Johansen Iris Śmiertelny przypływ

background image

Iris Johansen

Śmiertelny przypływ

Tytuł oryginału Fatal Tide

background image

Północny Irak, 6 stycznia 1991
Kelby płynął w lodowatej, nieruchomej wodzie. Był śmiertelnie

wyczerpany i spragniony. Wiedział, że wystarczy otworzyć usta i
woda wpłynęłaby do jego gardła, ale najpierw musiał zobaczyć te
drzwi. Były ogromne, bogato zdobione i przywoływały go do siebie...

I wreszcie do nich dotarł. Przepłynął pod łukowatym sklepieniem

i ujrzał miasto.

Potężne, białe kolumny wybudowane, by trwać na wieki. Ulice

wyznaczone w perfekcyjnym porządku. Wspaniałość i symetria w
każdym calu...

- Kelby.
Ktoś nim potrząsał. To Nicholas. Poderwał się przestraszony.
- Już czas? Nicholas przytaknął.
- Powinni przyjść tu po ciebie za jakieś pięć minut. Chciałem się

tylko upewnić, że jesteśmy zgodni. Zdecydowałem, że narysujemy
plan, ale ja sam ich tam zaprowadzę.

- Wykluczone.
- Ty wszystko spieprzysz. Od trzech dni nic nie jadłeś i nie piłeś,

a kiedy przynieśli cię z powrotem do celi, wyglądałeś jak po zderzeniu
z ciężarówką.

- Zamknij się. Szkoda zdzierać gardła na kłótnie. - Oparł się o

kamienną ścianę i zamknął oczy. - Zrobimy tak, jak to wcześniej
zaplanowaliśmy. Dałem słowo. Powiedz mi tylko, kiedy pojawią się w
korytarzu. Będę gotowy.

Wrócić do morza. W nim jest siła. Nie ma pragnienia, którego nie

dałoby się zaspokoić. Mógł poruszać się bez odczuwania bólu,
unosząc się bezwładnie na powierzchni wody.

Lśniące, białe kolumny...
- Idą - mruknął Nicholas.
Kiedy drzwi się otworzyły, Kelby lekko uchylił powieki. Ci sami

dwaj strażnicy. Hassan miał karabin uzi przewieszony przez ramię.

background image

Kelby był tak otumaniony, że nie mógł sobie przypomnieć imienia
drugiego strażnika. Ale pamiętał czubek jego buta, którym kopał go
po żebrach. Tak, to pamiętał doskonale.

Ali, tak nazywał się ten skurczybyk.
- Wstawaj, Kelby. - Hassan stał nad nim. - Czy amerykański

kundel jest już gotowy na skopanie mu tyłka?

Kelby jęknął.
- Bierz go, Ali. Jest za słaby, żeby samemu wstać i stawić nam

czoło.

Ali stanął obok Hassana z szyderczym uśmiechem na twarzy.
- Tym razem go złamiemy. Będziemy mogli zaciągnąć go do

Bagdadu i pokazać całemu światu, jakimi tchórzami są Amerykanie.

Schylił się, żeby chwycić Kelby'ego za koszulę.
Teraz!
Kelby błyskawicznie zamachnął się nogą i kopnął Alego w jądra.

Potem przeturlał się na bok, ścinając jednocześnie Araba z nóg.

Usłyszał, jak Hassan przeklina, i natychmiast zerwał się na równe

nogi. Zaszedł Alego od tyłu, zanim ten zdołał podnieść się z kolan, i
zacisnął ramię na szyi Araba.

Jednym wprawnym ruchem skręcił mu kark.
Odwrócił się i zobaczył Nicholasa roztrzaskującego głowę

Hassana kolbą jego własnego uzi. Trysnęła krew. Nicholas dla
pewności uderzył jeszcze raz.

- Uciekamy. - Kelby zabrał pistolet i nóż Alego i ruszył do

wyjścia. - Nie trać na niego czasu.

- On stracił sporo czasu na ciebie. Chciałem się upewnić, że

rzeczywiście stanął przed obliczem Allacha - odparł Nicholas, biegnąc
korytarzem tuż za Kelbym.

Natknęli się na kolejnego strażnika, który na ich widok poderwał

się na równe nogi i sięgnął po broń. Kelby poderżnął mu gardło,
zanim Arab zdążył unieść karabin.

Wydostali się na zewnątrz i pobiegli w stronę wzgórz.
Za ich plecami rozległy się strzały.
Biec. Nie zatrzymywać się.
Nicholas spojrzał za siebie.
- Dajesz radę?
- Tak. Biegnij, do cholery!
Czuł w boku ostry, rozrywający ból.

background image

Nie zatrzymywać się.
Adrenalina odpływała, a na jej miejsce pojawiało się uczucie

słabości ogarniające całe członki.

Byle tylko stąd uciec. Skoncentruj się. Płyniesz w stronę

łukowatego sklepienia. Nie czujesz już bólu.

Biegł szybciej, z większą energią i zaciętością. Wzgórza były

coraz bliżej. Uda mu się.

Przepłynął już pod sklepieniem. Białe kolumny lśniły w oddali.
Marinth...
Wyspa Lontany na Małych Antylach, współcześnie
Koronkowy, złoty ornament. Aksamitne draperie.
Bębny.
Ktoś idący w jej stronę.
To się znowu wydarzy.
Bezradna... Bezbronna...
Obudziła się z krzykiem na ustach.
Gwałtownie usiadła w łóżku. Drżała, a jej koszulka była zupełnie

przepocona.

Kafas.
A może to był Marinth?
Czasami nie miała pewności... To bez znaczenia.
To tylko sen.
Nie była bezbronna. Już nigdy nie będzie bezbronna. Teraz jest

silna.

Jedynie we śnie... To on odzierał ją z sił i nie pozwalał

zapomnieć. Poczułaby się lepiej, gdyby mogła z kimś o tym
porozmawiać. Może powinna zadzwonić do Carolyn i...

Nie. Musi uporać się z tym sama. Wiedziała, co zrobić, żeby

pozbyć się drżenia i powrócić do równowagi. Wychodząc z sypialni,
zdjęła z siebie koszulkę i wyszła na taras.

Po chwili skoczyła do morskiej wody.
Woda była chłodna i jedwabiście gładka.
Żadnego zagrożenia, żadnych ograniczeń. Nic, tylko noc i morze.

Boże, jak dobrze być samej.

Ale nie była całkiem sama.
Coś gładkiego i chłodnego otarło się o jej nogę.
- Susie?

background image

To musiała być Susie. Samica delfina była bardziej uczuciowa niż

Pete. Samiec dotykał jej bardzo rzadko, i to w wyjątkowych
sytuacjach.

Ale to właśnie Pete płynął obok niej. Zobaczyła go kątem oka,

kiedy płynęła w stronę siatki odgradzającej zatokę.

- Cześć, Pete. Co u ciebie?
Delfin wydał z siebie serię stłumionych pisków i znikł pod wodą.

Po chwili Susie i Pete pojawiły się przy powierzchni i zaczęły płynąć
w stronę siatki. Jak to się działo, że one zawsze wiedziały, kiedy była
smutna. Zwykle wygłupiały się i były bardzo radosne. Poważniały i
robiły się uległe, kiedy wyczuwały, że jest czymś zasmucona lub
zaniepokojona. To ona miała uczyć delfiny, ale każdego dnia sama się
od nich czegoś uczyła. Wzbogacały jej życie i była im wdzięczna za
to, że...

Coś było nie w porządku.
Susie i Pete popiskiwały i skrzeczały gorączkowo, kiedy zbliżyły

się do siatki. Może to rekin, po drugiej stronie?

Zamarła.
Siatka była opuszczona.
Co u diabła... Nikt nie mógł odwiązać siatki, chyba że wiedział,

gdzie znajdowały się jej łączenia.

- Zajmę się tym. Wracajcie do domu - powiedziała do delfinów.
Ale zwierzęta zignorowały jej słowa i pływały wokół niej, kiedy

sprawdzała siatkę. Żadnych rozcięć, żadnych dziur w wytrzymałej
sieci. Kilka minut zajęło jej ponowne zaczepienie siatki, po czym
zawróciła do domku, płynąc zdecydowanymi ruchami, chociaż
ostrożnie.

To wcale nie musiało oznaczać problemów. To mógł być Phil,

który wrócił z ostatniej wyprawy. Nie widziała go od siedmiu
miesięcy. Dzwonił do niej okazjonalnie lub wysyłał pocztówkę, dając
w ten sposób znać, że żyje.

Prawie dwa lata temu Phil musiał uciekać. Od tamtej pory

zagrożenie, przed którym się chował, zostało wyeliminowane tylko
częściowo. Nadal mogli znaleźć się ludzie, którzy chcieliby dobrać
mu się do skóry. Phil nie był najbardziej dyskretną osobą na świecie, a
jego decyzje czasem nie dowodziły jego niewątpliwego intelektu. Był
marzycielem, który ryzykował bardziej, niż...

- Melis!

background image

Ujrzała na tarasie mężczyznę. Nie była to drobna, żylasta

sylwetka Phila. Ten mężczyzna był duży, umięśniony, jednak zdawał
się jej znajomy.

- Melis, nie chciałem cię przestraszyć. To ja, Cal. Uspokoiła się.

Cal Dugan, pierwszy oficer na statku Phila.

Czyli nie było zagrożenia. Znała i lubiła Cala od czasu, kiedy

skończyła szesnaście lat. Musiał przycumować swoją łódź z drugiej
strony domku, gdzie nie mogła jej zauważyć. Podpłynęła do tarasu.

- Dlaczego mnie nie zawołałeś? I, na Boga, dlaczego nie

podwiązałeś z powrotem siatki? Gdyby jakiś rekin dostał się do Susie
i Pete'a, udusiłabym cię gołymi rękoma.

- Zamierzałem tam wrócić i to zrobić - powiedział na swoją

obronę. - Nie. Tak naprawdę, to zamierzałem ciebie o to poprosić.
Musiałbym chyba znać Braille'a, żeby sobie poradzić z podwiązaniem
tej siatki po ciemku.

- To kiepskie wytłumaczenie. Minuta wystarczy, żeby powstało

poważne zagrożenie dla delfinów. Po prostu masz szczęście, że do
tego nie doszło.

- Skąd wiesz, że rekin nie dostał się do zatoki?
- Pete by mi o tym powiedział.
- Tak, jasne. Pete. - Rzucił na deski ręcznik i odwrócił się do niej

plecami. - Powiedz mi, kiedy będę mógł się już odwrócić. Domyślam
się, że nie włożyłaś kostiumu kąpielowego.

- A po co miałabym go wkładać? Oprócz Susie i Pete'a, nie ma tu

nikogo, kto by mógł mnie podglądać. - Podciągnęła się na pomost i
stanęła na deskach tarasu, okręcając się ręcznikiem.

- Oraz nieproszonych gości.
- Nie bądź niemiła. Phil mnie zaprosił.
- Możesz się odwrócić. Kiedy on wraca? Jutro?
- Mało prawdopodobne - powiedział, odwracając się.
- Nie ma go w Tobago?
- Kiedy mnie tu wysyłał, właśnie szykował podróż do Aten.
- Co?
- Kazał mi wsiąść do samolotu wylatującego z Genui i

przyjechać do ciebie, żeby ci to dać. - Podał jej dużą szarą kopertę.

- I poczekać tu na niego.
- Czekać na niego? Przecież jesteś mu potrzebny. On sobie nie

poradzi bez ciebie, Cal.

background image

- Mówiłem mu to samo. - Wzruszył ramionami. - Kazał mi

przyjechać do ciebie.

Spojrzała na kopertę.
- Na zewnątrz nic nie zobaczę. Wejdźmy do środka. - Owinęła

się szczelniej ręcznikiem. - Zrób sobie kawy, a ja w tym czasie
przyjrzę się temu.

- A powiesz tym delfinom, żeby przestały już skrzeczeć, bo nie

zamierzam wyrządzać ci żadnej krzywdy?

Nie zdawała sobie sprawy, że nadal były przy tarasie.
- Odpłyńcie już. Wszystko w porządku. Pete i Susie zniknęły w

ciemnej wodzie.

- A niech mnie! - powiedział Cal. - One rzeczywiście cię

rozumieją.

- Tak - odparła nieobecnym głosem, idąc do domku. - Genua? Co

Phil knuje?

- Nie mam pojęcia. Parę miesięcy temu wysadził mnie i resztę

załogi w Las Palmas i powiedział nam, żebyśmy sobie zrobili
trzymiesięczne wakacje. Wynajął jakąś tymczasową pomoc do obsługi
jego szkunera Last Home i odpłynął.

- Dokąd?
- Nie powiedział - odparł, wzruszając ramionami. - Jakaś duża

tajemnica. Nie zachowywał się jak nasz stary, poczciwy Phil.
Zachowywał się tak jak wtedy, gdy uciekł z tobą. Był zdenerwowany i
kiedy po nas wrócił, nic nie chciał na ten temat mówić. - Skrzywił się.
- Przecież byliśmy przy nim przez ostatnie piętnaście lat. Tyle razem
przeżyliśmy. Byłem przy nim, kiedy znaleźliśmy hiszpański galeon, a
Terry i Gary dołączyli rok później. To trochę boli...

- Wiesz, że kiedy się na czymś skoncentruje, nie zauważa

niczego dookoła. - Ale sama zdawała sobie sprawę, że to nietypowe
zachowanie dla Phila, żeby zwalniał całą swoją załogę. Byli mu bliscy
niczym rodzina. Byli z nim bliżej niż ona kiedykolwiek.

Ale prawdopodobnie sama była temu winna. Otwarte okazywanie

uczuć Philowi sprawiało jej trudności. W ich relacjach, które bywały
zmienne i burzliwe, to zawsze ona przyjmowała na siebie rolę
opiekuna. Często bywała zniecierpliwiona i sfrustrowana, obserwując
jego niemal dziecinne, prostolinijne myślenie. Ale stanowili zespół,
uzupełniali się wzajemnie i lubiła go.

- Melis.

background image

Spojrzała na Cala, który wyglądał na onieśmielonego.
- Mogłabyś coś na siebie włożyć? Jesteś piękną kobietą, i chociaż

jestem tak stary, że mógłbym być twoim ojcem, to nie znaczy, że nie
reaguję jak normalny mężczyzna.

Oczywiście, że był normalnym mężczyzną. I nie miało znaczenia

to, że znał ją, od kiedy była nastolatką. Nawet najlepsi z nich są
zdominowani przez seks. Sporo czasu zajęło jej pogodzenie się z tą
prawdą.

- Zaraz wracam. Zrób sobie tę kawę.
Odpuściła sobie branie prysznica, tylko ubrała się w szorty i

podkoszulek. Usiadła potem na łóżku i wzięła do rąk kopertę. To nie
musiało być coś ważnego, osobistego, ale nie chciała otwierać koperty
w obecności Cala.

W środku były dwa dokumenty. Wyciągnęła pierwszy z nich i

rozłożyła.

Zamarła.
- Co to, u diabła...
Hotel Hyatt Ateny, Grecja
- Przestań się wykłócać. I tak przyjadę do ciebie. - Dłoń Melis

zacisnęła się mocniej na słuchawce telefonu. - Gdzie jesteś, Phil?

- Na wybrzeżu, w tawernie w hotelu Delphi – powiedział Philip

Lontana. - Ale nie chcę, żebyś się w to mieszała, Melis. Wracaj do
domu, proszę cię.

- Wrócę, ale razem z tobą. I już jestem w to zamieszana, czy tego

chcesz, czy nie. Myślałeś, że będę siedziała bezczynnie po tym, jak
dostałam od ciebie zawiadomienie, że przepisałeś na mnie swoją
wyspę i Last Home? Przecież to jest testament. Co się dzieje?

- W końcu kiedyś trzeba zacząć być odpowiedzialnym. Ale to nie

dotyczyło Phila. Był podobny do Piotrusia Pana,

mimo swoich prawie sześćdziesięciu lat.
- Czego się boisz?
- Nie boję się niczego. Ja chcę tylko o ciebie zadbać. Wiem, że

różnie nam się układało, mieliśmy swoje wzloty i upadki, ale zawsze
byłaś przy mnie, kiedy cię potrzebowałem. Wyciągałaś mnie z
tarapatów i chroniłaś mnie przed zagrożeniami ze strony tych
podłych...

- Z tych tarapatów też cię wyciągnę, jeśli tylko powiesz mi, co

się dzieje.

background image

- Nic się nie dzieje. Ocean jest bezlitosny i nigdy nie wiadomo,

kiedy popełnię błąd i nigdy...

- Phil!
- Wszystko zapisałem i zostawiłem na Last Home.
- To dobrze. Więc będziesz mi mógł to wszystko przeczytać w

drodze powrotnej na naszą wyspę.

- To raczej niemożliwe - powiedział Philip i przerwał. -

Próbowałem skontaktować się z Jedem Kelbym, ale nie odpowiada na
moje telefony.

- Dupek.
- Być może, ale błyskotliwy z niego dupek. Słyszałem, że to

geniusz.

- A skąd to wiesz? Od jego agenta reklamowego?
- Nie bądź złośliwa. Musisz oddać mu sprawiedliwość.
- Nie, nie muszę. Nie lubię bogatych mężczyzn, którzy sądzą, że

wszystko na świecie służy im do zabawy.

- Ty nie lubisz bogatych mężczyzn i kropka - stwierdził Phil. -

Ale jesteś mi potrzebna, żeby się z nim skontaktować. Nie wiem, czy
uda mi się do niego dodzwonić.

- Oczywiście, że ci się uda. Chociaż nie mam pojęcia, dlaczego

uważasz, że musisz to zrobić. Nigdy wcześniej nie prosiłeś nikogo o
pomoc.

- Jest mi potrzebny. Pasjonuje się tym samym co ja i ma energię

potrzebną do osiągnięcia sukcesu. - Przerwał. - Obiecaj

mi, że się z nim skontaktujesz, Melis. To najważniejsza rzecz,
o jaką cię kiedykolwiek prosiłem.
- Nie musisz...
- Obiecaj mi. - Nie ustępował. Nie zamierzał ustąpić.
- Obiecuję. Zadowolony?
- Nie. Nie chciałem cię o to prosić. Nie znoszę być w takim

położeniu. Gdybym nie był tak uparty, nie musiałbym... - Wziął
głęboki oddech. - Ale już się stało. Teraz nie mogę oglądać się za
siebie. Zbyt wiele spraw mam do załatwienia.

- Więc, po co, na Boga, przygotowałeś testament?
- Ponieważ oni nie mieli na to szansy.
- Co?
- Powinniśmy uczyć się na ich błędach. - Znowu przerwał. -

Wracaj do domu. Kto opiekuje się teraz Pete'em i Susie?

background image

- Cal.
- Dziwię się, że dopuściłaś go do delfinów. Bardziej troszczysz

się o te zwierzęta niż o jakąkolwiek dwunogą istotę.

- Najwyraźniej to nie jest prawda, skoro tu jestem. Cal

zaopiekuje się dobrze Susie i Pete'em. Kazałam mu przyrzec na
wszystko, co dla niego najcenniejsze, że się postara, inaczej dosięgnie
go kara boska.

Philip zaśmiał się.
- Raczej kara Melis. Delfiny są dla ciebie najważniejsze. Wracaj

do nich. Jeśli nie dam ci znaku życia w ciągu dwóch tygodni, wtedy
skontaktuj się z Kelbym. Do widzenia, Melis.

- Ani mi się waż rozłączać. Czego chcesz od Kelby'ego? Czy to

ma jakiś związek z tą cholerną aparaturą dźwiękową?

- Wiesz, że nigdy tak naprawdę o to nie chodziło.
- Więc o co tu chodzi?
- Wiedziałem, że to cię zdenerwuje. Od dziecka zawsze czułaś

coś do Last Home.

- Mówisz o swoim statku?
- Nie. Mówię o innym ostatnim domu. O Marinth. - To

powiedziawszy rozłączył się.

Przez dłuższą chwilę stała jak zamurowana, a potem powoli

wyłączyła swój telefon. Marinth? Mój Boże...

Trina
Wenecja, Włochy
- Co to, u diabła, jest Marinth?
Jed Kelby wyprostował się w swoim fotelu.
- Słucham?
- Marinth. - John Wilson podniósł wzrok znad sterty listów, które

przeglądał dla Kelby'ego. - Tylko tyle jest napisane w tym liście.
Tylko jedno słowo. To jakiś żart albo chwyt reklamowy?

- Daj mi to. - Kelby powoli sięgnął przez biurko i wziął kopertę z

listem.

- Coś nie tak, Jed? - Wilson przerwał sortowanie listów, które

przed chwilą przyniósł na pokład.

- Może. - Kelby rzucił okiem na nazwisko nadawcy na kopercie.

Philip Lontana. Na stemplu widniała data sprzed dwóch tygodni. -
Dlaczego, u licha, nie dostałem tego listu wcześniej?

background image

- Być może byś go dostał, gdybyś zatrzymał się w jednym

miejscu na dłużej niż dzień lub dwa - odparł oschle Wilson. - Od
dwóch tygodni nie miałem od ciebie żadnych wieści. Nie możesz
mnie obwiniać za to, że nie jesteś na bieżąco, skoro się ze mną nie
kontaktujesz. Robię, co w mojej mocy, ale nie jesteś najłatwiejszym...

- Dobrze, już dobrze. - Jed oparł się w fotelu i spojrzał na list. -

Philip Lontana. Nie słyszałem o nim od paru lat. Sądziłem, że może
wycofał się z biznesu.

- Ja nigdy o nim nie słyszałem.
- A dlaczego niby miałbyś coś słyszeć? On nie jest maklerem

giełdowym ani bankierem, więc nie mógłbyś się nim zainteresować.

- Prawda. Mnie interesuje tylko dbanie o to, żebyś był

nieprzyzwoicie bogaty i unikał podatków. - Wilson położył kilka
dokumentów przed Kelbym. - Podpisz to w trzech egzemplarzach. -
Spojrzał z dezaprobatą, jak Jed składa podpisy. - Powinieneś to
najpierw przeczytać. Skąd wiesz, czy nie próbuję cię oszukać?

- Nie jesteś do tego zdolny. Gdybyś miał taki zamiar, zrobiłbyś to

już dziesięć lat temu, kiedy chwiałeś się na krawędzi bankructwa.

- Racja. Ale ty wyciągnąłeś mnie z dołka, więc to nie był

prawdziwy test.

- Pozwoliłem ci się przez jakiś czas samemu z tym zmagać, a

dopiero potem wkroczyłem.

Wilson pochylił głowę.
- Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że byłem obiektem

doświadczenia.

- Wybacz. - Jed nie odrywał wzroku od listu. - Taka już jest

natura bestii. Dobrze wiesz, że nie mogłem ufać zbyt wielu ludziom w
swoim życiu.

Bóg jeden wie, że to prawda, pomyślał Wilson. Kelby, dziedzic

jednej z największych amerykańskich fortun, oraz jego fundusz
powierniczy, od dnia śmierci jego ojca, byli stale pod ostrzałem
zakusów jego matki i babki. Jedna rozprawa sądowa goniła drugą,
dopóki Jed nie ukończył dwudziestu jeden lat. Od tej pory przejął
całkowitą i bezwzględną kontrolę nad majątkiem, którym zarządzał
bardzo mądrze, zrywając wszelkie kontakty z matką i babką,
zatrudniając do pomocy ekipę ekspertów finansowych. Ukończył
edukację i wyjechał z kraju, stając się podróżnikiem i wędrowcem,
którym jest do dziś. W czasach wojny w Zatoce Perskiej służył w

background image

oddziale komandosów. Po jej zakończeniu kupił jacht Trina i
rozpoczął serię badań podwodnych, które przyniosły mu sławę, jakiej
nie oczekiwał, i pieniądze, których nie potrzebował. Czerpał z życia
pełnymi garściami. Przez ostatnie osiem lat żył szybko i gwałtownie, i
zadawał się z typami spod ciemnej gwiazdy. Ale Wilson nie potrafił
go winić za to, że był cyniczny i nieufny. W zasadzie nie obchodziło
go to. Sam był cyniczny, a przez wspólnie spędzone lata szczerze
polubił tego łotra.

- Czy Lontana próbował się ze mną wcześniej skontaktować? -

zapytał Kelby.

Wilson przejrzał resztę poczty.
- To jedyny list. - Otworzył swój kalendarz. - Dzwonił raz

dwudziestego trzeciego czerwca. Prosił, żebyś do niego oddzwonił.
Później dzwonił jeszcze raz, dwudziestego piątego czerwca. Ta sama
wiadomość. Moja sekretarka zapytała, czego dotyczy jego sprawa, ale
nie chciał jej powiedzieć. Nie wydawało się to na tyle pilną sprawą,
żeby cię szukać. A może jest inaczej?

- Możliwe. - Wstał z fotela i podszedł do okna kabiny. - Wiedział

dobrze, jak zwrócić moją uwagę.

- Kto to taki?
- Brazylijski oceanograf. Sporo o nim pisano, kiedy jakieś

piętnaście lat temu odkrył hiszpański galeon. Jego matka była
Amerykanką, a ojciec Brazylijczykiem, a on sam zachowuje się, jakby
był z innej epoki. Słyszałem, że uważa się za wielkiego poszukiwacza
przygód i pływa po wszystkich morzach, szukając zaginionych miast i
zatopionych okrętów. Udało mu się odnaleźć na razie tylko jeden
galeon, ale nie ma wątpliwości, że Lontana jest bardzo bystry.

- Nie spotkałeś go nigdy?
- Nie. Nie mieliśmy ze sobą zbyt wiele wspólnego. Ja jestem

zdecydowanie produktem naszych czasów. Nie nadajemy na tych
samych falach.

Wilson nie był tego taki pewny. Kelby nie był może marzycielem,

ale cechowały go agresja, śmiałość i brawura, typowe dla piratów tego
lub minionych stuleci.

- Więc czego Lontana chce od ciebie? - Przyjrzał się badawczo

Kelby'emu. - I czego ty chcesz?

- Nie mam pewności co do tego, czego on ode mnie chce.
- Stał wpatrzony w morze i zastanawiał się przez chwilę.

background image

- Ale wiem, czego ja od niego chcę. Tylko czy on może mi to

dać?

- Brzmi tajemniczo.
- Doprawdy? - Nagle odwrócił się twarzą do Wilsona.
- W takim razie, na Boga, lepiej, żebyśmy wszystko wyjaśnili i

nie robili więcej tajemnic, prawda?

Wilson był zaskoczony, widząc ten nagły przypływ energii i

podekscytowania u Kelby'ego. Energia, która z niego biła, była niemal
zaraźliwa.

- Rozumiem, że chcesz, żebym się skontaktował z Lontaną.
- Tak. A dokładniej, planuję, że się z nim spotkamy.
- My? Ja muszę wracać do Nowego Jorku. Kelby pokręcił głową.
- Możesz być mi potrzebny.
- Jed, wiesz dobrze, że nie mam bladego pojęcia o tych

oceanograficznych sprawach. I, do diabła, nie chcę się tego uczyć.
Mam wykształcenie prawnicze i rachunkowe. Nie będziesz miał ze
mnie żadnego pożytku.

- Nigdy nie wiadomo. Mogę potrzebować każdej możliwej

pomocy. Odrobinę więcej morskiego powietrza dobrze ci zrobi.

- Znowu spojrzał na kopertę i Wilson zdał sobie ponownie

sprawę z tego, jak bardzo Kelby był poruszony. - Ale może najpierw
powinniśmy dać Lontanie ostrzeżenie, że nie powinien wymachiwać
marchewką, jeśli nie spodziewa się, że połknę ją w całości. Daj mi
jego numer telefonu.

Ktoś ją śledził.
Do diabła, to nie paranoja. Czuła to.
Melis spojrzała za siebie. Ale to nie miało sensu. Przecież w

zatłoczonym porcie nie rozpozna tego, kto ją śledzi. To może być
ktokolwiek. Złodziej, jakiś marynarz żądny seksu... albo ktoś, kto
liczył, że doprowadzi go do Phila. Wszystko było możliwe.

Teraz, kiedy chodziło o Marinth.
Musisz go zgubić.
Skręciła w najbliższą uliczkę i pobiegła, ile sił w nogach, a kiedy

znalazła wnękę w murze, skryła się tam i czekała. Podstawową zasadą
było zawsze upewnić się, że nie masz paranoi, drugą - rozpoznanie
wroga.

Ujrzała siwowłosego mężczyznę w spodniach khaki i kraciastej

koszuli z krótkim rękawem skręcającego w uliczkę. Zatrzymał się,

background image

uważnie się rozglądając. Wyglądał jak zwykły turysta, których wielu
w Atenach o tej porze roku. Ale grymas na jego twarzy nie pasował
do tego wizerunku. Był zirytowany, kiedy przeczesywał wzrokiem
tłum na ulicy.

Czyli nie była paranoiczką. A teraz zapamięta sobie tego

mężczyznę, kimkolwiek był.

Wyskoczyła z załomu i ruszyła biegiem.
Skręciła w lewo w aleję, a potem w prawo w najbliższą ulicę.
Rzuciła okiem za siebie w samą porę, żeby dostrzec mignięcie

kraciastej koszuli. Mężczyzna już nie próbował wmieszać się w tłum.
Poruszał się szybko i w określonym celu.

Pięć minut później zatrzymała się, ciężko dysząc.
Zgubiła go. Chyba.
Chryste, Phil, w co ty się wpakowałeś?
Zaczekała kolejne dziesięć minut, żeby się upewnić, a potem

ruszyła z powrotem tą samą drogą i skręciła w stronę wybrzeża.

Według jej mapy hotel Delphi powinien być przy następnej

przecznicy.

I był tam. Wąski, trzypiętrowy budynek ze starą zakurzoną

fasadą, z której odpadała farba, a mimo to wydawała się oddychać
miejscowym klimatem, tak jak wszystko w tym mieście. To nie był
hotel, który normalnie wybrałby dla siebie Phil. Lontana lubił stare
klasyczne budynki, ale nie przepadał za ruderami. Za bardzo cenił
sobie komfort. Kolejna tajemnica, którą...

- Melis?
Odwróciła się i zobaczyła niskiego, siwiejącego mężczyznę w

dżinsach i podkoszulku, siedzącego przy stoliku w kawiarni.

- Gary? Gdzie jest Phil? Ruchem głowy pokazał na wodę.
- Na Last Home.
- Bez ciebie? Nie mogę w to uwierzyć. - Najpierw Cal, a teraz

Gary St. George?

- Ani ja. - Pociągnął łyk ouzo. - Podejrzewam, że przez parę dni

będę musiał się pokręcić, zanim tu po mnie wróci. Przecież nie da
sobie rady beze mnie. Będzie miał poważne kłopoty, żeby sterować
samodzielnie Last Home.

- A co z Terrym?
- Zwolnił go w Rzymie, zaraz po tym, jak odesłał Cala.

Powiedział mu, żeby pojechał do ciebie, a ty już mu znajdziesz

background image

zajęcie. Mnie powiedział dokładnie to samo. - Gary uśmiechnął się. -
Jesteś gotowa, żeby pośredniczyć nam w znalezieniu roboty, Melis?

- Kiedy odpłynął?
- Godzinę temu. Zaraz po rozmowie z tobą.
- Dokąd się wybiera?
- Na południowy wschód, w stronę wysp greckich. Zaczęła iść w

stronę wybrzeża.

- Chodź ze mną. Poderwał się na równe nogi.
- Dokąd?
- Zamierzam wynająć łódź motorową i dogonić tego idiotę.

Potrzebuję kogoś, kto popilnuje sterów łodzi, gdy ja będę
przeszukiwać Last Home.

- Jeszcze jest jasno. - Starał się za nią nadążyć. - Mamy szansę.
- Nie zamierzam liczyć na szczęście. Musimy go znaleźć.
Dogonili Last Home tuż przed nastaniem zmroku. W łagodnym

świetle dwumasztowy szkuner wyglądał jak statek z innej epoki.
Melis zawsze mówiła Philowi, że przypomina jej obrazy Latającego
Holendra, a w złotomglistym zmierzchu wyglądał jeszcze bardziej
mistycznie.

I tak jak Holender - był opuszczony.
Poczuła strach. Nie, nie mógł być opuszczony. Phil musi być pod

pokładem.

- Złowieszczy, co? - odezwał się Gary, kiedy Melis skierowała

łódź w stronę statku. - Wyłączył silniki. Co on tam, u diabła,
wyprawia?

- Może ma jakieś problemy? Zasłużył sobie na to. Zwolnić całą

załogę i samemu wypłynąć w morze, jak jakiś... - Przerwała, żeby
opanować drżenie głosu. - Podpłyń najbliżej jak się da, a ja wejdę na
pokład.

- Nie wygląda na to, żeby zamierzał rozwinąć czerwony chodnik.

- Gary patrzył na statek. - On nie chce ciebie tutaj, Melis. Nie chce
widzieć nikogo z nas na tym statku.

- Trudno. Nie zamierzam spełniać jego życzeń. Sam wiesz, że

czasami Phil nie podejmuje właściwych decyzji. Widzi to, co chce
widzieć, i pełną parą zmierza w wybranym przez siebie kierunku. Nie
pozwolę, żeby... O, tam jest!

Phil wyłonił się spod pokładu. Nie był zadowolony ich widokiem.

background image

- Phil, do cholery, co ty wyprawiasz? - krzyknęła do niego. -

Wchodzę na pokład.

Phil pokręcił głową.
- Nie. Coś jest nie tak z tym statkiem. Silnik zatrzymał się tak po

prostu. Nie mam pewności, czy...

- Co jest nie tak?
- Powinienem był wiedzieć. Powinienem być bardziej ostrożny.
- Gadasz bez sensu.
- Nie mam czasu na dłuższe rozmowy. Muszę wracać, żeby

poszukać, gdzie on... Wracaj do domu, Melis. Zajmij się delfinami.
Musisz zajmować się swoją pracą. To jest najważniejsze.

- Musimy porozmawiać, Phil. Nie zmierzam... - Mówiła do

powietrza. Phil odwrócił się i ruszył pod pokład.

- Podpłyńmy bliżej - powiedziała Melis do Gary'ego.
- On ci nie pozwoli wejść na pokład.
- Właśnie, że pozwoli. Nawet jeśli będę musiała wisieć na

kotwicy całą drogę do...

Last Home eksplodował tysiącem ognistych kawałków. Phil!
- Nie! - Nie zdawała sobie sprawy z tego, że zaczęła krzyczeć.

Statek stał w płomieniach. - Podpłyń bliżej! Musimy go...

Kolejna eksplozja wstrząsnęła łodzią. Ból.
Czuła, jakby jej głowa rozpadała się na drobne kawałki, niczym

statek.

Zapanowała ciemność.

background image

Szpital św. Katarzyny, Ateny, Grecja
Melis Nemid miała wstrząs mózgu - powiedział Wilson.
- Jeden z członków załogi Lontany przywiózł ją tutaj po

eksplozji. Lekarze twierdzą, że nic jej nie będzie, ale od dwudziestu
czterech godzin nie odzyskała przytomności.

- Chcę ją zobaczyć. - Kelby ruszył korytarzem. - Załatw mi

pozwolenie.

- Chyba mnie nie zrozumiałeś, Jed. Ona jest nieprzytomna.
- Chcę być przy niej, kiedy się obudzi. Chcę być pierwszym,

który z nią porozmawia.

- W tym szpitalu panują dość surowe zasady. A ty nie jesteś

członkiem rodziny. Nie wpuszczą cię do niej, dopóki nie odzyska
przytomności.

- Zmuś ich do tego. Nawet jeśli będziesz musiał dać łapówkę, za

którą można by było wykupić cały ten szpital. Skontaktuj się też ze
strażą przybrzeżną i dowiedz się, czy znaleźli już ciało Lontany. A
potem odszukaj tego człowieka, który przywiózł jego córkę do
szpitala, i przesłuchaj go. Chcę wiedzieć wszystko na temat tego, co
stało się z Lontaną i jego łodzią. W której sali ona leży?

- Dwadzieścia jeden. - Wilson zawahał się. - Jed, ona właśnie

straciła ojca. Na miłość boską, po co ten pośpiech?

Pośpiech brał się stąd, że po raz pierwszy od lat Kelby poczuł, że

dostał szansę, którą mu właśnie ktoś chciał sprzątnąć sprzed nosa. Nie
zamierzał do tego dopuścić.

- Przecież nie będę jej męczył. Używając jednego z twoich

ulubionych powiedzeń: to by było bezproduktywne. Naprawdę
potrafię jeszcze być taktowny.

- Tylko wtedy, kiedy chcesz o tym pamiętać. - Wilson wzruszył

ramionami. - Ale zrobisz, jak zechcesz. W porządku, najpierw zajmę
się pielęgniarkami, a potem postaram się dowiedzieć czegoś o
eksplozji.

background image

Pewnie i tak nie uda mu się wiele dowiedzieć, pomyślał Kelby.

Zgodnie z tym, co usłyszeli w wiadomościach, kiedy tu jechali,
eksplozja roztrzaskała statek w drzazgi. Najpierw wybrał się więc na
miejsce zdarzenia i przekonał się na własne oczy, że nic tam nie
zostało. Przez cały czas mówiło się o tym jako o wypadku. Ale to
mało prawdopodobne. Na statku doszło do dwóch eksplozji na obu
jego końcach.

Dwadzieścia jeden...
Otworzył drzwi i wszedł do pokoju. Na pojedynczym łóżku,

zajmującym większość przestrzeni, leżała kobieta. Dzięki Bogu nie
było żadnych pielęgniarek. Wilson był dobry w tym, co robił, choć
zajmowało mu to trochę czasu. Kelby wziął krzesło stojące przy
drzwiach i postawił je obok łóżka. Nawet nie drgnęła, kiedy usiadł i
zaczął się jej przyglądać.

Melis Nemid leżała nieruchomo, spod bandaża na głowie

wystawało kilka blond kosmyków, które przykleiły jej się do
policzków. Była bardzo drobnej budowy ciała i zdawała się tak krucha
jak figurka z porcelany. Bardzo poruszające jest oglądanie cierpienia
kogoś tak delikatnego. To przypomniało mu o Trinie i czasach,
kiedy...

Od lat nie zdarzyło mu się spotkać nikogo, kto by mu

przypomniał tamten okres jego życia.

Lepiej o tym nie myśleć. Nie wywoływać wspomnień.
Spojrzał na Melis Nemid z zimnym obiektywizmem. Owszem

była delikatna i wyglądała bezradnie, ale ta delikatność była
zmysłowa i podniecająca. Jak trzymanie w dłoniach filiżanki z
cienkiej chińskiej porcelany ze świadomością, że wystarczy tylko
mocniej ścisnąć palce, żeby ją skruszyć. Kelby spojrzał na jej twarz.
Regularne rysy twarzy, perfekcyjnie wykrojone, pełne usta, które
dodawały jej wyglądowi zmysłowości. Piekielnie piękna kobieta.

I to ma być adoptowana córka Lontany? Lontana miał około

sześćdziesięciu lat, a ta kobieta wyglądała na dwadzieścia pięć.
Oczywiście to możliwe, ale równie prawdopodobne było to, że w ten
sposób starali się uniknąć pytań o swój związek.

Dla Kelby'ego nie miało jednak żadnego znaczenia, jaka więź

łączyła tych dwoje. Liczyło się jedynie to, że żyli ze sobą na tyle
długo i w tak zażyłych stosunkach, że kobieta powinna być w stanie

background image

udzielić mu odpowiedzi na nękające go pytania. Jeśli rzeczywiście coś
wiedziała, bez wątpienia wyciągnie z niej wszystko.

Oparł się na krześle i czekał, aż się obudzi.
Jezu, jak strasznie bolała ją głowa.
Ostrożnie otworzyła oczy. Żadnych koronkowych ornamentów,

stwierdziła z ulgą. Ściany w kolorze zimnego błękitu,
przypominającego morską toń. Szorstkie białe prześcieradło. Szpital?

- Pewnie chce ci się pić. Dać ci wody?
Usłyszała męski głos. To mógł być lekarz albo pielęgniarz...

Przechyliła głowę i zobaczyła mężczyznę siedzącego na krześle obok
łóżka.

- Spokojnie. Nie proponuję ci trucizny. - Uśmiechnął się. - To

tylko szklanka wody.

Nie był lekarzem. Miał na sobie dżinsy i lnianą koszulę z

podwiniętymi do łokci rękawami. Wyglądał jakoś... znajomo.

- Gdzie ja jestem?
- W szpitalu św. Katarzyny. - Przytrzymał jej szklankę przy

ustach, kiedy piła. Obserwowała go czujnie. Miał około trzydziestu
lat, ciemne włosy i oczy. Zachowywał się swobodnie, podobnie jak
swobodnie się nosił. Gdyby go już kiedyś spotkała, z pewnością by to
pamiętała.

- Co się stało?
- Nie pamiętasz?
Eksplodujący statek, kawałki desek z pokładu i metalowej

konstrukcji wyrzucone w powietrze.

- Phil! - Usiadła gwałtownie na łóżku. Phil był na łodzi przed

wybuchem. Phil może być... Próbowała wstać z łóżka.

- On tam był. Muszę... zszedł pod pokład i...
- Połóż się. - Delikatnie popchnął ją z powrotem na poduszki. -

Nic nie możesz zrobić. Łódź została całkowicie zniszczona
dwadzieścia cztery godziny temu. Straż przybrzeżna nie przerwała
jeszcze poszukiwań. Więc jeśli on żyje, znajdą go.

Dwadzieścia cztery godziny. Spojrzała na niego nieprzytomnie.
- Nie znaleźli go? Pokręcił głową.
- Jeszcze nie.
- Nie mogą przerwać poszukiwań. Nie pozwól im na to
- powiedziała żarliwie.

background image

- Nie pozwolę. Spróbuj zasnąć. Pielęgniarki wyrzucą mnie stąd,

jeśli pomyślą, że cię zdenerwowałem. Pomyślałem sobie, że powinnaś
wiedzieć. Wydaje mi się, że jesteś podobna do mnie. Że wolisz znać
prawdę, nawet jeśli jest bolesna.

- Phil... - Zamknęła oczy, kiedy poczuła przeszywający ból.
- To boli. Chciałabym móc się rozpłakać.
- Więc płacz.
- Nie mogę. Ja nie... Nigdy nie... Odejdź już. Nie chcę, żeby

ktokolwiek mnie oglądał w takim stanie.

- Ale ja już cię widziałem. Więc myślę, że pokręcę się tutaj i

upewnię się, że nic ci nie jest.

Otworzyła oczy i przyjrzała mu się. Taki twardy i zimny.
- Nie obchodzi cię wcale, czy nic mi nie jest. Kim ty, u diabła,

jesteś?

- Nazywam się Jed Kelby.
Wiedziała, że skądś go zna. Widziała go w gazetach i telewizji...
- Powinnam się była domyślić. Zloty Chłopak.
- Nienawidziłem tego przezwiska i wszystkiego, co się z nim

łączyło. Między innymi dlatego prowadziłem stałą wojnę z mediami. -
Uśmiechnął się. - Ale mam to już za sobą. Nie jestem już chłopcem,
tylko mężczyzną. I jestem, jaki jestem. Może się okazać, że uznasz
mnie za bardzo przydatnego.

- Odejdź.
Zawahał się, ale po chwili wstał z krzesła.
- Wrócę tu. A w tym czasie postaram się przypilnować straż

przybrzeżną, żeby nie przerywała poszukiwań Lontany.

- Dziękuję.
- Nie ma za co. Mam poprosić pielęgniarkę, żeby przyszła i dała

ci jakiś lek uspokajający?

- Żadnych leków! Nie biorę...
- W porządku. Jak sobie życzysz.
Obserwowała, jak wychodzi i zamyka za sobą drzwi.

Zachowywał się bardzo uprzejmie i można by pomyśleć, że to miły
człowiek. Jednak była zbyt oszołomiona i zbolała, żeby się teraz
zastanawiać nad tym, co o nim sądzić. Zauważyła tylko, że robił
wrażenie pewnego siebie i fizycznie silnego, a to ją niepokoiło.

Nie powinna myśleć o nim.

background image

I lepiej postarać się nie myśleć o Philu. Dwadzieścia cztery

godziny to dużo czasu, ale możliwe, że nadal gdzieś tam jest.

Jeśli zdążył złapać kapok.
Jeśli nie zginął w eksplozji, zanim wpadł do wody.
Jezu, tak bardzo chciała się rozpłakać.
- Wolno ci już wstawać? - Gary spojrzał z troską na Melis

siedzącą w fotelu przy oknie. - Pielęgniarka powiedziała mi, że
dopiero wczoraj wieczorem odzyskałaś przytomność.

- Nic mi nie jest. Chcę im pokazać, że nie potrzebuję tu dłużej

przebywać. - Zacisnęła dłonie na poręczach fotela. - A oni chcą,
żebym tu siedziała i czekała na rozmowę z policją.

- Ja już złożyłem zeznanie. Nie będą robić ci problemów, Melis.
- Już mam przez nich problemy. Policja może pojawić się tu

najwcześniej późnym wieczorem, a ja nie będę tyle czekać. Tylko że
szpital wiąże mi ręce, bo każą mi w nim zostać. Myślę, że to tylko
wybieg. Mówią, że dopiero jutro mogą mnie wypuścić.

- Lekarze pewnie wiedzą najlepiej.
- Gówno wiedzą. Muszę wrócić na miejsce zatonięcia łodzi i

odnaleźć Phila.

- Melis... - Gary zawahał się, zanim odezwał się łagodnym

głosem. - Byłem tam razem ze strażą przybrzeżną. Nie znajdziesz już
Phila. Straciliśmy go.

- Nie chcę tego słuchać. Sama muszę się przekonać. - Odwróciła

wzrok na równo przystrzyżone trawniki za oknem pokoju szpitalnego.
- Co tu robił Kelby?

- Przewracał szpital do góry nogami. Nie chcieli mi pozwolić

wejść do ciebie, ale Kelby nie miał z tym żadnych problemów. A
zanim tu przyszedł, pomagał straży przybrzeżnej w poszukiwaniach.
Nie znasz go, prawda?

- Nigdy go nie spotkałam, ale Phil mówił mi, że próbował się z

nim skontaktować. Wiesz może po co?

- Może Cal coś wie? - powiedział Gary, kręcąc głową. Melis

wątpiła w to. Jakikolwiek interes Phil miał do Kelby'ego, najwyraźniej
była to część tego scenariusza, który odebrał mu życie. I nie chciał z
nikim dzielić się informacjami na ten temat. Nawet z najbliższymi
przyjaciółmi.

Dobry Boże, myślała o nim jak o zmarłym. Jak gładko

zaakceptowała to, co jej powiedzieli. Nie może tak być.

background image

- Idź i znajdź Kelby'ego, Gary. Powiedz mu, żeby mnie stąd

wydostał.

- Co takiego?
- Mówiłeś, że ma wpływy. Powiedz mu, żeby je wykorzystał.

Przyszedł do szpitala, bo z pewnością czegoś ode mnie chce. Nie
wydobędzie niczego ze mnie, dopóki jestem w szpitalu. Na rękę
będzie mu to, że chcę stąd wyjść.

- Nawet jeśli to nie jest dobre dla twojego zdrowia?

Przypomniała sobie, że Kelby zrobił na niej wrażenie osoby

twardej i chłodnej.
- Nie będzie się tym przejmował. Powiedz mu, żeby mnie stąd

wydostał.

- W porządku. - Gary skrzywił się. - Ale nadal uważam, że nie

powinnaś tego robić. Phil by tego nie pochwalił.

- Wiesz, że Phil zawsze pozwalał mi robić to, co chciałam. Nie

zawracał sobie mną głowy. - Musiała zapanować nad drżeniem głosu.
- Więc proszę cię, Gary, nie spieraj się ze mną. Mam dziś
wystarczająco dużo problemów emocjonalnych.

- Dobrze sobie radzisz. Zawsze byłaś dzielna. - To mówiąc,

pospiesznie opuścił pokój.

Biedny Gary. Nie był przyzwyczajony do tego, że traciła nad sobą

panowanie, i wyraźnie go to smuciło. Melis też była tym
zaniepokojona. Nie znosiła uczucia bezsilności.

Nie, nie była bezsilna. Zawsze mogła coś zrobić, wybrać jakąś

inną drogę. Była smutna, zła i zdesperowana, ale na pewno nie
bezradna. Tylko że w tej chwili nie potrafiła wybrać odpowiedniej
drogi.

Powinna się szybko zdecydować. W pobliżu niej zaczął się kręcić

Kelby, a sytuacja zmusiła ją do tego, żeby pozwolić mu na zbliżenie
się do siebie.

Z pewnością on wykorzysta te lekko uchylone drzwi, żeby zrobić

na tym własny interes i umocnić swoją pozycję.

Melis oparła się w fotelu i postanowiła się zrelaksować. Powinna

odpocząć i nabrać sił, kiedy miała do tego okazję.

Pozbycie się Kelby'ego będzie od niej wymagało dużej

stanowczości.

Kelby uśmiechnął się rozbawiony widokiem Melis Nemid

kroczącej w kierunku drzwi wyjściowych ze szpitala. Za nią szła

background image

niezadowolona pielęgniarka, pchając fotel na kółkach, na którym
Melis powinna siedzieć.

Przypomniał sobie, że w pierwszej chwili zrobiła na nim wrażenie

bardzo delikatnej. Prowokująca aura delikatności nadal była obecna
wokół niej, ale równoważyły ją siła i witalność jej sylwetki i sposób
poruszania się. W chwili, kiedy otworzyła oczy, zorientował się, że
będzie miał do czynienia z kimś, z kim trzeba się będzie liczyć. Jakim
cudem taki marzyciel jak Lontana był w stanie się nią opiekować? A
może to ona opiekowała się nim? To było bardziej prawdopodobne.

Zatrzymała się przed nim.
- Powinnam ci pewnie podziękować za uwolnienie mnie stąd.
- To nie więzienie, panno Nemid - powiedziała oschle

pielęgniarka. - Musieliśmy się tylko upewnić, czy będzie pani miała
odpowiednią opiekę. A pani powinna mi pozwolić postąpić zgodnie z
obowiązującymi w szpitalu procedurami i dać się wywieźć na fotelu.

- Dziękuję, siostro. Teraz ja się nią zaopiekuję. - Kelby wziął

Melis pod łokieć i delikatnie pociągnął w stronę wyjścia. - Dziś
wieczorem masz złożyć zeznanie na policji. Zająłem się dokumentacją
medyczną i wykupiłem recepty.

- Jakie recepty?
- Na jakieś środki uspokajające, na wypadek gdybyś ich

potrzebowała.

- Nie będę ich potrzebowała. - Uwolniła ramię z jego uścisku. -

Możesz przesłać mi rachunek.

- W porządku. Zawsze byłem zwolennikiem gry w otwarte karty.

- Otworzył przed nią drzwi do samochodu zaparkowanego przed
wejściem do szpitala. - Powiem Wilsonowi, żeby wystawił ci
rachunek na początku miesiąca.

- Kim jest Wilson? Kamerdynerem?
- To mój asystent. Wyręcza mnie w wielu sprawach.
- Chyba nie ma zbyt wiele pracy.
- Zdziwiłabyś się. Niektóre z moich wypraw poszukiwawczych

są przedsięwzięciami tak dużymi, jak prowadzenie firmy. Wsiadaj.

- Nie. Chcę jechać do stacji straży przybrzeżnej.
- Nie ma sensu. Przerwali już poszukiwania. Odczuła to jak cios.
- Już?
- Pojawiły się pewne sugestie co do stanu psychicznego Lontany

- przerwał. - To nie był wypadek. Wśród szczątków natrafiono na

background image

ślady plastiku i detonatora. Myślisz, że mógłby sam podłożyć ten
ładunek wybuchowy?

Spojrzała na niego zaskoczona.
- Co takiego?
- Musisz chyba przyznać, że istnieje taka możliwość?
- Nigdy w życiu. To niemożliwe. Phil był zaniepokojony, że jego

statek zatrzymał się na otwartych wodach. Właśnie zamierzał zejść
pod pokład, żeby sprawdzić, co się tam wydarzyło.

- To samo powiedział Gary straży przybrzeżnej, ale Lontana nie

powiedział nic takiego, co by mogło definitywnie pozwolić na
odrzucenie wersji z samobójstwem.

- Nie obchodzi mnie to. Phil kochał życie. Był jak dziecko. Za

każdym rogiem dostrzegał nową przygodę.

- Obawiam się, że ta przygoda była jego ostatnią. Zresztą od

początku nikt nie miał zbyt wielkich nadziei na odnalezienie go
żywego.

- Zawsze jest nadzieja. - Zaczęła się od niego odwracać. - Phil

zasługuje na swoją szansę.

- Nikt nie próbuje go jej pozbawić. Mówię ci tylko co... A dokąd

ty się wybierasz?

- Muszę przekonać się osobiście. Wynajmę motorówkę w

przystani i...

- Twój przyjaciel, Gary St. George, już czeka na ciebie na Trinie.

Powiedział, że będziesz chciała sama zająć się poszukiwaniem. W
ciągu godziny możemy być na miejscu, gdzie doszło do eksplozji Last
Home.

Zawahała się.
- Czego tu się bać? - zapytał.
- Że wdepnę w coś mało rentownego. Zaśmiał się.
- Prawda. Ale wiedziałaś, w co się pakujesz, kiedy powiedziałaś

St. George'owi, żeby poprosił mnie o uwolnienie cię ze szpitala. Teraz
musisz podjąć tę grę.

- Dla mnie to nie jest gra. Uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Domyślam się i przepraszam. Jesteś dla mnie wielką

niewiadomą. Być może pomyłkowo oschłość wziąłem za
gruboskórność. - Wzruszył ramionami. - Zgódź się. Potraktuj tę
wyprawę jako prezent. Ale bez żadnych zobowiązań i żadnego
spłacania długów.

background image

Przyglądała mu się przez chwilę, a potem odwróciła się i wsiadła

do samochodu.

- Uwierzę, jak to zobaczę.
- Ja też. To także dla mnie zupełna nowość.
Przez całe popołudnie przeszukiwali obszar eksplozji i znaleźli

jedynie kilka odłamków statku. Z każdą mijającą godziną jej nadzieje
stopniowo malały.

Nie było go tam. Bez względu na to, jak bardzo tego pragnęła, jak

mocno szukała, już go tam nie znajdzie. Turkusowe morze było takie
spokojne i piękne w tym miejscu, że zdawało jej się obsceniczne,
skrywając taką tragedię w swojej toni.

Ale to nie morze zabiło Phila. Było miejscem jego pochówku.
- Chcesz zrobić jeszcze jedną rundę? - zapytał ją Kelby. -

Moglibyśmy znowu powiększyć nieco zasięg poszukiwań.

- Nie. - Nie odwróciła się, żeby na niego spojrzeć. - To byłaby

strata czasu. Nie ma go tu. Pewnie zaraz powiesz: a nie mówiłem?

- Nie. Wierzę, że musiałaś zobaczyć to na własne oczy, żeby

uwierzyć. Rozumiem to. Jesteś już gotowa do powrotu do Aten?

Przytaknęła energicznie.
- Chcesz coś zjeść? Poprosiłem Billy'ego, żeby zrobił kanapki.

Jest fenomenalny. Wilson i twój przyjaciel, Gary, siedzą w głównej
kabinie i dosłownie się opychają.

- Jaki Billy?
- Billy Sanders, kucharz. Wykradłem go z jednej z najlepszych

restauracji w Pradze.

Oczywiście na jachcie tak luksusowym jak Trina musi być

kucharz. Gdzieś wyczytała, że Kelby kupił jacht od saudyjskiego
szejka naftowego. Jacht był ogromny, ekskluzywny i nowoczesny,
wyposażony w ostatnie nowinki techniczne. Ten statek dzieliły całe
lata świetlne od Last Home. Tak samo jak Kelby różnił się od Phila. A
mimo to Phil uważał, że on i Kelby mają coś wspólnego.

On ma tę samą pasję co ja i pęd do jej realizacji.
Tak właśnie Phil wyraził się o Kelbym podczas ich ostatniej

rozmowy telefonicznej.

Miał rację. Sama wyczuwała tę pasję i pęd, jakby były życiową

siłą.

- To co z jedzeniem? - przerwał jej rozmyślania. Pokręciła głową.

background image

- Nie jestem głodna. Posiedzę tutaj przez chwilę. - Usiadła na

pokładzie i objęła ramionami kolana. - To popołudnie nie było dla
mnie zbyt łatwe.

- Co ty powiesz? - Nagle jego głos stał się szorstki. – Przez

ostatnie dwie godziny spodziewałem się, że się załamiesz. Na miłość
boską, nikt nie pomyśli źle o tobie, jeśli okażesz rozpacz.

- Nie obchodzi mnie to, co myślą inni. A moje szlochy i

zawodzenie nie pomogą Philowi. Nic już mu nie pomoże.

Przez chwilę nic nie mówił, a kiedy spojrzała na niego, zobaczyła,

że wpatruje się w horyzont.

- Co jest? Zobaczyłeś coś?
- Nie. - Spojrzał na nią. - Co zamierzasz teraz zrobić? Masz

jakieś plany?

- Nie wiem, co robić. W tej chwili nie potrafię jasno myśleć.

Najpierw muszę wrócić do domu. Mam tam swoje obowiązki. Potem
zdecyduję, co dalej.

- Gdzie jest ten don?
- To wyspa na Antylach Mniejszych, niedaleko Tobago. Należała

do Phila, ale przepisał ją na mnie. - Zacisnęła usta. - Zostawił mi też
Last Home. Ale zebranie jego szczątków zajęłoby pewnie dekadę,
albo i więcej.

- Musiał się o ciebie bardzo troszczyć.
- Ja też się o niego troszczyłam - szepnęła. - Kochałam go.

Żałuję, że mu tego nie powiedziałam.

- Jestem pewien, że czuł się w pełni wynagrodzony. W jego

głosie słychać było emocje.

- Co takiego masz na myśli? - zapytała.
- Nic. - Odwrócił od niej wzrok. - Czasami słowa nic nie znaczą.
- A czasami znaczą. Phil powiedział mi, że nie odpowiadałeś na

jego telefony. Co w takim razie powiedział, że jednak cię tu ściągnął?

- Przysłał do mnie list z jednym słowem. - Spojrzał jej w oczy. -

Domyślam się, że wiesz, jakie to słowo.

Nic nie odpowiedziała.
- Marinth.
Spojrzała na niego w milczeniu.
- Nie sądzę, abyś raczyła podzielić się ze mną tym, co wiesz o

Marinth.

background image

- Nic nie wiem na ten temat. - Patrzyła mu prosto w oczy. - I nie

chcę nic wiedzieć.

- Chętnie zapłaciłbym ci za każdą informację, jaką zechciałabyś

się ze mną podzielić.

Pokręciła głową.
- Skoro odrzucasz wersję z samobójstwem Lontany, to czy nie

przeszło ci przez myśl, że może być inne wyjaśnienie tego wypadku?

Oczywiście, że przyszło jej to do głowy, ale przez całe

popołudnie starała się odsunąć od siebie te myśli. Nie potrafiła teraz
tego przeanalizować. I bez względu na to, jak zginął Phil, nie
zamierzała sprzymierzać się z Kelbym.

- Nic nie wiem - powtórzyła. Przyjrzał się jej uważnie.
- Nie sądzę, żebyś mówiła prawdę. Mam wrażenie, że całkiem

dużo wiesz.

- Myśl sobie, co chcesz. Nie zamierzam się z tobą spierać.
- W takim razie zostawię cię samą. - Odwrócił się. - Widzisz, jaki

potrafię być delikatny? Jeśli zmienisz zdanie co do kanapek, przyjdź
do kabiny.

Żartował, ale rzeczywiście, od chwili kiedy weszli na pokład

Triny, był wobec niej zaskakująco delikatny. Przystąpił też od razu do
działania i był bardzo skuteczny. Pozwolił jej przejąć całkowite
dowodzenie i przyjmował jej polecenia bez narzekania. Dzięki niemu
te bolesne poszukiwania stały się znośne.

- Kelby.
Odwrócił się, żeby na nią spojrzeć.
- Dziękuję. Byłeś dziś dla mnie bardzo miły.
- Hej, każdemu zdarza się czasem wpaść w szpony

sentymentalizmu. Mnie się to zbyt często nie przytrafia, a jeśli już, to
szybko się z tego otrząsam.

- I wybacz, że twój przyjazd do Aten okazał się stratą czasu.
- Ja tak nie uważam. - Uśmiechnął się. - Chcę znaleźć Matinth i

będę go miał, Melis.

- Powodzenia.
- Nie, szczęście tu nie wystarczy. Będę potrzebował pomocy.

Myślałem, że otrzymam ją od Lontany, ale teraz zostałaś mi tylko ty.

- W takim razie zostałeś z niczym.

background image

- Do czasu kiedy zejdziesz ze statku. Obiecałem ci, że nie będę

niczego dziś od ciebie żądał. Jak tylko postawisz nogę na lądzie,
wszystkie obietnice będą nieaktualne.

Poczuła nagłą panikę, kiedy patrzyła, jak od niej odchodzi. W jej

obecnym stanie emocjonalnym trudno było ignorować tak absolutną
pewność siebie, jaką prezentował Kelby.

Trudno, ale nie było to niewykonalne. W tej chwili jedyne, czego

potrzebowała, to wrócić do domu i wyleczyć rany, żeby znowu być
tak samo silną jak zawsze. Wtedy będzie w stanie przemyśleć
wszystko i podjąć jakieś decyzje. Gdy tylko dotrze na wyspę, uwolni
się od Kelby'ego i wszystkich pozostałych.

- Ta suka poddaje się. - Dłonie Archera zacisnęły się na relingu

jachtu. - Do diabla, wracają do Aten.

- Może wrócą tu jutro i będą dalej szukać? - powiedział Pennig. -

Robi się już ciemno.

- Łódź Kelby'ego ma na tyle mocne światła, że mogłaby nimi

oświetlić całe wybrzeże. Nie, to ona rezygnuje. Zamierza uciec na
swoją cholerną wyspę. Wiesz, jak ciężko teraz nam będzie? Miałem
nadzieję na chociaż jeszcze jeden dzień. - Nic nie układało się po jego
myśli. Kobieta powinna być teraz załamana i bezbronna, bo tak to
sobie zaplanował. Ale na scenie pojawił się Kelby, który samą swoją
obecnością stworzył wokół Melis Nemid barykadę. - Muszę dopaść tę
dziwkę.

- A co będzie, jeśli ona nie wybiera się do domu? Kelby mógł jej

zapłacić tyle, że zostanie z nim na pokładzie jego łodzi.

- Nie sądzę. Lontana nie mógł nakłonić jej, żeby z nim popłynęła,

i powiedział mi kiedyś, że ona nie chce mieć z tym nic wspólnego.
Ale jestem pewien, że ona wie. Do diabła! Ta dziwka wie.

- W takim razie Tobago?
- Tobago jest małą wyspą i znają ją tam. Dlatego chciałem

dopaść ją tutaj. - Wziął głęboki wdech i opanował narastający w nim
gniew. Miał nadzieję na łatwą akcję i uniknięcie komplikacji. Spokój.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie wykonał głupich posunięć. - Nie,
będziemy musieli znaleźć sposób na wywabienie jej z wyspy, żeby
sama do nas przyszła.

Musiał ją złamać, żeby dała mu wszystko, czego od niej

potrzebuje, a potem będzie mógł z nią skończyć.

background image

Kelby stał przy barierce i obserwował, jak Gary pomaga wysiąść

Melis z szalupy na przystań. Nie spojrzała za siebie ani na niego, ani
na statek, tylko szybko ruszyła do postoju taksówek.

Zwolniła go. Gdy to sobie uświadomił, poczuł mieszaninę

rozbawienia i irytacji.

Nie ma mowy, Melis. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.
- Nie sądziłem, że ona to wytrzyma. - Wilson dołączył do niego

przy barierce. - Dzisiejszy dzień musiał być dla niej piekielnie ciężki.

- Tak.
- Jej przyjaciel, Gary, nie miał żadnych wątpliwości. Powiedział,

że zna ją od czasów, kiedy jako nastolatka zamieszkała z Lontaną i
zawsze wydawała mu się najtwardszą wojowniczką, jaką
kiedykolwiek spotkał. Nigdy byś się tego nie domyślił. Wygląda,
jakby miała się rozpuścić na deszczu.

- Nic podobnego. - Obserwował Melis wsiadającą do taksówki.

Ani razu nie spojrzała za siebie. - A ta aura delikatności może być dla
kobiety potężną bronią.

- Nie sądzę, żeby ona chciała jej użyć. Zdaje mi się, że nie

potrafiłaby przyznać się do tego, że nie jest silna. - Spojrzał na
Kelby'ego. - Nie wszystkie są takie jak Trina. Więc nie bądź taki
pewny swojego osądu, ty cyniczny draniu.

- Wcale jej nie osądzam. Ona mnie nic nie obchodzi. Muszę

tylko sprawdzić, jaką amunicją ona dysponuje.

- Nie udało ci się z niej nic wyciągnąć?
- Jeszcze nie.
- I co teraz robimy?
- Lecę najbliższym lotem na Tobago. A ty dowiedz się

wszystkiego na temat Lontany i Melis Nemid.

- Jak daleko w przeszłość mam sięgać?
- Chcę wiedzieć wszystko. Ale skoncentruj się na ostatnim roku.

Lontana próbował się ze mną skontaktować w zeszłym miesiącu i
zgodnie z tym, czego dowiedziałeś się od St. George'a, nie
zachowywał się normalnie przez ostatnie pół roku.

- Jeśli teoria o samobójstwie jest prawdziwa, stan jego umysłu

mógł nie być...

- Daj sobie spokój z teoriami. Zdobądź dla mnie fakty.
- Ile masz czasu? - zapytał Wilson.

background image

- Mało. Chcę, żeby wstępny raport czekał na mnie, kiedy dolecę

do Tobago.

- Świetnie. Coś jeszcze?
- Tak. Kiedy prowadziliśmy dziś poszukiwania, kilkakrotnie

widziałem jakiś jacht. Nigdy nie podpłynął na tyle blisko, żeby dało
się odczytać jego numery, ale zdaje mi się, że pierwsze litery jego
nazwy wymalowane na dziobie to: S I R.

- Czyli nic nie mamy. A to dość popularny szlak turystyczny.

Może to rybacy? Albo ktoś z firmy ubezpieczeniowej?

- Dowiedz się, czy ktoś nie wynajmował ostatnio jachtu.
- Nawet jeśli był wynajęty, to mógł pochodzić z każdego z setek

portów na tym wybrzeżu. Domyślam się, że tych informacji także
oczekujesz, kiedy dolecisz do Tobago?

Taksówka właśnie ruszała, a Melis nadal wpatrywała się twardo

przed siebie.

- Nie bądź zgryźliwy, Wilson. - Kelby odwrócił się i ruszył do

swojej kabiny. - Obaj dobrze wiemy, że uwielbiasz robić rzeczy
niemożliwe do wykonania. To dobrze robi twojemu ego. Dlatego
pracujesz dla mnie od lat.

- Doprawdy? - Wilson już wyciągał swój telefon komórkowy. -

To dla mnie nowość. Dotychczas zdawało mi się, że robię to wszystko
dlatego, żeby wydoić z ciebie jak najwięcej kasy i zarobić na spokojną
emeryturę na Riwierze.

background image

Jak zwykle Susie i Pete czekały na Melis przy siatce. Nigdy nie

potrafiła odgadnąć, skąd wiedziały o jej powrocie. Oczywiście, miały
fenomenalny słuch, ale często ignorowały łódź pocztową czy
przepływających rybaków. Ale kiedy ona wracała, zawsze czekały na
nią i witały przy siatce. Kiedyś nawet przeprowadziła test: zostawiła
łódź zacumowaną milę od siatki i resztę odległości przebyła wpław.
Ale ich instynkt był niezawodny. Zawsze na nią czekały, popiskując,
skrzecząc, pogwizdując i radośnie pływając w kółko.

- Już dobrze, dobrze. Też się za wami stęskniłam. - Przepłynęła

łodzią ponad siatką, a potem ponownie podniosła zabezpieczenie. -
Daliście Calowi popalić, kiedy mnie nie było?

Susie odpowiedziała jej piskliwym klekotem, który był bardzo

podobny do śmiechu.

Jak dobrze było być w domu. Po tych potwornościach, które

przeżyła w Atenach, powrót do domu i obecność Pete'a i Susie były
cudownym uczuciem.

- Tak myślałam. - Ponownie włączyła silnik motorówki. -

Chodźcie, zjemy kolację i będziecie mogły przeprosić Cala.

Znowu usłyszała ten sam radosny śmiech, kiedy delfiny

popłynęły przed jej łodzią w stronę domku. Cal powitał ją na
pomoście z poważną miną.

- Dobrze się czujesz?
Nie, nie czuła się dobrze. Ale było jej już lżej, kiedy znalazła się

wreszcie w domu.

- Dzwonił do ciebie Gary? Przytaknął, kiedy cumował

motorówkę.

- Tak mi przykro, Melis. Będzie mi go brakowało. Wszystkim

nam będzie go brakowało.

- Tak, to prawda. - Wysiadła z łodzi. - Moglibyśmy nie

rozmawiać teraz na temat Phila? Muszę sobie z tym jakoś poradzić na
swój sposób.

background image

- Jasne. - Cal dostosował się do jej życzenia. - A możemy

porozmawiać o Kelbym?

Zamarła.
- Dlaczego?
- Ponieważ Kelby zaoferował Gary'emu pracę na Trinie.

Zatrzymała się i spojrzała na niego.

- Co takiego?
- Dobre zarobki. Ciekawa praca. To nie to samo co bycie w

załodze Last Home, ale musimy z czegoś żyć.

- My?
- Gary powiedział, że znajdzie się tam praca dla Terriego i dla

mnie. Podał mi numer telefonu komórkowego Kelby'ego. Powiedział,
żebyśmy do niego zadzwonili, jeśli będziemy chcieli tę robotę. -
Odwrócił od niej wzrok. - I jeśli ty nie będziesz miała nic przeciwko
temu.

Owszem, miała coś przeciwko. Myśl o utracie mężczyzn, przy

których dorastała, sprawiła, że poczuła się zagubiona.

- Uważasz, że będziesz szczęśliwy, pracując dla Kelby'ego?
- Gary go polubił i rozmawiał z załogą na Trinie. Mówią, że

Kelby jest uczciwy i dopóki ty jesteś wobec niego w porządku, on
także jest w porządku wobec ciebie. - Przerwał. - Ale my wcale nie
musimy brać tej pracy, jeśli tobie nie podoba się ten pomysł. Wiem,
że ty i Phil nie zgadzaliście się co do Kelby'ego. Ale on ma dobrą
reputację.

Jego reputacja była lepsza niż tylko dobra. Kelby był wschodzącą

gwiazdą w fachu, który tak sobie upodobał Phil. Udało mu się już
odnaleźć dwa galeony na Morzu Karaibskim. To był jeden z
powodów, dla których żywiła do niego urazę. Był w tym biznesie
relatywnie krótko, a skutecznie udało mu się przyćmić osiągnięcia
Phila.

Zachowywała się egoistycznie. Kiedy wróciła na wyspę, poczuła

się tak bezpiecznie, że zabolało ją, kiedy uświadomiła sobie, że Kelby
był w stanie dosięgnąć ją nawet tutaj i zabrać jej starych przyjaciół.

- Nie ma znaczenia, co ja myślę. Róbcie, co dla was najlepsze.
- Będziemy się źle czuli, jeśli ty...
- Cal, nie przejmuj się. Zadzwoń do Kelby'ego i przyjmij tę

pracę. Przecież nie będziesz pracował dla jakiegoś ugrupowania
terrorystycznego. I tak musiałabym znaleźć wam nowe miejsce pracy.

background image

Nie mogę was wszystkich zatrudniać, więc równie dobrze możecie
przyjąć nadarzającą się okazję. - Nadal patrzył na nią spod
zmarszczonych brwi, więc Melis zmusiła się do uśmiechu. - Chyba że
wolisz, żebym zatrudniła cię do opieki nad Pete'em i Susie?

- O Boże, nie - powiedział z przerażeniem. - Czy ty wiesz, co one

mi zrobiły? Ukradły moje kąpielówki. Zażywałem sobie właśnie
porannej kąpieli w morzu, kiedy Susie podpłynęła do mnie od tyłu i
zdarła ze mnie slipki. Myślałem, że coś mnie zaatakowało. Powinny
szanować ludzką prywatność.

Zdławiła śmiech.
- To tylko mały psikus. One nie rozumieją potrzeby ubierania się.

Ubranie jest dla nich kolejną zabawką.

- Tak? Cóż, mnie jakoś rozbieranie do naga nie bawi. Był tak

wzburzony, że nie mogła się powstrzymać.

- Wyraźnie uznały, że jesteś pociągający. Jak wiesz, delfiny mają

bardzo rozwiniętą sferę seksualną.

- O mój Boże. Zachichotała i pokręciła głową.
- One po prostu się bawiły. Żadne z nich nie osiągnęło jeszcze

dojrzałości seksualnej. Mają dopiero około ośmiu lat i jeszcze brakuje
im roku albo dwóch.

- Przypomnij mi, żebym wtedy się tu nie pojawiał. Ale to nie

wszystko, co zrobiły. Nie dawały mi wsiąść do łodzi bez jej
przewracania.

- Widzę, że naprawdę się nacierpiałeś. Porozmawiam z nimi o

tym. - Otworzyła drzwi wejściowe. - Obiecuję, że po kolacji zmuszę
je do przeprosin.

- Nie potrzebuję żadnych przeprosin. I tak nie będą szczere
- skrzywił się. - Po prostu nie zostawiaj mnie więcej na ich

pastwę.

- W porządku, chyba że będę w krytycznej sytuacji. Spojrzał na

nią badawczo.

- Co masz na myśli? Nigdy nie opuszczałaś wyspy, jeśli cię ktoś

do tego nie zmusił.

- Różnie to bywa. Nie chciałam się stąd ruszać, kiedy

przywiozłeś mi dokumenty od Phila, ale ostatecznie to zrobiłam. -
Ruszyła do kuchni. - Poza tym, jeśli przyjmiesz tę pracę u Kelby'ego,
nie będę miała cię pod ręką, żeby prosić o zastępstwo.

- Nigdy nie zostawiam przyjaciół na lodzie. Poczuła wzruszenie.

background image

- Dzięki, Cal. Mam nadzieję, że nie będę musiała już więcej

narażać cię na wygłupy delfinów.

- Nie martw się. Dam sobie radę. - Zawahał się. - Może...
- One cię lubią, inaczej nie bawiłyby się z tobą. Powinieneś się z

tego cieszyć. Delfiny są wspaniałymi...

- Nie zamierzam się cieszyć, kiedy zdzierają ze mnie slipki. Wolę

mieć je na sobie. - Ruchem głowy wskazał jej werandę.

- Wyglądasz na zmęczoną. Idź na zewnątrz, usiądź i odpocznij, a

ja przygotuję kolację. - Zawahał się. - Zastanawiałem się... Czy jest
ktoś, komu powinniśmy powiedzieć o Philu? Nie miał więcej rodziny,
prawda?

- Nikogo, z kim utrzymywałby kontakty w ciągu ostatnich lat. Ty

i chłopaki byliście dla niego bliższą rodziną niż ktokolwiek inny. - Ale
była jedna osoba, do której powinna zatelefonować. Nie ze względu
na Phila, ale Carolyn byłaby zła, gdyby dowiedziała się, że Melis jej o
niczym nie powiedziała. - Może wykonam jeden albo dwa telefony.

- Potrzebujesz mnie? - zapytała spokojnie Carolyn. - Powiedz

tylko słowo, a wynajmę hydroplan w Nassau i w mgnieniu oka do
ciebie przyjadę.

- Nic mi nie jest. - Melis spojrzała w morze, gdzie Pete i Susie

rozpryskiwały wodę w zabawie. - No, może nie całkiem, ale powoli
się zbieram.

- Co czujesz? Złość? Smutek? Poczucie winy?
- Nie wiem. Nadal jestem oszołomiona. Cieszę się, że wróciłam

już do domu. Czuję, jakby wszystko się we mnie skumulowało i nie
potrafię wydobyć żadnych uczuć.

- Jadę do ciebie.
- Nie. Dobrze wiem, jak wygląda twój kalendarz. Masz

pacjentów i mnóstwo pracy.

- Ale mam też przyjaciółkę, która potrzebuje mnie teraz.
- Posłuchaj, dam sobie radę. Ale i tak z przyjemnością

spotkałabym się z tobą w ten weekend. Dawno już nie widziałaś Pete'a
i Susie.

Po drugiej stronie słuchawki zapadła chwila ciszy i Melis niemal

widziała zmarszczone czoło Carolyn.

- Jesteś tam sama? - w końcu zapytała Carolyn.
- Nie, Cal jest ze mną. A nawet jeśli by go nie było, to nigdy nie

jestem sama. Mam przecież delfiny.

background image

- Jasne, rzeczywiście im można zaufać.
- Prawdę mówiąc tak. Niczego nie wygadają. Carolyn zaśmiała

się.

- W porządku. Zaczekam do weekendu. A na przyszły tydzień

wezmę sobie kilka wolnych dni i popłyniemy moją łodzią na Rajską
Wyspę. Będziemy wylegiwać się na plaży, popijając pina coladę i
zapomnimy o bożym świecie.

- Brzmi to fantastycznie.
- Tak i całkowicie nierealnie. Ale w porządku. - Przerwała na

chwilę. - Zadzwoń do mnie, jeśli będziesz mnie potrzebowała.
Kumulujesz uczucia już od jakiegoś czasu, wiesz o tym. Chciałabym
być przy tobie, kiedy twoja wewnętrzna zapora pęknie.

- Nic mi nie będzie. Czekam na ciebie w piątek po południu. - Po

chwili przerwy dodała: - Dziękuję ci, Carolyn. Mówiłam ci

już, ile dla mnie znaczy to, że mam w tobie przyjaciela?
- Jestem pewna, że raz, kiedy się rozczuliłaś, to coś takiego od

ciebie usłyszałam. Do zobaczenia w piątek. - Rozłączyła się.

A dzisiaj jest wtorek. Melis poczuła się samotna i nagle weekend

wydał jej się tak odległy w czasie. Chciała nawet jeszcze raz wykręcić
numer do Carolyn i...

Nie. Co by jej powiedziała, gdyby do niej znowu zadzwoniła? Że

zmieniła zdanie? Nie może angażować innych w swoje sprawy, nawet
Carolyn.

Po prostu zajmie się delfinami i pozwoli, by pobyt na wyspie

przyniósł jej ukojenie i zaleczył wszystkie rany.

Chciałabym być przy tobie, kiedy twoja wewnętrzna zapora

pęknie.

Nie będzie żadnego pękania zapory. Panuje nad sobą, tak jak

zawsze.

A piątek wcale nie jest tak odległy.
Piętnaście minut po tym, jak Kelby wysiadł z samolotu w

Tobago, zadzwonił jego telefon.

- Czy wystarczająco wcześnie dzwonię z pierwszym raportem? -

zapytał Wilson. - Nie chciałem, żebyś musiał czekać.

- Czy ktoś ci kiedyś mówił, że jesteś nadgorliwy? - Zapłacił

bagażowemu i wsiadł do taksówki. - Do portu - zwrócił się do
taksówkarza, zajmując tylne siedzenie. - Co tam dla mnie masz?

- Nie tak dużo, jakbym chciał. Znasz przebieg kariery Lontany?

background image

- Nie z ostatnich lat.
- A to dlatego, że jakieś dwa lata temu zniknął ze sceny. Nikt nie

wiedział, gdzie się podziewał ani co robił.

- Jakieś poszukiwania?
- Od roku jego statek w ogóle nie opuszczał portu w Nassau. Aż

tu nagle, w dużym pośpiechu wypłynął na morze na Last Home.
Nikomu nie powiedział, dokąd się wybiera ani kiedy wróci.

- To ciekawe.
- A zaraz po jego odpłynięciu jakieś paskudne typy zaczęły o

niego wypytywać w Nassau. I to w dość niewybredny sposób.

- Gdzie wtedy była Melis Nemid?
- Na wyspie, gdzie zajmowała się swoimi delfinami.
- Czy wiedziała, gdzie jest Lontana?
- Jeśli coś wiedziała, to nikomu nic nie mówiła.
- Powiedz mi o Melis Nemid.
- Kolejne białe plamy. Związała się z Lontaną, kiedy miała

szesnaście lat. On badał oceaniczne prądy termiczne u wybrzeży
Santiago w Chile, a ona była pod opieką Luisa Delgado. Chodziła do
szkoły i pracowała w jego fundacji „Na ratunek delfinom". Według
Gary'ego St. George'a była spokojnym, zamkniętym w sobie
dzieciakiem i całe jej życie skupiało się na badaniu i pracy z
delfinami. Najwyraźniej bystra z niej dziewczyna. Większość jej
edukacji to nauka w domu przez internet i bezpośrednio poprzez
pracę. Ale w wieku szesnastu lat dostała się na kursy do college'u i po
paru latach uzyskała stopień naukowy w dziedzinie biologii morza.

- Bardzo mądrze.
- Wygląda na to, że woli delfiny od ludzi. Większość czasu

spędza samotnie na swojej wyspie. Opuściła ją jakieś sześć miesięcy
temu, żeby popłynąć na Florydę. Ale chodziło o protest przeciwko
biurokracji, która przeszkadzała w ratowaniu delfinów wyrzuconych
na brzeg.

- A co się stało z tym Luisem Delgado?
- Przeprowadził się do San Diego, kiedy miała szesnaście lat.
- I tak po prostu ją zostawił?
- To właśnie jedna z białych plam. Wiem tylko tyle, że tego

samego tygodnia wypłynęła z Santiago w towarzystwie Lontany i od
tamtej pory z nim była. Uczestniczyła w wielu ekspedycjach na Last
Home, ale wyraźnie widać, że każde z nich miało swoje życie.

background image

- A co z tą wyspą, na której mieszka?
- Lontana kupił tę wyspę za pieniądze, jakie otrzymał po

wydobyciu hiszpańskiego galeonu. Jeśli zamierzasz złożyć jej wizytę,
radziłbym nie robić tego bez zaproszenia. Jedyne miejsce dostępu do
wyspy jest z południowej strony, gdzie znajduje się mała zatoka
odgrodzona siecią pod napięciem elektrycznym, chroniąca delfiny.
Roślinność jest tam tak bujna, że nawet nie ma gdzie wylądować
helikopterem.

- Nie zamierzałem składać jej wizyty. Jeszcze nie teraz.

Wynajmę jacht i zaczekam, aż dostarczysz mi jakichś użytecznych
informacji. Sądzę, że ona potrzebuje jeszcze trochę czasu, żeby
oswoić się ze śmiercią Lontany.

- Więc po co się tam wybrałeś? Kelby zignorował pytanie.
- Czego dowiedziałeś się o tym jachcie, który zobaczyłem na

horyzoncie, gdy szukaliśmy Lontany?

- Nadal nad tym pracuję. Jest szansa, że wkrótce go wytropimy,

jeśli był to wynajęty jacht. Siren należy do brytyjskiej firmy
leasingowej z Aten. Jest bardzo wiele zarejestrowanych jachtów o tej
nazwie, ale wszystkie mają jeszcze z przodu jakiś przymiotnik.
Oczywiście, może się okazać, że to ślepa uliczka. - Przerwał. -
Myślisz, że ktoś mógł ją śledzić?

- Może. Daj mi wszystkie nazwy i opisy, jak tylko je

zdobędziesz.

- Jutro.
- Dzisiaj.
- Jesteś strasznie nieustępliwy, Kelby. Coś jeszcze?
- Tak. Spróbuj namierzyć Nicholasa Lyonsa i sprowadź go do

mnie.

- O kurczę. Kelby zaśmiał się.
- W porządku, Wilson. Kiedy ostatnio się z nim kontaktowałem,

robił wrażenie bardzo rozważnego i działającego zgodnie z prawem...
jak na niego.

- Co nic nie znaczy. Domyślam się, że już powinienem

przygotować się na wyciąganie was obu z więzienia?

- Tylko raz musiałeś to zrobić. A to więzienie w Algierii było

wyjątkowo dobrze strzeżone, bo inaczej sami byśmy dali radę uciec.

- Mam wrażenie, że kiedy byłeś w SEAL, wybierałeś sobie

najgorszy element na przyjaciół.

background image

- Nie, to ja byłem najgorszym elementem, Wilson.
- Dzięki Bogu, że postanowiłeś wyrosnąć z tego i przestałeś

bawić się w komandosa. Nie zdziwiłbym się, gdybyś dał się zabić i
zostawił mnie z całą tą papierkową robotą do uporządkowania.

- Nie zrobiłbym ci tego.
- Zrobiłbyś - westchnął Wilson. - Domyślasz się, gdzie może być

Lyons?

- W Sankt Petersburgu.
- Może więc do niego zadzwonisz?
- Nie. Regularnie zmienia numery telefonów.
- Tak przecież robią wszyscy rozważni i działający w zgodzie z

prawem ludzie.

- Wilson, po prostu znajdź go i każ mu do mnie zadzwonić.
- To wbrew moim przekonaniom - odparł Wilson. -

Dowiedziałem się jeszcze jednej rzeczy o Melis Nemid od Gary'ego
St. George'a. Przez pierwsze dwa lata, od kiedy była z Lontaną,
regularnie odwiedzała psychiatrę. Doktor Carolyn Mulan.

- Co?
- Nie robiła z tego tajemnicy. Była bardzo wyluzowana w kwestii

tych wizyt. Nawet żartowała na ich temat. Gary podejrzewa, że
chodziła też do psychiatry, będąc w Santiago.

- To niespodzianka. A ja brałem ją za jedną z najbardziej

zrównoważonych osób, jakie znam.

- Mam się skontaktować z jej lekarką i przycisnąć ją?
- Jest coś takiego jak tajemnica lekarska.
- Jakaś drobna, dobrze przygotowana łapówka mogłaby złamać

tę tajemnicę.

Kelby wiedział to lepiej niż Wilson. Pieniądze miały swoją siłę.

Potrafiły zamienić czarne w białe. Od dziecka żył z tym
przeświadczeniem. Dlaczego więc nie chciał dać Wilsonowi pełnej
swobody w zbieraniu informacji o Melis Nemid? Bo to byłoby nie w
porządku. Z pewnością obnażyła duszę przed psychiatrą i byłoby to
jak rozebranie jej do naga, by ograbić ją ze wszystkich tajemnic.

Ale mogła też powiedzieć tej lekarz o Marinth...
- Zobacz, czego uda ci się dowiedzieć.
Nassau
Upał ostro dawał się we znaki.

background image

Carolyn Mulan wytarła kark chusteczką, podchodząc do okna,

żeby wyjrzeć na Parliament Street. Znowu zepsuła się klimatyzacja w
budynku i Carolyn nie mogła się doczekać, kiedy wyjdzie z gabinetu i
pojedzie nad ocean popływać. Może popłynie łódką do Rajskiej
Wyspy? Nie, zaczeka, aż będzie to mogła zrobić z Melis. Jeśli dopisze
jej szczęście, może uda się namówić ją na opuszczenie na jakiś czas
delfinów?

Jeszcze tylko jeden pacjent i będzie wolna.
Usłyszała pukanie, a potem drzwi otworzyły się.
- Doktor Mulan? Przepraszam za najście, ale pani sekretarka

gdzieś wyszła. - W jego głosie słychać było wahanie i tak samo
niepewnie się zachowywał. Był mężczyzną około czterdziestki. Niski,
blady i ubrany w schludny niebieski garnitur. Przywodził jej na myśl
klasycznego maminsynka, jakich prześmiewały liczne seriale
telewizyjne. Ale ona nie powinna kierować się stereotypami. Każdy
pacjent był indywidualnym przypadkiem i zasługiwał na takie
traktowanie.

- Naprawdę? To do niej niepodobne. Jestem pewna, że zaraz

wróci. - Uśmiechnęła się. - Proszę wejść. Bardzo przepraszam, ale nie
przypominam sobie pańskiego nazwiska.

- Archer. Hugh Archer. - Wszedł do środka i zamknął drzwi.
- Proszę nie przepraszać. Przywykłem do tego. Wiem, że jestem

typem człowieka, który zlewa się z otoczeniem.

- Bzdura. Po prostu zawsze mam przed nosem notatki Marii.
- Wstała i ruszyła do drzwi. - Wezmę nowy formularz z biurka

Marii i będziemy mogli porozmawiać.

- Znakomicie. - Nie ruszył się sprzed drzwi. - Nawet pani nie

wie, jak bardzo nie mogę się doczekać naszej rozmowy.

Telefon Kelby'ego zadzwonił o trzeciej nad ranem.
- Znalazłem Lyonsa - odezwał się Wilson. - Jest już w drodze do

Tobago. Odnosiłem wrażenie, że z radością wyjechał z Rosji.

- Nic dziwnego. Na Antylach jest o wiele przyjemniej.
- Tak i policja nie jest tak sroga w kwestii przemytu.
- To prawda.
- Ja chyba też będę musiał wsiąść w samolot i przylecieć do

Nassau.

- Dlaczego?

background image

- Nie mogę skontaktować się z Carolyn Mulan. Staram się do niej

dodzwonić, ale chyba będę musiał wybrać się do niej osobiście.

- Próbowałeś złapać ją w gabinecie?
- Odzywa się automat. Mulan ma sekretarkę, Marię Perez, ale jej

także nie mogę namierzyć.

- To nie brzmi dobrze.
- Podobno często się zdarza, że nie wraca do domu na noc.

Według jej współlokatorki, Maria jest w kilku namiętnych związkach
z mężczyznami z miasta.

- A Carolyn Mulan?
- Jest około pięćdziesięcioletnią rozwódką. W tej chwili nie jest

związana z nikim. Praktycznie mieszka na swojej łodzi, kiedy nie jest
w gabinecie.

- Daj mi znać, jak tylko się z nią skontaktujesz. - Rozłączył się i

usiadł przy biurku. Było gorąco i parno, a morze rozpościerało się
przed nim jak czarny, gładki dywan. Cholera, nie podobało mu się to,
jak rozwijała się sytuacja z Carolyn Mulan. Skoro on uznał, że lekarka
Melis może być przydatna, ktoś inny mógł dojść do takiego samego
wniosku.

Miał ochotę uruchomić silnik i popłynąć do wyspy Melis.

Męczyło go czekanie z założonymi rękoma. Nigdy nie był zbyt
cierpliwy, a teraz, kiedy tak się zbliżył do Marinth, po prostu rozpierał
go niepokój.

Zachowywał się jak dziecko. Wilson znajdzie Carolyn Mulan. A

on może wszystko zepsuć, jeśli nie rozegra odpowiednio sprawy
Melis Nemid. Nie, zachowa się rozsądnie i zaczeka.

O drugiej trzydzieści pięć nad ranem Melis obudził dzwonek

telefonu.

- Melis? - głos był tak chrapliwy, że z początku go nie

rozpoznała. - Melis, musisz do mnie przyjechać.

To Carolyn.
Melis usiadła na łóżku.
- Carolyn, to ty? Co się stało? Brzmisz jakoś...
- Nic mi nie jest. Musisz przyjechać... - jej głos załamał się. -

Wybacz. Boże drogi, wybacz mi. Cox. Nie chciałam... Nie
przyjeżdżaj. To kłamstwo. Na Boga, nie przyjeżdżaj.

Połączenie zostało zerwane.

background image

Melis sięgnęła po swój notes z telefonami i już po chwili

wykręcała numer telefonu komórkowego Carolyn.

Bez odpowiedzi.
Zadzwoniła do jej gabinetu i do domu. W obydwu miejscach

zgłosiła się automatyczna sekretarka.

Melis siedziała nieruchomo, starając się pozbierać myśli.
Co tu się, u diabła, działo? Od lat Carolyn była dla niej

przyjacielem i lekarzem. Melis zawsze mogła liczyć na jej wsparcie.
Ale teraz to ona potrzebowała pomocy.

Melis wpadła w panikę.
- Chryste. - Spuściła nogi z łóżka i pobiegła do pokoju

gościnnego. - Cal! Obudź się. Muszę zadzwonić na policję i ruszam
do Nassau.

Musiała się spieszyć.
Melis wyskoczyła z taksówki na małym lotnisku i szybko

zapłaciła kierowcy. Odwróciła się i pobiegła do głównego wejścia.

- Melis.
Za drzwiami terminalu czekał na nią Kelby. Zatrzymała się.
- O, nie, tylko tego mi jeszcze trzeba. - Minęła go i ruszyła do

stanowiska odprawy biletowej. - Nie zawracaj mi głowy, Kelby.
Muszę zdążyć na samolot.

- Wiem. Ale żeby dolecieć do Nassau, będziesz musiała przesiąść

się w San Juan. A ja wynająłem prywatny samolot i pilota. - Chwycił
ją za łokieć. - Dzięki temu będziemy na miejscu dwie godziny
wcześniej.

Odepchnęła jego rękę.
- Skąd wiedziałeś, że dziś w nocy lecę do Nassau?
- Od Cala. Martwi się o ciebie, a nie pozwoliłaś mu lecieć z tobą.
Więc zadzwonił do ciebie?
Tamtego wieczoru, kiedy przyjął moją ofertę pracy, po - prosiłem

go, żeby dał mi znać, gdybyś miała kłopoty.

Ciężko mi jest uwierzyć w to, że do ciebie zadzwonił. On cię nie

zdradził. Starał się tylko pomóc. Skrzywiła się.

I zrobił przysługę swojemu nowemu szefowi? Pokręcił głową.

Melis, on jest wobec ciebie lojalny. Po prostu się martwił. Nie
spodobał mu się ten telefon od Carolyn Mulan. Mnie także. Jej też się
nie podobał. Była przerażona, kiedy go odebrała, i od tamtej pory jej
strach tylko narastał.

background image

- To nie twój interes. Nie powinieneś się wtrącać w moje sprawy.
Ale Marinth to moja sprawa, ponieważ tak zdecydowałem. A ty

jesteś częścią tej układanki. - Patrzył jej prosto w oczy. Podobnie jak
Carolyn Mulan. Wilson od dwóch dni próbuje się z nią skontaktować.
Ktoś mógł się zorientować, że staramy się do niej dotrzeć, i sam się
nią zajął. A może znaleźli ją szybciej i dlatego nie mogliśmy się z nią
skontaktować.

- Ale kto to może być?
- Nie wiem. Gdybym wiedział, to bym ci powiedział. Kiedy

szukaliśmy Lontany, w okolicy kręcił się jakiś jacht. Może to
przypadek, ale staram się go namierzyć. A może jestem w błędzie?
Może zniknięcie Carolyn Mulan nie ma nic wspólnego ze śmiercią
Lontany? - Po chwili dodał: - Ale nie podoba mi się fakt, że ktoś
zmusił ją, żeby ściągnęła cię do Nassau. To nie wygląda dobrze.

- Dobrze? To przerażające. Nie wiemy, co mogło zmusić Carolyn

do...

- Ale ty jedziesz do Nassau, a ona wyraźnie powiedziała, żebyś

tego nie robiła.

- Nie mogę postąpić inaczej. Przed opuszczeniem wyspy

zadzwoniłam na policję w Nassau i oni jej teraz szukają.

Kelby skinął głową z aprobatą.
- Ja też do nich dzwoniłem. Pomyślałem, że to może pomóc. I tak

wybierałem się dzisiaj do Nassau, żeby ją znaleźć, bez względu na to,
czy ty tam jedziesz. Po prostu oferuję ci transport.

Zacisnęła dłonie w pięści. Carolyn wpadła w tarapaty, była

bezradna, prawdopodobnie zamknięta w jakiejś klatce. Istny koszmar.
A niech go szlag! Niech ich wszystkich szlag trafi!

- Twój samolot jest gotowy do startu?
- Tak.
Odwróciła się gwałtownie.
- W takim razie chodźmy stąd.
Nie odzywała się do niego przez całą drogę. Dopiero gdy znaleźli

się w pobliżu Nassau, zapytała:

- Dlaczego? Dlaczego próbowaliście skontaktować się z

Carolyn?

- Ty nie chciałabyś ze mną rozmawiać. Miałem nadzieję, że ona

będzie bardziej rozmowna.

background image

- Na temat Marinth? Ona nic nie wie. Nigdy jej nic na ten temat

nie mówiłam.

- Nie wiedziałem.
- Ale ona i tak by ci nie powiedziała. Nigdy nie wyjawiłaby

niczego, co usłyszała na naszej sesji. Poza tym, jest moją przyjaciółką.

- Poruszam się na oślep. Miałem nadzieję, że może zdziałam coś

łapówką.

- Nie ma mowy - odparła stanowczo. - Carolyn jest jedną z

najszlachetniejszych osób, jakie poznałam. Jest inteligentna, miła i
nigdy się nie poddaje. Bóg jeden wie, że nigdy nie poddała się w
mojej terapii. Gdybym miała siostrę, chciałabym, żeby była taka jak
Carolyn.

- Rozumiem. Czy Lontana też ją lubił?
- Nie znał jej zbyt dobrze. Znalazł ją dla mnie, ale nie miał z nią

zbyt wiele do czynienia. Zawsze czuł się nieco zażenowany przy
Carolyn. Psychiatrzy wykraczali poza jego sfery. Ale obiecał, że
dopilnuje, żebym do niej chodziła.

- Obiecał tobie?
- Nie, Kem... - Chyba się rozgadała. To nie jego sprawa. Była tak

roztrzęsiona, że paplała bez namysłu. - Policja bardzo się przejęła.
Carolyn jest szanowaną obywatelką. Może znajdą ją do czasu naszego
przyjazdu?

- Możliwe.
- Brzmiała... Nie była sobą. - Głos Melis zadrżał i musiała chwilę

odczekać, żeby się uspokoić. - Nawet nie potrafię powiedzieć, jaka
ona jest silna. Kiedy pierwszy raz do niej przyszłam, było tak,
jakbym... Nigdy wcześniej nie potrzebowałam wsparcia. Ona mogła
pozwolić mi, żebym była od niej zależna, ale tego nie zrobiła. Nie
pozwoliłaby mi na to. Ona podała mi pomocną dłoń i powiedziała, że
zawsze będzie moją przyjaciółką. Nigdy nie złamała danego słowa.

- Widzę, że relacja pacjent - psychiatra może stać się bardzo

bliska.

- To nie tak. Po paru latach stała się moją najlepszą przyjaciółką.

- Melis oparła się na siedzeniu i zamknęła oczy. - Kiedy do mnie
zadzwoniła... jej głos... Myślę, że cierpiała.

- Nie wiemy tego. Ale się dowiemy. - Położył dłoń na jej dłoni

opartej na podłokietniku fotela. - Lepiej nie wywołuj wilka z lasu.

background image

Nie zaprzeczał ani nie potwierdzał żadnego scenariusza i nie

uwierzyłaby mu, gdyby tak zrobił. Jego dotyk był ciepły i
uspokajający, więc nie próbowała cofnąć dłoni. Teraz potrzebowała
wsparcia i zamierzała przyjąć je bez względu na to, skąd pochodziło.

Miała tylko nadzieję, że policja znalazła już Carolyn.

background image

Panna Nemid? Pan Kelby? - Postawny czarnoskóry mężczyzna w

ciemnym garniturze czekał na nich w hangarze, kiedy wysiedli z
samolotu. - Jestem detektyw Michael Halley. Rozmawialiśmy przez
telefon. Melis przytaknęła.

- Znaleźliście Carolyn? - zapytała. Pokręcił przecząco głową.
- Jeszcze nie. Ale nie ustajemy w poszukiwaniach. Jej nadzieje

runęły.

- To mała wyspa. Wszyscy tu znają Carolyn. Ktoś musiał ją

widzieć albo się z nią kontaktować. A co z Marią Perez?

Zawahał się.
- Niestety, znaleźliśmy pannę Perez. Melis zamarła.
- Niestety?
- Grupa nastolatków znalazła ją na plaży. Miała poderżnięte

gardło.

Melis poczuła, jakby ktoś uderzył ją z całej siły w brzuch. Kelby

objął ją ramieniem w milczącym geście wsparcia.

- Jak...
- Uważamy, że do morderstwa nie mogło dojść na plaży. W

recepcji gabinetu doktor Mulan oraz w uliczce na tyłach budynku
natrafiliśmy na ślady krwi. Reszta najemców opuściła budynek o
szóstej, więc ciało zostało prawdopodobnie usunięte po zmroku i
porzucone na plaży.

Porzucone. W jego ustach zabrzmiało to tak, jakby była workiem

śmieci, a nie zabawną, rubaszną Marią, którą Melis znała od lat.

- Jesteście pewni, że to Maria? Może to pomyłka? Halley

zaprzeczył.

- Wezwaliśmy do kostnicy jej współlokatorkę, która

zidentyfikowała ciało. Chcielibyśmy, żeby pojechała pani z nami na
komisariat i złożyła zeznanie.

- Zrobię wszystko, co pomoże w odnalezieniu Carolyn. Ale nie

rozumiem, dlaczego ktoś miałby chcieć zabić Marię.

background image

- Szantaż? - zapytał Kelby. Halley wzruszył ramionami.
- Jest taka możliwość. Jedna z szuflad z kartami pacjentów była

w połowie opróżniona.

- Ile ich zginęło? - zapytał Kelby.
- Od litery M do Z - odparł detektyw. - Pani Nemid, czy pani akta

doktor trzymała w gabinecie?

- Oczywiście. Tam były bezpieczne. Szafa z kartami była zawsze

zamknięta.

- Najwyraźniej nie tak bezpieczne. - Zmarszczył czoło. - I nie

podoba mi się to, że zginęły też inne karty. Otrzymaliśmy wiele
telefonów od zaniepokojonych pacjentów doktor Mulan i wygląda na
to, że leczyli się u niej ludzie ze wszystkich szczebli, nawet
rządowego. Byłoby bardzo niezręcznie, gdyby ich akta zobaczyły
światło dzienne.

- Niezręcznie? - Oszołomienie zastąpił przypływ gniewu. - Jaka

szkoda, że pańscy politycy mogą być zakłopotani. Nie obchodzi mnie,
czy skradziono jakieś akta. Do diabła, zniknęła Carolyn! Znajdźcie ją!

- Melis, uspokój się - Kelby zrobił krok do przodu i ruchem

głowy wskazał samochód zaparkowany obok hangaru. - Czeka na nas
samochód, detektywie. Pojedziemy za panem na komisariat.

Halley skinął głową z aprobatą.
- Przepraszam. Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Rzecz w

tym, że ta zbrodnia przysparza nam kłopotów na wielu płaszczyznach.
- Odwrócił się i ruszył do brązowego sedana.

- Zaczekam na was.
- Chodź. - Kelby pociągnął Melis w stronę mercedesa.
- Miejmy to już z głowy. - Wyciągnął klucz z pudełka

przytwierdzonego na magnes pod zderzakiem auta i otworzył
samochód. - Chyba że wolisz, żeby Halley poczekał, aż przejdzie ci
złość.

- Nic mi nie pomoże, dopóki nie znajdziemy Carolyn.
- Usiadła na miejscu pasażera. - Miałam nadzieję... Jest gorzej,

niż myślałam. Maria... Zabili ją.

- Znałaś ją dobrze?
- Pracowała dla Carolyn tak długo, jak ja byłam jej pacjentką.

Była z nami na kilku naszych wycieczkach. Carolyn uważała, że jej
towarzystwo dobrze mi robi.

- Dlaczego?

background image

- Ona była... inna. Całkowite przeciwieństwo mnie. Ale... lubiłam

ją. Była zawsze... - Patrzyła w okno niewidzącym wzrokiem, a Kelby
uruchomił silnik. - Poderżnęli jej gardło. Mój Boże, poderżnęli jej
gardło. Dlaczego?

- Nóż jest szybkim i cichym narzędziem.
Tak, wygląda na to, że on się na tym zna, pomyślała.

Przypomniała sobie, że kiedyś czytała o tym, że był w oddziałach
SEAL, a w tej formacji trzeba było działać szybko i cicho.

- Nigdy nikomu nie wyrządziła krzywdy. Chciała się tylko

zabawić i czerpać radość z każdej chwili życia.

- Musiała niechcący stanąć im na drodze. - Kelby wyjechał z

parkingu. - Tak najczęściej niewinni ludzie stają się ofiarami.

- Na drodze kogoś, kto chciał dostać się do Carolyn?
- Albo kart pacjentów. Zdaje się, że Halley uważa, że nie tylko ty

jesteś tu celem.

- A ty co sądzisz?
- Wydaje mi się, że reszta kart zniknęła dla zmylenia tropu i ty

jesteś jedynym celem, chyba że twoja przyjaciółka zadzwoniła
wczoraj w nocy jeszcze do paru innych osób z listy jej pacjentów.

- Halley powiedziałby nam, gdyby ktoś jeszcze zgłosił się do

niego z informacją, że Carolyn do niego dzwoniła.

- Tak sądzę. Ale jeśli te akta są dla kogoś kompromitujące, taka

osoba może się wcale nie zgłosić. Ja tylko mówię ci, jakie są moje
przeczucia.

Melis myślała podobnie.
- Carolyn chciała od razu przyjechać do mnie na wyspę.

Wiedziałam, że jest zajęta, i powiedziałam jej, żeby wstrzymała się do
weekendu. Bardzo żałuję, że nie zgodziłam się na jej przyjazd.

- Szkoda. Ale skąd mogłaś wiedzieć, że coś takiego się wydarzy?

- Dotknął jej dłoni, którą położyła na kolanie. - Łatwo jest wyrokować
po fakcie. Nie możesz obwiniać się za to, że panujesz nad sobą.
Jedyne zagrożenie upatrywałaś we mnie, ale nie sądzę, żebyś uważała
mnie za podejrzanego o to morderstwo.

- Ktoś mnie śledził w drodze z hotelu do portu w Atenach. Tylko

że wtedy nie chciałam myśleć o niczym, co dotyczyło Phila, dopóki
się z tym nie uporam. Sądziłam, że tylko ja mogę być w
niebezpieczeństwie.

- Wiesz może... - zaczął zadawać pytanie, ale się rozmyślił.

background image

- Przepraszam. Nie potrzebujesz teraz odpowiadać na kolejne

pytania. Kiedy dojedziemy na komisariat, Halley zada ci ich
wystarczającą ilość.

- Nigdy wcześniej nie widziałam tego człowieka, który innie

śledził. - Nie zabrała dłoni, której dotykał, zauważyła półprzytomnie.
To dziwne. Nie lubiła, gdy jej dotykano, a jednak bez problemu
akceptowała kontakt fizyczny z Kelbym.

- Nie potrafię powiedzieć, czy to miało coś wspólnego z Philem.

Byłam sama, a samotne kobiety czasem przyciągają maniaków
seksualnych, których niemało na tym świecie.

To zrozumiałe, że możesz być obiektem seksualnym.

Zesztywniała i chciała cofnąć rękę, ale jego dłoń zacisnęła się
mocniej.

- Nie dla mnie, do cholery. Nie teraz. To byłoby jak kopanie

leżącego.

- Czyli kogoś bezradnego? Nigdy nie będę bezradna.
- Niech cię Bóg broni! A skoro tkwimy w tym razem, a ja

chwilowo nie stanowię dla ciebie zagrożenia, uważam, że nie ma nic
złego w tym, żebym wspierał cię w tych trudnych okolicznościach. -
Zacisnął usta. - A trzeba przyznać, że sytuacja jest dość kiepska.

- Nie potrzebuję cię. - Kiepska? To słowo nie opisywało

koszmaru, w jakim się znalazła. Czuła się tak, jakby otaczała ją
mroźna, gęsta mgła. Ale Kelby był silny, pełen energii i obiecał, że
nie będzie dla niej zagrożeniem. Nie cofnęła więc dłoni.

- Kawy?
Uniosła głowę i zobaczyła Kelby'ego stojącego przed nią ze

styropianowym kubkiem.

- Dzięki. - Upiła łyk gorącego płynu. - Już skończył z tobą?
- Jak dla mnie, trwało to całe wieki. Ale Halley jest skrupulatny.

Nie miałem nic wspólnego z twoją przyjaciółką oprócz tego, że
poprosiłem Wilsona, żeby spróbował się z nią skontaktować. Nie
mogłem nic więcej powiedzieć.

- A może on nie chciał cię męczyć. Masz wielkie inwestycje w

kompleksie Atlantis, prawda?

- Tak, ale to akurat nie powstrzymałoby Halleya przed

traktowaniem mnie z taką samą dokładnością, jak postąpił z tobą.
Doktor Mulan jest wyraźnie kimś ważnym. - Kelby usiadł obok niej. -
Już prawie sześć godzin siedzisz na komisariacie, a ta poczekalnia nie

background image

należy do wygodnych. Może pozwolisz mi się zabrać do hotelu? Ja
bym tu wrócił i informowałbym cię, jeśli coś... - Melis kręciła
przecząco głową. - Tak też myślałem. Napił się kawy. - Cóż,
przynajmniej kawa z automatu jest całkiem dobra. Byłem w kilku
więzieniach, w których smakowała jak błoto.

- Byłeś w więzieniu?
- Wyglądasz na zaskoczoną. Tak, to prawda. Wilsonowi udało się

ukryć przed mediami moją burzliwą przeszłość.

- Dlaczego byłeś w więzieniu?
- Nie zrobiłem nic strasznego. Trochę namieszałem po tym, jak

wystąpiłem z oddziałów SEAL. Nie miałem co ze sobą zrobić, nie
wiedziałem, w którą stronę się udać. Włóczyłem się od kraju do kraju,
starając się zdecydować.

- I wybrałeś oceanografię?
- To ona mnie wybrała. Od dziecka uwielbiałem pływać po

morzu. - Wypił kolejny łyk kawy. - A ty, zawsze wiedziałaś, co
będziesz robiła w swoim życiu?

- Tak, od momentu, kiedy skończyłam dwanaście lat.

Obserwowałam ocean, delfiny i wiedziałam, że nigdy nie będę chciała
ich opuścić. Przynoszą mi spokój.

- I coś takiego było ważne dla dwunastolatki?
- Dla tej dwunastolatki tak. - Spojrzała na Halleya przez szybę,

która dzieliła jego biuro od poczekalni. Właśnie rozmawiał z kimś
przez telefon. - Dlaczego to tak długo trwa? Jak myślisz, czy on wie,
co robi?

- Wydaje się, że ma głowę na karku. I naprawdę zależy mu na

tym, żeby znaleźć Carolyn.

Więc dlaczego do tej pory nie udało mu się tego zrobić? Od tylu

godzin, które spędzili na komisariacie, nie było żadnych nowych
doniesień.

- Wydaje się niemożliwe, że nie było żadnych świadków, którzy

widzieliby, jak Maria i Carolyn były zabierane z ich gabinetu.

- Jestem pewien, że jeszcze nie przesłuchali wszystkich. Nadal

jest możliwe, że... Cholera. - Patrzył na Halleya, który właśnie odłożył
słuchawkę. - Nie podoba mi się mowa jego ciała.

Melis zesztywniała. Halley wstał z miejsca i ruszył do drzwi

prowadzących do poczekalni. Skrzyżował ramiona, a jego twarz
wyrażała...

background image

- Panno Nemid, bardzo mi przykro - odezwał się łagodnym

głosem. - W pobliżu Castle Hotel morze wyrzuciło na brzeg ciało
kobiety. Wysoka, około pięćdziesięciu lat, siwe włosy. Sądzimy, że to
może być Carolyn Mulan.

- Sądzicie? A dlaczego nie macie pewności?
- Ciało ma pewne... obrażenia. Właśnie przewożą je do kostnicy.
- Chcę ją zobaczyć. Będę mogła wam powiedzieć, czy to

Carolyn.

- To może być niemożliwe. Jej twarz jest mocno pokaleczona.
Melis zacisnęła pięści tak mocno, że paznokcie wbiły jej się

boleśnie w dłonie.

- Znam ją od lat. Jest dla mnie bliższa niż siostra. Potrafię

powiedzieć, czy to ona.

- Zapewniam panią, że nie chce pani oglądać tego ciała, panno

Nemid.

- Właśnie, że chcę. - Jej głos drżał. - To może nie być ona. Nie

chcę, żebyście przerwali poszukiwania, kiedy będziecie czekać na
wyniki badań genetycznych albo analizy dentystycznej. Chcę ją sama
zobaczyć.

Halley spojrzał na Kelby'ego.
- Skoro uważa, że potrafi zidentyfikować ciało, nie mogę jej tego

odmówić. W sprawie o morderstwo czas jest niezwykle ważny. Ale
nie podoba mi się to. Może pan mógłby ją od tego odwieść?

Kelby pokręcił głową.
- Żałuję, ale nie mogę.
- To może być ktoś inny, nie Carolyn. - Melis zwilżyła usta

koniuszkiem języka. - Nie znacie jej. To najsilniejsza kobieta, jaką w
życiu spotkałam. Nie pozwoliłaby, żeby coś takiego jej się
przydarzyło. Jestem pewna, że to ktoś inny.

- Więc po co przez to przechodzić? - zapytał szorstko Kolby. -

Kilka godzin, może dzień, nie zrobią wielkiej...

- Zamknij się, Kelby. Ja muszę... - Odwróciła się do Halleya. -

Zawiezie mnie pan do tej kostnicy?

- Ja cię zawiozę. - Kelby wziął ją za rękę. - Miejmy to już za

sobą, detektywie.

W pomieszczeniu było zimno.
Zmroził ją widok stalowego stołu na środku, na którym leżało

ciało przykryte białym prześcieradłem.

background image

Cały świat był lodowaty. Pewnie dlatego nie mogła przestać

drżeć.

- Jeszcze możesz zmienić zdanie - szepnął do niej Kelby.
- Nie musisz tego robić, Melis.
- Owszem, muszę. - Podeszła bliżej do stołu. - Muszę wiedzieć...

- Wzięła głęboki oddech i zwróciła się do Halleya.

- Proszę odsłonić jej twarz.
Halley zawahał się, a potem powoli odsunął prześcieradło.
- O Boże. - Cofnęła się, wpadając na Kelby'ego. - O Boże, nie.
- Wychodzimy. - Kelby objął ją ramieniem. - Halley, zabierzmy

ją stąd.

- Nie. - Melis przełknęła z trudem i zbliżyła się ponownie do

stołu. - Może jednak... To może być... Carolyn ma znamię na lewej
skroni pod włosami. Zawsze chciała je usunąć, ale jakoś nigdy nie
miała na to czasu. - Delikatnie odsunęła włosy z pokiereszowanej
twarzy kobiety.

Proszę, Jezu, niech nie będzie znamienia. Niech ta biedna kobieta

nie będzie Carolyn.

- Melis? - odezwał się Kelby.
- Niedobrze mi... - Z trudem dobiegła do stalowego zlewu w

końcu pomieszczenia, gdzie zwymiotowała. Trzymała się
rozpaczliwie jego metalowej krawędzi, żeby nie upaść.

Kelby natychmiast znalazł się przy niej i podtrzymywał ją.

Słyszała bicie jego serca za sobą. Życie. Serce Carolyn już nigdy nie
będzie tak biło.

- To twoja przyjaciółka? - zapytał łagodnie Kelby.
- To Carolyn.
- Jest pani pewna? - dopytywał Halley.
Była pewna już w chwili, kiedy odsunął prześcieradło. Ale sama

przed sobą nie chciała tego przyznać.

- Tak.
- W takim razie proszę stąd wyjść. - Halley odwrócił się, żeby

zasłonić twarz Carolyn prześcieradłem.

- Nie. - Melis uwolniła się z objęć Kelby'ego i wróciła do stołu. -

Jeszcze nie. Muszę... - Stała, patrząc na twarz Carolyn. - Muszę to
zapamiętać...

Ból był nie do zniesienia. Szarpał ją od wewnątrz, roztapiając lód

i zostawiając jedynie rozpacz. Carolyn...

background image

Jej przyjaciółka. Nauczycielka. Siostra. Matka. Dobry Boże, co

oni jej zrobili?

- To jest twój pokój. - Kelby otworzył drzwi i włączył światło. -

Ja będę w sąsiednim pokoju. Zostaw drzwi łączące nasze pokoje
uchylone, na wypadek gdybyś potrzebowała pomocy. Pod żadnym
pozorem nie otwieraj drzwi na korytarz.

Carolyn leżąca nieruchomo. Zimna jak lód.
- W porządku.
Kelby zaklął pod nosem.
- W ogóle mnie nie słuchasz. Słyszałaś, co powiedziałem?
- Mam nie otwierać drzwi. Nie będę. Nie chcę, żeby ktoś

wchodził. - Chciała być sama. Zamknąć się przed całym światem.
Ukryć się przed bólem.

- Widzę, że więcej z ciebie nie wyciągnę. Pamiętaj, gdybyś innie

potrzebowała, to jestem tuż obok.

- Będę pamiętać.
Spojrzał na nią z rozpaczą w oczach.
- Do diabła, nie wiem, co mogę dla ciebie zrobić. To nie jest

moja... Powiedz, jak mogę ci pomóc.

- Odejdź - odparła. - Po prostu odejdź.
Nie poruszył się, a jego twarz zdradzała mieszane uczucia.
- A niech to diabli wezmą. - Drzwi zamknęły się za nim i po

chwili usłyszała, jak upewnia się, że są zamknięte.

Nie wierzył, że sama zamknie drzwi, uświadomiła sobie

niewyraźnie. Może miał rację. Zachowywała się tak, jakby nie była w
stanie objąć świadomością więcej niż jednej rzeczy.

Ale nie miała problemu ze wspomnieniami: widziała Carolyn,

kiedy pierwszy raz się spotkały; Carolyn przy sterze jej lodzi, jak
śmieje się przez ramię do Melis.

Najgorsze było wspomnienie stłamszonej, okaleczonej Carolyn,

leżącej na stole w kostnicy.

Wyłączyła światło i usiadła w fotelu przy oknie. Chciała siedzieć

samotnie w ciemności.

Może wtedy złe wspomnienia nie będą jej prześladować?
- Witaj, Jed, bardzo trudno cię znaleźć.
Kelby odwrócił się i zobaczył potężnego mężczyznę idącego w

jego stronę korytarzem. Ulżyło mu, kiedy rozpoznał w nim Nicholasa
Lyonsa.

background image

- Powiedz to Wilsonowi. Musiał przeczesywać cały Sankt

Petersburg w poszukiwaniu ciebie.

- Przyznaję, że miałem pewne trudności - stwierdził - ale

doprowadziła mnie do ciebie ciągnąca się za tobą smuga martwych
ciał. Wilson mówił mi, że wpakowałeś się w paskudną sprawę. -
Spojrzał w kierunku drzwi. - Czy to jej pokój?

Kelby skinął głową na potwierdzenie.
- Tak, Melis Nemid. - Przeszedł kilka kroków korytarzem i

otworzył drzwi do swojego pokoju. - Chodź do środka, to zamówię ci
drinka i wszystko wyjaśnię.

- Nie mogę się już doczekać. - Nicholas skrzywił się, ale ruszył

za Kelbym. - Może bezpieczniej byłoby dla mnie, gdybym wrócił do
Rosji?

- Ale mniej opłacalne. - Kelby włączył światło. - Skoro

zamierzasz ryzykować życie, to lepiej robić to w konkretnym celu.

- Masz na myśli Marinth?
- Wilson ci powiedział?
- Tak. I właśnie to było przynętą, która mnie tu ściągnęła.

Uznałem, że potrzebujesz pomocy pierwszej klasy szamana, takiego
jak ja, jeśli zamierzasz coś zdziałać w sprawie Marinth.

- Szamana? Jesteś w połowie Apaczem, który wychował się w

slumsach Detroit.

- Nie denerwuj mnie faktami. Wiesz, ile się namęczyłem, żeby

wymyślić jakieś zgrabne kłamstwo? Poza tym, prawda jest taka, że
każde lato spędzałem w rezerwacie. Zdziwiłbyś się, czego się
nauczyłem o magii, kiedy się temu poświęciłem.

Nie, Kelby'ego nic nie zaskoczy. Zdawał sobie sprawę z tego, że

Lyons ma wiele twarzy już od chwili, kiedy poznał go na szkoleniu
SEAL w San Diego. Z zewnątrz przyjacielski i charyzmatyczny, ale
kiedy ruszali do akcji, stawał się wyrachowany i niezawodny. Kelby
nie spotkał jeszcze nikogo, kto potrafił tak chłodno kalkulować i
działać bezwzględnie w każdych okolicznościach.

- O jakiej magii mówisz?
- Oczywiście białej. My, Indianie, musimy być w tych czasach

poprawni politycznie. - Uśmiechnął się. - Chcesz, żebym poczytał w
twoich myślach?

- W żadnym razie.

background image

- A ty zawsze musisz psuć mi zabawę - powiedział z wyrzutem. -

Nigdy nie pozwoliłeś, żebym pokazał ci moje zdolności. Ale i tak ci
powiem, co mogę wyczytać z twoich myśli.

Zamknął oczy i przyłożył dłonie do czoła. - Myślisz o Marinth.
Kelby parsknął.
- To akurat dość łatwo odgadnąć.
- Nic, co dotyczy Marinth, nie jest łatwe. - Otworzył oczy i

spojrzał na Kelby'ego już bez uśmiechu. - Ponieważ to twój sen, Jed.
A ze snami zawsze jest ten sam kłopot - można je różnie
interpretować.

- To także twoje marzenie, inaczej byś tu nie przyjechał.
- Ja marzę o pieniądzach, jakie to może przynieść. Do diabła, nie

mam wystarczającej wiedzy na temat Marinth, ale lak naprawdę nigdy
nie chciałem wiedzieć więcej. I czuję, że teraz mnie uświadomisz, o
co chodzi.

- Racja. Musisz wiedzieć, że pierwsze wzmianki o Marinth

pojawiły się w latach czterdziestych dwudziestego wieku.

- Tak. Widziałem tę starą kopię National Geographic, którą masz

na Trinie. Był tam artykuł o odkryciu grobowca jakiegoś skryby,
pochowanego w Dolinie Królów.

- Grobowca Hepsuta, skryby z dworu królewskiego. To było

fantastyczne odkrycie, ponieważ pokrył on ściany swojego przyszłego
miejsca pochówku malowidłami przedstawiającymi historię
współczesnych mu czasów. A cała jedna ściana została poświęcona
legendzie Marinth, miasta - wyspy, które zostało zniszczone przez
wielką powódź. To była starożytna legenda nawet w czasach owego
skryby. Marinth było niesamowicie bogate, miało dosłownie
wszystko: żyzne pola uprawne, doskonałą flotę, świetnie prosperujący
przemysł rybny. I miało sławę technologicznej i kulturalnej mekki
całego ówczesnego świata. I pewnej nocy bogowie zabrali światu to,
co stworzyli. Wysłali wielką falę i wepchnęli miasto z powrotem do
morza, z którego się wyłoniło.

- To brzmi jak historia Atlantydy.
- Odkrywcy doszli do tego samego wniosku. Marinth to po

prostu inna nazwa legendy o Atlantydzie. - Przerwał na chwilę.

- Może to prawda... ale to nie ma znaczenia. Ważne jest to, że ten

skryba poświęcił tematowi Marinth całą ścianę swojego grobowca.
Reszta grobowca przedstawia malowidła związane z historią

background image

starożytnego Egiptu. Dlaczego postąpił inaczej niż wszyscy i
postanowił przekazać tę historię dalej?

- Więc uważasz, że to nie jest legenda?
- Może jej część to legenda. Ale nawet jeśli jedna dziesiąta z tego

jest prawdą, to sama perspektywa jest cholernie ekscytująca.

- Tak jak mówiłem, to twoje marzenie. - Spojrzał znacząco na

drzwi do sąsiedniego pokoju. - Ale to nie jest jej marzenie, prawda?
Jak na razie, to dla niej koszmar.

- Już ja dopilnuję, żeby miała z tego korzyści.
- Korzyść można interpretować na wiele sposobów.
- Boże, nie mogę znieść, kiedy tak filozofujesz.
- Raczej jestem enigmatyczny. Kelby podszedł do telefonu.
- Zamówię dla nas bourbona. Może w ten sposób uda mi się

ciebie...

- Nie kłopocz się. Wiesz przecież, że my, Indianie, nie pijemy

wody ognistej.

- Nic mi na ten temat nie wiadomo. Wiele razy upijałeś się ze

mną i jakoś nie było mowy o indiańskich regułach trzeźwości.

- Lepiej będzie, jak zachowam trzeźwą głowę, zwłaszcza że mam

się do czegoś przydać. Poza tym, nie wydaje mi się, żebyś był dziś w
dobrym nastroju i potrafił mnie czymś rozerwać. Moje szamańskie
moce wyczuwają wyraźny emocjonalny dołek. - Odwrócił się i ruszył
do wyjścia. - Muszę się jeszcze zameldować w tym hotelu. Zadzwonię
do ciebie, jak już będę znał numer swojego pokoju.

- Nie zapytałeś mnie, co chcę, żebyś zrobił.
- Chcesz mnie wzbogacić. Chcesz, żebym pomógł spełnić ci

twoje marzenie. - Spojrzał na drzwi do pokoju Melis. - I chcesz,
żebym pomógł ci chronić jej życie, kiedy będziemy się tym
zajmować. Czyż nie tak?

- Dokładnie.
- A ty twierdzisz, że nie jestem prawdziwym szamanem. - To

mówiąc, zamknął za sobą drzwi.

Nicholas miał rację, pomyślał Kelby. Był zmęczony,

rozdrażniony, i z pewnością nie w nastroju na towarzyskie rozmowy.
Cieszył się z przyjazdu Nicholasa, ale nie miał teraz ochoty na jego
towarzystwo. Nie potrafił otrząsnąć się ze wspomnienia twarzy Melis
Nemid, kiedy patrzyła na koszmarne szczątki, które kiedyś były jej

background image

przyjaciółką. Ogarnęła go wtedy wściekłość i miał ochotę złapać ją i
siłą wyprowadzić z kostnicy.

Dość nietypowa reakcja jak na niego. Lecz od czasu, kiedy poznał

Melis, każda jego reakcja była nietypowa. Normalnie potrafił
zapanować nad budzącą się dla niej czułością poprzez
skoncentrowanie się na czymś innym, jak chociażby jej seksualność.
Tak zrobił w szpitalu w Atenach. Ale od czasu ich spotkania na
lotnisku w Tobago nie potrafił już tak postąpić. Oczywiście nadal czuł
do niej pociąg fizyczny, ale pojawiło się też coś dużo silniejszego.
Wyzwoliła w nim uczucia, których istnienia w sobie wcale się nie
spodziewał.

Tak, jak myślał, nie otworzyła drzwi dzielących ich pokoje,

chociaż ją o to poprosił.

Przeszedł przez pokój i uchylił drzwi. W jej pokoju było ciemno,

ale wiedział, że Melis nie śpi. Wyczuwał jej cierpienie. Choć to
niedorzeczne, czuł, jakby był połączony z nią w jakiś magiczny
sposób.

Wolałby, żeby nie była taka bezbronna, wtedy mógłby lepiej

zapanować nad sytuacją.

Lepiej o niej nie myśleć. Zadzwoni do Wilsona i dowie się, czy

udało mu się namierzyć tamten jacht. A potem skontaktuje się z
Halleyem i poda mu numer swojego pokoju, na wypadek gdyby
pojawiły się jakieś nowe informacje.

Nie myśleć o Melis Nemid siedzącej w tym ciemnym pokoju. Nie

myśleć o jej cierpieniu. Nie myśleć o tym, jak jej pomóc - nakazywał
sobie. Po prostu zająć się pracą i dążyć do wyznaczonego celu -
marzenia, jakim jest Marinth.

Kelby zapukał w drzwi, a potem wszedł do jej pokoju.
- Dobrze się czujesz? - zapytał.
- Nie.
- Cóż, i tak wchodzę. Uznałem, że lepiej zostawić cię samą na

pewien czas, żebyś sobie wszystko przemyślała, ale siedzisz tu w
ciemnościach już od dwudziestu czterech godzin. Musisz coś zjeść.

- Nie jestem głodna.
- Nie będę w ciebie dużo wmuszał. - Włączył światło.
- Tylko tyle, żebyś nie była głodna. Zamówiłem zupę

pomidorową i kanapkę. - Spojrzał na nią zakłopotany. - Wiem, że nie

background image

chcesz, żebym teraz tu był, ale musisz powiedzieć mi, czy jest ktoś,
kogo chciałabyś, żebym powiadomił.

Pokręciła przecząco głową.
- Skończyli już autopsję?
- Nie powinnaś o tym rozmawiać.
- Ale chcę. Powiedz mi. Skinął głową.
- Zrobili ją bardzo szybko i poddali próbki testom DNA, żeby

mieć ostateczne potwierdzenie. Mają powód, żeby się spieszyć.

- Pewnie chodzi o tych ludzi, których akta zostały skradzione.
- Halley uwija się jak w ukropie. To jego... - przerwał na odgłos

pukania do drzwi. - Przynieśli twój obiad. - Poszedł do swojego
pokoju i słyszała jego rozmowę z kelnerem. Potem zamknął drzwi i
wprowadził hotelowy wózek. - Usiądź i zjedz coś. Odpowiem na
wszystkie twoje pytania, jak skończysz jedzenie.

- Nie chcę... - Zaczęła, ale zobaczyła jego wzrok. Nie zamierzał

się z nią droczyć, a ona potrzebowała informacji. Usiadła i zabrała się
do jedzenia. Skończyła kanapkę, zostawiła zupę i odsunęła od siebie
wózek. - Kiedy będzie można zabrać dało Carolyn?

Nalał jej do filiżanki kawy z dzbanka.
- Mam o to zapytać Halleya?
- Tak. Carolyn chciała, żeby ją skremować, a jej prochy wrzucić

do morza. Chciałabym być przy tym. Muszę się z nią pożegnać.

- Jej były mąż, Ben Drake, zajął się załatwianiem wszystkiego.

Też czeka tylko na moment, kiedy będzie można zabrać ciało.

- Ben musi być załamany. On ciągle ją kochał. Nie mogli ze sobą

żyć, ale to nic nie znaczyło. Wszyscy kochali Carolyn.

- Szczególnie ty. - Przyjrzał się jej badawczo. - Trzymasz się

lepiej, niż sądziłem. Jesteś blada jak ściana, ale spodziewałem się, że
się kompletnie rozsypiesz, kiedy tu przyjechaliśmy. Byłaś na
krawędzi.

To prawda. Czuła się tak, jakby spacerowała po krawędzi

urwiska, stąpając ostrożnie, nie mając pewności, czy przy kolejnym
kroku ziemia nie usunie się spod jej stóp.

- Nie zrobiłabym tego Carolyn. - Z trudem opanowała drżenie

głosu. - Nie byłaby ze mnie zadowolona, gdybym się rozkleiła.
Czułaby się tak, jakby mnie zawiodła.

- Skoro była taka, jak mówisz, nie wydaje mi się, żeby miała ci

za złe, gdybyś trochę odpuściła i...

background image

- Ale ja miałabym sobie za złe. - Wstała i podeszła do okna

wychodzącego na morze. - Znaleźli coś jeszcze w sprawie śmierci
Carolyn?

- Oficjalna diagnoza to utrata dużej ilości krwi. Melis objęła się

ramionami.

- Była torturowana, prawda? Jej twarz...
- Tak.
- Co oni jej zrobili?
Kelby milczał.
- Powiedz mi. Muszę to wiedzieć.
- Żebyś jeszcze bardziej cierpiała? - zapytał szorstko.
- Jeśli ją torturowali, to dlatego, że chcieli, żeby mnie tu

ściągnęła. Prawie im się udało, więc musieli sprawić jej potworny ból.
- Skrzyżowała ręce na piersi. Tylko się nie rozkleić. Zamknąć się w
kokonie, a słowa nie będą tak bolały. - Jeśli ty mi tego nie powiesz, to
zapytam Halleya.

- Pokaleczyli nożem jej twarz i piersi. Wyrwali jej dwa zęby

trzonowe. Zadowolona?

Ból. Objąć się mocniej. Trzymać się. Nie rozkleić się.
- Nie. Nie jestem zadowolona, ale przynajmniej znam teraz fakty.

- Przełknęła ślinę. - Halley nie ma żadnych tropów? Żadnych
świadków?

- Żadnych.
- A co z nazwiskiem, które wymieniła? Cox.
- Biuro imigracyjne ma w swoim rejestrze tylko jednego Coxa,

który ostatnio tu przyjechał. Ale to porządny obywatel około
siedemdziesiątki, filantrop. Poza tym, nie sądzę, żeby ta kanalia, która
zmusiła doktor Mulan do zadzwonienia do ciebie, pozwoliła jej
wypowiedzieć jego imię. Może doktor była oszołomiona?

- Nie ma żadnych imion w jej kalendarzu?
- Nie ma kalendarza. Zniknął razem z kartami.
- Kiedy będzie pogrzeb Marii?
- Jutro o dziesiątej. Jej matka przyjeżdża z Puerto Rico dziś

wieczorem. Wybierasz się?

- Oczywiście.
- W tej sprawie nic nie jest oczywiste. W ciągu ostatnich

czterdziestu ośmiu godzin popełniono dwa morderstwa i obydwa łączą

background image

się z tobą. Komuś bardzo zależy na tym, by się do ciebie zbliżyć. A ty
zamierzasz iść na ten pogrzeb, jakby nic się nie stało.

- A dlaczego nie? - Uśmiechnęła się ponuro. - Ty zapewnisz mi

bezpieczeństwo. Nie chcesz, żeby ktokolwiek inny dowiedział się
czegoś o Marinth. Czy nie dlatego warujesz pod moimi drzwiami?

Wyprostował się.
- Jasne. Inaczej pozwoliłbym tym ludziom, którzy pokroili twoją

przyjaciółkę, dobrać się i do ciebie. Czym miałbym się przejmować?

Był wściekły. Może nawet poczuł się zraniony. Nie wiedziała, ale

nie miała nastroju, żeby analizować uczucia Kelby'ego. Prawie nie
znała tego człowieka.

Nie, to nie była prawda. Po tym, co razem przeszli, zdała sobie

sprawę, że Kelby nie jest zepsutym, ambitnym facetem, za jakiego go
miała. Był szorstki, ale nie był bezduszny.

- Powiedziałam to bez zastanowienia. Zdaje się, że mam ilość

podejrzliwą naturę.

- Owszem. Ale masz rację. Po prostu zaskoczyłaś mnie. - Ruszył

do wyjścia. - Przyjdę rano, żeby zabrać cię na pogrzeb. Ale wcześniej
wybiorę się na komisariat, żeby przycisnąć Halleya. Może powie mi
coś więcej o sprawie. W korytarzu jest mój człowiek, który ma na
ciebie oko. Nazywa się Nicholas Lyons. Jest wielki, paskudny, ma
długie, czarne włosy i wygląda jak Geronimo. Nie otwieraj drzwi -
powiedział i wyszedł.

Cieszyła się, że sobie poszedł. Był zbyt silny, miał zbyt wiele

energii życiowej. Nie chciała się dekoncentrować, a tak się działo,
kiedy Kelby był blisko niej. Musi poświęcić całą swoją uwagę i
zebrać wszystkie siły, żeby przetrwać kolejne godziny, kolejne dni.

I rozwiązać tę zagadkę.

background image

Następnego ranka o dziewiątej trzydzieści zadzwonił telefon

Melis.

- Panno Nemid, nazywam się Nicholas Lyons. Jed jest na

komisariacie i przyjedzie nieco później. Poprosił mnie, żebym to ja
zawiózł cię na pogrzeb, a on dołączy do nas.

- W takim razie spotkajmy się na dole.
- Nie. Przyjdę po ciebie do pokoju. W hotelu jest zbyt wiele

wyjść awaryjnych, a windy nie są nigdy bezpieczne. Jedowi nie
spodobałoby się, gdybym pozwolił, żeby cię nam sprzątnięto spod
nosa. Kiedy zapukam, wyjrzyj przez wizjer. Jestem pewien, że Jed
opisał ci mój wygląd. Wysoki, przystojny, dystyngowany i pełen
uroku osobistego, czyż nie?

- Niezupełnie.
- W takim razie będziesz miała miłą niespodziankę. - Rozłączył

się.

Melis spojrzała w lustro. Dzięki Bogu nie wyglądała tak źle, jak

się czuła. Była blada, ale nie wymizerowana. Nie, żeby matka Marii
zwróciła na to uwagę. Będzie zbyt zdruzgotana, żeby patrzeć na...

Pukanie.
Spojrzała przez wizjer.
- Tu Nicholas Lyons. Widzisz, Jed cię okłamał. - Mężczyzna

stojący na korytarzu uśmiechał się. - Zawsze był o mnie zazdrosny.

Kelby nie kłamał. Lyons miał przynajmniej metr dziewięćdziesiąt

wzrostu, masywną sylwetkę, a błyszczące, czarne włosy związane w
kucyk z tyłu głowy. Miał tak grubo ciosaną twarz, że można było
powiedzieć, że jest brzydki, gdyby nie fakt, że był raczej interesujący.

- Nie miał racji, mówiąc, że wyglądasz jak Geronimo. -

Otworzyła drzwi. - Jedyne podobizny Geronimo, jakie widziałam,
przedstawiały go już jako starego człowieka.

- Kelby miał na myśli filmową wersję. Młody, dynamiczny,

inteligentny i fascynujący. - Uśmiech po chwili zniknął z jego twarzy.

background image

- Bardzo mi przykro z powodu twojej straty. Jed mówi, że bardzo to
przeżywasz. Chcę, żebyś wiedziała, że przy mnie nic ci nie grozi.

Dziwne, ale wierzyła mu. Roztaczał wokół siebie aurę siły i

zdecydowania, która dawała poczucie bezpieczeństwa.

- Dziękuję. Dobrze wiedzieć, że Geronimo jest po mojej stronie.
- I przy twoim boku. - Zrobił krok w tył. - Chodźmy już. Jed

będzie się martwił, a wtedy zawsze robi się nieznośny.

Melis zamknęła drzwi i ruszyła do windy.
- Wygląda na to, że dobrze go znasz.
- To prawda, ale zajęło mi to sporo czasu. Wychowano go tak, że

jest nieufny i nie okazuje prawdziwych uczuć.

- A ciebie?
- Mój dziadek był strasznym człowiekiem. Czasami wystarczy

jedna osoba, żeby to się zmieniło.

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- O, zauważyłaś to? - Uśmiechnął się. - Spostrzegawcza z ciebie

kobieta...

Nagle otworzyły się drzwi na klatkę schodową, a Lyons

błyskawicznie obrócił się i natychmiast znalazł się przed Melis. W
mgnieniu oka z niefrasobliwego rozmówcy zmienił się w groźnego
obrońcę. Kelner z tacą, który wszedł na korytarz, zatrzymał się i
cofnął o krok. Melis wcale mu się nie dziwiła, bo na jego miejscu też
by się wycofała.

Nicholas uśmiechnął się i ukłonił kelnerowi, po czym gestem

pokazał, by ich minął.

Mężczyzna pospiesznie ruszył korytarzem.
- O czym to ja mówiłem? - zapytał Nicholas. - Ach tak, właśnie

stwierdziłem, że jesteś spostrzegawczą kobietą.

Melis pomyślała, że to bardzo intrygujący mężczyzna. Ale w

końcu nic dziwnego, że przyjaciel Kelby'ego miał równie wyostrzone
zmysły. Lgnie swój do swego. W tej chwili i tak nie będzie się
zastanawiać nad jego naturą, bo ma coś ważniejszego na głowie.
Jedyne, co się teraz liczy, to przetrwać jakoś pogrzeb Marii i postarać
się pocieszyć jej matkę.

Musi się mocno trzymać i nie pozwolić, żeby opanował ją smutek

lub złość. Wszystko w swoim czasie.

- Na pogrzebie sekretarki pojawiła się Nemid - powiedział

Pennig, gdy tylko Archer podniósł słuchawkę. - Nie było jednak

background image

możliwości się do niej dostać. Przez cały czas był przy niej Kelby, a
do tego była otoczona policją i żałobnikami.

- Zachowałeś bezpieczny dystans?
- Oczywiście. Przecież widziała mnie w Atenach. Dziwka

spojrzała prosto na mnie, więc teraz mogłaby mnie rozpoznać.

- Wszystko przez to, że byłeś niezdarny. Powinieneś zachować

większą ostrożność.

- Byłem ostrożny. Nie mam pojęcia, skąd wiedziała, że za nią

idę.

- To instynkt. Coś, czego tobie, Pennig, wyraźnie brakuje. Ale

masz inne talenty, które w tobie cenię. I to właśnie te talenty starałem
się w tobie jeszcze bardziej rozwinąć. Dlatego byłem nieco
zawiedziony, że po tym wszystkim, czego cię nauczyłem, tak
zawaliłeś sprawę z tą Mulan.

- Prawie ją złamałem - powiedział szybko Pennig. - A nie było

łatwo. Czasami kobiety są twardsze.

- Ale zapewniałeś mnie, że ją złamałeś, bo przecież inaczej nic

pozwoliłbym jej zadzwonić do Melis Nemid. To był poważny błąd w
ocenie sytuacji z twojej strony.

- To się więcej nie powtórzy. Wiem. Bo nie dopuszczę do tego.
Pennig poczuł niepokój, który natychmiast postanowił stłumić.
- Chcesz, żebym tu został? Nie wiem, jak blisko uda mi się do

niej dostać.

- Zostań tam jeszcze przez jakiś czas. Nigdy nie wiadomo, kiedy

nadarzy się okazja. Tymczasem chcę, żebyś dowiedział się
wszystkiego o Kelbym i jego ludziach. Łącznie z jego numerem
telefonu i tym, gdzie ma zacumowaną łódź. Jeśli w ciągu dwóch dni
nic się nie uda zrobić w Nassau, to dołączysz do mnie tu, w Miami. I
nie pozwól, żeby ktokolwiek cię zobaczył, do jasnej cholery. Czy twój
kontakt w Miami znalazł już tych dwu mężczyzn, których kazałem ci
zatrudnić?

- Tak, to są miejscowi z Miami. Cobb i Dansk. Na razie to

niewiele, ale zajmą się obserwowaniem wyspy.

- Mam nadzieję, że nie będą potrzebni. Byłbym niezmiernie

zadowolony, gdyby udało ci się dostać do Melis Nemid jeszcze w
Nassau.

Przez chwilę Pennig milczał.
- A co zrobimy, jeśli mi się nie uda? - zapytał.

background image

- Wtedy znajdę sposób, żeby zranić Melis Nemid tam, gdzie

będzie ją najbardziej bolało - powiedział łagodnie Archer. - I obiecuję
ci, że nie będę tak niekompetentny, jak ty byłeś z, Carolyn Mulan.

I po wszystkim, pomyślała Melis, widząc, jak prochy Carolyn

wpadają do morza. W ciągu sekundy jej szczątki zniknęły w morskiej
toni.

Tak mało czasu trzeba, żeby zniknęły ostatnie ślady życia.
Ale Carolyn zostawiła za sobą tak wiele. Melis wyciągnęła

srebrny gwizdek, który podarowała jej Carolyn, pocałowała go i
wrzuciła do morza.

- Co to było? - zapytał Kelby.
- Carolyn dała mi to na szczęście, kiedy przywiozłam delfiny do

domu. - Z trudem przełknęła ślinę. - Był zbyt piękny, żeby go używać,
ale zawsze go przy sobie nosiłam.

- Nie chciałaś go zatrzymać? Pokręciła głową.
- Chcę, żeby to ona go miała. Wiedziałaby, co to dla mnie

znaczy.

- Skurwysyny.
Melis odwróciła się i zobaczyła Bena Drake'a, byłego męża

Carolyn, który stał obok i wpatrywał się w ślad, jaki jacht zostawiał za
sobą na morzu. Miał przekrwione, wilgotne od łez oczy.

- Skurwysyny. Dlaczego ktoś chciał... - Odwrócił się i ruszył

przez tłum ludzi na drugi koniec jachtu.

- Miałaś rację, że ciężko to zniesie. - Kelby rozejrzał się po

pokładzie, na którym zebrali się żałobnicy. - Miała wielu przyjaciół.

- Gdyby pozwolili wejść na statek wszystkim, którzy chcieli, to

pewnie byśmy zatonęli. - Melis odwróciła się z powrotem w stronę
wody. - Była wyjątkowa.

- Widać, że każdy tak myślał. - Minęło kilka minut i jacht

zawrócił, by popłynąć z powrotem do doku. Dopiero wtedy Kelby
odezwał się ponownie. - Co teraz? - zapytał cicho. - Mówiłaś, że
zamierzasz tu zostać do pogrzebu twojej przyjaciółki. Teraz już nie
powinnaś tutaj zostawać, jest zbyt niebezpiecznie dla ciebie. Wracasz
z powrotem na wyspę?

- Tak.
- Pozwolisz mi pojechać z tobą?
Wyczuła, że spodziewa się jej odmowy. Spojrzała na morze,

gdzie zniknęły prochy Carolyn.

background image

Żegnaj, przyjaciółko. Dziękuję ci za wszystko, co dla mnie

zrobiłaś. Nigdy cię nie zapomnę.

Spojrzała na Kelby'ego i zacisnęła usta.
- Tak, oczywiście. Jedź ze mną, Kelby.
- Niezłe zabezpieczenie. - Kelby przyglądał się, jak Melis

opuszcza siatkę. - A twoi przyjaciele, delfiny, nigdy nie próbują
przedostać się na zewnątrz?

- Nie, Pete i Susie są tu szczęśliwe. Kiedyś przyczepiłam im

nadajniki radiowe i chciałam je wypuścić, ale bez przerwy wracały do
siatki i wołały, żebym je wpuściła.

- Nie podoba im się wielki świat?
- Wiedzą, że może być niebezpieczny. I już przeżyły różne

przygody. - Podciągnęła siatkę po tym, jak przepłynęli nad nią.

- Nie wszyscy lubią delfiny.
- Trudno w to uwierzyć. Pete i Susie z pewnością są urocze.
- Uśmiechnął się, obserwując delfiny płynące obok łodzi.
- I wygląda na to, że cię kochają.
- Tak. - Melis też się uśmiechnęła. - Kochają mnie. Należę do

rodziny. - Uruchomiła silnik. - A dla delfinów rodzina jest bardzo
ważna.

- Adoptowały twoją przyjaciółkę Carolyn?
- Nie, ale lubiły ją. Być może zbliżyłyby się do niej, gdyby

mogła spędzić z nimi więcej czasu. Ale ona była bardzo zajęta swoją
praktyką lekarską. - Melis pomachała w stronę brzegu.

- Na pomoście czeka Cal. Ucieszy się, że już wróciłam. Pete i

Susie trochę go denerwują. Wyczuwają, że czuje się przy nich
nieswojo, więc zaczynają robić mu psikusy. - Podpłynęła do pomostu
i wyłączyła silnik. - Cześć, Cal. Wszystko w porządku?

- Tak. - Pomógł jej wysiąść z łodzi. - Nawet delfiny były

grzeczne podczas twojej nieobecności.

- A mówiłam ci, że cię lubią. - Odwróciła się w stronę Kelby'ego.

- Jedzie Kelby, to jest Cal Dugan, twój nowy pracownik.
Rozmawialiście przez telefon. Cal pokaże ci twój pokój. A ja
tymczasem wezmę prysznic i zostawię was na jakiś czas samych,
żebyście mogli się lepiej poznać. Zobaczymy się przy kolacji. -
Powiedziawszy to, ruszyła pomostem do domu.

background image

- Wygląda na to, że zostałem tymczasowo zwolniony - mruknął

Kelby, patrząc na odchodzącą Melis. - Zdaje się, że trzeba być
delfinem, żeby skupić na sobie jej uwagę.

- Coś w tym stylu - odparł Cal. - Ale przynajmniej pozwoliła ci

tu przypłynąć. Nie zaprasza zbyt wielu osób.

- Chyba że ma jakiś ukryty kalendarz zaproszeń.
- Melis nie ukrywa niczego. Jest otwarta i bezpośrednia. -

Skrzywił się. - Zawsze mówi dokładnie to, co myśli.

- W takim razie jeszcze nie jest gotowa do tego, żeby powiedzieć

mi, dlaczego zostałem jej gościem. - Patrzył za nią podejrzliwie. -
Przynajmniej na razie.

Słońce już zachodziło, kiedy Kelby wyszedł na taras. Melis

siedziała na jego krawędzi z nogami zanurzonymi w wodzie i cichutko
rozmawiała z Pete'em i Susie.

Zatrzymał się na chwilę i obserwował ją. Miała łagodny wyraz

twarzy, nawet można by rzec promienny. Wyglądała zupełnie inaczej
niż kobieta, którą poznał w Atenach.

Nie oznaczało to wcale, że nie jest twardą sztuką. Musiał o tym

pamiętać i zignorować fakt, że teraz wyglądała jak dziecko
rozmawiające z delfinami. Kobiety zawsze są najbardziej
niebezpieczne wtedy, kiedy wydają się całkowicie bezbronne. Był tu z
jednego powodu i nic nie powinno go w tej chwili rozpraszać.

W Nassau sytuacja już i tak wystarczająco się skomplikowała.

Ale udało im się przejść jakoś przez ten bałagan, a teraz mógł się
skupić na celu i zrobić wszystko, by go osiągnąć.

Przeszedł przez taras, zbliżając się do Melis.
- Zachowują się tak, jakby cię rozumiały. Melis drgnęła i

odwróciła głowę.

- Nie wiedziałam, że tu jesteś.
- Byłaś bardzo zajęta. Zawsze przypływają do ciebie w

odwiedziny po kolacji? - Kelby usiadł na krawędzi tarasu i zobaczył,
jak Pete i Susie dały nura w morze, gdzie zaczęły swoje igraszki.

- Zazwyczaj tak. Najczęściej przypływają o zachodzie słońca.

Lubią powiedzieć mi dobranoc.

- Jak rozróżniasz je w wodzie? Albo zapytam inaczej, jak ja

mógłbym je rozróżnić? Ty, zdaje się, masz szósty zmysł.

- Pete jest większy i ma ciemniejsze szare plamki na głowie.

Tylna płetwa Susie jest mocniej wycięta. A gdzie jest Cal?

background image

- Wysłałem go do Tobago po zapasy i na spotkanie samolotu

Nicholasa. Jutro będą tu obaj.

- Nicholas Lyons tu przyjeżdża?
- Chyba że się nie zgodzisz. To twoja wyspa. Może zostać w

Tobago. Po prostu chciałem mieć go w pobliżu.

- Niech przyjedzie. Wszystko mi jedno.
- Cal mówił coś innego. Według niego, to bardzo prywatna

wyspa.

- Taką ją lubię. Ale czasami musimy ignorować to, co lubimy lub

czego nie lubimy. Lyons może ci się przydać.

- Naprawdę?
- Dobranoc, chłopaki - zawołała do delfinów. - Do zobaczenia

rano.

Poskrzeczały jeszcze przez chwilę, a potem zniknęły pod wodą.
- Nie wrócą, dopóki ich nie zawołam.
- Dlaczego zwracasz się do nich „chłopaki", skoro Susie to

samica?

- Kiedy je poznałam, nie miały do mnie zaufania i nie pozwalały

mi się do siebie zbliżyć, żeby rozpoznać ich płeć. Są bardzo szybkie, a
ich genitalia są ukryte do czasu okresu godowego. Po prostu
przyzwyczaiłam się zwracać do nich „chłopaki" - Podniosła się z
tarasu. - Zaparzyłam kawę. Pójdę po dzbanek i kubki.

Pomogę ci.
- Nie, zostań tutaj. - Nie chciała, żeby jej towarzyszył.

Potrzebowała paru minut w samotności. Boże, nie miała ochoty tego
robić, ale teraz nie liczyło się to, na co sama miała ochotę. Podjęła już
decyzję i musi się tego trzymać.

Kiedy wróciła z tacą, Kelby stał i wpatrywał się w zachód słońca.
- Pięknie tu. Nic dziwnego, że nie chcesz opuszczać tego

miejsca.

- Na świecie jest wiele pięknych miejsc. - Postawiła tacę na stole.

- A ty pewnie większość z nich już widziałeś.

- Starałem się. - Nalał sobie kawy i odszedł z kubkiem do

krawędzi tarasu. - Ale czasami piękne miejsce okazuje się brzydkie.
To zależy od tego, co się w nim wydarzy. Mam nadzieję, że to miejsce
nigdy nie straci na urodzie.

- Dlatego poprosiłam Phila o zainstalowanie systemu

chroniącego wyspę.

background image

- Cal mówił mi, że masz możliwość zmiany siły napięcia

elektrycznego w sieci od niskiego do śmiertelnego. - Na chwilę
zawiesił głos. - Nie masz zbyt wielkiego zaufania do wymiaru
sprawiedliwości, domyślam się, że kiedyś już używałaś pełnych
możliwości tego zabezpieczenia.

- Straż przybrzeżna zwykle pojawia się już po zajściu.

Nauczyłam się, że jeśli chcesz zachować niezależność, nie możesz
liczyć na nikogo innego poza sobą. - Spojrzała mu prosto w oczy. -
Nie sądzisz?

- Tak. - Uniósł kubek z kawą do ust. - Nie krytykowałem twoich

metod dbania o siebie, tylko komentowałem. - Odwrócił się do niej. -
No dobrze, przedyskutowaliśmy piękno przyrody, kwestię
bezpieczeństwa i niezależności. Powiesz mi wreszcie, dlaczego tu
jestem?

- Ponieważ zamierzam dać ci to, czego chcesz. To, czego wy

wszyscy tak pragniecie. Marinth.

Kelby zamarł na chwilę.
- Co?
- Słyszałeś. Starożytne miasto, forteca, ukryty skarb. Wielka

nagroda. - Wykrzywiła usta z goryczą. - Nagroda, która była warta
życie Carolyn i Phila.

- Wiesz, gdzie jest Marinth?
- Znam jego położenie w przybliżeniu. To okolice Wysp

Kanaryjskich. Są jednak pewne przeszkody i odnalezienie go nie
będzie takie proste. Ale potrafię to zrobić.

- Jak?
- Nie powiem ci tego, inaczej przestaniesz mnie potrzebować.
- Nie ufasz mi?
- Jeśli chodzi o sprawę Marinth, to nie ufam nikomu. Przez

wszystkie lata, które spędziłam z Philem, on bez przerwy marzył o
odnalezieniu Marinth. Czytał mi legendy i opowiadał o ekspedycjach,
które wyruszyły na poszukiwanie zaginionego miasta. Nawet nazwał
swój statek Last Home, ponieważ tak Hepsut przedstawił Marinth na
ścianie swojego grobowca. Phil nawet w ułamku nie był tak
zainteresowany Atlantydą. Był pewien, że to Marinth pod względem
technologicznym i kulturowym znajdował się na końcu tęczy. Połowę
swojego życia spędził na gonitwie za marzeniem o odnalezieniu tego
miasta. - Zrobiła krótką przerwę. - I sześć lat temu zdawało mu się, że

background image

odnalazł lokalizację. Chciał zachować ją w tajemnicy przed innymi
oceanografami. Porzucił załogę statku w Atenach i tylko mnie zabrał
ze sobą na miejsce.

- I znalazł miasto?
- Odkrył sposób znalezienia go. I dowód na to, że rzeczywiście

istniało. Nie posiadał się z radości.

- Więc dlaczego nie zrealizował marzenia?
- Był pewien szkopuł. Potrzebował mojej pomocy, a ja mu

odmówiłam.

- Dlaczego?
- Skoro chciał je odnaleźć, mógł to sam zrobić. Może niektóre

miejsca powinny zostać na zawsze pogrzebane na dnie oceanu?

- Ale teraz chcesz pomóc?
- Ponieważ to cena, jaką muszę zapłacić. Ty chcesz Marinth tak

samo jak Phil.

- A czego ty chcesz w zamian?
- Chcę, żeby ludzie, którzy skrzywdzili Phila i Carolyn,

odpowiedzieli za to.

- Śmiercią?
- Właśnie - odpowiedziała, mając przed oczami Carolyn leżąca

na zimnym, metalowym blacie.

- I nie wierzysz w to, że policja ich złapie?
- Nie mogę ryzykować. A jeśli sama chciałabym ich dopaść, to

mogę, niestety, stracić na to zbyt wiele czasu. Nie mam ani
odpowiednich pieniędzy, ani wpływów. Ta wyspa jest jedynym
majątkiem, jaki posiadam. Dlatego uważam, że ty jesteś moją jedyną
szansą. Masz tyle pieniędzy, co sam król Midas. Twoja przeszłość w
SEAL dała ci wiedzę o tym, jak zabijać. A teraz masz też motywację.

- Czy to znaczy, że mam ci dać to, czego pragniesz, zanim sam

dostanę swoją nagrodę?

- Nie jestem naiwna, Kelby.
- Ani ja. Nie pomogłaś Lontanie przy znalezieniu Marinth, a

przecież zależało ci na nim. Dlaczego miałbym uwierzyć, że teraz bez
żadnych problemów zaprowadzisz mnie do zaginionego miasta?

- Nie wierzysz mi. Ale jesteś tak samo opętany jak Phil, więc

zaryzykujesz, że dotrzymam mojej części umowy.

- Jesteś tego tak pewna?
- Owszem.

background image

- Daj mi dowód na to, że wiesz, gdzie znajduje się Marinth.
- Nie mam tutaj dowodu, który mogłabym ci pokazać. Będziesz

musiał mi uwierzyć na słowo.

Skoro nie ma go tu, to gdzie jest? - Niedaleko Las Palmas.
- To dla mnie za mało. Może więc polecimy tam i pokażesz mi

ten dowód?

- Jeśli pokazałabym ci dowód, mógłbyś uznać, że już mnie nic

potrzebujesz.

- Wtedy ty musiałabyś mi zaufać, nieprawdaż? - Pokręcił głową.

- To patowa sytuacja. Wyposażenie statku na tego typu ekspedycję
jest bardzo kosztowne. Oczekujesz, że wydam te pieniądze, ufając ci,
że mówisz prawdę? Wilson nie pochwali takiego daremnego trudu.

- Dlaczego się sprzeczasz? - Spojrzała na niego pytająco.

Przecież właśnie tego chciałeś od chwili, kiedy się spotkaliśmy. A
teraz spełniam twoje oczekiwanie.

- Twierdzisz, że spełniasz moje oczekiwanie. A wiesz, ile razy w

życiu zaufałem ludziom, którzy potem zrobili mnie na s/,aro?
Przyrzekłem sobie, że już nigdy więcej mi się to nie przytrafi.
Udowodnij mi, że różnisz się czymś od tamtych ludzi. Nie widzę
jakoś żadnego cienia dowodu ani gwarancji. - Zamilkł na chwilę. -
Zastanowię się nad tym.

Wpadła w panikę. Nie spodziewała się wahania z jego strony.

Phil by się nie zawahał. Wszystko był w stanie oddać za marzenia.

- Czego więc chcesz?
- Powiedziałem, że się zastanowię.
- Nie. Musisz się na to zgodzić. Carolyn była... Nie mogę

pozwolić na to, żeby uszło im na sucho to, co zrobili... - Wzięła
głęboki uspokajający wdech. - Czego chcesz ode mnie? Zrobię
wszystko. Chcesz, żebym poszła z tobą do łóżka? Zrobię to. To może
być rodzaj umowy przedwstępnej. Zrobię wszystko, żebyś tylko...

- Na miłość boską, przestań. Nie zamierzam skorzystać.
- Nigdy o tym nie myślałeś? - Wykrzywiła usta. - Oczywiście, że

myślałeś. Podobam się mężczyznom. Zawsze tak było.

Chodzi o mój wygląd. Carolyn mawiała, że pobudza instynkt

zdobywcy w mężczyznach i że powinnam to zaakceptować. Cóż,
zatem właśnie to robię. Kelby, nie mów mi, że nie masz ochoty na coś
ekstra, jako bonus do Marinth. Możesz to mieć, tylko obiecaj mi, że
wywiążesz się ze swojej części umowy.

background image

- Jasna cholera!
- Obiecaj mi.
- Niczego nie będę ci obiecywał. - Zrobił krok w jej stronę. Miał

spiętą twarz, a oczy lśniły gniewem. - A żebyś wiedziała, że chcę się z
tobą przespać. Miałem na to ochotę od samego początku, kiedy
zobaczyłem cię w Atenach. Ale nie mam w zwyczaju wykorzystywać
zranionych kobiet. Do cholery! Nie jestem zwierzęciem. Nie będę
traktował cię jak dziwki, chociaż próbujesz się tak zachowywać. Jeśli
zdecyduję się wejść w ten układ, to nie dlatego, że mam ochotę na
szybki seks.

- Mam ci być za to wdzięczna? Ty nic nie rozumiesz. Nie

obchodzi mnie to, co zrobisz. To dla mnie nie ma żadnego znaczenia.

Zaklął pod nosem.
- Jezu, nic dziwnego, że jesteś celem dla mężczyzn. Nie znam

takiego, który nie chciałby cię wykorzystać dla samego udowodnienia
ci, że nie masz racji. - Odwrócił się na pięcie i ruszył do domku. -
Muszę się trzymać z dala od ciebie. Porozmawiamy rano.

Zdaje się, że popełniła poważny błąd, pomyślała, kiedy drzwi do

domu zamknęły się za Kelbym. Zamierzała być opanowana i
rzeczowa, ale spanikowała przy pierwszym przejawie
niezdecydowania z jego strony. Zaproponowała mu więc jedyną rzecz,
co do której miała pewność, że ją przyjmie.

Ale okazało się, że się pomyliła. Z jakiegoś powodu rozzłościła

go i uraziła tą propozycją.

Wiedziała jednak, że jej pragnął. Rozpoznawała wszystkie tego

oznaki w mowie jego ciała. Był spięty, i wyczuwała bijący od niego
erotyzm.

A mimo to nie zawahała się i wyszła z propozycją.
Świadomość tego oszołomiła ją. Nie zadziałał w niej, jak zwykle,

instynkt odrzucenia. Może dlatego, że nadal znajdowała się w
emocjonalnej próżni. Chociaż starczyło jej emocji, by poczuć strach,
gdy sądziła, że Kelby odmówi udzielenia jej pomocy.

Lepiej o tym nie myśleć. Spróbuje go przekonać rano. Będzie

miał całą noc na rozmyślania o Marinth i rozważania, ile dla niego jest
wart. Seks to i tak jedynie chwilowy wabik dla mężczyzny. Ambicja i
pragnienie bogactwa były trwalszymi i silniejszymi bodźcami, które
przysłaniały wszystko inne. Kto mógłby to wiedzieć lepiej od niej?

background image

Księżyc unosił się wysoko na niebie, jasnym i pięknym światłem

odbijając się w tafli wody. Zostanie tu jeszcze przez chwilę i może
uspokoi się przed pójściem do łóżka. W tej chwili czuła się tak, jakby
już nigdy nie miała zasnąć. Jej wzrok powędrował do miejsca, gdzie
rozciągnięta była sieć odgradzająca wejście do zatoki. Tyle zła
czychało za tą siatką. Rekiny, barrakudy i te szumowiny, które zabiły
Carolyn. Zawsze czuła się bezpieczna na tej wyspie. Ale nie teraz.

Nie teraz...
Był podniecony.
Ależ ze mnie tępak, pomyślał o sobie z niesmakiem Kelby.

Bałwan do kwadratu. Dlaczego ją zostawił? Zwykle nie postępował
wbrew sobie.

To chyba fakt, że nie spodziewał się takiej propozycji, sprawił, że

się tak spłoszył. Melis nigdy wcześniej nie dała po sobie poznać, że
zdaje sobie sprawę z napięcia seksualnego, jakie odczuwał przy niej.
Do diabła, przecież od momentu, kiedy ją poznał, była w
emocjonalnym dole.

I w tym tkwił problem.
No dobrze, lepiej zapomnieć o seksie i skupić się na rzeczach

ważniejszych. Czy mógł jej zaufać, kiedy twierdziła, że powie mu, jak
znaleźć Marinth? Miała obsesję na punkcie znalezienia ludzi, którzy
zabili jej przyjaciółkę. Mogła więc kłamać, że zna lokalizację. Mogła
też kłamać w kwestii dotrzymania części umowy. Sytuacja była
patowa.

A na dodatek, nie potrafił jej obiektywnie ocenić bez zimnego

prysznica.

Szedł właśnie do sypialni, kiedy zadzwonił jego telefon.
- Dowiedziałem się, kto wynajął Syrenę - powiedział Wilson,

kiedy Kelby odebrał telefon. - To Hugh Archer. Towarzyszył mu
Joseph Pennig. To nie było łatwe. Wydałem kupę twoich pieniędzy,
żeby zdobyć tę informację. Spiro, właściciel firmy leasingowej,
śmiertelnie bał się cokolwiek powiedzieć.

- Dlaczego?
- Domyślam się, że w grę wchodziły pogróżki. Spiro jest

twardzielem i doświadczonym gościem, który nie pakuje się w
wynajmowanie łodzi przemytnikom narkotyków z Algierii. Więc
groźby musiały być naprawdę nieprzyjemne. Powiedział, że Pennig

background image

zagroził mu obcięciem fiuta, jeśli nie zapomni, że kiedykolwiek ich
widział.

- Tak, to by dało do myślenia każdemu. Zdobyłeś od Spiro

informacje na temat Archera?

- Nie zmusił gościa do wypełnienia żadnego formularza -

powiedział z przekąsem Wilson. - Ale zadał kilka dyskretnych pytań
po tym, jak Archer wyłożył przed nim gotówkę za wynajem.

- Przemytnik narkotyków?
- Niezupełnie. Gość zajmuje się handlem bronią. To poważny

zawodnik. Mówi się, że przeszmuglował komponenty nuklearne do
Iraku.

- Czyli nie miałby żadnych problemów ze zdobyciem plastiku,

który posłużył do wysadzenia Last Home w powietrze.

- Ale po co? Chyba że Lontana był zaangażowany w transport

jego towarów.

- Nie wiem dlaczego. Marinth mógł być wystarczającym

powodem. Może Lontana pomagał Archerowi, a potem przestał być
potrzebny? Jednak poszukiwanie zaginionego miasta nie jest metodą
na zarobienie szybkich pieniędzy. Trzeba zainwestować czas i od
groma pieniędzy, zanim znajdzie się żyłę złota. Ale nadal skłaniałbym
się ku Marinth. Carolyn Mulan została porwana, ponieważ chcieli
dotrzeć do Melis, a Melis wie o Marinth.

- A Lontana próbował skontaktować się z tobą, żeby

porozmawiać o Marinth. Chcesz, żebym poszperał na temat Archera i
dowiedział się, skąd wziął się ten facet?

- Wiesz, że tak. Postaraj się dowiedzieć, czy był na Bahamach w

zeszłym tygodniu. Jak sądzisz, ile czasu ci to zajmie?

- A skąd, u licha, mam to wiedzieć? Nie mam żadnych

kontaktów z Interpolem.

- W takim razie wyrób sobie takie. Nie wiem, ile mamy czasu.
- Pogadaj z Lyonsem - powiedział cierpko Wilson. - Jestem

pewien, że jest na przyjacielskiej stopie z policją na kilku
kontynentach.

- Może i ma kontakty, ale wątpię, żeby były przyjacielskie.
- Melis zamierza zaprowadzić cię do Marinth?
- Tak, tak można powiedzieć. Odezwij się do mnie. Rozłączył

się.

background image

Archer. Facet z jachtu miał teraz już imię i jakąś przeszłość. I to

ciemną. Jeśli on jest odpowiedzialny za śmierć Lontany, Marii Perez i
Carolyn Mulan, to jego teraźniejszość jest jeszcze ciemniejsza. Gdyby
Kelby zdecydował się dopaść gościa, nikt nie odczułby tej straty.

Gdyby? Decyzja już została podjęta. Dlaczego miałby się wahać?

Od pierwszego spotkania z Melis zachowywał się jak mięczak i miał
już tego dość. Miał już jakiś punkt zaczepienia, jeśli chodziło o
Archera. Mógł w ten sposób przycisnąć Melis, żeby dotrzymała
swojej części umowy. Marinth rysował się już na horyzoncie i czekał
na niego.

W takim razie trzeba robić to, czego pragnie - znaleźć Marinth,

czyli przyjąć warunki umowy.

I z całą pewnością przyjąć propozycję seksu.

background image

Telefon Melis zadzwonił trzydzieści minut po północy. Carolyn.

Nie spała, ale i tak ten dźwięk poderwał ją na nogi. To było zbyt
podobne do tamtej nocy, kiedy Carolyn do niej zadzwoniła. Cierpiąca.
Umierająca... Telefon zadzwonił ponownie. Może to Cal dzwoni z
Tobago? Nacisnęła przycisk. Usłyszała męski, łagodny głos.

- Melis Nemid? To nie był Cal.
- Tak. A kto mówi?
- Dostawa specjalna.
- Co?
- Mam dla pani paczkę.
- Czy to jakiś dowcip?
- Nie, w żadnym wypadku. Jestem bardzo poważny. Zostawiłem

dla pani prezent przywiązany do siatki. Nieźle mnie popieściła.

- O co tu, do diabła, chodzi?
- Wiesz dobrze. Nie powinnaś być tak uparta w kwestii Marinth.

Mnie to nie przeszkadza, ale tobie nie spodobają się konsekwencje.

- Kto mówi?
- Porozmawiamy później. Idź odebrać swój prezent.
- Nigdzie nie pójdę.
- A ja myślę, że pójdziesz. Ciekawość jest taką pokusą... To

skrzeczenie delfinów było strasznie wkurzające.

Zamarła.
- Jeśli im coś zrobiłeś, to poderżnę ci gardło.
- Cóż za agresja. Masz wiele wspólnego z jednym z moich

pracowników. Powinnaś go poznać. - Przerwał na chwilę. - Było mi
niezmiernie przyjemnie porozmawiać z tobą osobiście. To o wiele
lepsze od samego przysłuchiwania się twoim rozmowom. - Rozłączył
się.

Siedziała nieruchomo.
To ostatnie zdanie mogło znaczyć tylko jedno. Carolyn. To on

słuchał i zmusił Carolyn, żeby okłamała Melis.

background image

- O, kurwa. - Wyskoczyła z łóżka, naciągnęła szorty i koszulkę, i

wybiegła z sypialni. Otworzyła skrzynkę elektryczności i przesunęła
dźwignię do najwyższego poziomu napięcia. Drzwi domku
zatrzasnęły się za nią z hukiem, kiedy wybiegła na pomost.

- Dokąd ty się wybierasz, na miłość boską? - Kelby stanął w

drzwiach, kiedy Melis była już w połowie pomostu.

- Susie i Pete. Ten skurczysyn zamierza skrzywdzić moje delfiny.

- Odcumowała motorówkę. - Nie pozwolę...

- Jaki skurczysyn? - Kelby był obok niej i wskakiwał do łodzi. - I

dlaczego miałby chcieć skrzywdzić twoje delfiny?

- Bo to bydlak. - Uruchomiła silnik. - Ponieważ tak postępuje.

Krzywdzi i rani. Szlachtuje, wykrwawia i...

- Powiesz mi wreszcie, co się dzieje?
- Zadzwonił ten skurwysyn, który zabił Carolyn. Powiedział, że

ma dla mnie prezent. A potem zaczął mówić o Pecie i Susie, jak... -
Drżąc, odetchnęła głęboko. - Zabiję go, jeśli wyrządził im krzywdę.

- I tak planowałaś to dla niego. Przedstawił się?
- Nie, ale przyznał się, że jest tym człowiekiem, który

przysłuchiwał się, kiedy Carolyn do mnie zadzwoniła. - Sięgnęła na
dno łodzi i wyciągnęła dwie mocne latarki, które podała Kelby'emu. -
Przydasz się do czegoś. Skieruj strumienie światła za siatkę. On może
gdzieś tam na mnie czekać z bronią w ręku.

- To nielogiczne. - Zapalił latarki i skierował ich światło na

ciemną toń wody za linią siatki. - Nic nie widać. Nie sądzę, żeby
chciał cię uśmiercić.

- Pieprzyć logikę. - Zwolniła łódź, kiedy zbliżali się do siatki. - O

Boże, nie słyszę Pete'a ani Susie.

- Może są pod wodą.
- Nie, jeśli ktoś kręcił się przy siatce. One są jak psy obronne. -

Wzięła gwizdek, który nosiła na szyi, i zagwizdała. Nadal nie słyszała
delfinów. Zaczęła ogarniać ją panika. - Może są ranne? Dlaczego nie...

- Spokojnie. Słyszę je - przerwał jej Kelby.
Ulżyło jej, kiedy sama też je usłyszała. Wydawały wysokie,

szczebioczące odgłosy gdzieś w pobliżu południowego brzegu zatoki.
Melis odwróciła łódź.

- Skieruj na nie światło. Muszę się upewnić, że nic im nie jest.
Kiedy się zbliżyli, ponad taflę wody wyłoniły się dwie szare

lśniące głowy. Delfiny nie wyglądały na zranione, jedynie poruszone.

background image

- Już dobrze, chłopaki - zawołała do nich uspokajająco. Jestem

tutaj. Nic wam nie grozi.

Delfiny nie przerywały podekscytowanego szczebiotu, a Susie

podpłynęła do łodzi. Pete został jednak przy siatce, pływając w tę i z
powrotem, jakby został tam na straży.

- Podpłyń bliżej. Po drugiej stronie siatki coś jest. - Kelby

skierował strumień światła w miejsce tuż za Pete'em. - Widzę coś
błyszczącego w wodzie.

- Błyszczącego? - Teraz i ona to zobaczyła. Wyglądało to jak

kawałek ogrodzenia rozmiarów mniej więcej sześćdziesięciu
centymetrów na metr. - Co to, u licha, może być?

- Cokolwiek to jest, zostało przywiązane do siatki - powiedział

Kelby. - Nie odczepimy tego, dopóki nie opuścisz siatki i nie
odłączysz od niej prądu.

Melis oblizała nerwowo wargi.
- Mój prezent.
- Nie wygląda groźnie, ale decyzja należy do ciebie.
- Chcę wiedzieć, co to jest. Cały czas oświetlaj ten przedmiot. -

Ruszyła do miejsca w którym można było rozłączyć siatkę. W ciągu
trzech minut odcięła dopływ prądu i opuściła siatkę. Spojrzała na
Pete'a. Delfin nie próbował przepłynąć na drugą stronę. Zachowywał
się cicho, ale nadal pływał w tę i z powrotem przed obcym
przedmiotem znajdującym się na wodzie.

- Jest zaniepokojony - stwierdziła Melis. - Wyczuwa, że coś jest

nie w porządku. Pete zawsze był bardziej wrażliwy od Susie. -
Zatrzymała się, wpatrując w przedmiot unoszący się na powierzchni.
Nie miała ochoty przyjrzeć mu się z bliska. Podobnie jak Pete,
wyczuwała zapowiedź czegoś niedobrego.

- Nie musimy wcale teraz tego odczepiać - odezwał się spokojnie

Kelby. - Mogę przypłynąć tu później i to zabrać.

- Nie. - Skierowała łódź w stronę paczki. - Sam mówiłeś, że

byłoby nielogiczne, gdyby chcieli wysadzić mnie w powietrze, lub coś
w tym stylu. Ja podpłynę i ustawię się bokiem, a ty sięgniesz po ten
przedmiot i odwiążesz go od siatki.

- Jak sobie życzysz. - Kelby wychylił się przez burtę i włożył

ręce pod wodę. - Jest przywiązany liną. Zajmie mi to chwilę.

Nie obchodziło jej, czy zajmie to nawet godzinę. Miała nadzieję,

że ta przeklęta rzecz zatonie w głębinach morza. Kelby odłożył latarki

background image

na dno łodzi, ale i tak dość skutecznie rozświetlały taflę wody wokół
nich, więc Melis mogła zobaczyć ten dziwny błyszczący przedmiot.
Zaczęła drżeć.

Złoto. Wyglądał jak ze złota.
- Mam go. - Kelby wciągnął drewniany panel do łodzi i przyjrzał

mu się. - Ale co to, u diabła, jest? Gęsto rzeźbiony. Wygląda jak
pozłacane malowidło ale nie ma na nim żadnej wiadomości.

Koronkowy, złoty ornament.
- Mylisz się. To jest wiadomość - powiedziała ponuro.

Koronkowy, złoty ornament.

- Nie widzę... - przerwał, kiedy spojrzał na jej twarz. Wiesz, co to

jest, prawda?

- Tak, wiem. - Z trudem przełknęła ślinę. Tylko nie panikować. -

Wyrzuć to z powrotem do morza.

- Jesteś pewna?
- Do cholery, pozbądź się tego!
- W porządku. - Z całych sił zamachnął się i wyrzucił panel w

morze.

Melis zawróciła łódź i skierowała ją do brzegu.
- Melis, musisz jeszcze podnieść siatkę - powiedział łagodnie

Kelby.

O Boże. Zapomniała o tym. Nigdy nie zapominała o

zabezpieczeniach na wyspie.

- Dzięki. - Zawróciła łódź i podpłynęła do siatki.
Kelby nie odzywał się, dopóki nie znaleźli się w drodze

powrotnej do brzegu.

- Powiesz mi, jaką wiadomość przesłał ci Archer?
- Archer?
- Wilson twierdzi, że gość nazywa się Hugh Archer. Jeśli to ten

sam facet, który wynajął jacht w Grecji.

- Dlaczego mi tego nie powiedziałeś?
- Nie było kiedy. Dowiedziałem się o tym tej nocy, a ty nie

miałaś nastroju na rozmowy. Bałaś się o swoje delfiny.

Nadal się bała. Tyle potworności... Nie potrafiła sobie wyobrazić

stopnia podłości Archera, która skłoniła go do wysłania jej tego
panela.

Nie odpowiedziałaś mi. Powiesz mi, co znaczy dla ciebie ten

kawałek drewna?

background image

- Nie.
- To dość zwięzła odpowiedź. Może w takim razie powiesz mi,

czy według ciebie to jednorazowy kontakt, czy raczej początek jakiejś
gry?

- Będzie więcej. - Wyłączyła silnik, podpływając do pomostu. - I

to niedługo. Znowu będzie chciał mnie zranić.

- Dlaczego?
- Niektórzy ludzie już tacy są. - Mówiła o przeszłości, czy o

teraźniejszości? Zlewały jej się w jedno. - Pewnie krzywdzenie
Carolyn sprawiało mu ogromną przyjemność. Władza. Oni uwielbiają
mieć władzę... - Ruszyła do domu.

- Melis, nie będę mógł ci pomóc, jeśli mi tego nie wyjaśnisz.
- A ja nie mogę ci teraz niczego wyjaśnić. Zostaw mnie samą. -

Weszła do domu i poszła prosto do swojego pokoju. Zapaliła
wszystkie światła i usiadła w fotelu, wbijając wzrok w telefon leżący
na szafce nocnej, gdzie go zostawiła. Musi przestać się trząść.
Wkrótce do niej zadzwoni, a wtedy powinna być na to gotowa.

Boże, jak bardzo chciała opanować to drżenie.
Nie zadzwonił.
Kiedy pierwsze promienie wschodzącego słońca przebiły się nad

horyzont, Melis poddała się i poszła wziąć prysznic. Gorąca woda
dobrze robiła jej lodowatemu ciału, ale nie zdołała rozluźnić spiętych
mięśni. Nic na to nie pomoże, dopóki nie skończy się oczekiwanie.
Powinna była się po nim spodziewać, że wyciągnie coś takiego.

Czekanie było zawsze dla niej rodzajem tortury. On pewnie to

wie. Pewnie wie o wszystkim.

Kelby siedział w fotelu i kiedy wyszła na taras, ruchem głowy

wskazał jej dzbanek na stole.

- Kiedy usłyszałem, że wstałaś, zrobiłem świeżą kawę. Przyjrzał

się jej badawczo. - Fatalnie wyglądasz.

- Dziękuję. - Nalała sobie kawy. - Ty też nie wyglądasz najlepiej.

Przesiedziałeś tu całą noc?

- Tak. A czego się spodziewałaś? Kiedy uciekłaś do domu,

wyglądałaś jak ofiara Holocaustu, którą z powrotem wtrącono do
Auschwitz.

- A ciebie skręcała ciekawość.
- Można by tak rzec. Nadal nie zamierzasz mi zaufać czy może

jednak ze mną porozmawiasz?

background image

- Jeszcze nie. - Odłożyła komórkę na stół i usiadła na fotelu.

Wbiła wzrok w horyzont. - On... ma moją kartę. Powiedziałam
Carolyn o takich rzeczach, których nikomu nie wyjawiłam. A on wie
dokładnie, co może mnie zranić. Stara się znaleźć sposób na
manipulowanie mną.

- To sukinsyn.
- A czy ty nie przyjechałeś za mną z Aten z tego samego

powodu? Chciałeś znaleźć na mnie jakiś hak, żeby zmusić mnie do
wyznania prawdy o Marinth. On chce tego samego, co ty.

- Wielkie dzięki za porównanie mnie do niego.
- Nie, na świecie nie ma nikogo tak podłego jak ten bandyta.
- Już mi ulżyło.
Pewnie powinna go przeprosić. Była tak wyczerpana, że z trudem

myślała.

- Nie chciałam... Chodzi o to, że czuję się osaczona, ale muszę

znaleźć jakąś drogę ucieczki. Nie wiem, do kogo, ani gdzie mogę...
Nie zaproponowałabym ci układu, gdybym sądziła, że jesteś taki jak
on.

- W takim razie oferta jest nadal aktualna?
- Tak. Myślałeś, że pozwolę mu się zastraszyć? - Zacisnęła usta. -

Nigdy w życiu. Nie pozwolę, żeby dostał to, czego chce.

- Nadal nie wiemy, czego on chce.
- Marinth. Powiedział mi.
- Archer to potężny handlarz bronią. Nie mam pojęcia, w jaki

sposób mógł się zaangażować w poszukiwania. Widzę go raczej jako
kogoś, który zbiera śmietankę, a nie poświęca się poszukiwaniom,
ale...

- Jest handlarzem broni?
- Tak. - Przyjrzał się jej wnikliwie. - To coś zmienia?
- Być może wiem, w jaki sposób znalazł się w tym środowisku.

Phil potrzebował pieniędzy na ekspedycję. Jestem pewna, że dlatego
próbował się z tobą skontaktować. Ale Archer mógł usłyszeć coś o
Philu i sam się z nim skontaktował.

- Co mógł o nim usłyszeć?
Przez chwilę nie odpowiadała. Ciężko było zaufać komukolwiek,

kiedy tak długo chroniła wszystkiego, co dotyczyło Phila. Ale teraz
Phil nie żył. Nie musiała go już dłużej ochraniać.

background image

- Znaleźliśmy... tabliczki. Z brązu. Dwie małe metalowe skrzynie

wypełnione tymi tabliczkami.

- W Marinth?
- Niezupełnie. Nie znaleźliśmy ruin. Phil twierdził, że mogły

zostać wyrzucone z miasta przez siłę, która je zniszczyła. Albo ktoś
ukrył tabliczki poza miastem jeszcze przed kataklizmem. To
nieistotnie. Phil i tak nie posiadał się ze szczęścia.

- Rozumiem go.
- Były zapisane hieroglifami, ale nieco różniącymi się od tych

spotykanych w Egipcie. Phil musiał być bardzo ostrożny przy
wyborze tłumacza, któremu mógłby zaufać, i rozszyfrowanie ich
zajęło mu ponad rok.

- Jezu.
- Widzę, że to cię podnieca. On też był podniecony. - Zawiesiła

głos. - Ja też, początkowo. To było jak odkrywanie nowego świata
wiedzy i doświadczeń.

Zmierzył ją badawczo wzrokiem.
- Ale coś cię zniechęciło. Co?
- Czasami nowe światy nie odkrywają tego, co powinny. Ale Phil

był szczęśliwy. Zaczął studiować prądy termiczne na dnie oceanów, a
jedna z tabliczek zawierała coś, co uważał, że zmieni cały świat.
Formułę na stworzenie aparatu na fale dźwiękowe do wykorzystania
prądów, a nawet magmy z wnętrza ziemi. W ten sposób można by
uzyskiwać energię geotermiczną, która byłaby zarazem tania i
ekologiczna. Zamierzał uratować świat.

- Zbudował tę aparaturę?
- Tak. Zajęło to sporo czasu, ale udało mu się.
- I działała?
- Mogła zadziałać. Gdyby została użyta tak, jak zamierzał. Phil

wybrał się do pewnego amerykańskiego senatora, który miał duże
wpływy w sprawach środowiska. Dostał laboratorium i ekipę, która
miała mu pomóc w ukończeniu urządzenia. - Zwilżyła wargi. - Ale
Philowi nie podobało się to, co zaczęło się dziać w tym laboratorium.
Zbyt wiele mówiło się o efekcie wulkanicznym, a za mało o energii
geotermalnej. Podejrzewał, że zamierzają użyć tego urządzenia jako
broni.

- Broń dźwiękowa? - Kelby gwizdnął przeciągle. - To by dopiero

była broń. Trzęsienia ziemi?

background image

Melis skinęła głową.
- W rzeczy samej.
- Jesteś bardzo pewna.
- Ponieważ był pewien... wypadek. Tragedia. Ale to nie była

wina Phila. On już zdążył zabrać swoje notatki, prototypy i zwinął się
z laboratorium. Obiecał mi, że nie będzie się już więcej zajmował tym
urządzeniem. - Skrzywiła się. - Ale nie porzucił sprawy Marinth i
znowu zaczął poszukiwania.

- Więc sądzisz, że Archer dowiedział się o eksperymentach i

zapragnął urządzenia dla siebie?

Wzruszyła ramionami.
- Przy projekcie pracowało kilka czarnych charakterów, więc to

niewykluczone.

- Archer może więc wcale nie szukać Marinth? Masz dostęp do

wyników badań Lontany?

- Nie do prototypów. - Zawiesiła głos. - Ale mam tabliczki, ich

tłumaczenie i prace, które wykonał dla rządu.

- Cholera. Gdzie?
- Nie tutaj. Myślisz, że ci powiem?
- Nie. Domyślam się, że nie. Ale mogłabyś być bezpieczniejsza,

gdyby ktoś oprócz ciebie wiedział, gdzie są.

Nie odpowiedziała.
- W porządku. Możesz mi nie mówić. I tak nie interesują mnie

bomby dźwiękowe.

- Nie? Większość mężczyzn lubi zabawki wojenne. A myśl, że

mogliby dzierżyć taką władzę, by móc wstrząsnąć całą planetą, bardzo
ich pociąga.

- Znowu generalizujesz. A ja mam już serdecznie dość tego...
- Ktoś idzie. - Melis podskoczyła na równe nogi i ruszyła do

domu. - Nie słyszysz Pete'a i Susie?

- Nie. Masz chyba radar w głowie. - Podniósł się i poszedł za nią.

- To wcale nie muszą być zaproszeni goście, tak?

- Właśnie, ale w tym przypadku są. - Wyszła z domu z wyrazem

ulgi na twarzy. - To Cal i Nicholas Lyons. Kompletnie zapomniałam,
że mieli przyjechać dziś rano.

- Miałaś inne rzeczy na głowie. - Stanął obok niej na pomoście i

obserwował, jak Cal opuszcza siatkę. - Trochę wcześnie przyjechali.
Musieli wyruszyć przed świtem.

background image

Melis drgnęła.
- Dlaczego mieliby to robić?
- Nie mam pojęcia - odparł, wpatrując się w łódź. - Ale nie

stanowią dla ciebie zagrożenia. Nie znam Cala Dugana, ale Nicholas
jest w porządku. Wielokrotnie moje życie zależało od niego.

- Znam Cala od lat. Nie obawiam się, że mógłby... Ale teraz

wszystko się zmieniło. Nie wiem, co wydarzy się za chwilę.

Cal zamachał do niej, kiedy ponownie zamocował siatkę. Melis

pomachała w odpowiedzi i powoli się uspokoiła. Była
przewrażliwiona. Cal zachowywał się jak zwykle, swobodnie.

- Już dobrze? - zapytał Kelby. - Pete i Susie wracają.
Wszystko powinno być w porządku w twoim odizolowanym

świecie. Co powiesz na to, żebym przygotował dla naszej czwórki
jajecznicę?

- Ja to zrobię. Muszę się czymś zająć. - Spojrzała na Cala i

Nicholasa zbliżających się do pomostu. - Głodni? - zawołała.

Jest tak wcześnie, że pewnie wyjechaliście z Tobago bez

śniadania.

- O tak, umieram z głodu - potwierdził Cal. - Chciałem zabrać

Lyonsa na śniadanie do tej małej knajpki nad brzegiem morza, ale on
upierał się, żeby przyjechać tu jak najszybciej. A mówiłem mu, że to
nic takiego.

- Co takiego? - zapytał Kelby.
- To znaleźliśmy pod drzwiami Cala - powiedział Lyons i

pochylił się, żeby podnieść coś spod nóg. - Było na tym imię Melis.

- To przecież tylko pusta klatka na ptaki - odparł Cal. - Już

widzę, jakbyś się przejął, gdyby w środku był zdechły ptak lub coś
innego. To nawet dość ładna rzecz. Nigdy wcześniej nie widziałem
takiej pomalowanej na złoto.

Kafas.
Melis poczuła, jak pomost kołysze się pod jej stopami. Nie może

zemdleć. To z pewnością by go uradowało. Władza. Pamiętać, że oni
kochają mieć władzę.

- Melis? - zapytał zaniepokojony Kelby.
- To... to robota Archera. To musiał być on.
- Co mam z tym zrobić?

background image

- Wszystko mi jedno. Nie chcę tego więcej widzieć. Zrób z tym,

co chcesz. - Gwałtownie obróciła się na pięcie. - Idę popływać. Ty ich
nakarm, Kelby.

- Jasne. Niczym się nie martw.
Jak mogła się nie martwić, kiedy nie potrafiła myśleć o niczym

innym, jak ta cholerna złota klatka? Kafas.

Nicholas gwizdnął przeciągle, kiedy Melis zniknęła w domu.
- Jakieś kłopoty?
Kelby przytaknął.
- A klatka jest tylko wierzchołkiem góry lodowej. - Zwrócił się

do Cala. - Weź tę przeklętą klatkę, rozwal ją na kawałki i wyrzuć,
żeby już nigdy więcej jej nie zobaczyła.

Cal zrobił zatroskaną minę.
- Nie chciałem... Nie sądziłem, że to może ją w jakikolwiek

sposób zdenerwować. - Wziął klatkę i wyszedł z nią na pomost.

- To nawet... ładna rzecz.
- Próbowałem mu to wytłumaczyć - stwierdził Nicholas.
- Jak coś jest ładne, to wcale nie musi znaczyć, że jest miłe. A tak

w ogóle, to o co chodzi?

- O Hugh Archera, handlarza broni, który prawdopodobnie

zamordował Lontanę, Carolyn Mulan i jej sekretarkę. Ostatniej nocy
był tutaj po drugiej stronie siatki i trochę nas niepokoił.

Nicholas odwrócił wzrok w stronę siatki.
- W takim razie pewnie obserwuje wyspę. Chcesz, żebym wziął

łódkę i pokręcił się trochę w okolicy? Może coś wypatrzę?

- Dokładnie tego bym chciał.
- Tak też myślałem. Mogę jednak najpierw zjeść śniadanie?
- Tak. Melis kazała mi was nakarmić.
- Kazała? Naprawdę? - Nicholas wyszczerzył zęby w uśmiechu. -

Zdaje się, że spodoba mi się na tej wyspie.

background image

Archer zadzwonił o dziewiątej wieczorem. - Przepraszam, że

musiałaś tak długo czekać, Melis. To musiało być dla ciebie bardzo
stresujące. Ale chciałem mieć stuprocentową pewność, że wszystko
do ciebie dotrze. Spodobała ci się klatka? Sporo czasu zajęło mi
pomalowanie jej na złoto. Ale to dlatego, że jestem perfekcjonistą.

- To było okrutne i głupie. I wcale nie stresuje mnie twoja

zabawa w kotka i myszkę.

- Kłamiesz. Nienawidzisz oczekiwania. To budzi w tobie zbyt

wiele wspomnień. Sama to powiedziałaś. Zdaje się, że to było na
trzeciej taśmie.

- Już sobie z tym poradziłam. Uporałam się z wieloma

traumatycznymi przeżyciami, które tak bardzo cię podniecają.

- Właściwie masz rację. Nagrania wydały mi się bardzo

podniecające. Uwielbiam małe dziewczynki, ale jestem pewien, że i
teraz byłabyś dla mnie równie ekscytująca. Byłbym bardzo
rozczarowany, gdybyś tak od razu dała mi te wyniki badań.

- Niczego ode mnie nie dostaniesz.
- To samo mówiła twoja przyjaciółka, Carolyn. Masz ochotę

skończyć tak jak ona?

- Ty sukinsynu!
- Nie, z tobą inaczej postąpię. Każdej ofierze indywidualnie

dostosowuję odpowiednią karę. Tak jak mówiłem, jestem
perfekcjonistą. Jestem pewien, że tęsknisz za Istambułem.
Powinienem postarać się znaleźć tam dla ciebie miejsce. Nigdy nie
byłem w Istambule, ale przecież są też inne Kafas na tym świecie. W
Albanii, Kuwejcie, Buenos Aires. Byłem ich stałym klientem.

- Z pewnością. - Z trudem opanowała drżenie głosu. - Czegoś

takiego można się po tobie spodziewać.

- Mam przeczucie, że twoja nisza spodoba mi się najbardziej ze

wszystkich.

Klatka. Koronkowy złoty ornament. Brzmienie bębnów.

background image

- Odebrało ci mowę? Domyślam się, że to dla ciebie trudne.

Wiedziałaś, że doktor Mulan martwiła się bardzo o twoją przyszłość?
Za bardzo się kontrolujesz. Bała się, że coś może cię wytrącić z
równowagi, a wtedy stracisz całe opanowanie. Wiedziesz takie
przyjemne życie. Naprawdę, nie chciałbym widzieć, jak wszystko ci
się wali. Nawet azyl może stać się klatką.

- Grozisz mi, że wytrącisz mnie z równowagi?
- Cóż... Tak. W czasie sesji terapeutycznych wyraźnie

balansowałaś na cienkiej linie, starając się uporać z piekłem, które
przeżyłaś. Jestem pewien, że przypomnienie ci kilku rzeczy z
przeszłości, z łatwością wpędzi cię w tamten stan. Telefony od czasu
do czasu, które sprawią, że przeszłość stanie się teraźniejszością. Nie
potrzebujesz chyba takich tortur. - Zachichotał.

- Oczywiście, bardziej wolę zadawać namacalne ciosy, ale i tak

będę się świetnie bawił.

- Posłuchaj mnie. Nie złamiesz mnie i nie dam ci się zabić.
- Zrobiła przerwę. - A Kafas to moja przeszłość, a nie przyszłość.

Carolyn nauczyła mnie różnicy.

- To się jeszcze zobaczy - stwierdził Archer. - Nie sądzę, żebyś

była tak silna, jak ci się wydaje. Kiedyś byłaś zbyt przerażona, żeby
spać, bo bałaś się, że zaczniesz śnić. Spałaś zeszłej nocy, Melis?

- Jak kamień.
- Nieprawda. A będzie jeszcze gorzej, ponieważ będę tu, żeby

przypominać ci wszystkie szczegóły. Zakładam, że mniej więcej za
tydzień będziesz już na skraju wyczerpania. Będziesz mnie błagała,
żebym zabrał te tabliczki i badania, a ciebie zostawił w spokoju. I
wtedy przypłyną do ciebie, by cię od nich uwolnić. Naprawdę mam
nadzieję, że nie będzie dla ciebie zbyt późno.

- Pieprz się!
- A propos, czy Kelby wie o Kafas?
- Co o nim wiesz?
- Że nęcisz go Marinth niczym przysłowiową marchewką, a w

Nassau mieszkaliście w sąsiednich pokojach. Mogę sobie tylko
wyobrazić, jak go zabawiasz. Myślę, że z przyjemnością
porozmawiałbym z nim o Kafas.

- Dlaczego?

background image

- Wnioskując z jego dość niechlubnej sławy, to człowiek o

urozmaiconych doświadczeniach. Wyobrażam sobie, że doceniłby
moją taktykę. Jak sądzisz?

- Sądzę, że jesteś chorym skurwysynem. - Rozłączyła się.
Tyle zła. Czuła się tak, jakby dotknęła czegoś obrzydliwego,

oślizgłego. Czuła się brudna... i była śmiertelnie przerażona.

Żołądek skurczył się jej i podszedł do gardła. Z trudem łapała

oddech.

Są też inne Kafas na tym świecie.
Nie dla niej. Nigdy więcej.
Zapomnieć wszystko, co mówił. Chciał ją nastraszyć, bo to

dawało mu poczucie władzy.

Ten sukinsyn chciał, żeby przypomniała sobie każdą minutę

wspomnień, z których zwierzyła się Carolyn.

Trzeba się z tym uporać. Tak właśnie powiedziała by Carolyn.
Telefon Melis znowu zadzwonił. Nie odbierze go. Nie teraz.

Zrobi to dopiero wtedy, kiedy poczuje się silniejsza.

Telefon nadal dzwonił, kiedy Melis niemal wybiegła ze swojego

pokoju na taras.

Zatrzymała się przy szklanych drzwiach i wdychała łapczywie

wilgotne morskie powietrze. Musi zignorować ten telefon. Dopóki
będzie tu, na swojej wyspie, Archer jej nie dosięgnie. Tylko tutaj jest
bezpieczna.

Sama się oszukuje. Nigdy nie będzie bezpieczna, dopóki na

świecie będą ludzie tacy jak Archer. Zawsze będzie istniało jakieś
ryzyko, a chwile strachu, jak ta, będą się powtarzać. Będzie musiała to
zaakceptować i uporać się z tym, jak uczyła ją tego Carolyn. Będzie
musiała odnaleźć w sobie potrzebną do tego siłę. Tylko że teraz...

- Zamierzasz pływać z delfinami?
Drgnęła i odwróciła się. Na taras wyszedł Kelby.
- Nie.
- A to dziwne. Zdawało mi się, że to twoja najczęstsza droga

ucieczki. - Spojrzał znacząco w stronę jej sypialni. - Twój telefon bez
przerwy dzwoni. Zamierzasz go odebrać?

- Nie. To Archer. Już z nim rozmawiałam.
- Chcesz, żebym ja odebrał ten telefon? - Na chwilę zacisnął usta.

- Zapewniam cię, że byłbym tym zachwycony.

background image

- To nie ma sensu. - Zamknęła szklane drzwi do domu, żeby nie

dochodził do nich dźwięk telefonu. - On chce skrzywdzić mnie.

- Jak widać, udaje mu się to. Wyglądasz, jakby cię ktoś

przepuścił przez wyżymaczkę.

- Poradzę sobie z tym. - Skrzyżowała ręce na piersi. Marzyła o

tym, żeby wreszcie ustało to dzwonienie. Powinna wejść do domu i
wyłączyć dźwięk w telefonie. Nie. Wtedy nie będzie wiedziała, kiedy
Archer zrezygnuje. Wyobraziła sobie, że jej telefon będzie tak
dzwonił i dzwonił...

- Co on chce uzyskać, zadręczając cię w ten sposób?
- Chce, żebym zwariowała. Wydaje mu się, że jeśli będzie mnie

gnębił, to oddam mu tabliczki - odparła gwałtownie. - Zamierza mnie
dręczyć, dopóki nie wykrwawię się na śmierć. Tak jak Carolyn. Ale ja
nie pozwolę mu na to. Nie będę znowu bierna, bo on właśnie tego
chce. Oni wszyscy tego chcą. Nie zwariuję i nie...

- Na miłość boską, przestań. - Kelby zbliżył się do niej i objął ją.

- I nie odpychaj mnie. Nie zamierzam cię skrzywdzić. Ja po prostu nie
mogę patrzeć, jak cierpisz.

- Nic mi nie jest. Nie skrzywdził mnie. Nie pozwolę mu na to.
- Jak to, nie skrzywdził. - Położył dłoń na jej włosach i zaczął

delikatnie kołysać się w przód i w tył. - Ciii. Wszystko będzie dobrze.
Jesteś bezpieczna. Nie pozwolę, żeby coś ci się stało.

- To ciebie nie dotyczy. Sama muszę się z tym uporać. Tak

twierdziła Carolyn.

- Z czym?
- Z Kafas.
- A co to jest Kafas?
- Klatka. Złota klatka. On o niej wie. To dlatego przysłał mi tę

klatkę dla ptaków. Wie o mnie wszystko. Czuję się tak, jakby położył
swoje brudne paluchy na mojej duszy. Chociaż pewnie wolałby
położyć je na moim cele. On jest jednym z nich. Potrafię to wyczuć.
Zawsze potrafiłam wyczuć takich...

- Melis, jesteś roztrzęsiona. Później będziesz żałować...
- Nie! Panuję nad sobą i nic mi nie jest.
- Wcale nie chciałem powiedzieć, że wariujesz. - Odsunął ją od

siebie i zmierzył ją wzrokiem. - Masz prawo się złościć. Myślałem o
tym, że nie powinnaś mówić czegoś, czego potem będziesz żałowała.

background image

Nie chcę, żebyś myślała o mnie tak samo jak o tym sukinsynu,
Archerze.

- Ty nie jesteś taki jak on. Czuję to. Inaczej nie zniosłabym

twojego dotyku. Ale po co ja ci to mówię? To nie twoja sprawa. -
Cofnęła się o krok, po czym zmieniła zdanie. - Przepraszam. Chciałeś
dobrze. Ja po prostu... Muszę się z tym sama uporać. To dla mnie
ciężkie chwile i tracę głowę.

- Widzę, że nie doszłaś do siebie. - Odwrócił głowę. - Archer wie

coś na temat twojej przeszłości, czym może cię skrzywdzić. Czy
szantażował cię?

W jego głosie zabrzmiała dziwna nuta, która zaskoczyła Melis.
- A co byś zrobił, gdybym powiedziała, że tak?
- Mógłbym odstąpić od naszej umowy i nieodpłatnie ścigać

Archera. - Na jego twarzy pojawił się lodowaty uśmiech. - Nie znoszę
szantażystów.

Przyglądała mu się zaskoczona.
- On nie może mnie szantażować. Już dawno przestałam się

przejmować tym, co sobie o mnie myśli reszta świata.

- A to szkoda. Bo naprawdę nabrałem ochoty na to, żeby komuś

dokopać. - Spojrzał jej w oczy. - I nie mów mi, że to typowa męska
reakcja.

- Wcale nie zamierzałam tego powiedzieć. W pełni popieram

twoją chęć dopadnięcia Archera. Jeśli ja go pierwsza nie dopadnę... -
Zwilżyła językiem usta. - On wie o tobie i myśli, że jesteśmy
kochankami. Może spróbować kontaktować się z tobą, żeby dotrzeć
do mnie. Wydaje mu się, że zmartwi cię, kiedy dowiesz się o Kafas.

- Ale skoro nie jesteśmy kochankami, to i w pozostałych

kwestiach ten sukinsyn nie ma racji, prawda?

- Tak. A poza tym, nie obchodzi mnie, co on sobie myśli o twojej

reakcji. Mam to gdzieś.

- W takim razie przestań się tak trząść.
- Przestanę. - Odsunęła się od niego. - Wybacz, że cię

zdenerwowałam. Już więcej nie będę...

- Na miłość boską, nie o to mi chodziło.
- To są moje problemy i sama muszę się z nimi uporać. - Wzięła

głęboki oddech. - Ale może wyniknąć coś pożytecznego z tych
brudów, którymi będzie mnie zarzucał. Gdyby udało mi się przekonać
go, że mnie złamał, moglibyśmy obrócić to przeciwko niemu.

background image

- Chcesz, żebym pomógł ci zastawić na niego pułapkę?
- Tak. Myślę, że to byłoby łatwe. Archer będzie chciał ze mną

rozmawiać. - Uśmiechnęła się ponuro. - Chce zostać moim nowym
najlepszym przyjacielem. Już się ślini na samą myśl o tym.

- Chyba nie zamierzasz wysłuchiwać jego brudów i pozwolić,

żeby cię nimi ranił?

- Właśnie to zamierzam zrobić. Dopóki Archer myśli, że ma

szansę na to, by mnie złamać, to ja jestem rozdającą karty w tej grze.
Ale nie mogę poddać się zbyt szybko, bo nabrałby podejrzeń. Muszę
zaczekać tak długo, aż sam uzna, że zwyciężył.

- Jeśli zdołasz to wytrzymać. - Spojrzał w stronę szklanych drzwi

prowadzących do jej sypialni. - Na chwilę obecną nie wygląda na to,
żebyś świetnie panowała nad sytuacją.

- Muszę się z tym oswoić. Chociaż będzie mi ciężko...
- Doprawdy? Co ty powiesz? - W jego głosie brzmiały oschłość i

cynizm. - To musi być uczucie podobne do tego, jakby cię ktoś topił
lub ćwiartował. Ale jestem pewien, że przyzwyczaisz się do tego.
Dasz sobie radę.

- Właśnie że tak. - Zacisnęła usta. - Ale twoja złość i sarkazm

wcale mi nie pomagają.

- W tej chwili to moja jedyna broń - odparł ostro. - A czego się, u

licha, spodziewałaś? Czuję się cholernie bezradny, a to uczucie budzi
we mnie gniew. - Ruszył w stronę domu, ale zaraz odwrócił się na
moment i powiedział: - Zrób mi, proszę, tę jedną przysługę. Nie
odbieraj jego telefonów tej nocy, dobrze? To by było dla mnie zbyt
wiele.

Przez chwilę milczała.
- Dobrze. Nie odbiorę. Kto wie, może to sprawi, że jutro jeszcze

bardziej będzie chciał ze mną rozmawiać?

Kelby zaklął pod nosem i zniknął w domu.
Odszedł, ale Melis nadal czuła napięcie, które było niczym

drażniący zapach, jaki pojawia się czasem po uderzeniu pioruna.
Reakcja Kelby'ego była dla niej niemal tak samo męcząca jak telefony
Archera.

Czy telefon nadal dzwonił?
Wzięła głęboki wdech i odsunęła szklane drzwi. Telefon milczał,

ale wiedziała, że lada moment może się znowu odezwać. Archer nadal
uważał ją za ofiarę. Chciał ją zniszczyć, wykorzystać, zniszczyć

background image

wszystko, co odbudowała z ruin własnego życia. Użyje wobec niej
każdej broni, jakiej dostarczą mu te nagrania z terapii.

Ale ona mu na to nie pozwoli. Jest wystarczająco silna, żeby

stanąć do tej walki i pokonać go. Będzie wysłuchiwała jego brudów i
pozwoli mu sądzić, że w ten sposób ją złamie.

A kiedy nadejdzie odpowiedni moment, to ona go zaatakuje.
Lyons gwizdnął przeciągle, kiedy zobaczył Kelby'ego

wchodzącego do salonu.

- Wyglądasz na lekko wkurzonego. Ma to coś wspólnego z Melis

i tą klatką?

- Wszystko ma z tym związek. - Pomyślał o scenie na tarasie.

Doprawdy, zachował się niezmiernie taktownie. Najpierw nakrzyczał
na nią, dał upust swojej frustracji, a potem ją zostawił. - A ten
skurwysyn, Archer, próbuje doprowadzić ją do załamania nerwowego.
Doskonale. Po prostu wspaniale.

- Jest w stanie to zrobić?
- Nie, Melis jest twarda. Ale i tak może zmienić jej życie w

piekło, a ona zamierza mu na to pozwolić. Wydaje jej się, że jest w
stanie zwabić go w pułapkę.

- To wcale nie jest głupi pomysł.
- Dla mnie to śmierdząca sprawa. Cała ta sytuacja jest chora.
- Więc co zamierzasz zrobić?
- Zamierzam znaleźć Marinth i stać się legendą. A potem

odpłynąć za horyzont. - Wyciągnął z kieszeni telefon. - Ale najpierw
muszę mieć swój statek. Zadzwonię na Trinę, i polecę załodze żeby
popłynęła nią do Las Palmas.

- Tam jest Marinth?
- A skąd, u diabła, mam to wiedzieć? Melis twierdzi, że to w tej

okolicy. Oczywiście, może mnie okłamywać. Nie ufa mi ani trochę.
Ale nie można jej za to winić. Mam przeczucie, że ona nie jest w
stanie zaufać jakiemukolwiek mężczyźnie.

- A co ze mną? Nadal będę ci potrzebny?
- Jak najbardziej. Najpierw zadzwonię po Trinę, potem do

Wilsona, żeby dowiedzieć się, czy wie coś więcej o Archerze. -
Wybrał numer statku. - Przed odejściem zamierzam oczyścić pokład.
A Archer jest pierwszym kandydatem do wyrzucenia za burtę.

Słońce świeciło jasno, a morska woda muskała delikatnie jej

ciało, gdy Melis płynęła, przecinając fale. Pete i Susie jak zwykle

background image

płynęły przed nią, ale co chwila zawracały, żeby się upewnić, czy
wszystko z nią w porządku. Zawsze się zastanawiała, czy delfiny nie
traktują jej jak osobę niedorozwiniętą. Musiało im się wydawać
dziwne, że jest tak powolna, podczas gdy ich lśniące ciała są tak
doskonale wyrzeźbione, że bez trudu mkną przez wodę.

Pora wracać. Widziała Kelby'ego stojącego na krawędzi tarasu i

obserwującego ją. Miał na sobie spodnie khaki, mokasyny i białą
koszulkę. Wyglądał w tym zgrabnie i szczupło. Nie widziała go od
zeszłej nocy i poczuła lekkie zaniepokojenie. Nie spodziewała się, że
między nimi pojawi się tego rodzaju... zażyłość. Jakby tamta chwila
intymnej bliskości wytworzyła między nimi więź.

To głupie. Pewnie tylko jej przyszło coś takiego do głowy. Kelby

wyglądał na nieporuszonego, i zachowywał dystans.

- Masz na sobie kostium kąpielowy. - Pochylił się, żeby podać jej

dłoń, pomagając wyjść z wody. - Jaka szkoda. Cal mówił, że często
pływasz nago.

- Nie wtedy, gdy mam gości. - Wzięła od niego ręcznik i zaczęła

się wycierać. - A ostatnio mam ich wyjątkowo dużo.

- Mam nadzieję, że nie jestem tu niemile widziany. - Usiadł na

leżaku. - Rozmawiałaś z Archerem?

- Nie. Obiecałam ci przecież, że tego nie zrobię. Wyłączyłam

telefon. Włączę go ponownie, kiedy wrócę do domu się przebrać.

- Wczoraj w nocy rozmawiałem z Wilsonem i zdobyłem trochę

informacji o Archerze. Chcesz wiedzieć, z jakiego rodzaju potworem
masz do czynienia?

- Potwory zawsze są takie same. Ale pewnie powinnam

dowiedzieć się wszystkiego, co tylko możliwe, na jego temat.

- Nie, Archer jest klasą samą w sobie. Wychował się w slumsach

Albuquerque, w Nowym Meksyku. Handlował prochami, kiedy miał
dziewięć lat, a w wieku trzynastu został zatrzymany jako podejrzany o
zamordowanie kolegi ze szkoły. To było wyjątkowo krwawe
morderstwo. Zanim zabił chłopaka, torturował go przez bardzo długi
czas.

Zgodnie z prawem, nie mogli zatrzymać go w więzieniu, więc

wyszedł na wolność. Następnego dnia Archer zniknął i
najprawdopodobniej wyjechał do Meksyku. Dalej jego kartoteka
wygląda niczym encyklopedia. Z prochów przerzucił się na broń i ona
stała się jego specjalnością. W wieku dwudziestu dwóch lat założył

background image

własną grupę i rozpoczął działalność międzynarodową. Przez ostatnie
dwadzieścia lat bardzo dobrze sobie radził w tym biznesie. Ma szereg
inwestycji w Szwajcarii i własny statek, Jolie Filie, którego używa do
załatwiania interesów. Zwykle stoi zacumowany w Marsylii, ale
używa go do transportu broni na Środkowy Wschód. Sukinsyn kocha
pieniądze i władzę, i nie opuściło go zamiłowanie do sadyzmu.
Niektóre historie o tym, co zrobił swoim rywalom i ofiarom,
naprawdę mrożą krew w żyłach. Myślę, że taka zła sława bardzo mu
służy. Nikt nie chce się znaleźć na jego czarnej liście.

- Nie szokują mnie te informacje - stwierdziła Melis. -

Wyczułam, co to za człowiek. Widziałam, co zrobił Carolyn.
Będziemy mieli zdjęcie Archera?

- Jak tylko Wilsonowi uda się zdobyć chociaż jedno. - Zamyślił

się. - Wiesz, że to nie jest konieczne. Nie odbieraj tych telefonów. Nie
musisz cierpieć. Archer pojedzie za nami, kiedy wyruszymy do Las
Palmas. Spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- Jedziemy do Las Palmas?
- Jak tylko dostanę potwierdzenie, że Trina stoi już gotowa w

porcie.

- Czyżbyś zamierzał mi pomóc? A co z dowodem i naszą

umową?

- Czasem trzeba zaryzykować. - Wykrzywił usta w uśmiechu. -

Ale zamierzam zminimalizować ryzyko. Najpierw odnajdziemy
Marinth, a potem zajmiemy się Archerem. Jeśli pojedzie za nami do
Las Palmas, to możemy upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu.

- W takim razie mamy patową sytuację, bo teraz to ja muszę ci

zaufać.

Przytaknął.
- Ale wiesz, że z przyjemnością dopadnę tego sukinsyna. Wiele

nie ryzykujesz. - Przerwał. - I jeszcze jedna rzecz: tabliczki i
tłumaczenie są moje.

- Nie. Mogą być mi potrzebne do zwabienia Archera.
- Możesz je sobie pożyczyć, ale od tej chwili należą do mnie.

Przez chwilę nic nie mówiła.

- Stawiasz twarde warunki.
- Zostałem przeszkolony w tej kwestii przez zawodowców. To

będzie bardzo kosztowne i ryzykowne przedsięwzięcie. Wolę nie
myśleć, co będzie, jeśli mi nie pomożesz.

background image

- Dotrzymam umowy. Dam ci to, czego chcesz.
- W tej chwili muszę wiedzieć jedną rzecz. Jakiego rodzaju

ekwipunku będę potrzebował? Jaka jest prawdopodobna głębokość?

- Kiedy nurkowaliśmy, dno oceanu było na głębokości zaledwie

sześćdziesięciu metrów. Oczywiście możliwy jest gwałtowny spadek
poziomów, ale na początek poszukiwań zwykła butla tlenowa
powinna wystarczyć.

- A już myślałem o batyskafie. To będzie spora oszczędność.
- Trzeba oszczędzać, gdzie się tylko da - powiedziała i zawiesiła

głos. - Ponieważ dotarcie na miejsce może okazać się dużo droższe,
niż myślisz. Będziesz musiał znaleźć samolot, który można
wyposażyć w zbiorniki wodne do transportu Pete'a i Susie. A kiedy
już dotrzemy do Las Palmas, potrzebny będzie większy basen.

- Co? Nie ma mowy! Wiem, że jesteś z nimi mocno związana,

ale nie zamierzam ponosić takich kosztów tylko dlatego, że nie chcesz
rozstawać się ze swoimi morskimi przyjaciółmi. Wiesz, ile to może
kosztować?

- Musimy je zabrać.
- Zostawię na wyspie wystarczająco dużo swoich ludzi, żeby

zapewnili ochronę twoim delfinom. Nic im się nie stanie.

- Ale chodzi o to, że nie znajdziemy Marinth bez delfinów. Tylko

one znają drogę.

- Słucham?
- Słyszałeś, co powiedziałam. Pete'a i Susie znaleźliśmy w

wodach oceanu w pobliżu Wysp Kanaryjskich, kiedy Phil prowadził
poszukiwania Marinth. Bez przerwy pojawiały się na naszej drodze, a
to płynęły za naszym statkiem, a to towarzyszyły nam, kiedy
nurkowaliśmy w głębinach. Były młode, nie miały więcej niż dwa
lata. To dość dziwne, żeby tak młode delfiny oddzielały się od swojej
grupy, lecz Pete i Susie od samego początku zachowywały się
nietypowo. Wyglądało na to, że bardzo łakną towarzystwa ludzi, więc
z chęcią im to towarzystwo zapewniałam. Pojawiały się przy Last
Home każdego ranka i znikały dopiero o zachodzie słońca. Nigdy nie
widziałam ich po zapadnięciu zmroku. Może wtedy wracały do
swoich matek lub grupy. Nie interesowało mnie to. Wystarczała mi
ich całodniowa obecność. Wcale nie miałam ochoty zajmować się
poszukiwaniami zaginionych miast, wolałam badać z bliska delfiny w

background image

ich naturalnym środowisku. Więcej czasu spędziłam z nimi, niż na
poszukiwaniach.

- Co z pewnością nie cieszyło Phila.
- Nie, ale był wniebowzięty, kiedy popłynęłam raz za delfinami

do podwodnej jaskini, w której znalazłam tablice.

- Myślisz, że celowo cię tam zaprowadziły?
- Nie wiem. Może tak, ale nie potrafię tego dowieść. Może po

prostu chciały się ze mną pobawić w znanym im miejscu.

- A Lontana tylko na tym skorzystał.
- Oszalał ze szczęścia - powiedziała z namysłem. - Od razu

wpadł na pomysł, że delfiny zaprowadzą go do zatopionego miasta.
Przez wiele tygodni codziennie nurkowali z delfinami on i zatrudnieni
przez niego ludzie z Las Palmas. Płoszył delfiny, żeby zaczęły uciekać
przed łodzią, a wtedy oni mogli płynąć za nimi. Miałam ochotę go
udusić. Mówiłam mu, żeby przestał, ale nie chciał mnie słuchać.
Potrafił myśleć tylko i wyłączenie o Marinth.

- Dostał to, czego chciał?
- Nie. Pete i Susie pewnego dnia nie przypłynęły. Trzy dni

później dowiedzieliśmy się, że dwa młode delfiny zostały schwytane
w sieci rybackie w pobliżu Lanzarote. To były Pete i Susie -
schorowane i odwodnione. Byłam wściekła na Phila. Powiedziałam
mu, że jeśli nie zabierzemy delfinów ze sobą na wyspę i ich nie
wyleczymy, to ogłoszę całemu światu wiadomość o odnalezionych
przeze mnie tablicach.

- Podejrzewam, że to zadziałało.
- O tak. Nie miał wiele pieniędzy, a transport delfinów nie jest

tanią imprezą. Ale udało nam się przetransportować Pete'a i Susie
samolotem i zostały ze mną na wyspie.

- Założę się, że Lontana nie zamierzał tu zostawać. Wrócił

pewnie na Wyspy Kanaryjskie i próbował odnaleźć Marinth już bez
delfinów.

- Owszem. Ale dno morskie jest tam pełne raf, jaskiń i skalnych

uskoków. Jeśli nie wpadniesz przez przypadek na Marinth, to można
go tam szukać w nieskończoność.

- I nie naciskał, żeby spróbować ponownie wykorzystać w tym

celu delfiny?

background image

- Oczywiście, że próbował. Szczególnie wtedy, kiedy miał już

tłumaczenie tablic. Wynikało z nich, że mieszkańcy Marinth
wykorzystywali delfiny w codziennym życiu.

- W jaki sposób?
- To była społeczność rybacka, a delfiny pomagały im zapędzać

ryby w sieci. Ostrzegały ludzi przed rekinami pojawiającymi się w
okolicy. Pomagały nawet dzieciom w nauce pływania. Przez stulecia
delfiny stanowiły integralną część ich życia.

- I co z tego? Co to miało wspólnego ze znalezieniem Marinth?
- Delfiny nadal są bardzo tajemniczym gatunkiem. Istnieje

prawdopodobieństwo, że od czasów zniszczenia Marinth kolejne
pokolenia delfinów przekazują sobie tak zwaną pamięć genetyczną.
Albo zwyczajnie przywiązały się do miejsca, które kiedyś było dla
nich przyjazne. Tak czy inaczej, Phil był przekonany, że powinniśmy
dać Pete'owi i Susie kolejną szansę na odnalezienie Marinth.

- A ty nie chciałaś tego?
- Właśnie. Transport delfinów jest dla nich niezmiernie

stresujący. To z winy Phila omal nie zdechły, kiedy zostały złapane w
sieci. Phil mógł sam znaleźć Marinth. Przecież już dostał od nich
tabliczki.

- A ty jak uważasz? Pete i Susie mogą rzeczywiście znaleźć

Marinth?

- Jeśli ich matka albo jakikolwiek inny znany im delfin przebywa

w pobliżu ruin, to tak. Każdy delfin ma swój charakterystyczny głos,
więc bez problemu mogłyby za nim podążyć.

- Ale Lontanie nie udało się zmusić ich do popłynięcia do

Marinth.

- Stresował je, a one nie znały Phila na tyle dobrze, żeby mu

zaufać. Tak, uważam, że jest spora szansa na to, że zaprowadzą nas do
Marinth. Znalazły tabliczki. Mieszkańcy Marinth, którzy zapisali te
tablice, mówili o delfinach jako o swoich mniejszych braciach.
Wygląda na to, że właśnie tylko ci bracia mniejsi byli gatunkiem,
który przetrwał, a ich potomkowie nadal przebywają w okolicach ruin.
- Zamyśliła się na moment, a potem gwałtownie dodała: - Myślisz, że
chcę zabierać Pete'a i Susie w taką podróż? Tutaj są bezpieczne i
szczęśliwe. Gdybym widziała jakiś inny sposób rozwiązania tej
sytuacji, to postąpiłabym inaczej. Więc musisz się zgodzić na moje
warunki. Delfiny polecą pierwszą klasą, Kelby, albo wcale.

background image

- Okay, okay. - Spojrzał na Pete'a i Susie bawiące się w wodzie. -

Ale lepiej, żeby nie zawiódł ich zmysł orientacji.

background image

Kiedy wróciła do pokoju, na jej komórce było nagranych siedem

nowych wiadomości. Wykasowała je bez słuchania i włączyła dźwięk
telefonu. W porządku Archer, możesz dzwonić. Jestem gotowa.

Jednak oszukiwała samą siebie. Na samą myśl o odebraniu

kolejnego telefonu od tego sukinsyna czuła, jak napina się jej całe
ciało. Musi to jakoś przezwyciężyć. Podjęła już decyzję i musi
postępować konsekwentnie.

Telefon zadzwonił ponownie o północy.
- Nie podobało mi się, gdy mnie tak ignorowałaś - powiedział

Archer. - Myślałem, że zależy ci na delfinach.

Zamarła.
- O czym, do cholery, gadasz?
- Nie odsłuchałaś moich wiadomości?
- Po co miałabym słuchać tych plugastw?
- Ponieważ chcę, żebyś to robiła. A jeśli nie będziesz, twoim

delfinom przydarzy się wypadek. Wcale nie muszę wpływać do
twojego małego raju. Może wystarczy trucizna wstrzyknięta w rybę?
Znajdę jakiś sposób.

- Delfiny są tylko obiektem moich badań. Niewielka strata.
- Lontana mówił co innego.
- A co takiego ci powiedział?
- O Marinth, o delfinach. Kiedy przyszedłem do niego, żeby

złożyć mu ofertę w zamian za plany broni dźwiękowej, zabawiał mnie
różnymi opowieściami. Powiedział mi o tobie i Marinth, oraz o
tablicach. Starałem się wytłumaczyć mu, że nie interesuje mnie
Marinth, ale on nie chciał w ogóle pertraktować w kwestii broni
dźwiękowej.

- Już wcześniej przejechał się na takich oszustach, jak ty.
- Wiem. Ale skoro nie chciał się bawić z dużymi chłopcami, to

powinien był zostać na tej wyspie. Potencjał tej broni jest zbyt duży,
żeby go ignorować. Już teraz mam trzech kupców bijących się o to, by

background image

ich oferta została przyjęta jako pierwsza. A są też sygnały, że mogą
kręcić się dookoła i inne rekiny. Chcę dostać wyniki badań Lontany.

- Ja ich nie mam.
- Nie na wyspie. Lontana powiedział mi, że ich tam nie masz.

Myślę, że chciał cię w ten sposób chronić. Ale wygadał się, że wiesz,
gdzie się znajdują. Więc powiedz mi.

- Kłamiesz. On nie zrobiłby ze mnie celu.
- Wtedy jeszcze wierzył, że zainwestuję w jego zaginione miasto.

Był naiwny, nieprawdaż? I bardzo, bardzo uparty. Jak Carolyn Mulan.
Jak ty.

- Masz cholerną rację, że jestem uparta. Myślisz, że dam ci

cokolwiek, co mogę przed tobą ukryć?

- Ależ właśnie nie możesz tego przede mną ukryć. Możesz się

opierać przez jakiś czas, ale słuchałem twoich nagrań. Wiem, jak
delikatna i krucha jesteś.

- Mylisz się.
- Nie sądzę. W każdym razie warto spróbować. Więc będzie tak:

będę dzwonił do ciebie dwa razy dziennie, a ty będziesz odbierała
moje telefony i słuchała. Będziemy rozmawiać o Kafas, haremie i
wszystkich tych uroczych wydarzeniach z twojego dzieciństwa. Jeśli
nie odbierzesz telefonu, zabiję delfiny.

- Mogę zamknąć je w zagrodzie blisko domu.
- Delfiny nie najlepiej znoszą uwięzienie przez dłuższy czas.

Często chorują i zdychają.

- Skąd wiesz?
- Dowiedziałem się. Dobry biznesmen przeprowadza wstępne

rozeznanie.

- Biznesmen? Chyba raczej morderca.
- Tylko wtedy, kiedy jestem sfrustrowany. Zwykle dostaję to,

czego chcę i jestem do tego przyzwyczajony. - Po chwili dodał
łagodnym głosem: - Naprawdę mam nadzieję, że poddasz się, zanim
cię całkowicie złamię. Czuję, jakbym znał cię bardzo dobrze. Nocą
leżę w ciemności i wyobrażam sobie, że jestem z tobą. Tylko że ty
jesteś dużo, dużo młodsza. Wiesz, co wtedy robimy?

Melis zamknęła oczy. Stłumić gniew. Zignorować panikę.

Oddychać powoli i miarowo. Oddychać głęboko.

- Nie słyszę odpowiedzi - ponaglał Archer.
- Powiedziałeś, że muszę słuchać, nie odpowiadać.

background image

- Doprawdy? No cóż. W takim razie jesteś bardzo posłuszna. A

to zasługuje na nagrodę. Dobranoc, Melis. - Rozłączył się.

Na dzisiaj koniec.
Ale jutro zacznie się od nowa. Tylko że będzie jeszcze gorzej.

Archer potrafił zmieszać teraźniejszość z przeszłością w jeden wielki
koszmar.

Wstała i poszła do łazienki. Weźmie prysznic i postara oczyścić

się z tych okropności. Poradzi sobie z tym cierpieniem. To tylko dwa
telefony dziennie. Musi się uodpornić, myśleć o tym, co zrobił
Philowi, Marii i Carolyn.

I o tym, co ona zamierza zrobić jemu.
Tobago
- Trina wypłynęła z Aten - powiedział Pennig, wychodząc na

taras. - Jenkins powiedział, że opuściła port zeszłej nocy.

- Dokąd? - zapytał Archer.
- Właśnie stara się dowiedzieć.
- Lepiej, żeby się dobrze postarał. Wygląda na to, że niebawem

opuszczą wyspę. Dopilnuj, żebyśmy na bieżąco wiedzieli, co robią.

Pennig zawahał się.
- Może powinniśmy się stamtąd zwinąć? Jesteśmy zbyt blisko tej

wyspy. Mówiłem ci już, że Cobb twierdzi, że Lyons parę razy okrążał
wyspę i wielokrotnie z niej wypływał. Dziś wieczorem widział go, jak
wyruszył na kolejny zwiad, tym razem w kierunku Tobago.

- Zastanowię się nad tym, ale on przecież nie może wiedzieć,

gdzie jesteśmy. - Archer spojrzał w zamyśleniu na plażę.

Wygląda na to, że Kelby zaczął działać. Tak myślałem, że nie

trzeba będzie długo czekać, żeby zaczął węszyć. Najwyraźniej nasza
słodka Melis daje mu to, czego pragnie.

- Ale dlaczego? Przecież nie chciała pomóc Lontanie.
- Wtedy nie było mnie na horyzoncie. Teraz czuje się

zastraszona. - I będzie jeszcze bardziej zaszczuta, pomyślał Archer,
przewidując przyszłość. Melis Nemid była faktycznie bardzo
ekscytującą ofiarą. Kiedy po raz pierwszy słuchał tych taśm i czytał
jej akta, interesowało go wyłącznie znalezienie broni przeciwko niej.
Ale teraz potrafił wyobrazić sobie każdą scenę, każdą emocję, którą
odczuwała przez te wszystkie lata. To było niewiarygodnie
podniecające. - Żeby ocalić siebie, ona da Kelby'emu wszystko, czego
tylko będzie chciał.

background image

- Tablice i wyniki badań też?
- Może. Ale zgaduję, że jego bardziej interesuje Marinth. Z tego,

co słyszałem, to lubi on kontrolować sytuację i zwykle musi zdobyć
wszystko, czego chce. - Uśmiechnął się do siebie. - Ale nie może mieć
wszystkiego. To ja zdobędę wyniki tych badań.

Kelby nie będzie też miał Melis Nemid. Im dłużej Archer się z nią

kontaktował, tym mocniej uświadamiał sobie, że jego związek z nią
musi trwać, żeby mógł czerpać z niego tę niezwykłą przyjemność.
Było tyle różnych sposobów na to, żeby ją osaczyć i skrzywdzić.

Musi wypróbować ich wszystkich, zanim doprowadzi ją do kresu

wytrzymałości.

Był sam środek nocy, kiedy zadzwonił telefon Kelby'ego.
- Znalazłem podglądacza - odezwał się Nicholas, kiedy Kelby

odebrał. - Czarno - biała motorówka. Stoi w zatoce dwie mile stąd.
Wystarczająco blisko, żeby mieć na oku Melis Nemid ale nie na tyle,
żebyśmy ją zauważyli. Zatrzymałem swoją łódź jakieś pół mili od niej
i ukryłem się wśród drzew na nadbrzeżu.

- Jesteś pewien, że to ta łódź?
- Zignoruję tę zniewagę. Siedzę jej na ogonie. Gość zobaczy cię,

kiedy będziesz opuszczał wyspę. Będziesz musiał wypłynąć w stronę
Tobago, a potem zawrócić. Przypłyniesz?

Kelby spuścił nogi z łóżka.
- Tak. Daj mi namiary.
Facet w czarno - białej motorówce był wysoki, miał siwiejące

blond włosy i używał potężnej lornetki do obserwacji wyspy Lontany.

Kelby opuścił swoją lornetkę na podczerwień i zwrócił się do

Nicholasa.

- Czy ktoś przypłynie go zmienić?
- Prawdopodobnie. Jestem tu od północy i nie widziałem nikogo

oprócz niego. Ale siedzenie na pokładzie łódki pośrodku niczego nie
jest zbyt wygodne.

- Może ten typek ma nocną zmianę? - Kelby spojrzał na swój

zegarek. - Nadal brakuje kilku godzin do wschodu. Ty wracaj na
wyspę, a ja przejmę działanie tutaj.

- Zamierzasz śledzić go, kiedy dostanie zmiennika?
- Tak. Jeśli Archer był tu poprzedniej nocy, to może znajdować

się gdzieś w pobliżu. Wyraźnie facet ma potrzebę trzymania ręki na
pulsie.

background image

- Podobnie jak ty - stwierdził Nicholas. - Dlaczego nie zlecisz

tego mnie?

Kelby pokręcił głową.
- Chcę dorwać tego skurwiela. Wróć na wyspę i pilnuj Melis. Ale

nie chcę, żeby wiedziała o tym na wypadek, gdyby akcja się nie
powiodła.

Nicholas wzruszył ramionami.
- Jak sobie życzysz. - Uruchomił silnik swojej łodzi. - Będziemy

w kontakcie.

Kelby usadowił się w swojej łódce i ponownie przystawił do oczu

lornetkę.

Ledwie świtało, kiedy Dave Cobb przywiązał swoją łódź do

pomostu w Tobago i ruszył do portowego hotelu.

Nędzny hol hotelu Oceanic śmierdział ostrym środkiem czystości,

który mieszał się z zapachem tropikalnych kwiatów stojących w
wazonie na środku recepcji. Odór był tak odpychający jak wszystko
inne związane z tym miastem, pomyślał Cobb, kiedy wsiadał do
windy i wcisnął trójkę. Wolał, żeby Pennig umieścił go na
przedmieściach, ale ten skurczybyk chciał, żeby był dostępny w
porcie.

Gdy tylko wszedł do swojego pokoju, zadzwonił do Penniga.
- Nie mam nic ważnego do zgłoszenia - powiedział Cobb, kiedy

tamten odebrał telefon. - Tak, jak ci mówiłem, Lyons opuścił wyspę
wczoraj wieczorem i popłynął w stronę Tobago. Kelby opuścił wyspę
około trzeciej nad ranem.

- W tę samą stronę?
- Tak, do Tobago.
- To nie jest nieważne, Cobb. Mówiłem ci wczoraj, że ruchy

Lyonsa są bardzo istotne.

- Ale nie pozwoliłeś mi popłynąć za nim. Dansk powiadomi cię,

kiedy wrócą na wyspę. Idę wziąć gorący prysznic i kładę się spać. Ile
jeszcze mamy tu siedzieć i gapić się na tę cholerną wyspę?

- Dopóki Archer nie powie wam, że możecie przestać. Dostajecie

za to pieniądze.

- Niewystarczające - odparł cierpko Cobb. - Dwanaście godzin na

tej wilgotnej, spleśniałej łodzi to zbyt długo. Jestem chłopakiem z
miasta.

- Masz ochotę powiedzieć to Archerowi?

background image

- Mówię to tobie. - Cholera, może powinien się wycofać? Archer

to sadystyczny skurwiel, a Pennig nie jest od niego dużo lepszy.
Słyszał o nich wiele historii, i wierzył, że są prawdziwe. - Wykonuję
swoją robotę. Po prostu zdejmij mnie z tej łodzi najszybciej, jak tylko
będziesz mógł.

- Zrobię to, kiedy robota będzie skończona - powiedział Pennig i

rozłączył się.

Pieprzyć go. Cobb odłożył z hukiem słuchawkę i poszedł pod

prysznic. Nie brałby tej roboty, gdyby nie brakowało mu pieniędzy.
Trochę nawet go połechtało, że taki poważny gracz jak Archer wybrał
właśnie jego. Ale Cobb wolał działanie, a nie siedzenie na tyłku.

Odkręcił ciepłą wodę i z przyjemnością wszedł pod strumień.

Woda powoli rozgrzewała jego ciało. Przed świtem zrobiło się
naprawdę zimno i miał ochotę nie czekać na Danska, tylko wrócić do
Tobago i powiedzieć Pennigowi, żeby się wypchał. Jeszcze jedna noc
i tak właśnie zrobi. Pieniądze wcale nie były takie duże, a on... Co, u
diabła?

Drzwi do kabiny otworzyły się.
- Czy nikt ci nie mówił, jak bezbronny jest człowiek pod

prysznicem? - zapytał uprzejmie Kelby. - Możesz pośliznąć się na
mydle, albo oparzyć, lub...

Cobb warknął i rzucił się na niego.
Kelby uskoczył na bok i wymierzył mu cios prosto w tętnicę

szyjną.

- Lub ktoś taki jak ja może wyrządzić poważną szkodę twojemu

układowi nerwowemu i szkieletowi. Może porozmawiamy o tym, co?

Rano Melis siedziała w kuchni przy kawie, kiedy pojawił się

Nicholas Lyons.

- O, tego mi właśnie trzeba. Mogę?
- Częstuj się.
- Z przyjemnością. - Nalał sobie kawy do kubka i usiadł

naprzeciwko niej. - Kelby popłynął do Tobago, żeby znaleźć dwa
zbiorniki, w których można przetransportować twoich morskich
przyjaciół. Prosił, żebym ci to przekazał.

- Szybki jest.
- Jak zawsze. Masz mokre włosy, czyżbyś już pływała z Pete'em

i Susie?

Skinęła głową.

background image

- Jak co rano. Są dobrym towarzystwem.
- Niektórzy ludzie by tego nie zrozumieli. Ale ja jestem

szamanem, więc nie mam problemów ze zwierzęco - duchowymi
sprawami. Może w poprzednim życiu byłaś delfinem?

Uśmiechnęła się na tę myśl.
- Wątpię. Robię się zbyt niecierpliwa, kiedy nie rozumieją, czego

od nich chcę.

- Ale dają ci to, czego pragniesz, prawda? - Uniósł kubek do ust.

- Interesują się tobą, rozbawiają cię i dzięki nim nie czujesz się
samotna. To ważne, kiedy jest się takim odludkiem jak ty.

- Uważasz, że jestem samotnikiem? - spytała zaczepnie.
- O tak. Wybudowałeś wokół siebie mur na szerokość mili. Nikt

go nie przekroczył. No, może z wyjątkiem twojej przyjaciółki,
Carolyn.

- W twoich ustach brzmi to tak, jakbym była soplem lodu.

Pokręcił przecząco głową.

- Jesteś dobra dla swoich delfinów i jesteś miła dla Cala. Z tego,

co mi mówił, Lontana nie był najłatwiejszym człowiekiem we
współżyciu, a ty byłaś dla niego bardzo cierpliwa. Niemal rozpadłaś
się na kawałki, kiedy zginęła Carolyn Mulan. Nie jesteś zimna, tylko
ostrożna.

- Nawet nie wiesz, jak mnie cieszy, że doszedłeś do takich

wniosków. Nie miałam pojęcia, że wziąłeś mnie pod mikroskop,
odkąd się tu pojawiłeś.

- Studiuję naturę ludzką, a ty jesteś bardzo interesującym

przypadkiem.

Spojrzała badawczo na jego twarz. Znowu zdała sobie sprawę ze

złożoności jego charakteru. Co kryło się za tym, zdawałoby się,
szczerym i otwartym uśmiechem?

- Ty też. Dlaczego dołączyłeś do nas? Chodzi o Marinth?
- Lubię pieniądze i lubię Kelby'ego. A sporo się dzieje, więc

pomyślałem, że może być tak, jak za starych, dobrych czasów.
Podobnie jak ty, jestem samotnikiem i nie dopuszczam do siebie zbyt
wielu ludzi.

- Byłeś w oddziałach SEAL z Kelbym, prawda?
- Owszem, i po służbie przez parę lat włóczyliśmy się razem po

świecie. A potem się rozdzieliliśmy i każdy poszedł swoją drogą.

background image

- Biorąc pod uwagę jego pochodzenie, jakoś trudno mi wyobrazić

sobie Kelby'ego w SEAL. - Spuściła wzrok na swój kubek. -
Wszystko, co o nim czytałam, składa się na obraz
niezdyscyplinowanego młokosa. Był kompetentny?

Lyons przez chwilę milczał.
- To podchwytliwe pytanie.
- Doprawdy?
- Zastanówmy się. Pozwól mi użyć moich szamańskich mocy, by

zobaczyć, co się za nim kryje. Archer jest bardzo niebezpiecznym
człowiekiem, a ty chcesz wiedzieć, czy Kelby jest w stanie przynieść
ci jego głowę na tacy, czy tak?

- To by się z grubsza zgadzało - potwierdziła jego domysły.
- Lubię kobiety, które się nie wymigują. - Przyjrzał się jej. - Co

sądzisz o Kelbym?

- Myślę, że jest twardy. Ale czy dość twardy?
- Jak myślisz, jak ciężkie dla niego było podstawowe szkolenie w

SEAL? Powinno być jak bułka z masłem, ale on był bogatym
chłopakiem, wokół którego media robiły mnóstwo szumu. Rekruci
znają całą masę różnych sposobów na uprzykrzenie człowiekowi
życia i wszystkie te sposoby wypróbowali na Kelbym.

- Ty też?
- Jasne. Potrafię być tak samo okrutny jak każdy inny. A może

nawet bardziej. Zawsze wierzyłem w testy, sprawdzanie siebie i
innych. To jedyna metoda, żeby w grze posuwać się naprzód.
Ustawiasz przeszkodę, a potem sam próbujesz ją pokonać. Jeśli ci się
nie udaje, schodzisz z drogi i dajesz szansę innym. I nie wkurzasz się,
kiedy się posiniaczysz. Przeżywają najlepsi.

- To surowa filozofia.
- Może odziedziczyłem ją po moich przodkach, rdzennych

mieszkańcach Ameryki. Albo to mentalność dzieciaka ze slumsów.
Tak, czy inaczej, w moim przypadku to się sprawdza.

- Jesteś dumny ze swojego indiańskiego pochodzenia, prawda?
- Jeśli nie jesteś dumny z tego, kim jesteś, wtedy masz problemy.

- Uśmiechnął się. - Żartuję na ten temat, ale potrafię wyobrazić sobie
siebie w czasach Dzikiego Zachodu jako tropiciela, myśliwego.
Polowanie zawsze mnie podniecało. Może właśnie dlatego wstąpiłem
do SEAL. - Wzruszył ramionami.

background image

- Ale wracając do rzeczy, Kelby dostał wycisk podczas szkolenia

podstawowego, ale się nie wycofał. Był uparty jak diabli.

- Lyons uśmiechnął się szeroko. - A potem odwdzięczył się

każdemu z nas.

- Wygląda na to, że jest wytrzymały.
- Wytrzymały? - Jego uśmiech zbladł. - Można tak powiedzieć.

Chcesz usłyszeć coś o jego wytrzymałości? Podczas wojny w Zatoce
Perskiej byliśmy na misji w Iraku. Dzięki lotom zwiadowczym na
północy kraju zlokalizowaliśmy małą podziemną instalację służącą do
produkcji broni biologicznej. Nasz oddział został wysłany do jej
likwidacji. Nie chcieli denerwować opinii publicznej informacjami, że
nasi żołnierze mogą być narażeni na kontakt z bronią biologiczną. Od
samego początku wszystko szło nie tak. Wysadziliśmy w powietrze tę
instalację, ale straciliśmy dwóch ludzi, a ja i Kelby zostaliśmy złapani
przez miejscowych, zanim zdążyliśmy dotrzeć na miejsce lądowania
helikoptera.

Irakijczycy uparcie kłamali w sprawie broni biologicznej, więc

wsadzili nas do maleńkiego więzienia na pustyni i wysłali wiadomość
do Saddama, że schwytali dwóch żołnierzy z amerykańskich
oddziałów SEAL. Saddam odpowiedział, że chce naszych zeznań i
wydania tajemnic Amerykańskich Sił Zbrojnych. Nie jestem pewien,
dlaczego zdecydowali najpierw wziąć na warsztat Kelby'ego, a nie
mnie. Może dowiedzieli się o jego pochodzeniu i chcieli pokazać
słabość kapitalistycznych bogaczy?

- Torturowali go?
- I to długo. Przez trzy dni. Nie dawali mu jedzenia ani picia i

przez większość czasu trzymali go w tak zwanym gorącym pudełku
(hit box - nazwa tortury stosowanej w więzieniach w krajach o dużej
wilgotności i upalnym klimacie. Więźnia umieszcza się w małym
gorącym pomieszczeniu, w którym w zależności od czasu
przebywania, doznaje ogromnego odwodnienia organizmu,
przegrzania, a nawet śmierci.). Kiedy wrzucili go z powrotem do
naszej celi, miał złamane dwa żebra, a jego ciało było całe
posiniaczone. Ale nie dał się złamać. Tak jak mówiłem, jest zbyt
uparty. Zdawało mi się, że nie przeżyje ucieczki, ale udało mu się, i do
tego pozbył się dwóch strażników. Ukrywaliśmy się, przemierzając
wzgórza aż do granicy. Dopiero po pięciu dniach od naszej ucieczki
zdołaliśmy skontaktować się drogą radiową z naszym helikopterem. -

background image

Uśmiechnął się zawadiacko. - Tak, można powiedzieć, że Kelby jest
cholernie wytrzymały. I nie zazdroszczę Archerowi, że ktoś taki
zamierza go dopaść. Czy to właśnie chciałaś wiedzieć?

To było znacznie więcej, niż chciała usłyszeć. Nie podobała jej

się wizja Kelby'ego jako ofiary, nawet jeśli udało mu się pokonać
wszystkie przeciwności. Za bardzo niepokoiło ją wyobrażenie go w
tamtej celi, całego posiniaczonego i zbolałego.

- Tak. Właśnie to chciałam wiedzieć. - Nalała sobie następną

porcję kawy. - Dziękuję.

- Nie ma za co. - Lyons odsunął swoje krzesło. - Co będziemy

robić tego ranka?

- My?
- Kelby kazał mi nie spuszczać cię z oczu do czasu jego powrotu.
- Nie potrzebuję cię. Jestem bezpieczna na mojej wyspie.
- Ja się tylko będę upewniał, że tak jest. Pójdziemy popływać i

pobawić się z delfinami?

- Pobawić się - odpowiedziała po namyśle. - Nie miałam takiego

zamiaru, ale czemu nie? Idź, przebierz się w kąpielówki. Pete i Susie z
pewnością z radością będą chciały się z tobą bawić. - Uśmiechnęła się
przebiegle. - Zapytaj Cala.

- Archer był w Tobago - powiedział krótko Kelby, kiedy cztery

godziny później Nicholas odebrał od niego telefon. - W Bramley
Towers. Teraz go tam nie ma.

- Ptaszek się wymknął?
- Niestety tak. Cobb, ten facet, który obserwował wyspę,

twierdzi, że Pennig denerwował się na wieść o tym, że opuszczałeś
wyspę i kierowałeś się do Tobago. Najwyraźniej Archer poczuł się
niepewnie i ulotnił się.

- Wiemy dokąd?
- Cobb został wynajęty w Miami. Zadzwoniłem do detektywa

Halleya z Nassau, żeby dowiedzieć się, czy nie mógłby wyśledzić
Archera w Miami. Powiedziałem mu też, żeby przyjechał do Tobago i
zgarnął Cobba i jego kolegę Danska.

- A Cobb nie wiedział, gdzie może przebywać Archer?
- Wierz mi, gdyby wiedział, to by mi powiedział.
- Nie wątpię - odparł Nicholas. - Dziwię się tylko, że

zdecydowałeś się oddać Cobba Halleyowi.

background image

- To płotka. Wyciągnąłem z niego wszystko, co chciałem. Pojedź

zgarnąć Danska i dostarcz go Halleyowi na lotnisko.

- Wreszcie mnie delegujesz do czegoś! Podejrzewam, że nie

mogę się zabawić tak, jak ty?

- Dansk nie wie nic więcej. Nie warto tracić na niego czasu. Po

prostu dostarcz go Halleyowi. Możesz ruszać już teraz. Jestem w
drodze na wyspę.

- Miło mi to słyszeć. Twoja Melis ma złośliwe poczucie humoru.

Pozwoliła mi na wodne igraszki z delfinami, które odarły mnie z
resztek godności.

- Ona nie jest moją Melis. A poza tym każdy, czy to człowiek,

czy ssak, kto cię poniża, zyskuje moje poparcie. Zadzwoń do mnie,
jeśli miałbyś jakieś problemy z Danskiem.

background image

Czy wszystko poszło zgodnie z planem? - zapytała Melis

Kelby'ego. - Wyglądasz na spiętego.

- Nie jestem spięty.
- Zorganizowałeś kontenery?
- Kontenery? Ach tak, zająłem się tym. - Odwrócił się, żeby na

nią spojrzeć. - Chcesz kawy?

- Nie teraz. Już prawie wieczór. Chłopaki zaraz przypłyną, żeby

powiedzieć dobranoc.

- A ja sobie zaparzę dzbanek.
Obserwowała go, jak wchodzi do domu. Jeśli nie był spięty, to z

pewnością niespokojny. Od chwili, kiedy wrócił do domu,
zachowywał się tak, jakby rozsadzała go energia. Ale nie znała go
jeszcze zbyt dobrze. Może kiedy działał na najwyższych obrotach, to
był dla niego naturalny stan?

Zdała sobie sprawę z tego, że wcale jej nie krępowało jego

zachowanie. Przyzwyczajała się do niego i nawet zaczynał budzić w
niej zaufanie.

Zadzwonił jej telefon.
Drgnęła, a potem powoli sięgnęła po aparat leżący na stole.
- Dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie i nie powiedziałaś, że

Lontana nie żyje?

- Kemal? - Poczuła wielki przypływ ulgi. - Jak dobrze słyszeć

twój głos.

- Jeśli tak, mogłaś do mnie dzwonić. To ty się ode mnie

odsunęłaś. Ja zawsze byłem i jestem do twojej dyspozycji.

- Wiem. - Zamknęła oczy i niemal zobaczyła jego ciemne

figlarne oczy i uśmiech, który ogrzewał jej serce, kiedy myślała, że
już na zawsze pozostanie zimne i niedostępne. - Jak się miewa
Marisa?

- Wspaniale. - Zawahał się przez chwilę. - Chce mieć dziecko.
- Byłbyś cudownym ojcem.

background image

- Racja, ale to by tylko skomplikowało jej sprawy. A ja tego nie

chcę. Poczekamy. Ale nie dlatego do ciebie zadzwoniłem. Właśnie
dziś dowiedziałem się o Lontanie. Jak się czujesz? Chcesz, żebym
przyjechał?

- Nie.
- Wiedziałem, że to powiesz. Melis, pozwól, że ci pomogę.
- Nie potrzebuję pomocy. Skąd dowiedziałeś się o Philu?
- Myślałaś, że nie będę miał was obydwojga na oku? To nie leży

w mojej naturze.

Nie, w jego naturze było chronić i otaczać miłością i troską tych,

których kochał. Dzięki Bogu, nie dowiedział się o Carolyn.

- Początkowo było ciężko, ale jakoś przywykłam. Nie ma sensu,

żebyś przyjeżdżał mi na ratunek, kiedy go nie potrzebuję. Ale
dziękuję za telefon.

- Nie ma za co dziękować. W końcu jesteśmy przyjaciółmi. -

Przerwał na moment. - Przyjedź do San Francisco.

- Dobrze mi tutaj.
- Potrzebujesz pieniędzy?
- Nie.
Kemal westchnął.
- Melis, nie odtrącaj mnie. To boli. Nigdy nie chciałaby go

zranić.

- Kemal, ja naprawdę niczego nie potrzebuję. Zajmij się lepiej

Marisą. Ja przywykłam do samotności i wcale mnie to nie martwi.

- Nie okłamuj mnie. Wiem, że to cię martwi. Ale ty nigdy nie

nauczyłaś się otwartości i nie dopuszczałaś ludzi do siebie.

- Z wyjątkiem ciebie.
- Ja się nie liczę. Ale twoja przyjaciółka Carolyn, tak. Co u niej?
- Nie widziałyśmy się już od jakiegoś czasu - odparła ostrożnie.
- Przynajmniej z nią postaraj się utrzymywać kontakt. - Ton jego

głosu złagodniał. - Albo przyjedź tutaj i pozwól mi popracować nad
tobą. Zawsze byłaś jednym z moich nieukończonych arcydzieł.

- Dzięki temu jestem niepowtarzalna. Nie martw się o mnie.
- To niemożliwe.
- Przyjadę do ciebie, jeśli będę cię potrzebowała. Do widzenia,

Kemal. Pozdrów ode mnie Marisę.

Przez chwilę nic nie mówił.
- Zawsze wspominam cię z miłością. Pamiętaj o tym, Melis.

background image

- Ja też cię kocham, Kemal - szepnęła i rozłączyła się. Oczy ją

piekły, kiedy patrzyła na wyświetlacz telefonu. Głos Kemala obudził
w niej tyle gorzkich wspomnień, ale jednocześnie cieszyła się, że
odebrała ten telefon.

- Melis?
Podniosła wzrok i zobaczyła Kelby'ego stojącego w drzwiach z

dzbankiem kawy i dwoma kubkami na tacy. Przełknęła ślinę, by
rozluźnić ściśnięte gardło.

- Pospieszyłeś się. Jak to miło, chętnie napiję się teraz kawy.
- Wcale się nie spieszyłem. Stoję tu i czekam od pięciu minut. -

Podszedł do niej i odstawił tacę na stolik. - Czy to był Archer?

Pokręciła głową.
- Nie okłamuj mnie - powiedział ostro. - Widzę, że jesteś

roztrzęsiona.

- Nie kłamię. - Zawiesiła głos. - To był Kemal, dawny przyjaciel.
- I dlatego wyglądasz, jakby cię... Kto to taki?
- Powiedziałam ci, że to mój przyjaciel. Nie, on nawet jest kimś

więcej. To mój wybawca. On zabrał mnie z Kafas. Wiesz, ile to dla
mnie znaczyło?

- Nie i nie jestem pewien, czy chcę wiedzieć.
- Dlaczego nie? - Uśmiechnęła się gorzko. - Nie jesteś ciekaw?
- Oczywiście, że jestem. - Milczał przez chwilę. - Myślałem o

tym i uznałem, że wolę nie wiedzieć, bo nie chcę zostać oskarżony o
plamienie czyjejś duszy. To dość poważna kwestia.

- O, nie, ja tak mówiłam? Zabrzmiało melodramatycznie.
- Wzięła głęboki wdech. - To inna sytuacja. Ty nie kradniesz

niczego z moich wspomnień. Nie dbam o to, czy dowiesz się o Kafas.
Carolyn powiedziała mi kiedyś, że tylko winowajcy powinni czuć
wstyd. Ja nie czuję wstydu. W pewnym momencie Archer może
zadzwonić do ciebie i wlać całą tę truciznę do twoich uszu.

- Nie wystarczy, że nie dbasz o to. Wolałbym usłyszeć, że chcesz

mi o tym opowiedzieć.

Zdała sobie sprawę, że faktycznie chciała o tym komuś

opowiedzieć. Rozmowa z Kemalem przywołała zbyt wiele
wspomnień. Dusiła się nimi, a nie było już Carolyn, która umiałaby jej
pomóc.

- Tak. Myślę, że chcę ci o tym opowiedzieć. Odwrócił od niej

wzrok.

background image

- W porządku. W takim razie mów o Kafas.
- Kafas oznacza złotą klatkę. To był rodzaj specjalnego klubu w

Istambule. - Wstała i podeszła do krawędzi tarasu.

- Obok zresztą znajdowało się jeszcze bardziej wyjątkowe

miejsce: harem. Aksamitne kanapy, złote, rzeźbione parawany... To
było bardzo luksusowe miejsce, ponieważ jego klienci byli bardzo
wpływowymi i bogatymi ludźmi. Był to burdel, mogący zaspokoić
wszystkie seksualne gusta. Byłam tam więźniem przez szesnaście
miesięcy.

- Co?
- Zdawało mi się, jakby to było szesnaście lat. Dzieci tak bardzo

żyją teraźniejszością, że nie potrafią sobie wyobrazić, że życie może
ulec zmianie. Więc jeśli żyją w piekle, uważają, że będzie ono trwało
na zawsze.

- Dzieci - powtórzył wolno.
- Miałam dziesięć lat, kiedy zostałam sprzedana do haremu.

Jedenaście, gdy z niego wyszłam.

- Chryste! Sprzedana? Jak?
- Normalna transakcja w białym niewolnictwie. Moi rodzice

zginęli w wypadku samochodowym, kiedy byłam jeszcze
niemowlęciem. Nie miałam żadnych krewnych, więc umieszczono
mnie w sierocińcu w Londynie. To było dość miłe miejsce, ale na
nieszczęście, jego administrator potrzebował pieniędzy, żeby spłacić
swoje długi hazardowe. Więc od czasu do czasu zgłaszał, że uciekło
mu jedno dziecko. Wszystkie kończyły w Istambule. - Nie rozmyślać
o tym, tylko opowiadać i mieć to za sobą. - Oczywiście musiały to być
dzieci o specyficznej urodzie, żeby zdobył takie pieniądze, o jakie mu
chodziło. Uznali, że ja nadaję się idealnie. Blondynka, delikatna,
dziecięca cera i miałam w sobie coś, co oni cenili najbardziej.
Wyglądałam... krucho. A to było ważne. Pedofile uwielbiają dręczyć
delikatne dzieci. Wtedy czują, że mają większą władzę. Właściciel
burdelu uważał nawet, że kiedy podrosnę, będę się świetnie nadawała
dla zwykłych klientów. Czyli byłam prawdziwym skarbem.

- Jak nazywał się ten właściciel?
- To nie ma znaczenia.
- Ma. Zamierzam uwolnić świat od takiego skurwysyna. Jak on

się nazywa?

background image

- Irmak. Ale już nie żyje. Został zamordowany, zanim jeszcze

Kemal zabrał mnie i inne dzieci z haremu.

- To dobrze. I to właśnie Kemal teraz do ciebie dzwonił?
- Kemal Nemid. - Teraz słowa przychodziły jej łatwiej.
Kemal był częścią zarówno dobrych czasów, jak i koszmaru jej

życia. - To on zabrał mnie z Turcji i przywiózł do Chile. Był dla mnie
kimś bliższym niż brat. Mieszkałam z nim przez prawie pięć lat.

- A ja sądziłem, że mieszkałaś z Luisem Delgado.
- Skąd wiesz, że... - Skrzywiła się. - Jasne. Próbowałeś

dowiedzieć się wszystkiego, żeby zdobyć na mnie jakiegoś haka. Czy
mówię ci coś, czego nie wiedziałeś?

- Wilson nie dowiedział się niczego na temat Kafas - odparł

ponuro. - Jedynie o twoim życiu w Chile z Luisem Delgado.

- Delgado to Kemal. Jego przeszłość jest nieco podejrzana i

uznał, że lepiej będzie kupić nam nową tożsamość. Nazwał mnie
Melisande...

- A potem porzucił cię i musiałaś zacząć nowe życie u boku

Lontany? Świetny facet.

Odwróciła się do niego.
- To jest świetny facet - powiedziała z naciskiem. - Nic nie

rozumiesz. On by nigdy mnie nie porzucił. To ja od niego uciekłam.
Wyjeżdżał do Stanów Zjednoczonych i chciał, żebym pojechała z nim.
Zamierzał tam zacząć nowe życie.

- W takim razie dlaczego uciekłaś?
- Byłabym ciągle w drodze. Przez pięć lat Kemal był przy mnie i

zrobił dla mnie wszystko, co mógł. Po opuszczeniu Kafas byłam na
skraju załamania nerwowego. On załatwił mi lekarza, wysłał mnie do
szkoły i był przy mnie w każdej chwili, kiedy go potrzebowałam.
Nadszedł więc czas, żebym go uwolniła od tych obowiązków.

- Na miłość boską, przecież miałaś dopiero szesnaście lat! Ja

bym nie pozwolił ci uciec z Lontaną.

- Nie rozumiesz tego. Mój wiek nie miał tu żadnego znaczenia.

Już od bardzo dawna nie byłam dzieckiem. Byłam jak ta mała
dziewczynka z „Wywiadu z wampirem", dorosła uwięziona w ciele
dziecka. Kemal wiedział o tym i rozumiał to. - Wzruszyła ramionami.
- A Phil skończył prace badawcze nad prądami oceanicznymi u
wybrzeży Chile i wybierał się na wyprawę poszukiwawczą na Azory.
Przyszłam do niego na Last Home i zapytałam, czy nie wziąłby mnie

background image

ze sobą. Znałam go od paru lat. On i Kemal mieli dobre stosunki od
czasu, kiedy Phil zaczął wynajmować Last Home na wycieczki
obserwacyjne fundacji „Na ratunek delfinom". Ja i Phil pasowaliśmy
do siebie, a on potrzebował kogoś, kto zajmie się jego rachunkami,
wierzycielami i będzie go co jakiś czas ściągał na ziemię.

- Kemal nie pojechał za tobą?
- Zadzwoniłam do niego i wyjaśniłam mu wszystko. Kazał mi

obiecać, że jeśli kiedykolwiek wpadnę w tarapaty, to natychmiast do
niego zadzwonię.

- Czego prawdopodobnie nie robiłaś.
- Jaki jest pożytek z tego, że dajesz komuś odejść, jeśli nadal

starasz się go zawrócić? Kemal przekonał mnie, że będzie nadal płacił
za moją edukację i opłacał psychoanalityka. Nie miałam ochoty
chodzić na te sesje, bo uważałam, że wcale mi nie pomagają. Nadal
miałam nocne koszmary.

- I wtedy znalazłaś Carolyn Mulan.
- Tak, wtedy natrafiłam na Carolyn. Żadnej czarnej magii,

żadnego użalania się nade mną, po prostu dawała mi się wygadać. A
potem mówiła, że faktycznie, to było obrzydliwe i straszne, że
rozumie, dlaczego budzę się z krzykiem. Ale wyjaśniała mi, że to już
przeszłość i że muszę się trzymać i nie pozwolić, żeby to mnie
obezwładniało. Stwierdziła, że muszę się z tym uporać. To było jej
ulubione stwierdzenie: po prostu się z tym uporaj.

- Miałaś szczęście, że ją znalazłaś.
- Tak, ale ona go nie miała. Gdyby mnie nie znała, nadal by żyła.

- Melis pokręciła głową. - Byłaby wściekła, że się obwiniam. To był
właśnie jeden z moich problemów. Bardzo łatwo wpoić dziecku, żeby
obwiniało siebie. Skoro to nie ja byłam zła, to dlaczego ciągle byłam
karana? W głębi serca byłam przekonana, że to moja wina, że trafiłam
do Kafas.

- W takim razie naprawdę miałaś problemy ze sobą. To tak,

jakby ktoś leżał przywiązany do torów i obwiniał siebie, że zaraz
przejedzie go pociąg.

- Carolyn zgodziłaby się z tobą. Sporo czasu zajęło nam

pokonanie tego problemu. Ona twierdziła, że obwinianie się nie jest
zdrowe i że powinnam je przezwyciężyć. Więc to robię. - Spojrzała
Kelby'emu prosto w oczy. - I uporam się także z Archerem. On nie
zasługuje na to, żeby żyć. Jest gorszy od tamtych mężczyzn, którzy

background image

przychodzili, żeby pieprzyć się z małą dziewczynką w białej
organdynowej sukience. Przypomina mi Irmaka. Tak samo bawi się
śmiercią jak seksem.

- I jesteś gotowa przyjąć na siebie cały ciężar kontaktów z nim?

Chcesz pozwolić temu perwersyjnemu skurwielowi, żeby szeptał ci do
ucha, a ty po prostu to zniesiesz, tak? Czyż to nie urocze?

Do tej pory zdawał się taki spokojny, że nie zauważyła furii, która

w nim wzbierała. Teraz dopiero ją dostrzegła. Złość spinała wszystkie
mięśnie jego ciała.

- Nie muszę robić tego sama. Ty mi pomożesz.
- Jak miło z twojej strony, że przydzielisz mi jakąś skromną rolę.

- Zrobił krok w jej stronę. - Masz pojęcie, co ja teraz czuję?
Opowiedziałaś mi historię, pod wpływem której mam ochotę stąd
wybiec i zaszlachtować każdego, kto splamił tę małą dziewczynkę w
haremie. A potem mówisz mi, że muszę trzymać się z boku i patrzeć,
jak Archer ponownie cię rani.

Wyczuwała rozsadzającą go wściekłość.
- Ja też nienawidzę bycia bezradną, ale tamta mała dziewczynka

już nie istnieje.

- A ja myślę, że istnieje. Co miałaś na myśli, proponując mi

pójście z tobą do łóżka? Do cholery, jak bym się czuł, gdybym
dowiedział się, że spałem z ofiarą takiego miejsca?

- Nie jestem ofiarą. Uprawiałam seks od tamtego czasu. Dwa

razy. Carolyn uważała, że mi to pomoże.

- I było ci dobrze?
- Nie było nieprzyjemnie. - Odwróciła twarz od niego.
- Dlaczego my w ogóle o tym rozmawiamy? Przecież i tak

odrzuciłeś moją propozycję.

- Ponieważ w mojej głowie nie ma cienia wątpliwości, że

doszłoby do tego. Jestem taki sam jak te wszystkie skurwiele, które
chciały cię wykorzystać. Do diabła, nadal chcę to zrobić. - Odwrócił
się i ruszył do szklanych drzwi.

- Co, zważywszy na historię, którą mi przed chwilą

opowiedziałaś, sprawia, że czuję się po prostu świetnie. Ale nie martw
się. Tak, jak doradzała twoja Carolyn: uporam się z tym.

- O czym ty mówisz? Ty nie jesteś taki, jak tamci mężczyźni w

Kafas.

background image

- Nie? Co najmniej jedna rzecz nas łączy i nie jest to

powściągliwość.

Patrzyła, jak drzwi zasunęły się za nim z głośnym trzaskiem. Po

raz kolejny ją zaskoczył. Nie wiedziała w sumie, czego oczekiwała,
ale raczej nie takiej reakcji. Kelby okazał po trosze współczucie, złość
i seksualną frustrację. Jego zachowanie sprawiło, że przestała myśleć
o koszmarze z przeszłości, a zaczęła o burzliwej teraźniejszości.

Zdała sobie sprawę, że jednocześnie odczuła ulgę. Nigdy nie

zwierzała się ze swojej przeszłości nikomu, oprócz Carolyn, a
wyznanie tego wszystkiego Kelby'emu miało dziwnie oczyszczające
działanie. Poczuła się silniejsza. Być może sprawiła to świadomość,
że Kelby był zwykłym człowiekiem, nie psychiatrą. Może nie straciła
całkowicie tego poczucia winy, nad czym z takim trudem pracowała z
nią Carolyn? Kelby jej nie oskarżał. Obwiniał mężczyzn, którzy się
nad nią znęcali. Był wobec niej opiekuńczy, był zły i... pełen
pożądania. Jej opowieść o Kafas wcale nie zmniejszyła tego
pożądania. Nie zmieniła ani nie zniszczyła go. Zaakceptował tamten
okres jej życia jako część niej. Nawet jego gniew był przyjemny,
ponieważ dowodził, że Kelby sądził, iż ona sobie poradzi. Kto by
pomyślał, że telefon od Kemala w efekcie przyniesie jej takie
poczucie spokoju i siły?

Czy to zasługa Kemala, czy Kelby'ego? Kemal okazał jej swoją

troskę i łagodność, a Kelby gniew. Nie potrafiła powiedzieć, które z
dwóch było dla niej teraz cenniejsze.

Wiedziała za to, że kiedy znowu odezwie się jej telefon i usłyszy

głos Archera w słuchawce, będzie lepiej przygotowana na to, żeby
sobie z nim poradzić.

- Przekazałem Halleyowi Danska i Cobba parę minut temu -

powiedział Nicholas, kiedy Kelby odebrał telefon. - Masz dla mnie
jeszcze jakieś zadanie w mieście czy mam wracać?

- Wracaj. Muszę się stąd na jakiś czas wydostać.
- Jesteś zdenerwowany. Sprawy nie idą zbyt dobrze?
- Nie, skąd. Świat jest piękny i pełen cudownych, troskliwych

ludzi. To wystarczy, by się rozpłakać z radości.

Nicholas gwizdnął przeciągle.
- Będę z powrotem za godzinę. Czy to wystarczająco szybko?
- Jakoś wytrzymam. - Kelby rozłączył się i wyszedł z domu.

Zaczął przechadzać się po pomoście. Nicholas nie da rady przyjechać

background image

tu tak szybko, jakby sobie tego teraz życzył. Kelby czuł, że rozsadza
go gniew, frustracja i żal. Potrzebował wydostać się stąd, pozwolić, by
wiatr przegnał targające nim emocje.

Skoro nie potrafił sam nad nimi zapanować, musiał od nich na

chwilę uciec.

Popłynąć do kolumn...
Nie, to by nie pomogło. Nie może identyfikować Melis z Marinth.

Ona jest kluczem, a nie celem.

Więc trzeba usiąść na pomoście i zwyczajnie zaczekać na

Nicholasa.

I postarać się nie myśleć o tamtej małej złotowłosej dziewczynce

w organdynowej sukience.

- Wiem, że nie rozumiecie tego - szeptała Melis, patrząc na Pete'a

i Susie w kojcu. Delfiny wyglądały na wyraźnie niezadowolone.
Nienawidziły zamknięcia, które parę dni temu Cal pomógł zbudować
w pobliżu pomostu. - Chciałabym umieć wam to wyjaśnić.

- A nie potrafisz? - zapytał Kelby.
Podniosła wzrok i zobaczyła, jak podchodzi do niej. Nie było go

przez cały dzień, a teraz wyglądał na świeżo wykąpanego, ponieważ
miał mokre włosy. Wyszedł do niej boso, bez koszulki i wyglądał
zawadiacko.

- Co masz na myśli? - zapytała.
- Już zaczynałem sądzić, że potrafisz z nimi rozmawiać. Łączy

was nić porozumienia.

Melis pokręciła głową.
- Nie, chociaż czasami zdaje mi się, że potrafią czytać w moich

myślach. Może naprawdę to potrafią? Delfiny to bardzo dziwne
stworzenia. Im więcej się o nich dowiaduję, tym bardziej
uświadamiam sobie, że nic nie wiem. - Spojrzała na Kelby'ego. -
Załatwiłeś maszynę do produkcji lodu?

- Instalują ją w samolocie - powiedział z lekkim grymasem. -

Pilot był nieco zadziwiony koniecznością zamontowania jej.
Musiałem przekonywać go, że nie planujemy gigantycznego party z
drinkami na pokładzie.

- Nie możemy pozwolić na przegrzanie delfinów w zbiorniku.

Lód jest absolutną koniecznością. Muszą być zimne, mokre i
unieruchomione.

background image

- Unieruchomione... To dlatego zamierzasz trzymać je w tych

piankowych podnośnikach?

- Ciała delfinów są przystosowane do życia w wodzie. Kiedy

wyjmiesz je z wody ich własna masa ciała wywiera tak duże ciśnienie
na organy wewnętrzne, że może je uszkodzić. W tych zbiornikach nie
będzie wystarczająco dużo wody, żeby tego uniknąć.

- Przestań się martwić. Zrobiłem wszystko, co mi kazałaś, żeby

zapewnić im maksymalne bezpieczeństwo. Kiedy jutro załadujemy
delfiny do samolotu, będą miały wygodniejszy lot niż my. Nic im nie
będzie, Melis. Obiecuję ci.

- Chodzi o to... że są bezbronne. One mi ufają.
- I powinny. Jesteś kobietą, której można zaufać. Spojrzała na

niego zaskoczona.

- W sytuacji gdy się jest delfinem - poprawił i uśmiechnął się.
- Nie sądziłam, że możesz powiedzieć coś takiego, nie mając

odpowiednich kwalifikacji.

- Też coś. - Usiadł obok niej i zanurzył stopy w wodzie.
- Jeszcze sobie pomyślisz, że stałem się mięczakiem.
- Nie ma mowy. - Przez ostatnie dni dowiedziała się, że jest

dynamiczny i silny, ale nie upierał się przy swoim, jeśli ktoś mu
pokazał, że jest w błędzie. - Jesteś zbyt uparty, żeby się zmienić.

- Przyganiał kocioł garnkowi... - Sięgnął po rybę z wiadra

stojącego na pomoście i rzucił ją Susie. - Nie straciła apetytu.

- Kolejną rybę rzucił Pete'owi, ale samiec tylko chlapnął ogonem

i zignorował kąsek. - Z nim możemy mieć problemy.

- Nie można go przekupić. - Zatrzymała spojrzenie na dłoniach

Kelby'ego, które teraz leżały oparte na kolanach. Piękne, opalone,
silne dłonie z długimi palcami. Zawsze fascynowały ją ludzkie dłonie.
A jego były wyjątkowe. Potrafiła wyobrazić je sobie zarówno ciężko
pracujące, jak i grające na fortepianie. Kelby wyraźnie lubił dotykać.
Zauważyła nieraz, jak koniuszkiem palca pocierał krawędź kieliszka
albo gładził rattanowe podłokietniki foteli na tarasie. Lubił dotykać,
gładzić, poznawać...

- Naprawdę?
Oderwała wzrok od jego dłoni i spojrzała mu w twarz. O co ją

pytał? A, tak, o Pete'a.

- To samiec, a one są zwykle bardziej agresywne. Tylko że Pete

zawsze był bardziej delikatny niż normalne samce. Prawdopodobnie

background image

dlatego, że nie miał możliwości podróżowania w męskiej grupie, tak
jak to robi większość delfinów.

- Nie zostają ze stadem?
- Nie. Samice z reguły zostają w żeńskiej grupie, a samce

wyruszają, żeby dołączyć do grupy samców. Samce zwykle
zaprzyjaźnią się z innymi samcami i często taka przyjaźń trwa przez
całe ich życie. Dlatego relacja pomiędzy Pete'em i Susie jest taka
wyjątkowa. Tak jak mówiłam, Pete jest inny.

- Zrobiłaś z niego zwierzę domowe.
- Wcale nie. Zadbałam o to, żeby obydwa potrafiły samodzielnie

przetrwać, ale mam nadzieję, że udało mi się zrobić z nich moich
przyjaciół.

- Serial „Flipper"?
- Nie. Myślenie, że delfiny są takie jak my, to błąd. One są inne.

Żyją w obcym dla nas świecie, w którym my nie moglibyśmy
przetrwać. Mają inne zmysły. Ich mózg też się różni. Powinniśmy
zaakceptować je takimi, jakimi są.

- W takim razie, czy mogą przyjaźnić się z ludźmi?
- Od tysięcy lat przekazywane są historie o relacjach między

delfinami i ludźmi. Delfiny ratujące ludzkie życie. Delfiny
pomagające rybakom w połowach. Tak, wierzę w taką przyjaźń. Po
prostu musimy zaakceptować je takimi, jakie są, i nie starać się
porównywać ich do ludzi.

- To ciekawe. - Kelby rzucił kolejną rybę Susie. - Czy one są

rodzeństwem? Czy może powinniśmy spodziewać się małych
delfinków w niedalekiej przyszłości?

- Nie są rodzeństwem. Kiedy przywiozłam je na wyspę,

przekazałam ich materiał genetyczny do zbadania. Poza tym, nie są
jeszcze dojrzałe seksualnie.

- Ale mają już ponad osiem lat.
- Delfiny żyją długo. Czterdzieści, pięćdziesiąt lat. Zdarza się

czasami, że dojrzewają dopiero w wieku dwunastu albo trzynastu lat,
ale osiem, dziewięć lat to raczej norma. Więc nie zostało im dużo
czasu.

- Jak się z tym czujesz?
- Co masz na myśli?
- Teraz wydają się jeszcze szczęśliwymi dziećmi. Ale to się

niedługo zmieni.

background image

- A ty myślisz, że mam coś przeciwko temu? - Zacisnęła usta. -

Nie jestem kaleką. Od lat mam do czynienia z delfinami i ich
popędem seksualnym. Delfiny są pod tym względem bardzo
rozwiniętym gatunkiem. Wnioskując ze sposobu, w jaki Pete bawi się
swoimi zabawkami, powiedziałabym, że będzie z niego bardzo
aktywny samiec. Seks w naturze nie ma w sobie niczego
obscenicznego. Ucieszyłabym się, widząc, że moje delfiny są
spełnione seksualnie.

- Nie myślałem o tobie, że jesteś kaleką - powiedział łagodnie. -

Wiem, że jesteś silniejsza niż jakakolwiek kobieta, którą znam.
Przetrwałaś coś, co złamałoby większość ludzi. Do diabła, ty przez
większość czasu ukrywasz swoje blizny.

- Ponieważ nikt nie chce słuchać o tym, że dzieciom wyrządza

się krzywdę. To wprowadza ludzi w zakłopotanie. - Spojrzała mu w
twarz. - A ciebie to nie rozzłościło?

- Nie wprawiło mnie w zakłopotanie - odparł i skrzywił się. - Ale

byłem zły. Za ciebie i na ciebie. Byłem nastawiony na to, że będziemy
się kochać, a ty powstrzymałaś mnie na starcie.

Oblizała wargi.
- Nie chciałam się z tobą drażnić. Byłam zdenerwowana i

zachowałam się impulsywnie. Ten powrót do przeszłości w Kafas...
Wiedziałam, że mężczyzna by to docenił.

- Możesz to powtórzyć. Pete nie jest tu jedynym samcem

rozbudzonym seksualnie. - Podniósł się z pomostu. - Ale właśnie
chciałem ci powiedzieć, że nie masz się czym przejmować. Nie mogę
obiecać, że nie będę od czasu do czasu reagował w ten sposób, ale
potrafię się kontrolować.

- Potrafisz? O to chodzi w całej naszej rozmowie?
- Spędzimy ze sobą jeszcze wiele czasu. Nie chcę, żebyś była

spięta.

- Nie jestem spięta. — Po jego sceptycznym spojrzeniu poznała,

że musi jeszcze coś powiedzieć. - Nie jestem zdenerwowana ani się
ciebie nie boję. Po prostu czasem czuję, że mnie rozpraszasz.

- Rozpraszam? - Przyjrzał jej się badawczo. - Jak?
- Nie wiem. - Ale to nie była prawda. Wiedziała to dobrze.

Potrafił zdominować każdą przestrzeń, w jakiej się znajdował. Melis
także podniosła się z pomostu. - Muszę iść sprawdzić grubość
wyściółki w podnośnikach. Zobaczymy się przy kolacji.

background image

- W porządku. Tylko pamiętaj, że dziś w kuchni króluje

Nicholas, więc nie spodziewaj się zbyt wiele. On twierdzi, że
gotowanie nie jest włączone do zakresu obowiązków szamana.

- Mogę być zbyt zajęta, żeby... - Zadzwonił telefon, a Melis

podskoczyła. Nie teraz. Miała jeszcze tak dużo rzeczy do zrobienia, a
po telefonie Archera zawsze była kłębkiem nerwów.

- Do diabła, nie odbieraj. - Kelby był tak samo spięty jak ona. -

Podobno groził, że skrzywdzi delfiny, jeśli nie będziesz odpowiadać
na jego telefony, ale teraz delfiny są bezpieczne w kojcu.

- Nie będą na zawsze w kojcu. A poza tym on musi sądzić, że się

boję i że mięknę. - Ledwo usłyszała, jak Kelby zaklął pod nosem, i
wcisnęła przycisk na telefonie. - Wcześniej dzwonisz, Archer.

- To dlatego, że za parę godzin wsiadam do samolotu i nie

mógłbym znieść, gdybym nie porozmawiał z tobą. Nasze rozmowy
sprawiają mi ogromną radość.

- Dokąd się wybierasz?
- Tam gdzie ty. Do Las Palmas. Trina dopłynęła tam zeszłej

nocy.

- A co to ma niby wspólnego ze mną?
- Myślisz, że cię nie obserwuję? Kelby mógł dopaść Cobba i

Danska, ale dla mnie to nie problem, mogę zatrudnić więcej ludzi.
Poza tym wcale nie próbował utrzymać w tajemnicy tego, że wynajął
samolot. Zabieranie delfinów musi przysparzać mu samych kłopotów.
Kelby musi być kompletnie zamroczony tobą, że się tego podejmuje.
Co takiego zrobiłaś dla niego, żeby go przekonać?

- Nic.
- No, powiedz mi.
- Pieprz się. - A po chwili zapytała: - Cobb i Dansk?
- Nie mów, że nie wiesz, że zdjął dwóch moich ludzi, którzy

obserwowali wyspę. Oczywiście to byli amatorzy, inaczej nie udałoby
mu się...

- Najwyraźniej uznał, że to nieważne, i mi o tym nie powiedział.
- A może wie, jaka jesteś słaba? Dobra tylko do jednego.
- On nie myśli o mnie w ten sposób.
- Głos ci drży. Założę się, że płakałaś zeszłej nocy po tym, jak się

rozłączyłem. Daj mi te plany, a pójdę swoją drogą.

Przez chwilę milczała. Niech sobie myśli, że stara się zebrać siły.
- Wcale nie płakałam. Wyobraziłeś to sobie. Ja nie płaczę.

background image

- Ale jesteś już blisko. Już parę razy w ciągu ostatnich kilku dni

byłaś bliska załamania. Wiesz, że to się nie skończy. Będę czekał na
ciebie w Las Palmas.

- Świetnie. - Nie próbowała zatuszować drżenia w głosie.

Pomyśli sobie, że to ze strachu, a nie ze złości. - Powiadomię policję,
że tam się wybierasz. Może cię aresztują i wsadzą do więzienia na
resztę twojego życia.

- Mam zbyt wiele znajomości, żeby coś takiego mogło się

wydarzyć. Nie rozmawiasz z amatorem. A na Bliskim Wschodzie jest
pewien bardzo wpływowy przywódca, który może załatwić mi, co
zechcę. Bardzo spodobała mu się idea broni dźwiękowej.

- Nie dostanie jej.
- Dostanie. Grzecznie sama mi ją dasz. A teraz włączę taśmę z

numerem dwa, a ty posłuchasz. To może być moja ulubiona taśma.
Kiedy skończę puszczać, będzie quiz, więc nie próbuj odkładać
słuchawki.

I wtedy usłyszała swój nagrany głos.
Zobaczyła Kelby'ego wpatrującego się w jej twarz, dostrzegła

gniew, który spinał każdy mięsień jego ciała. Odwróciła się do niego
plecami i odeszła do krawędzi pomostu.

- Skurwysyn! - zaklął Kelby i wściekły wrócił do domu,

zatrzaskując za sobą szklane drzwi.

Melis prawie nie zauważyła jego wyjścia. Była skupiona na tym,

czego słuchała, i powoli zdawała sobie sprawę, dlaczego ta taśma była
ulubioną Archera. Była pełna bólu, udręki i obrazowych detali, a
wszystko po to, żeby przywrócić ukryte wspomnienia.

Chwileczkę. Ona już nie była tą dziewczyną. Nie może pozwolić

mu zapanować nad sobą.

Kelby był w kuchni i z wściekłością kroił marchewki na desce,

kiedy Melis weszła do domu. Nie podniósł wzroku.

- Skończyłaś?
- Tak. On wie, że wybieramy się do Las Palmas. Obserwował

Trinę. I ciebie też. Wie, że zabieramy ze sobą delfiny.

- Nie próbowałem tego ukryć. - Nóż rzeźnicki wbijał się głęboko

w deskę. - Miałem nadzieję, że się pojawi i wtedy będę mógł go
dopaść.

- Nie powinieneś używać noża rzeźnickiego do krojenia

marchewki. Utniesz sobie palec.

background image

- Nie utnę. Nie tylko Archer umie posługiwać się nożem.
- Myślałam, że dzisiaj miał gotować Nicholas.
- On potrzebował pomocy, a ja potrzebuję terapii. Chciałem

poczuć broń w dłoni. - Nadal na nią nie patrzył. - Miła pogawędka?

- Nie taka zła.
- Nie okłamuj mnie. Widziałem wyraz twojej twarzy.
- W porządku, to nie był najlepszy moment. Dlaczego nie

powiedziałeś mi o Cobbie i Dansku?

- Po co miałem cię martwić? W końcu i tak nie złapałem

Archera.

- Ponieważ nie chcę być odsuwana na drugi plan, a Archer

wykorzystał to przeciwko mnie.

- W porządku. Następnym razem powiem ci, kiedy usunę

jednego z tych bandziorów. O czym jeszcze rozmawiałaś?

- Puścił mi jedną z taśm Carolyn.
- Powinna była je spalić.
- A skąd mogła wiedzieć, do czego będą wykorzystane?
- W takim razie ja je spalę. A jak złapię Archera, to może i jego

spotka ten sam los. Będę podpiekał go na wolnym ogniu jak prosię,
którym jest. Nóż jest zbyt szlachetnym narzędziem na niego.

Melis próbowała się uśmiechnąć.
- Będę mogła wepchnąć mu jabłko do gęby?
Podniósł na nią wzrok, a ona cofnęła się wystraszona dzikim

wyrazem jego oczu.

- Melis, ja wcale nie żartuję. Może i radzisz sobie jakoś z

rozmowami z Archerem, ale ja nie mogę już tego dłużej znieść. Nie
mogę już patrzeć, jak to na siebie bierzesz.

- To mój wybór.
- Dopóki nie wezmę Archera na celownik. Bo wtedy wszystkie

umowy będą nieaktualne. Chciałaś mojej pomocy w dopadnięciu go,
więc ją dostaniesz.

- Kelby, posłuchaj mnie. Ja potrzebuję pomocy, a nie ochrony.

Nie możesz mnie od tego odsunąć. To ja jestem... O cholera!

Z kciuka Kelby'ego trysnęła krew.
- Mówiłam ci, żebyś wziął inny nóż. - Urwała kilka ręczników

papierowych, owinęła je wokół kciuka, który mocno ścisnęła i uniosła
całą jego dłoń nad poziom serca, żeby krwawienie ustało. - Jasne. Ty

background image

znasz się na nożach. Dziwię się, że nie przeciąłeś palca do samej
kości.

- To nie wina noża - odparł opryskliwie. - Rozproszyłem się.
- Bo mi groziłeś. A teraz masz za swoje. - Kiedy krwawienie

ustąpiło, opłukała palec, wytarła mu dłoń, spryskała ranę
Neosporinem i zakleiła ją plastrem. - A teraz powiedz Nicholasowi,
żeby sam dokończył kolację. On zrobi to lepiej od ciebie.

- Jak sobie życzysz.
Uniosła głowę, słysząc dziwną nutę w jego głosie. Patrzył na nią z

góry, a Melis zdała sobie sprawę z bliskości, w jakiej się znajdowali,
poczuła ciepło bijące od jego ciała i siłę jego dłoni, którą nadal
trzymała w swoich dłoniach. Zrobiła krok w tył i puściła jego rękę.

- Jasne, Melis. - Kelby pochylił się z powrotem nad deską. -

Lepiej mnie nie dotykać.

Przez chwilę stała niepewna, co zrobić, ale zaraz ruszyła do

wyjścia.

- A może się mylę? - Dogonił ją jego łagodny głos. -

Przynajmniej już nie myślisz o tej cholernej taśmie, prawda?

background image

- Ostrożnie. - Melis przerażona obserwowała opuszczanie

delfinów na podnośnikach do basenów samolotowych. - Na miłość
boską, nie pozwólcie im wypaść.

- Melis, wszystko jest w porządku - powiedział Kelby. - Już je

załadowaliśmy.

- W takim razie, czym prędzej startujmy. - Starła ręką pot z

czoła. - Dopiero za siedem godzin dotrzemy do Las Palmas, a one już
są zestresowane.

- Nie tylko delfiny są w stresie - powiedział Kelby. - Nicholas,

powiedz pilotowi, żeby startował.

- Już idę. - Lyons ruszył do kokpitu. - Melis, wszystko będzie

dobrze. Jesteśmy zabezpieczeni.

- Wcale nie jest dobrze. - Melis weszła trzy schodki po drabince,

żeby zajrzeć do basenu Pete' a i delikatnie dotknęła jego jedwabiście
gładkiego nosa. - Przykro mi, mały. Wiem, że to dla ciebie
nieprzyjemne. Postaram się, żeby trwało to jak najkrócej.

- Wydaje się, że Susie znosi to całkiem dobrze - stwierdził

Kelby, kiedy wrócił od drugiego basenu, w którym była samica.

- Teraz ma otwarte oczy. Ale kiedy ją ładowaliśmy, cały czas

miała zamknięte.

- Bała się. - Melis nie zdawała sobie sprawy z tego, że Kelby to

zauważył. Przez ostatnie czterdzieści pięć minut biegał w tę i z
powrotem, rozmawiając z pilotem i nadzorując załadowanie delfinów.
- Pete jest po prostu zły.

- Skąd to wiesz?
- Znam go. Reagują inaczej niemal w każdej sytuacji.
- Usiądź i zapnij pasy. Musimy startować. Zeszła na dół, usiadła

w fotelu i zapięła pas.

- Ile czasu zajmie dostarczenie delfinów do basenu w porcie w

Las Palmas?

background image

- Najwyżej dwadzieścia minut. - Sam zapiął pas. - Załatwiłem, że

przyjdą studenci biologii morza, żeby pomóc przy wypuszczaniu
delfinów do basenu. Aż się palą do pomocy i z radością będą ich dla
ciebie pilnować. Basen ma dwadzieścia metrów długości i powinien
im wystarczyć do czasu, zanim wypuścimy je na wolność.

- Upewniłeś się, że ściany basenu mają nierówną, powierzchnię?
- Zgodnie z twoją prośbą. Tylko po co?
- Trzeba rozproszyć fale dźwiękowe. Delfiny mają bardzo czuły i

rozwinięty słuch, więc gdyby ich skrzeki i gwizdy odbijały się od
gładkich powierzchni ścian basenu, byłyby dla nich niebywale
uciążliwe. - Dzięki Bogu samolot wystartował. Tak jak poinstruowała
pilota, unosił maszynę w powietrze delikatnie i stopniowo, jednak
Susie i tak popiskiwała nerwowo. Jak tylko osiągnęli pułap, Melis
odpięła pasy bezpieczeństwa.

- Sprawdzę, co u Pete'a, - powiedział Kelby, wspinając się już po

drabince. - A ty zobacz, czy uda ci się uspokoić Susie.

- Uważaj, bo może cię capnąć.
- Wiem, mówiłaś, że jest nieobliczalny. - Spojrzał na delfina. -

Wygląda w porządku. Co możemy jeszcze dla nich zrobić?

- Tylko sprawdzać regularnie, czy są wilgotne i starać się je

uspokoić. Boże, mam nadzieję, że dolecimy bez problemów.

- Pilot twierdzi, że pogoda powinna być ładna. Nie powinno być

żadnych turbulencji.

- Dzięki Bogu. - Pogłaskała butelkowaty nos Susie. - Trzymaj

się, maleńka. Wszystko będzie dobrze. Wracasz do domu.

Susie zaskrzeczała smutno.
- Wiem, że mi nie wierzysz, ale obiecuję, że nic złego ci się nie

stanie. - Podniosła wzrok na Kelby'ego. - I lepiej, żebym mówiła
prawdę.

- Obiecałem ci, że nic się nie wydarzy. Pokręciła głową ze

znużeniem.

- Nie będę miała prawa obwiniać cię, gdyby coś poszło nie tak.

To ja jestem odpowiedzialna za delfiny. - Pogłaskała jeszcze raz Susie
i zeszła z drabinki. - I to ja przyszłam do ciebie z propozycją. -
Usiadła z powrotem w fotelu. Boże, ależ była zmęczona. Zeszłej nocy
nie była w stanie zasnąć, tak martwiła się o Pete'a i Susie. - A ty
wykonałeś kawał dobrej roboty w sprawie transportu.

background image

- Święte słowa. - Kelby usiadł naprzeciwko niej. - Ale mam

nadzieję, że nie wejdzie mi to w nawyk. To zbyt traumatyczne
przeżycie. Skończę z tym, jak dowiozę twoje delfiny z powrotem na
wyspę. - Zamyślił się przez chwilę. - Jeśli chcesz je zabierać z
powrotem. Możesz przecież zdecydować się wypuścić je na wolność.

- Nie sądzę. Byłoby to możliwe, gdyby świat był dziewiczy i

niezanieczyszczony przez człowieka. Ale produkujemy za dużo
odpadów i zanieczyszczamy środowisko. Są jeszcze sieci rybackie, w
których giną delfiny. Nawet turyści stwarzają zagrożenie, zbliżając się
zbyt blisko do ławic delfinów.

- W tej kwestii to i ja czuję się winny. - Uśmiechnął się. -

Pamiętam, że kiedy byłem dzieckiem i pływałem na jachcie mojego
wuja, błagałem go, żeby podpływać jak najbliżej, żebym mógł wejść
do wody i dotknąć delfinów.

- Pozwalał ci na to?
- Jasne. Pozwalał mi na wszystko. Mój fundusz powierniczy

pokrywał koszty utrzymania jego jachtu. Wuj był więc po mojej
stronie.

- A może po prostu chciał być miły?
- Może. Ale nadal otrzymuję rachunki za jego jacht, mimo że już

dawno jestem dorosły.

- Opłacasz je?
Kelby spojrzał przez okno samolotu.
- Tak, płacę. Czemu nie?
- Może więc i ty go lubisz?
- Tamte wycieczki jachtem były dla mnie zbawienne. A

wybawienie nie jest darmowe. Nic nie jest za darmo.

- A mnie się zdaje, że lubiłeś wuja. Czy podczas tamtych

wycieczek zadecydowałeś, że chcesz mieć taki sam jacht jak twój
wuj?

Kelby skinął nieznacznie głową.
- Tylko że większy i lepszy.
- Z pewnością to osiągnąłeś. Dlaczego nazwałeś go Trina?
- To po mojej matce. Spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- A ja myślałam...
- Że nie przepadam za swoją matką? Dzięki mediom

prawdopodobnie cały świat wie, że od wielu lat ze sobą nie
rozmawiamy.

background image

- W takim razie dlaczego nazwałeś jacht jej imieniem?
- Moja matka była bardzo ambitna i manipulowała ludźmi.

Wyszła za mojego ojca, ponieważ chciała być wielką damą w
towarzystwie na dwóch kontynentach. Zaszła w ciążę ze mną,
ponieważ tylko tak mogła utrzymać kontrolę nad moim ojcem. On był
nieco niestały w uczuciach i miał za sobą już jeden rozwód.

- Skąd to wiesz?
- Byłem obecny przy jednej z kłótni matki z babką. Żadna z nich

nie dbała specjalnie o moje uczucia. - Wzruszył ramionami. -
Właściwie, to cieszyłem się, że byłem przy tej kłótni. Do tamtego dnia
matka mogła mnie ogłupiać, ile chciała. Po śmierci ojca w wypadku
zaczęły się walki o opiekę nade mną. Ojciec zostawił mi cały majątek,
a matka była wściekła z tego powodu.

Ktokolwiek zajmował się mną, miał kontrolę nad pieniędzmi,

więc czym prędzej przystąpiła do walki. Każde dziecko chce myśleć
dobrze o swojej matce, a ona miała talent do odgrywania słabej,
bezbronnej ofiary. Była prawdziwą pięknością z południa. Ileż łez
wylała, ile oskarżeń wytoczyła przeciwko mojej babce. Podejrzewam,
że ćwiczyła przed lustrem te sceny, i starała się wpłynąć na mnie,
żebym zeznawał na jej korzyść.

- A twoja babcia?
- Zależało jej na moim ojcu i zależało jej na pieniądzach.

Nienawidziła Triny, a ja byłem dla niej przeszkodą i bronią w rękach
Triny.

- Milutkie.
- Przetrwałem to jakoś. Nie było tak strasznie. Większość czasu

spędziłem w szkołach z internatem albo na jachcie mojego wuja
Ralpha. Jedynymi naprawdę nieprzyjemnymi epizodami były wizyty
w sądzie albo kiedy Trina ściągała mnie do domu, żeby urządzić
przedstawienie dla prasy, jak to ona zabiega o mnie. Żeby takie
sytuacje nie powtarzały się zbyt często, starałem się zachowywać
wobec niej jak mały sukinsyn.

- A mimo to nazwałeś swój jacht jej imieniem.
- To taki mały żarcik z mojej strony. Jacht kosztował mnie

fortunę, a ona żyje teraz z pensji. Oczywiście, wcale niemałej, ale nie
tak dużej, jakby chciała. - Uśmiechnął się. - A ja mam całkowitą
kontrolę nad Triną. Mogę jej docinać, ile mi się podoba. Czerpię z
tego prawdziwą satysfakcję.

background image

- Musisz ją nienawidzić.
- Przez jakiś czas tak było. Ale z czasem mi przeszło. Kiedyś

nabierałem się na tę udawaną słabość i kruchość. Byłem
idealistycznym dzieciakiem i chciałem walczyć z wiatrakami, żeby ją
chronić. Aż do dnia, kiedy zorientowałem się, że raczej powinienem
chronić siebie przed nią. To było bardzo pouczające doświadczenie. -
Wstał z fotela. - Przyniosę więcej lodu do basenów. Mówiłaś, że
trzeba utrzymywać im niską temperaturę, a Pete nerwowo rusza
ogonem. Melis przytaknęła.

- Sprawdzę, co z Susie. - Wstała i podeszła do basenu. Nagle coś

przyszło jej do głowy. - Kelby?

Spojrzał przez ramię.
- Czy ja wyglądam...? Większość mężczyzn uważa, że wyglądam

na bezbronną. Czy nie przypominam ci twojej matki?

- Początkowo twój wygląd przywodził na myśl pewne

podobieństwa. - Wykrzywił usta. - Ale zapewniam cię, że nigdy nie
kojarzyłaś mi się z moją matką.

- Są takie piękne. - Rosa Valdez patrzyła z podziwem na Pete'a i

Susie pływające w basenie o długości dwudziestu metrów. - To
naprawdę wspaniały gatunek, prawda, Melis?

- Tak, są fascynujące - odparła nieobecnym głosem Melis. Susie

została uwolniona z podnośnika do basenu, ale leżała na dnie.
Zdawało się, że jest w dobrej kondycji, kiedy dotarli do portu.
Dlaczego więc się nie rusza? Pete też się nad tym zastanawiał, gdyż z
niepokojem pływał wokół niej.

- To duży zaszczyt dla nas, że możemy ci pomóc przy nich -

powiedziała poważnie Rosa. - Jako studenci pomagamy w akwarium,
ale to co innego. Tutaj mamy do czynienia z czymś prawdziwym.

- Bardzo doceniam waszą pomoc. - Jeśli Susie nie zacznie się

ruszać, będzie musiała wskoczyć do basenu i sprawdzić co...

Pete zaczął delikatnie szturchać samicę.
Ogon Susie zaczął poruszać się w przód i w tył.
Pete w końcu szturchnął ją nosem w mało delikatny sposób.
Susie oddała mu ogonem i poderwała się z dna, by wypłynąć na

powierzchnię, gdzie zaczęła z oburzeniem szczebiotać na Pete'a.

Melis odetchnęła z ulgą. Wszystko w porządku. Susie to

prawdziwa królowa dramatów.

background image

- Dzięki - powiedziała Melis do Rosy. - Nie udałoby mi się

umieścić ich tu bez pomocy twojej i Manuela.

- To był dla nas zaszczyt - odparła Rosa. - Mój profesor był

bardzo podekscytowany faktem, że będziemy mogli zaopiekować się
delfinami do czasu, kiedy będziesz mogła je uwolnić. Będziemy
prowadzić dzienniki z obserwacji.

Była taka poważna, pomyślała Melis z rozbawieniem. Poważna,

zaangażowana i młoda. Jak to jest czuć się tak młodym?

- Mówiłaś, że jutro przyjdą jeszcze inni studenci do pomocy.
- Marco Benitez i Jennifer Montero. Obydwoje chcieli być tu

dziś wieczorem, ale uznaliśmy, że lepiej będzie cię nie przytłaczać.

- Myślę, że jakoś bym to zniosła. - Melis spojrzała na lodówkę

stojącą obok basenu. - Trzeba je nakarmić. Celowo nie dawałam im
jedzenia przed ani w czasie lotu, ponieważ wolałam nie użerać się z
wymiocinami albo odchodami w tak małych kontenerach wodnych.
Czy ty i Manuel moglibyście je nakarmić?

- A możemy? - Rosa otworzyła lodówkę, zanim Melis zdążyła to

zrobić. - Ile im dać? Mamy dawać im z ręki czy po prostu wrzucać do
basenu?

- Pokażę wam. - Zawahała się, zastanawiając się, czy nie warto

byłoby nauczyć ich, jak pomagając, mogą jednocześnie dbać o
delfiny. - Ale musicie mieć stuprocentową pewność, że nie dostają
innego jedzenia niż to z lodówki. Czasami ludzie lubią rzucać swoje
jedzenie delfinom, ale nie możecie do tego dopuścić. Rozumiesz?

- Oczywiście - powiedziała Rosa, kiwając głową.
- Ze względu na to, że to dla nich nowe miejsce, Pete i Susie

muszą być monitorowane dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ktoś
musi je bez przerwy obserwować.

- I tak byśmy to robili. Już ustaliliśmy między sobą dwuosobowe

dyżury, żebyśmy mogli uzupełniać zapiski w dzienniku.

- To dobrze. - Melis nachyliła się nad lodówką. - Lubią całe ryby.

Kawałki daję im tylko w wyjątkowych sytuacjach. Możesz im to
rzucić. Później pokażę wam, jak karmić je z ręki. To naprawdę
niesamowite uczucie...

- Zadowolona? - Kelby stał na końcu pomostu, kiedy godzinę

później Melis opuściła basen. - Dzieciaki są chętne do pomocy,
prawda?

background image

- To zrozumiałe. Obiecały, że nie spuszczą delfinów z oczu przez

całą dobę.

- To bardzo dobrze - stwierdził Kelby. - Nie będziesz musiała już

się martwić, że coś zakłóci ich spokój. Sprawdziłem na uniwersytecie
każdego studenta, którego nazwisko pojawiło się w grafiku dyżurów,
żeby mieć pewność, że można im zaufać, ale i tak poprosiłem Cala,
żeby pełnił dodatkową wartę.

Miał pewnie na myśli zagrożenie ze strony Archera. Bo kogóż by

innego? Ostatnimi czasy ten człowiek zdominował myśli wszystkich.

- Jakieś oznaki obecności Archera?
- Nie. Wysłałem Nicholasa, żeby rozejrzał się po hotelach i

zajazdach wokół portu. Może zdobędzie jakieś informacje, ale Archer
prawdopodobnie jest na swoim statku, Jolie Filie.

- Będzie chciał wiedzieć, co robimy w mieście. Nie uda mu się

to, gdy będzie na morzu. - Odwróciła wzrok na migoczącą linię wody
na horyzoncie. Czy czeka tam Archer? Wylądowali w Las Palmas
cztery godziny temu, a on jeszcze do niej nie zadzwonił. - Jak długo
musimy tu zostać?

- Prawdopodobnie dwa dni. Trina nie jest jeszcze w pełni

wyposażona. Wilson wypożyczył sonar głębinowy od marynarki
wojennej i dotrze do nas najwcześniej jutro.

- Kosztowna impreza.
- Wiążę z nim wielkie nadzieje. Naukowcy, próbujący odnaleźć

Helike, zaginione greckie miasto, używali tej samej technologii, ale
ten sonar jest lata świetlne lepszy od ówczesnego sprzętu.

- Pete i Susie dają większe szanse.
- Może. Jeśli ich matki odpowiedzą na ich gwizdy. Jak jest z

pamięcią u delfinów?

- Jest doskonała.
- To dobrze. Dlaczego Lontana wybrał wody wokół Wysp

Kanaryjskich na swoje poszukiwania Marinth? Ja bym szukał bliżej
Egiptu.

- Przeczucie. Mieszkańcy Marinth byli świetnymi żeglarzami, a

Wyspy Kanaryjskie nie są tak rozległe i topografia niektórych z nich
może pasować do legendy.

- Jak to?

background image

- To są wyspy wulkaniczne, a to oznacza prawdopodobieństwo

trzęsień ziemi. Niektórzy naukowcy uważają, że podlegały falom
tsunami.

- To by pasowało do tej części legendy, która mówi, że morze

ponownie zabrało Marinth.

- Phil właśnie badał prądy morskie w tym regionie, kiedy

przyszło mu do głowy, że to może być to miejsce. Zameldowałeś nas
w hotelu? - zapytała, zmieniając temat.

- Hotel nie wchodzi w grę. Zostaniemy na Trinie. Jest

zakotwiczona kilkaset metrów stąd, mieszkając na niej, będę mógł
kontrolować bezpieczeństwo.

- Nie interesuje mnie, gdzie się zatrzyma. Po prostu potrzebuję

łóżka.

- Racja. - Jego mina była pochmurna. - Ten skurczybyk nie daje

ci się wyspać.

- I tak nie będę spała za długo tej nocy. Najwyżej sześć godzin,

bo potem muszę wrócić do delfinów. Wyślesz kogoś do studentów,
żeby powiadomić ich, gdzie będę, na wypadek gdyby potrzebowali się
ze mną skontaktować?

- Jak tylko znajdziemy się na Trinie. - Wziął ją pod rękę. -

Chodź. Powiem Billy'emu, żeby przygotował dla nas posiłek, a potem
położysz się spać.

Ach tak, Billy kucharz. Tamten dzień spędzony na Trinie wydaje

się zamierzchłym czasem.

- Czy cała załoga jest na statku?
- Nie, tylko Billy. Poza dwoma wartownikami pilnującymi

basenu, reszta załogi ma wolne. Nie wiem, ile czasu zajmie nam
poszukiwanie. Chyba nie mam takiej wiary w Pete'a i Susie, jak ty.

- Nigdy nie mówiłam, że mam stuprocentową pewność co do

nich. Uważam tylko, że z nimi mamy większe szanse.

- Spojrzała na niego z ukosa. - Dotrzymałeś słowa i zrobiłeś

wszystko tak, jak cię o to prosiłam. Wiem, jak bardzo pragniesz
Marinth, i postaram się nie zawieść cię.

- Mimo wszystko nie będę zawiedziony. Jeśli dopadniemy

Archera, uznam to za zwycięstwo. Pragnę go dopaść prawie tak samo
mocno, jak znaleźć Marinth.

background image

- Prawie jest tu pojęciem kluczowym. - Doszli właśnie do Triny.

- Nic nie jest ważniejsze od Marinth. Rozumiem to. To bardzo
podniecające.

- Są podniety różnego rodzaju... - Pomógł jej wejść na trap.
- Nie wydaje mi się, żeby stosowne było rozmawianie teraz o

podnietach.

- Dlaczego nie? Marzeniem Phila zawsze było... - Zapomniała,

co chciała powiedzieć. Nagle zrobiło jej się gorąco. Odwróciła wzrok
i wzięła głęboki wdech. - W porządku, nie będziemy rozmawiać o
podnietach.

- Tchórz. - Podpuszczał ją. - A ja myślałem, że podejmiesz

wyzwanie.

- W takim razie powiedz, co miałeś na myśli. - Zmusiła się, żeby

ponownie na niego spojrzeć. - Nie baw się niedopowiedzeniami. Nie
jestem dobra w te klocki.

Uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Ani ja. Zaskoczyłaś mnie. Nie spodziewałem się, że ty także to

poczujesz.

Ona też się tego nie spodziewała. To pojawiło się jak uderzenie

błyskawicy: gorące, zalewające całe ciało podniecenie. Nadal była w
szoku.

- W porządku - powiedział zniżonym głosem. - Nie zamierzam

wykorzystywać chwili twojej słabości. - Skinął w stronę schodów
prowadzących do kabin. - Kazałem Calowi zanieść twoją walizkę do
pierwszej kabiny po prawej. Myślę, że będziesz tam miała wszystko,
czego potrzebujesz.

Z zaskoczeniem zauważyła, że wcale nie miała ochoty od niego

odejść.

- Dziękuję. - Powoli ruszyła do pokoju. Boże, co się z nią dzieje?
Nie była przecież głupia ani naiwna. Wiedziała, co się z nią

dzieje. Tylko że nigdy wcześniej jej się to nie przydarzyło.

Kiedy stanęła przy schodach, spojrzała za siebie przez ramię. Stał

tam nadal, obserwując ją. Silny, energiczny i zmysłowo męski.

Znowu to uderzenie gorąca.
Pospiesznie zeszła na dół.
Wzięła głęboki wdech i otworzyła drzwi do kabiny Kelby'ego.
- Posłuchaj, przepraszam, że cię nachodzę, ale...

background image

Nie było go w środku. Minęły ponad dwie godziny od czasu,

kiedy zostawiła go na pokładzie.

Wróciła korytarzem i powoli ruszyła po schodach na górę. Stał

przy barierce i patrzył w morze.

- Kelby.
Odwrócił się i spojrzał na nią.
- Jakiś problem?
- Tak - powiedziała drżącym głosem. - I nie wiem, co z tym

zrobić. Nie mogę spać i czuję... - Zbliżyła się i zatrzymała przed nim.
- A nie sądzę, żeby to samo miało przejść, więc muszę coś z tym
zrobić. - Położyła dłonie na jego piersi. Poczuła mocniejsze bicie jego
serca, a mięśnie spięły się pod jej dotykiem. - Carolyn powiedziałaby,
że to postęp.

- A ty cenisz sobie jej opinię. Nie obchodzi mnie dlaczego, ale

niech to się dzieje. - Położył dłoń na jej szyi. - Jesteś taka delikatna, a
ja nie jestem najsubtelniejszym mężczyzną na świecie. Może mnie
ponieść i będę działał zbyt szybko... Obawiam się, że cię skrzywdzę.

- Bzdura. Nie jestem aż tak delikatna. Jestem silna i żebyś o tym

nie zapominał.

Zaśmiał się.
- Obiecuję, że nie zapomnę. - Jego dłoń powędrowała niżej, do

piersi.

Melis wzięła gwałtowny oddech. On spojrzał jej badawczo w

oczy.

- Nie? - zapytał.
- Do diabła, przecież cię nie odtrącam. Nigdzie nie dojdziemy,

jeśli będziesz traktował mnie jak ofiarę. Ja po prostu poczułam...
podniecenie. Wszystko jest ze sobą powiązane, czyż nie? Ty dotykasz
mnie tu, a ja czuję to... wszędzie.

- Tak to działa. - Jego głos był stłumiony. - Czasami bardzo

szybko. Więc myślę, że lepiej będzie, jak zejdziemy do mojej kabiny.

Kelby leżał, ciężko oddychając.
- Nie sprawiłem ci bólu?
- Nie przypominam sobie. - Był niesamowicie namiętny i jeśli

chwilami zachowywał się gwałtownie, nie odebrała tego jako czegoś
złego. Nie miała na co narzekać. Już po paru minutach obydwoje
rzucili się na siebie jak wygłodniałe zwierzęta. Jak przez mgłę

background image

pamiętała, że wbiła paznokcie w jego ramiona. - A może to ja
wyrządziłam ci krzywdę?

- Nie, ale nieźle mnie zaskoczyłaś.
- Mnie też to zaskoczyło. Nie było tak z mężczyznami, których

wybrała dla mnie Carolyn. Robiła, co mogła, ale tamto było...
terapeutyczne.

- Założę się, że czuła się zawiedziona.
- Tak, powiedziała, że powinniśmy spróbować jeszcze raz.
Wolałam tego uniknąć, ale gdybym wiedziała, że może być tak

dobrze, może bym się z nią zgodziła.

- Uważam, że powinnaś zostać ze mną, bo jestem już

sprawdzonym produktem. - Przytulił ją do siebie. - Żadnych złych
przeczuć?

- Kilka. Początkowo. Ale wszystkie odeszły. Myślę, że dlatego,

że byliśmy jak para niedźwiedzi starających się do siebie dobrać.
Zdawało mi się to bardzo... naturalne. Jeśli w tym łóżku była jakaś
ofiara, to byłeś nią ty, Kelby.

- Z wielką chęcią poświęcę swoje ciało raz jeszcze. Jestem

szczęśliwy, że mogłem sprawić ci przyjemność.

Przez chwilę nic nie mówiła.
- To było interesujące. Kelby chrząknął.
- To nie był najbardziej entuzjastyczny komentarz dla moich

umiejętności. - Dotknął wargami jej czoła. - To było bardziej niż
interesujące. Byłaś rozpalona jak diabli.

- I to także było interesujące. - Melis przysunęła się do niego

jeszcze bliżej. - To trwało tyle czasu. Jestem przekonana, że jesteś jak
Pete.

- Co?
- Raz sam powiedziałeś, że jesteś pobudzony seksualnie jak Pete.

Myślę, że masz rację.

- Czy to jakaś aluzja? Jestem gotowy.
O, tak, był gotowy. Ona także. Niesamowite, że tak szybko

znowu tego pragnęła. Czas i terapia Carolyn musiały wreszcie
zadziałać. Jej przyjaciółka by się ucieszyła...

Kelby uniósł się na łokciu.
- Dokąd się wybierasz?
- Do swojej kabiny. Chcę wziąć prysznic i ubrać się. - Zawahała

się. - Chciałabym, żebyś wiedział, że zdaję sobie sprawę, że to dla

background image

ciebie nic nie znaczyło. Miałam ci to wcześniej powiedzieć, ale coś
odwróciło moją uwagę.

- Ja też byłem nieco rozkojarzony, ale jednak nie przyjąłem tego

obojętnie.

Uśmiechnęła się.
- W samą porę. Ale wiem, że nie masz powodów, żeby ufać

kobietom, a ja sama do tej nocy nie zdawałam sobie sprawy z tego, że
mężczyzna też może być bezbronny. Chciałam ci tylko powiedzieć, że
nie zamierzam cię ścigać ani przelewać łez, kiedy zdecydujesz się
zniknąć. Żadnych zobowiązań. To właśnie jest najlepsze w tym, co
wydarzyło się tej nocy.

- Doprawdy? - Przez chwilę nic nie mówił. - W takim razie,

dlaczego nie wrócisz, żebyśmy mogli oddać się kolejnej porcji
niezobowiązującego seksu?

Pokręciła głową.
- Muszę zajrzeć do Pete'a i Susie.
- Pójdę z tobą - powiedział, odsuwając na bok prześcieradło.
- Po co? Na pewno masz tu jakieś sprawy do załatwienia. -

Uśmiechnęła się krzywo. - Jak na przykład sen. Nie pospaliśmy tej
nocy.

- Nicholas jest nadal w mieście, a ja nie chcę, żebyś przebywała

gdziekolwiek sama.

Archer. Jak mogła o nim zapomnieć?
- Jeszcze do mnie nie dzwonił.
- Dzięki Bogu. Nie zniósłbym tego w tej chwili.
- Nie możesz bez przerwy posyłać kogoś za mną. - Zwilżyła usta.

- Daj mi broń, Kelby.

- W porządku, ale to nie rozwiąże wszystkich problemów.

Potrzebujesz ochroniarza i dostaniesz go. Albo będę to ja, albo ktoś,
komu mogę zaufać. - Wstał i ruszył pod prysznic. - Archer z wielką
chęcią by cię dorwał, a tutaj nie jesteś tak bezpieczna jak na wyspie.
Nie zamierzam dopuścić do tego, żebym musiał odwiedzać kostnicę,
w celu zidentyfikowania twojego ciała, tylko dlatego, że byłaś uparta.
- Drzwi do łazienki zamknęły się za nim.

Carolyn martwa i bestialsko okaleczona, leżąca na zimnym

metalowym stole.

Melis zadrżała, otwierając drzwi na korytarz. Na to wspomnienie

przeszedł ją zimny dreszcz. Oczywiście, że weźmie ze sobą

background image

ochroniarza. Te ostatnie godziny przypomniały jej, ile zawdzięcza
Carolyn. Jeszcze nie jest całkowicie wyleczona, ale jest na dobrej
drodze. Musi spłacić dług.

A żeby to zrobić, Melis musi być żywa.
Archer zadzwonił do niej dopiero, kiedy już od godziny była przy

basenie.

- Dużo czasu upłynęło, Melis. Stęskniłaś się za mną?
- Miałam już nadzieję, że ktoś na ciebie wdepnął i zabił cię jak

karalucha, którym jesteś.

- A wiedziałaś, że karaluchy mają posiąść całą ziemię? Jak

delfiny zniosły podróż?

- W porządku. Są pod bardzo dobrą opieką.
- Wiem. Sprawdziłem sytuację. Ale to wcale nie znaczy, że nie

będę mógł się do nich dostać, jeśli zechcę.

- Jesteś w Las Palmas?
- Zawsze tam, gdzie ty. Jeszcze tego nie zrozumiałaś? - Zamilkł

na chwilę. - Do czasu, kiedy dostanę to, czego chcę. To nie powinno
być dla ciebie trudne. Jesteś taka doświadczona w dawaniu
mężczyznom tego, co chcą. Mówi się, że dzieci chłoną wiedzę
znacznie szybciej niż dorośli. Czyż to nie wspaniałe, że takie
umiejętności i wspomnienia będą z tobą na zawsze? Zazdroszczę
Kelby'emu. Z pewnością jest z ciebie zadowolony. Ale chyba nie
poprzestanę na zazdrości. Może zdecyduję posmakować ciebie
osobiście? Ubiorę cię w małą białą sukienkę i...

- Zamknij się. Przez chwilę milczał.
- Kolejne pęknięcie w zbroi. Kruszy się powoli, prawda? Daj mi

wyniki badań Lontany.

- Niech cię diabli wezmą!
- Jeśli nie dasz, będę tutaj do końca twojego życia. To dla mnie

żaden problem. Nawet mi się to podoba. - Jego głos złagodniał. - Ale
w miejscach takich jak Kafas kobiety nie żyją zbyt długo, a jeśli się
zniecierpliwię, może znajdę sposób na to, żeby umieścić cię w jednym
z nich. Myślę, że gdybym tak zrobił, szybko powiedziałabyś mi
wszystko, co chcę wiedzieć.

Nie odpowiadać. Nie atakować go. Niech uwierzy, że jest tak

przerażona, że odebrało jej mowę.

- Biedna Melis. Tak się borykasz. A to wcale nie jest tyle warte.
- Nie mogę powiedzieć... Zabiłeś...

background image

- A jaka to różnica? Oni są martwi. Nie chcieliby, żebyś cierpiała

tak jak teraz. Daj mi to, czego chcę.

- Nie.
- Ale to „nie" brzmi bardziej jak „tak". Słyszę nutę desperacji w

twoim głosie.

- Nic nie poradzę na to, co słyszysz. - Celowo powiedziała to

łamiącym się głosem. - Nic... nie poradzę. Odejdź.

- Och, zrobię to. Ponieważ potrzebujesz czasu, żeby zastanowić

się nad tym, co ci powiedziałem. Zadzwonię do ciebie ponownie
wieczorem. Mam wrażenie, że przesłuchamy wtedy taśmę numer
jeden. To o twoim pierwszym dniu, kiedy wsadzili cię do haremu.
Byłaś bardzo zdezorientowana. Nie rozumiałaś, co ci robią. To
wszystko było takie świeże i bolesne. Pamiętasz?

- Rozłączył się.
Pamiętała cały ten ból. Ale dzisiaj była mniej wstrząśnięta niż

wtedy, kiedy Archer zadzwonił do niej po raz pierwszy. Powtarzała
sobie, że już nie jest tą małą dziewczynką. Może zalewając ją tymi
potwornościami z przeszłości, Archer uodpornił ją na ból wspomnień?
Jakże byłby zawiedziony, gdyby okazało się to prawdą.

- Świetnie sobie radzą. - Rosa Valdez podeszła do niej.
- Samica pozwoliła mi dziś rano pogłaskać się.
- Susie jest bardzo kontaktowa. - Melis postarała się odrzucić

myśli o Archerze, chowając telefon do kieszeni kurtki. Nie powinna
pozwalać na to, żeby ten sukinsyn niepokoił ją dłużej niż to
konieczne. Ma przecież swoją pracę. - Czy ktoś przychodził do basenu
od czasu, kiedy umieściliśmy w nim delfiny?

- Nikt oprócz reszty studentów z grupy. - Rosa zmarszczyła brwi.

- Powiedziałam wszystkim, jakie są instrukcje. Czy coś jest nie tak?

- Nie. Jestem tylko ciekawa. - Odwróciła się i podeszła do

basenu. - Dałaś delfinom ich zabawki?

- Tak. Zdaje się, że poczuły się od razu lepiej. Czy Susie często

zakłada na siebie to dmuchane koło? Wygląda w tym bardzo
kokieteryjnie.

- Tak, Susie jest bardzo kobieca. Widziałam, jak robiła coś

podobnego z długim wodorostem i uznałam, że potrzeba jej czegoś
bardziej trwałego. - Ale najwyraźniej Pete nie bawił się pływakiem w
swój ulubiony sposób, inaczej Rosa coś by o tym wspomniała. -

background image

Pomyślałam, że zabawki mogą im pomóc. Nie mają dość przestrzeni
do pływania w basenie, żeby zabić nudę. To tymczaso...

- Matko Boska! - Oczy Rosy zrobiły się okrągłe, kiedy spojrzała

na Pete'a. - Co on robi?

- Właśnie to, co myślisz. Lubi sobie popływać z tym pływakiem.
- Ale ma go na penisie.
- Tak. Czasami potrafi robić tak godzinami. - Melis uniosła brwi.

- Pewnie wydaje mu się, że to fajne uczucie.

- Wyobrażam sobie - powiedziała słabym głosem Rosa, nie

odrywając zafascynowanego wzroku od samca. - Nie mogę się
doczekać, żeby to udokumentować w dzienniku.

- Jacht jest szybki, ma sześcioosobową załogę i spory zapas broni

- powiedział Pennig. - Więc kiedy wypłyną na otwarte morze, może
być trudno dokonać porwania.

- Trudno nie znaczy, że to niemożliwe. Ile czasu zajmie im

jeszcze przygotowywanie Triny? - zapytał Archer.

- Dzień albo dwa. Czekają na jakieś urządzenie czy coś.
- Dzień albo dwa - powtórzył Archer. Nie zostało mu więc zbyt

dużo czasu, żeby popracować nad Melis. Ale może mu się uda?
Ostatnim razem, kiedy z nią rozmawiał, okazywała już oznaki
załamania. Nie podobała mu się perspektywa dzwonienia do niej,
kiedy będzie na pełnym morzu razem z Kelbym. Może poczuć się
wtedy swobodniej, bezpieczniej, odgrodzona od reszty świata.

Czy powinien zwiększyć nacisk, podwajając liczbę telefonów?
Może...
Ale to nie było najlepsze wyjście. Wyobrażał sobie Melis

oczekującą, drżącą w chwili, kiedy odzywał się dzwonek jej telefonu.

- Al Hakim dzwonił wczoraj wieczorem, prawda? - niepewnym

głosem zapytał Pennig. - Niecierpliwi się?

- Czyżbyś był na tyle bezczelny, żeby sugerować, że nie

postępuję odpowiednio?

- Oczywiście, że nie - szybko zapewnił Pennig. - Byłem tylko

ciekaw.

Al Hakim rzeczywiście się niecierpliwił. A ostatnią rzeczą, na

jaką Archer miał teraz ochotę, było pojawienie się terrorystycznych
partnerów Hakima, którzy wtrącaliby się i przejęli sprawę.

- W takim razie zastanawiaj się po cichu, Pennig. Wiem, co

robię.

background image

Powolne i cierpliwe rozpracowywanie Melis sprawiało mu

ogromną przyjemność, ale mogło być w tej chwili zbyt ryzykowne.

Będzie musiał przemyśleć możliwość podniesienia stawki.

background image

Jak się miewają? - zapytał Kelby, zbliżając się do niej na

pomoście. - Pete jest nadal zły?

- Nie tak bardzo. - Melis podała wiadro ryb Manuelowi i

odwróciła się do Kelby'ego. - Uspokoił się, kiedy daliśmy mu jego
zabawki.

- Tak, widziałem, jak bawił się jedną z nich, kiedy zajrzałem tu

dziś rano. To bardzo interesujące.

- Nie wiedziałam, że tu byłeś.
- Poszłaś wtedy na targ po ryby dla Pete'a i Susie.
- Nicholas mi towarzyszył. Nie był zachwycony, że musiał

dźwigać do basenu kilogramy śmierdzących ryb. Powiedział, że nie
ma nic przeciwko byciu ochroniarzem. Ale bycie tragarzem godzi w
jego dumę.

- Dobrze mu to zrobi. - Podał jej brezentową torbę na ramię,

którą przyniósł. - Zgodnie z prośbą, rewolwer, trzydziestka ósemka.
Wiesz, jak się tego używa?

- Tak, Kemal mnie nauczył. Mówił, że wiedza, jak się bronić

samemu, to najlepsza terapia, jaką może mi zaoferować.

- Zaczynam zmieniać zdanie na temat twojego Kemala.
- Powinieneś. To wspaniały człowiek.
- Cóż, możliwe. Nie jestem entuzjastycznie nastawiony i

zaczynam być zazdrosny.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Wiem, wiem. Mnie też to dziwi - odparł i spojrzał na Pete'a. -

Potrzebuję pocieszenia. Chcesz wrócić ze mną na statek i dodać mi
otuchy?

Ich ciała splątane, poruszające się rytmicznie we wspólnym

miłosnym tańcu.

Nagle poczuła podniecenie na samo tylko wspomnienie.

background image

- Nie potrzebujesz, żeby dodawać ci otuchy. Pierwszy raz, gdy

cię zobaczyłam, pomyślałam sobie, że nie znam nikogo, kto by miał
tyle pewności siebie co ty.

- Masz rację. - Uśmiechnął się szeroko. - Myślałem, że uda mi

się zagrać na twoich emocjach, i jako przebiegły facet bez skrupułów,
zaciągnę cię w ten sposób do łóżka.

- Chyba ci się nie udało. Wcale ci nie współczuję, a poza tym

muszę zostać z delfinami. Dziś wieczorem przyjdzie tu dwoje nowych
studentów i chciałabym się z nimi zobaczyć.

- W porządku. - Uśmiechnął się lekceważąco. - Boże broń,

żebym chciał konkurować z Pete'em albo Susie. - Odwrócił się i
ruszył pomostem. - Gdybyś zmieniła zdanie, będę na Trinie.

Patrzyła, jak odchodzi. Boże, ależ on jest przystojny. Tak samo

piękny jak delfiny. Zdenerwowałby się, gdyby mu to powiedziała. Był
szczupły, wyblakłe dżinsy podkreślały umięśnione uda, łydki i twarde
jak kamień pośladki. Kolejna fala podniecenia przeszyła jej ciało.
Tylko że tym razem była jeszcze silniejsza.

A niech to!
Pieprzyć spotkanie z dzieciakami. Przyjdzie tu później. Ruszyła

pospiesznie za Kelbym.

Później tu wróci.
- Kochałaś się ze mną, a teraz wychodzisz? - Kelby spoglądał

leniwie z łóżka na ubierającą się Melis. - Czuję się wykorzystany.

- Bo byłeś. - Rzuciła mu uśmiech przez ramię. - I to kilkakrotnie.

Sam mnie o to poprosiłeś.

- I nie mógłbym być bardziej zadowolony. No, chyba że

wróciłabyś do łóżka i zrobiła mi to jeszcze raz.

Melis wyjrzała przez okno. Nadchodził zmierzch.
- Muszę wrócić do delfinów. Nie masz nic ważnego do

zrobienia?

- Właśnie to zrobiłem. - Uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Wiesz, że jesteś cudowna?
- Oczywiście. Jestem bystra, zdrowa i potrafię rozmawiać z

delfinami... Czasem.

- I jesteś bardziej szczodra niż jakakolwiek kobieta, którą

poznałem. I już to, samo w sobie, jest cudowne.

- To zasługa mojej przeszłości. - Kończyła zapinać koszulę.

background image

- Sama mam wrażenie, że to jakiś cud. Nigdy nie spodziewałam

się po sobie żadnej z tych rzeczy.

- Myślisz, że to może mieć związek z faktem, że jestem

najlepszym kochankiem na ziemi?

- Nie, to nie ma z tym nic wspólnego.
- Jestem zdruzgotany. - Przerwał na chwilę. - W takim razie, jak

to się dzieje?

- Nie wiem. Może wszystko to, czego uczyła mnie Carolyn,

nagle do mnie dotarło? Może tak przywykłam do seksu, że
zrozumiałam, iż wulgarność nie tkwi w akcie, ale w intencjach. -
Przekrzywiła głowę, spoglądając na niego badawczo. - A może
dlatego, że nie jesteś najgorszym kochankiem na ziemi. - Otworzyła
drzwi. - Zobaczymy się później, Kelby.

Skinął i sięgnął po telefon.
- Zadzwonię do Gary'ego St. George'a. Będzie czekał na ciebie

przy zejściu z trapu. Poszedłbym z tobą, ale czekam na dostawę
sonaru.

- Dobrze. To znaczy, że już jutro będę mogła wypuścić delfiny z

basenu.

- Albo pojutrze. Muszę się upewnić, że sonar jest w dobrym

stanie. - Uniósł brew. - Ale wiesz, aparat może nie dotrzeć jeszcze
przez godzinę, albo i dłużej. Może więc wróciłabyś do łóżka i zadbała
o to, bym się przez ten czas nie nudził?

Dobry Boże, miała na to wielką ochotę.
Delfiny.
Pokręciła głową.
- Kelby, nie chciałabym cię nadwyrężać. Możesz mi się jeszcze

później przydać.

- Dobrze wyglądasz, Melis - powiedział Gary, kiedy schodziła po

trapie. - Jesteś bardziej rozluźniona.

Poczuła, że się czerwieni. Czy on i reszta załogi zdawali sobie

sprawę z tego, jak zapewniała sobie ten relaks? Miała dziwne
przeczucie, że wszyscy musieli o tym wiedzieć, że miała wypisane na
czole, co robiła z Kelbym.

- Martwiłem się o ciebie, kiedy wsadziłem cię do tamtego

samolotu w Atenach. Nigdy wcześniej nie widziałem cię tak spiętej.

Już zaczynała rozumieć. Gary nie widział jej od tamtego

paskudnego dnia w Atenach. To oczywiste, że dostrzegał zmianę.

background image

- Czuję się lepiej. A ty, jak się miewasz, Gary?
- Dobrze. - Uśmiechnął się. - Mamy fajną załogę. Kelby zatrudnił

Terry'ego, a Charlie Collins, pierwszy oficer, jest w porządku. Karl
Brecht niewiele mówi, ale to wcale nie jest złe. Wolę pracować w
spokoju niż z jakimś gadułą. Myślę, że będzie mi się podobało u
Kelby'ego. Wszyscy mówią, że to choleryk, ale przyzwoity człowiek.

- Jestem pewna, że oba epitety są prawdziwe.
- Cieszę się, że zdecydowałaś się na poszukiwania. - Szedł obok

niej wzdłuż nabrzeża. - Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego byłaś
temu taka przeciwna. Phil naprawdę bardzo pragnął odnaleźć Marinth.

- Nigdy nie stawałam mu na drodze. Ja tylko odmówiłam

pomocy.

- Był strasznie napalony. Szczególnie w ostatnich miesiącach

przed śmiercią.

- Gary, nie próbuj wzbudzić we mnie wyrzutów sumienia.

Dokonałam właściwego wyboru ze względu na siebie i delfiny.

- Nie miałem na myśli tego, że źle zrobiłaś, Melis. Zrobiłaś to, co

uważałeś za słuszne. Cieszę się tylko, że teraz zamierzasz się w to
zaangażować. To oznacza niezłą nagrodę dla załogi, jeśli uda nam się
znaleźć Marinth. Kelby jest bardzo hojny.

- Nie miej zbyt wielkich nadziei. Jest mnóstwo niewiadomych, i

możemy nie znaleźć Marinth.

- Phil uważał, że gdybyś spróbowała, mogłabyś znaleźć. Bez

przerwy o tym mówił. Ostatnimi czasy tylko o tym potrafił myśleć.

- Wiem, Gary. - Nagle przyszło jej coś do głowy. - Phil starał się

zdobyć fundusze na wyprawę. Widziałeś może faceta,

z którym negocjował w tej sprawie? Gary pokręcił głową.
- Wiedziałem, że jest ktoś taki. Pięć albo sześć nocy z rzędu Phil

spotykał się z nim na lądzie. Parę pierwszych razy wrócił niezmiernie
podniecony. Ale nic z tego nie wyszło. Po ostatnim spotkaniu wrócił
zdenerwowany, w pośpiechu podniósł kotwicę i natychmiast
odpłynęliśmy.

- I wtedy zaczął pozbywać się załogi? - To pewnie wtedy Archer

postawił swoje żądania. Kiedy okazało się, że nie uda mu się z
Philem, postanowił wyeliminować jedynego człowieka, który wiedział
o Marinth i tym przeklętym aparacie dźwiękowym. Śmierć Phila
niosła ze sobą podwójną korzyść, ponieważ sprowadzała Melis do

background image

Aten i sprawiała, że stawała się łatwym celem. - Dlaczego on nie mógł
po prostu zapomnieć o tym przeklętym mieście?

- Nigdy nie udało mu się znaleźć prawdziwej żyły złota. - Gary w

zamyśleniu uniósł brew. - Tylko ten jeden galeon. Byłby sławny i
bogaty. Osiągnąłby coś, czego nikomu innemu się nie udało. Nikt nie
mógłby mu tego zabrać... - Zatrzymał się nagle. - Gdzie jest Cal? -
Byli już niedaleko basenu. - Teraz jego kolej na wartę przy delfinach.
Melis także się zatrzymała.

- Co?
- Zawsze narzekał, że musi pilnować delfinów. Teraz jego kolej...
Kolana się pod nim ugięły i upadł na ziemię.
- Gary! - krzyknęła.
Na środku jego czoła widniała okrągła dziura. Krew...
Wzdłuż nabrzeża zmierzał w jej stronę czarny sedan. Tylne drzwi

otworzyły się, kiedy auto znalazło się w pobliżu sparaliżowanej Melis.

- Nie!
Zaczęła uciekać, jednocześnie sięgając po broń.
Samochód prawie się z nią zrównał, a z tylnego siedzenia ktoś

sięgał ręką, by ją schwycić.

O mój Boże, to Cox!
Melis uniosła broń. Usłyszała przekleństwo i tylne drzwi auta

zamknęły się w chwili, gdy oddała strzał. Pocisk odbił się rykoszetem
od krawędzi drzwi.

Kierowca. Chciała wycelować w niego, ale nie było szans na

precyzję, bo nadal biegła. Ale i tak strzeliła.

Szyba posypała się w drobne kawałki a samochód nagle skręcił w

prawo w stronę magazynów. Wtem zawrócił i ruszył prosto na nią.

Nie było czasu na ucieczkę. Nie było czasu na pomyślenie.
Skoczyła do wody.
Kelby był wściekły. Każdy mięsień jego ciała kipiał złością,

kiedy wszedł do magazynu i zbliżał się do Melis. Niósł dla niej torbę.

- Przyniosłem ci suche ubranie.
- Dziękuję. - Owinęła się szczelniej kocem, który dostała od

policjanta. - Ale najpierw muszę się umyć zanim włożę na siebie
czyste ubranie. Cała jestem oblepiona solą. Wydaje mi się, że zaraz ze
mną skończą. Porucznik Lorenzo powiedział, że przyjdzie do mnie za
parę minut.

- Dobrze się czujesz? - zapytał Kelby urywanym głosem.

background image

- Nie jestem ranna. Oni nie chcieli mnie zranić, tylko porwać. -

Zadrżała. - Zabili Gary'ego.

- Wiem.
- Jeden ze studentów dostał w głowę i ma wstrząs mózgu. -

Potarła dłonią czoło. - Biedny dzieciak.

- To Manuel Juarez. Wyjdzie z tego.
- Cal jest ranny. Ale przeżyje. Archer i jego ludzie chcieli mieć

pewność, że będę bezbronna, kiedy dotrę do basenu, na wypadek
gdyby nie udało im się zwinąć mnie po drodze. - Oblizała wargi. -
Postrzelili Cala w ramię, a Archer wrzucił go do basenu z delfinami,
żeby pozbyć się ciała. Utopiłby się, gdyby Pete i Susie nie
utrzymywały jego ciała na powierzchni wody.

- Wiwat, Pete i Susie. Spojrzała na niego badawczo.
- Cal jest im wdzięczny.
Przez chwilę milczał.
- Ja też.
- Więc po co ten sarkazm?
- Bo przyszedłem tu do tego obskurnego hangaru i zobaczyłem

cię w tym stanie. Ponieważ byłaś w niebezpieczeństwie, a mnie nie
było przy tobie. I dlatego, że to policjanci do mnie zadzwonili i
powiedzieli, co się wydarzyło. Dlaczego, do cholery, ty tego nie
zrobiłaś?

- Bo, do cholery, byłam zajęta!
- Nie przyszło ci do głowy, że mógłbym pomóc?
- Nie - powiedziała zachrypniętym głosem. - Nie myślałam

logicznie.

Przyglądał się jej przez chwilę, a potem klnąc pod nosem, ukląkł

obok i rogiem koca wytarł jej policzek.

- Dlaczego nie wytarłaś włosów? Woda ci spływa po twarzy...
- I tak muszę je umyć. - Starała się opanować drżenie. -

Próbowałam ich zastrzelić, ale nie udało mi się. Kiedy wskoczyłam do
wody i podpłynęłam pod pomost, oni odjechali. Porzucili samochód
sześć przecznic od portu. Porucznik Lorenzo uważa, że zraniłam
kierowcę. Na siedzeniu były ślady krwi.

- To dobrze. Mam nadzieję, że to był Archer.
- Nie. Archer siedział z tyłu. To on próbował wciągnąć mnie do

środka.

- Skąd wiesz? Nie mamy jeszcze jego zdjęcia.

background image

- Cox.
- Co?
- Carolyn wymieniła to nazwisko przez telefon. Myślę, że

próbowała pomóc mi zidentyfikować Archera. Była fanką nocnych
programów telewizyjnych i sitcomów. Miała nawet nagrania swoich
ulubionych programów, których już nie emitowano. Często
spędzałyśmy wieczory, zajadając popkorn, gadając i oglądając „Nick
at Nite".

- I?
- Carolyn miała nagranie pewnego show z Wallym Coxem,

zatytułowanego „Mr. Peepers". Wally Cox był potulnym, cherlawym
maminsynkiem. Archer wygląda identycznie jak Wally Cox.

- Maminsynek nie pasuje do wizerunku Archera.
- Ale jego cherlawy wygląd mógł wpłynąć na rozwinięcie

sadystycznych upodobań. Kiedy zdobędziemy jego zdjęcia, to jestem
pewna, że okaże się, że wygląda jak Wally Cox.

- Zobaczymy. - Podniósł się i wyciągnął do niej rękę. - Nie

będziemy dłużej czekać na porucznika. Potrzebny ci gorący prysznic i
zmiana ubrania. Jeśli będzie miał do ciebie więcej pytań, to może
przyjść na Trinę.

Melis skinęła głową.
- Zaraz potem pójdę zobaczyć, jak się mają Pete i Susie.
Porucznik mówił, że nic im nie jest, ale muszę to sama sprawdzić.
- Wiedziałem, że będziesz się martwić, więc wysłałem Terry'ego

i Karla, żeby pełnili wartę przy basenie. Nic się nie stanie... -
Przerwał. - Szkoda czasu. Chodźmy już. Zobaczymy się z
porucznikiem, a potem pójdziesz do basenu.

Susie zaskrzeczała podekscytowana na widok Melis. Wyglądało

to tak, jakby próbowała opowiedzieć jej, co się wydarzyło. Pete był
milczący, ale nerwowo poruszał ogonem, pływając w tę i z powrotem
w basenie.

- Widzisz, mówiłem, że nic im nie jest - powiedział Kelby. -

Może są nieco zdenerwowane, ale czego innego można było się
spodziewać?

- Tak. Wyglądają dobrze - powiedziała łagodnie. - Nawet lepiej

niż dobrze.

- Naprawdę uratowały życie Calowi?

background image

- Bez wątpienia. Ale to wcale nie jest takie niezwykłe. Jest wiele

historii mówiących o delfinach, które uratowały pływaków. Kiedy
pogotowie przyjechało po niego, nadal był nieprzytomny. - Zawołała
do delfinów. - Dobrze zrobiliście, chłopaki. Jestem z was dumna.

Pete nagle wyskoczył z wody, rozpryskując ją dookoła basenu.
- Czy to miała być odpowiedź? - zapytał Kelby.
- Możliwe - powiedziała Melis. - Tak. Myślę, że on też jest z

siebie dumny.

- W takim razie możemy wracać na Trinę, tak? Trzęsiesz się z

zimna.

Nie chciała stąd odchodzić. Niebezpieczeństwo było tak blisko.

Straciła Gary'ego i niemal Cala. Nie mogła znieść myśli, że mogłaby
też stracić delfiny.

- Archer nie wróci dziś wieczorem - powiedział Kelby.
- Poza tym postawiłem straże przy basenie, a w całym porcie roi

się od policji. Musiałby być idiotą, żeby tu wrócić.

- To wariat. Widziałeś co zrobił Carolyn. - Machnęła ręką, kiedy

Kelby już otwierał usta. - Wiem, wiem. Jest pewna różnica. Ja też
uważam, że dziś nie wróci. - Odwróciła się i ruszyła pomostem. -
Wracajmy na statek.

Kelby siedział w fotelu w jej kabinie, kiedy wyszła spod

prysznica.

- Lepiej się czujesz?
- Jest mi cieplej, jestem czysta, ale żeby było mi lepiej... to nie. -

Usiadła na łóżku i zaczęła osuszać ręcznikiem włosy.

- Nie spodziewałam się tego. Myślałam, że udało mi się go

oszukać. Sądziłam, że będzie czekał, aż się poddam i zechcę oddać
mu wyniki badań.

- Może stracił cierpliwość?
- Popełniłam błąd. Nie powinnam zakładać z góry, że Archer jest

przewidywalny. Może Gary by żył, gdybyśmy byli bardziej ostrożni.

- Carolyn powiedziałaby ci, że niepotrzebnie się obwiniasz. To

by jej się nie spodobało.

- To prawda. - Melis spróbowała się uśmiechnąć. - Zdaje się, że

lepiej ode mnie wiesz, jak zareagowałaby Carolyn.

- Poznaję cię. A ona jest częścią ciebie.
- Chyba masz rację. W porządku, żadnego obwiniania się.

background image

- Odrzuciła ręcznik na bok. - Ale nie zamierzam tu dalej tkwić i

narażać się na większe ryzyko. Delfiny są kompletnie bezbronne w
tym basenie. Archer mógłby zabić je po tym, jak pozbył się Manueala
i Cala. Nie obchodzi mnie, czy statek jest w pełni wyposażony, czy
nie. Jutro rano muszę iść na komisariat i złożyć zeznania, ale potem
wypływamy z Las Palmas. Musimy jak najszybciej znaleźć Marinth, a
potem zająć się dopadnięciem Archera. On zaczyna podchodzić zbyt
blisko.

Kelby pokiwał głową.
- Nie zamierzam się kłócić. Ja też chciałbym być już na miejscu.
- Rozumiem. - Uśmiechnęła się z wysiłkiem. - Marinth majaczy

na horyzoncie.

- Masz rację. Spodziewałaś się, że zaprzeczę? Że powiem, że już

mi nie zależy? - powiedział, ale bez pretensji w głosie.

- Najpierw jednak powinniśmy zająć się sprawą badań Lontany i

tablic. Mówiłaś, że są gdzieś tutaj.

- Niezupełnie tutaj. Są na maleńkiej wyspie niedaleko Lanzarote.
- Jaka to wyspa?
- Cadora. Są ukryte na zboczu wygasłego wulkanu w północnej

części wyspy. Cadora ma tylko kilka tysięcy mieszkańców i
większość z nich zamieszkuje wybrzeże. To ładne miejsce. Phil i ja
wynajmowaliśmy tam domek przez jakiś czas.

- Skrzywiła się. - Oczywiście, kiedy potrzebowaliśmy

zaopatrzenia, trzeba było popłynąć do Lanzarote. Cadora nie należy
do centrów handlowych.

- A ja myślałem, że Lontana trzyma je zamknięte na klucz w

skrytce bankowej.

- Nie znasz Phila. On nie ufał bankom. Wsadził wszystko do

wielkiej skrzyni i zakopał w ziemi. Zawsze mi mówił, że piraci
zakopywali skarby, których nie można było znaleźć przez całe
stulecia.

- W tamtych czasach świat był nieco mniej zaludniony.
- Świat Lontany też nie był zaludniony. Był pełen marzeń.
- Nagle zrobiło jej się smutno. - Tak wielu marzeń.
- Zaufasz mi na tyle, żebym mógł pojechać po te tablice i wyniki

badań, i umieścił je w bezpiecznym miejscu?

- Nie. - Zauważyła, jak drgnął, więc szybko dodała: - Tu nie

chodzi o zaufanie. Mogą mi być potrzebne jako przynęta na Archera.

background image

Lepiej, żeby zostały tam, gdzie są. Nie chcę, żeby znalazły się w
jakimś niedostępnym skarbcu.

- I nie ufasz nikomu?
- Nie sądzę, żeby interesowały cię odkrycia Lontany.
- Ale tablice i ich tłumaczenie są dla mnie cenne. Wiesz o tym.
- Jasne. Dostaniesz je po tym, jak dopadniemy Archera. -

Odwróciła się w stronę łóżka. - Muszę odpocząć. Chcę wstać jutro
wcześnie. Dobranoc.

- Zostałem zwolniony?
- Nie wybieram się do twojej kabiny. Nie mam teraz ochoty na

seks.

- Nie musisz się tłumaczyć. - Kelby wstał z fotela. - Jesteś

zmęczona, zraniona i pewnie przestraszona. - Podszedł do niej. - I
oczywiście nie przyznasz się do tego. - Objął ją. - Jezu, jakaż ty jesteś
skomplikowana. Przestań się spinać. Nie zamierzam się na ciebie
rzucać. Ja tylko staram się pokazać ci, że nie tylko seks w tobie cenię.
- Popchnął ją lekko na łóżko i przykrył prześcieradłem. - Chociaż
muszę przyznać, że jesteś w tym świetna. - Położył się obok niej i
objął ją ramieniem. - A teraz rozluźnij się i śpij. Jesteś bezpieczna.

Bezpieczna. Odetchnęła głęboko, chociaż czuła wewnętrzne

drżenie i powoli zaczęła się rozluźniać. Do tej chwili nie zdawała
sobie sprawy z tego, jak bardzo się bała. Odsuwała od siebie strach od
chwili, kiedy zobaczyła Archera w tamtym samochodzie.

- Gary nie żyje - wyszeptała. - Rozmawiałam z nim, a w

następnej sekundzie już nie żył. Nawet nie słyszałam strzału.
Porucznik twierdzi, że strzelali z broni z tłumikiem. Gary właśnie
mówił, jak bardzo ekscytuje go poszukiwanie Marinth, wspominał
Phila, a potem upadł na ziemię...

- Wiem. - Głaskał ją delikatnie po plecach. - Pierwszy raz, kiedy

zobaczyłem śmierć przyjaciela, byłem w oddziałach SEAL. Nie
mogłem uwierzyć, że to stało się tak szybko. Uważałem, że to nie w
porządku, że nie miał najmniejszych szans przygotować się na śmierć.
Później uznałem, że to może jednak błogosławieństwo. Nie widział
nadciągającego zagrożenia i wszystko stało się w ułamku sekundy.
Postaraj się myśleć o Garym w ten sposób.

- Archer zabił go, ponieważ stał mu na drodze do mnie. Odebrał

mu życie, tak po prostu. Tak jak Philowi, Carolyn, Marii. Nie mogę
pozwolić mu zabić jeszcze kogokolwiek.

background image

- Dopadniemy go.
- On się nie cacka... Zrobi wszystko... Jest jak Irmak. Nawet

powiedział, że chciałby umieścić mnie z powrotem w Kafas.
Podobałoby mu się, gdyby widział, jak cierpię, jak mnie
wykorzystują... To mnie przeraża, a on o tym wie. Wie o moich
koszmarach sennych.

- Śnisz jeszcze o Kafas?
- Tak. Ale w snach nie jestem już małą dziewczynką. Jestem tam,

ale już jako dorosła osoba.

- Nie dojdzie do tego. - Przytulił ją mocniej. - Nie pozwolę na to.
Wiedziała, że Kelby mówi prawdę. Że nie będzie już żadnego

Kafas, że Archer nie zdoła jej zniszczyć.

- To nie twoja sprawa. Sama muszę się z tym uporać. Carolyn

powiedziałaby, że muszę...

- Ciii. Mam ogromny respekt wobec Carolyn, ale nie miała racji

co do jednego. Czasem dobrze jest pozwolić sobie pomóc.

Melis polegała na nim. Czuła, jak jego siła wypełnia ją i otacza.

Ale to nie było to dla niej dobre. Powinna go od siebie odsunąć.

Ale nie teraz. Potrzebowała odpocząć, zebrać siły. Jutro postara

się o niezależność.

- Dziękuję. Jesteś dla mnie bardzo dobry. Jestem ci... wdzięczna.
- Nie martw się. Znajdę sposób, żeby to sobie zrekompensować.
- Marinth?
Dotknął delikatnie ustami jej czoła.
- Nie, nie Marinth.
- Kawy?
Melis otworzyła zaspane oczy i zobaczyła Kelby'ego stojącego

obok łóżka z kubkiem w dłoni. Był ubrany i wyglądał, jakby już od
paru godzin był na nogach.

- Dziękuję. - Usiadła i wyciągnęła ręce po kubek. - Która

godzina?

- Trochę po dziesiątej. - Usiadł w fotelu ze swoim kubkiem

kawy. - Spałaś jak kamień. Potrzebowałaś odpoczynku.

- Pewnie tak. - Nie pamiętała niczego od momentu, kiedy

poczuła, że ogarnia ją senność. - Kiedy wstałeś?

- Parę godzin temu. Musiałem załatwić kilka spraw.
- Jakich? Coś w związku z wyprawą?

background image

- Trzeba się było zająć kilkoma innymi rzeczami. - Upił łyk

kawy. - Rozmawiałem z Calem, i poprosiłem go o namiar na
krewnych Gary'ego. Ma siostrę w Key West. Zadzwoniłem do niej i
przekazałem jej smutną nowinę. Chce sama pochować Gary'ego,
poprosiła, żeby przysłać jej ciało. Wilson już tu jedzie, żeby zająć się
tym.

- Ja chciałam to zrobić.
- Tak myślałem, ale Wilson jest świetny w załatwianiu takich

spraw.

- Kelby, Gary był moim przyjacielem.
- Właśnie. Więc nie sądzę, żeby chciał przysparzać ci więcej

zmartwień. Bóg jeden wie, że masz ich pod dostatkiem. Zadzwoniłem
do porucznika Lorenzo, który wyśle po ciebie samochód o jedenastej.
Powiedział, że do drugiej powinnaś być już wolna i że dostaniesz
eskortę policyjną na powrót. - Przełknął łyk kawy. - Do piątej
powinniśmy już być gotowi do odpłynięcia. W jaki sposób uwolnimy
delfiny?

- Zakotwiczysz Trinę na morzu, a ja będę w szalupie w pobliżu

basenu. Otworzymy drzwi basenu i wypuścimy delfiny. Będą nieco
zagubione, ale porozmawiam z nimi i mam nadzieję, że popłyną za
szalupą w stronę statku.

- Masz nadzieję?
- Mogą przecież po prostu odpłynąć. Wszczepiłam im nadajniki

radiowe, więc jeśli uciekną, prawdopodobnie uda mi się je ponownie
odnaleźć.

- Masz nadzieję... Prawdopodobnie... - Spojrzał jej w oczy.
- Boisz się, że je stracisz.
- Masz rację. Boję się jak diabli, że stracą orientację i wylądują w

sieciach rybackich. I tego, że zrozumieją, że są w domu i popłyną do
swojej rodziny, gdziekolwiek ona jest. Boję się, że Archer czeka
gdzieś w pobliżu, gotowy je zabić. Muszę utrzymać je jak najbliżej
Triny i nie mam pewności, że one to zrozumieją.

- Ale myślisz, że ci się uda?
- Gdybym nie uważała, że jestem w stanie to zrobić, nie

przywoziłabym ich tutaj. Bardziej polegam na ich instynkcie niż na
komunikacji z nimi. Mówiłam ci, że czasami zdaje mi się, że czytają
mi w myślach. Mam nadzieję, że i tym razem tak zrobią. - Odstawiła
kubek na szafkę nocną. - Chcę zajrzeć do delfinów, zanim wybiorę się

background image

na komisariat. - Spuściła nogi na podłogę. - Przed nimi kolejny
stresujący dzień i muszę być pewna, że są na to przygotowane. -
Poszła do łazienki, ale zatrzymała się w drzwiach i odwróciła do
Kelby'ego. - Dziękuję, że zadzwoniłeś do siostry Gary'ego. To by było
dla mnie bardzo trudne.

- Dla mnie też nie było wcale łatwe. Ale trzeba było to załatwić. -

Zacisnął usta. - Mam nadzieję, że to ostatni tego rodzaju obowiązek, z
którym jedno z nas musiało się zmierzyć.

- Wstał z fotela. - Muszę wydać kilka poleceń załodze, a potem

spotkamy się przy trapie.

- Idziesz ze mną?
- Wszędzie i o każdej porze. Nie zamierzam spuszczać cię z oka

ani na chwilę z wyjątkiem wizyty w komisariacie. Wyciągam wnioski
po wczorajszej lekcji. Żadnego delegowania zastępstwa.

- Ale wtedy to ty mogłeś być na miejscu Gary'ego. - Zadrżała na

samą myśl.

- Jestem bardziej doświadczony. Bez przerwy obserwowałbym

otoczenie. Spotkamy się na pokładzie.

Nadal stała nieruchomo, kiedy drzwi do kabiny zamknęły się za

nim. Paraliżował ją lodowaty strach. Wcześniej nie wyobrażała sobie,
że Kelby mógłby zostać zraniony czy zabity. Był zbyt pewny siebie,
zbyt twardy.

Kelby zastrzelony.
Dobry Boże, Kelby martwy...
Drzwi basenu zostały otwarte.
Melis wstrzymała oddech i czekała, aż Pete i Susie to zauważą.
Minęła minuta.
Dwie.
Trzy.
Nos Susie nagle wysunął się przez wyjście.
- Dobra dziewczynka - zawołała Melis. - Chodź, Susie! Susie,

dźwięcznie popiskując, płynęła w stronę szalupy.

- Pete!
Ani śladu Pete'a.
Melis spróbowała przywołać go gwizdkiem.
Nie zareagował.
Gwizdnęła jeszcze raz.

background image

- Do diabła, Pete, nie bądź uparty. Wyłaź stamtąd. Butelkowaty

nos Pete'a pojawił się w wyjściu, ale delfin nie chciał wypłynąć.

Susie skrzeczała nerwowo.
- Słyszysz, jak Susie się niepokoi? - zawołała Melis. - Ona cię

potrzebuje.

Pete zawahał się, ale kiedy piski Susie przybrały na sile, wypłynął

z basenu w stronę szalupy.

- No, nareszcie. - Melis uruchomiła silnik. - Chodźcie,

popłyniemy do statku.

Czy popłyną za nią? W ciągu kilku minut obejrzała się za siebie

dwa razy. Płynęły za szalupą. Jak na razie...

O nie, zniknęły!
Odetchnęła z ulgą, kiedy zobaczyła dwa srebrne ciała

wyskakujące wysoko nad powierzchnię wody. Musiały głębiej
zanurkować, żeby potem móc wyskoczyć tak wysoko. Rozciągały
mięśnie po długim pobycie w ciasnym basenie.

Trina stała tuż przed nimi i Melis dostrzegła Kelby'ego i

Nicholasa Lyonsa stojących na pokładzie.

- Zadziałało? - zawołał Kelby.
Skinęła głową.
- Płyną za mną. Trochę czasu zajęło wyciągnięcie ich z basenu.

Pete jest nieufny. Za wiele przeszedł.

- Nie można go za to winić - powiedział Nicholas. - Co możemy

dla nich zrobić?

- Nic. Wchodzę na pokład i nakarmię je. A potem popływam z

nimi i będę siedziała na pokładzie i mówiła do nich. Nigdzie nie
odpłyniemy, dopóki nie przyzwyczają się do tego, że jestem na statku
i tu mogą mnie w każdej chwili znaleźć. - Spojrzała za siebie przez
ramię. Delfiny nadal wyskakiwały i bawiły się w morzu za szalupą.
Podpłynęła do rufy Triny. - Zrzućcie drabinkę, a ja szybko wejdę na
pokład, kiedy są zajęte czym innym. Nie chcę, żeby się niepokoiły.

background image

Przyniosłem ci kanapkę. - Kelby usiadł obok niej na pokładzie. -

Billy zaczął się już martwić, że nie chcesz jeść tego, co przygotował.

- Dzięki. - Ugryzła kanapkę z szynką, nie odrywając wzroku od

Pete'a i Susie. - Nie chcę ich opuszczać. To jest krytyczny moment.
Muszą przyzwyczaić się do myśli, że jestem na statku.

- A przyzwyczajają się?
- Na to wygląda. Trzymają się blisko i bawią się wokół Triny, tak

jak to robiły przy Last Home wiele lat temu. - Przerwała. - Ale o
zachodzie słońca odpływały do domu. Jest prawie północ, a one nadal
mnie nie opuściły.

- To dobrze?
- Nie wiem. Mogą wyczuwać, że nie są jeszcze w swoich

rejonach. Mam nadzieję, że nie odpłyną. Nie mam pojęcia, co się
stanie, jeśli postanowią odnaleźć swoją rodzinę i nie uda im się.

- Jeśli zostaną przy nas całą noc, to czy o świcie możemy

uruchomić silniki?

- Tak, ale będziemy musieli płynąć powoli. Chcę móc do nich

mówić. Muszą słyszeć mój głos. - Dokończyła kanapkę. - Zdaje się,
że już się przyzwyczaiły do otwartego morza, ale powinny jeszcze
umiejscowić mnie. Muszę być częścią szerszego obrazu.

- Nie wygląda na to, żeby zapomniały o przywiązaniu do ciebie. -

Na chwilę zamilkł. - Czy Archer dzwonił do ciebie?

- Nie. Może się przyczaił i chce przeczekać cały ten zamęt w

związku ze śmiercią Gary'ego?

- Nie liczyłbym na to, że potrwa to długo.
- Ja na nic nie liczę. Jestem tylko wdzięczna za każdą chwilę

wytchnienia, jaką mi w ten sposób daje. Muszę się teraz
skoncentrować na delfinach.

- Już to robisz. - Zdjął z siebie kurtkę i złożył ją w kostkę.
- Skoro masz zamiar spędzić tu całą noc, możesz usiąść na tym.

background image

- Położył kurtkę na pokładzie i wstał. - Nadal będę przynosił

kawę i kanapki.

- Nie musisz tego robić.
- Ale chcę. - Przechylił się przez balustradę i spojrzał na delfiny.

- Ich oczy świecą w ciemności! Wyglądają jak kocie. Nigdy wcześniej
tego nie zauważyłem.

- Jaśniejsze od kocich. Są przystosowane do funkcjonowania w

głębinach morskich.

- Mówiłaś, że koncepcja filmu „Flipper" była idiotyczna. Że

delfiny są jak obcy. Ale teraz, jak na nie patrzę, to widzę parę miłych,
fajnych ssaków. Jak mogą być dla nas obcymi?

- Sam pomyśl. Mają zdumiewające możliwości. Odbierają

dźwięki z dziesięciokrotnie większego zakresu niż ty. Mogą nawet
tworzyć trójwymiarowe obrazy za pomocą echolokacji i analizować je
szybciej niż jakikolwiek komputer.

- No tak. To brzmi już dziwacznie.
- Nie mają węchu. Połykają wszystko w całości, więc smak nie

jest im potrzebny.

- A dotyk?
- Dotyk jest dla nich bardzo ważny. Spędzają dużo czasu w

kontakcie fizycznym z innymi delfinami. Nie mają dłoni, więc
używają całego ciała, żeby się głaskać, sprawdzać, przenosić rzeczy. -
Uśmiechnęła się. - Już widziałeś, jak się bawią.

- Zauważyłem, że ocierają się o siebie. Ale to sprawia, że wydają

się bardziej podobne do ludzi.

Skinęła potwierdzająco głową.
- Ale jest więcej różnic. Delfiny nie śpią. Jeśli to robią, to tylko

połową mózgu. Rosyjski naukowiec zmierzył ich REM i okazało się,
że delfiny nie śnią. - Odwróciła głowę w stronę Pete'a i Susie. - Dla
mnie to najdziwniejsza różnica. - Wzruszyła ramionami. - Oczywiście,
w pewnych sytuacjach to nawet błogosławieństwo.

- Albo to jest powód, dla którego nie wychodzą ponownie na ląd,

skąd wziął się ich gatunek. Nie da się wiele zdziałać na lądzie bez snu.

- Może mają inny sposób na sen? To, jak pracują ich mózgi, jest

nadal wielką tajemnicą. - Przerwała. - Ale to wspaniała tajemnica.
Wiesz, że jest takie miejsce na Morzu Czarnym, gdzie dzieci z
chorobami umysłowymi i niepełnosprawne mogą bawić się z
delfinami? Zauważono pewien postęp w leczeniu tych dzieci, a

background image

przynajmniej stają się one spokojniejsze i szczęśliwsze po takiej
zabawie z delfinami. Ale co najbardziej zaskakujące, to to, że po
takim dniu delfiny są w gorszym nastroju i bywają zdezorientowane.
Tak, jakby przejmowały od tych chorych dzieci ich niepokoje, a
dawały im w zamian swój spokój.

- To chyba dość daleko posunięte wnioski. Melis pokiwała

głową.

- Ten program wywołuje sporo sceptycznych reakcji.
- Ale ty wierzysz w to?
- Wiem, co delfiny zrobiły dla mnie. Kiedy przyjechałam do

Chile, byłam potwornie zdenerwowana i roztrzęsiona. I tam po raz
pierwszy spotkałam się z delfinami.

- I one przyniosły ci spokój. Uśmiechnęła się.
- Pamiętasz, że ci o tym mówiłam?
- Pamiętam wszystko, co mi kiedykolwiek powiedziałaś. - Ruszył

z powrotem pod pokład. - Za godzinę przyjdę do ciebie ze świeżą
kawą.

Patrzyła, jak odchodzi, a potem położyła się na deskach i

podłożyła sobie pod głowę jego kurtkę. Pachniała limonką, słonym
powietrzem i piżmem, i nadal była ciepła od jego ciała. Te zapachy w
jakiś niewyjaśniony sposób uspokajały ją. Melis spojrzała na delfiny.

- Tutaj jestem, chłopaki - zawołała. - Nikt was nie skrzywdzi.

Wiem, że to dziwna sytuacja, ale przejdziemy przez to razem.

Musi mówić do nich cały czas. Niech słyszą jej głos i rozpoznają

go.

O szóstej trzydzieści następnego ranka uruchomili silniki. Przez

godzinę pozwolili delfinom przyzwyczajać się do odgłosu i wibracji, a
potem Trina powoli skierowała się na wschód.

Melis zacisnęła dłonie na barierce. Pete i Susie nie ruszyły się z

miejsca, nadal się bawiąc.

- Chodźcie. Odpływamy. Zignorowały ją. Dmuchnęła w

gwizdek.

Pete zawahał się, a potem popłynął w przeciwnym kierunku.

Susie natychmiast podążyła za nim.

- Pete, wracaj tu! Delfin zniknął pod wodą.
- Mam zatrzymać łódź? - zapytał Kelby.
- Jeszcze nie.
Susie także zniknęła za Pete'em w głębinach morskich.

background image

Boże, a co, jeśli delfiny właśnie ją opuściły? Jeśli zdecydowały,

żeby...

Nagle głowa Pete'a wynurzyła się z wody kilka metrów od

miejsca, w którym Melis stała na pokładzie Triny. Zachichotał po
swojemu, wybił się i wykonał skok do wody.

Melis poczuła wielką ulgę.
- Bardzo zabawne - powiedziała z przekąsem. - A gdzie jest

Susie?

Nos Susie pojawił się zaraz obok Pete'a i samica zaczęła

naśladować samca w jego odgłosach.

- Tak, obydwoje jesteście cudowni. Koniec przedstawienia -

powiedziała Melis. - Odpływamy.

Delfiny podążały za statkiem, przecinając fale, bawiąc się i

przeskakując ślad, jaki Trina zostawiała za sobą na morzu.

- Udało się? - zapytał Kelby.
- Udało się - mruknęła Melis. - Daj im jeszcze jedną godzinę, a

potem możesz zwiększyć prędkość.

- To dobrze. W przeciwnym razie podróż do Cadory zajęłaby

nam tydzień. - Spojrzał na delfiny przeskakujące fale. - Ależ one są
piękne. Znowu czuję się jak dzieciak.

Melis odczuwała to samo. Tylko że jej radość mieszała się z

uczuciem ulgi.

- One też czują się jak dzieci. To był żart ze strony Pete'a.
- Nadal musisz do nich mówić?
- Ze względów bezpieczeństwa, tak. Ale jeśli będą nadal tak

skakać, to nie będą zwracać na mnie uwagi. Ile czasu zajmie nam
dopłynięcie do Cadory?

- To zależy od delfinów. - Kelby odwrócił się i ruszył na mostek.

- Powinniśmy dotrzeć przed zachodem słońca.

Nagle zniknęło jej uczucie ulgi.
Kiedy zajdzie słońce, będą na rodzinnych wodach Pete'a i Susie.

Wtedy mogą zadziałać instynkt i pamięć genetyczna. Czy delfiny ją
opuszczą?

Na tle różowolawendowego nieba Cadora jawiła się jak ciemna

górzysta wyspa. Słońce zachodziło w blasku chwały.

Pete i Susie nadal krążyły w pobliżu, nawet kiedy Kelby wyłączył

już silniki.

- I co teraz? - zapytał Kelby.

background image

- Będziemy czekać. - Przechyliła się przez barierkę i zawołała do

delfinów: - Decyzja należy do was, chłopaki. Przywiozłam was do
domu. Wy musicie zdecydować.

- Minęło sporo czasu. Może nie zdają sobie sprawy z tego, że to

ich dom?

- Myślę, że to czują. Od czasu, gdy znaleźliśmy się w pobliżu

wyspy, przestały się bawić i wyciszyły się.

- Ze strachu?
- Myślę, że czują niepokój. Nie wiedzą, co robić. - Ona także nie

wiedziała, co robić. Czuła się bezradna, niemal tak bardzo jak wtedy,
gdy wiele lat temu zobaczyła swoje delfiny uwięzione w sieciach
rybaków z Lanzarote. - W porządku - zawołała. - Róbcie to, co
musicie zrobić. Nie mam nic przeciwko temu.

- Chyba cię nie rozumieją.
- Skąd mam to wiedzieć? Naukowcy cały czas spierają się co do

tego. Czasami myślę, że mnie rozumieją. Może nie analizują
informacji, tak jak my, ale mogą być wrażliwe na ton głosu. Mówiłam
ci, że mają niewiarygodnie czuły słuch.

- Zauważyłem.
Pete i Susie pływały powoli wokół jachtu.
- Co one robią?
- Zastanawiają się.
- Ale nie skrzeczą i nie popiskują. Czy mino to komunikują się

między sobą?

- Tak. Porozumiewają się bezgłośnie. Nikt nie wie, jak to się

dzieje. Ja skłaniam się ku teorii mówiącej, że jedynym
wytłumaczeniem tego zjawiska jest telepatia. - Jej dłonie zacisnęły się
jeszcze mocniej na barierce. - Zobaczymy, co postanowią.

Minęło pięć minut, a delfiny nadal kręciły się w kółko.
- Może zostałyby, gdybyś je nakarmiła - zasugerował Kelby.
Melis pokręcił głową.
- Nie. Nie mogę ich zmuszać ani namawiać do niczego. Co ma

być, to będzie. Sześć lat temu zabrałam je stąd, a teraz przywieźliśmy
je z powrotem. To one muszą zdecydować, co... Odpływają!

Obydwa delfiny zanurkowały głęboko pod wodę. Melis czekała.

Nie wypłynęły na powierzchnię. Mijały minuty, a Pete i Susie się nie
pojawiały.

background image

- Cóż, wygląda na to, że podjęły decyzję. - Kelby odwrócił się do

Melis. - Dobrze się czujesz?

- Nie - odparła z trudem. - Boję się, że nie wrócą.
- Masz nadajniki radiowe.
- Ale to co innego. To nie byłaby ich decyzja. Musiałabym

wtargnąć w ich świat. - Usiadła na leżaku i wbiła wzrok w
ciemniejący horyzont. - W takim razie poczekam do wschodu słońca i
zobaczę, czy wrócą.

- Mówiłaś, że wcześniej wracały.
- Ale to było, jeszcze zanim Phil zaczął je płoszyć i zapędził je

prosto w sieci rybackie. Mogą o tym pamiętać i zdecydować, że będą
się trzymać z dala.

- Mogą też pamiętać sześć lat przyjaźni i dobroci z twojej strony,

prawda? Obstawiałbym raczej to drugie. - Usiadł obok niej. -
Będziemy myśleć pozytywnie.

- Nie musisz tu ze mną siedzieć.
- Nie wybierasz się do łóżka?
- Nie. Mogą wrócić w nocy.
- W takim razie zostaję. Nie musiałabyś uwalniać delfinów,

gdybym się nie pojawił. Czuję się za to odpowiedzialny.

- Tylko ja jestem za to odpowiedzialna. Wiedziałam, co robię.

Potrzebowałam cię i wiedziałam, że trzeba będzie za to zapłacić. Phil
powiedział mi, że masz taką samą pasję jak on, i nie było wątpliwości,
że wylądujemy właśnie tutaj. - Księżyc był już wysoko i Melis
wpatrzyła się w jego srebrne odbicie w ciemnej wodzie. Nie było
żadnego śladu delfina w zasięgu wzroku. - Miał rację, prawda?
Dlaczego musisz je znaleźć? Przecież to umarłe miasto. Zostaw je
pogrzebane.

- Nie mogę. Zbyt wiele jest do odkrycia. Całe to piękno, wiedza.

Kto wie, co jeszcze możemy tam znaleźć. Nawet ta aparatura
dźwiękowa mogłaby być błogosławieństwem, gdyby używać jej w
odpowiednim celu. Mamy zignorować tysiące lat zdobyczy nauki i
techniki?

Jego twarz rozświetlało podniecenie. Melis ze znużeniem

pokręciła głową.

- Mówisz jak Phil.
- Nie zamierzam przepraszać za to, że chcę przywrócić Marinth

do życia. Pragnąłem tego odkrycia od czasów, gdy byłem dzieckiem.

background image

- Od aż tak dawna?
- Tak. Mój wujek przynosił mi na pokład do poczytania książki o

podwodnych odkryciach i skarbach. Niektóre z nich wspominały o
Marinth i wuj wynalazł dla mnie stary numer National Geographic, w
którym opisany był grobowiec Hepsuta. Byłem zafascynowany.
Często, leżąc w łóżku, wyobrażałem sobie, jak płynę przez miasto, i
gdziekolwiek spojrzałem, tam czekały jakieś cuda i przygody.

- Dziecięca fantazja.
- Może. Ale na mnie to działało. Bywały też takie czasy, kiedy

musiałem oderwać się od całego zamieszania wokół mnie i wtedy
właśnie skupiałem się na Marinth. To był idealny sposób na ucieczkę.

Melis popatrzyła na niego ze smutkiem w oczach.
- Nie dla Phila. To było jego El Dorado.
- Może to jest właśnie w tym wszystkim najbardziej pociągające?

Zaspokaja wszystkie pragnienia. Znaczy co innego dla każdego. -
Przerwał. - A ty też byłaś podekscytowana wizją Marinth.

- Poszukiwania Marinth zrobiły z Phila fanatyka. Prawie zabił

Pete'a i Susie.

- Ale to nie wszystko, prawda? Przez chwilę milczała.
- Nie. Tablice...
- Co z nimi?
- Marinth opisany na tablicach był wszystkim, czego pragną

mężczyźni. Demokracja typu greckiego. Wolność pracy i wyznania,
co było dość nietypowe, biorąc pod uwagę całą hierarchię ówczesnych
bóstw. Mieszkańcy Marinth wspierali sztukę we wszystkich jej
formach i potępiali wojny. Byli dobrzy dla swoich mniejszych braci,
delfinów.

- Więc co było nie tak?
- To było wszystko, czego pragną mężczyźni - powtórzyła.
- Łącznie z tym, że kobiety były traktowane jak zwierzęta

domowe lub zabawki. Żadnych ślubów, równości i wolności dla
kobiet. Były niewolnicami albo dziwkami, w zależności od ich siły i
atrakcyjności. W Marinth pełno było domów, w których kobiety
trzymano dla rozrywki. Piękne domy z jedwabnymi poduszkami,
zdobionymi stołami z koronkowymi ornamentami, dziełami sztuki. -
Spojrzała na Kelby'ego. - Jak myślisz, mieli złote rzeźbione
parawany?

- Utożsamiałaś Marinth z Kafas...

background image

- Po tym jak przeczytałam tłumaczenie, zaczęłam mieć koszmary

na ten temat. Obydwa te miejsca zaczęły się zlewać w jedno w mojej
głowie.

- I to był jeden z powodów, dla których nie chciałaś pomóc

Lontanie. Teraz rozumiem, jak się czułaś, ale wiesz, że nie można
zabronić studiowania Renesansu tylko dlatego, że wówczas rozkwitła
korupcja w polityce.

- Może i nie było to logiczne. Może ty i Phil macie rację, że

dobro zwycięża zło. Ale ja nie chciałam mieć z tym nic wspólnego.

- Dopóki ja cię nie zmusiłem. - Ze złości zacisnął usta.
- Dopóki Archer tego na mnie nie wymusił. Carolyn

powiedziałaby, że musisz kontrolować tę skłonność do obwiniania
siebie. To nie jest zdrowe.

Uśmiechnął się.
- Okay. Będę ją kontrolował. - Odwrócił wzrok na morze.
- Będę też wypatrywał twoich delfinów. Świt, powiadasz?
- Mam nadzieję.
- Ja też - powiedział i uśmiech zniknął z jego twarzy.
O świcie delfiny się nie pojawiły. Dwie godziny później nadal nie

było śladu żadnego z nich.

- Nie wiesz, jak daleko musiały odpłynąć, żeby spotkać się ze

swoją rodziną? - zapytał Kelby. - Może delfiny przeniosły swoje
terytorium w ciągu tych sześciu lat?

- A może zabalowały na przyjęciu powitalnym? - zasugerował

Nicholas. - Ja nigdy nie wstaję tak wcześnie po imprezie.

Robią, co mogą, żebym poczuła się lepiej, pomyślała Melis. Ale

to nie działało. Zmusiła się jednak do uśmiechu.

- Przestańcie się tak bardzo starać. Daję sobie z tym radę.

Musimy zachować cierpliwość.

- Wcale nie jest ci z tym dobrze. Dusisz to w sobie - powiedział

Kelby. - Damy im osiem godzin, a potem zaczniemy ich szukać.

- Jutro.
Kelby pokręcił głową.
- Nie zamierzam patrzeć, jak siedzisz tu kolejną noc, wyczekując

ich powrotu. Wiem, że chcesz, żeby same wróciły, ale lepiej, żeby się
pospieszyły. - Odwrócił się na pięcie i poszedł na mostek. - O
czwartej ruszymy za nimi.

background image

- On mówi serio, Melis - powiedział Nicholas. - Jeśli ten

gwizdek, który nosisz, do czegoś może się przydać, to radzę, żebyś
zaczęła go używać.

- Na nic się nie przyda, jeśli nie będą chciały wrócić -

powiedziała z rezygnacją.

- Chcesz, żebym zastosował jakieś szamańskie praktyki

magiczne?

- Nie, ale modlitwa mogłaby pomóc.
- Nie ma problemu. Chrześcijańska, hinduska czy buddyjska?

Nie mam wiedzy na temat innych wierzeń. - Położył jej rękę na
ramieniu, dodając w ten sposób otuchy. - Powinnaś pamiętać jedno
stare powiedzenie: „czym skorupka za młodu nasiąknie..." Delfiny są
do ciebie przywiązane. Nie zapomną.

- Nie ma ich tu. - Rozejrzała się dookoła. - Ale przypłyną. Po

prostu muszę być cierpliwa.

W południe nadal nie było delfinów.
O wpół do trzeciej nadal ich nie było.
O trzeciej piętnaście woda rozprysnęła się fontanną jakieś pięć

metrów od miejsca, w którym Melis stała na rufie.

Pete!
Delfin głośno i energicznie zaklekotał, a potem zaczął się cofać i

zanurkował pod wodę.

- Gdzie jest Susie? - Kelby podbiegł do Melis. - Nie widzę jej.
Melis też jej nie widziała. Ale Pete nie zostawiłby Susie.
- Tam. - Nicholas był po drugiej stronie jachtu. - A może rekin?
Melis podbiegła do barierki. Zobaczyła zbliżający się grzbiet

delfina z charakterystyczną płetwą.

- To Susie!
Ta wystawiła głowę spod wody i zaczęła nerwowo klekotać do

Melis, jakby próbowała opowiedzieć jej, co się wydarzyło.

Potem obok samicy pojawił się Pete i zaczął poganiać ją, żeby

podpłynęła bliżej statku.

- Najwyższy czas. Czekałam na was... - Melis nagle przerwała. -

Ona jest ranna. Popatrzcie na jej grzbiet. - Po tych słowach wskoczyła
do wody. Jak tylko wypłynęła na powierzchnię zawołała do delfina: -
Susie, zbliż się.

- Co ty wyprawiasz? - zapytał z pokładu Kelby. - Wracaj na

jacht.

background image

- Chcę najpierw zobaczyć, co jej się stało, i ocenić, czy nie

będziemy musieli wyciągać jej z wody. Jeśli rana krwawi, może
ściągnąć rekiny.

- A ty będziesz dla nich obiadem.
- Cicho, jestem zajęta. - Obejrzała grzbiet delfina. - Nie ma

śladów krwi. Myślę, że nic jej nie jest. - Opłynęła Susie dookoła

i przyjrzała się jej dokładnie. - Nie ma więcej ran. - Poklepała

Susie po nosie. - Widzisz, co się dzieje, kiedy wypuszczasz się na
dalekie imprezy?

Kelby rzucił linę z jachtu.
- Wychodź z wody. Pogłaskała Pete'a po nosie, a potem złapała

koniec liny i podpłynęła do drabinki.

- Nicholas, daj im, proszę, trochę ryb.
- Już się robi.
Zanim zdążyła wejść na pokład, Nicholas już rzucił śledzie do

wody. Kelby podał jej ręcznik, którym wycierała się, patrząc, jak Pete
i Susie połykają ryby. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, który cisnął
jej się na usta.

- To dobrze, że wróciły - powiedział Kelby. - Nigdy bym nie

przypuszczał, że mogę tak się przywiązać do zwierząt. Zaczynałem
już czuć się jak ojciec zbuntowanych nastolatków.

- Co za pomysł? - Melis podeszła do balustrady i przyglądała się

delfinom. - Może miały powód, żeby się zbuntować? Myślę, że to, co
Susie ma na grzbiecie, powstało w wyniku otarcia, a nie ugryzienia.

- A co to znaczy?
- Inne delfiny często wyrażają swoje niezadowolenie poprzez

silne ocieranie się o intruza. Nie są wtedy delikatne. Może Pete i Susie
nie zostały zbyt entuzjastycznie przyjęte przez grupę? Mogły mieć
jakiś problem do rozwiązania, zanim uznały, że bez kłopotów
opuszczą grupę.

- Teraz są tutaj. - Kelby spojrzał w niebo. - Ale do zachodu

słońca zostało tylko cztery czy pięć godzin. Myślisz, że znowu
odpłyną?

- Tak sądzę. Chyba że było naprawdę ciężko i są wystraszone.

Ale nie wyglądają na takie. A skoro raz wróciły, zrobią to ponownie.

- Skąd wiesz?
- Pamiętają ten schemat, który wypracowaliśmy sześć lat temu.
- I lubią cię - rzucił Nicholas przez ramię. Melis uśmiechnęła się.

background image

- Do diabła, na to wygląda!
- Więc co teraz robimy? - zapytał Kelby.
- Jak tylko Nicholas je nakarmi, przebiorę się i popływam z nimi,

żeby przyzwyczaiły się do mnie w tych wodach.

- Zapytałem „co robimy". Uważam, że będą musiały

przyzwyczaić się również do mojej obecności w tych wodach.

- Uniósł dłoń, kiedy Melis zaczęła protestować. - Nie będę taki

jak Lontana i nie zamierzam ich płoszyć. Ty tu rządzisz. Ale wiesz
dobrze, że niebezpiecznie jest pływać bez ochroniarza.

- Mam dwóch ochroniarzy.
- W takim razie, teraz masz już trzech. I to ja będę tym, który ma

przy sobie broń na rekiny. - Odwrócił się i poszedł do kabiny. - Pójdę
się przebrać, a ty w tym czasie przekonaj Pete'a i Susie, żeby byli dla
mnie mili.

Słońce chyliło się już ku zachodowi, kiedy Kelby podał dłoń

Melis, żeby pomóc jej wejść na Trinę.

- Nie chciały odpływać za daleko od jachtu. - Zdjął maskę.
- Może się boją?
- Wkrótce się dowiemy. - Zdjęła z pleców butlę tlenową i

podeszła do balustrady. Pete i Susie nadal bawiły się w wodzie.

- Muszę przyznać, Kelby, że jesteś bardzo dobrym pływakiem.

Nie mogłabym sobie wymarzyć lepszego partnera do nurkowania.

- A czego się spodziewałaś? Przecież z tego się utrzymuję.

Uśmiechnęła się.

- Poza odcinaniem kuponów? - Nie mogła powstrzymać się od

złośliwości.

- Tym zajmuje się dla mnie Wilson. - Spojrzał na delfiny.
- Dziwnie było tak pływać z nimi. To ich świat. Człowiek czuje

się jak intruz.

- One czują się tak samo wyrzucone na brzeg. - Melis pokręciła

głową. - Tylko że wtedy to dla nich kwestia życia lub śmierci.

- W ich środowisku to także mogłaby być dla nas kwestia życia

lub śmierci. Ale na szczęście mamy te wszystkie sprzęty.

- Do czasu, kiedy zaczną szwankować. Wtedy moglibyśmy

zamarznąć w ciągu kilku minut. Ciała delfinów dostosowują się do
temperatury otoczenia i potrafią wytwarzać więcej ciepła. Są
niesamowicie przystosowane do życia w morzu i czasem wydaje mi

background image

się niewiarygodne, że pochodzą od zwierząt lądowych. Prawie każda
część ich ciała jest... Patrz, odpływają.

Delfiny zanurkowały i widać było tylko srebrne, podłużne

kształty ich ciał pod powierzchnią.

Stanie tu i wypatrywanie ich nie miało już sensu.
- To by było na tyle. - Melis odwróciła się i ruszyła do kabiny. -

Muszę się rozebrać i wziąć prysznic.

- A może chciałabyś najpierw zobaczyć nasz sonar?
- Co? - Zatrzymała się w pół drogi.
Kelby wskazał jej przedmiot stojący na środku pokładu, ciasno

owinięty wodoszczelnym brezentem.

- Poprosiłem Nicholasa, żeby zajął się wyciągnięciem tego z

ładowni. Nie miałem pewności, że Pete i Susie zechcą z nami
współpracować. To naprawdę fajny sprzęt.

Ton jego głosu przywiódł jej namyśl, małego rozochoconego

chłopca.

- Jak najbardziej. Pokaż mi go.
Kelby zerwał brezent z długiej, metalowej żółtej maszyny.
- To najnowsza technologia. Widzisz, można go przytwierdzić z

tyłu jachtu i ciągnąć za sobą. Fale dźwiękowe odbijają się od dna
morza i ich długość jest mierzona, a potem przetwarzana na obraz
graficzny w urządzeniu. Ten sprzęt może powiedzieć nam, co znajduje
się wiele metrów pod nami i jest dużo bardziej zaawansowany od
tego, jaki zastosowano podczas poszukiwań Helike. Tamten nazywał
się Ryba, a ten model ma nazwę...

- Ptak dodo?
Kelby spojrzał na nią gniewnie.
- Nie. Dynojet. I dlaczego, u diabła, tak się śmiejesz?
- Bo jest śmieszny. Te dwa elementy po bokach wyglądają jak

małe skrzydełka. - Obeszła dookoła maszyny i wybuchnęła śmiechem,
kiedy zobaczyła przód projektora. - O mój Boże!

- Co jest? - Kelby podszedł do niej, i widząc przód urządzenia,

zaklął pod nosem. - Zabiję Nicholasa.

Po obydwu stronach projektora namalowane były kształtne oczy z

długimi rzęsami.

- Jesteś pewien, że to robota Nicholasa?
- A kto inny mógłby zbezcześcić tak doskonały sprzęt?

background image

- No, to masz winnego. Teraz wygląda to jak pelikan albo jakiś

dziwaczny ptak z kreskówki.

Kelby jęknął.
- Może i tak, ale ptaki dodo dawno wymarły, a to jest przykład

najnowszej technologii.

- Zdaje się, że już to mówiłeś - powiedziała z powagą. - Wybacz,

że nazwałam go w ten sposób. - Kelby wyglądał na zawiedzionego,
więc po chwili dodała: - Ale twój dodo ma ładny kolor.

- Dziękuję bardzo za te słowa wsparcia. Przynajmniej nie będę

musiał przymilać się do tego sprzętu, żeby pomógł nam w
poszukiwaniach.

- Obawiam się, że i tak będę wolała opierać się na pomocy Pete'a

i Susie. - Odwróciła się. - Zobaczymy się na kolacji.

- Billy będzie szczęśliwy - odparł Kelby. - Już zaczął mieć

kompleksy z powodu tego, że unikasz jego posiłków.

- Nie chcielibyśmy mu tego robić. - Rzuciła Kelby'emu uśmiech

na odchodnym. - Tak mało normalności jest wokół nas.

- I takie zachowanie mi się podoba - stwierdził. - Chociaż

wyśmiałaś mój sonar, to muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie
widziałem cię takiej radosnej.

- Jestem szczęśliwa - odparła. - Ostatnie dni nie były może

najlepsze, ale za to ostatnie godziny są dobre. I nie mam poczucia
winy z powodu tej radości.

- Ciesz się. - Kelby uśmiechnął się do niej łagodnie. - Za wszelką

cenę.

Archer zadzwonił godzinę później, kiedy Melis wychodziła już ze

swojej kabiny.

Zatrzymała się i spojrzała na swoją komórkę, leżącą na nocnej

szafce. Jezu, tak bardzo chciała to zignorować.

Telefon znowu zadzwonił.
Niechętnie zawróciła i podniosła telefon ze stolika.
- Byłaś bardzo niegrzeczna - powiedział Archer. - A wiesz, jaką

karę dostają niegrzeczne dziewczynki.

Melis zacisnęła dłoń na słuchawce. Ohyda jego słów była

obezwładniająca. Miała nadzieję, że ten czas wolności od Archera
pozwoli jej się uodpornić na jego jad, ale dotknął ją z tą samą siłą.

- Myślałeś, że pozwolę ci się wciągnąć do samochodu?

background image

- Przyznaję, spodziewałem się, że znieruchomiejesz jak zając.

Nie miałem pojęcia, że będziesz zdolna postrzelić biednego Penniga.

- Mam nadzieję, że go zabiłam.
- Nie. Drasnęłaś go w szyję i nieźle się wykrwawił. Był na ciebie

bardzo zły. Błagał mnie, żebym pozwolił mu cię za to ukarać, ale ja z
ciebie nie zrezygnuję. Mam zbyt daleko idące plany.

- Nie byłeś zbyt skory do ich realizacji po tym, jak nie udało ci

się w Las Palmas.

- Należało zachować dyskrecję i przez jakiś czas pozostać w

cieniu. Jednakże nie myśl sobie, że nie wynająłem kogoś, kto miał cię
w tym czasie na oku. W tej chwili jesteś w pobliżu ślicznej wysepki
Cadora. - Przerwał. - I uwolniłaś delfiny. Nie sądzisz, że to dość
ryzykowne?

- Zamierzasz polować na nie z harpunem? Chciałabym zobaczyć

pana Peepersa (Mr. Peepers - tytuł sitcomu, którego bohaterem był
Waly Cox, nadawanego przez telewizję NBC w latach 1952 - 55.) w
skafandrze nurka.

Po drugiej stronie zapadła cisza.
- To nie pierwszy raz, kiedy zostałem przyrównany do tego

słabeusza - powiedział po chwili. - I bardzo mnie to irytuje. Tak,
zabiję delfiny. Zamierzałem zaczekać, aż znajdziesz się w domu takim
jak Kafas i upłynie odpowiednio dużo czasu, żeby było ci wszystko
jedno, co zrobię. Ale zmieniłem zdanie. Zasłużyłaś na karę już teraz.
Nie ma chyba niczego, co by mogło cię bardziej zranić niż śmierć
twoich morskich przyjaciół.

Strach przeszył ją niczym ostrze noża. W jego głosie była

śmiertelna powaga. Zachowała się zbyt prowokująco. Tak trudno było
nad sobą zapanować, kiedy przepełniała ją złość. Czas się wycofać.

- Delfiny? - Nie musiała udawać drżenia w głosie. - Nie

myślałam, że mówisz poważnie. Skrzywdzisz Pete'a i Susie?

- Och, wystraszyłaś się? Ostrzegałem cię. Powinnaś być bardziej

posłuszna. Jeśli teraz zmienisz zdanie i dasz mi te wyniki badań, mogę
przemyśleć swoją decyzję.

- N...nie wierzę ci!
- Naciskają na mnie, żebym przekazał te broń dźwiękową

przyjacielowi z Bliskiego Wschodu. To dlatego tak rozegrałem sprawę
w Las Palmas.

- Rozegrałeś... - powtórzyła. - Zginął tam porządny człowiek.

background image

- A ty się wystraszyłaś, zabrałaś swoje delfiny i uciekłaś na

morze.

- Tak, bałam się. Jak miałam się nie bać? Uczepiłeś się mnie. Nie

mogę spać. Nie mogę jeść - mówiła niespokojnie. - A teraz jeszcze
mówisz mi, że zabijesz Pete'a i Susie.

- Biedactwo.
- Odkładam słuchawkę.
- Nie! Nie nauczyłaś się jeszcze, że to ja tu rządzę?

Porozmawiamy jeszcze trochę o Kafas i o tym, co zamierzam zrobić
delfinom. I to ja zdecyduję, kiedy się rozłączymy. Czy to jasne?

Milczała chwilę, a potem szepnęła:
- Tak.
- Grzeczna mała dziewczynka. A teraz wyobrazimy sobie, że

jesteśmy z powrotem w Kafas, a ja właśnie wchodzę do twojego
pokoju w haremie...

background image

Długo ci to zajęło - powiedział Kelby, uśmiechając się, kiedy

wchodziła do głównej kajuty. - Musiałem uspokajać Billy'ego przez
ostatnie dziesięć minut... - Nagle jego twarz spochmurniała. - Archer?

- Był w bardzo dobrej formie. - Zacisnęła usta. - Ale ja również.

Przekonałam go, że jestem bliska załamania. Byłam naprawdę
żałosna. Jeszcze kilka razy i uzna, że mnie ma.

- Te same bzdury co zawsze?
- Tak samo obrzydliwe jak zawsze, ale dodał coś nowego. Zdaje

się, że postanowił zmienić cel ataku. Powinieneś o tym wiedzieć.
Powiedział mi, że wynajął kogoś, kto nas obserwuje. Wiedział na
przykład, że uwolniliśmy delfiny. - Przerwała. - I powiedział, że
zamierza je zabić. To ma być moja kara za to, co wydarzyło się w Las
Palmas.

- Już wcześniej groził, że wyrządzi im krzywdę.
- Nie sądzę, żeby tym razem była to czcza pogróżka. On

naprawdę to planuje.

- Nie pozwolimy mu na to. - Kelby spojrzał jej w oczy. - Ale jeśli

zechcesz zabrać stąd Pete'a i Susie, to nie będę się sprzeciwiał.

- Nie byłyby wcale bezpieczniejsze. Zapoluje na nie bez względu

na to, gdzie będą. Prawdopodobnie nawet są bezpieczniejsze na
otwartym morzu, gdzie jest wiele miejsc, w których mogą się ukryć.
Całe setki delfinów pływają tu dookoła, więc jak on zamierza
rozpoznać Pete'a i Susie? Jeśli będziemy w stanie dopilnować, żeby
się nie zbliżył do statku, a sami będziemy strzec Pete'a i Susie jak oka
w głowie, kiedy będą z nami, to powinno chyba wystarczyć. -
Zastanowiła się przez chwilę. - Boże, mam nadzieję, że to wystarczy.

Kelby przytaknął.
- Powiem załodze, żeby obserwowali wody dookoła nas, kiedy

delfiny będą w pobliżu - zaproponował.

background image

- Właśnie miałam cię o to poprosić. - Spojrzała na pięknie

zastawiony stół. - Raczej nie zjem teraz kolacji. Nie jestem w nastroju.
Wyjaśnisz to Billy'emu?

- Mam wyjaśnić, że ten skurwysyn znowu sprawił, że cierpisz?

Ciężko uwierzyć i jeszcze ciężej zrozumieć. - Kelby wstał od stołu. -
Chodź. Wyjdziemy na świeże powietrze. Chyba że wolisz sama
wylizywać swoje rany?

Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Wcale nie cierpię. Nie dałabym mu tej satysfakcji. Początkowo

słuchanie go było straszne, a teraz, chociaż nadal jest przykre, to
nauczyłam się, jak sobie dawać z tym radę.

Kiedy znaleźli się na pokładzie, Melis podeszła do balustrady i

wzięła głęboki wdech.

- Dobrze mi tu, na zewnątrz. Tak świeżo, czysto i spokojnie.

Kelby milczał przez chwilę, a potem powiedział:

- Odłóżmy kwestię Marinth na jakiś czas. Myślę, że powinniśmy

zająć się teraz Archerem.

Spojrzała na niego zaskoczona.
- Nie to mówiłeś na wyspie. Jeszcze nie wypełniłam mojej części

umowy, więc Marinth jest pierwsza w kolejności. A potem Archer.

- Zmieniłem zdanie. Mam do tego prawo. Melis pokręciła głową.
- Obiecałam ci Marinth i dotrzymam tej obietnicy.
- Pieprzyć obietnice. Ufam ci przecież. Zastanowiła się nad tym

chwilę, ale jednak zaprzeczyła.

- Gdybyś zaproponował to wcześniej, przed moją dzisiejszą

rozmową z Archerem, natychmiast bym na to przystała. Po tym, co
wydarzyło się w Las Palmas, szaleństwem wydaje się nie uznać
Archera za sprawę priorytetową.

- Ale coś się zmieniło?
- Im wcześniej znajdziemy Marinth, tym prędzej będę mogła

skupić się na znalezieniu jakiegoś niezawodnego sposobu na
zapewnienie bezpieczeństwa Pete'owi i Susie. A to mój główny
problem. Poza tym, Archer sam może się do nas zbliżyć, skoro
zamierza zabić delfiny.

- To prawda. Ale co będzie, jeśli Marinth nie istnieje? Co będzie,

jeśli te tablice są jedyną pozostałością po całym mieście?

background image

- Marinth w pierwszej kolejności - powiedziała stanowczo Melis,

patrząc na Kelby'ego. - Przestań już o tym gadać. Chciałabym zadać ci
ważne pytanie.

- Już nie mogę się doczekać.
- Nie bądź kąśliwy. - Oblizała wargi. - Możemy pójść razem do

łóżka?

Zamarł.
- Teraz? Przytaknęła szybko.
- Jeśli nie masz nic przeciwko...
- Jasne, że nie mam nic przeciwko. Powinnaś to już do tej pory

wiedzieć. Jestem tylko ciekawy. Po tym telefonie od Archera nie
sądziłem, że coś takiego może znaleźć się na szczycie twoich potrzeb.

- Nie rozumiesz. Archer jest obleśny i sprawia, że i ja czuję się

zbrukana. Duszę się od tego. - Uśmiechnęła się z wysiłkiem. - Ale to
wszystko są kłamstwa. Nie jestem wcale zbrukana. Przy tobie nie
czuję się brudna, bo ty jesteś dla mnie oczyszczeniem. Wszystko
między nami jest naturalne i prawdziwe. Czuję się tak, jak wtedy, gdy
pływam z delfinami. Potrzebuję poczuć się tak teraz.

Przez chwilę stał, wpatrując się w nią, a potem wyciągnął rękę i

delikatnie dotknął jej policzka.

- Nie ma nic przyjemniejszego dla mężczyzny niż porównanie go

do zimnych głębin morskich i pary ssaków zamieszkujących je.

- Ale to wyjątkowe ssaki - powiedziała nieśmiało. - I nie będzie

wcale zimno. Obiecuję, że nie będę chłodna. - Przysunęła się do niego
i oparła głowę na jego ramieniu. - Obiecuję ci to.

- Ona jest coraz bliżej, Pennig. - Archer uśmiechnął się

spoglądając w horyzont. - Myślę, że niedługo ją złamię.

- To dobrze - odparł cierpko Pennig. - Chcę zobaczyć, jak cierpi.
- Zobaczysz. W nagrodę za tę ranę, którą ci zafundowała, może

pozwolę ci odwiedzić ją w burdelu, do którego ją wyślę. Nie ma nic
lepszego od seksualnej dominacji, żeby osłodzić karę.

- Nie mam ochoty jej pieprzyć. Ja chcę jej śmierci.
- Brak ci wyobraźni. Śmierć nie jest pierwszym etapem, ale

ostatnim. - Przekrzywił głowę w zamyśleniu. - Ale ona może czuć się
zbyt bezpieczna. Wstrząsnęło nią, kiedy zagroziłem jej delfinom, i
nadal trzeba utrzymywać tę presję na wysokim poziomie. Zrobiła się
pyskata i tym mnie zdenerwowała. Myślę, że czas pokazać jej, że nie
może tak dalej postępować.

background image

- Jak to zrobimy?
Archer sięgnął po słuchawkę.
- Pokażemy jej, że nie ma takiego miejsca na ziemi ani na morzu,

gdzie może czuć się bezpieczna...

Melis nadal spała.
Kelby cicho i ostrożnie wyszedł z łóżka i szybko się ubrał.
Zatrzymał się przy drzwiach. Nie poruszyła się. To było dla niej

nietypowe spać tak długo. Zwykle już od świtu była na nogach i
krzątała się energicznie. A teraz wyglądała jak wyczerpana mała
dziewczynka, rozczochrana i tak piekielnie piękna, że na jej widok coś
ścisnęło go w gardle.

Więc lepiej na nią nie patrzeć. Trzeba zająć się pilnymi sprawami.
Odwrócił się i wyszedł z kabiny.
Na pokładzie spotkał Nicholasa. Nie tracił czasu na szczegółowe

tłumaczenia.

- Archer zatrudnił jakiegoś obserwatora, który jest na tyle blisko,

że wie o tym, że wypuściliśmy delfiny. Zagroził, że je zabije -
powiedział Kelby. - Musimy dowiedzieć się, gdzie jest ten człowiek, i
upewnić, że bardziej się do nas nie zbliży.

- Ocean jest potężny. - Nicholas uśmiechnął się szeroko. - Ale ja

też jestem niemałym facetem. Miałeś nosa, że wziąłeś do współpracy
kogoś tak wyjątkowego jak ja. - Po chwili uśmiech zniknął z jego
twarzy. - Archer dzwonił do Melis?

- Wczoraj wieczorem.
- Sukinsyn. Musimy coś z nim zrobić, i to szybko. Kelby w

zupełności się z nim zgadzał.

- Też tak myślę. Nie tylko musimy znaleźć obserwatora, ale i

statek - zleceniodawcę. Tylko najdyskretniej, jak się da. Nie chcę,
żeby Archer zorientował się, że na niego polujemy.

- Myślisz, że jest na Jolie Filie?
- Prawdopodobnie, skoro stara się zasadzić na Melis. Wilson

powiedział, że jego statek wypłynął z Marsylii tuż przed naszym
wylotem z wyspy Lontany.

- Zamierzamy usunąć Jolie Filie?
- Być może.
Nicholas uśmiechnął się szeroko.
- Dzięki Bogu, nareszcie jakieś przyjemności. To by była

prawdziwa męska gra. Już zmęczyło mnie to niańczenie delfinów.

background image

- Nadal będziemy się nimi opiekować. - Kelby spojrzał na wodę,

gdzie właśnie spod powierzchni wyłoniła się głowa Pete'a. - Miejmy
nadzieję, że odwdzięczą się nam, kiedy razem z Melis zejdziemy pod
wodę na głębokość czterdziestu metrów.

Prawdopodobnie delfiny tylko się z nią bawiły, pomyślała Melis.

Początkowo zdawało się, że mają jakiś cel, ale przez ostatnią godzinę
pływały wokół jaskiń i skał, chowając się co chwila za jakimś
koralowcem. Mogłaby przysiąc, że bawią się w chowanego.

Kelby podpłynął do niej i zasygnalizował, że powinni już

wypłynąć na powierzchnię.

Melis pokręciła przecząco głową i popłynęła za Pete'em. Jeszcze

tylko jedna próba. Delfiny zaprowadziły ich dużo dalej od statku niż
ostatnimi razy. Woda była tutaj bardziej mętna. Melis z trudem
dostrzegała Susie, która płynęła przed Pete'em. Oba delfiny zniknęły
nagle za ogromną skałą.

Melis podpłynęła do krawędzi.
Nie ma śladu Pete'a ani Susie. Rozejrzała się na wszystkie strony.
Kelby podpłynął do niej i potrząsnął dłonią z kciukiem

uniesionym do góry. Był już wyraźnie zmęczony.

Ona także, ale nie zamierzała się poddawać, dopóki nie spróbuje

jeszcze raz odnaleźć delfinów. Kelby mógłby okazać więcej
cierpliwości, kiedy pojawiła się dla niej szansa, pomyślała z
wyrzutem.

Pokazała mu gestem, że nic z tego, i ominęła go.
Pięć minut później nadal nie widziała nigdzie Pete'a ani Susie.
Trudno. Na tym koniec.
Pokazała Kelby'emu, że zaczyna się wynurzać, i powoli

rozpoczęła podróż w kierunku powierzchni.

Zamarła, gdy nagle coś otarło się o jej nogę. Spojrzała w dół i

zobaczyła grzbiet delfina odpływającego od niej. Czy to Susie?

Kelby płynął za nią z bronią na rekiny. Pokręcił głową, jakby

czytał w jej myślach. Nie, to nie był rekin. Dłonią wykonał ruch
przypominający pływanie, który oznaczał delfina.

Ale to nie była Susie ani Pete. Mimo dość mętnej wody Melis

zauważyła, że ten ssak był większy niż jej przyjaciele i płynął
zdecydowanie w kierunku...

O Boże!

background image

Delfiny. Setki delfinów. Jeszcze nigdy nie widziała tak dużej

grupy tych ssaków.

Kelby machał do niej i wyraźnie pytał, czy ma ochotę zostać i

przyjrzeć się temu.

Melis zawahała się, ale potem pokręciła głową i ruszyła w górę.

Parę minut później wypłynęła na powierzchnię i pomachała do
Nicholasa, który czekał w szalupie w pewnej odległości. Nicholas dał
znak, że ją zauważył, i uruchomił motor, żeby do niej podpłynąć.

- A gdzie jest Kelby? - zapytał, kiedy zatrzymał łódź obok Melis.
Sama się nad tym zastanawiała.
- Nie wiem. Był tuż za mną.
Dopiero po dwóch minutach Kelby wreszcie pojawił się na

powierzchni.

Melis odetchnęła z ulgą.
- To by było na tyle, jeśli chodzi o system porozumiewania się

pod wodą - powiedziała z przekąsem, kiedy Nicholas wciągał ją do
łodzi.

- Chciałem przyjrzeć się im z bliska - powiedział Kelby,

wdrapując się do łodzi. - Wszystkie są wielkie, naprawdę wielkie. Czy
samce nie są większe od samic? Czy to możliwe, żeby te wszystkie
delfiny były samcami?

- Nie w tak dużej grupie jak ta. Samce, owszem, podróżują w

oddzielnych grupach, kiedy opuszczą swoje matki, ale my tu mówimy
o grupie ponad stu delfinów.

Kelby wzruszył ramionami.
- Może się mylę co do ich rozmiarów. Nie chciałem rozdzielać

się z tobą na zbyt długo.

- A może masz rację. - Poczuła dreszcz podniecenia na samą

myśl o tym. - Jeśli podgrupa jest tak ogromna, to pomyśl tylko, ile
delfinów może być w głębinach!

- Dlaczego nie chciałaś zostać na dole, żeby im się przyjrzeć?
- Samce mogą być agresywne. Mogłyby wszcząć alarm, otoczyć

nas i zaatakować.

- Dlaczego nie wypływają na powierzchnię?
- Nie mam pojęcia. Mogą mieć jakieś ustalone zachowania.

Może wyłonią się na powierzchnię wiele mil stąd?

- Czy Pete i Susie są z nimi bezpieczne? - zapytał Nicholas.

background image

- Mam nadzieję. Muszą czuć się bezpiecznie. - Wzruszyła

ramionami. - Myślałam, że Pete i Susie bawią się z nami, ale może
one chciały nas przedstawić?

- Trochę czasu by zajęło przedstawienie się takiej ilości delfinów

- powiedział żartobliwie Kelby. - Ale może bym to zniósł.

Melis pokręciła głową wyraźnie coraz bardziej podekscytowana

zdarzeniem.

- Nie sądzę, żebyś dał radę. Delfiny były zaprzyjaźnione z

Marinth. Mieszkańcy Marinth chronili je, więc w naturalny sposób ich
populacja wzrosła. Takie liczby delfinów są czymś bardzo
nietypowym. Byliśmy świadkami czegoś bardzo niezwykłego.

- Ale przecież od tysięcy lat nikt się nimi nie zajmował, nie

chronił - powiedział Kelby, po czym dodał z namysłem: - Chyba, że
raz ustanowiona liczebność populacji utrzymała się na podobnym
poziomie do dnia dzisiejszego.

Melis przytaknęła poruszona.
- A poza tym, tam na dole jest dużo mułu.
- A co to ma do rzeczy? - zapytał Nicholas.
- Jeśli cała wyspa została zalana przez morze, czy nie byłoby w

jej miejscu dużo mułu?

- Według mnie, to ma sens. - Kelby zmarszczył brwi. - Zejdźmy

więc jeszcze raz na dół.

Melis pokręciła głową.
- Jutro. Razem z Pete'em i Susie. Chcę, żeby były przy nas jako

zabezpieczenie. Nie popełniaj tego błędu i nie sądź, że wszystkie
delfiny są takie jak one. Moi przyjaciele od początku się wyróżniali.
W pewnych sytuacjach delfiny potrafią być tak samo groźne jak
rekiny. Możemy się tego tylko domyślać, ale te wszystkie delfiny
mogą mieć trwale zakorzeniony instynkt obronny wobec Marinth.

- Dziwne - powiedział Nicholas. Kelby uniósł brwi zdziwiony.
- Sam uważasz się za szamana, a to delfiny są dziwne?
- Wcale tak nie twierdzę. Ale rzeczywiście to ja mam monopol

na dziwactwo. - Nicholas zawrócił łódź. - Jednak pozwolę sobie
zachować moje prawo do pozostawania na powierzchni wody,
podczas gdy wy zabawiacie się z delfinami. Dzięki Melis już miałem
pewne niezapomniane doświadczenie z Pete'em i Susie. Nie mam
ochoty na bycie poniżonym przez setkę kolejnych delfinów.

background image

Po dwóch godzinach, odkąd wrócili na pokład Triny, pojawiły się

Pete i Susie.

- Nic im chyba nie jest. - Melis przyglądała się im badawczo,

kiedy podpłynęły do burty i zaczęły głośno klekotać. - Żadnych
obrażeń. Wyglądają normalnie.

- To dobrze. - Z tonu głosu Kelby'ego można było

wywnioskować, że jest czymś zajęty. - Zastanawiałem się nad czymś.
Może jutro nie będziemy schodzić na dół z delfinami.

- Co? - Odwróciła się do niego. - Dlaczego? Już dzisiaj chciałeś

tam wracać.

- A ty powiedziałaś, że delfiny mogą być agresywne. Dajmy

szansę technologii, żeby ocenić, czy warto schodzić w tym miejscu.

Melis westchnęła.
- Ptak dodo?
- Zapłaciłem górę pieniędzy za tego dodo. Jeden dzień. To nie

zrobi nam różnicy. Możemy za to dowiedzieć się, czy na dnie oceanu
w tym miejscu jest coś niezwykłego.

- I może się okazać, że niczego się nie dowiemy. - Tak to już jest

z mężczyznami, którzy poddają się czarowi technologii, pomyślała i
wzruszyła ramionami. - Myślę, że jeden dzień nie zrobi różnicy po
tylu tysiącach lat. W porządku. Wypróbujmy dodo. - Zauważyła, jak
Nicholas wskakuje do łodzi. - A dokąd on się wybiera?

- Na mały rekonesans. Nie chcemy dać się zaskoczyć Archerowi.
Była tak zajęta delfinami, że kompletnie zapomniała o Archerze.

Z całego serca pragnęła, żeby ten stan stał się dla niej permanentny.

- To prawda. Nie chcemy, żeby Archer nas zaskoczył.
Złote ornamenty.
Odgłos bębnów.
Kafas.
Usiadła gwałtownie na łóżku, a jej serce kołatało jak szalone.
- Wszystko w porządku? - Kelby nie spał. - Zły sen? Kiwnęła

tylko głową i opuściła nogi z łóżka.

- Idę na pokład - powiedziała, biorąc szlafrok. - Potrzebuję

świeżego powietrza.

Kelby także wstał z łóżka.
- Pójdę z tobą.
- Nie musisz.

background image

- Owszem, muszę. - Zarzucił na siebie szlafrok. - Chodź.

Pooddychamy sobie głęboko, a potem zejdziemy razem do kuchni i
zrobimy kawę.

- Nic mi nie jest. Nie ma potrzeby...
Ale on nie słuchał. Melis odwróciła się i wyszła z kabiny. Noc

była chłodna i lekki wiatr rozwiewał jej włosy, kiedy stała oparta przy
balustradzie.

- Miło tu - powiedział Kelby, podchodząc do niej. - Ten sam sen?
- Tak. Kafas. W zasadzie spodziewałam się tego. Zbliżamy się do

Marinth i nie mogę przestać o tym myśleć.

- Mógłbym spróbować teraz sam go szukać. Pete i Susie już się

ze mną oswoiły.

- Nie.
- Dlaczego?
Pokręciła ze znużeniem głową.
- Nie wiem. - Zaczęła się nad tym głębiej zastanawiać. - A może

i wiem. To jedna z tych rzeczy, które ukrywałam przez lata. Byłam tak
samo podekscytowana jak Phil, kiedy po raz pierwszy pomyśleliśmy,
że odkryliśmy Marinth. Potem pozwoliłam, żeby Kafas zatruł to
uczucie. Nie powinnam była na to pozwalać. Do diabła, przecież
mężczyźni zawsze na przestrzeni wieków byli okrutni wobec kobiet.
W średniowieczu na przykład zbierały się rady wysoko postawionych
mężczyzn, które ustalały, czy kobiety są zwierzętami, czy ludźmi.
Jedyny powód, dla którego zdecydowano wówczas, że kobiety są
jednak ludźmi, był taki, że nie chcieli zostać oskarżeni o zoofilię. Ale
kobietom i tak udało się przetrwać nawet takie czasy i
wywalczyłyśmy sobie niezależność.

Kelby uśmiechnął się.
- Ponieważ nauczyłyście się sobie z tym radzić.
- Właśnie. - Spojrzała na niego. - Więc dam ci twój Marinth i

lepiej, żebyś znalazł tam coś naprawdę wspaniałego. Tak wspaniałego,
żeby wynagrodziło tym wszystkim kobietom, które nie potrafiły lub
nie miały możliwości obronić się przed przeklętymi męskimi
szowinistami.

- Zrobię, co w mojej mocy. - Położył dłoń na jej dłoni, opartej na

balustradzie. Była ciepła i ten kontrakt sprawił mu przyjemność. -
Gotowa na kawę?

background image

- Jeszcze nie. Potrzebuję trochę czasu. - Ale paniczny strach już

mijał, co zauważyła z pewnym zaskoczeniem. Zwykle dojście do
siebie po takim śnie zajmowało jej o wiele więcej czasu. Wbiła wzrok
w morską toń. - Archer nie zadzwonił po raz drugi tego wieczoru. To
mnie martwi.

- I pewnie o to mu chodzi. Wygląda na to, że tortury psychiczne

opanował do perfekcji.

- To straszny człowiek i musi nienawidzić kobiet. - Skrzywiła

się. - Założę się, że w średniowiecznej radzie głosowałby za tym, że
kobiety są zwierzętami.

Kelby zaśmiał się.
- Bez wątpienia.
Śmiali się z Archera. Świadomość tego zaskoczyła ją. To

sprawiało, że Archer stawał się mniej groźny, mniej przerażający.

- To tylko złośliwy, mały człowieczek - powiedział Kelby,

przyglądając się jej profilowi. - Możemy go pokonać.

Melis skinęła i uśmiechnęła się z wysiłkiem.
- Jasne, że możemy. Teraz już jestem gotowa na tę kawę. -

Odwróciła się i ruszyła do kuchni. - Ja zrobię. Już wystarczająco się
poświęciłeś, wysłuchując mojego wykładu na temat wyzwolenia
kobiet.

- Prawisz kazanie nawróconemu. W moich doświadczeniach z

kobietami nie zdarzyło mi się trafić na żadną słabość z ich strony.
Raczej to ja próbowałem przetrwać.

No tak. Jego matka i babka. Nagle wezbrał w niej gniew, kiedy

pomyślała sobie, że jako dziecko był przedmiotem rozgrywki
pomiędzy tymi dwiema kobietami.

- Jedną rzeczą jest niezależność, a czym innym jest zwykłe

kurestwo. - Zmarszczyła czoło. - I nie uważam za dobry pomysł tego,
że nazwałeś swój statek „Trina". Wiem, że to rodzaj żartu, ale ona nie
powinna zajmować nawet takiego miejsca w twoim życiu.

- Jesteś zła?
- Jestem. - Zła, pełna troski i przerażona tym, że tak się czuła.

Wzięła głęboki oddech. - A dlaczego nie? Byłeś dla mnie miły.
Zwykle jedynie delfiny dotrzymują mi towarzystwa, kiedy miewam
nocne koszmary.

background image

- I znowu wracamy do tematu. Jestem tylko substytutem Pete'a i

Susie. - Otworzył przed nią drzwi do kuchni. - Taki mój los -
powiedział z westchnieniem.

Melis zatrzymała się w drzwiach.
- Nie jesteś substytutem... Nie potrzebowałam Pete'a ani Susie.

Nawet, kiedy byłam z nimi po takim koszmarze, czułam... Nadal
odczuwałam w sobie pustkę. Ale tej nocy czuję się inaczej, lepiej. -
Jąkała się, gdyż prawdopodobnie mówiła rzeczy, których on nie chciał
słyszeć. Szybko minęła go w drzwiach i podeszła do kawiarki stojącej
na blacie. - To wszystko. Chciałam ci tylko powiedzieć, że sądzę, że
ty na takiej radzie nie głosowałbyś za tym, że kobiety to zwierzęta. I
zrobiłbyś to z właściwych pobudek.

- Jestem ci za to wdzięczny - powiedział łagodnie.
- I powinieneś. - Spojrzała na niego. - Gdzie w tym kuchennym

królestwie znajdę puszkę z kawą? Spodziewałam się, że będzie... -
Nagle przerwała. - Dlaczego tak mi się przyglądasz?

- Jak? - Odwrócił od niej wzrok. - Och. To pożądanie. Zwykłe,

niczym niepodszyte pożądanie. - Usiadł przy stole.

- Ale postaram się powstrzymać, kiedy będziesz przygotowywała

nam kawę. Jest na najwyższej półce po twojej lewej stronie.

- Jesteśmy jakąś milę od miejsca, gdzie widzieliśmy tamtą grupę

delfinów. - Kelby opuścił mostek i zszedł na główny pokład do
miejsca, gdzie zamontowane zostało urządzenie.

- Zaraz przekonamy się co do naszego dodo.
Żółty sonar ciągnął się za statkiem, a jego wielkie ramiona

wyglądały jak skrzydła pelikana.

- To prawda. - Mimo wątpliwości, nawet Melis zaczynała

odczuwać ekscytację. Spojrzała na ekran urządzenia. - Chyba dobrze
działa. Może technologia zatriumfuje?

- Lepiej, żeby tak się stało. Marynarka wojenna zdarła ze mnie

fortunę za tego dodo. - Pokręcił głową z niesmakiem. - No i proszę.
Przez ciebie i ja go tak nazywam.

- Może nie jesteś wcale takim fanem technologii, jak myślałeś? -

Nicholas przechylił się przez barierkę. - To coś naprawdę wygląda
idiotycznie. Może chcesz, żebym wykorzystał swoje czary, żeby
tchnąć w niego ducha?

- Nie, dziękuję - odparł Kelby. - Tylko tego nam trzeba, żeby

twoje zaklęcia wywołały jakąś katastrofę.

background image

- Zaklęcia? Ja raczej myślałem o przyczepieniu płyty cd Steviego

Wondera do szyi naszego dodo.

Melis stłumiła wybuch śmiechu.
- Świetny pomysł. Chociaż wolałabym Arethę Franklin.
- Bardzo zabawne - powiedział cierpko Kelby. - Jesteśmy nad

naszym miejscem. Zaraz się przekonamy, kto miał... O cholera!

Melis spojrzała na dodo.
- O Boże!
Nicholas zaczął się głośno śmiać.
Nagle znikąd pojawił się Pete, który z całych sił staranował sonar.

Dodo zabujał się w tę i z powrotem, zanim wrócił do właściwego
ustawienia.

Kelby klął na głos.
- Zabierz go stąd! On próbuje zatopić nasz sprzęt!
Melis obawiała się, że Kelby ma rację. Pete co prawda odpłynął

do Susie, ale to tylko kwestia czasu, kiedy wróci, żeby ponownie
uderzyć w sonar.

- Pete, nie! - zawołała i dmuchnęła w swój gwizdek. Delfin

jednak ją zignorował. Zataczał koła, czekając na odpowiedni moment.

Znowu gwizdnęła na niego.
Nicholas tak się śmiał, że aż musiał przytrzymywać się barierki.
- Wygląda jak byk szykujący się do ataku na matadora.
- Nicholas, zabiję cię - wycedził przez zęby Kelby. - Po jaką

cholerę on to robi?

- Nie wiem. Bo sonar wygląda jak ptak? Może jest

zdezorientowany? Może myśli, że to jakiś dziwny rodzaj delfina albo
rekina? Albo to kwestia walki o terytorium? - Melis nie mogła się już
dłużej powstrzymać od śmiechu. - Wybacz, Kelby. Wiem, że to cenne
urządzenie...

- Przestańcie się śmiać!
Melis bardzo się starała powstrzymać. Pete walnął dodo raz

jeszcze, aż sonar zawirował wokół własnej osi.

- Jezu! - I wtedy nawet Kelby zaczął się śmiać. - A niech to

diabli. Zatop go, ty zbzikowany ssaku!

- Nie. - Melis otarła łzy z policzków. - Musimy uratować tego

biednego, głupiego dodo. - Zdjęła mokasyny. - Pędzę z prędkością
błyskawicy... - Wskoczyła do wody i ruszyła w stronę dodo. -
Trzymaj się! Uratuję cię!

background image

- Nie uratujesz niczego ani nikogo, jeśli nie przestaniesz się

śmiać! - Kelby znalazł się w wodzie obok niej. - Zapamiętam to sobie.

- Czy to groźba? Nie wiedziałam, że Pete się tak zirytuje.
- Nie, to stwierdzenie. Po raz pierwszy widziałem cię śmiejącą

się do rozpuku. Podobało mi się. - Wyprzedził ją. - Jak mamy
powstrzymać Pete'a od taranowania dodo?

- Nie mam pojęcia. Będziemy płynąć obok, żeby pokazać mu, że

to przyjaciel? - Pomysł był tak idiotyczny, że znowu zaczęła zanosić
się śmiechem. - Zagrodzimy mu drogę i będziemy go straszyć? - To
nie było już takie śmieszne. - Może wykorzystamy Susie, żeby
odciągnęła jego uwagę? Coś wymyślimy.

- Mam nadzieję. - Kelby rzucił mordercze spojrzenie w stronę

Triny. - Bo widzę, że Nicholas ma zbyt duży ubaw z tej sytuacji.

background image

Ponad godzinę zajęło im przekonanie Pete'a, żeby przestał

taranować sonar. Melis próbowała wszystkiego, od wiszenia samej na
dodo, po nakłanianie Susie, żeby pływała obok. Pete był jak zwykle
uparty, niczym osioł, i nie zamierzał się poddać. W końcu Nicholas
podpłynął szalupą do dodo i zaczął rzucać Pete'owi i Susie ryby, aż
wreszcie samiec skojarzył sonar z czymś przyjemnym.

- I znowu na odsiecz przybył dostawca ryb - powiedział

Nicholas, pomagając Melis wejść do łodzi. - Zamierzałem przynieść
płytę Steviego Wondera. Znasz takie stwierdzenie: Muzyka łagodzi
obyczaje?

- Jasne - powiedział z przekąsem Kelby. - Mam wrażenie, że

Melis się nie spodoba, że nazywasz Pete'a dzikim. On po prostu nie
zrozumiał sytuacji.

- Tak czy siak, ryby lepiej zdały egzamin - stwierdził Nicholas.

Spojrzał na delfiny bawiące się w wodzie. - Zdaje się, że Pete
zapomniał już o groźnym dodo. Myślicie, że sprzęt przetrwał ataki?

- Powinien być bardzo wytrzymały - powiedział Kelby. -

Zobaczymy, jak wrócimy na pokład i sprawdzimy wszystkie
instrumenty.

Kiedy znaleźli się na pokładzie, okazało się, że zielona kontrolka

na sonarze nadal świeci.

- Wielkie nieba, to żyje! - mruknął Nicholas. - Ten dodo nie jest

wymarłym egzemplarzem. Melis, uratowałaś go.

- Może już pójdziesz stąd i powiesz Billy'emu, żeby przygotował

dla nas lunch? - powiedział Kelby, wpatrując się w panel sterowania. -
A potem przynieś nam ręczniki.

- Próbujesz się mnie pozbyć? Najpierw dostawca ryb, a teraz

majtek? - Nicholas odszedł, zrzędząc pod nosem. - Ale musicie mi
przyrzec, że kiedy mnie nie będzie, nie zrobicie niczego, co mogłoby
mnie rozbawić.

background image

- Jestem zaskoczona, że nadal działa. - Melis podeszła do sonaru.

- Mówiłeś, że to bardzo czuły sprzęt.

- Sam monitor i system przetwarzania sygnałów na obraz jest

bardzo czuły, ale obudowa jest pancerna, jak w czołgu i powinna
znieść większość wstrząsów. - Kelby pochylił się i wcisnął przycisk. -
Nawet takich, jak te spowodowane przez delfina próbującego zatopić
sonar.

- Sugerujesz, że nie ocaliłam dodo?
- Boże broń. Nie śmiałbym. Byłaś szybsza od błyskawicy...
- Obszedł sprzęt dookoła i zatrzymał się przed wykresem

graficznym.

- Tylko że nadeszła niewielka pomoc ze strony... A niech mnie!
- Co jest? - Podeszła do Kelby'ego i spojrzała na wykres.
- Coś widzisz?
- Przez cały czas, kiedy staraliśmy się obronić dodo przed

Pete'em, byliśmy nad tym miejscem.

Wskazał postrzępiony fragment wykresu.
- Tam na dole coś jest. - Sięgnął po resztę wydruku. - Poza

paroma minutami, kiedy dodo wirował wokół własnej osi, sonar
pokazuje te same anomalie dna morskiego. Wyżej i dalej na zachód.

- Podniecasz się, a to może być kolejne...
- To może być główna wygrana! - Kelby nie odrywał oczu od

wykresu. - Melis, idź na dół i przebierz się. Zabierzemy dodo na małą
przejażdżkę na zachód i zobaczymy, co nam pokaże.

Dwie mile na zachód poszarpane linie na wykresie wyostrzyły

się.

Milę dalej zobaczyli delfiny.
Setki delfinów. Niezliczone ilości gładkich ciał lśniących srebrem

w popołudniowym słońcu. Bawiły się i wyskakiwały ponad
powierzchnię wody z wdziękiem i radością. Wolne stworzenia.

- Mój Boże - szepnęła Melis. - Jak to widzę, nasuwa mi się

skojarzenie z początkiem świata.

- Last Home? - zapytał Kelby.
- Być może - odparła Melis. Widok delfinów budził grozę i

zachwyt. Nie mogła oderwać od nich oczu. Promienie słońca
przefiltrowane przez szaroniebieskie chmury dotykały powierzchni
morza, rozświetlając ją złotym blaskiem. Delfiny, które widzieli w
głębinach morskich, zrobiły na niej wrażenie, ale ten widok był

background image

niewiarygodny. Melis czuła, jak ściska się jej gardło z ogromnych
emocji. - Myślę, że przekonamy się o tym jutro, kiedy zejdziemy na
dół z Pete'em i Susie.

- Jeśli pozostałe delfiny pozwolą nam się zbliżyć.
- Nie musimy używać Pete'a i Susie - powiedziała, nie patrząc na

Kelby'ego. - Mógłbyś zdobyć batyskaf albo jakiś inny zaawansowany
sprzęt podwodny.

- Nie. Nie chcę. To nie byłoby to samo. Nie chcę być otoczony

stalową klatką, kiedy po raz pierwszy zobaczę Marinth.

Uśmiechnęła się.
- Chodzi o sen?
- Owszem. - Nagle odezwał się drżącym z podniecenia głosem: -

Na Boga, Melis, to tutaj!

- Mam taką nadzieję.
Był taki szczęśliwy. Cała twarz mu promieniała i na ten widok

Melis poczuła ciepło rozpływające się po jej ciele. Nie mogła dzielić z
nim jego snu, ale mogła dzielić jego radość. To uczucie ogarnęło ją
całkowicie. Zbliżyła się do Kelby'ego i wzięła go za rękę. Spojrzał na
nią badawczo.

- To nic ważnego - powiedziała i uśmiechnęła się do niego. - Ja

tylko chciałam cię dotknąć.

- Dla mnie to jest coś ważnego.
- Nie teraz. - Odwróciła wzrok w stronę morza i delfinów, które

były integralną jego częścią i łączyły się z nim w niekończącym się
cyklu życia i stworzenia. - Nie tutaj. Ale cieszę się.

- Nasz obserwator używa jednokadłubowej łodzi motorowej

długiej na 7,6 metra - powiedział Nicholas, kiedy wrócił na Trinę tej
nocy. - W zasadzie może być dwóch obserwatorów.

- Dwóch?
- Widziałem inną motorówkę w pewnej odległości od tej, ale

odpłynęła, zanim zdążyłem się zbliżyć. To by miało sens, że jest ich
dwóch, jeśli chcą prowadzić całodobową obserwację.

- Widzieli cię?
- Nie wiem. Ale to nic takiego, jeśli mnie widzieli. W końcu to

normalne, że chcemy prowadzić własną obserwację. - Nicholas
zmarszczył czoło. - Nie wydaje mi się, żebym kogokolwiek
wypłoszył. Tamta łódź ma taką samą moc jak twoja, Jed. Gdyby dać
jej fory na starcie, to jej nie dogonisz.

background image

- Możesz popłynąć za jedną z tych łodzi aż do Jolie Filie?
- Może. Ale i tak zacznę własne poszukiwania. Wypłynę, jak

tylko wrócicie z nurkowania pod koniec dnia.

W zamulonej wodzie Melis ledwo widziała Pete'a i Susie

płynących przed nią.

Nici z wykorzystania ich jako zabezpieczenia, pomyślała ponuro.

Od samego początku tego dnia delfiny praktycznie ignorowały ją i
Kelby'ego w głębinach morskich.

Nie, to nieprawda. Płynęły w konkretnym celu. Miały jakieś

zamiary i wyraźnie dokądś zmierzały. Zachowywały się tak samo jak
tamtego dnia, kiedy Melis wyczuwała, że gdzieś ją prowadzą. Kiedy
dzisiaj spostrzegła takie samo zaangażowanie delfinów, wypełniło ją
to nadzieją.

Kelby, który płynął przed nią, zawrócił i pokręcił znacząco

głową.

Coś było nie tak?
Zrobił ruch dłonią wskazujący na coś płynącego w wodzie.
Rekin?
I wtedy sama je zobaczyła. Delfiny. Grupa tak samo liczna jak ta,

którą widzieli wczoraj po południu.

I to zaledwie parę metrów od nich. Kłębiąca się masa delfinów

wprost onieśmielała swoim ogromem.

Jeden z samców wyraźnie zainteresował się ich obecnością i nie

było to przyjazne zachowanie z jego strony.

O, nie!
Samiec uderzył mocno Kelby'ego, a potem ruszył wprost na

Melis.

Kelby odbezpieczył broń na rekiny.
Ale Melis dała mu znak, żeby się wstrzymał. W następnej

sekundzie samiec uderzył ją w klatkę piersiową.

Co za ból!
Po chwili delfin odpłynął.
Ale mógł w każdej chwili wrócić, i to z posiłkami.
Kelby dawał jej sygnały, żeby się wynurzyli.
Być może była to rozsądna decyzja. Równie dobrze mogli wrócić

tu jutro, po tym, jak rozpracują sposób na...

Pete i Susie wróciły do niej.

background image

Pete zaczął pływać dookoła niej i Kelby'ego, zataczając ochronne

koła, podczas gdy Susie płynęła w pobliżu Melis.

Melis wyciągnęła rękę i pogłaskała samicę po nosie. W samą porę

wróciłaś, młoda damo, pomyślała.

Jakby w odpowiedzi, Susie zbliżyła się i otarła o Melis.
Melis zawahała się, ale w końcu dała znak Kelby'emu, żeby

płynęli dalej.

On zaczaj protestować, ale wreszcie wzruszył ramionami i ruszył

przodem.

Czy Pete i Susie zostaną z nimi?
I, jeśli tak się stanie, czy sprawi to jakąkolwiek różnicę

pozostałym delfinom?

Melis płynęła powoli w kierunku grupy delfinów.
Pete nie ustawał w zataczaniu kręgów, a Susie trzymała się blisko

lewego boku Melis.

I w końcu znaleźli się w samym środku wielkiej masy delfinów.

To było niesamowite.

I przerażające.
Proszę, nie zostawiajcie nas, chłopaki, modliła się w duszy Melis.
Pete i Susie towarzyszyły im nadal.
Jakaś samica oderwała się od grupy i podpłynęła w ich stronę.
Pete natychmiast zbliżył się do niej i zmusił ją do wycofania się.

A potem wrócił do poprzedniego okrążania Kelby'ego i Melis.

Dziesięć minut później delfiny powoli zaczęły tracić

zainteresowanie intruzami.

Po kolejnych pięciu minutach Pete zaczął zataczać coraz szersze

kręgi, jakby wyczuwał, że robi się bezpieczniej. Lecz nadal on i Susie
towarzyszyli nurkom podczas ich powolnego przedzierania się przez
potężną grupę delfinów.

Wreszcie przebili się na drugą stronę tej masy i przepłynęli przez

jakąś grotę, a potem dalej za Pete'em i Susie z powrotem na otwarte
morze.

Ale niczego nie zobaczyli.
Woda była zamulona, ale wystarczająco czysta, żeby zobaczyć

dno. Widać było jedynie muł. Żadnych kolumn ani śladów antycznego
miasta, tylko muł.

Kelby będzie zawiedziony, pomyślała Melis.

background image

Ale on nie okazywał żadnych oznak rozczarowania. Energicznie i

zdecydowanymi ruchami popłynął głębiej, by sprawdzić dno.
Rozejrzał się dookoła, szukając czegoś, a potem odwrócił się i
przypłynął z powrotem do niej, po czym pokazał kciukiem, że pora się
wynurzyć.

Kelby nie odezwał się słowem do czasu, kiedy znaleźli się z

powrotem na pokładzie Triny, ale Melis wyczuwała, że jest
podekscytowany.

- Myślę, że to jest to miejsce - odezwał się do Nicholasa, który

pomagał im zdjąć butle tlenowe. - To Marinth. Jestem prawie pewny,
że to właśnie tu.

Melis popatrzyła z powątpiewaniem.
- Ja widziałam jedynie muł.
- Ja też, dopóki nie podpłynąłem bliżej. Zauważyłem fragmenty

metalu wystające z mułu. Mówiłaś, że tablice są wykonane z brązu,
prawda? Może wykorzystywali metal do wyrobu także innych rzeczy?

- Mikrofalówek i pralek - podpowiedział Nicholas. Kelby

zignorował jego żart.

- Nie dowiemy się, dopóki nie odkopiemy Marinth spod tego

mułu.

- Zakładając, że to jest Marinth, a nie pozostałości po drugiej

wojnie światowej. - stwierdził Nicholas. - A nie masz takiej pewności.

- Ale będę miał dowód, kiedy zejdę tam na dół raz jeszcze i

przyniosę jakiś kawałek metalu na powierzchnię. Chcę, żebyś
zanurkował ze mną, jak tylko uzupełnię butlę tlenem.

- A już myślałem, że nigdy mnie o to nie poprosisz - powiedział

Nicholas.

- Nie - zaprotestowała Melis. - Ja z tobą wrócę. Kelby spojrzał na

nią.

- Nie wiemy, czy grupa delfinów będzie nadal tak tolerancyjna

jak wtedy, gdy pojawiły się przy nas Pete i Susie - powiedział Kelby.

- W takim razie będziemy znowu potrzebować ich pomocy. A

one nie znają tak dobrze Nicholasa.

- Zdaje mi się, że znają mnie lepiej, niż miałbym na to ochotę -

stwierdził z przekąsem Nicholas.

- Ja z tobą zejdę - powtórzyła Melis. - Ktoś musi zostać na

pokładzie na wypadek, gdybyśmy mieli jakieś problemy z

background image

ekwipunkiem. Nicholas będzie mógł się włączyć, kiedy upewnimy
się, że to jest właściwa lokalizacja, a delfiny nas tolerują.

Kelby zawahał się.
- A co z twoimi żebrami?
- Obolałe, ale i tak popłynę.
Kelby spojrzał na Nicholasa i wzruszył ramionami.
- Ona popłynie.
Podczas kolejnych dwóch zanurzeń wyciągnęli na powierzchnię

jedynie jakieś skorupy z brązu i innych niezidentyfikowanych metali.

Za trzecim razem Kelby wyłowił długi, wąski cylinder wykonany

z tego samego metalu.

Cała załoga czekała, aż Melis i Kelby wejdą na pokład ze

znaleziskiem.

- Macie coś ciekawego? - Nicholas zbliżył się do siatki z

przedmiotami. - Nie wyglądają na skorodowane. To brąz?

- To jakiś stop metali. - Kelby przyklęknął obok cylindra. - I nie

wygląda mi to na część łodzi podwodnej z drugiej wojny światowej.
Melis, chodź do mnie.

Ona stała już przy nim.
- Co takiego?
- Spójrz na ten napis na krawędzi cylindra.
Melis wydała stłumiony okrzyk. Nie zauważyła wcześniej tych

małych znaków.

- To hieroglify? - zapytał Kelby. - Takie same jak na tablicach?
Skinęła głową.
- Wyglądają tak samo.
- A niech mnie! - Kelby uśmiechał się szeroko. - Wiedziałem.

Znaleźliśmy go!

Radość ogarnęła całą załogę.
- Billy, idź po szampana. - Kelby nadal oglądał cylinder.
- Ciekawe, co to takiego?
- Pojemnik na przyprawy? - Nicholas wskazał na jeden z

hieroglifów. - Założę się, że to oznacza ostrą paprykę.

Kelby zaśmiał się.
- Do diabła, może i masz rację. A ja staram się przypisać temu

jakieś głębsze znaczenie. Zdaje się, że jestem trochę oszołomiony.

- To ja może pójdę pomóc Billy'emu wybrać szampana. To musi

być bardzo dobry rocznik, żeby pasował do takiej okazji - powiedział

background image

Nicholas. - Myślę, że masz prawo być trochę oszołomiony.
Gratulacje, Jed.

- Dzięki. - Kelby spojrzał na Melis. - I tobie też dziękuję.

Pokręciła głową.

- Nie musisz mi dziękować. Obiecałam ci to. Naprawdę uważasz,

że to jest wystarczający dowód?

- Myślę, że jesteśmy już bardzo blisko. Jeśli jutro wydobędziemy

więcej przedmiotów to będziemy mieli pewność, że to jest to.

- A co później?
- Zadzwonię wtedy do Wilsona i wyślę go do Madrytu, żeby

zdobył dla mnie zezwolenie na wydobycie i wszystkie inne konieczne
dokumenty, które zapewnią mi wyłączność na prace na tym obszarze.
W innym wypadku, jeśli zdarzyłby się jakiś przeciek informacji,
mielibyśmy tu pełno łodzi poszukiwaczy skarbów.

- Dużo czasu zajmie mu załatwienie tego?
- Nie, jeśli będzie umiał odpowiednio posmarować. Wilson jest

w tym ekspertem. - Uśmiech zniknął z jego ust. - Nie zapomniałem o
Archerze. Daj mi jeszcze jeden dzień, Melis. Tylko tyle potrzebuję.

- Nie naciskam. - Uśmiechnęła się smutno. - Chciałabym

zapomnieć o Archerze. Ale nie mogę. On mi na to nie pozwoli.
Zresztą, sama sobie na to nie pozwolę. - Przerwała z namysłem.

- Marinth nie wygląda tak, jak się tego spodziewałeś, prawda?

Sama myślałam, że będą jakieś popękane kolumny, ruiny, a nie tylko
muł.

- Kiedy byłem chłopcem, śniły mi się łukowate drzwi

prowadzące do pięknego, zaginionego miasta - odpowiedział Kelby.

- Ale nie wydajesz się zawiedziony.
- To był sen. A to jest rzeczywistość, a rzeczywistość jest zawsze

bardziej ekscytująca. Możesz wziąć ją do ręki i dotknąć.

- Wzruszył ramionami. - Może wtedy był mi potrzebny tamten

sen, ale teraz już nie. - Uśmiechnął się szeroko. - A kto wie, co jest
pod mułem? Może i znajdą się tam łukowate drzwi? - Wziął ją pod
rękę. - Chodź, przebierzemy się w coś suchego i wypijemy szampana.

Była sama w łóżku.
Melis spojrzała na zegar. Kilka minut po trzeciej, a Kelby rzadko

wstawał wcześniej niż o szóstej.

Chyba że coś było nie w porządku.
Delfiny.

background image

Usiadła na łóżku i sięgnęła po szlafrok. Parę chwil później

wchodziła już po schodach na górny pokład.

Kelby stał przy balustradzie z głową uniesioną do góry i

wzrokiem wbitym w nocne niebo.

- Kelby?
Odwrócił się i uśmiechnął do niej.
- Chodź tu do mnie.
Wszystko było w porządku. Nie byłby w stanie się uśmiechać tak

jak teraz, gdyby coś było nie tak. Podeszła do niego.

- Co tu robisz?
- Nie mogłem spać. Czuję się jak dziecko w Wigilię. - Objął ją

ramionami. - Za parę godzin będę mógł otworzyć swoje prezenty.

Na jego twarzy malowało się takie samo podniecenie jak wtedy,

gdy znalazł cylindryczny pojemnik z brązu.

- Może okazać się, że nie będą już tak wspaniałe jak ten, który

rozpakowałeś dzisiaj.

- A może będą lepsze? - Odwrócił wzrok na niebo. - Wiesz, że

ten metal jest dziwny. Zastanawiałem się, czy to nie... meteoryt.

Zaśmiała się.
- A może został przywieziony przez kosmitów?
- Cóż, wszystko jest możliwe. Kto by przypuszczał, że

społeczeństwo sprzed tysięcy lat mogło być tak zaawansowane? -
Przytulił ją do siebie mocniej. - A to wszystko czeka na nas, Melis. Te
wszystkie cuda.

- Cuda?
- Tak, cuda. Tak mało cudownych rzeczy pozostało na świecie.

Jedynie dzieci nadal potrafią je dostrzegać, ale tracą tę umiejętność z
wiekiem. Ale od czasu do czasu zdarza się w naszym życiu coś
takiego, co przypomina nam, że jeśli otworzymy szeroko oczy i
wysilimy się trochę, to będziemy mogli znów to dostrzec.

Kiedy podniosła na niego wzrok, poczuła, jak coś ściska ją w

gardle. O czym on mówił?

- Co masz na myśli? Co jest tam w dole?
- Hepsut nie był zbyt dokładny w opisach. Nie mogę się

doczekać, kiedy wreszcie wezmę do rąk te tablice. Mogą naprowadzić
mnie na to, gdzie szukać i czego się spodziewać.

Zaśmiała się.

background image

- Nie chcesz wiedzieć, czego się spodziewać. To by ci zepsuło

niespodziankę.

- Masz rację. Umknęłaby jakaś część magii. A magia jest bardzo

ważna. - Spojrzał na Melis. - Już późno. Nie musisz tu ze mną stać.
Jestem taki pobudzony, że tej nocy już chyba nie zasnę.

Chciała z nim zostać. Była pewna, że i on tego chce. A bycie przy

nim w tej chwili triumfu miało w sobie własną magię.

Magia i cud.
- Nie jestem śpiąca. Wspominałeś coś o łukowatych bramach.

Jeśli takowe istniały, jak myślisz, jak powinny wyglądać?

Odwrócił spojrzenie w morze.
- Powinny być rzeźbione w skomplikowane wzory. Może nawet

ozdobione macicą perłową i złotem. A kiedy się przez nie przejdzie,
widać będzie ulice miasta wyznaczone z perfekcyjną symetrią. Układ
ulic będzie podobny do układu szprych w kole, wszystkie drogi będą
prowadziły do świątyni w centrum miasta.

- Wczoraj w nocy znalazłem Jolie Filie - powiedział szeptem

Nicholas, podając Kelby'emu butlę tlenową następnego ranka. - Stoi
oddalony jakieś trzydzieści mil na południe od nas.

Kelby spojrzał na niego.
- Dobrze mu się przyjrzałeś?
- Jest duży. Elegancki. Prawdopodobnie szybki. I pełno na nim

strażników. Przez ten krótki czas, kiedy tam byłem, naliczyłem
czterech ludzi na pokładzie. Archer nie lubi niespodzianek. - Przerwał.
- A kiedy odpływałem, widziałem straż przybrzeżną, która
przypłynęła do Jolie Filie i wchodziła na pokład.

- W celu rewizji?
- To wyglądało na przyjacielską wizytę.
- Łapówka?
- Moim zdaniem, tak.
- Czyli musimy zrezygnować z pomocy z zewnątrz.
- Żadna strata. Oni często bardziej przeszkadzają, niż pomagają.
- Dobra robota, Nicholas.
- Zrobiłem to, o co mnie prosiłeś. Teraz będziemy mieli coś do

rozpracowania. Nawet jeśli ta sprawa nie jest jeszcze na szczycie
naszej listy. - Uśmiechnął się i odszedł, żeby pomóc Melis przy
ekwipunku. - Powodzenia tam na dole, Jed.

background image

Następnego ranka Kelby i Melis wyciągnęli cztery siatki pełne

artefaktów z dna oceanu. Niektóre z nich były przeciętne lub nie do
rozpoznania, ale jedna rzecz wprawiła Kelby'ego w euforię.

- Melis! - Ostrożnie wziął do ręki przedmiot. - Popatrz na to.
Melis podeszła bliżej.
- Co to...
To był kielich. Złoto, z którego był wykonany, zmatowiało, a

rubiny i lapis, którymi był ozdobiony, częściowo ściemniały od
przebywania w mule, lecz jako całość było to wspaniałe dzieło rąk
ludzkich.

Lecz nie dlatego widok tego przedmiotu tak ją zahipnotyzował.

Wyciągnęła rękę i delikatnie dotknęła krawędzi kielicha. Tysiące lat
temu jakiś mężczyzna lub kobieta pili z niego. Ich usta dotykały tej
krawędzi. Śmiali się, płakali i kochali w tym antycznym świecie
znajdującym się w głębinach oceanu. Dziwne. Dopiero co wyjęty z
morza, a wydawał się ciepły w dotyku...

Melis podniosła wzrok na Kelby'ego i ich spojrzenia się spotkały.

Uśmiechnął się do niej, całkowicie rozumiejąc to, co przed chwilą
poczuła.

To był cud.
Popołudniowe nurkowanie nie przyniosło już tak cennych

znalezisk, ale było ich wystarczająco dużo, żeby czuli się zachęceni
do dalszych poszukiwań.

Było już późno, więc Kelby dał znak do wynurzenia.
Melis popłynęła pierwsza przez zamuloną wodę. Była już

zmęczona. Nie czuła ramion, a butla tlenowa była ciężarem, który
ledwo...

Zobaczyła, że Pete pływa w tę i z powrotem przed nią, jakby

chciał zagrodzić jej drogę.

Pete, nie teraz, proszę. Nie miała najmniejszej ochoty na zabawę.

Zatrzymała się i czekała, aż przestanie...

Coś twardego i wielkiego otarło się o nią.
Jakiś delfin? Nie, nie zauważyła żadnego śladu...
Kątem oka zobaczyła coś czarnego i błyszczącego ponad sobą.

Skafander nurka. Ale to nie Kelby. Kelby miał granatowy skafander, a
poza tym był za nią.

Kusza!

background image

Pete zaczął nerwowo skrzeczeć, starając się zasłonić ją przed

człowiekiem w czarnym skafandrze.

Krew w wodzie.
O Boże, postrzelił Pete'a! Zauważyła harpun sterczący z jego

boku. Podpłynęła do Pete'a.

Tymczasem Kelby płynął w kierunku mężczyzny z kuszą. Kątem

oka zauważyła błysk stali w dłoni Kelby'ego, gdy ten zbliżał się do
intruza. To był nóż.

Mężczyźni zaczęli się szamotać, obracając w wodzie.
Po chwili jednak było już po wszystkim.
W wodzie pojawiło się jeszcze więcej krwi.
Kelby odepchnął od siebie mężczyznę. Martwe ciało dryfowało

na dno.

Kelby podpłynął z powrotem do Melis i pokazał jej, żeby

wypływała na powierzchnię, ale ona się sprzeciwiła. Pete poruszał się,
ale dość niemrawo. Bała się wyciągnąć harpun z jego boku, ale nie
zamierzała też tak go zostawiać. Spróbowała skłonić go do
popłynięcia w górę. Ale Pete się nie ruszał.

Wtedy obok zjawiła się Susie, która zaczęła trącać Pete'a nosem i

pływać wokół niego, nerwowo klekocząc.

Po chwili Pete powoli ruszył się w kierunku powierzchni.
Za nim ciągnęła się smuga krwi...

background image

Archer zadzwonił przed północą. - Melis, coś ty zrobiła biednemu

Angelo?

- Ty sukinsynu! - powiedziała drżącym głosem. - Zabiłeś Pete'a!

Przecież nic ci nie zrobił. Dlaczego to zrobiłeś?

- Ostrzegałem cię, że zrobię to, jeśli nie zaczniesz

współpracować. Czy Angelo zabił też samicę?

- Nie.
- W takim razie ona będzie następna.
- Nie! - prawie krzyknęła. - Kelby zabił twojego Angelo. I zabije

każdego, kto spróbuje skrzywdzić Susie. Nie uda ci się do niej
zbliżyć.

- Mam innych pracowników, a ocean jest duży. Dopadnę ją.

Powiedz mi, czy twój delfin cierpiał?

- Tak - szepnęła.
- Tak myślałem. Powiedziałem Angelo, żeby się o to postarał.

Samica będzie cierpiała jeszcze bardziej.

- Boże drogi - szepnęła. - Proszę, nie zabijaj Susie.
- Ale muszę to zrobić. Nie chcesz dać mi tych dokumentów, więc

to ty ją zabijesz, Melis. Pamiętaj o tym, kiedy zobaczysz jej śmierć.
Dobranoc.

- Nie, nie rozłączaj się! - krzyczała spanikowana. - Dam ci te

cholerne dokumenty. Dam ci wszystko, czego chcesz, tylko nie zabijaj
Susie.

- No, nareszcie. - Przez chwilę milczał. - I proszę, wystarczyło

zabić jednego delfina. Powinienem był wcześniej to zrobić.

- Nie zabijaj jej! Powiedz mi, co mam zrobić. Powiedziałeś, że

odczepisz się ode mnie, kiedy dam ci dokumenty Lontany.

- Przestań szlochać. Nie rozumiem, co mówisz. Wzięła głęboki

wdech.

- Przepraszam. Tylko się nie rozłączaj. Powiedz mi, czego

chcesz.

background image

- Czy to właśnie mówiłaś mężczyznom, którzy odwiedzali cię w

Kafas?

- Nie.
- Zła odpowiedź! Powiedz to, co chcę usłyszeć.
- Tak, błagałam ich. Mówiłam, że zrobię wszystko... czego będą

chcieli.

- Grzeczna dziewczynka. - Głos Archera był przepełniony

satysfakcją. - Może po tym wszystkim zdołasz ocalić swojego delfina.

- Nie każ mi przez to przechodzić. Po prostu powiedz, jak mam

ci dostarczyć te cholerne dokumenty.

- Spokojnie. Wszystko po kolei. Musisz postępować zgodnie z

moimi wskazówkami.

- Jeśli dam ci te dokumenty, czy zostawisz mnie i Susie w

spokoju?

- Oczywiście. - Zamilkł na chwilę. - Ale wiesz, że będzie mi tego

brakowało.

- Gdzie chcesz, żebym je przyniosła?
- A gdzie są teraz?
- Na zboczu wygasłego wulkanu na Cadorze.
- W takim razie razem je stamtąd zabierzemy. Już nie mogę się

doczekać. Spotkamy się w porcie na Cadorze jutro o dziesiątej
wieczorem. Jeśli nie będziesz sama, nie pokażę się, tylko zniknę i
wydam rozkaz zabicia delfina.

- Nikogo ze mną nie będzie.
- Mam nadzieję. Myślę, że już wystarczająco cię ostrzegłem,

żebyś zachowywała się posłusznie. Dobranoc, Melis. Śnij o mnie.

Bardzo możliwe, że przyśni jej się Archer, śmierć i potwornie

krwawiący Pete...

- No i?
Melis odwróciła się do Kelby'ego siedzącego w drugim końcu

kabiny.

- Jutro o dziesiątej wieczorem. Mamy się spotkać w porcie. Jeśli

ktoś mi będzie towarzyszył, to Archer się nie pokaże, tylko wycofa się
i każe zabić Susie.

- Domyślam się, że uwierzył w twoje załamanie. - Kelby zacisnął

usta. - Ja prawie się nabrałem. Ten sukinsyn zmusił cię do takich
wyznań... Nie było mi łatwo tego słuchać.

background image

- A myślisz, że dla mnie to było łatwe? - Nadal drżała z

obrzydzenia, więc skrzyżowała ręce na piersi, żeby powstrzymać to
drżenie. - Trzeba było to zrobić. Uważam, że błędem byłoby,
gdybyśmy nie wykorzystali tego, co przydarzyło się Pete'owi. Musimy
się tym posłużyć.

- Cóż, już to zrobiłaś. - Oparł się w fotelu. - I jeśli myślisz, że

pozwolę ci samej popłynąć do Cadory, to zwariowałaś. Zawarliśmy
układ, że jeśli dasz mi Marinth, to ja pozbędę się Archera. Więc
zostaniesz tutaj, a ja się wszystkim zajmę.

Pokręciła przecząco głową.
- To ja jestem przynętą. Tylko ja mogę zaprowadzić go do tablic.
- Nawet jeśli rzeczywiście uwierzył, że cię złamał, to założę się,

że zabezpieczy się na wszystkie strony - powiedział Kelby. - Sprawi,
że będziesz bezbronna, bo właśnie takiej cię chce.

Kafas. Archer chciał wysłać ją do miejsca takiego jak Kafas. Nie

myśleć teraz o tym. Tak się nie stanie.

- W takim razie musimy zrobić wszystko, żebym nie była

bezbronna. - Przeszła przez kabinę i wyjrzała przez okno. - Nie
zamierzam cię z tego wykluczyć, bo to byłoby głupie. W końcu
wciągnęłam cię w tę sprawę celowo. Ale to ja muszę zastawić
pułapkę.

Kelby zaklął pod nosem.
- Wcale nie musisz tego robić. W ogóle nie musimy

wykorzystywać tych cholernych dokumentów, żeby dopaść Archera.
Mówiłem ci już, że Nicholas zlokalizował jego statek.

- Ale to nie jest wystarczająco pewne. W Tobago udało mu się

uciec przed tobą. Może podnieść kotwicę i już jutro nie będzie go w
tym miejscu. - Wyczuwała jego gniew i frustrację, więc szybko
dodała, nie patrząc na niego: - Skrzynia zakopana jest na polanie, na
zachodnim stoku góry. Miejsce zaznaczone jest jedyną skałą lawy w
tej okolicy. Zakopaliśmy ją na głębokości metra, więc Archer
powinien dać radę dokopać się do niej w ciągu paru minut po tym, jak
odsunie głaz. Myślę, że ty i Nicholas powinniście zaczekać w lesie, aż
Archer skończy kopać. Masz rację, on postara się zabezpieczyć. Z
pewnością mnie przeszuka i nie będzie sam, na wypadek gdybym nie
okazała się zastraszoną ofiarą, za jaką mnie bierze. Będziecie w stanie
ukryć się na czas, kiedy będą przeszukiwać las?

background image

- Jasne, że tak. Do tego nas szkolono. Ale nie mam ochoty czaić

się na niego w lesie. Wolałbym dopaść go na jego statku.

Melis zignorowała dwa ostatnie zdania.
- Po tym jak znajdą skrzynię i zaczną przeglądać dokumenty,

zapomną o reszcie świata. To będzie odpowiedni moment, żeby
dopaść Archera.

- Kiedy ty będziesz stała obok niego? Pierwsze, co zrobi, to cię

zastrzeli. Będziesz bezbronna.

- Nie będę. Ponieważ zostawisz dla mnie broń kilka metrów od

miejsca ukrycia skrzyni. Na polanie rosną dwie sosny. Przykryj broń
liśćmi i igliwiem u podnóża sosny z lewej strony. Kiedy wykonacie
swój ruch, ja będę już gotowa i pobiegnę w stronę drzew.

- Wyjaśnijmy to sobie. Nie jesteś szybsza od błyskawicy ani

pocisku z broni palnej. Tamta akcja ratunkowa dodo to były żarty.
Istnieje poważne zagrożenie, że Archer zastrzeli cię, zanim zdążysz
dobiec do tych drzew.

- To zaledwie kilka metrów. Jeśli odciągniesz ich uwagę,

powinnam wyjść z tego cało - przekonywała go.

- Powinnaś? Nie podoba mi się to słowo.
- Nic mi nie będzie. Tak lepiej?
- Nie. - Kelby wstał z fotela. - Nie podoba mi się to. Masz to

wszystko dobrze przemyślane. Założę się, że planowałaś to już od
bardzo dawna, racja?

- Od tamtej nocy, kiedy znaleźli ciało Carolyn. - Odwróciła się,

żeby na niego patrzeć. - Kelby, on musi umrzeć. Archer jest chwastem
na tej planecie.

- A ty chcesz go wyrwać własnymi rękoma?
- To morderca. - Przerwała. - Albo ktoś jeszcze gorszy. On jest

jak Irmak i wszyscy ci potworni, odrażający mężczyźni, którzy
przychodzili do Kafas, żeby mnie gwałcić i sprawiać mi ból. Nigdy
nie miałam okazji ukarać żadnego z nich, ale mogę ukarać Archera.
Muszę to zrobić. Zrozum mnie, Kelby.

Przez chwilę się nie odzywał, ale wyczuwała w nim mnóstwo

emocji.

- Potrafię to zrozumieć. - Odwrócił się od niej. - Boże, wybacz

mi, ale pomogę ci to zrobić.

Nicholas właśnie kładł się do łóżka, kiedy Kelby przyszedł do

jego kabiny.

background image

- Dzwonił? Kelby przytaknął.
- Bierzemy statek Archera? - zapytał Nicholas.
- Nie. Płyniemy na Cadorę - odparł Kelby. - Nie udało mi się jej

od tego odwieść. Jutro o dziesiątej wieczorem. Ona jest przynętą, a
my pułapką. Oczywiście, jeśli pozwoli nam ją uruchomić.

- Widzę, że jesteś wściekły jak diabli.
- Jestem przerażony jak diabli.
- Moglibyśmy tej nocy zaatakować statek i pozbyć się problemu.

Kiedy wy pływaliście w okolicach Marinth, wziąłem motorówkę i
popłynąłem do Lanzarote, żeby zamówić kilka ważnych rzeczy. Zaraz
mogę odebrać kilka bomb.

- Nie. Melis musi być częścią tej akcji. Nie zamierzam jej

wyrolować.

- Więc po co przyszedłeś tu ze mną gadać? Chyba nie po to, żeby

rozładować swój zły nastrój?

- Żeby wyciągnąć twój tyłek z łóżka. Płyniemy na Cadorę tej

nocy.

Melis patrzyła, jak łódź odpływa z Triny najpierw na północ, a

potem zakręca na wschód.

Kelby popłynął na Cadorę.
Skrzynia. On ją wykopie!
To była jej pierwsza myśl. Podała mu dokładną lokalizację. Nic

nie mogło go powstrzymać przed jej zabraniem. Nawet sumienie.
Powiedziała przecież, że odda mu całą zawartość skrzyni po tym, jak
pozbędą się Archera.

Ale jeszcze się go nie pozbyli. A kiedy Archer zorientuje się, że

skrzyni nie ma, to się wścieknie i nie wiadomo, co zrobi.

Boże, miej mnie w swojej opiece, ale pozwolę mu na to. Słowa

Kelby'ego były tak żarliwe, że nie mógł pod nimi skrywać złych
intencji.

Nie zabierze skrzyni. Pewnie popłynął, żeby rozeznać się w

terenie i schować dla niej broń. Bez względu na to, w jakim celu udał
się na Cadorę, to nie po to, żeby ukraść tablice. Za bardzo się do niego
zbliżyła, żeby nie rozpoznać, kiedy mówił prawdę.

Nagle zesztywniała. Wreszcie to do niej dotarło. W ciągu

ostatnich kilku tygodni stał się dla niej przyjacielem, towarzyszem,
wspólnikiem i kochankiem. Jak do tego doszło? I jak sobie poradzi,
kiedy będzie musiała go opuścić?

background image

Zostanie pustka i samotność.
Wiedziała, jak sobie z nimi radzić. Nic jej nic będzie. Przez całe

życie była samotnikiem.

Ale teraz już tego nie chciała. Odkryła coś innego, coś lepszego.
Więc co w takim razie robić? Uczepić się Kelby'ego jak jedna z

tych kobiet, których tak znienawidził? Obiecywała mu, że nigdy nie
będzie taka jak one.

W takim razie postąpi inaczej. Odejdzie wtedy, kiedy przyjdzie na

to pora. Nie będzie żałosna ani bezradna.

Żałowała, że była na tyle bezmyślna, żeby pozwolić ponieść się

uczuciom.

Żal jednak nie prowadzi do niczego dobrego. Trzeba spróbować o

tym zapomnieć.

Teraz ważniejszy jest Archer i jutrzejszy dzień.
W porcie nie było nikogo.
Choć Melis nie spodziewała się od razu zobaczyć Archera.

Pewnie ukrył się gdzieś w ciemności i ją obserwuje. Nawet gdyby jej
o tym nie powiedział, to właśnie tego by się po nim spodziewała.

Wyskoczyła z motorówki i przywiązała ją do pomostu, po czym

ruszyła na przystań. Wzdłuż nabrzeża ciągnęły się magazyny i jedynie
dwie lampy uliczne oświetlały przestrzeń. Dzięki Bogu, tej nocy była
pełnia. Melis słyszała odgłosy ruchu ulicznego dochodzące z dużej
odległości.

No dalej, Archer. Już jestem. Pokaż się. Wyjdź i zgarnij mnie.
Zatrzymała się na końcu pomostu. Musi wyglądać na załamaną,

pokonaną i roztrzęsioną.

Przestępowała z nogi na nogę i nerwowo rozglądała się po

okolicy.

- Witaj, Melis. Jak miło znowu cię zobaczyć.
Spojrzała w kierunku magazynu po jej prawej stronie.
Archer.
Uśmiechał się łagodnie, idąc w jej stronę. Cox. Mały

człowieczek. Przerzedzone włosy miał zaczesane do tyłu tak, że
odsłaniały jego wysokie czoło. W Las Palmas zdążyła jedynie rzucić
okiem na niego, ale nie miała wątpliwości, że to on.

- Jestem - powiedziała, oblizując wargi.

background image

- Taka wystraszona. Nie powinnaś się mnie bać. Już tak się do

siebie zbliżyliśmy, że jesteśmy niczym niewolnik i jego pan. Czyż nie
tak?

- Skoro tak mówisz. Może przejdziemy już do kwestii

przekazania ci dokumentów?

- Znasz taką zabawę w pana i niewolnika? To jedna z moich

ulubionych, które stosowałem na małych dziewczynkach w moim
ulubionym domu w Buenos Aires.

- Proszę, jedźmy już.
- Jaka ochocza - skomentował Archer, po czym rzucił przez

ramię: - Pennig, myślę, że trzeba jej pozwolić, żeby dała nam te
dokumenty.

- Najwyższy czas. - Pennig wyłonił się z cienia. To był ten sam

mężczyzna, którego widziała w Atenach. Teraz miał zabandażowaną
szyję i jeszcze bardziej obleśny wyraz twarzy. - Uparta dziwka.

- Nie możesz się na nią złościć. Małe dziewczynki się smucą,

kiedy jesteś na nie zły.

- Ta suka mnie postrzeliła.
- Ale teraz chce naprawić swój błąd, a my musimy okazać jej

łaskę. Przeszukaj ją.

Pennig przeszukał ją brutalnie od góry do dołu.
- Jest czysta.
- Tak też myślałem. Nie zdołałaby wiele ukryć w tych spodniach

i koszulce. - Archer odwrócił wzrok na opuszczony pomost. - Ciężko
było przekonać Kelby'ego, żeby pozwolił ci tu samej przypłynąć?

- On ma już to, czego chciał - Marinth. A ja jestem mu już tylko

ciężarem.

- Ale jakim kuszącym ciężarem. Zazdroszczę mu. Jestem pewien,

że uprzyjemniłaś mu te poszukiwania. - Uśmiechnął się. - Ale widzę,
że z każdą minutą robisz się coraz bardziej zmartwiona. Będę dla
ciebie miły i skrócę twoje cierpienia. - Wyciągnął telefon i gdzieś
zadzwonił. - W porządku. Giles, podprowadź samochód. - Rozłączył
się. - Jak daleko możemy podjechać samochodem?

- Do podnóża stoku. Skrzynia jest ukryta jakiś kilometr od

tamtego miejsca.

Dwie przecznice dalej, zza rogu wyjechał czarny mercedes i

jechał ku nim.

background image

- Skrzynia jest zakopana na polanie i przywalona skałą z lawy. -

Melis przyglądała się samochodowi. Wyglądało na to, że w środku
siedziało jeszcze trzech mężczyzn. Czyli z Archerem i Pennigiem
będzie ich razem pięciu.

- Och, prawie bym zapomniał. - Archer zwrócił się do Penniga. -

Weź pudełko i wsadź do jej łodzi.

Pudełko?
Pennig wyciągnął z cienia wielkie pudło zapakowane jak prezent i

poszedł z nim wzdłuż pomostu.

- Co to takiego?
- To taki mały prezent pożegnalny. Niespodzianka. Mercedes

podjechał, a Archer otworzył przed nią tylne drzwi.

- Powinniśmy chyba już ruszać, prawda?
Musi wyglądać na przerażoną widokiem mężczyzn w

samochodzie. Nie było to wcale trudne, bo naprawdę była przerażona.
Normalnie zaprotestowałaby w takiej sytuacji.

- Mogę powiedzieć wam, gdzie jest to miejsce. Nie muszę wcale

przy tym być. Mówiłeś, że puścisz mnie wolno.

- Po tym, jak dostanę dokumenty - odparł Archer. - Wsiadaj do

samochodu, Melis.

Zawahała się, a potem wsiadła.
- Ile czasu będziemy jechać? - zapytał Archer, kiedy zajął

miejsce pasażera. Pennig także wsiadł do auta.

- Jakieś piętnaście minut - szepnęła, kiedy kierowca ruszył z

miejsca.

Dwaj mężczyźni, z którymi dzieliła siedzenie, milczeli jak

zaklęci, ale sama ich obecność była dla niej przytłaczająca.

To będzie bardzo długie piętnaście minut...
- Mercedes zatrzymał się na końcu drogi - powiedział Nicholas,

kiedy podbiegł z powrotem do drzew. - Pięciu ludzi i Melis. Archer i
Melis czekają przy samochodzie. Pozostała czwórka jest w drodze pod
górę.

Tego właśnie się Kelby spodziewał. Nie było szansy na to, że

Archer będzie się narażał, dopóki nie przeszuka dokładnie całego
terenu. Kelby wdrapał się na wcześniej wybrane drzewo.

- Pozwolimy im minąć nas przy pierwszym obchodzie. Pewnie

zostawią jednego człowieka, żeby obserwował drogę, i jednego, albo

background image

dwóch ustawią w lesie. Nie możemy ich zdjąć, dopóki Melis i Archer
nie pojawią się na polanie.

- To potwornie kuszące - mruknął Nicholas, wdrapując się na

drzewo oddalone kilka metrów od tego, które zajął Kelby. - Ale
postaram się powstrzymać. Jestem bliżej drogi, więc ja go zdejmę.

- Zrobimy to na słuch. Chcę, żeby było jak najmniej ochroniarzy,

kiedy odkopią skrzynię.

- Nawoływanie ptaka?
- Tak jest. Sowy. Widziałem jedną na drzewie. - Kelby zasłonił

się gałęzią i usadowił wygodniej na drzewie. Ze swojego punktu
widział zarówno drogę, jak i głaz na środku stoku. Melis stała przed
przednim zderzakiem mercedesa i z tej odległości wyglądała na
drobną i potwornie kruchą istotę.

Nie myśleć o niej.
Lepiej skupić się na zadaniu. Czterej mężczyźni, których wysłał

Archer, już się zbliżali. Lada moment będą tu między drzewami.

Zachować ciszę. Oddychać płytko. Nie może mu drgnąć ani jeden

mięsień.

Mężczyzna, który kierował mercedesem, stał teraz na szczycie

wzgórza i machał zapaloną latarką w ich stronę. Archer zaklął pod
nosem. Melis spojrzała na niego zaskoczona.

- Coś nie tak?
- Nie. Giles daje nam znaki, że teren jest czysty - odparł Archer. -

W takim razie idziemy, Melis.

Melis starała się nie dać po sobie poznać, że odczuła ulgę. Była

mocno spięta od chwili, kiedy Archer kazał swoim ludziom
przeszukać teren. Nie powinna była się martwić. Kelby mówił jej
przecież, że on i Nicholas nie będą mieli żadnych problemów z
ukryciem się. Ale to nie miało znaczenia. Obawiała się i nie mogła
odpędzić od siebie tego uczucia.

- Pozwól mi już wrócić do miasta. Przekonałeś się już, że nie

zastawiłam na ciebie pułapki.

- Przestań jęczeć. - Złapał ją za łokieć i pociągnął w górę stoku. -

To strasznie nieprzyjemne. Jak dotąd, byłaś posłuszna. Nie chciałbym
teraz cię karać.

- Ale nie skrzywdzisz Susie? - zapytała drżącym głosem. -

Zrobiłam wszystko, o co mnie prosiłeś.

background image

- Zrobiłaś dobry początek. - Archer wpatrywał się w drzewa. -

Nie gadaj. Teraz nie jesteś najważniejsza. Później się tobą zajmę.

Odsunęli głaz i Pennig kopał. Melis i Archer stali razem kilka

metrów dalej.

Kelby wiedział, że nie zostało już wiele czasu.
Jeden człowiek na drodze.
Drugi siedem metrów od drzewa, na którym sam siedział.
Kolejny jakieś dwadzieścia metrów po drugiej stronie stoku. Ten

stanowił trudny cel. Będą musieli zdjąć najpierw tego najbliżej nich, a
potem przejść na drugą stronę polany. Roślinność była tu dość skąpa,
a facet miał uzi. Pozostali dwaj ludzie Archera, którzy stali po tej
stronie polany, byli uzbrojeni w pistolety.

Kelby nabrał powietrza, złożył dłonie w muszlę i wydał z siebie

sowie pohukiwanie.

Mężczyzna stojący najbliżej natychmiast skierował strumień

światła latarki na drzewa. Zatoczył kilka kręgów i ostatecznie
zatrzymał światło na żółtych oczach sowy siedzącej kilka gałęzi od
Kelby'ego. W nagłym, rażącym ją świetle, sowa wydała okrzyk i
poderwała się z gałęzi.

Światło latarki zgasło.
Kelby zaczekał.
Minuta.
Dwie.
Ciche pohukiwanie sowy. Potem kolejne.
Nicholas zdjął faceta z drogi.
Teraz jego kolej.
Kelby rzucił kamień, który miał przy sobie, w zarośla kilka

metrów od mężczyzny, który stał w jego pobliżu.

Ten odwrócił się i ruszył w stronę krzaków.
Kelby bezszelestnie zszedł z drzewa i znalazł się metr za

mężczyzną, kiedy ten zorientował się, że coś jest nie tak. Już zaczął
się odwracać i otworzył usta, żeby krzyknąć.

Za późno. Kelby zarzucił garotę na jego szyję i zacisnął tak, że

wbiła się w ciało, a mężczyzna zdążył tylko cicho westchnąć. W ciągu
sekundy był martwy.

Kelby opuścił ciało na ziemię i trzy razy zahukał, dając sygnał

Nicholasowi. Potem spojrzał na Archera i Melis. Pennig już wykopał
dół przynajmniej na pół metra.

background image

Cholera.
Jeszcze jeden człowiek do zdjęcia, zanim będzie można

bezpiecznie załatwić Penniga i Archera.

Kelby ruszył z miejsca. Pochylił się i zwinnie przemykał wokół

polany, zbliżając się do mężczyzny z uzi.

- Zdawało mi się, że mówiłaś, że to będzie tylko kilkadziesiąt

centymetrów - powiedział Archer. - Już powinniśmy na coś natrafić.

- Już niedługo. - Melis oblizała wargi. Od chwili, kiedy Archer

postawił swoich ludzi na straży w lesie, nie słyszała żadnych
odgłosów. To mogło nic nie znaczyć albo oznaczało porażkę. -
Przekazuję wam tylko to, co mówił mi Phil. A on nie znosił pracy
fizycznej. Mówił mi, że to głupota zakopywać coś głęboko, kiedy
przysłaniasz miejsce głazem.

- Ja też nie przepadam za pracą fizyczną - odezwał się Pennig

przez zaciśnięte zęby, po czym wbił szpadel w ziemię. - Gdybym
chciał zostać kopaczem rowów... - przerwał. - Zdaje się że na coś
natrafiłem.

Archer podszedł bliżej.
- To kop dalej, do cholery.
- Już się robi. - Pennig poruszał się szybciej. Ponieważ obaj

zaczęli ignorować Melis, zrobiła mały krok w tył, w kierunku sosen.
Potem kolejny.

Mężczyźni wyciągnęli skrzynię i zaczęli dobierać się do jej

zamka.

Melis zrobiła kolejne dwa kroki w tył.
Jak tylko otworzą wieko skrzyni i zaczną przeglądać jej

zawartość, rzuci się do biegu.

Nadal żadnego odgłosu od strony drzew.
Jedynie sapanie Penniga i Archera siłujących się z wiekiem

skrzyni.

- A co to, do jasnej cholery?!
Pusta. Nawet z tej odległości Melis widziała, że skrzynia jest

pusta.

Archer zaklął i odwrócił się w jej stronę.
Melis rzuciła się slalomem do biegu w kierunku sosen.
Pocisk przeleciał jej koło ucha.
Zdawało jej się, że porusza się w zwolnionym tempie.

background image

Nagle poczuła rozdzierający ból w lewym boku. Siła pocisku była

tak duża, że ostatnie metry do sosen Melis pokonała, zataczając się.

Pistolet. Musi znaleźć ukryty pistolet. Zaczęła szaleńczo grzebać

pośród liści i igieł sosnowych pod drzewem.

Archer przeklinał i krzyczał na swoich ludzi.
Jakaś ciemna postać pojawiła się kilka metrów od Melis.

Człowiek Archera?

Gdzie ta piekielna broń? Pod drzewem było tak ciemno, że nic nie

widziała.

I wreszcie go znalazła.
Ale człowiek Archera leżał już na ziemi powalony przez

Kelby'ego.

Archer. Musi dopaść Archera.
Nigdzie go nie widziała. Za to Pennig zbliżał się do niej. Jego

twarz kipiała wściekłością.

Melis uniosła broń i pociągnęła za spust.
Pennig zachwiał się.
Znowu do niego strzeliła.
Upadł na ziemię.
Obok niej przykląkł Kelby i próbował wyjąć jej z rąk pistolet.
Kręciła głową i nie chciała oddać broni.
- Archer. Musimy go dopaść.
- Nie. Musimy powstrzymać to krwawienie. - Kelby rozpinał jej

koszulę. - Cholera jasna, mówiłem ci, że to zbyt ryzykowne.

- Ale Archer...
- Zwiał, kiedy żaden z jego ludzi się nie pokazał na jego

zawołanie. Może Nicholasowi uda się go złapać, ale ma niewielkie
szanse. Był ze mną po tej stronie zbocza - mówił chrapliwym głosem,
cały czas zajmując się prowizorycznym opatrywaniem jej rany. -
Musimy zawieźć cię do lekarza. Mówiłem ci, że...

- Przestań... - Kręciło jej się w głowie. - Przestań już mówić „a

nie mówiłem". Wszystko byłoby dobrze, gdyby skrzynia nie była...
pusta. Powinna być pełna.

- Ta cholerna krew... - Przeklinał pod nosem, nie słuchając jej. -

Gdzie, u diabła, jest Nicholas? Musi mi pomóc trzymać ten kompres,
kiedy będę cię niósł do samochodu. Pieprzyć Archera. Damy sobie
radę bez...

Więcej już nie usłyszała.

background image

Czerwone gładkie zasłony.
To była pierwsza rzecz, jaką zobaczyła, kiedy otworzyła oczy.

Zasłony i skórzany fotel w rogu pokoju.

- Wróciła pani do nas? - Ciemnowłosy mężczyzna około

pięćdziesiątki, w swetrze robionym na drutach, uśmiechał się do niej,
mierząc jej puls. - Jestem doktor Gonzales. Jak się pani czuje?

- Trochę osłabiona.
- Ma pani ranę na lewym boku. Kula nie uszkodziła żadnych

ważnych organów, ale straciła pani sporo krwi. - Skrzywił się.

- Nie tak wiele, jak obawiał się pani przyjaciel, pan Kelby, który,

swoją drogą, brutalnie mnie zastraszył. Wtargnął do mojego domu i
krzyczał na mnie. Omal go nie wyrzuciłem za drzwi. Nie
przywykliśmy do takiego zachowania na Cadorze. To jest bardzo
spokojna wysepka. Dlatego tu się osiedliłem.

- Gdzie on jest?
- Na zewnątrz. Powiedziałem mu, że może poczekać w

samochodzie, do czasu, kiedy pani się wybudzi. To bardzo nerwowy
człowiek.

- Tak, a to bardzo spokojna wyspa - powtórzyła jego słowa.
- Muszę się z nim zobaczyć.
- Kilka minut pani nie zbawi. Dałem pani przyjacielowi

antybiotyki dla pani, ale jeśli zauważy pani jakiekolwiek oznaki
infekcji, trzeba natychmiast zwrócić się do lekarza. - Przerwał na
chwilę. - Pani wie, że będę musiał zgłosić ten postrzał na policji?

- Nie martwię się tym. Proszę robić to, co do pana należy. Która

godzina?

- Parę minut po trzeciej nad ranem. Musiała zostać postrzelona

około północy.

- Byłam nieprzytomna przez trzy godziny?
- Odzyskiwała pani przytomność już wcześniej, ale dałem pani

środek uspokajający, żeby móc oczyścić ranę na boku.

Archer.
Trzy godziny to mnóstwo czasu.
- Panie doktorze, ja naprawdę muszę zobaczyć się z Kelbym.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Skoro pani nalega. Ten człowiek powinien nauczyć się

cierpliwości. - Lekarz podszedł do drzwi. - Niech pani nie pozwoli,
żeby ją zdenerwował.

background image

Już była zdenerwowana. Tej nocy zabiła człowieka, była

kompletnie zdezorientowana faktem, że skrzynia okazała się pusta, i
nie wiedziała, co stało się z Archerem.

Skrzynia. Gdzie są dokumenty?
Ale kiedy Kelby wszedł do pokoju, w pierwszej kolejności

zapytała go o co innego.

- Co z Archerem?
- Powinienem był się domyślić, że to będą twoje pierwsze słowa.

- Pokręcił głową. - Kiedy Nicholas dobiegł do drogi, Archer już był w
samochodzie i odjechał na jego oczach.

- Więc wszystko na nic. - Zaniknęła oczy, czując, jak ogarnia ją

rozczarowanie. - Ryzykowałam życie nas wszystkich, a on nadal
chodzi po tym świecie.

- Już niedługo - odparł ponuro Kelby. - Jeszcze go dopadniemy.

Nie schowa się przed nami. Założę się, że jest wściekły jak diabli i
będzie chciał się z nami znowu skontaktować. - Uśmiechnął się słabo.
- A poza tym, akcja nie była całkowitą porażką. Pozbyliśmy się
czterech szumowin, które plugawiły tę ziemię.

Melis otworzyła nagle oczy.
- Będziemy mieli problemy z wymiarem sprawiedliwości?
- Nie sądzę. Władze hiszpańskie są bardzo restrykcyjne wobec

dilerów broni zaopatrujących terrorystów. Zadzwoniłem do Wilsona i
kazałem mu przyjechać tu z Madrytu i przywieźć akta i policyjne
zdjęcia tych przestępców. Powinien jakoś załagodzić sprawę, ale
oczywiście nie powie władzom, że mieliśmy z tym cokolwiek
wspólnego. Założę się, że kiedy odkryją, czyje to ciała leżą na zboczu
wulkanu, znajdą już jakiś sposób na to, żeby zapomnieć o ich
istnieniu. - Uśmiechnął się przebiegle.

- Bo to przecież „taka spokojna wyspa".
- Doktor Gonzales robi wrażenie miłego.
- Nie przypadliśmy sobie do gustu, ale on wie, co robi.

Powiedział, że możemy cię stąd zabrać, jeśli obiecasz, że będziesz
odpoczywać przez kilka dni. Podejrzewam, że nie masz ochoty tu
zostawać, prawda?

Melis uśmiechnęła się.
- Pomożesz mi wstać? - Spojrzała na siebie. - A gdzie jest moja

bluzka?

- Była cała we krwi. - Kelby zdjął z siebie czarną koszulkę.

background image

- Włóż to. - Pomógł jej usiąść i delikatnie włożył jej koszulkę.
- Już dobrze?
Pokój wirował wokół niej, a lewy bok pulsował boleśnie.
- W porządku.
- Kłamczucha. - Kelby wziął ją na ręce i zaniósł do wyjścia.
- Ale zrobi ci się lepiej, kiedy zawiozę cię do domu.
Dom? Trina. To był dom Kelby'ego. I przez ostatnie dni stał się

też jej domem. Dziwne...

- Nie jestem za ciężka? Mogłabym iść.
- Wiem, że byś mogła. Ale tak będzie szybciej. - Zatrzymał się w

drzwiach, kiedy zobaczył doktora Gonzalesa. - Zabieram ją -
powiedział krótko. - Dziękuję za pańską robotę.

- Cieszę się, że już wychodzicie. - Gonzales uśmiechnął się do

Melis. - Proszę nie pozrywać moich szwów i radzę trzymać się z
daleka od ludzi takich jak Kelby. Nie służą pani te kontakty.

Ostatnie zdanie zostało wypowiedziane już do pleców Kelby'ego,

który minął lekarza i ruszył do samochodu zaparkowanego na
podjeździe. Nicholas wyskoczył ze środka i otworzył przed nimi tylne
drzwi.

- Może się położysz na tylnym siedzeniu i zdrzemniesz? Nie

chciała spać. Coś było nie tak i musiała się nad tym zastanowić.

- Lepiej, jak będę siedziała.
- Polemizowałbym - powiedział Kelby, wsiadając na siedzenie

pasażera. - Ale nie będę się kłócił. Chcę tylko dowieźć cię do
południowego wybrzeża, gdzie zostawiliśmy naszą łódź. Twoją łódź
zostawimy w porcie, a Nicholas zabierze ją jutro.

Nicholas uruchomił silnik, a Melis usiadła prosto i starała się

zignorować przejmujący ból w boku. Myśleć. Brakowało jej jakiegoś
elementu układanki.

Ale nie miała wyboru. Musiała zapytać.
- Kelby, skrzynia była pusta.
- Wiem o tym.
- Ty to zrobiłeś? - spytała zdenerwowana. Nie miała wyboru,

musiała to zrobić.

Zauważyła, jak zesztywniały mu ramiona, kiedy powoli odwracał

się do niej.

- Słucham?
- Przypłynąłeś na Cadorę zeszłej nocy.

background image

Przez chwilę milczał, a kiedy się odezwał, każde słowo

wypowiadał gniewnie i z naciskiem.

- Obydwoje wiedzieliśmy, jak ważne było to, żeby Archer

odwrócił od ciebie uwagę. Omal nie zginęłaś, kiedy stało się inaczej.
A ty pytasz mnie, czy przypłynąłem tu wcześniej, żeby ukraść te
dokumenty?

- To się porobiło - powiedział Nicholas i gwizdnął przeciągle.
Melis go nie słuchała.
- Musiałam o to zapytać. Powiedz mi tylko, tak czy nie?
- Nie, do cholery! Nie zabrałem tych dokumentów. - Odwrócił

się od niej i patrzył przed siebie. - Lepiej nic już nie mów, dopóki nie
dojedziemy do portu, inaczej dokończę to, co nie udało się Archerowi.

Wyraźnie wyczuwała jego gniew i żal. Nie mogła go za to winić.

Na jego miejscu czułaby to samo.

Ale nie powinna przejmować się teraz Kelbym i jego uczuciami.

Przeczuwała, że zbiera się na coś strasznego...

background image

Byli kilka kilometrów od portu, kiedy Melis zwróciła się do

Nicholasa.

- Skręć w lewo w następną drogę.
- Po co?
- Po prostu zrób, co mówię. Kelby spojrzał na nią groźnie.
- Masz jakieś omamy?
- Nie. Chociaż, może... Zdaje się, że wiem, gdzie Phil zabrał

dokumenty. Jest takie miejsce na wybrzeżu. Muszę tam pojechać.
Proszę, nie zadawaj więcej pytań.

- Myślisz, że dokumenty tam będą?
- Mogą być. Muszę to sprawdzić.
Nicholas spojrzał wymownie na Kelby'ego, który wzruszył tylko

ramionami.

- Jedź tam, skoro ona tak mówi.
Domek wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętała. Biały

szalunek i zamknięte niebieskie okiennice.

Otworzyła drzwi samochodu i, zanim Kelby zdążył podejść, żeby

jej pomóc, wysiadła.

- Na miłość boską, Melis! - Kelby dogonił ją, kiedy była już w

połowie drogi do domku, i wziął ją pod ramię. - Jesteś jeszcze za
słaba. W każdej chwili możesz się przewrócić.

Nie czuła się słaba. Adrenalina dodała jej sił.
- Dlaczego sądzisz, że dokumenty mogą tu być? - zapytał Kelby.
- Kiedy prowadziliśmy poszukiwania w tej okolicy,

mieszkaliśmy w tym domku przez parę miesięcy. - Odtrąciła
wspierającą ją dłoń Kelby'ego, nie odrywając oczu od frontowych
drzwi. - To jedyne wyjaśnienie...

Drzwi otworzyły się. Melis wyczuła, jak Kelby się spiął.
Obawiał się nieznanego niebezpieczeństwa. Ona także się bała,

ale z innych powodów. Zrobiła krok naprzód.

- Phil?

background image

- Nie powinnaś tu była przychodzić, Melis. - Zszedł do niej. -

Miałem nadzieję, że spotkamy się w szczęśliwszych okolicznościach.

- Gdzie? U bram niebios? Phil, ty miałeś nie żyć!
- Tak jak mówił Mark Twain, doniesienia o mojej śmierci są

mocno przesadzone.

Kelby podszedł bliżej.
- Lontana? - zapytał.
- Witaj, Kelby. Świetna robota. Wiedziałem, że tobie się uda.

Oczywiście, ja sam z pewnością zrobiłbym to lepiej.

- Co?
- Mówię o Marinth, rzecz jasna. - Uśmiechnął się. - Chętnie

uścisnąłbym ci dłoń, ale to raczej nie przejdzie, prawda?

- Nie wiem. - Kelby wziął ponownie Melis pod rękę. - Ale wiem,

że ona musi usiąść. Jest ranna.

- Ranna? - Phil spojrzał na nią z troską. - To coś poważnego?
- A co cię to obchodzi? - powiedziała Melis. - Na co liczyłeś,

Phil?

- Obchodzi mnie, i to bardzo - odparł Phil. - To nie w porządku,

że wątpisz w to, że się o ciebie martwię.

- Ale chyba niewystarczająco - powiedziała Melis. - Nie

martwiłeś się, że zabierając zawartość skrzyni, wystawiasz mnie na
śmiertelne niebezpieczeństwo.

- W ten sposób zostałaś ranna? Miałem nadzieję, że Archer nie

będzie chciał od ciebie tych dokumentów. - Lontana patrzył na nią
zbolałym wzrokiem. - Nie chciałem tego robić. Ale to było konieczne.
Nie pomogłabyś mi, Melis.

- Ta sprawa zaczyna mi śmierdzieć - stwierdził Kelby.
- Lontana, coś ty narobił?
- Upozorował własną śmierć - powiedziała Melis. - Sam wysadził

w powietrze Last Home.

- Wiesz, ile mnie to kosztowało? - zapytał Phil.
- Jak udało ci się ujść z życiem? Osprzęt nurka i ktoś czekający

w łodzi nieopodal, żeby cię zabrać?

Phil kiwnął głową na potwierdzenie tych słów.
- Było mi bardzo przykro, kiedy patrzyłem, jak eksploduje.

Kochałem ten statek.

- Ale warto było go poświęcić, tak? - powiedziała Melis.
- Masz to, czego chciałeś.

background image

- Co takiego? - zapytał Kelby. - Pozbył się w ten sposób

Archera?

- W drodze tutaj miałam nadzieję, że o to właśnie chodziło.
- Melis spojrzała Philowi w oczy. - Ale ja cię znam, Phil. Nigdy

nie poświęciłbyś Last Home, chyba że przyniosłoby ci to coś znacznie
cenniejszego. A jedyną rzeczą, jaką ceniłeś bardziej, był Marinth.
Dobiłeś targu z Archerem, prawda?

- Dlaczego sądzisz, że...
- Zrobiłeś to, tak?
Po namyśle przytaknął.
- Nie miałem innego wyboru. Ty nie chciałaś mi pomóc. Marinth

leżał tu, czekając na mnie, a ja nie mogłem go dotknąć. To wszystko
była twoja wina.

- Ty sukinsynu! - wydusił Kelby. - Więc napuściłeś na nią

Archera!

- Mówiłem wam, że nie chciałem tego robić. Nie chodziło o to,

żeby stała się celem. Po prostu chcieliśmy ją zastraszyć na tyle, żeby
musiała zwrócić się do ciebie po pomoc. Domyśliłem się, że
postawisz warunek w postaci odnalezienia Marinth. Ty wiesz, co jest
ważne.

- Doprawdy? - powiedział Kelby.
- Przez sześć lat starałem się zmusić ją, żeby użyła swoich

delfinów. Ty mnie zrozumiesz. Ja po prostu musiałem zdobyć
Marinth.

- Ale go nie masz - stwierdziła cierpko Melis. - Kelby go zdobył.
Lontana odwrócił od niej wzrok.
- Może i nie zdobyłem chwały odkrywcy, ale zawsze będę miał

świadomość, że to ja sprawiłem, że to odkrycie stało się możliwe. -
Wzruszył ramionami. - Poza tym, robię się już stary. Nie potrzebuję
wiele pieniędzy. Jedyne, czego pragnę, to zostać tu i obserwować, jak
Marinth wraca do życia.

- I byłeś tu, w tym domku, przez cały czas?
- Z wyjątkiem chwil, kiedy wypływałem łodzią, żeby

obserwować was przez lornetkę. - Uśmiechnął się chciwie. - Przyznaj
to, Melis. Nie czułaś podniecenia? Żałuję, że nie nurkowałem z tobą.
Kiedy zobaczyłem, jak wyciągacie sieci, miałem ochotę krzyczeć z
radości.

background image

- To ty byłeś w tej drugiej łodzi, którą widziałem - powiedział

Nicholas.

Phil skinął głową.
- Zaskoczyłeś mnie wtedy. Jak się nazywasz?
- Nicholas Lyons.
- Ach tak. Słyszałem o tobie.
- Sporo wiesz o tym, co się dzieje, prawda, Phil? - Melis wolno

cedziła słowa. - Myślisz, że jestem idiotką i uwierzę w to, że jesteś
szczęśliwy i zamierzasz siedzieć cicho, z dala obserwując, jak ktoś
inny zbiera profity za odkrycie Marinth?

- Myśl sobie, co chcesz.
- Ale nie podoba mi się to, co teraz myślę. - Starała się

zapanować nad głosem. - Wiesz, co mi przychodzi do głowy?
Zaczynam wierzyć, że jesteś tak samo winny jak Archer. Jaki układ
zawarliście? Archer miał mnie zastraszyć tak, żebym w desperacji
zrobiła to, czego chcesz. A co ty miałeś dostać w zamian? I nie
wmawiaj mi, że możliwość obserwowania z boku odkrycia Marinth.

- Melis, nigdy nie chciałem wyrządzić ci krzywdy. Wiedziałem,

że Archer nie zdoła cię złamać. Ale musiałem znaleźć sposób, żeby
jakoś cię zmusić.

- Zmusić? - Przypomniały jej się koszmarne rozmowy z

Archerem. Koszmar, kiedy stała i patrzyła na zwłoki Carolyn. - O tak,
Archer był bardzo przekonujący. Ale jaka miała być twoja nagroda,
Phil?

- Myślę, że powinniście już iść. - Lontana niecierpliwie

przestąpił z nogi na nogę.

- Jeszcze nie. - Kelby zbliżył się do niego. - Powiedziałeś, że

Melis nie była celem. Więc kto nim był?

Phil odwrócił się, chcąc wrócić do domku.
- Chodziło o ciebie, Kelby - odezwała się Melis. - Od samego

początku chodziło o ciebie. Wszystko, co zafundował mi Archer, było
po to, żebym tylko odnalazła Marinth. Szantaże, zastraszanie,
wytrącanie mnie z równowagi psychicznej. Wszystko to służyło temu,
żebym pobiegła po pomoc do ciebie. Archer nie miał pewności, że
wyciągnie ode mnie twoje wyniki badań. Prawda, Phil?

- Bzdura.
- Pragnąłeś Marinth. Zaaranżowałeś wszystko tak, żeby Kelby go

dla ciebie znalazł. Ale co się stanie, kiedy on faktycznie go znajdzie?

background image

Myślę, że kazałeś Archerowi zabić Kelby'ego i zniszczyć Trinę, a
wtedy ty mógłbyś wkroczyć na scenę. To jedyna rekompensata, która
ma sens. Marinth i śmierć Kelby'ego w zamian za twoje badania.
Dlaczego zabrałeś skrzynię?

Phil milczał przez chwilę.
- Domyślałem się, że Archer spróbuje podwójnej gry. -

Zrezygnował z udawania. - Zdawał sobie sprawę, że ty wiesz o
lokalizacji skrzyni. Gdyby udało mu się dostać dokumenty od ciebie,
zostawiłby mnie na lodzie.

- Masz na myśli, że nie zabiłby mnie, tak? - wtrącił się Kelby.
- Tego nie powiedziałam. Myślę, że mógłbym cię polubić, Kelby.

Mamy wiele wspólnego.

- Kelby, Archer grał na dwa fronty. Spodziewał się, że będziesz

dzisiaj na górze, żeby mi pomóc - powiedziała Melis.

- Zdziwiło mnie, że zdenerwował się, kiedy jeden z jego ludzi dał

znak, że teren jest czysty. Gdyby się okazało, że kłamałam co do
ukrycia skrzyni, wtedy miałby jeszcze szansę zdobyć dokumenty w
zamian za twoją śmierć. Phil, gdzie jest ta skrzynia?

Lontana zawahał się.
- W gabinecie pod oknem.
- Nie bałeś się, że Archer przyjdzie tu, żeby ci ją zabrać?
- On nie wie, że tu jestem. Nie jestem na tyle głupi, żeby dać mu

się dopaść. Komunikujemy się przez telefon. To bandyta.

- A ty, Phil? Jak nazwiesz siebie? - zapytała rozgoryczona Melis.
- Nicholas, idź po skrzynię - powiedział Kelby. Nicholas ruszył

w stronę domu.

- Te tablice są moje i badania też - natychmiast zareagował Phil.

- Nie możecie mi ich zabrać.

- To się jeszcze okaże - powiedział Kelby. - Tablice znalazła

Melis, a badania są wynikiem odczytania ich. Nie masz niczego,
Lonatana.

- Melis, powstrzymaj go. Ty wiesz, jak ciężko nad tym

pracowałem.

- Jesteś niesamowity - stwierdził Kelby. - Liczysz jeszcze na to,

że ona ci pomoże?

- Ja jej pomogłem. Dałem jej dom, kiedy go potrzebowała
- powiedział na swoją obronę. - Gdyby nie była taka uparta, nie

trzeba by było stosować takich metod.

background image

- Mam je. Tablice i dokumenty. - Nicholas wyszedł z domku,

niosąc dużą drewnianą skrzynię. - Schowam je do samochodu.

- Melis, nie pozwól mu ich zabrać. Zrobiłem to, co musiałem -

błagał desperacko Lontana. - Nie zrobiłem niczego złego. Marinth
kryje tak wiele bogactw. Tylko ja mam prawo je odkryć. Cały świat
mógłby czerpać z tego korzyści.

- Doprawdy? - Melis była nieprzejednana. - W tej chwili

naprawdę mnie nie obchodzi, czy świat będzie lepszym miejscem
dzięki twoim kłamstwom. Chcę wiedzieć tylko jedną rzecz. Kiedy
starałeś się przekonać Archera, żeby zainwestował w Marinth,
musiałeś sporo mu o mnie naopowiadać. Powiedziałeś mu o Carolyn i
mojej terapii?

Przez chwilę milczał.
- Mogłem o tym wspomnieć. Mówił, że potrzebuje jakiegoś haka.

Omawialiśmy różne warianty.

Zrobiło jej się niedobrze.
- Warianty? Mój Boże... - Wstrząsnął nią gniew. Podeszła do

Lontany. - Carolyn nie żyje dlatego, że powiedziałeś mu o niej i o
mojej kartotece. Ty sukinsynu! On ją zaszlachtował.

Phil był wyraźnie zaszokowany.
- Carolyn nie żyje?
- A co sobie myślałeś, kiedy napuszczałeś na nas tego rzeźnika?

Nie, ty tylko uruchomiłeś całą akcję, a potem osiadłeś sobie spokojnie
na tej wyspie i czekałeś, aż Marinth sam wpadnie ci w ręce.

- Nie planowałem jej śmierci.
- Tak samo, jak nigdy nie planowałeś śmierci Kelby'ego?
- Nie przyznałem się... - Phil bronił się już z mniejszym

zacięciem.

- Możesz być marzycielem, ale nigdy nie byłeś głupcem. Gdzieś

w głębi duszy musiałeś domyślać się, co może przytrafić się Carolyn.
- Głos Melis drżał z gniewu. - W ogóle cię nie obchodziła! Nie
obchodził cię Kelby! Ja cię też nie obchodziłam! Nic się nie liczyło
poza Marinth!

- Jesteś niesprawiedliwa. Dbałem o ciebie. Zawsze się o ciebie

troszczyłem, Melis.

- Tak? To dlaczego zapomniałeś o tych wszystkich latach, które

spędziliśmy razem? Pozwoliłeś Archerowi zabić moją najlepszą

background image

przyjaciółkę, i napuściłeś go na mnie, żeby znęcał się nade mną
psychicznie. No i chciałeś śmierci Kelby'ego.

- To nie moja wina. - Lontana próbował się uśmiechnąć. - Poza

tym nikomu nie uda się ciebie załamać. Wiem, jaka jesteś silna,
zawsze byłaś...

- Dalsza rozmowa z tobą nie ma sensu. Jesteś takim samym

mordercą jak Archer, i nawet sobie tego nie uświadamiasz. Ale ja to
widzę. A niech cię diabli wezmą, Phil! — Odwróciła się na pięcie i
ruszyła do samochodu.

- Nigdy nie rozumiałaś kwestii Marinth! Miałem rację - zawołał

za nią. - To nie moja wina, że drobiazgi zaszwankowały. Musisz
powiedzieć im, żeby oddali mi moją skrzynię. Potrzebuję jej.

Drobiazgi? Troje niewinnych ludzi zginęło z powodu obsesji

Phila. Nadal nie rozumiał potworności tego, co zrobił.
Prawdopodobnie nigdy tego nie zrozumie.

- Wydaje mi się, że pozwolenie na to, by Lontana dalej siedział

sobie spokojnie w tym uroczym małym domku, jest poważnym
błędem - mruknął Kelby, otwierając przed nią tylne drzwi auta. -
Może ty i Nicholas poczekacie w samochodzie, a ja wrócę upewnić
się, że Lontana nie będzie już miał okazji, żeby wyrządzić ci kolejną
krzywdę?

Melis pokręciła przecząco głową.
- Dlaczego nie? Przecież oficjalnie i tak nie żyje.
Kelby mówił poważnie. Jeszcze nigdy nie widziała u niego

takiego wyrazu twarzy.

Jeszcze raz pokręciła głową.
- W porządku. Może później. Dzisiaj i tak już masz za sobą wiele

wrażeń. - Usiadł obok niej. - Nicholas, ruszaj.

- Melis, on sobie na to zasłużył - odezwał się Nicholas,

uruchamiając silnik. - Powinnaś to przemyśleć.

- Wiem, że na to zasługuje. Ja po prostu... nie chcę teraz o tym

myśleć. Rzeczywiście, pomógł mi, kiedy tego potrzebowałam. Ta
myśl nie pozwala mi na... - Potarła skronie. - On nawet nie
uświadamia sobie, że zrobił coś złego. Nic się nie liczy, gdy w grę
wchodzi Marinth.

- Skąd wiedziałaś, że to Lontana za tym stoi? - zapytał Kelby.
- Nie wiedziałam. Podejrzewałam tylko. Kiedy leżałam u lekarza,

starałam się poskładać wszystko w całość. Ty twierdziłeś, że nie

background image

zabrałeś skrzyni. A jedyne osoby, jakie wiedziały o miejscu jej
ukrycia, to ja i Phil.

- Mogłem kłamać.
- Wiedziałam, że nie kłamiesz - powiedziała z przekonaniem. -

Przepraszam, że musiałam zadać ci to pytanie.

- To ja przepraszam, że miałem ochotę cię za to udusić.
- Wiem, ale musiałam mieć pewność. Drugie wyjaśnienie tej

zagadki było nierealne. - Wykrzywiła usta w grymasie. - Nie, to
nieprawda. Nie chciałam przyjąć do wiadomości, że Phil mógłby mnie
aż tak skrzywdzić.

- Sądzę, że Nicholas powinien zawrócić.
- Nie. - Melis oparła głowę na siedzeniu i zamknęła oczy. Czuła

się potwornie zraniona i obolała fizycznie i psychicznie. Już
przebolała stratę Phila w Atenach, ale ta, którą teraz odczuwała, była
znacznie głębsza, boleśniejsza i gorzka. - Skoro my tego nie
zrobiliśmy, w takim razie to Phil musiał zabrać dokumenty. Jaki
miałby w tym cel, gdyby zrobił to przed swoją śmiercią? Phil, którego
uważałam, że znam, powiedziałby mi o tym. Marinth znaczyło dla
niego wszystko. Skoro był w niebezpieczeństwie, nie ryzykowałby, że
cała ta wiedza przepadnie. - Przerwała. - Ale on mi nic takiego nie
powiedział. Więc zaczęłam podejrzewać inne możliwości i przyszło
mi do głowy coś kompletnie szalonego. Tylko że to nie było szalone.
To było chore, prawdziwe, i tak potworne...

- Ciii. - Kelby przyciągnął ją do siebie. - Już po wszystkim.
Chyba że zmienisz zdanie i pozwolisz mi wrócić do Lontany.

Jestem do twojej dyspozycji.

- To nic nie zmieni. Już zawsze będę pamiętać, że nie był tym, za

kogo go uważałam, że poświęcił mnie dla Marinth. Nie chcę pamiętać
także jego śmierci.

- Jak wolisz. Ale dla mnie byłoby to bardzo przyjemne

wspomnienie. - Delikatnie pogłaskał ją po głowie. - Boli cię rana?

- Trochę.
Ciało Kelby'ego było ciepłe, silne i pełne energii. A Phil dobił

targu, żeby pozbawić to ciało życia. To było dużo gorsze od
wszystkich tortur, przez jakie przeszła za sprawą Archera. Phil musi
zostać ukarany. Jeszcze wróci do niej ten gniew, ale teraz była
przepełniona smutkiem i uczuciem wyobcowania. Chociaż nie. Kelby
stopniowo leczył ją z samotności. Ileż to już razy, przez ten krótki

background image

czas, odkąd się znają, tulił ją do siebie i pocieszał tak jak teraz? Nie
potrafiła tego zliczyć i nie zamierzała tego robić. Teraz nie miała
ochoty być silna i niezależna. Chciała brać to, co jej dawano.

- Lontana zranił cię bardziej - stwierdzi Kelby. - I tej rany

niestety nie potrafię wyleczyć.

- Nie chcę już o nim rozmawiać. - Chociaż pewnie do końca

życia będzie żyła z przeświadczeniem o jego zdradzie. - Daleko
jeszcze do portu?

- Parę mil. Powinniśmy być tam za pięć minut. - powiedział

Nicholas.

- To dobrze. - Chciała wrócić na statek i ukryć się tam. Trzeba

było jeszcze zastanowić się nad Archerem, ale teraz nie miała na to
siły. Chciała jak najszybciej odpłynąć z tej wyspy.

Znaleźć się jak najdalej od Phila siedzącego w swoim małym

domku, którego okna wychodziły na błękitne morze skrywające jego
marzenie.

Lontana trzy razy próbował skontaktować się z Archerem.
Kiedy wreszcie się do niego dodzwonił, starał się opanować

panikę w głosie.

- Obiecałeś mi, że zlikwidujesz Kelby'ego. Musisz to zrobić

teraz. Czeka na mnie statek, którym mam popłynąć, żeby załatwić
prawo do wyłączności wydobycia, ale nie mogę tego zrobić, dopóki
on żyje. On i jego statek muszą zostać natychmiast zniszczone.

- Lontana, a gdzie są wyniki badań?
- Ja je mam. Pozbądź się Kelby'ego. Zapadło milczenie.
- Dlaczego zadzwoniłeś do mnie właśnie teraz?
- Ponieważ musisz... - Wziął głęboki wdech. - Bo próbowałeś

mnie zdradzić. Chciałeś zdobyć moje badania od Melis. W porządku,
nawet to rozumiem. Ale teraz już wiesz, że to ja je mam, i musisz
zrobić to, co mi obiecałeś.

- Skąd wiesz, co się wydarzyło tej nocy?
- Zadzwoń do mnie... kiedy... już zrobisz to... na co się

umówiliśmy. A wtedy spotkamy się i dam ci te dokumenty. -
Rozłączył się.

Archer patrzył w zamyśleniu na telefon po skończonej rozmowie

z Lontaną.

Ten dupek był przerażony. I skąd, u diabła, wiedział, że Archer

próbował go wyrolować tej nocy?

background image

Tylko Kelby albo Melis mogli mu o tym powiedzieć.
Jak mogli to zrobić? Melis sądziła, że Lontana nie żyje. Z

pewnością nie ma jego nowego numeru telefonu. Albo do niej sam
zadzwonił, ale to mało prawdopodobne, albo rozmawiała z nim
osobiście.

Na Cadorze.
Tak!
Od czasu, kiedy dobili targu, próbował namierzyć Lontanę i

wreszcie miał na to szansę, Powinien był się domyślić, że ten
nieuchwytny sukinsyn będzie chciał być jak najbliżej Marinth.

Teraz mógł wrócić na Cadorę, przygwoździć Lontanę i wyrwać

mu dokumenty, a potem wrócić do domu.

Czy Archer mu uwierzył? - zastanawiał się Lontana. Musi mu

uwierzyć. Kelby nie może mieć Marinth. Gdyby Archerowi udało się
zlikwidować Kelby'ego, wszystko wróciłoby do normy. Lontana jakoś
by się później uwolnił od Archera i jego pogróżek. Wszystko by się
dobrze poukładało, gdyby tylko dostał Marinth. Marinth...

Phil wyszedł z domku i poszedł na skarpę. Patrząc na morze,

poczuł, że jego obawy zaczynają powoli niknąć. Jasne, że Archer mu
uwierzył. Marinth był zawsze mu pisany i los nie pozwoli, żeby został
oszukany. Zatopione miasto na pewno na niego czeka. Niemal słyszał,
jak go nawołuje.

- Lontana.
Drgnął i spojrzał za siebie.
Czarne włosy związane w kucyk, czarne oczy wpatrzone w niego

z nieprzejednaną wrogością. Serce podskoczyło mu z przerażenia.
Chciał uciekać, ale ramię zacisnęło się na jego szyi. Sekundę później
był już martwy.

Nicholas podpłynął łodzią do jachtu.
- Powiesz mi, gdzie byłeś? - zapytał Kelby.
- Może. - Nicholas wszedł na pokład Triny. - Jak się czuje Melis?
- Śpi. Była kompletnie wykończona. - Kelby spojrzał na wschód.

- Lontana? - zapytał.

- Biedaczysko, zleciał ze skarpy i złamał sobie kark.
- Rozumiem. Nie musiałeś tego robić. To nie była twoja sprawa.
- Melis nie chciała, żebyś ty to zrobił. Gdyby później

zdecydowała się sama go ukarać, pewnie nie dałaby rady. - Wzruszył
ramionami. - Więc ja musiałem się tym zająć.

background image

- Dlaczego?
- Ten stuknięty sukinsyn zawsze stanowiłby zagrożenie, tak

długo, jak ty zajmowałbyś się Marinth.

- Zauważ, że to zagrożenie było wymierzone we mnie.
- Gdy ktoś grozi moim przyjaciołom, grozi mnie. - Uśmiechnął

się słabo. - To takie stare szamańskie powiedzenie.

- Odwrócił się. - Dobranoc, Jed. Spij dobrze. - Zatrzymał się

jednak. - Powiemy Melis o niefortunnym wypadku Lontany?

- Nie od razu. Miała ostatnio wystarczająco dużo wrażeń.
- Zawahał się, po czym dodał: - Dzięki, Nicholas. Nicholas

ukłonił się i odszedł.

Melis spała przez osiem godzin. Ale kiedy się obudziła, nadal

czuła działanie leków przeciwbólowych i... samotność. Kelby trzymał
ją w ramionach, dopóki nie zasnęła, ale teraz nie było go przy niej.

Cóż, a czego innego się spodziewała? Był dla niej miły, ale nie

chciał, żeby przez cały czas się na nim opierała.

Melis też tego nie chciała. Otrzymała potężny cios, ale musi się

teraz podnieść i ruszyć dalej.

Wstała z łóżka i poszła pod prysznic. Dwadzieścia minut później

wchodziła po schodach na pokład. Nicholas rzucał ryby do morza.
Odwrócił się, kiedy ją zobaczył.

- Dzień dobry. Wyglądasz o wiele lepiej. Jak się czujesz?
- Trochę osłabiona i obolała. Ale zjem coś i poodpoczywam dziś,

a wszystko wróci do normy. Jak tam Pete?

- Głodny. - Nicholas rzucił kolejną rybę Pete'owi krążącemu

obok statku. - Prawie w ogóle nie chce się podzielić rybami z Susie.
Ale ona nie wygląda, jakby miała mu to za złe.

- Widzę. - Susie ocierała się o Pete'a. - Ona wie, że jest ranny.
- Jesteś pewna, że nie powinniśmy wciągnąć go na pokład i zająć

się jego raną?

- Nie. Chyba że chcemy mu wyrządzić krzywdę. Kelby

wyciągnął ostrze, a ja zatamowałam krwawienie, a potem dałam
antybiotyki. Wyleczy się szybciej w słonej wodzie.

- Kiedy go przywieźliście, myślałem, że już z tego nie wyjdzie.
Melis też tak myślała. Ta ilość krwi przeraziła ją. Dopiero później

przyszło jej do głowy, że ten atak można wykorzystać przeciwko
Archerowi, przekonując go, że wreszcie udało mu się ją złamać.

background image

- Mieliśmy szczęście. Człowiek Archera musiał działać szybko i

strzelił pod dużym kątem. Gdyby nie to, delfin już by nie żył.

- Jak myślisz, ile czasu zajmie Pete'owi dojście do dawnej

formy?

- Niewiele. Natura jest pod tym względem wspaniała.
- To dobrze. Polubiłem Pete'a. Zresztą lubię obydwa delfiny. Są

urocze. - Skrzywił się. - Chociaż zrobiły sobie ze mnie niańkę.

- I dobrze ci tak - powiedział Kelby, zbliżając się do nich. -

Przyda ci się trochę złagodnieć.

- Przyganiał kocioł garnkowi - odciął się Nicholas. - Jedno z was

musi zastąpić mnie przy kolejnym karmieniu. Zamierzam wybrać się
na rekonesans.

- Chcesz sprawdzić, czy Archer odpłynął? - zapytał Kelby.
- To bardzo prawdopodobne.
- Nie odpłynie - wtrąciła Melis. - Nawet jeśli już nie chce

dokumentów Phila, to jest wkurzony. Będzie myślał, że go
wyrolowaliśmy, i będzie chciał się zemścić.

- Na tobie - powiedział Kelby. - Lepiej będzie, jeśli zostaniesz w

swojej kabinie i pozwolisz nam zająć się sprawą.

- Jest tak samo zły na ciebie. Czy wszyscy zamierzamy schować

się pod łóżko? - Pokręciła głową z dezaprobatą. - Musimy to
dokończyć. - Zwróciła się do Nicholasa. - Ja się zajmę karmieniem
Pete'a i Susie. Ty zajmij się obserwacją statku Archera. Musimy
wiedzieć, co się święci.

- Zgadzam się. - Nicholas zwrócił się do Kelby'ego. - Dziś rano,

kiedy nie zajmowałem się delfinami, zmontowałem mały ładunek
wybuchowy. Tak, na wszelki wypadek. - Ruszył w stronę kabin. - Idę
coś przegryźć przed wypłynięciem. To może być długa noc.

- Dlaczego mnie nie obudziłeś? - zapytała Melis Kelby'ego.
- Potrzebowałaś snu. Poza tym, rana musi się zagoić. Zresztą, nie

było tu nic do roboty dla ciebie. Od tej chwili pozostaje nam tylko
czekać.

Obawiała się, że Kelby ma rację, a nie znosiła oczekiwania.
- Miałam nadzieję, że wszystko skończy się zeszłej nocy.
- Powinno było. Plan był niezły. Po prostu nie wyszło.
- To wina Phila. - Odwróciła wzrok w stronę Cadory. Phil siedzi

tam w swoim domku, prawdopodobnie nadal ciesząc z sukcesu. - Był
taki dumny z siebie.

background image

- Przestań już o nim myśleć.
- Postaram się. Myślałam, że był moim przyjacielem.
- On nadal w to wierzy. To świr.
- Nie. Wszyscy jesteśmy dla niego cieniami. Tylko Marinth jest

rzeczywistością. Nigdy wcześniej sobie tego nie uświadamiałam. -
Spojrzała na niego. - Schodzisz dziś na dół?

- Jedno zanurzenie. I nie, nie pójdziesz ze mną. Zabiorę

Charliego.

- Nie wybierałam się. Nie mogę teraz ryzykować.
- Lekarz powiedział, że nie możesz się forsować przez tydzień.
- Na mnie rany szybko się goją. - Uśmiechnęła się słabo. - Jestem

jak Pete. Poczuję, kiedy jestem już gotowa.

- Nie wiem tylko, czy jesteś gotowa na to. W twojej łodzi, którą

popłynęłaś na Cadorę, znaleźliśmy pudełko zapakowane jak prezent.

Melis drgnęła. Kompletnie o nim zapomniała.
- Otwierałeś je?
- Nie, ale miałem ochotę je wyrzucić. Ale nie mam do tego

prawa. Jest w twojej kabinie. - Po chwili namysłu dodał: - Sama je
wyrzuć. Najlepiej bez otwierania.

Melis poszła do swojej kabiny.
Co teraz dla mnie przygotowałeś, Archer? Jaki rodzaj okrutnych

tortur?

Prezent leżał na łóżku. Na wierzchu przytwierdzony był liścik.

Otworzyła kopertę.

Melis
Mam nadzieję, że nie musiałem pozbyć się ciebie tej nocy i że

teraz razem otwieramy ten prezent.

Bardzo pragnę zobaczyć twoją minę.
Zawahała się, a potem rozerwała złoty papier. Uchyliła wieko

pudełka. Coś białego, delikatnego jak mgiełka.

A niech go szlag! Szybko zamknęła pudełko.
Chwyciła je i wyszła z kajuty. Musi to zniszczyć. Wyrzucić za

burtę.

Zatrzymała się jednak i wzięła głęboki oddech. Nie, to nie byłoby

rozsądne. Wszystko się przecież zmieniło. Nie mieli żadnej broni
przeciwko Archerowi. Może więc obrócić przeciwko niemu jego
własną?

Ale nie to. O Boże, tylko nie tę.

background image

Zmusiła się, żeby zanieść pudełko do szafy, gdzie wcisnęła je w

najdalszy kąt, żeby nie musieć go oglądać, i zatrzasnęła drzwi.

Nie wiedziała, czy da radę przebywać w jednym pokoju razem z

tym prezentem. To tak, jakby wiedzieć, że w szafie czyha zwinięta
kobra.

Ale nie musiała przecież sypiać w tej kabinie. Miała Kelby'ego, a

przy nim będzie bezpieczna. On z radością powita ją u siebie. Nie
miało znaczenia, że to tylko przejściowy stan.

Nicholas wrócił po dwudziestej drugiej.
- Trzy godziny zajęło mi zlokalizowanie statku. Archer podniósł

kotwicę i odpłynął dziesięć mil na wschód. Już się bałem, że go
zgubiliśmy.

- Nadal jest na pokładzie?
- Natrafiłem na statek już o zachodzie słońca. Nie mogłem długo

go obserwować, żeby mnie nie zauważyli. Nie sądzę, żeby był na
pokładzie.

- Jestem pewna, że jest na statku - powiedziała Melis. - Czeka i

krąży jak zły duch.

- Założę się, że robi coś więcej - powiedział Kelby. - Z

pewnością gromadzi siły. Zdjęliśmy czterech jego ludzi. Może mu
zająć trochę czasu, zanim zdobędzie nowych i broń.

- Racja - potwierdził Nicholas. - Jutro będę w stanie lepiej

przyjrzeć się, kto przypływa i kto odpływa z jego statku. Jakieś cztery
mile od miejsca, gdzie zakotwiczył Archer, znajduje się kilka
bezludnych wysepek. Ustawię się na jednej z nich.

- O jakiej broni mówicie? - zapytała Melis.
- Archer ma dostęp do wszelkiego rodzaju broni - powiedział

Kelby. - Jeśli zdecydował się zaatakować Trinę, to obstawiałbym
wyrzutnie rakietowe.

- Myślisz, że zaatakuje?
- Jest na tyle szalony, że mógłby zrobić niemal wszystko. Istnieje

więc takie zagrożenie.

- W takim razie, może nie powinniśmy czekać, aż uda mu się

zebrać posiłki - zasugerował Nicholas.

- Jeśli jest tak wściekły, jak podejrzewam, moglibyśmy użyć tego

przeciwko niemu - powiedziała Melis.

Kelby spojrzał na nią nieufnie.
- W jaki sposób?

background image

- Nie wiem.
- Czy mówiąc użyć jego gniew, masz na myśli wykorzystać

ciebie do tej roli? - zapytał Kelby. - Ja mówię nie - dodał stanowczo.

- Skąd wiesz, że już nie udało mu się sprowadzić tej broni na

statek? Może czeka już tylko na dodatkowych ludzi? - zasugerowała
Melis. - Chcesz ryzykować, że wysadzi Trinę w powietrze?

- Nie, ale nie chcę też, żeby ciebie skrzywdził.
- Musimy wiedzieć, co on planuje. Dajmy mu jeszcze jeden

dzień.

- I myślisz, że wtedy się czegoś dowiemy?
- Tak. Myślę, że zadzwoni do mnie. Nie będzie mógł się

powstrzymać. Tylko czeka na moment, kiedy poczuje, że ma
przewagę. Prawdopodobnie już teraz usycha z pragnienia, żeby do
mnie zadzwonić, ale nie może w rozmowie ze mną czuć się jak
przegrany. - Uśmiechnęła się przebiegle. - To musi być relacja typu
pan - niewolnik.

Kelby przyglądał jej się przez chwilę.
- W porządku. Jeden dzień. Ale to wszystko. - Zmarszczył brwi,

wpatrując się w jej twarz. - Co ty kombinujesz? Nie możesz po raz
drugi zastosować tego samego triku.

- Wiem. Teraz będzie chciał mnie tak samo mocno, jak badań

Lontany. Wcześniej byłam tylko małym dodatkiem. - Zamyśliła się na
chwilę. - Nie myślę jeszcze o czymś konkretnym. Ale musi być jakiś
sposób...

Nie musieli długo czekać na telefon od Archera. Zadzwonił dwie

godziny później.

- Zadowolona z siebie? - zapytał Archer. - Nic się nie zmieniło,

Melis. Ja żyję, ty żyjesz i nadal musisz dać mi te dokumenty.

- Niektóre rzeczy się zmieniły. Pennig nie żyje - odpowiedziała i

ułożyła się wygodnie na łóżku.

- Można go zastąpić. - Przerwał. - Ale masz rację. Jedna rzecz się

zmieniła. Wybrałem się na małą wycieczkę na Cadorę. Zabrałaś te
dokumenty od Lontany, prawda?

- A czego się spodziewałeś?
- Skomplikowałaś mi bardzo życie. Obawiam się, że trzeba

będzie za to zapłacić. Mam ci powiedzieć jak?

background image

- Oczekujesz, że zacznę się trząść ze strachu i szlochać? To była

gra, Archer. Zrobiłam z ciebie głupka. - Przerwała, po czym dodała z
drwiną: - Panie Peepers.

- Dziwka! - Głośno wciągnął powietrza. - Zapłacisz mi za to.

Teraz bardziej zależy mi na tym, żeby dorwać ciebie, niż na
dokumentach.

- Nic z tego. Jestem tu bezpieczna. Kelby mnie obroni. Nic go

nie obchodzę, ale to nie ma znaczenia. Ja daję mu to, czego chce, a on
chroni mnie przed wszystkimi zwyrodniałymi, perwersyjnymi
impotentami, jak ty.

Niemal czuła jego wściekłość przez telefon.
- Prędko się tobą znudzi.
- Jestem za dobra. A tylko jedna rzecz bardziej rajcuje Kelby'ego

od seksu. Uważa, że jego łódź jest cudem natury. Wrzeszczy na
każdego, kto tylko lekko ją zarysuje. Ale ja nauczyłam się go
poskramiać. To lekcja, jaką dał mi Kafas. I wiesz co, Archer, nigdy
nie uda ci się mnie dopaść. - Rozłączyła się.

- Nieźle mu przygadałaś - odezwał się Kelby. Uniósł się na

łóżku. - Z pewnością już nie będzie uważał cię za mięczaka. Żaden
facet nie lubi, jak podważa się jego męskość.

- Chciałam go zdenerwować. - Przerwała. - Żeby nie zauważył,

że celowo wskazuję mu broń, której może użyć.

- Jaką broń?
- Ciebie.
- Ach tak. Seksualnie niewyżyty łotr, którego nic nie obchodzisz?

Nie powiem, żeby podobał mi się ten opis.

- Ale to lepsze niż perwersyjny impotent.
- To prawda.
- Musiałam odwrócić jego uwagę. Archer robi się niecierpliwy.

W jakiś sposób dowiedział się, że Phil nie ma już dokumentów.
Próbował zabić delfiny i to nie zadziałało. Już nie czerpie satysfakcji z
rozmów ze mną, bo wyczuwa, że nie jestem typem ofiary. Nie może
mnie już zranić.

Kelby nie ruszył się z łóżka, tylko przyglądał się jej uważnie.
- Na pewno?
- Teraz tylko ja sama jestem w stanie się ranić. Być może

powinnam mu za to podziękować. Gnębił mnie tak bardzo, że

background image

wyrobiłam w sobie mechanizm obronny, dzięki któremu mogę znieść
niemal wszystko.

- Kiedy to odkryłaś? - Kelby pogłaskał ją po policzku.
- To narastało we mnie przez jakiś czas. - Niecierpliwie pokręciła

głową. - Nie mamy teraz czasu na rozmowy o mnie. Archer może
zaraz zadzwonić.

- Po co?
- Bo kiedy przejdzie mu pierwszy gniew, zacznie rozmyślać nad

tym, co mu powiedziałam.

- I wtedy do ciebie zadzwoni?
- Nie. Zadzwoni do ciebie i będzie chciał dobić z tobą targu.

Zagrozi, że wysadzi Trinę w powietrze, jeśli nie oddasz mu mnie.

Kelby zamyślił się.
- No tak - odparł z przekąsem - co mi tam po tobie, kiedy w grę

wchodzi Trina.

- Dostałeś już Marinth. Nie potrzebujesz tablic ani wyników

badań Lontany. Dostałeś ode mnie już wszystko, co chciałeś. Jestem
dla ciebie jedynie obiektem seksualnym. Archer zrozumie takie
podejście.

- Ale ja nie.
Melis uśmiechnęła się do niego.
- Tak. Ty byś głosował jak należy w tamtej średniowiecznej

radzie.

- Co chcesz tym uzyskać? Dlaczego miałbym cię oddać

Archerowi?

- Muszę dostać się na jego statek.
- Nie ma mowy.
Melis przestała się uśmiechać.
- Musisz być przekonujący. Chyba najlepiej by było, gdybyś

powiedział, że musisz przemyśleć jego propozycję.

- Nie ma mowy - powiedział stanowczo. - To się nie może

powtórzyć.

Melis przyglądała się jego twarzy. Nie było szans, żeby go

przekonać.

- W takim razie, zdobądź chociaż dla nas trochę czasu. Kiedy do

ciebie zadzwoni, udawaj, że się zastanawiasz nad jego propozycją.

- Zastanawiam się nad tym, jak go zabić.

background image

- Kelby, proszę cię. Wiesz, że potrzebujemy czasu. Pograj trochę

na zwłokę.

- W porządku, zagram na zwłokę. Tak długo, dopóki nie powie

czegoś na twój temat, co mi się nie spodoba - odparł po dłuższej
chwili.

Nie mogła liczyć na więcej ustępstw z jego strony. Mogła mieć

tylko nadzieję, że Archer nie będzie owijał w bawełnę i przejdzie od
razu do rzeczy.

background image

Archer zadzwonił do Kelby'ego następnego ranka. Kelby

rozmawiał z nim od niechcenia, poza jednym, bardzo przekonującym
wybuchem złości.

- Nie uda ci się wyjść z tego! Zadzwonię po straż przybrzeżną! -

Słuchał przez chwilę odpowiedzi Archera. - Zastanowię się nad tym -
powiedział na koniec i rozłączył się. Spojrzał na Melis. - Miałaś rację.
Zagroził, że wysadzi łódź w powietrze, jeśli nie oddam mu ciebie i
dokumentów Lontany. Kiedy wspomniałem o straży przybrzeżnej,
powiedział, że mogę sobie dzwonić, do kogo chcę, i tak nikt nie
przybędzie mi na ratunek. Przekupił wszystkich.

- Tak, jak podejrzewał Nicholas.
- Nie powiedziałem niczego, na co miałem ochotę. Zadowolona?
- Było dobrze, tak, jak się tego spodziewałam. Ile dał ci czasu?
- Nie zdążył tego zrobić. - Kelby wstał z łóżka i zaczął się

ubierać. - Gdybym miał rozmawiać choćby jedną minutę dłużej z tym
chorym palantem, nie potrafiłbym się już opanować. Idę na pokład i
zaczekam na Nicholasa, który powinien niedługo wrócić z obserwacji.

Melis zobaczyła zatrzaskujące się za nim drzwi. Nie chciał, żeby

za nim poszła. Był zły i chciał ją ochronić, utrzymać z dala od
Archera. Nigdy wcześniej nie widziała go bardziej zdeterminowanego.
Nie mogła mu na to pozwolić. Musi być przy tym, kiedy Nicholas
wróci na pokład. Wstała z łóżka i zaczęła się ubierać.

- Na tyle, na ile udało mi się ustalić, Archer ma czterech ludzi na

pokładzie - powiedział Nicholas, kiedy wrócił w południe. - I są
nieźli. Obserwują wszystkie łodzie i pływaków. Mają bez przerwy
włączone reflektory, skierowane na wodę dookoła statku.
Zainstalowanie ładunku wybuchowego na kadłubie byłoby bardzo
ryzykowne. Nie widzę szans, żeby to zrobić bez uprzedniego
odwrócenia ich uwagi.

- O jakim odwracaniu uwagi mówisz? - zapytała Melis. Nicholas

wzruszył ramionami.

background image

- Coś wymyślimy - powiedział i spojrzał na Kelby'ego. -

Widziałem Archera. Tej nocy odebrał dostawę. Cztery skrzynki.

- Nie ma więcej ludzi? Czterech to zaledwie ochrona.
- Ale posiłki mogą przybyć w każdej chwili - powiedział

Nicholas.

- W takim razie musimy działać szybko. Skoro nie możemy

zainstalować ładunku wybuchowego na kadłubie, będziemy
potrzebowali wyrzutni rakiet.

- Co takiego? - Melis drgnęła przerażona. Kelby nie zwracał na

nią uwagi.

- Ile czasu zajmie nam załatwienie takiej?
- Dwadzieścia cztery godziny. Może trochę dłużej. Mój

najbliższy dostawca jest w Zurichu. Mamy tyle czasu?

- Może. - Kelby spojrzał na Melis. - Zagraliśmy na zwłokę.

Archer prawdopodobnie zaczeka, dopóki nie będzie miał pewności, że
nie dam mu tego, czego zażądał.

- Nie podoba mi się to - stwierdził Nicholas. - Zdradzimy swoje

zamiary w chwili, kiedy spróbujemy użyć tej broni. Jeśli sprowadził
jakiś większy sprzęt, to zmiotą nas z powierzchni wody w kilka
sekund.

- W takim razie będziemy musieli zrobić wszystko, żeby nie

zdradzić naszych zamiarów. Załatw tę wyrzutnię.

- Zaraz zadzwonię, żeby uruchomić zamówienie. - Ruszył w

stronę kabin. - Ale powinniśmy obserwować Jolie Filie, żeby mieć
pewność, że nic się nie zmienia.

- Wezmę łódź i popłynę na obserwację. Ty się wyśpij, zmienisz

mnie o zmroku.

- Okay.
Melis zaczekała, aż Nicholas zniknie pod pokładem, i zwróciła się

do Kelby'ego.

- Wyrzutnia rakietowa? To brzmi, jakbyśmy ruszali na wojnę.
- Tylko przygotowujemy się na wszelkie możliwości -

powiedział Kelby. - Nie chcę używać tego rodzaju broni, jeśli nie
muszę. To robi straszne spustoszenie.

- A oni zrewanżują się tym samym. Nicholas ma rację, mówiąc,

że to jest bardzo niebezpieczna gra.

- Może zdecyduję, że pomysł z przytwierdzaniem ładunku

wybuchowego do kadłubu ich statku też jest zły? Zobaczymy.

background image

- Nicholas powiedział, że mógłbyś go przytwierdzić, gdyby coś

odwróciło uwagę Archera.

Kelby zacisnął usta.
- Nie, Melis. Ty nie bierzesz w tym udziału.
- Właśnie, że biorę.
- Posłuchaj mnie. Rozumiałem, co przeżyłaś, i dałem ci się

namówić na zastawienie pułapki na Archera i omal wtedy nie
zginęłaś. Nie chcę znowu przez to przechodzić. - Jego głos brzmiał
stanowczo. — Możesz się ze mną sprzeczać, ile chcesz. Nie ma
mowy!

Odwrócił się na pięcie i odszedł.
Mówił poważnie. Bez wątpienia nie dopuści jej do tego, żeby

brała jakikolwiek udział w kolejnej akcji wymierzonej przeciwko
Archerowi.

Jednak Melis nie zamierzała dać się odsunąć.
Patrzyła, jak łódź Kelby'ego znika za horyzontem, a potem poszła

przekonywać Nicholasa.

Właśnie skończył rozmowę telefoniczną.
- Wygląda na to, że wyrzutnia już załatwiona, tylko że nie

będziemy jej mieli przed...

- Potrzebuję twojej pomocy - przerwała mu Melis. Nicholas

spojrzał na nią nieufnie.

- Zdaje się, że to mi się nie spodoba.
- Żaden z was nie chce użyć tej wyrzutni. Ty i Kelby

potrzebujecie, żeby coś odwróciło od was uwagę. Ja mogę to
zapewnić, tylko że Kelby nie chce się na to zgodzić.

- Dlaczego sądzisz, że ja się zgodzę?
- Bo to logiczne rozwiązanie i nie ma czasu na to, żeby szukać

lepszego. Nie chcę, żeby cokolwiek zniszczyło Trinę. Kelby kocha ten
statek.

- Mnie też nie podoba się taka perspektywa. - Po chwili pokręcił

głową. - Nie. To zbyt ryzykowne. Archer cię nienawidzi.

- Nie skrzywdzi mnie od razu.
- Tego nie wiesz.
- Znam go. Potrafię przejrzeć na wylot każdą jego plugawą myśl.

Nie jestem ofiarą. Dam sobie radę, Nicholas. Potrzebuję tylko
pomocy, żeby odwrócić uwagę Archera w krytycznym momencie. O

background image

czym myślałeś, mówiąc, że mogłoby pomóc wam w zainstalowaniu
ładunku wybuchowego na kadłubie?

- O małej eksplozji na statku, która odciągnęłaby strażników od

burty.

- Możesz dać mi granat?
- Mam coś bardziej wymyślnego. Małe i łatwe do ukrycia.
- W takim razie powiedz mi tylko, gdzie i kiedy chcesz, żeby

nastąpiła ta eksplozja.

- Kelby mnie zabije - powiedział z rezygnacją po chwili wahania.
- Zrobisz to?
- A co byś zrobiła, gdybym ci odmówił?
- Znalazłabym inny sposób, żeby to zrobić. Bez ciebie i tego

ładunku wybuchowego.

- Tak właśnie myślałem. - Przez chwilę nic nie mówił. - Pozwól

mi się nad tym zastanowić. - Odwrócił się i odszedł.

- Nie ma zbyt wiele czasu - zawołała za nim. Spojrzał na nią

przez ramię.

- Nie naciskaj, Melis. To nie jest zabawa - powiedział surowym

tonem. - Nie namówisz mnie do zrobienia czegoś, czego nie chcę
zrobić. Jeśli zgodzę ci się pomóc, to dlatego, że uważam, iż to
najlepsze rozwiązanie, a nie dlatego, że jesteś opętana gorączką
dopadnięcia Archera. Nie zrobiłbym czegoś takiego Jedowi. I sam
sobie bym takiego numeru nie wykręcił.

Patrzyła na niego zaskoczona i zakłopotana, kiedy tak spacerował

w tę i z powrotem, wpatrując się w ocean. Tylko kilka razy zdarzyło
jej się zobaczyć ciemniejszą stronę Nicholasa, którą skrywał skrzętnie
pod fasadą dowcipnisia i lekkoducha. Miała ochotę podejść do niego i
zacząć go przekonywać, ale wiedziała, że to bez sensu. Wyraz jego
twarzy świadczył o tym, że myślami jest daleko; onieśmielał ją swoim
zachowaniem. Będzie musiała poczekać, aż sam zdecyduje się do niej
podejść.

Usiadła na leżaku i wpatrywała się w jego interesujący, choć

niezbyt ładny profil. Szaman. Ten przydomek, którego używał w
żartach, teraz wcale nie wydawał się zabawny. Nicholas emanował
ukrytą mocą i siłą, co sprawiało, że zaczęła się zastanawiać, czy w
ogóle zna tego człowieka. To nie był ten sam facet, który namalował
wielkie oczy dodo.

background image

Minęło ponad pół godziny, kiedy Nicholas przestał spacerować

wzdłuż burty i podszedł do niej.

- W porządku. Zrobimy to - powiedział krótko. - Istnieje szansa,

że ci się uda, ale będziesz bezpieczniejsza ze mną i Kelbym. Musimy
odwrócić ich uwagę, więc wezmę to na siebie.

Ulżyło jej.
- Gdzie chcesz, żebym podrzuciła ładunek wybuchowy?
- W maszynowni albo w kuchni. W obydwu miejscach jest dość

skompresowanych gazów, żeby podsycić eksplozję.

- A jak mam wnieść ten ładunek?
- W podeszwie buta. Ładunek będzie miał włącznik i będziesz

miała piętnaście sekund na wyrzucenie go. Więc lepiej, żebyś była
szybka. Musimy mieć nadzieję, że nie przeszuka cię aż tak dokładnie.

- Myślę, że wiem, jak temu zapobiec. - Uśmiechnęła się gorzko. -

Mam własny pomysł na małe odwrócenie jego uwagi.

- Zdjęła buty. - No, to do roboty. - Odwróciła się i ruszyła do

swojej kabiny. - Pójdę się przygotować - rzuciła przez ramię.

- Może warto byłoby też się pomodlić. Twoje szanse na

przeżycie tej akcji są połowiczne - powiedział chłodnym tonem.

Melis odwróciła się do niego.
- Jesteś zły?
- Będę zły, kiedy on cię zabije. Zły na siebie, że pozwoliłem ci na

to. I będę musiał zabić Archera własnymi rękoma. Ale skoro już
podjąłem decyzję, nie pozwalam sobie na to, żeby emocje zakłócały
trzeźwe myślenie. Musimy wykonać zadanie i postarać się przeżyć. -
Podniósł jej białe buty. - Zajmę się tym. Ładna, gruba podeszwa.
Mamy szczęście. - Ruszył do swojej kabiny. - Będziemy potrzebowali
dużo szczęścia.

Było jej niedobrze.
Nie patrzeć w lustro. Nie myśleć o tym. Po prostu wyjść na

pokład do Nicholasa.

Stał przy balustradzie obok szalupy.
- Wypolerowałem twojego buta i nikt się nie zorientuje, że... O

mój Boże! - Patrzył na nią wytrzeszczonymi oczyma.

- W coś ty się ubrała?
Drżącą ręką dotknęła białej organdynowej sukni z wysoką talią.
- Jest w tym pewien element horroru. To prezent od Archera.

Opisałam taką suknię na jednej z sesji z Carolyn, a on odsłuchał taśmę

background image

i kazał uszyć dokładnie taką samą. Dziecięca sukienka w rozmiarze
dla dorosłych. Zwiążesz mi ręce i przypniesz tę kartkę do gorsetu, a
potem wyślesz mnie Archerowi wraz z pozdrowieniami od Kelby'ego.
- Z trudem przełknęła ślinę.

- On wie, co oznacza ubranie mnie w tą sukienkę. Nie pomyśli,

że mogłam ją sama na siebie włożyć, więc wydedukuje, że to robota
Kelby'ego.

- Nic z tego nie rozumiem. - Nicholas był przerażony.
- Po pierwsze, doda to wiarygodności całej sytuacji. Po drugie,

widok mnie w tym stroju z pewnością odwróci uwagę Archera od
wszystkiego innego. Będzie czuł, że zwyciężył. Będzie podniecony.
Podobają mu się małe dziewczynki.

- Wzięła głęboki wdech i włożyła buty, które podał jej Nicholas.

- A teraz bierzmy się do roboty. Chciałabym zdjąć z siebie tę sukienkę
jak najszybciej.

- Nie możemy podpłynąć bliżej, bo nas zobaczą - powiedział

Nicholas, wyłączając silnik motorówki. Usiadł i przyjrzał się statkowi
Archera lśniącemu w ciemnościach. - Masz ostatnią szansę. Jesteś
pewna, że chcesz to zrobić?

- Jestem pewna. - Wyciągnęła przed siebie złączone nadgarstki. -

Zwiąż mnie. I to mocno. Ale tak, żebym widziała zegarek.

Sięgnął po linę, którą ze sobą zabrał, i zaczął wiązać jej

nadgarstki.

- To okropne, Melis. - Nie mógł opanować wątpliwości.
- To on jest okropny. - Była przerażona, patrząc na statek

Archera. Organdynowa sukienka, spętane ręce, uczucie bezradności.
Niemal słyszała bicie bębnów w Kafas. Miała ochotę krzyczeć albo
się rozpłakać. Ale nie była bezbronna. Robiła to z własnej,
nieprzymuszonej woli. Więc lepiej zacząć już działać. - Jeszcze jedna
rzecz, Nicholas. Musisz mnie ogłuszyć.

- Co?!
- Uderz mnie. Powinnam mieć siniak, ale byłabym ci wdzięczna,

gdybyś nie złamał mi szczęki. Chcę, żeby Archer myślał, że jestem
kompletnie bezbronna, kiedy zobaczy mnie przez lornetkę.

- Nie podoba mi się...
- Nie obchodzi mnie, co ci się podoba! Wiesz, że powinieneś to

zrobić. Uderz mnie, do cholery!

- Więc nie patrz na mnie.

background image

- Też mi szaman. - Odwróciła wzrok w stronę statku.
- Szamani to magicy, a nie wojownicy. Chociaż to do nich

należało palenie na stosie. Właśnie tak się czuję, kiedy to robię...

Potworny ból eksplodował w jej szczęce, kiedy Nicholas

wymierzył prawy sierpowy.

Patrzył na nią związaną i nieprzytomną. Wyglądała jak mała

drzemiąca dziewczynka.

A on czuł się jak ostatni skurwysyn. Miał ochotę zawrócić łódź i

popłynąć na Trinę.

Ale nie mógł tego zrobić. Zobowiązał się, a w takich sytuacjach

uleganie emocjom było jak samobójstwo. Poza tym Melis już zbyt
daleko zaszła, żeby dać się oszukać. Poklepał ją po policzku.

- Powodzenia - powiedział.
Nastawił zegar, żeby flara ratunkowa wypaliła za trzy minuty,

wyrzucił za burtę tobołek zawinięty w wodoszczelną folię i sam
wskoczył do wody. Pokonywał fale długimi silnymi ruchami ramion.
Przynajmniej dwadzieścia minut zajmie mu dopłynięcie do wyspy, z
której Kelby obserwował statek Archera. Nie będzie miał ciepłego
powitania. Do tego czasu Melis powinna znaleźć się już na pokładzie
statku Archera i Kelby dowie się o wszystkim.

Rozległ się przenikliwy gwizd.
Spojrzał za siebie i zobaczył, jak flara eksploduje na tle nocnego

nieba.

- Co to, u diabła, ma być? - Archer wybiegł na pokład, wpatrując

się w racę. - Destrex, włącz reflektor. - Zabrał lornetkę pomocnikowi.
W pierwszej chwili myślał, że ktoś ich atakuje, ale Kelby nie
zwróciłby na siebie uwagi w tak rażący sposób. A
prawdopodobieństwo prawdziwej akcji ratunkowej było znikome.

Przeszukiwał wzrokiem obszar w okolicy, skąd wystrzelona

została flara. Nic.

- Gdzie, do cholery, te reflektory? - krzyknął.
Światła rozświetliły taflę wody. Zobaczył motorówkę z

wyłączonym silnikiem, która dryfowała po oceanie.

- Jest za daleko, żeby ją zestrzelić - powiedział Destrex. - Poza

tym, wygląda na pustą.

Archer przyjrzał się łodzi.

background image

Mignęło mu coś białego... Poprawił ostrość w lornetce. Mała

dziewczynka ze złotymi włosami i nadgarstkami spętanymi liną.
Melis!

- Nareszcie - powiedział do siebie z satysfakcją.
Kelby się złamał. Przekaz nie mógłby być już bardziej jasny.

Dostał ją.

Archer zwrócił się do Destreksa.
- Popłyń po nią. Przeszukaj łódź, czy nie ma tam jakiś pułapek, i

przywieź ją do mnie.

Obserwował, jak Destrex i dwóch innych ludzi opuszczają

szalupę i pokonują dystans dzielący ich od motorówki. Potem
ponownie przeniósł wzrok na Melis. Najwyraźniej była nieprzytomna.
Dostała narkotyki czy środki nasenne? Musieli jej coś zrobić, żeby
dało się ją ubrać w tę sukienkę. Zbyt wiele koszmarnych wspomnień
łączyło ją z Kafas.

Fakt, że Kelby zmusił ją do ubrania się w tę sukienkę, był

niezaprzeczalnym dowodem na to, że poddał się na wszystkich
frontach. Nie tylko podarowywał Melis, ale zapakował ją w to, co
wybrał dla niej Archer. Facet najwyraźniej nie czuł do niej nic.

Destrex dopłynął do motorówki i sprawdził ją. Potem podał Melis

jednemu z ludzi w szalupie. Po chwili ruszyli z powrotem na Jolie
Filie.

Archer czuł przyspieszone bicie serca, kiedy obserwował

zbliżającą się łódź. Nie był pewien, czy to nienawiść, pożądanie, czy
niecierpliwość sprawiały, że krew tak mocno pulsowała w jego
żyłach. To nie miało znaczenia.

Melis była blisko.
Kelby zacisnął dłoń na lornetce tak, że aż mu zbielały kłykcie,

kiedy zobaczył Melis wnoszoną na statek Archera. W łodzi była
jeszcze nieprzytomna, ale teraz zaczęła odzyskiwać świadomość.

Kiedy już znalazła się na pokładzie jachtu, mogła nawet ustać na

własnych nogach.

Ale tylko przez chwilę. Archer zamachnął się i uderzył ją w twarz

tak, że upadła na deski.

- Jed. - To był głos Nicholasa. Kelby nie opuścił lornetki.
- Nie teraz, ty sukinsynu.

background image

Jeden z mężczyzn podniósł Melis z pokładu i popchnął ją w

kierunku schodów prowadzących do kajut. Zniknęła im z pola
widzenia.

Kelby odwrócił się i spojrzał na Nicholasa. Był tak wściekły, że

ledwie mógł mówić.

- Ty sukinsynu! Coś ty narobił?!
- To, czego chciała Melis. To był jej pomysł od początku do

końca. Ty byś jej na to nie pozwolił, więc poszukała pomocy gdzie
indziej.

- I znalazła ją u ciebie. A niech cię szlag trafi!
- I tak by znalazła sposób, żeby samej to zrobić. Popełniłeś błąd,

Jed. Nie było szans, żeby utrzymać ją z dala.

- To ty nie dałeś mi tej szansy.
- Nie, ponieważ będąc na jej miejscu, czułbym to samo. Ona

musi to zrobić. Musi się zemścić. Została oszukana na Cadorze. Poza
tym, przyda nam się odwrócenie uwagi.

Kelby zobaczył oczami wyobraźni jeszcze raz ten moment, kiedy

Melis została uderzona i upadła na pokład.

- On ją ma.
- Więc chodźmy ją wydostać, zanim wyrządzi jej większą

krzywdę. Przyniosłem twój skafander i wyposażenie - powiedział
Nicholas. - O pierwszej czterdzieści pięć Melis podrzuci ładunek
wybuchowy. To daje nam niewiele ponad godzinę, żeby dopłynąć do
statku i zająć pozycje. Kiedy nastąpi eksplozja, wszyscy powinni
rzucić się w tamtym kierunku. To będzie szansa dla nas, żeby dostać
się na pokład. Potem już wiemy, co robić. Kazałem Melis schować się
po tym, jak wywoła eksplozję, i siedzieć w ukryciu, aż ją znajdziemy.

- Jeśli nadal będzie żyła.
- Jed, ona jest bystra. Nie zrobi niczego głupiego.
Kelby wiedział o tym, ale to nie zmieniało faktu, że bał się o nią.

Musi nad tym zapanować, inaczej nie będzie w stanie sprawnie
przeprowadzić akcji.

- W porządku. Gdzie ona ma ładunek wybuchowy?
- W podeszwie prawego buta. - Nicholas uśmiechnął się. - Do

lewej włożyłem mój ulubiony sztylet i wytrych.

- Łatwo je wyjąć?
- Będzie musiała jedynie oderwać podeszwę. Może to zrobić

nawet jedną ręką.

background image

- Obie ma związane. To był twój pomysł?
- Mówiłem ci, że wszystko od początku do końca było jej

pomysłem. Jeśli Archer jej nie rozwiąże, będzie mogła użyć sztyletu.
To będzie dość trudne, ale wykonalne.

- Jeśli będzie miała szczęście.
- Tak. Jeśli będzie miała szczęście.
- Mogłeś ją powstrzymać.
- Postanowiłem nie próbować. - Nicholas spojrzał Kelby'emu w

oczy. - Obwiniaj mnie, ile chcesz, ale to i tak niczego teraz nie zmieni.
Stało się.

Miał rację. Stało się. I Kelby nie miał szans cofnąć czasu.
Nicholas zmiękł na widok rozpaczy w oczach Kelby'ego.
- Wybacz, że tak to wyszło. Ja też nie czuję się z tym dobrze, Jed.

Sam martwię się jak cholera.

- Martwisz się? Ty nie masz pojęcia, co ja czuję. - Odwrócił się. -

Ruszajmy. Gdzie jest mój skafander?

Złote rzeźbione kasetony ozdabiały ściany kabiny.
Na łóżku leżała aksamitna narzuta.
Melis oparła się plecami o ścianę. Było jej niedobrze. Człowiek

Archera wepchnął ją do tej kabiny, która wyglądała jak z jej
koszmarów sennych. Po obu stronach łóżka stały marokańskie lampy.

Czyżby słyszała bicie bębnów? Nie, to tylko jej wyobraźnia.

Zamknęła oczy. Ale nie mogła przepędzić wspomnień.

Więc musi użyć całej siły woli, żeby przestać o tym myśleć.

Archer właśnie tego by chciał. Nie może pozwolić mu wygrać.

Która to godzina? Zmusiła się, żeby otworzyć oczy i spojrzała na

rzeźbiony złoty zegar na ścianie. Pięćdziesiąt minut do rozpoczęcia
akcji. Tyle czasu będzie musiała przesiedzieć w tym pokoju z piekła
rodem. Gdyby stała zupełnie nieruchomo i patrzyła w sufit, mogłaby
to znieść.

Drzwi otworzyły się i pojawił się w nich uśmiechnięty Archer.
- Wyglądasz na pokonaną. Gdzie twoja duma, Melis? Z pewnym

wysiłkiem wyprostowała plecy.

- Zadałeś sobie sporo trudu. Kiedy to wszystko zrobiłeś?
- Jak tylko przyjechałem tu z Miami. Nie miałem wątpliwości, że

w końcu trafisz do tej kabiny. To była kwestia czasu. Wielką
przyjemność sprawiło mi jej urządzanie i wybieranie wystroju.
Przesłuchałem dokładnie taśmy, a potem zamówiłem materiały.

background image

Dzięki temu nie nudziłem się. - Pokręcił z zadowoleniem głową. -
Żałuję tylko, że nie widziałem twojej miny, kiedy to pierwszy raz
zobaczyłaś. Trochę się zdenerwowałem, bo inaczej nie przegapiłbym
takiej okazji. - Zbliżył się do niej i dotknął sińca na jej policzku. -
Kelby nie był wobec ciebie taki miły, jak sądziłaś, co?

- To dupek. - Patrzyła mu prosto w oczy. - Tak jak ty.
- Oho, jaka groźna. Już się ciebie boję. - Dotknął różowej

satynowej wstążki, którą miała wpiętą we włosy. - Nie możesz go
winić. Sama mi powiedziałaś, że Kelby ma świra na punkcie swojego
statku.

- Nie sądziłam, że mógłby mnie za niego przehandlować.
- Nie nauczyłaś się, że dziwki łatwo się pozbyć? Zawsze znajdzie

się jakaś inna na jej miejsce. Ale ty jesteś wyjątkowa. Czuję, że coś
nas łączy. - Cofnął się o krok. - I wyglądasz tak pięknie. Obróć się dla
mnie.

- Idź do diabła. Wymierzył jej policzek.
- Zapomniałaś? Nieposłuszeństwo zawsze spotyka się z karą. -

Przechylił głowę na bok. - Dawali ci też jakieś narkotyki, prawda? Nie
chcę, żebyś była cała posiniaczona, więc może skorzystam właśnie z
takiej opcji.

- Nie!
Będąc pod wpływem narkotyków, nie mogłaby działać. Zostało

jej czterdzieści pięć minut. Obróciła się dookoła siebie.

- Jeszcze raz. Wolniej - zażądał. Przygryzła dolną wargę i

zrobiła, co jej kazał.

- Grzeczna dziewczynka. - Spojrzał na jej buty. - A gdzie są te

lakierki, które ci wysłałem?

Starała się nie okazywać paniki, jaka ją nagle ogarnęła.
- Musieli mnie powalić na ziemię, żeby mnie w to ubrać. Po tym,

jak kopnęłam Kelby'ego w jaja, postanowił już nie próbować
zakładania mi butów.

Archer zaśmiał się.
- Widać on nie wie, jak postępować z niegrzecznymi

dziewczynkami. To wymaga doświadczenia. - Uśmiech zniknął z jego
twarzy. - Ale nie przysłał mi skrzyni.

- Nie ma jej. Myślisz, że podzieliłabym się z nim? Skrzynia jest

moja.

Archer przyjrzał się jej badawczo.

background image

- Oczywiście. Rozumiem, że potrzebowałaś jakiegoś

zabezpieczenia. A on ma przecież Marinth.

- I tę swoją cholerną łódź.
- Cóż za gorycz w głosie. Później porozmawiamy o tym, jak

przekażesz mi skrzynię. A teraz podejdź do łóżka i połóż się.

Potrząsnęła głową.
- Widzę, że pobladłaś. A to takie delikatne, śliczne łóżko. Wiesz,

co będziemy w nim robić? Będziemy leżeć razem i słuchać taśm. A ja
będę patrzeć na twoją minę. Nawet nie wiesz, jak bardzo pragnąłem
tego, kiedy do ciebie dzwoniłem.

- Nie... mogę tego zrobić.
- Nie zmuszaj mnie, żebym użył narkotyków. One mogą stępić

twoje reakcje. Spójrz na to łóżko.

Czerwony aksamit i mnóstwo poduszek.
- No, rusz się. Usiądź na łóżku. Nie będziemy się spieszyć. Ja

lubię działać powoli.

Każda chwila tu będzie niczym wieczność. Ruszyła przez pokój i

usiadła na krawędzi łóżka.

- Nie podoba ci się dotyk aksamitu, prawda?
- Owszem. - Minęły dopiero dwie minuty. - Nie znoszę go.
- Będziesz zaskoczona tym, jak wiele zniesiesz. Zajmiemy się

tym po odsłuchaniu taśm. - Archer położył się i poklepał miejsce na
łóżku obok siebie. - Połóż się obok tatusia, kochanie. Czy nie tak
wielu z nich do ciebie mówiło?

Kiwnęła głową.
- Dam ci te dokumenty, tylko wypuść mnie stąd - powiedziała.
- W swoim czasie. Połóż się, Melis.
Minęły kolejne dwie minuty.
- Rozwiąż mnie.
- Kiedy podoba mi się ta lina. Powiedz „proszę".
- Proszę.
Wyjął scyzoryk i przeciął linę.
- Połóż się, bo cię z powrotem zwiążę. Powoli oparła się na

poduszkach.

O Boże, to działo się znowu. Miała ochotę krzyczeć.
Nie. Potrafi nad tym zapanować. Nic się nie wydarzy. Po prostu

musi to przetrzymać. Czy to głos Carolyn?

background image

- Wyraz twojej twarzy jest bezcenny - powiedział Archer

zachrypniętym głosem, wpatrując się w nią jak hiena. - Szkoda, że nie
mam kamery wideo. Następnym razem będę musiał o tym pamiętać.
Ale teraz jestem zbyt napalony. Muszę na ciebie patrzeć...

Wtedy usłyszała swój własny głos.

background image

Zostało jeszcze pięć minut. - Dwóch ludzi na mostku - mruknął

Nicholas. - Jeden pewnie zostanie przy sterze, nawet jeśli reszta
pobiegnie do eksplozji. Ty czy ja?

- Ty go zdejmij. Ja pójdę do kabin.
- Tak też myślałem.
Kelby wytężył wzrok, wpatrując się w pokład. Miał ochotę już

teraz zacząć działać. Jeszcze cztery minuty.

Melis usiadła nagle na łóżku i zasłoniła dłonią usta.
- Jezu, zaraz zwymiotuję - wymamrotała przez zaciśnięte zęby.
- Jeszcze czego. - Archer także usiadł. - Właśnie dochodziliśmy

do najlepszej części.

Melis pochyliła się, udając torsje.
- Ani mi się waż! Tylko nie na łóżko! Mam względem niego

ciekawe plany. - Archer zerwał się na równe nogi i ściągnął Melis z
łóżka. - Do łazienki, suko! - Zaciągnął ją do sąsiadującej z pokojem
łazienki. - Pospiesz się. I nie zapaskudź tej sukienki.

Wepchnął ją do łazienki i zatrzasnął za nią drzwi.
Była sama.
Obawiała się, że wejdzie razem z nią, ale większość ludzi nie lubi

widoku wymiocin. Nie oznaczało to jednak, że Archer nie stoi tuż za
drzwiami.

Zaczęła wydawać z siebie odgłosy jak przy wymiotowaniu i

sięgnęła do prawego buta, by zerwać podeszwę. Delikatnie wyjęła
płaskie urządzenie wybuchowe i położyła je na umywalce. Potem
wyjęła sztylet z lewego buta.

- Już skończyłaś? - zapytał przez drzwi Archer. Jeszcze raz udała,

że ma torsje.

- Tak myślę - odpowiedziała zmęczonym głosem.
- To umyj twarz i wypłucz usta jak grzeczna dziewczynka.

Trochę mnie rozzłościłaś. Może będę musiał sprawić ci lanie.

background image

Odkręciła wodę w kranie nad umywalką. Wzięła kilka głębokich

oddechów, żeby się uspokoić. Zacisnęła dłoń na rękojeści sztyletu.
Musi zacząć działać. Nie zakręci wody. Dzięki temu zyska kilka
sekund zaskoczenia, kiedy wyjdzie z łazienki.

- Melis.
Otworzyła drzwi i wyskoczyła na zewnątrz. Przelotnie dostrzegła

zaskoczenie na twarzy Archera, kiedy wbiła mu sztylet w klatkę
piersiową. Osunął się na ziemię.

Czy ta rana wystarczy?
Nie było czasu, żeby to sprawdzać. Była już minuta po czasie.

Wybiegła z kabiny. Kiedy ją tu prowadzili, zauważyła, że kuchnia jest
w końcu korytarza. Pobiegła w tamtą stronę.

Nikogo nie było w środku.
Uzbroiła ładunek wybuchowy.
- Co tu robisz? - Mężczyzna z karabinem maszynowym schodził

po schodach za jej plecami.

- Szukam Archera. Kazał mi zostać w kabinie, ale... Rzuciła

ładunek wybuchowy z całej siły w głąb kuchni, odwróciła się i padła
na podłogę, zasłaniając rękoma głowę.

Kuchnia eksplodowała z taką siłą, że cały statek się zakołysał, a

sufit stanął w płomieniach. Melis usłyszała, jak mężczyzna na
schodach jęczy z bólu. Miotał się na wszystkie strony.

Poczuła szczypiący ból w nodze, ale nie odsłoniła głowy, żeby

spojrzeć. Lepiej mieć ranę nogi niż głowy. Parę sekund później
ostrożnie uniosła głowę. Mężczyzna ze schodów leżał na podłodze, a
z jego czoła sączyła się krew.

Kołysanie statku ustało. Lada moment wpadną tu pozostali

członkowie załogi, żeby sprawdzić, co się stało. Musi się stąd
wydostać.

Kuchnia stała w płomieniach. Usmaży się, jeśli tu zostanie.
Ale słyszała nawoływania ludzi na pokładzie. Jeśli wejdzie na

schody, trafi prosto na nich. Nie była komandosem, a chciała
zachować życie. Lepiej się schować, tak, jak kazał jej Nicholas.

W porządku, zaczeka. Złapała karabin maszynowy martwego

mężczyzny i schowała się pod schodami. Nie wiedziała, po co jej ta
broń, bo nie potrafiła jej przecież obsłużyć.

Cóż, najwyraźniej nadszedł czas, żeby się tego nauczyć.

background image

Dwóch ludzi Archera rzuciło się w stronę schodów wiodących na

niższy pokład.

Kelby wymierzył i strzelił. Jeden człowiek padł. Drugi odskoczył

w bok, zaklął i wyciągnął broń.

Kelby trafił go między oczy.
Był jeszcze jeden członek załogi. Gdzie on, u diabła, się

podziewał?

Z otwartych drzwi waliły kłęby czarnego dymu.
Kelby pobiegł do schodów.
Nic nie widział. Dym szczypał w oczy.
- Melis! - zawołał. Zero odpowiedzi. Ruszył w dół po schodach.
- Melis!
- Nie schodź tutaj. Idę na górę.
- Dzięki Bogu. - Nie tylko dym szczypał go w oczy. - Pomóc ci?

Jesteś...

- Potrzebuję nowych płuc. - Melis kasłała, wchodząc po

schodach. - Moje się spaliły.

- Co z Archerem?
- Nie żyje.
- Zostań tu. Muszę się rozprawić z jeszcze jednym członkiem

załogi.

Pokręciła głową.
- Na dole... Nie przeżyje - powiedziała z wysiłkiem.
- Jesteś pewna?
Ruchem głowy wskazała broń, którą trzymała w dłoniach.
- Zabrałam mu to.
- Odsapnij. Muszę sprawdzić, czy z Nicholasem wszystko w

porządku. - Pobiegł w stronę mostka.

Odsapnąć?
Łatwiej powiedzieć, niż zrobić, pomyślała Melis, opierając się o

balustradę. Czuła się tak, jakby miała wypalone płuca. Przeszła parę
kroków wzdłuż burty, oddychając miarowo. Już lepiej. A teraz
spróbować odetchnąć głębiej...

- Niegrzeczna dziewczynka.
Odwróciła się i zobaczyła Archera opartego o futrynę. Miał

osmaloną dymem twarz i cały był zalany krwią.

W dłoni trzymał pistolet.
Odskoczyła w bok, kiedy nacisnął spust.

background image

Kula otarła się o jej policzek.
Melis uniosła karabin. Wycelowała szybko i strzeliła.
Archer wrzasnął, kiedy pociski wbiły mu się w pachwinę. Pistolet

wypadł mu z ręki, kiedy zaczął się osuwać na ziemię.

Melis nie przestawała strzelać. Trzymała naciśnięty spust, a

pociski leciały jeden za drugim.

- Myślę, że już go załatwiłaś, Melis - powiedział łagodnie Kelby.

Stał obok niej i wyciągał do niej dłoń. - A teraz tylko marnujesz
pociski, które rykoszetem walą we wszystkich kierunkach.

W końcu i tak zabrakło jej amunicji, ale nie chciała oddać broni.
- Nie wiedziałam, jak się tego używa. Więc po prostu nacisnęłam

spust - powiedziała drżącym głosem.

- Zadziałało jak trzeba - powiedział Nicholas. - Chyba

odstrzeliłaś mu jaja.

- Taki właśnie miałam zamiar. Nie przychodziło mi do głowy nic

bardziej odpowiedniego. Jesteście pewni, że on nie żyje?

Kelby podszedł do Archera i przyjrzał mu się.
- A niech mnie! On jeszcze żyje.
Oczy Archera otworzyły się i wbił wzrok w Melis.
- Ty dziwko. Ty suko. Kelby uniósł broń.
- Myślę, że już czas się pożegnać.
- Nie - Melis powstrzymała go. - Czy on cierpi?
- Bardzo.
- Rany są śmiertelne?
- Tak, niektóre z kul trafiły go w brzuch.
- Ile czasu upłynie, zanim umrze?
- Najwyżej godzina.
Melis wolno podeszła do Archera.
- Dziwka - wyszeptał. - Dziwka.
- Cierpisz, Archer? - Pochyliła się i szepnęła: - Myślisz, że to taki

sam ból, jaki czuła Carolyn? I że jest tak potworny jak to, co
przeżywały te wszystkie małe dziewczynki, które gwałciłeś? Bo mam
nadzieję, że tak.

- Dziwka. Zawsze będziesz dziwką. - Jego głos ociekał

nienawiścią. - I to ja ci to uświadomiłem. Zniszczyłem wszystko, co
zrobiła dla ciebie twoja Carolyn. Widziałem to dziś na twojej twarzy.

background image

- Mylisz się. Zapewniłeś mi ostateczne wyleczenie. Skoro udało

mi się przejść przez ten koszmar, jestem wystarczająco silna, żeby
znieść wszystko inne.

- Kłamiesz.
- Nie. Carolyn zawsze mówiła, że najlepszym sposobem na

uporanie się z koszmarem, jest stawienie mu czoła. - Spojrzała na jego
krwawiącą pachwinę. - Mnie się to udało. - Odwróciła się i odeszła.

Kelby i Nicholas dogonili ją.
- Jesteś pewna, że nie chcesz, żebyśmy z nim skończyli? -

zapytał Nicholas. - To byłaby przyjemność.

- Chcę, żeby umierał powoli. To niewystarczająca kara, ale

trudno. - Spojrzała na ogień, który przedostał się z niższego pokładu i
zaczął trawić drewniane elementy głównego. - Mam nadzieję, że
statek nie zatonie zbyt szybko.

- Myślę, że już pora na nas. - Kelby ruszył w stronę łodzi

motorowej. - Chodźcie.

- Jeszcze tylko jedna rzecz. - Melis zdarła z siebie organdynową

sukienkę i została w samej bieliźnie. Potem wyjęła różowe wstążki z
włosów. Rzuciła strój na deski pokładu, gdzie zbliżał się już ogień. -
Teraz jestem gotowa. - Wskoczyła do łodzi.

- Jed, wysadź mnie na wyspie. Poczekam tam do momentu, aż

statek zatonie - powiedział Nicholas. Podał Melis koc ratunkowy. -
Okryj się tym, bo się przeziębisz.

- Nie przeziębię się. - Czuła się silna, pewna siebie i... wreszcie

wolna.

Archer wył z bólu.
Kelby uruchomił silnik i motorówka powoli oddaliła się od

statku.

Pierwsze płomienie dosięgnęły białej organdynowej sukienki.

Delikatna tkanina zwijała się i czerniała. W końcu cała zajęła się
ogniem.

Po minucie sukienka i wstążki zniknęły.
Został po nich tylko popiół.
Dwie godziny później z pokładu Triny Melis i Kelby zobaczyli na

wschodzie łunę światła.

- Po wszystkim - powiedział Kelby. - Ogień dosięgnął broni.

Trwało to dłużej, niż sądziłem.

- Żałuję, że nie przeciągnęło się jeszcze bardziej.

background image

- Nie wiedziałem, że jesteś tak żądna krwi.
- A i owszem.
- Zejdziesz teraz na dół, żeby wziąć prysznic?
- Jeszcze nie teraz. Zaczekam na Nicholasa. Muszę mieć

pewność. Ty idź.

Nie odszedł, oparł się o balustradę obok niej, spoglądając na

wschód.

Pół godziny później przypłynął Nicholas.
- Potężny huk - powiedział, wchodząc na pokład. - Musiał mieć

ogromne zapasy broni. - Zwrócił się do Melis. - Nikt nie przyszedł mu
na ratunek. Skurwiel nie żyje, Melis. Piekło go pochłonęło.

Spojrzała jeszcze raz na wschód.
On nie żyje, Carolyn. Już nikogo więcej nie skrzywdzi.
- Melis. - Kelby położył delikatnie dłoń na jej ramieniu.
- Pora, żeby sobie odpuścić.
Miał rację. Odwróciła się i poszła do swojej kajuty. To już

koniec. Załatwione.

Następnego ranka, kiedy wyszła na pokład, Pete'a i Susie nie było

przy łodzi.

- Wszystko w porządku? - zapytał Kelby, stając obok niej.
- Mówiłaś, że Pete będzie wiedział, kiedy mu się poprawi.
- Myślę, że to dobrze. - Wzruszyła ramionami. - Jeszcze tak

wiele spraw związanych z delfinami jest dla mnie tajemnicą. Czasami
mam takie wrażenie, że zupełnie nic nie wiem o Pecie i Susie.

- Ale każdego dnia czegoś się o nich dowiadujesz. Melis, one

wrócą.

Usiadła na deskach pokładu.
- A ja będę tu na nie czekać. Zamierzasz dziś nurkować?
- Nie. Wybieram się z wizytą do straży przybrzeżnej. Nie można

bezkarnie zatopić statku, nawet jeśli był wykorzystywany do
działalności przestępczej. Ale skoro byli chętni, żeby przyjąć łapówkę
od Archera, to i ode mnie wezmą pieniądze.

- Pieniądze załatwią wszystko.
- Nie, ale są bardzo przydatne. Zadzwoń do mnie, jeśli będą

jakieś problemy z Pete'em.

- Dam sobie radę.
- Jesteś dziś nieobecna - powiedział po chwili wahania.

background image

- Jestem... przygaszona. Czuję się pusta. - Uśmiechnęła się słabo.

- Od wielu tygodni miałam tylko jeden cel i już go wypełniłam.
Wszystko wróci do normy, kiedy się do tego przyzwyczaję. Prędko
wrócisz?

- To zależy, jak dużo czasu i pieniędzy pochłonie przekonywanie

ich, że statek Archera eksplodował przypadkowo z powodu dużej
ilości broni, którą miał na pokładzie. Cena grzechu.

- Wsiadł do łodzi. - Dam ci znać, gdybym natknął się na jakieś

przeszkody.

- Nie musisz mi się meldować. - Odwróciła wzrok na wodę.
- Obiecałam ci, że nie będę cię osaczać.
- To tylko dobre maniery z mojej strony. - Zmarszczył brwi.
- Melis, ja chcę do ciebie zadzwonić.
- W takim razie rób, jak uważasz.
- Melis, nie mogę... - Przerwał i pokręcił głową zrezygnowany. -

A niech to. Zdaje się, że teraz i tak do ciebie nie dotrę.

- Odpalił silnik. - Zobaczymy się później.
Patrzyła, jak oddala się od Triny, a potem przeniosła wzrok na

ocean przed sobą i czekała na powrót Pete'a i Susie.

Dwie godziny później delfiny pojawiły się.
Pete wyglądał dobrze, pomyślała z ulgą. Nawet lepiej niż dobrze.

Razem z Susie bawili się, skrzecząc i klekocząc jak zwykle.

- Cześć, chłopaki - powiedziała łagodnie. - Mogliście zaczekać

na mnie, zanim wybraliście się na małą wycieczkę.

- Zdjęła koszulkę. - Idę do was. Będzie tak jak za starych,

dobrych czasów. Potrzebuję tego dzisiaj.

Wskoczyła do wody, która była zimna, czysta, ale tak znajoma.

Kiedy wyłoniła się na powierzchnię, zobaczyła Nicholasa przy
barierce. Pomachała do niego.

- Nie wzięłaś butli z tlenem - zawołał do niej. - I nie powinnaś

sama przebywać w wodzie.

- Nie zamierzam nurkować. Chcę tylko popływać trochę z

delfinami. To zawsze mnie uspokajało.

- Jedowi by się to nie spodobało. Omal nie zwariował, kiedy

zobaczył, jak wciągali cię na statek Archera. Nadal jest na mnie
wściekły jak cholera.

- Przykro mi - powiedziała i odpłynęła niesiona przez dwa

grzbiety delfinów. Ta zabawa jednak nie trwała długo, bo Pete i Susie,

background image

jak zwykle, szybko się znudziły i odpłynęły od Melis, by co jakiś czas
wracać do niej.

Od czasu ich przylotu na Wyspy Kanaryjskie zawsze miała

konkretny cel, by przebywać z nimi w wodzie. Ale teraz było niemal
tak samo jak wtedy, gdy pływała z nimi na swojej wyspie.

Nie, to nieprawda. Delfiny miały teraz własne życie. Wcześniej

były jej własnością, a teraz ofiarowały jej swój czas i uwagę. Miały
wybór. Nie powinna być z tego powodu smutna. To było dobre dla
nich i zgodne z naturą.

I takie też było jej życie w tej chwili. Spokojne i naturalne.

Wszystko wracało na swoje miejsce.

Kelby wyłączył silnik, podpływając do Triny.
Zauważył, że nie ma drugiej motorówki.
Nie panikować. Nicholas mógł zabrać ją i popłynąć do Lanzarote

po zapasy albo... Co jest, do cholery? Nicholas nie zabrał łodzi, bo
właśnie szedł w jego kierunku.

- Gdzie jest druga łódź? - zapytał Kelby, wchodząc na pokład. - I

gdzie jest Melis?

- Łódź została w porcie w Lanzarote, a Melis prawdopodobnie

wsiada teraz do samolotu w Las Palmas.

- Co? - Tego się właśnie obawiał.
- Pete wrócił. Poszła popływać z delfinami, a kiedy wróciła,

spakowała się i odpłynęła.

- Nie zadzwoniła do mnie. Ty też mnie nie poinformowałeś.
- Prosiła, żebym tego nie robił.
- Co to ma, u diabła, być? Zmowa?
- Cóż, uznałem, że po wczorajszym już i tak nie możesz gorzej o

mnie myśleć.

- To się pomyliłeś. Nicholas wzruszył ramionami.
- Powiedziała, że musi wrócić na wyspę. Wiele przeszła, więc

rozumiem, że potrzebuje chwili wytchnienia.

- A dlaczego nic mi o tym nie powiedziała?
- Sam będziesz musiał ją o to zapytać. - Nicholas sięgnął do

kieszeni. - Zostawiła dla ciebie wiadomość.

Wróciłam na wyspę. Proszę, zajmij się Pete'em i Susie. Melis
- A niech to szlag! Wyspa Lontany

background image

Zachód słońca na wyspie był piękny, ale brakowało jej Pete' a i

Susie, które miały w zwyczaju przypływać o tej porze, żeby
powiedzieć dobranoc.

Ale nie tylko tego jej brakowało.
Melis objęła się ramionami, odwróciła i poszła do domu. Miała

coś do zrobienia i nie było sensu odkładać tego w nieskończoność.

Weszła do sypialni i wyciągnęła walizkę. Powinny tu być jeszcze

jakieś pudła kartonowe. Pewnie śmierdzą...

- Co ty wyprawiasz?
Zamarła na chwilę. Bała się odwrócić.
- Kelby?
- A kto inny chciałby przedostać się przez te wszystkie bariery,

które wokół siebie naustawiałaś? - odpowiedział szorstko. - Dziwię
się, że nie podłączyłaś prądu do siatki, żebym trzymał się z daleka.

- Nie zrobiłabym tego - odparła zmieszana. - Nigdy nie

wyrządziłabym ci krzywdy.

- Już wykonałaś kawał niezłej roboty w tym względzie. Odwróć

się, do diabła!

Wzięła głęboki wdech i spojrzała na niego.
- Co to za wiadomość, którą mi zostawiłaś? - Rzucił jej pod nogi

zwiniętą kulkę papieru. - Żadnego „żegnaj" ani „miło było cię
poznać". Żadnego tłumaczenia. Tylko „zaopiekuj się delfinami" !

- Czy po to przyjechałeś tu z drugiego końca świata? Dlatego, że

jesteś na mnie zły?

- To wystarczający powód. - Podszedł do niej i chwycił ją za

ramiona. - Dlaczego wyjechałaś? - Z trudem nad sobą panował.

- Musiałam wrócić na wyspę, żeby się spakować. Nie mogę już

tu mieszkać.

- Dokąd się wybierasz?
- Znajdę gdzieś pracę.
- Ale nie zamierzałaś wrócić do mnie?
- To zależało - odpowiedziała cicho.
- Od czego?
- Od tego, czy ty mnie zechcesz. Czy pojedziesz za mną.
- To jakiś rodzaj testu? - Zacisnął dłonie na jej ramionach. - Tak,

pragnę ciebie i pojechałbym za tobą do samego piekła. Czy to chciałaś
usłyszeć?

Przepełniła ją radość.

background image

- Tak.
- Więc dlaczego uciekłaś? Powiedziałbym ci to wszystko po

powrocie na statek. Jedyne, co musiałaś zrobić, to zaczekać na mnie i
porozmawiać ze mną.

- Musiałam dać ci wybór. Mogłeś przecież przeczytać moją

wiadomość i nie chcieć mieć ze mną nic wspólnego. Dałam ci
możliwość wycofania się.

- Ale dlaczego?
- Obiecałam ci przecież, że nie będę cię osaczać. Nie będę dla

ciebie ciężarem.

- To ja cię osaczyłem.
- Ale teraz już nie masz powodów. Dostałeś Marinth. Archer nie

żyje. To ja musiałam być dla ciebie powodem. Jedynym powodem. -
Spojrzała mu prosto w oczy. - Ponieważ jestem tego warta, Kelby.
Mogę dać ci znacznie więcej niż Marinth, ale ty musisz dać mi to,
czego potrzebuję.

- O czym mówisz?
- Myślę... że cię kocham. - Oblizała spierzchnięte wargi.
- Nie, jestem pewna, że cię kocham. Tylko ciężko było mi to

wyznać. - Odetchnęła głęboko. To, co zamierzała powiedzieć, było
dla niej jeszcze trudniejsze. - I nie chcę już nigdy być sama.

- Melis... - Przyciągnął ją do siebie i objął ramionami.
- Nie musisz mówić, że mnie kochasz. Obiecałam ci, że nie

będę...

- Odpuść sobie. Nigdy cię o to nie prosiłem. - Pocałował ją

namiętnie. - Ja też nie chcę być sam. Byłem twój, już zanim
opuściliśmy tę wyspę. - Wziął jej twarz w swoje dłonie. - Kocham cię.
Powiedziałbym ci to już dawno temu, gdybym nie bał się, że mnie
odrzucisz. Byłaś taka zadowolona z tego, że w naszym związku nie
ma zobowiązań.

- Chciałam być wobec ciebie uczciwa.
- Nie chcę tego. Chcę, żebyś mnie kochała i była ze mną.
- Przerwał. - A kiedy będziesz całkowicie pewna, że to ze mną

chcesz spędzić kolejne siedemdziesiąt lat, weźmiemy ślub. Czy to
jasne?

Uśmiechnęła się promiennie.
- Nie muszę wcale czekać, żeby się o tym przekonać.

background image

- Owszem, musisz. Ponieważ ze mną nie ma żartów i jeśli się

zaangażujesz, to nie ma odwrotu. Na przykładzie Marinth widziałaś,
jaki potrafię być uparty. Pomnóż to teraz milion razy i zobaczysz, jak
ciężko ci będzie mnie opuścić. - Pocałował ją w czoło. - Będziesz
musiała zamieszkać z delfinami, żeby przede mną uciec.

- Moje płuca się do tego nie nadają.
- Więc lepiej zostań ze mną. Oparła głowę na jego ramieniu.
- Myślę, że masz rację - szepnęła.
Następnego wieczoru opuścili wyspę Lontany. Kiedy motorówka

przyspieszyła, Melis spojrzała za siebie na wyspę okrytą lśniącą mgłą
zmierzchu.

- To piękne miejsce - powiedział cicho Kelby. - Będziesz za nim

tęskniła.

- Przez jakiś czas.
- Kupię ci inną wyspę. Większą i ładniejszą. Uśmiechnęła się.
- Jakież to typowe dla ciebie. Ja nie chcę wyspy. Nie teraz. Chcę

zostać z tobą na Trinie. - Zmarszczyła czoło. - A tak przy okazji, to
nie mógłbyś zmienić nazwy?

- Widzę, że już jestem pod pantoflem. Mam nazwać jacht twoim

imieniem?

- Wielkie nieba, tylko nie to!
- To może imieniem naszego pierwszego dziecka? Spojrzała na

niego ze zdziwieniem.

- Może... - powiedziała ostrożnie. - Rzeczywiście myślisz o

zobowiązaniach.

Uśmiechnął się szeroko.
- Ale może być imię naszego trzeciego lub piątego dziecka.
- Może jednak Trina nie jest taką złą nazwą...
- Tchórz. - Śmiał się głośno.
- Masz się teraz czym zająć. Marinth czeka na odkrycie. A ja

chcę zająć się badaniami delfinów, które tam żyją. Mam przeczucie,
że są inne od wszystkich, które do tej pory widziałam. Obydwoje
będziemy bardzo zajęci.

- Musisz się jeszcze troszczyć o Pete'a i Susie.
- Jak zawsze - powiedziała.
- Ale zostawiłaś je pod moją opieką.
- Gdybyś nie przyjechał tu za mną, musiałabym sama wrócić na

Wyspy Kanaryjskie. Jestem za nie odpowiedzialna.

background image

- Zobaczysz, że w końcu okaże się, że będziesz potrzebowała

wyspy. Mówiłaś mi o tych wszystkich niebezpieczeństwach, które
czyhają na dzikie delfiny. Jesteś pewna, że nie chcesz zapewnić
swoim przyjaciołom schronienia i bezpiecznego raju?

- Nie, nie mam takiej pewności. To zależy od warunków. Jeśli

będziesz miał kontrolę nad całym projektem wydobycia, będziesz
miał też władzę, żeby ochronić delfiny. - Zacisnęła usta. - Jeśli nie,
będziemy musieli zebrać wszystkie delfiny i zaprowadzić jej w
bezpieczne miejsce.

Kelby parsknął śmiechem.
- Nie jestem przekonany, czy jakiekolwiek miejsce byłoby w

stanie zapewnić bezpieczeństwo setkom delfinów, ale możemy
spróbować.

- Zamierzam w imieniu Carolyn przekazać moją wyspę fundacji

„Na ratunek delfinom". To będzie wkurzało Phila. Był pewien, że w
końcu mu ją oddam. Ale nie ma statku i nie będzie miał wyspy.
Będzie musiał zaczynać wszystko od nowa.

- Nie sądzę.
W jego głosie zabrzmiała niepokojąca nuta, więc Melis przyjrzała

mu się uważnie.

- Nie?
Kelby pokręcił głową.
- Nie żyje? - wyszeptała zaskoczona.
- Zleciał z klifu.
- Ty to zrobiłeś?
- Nie. I więcej nic nie powiem.
W takim razie to musiał być Nicholas. Zamilkła, dając sobie czas,

żeby ta informacja do niej w pełni dotarła. Te wszystkie lata, kiedy
pracowała dla Phila i opiekowała się nim... Dziwne było zdać sobie
sprawę z tego, że odszedł na zawsze. W końcu zdecydowała się
odezwać.

- Odczuwam ulgę. Bałam się, że będzie próbował odebrać ci

Marinth, a ja nie mogłabym na to pozwolić. To wszystko należy się
tobie.

Uśmiechnął się do niej.
- Nie wszystko.
- Dobrze wiedzieć.

background image

Odwróciła wzrok z powrotem na wyspę. Z tej odległości

wyglądała na mniejszą, opuszczoną. Tyle lat tu spędziła. Tyle
wspomnień...

Jednak teraz miała przed sobą lepsze lata, wspanialsze

wspomnienia do stworzenia. Nawet jeśli czuła się teraz trochę smutna,
to upora się z tym uczuciem.

Już wiedziała, jak się z nim uporać.
Wyciągnęła rękę i położyła ją na dłoni Kelby'ego.
Cud.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Johansen Iris Eve Duncan 02 Śmiertelna gra
Johansen Iris Mroczny tunel
Johansen Iris Eve Duncan 05 Mroczny tunel
Johansen Iris Zabójcze sny
Johansen, Iris Eve Duncan 04 Wszystkie kłamstwa
Johansen Iris 02 Złoty barbarzyńca
Johansen Iris Morze ognia
Johansen Iris W polu rażenia
Johansen Iris Morze ognia
Johansen Iris W polu rażenia
Johansen Iris Eva Duncan 03 Morderczy zywiol (czyt)
Johansen Iris A wtedy umrzesz
Johansen Iris Nieoczekiwana piesn
Johansen Iris A wtedy umrzesz
Johansen Iris Eve Duncan 03 Morderczy żywioł 2
Johansen Iris Zabójcze sny

więcej podobnych podstron