Szczere wyznania
Adriana Alberta Mole'a,
Margaret Hildy Roberts
i Susan Lilian Townsend
Sue Townsend
Szczere wyznania Adriana Alberta Mole'a,
Margaret Hildy Roberts i Susan Lilian Townsend
Z angielskiego przełożyła Hanna Pawlikowska
Ilustrował
Jerzy Rozwadowski
Książka i Wiedza
Tytuł oryginału:
True Confessions of Adrian Albert Mole, Margaret Hilda Roberts
and Susan Lilian Townsend
i część: Adrian Mole and the Smali Amphibians
z: Adrian Mole from Minor to Major
Copyright © 1984, 1985, 1986, 1987, 1988, 1989, 1991 by Sue Townsend
Opracowanie graficzne: Jerzy Rozwadowski Redaktor: Elżbieta Kobusińska Redaktor
techniczny: Krystyna Kaczyńska Korekta: Ewa Dmowska, Ewa Dlugosz-Jurkowska
© Copyright for the Polish editioń
by Wydawnictwo „Książka i Wiedza",
Warszawa 1993
Wyd. 1. Obj. ark. druk. 16,5
Skład wykonano w systemie ,,Poltype" w „KiW"
Druk i oprawę
Trzynaście tysięcy sto sześćdziesiąta publikacja ,,KiW" ISBN 83-05-12647-1
Druk i oprawa: Szczecińskie Zakłady Graficzne AL Wojska Polskiego 128
PRZEDMOWA AUTORKI
Najmilszy Czytelniku,
od czasu skandalu wywołanego sprawą tzw. pięciu krasnoludków w łóżku (chociaż ja dalej
utrzymuję, że było ich tylko czterech) z rzadka jedynie odwiedzam cywilizację. Co drugi
wtorek skromne zapasy dowozi mi wózek zaprzężony w osła. Palę zebranym na
wrzosowiskach torfem, a wodę czerpię ze studni usytuowanej szczęśliwie w odległości
zaledwie trzech mil od mojej chaty. Zaspokaja to moje potrzeby.
Cóż znaczy dla mnie sława. Cóż takiego mi dało używanie perfum Joy? Nic, prócz
dodatkowych ukąszeń komarów podczas pobytu za granicą.
Odwiedzający mnie czasami goście przywożą nowiny z błyskotliwej sceny literackiej
Londynu. Czasem też przywożą zamówienia. W ten sposób zarabiam na skromne życie, jakie
sobie wybrałam. Ta książka stanowi zbiór szkiców i artykułów z ostatnich kilku lat.
Znalazły się tu także nie publikowane dotychczas materiały, na przykład Korespondencja
więzienna pomiędzy A. Mole'em i Barrym Kentem. Jak również trochę wierszy A. Mole'a
(zamieszczonych tu jedynie dlatego, że autor groził podjęciem śmiertelnej głodówki, jeśli się
nie zgodzę).
Taktyka szantażu stosowana przez A. Mole'a okazała się na tyle skuteczna, że jemu przypadła
lwia część tej książki. Muszę jednak podkreślić, że nie jest to „książka Mole'a", bo mam w
niej udział zarówno ja, jak i Margaret Hilda Roberts.
Chata Starej Wiedźmy
Szczyt Wzgórza
Czarne Wrzosowisko
okolice Buxton
kwiecień 1989
NOTY O AUTORACH TEKSTÓW
Adrian Albert Mole. Był wydawcą i głównym autorem tekstów pisma „Głos Młodzieży" w
szkole średniej im. Neila Armstronga.
Później wiersze jego ukazały się w „Leicester Mercury" i „Skegness Herald". Tom wierszy
zatytułowany Niesforna kijanka wydała na koszt autora oficyna Vanity Publishers Ltd w 1987
roku.
Aktualnie pisze powieść o wschodnich Midlandach pod tytułem Spójrzcie! Płaskie wzgórza
mojej rodzinnej ziemi.
Adrian Mole mieszka w Leicester ze swoim psem. W 1986 roku uzyskał rekordowe
odszkodowanie od niedoszłej pisarki Sue Townsend, która opublikowała jego dzienniki jako
własny utwór literacki.
Margaret Hilda Roberts. Te fragmenty dziennika znaleziono między kartkami Książki
kucharskiej dla dziewcząt na wyprzedaży staroci z bagażnika samochodu w Grantham w
pewien świąteczny poniedziałek 1988 roku.
Niestety, nic nie wiadomo o Margaret Hildzie Roberts ani o tym, co się z nią stało. Istnieje
przypuszczenie, że fragmenty dziennika pochodzą z lat trzydziestych.
Susan Lilian Townsend. W pewnym okresie cieszyła się sławą, ale popadła w zapomnienie po
zamieszaniu w skandal „pięciu krasnoludków w łóżku" w 1989 roku, za co skazano ją na dwa
lata więzienia w zawieszeniu. Popularna prasa szeroko rozkolportowała komentarz sędziego:
„Pomyśleć, że kobieta w pani wieku mogła zniżyć się do poziomu krasnoludków".
Od czasu owego skandalu mieszka samotnie na ponurym wrzosowisku w pobliżu Buxton.
Twierdzi, że jedyne jej towarzystwo stanowi rodzina kulików i olbrzymi grzyb w rogu
pokoju. Ma czterdzieści trzy lata.
Susan Lilian Townsend. W pewnym okresie cieszyła się sławą, ale popadła w zapomnienie po
zamieszaniu w skandal „pięciu krasnoludków w łóżku" w 1989 roku, za co skazano ją na dwa
lata więzienia w zawieszeniu. Popularna prasa szeroko rozkolportowała komentarz sędziego:
„Pomyśleć, że kobieta w pani wieku mogła zniżyć się do poziomu krasnoludków".
Od czasu owego skandalu mieszka samotnie na ponurym wrzosowisku w pobliżu Buxton.
Twierdzi, że jedyne jej towarzystwo stanowi rodzina kulików i olbrzymi grzyb w rogu
pokoju. Ma czterdzieści trzy lata.
Adrian Albert Mole
Adrian Albert Mole
BOśE NARODZENIE ADRIANA MOLE'A
Wigilia
Coś dziwnego zrobiło się z Bożym Narodzeniem. Nie jest takie jak w czasach dzieciństwa.
Prawdę mówiąc, nigdy nie minął mi szok spowodowany odkryciem, że rodzice okłamywali
mnie rokrocznie na temat istnienia świętego Mikołaja.
W wieku lat jedenastu traktowałem świętego Mikołaja jak samego Boga, który wszystko
widzi i wszystko wie, tyle że w przeciwieństwie do Boga nie ponosi odpowiedzialności za
różne paskudztwa typu trzęsienia ziemi, głód czy wypadki samochodowe. Leżałem w łóżku
pod kocami (jak prymitywnie brzmi dzisiaj słowo „koc", kiedy wszyscy tak dobrze
poznaliśmy zalety kontynentalnych kołder), serce mi się tłukło, a dłonie wilgotniały od potu
w radosnym oczekiwaniu na dziewiczy album „Beano". Wyobrażałem sobie olbrzymiego,
dobrodusznego Mikołaja, który patrzy ze swoich niebiańskich sanek na nasz ślepy zaułek i
powiada do swoich elfów: „Dajcie Adrianowi Mole'owi w tym roku coś przyzwoitego. To
dobry dzieciak. Nigdy nie zapomina opuścić deski sedesowej". Ach... ta dziecięca naiwność.
Niestety, osiągnąwszy wiek dojrzały (16 lat, 8 miesię-
10
On n
n
cy, 22 dni, 5 godzin i 6 minut), wiem doskonale, że rodzice biegają teraz po centrum miasta z
szaleństwem w oczach, ogarnięci typową paniką konsumentów, i powtarzają z desperacją:
„Co by tu kupić dla Adriana?" Czy więc można się dziwić, że Wigilia straciła cały swój
groźny urok?
2.15 w nocy. Właśnie wróciłem z nabożeństwa. Jak zwykle przeciągnęło się ponad miarę.
Mama zaczęła się nerwowo kręcić już po pierwszej godzinie kolęd w wykonaniu żon
młodych spółdzielców. Bez przerwy szeptała: „Muszę za chwilę iść do domu, bo ten cholerny
indyk do rana się nie rozmrozi".
Przedstawienie szopki po raz kolejny zrujnowała obecność w kościele żywego osła. Osioł
nigdy nie potrafi się zachować i zawsze powoduje niemałe kłopoty, więc zupełnie nie
rozumiem, dlaczego pastor nas na to naraża. Wiadomo, że jego szwagier prowadzi jakieś
schronisko dla osłów, ale co z tego?
Trzeba jednak przyznać, że nabożeństwo było cholernie wzruszające. Nawet dla mnie, choć
jestem zagorzałym egzystencjalistą nihilistycznym.
Boże Narodzenie
Niezła kolekcja prezentów, zważywszy, że ojciec jest bezrobotny. Dostałem szary sweter z
suwakiem, o który prosiłem. Mama oświadczyła: „Jeśli chcesz
12
wyglądać jak szesnastoletni Frank Bough, to proszę bardzo, możesz to nosić!"
Słownik Oksfordzki pomoże mi wzmocnić siłę moich wypowiedzi. Ale najlepszym
prezentem jest elektryczna golarka. Już trzy razy się goliłem. Mam golenie tak gładkie jak
kule bilardowe. Ktoś powinien kupić podobny prezent dla Leona Brittaina. Minister
przypominający gangstera, który całą noc spędził w nowojorskim komisariacie, nie
przyczynia się do podniesienia prestiżu Wielkiej Brytanii.
O 11.30 pojawili się ci cholerni Sugdenowie, krewni mamy z Norfolk. Wyciągnąłem więc
rodziców z łóżka, a potem udałem się do swojego pokoju, żeby czytać rocznik „Beano".
Chyba ostatnio się wyrobiłem i jestem zbyt oczytany, bo bardzo mnie zawiódł poziom
zamieszczanych tam dowcipów.
Wyszedłem ze swojego pokoju akurat na świąteczny obiad i musiałem podjąć rozmowę z
Sugdenami. W ciągu minuty opowiedzieli mi z przerażającymi detalami o cyklu rozwojowym
ziemniaka odmiany król Edward, od bulwy aż do frytki. Jednak moje wypowiedzi na temat
przemysłu skórzanego w Norwegii nie zainteresowały ich w najmniejszym nawet stopniu.
Prawdę mówiąc, robili wrażenie znudzonych. Już taki mój pech, że mam w rodzinie
filistynów. Obiad był, jak zwykle, spóźniony. Mama nigdy nie opanowała sztuki koordynacji
poszczególnych składników posiłku. Zawsze przygotowuje sos, zanim kartofle w piekarniku
zaczną się rumienić. Poszedłem
13
do kuchni, żeby wesprzeć ją radą, ale spoza kłębów pary rozległ się wrzask: „Zjeżdżaj stąd
natychmiast!" Kiedy wreszcie obiad był gotowy, okazał się całkiem niezły, tyle że przy stole
brakowało błyskotliwej wymiany zdań, nikt nie powiedział żadnego kawału. Chciałbym,
prawdę mówiąc, jadać obiad w Boże Narodzenie w towarzystwie Neda Sherrina. Jego
rodzinie cholernie się poszczęściło. Założę się, że boki zrywają ze śmiechu.
Sugdenowie nie popierają picia, toteż za każdym razem kiedy moi rodzice ośmielili się
choćby spojrzeć na butelkę alkoholu, tamci zaciskali usta i siorbali herbatę. (Owszem, można
to robić równocześnie. Widziałem na własne oczy.) Wieczorem rozegraliśmy chaotyczną
partyjkę kart. Dziadek Sugden wygrał od ojca cztery tysiące funtów. Potem nastąpiły nie
kończące się żarty na temat weksla, który ojciec powinien wystawić dziadkowi, ale ojciec
oświadczył mi w kuchni: „Nie mam najmniejszego zamiaru podpisywać żadnego papierka, bo
ten zachłanny zgred zaciągnie mnie do sądu, zanim się spostrzegę!"
Sugdenowie wcześnie pokładli się spać na naszych pordzewiałych łóżkach polowych. O
ś
wicie wyjeżdżają do Norfolk, ponieważ boją się kartoflanych kłusowników. Teraz już wiem,
dlaczego mama jest uparta i ma skłonności do nadużywania alkoholu. To po prostu rezultat
ogłupiającego dzieciństwa wśród pól kartoflanych w Norfolk.
14
Drugi dzień świąt Bożego Narodzenia
Obudził mnie o świcie zardzewiały ford escort dziadka Sugdena, który nie chciał zapalić.
Wiem, że powinienem zejść na dół i pomóc go pchać, ale wydawało mi się, że babcia
Sugdenowa nieźle sobie z tym radzi. Chyba dlatego, że od tylu lat przerzuca worki kartofli.
Rodzice udawali, że jeszcze śpią, ale wiedziałem, że to nieprawda, bo z ich sypialni
dochodziły odgłosy niepohamowanego śmiechu, a kiedy silnik Sugdenów zaskoczył i escort
wyturłał się w końcu za zakręt naszego zaułka, wyraźnie usłyszałem strzelający korek od
szampana i brzęk kieliszków. Nie mówiąc już o głośnych „na zdrowie".
Zasnąłem znów, ale o 9.30 obudził mnie pies lizaniem, więc wziąłem go na spacer w okolice
domu Pandory. Na podjeździe nie było volva jej ojca, co oznaczało, że nie wrócili jeszcze od
bogatych krewnych. Po drodze spotkałem Barry'ego Kenta, który kopał piłkę w ścianę domu
starców. Wydawał się pełen jak najlepszych • intencji, pewnie w związku ze świętami, więc
przystanąłem, żeby z nim porozmawiać. Zapytał, co dostałem na gwiazdkę, odpowiedziałem
mu i spytałem go o to samo. Wydawał się zmieszany i wyjaśnił: „Niewiele dostałem w tym
roku, bo tata wyleciał z roboty". Kiedy zapytałem, jak do tego doszło, powiedział: „Nie mam
pojęcia. Ojciec twierdzi, że to pani Thatcher zabrała mu robotę". Na to ja: „Jak to,
15
osobiście?" Barry wzruszył ramionami i powiedział: „No, w każdym razie ojciec tak uważa".
Barry zaprosił mnie do siebie na herbatę, więc poszedłem, żeby udowodnić, że nie żywię już
do niego urazy z powodu pieniędzy, które zwykł ode mnie wyłudzać. Kwaterunkowy domek
Kentów wyglądał z zewnątrz bardzo ponuro (Barry wyjaśnił, że magistrat od lat obiecuje
naprawę płotu, drzwi i okien), ale wnętrze prezentowało się cudownie. Wszędzie zwisały
ozdobne łańcuchy z papieru, zakrywając niemal kompletnie wszystkie pęknięcia w ścianach i
suficie. Pan Kent znalazł na skwerku wielką gałąź, pomalował ją białą świecącą farbą i
wetknął do pustej puszki po farbie. Moim zdaniem ta gałąź znakomicie zastępowała choinkę,
ale pani Kent oznajmiła ze smutkiem: „To naprawdę nie to samo, zwłaszcza jeśli wiadomo, że
nie możemy sobie pozwolić na prawdziwą plastykową choinkę". Już miałem powiedzieć, że
ta improwizowana choinka jest bardzo modernistyczna i nowoczesna, jednak zdążyłem w
porę się powstrzymać.
Zapytałem dzieci Kentów, co dostały na gwiazdkę, i otrzymałem odpowiedź: „Buty".
Musiałem więc obejrzeć je z udawanym podziwem. Nie miałem zresztą wyboru, ponieważ
dzieci bez przerwy podtykały mi buty pod nos. Pani Kent oświadczyła ze śmiechem: „A my z
mężem wręczyliśmy sobie po paczce fajek". Jak ci wiadomo, drogi dzienniczku, nie popieram
palenia, rozumiem jednak doskonale, że w Boże Narodzenie chcieli sprawić sobie nawzajem
trochę
16
17
17
przyjemności, więc nie wygłosiłem swojego antynikotynowego wykładu.
Nie miałem zamiaru zadawać więcej pytań i grzecznie podziękowałem za paszteciki... z
mojego miejsca doskonale widziałem pustą spiżarnię.
W drodze do domu zastanawiałem się, w jaki sposób moi rodzice mogli zdobyć się na
przyzwoite prezenty dla mnie. W końcu mój ojciec i pan Kent stali się niewinnymi ofiarami
kultury robotów, która przedkłada maszyny nad ludzi.
Wyjaśniło się to, kiedy wchodziłem przez kuchenne drzwi. Ojciec właśnie mówił: „Paulino,
ale jak, do cholery, zapłacę kolejny rachunek karty kredytowej?" A mama na to: „George,
będziemy musieli coś sprzedać, bez względu na wszystko musimy zachować chociaż jedną
kartę kredytową, ponieważ nie możemy żyć jedynie z zasiłku dla bezrobotnych i z pomocy
opieki społecznej".
A więc bożonarodzeniowa zasobność mojej rodziny ma bardzo krótkie nogi. Wszystko na
kredyt.
Po południu poszliśmy do babci na świąteczną herbatę. Siorbała leguminę z owocami i ze
ś
mietaną i narzekała gorzko na Boże Narodzenie w klubie „Zimozielonych". „Wiedziałam, że
nie powinnam była tam pójść. Ten przeklęty komunista Bert Baxter upił się skandalicznie
czekoladkami z likierem i nucił sprośne teksty podczas śpiewania kolęd".
„Mamo, powinnaś przyjść do nas. Przecież cię zapraszałem", wtrącił się ojciec.
18
A na to babcia: „Prosiłeś mnie tylko raz, a poza tym byli u was Sugdenowie". Ta uwaga
dotknęła mamę. Sama zawsze krytykuje
19
swoją rodzinę, ale nie może znieść, kiedy robi to ktoś inny. Przyjęcie skończyło się katastrofą,
kiedy stłukłem niebieski talerz porcelanowy w chińskie wzory, który babcia miała od wielu
lat. „Nie wiecie nawet, ile ten talerz dla mnie znaczył", oświadczyła. Chciałem pozbierać
skorupy, ale babcia odepchnęła mnie końcem zmiotki. Poszedłem do łazienki, żeby się
uspokoić. Po dwudziestu minutach mama zaczęła walić w drzwi. „Adrianie, idziemy do
domu. Babcia właśnie wytłumaczyła ojcu, że sam jest winien swojemu bezrobociu".
Wszedłem do dużego pokoju. Między ojcem a babcią panowało milczenie równie solidne i
nieprzeniknione jak szwedzkie okna.
Kiedy przejeżdżaliśmy koło domu Pandory, zauważyłem, że palą się ozdobne lampki na jodle
w ogrodzie, więc poprosiłem rodziców, żeby mnie wysadzili. Na mój widok Pandora
początkowo wpadła w zachwyt. Szalała wprost, gdy zobaczyła prezent, który jej kupiłem
(szczerozłota bransoletka z magazynu Tesco za dwa funty i czterdzieści dziewięć pensów),
ale po chwili trochę się uspokoiła i zaczęła opowiadać ze szczegółami o świątecznym
przyjęciu. Stale wspominała chłopaka
0 nazwisku Crispin Wartog-Lowndes. Podobno jest doświadczonym wioślarzem i w
pierwszy dzień świąt przewiózł ją łódką na drugi brzeg jeziora. A w trakcie wiosłowania
przytaczał cytaty z dzieł Percy'ego Bysshe Shelleya. Z opowieści Pandory wynikało, że
jezioro spowijała mgła. Wpadłem w milczącą furię zazdrości
1 wyobraziłem sobie, że wpycham pod wodę arysto-
20
kratyczną gębę Crispina Wartog-Lowndesa tak długo, aż odechciewa mu się Pandory, Bożego
Narodzenia i Shelleya. Położyłem się do łóżka o pierwszej wyczerpany przeżyciami dnia.
Prawdę mówiąc, kiedy tak leżałem w ciemności, oczy nabiegły mi łzami, zwłaszcza na
wspomnienie pustej spiżarni Kentów.
KORESPONDENCJA MOLE—MANCINI
1 stycznia 1985 Od
Hamisha Manciniego 196 West Houston Street Nowy Jork, N. Y.
Cześć Aidy,
jak się miewasz, dziecinko?... Jak bąble?... Czy Twoja gęba dalej przypomina powierzchnię
księżyca? Ale nie martw się, znam lek. W nocy potrzesz gębę ciałem zdechłej żaby. Czy
macie w Anglii żaby?... Czy Twoja stara posiada mikser?... Dobra, daję Ci przepis:
1. Poszukaj zdechłej żaby.
2. Włóż ją do miksera (koszmar, ale nie musisz na to patrzeć).
3. Wciśnij guzik na 30 sekund (nie musisz też słuchać).
4. Wlej otrzymaną ciecz do słoika.
5. Umyłeś już mikser, co?
6. Wieczorem przed snem (ale najpierw umyj zęby) trzyj tym płynem gębę. Skutkuje! Ja
mam teraz buźkę gładką jak pupcia niemowlęcia. Hej! wspaniale było czytać Twój dziennik,
nawet te niepochlebne kawałki o mnie. Mimo wszystko, stary kumplu, wybaczam Ci, bo nie
byłeś przy zdrowych zmysłach, kiedy to pisałeś. Ale mam parę pytań:
1. Kto to jest Malcolm Muggeridge?
2. Na Boga, co to spodenki na wf?
3. Czy „Morning Star" to gazeta komuchów?
4. Gdzie jest Skegness? Co to takiego skała Skegness?
5. Znak „V"? Jak Churchill, ten wojenny przywódca?
6. Woodbines?... Czy Bert Baxter pali kwiatki?
7. Zasiłek rodzinny?... Czy to jakiś dar towarzystwa dobroczynnego?
8. Kto to Kevin Keegan?
9. Karta Barclay, co to takiego?
10. Jaki jest pudding Yorkshire?
22
11. Rozgłośnia?
12. Dwadzieścia pięć pensów to ile w dolarach?
13. Czy Mars to czekoladka?
14. Czy Sainsbury to jakiś ekstra supermarket?
15. Chyba się domyślam, co to za magazyn „Big and Bouncy"..., ale czy możesz mi podać
trochę dokładniejszych informacji?
16. Bovril... to brzmi obrzydliwie. No nie?
17. „Zimozieloni"?... Proszę, wytłumacz.
18. Wydział Opieki Społecznej?
19. Czy poprawczak to więzienie?
20. Kupiłeś mamie „Black Magie" — to znaczy, że jest czarownicą, czy co?
21. Gdzie leży Sheffield?
22. Co to jest Habitat?
23. Radio Cztery, czy to lokalna stacja?
24. Mała matura?
25. Noddy?... czy to ten niedocof w małym samochodziku?
26. Zasiłek... opieka społeczna?
27. Sir Edmund Hilary?... czy to Twój krewny?
28. Alma Cogan... to śpiewaczka?
29. Lucozade?... czy się upiłeś?
30. O co chodzi z tymi kasztanami?
31. Kim był czy jest Noel Coward?
32. Co to kalosze?
33. Kto to jest Tony Benn?
34. Czy Rodzina Archerów to radiowy serial o Robin Hoodzie?
35. Co-op to sklep prowadzony przez komuchów?
36. Czy VAT to jakiś podatek?
37. Jeść chapati!... Czy to przypadkiem nie „kapelusz" po francusku?
38. Róż... masz na myśli rumieniec?
39. Czy owczarek alzacki to to samo co niemiecki?
40. Co to rasta?
Przyślij jak najszybciej wyjaśnienia!
Twój niesłychanie stary kumpel Hamish
23
PS. Mama w klinice im. Betty Ford. Całkiem dobrze jej idzie, wyleczyli ją ze wszystkiego
prócz kleptomanii.
Leicester, 1 lutego Drogi Hamishu,
dzięki za długi list, ale na przyszłość proszę Cię, nie zapominaj przykleić znaczka na
kopercie. Ty jesteś bogaty, a ja biedny; nie stać mnie na to, żeby dopłacać do Twojej
bazgraniny. Jesteś mi winien 26 pensów. Bardzo proszę, przyślij je natychmiast.
Nie jestem aż w takiej rozpaczy z powodu mojej cery, żebym musiał się uciekać do
smarowania twarzy puree z żaby. Prawdę mówiąc, Hamish, Twoje rady przyprawiły mnie o
mdłości, a zresztą mama nie ma miksera. Już zupełnie przestała gotować. Radzimy sobie z
ojcem, jak umiemy. Cieszę się, że lektura moich dzienników sprawiła Ci przyjemność, choć
tak wiele realiów jest Ci zupełnie nie znanych. Niniejszym załączam słowniczek, żebyś mógł
się dokształcić.
1. Malcolm Muggeridge: intelektualista, który stale pokazuje się w telewizji. Trochę jak Gore
Vidal, tyle że ma więcej zmarszczek.
2. Spodenki na wf: majteczki gimnastyczne noszone na lekcjach wychowania fizycznego.
3. Tak, „Morning Star" to komunistyczna gazeta.
4. Skegness to nadmorskie uzdrowisko proletariatu. Skała Skegness to podłużny cukierek.
5. Znak „V" oznacza... wypchaj się!
6. Woodbines: krótkie, piekielnie mocne papierosy.
7. Zasiłek rodzinny: niewielka suma, jaką rząd wypłaca wszystkim rodzicom.
8. Kevin Keegan: genialny piłkarz, już na emeryturze.
9. Barclaycard: plastykowa karta kredytowa.
10. Yorkshire pudding: ciasto minus kiełbaska.
11. Rozgłośnia: kwatera główna BBC.
12. Sam sobie oblicz.
13. Tak, Mars to czekoladka, i to bardzo dobra.
24
14. Sainsbury to miejsce, gdzie nauczyciele, pastorzy i im podobni dokonują zakupów
ż
ywności.
15. „Big and Bouncy": wysłałem Ci jeden numer. Schowaj przed swoją mamą.
16. Bovril: pożywny bulion na wywarze mięsnym.
17. „Zimozieloni": klub dla wapniaków powyżej 65 lat.
18. Wydział Opieki Społecznej: rządowy ośrodek pomocy nieszczęśliwym, pechowym i
ubogim.
19. Poprawczak: więzienie dla nastolatków.
20. Black Magie: ciemne czekoladki.
21. Sheffield: poszukaj na mapie.
22. Habitat: sklep z tanimi, modnymi meblami.
23. Radio Cztery: stacja BBC, która dostarcza masowemu odbiorcy brytyjskiemu wiadomości
ze świata polityki, kultury i sztuki.
24. Mała matura: egzaminy.
25. Noddy: fikcyjna postać z dzieciństwa. Drżę na samo wspomnienie.
26. Zasiłek, opieka społeczna, to jak wasza pomoc socjalna.
27. Sir Edmund Hilary: pierwszy facet, który wszedł na Everest.
28. Alma Cogan: śpiewaczka, niestety, już nie żyje.
29. Lucozade: napój bezalkoholowy. śłopią go inwalidzi.
30. Kasztan: okrągły, błyszczący, brązowy orzech. Owoc kasztanowca. Brytyjskie dzieci
przewlekają sznurek przez środek i urządzają bitwy polegające na rozbijaniu jednego kasztana
o drugi. Dzieciak, którego kasztan się rozwali, przegrywa.
31. Noel Coward: dowcipniś, śpiewak, dramaturg, aktor, autor tekstów. Zapytaj matkę, ona
prawdopodobnie go znała.
32. Kalosze: gumowe buty. Nosi je królowa.
33. Tony Benn: eks-arystokrata, obecnie zagorzały polityk socjalistyczny.
34. Rodzina Archerów: radiowy serial o mieszkańcach angielskiej wsi.
35. Co-op: sieć sklepów spożywczych zarządzanych zgodnie z socjalistycznymi
zasadami.
36. VAT: podatek. Plaga drobnych przedsiębiorców.
37. Chapati: to nie jest kapelusz po francusku! To płaski chleb hinduski.
25
38. Róż: możesz to nazywać rumieńcem. Ja to nazywam różem.
39. Owczarek alzacki, owszem, jest znany także jako niemiecki. Przerażający bez względu na
nazwę.
40. Rasta to członek sekty rastafarian. Zazwyczaj należą do niej Murzyni. Zaplatają włosy w
warkoczyki i palą nielegalne substancje. Praktykują skomplikowany uścisk dłoni.
Słuchaj, Hamish, moja cierpliwość się wyczerpuje. Jeżeli jest jeszcze coś, czego nie
rozumiesz, to bardzo Cię proszę, poszukaj w encyklopedii, zapytaj matkę albo jakiegokolwiek
przygodnego anglofila. I błagam Cię... błagam... odeślij moje dzienniki. Bardzo bym nie
chciał, żeby się dostały w niepowołane ręce, a co gorsza, ręce żądne zysku. Obawiam się
szantażu; jak Ci wiadomo, w moich dziennikach pełno jest seksu i skandali. Więc proszę Cię,
w imię naszej trwałej przyjaźni... odeślij mi dzienniki!
Hamish, pozostaję Twoim pokornym, wiernym i oddanym sługą i przyjacielem
A. Mole
LIST DO BBC
Leicester, 14 lutego Szanowny Panie Tydeman,
w odpowiedzi na Pańską prośbę posyłam Panu mój najnowszy wiersz. Proszę mnie
zawiadomić odwrotną pocztą, czy zamierza Pan nadać ten wiersz. Nasz telefon jest
wyłączony (znowu). Pozostaję Pańskim najpokomiejszym i najuniżeńszym sługą
A. Mole
Drżąc
Pandoro,
Jestem jeszcze młody (Skórę znaczą dzioby) Ledwo od ziemi odrosłem Lecz wołam do ciebie
Wielkim głosem!
O, wspaniała dziewczyno,
Z cerą w rozkwicie
Co chętnie słuchasz „Godziny pytań"
Spójrz tutaj
Gdzie stoję
Drżąc
Jak nabrzmiały gruczoł.
27
ADRIAN MOLE W „PIRACKIM RADIU CZTERY"
Sztuka, kultura, polityka
A)jLwp<Łewi 4.3$5
Chciałbym podziękować BBC za zaproszenie mnie do wystąpienia w Radiu Cztery.
Najwyższa pora, żeby dawać rano trochę kultury. Zanim naprawdę zacznę mówić, chciałbym
wykorzystać tę okazję, by uspokoić moich rodziców, że udało mi się dotrzeć tutaj
bezpiecznie.
Cześć mamo, cześć tato! Pociąg był w porządku. W drugiej klasie pełno, więc usiadłem w
pierwszej i udawałem wariata. Na szczęście kontroler miał wariata w rodzinie, więc okazał się
wyrozumiały i posadził mnie na stołku w dyżurce strażnika. Jak wam wiadomo, jestem
introwertykiem, więc udawanie szalonego ekstrawertyka przez godzinę i dwadzieścia minut
zupełnie mnie wykończyło. Ucieszyłem się, kiedy pociąg wparował w monolityczne otchłanie
stacji St. Pancras. Prawdę mówiąc, to z tym wparowa-niem niezupełnie tak było, bo tata wie,
ż
e para została ostatecznie wyparta i jest już tylko erotycznym wspomnieniem miłośników
kolei żelaznej.
W każdym razie wziąłem taksówkę, taką czarną z wysokim dachem, jak mi ojciec radził.
Wsiadłem i powiedziałem: „Proszę mnie zawieźć do BBC". Kierowca zapytał: „Do którego
BBC?" tak niegrzecznie, że już miałem na końcu języka uwagę: „Nie podoba
28
Ikofo
ida/i/nus
y
mi się ton pańskiego głosu", ale się powstrzymałem i wyjaśniłem: „Mam wystąpić w Radiu
Cztery". A on na to: „Całe szczęście, że nie w telewizji, z taką twarzą". Pewnie chodziło mu o
kawałki zielonego papieru toaletowego przylepione na skaleczeniach przy goleniu. Nie
wiedziałem, co odpowiedzieć na tę okrutną uwagę, więc siedziałem cicho i obserwowałem
29
0L
nfoijod oSafoui po fezsłjSiM siułoj^tmp 'obimoui uissbim
-BU — ApUIM Z XlUSllp3IsXM Ap3I}[ y ApUlM feuiOM} -AAV Op 31UUI
{BMOJ3IJ[S I >JIUpOAV3Zjd AuOZOZSJBUIOd
'Ajbjs aiuui Azjd jsojAm luiaiz pods -uauoz 5 uibui '5i
pod apsil
j im of^ i^soji auzoi| o§
folUZBJ/CMfBU 3Z OUITUI '
(Bitu oq 'uiAujbj3U3§
3pA\Bid 'AjCl^l • -B^BJ3U3§ O§3lStlJp Op 31S {lOC
\JOZOm AuBI0OpO{Ul I BJ[IUU3IZp JOjnB
UBupy ui3iS3f" :({ToAMqoBz stu arara f3rauifBuAq
tlSO{§ O§3f UO1 Oq)
'ssissf uii?( Aj y" :{BjXdBz -B[BJ3U3§ szanpunui a\ iui {izpoaSBZ iusoi§zoj uiBjq
qoAupAVBis op
•5j(MOsu3dop5Td 5; nDuo:>i m uisjzbjbuz
3Z 'OSOUIOpBIM 310 AzS3pt\ OU/VV3d BU 3^B 'ppiM 3{B3
m 5is ui3{BjqBg Azoszj i bjjo^zsuAj op
3IZBJ UlApZB>( M
;s3f o; oq 'iBizpsiModpo iui oo '03izp3iA\od
5§OUI 3I{\J 5lZS3J ^BUIAZJIBZ Aq3Z 'VU3łBlZp3TMOd X
BMOSU3dop5lS3tZp09ld 313UOUII AjOU?lUBq SMOlUtlJOUpsf
BAvp nui ui3{bq jMosuad o5id psaizpjajzo i Ąunj
BMQ 3lAVOl§ M pSSIUI 31U 5lS OJ 'UI3I/W "¦JMOSUad C)5ld pS3IZpj31ZD I AjUTlJ
BMp 91UUI {BMOJZSO5| pZBpZjd U3J 3]B
'ouiBui 'zsAzasi/ttn sifsi ipspd bjbj iui
— poprowadził mnie przez labirynt krętych korytarzy. Przypominało to Ministerstwo Prawdy
George'a Orwella z tej jego książki 1984. Nic dziwnego, że prezenterzy zawsze się spóźniają
do pracy.
Wreszcie, zdyszani i wyczerpani, dotarliśmy pod drzwi studia B 198. Trochę się niepokoiłem
o starego przewodnika. Prawdę mówiąc, obawiałem się, że będę musiał zastosować metodę
usta—usta, tak kiepski był jego stan. Uważam, że BBC powinno zadbać o to, żeby na każdym
piętrze znajdował się zapas tlenu dla starszych pracowników, nie od rzeczy byłaby także
wykwalifikowana pielęgniarka. Na dłuższą metę opłaciłoby się to BBC, nie musieliby ciągle
zmieniać pracowników, zbierać na wieńce i tak dalej. Słyszeliście o tym facecie z BBC, z
którym prowadziłem korespondencję, o tym producencie Johnie Tydemanie. No więc, on jest
potwornie niechlujny. Wygląda tak, jak pisze. Wiecie, broda i grube okulary w rogowej
oprawie. Chyba nie muszę nic dodawać. Mamo, tatusiu, muszę już przestać do was mówić, bo
on daje mi przez szybę jakieś prymitywne znaki. To tyle o poziomie wykształcenia w BBC!
Och, byłbym zapomniał. Czy wysłaliście do Wytrzeszcza Scrutona to usprawiedliwienie, że
zaatakował mnie „jeszcze nie nazwany" wirus? Jeśli nie, to zanieście je do szkoły natychmiast
po mojej audycji... Dziękuję, wiecie przecież, że nie wyraził zgody na mój dzisiejszy przyjazd
tutaj. Jak można tak się zachować? Pozbawić jednego z czołowych intelektualistów szkoły
możliwości
31
3IU BJUITl
mp ijdioms nzozssap
ifzoaąuiB foi^pojs
I BpSOU|OA\AjJ BUJOMBMS
-BsuiqBig Liado OBfBqonjs iporaa
3iu
fepśąpo atu
op i qoAujBJt\jjn5[3iu izpti]
rao fezo^uz
3IU DIU [
/faO j{UOZp3A\ 3IU
BSIDUBJJ 313SIAVAZOO
BU ni UIBIU) 9IU0DEg
¦qoBA\:jsdn{§ qoXuqopod uiAj o i majSBUi BUBMOJBtusod 5uojjs bu BpBds 3zsmbz
ą
3\\\o oSazoBjp 'uiXj o 'iAV?[ruq qDBU30 o BfBiMBiuzoj iujBjn;jn>[9TU 3izpnq iznouBjj
O} bs aż BqAqo Honb sws du df o§9Avo 5[Biq iuiiu z
3IA\OUIZOJ M B '5fziM3|3; BJ"BpBJ§O O§njp }KqZ Oq '3
fepBjq bCbjm a^njzs i 5jni{njj bu Bosfoiui bui siu
\pilOXĄ M 'izptlj DBUZOdzOJ BUZOUI 3ZSMBZ
BqOS 3Z OBfBZDBJS I MO>[IU131UIS OJO5J 3IS 3BO5jJ[ SBZO
3iqos BfBiujsdAM 3iu(3izpBUZ9q 3JOJJJ 'jbzjsimz nuioizod op LuisLqiizs3z ijjnizs i
^Jnj|ti5i zsg 3uzbav 3iuj3ioq3
3UZBA\ OZpjBq BS BJ[tHZS I BJtUJtl^ 3Z '3|S/(UI 05lAV OJSJ
S3i>iBf bCbui Az^ 'BJ[njzs t
OIAYCUI SIJBJlo p
¦o§3uqopod
JS9J3ZS "BAUSZid) IJJ1B1OU S3IZp§ tlj UIBUI
5uzobz zbjsj znf BqAq3 " oiupszjdod jjbj"5[bj fnssjpBBz i
>[BJ Op" 3pj3dO?[ BU OBSldBU
i sonjzs o 3gg m biustayoui
V '°°H P° '
fiuuiodBz 3iu
Czuję się więc w obowiązku promować artystyczność, gdziekolwiek się znajdę. Jeśli
spotykam osoby niewykształcone, wciągam je w rozmowy filozoficzne. Zadaję
33
im pytanie: „Dlaczego tu jesteśmy?" Czasami otrzymuję odpowiedź humorystyczną. W
zeszłym tygodniu na przykład zadałem takie właśnie pytanie skromnemu sprzedawcy na
targu. A on na to: „Nie wiem jak ty, bracie, ale ja tu opylam marchew".
Takie osoby zasługują na politowanie. My, ludzie o wyższym poziomie intelektualnym, nie
powinniśmy jednak oceniać ich zbyt surowo, ale raczej skierować ich delikatnym kuksańcem
do teatru zamiast na wyścigi konne. Raczej do galerii sztuki niż do sali gry w bingo. Do
miejscowego towarzystwa madrygalistów, a nie do dyskoteki. Wiem, że znajdą się cynicy,
którzy powiedzą: „Co można zwojować, skoro Anglią rządzą filistyni?" I tym cynikom
odpowiadam: „Tak, możliwe, że aktualnie rządzą nami filistyni, chciałbym jednak skorzystać
z okazji i pomówić o partii politycznej, którą założyłem. Nazywa się Ruch Mole'a. Na razie
jesteśmy nieliczni, ale pewnego dnia nasze wpływy ogarną cały kraj. Kto wie, czy nasza
partia nie stanie się partią rządzącą. Ja mogę zostać premierem. Czy to całkiem nie do
pomyślenia? Pani Thatcher była kiedyś skromną gospodynią domową i matką. Więc jeśli ona
mogła, to dlaczego nie ja?
Ruch Mole'a powstał w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia 1985 roku. Wiecie, jak to bywa
w ten dzień. Już obejrzało się prezenty, zjadło się całego indyka, głupkowaci krewni spierają
się o testament cioci Ethel i o to, dlaczego Normanowi nie należy się stary odrapany zegar,
panuje ogólne uczucie ennui
34
(nawiasem mówiąc po francusku ennui znaczy „nudy na pudy"). Tak, ennui unosi się w domu
jak zatęchły dym z papierosów. W każdym razie był to drugi dzień świąt Bożego Narodzenia
i wpadła do mnie Pandora Braithwaite, moja dziewczyna, żeby złożyć mi spóźnione życzenia
ś
wiąteczne. Rodzina zabrała ją na święta do hotelu, ponieważ pani Braithwaite oświadczyła,
ż
e zwariuje, jeśli przyjdzie jej raz jeszcze spojrzeć na tyłek indyka.
No więc wymieniliśmy prezenty, ja dałem Pandorze popielniczkę w kształcie ryby, którą
zrobiłem w szkole na zajęciach z ceramiki, a ona dała mi talon do Marksa i Spencera, żebym
mógł czymś zastąpić moje stare kalesony. Poszła w nich guma... więc... podziękowaliśmy
sobie wzajemnie i całowaliśmy się przez jakieś pięć minut. Nie chciałem posunąć się za
daleko, bo moglibyśmy skończyć jako młodociani rodzice... i to w roku egzaminów
dojrzałości. Nie byłoby to w porządku wobec dzieciaka, gdybyśmy oboje się uczyli... no... o
czym to ja mówiłem? Aha, kiedy skończyliśmy się całować, zacząłem mówić o moich
aspiracjach, Pandora zapaliła tego swojego cuchnącego francuskiego peta i słuchała mnie z
wielką uwagą. Mówiłem z pasją o pięknie i elegancji i o tym, żeby przywrócić dawny ruch
lokalny na kolei. Grzmiałem przeciwko wieżowcom i ośrodkom rekreacyjnym. Na koniec
zapytałem: „Pandoro, moja ukochana, czy pomożesz mi w dziele mojego życia?" A Pandora
omdlewającym ruchem przemieściła się na moim łóżku
35
i oznajmiła: „Nie powiedziałeś mi jeszcze, co ma być dziełem twojego życia, cherf\
Stanąłem nad nią i oświadczyłem: „Pandoro, dzieło mojego życia to pogoń za pięknem
zwyciężającym brzydotę, za prawdą triumfującą nad kłamstwem, za sprawiedliwością, która
dosięgnie bogaczy przywłaszczających sobie wszystkie pieniądze". Pandora pobiegła do
łazienki i gwałtownie wymiotowała, tak dramatyczny skutek wywarła moja przemowa.
Prawdę mówiąc, i mnie trochę zamgliły się oczy i kiedy ona rzygała, obejrzałem swoją twarz
w lustrze szafy: zauważyłem zdecydowaną zmianę na lepsze. Zamiast niedorosłej
niepewności pojawiło się dojrzałe samozadowolenie.
Pandora wyszła z łazienki ze słowami: „O Boże, mój najmilszy, nie mam pojęcia, co z tobą
będzie". Wziąłem ją w ramiona i uspokoiłem co do mojej przyszłości. „Droga przede mną
może być kamienista, lecz jeśli trzeba, pójdę po niej boso". Naszą aluzyjną rozmowę
przerwało wejście mamy z bardzo przyziemnym pytaniem, ile łyżeczek cukru ma wsypać do
kakao Pandory. Kiedy mama już zeszła na dół, zwróciłem się do Pandory z okrzykiem
rozpaczy: „Och, ocal mnie od petite bourgeoisie i jej głupich trosk o napoje!" Usiłowaliśmy
kontynuować rozmowę, ale tym razem przerwał ją ojciec obrzydliwymi pochrząkiwaniami z
łazienki. On jest taki nieokrzesany! Nie potrafi umyć twarzy bez wydawania odgłosów
przypominających dwa guźce parzące się u wodopoju. Nigdy nie pojmę, jak mogłem być
poczęty przez niego.
36
Prawdę mówiąc, czasami myślę, że to nie przez niego. W pewnym okresie mama bardzo się
przyjaźniła z pewnym poetą. Nie był to pełnoetatowy poeta, w ciągu dnia hodował larwy, ale
nocami, po zamknięciu larw, wyciągał bloczek papieru Basildon Bond i pisał wiersze. I to
całkiem niezłe, jeden wydrukowano nawet w miejscowej gazecie. Mama wycięła ten wiersz i
zachowała... niewątpliwie tak postępuje zakochana kobieta. Kiedy mama przyniosła nam
kakao, wypytałem ją dokładnie o związek z poetą od larw. „Chodzi ci o Erniego Crabtree?",
uściśliła udając niewinność. „Tak", odparłem i pytałem dalej z naciskiem: „Bardzo go
przypominam pod wieloma względami, prawda?" A na to mama: „W żadnym wypadku. On
był dowcipny, mądry, niekonwencjonalny. I zawsze potrafił mnie rozśmieszyć. Miał także
sześć stóp wzrostu i był oszałamiająco przystojny".
„Więc czemu nie wyszłaś za niego?", nalegałem. Mama westchnęła i usiadła na moim łóżku
obok Pandory. „Bo nie mogłam znieść tych larw. W końcu postawiłam ultimatum. Ernie —
powiedziałam. — Albo ja, albo larwy. Musisz wybrać. No i wybrał larwy". Usta jej zaczęły
drżeć, więc wyszedłem z pokoju i na podeście schodów zderzyłem się z ojcem. Chciałem
ostatecznie rozstrzygnąć kwestię mojego rodzica, toteż zapytałem go o Erniego Crabtree. „O
tak, Ernie dobrze się urządził. W kręgach rybackich nazywają go królem larw. Ma całą sieć
wylęgarni larw i rezydencję ze sforą dobermanów w parku... tak, tak... poczciwy
37
stary Ernie". „Czy dalej pisze wiersze?", dopytywałem się. „Słuchaj, synu — ojciec pochylił
się tak nisko, że widziałem dokładnie trzydziestoletnie blizny po trądziku — wyciągi z jego
konta są czystą poezją. Wcale nie musi sam tego pisać". Ojciec położył się do łóżka, zdjął
podkoszulek i sięgnął po bestseller, który czytał od kilku dni. (Ja sam z zasady nigdy nie
czytam bestsellerów. To praktyczna zasada. Jeśli coś podoba się masom, to mnie z pewnością
nie przypadnie do gustu.)
„Tato, a jak wyglądał Ernie Crabtree?", zapytałem. Ojciec położył otwartą książkę grzbietem
do góry, zapalił tego swojego obrzydliwego papierosa i powiedział: „Niski, tłusty facet ze
szklanym okiem, w rudej peruce... A teraz zjeżdżaj, bo czytam". Wróciłem do swojego
pokoju, gdzie Pandora i mama prowadziły jedną z tych przygnębiających modnych
konwersacji tak typowych wśród kobiet. Powtarzały się słowa: „niespełnienie", „potencjał",
„tożsamość". Pandora bez przerwy wyskakiwała ze „środowiskiem", „soc-joekonomiką" i
„szowinistyczną postawą". Wyjąłem z szuflady piżamę, dając tym samym do zrozumienia, że
pragnę położyć kres tej konwersacji, ale żadna z nich nie pojęła aluzji, więc musiałem się
przebrać w łazience. Kiedy wróciłem, pokój wypełniał dym francuskich papierosów, a one
perorowały na temat Wspólnego Rynku i znaczenia tego, co określały jako „kwoty mleka".
Starałem się wypełnić czas porządkując biurko i składając ubranie, ale w końcu byłem
zmuszony
38
~ffl
Zcl
wślizgnąć się do łóżka, podczas gdy wokół mnie (z dwu stron) toczyła się konwersacja. Kiedy
doszły do rakiet z głowicami atomowymi, musiałem się wtrącić i błagać o multilateralny
pokój.
Na szczęście pies wdał się na ulicy w bójkę z gromadą kundli, więc mama musiała pobiec i
oddzielić go od pozostałych czworonogów kijem od szczotki. Wykorzystałem tę okazję, by
porozmawiać z Pandorą. „Kiedy gawędziłaś bezmyślnie z moją mamą, formułowałem ważne
idee. Postanowiłem stworzyć partię". Na to Pandora: „Partię przebierańców?" Krzyknąłem:
„Nie. Tworzę partię polityczną. Prawdę mówiąc, raczej ruch. Pod nazwą Ruch Mole'a.
Składka członkowska wyniesie dwa funty rocznie". Pandora zapytała, czego może oczekiwać
za te dwa funty rocznie. Odparłem: „Interesującej konwersacji, stymulacji i tak dalej".
Otworzyła już usta, żeby zadać następne pytanie, więc zamknąłem oczy i udawałem, że
zasnąłem. Usłyszałem skrzypnięcie butów z wy-
39
wślizgnąć się do łóżka, podczas gdy wokół mnie (z dwu stron) toczyła się konwersacja. Kiedy
doszły do rakiet z głowicami atomowymi, musiałem się wtrącić i błagać o multilateralny
pokój.
Na szczęście pies wdał się na ulicy w bójkę z gromadą kundli, więc mama musiała pobiec i
oddzielić go od pozostałych czworonogów kijem od szczotki. Wykorzystałem tę okazję, by
porozmawiać z Pandorą. „Kiedy gawędziłaś bezmyślnie z moją mamą, formułowałem ważne
idee. Postanowiłem stworzyć partię". Na to Pandora: „Partię przebierańców?" Krzyknąłem:
„Nie. Tworzę partię polityczną. Prawdę mówiąc, raczej ruch. Pod nazwą Ruch Mole'a.
Składka członkowska wyniesie dwa funty rocznie". Pandora zapytała, czego może oczekiwać
za te dwa funty rocznie. Odparłem: „Interesującej konwersacji, stymulacji i tak dalej".
Otworzyła już usta, żeby zadać następne pytanie, więc zamknąłem oczy i udawałem, że
zasnąłem. Usłyszałem skrzypnięcie butów z wy-
39
dłużonymi noskami, kiedy Pandora na palcach skierowała się do drzwi, otworzyła je i
schodziła po schodach. W ten sposób narodził się Ruch Mole'a.
Następnego ranka obudziłem się, a w głowie mi huczał epicki poemat. Jeszcze przed
umyciem zębów siedziałem przy biurku, bazgrząc gorączkowo. Przerwałem sobie raz, kiedy
zjawił się jakiś facet, ale odmówiłem nabycia encyklopedii i wróciłem do biurka. Wiersz
ukończyłem o 11.35 rano czasu Greenwich. Oto on:
Adrian Mole Przyjęcie tłuszczy
Jedzenie stało na stole Alkohole czekały w barze Chipsy w szklanej czarze Ogórki tkwiły w
słoju. Oczekiwano poetów. Artyści przysłali słowo Ci od pianin i fletów Wnieśli leguminę
cytrynową.
Powieściopisarze podróżowali Z dalekich mglistych krain Dziennikarze wędrowali Przez
głębie ruchomych piasków. Tłuszcza się kłębiła Za bankietową salą Lśniącą od zaproszeń Jak
dwudziestoletnie łono.
A jednak progu nie przekroczyli W biesiadzie obfitej nie uczestniczyli Bojąc się tego, co
zdarzyć się może Jeśli narażą się bestii. Tłuszcza się zmęczyła I siadła na ziemi
40
Bawiąc się wzajemnie historiami swymi
Dopóki na zegarze czwarta nie wybiła.
Rysowali swoje portrety
Ktoś pieśń zanucił
Ale nie zapomniał na końcu dorzucić
„Oczywiście, to nie potrwa długo".
Artyści i poeci
I ci, co książki piszą
Muzycy i dziennikarze
I Nouvelle Cuisine kucharze
Przysłali wieść, że się nie zjawią
Bo nie mogą opuścić miasta
Spotykają przy drinkach ważna persony
Więc nie mogą przyjechać.
Ogórków nie spróbowano Ani ziemniaczanych chipsów Chablis nie odkorkowano Precli nie
schrupano. Ale ludzie dalej czekali Przez sto milionów dni I żeby szybciej mijał czas Pisali i
wystawiali sztuki.
Wyrzeźbili ładny wzór Na tafli drzwi Namalowali śliczne obrazy Na zimnej betonowej
posadzce Śpiewali harmonijnym chórem
0 epickim wyczekiwaniu.
1 nagle sza!... Czy to samochód? Czy dźwięk skrzypiącej furtki?
To rzeźbiarze na żwirze
To poeci z dzikim wzrokiem
Szybko otwierają szeroko drzwi
ś
eby wpuścić do środka dziennikarzy.
Och!- Witamy w naszym gronie!
Myśleliśmy, że się już nigdy nie zjawicie
41
I ze smutku zjedliśmy wszystko Nie zostawiając nawet okruszyny
Bo podczas oczekiwania
Tłuszcza nabrała odwagi
Weszła do pomieszczenia
I upragnione rzeczy zagarnęła.
I poeci i rzeźbiarze
I artyści i kucharze
I kobiety muzykalne
I mężczyźni literaci
ś
urnaliści i aktorzy
I śpiewacy wyćwiczeni
Stali bez końca czekając na początek bankietu.
Mole w Moskwie
Obudziłem się o szóstej rano. Ostrożnie wyszedłem z łóżka, bo rozpostarł się na nim pies i
spał na grzbiecie z łapami do góry. Początkowo myślałem, że zdechł, ale sprawdziłem mu
tętno i okazało się, że żyje, więc po prostu wyślizgnąłem się spod ciepłego futra. Pies jest już
cholernie stary i potrzebuje dużo snu.
Zmierzyłem sobie tors i barki i umyłem się dokładnie w zimnej wodzie. Przeczytałem gdzieś
(chyba w jednym z artykułów pana Paula Johnsona), że „zimna woda robi z człowieka
mężczyznę". Ostatnio trochę się niepokoiłem o swoją męskość. Chyba gdzieś po drodze
załapałem za dużo żeńskich hormonów.
Byłem w tej sprawie u lekarza, ale jak zwykle nie okazał najmniejszego zrozumienia.
Zapytałem, czy mógłby usunąć część moich żeńskich hormonów. Na to doktor Grey zaśmiał
się straszliwym, gorzkim śmiechem i udzielił mi tej samej rady co zawsze: żebym pograł
trochę w rugby i wystawił głowę na kopniaki. Kiedy wychodziłem z gabinetu, powiedział: „I
nie chcę cię tutaj widzieć co najmniej przez dwa miesiące". „Nawet gdybym ciężko
zachorował?", zapytałem. „Zwłaszcza gdybyś ciężko zachorował", wymamrotał. Poważnie
zastanawiam się, czy nie złożyć na niego skargi; te wszystkie zmartwienia źle wpłynęły na
moją poetycką wydajność. Kiedyś potrafiłem napisać co
43
najmniej cztery wiersze na godzinę, teraz zaledwie trzy na tydzień. Jeśli nie będę uważał,
kompletnie utracę zdolność pisania.
Powodowany rozpaczą, pojechałem pociągiem do Krainy Jezior. Uroda tego miejsca
oszołomiła mnie, choć ze smutkiem stwierdziłem, że przed moimi oczami nie błyskały
ż
onkile, jak to się zdarzało Wiłliamowi Wordsworthowi, staremu poecie jezior. Zapytałem
zgrzybiałego kmiota, dlaczego nie ma nigdzie żonkili. Odpowiedział: „Przecież jest lipiec,
chłopcze". Więc powtórzyłem głośno i wyraźnie (facet był niechybnie półgłówkiem): „Wiem
o tym, ale dlaczego nie kwitną żonkile?" „Bo jest lipiec!", wrzasnął. Rozstałem się więc z tym
nieszczęsnym niedocofem. To smutne, że nie można pomóc takim beznadziejnym
przypadkom geriatrycznym. Obwiniam o to rząd. Odkąd wpuścili truciznę na szczury do
zbiorników wody pitnej, większość dorosłej populacji zbzikowała.
Usiadłem na głazie, na którym siedział kiedyś Wordsworth, ekscytowała mnie świadomość,
ż
e moje dżinsy dotykają teraz tego samego miejsca, co niegdyś jego moleskinowe spodnie.
Jakiś prymityw nabazgrał: „Co to ten Wordsworth?" Inna, bardziej wyrobiona ręka dopisała
niżej: „Bezmyślny wandalu, jakim prawem profanujesz ten cenny kamień, który znajduje się
tutaj od miliona lat. Gdybym miał cię pod ręką, sprałbym cię na kwaśne jabłko. Geolog".
Ktoś inny dodał pod spodem: „Możesz mnie sprać. Masochista".
44
'
Zjadłem kanapki z tuńczykiem, popiłem niskokalorycz-nym napojem pomarańczowym,
obszedłem wokół jezioro, usiłując znaleźć natchnienie, ale do południa nic się nie wydarzyło,
więc schowałem pióro i zeszyt do plastykowej torby i pobiegłem na stację, żeby zdążyć na
powrotny pociąg do Midlandów.
Jtu mam
Trzeba mojego pecha, żeby znaleźć się w przedziale z nadmiernie aktywnymi dwuletnimi
bliźniakami i ich kompletnie wyczerpaną matką. Gdy bliźniaki nie szalały na podłodze,
stawały przy mnie i wpatrywały się szatańskimi oczkami bez mrugnięcia powieką. Kiedyś
było moją ambicją posiadanie domu na wsi pełnego dzieciaków jak z reklamy napoju Hovis.
45
Wyobrażałem sobie, jak obserwuję je z okna mojego gabinetu, bawiące się pomiędzy
ż
niwiarzami na kombajnach. Pandora, ich matka, woła: „Cicho... Tatuś pracuje", dzieci
tymczasem posyłają mi całusy tłustymi paluszkami i biegną szybko do kuchni z kamienną
posadzką, by zjeść ciasteczka, które Pandora właśnie wyjęła z pieca. Jednak po
doświadczeniach z szalonymi bliźniakami postanowiłem nie rozsiewać własnego nasienia.
Może nawet zapytam rodziców, czy mógłbym zostać wysterylizowany na osiemnaste
urodziny.
Po powrocie do domu pobiegłem do Pandory, żeby ją poinformować o zmianie planów na
przyszłość. Pandora oświadczyła: „Au contraire, cheri, jeżeli nasz długotrwały związek
będzie jeszcze istniał. Chciałabym mieć jedno dziecko, kiedy skończę czterdzieści sześć lat.
Dziewczynkę. Będzie piękna i niezwykle uzdolniona. Dam jej imię Liberty". Ja na to: „Ale
czy narządy rodne kobiety zdolne są do reprodukcji w wieku czterdziestu sześciu lat?"
Pandora oświadczyła: „Mais naturellement, cheri, a zresztą zawsze jeszcze pozostaje dziecko
z probówki".
Do pokoju wszedł pan Braithwaite i powiedział: „Pandoro, musisz się zdecydować, czy
jedziesz do Rosji czy nie". Pandora na to: „Nie, nie mogę zostawić kota". Po czym straszliwie
się pokłócili. Nie wierzyłem własnym uszom. Pandora rezygnowała z wyjazdu na tydzień do
Rosji z ojcem, ponieważ jej stara cuchnąca kocica miała po raz czwarty mieć
46
kociaki! W przerwie awantury zdążyłem wtrącić: „Oddałbym prawą nogę, żeby móc pojechać
do kraju, w którym urodził się Dostojewski".
Jednak pan Braithwaite nie zareagował zaproszeniem do towarzyszenia mu w podróży. Co za
małostkowość! Spółdzielnia Mleczarska podarowała mu dwa bilety, żeby zapoznał się z
systemem dystrybucji mleka w Moskwie. (Pani Braithwaite odmówiła wyjazdu, ponieważ
niedawno zapisała się do SDP.) Był więc wolny bilet. A ten tępy zgred pozbawiał mnie
cudownej możliwości studiowania rewolucji na gorąco. Kiedy pan Braithwaite poszedł do
ogrodu i z furią kosił trawnik, Pandora oznajmiła: „Ty pojedziesz do Rosji". Pracowała nad
ojcem przez cały tydzień. Odmawiała jedzenia, nastawiała aparaturę stereo na cały regulator.
Codziennie zapraszała na herbatę swoich przyjaciół „Aniołów Piekła". Zaprzyjaźnione punki
przychodziły na kolacje, a ja prawie codziennie zasiadałem z nimi do rodzinnego śniadania.
W końcu tygodnia pan Braithwaite był załamany, a pani Braithwaite błagała go, żeby zabrał
mnie za „żelazną kurtynę". Kiedy Pandora urządziła w ogrodzie koncert muzyki reggae,
ustąpił wreszcie.
Przyszedł do nas o jedenastej rano w niedzielę, więc wyciągnąłem rodziców z łóżka i
odbyliśmy naradę przy kuchennym stole. Rodzice z entuzjazmem zgodzili się na mój
tygodniowy wyjazd do Rosji. Mama oznajmiła: „George, to wspaniale, po wyjeździe Adriana
możemy mieć po raz drugi miodowy miesiąc". A ojciec:
47
„Tak, moja mama zajmie się małą. A my będziemy mogli lepiej się poznać, prawda Paulino?"
Przez chwilę rozczulali się nad sobą, po czym znowu skupili uwagę na aktualnych sprawach,
jako że pan Braithwaite, świadom mojego podróżniczego dziewictwa, przyniósł formularz
paszportowy, który wypełniłem starannie pod jego nadzorem. Zrobiłem tylko jeden błąd. W
rubryce „płeć" wpisałem „jeszcze nie", zamiast „mężczyzna".
Przewróciliśmy dom do góry nogami w poszukiwaniu mojej metryki, aż wreszcie mama
przypomniała sobie, że ów dokument oprawiony w ramki wisi we frontowym pokoju babci.
Wysłaliśmy ojca po metrykę, a tymczasem pan Braithwaite zabrał mnie do automatu, żeby
zrobić zdjęcia do paszportu. Po drodze w samochodzie próbowałem przybrać odpowiedni
wyraz twarzy. Chciałem, żeby zdjęcia pokazywały prawdziwego Adriana Mole'a. Pełnego
ciepła i mądrości, a jednak tajemniczego i nie pozbawionego zmysłowości. Fotografie miały
mi sprawić zawód. Wyglądałem jak pryszczaty małolat z szaleństwem w wyłupiastych
oczach. Kiedy już wszyscy, poza mną oczywiście, naśmiali się do woli, mama niechętnie
wypisała czek na piętnaście funtów, następnie pan Braithwaite parokrotnie sprawdził
dokumenty, po czym zapakował je do dużej koperty. Podczas tych wszystkich czynności
bacznie obserwowałem pana Braithwaite'a, bo w końcu będzie to mój towarzysz podróży i
współlokator przez cały tydzień. Czy zniosę wstyd pokazywania się w towarzystwie
mężczyzny
48
w szerokich spodniach i tabaczkowej kamizelce? Za późno! Kości zostały rzucone! Los nas
połączył.
Kiedy pan Braithwaite wychodził ściskając moje dokumenty, powiedział: „Adrianie, obiecaj
mi, przysięgnij, daj słowo honoru, że w czasie tego tygodnia w Moskwie nie wypowiesz ani
jednego słowa na temat przemysłu skórzanego w Norwegii". Całkiem osłupiały odparłem:
„Oczywiście. Jeśli z jakiegoś powodu czuje się pan dotknięty moimi miniwykładami o
przemyśle skórzanym w Norwegii, to naturalnie nawet o nim nie wspomnę". Na to pan
Braithwaite: „Ależ w najmniejszym stopniu nie czuję się dotknięty twoimi nieustannymi
monologami na temat norweskiego przemysłu skórzanego, uważam jedynie, że są po prostu
wyjątkowo nudne". Po czym wsiadł do samochodu i pojechał złożyć moje papiery w biurze
paszportowym.
Gdyby to się działo w filmie, to liście fruwałyby po ekranie, przewracałyby się strony
dziennika, a niewidzialna ręka zrywałaby kartki z kalendarza. Ale że to tylko ja opowiadam,
więc wystarczy powiedzieć, że czas mijał, aż zwykłą pocztą nadszedł paszport i wiza. W
dniach poprzedzających wyjazd otrzymałem też liczne rady. Babcia: „Jeśli Rosjanie będą
chcieli ci pokazać kopalnię soli, to odmów i powiedz, że wolałbyś raczej zobaczyć fabrykę
butów". Mama poradziła mi, żebym nie wspominał, że w wieku lat czternastu wykluczono ją
ze Związku Młodych Komunistów (komitet w Norwich) za bratanie się z amerykańskimi
ż
ołnierzami. Pandora wyraziła życzenie, żebym jej nie
49
kupował naszyjnika z jasnego bursztynu, ponieważ woli ciemny bursztyn, a pan O'Leary z
naprzeciwka poradził mi, żebym w ogóle nie jechał. „Rosjanie to bezbożni poganie",
oświadczył. Pani 0'Leary powiedziała: „To prawda, ale odnosi się to także do ciebie, Declan,
ponad dwa lata nie byłeś na mszy".
Najgorszą częścią podróży do Rosji była jazda autostradą Ml. Parę razy volvo pana
Braithwaite'a omal nie zostało wciągnięte pod wielką ciężarówkę. Prawdę mówiąc, na
wysokości Watford Gap pana Braithwaite'a poniosły nerwy i kierownica przeszła w
kompetentne ręce pani Braithwaite. Po raz pierwszy w życiu miałem lecieć samolotem,
oczekiwałem więc objawów współczucia i prób podniesienia na duchu ze strony stewardesy
stojącej w drzwiach samolotu. Powiedziałem: „To mój pierwszy raz, więc może będę
potrzebował specjalnej opieki w czasie lotu". Kobieta odpowiedziała łamaną angielszczyzną:
„Więc nie spodziewaj się jej ode mnie, Angliku, będę zajęta prowadzeniem samolotu". Pan
Braithwaite zbladł, kiedy mu powiedziałem, że pilotem jest kobieta. Po czym przypomniał
sobie, że jest przysięgłym feministą, i oświadczył: „Bardzo dobrze". Lot przebiegł spokojnie
poza tym, że zapiąłem sobie pasy na szyi. Pasażerowie koncentrowali się na ukrywaniu lub
jedzeniu czosnkowej kiełbasy i śmietankowych herbatników, które podano na lunch, ożywili
się trochę na widok wódki;
50
kiedy wylądowaliśmy na lotnisku pod Moskwą, niektórzy byli już obrzydliwie pijani i nie
reprezentowali odpowiednio Zachodniego Społeczeństwa Kapitalistycznego.
Lotnisko było kiepsko oświetlone, panował na nim bałagan, zwłaszcza kiedy przyszło do
odbierania bagażu. Prawie wszyscy mieli walizki od Marksa i Spencera, wynikły więc liczne
spory; trzeba było uciekać się do otwierania bagażu na miejscu i przeglądania bielizny, aż
prawowici właściciele rozpoznali swoje gacie z wycięciem w kształcie Y lub jedwabne
kalesony.
W ciemnym kącie hali przylotów stała duża blondyna z tabliczką „Intourist". Wokół tłoczyło
się pięćset osób zarzucając ją pytaniami.
Pan Braithwaite beczał: „Przyjechałem się zapoznać z systemem dystrybucji mleka, nazywam
się Ivan Braithwaite, czy jestem we właściwym miejscu?" Duża blondyna cisnęła tabliczkę na
podłogę, klasnęła w ręce i zawołała: „Wszyscy cudzoziemcy mają się uspokoić. Mam
wrażenie, że jestem w moskiewskim zoo. Siadajcie na walizkach i czekajcie".
Czekaliśmy, czekaliśmy, tymczasem przepaliło się więcej żarówek i w gęstniejącym mroku
pojawiły się cztery osoby z tablicami. Na jednej napisane było „Syberia", na drugiej
„Moskwa". Na następnej tablicy tylko „Mleko". Stanęliśmy z panem Braithwaitem pod tą
tablicą, w końcu dołączyli do nas dwaj niemieccy hodowcy mlecznych krów, trzej
emerytowani mleczarze angielscy i amerykańska rodzina cierpiąca na dysleksję,
51
która odczytała napis na tablicy jako „Mińsk". Zaproszono nas do autokaru, a przewodnik
udzielał wyjaśnień na temat mijanych przedmieść Moskwy.
52
Córka amerykańskich dyslektyków wyjrzała przez okno i powiedziała: „To straszne... gdzie
na miłość boską są sklepy?" Na to jej matka: „Skarbie, jesteśmy na przedmieściach, sklepy są
w centrum". Nie widać było rzeczywiście żadnych sklepów, chociaż jeden z angielskich
emerytowanych mleczarzy wypatrzył mleczarnię i triumfował z tego powodu, co wywołało
pierwszy uśmiech na twarzy przewodniczki.
Hotel, w którym się zatrzymaliśmy, był monolityczną budowlą. Roiło się w nim od
wszystkich możliwych narodowości. Nasza przewodniczka przekrzykiwała wielojęzyczny
gwar. „Proszę o cierpliwość, kiedy będę walczyła o wasze klucze. Jeśli gdzieś zginę, pytajcie
o Rosę. To nie moje imię, ale wystarczy. Moje rosyjskie imię jest zbyt trudne dla waszych
niewprawnych języków". Zasnąłem na marmurowej posadzce, a parę godzin później obudził
mnie brzęk ciężkiego metalowego klucza tuż przy moim uchu.
Sprawdziwszy, czy nie ma w pokoju ukrytych mikrofonów, położyłem się do łóżka w
bieliźnie. Babcia ostrzegła mnie, że za każdym lustrem ukryta jest kamera telewizyjna, więc
nie bawiła mnie myśl, że niewidzialni obserwatorzy naśmiewaliby się z moich angielskich
genitaliów. Pan Braithwaite usnął natychmiast na sąsiednim łóżku, ale ja nie spałem,
wsłuchiwałem się w odgłos tramwajów za hotelowym oknem i układałem w myślach wiersz.
53
'31UBMOS3J3}UIBZ C>BZBJ[O JSBIUIBZ
3[sAui3zjd uiijjssmjou o oSnjp
JPSOUZDI|O5[O §3iqz A/WIJS3ZDZS BZ OO ¦"UI3l§3A\JOJSj 3IS AjOJ>[ 'BpBISBS
O§9I§njp Op 03IM 3IS UI3JI0OJMZ
feqos sz Aiusijaiui siu zazad Auist|btavbuizo^i aDAajy av
Avo§3iq 3iuAzjj[s oidnjj Xqsz 'Aa\?(SOj^[ op
'apBzs foiSnjp a\ AuzAzdzżui >{oqo uis^pBisn '5a\bj{ AofefBftdod psTunuiojj fef
ijBiupdAAY i
'9IUBPBIUS BU
afoui av
fsuuBJod op ui3{idfeisAzjd ojsidop i aousizuj av azajsnj bu ^iuzosj ui9{IS91a\bz uibs
simjjsoj^ m ui3{Xq 33IM y \4ui3Jozo9]M ouzod 'azjqop ais MBa" iaisspss bu 5>[1j
3JB '3IUBMJOd JSAUI BU IUI O{ZSXzjd lJlMqD f3ZSMJ3ld BUBd DZ3|BUZ U13{§OUI
3IU 3IZp§IU
m \AzsKziv,/ao} uibm dpżq oum og
UI3IM0p
od fefBzfepod ai
EU3JBUI
9ZSBM
3Z OUB|pO AuoSbM 3ZSBM ipBJO5( BU 5lS
o|B4\iubjj o
'o
I ś
się od stołu i wyszedł, zostawiając nie dojedzone śniadanie. Skandynawowie to dziwnie
kapryśna rasa.
Przewodniczka Rosa wkroczyła do jadalni i poleciła, żeby jej podopieczni zebrali się w
autokarze. Rodzina amerykańska, trzej mleczarze, dwaj niemieccy farmerzy i ja mieliśmy
zwiedzać Moskwę. Na Kreml przypadło dziesięć minut. W tym czasie amerykańska
dziewczyna zdążyła sprzedać aparat fotograficzny, botki i parasolkę jakiemuś
niezadowolonemu, jojczącemu młodzieńcowi, który narzekał na swój kraj, dopóki nie dostał
w łeb od Rosy. „I tak żaden kraj by cię nie przyjął. Jesteś obrzydliwym miałkim przestępcą".
Chyba miała na myśli drobnego przestępcę, bo młodzieniec wydawał się wyjątkowo
nierozgarnięty. Potem wsiedliśmy z powrotem do autokaru, pojechaliśmy obejrzeć Teatr
Wielki, Stadion Olimpijski, rezydencję ambasadora brytyjskiego i muzea, co zajęło czas do
obiadu.
Mleczarze, Artur, Arnold i Harry, przetoczyli się przez hali narzekając, że nie obejrzeli żadnej
mleczarni. Coś, co pili, bynajmniej nie było mlekiem, lecz pewnie wódką. Rosa wdała się w
gorący spór z amerykańską rodziną, która domagała się podania daty wyjazdu do Mińska,
toteż nie dochodziły do niej szaleńcze bredzenia mleczarzy.
Na obiad przysiadłem się do starych angielskich arystokratek, które uskarżały się, że z
niezrozumiałych powodów przez cały dzień objeżdżały ośrodki dystrybucji mleka. Wyłoniły
delegację, która domagała się od Rosy wycieczki na przedstawienie baletu.
55
Popołudnie było wolne, więc poszedłem na spacer do parku im. Gorkiego w poszukiwaniu
turystów. Było tam mnóstwo Rosjan, którzy spacerowali zupełnie tak samo jak Anglicy.
Niektórzy lizali łody, inni rozmawiali i śmiali się, a jeszcze inni opalali się w bieliźnie,
przykleiwszy na nos banknoty rublowe, żeby się uchronić przed poparzeniem. Rzeczywiście,
było tak gorąco, że musiałem wrócić do hotelu, by zdjąć kominiarkę, futrzaną czapkę mamy,
mitenki, obszerne palto, cztery swetry, koszulę i dwa podkoszulki.
Wieczorem zawieziono nas do opery, gdzie usnąłem, podobnie jak większość Rosjan, a
amerykańska dziewczyna sprzedała słuchawki marki Sony. Pan Braithwaite wrócił bardzo
późno, bardzo pijany. Wódka nie daje zapachu, ale nie miałem wątpliwości. Bez słowa
położył się do łóżka i głośno chrapał. Byłem przeświadczony, że jest szpiegiem. Podobna
sytuacja powtarzała się przez trzy dni, które spędziliśmy w Moskwie. Rano po obudzeniu
znajdowałem kartkę od pana Braithwaite'a, byłem więc zdany na łaskę „Intouristu". W owym
czasie bąbelkowałem już kulturą i tęskniłem za odrobiną angielskiej apatii i wulgarnego
materializmu.
Ostatniego popołudnia w Moskwie postąpiłem bardzo odważnie. Zapuściłem się do wnętrza
mar-murowo-świecznikowego metra, usiłując znaleźć moskiewskie centrum handlowe.
Włożyłem monetę pięciokopiejkową do automatu, wziąłem bilet i oto-
56
czył mnie przepych marmurów i złoceń. Pociągi jeździły co trzy minuty, uwożąc mnie i tłumy
Rosjan spieszących do sklepów. Przyciągałem zaciekawione spojrzenia (pryszczata cera
należy w Rosji do rzadkości), choć większość pasażerów czytała grube intelektualne książki z
zabawnym drukiem albo uczyła się koncertów fortepianowych Czajkowskiego.
Udało mi się wydostać na zewnątrz i znaleźć sklepy. Cztery godziny później wróciłem do
hotelu z olbrzymią rosyjską lalką, która miała wewnątrz trzydzieści coraz mniejszych lalek.
Pandora dostanie największą lalkę, a ojciec najmniejszą. Kiedy wszedłem do hotelowego
hallu, zobaczyłem pana Braithwaite'a. Siedział na kanapie obok lubieżnie wyglądającej
Rosjanki, ubranej w jaskrawozielony kostium ze spodniami i buty na platformach. Igrała
erotycznie z szerokimi nogawkami spodni pana Braithwaite'a; zauważyłem, jak złapał jej rękę
i lizał wnętrze dłoni. Boże! Co za obrzydliwy widok! Miałem ochotę zawołać: „Niechże się
pan weźmie w garść, panie Braithwaite, w końcu jest pan Anglikiem". Na mój widok
odskoczyli od siebie. Przedstawił mi Rosjankę jako Larę, eksperta od chorób krowich
wymion.
Uśmiechnąłem się ozięble i zostawiłem ich samych, bo nie mogłem znieść widoku nagiej
chuci w ich podstarzałych oczach. Trzy ruble w skarpetce paliły mnie jak ogień, więc zdjąłem
but, wyciągnąłem pieniądze i przywołałem taksówkę. „Proszę mnie zawieźć na grób
Dostojewskiego", wykrzyknąłem. Taksówkarz zapytał,
57
ile mam pieniędzy. „Trzy ruble", odpowiedziałem. „To nie wystarczy, skarbie, Dostojewski
jest pochowany w Leningradzie". Pogratulowałem mu dobrej angielszczyzny, wślizgnąłem
się z powrotem do hotelu i spakowałem rzeczy przygotowując się do powrotnego lotu.
58
Lara była na lotnisku. Dała panu Braithwaite jeden goździk. Odbyły się przewlekłe lizania
dłoni, wzdychania i rozmowy o „duszach". Pan Braithwaite podarował Larze numer
„Tygodnika Hodowcy Bydła Mlecznego", dwie pary skarpetek od Marksa i Spencera, rolkę
papieru toaletowego i paczkę maszynek do golenia Bic. Lara szlochała żałośnie.
Na lotnisku Gatwick czekała pani Braithwaite i Pandora. Kiedy szliśmy w ich stronę, pan
Braithwaite westchnął głęboko jak bohater Czechowa i powiedział: „Adrianie, pani
Braithwaite może nie zrozumieć sprawy Lary". Ja zaś: „Panie Braithwaite, ja też tego nie
rozumiem. Romansowanie z kobietą ubraną w jaskrawozielony spodnium i buty na
platformach przekracza moją wyobraźnię". Podczas tej rozmowy przeszliśmy za barierkę i
znalazłem się w ramionach Pandory. W Anglii. Och, Leicester! Leicester! Leicester!
Mole o stylu życia
Często wspominam moją naiwną młodość i wtedy na mojej dojrzałej, ale dziobatej twarzy
pojawia się uśmiech. Z trudem rozpoznaję tamtego naiwnego chłopca. Pomyśleć, że kiedyś
uważałem Evelyn Waugh za kobietę! Oczywiście teraz, po zdaniu kilku egzaminów „małej
matury", jestem znacznie bardziej wyrafinowany i doskonale wiem, że gdyby Evelyn Waugh
jeszcze żył, byłby bardzo, można powiedzieć: śmiertelnie, dumny ze swojej córki Auberon,
ponieważ Evelyn jest naturalnie ojcem Auberon, nie matką, jak kiedyś przypuszczałem.
Od czasu do czasu przeglądam swoje wczesne dzienniki i opłakuję utraconą niewinność.
Mając lat trzynaście i trzy czwarte, uważałem, że wystarczy po prostu żyć. Naprawdę nie
wiedziałem, że nie można ograniczyć się tylko do życia. Potrzebny jest jeszcze styl życia. A
więc moja dzisiejsza pogadanka dotyczyć będzie stylu życia, ze szczególnym
uwzględnieniem mojego własnego.
Opiszę jeden typowy dzień. Przedstawię moich przyjaciół i rodzinę. Wspomnę mimochodem
o moim sposobie odżywiania, nawykach higienicznych i stylu ubierania. Zatrzymam się
dłużej nad moimi gustami w dziedzinie literatury i sztuki. Po tej pogadance będziecie mieli
ogólny ogląd mojego stylu życia.
60
Nawiasem mówiąc i a propos, „ogląd" to zaledwie jedno z tysięcy słów w moim słowniku i
przy odrobinie szczęścia może uda mi się zapoznać masy słuchaczy z jeszcze innymi
niezwykłymi słowami. Mam bowiem wyraźną świadomość obowiązku kształcenia i
dostarczania rozrywki szerokiej brytyjskiej publiczności za pośrednictwem Radia Cztery. Bo
jakże może ona powstać i przejąć władzę, jeśli nie rozumie języka władzy? Czy raczej władzy
języka?
Moi rówieśnicy mówią, że jestem prawdziwym dyktatorem mody, chociaż miłość mojego
ż
ycia, Pandora, twierdzi, że określeniem „dyktator mody" posługują się wapniaki i ludzie,
którzy jedną nogą stoją już w krematorium.
Na przykład mój sposób ubierania wywołuje idiosynkrazję. W istocie jest bardzo osobisty.
Ponieważ radio to nie telewizja, opiszę więc, jak jestem ubrany. Zacznę od głowy i będę
posuwał się w dół, żeby uniknąć nieporozumień. Na głowie mam kominiarkę zrobioną na
drutach przez stareńką, ale manualnie sprawną babcię. Noszę kominiarkę, ponieważ ojciec
rokrocznie odmawia włączenia ogrzewania przed pierwszym listopada. Nie zwraca uwagi na
to, że angielskie lato już nie istnieje. Jak zwykle jest samolubny i myśli jedynie o rachunku za
gaz.
Schodzimy niżej. Na szyi mam jedwabny fular, który należał poprzednio do mojego
nieżyjącego dziadka. To szczęśliwy fular. Dziadek miał go na sobie w Epsom i wygrał na
wyścigach konnych pół
61
korony (cokolwiek to znaczy). Moja koszula, czego się bynajmniej nie wstydzę, a co raczej
napawa mnie dumą, pochodzi z dobroczynnej wyprzedaży na rzecz CND. Musiała kiedyś
należeć do kanadyjskiego drwala, który zdaniem mojej mamy nadmiernie się pocił. Zapach
mi nie przszkadza, przywykłem do niego, choć inni czasem narzekają. Pod spodem mam
podkoszulek z nadrukiem „Kocham Cliffa Richarda". Pozostałość z okresu, kiedy byłem
młody i głupi. Nigdy nie rozpinam guzików kanadyjskiej koszuli. Na nogach mam
dyrektorskie spodnie sztuczkowe kupione na wyprzedaży u Woolworthsa przed likwidacją
sklepu. I dalej, szpanerskie adidasy, które podarował mi mój najlepszy przyjaciel Nigel.
Nieszczęsny Nigel cierpi na rodzaj obsesji: nie może się powstrzymać od kupowania
sportowego obuwia. Wynika to z różnych przyczyn:
a) jako pierwszy w naszym małym mieście musi mieć najmodniejszą rzecz;
b) powodowany wewnętrzną pasją, Nigel zawsze tak mocno zaciąga sznurowadła, że się
zrywają. Wtedy zwykle oddaje mi buty, twierdząc, że ponowne sznurowanie to za duży
kłopot. Moja zbiedniała rodzina żeruje na porywczości Nigela. Wszyscy chodzimy w jego
starych-nowych butach. Nawet babcia nosi jedną parę. Są na nią za duże, ale dzięki starczej
mądrości znalazła na to sposób wypychając palce papierem toaletowym.
Pod adidasami mam parę starych skarpetek, jedną białą, jedną czarną. Nie, nie, proszę nie
myśleć, że jestem
62
roztargnionym geniuszem, który nie zauważa, co zakłada na nogi. Może nawet jestem
geniuszem, ale nie roztargnionym. Nie, to jest wybór całkiem świadomy, wręcz symboliczny.
Biała skarpetka oznacza moją wewnętrzną czystość i moralność, ponieważ jestem przeciwny
przemocy, rakietom Polaris i okrutnemu traktowaniu kur niosek. Czarna skarpetka
symbolizuje zło w mojej duszy, jak na przykład chęć pójścia na całość z Pandorą czy
fantazjowanie na temat wysadzenia w powietrze wieżowców (naturalnie bez mieszkańców
0 samobójczych na ogół skłonnościach). Stanowię więc chodzącą dychotomię. Dźwigam na
moich stopach problemy świata. Oczywiście tłuszcza nie pojmuje nawet tak oczywistego
faktu. Krzyczą: „Ech, nosisz skarpetki nie do pary!" Na te prymitywne uwagi odpowiadam
spokojnie: „Nie, przyjacielu, to twoje skarpetki są nie do pary". Niektórzy odchodzą w
pełnym zdziwienia zamyśleniu, choć, prawdę mówiąc, nie wszyscy.
A teraz ozdoby osobiste. Noszę pozłacany łańcuszek
1 medalion. W medalionie są resztki zasuszonego jesiennego liścia. Ten liść
symbolizuje kruchość człowieczej doli. Dała mi go w jesiennym porywie Pandora. Na
lewym nadgarstku noszę miedzianą bransoletkę, która, mam nadzieję, uchroni mnie przed
artretyzmem na starość. Na prawym nadgarstku noszę plastykowy wodoodporny zegarek, w
którym mogę, gdybym poczuł taką potrzebę, nurkować na głębokość stu stóp.
63
Mam jeszcze jedną ozdobę, o której wiem tylko ja i pewna osoba. Jest to maleńki tatuaż na
intymnej części ciała. Zawiera słowa: „Mama i tata" i pochodzi z okresu kryzysu w ich
małżeństwie. Teraz żałuję własnej porywczości, ponieważ ten tatuaż uniemożliwi mi przez
długie lata opalanie się na golasa. Toteż kiedy już zostanę poetą-milionerem, będę się
wylegiwał na mojej greckiej wyspie jako jedyny z plażowiczów w spodenkach kąpielowych.
Jednak dom na greckiej wyspie to kwestia przyszłości. Moje obecne miejsce zamieszkania to
bliźniak na przedmieściu w Midlandach. I podobnie jak wielu innych Brytyjczyków
mieszkam oddzielony jedynie ścianką działową od intymnych sekretów jakiejś rodziny.
Nigdy nie zrozumiem, dlaczego to się nazywa ścianka działowa, bo ilekroć sąsiedzi wydają
przyjęcie, przechodzi przez nią każdziusieńki odgłos bankietowy. Otwieranie butelek z
tonikiem, wrzucanie wiśni do koktajlu, błahe rozmowy kobiet, rzyganie mężczyzn. Jeśli więc
celem ścianki działowej miało być oddzielenie hałasów przyjęcia w jednym domu od domów
sąsiednich, to muszę powiedzieć brytyjskim budowniczym: „Panowie, to się wam nie udało".
A teraz opiszę wam, jak wygląda mój typowy dzień. Pies budzi mnie zazwyczaj koło siódmej.
Jest już cholernie stary i ma słaby pęcherz. Więc ubrany w kalesony i podkoszulek otwieram
mu drzwi kuchenne, żeby mógł podnieść nogę na trawniku naszych najbliższych sąsiadów.
Robię sobie kawę i piję ją
64
w łóżku czytając budujące dzieło literatury. Aktualnie czytam Wittgenstein Primer T.
Lowesa, magistra Trinity College, Dublin. Czasami dla rozrywki sięgam po coś mniej
wyczerpującego intelektualnie, jak Walizka na skrzydłach, osobiste wspomnienia stewardesy,
opracowane i poprzedzone wstępem przez Gerarda Tikella. Ale może się zdarzyć, że nawet
wspominki stewardesy okażą się zbyt skomplikowaną lekturą o tak wczesnej porze. Wtedy w
poszukiwaniu jeszcze lżejszej rozrywki sięgam do starych roczników „Beano".
Mam teraz małą siostrzyczkę, która zwykle wypełza ze swego łóżeczka o siódmej trzydzieści
ciągnąc za sobą mokrą pieluszkę. Pakuje się do mojego pokoju i coś tam paple, na co reaguję
oziębłym: „Rosemary, idź obudzić rodziców". Odmawiam banalizowania jej imienia i nie
nazywam jej „Rosie". Wychodzi ode mnie na chwiejnych nóżkach i wali piąstkami w drzwi
sypialni rodziców. Przytłumione przekleństwa świadczą o tym, że już nie śpią, więc zrywam
się z łóżka i biegnę zająć przed nimi łazienkę. Leżę w wannie ignorując zarówno walenie w
drzwi, jak i błagalne prośby. Potrzebuję tej chwili spokoju, zanim rozpocznę dzień. Zresztą to
nie moja wina, że jedyna ubikacja znajduje się w łazience. Wiele razy powtarzałem ojcu, żeby
założył dodatkową ubikację na dole. Po starannej toalecie, zakończonej obfitym polaniem się
ojcowskim płynem po goleniu i wodą Yardley mamy, wychodzę z łazienki, kłócę się z
rodzicami,
65
w łóżku czytając budujące dzieło literatury. Aktualnie czytam Wittgenstein Primer T.
Lowesa, magistra Trinity College, Dublin. Czasami dla rozrywki sięgam po coś mniej
wyczerpującego intelektualnie, jak Walizka na skrzydłach, osobiste wspomnienia stewardesy,
opracowane i poprzedzone wstępem przez Gerarda Tikella. Ale może się zdarzyć, że nawet
wspominki stewardesy okażą się zbyt skomplikowaną lekturą o tak wczesnej porze. Wtedy w
poszukiwaniu jeszcze lżejszej rozrywki sięgam do starych roczników „Beano".
Mam teraz małą siostrzyczkę, która zwykle wypełza ze swego łóżeczka o siódmej trzydzieści
ciągnąc za sobą mokrą pieluszkę. Pakuje się do mojego pokoju i coś tam paple, na co reaguję
oziębłym: „Rosemary, idź obudzić rodziców". Odmawiam banalizowania jej imienia i nie
nazywam jej „Rosie". Wychodzi ode mnie na chwiejnych nóżkach i wali piąstkami w drzwi
sypialni rodziców. Przytłumione przekleństwa świadczą o tym, że już nie śpią, więc zrywam
się z łóżka i biegnę zająć przed nimi łazienkę. Leżę w wannie ignorując zarówno walenie w
drzwi, jak i błagalne prośby. Potrzebuję tej chwili spokoju, zanim rozpocznę dzień. Zresztą to
nie moja wina, że jedyna ubikacja znajduje się w łazience. Wiele razy powtarzałem ojcu, żeby
założył dodatkową ubikację na dole. Po starannej toalecie, zakończonej obfitym polaniem się
ojcowskim płynem po goleniu i wodą Yardley mamy, wychodzę z łazienki, kłócę się z
rodzicami,
65
którzy stoją pod drzwiami na skrzyżowanych nogach, i schodzę na dół na śniadanie.
Odgrzewam sobie mrożonego croissanta, robię filiżankę earl greya sans mleko i zasiadam do
studiowania wiadomości ze świata. Kupujemy „Guardiana" i „The Sun", więc jestem
doskonale zorientowany w ostatnich wydarzeniach dotyczących „ochrony wielorybów", a
także w rozwoju biustu panny Samanthy Fox. Moi rodzice są ofiarami thatcheryzmu, co
oznacza, że żadne z nich nie pracuje, więc mogą godzinami przesiadywać przy śniadaniu.
Rosemary je tak obrzydliwie, że zawsze wstaję od stołu, zanim zabierze się do swojej
owsianki.
Idę do siebie na górę, pakuję książki i pomoce naukowe i udaję się do college'u. Ignoruję
kolegów, którzy zazwyczaj tłoczą się w korytarzach, zaśmiewając się z pijackich rozrób
poprzedniego wieczoru. Zmierzam prosto do klasy i spokojnie studiuję, zanim zaczną się
zajęcia. Bo chociaż jestem intelektualistą (prawdę mówiąc, niemal geniuszem), to
równocześnie nie jestem bardzo zdolny i muszę się uczyć więcej niż inni.
Każdą przerwę spędzam z Pandorą. Zwykle rozmawiamy o wydarzeniach na świecie. Pandora
zawsze ubiera się na czarno, na znak ubolewania nad światem. Przez co bezmyślni koledzy, a
także — co odnotowuję ze smutkiem — część grona nauczycielskiego nazywa ją
„Zbzikowaną Braithwaite". Zazwyczaj razem wracamy do domu i po drodze odwiedzamy
Berta Baxtera, który jest teraz najstar-
66
szym człowiekiem na liście wyborców. Pandora wyprowadza owczarka alzackiego Szablę na
tereny rekreacyjne w poszukiwaniu łupów, podczas gdy ja oporządzam Berta i słucham jego
nieskoordynowanych bredni o Leninie i „konieczności proletariackiego powstania" (Bert
postanowił nie umierać, dopóki nie zobaczy upadku kapitalizmu, więc, niestety, wygląda na
to, że pozostanie wśród nas jeszcze przez jakiś czas). Po uspokojeniu, nakarmieniu i
napojeniu Berta i Szabli idziemy z Pandorą do domu. Rozstajemy się na rogu naszego zaułka,
ona
67
maszeruje w kierunku wysadzanej drzewami alei do wolno stojącego, pełnego książek domu,
a ja udaję się do mojego, opisanego poprzednio, znacznie okropniej-szego miejsca
zamieszkania.
Kiedy wchodzę do kuchni, nie wita mnie ciepły zapach domowych wypieków. Więc sam
produkuję ów zapach piekąc placuszki. Podaję tutaj przepis, jednak zanim rzucicie się po
papier i ołówek, nie zapominajcie, że ten przepis jest moją, Adriana Mole'a, własnością. Więc
jeśli chcecie piec paluszki według tego przepisu, musicie przysłać mi pieniądze.
Ciastka A. Mole'a
Składniki
4 uncje mąki lub ekwiwalent w innym systemie wagowym
2 uncje masła lub ekwiwalent j. w.
2 uncje cukru lub ekwiwalent j. w.
1 jajko (jajko pozostaje tylko jajkiem w każdym systemie)
Sposób przygotowania
Ubić wszystkie składniki. Natrzeć tłuszczem brytfannę. Włożyć do niej masę. Nastawić
temperaturę piecyka na nr 5. Poczekać, aż ciastka urosną. To powinno trwać dwanaście
minut, ale trzeba otwierać drzwiczki co trzydzieści sekund.
Chrupiąc ciastka własnego wyrobu, prosto z piecyka, odpoczywam po całym dniu. Czasami o
tej porze poświęcam chwilę uwagi Rosemary. Wczoraj wieczorem zbudowałem jej z klocków
lego wieżę poczty głównej, ale kiedy się na chwilę odwróciłem, Rosemary ją
68
rozwaliła zaśmiewając się bezczelnie w środku gruzowiska. To jej 'typowe zachowanie.
Jestem pewien, że wyrośnie na osobę niezrównoważoną psychicznie. Już teraz nie można
sobie z nią dać rady. Wyciąga wszystko z szuflad, kręci gałkami telewizora, wrzuca zabawki
do klozetu, a kiedy napotka jakiekolwiek przeciwności, wpada we wściekłość. Nalegałem,
ż
eby rodzice poszli z nią do Poradni Dziecięcej, zanim będzie za późno, ale mama zawsze
bierze ją w obronę. „Adrianie, Rosie jest zupełnie normalna. Wszystkie dzieci w tym wieku
zachowują się jak Attyla, wódz Hunów. Jak ci się zdaje, dlaczego tyle matek bierze środki
uspokajające?" Wczesnym wieczorem staram się obejrzeć jeden czy dwa popularne seriale.
Uważam, że dla nas, intelektualistów, bardzo ważne jest zachowanie kontaktu z kulturą
masową. Nie możemy zamykać się w wieżach z kości słoniowej, co naturalnie nie dotyczy
przypadku, kiedy owe wieże mają na dachu antenę telewizyjną.
Rodzice usiłują ratować swoje małżeństwo grając co drugą środę w badmingtona. Poza tym
wieczorami tłoczą się w domu, więc zmuszony jestem siedzieć w swoim pokoju albo
wychodzić. Naprawdę nie potrafię zrozumieć, jak mogą znieść swoje towarzystwo. Ich
rozmowy ograniczają się do narzekań na brak pieniędzy i utyskiwań na pensje, których
zresztą i tak nie otrzymują.
Mam wobec nich niewielkie wymagania. Wszystko, czego oczekuję, to fiolka multiwitaminy
raz na tydzień,
69
czysta pościel i uprzejmość. Nie chciałbym jednak, żebyście w tym momencie wyłączyli
odbiorniki w przekonaniu, że nie jestem przywiązany. do rodziców. W pewien sposób są mi
bardzo bliscy. I nie może być inaczej. Mieszkamy w niewielkim domu. A oni mają pewne
zalety. Ojciec po kilku kieliszkach wódki staje się całkiem dowcipny, a matka jest znana jako
pocieszycielka mężatek. Prawdę mówiąc, mama właściwie organizuje lokalną grupę kobiet.
Czytałem gdzieś, że dla rodziny bardzo ważne jest utrzymanie fizycznego kontaktu, więc
przechodząc koło któregoś z rodziców zawsze staram się poklepać go po ramieniu. To nic nie
kosztuje, a chyba sprawia im przyjemność. Jednak
0 ósmej, kiedy pokój wypełniają kłęby dymu, usprawiedliwiam się i wychodzę, żeby
wychynąć na świat zewnętrzny.
Czasami spotykam się z Barrym Kentem i gwarzymy sobie o tym, który z jego przyjaciół ma
sprawę w sądzie, a który jest w domu poprawczym. Od czasu do czasu rozmawiamy o
wierszach Barry'ego. Podczas ostatniego pobytu w poprawczaku nauczono go czytać
1 pisać. To był bardzo postępowy poprawczak, w którym rezydował nawet poeta-
stypendysta. Więc zamiast pracować w kamieniołomach, Barry musiał rozbierać
bezokoliczniki i składać je z powrotem. Niektóre jego rzeczy są zupełnie dobre, oczywiście
prymitywne, ale Barry jest w zasadzie oficjalnie uznany za głupka, więc niby czego można od
niego oczekiwać. Ale przynajmniej utrzymuje się ze swojej poezji. Pod
70
-4
pseudonimem Baz Poeta Skinów odwiedza puby i festiwale rockowe i wykrzykuje przed
publicznością te swoje poezje. Czasami słuchacze odpowiadają mu krzykiem i dochodzi do
walki. Barry zawsze zwycięża.
W drodze do domu wstępuję do Pandory, która zazwyczaj siedzi pochylona pod lampą
kreślarską przygotowując się do egzaminów. Na ścianie nad jej biurkiem są dwa napisy,
wykonane różowym świecącym markerem: „Dostać się do Oksfordu albo umrzeć" i „Dostać
się do Cambridge i żyć". Po każdym z nich następuje pięć wykrzykników. Dzielimy się z
Pandorą filiżanką kakao, a jeśli rodziców nie ma w domu, pijemy gin z tonikiem. Potem
całujemy się namiętnie przez jakieś pięć minut, a jeśli to wieczór ginu, to nawet dłużej, i
wtedy wracam do domu naładowany ukrytą erotyką. W takich przypadkach z przyjemnością
witam deszcz. Nic lepiej nie łagodzi frustracji seksualnej jak zimny prysznic.
O jedenastej jestem w łóżku razem z psem. Czytam. Na nocnym stoliku stoi filiżanka kakao i
herbatnik na dobre trawienie. Nie jest to sposób życia, jaki wybrałem dla siebie. Mając wolny
wybór zdecydowałbym się na mieszaninę życia towarzyskiego księcia Andrzeja i księcia
Edwarda, pracy zawodowej Teda Hughesa i życia uczuciowego Wham lub Micka Jaggera.
Ale przynajmniej mam jakieś życie. Niektórzy nawet tego nie mają. I znajduję się na skraju,
na samym krawężniku dwupasmowej drogi Losu. Czy pójdę w kierunku Londynu, sławy i
uwagi środków przekazu? Czy też
71
udam się w inną stronę, w stronę prowincji, gdzie aby zobaczyć swoje nazwisko w druku,
będę musiał się uciekać do korespondencji z lokalną gazetą? Przychodzi mi na myśl trzecia
możliwość. Mogę zatrzymać się na rondzie i pozostać w zawieszeniu, nieznany, nie
opiewany.
Nie chcę jednak obciążać cię, miły słuchaczu, moimi introspektywnymi rozważaniami.
Zresztą i tak muszę już kończyć — zaczęło padać, a moje dżinsy wiszą w ogródku.
NAGRODZONE WYPRACOWANIE MOLE'A
ł
O radości!... O rozkoszy!... Wreszcie moje nazwisko weszło do literatury. Moje
wypracowanie zatytułowane Dzień z życia stewardesy zdobyło drugą nagrodę w konkursie
Brytyjskich Linii Lotniczych na twórczość literacką.
Na tę nagrodę składają się: zakładka do książek w kształcie samolotu Concorde z pozłacanym
autografem Melvyna Bragga, fartuszek stewardesy ofiarowany przez Towarzystwo Pomocy
Zdesperowanym Stewardesom i pięćdziesiąt funtów.
Przytaczam dla potomnych moją nagrodzoną pracę.
Dzień z życia stewardesy Napisał A. Mole
ś
onkil Storme otworzyła omdlewające niebieskie oczy i spojrzała na zegarek. „O psiakrew",
wykrztusiła. Zegarek wskazywał siódmą, a śonkil powinna być o siódmej piętnaście na
lotnisku Heathrow, gdzie czekał na nią samolot Concorde.
ś
onkil wyciągnęła smukłą białą rękę i podniosła słuchawkę telefonu. Drugą ręką pieściła
orchideę, która stała przy łóżku w słoiku po dżemie.
„Cześć, Brett", powiedziała do słuchawki... „Tu śonkil, kochanie. Jestem spóźniona,
wyczerpała mnie nasza namiętna noc i zaspałam". W słuchawce rozległ się męski chichot
Bretta.
73
„W porządku, śonkil", zaśmiał się rubasznie. „Powiem pasażerom, że na pasie startowym jest
ś
nieg. Nie śpiesz się, najdroższa".
ś
onkil odłożyła słuchawkę i zapadła w poduszki, ciągle jeszcze przesiąknięte zapachem
brylantyny Bretta. Zastanawiała się, czy uda jej się kiedykolwiek wyjść za Bretta, kapitana
Concorde'a, i czy wymówka z ośnieżonym pasem startowym będzie dobrze widziana. W
końcu był lipiec. Zastanawiając się nad tym śonkil wzięła prysznic pod prysznicem i ubrała
się w garderobie. Wkrótce, już zadbana, wsiadała do swojego sportowego maserati z
otwartym dachem, odprowadzana gapiowatym wzrokiem szarych przechodniów.
Chwilę później wdrapywała się po schodkach Concorde'a, chwiejąc się w butach na wysokich
obcasach. W drzwiach samolotu czekał Brett, który obdarzył ją francuskim pocałunkiem.
Pasażerowie wcale nie mieli im tego za złe, a nawet wiwatowali z entuzjazmem. Pogodny
Amerykanin wykrzyknął: „Niech pana Bóg błogosławi, kapitanie!"
Brett błysnął męskimi zębami, przeszedł na przód samolotu i włączył silnik. śonkil chodziła
uśmiechając się do pasażerów i otwierając puszki kawioru. Wkrótce strzelały wokół korki od
szampana, po czym pasażerowie popadli w otępienie. Lot przebiegł gładko i bez zakłóceń.
Kiedy znaleźli się w Nowym Jorku, Brett poprosił śonkil, żeby została jego żoną. Po
zbadaniu krwi w celu wykrycia ewentualnych chorób Brett i śonkil wzięli ślub w windzie
Empire State Building. Wkrótce trzeba było zawrócić Concorde'a do Londynu. śonkil była
cholernie dumna z nowej złotej obrączki, a Brett prowadził samolot lepiej niż kiedykolwiek.
Kładąc się do łóżka tego wieczoru śonkil mówiła do siebie: „Ale mam szczęście! Pomyśleć,
ż
e o mało nie zostałam nauczycielką gospodarstwa domowego". Spojrzała na czarne
lśniące włosy Bretta na poduszce firmy Laury Ashley i uśmiechnęła się. To był
najwspanialszy dzień w jej życiu. Koniec Copyright na cały świat by A. Mole
LoL fan
SPRAWA SARY FERGUSON
Mam dosyć czytania o tym, jaki przystojny jest książę Andrzej. Według mnie przypomina
tych durniów, którzy uczą się w college'u murarki i sztukatorstwa, a jego kark wprost się
prosi o kozioł do noszenia cegieł. I te wielkie, białe, bezlitosne zęby! Przenika mnie dreszcz,
kiedy pomyślę, jak skubią bezbronną szyję Fergie. Niektóre kobiety lubią wysokich, dobrze
zbudowanych mężczyzn, którzy potrafią pilotować helikopter, mają wielkie konto w banku i
złote karty kredytowe Couttsa. Jednak ja osobiście uważam, że Fergie się marnuje wiążąc się
z nim.
Panna Sara Ferguson urodziła się po to, żeby zostać żoną Adriana Mole'a. Napisałem jej o
tym, błagając równocześnie, żeby przed 23 lipca zmieniła zdanie. Dotychczas nie otrzymałem
odpowiedzi. Musi się okrutnie zmagać z sobą z powodu tej decyzji. „Bogactwo, splendor i
rozgłos u boku księcia Andrzeja czy nędza, wspaniałe życie wewnętrzne i słuchanie poezji u
boku Adriana Mole'a". Niełatwy wybór.
Saro Ferguson, o Saro Ferguson
Twoje imię nie schodzi mi z ust
Nie wychodź za Andy'ego, on ma krzywe nogi
76
/
Przyjedź do Leicester, przyjedź i wyjdź za mnie! Porzuć pałac, złap taksówkę Będę czekał
przy wyjeździe z M1. Pojedziemy do mojego domu, poznasz rodziców Wiem, że polubicie się
z moim psem.
Nie przyszedł dzisiaj list od Sary Ferguson.
Zadzwoniłem do pałacu Buckingham, ale jakiś lokaj (bez wątpienia w peruce i
wypudrowany) odmówił połączenia mnie z Sarą. Powiedział: „Panna Ferguson nie przyjmuje
telefonów od nieznajomych". A ja na to: „Słuchaj, człowieku, ja nie jestem nieznajomym,
panna Ferguson jest moją bratnią duszą". Mógłbym prawie przysiąc, że lokaj wymamrotał: „I
krowa też", zanim cisnął słuchawkę. Nie pozostaje mi nic innego, jak pojechać do pałacu
Buckingham i rozmówić się z Sarą osobiście.
Wysłałem telefonogram do mojej rudowłosej miłości:
„Saro, przyjeżdżam do Ciebie. Spotkamy się u bram pałacu w samo południe. Twój,
kochający nieodparcie, Adrian Mole (18 i 14).
PS. Będę w ciemnych okularach, z plastykową torbą od Marksa i Spencera w ręku".
Paląc Buckingham, godzina 13.30
Nie przyszła. Zapytałem policjanta na koniu, czy Sara jest w domu. Powiedział: „Tak,
królowa matka udziela jej lekcji machania ręką". Zapytałem, czy
77
doręczyłby jej kartkę ode mnie, ale jego uwagę zaprzątnęła grupa podekscytowanych
turystów japońskich, którzy starannie wymierzali konia i zapisywali wymiary. Bez wątpienia
skopiują go i zaleją świat tanimi policyjnymi końmi. Czy my, Anglicy, kiedykolwiek się
czegoś nauczymy?
Wróciłem pociągiem do domu na ponurą prowincję. Stara gruba kobieta snuła nieprzerwany
monolog na temat swoich planów na dzień książęcego wesela. Chciałem głośno krzyknąć:
„Stara gruba wariatko, dwudziestego trzeciego będziesz się wpatrywała w pusty ek'ran, bo nie
będzie żadnego książęcego ślubu. Odwołaj zamówienie na dwa tuziny chrupiących bułeczek i
skrzynkę napojów z bąbelkami". Miałem ochotę wykrzyknąć te słowa, ale oczywiście nie
zrobiłem tego, ludzie wzięliby mnie za zwariowanego nastolatka, opętanego myślą o Sarze
Ferguson, co oczywiście nie jest zgodne z prawdą.
Sara jeszcze nie odpowiedziała na mój list. Może zabrakło jej znaczków pocztowych?
; ii kpCet, Zapytałem listonosza, czy jest coś do mnie z pałacu Buckingham. Odpowiedział:
„Czyżby Ted Hughes wykorkował? I ty masz być następnym poetą-laureatem? Jeśli tak, to
czy mogę złożyć ci moje najszczersze gratulacje?"
78
4
Nic dziwnego, że Anglia schodzi na psy, jeśli taki jest poziom urzędników państwowych.
19.00. Dziś wieczorem Pandora Braithwaite zadzwoniła z Leningradu.
Zapytałem, jak jej idzie nauka rosyjskiego. Odpowiedziała: „Zadziwiająco dobrze.
Włączyłam się rano do wyjątkowo pouczającej dyskusji w kolejce po brukiew. Robotnicy i
intelektualiści dyskutowali o ukrytym symbolizmie Wiśniowego sadu. Wygłosiłam opinię,
oczywiście po rosyjsku, że wiśnie to patriarchalne jaja matuszki Rossii, co dowodzi, że
Czechów był dwupłciowy".
Zapytałem, jak zareagowali na tę interpretację geniusze zgromadzeni w kolejce po brukiew.
Pandora powiedziała: „Och, ci cholerni wieśniacy niczego nie zrozumieli". Głos jej zaczynał
zamierać na linii, więc krzyknęła: „Adrianie, najmilszy, nagraj mi na wideo książęcy ślub".
Połączenie zostało przerwane, utraciłem Pandorę.
hJA,oftk j IZ Upx.tx
Moja Sara była dziś rano na pierwszej stronie gazety w nieprzyzwoicie wydekoltowanej
sukni. Ten baran Andrzej całkiem otwarcie zezował w jej dekolt. Kiedy Sara zostanie moją
ż
oną, będę nalegał, żeby nosiła swetry pod samą szyję.
W tej kwestii zgadzam się z muzułmanami.
Nie ma listu. śadnej nadziei, ślub już jutro. Nie będę oglądał. Będę się snuł po ulicach
pogrążony w rozpaczy. O Boże! O Saro!
79
Dzień ślubu mojej Sary
Saro! Saro! Saro!
Dziś rano tak długo szlochałem w poduszkę, aż pierze się pozlepiało w gruzły
przypominające kawały zepsutego kurczaka. W końcu wstałem, ubrałem się na czarno i
przygotowałem sobie proste, ale pożywne śniadanie. Mama zeszła na dół i powiedziała przez
dym z papierosa: „Co się stało z twoją twarzą?"
Odpowiedziałem spokojnie, z wielką godnością: „Mamo, jestem w najgłębszej rozpaczy".
„Dlaczego? Czy znowu dokuczają ci hemoroidy?" Zaniosła się kaszlem.
Wyszedłem z kuchni kręcąc z politowaniem głową i mówiąc równocześnie sotto voce:
„Panie, zmiłuj się nad filistynami, z którymi przyszło mi żyć, bo nie wiedzą, co mówią".
Usłyszał to ojciec i skomentował: „Patrzcie, jaki się zrobił religijny!"
Minąłem babcię zmierzającą do naszego domu. Niosła tacę, na której piętrzyły się ciasteczka
z lukrowanymi inicjałami FA. Babcia była w swoim najlepszym ubraniu, na kapeluszu
chwiały się pióra egzotycznych, dawno wymarłych ptaków, na rękach miała siatkowe
rękawiczki, przy bluzce broszkę w kształcie lisich pazurów. Była nieprzytomnie
uszczęśliwiona. Zawołała: „Adrianie, mój skarbie, jak się masz, nie pocałujesz babci?"
Pocałowałem jej szorstki
80
Co-
71
81
policzek i odszedłem, żeby nie dostrzegła łez w moich oczach. Zaskrzeczała: „Wszystkiego
najlepszego w dniu książęcego ślubu, Adrianie".
Minąłem sklep kooperatywy z wiszącą do góry nogami flagą brytyjską i świątynię sikhów,
gdzie flaga wisiała prawidłowo. Kupiłem pamiątkowy kubek z Andym i Fergie i
zamalowałem wielkoszczęką twarz Andrzeja czarnym markerem, po czym usiadłem na
brzegu kanału, włożyłem do kubka kilka kwiatów i napisałem ostatni list do Sary.
Droga księżno Saro,
wkrótce znudzi Cię ten głupiec, którego poślubiłaś (robi na mnie wrażenie osoby, która
zagarnia dla siebie całą kołdrę). Jak tylko poczujesz się chociaż trochę znużona jego
towarzystwem, pamiętaj, że czekam na Ciebie tu, w Leicester. Nie mogę Ci ofiarować
bogactw (chociaż mam 139 funtów i 37 pensów na książeczce Towarzystwa Budowlanego),
mogę Ci za to obiecać intelektualne pogawędki i moje ciało, które jest niemal całkowicie
nieskalane i o wiele młodsze od ciała Twojego męża.
A więc, Saro, nie będę Cię dłużej zatrzymywał, bo pewnie mąż natrętnie dopomina się, żebyś
zwróciła na niego uwagę.
Pozostaję, o Pani,
najniższym i najpokorniejszym sługą Adrian Mole
KORESPONDENCJA MOLE—KENT
Barry Kent ITKSR
Pawilon 2
Dom Poprawczy dla Młodocianych Przestępców
Ridley-Upon-The-Dour
Lincolnshire
Leicester, 2 kwietnia 1987 Drogi Baz,
miło było zobaczyć Cię we wtorek. Dobrze Ci w więziennym uniformie. Kiedy wyjdziesz,
powinieneś ubierać się w niebieskie rzeczy. A także, Baz, niepalenie chyba Ci służy, Twój
oddech nie jest tak odpychający jak zwykle. Dlaczego nie rzucisz na dobre? Przykro mi, ale
mam złe wieści, jednak ktoś musi Ci to powiedzieć: Twoja narzeczona Cindy żyje z Garym
Fulbrightem, kulturystą. Pamiętasz go? W 1985 roku wygrał zawody „mister Musie". Cindy
za cztery miesiące spodziewa się jego dziecka. Ponieważ domyślam się, że ta wiadomość Cię
zaszokowała, więc dam Ci trochę czasu na przyjście do siebie.
Baz, Cindy nie jest warta Twojej miłości, więc nie opłakuj jej, na miłość boską. Zawsze ma
brudne paznokcie i zupełnie nie umie się ubrać. Nigdy nie zapomnę, jak wyglądała na
pogrzebie Twojego ojca w tym czarnym gumowym uniformie (w poobdzieranych szpilkach i
podartych siatkowych rajstopach). A co więcej, Baz, jej możliwości intelektualne równe są
inteligencji wysuszonej gumki recepturki. Rozmawiałem z nią kiedyś o polityce
bliskowschodniej i uświadomiłem sobie, że Arafat to dla niej arabski odpowiednik Kiplinga
— rodzaj zagranicznych herbatników.
Przejdźmy do innych tematów. Nigel przesyła pozdrowienia, chciałby Cię odwiedzić, ale nie
jest pewny, czy nie rozpłacze się na widok więziennej furty. Przypuszcza również, że jego
wygląd mógłby zaskoczyć Twoich obecnych kolegów i narazić Cię na
83
nieprzyjemności w celi. Teraz jest łysym buddystą, nosi pomarańczowe szaty i takież dodatki
(bez względu na pogodę). Ale mimo tych zmian zewnętrznych jest to ten sam stary Nigel,
chociaż, niestety, wyrzucono go z banku; obawiam się, że w tym kraju wciąż trwają
prześladowania religijne.
Poza tym wszystko po staremu, prowincjonalne życie toczy się monotonnie przez godziny,
dni, miesiące, lata. Baz, myślę, że przyszła pora, żebym rzucił bibliotekę. Czytelnicy odnoszą
się z pogardą-do wypożyczanych książek. Wczoraj znalazłem plasterek bekonu w Słowniku
filozoficznym. Najwyraźniej posłużył jako zakładka. Dalej w tej samej książce znalazłem list
do mleczarza: Drogi Mleczarzu,
byłbym niesłychanie wdzięczny, gdyby Pan począwszy od dzisiaj zechciał zostawiać
dodatkowe pół litra odtłuszczonego mleka. To znaczy, że począwszy od dziś (wtorek)
chciałbym, żeby dostarczał Pan dwie półlitrowe butelki odtłuszczonego mleka dziennie. Mam
nadzieję, że podzieli Pan moją radość z powodu powrotu mojej żony. Wiem, jaką
przyjemność sprawiały Panu i jej wasze poranne pogawędki w drzwiach. Obawiam się,
niestety, że nie jestem równie miły w kontaktach z ludźmi jak moja żona. Jednak podziwiam
bez zastrzeżeń Pańskie osiągnięcia w dostarczaniu nam mleka bez względu na pogodę i jeśli
w przeszłości robiłem wrażenie nadąsanego i niekomunikatywnego osobnika, to bardzo mi
przykro. Wczesny ranek nie jest dla mnie najprzyjemniejszą porą dnia. Prześladuje mnie
pewien powtarzający się koszmarny sen: prowadzę wykład w auli pełnej studentów i nagle, w
połowie wykładu, uświadamiam sobie, że jestem nagi. Może Panu zdarzają się równie
niespokojne noce? Z okna sypialni sprawił Pan na mnie wrażenie człowieka rozsądnego. Ma
Pan inteligentny wygląd. Niech się Pan nie obraża, Panie Mleczarzu, ale wydaje mi się, że nie
jest Pan zbytnio wykształcony, dlaczego więc nie miałby Pan tego nadrobić buszując po
naszych dobrze zaopatrzonych półkach? Może Pan pożyczyć każdą książkę — oprócz
pierwszych wydań, które wymagają bardzo delikatnego
84
traktowania. W normalnych warunkach sugerowałbym ludziom cierpiącym z powodu braku
wykształcenia korzystanie z biblioteki, ale personel naszej dzielnicowej wypożyczalni to
kretyni. Niech się Pan zastanowi nad tą propozycją i napisze „tak" lub „nie" na dole tej
strony.
Serdeczne pozdrowienia Richard Blythe-Samson (nr 19)
Nie. Winniście mi za sześć tygodni. Mleczarz.
No więc, Baz, już kończę. Mam nadzieję, że nie wieźmiesz sobie zbytnio do serca
wiadomości o Cindy, ale ktoś musiał Ci to powiedzieć, a kto zrobiłby to lepiej niż Twój stary
kumpel
Adrian „Mózgowiec" Mole
PS. Dziś są moje urodziny. Mam dziewiętnaście lat i Bóg mi świadkiem, mam dosyć tego
ż
ycia.
Pawilon 2 9 kwietnia 1987 Hej, Mózgowiec,
Cindy mi pisała i mówi, że to kłamstwa o niej i o Garym Fulbricie, mówi, że nie jest w ciąży,
tylko przybyło jej na wadze, bo robi w sklepie z gorącymi ziemniakami, i przysięga na głowę
swojego psa, że dalej mnie kocha i czeka na mnie. Nie była u mnie, bo miała migrenę, tesz
miałeś nerwy, żeby ją krytykować, czasami siebie obejrzyj w lustrze. Słyszałem okropne
rzeczy na temat Pandorry, że robi to ze wszystkimi i tesz z Chińczykami i Jugosłowianami.
Jeden klawisz tutaj ma syna w Oksfordzie, on zna Pandorre i mówi, że ona jest kórwa,
dlaczego pisałeś mi to wszystko o mleczarzu, to g... warte, chcę wiedzieć, co się dzieje z
chłopakami na wolności, czy Spig ma już wyrok, czy Marvin wyszedł za poręczeniem i tak
dalej, wcale nie pisz jak masz pisać głupstwa, a jeśli chcesz mnie znowu odwiedzić ubierz się
porządnie, wstydziłem się ostatnio i oberwałem dużo śmiechu od chłopaków po widzeniach.
Powiedziałem im, że nie jesteś całkiem tego ale i tak dostałem. Ze
85
mną w celi jest grubas co się nazywa Cliffton nie ma się gdzie ruszyć kiedy stanie proszę o
przeniesienie. On jest w pierdlu mistrzem pierdzenia. Góry Fulbright Cię szuka
nie daj się wciągnąć Baz
18 kwietnia 1987 Drogi Baz,
jak śmiesz twierdzić, że Pandora jest śmieciem? Widuje się z Chińczykami, Rosjanami i
Jugosłowianami, ponieważ uczy się w Oksfordzie chińskiego, rosyjskiego i serbsko-
chorwackiego. Nie ulega wątpliwości, że przyjmuje ich do późnych godzin w swoim pokoju,
ale możesz mi wierzyć, Baz, że nie odbywa z nimi stosunków seksualnych. Wiem na pewno,
ż
e Pandora jest dziewicą. W przeciwieństwie do Ciebie i Cindy mój związek z Pandorą jest
absolutnie czysty. Gdyby nie była dziewicą, pierwszy bym o tym wiedział. Nie będę więcej
komentował układu Cindy—Gary, poza tym że widziałem ich w sklepie Mothercare;
kupowali wannę dla niemowlęcia i dwa staniki dla matek karmiących, ale od tej pory mam
zamknięte usta. Przykro mi, że uważasz część mojego ostatniego listu za bzdury. Myślałem,
ż
e zabawi Cię notatka dla mleczarza i że oderwie Cię od aktualnych okoliczności. Ale nie
dziwię się, że jesteś rozgoryczony. Dwa lata więzienia za uszkodzenie ligustrowego
ż
ywopłotu to duży wyrok. Ostatnio boję się nawet zakasłać na ulicy, bo może to podpadać
pod ustawę o porządku publicznym.
Baz, od tak dawna nie przysłałeś mi żadnego wiersza. Mam nadzieję, że nie zaprzestałeś
bazgrania. Masz rzadki rodzaj muskularnego talentu, którego nie wolno Ci zmarnować.
Kiedyś miałeś popłatne zajęcie jako „Baz Poeta Skinów" w kręgu klubów poetyckich.
Dlaczego nie wykorzystasz tej okazji, żeby napisać nowy zbiór?
Twój Adrian „Mózgowiec" Mole
86
87
12 maja 1987
Drogi Mózgowiec
Zapuszkowany
Dobra. Zrobiłem to Uszkodziłem żywopłot Złamałem parę witek Opadło kilka liści
ś
ywopłoty odrastają.
Powiedzieli, że chodzi o żywopłot
W sądzie, świadkowie
Ja nic o tym nie wiem
Upadłem, napity
Schwyciłem to zielone
Wpadłem, podrapałem się
I już nie mogłem wstać.
Właściciel żywopłotu zadzwonił 997
Był to stary facet
Gdyby mnie podniósł, to
Poszedłbym sobie.
Ale przyszli gliniarze
„No, Baz, połamałeś
ż
ywopłot
To przestępstwo, wandalizm, niszczenie"
Bezmyślne
Słowo, parę łodyg, trochę zielonych
Liści.
I tak wymagał przycięcia.
„Nie będę oskarżał" powiedział starzec
Było jednak za późno
Ruszyła machina prawna
Nie mogła już stanąć
Dopóki więzienna furta
Nie zamknęła się za mną
„Przestępcze uszkodzenie żywopłotu"
Tu się ze mnie śmieją
Psychopaci mają więcej szacunku
Starzec był w sądzie
Nie był szczęśliwy. Patrzył na mnie
Na ławie oskarżonych. Jego twarz mówiła:
„Nie jestem szczęśliwy"
Pozdrowiłem go jak
Mężczyzna mężczyznę
I przepadłem.
Baz Kent (Poeta Skinów)
rf^Tj^^w^r^TTJT??^7]
89
30 czerwca 1987 Drogi Baz,
wiem, że nie pisałem do Ciebie od kilku miesięcy, ale byłem bardzo pochłonięty moim
dziełem Kijanka, które mam nadzieję opublikować albo w „The Literary Review", albo w
„The Leicester Mercury", zależnie od tego, kto więcej płaci. Kijanka to rymowany opis
trudnego przeobrażenia kijanki w żabę. Dotychczas napisałem dziesięć tysięcy słów, a
rzeczona kijanka ciągle jeszcze kręci się w kanale. Więc Ty, Baz, jako poeta rozumiesz moje
problemy. Cały czas, kiedy nie śpię — oprócz godzin spędzanych w cholernej bibliotece,
gdzie muszę zarabiać na życie — poświęcam na pisanie. Nie dbam o jedzenie, odpoczynek
czy gorące kąpiele. Od miesięcy nie zmieniłem ubrania (prócz bielizny i skarpetek), cóż mnie
obchodzi drobnomieszczański blichtr.
W pracy były skargi na mój wygląd. Wczoraj pan Nuggett, zastępca głównego bibliotekarza,
powiedział: „Mole, daję ci wolne popołudnie. Idź do domu, wykąp się, umyj głowę i
przebierz się w czyste rzeczy!"
Odpowiedziałem (z godnością): „Panie Nuggett, czy mówiłby pan do Byrona, Teda Hughesa,
Larkina tak, jak mówi pan do mnie?" Zatkało go. Potrafił jedynie powiedzieć: „Używasz
złego czasu w odniesieniu do Teda Hughesa, ponieważ jeśli nie wydarzył się tragiczny
wypadek ani nagła choroba, to według mego rozeznania pan Hughes znajduje się w gronie
ż
ywych".
Co za pedant!
Twój wiersz „Zapuszkowany" jest całkiem niezły. Muszę już kończyć, wzywa mnie Kijanka.
Cześć! A. Mole PS. Cindy nazwała dziecko Carlsburg.
ADRIAN MOLE WYPROWADZA SIĘ Z DOMU
j {$ eae/rufca.
Dziś wieczorem dokładnie przyjrzałem się sobie w lustrze. Zawsze chciałem wyglądać
inteligentnie, ale muszę przyznać, że w wieku lat dwudziestu i trzech miesięcy robię wrażenie
kogoś, kto nigdy nawet nie słyszał o Jungu czy Updike'u. W zeszłym tygodniu poszedłem na
party i jakaś szesnastolatka czuła się w obowiązku zrobić mi wykład o Gertrudzie Stein.
Usiłowałem jej przerwać i wyjaśnić, że jestem obznajomiony z panną Stein, ale zakrztusi-łem
się pomidorowo-serową pizzą i okazja przepadła.
A więc lustro pokazało mi, jaki jestem. Ciemnowłosy, ale nie na tyle, bym się wydawał
interesujący; brak mi celtyckiej chmurności. Oczy mam szare, rzęsy średniej długości, nic
ekscytującego. Nos orli, ale jest to raczej nos rzymskiego centuriona niż senatora. Usta
wąskie. Jednak nie wskazują na okrucieństwo, bo w kącikach troszkę się wykrzywiają. Ale
mam wyraźnie zarysowaną brodę. Nieźle, zważywszy na moje angielskie geny.
Od wczesnej młodości wydawałem fortunę na moją cerę. Wcierałem setki chemikaliów i
toników w pryszczatą warstwę naskórka, ale, niestety, wszystko bez skutku. Sharon Bott,
moja obecna dziewczyna, określiła
91
kiedyś moją cerę jako „bąbelkowate prześcieradło, które chroni materac, kiedy ktoś robi pod
siebie".
Z przytoczonego powyżej fragmentu wypowiedzi Sharon widać wyraźnie, że słabo włada
językiem ojczystym, toteż wziąłem na siebie ciężar jej dokształcania. Jestem jak Henry
Higgins, a ona jest moją Elizą Dolittle.
Jest tego warta. Ma wymiary 42—30—38 cali. To duża dziewczyna. Niestety, obwód jej uda
wynosi trzydzieści cali, a obwód nogi w kostce piętnaście. Ale czyż nie takie dokładnie jest
ż
ycie? Wszak najpiękniejsze i najbardziej egzotyczne miejsca na ziemi są również siedliskiem
komarów. Doskonałość nie istnieje, prawda? Madonna jest tu oczywiście jedynym wyjątkiem.
W każdym razie sugerowałem Sharon, że wyglądałaby wspaniale w spódnicach do ziemi, ale
odpowiedziała mi: „Co ty sobie wyobrażasz, do cholery? śe jestem pieprzoną królową
Wiktorią?"
Wkrótce nadejdzie lato i prześladuje mnie koszmarne przekonanie, że Sharon kupi i nałoży
spódnicę mini. W moim śnie bierze mnie pod rękę i idziemy po zatłoczonej centralnej ulicy
miasta. Ludzie przystają i gapią się prychając z dezaprobatą. Trzyletni dzieciak wskazuje
palcem na Sharon i woła: „Patrz, jakie ta pani ma grube nogi!" W tym momencie budzę się z
bijącym sercem, oblany potem.
Może was zastanawia, jak to możliwe, że ja, Adrian Mole, prowincjonalny intelektualista
pracujący w bibliotece, mam jakikolwiek związek z Sharon Bott,
92
prowincjonalnym tępakiem pracującym w pralni.. Wyjaśnienie jest proste: seks. Nabrałem
zdecydowanego zamiłowania do tej działalności i trudno by mi było teraz się odzwyczaić,
skoro już raz zacząłem.
Oboje z Sharon byliśmy niewinni, kiedy się poznaliśmy, co jest zbyt korzystnym zbiegiem
okoliczności, by przejść nad tym do porządku dziennego. Zważywszy, jak AIDS i opryszczka
pustoszą świat. Nasz związek zaczyna się i kończy na seksie. Rozmowa ze mną nudzi Sharon,
a mnie nudzą jej wypowiedzi, więc satysfakcji w tym zakresie szukamy gdzie indziej. Sharon
wraca do swojej matki i pięciu sióstr, a ja do Pandory Braithwaite, która jest prawdziwą
miłością mojego życia.
Kocham Pandorę od 1980 roku. Dwa lata temu każde z nas poszło swoją drogą, Pandora do
Oksfordu, by studiować rosyjski, chiński i serbsko-chorwacki, a ja do biblioteki w mieście
mojego urodzenia, żeby stemplować książki. Wybrałem pracę w bibliotece, bo chciałem
pogrążyć się w literaturze. Cha! Cha! Biblioteka, w której pracuję, mogłaby z powodzeniem
zastępować kwaterę główną lokalnego Towarzystwa Filistynów. Jeszcze nigdy nie zdarzyło
mi się w pracy rozmawiać o literaturze, nigdy. Ani z personelem, ani z wypożyczającymi.
Spędzam dni na zdejmowaniu książek z półek i wkładaniu ich z powrotem na półki. Czasami
przerywają mi to zajęcie ludzie korzystający z biblioteki zadając idiotyczne pytania: „Czy jest
Jackie Collins?"
93
Na co odpowiadam, rozejrzawszy się uprzednio po bibliotece, z przesadną uwagą: „Nie sądzę,
proszę pani. Wydaje mi się, że mieszka w Hollywood".
~'\f
94
Na co odpowiadam, rozejrzawszy się uprzednio po bibliotece, z przesadną uwagą: „Nie sądzę,
proszę pani. Wydaje mi się, że mieszka w Hollywood".
94
Czasami odwiedza mnie w pracy mama, choć wydałem ścisłe polecenia, żeby tego nie robiła.
Mama nie potrafi mówić cicho, a jej śmiech mógłby pobudzić do życia nawet główkę
kapusty. Swym wyglądem zwraca uwagę, a obecnie, kiedy dobiega czterdziestego trzeciego
roku życia, sprawia wrażenie wręcz ekscent-ryczki. Mama nie ma wyczucia koloru. Nosi
espadryle. W lecie i w zimie. Nie przejmuje się zakazem palenia i śmiało wchodzi w drzwi z
napisem „Tylko dla personelu".
Ojciec nigdy nie odwiedza biblioteki. Twierdzi, że na widok tylu książek robi mu się
niedobrze.
Niestety, dalej mieszkam w domu z rodzicami (i z pięcioletnią siostrą Rosie). Ten menage a
ą
uatre współistnieje w ponurej atmosferze. Przez większą część dnia czuję się jak bohater
sztuki Czechowa. W ogródku przed domem nawet mamy wiśnię.
Przewędrowałem wszystkie ulice w poszukiwaniu własnego, taniego mieszkania. Dałem
ogłoszenie do miejscowej gazety.
Pisarz poszukuje pokoju, najchętniej na poddaszu.
Nie palący, stateczny.
Czysty. Referencje.
Komorne najwyżej 10 funtów tygodniowo.
Otrzymałem trzy zgłoszenia. Pierwsze, od starszej pani, która ofiarowała mi bezpłatne
mieszkanie w zamian za pomoc w karmieniu trzydziestu siedmiu kotów i dziewięciu psów.
Drugie, od anonimowego
95
osobnika, który pragnął mi „dokładnie przepchać kichę". I trzecie, od pana QZ Diablo.
Poszedłem obejrzeć pokój oferowany przez pana Diablo. Jak tylko otworzył drzwi,
wiedziałem, że nie chciałbym mieszkać w jego sąsiedztwie. Brody zawsze mnie irytują, a
broda pana Diablo opadała kaskadą z podbródka i kończyła się rzadkimi kosmykami gdzieś w
okolicy pępka. Pozwoliłem się jednak zaprowadzić po rozchwianych schodach na górę. Pokój
znajdował się na ostatnim piętrze. Umeblowanie składało się z łóżka i konstrukcji
przypominającej ołtarz. Na haczykach na ścianie wisiały fioletowe peleryny. Pan Diablo
oświadczył: „Oczywiście, będę potrzebował tego pokoju na nasze zebrania w czwartkowe
wieczory. Kończymy wkrótce po północy, czy nie będzie to panu przeszkadzało?"
„Obawiam się, że będzie", powiedziałem. „Wolałbym mieć pokój wyłącznie dla siebie".
„Może pan do nas dołączyć", zasugerował z nadzieją. „Stanowimy przyjemną grupę, choć
naszym przekleństwem jest diaboliczne o nas wyobrażenie".
Patrzyłem na czerwoną plamę na różnobarwnym dywanie, którego wzór mógł zaprojektować
jedynie szaleniec, najprawdopodobniej w pracowni za wysokim murem domu wariatów.
„To tylko krew zwierzęca", wyjaśnił QZ spokojnie wskazując dużym palcem u nogi na
plamę. „Nie wierzymy w ofiary z ludzi", dodał pocieszająco.
96
Zachowałem się jak człowiek nieśmiały i tchórzliwy mówiąc: „Zastanowię się nad tym".
„Tak, koniecznie", zgodził się gospodarz. I sprowadził mnie po schodach na dół, ku wolności.
Jakoś nie miałem ochoty włóczyć się po ulicach w czwartkowe wieczory ani też okrywać się
fioletową peleryną i mruczeć zaklęć nad ofiarą zwierzęcą w otoczeniu przyjemnej grupy.
Więc nie zamieszkałem pod dachem pana QZ Diablo. To działo się w zeszłym tygodniu.
Dziś wieczorem mama zapytała: „Słuchaj, kiedy się wyprowadzisz z domu? Chcielibyśmy
wynająć twój pokój".
Moja mama nie jest zwolenniczką taktownego postępowania. Okazało się, że przesłała swoją
ofertę na ogłoszenie uczelni i zdecydowała się wynająć pokój dwóm studentom. Przyniesie jej
to dochód w wysokości siedemdziesięciu funtów tygodniowo. O pięćdziesiąt funtów więcej
niż otrzymuje ode mnie. Niemożliwe współzawodnictwo. Dwaj studenci (inżynierii)
wprowadzają się do mojego pokoju w piątek po południu. W tym celu też zostało zakupione
nowe pojedyncze łóżko i oskarżycielsko oparte o ścianę mojej sypialni.
Dzisiaj nie mogłem się skoncentrować w pracy. Główna bibliotekarka, pani Froggatt (gruba
pięć-dziesięciolatka o cerze i rysach borsuka chorego na żółtaczkę) powiedziała w porze
obiadowej: „Mole, przeniósł pan wszystkie książki Jane Austen z działu
97
klasyki angielskiej do działu romansów. Czy może pan to wytłumaczyć?" Warknąłem:
„Moim zdaniem to prawidłowa klasyfikacja. Powieści Jane Austen to nic innego jak brukowe
romanse czytane przez snobistycznych bezmyślnych kretynów". Skąd mogłem wiedzieć, że
„Jane Austen, jej geniusz i znaczenie w Anglii lat pięćdziesiątych" to temat pracy
dyplomowej pani Froggatt z literatury angielskiej napisanej wiele lat przed moim
urodzeniem? Jak już wcześniej wspomniałem w moim dzienniku, nigdy nie rozmawiamy w
bibliotece ani o książkach, ani o pisarzach. Po południu wezwano mnie do gabinetu pani
Froggatt. Poinformowała mnie, że biblioteka redukuje personel w związku z restrykcjami
finansowymi ze strony rządu. Zapytałem, ile osób będzie musiało odejść. „Tylko jedna",
odpowiedziała wielbicielka Jane Austen, „a ponieważ przyszedł pan tu jako ostatni, więc
musi pan odejść jako pierwszy". Bezdomny i bezrobotny!
, dh cWufccc Kiedy wróciłem do domu po pracy, gdzie szkalowano mnie i unikano (okazało
się, że cały personel biblioteki lubi Jane Austen), poszedłem do swojego pokoju i odkryłem,
ż
e mama wyprzątnęła moją szafę z zabawkami. Nigdzie nie mogłem znaleźć Pinky'ego,
mojego szaro-różowego królika! Wpadłem do kuchni, gdzie mama podejmowała sąsiadów
herbatą. Spojrzałem jej prosto w oczy przez gęste kłęby papierosowego dymu
98
i zapytałem: „Gdzie jest Pinky?" „W pojemniku na śmieci przed domem", wyjaśniła.
Zachowała się na tyle przyzwoicie, że spuściła oczy. Wiedziała doskonale, że wyrządziła
krzywdę i mnie, i Pinky'emu. „Jak mogłaś?", zapytałem zimno. Wyszedłem z domu. Z czarnej
plastykowej torby na śmieci wystawały wyleniałe uszy Pinky'ego. Wyciągnąłem go,
otrzepałem z kurzu, przeszedłem z powrotem przez kuchnię i trzasnąłem drzwiami. Kiedy
wbiegałem po schodach, słyszałem za sobą kaskady kobiecego śmiechu.
Pinky jest dokładnie w moim wieku. Kupił go mój pijany ojciec w dniu moich urodzin. Pinky
ma i zawsze miał tylko dwie nogi, co nie przeszkadza, że jest królikiem. Zupełnie nie
rozumiem, jak komukolwiek mogło w ogóle przyjść do głowy, żeby się go pozbyć.
Spakowałem walizkę. Pinky'ego wepchnąłem do plastykowej torby. Poszedłem do kuchni i
zwróciłem się do mamy: „Odchodzę. Przyślę po moje książki". I wyszedłem.
Mieszkanie z Sharon i ośmioma pozostałymi członkami rodziny Bottów to prawdziwy
koszmar. Mam sypiać na sofie w dużym pokoju, ale Bottowie nigdy nie docierają do łóżek.
Gromadzą się w dużym pokoju, rozmawiają, krzyczą, kłócą się i oglądają na wideo brutalne
filmy. Kilkoro Bottów, wśród nich i Sharon, poszło spać o trzeciej nad ranem, ale reszta
została tocząc hałaśliwą dyskusję o niemowlętach,
99
antykoncepcji, menstruacji, śmierci, pogrzebach, o cenie lodów, o Klemencie Freudzie, o
ludziach na księżycu,
0 psach, kotach, chomikach, o różnych bólach
1 dolegliwościach, o ciuchach (nie obyło się bez przymiarek). Po godzinie złośliwego
plotkowania na temat kobiety, o której nigdy nawet nie słyszałem,
0 nazwisku Cyntia Bell, zamknąłem oczy i udawałem, że śpię. Czy zwrócili choćby
najmniejszą uwagę na tę aluzję i rozeszli się do łóżek? Nic podobnego.
„Śmieszny szczeniak, prawda?", zapytała pani Bott. „Co też nasza Sharon w nim widzi?"
Czyżby mówiła o mnie?
„On jest podobno cholernie mądry", wyjaśniła najstarsza córka Marjorie, „choć jak
dotychczas nie widzę żadnych tego dowodów. Siedzi tylko, a wygląda jak gamoń".
„Lubieżny gówniarz", oznajmiła Farah, najmłodsza z panien Bott. „Sara twierdzi, że może to
robić cztery razy w ciągu nocy".
„Co robić?", zaskrzeczała pani Bott, „nawlekać igłę?"
Cała familia Bottów gruchała i gdakała jeszcze przez jakiś czas, aż wreszcie głośno człapiąc
po schodach rozeszła się do łóżek. Zaczynało świtać, kiedy wyciągnąłem się na sofie i
zasnąłem.
O szóstej rano pan Bott, nieśmiały i, co zrozumiałe, bardzo spokojny człowiek, wszedł do
dużego pokoju
1 włączył telewizor.
„Mam nadzieję, że nie przeszkadzam", oznajmił uprzejmie.
100
„Absolutnie nie". Po tych słowach wstałem, wziąłem z przedpokoju walizkę i wyszedłem na
chłodne powietrze poranka.
Rozpocząłem pierwszy etap drogi do Oksfordu, gdzie zamierzałem rzucić się Pandorze na
szyję i błagać
0 schronienie.
Do mieszkania Pandory dotarłem w porze obiadowej. Nie zastałem jej. Miała akurat zajęcia.
W domu był natomiast młody człowiek o omdlewających ruchach
1 nazwisku Julian Twyselton-Fife. Uścisnęliśmy sobie dłonie. Miałem wrażenie, że
dotykam wypchanej gumowej rękawicy.
ś
eby podtrzymać rozmowę, zapytałem go, co robi w Oksfordzie.
„Och, po prostu bujam się", powiedział niedbale. „Nie mam zamiaru zdawać egzaminów
dyplomowych. To dobre dla tych, co zamierzają pracować".
Zaproponował mi kawę po turecku. Zgodziłem się, nie chcąc robić wrażenia prowincjusza.
Kiedy podał tę kawę, pożałowałem swojego kompleksu niższości. Zapytałem, czy mieszka z
Pandorą.
„Ożeniłem się z nią. Pandora jest panią Twyselton-Fife. Uczyniłem jej tę uprzejmość w
ubiegłym tygodniu. Pandora wyznaje zwariowaną teorię, że pierwsze małżeństwo należy jak
najszybciej mieć za sobą, więc zamierzamy się wkrótce rozwieść. Nie kochamy się", dodał.
„Prawdę mówiąc, wolę przed-
stawicieli mojej własnej płci". „To się dobrze składa", wtrąciłem, „ponieważ ja zamierzam
zostać drugim mężem Pandory".
Pinky wysunął się z plastykowej torby. „Kim jest to boskie stworzenie?", zaryczał Twyselton-
Fife. Przycisnął Pinky'ego do wytweedowanej piersi. „To Pinky", wyjaśniłem. „Och, Pinky,
ale jesteś śliczny, prawda? No, nie zaprzeczaj, drogi panie, przyjmij komplement", zapiał.
Weszła Pandora. Wyglądała inteligentnie i uroczo.
„Dzień dobry, pani Twyselton-Fife", powiedziałem.
„A więc już wiesz?"
„Czy mogę tu zostać?", zapytałem.
„Oczywiście", odpowiedziała.
A więc tak się sprawy mają. Teraz znalazłem się w menage a trois. Przy odrobinie szczęścia
może się to wkrótce przerodzić w menage a deux. Na zawsze.
Sobota, 18 czerwca
Dziś rano zadzwoniłem do domu. Telefon odebrał jeden z inżynieryjnych lokatorów.
„Martin Muffet. Słucham".
„Martin Muffet?", powtórzyłem.
„Tak, i proszę sobie oszczędzić żartów typu bufet i tak dalej".
„Chciałbym mówić z moją matką, panią Mole".
„Paulino", wrzasnął, zanim rąbnął słuchawką o stół w przedpokoju. Usłyszałem zgrzyt
zapalniczki, a potem głos mamy:
102
„Adrianie, gdzie jesteś?" „W Oksfordzie". „Na uniwersytecie?"
JAl* i
0 /9^ 1
<
Ą
$%/
103
„Nie, nie studiuję na uniwersytecie, tego zaszczytu mi odmówiono. Gdybym w porę dostał
komplet encyklopedii dla dzieci, to może..."
„Och, nie zaczynaj znowu. To nie moja wina, że nie zdałeś matury..."
„Jestem tu u Pandory i jej męża".
„Męża?"
Mogłem sobie wyobrazić wyraz twarzy mamy. Musiała mieć minę wygłodniałego psa,
któremu ofiarowano befsztyk z polędwicy.
„Kto? Kiedy? Dlaczego?", dopytywała się mama. Gdyby doszło do nieprawdopodobnej
sytuacji, że wydawcy Who's Who zapytaliby ją o ulubiony sposób spędzania czasu, musiałaby
odpowiedzieć zgodnie z prawdą: „Moją główną rozrywką jest plotkowanie".
„Czy rodzice Pandory wiedzą, że wyszła za mąż?", wypytywała mama w dalszym ciągu
bardzo podniecona.
„Nie", odpowiedziałem. I po namyśle dodałem: „Ale chyba już niedługo się dowiedzą,
prawda mamo?"
Po południu poszliśmy z Pandorą po zakupy. Julian Twyselton-Fife leżał pogrążony w
lekturze Rocznika Misia Ruperta. Kiedy wychodziliśmy, zawołał: „Kochani, nie zapomnijcie
o miodzie".
Jak tylko znaleźliśmy się na ulicy, powiedziałem Pandorze, że musi natychmiast wystąpić do
sądu
104
o rozwód. „W tej chwili, bez najmniejszej zwłoki", zaofiarowałem się towarzyszyć jej do
kancelarii adwokackiej.
„W sobotę po południu nie pracują", wyjaśniła. „Grają w golfa".
„Więc w poniedziałek rano", powiedziałem.
„Mam zajęcia", słabo oponowała Pandora.
„To w poniedziałek po południu", nalegałem.
„Idę na herbatę z przyjaciółmi", odrzekła.
„We wtorek rano?", podsunąłem.
Przeszliśmy w ten sposób wszystkie dni tygodnia. Wydawało się, że Pandora ma każdą
chwilę zajętą. W końcu nie wytrzymałem: „Pandoro, przecież chcesz wyjść za mnie,
prawda?"
Pandora pomacała kabaczek (byliśmy akurat w sklepie z warzywami). Westchnęła i
oświadczyła: „Prawdę mówiąc, kochanie, to niezupełnie. Nie zamierzam ponownie
wychodzić za mąż, dopóki nie skończę trzydziestu sześciu lat".
„Trzydziestu sześciu!", jęknąłem. „Ale do tego czasu ja mogę strasznie utyć, wyłysieć, stracić
zęby!"
Pandora spojrzała na mnie i powiedziała: „Teraz też specjalnie nie przypominasz Adonisa,
prawda?" Pragnąc jak najszybciej wyjść ze sklepu zwaliłem w pośpiechu całą stertę
pomarańcz. Powstało zamieszanie (wiele starszych pań zareagowało na toczące się
pomarańcze, jakby były to ręczne granaty) i nie zauważyłem, kiedy Pandora zniknęła.
Wybiegłem ze sklepu. Nagle poczułem na ramieniu
105
ciężką rękę i usłyszałem gromki głos. Był to właściciel sklepu.
„Uciekamy bez płacenia, co? Już mam dosyć studentów rozkradających mi sklep. Tym razem
składam skargę. Wieczór spędzisz w komisariacie, mój chłoptasiu!"
Ze zgrozą stwierdziłem, że w każdej dłoni trzymam pomarańczę.
Zostałem oskarżony o kradzież w sklepie. Mam zrujnowane życie. Będę figurował w rejestrze
skazanych. Nigdy nie dostanę pracy w administracji państwowej.
Pandora podtrzymuje mnie na duchu. Czuje się cholernie winna, bo wtedy wybiegła ze sklepu
i zapomniała zapłacić za funt kabaczków, sałatę, słoik musztardy i rzeżuchę.
Nic się nie zmieniło. Bogatemu diabeł dzieci kołysz^, a biednemu wiatr w oczy.
MOLE W DEPARTAMENCIE OCHRONY ŚRODOWISKA
e _, dO /ctxc<x
Dzisiaj zostałem zawołany do gabinetu pana Browna, ale najpierw musiałem czekać w
niewielkim korytarzu. Zauważyłem, że Brown dopuścił, żeby fikus zmarniał. Oburzył mnie
widok tej nieszczęsnej umierającej rośliny. Wyjąłem z kieszeni scyzoryk i poobcinałem
gnijące liście, pozostawiając jedynie brązowy kikut.
Brown wrzasnął: „Wejść!", więc wszedłem, choć zdenerwowałem się, że przywołał mnie jak
psa.
Wyglądał przez okno i bawił się bilonem w kieszeni. W każdym razie myślę, że to właśnie
robił, bo o innej możliwości nawet nie mam odwagi pomyśleć.
Odwrócił się i spojrzał na mnie groźnie. „Mole, właśnie dowiedziałem się o panu czegoś
niepokojącego", oświadczył.
„Och", odparłem.
„Właśnie, och", podchwycił Brown. „Czy jest coś, co powinien mi pan zakomunikować na
temat swoich zwyczajów klozetowych, panie Mole?"
Po chwili namysłu powiedziałem: „Nie, proszę pana, ale jeśli chodzi o tę kałużę na podłodze
w ostatni piątek, to się stało, kiedy ja..."
„Nie, nie w pracy, w domu", warknął. Pomyślałem
107
o toalecie w domu. Czy na pewno używałem jej w taki sam sposób jak wszyscy inni
mężczyźni? A może nie? Może robiłem coś strasznego nie zdając sobie z tego sprawy? A jeśli
tak, to w jaki sposób Brown się o tym dowiedział?
„Niech pan pomyśli o desce klozetowej, panie Mole. Słyszałem w stołówce, jak pan się tym
przechwalał". Zgodnie z poleceniem pomyślałem o desce nowo zainstalowanej w domu.
„Niech pan opisze rzeczoną deskę, panie Mole". Nerwowo ściskałem w ręku scyzoryk.
Brown najwyraźniej zwariował. Było powszechnie wiadomo, że wieczorami kręcił się na
obrzeżach autostrady szepcząc czułe słówka jeżom.
„No więc, proszę pana — zacząłem przesuwając się niedostrzegalnie w stronę drzwi — jest z
czer-wonobrązowego drewna z mosiężnymi zawiasami..." Brown wykrzyknął: „Aha,
czerwonobrązowe drewno! Mahoń! Jest pan wandalem, panie Mole, nieprzyjacielem planety
Ziemi. Pańska posada stoi pod znakiem zapytania. Mahoń to jedno z najcenniejszych i
najbardziej zagrożonych drzew na ziemi, a pan jeszcze powiększa to zagrożenie swoją
próżnością i pożądliwością!"
Dziś wieczorem odbyliśmy z Pandorą obszerną dyskusję na temat mahoniowej deski
klozetowej. Dyskusja się skończyła, kiedy Pandora ze złością
108
opuściła deskę i oznajmiła: „Lubię ją, jest ciepła i wygodna i zostanie tutaj!"
Zacząłem przeglądać ogłoszenia o pracy w „The Independent".
fatodu , ii L^col
Brown rozesłał okólnik do wszystkich wydziałów, w którym nakazuje usunięcie aerozoli z
całego budynku. Jutro ma być przeprowadzona kontrola. Maszynistki są w fatalnych
nastrojach i grożą buntem.
p
Przez cały dzień rozgrywały się żałosne sceny, bo pracownicy usiłowali zatrzymać swoje
dezodoranty i pojemniki z lakierem do włosów. O czwartej Brown ogłosił zwycięstwo. Tłum
spoconych i potarganych urzędników opuścił budynek. Niektórzy wznosili w górę zaciśnięte
pięści i wygrażali dziurze ozonowej czy też brakowi takowej. Jedno albo drugie.
ifićąielt } ii lipiec Dzień zdobycia Bastylii
Teraz problemy ze sprzątaczkami! Podobno Brown zostawił każdej z nich w kuble notatkę z
poleceniem pozbycia się wszystkich środków czyszczących typu Mr Sheen czy Pledge. Pani
Sprogett, która sprząta w naszym pokoju, była wściekła na Browna. „Chce,
109
M
opuściła deskę i oznajmiła: „Lubię ją, jest ciepła i wygodna i zostanie tutaj!"
Zacząłem przeglądać ogłoszenia o pracy w „The Independent".
Ą
roda, ii L^col
Brown rozesłał okólnik do wszystkich wydziałów, w którym nakazuje usunięcie aerozoli z
całego budynku. Jutro ma być przeprowadzona kontrola. Maszynistki są w fatalnych
nastrojach i grożą buntem.
Przez cały dzień rozgrywały się żałosne sceny, bo pracownicy usiłowali zatrzymać swoje
dezodoranty i pojemniki z lakierem do włosów. O czwartej Brown ogłosił zwycięstwo. Tłum
spoconych i potarganych urzędników opuścił budynek. Niektórzy wznosili w górę zaciśnięte
pięści i wygrażali dziurze ozonowej czy też brakowi takowej. Jedno albo drugie.
fiiąiefc , li liptc*, Dzień zdobycia Bastylii
Teraz problemy ze sprzątaczkami! Podobno Brown zostawił każdej z nich w kuble notatkę z
poleceniem pozbycia się wszystkich środków czyszczących typu Mr Sheen czy Pledge. Pani
Sprogett, która sprząta w naszym pokoju, była wściekła na Browna. „Chce,
109
ż
ebyśmy się cofnęły do czasów lawendowego wosku". Starałem się uzmysłowić tej biednej
kobiecie powagę sytuacji, ale wykrzyknęła: „Wielka mi rzecz, jakaś dziura!"
S Dziś rano dokonałem szokującego odkrycia. Nasza
tak zwana mahoniowa deska klozetowa wykonana jest całkowicie ze sklejki. Zadzwoniłem do
salonu z wyposażeniem łazienek i poinformowałem ich, że w świetle zarządzenia o handlu
popełnili wykroczenie. Zażądałem zwrotu pieniędzy.
!Eo'Yiie.c^Ua.tti. y /L lipce*.
Poszedłem do gabinetu Browna, żeby poinformować go na bieżąco o ostatnich odkryciach
związanych z deską, ale go nie zastałem. Zawieszono go w czynnościach, pozostawiając mu
pełne wynagrodzenie, aż do czasu zakończenia śledztwa w sprawie świadomego zaniedbania i
okrucieństwa wobec fikusa.
sj__
22222222222222222222222$
Susan Lilian Townsend
2222222222222222222222$
Tydzień pierwszy
Lot na Majorkę opóźniony. Umundurowany trzynas-tolatek nie chce przyjąć mojej karty
pokładowej.
Ja: Dlaczego?
Chłopiec: Coś nie działa w samolocie.
Ja: Ale co dokładnie?
Chłopiec: Nie wiem.
Ja: Jak długo...?
Chłopiec: Nie wiem.
Przepowiadam temu młodzieńcowi błyskotliwą przyszłość. Na przykład posadę rzecznika
prasowego MSZ.
W hali odlotów jest co najmniej dwieście wolnych miejsc siedzących, jednak większość
moich współpasażerów zaczyna ustawiać się w kolejce przed biurkiem. Dlaczego? Wszyscy
dostaliśmy numerowane miejsca w samolocie. W odległości kilku metrów znajduje się
kawiarnia, ale zaledwie kilka osób decyduje się wystąpić z szeregu i skorzystać z tego
udogodnienia. Niektórzy stoją godzinę i dziesięć minut trzymając ciężki ręczny bagaż. Za nic
nie postawiliby ciężarów na podłodze! Nie potrafię wytłumaczyć tego perwersyjnego
zachowania inaczej niż powszechną nerwicą lotniskową. Kto powiedział, że Anglików nie
można
114
poprowadzić do rewolucji? Wystarczy zawieźć ich na lotnisko, a pójdą za każdym przywódcą
i zatkną głowy wrogów na ostrzach pik szybciej, niż ktokolwiek zdąży wymówić „karta
pokładowa".
W końcu znaleźliśmy się w samolocie. Siedząca obok mnie para w średnim wieku ubrana jest
w tweedy, omawiają plany na Boże Narodzenie. Kogo mają
<W^v cfe» &0
115
zaprosić. On stwierdza: „Nie wszyscy będą mile widziani, szczególnie po ubiegłym roku".
Domyślam się, że „nie wszyscy" należą do jej rodziny, bo się nadąsała. Nie zamieniam z nimi
ani słowa aż do momentu, gdy samolot wyłania się z chmur nad Majorką. Mówię głośno: „O,
góry!" On mi wyjaśnia, że Majorka to w większości góry i dlatego oni z żoną tak kochają tę
wyspę. „Przez większą część roku wybrzeże to piekło", oświadcza.
Przelatujemy nad polami, czerwonymi, zielonymi, czarnymi, wyglądają jak gigantyczna
deska kreślarska, potem widać setki czynnych wiatraków i wreszcie zatoka Palma, która
przypomina wybrzeże z dziecinnego rysunku: błyszczące niebieskie morze, piasek koloru
waniliowego budyniu, białe żaglówki i fioletowe góry w tle.
W dwadzieścia minut po wylądowaniu siedzę w taksówce pędzącej drogą wzdłuż wybrzeża.
Kierowca przeklina innych taksówkarzy. Mijamy otwartą ciężarówkę pełną rozbawionych
mężczyzn wymachujących butelkami wina. Są w średnim wieku, ubrani raczej tradycyjnie.
Okazuje się, że to Anglicy. Taksówkarz mówi z uśmiechem: „Inglese", jakby chciał
powiedzieć „szaleńcy".
„Nie mam wiedzy o pani", oświadczył z poważną miną Manuel w recepcji hotelu. „Nie ma
pani w komputerze". Pokazałam mu rezerwację, podkreśliłam magiczne słowa
„potwierdzenie" i „teleks". Poszedł do biura. Podniósł słuchawkę telefonu. „Nie
116
ma pokoju w hotelu", oznajmił po skończeniu rozmowy telefonicznej, która sprawiała
wrażenie gwałtownej. Stałam przy kontuarze recepcji przez dwadzieścia minut. Wzdychałam,
robiłam smutne miny, zaczęłam coś zapisywać w notesie. W końcu Manuel pomachał w moją
stronę wielkim kluczem i powiedział: „Jest tylko jeden pokój". Kiedy znalazłam się w tym
pokoju, natychmiast zrozumiałam, dlaczego był pusty. Drzwi z dykty stały otworem. Pokój
wyglądał tak nieprzyjemnie, że nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby ukraść stąd
czegokolwiek. Wyposażenie miało odcień samobójczego brązu, oświetlenie odpowiadało
standardom albańskim. W pokoju unosił się obrzydliwy smród, jakby zdechło tu jakieś
dotknięte zarazą stworzenie i od wielu miesięcy ulegało rozkładowi pod podłogą. Jak
anglikański pastor pokropiłam wszystko... wolnocłowymi perfumami. Smród nabrał
intensywności. W takich sytuacjach staram się znajdować plusy: 1. żyję; 2. jestem prawie
zupełnie zdrowa; 3. nie znajduję się w samochodzie na wewnętrznej obwodnicy Birmingham.
Przebrałam się z angielskich wełen w bermudy mojej córki. Spojrzałam w lustro. Najpierw
przód: nie najgorzej, Townsend. Potem z tyłu: groteskowy widok, Townsend. Zdejmij te
szorty, kobieto!
Dwanaście pięter niżej spacerowały po ulicy Hiszpanki w eleganckich kostiumach i butach na
wysokich obcasach.
Przejrzałam moje wakacyjne ubrania. Czyżby ja-
117
kaś szalona osoba, żywiąca do mnie urazę, włamała się poprzedniej nocy do mojego domu i
wyrzuciła wszystkie starannie podobierane rzeczy zastępując je tą dziwaczną zbieraniną? Jak
inaczej wytłumaczyć fakt, że w mojej walizce znalazła się beżowa lniana spódnica do kostek,
espadryle ozdobione świecidełkami, dwie wieczorowe torebki. Pokrwawione niebie-sko-
pomarańczowe sandały. Suknia plażowa rozmiar szesnaście (noszę dwanaście). Haremowe
spodnie z nadrukowanymi hiszpańskimi słowami (pewno nieprzyzwoitymi)? I skąd tutaj stary
szkolny sweter mojej córki?
Wyszłam na spacer w espadrylach ozdobionych świecidełkami, bawełnianym piżamowym
kostiumie i z wieczorową torebką przewieszoną przez pierś. Przy wyjściu z hotelu spadły mi
okulary słoneczne i rozbiły się na chodniku. Przeszłam dwadzieścia pięć metrów i usiadłam
przy kawiarnianym stoliku. Jakoś złożyłam do kupy okulary, zamówiłam kawę i pogrążyłam
się w lekturze przewodnika Majorka, wydanie angielskie, autorzy Antonio Cammpana i Juan
Puig-Ferran.
„Drodzy Przyjaciele i Czytelnicy,
jeżeli cierpicie lub wydaje wam się, że cierpicie na neurastenię, jesteście ogłuszeni i zmęczeni
hałasem naszej nowoczesnej cywilizacji i pragniecie szybciej znaleźć się w miejscu, gdzie nie
mielibyście nic do roboty; jeżeli interesy wypełniły cyframi ten obszar waszego mózgu, który
przeznaczony jest na to, co nazywamy inteligencją; jeśli kino uszkodziło wasz organizm
optyczny i migotanie stało się chroniczne; jeśli niepokój i nerwowość nie pozwalają wam żyć,
118
a pragnęlibyście zaznać odrobinę odpoczynku, do którego ma prawo każdy na tym świecie,
kto nikomu nie wyrządził krzywdy — to podążcie za mną na wyspę, gdzie zawsze króluje
spokój, mężczyźni nigdy się nie spieszą, kobiety nigdy się nie starzeją, gdzie nie marnuje się
słów, gdzie słońce gości dłużej niż w innych miejscach, a Pan Księżyc porusza się wolniej,
senny od bezczynności. Ta wyspa, drodzy Czytelnicy, to Majorka.
Santiago Rusinol".
Posługując się „organizmem optycznym" zauważyłam liczne taksówki z napisem librę za
przednią szybą. Zatrzymałam jedną z nich i podałam nazwę Palma Nova. Miałam powody,
ż
eby odwiedzić Palma Nova, moja córka spędziła tam dwa tygodnie w lipcu. Od tej pory nie
przestawała o tym mówić. Podobno barman hotelowy rozebrał się do naga, wpadł do windy i
zanim zamknęły się drzwi, wykrzykiwał: „Kto mnie zechce?" Ponoć nie było chętnych.
Potem wydarzył się incydent z parą w podróży poślubnej, która stoczyła walkę na pięści w
hotelowej jadalni (on kazał jej sprzedać konia po powrocie do Anglii, ona odmówiła
twierdząc, że kocha konia bardziej niż jego).
Najgorsze były jednak hordy pijanych młodych Europejczyków, którzy przez dwadzieścia
cztery godziny wyśpiewywali here we go, here we go. Kiedy jedni zasypiali śpiewając, inni
wstawali z łóżek i podejmowali śpiew. Należy pamiętać, że działo się to w lipcu.
Kiedy zjawiłam się w Palma Nova w październikowe popołudnie, najgłośniej zachowywali
się robotnicy
119
Jfitc
?!
ś
piewający przy budowie nowych domów. Plaże były opustoszałe, podobnie jak bary i
kawiarnie. W sklepach żadnych klientów. Po alejach spacerowało kilkoro
120
starszych ludzi. Zaczęłam brodzić przy brzegu, woda była czysta i ciepła. Nie mogłam się
oprzeć pokusie i postanowiłam popływać. Nie miałam ręcznika, ale okazało się to bez
znaczenia. Położyłam się na piasku i po dziesięciu minutach wyschłam. Z obu stron.
Kiedy o szóstej po południu słońce zaszło malowniczo i błyskawicznie, wsiadłam w autobus
do Palmy. Zawiózł mnie do centrum miasta, gdzie zabłądziłam. Moim zdaniem najważniejsze
to zabłądzić w nieznanym mieście, człowiek musi wtedy chodzić i odkrywać nowe miejsca
we własnym, naturalnym tempie. Trzeba jednak mieć przy sobie pieniądze na powrót do
domu, dobrze jest też pamiętać nazwę hotelu.
Zawędrowałam do starej części miasta i odkrywałam z przyjemnością kręte zaułki i wąskie
uliczki pełne sklepików. Powietrze przepełniał zapach skóry. W Palmie jest niemal tyle samo
sklepów z butami co w Leicester, więc czułam się jak w domu. W końcu espadryle ze
ś
wiecidełkami zaczęły mnie uwierać, więc zatrzymałam taksówkę przy ulicy Jaime III, która
jest w Palmie odpowiednikiem Regent Street, i wróciłam do hotelu.
Kolację zjadłam w chińskiej restauracji, w której nie podawano pałeczek. Wszystkie potrawy
polanę były obficie sosem firmy Lee & Perrins. W drzwiach stał Chińczyk i ściskał dłonie
przybywającym gościom. Miał dosyć zdrowego rozsądku, by nie próbować tego z
wychodzącymi. Kiedy otworzyły się drzwi do kuchni,
121
zobaczyłam hiszpańskie kucharki pochylone nad patelniami wok.
Tak zakończył się pierwszy dzień.
Dzisiaj przeszłam trzynaście mil. Zajęło mi to osiem godzin. Chciałam obejrzeć katedrę,
cudowną budowlę, która dominowała nad zatoką. Ale ostatecznie nie dotarłam do samej
katedry, jedynie na taras kawiarni położonej naprzeciwko. Nie miałam ochoty stracić ani
chwili gorącego słońca, szłam więc wzdłuż promenady podziwiając kwitnące krzewy i
drzewa. Zatrzymałam się na pustej plaży, żeby popływać, obserwowana bacznie przez trzech
wiekowych ogrodników, którzy rozsypywali nasiona trawy na poboczach drogi i polewali je
wodą.
Kiedy pływałam, wydawali zachęcające okrzyki (tak mi się przynajmniej wydawało), a kiedy
odchodziłam pozbierawszy swoje rzeczy, machali rękami na pożegnanie. W tym momencie
przyplątał się do mnie mały biały pies. Boję się większości angielskich psów z powodu ich
nieobliczalnego temperamentu, ale przybłędy na Majorce okazują jedynie dobroduszną
ciekawość. Od czasu do czasu staczają między sobą walki, ale nigdy nie widziałam, żeby
naprzykrzały się ludziom, pominąwszy oczywiście rzeźników, przed których sklepami
spędzają długie godziny.
Idąc skrajem zatoki rozmawiałam z wynędzniałym psem. Powiedziałam mu, że też jestem
samotna i przez
122
ostatnie trzydzieści sześć godzin wymieniłam z ludźmi zaledwie parę słów. Wydawał się
pełen zrozumienia. Razem pokonywaliśmy kanały nawadniające i mosty. Chodziliśmy po
bocznych drogach mijając zamknięte na głucho wille letniskowe. Kilka przerażających mil
szliśmy wzdłuż ruchliwej dwupasmowej szosy, aż znaleźliśmy drogę prowadzącą do morza.
Zatrzymaliśmy się w restauracji i zamówiliśmy wspaniałą paellę. Byłam jedynym gościem.
Pies przez chwilę siedział pod stołem żebrząc o resztki, po czym zasnął. Właściciel zmusił
mnie, żebym wypiła z nim drinka. Chciał mi powiedzieć, że wielokrotnie był w Londynie,
który uważa za „bardzo dobre miejsce". Zapytał mnie, czy mój mąż „umarł". Powiedziałam,
ż
e nie. Zapytał więc, czy mój mąż „poszedł". Powiedziałam, że nie. Wreszcie z wielkim
trudem udało mi się od niego uwolnić i wyszłam zostawiając śpiącego psa. Bez
zatrzymywania się doszłam aż do Can Pastilla, nadmorskiego uzdrowiska o szerokich,
piaszczystych plażach, pełnego sklepów i kawiarni i dogodnych przejść dla pieszych.
Wspominam owe przejścia, ponieważ wzdłuż tej części wybrzeża przebiega dwupasmowa
szosa. Dwie stare Angielki spacerowały po plaży trzymając się pod rękę i wyznawały
zadawnione urazy.
„John przez czterdzieści lat był stale poirytowany".
„Ron tak samo, tyle że przez czterdzieści jeden".
Widok tych starszych dam w jesiennym słońcu sprawił mi przyjemność. Niemal widać było,
jak
123
dobrzeją ich zartretyzowane stawy, jak się prostują plecy, jak brązowieją twarze. Wielu
emerytów pływało i opalało się na plaży, a potem wieczorem upijało w barach.
Wędrowałam dalej. W którymś miejscu Can Pastilla przechodziło w Arenal. Kiedy zapadła
noc, z barowych piwnic zaczęły dobiegać straszliwe dźwięki elektrycznych organów. Arenal
należał do starców niemieckich. Spacerowali po chodnikach, trzymając się za tłuste ręce i
zastanawiając się, co by też zjeść. Ja zjadłam kolację w ogródku włoskiej restauracji: tysiąc
pesetów za zupę, chleb, sałatę, tagliatelli, dwie lampki torresa, wytrawnego białego wina,
butelkę wody mineralnej i trzy filiżanki kawy z mlekiem. Wieczór był ciepły, jedzenie dobre,
więc doszłam do wniosku, że podoba mi się na Majorce. Złapałam autobus do Palmy (75
peset) i o dziewiątej trzydzieści byłam już w łóżku.
Dzisiaj poszłam w przeciwnym kierunku, do Illetas. Za moim hotelem w Palmie wsiadłam w
autobus i dwadzieścia minut później znalazłam się w raju. W Illetas spędzają urlopy ludzie
bogaci. Wille i hotele są tu wspaniałe, a roślinność jeszcze bardziej bujna.
Pięłam się w górę, to znowu schodziłam w dół dróżką wśród wzgórz, aż trafiłam na
drogowskaz „Do plaży". Przeszłam przez furtkę i znalazłam się w ogrodach Edenu. Minęłam
kobietę, która mokrą szczotką czyściła okiennice letniskowej willi, a potem skierowa-
124
łam się w dół krętą ścieżką w cieniu palm i hibiskusów, przez których liście prześwitywało
nienaturalnie niebieskie morze. Zobaczyłam przed sobą młodego mężczyznę, wzięłam go za
ogrodnika przycinającego krzaki; ich liście drżały gwałtownie, a wokół sypały się szkarłatne
płatki. Widząc, że się zbliżam, wyszedł zza krzaka. To, co trzymał w ręku, nie przypominało
sekatora, lecz coś całkiem innego. Stanęłam jak wryta. On zaś usiadł na podwyższonym
skraju ścieżki. W pobliżu nie było nikogo.
„Schowaj to", powiedziałam po angielsku rzeczowym tonem. Odsunął ręce i wzruszył
ramionami, jakby chciał powiedzieć: „Widzisz, w jakim jestem stanie, cóż mogę poradzić".
Krzyknęłam: „Sefiora!" do kobiety czyszczącej okiennice. Nie zareagowała, może była to
seńorita. Młody człowiek kontynuował nie cierpiące zwłoki manipulacje. Nie wiedziałam,
gdzie zwrócić oczy, ale byłam zbyt przerażona, by stanąć do niego tyłem, nie zamierzałam
jednak dopuścić, by uniemożliwił mi dojście na plażę.
„Niedobry chłopak", powiedziałam.
Nagle na ścieżce pojawiła się trójka biegnących dzieci. Zanim zdążyłam temu zapobiec,
zobaczyły młodzieńca. Zawróciły z drogi. Mała dziewczynka zaczęła płakać. W tym
momencie już się wściekłam. Wrzasnęłam na młodzieńca, który uciekał podtrzymując jedną
ręką dżinsy, a drugą... Minął dzieci, które narobiły wrzasku.
Po ścieżce z trudem wspinał się stary ogrodnik.
125
Zauważył przerażenie na mojej twarzy. Usiłowałam mu wytłumaczyć przyczynę. Ogrodnik
wykonał domyślne gesty, by pokazać, co jego zdaniem się wydarzyło (trochę zbyt domyślne,
prawdę mówiąc), zauważył młodzieńca i pobiegł w jego stronę, coś gwałtownie wykrzykując.
Zeszłam w dół cudowną ścieżką i znalazłam idealną zatoczkę.
W plażowym barze gitarzysta wygrywał serenady dla niemieckiej rodziny. Ojciec rodziny
wtórował mu dzielnie mimo kompletnego braku słuchu. śona i dzieci wydawały się
zażenowane, usiłowali zatuszować to fałszowanie śpiewając bardzo głośno. Ale gitarzysta z
niezwykłym okrucieństwem przedrzeźniał ojca. Wszyscy się naśmiewali, ze mną na czele, co
przyznaję ze wstydem. W końcu wybrałam się popływać, potem się opalałam. W zieleni
stoków schodzących na plażę zauważyłam grupkę samotnych mężczyzn. Byli kompletnie
ubrani i wypatrywali młodych kobiet opalających się bez staników. Jeden zszedł nawet na dół
i zaczął robić zdjęcia. Niemiecki ojciec rodziny gwałtownie się temu sprzeciwił i facet
pobiegł jak niepyszny w górę po stoku. Zostałam na plaży do zachodu słońca, a potem
wsiadłam w autobus do Palmy, gdzie hiszpańskie dzieci biegały jak oszalałe z girlandami
słodyczy na szyi. Obchody dnia Wszystkich Świętych. Szczęśliwa, zagubiłam się w tłumie na
dwie godziny, po czym wróciłam do hotelu i minąwszy najgrubszego Hiszpana, który właśnie
przyjechał, udałam się do swojego pokoju i położyłam się spać.
126
j
Najgrubszy Hiszpan ma szczupłą i piękną żonę, która biega między śniadaniowym bufetem w
hotelowej restauracji i gębą męża. Przynosi mu pełne talerze, miseczki, szklaneczki i
filiżanki, aż wreszcie zaspokoi jego apetyt. Wtedy pomaga mu wstać i wychodzą z jadalni.
On, ona i ja wraz z trzydziestoma czterema innymi osobami mamy zamówioną wycieczkę
autokarową. Jedziemy obejrzeć hodowlę pereł w Manacor, groty Dracha w pobliżu Porto
Cristo i warsztaty obróbki drewna oliwnego. Nasz przewodnik jest młody,
żoną,
127
przystojny i cyniczny. Informuje tonem pełnym goryczy, że „ruch na lotnisku Palma w tym
roku wyniósł jedenaście milionów". Ma na myśli turystów. Martwią go także poskręcane
drzewa oliwne. „Proszę spojrzeć, woła. To straszne! Wieśniacy nie mają pojęcia, jak się z
nimi obchodzić. Są stare, wynędzniałe". Po drodze mijamy bar pod nazwą „Reagan",
poprzednio „Carter", a jeszcze wcześniej „Kennedy". Czy któregoś dnia zmieni nazwę na
,,Quayle"?
Zaledwie po dwudziestu minutach jazdy autokar zatrzymuje się przed gigantycznym sklepem
z upominkami i piwnicą z sherry. Lubię sklepy, jak każda kobieta, ale tutaj nie ma absolutnie
nic do kupienia. Następnie przystajemy przed farmą pereł w Manacor, ale jest niedziela i poza
dwójką smutnych pracowników nie ma nikogo. Mijamy puste stoły, leżą na nich niedbale
porzucone fartuchy dziewcząt, które z pewnością pragnęły jak najszybciej zapomnieć o
perłach. Przewodnik zachęca nas, by odwiedzić tutejszy sklep. Ja ńic nie kupuję, perły zbyt
silnie kojarzą mi się z królową i panią Thatcher. Czekam więc na zewnątrz, na słońcu.
Jedziemy do Porto Cristo. Przewodnik namawia nas na lunch w pewnej restauracji (lunch nie
jest wliczony w cenę wycieczki). Postanawiam pójść gdzie indziej — do restauracji za
rogiem. Zjadam poleconą przez kelnera rybę, która składa się głównie z ości.
Przypomniawszy sobie o problemach królowej matki, porzucam rybę i wyruszam na
spotkanie z morzem. Następne pół godziny spędzam siedząc na cyplu,
128
otoczona słodko pachnącym tymiankiem. Morze jest głęboko w dole. Zupełnie spokojne i
zachwycające. Siedzę i macham nogami nad krawędzią skały, nie ma nikogo, kto by
powiedział „odsuń się od urwiska". Potem oglądam groty Dracha. Stopnie i podłoże są bardzo
ś
liskie, starszy pan przede mną przewraca się i rozbija sobie głowę, syn klęka przy nim ze
wzruszającą troską. Niewiele mam do powiedzenia o samej grocie. Grota jak grota.
Nie kupuję też nic w warsztacie obróbki drewna oliwnego. Czy naprawdę jestem tą samą
kobietą, którą niemal z pistoletem przy skroni trzeba było wyrzucać z wolnocłowego sklepu
na lotnisku w Moskwie? Owszem. Nabrałam doświadczenia. Należy podróżować z
minimalnym bagażem. Drewno oliwne jest bardzo ciężkie.
Kolację zjadłam w hotelowej restauracji.
„Solo?", zapytał Maitre D.
„Tak", odpowiedziałam. Zabrzmiało to jak przyznanie się do niepowodzenia. Usiadłam za
filarem i obserwowałam, jak Najgrubszy Hiszpan je kolację. Ma uroczą twarz i zegarek marki
Rolex.
Jlonie-ohuaZek.} Z JU/JLojp-acicL
Czekam na autobus do Calvii. Jakiś mężczyzna zatrzymuje samochód tuż koło mnie. Mówi:
„Jestem Antonio, a jak tobie na imię?" Jak idiotka odpowiadam: „Susan".
Antonio: Dobrze, teraz jesteśmy przyjaciele. Teraz
129
oei
O UIB{IAVOUipO Z31UMOJ 3JB 'AlUJBd Op ttl§Ojp 3AVO{Od" BU 3IUUI 3IZ3IA\pod
3Z '{BAYOUOdOjdBZ ApSJM UIBJIMOUipO Ul3lUBMO5j5lZp
-od z npouoouiBS }jiuzB§Bq poAvop bu
IUI BUq3ZJlOd AZO '{B;AdBZ O§9ZDB|p OUIOpBIM 31U I
uiasBM uiAjSBiuins z jfijSuy Azsjbjs aiura op fpazspoj •ouuiiz 5is ojiąoaz fo^sozs o azozsaf
uibj uib^zoj9j§
Ad bu
uiAumo{3 bu uiAA\osnqoiriB ojMod op bmoio§ uiB{Aq o§9A\o{piMBJd 3fnzB>[SAV
3iu qoiu z
Z UI3JB§3Z 5lS BIUZOJ^M Z 3IUZ3BJ 'jtlUIUI BT3S3IZpBMp IUI Od J3DBd§
'UIOMOtUZOi
o '
t!J(Z33;SBIUI
0§3f0UI
o§o>[iu o{Aq 3iu
UIBJ UIBJBllDSfAzjJ SIUllOp A\ UlAuOZOfOd 'IUIB3IUU9IJJO iZ Z
UI3I>[ZD31SBIUI UlAzOOJtl 1S3J" BIAJB3
oiuo;uy 'BiuszpiAv oq :uBsn§ 'iuszpiM oq :oiuojuy oiuo;uy 'zs^ Ax :uBsn§ 'Bidnj§ ssjssf
:oiuoiuy •oiuojuy 'p ui3iA\od 3ifv[ :uBsns ^UBsng 'pB?[OQ[ :oiuojuy ui3snqoitiB 5pBf
:ubstis •npoipouiBs op Cbpbism 'uBsng 'j(bx :oiuo}iry
o§3uqopod om 'oiuo;uy '3ifv[ : •oiuoauy npoqDouiBS op BpBiSM
na przystanku. Teraz ulice wypełniły się rozgadanymi mieszkańcami Calvii. Niedorozwinięty
młodzian przemierzał w tę i z powrotem główną ulicę wydając nieartykułowane okrzyki.
Podszedł do mnie, zmusił mnie do wstania i wskazywał uparcie na podnóże wzgórza.
Usiadłam, znowu zmusił mnie do wstania. Znowu usiadłam. W końcu dał za wygraną i
odszedł chwiejnym krokiem. O siódmej trzydzieści sprzedawca artykułów żelaznych
powiedział mi, że autobus nie podjeżdża na plac. W drodze powrotnej wyrusza od podnóża
wzgórza, co mi usiłował wytłumaczyć ów niedorozwinięty młodzian. Ośmieliłam się wejść
do baru tylko dla mężczyzn i poprosiłam barmana o pomoc. Uprzejmie zadzwonił po
taksówkę i postawił mi cointreau z lodem na koszt firmy. Mieszkańcy Calvii są wyjątkowo
sympatyczni.
Po powrocie do Palmy poszłam do chińskiej restauracji. Jimmy Young śpiewał w tle:
„Usiłowali nam wmówić, że jesteśmy za młodzi".
Zmieniłam pokój w hotelu. Mam teraz balkon wychodzący na zatokę. Widok jest czarowny.
Przy śniadaniu siedzę w otoczeniu co najmniej dwudziestu pustych stołów. Jednak para
Anglików wybiera stolik tak blisko mnie, że muszę przesunąć krzesło, żeby mogli usiąść.
Oboje mówią z wyraźnym akcentem wyższej klasy średniej.
131
Ona: To wszystko, co jesz? Tylko owoce?
On: Tak.
Ona: Widziałeś, że są gotowane jajka?
132
4
On: Jajka?
Ona: Tak, w małym koszyczku koło tych niby
bułek.
On (najwyraźniej kłamie): Widziałem, ale nie chcę
jajka.
Ona (zdumiona): Clive, przecież zawsze jesz
gotowane jajko!
On: Dzisiaj nie chcę jajka.
Ona: Źle się czujesz?
On (zły): Czuję się doskonale.
Ona: Czy mam przynieść kawę°
On: Nie, jeśli to prawdziwa kawa.
Ona: Prawdziwa.
On: To nie będę pil.
Ona: Przez całe dwa tygodnie?
On: Tak, przez całe cholerne dwa tygodnie.
Ona: Och, Clive, nie bądź taki, nie pierwszego dnia!
On: Dlatego, że nie chcę tego cholernego gotowanego jajka?
Clive ma na nogach czarne skarpetki i sandały. Gdybym pracowała na lotnisku,
skonfiskowałabym mu te skarpetki przy odprawie celnej.
Obiad zjadłam w Palmie na Plaża Major. Nagle powiał silny wiatr rozrzucając po
marmurowej posadzce parasole, obrusy i turystyczne menu (475 peset). Kiedy zajadam moją
paellę, stary mężczyzna pyta, czy chcę, żeby mi wyczyścił buty, i pokazuje pudełko czarnej
pasty. Odmawiam, mam niebieskie zamszowe pantofle. W starej części miasta znajduję
ś
liczną skórzaną
133
torbę. Kupuję ją. Jest tak piękna, że zamierzam wystawić ją na pokaz. Wstęp jeden funt.
Tylko w niedzielę. Nie wolno wprowadzać psów. Nie wolno wprowadzać dzieci. Nie wolno
fotografować.
Przed kolacją wypijam drinka w hotelowym barze. Anglik o wyglądzie komiksowego oszusta
pyta, czy lubię piosenkę Kiedy mija czas.
„Oczywiście, odpowiadam. Kto jej nie lubi?"
„Więc poproszę, żeby orkiestra ją zagrała, kiedy będzie pani jadła kolację".
Wychodząc z jadalni słyszę, jak ktoś zawodzi do mikrofonu Musisz to zapamiętać. Umykam
do windy, zanim facet z twarzą oszusta zdąży wstać z barowego stołka.
Tydzień drugi
Porto Soller
opadct-
Manuel, recepcjonista hotelowy, mówi, że pociąg do Porto Soller na zachodniej stronie wyspy
odjeżdża o pierwszej. Jednak taksówkarz, który wiezie mnie na stację, kłamliwie twierdzi:
„śadnych pociągów dzisiaj, zimowy rozkład. Zawiozę bardzo tanio, 2700 peset".
Znana jestem z łatwowierności, więc się zgadzam i ruszamy w najbardziej podniecającą
górską jazdę,
134
podczas której kierowca wskazuje co bardziej interesujące widoki, jak na przykład
samochody na dnie przepaści. Jednak sam jedzie bardzo ostrożnie po szalonych,
poskręcanych drogach i służy mi za przewodnika i nauczyciela hiszpańskiego. Pyta mnie
także, czy mój mąż nie żyje. „Mam nadzieję, że żyje", odpowiadam i śmieję się trochę za
głośno i za długo. Tęsknię za śmiechem i rozmową.
„Ma pani dzieci?", pyta.
„Tak, czworo", odpowiadam.
„Niemożliwe", mówi uprzejmie.
Masz rację, skarbie, odpowiadam w myślach.
Po półgodzinie zaczynamy zjeżdżać w dół i kierowca wyjaśnia, że duże miasto w dolinie
przed nami to Soller, a zbudowano je w głębi lądu, żeby uniknąć ataków piratów. Potem
jedziemy półtora kilometra na wybrzeże do Porto Soller. Natychmiast nabieram sympatii do
tego niewielkiego letniska, do palm, czystych plaż, do posezonowych niemieckich
autostopowiczów w wysokich butach, którzy dzierżą w rękach długie turystyczne kije.
Rozkoszny tramwaj terkocze pomiędzy portem a miastem wśród gajów pomarańczowych i
cytrynowych i bujnych ogrodów. Tramwaj zatrzymuje się przed najpiękniejszą na świecie
stacją kolejową. Prócz innych cudów jest tu bar obrośnięty winoroślą, dobrze chodzący zegar
i kapitalne zielono-złote malowidła na peronie.
Mam wielką ochotę na kilka pozłacanych głów anielskich, które zobaczyłam na wystawie w
pobliżu
135
w
stacji, ale sklep zawsze wydaje się zamknięty. Mieszkańcy Soller paradują w kaloszach, bo
mży drobny deszczyk. Za 175 peset kupuję kilo mandarynek razem z liśćmi. Wypijam kawę
za 100 peset i łapię tramwaj z powrotem do Porto Soller. Podsłuchuję rozmowę dwóch
angielskich kobiet interesu: „Problem w tym, że David stawia za dużo przecinków".
„Jak na dyrektora finansowego", dodaje jedna z nich.
, 5 JLLąŁ.oyim,<Lcl
Słońce uderzyło mi do głowy. Poszłam do banku i poprosiłam o dziesięć tysięcy pizz.
„Musi pani iść do restauracji", wyjaśnił ze śmiechem kasjer, zanim wypłacił mi dziesięć
tysięcy peset. Pływam i opalam się na plaży, a potem wracam do hotelu i czekam na
fotografa, który dzisiaj przyleci z Anglii. Mam nadzieję, że nie będzie stale narzekał na
„światło", jak większość jego kolegów.
Fotograf Barry jest niezwykle miły, w ogóle nie narzeka, nie jest nudziarzem i zachwyca się
Porto Soller. Jego wdzięk sprawia, że wszyscy mu pomagają. Ściągnął z leżaka ponurego
Francuza i poprosił go o potrzymanie przenośnego oświetlenia. Pedro wypożyczający leżaki
pozuje z entuzjazmem. Radzi nam, żeby nie przyjeżdżać w sezonie, „dzieci krzyczą, słońce
gorące, gorące. Dużo ludzi, hałas disco cała noc". Według Pedro najlepsze miesiące to maj i
wrzesień.
136
3 -f
o
Jedziemy z Barrym do Valldemosy, klasztornego odosobnienia Georges Sand i Chopina. Pani
Sand miała nadzieję na wielką miłość, ale Chopin natychmiast się rozchorował, pogoda była
straszna, a miejscowi ludzie odnosili się z niechęcią do niej i jej otoczenia. Nie przywykli do
widoku kobiety w spodniach palącej cygara. Jej opis Valldemosy i okolic w Zimie na Majorce
jest tak doskonały, że mój nigdy mu nie dorówna, mogę jedynie namawiać do przeczytania
książki i odwiedzenia Valldemosy. Otoczone wysokim murem ogrody przy celach mnichów
są wyjątkowo zachwycające.
} <? JL
Leje deszcz. Niepocieszeni Niemcy siedzą w hotelu i wymachują kijami. Barry wraca do
Anglii. A ja postanawiam pojechać taksówką do Calobry, żeby obejrzeć Torrent de Pareis,
fenomen natury, gdzie morze wdziera się pomiędzy potężne skały i tworzy rzekę. Poza
wąskim pasem piasku reszta plaży składa się z niewielkich ostrych kamyków. Sam Torrent
jest interesujący, ale droga dojazdowa wprost nie do uwierzenia. Jedziemy przez absolutną
głuszę. Na szczytach gór widać zbiorniki wodne i pola skamieniałych drzew, które
przypominają fantastyczne stworzenia. Taksówka wymija głazy, niespodziewane strumyki,
owce, jelenie i kozy, roztrzęsionych cudzoziemskich kierowców w wynajętych samochodach,
137
"9IUOZ3S Od ----
I SBZO IJOAVZOd lUI J[Bf 'O5jqAzS 5[B1 tli
Az{ urejBiui
op 3is SzpAjSM aiu i apaiMS bu fozsfoiu?[5TdfBU bu AuiiBd op Sfepod a\ uiajod b 'nf op
uibjpbisą^ 'Jaips ojjoj z uib{bi{D3Ma\ si
łsry C (
sis
ojjoj ay jo§
oj
ipioui m {B5[S az feupaf psouuiap np5iupBdBz od znf
i^zozs bu urejzsod uiaiupnjodod uiAuzoj
iub
Bzcupod n nSui^JEd bu zaj Bf -i§ojp auptu; bs
30J3S 3J"OUI
'DBfnA\j9sqo uax" '
bu
BdazoAzad z poqDouiBS jsmbu
PISANIE DLA TELEWIZJI
W zeszłym roku poddałam się w przychodni przyszpitalnej badaniu wydolności końcówek
nerwowych. Przyczepiono mnie do maszyny, a palce i przedramiona poddano serii
elektrycznych wstrząsów. Lekarka miała wiedeński akcent, a technik odpowiedzialny za
aparaturę przez cały czas milczał. Kiedy zamykałam oczy (a robiłam to dość często),
wyobrażałam sobie, że jestem w hitlerowskich Niemczech, dzielnie znoszę tortury. Kiedy
dwugodzinna próba dobiegła końca, przysięgłam sobie, że już nigdy więcej.
Podobne odczucia mam pisząc dla telewizji. Dlaczego się na to narażam? Zawsze zaczyna się
przyjemnie — zazwyczaj od obiadu czy kolacji w dobrym lokalu. Producent wciąż dolewa mi
wina. Nie wspomina o projekcie, dopóki nie pojawi się kawa. Do tej pory cała rozmowa toczy
się na temat domu, który właśnie odnawia. Opowiedział mi już o swoim strasznym
dzieciństwie, o swoich uczuleniach, o dzieciach zdradzających przestępcze skłonności.
Przeprowadził mnie przez kolejne rafy swojego pierwszego małżeństwa. Od czasu do czasu
pozwala mi wtrącić jakieś zdanie.
Po nalaniu kawy przychodzi pora na cel naszego spotkania: scenariusz. Wyjmuje go z
aktówki, waży w rękach. Robi zaaferowaną minę. „Oczywiście, to jest za długie, powiada.
Trzeba usunąć sceny na plaży".
139
PISANIE DLA TELEWIZJI
W zeszłym roku poddałam się w przychodni przyszpitalnej badaniu wydolności końcówek
nerwowych. Przyczepiono mnie do maszyny, a palce i przedramiona poddano serii
elektrycznych wstrząsów. Lekarka miała wiedeński akcent, a technik odpowiedzialny za
aparaturę przez cały czas milczał. Kiedy zamykałam oczy (a robiłam to dość często),
wyobrażałam sobie, że jestem w hitlerowskich Niemczech, dzielnie znoszę tortury. Kiedy
dwugodzinna próba dobiegła końca, przysięgłam sobie, że już nigdy więcej.
Podobne odczucia mam pisząc dla telewizji. Dlaczego się na to narażam? Zawsze zaczyna się
przyjemnie — zazwyczaj od obiadu czy kolacji w dobrym lokalu. Producent wciąż dolewa mi
wina. Nie wspomina o projekcie, dopóki nie pojawi się kawa. Do tej pory cała rozmowa toczy
się na temat domu, który właśnie odnawia. Opowiedział mi już o swoim strasznym
dzieciństwie, o swoich uczuleniach, o dzieciach zdradzających przestępcze skłonności.
Przeprowadził mnie przez kolejne rafy swojego pierwszego małżeństwa. Od czasu do czasu
pozwala mi wtrącić jakieś zdanie.
Po nalaniu kawy przychodzi pora na cel naszego spotkania: scenariusz. Wyjmuje go z
aktówki, waży w rękach. Robi zaaferowaną minę. „Oczywiście, to jest za długie, powiada.
Trzeba usunąć sceny na plaży".
139
„Ale — oponuję — przecież to ma tytuł Plaża i akcja rozgrywa się na plaży".
„Plaże zawsze nastręczają trudności — wyjaśnia. — Piasek w obiektywie. A gdyby tak dać
tytuł PoleT Następnie przez dwadzieścia pięć minut mówi o korzyściach przeniesienia akcji
na pole. Człowiek łapie się na tym (pomimo ukończenia całodobowych kursów, jak zachować
pewność siebie), że godzi się na tę idiotyczną propozycję.
140
„A teraz — powiada producent — postaci. Tom nie wydaje mi się wiarygodny".
„Dlaczego? — pytam. — Tom jest angielskim robotnikiem zakochanym w kobiecie z klasy
ś
redniej, spotykają się na plaży, to znaczy na polu". Producent mówi: „Myślę, że Tom
powinien być Amerykaninem, turystą amerykańskim".
Wiercę się na krześle i jednym haustem wypijam koniak, na który poprzednio nie miałam
ochoty. Producent mówi przez dziesięć minut o tym nowym amerykańskim Tomie.
„Oczywiście, w tej sytuacji Tom nie może być śmieciarzem, zatrudnionym w magistracie,
prawda? Może mógłby mieć bardziej atrakcyjną pracę, dziennikarz, aktor, makler giełdowy?"
Z żalem kartkuję swój maszynopis i przypominam sobie, że połowa akcji toczy się w
miejskiej zajezdni śmieciarek w Clacton-Next-The-Sea. Jak można przenieść te sceny w inne,
bardziej atrakcyjne miejsca?
Producent ma gotową odpowiedź: „Umieść to w hrabstwie Cork w Irlandii".
Ten ostatni szokujący pomysł sprawia, że najpierw mam ochotę zażądać kolejnego koniaku,
potem uciec z restauracji razem z maszynopisem, ale w końcu nie ruszam się z miejsca.
Słyszę, jak wyrażam zgodę na przerobienie scenariusza. Pole, z Amerykaninem Tomem w
roli głównej i akcją osadzoną w hrabstwie Cork w Irlandii. Co więcej, obiecuję skończyć
przeróbkę za pięć dni, bo producent wyjeżdża na urlop (tak się
141
fefoui bu 3is sfBpBU amjBapi sz '
bzstuOjJ icsppo i Azpżraaid aipon bjSoui o^jA} AqAp§ !fejnjao; ;s9f icuitu" z apAz az '5is
bzj3tavz i 5?]3J bz aiu buoz 'Ap|Boj op 5is bzobjAm jusonpoid
'2961
folStUp '
IJBS AV
?[DOQ Z UOXIQ 3lUBjd BU l
LC6\ A\ §UU9JJ3-^ /A 9ZJJB3J /A jf j
Auoz Bp5fpz m 5is 5ftujBdM ui3qo3irasn uiAuozs
-niuAM 2 "3MOSBid l>(UpAAV B{SOIUAZJJ "lpBJnBJS3J AV 9IS B{IAVBfz
3IUSBJM O§91BJQ I5[J9;Bqoq pfOUI 5[OJ
3oqo Bjuaonpojd buoz az 'aiąos
p 3TS AzS
-po AjSIUtlUIO^l B>[S1AVZBU 3IU3lU3IUlAM O 5qSOid ltBZUBaq BJBD BS3Z.H
OJ BZ BUIAV BZOJBqO ^DBjd Op fof 3IU3ZDZSndop3lU
bu bui 6.101Ą 'AzuBjq m n>(sids npoMod z
O ZTlf BJ§ 3TU 3|B 'B^JO^B JSSf 3Z 'l OUSO{§ ZBUI njOZ03IA\ O§ BU ldJ3I3
¦UI3ZSniJBU33S JS3f 3Z 'BZDpBIMSO 'BJfUApUO^ BJJSIU 'BlU33IipOid
buoz B5JIJO1S op 5is BpBisAzad spusuioui
01
3iu
tlZDZS '
UIB|S3J5[O BJO;5[ 'BpUBUiy 3Z
\tBJtliq po BjBp Z" IUIBJ(qOJ3Zjd pBU OBMOOBldod
av jjsuiop bui sz '
bohaterkę. Daję jej tę rolę i natychmiast tego żałuję. Wychodzę z restauracji (zapłaciwszy
rachunek) i rozglądam się za taksówką. Nie mam ochoty jechać taksówką, jedynie rzucić się
pod koła, ale prześladuje mnie pech, nie nadjeżdża żadna taksówka,więc idę do domu, siadam
do biurka i jak przystało na solidną firmę, zabieram się do przeróbek.
ROSJA
Kiedy powiedziałam młodszemu synowi, że wybieram się do Rosji, zmrużył oczy i zapytał:
„Znowu?" Wyszedł w jakiejś tajemniczej nastolatkowej sprawie, a po powrocie oznajmił:
„Wcale bym się nie zdziwił, gdyby po twojej śmierci powiedziano, że naprawdę nie byłaś
pisarką (okrucieństwo młodości), ale szpiegiem". Bardzo mnie to rozśmieszyło. Szpiegostwo
jako zawód wydaje mi się równie interesujące i pożyteczne jak projektowanie derek dla koni
w piśmie „Mój Kucyk". W moim idealnym świecie odbywałby się doroczny zjazd szpiegów
w wielkim hotelu. Sekrety wymieniano by otwarcie w barach i w foyer, co byłoby znacznie
wygodniejsze od czajenia się na rogach ulic, a na dłuższą metę także dużo tańsze.
Mój syn stał się podejrzliwy, ponieważ miała to być moja trzecia wizyta w Rosji. Po raz
pierwszy pojechałam na grób Dostojewskiego. Zakochałam się w nim w podatnym na
wrażenia wieku lat czternastu. Gdyby żył w 1961 roku, stałabym przed jego domem, żebrząc
o autograf i o kosmyk włosów z brody.
Po raz drugi pojechałam z mężem w zimie. Wycieczka nazywała się „Miasta Złotego
Pierścienia". Piątka Anglików przedzierała się przez zaśnieżony pejzaż w olbrzymim
autokarze wypełnionym spalinami. Paliwo często zamarzało w zbiorniku i kierowca odmrażał
je podpalając pomiętą „Prawdą". Nikt mi nie uwierzy,
144
145
ale czasami jadaliśmy jak królowie. Obejrzeliśmy także dziewięćdziesiąt milionów ikon —
mój mąż cierpiał na ikonofobię i jedyną kurację po powrocie stanowiło odwiedzenie działu
sztuki Woolworthsa.
Moja ostatnia wizyta miała miejsce w maju. Byłam gościem Towarzystwa Brytyjsko-
Radzieckiego. Jedynym poważnym minusem okazał się fakt, że znalazłam się w towarzystwie
innych pisarzy. Celem wizyty miały być rozmowy przy okrągłym stole z członkami Związku
Pisarzy Radzieckich.
Na ogół boję się pisarzy, przerażają mnie ich badawcze spojrzenia, toteż zwykle unikam
takich spotkań. Zgodziłam się jednak, ponieważ chodziło
0 Rosję.
Formularze wizowe zostały złożone. Z przerażeniem przeczytałam listę towarzyszących mi
pisarzy. Paul Bailey, Alan Bennett, Timothy Mo, Craig Raine
1 Christopher Hope. Nie budzili mojego sprzeciwu jako ludzie — nigdy się z nimi nie
zetknęłam — ale byli pisarzami. Spotkaliśmy się na lunchu w siedzibie Towarzystwa
Brytyjsko-Radzieckiego przy Grosvenor Place. John Roberts, szef towarzystwa, przedstawił
nas Annę Vaughan, która miała być naszą matką, przewodniczką, tłumaczką, organizatorem
wycieczek i dostarczycielką rajstop. Podczas lunchu podsłuchałam, jak Timothy Mo mówił:
„Mam nadzieję, że uda mi się trochę ponurkować". „W Moskwie?", pomyślałam.
Przypomniało mi to mojego przyjaciela, który dostał wezwanie do pośredniaka, gdzie
poinformował urzęd-
146
nika, że nie pracował od wielu lat, ponieważ nie chce wyjeżdżać z Leicester, choć jest
poławiaczem gąbek.
Kiedy wsiedliśmy do samolotu Timothy Mo zauważył głośno: „O, to ten samolot, któremu
stale odpadają jakieś kawałki". To niezbyt gramatyczne stwierdzenie wywarło piorunujące
wrażenie na Alanie Bennetcie, który nie lubi latać w potencjalnej metalowej trumnie. W
końcu przemówił do nas pilot, Dave Platt. Pan Bennett nadstawił uszu. W zdecydowanie zbyt
pogodnym tonie Dave poinformował o trudnościach wyprowadzenia samolotu z hangaru, o
tym, że teraz czekamy w kolejce i wkrótce wystartujemy. Kłykcie dłoni pana Bennetta
przybrały niezdrowy kolor. Zostawiłam książki w walizce. Nie miałam do czytania nic prócz
„Highlife". Przestudiowałam wszystkie artykuły i z rozpaczy zabrałam się do ogłoszeń.
Szczególnie jedno przykuło moją uwagę: „Bezpieczeń-• stwo, nadzór, przeżycie; aktówka,
która widzi wszystko". I drugie: „Ochrona prywatności: nie pozwól wspólnikom czy
małżonkowi zakłócać swojej prywatności. Ochraniacz prywatności VL34 wykrywa
mikrofony i nadajniki, które już teraz mogą być zainstalowane w twoim pokoju hotelowym,
biurze, domu czy samochodzie".
Przyglądałam się współpasażerom i zastanawiałam się, czy cierpieli na taką paranoję, by
taszczyć do Moskwy ochraniacze prywatności.
Sufit w hali lotniska Szeremietiewo ozdabiają tysiące brytfanek do pieczenia, pozbawionych
dna, jedynie
w niektórych znajdują się żarówki. Spotkaliśmy nasze tłumaczki, Galinę i Ninę, a w końcu
także Christophera Hope'a, który wracał z innej konferencji pisarzy, z Wiednia. Wyszliśmy
po omacku z ciemności i wciągnęliśmy w płuca rosyjskie powietrze: mieszaninę spalin
dieslowskich, ścieków i czegoś słodkiego. Może „słodkie" sobie wymyśliłam, ponieważ
kocham ten kraj. W drodze do Moskwy Galina pokazała nam, gdzie zatrzymały się
niemieckie czołgi, jedynie dwadzieścia kilometrów od miasta, podczas tego, co Rosjanie
nazywają Wielką Wojną Ojczyźnianą. Następnego dnia podsłuchałam jedną Angielkę, która
mówiła: „Do tej pory powinni już zapomnieć o wojnie". Jakby strata dwudziestu milionów
ludzi była drobiazgiem, dającym się porównać z ciężkim przypadkiem wietrznej ospy. śyje
jeszcze całe pokolenie czczące pamięć krewnych i przyjaciół, którzy walczyli przeciwko
faszyzmowi i nigdy nie powrócili do domów. Wielka Wojna Ojczyźniana pozostaje
wspomnieniem żywym. Przeszłość jest dalej teraźniejszością. Na każdym pomniku
wojennym w Rosji leżą codziennie świeże
kwiaty.
Nasz hotel był jednym z siedmiu monolitycznych budynków wzniesionych na rozkaz Stalina,
które miały reprezentować siedem ramion komunistycznej gwiazdy. Nasze ramię gwiazdy
nazywało się Ukraina. Ciężka i masywna budowla górująca nad rzeką Moskwą pasowałaby
do jakiegoś strasznego miasteczka z komiksu. Jak zwykle nie obyło się bez zamieszania z
rezerwacją
148
i pierwszą noc trzeba było spędzić we wspólnych pokojach. Alan Bennett i Paul Bailey
dzielili apartament, w którym stał nawet fortepian i olbrzymi stół. Zasiedliśmy przy tym
właśnie stole do kolacji złożonej ze słonych paluszków, cukierków z lukrecją, wódki
cytrynowej i szampana. Musieliśmy się wzmocnić po wizycie na placu Czerwonym, gdzie
spędziliśmy pół godziny skręcając się ze śmiechu przed wystawami GUM-u, największego
domu towarowego w Moskwie. Alan Bennett stwierdził: „Ale w końcu co można zrobić z
paroma tuzinami opakowań herbatników? To byłoby ciężkie zadanie nawet dla
najsławniejszego dekoratora wystaw". Zaliczyliśmy nasz pierwszy seans skręcania się ze
ś
miechu. Zresztą większość czasu spędziliśmy zgięci w pół, jak mała grupka garbusów
płaczących ze śmiechu i tupiących nogami. W rezultacie wielu Rosjan stwierdzało:
„Uważaliśmy Anglików za zimnych, pełnych rezerwy, a wy wszyscy jesteście tacy weseli".
Nie tyle weseli, ile histeryczni. W toku podróży wielu z nas jakby cofało się w czasie. W
efekcie po powrocie do Anglii zachowywałam się jak sześciolatka; potrzebowałam pomocy
przy zawiązywaniu sznurowadła.
Kiedy zjedliśmy już ostatniego cukierka z lukrecją, pod fortepianem przebiegł szczur, więc
pożegnaliśmy panów Baileya i Bennetta i udaliśmy się do łóżek. Pierwsze spotkanie w
Związku Pisarzy Radzieckich stopniowo nabierało surrealistycznych tonów. Po prezentacjach
i krótkich przemówieniach przystąpiliśmy
149
OSI
o fefsBd z {imoui uiajoj •9pB.njo.miq >[A;iB AłU9tu§B.ij ousojg ui9ZBJ uiA} 3\v>
'9J9zb§ {A '
"UI9J9S 1 feMOMJ3SUO?l B}[UAZS Z
Aizbjbuz apjs bu uii?[js/fasM apazjj '
3TUZDBUZ O{B§3iq9Zld 3IU9Zp3ISOd BI
-y(AV i {Bjsa\ uiajOjj pozudvu 'pozudvu 'p
fafOMS 1BUI91 BU O3(1OJ>[ 9IS
oAq
oj 'uappo i^b; ssizpg znf
9is nui aiMAzojodn AosAzsm tiduo>{ a b;Azo {bzobz i
{BIUI a^ 'g
ais
'9IUUOJ
"Biup 5fs9s bmoouojj bu 5jbs bu
09IM. 'O§9UUl DTU Z9^ 9IS O{IAVBtbd 9IU 'OBIMOUI 91U 5lS BA\B>{ EUpBZ
0IUpiqO OUIIUI
bu AuisiizsAm iu9ia\^zo ozpjBg -
bu
9A\J9Zid {BAVOUOdojdBZ BUzAzOZSpi§UB BUUB§BU91U 'UIDJS
BU
iuogqo ojbjsoz '
znf
9zaqop ozpjBq ooqo '
qosods bu
osopsgzjd Az^" ifsn^sAp n^ui9i op
przez wiele lat dominowali w Związku Pisarzy Radzieckich. Powiedział, że były to suche
drzewa uniemożliwiające wzrost nowych. Nie chcieli odejść na emerytury i nie zamierzali
umierać. Tłumaczka Katia, specjalistka od Joyce'a, mówiła z takim przejęciem o
możliwościach otwierających się teraz przed pisarzami, jakby pióro już drżało jej w ręku.
Moim ulubieńcem był poeta, niski, wybladły i sepleniący. Kiedyś wykładał matematykę, ale
po dziesięciu latach znudziło go dodawanie i przerzucił się na pisanie humorystycznych
wierszyków. Inny pisarz był fizykiem atomowym, ale nie okazało się to zajęciem tak
romantycznym, jak się spodziewał, więc rozpoczął znacznie trudniejszą karierę dramaturga.
Zapytałam, ile satyrycznych książek opublikowano w okresie panowania Stalina na Kremlu.
„Jedną", usłyszałam w odpowiedzi.
Trudno było nie darzyć szacunkiem i podziwem naszych radzieckich kolegów. Wytrwali w
oczekiwaniu, że nadejdzie ich czas, i oto już prawie nadchodził, a my mieliśmy zaświadczyć,
ż
e zaczyna się odwilż.
Dla porządku muszę oficjalnie stwierdzić, że zdaniem Timothy'ego Mo kolor skóry
Sacharowa jest naturalny. Przydałoby się, żeby jadł więcej otrąb, sugerowała pielęgniarka
Townsend.
Jednego wieczoru byliśmy na kolacji w prywatnej restauracji prowadzonej przez
kooperatywę, gdzie zazwyczaj jadają członkowie związku. W pewnej chwili wkroczyło
hałaśliwe towarzystwo i usiadło przy
151
sąsiednim stoliku. Podstarzali mężczyźni, piękne kobiety. Jednym z nich był Jewtuszenko,
Billy Fury rosyjskiej poezji. (Gwiazda w latach sześćdziesiątych, objeżdżał wtedy Wielką
Brytanię w skórzanej opry-chówce, pamiętacie?) Jewtuszenko wygląda na wynisz-
152
czonego, włosy, które niegdyś spadały mu na oczy, sterczą teraz jak u zbudzonego przed
chwilą niemowlęcia. Pił, zanim się zjawił w restauracji, i nie przestał po przyjściu,
zdecydowanie nie. Mówił coraz głośniej, a oczy jego towarzyszy stawały się coraz bardziej
mętne. Obrócił się na krześle, „Angielka, daj papierosa". „Jeśli dasz mi wina", powiedziałam.
Podałam mu papierosa i pusty kieliszek. Ale kieliszek pozostał pusty. Później, znacznie
później, gdy czekaliśmy z Christopherem Hopem na ulicy na taksówkę, z
eleganckiego samochodu wysiadła pisarka ze swoim towarzyszem. Wcześniej tego dnia
pojawiła się przy okrągłym stole dyskusyjnym w sukni włoskiego projektanta mody i
mówiła nużąco długo o swoim życiu i pracy. Paul Bailey puścił w obieg kartkę: „Bardzo
zarozumiała". Rozpoznała wytwornego Christophera Hope'a. „Przyjdzie Robert Redford",
oznajmiła mu z entuzjazmem. Najwyraźniej jej bożyszcze przebywało w Moskwie i obiecało
dołączyć do grupy Jewtuszenki, w której teraz znalazł się również wielki reżyser Zbrodni i
kary, od niedawna przebywający w Rosji po powrocie z wygnania. Nie pojawiła się żadna
taksówka, więc wróciliśmy z Christopherem do restauracji i dostaliśmy na pocieszenie
butelkę wina, której nam poprzednio odmówiono. Krzesła Roberta Redforda i towarzyszącej
osoby stały puste i tak już pozostało. Wystawił ich do wiatru.
Jewtuszenko zachowywał się jeszcze bardziej hałaśliwie, jego towarzysze coraz spokojniej.
Zaczął krążyć
153
po sali rycząc wiersze. Zatrzymał się przy naszym stoliku. „Daj mi więcej papierosa",
zażądał. Dostał drugiego papierosa. „Palę go, żyję, niszczę go", oznajmił. Następnego dnia
pojawił się w „Prawdzie" artykuł Jewtuszenki o alkoholizmie. Na wieść o tym oboje z
Christopherem zanosiliśmy się od śmiechu.
Podczas całej wizyty byliśmy uprzywilejowanymi gośćmi i jeździliśmy wszędzie
przydzielonymi nam samochodami. Craig Raine powiedział: „Boże, czuję się winny siedząc
w tej limuzynie, a wy?" Na to Alan Bennett: „Owszem, ale o tym się bez trudu zapomina".
Samochody zapewniały nam większą swobodę ruchów. Wybraliśmy się na targ, gdzie
przystojny Gruzin-straganiarz podarował mnie i Annę po jednym czerwonym goździku. Jedno
przedpołudnie spędziliśmy w galerii obrazów. Dwa obrazy Matisse'a, Pracownia malarza i
Martwa natura ze złotą rybką, promieniowały blaskiem i prostotą. Bardziej surowy, ale
szalenie ludzki był obraz Van Gogha Więźniowie na spacerze. Przed galerią utworzyła się
wielka kolejka po bilety na zapowiedzianą wystawę Salvadora Dali. W pobliżu przechadzał
się pedał z trwałą ondulacją, ręką na biodrze i wyzywającym spojrzeniem myśliwego.
Samochody zawiozły nas na cmentarz, gdzie leży wielki i poczciwy Czechów. Galina
zapytała strażnika przy bramie, czy możemy wejść. „Nie", odpowiedział krótko.
„Ale ja mam tutaj szóstkę brytyjskich pisarzy", zaprotestowała.
154
po sali rycząc wiersze. Zatrzymał się przy naszym stoliku. „Daj mi więcej papierosa",
zażądał. Dostał drugiego papierosa. „Palę go, żyję, niszczę go", oznajmił. Następnego dnia
pojawił się w „Prawdzie" artykuł Jewtuszenki o alkoholizmie. Na wieść o tym oboje z
Christopherem zanosiliśmy się od śmiechu.
Podczas całej wizyty byliśmy uprzywilejowanymi gośćmi i jeździliśmy wszędzie
przydzielonymi nam samochodami. Craig Raine powiedział: „Boże, czuję się winny siedząc
w tej limuzynie, a wy?" Na to Alan Bennett: „Owszem, ale o tym się bez trudu zapomina".
Samochody zapewniały nam większą swobodę ruchów. Wybraliśmy się na targ, gdzie
przystojny Gruzin-straganiarz podarował mnie i Annę po jednym czerwonym goździku. Jedno
przedpołudnie spędziliśmy w galerii obrazów. Dwa obrazy Matisse'a, Pracownia malarza i
Martwa natura ze złotą rybką, promieniowały blaskiem i prostotą. Bardziej surowy, ale
szalenie ludzki był obraz Van Gogha Więźniowie na spacerze. Przed galerią utworzyła się
wielka kolejka po bilety na zapowiedzianą wystawę Salvadora Dali. W pobliżu przechadzał
się pedał z trwałą ondulacją, ręką na biodrze i wyzywającym spojrzeniem myśliwego.
Samochody zawiozły nas na cmentarz, gdzie leży wielki i poczciwy Czechów. Galina
zapytała strażnika przy bramie, czy możemy wejść. „Nie", odpowiedział
krótko.
„Ale ja mam tutaj szóstkę brytyjskich pisarzy",
zaprotestowała.
154
„I co z tego? A ja jestem czytelnikiem. Nie możecie wejść".
Podziwialiśmy jego komiczną reakcję, ale kiedy już przestaliśmy się śmiać, doprowadziła nas
do furii ta pseudoobowiązkowość — niczym u personelu na. stacji kolejowej w Brighton.
Mogliśmy jedynie popatrzyć przez kraty, myśląc o tym, jak bardzo ubawiłby ten żart samego
Czechowa. Spotkaliśmy Melvyna Bragga, który pracował jako portier w hotelu Ukraina, po
czym udaliśmy się na dworzec, by wsiąść w nocny pociąg do miejscowości Orzeł w
centralnej Rosji. Mieszkało tam wielu ważnych pisarzy — aczkolwiek raczej krótko,
większość z nich popędziła bowiem do Moskwy natychmiast po ogłoszeniu drukiem
pierwszej książki. Przywitali nas przedstawiciele Związku Pisarzy Radzieckich i zawieźli do
motelu Szipka położonego w brzozowym lesie. Po śniadaniu zwiedzaliśmy miasto. Nasza
przewodniczka, w podkolanówkach i czółenkach, z zapałem pokazywała zbieg dwu rzek,
pomnik bohaterów z czasów wojny i tak dalej, ale byliśmy zmęczeni po szaleństwach
poprzedniej nocy spędzonej w pociągu i nie bardzo potrafiliśmy się skupić. Orzeł był
okupowany, a potem kompletnie zniszczony przez armię niemiecką. Teraz jest to przyjemne,
zadrzewione miasteczko, gdzie ludzie przyjeżdżają wypocząć i zregenerować siły. Mnie
jednak nie był pisany odpoczynek w Orle. Paul Bailey, lubujący się w dobrodusznych żartach,
przedstawił mnie pisarzom w Orle jako femme louche. Od tej pory nie miałam spokoju.
Syberyjski
155
B{Aq Bfso-a azjod pusazoM ijB} o pmb]v[ 0L'9 o 'oubj /{uisijBqo3fAzjj AAV5jsop\[ op
a\ouz AuisijpojyW uiBjiqnjod o§ siusjbzs zBMSiuod 'jbz ozpjBq 08 im ojA"g iup ajsjzd zszid
{bmojoho i a\cubuio:>[ Biuszsfejfn bu
-UIBZS
91§BU
uizpo§
ZB OUSO{§ 3IS {BIUIS ^UlSlJld I XiBUIOJ[ SBU
bu Auisi|BAvAj§po i nfoijod oSafoui op
3IS O5{;sXzSM fSłBlMSIZp O BUBSBpBU BJBTUBdSM B{BM3]dS
•i?[p3AV op o 5is iJPCł5! Iuu! 'H^Z39B1 3izpn|
fo SBZOpOJ
9Z 9IS qoAoBfBO5j}[S Z3Zjd AfBJSOZ DOUIod O BIUBJOM UO?[ 3lUBpBJ§O
ZIU O§3ZSJO§ TISOJ po 3IUUI BJBMOJBJIl q0B>[MOUB|O}lpod M.
o^zsop
'AMO5JDO
3UBA\OJOU§IZ
{BTUI qDIU Z U9p3f 'nSB[ Op 3IUUI {BU§BpBZ IUIBZJ3JSBd
IUlAuBqOOJfBZ lUlAuUI BlUOMp Z ZBJM----1}[JSOUI 30BflU§
BAVp BS 3ZJOTZ3f BU B 'MOJBIM^ qOIJ{IZp OU{3d 3IZp§ 'nOSfelUI
UlAuMOJBZO — BAV3IU3I§jnX T15[JBfBlU AV 31SBZ0 ĄV "OOUI BUZOIUOUISp
{BIUI BJ3Od T5JSI(s[ 'MC ZBJOO 5tS BTUBIMBfod 5JBIUI AY
IUIBppiqpiA\ lUItOUI Z 3IS UlBJBMSIUinZOJOJ ItttBdpMOp 3TUUI OAZOBJ
{BA\B}S3Zjd 3IU B}3O
j3tis" :oqDn a\ iiu {Bzosf BiyA\qo oo
w ruchu, na stacji kłębiły się tłumy. Minęliśmy gigantyczną poczekalnię, w której zajęte były
wszystkie plastykowe krzesła i nikt się nie odzywał. Zrobiło to wielkie wrażenie na
Christopherze Hope'ie. Stanowiło też wielkie przeciwieństwo rozwrzeszczanych,
przemieszczających się mas ludzkich na zewnątrz, z nieforemnymi tobołami i dziećmi
dokładnie okutanymi w wełny. Przy wejściu stał jeden policjant — czyżby w pojedynkę
potrafił tak zastraszyć setki ludzi, żeby skłonić ich do absolutnego milczenia?
Poszliśmy do Teatru Wielkiego, gdzie oglądaliśmy najbardziej zachwycającego umierającego
łabędzia w wykonaniu panny Larisy, ulubienicy Moskwy,
0 której mówiono, że zbliża się do sześćdziesiątki. Jej ramiona wibrowały jak struny
fortepianu. Wreszcie przy akompaniamencie zawodzących i płaczących skrzypiec osunęła
się na ziemię. Było to piękne
1 doskonałe, nigdy tego wieczoru nie zapomnę.
Umówiłam się na spotkanie z moim tłumaczem, ale nie doszło ono do skutku, ponieważ
pomylił wtorek z czwartkiem. Tłumaczy Dziennik. Jak mówi pan Bennett: „Piątek, więc
wstałem i poszedłem do szkółki niedzielnej".
Zostaliśmy zaproszeni na pogrzeb Kima Philby'ego, obiecaliśmy, że pójdziemy, po czym
termin uległ zmianie, a my wyjechaliśmy do Lwowa na Ukrainę. Spotkaliśmy się tam z
licznymi pisarzami, podziwialiśmy piękne miasto. Odwiedziliśmy katedrę, wypełnioną
starymi kobietami, wiele z nich klęczało. Smutek
157
niemal dał się dotknąć. Był to dzień Wniebowstąpienia, uprzejma starsza kobieta zaczęła
wyjaśniać Alanowi Bennettowi historię wniebowstąpienia. Alan słuchał, jakby nic o tym nie
wiedział. Wtedy wtrąciła się niesympatyczna starsza kobieta i zwróciła mu uwagę, że siedzi w
niedopuszczalnej pozycji, założywszy nogę na nogę. Po czym zwymyślała przyjemną starszą
158
kobietę za to, że z nami rozmawia. Później spacerując po mieście zobaczyliśmy tę
niesympatyczną starszą kobietę modlącą się przed zamkniętymi drzwiami kościoła.
Wyglądała na bardzo nieszczęśliwą. Mieliśmy spotkanie z burmistrzem Lwowa, potężnym,
przystojnym mężczyzną, świadomym obowiązku ocalenia i odnowienia wielu pięknych
budowli zdobiących miasto. Alan Bennett rozważał możliwość przeniesienia się do Lwowa
po przejściu na emeryturę. Spotkaliśmy brudnego mężczyznę w łachmanach, opowiedział
nam
0 dawnym obozie koncentracyjnym, położonym na zachód od Lwowa. Zginęły tam setki
tysięcy ludzi. Zapytałam naszą przewodniczkę o mężczyznę w łachmanach. „To fanatyk,
wyjaśniła, od czasu wojny poświęcił się studiowaniu losu śydów. Sam jest śydem,
profesorem historii". Nie akceptowała starego obdartego mężczyzny.
Pisarze we Lwowie byli szczególnie mili i gościnni. Jedliśmy uroczysty obiad, przy
akompaniamencie kwartetu smyczkowego złożonego z dziewcząt, które rumieniły się, kiedy
biliśmy brawo. Rozmowa na końcu stołu, gdzie siedzieli panowie Raine, Bennett
1 Bailey, zeszła na seks. Ich śmiechy zwróciły uwagę żony przewodniczącego Lwowskiego
Związku Pisarzy. Wyjaśniłam: „Rozmawiają o seksie".
„Och — powiedziała — dużo mówią, mało robią". Wyjątkowo jadowity komentarz w
ustach tak łagodnej z pozoru kobiety. W drodze powrotnej Timothy Mo nadawał sygnał
159
SOS prosto do ucha pana Bennetta. Pan Bennett już i tak się pienił, ponieważ siedząca przed
nim kobieta opuściła dźwignię awaryjnego wyjścia, żeby powiesić sweter. Po takiej
prowokacji pan Bennett obrócił się do pana Mo i powiedział: „...z powrotem do Hongkongu,
ty skośnooki durniu!" Pan Mo śmiał się bez opamiętania. Panu Mo nie spodoba się to, co
powiem, ale uważam, że jest bardzo miłym człowiekiem. Pan Raine, mistrz poezji erotycznej,
tęsknił za rodziną w Anglii, a pan Bailey, niedoszły aktor, za swoim psem. Pan Bennett,
zapomniawszy o etykiecie geniusza, żałował, że nie umie tańczyć, zaś pan Hope wygłaszał
poważne uwagi na temat tragikomedii Rosji i układał plany powrotu. Annę Vaughan i jej
wspaniały mąż Andy (spec od zmieniania filmów w aparacie fotograficznym) wracali
myślami do stresów przeprowadzki. Zakochałam się w każdym z piątki moich towarzyszy w
różnych chwilach i z różnych powodów. Mam nadzieję, że wszyscy oni zrozumieją lepiej niż
ktokolwiek inny, iż ten nędzny opis rosyjskiej podróży jest tendencyjny, niedokładny i
stanowi jedynie moją wersję prawdy. Istnieje pięć innych wersji i czekam na ich przeczytanie
niemal tak samo niecierpliwie jak na kolejną wyprawę do Rosji.
DLACZEGO LUBIĘ ANGLIĘ
Lubię mieszkać w Anglii, bo wszędzie indziej jest obco i cudzoziemsko. Mówię jedynie po
angielsku. Zarzuciłam francuski w szkole na rzecz biegów przez płotki w drużynie sportowej.
Jeszcze teraz, po wielu latach, kiedy słyszę język francuski, instynktownie podnoszę nogę i
rzucam się w kierunku niskiego ogrodowego muru. Nie chciałabym jednak, żeby ktokolwiek
pomyślał, że nie lubię zagranicy. Lubię. Zagranica oznacza przygodę, różne
niebezpieczeństwa i wspaniałe jedzenie, ale zagranica jest także męcząca, myląca i pełna
cudzoziemców, którzy informują, że bank jest czynny, chociaż to nieprawda.
Jako ateistka interesuję się naturalnie angielskimi kościołami, a jako mieszkanka miasta
namiętnie kocham angielską wieś. Chociaż chętnie przyznaję, że „lepiej wygląda w telewizji
niż w rzeczywistości", jak to określiło pewne miejskie dziecko w czasie wycieczki
zorganizowanej przez służby społeczne.
Zróżnicowane uroki angielskiego pejzażu doceniłam dopiero po dwóch dniach jazdy przez
szwedzkie lasy sosnowe. Drugiego dnia rano, rozpaczliwie spragniona nowości, zaczęłam
liczyć martwe renifery na poboczu drogi. Po południu przestałam żałować reniferów, a
późnym wieczorem opuściło mnie poczucie winy z powodu posiadania dwóch sosnowych
kredensów. Prawdę mówiąc, kiedy zobaczyłam dębowe kredensy
161
na wystawie Habitatu, pomyślałam przede wszystkim, że Terence Conran musiał być na
samochodowym urlopie w Szwecji i po powrocie do Anglii rozesłał zwięzłe memorandum:
„Koniec z sosną, wprowadzamy dąb".
Lubię angielską pogodę, która, podobnie jak wiejski pejzaż, nieustannie zwraca na siebie
uwagę. Zaczęłam pisać ten artykuł w pokoju wypełnionym palącym słońcem, a teraz zerwał
się silny wiatr i pokój zrobił się ponury.
162
Lubię rezerwę Anglików, ponieważ nie jestem specjalną entuzjastką rozmów z obcymi
ludźmi w pociągu, chyba że, co zrozumiałe, dochodzi do sytuacji kryzysowej typu „krowa na
torze", powodującej godzinne opóźnienie. W takim przypadku i ja, i moi współpasażerowie z
rozkoszą opowiemy historię swego życia każdemu, kto będzie chciał nas wysłuchać.
Lubię sposób reakcji Anglików na kataklizmy: wystarczy odciąć dopływ wody, a będziemy
cierpliwie stali w kolejce po kolana w śniegu. Wystarczy wtrącić nas do pełnych szczurów
cudzoziemskich więzień, wyjdziemy stamtąd mrużąc oczy w nagłym świetle dnia i
stwierdzimy, że brutalnie wyglądający strażnicy to „przyzwoici faceci, którzy dobrze nas
traktowali". Założę się, że gdzieś wisi przypięta do brudnej ściany kartka pocztowa: „Mojemu
przyjacielowi i pogromcy Pedro od Jima Wilkinsona z celi 14".
Najbardziej przeze mnie ukochana Anglia to oczywiście Anglia mojego dzieciństwa, kiedy
zabawy dzieci na ulicy nie prowokowały sąsiadów do pisania petycji. Kiedy dzieci sepleniąc
błagają: „Opowiedz nam o dawnych czasach", fantazjuję na temat pól i żywopłotów, i chwil,
kiedy samochód pojawiający się na pozbawionej asfaltu ulicy wyciągał nas z
prefabrykowanych domków i wzbudzał dyskusje. Jestem szczęśliwa, że żyję w kraju, który
produkuje różne rzeczy: wspaniałe sztuki teatralne, książki, literaturę, :hirurgów,
kardiologów, ogrodników i „Private Eye".
Proszono mnie o sprecyzowanie, dlaczego lubię
163
Anglię za pomocą najwyżej siedmiuset słów. Gdybym miała napisać, dlaczego nie lubię
Anglii, potrzebowałabym tysiąca słów, ale byłoby to, podejrzewam, zadanie znacznie
łatwiejsze. Krytykowanie własnego kraju jest przywilejem i prawem pierworództwa,
podobnie jak nawoływanie do rewolucji. Zapytałam przyjaciela, gdzie chciałby mieszkać,
gdyby dany mu był podobny wybór i wystarczająca ilość pieniędzy. Odpowiedział posępnie:
„Nie ma innego wyboru". Przyjaciółka zapytana, czy udałaby się w podróż dookoła świata,
odpowiedziała: „Nie, pojechałabym raczej w jakieś przyjemne miejsce".
Mając wybór pomiędzy śmiercią a wygnaniem, zawsze wybrałabym wygnanie, ale czułabym
się bardzo, bardzo nieszczęśliwa, że muszę wypisać się z klubu.
Margaret Hilda Roberts
SEKRETNY DZIENNIK
MARGARET HILDY ROBERTS LAT 14 i Va
Ojciec sprytnie dostrzegł lukę na rynku papieru toaletowego; w domach analfabetów nie
kupują gazet, więc ojciec sprzedaje powiązane sznurkiem paczki za pensa i ćwierć. Pierwszą
partię wystawił na sprzedaż o ósmej rano, rozeszła się już o dwunastej trzydzieści. Pani
Arkwright kupiła sześć wiązek, wyjaśniając przy tym: „Moje robaczki wszystkie mają dziury
w podeszwach".
Komiwojażer z Londynu przyszedł po uncję tytoniu do fajki i przekazał plotkę, że przyszły
socjalistyczny rząd ma wprowadzić do szkół bezpłatne mleko. Ojciec tak zbladł, że aż musiał
usiąść. Kiedy przyszedł do siebie, powiedział: „Margaret, socjaliści postanowili zrujnować
drobnych sklepikarzy". A ja na to: „Tatusiu, to ciebie nie dotyczy, masz ponad sześć stóp
wzrostu". Ojciec i komiwojażer wybuchnęli śmiechem, nie wiem dlaczego. Jeśli ci obrzydliwi
socjaliści kiedykolwiek przejmą władzę, odmówię picia bezpłatnego mleka. Kto jest tak
biedny, że nie może sobie pozwolić na mleko, musi się bez niego obyć.
} % mcuoc
o Angela Pork-Cracklin przysłała do sklepu posłańca
z zapytaniem, czy włączyłabym się jako czwarta do
166
mieszanego debla, który ma być rozegrany dziś wieczorem na korcie jej rodziców. Ojciec
wpadł w zachwyt (od lat stara się zdobyć zamówienie Pork-Cracklinów na earl greya).
Wyjaśniłam, że nie umiem grać w tenisa. Zdjął fartuch, pobiegł do biblioteki i przyniósł
Podstawy tenisa na trawie. Kazał mamie wyciągnąć singera i uszyć strój do tenisa, a sam w
przerwach w obsługiwaniu klientów przećwiczył ze mną parę uderzeń. Stare puszki od
herbatników posłużyły za rakiety, a czerstwe ciastka za piłki. Do czwartej udoskonaliłam
serw na linię kortu (maszynka do krojenia bekonu); pracowałam właśnie nad back-handem,
kiedy przyszła mama, żebym zmierzyła strój. Popsuła wszystko okrzykiem: „Ależ tu bałagan.
Okruchy i dżemy na mojej podłodze". Ojca jednak nie wyprowadziło to z równowagi. Po
prostu wysłał matkę na zaplecze, żeby wyczyściła moje tenisówki. O szóstej umiałam już na
pamięć reguły gry w tenisa, a o siódmej trzydzieści pobiłam Angelę Pork-Cracklin 6:0, 6:0.
Angela pobiegła do dużego domu i odmówiła wzięcia udziału w mieszanym deblu. W ten
sposób straciłam okazję, żeby poruszyć sprawę zamówienia na earl greya.
Po powrocie do domu zastałam ojca zajętego cięciem gazet na kwadraty. Usiedliśmy na
chwilkę, żeby omówić mój triumf. Dołączyła do nas mama, kiedy już pocięła strój do tenisa
na ściereczki do kurzu. W ten sposób bardzo przyjemnie spędziliśmy czas przed położeniem
się do łóżek.
167
, # mcda. o
Wstałam o piątej. Przez dwie godziny rozwiązywałam cudowne matematyczne równania,
potem obudziłam mamę i kazałam jej przygotować śniadanie. Naprawdę straszny z niej
ś
pioch. Gdybym na to pozwoliła, leżałaby w łóżku nawet do siódmej trzydzieści!
Rano kościół i szkółka niedzielna, potem obiad (lunch, Margaret, lunch!), potem
popołudniowa szkółka niedzielna, kolacja i wieczorem znowu do kościoła. Zwyczajna
niedziela poza nadzwyczajnym wydarzeniem, jakim było przyłapanie mamy na gorącym
uczynku nieprzestrzegania sabatu. O czwartej weszłam do małego pokoiku i zastałam ją
czyszczącą buty. Natychmiast zawołałam ojca, zszedł na dół i przyłapał mamę z pastą cherry
blossom w jednej dłoni i szmatką do czyszczenia w drugiej. Błagała o wybaczenie, ale ojciec
się nie ugiął i nie pozwolił jej pójść z nami wieczorem do kościoła. Jej nieobecność na pewno
wywoła plotki wśród członków kongregacji, ale zasady są po to, żeby ich przestrzegać.
Inaczej zapanuje anarchia.
3 w.euoc
a
Hurra! Zaczyna się kolejny tydzień szkoły. W naszej klasie jest nowa dziewczyna. Nazywa
się Edwina Slurry. Wydaje się bardzo ambitna, ale będzie musiała się ciężko napracować,
ż
eby odebrać mi pozycję prymuski. Zapytałam mamę, czy mogę przestać nosić kaftanik
Liberty. Straszna niewygoda z guzikami,
168
kiedy się przebieram po zajęciach sportowych. Ma się naradzić z ojcem i powiadomić mnie o
decyzji.
Byłam u dyrektorki, żeby zapytać, czy mogę się zwolnić z zajęć artystycznych. Całe to
babranie się z farbą i papierem jest czystą stratą czasu, zwłaszcza że mogłabym zająć się
pracą. Pani Fossdyke powiedziała: „Margaret, celem zajęć artystycznych jest rozbudzenie
wrażliwości, a ze wszystkich moich uczennic tobie jest to najbardziej potrzebne, i to w
przyspieszonym trybie". Nie bardzo rozumiem, o co jej chodziło, bo nie ulega wątpliwości, że
jestem najrozsądniejszą dziewczyną w szkole.
wccćct , ii ynjaja,
Edwina Slurry podlizuje się wszystkim aż do obrzydliwości. Niektóre mniej odporne
dziewczyny nabrały zwyczaju chodzenia z nią pod rękę po korytarzach.
Po południu lady Olga Wasteland miała odczyt dla całej szkoły. Temat: „Okropności wojny".
Mówiła o wstrząsie, jakiego doznała, kiedy sobie uświadomiła, że zabrakło w sklepach
modnych pończoch.
, {Z iai.
Spotkanie w Młodzieżowym Klubie Metodystów zepsuła walka pomiędzy bandą Priora a
przyjaciółmi Cecila Parkhurstą. Zwalili dzbanek z herbatą i stłukli
169
I
cukiernicę. Uważam, że już najwyższy czas zakazać bandzie Priora wstępu do klubu. Odkąd
zostali członkami, powodują jedynie zamieszanie. Cecil zachował się jak przystało na
dżentelmena i wyprowadził mnie z sali, żeby się upewnić, że Prior i jego kumple nie będą mi
dokuczać.
Położyłam się do łóżka dosyć przygnębiona, więc żeby sobie poprawić humor,czytałam
ulubione stronice z Wyższej matematyki, tom czwarty. Zadanie „Omów XXYYZZ =
ZZYYZZ" nieodmiennie prowokuje mnie do głośnego śmiechu. Jednak życie nie składa się
jedynie z przyjemności, zgasiłam więc światło, powtórzyłam dwieście razy „chrząszcz brzmi
w trzcinie" i usnęłam.
- , 43 vna^cL Najdroższy dzienniku, bez Cecila moje życie nie ma żadnego sensu, żadnego
znaczenia. Jakże za nim tęsknię! Och, Cecil, gdyby tylko udało się znaleźć sposób na to,
ż
ebyś został z powrotem przyjęty do przyzwoitego towarzystwa w Grantham! Nie
wystarczają mi sekretne spotkania, gdy co tydzień zamawiasz brylantynę. Dlaczego nikt nie
chce mi zdradzić, jakie popełniłeś przestępstwo? Co takiego zrobiłeś? Muszę kończyć, bo jest
północ i zamierzamy z ojcem przeprowadzić remanent. Mama już poszła do łóżka z filiżanką
ovaltiny. Pracuje tylko szesnaście godzin dziennie. Wcale się nie stara. Porozmawiam o tym z
ojcem.
170
3 nad ranem. Właśnie wróciłam z lasu, gdzie Cecil się ukrywa. Zaniosłam mu brylantynę, co
wynagrodził mi wątłym uściskiem dłoni; w każdym razie wydaje mi się, że coś, co
uścisnęłam, to jego dłoń. Było zbyt ciemno, żeby dokładnie widzieć.
a
Jestem w niełasce. Ojciec zauważył, że brakuje słoików brylantyny. Jaka byłam głupia
sądząc, że tego nie spostrzeże! Ojciec tak się wściekł, że posądził mnie o romans z Arnoldem
Arkwrightem, który szpachlą rozprowadza na włosach brylantynę. Byłam właśnie w połowie
liczenia setek tysięcy ozdób do tortu, ale niesprawiedliwe oskarżenie ojca tak mnie oburzyło,
ż
e się pomyliłam i musiałam zacząć wszystko od początku. Położyłam się do łóżka dopiero o
piątej.
Ojciec grzmiał dzisiaj z ambony niezwykle surowo. Potępiał zawodowy kler, który uparcie
miesza się do polityki (zakamuflowana aluzja do Monsignora Kenta, który wypisuje petycje
do magistratu w sprawie latarni przy Church Lane). Po niedzielnym obiedzie wręczyłam ojcu
pieniądze, które odkładałam na lekcje wymowy. „Ojcze, to za ukradzioną brylantynę".
Odpowiedział: „Doceniam ten gest, moja córko, zatrzymaj jednak te pieniądze. Jeśli chcesz
do czegoś dojść, musisz opanować odpowiednio wytworną wymowę, z leciutkim
seplenieniem".
171
Mama wtrąciła: „Chyba ważniejsze jest grasejowa-nie". I wybiegła z chichotem do małego
pokoiku, zarzuciwszy sobie fartuch na głowę. Popatrzyliśmy z ojcem na siebie w kompletnym
osłupieniu.
|6 iykucc
W szkole wszyscy są dla mnie wyjątkowo okropni. Poszłam do dyrektorki na skargę, ale
nawet nie okazała zrozumienia. Powiedziała: „Za dużo pracujesz, Roberts, życzę sobie, żebyś
przez kilka dni nie przychodziła do szkoły". Zaprotestowałam, że beze mnie szkoła nie może
istnieć. Dyrektorka warknęła: „Roberts, idź do domu i oddaj ten list rodzicom".
Szanowni Państwo Roberts,
zachowanie Margaret bardzo mnie niepokoi. Jest schludna, czysta i opanowana. Pracuje
wyjątkowo dużo. Jest najlepsza ze wszystkich przedmiotów, prócz zajęć artystycznych (jak
Państwu wiadomo, uważa je za bezsensowne). Potrafi walczyć o wyniki na wychowaniu
fizycznym, wspaniale szyje i zawsze ma nienagannie wyczyszczone buty. Jest to w zasadzie
uczennica, z której powinniśmy być dumni, zamęcza jednak mój personel nieustannym
domaganiem się większej ilości zajęć. Zajmuje się już dystrybucją atramentu, mleka i
prowadzeniem dziennika. Jest kapitanem klasy, drużyny i szkoły. W czasie przerw zazwyczaj
pracuje w szklarni, ostatnio w czasie lunchu wykonała oznakowania na szkolnym boisku
hokejowym, co bardzo dotknęło naszego ogrodnika. Dziś przyszłam do szkoły wcześniej i
zastałam ją w toalecie, gdzie wycierała podłogi. Można by pomyśleć, że to bardzo chwalebne,
ale ta jej mania pracy nie przysparza jej sympatii koleżanek. Czy ma jakieś
172
dla
rrmk
p 0
kłopoty w domu? Czy może w ten sposób rekompensuje brak uczuć i zainteresowania ze
strony Państwa?
Przepraszam, że Państwa tym wszystkim niepokoję, ale martwię się czasami o przyszłość
Margaret. Jest ambintą i zdolną dziewczyną,
173
musi się jednak nauczyć tolerować tych, którzy nie są tak absolutnie doskonali.
Dyrektorka Szkoły dla Dziewcząt Kesteven i Grantham
PS. Czy macie Państwo w sklepie czekoladki orzechowe? Jeśli tak, to poproszę o dwie
torebki po ćwierć funta. Przyjdę po nie w środę o 16.59 (proszę, żeby Margaret nie było w
tym momencie w sklepie). Z góry dziękuję.
Ojcu trzęsły się ręce, kiedy pakował czekoladki. „Geniusze nigdy nie znajdują uznania we
własnym kraju", powiedział.
Mama zaproponowała na jutrzejszy wieczór wyprawę do wesołego miasteczka. Nie mam
ochoty iść, ale ojciec upiera się, że matka nie może iść sama, więc pójdę.
Ąf]
W wesołym miasteczku było pełno rozbawionych cuchnących roboli-niedocofów. Lokatorzy
pani Ark-wright, Ginger Shinnock i Roy Batterfree, próbowali się zmierzyć z siłaczem
Wielkim Benem. Wielki Ben obserwował ich wysiłki z ironicznym uśmiechem.
Poinformował, że aby uruchomić dzwony, wystarczy jedynie wytężyć siły, a młotki uderzą w
cel. Howe, wiejski przygłup, jeździł dodgem po torze samochodowym w sposób wyjątkowo
groźny i chaotyczny, co chwila wpadał na inne samochody. Pracownik wesołego miasteczka
wskoczył na tył dodge'a i powoli odciągnął go na bok. Biedny kretyn, matka nie powinna go
wypuszczać samego. Zostawiłam moją mamę wrzesz-
174
¦
czącą na diabelskim młynie i poszłam do namiotu Madame Du Cann, żeby mi
przepowiedziała przyszłość.
Ciągle nie mogę się otrząsnąć po przepowiedniach Madame Du Cann. „Pewnego dnia
będziesz najpotężniejsza w kraju", powiedziała. „Królowa?", wyszeptałam z zapartym tchem.
„Nie, znacznie więcej",
175
wycharczała. Wytarłam spocone dłonie, a najej twarzy pojawił się nagle wyraz przerażenia.
„Co takiego?", wykrzyknęłam. „Nie, nie! To zbyt straszne!", zaskrzeczała. „Idź do domu,
nieszczęsna, skazana istoto!" Co jeszcze zobaczyła? Muszę się dowiedzieć.
Wyślizgnęłam się ze sklepu i zaczęłam się dobijać (to nie takie łatwe ze względu na brezent)
do namiotu Madame Du Cann. Na mój widok wykrzywiła czerstwą, ogorzałą twarz. W
końcu, kiedy trochę mojego bilonu zmieniło właściciela, zgodziła się powiedzieć mi
wszystko.
„Wyjdziesz za niewielkiego, łysego mężczyznę o słabym wzroku, który zapłodni cię, i
powijesz dwójkę dzieci z jednego jaja. Dziewczynka nie sprawi ci żadnego kłopotu, ale
chłopiec wyrośnie na prawdziwego potwora. Jego imię będzie związane z europejską walutą
(Frank?), postawi cię w trudnej sytuacji patronując akcji planowania rodziny i wędrując po
pustyni, aż w końcu zrujnuje twoją karierę. Bo — i na tym polega przekleństwo — będziesz
ś
lepo kochała tego potwora i nigdy nie zauważysz żadnych jego błędów". Upadła cała drżąca
na stolik karciany, a ja wróciłam do domu i bardzo dobrze spałam. Jakbym w ogóle mogła
zrobić TO z mężczyzną, choćby raz!
Obudziłam się o czwartej rano wypoczęta po
176
półtoragodzinnym śnie. Dla rozrywki przeczytałam Wprowadzenie do chemii, zapamiętując
co trudniejsze wzory. Jednak życie nie może i nie powinno być nieustannym pasmem
przyjemności, więc o piątej wstałam i pomogłam ojcu rozwadniać napoje. Z dwu tuzinów
oryginalnych opakowań udało nam się uzyskać jeszcze dodatkowy tuzin. Ojciec, który jest
dobrym metodystą, wyjaśnił mi, że nasze działania były absolutnie moralne. Sztuczka Jezusa
z rybami i bochnami chleba stanowi tu szlachetny precedens.
/d&faotoL . Z i nncUd-
Dzisiaj wydarzyła się straszna rzecz. Wiejski autobus zderzył się ze Snootym, koniem Angeli
Pork-Cracklin. Autobus przekoziołkował i znalazł się na polu brukwi. Biedny Snooty ma
uszkodzoną pęcinę, również wielu przedstawicieli klasy robotniczej zostało zabitych i
rannych. Wysłaliśmy z ojcem kartkę do Angeli z wyrazami współczucia z powodu obrażeń
odniesionych przez jej ukochane, czysto rasowe zwierzę.
Wkrótce odbędą się wybory do rady parafialnej, więc ojciec uważa, że byłoby wskazane,
ż
ebym odwiedziła rannych w wiejskim szpitalu. Zadzwoniłam do siostry przełożonej, by ją
poinformować o zamierzonej wizycie, ale ku mojemu zdumieniu nie chciała się na nią
zgodzić. „Ależ moja dobra kobieto, umówiłam się w szpitalu z przedstawicielami lokalnej
prasy", zareagowałam opryskliwie.
„A niech się tu zjawi nawet redaktor Biblii. Moi
177
r
^
pacjenci są jeszcze w szoku i nie można ich odwiedzać", oznajmiła.
.?
Ojciec zadzwonił do członka zarządu szpitala, który przypadkiem jest nam winien pięć
funtów i dziesięć ¦ szylingów za słodkie sherry, i drzwi szpitala natychmiast się przede mną
otworzyły. Sfotografowano mnie z Arnoldem Grimboldem (podwójna amputacja), z Mabel
Spiggs (pęknięcie czaszki) i z Hedem Noddym (wielorakie złamania), a przypadkowo także z
Nigelem Lawlessem (otyłość i inflacja). Pacjenci nie okazywali mi szczególnej wdzięczności
z powodu odwiedzin, nie zrozumieli też moich żarcików na temat koni zwykłych i
mechanicznych. Obiecałam, że przyjdę ponownie w środę.
j ŹZ incu-a.
W nocy Arnold Grimbold popełnił samobójstwo. Zostawił wyjaśnienie: „Nie wyobrażam
sobie, jak
178
przetrzymałbym środę". Przypuszcza się, że ma to związek z terminem zmiany opatrunku na
jego kikutach. Co za słabeusz! Grantham nie poniosło żadnej straty, nawet nie odczuje jego
braku. Poprosiłam o zwrot do sklepu winogron, które mu wczoraj zaniosłam.
Wstałam o piątej i pomogłam ojcu rozwodnić ocet. Nałożyłam z powrotem kapsle na butelki,
a potem wzięłam cudowną zimną kąpiel.
W drodze do szkoły o mało nie najechał na mnie jakiś straszny robol na rowerze. Skarciłam
go surowo. Tłumaczył się niezdarnie, że przez chwilę rozluźnił uwagę wyczerpany
wielomilową jazdą w poszukiwaniu pracy. Wyjaśniłam mu, że nie da się w żaden sposób
usprawiedliwić faktu, iż nie potrafi się trzymać prostej i wąskiej dróżki. Zapisałam jego
nazwisko. Utrzymywał, że nazywa się Tebbit, ale mam wątpliwości. Wyglądał wyjątkowo
podejrzanie, miał bardzo dziwne oczy. Takim ludziom powinno się zabronić rozmnażania.
Po wyjątkowo przyjemnej lekcji matematyki uznałam, że jako dyżurna mam obowiązek
pouczyć pierwsze klasy, jak ważne są nienagannie czyste paznokcie. Niektóre dziewczynki
zaczęły pochlipywać, więc zatrzymałam je dłużej i wyjaśniłam dokładnie konieczność
panowania nad emocjami.
Szkolny obiad (przepraszam, lunch, czyja kiedykolwiek się tego nauczę?) był niepotrzebnie
ekstrawagancki. Naliczyłam po dwie rodzynki w każdym calu kwad-
179
081
" :{Bizp3iAvO(j "łapani bu {BMBpazjds 3izp3q ani ApSiu znf az 'Aoiu}9iqo op BDfo
uiBjisnuiz
BZ A\CSU9d 0S3ZS JS3f BUUIAY Z jq§UM>}JV ]UBd 3Z 'UIB{Aj5{pO
lU3IU3ZBJ3Zjd Z
m nofo uiB{§ouiod ndajjfs np3tu?juiBZ oj
IIUI911D Z f3A\OUIOp AOBid f3ZSlBIUBdSA\ 9Z3ZS3I" BlUBiqBjpO Op AlllZpog
AJ3JZ0 BU mBJpBISBZ 'AVC»[ -3ldXA\ qDAAVOUlOp Z fouOZO{Z 'llbBlO^
fo^BlUBdSM OJ
nuiop op 5§ojp av uiB^zstu i
ZJBM§ AV IUI {BA\O>[3IZpod SUIJJJ3J
aiuojj feupBJ}[ jujoąoazaą az 'ouiopBiM oSaMO^utuaisod oSszsbu uiAj o obavoiu
-JOJUIOd >[9ZBIA\OqO (OMS BZ UIB{BUZI1 OśI
lufBjs fo{BiuBdsM nzTjąod a\ 5is {pśj"^ 5uodo
9Z '{BMBptl UI3ZBJ UlXj ';!iq31 ^CS BA\AZBU 9Z '^
'bjsdbj o§3} i^bj nfBJ^s bu uiB{AzoBqoz '(31U1OUIBS 31?{Aavz j[bI) nuiop op uibjzs
Od
IUI BJBZB5J I B}IZpO§Z 31U 5lS 3>[npBULIB]/\[ BUUBd 3|B
Ojoa?! moistj AjusuiSbjj
Ca B[p 3Z 'UIB{BA\OUOdOidBZ -BSU3>J0IQ
f3AVOJ3MOJ Z B{pOJAV OZ3I/WS -p\[ BUUBd
5lS
3p>{3j 3iAvp DBi
5is
op
uiBjBisnui mupn{od oj od 5>jf3io?f 3fnuiBq oq iusuo; ^S niuApnq
ta kobieta jest wdową z pięciorgiem dzieci". Odrzekłam, że udzielając kredytu nie pomoże
pani Ark-wright oduczyć się beztroskiego postępowania. Zaproponowałam, że sama do niej
pójdę upomnieć się o sześć pensów, ale ojciec przypomniał mi, że dochodzi północ, a jeszcze
nie porąbaliśmy i nie przynieśliśmy do sklepu drewna na podpałkę. (Prognoza pogody w
ostatnim dzienniku BBC zapowiadała znaczne ochłodzenie.)
Wreszcie o drugiej położyłam się do łóżka, wyrecytowałam sto razy „stół z
powyłamywanymi nogami". Teraz odłożę już ołówek i będę spać.
k/fedtUcumi
181
, 21
Ua,
Leżałam aż do szóstej. Potem wstałam i energicznie natarłam się pumeksem.
Odsłoniłam zasłony i zobaczyłam, że słońce świeci jasno. (Rodzi się w mojej głowie
podejrzenie, że nie należy ufać BBC.)
Szybko porąbaliśmy z ojcem drewno, żebyśmy mieli na podpałkę, i wysłaliśmy mamę do
kuchni. Musi przygotować trzysta jabłek w polewie toffi, które nadziejemy na patyczki. Drogi
dzienniczku, trochę się martwię o mamę. Z każdym dniem robi wrażenie coraz bardziej
znerwicowanej. Nie wiem zupełnie, jaki może być tego powód. Ma przecież te swoje
wypieki, obowiązki w sklepie i pełnię życia towarzyskiego w kościele, więc nie rozumiem, o
co jej chodzi. Ilekroć się do niej zwrócę, zaczyna się jąkać, wykrzywiać i cofa się przerażona.
Zaczęła także nosić ogromny krucyfiks.
htifdcL , Z5 /mxua.
Poszłam do pani Arkwright i udało mi się wydostać od niej trzypensówkę. Zatrzymałam się
chwilę na jej niedomytym progu tłumacząc, w jaki sposób powinna ograniczyć wydatki na
dom. Powiedziałam, że można na przykład doskonale zastąpić herbatę parząc wysuszone
liście pokrzyw. Pani Arkwright oświadczyła, że nadeszły ciężkie czasy dla Anglii, skoro nie
można sobie pozwolić na filiżankę herbaty. Odpowiedziałam, że naszym wspólnym
obowiązkiem jest ponoszenie
182
ofiar na rzecz przemysłu zbrojeniowego. Z kolei pani Arkwright zapytała z sarkazmem, czego
ja się wyrzekam jako córka sklepikarza. Odrzekłam, że nie smaruję już wazeliną łydek
obtartych od kaloszy.
Mama wieczorem strasznie cuchnęła czosnkiem. Czyżby przechodziła na katolicyzm?
Posterunkowy Perkins przyszedł do sklepu zameldować, że rowerzystę Tebbita zatrzymano w
komisariacie na trwające trzy dni przesłuchania, ale wypuszczono, go nie wysuwając żadnego
oskarżenia. Trochę mnie zirytował ten oczywisty dowód policyjnej beztroski, ale Perkins
dodał: „Kiedy skończyliśmy rewidowanie roweru, szprychy były w odpowiednim stanie, więc
proszę się nie martwić, panno Roberts, Tebbit nie będzie już jeździł po drogach hrabstwa
Lincoln i niepokoił młodych dam. Nie ma mowy. Będzie musiał pchać ten swój rower przez
całą drogę powrotną do wielkiego Londynu".
Wszyscy uśmialiśmy się szczerze, a ojciec zaprosił Perkinsa nSTiliżankę herbaty przy
maszynce do krojenia bekonu. Nie siedział długo, bo, jak wyjaśnił, w sadach właśnie dojrzały
owoce, ma więc pełne ręce roboty; łapie młodych złodziejaszków i porządnie naciera im uszu.
Po jego wyjściu zrobiliśmy z ojcem codzienny remanent i stwierdziliśmy ze zgrozą, że
brakuje puszki łososia i małego opakowania ciemnego chleba.
183
Mama twierdzi, że posterunkowy Perkins wsunął je do kieszeni, w której trzyma pałkę, i że
zrobił to wychodząc ze sklepu.
Ojciec kazał jej się położyć do łóżka, ponieważ ośmieliła się rzucić cień na nienaganny
korpus policyjny. Mimo wszystko zniknięcie łososia i chleba to potężny cios. Niezbędne będą
daleko posunięte oszczędności;
184
spędziliśmy więc z ojcem całą noc na mieleniu kredy, którą następnie wsypaliśmy do worka z
mąką.
Wstałam o świcie, żeby napisać pracę o cząstkach magnetycznych. Sprawiło mi to tyle
przyjemności, że
0 mało nie spóźniłam się do szkoły.
Po szkolnym obiedzie (po lunchu, Margaret, po lunchu!) wezwano mnie do dyrektorki.
Zaskoczyły mnie jej słowa: „Margaret, nie mam ci nic do zarzucenia, jeśli chodzi o wyniki w
nauce, ale bardzo proszę, żebyś starała się traktować życie trochę mniej poważnie. Może
spróbowałabyś się zaprzyjaźnić z którąś z uczennic twojej klasy?" Zwróciłam jej uwagę, że w
szkole nie ma dziewcząt mojej klasy, na co wymamrotała: „Niezupełnie o to mi chodziło" i
kazała mi wyjść.
Po szkole poważyłam i popaczkowałam porzeczki
1 rodzynki do sklepu, a potem spędziłam dwie bardzo relaksujące godziny nad równaniami
matematycznymi.
W sali metodystów odbywało się spotkanie, na które wzięłam funt pokruszonych biszkoptów
ofiarowanych przez ojca, i spędziłam wieczór na pogawędce z przebywającym tu z wizytą
rosyjskim popem. Szalenie przystojny i inteligentny, byłam więc zachwycona propozycją, że
odprowadzi mnie do domu. Zbliżaliśmy się do sklepu rozmawiając o samowarach, aż nagle
przygwoździł mnie do swojej piersi w niedźwiedzim uścisku, szepcząc lubieżne i rewolucyjne
sugestie natury osobistej. Z wrzaskiem pobiegłam do sklepu. Nic nie
185
powiedziałam ojcu, ale już nigdy, do końca życia, nie zaufam żadnemu Rosjaninowi.
Wzięłam do łóżka termofor z zimną wodą, żeby się ukarać za ukradziony rodzynek.
Spędziłam przygnębiający poranek pochylona nad atlasem; zadanie z geografii polegało na
tym, żeby odnaleźć i odrysować Wyspy Falklandzkie. Po dokładnym przeszukaniu całego
wybrzeża Szkocji i okolic przypadkiem spojrzałam w dół na lewy róg mapy i znalazłam je u
wybrzeży Argentyny!
O siódmej wieczorem złamałam daną sobie obietnicę. Drżącą ręką zamknęłam drzwi na
klucz, wyciągnęłam z szafy ukryte pudło, przebierałam się i przyjmowałam najrozmaitsze
pozy przed lustrem.
Korona ciągle zsuwała mi się z głowy. Musiałam też dwukrotnie robić przerwy, by
przyfastrygować watę do gronostajowego płaszcza. Wydaje mi się, że już niemal do perfekcji
doprowadziłam królewski gest ręki.
Nie mam już żadnych wątpliwości, że pochodzę z rodziny królewskiej. Wdzięczna jestem, że
zaadoptowali mnie zwykli, poczciwi sklepikarze, ale życie prostych ludzi to nie dla mnie.
Muszę poznać moje prawdziwe parantele.
186
Szanowny Królu,
przejdę prosto do rzeczy i zapytam, czy Pan lub ktoś z bliskich krewnych odwiedził Grantham
piętnaście i pół roku temu. A jeśli tak, to czy temu komuś zdarzyło się „wpaść" na pulchną,
raczej prostą kobietę o przyjemnej twarzy?
Pytam dlatego, Wasza Królewska Mość, że jestem latoroślą tej poczciwej kobiety. Moje rysy
mają pewne hanowerskie cechy, które nie występują w fizjonomii żadnej z gałęzi „rodziny".
Mówiąc jasno: jestem przekonana, że pochodzę z rodziny królewskiej. Na razie mieszkam z
dobrymi, poczciwymi sklepikarzami, ale naprawdę, Sire, należę do Pańskiej rodziny. Wiem,
ż
e jest Pan bardzo zajęty, jednak byłabym wdzięczna za szybką odpowiedź, od tego zależy
moja przyszłość. A propos, może Pan liczyć na moją całkowitą dyskrecję. Nie ma
niebezpieczeństwa, że wypaplę naszą tajemnicę przyjaciółkom — nie mam przyjaciółek.
Kreślę się
Margaret Hilda Roberts (dopóki nie otrzymam od Pana innych informacji)
PS. Gdyby zaszła potrzeba zamówienia ceremonialnych szat itp., to noszę rozmiar 14 na
kaftaniku Liberty, a 12 bez. PPS. Czy powinnam zacząć lekcje konnej jazdy? Jeśli tak, to czy
mam jeździć na damskim siodle czy okrakiem?
Najdroższy dzienniczku,
biedny ojciec zarzucany jest skargami na jakość produktów spożywczych. Rano przyszła do
sklepu pani Arkwright i wykrzykiwała: „Roberts, twoje jaja
są nieświeże!
Jej przeklęty robotniczy akcent zgrzytał mi w uszach. „Ale nic dziwnego — ciągnęła — bo
twoje kury są nędzne i wyleniałe od żarcia rybich łbów".
187
I
Gm.
Dołączyła do niej pani Pork-Cracklin, która oskarżała ojca o sprzedawanie zepsutego sera.
Biadoliła znacznie bardziej wyrafinowanym tonem: „Moi wczorajsi goście dzwonili dziś
rano, każdy ze swojej toalety, wyrażając podejrzenie, że to pański ser jest przyczyną ich
uwięzienia w toalecie".
188
U/Ldn/c
Dołączyła do niej pani Pork-Cracklin, która oskarżała ojca o sprzedawanie zepsutego sera.
Biadoliła znacznie bardziej wyrafinowanym tonem: „Moi wczorajsi goście dzwonili dziś
rano, każdy ze swojej toalety, wyrażając podejrzenie, że to pański ser jest przyczyną ich
uwięzienia w toalecie".
188
Pani Arkwright ojciec pozbył się grożąc, że poinformuje władze o wynajmowaniu przez nią
pokojów. Jednak wobec pani Pork-Cracklin zachowywał się w sposób niezwykle uniżony —
podarował jej pudełko lukrowanych słodyczy i puszkę earl greya. A potem padł na kolana i
błagał o wybaczenie. Rozgrzeszyła go wspaniałomyślnie, po czym wdzięcznie wysunęła się
ze sklepu i wsiadła do swojej limuzyny.
Dziś rano dostałam następującą kartkę od Cecila:
Chatka Las Głusza Mags, Staruszko,
dałabyś radę przynieść mi nowy słoik brylantyny dziś wieczorem? To „życie na wolnym
powietrzu" okropnie wpływa na moje włosy. Mags, mój skarbie, może mogłabyś też wstawić
się za mną u możnych Grantham — mam zupełnie dosyć tego życia w głuszy, rzeczywistej i
metaforycznej. Chyba już odpokutowałem za niewielkie potknięcie w zeszłym roku. To
jedynie dowód, że w moich żyłach płynie czerwona krew (a w ołówku jest grafit). Czyż nie
poprowadziłem Młodzieżowego Klubu Metodystów do zwycięstwa w ostatnich wyborach?
Beze mnie byłabyś nikim, podawałabyś herbatę, zamiast rozkoszować się ważną funkcją
przewodniczącej (skrzydła młodzieżowego).
Dobra, Staruszko, muszę już kończyć, pora wykąpać się w strumieniu, a potem muszę
odbudować mój szałas, który rozleciał się w nocy.
Twój, pełen miłości i oddania Cecil Parkhurst PS. Czy możesz przynieść duży słoik?
189
Wieczorem widziałam Cecila! Siedzieliśmy w jego prymitywnym szałasie przy świecy, którą
przyniosłam w majtkach. Opowiedział mi ponurą historię o tym, jak został okrutnie
uwiedziony przez dziewczynę, która potem zamiast zachować się przyzwoicie i wyjechać na
dziewięć miesięcy do Szwajcarii, została na miejscu i publicznie obnosiła swoją hańbę.
Biednego Cecila wypędzono za to z Grant-ham (ojciec zabronił wymieniać jego nazwisko w
sklepie).
Przysięgłam Cecilowi, że nie spocznę, dopóki nie zostanie mu przywrócone wysokie
stanowisko w klubie młodzieżowym. Zapytałam, co jeszcze umie.
Powiedział: „No, byłem niezły w majsterkowaniu przy kolejce elektrycznej".
Caurcufźzd, Z oz^ufca-
Dziś rano widziano mamę w towarzystwie pani Arkwright: podziwiały nawzajem swoje
faruchy. Ojciec ostrzegł mamę przed nawiązywaniem zbyt zażyłych stosunków. Powiedział:
„Jako chrześcijanka masz obowiązek unikać bezbożników".
A mama: „Wynoś się, wsadź lepiej łeb do beczki z marynatą, ty nadęty sztywniaku".
I to w obecności pani Arkwright! Ojciec natychmiast wysłał mamę na górę. Kiedy zatrzasnęła
za sobą drzwi sypialni, powiedział do mnie: „Margaret, niech to będzie dla ciebie nauczką.
Trzymaj się z dala od klasy
190
DDDDD DDDDDD
robotniczej. Nie tylko zatruwają atmosferę, mają też zgubny wpływ na słownictwo".
Wieczorem, jako przewodnicząca Młodzieżowego Klubu Metodystów, zaproponowałam,
ż
eby powierzyć Cecilowi założenie nowej instalacji elektrycznej w pomieszczeniach klubu; w
ten sposób zostanie szefem od elektryczności. Było kilka głosów sprzeciwu, ale propozycja
przeszła i do Cecila został wysłany goniec (Wriggley Ridley), by go poinformować, że
skończył się okres odosobnienia w głuszy.
191
3 c/wfufcct
Mama zastrajkowała. Cały dzień przeleżała w łóżku czytając Madame Bovary i jedząc
pomadki. Nie poruszały jej żadne słowa ani działania ojca. Domaga się pensji za pracę w
sklepie! Z pewnością skończy w Domu dla Umysłowo Chorych w Grantham. To tragedia dla
nas wszystkich. Ojciec może być zmuszony do zatrudnienia pomocy w sklepie i w domu. Czy
w takiej sytuacji będziemy mogli pozwolić sobie na przejazd do domu wariatów raz w
tygodniu?
Mama oprzytomniała. Rano zeszła na dół, jak zwykle. O jej buncie nie rozmawiamy.
Niedziela, 5 czerwca
Przeglądając rachunki natknęłam się na nową pozycję: „Pensja pani Roberts — sześć pensów
tygodniowo".
A więc wygląda na to, że ojciec skapitulował w obliczu strajku. Oburzające! To jest coś,
czego nie zrobiłabym nigdy. Przenigdy.
Nie dostaliśmy jeszcze odpowiedzi od monarchy. Bardzo nam się to nie podoba. Kiedy
zostaniemy królową, przypomnimy sobie tę obelgę. Zemścimy się na naszych królewskich
kuzynach. Tron! Tron! Tron!
KORESPONDENCJA NIEDOSZŁEJ KRÓLOWEJ
Droga Claire,
jestem kobietą po sześćdziesiątce, żoną znacznie starszego mężczyzny. Nasze dzieci dawno
już wyfrunęły z gniazda. Mam bardzo trudną, ale ciekawą pracę w pełnym wymiarze godzin.
Mieszkam w kilku komfortowych domach. Prowadzę bogate i urozmaicone życie
towarzyskie. Jeżdżę dużo po świecie i spotykam interesujących i wpływowych ludzi. Mówię
z wytwornym akcentem i mam liczne uzdolnienia. Gnębi mnie jednak następujący problem:
nikt mnie nie lubi. Wiem to z całą pewnością. Gdziekolwiek się pojawię, ludzie się puszą,
wdzięczą i uśmiechają do mnie, ale robią to ze strachu, co widać w ich oczach.
Claire, jestem taka nieszczęśliwa. Co mi radzisz?
Rozmiar Czternaście z Westminsteru
Drogi Rozmiarze Czternaście,
no i proszę. Jesteś w kłopocie, co? Czy możliwe, że masz nieświeży oddech? A może Twoje
ciało wydziela nieprzyjemny zapach? A może po prostu jesteś zbyt dobra we wszystkim? Co
byś powiedziała: na publiczne niepowodzenie? Czy brałaś pod uwagę potoczną wymowę?
Wspominasz, że mąż jest znacznie od Ciebie starszy. Czy to znaczy, że nie łączą was już
cieple, pełne miłości stosunki? Jeżeli tak, to dlaczego nie spróbujesz ożywić jego pożądania?
Są teraz na rynku wspaniałe różnokolorowe prezerwatywy, które mogłyby nieco urozmaicić
wasze małżeńskie współżycie.
Claire
Droga Claire,
1. cztery psy ze stołecznej policji obwąchiwały mnie na okoliczność oddechu i odorów
cielesnych i uznały, że nie wydzielam żadnych zapachów;
193
2. próbowałam już publicznej klęski — liczba bezrobotnych w tym kraju wynosi cztery
miliony;
3. czasami się zapominam i w trakcie gorącej debaty mój wytworny akcent staje się
pospolity;
4. sprowadziłam prezerwatywy i dałam je mężowi ze słowami: „To do sypialni, kochanie", a
on nadmuchał i powiesił je nad łóżkiem.
Co mam robić?
Rozmiar Czternaście z Westminsteru
Drogi Rozmiarze Czternaście,
wiem już, kim jesteś. Jeśli chcesz mieć przyjaciół, musisz podać się do dymisji. Nie ma
innego wyjścia.
Claire
Drogi Erneście Grzanko,
jak śmiesz marnować mój czas; czyż nie wiesz, że jestem de facto królewską osobistością? W
swoim czasie dostałam wiele żałosnych i płaczliwych listów typu otrzyj-mi-oczy-podaj-mi-
chusteczkę, ale twój naprawdę bije wszelkie rekordy. Szczerze mówiąc, nic mnie nie
obchodzi, że twoja stara matka zmarła w ubiegłym roku z powodu znacznego spadku
temperatury ciała, ani to, że twój pryszczaty przygłupi kilkunastoletni syneczek chuligan nie
pracował od ukończenia szkoły. A wiadomość, że twoja żona czekała sześć lat na usunięcie
obrzydliwej zarażonej macicy, nie robi na mnie żadnego wrażenia. Na Boga, czy nie masz
ostrego noża? Człowieku, wykaż trochę inicjatywy, pożycz z biblioteki podręcznik chirurgii
(pospiesz się, bo zamierzam sprywatyzować biblioteki), wymyj stół kuchenny, połóż żonę na
wznak i zanurkuj śmiało. (Tylko najpierw umyj ręce.)
Informujesz mnie tym swoim strasznym robotniczym charakterem pisma, że od ponad roku
przecieka muszla w twoim cuchnącym klozecie, a szczury regularnie harcują w dużym
pokoju. Ty żałosny robolu, czy naprawdę nie przychodzi ci do głowy najprostsze
rozwiązanie? Wytresuj szczury, żeby wykonywały nieskomplikowane
194
sztuczki, jak przeskakiwanie przez puszki z fasolą w sosie pomidorowym itd., pobieraj opłatę
za wstęp i oglądanie przedstawienia, a zyski pozwolą ci przespacerować się do sklepu z
artykułami sanitarnymi, gdzie zamówisz sobie całe wyposażenie do łazienki. To zależy
wyłącznie od ciebie.
Ośmielasz się twierdzić, że nie mam kontaktu z prawdziwymi ludźmi, i radzisz, żebym
„skoczyła w pociąg i pojechała na pomoc". Po pierwsze, panie Grzanka, moim mężem jest
„prawdziwy człowiek". Wbrew pozorom Denis nie jest ani robotem, ani istotą pozaziemską,
ani stworzeniem wodnym, które wypełzło z głębi jeziora. Po drugie, prędzej spędziłabym noc
z gorylem Guy (tak, wiem, że nie żyje), niż wsiadła w jedno z tych podłych rozklekotanych
urządzeń, żeby odwiedzić was na waszej kupie żużlu. Nie mamy ze sobą nic wspólnego.
Nienawidzę łasic, odchodów, gołębi, sklepików na rogu
- • iL ^V.
i grubych, brzydkich ludzi, którzy nie potrafią mówić pełnymi zdaniami i nie mogą
zrozumieć, jak działa Międzynarodowy Fundusz Walutowy.
I wreszcie na końcu listu bredzi pan o swoim zasiłku, nazywając go „jałmużną" i ,.obrazą
godności". To ostatnie bardzo mnie rozśmieszyło. Co pan dostał na gwiazdkę? Prenumeratę
pisma „Marksizm Dzisiaj"?
Słuchaj, pasożycie, czy nie rozumiesz, że o to-właśnie chodzi? Nie potrzebujemy już ciebie i
tobie podobnych. Dotarło? Posłuchaj mojej rady: wywal węgiel z wanny, nalej wody i utop
się.
H. M. Thatcher NB. Do osobistego sekretarza Rupert, trochę to wygładź, dobrze?
Drogi Panie Grzanka,
Pani Premier z największą troską odniosła się do Pańskich trudności. Rozpatruje szczegółowo
rozliczne kwestie, które poruszył Pan w swoim liście.
Z poważaniem Rupert Niedźwiadek
ooooooooooooooooooo
Adrian Mole
i zwierzątka
ziemnowodne
ooooooooooooooooooo
, d? Up-cta,
Ojciec przed chwilą zadzwonił do mnie do biura i oświadczył, że jego zdaniem matka ma
romans z lokatorem Martinem Muffetem. Zapytałem, na jakich dowodach opiera swoje
podejrzenia. „Dziś rano zastałem twoją matkę w łóżku Martina Muffeta", powiedział.
Twierdziła podobno, że sprawdzała ciepłotę kołdry. Czy uda mi się kiedyś uciec od
permanentnych domowych tragedii rodziców? Napisałem do matki przypominając jej o
obowiązkach rodzicielskich.
Oksford
Poniedziałek, 17 lipca Mamo,
ojciec zadzwonił do mnie dziś o jedenastej rano trochę poruszony. Był pod wrażeniem
nieprzyjemnego widoku, bo zastał ciebie obok Martina Muffeta w łóżku wyżej
wymienionego. Twoje wyjaśnienia o sprawdzaniu „ciepłoty kołdry" wydają mi się w tej
sytuacji niezbyt zadowalające. (Zwłaszcza że dręczą nas upały nie notowane od 1976 roku; w
nocy było 93°F, czyli 34t. Musiałem zdjąć piżamę.)
Kiedy mieszkałem w domu, uskarżałem się nieustannie na to, że moja kołdra jest cienka, ale
ani razu nie wślizgnęłaś się do mojego łóżka, żeby to dokładniej sprawdzić. Jesteśmy z ojcem
przekonani, że Twoje stosunki z Martinem Muffetem mają charakter seksualny. Chociaż
trudno mi zrozumieć, jak możesz się zdobyć na zażyłość z człowiekiem, który ma przy łóżku
dzieła zebrane Wilbura Smitha. (A propos, nigdy mi nie podziękowałaś za tom Listów Kafki,
który posłałem Ci na urodziny.) Czy muszę Ci przypominać, że masz w domu małe dziecko,
czyli moją niewinną siostrę Rosie? Sprawy domowe i intelektualne zatrzymują mnie w
Oksfordzie, ale jak tylko załatwię swoje sprawy, pospieszę do domu i spróbuję uporządkować
cały ten bałagan.
198
Proszę, żebyś do mojego przyjazdu postarała się zapanować nad tą niewczesną, starczą
namiętnością
Twój syn Adrian
PS. Pozwól sobie przypomnieć, że Muffet ma zaledwie dwadzieścia dwa lata, a Ty
czterdzieści pięć.
, Xl lip<a. Odpowiedź od matki:
Drogi Adrianie,
nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy, ty nadęty głupku! Kochamy się z Martinem. Jemu nie
przeszkadza to, że jestem o dwadzieścia trzy lata starsza. Uwielbia mnie. Mówi, że jestem
„wolnym duchem" i zbrodnią jest więzienie mnie na przedmieściu. Kiedy Martin zrobi
dyplom inżyniera, będzie budował mosty na Amazonce, a ja będę u jego boku z suwmiarką w
ręku lub czymś takim, czym posługują się inżynierowie.
Rosie jest także zakochana w Martinie. Rzadko widuje swojego ojca, a kiedy już do tego
dochodzi, ojciec narzeka, że jej głos działa mu na nerwy. Załączam fotokopię wypracowania
Moja rodzina, które Rosie musiała napisać w szkole.
A propos, czy wiesz, że Sharon Bott jest w ciąży? Spotkałam ją w sklepie Tesco i oznajmiła
mi, że „już ze trzy miesiące, jak zaszła". Pytała, w jaki sposób może się z Tobą skontaktować.
Powiedziałam, że nie pamiętam adresu, ale na pewno znowu się do mnie zwróci.
Twoja Paulina
Moja rodzina. Moja rodzina to moj pies moja mama moj martin moj tata moj adrian i moja
babcia która jest stara. Najbardziej kocham mojego psa i moja mamę i martina a potem tatę.
mama i martin grają w nocy w karty dużo sie śmieją, tata woła cicho być. adrian nie mieszka
w naszym domu mieszka w innym domu. Cieszę sie bo on narzeka i ma krosty na twarzy.
Rosie Mole, 6 lat i 8 miesięcy
5 Zi.
Sharon Bott przysięgała, że bierze pigułki. Od czasu do czasu widziałem nawet, jak je łykała.
O Boże! Boże! Boże!
Po południu. Nareszcie! Skończyło się torturowanie Kena Dodda przez urząd podatkowy.
Cofnięto oskarżenie, że trzyma na strychu 336 tysięcy funtów. Dodd płakał składając
zeznania; oświadczył, że matka przykazała mu nie ufać bankom. Trzysta trzydzieści sześć
tysięcy funtów! Ile drapaczek można by za to kupić!
Dzisiaj jestem trochę spokojniejszy. Mój puls bije niemal normalnie. Wczoraj wieczorem
obawiałem się, że popadam w szaleństwo. Ile zmartwień może wytrzymać ktoś o mojej
wrażliwości? W końcu nadejdzie chwila, kiedy wątłe ciało zaprotestuje: „Już dosyć!"
Zmartwienia:
Sharon Bott (w ciąży)
Pandora (kiedy się dowie)
Cudzołóstwo mamy
Babcia (kiedy się dowie)
Dług w banku 129 funtów i 8 pensów
Cera
Bliski Wschód
Zdrada Rosie
Fakt, że pies już długo nie pożyje
200
Hałasy w rurach Trzeci Świat Dziura ozonowa Dziurawe buty Lodówka u kresu żywota
j 2H lip.
Zdarzyło się najgorsze! Zepsuła się lodówka i dwa litry lodów wypłynęły w nocy z
kartonowych opakowań, zalewając jedzenie na niższych półkach. Pandora zastała mnie
klęczącego i szlochającego nad główką sałaty. Powiedziała: „Adrianie, na miłość boską,
popatrz na to z dystansem", ale wyjaśniłem jej, że nie mogę sobie pozwolić na wyrzucanie
jedzenia, zwłaszcza teraz, kiedy stoję w obliczu finansowej ruiny. „Ale rozmawiamy teraz o
główce sałaty, która ma już dziesięć dni, i o kilku rozciapcianych pomidorach!" I dodała:
„Adrianie, chyba zdajesz sobie sprawę, że grozi ci załamanie nerwowe". A ona wie coś na ten
temat — większość jej przyjaciół albo właśnie przechodzi załamanie, albo rekonwalescencję,
albo pisze o tym książkę.
Ani słowa od Sharon Bott.
W^ofek. , 25 tipyca.
Dziś rano otrzymałem poniższy list od Martina Muffeta. Poprawiłem tylko niezliczone błędy
ortograficzne.
201
Drogi Adrianie,
dobra, no więc nie zgadzamy się z sobą — ty i ja — no i co z tego? Wiem, że mną gardzisz,
bo studiuję inżynierię. Coś Ci powiem, bracie. Ja za to pogardzam tzw. intelektualistami,
słabosilnymi, co to cały dzień pierdzą w stołek i czytają książki, kapujesz?
Sprawy między mną a Twoją matką Ciebie nie dotyczą. Ona jest dorosłą kobietą.
Założyłem nowe uszczelki we wszystkich kranach i przewiesiłem drzwiczki w kuchennych
szafkach. Odpowietrzyłem też wszystkie kaloryfery i zreperowałem kosiarkę do trawy, a
Twoja matka może teraz używać piecyka gazowego nie zginając się wpół.
Twój ojciec jest leniwym draniem i Ty też. Czy zdajesz sobie sprawę, że kiedy się tu
wprowadziłem, w tym domu nie było nawet śrubokręta? Całe szczęście, że mam własną,
dobrze wyposażoną skrzynkę z narzędziami.
Pewnego dnia zostanę Twoim ojczymem, więc lepiej, żebyśmy się dogadali. Twój tata szuka
mieszkania. Wczoraj wieczorem odbyliśmy długą rozmowę we trójkę i doszliśmy do
wniosku, że tak będzie najlepiej. Chcemy wziąć ślub w grudniu (oczywiście nie z Twoim
ojcem, mam na myśli siebie i Twoją matkę). Spodziewam się, że do tej pory zdołasz
przełknąć pigułkę.
Najlepsze życzenia Martin Muffet (lokator)
PS. Wilbur Smith to może nie Kafka, ale powiedz mi, czy Kafka słyszał o prawie dżungli?
Czy wiedziałby, jaką bronią się posłużyć, żeby powalić słonia z odległości pięciuset kroków?
Akurat!
Przeczytałem Pandorze te kretyńskie bazgroły przez drzwi łazienki. Ku mojemu zdziwieniu
wzięła stronę Muffeta! „Zgadzam się z Muffetem. Nie mam już cierpliwości do Kafki, jest
taki niemęski".
Julian Twyselton-Fife przeszedł obok i wyszeptał: „Nasza ukochana Pandora bardzo się
zmienia, Aidy.
202
Zadaje się z tymi bykami z sali gimnastycznej Rocky'ego. Przewiduję kłopoty!"
„To twoja żona", warknąłem. „Zabroń jej tam chodzić".
„Akurat!", westchnął Julian. „śyjemy w okresie postfeministycznym, prawda? Robisz się
podobny do
203
bohaterów Wilbura Smitha. Niedługo zaczniesz paradować w stroju safari".
To śmieszne, żeby brudzić trzy zmiany bielizny pościelowej na tydzień. Gdybym spał w
jednym łóżku z Pandorą, oszczędzilibyśmy na proszku do prania. Mówiłem o tym już
wielokrotnie, ale ostatnio kiedy o tym wspomniałem, powiedziała: „Masz obsesję na temat
prania. Zrobiłeś mi scenę z powodu jednej zagubionej chustki do nosa".
„Jeśli usłyszę coś jeszcze na temat tej niebieskiej chustki do nosa, to zwariuję", wtrącił Julian.
Zamknąłem się, ale mówiąc szczerze, kochany dzienniczku, jestem wyjątkowo zmartwiony.
Ta chustka należała do kompletu siedmiu różnokolorowych chustek na każdy dzień tygodnia.
Pandora twierdzi, że najwyższy czas nauczyć się kultury. Utrzymuje, że dzisiaj nikt już nie
używa obrzydliwych zasmarkanych szmat. Powinna to wytłumaczyć panu Brownowi z
Departamentu Ochrony Środowiska. śona go porzuciła, ponieważ nie pozwalał jej używać
pieluszek jednorazowych.
A)a3JtoLcc } Z 9 Hp^a,
Odwiedziłem dziś ojca w jego nowym mieszkaniu. Bardzo oszczędnie umeblowane.
Pojedyncze łóżko, aparatura stereo, stolik z bambusa, dwa plastykowe krzesła postawione
jedno na drugim i wysoki fotel,
204
przeznaczony dla osób cierpiących na bóle kręgosłupa. „Może się przydać, jeśli kiedyś będzie
mi dokuczał krzyż", oświadczył ojciec.
Siedziałem na jednym z plastykowych krzeseł usiłując wymyślić, co mógłbym mu
powiedzieć, jakieś słowa pociechy czy coś w tym rodzaju, ale nic nie przyszło mi do głowy.
Ojciec rozejrzał się wokół i oznajmił: „Nie bardzo jest się czym pochwalić po dwudziestu
latach małżeństwa, co?" Zaproponował mi puszkę piwa Pils, ale odmówiłem. (Po kilku
łykach czuję, jak zamieniam się w piwnego chuligana, staję się zagrożeniem dla pobliskich
budek telefonicznych.)
„Czy nie masz białego wina?", zapytałem.
„Białego wina", przedrzeźniał. „Oczywiście, że jest białe wino, całe skrzynki, a może
wolałbyś szampana?" I ciągnął dalej: „A co byś powiedział na odrobinę kawioru do szampana
i truskaweczki ze szklarni, i pieprzone profitrolki, i dobry serek Stilton i obesrane pieczywo
od Carra?"
Potem rozmawialiśmy o przetasowaniach w gabinecie w ubiegłym tygodniu. Pani Thatcher
odrzuciła sir Geoffreya Howe'a jak zużytą torebkę herbaty. Sir Geoff już nie jest ministrem
spraw zagranicznych. Został nim facet o nazwisku John Major. Nikt w Anglii nie słyszał o
kimś takim, a co dopiero mówić o zagranicy, więc nie przepowiadam mu drugiej kariery.
Wygląda jak pan Pratt, zastępca dyrektora mojego Towarzystwa Budowlanego. Ten, który
odmówił mi stuprocentowej pożyczki na hipotekę.
205
Poczekaj tylko, Pratt. Kiedy będę mieszkał w wiejskiej rezydencji, gdzie po moim własnym
stawie będą pływały flamingi, zaproszę cię na koktajl na tarasie. Będę się skręcał ze śmiechu
patrząc, jak ci szczęka opadnie ze zdziwienia. Oprowadzę cię po całym domu, Pratt, pokażę
liczne łazienki przy sypialniach, wspaniale wyposażoną salę gimnastyczną i basen z biczem
wodnym. Będziesz żałował, Pratt, że okazałeś tak małą wiarę w moje talenty poetyckie.
Twoje stwierdzenie: „Nigdy nie słyszałem o bogatym poecie", świadczy o monumentalnej
ignorancji. A co powiesz o bestsellerze sir Kingsleya Amisa Pijąc kakao z Wendy Copel
Pewnego dnia stanę się najbardziej znanym poetą w Anglii. Opus Niesforna kijanka jest
prawie skończone, a moja eksperymentalna powieść Spójrzcie! Płaskie wzgórza mojej
rodzinnej ziemi posuwa się zadowalająco. Następny krok to znalezienie agenta literackiego.
Zastanawiam się, kto reprezentuje księcia Karola.
Rocznik Pisarze i artyści informuje, że agentem naszego następcy tronu jest osobnik o
nazwisku sir Gordon Giles. Napisałem do niego proponując moje prace.
Szanowny sir Gordon Giles,
niniejszym przesyłam Panu próbki dwóch utworów, nad którymi pracuję. Opus Niesforna
kijanka i eksperymentalna
206
powieść Spójrzcie! Płaskie wzgórza mojej rodzinnej ziemi. Chciałbym, żeby działał Pan w
moim imieniu i sprzedał wyżej wymienione utwory: Kijankę firmie Faber and Faber, a
Spójrzcie! do Weidenfelda.
Co do finansów, to nie stać mnie na to, żeby zaproponować Panu zwyczajowe dziesięć
procent. Co by Pan powiedział na pięć? Moje dzieła rozejdą się w wielkiej liczbie
egzemplarzy, więc nie straci Pan. Proszę przysłać umowy na adres mojej pracy:
A. A. Mole
Wydział Traszek
Sekcja Zwierzątek Ziemnowodnych
Departament Ochrony Środowiska
18-21 Lord David Cecil Street
Oksford
OXI 7SD
PS. Proszę nie telefonować z gratulacjami. Mój bezpośredni przełożony pan Brown nie
pozwala nam przyjmować prywatnych telefonów (chyba że dotyczą śmierci bliskiego
krewnego). Aktualnie nie mam telefonu w miejscu zamieszkania z powodu dotychczasowych
nadużyć moich współlokatorów. Proszę mi wybaczyć ten fioletowy atrament, ale zabrakło mi
zielonego, którego zazwyczaj używam.
Dziś rano dostałem następujący list:
Adrian Mole
Wydział Traszek
Departament Ochrony Środowiska
Oksford
Sir Gordon Giles Associates
372 Doughty Street
Londyn
Szanowny Adrianie Mole'u,
dziękuję za przysłanie mi dwóch rękopisów utworów Niesforna kijanka i Spójrzcie! Płaskie
wzgórza mojej rodzinnej ziemi. Niniejszym odsyłam je Panu. Szczerze mówiąc, pański
rękopis jest nie do odczytania. Mikroskopijne literki i zielony atrament bynajmniej tego nie
ułatwiają. Czy zdaje Pan sobie sprawę, że nie nalepił Pan wystarczającej liczby znaczków na
swoją dość nieforemną (i niewątpliwie ciężką) paczkę?
Bez względu na intencje jest Pan nam winien funta i siedemdziesiąt pięć pensów. Pomijam
straty z powodu oglądania nieprzyjemnych przedmiotów wyłaniających się spomiędzy kartek
rękopisu, takich jak: skórki od bekonu, bilety autobusowe, dziewicza paczka prezerwatyw,
zasuszony kwiat... Obawiam się, że pańska powieść jest zbyt eksperymentalna, by
zainteresować szerokie rzesze czytelników, a fakt, iż nie zawiera samogłosek, czyni ją
miejscami kompletnie niezrozumiałą.
Proponuję, żeby wysłał Pan Niesforną kijankę do Działu Historii Naturalnej BBC,
Whiteladies Road, Bristol. Może oni będą wiedzieli, co z tym zrobić. Ja nie wiem.
Moje najlepsze życzenia Sir Gordon Giles, agent literacki
A więc już wiem, gdzie się podziały prezerwatywy. Warto zauważyć, że ich nie odesłał.
Królowa matka kończy dzisiaj osiemdziesiąt dziewięć lat! Niech ją Bóg błogosławi! Jakaś
Alison Watt odsłoniła wykonany przez siebie portret królowej matki. Wprost brak mi słów.
Głowa królowej wygląda jak brukiew. Panna Watt ma dwadzieścia trzy lata. To wystarczy za
komentarz. Ja także jestem eksperymentalnym artystą, ale wyznaczam sobie pewne granice:
208
Szanowny Adrianie Mole'u,
dziękuję za przysłanie mi dwóch rękopisów utworów Niesforna kijanka i Spójrzcie! Płaskie
wzgórza mojej rodzinnej ziemi. Niniejszym odsyłam je Panu. Szczerze mówiąc, pański
rękopis jest nie do odczytania. Mikroskopijne literki i zielony atrament bynajmniej tego nie
ułatwiają. Czy zdaje Pan sobie sprawę, że nie nalepił Pan wystarczającej liczby znaczków na
swoją dość nieforemną (i niewątpliwie ciężką) paczkę?
Bez względu na intencje jest Pan nam winien funta i siedemdziesiąt pięć pensów. Pomijam
straty z powodu oglądania nieprzyjemnych przedmiotów wyłaniających się spomiędzy kartek
rękopisu, takich jak: skórki od bekonu, bilety autobusowe, dziewicza paczka prezerwatyw,
zasuszony kwiat... Obawiam się, że pańska powieść jest zbyt eksperymentalna, by
zainteresować szerokie rzesze czytelników, a fakt, iż nie zawiera samogłosek, czyni ją
miejscami kompletnie niezrozumiałą.
Proponuję, żeby wysłał Pan Niesforną kijankę do Działu Historii Naturalnej BBC,
Whiteladies Road, Bristol. Może oni będą wiedzieli, co z tym zrobić. Ja nie wiem.
Moje najlepsze życzenia Sir Gordon Giles, agent literacki
A więc już wiem, gdzie się podziały prezerwatywy. Warto zauważyć, że ich nie odesłał.
, 4
Królowa matka kończy dzisiaj osiemdziesiąt dziewięć lat! Niech ją Bóg błogosławi! Jakaś
Alison Watt odsłoniła wykonany przez siebie portret królowej matki. Wprost brak mi słów.
Głowa królowej wygląda jak brukiew. Panna Watt ma dwadzieścia trzy lata. To wystarczy za
komentarz. Ja także jestem eksperymentalnym artystą, ale wyznaczam sobie pewne granice:
208
ż
adnych eksperymentów z najbardziej poważanym członkiem naszej rodziny królewskiej.
0 królowo matko Jedyny przypadku
Czy naprawdę niebieskie oczy masz Twój urok i wdzięk
1 pomarszczona twarz
(nie dokończone, znudziło mi się)
2 nad ranem. Pandora nie wróciła jeszcze z sali gimnastycznej. Jeśli nie będzie uważać, zrobi
się tak muskularna jak kulturysta.
Nareszcie! Ukończone dzieło Niesforna kijanka. Leżałem w łóżku myśląc o seksie, kiedy
przyszło mi do głowy zakończenie.
A więc! Kręcąca się, wijąca, zmysłowa Mieszkanko stawów i kanałów Pręż się, pręż do
ś
wiatła i powietrza! O stworzenie Darwina, skacz, skacz na ląd! Hop, hop, hop, mieszkasz w
Anglii! Powstań, żabo! Powstań! Nie jesteś już kijanką! Twoja podróż skończona, forma
odmieniona. Transfiguracja.
Idź! Idź! Idź! Wyskrzecz światu swoje przesłanie! Koniec
Nie lubię fałszywej skromności, a więc kochany dzienniczku, wyznaję otwarcie, że uważam
to za niewątpliwe dzieło geniusza. Pewnego dnia dzieci będą zdawały z tego egzaminy. Może
powinienem wysłać tekst do Andrew Lloyda Webbera. Byłby wspaniały musical. Na pewno!
Kijanka rozpaliłaby West End.
Obsada Kijanki:
Mama Kijanki Julia McKenzie
Ojciec Kijanki Stephen Fry
Mała Kijanka Madonna
ś
abi Mędrzec Bernard Levin
Pytanie: czy Bernard Levin należy do związku zawodowego aktorów Eąuity?
Odwiedziłem dziś dom mojej matki. Nie nazywam już tego miejsca swoim domem. Muffet je
całkowicie zmienił. Matka ma teraz do dyspozycji więcej półek niż w podręcznej bibliotece.
Wszystko działa. Korek w umywalce w łazience jest przymocowany łańcuszkiem. Muffet
zawsze trzyma w ręku narzędzie i rozgląda się, co by skrócić, podłużyć, dokręcić czy
poluzować. Mama chodzi za nim jak pudel podczas konkursu tresury na wystawie psów. Nie
mogę na to patrzeć. Dalej podtrzymują swój idiotyczny zamiar pobrania się. Muffet poprosił
mnie na drużbę! W odpowiedzi roześmiałem się ironicznie. Rosie sama zaprojektowała swoją
suknię druhny. Wprost nie do wiary wulgarną.
211
Rozkosz pederasty. Różowy szyfon spięty satynowymi pączkami róż, gołe ramiona. Na ten
dzień powinien zmartwychwstać Nabokov!
Nie mogę się zmusić, żeby spać pod jednym dachem z mamą i Muffetem, więc wprosiłem się
na nocleg do babci. Nie upłynęły nawet dwie minuty, jak przekroczyłem próg, a już babcia
zaciągnęła mnie do kuchni i zmusiła do podziwiania kolejnego dzieła rąk Muffeta: kompletu
szafek. Czy ten człowiek musi się do wszystkiego wtrącać? Wolałem starą kuchnię babci, bez
wpasowanych szafek, czego nie omieszkałem jej wyraźnie powiedzieć.
Otworzyła katalog Littlewoodsa i pokazała mi strój, jaki zamówiła na ślub. Będzie go spłacała
przez ponad dwa lata. Zastanawiam się, czy firma Littlewoods zdaje sobie sprawę z ryzyka.
Babcia nie jest najzdrowsza, w każdej chwili może zejść.
Przed powrotem do Oksfordu wpadłem do Berta Baxtera. Wędrowny pedikiurzysta właśnie
obcinał mu paznokcie u nóg. Na mój widok Bert powiedział: „No, niech mnie diabli, jeśli to
nie jest panicz Mole! Kiedy się pozbędziesz tych cholernych pryszczy?"
Pedikiurzysta, wystraszony karzeł z brudnymi paznokciami, zapytał, czy nie potrzebuję
pedikiuru. Odmówiłem wzruszając ramionami. Kiedy karzeł wyszedł, przygotowałem
Bertowi posiłek: kanapkę z buraczkami i puszkę ciemnego piwa. Jadł i pił ze zwykłym dla
niego brakiem manier. Potem zaczął wspominać swoją zmarłą żonę Queenie. Obaj popad-
212
liśmy w sentymentalny nastrój i Bert wyznał, że „nie może się doczekać spotkania ze swoją
dziewczynką". Szabla stracił całą wojowniczość (razem z zębami). Nawet jego szczekanie
stało się znacznie cichsze. Nigdy nie widziałem psa, który osiwiałby w takim tempie.
Zmartwiłem się też, że tak bardzo schudł. Obroża zwisa mu na szyi jak pierścień wokół
Saturna.
Faks dla pana Johna Tydemana, szefa sekcji dramatu radiowego
Data: 9 sierpnia
Liczba stron: 739
Temat: Spójrzcie! Płaskie wzgórza mojej rodzinnej ziemi
Przesyłam moją powieść. Proszę ją natychmiast przeczytać i zaadaptować dla radia. Moja
stawka: tysiąc funtów. Proszę to nadać przed 20.30; babcia punktualnie o 20.35 odkłada
aparat słuchowy.
A. Mole
id p
Rozgłośnia Radiowa Drogi Adrianie Mole'u,
chłopcze, czy postradałeś rozum? Zablokowałeś mój fax na całe osiem godzin. Nie przesyła
się faxem 739 stron rękopisu. Pakuje się go elegancko i powierza poczcie.
Albo ty sam, albo mój fax połknął wszystkie samogłoski w powieści Spójrzcie! Rękopis
zawiera same spółgłoski, a samogłoski zdarzają się tak rzadko, że można w ogóle pominąć
ich istnienie. Spodziewasz się tysiąca funtów! Bardzo mnie to rozśmieszyło.
213
Ja nie adaptuję sztuk, jestem w BBC szefem Działu Dramatu. Kieruję polityką repertuarową,
zachęcam młodych pisarzy itd. Jeśli chcesz przerobić swoją bezsamogłoskową powieść na
słuchowisko, musisz tego dokonać sam.
Twój (ledwo, ledwo) John Tydeman PS. Wyjeżdżam do Australii. Nie będzie mnie przez
jakiś czas.
? dl
Kijanka odrzucona przez BBC w Bristolu. Pewnego dnia gorzko tego pożałują, głupkowaci
filistyni. Wysłałem tekst do Craiga Raine'a, który jest szefem Działu Poezji w Wydawnictwie
Faber and Faber. Na pewno zrozumie, że usiłuję samodzielnie przenieść angielską poezję w
dwudziesty pierwszy wiek. Miałem szczęście, w szufladzie Browna było akurat dosyć
znaczków.
Dzisiaj zmarł Harry Corbett, twórca marionetki Sooty.
k , 4.2
Pracowałem właśnie nad projekcją liczby traszek (1995), kiedy do mojego pomieszczenia
wpadł Brown i zaczął toczyć pianę z powodu znaczków pocztowych. Literalnie oskarżył mnie
o kradzież! Od dzisiaj każdy pracownik Działu Traszek, zanim dostanie znaczki, musi
podpisać się w książce, podać przeznaczenie i cel przesyłki. Znaczki przechowywane są teraz
w zamkniętej skrzynce, do której klucz ma jedynie Brown.
214
¦
Dziwię się, że nie wynajął agencji Securicor do pilnowania tej idiotycznej skrzynki przez całą
dobę. Bardzo to dla mnie niewygodne. Brown ma słaby pęcherz i chodzi do toalety co
najmniej dziesięć razy na dzień. Zazwyczaj w tym momencie pilnie potrzebuję znaczka.
Teraz będę musiał kupować znaczki na poczcie. Najważniejsze, żeby moje rękopisy były
czytane. Wiem, że to tylko kwestia czasu, i tak zostanę odkryty.
Rząd sprzedaje naszą wodę, to przecież musi być nielegalne? Jeżeli chmura oberwie się nad
moim domem
Ą/pvtoLoue ncurzą
215
i deszcz spadnie na mój ogród, to czy ta woda należy do mnie, do Boga, czy do pani
Thatcher? Interesująca kwestia prawna. Może napiszę w tej sprawie do Johna Mortimera od
sławnego Rumpole'a. To na pewno zainteresuje jego prawniczy umysł. Mógłby przedstawić
ten problem w jednym z epizodów swojego zabawnego serialu. Oczywiście zastrzegę sobie
prawa autorskie.
Naprawdę, muszę koniecznie znaleźć sobie agenta literackiego.
Wczoraj wieczorem widziano Pandorę wsiadającą do cadillaca Rocky'ego Livingstone'a.
Poinformował mnie o tym pan Brown. Jest wrogiem cadillaców z powodu dużego zużycia
paliwa.
Wysłałem Spójrzcie! do Eda Victora, który jest agentem Iris Murdoch. Nie wątpię, że to
doceni. W końcu oboje z Iris interesujemy się światem metafizycznym.
Małżeństwo księżniczki Anny skończone! Kapitan Mark Phillips wyprowadził się z głównej
części Gatcombe House do domku z prefabrykatów na terenie posiadłości. Mam nadzieję, że
zabrał ze sobą aparaturę stereo.
Interesująca sprawa: pies Jacka Woolleya w Rodzinie Archer ów nazywa się Kapitan.
216
Dzisiaj po przyjściu z pracy do domu zaskoczył mnie widok Rocky'ego, monolitycznego
kulturysty, który siedział przy stole i trzymał w swoich łapach wielkości głowic atomowych
kanapkę z ogórkiem. Wstał, kiedy wszedłem, ale natychmiast poprosiłem, żeby usiadł. Nie
chciałem, żeby mnie przytłaczał swoim olbrzymim wzrostem. Pandora wyjaśniła: „Rocky i ja
jesteśmy zakochani". Rocky wstydliwie pochylił głowę i spojrzał na Pandorę; przysięgam,
drogi dzienniczku, że w jego oczach naprawdę płonął ognik miłości. Jakoś udało mi się
wymamrotać: „Cieszę się ze względu na ciebie", po czym z trudem wyszedłem z pokoju i
rzuciłem się na łóżko. Miałem wizję, że Rocky dławi się skórką ogórka (Pandora nigdy ich
nie obiera), albo że z powodu uczulenia na ogórki umiera straszliwie spuchnięty, otoczony
przez bezradnych, zaskoczonych lekarzy.
Trzysta tysięcy Szkotów nie zapłaciło podatku pogłó-wnego. Pani Thatcher nigdy nie ośmieli
się wprowadzić tego podatku w Anglii. Byłoby to polityczne samobójstwo. Pandora jest u
siebie w sypialni. Słyszę, jak Rocky błagają swoim zadziwiająco wysokim głosem: „Ale to
już dziesięć dni. Myślałem, że mnie kochasz, Pan".
Słyszę też, jak mu odpowiada: „Kocham cię, Rocky, ale wolę zachować swoje ciało dla
siebie. A teraz śpij".
Cha! cha! cha! cha!
217
Dziś rano Julian się wściekł, bo nie mógł się dostać do łazienki, gdzie ma wszystkie kremy i
toniki. Rocky pluskał się w wannie jak Moby Dick. Julian przyszedł do mojego pokoju i
usiadł na brzegu łóżka. Wyznał, że małżeństwo z Pandorą przestaje być zabawne. „Chyba się
z nią rozwiodę", powiedział.
Bardzo go do tego namawiałem.
List od Barry'ego Kenta:
Cześć!
W przyszłym tygodniu dostaję przepustkę, przyjadę do Ciebie, dobra? Kup jakieś piwo. Czy
słyszałeś o facecie co sie nazywa Blake napisał naprawdę mocne wiersze. Jeden to Tiger
Tiger. W zeszłym tygodniu odwiedził mnie Nigel. Już nie jest buddyjskim mnichem,
przyłączył się do „Socjalistycznego Robotnika", zmusił mnie do kupienia tego pisma. Piszę
dla nich wiersz.
Cześć! Baz
Barry Kent może być znany w kręgu czytelników poezji (Baz Poeta Skinów), co nie
przeszkadza, że jest durniem. Każdy, kto liznął chociaż odrobinę wykształcenia, wie, że
wiersz Ruperta Blake'a nosi tytuł Tyger! Tyger! Y nie i.
Wysłałem z pracy telefonogram do Kenta, żeby nie przyjeżdżał w przyszłym tygodniu.
218
Cześć Baz,
ż
ałuję, ale jadę na obrączkowanie traszek w przyszłym tygodniu. Więc nie będzie mnie tutaj.
Tyger nie Tiger!
Cześć! Aidy
Nasz dom składa się teraz z Juliana Twyseltona-Fife, Pandory Braithwaite, Rocky'ego
(Olbrzyma) Living-stone'a, Barry'ego Kenta i mnie, Adriana Mole'a. Zapomniałem, że
zgodnie z regulaminem więźniom nie wolno doręczać telefonogramów itp., a także nie
poleciłem British Telecom, żeby umieścili na kopercie numer więzienny Barry'ego Kenta —
w rezultacie on sam zjawił się tutaj. Stłoczeni jesteśmy wszyscy w jednym wspólnym pokoju,
małej kuchence, dwóch sypialniach, w schowku i łazience. Należę do osób, którym potrzebna
jest przestrzeń życiowa. Dzielenie schowka z Barrym Kentem napawa mnie obrzydzeniem.
On zajmuje całą podłogę, nawet nie mam gdzie postawić kapci. A do tego jeszcze czyta w
nocy.
Ale kochany dzienniczku (oszalałbym, gdybym nie mógł ci się zwierzyć), tak naprawdę, to do
wariacji doprowadza mnie fakt, że Barry'ego zaakceptowały kręgi literackie Oksfordu! Te
jajogłowe mięczaki zaprosiły go na wszystkie możliwe uroczystości. On, Barry Kent!!!, był
na kolacji w jadalni college'u Pandory! Pandora powiedziała, że profesorowie uznali go za
„absolutnie cudownego". Bluzgał też tą swoją ohydną poezją
219
w studentów na seansach po 75 funtów! Dzięki Bogu, że jutro wraca do więzienia. Oto czym
uraczył wczoraj wieczorem najbardziej wyrafinowane umysły tego kraju, wśród burzliwych
aplauzów i próśb o autograf:
Wykształcenie
No i co?
No więc wiecie różne rzeczy No więc jesteście mądrzy I co?
Wiecie, jak wsadzić nogę w drzwi? Jak ukraść samochód? Jak wylewać wiadro z celi? Jak
wzniecić bunt?
Nie wiecie nic!
Nic!
Nic!
Wy. Nie. Wiecie. Nie wiecie Nic!
-tfeoc
Dziś rano mama zadzwoniła do biura. Brown przyszedł do mojego pomieszczenia i
oświadczył, że pozwoli mi odebrać telefon, ponieważ rozmowa ze mną jest dla mojej mamy
„sprawą życia i śmierci". śycia czy śmierci? Jeżeli śmierci, to kto umarł'.' A jeśli życia, to czy
Sharon Bott uznała, że jestem ojcom jej nie narodzonego dziecka? Krew odpłynęła mi z
twarzy, Brown musiał mi pomóc wstać i podprowadzić mnie
220
do narzędzia mego przeznaczenia, czyli do telefonu. Kiedy podniosłem słuchawkę, nie
odzywałem się przez dłuższą chwilę, rozkoszując się moją niewinnością, niewiedzą,
dotychczasową beztroską egzystencją. Och, jakże słodkie było życie! Jak zmarnowałem te
nieliczne cenne chwile! Brown warknął: „No dalej, Mole, mów".
Ja {słabo): Halo?
Mama: Kto mówi?
Ja: Twój syn. Kto umarł? Babcia?
Mama: Nikt nie umarł.
Ja: A więc chodzi o życie. Przysięgała, że bierze pigułki... Będę płacił na utrzymanie dziecka,
ale nie ożenię się z nią...
Mama: Na miłość boską, co ty pleciesz? Chciałam się tylko zapytać, czy chcesz goździk czy
różę?
Ja: Goździk czy różę?
Mama: No właśnie.
Brown niecierpliwie przerzucał w kieszeni bilon, a ja usiłowałem zrozumieć, co oznaczają
botaniczne brednie mamy. Czy ona oszalała? Czy ja? Róża? Goździk? A może mówiła
szyfrem?
Mama: Pospiesz się, Adrianie. Martin jest pod zlewem i czeka na klucz zaciskowy.
Ja: Klucz zaciskowy?
Mama {skrzekliwie): Goździk czy róża?
Ja: Jak mogę zdecydować? Nie wiem, w jakim kontekście...
Mama {rozjuszona): W butonierce! W butonierce! Co chcesz do swojej cholernej butonierki?
221
Ja: Nie mam żadnej butonierki.
Mama: Nie bądź śmieszny, oczywiście że...
Ja: Moja budrysówka zapina się na kołki.
Mama: Nie przyjedziesz w tej koszmarnej kurtce na mój ślub!
Brown usiadł za biurkiem i udawał, że czyta sprawozdanie Wpływ uszkodzenia warstwy
ozonu na populację fraszek w Anglii, Szkocji i Walii.
Ja: Muszę już kończyć...
Mama {spieniona): A więc goździk czy róża? Odpowiadaj! Jedno albo drugie!
Ja: Nie mogę zdecydować w tej chwili, tu chodzi o estetykę...
Mama {wrzeszcząc): Odpowiadaj!
Brown zmarszczył brwi i chrząknął. Zaczął machinalnie rysować coś na okładce
sprawozdania. Rysunek przypominał rakietę wycelowaną w koło. W środku koła Brown
napisał AM. Czy był to skrót od ante meridiem, przed południem, czy moje inicjały? Czyżby
ten rysunek oznaczał, że Brown pragnął mojej śmierci?
Ja: Dobrze, niech będzie róża.
Mama: Dziękuję!
Odłożyłem słuchawkę, a Brown rzucił się na mnie (nie dosłownie, nie tak, jak zrobiłby to lew
czy jaguar) ze słowami: „Od tej chwili nie wolno ci dotykać tego telefonu. Gdyby nawet cała
twoja rodzina wylądowała na oddziale reanimacji, będziesz się dowiadywał o stan zdrowia jej
członków z publicznego telefonu!"
222
Nie mógłbym wytrzymać wieczorem w domu, więc poszedłem do kina na Annie (dowód
rozpaczy). Zjadłem dwie olbrzymie tutki prażonej kukurydzy, trzy batony Bounty, jednego
loda, dwa gigantyczne hot-dogi, ćwierć funta toffi i wypiłem jeden napój. Jutro odbije się to
na mojej cerze, ale nic mnie to nie obchodzi. Nawet kiedy mam stosunkowo nieskalaną cerę i
tak nie wpływa to w sposób widoczny na moje życie, najwyraźniej nie jestem pociągający dla
kobiet, a mężczyźni zdają się nie zauważać mojego istnienia. Ciekaw jestem, co robię źle?
Czy mam nieświeży oddech? Czy powinienem używać dezodorantu? A może nie potrafię się
ubierać? Czy powinienem przestać chodzić w plastykowych butach? Minąłem pub pełen
nieokrzesanych mężczyzn, roześmianych i poklepujących się po plecach, rozprawiających o
męskich sprawach. Boże, jak im zazdrościłem! Każdy z nich ma głęboko w nosie przyszłość
angielskiej poezji.
Nigdy nie byłem sam w pubie. Zawsze mam uczucie, że wkraczam na obce terytorium. Czy
jestem normalnym mężczyzną? A może jestem obojnakiem? Czy czeka mnie kupowanie
bielizny w damskim dziale Marksa i Spencera?
JltUcfaUela , dS
Jakże się uśmiałem z wczorajszego zapisu na temat mojej płci! Nigdy nie mógłbym nosić
damskiej bielizny. Trzeba ją godzinami prasować. Te wszystkie koronki
223
i falbanki! Rocky nie nosi ani kalesonów, ani slipów, ani szortów bokserskich. Nosi specjalne
torebki na paskach, któregoś dnia dziesięć takich torebek suszyło się na wieszaku w łazience i
jeszcze starczyło miejsca na koszulkę trykotową Pandory z nadrukiem Precz z podatkiem
pogłównym.
Siostra Juliana jest prawnikiem, nazywa się Davina Belling. Poinformowała go, że
małżeństwo z Pandorą można unieważnić, ponieważ nie zostało skonsumowane. Pandora
będzie musiała się poddać badaniom lekarskim w celu stwierdzenia, że w dalszym ciągu jest
dziewicą. Davina Belling nie udziela porad bezpłatnie; bratu dała dziesięcioprocentową
zniżkę. Według Juliana postąpiła tak dlatego, iż piętnaście lat temu zrzucił jej lalkę Tiny
Tears ze skały w Bea-chy Head. Wielki Boże! Kobiety mają niewątpliwie dobrą pamięć. Pan
Honecker, przywódca partii komunistycznej wschodnich Niemiec, został dziś wyrzucony z
urzędu. Wschodni Niemcy mają go dosyć. Chcą obalenia berlińskiego muru. Biedni głupi
idealiści! Mur nie zniknie za ich życia. Ani za mojego.
OzwarteH 3 U
Szabla nie żyje, przejechał go wózek z mlekiem. Rano Bert zadzwonił do biura. Na szczęście
Brown był akurat w toalecie i wiedziałem, że nie wróci co
224
najmniej przez pięć minut, bo wziął ze sobą „Daily Telegraph". Mogłem więc złożyć Bertowi
najszczersze kondolencje. Obiecałem, że odwiedzę go podczas weekendu i osobiście
pochowam Szablę w ogródku. Do mojego przyjazdu będzie w lodówce u weterynarza...
Pandora bardzo się przejęła tą wiadomością. To nas zbliżyło na krótką chwilę.
Nigel Lawson, kanclerz skarbu, podał się do dymisji. Pokłócił się z panią Thatcher przy
ś
niadaniu. Jest zazdrosny, bo kręci się tam taki profesor, Alan Waters. Posadę Lawsona dostał
John Major. Podobno ojciec Johna Majora rzucał nożami w cyrku. Ciekawe, czy John Major
dźgnął Lawsona nożem w plecy? Cha! cha! cha!
Rocky zarwał sosnowe łóżko Pandory. Jest okropnie zła. Za jego sprawą poszły już wszystkie
sprężyny w kanapie i uchwyty przy drzwiczkach do szafek. Po prostu ten facet nie zdaje sobie
sprawy z własnej siły. Łyżeczki do herbaty gną się w jego rękach. Zasłony i karnisze lecą na
podłogę. Drzwi wypadają z zawiasów.
Odebraliśmy z Pandorą od weterynarza pudło z zamrożonym ciałem Szabli. Potem
pojechaliśmy taksówką do bungalowu Berta, gdzie czekały na nas moja mama i pani
Braithwaite. Bert ubrany był w ślubny garnitur i najwyraźniej płakał, bo oczy i nos
225
miał w kolorze cukierków na kaszel (Halls). Kiedy wszyscy pili herbatę, poszedłem do
ogródka wykopać grób. Naturellement nie było szpadla, więc musiałem uwijać się w kurzu i
szarpać ziemię ogrodową motyką. Wkrótce byłem brudny, spocony i kompletnie wyczerpany.
Nie jestem wieśniakiem o zrogowaciałych dłoniach. Mam zdolności tylko artystyczne i
intelektualne.
Bert podjechał na wózku inwalidzkim do kuchennego wejścia i krzyczał: „Pospiesz się, ty
leniu. Szabla zaczyna się psuć!"
Przeklinałem dzień, w którym po raz pierwszy zobaczyłem Berta. Przysparzał mi jedynie
kłopotów. To przez niego zawaliłem końcowe egzaminy. Kiedy koledzy z klasy powtarzali
materiał przy kreślarskich lampach, ja pomagałem Bertowi, wycinając mu odciski albo
odnosząc puste butelki do sklepu monopolowego. Dlaczego, Boże, dlaczego? Dlaczego ja?
W końcu jakoś udało mi się wykopać dół. Musieliśmy we trójkę wynieść Berta do ogródka.
„Jak lej po wybuchu pieprzonego pocisku", powiedział zjadliwie na widok wykopu.
„Chodziło mi o prawdziwy, podłużny grób".
Powstrzymałem się od komentarza, choć z żalu nad sobą oczy wypełniły mi się łzami. Na
szczęście Pandora uznała moje błyszczące oczy za wyraz smutku z powodu Szabli, ścisnęła
mi dłoń i powiedziała: „No już dobrze, mój mały. Wykopałeś mu wspaniały dół, to znaczy
grób".
226
Byłem niemal zadowolony, że Szabla nie żyje. Kocham Pandorę. Puściła moją dłoń,
włożyliśmy Szablę do dołu, a potem wszyscy po kolei rzucali ziemię. Na wierzch pani
Braithwaite wysypała worek kompostu firmy John Innes. Wtedy mama wetknęła w tę
mieszankę kilka cebulek żonkili i na tym się skończyło. Weszliśmy do domu na drinka,
kobiety piły wódkę z niskokalorycznym tonikiem, a mężczyźni piwo Newcastle Brown z
puszek. Dręczyła mnie myśl o tym, że mam zostawić Berta, ale z drugiej strony dręczył mnie
też sam Bert, więc wyszedłem. Pandora obiecała, że następnego dnia znowu do niego
wpadniemy. Jezus! Kiedy Bert zamierza umrzeć? Musi być najstarszym człowiekiem w
Wielkiej Brytanii. Jak go poznałem, miał osiemdziesiąt sześć lat, a to było już tyle lat temu.
Jak mogłem napisać powyższe słowa? Dzisiaj Bert był smutny i żałosny, naprawdę nie czuję
do niego nienawiści. Tyle tylko, że czasami budzi we mnie wstręt. Napisałem wiersz o Szabli,
mam nadzieję, że Bertowi się spodoba.
Szabla
Nieustraszony Szabla, groźny i wierny Owłosiony przyjaciel człowieka Naprawdę powinieneś
się rozglądać Dostrzegłbyś tę powolną spółdzielczą Furgonetkę.
227
Wiem, że to straszny wiersz, ale Bert się nie zna i ma to w nosie.
List od Eda Victora, agenta literackiego:
Szanowny Panie Mole,
czy jest pan poważny? Czy to jakiś żart? W pańskiej powieści brakuje wszystkich
samogłosek. Czy to efekt zamierzony, czy też cierpi Pan na rzadką odmianę dysleksji?
Przysłał mi Pan rękopis napisany zielonym atramentem, najeżony spółgłoskami i oczekuje
Pan, że przeczytam ten cholerny tekst?
Słuchaj Pan, ja jestem człowiekiem bardzo zajętym. Mam do umeblowania domy, muszę
zdążyć na samoloty. Jednym z moich autorów jest Douglas Adams. Mam pełne ręce roboty,
rozumie Pan? Kup Pan sobie maszynę do pisania.
Najlepsze życzenia Ed
Dziś wieczorem na dorocznym, choć opóźnionym ognisku poparzyłem sobie rękę. To
wszystko przez Rocky'ego. On jest bardzo religijny i stwierdził, że „nie byłoby w porządku,
ż
eby urządzać ognisko w niedzielę". Ja na to: „Przypuszczam, że Bóg ma gdzieś to, kiedy my,
ziemianie, puszczamy swoje fajerwerki". Rocky wrzasnął: „Hej, człowieku, hamuj swój
język. On cię słyszy, rozumiesz?" Spojrzał przy tym w górę, jakby się spodziewał zobaczyć
Boga marszczącego groźnie brwi, ponieważ jakaś ziemska istota użyła słowa „gdzieś".
228
Jak to już od pewnego czasu przepowiadałem, runął mur berliński! Niemcy obu rodzajów,
komuniści i niekomuniści, tańczyli na ulicach. Wylewali szampana (moim zdaniem wielkie
marnotrawstwo) i długo w noc nie kładli się spać. Światowi przywódcy są zachwyceni,
wszyscy prócz pana Kohla, niemieckiego kanclerza, który obawia się, że wschodnich
Niemców ogarnie szaleństwo w sklepach. A propos sklepów, na wszystkich wystawach są
choinki. To zły znak. W dzień Bożego Narodzenia będę już pasierbem Martina Muffeta.
, 41 liAtojo-a. aćcc Dzisiaj podano informację, że pasza angielskiego bydła jest skażona
ołowiem. Opróżniłem lodówkę z wszelkich produktów krowiego pochodzenia. Mleko
wylałem do sedesu. (Zlew znowu jest zatkany.) Moi wspołlokatorzy dostali szału, ponieważ
nie mieli mleka ani do herbaty, ani do płatków kukurydzianych. Nikt mi.nawet nie
podziękował za ratowanie życia. Marzę o jakimś innym mieszkaniu. Zadzwoniłem do Rosie z
ż
yczeniami urodzinowymi, ale była z Muffetem w kinie.
Dziś Niedziela Pamięci. Obserwowałem starych mężczyzn maszerujących przez centrum
Oksfordu. Na znak szacunku zdjąłem kominiarkę.
229
Barry Kent wyszedł z więzienia. Dzisiaj zjawił się tutaj, sprzedawał cegły z berlińskiego
muru. Rocky kupił cztery. Na pytanie, dlaczego to robi, wyjaśnił: „Człowieku, to historia.
Dam je kiedyś swoim dzieciom".
Pandora podniosła głowę znad Notatek z podziemia Dostojewskiego w języku rosyjskim i
powiedziała: „Dzieciom?" Tylko jedno słowo, ale jak ona to wypowiedziała! Wszystkim
trzem mężczyznom dreszcze przebiegły po plecach.
Rocky pierwszy przyszedł do siebie i wyjaśnił: „No tak, Pan, kiedyś chciałbym mieć dzieci".
„Nie ze mną, kochany. śadnego seksu, jestem Brytyjką". Roześmiała się dziko i z powrotem
pogrążyła się w lekturze. Musiałem wyjść z domu.
Barry Kent wystąpił w telewizji. Kobieta w wielkich kolczykach przeprowadziła wywiad z
tym zwalistym kretynem na temat jego idiotycznej poezji. Był to jedynie żałosny program o
sztuce lokalnej, ale kobieta zachowywała się tak, jakby miała przed sobą nowego Mesjasza!
Kent zaklął dwukrotnie, co musiało zostać wyciszone. Widzowie jednak na pewno zauważyli,
ż
e usta Kenta wypowiadały czteroliterowe słowo. Napisałem do telewizji, żeby zabronili
Kentowi pokazywać się na naszych ekranach.
230
OXai.eH } 3.4
} A
Od Craiga Raine'a przyszła widokówka z Leningradu. Przytaczam w całości jej treść:
Panie Mole,
Niesforna kijanka to kompletne gówno.
Nie odesłał mi maszynopisu.
Obudziłem się zlany potem. A jeżeli Craig Raine zamierza zatrzymać Niesforną kijankę i
opublikować ją pod swoim nazwiskiem?
Sklep Wyoming Homepride zlekceważył przepisy dotyczące handlowania w niedzielę. Jestem
zdecydowanie przeciwny otwieraniu sklepów w niedzielę. Ale skoro przechodziłem koło
jednego ze sklepów W. H., wstąpiłem i kupiłem przepychacz do zlewu.
Brown porządnie mnie zwymyślał. British Telecom naskarżył na mnie z powodu
telefonogramu, jaki przed wiekami wysłałem do Kenta. Zniosłem obelgi jak mężczyzna. Ale
kiedy pozwolił mi wyjść z gabinetu, poszedłem do mojego pomieszczenia i rozpłakałem się.
Janice Conlon (Wydział Ozonu) usłyszała, że
232
płaczę, przyszła i poklepała mnie po ramieniu. To sprawiło, że rozszlochałam się jeszcze
bardziej, więc otoczyła mnie ramionami i przycisnęła do (całkiem niebagatelnego) biustu.
Poczułem, jak porusza się moja męskość i rwie wzwyż na powietrze. Najwyższy czas! Komu
jesteś potrzebna, Pandoro Braithwaite? Janice zaprosiła mnie do chińskiej restauracji. Mam
jeden dzień, żeby się nauczyć jeść pałeczkami.
p
Ć
wiczyłem przez całe rano, posługując się dwoma ołówkami i kawałkiem sera oblanym
marynatą Brans-tona.
%'
'crcCa-' , 1 9
Już nigdy nie odezwę się do Janice Conlon. Roztrąbiła w całym Wydziale Ozonu, że wypiłem
wodę z miseczki do mycia rąk, a palce wypłukałem w filiżance sake. Nigdy o tym nie
zapomnę.
Ou>xa/fLt!L , p
Dzisiaj Wydział Traszek skręcał się ze śmiechu, kiedy dotarła tu wiadomość o moim
gastronomicznym faux pas. Nawet Brown obdarzył mnie jednym z tych swoich ohydnych
półuśmiechów, kiedy spotkaliśmy się przed lunchem przy urynałach w męskiej toalecie.
„Mole, nie zapomnij umyć rąk przed wyjściem. Chyba mamy gdzieś filiżankę sake". Cha!
cha! cha! Brown. Ho! ho! ho! O rany, szefie, co za
233
dowcip! Wcale nie jest pan taki zabawny! Proszę wstać, Brown, i przyjąć nagrodę za
Najzabawniejszy Dowcip Roku! Uwaga, Les Dawson, pora ustąpić, pojawił się następca!
•M-ąŁtliL , i cyfuxLvucL
Mówiąc szczerze, kochany dzienniczku, wcale bym się nie zmartwił, gdyby którejś nocy
zniknęły wszystkie traszki na całym świecie. Mam ich powyżej uszu. Poprosiłem Browna o
przeniesienie. Ostatnio znalazłem się naprawdę w strasznej sytuacji:
praca (nudna)
seks (nie istniejący)
ż
ycie domowe (monotonne)
intelekt (czytam na nowo Czarną piękność). Nie mogę się już od życia niczego spodziewać.
Rocky proponował, żebym zaczął chodzić do jego sali gimnastycznej, ale jak mógłbym
publicznie pokazywać swoje ciało? To śmieszna propozycja. Czy Kafka robiłby pompki? Czy
A. N. Wilson pluskałby się w jacuzzi? Czy Osbert Sitwell wymachiwałby ręcznikiem pod
prysznicem? Nie, sale gimnastyczne zdecydowanie nie nadają się dla literatów mojego typu.
Czasami zazdroszczę Rocky'emu; on przez całe życie przeczytał tylko dwie książki {Roar\
Wilbura Smitha i Kodeks drogowy Jej Królewskiej Mości). śyje jedynie w świecie obrazów i
dźwięków. Nie spędza mu snu z powiek niepokój o Palestyńczyków.
234
List od mamy:
Kochany Adrianie,
czy już zdecydowałeś, w co się ubierzesz na ślub? Ostrzegam Cię, chłopcze, że jeśli się
pojawisz w tej okropnej budrysówce, osobiście ukręcę Ci głowę. Może skorzystałbyś z tej
swojej dziewiczej karty kredytowej i kupił sobie nowy garnitur? Granatowy, marynarka na
trzy guziki, bez rozcięć, spodnie z mankietem i zakładkami z przodu. Jasnoniebieska koszula
w delikatne prążki i jedwabny krawat (czerwony lub różowy). Czarne mokasyny, czarne
skarpetki. Co Ty na to?
Czy przygotowałeś już swoją mowę? Pamiętaj o tym, żeby pochwalić wygląd panny młodej i
druhny, podziękować gościom za przybycie i przeczytać telegramy. Nie bredź tylko o tym
cholernym Kafce ani o norweskim przemyśle skórzanym. Powitaj Martina jako członka
rodziny; serdeczny męski uścisk dłoni na pewno spotka się z ogólną aprobatą i pomoże
przekonać rodziców Martina, że ich syn postępuje słusznie (nie powiedział im, że mam
czterdzieści pięć lat i dzieci). Chcę zaprosić Pandorę, Juliana i Rocky'ego. Czy zrobisz to w
moim imieniu? Jeśli spotkasz Barry'ego Kenta, też go zaproś. Bardzo chciałabym mieć na
weselu sławnego gościa. Czy widziałeś go w telewizji, jak rozmawiał z MeWynem
Braggiem? Prawda, że był wspaniały? (Kent, nie Bragg). Ucieszyłam się bardzo, że jego
książka No i co? znalazła się na piątym miejscu listy bestsellerów w „Sunday Times". Na
pewno sprawiło Ci to wielką przyjemność. To przecież Ty go zachęcałeś do pisania, prawda?
Twoja Paulina (mama)
J 0
Jason Donovąn, Kylie Minogue, Bros, Bananarama i Wet Wet Wet nagrali nową wersję Czy
oni wiedzą, że jest Boże Narodzenie? Cały dochód z tej płyty
przeznaczyli na głodujących w Etiopii. Zapłaciłbym duże pieniądze, żeby tego nie słuchać.
Wysłałem pięć funtów do Oxfamu. Zażądałem pokwitowania.
Leżę w łóżku z grypą, która szaleje w Wielkiej Brytanii jak pożar w buszu (australijskim).
Julian jest bardzo uczynny. Poszedł do Bootsa i kupił mi butelkę Night Nurse i paczkę
dropsów Tunes (o smaku czarnej porzeczki). Zużyłem już dwie rolki papieru toaletowego do
wycierania nosa. Julian zadzwonił również do biura i poinformował Browna o mojej
niedyspozycji. Brown nie okazał współczucia. Poprosił
236
jedynie Juliana o przekazanie mi wiadomości, że mogę być „oddany pod sąd z powodu
kradzieży znaczków pocztowych stanowiących własność rządu Jej Królewskiej Mości".
Nowy kłopot.
ek , ii i
0
9.00 Jestem zbyt chory, żeby pisać. Zużyłem już cztery rolki papieru. Problem: musiałem
wydalić co najmniej dwa galony smarków. Skąd się to wszystko bierze i gdzie jest
magazynowane?
16.00 Udało mi się zjeść herbatnika.
17.00 W łóżku pełno okruchów, ale jestem zbyt słaby, żeby się ich pozbyć. Wszyscy mnie
opuścili. Pandora na zajęciach, Rocky w sali gimnastycznej, a Julian robi zakupy świąteczne.
Dramaturg rządzi Czechosłowacją! Facet o nazwisku Vaclav Havel został zaprzysiężony jako
prezydent tego kraju. Miejmy nadzieję, że nie przekształci kryzysu w dramat.
, 1%
Na śniadanie zjadłem trochę zupy mlecznej i zaczęło mi się wydawać, że się z tego
wygrzebię. Ale sytuacja była krytyczna. Znajdowałem się o krok od śmierci, ale cofnąłem się
znad przepaści. To doświadczenie uczyniło mnie lepszym. Zstąpił na mnie spokój.
Spojrzałem na wszystko z perspektywy. Przestałem się wreszcie zajmować drobiazgami.
15.45 Gdzie się podział mój brązowy grzebień? Kto
237
dsim 'mo^zobuz osouzoi|o>to bu ?BqonjS3Zid aiuui Aqaz Banią op B{izpoqoAzjd 3if\[ pji
'o8njp {BAVOioqo 3izp$q 3z 'sfsiz ¦3dAj§ bu Aaoąo uA\ojg "AoBjd op uiajpazsod I"t3istzq
9|>jAa\z ziu faizpjBą AjBMBjspo fof fep$q Azsn oaiuinzojz o§a; Aiuazoui ara bj" i A^oo^i
'umpf żis jjbj o§9zdb|q 'izpaiModpo \as\TS\xifa.i\o ara
pod
31U
OOU
-\oi\o
fof
feqOS BZ B{3USBZJJBZ I I5JU3IZB} Op B|§3iqO(J "BSOJM 0§3Up3f IUB 3IAVOJ§ BU
BUI 3I[\[ 'yCSBJ3UI tUO[OJf ASOJM 3fOAVS AjOJJS fouiBS Op ZB B{§AZJJSO
BJOpUBJ
(
•31U3ZOJ§BZ
l?[ououi 'BJ}AjBfiq B{qonqAM njassM bu
{BpB^M 3IU Aq3Z 'O§
-jojsjjo tA \ qoA;s3izpn/vvp jbj z 3p3i5[BZ uitoms m siz b 'MOJtuiujBS ?3iM3izp bui A^oo-
y '3§puj(3S
uZOBMIzp 'AA\OU B{ldnj{ BJOpUBJ
^ p 'oidn?[ soo urausiuiMod Az3 OBjqn od m
3is uibui 3iu Bf b 'mupo§Aj uiAjzsAzjd m ztif
buzAzoz5ui ojjbI" i
0S3ZS Z3Zjd BIU3iq3ZJ§
O§
go wziął? Strzegłem tego grzebienia przez sześć lat, jako chłopiec i jako mężczyzna.
I
Ś
lub już w przyszłym tygodniu, a ja nie mam się
w co ubrać. Czy powinienem coś kupić, czy wypożyczyć? Pandora kupiła nowy, dziwaczny
komplet u Miss Selfridge, Rocky ma dziewięć garniturów, a Julian idzie w swoim żakiecie z
lat dwudziestych i w oksfor-dzkim krawacie. Poprosiłem go, żeby nie wkładał monokla.
Gdyby na weselu wybuchła bijatyka, monokl mógłby stanowić dodatkowe zagrożenie.
Pandora ostrzygła aż do samej skóry swoje piękne włosy koloru melasy. Nie ma na głowie ani
jednego włosa. Pobiegła do łazienki i zatrzasnęła za sobą drzwi, ale widziałem wyraźnie jej
łysą czaszkę błyszczącą w świetle żarówki, kiedy przeszła obok kuchennych drzwi. Całą noc
szlochała rozdzierająco, ale nie chciała mnie wpuścić. Wsunąłem pod drzwi kartkę: „Kolacja
gotowa. Czy chcesz na deser konserwowe gruszki?", ale nie otrzymałem odpowiedzi.
Dlaczego tak się oszpeciła? Julian, Rocky i ja nie możemy tego zrozumieć. Teraz uszy będą
jej odstawały bardziej niż zwykle.
Dzisiaj poszedłem do pracy. Brown chory na grypę. Mam nadzieję, że będzie chorował długo,
powstaną komplikacje itd. Nie przychodziła do biura policja, żeby mnie przesłuchać na
okoliczność znaczków, więc
238
pomyślałem, że może Brown zdecydował się nie wnosić oskarżenia. Postanowiłem posłać mu
kartę z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia. Kolejka na poczcie wylewała się na
zewnątrz, więc wróciłem do biura i wziąłem znaczek z jego pudła, przykleiłem na kartkę i
pobiegłem do skrzynki, żeby zdążyć przed czwartą, kiedy wybierają listy.
lifźoreCl , i3 (Wu<ttdct-
Z pewnymi trudnościami kupiłem garnitur. Ekspedient oznajmił, że mam „niezwykle krótkie
nogi". Nie podpisałem mojej karty kredytowej na odwrocie, więc przy kasie powstał żałosny
zamęt. Zawołali kierownika. W sklepie pełno było kobiet kupujących bokserskie szorty, ale
wszystkie przerwały zakupy, żeby przyglądać się mojemu upokorzeniu. Kiedy podałem datę
urodzenia babci i panieńskie nazwisko matki, kierownik uwierzył, że rzeczywiście jestem
Adrianem Molem, urodzonym w Leicester, i posunął się tak daleko, że pozwolił mi kupić
granatowy garnitur, niebieską koszulę i czerwony jedwabny krawat. Powiedział: „Musimy
być czujni, proszę pana".
Odrzekłem, że ja też będę bardzo czujny i postaram się nigdy więcej nie przyjść do jego
sklepu. Ale powiedziałem to cicho, do siebie. Kierownik mógłby bez trudu odebrać mi
zakupy. Robi wrażenie typa, który byłby do tego zdolny.
Pandora chodzi w wełnianej czapce z pomponem. Jej uszy, tak jak się obawiałem,
przypominają naleśniki
przylepione po bokach czaszki. Odmawia podania powodu swojej szalonej decyzji. Mówi
jedynie: „Musiałam to zrobić".
' 6 Bardzo mnie swędzi głowa. Drapałem się całą noc.
Pan Patel, nasz dostawca gazet, przyszedł dzisiaj wcześnie rano z rachunkiem.
Powiedział, że nie
240
wyjdzie, dopóki nie dostanie pieniędzy. Z przerażeniem zobaczyłem, że chodzi o 143 funty i
9 pensów! Cotygodniowe płacenie rachunków należy do obowiązków Juliana; najwyraźniej
ich nie dopełnił. Zrobiłem panu Patelowi herbatę, posadziłem go w kuchni, potem zapukałem
do pokoju Juliana, wszedłem i zapytałem, gdzie się podziały pieniądze na gazety.
„Wydane, mój drogi, wydane. Kupiłem sobie buty u Gucciego. Nie mogłem się im oprzeć.
Przykro mi".
Zapytałem pana Patela, czy zamiast pieniędzy przyjąłby mokasyny od Gucciego, ale spojrzał
na mnie jak na idiotę i oświadczył: „Buty mam, potrzebne mi pieniądze".
Pojawił się Julian w szlafroku a la Noel Coward i powiedział: „Panie Patel, to nie są buty, to
jest dzieło sztuki. W tych butach będzie pan królem oksfordzkich gazeciarzy. Pewno zostanie
pan prezesem stowarzyszenia sprzedawców gazet lub czegoś podobnego".
Na to pan Patel: „Proszę o 143 funty. Daruję te 9 pensów".
„Staruszku, nic nie mogę poradzić", wyjaśnił Julian z uśmiechem. „Wszystkie moje aktywa
się rozeszły. Jestem kompletnie spłukany. Bankrut".
Rozległ się odgłos spuszczanej wody i w kuchni zjawił się Rocky, lewą kieszeń spodni miał
bardzo wypchaną. Czy był to objaw porannego podniecenia seksualnego, czy też owa buła
składała się z pieniędzy? Wyjaśniłem Rocky'emu sytuację za pomocą monosylab.
241
„A więc Julian jest złodziejem. Miał nasze pieniądze na gazety, a wydał je u Gucciego. Tak
nie może być, Jule. Powinienem ci przysporzyć trochę poważnych kłopotów", gaworzył
neandertalczyk.
Julian uciekł do łazienki, gdy tylko Rocky zaczął się do niego zbliżać. Potem pan Patel ukrył
się w kącie pod osłoną trzykrotki, kiedy Rocky szedł z kolei w jego stronę. „Jaka duża ta
szkoda, panie Patel?", zapytał wyjmując z kieszeni gruby zwitek banknotów.
Pan Patel wreszcie wyszedł. Zdążyłem jeszcze odwołać zamówienie na większość naszych
czasopism i gazet. Odpadły: „Spectator", „Economist", „Listener", „Body Builder", „The
Stage", „Punch", „Vogue", „Elle", „Fast Car", „Guardian", „Sun", „Daily Maił", „Interiors".
Zostały: „Independent", „Mirror", „Lon-don Review of Books", „Viz" i „Private Eye".
Pandora zgodziła się czytać „Marxism Today", „Interiors" i „Vogue" w sklepie W. H. Smitha.
Julian miał czelność paradować dzisiaj w butach od Gucciego. Jest zupełnie pozbawiony
wstydu.
Dzień ślubu mamy
Pierwszego szoku doznałem na wieść o tym, że ojciec został zaproszony do urzędu i na
przyjęcie. Kolejnym szokiem było zetknięcie się oko w oko z martwym lisem na szyi babci.
Rocky przywiózł nas z Oksfordu swoim wystrzałowym samochodem. Jest
242
to tak olbrzymi samochód, że moglibyśmy śmiało rozegrać wewnątrz partię badmingtona.
Zaparkowaliśmy przed magistratem na podwójnej żółtej linii i weszliśmy do środka czekając
na naszą kolej. Babcia wyciągnęła chusteczkę, pośliniła ją, a potem zagiętym rogiem
wycierała mi z twarzy sadze. Powiedziała: „W tym garniturze wyglądasz jak prawdziwy
przystojniak".
Wszyscy cofnęli się o krok, kiedy do sali ślubów wkroczył Rocky (Olbrzym) Livingstone, po
czym natychmiast wykonali krok do przodu na widok Juliana wymachującego cygarniczką.
Rodzice Pandory stali z Bertem Baxterem. Państwo Singh rozmawiali z państwem O'Leary o
ostatnich oburzających poczynaniach śmieciarza, a rodzice Martina Muffeta ze smutnymi
minami stali samotnie w rogu. On jest jedynakiem. Rodzice mamy zostali zaproszeni, ale się
nie zjawili. Byli zbyt zajęci biciem indyków w Norfolk.
Przyszła urzędniczka udzielająca ślubów, przyjemna pulchna kobieta w fioletowej sukni w
liściaste wzory. Wskazała ręką na drzwi, w których pojawiła się mama z Muffetem, a za nimi
Rosie (wyglądała jak rozkapryszona Lolita). Zauważyłem, że kilka twarzy wykrzywił grymas:
twarz ojca, pani i pana Muffetów.
Muffet miał na sobie odrażający garnitur (w kolorze łososiowego różu), białą koszulę i
czerwony krawat w kropki. Wzrostem (wysoki) i wagą (chudy) przypominał skałę Skegness.
Mówiąc prawdę, dzienniczku, mama wyglądała staro. Próbowała nadrobić to makijażem i
strojem — kremowy kostium, czarne
243
dodatki, miękki kapelusz itd. — ale nic nie mogło zatuszować spustoszeń dokonanych przez
czas. Wyglądała na matkę Martina Muffeta.
Wystąpiłem z grona gości i dołączyłem do ślubnego orszaku. Czułem na swoich plecach
spojrzenia wszystkich zgromadzonych, więc próbowałem nie drapać się w głowę (której
swędzenie od kilku dni doprowadzało mnie do szaleństwa). Urzędniczka coś recytowała i
zanim zdążyłem się zorientować, już trzeba było złożyć podpisy i przekazać matce i
ojczymowi moje pełne hipokryzji życzenia. Pani Muffet cicho szlochała w końcu sali. Bert
Baxter powiedział głośno: „Jeśli zaraz nie znajdę się w klozecie, to się zleję". A Rosie, którą
wziąłem na ręce, żeby jej pokazać księgę ślubów, wrzasnęła: „Mamo, popatrz, Adrian ma
robaki we włosach".
Odsunęli się od nas wszyscy prócz mamy, która zaczęła oglądać moje włosy kępka po kępce.
Powiedziała spokojnie, ale zjadliwie: „Twój cholerny łeb jest cały w gnidach! Niektóre już
nawet mają skrzydła. Trzymaj się z dala od Rosie!" Tak więc kiedy goście weselni bawili się
w sali bankietowej Ligi Brytyjskiej, ja siedziałem w domu u babci, która nacierała mi głowę
cuchnącym płynem o nazwie Prioderm. Babcia miała gumowe rękawice i bardzo
nieprzyjemny wyraz twarzy.
Nie widać mnie na żadnym zdjęciu. Julian odczytał moją mowę, która została nagrodzona
głośnymi śmiechami i oklaskami. (Nie powiedział, że należą się mnie.) W toalecie doszło do
niegroźnej walki między moim ojcem a panem Muffetem seniorem, ale nie
244
z pobudek osobistych — walczyli o ostatni skrawek błyszczącego papieru toaletowego.
Rocky, Julian i Pandora przyjechali po mnie do babci. Wracaliśmy do Oksfordu w milczeniu.
Samochód wypełniały śmierdzące opary płynu Prioderm, którego nie należało zmywać przez
dwadzieścia cztery godziny. Postanowiłem nie kontynuować mojego dziennika. Po co
zapisywać takie nieszczęścia! Czemu miałoby to służyć? 2 nad ranem. Pandora właśnie mi
wyznała, że zgoliła głowę, ponieważ miała straszne wszy. Nigdy, przenigdy jej nie wybaczę,
ż
e przekazała je mnie. Nigdy. Nigdy. Moja miłość do niej przeminęła. Kaput.
$o%LMaLeH, i slacmLa dW
Moje postanowienia noworoczne:
1. Skończyć Wojnę i pokój.
2. Pójść do dentysty z bolącym zębem trzonowym.
3. Wziąć lekcje prowadzenia samochodu.
4. Zmienić pracę.
5. Codziennie zapisywać wszystko w dzienniku.
Dzisiaj Brown polecił mi zdjąć dekoracje świąteczne w moim pomieszczeniu. Powiedział, że
ma „dosyć życia z koszmarnym widmem Bożego Narodzenia". Brown nie uznaje Bożego
Narodzenia. Pierwszy dzień świąt spędził w Dungeness na klasyfikowaniu wodorostów
morskich.
245
z pobudek osobistych — walczyli o ostatni skrawek błyszczącego papieru toaletowego.
Rocky, Julian i Pandora przyjechali po mnie do babci. Wracaliśmy do Oksfordu w milczeniu.
Samochód wypełniały śmierdzące opary płynu Prioderm, którego nie należało zmywać przez
dwadzieścia cztery godziny. Postanowiłem nie kontynuować mojego dziennika. Po co
zapisywać takie nieszczęścia! Czemu miałoby to służyć? 2 nad ranem. Pandora właśnie mi
wyznała, że zgoliła głowę, ponieważ miała straszne wszy. Nigdy, przenigdy jej nie wybaczę,
ż
e przekazała je mnie. Nigdy. Nigdy. Moja miłość do niej przeminęła. Kaput.
, 1 słycmLa.
Moje postanowienia noworoczne:
1. Skończyć Wojnę i pokój.
2. Pójść do dentysty z bolącym zębem trzonowym.
3. Wziąć lekcje prowadzenia samochodu.
4. Zmienić pracę.
5. Codziennie zapisywać wszystko w dzienniku.
Dzisiaj Brown polecił mi zdjąć dekoracje świąteczne w moim pomieszczeniu. Powiedział, że
ma „dosyć życia z koszmarnym widmem Bożego Narodzenia". Brown nie uznaje Bożego
Narodzenia. Pierwszy dzień świąt spędził w Dungeness na klasyfikowaniu wodorostów
morskich.
245
Dzisiaj pierwsza lekcja jazdy. Moim instruktorem jest kobieta o nazwisku Vanessa Partridge.
Nie jest spokrewniona z moim byłym najlepszym przyjacielem Nigelem Partridge'em, który
służy teraz w wojsku. Spodziewałem się, że na pierwszej lekcji będę jeździł po jakimś
opuszczonym lotnisku czy czymś takim, ale pani Partridge kazała mi jeździć po drogach. Po
drogach o dużym ruchu. Czułem się jak Irańczyk w samobójczej misji. Irańczyków
przynajmniej podnosi na duchu religia, a mnie jako ateiście nawet tego zabrakło. Ale kiedy
dojechałem do pierwszego ronda, prosiłem Boga, żeby ochronił mnie przed tymi wszystkimi
strasznymi samochodami i ciężarówkami.
Zaczynam sobie jako tako radzić ze zmianą biegów, ale nabieram straszliwych podejrzeń, że
należę do tych, którzy skazani są na chodzenie pieszo przez całe życie. Pandora w zeszłym
tygodniu zdała egzamin na prawo jazdy za pierwszym podejściem. Jeździ samochodem
Rocky'ego,jakby uczestniczyła w Grand Prix.
Więźniowie dalej siedzą na dachu Strangeways. Panią Thatcher trzeba powstrzymać, żeby nie
wdrapała się na dach i nie wybiła im tego z głowy.
Vanessa ma absolutnie wspaniałe nogi. Kiedy używa dodatkowych pedałów (co zdarza się
dosyć często),
246
nie mogę oderwać oczu od jej nóg. Zapytałem, kiedy mam się zapisać na egzamin. Zrobiła
niewyraźną minę i powiedziała: „Jeszcze nieprędko". Dlaczego? Wziąłem siedem lekcji po
dziesięć funtów każda. Moje zasoby finansowe są bardzo ograniczone. Ciągle jeszcze płacę
za garnitur. Prawdę mówiąc, bank upomina się o ratę za ten miesiąc.
&$&L,
Jeszcze nie radzę sobie ze sprzęgłem i nie mogę przestać jeździć zbyt blisko krawężnika.
Dzisiaj o mało nie skasowałem wózka z zakupami jakiejś emerytki. Vanessa rozjaśniła sobie
pasemka włosów. A może posiwiała przez noc?
Dzisiaj, kiedy wróciłem z lekcji jazdy, czekał na mnie Brown. (Z biegami lepiej, ale dalej nie
mogę się zmusić, żeby cokolwiek wyprzedzić. Pełen szczęścia jechałem za roztrząsaczem
kiszonki, ale wydaje mi się, że Vanessę to niecierpliwiło.) Brown oświadczył, że od
ostatniego remanentu w 1989 (marzec) z szafy z zapasami zginęły dwie ryzy papieru
conąueror formatu A4. Czy wiadomo mi cokolwiek na temat tego papieru? „Może pojechał
na urlop, może znudziło mu się przebywanie w szafie", zażartowałem. Browna to bynajmniej
nie ubawiło.
247
I , di waia.
Craig Raine zwrócił mi rękopis Niesfornej kijanki. Gwoli ścisłości powinienem zaznaczyć, że
po wielu telefonach i listach. Rękopis był w strasznym stanie, upstrzony uwagami Raine'a na
marginesach. „Zabawnie pretensjonalne", „odurzająco filistyńskie" należą do najmniej
obraźliwych i najprzyzwoitszych komentarzy.
Moja powieść Spójrzcie! znajduje się aktualnie w gabinecie głównego machera w Teatrze
Narodowym Davida Aukina. Zasugerowałem, że łatwo da się zaadaptować na scenę. Idealna
byłaby sala im. Oliviera. Obsada składałaby się ze 144 osób, potrzebowałbym całej orkiestry,
jeziora, parku i pół tuzina żywych jeleni. Nie widzę powodu, żeby tego nie zrobić;
angielskiemu teatrowi potrzebny jest wielki spektakl. Na papierze conąueror formatu A4
zrobiłem fotokopie rękopisu. Mam nadzieję, że wywrze to odpowiednie wrażenie na panu
Aukinie.
Dzięki Bogu za cieplejszą pogodę. Vanessa zrezygnowała z ciemnych wełnianych rajstop na
rzecz cienkich pończoch. Dzisiaj z trudem zapanowałem nad sobą, że już nie wspomnę o tym
cholernym, przeklętym samochodzie. Te lekcje jazdy szkodzą mi na głowę.
Dzisiaj wróciła Spójrzcie! List pana Aukina był uprzejmy: 248
>
Drogi Panie Mole,
dziękuję za przysłanie mi maszynopisu Spójrzcie! Płaskie wzgórza mojej rodzinnej ziemi.
Przeczytałem go z dużym zainteresowaniem. Działamy jednak skrępowani ograniczeniami
finansowymi i nie moglibyśmy zaangażować 144 osób obsady plus sześciu żywych jeleni.
ś
yczę powodzenia David Aukin
PS. Wydaje się, że pański word processor trochę szwankuje. Czy odmawia drukowania
samogłosek?
Jestem dzisiaj niespokojny. Wczorajsze zderzenie z maszyną do smołowania rozstroiło mnie
bardziej, niż myślałem. Cierpię na opóźniony szok. Zadzwoniłem do Vanessy, ale była u
ortopedy, żeby przywrócił normalny kąt nachylenia jej szyi.
Może powinienem jednak wpisać te samogłoski? Świat literatury najwyraźniej nie jest
przygotowany na następnego Jamesa Joyce'a. Barry'ego Kenta poproszono o udział w audycji
Z największą przyjemnością w Radio Cztery. Na wieść o tym rozpłakałem się. Zaprosił mnie
na ten wieczór. Na widownię.
Potrafię już jeździć prosto. Vanessa dalej nosi gipsowy kołnierz. Nie cierpi go, ale ja lubię,
kiedy kobieta ma coś białego przy twarzy.
249
kiecek , 29
Pandora ma teraz prawo mówić o sobie dr Pandora Braithwaite. I będzie to robić, kochany
dzienniczku, będzie.
Wykonałem manewr zawracania na trzy tempa. Za piętnastym podejściem. Zapytałem
Vanessę, czy jej zdaniem nadchodzi już chwila przystąpienia do egzaminu. Odpowiedziała
pytaniem: „Jak blisko jest z Ziemi do Jowisza?" Nie miałem pojęcia, że ona interesuje się
astronomią.
250
Dr Pandora Braithwaite i Rocky (Olbrzym) Living-stone pojechali na Barbados do rodziców
Rocky'ego. Jego ojciec jest dyrektorem banku, a matka specjalistką od oceanów. Rocky jako
jedyny z czwórki dzieci nie poszedł na uniwersytet. Także jako jedyny został milionerem.
Wczoraj otworzył swój piąty ośrodek sportowo-rekreacyjny w Grantham. Ceremonii otwarcia
dokonał ktoś z Coronation Street. Kobieta, która pracuje w sklepie. Nie w spożywczym, tylko
w tym drugim. Nie pamiętam, jak się nazywa, w każdym razie tysiąc kobiet w średnim wieku
zablokowało ruch w Grantham pragnąc zobaczyć na własne oczy Mavis? Doreen? Bet?
Muszę przypomnieć sobie jej nazwisko.
ti
p
-ccc
Dwupasmowa droga. Pędziłem czterdzieści pięć mil na godzinę.
, it Xip.ccL
Sala teatralna w Oksfordzie, 19.30.
Dziś wieczorem Barry Kent przebijał się przez nagranie audycji BBC Z największą
przyjemnością. Sławny aktor i aktorka czytali jego ulubione fragmenty prozy i poezji. Ten
aktor miał dużą rolę w takim serialu telewizyjnym, gdzie występował holenderski policjant.
Aktorka grała taką, co stale płacze w filmie o służbie wiktoriańskiej. Na zakończenie Kent
wyryczał swój wiersz Skórek.
251
Jak wymierzyć skórka kał? Jak sprawdzić, ile nasrał? Czy istnieje waga równa Na drobiny
skórkowego gówna?
BBC zgodziło się wyemitować słowo „gówno" pod warunkiem, że bardziej nieprzyzwoite
słowa wyciszy. Obawiam się, że to świadczy o obniżeniu poziomu. Kent ma wystąpić w
audycji Płyty na bezludnej wyspiel
Wykonałem zakręt na trzy tempa za piątym podejściem! Jestem zachwycony. Zacząłem
oglądać używane samochody z myślą o kupnie. Dostałem dziś kartkę od mamy i Muffeta. Z
Hiszpanii.
Kochany Adrianie, słońce, piasek, seks, sangria! Serdeczności
Mama i Martin
j %i
Dzisiaj poszedłem odwiedzić ojca. Dostał od eks-żony i Muffeta kartkę z identycznym
tekstem. Jest wściekły, bo mama wpakowała mu Rosie. Rosie jest jeszcze bardziej wściekła,
ponieważ nie zabrali jej do Hiszpanii. Ojciec nie zadaje sobie trudu, żeby zabawić Rosie;
kupił jej tylko komplet mazaków i książeczkę do malowania. Dostawała szału z braku ruchu,
więc zabrałem ją do kina na Bambi. Załamała się i szlochała tak rozdzierająco, że bileterka
oświetliła latarką
252
szarpane płaczem ramiona Rosie i kazała jej się uspokoić. Warknąłem: „Moja siostra jest
dobrą, wrażliwą dziewczynką, jak pani śmie zmuszać ją do tłumienia uczuć!"
Wygłosiłem bileterce pogadankę na temat nieuze-wnętrzniania uczuć, co może prowadzić do
zatwardzenia, wrzodów żołądka i choroby psychicznej. Bileterka powiedziała: „Moim
zdaniem sam jesteś pomylony i jak nie zamkniesz japy, to znajdziesz się w gabinecie
kierownika".
Dzisiaj Rosie czepiała się moich nóg i błagała, żebym ją zabrał do Oksfordu. Ojciec nawet nie
próbował złagodzić tego wybuchu. Kątem oka oglądał w telewizji audycję religijną „Pieśni
chwały". Uwielbia wykpiwać wierzących. Od dzisiaj będę codziennie dokonywał zapisu w
dzienniku.
Ciągle trwa susza. Anglia wygląda jak wypalona słońcem Tunezja.
Irak dokonał inwazji na Kuwejt. Nie bardzo wiem dlaczego. Ale ma to jakiś związek z ropą.
Ć
wiczyłem ruszanie pod górkę. Staczałem się w dół równie często jak ludzie księcia Yorku w
znanej piosence. Yanessa nabrała licznych nerwowych od-
253
ruchów, jest niewątpliwie głęboko znerwicowaną kobietą. Dlaczego zawsze mnie się
takie trafiają?
Zaczynam dochodzić do wniosku (nie bez oporów), że Vanessa jest niekompetentnym
instruktorem. Robię bardzo niewielkie postępy. Może ją porzucę i pójdę do Brytyjskiej
Szkoły Samochodowej. Będzie mi brakowało Yanessy, ale trzeba spojrzeć prawdzie w oczy:
nie jest
254
dobra w swoim zawodzie. Ciągle jeszcze nie kwalifikuję się do dopuszczenia do egzaminu.
Julian dostał pracę dokumentalisty w BBC. Przygotowuje audycję śycie w cieniu
niepowodzenia. Zapytał, czy producent może odbyć ze mną krótką rozmowę. Nie mam
pojęcia,w jakim celu.
Dziś rano napisałem do Vanessy tłumacząc jej, że postanowiłem nie opuszczać grona
pieszych. To kłamstwo, ale nie chciałem jej sprawiać przykrości. Świadomość, że nic się nie
udaje, musi być straszna.
Pierwsza lekcja w szkole „Szybkie prawo jazdy". Mój instruktor nazywa się Dave Crooks.
Wielki Boże! Co za brak cierpliwości! Jaka łatwość irytacji! Brak samokontroli! Wrzeszczał
na mnie bez przerwy i ani razu nie zdjął nogi z dodatkowych pedałów. Kiedy zahamowałem
gwałtownie przed wydziałem oświaty, wytarł brwi i zapytał: „Kto pana nauczył tak jeździć?"
Kiedy mu powiedziałem, bardzo się zdziwił: „Nie rozumiem. Vanessa Partridge jest
wspaniałym instruktorem. Niezwykle wysoki procent jej uczniów zdaje za pierwszym razem".
255
k , li
Rozstałem się z Davem Crooksem. Powiedział: „Przykro mi, Adrianie, ale rzucam «Szybkie
prawo jazdy». To zbyt niebezpieczne. Wolę uczyć skoków z opóźnionym otwarciem
spadochronu".
Dlaczego już nie ma w Anglii ludzi z prawdziwym kręgosłupem?
Pierwsza lekcja w szkole „Pewne prawo jazdy". Instruktorem jest stary zgred o nazwisku
Harold Wainwright. Lekcja przerwana w połowie. Wainwright odjechał zostawiając mnie na
dalekim przedmieściu. Coś dziwnego z tymi instruktorami jazdy! Czy ten zawód przyciąga
szaleńców, czy niezdolni uczniowie doprowadzają ich do szaleństwa? Zadzwoniłem do
„Pewnego prawa jazdy", żeby złożyć skargę na nieprofesjonalne zachowanie pracownika, ale
telefon odebrał Harold Wainwright. To jego firma.
„Prawo jazdy", pierwsza lekcja. Od 12 do 13. Nazwisko instruktora Dave Singh.
„Prowadź pewnie", instruktor pan Chan.
„Zdasz jazdę", instruktor pan Abdul bin Salman.
256
Pan Salman odradził mi kupno używanego samochodu. Powiedział: „To byłoby trochę
przedwczesne, panie Mole".
l
Rocky odszedł z inną kobietą! Pandora załamana. Wyjaśniłem jej, że Rocky to mężczyzna
pełnej krwi, któremu potrzebna jest świadomość, że jest atrakcyjny
clobyu Aię pfotfcufai
257
i seksualnie pożądany. „Krótko mówiąc, Rocky pragnie seksu, czego ty mu odmawiasz, więc
nic dziwnego, że szuka go gdzie indziej, czyli u Carli Pick, recepcjonistki w jego nowym
ośrodku w Market Harborough".
Pandora zadzwoniła po taksówkę, w jej oczach było szaleństwo. Zapytana, dokąd jedzie,
warknęła: „Do Market Harborough, i to jak najszybciej. Jestem doktorem, to nagły wypadek".
Nie powiedziała przedsiębiorstwu taksówkowemu, że jest jedynie doktorem filozofii.
p
Moje plany spokojnego spędzenia czasu w domu na wstawianiu z powrotem samogłosek do
Spójrzcie! spełzły na niczym, kiedy zjawili się Carla Pick i Rocky, który przyjechał po swoje
woreczki ze sznureczkami. Pandora wychynęła ze swojego pokoju, a wyglądała jak wiedźma.
Obrzuciła przekleństwami wszystkich obecnych (nie wyłączając mnie, co uznałem za
niesprawiedliwość). Potem cisnęła Rocky'emu w twarz torebką-slipem, a Carli Pick
powiedziała, że ma niewyparzoną gębę. I że pasuje do Rocky'ego (Olbrzyma) Livingstone'a,
bo on pierdzi w łóżku.
Hej ho, hej nany no! Takie jest życie. A może hay ho?
5
Mając w pamięci zeszłoroczny incydent na ognisku (jeszcze mam bliznę), postanowiłem
zostać w domu i pracować nad ostatnim rozdziałem Spójrzcie! Pandora
258
poszła na party przy ognisku do profesora Cavendisha, znanego pijaka i dziwkarza. Nie mam
pojęcia, jak on to robi. (Widziałem go w sklepie monopolowym; wygląda co najmniej na
czterdzieści pięć lat.) Jest wyjątkowo niechlujny i ma bardzo zniszczoną twarz. Właśnie
rzuciła go trzecia żona. Wypisała dokładnie wszystkie powody, które ją do tego skłoniły.
Ukazały się w niedzielnych „News of the World" pod tytułem Dzielny profesor może siedem
razy w ciągu jednej nocy. To dla mnie za dużo — mówi żona.
Siedem razy w ciągu nocy! Właśnie dokonałem obliczeń. Ja zrobiłem to tylko pięć razy w
ciągu dwóch lat. Od tej chwili będę prowadził dokładny zapis moich wyczynów.
Niektórzy przepowiadają, że pani Thatcher złoży rezygnację. Jakby to w ogóle mogło
wchodzić w grę!
• ii
List od mamy: Aidy,
widziałam dzisiaj Sharon Bott z synem. Glenn wygląda dokładnie, ale to dokładnie jak ty:
usta, nos, oczy, dziwacznie rosnące włosy — wszystko.
Wiem, że to niezręczne pytanie, ale jestem babcią czy nie? Uważam, że powinnam to
wiedzieć. Czy Ty coś przede mną ukrywasz? Martin przesyła najlepsze życzenia i pyta, kiedy
nas odwiedzisz. Dlaczego nie masz telefonu jak normalni ludzie?
Babcia chodzi teraz po zakupy z balkonikiem... Czy tęsknisz za panią Thatcher? Chciałabym,
ż
eby John Major zrobił coś ze swoimi włosami. Zaczesane do tyłu wyglądałyby wspaniale.
Babcia znalazła w komórce trzy maski gazowe z czasów drugiej wojny.
259
Resztę listu wypełniła paplanina, poza końcowym fragmentem o tym, że pies za mną tęskni.
To kłamstwo. W czasie poprzednich wizyt pies nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Psie,
każdy to potrafi.
Od dzisiaj będę codziennie robił wpis do dziennika.
o
Właśnie wpadłem na Sharon Bott w sklepie Wool-worthsa, gdzie nabywałem świąteczne
prezenty. Był z nią dziwnie wyglądający dzieciak o jajowatej głowie. „Glenn, powiedz
Adrianowi dzień dobry". Pochyliłem się nad wózkiem, a dzieciak obdarzył mnie
głupkowatym uśmiechem. Czy Glenn jest owocem moich wysiłków? Czy jego życie powstało
z mojego nasienia? Muszę to wiedzieć. Dzieciak ssał głowę żółwia Ninja. Wyglądał, jakby
miał wszystkiego dosyć.
o
Premier, pan John Major, próbuje negocjować z facetem, który rządzi Irakiem. Niektórzy
panikarze przepowiadają wojnę. To śmieszne! śyjemy w czasach nowożytnych. Wojna
należy do średniowiecza. Nie ma potrzeby prowadzenia wojny. Teraz, kiedy mamy faksy. Już
muszę kończyć, profesor Cavendish wyszedł z sypialni Pandory. Obiecał przeczytać
Spójrzcie! i Kijankę.
260
Resztę listu wypełniła paplanina, poza końcowym fragmentem o tym, że pies za mną tęskni.
To kłamstwo. W czasie poprzednich wizyt pies nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Psie,
każdy to potrafi.
Od dzisiaj będę codziennie robił wpis do dziennika.
Właśnie wpadłem na Sharon Bott w sklepie Wool-worthsa, gdzie nabywałem świąteczne
prezenty. Był z nią dziwnie wyglądający dzieciak o jajowatej głowie. „Glenn, powiedz
Adrianowi dzień dobry". Pochyliłem się nad wózkiem, a dzieciak obdarzył mnie
głupkowatym uśmiechem. Czy Glenn jest owocem moich wysiłków? Czy jego życie powstało
z mojego nasienia? Muszę to wiedzieć. Dzieciak ssał głowę żółwia Ninja. Wyglądał, jakby
miał wszystkiego dosyć.
Premier, pan John Major, próbuje negocjować z facetem, który rządzi Irakiem. Niektórzy
panikarze przepowiadają wojnę. To śmieszne! śyjemy w czasach nowożytnych. Wojna
należy do średniowiecza. Nie ma potrzeby prowadzenia wojny. Teraz, kiedy mamy faksy. Już
muszę kończyć, profesor Cavendish wyszedł z sypialni Pandory. Obiecał przeczytać
Spójrzcie! i Kijankę.
260
To są moje postanowienia noworoczne:
1. Zostanę pisarzem, którego dzieła będą publikowane.
2. Zdobędę nagrodę Bookera.
3. Ożenię się z Pandorą.
4. Będę codziennie zmieniał skarpetki.
5. Odejdę z Departamentu Ochrony Środowiska.
6. Przestanę wyrzucać do zlewu fusy od herbaty.
7. Będę pracował nad pokojem na świecie.
8. Będę zwracał kasety wideo w terminie.
9. Zdam egzamin na prawo jazdy.
10. Przejdę na odtłuszczone mleko.
11. Zapuszczę brodę.
12. Przed zdjęciem butów będę rozwiązywał sznurowadła.
13. Będę się starał okazywać większą tolerancję wobec tępych i upośledzonych członków
społeczeństwa, zwłaszcza wobec rodziców.
14. Zdecyduję, czy Bóg istnieje czy nie.
SPIS TREŚCI
Przedmowa Autorki............5
Noty o autorach tekstów..........7
ADRIAN ALBERT MOLE........9
Boże Narodzenie Adriana Mole'a......10
Korespondencja Mole—Mancini......22
List do BBC.............27
Adrian Mole w „Pirackim Radiu Cztery" ... 28
Sztuka, kultura, polityka........28
Mole w Moskwie...........43
Mole o stylu życia...........60
Nagrodzone wypracowanie Mole'a......73
Sprawa Sary Ferguson..........76
Korespondencja Mole—Kent........83
Adrian Mole wyprowadza się z domu.....91
Mole w Departamencie Ochrony Środowiska............ 107
SUSAN LILIAN TOWNSEND.......113
Majorka..............114
Pisanie dla telewizji...........139
Rosja...............144
Dlaczego lubię Anglię..........161
MARGARET HILDA ROBERTS......165
Sekretny dziennik Margaret Hildy Roberts
lat 14 i U.............166
Korespondencja niedoszłej królowej.....193
ADRIAN MOLE I ZWIERZĄTKA ZIEMNOWODNE...........197
10/20 znakomite pismo dla MYŚLĄCEJ MŁODZIEśY
=> Porusza problemy polskich nastolatków
=> Rozwija zainteresowania i pasje
=> Publikuje twórczość młodzieży
=> Przedstawia gwiazdy filmu i muzyki
=> Przybliża świat
Pytaj w kioskach o 10/20
> Dla sklepików szkolnych proponujemy 20 % rabatu.
> Pojedyncze egzemplarze przesyłamy za zaliczeniem pocztowym. Pokrywamy koszty
przesyłki.
> Kupony prenumeraty z premią w każdym numerze.
Nasz adres:
10/20 MAGAZYN NASTOLATKÓW
01-633 Warszawa ul. Gdańska 2/67 Wydawnictwo AGABET
Serdecznie pozdrawiamy Redakcja 10/20