P r o f . A l e k s a n d e r K r a w c z u k
P e t r o n i u s z - O s k a r W i l d e c z a s ó w N e r o n a
Rzymskie cnoty i niecnoty
Mamy nową, polską ekranizację "Quo vadis" w reżyserii Jerzego Kawalerowicza, wchodzącą
od 15 września na ekrany kin polskich. Warto przy tej okazji zauważyć, że jedyną naprawdę
żywą, niejednowymiarową, a zarazem sympatyczną postacią "Quo vadis" Henryka
Sienkiewicza jest Petroniusz. To niemal bohater powieści, co wyczuwa każdy czytelnik i co
zwróciło uwagę już pierwszych krytyków.
Petroniusz - inteligentny, przekorny, niekiedy niemal cyniczny, nigdy jednak nie działający
na czyjąkolwiek szkodę, miłośnik piękna i błyskotliwy rozmówca, zdolny też do czynów
niezwykłych - jest kimś żywym w galerii, co tu mówić, niemal papierowych postaci "Quo
vadis". Byłby i dziś miłym gościem przy każdym, warszawskim lub krakowskim
kawiarnianym stoliku profesorów, artystów, dziennikarzy. I każdemu z obecnych
przywodziłby na myśl pewną znacznie nam bliższą czasowo postać, o której będzie mowa w
swoim miejscu.
Przez lenistwo do sławy
Portret rzeczywistego Petroniusza mistrzowsko nakreślił Tacyt. Zwracając uwagę właśnie na
tę sylwetkę w dziele historyka Sienkiewicz dowiódł, jak umiejętnie potrafił korzystać z
materiału źródłowego, jak świetnie wyczuwał zawarte w nim możliwości kreacyjne. Czytano
Tacyta przez wieki. Powstało w wieku XIX dużo utworów o czasach Nerona, nikt jednak nie
wpadł na pomysł, by właśnie Petroniusza umieścić w powieściowej panoramie tamtych lat i
początków chrześcijaństwa. Bo i cóż mogło łączyć wytwornego sceptyka, cesarskiego
dworaka i ubogich, prostych wyznawców sekty żydowskiej? A właśnie już samo zestawienie
dwóch światów dało efekt artystycznie znakomity. Tym bardziej że Petroniusz, także ten
powieściowy, pozostaje do końca wierny swym poglądom, nie daje się przekonać apostołom
nowej wiary - mimo, jak opowiada Sienkiewicz, usiłowań z ich strony, prowadzonych zresztą
tak wzniosłym sposobem, że przekonać by mogły tylko przekonanego.
Tacyt dał w swej relacji o śmierci Petroniusza w XVI księdze "Roczników" zwięzłą i
wyrazistą jego charakterystykę - do rozwinięcia i wplecenia w tok narracji powieściowej
niemal bez zmian. Oto istotne dane, jakie przekazał dziejopis: Petroniusz w dzień sypiał, w
nocy zaś pracował i oddawał się przyjemnościom. Inni dochodzili do sławy pilnością, on
lenistwem. A mimo to nie uważano go za marnotrawcę, lecz za wytwornego znawcę zbytku,
wszystko zaś, co czynił i mówił, im bardziej jakby niedbale, tym bardziej uchodziło za coś
naturalnego. Wykazał jednak energię i pracowitość jako namiestnik Bitynii, potem zaś
konsul. Rychło znalazł się wśród najbliższych towarzyszy Nerona jako "arbiter elegantiarum"
(czyli osądzający, co w dobrym guście). Neron całkowicie ufał jego zdaniu. Zawistny o
wpływy na cesarza Tygellinus uknuł intrygę, pozbawił Petroniusza nawet możliwości dotarcia
do władcy, większość zaś jego służby uwięził. Ponieważ Neron udał się do Kampanii,
Petroniusz w ślad za nim dotarł do Kume, gdzie jednak nie pozwolono mu jechać dalej. Nie
potrafił znieść niepewności, popełnił więc samobójstwo, spokojnie jednak i w niezwykłym
stylu. Przecięto mu żyły, ale co pewien czas podwiązywano je i znowu otwierano. Rozmawiał
swobodnie z przyjaciółmi, wcale jednak nie o sprawach poważnych, nie wysłuchiwał też
rozpraw o nieśmiertelności duszy i o poglądach filozofów (jak czynili inni wzorem
platońskiego Sokratesa), słuchał natomiast lekkich piosenek i łatwych wierszy. Jednych
niewolników hojnie obdarował, innych polecił wychłostać. Ucztował, potem się zdrzemnął,
tak by ta śmierć wymuszona wydała się przypadkową. W testamencie zaś wcale nie schlebiał
ani cesarzowi, ani osobom wpływowym, jak większość wtedy za grób idących. Przeciwnie,
opisał jego bezeceństwa, podając imiona uczestników orgii, chłopców i kobiet, oraz szczegóły
każdej rozpusty. Wszystko to opieczętował i przesłał Neronowi. Ale sygnet skruszył, by
przypadkiem nikt nie posłużył się nim ku czyjejś szkodzie.
Tę relację uzupełnia drobny, ale znamienny szczegół, przekazany przez Pliniusza Starszego:
zniszczył wazę ogromnej wartości, by nie dostała się w ręce cesarza. Wszystko to działo się w
roku 66. Tacyt miał wówczas lat kilkanaście, Pliniusz ponad czterdzieści, a z racji swej
niezwykłości sprawa musiała być głośna i dobrze zapamiętana w wyższych kręgach
rzymskiego społeczeństwa. Pewne fakty wydają się oczywiste: Petroniusz rozstał się z życiem
najpewniej nie w samym Rzymie, lecz w Kume, nadbrzeżnym mieście na południe od stolicy.
Po drugie, nie miał bliskich, żony lub potomstwa, skoro tak bezczelnie obraził władcę;
zazwyczaj, by ratować choćby część majątku dla rodziny, pisano tuż przed śmiercią
testamenty ohydnie służalcze. Po trzecie, nie wierzył w nieśmiertelność duszy, był co
najmniej areligijny. Po czwarte, choć należał do grona niby to przyjaciół cesarza, nie był
dopuszczany do najbardziej wyuzdanych zabaw i orgii, utrzymywanych w ścisłej tajemnicy.
Ta ostatnia sprawa miała swój ciąg dalszy. Rozwścieczony władca dochodził, skąd mógł on
mieć owe wiadomości. Podejrzenie padło na żonę pewnego senatora, Sylię, a zarazem bardzo
dobrą znajomą Petroniusza. Poszła na wygnanie, kara łagodna.
Prawdziwy epikurejczyk
Zachowało się pod nazwiskiem Petroniusza kilkanaście krótkich wierszy o różnej tematyce,
zapewne nie wszystkie jego autorstwa. Jeden z najlepszych zaczyna się od słów: "To strach
jako pierwszy stworzył bogów na ziemi"; pogląd, który współbrzmi z jego sposobem
pożegnania się z życiem. A także z treścią jednego z najwspanialszych poematów łacińskich,
"O istocie rzeczy" Lukrecjusza; głosi on poglądy Epikura. Wśród nich i te oto: Jak cały
wszechświat, tak i dusza ludzka zbudowana jest tylko z atomów, znika więc wraz ze śmiercią
ciała. Człowiek jest zawsze sam, zdany tylko na własny wybór i rozum, a liczyć może jedynie
na pomoc myślących podobnie. Ma postępować uczciwie nie dlatego, że czeka go za to
nagroda, lecz z tej przyczyny, że jako istota rozumna winien kierować się rozsądkiem oraz
poczuciem przyzwoitości wobec ludzkiej wspólnoty, skazanej na los podobny. W sposób
naturalny każdy z nas pragnie szczęścia, ono jednak nie polega na pospolitych
przyjemnościach. Rzeczywistą rozkosz daje tylko dążenie do intelektualnego poznania
prawdy najwyższej, której ogląd jest istotą bytu bogów. Nie wolno ulegać irracjonalnym
złudzeniom i lękom, one to bowiem stanowią największą przeszkodę w osiągnięciu
wewnętrznego spokoju. Z tych zaś szczególnie groźny jest strach przed śmiercią i naiwne
wyobrażenia o tym, co czeka nas za grobem. A przecież póki istniejemy, śmierci nie ma, a
kiedy przyjdzie ona, nas nie będzie.
Prawdziwy epikureizm nie miał oczywiście nic wspólnego z potocznym rozumieniem tego
określenia, jak je szerzyli i szerzą jego wrogowie z różnych obozów: cel życia to tylko
wygoda życia. Czy Petroniusz był sympatykiem epikureizmu filozoficznego? Ten kierunek
myślenia miał wielu zwolenników i niemal wyznawców w różnych kręgach społeczeństwa
rzymskiego; jeszcze w pół wieku później należała do nich Plotyna, szlachetna żona cesarza
Trajana. W każdym razie nauki Epikura musiały być Petroniuszowi znane i bliskie, jak
wskazuje i ów wiersz o powstaniu religii, i spokojne, a nawet pogodne, choć wymuszone,
odejście ze świata.
Pozostała jednak po Petroniuszu nie tylko garść owych wierszy (przełożył je na język polski
Julian Ejsmond). Spadkiem najcenniejszym i niemal bezspornie jego autorstwa są fragmenty
dużej (co najmniej 16 ksiąg), satyrycznej powieści nazywanej właśnie "Satyrami" - i słusznie,
dają bowiem kpiarski i szyderczy obraz zarówno ówczesnego społeczeństwa w różnych jego
przekrojach, jak też parodię wielu gatunków samej literatury. Pomysł jest prosty: kilku
przyjaciół przeżywa najdziwniejsze, przezabawne przygody, głównie erotyczne, jednego z
nich bowiem ściga gniew bożka Priapa, jurnego stróża ogrodów; powodem gniewu jest to, że
utrącono jego posągowi męskość. To oczywista parodia "Odysei", w której sam Posejdon
prześladuje Odyseusza. Akcja rozgrywa się w różnych miastach, poczynając zapewne od
Marsylii aż po południową Italię, i w bardzo różnych środowiskach. Rzecz pisana świetnym,
naturalnym językiem, bliskim rzeczywiście mówionemu, ale są też partie poetyckie. Perłę
zachowanych fragmentów stanowi opis uczty nowobogackiego Trymalchiona i przekaz
toczonych przy niej rozmów - jakby w nagraniu na taśmę magnetofonu (znakomity przekład
L. Staffa!). Jest wiele scen mocno erotycznych, hetero- i homoseksualnych. Inne wyśmiewają
kult retoryki, górnolotne epopeje, a nawet koncepcję romansów - jakby autor sam drwił z
siebie i swego dzieła. Rzecz zdumiewa świeżością i śmiałością spojrzenia, niezwykłością
treści i formy. Gdyby zachowała się cała, należałaby do arcydzieł literatury nie tylko
antycznej.
Problem pocałunku
Skoro jednak mowa o owym piśmie ostatnim, które tak rozwścieczyło Nerona, wypada
zaznaczyć, że w tym wypadku Sienkiewicz świadomie odstępuje od Tacytowego przekazu.
Owszem, przytacza ów dokument, i to niby w całości, lecz sam go ułożył, treścią zaś jest
szydzenie z artystycznych uzdolnień i występów cesarza. Pewnie, mogło go to zaboleć nawet
bardziej niż informacja o tajonej rozpuście, lecz jest wyraźnie sprzeczne ze słowami
historyka. Dlaczego? Pruderia wiktoriańskiej epoki nie tolerowała w "poważnych"
powieściach, zwłaszcza tych o tematyce chrześcijańskiej, nawet wzmianek o sprawach
erotyki. Można było - i Sienkiewicz czynił to w różnych swych książkach niemal z lubością -
opisywać sceny tortur, wbijanie na pal, wyłupywanie oczu, przypalanie i palenie żywcem,
lecz już sprawa ewentualnego pocałunku stawała się problemem: czy godzi się o tym
wspominać, a jeśli tak, to do jakiej granicy? To interesujące, że Petroniusz zdaje się być bliski
sercu Sienkiewicza, może nawet w jakimś stopniu pisarz z nim się identyfikuje, ale tylko do
pewnej nieprzekraczalnej granicy; jest nią właśnie erotyka. Toteż niemal nic z przebogatego
materiału obyczajowego "Satyr" nie zostało wykorzystane w "Quo vadis". Warto przeglądnąć
fragmenty rzymskiej powieści - mamy je w przekładzie pióra Mieczysława Brożka - a
przyczyny staną się oczywiste. Wśród nich zwłaszcza ta, że Petroniusz daje do zrozumienia,
jakie są seksualne preferencje jego bohaterów, a może i jego własne. Zabiegi Eunice o
względy jej pana, gdyby istniała rzeczywiście, chyba niewielkie miałyby szanse realizacji.
Sienkiewicz zaczął publikować "Quo vadis" w 1895 r. W tym samym roku w Anglii toczył
się proces Oskara Wilde'a oskarżonego o zbyt intymne kontakty z pewnym młodym
człowiekiem, zakończony, jak wiadomo, skazaniem pisarza, uwięzieniem, ruiną jego życia i
pozycji. Na niekorzystny wyrok pewien wpływ miała też swoista nonszalancja, okazywana
przez oskarżonego na sali rozpraw. Podtrzymał, ku zgorszeniu sędziów i opinii publicznej,
swoje przekonanie, że nie ma książek moralnych i niemoralnych, są tylko dobrze i źle
napisane. Jego własne rzeczy (np. "Portret Doriana Graya") trudno by nazwać niemoralnymi,
nawet według ówczesnych, wiktoriańskich kryteriów, napisane zaś były świetnie. Z kolei
romans Petroniusza do miana dzieła moralnego na pewno nie pretendował, był śmiały także w
tamtych czasach swobody erotycznej, przede wszystkim jednak stanowił znakomite
osiągnięcie pisarskie - i byłby nim w każdej epoce.
Stylem życia ci obaj, Petroniusz i Wilde, byli uderzająco sobie bliscy. Esteci, arbitrzy
elegancji, mistrzowie celnych wypowiedzi, rzucanych jakby od niechcenia, lordowie
Paradoksu. Ich zaś talent - którego wartości musieli być świadomi - i jego owoce literackie
miały im zapewnić trwałą pozycję w piśmiennictwie światowym. Na obu wreszcie spadły
druzgocące ciosy, choć różne i z różnych powodów. Petroniusza zgubiła polityka i dworskie
intrygi, a nie to, jak kochał. Wilde padł ofiarą zakłamania i pruderii - czegoś w takim
natężeniu wręcz niewyobrażalnego w czasach autora "Satyr", a także, dodajmy to od razu, od
końca XX w., gdy wielotysięczne pochody kochających jak on i bohaterowie jego powieści
przemierzają radośnie ulice największych stolic świata, także Rzymu. Czegoś takiego nie
widziano nawet w liberalnej starożytności. Nie mówiąc już o prawnym sankcjonowaniu
małżeństw płci tej samej. Oscar zaś, ów sławny Oscar filmowy, jest według wielu hołdem
składanym pmięci autora skazanego przez sąd i opinię w 1895 r. faktycznie na śmierć
cywilną. Toteż dziś pod wielu względami łatwiej nam zrozumieć mentalność i obyczajowość
Rzymu Petroniusza sprzed dwóch tysięcy lat niż Londynu Wilde'a sprzed zaledwie wieku.
Zdumiewające, ale tak jest rzeczywiście.
Sienkiewicz, syn swojej epoki i środowiska, znalazłby się niechybnie wśród potępiających
Wilde'a. A jednak jako jeden z bardzo wówczas nielicznych doceniał Petroniusza, choć o
pewnych aspektach jego osoby i dzieła wolał nawet nie wspominać. Lecz i tak postąpił jak na
tamten czas wyjątkowo śmiało, intuicyjnie trafnie, przewidująco. Wyobraźmy sobie oto,
czym byłoby "Quo vadis" bez Petroniusza, nawet tego przedstawionego tak niepełnie!
Otrzymalibyśmy zwykłą, budującą opowieść o jednoznacznie dobrych i złych postaciach w
trudnym czasie próby. A takich książek, powtórzę to raz jeszcze, ukazywało się w XIX w.
naprawdę wiele.
O sukcesie "Quo vadis" zadecydował nie tylko talent narracyjny autora, nie tylko plastyka
opisu i na pewno nie raczej wątła akcja, lecz właśnie Petroniusz, Oskar Wilde czasów Nerona.
A dostrzegając go Sienkiewicz czas swój wyprzedził. Chyba też dlatego, że sam był
osobowością bardziej skomplikowaną, niż to wiemy - i chcemy wiedzieć.
Artykuł zamieszczony w tygodniku "Polityka" nr 38 z 22 września 2001 r.