Michaela Dornberg
Szczere wyznanie
Lena ze słonecznego wzgórza
Tom 3
1
Błogie dźwięki porannego śpiewu ptaków wpadały do
pokoju przez otwarty balkon.
Lena miała za sobą koszmarną noc. Nawet na sekun-
dę nie zmrużyła oka. Nie mogła zasnąć. Rozmyślała
o Thomasie. A kiedy powieki już prawie jej się zamykały,
z sennego nastroju wytrącało ją pianie koguta dobiegające
ze wsi.
Męczyła się niemiłosiernie. Próbowała zastosować
różne techniki relaksacyjne. Wykonywała ćwiczenia od-
dechowe. Liczyła owieczki. Napiła się nawet gorącego
mleka z miodem.
Nic nie pomagało. Zasnęła dopiero nad ranem po
długiej walce. Nic dziwnego, że kiedy w południe wsta-
wała z łóżka, czuła się rozbita. Psy harcowały po podwór-
ku. Lena usłyszała krzyki Daniela:
– Lady, przestań! Nie poluj na ptaki!
Przewróciła się na bok. Zamknęła oczy. Nie chciało
jej się wstawać. Najchętniej pospałaby dłużej
i zapomniała o problemach.
Oczywiście uroiła sobie te problemy, bo była wy-
czerpana i podminowana.
Zwlekła się z łóżka i poczłapała do łazienki, żeby od-
świeżyć się pod prysznicem. Silny strumień wody pobu-
dził do życia jej uśpione szare komórki. Zerknęła do lu-
sterka i stwierdziła, że wygląda potwornie. Miała mocno
przekrwione oczy.
Energia uleciała z niej na tyle, że odpuściła sobie ma-
kijaż. Była w gnuśnym nastroju w rodzaju: wszystko mi
jedno, mam wszystko w nosie, niech się dzieje wola nie-
ba. Wskoczyła w dżinsy oraz podkoszulek, na tle którego
jej bladość stawała się jeszcze bardziej uderzająca. Ale nie
przebrała się, bo kosztowałoby ją to za dużo energii.
Nicola krzątała się po kuchni jak zwykle w dobrym
humorze. Lena nigdy nie widziała jej z posępną miną.
Rzadko spotyka się ludzi, którzy zawsze są radośni. Nico-
la była wyjątkowa.
– No, wyspała się wreszcie? – spytała zaczepnie.
Lena potrzebowała odrobiny czułości. Rzuciła się Ni-
coli na szyję.
– Przez całą noc wierciłam się, a usnęłam, gdy już
świtało.
– Ach, i to po tak pięknym wieczorze? Przecież
świetnie się bawiłaś.
Nicola nie rozumiała przygnębienia Leny.
– Tak, wieczór był wspaniały, a jedzenie po prostu
wyśmienite. Wielkie dzięki za twój trud i wysiłek, Nicola.
Hotel Parkowy powinien się od ciebie uczyć.
– Aż tak cudownie znowu nie było. Musiałam
uwzględnić upodobania kulinarne Aleksa i Daniela. Oni
wolą raczej pikantne rzeczy i na przykład mogliby nie
tknąć homara, winniczków czy kawioru. Nie zjedliby też
krewetek.
– Nie umniejszaj swojego talentu. Nieważne, co jesz,
ale jak to serwujesz. A ty przyrządziłaś wszystkie potrawy
na tip-top. Ode mnie dostajesz największą liczbę gwiaz-
dek, jaką przyznaje się kucharzom.
Nicola dumnie wypięła pierś i poklepała Lenę po ple-
cach.
– Dziękuję, że mnie doceniasz. Gotuję dla was
z ogromną przyjemnością.
Lenę korciło, żeby podpytać Nicolę, dlaczego nie
wykorzystała swoich zdolności i nie rozwijała się zawo-
dowo, tylko zaszyła się na Słonecznym Wzgórzu. Jednak
wewnętrzny głos jej podpowiedział, że nie czas i miejsce
na takie zwierzenia. Zamiast tego pocałowała ją w czoło.
– Muszę się napić potrójnego espresso, żeby dojść do
siebie. Potem zadzwonię do pana Brodersena. Powiem
mu, że przejmę dystrybucję jego trunków... No OK, naj-
pierw zatelefonuję do Friedera i upewnię się, czy rzeczy-
wiście nie jest zainteresowany Brodersenem.
– Wypijesz mocne, ale normalne espresso – upomnia-
ła ją Nicola. – Ono postawi cię na nogi. Jak ci się wydaje,
co robili ludzie, kiedy nie było espresso? A co się tyczy
twojego brata, nie pojmuję, dlaczego chcesz go zapytać
jeszcze raz. Przecież on wyraźnie powiedział tobie i panu
Brodersenowi, że nie jest zainteresowany. Po co wydzwa-
niasz do niego i próbujesz przekonać do zmiany decyzji?
Myślisz, że on na twoim miejscu zrobiłby to samo?
Lena zwlekała z odpowiedzią.
– Prawdopodobnie nie – przyznała. – Ale ja jestem
inna niż Frieder. Dla czystego sumienia porozmawiam
z nim jeszcze raz. Korona mi z głowy nie spadnie. Poza
tym poinformuję go, że chcę przenieść tatę do innego gro-
bu.
– Co ty chcesz zrobić?! – zdziwiła się Nicola.
– Przenieść tatę do grobowca w Fahrenbach, ponie-
waż w mieście nikt nie dba o jego nagrobek. No, może
oprócz ogrodnika cmentarnego, który otrzymuje za tę pra-
cę wynagrodzenie. Zły pomysł?
– Wręcz przeciwnie. Masz rację.– On powinien być
tutaj. Ach, Leno, twój tata ucieszyłby się z takiego roz-
wiązania.
Lena odetchnęła z ulgą.
– Dzięki, Nicola, że mnie popierasz. A teraz muszę
się napić tej kawy. Zawołaj mnie, jak będzie gotowa. Idę
na dwór.
Chciała pogłaskać na dzień dobry oba pieski, które
wcześniej rozrabiały na podwórzu. Ale ani Hektora, ani
Lady nie było w pobliżu.
Usiadła na ławce i wpatrywała się w brukowaną na-
wierzchnię. W jednej ze szpar dostrzegła plamy czerwo-
nego wina, które rozlała, kiedy biegła odebrać telefon.
Wtedy aż podskoczyła z wrażenia. Chciała zdążyć, zanim
Thomas się rozłączy. O tej porze mógł przecież dzwonić
tylko on.
Lena wzięła konewkę stojącą obok ławki i przyniosła
wodę ze studni. Polała nią zaplamione miejsce.
– Śniadanie na stole... Hm, późne śniadanie, bo wła-
ściwie mamy już południe – zawołała Nicola. Zobaczyła
Lenę z konewką w ręku. – Co ty tam robisz?
Lena zaśmiała się.
– Zacieram ślady.
Potem opowiedziała Nicoli, co się stało. Poszły razem
do kuchni. Całe pomieszczenie wypełniło się aromatem
wybornej kawy. Obok filiżanki stał talerz z tostem posma-
rowanym konfiturą z czarnego bzu.
– Na zaspokojenie pierwszego głodu – powiedziała
Nicola. – Za godzinę będzie obiad. Gdybyś chciała więcej
kawy, nalej sobie z dzbanka.
– Dzięki, Nicola.
2
Lena obmyślała swój plan dnia. Najpierw zadzwoni
do Friedera. Ten punkt programu odhaczy przed obiadem.
Telefon do pana Brodersena przełoży na popołudnie.
A może powinna skontaktować się z nim jutro rano?
Z zamyślenia wybił ją głos Nicoli, która z lubością,
za pomocą ludowych porzekadeł, przekazywała światu
swoje kolejne mądrości.
– Co masz zrobić jutro, zrób dziś.
Posłucha rady poczciwej Nicoli i nie będzie niczego
bezsensownie przedłużać. Gdy już się dodzwoniła do fa-
bryki, poprosiła sekretarkę, żeby połączyła ją z Friederem.
Miłe powitanie brata zbiło ją z pantałyku.
– Cześć, siostrzyczko! Co u ciebie słychać?
– Frieder, skoro ty nie chcesz, to ja przejmę dystrybu-
cję alkoholi Brodersena. Nadal jestem zdania, że nie po-
winieneś wykreślać tego typu artykułów ze swojego asor-
tymentu. One przynoszą stałe zyski i to bardzo wysokie.
– Mówiłem ci, że mnie to nie interesuje. Mówiłem
i tobie, i Brodersenowi. Czego jeszcze chcesz? Dać ci to
na piśmie?
– Ja... ja chciałam cię... przestrzec przed popełnie-
niem błędu – wyjąkała Lena. – Nie tylko przed tym zwią-
zanym z Brodersenem... Wiem, Frieder, że nie powinnam
się wtrącać, ale proszę, nie wchodź w biznes z gorzką
wódką. Przy obecnej kondycji do tego dopłacisz.
Nic nie odpowiedział. Lena pomyślała nawet, że od-
łożył słuchawkę.
– Frieder? – spytała ostrożnie. – Jesteś tam?
– Lena, podpisałem tę umowę, ponieważ jestem
święcie przekonany, że Dalimon będzie kasowym hitem,
petardą i pewniakiem, a dzięki temu ja osiągnę sukces.
Zresztą po co ci opowiadam o moich służbowych posu-
nięciach. Nie muszę się przed tobą tłumaczyć. Przestań
mieszać się w moje interesy. Ja tobie nie mówię, co po-
winnaś zrobić ze swoimi łąkami i polami.
– Frieder, proszę, nie zrozum mnie opacznie. Ja się
o ciebie martwię.
– Prosiłem cię o to?
– Nie.
– Zatem ograniczmy nasze kontakty do sfery prywat-
nej. Ty już nie zasiadasz w zarządzie firmy, a tata nie ży-
je. Chodzę własnymi ścieżkami.
– Niech ci będzie, ale pozwól, że zadam ci ostatnie
pytanie.
– O rany, pytaj i daj mi potem spokój!
– Zwolniłeś mnie i zlikwidowałeś dział reklamy, po-
nieważ uznałeś go za zbędny. A teraz, żeby wprowadzić
Dalimon na rynek, musisz wyłożyć wielkie pieniądze na
reklamę. Kto się tym zajmuje?
A za chwilę dodała pospiesznie:
– Bez obaw, nie dopraszam się, żebyś mnie ponownie
zatrudnił czy przekazywał mi zlecenia. Nie! Chciałam ci
polecić panią Schmidt. Kobieta ma do tego smykałkę.
Roześmiał się szyderczo.
– Kochana Leno, uważasz, że spośród milionowej
ludności na całym świecie tylko ty i twoja pani Schmidt
potraficie zorganizować kampanię reklamową? Trzymaj
się z dala od spraw firmy. Jeśli będę potrzebował porady,
dam ci znać, o ile będę chciał usłyszeć ją od ciebie. Kapu-
jesz?
Ostatnie zdania wypowiedział powoli i przesadnie
wyraźnie.
Lena była zła na siebie. Nadmiernie troszczyła się
o innych i kiepsko na tym wychodziła.
Chyba już nigdy nie wyleczy się z syndromu pomoc-
nika.
– Przepraszam, Frieder. Źle zrozumiałeś moje inten-
cje. Rób, co chcesz, ale...
– Żadnego „ale”. Wyluzuj albo się rozłączę – prze-
rwał jej opryskliwie.
– Chciałabym omówić z tobą jeszcze jedną, czysto
prywatną kwestię.
– Dobrze – odparł łagodniejszym tonem. O co cho-
dzi?
– Noszę się z zamiarem przeniesienia taty do grobu
rodzinnego. Powinniśmy byli od razu pochować go tutaj,
a nie...
– Zwariowałaś? Co ma znaczyć ten nonsens?
– To nie jest nonsens.
– Lena, ogarnij się. Tata nie żyje i nie powie ci, gdzie
byłoby mu lepiej – tu czy w grobowcu Fahrenbachów.
– Frieder... kipisz cynizmem.
– Nie, przemawia przeze mnie realizm, a ty jesteś
zbyt sentymentalna.
– Byłeś chociaż raz na cmentarzu od śmierci taty?
– Nie, a niby po co miałbym tam iść? Nic mi to nie
da. Nie jestem cmentarnym łazikiem. Nie mam potrzeby
doglądania, czy geranium i inne rośliny kwitną, czy nie.
Od takich zadań jest ogrodnik, płacą mu za sumienne wy-
konywanie swojej pracy.
Lenie napłynęły do oczu łzy. Nie mieściło się jej
w głowie, że ktoś może być tak bezduszny.
– Dla ciebie wszystko jest proste.
– I wyobraź sobie, że tak jest.
Lena nie mogła się powstrzymać od kąśliwej uwagi.
– Usunąłeś z firmy wszystko, co przypominało tatę,
i dlatego...
– Dosyć! – przerwał jej. – Nie mam ochoty wysłu-
chiwać twoich tyrad. Wbij sobie do główki, że firma nale-
ży do mnie i kieruję nią tak, jak mi się podoba. Nie pytaj
mnie więcej o zdanie. Proszę, przenoś ojca do Fahren-
bach. Pochowaj go pod jabłonią w ogrodzie, jeśli zaspo-
koisz tym swoje co najmniej kuriozalne kaprysy. Mam
gdzieś twoje fanaberie. Daję ci na nie przyzwolenie moje,
a także Grit i Jörga, żebyś nie musiała ich denerwować
głupimi telefonami. Na szczęście oni podzielają moje po-
glądy. Podobnie jak ja nie byli dotychczas na cmentarzu
i raczej się tam nie wybierają. Ustaliliśmy wspólnie, że ja
zadbam o grób.
– Wiem, Frieder. – Jej głos brzmiał smutno. – Zatem
poinformuj Grit i Jörga, a ja wszystko zorganizuję.
– Zamelduj się u mnie, kiedy znormalniejesz. Na-
prawdę nic do ciebie nie mam, bo jesteś moją siostrą, ale
twoja wizja świata oraz nadopiekuńczość doprowadzają
mnie do szału. Obowiązki wzywają. Zakończmy naszą
rozmowę.
Nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa więcej.
– Lena?
– Wybacz. Nie przeszkadzam ci dłużej, Frieder. Hm,
no to... trzymaj się.
– Na razie – burknął.
Lena drżącymi rękoma odłożyła telefon. Była zupeł-
nie wycieńczona. Ostre słowa brata zabolały ją mocniej
niż zazwyczaj, ponieważ z powodu nieprzespanej nocy
była przewrażliwiona.
Postanowiła, że już nie kiwnie palcem, by uchronić
go przed błędami. Powstrzyma się przed wyrażaniem za-
sadnych zastrzeżeń. Wiele lat pracowała w firmie
i wiedziała, na czym polegał ten interes.
Ojciec, choć był doświadczonym biznesmenem, li-
czył się z jej opiniami. Parokrotnie analizowali wspólnie
argumenty za i przeciw jakiemuś kontraktowi.
A czym mógłby się poszczycić Frieder? W końcu
zrujnuje tę firmę.
Rozpłakała się. Nawet nie zauważyła, że Nicola wró-
ciła.
– Mówiłam ci, że to chybiony pomysł, żebyś dzwoni-
ła do swojego brata.
– Wydawało mi się, że jestem mu winna rozmowę,
zanim mi zarzuci, że sprzątnęłam mu interes sprzed nosa.
– Lena, uwolnij się od destrukcyjnego samokrytycy-
zmu. Niczego mu nie zabrałaś. On zrzekł się tego klienta.
Jeśli ty się tym nie zajmiesz, pan Brodersen poszuka inne-
go licencjobiorcy.
– Masz rację, Nicola. Nie czuję się dziś najlepiej. Ju-
tro odezwę się do pana Brodersena. – Złapała głęboki od-
dech. – Rozmowa z Friederem zdenerwowała mnie
i kompletnie zniechęciła.
– Zjesz obiad, odpoczniesz i zadzwonisz do pana
Brodersena, bo jak powiadają, co masz...
Lena zachichotała. W jednej chwili poprawił jej się
humor. Dokończyła wypowiedź Nicoli:
– Co masz zrobić jutro, zrób dziś.
– Właśnie!
– OK, zatelefonuję dzisiaj. Powiedz mi, Nicola, ale
szczerze czy ja... jestem nadopiekuńcza i mam... no czy
mam zdziwaczały światopogląd?
– Frieder namącił ci w głowie?
Lena przytaknęła
– Puszczaj mimo uszu jego czcze gadki. Nie daj się
stłamsić. Jesteś cudowną, ciepłą kobietą. Podziękuj Bogu,
że taką cię stworzył.
– Dziękuję, Nicola.
– Za nic nie musisz dziękować. Uszy do góry. Leno,
samodzielnie buduj swoją przyszłość i nie pozwól innym
sobą dyrygować.
– Och, Nicola, co ja bym bez ciebie zrobiła. Byłabym
w kropce.
– Gdyby mnie nie było, miałabyś inną powierniczkę.
Nie ma ludzi niezastąpionych.
– Są. Na przykład ty – zaprzeczyła Lena.
Po obiedzie Lena odpoczęła chwilę pod śliczną, starą
jabłonią, której rozłożysta korona zacieniła spory kawałek
zieleni. Bujała w obłokach, śniąc o Thomasie, i od razu
wróciła jej chęć życia.
Z bajecznej fantazji wybił ją głos Nicoli.
– Koniec leniuchowania – oznajmiła, stawiając tacę
na małym stoliku obok leżaka. – Przyniosłam ci coś na
wzmocnienie. Dwa mininaleśniki å la Nicola.
Lena od razu otworzyła oczy. Uwielbiała naleśniki
Nicoli.
– Hm – westchnęła, zajadając łapczywie. – Przebiłaś
samą siebie. Rewelacja!
– Pichcenie dla ciebie sprawia mi ogromną radość. Ty
zawsze jesteś zachwycona.
– Bo jesteś świetną kucharką.
– Tak, tak. Wynieść ci telefon na zewnątrz czy wej-
dziesz do domu, żeby zadzwonić do pana Brodersena?
Nicola nigdy nie odpuszczała.
– Wejdę do domu, a teraz proszę, pozwól mi zjeść
w spokoju i napić się kawy na świeżym powietrzu.
– OK, idę do siebie. Wpadnij do mnie później. Opo-
wiesz mi, co powiedział pan Brodersen.
Nicola nie była wścibska. Z troski angażowała się we
wszystko, co było związane z Leną oraz posiadłością.
– Jasne – obiecała Lena.
Jadła naleśniki w pośpiechu, ponieważ aromatyczny
zapach przyciągał pszczoły, które najpierw krążyły nad ta-
lerzem, brzęcząc niemiłosiernie, a potem obsiadły niedo-
jedzone resztki słodkich pyszności. Później do stolika
przybiegli Hektor i Lady, wymachując ogonami.
– Wara stąd! Te smakołyki nie są dla was – zawołała
do piesków. – Dla was jest karma. Gdzie wy się podzie-
waliście, włóczykije?
– Byli ze mną – powiedział Daniel. – Ciekawe, dla-
czego nasze psy lubią jeździć samochodem. Uwolnię cię
od nich. Hektor, Lady, do nogi!
Lena wstała i poszła do domu.
3
Hubert Brodersen ucieszył się, kiedy usłyszał głos
Leny, tym bardziej, że wyraziła chęć dystrybuowania
Ognia wybrzeża oraz Światła wydm.
– Ma pani wolną rękę. Otrzyma pani prawa dystrybu-
cyjne. Oczywiście na wyłączność. W kręgu zainteresowa-
nych była również duńska firma. Jej szefa poznałem na
targach alkoholowych w Wiedniu. – Zaśmiał się. – No
cóż, oni mają i wybrzeże, i wydmy.
– Ja również myślałam o tym, żeby poszerzyć dystry-
bucję o rynek poza granicami Niemiec.
– Widać, że jest pani świetnym fachowcem
i specjalistką od reklamy. Nie mam co do tego żadnych
wątpliwości... A tak na marginesie, rozmawiałem
z Horlitzem. Tym od „Owocowego świata Horlitza”.
Nie musiał jej tego mówić. Wiedziała, kim jest Hor-
litz.
– Panie Brodersen, zapomniał pan, że pan Horlitz jest
starym partnerem handlowym biznesu winiarskiego Fah-
renbach?
– Był, moja kochana, był – skorygował ją.
– Był? Co pan ma na myśli?
– Parafrazując znane powiedzonko, pani brat puścił
pana Horlitza i jego asortyment z wydmami.
Nogi ugięły się pod Leną.
To niemożliwe. Przecież produkty pana Horlitza gwa-
rantowały absolutnie pewny dochód. Jego likiery owoco-
we słynęły z bogatej tradycji i robiły furorę.
– Leno?
– Panie Brodersen, ja nie wierzę. Proszę mi powie-
dzieć, że to nieprawda. Frieder nie byłby takim idiotą.
– A jednak. Trzeba było zobaczyć, jak w Wiedniu za-
biegał o, pożal się Boże, artykulik sezonowy, bo nic wię-
cej z tego nie będzie.
Pan Brodersen był tego samego zdania, co ona. Nie
mogła zrozumieć, dlaczego Frieder brnął w ślepy zaułek.
– Ostrzegałam go, ale on nie życzy sobie, żebym
wścibiała nos w jego sprawy... Powiedziałam mu, że po-
winien jeszcze rozważyć pana propozycję. Nic do niego
nie dociera.
– Chwała pani za dobroduszność. Leno, nawet gdyby
się pani nie zdecydowała na kooperację, nie wszedłbym
już w spółkę z pani bratem. Po chamsku zachował się wo-
bec mnie w Wiedniu. Potraktował mnie jak psa. Rozdział
z hurtownią win Fahrenbach uznaję za zamknięty. Całe
szczęście, że pani ojciec nie musi na to patrzeć. Włos zje-
żyłby mu się na głowie.
– Tatuś nie dopuściłby do tego.
– Z pewnością nie. Ale nie sięgajmy zbyt daleko
w przeszłość. My stworzymy niezawodny tandem.
– Nie zawiodę pana, panie Brodersen.
– Wiem. Dobrze, moja kochana, prześlę pani umowy
oraz pozostałe dokumenty. Niedługo będę w waszej oko-
licy, to panią odwiedzę. Pani ojciec dużo mi opowiadał
o waszej posiadłości. Zachwycał się nią. Musi tam być
pięknie.
– Tatuś kochał każdy skrawek tej ziemi... }a też.
– A co z Horlitzem?
– Nie rozumiem, panie Brodersen...
Roześmiał się.
– Och, chyba się starzeję... Rozmawiałem z nim
o pani. On również jest zainteresowany współpracą
z panią. Proszę przemyśleć ten temat. Gra jest warta
świeczki. On jest poważnym przedsiębiorcą, a nie jakimś
tam gwiazdorem jednego sezonu.
Jego słowa jej schlebiały. W najśmielszych snach nie
przypuszczała, że sprawy tak się potoczą. Przejmowała
działkę Friedera. No, ale skoro on ma to w nosie...
Pan Brodersen źle zinterpretował jej milczenie.
– Leno, niech pani się za długo nie zastanawia, tylko
działa.
– Tak, wiem... wiem, panie Brodersen. Po prostu spa-
dła mi gwiazdka z nieba. Zatkało mnie, bo po pierwsze,
mój brat, zrywając intratne układy, wykazał się niskim
ilorazem inteligencji, a po drugie, zdumiewa mnie fakt, że
pan Horlitz chce powierzyć mi swoje produkty.
– Czy to nie cud? Jest pani godną ambasadorką Fah-
renbachów. Zarówno ja, jak i Horlitz mieliśmy dotychczas
bardzo dobre doświadczenia z pani rodziną. Głównie
z pani ojcem, a teraz z panią. Zadziwia nas pani profesjo-
nalizm, przywiązanie do tradycji oraz predyspozycje za-
wodowe. Przekażę te informację panu Horlitzowi. Może
potem zadzwonić?
Tym razem Lena nie miała żadnych skrupułów. Frie-
der rozwiązał współpracę z „Owocowym światem Horlit-
za”. Przypomniała sobie ich ostatnią rozmowę telefonicz-
ną. Sam prosił, żeby się do niego nie wtrącać.
– Tak, panie Brodersen. Nie mogę się doczekać tele-
fonu od pana Horlitza. Jeszcze raz dziękuję za wstawien-
nictwo.
– Moje dziecko, nie musiałem specjalnie nakłaniać
pana Horlitza. On się cieszy tak samo jak ja, że teraz
wszystko będzie szło gładko, czyli jak za dawnych cza-
sów. Przez pani brata ponieśliśmy ogromne straty.
– Przykro mi...
– Nie musi pani przepraszać za coś, czego pani nie
spowodowała – przerwał jej. – Na szczęście nasze sądow-
nictwo nie wcieliło w życie ustawy o odpowiedzialności
rodziny za czyny wszystkich jej członków. Dam pani
znać, jeśli obije mi się o uszy, że bratu znudziła się kola-
boracja z kolejnymi kontrahentami.
– Dziękuję, panie Brodersen.
Po wymianie licznych zwrotów grzecznościowych
zakończyli miłą rozmowę.
Lena zamarła. Nie była w stanie się podnieść. Myśla-
ła o wielu sprawach naraz.
– I jak poszło?! – krzyknęła zniecierpliwiona Nicola.
Lena otrząsnęła się i wróciła na ziemię.
– Dobrze. Pan Brodersen prześle mi umowę.
– To dlaczego tak spąsowiałaś?
– Bo jestem zupełnie wykończona. Nie uwierzysz, co
jeszcze się stało.
Zrelacjonowała Nicoli ploteczki zasłyszane od pana
Brodersena. Pochwaliła się otwierającymi się przed nią
możliwościami.
– Myślisz, że tata siedzi na którejś chmurce i pociąga
za sznurki?
Nicola wybuchła śmiechem.
– Można by się tego po nim spodziewać, aczkolwiek
nie uczyniłby nic, co zaszkodziłoby twojemu bratu.
– Zgadza się. Tata kochał wszystkie swoje dzieci. Na-
turalnie na swój sposób.
– Nie zaprzątaj sobie głowy bzdurami – powiedziała
Nicola. – Ciesz się, że zaczyna ci się układać. A tyle razy
ci powtarzałam, że nie wolno wątpić, bo życie jest pełne
niespodzianek.
– Muszę podzielić się nowinami z naszymi panami.
Będą zadowoleni.
– Szczególnie Daniel. Dotychczas musiał stawiać
czoło wymaganiom, które były poniżej jego kwalifikacji.
Nowe zadania będą dla niego wyzwaniem godnym jego
predyspozycji.
– Nicola, dlaczego Daniel się tu osiedlił?
– Z nikim o tym nie rozmawiałam. Z nim też nie.
– Wiem, ale...
Nicola potrząsnęła głową.
– Nie mogę, Lena. Nadużyłabym jego zaufania. Sama
zapytaj Daniela. On ci powie.
Nicola nie rozpowiadała powierzonych jej sekretów.
– Wybacz mi, proszę. Nie jest tak, że mam coś prze-
ciwko tobie, ale nie chcę wyjść na plotkarę.
Lena przytuliła Nicolę.
– Ach, moja kochana. Doskonale cię rozumiem...
Zresztą to nie jest ważne. Chodź, razem pójdziemy do na-
szych mężczyzn, żeby im ogłosić dobre wieści.
4
Aleks i Daniel kładli akurat terakotę w łazience
w pierwszym apartamencie w czworakach. Prawie skoń-
czyli. Lena nie żałowała, że zleciła położenie tych płytek.
Wprawdzie były droższe, ale nadawały pomieszczeniu
szlachetnego wyglądu.
– Super – powiedziała z podziwem. – Dużo nadgoni-
liście. Szybcy jesteście.
– Bo my pracujemy, a nie gadamy. No i nie robimy
zbędnych przerw – zachichotał Aleks.
– Ale teraz musicie przerwać szpachlowanie. Mam
wam coś do obwieszczenia.
Aleks i Daniel odłożyli narzędzia na bok.
– Brodersen wyśle nam umowę. – Nie zorientowała
się, że stawia się z nimi na równi, mówiąc „nam”. –
I wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że pod
nasze skrzydła trafi jeszcze druga firma, którą notabene
wcześniej reprezentował mój brat. Chodzi o wysokiej ja-
kości likiery owocowe, które od lat święcą triumfy na
rynku... „Owocowy świat Horlitza”.
– Próbowałem ich – zawołał Daniel. – Są smaczne.
Mimo że nie przepadam za słodkimi trunkami, „Owocowy
świat Horlitza” piję chętnie, najczęściej z mango
i grejpfrutem. Zresztą wszystkie rodzaje są dobre. Hm,
schłodzone nie mają sobie równych. Można je zmieszać
z wodą albo winem musującym, a wtedy powstaje coś
w rodzaju long drinka. Oj, Leno, to są optymistyczne wia-
domości. Twojemu bratu chyba mózg wypaliło, skoro
zrezygnował z czegoś takiego.
Lena westchnęła i wzruszyła ramionami.
– Daniel, nie wiem czy dostał udaru, czy jak. Nie
wnikam. Ofukał mnie, kiedy próbowałam przemówić mu
do rozumu. Stwierdził, że jest panem i władcą i nikt mu
niczego nie będzie narzucał. Chłopaki, nie zatrzymuję was
dłużej. Może kiedy skończycie, pójdziemy razem do de-
stylarni. Powinniśmy się trochę rozeznać w temacie
i zastanowić nad planem działania w Fahrenbach. To już
nie hurtownia win.
Daniel machnął ręką.
– Lena, nie stresuj się. Z łatwością poradzimy sobie
z nowymi wyzwaniami. Mamy świetnie funkcjonujący
zakład z kapitalnym zapleczem. Nasz magazyn jest na tyle
pojemny, że spokojnie moglibyśmy obsługiwać więcej
firm. I wcale nie urobilibyśmy się po pachy ani też nie
musielibyśmy g° powiększać. Spójrz, na dziedzińcu jest
mnóstwo miejsca. Bardzo się cieszę, że wreszcie wyko-
rzystamy nasze zasoby i budynki zgodnie z ich przezna-
czeniem, jeśli nawet oznaczałoby to, że nie moglibyśmy
tam robić naszej Fahrenbachówki. Szczerze mówiąc, ni-
gdy nie straciłem nadziei, że odzyskamy na nią recepturę.
– Będę musiała pozbawić cię tej nadziei, Danielu. Nie
istnieje nawet jej cień. Mój tata, mimo że
z pieczołowitością kultywował zwyczaje, w tej kwestii
nieco pokpił sprawę i nie przechował dla nas receptury.
Nie pozostaje nic innego, jak pogodzić się z wyłączeniem
Fahrenbachówki z naszej oferty. No, ale przynajmniej
mamy coś w zamian.
– Fahrenbachówki nie da się niczym zastąpić. Jest
genialnym trunkiem – mruknął Daniel. – Ale i tak mamy
coś na dobry początek. I możecie mnie uznać za wariata,
ale ja nadal się łudzę, że pewnego dnia w naszej fabryce
likierów będziemy produkować Fahrenbachówkę.
– Ach, Daniel, przestań śnić na jawie. To do niczego
nie doprowadzi. Nie znalazłam tej receptury, chociaż szu-
kałam wszędzie. Zniknęła jak sen jaki złoty.
– Taka postawa nie pasuje do szefa. Nie poddawajmy
się. Kiedyś ją odnajdziemy.
– Właśnie, kiedyś. Jak do tego dojrzejemy. Na
wszystko jest czas – prorokowała Nicola.
– Tak będzie – wtrącił się Aleks. – A teraz czas wra-
cać do roboty, bo nigdy nie wyremontujemy tej łazienki.
Sama się nie zrobi.
Lena i Nicola pospiesznie opuściły budynek. Po wielu
latach znów wróci do stanu używalności. Miał stać się
centralnym punktem działalności, dlatego przekształcano
go w klejnot architektury. Dawne czworaki miały charak-
terystyczny urok pierwotnego stanu budowlanego i nikt
przez długi okres tego nie wykorzystał.
5
Przed krótkim wypadem do fabryki likierów „Fah-
renbach” Daniel wziął prysznic i przebrał się w czyste
ubrania. Zupełnie jakby wybierał się na jakąś uroczystość.
Założył ciemne dżinsy i białe polo.
„Czyżby rozkręcenie destylarni znaczyło dla niego
tak wiele?” zastanawiała się Lena.
W sumie miał praktyki w takim zakładzie. Pracował
tam do momentu, gdy los nie rzucił go do Fahrenbach,
gdzie osiadł na dobre i wiódł szczęśliwe życie.
W pierwszej kolejności pokazał Lenie magazyn, który
faktycznie miał ogromną powierzchnię. Potem wrócili do
budynku przemysłowego i biurowca.
– Chodź, odsapniemy w biurze taty – zaproponowała
Lena.
Chętnie tam przesiadywała. Wszystko przypominało
jej ojca. On urządził to pomieszczenie w podobnej atmos-
ferze jak w swoim biurze w hurtowni win, z tym, że tu
wszystko było mniejsze, ale przytulniejsze. Dzięki drew-
nianemu sufitowi oraz panelom kwadratowy pokój zamie-
nił się w zaciszny kąt. Jej tata wstawił do środka wielką
szafę chłopską z 1719 roku i dwa regały na akta. Przy
biurku stał fotel ze skóry koloru miodowego, ponadto dwa
krzesła dla gości i stolik z miękkiego drewna.
Kiedy patrzyła, jak ojciec stworzył tu sobie mały
świat, o którym żadne z jego dzieci nie miało pojęcia, tak-
że ona, dziwnie się poczuła.
Kogo przyjmował w tym biurze? Jak się w nim pre-
zentował? Inaczej niż szef renomowanej hurtowni win
Fahrenbach, który wszędzie cieszył się poważaniem?
– Wkrótce biuro mojego ojca przejdzie w moje posia-
danie – stwierdziła Lena. – Ty też musisz urządzić wła-
sne. Pomieszczeń ci u nas dostatek.
Spojrzał na nią zdziwiony.
– Lena, nie ma takiej konieczności...
– Ależ jest, Daniel. Rozbudowujemy biznes. Zapo-
mniałeś? Znajdziemy kogoś do prac renowacyjnych, a ty
wspomożesz mnie tutaj. Laikiem nie jesteś... Hm, chyba
chcesz zajmować się ambitniejszymi rzeczami? Bo jak
nie, to muszę się rozejrzeć za kimś innym.
– Skoro nie masz oporów, żeby powierzyć mi tak od-
powiedzialną funkcję, postaram się nie nawalić.
– Zdolny z ciebie facet, Daniel... Będę zaszczycona
twoją asystenturą. No jazda, wyszukaj biuro dla siebie.
– Może to obok twojego będzie dobre? Wejdźmy tam
– rzucił rozentuzjazmowany.
Lena poszła za nim.
– Pasowałby na moje biuro?
– Jasne. Wymienimy w nim meble. Doposażymy twój
przybytek – powiedziała żartobliwie.
– E tam, wystarczy to, co jest.
– Daniel, mamy dużo niezniszczonych mebli, które
stoją bezużyteczne. Coś ci wybierzemy.
– Lena, po co tyle zachodu. Nie mam wielkich wy-
magań. Uszczęśliwiłaś mnie tym, że mogę stawić czoła
trudnemu wyzwaniu... To cud, że znów będę wykonywał
mój wyuczony zawód.
Lena zastanawiała się, dlaczego nie wyjechał, żeby
realizować się w swoim zawodzie, tylko został tu
i zajmował się sprawami, które nijak miały się do jego
aspiracji.
– Daniel...
Nie wiedziała, czy wypadało jej zadawać mu osobiste
pytania, bo raczej nie powinno to jej obchodzić. Zapropo-
nowała mu tę posadę, ponieważ miał gruntowne wy-
kształcenie kierunkowe. Potrzebowała takiego człowieka.
Niemniej była ciekawa, co przygnało go w te strony.
Podczas gdy ona walczyła ze sobą, Daniel ni stąd, ni
zowąd zaczął opowiadać o swojej przeszłości.
– Wszyscy wiedzą. Twój tata też wiedział. Dlaczego
ty miałabyś się nie dowiedzieć – zaczął. Widać było, że
ważył każde słowo. – Byłem młodym i według mnie naj-
szczęśliwszym człowiekiem na świecie. Odnosiłem suk-
cesy w zawodzie i zaręczyłem się z najwspanialszą kobie-
tą pod słońcem. Wyznaczyliśmy datę ślubu. Któregoś razu
Laura, tak miała na imię, i ja wybraliśmy się do leśnej za-
grody. Tam chcieliśmy wyprawić wesele. Oboje byliśmy
zakochani po uszy, podekscytowani i zarażaliśmy innych
dobrym humorem.
W letniej sukience Laura wyglądała olśniewająco.
Nie dowierzałem, że taka piękność o łagodnym usposo-
bieniu wkrótce zostanie moją żoną. Nastał słoneczny letni
dzień. Na niebie nie zawisła ani jedna chmurka. Pamię-
tam, że w radiu transmitowali wtedy jakiś program
wspomnieniowy o Marlenie Dietrich, a Laura pośpiewy-
wała jej piosenkę. Nigdzie nam się nie spieszyło. Ale
gdybym mógł, sprawiłbym, aby tego dnia wcale nie było.
Przerwał na sekundę. Lena ani drgnęła.
– Jechaliśmy samochodem. Bardzo powoli zbliżałem
się do skrzyżowania i wtedy z naprzeciwka nadjechał inny
samochód, który nagle został wyprzedzony przez ciężką
terenówkę. Kierowca pędził z niedozwoloną prędkością
i stracił panowanie nad pojazdem. Staranował jadące
przed nim auto i uderzył w nas jak pocisk wystrzelony
z rakiety. Trafił w drzwi od strony pasażera. Samochody
zakleszczyły się i siła uderzenia zepchnęła je z drogi. Le-
dwie wyczołgaliśmy się z naszych wraków. Ja i kierowca
tego drugiego pojazdu. Laura się nie ruszała. Tłumaczy-
łem sobie w duchu, że doznała szoku. Zostałem przy niej,
dopóki nie przyjechała straż pożarna z lekarzem pogoto-
wia. Ostrożnie wyciągnęli ją ze środka i przewieźli do
szpitala. Zabrali też pozostałych uczestników wypadku.
Samochody były do kasacji. My dosłownie cudem
uszliśmy z tego cało, nie licząc oczywiście drobnych ska-
leczeń, otarć i stłuczeń. Aha, pasażer winowajcy tego wy-
padku dostał wstrząśnienia mózgu. Po gruntownych bada-
niach wszyscy, oprócz Laury, mogli opuścić szpital. Ona
musiała zostać.
Znowu przerwał. Z trudem przełykał ślinę. Wspo-
mnienia z owego tragicznego wypadku dręczyły go niemi-
łosiernie.
– Daniel... – szepnęła Lena, nie wiedząc, czy kazać
mu przestać.
Wzdrygnął się.
– Nic, nic... już w porządku... Po prostu to boli nawet
po tak długim czasie... Po niezliczonej ilości badań, nieu-
stannym bieganiu od specjalisty do specjalisty postawiono
diagnozę. Laura doznała paraliżu poprzecznego i przez
resztę swojego życia miała być skazana na wózek inwa-
lidzki. Ta wiadomość spadła na nią jak grom z jasnego
nieba. To było straszne. Z wyżyn szczęścia runęła
w przepaść. Nie chciała nikogo widzieć. Ani rodziców,
ani mnie. Zerwała zaręczyny... Po długim pobycie
w szpitalu i terapiach w klinikach rehabilitacyjnych prze-
prowadziła się do swoich rodziców. Po jakimś czasie po-
zwoliła się odwiedzać. Nie potrafiła pogodzić się z tym,
co się stało. Miała częste wahania nastroju. Dobijała ją
świadomość, że była niepełnosprawna. Nie akceptowała
tego. Nie wierzyła, że może jeszcze ułożyć sobie życie...
A ja nie przestałem jej kochać i wciąż marzyłem o ślubie.
Pewnej niedzieli, którą spędziliśmy razem od rana do
wieczora, była znów czuła i delikatna. Pozwoliła, żebym
ją dotykał. Powiedziała, że mnie kocha i zawsze będzie
kochać. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Laura była nie-
zwykle piękna. Nie da się tego opisać. Promieniała sło-
necznym blaskiem. Cały czas w nią się wpatrywałem.
Łudziłem się, że zaczynamy wszystko od nowa.
Późnym wieczorem na odchodne obdarowała mnie
namiętnymi pocałunkami. Szepnęła mi na ucho, że jestem
czymś najlepszym, co mogło się jej w życiu przytrafić.
Wyznała mi miłość. Szalałem z radości.
Wstał z krzesła, podszedł do okna i wyjrzał.
Lenie drżały dłonie.
Daniel ponownie usiadł na krześle.
Cisza wzmagała napięcie. Lena wstrzymała oddech.
Wreszcie Daniel przemówił.
– Tej nocy Laura zmarła. Podcięła sobie żyły. Ponie-
waż napisała list pożegnalny zarówno do mnie, jak i do
swoich rodziców, bezsprzecznie orzeczono samobójstwo.
Policja umorzyła sprawę.
Lenie przeszły ciarki po plecach.
– Po śmierci Laury zapisałem się do grupy terapeu-
tycznej, żeby spotkać się z ludźmi, którzy przeżyli podob-
ną traumę, i podzielić się z nimi doświadczeniami. Ale to
w niczym mi nie pomogło. Kolejny raz usłyszałem, że ży-
cie człowieka skazanego na dożywotnie kalectwo nie mu-
si przebiegać według stałego, monotonnego schematu.
Najlepiej pogodzić się ze swoją sytuacją, ponieważ nie-
pełnosprawność nie powinna całkowicie ograniczać na-
szej aktywności. Kto nie zmieni swojego nastawienia, po-
padnie w apatię. Niektórzy w akcie desperacji są gotowi
targnąć się na swoje życie, ponieważ nie akceptują swoje-
go ciała. Do tej grupy należała Laura.
Daniel westchnął.
– Moje życie legło w gruzach. Straciłem ukochaną
osobę... Zacząłem popijać, wyrzucili mnie z pracy, wpa-
dłem w depresję... Szczęśliwym trafem poznałem twojego
tatę. Zaproponował mi pracę tu, w posiadłości. Gdyby nie
on, stoczyłbym się na samo dno. W tej przepięknej okoli-
cy razem z Nicolą i Aleksem, ludźmi o wielkim sercu,
przy pomocy twojego ojca, który był wspaniałym szefem
i człowiekiem, stopniowo wyleczyłem swoją duszę.
Na zawsze Laura pozostanie w moim sercu.
Lena nie była w stanie nic powiedzieć. Nie potrafiła
znaleźć odpowiednich słów, żeby jakoś go pocieszyć.
– Dziękuję za zaufanie, Daniel.
Uśmiechnął się delikatnie.
– Lena, dziękuję ci, że mnie wysłuchałaś. Wiesz, co
jest naprawdę dziwne? Wiodłem tu wspaniałe życie. Wy-
ciszyłem się. A kiedy złożyłaś mi propozycję pracy,
pierwszy raz miałem ochotę wrócić do mojego zawodu.
Dla mnie to znak, że jestem gotowy na zmiany
i rozpoczęcie normalnego życia.
– Super, Daniel. Laura z pewnością nie chciałaby, że-
byś pogrążył się w ascezie. Ona musiała być cudowna.
– Oj, była. Widocznie Bóg chciał mieć ją wcześniej
u siebie – stwierdził. – Aha, na górze są komputery i inne
urządzenia biurowe. Chodź, sprawdzimy, co nam się
przyda. Nie będziemy kupowali nowych rzeczy, skoro coś
już mamy.
Lena rozumiała, dlaczego nagle zmienił temat. Poszła
za nim.
6
Wyznanie Daniela, a tak naprawdę spowiedź, wy-
czerpało Lenę. Cieszyła się, że spędza ten wieczór samot-
nie. Daniel odjechał. Niewątpliwie też chciał pobyć sam.
Aleks
i Nicola
umówili się ze znajomymi
w gospodzie „Pod Lipą”.
Lena patrzyła za nimi, jak szli obok siebie w stronę
wioski. Sprawiali wrażenie zgranej pary przyjaciół.
Świetnie się dogadywali. Ale czy się kochali? Tak jak
Daniel kochał swoją Laurę i jak ona kochała Thomasa?
jedno było pewne. Nicola również przeżyła coś wstrząsa-
jącego, co ją tutaj przygnało. Ktoś, kto z powodzeniem
mógłby pracować jako szefowa kuchni w hotelach pięcio-
gwiazdkowych, nie zaszywa się w ustronnym miejscu. No
chyba, że zrobiła to z miłości do Aleksa.
Lena usiadła wygodnie na drewnianej ławce przed
domem. Ułożyła na niej poduszki i raczyła się urokami
okolicznej przyrody. Stąd widać było ukwieconą łąkę oraz
pagórek przed lasem.
Hektor wcisnął głowę między jej stopy, a Lady ułoży-
ła się obok niej na ławce, tuląc do jej kolan.
Niesamowite. Oba psiaki szybko się u nich zadomo-
wiły. Gdyby ich nie znaleźli, zdechłyby w męczarniach
w studni.
Powiewał delikatny wietrzyk. Zapadający zmrok wy-
czarował magiczny cień kojarzący się z wzorzystą wyci-
nanką.
„Ach, Daniel”, westchnęła Lena.
Zebrało się jej na filozoficzne dywagacje. Stwierdzi-
ła, że ludzie za mało o sobie wiedzą. Kiedyś myślała, że
zna swojego ojca, a po jego śmierci poznała tyle nowych
faktów. I to od obcych. Jej brat Frieder zamknął się
w sobie i unikał bliskości innych. Co lub kto go wzruszał?
O Monie, jego żonie, Lena mogła powiedzieć tylko tyle,
że była rozrzutną i powierzchowną kobietą. A jej brat
Jörg? Czy był szczęśliwy we Francji na swoim zamku
Chateau? Nie miała zbyt wielu okazji, by go o to zapytać.
Jej szwagierka Doris topiła smutki w alkoholu. Ale
z jakiego powodu? No i dlaczego jej siostra Grit przemie-
niła się z normalnej kobiety w damulkę podróżującą wła-
snym samolotem? Dlaczego jej mąż oraz dzieci przestali
się dla niej liczyć?
Thomas był jej wielką miłością. Dlaczego wzbraniał
się przed rozmową o dziesięciu latach, podczas których
nie mieli ze sobą kontaktu? Co robił w Ameryce? I co
wciąż tam robi?
Ach, gdyby był teraz przy niej. Opowiedziałaby mu
o wspaniałych nowinach, które częściowo rozwiążą jej
problemy finansowe. Pokazałaby mu już prawie odno-
wione czworaki. Przedstawiłaby mu swoje plany.
Co teraz porabiał?
Zerknęła na zegarek. U niego było południe. Gdzie
jest? Na konferencji? Je lunch?
Próbowała się z nim skontaktować, ale mogła mu je-
dynie wysłać e–maila.
To koszmarne, kiedy mieszka się tysiące kilometrów
od ukochanej osoby.
Lady poruszyła się na jej kolanach. Ciche poszczeki-
wanie, którym chciała zaznaczyć swoją obecność, zbudzi-
ło Hektora.
– Chodźcie, idziemy do domu – powiedziała Lena. –
Dzisiaj daję wam przyzwolenie na spanie u mnie.
Psiaki przyzwyczaiły się do spania na zmianę u Leny,
Daniela albo u Nicoli i Aleksa. U każdego mieli swoje
poduszki.
Kiedy wchodziła do domu, przyszedł Daniel.
Hektor i Lady rzucili się na niego zadowoleni.
– No, moje łobuziaki, tęskniliście za mną? Ojej, ale
przywitaliście pana – chwalił ich, głaszcząc po grzbietach.
– Nie było mnie parę godzin, a wy obskakujecie mnie,
jakbym od wieków się z wami nie bawił.
Daniel wyglądał na spiętego, kiedy dołączył do Leny.
Nie ma się co dziwić. Odważył się dziś na zwierzenia.
– Dlaczego siedzisz sama?
– Szłam już do domu i chciałam wziąć psy ze sobą,
ale skoro ty tu jesteś, chyba nie mam szans.
Roześmiał się.
– Ciesz się. Pośpisz jutro dłużej. Hektor i Lady to
ranne ptaszki, szczególnie Lady.
– Fakt, ona jest uparta.
Została jeszcze trochę z Danielem na dworze. Plot-
kowali o mniej i bardziej ważnych sprawach. Chwilami
oboje pogrążali się we własnych myślach, wpatrując
w gwiaździste niebo.
Był zbyt piękny wieczór, żeby zamykać się
w czterech ścianach.
– Daniel, napijemy się piwa? – zaproponowała. –
Chyba że wolisz schłodzony Ogień wybrzeża albo Światło
wydm od Brodersena. Czym chata bogata.
– Brzmi zachęcająco – odparł. Jej spontaniczne za-
proszenie wywołało uśmiech na jego twarzy. – Hm, sam
nie wiem, na co się zdecydować. Piwo piję częściej,
więc...
– Przyniosę obie wódki Brodersena. Przecież bę-
dziemy promowali i Ogień wybrzeża, i Światło wydm.
Powinniśmy poznać ich smak...
Daniel uniósł się, żeby jej pomóc, ale machnęła ręką.
– Poradzę sobie.
Lena poszła do kuchni. Wyciągnęła butelki, kieliszki
i chipsy.
Czuli się swobodnie w swoim towarzystwie. Rozsie-
dli się wygodnie i popijali drinki. Po kilku minutach zja-
wili się Nicola i Aleks.
– Przegapiliśmy coś? Ktoś zorganizował małą im-
prezkę?
– Kto wie, jak się to rozwinie – zachichotała Lena. –
Może małe party?
– Piszę się na to – stwierdził Aleks. – Z chęcią napiję
się zimnego piwka lub likieru.
– Nicola, a ty?
– Och, Światłem wydm nie pogardzę. Ale ja popiję
wodą, najlepiej prosto z lodówki. Aha, Sylvia cię pozdra-
wia. Prosiła, żebyś kiedyś ją odwiedziła.
– Zamierzam to zrobić – odparła Lena, idąc do domu
po kieliszki, piwo i wódkę dla Nicoli i Aleksa.
– Czekaj, pomogę ci – zawołała Nicola.
– Daniel opowiedział mi o Laurze – zagadnęła Lena,
kiedy były w kuchni. – Koszmarne przeżycie.
– Bardzo ją kochał i prawie zniszczył sobie życie, bo
nie umiał w porę wyzwolić się z sideł, w które wpadł.
– Innym z kolei zbyt łatwo przychodzi odpuszczanie.
– Owszem, ale nie wolno przy tym dręczyć siebie.
Każdy z nas nosi swój krzyż i boryka się z problemami.
W takim przypadku najlepiej trzymać je pod kluczem i nie
stawać z nimi w szranki, bo są na świecie sprawy, na któ-
re nie mamy wpływu. Głową muru nie przebijemy.
Co Nicola chciała jej przekazać? Jaki krzyż ona
dźwigała?
– Nicola, uważam...
– Ty weź wodę, a resztę wezmę ja – przerwała jej Ni-
cola. – Fajnie, że się zebraliśmy na dworze. Cudna noc.
Szkoda by było ją przespać.
W ciągu następnych dni robota paliła im się w rękach.
Pan Brodersen przesłał umowy. Z firmą Horlitza
również
się
dogadała.
Miał
podesłać
umowy
w późniejszym terminie. Aleks i Daniel prawie wyremon-
towali pierwszy apartament.
Nicola wyszukała cienki len w piaskowym kolorze
idealny na zasłony. Na szczęście Nicola umiała szyć, więc
zaoszczędzą na krawcowych. Wcześniej pofolgowali so-
bie z wyborem płytek do łazienki, bo Lena postanowiła
nie zwracać uwagi na cenę, lecz na wygląd.
Większość pomieszczeń udało się wyposażyć dzięki
meblom zgromadzonym w posiadłości. Ale materace
i stelaże do łóżek Lena musiała kupić sama, co znacznie
obciążyło jej budżet. Pieniądze ze sprzedaży mieszkania
miały trafić na konto dopiero za dwa tygodnie.
Nowy bank przyznał jej kredyt debetowy, ale dość
szybko wyczerpała dostępne środki. Główkowała, czy nie
pertraktować jeszcze z prezesem banku i poprosić go
o tymczasową pożyczkę, bo przecież niedługo dzięki Bro-
dersenowi i Horlitzowi będzie miała regularne przychody.
Aleks i Daniel nieustannie pracowali w czworakach,
Nicola siedziała przy maszynie do szycia, a Lena chciała
trochę odświeżyć meble do pierwszego apartamentu.
Zdziwiła się, bo nagle usłyszała zbliżający się samo-
chód.
Turyści rzadko tutaj zaglądali. A najczęstszymi go-
śćmi byli Sylvia i Martin albo ludzie ze wsi, którzy jeździ-
li dieslami, a można było je rozpoznać po straszliwym
warkocie. Ten samochód brzmiał jak sportowy.
Nie myliła się. To był jeden z tych tuningowanych,
drogich, włoskich samochodów sportowych. Wysiadła
z niego szczupła, wysoka, młoda kobieta. Lena zastana-
wiała się, jak wcisnęła się do tego małego cacka z takimi
długimi nogami. Trzeba przyznać, że to jakaś atrakcyjna
babka. Lenie zdawało się, że gdzieś ją widziała.
– Dzień dobry! Pani Fahrenbach?
Lena się pomyliła. Nigdy nie miała styczności z tą
kobietą.
– Tak. Nazywam się Lena Fahrenbach.
– Super. Ja jestem Ariane Zumbrink. Proszę śmiało
zwracać się do mnie Ariane. Wszyscy tak do mnie mówią.
– Nie rozumiem...
Ariane zaśmiała się, odsłaniając białe zęby.
– Hm, no może nie wszyscy. Pracuję jako modelka.
– A co ja mogłabym dla pani zrobić... Ariane?
– Słyszałam, że ma pani pokoje, i chciałabym coś
wynająć. Potrzebuję spokoju. Muszę wypocząć przez kil-
ka dni.
– Przykro mi, jest pani za wcześnie. Zgadza się. Do-
celowo będę wynajmowała apartamenty wczasowe, ale
jeszcze ich nie urządziliśmy.
– Niemożliwe... – Oczy Ariane napełniły się łzami.
– Niech pani spróbuje w okolicznych pensjonatach.
Hotel Parkowy w Bad Helmbach powinien się pani spo-
dobać.
– Ale ja w nim nocuję. Tam jest dla mnie za głośno.
Niczego więcej nie pragnę jak ciszy. Przede mną trudny
okres. Trzy tygodnie wytężonej pracy. W następnym ty-
godniu lecę na Mauritius.
– Pozostałe hotele nie są tak oblegane jak w Bad
Helmbach. Proszę tam popytać o wolne miejsca. Pomo-
głabym pani, ale moje apartamenty nie są jeszcze gotowe.
– Ach, pasuje mi nawet na wpół wyremontowany po-
kój. Tylko na parę dni... Proszę... U was jest spokojnie,
sielankowo... Wiem, że tu nic nie zakłóci mi ciszy – nie
odpuszczała Ariane. – W razie czego mogę rozwiesić ha-
mak pod jabłonią – naciskała.
„Dlaczego ta kobieta uparła się na Słoneczne Wzgó-
rze?” zastanawiała się Lena.
– Proszę... – błagała Ariane.
Lenie coś w niej nie pasowało. Możliwe, że irytowała
ją swoją egzaltacją. Czyżby ta cecha była domeną mode-
lek?
– Proszę, pani Fahrenbach... Leno... proszę się nade
mną zlitować. Niech pani ulży mojej gehennie. Pani po-
siadłość jest przecież ogromna. Gdzieś znalazłoby się
miejsce dla mnie, prawda?
– Na te parę dni mogę pani zaoferować pokój
w moim domu, ale tylko ze śniadaniem.
Zwariowała? Ledwie wypowiedziała te słowa, zezło-
ściła się na siebie, że wyskoczyła z taką pochopną propo-
zycją. Cóż, nie było odwrotu. Poza tym teraz przyda jej
się każda suma.
– Wspaniale! Dziękuję pani z całego serca! – krzyk-
nęła Ariane. – Zaraz doniosę resztę moich rzeczy.
– Nie chce pani najpierw obejrzeć tego pokoju?
– Nie, ufam pani i zapłacę za niego każdą cenę. Do
zobaczenia za chwilę. Jeszcze raz po tysiąckroć dzięki.
Wyszła energicznym krokiem, jakby się bała, że Lena
się rozmyśli.
Lena patrzyła za nią z lekką pogardą. Wewnętrzny
głos jej podpowiadał, że coś się tu nie zgadza.
Powinna była ją zapytać, skąd w ogóle wiedziała, że
ma pokoje do wynajęcia. Poczta pantoflowa zapewne zro-
biła swoje.
W sumie to dobrze, bo ludzie się o nich dowiadywali.
Sylvia i Martin też dołożyli się do tej darmowej reklamy.
Rozpowiadali we wsi, co się u nich szykowało.
Poszła
do
Nicoli,
żeby
uprzedzić
ją
o niespodziewanym gościu.
– Super – zareagowała spontanicznie Nicola. – Bę-
dziemy mieli pierwsze wpływy, zanim zaczniemy działać
na rynku. Oj, kochana, mówię ci, nie opędzimy się od go-
ści. Przygotuję pokój.
– Przecież ja mogę się tym zająć – mruknęła Lena. –
Nie przerywaj szycia zasłonek.
– Nie, pomogę ci. Męczy mnie kilkugodzinne siedze-
nie przy maszynie do szycia. Mała odmiana dobrze mi
zrobi.
– Za dużo od ciebie wymagam. Przepraszam.
– Lena, nie bądź dziecinna. Nie przepraszaj mnie bez
przerwy. Jeżeli nie będzie mi odpowiadał sposób, w jaki
mnie traktujesz, to ci o tym powiem. Znasz mnie prze-
cież...
– Ach, Nicola...
– Który pokój?
– Ten, w którym kiedyś spała Grit?
– Nie, on jest za daleko od głównego wejścia. Może
lepiej dać jej ten pokój obok sypialni twojego ojca? Bę-
dziesz ją miała na oku.
– Ona raczej nie jest złodziejką. Gdyby przyjechała
do nas z zamiarem kradzieży, w innych pensjonatach bar-
dziej by się obłowiła. Zresztą ma za małe auto, żeby
w nim upchnąć łup.
– Jaką cenę podałaś?
– Jeszcze żadnej.
– Zażycz sobie pięćdziesiąt euro, a w tym śniadanie.
– Nie za dużo?
– Absolutnie nie. Teraz jest szczyt sezonu.
Ariane przystanie na każdą cenę. Od początku mówi-
ła, że nie będzie się targować. Ktoś, kto mieszkał w hotelu
Parkowy, myśli w innych kategoriach. Dlatego Lena nie
pojmowała, dlaczego Ariane uparła się na nocleg
w posiadłości Fahrenbach.
7
Ariane przyjechała z bagażami. Była zachwycona,
gdy zobaczyła przygotowany dla niej pokój.
Lena zapoznała ją z Nicolą, która uważnie przyjrzała
się młodej kobiecie.
– Jest pani pewna, że chce się pani u nas zakwatero-
wać? Tutaj nic się nie dzieje.
Ariane zachichotała, ukazując białe zęby.
– Nicola, mogę się tak do pani zwracać? Oczywiście,
że w normalnych okolicznościach nie pomieszkiwałabym
na takim pustkowiu. Ale mówiłam już Lenie, że potrzebu-
ję kilku dni wypoczynku przed ciężką pracą.
Nicola próbowała ją rozgryźć, choć zdawała sobie
sprawę, że to bez sensu. Nie muszą nadawać na tych sa-
mych fałach z gośćmi. Nie będą wynajmować pokoi przy-
jaciołom, tylko obcym ludziom. Oczywiście będzie do-
brze, jeśli natrafią na miłych lokatorów...
Na dworze szczekały psy. Ariane pobladła.
– Macie psy? – skrzeczała. – Nie lubię zwierząt.
– Tak, biegają po podwórzu. Bez obaw, nasze zwie-
rzęta są łagodne jak baranki. Zaraz oswoimy panią
z Hektorem i Lady, żeby się ich pani nie przestraszyła,
kiedy natknie się na nie sama.
Po chwili wahania Ariane zgodziła się.
Psy podbiegły do kobiet. Były przyjaźnie nastawione
do każdego. Lena śmiała się, że włamywacza też przywi-
tałyby serdecznie.
Przy Ariane stało się coś dziwnego.
Oba psy stanęły przed nią, po czym Hektor odwrócił
się i uciekł. Lady pobiegła za nim. Nie polubili Ariane.
Może wyczuli jej niechęć do zwierząt?
– Rzeczywiście nie są groźne. Dzięki Bogu – stwier-
dziła Ariane.
– Mówiłam przecież... Jak długo zamierza pani tu zo-
stać?
Ariane wzruszyła ramionami.
– Parę dni... Czekam na telefon od mojego agenta. Da
mi znać, kiedy ruszamy dalej.
– Co chciałaby pani na śniadanie? – spytała Nicola.
Ariane machnęła ręką.
– Proszę się nie kłopotać. Nie jadam śniadań... Piję
jedynie czarną kawę... A macie soki ze świeżo wyciska-
nych owoców?
– Uważa pani, że taki styl życia jest zdrowy? Nie pła-
ci pani za wysokiej ceny za swoją figurę? – dociekała Ni-
cola.
Ariane westchnęła.
– Na początku mojej kariery nieustannie dokuczał mi
głód. Teraz przyzwyczaiłam się do mniejszych porcji. Je-
śli przytyję, nikt mnie nie zatrudni.
– Wtedy mogłaby się pani przebranżowić i najadać do
syta – nie dawała za wygraną Nicola. – Ja nie wytrzyma-
łabym takiej katorgi. Cóż, każdy jest kowalem swojego
losu. Skoro panią uszczęśliwia tryb życia pełen wyrze-
czeń...
– Dla mnie nie ma nic piękniejszego. Nie wyobrażam
sobie, żebym zajmowała się czym innym. Na przykład
gdybym... – przerwała. – OK, idę na górę do mojego po-
koju. Rozpakuję szybko walizki.
– Lena, musimy mieć ją na oku – oznajmiła Nicola,
zasiadając do maszyny do szycia.
Ariane okazała się miłym gościem. Prawie wcale nie
opuszczała posiadłości. Większość czasu przebywała
w domu. Od czasu do czasu gdzieś wyjeżdżała i wracała
podenerwowana.
Lena zrzucała to na karb pędu, jaki panował między
innymi w Bad Helmbach.
– Jeśli pani chce, może pani jadać z nami – zapropo-
nowała. – Podołamy z tą małą ilością jedzenia, którą pani
dziennie pochłania.
– Dziękuję! Miło z pani strony, Leno.
Lena wróciła właśnie od Sylvii. Nicola sprzątała
w domu, a Ariane siedziała na ławce.
– Cudownie w tej waszej posiadłości. Kiedy pomyślę,
że to wszystko należy do pani...
– O tak, trafił mi się raj na ziemi. Jestem wdzięczna
mojemu tacie, że zapisał mi Fahrenbach w spadku.
– Czyli jest pani bajecznie bogata.
Lena wybuchła śmiechem.
– Bogata w pola, ziemię i krajobraz, ale nie w rzeczy
materialne czy pieniądze.
– Ale... Mogłaby pani sprzedać tę posiadłość
i miałaby pani pieniędzy jak lodu. Tutejsze działki są war-
te majątek, a do pani należy jezioro, teren pod zabudowę...
– wzdrygnęła się i zamilkła.
– Skąd pani ma te informacje? – zapytała poirytowa-
na Lena.
Była pewna, że nie rozmawiała z Ariane o swoim ma-
jątku, chociaż kobieta ciągle do tego nawiązywała.
– Popijając kawę w kawiarence, przypadkiem usły-
szałam rozmowę o pani rzekomej zamożności.
– Niech pani nie wierzy we wszystko, co ludzie plotą.
– Nurtuje mnie, dlaczego pani nie sprzeda choćby
części tej posiadłości, skoro tak dużo do pani należy. Jed-
no pole mniej czy więcej, jaka to różnica.
Zwykle Lena nie reagowała na takie aluzje, bo nie
musiała tłumaczyć się obcym. Ale być może wypadałoby
uzmysłowić kobiecie, która skupiała się wyłącznie na wy-
glądzie zewnętrznym, samochodzie i biżuterii, że życie
składa się z wyższych wartości.
– Posiadłość Fahrenbach ze wszystkim, co do niej
przynależy, znajduje się w posiadaniu naszej rodziny od
pięciu pokoleń. Nigdy nikt nie sprzedał ani grudki tej
ziemi. Odziedziczenie takiego spadku wiąże się
w pierwszej kolejności z licznymi zobowiązaniami. Trze-
ba zadbać, żeby przeszedł w całości w ręce kolejnych po-
koleń.
– A ma pani wystarczająco dużo pieniędzy, żeby
utrzymać tę posiadłość dla kolejnych pokoleń?
Lena tym razem nie wytrzymała.
– Chyba pani przesadziła.
– Przepraszam. Nie chciałam być wścibska
i natarczywa. Miło mi się z panią rozmawia. Zagalopowa-
łam się. Po prostu ja bym sprzedała moje udziały, zamiast
budować apartamenty dla wczasowiczów. Wtedy wygod-
nie ułożyłabym sobie życie.
– Właśnie takie prowadzę. A teraz muszę iść. Do zo-
baczenia później!
Lena weszła do domu.
– Dobrze, że jesteś – przywitała ją Nicola.
– Co się stało?
– Jeszcze nic...
– Nicola, o co chodzi?
– Coś mną potwornie wstrząsnęło. Otóż, ledwie opu-
ściłaś posiadłość, do domu w podskokach wbiegła Ariane.
Śledziłam ją kawałek, a kiedy ją zawołałam, wynurzyła
się z pokoju twojego ojca.
– Czego ona tam szukała? Nie ukryliśmy tam skar-
bów. A może ci się przywidziało?
Nicola potrząsnęła głową.
– Nie, na pewno nie. Znam ten dom od dawna i po
odgłosie kroków poznałabym, z którego pokoju ktoś wy-
chodzi. Ona była u twojego ojca. Dlatego tu zostałam.
Oniemiała, kiedy mnie zauważyła, i zeszła na dół. Potem
usiadła na ławce. Obserwuje, co się święci. Prawdopo-
dobnie poluje na dogodny moment, żeby znów wbiec na
górę. Na szczęście ty już jesteś. Ja idę szyć zasłonki. Stra-
ciłam mnóstwo czasu. Bądź czujna, Leno.
– Nicola, a może po prostu uprzedziłyśmy się do niej?
– Zastanów się, ona jest z zupełnie innej bajki. Po co
tu przyjechała? Przyjrzyj się jej uważnie. Ona nie czuje
się tu dobrze. Ucieka przed psami, spaceruje po łące dla
owiec z zatkanym nosem. Ciągle jest spięta. Lena, mówię
ci, z nią coś jest nie tak.
– Będę uważna – obiecała Lena. – Choć pewnie wy-
myśliłyśmy sobie ten problem. Ach, popełniłam błąd,
przyjmując ją do prywatnego domu. Ale ona zostanie tu
krótko...
Lena natychmiast poszła w stronę pokoju taty. W nim
przechowywała dokumentację posiadłości, wyciągi
z konta, rachunki i faktury z budowy oraz inne papiery.
Nie była w stanie rozpoznać, czy któryś z dokumentów
nie leżał na swoim miejscu, ponieważ nie pamiętała, jak je
wcześniej ułożyła.
Nie czuła się za dobrze z tym, że podejrzewała Ariane
o grzebanie w jej rzeczach.
Zeszła na dół. Ariane nadal siedziała na ławce. Miała
zamknięte oczy, ale nie wyglądała na odprężoną. Drżały
jej powieki.
– Miałaby pani ochotę na spacer? – zapytała Lena.
– Jasne – zawołała rozpromieniona. – Pójdziemy nad
jezioro?
– Na piechotę jest za daleko. Możemy pojechać rowe-
rami. Proszę mi powiedzieć, dlaczego właściwie interesu-
je się pani moją działką nad jeziorem?
– Ponieważ... ponieważ... fascynuje mnie fakt, że tak
dużo należy do jednej młodej kobiety, w tym całe jezioro.
– Więc jak? Jedziemy?
– Przykro mi, ale nie umiem jeździć na rowerze.
– Nie szkodzi. Weźmiemy mój samochód. Niech pani
założy inne buty. W tych daleko pani nie zajdzie.
– Proszę dać mi chwilkę.
Lena nasłuchiwała. Nicola miała rację. Po krokach
można było się zorientować, w którą stronę idzie, o ile
znało się rozkład domu. Poszła do kuchni po wodę.
Z komody w przedpokoju wyjęła kluczyki do samochodu.
Ariane wcisnęła na stopy cieniutkie, ale urocze bale-
rinki. W sumie i one nie bardzo się nadawały na prze-
chadzkę po podmokłym terenie przy jeziorze.
– Podjedziemy najpierw do stanicy wodnej
i wypłyniemy łódką na jezioro. Nie ma sensu wypuszczać
się na wodę żaglówką, skoro nie wieje wiatr.
– Ach, Leno, podziwiam panią. Stanica należy do pa-
ni?
– Tak. Ta, do której teraz jedziemy, jest moją własno-
ścią. A właścicielem tej na wschodnim brzegu jest port
jachtowy. Wydzierżawiłam im tę działkę.
– A gdyby zaoferowano pani dużo pieniędzy, nie
sprzedałaby jej pani?
– Nie. Dzierżawca doskonale zdaje sobie sprawę, że
ja nigdy tej ziemi nie sprzedam. Jest zadowolony
z obecnej sytuacji. Ariane, kawa na ławę. Co jest grane?
– Grane? O co pani chodzi?
– Bez przerwy wypytuje pani o moją posiadłość. Po-
nadto sporo pani już o niej wie, szczególnie o tym, że te-
reny nad jeziorem mogą być przeznaczone pod zabudowę.
– Mówiłam pani przecież, że przypadkiem byłam
świadkiem rozmowy na ten temat. Fascynuje mnie to, że
jedna osoba, na dodatek w młodym wieku, zarządza nie-
wyobrażalnie wielkim majątkiem. Na przykład ja nie mam
nic. Wynajmuję mieszkanie, a samochód wzięłam
w leasing. Nie rozumie pani, że jestem pod wielkim wra-
żeniem?
– Krępują mnie tego typu rozmowy. Nie mówmy już
więcej o pieniądzach. Proszę uszanować moją wolę.
– Nie chciałam pani denerwować. Jestem niezmiernie
wdzięczna, że przyjęła mnie pani pod swój dach. Pani jest
zupełnie inna niż ludzie, z którymi mam do czynienia na
co dzień. Ja też jestem inna. Poruszyłam temat majątku,
ponieważ chciałabym zrozumieć osobę, która nie sprzeda-
je dochodowego kawałka ziemi. Przecież mogłaby pani
zbić fortunę.
– Ariane, poważnie, basta! Jeszcze jedno słowo
o pieniądzach i zapomnimy o wycieczce nad jezioro.
– Proszę mi wybaczyć. Będę trzymała język za zęba-
mi. Nie miałam nic złego na myśli.
To zabrzmiało szczerze. Dlaczego Lena miała do niej
zastrzeżenia? Była nieufna w stosunku do ludzi? Nie!
To dlatego, że Ariane naprawdę wywodziła się
z innego
świata. Świata, w którym spekulowanie
o cudzych finansach było chlebem powszednim.
I co gorsza, jej rodzeństwo wsiąknęło w podobne śro-
dowisko.
8
Krótki wypad nad jezioro sprawił Arianie nieopisaną
frajdę. Lena wyzbyła się wobec niej uprzedzeń.
Nicola i Aleks robili tygodniowe zakupy, a Lena
chciała pojechać z Danielem do biurowca oraz sklepu
z urządzeniami biurowymi, żeby wstępnie się zoriento-
wać, ile pracy trzeba włożyć w rozkręcenie destylarni.
Ariane siedziała na ławce i czytała książkę. Upodoba-
ła sobie ten kąt, mimo że były bardziej przytulne miejsca
do wypoczynku.
W drodze, tuż przed wioską, Lena przypomniała so-
bie, że nie zabrała kart kredytowych. Nie miała w torebce
dostatecznej ilości gotówki. Zabrakłoby jej funduszy,
gdyby zdecydowała się na dodatkowy zakup.
– Przykro mi, Daniel. Jestem zapominalska. Nie mu-
sisz podwozić mnie pod sam dom. Kawałek podbiegnę
pieszo, bo jak nas psy usłyszą, zaraz przybiegną i się ich
nie pozbędziemy. Ze względu na Ariane niestety nie mogą
swobodnie biegać po podwórku. Zdziwiła się, że Ariane
nie siedzi na ławce. Drzwi do domu były otwarte. Niewy-
kluczone, że poszła po coś do picia.
Z góry dochodziły jakieś odgłosy. Wbrew swojej na-
turze Lena postanowiła przyczaić się na schodach niczym
złodziej. Zlokalizowała źródło hałasu w dawnym pokoju
taty. Weszła do środka.
Ariane zapędziła się w szperaniu na tyle, że nie zau-
ważyła Leny. Przekopała stosy papierów, a teraz kartko-
wała wyciągi z konta.
– Co pani robi? – spytała Lena.
Ariane na zmianę bladła i pąsowiała. Papiery rozsy-
pały się na podłogę.
– Ja... ja... zafascynowałam się naszą wczorajszą wy-
cieczką i chciałam zobaczyć, czy macie plany jeziora.
Niczego głupszego nie mogła wymyślić.
– Aha. I szuka ich pani w moich wyciągach z kont? –
spytała zdenerwowana Lena.
– Przepraszam, to nie tak. Nie buszowałam, napraw-
dę. Ja...
– Pomijając to, że nic pani do moich kwitów banko-
wych, nie wypada bez pytania grzebać w czyichś rze-
czach. Skoro interesuje panią dokumentacja jeziora, dla-
czego mnie pani o nią nie zapytała? Przecież pięć minut
temu rozmawiałyśmy.
– Musi mi pani uwierzyć...
– Proszę stąd wyjść.
Ariane posłuchała.
Lena wyciągnęła z biurka karty kredytowe i zamknęła
drzwi na klucz.
– W tym domu nigdy nie zamykaliśmy drzwi na
klucz. To smutne, że doszło do czegoś takiego.
Lena roztrzęsiona wsiadła do samochodu Daniela.
– Co się stało? – zapytał.
Zrelacjonowała mu w skrócie, na czym przyłapała
Ariane.
– Nigdzie nie jedziemy. Nie zostawimy jej samej
w posiadłości. Splądruje cały dom pod naszą nieobecność.
Kiedy wjeżdżali przez bramę, Ariane minęła ich
z zawrotną prędkością.
„Czy to była ucieczka? Nie, nie zdążyłaby się spako-
wać w ciągu paru minut”, dedukowała Lena.
Nosiła się z zamiarem wypowiedzenia Arianie gości-
ny. Nie życzyła sobie towarzystwa osoby, która grzebie
w jej rzeczach. Co powinna zrobić?
Wpadła na świetny pomysł. Pojedzie do Steinfeld do
pana Fischera, księgowego jej taty, i poprosi go, żeby
prowadził też jej sprawy podatkowe.
Chyba powinna wcześniej zarejestrować swoją dzia-
łalność w mieście, bo zanim przystąpi do współpracy
z Brodersenem i Horlitzem, musi uregulować wszelkie
kwestie prawne.
Ratusz i biuro księgowe były położone w niedużej
odległości od siebie. Zaparkowała przed jednym
z budynków i wysiadła z samochodu. Jakże wielkie było
jej zdumienie, kiedy po przeciwnej stronie parkingu do-
strzegła Ariane w ramionach jakiegoś mężczyzny.
To był Gerstendorf. On ostrzył zęby na jej działki nad
jeziorem.
Teraz stało się jasne, dlaczego Ariane jej kogoś przy-
pominała. To ona przyszła z Gerstendorfem na uroczyste
otwarcie do Friedera.
Lena oparła się o samochód. Była wściekła. Więc nie
przyjechała do posiadłości Fahrenbach, żeby się odprężyć,
tylko na przeszpiegi.
Co za podła kobieta.
Ariane namiętnie pocałowała Gerstendorfa, ale on ją
odepchnął. Prowadzili burzliwą dyskusję. Zdaje się, że nie
zadowolił się wynikami jej „śledztwa”. Złapał się za gło-
wę. Ona zaś dalej zamaszyście gestykulowała.
Lena najchętniej zwymyślałaby ją publicznie, żądając
wyjaśnień. Ale zwyczajnie opadła z sił.
„Perfidna kłamczucha!” pomstowała w duchu.
Dlaczego ciągle spotykają ją podobne rozczarowania?
Była zbyt łatwowierna czy miała wypisane na czole „głu-
pia blondynka”?
Łzy napłynęły jej do oczu.
Ktoś na nią trąbił, ale nie słyszała. Dopiero wtedy,
gdy jakiś mężczyzna poklepał ją po ramieniu, odsunęła się
na bok.
– Wyjeżdża pani z parkingu? – zapytał.
– W sumie dopiero przyjechałam, ale nic tu po mnie.
Spojrzał na nią wilkiem.
Lena wsiadła do samochodu i odjechała z piskiem
opon. Zachowanie Ariane całkowicie wytrąciło ją
z równowagi. Nie była w nastroju do rejestrowania swojej
działalności i omawiania z panem Fischerem spraw po-
datkowych. Nie mogła zebrać myśli.
Nie mieściło się jej w głowie, że ludzie bywają aż tak
bezczelni. Ariane podstępnie zakwaterowała się u niej,
wkradła w jej łaski, a na koniec... Skąd w niej tyle bez-
czelności?
Lena próbowała się uspokoić. Musiała się skupić na
jeździe, co nie przychodziło jej z łatwością.
Gdy dotarła do posiadłości, Nicola i Aleks siedzieli
przed domem. Uradowane psy podbiegły *
do niej, licząc na zabawę, lecz Lena zignorowała ich
zaczepki.
– Jak ty wyglądasz? Diabeł w ciebie wstąpił czy co? –
zawołała żartobliwie Nicola.
– Nicola, nie uwierzysz, co widziałam. Nawet sobie
nie wyobrażasz... – szlochała Lena.
Nicola objęła ją i przeczesała palcami jej włosy.
– No już, uspokój się.
Trochę potrwało, zanim Lena ochłonęła. Potem zdała
relację Nicoli z tego, co zobaczyła w Steinfeld.
– Od początku jej nie ufałam – stwierdziła Nicola. –
Obłudnica. To szczyt wszystkiego. Zabrała ze sobą rze-
czy?
– Nie. Są w pokoju.
– Zuchwała trzpiotka. OK, spakuję jej walizki, a ty
wypisz rachunek. Pięć noclegów ze śniadaniem... Pozosta-
łe posiłki dzięki twojej dobrotliwości zjadła gratis. Nie
możemy jej tego doliczyć. W każdym razie powinna nam
zapłacić dwieście pięćdziesiąt euro plus VAT. Przygotuj
fakturę, a kiedy wróci, już nie wejdzie do środka.
Nicola wyrzuciła śmieci i co sił w nogach pobiegła do
pokoju Ariane.
9
Ariane przyjechała po południu z bukietem kwiatów.
– Chciałabym panią najmocniej przeprosić – powie-
działa do Leny. – Zachowałam się nie fair. Ale naprawdę
nie miałam złych zamiarów. Krążyłam samochodem po
okolicy i rozmyślałam, jak wytłumaczyć...
– Trzeba było się nie wysilać – odburknęła kąśliwie
Lena.
Wystawiła pakunki Ariane na zewnątrz i wręczyła jej
rachunek.
– Yy? Nie rozumiem... Co to ma znaczyć?
– Niech się pani domyśli, skoro pani taka sprytna.
– Ale...
– Proszę zniknąć mi z oczu. I niech tu pani więcej się
nie pokazuje.
Ariane rozpłakała się na poczekaniu. Łzy strumie-
niami spływały jej po policzkach. Nie ma co, aktorka
najwyższych lotów. Gdyby jej nie przyłapały na gorącym
uczynku, byłyby skłonne jej uwierzyć.
– Nie wybaczy mi pani? Nie może mnie pani wygnać.
Dokąd ja pójdę?
– Ojej, a pan Gerstendorf pani nie przygarnie?
Ariane otworzyła szeroko oczy.
– Ale... skąd... pani... wie... ?
– Niech pani przekaże Gerstendorfowi, że złożę na
niego skargę o naruszenie miru domowego, jeśli jeszcze
raz wejdzie na moją działkę – przerwała jej dukanie Lena.
– Wynocha. Nie zniosę dłużej pani widoku.
Lena przeszła samą siebie. Nie sądziła, że jest zdolna
do takiej stanowczości.
Ariane zdała sobie sprawę, że przegrała tę rozgrywkę.
Była spalona. Wprawdzie Ingo prosił, żeby zdobyła dla
niego wyciągi z księgi wieczystej, ale ostatecznie zaprze-
paściła szansę na dotarcie do nich.
Zapłaciła rachunek. Chciała jeszcze dać napiwek.
– Za dużo – mruknęła zdawkowo Lena, wydając jej
resztę.
– Hm, pewnie i tak mi pani nie uwierzy, ale świetnie
tu się czułam – powiedziała Ariane.
– Pani w nic nie uwierzę. I proszę nie zapomnieć
kwiatów. Szkoda wyrzucać je do śmieci.
Lena odetchnęła z ulgą. Boże, co to za świat? Pozba-
wiony skrupułów i nastawiony na korzyści. Gerstendor-
fowi wyklarowała czarno na białym, że nie sprzeda ani
kawałka tej ziemi. Nawet jej ojciec mu to mówił. Jak wi-
dać, takie typki nie dają za wygraną. Nigdy nie odpusz-
czają. Wyrzucić go drzwiami, to wejdzie oknem.
Nie pojmowała, dlaczego Ariane dała się wciągnąć
w te machlojki. Z miłości? Jeśli już, to ślepej.
Thomas nie śmiałby wymagać od niej takiego po-
święcenia, a ona ze stuprocentową pewnością nie zeszłaby
na złą drogę dla zaspokojenia żądzy jakiegoś mężczyzny.
Hm, Thomas...
Gdyby teraz przy niej był, na pewno by ją pocieszył.
Gdyby tu był, przejrzałby niecne zamiary Ariane. Zresztą
wtedy Ingo Gerstendorf nie ważyłby się używać wobec
niej jakiegokolwiek podstępu.
Westchnęła. Brakowało jej Thomasa.
Kiedy wreszcie zacznie się normalne, partnerskie ży-
cie?
Nie zauważyła, że Nicola się do niej przysunęła.
– Nie zawsze dostajemy od losu to, na co sobie zasłu-
żyliśmy – deklamowała.
– Niestety! Chodź, na osłodę opchniemy masę nuga-
tową.
– Hm, połechtałaś moje kubki smakowe. Co jak co,
ale na to sobie zasłużyłam. Dlaczego ciągle trafiam na
oszustów? Dlaczego moje rodzeństwo mnie nie rozumie
albo odwrotnie – ja ich? Czy ze mną jest coś nie tak?
– Wszystko z tobą w porządku. Bądź sobą. Zostań ta-
ka, jaka jesteś.
10
W kolejnych dniach Lena poświęciła się sprawom
biznesowym.
Udało
się
wykończyć
i urządzić
z przepychem pierwszy apartament. Wyposażyli również
biura i odebrali pierwszą dostawę od Brodersena.
Pewnego słonecznego popołudnia odbyło się uroczy-
ste złożenie trumny z ciałem jej ojca w rodzinnym gro-
bowcu w Fahrenbach. Lena zaprosiła rodzeństwo, jednak
żadne z nich nie przyjechało.
Duchowego wsparcia udzielili jej Nicola, Aleks, Da-
niel i Sylvia. Martina zatrzymały obowiązki.
Lenę na nowo ogarnęła rozpacz po utracie ojca. Dobi-
jała ją świadomość, że jego ciało spoczywa w dębowej
trumnie. Jednak pocieszała się tym, że teraz miała go bli-
sko siebie, a zarazem spełniła jego ostatnią wolę, chowa-
jąc na rodzinnym cmentarzu, który przypominał rajski
park.
Zgodnie z postulatem obecnych gości w skróconej
formie odtworzyli pierwotną ceremonię pogrzebową. To
było poruszające przeżycie. Ludzie, którzy zebrali się nad
grobem, naprawdę kochali jej ojca. Nie przyszli na cmen-
tarz, bo im ktoś nakazał czy dlatego, że tak wypadło.
– Dobrze, że sprowadziłaś Hermanna w rodzinne
strony, Leno – powiedziała mama Sylvii, kiedy wszyscy
udali się do gospody, żeby przy kawie powspominać jej
ojca.
– Cieszę się, że tatuś spoczywa w Fahrenbach. Co-
dziennie będę odwiedzała jego grób.
– Leno, twój tata bardzo cię kochał. Często mówił
o tobie. Smucił się, że dla Thomasa chciałaś wyjechać
z Fahrenbach.
– Wiedział o moich planach? Nigdy z nim o tym nie
rozmawiałam.
– Ach, Leno, wiedział znacznie więcej. Hermann po
prostu nie był wylewny, ale radował się w duchu, że ty
i Thomas jesteście razem. Że połączyło was płomienne
uczucie. Niepojęte, że twoja matka potajemnie sabotowała
wasz związek. Zadała twojemu ojcu wiele cierpienia. Bóg
mi świadkiem, nie była warta Hermanna. Powinien zna-
leźć inną kobietę.
Dołączyła do nich Sylvia.
– Mamo, przestań. To było dawno i nie ma 0 czym
mówić. Dołujesz Lenę.
– Sylvia, twoja mama ma rację. Gdyby moja matka
kochała ojca, nie zostawiłaby go dla bogatego faceta.
– Zgadzam się z tobą – wtórowała jej mama Sylvii. –
Dla niej zawsze były najważniejsze korzyści materialne.
Dorabiała się na innych. Nienawidziła posiadłości Fah-
renbach. Gardziła wiejskim klimatem. Nie mogła tu bry-
lować.
– Mamo, dość! – krzyknęła Sylvia. – Idź po tatę i
zejdźcie już na dół. My z Leną będziemy szły przodem.
Wzięła ją pod rękę i pociągnęła za sobą.
– Moja mama jest do rany przyłóż, ale ma dwie ce-
chy, które doprowadzają mnie do szału. Nie potrafi odpu-
ścić i nigdy nie zapomina. Jest niesłychanie pamiętliwa.
Przy kawie usiądziesz obok mnie. W przeciwnym razie
zacznie od nowa.
– Lubiła mojego tatę.
– Wszyscy go lubiliśmy, ale wałkowanie starych hi-
storii to strata czasu. Niczego w ten sposób nie osiągnie-
my, niczego nie zmienimy... Leno, podjęłaś słuszną decy-
zję, przenosząc ojca do grobu rodzinnego. Tu jest jego
miejsce.
Sylvia, kobieta interesu z licznymi sukcesami na kon-
cie, zawsze służyła jej dobrą radą. Niczym lwica stawała
w obronie przyjaciółki.
Lena była jedną z Fahrenbachów, choć większość
swojego życia spędziła poza słynną posiadłością. Była
wdzięczna ojcu, że nadał jej istnieniu nowy wymiar.
Ukształtował jej światopogląd. Pokierował nią, żeby miała
lepszy start. Uzmysłowiła sobie wreszcie, że to ją w jakiś
sposób zobowiązywało, że musiała mu odpłacić za okaza-
ną jej łaskawość.
W jakiś sposób była uprzywilejowana. Miała rozległe
jezioro, pola, lasy, no i mieszkała w najpiękniejszym do-
mu, jaki można było sobie wyobrazić. Do szczęścia bra-
kowało jej jedynie Thomasa. Modliła się, żeby wrócił do
Niemiec. Starała się walczyć z własną niecierpliwością.
Kochała go, a on ją. Prawdziwa miłość powinna przetrwać
próbę czasu i odległości. Spojrzała na bransoletkę od
Tiffany’ego, którą zdejmowała tylko do spania.
Thomas wygrawerował na niej napis LOVE FO-
REVER.
– Sylvia, ścigamy się – zawołała Lena. – Kto pierw-
szy przy starym kasztanowcu, ten...
Sylvia nie dała jej dokończyć i pognała do przodu.
11
Lena nie utrzymywała przyjaznych stosunków
z rodzeństwem. Oni nigdy do niej nie dzwonili. No, poza
jednym razem, kiedy dostąpiła zaszczytu rozmowy z Grit,
która czegoś od niej potrzebowała.
Dlatego telefon od Friedera wprawił ją w osłupienie.
– jak się miewasz, siostrzyczko?
– W porządku. Miło, że do mnie dzwonisz. Wszystko
w porządku?
Zaśmiał się.
– W jak najlepszym. Sugerujesz, że odezwałem się do
ciebie, żeby obwieścić katastrofę?
– Nie, wbiło mnie troszeczkę w ziemię, bo nigdy nie
dzwoniłeś.
– Masz rację, Leno. Musimy poprawić nasze relacje.
Postanowiłem zrobić pierwszy krok ku naszemu pojedna-
niu. Chciałbym zaprosić cię na kolację.
Lena nie mogła powstrzymać się od chichotu.
– Chętnie z tobą pójdę, Frieder, ale nie sądzisz, że
kilkugodzinna podróż mija się z celem?
– Siostrzyczko, czy ja coś napomknąłem
o kilkugodzinnej jeździe?
– Nie.
– Z wielką chęcią spotkam się z tobą dzisiaj wieczo-
rem. O dziewiętnastej w restauracji hotelu Parkowego
w Bad Helmbach. To chyba najlepsza tutejsza restauracja.
– Tutejsza? Powiedziałeś, tutejsza? Czy to znaczy, że
jesteś w Helmbach?
– Tak.
– W Parkowym?
– Tak.
– Frieder, dlaczego nie nocujesz u mnie? Posiadłość
Fahrenbach jest przecież wystarczająco duża dla nas
wszystkich. Poza tym wyremontowałam już jeden
z apartamentów.
– Wiem.
Zbulwersowała ją ta odpowiedź, ponieważ nie przy-
pominała sobie, żeby go o tym informowała.
– To dlaczego nie nocujesz u mnie? – powtórzyła py-
tanie.
– Bo tu jest mi wygodniej. Parkowy prezentuje wyso-
ką klasę. Mają komfortowe warunki. Przyznaj, że pobyt
w luksusowym hotelu to inny standard niż wynajem dom-
ku w gospodarstwie takim jak nasze. Nigdy nie byłem
zwolennikiem wczasów w naszej posiadłości. Tata nas do
nich przymuszał.
– Frieder, ale ja tu mieszkam i z niekłamaną radością
zapewniłabym ci nocleg... Posiadłość jest prześliczna.
Sporo tu zmieniłam. Zresztą Nicola, Aleks i Daniel też by
się ucieszyli...
– Nie przeczę, aczkolwiek nie mam ochoty na roz-
mowy z tą kołtuńską trójcą. Nie złość się na mnie. Nie
mam zbyt wiele czasu. Jutro wyjeżdżam. Chcę się spotkać
z tobą. W końcu jesteś moją siostrą. Przepraszam, jeszcze
muszę załatwić kilka spraw i nie mogę zbyt długo wisieć
na telefonie. Przyjmujesz moje zaproszenie?
– Oczywiście, Frieder. Fajnie, że się zobaczymy.
Co przywiodło Friedera do Helmbach poza presją
udobruchania właściciela hotelu, żeby ten nie skreślił go
z listy dostawców?
Nie spodobało się jej, że źle wyraził się o Nicoli,
Aleksie i Danielu. Nazwał ich kołtuńską trójcą. Zero sza-
cunku. Ponadto zrobiło się jej przykro, że Frieder nie za-
mieszkał u niej.
Mimo to chciała się z nim spotkać. Rodzinę zawsze
stawiała na pierwszym miejscu. Uważała, że należy ją za-
akceptować z całym dobrodziejstwem inwentarza. Każdy
ma jakieś wady. Komu mielibyśmy je wybaczać, jeśli nie
własnej rodzinie? Ojciec zmarł, matka odeszła do innego
mężczyzny. Pozostało jej rodzeństwo. Nie chciała zrywać
z nimi kontaktu.
Bolał ją fakt, że nie traktowali jej na równi. Frieder
uraził ją swoją niezbyt pochlebną opinią o posiadłości.
Wolał luksusowy hotel.
A co z miłym pobytem na siostrzanych włościach?
Głos Nicoli rozproszył jej myśli.
– Lena, mamy piękną pogodę, może rozstawimy wie-
czorem grilla?
– Wieczorem jadę na kolację do hotelu w Helmbach.
– Z kim? Nic nie mówiłaś...
– Frieder tam jest. Zadzwonił i mnie zaprosił.
Nicola opadła na krzesło.
– Gdzie jest twój brat?
– Nie przesłyszałaś się. W hotelu w Helmbach.
– Dlaczego nie zatrzymał się u ciebie?
– Według nas tak właśnie powinien zrobić, ale nie
według niego. Posiadłość Fahrenbach nie spełnia jego
wygórowanych oczekiwań. On jej nienawidzi.
– Oczywiście spotkasz się z nim.
Lena skinęła głową.
– A mam inne wyjście? On jest moim bratem
i chciałabym się z nim zobaczyć.
– Biedna Lena.
– Ach, Nicola, nie wiem, co się dzieje z moją rodziną.
Ciąży nad nami jakieś fatum.
– Najzwyczajniej w świecie odziedziczyli za dużo
i woda sodowa uderzyła im do głowy. Megalomani za dy-
chę. Gdyby twój tata wiedział...
– Nicola, dzięki Bogu on nie widzi naszego rodzinne-
go rozłamu. Serce by mu pękło, gdyby usłyszał, że jego
najstarszy syn woli nocować w hotelu niż tu,
w posiadłości.
– Lena, i twoje serce przez niego krwawi.
Lena skinęła głową.
– Tak, krwawi. Ale co robić?
– Powiedzieć mu prosto w oczy, co czujesz.
– Ach, Nicola – powiedziała przygnębionym głosem.
– Friedera to nie ruszy, jest zbyt zapatrzony w siebie.
12
Na wspólną kolację z bratem Lena ubrała się
w lawendową sukienkę z jedwabiu. Prezentowała się
w niej wytwornie. Opalone ciało oraz włosy rozjaśnione
promieniami słońca tworzyły wyjątkową oprawę. Kolor
sukienki uwydatniał barwę jej oczu. Założyła bransoletkę
od Tiffany’ego. Podobała się sobie w tym stroju.
Frieder czekał na nią w holu hotelu.
Włożył lniany garnitur w kolorze orzechowym, a do
tego koszulę w nieco jaśniejszym odcieniu. Całości do-
pełniały stylowe buty od bardzo drogiego włoskiego pro-
jektanta. Lena od razu je rozpoznała, ponieważ były wier-
nym odwzorowaniem tych, które widziała, kartkując ma-
gazyn o modzie.
– Fajnie cię zobaczyć, Leno – zawołał, po czym objął
ją i pocałował w prawy i lewy policzek. – Świetnie wy-
glądasz. Wiejskie powietrze ci służy.
Ni stąd, ni zowąd w holu pojawiła się młoda kobieta.
Skupiała na sobie uwagę zebranych gości, choćby dzięki
swoim pofalowanym włosom koloru miedzianego. Miała
na sobie obcisłą, drapowaną, szmaragdową sukienkę
z głębokim dekoltem, przez który wylewał się jej biust.
Lena zastanawiała się, czy tak obficie obdarowała ją natu-
ra, czy raczej był to efekt pracy chirurga plastycznego.
Sztucznie nadmuchane policzki i wargi kojarzyły się ra-
czej z pontonami niż z twarzą. I miała buty od włoskiego
projektanta.
Jeśli ktoś lubi syntetyczne lalki, powaliłaby go swoim
czarem.
Kobieta podeszła i chwyciła Friedera pod rękę, posy-
łając ckliwe spojrzenie.
– Zapomniałeś o mnie, kochanie?
– Jakżebym mógł.
Lena przełknęła ślinę. Grają w jakimś filmie czy co?
Uszczypnęła się. Nie, nie śniła. Przecież Frieder był żona-
ty i miał syna.
– Lena, pozwól, że ci przedstawię Julię. Julia Ahrens.
Ona przyczyniła się do tego, że firma przerodziła się
w nowe konsorcjum.
– A to moja mała siostrzyczka Lena.
Julia wyciągnęła do niej dłoń, na której błyszczał po-
kaźny brylant.
– Miło panią poznać. Zupełnie inaczej sobie panią
wyobrażałam.
– Czyli jak? – zapytała ironicznie' Lena!
– Hm, jakoś tak krzepko, jędrnie...
– Aha, według pani, kobieta, która mieszka
w gospodarstwie wiejskim, powinna odpowiadać stereo-
typowi krzepkiej i jędrnej? A jak powinna prezentować
się kobieta z miasta?
– Nie miałam niczego złego na myśli.
Lena odetchnęła z ulgą, że Frieder przerwał ich napię-
tą wymianę zdań i zaproponował, żeby usiedli przy zare-
zerwowanym stoliku.
Lena nie poczuła sympatii do tej kobiety. Odebrała ją
jako zimną, wyrachowaną damulkę. Łudziła się, że jej
brat wdał się jedynie w przelotny romans.
Ta kobieta go nie kochała. Z całą pewnością była jed-
ną z tandetnych bałamutek usidlających bogatych męż-
czyzn, aby wyssać z nich jak najwięcej pieniędzy.
A że Frieder szastał nimi na przebudowę i pozował na
zamożnego dżentelmena, uroiła sobie w swojej farbowa-
nej główce, że jest bajecznie bogaty.
Frieder zarezerwował dla nich stolik przy oknie
z przecudnym widokiem na jezioro, które swego czasu
zapełnione było łódkami.
– Zamawiasz aperitif? – spytał Frieder.
Lena poprosiła o martini, po czym zajęła się studio-
waniem karty dań przyniesionej przez kelnera ubranego
na czarno.
Julia pierwsza się na coś zdecydowała.
– Ja wezmę krewetki z grilla i sałatkę – oznajmiła.
Grit, siostra Friedera i Leny, była chyba na podobnej
diecie.
– Pięciodaniowe menu z karty dnia brzmi całkiem
smakowicie – zagadnął Frieder.
– Jestem podobnego zdania – wtórowała mu Lena.
Julia zrobiła wielkie oczy.
– Zje pani aż tyle? Ojej, przecież pójdzie pani
w boczki.
– Jem wszystko, a moja figura nie ulega zmianie –
zachichotała Lena.
– Szczęściara...
– Lena jest podobna do naszego ojca pod każdym
względem.
Kelner zapytał o napoje.
Lena sięgnęła po kartę win.
– To potrwa chwileczkę. Ale na razie poproszę wodę
mineralną, ale bez cytryny i lodu.
Frieder i Julia też zamówili wodę.
Karta win była nowa. Lena zauważyła, że wszystkie
wina chateau zostały wykreślone.
– Frieder – powiedziała zatrwożonym tonem. – Oni
przeholowali. Zasłyszeli gdzieś plotki i wycofali nasze
wina z karty. – Nie zauważyła, że wymawia słowo „na-
sze”. – Dopilnuj koniecznie, żeby to odkręcili. Muszą wy-
drukować nowe karty.
– Nie muszą – odparł Frieder.
– Jak mam to rozumieć?
– Z nikim tu nie prowadziłem pertraktacji, ponieważ
mam gdzieś, czy będą serwować nasze wina, czy nie.
– Frieder, nie panosz się. Ta sprawa nie dotyczy tylko
ciebie. Szkodzisz tym Jörgowi, ponieważ on produkuje te
wina i liczy, że będziesz je należycie promował.
– Ale jesteś naiwna, Leno. Jörgowi nie zależy na tych
winach.
– Przecież skakał z radości, że tata zapisał mu Chate-
au.
– Owszem, Chateau, ale nie winnice. Jörg ma wyższe
aspiracje.
– Frieder, puknij się w czoło. Chateau i winnice sta-
nowią jedność. Obudź się, człowieku, mówimy o naszym
przemyśle winnym.
– Nudy na pudy – mruknęła Julia. – Nie macie innych
tematów do rozmów?
Lena napiła się wody.
– Frieder, skoro nie przyjechałeś tu z powodu wina,
to z jakiego?
– My...
Frieder zerknął ukradkiem na Julię.
– Powiem wprost. Rozchodzę się z Moną. Chciałem
pokazać Julii, gdzie spędziłem swoje dzieciństwo.
Potwierdziły się jej przypuszczenia. Nigdy specjalnie
nie przepadała za swoją szwagierką. Zwykle nie wchodzi-
ły sobie w paradę, ponieważ miały różne charaktery
i wolały uniknąć bezsensownych scysji. Jednak współczu-
ła jej, że Frieder porzucił ją dla młodszej
i atrakcyjniejszej.
– Jak Mona przyjęła ten cios?
– Jeszcze nic nie wie. Dowie się w najbliższym cza-
sie.
Lenie cisnęły się na usta niecenzuralne słowa, ale
ugryzła się w język, bo rozwścieczyłaby go na całego,
a i tak nic by nie wskórała. Nie mogła go zmusić, żeby nie
odchodził od żony. Odniesienie się do uczuć ojcowskich
również byłoby chybionym pomysłem, ponieważ jego syn
mieszkał w internacie.
– Siostrzyczko, czyżbym wstrząsnął twoim systemem
wartości? Nie dociera do ciebie, że w życiu nie ma nic sta-
łego? Na szczęście w dzisiejszych czasach nie ma przy-
musu dożywotniego wegetowania przy jednym partnerze.
Nasza mama już dawno temu wyznawała tę filozofię.
– Wzorujesz się na niej?
– Napiłabym się szampana – przerwała im Julia.
Lena też wolała zmienić temat.
– Frieder, skoro chcesz pokazać Julii tę okolicę, po-
winieneś pominąć Bad Helmbach. Co masz wspólnego
z Helmbach? Nasza matka je odwiedzała, a nie my. My
byliśmy na terenie posiadłości i nad jeziorem.
– Byliśmy już nad jeziorem. Jest o wiele większe
i bardziej imponujące niż to tutaj. Można w nie zainwe-
stować.
– Co ona ma na myśli? – spytała zdumiona Lena.
– Początkowo szkoda nam było ciebie, że tata zapisał
swojej najukochańszej córuni tylko posiadłość, pola
i jezioro. Ten szczwany lis na pewno zdawał sobie spra-
wę, że te tereny zostaną przeznaczone na zabudowę. Za-
tem w rezultacie przypadł ci w udziale wierzchołek góry
lodowej i możesz nabić nas wszystkich w butelkę. Te
działki są warte miliony. Już na samym jeziorze można by
zbić fortunę.
– Wszelkie wasze obliczenia pięknie wyglądają na
papierze, ale mają się nijak do rzeczywistości. Zresztą ja
niczego nie będę sprzedawać. Fahrenbachowie nigdy nie
sprzedali nawet kawałeczka swojej ziemi i dlatego posia-
dłość jest w naszym rękach od pięciu pokoleń.
– Nadeszła pora przerwać ten beznadziejny łańcuch
tradycjonalistycznych nonsensów. Komu potrzebna jest
tradycja? Jesteś multimilionerką, a popatrz na siebie.
Spójrz na swoje dłonie. Złamane paznokcie, zniszczona
cera... Budujesz śmieszne apartamenty, żeby wiązać ko-
niec z końcem. Sprzedaż tych głupich łąk uwolniłaby cię
od problemów i zmartwień.
Lenie coś zaświtało. Gerstendorf go przysłał. Nie
wypalił plan z Ariane, więc posunął się krok dalej. Frieder
i on znali się bardzo dobrze. Razem podróżowali. Ger-
stendorf był na otwarciu hurtowni wina.
– Czyżby napuścił cię na mnie twój przyjaciel Ger-
stendorf? Przyłapałam jego dziewczynę na grzebaniu
w moich rzeczach.
Frieder zwlekał z odpowiedzią.
– Lena, ogarnęła cię paranoja. Co niby Gerstendorf
miałby mieć wspólnego z tym, że spotykam się z moją
siostrą na kolacji?
– Frieder, czego chcesz?
– Zobaczyć się z tobą, no, ale skoro zaczęłaś... Może
sprzedałabyś mi tę cholerną działkę? Wtedy zostanie
w rodzinie. W końcu ja też nazywam się Fahrenbach.
– I co z nią zrobisz?
Widać było, że zastanawia się, jak ją podejść.
– Chcielibyśmy wybudować luksusowy hotel
z golfem, tenisem, wellness...
Dokładnie to samo mówił Ingo Gerstendorf.
– Nie na moich działkach – odpowiedziała stanowczo
Lena. – Po moim trupie!
– Zawrzyjmy umowę. Założymy spółkę. No, ale mu-
sisz najpierw sprzedać jedną lub dwie działki. Nasz obiekt
pochłonie sporo funduszy, zanim zacznie przynosić zy-
ski...
Lena patrzyła na brata z politowaniem.
– Frieder, gdyby Nicola była tu z nami, powiedziała-
by: „jeśliś szewc, patrz swego kopyta”!
– Masz więcej takich mądrości?
– Ojciec zostawił ci w spadku zyskowne przedsię-
biorstwo, a ty postawiłeś je do góry nogami. Zniszczyłeś
jego pracę. Zerwałeś kontrakty z solidnymi dostawcami
i połaszczyłeś się na wielką kasę, wierząc w jakieś
mrzonki.
– Lena, przesadzasz.
– Tak? To powiedz mi, ile zarobiłeś na swoim no-
wym produkcie przy takim nakładzie na reklamę? Twoją
reklamę puszczają w telewizji, a ja wiem, kochanieńki, ile
kosztuje spot telewizyjny. Dystrybuując produkty Broder-
sena i Horlitza, zaoszczędziłbyś nadprogramowe wydatki.
– Lubię cię, bo jesteś moją siostrą, ale twoje drobno-
mieszczańskie myślenie wywołuje we mnie agresję – po-
wiedział rozjuszony.
– Dogryź mi jeszcze, że powielam schematy ojca, no
dalej...
– Bo tak jest.
– Ach, Frieder... – westchnęła Lena.
– Jak mógłbym cię udobruchać, żebyś zainwestowała
ze mną w budowę luksusowego hotelu?
– Nawet gdybym, czysto teoretycznie, zgodziła się
odsprzedać ci tę działkę, skąd wziąłbyś pieniądze? Sprze-
dałbyś hurtownię wina?
– Nie. Wziąłbym pożyczkę w Banku Regionalnym.
A w razie czego zawsze znajdą się jacyś inwestorzy.
Podano im kolejne danie.
Lena odsunęła talerz na bok.
– Frieder, nie rozpędzaj się. Spytałam hipotetycznie.
Nigdy nie dopuszczę do realizacji tego projektu. Ponoszę
odpowiedzialność nie tylko za nasze dobre imię, lecz
również za miejsce zwane Fahrenbach. Nie będziemy się
upodabniać do Helmbach. My szczycimy się naszą wielo-
pokoleniową tradycją.
Frieder z wściekłości uderzył pięścią w Stół.
– Że też ojciec musiał zapisać tę żyłę złota akurat to-
bie, osobie bez wizji...
– Żeby dbać i pilnować własności, nie trzeba mieć
wizji, tylko przywiązanie do tradycji oraz wrażliwość na
piękno natury...
– Daruj sobie czczą paplaninę. Zaraz się rozpłaczę.
– Proszę się nie dziwić, że Frieder się zawiódł. Przy-
kro mu, że nie nadąża pani za jego tokiem myślenia. On
jest jedynym w swoim rodzaju wizjonerem – wtrąciła Ju-
lia.
– Niech roztacza swoje wizje na temat swojej hur-
towni win. A tak w ogóle niech pani się nie miesza
w nasze sprawy rodzinne.
– Wkrótce będę należała do rodziny – obstawała przy
swoim.
– Mój brat jeszcze się nie rozwiódł i mam nadzieję, że
się rozmyśli.
– Lena, stąpasz po kruchym lodzie.
Miła atmosfera prysnęła. Wszelkie próby kontynuo-
wania rozmowy sprowadzały się do kłótni. Wrzało mię-
dzy nimi, bo mieli zupełnie odmienne zdanie. Nie było
mowy o kompromisie.
Lena łudziła się, że Frieder przyjechał, żeby naprawić
wpadkę z winami. Zamiast tego bez wcześniejszej zapo-
wiedzi zaprezentował jej swoją nową kobiecą zdobycz,
a w trakcie pozornie sympatycznej kolacji okazało się, że
chciał wydobyć od niej prawa do działki nad jeziorem.
Był zawiedzony, że nie zdołał jej przekabacić.
– Frieder, szkoda, że ten wieczór przybrał taką formę.
Zapowiadało się fajnie. Nie chciałam się z tobą kłócić.
Proszę, podjedź jutro do mnie, do Fahrenbach, to spokoj-
nie pogadamy.
– O czym?
– O nas. Pokażę wam, co pozmieniałam. Pożeglujemy
jak dawniej...
– Dawniej, dawniej... Dawniej mieliśmy cesarstwo.
Nie obchodzi mnie, jakich zmian dokonałaś na starych
śmieciach. Przyjadę, jeśli wyrazisz gotowość na dokoń-
czenie rozmowy sprzed kilkunastu minut. W przeciwnym
razie nie mam potrzeby wdawania się z tobą w jałowe
gadki. Nie mam chęci zwiedzać naszej posiadłości.
– Frieder...
Julia ponownie się wtrąciła.
– Nie przyjmuje pani do wiadomości, że zawiodła
pani brata? Zmarnuje pani potencjał tego miejsca,
a Frieder wyczarowałby z niego cuda. To niesprawiedli-
we, że to właśnie pani odziedziczyła te tereny.
– Nikt z mojego rodzeństwa ich nie chciał.
– Pierwotnie nie. No, ale pozwolenie na budowę.
Lena spojrzała na brata zasmuconymi oczami.
– Gdyby to była twoja część spadku, pozbyłbyś się
wszystkiego, prawda? – jasne, do ostatniej grudki ziemi.
Każdy zdrowo myślący człowiek tak by zrobił.
– Ja nie! – wrzasnęła i wstała. – Szkoda, że rozstaje-
my się w patowej sytuacji. Mimo wszystko mam nadzieję,
że jutro porozmawiamy ze sobą jak rozsądni ludzie. Cze-
kam na ciebie na Słonecznym Wzgórzu.
Wyciągnęła na pożegnanie dłoń, ale brat i jego ko-
chanka celowo zignorowali jej gest.
– Szanowna pani, podaliśmy dopiero dwa dania –
zwrócił się do niej kelner. – Nie smakowało pani?
– Jedzenie było przepyszne – uspokajała go Lena. –
Pilnie mnie wezwano i muszę wyjść.
Pobiegła do samochodu. Zamknęła drzwi i się rozpła-
kała. Nagle w szybę zapukał jakiś starszy pan.
– Można pani jakoś pomóc? Źle się pani czuje? – za-
pytał troskliwie.
Uśmiechnęła się przez łzy.
– Dziękuję, wszystko w porządku – odparła
i odjechała, żeby nie zwracać na siebie uwagi.
13
Frieder nie pojawił się w Fahrenbach. Po paru godzi-
nach wyczekiwania Lena zadzwoniła do hotelu. Powie-
dziano jej, że już rano się wymeldował.
Przygnębiona wsiadła do samochodu i ruszyła nad je-
zioro. Odcumowała łódkę i wypłynęła na szeroką wodę.
Rozkoszowała się otaczającym krajobrazem. Nie pojmo-
wała, dlaczego te hieny chciały zdewastować bezcenną
przyrodę, stawiając betonowe kloce.
W jeziorze w Helmbach nie pojawiały się stada dzi-
kich kaczek, nie przylatywały tam dumne łabędzie maje-
statycznie wyciągające długie szyje. Nie rechotały żaby
i nie uginało się od wiatru sitowie, które dawało schronie-
nie wielu zwierzętom.
Żądza pieniądza siała spustoszenie w umysłach ludzi.
Stawali się nieludzcy. Dla pieniędzy Frieder byłby gotów
poświęcić dorobek własnej rodziny.
Ona nie dopuści do tego barbarzyństwa. Kochała na-
turę i bolało ją, kiedy ludzie lekką ręką ją niszczyli.
Posmutniała. Chciałaby wtulić się w ramiona Thoma-
sa. Wypłakałaby mu wszystkie żale. Chciała poczuć jego
bliskość.
Zastanawiała się, co teraz robił. Czy w jego obecności
Frieder też wyskoczyłby do niej z pretensjami? Co by
powiedział Thomas na takie rzeczy?
Nigdy nie wyraził głośno swojej opinii o domach,
które były stawiane na wiejskich terenach. W każdym ra-
zie wydawało się jej, że nie spodobałoby mu się, gdyby
ktoś zabudował jezioro. On także kochał jego urok. Znał
ten zakątek z czasów młodości.
Ciągle zadawała sobie pytanie, czy Thomas wróci do
Niemiec. Czy nie wsiąknął w amerykańskie realia? Czy
zechce zamieszkać z nią w Fahrenbach? W ciągu tych kil-
kunastu dni, które ze sobą spędzili, skupili się wyłącznie
na sobie i ich odnalezionej miłości. Nie było miejsca na
przyziemne sprawy. Potem Thomas wyleciał za ocean,
a ona została pełna dylematów.
Lena nie wątpiła w jego miłość, jednak pragnęła dzie-
lić z nim każdy dzień, każdą godzinę, mówić
o problemach i się radować.
Przycumowała do brzegu. Po pomoście spacerowała
Sylvia.
– Wiedziałam, że cię tu zastanę. Zawsze wtedy, gdy
coś ci doskwiera, wypływasz na jezioro. Co cię gnębi?
Lena streściła jej przebieg burzliwego spotkania
z bratem.
– To straszne, czego on od ciebie wymaga. Brak mu
chyba piątej klepki. Ojciec zostawił mu pokaźny spadek,
a on teraz bredzi, że interesuje go twoja posiadłość i chce
się na niej dorobić.
– Frieder bardzo się zmienił. Jest zachłanny i chce co-
raz więcej. Popełnia przy tym błąd za błędem. Nie da so-
bie nic wytłumaczyć i wybucha, kiedy coś próbuje mu się
doradzić. W branży krążą o nim plotki. Jak się domyślasz,
negatywne. Boję się, że przez niego firma splajtuje. Wte-
dy i kochanka puści go z torbami.
– Na sto procent. Z twojej opowieści wynika, że zła-
pał jakąś latawicę, która skacze z kwiatka na kwiatek. Że-
ruje na bogatych frajerach, a potem porzuca ich bez skru-
pułów. Leno, zrobiłaś, co mogłaś. Nie odpowiadasz za
głupotę swojego brata. Pogadajmy o czymś weselszym,
dobrze?
– A istnieją takie tematy?
– Na przykład moje wesele.
Lena myślała, że się przesłyszała.–Sylvia przebąkiwa-
ła o ślubie, ale dotychczas nie wyznaczyła konkretnego
terminu.
– O twoim ślubie? – powtórzyła z niedowierzaniem.
Sylvia zachichotała.
– Tak. Martin i ja pobieramy się za cztery tygodnie.
Zostaniesz moją świadkową?
– Sylvia, jesteś w ciąży?
– Nie, nie jestem w ciąży. Oboje doszliśmy do wnio-
sku, że nadszedł czas, by zalegalizować nasz związek.
W sumie niewiele się zmieni, bo i tak ze sobą pomieszku-
jemy. Nasza decyzja nie powinna nikogo zaskoczyć, bo
przecież znamy się niemal od maleńkości. Na co więc
czekać? Nie musimy sprawdzać, czy rzeczywiście tego
chcemy. My już to wiemy od dawna. Cieszymy się.
– Ach, Sylvia, gratuluję ci z całego serca. I troszkę
zazdroszczę.
– Ty i Thomas idziecie do ołtarza następni.
– On jeszcze mi się nie oświadczył.
– Ależ oczywiście, że to zrobił. Gdy mieliście osiem-
naście lat.
– Ach, od naszej osiemnastki upłynęło sporo czasu.
Sylvia uśmiechnęła się.
– Stop! Nie będę wysłuchiwała twojego utyskiwania,
maleńka. Ty i Thomas należycie do siebie. Jesteście pasu-
jącymi do siebie połówkami jabłka. Przestań zaprzeczać.
Lena, chciałabym cię o coś poprosić. Pomożesz mi wy-
brać suknię ślubną?
– Chcesz wziąć ślub w białej sukni z wielkim welo-
nem? Z setką gości...
– Szczerze mówiąc, wolałabym kameralne przyjęcie.
Tyle że Fahrenbachowie obraziliby się na nas. Nie mam
wyjścia. Muszę wyprawić huczne wesele. Ale welonu nie
włożę. Wyglądałabym komicznie. Wepnę sobie kwiaty we
włosy, no i może zamiast bieli zdecydowałabym się na
écru? Co ty na to?
– W niczym się nie ograniczaj. Na swojej uroczysto-
ści musisz być królową i zrobimy cię na bóstwo. Na pew-
no znajdziemy coś odpowiedniego. Dzięki za wyróżnie-
nie. Czuję się zaszczycona, że będę twoją świadkową.
Sylvia wyszperała z torebki dwa małe flakoniki
szampana.
– Wypijmy za nas i za nasze szczęście. Nie wzięłam
ze sobą kieliszków, ale w stanicy są stare komplety.
Sylvia zawsze miała wszystko dokładnie zaplanowa-
ne. U niej nic nie było dziełem przypadku.
Lena przyniosła kieliszki i usiadły na ławce na końcu
pomostu.
– Wiesz co, Lena, kiedyś ci zazdrościłam. Marzyłam
o wielkiej miłości, takiej, jaką przeżywałaś wówczas
z Thomasem.
– I o tych dziesięciu latach rozłąki, w trakcie których
nie miałam żadnych wieści o Thomasie, kiedy usychałam
z tęsknoty i zmartwienia, że mnie zdradził i zostawił, tak-
że marzyłaś?
– Oczywiście, że nie. To było koszmarne doświad-
czenie dla ciebie. Ale on znowu pojawił się w twoim ży-
ciu. I to z wielkim hukiem. Który mężczyzna rozrzuca
wokół domu ukochanej kobiety tysiące róż?
– Nie przeczę, mile mnie zaskoczył. Jednak życie nie
składa się jedynie ze spektakularnych niespodzianek. Wo-
lałabym zupełnie normalnie z nim żyć, z tymi wszystkimi
codziennymi banałami. Chciałabym rozmawiać z nim
choćby o takich błahostkach jak data ważności na opako-
waniu twarożku. Przynajmniej byłby przy mnie. Interesuje
mnie proza życia, a nie wybujała fantazja. Obsypanie
mnie różami z helikoptera robi oszałamiające wrażenie,
jednak szybko traci swój blask. Marzę, by zaczynać
i kończyć każdy dzień z Thomasem. Chciałabym mieć
pewność, że on jest ze mną. Niektórych nudzi taki sposób
myślenia, a dla mnie największym szczęściem byłoby
móc się nim nacieszyć w każdej sekundzie. Zaobserwo-
wałam, że z czasem kobiety traktują swoich mężczyzn jak
element nudnej rzeczywistości. Często się na nich wku-
rzają i posyłają w diabły. Być może i ja bym tak postępo-
wała, gdyby takie zjawisko jak wspólne życie
z Thomasem istniało. Na razie jednak tęsknię za banalno-
ścią.
Sylvia przysłuchiwała się przyjaciółce w milczeniu.
Napiła się szampana.
– Wiem, o czym mówisz. W gruncie rzeczy ja rów-
nież wściekam się na Martina, a gdy go nie ma, nie mogę
się doczekać, kiedy wróci. W zeszłym tygodniu poleciał
do Moskwy, ponieważ tam ogromną popularnością cieszy
się jego metoda operowania koni. Omal nie umarłam
z tęsknoty. Człowiek jest stadną istotą. Przywiązuje się do
ludzi. Często odwołuje się do swoich starych przyzwycza-
jeń. Moi rodzice cały czas są ze sobą szczęśliwi. Są moim
wzorem do naśladowania. Ich czułość względem siebie
utwierdza mnie w przekonaniu, że ze mną i z Martinem
będzie tak samo.
– No widzisz, Sylvia, a mnie tego brakuje. Małżeń-
stwo moich rodziców legło w gruzach. Matka zostawiła
ojca dla innego mężczyzny. My nie byliśmy już dziećmi,
ale porzucenie przez bliską osobę dotyka nas boleśnie nie-
zależnie od wieku, w którym jesteśmy i odbija się na na-
szej psychice. Może dlatego jestem strachliwa, niepewna,
nieufna i bredzę, iż szczęście jest czymś ulotnym. Thomas
inaczej się zapatruje na te sprawy. Kiedyś płynęliśmy po
jeziorze i przyznałam mu się, że bardzo się boję go stra-
cić, on odpowiedział, że nie wolno postrzegać drugiego
człowieka jak własności. Niby logiczne, ale wpadłam
wtedy w panikę. Zaczęłam wątpić w jego miłość.
– Przeszłość kształtuje nasz światopogląd, jednak
wydaje mi się, że należy rozróżnić kilka rodzajów part-
nerstwa. Miłość moich rodziców była zawsze... hm, jak by
to ująć, umiarkowana i wyważona. Ja znalazłam sobie
partnera o takim właśnie temperamencie, czyli takiego, na
którym zawsze mogę polegać i który będzie moją ostoją.
Dlaczego kobiety, których ojciec był alkoholikiem, żenią
się zwykle z alkoholikiem? Dlaczego kobiety wywodzące
się z patologicznego domu, trafiają na agresywnych męż-
czyzn? Powielają schematy. W psychologii ten fenomen
nazywa się przymusem powtórzeń. Ty identyfikujesz się
emocjonalnie z twoim tatą. On darzył cię najcieplejszym
uczuciem, dlatego idealizujesz go nawet po śmierci. Dą-
żysz do osiągnięcia pozornych ideałów, jakbyś w ten spo-
sób chciała spełnić wyimaginowane oczekiwania własne-
go ojca. Tysiące razy powtarzałam, że twój tata nie sta-
wiał ci żadnych wymagań, a ty ignorujesz moje słowa. Na
siłę domagasz się od Thomasa, żeby cię uszczęśliwił. Le-
na, jestem święcie przekonana, że Thomas cię kocha
i jesteście sobie pisani.
– Masz rację. Skąd ty to wszystko wiesz?
– Kiedyś w czasach studenckich zakochałam się
w studencie psychologii. Miły koleś, ale działał mi na
nerwy, bo analizował każdy mój ruch i każde słowo.
– Przynajmniej skorzystałaś na jego mądrościach.
Nieźle mi przygadałaś, ale słusznie. Muszę spokojnie od-
czekać i zobaczyć, jak się potoczy mój związek
z Thomasem. Już nie wątpię w jego miłość. Boję się tyl-
ko, że go stracę. Oj, powinnam nad sobą popracować. Sy-
lvia, dzięki za tę terapię. Kiedy rozejrzymy się za suknią?
Wypiły kolejny łyk szampana.
– Jeśli masz czas, to jutro. Stresuję się, że poniosła
mnie fantazja i nie znajdę tego, co sobie wyobraziłam.
– Przed czy po południu?
– Podjadę po ciebie o dziesiątej. Rano spotykam się
z panią Huber. Ona jest elastyczna i w razie czego przej-
mie popołudniową zmianę. Potrafi zarządzać personelem.
A teraz cieszmy się jeszcze tym rajskim krajobrazem.
Mam nadzieję, że Fahrenbachowie docenią wspaniało-
myślność twojego rodu i docenią piękno tych terenów.
Twój brat też jest Fahrenbach. Jak mógł wpaść na tak
idiotyczny pomysł, żeby zniszczyć tę idyllę? Profitów mu
się zachciało.
– Po śmierci taty mojemu bratu odbiła palma. Nazwi-
sko Fahrenbach stało mu się obojętne. Nie widzi różnicy
między swoim rodowym nazwiskiem a Mullerami czy
Schulzami.
Sylvia objęła Lenę.
– Dzięki Bogu, ty jesteś prawdziwą panią Fahren-
bach, z której twój ród powinien być dumny. A ja jestem
dumna, że jesteś moją przyjaciółką. Od zawsze świetnie
się dogadywałyśmy. Odkąd zamieszkałaś tu na stałe, na-
sze więzi się zacieśniły. Łączy nas szczera przyjaźń.
– Fakt, jesteśmy serdecznymi przyjaciółkami. Papuż-
kami nierozłączkami. Bardzo mi pomogłaś, – Cieszę się.
Zatem skoro jesteś moją serdeczną przyjaciółką, pomóż
mi zapanować nad apetytem. Dodatkowa bułeczka czy
ciastko od razu idzie mi w biodra.
– Najważniejsze, że jesteś sobą, a parę kilogramów
mniej czy więcej nie zmieni twojej osobowości. Twój
psycholog pewnie powiedziałby, że liczy się charakter
człowieka, jego nastawienie do życia i bliźnich.
Nisko nad ich głowami przeleciała mewa. Niczym
strzała wpadła do wody i wynurzyła się z niej, trzymając
w dziobie srebrną rybkę.
To była alegoria ludzkich relacji. Jeszcze przed chwi-
lą ta rybka pływała przy dnie, nie przeczuwając niczego
niepokojącego, a teraz pożegnała się z życiem. Mewa zaś
zaspokoiła jedną ze swoich podstawowych potrzeb.
Wynika z tego, że nie jesteśmy w stanie przygotować
się na każdą okoliczność. Trzeba korzystać z życia tu
i teraz.
– O kurczę, dobrze, że nie jesteśmy rybami – stwier-
dziła żartobliwie Sylvia, po czym zerknęła na zegarek. –
Ojej, na mnie już pora. Dzisiaj wieczorem mamy mnó-
stwo gości. Bardzo fajnie mi się z tobą gawędziło. Wiel-
kie dzięki, że mnie jutro wesprzesz.
Lena odprowadziła ją wzrokiem. Uwielbiała swoją
przyjaciółkę.
Posprzątała kieliszki i wsiadła do samochodu, poje-
chała prosto do domu, żeby Nicola się o nią nie martwiła.
14
Gdzie byłaś? – przywitała ją Nicola. – Niepokoiłam
się o ciebie. Ludzie pchali się do ciebie drzwiami
i oknami. Sylvia tu była, dzwonili twoi bracia, twój szwa-
gier, no i Thomas kilkakrotnie usiłował się z tobą skontak-
tować.
– Thomas? – pisnęła podekscytowana.
– Tak, uspokój się, kazał ci przekazać, że jeszcze dziś
do ciebie się odezwie. Twojemu bratu i szwagrowi po-
wiedziałam, że do nich oddzwonisz.
A Sylvia...
– Sylvia przyjechała do mnie nad jezioro. Tam na-
plotkowałyśmy się za wszystkie czasy. Sylvia wychodzi
za mąż.
W skrócie zrelacjonowała Nicoli, jak dalece zaawan-
sowane są przygotowania do ślubu i wesela. v Potem Ni-
cola przeszła do kuchni, żeby upichcić coś na kolację,
a Lena postanowiła zadzwonić tu i tam. Najpierw chciała
skontaktować się z Friederem, ponieważ była przekonana,
że chce ją przeprosić.
Mylny wniosek.
Złapała go pod telefonem komórkowym. Kiedy się
odezwała, on od razu zaczął na nią wrzeszczeć.
– Lena, zachowałaś się skandalicznie. Nie ucieka się
w trakcie kolacji. Oczekuję, że przeprosisz Julię w mojej
obecności. Co ty sobie wyobrażasz? Że kim ty jesteś?
A twoja beznadziejna paplanina o tradycji i innych dupe-
relach czemu miała służyć? Jestem wściekły na ciebie.
Ale ponieważ jesteś moją siostrą, dam ci ostatnią szansę.
Sprzedaj mi część działek. Masz ich wystarczająco dużo.
Za uzyskane pieniądze mogłabyś wreszcie zafundować
sobie manikiur. Twoje zaniedbane dłonie odpychają każ-
dego normalnego człowieka. Sprzątaczka może pochwalić
się ładniejszymi.
Lena pokornie wysłuchała jego zrzędzenia.
– Skończyłeś? – spytała ironicznie.
Nie zareagowała na inwektywy rzucone pod jej adre-
sem.
– Przemyśl tę sprawę. Pogadamy później na stacjo-
narnym. Teraz nie mogę rozmawiać. Jedziemy z Julią sa-
mochodem. Aha, jeśli nie przystajesz na moje warunki,
nie dzwoń do mnie.
Lena musiała chwilę ochłonąć. Frieder rozzłościł ją
do szpiku kości. Za kogo on się uważa?
Zaszantażował ją, że albo się zgodzi, albo on zerwie
z nią kontakt.
Zadzwoniła do Jörga. Może chociaż on porozmawia
z nią bez stawiania jakichkolwiek warunków.
– Chateau Dorleac, Fahrenbach – odezwała się Doris.
– Cześć, Doris! Dawno nie rozmawiałyśmy. Co
u ciebie?
– A jak miałoby być?... Dobrze... niedobrze, skąd
mogę wiedzieć?
Mówiła bardzo niewyraźnie. Lena odniosła wrażenie,
że jej bratowa majaczyła. Podejrzewała, że Doris była pi-
jana. Potwierdziła się zatem plotka, że Doris wpadła
w nałóg.
– Doris, Jörg próbował się ze mną skontaktować.. . –
Nie było sensu kontynuować tego bezsensownego mono-
logu.
Doris zanosiła się od śmiechu.
– Z tobą chciał się skontaktować... Ze mną nigdy się
nie kontaktuje.
– Doris, gdzie jest Jörg?
– Hm, gdzie... jest... Jörg? Skąd... mam... wiedzieć...
– Doris, powiedz Jörgowi, że dzwoniłam i jeszcze do
niego się odezwę. Albo nic mu nie mów. Życzę ci udane-
go wieczoru.
– Wieczoru? Już jest... wieczór? Dziwne... wieczór –
mamrotała Doris.
Lena była wstrząśnięta. Ktoś musiał doprowadzić Do-
ris do opłakanego stanu. Ze swoich dwóch szwagierek ją
darzyła największą sympatią.
Czyżby Jörg nie zauważył, co się działo z jego żoną?
Powinien podjąć jakieś działania, żeby wyciągnąć ją
z tego bagna.
Zwlekała z wykręceniem numeru do swojego szwagra
Holgera. On nigdy do niej nie dzwonił. Wszelkie rozmo-
wy telefoniczne prowadziła ze swoją siostrą Grit.
„Stało się coś Grit? Albo dzieciom?” – zastanawiała
się.
Przemogła się i za chwilę w słuchawce rozbrzmiał
głos Holgera.
– Miło, że oddzwaniasz, Leno.
– Stało się coś Grit albo dzieciom?
– Nie, dzieciaki wpieniają mnie przez cały dzień.
Wiercą mi dziurę w brzuchu, bo chciałyby was odwiedzić.
Przeszkadzałoby ci, gdybym w przyszłym tygodniu przy-
jechał z nimi do Fahrenbach? Akurat w poniedziałek mam
wolne, więc przedłużyłbym sobie weekend. Bylibyśmy
u was w piątek późnym popołudniem.
Nareszcie dobre wieści.
– Super, Holger.
Westchnął.
– Dzięki, Lena. Dzieciaki się ucieszą. Zresztą ja też
się cieszę.
– My również, Holger. Grit przyjedzie z wami?
– Nie.
– Znów jest na farmie piękności?
– Nie.
– Holger, dlaczego odpowiadasz półsłówkami? Co
jest grane? Pokłóciliście się?
– Ach, Leno... – odezwał się trochę ciszej.
– Holger, co się dzieje?
– Wszystko ci opowiem, ale na miejscu.
– Holger, czy ona cię zdradziła?
Zdaje się, że zgadła, bo nie padła żadna odpowiedź.
– Pogadamy w weekend – wycedził po chwili. –
Dziękuję, że możemy przyjechać.
Nie chciała naciskać. Czuła, że cierpiał.
– Przecież jesteście moją rodziną i u mnie macie kartę
stałego gościa. Zaraz obwieszczę tę radosną nowinę Nico-
li, Aleksowi i Danielowi. Poprawi im to humor,
a szczególnie Danielowi. On uwielbia Nielsa.
– Zgadza się. I z wzajemnością. A Merit upatrzyła
sobie Nicolę.
– Jeszcze dodaj, że jesteś mną Zafascynowany i w ten
sposób wszyscy zostaną obdarowani pochwałą lub kom-
plementem.
– Lena, jesteś wspaniałą kobietą. Chciałbym, żeby
Grit miała choć połowę twoich cech.
Powoli rozmowa zbaczała na niewłaściwe tory. Jej
dwuznaczność wprawiła Lenę w zakłopotanie.
– Zatem do zobaczenia w weekend. Pozdrów dzieci...
Holger, a gdzie jest Grit? Gdzieś w pobliżu? Daj mi ją, bo
chciałabym się z nią przywitać.
– Nie, wyjechała.
– No cóż, nic na to nie poradzimy. Widzimy się
w weekend. Cieszę się na nasze spotkanie.
Czy wszyscy w jej rodzinie powariowali? Czyżby jej
siostra nie doceniała swojego męża? Holger wprawdzie
nie zdradził jej szczegółów, ale z jego tonu wywniosko-
wała, że nie myliła się, przypuszczając, iż Grit wdała się
w romans.
Jak mogła zrobić swojemu mężowi, a przede wszyst-
kim swoim dzieciom takie świństwo? Przecież doświad-
czyła na własnej skórze, jak to boli, kiedy opuściła ją wła-
sna matka.
Historia niczym z tanich powieści miłosnych. Ich au-
torzy często opisywali rozpad małżeństwa, ale czytelnicy
postrzegali te opowiastki w kategorii fikcji literackiej, na
dodatek mocno przesadzonej i niemającej nic wspólnego
z rzeczywistością. A tu proszę, można odnaleźć analogię
do codzienności. Lenę ogarnęła melancholia. Jej rodzina
przechodzi poważny kryzys.
Z pokolenia na pokolenie w ich rodzinie wszystko by-
ło stabilne. Komplikacje zaczęły się po śmierci ojca Leny.
Zalała ich fala nieszczęścia, zawodowo i prywatnie.
Lena zapierała się rękoma i nogami, by nie podążać
zgubnymi śladami rodzeństwa. Wyznaczyła sobie inne ce-
le niż oni. Nie poddawała się losowi. Chciała walczyć
o siebie, miłość i Fahrenbach. Dążyła do utrzymania usta-
lonego przez stwórcę wszechmogącego porządku rzeczy
świata doczesnego, o którym wspominała Sylvia. Tylko
w uporządkowanym systemie można uniknąć chaosu.
15
Po kolacji Lena zaszyła się w małej, przytulnej bi-
bliotece. W niej najczęściej oglądała telewizję i słuchała
muzyki. Chętnie tam przesiadywała, bo czuła się bez-
piecznie.
Włączyła płytę z utworami Vivaldiego. W tym sa-
mym momencie zabrzęczał telefon.
Serce zaczęło jej mocniej bić, bo z niecierpliwością
wyczekiwała telefonu od Thomasa.
– Wreszcie cię zastałem, moja kochana. Ciągle jesteś
w rozjazdach. Powinienem się martwić?
Thomas był w dobrym humorze.
Zrelacjonowała mu wydarzenia minionego dnia. Do-
tychczas tego nie robiła, żeby trzymać się ich żelaznej za-
sady, że on nie opowiada jej o swoim dniu, a ona jemu
o swoim.
– Nadszedł czas, żebym ja zadbał o porządek. Przej-
mę stery.
– Będzie trochę trudno tak z Ameryki, co?
– Kotku, a kto powiedział, że z Ameryki?
Zaparło jej dech w piersiach.
– Tom, czy to znaczy że ty... – nie dokończyła.
– Tak, przylatuję do Niemiec.
– Kiedy?
– Mam tu jeszcze coś do załatwienia i nie mogę ci
podać konkretnego terminu, ale między dziesiątym
a piętnastym...
– Tom, mowa o tym miesiącu?
– Tak. Z radości, że cię zobaczę, odchodzę od zmy-
słów. Nawet nie wiesz, jak za tobą tęsknię, moja najsłod-
sza. Wywróciłaś moje życie do góry nogami. Oczywiście
pozytywnie.
– Ach, Tom, uszczęśliwiłeś mnie tymi słowami. Je-
stem cała w skowronkach. I ja omal nie sfiksowałam
z tęsknoty i... miłości. Jak długo zostaniesz?
– Niespodzianka. Pozwól się zaskoczyć.
– Tydzień? Dwa?... A może trzy?
– Leni, nie naciskaj. I tak będę trzymał język za zę-
bami. Po prostu pozwól się miło zaskoczyć.
– Masz rację, kochanie. Nieważne, na jak długo przy-
latujesz, ważne, że się zobaczymy, że poczuję twoją bli-
skość i poprzytulam się do ciebie choćby przez parę mi-
nut... Bez ciebie czuję się samotna.
– Skazałem cię na cierpienie. Wystawiłem naszą mi-
łość na próbę, co wymaga od ciebie ogromnej siły. Trud-
no utrzymać związek na odległość. Trudno go pielęgno-
wać. Nam się udało. W głównej mierze to twoja zasługa.
Obiecuję ci, że na ślub Sylvii pójdziemy razem.
– Tom, zatem mamy dla siebie co najmniej dwa tygo-
dnie! Zdajesz sobie sprawę, że zaraz zwariuję z radości?
Przy tobie ogarnia mnie euforia.
– Skarbie, skoro aż tak łatwo cię uszczęśliwić...
– Słońce, uświadom sobie, że szczęściem dla mnie je-
steś ty. Twoja obecność, twój głos, twój oddech...
i mogłabym tak wyliczać w nieskończoność. Wreszcie
znajdziemy czas dla siebie. Będziemy rozmawiać
o sprawach istotnych i błahostkach. Opowiemy sobie
o wszystkim, co się wydarzyło przez te długie lata naszej
rozłąki.
– Leni, wiem, że cię to nurtuje, ale ja nie przywiązuję
do tego żadnej wagi. Przeszłość w pewnym sensie nas
ukształtowała, jednak odstawmy ją na bok. Żyjmy teraź-
niejszością. Czasu nie cofniemy. A sama przyznaj, nasza
teraźniejszość jest cudowna. Kochamy się. Nasza miłość
rozkwita, ponieważ wiemy, jak smakuje utrata bliskiej
osoby. Jesteś moją jedyną i największą miłością. Nikt
i nic tego nie zmieni.
Lena zerknęła na wewnętrzną stronę nadgarstka,
gdzie widniała wyryta litera T.
– Tom, ty też jesteś moją jedyną i największą miło-
ścią.
Oboje patrzyli przez różowe okulary. Wznieśli się na
szczyt szczęścia i nikt nie był w stanie ich stamtąd strącić.
Połączyła ich wieczna miłość. Miłość na całe życie. Tom
wygrawerował niegdyś na podarowanej jej bransoletce –
LOVE FOREVER. Ten napis stał się ich życiową dewizą.
16
Był bardzo mglisty poranek. Promienie słońca
z trudem przebijały się przez szarą warstwę chmur.
Jednak nic nie mogło zepsuć dobrego humoru dwóm
młodym kobietom, które właśnie przekroczyły próg eks-
kluzywnego butiku z sukniami ślubnymi.
Elegancko ubrana ekspedientka, pani w średnim wie-
ku, od razu się nimi zajęła.
– Dzień dobry. Czym mogę służyć?
– Szukamy sukni ślubnej.
W głosie Sylvii słychać było podekscytowanie. Zdra-
dzał je również rumieniec na twarzy.
Nic dziwnego, skoro kupuje dzisiaj suknię na własny
ślub, najpiękniejszą uroczystość w życiu każdej kobiety.
– Suknia ma być oczywiście dla pani – stwierdziła
ekspedientka.
Sylvia pokiwała głową.
– Wie już pani, jakiej sukni szuka? – zapytała ekspe-
dientka.
Sylvia niepewnym wzrokiem spojrzała na Lenę, która
do tej pory trzymała się z boku.
– Może coś nam pani zaproponuje – powiedziała Le-
na.
Ekspedientka
sprawiała
wrażenie
osoby
z doświadczeniem. „Nie powinna mieć problemu ze zna-
lezieniem czegoś odpowiedniego dla Sylvii” pomyślała
Lena.
– A my też rozejrzymy się po sklepie – dodała.
– Oczywiście. Proszę się rozejrzeć i nie zwracać
uwagi na rozmiary. Na wieszakach wiszą pojedyncze
sztuki z każdego modelu, ale w magazynie mamy suknie
w różnych rozmiarach. Możemy też zamówić odpowiedni
rozmiar u naszego dostawcy. Ja tymczasem znajdę dla pa-
ni coś odpowiedniego – oznajmiła i zmierzyła Sylvię
wzrokiem. – Rozmiar 40, prawda?
Sylvia była zdziwiona. „Tak bez niczego trafnie ją
oceniła? No, no”.
– Tak, nie jestem najszczuplejsza.
– Moja droga, rozmiar 40 nie jest rozmiarem dla pu-
szystych. Poza tym jest pani wysoka i dzięki temu szczu-
pło wygląda.
– Tak, ale mam spory biust.
Ekspedientka roześmiała się.
– Powinna się pani cieszyć. Inne kobiety powiększają
sobie biust za grube pieniądze, a panią natura sama obda-
rzyła idealnym rozmiarem.
Lena oglądała suknie. Te, które już przejrzała, nie na-
dawały się dla jej przyjaciółki. Były wprawdzie bardzo
ładne, ale miały za dużo tiulu, połyskujących koralików
i cekinów. To zupełnie nie pasuje do Sylvii.
– Znalazłaś coś? – zapytała przyjaciółka.
– Jeszcze nie, ale to dopiero początek. Wybór jest
ogromny. Nie martw się, coś znajdziemy.
Lena zazdrościła przyjaciółce, która za kilka tygodni
poślubi ukochanego mężczyznę.
Jak wspaniale byłoby teraz wybierać suknię na ślub
z Thomasem! Niestety, na razie o ślubie z Thomasem mo-
że jedynie pomarzyć. Pozostaje jej tylko się cieszyć, że za
mniej więcej dwa tygodnie Thomas przyleci z Ameryki.
Jego przyjazd traktowała jak prezent od losu.
Lena zatrzymała się.
– Sylvio, spójrz! Jak ci się podoba ta suknia? Może
nieźle leżeć.
Lena zdjęła kremową skromną suknię bez ramiączek,
z lekko rozszerzanym dołem w kształcie tulipana.
– Ładna. To mój rozmiar? Jeśli tak, to bierzemy.
Lena roześmiała się.
– Zaraz, zaraz, nie tak szybko. Szukamy dalej. Pocze-
kaj, co znajdzie ekspedientka. Potem poszukamy sukni na
ślub cywilny. Mam wrażenie, że znajdziemy tu coś odpo-
wiedniego. Poszukam też czegoś dla siebie. W końcu jako
świadkowa na ślubie powinnam dobrze wyglądać.
Lena odwiesiła suknię na oddzielny wieszak. Szukały
dalej i znalazły jeszcze trzy suknie, które ewentualnie
warte były zachodu.
Ekspedientka przyniosła dla Sylvii jeszcze pięć su-
kien, jedna ładniejsza od drugiej.
– Mam to wszystko przymierzyć? – jęknęła Sylvia.
Udawała przerażoną, a tak naprawdę bardzo się cie-
szyła.
Ostatecznie musiały dokonać wyboru między dwiema
sukniami. W rachubę wchodziła kremowa suknia, którą
Lena znalazła zaraz na początku – wymyślnie skrojona,
z prawdziwego jedwabiu w kolorze szampana – i suknia
z dzikiego jedwabiu w kolorze złamanej bieli z wąską gó-
rą, niewielkim wycięciem i małymi bufkami. Dół miała
szeroki, ale dzięki ciężkiemu materiałowi ładnie opadał
i dobrze się układał, a plecy sznurowane jedwabną wstąż-
ką.
Trudny wybór.
W końcu zdecydowały się na suknię z dzikiego je-
dwabiu.
Teraz dodatki. Welon czy raczej kwiaty we włosach?
Ostatecznie uznały, że welon nie pasuje do Sylvii,
a kwiaty upięte we włosach wyglądają zbyt słodko.
Ekspedientka wpadła na pomysł, żeby włosy Sylvii
upiąć na boku małą spinką przyozdobioną kwiatuszkami
z jedwabiu. Pomysł spodobał się przyszłej pannie młodej.
Kupiły jeszcze odpowiednie buty i małą torebkę
z jedwabiu, tak małą, że zmieści się tam jedynie chustecz-
ka.
Na ślub cywilny wybrały jasnobrązowy trzyczęścio-
wy kostium z lekko rozszerzaną spódnicą, krótkim żakie-
tem i haftowanym topem. Był niezwykle kobiecy. Ponad-
to każdą część można nosić oddzielnie z innymi częściami
garderoby.
Do kostiumu dokupiły jeszcze buty z paseczkami na
wysokim obcasie.
Na ogół Sylvia nie nosiła takich ubrań, ale widać by-
ło, że zaczęły się jej podobać.
– Leno – zawołała podekscytowana – jak myślisz, co
powie Martin? Spodobam mu się jako panna młoda?
– Będzie zachwycony – odpowiedziała Lena szczerze.
– Wiesz, już nie mogę się doczekać, kiedy zostanę je-
go żoną. Dziwne. Znamy się niemal od kołyski i od lat je-
steśmy zaręczeni. Chyba nie powinnam się tak denerwo-
wać, a mimo to jestem taka podekscytowana jak na po-
czątku, kiedy zaczęliśmy się spotykać.
Lena roześmiała się.
– Dla każdej kobiety ślub jest emocjonującym prze-
życiem – wtrąciła ekspedientka. – Niezależnie od tego, jak
długo znamy partnera. To naprawdę ważny krok w życiu
człowieka.
– Pani wie najlepiej. Codziennie przychodzą tu przy-
szłe panny młode. Ma pani wspaniałą pracę. Codzienny
kontakt ze szczęściem.
– Nie zawsze ze szczęściem – stwierdziła ekspedient-
ka. – Zdarza się, że on albo ona się rozmyśli, i trzeba od-
wołać ślub. Ostatnio mieliśmy tragiczny przypadek. Ko-
bieta zginęła w wypadku tydzień przed ślubem. Na szczę-
ście takie sytuacje zdarzają się bardzo rzadko.
W większości mamy istotny udział w szczęściu ludzi. Po
pani od razu widać, że jest szczęśliwa.
Sylvia pokiwała głową.
– Jestem, i to bardzo. Teraz nawet bardziej, gdy zdaję
sobie sprawę, że przypieczętujemy naszą miłość. Dopiero
teraz dotarło do mnie, ile Martin dla mnie znaczy.
– Pewnie dlatego, że zacznie się nowy rozdział
w pani życiu, który przyniesie zmiany. Wcześniej wszyst-
ko było mniej więcej po staremu i niewiele się zmieniało.
Słowa Sylvii ogromnie ucieszyły Lenę. Kiedy wcze-
śniej rozmawiały o jej związku z Martinem, miała wraże-
nie, że byli ze sobą z rozsądku. Niby się kochali, ale jakby
z obowiązku. Prawda jest na szczęście inna. Sylvia
i Martin kochają się z całego serca. Podekscytowanie Sy-
lvii było uzasadnione. Dziewczyna nie mogła się już do-
czekać dnia własnego ślubu.
– Leno, teraz twoja kolej. Szukamy czegoś dla ciebie
– powiedziała Sylvia, kiedy załatwiła już wszystkie swoje
sprawy.
Lena nie chciała o tym słyszeć.
– Nie, dzisiaj jest twój dzień. Przyjadę kiedy indziej
i poszukam czegoś dla siebie.
– Jesteś pewna?
– Absolutnie.
– W takim razie idziemy na kawę i może zjem...
– urwała nagle. – Wystarczy kawa. Do wesela muszę
zrezygnować z małych grzeszków, bo nie zmieszczę się
w suknię.
– Mamy świetną krawcową. Zawsze można trochę
popuścić szwy – wtrąciła ekspedientka.
Sylvia nie chciała do tego dopuścić.
– Lepiej nie. Dziękuję pani za wszystkie rady. Proszę
do mnie zadzwonić, jak już moje rzeczy będą gotowe.
Przyjadę po nie.
– Oczywiście. Dziękuję za odwiedzenie naszego
sklepu. Było mi bardzo miło.
Pożegnały się.
Kiedy już znalazły się na zewnątrz, Sylvia zapytała:
– Jesteś pewna, że dobrze wybrałam? – upewniała się.
– Może lepsza byłaby ta pierwsza suknia, a do Urzędu
Stanu Cywilnego ten skromny, ciemnoniebieski kostium?
– Sylvio, wybrałaś bardzo piękne rzeczy. Nic lepsze-
go nie mogło nam się trafić. Zaufaj mi i nie wariuj.
Sylvia westchnęła.
– Ufam ci. W końcu jesteś moją przyjaciółką. Dzię-
kuję, że znalazłaś dla mnie czas i przyjechałaś ze mną.
Sama nie dałabym rady. Tu jest za duży wybór. Mogę na
poczekaniu ułożyć dla ciebie jadłospis na cały tydzień, ale
wiesz, że na ciuchach i modzie się nie znam. Na dodatek
ślubnej modzie.
– Zakupy zrobiłyśmy po mistrzowsku. Zasłużyłyśmy
na kawę. Po drugiej stronie jest jakaś kawiarnia. Wygląda
całkiem dobrze.
– Za rogiem jest lepsza. Mają tam najsmaczniejsze
w okolicy torciki orzechowe, jedna fałdka mniej czy wię-
cej nie ma znaczenia. Muszę zjeść torcik na ukojenie ner-
wów.
– Co z twoim postanowieniem? Pamiętasz, co powie-
działaś w sklepie?
Sylvia machnęła ręką.
– Podobno już stary Adenauer pytał, jakie znaczenie
mają wczorajsze słowa. Zresztą sama słyszałaś. Żaden
problem przerobić suknię – oznajmiła i mrugnęła do przy-
jaciółki. – Skusisz się na torcik?
– Może...
– Ty się wahasz? Możesz jeść słodycze kilogramami,
a i tak nie utyjesz, ty szczęściaro.
– Wiem. Ale wszyscy zapominacie, że wolę zjeść coś
pożywniejszego.
Kiedy zobaczyła rozczarowanie w oczach przyjaciół-
ki, ustąpiła.
– Skoro ten torcik orzechowy jest taki pyszny, to mo-
gę się skusić.
– Nie pożałujesz – obiecała Sylvia i pociągnęła za so-
bą Lenę.
17
Kiedy Lena wróciła do posiadłości, psy witały ją tak,
jakby nie było jej przez lata, a nie tylko kilka godzin.
– Lady, moja słodziutka! Hektor, dobra psinka – za-
wołała i witała się z psami, które radośnie szczekając,
skakały wokół niej. – Już dobrze. Wiem, że się cieszycie.
Wiem też, co chcecie dostać. Ale z was cwaniaki!
Kiedy zobaczyły, że Lena sięga po stojącą na parape-
cie puszkę, przestały skakać. Patrzyły na nią wyczekująco.
– Dla każdego po trzy smakołyki i na tym koniec.
Lena nauczyła się trzymać smakołyki dla psów we
wszystkich możliwych miejscach. Czasem była na siebie
zła za ten zwyczaj. Za późno. Psy już się nauczyły, że ich
pani zawsze ma dla nich coś dobrego.
Kiedy się zorientowały, że nic więcej nie dostaną,
pobiegły się bawić.
Przez podwórko szła Nicola.
– I jak? Znalazłyście coś? – pytała zaciekawiona.
Lena opisała jej suknię i kostium, które znalazły dla
Sylvii.
– A co kupiłaś dla siebie? – dociekała Nicola.
– Jeszcze nic. Wprawdzie miałam taki zamiar, ale nie
chciałam psuć Sylvii zabawy. W końcu to ona jest panną
młodą. Chciałam, żeby to był jej dzień. Zdążę pojechać do
miasta coś kupić. Może razem pojedziemy. Ty też chcia-
łaś sobie coś kupić na wesele Sylvii.
– Tak, ale ostatecznie mogę założyć tę granatową su-
kienkę z jedwabiu.
Lena objęła korpulentną Nicolę.
– Moja droga, nie mam nic przeciwko twojej grana-
towej sukience z jedwabiu, ale nie uważasz, że mieszkań-
cy Fahrenbach mogliby cię zobaczyć w czymś nowym?
Już wszyscy widzieli twoją jedwabną sukienkę. I to nie
jeden raz.
– A niby kiedy mam się elegancko ubierać? Kupię
coś ładnego i będzie wisiało w szafie.
– Zawsze znajdzie się jakaś okazja. Już nie wymyślaj.
Koniec z wykrętami. Pojedziemy razem, a sukienkę kupię
ci w prezencie.
– Nie chodzi o pieniądze.
– Wiem, ale chcę ci zrobić prezent. Robisz dla mnie
tak wiele. Nie ma takich pieniędzy, którymi mogłaby
spłacić dług wdzięczności.
– Lepiej zainwestuj pieniądze w przebudowę czwora-
ków. Trzeba wreszcie wyszykować apartamenty.
– Wiem. Nie zapominaj, proszę, że wpłynęły już pie-
niądze za mieszkanie.
– Ale nie tyle, żeby wystarczyło na wszystkie wydat-
ki związane z przebudową.
Nicola miała rację. Lena sprzedała mieszkanie za
mniejszą kwotę, niż początkowo chciała. Mimo że sprze-
dała meble i wyposażenie, musiała zapłacić za hipotekę
obciążającą mieszkanie, więc aż tak wiele jej nie zostało.
W każdym razie nie tyle, ile potrzebowała. Ale to zawsze
coś. Lena była dobrej myśli. Wierzyła, że sprzedaż alko-
holi Brodersena i Horlitza rozkręci się i zacznie przynosić
zyski. Wcześniej w ogóle nie brała pod uwagę takiej moż-
liwości zarabiania pieniędzy.
Propozycja dystrybucji ich produktów przyszła dość
niespodziewanie. Gdyby jej brat nie skreślił obydwu do-
stawców z oferty własnej hurtowni, Lena nigdy nie dosta-
łaby tej szansy.
– Kochana, pieniędzy wystarczy na sukienkę i jeszcze
na obiad po zakupach. Nie dopuszczam sprzeciwu. Coś
się wydarzyło, gdy byłam w mieście?
– Tak, dzwonił twój brat.
– Frieder? – ożywiła się Lena.
Telefon od Friedera oznaczałby, że się wreszcie opa-
miętał i zgoda w rodzinie jest dla niego ważniejsza niż ko-
rzyści, jakie chciał czerpać dla siebie ze sprzedaży jej
gruntów!
Nicola pokręciła głową.
– Nie, Jörg.
Skoro Jörg kolejny raz próbował się z nią skontakto-
wać, musi do niego oddzwonić. Albo coś się stało, albo jej
szwagierka Doris mimo obietnicy nie powiedziała mu
o jej telefonie, albo zapomniała mu przekazać, że Lena
jeszcze raz spróbuje się z nim skontaktować. Nie byłoby
w tym nic dziwnego. Kiedy rozmawiała ze swoją szwa-
gierką, Doris była wyraźnie pod wpływem alkoholu.
– Co poza tym?
– Były jeszcze jakieś telefony. Dokładnie nie wiem.
Daniel odebrał je w fabryce likierów. Wspomniał coś, że
dzwonili z jakichś firm w sprawie zamówienia.
Ta wiadomość ucieszyła Lenę. Oznaczała bowiem, że
jej kampania reklamowa dla produktów Brodersena
i Horlitza odniosła skutek.
– Przebieram się i biorę do pracy – powiedziała Lena,
ale zatrzymały ją kolejne słowa Nicoli.
– Coś jeszcze. Przyszedł list, ale nie ma nadawcy. Po-
łożyłam go u ciebie w sieni na komodzie.
– Dziękuję. Na razie, jakby coś się działo, to znaj-
dziesz mnie w destylarni. Ale najpierw zadzwonię do
Jörga.
O liście przypomniała sobie dopiero wtedy, gdy we-
szła do sieni.
Na komodzie leżała podłużna bladoróżowa koperta.
List musiał być od kobiety, bo trochę pachniał perfumami.
Lena zabrała go ze sobą na górę, przebrała się
i sięgnęła po telefon. Na szczęście Jörg od razu odebrał.
– Dziękuję, Leno, że oddzwaniasz. Już wczoraj pró-
bowałem cię złapać.
Lena wyczuła pretensje w jego głosie. Nie czuła się
winna.
– Dzwoniłam wczoraj, ale nie było cię w domu.
Rozmawiałam z Doris. Powiedziała ci, że dzwoniłam?
Jörg zwlekał z odpowiedzią. i – Nie... W jakim była
nastroju?
Lena domyślała się, do czego zmierza. Nie chciał na-
zwać rzeczy po imieniu i prawdopodobnie miał nadzieję,
że nic nie zauważyła. Lena nie chciała mu niczego uła-
twiać.
Jej szwagierka jest chora. Ktoś wreszcie musi to gło-
śno powiedzieć. Ukrywanie prawdy i unikanie tematu ni-
komu nie pomoże, a już na pewno nie Doris.
– Mówiła dość niewyraźnie... Jörg, wiesz, co mam na
myśli. Nie dało się tego nie usłyszeć w jej głosie. Doris
była pijana.
Poczuł się nieswojo.
– Doris... To znaczy, ona ma słabą głowę. Wystarczy
jeden kieliszek, może dwa...
Lena przerwała mu.
– Na przyjęciu u Friedera wypiła nie jeden i nie dwa
kieliszki, lecz dużo, dużo więcej. Widziałam na własne
oczy. Już zapomniałeś, że musiałeś ją wcześniej odwieźć,
bo była pijana?
– Nie, ale...
Lena znowu mu przerwała.
– Jörg, nie musisz się usprawiedliwiać i nie musisz
niczego upiększać. Doris ma problem. Trzeba jej pomóc.
– Kiedy indziej o tym porozmawiamy. Najlepiej
w cztery oczy. Dzwoniłem, bo chciałem cię do nas zapro-
sić. Może byś nas odwiedziła?
– Odwiedziła?
Lena była zdziwiona. Do tej pory Jörg nigdy jej nie
zaprosił, ani prywatnie, ani na festiwal, który zorganizo-
wał w zamku Dorleac.
Jörg doskonale o tym pamiętał.
– Wiem, nieładnie się zachowałem, nie zapraszając
cię wcześniej. I tak byś nie przyjechała.
– Skąd ta pewność? W przypadku Friedera i Grit nie
miałeś wątpliwości, że przyjadą. Dlaczego?
– Głupio wyszło. Bałem się, że zaczniesz mi robić
wymówki. Myślisz zupełnie jak ojciec, a on załamałby rę-
ce, gdyby się dowiedział o festiwalu na zamku.
„Przynajmniej jest szczery”, pomyślała. Ojciec zro-
biłby coś więcej, niż tylko załamał ręce.
– Jörg, nie wracajmy do przeszłości – powiedziała
pojednawczo. – Z jakiego powodu mam do ciebie przyje-
chać?
– Chciałbym z tobą coś omówić. To nie jest rozmowa
na telefon.
– W porządku. Przyjadę, ale jeszcze nie wiem, kiedy
będę mogła. Zaszły u mnie pewne zmiany. Moja przyja-
ciółka wychodzi za mąż, T... – urwała nagle.
Chciała opowiedzieć o Thomasie, ale dała sobie spo-
kój. We Francji powie bratu, że znowu jest z Thomasem.
– Wystarczy, że przyjedziesz na kilka dni – powie-
dział Jörg. – Co nie oznacza, że nie chciałbym, żebyś zo-
stała dłużej.
Zrobiło jej się ciepło na sercu. Dobrze wiedzieć, że
niezależnie od powodu jej brat chce się z nią zobaczyć.
– Jörg, zastanowię się, pozałatwiam najważniejsze
sprawy i zadzwonię do ciebie.
– Leno, jak już będziesz wiedziała, kiedy możesz
przyjechać, zadzwoń do mnie na komórkę.
„Jörg jest przekonany, że przyjadę. Owszem, przyja-
dę”, pomyślała.
Lena już dość długo nie widziała się z bratem
i cieszyła się na to spotkanie.
Zamienili jeszcze kilka słów i zakończyli rozmowę.
Lena chciała się podnieść i iść do Daniela, kiedy jej
wzrok padł na bladoróżową kopertę. Nie miała pojęcia, od
kogo może być list. Nie znała nikogo, kto wysyła listy
w różowych kopertach.
Bez większego zainteresowania rozerwała kopertę.
Droga Leno,
przepraszam za moje zachowanie i że tak podle Panią
podeszłam. Ufnie wpuściła mnie Pani pod swój dach, udo-
stępniła każde pomieszczenie, a ja nadużyłam Pani zaufa-
nia. Nawet Pani sobie nie wyobraża, jak bardzo się tego
wstydzę.
Nic nie usprawiedliwia mojego postępowania. Szpie-
gowałam. Jest mi głupio. Postąpiłam podle. Zrobiłam to
z miłości do Ingo. Zażądał tego ode mnie w dowód miło-
ści. Zagroził, że odejdzie. Ingo za wszelką cenę chce od
Pani odkupić działki nad jeziorem. Jeśli mu się uda, to
pewna grupa inwestycyjna zapłaci mu miliony euro pro-
wizji. To żaden powód i wcale nie musi Pani tego zrozu-
mieć. Jest Pani dobrym i szczerym człowiekiem. Nie
chciałabym, aby miała Pani o mnie złe zdanie. Zrozumia-
łam to, gdy wróciłam do dawnego życia, pełnego stresu
i pośpiechu.
Ariane
Co ten list ma oznaczać? Z jednej strony to miłe, że
Ariane do niej napisała, a z drugiej strony Lena i bez tego
listu wiedziała, że Ingo Gerstendorf wykorzystuje Ariane.
Co za potwór! Człowiek bez skrupułów. Dla pieniędzy
zdradził swoją miłość. Kobietę, która go kocha, postawił
w kłopotliwej sytuacji.
Ariane powinna od niego odejść. Właściwie ta sprawa
nie powinna jej obchodzić.
Lena chciała wyrzucić list do kosza. Przypomniała
sobie, że wyrzucała śmieci i kosz zostawiła na dole na
schodach.
Odłożyła list na biurko. Wyrzuci go przy następnej
okazji.
Teraz chciała już iść do Daniela i dowiedzieć się, kto
złożył zamówienie. Poza tym miała już kolejne zamówie-
nie od Sylvii. Produkty Brodersena i Horlitza dobrze się
sprzedawały w jej gospodzie, w szczególności „Owocowy
świat Horlitza”.
Jeśli handel alkoholami dalej tak dobrze będzie się
rozwijał, Daniel będzie miał zajęcie przez cały dzień.
Trzeba będzie znaleźć za niego zastępstwo do drobnych
napraw w posiadłości. Koniecznie musi porozmawiać
o tym z Danielem i Aleksem.
Lena była dobrej myśli. Gdyby jeszcze był tu Tho-
mas, stałaby się najszczęśliwszą kobietą pod słońcem.
Radośnie nuciła pod nosem, idąc do destylarni. Miała
do pokonania dwieście metrów. Nareszcie mogli wyko-
rzystać to miejsce. Niestety nie do końca zgodnie z jej
przeznaczeniem. Wciąż nie odnaleźli receptury Fahrenba-
chówki.
18
Oprócz spraw codziennych kolejne dni mieszkańców
posiadłości wypełniało oczekiwanie na przyjazd Holgera
i dzieci. W szczególności Nicola nie mogła się doczekać
małej Merit. Kupiła dla niej kolejną lalkę i jak szalona
szyła dla niej ubranka.
Była do tego stopnia przejęta, że wbrew własnym za-
sadom nie poświęcała zbyt wiele czasu na przygotowanie
jedzenia. Gotowała jedynie to, co nie wymagało pracy.
Daniel cieszył się na spotkanie z Nielsem. Odkąd
udało mu się wyrwać chłopca ze stanu znudzenia, byli
nierozłączni i się zaprzyjaźnili.
Aleks cieszył się na przyjazd obydwojga dzieci, ale
tego nie okazywał. Nie należał do wylewnych.
Lena również się cieszyła. Kochała dzieci swojej sio-
stry. Dzięki nim posiadłość tętniła życiem.
Lena cieszyła się też na przyjazd Holgera, chociaż
trochę się obawiała tego spotkania. Bała się, że o swojej
siostrze Grit nie dowie się niczego dobrego. Teraz nie
chciała jednak o tym myśleć.
Goście przyjechali dopiero wieczorem. Na drodze by-
ły potworne korki. Stali aż w dwóch. Piątkowe korki nie
były niczym nadzwyczajnym.
Holger był rozdrażniony. Źle wyglądał. Wyraźnie
schudł od ich ostatniego spotkania.
Dzieci prędko przywitały się z Leną, a potem krzy-
cząc radośnie, ruszyły na spotkanie z Hektorem.
Jakież było ich zdziwienie, gdy zobaczyli małą Lady.
Suczce podobało się, że znowu była w centrum zaintere-
sowania.
Niels pobiegł w stronę Daniela.
– Tym razem zabrałem ubrania robocze – wołał. –
Tata kupił mi tanie dżinsy. Wziąłem też koszulę w kratkę,
taką samą jak twoja. W tych rzeczach mogę się brudzić.
Mama nie dostanie od razu zawału, gdy coś zniszczę.
Masz dla mnie jakąś pracę?
Merit rzuciła się w szeroko rozpostarte ramiona Nico-
li. Kobieta podniosła dziewczynkę w górę i ze łzami
w oczach przytulała i całowała. Merit nie pozostawała
dłużna.
Lena była trochę zdziwiona tym czułym powitaniem.
Skąd te łzy u Nicoli? Spotkanie z dziećmi może wzruszyć,
ale żeby aż tak się przejąć? Nicola przecież twardo stąpa
po ziemi.
Lena zwróciła się do szwagra.
– Chyba jesteśmy tu zbędni. Nawet psom bardziej się
podoba druga strona posiadłości. Chodź, wypakujemy
rzeczy z samochodu. Potem pokażę ci wasze pokoje.
Dzieci będą spały tam, gdzie ostatnio. Podobało im
się. Dla ciebie przygotowałam pokój na końcu korytarza.
Tam będziesz mógł się spokojnie wyspać.
– Dziękuję, Leno. Bagaż sam wniosę.
– Kochany szwagrze, to nie wchodzi w rachubę. Nie
jestem z porcelany. Skoro razem go przyniesiemy
z samochodu, to razem go wniesiemy. Może chcesz się
czegoś napić? Bagaż nie zając, nie ucieknie.
– Chętnie. Jeśli masz, to poproszę chłodne piwo.
– Mam – zaśmiała się Lena. – Usiądź na ławce. To
jedno z moich ulubionych miejsc. Pójdę po piwo.
– Świetnie, dziękuję.
Holger usiadł na ławce, a Lena weszła do domu.
Naprawdę źle wyglądał i był przygnębiony. Nie trze-
ba być jasnowidzem, żeby wiedzieć, że jego stan ma
związek z Grit.
Lena postanowiła zrobić wszystko, by poprawić mu
humor. Postara się odciągnąć od niego dzieci, żeby mógł
wypocząć.
Zresztą dzieci nie są problemem. Już przy powitaniu
dały wyraźnie do zrozumienia, z kim chcą spędzać czas.
Lena wzięła z lodówki piwo. Chciała się napić wody,
ale zmieniła zdanie i wyjęła drugą butelkę piwa.
W zasadzie nie była amatorką złotego trunku, ale
w towarzystwie albo gdy bardzo chciało jej się pić, nie
odmawiała.
Kiedy wróciła, Holger siedział z zamkniętymi ocza-
mi. Chciała cicho odejść, żeby mu nie przeszkadzać, gdy
nagle się odezwał:
– Nie śpię, Leno – powiedział. – Delektuję się jedynie
nieziemskim spokojem, jaki tu panuje. Tu jest tak cudow-
nie, tak spokojnie. Czuję się jak w raju. Zupełnie inaczej
zapamiętałem posiadłość.
– To było tak dawno temu. Zresztą byłeś tu tylko raz.
Co można powiedzieć po jednej wizycie? Cieszę się, że
podoba ci się u nas. Ja też czuję się tutaj szczęśliwa, bar-
dzo szczęśliwa. Wciąż do mnie nie dociera, że tata zapisał
mi Słoneczne Wzgórze.
Holger w skupieniu przyglądał się szwagierce.
– Leno, a komu z twojego rodzeństwa mógłby zapi-
sać posiadłość?
– Mnie też tu długo nie było. Z zupełnie innych po-
wodów. Zawsze kochałam to miejsce. Kiedy dowiedzia-
łam się o spadku, nie byłam pewna, co zrobię ze Słonecz-
nym Wzgórzem i z tym wszystkim, co do niego należy.
Ale gdy tu przyjechałam, od razu zrozumiałam, że tu jest
moje miejsce. Nigdy nie chcę stąd wyjeżdżać. Zrobię
wszystko, żeby utrzymać posiadłość, która od pięciu po-
koleń jest własnością rodziny.
– Widzisz, twój ojciec doskonale zdawał sobie z tego
sprawę i dlatego przekazał ją tobie. Twoje rodzeństwo od
razu by ją sprzedało. Spójrz...
Nie dokończył. Przez podwórko biegli rozkrzyczani
Niels i Merit.
– Tato, mogę spać u Nicoli i Aleksa? – spytała Merit.
– A ja u Daniela? – wtórował jej brat. – Nie ma nic
przeciwko, żebym u niego zamieszkał. A nawet by się
ucieszył. A jak psy by się cieszyły!
– U ciebie może spać tylko Hektor. Lady śpi u Nicoli.
Jest dziewczynką jak ja, a dziewczynki muszą być
z dziewczynkami.
– Nie gadaj bzdur. Psy muszą być razem.
– Dzieci, nie kłóćcie się – upomniał je Holger.
Lena postawiła piwo na stoliku obok ławki.
– Co za szczęście, że nie wnieśliśmy bagażu na górę –
roześmiała się i zwróciła do dzieci. – Skoro Nicola, Aleks
i Daniel tak chcą, to ja się zgadzam i myślę, że wasz tatuś
też.
Merit rzuciła się ojcu na szyję.
– Tatusiu, zgódź się, proszę.
– Oczywiście, że się zgadzam, skarbie – powiedział
Holger. – Jak ty to robisz, że owijasz mnie wokół palca.
Merit w podziękowaniu obsypała ojca całusami
i zwróciła się do ciotki.
– Ciociu, nie bądź zła, że tym razem nie opowiesz mi
w łóżku historii. Kiedy przyjadę następnym razem, będę
spać u ciebie.
– Naprawdę to szczęście, że nie wnieśliśmy bagażu
na górę – powtórzyła Lena.
Przyglądała się, jak Holger idzie z dziećmi do samo-
chodu i podaje im torby. Widać było, że dzieci są przy-
wiązane do ojca. On też troskliwie się nimi opiekował.
A Grit, jej siostra, ich matka? Jak matka może tak postę-
pować?
Starała się ukryć swój gniew. Radosny śmiech dzieci
odwrócił jej uwagę od własnych myśli. Dzieci biegły
z torbami do swoich ulubieńców – Nicoli, Aleksa
i Daniela.
Za dziećmi, radośnie szczekając, biegły psy.
19
Na sobotę Lena zaplanowała rejs żaglówką po jezio-
rze razem z dziećmi i ze szwagrem. Dzieci w ogóle nie
chciały o tym słyszeć. Merit uczepiła się Nicoli, Nielsa
nie można było odciągnąć od Daniela, który miał pokazać
chłopcu, jak układa się płytki.
Lena miała wrażenie, że jej szwagier woli być teraz
bez dzieci, co więcej, że chce być teraz sam.
– Może chcesz mieć ten dzień tylko dla siebie, co? –
zapytała. – Sam popływasz żaglówką lub łodzią.
– Świetny pomysł – przystał na jej propozycję. – Mu-
szę coś przemyśleć...
– W takim razie Nicola naszykuje ci kosz
z jedzeniem, a ja zawiozę cię nad jezioro. Weź komórkę.
Zadzwoń, jak będziesz chciał, żeby po ciebie przyjechać.
Pół godziny później ruszyli nad jezioro.
Holger wybrał łódź wiosłową. Ucieszył się, że może
korzystać ze stanicy i z pomostu.
– Leno, tylko pozazdrościć. Mieszkając tu, można
odnieść wrażenie, że cały czas jest się na urlopie – za-
chwycał się.
– Cały czas urlop? Może się chyba znudzić. Ale masz
rację. Życie tutaj jest przywilejem. Pod warunkiem, że lu-
bi się takie życie. Moje rodzeństwo uważa je za coś prze-
rażającego.
Dojechali do jeziora.
Holger wziął kosz z jedzeniem. Nicola włożyła mu
same smaczne rzeczy. Lena pokazała, gdzie chowa klucz
do stanicy. Poszli potem pomostem do łodzi.
Wyjaśniła szwagrowi, co i jak, uśmiechnęła się do
niego i powiedziała:
– Miłego dnia! Ciesz się wolnością i wykorzystaj ten
czas dla siebie. Dzieci są w dobrych rękach. Nie musisz
się o nie martwić. Pewnie nawet o ciebie nie zapytają. Je-
śli będziesz chciał, żeby po ciebie przyjechać, to wiesz...
Wystarczy zadzwonić.
– Leno, dziękuję, dziękuję za wszystko. Wiesz, co?
Byłbym szczęśliwy, gdyby Grit choć odrobinę przypomi-
nała ciebie.
W jego głosie było tyle smutku, żalu i rozgoryczenia,
że Lena wolała nie komentować jego słów. Nie chciała go
jeszcze bardziej przygnębiać.
– Grit jest inna – powiedziała jedynie. – Dzisiaj myśl
tylko o sobie i nikim innym. To wcale nie jest takie trud-
ne, jeśli jest się tylko ze sobą w łodzi kołyszącej się na fa-
lach, a wokół panuje niebiańska cisza. Prawie jak medyta-
cja. Wiem, co mówię. Teraz już zostawiam cię samego.
Dzwonisz, gdy chcesz, żeby po ciebie przyjechać. Jeszcze
raz miłego dnia.
Pomachała mu, odwróciła się i poszła do samochodu.
Holger był nieszczęśliwy i zagubiony. Aż żal serce
ściskał, kiedy się na niego patrzyło. Coś go dręczy. Nie
tylko to, że Grit odziedziczyła fortunę i wybrała wygodne
życie, latając z innymi bogaczami na wycieczki prywat-
nym samolotem. Nie. Musiało wydarzyć się coś więcej,
co bardziej zraniło jego duszę.
Może będzie chciał o tym porozmawiać. Jeśli nie, nie
będzie nalegać.
Holger chciał być sam, dzieci miały opiekę. Oznacza-
ło to, że Lena nie ma żadnych obowiązków. Mogła do-
wolnie dysponować swoim czasem.
Najpierw pójdzie na grób ojca, a potem pojedzie do
Sylvii na kawę.
Lena była zadowolona, że przeniosła grób ojca. Nie-
zależnie od tego, że tu jest jego miejsce, chciała go mieć
blisko siebie i często odwiedzać: Czasem szła z nim po-
rozmawiać, czasem tylko o nim pomyśleć, a czasem sie-
działa jedynie cichutko na starej zmurszałej ławce.
Tego ranka była jedyną osobą na cmentarzu. Często
tak bywało i nie ma się czemu dziwić. Na tym małym, sta-
rym cmentarzu pochowani byli jedynie mieszkańcy Fah-
renbach.
Podeszła do grobu, usunęła kilka zwiędłych liści, po-
tem usiadła na ławce i w milczeniu rozmawiała z ojcem.
Zastanawiała się, czy wie, co się dzieje u jego dzieci?
Jeśli tak, to dlaczego nie przywoła ich do porządku? Dla-
czego pozwala, by Frieder rujnował hurtownię
i ryzykował szczęście rodziny? Dlaczego dopuszcza, by
Grit żyła własnym życiem, nie zważając na męża i dzieci?
Nie chciała się nad tym dłużej zastanawiać. Nie musi
ciągle łamać sobie głowy nad losem rodzeństwa.
Nie odpowiada za nich. Zwłaszcza że jej dobre rady
zawsze doprowadzają do kłótni. Każde jest odpowiedzial-
ne tylko za siebie.
Ciężko wzdychając, podniosła się z ławki. Chętnie tu
przychodzi, ale dzisiejsza wizyta na cmentarzu tylko spo-
tęgowała jej smutek.
Może dlatego, że podejrzewa, że Holger, o ile będzie
chciał z nią rozmawiać, nie powie jej nic dobrego o swojej
żonie.
Lena spojrzała na grób ojca i opuściła cmentarz.
Przy pięknej bramie z kutego żelaza spotkała starszą,
ubraną na czarno kobietą. Nie znała jej, ale ta najwidocz-
niej wiedziała, kim jest Lena.
Lena ukłoniła się jej uprzejmie. Kobieta zatrzymała
się.
– Dobrze, że sprowadziłaś Hermanna do domu – po-
wiedziała. – Głupotą było chowanie go daleko stąd.
– Tak, to nie był dobry pomysł – potwierdziła Lena. –
Teraz tatuś jest tu, gdzie jego miejsce.
Ukłoniła się i powiedziała:
– Miłego dnia. ;
Potem wsiadła do samochodu. Nie pamiętała tej ko-
biety. Prawdopodobnie to jedna z mieszkanek pobliskich
gospodarstw. Ale kobieta wiedziała, kim jest Lena. Zapy-
tała też o jej ojca.
Ciekawe, czy ojciec, żyjąc w mieście i prowadząc
nerwowe życie przedsiębiorcy, tęsknił za zażyłością
i bliskością ludzi, jakiej doświadczał w Fahrenbach?
Pojechała do Sylvii. W gospodzie było spokojnie.
Przy stolikach siedziało jedynie kilku gości. Zajęła się
nimi kelnerka.
Sylvia siedziała przy małym stoliku z tabliczką „re-
zerwacja”. Rozłożyła foldery, mapy i książki.
Ucieszyła się na widok Leny.
– Wiedziałaś, że Lizbona leży na siedmiu wzgórzach
jak Rzym? – zapytała przyjaciółkę po krótkim powitaniu.
– Nie, nie wiedziałam. Dlaczego mówisz mi to akurat
teraz?
Sylvia spojrzała na nią promiennym wzrokiem.
– To proste. Jedziemy do Portugalii w podróż poślub-
ną. Trzy tygodnie będziemy zwiedzać kraj, chodzić do
muzeów, poznawać zabytki. W barach Barro Alto bę-
dziemy słuchać fado i upajać się jego magiczną mocą.
Trzy tygodnie to za mało, żeby poznać ten cudowny kraj.
Dlatego rezygnujemy z Algarve. Kiedyś już tam byliśmy.
Ale chciałabym zobaczyć Alentejo, Beirę lub takie miasta
jak Obidos czy Sintra. Sintra należy do światowego dzie-
dzictwa kultury.
Lena jeszcze nigdy nie widziała tak rozmarzonej Sy-
lvii.
– Lubisz Portugalię?
– Kocham! I dlatego chcę pojechać tam w podróż po-
ślubną. Martin też lubi Portugalię.
– Byłam kiedyś w Portugalii – powiedziała Lena. –
Ale jedynie w Algarve. Za dużo tam turystów. Portugal-
czycy wydają mi się mało rozmowni. Czasem bywają też
mało uprzejmi. W zasadzie powinni zabiegać o turystów.
Przecież z nich żyją.
– Leno, źle ich oceniasz – pouczyła ją Sylvia.
– Wydają się nam nieuprzejmi, bo są powściągliwi,
a my nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Kocham Por-
tugalczyków, ich zdecydowanie i to, że cenią tradycyjne
wartości jak rodzina, przyjaźń i praca. Widać to na każ-
dym kroku. Odpowiada to mojej maksymie życiowej.
I dyscyplina! Szkoda, że nie widziałaś, jak grzecznie
ustawiają się w kolejce w środkach transportu publiczne-
go.
– Chyba cię zgłoszę do obywatelstwa portugalskiego.
Sylvia złożyła mapy i foldery.
– Nie miałabym nic przeciwko. Ale, ale, co ty dzisiaj
u mnie robisz? Myślałam, że masz gości. Co zrobiłaś ze
szwagrem i z dziećmi?
– Szwagra zawiozłam nad jezioro. Nie jest
w najlepszej formie. Dzieci oszalały na punkcie Nicoli,
Aleksa i Daniela. Nie odstępują ich na krok.
– Co z twoim szwagrem?
Lena wzruszyła ramionami.
– Pewnie ma problem z moją siostrą, ale nic nie mó-
wi. Może na jeziorze odpocznie trochę od zmartwień. Na
jutrzejszy wieczór rezerwuję u ciebie stolik. Dla nas
wszystkich.
– Świetnie, ale w takim razie ja zapraszam.
– Wykluczone – sprzeciwiła się Lena.
Obydwie kobiety nie zauważyły przyjścia Martina.
Miał dzisiaj wolne, więc zamiast białego fartucha był
ubrany w dżinsy i jasnoniebieską koszulkę polo.
– Co wykluczone? – dopytywał się.
Przywitał się z Leną i nachylił się nad Sylvią, żeby
dać jej całusa w czoło.
– Ja rezerwuję stolik, a Sylvia chce za wszystkich
płacić.
Martin roześmiał się.
– Nie dyskutuj z nią. Nie masz wyjścia, musisz się
zgodzić. Z Sylvią nie wygrasz.
– Wiesz, jaka jestem, i mimo wszystko chcesz się ze
mną ożenić? – zapytała Sylvia i oparła się o Martina.
– Co ja biedny mogę na to poradzić. Jestem na ciebie
skazany, bo kocham cię jak wariat.
Dziwne, ale odkąd Martin i Sylvia ustalili datę ślubu,
bardziej otwarcie okazywali sobie uczucia. Aż przyjemnie
było patrzeć, jak się prześcigają w zapewnieniach
o miłości.
Sylvia spojrzała na narzeczonego promiennym wzro-
kiem.
– W porządku. Wybaczam ci wszystko, bo też cię ko-
cham. Napijesz się kawy?
– Nie, przyszedłem ci powiedzieć, że jadę do Helm-
bach. Niedługo wrócę.
– Żeby popatrzeć na atrakcyjne babki?
Pogłaskał ją po głowie.
– Nie, skarbie. Jadę po album o Portugalii, który sama
zamówiłaś. Już zapomniałaś?
– Zupełnie zapomniałam. Świetnie, że ty pamiętasz.
Wieczorem go obejrzymy. Dzisiaj nie pracuję. Możemy
urządzić miły wieczór.
– Już się cieszę. Jadę. Na razie. Miło cię było wi-
dzieć, Leno. Zobaczymy się jutro wieczorem na kolacji
z twoją rodziną. Nicola, Aleks i Daniel też chyba przyjdą,
prawda?
– No jasne! Należą do rodziny.
Martin złapał filiżankę kawy swojej narzeczonej,
wziął łyk i skrzywił się.
– Fuj! Słodka. Zapomniałem, że słodzisz.
Odstawił filiżankę i jeszcze raz ucałował Sylvię
w czoło. Pomachał do Leny i wyszedł z gospody.
– Martin jest naprawdę miłym facetem – powiedziała
Lena.
– Miłym? Tylko miłym?! Mój Martin jest najwspa-
nialszym mężczyzną na świecie. Jestem pewna, że spędzę
z nim szczęśliwe życie. Jest taki uczciwy i szczery. Nie
wyobrażam sobie, żeby w naszym związku mogły być ja-
kiekolwiek problemy. Wykluczone. Co do tego jestem
zupełnie spokojna. Nie radzę sobie z huśtawką nastojów
i zmiennymi uczuciami. Potrzebuję stabilizacji, pewności.
Niektórym może się to wydawać nudne, ale poczucie sta-
bilizacji jest mi potrzebne jak rybie woda.
Lena doskonale ją rozumiała. W swoim związku
z Thomasem tak bardzo pragnęła pewności i spokoju,
a nie spektakularnych dowodów miłości. Najpierw obsy-
puje ją deszczem róż, a potem wyjeżdża do Ameryki.
A ona chce, żeby był przy niej, mieszkał z nią
w posiadłości. Chce, żeby na zawsze wrócił do Niemiec.
Nie wątpi w jego miłość, ale brakuje jej jego blisko-
ści, szczególnie teraz, kiedy Sylvia wychodzi za mąż.
Śluby zawsze sentymentalnie nastrajają kobiety A ona
z całego serca pragnie stanąć z Thomasem na ślubnym
kobiercu i mieć go blisko siebie przez całe życie.
20
Holger rzeczywiście spędził nad jeziorem cały dzień.
Kiedy Lena pojechała po niego, miała wrażenie, że trochę
odpoczął i doszedł do siebie. Nie był już tak podenerwo-
wany. Poza tym się opalił.
Był zachwycony jeziorem. Nieustannie chwalił okoli-
cę i wzdychał nad jej urokami. Nic nie wspomniał
o swoich rzekomych problemach.
Dzieci przywitały się z ojcem i jedno przez drugie
opowiadały mu, co robiły. Merit dumnie prezentowała ró-
żową sukienkę z falbankami, którą uszyła jej Nicola.
– Tatusiu, wyobraź sobie, moja nowa lalka też ma ta-
ką sukienkę. Zobacz!
Holger nie zdążył się jeszcze napatrzeć na Merit,
a już Niels odciągał go na stronę.
–
Tatusiu,
nie
uwierzysz,
co
zrobiłem.
W pomieszczeniu gospodarczym sam ułożyłem cały rząd
płytek. Daniel pokazał mi, jak to się robi. Trzeba być bar-
dzo dokładnymi uważnym. Bez poziomicy nie da rady.
Tatusiu, umiesz układać płytki?
– Nie, nie mam pojęcia, jak to się robi.
– A ja tak!
Holger i Niels zniknęli w czworakach.
Merit była obrażona.
– Tatuś nawet nie obejrzał dobrze mojej sukienki –
żaliła się.
– Skarbie, na pewno mu się spodobała. Ojcowie nie
znają się tak dobrze na sukienkach. Raczej mamy są nimi
zainteresowane.
Byłoby lepiej, gdyby Lena nie wypowiedziała tych
słów.
Twarz małej Merit od razu spochmurniała.
– Moja mama nie. Mamy ciągle nie ma w domu. Je-
steśmy albo z tatusiem, albo z Viviane, naszą opiekunką.
Lena wzięła dziewczynkę na ręce.
– Wyglądasz cudownie, jak prawdziwa księżniczka –
szepnęła jej do ucha.
Merit rozpogodziła się.
– Nicola też tak powiedziała. Ciociu, wiesz, że Nicola
uszyje dla mnie i mojej lalki jeszcze jedną sukienkę?
Zgadnij, w jakim kolorze?
– Może w czerwonym?
– Źle – zachichotała Merit.
– Żółtym?
Merit pokręciła głową.
– Znowu źle.
Lena poddała się.
– Nie zgadnę. Musisz mi pomóc.
– Błękitnym – powiedziała Merit. – Jak moje oczy.
Bo wiesz, ciociu, moje oczy są niebieskie jak twoje, ale ja
mam oczy po tatusiu. Mamusia ma piwne. Mamusia mó-
wi, że wyglądam jak tatuś i że ty wyglądasz jak wasz ta-
tuś, czyli mój dziadek. Ale dziadek nie żyje.
– Skąd Nicola weźmie materiał na sukienki? Przecież
jutro sklepy są zamknięte.
– Ciociu, Nicola już dawno kupiła materiał. Jutro ra-
zem szyjemy sukienki.
No ładnie, mała Merit ma już plany na jutrzejszy
dzień. Niels wcześniej zapowiedział, że idzie z Danielem
do lasu. Daniel nauczy go rozpoznawać ptaki po śpiewie.
W tym celu zabierają ze sobą atlas ptaków.
Nieważne, co robią dzieci. Najważniejsze, żeby się
dobrze czuły w posiadłości. A nikt nie miał wątpliwości,
że tak właśnie jest.
21
Po wspólnej kolacji w domu Nicoli dzieci poszły do
swoich łóżek, a Lena i Holger wolnym krokiem zmierzali
przez podwórko do domu Leny.
– Napijesz się za mną piwa? – zapytał Holger. – Jest
taki przyjemny wieczór. Spójrz na niebo usłane gwiazda-
mi. Słyszysz? Świerszcze cykają. Tu jest jak w raju. Mam
wrażenie, jakbym znalazł się w innym życiu.
– Holger, nie wiedziałam, że z ciebie taka romantycz-
na dusza... Chętnie napiję się z tobą piwa. Usiądziemy na
dworze, ale zarzućmy coś na ramiona. Ja pójdę po piwo
i kufle, a ty weź swetry. Twój wisi w sieni, a mój leży na
krześle obok komody.
– Leno, po co kufle. Przecież możemy się napić
z butelki... Nikt nas nie widzi. Dzieci w łóżkach. Nie mu-
simy świecić przykładem.
– Świetnie – zaśmiała się Lena. – Jeszcze mniej do-
niesienia.
Usiedli na ławce. Początkowo żadne z nich się nie
odzywało.
Zatopili się we własnych myślach. Lena spoglądała
w niebo i miała nadzieję, że zobaczy spadającą gwiazdę
i znowu będzie mogła wypowiedzieć życzenie.
– Leno, postanowiłem odejść od Grit.
Te słowa padły jak grom z jasnego nieba.
Spojrzała na szwagra ze zdziwieniem, jakby nie zro-
zumiała, co powiedział.
– Chcesz... Co chcesz zrobić?
– Dobrze słyszałaś. Odejdę od Grit. Wahałem się, nie
miałem pewności, czy dobrze robię. Dzisiaj na jeziorze
zrozumiałem, że muszę od niej odejść.
– A dzieci? Przecież byliście z Grit szczęśliwi. Przy-
najmniej tak wyglądaliście.
– Tak, byliśmy szczęśliwi, dopóki Grit nie dostała
spadku i z dnia na dzień nie wywróciła naszego życia do
góry nogami. Leno, nie poznaję swojej żony.
– To prawda, bardzo się zmieniła, ale może powinie-
neś być bardziej cierpliwy. Kiedyś znudzi jej się takie ży-
cie. Zresztą wkrótce zabraknie jej miejsca w szafach na te
wszystkie ciuchy i buty, które tak bez sensu kupuje. Może
będzie to dla niej znak, że głupio robi.
Holger nic nie powiedział. Lena zrozumiała, że wcale
nie o to chodzi.
– Jest coś innego, tak? – zapytała.
Znowu milczenie. Holger wziął łyka piwa i palcami
prawej ręki przejechał po szyjce butelki.
– Grit mnie zdradza – wydusił wreszcie.
Lena zamknęła oczy. Grit, jej poprawna, wcześniej
nawet wręcz nudna siostra zdradza męża? Nie mogła
uwierzyć.
– Jesteś pewny?
– Tak. Zresztą nie pierwszy raz. Wcześniej miała ro-
mans z właścicielem jakiejś włoskiej restauracji. Potem
z innym mężczyzną, a teraz znowu z jakimś Włochem,
który ma najwyżej dwadzieścia pięć lat.
– Nie wierzę.
– Ja też nie chciałem wierzyć. Ale taka jest prawda.
Urządziła temu chłopakowi mieszkanie, kupiła mu alfę
spidera i go utrzymuje.
„Holger mówi chyba o jakiejś innej kobiecie, nie
o Grit”, pomyślała Lena. W głębi serca wiedziała, że Hol-
ger wyznał jej prawdę.
Była tak wstrząśnięta, że nie mogła wydobyć słowa.
– To jej pieniądze. Może z nimi robić, co jej się po-
doba, ale bardzo zraniła moje poczucie wartości.
– Rozumiem cię. Powiedz, chociaż raz rozmawiałeś
z nią o waszych problemach?
– Raz? Nie zliczę, ile razy. Poza tym z nią się nie da
rozmawiać. Od razu krzyczy. Wtedy milknę, bo nie chcę,
żeby dzieci cokolwiek usłyszały. Już i tak prawie nie mają
matki. Ciągle jej nie ma, a ja wymyślam coraz to nowe
powody jej nieobecności. Mój zakład ma filię
w Kanadzie, w Vancouver. Zaproponowano mi tam dwu-
letni kontrakt. Kierownicze stanowisko. Muszę zdecydo-
wać do końca następnego tygodnia. Właściwie już zdecy-
dowałem. Przyjmę propozycję, a po roku separacji złożę
pozew o rozwód. Po powrocie do Niemiec mam szansę,
że zostanie mi przyznane prawo do opieki nad dziećmi.
Nie sądzę, by jej romans z tym młodym człowiekiem po-
trwał długo. Ale kto wie, może zwiąże się potem z jakimś
dwudziestolatkiem, któremu kupi porsche i dom.
Lena doskonale rozumiała rozgoryczenie szwagra.
Była wściekła na siostrę. Grit używa życia i nie liczy się
ani z mężem, ani z dziećmi. „Realizuje się”, pomyślała
Lena z drwiną. Dlaczego jest taka ślepa? Dlaczego nie
widzi, że nie można budować szczęścia na cudzym nie-
szczęściu?
– Już ja sobie z nią porozmawiam! – powiedziała
rozgniewana Lena.
– Nie rób tego, proszę. I tak cię nie posłucha. Już
podjąłem decyzję. Za dużo się wydarzyło. Miałbym do
ciebie prośbę. Jeśli możesz, zabieraj dzieci do siebie na
wakacje. Jak już się urządzę w Vancouver, mogą też przy-
jechać do mnie. Będę za nimi tęsknić. Jeśli dopisze mi
szczęście, Grit zrezygnuje z opieki nad dziećmi.
Wtedy będzie się mogła bez reszty oddać uciechom
życia. Jeśli tak się stanie, od razu zabiorę dzieci do siebie.
W Vancouver jest niemiecka szkoła. Bez różnicy, czy
tu, czy tam, zajmie się nimi opiekunka. W wolnych chwi-
lach sam będę się zajmował dziećmi.
– Grit się nie zgodzi – powiedziała Lena. – W końcu
jest matką... Dzieci mogą zamieszkać u mnie. Sam wi-
dzisz, jak chętnie tu przyjeżdżają i jaką mają opiekę.
– Przypuszczam, że się nie zgodzi – odpowiedział
Holger. – Pożyjemy, zobaczymy. Porozmawiam z nią po
powrocie. Zobaczymy, co dalej.
– Strasznie mi przykro. Wstyd mi za moją siostrę.
Holger położył rękę na jej ramieniu.
– Nie przepraszaj. Nie musisz się wstydzić. Nie jesteś
twoją siostrą – uspokajał ją.
Zobaczyła spadającą gwiazdę. Ale zauważyła ją za
późno, gdy już prawie zgasła. Zbyt późno na życzenie.
Ale nie wymówiłaby życzenia dla siebie. Pomyślała
o Holgerze i Grit. Tak bardzo chciała, żeby między nimi
znowu było dobrze. W końcu mają dzieci. One nie mogą
cierpieć za grzechy rodziców.
Spadająca gwiazda zgasła. Lena nie wypowiedziała
życzenia. To i tak bez znaczenia. Jej życzenie nigdy by się
nie spełniło.
22
Po wyjeździe Holgera i dzieci w posiadłości panował
dziwny nastrój.
Daniel tęsknił za Nielsem. Nic dziwnego, chłopiec
w czasie pobytu w posiadłości nie odstępował go na krok.
Nicoli wyjazd Merit złamał serce.
Lena uważała, że Nicola trochę przesadza. Już sam
fakt, jak Nicola ubóstwia małą, jak ją rozpieszcza i wręcz
zalewa miłością, wydał jest się zastanawiający.
Postanowiła pojechać do Steinfeld do księgowego.
Szybko porzuciła pomysł wyprawy z Nicolą do miasta po
sukienki na ślub Sylvii. Nicola był w podłym nastroju.
Zakupy nie miały sensu.
Lena zaparkowała przed domem pana Fischera. Roz-
mowa z księgowym nie trwała długo. Była zadowolona,
że pan Fischer zgodził się prowadzić jej sprawy podatko-
we. Przez wiele lat rozliczał jej ojca.
Postanowiła przespacerować się tutejszym deptakiem.
Może znajdzie sklepy, do których przyjedzie razem
z Nicolą. Poza tym chciała się rozejrzeć za prezentem
ślubnym dla Sylvii i Martina. Zupełnie nie miała pomysłu
na prezent. Może coś jej wpadnie w oko.
W kawiarni napiła się kawy i wyruszyła na rekone-
sans. Nic nie rzuciło jej się w oczy, ale chyba nie przyglą-
dała się zbyt uważnie.
Zatrzymała się przed galerią. Obrazy, akwarele
i rysunki robiły wrażenie.
ELISABETH JOOST – IMPRESJE
Jeszcze nigdy nie słyszała nazwiska tej artystki. Za-
ciekawiona weszła do galerii i szła od obrazu do obrazu.
Na niektórych zauważyła czerwoną kropkę. Znak, że
obraz został już sprzedany.
Obrazy były dość szczególne. Zdradzały wrażliwość
i niekonwencjonalność.
Jak dla Leny były jednak zbyt nowoczesne.
Spacerowała dalej i weszła do małego bocznego po-
mieszczenia. Nagle znalazła się jakby w innym świecie.
Były tu obrazy olejne z bukietami bratków, łubinu, stokro-
tek
i margerytek,
które przypominały jej obraz
z niezapominajkami, który dostała w prezencie od Lisy,
tej młodej dziewczyny, której razem z chłopakiem pozwo-
liła korzystać ze stanicy, pomostu i łodzi. Dziwne.
Na jednym z obrazów zobaczyła własny pomost, na
innych jezioro i Słoneczne Wzgórze, a na kolejnym, tro-
chę większym – gospodę „Pod Lipą” namalowaną z boku,
tak że widać było bujne krzewy róż oplatające murek
w ogródku piwnym. Te róże były dumą Sylvii.
Lena zauważyła inicjały artystki. Były identyczne
z tymi na obrazach w pierwszym pomieszczeniu. Obrazy
w obydwu pomieszczeniach były tak różne, że aż trudno
uwierzyć, że są dziełem tej samej artystki.
Gdy zdziwiona stała tak przed obrazami, nagle usły-
szała dźwięczny kobiecy głos.
– Lena?
Lena gwałtownie się odwróciła.
To Lisa!
– Co za niespodzianka! Pani tutaj? Właśnie myślałam
o pani. Te obrazy, w szczególności te z motywem kwia-
tów, przypominają mi obraz z niezapominajkami, który od
pani dostałam. Bardzo dziękuję za prezent. Jest cudowny.
Lisa ucieszyła się.
– Przynajmniej w taki sposób mogłam się pani jakoś
odwdzięczyć. Nad jeziorem było cudownie. Obrazy
w obydwu pomieszczeniach są moim dziełem. To ja je-
stem Elisabeth Joost.
– Wielka malarka.
– Jeszcze nie – zaprzeczyła Lisa. – Jeszcze studiuję
na Akademii Sztuk Pięknych w Londynie. Ale cieszę się,
że mogłam tu zrobić wystawę moich obrazów. Właściciel
galerii widział, jak bez opamiętania malowałam nad jezio-
rem. Spodobało mu się i zaproponował mi zorganizowa-
nie wystawy w swojej galerii. To świetna sprawa. Sprze-
dałam już kilka obrazów, a pieniądze się przydadzą.
– Ja też chcę od pani coś kupić. Ten obraz z gospodą.
Prezent dla mojej przyjaciółki. Jest właścicielką tej go-
spody i wkrótce bierze ślub. Obraz będzie prezentem.
– Cieszę się. To wspaniale, że obraz trafi tam, gdzie
jego miejsce.
– Liso, jak to możliwe, że maluje pani tak różne obra-
zy?
– Obrazy w pierwszym pomieszczeniu mieszczą się
w tym stylu w malarstwie, w którym chcę się specjalizo-
wać. Te tutaj maluję dla przyjemności. Nie widzę w tym
żadnej sprzeczności.
Lena roześmiała się.
– Ja też. Co poza tym u pani słychać? Jak się ma Tor-
sten?
Wyraz jej twarzy zmienił się. Nie była już taka rado-
sna.
– Tak naprawdę nie wiem, co u Torstena... Rozstali-
śmy się.
Lena z niedowierzaniem spojrzała na młodą malarkę.
Przecież ci młodzi ludzie byli w sobie tacy zakochani.
Ich miłość wyglądała na wieczną i niezniszczalną. Co się
stało?
– Szkoda – powiedziała Lena.
– Ja też żałuję. To Torsten mnie zostawił. Nie mógł
zrozumieć, że jako młoda malarka potrzebuję swobody
i przestrzeni. On chciał mnie mieć tylko dla siebie, bez
żadnych ograniczeń. Nie mogłam się na to zgodzić. Dusi-
łabym się w takim związku. Niezależnie od tego, jak bar-
dzo go kochałam, jak bardzo wciąż go kocham, nie zrezy-
gnuję ze sztuki. Unieszczęśliwiłabym samą siebie. Torsten
nie mógł zrozumieć, że można kogoś bardzo kochać
i jednocześnie zostawić cząstkę własnego ja dla samego
siebie... Kocham go, ale nasza wielka miłość okazała się
jedynie wakacyjną przygodą.
Wzięła Lenę pod rękę.
– Nie mówmy o tym. Jest jak jest. Co u pani? Zdaje
się, że w pani przypadku wygrawerowane w ławce na
pomoście L + T przyniosły szczęście. Nam niestety nie.
Lisa nie zauważyła, że znowu zaczęła mówić o swojej
nieszczęśliwej miłości. Wciąż nie przebolała rozstania.
Lena zaczęła opowiadać o sobie. Nagle Lisa przerwa-
ła jej i rzuciła spontanicznie:
– Chciałabym pani podarować jeszcze jeden z moich
obrazów.
Lena pokręciła głową.
– Nie ma mowy.
– Wręcz przeciwnie. Skoro sama nie chce pani wy-
brać, ja zdecyduję. Mam tu jeden obraz w sam raz dla pa-
ni.
W kącie stało kilka obrazów, dla których chyba nie
znalazło się miejsca w galerii. Wyjęła jeden z nich.
Był niezwykle nastrojowy. Jezioro w barwach zacho-
dzącego słońca. Odbijające się w wodzie drzewa rzucały
ciemne, dziwaczne cienie.
W stronę zachodzącego słońca leciała chmara mew.
Patrząc na obraz, miało się wrażenie, że słychać ich
wrzask. Obraz był piękny, a dla Leny miał szczególne
znaczenie. Doskonale znała miejsce, gdzie został nama-
lowany. Przedstawiał jej jezioro, jego niezrównane pięk-
no.
Zanim Lena zdążyła coś powiedzieć, Lisa sięgnęła do
kieszeni żakietu i wyjęła pisak. Obróciła obraz i na od-
wrocie napisała zamaszyście: „Dla Leny. Chwila wiecz-
ności – Lisa”.
Schowała pisak do kieszeni.
– Proszę – powiedziała zadowolona, podając obraz
Lenie. – Teraz już nigdy pani o mnie nie zapomni.
Lena wzięła obraz i podziękowała ze łzami w oczach.
– I tak bym nie zapomniała – powiedziała. – Jak dłu-
go zostanie pani jeszcze w Steinfeld?
– Jutro wyjeżdżam. Właściciel galerii wyśle niesprze-
dane obrazy do moich rodziców. Przed rozpoczęciem se-
mestru muszę jeszcze dokończyć pewną pracę. Niestety
trochę ją zaniedbałam.
– Szkoda, chętnie spotkałabym się z panią. Może za-
wita pani jeszcze w nasze okolice. Zapraszam do mojej
posiadłości w Fahrenbach. Słoneczne Wzgórze. Zawsze
będzie tam pani mile widzianym gościem. Chciałabym
jeszcze zakończyć sprawę obrazu z gospodą.
– Zawołam właściciela galerii, żeby zdjął obraz. Pro-
szę zaczekać, zaraz wracam.
Lena spoglądała za nią, jak szybkim krokiem wyszła
z galerii.
Spodziewała się wszystkiego, ale nie tak szybkiego
spotkania z Lisą, młodą, beztroską malarką, która chce
pójść własną drogą, ale swoje marzenie przypłaci utratą
miłości.
Lena przypomniała sobie Torstena, młodego, ale po-
ważnego mężczyznę. Wydał jej się wtedy idealnym uzu-
pełnieniem pełnej temperamentu Lisy. Cóż, chciał mieć
Lisę na wyłączność, nie chciał się nią dzielić ze sztuką.
Lisa umiałaby pogodzić miłość do Torstena
z miłością do sztuki, gdyby partner dał jej szansę. Stało
się inaczej. Ale dziewczyna nie uległa, nie zrezygnowała
z marzeń. Z bólem serca musiała zaakceptować rozstanie.
Lena zastanawiała się, czy umiałaby się rozstać
z Thomasem. Po co w ogóle się nad tym zastanawia. Od-
powiedź jest oczywista.
Nigdy... nigdy... nigdy...
Thomas był jej życiem, a jest wielką miłością. Nie
musi podejmować takich decyzji jak Lisa. Ani ona, ani
Thomas nie są artystami.
Lisa wróciła z młodym mężczyzną, właścicielem ga-
lerii. Jak powiedziała, nie było problemu z zabraniem ob-
razu z gospodą. Lena od razu mogła go ze sobą wziąć.
„Poszczęściło mi się”, pomyślała Lena. Miała prezent
ślubny dla Sylvii. Była pewna, że Martinowi też się spo-
doba. Wkrótce gospoda stanie się jego domem. Po ślubie
zamieszka z żoną na górnym piętrze.
23
Nicola wreszcie doszła do siebie po wyjeździe Merit.
Sama zaproponowała Lenie, by pojechały do miasta kupić
sukienki na ślub Sylvii.
Lena ucieszyła się. Nie rozumiała dziwnego zacho-
wania Nicoli. Kobieta o mało nie umarła z tęsknoty za
Merit. Taka huśtawka nastrojów u Nicoli była dla Leny
czymś zupełnie nowym. Zwykle była opanowana, spra-
wiedliwa i jednakowo wszystkich traktowała. Tym razem
wyraźnie faworyzowała Merit.
Najpierw pojechały do Steinfeld. Lena odkryła tam
ostatnio kilka ciekawych sklepów. Przy okazji chciała zaj-
rzeć do księgowego i zostawić mu kilka dokumentów.
Już w pierwszym sklepie znalazły coś dla Nicoli –
cudowny dwuczęściowy komplet z jedwabiu w kolorze
bakłażana. Pasował jak ulał. Nie należał do najtańszych
i ze względu na cenę Nicola miała pewne wątpliwości, ale
Lena nie podzielała jej zdania. I tak zamierzała zrobić Ni-
coli" prezent. Nie dała się wciągnąć w dyskusję, tylko ka-
zała zapakować komplet.
– Oszalałaś, żeby wydawać na mnie tyle pieniędzy! –
powiedziała Nicola.
Wprawdzie cena trochę ją przeraziła, ale widać było,
że się cieszy z zakupu. W nowym kostiumie naprawdę
świetnie wyglądała.
Szukały jeszcze czegoś dla Leny, ale nie znalazły ni-
czego odpowiedniego.
Poszły dalej. W kolejnym sklepie Lenie rzucił się
w oczy piaskowy kostium.
Przymierzyła. Pasował idealnie. Miała pewne wąt-
pliwości, bo jeszcze nigdy nie nosiła spódnicy przed kola-
no. Nicola i ekspedientka rozwiały jej wątpliwości. Ko-
stium doskonale na niej leżał, a nogi miała naprawdę ład-
ne. Spokojnie mogła je odsłonić.
W końcu dała się przekonać i była zadowolona, że je-
den kłopot miała już z głowy. Znalazła coś odpowiednie-
go na ślub cywilny. Była przekonana, że Thomasowi też
się spodoba.
Jeszcze sukienka na ślub kościelny.
Właściwie była już zmęczona i nie miała ochoty na
dalsze zakupy. I nagle zupełnie przez przypadek odkryła
mały sklepik.
Na wystawie wisiała cudowna szyfonowa sukienka
w kolorze zieleni sitowia. Góra miała ciekawy krój,
z przodu i z tyłu było wycięcie w kształcie litery V, dół
miękko opadał.
– Ładna – powiedziała Lena. – jeśli będzie w moim
rozmiarze, to ją kupię. Jeśli nie, to na dzisiaj dajemy sobie
spokój. Nie mam już siły szukać, oglądać i przymierzać.
Najwyżej jutro pojadę do tego sklepu, w którym kupiły-
śmy rzeczy dla Sylvii. Na pewno coś tam znajdę.
Weszły do sklepu. Ekspedientka od razu się nimi za-
jęła i zdjęła sukienkę z wystawy.
Materiał był naprawdę ładny. Lena trzymała sukienkę
przed sobą.
Kolorystycznie idealnie do niej pasowała. Trzeba tyl-
ko sprawdzić, jak na niej leży. Była podekscytowana, gdy
wchodziła do przymierzalni. Niewiele brakowało,
a ukłułaby się szpilką, którą ekspedientka przeoczyła.
Tego by jeszcze brakowało, żeby ubrudziła sukienkę.
Założyła ją. Pasowała idealnie. Na dodatek świetnie
się w niej czuła.
Miękki materiał współgrał z jej figurą, tworząc deli-
katną powłoczkę poruszającą się w rytm jej ruchów.
Lena wyszła z przymierzalni.
– Wyglądasz oszałamiająco – zachwycała się Nicola.
– Szyta na ciebie.
– Świetnie, naprawdę doskonale – wtórowała jej eks-
pedientka. – Jakby sukienka specjalnie na panią czekała.
Wygląda pani w niej cudownie.
Lena podeszła do trzyczęściowego lustra. Sama była
zachwycona. Już dawno w żadnej sukience nie czuła się
tak dobrze.
– Brakuje mi tylko odpowiednich butów – zwróciła
się do Nicoli.
– Jeśli nosi pani rozmiar 39, to mam dla pani piękne
buty w odpowiednim kolorze. Na targach kupiłam je ra-
zem z sukienką.
Lena nosiła rozmiar 39, dlatego poprosiła o pokazanie
butów. Pasowały.
Ekspedientka przyniosła jeszcze małą torebeczkę ide-
alną do sukienki. Nicola była zachwycona, a Lena
w świetnym humorze.
– Trzeba uczcić ten dzień. Idziemy na coś wyjątko-
wego. Zasłużyłyśmy sobie.
Zwróciła się do ekspedientki.
– Wezmę wszystko: sukienkę, buty i torebkę.
– Bardzo dobry wybór. Dostanie pani jeszcze dziesię-
cioprocentowy rabat za zakup dodatków do sukienki.
– O, dziękuję! Miło z pani strony – ucieszyła się Le-
na.
Jeszcze nigdy bez pytania nie dostała rabatu. Wróciła
do przebieralni, zdjęła sukienkę i wskoczyła w swoje
ubrania.
Kilka minut później Lena i Nicola szły już ulicą.
– Pani Fischer poleciła mi nowo otwartą restaurację.
Prowadzi ją jakiś młody mężczyzna, który rzekomo po
mistrzowsku gotuje. Tam właśnie idziemy, a ty jako spe-
cjalistka powiesz mi, czy naprawdę tak jest.
Lena wzięła Nicolę pod rękę i pociągnęła w stronę
rynku. W ich kierunku zmierzała młoda kobieta.
– Nicola, spójrz! Ta kobieta, ta w spodniach w kratkę,
która właśnie idzie przez rynek, wygląda zupełnie jak ty,
kiedy byłaś młoda.
Nicola wlepiła w nią wzrok. Na jej czole pojawiły się
kropelki potu. Jęknęła, cofnęła się pod ścianę domu, usi-
łowała przytrzymać, a potem osunęła i upadła.
– Z bliska wygląda zupełnie inaczej. Ale na pierwszy
rzut oka...
Lena urwała w połowie zdania. Dopiero teraz zauwa-
żyła, co się dzieje z Nicolą.
– O Boże, Nicola!!! – nachyliła się i podciągnęła
w górę. – Co się stało? Jesteś blada jak ściana i spocona!
Nicola wzięła głęboki oddech.
– Już mi przeszło. Zrobiło mi się słabo. Chyba odwy-
kłam od robienia zakupów. Gdzie jest ta kobieta?
– Poszła. Z bliska wyglądała zupełnie inaczej. Ale
z daleka... nieprawdopodobne. Ona mogłaby być twoją
córką. Bzdury wygaduję. Przecież nie masz córki. Chodź!
Idziemy do restauracji. Trzeba coś zjeść.
– Leno, nie dzisiaj. Pójdziemy innym razem. Chciała-
bym pojechać do domu. Nie czuję się najlepiej.
– Nic dziwnego, najpierw zmęczyła cię wizyta Holge-
ra i dzieci, potem szyłaś jak szalona dla Merit, a teraz
jeszcze ten maraton przez miasto. W takim razie przy-
najmniej czegoś się napijmy. Może jesteś odwodniona
i stąd twoje omdlenie. Od śniadania nic nie piłyśmy.
Nicola zgodziła się pójść do kawiarni. Zamówiła wo-
dę. Ale cały czas była rozkojarzona i niespokojna.
Lena była zaskoczona. Nie znała takiej Nicoli. Co się
z nią dzieje?
– Mam nadzieję, że się nie rozchorujesz – powiedzia-
ła zmartwiona.
Nicola pokręciła głową.
– Już mówiłam. Zrobiło mi się słabo i nic więcej. Daj
już spokój. Pij wodę i jedźmy do domu. Na dzisiaj mam
dosyć.
Po tej wycieczce, która właściwie miała być dla nich
przyjemnością, Nicola była jakaś inna. Stała się mało-
mówna, zamknięta w sobie i smutna.
Lena nie umiała tego wytłumaczyć. Im dłużej się nad
tym zastanawiała, tym bardziej była przekonana, że stan
Nicoli zawiązany był z młodą kobietą, którą widziały
w mieście i która wydawała się bardzo podobna do Nicoli.
Nicola zasłabła w momencie, gdy Lena zwróciła jej
uwagę na podobieństwo między nią a kobietą.
„Wymyślam coś czy tak właśnie jest”, zastanawiała
się Lena. Wiedziała, że Nicola nie ma tutaj rodziny. Nie
mogły więc spotkać nikogo z jej rodziny, co tłumaczyłoby
podobieństwo między obydwiema kobietami.
Ale mimo wszystko...
Kiedy samopoczucie Nicoli się poprawiło, Lena po-
stanowiła porozmawiać z nią o zdarzeniu w mieście.
Reakcja na jej pytanie była wręcz katastrofalna. Nico-
la znowu zaczęła się cała trząść, na jej czole pojawiły się
kropelki potu, a do oczu nagle napłynęły łzy.
Lena natychmiast do niej podbiegła i ją objęła. Teraz
jakby role się odwróciły. Lena robiła to, co zwykle Nico-
la.
– Kochana, powiedz, co się dzieje?
Nicola zaczęła głośno szlochać.
– Nie chciałam cię zdenerwować. Martwię się
o ciebie. Jesteś jakaś inna. Co się stało? Co cię gnębi?
Nicola rozpłakała się jeszcze bardziej.
– Nicola...
Po chwili wzięła się w garść. Przestała płakać. Uwol-
niła się z objęć Leny. Chwiejnym krokiem podeszła do
krzesła i ciężko na nie opadła. Myślami była bardzo dale-
ko.
Lena nie ruszała się z miejsca.
Skąd takie zdenerwowanie? Co ją tak wzburzyło?
Po dłuższym czasie Nicola zaczęła mówić. Głos jej
się łamał, z trudem wypowiadała kolejne słowa.
– Ja... Kiedy zobaczyłam tę kobietę... Myślałam, że
serce mi pęknie.
– Ale dlaczego? – dopytywała Lena.
– Przez moment myślałam, że jest moją córką.
Czyżby Nicola tak bardzo pragnęła mieć dzieci, że
denerwowała się już na samą myśl, że jakaś podobna do
niej kobieta mogła być jej córką?
– Przecież ty nie masz córki – przypomniała jej Lena.
Nicola najpierw nic nie odpowiedziała, tylko patrzyła
tępym wzrokiem prosto przed siebie. Potem uniosła gło-
wę.
– Mam.
– Jak to?
– Mam córkę.
Teraz pod Leną ugięły się kolana. Usiadła z wrażenia.
To niesłychane i niedorzeczne.
Niby gdzie ta jej córka miała być przez cały czas?
– Nicola...
– Wiem, myślisz, że postradałam zmysły. Wierz mi,
nie oszalałam. To podobieństwo z obcą osobą...
– Tylko na pierwszy rzut oka wydała mi się podobna.
Kiedy podeszła bliżej, nie widziałam już żadnego podo-
bieństwa. Ta kobieta miała taką samą sylwetkę jak ty. Jest
po prostu w tym typie co ty.
Nicola milczała. Myślami była daleko stąd.
Lena zastanawiała się, co zrobić. Nicola ma chyba ha-
lucynacje. To pewnie przez pobyt Merit w posiadłości.
Nicola z takim poświęceniem opiekowała się dziewczyn-
ką! Nicola i córka. Co za bzdura!
Może zawołać Aleksa? Jest taki opanowany. Na pew-
no będzie umiał uspokoić żonę.
Może Nicola kiedyś poroniła. Wyparła z pamięci to
przeżycie, a widok tej młodej kobiety przypomniał jej
o tym zdarzeniu.
Może właśnie jej nienarodzone dziecko byłoby
w wieku tej kobiety. Tak, to było jakieś wytłumaczenie.
Lena siedziała przy Nicoli. Czekała, aż się uspokoi.
Dopiero potem pójdzie po Aleksa.
W pomieszczeniu było cicho jak makiem zasiał.
Wtedy Nicola niespodziewanie znowu zaczęła mó-
wić.
– Wiele lat temu zaręczyłam się potajemnie z synem
mojego szefa. Był moją pierwszą wielką miłością. Ufałam
mu. Mówił o ślubie i wspólnym życiu. Mówił, że czeka na
właściwy moment, żeby powiedzieć o nas ojcu. Ciągle
wymyślał nowe wymówki. Gdybym była bardziej do-
świadczona, na pewno nabrałabym jakichś podejrzeń,
a tak dawałam się zwodzić. W końcu przeczytałam
w gazecie, że mój ukochany zaręczył się z bogatą córką
przedsiębiorcy budowlanego. W tym samym czasie do-
wiedziałam się, że jestem w ciąży. Powiedziałam mojemu
narzeczonemu, a w zasadzie: mojemu byłem narzeczone-
mu. Nie chciał słyszeć o dziecku i namawiał mnie na usu-
nięcie ciąży. Chciał pokryć koszty zabiegu. Nie zgodziłam
się. Wtedy uknuł intrygę i straciłam pracę. Zapowiedział
mi też, że wyprze się ojcostwa, i dał do zrozumienia, że
ludzie uwierzą jemu, a nie zwykłej kucharce.
Zrobiła przerwę. Widać było, jak wiele ją kosztowało
to wyznanie.
Lena wstała i przyniosła Nicoli szklankę wody. Wzię-
ła ją z wdzięcznością.
– Nagle znalazłam się na ulicy, bo wraz z pracą
oczywiście straciłam mieszkanie. Oszczędności prawie
nie miałam. Wówczas nie zarabiało się tak dobrze, a mój
szef był szczególnie skąpy. Poza tym potrącano mi
z pensji za mieszkanie.
Lena była wstrząśnięta. Bała się nawet oddychać. Co
za podły los spotkał Nicolę! Jej Nicolę, która w każdej bu-
rzy życiowej była dla niej opoką. Jej rozsądną, silną Nico-
lę los tak bardzo skrzywdził!
– Po długich poszukiwaniach znalazłam wreszcie ma-
lutki, umeblowany pokój. Zamieszkałam w innym mie-
ście. Za pokój płaciłam jak za zboże i pracowałam doryw-
czo, ale oczywiście za małe pieniądze.
Spojrzała na Lenę.
– To było ponad czterdzieści lat temu – powiedziała.
– Wiesz, że w tamtych czasach nieślubne dziecko przyno-
siło wstyd i hańbę. Nie było też żadnych placówek wspie-
rających samotne matki. Nie miałam nikogo, na kogo mo-
głabym liczyć. Żyłam przecież w obcym mieście. Żad-
nych przyjaciół, żadnej rodziny. Jak mogłam pracować
i jednocześnie wychowywać dziecko? Nie dało się tego
pogodzić. Poza tym byłam wrakiem człowieka. Psychicz-
nie i fizycznie. Mój narzeczony okłamywał mnie
i porzucił w najgorszym momencie mojego życia. Źle
znosiłam ciążę. Ciągle miałam mdłości, a mimo to co-
dziennie musiałam chodzić do pracy, żeby zarabiać na
chleb. Moje życie składało się z dwóch czynności, z pracy
i snu, i tak na zmianę, praca, sen, praca, sen. Cztery tygo-
dnie przed terminem porodu miałam kryzys i trafiłam do
szpitala. Urodziłam zdrową, malutką dziewczynkę. Od ra-
zu pokochałam tę małą istotkę, ale jednocześnie potwor-
nie się bałam. Nie miałam pojęcia, co zrobię, kiedy za ty-
dzień opuszczę szpital.
Nicola znowu przerwała. Ręka drżała jej tak mocno,
że nie mogła utrzymać szklanki i rozlała wodę.
– W szpitalu był ktoś z opieki socjalnej. Jakaś kobieta
rozmawiała ze mną i uświadomiła mi, że powinnam oddać
dziecko do adopcji. Adopcja? Mam oddać moje dziecko?
Wszystko we mnie krzyczało NIE, a mimo to wiedziałam,
że nie mam wyboru. Nie mogłam myśleć o sobie. Musia-
łam mieć na uwadze dobro tej małej istotki... Wszyscy
mnie namawiali, ta kobieta, lekarze i jacyś inni ludzie.
W końcu poddałam się. Wyraziłam zgodę na adopcję.
Szlochając, znowu przerwała. Lena już chciała wstać
i objąć Nicolę. Powstrzymała się. Nie wiadomo, czy
w ogóle byłaby do tego zdolna.
Była wstrząśnięta wyznaniem Nicoli. Co za okrutny
los! To właśnie o tym Nicola cały czas myślała.
Nicola zebrała się w sobie.
– Podpisałam zgodę. Odebrano mi dziecko. Powie-
dziano mi, że będzie lepiej, jeśli nigdy więcej nie zobaczę
dziecka.
Wtedy więź z nim nie będzie tak silna, a rozstanie nie
będzie aż tak bolało.
Znowu zrobiła krótką przerwę.
– Dwa dni później opuściłam szpital. Już wtedy wie-
działam, że popełniłam największy błąd mojego życia.
Teraz Lena podniosła się, podeszła do Nicoli i ją ob-
jęła.
– Kochanie, nie miałaś wyboru.
– Poszłam na łatwiznę. Nawet nie spróbowałam zao-
piekować się córką.
– Najdroższa, nie możesz czuć się winna. Nie dałabyś
rady. Takie były czasy. Nie mogłabyś przecież zabierać
dziecka do pracy. Nie miałaś pieniędzy na opiekunkę...
Poniosłaś wielką ofiarę. Dałaś temu dziecku życie. Gdy-
byś posłuchała rady swojego narzeczonego, usunęłabyś
ciążę.
– Podobnie wyraził się twój ojciec – powiedziała Ni-
cola.
– Mój ojciec? Wiedział o wszystkim?
Nicola pokiwała głową.
– Tak. Uruchomił wszystkie swoje kontakty, żeby się
dowiedzieć, do kogo trafiła moja córka, na kogo wyrosła.
Nic to nie dało. Dowiedział się jedynie, że adoptowało ją
małżeństwo lekarzy, które potem wyjechało za granicę.
To był pierwszy ślad, ale urwał się. Może i lepiej.
W końcu zrzekłam się praw do dziecka. Zresztą i tak mnie
nienawidzi, jeśli wie, że jest adoptowanym dzieckiem.
Lena otarła jej pot z czoła.
– Nie myśl tak. Nowi rodzice na pewno jej wytłuma-
czyli, dlaczego tak postąpiłaś. Nie miałaś wyboru.
– I tak już wszystko stracone. Nie da się niczego
zmienić. Przez lata żyłam z tą tajemnicą w sercu. Kiedy
przyjechała Merit, uświadomiłam sobie, że mogłaby być
moją wnuczką. Pokochałam ją z całego serca. Potem to
spotkanie na rynku...
– Ta kobieta nie mogła być twoją córką. Tylko na
pierwszy rzut oka była do ciebie podobna. Nicola, chcesz,
żeby się dowiedziała czegoś więcej? Dzięki komputerom
i internetowi można dokonać rzeczy, o których wcześniej
nawet nam się nie śniło. i Nicola pokręciła głową.
– Nie, chyba nie wytrzymałabym tego psychicznie.
Ta wieczna huśtawka uczuć byłaby nie do zniesienia.
Najpierw nadzieja, później rozczarowanie i lęk przed od-
rzuceniem.
Lena mocno przytuliła Nicolę. Czuła, jak kobieta się
uspokaja i pomału opuszcza ją napięcie.
– Powiedziałaś o wszystkim mojemu ojcu, a Aleks?
Aleks też wie?
– Oczywiście. Wiesz, co było najdziwniejsze
i najgłupsze? Że poznałam go trzy miesiące po urodzeniu
dziecka. Był taki cierpliwy. Wspierał mnie, nauczył po-
nownie zaufać innemu mężczyźnie i na nowo kochać.
Powiedz, dlaczego nie mogłam go poznać przed przyj-
ściem na świat mojej córeczki? Czy to sprawiedliwe?
Wtedy nasze losy potoczyłby się inaczej. Aleks na pewno
zaakceptowałby moje dziecko i wychowywał jak swoje.
Dlaczego Bóg chciał, żebyśmy się poznali, kiedy było już
za późno?
Lena nie wiedziała, co powiedzieć. Była wstrząśnięta
i miała mętlik w głowie. Spodziewała się wszystkiego, ale
nie takiego wyznania, nie tego, że Nicola otworzy się
przed nią.
Biedna Nicola.
Nagle wszystko stało się jasne.
Lena zrozumiała już, dlaczego Nicola zrezygnowała
z pracy kucharki w restauracji i wybrała spokojne życie na
wsi.
Jej ojciec o wszystkim wiedział, ale nie pisnął ani
słówka o losie Nicoli czy Daniela.
Przyjął ich do siebie, ale nie jako dwoje przegranych
ludzi.
W jego oczach zasługiwali na głęboki szacunek. Na-
wet po śmierci wciąż im udowadnia, jak bardzo ich sza-
nował. Ustanowił dla nich dożywotnie pensje i prawo do
mieszkania w posiadłości.
Nicola napiła się trochę wody. Była już spokojniej-
sza, ręka jej się nie trzęsła. Wzięła głęboki oddech.
– Koniec gadania.
Znowu odezwała się dawna Nicola, rezolutna, opa-
nowana, jakby jej wyznanie w ogóle nie miało miejsca.
– Dziękuję, że mi zaufałaś i powierzyłaś mi historię
swojego życia. Wiesz, że zawsze cię kochałam jak matkę.
Teraz doszedł jeszcze głęboki szacunek.
Nicola podniosła się.
– Już czas zająć się obiadem. Inaczej nasi panowie
będą się na mnie złościć.
Lena też wstała. Wiedziała, że rozmowa skończona.
Zresztą, co można jeszcze dodać.
– Idę pospacerować z psami – powiedziała. – Ale na
obiad wrócę. Ugotuj coś dobrego.
Nicola chciała wrócić do spraw codziennych. Lena
musiała uszanować jej wolę.
Wyszła. Świeciło piękne słońce. Na niebie ani jednej
chmurki. Wszystko było jak dawniej, a jednak tak wiele
się zmieniło.
– Hektor, Lady, do mnie! Idziemy na spacer.
Psy przybiegły, radośnie szczekając. Lena głaskała je
jak zwykle z oddaniem, jednak jej myśli krążyły wokół
innych spraw. Była wstrząśnięta losem Nicoli. Targały nią
różne emocje.
W obliczu losu Nicoli jej własne problemy wydały jej
się małe.
Dorastała w bardzo dobrych warunkach, wiele moż-
liwości stało przed nią otworem, mogła studiować,
a w firmie ojca zajmowała aż do jego śmierci jedno
z kierowniczych stanowisk. Ojciec zapisał jej w spadku
Słoneczne Wzgórze i jezioro.
Jej początkowo trochę napięta sytuacja finansowa za-
częła się poprawiać i wcale nie musi sprzedawać ziemi.
Zresztą i tak nigdy by tego nie zrobiła. W czworakach
apartamenty były gotowe na przyjęcie gości. Bez specjal-
nych starań znalazła partnerów handlowych, którzy po-
wierzyli jej sprzedaż własnych wyrobów alkoholowych.
Miała wspaniałych przyjaciół. Bolał ją jedynie fakt,
że nie ma niej Thomasa...