Dornberg Michaela
Lena ze Słonecznego
Wzgórza 17
Między miłością a
cierpieniem
W poprzednich tomach
Lena pochodzi z dobrze sytuowanej rodziny. Fahrenbachowie
jednak tylko wydają się szczęśliwi. Matka dawno odeszła do
innego mężczyzny, a ojciec właśnie zmarł, zostawiając duży
majątek. Lena ma troje rodzeństwa: dwóch braci, Friedera i
Jórga, i siostrę Grit. Wszyscy mają już swoje rodziny. Mona
jest żoną Friedera - odziedziczyli po ojcu dobrze prosperującą
hurtownię win. Jorg z żoną Doris otrzymali w spadku
wyremontowany zamek Dorleac we Francji wraz z
przyległymi winnicami. Grit i jej mąż Holger dostali willę w
mieście. Lenie przypadła w udziale posiadłość Słoneczne
Wzgórze w miejscowości Fahrenbach, na pierwszy rzut oka
najmniej intratna część spadku. Za dwa lata rodzina ma się
ponownie zebrać, żeby poznać decyzje w sprawie reszty
majątku.
Ze wszystkich obdarowanych tylko Lena pozostaje wierna
tradycji i nie sprzedaje swojego majątku. Nie zamierza
dokonywać także żadnych poważnych rewolucji. Tak jak
ojciec planuje się zajmować dystrybucją alkoholi i dbać o
Słoneczne Wzgórze, żeby nie popadło w ruinę. Przeprowadza
się do posiadłości i rozpoczyna prace remontowe - w
przyległych do domu budynkach zamierza otworzyć pensjonat.
Tymczasem jej rodzeństwo podejmuje kolejne nieudane
decyzje finansowe. Frieder unowocześnia hurtownię i
rezygnuje z dotychczasowych dostawców, ponosząc ogromne
straty. Jorg wycofuje się z branży alkoholowej, a nowy pomysł
na agencję eventową pogrąża go finansowo. Grit sprzedaje
willę, a uzyskane w ten sposób pieniądze inwestuje w siebie.
Otrzymany spadek wydaje się całkowicie zmieniać kochającą
się do tej pory rodzinę. Rozpada się związek Friedera i Mony,
którzy zaczynają zaniedbywać także swojego syna, Linusa.
Chłopiec próbuje popełnić samobójstwo. Jego ojciec wydaje
się jednak zupełnie tym nie przejmować. Ma nową, młodszą od
żony kobietę i wiedzie dostatnie życie, w którym nie ma
miejsca dla rodziny. Doris, stęskniona za domem i
wyniszczona nałogiem alkoholowym odchodzi od Jórga, by
zacząć szczęśliwy związek z innym mężczyzną. Małżeństwo
Grit i Holgera też się nie układa. Holger ma dość rozrzutnej i
egzaltowanej żony, która zupełnie zaniedbuje dom i dzieci,
Merit i Nielsa. Dlatego wyjeżdża do Kanady w nadziei, że żona
wreszcie się opamięta. Grit jednak nie ma najmniejszego
zamiaru rezygnować z atrakcyjnego kochanka i wracać do
nudnego rodzinnego życia. Lena jako jedyna z Fahrenbachów
nie porzuca dotychczasowych wartości, często odwiedza grób
ojca i za żadne skarby nie zamierza sprzedawać ziemi, która od
pokoleń należy do rodziny. W ten sposób
zraża do siebie Friedera, który stojąc przed widmem
bankructwa, liczy na to, że ona odstąpi mu część
odziedziczonych przez siebie gruntów.
Jeśli natomiast chodzi o samą Lenę...
Jej największym, a wciąż niezrealizowanym marzeniem, jest
ślub z Thomasem, miłością jej życia, która wbrew
przeciwnościom losu znów ich odnalazła. Jednak mimo
ciągłych obietnic i zapewnień deklarujący wielkie uczucie
Thomas wciąż odkłada kolejne wizyty na Słonecznym
Wzgórzu i nie chce rozmawiać o swojej aktualnej sytuacji
życiowej. Zakochana Lena obdarza go zaufaniem i wierzy, że
w Ameryce, gdzie mieszka na stałe, pozostaje jej wierny.
Swoje życie zamienia w czekanie na kolejny telefon od
ukochanego i najmniejszy choćby dowód miłości. W czekaniu
pomaga jej wytrwać piękna bransoletka z romantycznym
napisem LOVE FOREVER - dowód miłości od Thomasa. Gdy
jednak ten odwodzi Lenę od pomysłu odwiedzenia go w Ame-
ryce, dziewczyna zaczyna coraz bardziej wątpić w jego miłość.
Przyczynia się do tego także pojawienie się Jana van Dahlena,
dziennikarza, który bez pamięci zakochuje się w ślicznej
Lenie. Jego pocałunek wpędzają w wyrzuty sumienia, ale nie
zniechęca do walki o związek z Thomasem. Wolny czas Lena
poświęca na ciężką pracę, która pozwala jej w końcu zaistnieć
w branży alkoholowej. Odnosi coraz większe sukcesy i
podpisuje kontrakty z kolejnymi dystrybutorami. Część
odremontowanej posiadłości zamienia w pensjonat. Ma nawet
pierwszych gości - doktor von Orthen, która okazuje się byłą
narzeczoną jej zmarłego ojca, i znaną aktorkę Isabelle Wood.
Stara się również dbać o mieszkańców posesji, którzy
otrzymali od zmarłego gospodarza prawo dożywotniego
zamieszkiwania. Nie jest to trudne, bo bardzo ich kocha. To oni
po śmierci ojca stali się jej najbliższą rodziną. Nicola, Daniel i
Aleks też starają się jej pomagać tak, jak tylko potrafią. Nicola
zajmuje się kuchnią, Daniel odnawia posiadłość, a Aleks
pomaga w kwestii kontraktów z dystrybutorami alkoholi. Lena
umie się odwdzięczyć. Obiecała sobie, że odnajdzie córkę
Nicoli. którą ta przed laty, z powodu braku środków do życia,
oddała do adopcji. Wydaje się, że właśnie wpadła na właściwy
trop.
Jej najbliżsi przyjaciele z Fahrenbach, Sylvia i Martin, wrócili
z podróży poślubnej. Lena ich uwielbia i życzy im jak
najlepiej, ale intuicja podpowiada jej, że coś złego czyha na ich
związek. Wciąż poszukuje także receptury Fahrenbachówki,
likieru, którego skład był znany jedynie jej ojcu. Tymczasem
Aleks informuje Lenę o dziwacznym odkryciu. W starej
skrzyni
znajduje
kilka
obrazów, które wydają się
bezwartościowymi bohomazami. Lena jest jednak całkowicie
pochłonięta problemami rodzinnymi, do których straciła już
dystans.
Od notariusza doktora Limmera, osoby, której ojciec Leny
bardzo ufał, przyszło zaproszenie na uzupełniające otwarcie
testamentu.
Lena próbowała się z nim skontaktować, żeby powiadomić o
zaginięciu Jórga. Jednak notariusz wyjechał na kilka dni, a
Lena nie chciała zostawiać takiej wiadomości asystentce.
Poprosiła więc Grit, żeby skontaktowała się z doktorem
Limmerem po jego powrocie, przekazała mu wiadomość o
Jórgu i poprosiła o przesunięcie terminu spotkania.
Grit obiecała, że zadzwoni do notariusza. Dlatego Lena
zdziwiła się, że otwarcie drugiego testamentu mimo wszystko
się odbędzie.
Z mieszanymi uczuciami pojechała do miasta, w którym
spędziła tyle lat, ale z którym w ogóle nie czuła się związana.
Czuła niepokój, kiedy zatrzymała się przed domem doktora
Limmera. Zaraz spotka się z rodzeństwem. Jak się wobec niej
zachowają?
Pomyślała o ojcu. Sporządził dwa testamenty. Dlaczego?
Pewnie miał swoje powody...
Wysiadła z samochodu, wzięła głęboki oddech, poszła w
stronę wejścia i zadzwoniła do drzwi. Ktoś uruchomił
domofon. Lena otworzyła drzwi i pokonała pięć stopni
pokrytych wykładziną. Przywitała ją starsza kobieta, którą
Lena pamiętała z wcześniejszych spotkań.
- Dzień dobry, pani Fahrenbach. Pani brat i siostra już są.
Lena zdziwiła się. Spojrzała na zegarek. Była piętnaście
minut przed czasem. Miała za sobą kilkugodzinną jazdę
samochodem. Wyjechała wcześniej, bo trudno dokładnie
wyliczyć czas, jaki zajmie podróż. Wolała być wcześniej, niż
się spóźnić. Jej rodzeństwo mieszka w mieście. Dlaczego więc
przyszli tak wcześnie?
Kiedy ruszyła w stronę gabinetu notariusza, kobieta
powiedziała:
- Pan notariusz ma jeszcze spotkanie. Muszą państwo trochę
zaczekać. Napije się pani kawy?
- Chętnie - odpowiedziała Lena.
Po tak drugiej podróży kawa od razu postawi ją na nogi.
- Proszę bardzo - powiedziała kobieta i pchnęła ciemne
drewniane drzwi. - Zaraz przyniosę pani kawę.
Kobieta oddaliła się, a Lena wzięła głęboki oddech i weszła
do przestronnego pomieszczenia. Stały tu stare meble, dzięki
którym pokój miał swoisty, trochę może nostalgiczny urok.
Doktor Limmer lubił tradycję. Był właścicielem największej i
najbardziej znanej kancelarii notarialnej w mieście. Stać było
go na drogie designerskie meble, ale ich nie potrzebował, w
przeciwieństwie do Friedera, który natychmiast wyrzucił z
hurtowni wszystkie stare meble.
Brat stał przy oknie, odwrócił się i od niechcenia machnął
ręką:
- Cześć.
Lena nie podeszła do niego i nie objęła go na powitanie. Tym
krótkim „cześć" dał jej do zrozumienia, że chce zachować
dystans. Nawet teraz.
Kiedy Grit się podniosła, Lenę ogarnęło przerażenie. Jej
siostra wydawała się jeszcze szczuplejsza. Lena była pewna, że
ma anoreksję. Wcześniej Grit zadowalała się tylko botoksem
i niewielkimi zabiegami poprawiającymi wygląd. Teraz
widać było, że przeszła kompletną odnowę, nie tylko twarzy,
lecz całego ciała. Piersi miała o wiele za duże i zbyt jędrne - nie
pasowały do wychudzonej sylwetki.
Na twarzy wyglądała prawie jak Mona, żona Friedera.
Podniesione
kości
policzkowe,
napompowane
usta,
poprawiony nos, gładka twarz i te wiecznie zdziwione, szeroko
otwarte oczy. Wszystkie sztuczne piękności wyglądają tak
samo, jakby wyszły z jednej formy.
Co się stało z tą niegdyś ładną, naturalną kobietą? Spadł na
nią deszcz pieniędzy i chce zupełnie zmienić skórę?
Widok oszpeconej Grit zaparł Lenie dech w piersiach. Siostra
nie musiała tego robić. Była ładną, pewną siebie kobietą.
Mona - tak, jej brakowało wiary w siebie i próbowała to
nadrobić sztucznie poprawionym wyglądem. Ale Mona zawsze
była głupiutka i pusta. Jej już nic nie pomoże. Nawet tony
botoksu, nowy nos, usta czy piersi nie zrobią z niej innego
człowieka. -
Lena podeszła do siostry.
- Dzień dobry, Grit.
Objęła ją, a właściwie pokryte skórą kości, które z niej
zostały. Grit wysunęła się nieco do przodu, ułożyła
napompowane usta w dzióbek i udawała, że całuje Lenę na
powitanie, podczas gdy jej usta muskały jedynie powietrze. No
cóż, tak wyglądają powitania w tak zwanym towarzystwie.
Lena o mało nie wybuchła śmiechem. Z tymi nienaturalnie
wytrzeszczonymi oczami i ustami w ciup Grit wyglądała jak
karp, który łapie powietrze.
- Co ty zrobiłaś z włosami? - zawołała oburzona Grit. -
Wyglądasz potwornie! Wyjdź stąd, idź umalować usta... Nałóż
też trochę różu na policzki. Wyglądasz jak śmierć na chorągwi!
„A ty jak postać z horroru", pomyślała Lena, ale
powstrzymała się od tej uwagi. Zamiast tego powiedziała:
- Nie przejmuj się moim wyglądem. Nie przyjechałam tu,
żeby brać udział w konkursie piękności, a doktor Limmer nie
będzie przyznawał nagród za wygląd. Chce nam jedynie coś
odczytać. Nie muszę się malować, żeby dobrze słyszeć.
Wróciła kobieta z kawą. Podała Lenie filiżankę, dolała kawy
Grit. Frieder podziękował.
Grit usiadła, Lena też i zaczęła pić kawę.
Między rodzeństwem panowało paraliżujące milczenie.
Właśnie tak wyglądała teraz rodzina Fahrenbachów...
Frieder wydał się Lenie bardzo spięty, Grit zdenerwowana i
jakby trochę zakłopotana.
Nie było sensu pytać, co im jest. Wiedziała, że dostanie jakąś
głupią odpowiedź, więc dała sobie spokój.
To smutne, ale prawdziwe - nie mieli sobie nic do
powiedzenia. Zupełnie nic.
Lena ucieszyła się, kiedy wreszcie poproszono ich do
gabinetu notariusza.
Doktor Limmer przywitał wszystkich uprzejmie. Posiwiał
znacznie od ich ostatniego spotkania. No cóż, minęło już sporo
czasu.
Usiedli. Lenie przypomniało się, jak byli tu ostatnim razem.
Wyraźnie pamiętała ten dzień, tak wyraźnie, że aż zabolało ją
to wspomnienie.
Wtedy Frieder przyszedł z Moną, teraz był sam, Grit i Holger
byli małżeństwem, teraz są już po rozwodzie, więc i Grit jest
dzisiaj sama. Jorg i Doris cieszyli się, że odziedziczyli zamek i
posiadłość Dorleac. I na co im to było? Rozstali się, a Jorg...
Właściwie już nie wierzyła, że tylko zaginął, ale też nie
akceptowała tego, że nie żyje.
Zamknęła oczy. Przypomniała sobie wszystko, jakby to było
dopiero wczoraj. Przypomniała sobie też brzęczenie muchy,
która ciągle uderzała w szybę, aż w końcu notariusz wstał,
otworzył okno i ją uwolnił.
- Bardzo mi przykro, że musieli państwo czekać - powiedział
doktor Limmer, a jego głos brzmiał gniewnie. - Ale bez
państwa brata Jórga nie możemy zacząć.
Lena otworzyła oczy. Co to ma znaczyć?
Spojrzała na siostrę. Grit odwróciła wzrok. Lena natychmiast
nabrała podejrzeń, które już po chwili się potwierdziły.
- Doktorze Limmer, Jórg nie przyjdzie. Zaginął po katastrofie
samolotu w Australii. Prawdopodobnie nie żyje...
Notariusz się wściekł.
- Powinni mnie państwo o tym wcześniej poinformować !
Wtedy nasze spotkanie nie doszłoby do skutku.
- Wyjechał pan na kilka dni, więc prosiłam siostrę, żeby
pana poinformowała. Siostra
powiedziała, że wszystko... To znaczy... Ze pana
poinformowała... - usprawiedliwiała się Lena. Czuła się
niezręcznie.
- Nikt mnie o niczym nie poinformował. Grit miała wciąż
odwrócony wzrok.
- Skoro już tu jesteśmy, to możemy odczytać drugi testament
ojca. Jórg nie żyje, to znaczy, że zostało nas tylko troje -
powiedział Frieder oschłym głosem.
Był pod presją i koniecznie chciał, żeby drugi testament został
odczytany. Uknuli to razem z Grit. To dlatego nie
poinformowała notariusza. Lena była pewna, że tak właśnie
było...
Notariusz od razu się zorientował, co w trawie piszczy.
Rozgniewał się jeszcze bardziej.
- Drogi panie Fahrenbach, popełnili państwo błąd, nie
informując mnie o śmierci brata. Na darmo się państwo
fatygowali i zmarnowali tylko mój i swój czas. Niestety, nie
odczytam dzisiaj drugiego testamentu. To nie jest takie proste,
jak się panu wydaje. Na podstawie ustnej informacji nie mogę
wykreślić pańskiego brata z testamentu, jakby był pomyłkowo
napisanym słowem. Muszę mieć w rękach urzędowy
dokument.
- Jórg ustanowił Lenę jedyną spadkobierczynią. Jego udziały i
tak przypadną jej. My chcemy tylko to, co nam się należy. Nie
mogę dłużej czekać, potrzebuję pieniędzy.
„Frieder ma nóż na gardle", pomyślała Lena. Potwierdziły się
wszystkie plotki. Nie były to oszczerstwa zawistnych
konkurentów. Frieder doprowadził hurtownię do upadku lub
zrobi to lada dzień.
Widać było, że doktor Limmer z trudem panuje nad nerwami.
- Skąd pewność, że dostanie pan pieniądze?
- Bo wiem, że ojciec miał wielki majątek, mam na myśli
gotówkę, której jeszcze nie dostaliśmy. Śmiem też
podejrzewać, że przeczyta nam pan dzisiaj, ile się komu
należy.
- Odczytanie drugiego testamentu może nastąpić dopiero
wtedy, gdy będę miał w rękach urzędowy dokument
potwierdzający tragiczną śmierć Jórga Fahrenbacha...
Chciałbym już zakończyć nasze spotkanie. Dzisiaj niczego nie
załatwimy. Mam też inne obowiązki. Jeszcze dzisiaj muszę
sporządzić sporo dokumentów.
- Nie, nie może nas pan tak po prostu wyprosić. Nie wyjdę
stąd, dopóki nie dostanę akonto
co najmniej stu tysięcy euro lub pisemnego zaświadczenia o
wysokości mojego spadku. Muszę to przedłożyć w banku.
Doktor Limmer podniósł się z fotela.
- Niestety, to niemożliwe.
Spojrzał na Lenę, którą uważał za najrozsądniejszą z całego
towarzystwa.
- Jeśli ma pani jakieś dokumenty, proszę mi je przesłać.
Uzgodnimy nowy termin spotkania. Proszę pamiętać, że muszę
mieć oryginały, żadnych kopii... Przykro mi, że musiała pani
tak daleko jechać. Na pewno przyjechała pani prosto z
Fahrenbach. Może pani podziękować rodzeństwu. Postąpili
nieuczciwie.
- Doktorze Limmer! - zawołał Frieder. - Tak szybko się mnie
pan nie pozbędzie. Potrzebuję pieniędzy z mojej części spadku
albo zaświadczenia o przysługującej mi kwocie. Przynajmniej
tym będę mógł uspokoić bank... Chyba że pan chce, aby
wspaniała hurtownia Fahrenbach zbankrutowała!
- Są przepisy, a ja jestem zobowiązany ich przestrzegać. Nie
mogę panu pomóc, nawet gdybym chciał.
Frieder podniósł się z miejsca.
- Pożałuje pan tego, wytoczę panu proces, oskarżę pana! Ty...
Ty skostniały kołtunie!
Odwrócił się na pięcie, z impetem odsunął krzesło, które z
hukiem się przewróciło, i wybiegł z gabinetu notariusza.
-Frieder, ja...
Nawet nie dał Lenie dokończyć.
Grit też wstała. Wzruszyła ramionami.
- Nie mogę mu pomóc, moje pieniądze są na lokacie, poza
tym straciłam przez krach na giełdzie i muszę odrobić stratę.
Zrobiła krok w stronę siostry. Lena się podniosła. Grit znowu
udawała, że obejmuje ją na pożegnanie i całuje w policzki.
- Muszę już iść. Robertino czeka. Gdyby nie to, mogłybyśmy
porozmawiać... Zdzwonimy się, dobrze? Wracaj szczęśliwie
do domu. A może zostajesz tu na noc?
-Nie, wracam.
- Nawet dobrze się składa, że wcześniej skończyliśmy.
Możesz zaraz wyruszyć. To w końcu kilka godzin jazdy.
Potem zwróciła się do notariusza.
- Przykro mi, doktorze Limmer. To nie był mój pomysł.
Frieder nie chciał, żebym pana
poinformowała o śmierci Jorga... No cóż, do widzenia.
Odwróciła się i poszła do wyjścia. W swoich butach na bardzo
wysokich obcasach wyglądała, jakby szła na szczudłach.
Lena też chciała już wyjść, ale notariusz ją zatrzymał.
- Niech pani nie bierze sobie tego do serca. Pani rodzeństwo
nie jest tego warte. Szkoda zawracać sobie nimi głowę. Bardzo
mi przykro z powodu Jorga. To okropne, był jeszcze taki
młody...
- Doktorze Limmer, Frieder i ja nie mamy teraz dobrych
relacji, ale zdaje się, że brat ma nóż na gardle. Mimo wszystko
chcę mu pomóc. Nie mogę dopuścić, żeby dzieło życia mojego
ojca trafiło pod młotek.
Doktor Limmer poklepał ją po ręce.
- Moje drogie dziecko, to bardzo szlachetna postawa, ale nie
może pani pomóc bratu. Nie zdradzam pani żadnej tajemnicy,
bo nawet gazety już o tym piszą - źle się stało, że akurat pani
brat dostał w spadku tę liczącą się na rynku hurtownię. Wydał
mnóstwo pieniędzy na rozbudowę i zmianę profilu firmy, która
miała takie
tradycje. Gdyby nie te wydumane pomysły, może nie
doprowadziłby hurtowni do ruiny. Pani brata zrujnowała też
ryzykowna gra na giełdzie, stracił tam fortunę. Nie można mu
już pomóc. Niedługo banki odetną mu dostęp do pieniędzy, a
zrobią to na pewno, ponieważ same podjęły ryzykowną grę,
inwestując w podejrzane interesy z nieruchomościami.
Lena zaczęła drżeć na całym ciele. To niewyobrażalne!
Frieder przetrwonił cały majątek, a hurtownia... Nie, nie
chciała dokończyć tej myśli.
- Często wspominam Hermanna, pani ojca - dotarły do niej
słowa notariusza. - Odszedł o wiele za wcześnie, ale
jednocześnie dobrze, że tego nie dożył... - westchnął. - Ale za
to pani świetnie sobie radzi. Hermann byłby z pani naprawdę
dumny.
Spojrzała na niego trochę zdziwiona. Skąd wie? Przecież
posiadłość jest daleko stąd.
- Drugi testament związany jest z tym, co każdemu z was
udało się osiągnąć... Pani ojciec cieszyłby się tylko z pani.
Weszła sekretarka notariusza.
- Przyszedł doktor Hummel.
- Dziękuję. Proszę go zaraz wprowadzić.
- Przykro mi, chętnie bym z panią jeszcze pogawędził, może
następnym razem. Proszę nie zapomnieć o dokumentach i je
przesłać, gdy tylko je pani zdobędzie. Bez nich nic nie
zrobimy.
Pożegnali się.
Kiedy wychodziła z gabinetu notariusza, miała wrażenie, że
jej nogi są z waty.
Frieder jest bankrutem!
Zrujnował liczącą się na rynku firmę o bogatej tradycji,
przegrał cały majątek firmy. Lena nie mogła uwierzyć. Ale
jednocześnie, po co notariusz miały ją nabierać i opowiadać
historie wyssane z palca?
Nawet gazety już o tym piszą. Jaki wstyd! To jasne, że taki
temat jest pożywką dla dziennikarzy. Fahrenbachowie są
znani, a Frieder chełpił się tym, że został właścicielem
hurtowni. Budynek biurowy, starą piękną willę w stylu
secesyjnym, przemienił w świątynię najnowszej techniki,
urządzał spektakularne imprezy, żeby wszyscy o nim mówili,
każdy znał jego czarne porsche. Był kimś w mieście... Był...
No właśnie - był...
Zwolnił starych pracowników, a w ich miejsce zatrudnił
młode, dynamiczne osoby. Czy
zostaną z kapitanem, kiedy okręt będzie tonął i spróbują
uratować, co się da?
Stara załoga zostałaby, pracowałaby dalej nawet za mniejsze
pieniądze, bo ci ludzie identyfikowali się z firmą. A nowi?
Odlecą jak wędrowne ptaki. Nie trzeba być jasnowidzem, żeby
to przewidzieć.
Lena miała przenocować u Grit. Umówiły się, że właśnie u
niej się zatrzyma. Chciała wykorzystać okazję na odbudowanie
poprawnych relacji z siostrą.
Ale zdaje się, że Grit zapomniała, co ustaliły, albo nie chciała
pamiętać. Lenie zrobiło się bardzo przykro. Musiała jednak
przełknąć tę gorzką pigułkę.
Sama nie wiedziała, dlaczego wciąż tak to przeżywa. Powinna
sobie oszczędzić negatywnych emocji. Niestety, inaczej nie
umiała, po prostu nie potrafiła być obojętna.
Przejechała samochodem obok hurtowni. Na nowoczesnym
szyldzie widniał wykonany bezosobowymi literami napis
„Fahrenbach", tylko tyle, nic więcej. Stojąc przed budynkiem,
można by pomyśleć, że za tymi białymi murami mieści się na
przykład agencja reklamowa.
Spojrzała na pierwsze piętro. Drugie i trzecie okno z lewej
strony, tam było kiedyś jej biuro, a tuż obok biuro taty.
Poczuła bolesne ukłucie, kiedy przypomniała sobie, jak
Frieder już następnego dnia po przejęciu hurtowni wyrzucił ją z
pracy.
Nie, nie może o tym myśleć, ból jest coraz silniejszy i zalewa
ją jak fala.
Drżącą ręką przekręciła kluczyk w stacyjce i odjechała.
Chciała jeszcze spojrzeć na rodzinną willę, którą
odziedziczyła Grit i pośpiesznie sprzedała z całym
wyposażeniem.
Jeszcze kiedy żył tata, Grit w kółko powtarzała, jak ważny jest
dla niej ten dom, a po cichu planowała już jego sprzedaż.
Jadąc do rodzinnej willi, minęła budynek, w którym miała
kiedyś swoje mieszkanie. Był to piękny dom przy spokojnej
ulicy. Lena nie mogła sobie teraz wyobrazić, że naprawdę tu
mieszkała i nawet dobrze się czuła.
Wydawało jej się to niemożliwe, jakby zdarzyło się w jakimś
innym życiu.
Pojechała dalej. Zatrzymała się dopiero przed dawną rodzinną
willą. Stała pośrodku parku.
W tym domu dorastała, ale kiedy teraz na niego patrzyła, nie
czuła nic. Żadnej tęsknoty ani chęci, żeby wejść do środka i
jeszcze raz wszystko obejrzeć.
Jej matka dawno wyprowadziła się z tego domu. Dopóki żył
ojciec, Lena przychodziła tu dość często.
Po śmierci ojca nie czuła się już związana z willą, w której
wszyscy razem mieszkali, ale nie byli szczęśliwi. To przez jej
matkę, skoncentrowaną na sobie egoistę. Lena była szczęśliwa
tylko z ojcem. Robił wszystko, żeby dać dzieciom miłość,
której tak potrzebowały. Ale sam cierpiał. Został zdradzony i
opuszczony. Dopiero dużo później odnalazł miłość życia.
Skrywał ją przed nimi. A kiedy już mógł się do niej przyznać i
poślubić wybrankę swojego serca, zabrała go śmierć.
Lena przez przypadek odkryła, kim była jego wybranka.
Spotkała doktor von Orthen na cmentarzu, kiedy kładła na
grobie jej ojca czerwoną różę. Christina von Orthen była
pierwszym gościem w apartamentach na Słonecznym
Wzgórzu. Ciekawe, co u niej słychać? Czy przebolała już
utratę wielkiej miłości?
Szkoda, że nie mają ze sobą kontaktu. Pani von Orthen nie
chciała tego, a Lena musi uszanować jej decyzje.
Dlaczego ojciec nigdy z nią o niej nie rozmawiał? Przecież
byli sobie tacy bliscy.
Poczucie obowiązku kazało mu odłożyć miłość na później.
Najpierw chciał przygotować synów do przejęcia dzieła jego
życia. Mógł sobie tego oszczędzić. Stracił tylko czas.
Frieder odrzucił wszystko, czego nauczył się do ojca, a Jörg...
Lena uruchomiła silnik i odjechała.
Nie chciała już myśleć o przeszłości, o tym, co by było,
gdyby... Najchętniej nigdy by tu już nie wracała. Niestety,
będzie musiała przyjechać jeszcze raz, ale wtedy pojedzie
prosto do doktora Limmera, a od niego od razu autostradą do
domu.
Teraz też skieruje samochód na autostradę. Musi jeszcze
wstąpić do cukierni po szampańskie trufle dla Sylvii i
mieszkańców posiadłości.
Ciekawe, czy Inge Koch też lubi trufle? Jeśli tak, to jakie?
Raczej lubi.
Zawsze chętnie kosztuje wypieki Nicoli. Lena spokojnie
może z nich zrezygnować.
Jeśli znajdzie miejsce do parkowania, to wstąpi na kawę.
Strasznie rozbolała ją głowa, a boli ją bardzo rzadko. To z
emocji, trochę za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Spotkanie z
rodzeństwem, które traktuje ją jak obcą, szczególnie dało jej się
we znaki.
Obcą?
Dla Friedera jest już tylko powietrzem.
To boli, bardzo boli.
Z trudem powstrzymywała łzy.
Kiedy podjechała pod cukiernię, zwolniło się akurat miejsce
tuż przed wejściem. Dobry znak. Napije się kawy, a potem
ruszy prosto do domu, do swojego świata, swojego raju.
Po powrocie pokrótce opowiedziała, co się wydarzyło. Potem
chciała pobyć sama.
Podróż była męcząca, ale po błogiej kąpieli w pachnącej
lawendzie szybko odzyskała siły witalne.
Nie mogła jednak zapomnieć spotkania z rodzeństwem.
Obojętność Grit, jej przerażający wygląd i chłód Friedera...
Lena tęskniła za zgodą w rodzinie. Bolał ją brak harmonii.
Zboczyli z właściwego kursu. Tylko jak go teraz odnaleźć? A
może wcale go nie szukać? Nie martwić się i nie przejmować?
Nie, nie potrafi.
Wyszła z wanny, wytarła się starannie ręcznikiem i
nasmarowała balsamem. Założyła miękki szlafrok z białej
flaneli w niebieską kratkę i poszła do gabinetu, dawnego
pokoju ojca. Usiadła w fotelu, podciągnęła nogi. To było
ulubione
miejsce ojca. Ona tu przychodzi, kiedy ma problemy albo
chce być blisko ojca. Dzisiaj zdecydowanie jest jej to
potrzebne.
Wizyta u doktora Limmera obudziła w niej wspomnienia,
tęsknotę za ojcem, najwspanialszym i najbardziej
wyrozumiałym człowiekiem na świecie. Los tak szybko go
zabrał. Oparła brodę na kolanach.
Jak wiele wydarzyło się od śmierci taty.
Frieder doprowadził firmę do ruiny. Grit oszpeciła się i stała
się wyrachowaną egoistką. Dla kochanka zostawiła męża i
dzieci. Doris i Jörg się rozwiedli. Jörg zaginął, tak, właśnie tak,
zaginął, nie zginął!
Ona odnalazła Thomasa i straciła. Teraz kocha Jana... Czy
kiedyś go poślubi, będzie miała z nim dzieci i razem się
zestarzeją?
Nikt nie ma zagwarantowanego prawa do zestarzenia się z
ukochanym. Przekonał ją o tym przypadek Sylvii. Martin i
Sylvia byli tacy szczęśliwi i byliby do końca swoich dni, gdyby
nie ten szaleniec za kierownicą.
Trzeba żyć i cieszyć się chwilą. Dlaczego nie jest to takie
proste? Dlaczego trzeba myśleć o jutrze, planować każdy
dzień? Dlaczego ludzie
tacy właśnie są? „Zwierzętom jest łatwiej - pomyślała - nie
wiedzą, co to jutro".
Tęskniła za Janem. Szkoda, że nie ma go teraz przy niej. Od
razu schowałaby się w jego ramiona i poddała czułościom. On
umiałby ją pocieszyć, zasypałby pocałunkami i zaraz
zapomniałaby o przykrościach mijającego dnia.
Ale Jan jest daleko, gdzieś w Boliwii. Trudno się z nim
skontaktować. Czasem przyjdzie od niego wiadomość, ale
nawet nie może mu odpowiedzieć. Zazwyczaj ma wyłączoną
komórkę. Pewnie dlatego, że nie może złapać zasięgu.
Zrobiła drinka i usiadła przed telewizorem. Telewizję mogła
sobie jednak odpuścić. Nie było nic na tyle interesującego,
żeby odwrócić jej uwagę od ponurych myśli. Czytać nawet nie
próbowała. Może muzyka? Ale co? Nie, muzyka też nie...
Szkoda, że nie ma przy niej tego małego czarnego kotka. Lena
sama nie wiedziała, dlaczego wciąż o nim myśli.
Byłoby wspaniale przytulić się do ciepłego małego ciałka i
posłuchać mruczenia.
Co za głupota tak się nakręcać. Kot nie pojawia się już od
kilku dni. Poza tym na pewno nie
jest takim milutkim, grzeczniutkim, mruczącym kotkiem. To
zwykły dzikus - zawsze czujny, gotowy do ataku. Taki nie daje
się tak po prostu głaskać. Kiedy tu jeszcze przychodził, Lena
nawet nie zdążyła go dotknąć, a już uciekał. A psy?
Hektor już śpi u Daniela, a Lady poszła razem z nim.
Od razu pokochała te psy.
Szkoda, że nie ma ich teraz przy sobie. Ale przecież nie może
wybić zwierząt z utartego rytmu tylko dlatego, że jest
sentymentalna i czuje się samotna jak palec.
Dlaczego tak się czuje? Przez rodzeństwo. W zasadzie może
wiele znieść, ale tu chodzi o jej najbliższych, którzy zrobili
dzisiaj wyjątkowe przedstawienie. Frieder chciał wymusić
pieniądze, które i tak by mu nie pomogły, nawet gdyby je
dostał. A Grit? Dla niej liczy się tylko ten jej amant. Nie
znalazła nawet czasu, żeby pójść z siostrą na kawę. Dlaczego
wciąż się temu dziwi?
Pozwoliła, żeby Holger wyprowadził się do Kanady i zabrał
ze sobą dzieci. Która matka rezygnuje z własnych dzieci?
Lena wstała, chodziła niespokojnie w tę i z powrotem, zrobiła
sobie herbatkę uspokajającą, choć i tak wiedziała, że jej nie
pomoże. Nic nie jest w stanie jej uspokoić. Miała wrażenie, że
jest jak beczka z prochem i zaraz eksploduje. Czuła napięcie w
każdej części ciała. Wspomnienia z przeszłości, wizyta w
mieście, w którym spędziła tyle lat, wszystko dało jej się we
znaki, choć samo miasto nie miało już dla niej żadnego
znaczenia, bo tu, w posiadłości, odkryła swój raj na ziemi.
Poszła z herbatą do biblioteki, ponownie usiadła w fotelu i
wpatrywała się w czarny otwór kominka. Zwykle przyjemnie
trzaskał tu ogień. Lubiła tańczące w kominku płomienie, ale
dzisiaj nie miała siły w nim rozpalić.
Na nic nie miała ochoty.
Zastanawiała się, czy pójść do Dunkelów, żeby nie siedzieć
samej. Nagle zadzwonił telefon.
Kto to może być? Odezwała się niemrawym głosem. Kiedy
jednak się zorientowała, kto dzwoni, jej nastrój zmienił się w
jednej chwili.
Nie do wiary! Tego się nie spodziewała. Jan! A ona myślała,
że jej mężczyzna jest gdzieś z dala od cywilizacji.
- Kochanie, nareszcie mogę do ciebie zadzwonić. Bardzo
tęskniłem za twoim głosem i oczywiście za tobą. Co u ciebie?
Opowiedzieć mu, co dzisiaj przeżyła, skoro ma go wreszcie
na linii? „Ani mi się śni - pomyślała Lena. - Nie będę go teraz
obarczać moimi smutkami".
Precz z nimi! Niech wiatr rozwieje je na cztery strony świata!
Jan, za którym tak tęskniła, dzwoni do niej. Może wyczuł, jak
bardzo go teraz potrzebuje.
Jej milczenie wydało mu się podejrzane.
-Kochanie...
Lena roześmiała się.
- U mnie wszystko w porządku - pospieszyła z odpowiedzią. -
Powiem nawet, że doskonale, bo wreszcie słyszę twój głos,
wreszcie mogę ci powiedzieć, że bardzo cię kocham i że bardzo
się za tobą tęskniłam.
Jan nie znał jej od tej strony. Wcześniej nigdy nie była taka
wylewna.
- Leno - zapytał. - Czy ty coś piłaś?
- Tak, herbatkę uspokajającą. Niepotrzebny mi alkohol, żeby
się wspaniale czuć. Jestem pijana ze szczęścia.
Jest, naprawdę jest! Jest tak szczęśliwa, że nie da się tego
wyrazić słowami...
już nigdy nie pozwoli, żeby czyjeś zachowanie tak bardzo ją
przygnębiło, nigdy i nikomu! Ma Jana, którego kocha, który ją
kocha. Jak mogła choćby na chwilę o tym zapomnieć?
- Kochanie, jutro wracam do domu. Moja misja skończona
szybciej, niż myślałem. Nie mogę się już doczekać, żeby wziąć
cię w ramiona, całować i czuć, że jesteś blisko. Leno, kocham
cię i...
Nagle rozległy się jakieś trzaski w słuchawce, a potem już nic
nie było słychać.
Koniec rozmowy. Już nie zadzwoni. W zasadzie powiedział
wszystko.
Jutro go zobaczy. Nie ma pojęcia kiedy, ale czy to będzie po
południu, wieczorem czy w nocy, nie ma żadnego znaczenia.
Najważniejsze, że przyjedzie.
Kiedy Lena kładła się do łóżka i chciała zgasić światło, zdała
sobie nagle sprawę, że do tej pory nie postawiła na nocnej
szafce żadnego zdjęcia Jana. W sumie nigdzie go nie miała -
ani tu, ani w innych pokojach, ani też na biurku w destylarni.
Dziwne, bo zdjęcia Thomasa znajdowały się niemal
wszędzie. Nawet jeśli wyjeżdżała, zabierała ze sobą srebrną
ramkę z jego fotografią. Dawało jej to poczucie bliskości z
ukochanym. Nieustannie wpatrywała się w jego zdjęcia, po-
grążając się w marzeniach.
Dlaczego nie robiła tak w wypadku Jana, nowego mężczyzny
w jej życiu? Przecież go kochała. Nie potrafiła sobie tego
wytłumaczyć.
Może dlatego, że z Janem widywała się częściej i mogła się
nacieszyć jego obecnością. Dzięki temu nie musiała spoglądać
na jego zdjęcie.
W każdym razie cudownie, że Jan często przyjeżdżał na
Słoneczne Wzgórze, że razem organizowali sobie czas wolny i
że on wspierał ją we wszystkim, bez robienia wokół tego
zbędnego szumu.
Nie wahał się ani przez sekundę, kiedy poprosiła go, aby
poleciał do Australii, żeby poszukał Jorga i ustalił ewentualne
miejsce jego pobytu. A przecież wyjazd do Australii to nie
wypad do knajpki za rogiem.
Biedny Jórg...
Łzy napłynęły jej do oczu. Jórg wyruszył w swoją podróż
dokoła świata pełen energii, radości i chęci przeżycia
przygody. Niewyobrażalne, że okrutny los dopadł go w tak
krótkim czasie... Nowa Zelandia, Australia, dalej nie dotarł.
Lena nie dowierzała, że nie żył. Wmawiała sobie, że tylko
zaginął. Złudna nadzieja!
Aczkolwiek jej nie traciła, ponieważ na razie nie odnaleziono
jego ciała.
Zgasiła światło i przekręciła się na bok. Powędrowała
myślami do Jana, cudownego mężczyzny, który dosłownie i w
przenośni nosił ją na rękach, z którym łączyło ją wiele rzeczy...
Kochała go.
Po bolesnym rozczarowaniu się Thomasem nie sądziła, że w
jej życiu kiedykolwiek pojawi się ktoś inny. A jednak...
Jan zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia i to on
uparcie o nią zabiegał, wierząc w ich wspólną przyszłość.
Darzył ją silnym uczuciem, jeszcze kiedy była z Thomasem,
zdawało się murowanym kandydatem na męża.
Kiedyś wzdychała do Thomasa. On był całym jej światem.
Niestety, ich miłość pękła jak bańka mydlana, okazało się
bowiem, że ją oszukiwał. W Ameryce mieszkał z żoną Nancy.
Któż wie, czy nie mieli dzieci...
Nie!
Nie będzie myślała o Thomasie Sibeliusie.
Teraz liczył się tylko Jan. Nikt więcej.
Dlaczego wciąż ma różne rozterki?
Wstała i zeszła na dół do kuchni, żeby zaparzyć sobie zioła.
Nicola zaopatrzyła ją w specjalną miksturę złożoną z melisy,
korzeni lukrecji, skórki cytryny, rumianku, kopru włoskiego...
Ulała, wybuchowa mieszanka! Po spożyciu takiej herbatki
będzie spać jak suseł.
Lena wstrząsnęła buteleczką i przeszła z dużym kubkiem
ceramicznym do biblioteki. Tam
rozsiadła się wygodnie w fotelu i z nudów włączyła telewizor.
Przeskakiwała z kanału na kanał i przypadkiem trafiła na film
kryminalny.
Będzie go oglądać, dopóki nie dopije herbaty. No chyba że ją
zainteresuje. Istniała taka szansa, ponieważ lubiła głównego
aktora, występującego w tej brytyjskiej produkcji.
Zapatrzyła się. Wartka akcja sprawiła, że zapomniała na
moment o Janie i Thomasie.
Kiedy film się skończył, zakopała się w miękkiej kołdrze. No
i znowu zaczęła myśleć o Janie.
Koniecznie musi go poprosić o kilka zdjęć. Albo sama mu
jakieś pstryknie...
Zasnęła z błogim uśmiechem na twarzy.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu zapadła w głęboki, z
początku bardzo przyjemny sen. Ałe obudziła się zlana potem.
Dygotała z rozkoszy i trwogi zarazem, gdyż był bardzo
realistyczny.
Biegła z Janem przez piękną, pokrytą dywanem kwiatów łąkę.
Trzymali się za ręce. Świeciło słońce. Jego złociste promienie
rozjaśniały ich twarze. Świerszcze cykały w rytm
sentymentalnej muzyki, kolorowe motyle latały w powietrzu, a
ważki tańczyły nad małym, wartkim strumykiem
przepływającym przez łąkę.
Rozpierało ją szczęście... Nagle Jan puścił jej rękę, odskoczył
gdzieś w bok i rozpłynął się w nicości.
Lena próbowała go wołać, ale nie mogła wydobyć z siebie
głosu. Wtem coś świsnęło jej koło ucha. Odwróciła się i
zobaczyła Friedera, który
z zaciętą miną ciskał w nią nożami. Wprawdzie chybił, ale i
tak ogarnął ją strach.
Chciała prosić brata, żeby przestał. Nadaremnie. Jej gardło się
zacisnęło. Bardziej coś cicho skrzeczała, niż artykułowała
jakiekolwiek zrozumiałe dźwięki.
Chciała uciec, lecz miała nogi jak z ołowiu. Uchylała się to w
prawo, to w lewo, żeby żaden nóż nie wbił się w jej ciało.
Słońce zaszło za chmury.
Po jego blasku nie pozostał nawet ślad. Kwiecista łąka
zmieniła się w podwórze. Było ciemno i zimno. Stała boso na
jego środku ubrana tylko w piżamę. Zmarzła.
Lena ocknęła się z zamyślenia. Mimo że jedynie odtwarzała
ten sen, aż dostała gęsiej skórki. Szczęknęła zębami z zimna.
Co on oznaczał? Jak interpretować tę senną marę? Że jej
szczęście z Janem jest pozorne?
To, że Frieder rzucał w nią nożami, była w stanie zrozumieć.
Ostatnio raczej nie pałał do niej braterskim uczuciem. Dla
niego była gorsza od dżumy.
Dlaczego Jan nie pospieszył jej z pomocą? Taka postawa do
niego nie pasowała.
Ach, nie będzie zaprzątać sobie tym głowy! To bez sensu.
Pewnie nadmiar przykrych doświadczeń przywoływał ten
koszmar.
Poza tym Nicola zawsze jej powtarzała: sen mara, Bóg wiara.
Lena zamknęła oczy i próbowała ponownie zasnąć, ale nie
mogła.
Oddychała głęboko, liczyła owce, medytowała... Na próżno.
Na nic zdały się wszystkie techniki relaksacyjne.
Przypomniała sobie o liście, który zapomniała wysłać do
urzędu skarbowego, próbkach artykułów dla nowego klienta...
Zleciła to Danielowi. Czy ta kartka nadal leżała na biurku?
Nie odebrała jeszcze zamówionej książki. I co z tym
butikiem? Sprzedawczyni mówiła, że do niej zadzwoni... A
może ustaliły, że to ona się do niej zgłosi?
Niby błahe sprawy, a burzyły jej spokój. Ciągle odkładała je
na później.
Chce zasnąć!
Jutro przyjedzie Jan... Uporał się szybciej z reportażem w
Boliwii, żeby móc się z nią zobaczyć. I jak ona będzie
wyglądać? Niewyspana, z workami pod oczami...
Im bardziej zmuszała się do zaśnięcia, tym trudniej jej to
przychodziło. Do diaska!
Zapaliła światło i zerknęła na zegarek, ale zaraz je zgasiła.
Niedawno gdzieś wyczytała, że jeśli ma się trudności z
zaśnięciem, nie powinno się patrzeć na zegarek. Głupie
zabobony!
W końcu znużona zasnęła.
Rano czuła się jakby ktoś przepuścił ją przez wyżymaczkę.
Zwlokła się z łóżka z nadzieją, że nie łapie jej przeziębienie.
Poczłapała do łazienki. Gorący strumień wody z prysznica
stopniowo przywracał jej energię. Rozruszała się i
uśmiechnęła.
Na dworze było zimno. Wokół domu szalała burza. Wiał
mroźny, porywisty wiatr.
A jej serce było gorące niczym lawa. Dziś przyjedzie Jan!
Poszła do kuchni i zaparzyła mocną herbatę.
Właściwie nie miała ochoty na jedzenie, ale zmusiła się do
przełknięcia
przynajmniej
jednej
kromki
chleba,
posmarowanej przepyszną marmoladą brzoskwiniową, rzecz
jasna produkcji Nicoli.
Przy śniadaniu analizowała strategie biznesowe, które
ułatwiłby jej wykaraskanie się z niewesołego położenia.
Kryzys gospodarczy uderzył ją po kieszeni. Obroty znacznie
spadły. Poza tym musiała wyrównać straty wynikłe z ogło-
szenia upadłości przez sieć Grosik. .
Dlaczego w interesach szala przechyla się raz na jedną, raz na
drugą stronę? Dlaczego nie ma stabilizacji?
Lena była zmęczona ciągłą walką o byt. Kiedy zaczynało się
układać i już wierzyła w sukces, nagle coś się waliło.
Co
by
zrobiła,
gdyby
nie
sprzedaż
obrazów
przedstawiających
bitwy
morskie?
Sięgnęłaby
dna.
Zbankrutowałaby.
Westchnęła i nalała sobie kawy. Jeszcze nie przejrzeli
wszystkich mebli po jej przodkach. Kto wie, może znowu
nastąpi cud i znajdą kolejną porcję skarbów?
Zachichotała. Mrzonki. Marzenie ściętej głowy. Powinny się
cieszyć, że w ogóle szczęście się do niej uśmiechnęło.
Posmarowała marmoladą drugą kromkę i wyjęła z lodówki
jogurt. W końcu apetyt rośnie w miarę jedzenia.
O której przyjedzie Jan? Zdążyła o tym pomyśleć, gdy ktoś
nacisnął klamkę.
Pewnie Nicola chce jej coś powiedzieć.
- Jestem w kuchni - zawołała.
Słychać było kroki, a potem w drzwiach... stanął Jan.
Osłupiała. Tradycyjnie był w dobrym humorze. Prezentował
się oszałamiająco. Miał na sobie skórzaną kurtkę, czarne
dżinsy i golf, czyli standardowy strój, który notabene bardzo do
niego pasował. Jakby ktoś go dla niego zaprojektował.
Wpatrywała się w niego jak w obraz. Nie przypuszczała, że
zobaczy go tak wcześnie rano.
To znaczy, że nie dzwonił do niej z Boliwii, lecz z kraju, w
którym miał między lądowanie.
- Jan...
Uśmiechnął się.
- Moja piękna. Co za powitanie... Nie masz mi nic więcej do
powiedzenia?
Przysunął ją do siebie i mocno uściskał.
Lena zamknęła oczy, oparła głowę o jego klatkę piersiową i
napawała się aromatem jego wody po goleniu - drzewo
sandałowe, odrobina trawy cytrynowej...
Nie potrafiła opisać słowami tego, co działo się w jej wnętrzu.
Jan był przy niej.
Uniósł delikatnie jej szczupłą twarzyczkę i pocałował czule.
- Zaoferujesz zmęczonemu repatriantowi kawę, serce ty
moje?
- Oczywiście. Akurat przygotowałam jej trochę więcej. Podać
jaśnie panu obfite śniadanko?
- Nie, dziękuję. Zjadłem w samolocie.
- Fajnie, że wróciłeś - szepnęła, siadając przy stole.
- Nie mogłem się doczekać powrotu. Muszę uporządkować
moje życie na walizkach i skoncentrować się na reportażach,
które nie wymagają ciągłych wyjazdów. Po paru dniach
dopadła mnie taka tęsknota za tobą, że chciałem rzucić
wszystko w diabły.
- I ja ledwie bez ciebie wytrzymuję - odpowiedziała Lena,
zdając sobie sprawę z tego, że raczej nic się nie zmieni.
Jan był nienależnym dziennikarzem o wysokich ambicjach.
Dąży do doskonałości. Błyszczał wśród kolegów z branży.
Zależało mu na nieustannym rozwoju zawodowym. A przecież
interesujące historie czerpie się głównie z zagranicy. O czym
miałby pisać na Słonecznym Wzgórzu? O rocznym walnym
zgromadzeniu stowarzyszenia hodowców drobiu?
- O czym myślisz, moja piękna? Lena spojrzała na niego.
- O tym, że prawdopodobnie pozostaniemy przy starym
schemacie. Ty będziesz wyjeżdżał, a ja będę z utęsknieniem na
ciebie czekać. Uwielbiasz swoją pracę i potrzebujesz zastrzyku
adrenaliny... Co prawda wolałabym, żebyś się nie pchał w sam
środek międzynarodowych afer i nie przeprowadzał
wywiadów z niebezpiecznymi typami.
Zaśmiał się.
- Brzmi groźniej, niż jest w rzeczywistości. Poza tym sławę
zyskałem dzięki poważnym, zakrawającym na naukowe
dokumentom. Na przykład dzięki wielokrotnie nagradzanemu
reportażowi o Stromboli, najaktywniejszym wulkanie naszego
globu. Albo o ponad dziesięciometrowym wodospadzie w
pobliżu Nowego Jorku. Odkryto, że w jego grotach od setek lat
nie zapłonął żaden ogień. Albo o Los Padres, gdzie płomienie...
- Więc fascynuje cię ogień, mój strażaku... - weszła mu w
słowo.
- Nie ogień sam w sobie, lecz jego fenomen. Sieje
spustoszenie... Ojej, gadam jak belfer. Na koniec dodam tylko,
że najbardziej interesuje mnie ogień naszej miłości. Oby nigdy
nie zgasł! Kocham cię.
Jan przyciągnął jej dłonie do ust i pocałował delikatnie.
Lena westchnęła niesiona na skrzydłach szczęścia.
- Ja też cię kocham - szepnęła zalotnie.
Jan od jakiegoś czasu mieszkał na Słonecznym Wzgórzu. W
pokoju gościnnym urządził dla siebie prowizoryczne biuro.
Specjalnie dla niego Lena skracała dzień pracy o kilka godzin.
W wolnych chwilach, jeśli pogoda na to pozwalała,
oprowadzała go po okolicy. Spacerowali godzinami, jeździli na
rowerze przez pola, wieś oraz nowe osiedle. Pokazała mu
kapliczkę, zaprowadziła go na cmentarz.
Dziś chciała pojeździć wzdłuż jeziora i zahaczyć o stanicę
wodną.
- No, jesteśmy na miejscu - powiedziała, kiedy dotarli do
ogrodzonej części jeziora.
Odstawili rowery. Lena otworzyła furtkę i wprowadziła Jana
do stanicy, z której można było korzystać także zimą, ponieważ
zamontowali w niej ogrzewanie.
- Cudo - zawołał oczarowany Jan. - Duża i przytulna
powierzchnia. Dlaczego jej w ogóle nie użytkujecie?
- Ależ użytkujemy, tyle że przede wszystkim latem. Dawniej
tata spędzał tu mnóstwo czasu. Siadał na tamtym fotelu z
wysokim oparciem i bocznymi poręczami, wpatrywał się w
wodę i czytał...
- Lena, stanica byłaby dla mnie idealnym zakątkiem do pracy.
Nikt by mi tu nie przeszkadzał, natura inspirowałaby mnie do
pisania, a w przerwach podziwiałabym piękne widoki... - Jan
piał z zachwytu. - Tu mógłbym posegregować materiały, które
zbieram do książki.
Odwrócił się i wziął ją w ramiona.
- Pani Leno Fahrenbach, czy wynajmie mi pani swoją stanicę?
- Panie Janie van Dahlen, udostępnię ją panu nieodpłatnie,
rzecz jasna, pod jednym małym warunkiem.
- Jakim?
Musi mi pan obiecać, że nie zabarykaduje się pan w niej na
wieki i nadal będzie znajdował czas dla mnie. Przytulił ją.
- OK. Lena, a tak poważnie... Naprawdę chętnie przeniósłbym
się tu z moimi bazgrołami. Tu nic nie będzie mnie rozpraszać.
- Jak na podwórzu?
- Coś w ten deseń...
- Nie tłumacz się, kochanie. Rozumiem cię. Ale nie będziesz
miał nic przeciwko, jeśli czasem będę do ciebie zaglądała?
- No coś ty... Sprawisz mi tym ogromną radość.
Lena ucieszyła się, że podobała mu się jej posiadłość.
- Chodź, pokażę ci jeszcze jedno ładne miejsce - zawołała
dumnie. - To istny raj, szczególnie w lecie.
Przebiegli przez pomost i przystanęli przy ławeczce,
znajdującej się na jego końcu.
- Tu - powiedziała - możesz zapomnieć o bożym świecie...
Popatrzył na ławkę z konsternacją, bowiem w oczy rzuciły mu
się wyryte inicjały L + T.
- Thomas też chętnie tu przebywał - oznajmiła śmiało. - Na tej
ławeczce czytaliśmy wiersze, snuliśmy plany na...
Nie dał jej dokończyć.
- Uhm, ponadto całowaliście się i przyrzekaliście sobie
dozgonną miłość.
Czyżby zżerała go zazdrość?
- No tak. Przecież byliśmy zakochani...
- Najchętniej wymieniłbym tę ławkę. Lena wybuchnęła
śmiechem.
- Skarbie, chyba nie jesteś zazdrosny? Nie masz powodu.
Thomas to zamknięty rozdział. Jednak niektóre rzeczy będą mi
go przypominać. To normalne... - Podwinęła rękaw i pokazała
mu wyrytą na nadgarstku literę T. - I co powinnam z tym
zrobić? Obciąć sobie rękę?
Objął ją.
- Przepraszam, moja piękna. Przesadziłem. Zareagowałem jak
szczeniak. Ale przyznaję, że przez chwilę byłem zazdrosny.
Nie tyle o Thomasa, co o czas, który spędził z tobą w tym ba-
jecznym miejscu...
--- Przytuliła się do niego.
- Kotku, przed nami tysiące godzin, dni, miesięcy... Z
Thomasem rzadko się widywałam. Początkowo jedynie w
ferie, potem rozstaliśmy się na ponad dziesięć lat, ponieważ
moja mama namieszała między nami. Później on rzadko
przylatywał z Ameryki... Jan, przed nami całe życie.
- Dziękuję, moja piękna - szepnął, składając na jej ustach
czuły pocałunek.
Przynaglony kolejnymi zobowiązaniami zawodowymi Jan
musiał niezwłocznie wyjechać. Nie zdążył przearanżować
stanicy na swoje studio. Lena wpadła więc na pomysł, że go
zaskoczy. Zrobi mu niespodziankę. Wyremontuje po-
mieszczenie zgodnie z jego wizją. Ale się zdziwi, kiedy wróci.
Cieszyła się na ten dzień. Lubiła, kiedy był przy niej. Kochała
go za wszystko. Był nie tylko fantastycznym, czułym
kochankiem, lecz również przyjacielem, z którym można się
pośmiać i porozmawiać o problemach.
Zamyślona Lena wolnym krokiem zmierzała do destylarni.
Z naprzeciwka pod górkę jechał na rowerze zasapany
listonosz.
- Oj, biedaczysko... - powiedziała współczująco. - Teraz
naprawdę zasłużył pan na filiżankę
kawy u Dunkelów. Nicola poczęstuje pana ciasteczkami
migdałowymi. Upiekła je specjalnie dla pana.
Mężczyzna rozpromieniał.
- Serio? Super! Przez ten pagórek dostaję zadyszki. Bogu
dzięki, że Nicola wynagradza mi jednak ten wysiłek. Zawsze
ofiarowuje mi na odchodne torbę ze smakołykami. Fajnie, co?
- Bardzo. Ma pan dla mnie pocztę?
- Jasne. Przepraszam, zapomniałem.
Dał jej stos kopert i odjechał pospiesznie do Dunkelów.
Większość listów stanowiła poczta służbowa. Jeden jednak
był zaadresowany bezpośrednio do Leny.
Wyłowiła go spośród innych.
Odwróciła kopertę i przeczytała nazwisko nadawcy - Alf
Koller, nowy mieszkaniec Fahrenbach. Kiedyś ona i Sylvia
postanowiły w ramach integracji powitać go chlebem i solą, a
on potraktował je z pogardą jak jakieś niedorozwinięte
wieśniarki. W sumie powinny być mu wdzięczne, że ich nie
zaprosił.
Potem spotkała go jeszcze raz. Przyszedł do niej w interesach.
Lena odłożyła pozostałą pocztę na ławkę obok domu i
rozerwała kopertę.
Bezczelność! No niepojęte! Co za draństwo!
Otworzyła drzwi, rzuciła listy na komodę, założyła kurtkę,
wzięła kluczyki od samochodu i wybiegła.
Odpaliła silnik i z piskiem opon ruszyła do gospody Sylvii,
żeby wyżalić się swojej wiernej przyjaciółce.
- Z nieba mi spadłaś - zawołała Sylvia. - Pomożesz przy
karmieniu. Komu chcesz przytrzymać butelkę, księżniczce czy
księciu?
- Księżniczce - odparła Lena, podążając za nią.
Sylvia postawiła przy ich stałym stoliku parawan i urządziła
tam kącik dla bobasów. Dzięki temu mogła pracować i
jednocześnie zajmować się dziećmi.
- Już je przewinęłam. Musimy je tylko nakarmić. Lena wyjęła
Amalię z łóżeczka. Pogładziła ją
delikatnie po główce. Przeczesała palcami jedwabiste włoski.
Przeszył ją przyjemny dreszcz. Obudził się w niej instynkt
macierzyński.
Sylvia podała jej butelkę. Usiadły na ławce przy piecu
kaflowym.
Dzieciaki od razu zaczęły jeść.
- Moje dzieci są najcudowniejszymi okazami
- zachwalała Sylvia. - Nie krzyczą, nie płaczą i przesypiają
niemal całe noce.
- Bo się nimi odpowiednio opiekujesz. Nie owijasz je w
ochronny kokon i nie wystajesz przy nich całą dobę.
- Nie mogłabym sobie pozwolić na taki luksus. Muszę
zarządzać gospodą. Czasem czuję się tak, jakbym miała
rozdwojenie jaźni, ale w gruncie rzeczy cieszę się, że mam tę
odskocznię. Nie zaniedbuję moich brzdąców, a przy okazji
realizuję się zawodowo. Nie wyobrażam sobie, żeby Amalia i
Fryderyk bawili się na górze z opiekunką. Dzieci potrzebują
matki. Poza tym nie skoncentrowałabym się na pracy, bo ciągle
bym rozmyślała, co robią, czy płaczą... Uspokajają się, kiedy
słyszą mój głos.
- I kiedy bierzesz je na ręce... - zachichotała Lena. -
Rozpieszczasz je.
- A wy mi w tym w ogóle nie ustępujecie
- odparła Sylvia. - Nieraz przyłapałam ciebie, Nicolę, Aleksa i
Daniela, jak je bujacie na rękach. No i dobrze! Przecież
biedactwa nie mają ojca, to niech się napawają miłością innych
ludzi
- zająknęła się. - Ach, Leno, Martin byłby szczęśliwy. Tak
wyczekiwał naszych dzieci. Nienawidzę samobójcy, przez
którego zginął. Oby smażył się w piekle!
- Sylvia, przestań, nienawiść rujnuje duszę. Nie powinnaś
złorzeczyć temu mężczyźnie. Bóg go ukarze.
- Hm, Bóg... Nie wierzę w jego sprawiedliwość. Dlaczego
pozwolił Martinowi umrzeć? Akurat jemu, człowiekowi
wyciągającemu do wszystkich pomocną dłoń. Gdyby nie
zastępował kolegi, nie padłby ofiarą tego wypadku.
- Sylvio, stało się... Nikt nie wie dlaczego. Fryderyk wypił
kaszkę. Zapłakał. Widocznie
było mu za mało.
- Wystarczy, mój mały żarłoku - zawołała Sylvia, unosząc go
do góry, żeby mu się odbiło.
Przestał płakać.
Amalia piła swoją porcję, robiąc sobie krótkie przerwy.
Lena nie mogła się napatrzeć na maleństwa.
Dziewczynka dopiła swoją kaszę. Lena uniosła ją i czekała
cierpliwie, aż i jej się odbije.
Zrelaksowała się przy dzieciach na tyle, że zapomniała, w
jakim celu tu przyjechała.
Dopiero kiedy maluchy zasnęły, usiadła z Sylvia, przy kawie i
coś zaszeleściło jej w kieszeni, przypomniała sobie powód
wizyty.
Wyciągnęła list i przesunęła go po stole.
- Przeczytaj! Koller mi go przysłał. -Ten Koller?
-Dokładnie ten.
- Czego chce? Przecież mówiłaś mu, że nie wydzierżawisz
rewiru łowieckiego i nie udostępnisz miejsca do cumowania
łódki.
- Przeczytaj...
Sylvia rozłożyła list i zaczęła czytać.
Szanowna Pani Fahrenbach,
Pan Rhode sprzedaje swoją łódź. W związku z tym przejmuję
jego miejsce na przystani. Od następnego miesiąca to ja będę
przelewał na pani konto pieniądze za wynajem. Zatem i wilk
syty, i owca cała. Mój problem się rozwiązał, a pani nie traci
płynności finansowej.
Z pozdrowieniami
Alf Koller
Sylvia upuściła kartkę. Aż otworzyła usta ze zdziwienia.
- Bezczelny! Co za przebiegły cham! Wyrzucisz go drzwiami,
to wejdzie oknem. Kim jest Rhode?
- Całkiem miły gość. Może sprzedaje łódkę, ale nie ma prawa
odstępować miejsca do cumowania. Przecież jest lista
oczekujących, o czym Koller doskonale wie.
- Przekupił Rhode'a. I jeszcze miał czelność napisać do ciebie
list... Co on sobie myśli, że kim jest? Ja bym go teraz załatwiła
na szaro. Rhode złożył ci wymówienie?
Lena potrząsnęła głową.
- Więc skontaktuj się z nim i niech potwierdzi, że rezygnuje z
wynajmu, a potem podpisz umowę z pierwszą osobą z listy
oczekujących.
Lena pokiwała głową.
- Powinnam tak zrobić, ale nie chcę wszczynać awantury.
- Ale proszę cię, jakiej awantury? Ten facet niedawno
sprowadził się do Fahrenbach i zachowuje się tak, jakby
wszystko do niego należało. On powinien się do nas
dostosować, a nie odwrotnie . Gdzie mieszka Rhode ?
- Ma aptekę w Steinfeld. -Wyjaśnij tę sprawę.
Lena była skołowana. Była właścicielką portu jachtowego na
wschodnim brzegu. Jej tata jasno określił, ile łódek może tam
cumować. Nie chciał bowiem, żeby Fahrenbach przerodziło się
Bad Helmbach, gdzie zamiast wody widać było jedynie łodzie.
Podkreślał przy tym, że nie wolno naruszać tego przepięknego
ekosystemu.
- Jedź do niego natychmiast! - podpowiadała jej Sylvia. -
Wsparłabym cię, ale muszę zostać z brzdącami.
Lena machnęła ręką.
- Sama sobie poradzę... Nie pójdzie im ze mną tak łatwo!
Wstała.
- W drodze powrotnej wstąpię do ciebie i zdam relację -
obiecała.
- OK.
Lena zaparkowała przed apteką Cornelius. Przez okno
wystawowe zauważyła, jak aptekarz, zobaczywszy ją, aż
poczerwieniał.
Cieszyła się, że w środku nie było klientów.
- Dzień dobry, panie Rhode! - przywitała się z mężczyzną.
- Dzień dobry, pani Fahrenbach! - odpowiedział, nie patrząc
jej w oczy.
- Panie Rhode, z końcem miesiąca rezygnuje i pan z miejsca
do cumowania na jeziorze. Pomijam fakt, że obowiązuje pana
dłuższy okres wy-I powiedzenia, i zgadzam się na zwolnienie
tego j miejsca. Proszę jednak złożyć w moim biurze !
stosowne pismo. Albo nie - spiszmy je teraz. Potrzebne będą
tylko długopis i kartka papieru. Był rozkojarzony i
zdenerwowany.
- Tak, tak, oczywiście... Chwileczkę. Przyniósł notatnik.
- Proszę napisać, że dobrowolnie zrzeka się pan tego miejsca.
Dłoń drżała mu niemiłosiernie.
- Tak, pani Fahrenbach?
Lena przeczytała uważnie kilka linijek, które napisał, skinęła
głową, złożyła kartkę i schowała ją do torebki.
- Grzeczniej byłoby, gdyby wcześniej złożył pan to
wymówienie u mnie, a nie...
- Naturalnie, ale pan... - Przerwał. Otarł pot z czoła.
- Pan Koller? Proszę się nim nie przejmować. Nie będzie ze
mną tak pogrywał. Nie dostanie tego miejsca, ponieważ inni od
dawna na nie czekają. Przypadnie pierwszej osobie z listy
oczekujących.
Popatrzył na nią z przerażeniem.
;
- Nie... Nie może pani...
- Bo co? Takie są reguły. Zna je pan.
- Tak, ale... Ja... Zrezygnuję z tego miejsca, jeśli otrzyma je
pan Koller.
- Zaoferował panu pieniądze, panie Rhode? Bingo! Trafiła w
dziesiątkę!
Rhode złapał głęboki oddech i poprawił swój kołnierzyk.
- Interesy... No, nie idą najlepiej... Dostało się nam,
aptekarzom. Reforma zdrowia i apteki internetowe przyczyniły
się do spadku obrotów... Pan Koller skusił mnie pokaźną sumą.
- Przykro mi, ale nie powiedzie się wam ta sztuczka, panie
Rhode.
- Potrzebuję tych pieniędzy - skomlał.
- Panie Rhode, nie mam zamiaru pana dobijać, ale chodzi o
zasady. Mój tata brzydził się machlojkami i szachrajstwem, a ja
zamierzam iść w jego ślady.
- Pan Koller...
- Pan Koller mnie nie interesuje. Nie zrobię dla niego wyjątku.
Może wreszcie zrozumie, że nie wszyscy są przekupni i nie
wszystko da się załatwić za pieniądze.
- Wymusiła pani na mnie to wymówienie...
- Nic nie wymusiłam. Pan Koller napisał, że sprzedaje pan
łódkę. Panie Rhode, rozumiem, że jest pan na mnie zły,
ponieważ pokrzyżowałam panu plany. Ale proszę się postawić
w mojej sytuacji. OK, nie będę panu dłużej przeszkadzać w
pracy. Do widzenia!
Nie odpowiedział. Obrócił się na pięcie i zaszył na zapleczu,
jeszcze zanim opuściła aptekę.
Pewnie się wściekł. Przez nią musiał zrezygnować z
pokaźnego zastrzyku finansowego. No i dobrze! Spiskował za
jej plecami.
Lena wsiadła do samochodu i odjechała.
Słusznie postąpiła. Gdyby nie była konsekwentna, tacy dranie
bez wahania puściliby ją z torbami.
Czy powinna odpisać Kollerowi? Po co? Rhode mu o
wszystkim doniesie.
Przed destylarnią Lena natknęła się na Inge Koch. Świetnie
prezentowała się w czarnych obcisłych spodniach, liliowym
golfie z grubej wełny i czarnej sportowej kamizelce. Włosy
zaczesała do tyłu i zebrała w kucyk.
- Witam, pani Fahrenbach. Właśnie położyłam na pani biurku
analizy i wyliczenia, o które pani prosiła.
- Już się pani z nimi uporała?
- Tak. Sprężyłam się, bo sama byłam ciekawa, na czym
stoimy.
Lenie podobało się, że Inge identyfikowała się z firmą.
- I jak stoimy? - zapytała Lena.
- W porównaniu z zeszłym miesiącem wyszliśmy na mały
plus. Rozliczenia są na górze.
- Dziękuję.
Lena szybkim krokiem przeszła do biura.
Poczuła wyraźny zapach alkoholu! Zdarzyło
s
ie to już
wcześniej, ale go ignorowała, gdyż czasami wypili sobie z
Danielem po kieliszku wódki.
Ale teraz zapach był jakby intensywniejszy.
Czyżby Inge była alkoholiczką?
Zapijała upadek firmy jej męża? Nie mogła przeboleć tego, że
rzucił się pod pociąg? Przecież uczęszczała do grupy
terapeutycznej. Może te spotkania nie przynosiły
spodziewanego efektu?
Jeśli chodzi o jej obowiązki, nie było się do czego przyczepić.
Inge pracowała jak mrówka.
Lena usiadła przy biurku.
Wielu alkoholików, żeby odwrócić uwagę od nałogu,
przywiązywało dużą wagę do wyglądu zewnętrznego,
czystości w mieszkaniu... Inge też tak postępowała.
Dużo piła? Czy to kontrolowała?
Lenie przypomniała się bratowa, która w Dorleac coraz
częściej zaglądała do kieliszka, ponieważ czuła się samotna.
Na własne oczy widziała, jak dolewała sobie do herbaty
alkoholu.
Doris zupełnie zmieniła swoje życie. Opuściła męża i winnice
we Francji. Wzięła się w garść i zerwała z nałogiem. Kiedyś
piła z nudów. Dziś
delektuje się lampką wina lub szampana przy obiedzie czy
wystawnej kolacji. A jak jest z Inge?
Może nie była alkoholiczką? W każdym razie będzie ją
obserwować i jeśli jej podejrzenia się potwierdzą, rozmówi się
z Inge.
Milczenie i ignorowanie problemu tu nie pomoże. A ona
chciała pomóc tej kobiecie.
Zerknęła na wiersz „Stopnie" Hermanna Hessego. Jan
podarował jej go w ślicznej srebrnej ramce.
Może skopiuje go dla Inge, żeby uwolniła się od demonów
przeszłości?
„Nuże więc, żegnaj i ozdrowiej, serce!" - tak brzmiał ostatni
wers.
Ten cytat stał się życiowym mottem Leny.
Chociaż nie lubiła SMS-ów, sięgnęła po komórkę i
wystukała: „Mój kochany, smutno tu bez ciebie".
Potem pogrążyła się w obliczeniach.
Ostatecznie Lena zdecydowała się odpowiedzieć Alfowi
Kollerowi.
Szanowny Panie Koller,
jak dobrze Panu wiadomo, przydzielanie miejsc do
cumowania zawsze odbywa sie
L
według zasad. Istnieje lista
oczekujących. Tym samym Pana prywatne uzgodnienia nie
mają mocy prawnej.
Z wyrazami szacunku
Lena Fahrenbach
Pewnie będzie kipiał ze złości. Ale Leny to nie interesowało.
Zabrzęczał telefon. Wyświetlił się numer jej szwagra
Holgera.
„Oby tylko nic nie przydarzyło się dzieciom", pomyślała.
Holger rozpoznał po jej tonie, że jest zdenerwowana, dlatego
od razu ją uspokoił.
- Cześć, dzieciaki mają się znakomicie. Muszę załatwić kilka
spraw w macierzystej siedzibie firmy i prosiły mnie, żebym je
ze sobą zabrał. Zwolniłem je ze szkoły, bo teraz nie ma ferii.
Mógłbym je zakwaterować u ciebie? Maksymalnie na pięć dni,
bo w tym czasie wypada weekend.
- Holger, jeszcze pytasz? Tak, tak i jeszcze raz tak! Wspaniała
wiadomość. Czy Irina też przyleci?
Zwlekał sekundę.
- Nie. Za krótka podróż. Aczkolwiek chciałbym, żeby
odwiedziła Niemcy. Przecież nie zna naszego kraju.
- Nie ma jakiś zgrzytów między wami? - spytała Lena,
zaniepokojona niepewnością w jego głosie.
- Nie. Jest tak, jak było. Przyjaźnimy się.
- Holger, przecież ty chciałeś... To znaczy... Po rozwodzie
zamierzałeś wyznać jej miłość.
- Wiem, ale za wcześnie na takie deklaracje... Potrzebuję
czasu. Nie potrafię skakać z kwiatka na kwiatek. Z Grit nie
zawsze było tragicznie. Jest matką moich dzieci. Najpierw
muszę
przetrawić rozwód, żeby mieć czysty umysł, zanim zwiąże się
z kimś na poważnie.
Ponieważ Lena nie odpowiedziała, zapytał:
- Uważasz mnie za pomyleńca?
- Nie, za rozsądnego człowieka. Niech Grit pluje sobie w
brodę, że pozwoliła ci odejść. Po tylu podłościach znajdujesz
jeszcze dla niej dobre słowo... Fantastycznie!
-Ach, Lena, przykro mi, że ona nie widzi, jak dojrzewają
nasze cudowne dzieci.
- Pożałuje tego...
- Naważyła sobie piwa i sama będzie musiała je wypić. Dzieci
coraz bardziej się od niej oddalając ona nie zabiega o kontakt z
nimi. One wyczuwają jej obojętność. Kurcze, Grit jest przecież
inteligentną kobietą. Powinna się zorientować, że ten facet na
niej żeruje...
- Kiedyś się ocknie i wtedy ją to naprawdę zaboli.
Zadzwoniła komórka Holgera.
- Lena, muszę kończyć. Mam kolejne połączenie. Jeszcze się
odezwę i powiem ci dokładnie, kiedy przylatujemy.
- OK. Cieszę się. Naprawdę. Chętnie gościmy na Słonecznym
Wzgórzu Merit i Nielsa.
- A mnie?
- Ciebie również, kochany szwagrze. Ty jesteś poza wszelką
konkurencją.
-1 to właśnie chciałem usłyszeć - zaśmiał się i rozłączył.
Nicola podczas posiłku było nieco markotna. Zapewne
poprawi jej humor, gdy powie, kto ich niespodziewanie
odwiedzi. Lena chciała przekazać nowinę osobiście.
Wychodząc z biura, omal nie zderzyła się z Inge Koch,
spieszącą się do działu wysyłkowego. Podeszła do niej bliżej i
dyskretnie ją powąchała. Nie czuła od niej alkoholu.
- Gdyby ktoś o mnie pytał, jestem u Nicoli. W razie czego
biorę komórkę ze sobą.
- OK. Zniosę paczki na dół i przełączę telefon do sekretariatu.
Lena pokiwała głową i czym prędzej udała się do Dunkelów.
Przy kuchennym stole oprócz Nicoli zastała Juriego.
- Przyszłaś w samą porę. Chcesz gofra?
- Nie, dziękuję.
- Są pyszne - zachwalał Juri.
Zmusił się do uśmiechu, lecz wyraz jego twarzy zdradzał
panujący w jego sercu smutek. Nic
dziwnego, że się tak zadręczał. Od kilku tygodni mieszkał w
czworakach i nic się nie zmieniło.
Lena jednak nie była pewna, czy uczynił cokolwiek, żeby się
wyleczyć.
Już po kilku dniach wygonił terapeutów.
Wprawdzie w holu stało piękne pianino, ale Juri omijał je
szerokim łukiem.
Dlaczego nie próbował zagrać? Przełamałby w sobie
blokadę... Podobnie jak swojego czasu Isabella stopniowo
zaprzyjaźniał się z mieszkańcami Słonecznego Wzgórza.
Jednak nie mówił głośno o tym, co go gryzło i co wywołało w
nim tę blokadę. Lekarze pozytywnie zaopiniowali fizyczny
stan jego zdrowia.
- No dobra, zjem jednego gofra - stwierdziła Lena i usiadła. -
Juri, jak się pan miewa? Spacerował pan dziś z psami?
- Tak, dwa razy. Hektor i Lady powaliły mnie na kolana.
Rozkoszne zwierzaki.
Prowadzili ożywioną dyskusję na temat psów. Lena
opowiedziała mu, jak Lady trafiła na Słoneczne Wzgórze.
- Niewiarygodne! - krzyknął skonsternowany. - Ludzie
wrzucili to zwierzątko do studni, bo chcieli się go pozbyć?
- Tak, właśnie... Młodzież uratowała Lady, a Martin ją
odkarmił. Miał świetną rękę do zwierząt, szczególnie tych
maltretowanych. Był znakomitym weterynarzem.
- Był? Nie wykonuje już zawodu?
- Nie żyje - odparła zduszonym głosem Lena. - Samobójca
wjechał w jego samochód. Nie miał żadnych szans...
Nastała cisza.
Juri poderwał się nagle, aż obie panie się wzdrygnęły.
- Przepraszam... - wymamrotał i wyskoczył na zewnątrz jak
oparzony.
- Lena, rozumiesz coś z tego? - westchnęła Nicola.
- Domyślam się, że przeżył równie traumatyczną historię i
dlatego podświadomie unika grania na pianinie.
- Dlaczego nie rozmawia o tym? Inaczej nie da się mu pomóc.
- Może to dla niego zbyt bolesne...
Lena nie chciała dłużej rozprawiać o Jurim. Lubiła tego
rosyjskiego pianistę, którego przywiozła do nich Isabella.
- Mam radosne wieści - zmieniła temat.
- Dostaliście duże zlecenie! - krzyknęła radośnie Nicola.
- Byłoby super. Niestety, tych intratnych zleceń jest jak na
lekarstwo...
- Jan ci się oświadczył? Roześmiała się.
- Kochana, takich ważnych rzeczy nie robi się przez telefon.
Aczkolwiek wcale by nie pogardziła taką formą oświadczyn.
Jan wprawdzie wielokrotnie wyznawał jej miłość, snuł plany
na przyszłość, lecz nigdy nie poprosił jej o rękę i nigdy nie
wspomniał o ślubie.
Za wcześnie czy należał do tej grupy mężczyzn, dla których
urzędowy papierek nie miał większego znaczenia?
Ona marzyła o ślubie i wszystkim, co się z nim wiązało. W jej
mniemaniu
przysięga małżeńska była zwieńczeniem
prawdziwej miłości. Poza tym nie chciała, żeby jej dzieci
zostały poczęte bez ślubu. Powinny dorastać w normalnym
domu, razem z mamą i tatą, którzy formalnie są małżeństwem.
Bujała myślami w obłokach...
- Lena, czy ty śnisz na jawie? - zawołał Nicola. - Co chciałaś
mi powiedzieć?
- A... Holger przylatuje w interesach do Niemiec i przywiezie
ze sobą dzieciaki. Będą nocować na Słonecznym Wzgórzu.
- Serio! ? Kiedy i na jak długo?
- Powiadomi mnie, kiedy dokładnie, a zabawią u nas
najwyżej pięć dni.
- Co, tak krótko? - zmartwiła się Nicola.
- Nicola, nie marudź. Nie mają teraz ferii.
- Racja. Muszę pojechać do miasta. Kupię trochę materiałów i
uszyję jakiś ciuszek dla mojego promyczka... Daniel już wie?
A powiedziałaś Aleksowi?
-
Nie, Nicola, ty jesteś pierwszą osobą, którą
poinformowałam. Wiem, że ubóstwiasz dzieciaki, szczególnie
Merit.
- Nielsa też kocham. Ale z chłopcami jest inaczej...
Nicola wstała. Krzątała się przy piecu.
- Gofra i kawę?
- Nie dziękuję. Muszę wracać do biura. Wiesz co, podeślę ci
Inge. Ona nie odmówi. Wcina twoje słodkości na potęgę.
Zwlekała chwilę.
Czy powinna podzielić się z Nicolą swoimi podejrzeniami?
Nie. Nie będzie rozsiewać niepotwierdzonych wiadomości.
- Jeśli będziesz mogła się obejść bez Daniela, poproś go, żeby
do mnie przyszedł... Aleks już pałaszuje swoją porcję gofrów.
Mówię o tym, żebyś mi nie zarzuciła, że zaniedbuję męża.
Szkoda, że między Danielem i Inge nie zaiskrzyło. Pasowaliby
do siebie.
- Zgadzam się z tobą.
- Cóż, nic straconego...
Zanim wyszła, odwróciła się jeszcze raz.
- Wybij to sobie z głowy. Daniel podkreślał, że poza
przyjaźnią nic ich nie łączy i nie będzie łączyć.
- Racja. A jak on coś powie...
- Właśnie. Dlatego nie zaprzątajmy sobie tym głowy. Do
zobaczenia później, Nicola.
Kiedy szła przez podwórze, zobaczyła Juriego idącego z
psami w kierunku rzeki.
Przed czym uciekał? Dopadły go demony przeszłości?
Ponieważ Jan miał spędzić w Wietnamie co najmniej dwa
tygodnie, Lena ucieszyła się, że przyjedzie do niej z wizytą
Christian.
Czekając na niego, przypomniała sobie ich pierwsze
spotkanie. Oznajmił jej wówczas, że jest jej bratem, a ona mu
nie uwierzyła. Sądziła, że żartuje.
Christian był pierworodnym, nieślubnym synem jej matki!
Tuż po porodzie podrzuciła go siostrze bliźniaczce. Nigdy o
nim nie wspomniała i teraz również nie chciała mieć z nim do
czynienia. Christian bardzo pragnął poznać biologiczną matkę,
a ona go odrzuciła.
Frieder i Grit wrodzili się w nią. Skupiali się wyłącznie na
sobie i własnych potrzebach. Egoiści. Rozpychali się w życiu
łokciami i po trupach dążyli do celu. Rodzina nie miała dla nich
żadnej wartości.
Christian prawdopodobnie odziedziczył charakter po ojcu.
Jego i Carlę Aranchez de Moreirę dzieliła przepaść. Byli jak
dwa odmienne żywioły, woda i ogień.
Na dźwięk zbliżających się kroków Lena podskoczyła do
drzwi i z radości rzuciła się Christianowi na szyję.
- Fajnie, że przyjechałeś - zawołała, odbierając bukiet
kwiatów. - Nie musisz przywozić mi prezentów. Przecież
jesteś moim bratem i...
- A dlaczego bracia nie mogą dawać prezentów? - wszedł jej
w słowo. - Lena, jesteś cudownym człowiekiem. Nigdy nie
zapomnę ci tego, z jaką łatwością przyjęłaś mnie do rodziny.
Zaakceptowałaś człowieka, którego w ogóle nie znałaś.
- Normalka. Nie zrobiłam niczego nadzwyczajnego. Wejdź
do środka i rozgość się. Jesteśmy umówieni na dziś wieczór.
Christian zarumienił się. Wiedział bowiem, dokąd pójdą.
- Sylvia mówiła mi już, że zaprasza nas do siebie.
Lena wiedziała, że ci dwoje dość często rozmawiali przez
telefon. Czyżby coś się kroiło?
Doskonale się dogadywali, chętnie ze sobą gawędzili...
Wszystko się może zdarzyć. Christian odstawił torbę.
- Och, Lena, u ciebie człowiek wprost odżywa. Twoja
posiadłość wydobywa cały mój optymizm. W tym raju aż chce
się oddychać pełną piersią. Człowiek przenosi się jakby w
inny, magiczny wymiar...
- Cieszę się, że twoje odczucia są takie jak moje. Słoneczne
Wzgórze faktycznie kryje w sobie czarodziejską moc. Nie
wyobrażam sobie, żebym mogła mieszkać gdzie indziej. Tu są
moje korzenie. Stąd wywodzą się moi przodkowie.
Wzięła go pod rękę.
- Czego się napijesz? Głodny jesteś?
- Wody i kawy. Wolę się nie najadać. Sylvia zaserwuje obfite
menu. Oczywiście złożone z potraw portugalskich, a posiłek
będzie nam umilać fado.
- Razem z Martinem fascynowali się tym gatunkiem
muzycznym. Zresztą Amalię nazwali na cześć portugalskiej
pieśniarki Amalii Rodrigues... Ten kraj odgrywa w jej życiu
szczególną rolę. W Portugalii spędziła zarówno naj-
szczęśliwsze, jak i najsmutniejsze chwile.
Pokiwał głową i podążył za nią do kuchni.
- Opowiadała mi co nieco. W Portugalii byli
w
podróży
poślubnej, na urlopie, no i tam rozsypała prochy męża.
Lena oniemiała.
Sylvia zwykle nie była zbyt wylewna, raczej nie opowiadała o
prywatnych sprawach. Tylko że Christiana w zasadzie od
początku obdarzyła niebotycznym wprost zaufaniem.
Lena ustawiła na stole stare, piękne filiżanki z porcelany.
Odziedziczyła je po prababci. Włączyła ekspres do kawy i
nalała bratu wody.
- Skoro Sylvia wyprawia typowo portugalską kolację, śmiem
przypuszczać, że pomału pokonuje ból po utracie męża.
Dotychczas stroniła od rozmów o Portugalii i fado. Wiesz,
braciszku, pozytywnie wpływasz na jej samopoczucie.
Zakłopotał się. Nerwowo zamieszał kawę.
- Ja... Co masz na myśli?
- Sylvia nie otwiera się szybko na obcych. Od śmierci Martina
dodatkowo zamknęła się w sobie. A tobie od razu zaufała i na
dodatek zwierza ci się z problemów.
- Sylvia jest wspaniałą kobietą. Swobodnie się z nią
rozmawia. Nigdy się nie nudzimy.
Lenę korciło, żeby zapytać, czy zrodziło się między nimi
jakieś uczucie. Ale powstrzymała te zapędy. Nie chciała być
niedyskretna.
Christian podjadał ciasteczka orzechowe.
- O Chryste Panie, pyszne są. Aż grzech ich nie spróbować...
Lena, odstaw ten talerz, bo nie ręczę za siebie.
Z zadowoleniem odchylił się do tyłu.
- Zazdroszczę ci tej sielanki. Na Słonecznym Wzgórzu jest jak
na wiecznym urlopie.
- A więc sprowadź się tu. Mamy sporo wolnych pomieszczeń.
Znajdziemy jakieś lokum na twój gabinet.
- Lenko, na razie muszę zaoszczędzić trochę pieniędzy. W
szpitalu, niestety, nie zarabia się wiele. Ale kiedyś na pewno
zrealizuję to marzenie... Na razie będę odwiedzał ciebie i twój
raj... Dziękuję Bogu, że mam taką możliwość. Cieszę się, że cię
odnalazłem. To błogosławieństwo mieć taką siostrę jak ty.
- Braciszku, wzbogaciłeś swoją osobą moje skromne życie.
Na szczęście nie wrodziłeś się w matkę.
- Roberta wychowała mnie na porządnego człowieka. Ona i
Carla są bliźniaczkami, a tak
zasadniczo różnią się od siebie... Może odziedziczyłem geny
po babci albo po dziadku?
- Albo po tacie?
- Niewykluczone, choć nic o nim nie wiem. Łudziłem się, że
nasza matka uchyli rąbka tajemnicy. Tyle że ona mnie
przegnała...
Lena napiła się kawy.
- Nie przejmuj się. Tysiąc razy powtarzałam ci, że uważa się
za pępek świata. Wszystko musi się kręcić wokół niej. Carla
jest wszechświatem dla samej siebie.
- Przykro ci z tego powodu, prawda?
- Nie. Już nie. Kiedyś bardzo mnie bolała jej oziębłość, ale
tata wyleczył mnie z melancholii. Otoczył niesamowitą
miłością. Podarował kawałek nieba. Szkoda, że nie żyje.
Brakuje mi go.
Popatrzyła na niego.
- Chcesz jeszcze wody?
- Nie, dziękuję. Jaki strój obowiązuje u Sylvii? Szykowny?
- Niekoniecznie. Swobodny. Możesz zostać w dżinsach i
golfie. Prezentujesz się doskonale, braciszku.
- Skoro tak uważasz... Hm, ulegnę pokusie i schrupię jeszcze
jedno ciasteczko. Potem
zaniosę torbę na górę. Mam dla Sylvii i bliźniaków małe
upominki.
- Ucieszy się.
- Mam nadzieję... Pogniewasz się, jeśli nie zmyję naczyń?
Lena wybuchła śmiechem.
- Zastanowię się... Jakoś się sprężę i włożę je do zmywarki.
Szykuj się, bo za godzinę wyruszamy. Serio mówię. Idziemy
pieszo. Nie wsiadam do samochodu. Zapewne wypijemy u
Sylvii więcej niż jedną butelkę wina. Nie będę ryzykować.
- Pochwalam twój rozsądek, siostrzyczko - stwierdził i
wyszedł z kuchni.
„On i Sylvia?", zastanawiała się Lena. Byłoby super.
Ku uciesze Leny Christian większość czasu spędzał u Sylvii.
Aby ułatwić im zbudowanie nieco bliższych relacji,
zaproponowała, żeby poszli do kina, a ona i Nicola zaopiekują
się bliźniakami.
Naturalnie Christian i Sylvia bez mrugnięcia okiem przystali
na jej propozycję. Szczególnie ucieszyła się Sylvia, ponieważ
od narodzin dzieci rzadko opuszczała dom.
Nicola i Lena już wielokrotnie udowodniły, że świetnie
sprawdzają się w roli opiekunek. Rozpieszczały Amalię i
Fryderyka na wszelkie możliwe sposoby. Bujały na rękach,
śpiewały piosenki, recytowały wierszyki i tańczyły wokół nich.
Wymęczone dzieciaki zasnęły w ułamku sekundy z
rozkosznymi wypiekami.
Po ułożeniu ich w łóżeczkach Lena i Nicola rozsiadły się
wygodnie w salonie. Nalały po lampce czerwonego wina i
odpoczywały.
Lena z lubością przyglądała się, jak Nicola zajmowała się
dziećmi. Podziwiała jej cierpliwość oraz wrodzone zdolności
pedagogiczne. Z pewnością byłaby fantastyczną mamą. Dla-
czego Yvonne była nieubłagana? Dlaczego nie chciała dać
szansy biologicznej matce i poznać jej od tej lepszej strony?
Dlaczego nie potrafiła odciąć się od przeszłości?
Lena dołożyła wielu starań, żeby ją przekonać, że Nicola nie
miała innego wyjścia, musiała ją oddać do adopcji.
- O czym myślisz? - spytała Nicola.
Lena otrząsnęła się. Nicola nie miała bladego pojęcia, że
Yvonne była jej córką. Zwracała się do niej jako do pani doktor
Yvonne Wiedemann.
Ach, gdyby wiedziała...
- O Janie, Jórgu oraz Christianie i Sylvii.
- Założę się, że ta dwójka niebawem stanie się parą. Christiana
przyrównałabym do trafionej szóstki w totolotku. Lepszego
kandydata na partnera Sylvia nie mogłaby sobie wyobrazić.
- Racja. Gdyby tylko Christian osiedlił się w Fahrenbach...
- Dobrze kombinujesz, maleńka. Przecież może się tutaj
świetnie realizować jako lekarz.
Przebudowalibyśmy mu gabinet Martina. Miałby do
dyspozycji całe piętro. Świetna lokalizacja, zaplecze jest bez
zarzutu. Czegóż chcieć więcej? Trzeba z nimi pogadać.
- Stop! Nie zagalopowałaś się trochę? Niczego nie
przyspieszajmy. Oni sami muszą wyjść z taką inicjatywą.
Życzę im, żeby kroczyli tą samą ścieżką, ale pozwólmy im się
dotrzeć.
- Pofantazjować dobra rzecz. A jak ci się układa z Janem?
Rzadko do nas zagląda. Thomas częściej przekraczał próg
naszego domu.
Nicola zauważyła, że Jan się nieco izolował. Nie zintegrował
się z mieszkańcami posiadłości.
- Musi najpierw lepiej was poznać. Thomas znał was od
dziecka.
- Słusznie. Ale nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
- Ach, tak... - Lena wzruszyła ramionami. - Trudno
przewidzieć, jak potoczą się nasze losy. Na razie jest
cudownie... Jeśli chodzi ci o to, czy mi się oświadczył, to nie,
nie zrobił tego. Ale mnie kocha. Bardzo.
- A ty?
- Ja też go kocham. Pomógł mi uporać się z rozpaczą po
Thomasie.
Nicola łyknęła nieco wina.
- Naprawdę zamknęłaś rozdział pod tytułem „Thomas"?
Lena odetchnęła z ulgą, że nie musiała odpowiedzieć na to
pytanie, ponieważ w tym momencie do pokoju weszli Sylvia i
Christian. Oboje w szampańskich nastrojach.
- Fajny film? - zapytała Lena.
- Nie byliśmy w kinie.
- Co? Przecież...
Sylvia umościła się w fotelu.
- Po drodze skręciliśmy do małej winiarni i zagadaliśmy się.
Potem doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu spóźniać się na
film i gadaliśmy dalej.
- Nigdy nie przytrafiło mi się coś takiego...
- zarechotał Christian.
- Właśnie namawiam Christiana, żeby się tu przeprowadził...
Jutro obejrzy pomieszczenia po gabinecie Martina -
powiedziała Sylvia.
- Kapitalnie! - krzyknęła uradowana Nicola.
- Parę minut temu dyskutowałyśmy z Leną o tym, że Christian
mógłby zapuścić korzenie w Fahrenbach, że tak się wyrażę...
- Hola, hola, nie rozpędzajcie się - oponował Christian. -
Naturalnie kusi mnie, by przenieść
się bliżej was... - Zerknął na Nicole. - Ty zwykle kwitujesz
wszystko różnorodnymi powiedzonkami, więc powinnaś się ze
mną zgodzić: dobre rzeczy wymagają czasu!
- Oj, polemizowałabym... Zrób dziś, co masz zrobić jutro!
Christian trochę się nastroszył.
- Pfoszę, zlitujcie się nade mną... Nie lubię rozmawiać o
czymś na wyrost. Przecież chodzi o moją egzystencję,
rewolucyjne zmiany W moim życiu... Zmieńmy temat! Proszę!
- Zgoda - zareagowała natychmiast Sylvia. - Jak było z moimi
dwoma serduszkami? Dały wam popalić?
- Nie. Są aniołeczkami - zawołała Nicola.
- Oho, po twoim tonie wnioskuję, że wynosiłyście je na
rękach za wszystkie czasy.
- Dzieci tego potrzebują. Muszą poczuć bliskość drugiego
człowieka.
- Przecież nie zgłaszam sprzeciwu. Skoro się powiodło,
musimy częściej praktykować takie wypady.
- Zawsze do usług - zawołała podekscytowana Nicola. - Jeśli
Lena nie będzie mogła, przyprowadzę ze sobą Aleksa.
Sylvia zachichotała.
- Super! Pasowałoby wam jutro wieczorem? Nadrobilibyśmy
z Christianem kino.
Nicola posłała Lenie spojrzenie typu: „A nie mówiłam, z tej
mąki będzie chleb!".
- Kochana przyjaciółeczko, możesz na nas liczyć. Obie nianie
zameldują się punktualnie.
Lena zaoferowała Christianowi pomoc finansową, żeby mógł
szybciej urzeczywistnić marzenie o własnym gabinecie.
Jednak on kategorycznie odmówił i nie chciał nawet o tym
słyszeć. Wyjechał bez podejmowania jakiejkolwiek decyzji,
choć oczywiście gabinet Martina bardzo przypadł mu do
gustu.
Jeśli jest mu pisane uprawianie zawodu lekarza w
Fahrenbach, z pewnością niebawem to nastąpi. Lena
westchnęła głęboko i pochyliła się nad służbowymi
dokumentami.
Inge Koch rozesłała większość upomnień, ale do niektórych
klientów Lena wolała zadzwonić osobiście. Sięgnęła po
słuchawkę i w tym momencie weszła Inge.
- Przepraszam, muszę pani przeszkodzić - zagadnęła. - Przed
chwilą faksem przyszło nowe zlecenie. Ucieszy się pani.
Podeszła do biurka, położyła wydrukowaną kartkę i wtedy
Lena poczuła woń alkoholu.
Miała mętlik w głowie. Co powinna zrobić? Poprosić o
wyjaśnienia? W sumie Inge nie zaniedbywała obowiązków...
Jeszcze nie!
- O, od Gasmanna - powiedziała Lena. - Dawno nie składali u
nas zamówienia. Czyli moja akcja promocyjna się opłaciła.
- Była genialna - zawołała Inge.
Hm, miła z niej kobieta. Dzisiaj wyglądała oszałamiająco.
Założyła ciemnoszare spodnie, dobrany kolorystycznie
sweterek, włosy zaczesała do góry...
Lena jednak postanowiła, że musi z nią od razu porozmawiać.
- Ma pani ochotę na kawę, espresso albo może cappuccino?
- Z chęcią napiję się kawy... Zaparzę!
Przeszła do kącika dla petentów, przygotowała naczynia i
nastawiła ekspres. Sprawiała wrażenie spokojnej i
wyluzowanej.
Czoło Leny zrosiło się potem. Zastanawiała się, zagadnąć
Inge czy nie?
Kilka minut później na jej biurku stała już gorąca,
aromatyczna kawa.
- Świetnie wywiązuje się pani ze swoich obowiązków -
zaczęła ostrożnie Lena. - Jest pani bardzo sympatyczna, ale...
Zawiesiła głos, a Inge uniosła głowę.
-Ale?
Lena westchnęła.
- Proszę nie poczytać mi tego za wścibstwo i niedyskrecję...
Muszę zadać pani jedno pytanie.
Zwykle była wygadana. Dlaczego z trudem przychodziło jej
sformułowanie prostego pytania? Bo dotyczyło sfery
intymnej?
- Proszę pytać. Śmiało.
- Inge, czy ma pani problem z alkoholem? Bingo!
Kobieta pobladła na twarzy. Splotła dłonie i spuściła wzrok.
- Skąd takie domysły... - wyjąkała po paru sekundach.
- Bo czuć od pani na odległość. Przepraszam za
bezpośredniość.
- Czuć ode mnie alkohol?
- Tak. Dziwi to panią?
- No... Hm, tak... Nie jestem alkoholiczką, choć przyznaję, że
czasem wypiję kieliszek... Nie piję dużo... Po prostu miewam
duszności...
- Wiem, że los pani nie rozpieszczał i nie uporała się pani ani z
samobójstwem męża, ani z bankructwem waszej firmy. Ale
alkohol w niczym nie pomaga, tylko pozornie znieczula i to na
krótko. Człowiek błyskawicznie przyzwyczaja się do tego
iluzorycznego przyjaciela. Wiem, o czym mówię...
Streściła naprędce historię Doris, która również wpadła w
sidła nałogu. Najpierw popijała szampana, a potem wlewała w
siebie, co popadło.
- Z Doris nikt nie rozmawiał. Wszyscy mieli świadomość, że
zapija smutki, ale nikt nie zareagował. Brat zrobił wówczas
głupotę, przyłapał ją na gorącym uczynku, wylał alkohol do
zlewu i wyszedł z kuchni. Zostawił żonę samą z niebotycznym
poczuciem winy.
- Ja nie piję dużo...
- Wierzę. Tyle że stopniowo będzie pani zwiększać ilość
wypijanego alkoholu, o ile temu nie zapobiegniemy. Chcę pani
pomóc. Może wskazane byłoby leczenie? Być może obecna
grupa terapeutyczna pani nie wystarcza.
Inge wodziła wzrokiem dookoła. Zapadła cisza. Po chwili
podniosła głowę. Łzy napłynęły do jej oczu.
- Boże, jest mi strasznie głupio... Proszę mi uwierzyć,
naprawdę nie piję dużo... Prawdopodobnie wszyscy się tak
tłumaczą. Nie jestem alkoholiczką. Miewam napady paniki i
wtedy jeden łyk wyprowadza mnie na prostą...
- W takich sytuacjach powinna pani dmuchać w plastikową
torebkę.
- Słucham?
- Nie przesłyszała się pani... Przystawia pani plastikową
torebkę do ust i wdmuchuje w nią powietrze. To stary
sprawdzony sposób...
- Pomaga? -Tak.
- Skąd pani wie? Od brata? Lena potrząsnęła głową.
- Nie, choć Christian pewnie potwierdziłby moje słowa.
Koleżanka ze szkoły miała nerwicę lękową i zawsze nosiła
przy sobie plastikową torebkę. Lekarze podpowiedzieli jej tę
metodę hiperwentylacji. Spróbowanie nic panią nie kosztuje, a
warto odstawić wódkę. Chociażby dla własnego zdrowia...
Jeśli pani chce, pomogę pani znaleźć odpowiedniego terapeutę
albo też terapeutkę. Chyba łatwiej dogadać się z kobietą...
- Po śmierci męża chodziłam do terapeuty. Na nic się zdały te
sesje u niego. Nie potrafię otworzyć się przed obcymi ludźmi.
Sama walczę z moimi słabościami. Kieruję się mottem: czas
leczy rany... Lubię uczestniczyć w spotkaniach mojej grupy
samopomocy. Tam czuję się rozumiana, ponieważ łączą nas
podobne doświadczenia.
- Skoro się tam pani odnajduje, proszę kontynuować terapię.
- Hm, spróbuję z tą torebkę. I proszę, niech mi pani wierzy,
piłam tylko wtedy, gdy miałam napady... Brałam łyk i koniec.
Wyciągnie pani jakieś konsekwencje? - Spytała pełna
wątpliwości. - Chyba bym się załamała. Praca u pani sprawia
mi przyjemność, no i zadomowiłam się u was.
Lena machnęła ręką.
- Nie, obejdzie się bez konsekwencji. Proszę się nie
zadręczać. Zagadnęłam panią, ponieważ bardzo panią lubię i
nie chciałabym, żeby się pani stoczyła i zmarnowała sobie
życie. Ciągle przed oczami mam obraz mojej szwagierki.
- Uwolniła się od nałogu?
- Tak. W sumie ona też nie była alkoholiczką, choć niewiele
brakowało. Teraz pije tylko przy wyjątkowych okazjach, z
umiarem.
- Obiecuje poprawę. Dziękuję, bardzo dziękuję,
ze
mnie pani
nie zwolniła.
Lena była dumna, że zdobyła się na tę rozmowę. Wierzyła
Inge.
- W ogóle nie miałam takiego zamiaru - odpowiedziała. -
Dostrzegłam w pani szlachetnego człowieka i nie będę się
biernie przypatrywać, jak zbacza pani z właściwej drogi.
Trzymam za panią kciuki. Proszę przejąć kontrolę nad
własnym życiem. W razie czego proszę się do mnie zgłosić i
razem temu zaradzimy.
Inge się rozpłakała. Po policzkach spływały jej łzy wstydu i
ukojenia.
- Dziękuję - wyszlochała. - Dziękuję... Lena wstała i ją
przytuliła.
- Wszystko będzie dobrze - szepnęła.
Nie wątpiła, że Inge odstawi wódkę. Z pewnością będzie ją w
tym wspierała.
- Oczywiście ta rozmowa zostaje między nami - dodała na
koniec Lena. - To nie powinno nikogo obchodzić, także
Daniela.
Inge odetchnęła z ulgą.
- Dziękuję - powtórzyła kolejny raz. Otarła łzy. - OK,
obowiązki wzywają. Zmarnowałyśmy mnóstwo czasu.
- Wcale nie - powiedziała Lena. - Pożytecznie go
wykorzystałyśmy. Są sprawy ważne i ważniejsze. Dziękuję za
zaufanie. I gdyby coś, wie pani, gdzie mnie szukać.
Inge powstrzymywała łzy.
- Nigdy tego pani nie zapomnę - wyszeptała na odchodne.
Lena pochyliła się nad rachunkami. Uzbierało się tego trochę:
faktury dostawców, podatek od towaru i usług...
Lena planowała odebrać szwagra, siostrzenicę i siostrzeńca z
lotniska, lecz znowu musiała ustąpić Nicoli i Aleksowi. Oni nie
dawali za wygraną. Zakrzyczeli ją.
Cieszyła się, że zobaczy się z dziećmi i Holgerem. Dobrze się
z nim rozumiała, lepiej niż z własną siostrą. Szkoda, że Irina
nie przyleciała. No, ale wiadomo, Holger musi się najpierw
otrząsnąć po rozwodzie, dojść do ładu z miotającymi nim
emocjami... W każdym razie nie chciał robić niczego na siłę,
żeby nikogo nie zranić.
Lena dokonywała właśnie przeglądu stołu, na którym leżał
stos upominków dla dzieci, kiedy usłyszała krzyki.
- Ciociu Leno, gdzie jesteś? - wołała Merit.
- Dzień dobry! Przyjechaliśmy! - wtórował jej Niels.
Lena wybiegła na zewnątrz.
- Spójrz, jak urosłam - powiedziała Merit.
- Ciociu Leno, nie uwierzysz, w samolocie siedział David
Griersson, znakomity hokeista. Dał mi autograf.
- Serdecznie witam na Słonecznym Wzgórzu
- zaśmiała się Lena, ściskając dzieciaki.
W towarzystwie Daniela przybiegły Hektor i Lady.
- Cześć, Holger! - zwróciła się Lena do szwagra. - Mieliście
przyjemny lot?
Uściskom i powitaniom nie było końca. Lena zaprosiła
wszystkich do środka. Niels nie odstępował Daniela na krok.
- Znów kupiliście nam mnóstwo prezentów?
- spytała zaciekawiona Merit.
- Oczywiście. Zaraz je dostaniecie, ale najpierw coś
przekąsimy - powiedziała Nicola. - Wy spaliście w samolocie,
ale wasz tata nie zmrużył oka nawet na godzinkę. Zaparzymy
mu kawę.
- Tymczasem my rozpakujemy prezenty - zawołała Merit.
- A może my byśmy chcieli przy tym być?
- wtrąciła Nicola. - Wstrzymajcie się chwilę.
- Powiedz przynajmniej, ile prezentów dostaniemy. Po
jednym?
Nicola potrząsnęła głową.
-Po dwa?
-Pudło!
- Hura! Po trzy?
- Jeśli się nie uspokoicie, w ogóle nic nie dostaniecie - wtrącił
się Holger. - Poza tym niegrzecznie jest się upominać o
prezenty. Mało wam, że przylecieliście do Niemiec? Biletów
nie rozdają za darmo.
- Ja nic nie mówiłem - bronił się Niels.
- Wiem, co dostanę. Daniel mi powiedział. Marzyłem o tym.
- To niesprawiedliwe - marudziła Merit. Ja też chcę
wiedzieć...
Zanim Holger zdążył interweniować, Nicola szepnęła coś
Merit na ucho.
- Nicola, jesteś boska. Nie zapomniałaś...
- Obrzuciła brata triumfalnym wzrokiem. - Ha! Ja też już
wiem!
- Dosyć. Jeszcze słowo i naprawdę niczego nie dostaniecie!
Podziałało. Dzieci usiadły z posępnymi minami.
- Ciociu Leno, jak umrzesz, dostanę w spadku tę filiżankę? -
spytała Merit, popijając herbatę z filiżanki praprababci.
- Kotku, przecież nie musisz czekać aż tak długo. Sprezentuje
ci ją, kiedy tylko troszkę podrośniesz.
- Jak będę w wieku Nielsa?
- Zobaczymy. Ta filiżanka jest bardzo stara i ma ogromną
wartość sentymentalną. Szkoda by było, gdyby się rozbiła.
- A gdybym zażyczyła sobie czegoś innego, dałabyś mi to?
Lena się uśmiechnęła.
- Serduszko, zależy, o co poprosisz. Zawsze możemy się
potargować.
- Nicola, upiekłaś pyszne ciasto czekoladowe. Nałożysz mi
jeszcze kawałek? - wymamrotał Niels.
- Niels, nie mówi się z pełną buzią - upomniał go tata.
- Mój skarbie, jedz tyle, ile chcesz, skoro ci smakuje - odparła
Nicola.
- I mnie zachciało się słodkiego - jęknęła Merit. - Poproszę
ciasto z kolorowymi cukierkami na wierzchu. Na pewno
upiekłaś je specjalnie dla mnie.
- Dla wszystkich, ty przemądrzalcu! - krzyknął z pełną buzią
Niels.
Holger z rezygnacją wzruszył ramionami. Popatrzył na
wszystkich, jakby chciał powiedzieć: „Staram się nauczyć ich
dobrych manier, ale mi się nie udaje".
Holger postanowił, że szybko załatwi sprawy służbowe, a
potem wypocznie parę dni na Słonecznym Wzgórzu.
Lena żałowała, że Grit nie spotka się z dziećmi. Zwiedzała
bowiem z Robertino butiki i galerie handlowe w Mediolanie.
Naturalnie całą eskapadę pokryła z własnej kieszeni. Ten
lowelas wyciskał ją jak cytrynę. Miał ją za dojną krowę.
Dlaczego ona nie widzi, że on wielbi nie ją, lecz jej pieniądze?
Przecież zazwyczaj była bystra. Przy rozwodzie bez skrupułów
obłupiła Holgera do gołej skóry.
Wycyganiła od niego nawet jego dom rodzinny. Oj,
przejedzie się ostro na tym playboyu. Słono zapłaci za swoje
zaślepienie. Wkrótce pewnie puści ją kantem, jak poderwie
inną, bogatszą naiwniaczkę.
A Grit porzuciła dla niego męża i dzieci.
Smutne, że ani Merit, ani Niels nie pytali o matkę.
Harcowali beztrosko po Słonecznym Wzgórzu. Wygłupiali
się z psami, organizowali wycieczki z Danielem, Nicolą i
Aleksem, bawili się z bliźniakami Sylvii i byli zafascynowani
Jurim Barlenką.
- Szkoda, że Irina z nami nie przyleciała - powiedział Niels,
stojąc z Leną przy wybiegu i przyglądając się galopującym
koniom.
- Bo? - spytała Lena, głaszcząc Mabelle.
- Porozmawiałaby z Jurim po rosyjsku. Wydobyłaby z niego,
czy rzeczywiście jest pianistą, czy może tajnym agentem.
Lena parsknęła śmiechem.
- Litości, Niels, skąd taki pomysł?
- Widziałem film, w którym pewien facet przez wiele lat
mieszkał w Kanadzie i podawał się za lekarza. Potem został
zdemaskowany i okazało się, że był agentem.
- Filmy to fikcja, Niels. Zapewniam cię, że Juri jest słynnym
pianistą.
- To dlaczego nie gra na pianinie? Widocznie nie potrafi...
Maskuje się.
Pogłaskała go po głowie.
- Serduszko, oglądasz za dużo nieodpowiednich filmów...
Tata wie o tym?
Zarumienił się.
- Nie... Proszę, nie wydaj mnie.
- Będę trzymała język za zębami. Radzę ci jednak, żebyś
ograniczył oglądanie bzdurnych filmów o agentach.
Zarechotał.
- Mówisz jak Irina. Ona też potępia tego rodzaju kino,
ponieważ reżyserzy uprawiają pro-pra..., propa..., nie umiem
wymówić tego dziwacznego słowa.
- Propagandę - uzupełniła Lena.
- O tak... Irina mówi, że nie wszyscy Rosjanie są złymi
ludźmi. Oj, ciociu Leno, fajnie jest u ciebie na Słonecznym
Wzgórzu. Lubię tu przyjeżdżać.
- Miło mi. I przyznam szczerze, że my wszyscy jesteśmy
przeszczęśliwi, że możemy was tu gościć. Najchętniej
zatrzymalibyśmy was tutaj na zawsze.
- Ciociu, a właściwie dlaczego nas nie odwiedzasz w
Kanadzie? Nicola już była i spodobało się jej...
- Obiecuję, że i ja was odwiedzę. Być może wezmę kogoś ze
sobą.
-Thomasa?
-Nie, Jana.
- Rozwiodłaś się z Thomasem jak... tatuś
z mamą?
- Rozwieść można się tylko wtedy, gdy zawarło się z kimś
związek małżeński. A ja i Thomas byliśmy przyjaciółmi i się
rozstaliśmy.
- Ja też się rozstałem z moim najlepszym przyjacielem. Justin
mnie okradł, a potem wyparł się tego, chociaż znalazłem moją
komórkę w jego plecaku.
Dołączyła do nich Merit.
- Ciociu, ja też chcę pojeździć na koniu!
- krzyczała z daleka. - Założyłam dżinsy i buty sportowe.
- Wspaniale - powiedziała Lena. - Zatem idziemy po siodła i
resztę sprzętu.
Niels zniknął gdzieś wewnątrz stajni. Pewnie chciał uprzedzić
siostrę i odszukać wszystkie elementy uprzęży, żeby
zademonstrować swoją wyższość.
- Ciociu, ty jesteś siostrą mamy, prawda?
- spytała Merit ni z gruszki, ni z pietruszki.
- Tak - odparła Lena.
- A zupełnie się różnicie...
- To znaczy?
- No, ty jesteś kochana, uśmiechasz się, cieszysz się, kiedy do
ciebie przyjeżdżamy...
O Boże! Co powinna teraz powiedzieć?
- Ja... Yyy... Twoja mama... Niespodziewanie Merit puściła
rękę cioci
i przeskoczyła przez kałużę.
- Widziałaś, jak umiem skakać? - zawołała z zadowoleniem.
- Fantastycznie. Wykonałaś superskok.
- No - zachichotała Merit, łapiąc ją ponownie za rękę. - Mama
jest niemiła - dodała.
- Nie mów tak, Merit. Mama was kocha. -Wcale nie, ciociu
Leno. Ona jest zapatrzona
w tego beznadziejnego Robertino. I dobrze. My jej nie
potrzebujemy. Mamy tatusia, ciebie, Nicolę, Aleksa, Daniela,
Irinę, jej mamę i tatę oraz babuszkę, która jest stara i mówi
tylko po rosyjsku. Ale jest kochana. Śpiewa mi rosyjskie pio-
senki. Tylko zawsze przy nich płacze. Tęskni za ojczyzną,
ciociu Leno. Irina sporo rozmawia z babuszką, ale ja nic z tego
nie rozumiem... Bardzo lubię Irinę.
Lenie omal nie pękło serce. Uzmysłowiła sobie, że Grit
wyrządziła dzieciom ogromną
krzywdę. Na szczęście rodzina Iriny otoczyła je ciepłem i
miłością.
Weszły do stajni, gdzie Niels wszystko już przygotował.
- O nie, to niesprawiedliwe - pisnęła Merit. - Ja chciałam to
zrobić!
Zanim rzuciła się na brata, Lena chwyciła ją za bluzkę.
- Stop! Jutro ty się wykażesz, OK? Nicola powiedziałby teraz:
mądry głupiemu ustępuje. A ty jesteś mądrą dziewczynką,
prawda?
- Tak - odparła dumnie Merit. - Pani Gillspie często mi to
powtarza. Wiesz, ciociu, ona jest moją wychowawczynią.
Lena odetchnęła.
- Wypuścimy Bondiego na piętnaście minut, żeby się
wybiegał. W tym czasie pójdziemy po Nicolę. Na pewno
będzie chciała popatrzeć, jak ujeżdżacie naszego ulubieńca.
Wyszli ze stajni. Z naprzeciwka nadszedł Juri. Obok niego
biegły psy, które natychmiast obskoczyły dzieciaki.
Juri pomachał im na przywitanie i skręcił w stronę
czworaków.
Sprawiał wrażenie załamanego.
Lena życzyła mu, żeby wreszcie przełamał blokadę i zaczął
grać na pianinie. Niestety, jego stan się nie poprawiał, a
niedługo wyjeżdża z Fahrenbach. Co się z nim stanie? Co
będzie robił?
Niels przysunął się do Leny.
- Ciociu, gwarantuję ci, że on jest agentem...
- Juri zawsze jest smutny - wtrąciła Merit. - Smutniejszy niż
babuszka Iriny, kiedy śpiewa piosenki. Ciociu, czy wszyscy
Rosjanie są tacy smutni?
- Nie, kochanie. Narodowość nie ma nic do tego. W każdym
kraju są ludzie weseli i poważni. Problemy i cierpienie
sprawiają, że się smucimy. A to, skąd pochodzimy, nie jest
ważne.
- On jest smutnym rosyjskim agentem - szepnął Niels,
zafascynowany swoimi podejrzeniami.
Lena nie odpowiedziała na jego zaczepkę. Potknęła się o coś.
Pochyliła się i podniosła małego aniołka z brązu.
Juri musiał go zgubić.
- Co masz? - spytała Merit. - Dasz mi?
- Nie, ten aniołek prawdopodobnie należy do Juriego. Zaraz to
ustalimy.
-A jeśli nie, dostanę tego słodkiego aniołka?
- Wtedy popytamy wśród mieszkańców Słonecznego
Wzgórza.
Niels pociągnął Lenę za rękę.
- Ciociu, sprawdź, czy to nie jest nadajnik. Lena ledwie
powstrzymała się od śmiechu.
- Już sprawdziłam. Figurka jest czysta - odpowiedziała
konspiracyjnym szeptem.
Doszli do czworaków.
Lena nacisnęła dzwonek do Juriego.
- Nie musi pani dzwonić - rzekł Juri. - Proszę wejść.
Niels przecisnął się obok Leny i Juriego. Merit podążyła za
nim.
Lena wyciągnęła aniołka.
- Czy ta figurka jest pana?
Popatrzył na nią z przerażeniem i chwycił aniołka.
- Tak. Gdzie go zgubiłem?
- Leżał na podwórzu. Prawdopodobnie wypadł panu z
kieszeni.
Przycisnął figurkę do serca.
- Dziękuję, że go pani znalazła. Gdyby on... Urwał.
Dzieciaki tymczasem przebiegły do holu, na środku którego
stało pianino, i zaczęły na nim grać.
Juri aż otworzył szeroko oczy.
- Przestańcie! Co wy robicie? Nie wolno tak na ślepo uderzać
w klawisze! Trzeba je naciskać z czułością, żeby wydobyć
piękne dźwięki.
Odsunął dzieci na bok.
- O tak... Tak to się robi... - Nieświadomie zaczął grać.
Lena podeszła do dzieci, chwyciła je za ręce i wyprowadziła
na zewnątrz.
Juri tego nie zauważył. Był jak w transie.
Lena najchętniej usiadłaby w rogu i posłuchała koncertu. Grał
Chopina.
Juri przełamał blokadę. Przemógł się.
- A jednak nie jest agentem - stwierdził rozczarowany Niels. -
Tylko pianistą. Ale się na nas wściekł...
Lena nie skomentowała jego słów. Błądziła myślami gdzie
indziej. Juri znów grał...
Wszystko, co dobre, szybko się kończy. Holger z dzieciakami
odleciał do Kanady. Została po nich pustka. Na Słonecznym
Wzgórzu zrobiło się cicho. Za cicho. Niedługo i Juri opuści
Lenę.
Wreszcie przełamał się i znowu z entuzjazmem zasiadał przy
pianinie. Odzyskał energię i ochotę na koncertowanie w
największych salach świata. Ponadto zamierzał sfinalizować
nagranie płyty z utworami Beethovena.
Lena i on wybrali się na ostatni wspólny spacer. Nicola
przygotowywała kolację pożegnalną, w trakcie której Juri
chciał zagrać koncert dla mieszkańców Słonecznego Wzgórza.
Szli wzdłuż rzeki. Była ładna pogodna. Nie padało. Łyse
drzewa rozciągały rozłożyste gałęzie ku niebu, tworząc
bajkowy krajobraz.
- Juri, gratuluję panu. Wykazał się pan nie lada odwagą.
Cudownie, że znów będzie pan
uszczęśliwiał swoją grą tysiące ludzi - powiedziała Lena,
rzucając psom patyk.
- Ten przełom zawdzięczam dzieciom. Gdyby nie brzdąkały
na moim pianinie, pewnie nadal omijałbym je szerokim
łukiem.
- Niby błahostka, a jednak... Nie uderza się tak w klawisze... I
kto by pomyślał, że to pana odblokuje.
Westchnął.
- Proszę nie zapominać, że fizycznie jestem zupełnie zdrowy.
Tkwił we mnie problem natury psychicznej...
- Chce pan o tym porozmawiać?
- Czemu nie. Kiedyś moim sercem zawładnęła pewna kobieta
- Sonja Michaelis... Poznałem ją przed trzema laty po
koncercie w Londynie. Przyjechała tam specjalnie dla mnie,
ponieważ uwielbiała moją interpretację Mozarta. Sama
również chciała zostać pianistką. Była bardzo zdolna...
Wziął głęboki oddech.
- Rodzice odwiedli ją od tego pomysłu. Uważali, że muzyką
na chleb nie zarobi i powinna zdobyć solidne wykształcenie
oraz pewny zawód. Ojciec był policjantem i upierał się, żeby
kontynuowała tę tradycję, nie pytając jej o zdanie.
Podporządkowała się jego żądaniom i robiła karierę w policji
kryminalnej. Piastowała stanowisko nadkomisarza. Mieli ją
awansować, gdy nagle...
Przerwał. Przyspieszył kroku. Psy dopominały się, żeby rzucił
im patyk, ale zignorował ich skomlenie.
Przystanął.
- Sonja nie żyje - wycedził zduszonym głosem, a w jego oku
zakręciła się łza.
Lena wzdrygnęła się.
Nie ważyła się zadawać mu jakichkolwiek pytań.
- Żeby móc mnie odwiedzić w szpitalu, wzięła dodatkowe
dyżury. Dzięki temu zyskałaby kilka dni urlopu ponad wymiar.
Roczny urlop chciała bowiem przeznaczyć na... naszą podróż
poślubną. Sonja i ja zamierzaliśmy się pobrać tuż po mojej
rehabilitacji. Chciałem pokazać jej moją ojczyznę, poznać ją z
rodziną i krewnymi, którzy są rozproszeni po całym kraju.
Włożył ręce do kieszeni płaszcza i popędził naprzód. Lena
ledwie za nim nadążała. Co się stało z Sonją?
Nareszcie dogoniła Juriego. Czy był świadomy, że gnał na
oślep przed siebie? Drżał. Postawił kołnierz płaszcza.
- Sonja zastępowała koleżankę, która zajmowała się
przestępczością wśród młodzieży - narkotyki, pedofilia... Nie
zdążyła usiedzieć za biurkiem nawet kwadransa, kiedy do biura
wparował młody mężczyzna. Strzelał z pistoletu gdzie
popadnie. Trafił Sonję w głowę. Zmarła na miejscu.
- O przenajświętsza panienko, Juri, to straszne - pisnęła
przerażona Lena.
Pokiwał głową.
- Nie celował do Sonji. Polował na inną kobietę. Pech chciał,
że Sonja znalazła się w złym miejscu o złej porze.
„Zupełnie jak Martin", pomyślała Lena. Zawrócili.
- Sparaliżowało mnie, kiedy przekazali mi tę wiadomość -
kontynuował zduszonym głosem. - Od stóp do głów nie
miałem czucia.
- Juri, tym bardziej się cieszę, że nie porzucił pan gry na
pianinie. Sonja by tego nie chciała. Ona kochała pana kunszt...
Pokiwał głową.
- Wie pani, co jest dla mnie paranoją? Rodzice Sonji domagali
się, żeby wybrała pewny zawód... Gdyby ukończyła studia
muzyczne, nie spoczywałaby teraz na cmentarzu!
- Niezbadane są wyroki boskie, Juri. Być może wydarzyłoby
się coś innego. Pana przyjaciel Boris na przykład zginął,
ponieważ mechanicy odwalili fuszerkę. Martin, mąż mojej
najlepszej przyjaciółki umarł, bo przejął dyżur za kolegę...
Wierzę w przeznaczenie. I umacniam się w tej wierze, odkąd
samolot mojego brata Jórga rozbił się w Australii. Jórg zaginął.
Prawdopodobnie nie żyje, aczkolwiek wypieram tę myśl,
ponieważ na razie nie odnaleziono ciała. Dlaczego nie został
we Francji, w winnicach, które odziedziczył po ojcu? Dlaczego
uparł się, żeby zwiedzać świat?
- Ma pani rację. Następny koncert zadedykuję Sonji. Była
cudowną kobietą, wspaniałym człowiekiem.
Zatrzymał się. Wyjął portfel, a z niego kolorowe zdjęcie.
Uśmiechała się z niego piękna kobieta z brązowymi lokami i
brązowymi oczami.
- Śliczna - powiedziała Lena.
- Gdybym nie przechodził rehabilitacji, Sonja nie brałaby
dodatkowych dyżurów, nie siedziałaby za czyimś biurkiem i...
Lena położyła rękę na jego ramieniu.
- Stop! - przerwała mu. - Obwiniając się, nie przywróci jej pan
życia... Jest jak jest i im wcześniej się pan z tym pogodzi, tym
szybciej zacznie pan normalnie funkcjonować.
Zatrzymał się. Wykrzesał z siebie delikatny uśmiech.
- Dziękuję, że mnie pani wysłuchała - rzekł. - Potwierdziły się
zapewnienia Isabelli. Chwaliła panią. Mówiła, że jest pani
aniołem i że na sto procent na Słonecznym Wzgórzu na moją
duszę spłynie balsam. Mieszka pani w raju, do którego nie
dociera zło...
Kiedy po wyjeździe Juriego Lena weszła do biura, zobaczyła
piękny bukiet białych róż przeplatanych bluszczem. Na
dołączonej do niego karteczce było napisane tylko jedno
słowo: „Dziękuję".
Lena od razu się domyśliła, kto przysłał jej te kwiaty. Kiedy
już się na nie napatrzyła, przeszła do pokoju Inge.
- Po tysiąckroć dzięki - powiedziała. - Kwiaty są wspaniałe.
Niepotrzebnie się pani tak wykosztowała.
- Cieszę się, że trafiłam w pani gust. Daniel mi
podpowiedział, jakie pani lubi - przyznała. - Zasłużyła pani na
każdą z tych różyczek. Składam ręce do Boga w
podziękowaniu, że zagadnęła mnie pani o alkohol. Odstawiłam
go na dobre. Ratuję się plastikową torebką.
- Super, Inge! Brawo!
- Przemyślałam też kwestię terapii. Zapiszę się na nią. Na
Słonecznym Wzgórzu moje życie znów nabiera sensu. Czuję
się tu swojsko. Ludzie dookoła są życzliwi i serdeczni.
Realizuję się w pracy, mieszkam w przepięknym domu... Po
prostu cudownie! Wie pani, co mnie najbardziej boli? Nie
utrata dóbr materialnych, lecz to, że mój mąż z taką łatwością
odebrał sobie życie. Przecież mógł ze mną porozmawiać...
Byliśmy przykładnym małżeństwem.
- Nie powinna pani zaprzątać sobie tym głowy. I tak już nic
pani nie zmieni.
Zabrzęczał telefon.
Inge podniosła słuchawkę.
- Fabryka likierów Fahrenbach, dzień dobry! W czym mogę
pomóc?
Lena pomachała jej i wyszła. Fabryka likierów...
Przecież od dawna nią nie byli i nie będą, ponieważ nie
posiadali receptury na słynną Fahrebachówkę.
Poszła do Daniela. Akurat zestawiał listę artykułów do
zapakowania.
- Daniel, poświęcisz mi minutkę czy bardzo ci przeszkadzam?
Odwrócił się.
- A o co chodzi?
- Chciałabym sprzedać wszystkie sprzęty z destylarni.
- Słucham? - spytał skonsternowany.
- Stoją bezużytecznie... Nie uzyskamy za nie zbyt dużej ceny,
do najnowocześniejszych nie należą... Ale po co nam złom?
- Lena, nie demontujmy naszej pierwszorzędnej wytwórni.
- Która powoli popada w ruinę. Utrzymanie jej miałoby sens,
gdybyśmy mieli recepturę.
- Znajdziemy ją - obstawał przy swoim Daniel. - Szef jej nie
zniszczył. Dlaczego nagle przyszedł ci do głowy taki pomysł?
- Bo Inge z entuzjazmem wykrzykuje do słuchawki: Fabryka
likierów Fahrenbach. Pewnie Nicola ją nauczyła...
- Nie, kochana Leno, ja. To jest Fabryka likierów Fahrenbach.
Była nią od pokoleń.
- Uhm, kiedy produkowano Fahrenbachówkę. Daniel, my już
jej nie robimy! Ten okres minął bezpowrotnie. Teraz
dystrybuujemy alkohole, przebranżowiliśmy się, jesteśmy
hurtownią...
Potrząsnął głową.
- Gwarantuję ci, że nie zakończyliśmy produkcji
Fahrenbachówki. Ona ponownie znajdzie się na półkach
sklepowych. Będziemy ją wytwarzać w wytwórni urządzonej
przez twojego tatę.
- Śnij dalej, Daniel. A kiedy się przebudzisz, zorientuj się,
proszę, jak najlepiej sprzedać wszystkie maszyny. Pojedynczo,
w komplecie, handlowcom czy w Internecie.
- Lena, będziemy produkować Fahrenbachówkę i basta!
Lena podeszła do drzwi.
- Daniel, mnie również podoba się nasza wytwórnia. Tatuś nie
oszczędzał przy jej budowie.
- No właśnie. Ze świeczką takich szukać. Pamiętasz, jak
Marjorie Ferguson się nią zachwycała? Narzekała, że oni
wytwarzają Finnemore eleven w jakiejś prymitywnej,
podupadłej budzie. I co? Finnemore eleven jest produktem
najwyższej klasy.
Lena odwróciła się.
- Zgadza się. Tyle że Marjorie Ferguson ma co sprzedawać.
Daniel, dyskutowaliśmy tę kwestię z milion razy... Fakty
mówią same za siebie. Bez receptury nie ma produkcji. Zajmij
się tym, o co cię prosiłam.
Zanim zdążył zaprotestować, opuściła pospiesznie biuro.
Prawie się rozkleiła. Nie chciała podejmować tak drastycznych
kroków, ale czy miała inne wyjście? Nikt nie znajdzie
receptury, nie sfrunie im z nieba.
Lena i Aleks skrupulatnie planowali przebudowę dawnego
domu ogrodników. Chcieli go odrestaurować, by wkrótce
mogła się wprowadzić do niego Babette z córeczką Marie.
Taka była bowiem wola Leny. Niestety, architekci zmącili
nieco jej fantastyczną wizję.
Remont naturalnie był możliwy, jednak pochłonąłby dość
pokaźną sumę. Lena niekoniecznie nią dysponowała. Miała
inne, priorytetowe wydatki.
Ogólnie nie byłoby problemu, gdyby podała solidną cenę za
czynsz, czym dobiłaby biedną Babette. Nie takie przecież
miała zamiary. Chciała jej pomóc.
- Porwałam się z motyką na słońce - mruknęła zrezygnowana
Lena po wyjściu Klausa.
Na szczęście architekt był bratankiem Aleksa i pracował na
Słonecznym Wzgórzu dosłownie
za grosze. Doradzał im przy projektowaniu nowych
pomieszczeń oraz przearanżowywaniu tych starszych. Według
niego remizę można było przerobić na miejsce do
organizowania imprez, eventów czy wystaw... Aleks poklepał
ją po ramieniu.
- Dziewczyno, nie kracz i nie lamentuj. Zawsze jest jakieś
wyjście. Spójrz, na czworaki nie mieliśmy funduszy, ich
renowacja wymagała większego nakładu, a udało nam się
wyczarować z nich apartamenty o bardzo wysokim
standardzie.
- Faktycznie, choć przy nich mieliśmy sporo szczęścia. Daniel
i ty harowaliście tam dniami i nocami. Załatwiłeś kafelki po
okazyjnej cenie. Klaus podesłał nam za darmo robotników...
- No i? Ten budynek wymaga drobnych korekt. Nie
poddawajmy się. Przejadę się po okolicy, rozejrzę się po
sklepach z kafelkami... Damy radę. Drzwi i parkiety sami
wyszlifujemy. Założę się, że i ty się przyłączysz do
polerowania niektórych części. Lena, ja się wszystkim zajmę, a
ty pilnuj interesów w destylarni i fabryce likierów. Obiecuję ci,
że razem z kolegami odpicujemy dom ogrodników na cacy.
Potem wspólnie
się zastanowimy nad celem jego użytkowania. Wiem, że
chciałaś go przeznaczyć dla tej młodej miłej kobiety, ale może
ona wprowadzi się gdzie indziej?
- Czyżbym o czymś nie wiedziała?
- Nie rzuciło ci się w oczy, że Daniel przy niej promienieje i
wypycha pierś do przodu? Zdaje się, że i ona wykazuje
zainteresowanie.
Jasne, że rzuciło się jej w oczy. Tyle że Babette Hagemann
była rozbita emocjonalnie po tym, jak jej mąż wyprowadził się
do kochanki, która urodziła mu upragnionego syna. Ale nigdy
nie wiadomo, co się dzieje w jej sercu.
- Aleks, myślisz, że ich coś łączy?
- Jeszcze nie, ale to, moim zdaniem, kwestia czasu. Pasują do
siebie. Ponadto oboje zasłużyli na szczęście. Są zbyt młodzi,
by iść samotnie przez życie. Los dał im popalić, ale najwyższa
pora wziąć się w garść i budować rzeczywistość. Nie mogą
wiecznie rozczulać się nad sobą i rozpamiętywać dawne dzieje.
Nowa miłość to nowe życie i tego im obojgu życzę.
Aleks wciąż zadziwiał Lenę. Niby był małomówny, ale
bacznie obserwował to, co się wokół działo, i zawsze
wysnuwał trafne wnioski.
- Słusznie, Aleks. Trzymajmy za nich kciuki.
- Będziemy. A teraz z innej beczki. Kiedy chcesz
wyremontować dla Jana stanicę?
- Jak tylko znajdziesz czas...
- Już go mam. Nie zwlekajmy z tym. Najpierw uporam się ze
stanicą, a potem zabiorę za dom ogrodników. Zgoda?
- Jesteś nieoceniony. - Rzuciła mu się na szyję.
- Ach, gdybym nie miała ciebie...
- To miałabyś kogoś innego.
- Nie. Ty jesteś niezastąpiony. Jedyny w swoim rodzaju.
Serio. Pobiegnę teraz do destylarni, przekażę Danielowi kilka
dokumentów i przełączę telefon do Inge.
- Poczciwa kobieta z niej. Ona też by pasowała do Daniela, ale
Babette bardziej...
- Aleks, nie od nas zależy, jakiego wyboru dokona Daniel. Nie
maczajmy w tym palców. To znaczy nie przekombinujmy.
Zresztą on wcześniej deklarował, że Inge była, jest i będzie
tylko przyjaciółką... OK, spotkamy się na parkingu?
- Tak. Przed superautem, które sprezentowała mi
superkobieta!
Lena pobiegła. Nie żałowała pieniędzy wydanych na
samochody dla Aleksa i Daniela. Wręcz
przeciwnie. Cieszyła się, że mogła ich uszczęśliwić. Zasłużyli
na to.
Od taty nauczyła się dzielić z innymi tym, co miała najlepsze.
On uważał, że jeśli bezinteresownie czyni się dobro, to ono
wraca do człowieka ze zdwojoną siłą, niekoniecznie w formie
materialnej. Lena doświadczyła tego na własnej skórze.
Pieniądze nie odgrywały dla niej najważniejszej roli w życiu.
Są potrzebne do normalnego funkcjonowania, zgoda, ale nie
powinno się przeceniać ich wartości.
Stanica została kompletnie przemeblowana. Aleks przytargał
do niej kilka mebli z remizy i poustawiał je w różnych
konfiguracjach. Poza tym odmalował ściany, odświeżył
podłogi i wypolerował drzwi.
Lena nie mogła się napatrzeć na efekt ich wysiłku. Jan
oniemieje z wrażenia. Pomysł przerobienia stanicy na biuro i
studio okazał się trafiony w dziesiątkę, tym bardziej że
oznaczało to, iż Jan rzadziej będzie wyjeżdżał w podróże
służbowe. Czyli będą spędzali ze sobą więcej czasu.
- Aleks, kapitalna robota! Fajnie, że przyniosłeś dodatkowo tę
szafę i skrzynię. Świetnie się komponują z całym wystrojem.
- Rzeczywiście, powstało nieziemskie pomieszczenie z
widokiem na jezioro... - przyznał nieskromnie Aleks. - Piękniej
nie mogliśmy tego zrobić. Jedźmy już do domu, bo inaczej
przywitają nas awanturą. Wiesz, że Nicola nie znosi, kiedy
spóźniamy się na posiłek. - Zerknął na zegarek. - Czeka na nas
od pięciu minut. Lena się zaśmiała.
- Więc zmykajmy. Jutro tu przyjdę. Usiądę wygodnie w fotelu
tatusia i będę podziwiała nasze dzieło.
Po obiedzie Lena i Aleks opowiedzieli Nicoli, Danielowi i
Ingę o zmianach, jakich dokonali w stanicy. Potem piątka
przyjaciół plotkowała przy lampce wina o rzeczach błahych i
poważnych. Lena wróciła do domu dość późno. Była w
wybornym nastroju.
Wszystko układało się po jej myśli. Dzięki Aleksowi stanica
przemieniła się w nowoczesne biuro z antycznymi elementami.
Daniel zaś przedstawił jej lukratywną ofertę kolejnego
klienta. Z uzyskanych dochodów będzie mogła pokryć część
strat, które poniosła w wyniku ogłoszenia upadłości przez
Grosik.
Inge znakomicie wywiązywała się z obowiązków i tym
samym odciążała ją, biorąc na siebie większość roboty
papierkowej.
Na jej głowie pozostało kierowanie destylarnią i wymyślanie
kampanii reklamowych dla
dystrybuowanych przez nią produktów. A może Babette
wsparłaby ją przy tworzeniu nowych sloganów. Przecież
kiedyś działała w branży reklamowej.
Tyle że trzeba by było płacić jej wynagrodzenie. Niestety,
Lena nie miała tylu środków.
Kątem oka dostrzegła migającą diodę na automatycznej
sekretarce. Wzięła telefon, usadowiła się w salonie na sofie i
zaczęła odsłuchiwać wiadomości.
Przy pierwszym połączeniu ktoś się po prostu rozłączył.
Przy drugim w jej uchu rozbrzmiał ochrypły męski głos,
najprawdopodobniej jakiegoś młodego mężczyzny.
- Szanowna Pani Fahernbach. Nazywam się Ulf Pax i
chciałbym złożyć pani niebagatelną propozycję. Jeśli poważnie
myśli pani o kosztach osobowych, jesteśmy idealnym
partnerem dla pani...
Dynamiczny, energiczny głos. Nie musi tego słuchać.
- Sorry, Ulf Pax - mruknęła pod nosem i skasowała
wiadomość.
Następny telefon był od Jana.
- Moja piękna, gdzie ty się podziewasz? Szkoda, że cię nie
zastałem. Chętnie bym z tobą porozmawiał. Myślę o tobie cały
czas. Tęsknię! Kocham cię!
Odsłuchała tę wiadomość jeszcze raz. Ależ jej go brakowało.
Rozmarzyła się.
Z zadumy wytrącił ją dźwięk telefonu. Kto dzwonił o tej
godzinie? Serce waliło jej jak młotem. To był Jan.
- Kochany! - krzyknęła. - Właśnie odsłuchałam automatyczną
sekretarkę. Ubolewałam nad tym, że nie było mnie w domu...
- A ja tak tęsknię, że musiałem spróbować ponownie. No i
udało się. Jak się miewasz, moja piękna?
- Lepiej, dużo lepiej. Brakuje mi ciebie. Kiedy przyjedziesz?
- Tu jest nudniej, niż przypuszczałem. Zejdzie mi jeszcze z
tydzień.
- Dzisiaj z Aleksem umeblowaliśmy twoje biuro nad
jeziorem. Dokonaliśmy tam kilku zmian. Spodoba ci się. Nie
będziesz chciał stamtąd wychodzić. Kocham cię.
- No, mam nadzieję - zachichotał.
Pokrótce zrelacjonował jej, czym się aktualnie zajmuje.
Potem ku niezadowoleniu obojga musieli zakończyć rozmowę.
Lenie przeszła ochota na cokolwiek. Znowu śniła na jawie o
Janie. Westchnęła głośno.
Zerknęła na zegarek. O matko! Już po północy, a jutro
wyczerpujący dzień. Postanowiła, że odsłucha pozostałe
wiadomości i położy się spać.
Kolejny telefon był od doktora Limmera. W mig dopadły ją
wyrzuty sumienia. Mimo obietnic nie podjęła bowiem żadnych
starań, żeby uzyskać stosowne dokumenty poświadczające
śmierć Jórga.
Po trosze celowo z tym zwlekała. Zazwyczaj urzędy same
wysyłają takie świstki. Poza tym wciąż wierzyła, że Jórg żyje.
- Witam, pani Fahrenbach. Z tej strony Limmer. Ponieważ
zdobyłem już dokumenty dotyczące pani brata, chciałbym się
umówić na spotkanie. Dostosuję się do zaproponowanego
przez panią miejsca i terminu. Proszę o telefon.
„Co jest? Przecież nic mu nie wysyłała", pomyślała
skonsternowana Lena. Nikt jej nie powiadomił...
Zaraz, chwileczkę...
Frieder!
No jasne. On musiał namieszać. Prawdopodobnie zakasał
rękawy i liczył na spadek po bracie. Fakt, że śmierć Jórga
została potwierdzona urzędowymi dokumentami, był jak
gwóźdź do jej trumny.
Załamała się. Jórg nie żył!
Już nie utną sobie żadnej pogawędki, nie będą się razem
śmiać, kłócić...
Najgorsze było to, że nie pochowają go w grobie, który
mogłaby odwiedzać.
Jego ciało będzie leżało gdzieś na odludziu...
Rozpłakała się.
Jórg nie żył... Jórg nie żył...
Nie potrafiła myśleć o niczym innym.
Nie zaginął, lecz zginął!
Wyszła z pokoju. Zgasiła światło, jakimś cudem wdrapała się
po schodach, rozebrała się i umyła, zupełnie nieświadoma tego,
co robi. Potem wślizgnęła się pod kołdrę. Szczękała zębami.
Przekręcała się z boku na bok.
Dlaczego Jana nie było teraz przy niej? W jego ramionach
znalazłaby ukojenie.
Nicola też umiała ją pocieszyć, uspokoić...
Zasnęła.
Kiedy zbudziła się następnego ranka, miała wrażenie, jakby
ktoś ją przeciągnął przez maszynkę do mielenia mięsa. Bolało
ją wszystko.
Powoli zwlokła się z łóżka i starała się nie myśleć o Jórgu,
żeby znowu się nie rozpłakać.
Wściekła się na Friedera. Wyrwał się jak Filip z konopi z
prośbą o oficjalne uznanie ich brata za zmarłego.
Musi zadzwonić do doktora Limmera i ustalić termin
spotkania.
Poczłapała do łazienki. Odkręciła kurki prysznica i długo
stała pod ciepłym strumieniem wody. Orzeźwiła się kąpielą, a
następnie wskoczyła w dżinsy i miękki, ciepły golf.
Nie miała ochoty na śniadanie. Zaparzyła mocną czarną kawę.
Z filiżanką usiadła przy dużym drewnianym stole. Błądziła
gdzieś myślami, aż przypomniała
sobie, że przecież doktor Limmer czeka na jej telefon.
Zastanowiła się chwilę, gdzie wczoraj położyła słuchawkę.
No tak, zostawiła ją w salonie.
Na szczęście bateria się nie rozładowała.
Numer notariusza miała zakodowany w elektronicznej
książce telefonicznej.
Doktor Limmer przywitał się z nią serdecznie i podziękował
za oddzwonienie. Był miłym człowiekiem. Jej tata wysoko go
cenił.
- Doktorze Limmer, szczerze mówiąc, nie ubiegałam się o
wydanie dokumentów poświadczających śmierć Jórga.
- Pani brat Frieder dopełnił wszystkich formalności. Nawet
pofatygował się osobiście do Australii, żeby udostępnili mu
właściwe dokumenty. Widać, że mu zależało.
- Więc nie ma żadnych wątpliwości, że Jórg... Przerwała. Po
co ten pośpiech? Przecież nie
ma zwłok! Ciała nie odnaleziono!
- Tak należałoby zakładać - odpowiedział. - W każdym razie
pani brat przywiózł dokumenty, które upoważniają mnie do
tego, żeby otworzyć drugi testament pani ojca.
- OK - wyjąkała. - Przyjadę do pana, kiedy tylko będzie pan
chciał.
Ustalili datę i godzinę.
Doktor Limmer zapewnił ją, że na spotkanie zaprosi również
Friedera i Grit. Na wszelki wypadek wyznaczyli drugi termin.
Zamienili jeszcze parę zdań i rozłączyli się.
Roztrzęsiona Lena uznała, że najlepiej będzie, jak pójdzie do
Nicoli, która ukoi jej skołatane nerwy.
Przeszła do sieni. Zakładała właśnie wygodne buty, kiedy
nagle olśniło ją, że nie odsłuchała wczoraj wszystkich
wiadomości z automatycznej sekretarki.
Teraz to zrobi.
Kiedy nacisnęła guzik, żeby odtworzyć ostatnie nagranie,
otworzyła szeroko usta ze zdziwienia. Ugięły się pod nią
kolana.
Jako ostatnia nagrała się Yvonne Wiedemann, córka Nicoli.
- Witam, pani Fahrenbach. Szkoda, że nie mogę porozmawiać
z panią na żywo. - Głos Yvonne był nieco przygnębiony. -
Chciałabym się z panią spotkać. Ale nie na Słonecznym
Wzgórzu. Czy istniałaby taka możliwość?
Aktualnie jestem na kongresie lekarzy, ale odezwę się
jeszcze... Do następnego razu.
Lena kilkakrotnie odsłuchiwała wiadomość od córki Nicoli.
Yvonne wreszcie się z nią skontaktowała. Świadczyło to o
tym, że chciała poznać bliżej biologiczną matkę.
Lena wrzasnęła euforycznie „Hura!", po czym natychmiast
się uspokoiła.
„Skąd takie przypuszczenie?", pytała siebie w duchu.
Przecież Yvonne wyraźnie podkreśliła, że chce się spotkać z
Leną i nie na Słonecznym Wzgórzu.
A jej biologiczna matka mieszkała właśnie na Słonecznym
Wzgórzu... Co o tym wszystkim myśleć? Nie miała pojęcia!
Cóż, nie pozostaje jej nic innego, jak spróbować kolejny raz
nakłonić Yvonne, żeby dała szansę Nicoli, by pozwoliła jej
pokazać się od jak najlepszej strony.
Lena stwierdziła w końcu, że zamiast do Dunkelów, pojedzie
do kapliczki. Zapali świeczki i pomodli się za bliskich.
Lena siedziała w kapliczce i wpatrywała się w równomierny i
spokojny płomień świeczek. Z różnych powodów zapaliła
dzisiaj świeczki.
Przede wszystkim za Jórga. Po katastrofie samolotu jego ciało
leży gdzieś w niedostępnej australijskiej dżungli. Ekipy
ratunkowe pewnie nigdy go nie zjadą. Przerwano zresztą
poszukiwania. Frieder, jej drugi brat, zdobył w sobie tylko
wiadomy sposób dokumenty potwierdzające śmierć Jórga.
Lena wiedziała, że już czas pogodzić się ze śmiercią brata i jej
przekonanie, że Jórg się odnajdzie, jest niedorzeczne.
Rozum podpowiadał jej, że Jórg nie żyje, ale serce mówiło
inaczej. Uczepiła się nadziei, że jakimś cudem przeżył upadek
samolotu. Nie znaleziono przecież ciała. A nadzieja umiera
ostatnia.....
Zamknęła oczy i myślała o Jörgu. Był lekkomyślny i
roztrzepany, ale był kochanym bratem.
Oczami wyobraźni widziała, jak sunie łodzią po wodzie,
motorem pędzi po piaszczystych i niebezpiecznych torach
wyścigowych.
Był marzycielem, który lekkomyślnie naraził swój spadek.
Organizował festiwale muzyczne, nie mając o tym pojęcia.
Jego pomysły pochłonęły mnóstwo pieniędzy, ale jakie to ma
teraz znaczenie? Oddałaby wszystko, żeby zobaczyć go
żywego.
Zatopiła się we własnych myślach. Kiedy się ocknęła, poczuła
nagle pewność, że Jörg żyje.
Nie może się tym z nikim podzielić. Wszyscy wzięliby ją za
wariatkę, gdyby zdradziła im swoje przeczucie.
Może tylko Nicola pomyślałaby inaczej. Ona też wciąż ma
nadzieję.
Lena westchnęła głęboko. Ach, Nicola!
Tak bardzo chce pomóc tej kobiecie o złotym sercu i
doprowadzić do jej spotkania z córką. To kolejny powód, dla
którego zapaliła dzisiaj świeczki.
Sprawa z Yvonne, córką Nicoli, to prawdziwa jazda kolejką
górską.
Mimo wielu trudności i przeciwieństw losu Lena odnalazła
Yvonne. Po wielu zabiegach i ciągłym wahaniu pani doktor
przyjechała wreszcie do posiadłości, niby na wypoczynek, a w
gruncie rzeczy po to, żeby zobaczyć rodzoną matkę. I co się
stało? Nie została nawet na noc, bo nie mogła znieść myśli, że
w pobliżu jest kobieta, która ją urodziła i oddała.
Biedna Nicola nie miała o niczym pojęcia!
Nie odezwało się pokrewieństwo krwi. Takie rzeczy dzieją się
tylko w powieściach.
Później Yvonne zadzwoniła do Leny, żeby ją poinformować,
że nie jest zainteresowana kontaktami z matką. Nie chce więcej
słyszeć o tej kobiecie. Początkowo Lena zaakceptowała jej
życzenie, ale potem nie wytrzymała. Napisała do Yvonne list z
prośbą, żeby dała matce choć jedną szansę.
Minęło dużo czasu, aż pewnego dnia Yvonne zostawiła
wiadomość na automatycznej sekretarce. Poprosiła Lenę o
spotkanie, ale nie w posiadłości. „Panie Boże, spraw, proszę,
żeby Nicola mogła wreszcie przytulić córkę, którą zaraz po
porodzie musiała oddać do adopcji. Ona tak bardzo cierpi",
modliła się Lena.
Sama nie wiedziała, ile razy powtórzyła swoje błaganie. Jeśli
się uda, będzie się tu modlić dzień i noc. Oprócz powrotu Jórga
niczego bardziej nie pragnie niż pojednania matki i córki.
Kiedy nagle promienie zimowego słońca przebiły się przez
szare chmury i wpadły przez okno do kapliczki, Lena uniosła
głowę. Słońce odbijało się w kolorowych szkiełkach witraży i
malowało osobliwe kształty na ciemnej podłodze wyłożonej
płytami.
Czy to znak?
Czyżby niebo chciało jej dać do zrozumienia, że wszystko
będzie dobrze?
Tak bardzo chce w to wierzyć.
Nagle otworzyły się drzwi wejściowe do kapliczki. Lena
odwróciła się.
O nie! Tylko nie to!
Tylko tego brakowało! Nie mogła przyjść trochę później?
Do kapliczki weszła Cilly Herzog, ciotka Markusa, w
zasadzie miła osoba, ale niesamowicie wścibska i ciekawska.
Najgorsze jest jednak to, że wbiła sobie do głowy, że musi
wyswatać Markusa i nie przepuszczała żadnej okazji, żeby
zrealizować swój zamiar.
Cilly podeszła bliżej.
- Ach, Lena! - zawołała i spojrzała na palące się świeczki. -
Na Boga, dla kogo zapaliłaś tyle świeczek? Kurczaka można
na nich upiec! Na szczęście przyniosłam nowe.
Mieszkańcy Fahrenbach mieli w zwyczaju, że zawsze coś
przynosili do kapliczki, którą wybudował jeden z przodków
Leny. Jedni przynosili świeczki, inni kwiaty. Na zmianę też
sprzątali.
Tu, w tej kapliczce, odbywały się chrzty, tu
Fahrenbachwowie brali śluby, tu miały miejsce msze żałobne.
Pastor przyjeżdżał z pobliskiej gminy.
- Dzień dobry, pani Herzog - powiedziała Lena, siląc się na
przyjazny ton. Każdy może przyjść do kapliczki. Skąd kobieta
ma wiedzieć, że przyszła akurat nie w porę. - Te świeczki są dla
mojego brata Jórga.
Cilly Herzog opadła na ciemną ze starości brązową ławkę z
drewna. Wszystkie ławki w kapliczce połyskiwały teraz w
promieniach słońca.
- Ach tak, biedaczysko... Markus opowiedział mi o
katastrofie. Znaleziono już Jórga?
- Nie, niestety...
- Leno, czego on szukał w tej Australii? Na dodatek na
terenach, gdzie normalnie nikt nie podróżuje?
Lena nie miała ochoty na rozmowę o Jórgu. Wiedziała, że
Cilly lubi poplotkować i tak łatwo nie odpuści.
Wstała.
- Nie mam pojęcia, po co tam pojechał - powiedziała. -
Przepraszam, muszę już wracać... Życzę pani miłego dnia i do
widzenia.
Na twarzy starszej pani malowało się rozczarowanie.
Wyraźnie miała ochotę na dłuższą pogawędkę.
Lena uśmiechnęła się do niej i odwróciła.
- Do widzenia, Leno. Szkoda, że już idziesz. Chętnie bym
sobie z tobą porozmawiała.
- Innym razem, pani Herzog - pocieszyła ją Lena i wyszła z
kapliczki.
Kiedy wyszła na dwór, ciemna chmura zakryła słońce. Teraz
już była pewna, że to był znak, znak, że wszystko będzie
dobrze - z Jórgiem i Yvonne.
To przekonanie dodało jej skrzydeł. Miała ochotę głośno
krzyczeć z radości. Wydawało się, że nawet strumyk przy
kapliczce płynie
jakby szybciej i szepce: „Wszystko będzie dobrze, wszystko
będzie dobrze, będzie dobrze".
Może to szaleństwo, ale chce w to wierzyć. Ta wiara
motywuje ją i pozwala pozytywnie myśleć.
Złapała rower, wskoczyła na niego i zjechała ze wzgórza
prosto do wsi.
Odwiedzić jeszcze Sylvię i słodkie bliźniaki, na które nigdy
nie może się napatrzeć?
„Nie", przywołała się do porządku. Przecież postanowiła, że
zajrzy tylko do kapliczki i zapali świeczki. Była tam dłużej, niż
planowała. Musi się zająć pracą, a to wymaga zaangażowania.
Owszem, w destylarni jest Daniel, ma też wsparcie obrotnej
Inge, ale nie wolno jej zaniedbywać obowiązków.
Jej partner w interesach, pan Schaapendonk, przygotował
ajerkoniak o nowym smaku i oczekuje, że Lena szybko i
skutecznie wprowadzi go na rynek. Oczywiście zrobi
wszystko, co się da, bo jest to winna swoim partnerom, ale nie
do końca rozumie pana Schaapendonka. Przecież jego produkt,
stary, sprawdzony ajerkoniak o klasycznym smaku, znana
marka,
odnosi
sukcesy
na rynku. Po co więc
eksperymentować?
Ajerkoniak jest trunkiem dla dość wąskiego grona
konsumentów, a ci ludzie chcą pić klasyczny trunek, a nie taki
z dodatkowymi nutami smakowymi. Odkąd Lena zajmuje się
dystrybucją ajer-koniaku Schaapendonka, firma wypuściła już
na rynek pięć dodatkowych smaków: czekoladowy, orzechowy
i trzy owocowe. Nowe produkty nie podbiły rynku mimo
świetnej akcji reklamowej. Na szczęście pozostali partnerzy
handlowi postępują inaczej. Stawiają na sprawdzone trady-
cyjne produkty, nie zmieniają ich składu i dobrze na tym
wychodzą, na przykład Finnemore eleven, szkocka whisky
słodowa, albo wódki Horlitza, który wprawdzie wypuszcza też
nowe produkty, ale wciąż utrzymuje stary asortyment,
Perlinger dalej produkuje morelówkę, Brodersen ma dwa
podstawowe trunki i świetnie na nich wychodzi. Inni partnerzy
też nie robią takiego zamieszania jak Schaapendonk. Może
trzeba mu przypomnieć stare przysłowie: „Pilnuj szewcze
swego kopyta"? Stworzenie nowego trunku kosztuje przecież
mnóstwo pieniędzy.
Lena wjeżdżała już na wzgórze. Musiała mocno pedałować,
bo droga była dość stroma. Nieźle się namęczyła.
Gdyby miała recepturę Fahrenbachówki, produkowałaby
tylko to i nic innego. Ale to tylko marzenie. Ojciec zniszczył
recepturę. Zostawił jej jedynie nowoczesną linię produkcyjną.
Dziwne, dlaczego akurat teraz o tym myśli? Przecież nie
wytrząśnie z rękawa receptury, która zawiera ponad sto
składników - przyprawy, zioła i owoce. Zresztą likwidacja
destylarni jest już postanowiona, wystawią urządzenia na
sprzedaż. Żeby tylko nie zapomniała zapytać Daniela, czy
podjął już w tym kierunku jakieś kroki.
Szkoda, że ojciec tuż przed śmiercią stworzył fantastyczną,
supernowoczesną linię produkcyjną, która teraz jest nieczynna.
Fahrenbachowie od pokoleń produkowali Fahrenbachówkę,
najpierw tu, w posiadłości, gdzie wszystko się zaczęło, później
w dużym zakładzie produkcyjnym, potem znowu, w tajemnicy,
ojciec przeniósł produkcję do Fahrenbach, bo Frieder i Jórg
uważali, że Fahrenbachówka nie jest na czasie i nie pasuje do
oferty hurtowni Fahrenbach.
Było, minęło... Nie ma sensu o tym myśleć. Rzeczy dzieją się
tu i teraz. A teraźniejszość jej nie rozpieszcza. Nie jest łatwo
przeprowadzić
okręt przez wzburzone morze. Kryzys gospodarczy dał im się
we znaki. Ale Lena się nie martwi. Da sobie radę, ale
warunkiem jest stuprocentowe zaangażowanie w pracę. Na
budynku destylarni wciąż widniał napis „Fabryka likieru
Fahrenbach". Nigdy go nie zdejmie. Nawet jeśli nie pasuje to
do tego, czym się teraz zajmują. W końcu niczego nie
produkują. Ale ten napis przypomina jej, że ma obowiązki
wobec tradycji, a tradycja żywi się nie tylko spektakularnymi
sukcesami. Fahrenabachowie byli we wsi szanowaną rodziną,
od ich nazwiska wywodzi się nazwa wsi. Przodkowie Leny
wybudowali kapliczkę, która służy wszystkim mieszkańcom.
Udostępnili też swoje prywatne jezioro. Ludzie ich szanowali.
A oni nie wykorzystywali tego szacunku do wywyższania się,
szacunek
mieszkańców
wsi przypominał im, jaka
odpowiedzialność spoczywa na każdym, kto nosi nazwisko
Fahrenbach.
Wcześniej Lena nie zdawała sobie sprawy, że to coś zupełnie
wyjątkowego nosić nazwisko Fahrenbach. Owszem, miała z
tego tytułu pewne przywileje, bo pochodziła z zamożnej
rodziny. Dopiero kiedy sprowadziła się do posiadłości,
zrozumiała, co to znaczy być Fahrenbachem, zrozumiała też,
dlaczego ojciec przykładał ogromną wagę do tradycji,
dlaczego wychowywał ich w jej duchu, dlaczego uczył ich
odpowiedzialności i przywiązania do miejsca. W jej przypadku
nauki ojca trafiły na podatny grunt, ale w przypadku jej
rodzeństwa... Aż strach o tym pomyśleć: Frieder doprowadził
do bankructwa bogatą w tradycje hurtownię, Grit czym prędzej
sprzedała rodzinną willę z całym wyposażeniem, a Jórg... Na
szczęście dzięki pomocy współpracowników udało się
uratować winnice we Francji.
Kiedy wreszcie była na samej górze i zobaczyła posiadłość w
całej okazałości, zrobiło jej się ciepło na sercu.
Jej raj...
Zmieniła tu co prawda kilka rzeczy, ale nie ma zamiaru
przeprowadzać jakichś radykalnych posunięć. Posiadłość ma
zostać taka, jaka jest od ponad pięciu pokoleń Fahrenbachów.
Niech kolejne pokolenia cieszą się jej pięknem. Nigdy nie
sprzedali kawałka ziemi. I ona też tego nie zrobi, choć
większość terenów przekształcono w działki budowlane, nawet
te wokół jeziora.
Nie ulegnie pokusie łatwego zarobku. Utrzyma jezioro w
niezmienionym stanie. To przecież przestrzeń życiowa wielu
gatunków roślin i zwierząt, które w innych miejscach już
dawno by wymarły. Jezioro jest też miejscem rekreacji
mieszkańców wsi.
Właśnie dlatego nie mogła odstąpić bratu żadnej działki nad
jeziorem. Chciał tam wybudować luksusowy hotel. Odmówiła
mu, a on się obraził, dokuczał jej, dręczył i nękał, a na koniec
ukarał pogardą.
Zanim oparła rower o ławkę stojącą przy wejściu do domu,
spojrzała w górę. Na niebie ukazał się mały promyk słońca, a
jej serce wypełniła błogość.
- Dziękuję ci, Boże - powiedziała. - Dziękuję za to wszystko,
co do mnie należy. Pomóż mi, proszę, utrzymać posiadłość.
Przed pójściem do destylarni Lena chciała zajrzeć do Nicoli.
Może zostało jeszcze trochę kawy? Poplotkuje z nią pięć
minut, a potem zabierze się do pracy.
- Cześć - zawołała wesoło. - Masz może kawę i pięć minut na
pogaduszki, zanim zacznę się głowić, jak wypromować nowy
ajerkoniak Schaapendonka?
Nicola siedziała przy stole w kuchni. Podniosła wzrok znad
gazety. Nie była w takim dobrym nastroju jak Lena. Wręcz
przeciwnie, zdawało się, że jest zła. Tylko dlaczego?
Zdjęła okulary i odłożyła je na bok.
- Kiedy następnym razem będziesz wychodzić z psami, to
bądź uprzejma mnie poinformować.
Lena wpatrywała się w rozgniewaną kobietę.
- Słucham? Nie rozumiem... Przecież nie byłam na spacerze z
psami. Pojechałam rowerem
do kapliczki. Zresztą kiedy biorę ze sobą Hektora i Lady,
zawsze cię o tym informuję. Nicola spojrzała na nią zdziwiona.
- Nie zabrałaś ich ze sobą?
- Nie.
Teraz Lena była zła.
- Nic już nie rozumiem. To znaczy, że nie ma ich w
posiadłości?
Lena usiadła przy stole.
- Jak to nie ma? Więc gdzie są?
- Od godziny nikt z nas ich nie widział. Sama wiesz, że nie
uciekają.
- Lady pobiegła raz za mną, ale to było dawno temu. Może
znowu się odważyła, a Hektor pobiegł za nią?
Nicola potrząsnęła głową.
- To niemożliwe... Wszyscy są w posiadłości. Aleks
remontuje domek ogrodnika, Daniel i Inge są w destylarni, a
Juri, który zabierał czasem psy na spacer, wyjechał, jak sama
dobrze wiesz.
- Nie ma w posiadłości nikogo, z kim mogłyby wyjść.
- Powiem Danielowi i Aleksowi, żeby poszli ich poszukać.
-Idę z nimi...
Nicola machnęła ręką.
- Leno, nie ma sensu. Przecież będą szukać jedynie w
promieniu kilometra. Sami dadzą radę. Idź do biura i zajmij się
pracą.
Nicola ma rację. Bez sensu, żeby wszyscy naraz szukali psów.
Nie uciekły daleko. Nikt z mieszkańców Fahrenbach nie
zabrałby ich tak po prostu. O tej porze roku nie ma we wsi
turystów, a nawet gdyby byli, to nie są przecież hyclami.
Zdarzyło się wprawdzie, że mały Timmy Basler zabrał Lady.
Wszyscy już dawno o tym zapomnieli. Chłopiec nie zdawał
sobie sprawy z tego, co robi. Czuł się samotny, nie miał
kolegów i mała Lady miała być jego towarzyszką zabaw.
Timmy zamieszkał z rodzicami na nowym osiedlu, które
powstało na teranie byłej posiadłości Hubera. Jego rodzice i on
już dawno zintegrowali się z mieszkańcami wioski i byli jedny-
mi z nich.
Chłopiec ma teraz kolegów ze szkoły i przyjaciół, ma też
własnego psa, którego Martin przywiózł mu ze schroniska.
Nie, nie ma się czym martwić. Hektor i Lady pobiegli
zapewne za jakimiś kawałkami papieru
lub fruwającymi liśćmi i bawią się teraz w najlepsze.
- Przecież nasze psy nie są łazęgami - powiedziała Lena.
Czuła się nieswojo. Rozważała wszystkie możliwości,
tłumaczyła sobie zniknięcie psów, ale wciąż czuła niepokój.
Zapomniała nawet o kawie i pogawędce z Nicolą. Nie ma teraz
do tego głowy. Trzeba znaleźć psy. Tylko to się teraz liczy.
- Gdzieś muszą być - stwierdziła Nicola, odłożyła gazety i
wstała.
- Nie ma co tracić czasu na czcze gadanie. Idź do Daniela i
przyślij go tu, ja pójdę po Aleksa. Potem zastanowimy się we
trójkę, co dalej.
Tak właśnie trzeba zrobić. Lena wybiegła z małego domku
Dunkelów. Jeszcze jej ojciec przekazał im go w wieczyste
użytkowanie. Kiedy wyszła z kapliczki, była dobrej myśli i
pełna nadziei. Nic pozostał po tym nawet ślad.
Oby psom nic się nie stało!
Rzuciła się pędem w stronę destylarni. Wpadła z impetem i od
razu zaczęła wołać Daniela.
Wyszedł z magazynu. W dłoni miał rolkę z taśmą.
- Co tak krzyczysz? Goni cię ktoś czy co? - zażartował.
Lena nie była w nastroju do żartów.
- Psy uciekły - wydusiła z siebie, dysząc.
- Co takiego?
- Dobrze słyszałeś. Hektor i Lady zniknęły. Nie zabrałam ich
ze sobą. Wzięłam rower i pojechałam sama.
Opowiedziała mu, co ustaliły z Nicolą. Daniel nie zwlekał,
tylko wcisnął Lenie rolkę z taśmą i wybiegł z destylarni, jakby
zobaczył ducha. Lena odniosła taśmę do magazynu i wróciła
do biura.
O pracy nad kampanią reklamową nowego ajerkoniaku
Schaapendonka nie ma nawet co marzyć. Nie może się na
niczym skupić. Wciąż myśli o psach.
Gdzie one się podziewają?
To głupota siedzieć tak bezczynnie i się zamartwiać. Wstała i
poszła do biura Inge Koch. Kobieta siedziała przy komputerze i
pracowała. Lena opowiedziała jej, co się stało.
- Telefon przełączam do pani - powiedziała Lena. - Komórkę
zabieram ze sobą. Idę szukać psów.
Już na dworze przypomniała sobie, że nie założyła kurtki. Z
powrotem do destylarni, wziąć kurtkę i udać się na
poszukiwania...
Nie miała pojęcia, gdzie Nicola i mężczyźni szukają psów.
Postanowiła pobiec nad rzekę. Lubiła tę drogę i często chodziła
tam z psami. Poszła na skróty przez pola, wołała raz Hektora,
raz Lady. Z całego serca pragnęła, żeby przybiegły do niej i
położyły jej patyczek pod nogi...
Nic takiego się nie wydarzyło.
Nie widziała psów. Nie widziała też żadnych ludzi, których
mogłaby o nie zapytać.
Doszła do rzeki. Poszła kawałek wzdłuż brzegu. Rzeka
płynęła leniwie. O tej porze roku nie było na brzegu żadnych
wędkarzy. Nie widziała nawet kaczek taplających się w
wodzie. Pewnie są nad jeziorem.
Było przeraźliwie cicho, szaro i ponuro.
Zawróciła. Nie ma sensu tak iść bez celu. Może Nicola i
mężczyźni znaleźli już psy. Tu nad rzeką na pewno ich nie ma.
Lena westchnęła. Czasem denerwowało ją wieczne rzucanie
kijków. Psy nigdy nie miały dość. Teraz byłaby szczęśliwa,
gdyby mogła się z nimi pobawić i rzucałaby do upadłego.
Zaczęło padać. Ostatni kawałek drogi pokonała biegiem.
Zdyszana dotarła do posiadłości. Czas zacząć ćwiczyć. Same
spacery i jazda na rowerze to jak widać za mało. Kondycję ma
równą zeru.
Zastanawiała się, gdzie iść. Do biura, do domu, a może
sprawdzić, czy Nicola już wróciła? Nagle zobaczyła ją
wychodzącą zza rogu.
Spostrzegła Lenę i zatrzymała się. Lena już wiedziała, że stało
się coś złego. Miała wrażenie, że jakaś lodowata ręka ściska ją
za gardło. Chciała podbiec do Nicoli i zapytać, co z pasami, ale
nie mogła się ruszyć. Była jak sparaliżowana.
Nicola miała poważną minę i była bardzo zdenerwowana.
- Co... Co z Hektorem i Lady? - wykrztusiła Lena z trudem.
Tak bardzo chciała usłyszeć coś dobrego, ale wiedziała
jednocześnie, że się tego nie doczeka.
- Daniel i Aleks znaleźli psy na parkingu... Pojechali z nimi do
weterynarza.
- Potrącił je samochód? Tu na wzgórzu? Jak to możliwe?
Przecież to teren prywatny, obcy tu nie wjeżdżają!
- To nie samochód...
Dlaczego trzeba ją tak ciągnąć za język?
- A co?
Niech wreszcie powie!
- Musiały coś zjeść. -Lena myślała, że się przesłyszała.
- Zjeść? - powtórzyła. - Truciznę? Nicola pokiwała głową.
- Skąd tu trucizna? Przecież nie od nas. Nicola wzruszyła
ramionami.
- Nie wiem. Aleks tak powiedział. Od razu zapakował psy do
samochodu i pojechał z nimi do weterynarza.
- Jak się czują?
Tego Nicola nie mogła i nie chciała powiedzieć. Widziała
psy. Obraz nędzy i rozpaczy. Nawet nie reagowały na swoje
imiona.
- Nie wiem. Aleks nic więcej nie powiedział, od razu pojechał
z psami. Leno, musimy czekać. Nic innego nie możemy zrobić.
- Ktoś je musiał otruć. Wiedział, że psy są na górze i był na
tyle bezczelny, że przyniósł truciznę w pobliże domu.
- Ale kto?
- Tylko jeden człowiek przychodzi mi do głowy. Ten Koller.
Jest na mnie wściekły, bo nie
wydzierżawiłam mu lasu pod teren łowiecki i nie wynajęłam
miejsca na przystani na jego łódź. Groził mi, że tego pożałuję.
Nicola wzięła ją pod rękę.
- Leno, nie nakręcaj się. Ten człowiek jest zarozumiały i
myśli, że jak ma pieniądze, to może wszystko kupić, ale
przychodzić tu i trać niewinne psy... Nie, raczej nie.
Zaczekajmy, co powie weterynarz.
- Myślisz, że uratuje Hektora i Lady? - zapytała Lena szeptem.
- Nie wiem, nie jestem lekarzem, ale mam nadzieję. Nadzieja
umiera ostatnia...
Lena nie miała teraz ochoty na jej powiedzonka. Ale to
prawda, nie mogą nic zrobić, tylko czekać. Gdyby żył Martin!
Był zdolnym weterynarzem i czynił cuda. Poza tym przecież
byłby na miejscu.
Ale Martin nie żyje i nie ma co gdybać.
- Idę do stajni. Wy szczotkuję konie i oczyszczę im kopyta -
powiedziała Lena.
Musiała się czymś zająć. Nicola złapała ją za ramię.
- Aleks już to zrobił. Rano. Pójdziesz teraz do mnie i razem
zaczekamy. Daniel obiecał, że
zadzwoni. Wiesz, że nie rzuca słów na wiatr. Można snuć
domysły bez końca, ale zaprowadzą nas tylko w ślepą uliczkę.
Chodź! Zaparzę kawę, zrobię kilka gofrów i pogadamy albo
przejrzymy kolorowe czasopisma. W jednym z nich są zdjęcia
Isabelli. Znowu dostanie jakąś nagrodę... Nic dziwnego, jest
utalentowaną aktorką, na dodatek miłą i zupełnie normalną
kobietą. Wciąż nie mogę uwierzyć, że tak dobrze się u nas
czuje i ciągle nas zaprasza.
- Byliśmy przy niej w najgorszych chwilach jej życia. Tego
się nie zapomina.
- Rzeczywiście, była w strasznym stanie, kiedy tu
przyjechała, ale w końcu jakoś przebolała utratę wielkiej
miłości.
Lena bardzo lubiła słynną aktorkę Isabellę Wood.
Zaprzyjaźniły się, ale teraz nie miała ochoty o niej rozmawiać,
nawet z Nicolą, którą tak kocha.
- Pójdę do destylarni i spróbuję trochę popracować. Jeśli nie
uda mi się wymyślić niczego mądrego dla Schaapendonka, to
podzwonię po klientach, którzy zalegają z płatnościami.
- Tym zajmuje się Inge - przypomniała jej Nicola.
Wszelkimi sposobami próbowała zatrzymać Lenę. Nie
chciała być teraz sama.
- W przypadku niektórych klientów będzie lepiej, kiedy sama
zadzwonię i ich upomnę. Daj znać, jak się czegoś dowiesz. Nie
zapomnij.
- Nie zapomnę. Przecież nie mam jeszcze sklerozy.
Lena przytuliła ją i pocałowała w czoło.
- Nie masz. Jesteś najukochańszym człowiekiem na świecie -
powiedziała i pobiegła, zanim Nicola zdążyła coś powiedzieć.
Musi się zająć pracą. Praca odwróci jej uwagę od smutnych
myśli. Hektor i Lady muszą żyć! Oby nie było dla nich za
późno! I oby zajął się nimi dobry weterynarz!
Znowu pomyślała o Martinie. On zrobiłby wszystko. Nie
musiałaby się teraz martwić o psy.
Wróciła do destylarni.
Najpierw poszła do Inge powiedzieć, że już wróciła i że psy są
u weterynarza.
- Działo się coś ciekawego? - zapytała.
- Przyszło kilka mniejszych zamówień, nic nadzwyczajnego.
Wystawiłam też rachunki i położyłam Danielowi na biurku. A,
zapomniałabym, dzwoniła pani bratowa.
- Doris? - zapytała Lena.
Ma w końcu dwie bratowe. Jest jeszcze Mona, żona Friedera.
Ale telefon od Mony? Nie, to zupełnie nieprawdopodobne. Ma
dużo lepsze zajęcia niż kontaktowanie się z Leną. Przede
wszystkim wizyty u chirurga plastycznego i odnowę całego
ciała.
- Tak, Doris - potwierdziła Inge i zaczęła czegoś szukać na
biurku. - Dzwoniła też niejaka pani Winkeimann.
- To moja siostra Grit - wyjaśniła jej Lena.
- Mówiła, w jakiej sprawie dzwoni?
- Nie, ale miałam wrażenie, że jest strasznie zdenerwowana.
Lena roześmiała się.
Inge od razu poznała się na Grit.
- Moja siostra zawsze jest zdenerwowana
- powiedziała Lena. - Dziękuję, zaraz do niej oddzwonię.
Wyszła z biura Inge. Zatrudnienie jej było doskonałym
pomysłem. W zasadzie nie ona na niego wpadła, tylko Daniel.
Poznał Inge na spotkania grupy wsparcia dla osób, które
przeżyły samobójstwo bliskich. Jak na osobę, która straciła
cały majątek i męża, Inge była nad wyraz
spokojna. Panowała nad lekiem i emocjami. Nie musiała topić
smutku w alkoholu. Nie każdy jest taki silny, o nie! Postawa
Inge jest godna podziwu. I z jaką energią zabrała się do pracy!
Można brać z niej przykład.
W gruncie rzeczy Lena była zadowolona, że nie musi się
zajmować żadną pracą. I tak nie mogłaby się na niczym
skoncentrować. Wykona jedynie dwa telefony. Rozmowa z
Doris będzie przyjemna, natomiast z Grit - zapewne nie.
Najpierw zadzwoni do Grit, żeby mieć za sobą tę wątpliwą
przyjemność. Czego może od niej chcieć? Zobaczą się
niedługo u notariusza.
Nie miała ochoty na rozmowę z siostrą. Wiedziała, że to
będzie okropne przeżycie. Wcześniej tak dobrze się rozumiały,
ale odkąd Grit otrzymała spadek, bardzo się zmieniła i relacje
między nimi uległy pogorszeniu. Z miłej kobiety o naturalnym
wyglądzie zrobiła się sztuczna lala, która zajmuje się błahymi
sprawami. Złapała młodego amanta, którego utrzymuje. Dla
Robertino poświęciła małżeństwo i pozwoliła, żeby dzieci
zamieszkały z ojcem w Kanadzie.
Z niechęcią wybrała numer siostry.
Grit odebrała zdyszanym i udręczonym głosem.
- A, to ty - powiedziała zamiast powitania. Zawsze tak robiła.
Lena przestała się tym
przejmować.
- Dzwoniłaś do mnie - powiedziała.
- No tak... Mamy spotkanie u doktora Lim-mera i wreszcie
dostaniemy pieniądze, które nam się należą.
Skąd taka pewność? Przecież nikt z nich nie wie, co jest w
drugim testamencie taty.
- Chwileczkę - powiedziała. - Jak to pieniądze, które nam się
należą?
- Przecież tata miał ogromny majątek, my jesteśmy jego
dziećmi, czyli jego jedynymi spadkobiercami. Po co tak się
wygłupił i sporządził drugi testament? Po co opóźniać
przekazanie nam tych pieniędzy? Mógł to zrobić za jednym
zamachem. Mam nadzieję, że dobrze je ulokował i doliczą nam
niezłe procenty.
Grit jest okropna.
- No właśnie, oby przypadkiem nie ulokował ich w jakichś
podejrzanych papierach wartościowych - odgryzła się Lena. -
Jeśli tak, to pieniądze diabli wzięli.
Grit roześmiała się.
- Tata i ryzyko? Nigdy by tego nie zrobił. Miał bzika na
punkcie pewnych interesów, zupełnie jak ty. Nigdy nie
ryzykował. Ty zresztą też nigdy nie ryzykujesz...
Lena nie miała ochoty na rozmowę w takim tonie.
- Grit, nie dzwoniłaś chyba po to, żeby mi to powiedzieć.
- Masz rację, nie. Chciałam ci tylko powiedzieć, że nie
możesz u mnie przenocować.
Lena wcale na to nie liczyła ani tego nie planowała. Miała w
pamięci ostatnie spotkanie, kiedy siostra ją zaprosiła, a potem
bez skrupułów spławiła.
- Nie ma problemu, nie zamierzam nawet - powiedziała.
- I coś jeszcze - kontynuowała Grit. - Nie wiem, czy będziemy
miały okazję porozmawiać po wizycie u notariusza, bo
Robertino będzie na mnie czekał. Zaraz po odczytaniu
testamentu lecimy do Paryża uczcić nowy spadek. Skapnie
nam niemała gotówka.
Co za potworność!
Lena nie mogła już tego słuchać. Dla Grit i Friedera liczą się
tylko pieniądze! Grit już je
wydaje, choć nie wie nawet, co jest w testamencie. A przecież
dostali już spory spadek.
- Coś chciałaś mi powiedzieć? - zapytała, nie reagując na
słowa siostry.
- Odbiegłam trochę od tematu. Jesteś w świetnych kontaktach
z moim ex. Powiedz mu, że dzieci mają mieć dla mnie czas,
kiedy dzwonię. Nie mam zamiaru wysłuchiwać ich wykrętów,
że nie mają akurat czasu lub ochoty. Znudziło mi się słuchanie
tych wymówek. Holger nastawia je przeciwko mnie, żeby
zepsuć relacje między nami.
Nie do wiary! To ona nie miała ochoty spotkać się z dziećmi,
kiedy były w Niemczech, bo ważniejsza była dla niej podróż z
amantem do Mediolanu lub coś w tym stylu. Myśli, że dzieci
warują przy telefonie i czekają, aż mamusia zadzwoni.
- Dzieci mają w Vancouver swoje życie. Nie oczekuj, że będą
pod ręką, kiedy ty masz ochotę do nich zadzwonić. Ustalcie
stałe terminy. Holger nie nastawia dzieci przeciwko tobie,
wręcz przeciwnie, robi wszystko, żebyście się za bardzo od
siebie nie oddalili.
- Stałe godziny! Bzdura! To niemożliwe. Nie jestem tu sama.
Muszę wziąć pod uwagę potrzeby Robertino.
- Jest dla ciebie ważniejszy niż dzieci? Co z ciebie za matka!
- Na miłość boską, przestań wreszcie prawić mi morały.
Dzieci są wystarczająco duże, żeby zrozumieć, że mam prawo
do własnego życia. I tak dużo dla nich zrobiłam.
- Tak? Zdradź mi proszę, co takiego? Jakoś nie mogę sobie
przypomnieć... Powiem ci, jaka jest prawda. Jesteś
nieodpowiedzialna, zostawiłaś dzieci dla tego żigolaka,
którego musisz utrzymywać, żeby od ciebie nie odszedł.
Grit z trudem łapała powietrze.
- Nie muszę tego wysłuchiwać od takiej wieśniary jak ty!
Frieder ma rację, ty umiesz tylko pięknie gadać o rodzinie, a
nie masz za grosz poczucia więzów rodzinnych. Jak to
możliwe, że bliżsi są ci, którzy się wżenili w naszą rodzinę, niż
własne rodzeństwo?! To nienormalne, że wciąż utrzymujesz z
nimi kontakt. Jórg rozwiódł się z Doris, a ja z Holgerem.
- Lubię ich, bo obydwoje są cudownymi ludźmi, szczególnie
Holger. Jest wspaniałym ojcem, który zrobi wszystko dla
swoich dzieci.
- Jasne! Nawet ugania za opiekunką na ich oczach.
Grit jest okropna. Sama ma sporo za uszami. Miała
kochanków, kiedy jeszcze dzieci mieszkały z nią. Była
wniebowzięta, kiedy mogła wreszcie wypchnąć je do Kanady.
- Jeśli masz na myśli Irinę, to wiedz, że nie jest opiekunką
twoich dzieci. Jest kobietą, która z całego serca je kocha.
- Holgera pewnie też!
- Nawet jeśli, to nic ci do tego! Jesteście po rozwodzie. Ty
masz nowego partnera, Holgerowi też wolno mieć partnerkę.
Ale sprawy wyglądają zupełnie inaczej... W przeciwieństwie
do ciebie nie rzuca się w ramiona pierwszej z brzegu, najpierw
musi nabrać dystansu do waszego małżeństwa i rozwodu.
Nigdy źle o tobie nie mówi. Wręcz przeciwnie, wspomina
jedynie dobre rzeczy i dobre czasy, kiedy jeszcze byliście
normalną rodziną, a ty normalną kobietą, a nie oderwaną od
życia bogatą snobką.
Grit zaśmiała się histerycznie. Jej śmiech był równie sztuczny
jak ona sama po tych wszystkich zabiegach, którym się
poddała, żeby tylko podobać się swojemu żigolakowi.
- Wzruszyłam się do łez. Powinnaś napisać powieść o
ludziach ze swojego otoczenia. Nie
zapomnij też skrobnąć rozdziału o sobie, najszlachetniejszej
ze wszystkich, nieomylnej, chodzącej moralności... Wiesz, kim
jesteś? Zakłamaną podstępną bestią ukrywającą się pod fasadą
dobroci. Wypchaj się swoją Doris i Holgerem... Powiem ci coś
jeszcze. Po spotkaniu u doktora Limmera nie mam ochoty na
rozmowę z tobą. Jesteś nudna jak flaki z olejem, wredna i
zakłamana. Frieder poznał się na tobie. Nie pozostaje mi nic
innego, jak przyznać mu rację!
Nie powiedziała „do widzenia", nie powiedziała zupełnie nic.
Po prostu odłożyła słuchawkę.
Lena wpatrywała się chwilę w słuchawkę, którą wciąż miała
w ręce.
Jeszcze kilka tygodni temu rozpłakałaby się. Wszystkie
złośliwości siostry przełknęłaby jak gorzką pigułkę i
zadzwoniłaby do Grit, żeby ratować zgodę w rodzinie.
Teraz już nie wierzy w zgodę. Nie ma już rodziny. Każde z
nich żyje własnym życiem. Po śmierci ojca nie są już
jednością. Najgorszy jest Frieder. Teraz Grit dołączyła do
niego. Są do siebie podobni. Każde z nich walczy do upadłego
o przeforsowanie własnych egoistycznych interesów.
Frieder zawsze był egoistą, myślał tylko o sobie, ale co się
stało z Grit? Godzinami może się nad tym zastanawiać i tak nie
znajdzie wytłumaczenia. Złośliwości rodzeństwa wciąż bardzo
bolą.
Nie będzie się nad tym zastanawiać. Spędziła wiele
bezsennych nocy, bezskutecznie szukając przyczyny rozpadu
rodziny.
Zadzwoni teraz do Doris. Bratowa awansowała i nie pracuje
już w centrali telefonicznej. Jest asystentką pana Brodersena,
czyli swojego szefa.
- Fajnie, że oddzwaniasz, Leno - powiedziała Doris.
- Nawet nie wiesz, jaka to frajda, móc porozmawiać z kimś
rozsądnym.
Głos Leny brzmiał tak ponuro, że Doris od razu zrobiła się
czujna.
- Co się dzieje? - zapytała.
- Rozmawiałam z Grit.
- Nie musisz już nic mówić... .
- O Grit ani słowa. Ktoś podrzucił truciznę naszym psom.
- Na miłość boską, jak to możliwe? Żyją? W głosie Doris było
słychać przerażenie.
Kiedy mieszkała w posiadłości, często chodziła na spacery z
Hektorem i Lady.
Lena powtórzyła jej wszystko, co wie. Potem rozmowa
przybrała inny obrót.
- Doris, o czym chciałaś ze mną porozmawiać? Chyba nie
dzwoniłaś tylko po to, żeby mi powiedzieć „cześć".
- Po to też, ale... Są jakieś wieści? Znaleziono może Jórga?
-Nie.
- Więc jest jeszcze nadzieja?
- Doris, Friederowi udało się zdobyć dokumenty, w których
uznano Jórga za zmarłego... Wiem to od notariusza, doktora
Limmera. Wyznaczył termin odczytania drugiego testamentu
taty.
W słuchawce zapadła cisza. Lena już podejrzewała, że
połączenie zostało przerwane.
- Doris, jesteś tam jeszcze? Cisza.
- Tak... Wiesz, Leno, ja nie wierzę w jego śmierć. To
niemożliwe. Codziennie modlę się za niego. Coś mi mówi, że
Jórg żyje... Zdarza się przecież, że ktoś cudem ocalał i
uratowano go z katastrofy. Jórg jest w czepku urodzony.
Jak to dobrze słyszeć takie słowa z ust kobiety, z którą Jórg
kiedyś był.
- Ja też nie mogę w to uwierzyć, ale są te dokumenty...
- Frieder to cwaniak kuty na cztery nogi. Wiesz, jak je zdobył?
- Po nim można się spodziewać wszystkiego, ale to urzędowe
dokumenty.
- Leno, w urzędach też pracują ludzie, a niektórzy z nich są
przekupni... Dla mnie to zwykły brak szacunku skreślać kogoś
po tak krótkim czasie. Nie rozumiem, skąd ten pośpiech?
- Frieder chce pieniędzy... Grit zresztą też. Kupiła już bilety
do Paryża, żeby tam uczcić z kochankiem drugi spadek. A
przecież nikt z nas nie wie, co jest w drugim testamencie.
- Ale można się domyślać. Twój ojciec był bogaty.
Lena nie miała ochoty wałkować tego tematu.
- Niebawem się dowiemy - powiedziała. - Koniec z
narzekaniem. Jak ci się wiedzie, Doris?
- Bardzo dobrze. Praca sprawia mi coraz większą
przyjemność, robię postępy w angielskim. Miałam już okazję
opisać jakiemuś turyście drogę... Po angielsku oczywiście.
Nagimnastykowałam się trochę, ale mnie zrozumiał.
- Cieszę się, że u ciebie wszystko w porządku. Chyba nie
żałujesz, że się wyprowadziłaś do miasta.
- Ani trochę. Tu oczywiście też nie wszystko złoto, co się
świeci, ale sama wiesz, że jestem dzieckiem miasta. Wolę
wdychać spaliny, niż oddychać świeżym wiejskim
powietrzem. Wolę widok tętniącego życiem miasta niż
szczęśliwych krów.
Lena roześmiała się serdecznie.
- Mamy tu trochę więcej do zaoferowania niż tylko widok
szczęśliwych krów. Nie zapominaj, że w pobliżu jest Bad
Helmbach, miasteczko światowej sławy, mekka pięknych i
bogatych.
- Dziękuję za takie atrakcje. Snujące się po Bad Helmbach
kobiety za bardzo przypominają mi moje byłe szwagierki,
Monę i Grit, a tamtejsze restauracje są jak na mój gust zbyt
ekskluzywne. Wolę już zwykłą knajpkę na rogu, a ze sklepów
stoły z przecenionym towarem w typowych sieciówkach.
- Widzę, że straciliśmy cię już na dobre.
- Nigdy nie robiłam z tego tajemnicy, że nie jestem stworzona
do wiejskiej idylli. Próbowałam ze względu na Markusa, ale
nawet moja miłość do niego nie wystarczyła... Co u niego?
- Myślę, że nadal cierpi z powodu waszego rozstania. Za
każdym razem pyta, co u ciebie. Ale chyba stracił już nadzieję,
że kiedyś do niego wrócisz.
- Leno, musiałam z nim zerwać, inaczej wszystko bym
zepsuła. Przeżyłam to już we Francji. Zamek i posiadłość
Dorleac były jak marzenie, dla wielu kobiet na pewno idealne
miejsce do życia... Mnie ta idylla wpędziła w alkoholizm. Nie
chcę tego przeżywać jeszcze raz. Nie można żyć wbrew
własnej naturze, a już na pewno nie przez całe życie. Kiedy
mija pierwsze uniesienie, można przeżyć twarde i bolesne lą-
dowanie w szarej rzeczywistości.
- To odwaga postąpić wbrew uczuciom.
- To nie odwaga, tylko rozsądek.
- A co z twoim życiem uczuciowym? Doris zaśmiała się.
- To aluzja do Arne Flansena, siostrzeńca mojego szefa?
- Dokładnie to mam na myśli.
- Trafiłaś kulą w płot. Świetnie się rozumiemy, można
powiedzieć, że coraz lepiej, ale nic nas nie łączy, chociaż nie
wykluczam, że kiedyś może się to zmienić. Arne jest miły, ale
jak sama
wiesz, nauczyłam się już, że nie skacze się z kwiatka na
kwiatek. Nie można dzisiaj zakończyć jednego związku, a już
jutro być w nowym. Najpierw trzeba się zastanowić nad sobą i
nad tym, co było.
Brzmiało to bardzo rozsądnie. Lena podziwiała bratową za
konsekwencję. Doris ma rację. Kiedy odeszła od Jórga, z
miejsca wprowadziła się do tego wdowca z córkami i wstrętną
teściową, potem od razu związała się z Markusem. Nigdy by od
niego nie odeszła, gdyby mieszkał w mieście. Ale Markus nie
umie żyć poza Fahrenbach. Jest właścicielem pobliskiego
tartaku, tu są jego korzenie.
- Leno, dlaczego nic nie mówisz? Pytanie bratowej
sprowadziło ją na ziemię.
- Przepraszam, zamyśliłam się. Myślałam o Markusie.
Szkoda, że wam nie wyszło.
- Świetnie się dogadywaliśmy, tylko otoczenie było nie to.
Lena usłyszała w tle jakiś głos. Ktoś wszedł do
pomieszczenia, w którym była Doris.
- Leno, muszę kończyć - powiedziała Doris. - Zadzwoń do
mnie, jak się czegoś dowiesz. Trzymam kciuki za Hektora i
Lady.
Pożegnały się.
Lena wiedziała, że dzisiaj już nic nie zrobi. W najlepszym
wypadku będzie bezczynnie siedzieć i wpatrywać się w szare
niebo. Już lepiej pójdzie do Nicoli i razem z nią zaczeka na
wieści o psach.
Dlaczego Daniel nie dzwoni?
Lena powiedziała Inge, że wychodzi. Opuściła budynek
destylarni pełna złych przeczuć.
Aleks i Daniel wrócili dopiero po kilku godzinach. Nie
musieli nic mówić. Z ich min można było wyczytać wszystko.
Lena była jak porażona. Chciała krzyczeć, płakać, ale nie
mogła. Siedziała jak sparaliżowana.
- Zostały otrute - powiedział Aleks i wyjął dla siebie i Daniela
piwo z lodówki. - Nic nie można było zrobić.
- Martin by je uratował! - krzyknęła Lena. - Nie pozwoliłby
im umrzeć...
Aleks wlał piwo do kufla. Pokręcił z dezaprobatą głową.
- Leno, nie bądź dzieckiem. Martin był wspaniałym
weterynarzem, ale nie cudotwórcą. On też nie pomógłby
Hektorowi i Lady. Trucizna zadziałała od razu. Nie ma na nią
lekarstwa.
Lena zaczęła cicho płakać. Nawet nie zauważyła, że płyną jej
łzy.
- Mój Boże, kto mógł zrobić coś takiego... - powtarzała Nicola
pod nosem.
- Gdzie one teraz są? - zapytała Lena.
- Zawieźliśmy ja na cmentarz dla psów. Zostaną tam
pochowane.
- Dlaczego nie tutaj? - uniosła się.
- Bo tak się robi. Twój tata tak chciał i tak ma być.
Lena umilkła, jakby te pytania pozbawiły ją sił. Siedziała i
płakała.
Aleks wstał, przyniósł kieliszek wódki i postawił przed Leną.
- Wypij, to lepiej się poczujesz.
Chciał dobrze. Ale gdyby nawet wypiła całą butelkę, nie
poczułaby się lepiej. Hektor i Lady...
Już nigdy nie będą biec przez dziedziniec, nigdy nie będą
żebrać o smakołyki, nie będzie wspólnych spacerów, rzucania
kijków, radosnego szczekania na powitanie...
To straszne! Co to za człowiek, który truje niewinne psy?! Jak
bardzo musi być przepełniony nienawiścią! Lena uniosła
głowę.
- To na pewno ten Koller! - krzyknęła. - Złożę na niego
doniesienie.
- Leno, nie bądź niemądra - włączył się Daniel, który do tej
pory nie odezwał się ani słowem. - Możliwe, że to on, ale
trzeba to udowodnić. Jak chcesz to zrobić?
Daniel ma rację. Nie udowodni tego, nic mu nie zrobią.
- Los go za to ukarze - powiedziała Nicola, jakby odgadła
myśli Leny. - Jeszcze za to zapłaci. Pan Bóg nierychliwy, ale
sprawiedliwy.
- Dlaczego Bóg do tego dopuścił? - zapytała Lena. - Psy
nikomu nic nie zrobiły. To naprawdę niesprawiedliwe...
Aleks dolał sobie piwa.
-Wiele rzeczy trudno pojąć, a jednak się dzieją - filozofował. -
Pomyśl o Martinie, o przyjacielu Isabelli, o Laurze,
narzeczonej Daniela... Nie zasłużyli na taki los.
Aleks ma rację, ale w takiej chwili nie chce się tego słuchać.
- Musimy podejść tego Kollera, sprowokować go do
przyznania się.
- To szczwany lis. Jest kuty na cztery nogi, a ty za uczciwa -
powiedziała Nicola. - Ale czas działa na naszą korzyść. Nie
chciałabym być w jego skórze. Codziennie będą mu dokuczać
niecne czyny, jakich się dopuścił, jeśli to rzeczywiście on. Zło
potrafi się zagnieździć w człowieku. Nie na darmo mówią, że
kto ma czyste sumienie, ten śpi spokojnie.
- On w ogóle nie ma sumienia. Musimy coś zrobić!
- Możemy dać ogłoszenie w gazecie, nie podając żadnego
nazwiska. Można jedynie nadmienić, że są pewne
przypuszczenia co do sprawcy.
Nicola wstała i podeszła do szafy.
- Co robisz? - zapytał Aleks.
- Biorę wódkę dla siebie - odpowiedziała. - Nie nalałeś mi.
Aleks nie chciał być nieuprzejmy. Wiedział jednak, że jego
żona nigdy nie pije w dzień, chyba że w wyjątkowych
sytuacjach. Ta właśnie do takich należała.
Kochała Hektora i Lady. Nie mogła sobie teraz wyobrazić
życia bez psów. Będzie musiała, nie tylko zresztą ona,
pozostali mieszkańcy posiadłości również. Życie toczy się
dalej.
Tego wieczoru Lena nie nadawała się do niczego. Nie mogła
czytać, oglądać telewizji, nie mówiąc już o słuchaniu muzyki.
Ciągle myślała o Hektorze, Lady i o tym potworze Kollerze.
Była święcie przekonana, że to on otruł psy. Nikt inny nie
byłby zdolny do tak niecnego czynu. Koller przypominał jej
częściowo Friedera. Jeden i drugi to ohydni egoiści, którzy za
wszelką cenę chcą osiągnąć swój cel.
Koller otruł jej psy. A Frieder? Aż strach pomyśleć, ile to już
razy ją nękał.
Oczami wyobraźni ujrzała psy. Przypominała sobie różne
sytuacje, które z nimi przeżyła, widziała ich proszący wzrok,
któremu trudno było się oprzeć.
Wszystko minęło bezpowrotnie, już nigdy się nie powtórzy...
Nie ma już Lady i Hektora!
Wpatrywała się obojętnie w ogień w kominku. Nie przyszło
jej do głowy, że powinna już dołożyć nowe polana, jeśli nie
chce, żeby zgasł. Przecież tak przyjemnie ją grzeje! Rozległ się
dźwięk telefonu. Lena bezwiednie sięgnęła po słuchawkę i
odezwała się beznamiętnym głosem.
- Kochanie, co się stało? - zapytał Jan. Lena ucieszyła się, że
może usłyszeć jego
głos. Najchętniej rozpłakałby się. Rzuciła do słuchawki
jedynie imię i nazwisko, a on już wiedział, że jest smutna.
- Tak się cieszę, że dzwonisz - powiedziała. - Stało się coś
strasznego.
Łamiącym się głosem opowiedziała mu całą historię.
- Kochanie, a mnie nie ma przy tobie i nie mogę cię pocieszyć,
wziąć w ramiona i przytulić. Najwcześniej mogę przyjechać w
przyszłym tygodniu. Chociaż, zaczekaj, może mógłbym...
Lena przerwała mu.
- Nie, najdroższy, niczego nie zmieniaj. Nie przyjeżdżaj, nie
wrócisz życia Hektorowi i Lady.
- Nie, tego nie potrafię, ale mógłbym otrzeć twoje łzy,
pocieszyć cię i odwrócić uwagę od smutnych rzeczy.
- Wystarczy mi twój głos. Już mi lepiej... A co u ciebie? Jak
postępy w pracy?
- Kochanie, to sprawa drugorzędna. Teraz tylko ty jesteś
ważna... Leno, to straszne, co się przydarzyło psom, ale proszę
cię, nie nakręcaj się. Ten Koller nie jest tego wart, żeby się
przez niego denerwować. Głową muru nie przebijesz. Nic nie
zwróci ci Hektora i Lady, a zmarnujesz tylko siły i
niepotrzebnie stracisz energię. Weź ołówek i kartkę papieru, i
spróbuj wszystko spisać, wszystko, co ci przyjdzie na myśl w
związku z psami. Przelej też na papier swoją wściekłość. To
pomaga, wierz mi.
- Tobie może tak. Jesteś dziennikarzem i pisanie jest częścią
twojego życia.
- Skarbie, to nie ma nic wspólnego z moim zawodem. Kiedy
spiszesz swoje myśli, uwolnisz od nich głowę. Chętnie
przeczytam, co napisałaś.
- Sama nie wiem...
- Leno, musisz się przemóc. Rzadko kiedy jesteś taka
niezdecydowana. Zwykle wiesz, co robić.
- Dobrze, spróbuję, nawet jeśli nie jestem do tego przekonana.
Mogę też pisać o ogromnej tęsknocie, jaka mnie ogarnia, kiedy
wyjeżdżasz i jaka jestem szczęśliwa, kiedy wracasz do domu.
Jan nie mieszka jeszcze na stałe w posiadłości, ale bywa tu
dużo częściej niż Thomas. Dlatego nie traktuje Jana jak gościa,
tylko jak domownika.
- Napisz, najdroższa. Mam nadzieję, że niedługo znajdziemy
jakieś rozwiązanie, żeby nie żyć w rozłące. Przez ciebie coraz
bardziej mnie ciągnie do osiadłego trybu życia. Podróżując bez
ciebie, czuję się bardzo samotny. A skoro już wiem, jak
wspaniale jest być przy tobie, nie mam ochoty na marzenia,
tylko chcę przeżywać z tobą każdą chwilę... Oczarowałaś i
zaczarowałaś mnie, serce ty moje. Chcę coraz więcej... Leno,
kocham cię i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.
Te słowa pomogły jej nieco złagodzić ból po stracie psów.
Nie był już taki palący.
- Ja też cię kocham - krzyknęła do słuchawki. - Nie chcę żyć
bez ciebie. Tak się cieszę, że jesteś!
- Życie z tobą jest piękne, jest czymś wyjątkowym, każda
minuta, każdy dzień jest niczym klejnot. Niedawno zwróciłem
uwagę na tekst piosenki Grónemeyera. „Każdą przestrzeń wy-
pełniłaś słońcem, każdą przykrość zamieniłaś
w przyjemność...". Napisał te słowa dla zmarłej żony. Bardzo
ją kochał. One idealnie pasują do ciebie. „Kiedy cię widzę, od
razu wschodzi słońce, kiedy cię czuję przy sobie, wszystko jest
już dobrze".
Lena zaczęła cicho łkać, łzy cisnęły się jej do oczu. Nie był to
jednak objaw smutku i bólu, lecz miłości i szczęścia. Jak
wspaniale słuchać jego słów! Jak wspaniale słuchać mądrego,
odważnego, światowego Jana van Dahlena, który zawsze wie,
co jej jest, czego potrzebuje.
- Jan, ja...
- Nie mów nic, kochanie - przerwał jej. - Wysłuchaj tego bez
komentarza. Od pierwszego momentu byłaś dla mnie kobietą
moich marzeń. Nic się w tym względzie nie zmieniło. Może
jedno, jest mi z tobą coraz lepiej, życie z tobą jest coraz
piękniejsze, moja wróżko.
- Jan, ja... - zaczęła ponownie, ale tym razem rozmowa została
przerwana.
Zaczekała chwilę, ale Jan już nie zadzwonił. Nie musiał. Nic
piękniejszego nie mógł jej dzisiaj powiedzieć.
Była nieszczęśliwa, przepełniona bólem, a Jan umiał ją
pocieszyć.
Jak bardzo go kocha! O, jak bardzo!
Zamknęła oczy i oparła głowę. Nie myślała teraz o Hektorze i
Lady, lecz o Janie, o jego słowach. Zatopiła się we
wspomnieniach.
Ocknęła się, kiedy zrobiło się zimno. Ogień w kominku już
dawno wygasł. Została tylko kupka popiołu.
Lena wstała, przeciągnęła się i poczuła lekki ból w plecach.
Za długo siedziała w niewygodnej pozycji.
Zrobiło się późno. Czas do łóżka.
W łóżku pomyśli o psach, ale też o Janie. Myśli o nim pomogą
jej zasnąć i uchronią przed gorzkimi łzami.
Wolnym krokiem szła po schodach.
Co Jan powiedział? Jak zinterpretował słowa Grónemeyera?
„Kiedy cię widzę, od razu wschodzi słońce, kiedy cię czuję,
wszystko jest już dobrze...".
Czy istnieje piękniejsze wyznanie miłości?
- Ach, Janie - szepnęła, idąc do łazienki. - Tak pięknie to
powiedziałeś... Kocham cię, naprawdę cię kocham.
Na jej ustach zagościł uśmiech. Stała przed lustrem i
uśmiechała się do siebie.
Oczy miała jeszcze trochę czerwone. Włosy wreszcie zaczęły
odrastać. Nie były już takie króciutkie, jak wtedy, gdy w akcie
rozpaczy po rozstaniu z Thomasem kazała je obciąć na
zapałkę.
Musi jeszcze trochę zaczekać, zanim osiągną poprzednią
długość. Na szczęście Janowi to nie przeszkadza, kochają taką,
jaka jest. To pocieszające, tym bardziej że może mieć każdą
kobietę. Jest nie tylko przystojny i mądry, ale też bogaty. Na
szczęście nie obnosi się ze swoim majątkiem. Gdyby to Frieder
miał jego miliony...
Nie!
Tylko nie to!
Nie chce teraz myśleć o Friederze. Wystarczy, że niedługo się
z nim spotka, znowu będzie wyniosły i arogancki. Oczywiście
będzie ją ostentacyjnie ignorował.
Na szczęście jego zachowanie już nie boli, przynajmniej nie
tak bardzo jak kiedyś.
Jan... Chciała myśleć o Janie. Była wściekła, że akurat Frieder
przyszedł jej do głowy. No cóż, brat pojawia się w jej życiu jak
duch w nawiedzonym domu.