustanowiona liczebność populacji utrzymała się na podobnym
poziomie do dnia dzisiejszego.
Melis przytaknęła poruszona.
- A poza tym, tam na dole jest dużo mułu.
- A co to ma do rzeczy? - zapytał Nicholas.
- Jeśli cała wyspa została zalana przez morze, czy nie byłoby w
jej miejscu dużo mułu?
- Według mnie, to ma sens. - Kelby zmarszczył brwi. - Zejdźmy
więc jeszcze raz na dół.
Melis pokręciła głową.
- Jutro. Razem z Pete'em i Susie. Chcę, żeby były przy nas jako
zabezpieczenie. Nie popełniaj tego błędu i nie sądź, że wszystkie
delfiny są takie jak one. Moi przyjaciele od początku się wyróżniali.
W pewnych sytuacjach delfiny potrafią być tak samo groźne jak
rekiny. Możemy się tego tylko domyślać, ale te wszystkie delfiny
mogą mieć trwale zakorzeniony instynkt obronny wobec Marinth.
- Dziwne - powiedział Nicholas. Kelby uniósł brwi zdziwiony.
- Sam uważasz się za szamana, a to delfiny są dziwne?
- Wcale tak nie twierdzę. Ale rzeczywiście to ja mam monopol
na dziwactwo. - Nicholas zawrócił łódź. - Jednak pozwolę sobie
zachować moje prawo do pozostawania na powierzchni wody,
podczas gdy wy zabawiacie się z delfinami. Dzięki Melis już miałem
pewne niezapomniane doświadczenie z Pete'em i Susie. Nie mam
ochoty na bycie poniżonym przez setkę kolejnych delfinów.
Po dwóch godzinach, odkąd wrócili na pokład Triny, pojawiły się
Pete i Susie.
- Nic im chyba nie jest. - Melis przyglądała się im badawczo,
kiedy podpłynęły do burty i zaczęły głośno klekotać. - Żadnych
obrażeń. Wyglądają normalnie.
- To dobrze. - Z tonu głosu Kelby'ego można było
wywnioskować, że jest czymś zajęty. - Zastanawiałem się nad czymś.
Może jutro nie będziemy schodzić na dół z delfinami.
- Co? - Odwróciła się do niego. - Dlaczego? Już dzisiaj chciałeś
tam wracać.
- A ty powiedziałaś, że delfiny mogą być agresywne. Dajmy
szansę technologii, żeby ocenić, czy warto schodzić w tym miejscu.
Melis westchnęła.
- Ptak dodo?
- Zapłaciłem górę pieniędzy za tego dodo. Jeden dzień. To nie
zrobi nam różnicy. Możemy za to dowiedzieć się, czy na dnie oceanu
w tym miejscu jest coś niezwykłego.
- I może się okazać, że niczego się nie dowiemy. - Tak to już jest
z mężczyznami, którzy poddają się czarowi technologii, pomyślała i
wzruszyła ramionami. - Myślę, że jeden dzień nie zrobi różnicy po
tylu tysiącach lat. W porządku. Wypróbujmy dodo. - Zauważyła, jak
Nicholas wskakuje do łodzi. - A dokąd on się wybiera?
- Na mały rekonesans. Nie chcemy dać się zaskoczyć Archerowi.
Była tak zajęta delfinami, że kompletnie zapomniała o Archerze.
Z całego serca pragnęła, żeby ten stan stał się dla niej permanentny.
- To prawda. Nie chcemy, żeby Archer nas zaskoczył.
Złote ornamenty.
Odgłos bębnów.
Kafas.
Usiadła gwałtownie na łóżku, a jej serce kołatało jak szalone.
- Wszystko w porządku? - Kelby nie spał. - Zły sen? Kiwnęła
tylko głową i opuściła nogi z łóżka.
- Idę na pokład - powiedziała, biorąc szlafrok. - Potrzebuję
świeżego powietrza.
Kelby także wstał z łóżka.
- Pójdę z tobą.
- Nie musisz.
- Owszem, muszę. - Zarzucił na siebie szlafrok. - Chodź.
Pooddychamy sobie głęboko, a potem zejdziemy razem do kuchni i
zrobimy kawę.
- Nic mi nie jest. Nie ma potrzeby...
Ale on nie słuchał. Melis odwróciła się i wyszła z kabiny. Noc
była chłodna i lekki wiatr rozwiewał jej włosy, kiedy stała oparta przy
balustradzie.
- Miło tu - powiedział Kelby, podchodząc do niej. - Ten sam sen?
- Tak. Kafas. W zasadzie spodziewałam się tego. Zbliżamy się do
Marinth i nie mogę przestać o tym myśleć.
- Mógłbym spróbować teraz sam go szukać. Pete i Susie już się
ze mną oswoiły.
- Nie.
- Dlaczego?
Pokręciła ze znużeniem głową.
- Nie wiem. - Zaczęła się nad tym głębiej zastanawiać. - A może
i wiem. To jedna z tych rzeczy, które ukrywałam przez lata. Byłam tak
samo podekscytowana jak Phil, kiedy po raz pierwszy pomyśleliśmy,
że odkryliśmy Marinth. Potem pozwoliłam, żeby Kafas zatruł to
uczucie. Nie powinnam była na to pozwalać. Do diabła, przecież
mężczyźni zawsze na przestrzeni wieków byli okrutni wobec kobiet.
W średniowieczu na przykład zbierały się rady wysoko postawionych
mężczyzn, które ustalały, czy kobiety są zwierzętami, czy ludźmi.
Jedyny powód, dla którego zdecydowano wówczas, że kobiety są
jednak ludźmi, był taki, że nie chcieli zostać oskarżeni o zoofilię. Ale
kobietom i tak udało się przetrwać nawet takie czasy i
wywalczyłyśmy sobie niezależność.
Kelby uśmiechnął się.
- Ponieważ nauczyłyście się sobie z tym radzić.
- Właśnie. - Spojrzała na niego. - Więc dam ci twój Marinth i
lepiej, żebyś znalazł tam coś naprawdę wspaniałego. Tak wspaniałego,
żeby wynagrodziło tym wszystkim kobietom, które nie potrafiły lub
nie miały możliwości obronić się przed przeklętymi męskimi
szowinistami.
- Zrobię, co w mojej mocy. - Położył dłoń na jej dłoni, opartej na
balustradzie. Była ciepła i ten kontrakt sprawił mu przyjemność. -
Gotowa na kawę?
- Jeszcze nie. Potrzebuję trochę czasu. - Ale paniczny strach już
mijał, co zauważyła z pewnym zaskoczeniem. Zwykle dojście do
siebie po takim śnie zajmowało jej o wiele więcej czasu. Wbiła wzrok
w morską toń. - Archer nie zadzwonił po raz drugi tego wieczoru. To
mnie martwi.
- I pewnie o to mu chodzi. Wygląda na to, że tortury psychiczne
opanował do perfekcji.
- To straszny człowiek i musi nienawidzić kobiet. - Skrzywiła
się. - Założę się, że w średniowiecznej radzie głosowałby za tym, że
kobiety są zwierzętami.
Kelby zaśmiał się.
- Bez wątpienia.
Śmiali się z Archera. Świadomość tego zaskoczyła ją. To
sprawiało, że Archer stawał się mniej groźny, mniej przerażający.
- To tylko złośliwy, mały człowieczek - powiedział Kelby,
przyglądając się jej profilowi. - Możemy go pokonać.
Melis skinęła i uśmiechnęła się z wysiłkiem.
- Jasne, że możemy. Teraz już jestem gotowa na tę kawę. -
Odwróciła się i ruszyła do kuchni. - Ja zrobię. Już wystarczająco się
poświęciłeś, wysłuchując mojego wykładu na temat wyzwolenia
kobiet.
- Prawisz kazanie nawróconemu. W moich doświadczeniach z
kobietami nie zdarzyło mi się trafić na żadną słabość z ich strony.
Raczej to ja próbowałem przetrwać.
No tak. Jego matka i babka. Nagle wezbrał w niej gniew, kiedy
pomyślała sobie, że jako dziecko był przedmiotem rozgrywki
pomiędzy tymi dwiema kobietami.
- Jedną rzeczą jest niezależność, a czym innym jest zwykłe
kurestwo. - Zmarszczyła czoło. - I nie uważam za dobry pomysł tego,
że nazwałeś swój statek „Trina". Wiem, że to rodzaj żartu, ale ona nie
powinna zajmować nawet takiego miejsca w twoim życiu.
- Jesteś zła?
- Jestem. - Zła, pełna troski i przerażona tym, że tak się czuła.
Wzięła głęboki oddech. - A dlaczego nie? Byłeś dla mnie miły.
Zwykle jedynie delfiny dotrzymują mi towarzystwa, kiedy miewam
nocne koszmary.
- I znowu wracamy do tematu. Jestem tylko substytutem Pete'a i
Susie. - Otworzył przed nią drzwi do kuchni. - Taki mój los -
powiedział z westchnieniem.
Melis zatrzymała się w drzwiach.
- Nie jesteś substytutem... Nie potrzebowałam Pete'a ani Susie.
Nawet, kiedy byłam z nimi po takim koszmarze, czułam... Nadal
odczuwałam w sobie pustkę. Ale tej nocy czuję się inaczej, lepiej. -
Jąkała się, gdyż prawdopodobnie mówiła rzeczy, których on nie chciał
słyszeć. Szybko minęła go w drzwiach i podeszła do kawiarki stojącej
na blacie. - To wszystko. Chciałam ci tylko powiedzieć, że sądzę, że
ty na takiej radzie nie głosowałbyś za tym, że kobiety to zwierzęta. I
zrobiłbyś to z właściwych pobudek.
- Jestem ci za to wdzięczny - powiedział łagodnie.
- I powinieneś. - Spojrzała na niego. - Gdzie w tym kuchennym
królestwie znajdę puszkę z kawą? Spodziewałam się, że będzie... -
Nagle przerwała. - Dlaczego tak mi się przyglądasz?
- Jak? - Odwrócił od niej wzrok. - Och. To pożądanie. Zwykłe,
niczym niepodszyte pożądanie. - Usiadł przy stole.
- Ale postaram się powstrzymać, kiedy będziesz przygotowywała
nam kawę. Jest na najwyższej półce po twojej lewej stronie.
- Jesteśmy jakąś milę od miejsca, gdzie widzieliśmy tamtą grupę
delfinów. - Kelby opuścił mostek i zszedł na główny pokład do
miejsca, gdzie zamontowane zostało urządzenie.
- Zaraz przekonamy się co do naszego dodo.
Żółty sonar ciągnął się za statkiem, a jego wielkie ramiona
wyglądały jak skrzydła pelikana.
- To prawda. - Mimo wątpliwości, nawet Melis zaczynała
odczuwać ekscytację. Spojrzała na ekran urządzenia. - Chyba dobrze
działa. Może technologia zatriumfuje?
- Lepiej, żeby tak się stało. Marynarka wojenna zdarła ze mnie
fortunę za tego dodo. - Pokręcił głową z niesmakiem. - No i proszę.
Przez ciebie i ja go tak nazywam.
- Może nie jesteś wcale takim fanem technologii, jak myślałeś? -
Nicholas przechylił się przez barierkę. - To coś naprawdę wygląda
idiotycznie. Może chcesz, żebym wykorzystał swoje czary, żeby
tchnąć w niego ducha?
- Nie, dziękuję - odparł Kelby. - Tylko tego nam trzeba, żeby
twoje zaklęcia wywołały jakąś katastrofę.
- Zaklęcia? Ja raczej myślałem o przyczepieniu płyty cd Steviego
Wondera do szyi naszego dodo.
Melis stłumiła wybuch śmiechu.
- Świetny pomysł. Chociaż wolałabym Arethę Franklin.
- Bardzo zabawne - powiedział cierpko Kelby. - Jesteśmy nad
naszym miejscem. Zaraz się przekonamy, kto miał... O cholera!
Melis spojrzała na dodo.
- O Boże!
Nicholas zaczął się głośno śmiać.
Nagle znikąd pojawił się Pete, który z całych sił staranował sonar.
Dodo zabujał się w tę i z powrotem, zanim wrócił do właściwego
ustawienia.
Kelby klął na głos.
- Zabierz go stąd! On próbuje zatopić nasz sprzęt!
Melis obawiała się, że Kelby ma rację. Pete co prawda odpłynął
do Susie, ale to tylko kwestia czasu, kiedy wróci, żeby ponownie
uderzyć w sonar.
- Pete, nie! - zawołała i dmuchnęła w swój gwizdek. Delfin
jednak ją zignorował. Zataczał koła, czekając na odpowiedni moment.
Znowu gwizdnęła na niego.
Nicholas tak się śmiał, że aż musiał przytrzymywać się barierki.
- Wygląda jak byk szykujący się do ataku na matadora.
- Nicholas, zabiję cię - wycedził przez zęby Kelby. - Po jaką
cholerę on to robi?
- Nie wiem. Bo sonar wygląda jak ptak? Może jest
zdezorientowany? Może myśli, że to jakiś dziwny rodzaj delfina albo
rekina? Albo to kwestia walki o terytorium? - Melis nie mogła się już
dłużej powstrzymać od śmiechu. - Wybacz, Kelby. Wiem, że to cenne
urządzenie...
- Przestańcie się śmiać!
Melis bardzo się starała powstrzymać. Pete walnął dodo raz
jeszcze, aż sonar zawirował wokół własnej osi.
- Jezu! - I wtedy nawet Kelby zaczął się śmiać. - A niech to
diabli. Zatop go, ty zbzikowany ssaku!
- Nie. - Melis otarła łzy z policzków. - Musimy uratować tego
biednego, głupiego dodo. - Zdjęła mokasyny. - Pędzę z prędkością
błyskawicy... - Wskoczyła do wody i ruszyła w stronę dodo. -
Trzymaj się! Uratuję cię!
- Nie uratujesz niczego ani nikogo, jeśli nie przestaniesz się
śmiać! - Kelby znalazł się w wodzie obok niej. - Zapamiętam to sobie.
- Czy to groźba? Nie wiedziałam, że Pete się tak zirytuje.
- Nie, to stwierdzenie. Po raz pierwszy widziałem cię śmiejącą
się do rozpuku. Podobało mi się. - Wyprzedził ją. - Jak mamy
powstrzymać Pete'a od taranowania dodo?
- Nie mam pojęcia. Będziemy płynąć obok, żeby pokazać mu, że
to przyjaciel? - Pomysł był tak idiotyczny, że znowu zaczęła zanosić
się śmiechem. - Zagrodzimy mu drogę i będziemy go straszyć? - To
nie było już takie śmieszne. - Może wykorzystamy Susie, żeby
odciągnęła jego uwagę? Coś wymyślimy.
- Mam nadzieję. - Kelby rzucił mordercze spojrzenie w stronę
Triny. - Bo widzę, że Nicholas ma zbyt duży ubaw z tej sytuacji.
Ponad godzinę zajęło im przekonanie Pete'a, żeby przestał
taranować sonar. Melis próbowała wszystkiego, od wiszenia samej na
dodo, po nakłanianie Susie, żeby pływała obok. Pete był jak zwykle
uparty, niczym osioł, i nie zamierzał się poddać. W końcu Nicholas
podpłynął szalupą do dodo i zaczął rzucać Pete'owi i Susie ryby, aż
wreszcie samiec skojarzył sonar z czymś przyjemnym.
- I znowu na odsiecz przybył dostawca ryb - powiedział
Nicholas, pomagając Melis wejść do łodzi. - Zamierzałem przynieść
płytę Steviego Wondera. Znasz takie stwierdzenie: Muzyka łagodzi
obyczaje?
- Jasne - powiedział z przekąsem Kelby. - Mam wrażenie, że
Melis się nie spodoba, że nazywasz Pete'a dzikim. On po prostu nie
zrozumiał sytuacji.
- Tak czy siak, ryby lepiej zdały egzamin - stwierdził Nicholas.
Spojrzał na delfiny bawiące się w wodzie. - Zdaje się, że Pete
zapomniał już o groźnym dodo. Myślicie, że sprzęt przetrwał ataki?
- Powinien być bardzo wytrzymały - powiedział Kelby. -
Zobaczymy, jak wrócimy na pokład i sprawdzimy wszystkie
instrumenty.
Kiedy znaleźli się na pokładzie, okazało się, że zielona kontrolka
na sonarze nadal świeci.
- Wielkie nieba, to żyje! - mruknął Nicholas. - Ten dodo nie jest
wymarłym egzemplarzem. Melis, uratowałaś go.
- Może już pójdziesz stąd i powiesz Billy'emu, żeby przygotował
dla nas lunch? - powiedział Kelby, wpatrując się w panel sterowania. -
A potem przynieś nam ręczniki.
- Próbujesz się mnie pozbyć? Najpierw dostawca ryb, a teraz
majtek? - Nicholas odszedł, zrzędząc pod nosem. - Ale musicie mi
przyrzec, że kiedy mnie nie będzie, nie zrobicie niczego, co mogłoby
mnie rozbawić.
- Jestem zaskoczona, że nadal działa. - Melis podeszła do sonaru.
- Mówiłeś, że to bardzo czuły sprzęt.
- Sam monitor i system przetwarzania sygnałów na obraz jest
bardzo czuły, ale obudowa jest pancerna, jak w czołgu i powinna
znieść większość wstrząsów. - Kelby pochylił się i wcisnął przycisk. -
Nawet takich, jak te spowodowane przez delfina próbującego zatopić
sonar.
- Sugerujesz, że nie ocaliłam dodo?
- Boże broń. Nie śmiałbym. Byłaś szybsza od błyskawicy...
- Obszedł sprzęt dookoła i zatrzymał się przed wykresem
graficznym.
- Tylko że nadeszła niewielka pomoc ze strony... A niech mnie!
- Co jest? - Podeszła do Kelby'ego i spojrzała na wykres.
- Coś widzisz?
- Przez cały czas, kiedy staraliśmy się obronić dodo przed
Pete'em, byliśmy nad tym miejscem.
Wskazał postrzępiony fragment wykresu.
- Tam na dole coś jest. - Sięgnął po resztę wydruku. - Poza
paroma minutami, kiedy dodo wirował wokół własnej osi, sonar
pokazuje te same anomalie dna morskiego. Wyżej i dalej na zachód.
- Podniecasz się, a to może być kolejne...
- To może być główna wygrana! - Kelby nie odrywał oczu od
wykresu. - Melis, idź na dół i przebierz się. Zabierzemy dodo na małą
przejażdżkę na zachód i zobaczymy, co nam pokaże.
Dwie mile na zachód poszarpane linie na wykresie wyostrzyły
się.
Milę dalej zobaczyli delfiny.
Setki delfinów. Niezliczone ilości gładkich ciał lśniących srebrem
w popołudniowym słońcu. Bawiły się i wyskakiwały ponad
powierzchnię wody z wdziękiem i radością. Wolne stworzenia.
- Mój Boże - szepnęła Melis. - Jak to widzę, nasuwa mi się
skojarzenie z początkiem świata.
- Last Home? - zapytał Kelby.
- Być może - odparła Melis. Widok delfinów budził grozę i
zachwyt. Nie mogła oderwać od nich oczu. Promienie słońca
przefiltrowane przez szaroniebieskie chmury dotykały powierzchni
morza, rozświetlając ją złotym blaskiem. Delfiny, które widzieli w
głębinach morskich, zrobiły na niej wrażenie, ale ten widok był
niewiarygodny. Melis czuła, jak ściska się jej gardło z ogromnych
emocji. - Myślę, że przekonamy się o tym jutro, kiedy zejdziemy na
dół z Pete'em i Susie.
- Jeśli pozostałe delfiny pozwolą nam się zbliżyć.
- Nie musimy używać Pete'a i Susie - powiedziała, nie patrząc na
Kelby'ego. - Mógłbyś zdobyć batyskaf albo jakiś inny zaawansowany
sprzęt podwodny.
- Nie. Nie chcę. To nie byłoby to samo. Nie chcę być otoczony
stalową klatką, kiedy po raz pierwszy zobaczę Marinth.
Uśmiechnęła się.
- Chodzi o sen?
- Owszem. - Nagle odezwał się drżącym z podniecenia głosem: -
Na Boga, Melis, to tutaj!
- Mam taką nadzieję.
Był taki szczęśliwy. Cała twarz mu promieniała i na ten widok
Melis poczuła ciepło rozpływające się po jej ciele. Nie mogła dzielić z
nim jego snu, ale mogła dzielić jego radość. To uczucie ogarnęło ją
całkowicie. Zbliżyła się do Kelby'ego i wzięła go za rękę. Spojrzał na
nią badawczo.
- To nic ważnego - powiedziała i uśmiechnęła się do niego. - Ja
tylko chciałam cię dotknąć.
- Dla mnie to jest coś ważnego.
- Nie teraz. - Odwróciła wzrok w stronę morza i delfinów, które
były integralną jego częścią i łączyły się z nim w niekończącym się
cyklu życia i stworzenia. - Nie tutaj. Ale cieszę się.
- Nasz obserwator używa jednokadłubowej łodzi motorowej
długiej na 7,6 metra - powiedział Nicholas, kiedy wrócił na Trinę tej
nocy. - W zasadzie może być dwóch obserwatorów.
- Dwóch?
- Widziałem inną motorówkę w pewnej odległości od tej, ale
odpłynęła, zanim zdążyłem się zbliżyć. To by miało sens, że jest ich
dwóch, jeśli chcą prowadzić całodobową obserwację.
- Widzieli cię?
- Nie wiem. Ale to nic takiego, jeśli mnie widzieli. W końcu to
normalne, że chcemy prowadzić własną obserwację. - Nicholas
zmarszczył czoło. - Nie wydaje mi się, żebym kogokolwiek
wypłoszył. Tamta łódź ma taką samą moc jak twoja, Jed. Gdyby dać
jej fory na starcie, to jej nie dogonisz.
- Możesz popłynąć za jedną z tych łodzi aż do Jolie Filie?
- Może. Ale i tak zacznę własne poszukiwania. Wypłynę, jak
tylko wrócicie z nurkowania pod koniec dnia.
W zamulonej wodzie Melis ledwo widziała Pete'a i Susie
płynących przed nią.
Nici z wykorzystania ich jako zabezpieczenia, pomyślała ponuro.
Od samego początku tego dnia delfiny praktycznie ignorowały ją i
Kelby'ego w głębinach morskich.
Nie, to nieprawda. Płynęły w konkretnym celu. Miały jakieś
zamiary i wyraźnie dokądś zmierzały. Zachowywały się tak samo jak
tamtego dnia, kiedy Melis wyczuwała, że gdzieś ją prowadzą. Kiedy
dzisiaj spostrzegła takie samo zaangażowanie delfinów, wypełniło ją
to nadzieją.
Kelby, który płynął przed nią, zawrócił i pokręcił znacząco
głową.
Coś było nie tak?
Zrobił ruch dłonią wskazujący na coś płynącego w wodzie.
Rekin?
I wtedy sama je zobaczyła. Delfiny. Grupa tak samo liczna jak ta,
którą widzieli wczoraj po południu.
I to zaledwie parę metrów od nich. Kłębiąca się masa delfinów
wprost onieśmielała swoim ogromem.
Jeden z samców wyraźnie zainteresował się ich obecnością i nie
było to przyjazne zachowanie z jego strony.
O, nie!
Samiec uderzył mocno Kelby'ego, a potem ruszył wprost na
Melis.
Kelby odbezpieczył broń na rekiny.
Ale Melis dała mu znak, żeby się wstrzymał. W następnej
sekundzie samiec uderzył ją w klatkę piersiową.
Co za ból!
Po chwili delfin odpłynął.
Ale mógł w każdej chwili wrócić, i to z posiłkami.
Kelby dawał jej sygnały, żeby się wynurzyli.
Być może była to rozsądna decyzja. Równie dobrze mogli wrócić
tu jutro, po tym, jak rozpracują sposób na...
Pete i Susie wróciły do niej.
Pete zaczął pływać dookoła niej i Kelby'ego, zataczając ochronne
koła, podczas gdy Susie płynęła w pobliżu Melis.
Melis wyciągnęła rękę i pogłaskała samicę po nosie. W samą porę
wróciłaś, młoda damo, pomyślała.
Jakby w odpowiedzi, Susie zbliżyła się i otarła o Melis.
Melis zawahała się, ale w końcu dała znak Kelby'emu, żeby
płynęli dalej.
On zaczaj protestować, ale wreszcie wzruszył ramionami i ruszył
przodem.
Czy Pete i Susie zostaną z nimi?
I, jeśli tak się stanie, czy sprawi to jakąkolwiek różnicę
pozostałym delfinom?
Melis płynęła powoli w kierunku grupy delfinów.
Pete nie ustawał w zataczaniu kręgów, a Susie trzymała się blisko
lewego boku Melis.
I w końcu znaleźli się w samym środku wielkiej masy delfinów.
To było niesamowite.
I przerażające.
Proszę, nie zostawiajcie nas, chłopaki, modliła się w duszy Melis.
Pete i Susie towarzyszyły im nadal.
Jakaś samica oderwała się od grupy i podpłynęła w ich stronę.
Pete natychmiast zbliżył się do niej i zmusił ją do wycofania się.
A potem wrócił do poprzedniego okrążania Kelby'ego i Melis.
Dziesięć minut później delfiny powoli zaczęły tracić
zainteresowanie intruzami.
Po kolejnych pięciu minutach Pete zaczął zataczać coraz szersze
kręgi, jakby wyczuwał, że robi się bezpieczniej. Lecz nadal on i Susie
towarzyszyli nurkom podczas ich powolnego przedzierania się przez
potężną grupę delfinów.
Wreszcie przebili się na drugą stronę tej masy i przepłynęli przez
jakąś grotę, a potem dalej za Pete'em i Susie z powrotem na otwarte
morze.
Ale niczego nie zobaczyli.
Woda była zamulona, ale wystarczająco czysta, żeby zobaczyć
dno. Widać było jedynie muł. Żadnych kolumn ani śladów antycznego
miasta, tylko muł.
Kelby będzie zawiedziony, pomyślała Melis.
Ale on nie okazywał żadnych oznak rozczarowania. Energicznie i
zdecydowanymi ruchami popłynął głębiej, by sprawdzić dno.
Rozejrzał się dookoła, szukając czegoś, a potem odwrócił się i
przypłynął z powrotem do niej, po czym pokazał kciukiem, że pora się
wynurzyć.
Kelby nie odezwał się słowem do czasu, kiedy znaleźli się z
powrotem na pokładzie Triny, ale Melis wyczuwała, że jest
podekscytowany.
- Myślę, że to jest to miejsce - odezwał się do Nicholasa, który
pomagał im zdjąć butle tlenowe. - To Marinth. Jestem prawie pewny,
że to właśnie tu.
Melis popatrzyła z powątpiewaniem.
- Ja widziałam jedynie muł.
- Ja też, dopóki nie podpłynąłem bliżej. Zauważyłem fragmenty
metalu wystające z mułu. Mówiłaś, że tablice są wykonane z brązu,
prawda? Może wykorzystywali metal do wyrobu także innych rzeczy?
- Mikrofalówek i pralek - podpowiedział Nicholas. Kelby
zignorował jego żart.
- Nie dowiemy się, dopóki nie odkopiemy Marinth spod tego
mułu.
- Zakładając, że to jest Marinth, a nie pozostałości po drugiej
wojnie światowej. - stwierdził Nicholas. - A nie masz takiej pewności.
- Ale będę miał dowód, kiedy zejdę tam na dół raz jeszcze i
przyniosę jakiś kawałek metalu na powierzchnię. Chcę, żebyś
zanurkował ze mną, jak tylko uzupełnię butlę tlenem.
- A już myślałem, że nigdy mnie o to nie poprosisz - powiedział
Nicholas.
- Nie - zaprotestowała Melis. - Ja z tobą wrócę. Kelby spojrzał na
nią.
- Nie wiemy, czy grupa delfinów będzie nadal tak tolerancyjna
jak wtedy, gdy pojawiły się przy nas Pete i Susie - powiedział Kelby.
- W takim razie będziemy znowu potrzebować ich pomocy. A
one nie znają tak dobrze Nicholasa.
- Zdaje mi się, że znają mnie lepiej, niż miałbym na to ochotę -
stwierdził z przekąsem Nicholas.
- Ja z tobą zejdę - powtórzyła Melis. - Ktoś musi zostać na
pokładzie na wypadek, gdybyśmy mieli jakieś problemy z
ekwipunkiem. Nicholas będzie mógł się włączyć, kiedy upewnimy
się, że to jest właściwa lokalizacja, a delfiny nas tolerują.
Kelby zawahał się.
- A co z twoimi żebrami?
- Obolałe, ale i tak popłynę.
Kelby spojrzał na Nicholasa i wzruszył ramionami.
- Ona popłynie.
Podczas kolejnych dwóch zanurzeń wyciągnęli na powierzchnię
jedynie jakieś skorupy z brązu i innych niezidentyfikowanych metali.
Za trzecim razem Kelby wyłowił długi, wąski cylinder wykonany
z tego samego metalu.
Cała załoga czekała, aż Melis i Kelby wejdą na pokład ze
znaleziskiem.
- Macie coś ciekawego? - Nicholas zbliżył się do siatki z
przedmiotami. - Nie wyglądają na skorodowane. To brąz?
- To jakiś stop metali. - Kelby przyklęknął obok cylindra. - I nie
wygląda mi to na część łodzi podwodnej z drugiej wojny światowej.
Melis, chodź do mnie.
Ona stała już przy nim.
- Co takiego?
- Spójrz na ten napis na krawędzi cylindra.
Melis wydała stłumiony okrzyk. Nie zauważyła wcześniej tych
małych znaków.
- To hieroglify? - zapytał Kelby. - Takie same jak na tablicach?
Skinęła głową.
- Wyglądają tak samo.
- A niech mnie! - Kelby uśmiechał się szeroko. - Wiedziałem.
Znaleźliśmy go!
Radość ogarnęła całą załogę.
- Billy, idź po szampana. - Kelby nadal oglądał cylinder.
- Ciekawe, co to takiego?
- Pojemnik na przyprawy? - Nicholas wskazał na jeden z
hieroglifów. - Założę się, że to oznacza ostrą paprykę.
Kelby zaśmiał się.
- Do diabła, może i masz rację. A ja staram się przypisać temu
jakieś głębsze znaczenie. Zdaje się, że jestem trochę oszołomiony.
- To ja może pójdę pomóc Billy'emu wybrać szampana. To musi
być bardzo dobry rocznik, żeby pasował do takiej okazji - powiedział
Nicholas. - Myślę, że masz prawo być trochę oszołomiony.
Gratulacje, Jed.
- Dzięki. - Kelby spojrzał na Melis. - I tobie też dziękuję.
Pokręciła głową.
- Nie musisz mi dziękować. Obiecałam ci to. Naprawdę uważasz,
że to jest wystarczający dowód?
- Myślę, że jesteśmy już bardzo blisko. Jeśli jutro wydobędziemy
więcej przedmiotów to będziemy mieli pewność, że to jest to.
- A co później?
- Zadzwonię wtedy do Wilsona i wyślę go do Madrytu, żeby
zdobył dla mnie zezwolenie na wydobycie i wszystkie inne konieczne
dokumenty, które zapewnią mi wyłączność na prace na tym obszarze.
W innym wypadku, jeśli zdarzyłby się jakiś przeciek informacji,
mielibyśmy tu pełno łodzi poszukiwaczy skarbów.
- Dużo czasu zajmie mu załatwienie tego?
- Nie, jeśli będzie umiał odpowiednio posmarować. Wilson jest
w tym ekspertem. - Uśmiech zniknął z jego ust. - Nie zapomniałem o
Archerze. Daj mi jeszcze jeden dzień, Melis. Tylko tyle potrzebuję.
- Nie naciskam. - Uśmiechnęła się smutno. - Chciałabym
zapomnieć o Archerze. Ale nie mogę. On mi na to nie pozwoli.
Zresztą, sama sobie na to nie pozwolę. - Przerwała z namysłem.
- Marinth nie wygląda tak, jak się tego spodziewałeś, prawda?
Sama myślałam, że będą jakieś popękane kolumny, ruiny, a nie tylko
muł.
- Kiedy byłem chłopcem, śniły mi się łukowate drzwi
prowadzące do pięknego, zaginionego miasta - odpowiedział Kelby.
- Ale nie wydajesz się zawiedziony.
- To był sen. A to jest rzeczywistość, a rzeczywistość jest zawsze
bardziej ekscytująca. Możesz wziąć ją do ręki i dotknąć.
- Wzruszył ramionami. - Może wtedy był mi potrzebny tamten
sen, ale teraz już nie. - Uśmiechnął się szeroko. - A kto wie, co jest
pod mułem? Może i znajdą się tam łukowate drzwi? - Wziął ją pod
rękę. - Chodź, przebierzemy się w coś suchego i wypijemy szampana.
Była sama w łóżku.
Melis spojrzała na zegar. Kilka minut po trzeciej, a Kelby rzadko
wstawał wcześniej niż o szóstej.
Chyba że coś było nie w porządku.
Delfiny.
Usiadła na łóżku i sięgnęła po szlafrok. Parę chwil później
wchodziła już po schodach na górny pokład.
Kelby stał przy balustradzie z głową uniesioną do góry i
wzrokiem wbitym w nocne niebo.
- Kelby?
Odwrócił się i uśmiechnął do niej.
- Chodź tu do mnie.
Wszystko było w porządku. Nie byłby w stanie się uśmiechać tak
jak teraz, gdyby coś było nie tak. Podeszła do niego.
- Co tu robisz?
- Nie mogłem spać. Czuję się jak dziecko w Wigilię. - Objął ją
ramionami. - Za parę godzin będę mógł otworzyć swoje prezenty.
Na jego twarzy malowało się takie samo podniecenie jak wtedy,
gdy znalazł cylindryczny pojemnik z brązu.
- Może okazać się, że nie będą już tak wspaniałe jak ten, który
rozpakowałeś dzisiaj.
- A może będą lepsze? - Odwrócił wzrok na niebo. - Wiesz, że
ten metal jest dziwny. Zastanawiałem się, czy to nie... meteoryt.
Zaśmiała się.
- A może został przywieziony przez kosmitów?
- Cóż, wszystko jest możliwe. Kto by przypuszczał, że
społeczeństwo sprzed tysięcy lat mogło być tak zaawansowane? -
Przytulił ją do siebie mocniej. - A to wszystko czeka na nas, Melis. Te
wszystkie cuda.
- Cuda?
- Tak, cuda. Tak mało cudownych rzeczy pozostało na świecie.
Jedynie dzieci nadal potrafią je dostrzegać, ale tracą tę umiejętność z
wiekiem. Ale od czasu do czasu zdarza się w naszym życiu coś
takiego, co przypomina nam, że jeśli otworzymy szeroko oczy i
wysilimy się trochę, to będziemy mogli znów to dostrzec.
Kiedy podniosła na niego wzrok, poczuła, jak coś ściska ją w
gardle. O czym on mówił?
- Co masz na myśli? Co jest tam w dole?
- Hepsut nie był zbyt dokładny w opisach. Nie mogę się
doczekać, kiedy wreszcie wezmę do rąk te tablice. Mogą naprowadzić
mnie na to, gdzie szukać i czego się spodziewać.
Zaśmiała się.
- Nie chcesz wiedzieć, czego się spodziewać. To by ci zepsuło
niespodziankę.
- Masz rację. Umknęłaby jakaś część magii. A magia jest bardzo
ważna. - Spojrzał na Melis. - Już późno. Nie musisz tu ze mną stać.
Jestem taki pobudzony, że tej nocy już chyba nie zasnę.
Chciała z nim zostać. Była pewna, że i on tego chce. A bycie przy
nim w tej chwili triumfu miało w sobie własną magię.
Magia i cud.
- Nie jestem śpiąca. Wspominałeś coś o łukowatych bramach.
Jeśli takowe istniały, jak myślisz, jak powinny wyglądać?
Odwrócił spojrzenie w morze.
- Powinny być rzeźbione w skomplikowane wzory. Może nawet
ozdobione macicą perłową i złotem. A kiedy się przez nie przejdzie,
widać będzie ulice miasta wyznaczone z perfekcyjną symetrią. Układ
ulic będzie podobny do układu szprych w kole, wszystkie drogi będą
prowadziły do świątyni w centrum miasta.
- Wczoraj w nocy znalazłem Jolie Filie - powiedział szeptem
Nicholas, podając Kelby'emu butlę tlenową następnego ranka. - Stoi
oddalony jakieś trzydzieści mil na południe od nas.
Kelby spojrzał na niego.
- Dobrze mu się przyjrzałeś?
- Jest duży. Elegancki. Prawdopodobnie szybki. I pełno na nim
strażników. Przez ten krótki czas, kiedy tam byłem, naliczyłem
czterech ludzi na pokładzie. Archer nie lubi niespodzianek. - Przerwał.
- A kiedy odpływałem, widziałem straż przybrzeżną, która
przypłynęła do Jolie Filie i wchodziła na pokład.
- W celu rewizji?
- To wyglądało na przyjacielską wizytę.
- Łapówka?
- Moim zdaniem, tak.
- Czyli musimy zrezygnować z pomocy z zewnątrz.
- Żadna strata. Oni często bardziej przeszkadzają, niż pomagają.
- Dobra robota, Nicholas.
- Zrobiłem to, o co mnie prosiłeś. Teraz będziemy mieli coś do
rozpracowania. Nawet jeśli ta sprawa nie jest jeszcze na szczycie
naszej listy. - Uśmiechnął się i odszedł, żeby pomóc Melis przy
ekwipunku. - Powodzenia tam na dole, Jed.
Następnego ranka Kelby i Melis wyciągnęli cztery siatki pełne
artefaktów z dna oceanu. Niektóre z nich były przeciętne lub nie do
rozpoznania, ale jedna rzecz wprawiła Kelby'ego w euforię.
- Melis! - Ostrożnie wziął do ręki przedmiot. - Popatrz na to.
Melis podeszła bliżej.
- Co to...
To był kielich. Złoto, z którego był wykonany, zmatowiało, a
rubiny i lapis, którymi był ozdobiony, częściowo ściemniały od
przebywania w mule, lecz jako całość było to wspaniałe dzieło rąk
ludzkich.
Lecz nie dlatego widok tego przedmiotu tak ją zahipnotyzował.
Wyciągnęła rękę i delikatnie dotknęła krawędzi kielicha. Tysiące lat
temu jakiś mężczyzna lub kobieta pili z niego. Ich usta dotykały tej
krawędzi. Śmiali się, płakali i kochali w tym antycznym świecie
znajdującym się w głębinach oceanu. Dziwne. Dopiero co wyjęty z
morza, a wydawał się ciepły w dotyku...
Melis podniosła wzrok na Kelby'ego i ich spojrzenia się spotkały.
Uśmiechnął się do niej, całkowicie rozumiejąc to, co przed chwilą
poczuła.
To był cud.
Popołudniowe nurkowanie nie przyniosło już tak cennych
znalezisk, ale było ich wystarczająco dużo, żeby czuli się zachęceni
do dalszych poszukiwań.
Było już późno, więc Kelby dał znak do wynurzenia.
Melis popłynęła pierwsza przez zamuloną wodę. Była już
zmęczona. Nie czuła ramion, a butla tlenowa była ciężarem, który
ledwo...
Zobaczyła, że Pete pływa w tę i z powrotem przed nią, jakby
chciał zagrodzić jej drogę.
Pete, nie teraz, proszę. Nie miała najmniejszej ochoty na zabawę.
Zatrzymała się i czekała, aż przestanie...
Coś twardego i wielkiego otarło się o nią.
Jakiś delfin? Nie, nie zauważyła żadnego śladu...
Kątem oka zobaczyła coś czarnego i błyszczącego ponad sobą.
Skafander nurka. Ale to nie Kelby. Kelby miał granatowy skafander, a
poza tym był za nią.
Kusza!
Pete zaczął nerwowo skrzeczeć, starając się zasłonić ją przed
człowiekiem w czarnym skafandrze.
Krew w wodzie.
O Boże, postrzelił Pete'a! Zauważyła harpun sterczący z jego
boku. Podpłynęła do Pete'a.
Tymczasem Kelby płynął w kierunku mężczyzny z kuszą. Kątem
oka zauważyła błysk stali w dłoni Kelby'ego, gdy ten zbliżał się do
intruza. To był nóż.
Mężczyźni zaczęli się szamotać, obracając w wodzie.
Po chwili jednak było już po wszystkim.
W wodzie pojawiło się jeszcze więcej krwi.
Kelby odepchnął od siebie mężczyznę. Martwe ciało dryfowało
na dno.
Kelby podpłynął z powrotem do Melis i pokazał jej, żeby
wypływała na powierzchnię, ale ona się sprzeciwiła. Pete poruszał się,
ale dość niemrawo. Bała się wyciągnąć harpun z jego boku, ale nie
zamierzała też tak go zostawiać. Spróbowała skłonić go do
popłynięcia w górę. Ale Pete się nie ruszał.
Wtedy obok zjawiła się Susie, która zaczęła trącać Pete'a nosem i
pływać wokół niego, nerwowo klekocząc.
Po chwili Pete powoli ruszył się w kierunku powierzchni.
Za nim ciągnęła się smuga krwi...
Archer zadzwonił przed północą. - Melis, coś ty zrobiła biednemu
Angelo?
- Ty sukinsynu! - powiedziała drżącym głosem. - Zabiłeś Pete'a!
Przecież nic ci nie zrobił. Dlaczego to zrobiłeś?
- Ostrzegałem cię, że zrobię to, jeśli nie zaczniesz
współpracować. Czy Angelo zabił też samicę?
- Nie.
- W takim razie ona będzie następna.
- Nie! - prawie krzyknęła. - Kelby zabił twojego Angelo. I zabije
każdego, kto spróbuje skrzywdzić Susie. Nie uda ci się do niej
zbliżyć.
- Mam innych pracowników, a ocean jest duży. Dopadnę ją.
Powiedz mi, czy twój delfin cierpiał?
- Tak - szepnęła.
- Tak myślałem. Powiedziałem Angelo, żeby się o to postarał.
Samica będzie cierpiała jeszcze bardziej.
- Boże drogi - szepnęła. - Proszę, nie zabijaj Susie.
- Ale muszę to zrobić. Nie chcesz dać mi tych dokumentów, więc
to ty ją zabijesz, Melis. Pamiętaj o tym, kiedy zobaczysz jej śmierć.
Dobranoc.
- Nie, nie rozłączaj się! - krzyczała spanikowana. - Dam ci te
cholerne dokumenty. Dam ci wszystko, czego chcesz, tylko nie zabijaj
Susie.
- No, nareszcie. - Przez chwilę milczał. - I proszę, wystarczyło
zabić jednego delfina. Powinienem był wcześniej to zrobić.
- Nie zabijaj jej! Powiedz mi, co mam zrobić. Powiedziałeś, że
odczepisz się ode mnie, kiedy dam ci dokumenty Lontany.
- Przestań szlochać. Nie rozumiem, co mówisz. Wzięła głęboki
wdech.
- Przepraszam. Tylko się nie rozłączaj. Powiedz mi, czego
chcesz.
- Czy to właśnie mówiłaś mężczyznom, którzy odwiedzali cię w
Kafas?
- Nie.
- Zła odpowiedź! Powiedz to, co chcę usłyszeć.
- Tak, błagałam ich. Mówiłam, że zrobię wszystko... czego będą
chcieli.
- Grzeczna dziewczynka. - Głos Archera był przepełniony
satysfakcją. - Może po tym wszystkim zdołasz ocalić swojego delfina.
- Nie każ mi przez to przechodzić. Po prostu powiedz, jak mam
ci dostarczyć te cholerne dokumenty.
- Spokojnie. Wszystko po kolei. Musisz postępować zgodnie z
moimi wskazówkami.
- Jeśli dam ci te dokumenty, czy zostawisz mnie i Susie w
spokoju?
- Oczywiście. - Zamilkł na chwilę. - Ale wiesz, że będzie mi tego
brakowało.
- Gdzie chcesz, żebym je przyniosła?
- A gdzie są teraz?
- Na zboczu wygasłego wulkanu na Cadorze.
- W takim razie razem je stamtąd zabierzemy. Już nie mogę się
doczekać. Spotkamy się w porcie na Cadorze jutro o dziesiątej
wieczorem. Jeśli nie będziesz sama, nie pokażę się, tylko zniknę i
wydam rozkaz zabicia delfina.
- Nikogo ze mną nie będzie.
- Mam nadzieję. Myślę, że już wystarczająco cię ostrzegłem,
żebyś zachowywała się posłusznie. Dobranoc, Melis. Śnij o mnie.
Bardzo możliwe, że przyśni jej się Archer, śmierć i potwornie
krwawiący Pete...
- No i?
Melis odwróciła się do Kelby'ego siedzącego w drugim końcu
kabiny.
- Jutro o dziesiątej wieczorem. Mamy się spotkać w porcie. Jeśli
ktoś mi będzie towarzyszył, to Archer się nie pokaże, tylko wycofa się
i każe zabić Susie.
- Domyślam się, że uwierzył w twoje załamanie. - Kelby zacisnął
usta. - Ja prawie się nabrałem. Ten sukinsyn zmusił cię do takich
wyznań... Nie było mi łatwo tego słuchać.
- A myślisz, że dla mnie to było łatwe? - Nadal drżała z
obrzydzenia, więc skrzyżowała ręce na piersi, żeby powstrzymać to
drżenie. - Trzeba było to zrobić. Uważam, że błędem byłoby,
gdybyśmy nie wykorzystali tego, co przydarzyło się Pete'owi. Musimy
się tym posłużyć.
- Cóż, już to zrobiłaś. - Oparł się w fotelu. - I jeśli myślisz, że
pozwolę ci samej popłynąć do Cadory, to zwariowałaś. Zawarliśmy
układ, że jeśli dasz mi Marinth, to ja pozbędę się Archera. Więc
zostaniesz tutaj, a ja się wszystkim zajmę.
Pokręciła przecząco głową.
- To ja jestem przynętą. Tylko ja mogę zaprowadzić go do tablic.
- Nawet jeśli rzeczywiście uwierzył, że cię złamał, to założę się,
że zabezpieczy się na wszystkie strony - powiedział Kelby. - Sprawi,
że będziesz bezbronna, bo właśnie takiej cię chce.
Kafas. Archer chciał wysłać ją do miejsca takiego jak Kafas. Nie
myśleć teraz o tym. Tak się nie stanie.
- W takim razie musimy zrobić wszystko, żebym nie była
bezbronna. - Przeszła przez kabinę i wyjrzała przez okno. - Nie
zamierzam cię z tego wykluczyć, bo to byłoby głupie. W końcu
wciągnęłam cię w tę sprawę celowo. Ale to ja muszę zastawić
pułapkę.
Kelby zaklął pod nosem.
- Wcale nie musisz tego robić. W ogóle nie musimy
wykorzystywać tych cholernych dokumentów, żeby dopaść Archera.
Mówiłem ci już, że Nicholas zlokalizował jego statek.
- Ale to nie jest wystarczająco pewne. W Tobago udało mu się
uciec przed tobą. Może podnieść kotwicę i już jutro nie będzie go w
tym miejscu. - Wyczuwała jego gniew i frustrację, więc szybko
dodała, nie patrząc na niego: - Skrzynia zakopana jest na polanie, na
zachodnim stoku góry. Miejsce zaznaczone jest jedyną skałą lawy w
tej okolicy. Zakopaliśmy ją na głębokości metra, więc Archer
powinien dać radę dokopać się do niej w ciągu paru minut po tym, jak
odsunie głaz. Myślę, że ty i Nicholas powinniście zaczekać w lesie, aż
Archer skończy kopać. Masz rację, on postara się zabezpieczyć. Z
pewnością mnie przeszuka i nie będzie sam, na wypadek gdybym nie
okazała się zastraszoną ofiarą, za jaką mnie bierze. Będziecie w stanie
ukryć się na czas, kiedy będą przeszukiwać las?
- Jasne, że tak. Do tego nas szkolono. Ale nie mam ochoty czaić
się na niego w lesie. Wolałbym dopaść go na jego statku.
Melis zignorowała dwa ostatnie zdania.
- Po tym jak znajdą skrzynię i zaczną przeglądać dokumenty,
zapomną o reszcie świata. To będzie odpowiedni moment, żeby
dopaść Archera.
- Kiedy ty będziesz stała obok niego? Pierwsze, co zrobi, to cię
zastrzeli. Będziesz bezbronna.
- Nie będę. Ponieważ zostawisz dla mnie broń kilka metrów od
miejsca ukrycia skrzyni. Na polanie rosną dwie sosny. Przykryj broń
liśćmi i igliwiem u podnóża sosny z lewej strony. Kiedy wykonacie
swój ruch, ja będę już gotowa i pobiegnę w stronę drzew.
- Wyjaśnijmy to sobie. Nie jesteś szybsza od błyskawicy ani
pocisku z broni palnej. Tamta akcja ratunkowa dodo to były żarty.
Istnieje poważne zagrożenie, że Archer zastrzeli cię, zanim zdążysz
dobiec do tych drzew.
- To zaledwie kilka metrów. Jeśli odciągniesz ich uwagę,
powinnam wyjść z tego cało - przekonywała go.
- Powinnaś? Nie podoba mi się to słowo.
- Nic mi nie będzie. Tak lepiej?
- Nie. - Kelby wstał z fotela. - Nie podoba mi się to. Masz to
wszystko dobrze przemyślane. Założę się, że planowałaś to już od
bardzo dawna, racja?
- Od tamtej nocy, kiedy znaleźli ciało Carolyn. - Odwróciła się,
żeby na niego patrzeć. - Kelby, on musi umrzeć. Archer jest chwastem
na tej planecie.
- A ty chcesz go wyrwać własnymi rękoma?
- To morderca. - Przerwała. - Albo ktoś jeszcze gorszy. On jest
jak Irmak i wszyscy ci potworni, odrażający mężczyźni, którzy
przychodzili do Kafas, żeby mnie gwałcić i sprawiać mi ból. Nigdy
nie miałam okazji ukarać żadnego z nich, ale mogę ukarać Archera.
Muszę to zrobić. Zrozum mnie, Kelby.
Przez chwilę się nie odzywał, ale wyczuwała w nim mnóstwo
emocji.
- Potrafię to zrozumieć. - Odwrócił się od niej. - Boże, wybacz
mi, ale pomogę ci to zrobić.
Nicholas właśnie kładł się do łóżka, kiedy Kelby przyszedł do
jego kabiny.
- Dzwonił? Kelby przytaknął.
- Bierzemy statek Archera? - zapytał Nicholas.
- Nie. Płyniemy na Cadorę - odparł Kelby. - Nie udało mi się jej
od tego odwieść. Jutro o dziesiątej wieczorem. Ona jest przynętą, a
my pułapką. Oczywiście, jeśli pozwoli nam ją uruchomić.
- Widzę, że jesteś wściekły jak diabli.
- Jestem przerażony jak diabli.
- Moglibyśmy tej nocy zaatakować statek i pozbyć się problemu.
Kiedy wy pływaliście w okolicach Marinth, wziąłem motorówkę i
popłynąłem do Lanzarote, żeby zamówić kilka ważnych rzeczy. Zaraz
mogę odebrać kilka bomb.
- Nie. Melis musi być częścią tej akcji. Nie zamierzam jej
wyrolować.
- Więc po co przyszedłeś tu ze mną gadać? Chyba nie po to, żeby
rozładować swój zły nastrój?
- Żeby wyciągnąć twój tyłek z łóżka. Płyniemy na Cadorę tej
nocy.
Melis patrzyła, jak łódź odpływa z Triny najpierw na północ, a
potem zakręca na wschód.
Kelby popłynął na Cadorę.
Skrzynia. On ją wykopie!
To była jej pierwsza myśl. Podała mu dokładną lokalizację. Nic
nie mogło go powstrzymać przed jej zabraniem. Nawet sumienie.
Powiedziała przecież, że odda mu całą zawartość skrzyni po tym, jak
pozbędą się Archera.
Ale jeszcze się go nie pozbyli. A kiedy Archer zorientuje się, że
skrzyni nie ma, to się wścieknie i nie wiadomo, co zrobi.
Boże, miej mnie w swojej opiece, ale pozwolę mu na to. Słowa
Kelby'ego były tak żarliwe, że nie mógł pod nimi skrywać złych
intencji.
Nie zabierze skrzyni. Pewnie popłynął, żeby rozeznać się w
terenie i schować dla niej broń. Bez względu na to, w jakim celu udał
się na Cadorę, to nie po to, żeby ukraść tablice. Za bardzo się do niego
zbliżyła, żeby nie rozpoznać, kiedy mówił prawdę.
Nagle zesztywniała. Wreszcie to do niej dotarło. W ciągu
ostatnich kilku tygodni stał się dla niej przyjacielem, towarzyszem,
wspólnikiem i kochankiem. Jak do tego doszło? I jak sobie poradzi,
kiedy będzie musiała go opuścić?
Zostanie pustka i samotność.
Wiedziała, jak sobie z nimi radzić. Nic jej nic będzie. Przez całe
życie była samotnikiem.
Ale teraz już tego nie chciała. Odkryła coś innego, coś lepszego.
Więc co w takim razie robić? Uczepić się Kelby'ego jak jedna z
tych kobiet, których tak znienawidził? Obiecywała mu, że nigdy nie
będzie taka jak one.
W takim razie postąpi inaczej. Odejdzie wtedy, kiedy przyjdzie na
to pora. Nie będzie żałosna ani bezradna.
Żałowała, że była na tyle bezmyślna, żeby pozwolić ponieść się
uczuciom.
Żal jednak nie prowadzi do niczego dobrego. Trzeba spróbować o
tym zapomnieć.
Teraz ważniejszy jest Archer i jutrzejszy dzień.
W porcie nie było nikogo.
Choć Melis nie spodziewała się od razu zobaczyć Archera.
Pewnie ukrył się gdzieś w ciemności i ją obserwuje. Nawet gdyby jej
o tym nie powiedział, to właśnie tego by się po nim spodziewała.
Wyskoczyła z motorówki i przywiązała ją do pomostu, po czym
ruszyła na przystań. Wzdłuż nabrzeża ciągnęły się magazyny i jedynie
dwie lampy uliczne oświetlały przestrzeń. Dzięki Bogu, tej nocy była
pełnia. Melis słyszała odgłosy ruchu ulicznego dochodzące z dużej
odległości.
No dalej, Archer. Już jestem. Pokaż się. Wyjdź i zgarnij mnie.
Zatrzymała się na końcu pomostu. Musi wyglądać na załamaną,
pokonaną i roztrzęsioną.
Przestępowała z nogi na nogę i nerwowo rozglądała się po
okolicy.
- Witaj, Melis. Jak miło znowu cię zobaczyć.
Spojrzała w kierunku magazynu po jej prawej stronie.
Archer.
Uśmiechał się łagodnie, idąc w jej stronę. Cox. Mały
człowieczek. Przerzedzone włosy miał zaczesane do tyłu tak, że
odsłaniały jego wysokie czoło. W Las Palmas zdążyła jedynie rzucić
okiem na niego, ale nie miała wątpliwości, że to on.
- Jestem - powiedziała, oblizując wargi.
- Taka wystraszona. Nie powinnaś się mnie bać. Już tak się do
siebie zbliżyliśmy, że jesteśmy niczym niewolnik i jego pan. Czyż nie
tak?
- Skoro tak mówisz. Może przejdziemy już do kwestii
przekazania ci dokumentów?
- Znasz taką zabawę w pana i niewolnika? To jedna z moich
ulubionych, które stosowałem na małych dziewczynkach w moim
ulubionym domu w Buenos Aires.
- Proszę, jedźmy już.
- Jaka ochocza - skomentował Archer, po czym rzucił przez
ramię: - Pennig, myślę, że trzeba jej pozwolić, żeby dała nam te
dokumenty.
- Najwyższy czas. - Pennig wyłonił się z cienia. To był ten sam
mężczyzna, którego widziała w Atenach. Teraz miał zabandażowaną
szyję i jeszcze bardziej obleśny wyraz twarzy. - Uparta dziwka.
- Nie możesz się na nią złościć. Małe dziewczynki się smucą,
kiedy jesteś na nie zły.
- Ta suka mnie postrzeliła.
- Ale teraz chce naprawić swój błąd, a my musimy okazać jej
łaskę. Przeszukaj ją.
Pennig przeszukał ją brutalnie od góry do dołu.
- Jest czysta.
- Tak też myślałem. Nie zdołałaby wiele ukryć w tych spodniach
i koszulce. - Archer odwrócił wzrok na opuszczony pomost. - Ciężko
było przekonać Kelby'ego, żeby pozwolił ci tu samej przypłynąć?
- On ma już to, czego chciał - Marinth. A ja jestem mu już tylko
ciężarem.
- Ale jakim kuszącym ciężarem. Zazdroszczę mu. Jestem pewien,
że uprzyjemniłaś mu te poszukiwania. - Uśmiechnął się. - Ale widzę,
że z każdą minutą robisz się coraz bardziej zmartwiona. Będę dla
ciebie miły i skrócę twoje cierpienia. - Wyciągnął telefon i gdzieś
zadzwonił. - W porządku. Giles, podprowadź samochód. - Rozłączył
się. - Jak daleko możemy podjechać samochodem?
- Do podnóża stoku. Skrzynia jest ukryta jakiś kilometr od
tamtego miejsca.
Dwie przecznice dalej, zza rogu wyjechał czarny mercedes i
jechał ku nim.
- Skrzynia jest zakopana na polanie i przywalona skałą z lawy. -
Melis przyglądała się samochodowi. Wyglądało na to, że w środku
siedziało jeszcze trzech mężczyzn. Czyli z Archerem i Pennigiem
będzie ich razem pięciu.
- Och, prawie bym zapomniał. - Archer zwrócił się do Penniga. -
Weź pudełko i wsadź do jej łodzi.
Pudełko?
Pennig wyciągnął z cienia wielkie pudło zapakowane jak prezent i
poszedł z nim wzdłuż pomostu.
- Co to takiego?
- To taki mały prezent pożegnalny. Niespodzianka. Mercedes
podjechał, a Archer otworzył przed nią tylne drzwi.
- Powinniśmy chyba już ruszać, prawda?
Musi wyglądać na przerażoną widokiem mężczyzn w
samochodzie. Nie było to wcale trudne, bo naprawdę była przerażona.
Normalnie zaprotestowałaby w takiej sytuacji.
- Mogę powiedzieć wam, gdzie jest to miejsce. Nie muszę wcale
przy tym być. Mówiłeś, że puścisz mnie wolno.
- Po tym, jak dostanę dokumenty - odparł Archer. - Wsiadaj do
samochodu, Melis.
Zawahała się, a potem wsiadła.
- Ile czasu będziemy jechać? - zapytał Archer, kiedy zajął
miejsce pasażera. Pennig także wsiadł do auta.
- Jakieś piętnaście minut - szepnęła, kiedy kierowca ruszył z
miejsca.
Dwaj mężczyźni, z którymi dzieliła siedzenie, milczeli jak
zaklęci, ale sama ich obecność była dla niej przytłaczająca.
To będzie bardzo długie piętnaście minut...
- Mercedes zatrzymał się na końcu drogi - powiedział Nicholas,
kiedy podbiegł z powrotem do drzew. - Pięciu ludzi i Melis. Archer i
Melis czekają przy samochodzie. Pozostała czwórka jest w drodze pod
górę.
Tego właśnie się Kelby spodziewał. Nie było szansy na to, że
Archer będzie się narażał, dopóki nie przeszuka dokładnie całego
terenu. Kelby wdrapał się na wcześniej wybrane drzewo.
- Pozwolimy im minąć nas przy pierwszym obchodzie. Pewnie
zostawią jednego człowieka, żeby obserwował drogę, i jednego, albo
dwóch ustawią w lesie. Nie możemy ich zdjąć, dopóki Melis i Archer
nie pojawią się na polanie.
- To potwornie kuszące - mruknął Nicholas, wdrapując się na
drzewo oddalone kilka metrów od tego, które zajął Kelby. - Ale
postaram się powstrzymać. Jestem bliżej drogi, więc ja go zdejmę.
- Zrobimy to na słuch. Chcę, żeby było jak najmniej ochroniarzy,
kiedy odkopią skrzynię.
- Nawoływanie ptaka?
- Tak jest. Sowy. Widziałem jedną na drzewie. - Kelby zasłonił
się gałęzią i usadowił wygodniej na drzewie. Ze swojego punktu
widział zarówno drogę, jak i głaz na środku stoku. Melis stała przed
przednim zderzakiem mercedesa i z tej odległości wyglądała na
drobną i potwornie kruchą istotę.
Nie myśleć o niej.
Lepiej skupić się na zadaniu. Czterej mężczyźni, których wysłał
Archer, już się zbliżali. Lada moment będą tu między drzewami.
Zachować ciszę. Oddychać płytko. Nie może mu drgnąć ani jeden
mięsień.
Mężczyzna, który kierował mercedesem, stał teraz na szczycie
wzgórza i machał zapaloną latarką w ich stronę. Archer zaklął pod
nosem. Melis spojrzała na niego zaskoczona.
- Coś nie tak?
- Nie. Giles daje nam znaki, że teren jest czysty - odparł Archer. -
W takim razie idziemy, Melis.
Melis starała się nie dać po sobie poznać, że odczuła ulgę. Była
mocno spięta od chwili, kiedy Archer kazał swoim ludziom
przeszukać teren. Nie powinna była się martwić. Kelby mówił jej
przecież, że on i Nicholas nie będą mieli żadnych problemów z
ukryciem się. Ale to nie miało znaczenia. Obawiała się i nie mogła
odpędzić od siebie tego uczucia.
- Pozwól mi już wrócić do miasta. Przekonałeś się już, że nie
zastawiłam na ciebie pułapki.
- Przestań jęczeć. - Złapał ją za łokieć i pociągnął w górę stoku. -
To strasznie nieprzyjemne. Jak dotąd, byłaś posłuszna. Nie chciałbym
teraz cię karać.
- Ale nie skrzywdzisz Susie? - zapytała drżącym głosem. -
Zrobiłam wszystko, o co mnie prosiłeś.
- Zrobiłaś dobry początek. - Archer wpatrywał się w drzewa. -
Nie gadaj. Teraz nie jesteś najważniejsza. Później się tobą zajmę.
Odsunęli głaz i Pennig kopał. Melis i Archer stali razem kilka
metrów dalej.
Kelby wiedział, że nie zostało już wiele czasu.
Jeden człowiek na drodze.
Drugi siedem metrów od drzewa, na którym sam siedział.
Kolejny jakieś dwadzieścia metrów po drugiej stronie stoku. Ten
stanowił trudny cel. Będą musieli zdjąć najpierw tego najbliżej nich, a
potem przejść na drugą stronę polany. Roślinność była tu dość skąpa,
a facet miał uzi. Pozostali dwaj ludzie Archera, którzy stali po tej
stronie polany, byli uzbrojeni w pistolety.
Kelby nabrał powietrza, złożył dłonie w muszlę i wydał z siebie
sowie pohukiwanie.
Mężczyzna stojący najbliżej natychmiast skierował strumień
światła latarki na drzewa. Zatoczył kilka kręgów i ostatecznie
zatrzymał światło na żółtych oczach sowy siedzącej kilka gałęzi od
Kelby'ego. W nagłym, rażącym ją świetle, sowa wydała okrzyk i
poderwała się z gałęzi.
Światło latarki zgasło.
Kelby zaczekał.
Minuta.
Dwie.
Ciche pohukiwanie sowy. Potem kolejne.
Nicholas zdjął faceta z drogi.
Teraz jego kolej.
Kelby rzucił kamień, który miał przy sobie, w zarośla kilka
metrów od mężczyzny, który stał w jego pobliżu.
Ten odwrócił się i ruszył w stronę krzaków.
Kelby bezszelestnie zszedł z drzewa i znalazł się metr za
mężczyzną, kiedy ten zorientował się, że coś jest nie tak. Już zaczął
się odwracać i otworzył usta, żeby krzyknąć.
Za późno. Kelby zarzucił garotę na jego szyję i zacisnął tak, że
wbiła się w ciało, a mężczyzna zdążył tylko cicho westchnąć. W ciągu
sekundy był martwy.
Kelby opuścił ciało na ziemię i trzy razy zahukał, dając sygnał
Nicholasowi. Potem spojrzał na Archera i Melis. Pennig już wykopał
dół przynajmniej na pół metra.
Cholera.
Jeszcze jeden człowiek do zdjęcia, zanim będzie można
bezpiecznie załatwić Penniga i Archera.
Kelby ruszył z miejsca. Pochylił się i zwinnie przemykał wokół
polany, zbliżając się do mężczyzny z uzi.
- Zdawało mi się, że mówiłaś, że to będzie tylko kilkadziesiąt
centymetrów - powiedział Archer. - Już powinniśmy na coś natrafić.
- Już niedługo. - Melis oblizała wargi. Od chwili, kiedy Archer
postawił swoich ludzi na straży w lesie, nie słyszała żadnych
odgłosów. To mogło nic nie znaczyć albo oznaczało porażkę. -
Przekazuję wam tylko to, co mówił mi Phil. A on nie znosił pracy
fizycznej. Mówił mi, że to głupota zakopywać coś głęboko, kiedy
przysłaniasz miejsce głazem.
- Ja też nie przepadam za pracą fizyczną - odezwał się Pennig
przez zaciśnięte zęby, po czym wbił szpadel w ziemię. - Gdybym
chciał zostać kopaczem rowów... - przerwał. - Zdaje się że na coś
natrafiłem.
Archer podszedł bliżej.
- To kop dalej, do cholery.
- Już się robi. - Pennig poruszał się szybciej. Ponieważ obaj
zaczęli ignorować Melis, zrobiła mały krok w tył, w kierunku sosen.
Potem kolejny.
Mężczyźni wyciągnęli skrzynię i zaczęli dobierać się do jej
zamka.
Melis zrobiła kolejne dwa kroki w tył.
Jak tylko otworzą wieko skrzyni i zaczną przeglądać jej
zawartość, rzuci się do biegu.
Nadal żadnego odgłosu od strony drzew.
Jedynie sapanie Penniga i Archera siłujących się z wiekiem
skrzyni.
- A co to, do jasnej cholery?!
Pusta. Nawet z tej odległości Melis widziała, że skrzynia jest
pusta.
Archer zaklął i odwrócił się w jej stronę.
Melis rzuciła się slalomem do biegu w kierunku sosen.
Pocisk przeleciał jej koło ucha.
Zdawało jej się, że porusza się w zwolnionym tempie.
Nagle poczuła rozdzierający ból w lewym boku. Siła pocisku była
tak duża, że ostatnie metry do sosen Melis pokonała, zataczając się.
Pistolet. Musi znaleźć ukryty pistolet. Zaczęła szaleńczo grzebać
pośród liści i igieł sosnowych pod drzewem.
Archer przeklinał i krzyczał na swoich ludzi.
Jakaś ciemna postać pojawiła się kilka metrów od Melis.
Człowiek Archera?
Gdzie ta piekielna broń? Pod drzewem było tak ciemno, że nic nie
widziała.
I wreszcie go znalazła.
Ale człowiek Archera leżał już na ziemi powalony przez
Kelby'ego.
Archer. Musi dopaść Archera.
Nigdzie go nie widziała. Za to Pennig zbliżał się do niej. Jego
twarz kipiała wściekłością.
Melis uniosła broń i pociągnęła za spust.
Pennig zachwiał się.
Znowu do niego strzeliła.
Upadł na ziemię.
Obok niej przykląkł Kelby i próbował wyjąć jej z rąk pistolet.
Kręciła głową i nie chciała oddać broni.
- Archer. Musimy go dopaść.
- Nie. Musimy powstrzymać to krwawienie. - Kelby rozpinał jej
koszulę. - Cholera jasna, mówiłem ci, że to zbyt ryzykowne.
- Ale Archer...
- Zwiał, kiedy żaden z jego ludzi się nie pokazał na jego
zawołanie. Może Nicholasowi uda się go złapać, ale ma niewielkie
szanse. Był ze mną po tej stronie zbocza - mówił chrapliwym głosem,
cały czas zajmując się prowizorycznym opatrywaniem jej rany. -
Musimy zawieźć cię do lekarza. Mówiłem ci, że...
- Przestań... - Kręciło jej się w głowie. - Przestań już mówić „a
nie mówiłem". Wszystko byłoby dobrze, gdyby skrzynia nie była...
pusta. Powinna być pełna.
- Ta cholerna krew... - Przeklinał pod nosem, nie słuchając jej. -
Gdzie, u diabła, jest Nicholas? Musi mi pomóc trzymać ten kompres,
kiedy będę cię niósł do samochodu. Pieprzyć Archera. Damy sobie
radę bez...
Więcej już nie usłyszała.
Czerwone gładkie zasłony.
To była pierwsza rzecz, jaką zobaczyła, kiedy otworzyła oczy.
Zasłony i skórzany fotel w rogu pokoju.
- Wróciła pani do nas? - Ciemnowłosy mężczyzna około
pięćdziesiątki, w swetrze robionym na drutach, uśmiechał się do niej,
mierząc jej puls. - Jestem doktor Gonzales. Jak się pani czuje?
- Trochę osłabiona.
- Ma pani ranę na lewym boku. Kula nie uszkodziła żadnych
ważnych organów, ale straciła pani sporo krwi. - Skrzywił się.
- Nie tak wiele, jak obawiał się pani przyjaciel, pan Kelby, który,
swoją drogą, brutalnie mnie zastraszył. Wtargnął do mojego domu i
krzyczał na mnie. Omal go nie wyrzuciłem za drzwi. Nie
przywykliśmy do takiego zachowania na Cadorze. To jest bardzo
spokojna wysepka. Dlatego tu się osiedliłem.
- Gdzie on jest?
- Na zewnątrz. Powiedziałem mu, że może poczekać w
samochodzie, do czasu, kiedy pani się wybudzi. To bardzo nerwowy
człowiek.
- Tak, a to bardzo spokojna wyspa - powtórzyła jego słowa.
- Muszę się z nim zobaczyć.
- Kilka minut pani nie zbawi. Dałem pani przyjacielowi
antybiotyki dla pani, ale jeśli zauważy pani jakiekolwiek oznaki
infekcji, trzeba natychmiast zwrócić się do lekarza. - Przerwał na
chwilę. - Pani wie, że będę musiał zgłosić ten postrzał na policji?
- Nie martwię się tym. Proszę robić to, co do pana należy. Która
godzina?
- Parę minut po trzeciej nad ranem. Musiała zostać postrzelona
około północy.
- Byłam nieprzytomna przez trzy godziny?
- Odzyskiwała pani przytomność już wcześniej, ale dałem pani
środek uspokajający, żeby móc oczyścić ranę na boku.
Archer.
Trzy godziny to mnóstwo czasu.
- Panie doktorze, ja naprawdę muszę zobaczyć się z Kelbym.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Skoro pani nalega. Ten człowiek powinien nauczyć się
cierpliwości. - Lekarz podszedł do drzwi. - Niech pani nie pozwoli,
żeby ją zdenerwował.
Już była zdenerwowana. Tej nocy zabiła człowieka, była
kompletnie zdezorientowana faktem, że skrzynia okazała się pusta, i
nie wiedziała, co stało się z Archerem.
Skrzynia. Gdzie są dokumenty?
Ale kiedy Kelby wszedł do pokoju, w pierwszej kolejności
zapytała go o co innego.
- Co z Archerem?
- Powinienem był się domyślić, że to będą twoje pierwsze słowa.
- Pokręcił głową. - Kiedy Nicholas dobiegł do drogi, Archer już był w
samochodzie i odjechał na jego oczach.
- Więc wszystko na nic. - Zaniknęła oczy, czując, jak ogarnia ją
rozczarowanie. - Ryzykowałam życie nas wszystkich, a on nadal
chodzi po tym świecie.
- Już niedługo - odparł ponuro Kelby. - Jeszcze go dopadniemy.
Nie schowa się przed nami. Założę się, że jest wściekły jak diabli i
będzie chciał się z nami znowu skontaktować. - Uśmiechnął się słabo.
- A poza tym, akcja nie była całkowitą porażką. Pozbyliśmy się
czterech szumowin, które plugawiły tę ziemię.
Melis otworzyła nagle oczy.
- Będziemy mieli problemy z wymiarem sprawiedliwości?
- Nie sądzę. Władze hiszpańskie są bardzo restrykcyjne wobec
dilerów broni zaopatrujących terrorystów. Zadzwoniłem do Wilsona i
kazałem mu przyjechać tu z Madrytu i przywieźć akta i policyjne
zdjęcia tych przestępców. Powinien jakoś załagodzić sprawę, ale
oczywiście nie powie władzom, że mieliśmy z tym cokolwiek
wspólnego. Założę się, że kiedy odkryją, czyje to ciała leżą na zboczu
wulkanu, znajdą już jakiś sposób na to, żeby zapomnieć o ich
istnieniu. - Uśmiechnął się przebiegle.
- Bo to przecież „taka spokojna wyspa".
- Doktor Gonzales robi wrażenie miłego.
- Nie przypadliśmy sobie do gustu, ale on wie, co robi.
Powiedział, że możemy cię stąd zabrać, jeśli obiecasz, że będziesz
odpoczywać przez kilka dni. Podejrzewam, że nie masz ochoty tu
zostawać, prawda?
Melis uśmiechnęła się.
- Pomożesz mi wstać? - Spojrzała na siebie. - A gdzie jest moja
bluzka?
- Była cała we krwi. - Kelby zdjął z siebie czarną koszulkę.
- Włóż to. - Pomógł jej usiąść i delikatnie włożył jej koszulkę.
- Już dobrze?
Pokój wirował wokół niej, a lewy bok pulsował boleśnie.
- W porządku.
- Kłamczucha. - Kelby wziął ją na ręce i zaniósł do wyjścia.
- Ale zrobi ci się lepiej, kiedy zawiozę cię do domu.
Dom? Trina. To był dom Kelby'ego. I przez ostatnie dni stał się
też jej domem. Dziwne...
- Nie jestem za ciężka? Mogłabym iść.
- Wiem, że byś mogła. Ale tak będzie szybciej. - Zatrzymał się w
drzwiach, kiedy zobaczył doktora Gonzalesa. - Zabieram ją -
powiedział krótko. - Dziękuję za pańską robotę.
- Cieszę się, że już wychodzicie. - Gonzales uśmiechnął się do
Melis. - Proszę nie pozrywać moich szwów i radzę trzymać się z
daleka od ludzi takich jak Kelby. Nie służą pani te kontakty.
Ostatnie zdanie zostało wypowiedziane już do pleców Kelby'ego,
który minął lekarza i ruszył do samochodu zaparkowanego na
podjeździe. Nicholas wyskoczył ze środka i otworzył przed nimi tylne
drzwi.
- Może się położysz na tylnym siedzeniu i zdrzemniesz? Nie
chciała spać. Coś było nie tak i musiała się nad tym zastanowić.
- Lepiej, jak będę siedziała.
- Polemizowałbym - powiedział Kelby, wsiadając na siedzenie
pasażera. - Ale nie będę się kłócił. Chcę tylko dowieźć cię do
południowego wybrzeża, gdzie zostawiliśmy naszą łódź. Twoją łódź
zostawimy w porcie, a Nicholas zabierze ją jutro.
Nicholas uruchomił silnik, a Melis usiadła prosto i starała się
zignorować przejmujący ból w boku. Myśleć. Brakowało jej jakiegoś
elementu układanki.
Ale nie miała wyboru. Musiała zapytać.
- Kelby, skrzynia była pusta.
- Wiem o tym.
- Ty to zrobiłeś? - spytała zdenerwowana. Nie miała wyboru,
musiała to zrobić.
Zauważyła, jak zesztywniały mu ramiona, kiedy powoli odwracał
się do niej.
- Słucham?
- Przypłynąłeś na Cadorę zeszłej nocy.
Przez chwilę milczał, a kiedy się odezwał, każde słowo
wypowiadał gniewnie i z naciskiem.
- Obydwoje wiedzieliśmy, jak ważne było to, żeby Archer
odwrócił od ciebie uwagę. Omal nie zginęłaś, kiedy stało się inaczej.
A ty pytasz mnie, czy przypłynąłem tu wcześniej, żeby ukraść te
dokumenty?
- To się porobiło - powiedział Nicholas i gwizdnął przeciągle.
Melis go nie słuchała.
- Musiałam o to zapytać. Powiedz mi tylko, tak czy nie?
- Nie, do cholery! Nie zabrałem tych dokumentów. - Odwrócił
się od niej i patrzył przed siebie. - Lepiej nic już nie mów, dopóki nie
dojedziemy do portu, inaczej dokończę to, co nie udało się Archerowi.
Wyraźnie wyczuwała jego gniew i żal. Nie mogła go za to winić.
Na jego miejscu czułaby to samo.
Ale nie powinna przejmować się teraz Kelbym i jego uczuciami.
Przeczuwała, że zbiera się na coś strasznego...
Byli kilka kilometrów od portu, kiedy Melis zwróciła się do
Nicholasa.
- Skręć w lewo w następną drogę.
- Po co?
- Po prostu zrób, co mówię. Kelby spojrzał na nią groźnie.
- Masz jakieś omamy?
- Nie. Chociaż, może... Zdaje się, że wiem, gdzie Phil zabrał
dokumenty. Jest takie miejsce na wybrzeżu. Muszę tam pojechać.
Proszę, nie zadawaj więcej pytań.
- Myślisz, że dokumenty tam będą?
- Mogą być. Muszę to sprawdzić.
Nicholas spojrzał wymownie na Kelby'ego, który wzruszył tylko
ramionami.
- Jedź tam, skoro ona tak mówi.
Domek wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętała. Biały
szalunek i zamknięte niebieskie okiennice.
Otworzyła drzwi samochodu i, zanim Kelby zdążył podejść, żeby
jej pomóc, wysiadła.
- Na miłość boską, Melis! - Kelby dogonił ją, kiedy była już w
połowie drogi do domku, i wziął ją pod ramię. - Jesteś jeszcze za
słaba. W każdej chwili możesz się przewrócić.
Nie czuła się słaba. Adrenalina dodała jej sił.
- Dlaczego sądzisz, że dokumenty mogą tu być? - zapytał Kelby.
- Kiedy prowadziliśmy poszukiwania w tej okolicy,
mieszkaliśmy w tym domku przez parę miesięcy. - Odtrąciła
wspierającą ją dłoń Kelby'ego, nie odrywając oczu od frontowych
drzwi. - To jedyne wyjaśnienie...
Drzwi otworzyły się. Melis wyczuła, jak Kelby się spiął.
Obawiał się nieznanego niebezpieczeństwa. Ona także się bała,
ale z innych powodów. Zrobiła krok naprzód.
- Phil?
- Nie powinnaś tu była przychodzić, Melis. - Zszedł do niej. -
Miałem nadzieję, że spotkamy się w szczęśliwszych okolicznościach.
- Gdzie? U bram niebios? Phil, ty miałeś nie żyć!
- Tak jak mówił Mark Twain, doniesienia o mojej śmierci są
mocno przesadzone.
Kelby podszedł bliżej.
- Lontana? - zapytał.
- Witaj, Kelby. Świetna robota. Wiedziałem, że tobie się uda.
Oczywiście, ja sam z pewnością zrobiłbym to lepiej.
- Co?
- Mówię o Marinth, rzecz jasna. - Uśmiechnął się. - Chętnie
uścisnąłbym ci dłoń, ale to raczej nie przejdzie, prawda?
- Nie wiem. - Kelby wziął ponownie Melis pod rękę. - Ale wiem,
że ona musi usiąść. Jest ranna.
- Ranna? - Phil spojrzał na nią z troską. - To coś poważnego?
- A co cię to obchodzi? - powiedziała Melis. - Na co liczyłeś,
Phil?
- Obchodzi mnie, i to bardzo - odparł Phil. - To nie w porządku,
że wątpisz w to, że się o ciebie martwię.
- Ale chyba niewystarczająco - powiedziała Melis. - Nie
martwiłeś się, że zabierając zawartość skrzyni, wystawiasz mnie na
śmiertelne niebezpieczeństwo.
- W ten sposób zostałaś ranna? Miałem nadzieję, że Archer nie
będzie chciał od ciebie tych dokumentów. - Lontana patrzył na nią
zbolałym wzrokiem. - Nie chciałem tego robić. Ale to było konieczne.
Nie pomogłabyś mi, Melis.
- Ta sprawa zaczyna mi śmierdzieć - stwierdził Kelby.
- Lontana, coś ty narobił?
- Upozorował własną śmierć - powiedziała Melis. - Sam wysadził
w powietrze Last Home.
- Wiesz, ile mnie to kosztowało? - zapytał Phil.
- Jak udało ci się ujść z życiem? Osprzęt nurka i ktoś czekający
w łodzi nieopodal, żeby cię zabrać?
Phil kiwnął głową na potwierdzenie tych słów.
- Było mi bardzo przykro, kiedy patrzyłem, jak eksploduje.
Kochałem ten statek.
- Ale warto było go poświęcić, tak? - powiedziała Melis.
- Masz to, czego chciałeś.
- Co takiego? - zapytał Kelby. - Pozbył się w ten sposób
Archera?
- W drodze tutaj miałam nadzieję, że o to właśnie chodziło.
- Melis spojrzała Philowi w oczy. - Ale ja cię znam, Phil. Nigdy
nie poświęciłbyś Last Home, chyba że przyniosłoby ci to coś znacznie
cenniejszego. A jedyną rzeczą, jaką ceniłeś bardziej, był Marinth.
Dobiłeś targu z Archerem, prawda?
- Dlaczego sądzisz, że...
- Zrobiłeś to, tak?
Po namyśle przytaknął.
- Nie miałem innego wyboru. Ty nie chciałaś mi pomóc. Marinth
leżał tu, czekając na mnie, a ja nie mogłem go dotknąć. To wszystko
była twoja wina.
- Ty sukinsynu! - wydusił Kelby. - Więc napuściłeś na nią
Archera!
- Mówiłem wam, że nie chciałem tego robić. Nie chodziło o to,
żeby stała się celem. Po prostu chcieliśmy ją zastraszyć na tyle, żeby
musiała zwrócić się do ciebie po pomoc. Domyśliłem się, że
postawisz warunek w postaci odnalezienia Marinth. Ty wiesz, co jest
ważne.
- Doprawdy? - powiedział Kelby.
- Przez sześć lat starałem się zmusić ją, żeby użyła swoich
delfinów. Ty mnie zrozumiesz. Ja po prostu musiałem zdobyć
Marinth.
- Ale go nie masz - stwierdziła cierpko Melis. - Kelby go zdobył.
Lontana odwrócił od niej wzrok.
- Może i nie zdobyłem chwały odkrywcy, ale zawsze będę miał
świadomość, że to ja sprawiłem, że to odkrycie stało się możliwe. -
Wzruszył ramionami. - Poza tym, robię się już stary. Nie potrzebuję
wiele pieniędzy. Jedyne, czego pragnę, to zostać tu i obserwować, jak
Marinth wraca do życia.
- I byłeś tu, w tym domku, przez cały czas?
- Z wyjątkiem chwil, kiedy wypływałem łodzią, żeby
obserwować was przez lornetkę. - Uśmiechnął się chciwie. - Przyznaj
to, Melis. Nie czułaś podniecenia? Żałuję, że nie nurkowałem z tobą.
Kiedy zobaczyłem, jak wyciągacie sieci, miałem ochotę krzyczeć z
radości.
- To ty byłeś w tej drugiej łodzi, którą widziałem - powiedział
Nicholas.
Phil skinął głową.
- Zaskoczyłeś mnie wtedy. Jak się nazywasz?
- Nicholas Lyons.
- Ach tak. Słyszałem o tobie.
- Sporo wiesz o tym, co się dzieje, prawda, Phil? - Melis wolno
cedziła słowa. - Myślisz, że jestem idiotką i uwierzę w to, że jesteś
szczęśliwy i zamierzasz siedzieć cicho, z dala obserwując, jak ktoś
inny zbiera profity za odkrycie Marinth?
- Myśl sobie, co chcesz.
- Ale nie podoba mi się to, co teraz myślę. - Starała się
zapanować nad głosem. - Wiesz, co mi przychodzi do głowy?
Zaczynam wierzyć, że jesteś tak samo winny jak Archer. Jaki układ
zawarliście? Archer miał mnie zastraszyć tak, żebym w desperacji
zrobiła to, czego chcesz. A co ty miałeś dostać w zamian? I nie
wmawiaj mi, że możliwość obserwowania z boku odkrycia Marinth.
- Melis, nigdy nie chciałem wyrządzić ci krzywdy. Wiedziałem,
że Archer nie zdoła cię złamać. Ale musiałem znaleźć sposób, żeby
jakoś cię zmusić.
- Zmusić? - Przypomniały jej się koszmarne rozmowy z
Archerem. Koszmar, kiedy stała i patrzyła na zwłoki Carolyn. - O tak,
Archer był bardzo przekonujący. Ale jaka miała być twoja nagroda,
Phil?
- Myślę, że powinniście już iść. - Lontana niecierpliwie
przestąpił z nogi na nogę.
- Jeszcze nie. - Kelby zbliżył się do niego. - Powiedziałeś, że
Melis nie była celem. Więc kto nim był?
Phil odwrócił się, chcąc wrócić do domku.
- Chodziło o ciebie, Kelby - odezwała się Melis. - Od samego
początku chodziło o ciebie. Wszystko, co zafundował mi Archer, było
po to, żebym tylko odnalazła Marinth. Szantaże, zastraszanie,
wytrącanie mnie z równowagi psychicznej. Wszystko to służyło temu,
żebym pobiegła po pomoc do ciebie. Archer nie miał pewności, że
wyciągnie ode mnie twoje wyniki badań. Prawda, Phil?
- Bzdura.
- Pragnąłeś Marinth. Zaaranżowałeś wszystko tak, żeby Kelby go
dla ciebie znalazł. Ale co się stanie, kiedy on faktycznie go znajdzie?
Myślę, że kazałeś Archerowi zabić Kelby'ego i zniszczyć Trinę, a
wtedy ty mógłbyś wkroczyć na scenę. To jedyna rekompensata, która
ma sens. Marinth i śmierć Kelby'ego w zamian za twoje badania.
Dlaczego zabrałeś skrzynię?
Phil milczał przez chwilę.
- Domyślałem się, że Archer spróbuje podwójnej gry. -
Zrezygnował z udawania. - Zdawał sobie sprawę, że ty wiesz o
lokalizacji skrzyni. Gdyby udało mu się dostać dokumenty od ciebie,
zostawiłby mnie na lodzie.
- Masz na myśli, że nie zabiłby mnie, tak? - wtrącił się Kelby.
- Tego nie powiedziałam. Myślę, że mógłbym cię polubić, Kelby.
Mamy wiele wspólnego.
- Kelby, Archer grał na dwa fronty. Spodziewał się, że będziesz
dzisiaj na górze, żeby mi pomóc - powiedziała Melis.
- Zdziwiło mnie, że zdenerwował się, kiedy jeden z jego ludzi dał
znak, że teren jest czysty. Gdyby się okazało, że kłamałam co do
ukrycia skrzyni, wtedy miałby jeszcze szansę zdobyć dokumenty w
zamian za twoją śmierć. Phil, gdzie jest ta skrzynia?
Lontana zawahał się.
- W gabinecie pod oknem.
- Nie bałeś się, że Archer przyjdzie tu, żeby ci ją zabrać?
- On nie wie, że tu jestem. Nie jestem na tyle głupi, żeby dać mu
się dopaść. Komunikujemy się przez telefon. To bandyta.
- A ty, Phil? Jak nazwiesz siebie? - zapytała rozgoryczona Melis.
- Nicholas, idź po skrzynię - powiedział Kelby. Nicholas ruszył
w stronę domu.
- Te tablice są moje i badania też - natychmiast zareagował Phil.
- Nie możecie mi ich zabrać.
- To się jeszcze okaże - powiedział Kelby. - Tablice znalazła
Melis, a badania są wynikiem odczytania ich. Nie masz niczego,
Lonatana.
- Melis, powstrzymaj go. Ty wiesz, jak ciężko nad tym
pracowałem.
- Jesteś niesamowity - stwierdził Kelby. - Liczysz jeszcze na to,
że ona ci pomoże?
- Ja jej pomogłem. Dałem jej dom, kiedy go potrzebowała
- powiedział na swoją obronę. - Gdyby nie była taka uparta, nie
trzeba by było stosować takich metod.
- Mam je. Tablice i dokumenty. - Nicholas wyszedł z domku,
niosąc dużą drewnianą skrzynię. - Schowam je do samochodu.
- Melis, nie pozwól mu ich zabrać. Zrobiłem to, co musiałem -
błagał desperacko Lontana. - Nie zrobiłem niczego złego. Marinth
kryje tak wiele bogactw. Tylko ja mam prawo je odkryć. Cały świat
mógłby czerpać z tego korzyści.
- Doprawdy? - Melis była nieprzejednana. - W tej chwili
naprawdę mnie nie obchodzi, czy świat będzie lepszym miejscem
dzięki twoim kłamstwom. Chcę wiedzieć tylko jedną rzecz. Kiedy
starałeś się przekonać Archera, żeby zainwestował w Marinth,
musiałeś sporo mu o mnie naopowiadać. Powiedziałeś mu o Carolyn i
mojej terapii?
Przez chwilę milczał.
- Mogłem o tym wspomnieć. Mówił, że potrzebuje jakiegoś haka.
Omawialiśmy różne warianty.
Zrobiło jej się niedobrze.
- Warianty? Mój Boże... - Wstrząsnął nią gniew. Podeszła do
Lontany. - Carolyn nie żyje dlatego, że powiedziałeś mu o niej i o
mojej kartotece. Ty sukinsynu! On ją zaszlachtował.
Phil był wyraźnie zaszokowany.
- Carolyn nie żyje?
- A co sobie myślałeś, kiedy napuszczałeś na nas tego rzeźnika?
Nie, ty tylko uruchomiłeś całą akcję, a potem osiadłeś sobie spokojnie
na tej wyspie i czekałeś, aż Marinth sam wpadnie ci w ręce.
- Nie planowałem jej śmierci.
- Tak samo, jak nigdy nie planowałeś śmierci Kelby'ego?
- Nie przyznałem się... - Phil bronił się już z mniejszym
zacięciem.
- Możesz być marzycielem, ale nigdy nie byłeś głupcem. Gdzieś
w głębi duszy musiałeś domyślać się, co może przytrafić się Carolyn.
- Głos Melis drżał z gniewu. - W ogóle cię nie obchodziła! Nie
obchodził cię Kelby! Ja cię też nie obchodziłam! Nic się nie liczyło
poza Marinth!
- Jesteś niesprawiedliwa. Dbałem o ciebie. Zawsze się o ciebie
troszczyłem, Melis.
- Tak? To dlaczego zapomniałeś o tych wszystkich latach, które
spędziliśmy razem? Pozwoliłeś Archerowi zabić moją najlepszą
przyjaciółkę, i napuściłeś go na mnie, żeby znęcał się nade mną
psychicznie. No i chciałeś śmierci Kelby'ego.
- To nie moja wina. - Lontana próbował się uśmiechnąć. - Poza
tym nikomu nie uda się ciebie załamać. Wiem, jaka jesteś silna,
zawsze byłaś...
- Dalsza rozmowa z tobą nie ma sensu. Jesteś takim samym
mordercą jak Archer, i nawet sobie tego nie uświadamiasz. Ale ja to
widzę. A niech cię diabli wezmą, Phil! — Odwróciła się na pięcie i
ruszyła do samochodu.
- Nigdy nie rozumiałaś kwestii Marinth! Miałem rację - zawołał
za nią. - To nie moja wina, że drobiazgi zaszwankowały. Musisz
powiedzieć im, żeby oddali mi moją skrzynię. Potrzebuję jej.
Drobiazgi? Troje niewinnych ludzi zginęło z powodu obsesji
Phila. Nadal nie rozumiał potworności tego, co zrobił.
Prawdopodobnie nigdy tego nie zrozumie.
- Wydaje mi się, że pozwolenie na to, by Lontana dalej siedział
sobie spokojnie w tym uroczym małym domku, jest poważnym
błędem - mruknął Kelby, otwierając przed nią tylne drzwi auta. -
Może ty i Nicholas poczekacie w samochodzie, a ja wrócę upewnić
się, że Lontana nie będzie już miał okazji, żeby wyrządzić ci kolejną
krzywdę?
Melis pokręciła przecząco głową.
- Dlaczego nie? Przecież oficjalnie i tak nie żyje.
Kelby mówił poważnie. Jeszcze nigdy nie widziała u niego
takiego wyrazu twarzy.
Jeszcze raz pokręciła głową.
- W porządku. Może później. Dzisiaj i tak już masz za sobą wiele
wrażeń. - Usiadł obok niej. - Nicholas, ruszaj.
- Melis, on sobie na to zasłużył - odezwał się Nicholas,
uruchamiając silnik. - Powinnaś to przemyśleć.
- Wiem, że na to zasługuje. Ja po prostu... nie chcę teraz o tym
myśleć. Rzeczywiście, pomógł mi, kiedy tego potrzebowałam. Ta
myśl nie pozwala mi na... - Potarła skronie. - On nawet nie
uświadamia sobie, że zrobił coś złego. Nic się nie liczy, gdy w grę
wchodzi Marinth.
- Skąd wiedziałaś, że to Lontana za tym stoi? - zapytał Kelby.
- Nie wiedziałam. Podejrzewałam tylko. Kiedy leżałam u lekarza,
starałam się poskładać wszystko w całość. Ty twierdziłeś, że nie
zabrałeś skrzyni. A jedyne osoby, jakie wiedziały o miejscu jej
ukrycia, to ja i Phil.
- Mogłem kłamać.
- Wiedziałam, że nie kłamiesz - powiedziała z przekonaniem. -
Przepraszam, że musiałam zadać ci to pytanie.
- To ja przepraszam, że miałem ochotę cię za to udusić.
- Wiem, ale musiałam mieć pewność. Drugie wyjaśnienie tej
zagadki było nierealne. - Wykrzywiła usta w grymasie. - Nie, to
nieprawda. Nie chciałam przyjąć do wiadomości, że Phil mógłby mnie
aż tak skrzywdzić.
- Sądzę, że Nicholas powinien zawrócić.
- Nie. - Melis oparła głowę na siedzeniu i zamknęła oczy. Czuła
się potwornie zraniona i obolała fizycznie i psychicznie. Już
przebolała stratę Phila w Atenach, ale ta, którą teraz odczuwała, była
znacznie głębsza, boleśniejsza i gorzka. - Skoro my tego nie
zrobiliśmy, w takim razie to Phil musiał zabrać dokumenty. Jaki
miałby w tym cel, gdyby zrobił to przed swoją śmiercią? Phil, którego
uważałam, że znam, powiedziałby mi o tym. Marinth znaczyło dla
niego wszystko. Skoro był w niebezpieczeństwie, nie ryzykowałby, że
cała ta wiedza przepadnie. - Przerwała. - Ale on mi nic takiego nie
powiedział. Więc zaczęłam podejrzewać inne możliwości i przyszło
mi do głowy coś kompletnie szalonego. Tylko że to nie było szalone.
To było chore, prawdziwe, i tak potworne...
- Ciii. - Kelby przyciągnął ją do siebie. - Już po wszystkim.
Chyba że zmienisz zdanie i pozwolisz mi wrócić do Lontany.
Jestem do twojej dyspozycji.
- To nic nie zmieni. Już zawsze będę pamiętać, że nie był tym, za
kogo go uważałam, że poświęcił mnie dla Marinth. Nie chcę pamiętać
także jego śmierci.
- Jak wolisz. Ale dla mnie byłoby to bardzo przyjemne
wspomnienie. - Delikatnie pogłaskał ją po głowie. - Boli cię rana?
- Trochę.
Ciało Kelby'ego było ciepłe, silne i pełne energii. A Phil dobił
targu, żeby pozbawić to ciało życia. To było dużo gorsze od
wszystkich tortur, przez jakie przeszła za sprawą Archera. Phil musi
zostać ukarany. Jeszcze wróci do niej ten gniew, ale teraz była
przepełniona smutkiem i uczuciem wyobcowania. Chociaż nie. Kelby
stopniowo leczył ją z samotności. Ileż to już razy, przez ten krótki
czas, odkąd się znają, tulił ją do siebie i pocieszał tak jak teraz? Nie
potrafiła tego zliczyć i nie zamierzała tego robić. Teraz nie miała
ochoty być silna i niezależna. Chciała brać to, co jej dawano.
- Lontana zranił cię bardziej - stwierdzi Kelby. - I tej rany
niestety nie potrafię wyleczyć.
- Nie chcę już o nim rozmawiać. - Chociaż pewnie do końca
życia będzie żyła z przeświadczeniem o jego zdradzie. - Daleko
jeszcze do portu?
- Parę mil. Powinniśmy być tam za pięć minut. - powiedział
Nicholas.
- To dobrze. - Chciała wrócić na statek i ukryć się tam. Trzeba
było jeszcze zastanowić się nad Archerem, ale teraz nie miała na to
siły. Chciała jak najszybciej odpłynąć z tej wyspy.
Znaleźć się jak najdalej od Phila siedzącego w swoim małym
domku, którego okna wychodziły na błękitne morze skrywające jego
marzenie.
Lontana trzy razy próbował skontaktować się z Archerem.
Kiedy wreszcie się do niego dodzwonił, starał się opanować
panikę w głosie.
- Obiecałeś mi, że zlikwidujesz Kelby'ego. Musisz to zrobić
teraz. Czeka na mnie statek, którym mam popłynąć, żeby załatwić
prawo do wyłączności wydobycia, ale nie mogę tego zrobić, dopóki
on żyje. On i jego statek muszą zostać natychmiast zniszczone.
- Lontana, a gdzie są wyniki badań?
- Ja je mam. Pozbądź się Kelby'ego. Zapadło milczenie.
- Dlaczego zadzwoniłeś do mnie właśnie teraz?
- Ponieważ musisz... - Wziął głęboki wdech. - Bo próbowałeś
mnie zdradzić. Chciałeś zdobyć moje badania od Melis. W porządku,
nawet to rozumiem. Ale teraz już wiesz, że to ja je mam, i musisz
zrobić to, co mi obiecałeś.
- Skąd wiesz, co się wydarzyło tej nocy?
- Zadzwoń do mnie... kiedy... już zrobisz to... na co się
umówiliśmy. A wtedy spotkamy się i dam ci te dokumenty. -
Rozłączył się.
Archer patrzył w zamyśleniu na telefon po skończonej rozmowie
z Lontaną.
Ten dupek był przerażony. I skąd, u diabła, wiedział, że Archer
próbował go wyrolować tej nocy?
Tylko Kelby albo Melis mogli mu o tym powiedzieć.
Jak mogli to zrobić? Melis sądziła, że Lontana nie żyje. Z
pewnością nie ma jego nowego numeru telefonu. Albo do niej sam
zadzwonił, ale to mało prawdopodobne, albo rozmawiała z nim
osobiście.
Na Cadorze.
Tak!
Od czasu, kiedy dobili targu, próbował namierzyć Lontanę i
wreszcie miał na to szansę, Powinien był się domyślić, że ten
nieuchwytny sukinsyn będzie chciał być jak najbliżej Marinth.
Teraz mógł wrócić na Cadorę, przygwoździć Lontanę i wyrwać
mu dokumenty, a potem wrócić do domu.
Czy Archer mu uwierzył? - zastanawiał się Lontana. Musi mu
uwierzyć. Kelby nie może mieć Marinth. Gdyby Archerowi udało się
zlikwidować Kelby'ego, wszystko wróciłoby do normy. Lontana jakoś
by się później uwolnił od Archera i jego pogróżek. Wszystko by się
dobrze poukładało, gdyby tylko dostał Marinth. Marinth...
Phil wyszedł z domku i poszedł na skarpę. Patrząc na morze,
poczuł, że jego obawy zaczynają powoli niknąć. Jasne, że Archer mu
uwierzył. Marinth był zawsze mu pisany i los nie pozwoli, żeby został
oszukany. Zatopione miasto na pewno na niego czeka. Niemal słyszał,
jak go nawołuje.
- Lontana.
Drgnął i spojrzał za siebie.
Czarne włosy związane w kucyk, czarne oczy wpatrzone w niego
z nieprzejednaną wrogością. Serce podskoczyło mu z przerażenia.
Chciał uciekać, ale ramię zacisnęło się na jego szyi. Sekundę później
był już martwy.
Nicholas podpłynął łodzią do jachtu.
- Powiesz mi, gdzie byłeś? - zapytał Kelby.
- Może. - Nicholas wszedł na pokład Triny. - Jak się czuje Melis?
- Śpi. Była kompletnie wykończona. - Kelby spojrzał na wschód.
- Lontana? - zapytał.
- Biedaczysko, zleciał ze skarpy i złamał sobie kark.
- Rozumiem. Nie musiałeś tego robić. To nie była twoja sprawa.
- Melis nie chciała, żebyś ty to zrobił. Gdyby później
zdecydowała się sama go ukarać, pewnie nie dałaby rady. - Wzruszył
ramionami. - Więc ja musiałem się tym zająć.
- Dlaczego?
- Ten stuknięty sukinsyn zawsze stanowiłby zagrożenie, tak
długo, jak ty zajmowałbyś się Marinth.
- Zauważ, że to zagrożenie było wymierzone we mnie.
- Gdy ktoś grozi moim przyjaciołom, grozi mnie. - Uśmiechnął
się słabo. - To takie stare szamańskie powiedzenie.
- Odwrócił się. - Dobranoc, Jed. Spij dobrze. - Zatrzymał się
jednak. - Powiemy Melis o niefortunnym wypadku Lontany?
- Nie od razu. Miała ostatnio wystarczająco dużo wrażeń.
- Zawahał się, po czym dodał: - Dzięki, Nicholas. Nicholas
ukłonił się i odszedł.
Melis spała przez osiem godzin. Ale kiedy się obudziła, nadal
czuła działanie leków przeciwbólowych i... samotność. Kelby trzymał
ją w ramionach, dopóki nie zasnęła, ale teraz nie było go przy niej.
Cóż, a czego innego się spodziewała? Był dla niej miły, ale nie
chciał, żeby przez cały czas się na nim opierała.
Melis też tego nie chciała. Otrzymała potężny cios, ale musi się
teraz podnieść i ruszyć dalej.
Wstała z łóżka i poszła pod prysznic. Dwadzieścia minut później
wchodziła po schodach na pokład. Nicholas rzucał ryby do morza.
Odwrócił się, kiedy ją zobaczył.
- Dzień dobry. Wyglądasz o wiele lepiej. Jak się czujesz?
- Trochę osłabiona i obolała. Ale zjem coś i poodpoczywam dziś,
a wszystko wróci do normy. Jak tam Pete?
- Głodny. - Nicholas rzucił kolejną rybę Pete'owi krążącemu
obok statku. - Prawie w ogóle nie chce się podzielić rybami z Susie.
Ale ona nie wygląda, jakby miała mu to za złe.
- Widzę. - Susie ocierała się o Pete'a. - Ona wie, że jest ranny.
- Jesteś pewna, że nie powinniśmy wciągnąć go na pokład i zająć
się jego raną?
- Nie. Chyba że chcemy mu wyrządzić krzywdę. Kelby
wyciągnął ostrze, a ja zatamowałam krwawienie, a potem dałam
antybiotyki. Wyleczy się szybciej w słonej wodzie.
- Kiedy go przywieźliście, myślałem, że już z tego nie wyjdzie.
Melis też tak myślała. Ta ilość krwi przeraziła ją. Dopiero później
przyszło jej do głowy, że ten atak można wykorzystać przeciwko
Archerowi, przekonując go, że wreszcie udało mu się ją złamać.
- Mieliśmy szczęście. Człowiek Archera musiał działać szybko i
strzelił pod dużym kątem. Gdyby nie to, delfin już by nie żył.
- Jak myślisz, ile czasu zajmie Pete'owi dojście do dawnej
formy?
- Niewiele. Natura jest pod tym względem wspaniała.
- To dobrze. Polubiłem Pete'a. Zresztą lubię obydwa delfiny. Są
urocze. - Skrzywił się. - Chociaż zrobiły sobie ze mnie niańkę.
- I dobrze ci tak - powiedział Kelby, zbliżając się do nich. -
Przyda ci się trochę złagodnieć.
- Przyganiał kocioł garnkowi - odciął się Nicholas. - Jedno z was
musi zastąpić mnie przy kolejnym karmieniu. Zamierzam wybrać się
na rekonesans.
- Chcesz sprawdzić, czy Archer odpłynął? - zapytał Kelby.
- To bardzo prawdopodobne.
- Nie odpłynie - wtrąciła Melis. - Nawet jeśli już nie chce
dokumentów Phila, to jest wkurzony. Będzie myślał, że go
wyrolowaliśmy, i będzie chciał się zemścić.
- Na tobie - powiedział Kelby. - Lepiej będzie, jeśli zostaniesz w
swojej kabinie i pozwolisz nam zająć się sprawą.
- Jest tak samo zły na ciebie. Czy wszyscy zamierzamy schować
się pod łóżko? - Pokręciła głową z dezaprobatą. - Musimy to
dokończyć. - Zwróciła się do Nicholasa. - Ja się zajmę karmieniem
Pete'a i Susie. Ty zajmij się obserwacją statku Archera. Musimy
wiedzieć, co się święci.
- Zgadzam się. - Nicholas zwrócił się do Kelby'ego. - Dziś rano,
kiedy nie zajmowałem się delfinami, zmontowałem mały ładunek
wybuchowy. Tak, na wszelki wypadek. - Ruszył w stronę kabin. - Idę
coś przegryźć przed wypłynięciem. To może być długa noc.
- Dlaczego mnie nie obudziłeś? - zapytała Melis Kelby'ego.
- Potrzebowałaś snu. Poza tym, rana musi się zagoić. Zresztą, nie
było tu nic do roboty dla ciebie. Od tej chwili pozostaje nam tylko
czekać.
Obawiała się, że Kelby ma rację, a nie znosiła oczekiwania.
- Miałam nadzieję, że wszystko skończy się zeszłej nocy.
- Powinno było. Plan był niezły. Po prostu nie wyszło.
- To wina Phila. - Odwróciła wzrok w stronę Cadory. Phil siedzi
tam w swoim domku, prawdopodobnie nadal ciesząc z sukcesu. - Był
taki dumny z siebie.
- Przestań już o nim myśleć.
- Postaram się. Myślałam, że był moim przyjacielem.
- On nadal w to wierzy. To świr.
- Nie. Wszyscy jesteśmy dla niego cieniami. Tylko Marinth jest
rzeczywistością. Nigdy wcześniej sobie tego nie uświadamiałam. -
Spojrzała na niego. - Schodzisz dziś na dół?
- Jedno zanurzenie. I nie, nie pójdziesz ze mną. Zabiorę
Charliego.
- Nie wybierałam się. Nie mogę teraz ryzykować.
- Lekarz powiedział, że nie możesz się forsować przez tydzień.
- Na mnie rany szybko się goją. - Uśmiechnęła się słabo. - Jestem
jak Pete. Poczuję, kiedy jestem już gotowa.
- Nie wiem tylko, czy jesteś gotowa na to. W twojej łodzi, którą
popłynęłaś na Cadorę, znaleźliśmy pudełko zapakowane jak prezent.
Melis drgnęła. Kompletnie o nim zapomniała.
- Otwierałeś je?
- Nie, ale miałem ochotę je wyrzucić. Ale nie mam do tego
prawa. Jest w twojej kabinie. - Po chwili namysłu dodał: - Sama je
wyrzuć. Najlepiej bez otwierania.
Melis poszła do swojej kabiny.
Co teraz dla mnie przygotowałeś, Archer? Jaki rodzaj okrutnych
tortur?
Prezent leżał na łóżku. Na wierzchu przytwierdzony był liścik.
Otworzyła kopertę.
Melis
Mam nadzieję, że nie musiałem pozbyć się ciebie tej nocy i że
teraz razem otwieramy ten prezent.
Bardzo pragnę zobaczyć twoją minę.
Zawahała się, a potem rozerwała złoty papier. Uchyliła wieko
pudełka. Coś białego, delikatnego jak mgiełka.
A niech go szlag! Szybko zamknęła pudełko.
Chwyciła je i wyszła z kajuty. Musi to zniszczyć. Wyrzucić za
burtę.
Zatrzymała się jednak i wzięła głęboki oddech. Nie, to nie byłoby
rozsądne. Wszystko się przecież zmieniło. Nie mieli żadnej broni
przeciwko Archerowi. Może więc obrócić przeciwko niemu jego
własną?
Ale nie to. O Boże, tylko nie tę.
Zmusiła się, żeby zanieść pudełko do szafy, gdzie wcisnęła je w
najdalszy kąt, żeby nie musieć go oglądać, i zatrzasnęła drzwi.
Nie wiedziała, czy da radę przebywać w jednym pokoju razem z
tym prezentem. To tak, jakby wiedzieć, że w szafie czyha zwinięta
kobra.
Ale nie musiała przecież sypiać w tej kabinie. Miała Kelby'ego, a
przy nim będzie bezpieczna. On z radością powita ją u siebie. Nie
miało znaczenia, że to tylko przejściowy stan.
Nicholas wrócił po dwudziestej drugiej.
- Trzy godziny zajęło mi zlokalizowanie statku. Archer podniósł
kotwicę i odpłynął dziesięć mil na wschód. Już się bałem, że go
zgubiliśmy.
- Nadal jest na pokładzie?
- Natrafiłem na statek już o zachodzie słońca. Nie mogłem długo
go obserwować, żeby mnie nie zauważyli. Nie sądzę, żeby był na
pokładzie.
- Jestem pewna, że jest na statku - powiedziała Melis. - Czeka i
krąży jak zły duch.
- Założę się, że robi coś więcej - powiedział Kelby. - Z
pewnością gromadzi siły. Zdjęliśmy czterech jego ludzi. Może mu
zająć trochę czasu, zanim zdobędzie nowych i broń.
- Racja - potwierdził Nicholas. - Jutro będę w stanie lepiej
przyjrzeć się, kto przypływa i kto odpływa z jego statku. Jakieś cztery
mile od miejsca, gdzie zakotwiczył Archer, znajduje się kilka
bezludnych wysepek. Ustawię się na jednej z nich.
- O jakiej broni mówicie? - zapytała Melis.
- Archer ma dostęp do wszelkiego rodzaju broni - powiedział
Kelby. - Jeśli zdecydował się zaatakować Trinę, to obstawiałbym
wyrzutnie rakietowe.
- Myślisz, że zaatakuje?
- Jest na tyle szalony, że mógłby zrobić niemal wszystko. Istnieje
więc takie zagrożenie.
- W takim razie, może nie powinniśmy czekać, aż uda mu się
zebrać posiłki - zasugerował Nicholas.
- Jeśli jest tak wściekły, jak podejrzewam, moglibyśmy użyć tego
przeciwko niemu - powiedziała Melis.
Kelby spojrzał na nią nieufnie.
- W jaki sposób?
- Nie wiem.
- Czy mówiąc użyć jego gniew, masz na myśli wykorzystać
ciebie do tej roli? - zapytał Kelby. - Ja mówię nie - dodał stanowczo.
- Skąd wiesz, że już nie udało mu się sprowadzić tej broni na
statek? Może czeka już tylko na dodatkowych ludzi? - zasugerowała
Melis. - Chcesz ryzykować, że wysadzi Trinę w powietrze?
- Nie, ale nie chcę też, żeby ciebie skrzywdził.
- Musimy wiedzieć, co on planuje. Dajmy mu jeszcze jeden
dzień.
- I myślisz, że wtedy się czegoś dowiemy?
- Tak. Myślę, że zadzwoni do mnie. Nie będzie mógł się
powstrzymać. Tylko czeka na moment, kiedy poczuje, że ma
przewagę. Prawdopodobnie już teraz usycha z pragnienia, żeby do
mnie zadzwonić, ale nie może w rozmowie ze mną czuć się jak
przegrany. - Uśmiechnęła się przebiegle. - To musi być relacja typu
pan - niewolnik.
Kelby przyglądał jej się przez chwilę.
- W porządku. Jeden dzień. Ale to wszystko. - Zmarszczył brwi,
wpatrując się w jej twarz. - Co ty kombinujesz? Nie możesz po raz
drugi zastosować tego samego triku.
- Wiem. Teraz będzie chciał mnie tak samo mocno, jak badań
Lontany. Wcześniej byłam tylko małym dodatkiem. - Zamyśliła się na
chwilę. - Nie myślę jeszcze o czymś konkretnym. Ale musi być jakiś
sposób...
Nie musieli długo czekać na telefon od Archera. Zadzwonił dwie
godziny później.
- Zadowolona z siebie? - zapytał Archer. - Nic się nie zmieniło,
Melis. Ja żyję, ty żyjesz i nadal musisz dać mi te dokumenty.
- Niektóre rzeczy się zmieniły. Pennig nie żyje - odpowiedziała i
ułożyła się wygodnie na łóżku.
- Można go zastąpić. - Przerwał. - Ale masz rację. Jedna rzecz się
zmieniła. Wybrałem się na małą wycieczkę na Cadorę. Zabrałaś te
dokumenty od Lontany, prawda?
- A czego się spodziewałeś?
- Skomplikowałaś mi bardzo życie. Obawiam się, że trzeba
będzie za to zapłacić. Mam ci powiedzieć jak?
- Oczekujesz, że zacznę się trząść ze strachu i szlochać? To była
gra, Archer. Zrobiłam z ciebie głupka. - Przerwała, po czym dodała z
drwiną: - Panie Peepers.
- Dziwka! - Głośno wciągnął powietrza. - Zapłacisz mi za to.
Teraz bardziej zależy mi na tym, żeby dorwać ciebie, niż na
dokumentach.
- Nic z tego. Jestem tu bezpieczna. Kelby mnie obroni. Nic go
nie obchodzę, ale to nie ma znaczenia. Ja daję mu to, czego chce, a on
chroni mnie przed wszystkimi zwyrodniałymi, perwersyjnymi
impotentami, jak ty.
Niemal czuła jego wściekłość przez telefon.
- Prędko się tobą znudzi.
- Jestem za dobra. A tylko jedna rzecz bardziej rajcuje Kelby'ego
od seksu. Uważa, że jego łódź jest cudem natury. Wrzeszczy na
każdego, kto tylko lekko ją zarysuje. Ale ja nauczyłam się go
poskramiać. To lekcja, jaką dał mi Kafas. I wiesz co, Archer, nigdy
nie uda ci się mnie dopaść. - Rozłączyła się.
- Nieźle mu przygadałaś - odezwał się Kelby. Uniósł się na
łóżku. - Z pewnością już nie będzie uważał cię za mięczaka. Żaden
facet nie lubi, jak podważa się jego męskość.
- Chciałam go zdenerwować. - Przerwała. - Żeby nie zauważył,
że celowo wskazuję mu broń, której może użyć.
- Jaką broń?
- Ciebie.
- Ach tak. Seksualnie niewyżyty łotr, którego nic nie obchodzisz?
Nie powiem, żeby podobał mi się ten opis.
- Ale to lepsze niż perwersyjny impotent.
- To prawda.
- Musiałam odwrócić jego uwagę. Archer robi się niecierpliwy.
W jakiś sposób dowiedział się, że Phil nie ma już dokumentów.
Próbował zabić delfiny i to nie zadziałało. Już nie czerpie satysfakcji z
rozmów ze mną, bo wyczuwa, że nie jestem typem ofiary. Nie może
mnie już zranić.
Kelby nie ruszył się z łóżka, tylko przyglądał się jej uważnie.
- Na pewno?
- Teraz tylko ja sama jestem w stanie się ranić. Być może
powinnam mu za to podziękować. Gnębił mnie tak bardzo, że
wyrobiłam w sobie mechanizm obronny, dzięki któremu mogę znieść
niemal wszystko.
- Kiedy to odkryłaś? - Kelby pogłaskał ją po policzku.
- To narastało we mnie przez jakiś czas. - Niecierpliwie pokręciła
głową. - Nie mamy teraz czasu na rozmowy o mnie. Archer może
zaraz zadzwonić.
- Po co?
- Bo kiedy przejdzie mu pierwszy gniew, zacznie rozmyślać nad
tym, co mu powiedziałam.
- I wtedy do ciebie zadzwoni?
- Nie. Zadzwoni do ciebie i będzie chciał dobić z tobą targu.
Zagrozi, że wysadzi Trinę w powietrze, jeśli nie oddasz mu mnie.
Kelby zamyślił się.
- No tak - odparł z przekąsem - co mi tam po tobie, kiedy w grę
wchodzi Trina.
- Dostałeś już Marinth. Nie potrzebujesz tablic ani wyników
badań Lontany. Dostałeś ode mnie już wszystko, co chciałeś. Jestem
dla ciebie jedynie obiektem seksualnym. Archer zrozumie takie
podejście.
- Ale ja nie.
Melis uśmiechnęła się do niego.
- Tak. Ty byś głosował jak należy w tamtej średniowiecznej
radzie.
- Co chcesz tym uzyskać? Dlaczego miałbym cię oddać
Archerowi?
- Muszę dostać się na jego statek.
- Nie ma mowy.
Melis przestała się uśmiechać.
- Musisz być przekonujący. Chyba najlepiej by było, gdybyś
powiedział, że musisz przemyśleć jego propozycję.
- Nie ma mowy - powiedział stanowczo. - To się nie może
powtórzyć.
Melis przyglądała się jego twarzy. Nie było szans, żeby go
przekonać.
- W takim razie, zdobądź chociaż dla nas trochę czasu. Kiedy do
ciebie zadzwoni, udawaj, że się zastanawiasz nad jego propozycją.
- Zastanawiam się nad tym, jak go zabić.
- Kelby, proszę cię. Wiesz, że potrzebujemy czasu. Pograj trochę
na zwłokę.
- W porządku, zagram na zwłokę. Tak długo, dopóki nie powie
czegoś na twój temat, co mi się nie spodoba - odparł po dłuższej
chwili.
Nie mogła liczyć na więcej ustępstw z jego strony. Mogła mieć
tylko nadzieję, że Archer nie będzie owijał w bawełnę i przejdzie od
razu do rzeczy.
Archer zadzwonił do Kelby'ego następnego ranka. Kelby
rozmawiał z nim od niechcenia, poza jednym, bardzo przekonującym
wybuchem złości.
- Nie uda ci się wyjść z tego! Zadzwonię po straż przybrzeżną! -
Słuchał przez chwilę odpowiedzi Archera. - Zastanowię się nad tym -
powiedział na koniec i rozłączył się. Spojrzał na Melis. - Miałaś rację.
Zagroził, że wysadzi łódź w powietrze, jeśli nie oddam mu ciebie i
dokumentów Lontany. Kiedy wspomniałem o straży przybrzeżnej,
powiedział, że mogę sobie dzwonić, do kogo chcę, i tak nikt nie
przybędzie mi na ratunek. Przekupił wszystkich.
- Tak, jak podejrzewał Nicholas.
- Nie powiedziałem niczego, na co miałem ochotę. Zadowolona?
- Było dobrze, tak, jak się tego spodziewałam. Ile dał ci czasu?
- Nie zdążył tego zrobić. - Kelby wstał z łóżka i zaczął się
ubierać. - Gdybym miał rozmawiać choćby jedną minutę dłużej z tym
chorym palantem, nie potrafiłbym się już opanować. Idę na pokład i
zaczekam na Nicholasa, który powinien niedługo wrócić z obserwacji.
Melis zobaczyła zatrzaskujące się za nim drzwi. Nie chciał, żeby
za nim poszła. Był zły i chciał ją ochronić, utrzymać z dala od
Archera. Nigdy wcześniej nie widziała go bardziej zdeterminowanego.
Nie mogła mu na to pozwolić. Musi być przy tym, kiedy Nicholas
wróci na pokład. Wstała z łóżka i zaczęła się ubierać.
- Na tyle, na ile udało mi się ustalić, Archer ma czterech ludzi na
pokładzie - powiedział Nicholas, kiedy wrócił w południe. - I są
nieźli. Obserwują wszystkie łodzie i pływaków. Mają bez przerwy
włączone reflektory, skierowane na wodę dookoła statku.
Zainstalowanie ładunku wybuchowego na kadłubie byłoby bardzo
ryzykowne. Nie widzę szans, żeby to zrobić bez uprzedniego
odwrócenia ich uwagi.
- O jakim odwracaniu uwagi mówisz? - zapytała Melis. Nicholas
wzruszył ramionami.
- Coś wymyślimy - powiedział i spojrzał na Kelby'ego. -
Widziałem Archera. Tej nocy odebrał dostawę. Cztery skrzynki.
- Nie ma więcej ludzi? Czterech to zaledwie ochrona.
- Ale posiłki mogą przybyć w każdej chwili - powiedział
Nicholas.
- W takim razie musimy działać szybko. Skoro nie możemy
zainstalować ładunku wybuchowego na kadłubie, będziemy
potrzebowali wyrzutni rakiet.
- Co takiego? - Melis drgnęła przerażona. Kelby nie zwracał na
nią uwagi.
- Ile czasu zajmie nam załatwienie takiej?
- Dwadzieścia cztery godziny. Może trochę dłużej. Mój
najbliższy dostawca jest w Zurichu. Mamy tyle czasu?
- Może. - Kelby spojrzał na Melis. - Zagraliśmy na zwłokę.
Archer prawdopodobnie zaczeka, dopóki nie będzie miał pewności, że
nie dam mu tego, czego zażądał.
- Nie podoba mi się to - stwierdził Nicholas. - Zdradzimy swoje
zamiary w chwili, kiedy spróbujemy użyć tej broni. Jeśli sprowadził
jakiś większy sprzęt, to zmiotą nas z powierzchni wody w kilka
sekund.
- W takim razie będziemy musieli zrobić wszystko, żeby nie
zdradzić naszych zamiarów. Załatw tę wyrzutnię.
- Zaraz zadzwonię, żeby uruchomić zamówienie. - Ruszył w
stronę kabin. - Ale powinniśmy obserwować Jolie Filie, żeby mieć
pewność, że nic się nie zmienia.
- Wezmę łódź i popłynę na obserwację. Ty się wyśpij, zmienisz
mnie o zmroku.
- Okay.
Melis zaczekała, aż Nicholas zniknie pod pokładem, i zwróciła się
do Kelby'ego.
- Wyrzutnia rakietowa? To brzmi, jakbyśmy ruszali na wojnę.
- Tylko przygotowujemy się na wszelkie możliwości -
powiedział Kelby. - Nie chcę używać tego rodzaju broni, jeśli nie
muszę. To robi straszne spustoszenie.
- A oni zrewanżują się tym samym. Nicholas ma rację, mówiąc,
że to jest bardzo niebezpieczna gra.
- Może zdecyduję, że pomysł z przytwierdzaniem ładunku
wybuchowego do kadłubu ich statku też jest zły? Zobaczymy.
- Nicholas powiedział, że mógłbyś go przytwierdzić, gdyby coś
odwróciło uwagę Archera.
Kelby zacisnął usta.
- Nie, Melis. Ty nie bierzesz w tym udziału.
- Właśnie, że biorę.
- Posłuchaj mnie. Rozumiałem, co przeżyłaś, i dałem ci się
namówić na zastawienie pułapki na Archera i omal wtedy nie
zginęłaś. Nie chcę znowu przez to przechodzić. - Jego głos brzmiał
stanowczo. — Możesz się ze mną sprzeczać, ile chcesz. Nie ma
mowy!
Odwrócił się na pięcie i odszedł.
Mówił poważnie. Bez wątpienia nie dopuści jej do tego, żeby
brała jakikolwiek udział w kolejnej akcji wymierzonej przeciwko
Archerowi.
Jednak Melis nie zamierzała dać się odsunąć.
Patrzyła, jak łódź Kelby'ego znika za horyzontem, a potem poszła
przekonywać Nicholasa.
Właśnie skończył rozmowę telefoniczną.
- Wygląda na to, że wyrzutnia już załatwiona, tylko że nie
będziemy jej mieli przed...
- Potrzebuję twojej pomocy - przerwała mu Melis. Nicholas
spojrzał na nią nieufnie.
- Zdaje się, że to mi się nie spodoba.
- Żaden z was nie chce użyć tej wyrzutni. Ty i Kelby
potrzebujecie, żeby coś odwróciło od was uwagę. Ja mogę to
zapewnić, tylko że Kelby nie chce się na to zgodzić.
- Dlaczego sądzisz, że ja się zgodzę?
- Bo to logiczne rozwiązanie i nie ma czasu na to, żeby szukać
lepszego. Nie chcę, żeby cokolwiek zniszczyło Trinę. Kelby kocha ten
statek.
- Mnie też nie podoba się taka perspektywa. - Po chwili pokręcił
głową. - Nie. To zbyt ryzykowne. Archer cię nienawidzi.
- Nie skrzywdzi mnie od razu.
- Tego nie wiesz.
- Znam go. Potrafię przejrzeć na wylot każdą jego plugawą myśl.
Nie jestem ofiarą. Dam sobie radę, Nicholas. Potrzebuję tylko
pomocy, żeby odwrócić uwagę Archera w krytycznym momencie. O
czym myślałeś, mówiąc, że mogłoby pomóc wam w zainstalowaniu
ładunku wybuchowego na kadłubie?
- O małej eksplozji na statku, która odciągnęłaby strażników od
burty.
- Możesz dać mi granat?
- Mam coś bardziej wymyślnego. Małe i łatwe do ukrycia.
- W takim razie powiedz mi tylko, gdzie i kiedy chcesz, żeby
nastąpiła ta eksplozja.
- Kelby mnie zabije - powiedział z rezygnacją po chwili wahania.
- Zrobisz to?
- A co byś zrobiła, gdybym ci odmówił?
- Znalazłabym inny sposób, żeby to zrobić. Bez ciebie i tego
ładunku wybuchowego.
- Tak właśnie myślałem. - Przez chwilę nic nie mówił. - Pozwól
mi się nad tym zastanowić. - Odwrócił się i odszedł.
- Nie ma zbyt wiele czasu - zawołała za nim. Spojrzał na nią
przez ramię.
- Nie naciskaj, Melis. To nie jest zabawa - powiedział surowym
tonem. - Nie namówisz mnie do zrobienia czegoś, czego nie chcę
zrobić. Jeśli zgodzę ci się pomóc, to dlatego, że uważam, iż to
najlepsze rozwiązanie, a nie dlatego, że jesteś opętana gorączką
dopadnięcia Archera. Nie zrobiłbym czegoś takiego Jedowi. I sam
sobie bym takiego numeru nie wykręcił.
Patrzyła na niego zaskoczona i zakłopotana, kiedy tak spacerował
w tę i z powrotem, wpatrując się w ocean. Tylko kilka razy zdarzyło
jej się zobaczyć ciemniejszą stronę Nicholasa, którą skrywał skrzętnie
pod fasadą dowcipnisia i lekkoducha. Miała ochotę podejść do niego i
zacząć go przekonywać, ale wiedziała, że to bez sensu. Wyraz jego
twarzy świadczył o tym, że myślami jest daleko; onieśmielał ją swoim
zachowaniem. Będzie musiała poczekać, aż sam zdecyduje się do niej
podejść.
Usiadła na leżaku i wpatrywała się w jego interesujący, choć
niezbyt ładny profil. Szaman. Ten przydomek, którego używał w
żartach, teraz wcale nie wydawał się zabawny. Nicholas emanował
ukrytą mocą i siłą, co sprawiało, że zaczęła się zastanawiać, czy w
ogóle zna tego człowieka. To nie był ten sam facet, który namalował
wielkie oczy dodo.
Minęło ponad pół godziny, kiedy Nicholas przestał spacerować
wzdłuż burty i podszedł do niej.
- W porządku. Zrobimy to - powiedział krótko. - Istnieje szansa,
że ci się uda, ale będziesz bezpieczniejsza ze mną i Kelbym. Musimy
odwrócić ich uwagę, więc wezmę to na siebie.
Ulżyło jej.
- Gdzie chcesz, żebym podrzuciła ładunek wybuchowy?
- W maszynowni albo w kuchni. W obydwu miejscach jest dość
skompresowanych gazów, żeby podsycić eksplozję.
- A jak mam wnieść ten ładunek?
- W podeszwie buta. Ładunek będzie miał włącznik i będziesz
miała piętnaście sekund na wyrzucenie go. Więc lepiej, żebyś była
szybka. Musimy mieć nadzieję, że nie przeszuka cię aż tak dokładnie.
- Myślę, że wiem, jak temu zapobiec. - Uśmiechnęła się gorzko. -
Mam własny pomysł na małe odwrócenie jego uwagi.
- Zdjęła buty. - No, to do roboty. - Odwróciła się i ruszyła do
swojej kabiny. - Pójdę się przygotować - rzuciła przez ramię.
- Może warto byłoby też się pomodlić. Twoje szanse na
przeżycie tej akcji są połowiczne - powiedział chłodnym tonem.
Melis odwróciła się do niego.
- Jesteś zły?
- Będę zły, kiedy on cię zabije. Zły na siebie, że pozwoliłem ci na
to. I będę musiał zabić Archera własnymi rękoma. Ale skoro już
podjąłem decyzję, nie pozwalam sobie na to, żeby emocje zakłócały
trzeźwe myślenie. Musimy wykonać zadanie i postarać się przeżyć. -
Podniósł jej białe buty. - Zajmę się tym. Ładna, gruba podeszwa.
Mamy szczęście. - Ruszył do swojej kabiny. - Będziemy potrzebowali
dużo szczęścia.
Było jej niedobrze.
Nie patrzeć w lustro. Nie myśleć o tym. Po prostu wyjść na
pokład do Nicholasa.
Stał przy balustradzie obok szalupy.
- Wypolerowałem twojego buta i nikt się nie zorientuje, że... O
mój Boże! - Patrzył na nią wytrzeszczonymi oczyma.
- W coś ty się ubrała?
Drżącą ręką dotknęła białej organdynowej sukni z wysoką talią.
- Jest w tym pewien element horroru. To prezent od Archera.
Opisałam taką suknię na jednej z sesji z Carolyn, a on odsłuchał taśmę
i kazał uszyć dokładnie taką samą. Dziecięca sukienka w rozmiarze
dla dorosłych. Zwiążesz mi ręce i przypniesz tę kartkę do gorsetu, a
potem wyślesz mnie Archerowi wraz z pozdrowieniami od Kelby'ego.
- Z trudem przełknęła ślinę.
- On wie, co oznacza ubranie mnie w tą sukienkę. Nie pomyśli,
że mogłam ją sama na siebie włożyć, więc wydedukuje, że to robota
Kelby'ego.
- Nic z tego nie rozumiem. - Nicholas był przerażony.
- Po pierwsze, doda to wiarygodności całej sytuacji. Po drugie,
widok mnie w tym stroju z pewnością odwróci uwagę Archera od
wszystkiego innego. Będzie czuł, że zwyciężył. Będzie podniecony.
Podobają mu się małe dziewczynki.
- Wzięła głęboki wdech i włożyła buty, które podał jej Nicholas.
- A teraz bierzmy się do roboty. Chciałabym zdjąć z siebie tę sukienkę
jak najszybciej.
- Nie możemy podpłynąć bliżej, bo nas zobaczą - powiedział
Nicholas, wyłączając silnik motorówki. Usiadł i przyjrzał się statkowi
Archera lśniącemu w ciemnościach. - Masz ostatnią szansę. Jesteś
pewna, że chcesz to zrobić?
- Jestem pewna. - Wyciągnęła przed siebie złączone nadgarstki. -
Zwiąż mnie. I to mocno. Ale tak, żebym widziała zegarek.
Sięgnął po linę, którą ze sobą zabrał, i zaczął wiązać jej
nadgarstki.
- To okropne, Melis. - Nie mógł opanować wątpliwości.
- To on jest okropny. - Była przerażona, patrząc na statek
Archera. Organdynowa sukienka, spętane ręce, uczucie bezradności.
Niemal słyszała bicie bębnów w Kafas. Miała ochotę krzyczeć albo
się rozpłakać. Ale nie była bezbronna. Robiła to z własnej,
nieprzymuszonej woli. Więc lepiej zacząć już działać. - Jeszcze jedna
rzecz, Nicholas. Musisz mnie ogłuszyć.
- Co?!
- Uderz mnie. Powinnam mieć siniak, ale byłabym ci wdzięczna,
gdybyś nie złamał mi szczęki. Chcę, żeby Archer myślał, że jestem
kompletnie bezbronna, kiedy zobaczy mnie przez lornetkę.
- Nie podoba mi się...
- Nie obchodzi mnie, co ci się podoba! Wiesz, że powinieneś to
zrobić. Uderz mnie, do cholery!
- Więc nie patrz na mnie.
- Też mi szaman. - Odwróciła wzrok w stronę statku.
- Szamani to magicy, a nie wojownicy. Chociaż to do nich
należało palenie na stosie. Właśnie tak się czuję, kiedy to robię...
Potworny ból eksplodował w jej szczęce, kiedy Nicholas
wymierzył prawy sierpowy.
Patrzył na nią związaną i nieprzytomną. Wyglądała jak mała
drzemiąca dziewczynka.
A on czuł się jak ostatni skurwysyn. Miał ochotę zawrócić łódź i
popłynąć na Trinę.
Ale nie mógł tego zrobić. Zobowiązał się, a w takich sytuacjach
uleganie emocjom było jak samobójstwo. Poza tym Melis już zbyt
daleko zaszła, żeby dać się oszukać. Poklepał ją po policzku.
- Powodzenia - powiedział.
Nastawił zegar, żeby flara ratunkowa wypaliła za trzy minuty,
wyrzucił za burtę tobołek zawinięty w wodoszczelną folię i sam
wskoczył do wody. Pokonywał fale długimi silnymi ruchami ramion.
Przynajmniej dwadzieścia minut zajmie mu dopłynięcie do wyspy, z
której Kelby obserwował statek Archera. Nie będzie miał ciepłego
powitania. Do tego czasu Melis powinna znaleźć się już na pokładzie
statku Archera i Kelby dowie się o wszystkim.
Rozległ się przenikliwy gwizd.
Spojrzał za siebie i zobaczył, jak flara eksploduje na tle nocnego
nieba.
- Co to, u diabła, ma być? - Archer wybiegł na pokład, wpatrując
się w racę. - Destrex, włącz reflektor. - Zabrał lornetkę pomocnikowi.
W pierwszej chwili myślał, że ktoś ich atakuje, ale Kelby nie
zwróciłby na siebie uwagi w tak rażący sposób. A
prawdopodobieństwo prawdziwej akcji ratunkowej było znikome.
Przeszukiwał wzrokiem obszar w okolicy, skąd wystrzelona
została flara. Nic.
- Gdzie, do cholery, te reflektory? - krzyknął.
Światła rozświetliły taflę wody. Zobaczył motorówkę z
wyłączonym silnikiem, która dryfowała po oceanie.
- Jest za daleko, żeby ją zestrzelić - powiedział Destrex. - Poza
tym, wygląda na pustą.
Archer przyjrzał się łodzi.
Mignęło mu coś białego... Poprawił ostrość w lornetce. Mała
dziewczynka ze złotymi włosami i nadgarstkami spętanymi liną.
Melis!
- Nareszcie - powiedział do siebie z satysfakcją.
Kelby się złamał. Przekaz nie mógłby być już bardziej jasny.
Dostał ją.
Archer zwrócił się do Destreksa.
- Popłyń po nią. Przeszukaj łódź, czy nie ma tam jakiś pułapek, i
przywieź ją do mnie.
Obserwował, jak Destrex i dwóch innych ludzi opuszczają
szalupę i pokonują dystans dzielący ich od motorówki. Potem
ponownie przeniósł wzrok na Melis. Najwyraźniej była nieprzytomna.
Dostała narkotyki czy środki nasenne? Musieli jej coś zrobić, żeby
dało się ją ubrać w tę sukienkę. Zbyt wiele koszmarnych wspomnień
łączyło ją z Kafas.
Fakt, że Kelby zmusił ją do ubrania się w tę sukienkę, był
niezaprzeczalnym dowodem na to, że poddał się na wszystkich
frontach. Nie tylko podarowywał Melis, ale zapakował ją w to, co
wybrał dla niej Archer. Facet najwyraźniej nie czuł do niej nic.
Destrex dopłynął do motorówki i sprawdził ją. Potem podał Melis
jednemu z ludzi w szalupie. Po chwili ruszyli z powrotem na Jolie
Filie.
Archer czuł przyspieszone bicie serca, kiedy obserwował
zbliżającą się łódź. Nie był pewien, czy to nienawiść, pożądanie, czy
niecierpliwość sprawiały, że krew tak mocno pulsowała w jego
żyłach. To nie miało znaczenia.
Melis była blisko.
Kelby zacisnął dłoń na lornetce tak, że aż mu zbielały kłykcie,
kiedy zobaczył Melis wnoszoną na statek Archera. W łodzi była
jeszcze nieprzytomna, ale teraz zaczęła odzyskiwać świadomość.
Kiedy już znalazła się na pokładzie jachtu, mogła nawet ustać na
własnych nogach.
Ale tylko przez chwilę. Archer zamachnął się i uderzył ją w twarz
tak, że upadła na deski.
- Jed. - To był głos Nicholasa. Kelby nie opuścił lornetki.
- Nie teraz, ty sukinsynu.
Jeden z mężczyzn podniósł Melis z pokładu i popchnął ją w
kierunku schodów prowadzących do kajut. Zniknęła im z pola
widzenia.
Kelby odwrócił się i spojrzał na Nicholasa. Był tak wściekły, że
ledwie mógł mówić.
- Ty sukinsynu! Coś ty narobił?!
- To, czego chciała Melis. To był jej pomysł od początku do
końca. Ty byś jej na to nie pozwolił, więc poszukała pomocy gdzie
indziej.
- I znalazła ją u ciebie. A niech cię szlag trafi!
- I tak by znalazła sposób, żeby samej to zrobić. Popełniłeś błąd,
Jed. Nie było szans, żeby utrzymać ją z dala.
- To ty nie dałeś mi tej szansy.
- Nie, ponieważ będąc na jej miejscu, czułbym to samo. Ona
musi to zrobić. Musi się zemścić. Została oszukana na Cadorze. Poza
tym, przyda nam się odwrócenie uwagi.
Kelby zobaczył oczami wyobraźni jeszcze raz ten moment, kiedy
Melis została uderzona i upadła na pokład.
- On ją ma.
- Więc chodźmy ją wydostać, zanim wyrządzi jej większą
krzywdę. Przyniosłem twój skafander i wyposażenie - powiedział
Nicholas. - O pierwszej czterdzieści pięć Melis podrzuci ładunek
wybuchowy. To daje nam niewiele ponad godzinę, żeby dopłynąć do
statku i zająć pozycje. Kiedy nastąpi eksplozja, wszyscy powinni
rzucić się w tamtym kierunku. To będzie szansa dla nas, żeby dostać
się na pokład. Potem już wiemy, co robić. Kazałem Melis schować się
po tym, jak wywoła eksplozję, i siedzieć w ukryciu, aż ją znajdziemy.
- Jeśli nadal będzie żyła.
- Jed, ona jest bystra. Nie zrobi niczego głupiego.
Kelby wiedział o tym, ale to nie zmieniało faktu, że bał się o nią.
Musi nad tym zapanować, inaczej nie będzie w stanie sprawnie
przeprowadzić akcji.
- W porządku. Gdzie ona ma ładunek wybuchowy?
- W podeszwie prawego buta. - Nicholas uśmiechnął się. - Do
lewej włożyłem mój ulubiony sztylet i wytrych.
- Łatwo je wyjąć?
- Będzie musiała jedynie oderwać podeszwę. Może to zrobić
nawet jedną ręką.
- Obie ma związane. To był twój pomysł?
- Mówiłem ci, że wszystko od początku do końca było jej
pomysłem. Jeśli Archer jej nie rozwiąże, będzie mogła użyć sztyletu.
To będzie dość trudne, ale wykonalne.
- Jeśli będzie miała szczęście.
- Tak. Jeśli będzie miała szczęście.
- Mogłeś ją powstrzymać.
- Postanowiłem nie próbować. - Nicholas spojrzał Kelby'emu w
oczy. - Obwiniaj mnie, ile chcesz, ale to i tak niczego teraz nie zmieni.
Stało się.
Miał rację. Stało się. I Kelby nie miał szans cofnąć czasu.
Nicholas zmiękł na widok rozpaczy w oczach Kelby'ego.
- Wybacz, że tak to wyszło. Ja też nie czuję się z tym dobrze, Jed.
Sam martwię się jak cholera.
- Martwisz się? Ty nie masz pojęcia, co ja czuję. - Odwrócił się. -
Ruszajmy. Gdzie jest mój skafander?
Złote rzeźbione kasetony ozdabiały ściany kabiny.
Na łóżku leżała aksamitna narzuta.
Melis oparła się plecami o ścianę. Było jej niedobrze. Człowiek
Archera wepchnął ją do tej kabiny, która wyglądała jak z jej
koszmarów sennych. Po obu stronach łóżka stały marokańskie lampy.
Czyżby słyszała bicie bębnów? Nie, to tylko jej wyobraźnia.
Zamknęła oczy. Ale nie mogła przepędzić wspomnień.
Więc musi użyć całej siły woli, żeby przestać o tym myśleć.
Archer właśnie tego by chciał. Nie może pozwolić mu wygrać.
Która to godzina? Zmusiła się, żeby otworzyć oczy i spojrzała na
rzeźbiony złoty zegar na ścianie. Pięćdziesiąt minut do rozpoczęcia
akcji. Tyle czasu będzie musiała przesiedzieć w tym pokoju z piekła
rodem. Gdyby stała zupełnie nieruchomo i patrzyła w sufit, mogłaby
to znieść.
Drzwi otworzyły się i pojawił się w nich uśmiechnięty Archer.
- Wyglądasz na pokonaną. Gdzie twoja duma, Melis? Z pewnym
wysiłkiem wyprostowała plecy.
- Zadałeś sobie sporo trudu. Kiedy to wszystko zrobiłeś?
- Jak tylko przyjechałem tu z Miami. Nie miałem wątpliwości, że
w końcu trafisz do tej kabiny. To była kwestia czasu. Wielką
przyjemność sprawiło mi jej urządzanie i wybieranie wystroju.
Przesłuchałem dokładnie taśmy, a potem zamówiłem materiały.
Dzięki temu nie nudziłem się. - Pokręcił z zadowoleniem głową. -
Żałuję tylko, że nie widziałem twojej miny, kiedy to pierwszy raz
zobaczyłaś. Trochę się zdenerwowałem, bo inaczej nie przegapiłbym
takiej okazji. - Zbliżył się do niej i dotknął sińca na jej policzku. -
Kelby nie był wobec ciebie taki miły, jak sądziłaś, co?
- To dupek. - Patrzyła mu prosto w oczy. - Tak jak ty.
- Oho, jaka groźna. Już się ciebie boję. - Dotknął różowej
satynowej wstążki, którą miała wpiętą we włosy. - Nie możesz go
winić. Sama mi powiedziałaś, że Kelby ma świra na punkcie swojego
statku.
- Nie sądziłam, że mógłby mnie za niego przehandlować.
- Nie nauczyłaś się, że dziwki łatwo się pozbyć? Zawsze znajdzie
się jakaś inna na jej miejsce. Ale ty jesteś wyjątkowa. Czuję, że coś
nas łączy. - Cofnął się o krok. - I wyglądasz tak pięknie. Obróć się dla
mnie.
- Idź do diabła. Wymierzył jej policzek.
- Zapomniałaś? Nieposłuszeństwo zawsze spotyka się z karą. -
Przechylił głowę na bok. - Dawali ci też jakieś narkotyki, prawda? Nie
chcę, żebyś była cała posiniaczona, więc może skorzystam właśnie z
takiej opcji.
- Nie!
Będąc pod wpływem narkotyków, nie mogłaby działać. Zostało
jej czterdzieści pięć minut. Obróciła się dookoła siebie.
- Jeszcze raz. Wolniej - zażądał. Przygryzła dolną wargę i
zrobiła, co jej kazał.
- Grzeczna dziewczynka. - Spojrzał na jej buty. - A gdzie są te
lakierki, które ci wysłałem?
Starała się nie okazywać paniki, jaka ją nagle ogarnęła.
- Musieli mnie powalić na ziemię, żeby mnie w to ubrać. Po tym,
jak kopnęłam Kelby'ego w jaja, postanowił już nie próbować
zakładania mi butów.
Archer zaśmiał się.
- Widać on nie wie, jak postępować z niegrzecznymi
dziewczynkami. To wymaga doświadczenia. - Uśmiech zniknął z jego
twarzy. - Ale nie przysłał mi skrzyni.
- Nie ma jej. Myślisz, że podzieliłabym się z nim? Skrzynia jest
moja.
Archer przyjrzał się jej badawczo.
- Oczywiście. Rozumiem, że potrzebowałaś jakiegoś
zabezpieczenia. A on ma przecież Marinth.
- I tę swoją cholerną łódź.
- Cóż za gorycz w głosie. Później porozmawiamy o tym, jak
przekażesz mi skrzynię. A teraz podejdź do łóżka i połóż się.
Potrząsnęła głową.
- Widzę, że pobladłaś. A to takie delikatne, śliczne łóżko. Wiesz,
co będziemy w nim robić? Będziemy leżeć razem i słuchać taśm. A ja
będę patrzeć na twoją minę. Nawet nie wiesz, jak bardzo pragnąłem
tego, kiedy do ciebie dzwoniłem.
- Nie... mogę tego zrobić.
- Nie zmuszaj mnie, żebym użył narkotyków. One mogą stępić
twoje reakcje. Spójrz na to łóżko.
Czerwony aksamit i mnóstwo poduszek.
- No, rusz się. Usiądź na łóżku. Nie będziemy się spieszyć. Ja
lubię działać powoli.
Każda chwila tu będzie niczym wieczność. Ruszyła przez pokój i
usiadła na krawędzi łóżka.
- Nie podoba ci się dotyk aksamitu, prawda?
- Owszem. - Minęły dopiero dwie minuty. - Nie znoszę go.
- Będziesz zaskoczona tym, jak wiele zniesiesz. Zajmiemy się
tym po odsłuchaniu taśm. - Archer położył się i poklepał miejsce na
łóżku obok siebie. - Połóż się obok tatusia, kochanie. Czy nie tak
wielu z nich do ciebie mówiło?
Kiwnęła głową.
- Dam ci te dokumenty, tylko wypuść mnie stąd - powiedziała.
- W swoim czasie. Połóż się, Melis.
Minęły kolejne dwie minuty.
- Rozwiąż mnie.
- Kiedy podoba mi się ta lina. Powiedz „proszę".
- Proszę.
Wyjął scyzoryk i przeciął linę.
- Połóż się, bo cię z powrotem zwiążę. Powoli oparła się na
poduszkach.
O Boże, to działo się znowu. Miała ochotę krzyczeć.
Nie. Potrafi nad tym zapanować. Nic się nie wydarzy. Po prostu
musi to przetrzymać. Czy to głos Carolyn?
- Wyraz twojej twarzy jest bezcenny - powiedział Archer
zachrypniętym głosem, wpatrując się w nią jak hiena. - Szkoda, że nie
mam kamery wideo. Następnym razem będę musiał o tym pamiętać.
Ale teraz jestem zbyt napalony. Muszę na ciebie patrzeć...
Wtedy usłyszała swój własny głos.
Zostało jeszcze pięć minut. - Dwóch ludzi na mostku - mruknął
Nicholas. - Jeden pewnie zostanie przy sterze, nawet jeśli reszta
pobiegnie do eksplozji. Ty czy ja?
- Ty go zdejmij. Ja pójdę do kabin.
- Tak też myślałem.
Kelby wytężył wzrok, wpatrując się w pokład. Miał ochotę już
teraz zacząć działać. Jeszcze cztery minuty.
Melis usiadła nagle na łóżku i zasłoniła dłonią usta.
- Jezu, zaraz zwymiotuję - wymamrotała przez zaciśnięte zęby.
- Jeszcze czego. - Archer także usiadł. - Właśnie dochodziliśmy
do najlepszej części.
Melis pochyliła się, udając torsje.
- Ani mi się waż! Tylko nie na łóżko! Mam względem niego
ciekawe plany. - Archer zerwał się na równe nogi i ściągnął Melis z
łóżka. - Do łazienki, suko! - Zaciągnął ją do sąsiadującej z pokojem
łazienki. - Pospiesz się. I nie zapaskudź tej sukienki.
Wepchnął ją do łazienki i zatrzasnął za nią drzwi.
Była sama.
Obawiała się, że wejdzie razem z nią, ale większość ludzi nie lubi
widoku wymiocin. Nie oznaczało to jednak, że Archer nie stoi tuż za
drzwiami.
Zaczęła wydawać z siebie odgłosy jak przy wymiotowaniu i
sięgnęła do prawego buta, by zerwać podeszwę. Delikatnie wyjęła
płaskie urządzenie wybuchowe i położyła je na umywalce. Potem
wyjęła sztylet z lewego buta.
- Już skończyłaś? - zapytał przez drzwi Archer. Jeszcze raz udała,
że ma torsje.
- Tak myślę - odpowiedziała zmęczonym głosem.
- To umyj twarz i wypłucz usta jak grzeczna dziewczynka.
Trochę mnie rozzłościłaś. Może będę musiał sprawić ci lanie.
Odkręciła wodę w kranie nad umywalką. Wzięła kilka głębokich
oddechów, żeby się uspokoić. Zacisnęła dłoń na rękojeści sztyletu.
Musi zacząć działać. Nie zakręci wody. Dzięki temu zyska kilka
sekund zaskoczenia, kiedy wyjdzie z łazienki.
- Melis.
Otworzyła drzwi i wyskoczyła na zewnątrz. Przelotnie dostrzegła
zaskoczenie na twarzy Archera, kiedy wbiła mu sztylet w klatkę
piersiową. Osunął się na ziemię.
Czy ta rana wystarczy?
Nie było czasu, żeby to sprawdzać. Była już minuta po czasie.
Wybiegła z kabiny. Kiedy ją tu prowadzili, zauważyła, że kuchnia jest
w końcu korytarza. Pobiegła w tamtą stronę.
Nikogo nie było w środku.
Uzbroiła ładunek wybuchowy.
- Co tu robisz? - Mężczyzna z karabinem maszynowym schodził
po schodach za jej plecami.
- Szukam Archera. Kazał mi zostać w kabinie, ale... Rzuciła
ładunek wybuchowy z całej siły w głąb kuchni, odwróciła się i padła
na podłogę, zasłaniając rękoma głowę.
Kuchnia eksplodowała z taką siłą, że cały statek się zakołysał, a
sufit stanął w płomieniach. Melis usłyszała, jak mężczyzna na
schodach jęczy z bólu. Miotał się na wszystkie strony.
Poczuła szczypiący ból w nodze, ale nie odsłoniła głowy, żeby
spojrzeć. Lepiej mieć ranę nogi niż głowy. Parę sekund później
ostrożnie uniosła głowę. Mężczyzna ze schodów leżał na podłodze, a
z jego czoła sączyła się krew.
Kołysanie statku ustało. Lada moment wpadną tu pozostali
członkowie załogi, żeby sprawdzić, co się stało. Musi się stąd
wydostać.
Kuchnia stała w płomieniach. Usmaży się, jeśli tu zostanie.
Ale słyszała nawoływania ludzi na pokładzie. Jeśli wejdzie na
schody, trafi prosto na nich. Nie była komandosem, a chciała
zachować życie. Lepiej się schować, tak, jak kazał jej Nicholas.
W porządku, zaczeka. Złapała karabin maszynowy martwego
mężczyzny i schowała się pod schodami. Nie wiedziała, po co jej ta
broń, bo nie potrafiła jej przecież obsłużyć.
Cóż, najwyraźniej nadszedł czas, żeby się tego nauczyć.
Dwóch ludzi Archera rzuciło się w stronę schodów wiodących na
niższy pokład.
Kelby wymierzył i strzelił. Jeden człowiek padł. Drugi odskoczył
w bok, zaklął i wyciągnął broń.
Kelby trafił go między oczy.
Był jeszcze jeden członek załogi. Gdzie on, u diabła, się
podziewał?
Z otwartych drzwi waliły kłęby czarnego dymu.
Kelby pobiegł do schodów.
Nic nie widział. Dym szczypał w oczy.
- Melis! - zawołał. Zero odpowiedzi. Ruszył w dół po schodach.
- Melis!
- Nie schodź tutaj. Idę na górę.
- Dzięki Bogu. - Nie tylko dym szczypał go w oczy. - Pomóc ci?
Jesteś...
- Potrzebuję nowych płuc. - Melis kasłała, wchodząc po
schodach. - Moje się spaliły.
- Co z Archerem?
- Nie żyje.
- Zostań tu. Muszę się rozprawić z jeszcze jednym członkiem
załogi.
Pokręciła głową.
- Na dole... Nie przeżyje - powiedziała z wysiłkiem.
- Jesteś pewna?
Ruchem głowy wskazała broń, którą trzymała w dłoniach.
- Zabrałam mu to.
- Odsapnij. Muszę sprawdzić, czy z Nicholasem wszystko w
porządku. - Pobiegł w stronę mostka.
Odsapnąć?
Łatwiej powiedzieć, niż zrobić, pomyślała Melis, opierając się o
balustradę. Czuła się tak, jakby miała wypalone płuca. Przeszła parę
kroków wzdłuż burty, oddychając miarowo. Już lepiej. A teraz
spróbować odetchnąć głębiej...
- Niegrzeczna dziewczynka.
Odwróciła się i zobaczyła Archera opartego o futrynę. Miał
osmaloną dymem twarz i cały był zalany krwią.
W dłoni trzymał pistolet.
Odskoczyła w bok, kiedy nacisnął spust.
Kula otarła się o jej policzek.
Melis uniosła karabin. Wycelowała szybko i strzeliła.
Archer wrzasnął, kiedy pociski wbiły mu się w pachwinę. Pistolet
wypadł mu z ręki, kiedy zaczął się osuwać na ziemię.
Melis nie przestawała strzelać. Trzymała naciśnięty spust, a
pociski leciały jeden za drugim.
- Myślę, że już go załatwiłaś, Melis - powiedział łagodnie Kelby.
Stał obok niej i wyciągał do niej dłoń. - A teraz tylko marnujesz
pociski, które rykoszetem walą we wszystkich kierunkach.
W końcu i tak zabrakło jej amunicji, ale nie chciała oddać broni.
- Nie wiedziałam, jak się tego używa. Więc po prostu nacisnęłam
spust - powiedziała drżącym głosem.
- Zadziałało jak trzeba - powiedział Nicholas. - Chyba
odstrzeliłaś mu jaja.
- Taki właśnie miałam zamiar. Nie przychodziło mi do głowy nic
bardziej odpowiedniego. Jesteście pewni, że on nie żyje?
Kelby podszedł do Archera i przyjrzał mu się.
- A niech mnie! On jeszcze żyje.
Oczy Archera otworzyły się i wbił wzrok w Melis.
- Ty dziwko. Ty suko. Kelby uniósł broń.
- Myślę, że już czas się pożegnać.
- Nie - Melis powstrzymała go. - Czy on cierpi?
- Bardzo.
- Rany są śmiertelne?
- Tak, niektóre z kul trafiły go w brzuch.
- Ile czasu upłynie, zanim umrze?
- Najwyżej godzina.
Melis wolno podeszła do Archera.
- Dziwka - wyszeptał. - Dziwka.
- Cierpisz, Archer? - Pochyliła się i szepnęła: - Myślisz, że to taki
sam ból, jaki czuła Carolyn? I że jest tak potworny jak to, co
przeżywały te wszystkie małe dziewczynki, które gwałciłeś? Bo mam
nadzieję, że tak.
- Dziwka. Zawsze będziesz dziwką. - Jego głos ociekał
nienawiścią. - I to ja ci to uświadomiłem. Zniszczyłem wszystko, co
zrobiła dla ciebie twoja Carolyn. Widziałem to dziś na twojej twarzy.
- Mylisz się. Zapewniłeś mi ostateczne wyleczenie. Skoro udało
mi się przejść przez ten koszmar, jestem wystarczająco silna, żeby
znieść wszystko inne.
- Kłamiesz.
- Nie. Carolyn zawsze mówiła, że najlepszym sposobem na
uporanie się z koszmarem, jest stawienie mu czoła. - Spojrzała na jego
krwawiącą pachwinę. - Mnie się to udało. - Odwróciła się i odeszła.
Kelby i Nicholas dogonili ją.
- Jesteś pewna, że nie chcesz, żebyśmy z nim skończyli? -
zapytał Nicholas. - To byłaby przyjemność.
- Chcę, żeby umierał powoli. To niewystarczająca kara, ale
trudno. - Spojrzała na ogień, który przedostał się z niższego pokładu i
zaczął trawić drewniane elementy głównego. - Mam nadzieję, że
statek nie zatonie zbyt szybko.
- Myślę, że już pora na nas. - Kelby ruszył w stronę łodzi
motorowej. - Chodźcie.
- Jeszcze tylko jedna rzecz. - Melis zdarła z siebie organdynową
sukienkę i została w samej bieliźnie. Potem wyjęła różowe wstążki z
włosów. Rzuciła strój na deski pokładu, gdzie zbliżał się już ogień. -
Teraz jestem gotowa. - Wskoczyła do łodzi.
- Jed, wysadź mnie na wyspie. Poczekam tam do momentu, aż
statek zatonie - powiedział Nicholas. Podał Melis koc ratunkowy. -
Okryj się tym, bo się przeziębisz.
- Nie przeziębię się. - Czuła się silna, pewna siebie i... wreszcie
wolna.
Archer wył z bólu.
Kelby uruchomił silnik i motorówka powoli oddaliła się od
statku.
Pierwsze płomienie dosięgnęły białej organdynowej sukienki.
Delikatna tkanina zwijała się i czerniała. W końcu cała zajęła się
ogniem.
Po minucie sukienka i wstążki zniknęły.
Został po nich tylko popiół.
Dwie godziny później z pokładu Triny Melis i Kelby zobaczyli na
wschodzie łunę światła.
- Po wszystkim - powiedział Kelby. - Ogień dosięgnął broni.
Trwało to dłużej, niż sądziłem.
- Żałuję, że nie przeciągnęło się jeszcze bardziej.
- Nie wiedziałem, że jesteś tak żądna krwi.
- A i owszem.
- Zejdziesz teraz na dół, żeby wziąć prysznic?
- Jeszcze nie teraz. Zaczekam na Nicholasa. Muszę mieć
pewność. Ty idź.
Nie odszedł, oparł się o balustradę obok niej, spoglądając na
wschód.
Pół godziny później przypłynął Nicholas.
- Potężny huk - powiedział, wchodząc na pokład. - Musiał mieć
ogromne zapasy broni. - Zwrócił się do Melis. - Nikt nie przyszedł mu
na ratunek. Skurwiel nie żyje, Melis. Piekło go pochłonęło.
Spojrzała jeszcze raz na wschód.
On nie żyje, Carolyn. Już nikogo więcej nie skrzywdzi.
- Melis. - Kelby położył delikatnie dłoń na jej ramieniu.
- Pora, żeby sobie odpuścić.
Miał rację. Odwróciła się i poszła do swojej kajuty. To już
koniec. Załatwione.
Następnego ranka, kiedy wyszła na pokład, Pete'a i Susie nie było
przy łodzi.
- Wszystko w porządku? - zapytał Kelby, stając obok niej.
- Mówiłaś, że Pete będzie wiedział, kiedy mu się poprawi.
- Myślę, że to dobrze. - Wzruszyła ramionami. - Jeszcze tak
wiele spraw związanych z delfinami jest dla mnie tajemnicą. Czasami
mam takie wrażenie, że zupełnie nic nie wiem o Pecie i Susie.
- Ale każdego dnia czegoś się o nich dowiadujesz. Melis, one
wrócą.
Usiadła na deskach pokładu.
- A ja będę tu na nie czekać. Zamierzasz dziś nurkować?
- Nie. Wybieram się z wizytą do straży przybrzeżnej. Nie można
bezkarnie zatopić statku, nawet jeśli był wykorzystywany do
działalności przestępczej. Ale skoro byli chętni, żeby przyjąć łapówkę
od Archera, to i ode mnie wezmą pieniądze.
- Pieniądze załatwią wszystko.
- Nie, ale są bardzo przydatne. Zadzwoń do mnie, jeśli będą
jakieś problemy z Pete'em.
- Dam sobie radę.
- Jesteś dziś nieobecna - powiedział po chwili wahania.
- Jestem... przygaszona. Czuję się pusta. - Uśmiechnęła się słabo.
- Od wielu tygodni miałam tylko jeden cel i już go wypełniłam.
Wszystko wróci do normy, kiedy się do tego przyzwyczaję. Prędko
wrócisz?
- To zależy, jak dużo czasu i pieniędzy pochłonie przekonywanie
ich, że statek Archera eksplodował przypadkowo z powodu dużej
ilości broni, którą miał na pokładzie. Cena grzechu.
- Wsiadł do łodzi. - Dam ci znać, gdybym natknął się na jakieś
przeszkody.
- Nie musisz mi się meldować. - Odwróciła wzrok na wodę.
- Obiecałam ci, że nie będę cię osaczać.
- To tylko dobre maniery z mojej strony. - Zmarszczył brwi.
- Melis, ja chcę do ciebie zadzwonić.
- W takim razie rób, jak uważasz.
- Melis, nie mogę... - Przerwał i pokręcił głową zrezygnowany. -
A niech to. Zdaje się, że teraz i tak do ciebie nie dotrę.
- Odpalił silnik. - Zobaczymy się później.
Patrzyła, jak oddala się od Triny, a potem przeniosła wzrok na
ocean przed sobą i czekała na powrót Pete'a i Susie.
Dwie godziny później delfiny pojawiły się.
Pete wyglądał dobrze, pomyślała z ulgą. Nawet lepiej niż dobrze.
Razem z Susie bawili się, skrzecząc i klekocząc jak zwykle.
- Cześć, chłopaki - powiedziała łagodnie. - Mogliście zaczekać
na mnie, zanim wybraliście się na małą wycieczkę.
- Zdjęła koszulkę. - Idę do was. Będzie tak jak za starych,
dobrych czasów. Potrzebuję tego dzisiaj.
Wskoczyła do wody, która była zimna, czysta, ale tak znajoma.
Kiedy wyłoniła się na powierzchnię, zobaczyła Nicholasa przy
barierce. Pomachała do niego.
- Nie wzięłaś butli z tlenem - zawołał do niej. - I nie powinnaś
sama przebywać w wodzie.
- Nie zamierzam nurkować. Chcę tylko popływać trochę z
delfinami. To zawsze mnie uspokajało.
- Jedowi by się to nie spodobało. Omal nie zwariował, kiedy
zobaczył, jak wciągali cię na statek Archera. Nadal jest na mnie
wściekły jak cholera.
- Przykro mi - powiedziała i odpłynęła niesiona przez dwa
grzbiety delfinów. Ta zabawa jednak nie trwała długo, bo Pete i Susie,
jak zwykle, szybko się znudziły i odpłynęły od Melis, by co jakiś czas
wracać do niej.
Od czasu ich przylotu na Wyspy Kanaryjskie zawsze miała
konkretny cel, by przebywać z nimi w wodzie. Ale teraz było niemal
tak samo jak wtedy, gdy pływała z nimi na swojej wyspie.
Nie, to nieprawda. Delfiny miały teraz własne życie. Wcześniej
były jej własnością, a teraz ofiarowały jej swój czas i uwagę. Miały
wybór. Nie powinna być z tego powodu smutna. To było dobre dla
nich i zgodne z naturą.
I takie też było jej życie w tej chwili. Spokojne i naturalne.
Wszystko wracało na swoje miejsce.
Kelby wyłączył silnik, podpływając do Triny.
Zauważył, że nie ma drugiej motorówki.
Nie panikować. Nicholas mógł zabrać ją i popłynąć do Lanzarote
po zapasy albo... Co jest, do cholery? Nicholas nie zabrał łodzi, bo
właśnie szedł w jego kierunku.
- Gdzie jest druga łódź? - zapytał Kelby, wchodząc na pokład. - I
gdzie jest Melis?
- Łódź została w porcie w Lanzarote, a Melis prawdopodobnie
wsiada teraz do samolotu w Las Palmas.
- Co? - Tego się właśnie obawiał.
- Pete wrócił. Poszła popływać z delfinami, a kiedy wróciła,
spakowała się i odpłynęła.
- Nie zadzwoniła do mnie. Ty też mnie nie poinformowałeś.
- Prosiła, żebym tego nie robił.
- Co to ma, u diabła, być? Zmowa?
- Cóż, uznałem, że po wczorajszym już i tak nie możesz gorzej o
mnie myśleć.
- To się pomyliłeś. Nicholas wzruszył ramionami.
- Powiedziała, że musi wrócić na wyspę. Wiele przeszła, więc
rozumiem, że potrzebuje chwili wytchnienia.
- A dlaczego nic mi o tym nie powiedziała?
- Sam będziesz musiał ją o to zapytać. - Nicholas sięgnął do
kieszeni. - Zostawiła dla ciebie wiadomość.
Wróciłam na wyspę. Proszę, zajmij się Pete'em i Susie. Melis
- A niech to szlag! Wyspa Lontany
Zachód słońca na wyspie był piękny, ale brakowało jej Pete' a i
Susie, które miały w zwyczaju przypływać o tej porze, żeby
powiedzieć dobranoc.
Ale nie tylko tego jej brakowało.
Melis objęła się ramionami, odwróciła i poszła do domu. Miała
coś do zrobienia i nie było sensu odkładać tego w nieskończoność.
Weszła do sypialni i wyciągnęła walizkę. Powinny tu być jeszcze
jakieś pudła kartonowe. Pewnie śmierdzą...
- Co ty wyprawiasz?
Zamarła na chwilę. Bała się odwrócić.
- Kelby?
- A kto inny chciałby przedostać się przez te wszystkie bariery,
które wokół siebie naustawiałaś? - odpowiedział szorstko. - Dziwię
się, że nie podłączyłaś prądu do siatki, żebym trzymał się z daleka.
- Nie zrobiłabym tego - odparła zmieszana. - Nigdy nie
wyrządziłabym ci krzywdy.
- Już wykonałaś kawał niezłej roboty w tym względzie. Odwróć
się, do diabła!
Wzięła głęboki wdech i spojrzała na niego.
- Co to za wiadomość, którą mi zostawiłaś? - Rzucił jej pod nogi
zwiniętą kulkę papieru. - Żadnego „żegnaj" ani „miło było cię
poznać". Żadnego tłumaczenia. Tylko „zaopiekuj się delfinami" !
- Czy po to przyjechałeś tu z drugiego końca świata? Dlatego, że
jesteś na mnie zły?
- To wystarczający powód. - Podszedł do niej i chwycił ją za
ramiona. - Dlaczego wyjechałaś? - Z trudem nad sobą panował.
- Musiałam wrócić na wyspę, żeby się spakować. Nie mogę już
tu mieszkać.
- Dokąd się wybierasz?
- Znajdę gdzieś pracę.
- Ale nie zamierzałaś wrócić do mnie?
- To zależało - odpowiedziała cicho.
- Od czego?
- Od tego, czy ty mnie zechcesz. Czy pojedziesz za mną.
- To jakiś rodzaj testu? - Zacisnął dłonie na jej ramionach. - Tak,
pragnę ciebie i pojechałbym za tobą do samego piekła. Czy to chciałaś
usłyszeć?
Przepełniła ją radość.
- Tak.
- Więc dlaczego uciekłaś? Powiedziałbym ci to wszystko po
powrocie na statek. Jedyne, co musiałaś zrobić, to zaczekać na mnie i
porozmawiać ze mną.
- Musiałam dać ci wybór. Mogłeś przecież przeczytać moją
wiadomość i nie chcieć mieć ze mną nic wspólnego. Dałam ci
możliwość wycofania się.
- Ale dlaczego?
- Obiecałam ci przecież, że nie będę cię osaczać. Nie będę dla
ciebie ciężarem.
- To ja cię osaczyłem.
- Ale teraz już nie masz powodów. Dostałeś Marinth. Archer nie
żyje. To ja musiałam być dla ciebie powodem. Jedynym powodem. -
Spojrzała mu prosto w oczy. - Ponieważ jestem tego warta, Kelby.
Mogę dać ci znacznie więcej niż Marinth, ale ty musisz dać mi to,
czego potrzebuję.
- O czym mówisz?
- Myślę... że cię kocham. - Oblizała spierzchnięte wargi.
- Nie, jestem pewna, że cię kocham. Tylko ciężko było mi to
wyznać. - Odetchnęła głęboko. To, co zamierzała powiedzieć, było
dla niej jeszcze trudniejsze. - I nie chcę już nigdy być sama.
- Melis... - Przyciągnął ją do siebie i objął ramionami.
- Nie musisz mówić, że mnie kochasz. Obiecałam ci, że nie
będę...
- Odpuść sobie. Nigdy cię o to nie prosiłem. - Pocałował ją
namiętnie. - Ja też nie chcę być sam. Byłem twój, już zanim
opuściliśmy tę wyspę. - Wziął jej twarz w swoje dłonie. - Kocham cię.
Powiedziałbym ci to już dawno temu, gdybym nie bał się, że mnie
odrzucisz. Byłaś taka zadowolona z tego, że w naszym związku nie
ma zobowiązań.
- Chciałam być wobec ciebie uczciwa.
- Nie chcę tego. Chcę, żebyś mnie kochała i była ze mną.
- Przerwał. - A kiedy będziesz całkowicie pewna, że to ze mną
chcesz spędzić kolejne siedemdziesiąt lat, weźmiemy ślub. Czy to
jasne?
Uśmiechnęła się promiennie.
- Nie muszę wcale czekać, żeby się o tym przekonać.
- Owszem, musisz. Ponieważ ze mną nie ma żartów i jeśli się
zaangażujesz, to nie ma odwrotu. Na przykładzie Marinth widziałaś,
jaki potrafię być uparty. Pomnóż to teraz milion razy i zobaczysz, jak
ciężko ci będzie mnie opuścić. - Pocałował ją w czoło. - Będziesz
musiała zamieszkać z delfinami, żeby przede mną uciec.
- Moje płuca się do tego nie nadają.
- Więc lepiej zostań ze mną. Oparła głowę na jego ramieniu.
- Myślę, że masz rację - szepnęła.
Następnego wieczoru opuścili wyspę Lontany. Kiedy motorówka
przyspieszyła, Melis spojrzała za siebie na wyspę okrytą lśniącą mgłą
zmierzchu.
- To piękne miejsce - powiedział cicho Kelby. - Będziesz za nim
tęskniła.
- Przez jakiś czas.
- Kupię ci inną wyspę. Większą i ładniejszą. Uśmiechnęła się.
- Jakież to typowe dla ciebie. Ja nie chcę wyspy. Nie teraz. Chcę
zostać z tobą na Trinie. - Zmarszczyła czoło. - A tak przy okazji, to
nie mógłbyś zmienić nazwy?
- Widzę, że już jestem pod pantoflem. Mam nazwać jacht twoim
imieniem?
- Wielkie nieba, tylko nie to!
- To może imieniem naszego pierwszego dziecka? Spojrzała na
niego ze zdziwieniem.
- Może... - powiedziała ostrożnie. - Rzeczywiście myślisz o
zobowiązaniach.
Uśmiechnął się szeroko.
- Ale może być imię naszego trzeciego lub piątego dziecka.
- Może jednak Trina nie jest taką złą nazwą...
- Tchórz. - Śmiał się głośno.
- Masz się teraz czym zająć. Marinth czeka na odkrycie. A ja
chcę zająć się badaniami delfinów, które tam żyją. Mam przeczucie,
że są inne od wszystkich, które do tej pory widziałam. Obydwoje
będziemy bardzo zajęci.
- Musisz się jeszcze troszczyć o Pete'a i Susie.
- Jak zawsze - powiedziała.
- Ale zostawiłaś je pod moją opieką.
- Gdybyś nie przyjechał tu za mną, musiałabym sama wrócić na
Wyspy Kanaryjskie. Jestem za nie odpowiedzialna.
- Zobaczysz, że w końcu okaże się, że będziesz potrzebowała
wyspy. Mówiłaś mi o tych wszystkich niebezpieczeństwach, które
czyhają na dzikie delfiny. Jesteś pewna, że nie chcesz zapewnić
swoim przyjaciołom schronienia i bezpiecznego raju?
- Nie, nie mam takiej pewności. To zależy od warunków. Jeśli
będziesz miał kontrolę nad całym projektem wydobycia, będziesz
miał też władzę, żeby ochronić delfiny. - Zacisnęła usta. - Jeśli nie,
będziemy musieli zebrać wszystkie delfiny i zaprowadzić jej w
bezpieczne miejsce.
Kelby parsknął śmiechem.
- Nie jestem przekonany, czy jakiekolwiek miejsce byłoby w
stanie zapewnić bezpieczeństwo setkom delfinów, ale możemy
spróbować.
- Zamierzam w imieniu Carolyn przekazać moją wyspę fundacji
„Na ratunek delfinom". To będzie wkurzało Phila. Był pewien, że w
końcu mu ją oddam. Ale nie ma statku i nie będzie miał wyspy.
Będzie musiał zaczynać wszystko od nowa.
- Nie sądzę.
W jego głosie zabrzmiała niepokojąca nuta, więc Melis przyjrzała
mu się uważnie.
- Nie?
Kelby pokręcił głową.
- Nie żyje? - wyszeptała zaskoczona.
- Zleciał z klifu.
- Ty to zrobiłeś?
- Nie. I więcej nic nie powiem.
W takim razie to musiał być Nicholas. Zamilkła, dając sobie czas,
żeby ta informacja do niej w pełni dotarła. Te wszystkie lata, kiedy
pracowała dla Phila i opiekowała się nim... Dziwne było zdać sobie
sprawę z tego, że odszedł na zawsze. W końcu zdecydowała się
odezwać.
- Odczuwam ulgę. Bałam się, że będzie próbował odebrać ci
Marinth, a ja nie mogłabym na to pozwolić. To wszystko należy się
tobie.
Uśmiechnął się do niej.
- Nie wszystko.
- Dobrze wiedzieć.
Odwróciła wzrok z powrotem na wyspę. Z tej odległości
wyglądała na mniejszą, opuszczoną. Tyle lat tu spędziła. Tyle
wspomnień...
Jednak teraz miała przed sobą lepsze lata, wspanialsze
wspomnienia do stworzenia. Nawet jeśli czuła się teraz trochę smutna,
to upora się z tym uczuciem.
Już wiedziała, jak się z nim uporać.
Wyciągnęła rękę i położyła ją na dłoni Kelby'ego.
Cud.