Dornberg Michaela
Lena ze Słonecznego
Wzgórza 20
Czas decyzji
W poprzednich tomach
Lena pochodzi z dobrze sytuowanej rodziny. Fahrenbachowie
jednak tylko na pozór są szczęśliwi. Matka przed laty odeszła
do innego mężczyzny, a ojciec zmarł, zostawiając duży
majątek. Lena ma dwóch braci, Friedera i Jörga, oraz siostrę
Grit. Wszyscy mają swoje rodziny. Mona jest żoną Friedera -
oboje odziedziczyli dobrze prosperującą hurtownię win. Jörg z
żoną Doris otrzymali w spadku wyremontowany zamek
Dorleac we Francji wraz z przyległymi winnicami. Grit i jej
mąż Holger dostali willę w mieście. Lenie zaś przypadła w
udziale posiadłość Słoneczne Wzgórze w miejscowości
Fahrenbach, na pierwszy rzut oka najmniej intratna część
spadku.
Ze wszystkich obdarowanych tylko Lena kontynuuje
rodzinne tradycje. Za żadne skarby nie zamierza sprzedawać
ziemi, która od pokoleń należy do jej rodziny. Przeprowadza
się do posiadłości i rozpoczyna prace remontowe - część
zabudowań zamienia w pensjonat. Z czasem przyjmuje
pierwszych gości. Przenosi grób ojca na miejscowy cmentarz i
często tam bywa. Wolny czas poświęca na ciężką pracę, która
pozwala jej w końcu zaistnieć w branży alkoholowej. Odnosi
coraz większe sukcesy i podpisuje kontrakty z kolejnymi
dystrybutorami. Wciąż poszukuje receptury Fahrenbachówki -
niezwykłego likieru, którego skład znał jedynie jej zmarły
ojciec. Stara się również dbać o mieszkańców posesji, którzy
otrzymali od zmarłego gospodarza prawo dożywotniego
zamieszkiwania. Nie jest to trudne, bo bardzo ich kocha. To oni
po śmierci ojca stają się jej najbliższą rodziną. Nicola, Daniel i
Aleks starają się jej pomagać, jak tylko potrafią. Nicola
zajmuje się kuchnią, Aleks pomaga przy remontach i odnawia
meble, a Daniel pomaga w kontraktach z dystrybutorami
alkoholi. Lena stara się im odwdzięczyć. Z pieniędzy za
znalezione w starej skrzyni obrazy kupuje Aleksowi i
Danielowi samochody, a Nicoli wspaniałą kolię. Odnajduje też
córkę Nicoli, którą ta przed laty, z powodu braku środków do
życia, oddała do adopcji. Yvonne przyjeżdża na Słoneczne
Wzgórze. Matka i córka powoli zbliżają się do siebie.
W tym samym czasie rodzeństwo Leny podejmuje kolejne
nieudane decyzje finansowe. Frieder unowocześnia hurtownię
i rezygnuje z dotychczasowych dostawców, ponosząc ogromne
straty. Jörg wycofuje się z branży alkoholowej, a nowy pomysł
na agencję eventową pogrąża go finansowo. Grit sprzedaje
willę, a uzyskane pieniądze inwestuje wyłącznie w siebie.
Otrzymany spadek całkowicie zmienia kochającą się do tej
pory rodzinę. Małżeństwo Friedera i Mony pomału staje się
fikcją. Zaniedbują też syna, Linusa. Oddają go do internatu, ale
chłopiec źle się tam czuje. Usiłuje zwrócić na siebie uwagę, a
kiedy to nie skutkuje, próbuje popełnić samobójstwo. Ojciec
wydaje się jednak zupełnie tym nie przejmować. Ma młodą
kochankę i wiedzie dostatnie życie, w którym nie ma za bardzo
miejsca dla rodziny. Mona też niespecjalnie interesuje się
synem, zajęta kolejnymi operacjami plastycznymi. Linus
ucieka z internatu i zrywa wszelkie kontakty z rodzicami.
Frieder zwraca się do siostry z absurdalnym żądaniem, by
odstąpiła mu część odziedziczonych przez siebie gruntów.
Chce tam postawić luksusowy hotel. Odmowę Leny traktuje
jak obelgę. Przestaje się do niej odzywać. Doris, stęskniona za
domem i wyniszczona nałogiem alkoholowym, odchodzi od
Jórga, by zacząć szczęśliwy związek z innym mężczyzną.
Szybko okazuje się, że to nie to. Przez jakiś czas mieszka na
Słonecznym Wzgórzu i tworzy parę z Markusem,
przyjacielem Leny. Ale i ten związek nie wytrzymuje próby
czasu. Doris wraca do miasta i próbuje ułożyć sobie życie. Jórg
wpada na kolejny „wspaniały" pomysł - udaje się w podróż
dookoła świata. Przed wyjazdem zostawia Lenie niezbędne
pełnomocnictwa i ustanawia jedyną spadkobierczynią. Jego
samolot rozbija się gdzieś w australijskim buszu, a po Jorgu
ginie wszelki ślad. Wszyscy, oprócz Leny, uznają go za
zmarłego. Małżeństwo Grit i Holgera też się rozpada. Holger
ma dość rozrzutnej i egzaltowanej żony, która zaniedbuje dom
i dzieci, Merit i Nielsa, a na dodatek go zdradza. Dlatego
wyjeżdża do Kanady w nadziei, że żona się opamięta. Grit
jednak nie ma najmniejszego zamiaru rezygnować z kochanka
i wracać do nudnego rodzinnego życia. Jej kontakty z Leną też
trudno nazwać serdecznymi. Po rozwodzie Holger z dziećmi
zostaje na stałe za granicą. Poznaje tam wspaniałą kobietę,
Irinę, która powoli zdobywa jego miłość.
Okazuje się, że Hermann Fahrenbach zostawił drugi
testament. Uwzględnił w nim tylko Lenę, która jako jedyna
właściwie zadbała o swoją część spadku. Reszta rodzeństwa
nie dostała ani grosza. Notariusz wręcza również Lenie
recepturę słynnej Fahrenbachówki.
Jeśli natomiast chodzi o życie osobiste Leny...
Związek z Thomasem, odnalezioną po latach największą
miłością jej życia, kończy się dramatycznie. Okazuje się, że
ukochany ma w USA żonę, o której „zapomina" powiedzieć.
Lena nie chce słuchać żadnych tłumaczeń Thomasa i zrywa z
nim wszelkie kontakty. Jego miejsce u boku Leny zajmuje Jan
van Dahlen, dziennikarz, którego poznała, kiedy jeszcze była
zaangażowana w związek z Thomasem. Jan zakochuje się w
niej od pierwszego wejrzenia i powoli zdobywa jej serce. Z
czasem wprowadza się do Leny, wspólnie spędzają te chwile,
gdy Jan jest na miejscu i nie zajmuje go kolejny reportaż w
odległym zakątku globu. Lena jest szczęśliwa, ale czegoś jej
brakuje...
Lena nie zaliczała się do pamiętliwych osób. Szkoda jej było
na to energii. Cieszyła się, że Jan był przy niej. Jednak
zauważyła, że nieudolne zaręczyny trochę go przygnębiły. Co
by się stało, gdyby powiedziała „tak"? On dotrzymałby słowa.
Ale ona nie potrafiłaby się cieszyć z zaręczyn, do których
doszło w zasadzie z jej inicjatywy. Jakby wywarła na nim
presję.
Najlepiej, jeśli będą unikać rozmów o tej małej porażce.
Jan zajął się swoją pracą, Lena kierowała destylarnią,
wieczorami wychodzili do kina, na koncerty, do restauracji
albo organizowali przyjemny czas w domu...
Któregoś wieczoru usiedli przed kominkiem. Popijali wino,
czytali książki.
Nagle Jan odłożył książkę i powiedział:
- Serduszko moje, porozmawiajmy jeszcze raz o ślubie...
Przerwała czytanie. O nie! Tylko nie to! Popatrzyła na niego
błagalnie.
- Wiesz, w moim otoczeniu nie było za wiele szczęśliwych
małżeństw. Wszędzie stykałem się z kłótniami, rozstaniami,
walką o prestiż albo z obłudnikami, którzy męczyli się ze sobą
dla pieniędzy. Rodzice Isabelli też nie byli dla mnie
przykładem...
Isabella Wood, słynna aktorka, i Jan dorastali razem. Byli
praktycznie jak rodzeństwo. Dlatego Jan był dobrze
zorientowany w jej sytuacji rodzinnej.
Isabella sporo o sobie opowiadała. O Janie również, jednak
nigdy nie wspomniała o rodzicach, poza tym, że jej ociec
piastował kierownicze stanowisko w koncernie taty Jana.
- Co z rodzicami Isabelli?
- Nic nie mówiła? Lena, proszę, wszystko, co teraz powiem,
musi zostać między nami. Ufam ci. I gdyby Isabelli
kiedykolwiek zebrało się na zwierzenia, proszę, nie wydaj
mnie, że już o tym wiesz.
- Będę milczała jak grób. Pokiwał głową.
- Mama Isabelli odkryła, że jej mąż ją zdradza i od dawna ma
kochankę.
W sumie normalka. Jej brat i siostra także nie stronili od
romansów.
- Po upokarzającej kłótni i ostrej wymianie zdań mama
Isabelli zastrzeliła męża i jego kochankę...
- Straszne! - wyrwało się Lenie.
- ... a później siebie - dokończył Jan.
Lenę wprost sparaliżowało. Co za tragiczna historia! Biedna
Isabella...
- Isabella długo nie mogła się pozbierać. Traumatyczne
przeżycia negatywnie odbiły się na jej psychice. Była
podejrzliwa wobec mężczyzn, nie dopuszczała do siebie
żadnego z nich, nie pozwalała im przekraczać granicy
bliskości. Boris był pierwszym mężczyzną, któremu ofia-
rowała swoje serce. Już rozumiesz, dlaczego ziemia usunęła się
spod jej nóg, kiedy straciła go w wypadku? Wszyscy
mężczyźni, których kochała, zginęli w tragiczny sposób. Mnie
również dotknął jej dramat. Widziałem te koszmarne zdarzenia
niemal na własne oczy. I dlatego
odrzuca mnie od ślubu. W moim życiu nie było dotąd kobiety
takiej jak ty. Nikogo tak nie kochałem! Jesteś moją największą
miłością i jeśli ty chcesz...
Lena wstała. Podeszła do niego. Pochyliła się nad nim i
pocałowała go w usta, żeby nic więcej nie mówił.
- Jest dobrze tak, jak jest... - szepnęła.
Teraz cieszyła się, że Jan ponownie zaczął ten temat.
Rozmowa przyniosła inne spojrzenie na jego poglądy.
Zrozumiała niechęć ukochanego do formalnych związków.
Zdziwiła się tylko, że żaden ze wścibskich reporterów
któregoś ze szmatławców nie wygrzebał tajemnicy światowej
sławy aktorki. Brukowce miałyby niezłą pożywkę. Isabella
skutecznie chroniła swoją prywatność.
Lena usiadła Janowi na kolanach i przytuliła się do niego.
Zobowiązania zawodowe niestety nieubłaganie skracały
pobyt Jana na Słonecznym Wzgórzu. Lena oswoiła się już z
jego przyjazdami i wyjazdami.
Jedynie niepozmywane naczynia po śniadaniu przypominały
jej o tym, że tu był.
Przymierzała się do ich uprzątnięcia, kiedy do kuchni weszła
Nicola.
- Zostaw, ja pozmywam - powiedziała. - Ty masz sporo
bieganiny w fabryce likierów. Zapewne narobiłaś sobie
zaległości.
- Uhm... Trochę sobie odpuściłam. Cóż, jako szefowa mogę
sobie pozwolić na taki luksus. Wolałam poflirtować z Janem.
- Ja bym nie przywykła do takiego trybu życia.
- E tam, człowiek w mig przyzwyczaja się do otaczających go
warunków. Mimowolnie,
złociutka. Trzeba korzystać z życia pełnymi garściami i
rozkoszować się każdą chwilą. Zresztą na Thomasa też ciągle
czekałam, z tą różnicą, że Jan częściej mnie odwiedza i jest
czulszy. Nicola usiadła.
- Często go wspominasz?
- Nie! - odpowiedziała ostro.
- Przepraszam, Lena. Nie chciałam wściubiać nosa w nie
swoje...
- Nie, to ja przepraszam za moją reakcję. Przesadziłam...
Gdzie jest Yvonne? - zapytała wymijająco.
- Naturalnie z Markusem. Musiał polecieć służbowo do
Zurychu, a ona spakowała walizki i wsiadła z nim do samolotu.
Wracają jutro lub pojutrze.
- Cieszysz się, że są parą, prawda? Markus jest wymarzonym
zięciem. Kulturalny, poważany, bogaty przystojniak.
Nicola machnęła ręką.
- Wydaje mi się, że łączy ich trwałe uczucie, głęboka miłość...
I to mnie uszczęśliwia. Zdaję sobie sprawę, że Yvonne nie
traktuje mnie jak matkę, ale nie mogę tego od niej oczekiwać.
Za dużo się wydarzyło. Krok po kroku się
zbliżamy. Moja córka jest cudownym, wrażliwym
człowiekiem.
- Nicola, Yvonne jest na najlepszej drodze do tego, żeby cię
zaakceptować i pokochać. Z czasem dojrzy w tobie swoją
biologiczną matkę.
Nicola westchnęła.
- Byłoby pięknie... Zaczyna mi jednak brakować cierpliwości.
Cóż, przecież nie od razu staniemy się sobie bliskie.
Lena przytuliła ją do siebie. Pocieszała ją tak, jak potrafiła.
- Posłuchaj, Nicola. Już niedługo nastąpi przełom -
prorokowała. - Markus swoim zachowaniem wobec ciebie
nieświadomie pokazuje Yvonne, jak bardzo cię ceni i jest
dumny z tego, że będzie twoim zięciem.
- Ze względu na mnie czy na jedzenie, które serwuję? -
spytała żartobliwie Nicola.
- Ze względu na ciebie.
- Pożyjemy, zobaczymy. OK, leć do fabryki likierów, a ja
ogarnę ten bałagan.
- Dzięki.
Głupio jej było, że Nicola sprząta po niej naczynia. Kiedy
wychodziła z kuchni, coś jej się przypomniało.
- Co jest na obiad?
- Minął tydzień świąteczny. Aleks zażyczył sobie dzisiaj
zieloną kapustę z peklowanym schabem.
- Hm, pyszności! Akurat mam ochotę na konkretne jedzonko!
Na razie, Nicola!
Zarzuciła na siebie kurtkę i cofnęła się do kuchni po telefon
komórkowy.
- Tak, tak, kto nie ma w głowie, ten ma w nogach - burknęła
pod nosem Nicola.
- Racja, kochana...
Wybiegła na podwórze. Tuż za drzwiami podskoczył do niej
Max. Machał radośnie ogonem i szczekał błagalnie, domagając
się swoich smakołyków.
- Zaraz cię pani wynagrodzi, włóczykiju - zaśmiała się.
Podsunęła mu parę ciasteczek dla psów. Oczywiście skomlał
o więcej, lecz jego umizgi na nic się zdały. Lena poszła dalej.
W destylarni od progu natknęła się na rozradowanego
Daniela.
- Są jakieś powody do zadowolenia? - spytała.
- Ja myślę... - odpowiedział, wręczając jej kartkę.
Właściciel hurtowni z Austrii złożył zamówienie aż na pięćset
butelek Fahrenbachówki. Może się obawiał, że znowu
zawieszą jej produkcję?
- Super! Fantastycznie! Nasza Fahrenbachówka rozchodzi się
jak świeże bułeczki. Nawet nie wiedziałam, że mamy tu żyłę
złota. Aż dziw mnie bierze, że tatuś wycofał ją z oferty,
ponieważ Frieder i Jórg uważali, iż tradycyjny, rodzimy likier
nie wpisuje się w nowoczesne standardy. Że dawno wypadł z
obiegu. Bzdura!
- Chciał im dać wolną rękę. Łudził się, że podejmą właściwe
decyzje... Pobożne życzenie. Dobrze, że twój tata potajemnie
nadal produkował ten alkohol. Gdybyś odziedziczyła tylko re-
cepturę, musiałabyś zainwestować krocie w produkcję. Nie
sądzę, żeby którykolwiek z banków udzielił ci kredytu...
- Ale dzięki Bogu nie było takiej potrzeby! Tatuś zostawił mi
w spadku najnowocześniejsze maszyny dostępne na rynku.
Przypominam ci, że Marjorie Ferguson z zachwytem
wypowiadała się o naszym zakładzie.
- Uhm. Żaliła się wówczas, że ona produkuje swoją
Finnemore Eleven w katastrofalnych
warunkach. Niepojęte, że szlachetna whisky powstaje w
jakiejś szopie.
- Niewiele osób o tym wie. Konsumenci nie zaprzątają sobie
głowy tym, gdzie producenci produkują ich ulubiony alkohol.
Kupują gotowy produkt i raczą się jego wybornym smakiem.
Daniel, nie ukrywajmy, możliwość dystrybuowania Finnemore
Eleven w Niemczech była dla nas czymś w rodzaju szóstki w
lotto...
- Hm, po prostu jesteśmy najlepsi, co od razu
zauważyła Marjorie.
Poklepała go po ramieniu.
- Jasne.
Lena odwróciła się i ruszyła do swojego biura.
- Położyłem ci na biurku kartkę. Zadzwoń do monsieur
Humbleta. Dostał próbkę Fahrenbachówki i jest wniebowzięty.
Chciałby ją rozprowadzać we Francji - powiedział Daniel,
który razem z nią szedł na górę.
Lena się zaśmiała.
- Stary lisek wie, co dobre. Na całego angażuje się w tego typu
projekty. Z nim nie ma przelewek. Dodam, że Humblet nie
pakuje się w byłe co. Facet ma smykałkę do interesów.
- Zgadza się. Trzeba przyznać, że wzorcowo promuje wódki
Brodersena. Czego się nie tknie, zamienia w złoto.
- My również, Danielu. No chyba, że jesteś innego zdania?
- Nie. Twoje kampanie reklamowe rozkładają konkurencję na
łopatki. Właśnie! Babette ma kilka świetnych rozwiązań
dotyczących czworaków, ale nie odważyła się ich przedstawić.
- Dlaczego?
- Bo wysoko ceni twój talent. Stara ci się dorównać. Dlatego
krytycznie podchodzi do swoich pomysłów.
- No co ona? Oszalała? Wpadnę do was wieczorem i przyjrzę
się jej koncepcji.
- Super. Zjemy wspólnie kolację. Babette smacznie gotuje.
- Dobrze się wam razem mieszka, co? Zaczerwienił się.
- Hej, Daniel, jest coś między wami?
- Niezupełnie. Ale niczego nie wykluczamy. Stajemy się
sobie coraz bliżsi. Wciąż krążą nad nami demony przeszłości...
Może dlatego rozumiemy się nawzajem. Oczywiście,
cudownie by było dzielić życie i codzienność z Babette i
Marie...
- Daniel, we mnie macie sprzymierzeńca. Kibicuję wam.
Pasujecie do siebie. Czyli co? Wpadam do was wieczorem.
Wezmę ze sobą wino.
- OK, przekażę Babette.
- Powiedz jej, żeby nie szykowała dla mnie czegoś
szczególnego. Niech nie studiuje książek kucharskich i nie
wyczarowuje perfekcyjnego menu, bo w przeciwnym razie
przyjdę dopiero po kolacji. -
Daniel wybuchnął śmiechem.
- Tak czy owak Babette się ucieszy... Zmykam do magazynu.
Trzeba rozesłać towar i obliczyć nasze finanse.
- Słusznie, Daniel. Zatrudniliśmy nowych pracowników, a co
za tym idzie - musimy wypłacać więcej wynagrodzeń.
Pieniądze szybko znikają z konta. Ciągle dochodzą nam jakieś
nowe koszty. Cóż, najpierw inwestujemy, potem zbieramy
plony.
- Inge rezolutnie ściąga płatności od opieszałych klientów.
- Spisuje się na piątkę. Do zobaczenia później, Danielu.
-Pa!
Poszedł do magazynu, ona zaś do biura.
Usiadła za biurkiem z zamiarem wykręcenia numeru do
Humbleta, lecz kątem oka zerknęła na kalendarz.
O rany! Grit ma dzisiaj urodziny. Wyleciało jej to z głowy.
Niezależnie od niezbyt dobrych relacji i licznych utarczek
słownych, wypadałoby złożyć jej życzenia. Zadzwoniła do
siostry. Grit nie odbierała. Czyżby podróżowała ze swoim
kochasiem? Postanowiła zadzwonić na komórkę. Tym razem
Grit odebrała już po drugim sygnale.
- Ach, to ty - westchnęła niezadowolona. Lena przełknęła
ślinę.
- Przepraszam, że cię rozczarowałam. Wszystkiego
najlepszego z okazji urodzin.
- Dziękuję - wycedziła wreszcie po chwili milczenia.
- Grit, co się dzieje? - spytała zatroskana Lena. - Płakałaś?
- Rob... Robertino... On... Nie ma go... On... Lena odczekała
parę sekund, żeby Grit się
uspokoiła. Z jej siostrą naprawdę było źle. Generalnie nie
okazywała emocji.
- Pokłóciliście się?
- On jest w Mediolanie - wyszlochała. - Chyba mnie zdradza!
Masz babo placek! Czy nie ostrzegała siostry przed takim
rozwojem wypadków? No, ale nie chciała jej dobijać.
- Z czego to wnioskujesz?
- Ponieważ on... - szlochała Grit. - Ech, nieważne... Ty się
prawdopodobnie ze mnie śmiejesz... Że w moje urodziny...
- Ja się wcale nie śmieję. Współczuję ci. Nie tolerowałam
twojego Robertino, przyznaję, jednak wcale nie cieszy mnie
fakt, że się posprzeczaliście. Jesteś moją siostrą i chciałabym,
żeby ci się układało jak najlepiej, niezależnie od tego, że
ostatnio trochę się poróżniłyśmy. Przyjechać do ciebie? A
może ty chcesz przyjechać do mnie?
- Nie! Skończmy tę gadkę. Mam nadzieję, że Robertino się do
mnie odezwie.
- OK, gdybyś potrzebowała pomocy, dzwoń o każdej porze
dnia i nocy.
- Dziękuję...
Sprawdził się jeden z najczarniejszych scenariuszy. Włoski
żigolak poleciał na koszt jej siostry do Mediolanu i pewnie
adoruje inną kobietę. Nie trudno się domyślić, że bogatszą niż
Grit. Typy jego pokroju nie schodzą poniżej
osiągniętego poziomu. Lena chciała pocieszyć siostrę, lecz ta
szybko się rozłączyła.
Grit została surowo ukarana. Wdała się w namiętny romans,
zaniedbując męża i dzieci. Wydawała na siebie i kochanka
mnóstwo pieniędzy. Jeździli na wycieczki, zapełniali walizki
najmodniejszymi ciuchami, spędzali czas w kurortach oraz
salonach piękności...
Biedna Grit!
Tyle ludzi ją ostrzegało, a ona ich po prostu zignorowała.
Czy przeszło jej teraz przez myśl, że z Holgerem i dziećmi
byłoby zupełnie inaczej?
Lena bardzo chciała pomóc siostrze. Tylko że Grit sama musi
się uporać z bolesną porażką, której doznała.
Lena nie była w nastroju na telefon do monsieur Humbleta.
Wstała i przeszła do biura Inge Koch.
Może znajdzie tam kilka rachunków zapłaconych przez
dłużników. Poprawiałby sobie tym humor.
Nie chciałaby być w skórze Grit. Kompletnie spaprała sobie
życie. A miała tak dobrze z Holgerem. Odcięła się od dzieci. I
wyszła na tym jak
Zabłocki na mydle. Ciekawe, czy Merit i Niels złożą matce
życzenia. Holger zapewne przypomniał im o jej urodzinach,
tylko czy one będą chciały z nią rozmawiać?
Lenę zaskoczyły zmiany w domu Daniela. Od razu dało się
zauważyć, że jakaś kobieta przyłożyła się do aranżacji wnętrza.
Na stole stały kwiaty, na kanapach leżały kolorowe poduszki,
w oknach zawisły nowe zasłonki.
Podczas gdy Babette pichciła kolację, a Daniel nalewał trunki,
Lena kołysała w ramionach małą Marie. Dziewczynka coraz
bardziej upodabniała się do mamy.
- Do twarzy ci z dzieckiem - powiedział Daniel.
- No, nie zaprzeczę - zachichotała Lena.
- Wstrzymaj się, kochanieńka, przynajmniej na razie. W
naszym otoczeniu mamy pokaźną gromadkę dzieci. Sylvia ma
dwójkę, Babette jedno... Ty później się postarasz o potomstwo.
Teraz dopieszczaj lepiej Fahrenbachówkę.
- Brawo! Genialnie powiedziane - odburknęła Lena. - Chyba
położę ci na rękę butelkę
likieru i zapytam, czy buja się ją jak dziecko, tak jak na
przykład Marie.
Babette weszła do pokoju.
- Co na przykład jak Marie? Nie dosłyszałam wszystkiego.
Lena streściła jej ich wymianę zdań.
- No wiesz, Daniel... - powiedziała zdegustowana Babette.
- OK, wiem, palnąłem głupotę. Wznoszę toast na zgodę...
Lena, mam nadzieję, że wkupię się w twoje łaski lampką
prosecco.
- Na pewno zmiękczysz moje podniebienie - zaśmiała się
Lena.
- Kobiety... - westchnął Daniel.
Marie zasnęła. Babette ułożyła ją wygodnie w wózeczku.
Potem zasiedli do stołu i skosztowali pyszności, które
przygotowała gospodyni. Smakowało im. Lena z radością
przyglądała się parze zauroczonych sobą przyjaciół.
Po kilkudziesięciu minutach Marie znowu zaznaczyła swoją
obecność. Zaczęła popłakiwać. Daniel w naturalnym odruchu
pospieszył do wózeczka.
- Nakarmię ją i uśpię - powiedział. - A wy przeanalizujcie
koncepcję Babette.
- Daniel jest wspaniałym człowiekiem - stwierdziła Babbette
po jego wyjściu. - Przywraca mi wiarę w ludzi. To wspaniałe,
że stanął na mojej drodze. Wierzę w przeznaczenie. Gdybyśmy
się wtedy nie poznały w szpitalu, nigdy nie przyjechałabym na
Słoneczne Wzgórze i nie spotkałabym Daniela. To byłaby
niepowetowana strata. Zajmuje się Marie czulej niż rodzony
ojciec. Cóż, jej biologiczny ojciec nawet jej nie widział. I nie
płaci mi ani centa.
- Uważa, że nie musi...
- Dopóki jakoś wiążę koniec z końcem, mam w nosie jego
stosunek do nas. Nie będę go skarżyła o alimenty. Daniel mi
odradzał. Wspiera mnie dostatecznie. Ponadto ty mi pomagasz,
Nicola dzierga ubranka dla Marie, więc nie narzekam. Być
może zbytnio ujęłam się honorem, ale cieszę się, że nie proszę
go o jałmużnę. Po rozwodzie nie chcę więcej widzieć tego
obrzydliwca.
- Wiesz, co mnie najbardziej irytuje? Że tacy niegodziwcy
zawsze spadają na cztery łapy i migają się od
odpowiedzialności!
- Kiedyś się porządnie sparzy. Kto mieczem wojuje, od
miecza ginie. Będzie się płaszczył
u moich stóp. A ja go wywalę na zbity pysk. Nicola
zaoferowała, że podejmie się opieki nad Marie, żebym mogła
normalnie pracować.
- Pamiętaj, że zatrudnię cię w mojej firmie. Daniel wspominał
coś, że opracowałaś jakieś ciekawe materiały promocyjne do
apartamentów w czworakach.
Babette się zarumieniła.
- Tak, mam kilka jakichś pomysłów. Ale nie jestem pewna,
czy one odpowiadają twoim wymaganiom.
- Babette, rewelacyjnie wywiązujesz się ze swoich
obowiązków. Kochanieńka, nie kryj swoich zalet. Pokaż efekty
tych wnikliwych przemyśleń.
Babette wstała, przyniosła teczkę i wręczyła ją Lenie.
Lena była oczarowana! Sama nie wpadłaby na takie genialne i
błyskotliwe rozwiązania. Zamurowało ją z wrażenia. Czegoś
takiego właśnie potrzebowała. Babette trafiła w dziesiątkę.
Doskonale wyeksponowała mocne strony czworaków.
- Świetna robota, Babette. Jeżeli się zgodzisz, to możesz
przeprowadzić kampanię reklamową. Samodzielnie.
- Powierzyłabyś mi to zadanie?
- Oczywiście. Bez mrugnięcia okiem. Babette rzuciła się
Lenie na szyję.
- Dziękuję, Lena! Nie liczyłam na podobne wyróżnienie.
Dziękuję, że mnie doceniłaś. Nie pożałujesz tej decyzji. A jeśli
nie wzrośnie liczba wynajmowanych apartamentów, wypielę
całe podwórze.
- Spokojnie. Twoje projekty zagwarantują nam powodzenie.
Cieszę się, że mnie odciążyłaś w dziale reklamy. Zajęłam się
pracą w destylarni i ciągle sobie wyrzucałam, że lekceważyłam
interesy czworaków.
- Podziwiam cię za energię, która w tobie tkwi.
- Uhm, muszę ją jakoś przetwarzać na poczucie obowiązku -
zaśmiała się Lena.
- Napijemy się jeszcze?
- Jasne.
- Co opijacie? - zapytał Daniel, wchodząc niespostrzeżenie do
pokoju.
- Awans Babette na samodzielną menedżerkę działu reklamy
wszystkich obiektów Słonecznego Wzgórza.
- Fantastycznie! - wykrzyknął Daniel. - Dołączam do was.
Przecież to ja zainicjowałem waszą współpracę.
- Wielkie dzięki! - pisnęła radośnie Babette, cmoknęła go w
usta, po czym napełniła kieliszki. - Co z Marie? Śpi?
- Tak. Przewinąłem ją i ukołysałem do snu.
- Jeszcze raz dziękuję. Wypijmy za nas, moją pracę i
wszystkie piękne rzeczy, które wydarzyły się w moim życiu.
Stuknęli się kieliszkami.
Kiedy Lena szła przez podwórze do domu, dopadły ją
wyrzuty sumienia. Spędziła wesoły wieczór z ludźmi, których
lubiła i którzy ją cenili, i kompletnie zapomniała o Grit.
Co porabiała tego wieczoru jej siostra? Łudziła się, że
Roberto się opamięta i do niej przyjedzie, a przynajmniej
zadzwoni. Jednak wewnętrzny głos podpowiadał Lenie, że to
nie nastąpiło. Skoro mężczyzna będący na utrzymaniu kobiety
ignoruje jej urodziny, to znaczy, że ma w zanadrzu jakąś
alternatywę. Biedna Grit!
Ciekawe, czy chociaż Frieder się z nią skontaktował?
W sumie, po co się zadręcza? Wyciągnęła do siostry pomocną
dłoń, a tają odrzuciła.
Westchnęła! Zastanawiała się, czy nie powinna jeszcze raz
zadzwonić do Grit.
Przyspieszyła kroku i pospiesznie zamknęła drzwi na klucz.
Postanowiła iść do biblioteki, usiąść w swoim ulubionym
fotelu, poczytać, odprężyć się, a potem położyć do łóżka.
Kątem oka zerknęła na automatyczną sekretarkę. Czerwona
dioda sygnalizowała, że ktoś pozostawił dla niej wiadomości.
Pierwszy telefon był od Sylvii. Ubolewała, że nie zastała
Leny w domu.
Kolejne trzy połączenia okazały się głuche. Dlaczego ludzie
się nie nagrywają? Przecież po to wymyślono automatyczne
sekretarki. Raczej nikt się nie pomylił i nie wybrał złego
numeru trzy razy.
Potem dzwonił Christian.
Przynajmniej on wnosił radość w jej pogmatwane życie
rodzinne. Od początku zapałali do siebie sympatią. Właściwie
pojawił się znikąd. Przypadkiem ją odnalazł. Lena mu nie
wierzyła, kiedy stanął w jej drzwiach i ni z tego, ni z owego
oznajmił, że jest jej przyrodnim bratem. W najśmielszych
snach, a raczej koszmarach, nie przypuszczałaby, że matka
miała dziecko z nieprawego łoża. Ku uciesze ich dwojga
na spokojnie sobie wszystko wyjaśnili i znaleźli nić
porozumienia. Błyskawicznie wytworzyła się między nimi
silna więź emocjonalna.
- Bóg ma wobec każdego z nas konkretne zamiary -
wymamrotała pod nosem. - On rozdaje karty.
Jakie plany miał wobec niej? Czy ma dla niej asa w rękawie?
Ach, co by nie mówić, już i tak została obdarzona szczęśliwą
kartą. Mieszkała w przepięknej posiadłości, zawodowo brnęła
do przodu, otaczali ją życzliwi ludzie, kochała i była kochana.
Wprawdzie marzyła o tradycyjnej rodzinie, mężu, dzieciach,
lecz nie powinna narzekać. Miała świadomość, że Jan nie
stworzy z nią podstawowej komórki społecznej zwanej
rodziną.
Czuła się z nim błogo. On jej nie oszukiwał, otwarcie mówił o
swoich potrzebach, poglądach i oczekiwaniach. Schlebiał jej
czułością i wrażliwością. Tęskniła za nim.
W środku nocy zabrzęczał telefon. Lena zerwała się na równe
nogi. To był jej szwagier Holger. Przeprosił, że tak późno
dzwoni.
- Obudziłem cię?
- Uhm... Ale nic nie szkodzi. Stało się coś?
-1 tak, i nie. Właśnie się dowiedziałam, że wysyłają mnie na
parę dni do Niemiec. Już jutro. Dzieciaki zapewne będą chciały
przylecieć ze mną. Nie ma problemu ze zwolnieniem ich ze
szkoły. Mogłyby przenocować na Słonecznym Wzgórzu?
- Holger, nie zadawaj idiotycznych pytań. Oczywiście, że
mogą! Mam nadzieję, że i ty u nas zagościsz.
- Tak. W weekend będę do waszej dyspozycji.
- Cudownie. Cieszę się. Pozostali chyba oszaleją z radości,
kiedy im powiem, kto do nas przybędzie.
- Lena, czy mogę... Nie przeszkadzałoby ci, gdybym zabrał ze
sobą Irinę? Poznalibyście ją, pokazalibyście Słoneczne
Wzgórze...
- Holger, opamiętaj się! Irina należy do rodziny, jest twoją
żoną, naturalnie przywitamy ją u nas z otwartymi ramionami...
- Dziękuję. Miło słyszeć te słowa.
- Płyną prosto z serca. Fajnie, że nas odwiedzicie. Oby więcej
takich niespodzianek. Aby je sprawiać, możesz mnie częściej
budzić. Podasz dokładną godzinę przylotu, żebyśmy mogli was
odebrać?
- Nie róbcie sobie problemu. Firma wyśle po mnie samochód.
Około szesnastej powinniśmy być na Słonecznym Wzgórzu...
Zamienili ze sobą jeszcze kilka słów i pożegnali się. Lena
najchętniej pognałaby zaraz do Nicoli, żeby podzielić się z nią
tą wspaniałą wiadomością. Ale przecież nie będzie jej zrywać z
łóżka.
Dobrze, że firma Holgera oddelegowywała go czasem do
Niemiec. Dzięki temu utrzymywali w miarę systematyczny
kontakt, a Lena widywała się z Merit i Nielsem.
W przypływie euforii doszła do wniosku, że do pełni
szczęścia brakuje jej tylko telefonu do Jana. Stęskniła się za
nim niemiłosiernie.
- Hej, jak miło słyszeć twój głos - wyszeptała do słuchawki.
- Hej, moja piękna. Chyba zadziałała telepatia. Ściągnąłem
cię myślami. Nieustannie śnię o tobie na jawie. Nie
zadzwoniłem do ciebie, bo wiem, że w Niemczech jest teraz
noc... Brakuje mi ciebie. Kocham cię.
- Mnie ciebie również brak. Nie wytrzymałam, musiałam
usłyszeć twój głos...
- Kotku, a dlaczego nie śpisz?
- Właściwie to spałam... Tylko Holger mnie zbudził.
- No nie, czy on nie ma krzty ogłady?!
- Nie złoszczę się na niego, wręcz przeciwnie -odparła.
Streściła mu pokrótce ich rozmowę.
- Lubisz swojego szwagra i jego dzieciaki, prawda?
- Bardzo... Nie mogę się doczekać, kiedy ich uściskam.
- Ufff, dobrze, że się ponownie ożenił - zaśmiał się Jan. -
Inaczej byłbym o niego zazdrosny.
- Nie masz ku temu żadnych powodów. Holger jest dla mnie
jak brat. No i nie jest w moim typie...
Ugryzła się w język. W sumie nie miała ideału mężczyzny.
Nie szufladkowała ludzi. Gdyby się przyjrzeć Thomasowi i
Janowi, można by stwierdzić, że jej upodobania sięgały dwóch
przeciwnych biegunów. W osobach płci przeciwnej pociągało
ją głównie wnętrze.
- Ulżyło mi - zażartował. - Gdyby się jednak pojawił ktoś, kto
robiłby do ciebie maślane oczy i kogo ty byś adorowała, nie
ręczę za siebie. Będę walczył o ciebie do ostatniej kropli krwi.
- Kotku, na szczęście walki gladiatorów są już przeżytkiem...
Zaskoczyło mnie to, że odebrałeś po pierwszym sygnale.
- Akurat zrobiłem sobie przerwę na kawę. Piję jakiś czarny
napój, który rzekomo jest kawą, wygląda jak kawa, lecz
smakuje jak pomyje. Nie szkodzi. Twój głos mnie orzeźwił.
Poszeptali sobie czułości, przesłali buziaczki i rozłączyli się.
Lena westchnęła podekscytowana. Kochała Jana van Dahlena
niezależnie od tego, czy wsuną sobie na palec obrączki, czy
nie. Oczywiście marzyła o białej sukni, czerwonym dywanie
prowadzącym do podnóża ołtarza, składanej przysiędze... Co
by nie mówić, oświadczył się jej.
Wystarczyło, żeby powiedziała „tak". Jan z pewnością nie
wycofałby się ze swojej obietnicy.
Wtuliła twarz w poduszkę. : Ale oświadczyny nie były jego
inicjatywą. Poprosił ją o rękę, ponieważ wywarła na niego
nacisk i chciał załagodzić spór między nimi. Nie z takich
pobudek zawiera się małżeństwo. Oboje partnerzy powinni
chcieć przystąpić do tego, jakże wzniosłego, sakramentu.
Przypomniała sobie dawną przyjaciółkę, która odstawiła
pigułki antykoncepcyjne, zaszła w ciążę i zaszantażowała
swojego chłopaka, żeby się z nią ożenił. Poślubił ją, lecz
szybko się rozwiedli. Jeszcze zanim dziecko przyszło na świat.
Rozstali się w gniewie. Dziecko wychowywało się bez ojca.
Konkluzja jest taka, że nie wolno nikogo do niczego zmuszać,
bo w ten sposób niczego się nie osiągnie. Nic na siłę.
Lena pogodziła się ze swoją sytuacją. Grunt, że ona kochała
jego, a on kochał ją.
Zamknęła oczy i myślała o Janie. W uszach wciąż słyszała
tembr jego głosu.
Zasnęła z uśmiechem na twarzy.
Nicola aż podskoczyła z radości, kiedy się dowiedziała o
niespodziewanej wizycie jej ulubieńców. Później zaczęła
nerwowo przebierać nogami, ponieważ nie miała za wiele
czasu, żeby coś dla nich przygotować.
Pojechała z Aleksem do Stenfeld, żeby kupić dla dzieci kilka
prezentów.
Obładowani pakunkami wrócili po południu do domu.
- Co się tutaj wyprawia? - spytała Yvonne. - Jest coś, o czym
powinnam wiedzieć?
- Będziemy mieli gości rangi państwowej z Kanady -
powiedziała Lena. - Z Vancouver.
- Słucham?
- Taki żarcik - wytłumaczyła Lena. - Nicola zachowuje się
tak, jakby przyjeżdżali do nas dyplomaci. Odwiedzą nas mój
eks-szwagier Floiger, jego druga żona Irina, mój siostrzeniec
Niels
i siostrzenica Merit, notabene pupilka Nicoli. Przelała na nią
matczyną miłość, której tobie nie mogła dać.
Yvonne nie skomentowała tej wypowiedzi.
- OK, nie będę wam przeszkadzać. Schowam się gdzieś w
kąciku.
- Nikomu nie przeszkadzasz, kochana. Nie przyjmujemy
żadnych wymówek. Zintegrujesz się z resztą rodziny. Bez
obaw, Holger, dzieciaki nie gryzą. A Iriny też nie znam
osobiście.
- Nie jest ci dziwnie, że widzisz u boku szwagra inną kobietę?
- Nie. On zdecydowanie zasłużył na lepszą kobietę niż moja
siostra. Grit go zdradziła. To ona nalegała na rozwód. On,
mimo licznych upokorzeń, próbował ratować ich małżeństwo,
chociażby ze względu na dzieci. Lecz Grit wysłała je do niego
do Kanady, a sama uganiała się za swoim włoskim żigolakiem.
- Koszmar! Pozbyła się dzieci dla jakiegoś chłoptasia?
Zyskała coś dzięki tej głupocie?
-Absolutnie nic. Utrzymywała kochanka, kupowała mu
prezenciki, finansowała jego zachcianki, poddawała się jego
humorkom i zdaje się, że ją wyrolował. Uczepił się nowej
ofiary.
- O Boże, Lena, to straszne! -Ano. A ja...
Nie dokończyła zdania, bo obok nich przemknęła Nicola.
- Przyjechali! - krzyknęła podekscytowana.
- Przyjechali! Słyszałam trzaśnięcie drzwi.
- Najazd Hunów - zaśmiała się Lena, pociągając ją za sobą.
Nicola pędziła na przedzie. Zanim skręcili za róg, rozległy się
chichoty i wrzaski dzieci. Merit uwiesiła się na szyi Nicoli.
Niels stał przy nich z wymownym uśmieszkiem. Lekko z tyłu
zatrzymali się Holger i Irina. Lena dotychczas widziała ją tylko
na zdjęciach. Na żywo okazała się o wiele ładniejsza. Była
mniej więcej wzrostu Holgera, miała brązowe, półdługie
włosy, oczy w tym samym kolorze i wąską twarz. Sportowy
typ.
Lena przywitała się serdecznie z Merit i Nielsem, a następnie
zwróciła się do szwagra i jego żony.
- Witamy na Słonecznym Wzgórzu, Irino
- powiedziała, rozkładając ręce do przyjacielskiego uścisku. -
Jestem Lena.
- Irina.
Holger ucałował szwagierkę uradowany tym, że nie miała
żadnych uprzedzeń do jego nowej drugiej połówki.
Yvonne usunęła się delikatnie na bok.
Merit odkryła ją jako pierwsza.
- Kim jesteś? - zapytała.
- Ja... - urwała, spoglądając niepewnie na Lenę.
- To jest Yvonne, córka Nicoli.
Merit się skrzywiła.
- Kłamiesz, ciociu Leno, Nicola nie ma córki! Powiedziałaby
mi...
- Myszko, nie kłamię. Yvonne naprawdę jest córką Nicoli. Po
prostu mieszkała gdzie indziej.
Merit ze łzami w oczach podbiegła do Nicoli.
- Już mnie nie lubisz? Już nie jestem twoim promykiem
słońca?
Nicola pochyliła się nad nią i pogłaskała ją po głowie.
- Oczywiście, że nadal cię lubię i zawsze będziesz moim
promykiem słońca. Nic się nie zmieniło.
Merit odetchnęła z ulgą.
- Super! Załamałabym się, gdybyś zepchnęła mnie na boczny
tor - westchnęła teatralnie.
- Nigdy nie przestanę cię ubóstwiać, moje serduszko.
Niels oddalił się niezauważenie. Chciał się przywitać ze
swoim przyjacielem Danielem. Podszedł Aleks z Maksem.
- Kim ty jesteś? - zawołała Merit, głaszcząc rozbawionego
pieska.
- To jest Max - powiedziała Aleks, kłaniając się wszystkim.
- A gdzie Hektor i Lady? Zapadła chwila milczenia.
- W psim niebie. Opuścili nas... - powiedział Aleks.
- Oboje? Przecież Lady była jeszcze młoda! Nikt nie chciał
wtajemniczać jej w szczegóły
okrutnej zbrodni, której dokonano na biednych psinach.
- Najpierw zmarł Hektor, a potem Lady - wyjaśnił Aleks.
- Pewnie pękło jej serce - zaszlochała dziewczynka. - Nie
chciała żyć bez Hektora. Oni się tak przyjaźnili!
- Właśnie - weszła jej w słowo Nicola. - Będziesz spała u nas?
Merit wbiła wzrok w Yvonne.
Ta powiedziała szybko:
- Nie zajęłam twojego pokoju. Nicola by do tego nie
dopuściła. Rozgościłam się w pokoju obok.
Zadowolona Merit pokiwała głową.
- Dlaczego mówisz „Nicola"? - spytała. - Czy ona nie jest
twoją prawdziwą mamą? Tak jak Irina? Ja też nie mówię do
niej: „mamo", bo nią nie jest. To znaczy... Ona mnie nie
urodziła, ale na co dzień ma rolę mojej mamy.
Na szczęście Yvonne nie musiała odpowiadać na to
kłopotliwe pytanie, bo w tym momencie pojawił się
zrozpaczony Niels. Zaraz za nim zza rogu wyłonił się idący
pospiesznie Daniel.
- Niels, dlaczego uciekłeś? - wołał, próbując go dogonić.
- Bo masz żonę i dziecko. Dla mnie zabraknie miejsca w
twoim domu.
- Chłopcze, nie pleć bzdur! - zawołał Daniel, kładąc rękę na
jego ramieniu. - Babette i Marie tylko u mnie mieszkają. A
gdyby nawet łączyły mnie z nimi jakieś więzy, nie miałoby to
nic wspólnego z tobą. Ty i ja jesteśmy przyjaciółmi na dobre i
na złe. Nikt i nic nie zburzy tej przyjaźni. Babette przygotowała
dla ciebie pokój. Cieszy się, że cię pozna.
Niels otarł łzy.
- Więc mogę u ciebie nocować? Tak jak zawsze? - No jasne.
Bardzo bym tego chciał. Obraziłbym się, gdybyś zdecydował
inaczej.
- Ufff... Zatem chodźmy. Tatusiu, gdzie jest moja torba?
Holger przyniósł ją z samochodu.
- Dziś kolację serwujemy my - powiedziała stanowczo
Nicola. - Proszę się na nią stawić punktualnie o siódmej.
Merit podeszła do Iriny.
- Przykro mi, nie mogę się teraz tobą zaopiekować, ale jutro
oprowadzę cię po tym pięknym terenie.
Merit zaimponowała Lenie swoim francuskim. Irina
wydukała parę słów po niemiecku:
- Będzie czas, ma chere. Jutro jest dobrze. Merit zachichotała.
- Irina chce się uczyć niemieckiego, ale robi jeszcze dużo
błędów.
- Ty pewnie też je popełniałaś na początku nauki francuskiego
i angielskiego, prawda? - spytała Lena.
- Uhm. Irina się nie przejmuje, jeśli czasem się z niej
pośmieję. OK, ciociu, zmykam. Chodź,
Nicola, idziemy. Masz jakąś niespodziankę dla mnie?
- Kilka, złociutka. Również dla Nielsa. On dostanie prezent
wieczorem, przy kolacji.
Szły przez podwórze, trzymając się za ręce.
- Widzę, że u was panują stałe reguły, kto gdzie śpi, co
następuje i w jakiej kolejności - stwierdziła Yvonne.
- Trafne spostrzeżenie. Przyzwyczaiłam się, że w tym
przedstawieniu gram drugie skrzypce. Dzięki Bogu mnie w
udziale przypadli Holger i Irina. Yvonne, idziesz z nami do
domu?
Potrząsnęła głową.
- Nie. Pojadę do Markusa. Zdziwi się, że znowu go dziś
odwiedzę... Zobaczymy się wieczorem. Na razie!
Yvonne pomachała im, wsiadła do samochodu i odjechała.
Holger wyjął bagaże.
- Yvonne... Córka Nicoli... Gdzie ona się podziewała przez
cały czas? Dlaczego nikt nigdy o niej nie wspominał?
- Ach, Holger, to długa historia. Kiedyś ci ją opowiem.
Lena ujęła Irinę pod ramię.
- Zwykle nie jest u nas tak chaotycznie. Raczej nudno. Ale
spodoba ci się tutaj.
- Olśniła mnie twoja posiadłość. Eden! Najpiękniejsze
miejsce, jakie kiedykolwiek widziałam. Holger i dzieci ani
trochę nie przesadzili, rozpływając się nad nim w zachwycie.
Zaczynam rozumieć, dlaczego tak niewiarygodnie chętnie tu
przyjeżdżają.
Niels szybko otrząsnął się z pierwszego szoku. Okazało się,
że Babette nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia. Polubił
ją. A gdy nikogo nie było w pobliżu, podchodził do łóżeczka
Marie i delikatnie gładził ją po główce.
A Merit? Jej świat funkcjonował według utartego schematu.
Między nią a Nicolą nic się nie zmieniło. Dlatego bez
najmniejszych oporów zaakceptowała Yvonne, która
przecierała oczy ze zdumienia, patrząc na troskliwość matki
oraz jej naturalny instynkt macierzyński.
Te obserwacje spowodowały, że Yvonne przemogła się i
pokonała wewnętrzną barierę, która oddzielała ją od Nicoli.
Zrozumiała, że ktoś, kto okazuje tyle ciepła, cierpliwości,
serdeczności i czułości drugiemu człowiekowi, nie pozbył się
swojego dziecka ot tak, dla kaprysu. Widocznie Nicola nie
miała innego wyjścia, musiała zostać
przyparta do muru. Yvonne czuła, jak pokrywa lodowa
otaczająca jej serce stopniowo się topi.
Lena oprowadzała Irinę po posiadłości. Zabrała ją również na
wycieczkę do Bad Helmbach. W trakcie tych wycieczek
odkryły wiele wspólnych cech. Bardzo podobnie postrzegały
rzeczywistość.
Irina kupiła kilka drobnych upominków dla rodziny. W
jednym ze sklepów wypatrzyła fajne, modne podkoszulki. Nie
zwlekając poprosiła ekspedientkę, żeby zapakowała je dla
Merit i Nielsa. Lena się uśmiechnęła. Doceniła fakt, że Irina
dbała o dzieci. Z Grit było inaczej. Kiedy ona wypuszczała się
na zakupy, koncentrowała się głównie na zaspokojeniu
własnych kaprysów.
Lena pokazała Irinie przytulną kawiarenkę, sprezentowała jej
album ze zdjęciami pokazującymi piękno Fahrenbach oraz
Słonecznego Wzgórza.
- Mamy tu również rosyjską restaurację. Zjemy tam obiad?
- Prawdziwie rosyjski? Chodźmy! Moja rodzina nadal gotuje
tradycyjne dania z kraju naszych przodków.
- Pewnie perfekcyjnie władasz rosyjskim? Irina zachichotała.
- Tak, babuszka mówi wyłącznie po rosyjsku, moi rodzice zaś
kiepsko opanowali angielski i francuski. Kiedy omawiamy
poważne sprawy, posługujemy się językiem ojczystym.
- Ale super! Mówisz perfekcyjnie w kilku językach.
- Teraz tak. W dzieciństwie jednak miałam trudności. W
wieku przedszkolnym mówiłam tylko po rosyjsku, chociaż
urodziłam się w Kanadzie. Warto uczyć dziecko języka kraju, z
którego się wywodzą jego korzenie, jednak jeżeli dorasta ono
gdzie indziej i jest trochę rozdarte między dwoma albo i trzema
krajami czy też obszarami językowymi, zadanie jest naprawdę
trudne. Ja miałam sporo szczęścia, ponieważ moja
przedszkolanka również pochodziła z Rosji. Ona dużo mi
pomogła.
Przekonała rodziców, że powinnam mieć
korepetycje. Ach, stare dzieje... Dziś jestem dumna, że
porozumiewam się z rodzicami w ich języku, no i z babcią...
Babuszka wiele dla mnie znaczy. Bardzo ją kocham. -
Rozpromieniła się. - A ona bardzo kocha Nielsa i Merit.
Dzieciaki uczą się od niej
rosyjskiego. Troszkę już mówią... Gorzej z pisaniem.
Cyrylica jest dość trudna. Kto wie, jeśli będą chciały...
- Dzieci szybko się uczą. Doszły do restauracji.
- To tu - powiedziała Lena.
Weszły do środka. Sala nie pękała w szwach. Kuchnia
rosyjska raczej nie biła rekordów popularności w Bad
Helmbach.
Gospodarz powitał je łamanym niemieckim. Irina
odpowiedziała śpiewnym rosyjskim.
Uśmiechnął się promiennie i zaprowadził je do najlepszego
stołu.
- Koniecznie chce nam zaserwować na koszt firmy znaną
rosyjską wódkę. Pijemy?
Alkohol w ciągu dnia? Lena raczej tego nie robiła. Ale czy
wypada odmówić?
- Pod warunkiem, że do jedzenia podadzą nam wodę
mineralną - powiedziała.
- OK, nie zwykłam pić alkoholu w dzień. Gospodarz
przyniósł wódkę i wzniósł toast.
- To jest bardzo dobra wódka. Nie jakaś tam z supermarketu -
wyjaśniła Irina. - Produkują ją w Leningradzie, który
właściwie nazywa się Sankt Petersburg. Stamtąd pochodzi
moja
rodzina. Babuszka wciąż rozpamiętuje upojne wieczory i
noce nad Newą. Westchnęła.
- Dziwne... Jestem Kanadyjką, nigdy nie byłam w Rosji, ale
tkwi we mnie rosyjska dusza. Wpojono mi wartości
wyznawane w tamtym kraju. Dobrze, że Kanadyjczycy są
bardzo liberalni. Osiedlili się tam ludzie najróżniejszych
narodowości. Holger obiecał mi, że pojedzie ze mną do Sankt
Petersburga. Prawdopodobnie się rozczaruję i nie zastanę tego
miasta w takiej formie, o jakiej opowiadają moi przodkowie. W
pamięci wszystko jest o wiele piękniejsze niż w
rzeczywistości.
Wódka im posmakowała. Lenie przypominała jakością
Ogień, który dystrybuowała.
Przyszedł gospodarz. Zwrócił się do Iriny dźwięcznym
rosyjskim, a ona mu płynnie odpowiedziała.
- Władimir poleca ukhę, delikatną zupę rybną, chakhokhbili,
czyli baraninę z pomidorami, a na deser lody. Odpowiada ci
takie menu?
- Tak - odparła Lena, choć najchętniej by powiedziała, że nie
jada baraniny.
Irina potwierdziła zamówienie.
- Będzie ci smakować - stwierdziła, upijając łyk wody
mineralnej. - Lena, dziękuję ci, że przyjęłaś mnie tak
serdecznie i po przyjacielsku. Stresowałam się, mimo że
Holger zapewniał mnie, iż nie mam się czego obawiać. Miał
rację. Jesteś wspaniałą kobietą.
Lena zaczerwieniła się.
- Dziękuję za komplement, Irina. Nic wielkiego nie zrobiłam.
Należysz do rodziny. Cieszę się, że Holger ożenił się z
wartościową kobietą i że tak bardzo troszczysz się o Nielsa i
Merit.
- Kocham ich... Całą trójkę - zadeklarowała. - Niewiarygodne,
że nasze drogi się skrzyżowały. - Zrobiła krótką przerwę. -
Lena, nie rozumiem, jak twoja siostra mogła pozwolić mu
odejść i odrzuciła dzieci.
- Ach, Irina, chyba nikt tego nie rozumie. Cóż, jej decyzja...
- Podeptała własne szczęście.
Znowu podszedł do nich gospodarz, co było Lenie na rękę,
ponieważ nie miała ochoty rozmawiać o Grit.
Na koszt firmy podał rosyjskie naleśniki z kawiorem,
buraczkami, śledziami, sardynkami,
jajkami, majonezem oraz mieszanką twarogu i cebuli.
- Niebo w gębie - powiedziała Lena.
- Uhm - przytaknęła Irina. - Władimir cieszy się, że nam
smakuje.
- Pójdzie z torbami, jeśli będzie taki rozrzutny.
Irina machnęła ręką.
- Nie zawsze daje upust swojej hojności.
- Zawdzięczamy ją twojemu rosyjskiemu pochodzeniu...
- Chyba tak.
Najedzone do syta pożegnały się z właścicielem restauracji w
iście przyjacielskim stylu. Obiecały, że jeszcze go odwiedzą.
Nie kłamały, ponieważ zamierzały tu przyjść z Holgerem i
dziećmi.
Lena chwyciła Irinę pod ramię.
- Fajnie, że jesteś - szepnęła.
Te parę dni minęło błyskawicznie. Wszyscy jednogłośnie
stwierdzili, że był to przyjemnie spędzony czas.
Lenę przygnębił tylko fakt, że dzieci nie rwały się do
spotkania z matką. Ba, wolały przełożyć ten wątpliwy
przywilej na później. No, ale nic dziwnego... Wcześniej Grit
odwoływała zaplanowane wizyty, ponieważ za każdym razem
wypadały jej jakieś sprawy z Robertino. Dzieci przestały za nią
tęsknić. Nie miały potrzeby utrzymywania kontaktu. Bez niej
było im lepiej. Irina świetnie zastępowała im matkę. Nie
zbywała ich z byle powodu i zawsze znajdowała dla nich czas.
Smutne, ale prawdziwe. Wszelkie próby przemówienia Grit
do rozsądku kończyły się fiaskiem. Lenę znudziło już
niańczenie niesfornej siostry.
Po wyjeździe gości postanowiła zawitać wreszcie do Sylvii.
Chciała też wstąpić do kapliczki, żeby zapalić kilka świeczek i
pomodlić się nad grobom ojca.
Kiedy doszła na parking, zauważyła jakiś samochód
podjeżdżający pod pagórek.
Przystanęła. Obcy raczej tu nie błądzili, ponieważ do
Słonecznego Wzgórza wiodła prywatna uliczka, uczęszczana
jedynie
przez
mieszkańców
posiadłości oraz osoby
wynajmujące apartamenty. Obecnie nikt w nich nie
pomieszkiwał i nikt nie rezerwował pokoi.
Z samochodu wysiadł młody, podenerwowany mężczyzna.
- Dzień dobry! - zagadnął. - Orientuje się pani w tutejszej
okolicy?
-Tak.
- Gdzieś tu wynajmują pokoje. Czy dobrze trafiłem?
-Uhm.
-Ufff...
Otworzył bagażnik i wyjął małą torbę podróżną.
- Na długo pan przyjechał? Mężczyzna popatrzył na nią
nieufnie.
- Dlaczego pani pyta?
- Nazywam się Lena Fahrenbach i jestem właścicielką
apartamentów.
- Aha... Ładnie tu u pani. Przede wszystkim spokojnie. A ja
potrzebuję ciszy. Muszę przemyśleć wiele spraw. I chyba
znalazłem idealne miejsce. W punkcie informacji turystycznej
polecono mi pani posiadłość. Podobno wypoczywała u pani
słynna Isabella Wood.
- Zgadza się.
- Fajnie. Mógłbym zobaczyć apartamenty?
- Jasne.
Podążył za nią. Chciał skręcić do domu Leny.
- Nie, ten budynek nie jest do wynajęcia. Musimy przejść
przez podwórze. Najpierw zaprowadzę pana do pani Dunkel.
Ona zajmuje się wynajmem pokoi. W razie jakichkolwiek
pytań lub specjalnych życzeń proszę się zwracać bezpośrednio
do niej.
„Dlaczego jest taki rozkojarzony i rozdygotany?",
zastanawiała się Lena. Sprawiał wrażenie sympatycznego. Oby
nie okazało się, że to kolejny oszust. Już kiedyś sparzyła się na
jednej kobiecie. Chociaż coś jej podpowiadało, że z tym
lokatorem nie będzie miała kłopotów.
Stanęli przed domem Dunkelów.
- Przepraszam na momencik, panie...
- Möbius, Rolf Möbius - przedstawił się.
- No więc momencik, panie Möbius, zawołam panią Dunkel.
Aha, w tamtym budynku
- wskazała na czworaki - znajdują się apartamenty. Jeśli pan
chce, może pan już przejść do nich. To nie potrwa długo.
Pokiwał głową.
Nicola myła warzywa. Zerknęła znad kranu na Lenę.
- Myślałam, że pojechałaś do Sylvii.
- Chciałam, ale ktoś mnie zatrzymał. Na zewnątrz jest
mężczyzna. Pyta o apartamenty. Jest w nim coś dziwnego...
Nicola zachichotała.
- Dlaczego? Czyżby miał ze sobą wielką, pustą walizkę?
- Nie, małą torbę podróżną.
- No widzisz... - odparła Nicola i wstała.
- Jedź do Sylvii, a ja obsłużę tego mężczyznę.
Wyszły razem z domu. Na podwórzu nie było żywej duszy.
Popatrzyły na siebie poirytowane, ale ich obawy były
nieuzasadnione. Mężczyzna właśnie wyłonił się zza
czworaków.
- Chciałem zobaczyć, jak budynek wygląda z tyłu. Piękny.
Bajeczny widok na wspaniały krajobraz. Jak z obrazka.
Rzeczywiście zachwycił się czworakami czy skutecznie
odwracał od siebie uwagę?
- Pani Dunkel będzie pana przewodniczką - powiedziała pół
żartem, pół serio Lena i przeszła przez podwórze.
Wsiadła do samochodu i pojechała do Sylvii. Miały sporo do
obgadania.
Rzadko widywały Rolfa Móbiusa. Czasem przemykał przez
pola, zbiegał do zamku lub lasu albo do wsi.
Bywało i tak, że jego samochód znikał z parkingu na kilka
godzin.
Dziwne, ale Nicola nie komentowała jego dziwnego
zachowania.
- Miły z niego facet. Coś go najwidoczniej trapi. Jakiś
problem spędza mu sen z powiek. Wygląda na wstrząśniętego.
- A jeśli i on nawieje bez uprzedniego uregulowania
rachunku?
- Nie zrobi tego. Zostawił mi swoją kartę kredytową.
Aktywną! - uspokoiła Lenę.
Lena wściekła się na siebie. Po co się denerwowała i
nakręcała? Przecież poza oszustką przyjeżdżali do nich
uczciwi wczasowicze. Nie może wrzucać wszystkich do
jednego worka.
Może Rolf Möbius opłakiwał bliską osobę? W każdym razie
krył w sobie jakąś tajemnicę.
Akurat siadała przy biurku, gdy zabrzęczał telefon.
- Niejaki Marcel z Chäteau Dorleac prosi o połączenie z tobą.
Chcesz z nim rozmawiać? - zakomunikowała Inge Koch.
-Naturalnie. Nastąpiło połączenie.
- Cześć, Marcel. Miło słyszeć twój głos - powiedziała. - Jak
się miewasz?
- Dziękuję, nie najgorzej. Ale.. . Zwlekał.
- Ale? - popędziła go.
- Powinnaś przylecieć do Francji, Leno. Koniecznie musimy
obgadać parę kwestii. Nie możemy zachowywać się tak, jakby
Jörg żył. Oboje wiemy, że nie przeżył katastrofy lotniczej.
Jesteś jedyną spadkobierczynią i musisz podjąć decyzję, co
dalej. Staram się rzetelnie wykonywać swoją pracę, ty
wspierasz mnie na odległość... Lecz to nie wystarczy. Chäteau
Dorleac należy do ciebie i naturalną koleją rzeczy byłoby,
gdybyś się tu czasami zjawiła. Tego oczekują pracownicy.
Firma bez szefa jest jak
drzewo bez pnia, ptak bez śpiewu, człowiek bez duszy.
Lena przełknęła ślinę.
Marcel miał rację. Najwyższa pora stawić czoła faktom.
Tylko jakim?
Co począć z Chateau i winnicami? , Gdyby Frieder i Grit
odziedziczyli ten kawałek ziemi, sprzedaliby ją bez skrupułów.
Ona nie była gotowa na taki krok, gdyż Jórg zostawił tam część
siebie. Nie mogła też zarządzać majątkiem, ponieważ
Słoneczne Wzgórze i fabryka likierów całkowicie ją
pochłaniały.
- Marcel, w zupełności się z tobą zgadzam. Powinnam się
bardziej wysilić. Nie jest mi jednak łatwo, ponieważ wciąż nie
pogodziłam się ze śmiercią Jórga.
Przez chwilę nic nie mówił.
- Lena, wszyscy cię rozumiemy... Do nas też to nie dociera.
Był, jaki był, ale w głębi serca cechowała go wrażliwość. Nie
zasłużył na tę przedwczesną śmierć. Przykro nam, że nie ma
grobu, na którym moglibyśmy złożyć kwiaty...
- Mnie również. Musimy się z tym oswoić, Marcel. Albo
wchłonęła go puszcza, albo pożarły dzikie zwierzęta...
- Lena, nie myśl o najgorszym. Zachowaj go w pamięci
żywego...
- To trudne, skoro ma się świadomość, że jest inaczej. Dlatego
odwlekałam wyjazd do Chäteau. Dawniej wszystko
znajdowało się w posiadaniu mojego taty, potem Jörg
odziedziczył to królestwo. Zawsze gdy przyjeżdżałam do
Chäteau, ogarniało mnie inne uczucie niż kiedyś, chociaż
nocowałam w swoim starym pokoju. Jörg raczej nie dawał mi
do zrozumienia, że byłam tam nieproszonym gościem. Cieszył
się, że go odwiedzałam.
- Bo wiedział, że wyratujesz go z każdej opresji, że nie
wypniesz się na niego, nawet jeśli wpakuje się w bagno...
Faktycznie, Jörg wzywał ją, gdy grunt palił mu się pod
nogami. Przecież zdarzyło się nawet, że musiała przekonywać
Marcela, żeby nie rzucał tej pracy.
- Dobrze, Marcel, przylecę do was. Teraz w roli
spadkobierczyni mojego brata.
- Którą z wiadomych powodów cię uczynił.
Słuszna uwaga. Jörg przepisał jej swój majątek, co
potwierdził notarialnie. Zabezpieczył się. Obdarzył ją
ogromnym zaufaniem.
- Marcel, przylecę... - mamrotała zamyślona.
- Kiedy? - wszedł jej w słowo.
- Wkrótce. Obiecuję. Niedługo. Proszę, daj mi jeszcze trochę
czasu.
Łudziła się, że może Jan będzie jej towarzyszył podczas tego
wyjazdu.
- OK, ale nie zapomnij o nas. Ponadto nie możesz się wiecznie
ukrywać...
- Uhm... Niebawem się zobaczymy.
- Spróbujesz wtedy naszego najnowszego trunku. Z
premedytacją nie wysłaliśmy ci próbki, ponieważ chcę
zobaczyć twoją minę, kiedy przełkniesz odrobinę tego
wyśmienitego wina. Zaskoczymy cię.
- Nie mogę się doczekać.
Zakończyli rozmowę w pozornie wesołych nastrojach. Jednak
po odłożeniu słuchawki Lena ukryła twarz w dłoniach i uroniła
kilka łez.
Nie miała pretensji do Marcela. On jedynie przypomniał jej
ojej obowiązkach. Powinna być zadowolona, że w Chateau
pracował fantastyczny, lojalny personel. Marcel zaangażował
się w ich rodzinne przedsiębiorstwo jak we własny biznes.
Chateau Dorleac...
Piękny dwór stał się poniekąd jej największym
przekleństwem.
Dlaczego Jörg wybrał się w tę idiotyczną podróż? Dlaczego
nie został we Francji? Przecież wyprowadziła jego biznes na
prostą. Winnice znowu zaczęły prosperować, przynosić zyski.
Czyżby chciał się wyciszyć po rozstaniu z Catherine? Przecież
nie złamała mu serca. To on z nią zerwał.
Cóż, przeznaczenie!
Znów zabrzęczał telefon. Nie odebrała.
Wstała i podeszła do okna.
Rolf Möbius szedł przez podwórze. Lecz ona go nie
zauważyła. Zamyśliła się.
Musiała jechać do Francji i miała nadzieję, że Jan będzie jej
towarzyszył.
Z nim łatwiej byłoby jej się zmierzyć z przeciwnościami losu.
Jego obecność i bliskość dodawały jej otuchy. On potrafiłby jej
doradzić...
Paranoja! Odziedziczyła ogromną posiadłość i nie umiała się
z tego cieszyć.
Oby zdarzył się cud i Bóg przywrócił jej Jörga!
Do biura zapukała Inge Koch. Wetknęła głowę przez
uchylone drzwi.
- Lena, pan van Dahlen dobija się do ciebie. Dlaczego nie
odbierasz?
Od razu podskoczyła do aparatu.
Fakt, że zadzwonił akurat teraz, świadczy o tym, że cuda
jednak się zdarzają.
Lena siedziała przy swoim biurku. Wciąż była
podekscytowana. Niesamowite, że kiedy chciała porozmawiać
z Janem i marzyła o tym, żeby zadzwonił, to zadzwonił.
Podróżuje gdzieś po świecie, jest bardzo zajęty, a mimo to
usłyszał jej ciche wołanie o pomoc. Czuł, że go bardzo
potrzebuje.
Jan van Dahlen jest jej opoką! Zawsze może na niego liczyć,
wysłucha jej, doradzi, a co najważniejsze - kocha!
Telefon Marcela zburzył jej spokój wewnętrzny, ale po
rozmowie z Janem czuła się już dużo lepiej, a na dodatek Jan
obiecał, że pojedzie z nią do Francji. Łatwiej zniesie pobyt i
decydujące rozmowy w posiadłości Dorleac.
Oczywiście sama musi podjąć decyzję. Jan jej w tym nie
wyręczy, ale doradzi, podpowie, a jak będzie jej źle, to schroni
się w jego ramionach.
Wciąż odwlekała podjęcie decyzji, przekładała z tygodnia na
tydzień, z miesiąca na miesiąc, ale dłużej tak nie można. Musi
wreszcie coś postanowić.
To jakieś szaleństwo! , ,
Dostała w spadku posiadłość Dorleac, zamek i znane winnice
niedaleko Bordeaux. I wcale nie chce tego spadku.
Westchnęła.
Nie chodzi w zasadzie o sam spadek, tylko o fakt, że musi
wreszcie zaakceptować to, że jej brat nie żyje i zginął w
katastrofie lotniczej w australijskiej dżungli.
Żadnej z ekip ratunkowych nie udało się dotrzeć do miejsca
katastrofy, nie odnaleziono Jórga żywego, ale nie znaleziono
również jego ciała. Zaginął. Tak właśnie chce myśleć, tego
kurczowo się uczepiła. Może jakimś cudem przeżył katastrofę i
pewnego dnia zjawi się u niej, jakby nigdy nic?
Widziała wprawdzie akt zgonu brata. Trzymała go w rękach.
Friederowi bardzo się spieszyło, żeby zdobyć ten dokument.
Bez niego nie doszłoby bowiem do otwarcia drugiego testa-
mentu ojca.
Mógł sobie darować. I tak nic nie dostał. Liczył na olbrzymi
kawał tortu, a musiał się obejść smakiem. Miliony euro, które
mógłby dostać, gdyby porządnie zarządzał hurtownią, zasiliły
konto Fundacji Hermanna Fahrenbacha, która opiekowała się
dziećmi i młodzieżą z ubogich lub rozbitych rodzin. Dzięki tej
pomocy mieli szansę na ukończenie szkoły i zdobycie zawodu,
a niektórzy nawet na studia. Grit też nic nie dostała. Część
przypadająca Jórgowi przepadła, a ona sama dobrowolnie
zrezygnowała z milionów. Nie żałuje tej decyzji. Pieniądze
poszły na zbożny cel, dzięki nim można pomóc młodym
ludziom, otworzyć przed nimi perspektywy na przyszłość.
Wystarczy jej posiadłość, jezioro i oczywiście receptura
Fahrenbachówki, która jest o wiele ważniejsza i cenniejsza niż
wszystkie pieniądze tego świata.
Lena miała nadzieję, że jeśli zrezygnuje ze swojej części, uda
jej się pogodzić z rodzeństwem, naprawić stosunki między
nimi. Niestety, myliła się.
Frieder i Grit zazdrościli jej posiadłości, zapomnieli, że
dopiero po jakimś czasie większość
jej gruntów przekształcono w działki budowlane, a opłata za
to była niemała.
Początkowo wszyscy jej żałowali i ubolewali, że trafiło jej się
zapyziałe Słoneczne Wzgórze, dopiero później zaczęli jej
zazdrościć, a najbardziej Frieder, który koniecznie chciał
dostać od niej działki nad jeziorem, żeby wybudować tam
luksusowy hotel ze SPA, kortem tenisowym, placem
golfowym i przystanią dla jachtów.
Od tego momentu zaczęły się kłótnie. Frieder za nic w świecie
nie chciał zrozumieć, dlaczego siostra nie chciała się zgodzić
na zabudowanie terenów nad jeziorem. Lena nie miała zamiaru
pozwolić na zniszczenie przyrody. Miała pozostać w
nienaruszonym stanie. Wystarczyła niewielka stanica, z której
korzystała tylko rodzina, i niewielka przystań na wschodnim
brzegu, gdzie cumowała ściśle określona ilość łodzi.
Wystarczy spojrzeć na jezioro w Bad Helmbach, żeby się
przekonać, do czego prowadziło zabudowywanie brzegów
jeziora. Tylko siedząc na tarasie hotelu, można cieszyć oczy
wodą, a przy pięknej pogodzie, kiedy wszystkie łodzie i jachty
wypływają na jezioro, trudno w ogóle dostrzec wodę.
Frieder dostał niezły spadek. Gdyby nim rozsądnie
gospodarzył, wystarczyłoby mu na życie w luksusie i zostałoby
jeszcze dla jego potomków. Nie była w stanie pojąć, jak można
w tak krótkim czasie przepuścić taką fortunę.
Do jej biura wszedł Daniel.
- Masz chwilkę czy przeszkadzam? - zapytał.
- Nie przeszkadzasz - odpowiedziała Lena. Spojrzał na nią
badawczym wzrokiem.
- Co się dzieje? Wstałaś lewą nogą?
- Nie, ale rozmawiałam z Marcelem. Chce, żebym przyjechała
do Francji i zdecydowała wreszcie, co z zamkiem i winnicami.
Ludzie się niepokoją, Marcel też chce wiedzieć, na czym stoi i
co będzie dalej.
Daniel usiadł.
- No właśnie, a co dalej? Lena wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia. Nie zastanawiałam się nad tym. Ciągle
odpychałam od siebie te myśli.
- Nie masz wyjścia, musisz się tym zająć. Jesteś jedyną
spadkobierczynią.
- Tak, ale... Jeśli pojadę do Francji i podejmę jakąś decyzję, to
tak jakbym zaakceptowała, że Jórg nie żyje.
- Leno, posłuchaj, musisz to w końcu zaakceptować. Jesteś
inteligentną kobietą, odnosisz sukcesy zawodowe, nie możesz
być ślepa na fakty i wmawiać sobie, że jest inaczej. Nie bądź
niemądra, nie zachowuj się jak dziecko, które zamyka oczy i
myśli, że jak będzie je miało zamknięte, to nikt go nie zauważy.
Jórg nie żyje. Wiem, że to boli, a ciebie najbardziej, bo to
przecież twój brat. Kiedy Laura popełniła samobójstwo, niemal
oszalałem z rozpaczy, ale w końcu musiałem to zaakceptować,
żeby zacząć normalnie żyć i pokonać ból.
- Tak, ale ty widziałeś Laurę, mogłeś jej dotknąć, żeby się
przekonać, że naprawdę nie żyje... Ja nie widziałam ciała
Jórga, nie widziałam jego rzeczy. Była tylko ta wiadomość o
katastrofie samolotu! Nie znaleziono go ani żywego, ani mar-
twego... Dlatego to dla mnie takie nierzeczywiste. Nie
widziałam jego śmierci, nie widziałam ciała, więc jak mam
uwierzyć, że nie żyje?
- Rozumiem cię, Leno, ale ludzie giną w różnych
okolicznościach. Jedni w płomieniach, inni w morskiej
otchłani. Zdarzają się pogrzeby z pustą trumną - nie ma ciała,
szczątków ani nawet prochów...
- Ja to wszystko wiem, ale w przypadku Jórga to tylko
przypuszczenia, że nie żyje, że nie przeżył upadku samolotu...
- Leno, on nie żyje. Nie masz innego wyjścia, jak tylko
pogodzić się z tym faktem. Lepiej zacznij się zastanawiać, co
dalej z zamkiem i winnicami. Nie sądzę, żebyś chciała się
przenieść do Francji.
- Na miłość boską, nie! Nigdy nie opuszczę mojego raju. Tu
jest moje miejsce i nigdzie indziej... Jan poleci ze mną do
Francji. Przynajmniej będę miała kogoś pod ręką, gdy uczucia i
emocje wezmą górę. To nie będzie łatwa podróż, nie w takich
okolicznościach.
-Wiem. Daj znać, jeśli będę mógł ci w czymś pomóc.
- Dziękuję, jesteś kochany. Dajmy już temu spokój.
Postanowiłam, że polecę, a cała reszta wyjdzie w praniu. Na
pewno niczego nie sprzedam, a przynajmniej nie od razu, nie
tak szybko po zaginięciu Jórga.
Daniel nic już nie powiedział, tylko pokazał jej zamówienie.
- Ta firma Glogens. Wiesz, zamawiali już u nas kilka razy
przeróżne produkty z naszego
asortymentu. Chcą dziesięć procent rabatu i dłuższy termin
płatności, na dodatek, wyobraź sobie, aż sześćdziesiąt dni. Nie
wiem, co ty na to, ale dla mnie to zwykła bezczelność. Nawet
nasi najwięksi odbiorcy nie mają takich warunków. Co
robimy?
- Trzymamy się naszych reguł gry.
- Zagrozili, że jeśli nie przyjmiemy ich warunków, to nic
więcej nie zamówią - wtrącił Daniel. - Zamawiają dość dużo,
alé nie jakieś powalające ilości.
- Danielu, nikt nie będzie nas szantażować. Albo nasze
warunki, albo nic.
- Jestem tego samego zdania. Chciałem się tylko upewnić.
Wiesz co, cieszę się, że możemy sobie już pozwolić na to, żeby
zrezygnować z jakiegoś klienta. Do szczytu jeszcze nam
daleko, ale pniemy się całkiem nieźle, szczególnie teraz z naszą
Fahrenbachówką. Bardzo się cieszę, że jest tak dużo
zamówień. Wprawdzie Finnemore Eleven ma największe
wzięcie, Brodersen i Horlitz też nas jeszcze wyprzedzają, ten
holenderski ajerkoniak oraz Ogień też sprzedają się lepiej niż
nasza Fahrenbachówką, ale pobiliśmy już morelówkę.
- Ja też się cieszę. Po pierwsze, że znowu produkujemy
Fahrenbachówkę, po drugie, że tak dobrze się przyjęła na
rynku. Dzięki reklamie zwiększymy jeszcze sprzedaż,
zobaczysz...
- Wiem i wcale się o to nie boję. Dzięki twoim strategiom
udało się już niejeden raz zwiększyć obrót i to w takich
ciężkich czasach. A może właśnie dzięki tym ciężkim czasom?
- Puścił do niej oko. - Może ludzie po prostu chcą zalać robaka.
- Alkohol nie jest rozwiązaniem, nie jest też dobrym
przyjacielem. Jak się ma problemy, to trzeba je rozwiązywać, a
nie zalewać. Nicola powiedziałaby, jeśli sam sobie nie
pomożesz, to nikt i nic ci nie pomoże.
Daniel roześmiał się.
- Tak, tak... Nasza Nicola powinna napisać książkę w stylu
„Mądrości Nicoli" lub „Mądrości na każdy dzień". Sypie nimi
jak z rękawa.
- To prawda - zaśmiała się Lena. - Ale w tych jej
powiedzonkach zawsze jest ziarnko prawdy.
Daniel podniósł się. Omówił już z Leną to, z czym do niej
przyszedł.
- Wracam do pracy. Widzimy się później.
- Tak, na razie!
Daniel wyszedł z jej biura. Lena patrzyła na zdjęcia ojca, Jana
i Jórga, które niedawno dostawiła. Brat uśmiechał się do niej z
fotografii, był na nim wesoły, tryskał optymizmem i radością
życia.
Może przeczuwał, że zbliża się koniec, i ta podróż miała być
spełnieniem marzeń?
Lena wstała, żeby otworzyć okno. Potrzebowała świeżego
powietrza.
Na dziedzińcu stał Rolf Móbius jej gość z czworaków, i
rozmawiał z Nicolą. Musiał jej powiedzieć coś osobistego, bo
Nicola złapała go za rękę i mocno trzymała. Ciekawe, co jej
wyznał.
Lenie zrobiło się zimno. Musi przewietrzyć biuro, ale nie chce
stać w oknie. Pójdzie do Inge Koch po listę rachunków. Jak to
dobrze, że Inge z nimi pracuje. Przejęła od Leny wiele
obowiązków, prowadzi całą księgowość, a z pomocy doradcy
korzystają jedynie przy bilansach i sprawozdaniach. Dzięki
temu oszczędzają dużo pieniędzy. Ponadto wszystkie dane od
razu są pod ręką.
Lena wzięła z biurka dokumenty, które skończyła przeglądać.
Jej wzrok jeszcze raz zatrzymał się na zdjęciu Jórga.
Nie umie i nie chce uwierzyć, że jej brat nie żyje. Czasem
bardzo ją denerwował, nie chciał
zrozumieć błędów, jakie popełniał, ale w przeciwieństwie do
Grit i Friedera nigdy jej nie dokuczył, nie obraził i nie zranił.
Zawsze się cieszył ze spotkania z nią, czasami dzwonił... W
zasadzie wtedy, gdy czegoś potrzebował. Pewnie go teraz
idealizuje, ale chyba tak już w życiu jest. Lena była pewna, że
Jórg ją kochał. Nic nie zmienił w jej pokoju w zamku Dorleac i
powiedział, że może traktować Chateau jak swój drugi dom.
Gdyby jej nie kochał, nie uczyniłby jej jedyną
spadkobierczynią.
„Jórg, po co wyruszałeś w tę nieszczęsną podróż? -
pomyślała. - Nie mogłeś zostać we Francji? Byłbyś teraz wśród
żywych, gdybyś się stamtąd nie ruszał!".
To głupie! Przecież we Francji też mogło mu się przydarzyć
coś złego. Mogło zwalić się na niego drzewo albo coś innego.
Wszystkim wkoło trąbi, że los każdego zapisany jest w
gwiazdach, dlaczego więc nie chce tego zaakceptować w
przypadku brata? Dlaczego ciągle szuka jakichś wymówek?
Bo łatwo mówić, jeśli nas to nie dotyczy.
Lena odwróciła się i wyszła z biura, do którego wdarło się już
przeraźliwie zimne powietrze.
Kiedy Lena przyjechała do gospody, czuła, że coś jest nie tak.
Sylvia
była
bardzo
poważna,
sprawiała
wrażenie
przygnębionej.
- Co się dzieje? - zapytała Lena.
Siedziały naprzeciwko siebie przy swoim stoliku, przed nimi
stały szklanki z herbatą miętową, której zapach unosił się w
powietrzu.
Sylvia dźgała łyżeczką liść mięty, jakby chciała coś z niego
wydusić.
- Lecę z bliźniakami do Portugalii - powiedziała wreszcie.
Lena odstawiła szklankę, którą akurat podnosiła do ust.
- Co takiego?
- Dobrze słyszałaś. Lecę z bliźniakami do Portugalii.
- Sylvio, dzieci są jeszcze za małe, poza tym pogoda w
Portugalii nie sprzyja teraz podróżom.
- Tam jest ładniej niż u nas.
- Sama z dziećmi nie dasz rady... Jeśli to dla ciebie takie
ważne, polecę z tobą. Kilka dni wolnego mogę sobie jakoś
zorganizować.
- Jesteś kochana, ale muszę tam pojechać sama, wrócić do
tego miejsca, gdzie spędziłam z Martinem najszczęśliwsze
chwile mojego życia, gdzie rozsypałam jego prochy. Znam tam
miłych ludzi, u których mogę zamieszkać i którzy w razie
potrzeby zajmą się Amalią i Fryderykiem.
Sylvia mówiła z takim przekonaniem, że Lena zrozumiała, iż
nie ma sensu odwodzić jej od tego zamiaru. Zna przyjaciółkę.
Jak Sylvia na coś się uparła, to nie ma zmiłuj.
Ale skąd ten nagły pomysł? Ani to urodziny Martina, ani
rocznica śmierci, ani też rocznica ich ślubu...
- Dlaczego chcesz tam pojechać?
Sylvia znowu zaczęła dziubać łyżeczką liść mięty. Wyglądał
już jak marny zielony paproch. Co rusz odrywał się od dna i
wpadał Sylvii z powrotem pod łyżeczkę.
- Chcę być blisko Martina.
Lena spojrzała na przyjaciółkę, jakby ta powiedziała coś w
języku suahili.
- Co chcesz? - wyjąkała.
- Leno, dobrze mnie zrozumiałaś. Chcę być blisko Martina.
To zrozumiałe, że Sylvia wciąż cierpi po stracie męża. Zginął
w tak bezsensowny sposób. Nie jest jej łatwo zapomnieć tego
cudownego mężczyznę, który był miłością jej życia. Ale czy
trzeba brać na siebie trudy podróży do Portugalii, żeby być
blisko niego?
- Sylvio, wszędzie możesz być blisko Martina. W twoim sercu
on żyje nadal, żyje w waszych dzieciach, które z każdym
dniem robią się coraz bardziej podobne do niego. Nie musisz
jechać do Portugalii, żeby czuć jego bliskość.
Sylvia napiła się herbaty, skrzywiła się trochę i zamówiła
świeżą u przechodzącej akurat kelnerki.
- Leno, nie rozumiesz, nikt tego nie rozumie. W Portugalii
jestem bliżej niego jak nigdzie indziej... Poza tym... Martin
przyśnił mi się tej nocy. To był bardzo wyraźny sen, który dał
mi do myślenia. Muszę pojechać do Portugali, żeby coś
zrozumieć.
To nie w stylu Sylvii, jej trzeźwo myślącej, praktycznej
przyjaciółki.
Jedzie do Portugalii z powodu snu? To szaleństwo! Trzeba jej
to wyperswadować.
Sylvia odgadła myśli Leny.
- Leno, nawet nie próbuj, nie odwiedziesz mnie od tego
zamiaru. Nikomu to się nie uda. Decyzja zapadła,
zarezerwowałam już bilety na samolot i pokój w Portugalii.
Z jej słów biła olbrzymia determinacja. Rzeczywiście nie ma
sensu z nią walczyć. Ale jeszcze raz zaproponowała jej swoje
towarzystwo. Ponownie trafiła na zdecydowany sprzeciw.
Sylvia była nieugięta. Leci z dziećmi sama. Koniec i kropka!
Tak samo zdecydowana była wtedy, gdy w zaawansowanej
ciąży poleciała do Portugalii, żeby rozsypać nad morzem
prochy Martina. Wtedy też nie chciała, żeby ktokolwiek jej
towarzyszył. W samotności chciała spełnić ostatnią wolę męża.
Lena napiła się trochę herbaty. Smakowała wyśmienicie i
miała orzeźwiające działanie.
Herbata ze świeżym liściem mięty była nową pozycją w
ofercie gospody Sylvii. Zdaje się, że przypadła gościom do
gustu, bo kelnerki bez przerwy nosiły na tacy tę herbatę
podawaną
w przezroczystych szklankach o niebanalnym kształcie.
Sylvia ciągle miała jakieś nowe pomysły, a co wymyśliła,
zamieniała w złoto. Ale to, co teraz wpadło jej do głowy,
zupełnie do niej nie pasowało.
- Przez ostatnie miesiące odpychałam od siebie myśli o
Martinie - powiedziała Sylvia.
- Musiałam być silna dla moich dzieci. Uczepiłam się twojego
brata Christiana, który bardzo mi pomógł. Robił to z czystego
serca, dyskretnie, niczego mi nie narzucał. Zastanawiałam się
czasem, czy w moim życiu pojawi się kiedyś inny mężczyzna.
„Jeśli dalej będzie tak katować ten liść mięty, to trzeba będzie
znowu zamówić świeżą herbatę", pomyślała Lena. Sylvia
dźgała łyżeczką kolejny liść. Znak, że jest wewnętrznie
poruszona.
Sylvia spojrzała na przyjaciółkę.
- Teraz już wiem, że nie - kontynuowała.
- Ani Christian, ani nikt inny. Nikt nie zajmie miejsca
Martina. Kochałam go tak bardzo, że nigdy go nie zapomnę.
Nikt nie może go zastąpić.
- Nigdy nie mów „nigdy". Skąd możesz wiedzieć, co
przyniesie przyszłość? Skoro uważasz,
że Christian nie może być tym mężczyzną, to trudno, chociaż
szczerze przyznaję, że szkoda. Powiem ci coś w zaufaniu,
Christian zakochał się w tobie. To dlatego zwleka z otwarciem
gabinetu w Fahrenbach.
Sylvia napiła się herbaty, odstawiła szklankę, łyżeczkę na
szczęście odłożyła na bok. Liść mięty był już bezpieczny.
Skończyły się tortury.
- Wiem, Leno. Rozmawialiśmy o tym otwarcie. Lubię
Christiana, nawet bardzo, ale nigdy nie będzie dla mnie nikim
więcej niż tylko przyjacielem.
Powiedziała to tak dobitnie, że Lena nabrała pewnych
podejrzeń.
- Sylvio, jestem twoją najlepszą przyjaciółką. Ze mną możesz
być szczera... Może się mylę, ale mam wrażenie, że czujesz do
Christiana coś więcej, ale nie chcesz sobie teraz na to pozwolić.
Trafiła w dziesiątkę, choć Sylvia nie chciała jej przyznać
racji.
- Bzdura! Nie wymyślaj takich głupot. Lubię Christiana. Jest
wspaniałym, wrażliwym człowiekiem, dobrze nam się
rozmawia, lubi moje dzieci, on...
Urwała nagle. Złapała szklankę i napiła się herbaty.
- Ma same zalety - powiedziała Lena cicho. - Tylko nie wolno
ci się w nim zakochać, prawda? Dlaczego nie? Bo jeszcze nie
czas? Bo byłoby to niestosowne? Rozum możesz oszukać, ale
serca nigdy! Sercu nie można rozkazywać, bo ono mówi
własnym językiem i nie pyta, czy coś wypada, czy nie, czy
minęło już. wystarczająco dużo czasu... To głupota. Myślisz,
że jak się zakochasz dopiero po upływie odpowiedniego czasu,
to moralność ma inne oblicze? Poza tym, powiedz mi, proszę,
co to znaczy „odpowiedni czas"? Kto o tym decyduje? Kto ma
do tego prawo? Ile to ma trwać? Miesiąc? Kilka miesięcy?
Rok? Żałobę nosi się w sercu. Nie trzeba się z nią obnosić,
zakładając czarne ubrania.
Sylvia zerwała się na równe nogi.
- Chodźmy na górę. Na pewno chcesz zobaczyć maleństwa.
- Jasne - odpowiedziała Lena i wstała. Sylvia nie miała ochoty
rozmawiać na temat
miłości i żałoby.
Ale jeśli w jej sercu jest miejsce dla Christiana, to czy droga
do niego koniecznie musi
prowadzić przez Portugalię? Tam chce znaleźć odpowiedź?
Rozsypała tam prochy Martina, ale on jej nie odpowie. A
gdyby mógł, to z miejsca kazałby jej otworzyć serce na miłość i
się zakochać. Lena była tego absolutnie pewna. Martin
pragnąłby szczęścia Sylvii, tak jak Lena go pragnęła dla swojej
przyjaciółki.
Lena była w drodze do domu. Wjechała już do połowy
wzgórza, kiedy niespodziewanie zahamowała, zawróciła i
zaczęła jechać w przeciwnym kierunku. Nie wracała
bynajmniej do gospody, nie. Po prostu poczuła nagle potrzebę,
żeby pójść do kapliczki, posiedzieć w ciszy i spokoju, zapalić
kilka świeczek.
Wiedziała, że niektórzy się z niej naśmiewają, że tak często
odwiedza tę oazę spokoju, ale nic sobie z tego nie robiła.
Wizyty w kapliczce były dla niej ważne i dużo jej dawały. W
chwilach zwątpienia znajdowała tu pocieszenie, a w chwilach
szczęścia dziękowała za dobro, jakiego doświadczyła. Czasem
przychodziła tu bez powodu, ot tak sobie, żeby posiedzieć w ci-
szy, wsłuchać się w swoją duszę, pomedytować.
Co za szczęście, że jeden z jej przodków wybudował tę
kapliczkę. Przychodzą tu wszyscy
mieszkańcy wioski, żeby trochę posiedzieć, zapalić świeczkę,
przynieść kwiaty.
Samochód zostawiła przed zakrętem. Ostatni kawałek drogi
do kapliczki chciała pokonać pieszo. Wsłuchiwała się w plusk
wody w strumyku, który spływał ze wzgórza prosto do wsi,
gdzie łączył się z rzeką.
Zdziwiła się, kiedy zobaczyła niedomknięte ciężkie, dębowe
drzwi do kapliczki. Z reguły wszyscy dokładnie je za sobą
zamykali, żeby zwierzęta nie dostały się do środka.
Lena otworzyła drzwi.
Już chciała iść na swoje ulubione miejsce, kiedy zauważyła,
że jest zajęte i wewnątrz świeci się wyjątkowo dużo świeczek,
które dopiero ktoś zapalił.
Mężczyzna, który zajął jej miejsce, odwrócił się, a Lena
stanęła jak wryta. Na ławce siedział jej gość z czworaków, ten
trochę dziwny Rolf Möbius.
Spojrzał na nią niepewnym wzrokiem.
- Pani Fahrenbach... - Wstał i podszedł do Leny.
- Niech pan siedzi, panie Möbius. Przepraszam, nie chciałam
panu przeszkadzać.
Mężczyzna usiadł ponownie, a Lena obok niego. Nie
wypadało jej usiąść w innym miejscu.
- Tu naprawdę można odnaleźć spokój i ukojenie -
powiedział. - To pani Dunkel poradziła mi, żeby tu przyjść. To
była dobra rada. Na ogół nie chodzę do kościoła. Kościoły i
msze święte nic mi nie dają. Ale tu... To niesamowite, tu jest
tak spokojnie. To jakieś magiczne miejsce o cudownej energii,
wyraźnie ją czuję. Ten spokój, ta cisza... Może głupio to
zabrzmi, ale tu czuję, że jestem blisko Boga. Jeszcze nigdy nie
przeżyłem czegoś takiego, ale jednocześnie nigdy... - zawahał
się. - Nigdy nie byłem w takiej sytuacji, jak teraz.
Spojrzał na Lenę. Zobaczyła smutek na jego twarzy i
przerażającą pustkę.
- Jak człowiekowi jest dobrze, to nie myśli o Bogu, tylko
cieszy się szczęściem i sukcesami. Dopiero w chwilach
zwątpienia i rozpaczy przypomina sobie o Bogu i oczekuje od
niego pomocy. Trochę to egoistyczne, ale niestety prawdziwe -
powiedział mężczyzna.
Lenie nasunęło się pewne pytanie.
- Stracił pan kogoś bliskiego? - zapytała ostrożnie.
Jego napięta twarz zaczęła lekko drżeć.
- I tak, i nie...
Spojrzała na niego zdziwiona. Co to jest za odpowiedź?
Zauważył jej zdziwienie.
- Przepraszam, głupio to zabrzmiało, ale... Przerwała mu.
- To ja przepraszam. Nie chciałam być wścibska. Nie
odpowiedział. Zastanawiał się. Myślami
był chyba daleko stąd.
Lena nie wiedziała, co zrobić. Wstać i pójść? Przeszła jej
ochota na siedzenie w kapliczce, palenie świeczek i modlitwę
w intencji Jórga i Sylvii.
Już chciała wstać, kiedy pan Mobius ją przytrzymał.
- Niech pani zostanie - poprosił. - Nie chcę być sam.
W porządku, zostanie, skoro pan Mobius jej potrzebuje.
Spojrzała na płonące świeczki. Paliły się miarowo spokojnym
płomieniem, wżerającym się z wolna w wosk.
Dla kogo zapalił tyle świeczek? Co się z nim dzieje? Nie
uważa go już za przestępcę, który
coś ukrywa. Tylko na samym początku tak myślała. To
wszystko przez jego dziwne zachowanie, które przypomniało
jej tę oszustkę, która kiedyś przyjechała do czworaków.
Nicola pierwsza się zorientowała, że ich gość nosi w sercu
cierpienie. Teraz i Lena była o tym przekonana.
Zamyśliła się. Nagle do jej uszu dobiegł głos Rolfa Móbiusa.
Zlękła się, bo jego glos wyrwał ją z zamyślenia.
- Cieszę się, że tu jestem i mieszkam we wspaniałym
apartamencie w pięknej posiadłości. To miejsce jest
prawdziwym rajem, tu można odnaleźć drogę do samego
siebie... Może to za dużo powiedziane, ale na pewno można tu
odnaleźć spokój.
Dlaczego mówi tak zagadkowo? Czuje, że ten mężczyzna
chce z siebie coś wyrzucić, że coś go gnębi i nie daje mu
spokoju. Dlaczego tego nie zrobi?
Nie chciała go pytać. Nie powiedziała nic, tylko czekała. Jej
cierpliwość została wystawiona na ciężką próbę. Pan Möbius
był myślami daleko, siedział przygnębiony i wyglądał tak
żałośnie, że Lena miała ochotę go przytulić
i pocieszyć jak małe dziecko, które płacze, bo zepsuło
zabawkę lub nie dostało lodów.
Ale tu nie chodzi o takie banały. Nie może też przytulać
obcego mężczyzny, jeśli nawet ma jakieś zmartwienie. Nie
wypada.
Pan Möbius zaczął mówić.
- Jestem żonaty i mam dziesięcioletniego syna... Nie, w
zasadzie nie mam syna...
Postradał zmysły?
Teraz już musi coś powiedzieć.
- Przepraszam, panie Möbius, ale mówi pan bardzo
zagadkowo. Więc ma pan syna czy nie?
Pierwszy raz na jego bladej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
-
Nie
zwariowałem...
Zaraz pani zrozumie. Mój
dziesięcioletni syn uległ wypadkowi i potrzebna była pilnie
krew. Ma bardzo rzadką grupę, moja żona nie wchodziła w
rachubę, więc zostałem tylko ja. Ale okazało się, że nie może
dostać mojej krwi...
Lena wstrzymała oddech.
- Tim nie jest moim synem... Moja żona miała romans. Przez
wiele lat spotykała się z innym mężczyzną i właśnie jego grupa
krwi zgadzała się z grupą Tima. Oddał synowi krew, ale sam
nie wiedział, że jest jego ojcem. Ten mężczyzna jest żonaty i
ma trzy córki. Kiedy się dowiedział, był kompletnie
zaskoczony. Chce uznać Tima za swoje dziecko, ale moja żona
się nie zgadza. Chce, żeby wszystko zostało po staremu. Nie
chce się z nim wiązać na stałe, potrzebny był jej tylko do... No
cóż, ten mężczyzna nigdy nie zapewniłby jej takiego poziomu
życia, jaki miała ze mną. Wcale nie ma zamiaru z tego rezygno-
wać. Wyobraża to sobie pani? ' ' Niesamowita historia!
- A Tim? - zapytała. - Jest już zdrowy? Wie, że... To znaczy,
czy zna prawdę?
- Jeszcze nie, ale domyśla się, że coś jest nie tak... Na
szczęście czuje się już lepiej i wyjdzie z wypadku bez szwanku.
- Przynajmniej tyle - powiedziała Lena. - A co na to pana
żona?
Wzruszył ramionami.
- Nie wiem, ale wydaje mi się... Nie... - spojrzał na Lenę. -
Mam zupełny mętlik w głowie. Nie wiem, co robić. Myślałem,
że się szczęśliwie ożeniłem, kochałem żonę, syna... Moje życie
legło w gruzach i to z powodu kłamstwa. Przez te wszystkie
lata Marion ukrywała przede
mną, że Tim nie jest moim synem. Zresztą jest bardzo
podobny do swojego biologicznego ojca. Żona wmawiała mi,
że jest podobny do teścia. Nigdy go nie poznałem, bo zmarł,
zanim spotkałem Marion.
Znowu zrobił przerwę. Lena była zbyt wstrząśnięta, żeby coś
powiedzieć. Jakim trzeba być człowiekiem, żeby tak podle
oszukać drugą osobę, na dodatek własnego męża.
- Nie chcę już z nią żyć, nie umiem, nie potrafię... Tu nawet
nie chodzi o względy moralne. Gdyby mi powiedziała, że Tim
nie jest moim synem, tak samo kochałbym to dziecko. Jak się
okazało , jestem bezpłodny. Wiem to od niedawna.
Znowu przerwa.
- Nienawidzę kłamstw... Zwrócił się do Leny.
- Szkoda mi Tima. Moje uczucia do niego się nie zmieniły. To
nie jego wina. Przez dziesięć lat był moim ukochanym
synkiem. Nie mogę tak z dnia na dzień przestać go kochać, ale
nie mogę też udawać, że nic się nie stało.
- Rozumiem pana, panie Möbius. Nie umie pan już zaufać
żonie. To potworne, kiedy nas ktoś tak podle oszuka. Ja też nie
umiałam się
z tym pogodzić. Przeżyłam podobną sytuację... Panie Möbius,
musi pan porozmawiać z Timem, najlepiej w obecności
psychologa, który pomoże dziecku w razie potrzeby. Jego
świat też się zawali... Ale pogodzi się z nową sytuacją, kiedy
będzie miał pewność, że pan go kocha i nigdy nie przestanie.
- A jak nie? - niepokoił się. - Spokojny ze mnie człowiek, ale
jestem tak wściekły na Marion, że mógłbym jej skręcić kark.
- I co by to dało? Nic. Trafiłby pan tylko do więzienia.
Najważniejsze, żeby Tim nie ucierpiał. Może jakoś dogada się
pan z żoną. Może pozwoli panu spotykać się z chłopcem, bo
jak rozumiem, chce pan od niej odejść?
- Tak, to na pewno - potwierdził. - Nie chcę już z nią żyć, ale
chciałbym wychowywać Tima. Wiem, że to tylko pobożne
życzenie. Chłopiec może się ode mnie odwrócić, jak się dowie,
że nie jestem jego ojcem.
- Każdy człowiek potrzebuje w życiu przyjaciół - wtrąciła
Lena. - Może zostanie pan przyjacielem syna?
Nie odpowiedział, ale wyglądał na dużo spokojniejszego.
- Dziękuję, pani Fahrenbach, dziękuję, że mnie pani
wysłuchała, że mogę tu być, w kapliczce i w posiadłości...
- Ależ panie Möbius, nie musi pan dziękować. Z wielką
chęcią pana wysłuchałam. Kapliczka jest dla wszystkich,
którzy szukają ukojenia i pocieszania. Nie musi pan też
dziękować za pobyt w posiadłości. Przecież płaci pan za
apartament! To ja powinnam panu dziękować, że do mojej
kasy wpływają pieniądze.
- O nie, moja pani... Mieszkałem już w wielu hotelach, także
w tych luksusowych. Tam gościnność kupuje się wysokimi
napiwkami, tam nikt nie ma indywidualnego podejścia do
każdego gościa. Jeszcze nigdy nie spotkałem się z taką
serdecznością, jakiej tu doświadczyłem. Jest pani przemiłą
osobą. Zresztą wszyscy w posiadłości są mili, a pani Dunkel to
prawdziwy klejnot i świetnie zna się na ludziach. Bardzo mi
pomogła i pokazała właściwą drogę. Podobnie jak pani mi
radziła, żeby zrobić wszystko, żeby nie zranić Tima i nie
stracić kontaktu z chłopcem... Powiem szczerze, boję się
spotkania z nim. W firmie nie mam problemów z
przeforsowaniem własnego zdania, szybko podejmuję
decyzje, ale to coś zupełnie innego. Tim i ja byliśmy jak
papużki nierozłączki.
- A może zacznie pan z żoną wszystko od początku? Warto się
nad tym zastanowić. Druga szansa, jak to się mówi...
Mężczyzna potrząsnął głową.
- Nie, wykluczone. Nie ma już na czym budować tego
związku. Pani Fahrenbach, to nie był jej jedyny skok w bok,
przy którym przypadkowo zaszła w ciążę. Ten romans trwał
wiele lat. Przez cały czas udawała, że mnie kocha, że tworzymy
szczęśliwą rodzinę. Nie mogę na nią patrzeć. Niech mi pani
wierzy, nie przemawia przeze mnie zraniona duma.
Lena przypomniała sobie, jak ona cierpiała, kiedy przez
przypadek odkryła, że Thomas, jej wielka miłość, ma w
Stanach żonę, o której jej nie powiedział. Gdyby powiedział,
zrozumiałaby...
Nie umiała przejść do porządku dziennego nad faktem, że
zataił przed nią prawdę. Postanowiła, że już nigdy nie będzie z
nim rozmawiać, bo uznała, że nie ma o czym.
- Panie Möbius, doskonale pana rozumiem - powiedziała. -
Jak już mówiłam, sama przeżyłam podobną sytuację.
Ponieważ on był szczery i otworzył się przed nią,
opowiedziała mu swoją historię, chociaż w gruncie rzeczy byłą
skryta i rzadko mówiła o sprawach tak osobistych.
- Dziękuję, pani Fahrenbach, dziękuję za szczerość, za
otwartość, dziękuję za tę rozmowę, za to, że poświęciła mi pani
swój czas. Już mi lepiej, przynajmniej mogę trzeźwo myśleć.
- Cieszę się, że mogłam panu pomóc. Wstała.
- Muszę już wracać. Zaparkowałam niedaleko. Zabierze się
pan ze mną do posiadłości?
- Dziękuję, ale chciałbym tu jeszcze chwilę posiedzieć i
przemyśleć naszą rozmowę. Zresztą spacer dobrze mi zrobi.
Chcę nacieszyć oczy drogą przez pola. Widok jest
niesamowity.
- To prawda. W takim razie widzimy się później , panie
Möbius - powiedziała i uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Na razie... Jeszcze raz wielkie dzięki. Wyszła z kapliczki.
Podejrzewała, że jest przestępcą, a ten mężczyzna jest tylko
nieszczęśliwy. „Tylko nieszczęśliwy", co za niedorzecznie
stwierdzenie. Pan Möbius nigdy by nie powiedział, że nic mu
nie jest, „tylko" jest trochę nieszczęśliwy. Każdy człowiek
pragnie szczęścia, nieszczęście nie jest niczym pożądanym ani
żadną błahostką.
Życzy mu z całego serca, żeby znalazł rozwiązanie tej trudnej
sytuacji. Osoby postronne mogą go wysłuchać, powiedzieć
swoje zdanie, ale znalezienie rozwiązania należy do niego.
Kiedy wsiadła do samochodu, odetchnęła z ulgą. Jak to
dobrze, że nie ma już takich problemów, że ma teraz Jana. "
Chociaż... Jeśli ma być szczera, to musi przyznać, że
wspomnienia o Thomasie nadal były bolesne. Dlaczego nie
może go raz na zawsze wyrzucić ze swojego życia, myśleć o
nim bez emocji, jak o zwykłym znajomym? To proste. Za dużo
było między nimi uczucia, czułości, namiętności, za dobrze się
rozumieli, byli po prostu dwiema połówkami tego samego
jabłka, byli sobie przeznaczeni.
Uruchomiła samochód i zawróciła.
Thomas Sibelius...
Nie! Nie! Po stokroć nie! Nie chce już o nim myśleć, ani z
czułością, ani ze złością...
Włączyła radio. Leciały akurat wiadomości. Mówili coś o
jakiejś wojnie. Lepiej już słuchać
o działaniach wojennych w obcym kraju, niż walczyć z
własnymi uczuciami. Jeśli ma być szczera, to ta wojna,
niestety, wciąż w niej trwa.
Lena zastanawiała się, jak spędzić wieczór. Obejrzeć film w
telewizji czy... Nagle rozległo się pukanie do drzwi. i
O tej porze? Kto to może być? Nie spodziewała się gości. Inni
mieszkańcy posiadłości mają klucz do jej domu, ale rzadko
przychodzą do niej wieczorem. To raczej ona chodzi do nich,
najczęściej na pogawędkę do Nicoli i Aleksa. Odkąd Babette
zamieszkała w domu Daniela, rzadko się spotykali wieczorem.
Daniel nie wpada już do Dunkelów na wieczorne karty czy
piwko.
Lena poszła otworzyć. W drzwiach stała Yvonne.
- Przeszkadzam? - zapytała.
- Skądże, wejdź. Masz ochotę na lampkę wina?
- Nie pogardzę, tym bardziej że zawsze serwujesz coś
wyjątkowego.
Poszły do biblioteki, usiadły w wygodnych fotelach. Lena
przyniosła drugi kieliszek i wino z Dorleac.
- Nie jesteś u Markusa? - zapytała Lena. - Czy nadciągnęły
pierwsze ciemne chmury?
Yvonne się roześmiała.
- Muszę cię rozczarować. Nadal gruchamy jak gołąbki i nic
tego nie zmieni. Markus jest miłością mojego życia. Wciąż nie
mogę uwierzyć, że spotkaliśmy się po tylu latach i to właśnie w
Fahrenbach! Jego ciotka Cilly, znasz ją, mieszka przecież we
wsi, chciała z nim omówić jakąś niecierpiącą zwłoki sprawę.
Samotny wieczór na pewno by mi nie zaszkodził, ale kiedy
zobaczyłam, że się u ciebie świeci, pomyślałam, że wpadnę.
Prawie nie mamy czasu, żeby ze sobą poplotkować. Nicola i
Aleks poszli na kolację do Daniela i Babette. Babette miała coś
ugotować. Umierała ze strachu, że się skompromituje przed
Nicolą.
Yvonne wciąż mówiła: „Nicola". Kiedy wreszcie przejdzie jej
przez gardło słowo „mama"? Może nigdy? Jej przybrani
rodzice byli dla niej tak bardzo bliscy. Zrozumiała już co
prawda, że Nicola nie miała wyjścia i musiała
oddać do adopcji swoją maleńką córeczkę, ale jakoś nie umie
całkowicie otworzyć serca. Oby nie na zawsze! Nicola
zasługuje na coś więcej niż tylko sympatię. Zasługuje na
miłość własnego dziecka!
- Świetnie, że wpadłaś. Rozmowa z tobą jest o wiele
ciekawsza niż film w telewizji. Mam więc dług wdzięczności u
Cilly. Dzięki niej mogę z tobą spędzić dzisiejszy wieczór. Coś
ci powiem. Dobrze, że nie czekałaś na Markusa. Cilly jest
gadułą, buzia jej się nie zamyka. Jak już zacznie, trudno się od
niej uwolnić.
Yvonne znowu się zaśmiała.
- Markus powiedział dokładnie to samo... Mogłam pójść z
nim, ale na szczęście nie nalegał. Innym razem poznam jego
ciotkę. Ta przyjemność mnie nie ominie. To podobno całkiem
miła osoba.
- To prawda i kocha Markusa jak własnego syna. Całe
szczęście, że pojawiłaś się w jego życiu. Nie będzie mnie już z
nim swatać!
- Byłaby z was ładna para... : Lena uśmiechnęła się.
- Z was jest ładniejsza. Markus jest moim przyjacielem,
bardzo go lubię. Choćby Cilly nie
wiem, jak się starała, nigdy nie zostalibyśmy parą. Zresztą nie
jestem pewna, czy chciała wyswatać Lenę, czy raczej
dziedziczkę posiadłości Fahrenbach.
Yvonne napiła się wina.
- Mmm... Niebo w gębie - powiedziała.
- W takim razie Cilly może mnie nie zaakceptować. Nie
jestem bogatą dziedziczką.
- Za to masz tytuł doktora, a dla Cilly to symbol statusu
społecznego. Poza tym wcale nie jesteś biedna. Zresztą Markus
ma pieniądze.
Yvonne odstawiła kieliszek.
- Nie mam pojęcia, czy ma pieniądze. Nie rozmawialiśmy o
finansach. W zasadzie wcale mnie to nie interesuje. Dla mnie
on liczy się tylko jako człowiek i nic więcej, a jest cudowną
osobą, mężczyzną moich marzeń.
- I kiedy poślubisz tego mężczyznę marzeń?
- zapytała Lena.
Tak bardzo się cieszyła, że Markus i Yvonne są razem. Po
latach odnalazło się dwoje ludzi, którzy byli sobie
przeznaczeni.
- Gdyby to zależało od Markusa, to najlepiej jutro, ale
najpierw powinnam uporządkować swoje dawne życie. Chcę
sprzedać dom. Już
potwierdziłam temu Szwajcarowi. Wcześniej wahałam się,
bałam się, że się nie odważę, ale teraz, gdy jestem z Markusem,
przyszło mi to z łatwością. Zamieszkam w Fahrenbach.
Przecież Markus nie przeniesie swojego tartaku, zresztą nie ma
takiej potrzeby. Podoba mi się w Fahrenbach. Bajeczne
krajobrazy, spokojna wieś, mieszkańcy to w większości
normalni i uczciwi ludzie, to świat, do którego chcę dołączyć.
Mimo woli Lena pomyślała o Doris, która przez jakiś czas
była z Markusem, ale zerwała tę znajomość, bo życie na wsi
było dla niej na dłuższą metę nie do zniesienia. Spokój i ciszę
zamieniła na głośne życie w mieście, spaliny i pośpiech. Dla
Yvonne to było takie naturalne i oczywiste, że przeprowadzi
się do wybranka swojego serca. Lena była pewna, że Yvonne
byłaby nawet skłonna zamknąć dla niego gabinet, gdyby nie
zrobiła tego wcześniej. Chociaż była wziętym pediatrą, kiedy
zachorował jej ojciec, rzuciła pracę, żeby nim się opiekować.
Po jego śmierci nie lamentowała z tego powodu i nie żałowała
tego kroku.
Yvonne postępowała według głosu serca. Co do tego nie ma
żadnych wątpliwości.
Dlaczego nie może posłuchać serca w przypadku Nicoli?!
- Rozmawialiście już o tym domu na rynku, gdzie był sklep
spożywczy? Wykończył go nowy supermarket na nowym
osiedlu.
Yvonne pokiwała głową.
- Nalejesz mi jeszcze trochę wina? - zapytała, zanim
odpowiedziała.
Lena nalała jej ciemnoczerwonego wina. Poczuły prawdziwą
kaskadę zapachów; tak powinno być przy dobrych winach.
Yvonne napiła się wina i oparła wygodnie w fotelu.
- Tak, rozmawialiśmy. Poszliśmy tam, Markus pokazał mi,
jak jest w środku.
- Otworzysz tam gabinet?
- Myślę, że tak, ale nie od razu. Praca w moim zawodzie to nie
spacer nad brzegiem morza. Trzeba się jej poświęcić, inaczej
nie ma co zaczynać. Dlatego najpierw chcę się nacieszyć
Markusem, poświęcić małżeństwu i wspólnemu życiu. Nie
byłoby to możliwe, gdybym od razu wróciła do zawodu. Praca
za bardzo mnie absorbuje. Widzisz, Leno, straciliśmy z
Markusem tyle lat, których nikt nam nie odda. Ale możemy
korzystać z chwili, z tego, co jest teraz, poznawać się każdego
dnia i obydwoje tego pragniemy. Co ma być, to będzie.
Niewykluczone, że zajdę w ciążę, a wtedy praca nie wchodzi w
rachubę. Chcę się poświęcić dziecku.
- Nie będzie ci brakować gabinetu?
- Z czasem na pewno, ale w życiu nie można mieć
wszystkiego. Wiele lat pracowałam w zawodzie, miałam
sukcesy i satysfakcję, pracowałam z pełnym zaangażowaniem.
Nie mam żadnego doświadczenia w małżeństwie, a chcę je
traktować tak samo poważnie jak pracę. Gdybym myślała
inaczej, to po co w ogóle wychodzić za mąż? Zostanę żoną
Markusa z miłości. Kocham go i to jedyny powód, dla którego
pragnę tego małżeństwa. Nie dla statusu, nie dla wygody, żeby
ktoś się mną opiekował...
Lena słuchała jej z rosnącym zainteresowaniem. Podziwiała
Yvonne za konsekwencję, jej własny związek wydał jej się
nagle taki niejaki.
- Zazdroszczę ci - westchnęła.
- Dlaczego? Nie masz żadnego powodu. Masz wszystko,
posiadłość, której można ci tylko pozazdrościć, pracę, w której
odnosisz sukcesy, a przede wszystkim mężczyznę, z którym
- jak się zdaje - świetnie się dogadujesz. Jednym słowem,
niczego ci nie brakuje. Czyżby?
Owszem, życie w posiadłości jest jak marzenie, dobrze o tym
wie, zawodowo też nieźle jej się wiedzie, ale ona i Jan...
Kochają się, to prawda, ale nie powie przecież Yvonne, że nie
mają takich perspektyw, jak ona i Markus.
Ona i Jan...
Czy rzuciłaby pracę, żeby być razem z Janem? Tyle razy
chciał ją zabrać ze sobą, a ona zawsze miała tysiąc różnych
wymówek, ciągle powtarzała, że jest niezastąpiona w
posiadłości i destylarni.
Zresztą nie mogła sobie na to pozwolić. Nie trzyma zbędnej
gotówki w szufladzie, nie stać jej na szaleństwa. Ciągłe coś
remontują lub przebudowują, a recepturę Fahrenbachówki ma
od niedawna. Produkcja dopiero ruszyła.
Ale Jan van Dahlen jest milionerem...
Lena sięgnęła po kieliszek. Piła tak łapczywie, że o mało się
nie zakrztusiła.
Co się z nią dzieje?
Dlaczego nie umie być taka konsekwentna, jak Yvonne, która
rezygnuje z nie byle czego,
tylko z pracy, którą kocha. Musiała skończyć długie i ciężkie
studia, żeby móc wykonywać zawód lekarza.
Jej uczucie do Jana jest prawdziwe, to nie przez to jest taka
niespokojna, ale przez fakt, że żyją razem i się nie pobiorą, bo
małżeństwo nie jest dla Jana ważne.
Oczywiście, że to jest przyczyna! Że też wcześniej na to nie
wpadła!
Gdyby była jego żoną, postępowałaby inaczej. Wtedy zdałaby
się na niego, nie miałaby obiekcji, żeby brać od niego
pieniądze na utrzymanie posiadłości, żeby nie musieć
sprzedawać gruntów. Nigdy nic nie sprzeda!
Ale... Czy naprawdę wzięłaby od Jana pieniądze na
utrzymanie posiadłości?
- Yvonne, jeśli po ślubie nie będziesz pracować, to uzależnisz
się finansowo od Markusa...
Yvonne spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Nie do końca. Mam jeszcze własne pieniądze. Ale gdybym
nie miała, to w czym problem? Zawsze może być inaczej.
Kobieta ma pieniądze, a mężczyzna nie. I co wtedy? Ma za
niego nie wychodzić, bo to mężczyzna powinien utrzymywać
żonę? To wszystko stereotypy. Rozsądni
ludzie nie zawracają sobie tym głowy. A jeśli kiedyś się
rozstaną, to powiem ci jedno, to znak, że nie połączyła ich
miłość. Jak się ludzie kochają, to nie patrzą na zasobność
swoich portfeli. Zresztą ci wszyscy, którzy obnoszą się mająt-
kiem, są dla mnie bardzo biedni. Nie mają żadnego życia
duchowego, żadnego wnętrza... W moim domu pieniądze nie
grały roli. Owszem, ojciec zawsze dobrze zarabiał, był uzna-
nym okulistą i miał własny gabinet, a mama pochodziła z
zamożnej rodziny. Ale żyliśmy normalnie. Rodzice sporo
wydali na moje wykształcenie, braliśmy udział w życiu
kulturalnym, kupowaliśmy książki, podróżowaliśmy, ale oboje
nigdy nie chwalili się pieniędzmi. Tata traktował pieniądze jak
papierki z nadrukiem, które ułatwiają życie i pozwalają na
pewne przyjemności, ale pieniądze nigdy nas nie opętały, nie
zawładnęły naszym życiem i duszami. Ludzie, którzy kochają
pieniądze i im podporządkowali swoje życie, są jakby ska-
mieniali... Leno, nie możemy porozmawiać o czymś innym?
Lena nie miała nic przeciwko zmianie tematu.
- Chętnie... Może o waszym ślubie?
- Z wielką chęcią! - zaśmiała się Yvonne. - W zasadzie nie ma
jeszcze o czym mówić, bo sami nie wiemy, jaki chcemy ślub i
wesele. Typowe wiejskie wesele z pompą czy raczej przyjęcie
w małym gronie?
- Przyjęcie w małym gronie raczej się nie uda, nie w
Fahrenbach. Każdy tu zna Markusa. Nie ma wyjścia, musi
zaprosić wszystkich starszych mieszkańców wsi, bo u każdego,
kiedy był mały, siedział na kolanach. Ludzie byliby na was źli,
gdyby nie dostali zaproszenia na ślub.
Yvonne roześmiała się.
- Czyli Las Vegas... - rzuciła.
Lena spojrzała na nią z przerażeniem.
- Chyba nie zrobisz sobie takiej krzywdy? W tym sztucznym
mieście w jednym z tych kościołów, gdzie udzielanie ślubów
idzie taśmowo?
- Leno, uspokój się, żartowałam... To jasne, że nie mam
zamiaru brać udziału w tym cyrku. A jaki ty chciałabyś mieć
ślub?
Tylko tego jej brakowało! Przecież nie powie Yvonne, że w
jej przypadku to odległa perspektywa, a może nawet
niespełnione marzenie.
- U mnie sprawa ma się inaczej - wykręciła się. - Ja tu się nie
urodziłam.
- Nie urodziłaś się, ale jesteś tu najważniejszą personą. Wieś
zawdzięcza nazwę twojej rodzinie, posiadasz najwięcej ziemi,
Fahrenbachowie tyle zrobili dla wsi i jej mieszkańców,
zbudowali kapliczkę, udostępnili dla nich i ich łodzi jezioro...
Sama widzisz, że jesteś tu kimś ważnym.
- Inaczej to widzę. Wiesz co, ślub i wesele to nie najlepszy
temat.
- Tak samo kończą się nasze rozmowy z Markusem. Nie ma
obawy, coś wymyślimy, żeby wszystkich zadowolić...
Mogłyby porozmawiać teraz o sukni ślubnej, ale do niczego
nie dojdą, skoro nie wiadomo, jaki będzie ślub i wesele.
„Jedno jest pewne. Ślub na pewno się odbędzie", pomyślała
Lena. Zastanawiała się przez chwilę, czy nie zrobiła głupstwa,
odrzucając pośpieszne oświadczyny Jana. Kto wie, czy kiedyś
je powtórzy.
- Chcesz jeszcze trochę wina? - zapytała, żeby pozbyć się
natrętnej myśli.
- Skoro mnie pytasz - zaśmiała się Yvonne i podstawiła swój
kieliszek. - Prawdę mówiąc, trochę już je czuję, ale jak to się
mówi, raz, a dobrze.
„Sypie powiedzonkami zupełnie jak Nicola", pomyślała Lena,
ale nie powiedziała tego na głos. Yvonne ma dużo więcej
wspólnego z mamą, niż chce przyznać.
Kiedyś ta iskierka miłości, która jest między nimi, wybuchnie
jasnym płomieniem, tym bardziej że Markus bardzo lubi
przyszłą teściową.
Yvonne nie zmieni tego, że Nicola jest jej biologiczną matką.
Nie oznacza to jednak, że musi ją pokochać od pierwszego
wejrzenia. Ale kiedyś to nastąpi...
Kolejne dni nie były dla Leny zbyt udane. Miała zły humor,
co w jej przypadku było naprawdę rzadkością, nie mogła się na
niczym skoncentrować i ciągle chodziła smutna. Najgorsze, że
nie istniał żaden powód, żeby się tak zachowywać.
Mimo kryzysu gospodarczego, na który wszyscy się skarżyli,
jej firma odnosiła sukcesy.
W takim razie skąd takie złe samopoczucie?
Zaczęło się już w kapliczce podczas rozmowy z Rolfem
Móbiusem, kiedy próbowała mu wyjaśnić, że nie spotkał go
wyjątkowy los, że kłamstwa i zdrady dotykają ludzi częściej,
niż można by przypuszczać. Opowiedziała mu wtedy o
Thomasie i co jej się przydarzyło. Rozdrapała ranę, która nie
chciała się zagoić.
Nie mogła przestać myśleć o Thomasie.
Dlaczego?
Bo była kiedyś zbyt pewna ich miłości? Przecież ta pewność
okazała się złudzeniem. Dlaczego wciąż do tego wraca?
To na pewno przez rozmowę z Yvonne.
Dla Yvonne liczy się tylko jedno - wyjście za mąż za Markusa
i bycie szczęśliwą. Czy pojawią się dzieci, czy nie, czy będzie
pracować, czy też nie, nie miało to dla niej znaczenia. Jest
pewna swoich uczuć, wie, że stworzą razem z Markusem
szczęśliwą rodzinę.
Jej nastawienie do życia wynika pewnie z tego, że dorastała w
szczęśliwym domu, jej przybrani rodzice bardzo ją kochali i
sami tworzyli szczęśliwe małżeństwo. To zrozumiałe, że dla
Yvonne istnieje tylko taki model rodziny - długie, szczęśliwe
małżeństwo. To dlatego nie ma żadnych wątpliwości.
Psychologowie mówią, że dzieci albo przejmą zachowania
rodziców lub jednego z nich, albo robią coś dokładnie
przeciwnego.
Yvonne chce żyć jak jej rodzice, czyli chce być szczęśliwa z
ukochanym.
W jej przypadku jest zupełnie inaczej. Owszem, ojciec przelał
na dzieci całą swoją miłość, ale małżeństwo jej rodziców nie
było
szczęśliwe. Jej matka żyła własnym życiem i nie interesowała
się ani mężem, ani dziećmi. W jej domu rodzinnym nie było
harmonii, nie było rodziców, których małżeństwo byłoby dla
niej przykładem, był tylko kochający ojciec, dobry personel i
bezpieczeństwo finansowe.
Może właśnie dlatego tak tęskni za normalną rodziną, za
pewnością uczuć, którą może jej zapewnić tylko szczęśliwe
małżeństwo?
Może to tylko złudzenie, może tęskni za czymś, co nigdy nie
nastąpi lub w ogóle nie istnieje. Jej rodzeństwo co prawda
założyło rodziny, ale ich małżeństwa nie przetrwały. Jórg roz-
wiódł się z Doris, a Grit z Holgerem. Grit szuka szczęścia w
ramionach młodego kochanka. Frieder jest wprawdzie nadal
żonaty, ale z żoną łączą go już tylko pieniądze. Mona nie chce
stracić statusu społecznego i najwyraźniej ma na Friedera
jakiegoś haka, który skutecznie uniemożliwia rozwód. I co z
tego? Frieder ma kochankę, która wygląda jak młodsza siostra
Mony.
Może jej rodzeństwo też szuka tego, czego nie zaznało w
domu rodzinnym? Może właśnie dziwne stosunki w domu
uczyniły z nich kaleki, które nie potrafią być w normalnym
związku,
nie potrafią żyć wymarzonym życiem, bo me są w stanie
oddać się bez reszty drugiemu człowiekowi i wciąż czegoś
poszukują?
Ale ona ma Jana, kochanego, godnego zaufania i czułego
partnera, który ma tylko jedną małą skazę - małżeństwo nie jest
dla niego ważne!
Chyba go tak do końca nie wyklucza, ale jednocześnie nic nie
robi w tym kierunku, no może poza jedną sytuacją. Kiedyś się
jej oświadczył, ale nie można tego brać na poważnie, bo trochę
go sprowokowała.
Lena miała mętlik w głowie. Im dłużej nad tym rozmyślała,
tym bardziej była skołowana.
Spacer z psem też nic nie pomógł. Humor jej się nie poprawił.
Nawet zabawny Max jej nie rozweselił.
Zaprowadziła psa do Aleksa. Akurat robił coś w domku
ogrodnika. Poszła potem do Nicoli na kawę. Po kawie pójdzie
do destylarni i spróbuje zająć się dokumentami, które piętrzą
się na jej biurku.
Tak jak przypuszczała, Nicola była w kuchni. Siedziała przy
lśniącym czystością stole, obok niej stał kubek kawy, przed nią
leżały czasopisma ilustrowane i krzyżówki.
Nicola podniosła wzrok i odłożyła okulary.
- Co się dzieje? Wyglądasz jak siedem nieszczęść. Humor
jeszcze ci się nie poprawił?
Lena potrząsnęła głową, wzięła filiżankę i usiadła.
- Nie, jestem do niczego - powiedziała Lena i nalała pachnącej
kawy z białego termosu.
Nicola spojrzała na nią badawczym wzrokiem.
- Co cię gryzie? Pokłóciłaś się z Janem? Mam na myśli...
przez telefon...
-Nie.
- Więc co? Od kilku dni nie jesteś sobą. Lena napiła się kawy.
- Sama nie wiem, co się ze mną dzieje. Opowiedziałam pani
Móbiusowi o Thomasie, że on też mnie oszukał. Zrobiłam to,
żeby mu pokazać, że nie tylko on został oszukany, że w innych
związkach też źle się dzieje i ludzie przeżywają dramaty.
- I teraz jesteś zła, że wypaplałaś coś intymnego. Nigdy nie
mówisz o osobistych przeżyciach, a już na pewno nie obcym
ludziom.
- Nie, nie o to chodzi - odpowiedziała niemal opryskliwym
tonem.
- W takim razie bądź łaskawa mi wyjaśnić, o co tak naprawdę
chodzi. Rozwiązuję wprawdzie krzyżówki, ale tam mam
zawsze jakąś podpowiedź.
- Przez tę rozmowę... Przez tę rozmowę rozgrzebałam stare
rany. Nie mogę przestać myśleć o Thomasie. Ciągle chodzi mi
po głowie, czy tego chcę, czy nie!
- To dlatego, że nie wyjaśniłaś z nim tej całej sytuacji.
Dobrze, nie powiedział ci o Nancy, ale chciał z tobą
porozmawiać, wyjaśnić to, ale nie dałaś mu żadnych szans.
Teraz nosisz w sobie rozgrzebaną ranę i nie wiesz, jaka maść
może ci pomóc. Otoczyłaś się murem z tabliczką: Uwaga!
Zakaz wstępu! Zapomniałaś tylko, że każdy mur można
zburzyć.
- Co by dała ta rozmowa? Nic. Jak zwykle próbowałby się
wykręcić i mamił pięknymi słówkami. Fakt jest faktem,
oszukał mnie, udawał wielką miłość, a Nancy przemilczał...
Zresztą z wiadomych powodów. Najgorsze, że zrobił to
świadomie. Pamiętasz, jak wił się jak piskorz i odradzał mi
przyjazd do Stanów? A potem...
Nicola machnęła energicznie ręką. Lena umilkła.
- Nie odgrzewaj starych kotletów. Coś innego przyszło mi do
głowy...
Spojrzała na Lenę badawczym wzrokiem. Wahała się, czy
zadać pytanie, ale zaryzykowała.
- Powiedz mi szczerze, kochasz go jeszcze? Lena zrobiła się
blada, potem czerwona,
wreszcie wzięła głęboki oddech. Początkowo nie była w
stanie nic odpowiedzieć. Odezwała się dopiero po jakimś
czasie.
- Oczywiście, że nie - powiedziała zdecydowanym tonem. -
Skąd ci to przyszło do głowy?
Wolnym ruchem Nicola nalała sobie kawy, odsunęła termos,
napiła się i odstawiła kubek.
- Przemyśl to jeszcze. Sprawdź swoje uczucia - powiedziała.
Lena miała mętlik w głowie. Co ma sprawdzać? Jakież bzdury
wygaduje Nicola!
- Nie ma takiej potrzeby. Kocham Jana i jestem z nim bardzo,
bardzo szczęśliwa...
- Leno, mnie nie musisz przekonywać. Jan jest miłym
mężczyzną, co nie przeszkadza, żebyś wciąż nosiła w sercu
Thomasa. W końcu był twoją wielką miłością.
- Był, no właśnie, był... Mądrze powiedziane. Moje serce
należy do Jana.
Nicola już chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała. Nie ma
sensu się odzywać. Lena i tak wszystkiemu zaprzeczy. Jednego
Nicola była pewna. Mimo gorących zapewnień Lena wcale nie
skończyła z Thomasem. Nie jest to takie proste. Nie da się z
dnia na dzień zapomnieć wielkiej miłości lub wyrzucić z serca
jak popsutą parasolkę. Wyparła ją tylko na chwilę, ale teraz
wszystko wraca. Rozmowa z Rolfem Móbiusem wywołała
lawinę wspomnień i uczuć.
Nicola nie miała pojęcia, jak pomóc Lenie. Samo trzymanie
jej za rękę lub poklepywanie po plecach nie wystarczy. Nie
może jej też powiedzieć: będzie dobrze, moje dziecko.
Po chwili milczenia zmieniła temat.
- To nie wszystko, co cię gryzie, prawda? Lena podniosła
głowę.
- Nie. Rozmawiałam z Yvonne.
- I ta rozmowa tak cię zasmuciła? - wystraszyła się Nicola.
Była w rozterce. Kochała córkę nad życie, ale nie pozwoli,
żeby raniła Lenę.
- Nie, na miłość boską, źle mnie zrozumiałaś... Tylko że po
rozmowie z nią zaczęłam się zastanawiać...
Opowiedziała Nicoli o rozmowie z Yvonne.
- Widzisz, ona dobrze wie, czego chce. Jest tego absolutnie
pewna. Dlaczego ja tak nie potrafię? Yvonne jest odważna, bez
zabezpieczeń pnie się po linie, a ja muszę mieć siatkę i po-
dwójne zabezpieczenie. Skoro radzę sobie jakoś z innymi
sprawami w życiu, to dlaczego nie w kwestii uczuć? Czy to ma
związek z moim zwariowanym domem rodzinnym?
- Leno, twój ojciec bardzo cię kochał, wprost ubóstwiał... -
zauważyła.
Nicola nie chce słyszeć, że z domem rodzinnym Leny było
coś nie tak. Dla niej Fahrenbachowie to wyjątkowa rodzina i
nie pozwoli powiedzieć o nich złego słowa.
- Tak, wiem. Nie o to mi chodzi. Pomyślałam tylko, że
gdybym miała normalną rodzinę jak Yvonne... - urwała nagle,
bo uświadomiła sobie, że powiedziała coś głupiego. Na pewno
tymi słowami zraniła Nicolę. Przecież to ona jest matką
Yvonne. - Przepraszam, ale palnęłam głupstwo...
- Powiedziałaś prawdę. Yvonne wychowali Wiedemannowie.
Byli przykładnymi rodzicami, zapewnili jej prawdziwy dom,
za co jestem im
niezmiernie wdzięczna, a na dodatek byli kochającym się i
szczęśliwym małżeństwem.
Westchnęła. Drżała jej ręka, kiedy podnosiła kubek z kawą.
- To dlatego nie jest mi łatwo dotrzeć do Yvonne - dodała
Nicola. - Co ja mogę jej dać? Nic, bo nic nie mam. Wszystko
oddałam.
Lena była na siebie wściekła. Jak mogła być taka nieuważna?
- Yvonne zrozumiała, że nie miałaś innego wyjścia.
Nicola westchnęła ciężko.
- Dobrze się rozumiemy, coraz lepiej, ale jej serce zostanie
przy Wiedemannach. Właściwie po co ja się skarżę? Nie
zasłużyłam na nic innego.
- Zobaczysz, kiedyś zaakceptuje cię jako mamę. Musisz być
tylko cierpliwa.
Obydwie zdawały sobie sprawę, że to tylko ich pobożne
życzenie i nic więcej.
- Kiedyś nadejdzie ta chwila - zapewniała ją Lena i żeby
wzmocnić swoje słowa, zacytowała jedno z ulubionych
powiedzonek Nicoli. - Przecież wiesz, moja droga, że nadzieja
umiera ostatnia.
Zabrzmiało to tak żałośnie, że Lena zawstydziła się i zmieniła
temat, żeby nie popełnić kolejnej gafy.
- Co myślisz o pomyśle Sylvii, żeby wyjechać z bliźniakami
do Portugalii? Dla mnie to jedynie ucieczka, a dla ciebie?
Nicola wzruszyła ramionami.
- Nie mam zdania, ale wiem, że Sylvia nigdy nie postępuje
nierozważnie. Wie, co robi, i jeśli uważa, że musi pojechać do
Portugalii, to na pewno ma jakiś ważny powód ku temu.
- Jedzie, żeby być blisko Martina i wyjaśnić coś, czego nie
zrozumiała, kiedy jej się przyśnił - powiedziała Lena.
Nie miała pojęcia, na ile Nicola jest zorientowana w sytuacji.
Nicola i Sylvia były sobie bliskie, inaczej Sylvia nie wzięłaby
Nicoli na matkę chrzestną małej Amalii. Ale jednak nie
mówiły sobie wszystkiego.
- Ona i Martin byli sobie bardzo bliscy. Może już czas pozbyć
się żałoby i pożegnać się na dobre z Martinem... Obydwoje
kochali Portugalię. Zawsze była dla nich wyjątkowym
miejscem. To zrozumiałe, że właśnie tam najbardziej czuje
jego obecność. Może chce po prostu zawieźć dzieci w to
miejsce, gdzie byli sobie tacy bliscy i rozsypała jego prochy?
- Dla mnie to ucieczka przed Christianem. Świetnie się
rozumieją, a Christian zakochał się w niej. To dlatego się waha,
czy przeprowadzić się do Fahrenbach.
- Sylvia i Christian? Właściwie dlaczego nie? Ale jeśli mają
być razem, to Christian musi się uzbroić w cierpliwość.
Lena nie podzielała jej zdania, ale nie chciała o tym
dyskutować. Napiła się kawy. Odstawiła filiżankę i wstała.
- Idę do biura. Czeka na mnie mnóstwo pracy.
Wstawiła filiżankę do zmywarki. Kiedy ponownie
przechodziła obok Nicoli, ta szybko się podniosła.
- Chodź do mnie - powiedziała i przytuliła Lenę. - Nie łam już
sobie głowy. Jesteś świetną dziewczyną, ale nie bierz
wszystkiego tak poważnie. Nie trzeba. Pamiętaj, że jeden
potrzebuje pewności, a drugi nie. I jedno, i drugie jest dobre...
To tak jak na basenie. Jeden skacze od razu na głęboką wodę, a
drugi najpierw ostrożnie wkłada jedną nogę, potem drugą...
Lena roześmiała się.
- Ten drugi to niby ja, co?
- Nie to miałam na myśli. Chciałam ci jedynie dać przykład,
że ludzie są różni i... jeśli wciąż kochasz Thomasa, schowaj
dumę do kieszeni i zadzwoń do niego.
Lena wyrwała się z jej uścisku.
- W jakim celu? Nie, Thomas Sibelius to już przeszłość...
Forever...
Urwała nagle. Nie powinna była wypowiadać tego słowa.
Ono jeszcze bardziej przypominało jej Thomasa. Ta piękna
bransoletka z wygrawerowanym napisem L + T. Love forever.
Jasne, miłość na zawsze do tej, która czeka na niego w kolejce.
Nie, Thomas to przeszłość. Nie chce być jedynie nagrodą
pocieszenia, chce być główną wygraną. A taką jest dla Jana.
- Może wolelibyście, żebym była z Thomasem, bo znaliście
go wcześniej, bo zawsze chętnie do was przychodził, także
beze mnie. Jan jest inny, dla niego to zupełnie nowy świat, nie
zna takiego życia, jakie wiedziemy w posiadłości, że zawsze
jesteśmy razem, ale razem jemy, śmiejemy się, pracujemy...
Jan przyzwyczai się do wszystkiego, do was też. Jest dla mnie
stworzony, kocha mnie i nie trzyma w rezerwie żony...
- Już dobrze, Leno. Ty zaczęłaś ten temat, a ja wtrąciłam
jedynie swoje.
-1 tak cię lubię, jeśli nawet na mnie się złościsz - zawołała
Lena i objęła Nicolę.
Potem pomachała jej na pożegnanie i wyszła z kuchni.
Biedna Nicola!
Nie dość, że musiała wysłuchać jej głupiego gadania, to
jeszcze ją zbeształa.
Ale jedno było dla niej jasne jak słońce. Chce być z Janem i z
nikim innym! Nie będzie już rozmyślać nad miłością,
małżeństwem, rodziną, nie wtedy, gdy o nią będzie chodziło.
Do tej pory wszystko jej się w życiu układało. Musi wierzyć,
że dalej też tak będzie.
Zajmie się teraz kampanią reklamową wszystkich produktów,
które są w ofercie fabryki likierów Fahrenbach.
Najpierw Ogniem, wódką, która nie smakuje tak dobrze jak
ta, którą piły z Iriną w rosyjskiej restauracji, ale która całkiem
nieźle się sprzedaje, ale na pewno jej sprzedaż można jeszcze
zwiększyć.
Biegła przez posiadłość i była już prawie u celu, kiedy nagle
usłyszała swoje imię. Wystraszyła się i stanęła jak wryta.
- Mnie nie musisz się bać - zaśmiał się Aleks. - Chodź, coś ci
pokażę. Ucieszysz się.
Wziął ją za rękę i poprowadził do domku ogrodnika, w
którym remont szedł pełną parą, a dom wyglądał z każdym
dniem coraz lepiej.
Weszli do sieni. Na podłodze leżała już kwadratowa terakota.
Idealnie pasowała do odnowionych drewnianych drzwi.
Aleks poszedł przodem. Z rozmachem pchnął drzwi do salonu
i zawołał:
-Tadam....
Jak na zazwyczaj spokojnego Aleksa zabrzmiało to dość
ekscentrycznie. Lena weszła do salonu i zamarła.
- Mój Boże, jak tu pięknie! - zachwycała się.
Lena chciała wyrzucić starą drewnianą podłogę, ale Aleks się
nie zgodził i powiedział, że doprowadzi ją do porządku. Nie
chciała się z nim
- kłócić, więc skapitulowała, choć w duchu było jej go żal, bo
była przekonana, że się narobi, a i tak nic z tego nie wyjdzie.
Myliła się!
Podłoga wyglądała wspaniale, jak za dawnych czasów. Żaden
nowoczesny parkiet nie umywał się do niej, żaden nie nadałby
temu pomieszczeniu takiego uroku.
Lena była pod wrażeniem. Rzuciła się Aleksowi na szyję.
- Aleks! To wspaniałe. Muszę cię przeprosić, bo nie
wierzyłam, że ci się uda. Jesteś prawdziwym geniuszem!
- Kto jest geniuszem? - usłyszeli głos Nicoli. Widziała, jak
Aleks z Leną idą do domku
ogrodnika i przybiegła czym prędzej, żeby zobaczyć
zaskoczenie Leny.
- Twój mąż - zawołała Lena i tym razem rzuciła się na szyję
Nicoli. - Aleks jest niezastąpiony. Zobacz na tę podłogę, na te
deski! Są przepiękne, a ja chciałam je wyrzucić. Całe
szczęście, że Aleks mi nie pozwolił.
- Trochę się zna na rzeczy ten mój Aleks - powiedziała Nicola
z dumą w głosie, posyłając mężowi czułe spojrzenie.
Aleks i Nicola to para, z której na pewno można brać
przykład. Byli ze sobą na dobre i na złe, przez wszystko
przechodzili razem, nawet przez bardzo ciężkie chwile. Na
początku
Aleksowi nie było łatwo, kiedy rana po oddaniu dziecka była
jeszcze świeża, a Nicola bardzo nieszczęśliwa.
Aleks i Nicola poznali się krótko po tym, jak ona oddała córkę
do adopcji. Szkoda, że nie wcześniej. Wtedy Nicola nie
musiałaby oddawać swojego dziecka.
- Mogę zobaczyć? - przyłączyła się do nich Babette. - Daniel
już mnie uprzedził, że Aleks dokonał niemożliwego.
Babette zajrzała do środka i oniemiała. Stała z szeroko
otwartą buzią.
- Jeszcze nigdy w życiu nie widziałam tak pięknej podłogi. To
drewno żyje, a jak pasuje do drzwi i okien. Coś pięknego!
„Może niedługo zamieszkasz tu z Danielem i małą Marie",
pomyślała Lena, ale nie powiedziała tego na głos. To miała być
niespodzianka.
- Podczas ceremonii chrztu statku trzeba rozbić butelkę
szampana o burtę - powiedziała Babette. - A co się robi w
przypadku podłogi? Nie będziemy o nią rozbijać butelki,
szkoda podłogi i szampana, ale możemy ją opić. Co wy na to?
Mam w domu szampana.
- Świetny pomysł - powiedziała Lena.
-1 świetna okazja! - rzuciła Nicola.
- Teraz, o tej porze? - zdziwił się Aleks.
- Dlaczego nie - wtrąciła Babette. - Ja i tak nie wypiję więcej
jak kieliszek, inaczej zacznę śpiewać, najgorsze, że piosenki do
tyłu.
Wybuchli śmiechem. Lena sięgnęła do kieszeni.
- Na szczęście mam przy sobie komórkę. Zadzwonię po
Daniela i Inge. Nie może ich zabraknąć. A w biurze niech
włączą automatyczną sekretarkę - powiedziała i wybrała numer
Daniela.
Zły humor minął jak ręką odjął. Teraz cieszyła się razem z
innymi. Radosnym głosem poprosiła Daniela i Inge, żeby do
nich dołączyli.
Nagle ktoś trącił ją lekko z tyłu. Odwróciła się i zobaczyła
Maksa. Pies wpatrywał się w swoją panią.
Lena nachyliła się do niego.
- Tak, Max, ty też idziesz z nami. Nie dostaniesz szampana,
ale znajdzie się dla ciebie kilka smakołyków.
Max jakby zrozumiał jej słowa. Zaczął skakać i radośnie
szczekać. Dawał znać pani, że przystaje na jej propozycję.
Kiedy zadzwonił telefon i w słuchawce rozległ się głos
Marcela Clermonta, Lena od razu poczuła się winna.
Rozumiała, dlaczego do niej wydzwania, ale przecież już mu
obiecała, że przyjedzie.
- Marcel, strasznie mi przykro, ale nie mogę ci jeszcze
powiedzieć, kiedy dokładnie przyjadę - rzuciła na wstępie. -
Mój... - zawahała się, bo nie wiedziała, jak nazwać Jana. - Mój
przyjaciel... - powiedziała po chwili. Przecież Jan jest jej
przyjacielem. - Mój przyjaciel przyjedzie ze mną. Niestety,
najpierw musi skończyć reportaż.
- Nie denerwuj się, proszę - uspokajał ją Marcel, kiedy
zorientował się, że Lena ma wyrzuty sumienia. - Dzwonię w
zupełnie innej sprawie. Chodzi o kwestie służbowe. Jak wiesz,
nasze wina są dystrybuowane przez hurtownię
Friedera. Wiesz też, że twój brat nie płaci rachunków. Twoja
decyzja, każesz wysyłać mu wino, wysyłam, nie wnikam w to,
jak również w to, że z własnej kieszeni dokładasz do jego in-
teresu. Winnice należą do ciebie, chociaż ty wciąż
zachowujesz się tak, jakby nadal były własnością Jörga i nie
chcesz mu zaszkodzić. O tym porozmawiamy, jak
przyjedziesz. Teraz chodzi mi o coś innego, a mianowicie o
nasze wina, te w cenach z niższej półki, których Frieder za nic
w świecie nie chce sprzedawać, bo ich cena jest za niska na
kieszeń jego wytwornego klienta, zgodnie z maksymą, że
bogaci panowie nie piją tanich trunków. Leno, u nas te wina
sprzedają się jak świeże bułeczki. Nie rozumiem, dlaczego
miałoby ich zabraknąć na niemieckim rynku? Tracimy przez to
pieniądze. Dlatego mam dla ciebie propozycję. Pomyśl, czy
chciałabyś wprowadzić te wina do oferty własnej firmy. Jeśli
nie, poszukam kogoś innego. Dodam jeszcze, że nasze wino za
siedem euro zdobyło właśnie złoty medal w kategorii win w
swoim przedziale cenowym.
- Marcel, to fantastyczna wiadomość! - ucieszyła się Lena.
- Też tak uważam. Bardzo dobre wino za taką cenę to
rzadkość! Jest delikatne w smaku, dobrze się je pije, a co
najważniejsze - może jeszcze leżakować.
- Chyba nie dostaliśmy od ciebie tego wina, prawda?
- Nie, chciałem najpierw zaczekać na ocenę, ale kilka
kartonów jest już w drodze. Będziesz zachwycona, zobaczysz.
- Nie mogę się już doczekać. Opisz, żebym mogła je poczuć
na języku.
Marcel roześmiał się.
- No dobrze, więc jest ciemnoczerwone o delikatnym zapachu
porzeczki, śliwki, wanilii z dodatkiem ziół.
- Brzmi nieźle - zachwycała się Lena. - A jakie jest w smaku?
Spodobało mu się jej zainteresowanie.
- W smaku wytworne, z wyczuwalną mineralnością, no jest
takie, jakie powinno być prawdziwe bordeaux.
- Marcel, naprawdę nie mogę się już doczekać. To
niesamowite! Dostaliśmy złoty medal za wino z niższej półki.
Musi być naprawdę wyjątkowe. Dziękuję ci.
- Za co? - zdziwił się.
- Przecież to twoja zasługa. Gdybyś nie był wytrawnym
kiperem... Żałuję, że Jórg tego nie dożył. Cieszyłby się z tego
sukcesu.
Marcel nie odpowiedział.
- Marcel? - powiedziała Lena po chwili. - Jesteś tam jeszcze?
-Tak.
- Dlaczego nic nie mówisz?
Marcel westchnął.
- Leno, wiesz tak samo jak ja, że Jórg nie przejmował się
winnicami. Jedyne, co go interesowało, to zysk - ile może na
tym zarobić.
To była gorzka prawda, ale prawda. Teraz to Lena
westchnęła.
- Masz rację. Sama nie wiem, dlaczego ciągle coś sobie
wmawiam. Za wszelką cenę usiłuję przedstawić Jórga w jak
najlepszym świetle, jakby się ubiegał o jakąś posadę.
- Leno, Jórg był taki, jaki był, co nie znaczy, że był złym
człowiekiem. Wręcz przeciwnie, był wspaniałomyślny i
wyrozumiały dla siebie i innych.
Był... Lena nie mogła i nie chciała mówić o Jórgu w czasie
przeszłym. To stawało się nie do wytrzymania.
- Cały Jórg... - westchnęła. - Marcel, przepraszam, mam
rozmowę na drugiej linii - skłamała. - Odezwę się po degustacji
nowego wina. Już jutro powinnam je dostać. Zastanowię się też
nad twoją propozycją i porozmawiam z Danielem, czy
dalibyśmy radę i co o tym sądzi.
- W porządku, do usłyszenia.
Pożegnali się. Lena miała wyrzuty sumienia. Zbyła Marcela,
bo nie mogła znieść, że mówi o Jórgu w czasie przeszłym, a
przecież Marcel jest wobec niej w porządku, ciężko pracuje w
winnicach, stara się, jakby to była jego własna firma.
Jakoś mu to wynagrodzi. Da mu premię. Tego się Marcel na
pewno nie spodziewa. Ba! Marcel wcale tego nie oczekuje!
Wstała. Pójdzie do Daniela i omówi z nim dystrybucję wina z
Francji. Frieder nie chce zejść z wysokiego konia, chociaż
tonie w długach. Zamiast ratować firmę i sprzedawać to, na
czym można zarobić, nadal marzy. Tylko o czym? Wszystkie
jego marzenia prysły jak bańka mydlana. Chyba oszalał.
Przecież to jego hurtownia zajmuje się dystrybucją win z
winnic Dorleac. A on co? Nie płaci i jeszcze nie chce
wziąć nowego wina, bo jest za tanie! Nie, jemu nie można już
pomóc. Jednak niedobrze, że zapomniał, że działa nie tylko na
szkodę własnej firmy, lecz również winnic Jórga.
Jeśli zdecydują z Danielem, że zajmą się sprzedażą nowego
wina, to listownie poinformuje o tym Friedera.
Teraz musi tylko omówić tę kwestię z Danielem, a potem
Daniel sam skontaktujecie^ z Marcelem i wszystko z nim
uzgodni. Im wcześniej, tym lepiej. Jak to mówią, kto rano
wstaje, temu Pan Bóg daje.
Nicola cieszyłaby się jak dziecko, gdyby wiedziała, że Lena
wzięła sobie do serca jej ukochane powiedzonka.
Oczywiście Daniel z zapałem podszedł do pomysłu
dystrybucji wina z zamku Dorleac. Równie oczywisty był fakt,
że Frieder nie odpowie na list Leny. Nie udało jej się też
skontaktować z nim telefonicznie. Co ten uparciuch sobie
wyobraża?
Najspokojniej w świecie patrzy, jak Lena płaci za niego
rachunki, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Ale dla tego zadufanego w sobie zarozumialca to wciąż za
mało. On chce jeszcze działkę nad jeziorem, całą posiadłość we
Francji, z zamkiem i winnicami, a słowo „dziękuję" w ogóle
nie figuruje w jego słowniku.
Wzbierała się w niej złość na brata, kiedy nagle usłyszała, że
ktoś otwiera drzwi.
To na pewno Nicola. Był ranek, Lena siedziała jeszcze przy
śniadaniu. Ciekawe, z jaką sprawą przyszła Nicola?
- Nicola, tu jestem! Chodź do kuchni - zawołała. - Napijemy
się razem kawy.
i - Ze mną też się napijesz? - dotarł do jej uszu przyjemny
męski głos.
Lena podniosła wzrok, zerwała się na równe nogi tak
energicznie, że o mało nie przewróciła krzesła, a potem rzuciła
się w otwarte ramiona.
Jan przyjechał!
Trzymała go mocno, jakby się bała, że, to tylko złudzenie. Ale
jego usta szukające jej ust podpowiadały, że to dzieje się
naprawdę.
Jak szalona odpowiadała na jego pocałunki. Wszystkie
wątpliwości rozpłynęły się nagle jak poranna mgła.
Wszystko, co sobie wmawiała, to bzdury. Kocha Jana, tego
przystojnego, szarmanckiego oraz czułego Jana van Dahlena i
żadnego innego! Kocha tego mężczyznę, w którego ramionach
niemal utonęła i od którego pocałunków brakuje jej tchu, bo są
takie mocne i pełne namiętności.
Kiedy po dłuższej chwili Jan uwolnił ją ze objęć, Lena
zapytała zdyszanym głosem:
- Skąd tu się wziąłeś, najdroższy? Nie spodziewałam się, że
dzisiaj przyjedziesz.
- Mam nadzieję, że nie ubolewasz nad moim wcześniejszym
przyjazdem, piękności ty moje...
- Nie, na Boga, nie! Nie wolno ci tak nawet myśleć. Jestem
szczęśliwa, że cię widzę, ale jednocześnie trochę zdziwiona.
Podczas naszej ostatniej rozmowy telefonicznej powiedziałeś,
że przyjedziesz dopiero pojutrze.
- To prawda. Ale darowałem sobie jedno spotkanie, bo po
pierwsze, bardzo się za tobą stęskniłem, a po drugie, nie mogę
tak długo zostać, jak planowałem. Muszę się zająć czymś
bardzo, bardzo ważnym.
Lena ucieszyła się, że Jan się za nią stęsknił. Ale nie może
zostać tak długo, jak planowali... Wcześniej była zawsze
przybita takimi nagłymi zmianami, pytała dlaczego, jak i co...
Oduczyła się tego.
Jeśli Jan chce jej o czymś powiedzieć, to zrobi to bez
proszenia. Najważniejsze, że jest i przyjechał wcześniej, niż się
spodziewała...
- Tak się cieszę, że jesteś przy mnie - powiedziała po chwili
namysłu. - Napijesz się kawy? Czy może zjesz śniadanie?
Jestem dobrze przygotowana... Mam wszystko, czego tylko
dusza zapragnie.
- Moja dusza pragnie tylko ciebie i nic więcej. Ale kawą nie
pogardzę - spojrzał na Leną płomiennym wzrokiem. - Nawet
sobie nie wyobrażasz, jak bardzo za tobą tęskniłem... Jest mi
coraz trudniej samotnie podróżować, kiedy wiem, że ty jesteś
tu, w tej cudownej posiadłości. To wieczne bycie w drodze, raz
w tym, raz w innym hotelu, raz w tym, raz w innym kraju, to
nic innego jak wyższa forma koczowniczego trybu życia...
Życie Cygana. Czasem szkoda mi siebie. Leno, wywróciłaś
moje życie do góry nogami. Kiedyś je lubiłem, podobało mi
się. Bez ciebie nie sprawia mi już takiej przyjemności jak
dawniej.
Lena słuchała tego z radością. Jednak nie pokazała, jak bardzo
cieszą ją te słowa. To, co Jan teraz powiedział, oznacza, że
rosną szanse, że wreszcie zamieszka w posiadłości na stałe, że
swoje dalekie podróże zredukuje do absolutnego minimum.
Brzmiało to zbyt pięknie, żeby mogło być prawdziwe.
Miałaby wtedy dokładnie to, o czym od dawna marzy -
normalne, uporządkowane życie u boku mężczyzny, który
zawsze jest przy niej, zawsze, kiedy go potrzebuje...
- Cieszę się każdym dniem spędzonym z tobą
- odpowiedziała dyplomatycznie.
- A nocą? - zażartował. - Noce ci się nie podobają?
Lena zaśmiała się.
- O takich sprawach się nie mówi, mój drogi. Noce... -
zamrugała uwodzicielsko.
Teraz Jan się zaśmiał.
- Przestań, bo zapomnę, że jest ranek i pomylę go z nocą.
- Nie mam nic przeciwko temu, kochanie
- odpowiedziała podekscytowana.
Kiedy Jan jest przy niej, wszystko jest takie proste i
nieskomplikowane...
Nie mogła nic więcej powiedzieć, bo Jan się nachylił i zaczął
ją namiętnie całować.
„Tak, jest tak wspaniale, tak cudownie, kiedy Jan jest przy
niej", pomyślała kolejny raz. Kiedy jest z nią, nigdy nie
nachodzą jej głupie myśli, nie wspomina też Thomasa. Wtedy
Thomas nie istnieje, nie ma go w jej pamięci, jakby nigdy nie
było go w jej życiu.
W tym momencie Lena postanowiła, że w przyszłości już
nigdy nie pozwoli, żeby dopadły ją jakieś dziwaczne myśli.
Jan van Dahlen i ona są parą, szczęśliwą parą! Doskonale się
rozumieją, uzupełniają, a co najważniejsze - kochają...
Jan przyjechał! Czuje się niewyobrażalnie szczęśliwa. Kiedy
Jan jest z nią, dociera do niej, jak bardzo bywa samotna, kiedy
go nie ma, jak bardzo za nim tęskni. Nie ma sensu wiązać się z
człowiekiem, który wpada tylko przejazdem i nie może w pełni
uczestniczyć w jej życiu. To nie wystarczy, żeby tak naprawdę
być ze sobą. Jan uczestniczy w jej życiu, może z nim o
wszystkim porozmawiać, chociaż wcale tego nie robi, bo czas,
jaki mogą spędzić razem, chce wykorzystać inaczej, chce
pokazać mu swoją miłość, wszystkie uczucia, jakie do niego
żywi, a nie rozmawiać o klientach, którzy nie zapłacili ra-
chunków lub o kłopotach z siostrą czy czymś takim. A jednak
również takie banały są częścią wspólnego życia. W końcu
życie składa się nie tylko z chwil radosnego uniesienia, lecz
również z nudnych codziennych spraw. Życie to nie tylko
poezja, to także proza.
Może wkrótce się to zmieni. Jan sam przyznał, że jego
cygańskie życie już mu się tak bardzo nie podoba.
To na pewno tylko kwestia czasu i Jan zamieszka w
posiadłości, a potem... Wybiegła myślami w przyszłość -
potem zechce się z nią ożenić i oświadczy się jej z własnej
woli, a nie tylko po to, żeby poprawić jej humor. Lena van
Dahlen...
Jak to cudownie brzmi. A może zostać przy swoim nazwisku?
Dzisiaj to możliwe.
Czy ona na głowę upadła? Dokąd biegną jej myśli?
- O czym tak myślisz? - dotarło do jej uszu.
- Jestem bardzo ciekawy, jakie myśli skrywa ta piękna
główka.
Lena się zlękła. Oblała się rumieńcem. O Boże! Nie może mu
zdradzić swoich myśli. Wystraszy go tylko.
- A, nic takiego... Myślałam tylko, jak mi z tobą dobrze... I jak
bardzo cię kocham.
Nie kłamie.
- I to ma być nic takiego? - zaprotestował.
- Zamiast skrywać takie myśli, powinnaś mi w przyszłości
częściej powtarzać, jak bardzo mnie kochasz. Mogę tego
słuchać bez końca. Będę te słowa spijał z twoich ust jak cenne
krople wody na pustyni. Jestem spragnionym miłości
wędrowcem, który wraca z pustkowia.
Lena zaśmiała się.
- Mój drogi, wprawdzie wiem, że piszesz świetne, bardzo
rzeczowe reportaże, ale koniecznie powinieneś napisać jakąś
powieść miłosną. Wyrażasz się tak kwieciście...
Spojrzał na nią płomiennym wzrokiem. Lenie zrobiło się
ciepło na sercu.
Przyniosła świeżą kawę. Mają czas. Jan dopiero przyjechał.
Mają trochę czasu na czułości.!.
Lena wolno podjechała pod niewielką drewnianą bramę. Była
niedomknięta. „Cały Jan", pomyślała z uśmiechem na ustach,
zawsze ma problem z zamykaniem za sobą drzwi. To taki
drobny mankament, ale dopóki zamyka za sobą drzwi
wejściowe do domu, można mu to wybaczyć.
Lena otworzyła bramkę, przeszła przez nią i starannie
zamknęła ją za sobą. To z kolei jej bzik. Wszędzie musi za sobą
dokładnie zamykać drzwi, bramy i bramki. Jak to dobrze, że
ludzie są tacy różni...
Pod jej stopami skrzypiał żwir i szeleściły suche liście. Ciągle
leciały z drzew prosto pod jej nogi, kiedy szła do stanicy.
Zatrzymała się przed drzwiami. Odwróciła się nagle i
pobiegła pomostem wychodzącym w głąb jeziora.
Nastało dość chłodne, ale słoneczne popołudnie. Jezioro było
bardzo spokojne. Niewielkie fale z wolna uderzały o brzeg, a w
powietrzu unosiły się skrzeczące mewy.
„Niezależnie od pory roku tutaj zawsze jest pięknie",
pomyślała Lena. Można zapomnieć o troskach, napawać oczy
widokiem nienaruszonej przyrody, rozkoszować się ciszą,
cieszyć się pięknem krajobrazu, który nawet zimą nic nie traci
ze swojego uroku.
Dobrze jest posłuchać kaczek i popatrzeć na majestatyczne
łabędzie. Oczywiście, teraz nie ma kaczek i łabędzi. Przeniosły
się na zimę na wschodni brzeg jeziora. Odleciały też skrzeczą-
ce mewy, mocno uderzając skrzydłami.
Lena odwróciła się. Cieszyła się, że niedługo przyjdzie
wiosna. Znowu będzie można siedzieć na powietrzu, popływać
łódką po jeziorze. Przyroda obudzi się do życia, a dzięcioły
monotonnym stukaniem będą obwieszczać wszem i wobec, że
też tu są.
Jej spojrzenie powędrowało na zniszczoną ławkę na końcu
pomostu. To było jedno z jej ulubionych miejsc. Tu mogła
siedzieć godzinami , patrzeć na wodę, marzyć, czytać...
Musi poprosić Aleksa, żeby pomalował ławkę. Dziwne, że
jeszcze tego nie zrobił. Zawsze pilnuje wszystkiego i naprawia,
co trzeba. No tak, ale teraz ma pełne ręce roboty z remontami w
posiadłości. Rzeczywiście mógł zapomnieć o ławce. Aleks nie
musi robić tego sam. Może zlecić pracę jednemu z robotników.
Ale Lena go zna... Nikt nie zrobi tego tak dobrze jak on.
Spojrzała na wyryte na ławce serce z literami T + L. Thomas i
Lena... Często przychodziła tu z Thomasem. Tu pierwszy raz
się całowali, przysięgali sobie miłość do grobowej deski...
Mój Boże, kiedy to było. Serce i inicjały ich imion dobrze się
zachowały i wciąż były wyraźnie. Nie znikną, dopóki ławka tu
będzie. Wyryli je tak mocno, jakby miały trwać wiecznie. Ich
miłość też miała być wieczna.
Lena puściła się pędem do stanicy, jakby ją ktoś gonił.
Jan na nią czeka. Zaraz rzuci mu się w ramiona!
Pojadą do Bad Helmbach na kawę i po jakąś część do aparatu
Jana.
Lena cieszyła się na popołudnie z ukochanym mężczyzną i
nie miała zamiaru psuć sobie humoru myślami o Thomasie
Sibeliusie.
Mocnym pchnięciem otworzyła masywne dębowe drzwi.
Wmaszerowała do przytulnego pomieszczenia, które Jan
wykorzystywał jako swój azyl, kiedy chciał spokojnie
popracować.
Spojrzał na nią zaskoczony.
- Już tak późno? Praca tak mnie pochłonęła, że zapomniałem
o bożym świecie i straciłem poczucie czasu i przestrzeni.
Stanica jest idealnym miejscem, pomysły same się rodzą, myśli
płyną niczym żwawy górski potok.
-1 ty to mówisz? - zaśmiała się Lena. - Żwawy górski potok...
- Nie znasz mnie - powiedział. - Nie masz pojęcia, do czego
jestem zdolny. Zaczekaj, jeszcze się zdziwisz.
Wstał, spokojnym krokiem podszedł do niej i wziął ją w
ramiona.
- Dobrze, że jesteś, piękności ty moje - wyszeptał i zaczął ją
całować.
- Jak ci minął dzień? - zapytał, kiedy wypuścił ją z objęć. -
Zrobiłaś to, co zaplanowałaś?
Lena pokiwała głową.
- Wszystko załatwione, chociaż nie było mi łatwo skupić się
na pracy. Moje myśli wciąż
krążyły wokół ciebie. Ale teraz z czystym sumieniem mogę
pojechać z tobą do Bad Helmbach.
- Jak chcesz, możemy zostać w stanicy - zaproponował. -
Spędzimy miłe popołudnie, napijemy się kawy, a potem
pójdziemy na spacer. Szczerze mówiąc, bardziej mi to
odpowiada niż to okropne Bad Helmbach. Zamienić tutejszy
raj na miejsce zbiórki pięknych i bogatych, a do tego próżnych,
to niemal szok kulturowy.
- Jestem tego samego zdania - odpowiedziała Lena. - Ale
mieliśmy jechać po jakąś część.
Jan machnął ręką.
- Nie jest to aż tak ważne. Sam mogę to załatwić. Nie mam
nawet pewności, czy dostanę ją w Bad Helmbach. Zrobimy
zresztą, jak zadecydujesz.
- Skoro mnie pytasz, to chciałabym zostać w Fahrenbach. Bad
Helmbach nie jest, jak się zapewne domyślasz, moim miejscem
na Ziemi. Jadę tam tylko wtedy, gdy muszę. Ten sztuczny
świat nie jest w moim stylu. W takim razie najpierw kawa, a
potem spacer...
- Fantastycznie! - ucieszył się Jan. - Usiądź wygodnie, a ja
zaparzę kawę. Zdążyłem się już zaprzyjaźnić z ekspresem.
Lena nie protestowała. Zdjęła kurtkę, przerzuciła ją przez
oparcie krzesła i usiadła wygodnie w fotelu.
Miała stąd wspaniały widok na jezioro, w którym odbijały się
promienie słońca. Najpierw patrzyła na wodę, potem
przeniosła wzrok na Jana zajętego parzeniem kawy.
Czym sobie zasłużyła na tego mężczyznę? Kobiety zabijały
się o niego, a on widział tylko ją jedyną.
Czasem Lena nie mogła pojąć, że akurat ona wygrała ten los
na loterii. Na początku Jan nie miał z nią lekko. Wtedy była
jeszcze z Thomasem. Zadowolił się rolą przyjaciela. Dopiero
wtedy, gdy rozstała się z Thomasem, Jan zaczął się starać o jej
względy, aż wreszcie zdobył jej serce. Z inną kobietą poszłoby
mu dużo łatwiej. Ale on zakochał się w niej od pierwszego wej-
rzenia i nigdy nie miał wątpliwości, że to właśnie ona jest
miłością jego życia.
A teraz są parą i układa im się coraz lepiej.
Uśmiechała się, kiedy na niego patrzyła. Jan miał wiele zalet,
ale parzenie kawy nie było jego najmocniejszą stroną.
- Proszę bardzo, kochanie, twoja kawa z rąk szefa tutejszej
kuchni.
- Dziękuję, będę się delektować każdym łykiem - powiedziała
Lena i wzięła filiżankę.
Kawa doskonale pachniała, ale kiedy jej spróbowała,
wykrzywiła twarz. Czysta trucizna! Kawa była tak mocna, że
umarłego postawiłaby na nogi.
Nieśmiało sięgnęła po mleko. Inaczej nie dało się jej pić, ale
nie chciała mówić tego na głos. Jan tak się starał i był taki
dumny ze swojego dzieła.
Ale przeliczyła się. Jan nie na darmo był dziennikarzem.
Wnikliwie
obserwuje
otoczenie,
zauważy
nawet
najdrobniejszy szczegół. Nic dziwnego, że od razu spostrzegł,
iż Lena zrobiła coś, czego nigdy nie robi, a mianowicie dolała
mleka do kawy. Zawsze piła czarną, bez mleka i cukru.
- Nie smakuje ci? - zmartwił się.
- Smakuje - próbowała go uspokoić. - Jest może troszkę za
mocna...
Napił się trochę i wykrzywił twarz.
- Na miłość boską, to przecież siekiera. Tego się nie da pić...
Chyba się przeliczyłem z moimi umiejętnościami.
Jan sam się przekonał, że kawa mu nie wyszła. Lena nie
musiała już udawać. Wstała.
- Doleje wody i zaraz będzie słabsza.
- Przykro mi - powiedział pod nosem. Lena uśmiechnęła się
do niego.
- Niby z jakiego powodu, skarbie? Liczą się szczere chęci i
nic więcej.
Czuła na sobie jego pożądliwe spojrzenie, kiedy stała przy
ekspresie. Nie przeszkadzało jej, że tak na nią patrzy. Wolała
być obiektem pożądania, niż miałby ją traktować obojętnie.
Lena dolała wody do ekspresu i go włączyła. Potem odwróciła
się, szybkim krokiem podeszła do Jana i usiadła mu na
kolanach.
Oparła się o niego, a on ją objął. Jak dobrze! Jak bezpiecznie!
Zaczął ją całować i znowu stracili poczucie czasu i
przestrzeni. Byli tylko oni i miłość, która otulała ich niczym
ciepły koc.
Kiedy Jan przyjeżdżał do posiadłości, na początku Lena
zaniedbywała pracę, żeby cieszyć się każdą chwilą z nim
spędzoną. Z czasem uległo to zmianie, zgrali się i znaleźli
idealne rozwiązanie. Po śniadaniu każde z nich szło do swoich
obowiązków. Spotykali się po południu i wspólnie spędzali
pozostałą część dnia i oczywiście noce.
Lena chciałaby, żeby Jan uczestniczył we wspólnych
obiadach u Nicoli, ale on bronił się przed tym. Smuciło to
Lenę, tym bardziej że był miły dla wszystkich mieszkańców
posiadłości, jednak unikał nadmiernego integrowania. Nie
dlatego, że był arogancki, nie, on chciał być tylko z nią i
denerwowała go wspólnota, jaka panowała w posiadłości.
Lena pogodziła się z tym, inni też jakoś nauczyli się z tym
żyć.
Lena zrozumiała, że Jan potrzebuje spokoju. W swoim
zawodzie ciągle ma do czynienia z wieloma ludźmi, w domu
jest mu to zupełnie niepotrzebne.
Popołudniowa kawa w stanicy stała się ich zwyczajem. Jan
popijał aromatyczny napój i delektował się pysznościami, jakie
podrzucała im Nicola.
Dzisiaj dała im świeżo upieczone muffinki czekoladowe. Nie
tylko pięknie wyglądały, lecz równie dobrze smakowały. Z
zewnątrz chrupiące, w środku kremowa konsystencja.
Człowiek od razu miał ochotę wgryźć się w czekoladową
masę.
Od przyjazdu Jana nie rozmawiali o podróży do Francji.
Dzisiaj Lena postanowiła poruszyć ten temat.
Obiecała przecież Marcelowi, że przyjedzie, a Jan
zaproponował jej swoje towarzystwo.
Lena źle się czuła w roli spadkobierczyni, zwłaszcza że
została nią w dramatycznych okolicznościach.
Jan sięgnął po trzecie ciastko i ugryzł je z rozkoszą.
Abstrahując od tego, że muffinki wyszły doskonale, Jan musiał
być po prostu głodny.
Nie zrobił sobie przerwy obiadowej, więc nic dzisiaj nie jadł
w przeciwieństwie do Leny, która nie zamierzała zrezygnować
ze wspólnych obiadów u Nicoli.
- Jak postępy w pracy? - zapytała.
- Tak, idzie mi lepiej, niż sądziłem - powiedział. - To dlatego,
że mam tu spokój i nikt mi nie przeszkadza ani mnie nie
rozprasza. Jeszcze dwa, może trzy dni i skończę.
- W takim razie możemy pojechać do Francji - powiedziała z
nadzieją.
Jan pokręcił głową.
- Nie, kochanie, nie tym razem. Jak skończę pracę, muszę
zaraz wyjechać. Mówiłem, że mam coś pilnego do załatwienia.
- Tak bardzo pilnego, że nie może zaczekać kilka dni?
Obiecałeś mi przecież, że pojedziesz ze mną.
- Tak, wiem i pojadę, ale następnym razem.
- Powiedziałam już Marcelowi, że przyjeżdżamy.
Lena bawiła się nerwowo serwetką. Jan wziął ją za rękę.
- Kochanie, nie podałaś przecież żadnego konkretnego
terminu, a nawet gdybyś to zrobiła,
zawsze możesz go zmienić. Ty jesteś szefem i ty decydujesz.
- To nie jest takie proste. Ludzie w Dorleac chcą wiedzieć, co
dalej z zamkiem i winnicami.
- A ty już wiesz? Jesteś w stanie im powiedzieć, co dalej?
Lena wyrwała energicznie rękę.
- Nie, nie wiem. Właśnie dlatego miałeś ze mną pojechać.
- Żeby podjąć za ciebie decyzję? Nie, kochanie, to
niemożliwe. Nie powiem ci, co masz zrobić. Leno, zaczekaj,
proszę, jeszcze parę tygodni. I tak zwlekałaś z podjęciem
decyzji, więc parę tygodni cię nie zbawi. Nie chciałbym, żebyś
działała pochopnie.
-Ale boję się... Jan machnął ręką.
- Leno, nie boisz się, tylko czujesz się nieswojo. Strach działa
jak znak stopu, tylko dotyczy życia... Ty masz nad nim
kontrolę i świetnie sobie radzisz. Osiągnęłaś już tak wiele.
Marcel poradzi sobie z zamkiem i winnicami, a ty pomożesz
mu stąd, na ile będziesz mogła. Przełóż podróż. Następnym
razem będę już mógł z tobą polecieć. Wrócę najpóźniej za dwa
tygodnie.
Wtedy od razu polecimy do Francji, obiecuję. Sama przyznaj,
przecież dwa tygodnie nikogo nie zbawią.
To nie o to chodzi. Jan nie powinien tego bagatelizować.
- Marcel prosił mnie, żebym przyjechała najszybciej, jak to
możliwe. Inni też na mnie czekają. To dla nich bardzo ważne.
- Kochanie, wbiłaś sobie do głowy, że akurat teraz musisz
polecieć. W życiu nie ma sztywnych reguł, trzeba być
elastycznym.
- Ale obietnic trzeba dotrzymywać - wtrąciła. Jan uśmiechnął
się.
- I dotrzymasz. Teraz naprawdę nie mogę z tobą polecieć.
Czasem opłaca się odłożyć sprawy na później. Niektóre same
się rozwiązują.
Co to ma znaczyć?
- Może masz rację, ale w tym przypadku nie pojawi się
wróżka, która wszystko za mnie załatwi.
Przysunął do siebie talerz, na którym były ostatnie dwa
ciastka, wziął jednego muffinka i wsunął do buzi.
- Przepraszam - powiedział, kiedy przełknął. - Nie mogłem się
oprzeć tym pysznościom.
Prawdziwe niebo w gębie. Powinienem zacząć jeść obiady, bo
inaczej w czasie naszej popołudniowej kawy zawsze będę
wszystko łapczywie pochłaniał.
Chce odwrócić jej uwagę i zmienić temat, bo denerwuje go
rozmowa o podróży?
Lena chciała już rzucić jakąś krytyczną uwagę, ale ubiegł ją.
- Proszę cię, przełóż podróż do Francji, zwłaszcza że sama nie
wiesz, co dalej z zamkiem i winnicami. Musisz pojechać z
konkretnym planem. Chyba nie sądzisz, że dostaniesz nagłego
olśnienia i we Francji coś wymyślisz.
To wszystko racja, ale jej nie chodzi o to, żeby polecieć tam z
konkretnym pomysłem, tylko żeby wreszcie mieć za sobą
pierwszy pobyt w posiadłości Dorleac ze świadomością, że
Jórg już nigdy tam nie wróci i teraz ona jest właścicielką
zamku i winnic.
- Zmieńmy temat - zaproponowała.
- Jesteś na mnie zła? - zapytał, przyglądając się jej
badawczym wzrokiem.
Lena pokręciła głową.
- Nie, nie jestem zła, tylko trochę zawiedziona, bo... - urwała
nagle.
Nie chciała się skarżyć, że obiecał pojechać z nią. I co? Niby
nadal podtrzymuje tę propozycję, ale ona chce jechać teraz, a
nie za dwa tygodnie. Ma jakąś obsesję czy co? Grit czasem jej
to zarzucała.
Jan wstał, podszedł do jej krzesła i pociągnął ją w górę. Wziął
w ramiona. Słyszała miarowe bicie jego serca.
Delikatnie głaskał ją po włosach. Znowu trochę urosły,
chociaż daleko im jeszcze do tej długości, jaką miała, zanim w
chwili słabości, właściwie w chwili zupełnego zamroczenia,
kazała je ściąć na krótko. A zrobiła to z rozpaczy, bo Thomas ją
oszukał, był żonaty i...
- Nie bądź smutna, kochanie. Nie migam się od podróży,
wręcz przeciwnie, chcę polecieć do Francji i zobaczyć zamek i
winnice, ale mój wyjazd jest teraz ważniejszy niż wszystko
inne. Kiedyś przyznasz mi rację.
Dlaczego jej nie powie, co jest takie ważne, tylko krąży wokół
tematu.
- A co...? Położył jej palec na ustach i nie pozwolił dalej
mówić.
- Nie mogę o tym mówić, jeszcze nie...
Świetnie!
- Co powiesz na spacer? - zmieniła temat. Nie ma sensu dalej
o tym dyskutować. Fakt
pozostaje faktem. Jan nie leci z nią do Francji, bo ma coś
ważnego do załatwienia. Przykro jej z tego powodu i musi się
jakoś uporać z rozczarowaniem, że nici ze wspólnego wyjazdu.
Przynajmniej na razie.
Pocałował ją czule w czoło.
- Świetny pomysł. Chodźmy, zanim zajdzie słońce.
Po wyjeździe Jana Lena znowu wpadła w wir pracy.
Zaniedbała kilka spraw, które musiała teraz nadrobić.
Wstała wcześnie rano i ruszyła do biura. Po drodze zauważyła
Rolfa Móbiusa. Wiedziała, że jej gość wyjedzie, ale nie sądziła,
że tak szybko.
Wychodził właśnie z czworaków. Trzymał małą torbę
podróżną. To właśnie ta torba wzbudziła niegdyś podejrzenia
Leny.
Podbiegła do niego.
- Tak wcześnie nas pan opuszcza? - zapytała.
- Tak. Skoro już wiem, co mam robić, chcę od razu przystąpić
do działania.
- To wspaniale, że podjął pan już jakąś decyzję - Lena
podziwiała go, że tak szybko zrozumiał, czego chce. - Mam
nadzieję, że wszystko dobrze się skończy.
- Ja też, chociaż nie mam pojęcia, jak Tim się zachowa.
Marion nie będzie mi już robić trudności.
- To wspaniale, że pana żona wreszcie coś zrozumiała.
Początkowa chciała ukryć pańskiego... Ukryć Tima przed
panem.
- Zrozumiała? - powiedział gorzko. - Nie, ona nic nie
zrozumiała. Postawiła wszystko na jedną kartę, a ja przyjąłem
jej warunki. Tim jest jej jedyną bronią przeciwko mnie i
wykorzystała chłopca. W pewnym sensie sprzedała mi go...
-Co takiego?
- Dobrze pani słyszała. Pozwoliła mi się z nim zobaczyć, ale
kazała sobie za to słono zapłacić. Pieniądze nie mają dla mnie
znaczenia. Mam tylko nadzieję, że Tim nadal będzie mnie
uważał za swojego ojca, a przynajmniej za dobrego
przyjaciela. Kocham go i nie chcę stracić, chociaż być może
robię sobie tylko złudne nadzieje. Już nic nie będzie jak
dawniej. Nie mam wyjścia, muszę się z tym pogodzić. Ale nie
poddam się. Będę walczył o syna.
- Życzę panu szczęścia, panie Móbius. Panu i Timowi.
Wziął ją za rękę i mocno uścisnął.
- Dziękuję pani za wszystko - powiedział.
- Pani i cudowna pani Dunkel pomogłyście mi przetrwać
kryzys. Wrócę tu kiedyś sam albo
- mam nadzieję - z Timem.
- Będzie mi bardzo miło, panie Möbius
- oznajmiła Lena.
Lena przyglądała się przez dłuższą chwilę, jak pewnym i
energicznym krokiem idzie przez dziedziniec, pełen nadziei, że
zobaczy się z Timem, chłopcem, który w zasadzie nie jest jego
synem, ale którego kocha jak własne dziecko.
Rolf Möbius nie chce stracić syna. O ile łatwiej byłoby
wszystkim, gdyby żona powiedziała mu prawdę. Nie staliby
teraz nad gruzami własnego życia, nie zastanawiali się, jak żyć.
Jak to zwykle bywa, najbardziej poszkodowaną osobą było
dziecko, które nie może się bronić, które jest za małe, żeby
zmierzyć się z tą sytuacją.
Lena miała skrytą nadzieję, że znajdzie się jakieś rozwiązanie
i dusza dziecka nie ucierpi za bardzo z powodu błędów
dorosłych.
Pobiegła do destylarni.
Już tam na nią czekano.
Daniel chciał obgadać zamówienia, Inge Koch miała
problemy z księgowością, z którymi
nie umiała sobie poradzić. Lena jako szefowa musiała
zadecydować, czy i jakie nieściągalne płatności wyksięgować.
Na domiar złego bez przerwy dzwonił telefon.
Rolf Möbius i jego problemy rozmyły się jak poranna mgła.
Zaczął się normalny dzień pracy.
Lena wracała ze Steinfeld do Fahrenbach. Była
udało się wynegocjować jeszcze lepszą cenę za udziały w
browarze.
Dzięki tym pieniądzom, które początkowo chciała podarować
Friederowi, będzie niezależna finansowo.
Wprowadzenie Fahrenbachówki na rynek okazało się
droższe, niż zakładali, do tego doszły jeszcze znaczne wydatki
na pensje, na które trzeba dopiero zapracować, koszty butelek,
naklejek, kartonów, nie wspominając już o wszystkich
kampaniach reklamowych, w które najpierw trzeba
zainwestować, żeby przyniosły zysk.
Teraz się cieszy, że Frieder odrzucił jej ofertę. Dopiero wtedy,
gdy mu powiedziała, że za jego zachowanie nic mu się nie
należy i na pewno nie przekaże mu ani centa, był łaskawy
zgodzić się
doradcy podatkowemu
na jałmużnę. Ale było już za późno. Lena była wściekła i nic
mu nie dała.
Do dzisiaj jest z siebie dumna, że się nie ugięła, że nie uległa
jego namowom i nie przelała mu pieniędzy na konto.
Nie ma zamiaru myśleć o Friederze. To zepsułoby jej tylko
humor.
Włożyła płytę CD i słuchała delikatnych dźwięków koncertu
obojowego Giovanniego Platti. Grał Albrecht Mayer,
utalentowany muzyk. Miała na płytach wszystko, co kiedykol-
wiek wydał.
Nie spieszyło się jej, więc wolno jechała lokalną drogą, kiedy
nagle, tuż przed ostrym zakrętem i za znakiem ograniczenia
prędkości wyprzedził ją czarny sportowy samochód. Jechał z
zawrotną prędkością. Wystraszyła się nie żarty.
Prowadzący musi być chyba niespełna rozumu, żeby
wyprzedzać w takim miejscu!
Kierowca
sportowego
samochodu
zauważył
nagle
nadjeżdżający z przeciwka samochód, zręcznie go wyminął,
zajeżdżając Lenie drogę. Musiała ostro hamować i odbić w
bok.
Tuż przed nią przeleciało coś w powietrzu. Sprawca
zamieszania na drodze nic sobie z tego
nie robił, tylko dodał gazu i już po chwili zniknął za kolejnym
zakrętem.
Niewiele brakowało, a doszłoby do wielkiego nieszczęścia!
Lena zjechała na pobocze, upewniła się, że jej samochód nie
stwarza zagrożenia na drodze i wysiadła.
Chciała sprawdzić, co ten bezwzględny człowiek przejechał.
Już po chwili zauważyła ofiarę szaleńca. Pies!
Podbiegła do zwierzęcia. Krwawiło, ale ciche skomlenie
świadczyło o tym, że żyje.
Chciała podnieść psa, ale jak tylko próbowała wziąć go na
ręce, pies piszczał jeszcze bardziej. Każde dotknięcie
sprawiało mu niesamowity ból.
Nie, tak nie da rady. Niewiele myśląc, Lena zdjęła kurtkę,
delikatnie wsunęła pod psa, podniosła ostrożnie i zaniosła do
samochodu.
Inni kierowcy widzieli zdarzenie, ale żaden się nie zatrzymał.
Co za znieczulica?! Przejechać obojętnie obok rannego
zwierzęcia?! Jak tak można?! Kierowca sportowego auta też
zapewne wiedział, co zrobił. Na pewno słyszał
tępe uderzenie. I co? Pojechał dalej, jakby nigdy nic!
Lena otworzyła drzwi od strony pasażera. Ostrożnie położyła
zwierzę na fotelu. Z kurtki zrobiła małe gniazdko, w którym
leżał oszołomiony pies.
Na pewno na niewiele się to zda, ale przynajmniej choć trochę
go osłania i daje pewne poczucie bezpieczeństwa. Pies leżał
nieruchomo, tylko ciche skomlenie zdradzało, że jeszcze żyje.
Co robić? Gdyby żył Martin, od razu by do niego pojechała.
On uratowałby psa. Był doskonałym weterynarzem.
Pojechać do doktora Mertzingera, z którym Martin
współpracował? To właśnie jego Martin zastępował, kiedy
jechał na wizytę, z której już nigdy nie wrócił.
To nie była wina doktora Mertzingera, ale mimo to wszyscy
mieli do niego pewne uprzedzenia, a szczególnie Sylvia. Nie
ma się co dziwić, w końcu straciła męża i ojca swoich dzieci.
Lena nie miała powodu, żeby nie pojechać do doktora
Mertzingera. Przecież to nie jego wina, że jakiś samobójca
wjechał w samochód Martina. Po prostu nieszczęśliwe
zrządzenie losu.
Doktor Mertzinger przyjeżdża przecież do jej koni. Niestety,
nie miała przy sobie jego numeru telefonu. Nie wiedziała, czy
zastanie go w gabinecie. Pacjenci weterynarza niekoniecznie
przychodzą do doktora, to raczej on jeździ do okolicznych
gospodarstw wiejskich.
Lena spojrzała na skomlącego i krwawiącego psa.
Musi coś zrobić. Nie ma czasu do stracenia. Klinika dla
zwierząt!
Że też od razu na to nie wpadła! Zupełnie niedawno w Bad
Helmbach otworzono nową klinikę dla zwierząt, głównie dla
neurotycznych pupili gości hotelowych. Z pewnością nieźle na
tym zarabiają. Martin wściekał się, że wezwano go kiedyś do
hotelu, żeby leczyć zwierzęta gości. Najchętniej odebrałby je
ich właścicielom, bo ci nie potrafili się nimi prawidłowo
zajmować.
Dobrym przykładem jest Bondadosso. Już dawno
wylądowałby w rzeźni i to tylko dlatego, że jego właścicielka,
fatalna amazonka, nie potrafiła się z nim obchodzić i szybko
postanowiła się pozbyć zabawki, która nie spełniła jej
oczekiwań.
A Bondi jest takim uroczym koniem! Ma go dzięki
Martinowi. Cudowny koń, który po początkowych
trudnościach znowu nauczył się ufać ludziom.
Lena uruchomiła silnik, zaczekała, aż przejedzie samochód z
naprzeciwka, i zawróciła. Dwa kilometry dalej jest skrót do
Bad Helmbach, który znają tylko miejscowi. Musi się
pośpieszyć. Pies nie wydawał już z siebie, żadnych dźwięków.
Niepokoiła się, czy jeszcze żyje.
Klinika znajdowała się na skraju miasta w su-
pernowoczesnym budynku ze stali i szkła. Zaparkowała tuż
przy wejściu. Ostrożnie wyjęła psa z samochodu.
O mój Boże, pomyślała wchodząc do kliniki, która wyglądała
jak pięciogwiazdkowy hotel, a nie szpital dla zwierząt.
Przywitała ją plastikowa blondynka, zapewne tleniona,
posyłając jej ćwiczony godzinami przed lustrem uśmiech i
pokazując śnieżnobiałe zęby, na pewno wybielane.
O Boże! Gdzie ja trafiłam?
Było już za późno, żeby zawrócić. Podeszła do rejestracji.
Blondynka wciąż się uśmiechała.
- W czym mogę pani pomóc?
- Potrzebny mi pilnie lekarz - powiedziała Lena i pokazał na
psa owiniętego zakrwawioną kurtką.
Kurtka nadaje się już tylko do wyrzucenia. Ale jakie to ma
znaczenie...
- Jest pani umówiona? - zapytała blondynka.
Lena straciła cierpliwość. Mówi się, że blondynki są głupie,
na co zawsze się wkurzała, bo sama jest naturalną blondynką,
ale w tym przypadku to prawda. Co za głupia koza!
- Moja droga, skąd mogłam wiedzieć, że jakiś szaleniec
potrąci tego psa. Jak sama pani widzi, nie mogłam zamówić
wizyty - odezwała się nieuprzejmie. - Niech pani ruszy tyłek i
przyprowadzi lekarza, zamiast głupio pytać. Tylko szybko!
Lena rzadko tak się odzywała, ale ta kobieta działała jej na
nerwy. I tak jest rozdygotana, boi się o psa, a ta jeszcze zadaje
głupie pytania!
Blondyna zaniemówiła, ale wyszła zza kontuaru i poszła po
lekarza. Jej wysokie obcasy głośno stukały na wyłożonej
płytkami posadzce.
Nawet nie spojrzała na Lenę.
Po chwili wróciła.
- Proszę za mną - powiedziała, po jej początkowej
wyreżyserowanej uprzejmości nie było już ani śladu.
Lena weszła za nią do sterylnie wyglądającego pomieszczenia
zdominowanego przez biel i chrom.
Czekała tam kobieta w białym kitlu. Perfekcyjny, wręcz
sterylny wygląd, jak wszystko tutaj, bardziej przypominał
serialowe kliniki niż prawdziwe życie.
- W czym mogę pani pomóc? - zapytała. Lena opowiedziała,
co się wydarzyło.
- Proszę położyć psa na stole - powiedziała lekarka i wskazał
stół.
Kiedy Lena kładła psa, znowu zaczął piszczeć. Odetchnęła z
ulgą. Szkoda jej było psa, bo wiedziała, że doskwiera mu
dotkliwy ból, ale przynajmniej wiedziała, że żyje.
Lekarka rozwinęła kurtkę i zaczęła badać rannego psa.
- Zdaje się, że jest mocno poobijany, ale nie ma złamań. Są
stłuczenia i krwawiące rany na ciele. Przypuszczam, że ma
poważne obrażenia wewnętrzne. Najlepiej go od razu uśpić.
To nie może być prawda!
- Tak po prostu? Bez dalszych badań? - uniosła się Lena.
Lekarka odwróciła się.
- O ile dobrze panią zrozumiałam, przywiozła pani do mnie
znalezionego psa. Nie ma obroży ani tatuażu, więc nie można
stwierdzić, kto jest jego właścicielem. To zwykły kundel z
dużą domieszką teriera... Dalsze badania przy użyciu drogiej
aparatury dużo kosztują. Przypuszczalnie konieczna też będzie
operacja, ona też nie jest za darmo. To wyniesie razem co
najmniej dwa tysiące euro, o ile nie więcej...
Lena wzięła głęboki oddech. To potworne, ta kobieta myśli
tylko o pieniądzach! Martin był inny. Dla niego najważniejsi
byli pacjenci, o pieniądze w ogóle nie dbał. Zrozumiała, że
weterynarz weterynarzowi nierówny. Jeden jest lekarzem z
powołania i pracuje z poświęceniem, taki był właśnie Martin, a
drugi myśli tylko o zysku i zanim coś zrobi, chce mieć
pewność, że dostanie zapłatę za swoje usługi. Taka właśnie jest
ta pani weterynarz.
- Czy dobrze zrozumiałam, że dopiero wtedy przebada pani
gruntownie psa i go uratuje, jeśli będzie miała pani pewność, że
zapłacę?
Kobieta pokiwała głową.
- Oczywiście - przyznała i wcale się tego nie wstydziła.
Lena wzięła głęboki oddech.
- W takim razie na co pani czeka? Niechże pani wreszcie
zaczyna i nie traci czasu - powiedziała Lena. - Pokryję koszty
badań i leczenia.
Lekarka spojrzała na nią z niedowierzaniem.
-Ale
przecież... Przecież to nie jest pani pies.
Najprawdopodobniej jest bezpański. Pewnie ktoś go wyrzucił.
- I dlatego nie ma prawa żyć? - oburzyła się Lena. - To chyba
pani zawód ratować życie zwierząt, prawda?
- Oczywiście, ale nie jesteśmy placówką charytatywną. My
też ponosimy koszty i dlatego musimy mieć pewność, że
usługa zostanie opłacona.
Takie nastawienie było dla Leny nie do zaakceptowania.
Dlaczego Bóg wezwał do siebie takiego człowieka jak Martin,
który był perłą wśród weterynarzy?
- Niech się pani wreszcie bierze za robotę! Wpłacę zaliczkę,
jeśli ma to panią uspokoić - powiedziała Lena, chcąc
zawstydzić kobietę.
Ale kiedy usłyszała odpowiedź, ręce jej opadły.
- Wspaniale, zaliczka wynosi tysiąc euro. Tak, myślę, że to
wystarczy. Wszelkie formalności załatwi pani w rejestracji i
proszę jechać do domu. To może trochę potrwać, zanim
będziemy wiedzieli coś więcej. Zadzwonimy do pani.
Lena nie była w stanie nic powiedzieć. Niemal wybiegła z
gabinetu. W dłoni miała zakrwawioną kurtkę.
Nie do wiary, nie do wiary! Gdyby pies nie miał takich
poważnych obrażeń, zabrałaby go i zawiozła do innego
weterynarza.
Jedno jest pewne. Zedrą z niej mnóstwo kasy, dużo więcej,
niż zapłaciłaby gdziekolwiek indziej. Ale to nie jest
najważniejsze. Liczy się tylko zdrowie i życie psa. Ma szansę,
na pewno ma szansę! W tej klinice zrobią wszystko, żeby wy-
ciągnąć od niej jak najwięcej pieniędzy.
Lena podeszła do rejestracji. Blondyna nawet na nią nie
spojrzała.
- Pies tu zostaje - powiedziała Lena z uśmiechem na twarzy.
Zachowanie tej sztucznej blondyny było dla niej wręcz
groteskowe. - Proszę mi dać dokumenty do wypełnienia, potem
wpłacę tysiąc euro zaliczki.
Wysokość zaliczki spowodowała, że blondyna stała się
milsza.
Lena wypełniła formularz, który dostała. Musiała podać
standardowe dane. Przy jednym z punktów zawahała się. Imię
psa.
Spojrzała na blondynkę, która zdążyła już zasiąść na swoim
chromowanym krześle.
- Może się pani dowiedzieć, czy przywiozłam psa czy suczkę?
- Po co to pani?
- Bo muszę podać imię.
Blondyna machnęła lekceważąco ręką.
- To nie jest ważne.
- Wręcz przeciwnie, dla mnie to ważne, bardzo ważne... Jeśli
nawet pies nie przeżyje, chcę go zachować w pamięci pod
jakimś imieniem, a nie jako anonimowego psa, którego gdzieś
tam znalazłam!
Blondyna wzruszyła ramionami, ale wstała. Spojrzała na
Lenę takim wzrokiem, jakby chciała jej powiedzieć, że ma
nierówno pod sufitem. Jej ptasi móżdżek nie był w stanie
ogarnąć, że można wydać tyle pieniędzy na psa z ulicy.
Blondyna westchnęła. „Dlaczego życie jest takie
niesprawiedliwe? Ta wariatka ma mnóstwo
kasy i szasta nią bez opamiętania", pomyślała. Ileż to rzeczy
mogłaby sobie kupić za tyle pieniędzy...
Znowu wyszła, stukając głośno obcasami. Po chwili wróciła.
- Suczka - rzuciła lakonicznie.
Lena pomyślała o Lady, jej małej suczce, którą chłopcy
wyciągnęli ranną ze studni, a Martin ją zoperował i uratował jej
życie. Wyzdrowiała i żyłaby do dzisiaj, gdyby nie otruł jej ten
potwór Koller, jej i Hektora.
Może ten mały kundelek znalazł się na jej drodze, żeby
zastąpić Lady?
Max, którego przywiózł Jan, miał zastąpić Hektora, też
labradora, a teraz...
- Skończyła pani? - dotarł do niej głos blondyny. - Jeśli tak, to
proszę wpłacić zaliczkę. Płaci pani kartą płatniczą czy
kredytową?
Oczywiście to jest najważniejsze! Pieniądze... Nikt nie będzie
jej poganiać!
„Wszystko będzie dobrze. Suczka przeżyje, tak jak kiedyś
Lady", pomyślała Lena. To zrządzenie losu. Musiały się
spotkać. W schronisku nie znalazła żadnego psa, który by jej
zastąpił Lady. Wtedy było jeszcze za wcześnie. Ale teraz...
Lena zastanawiała się.
Nie było łatwo wymyślić tak na szybko jakieś imię. Nie znała
tego psa, nie wiedziała, czy jest spokojny, czy raczej
energiczny. Przecież widziała jedynie zakrwawioną sierść...
No właśnie, jaka była jej sierść? Brązowa, tak, brązowa, lekko
kręcona.
Goldie...
Tak, pasuje, to imię wpadło jej do głowy zupełnie
spontanicznie, jak wtedy, gdy zastanawiała się nad imieniem
dla Lady.
Lady przeżyła, Goldie też przeżyje. Lena była tego absolutnie
pewna.
Goldie...
Zamaszystym pismem wpisała imię, położyła formularz na
ladzie i wyjęła kartę, żeby zapłacić tak gorąco wyczekiwaną
zaliczkę.
Jeśli Lena mogła być czegoś absolutnie pewna, to poparcia
mieszkańców posiadłości, gdy chodziło o działanie w słusznej
sprawie, na przykład ratowanie zwierząt.
Kiedy wróciła do domu i opowiedziała, co przeżyła, Nicola
się rozpłakała. Daniel i Aleks jednocześnie zadeklarowali, że
pokryją część kosztów leczenia, nawet Inge Koch chciała się
dołożyć.
To wspaniałe uczucie wiedzieć, że ma się wokół siebie
serdecznych i wrażliwych ludzi...
Po kilku dniach Goldie pokonała kryzys. Lena była tak
szczęśliwa, że zapomniała nawet o pazerności kliniki.
Nie zwróciła też uwagi na to, że wyciągnęli od niej trzy
tysiące euro.
Najważniejsze, że uratowali Goldie i suczka przeżyła
wypadek.
Aleks koniecznie chciał pojechać z Leną do kliniki. Szybko
odebrali wystraszonego psa. Niesamowite, Goldie od razu
nabrała do Aleksa zaufania. Zupełnie jak Max. Psy
instynktownie wyczuwają, kto jest im życzliwy. A on miał
wielkie serce dla zwierząt. Wszyscy mieszkańcy posiadłości je
kochali, ale Aleks najbardziej.
- Piękny pies - powiedział, kiedy siedzieli w samochodzie i
wracali do domu. - Dobrze, że go uratowałaś. Szkoda by było
takiego zwierzaka... Szkoda zresztą każdego stworzenia, które
ginie przez ludzką głupotę. Ludzie potrafią być tacy
bezwzględni...
- Jak myślisz, zaprzyjaźni się z Maksem? Wtedy mieliśmy
szczęście, Lady i Hektor od razu się polubiły, a potem były jak
papużki nierozłączki.
- Tak, takie właśnie były... Często o nich myślę. Że też
musiały umrzeć przez tego potwora Kollera. I to tylko dlatego,
że chciał ci dać nauczkę! Chciał się zemścić na tobie i otruł
psy. Jak tak można?!
- A przecież nie zrobiłam mu nic złego. Był wściekły, bo nie
wynajęłam mu miejsca na przystani i nie wydzierżawiłam lasu
pod teren
łowiecki. A ja robię tylko dokładnie to co tata... Nigdy nie
oddawaliśmy lasu w dzierżawę, na dodatek pod tereny
łowieckie. Liczba łodzi przy przystani jest też ściśle określona.
- Leno, nie denerwuj się. Nie musisz się usprawiedliwiać.
Słusznie postąpiłaś. Nawet gdybyś nie miała racji, to jeszcze
nie powód, żeby truć zwierzęta. Koller jeszcze za to zapłaci.
Nicola jest o tym przekonana, ja też. Pan Bóg nierychliwy, ale
sprawiedliwy.
- Oby tak było! - westchnęła Lena.
Dojechali do parkingu i wysiedli z samochodu. Max biegł w
ich stronę. Zatrzymał się, kiedy zobaczył psa na rękach Aleksa
i zaczął warczeć. To było zupełnie inne powitanie niż między
Hektorem a Lady.
Lena wystraszyła się. Patrzyła to na Aleksa, to na Maksa. Nie
wiedziała, co robić, ale Aleks był spokojny.
- No, chłopcze - zaczął. - Co to za powitanie? Chcesz
wystraszyć naszą nową mieszkankę? Na pewno tego nie
chcesz, prawda?
Aleks wsadził rękę do kieszeni i wyjął kilka smakołyków.
Zawsze miał je przy sobie. Nachylił się do Maksa, poklepał go
i dał mu smakołyki.
- A teraz koniec warczenia. Przywitaj ładnie Goldie. Nawet
nie wiesz, ile przeszła. Pilnie potrzebuje opiekuna.
Podsunął mu Goldie. Suczka zaczęła skomleć ze strachu. Max
obwąchał ją z zaciekawieniem, potem odwrócił się i uciekł.
-1 co teraz? - zapytała Lena.
- Przyzwyczai się. Za dwa, trzy dni będą najlepszymi
przyjaciółmi. -
- No nie wiem... - odezwała się Lena. - Obyś miał rację.
Aleks pogłaskał trzęsącą się Goldie.
- A ty się uspokój. Max nic ci nie zrobi. Krowa, która ryczy,
mało mleka daje.
- Ale on na nią warczał... - powiedziała Lena. Aleks machnął
ręką.
- Nie bierz wszystkiego tak poważnie. Pewnie chciał
zademonstrować, kto tu rządzi. Chodźmy do domu. Nicola na
pewno umiera z ciekawości.
Postawił Goldie na ziemi.
- Witamy w posiadłości Fahrenbach - powiedział Aleks.
Suczka stała przez jakiś czas na ziemi i trzęsła się ze strachu,
potem ostrożnie zrobiła kilka kroków, a później coraz szybciej
i szybciej.
Kiedy zobaczyła samotny liść, który wiatr gnał po podwórku,
zaczęła go gonić.
To dobry znak! Goldie zaczęła zdobywać posiadłość.
Mała Goldie pojawiła się w posiadłości w dość niezwykły
sposób. To dlatego Lena skupiła na niej całą swoją uwagę.
Suczka podbiła serca wszystkich mieszkańców Słonecznego
Wzgórza. Z czasem Max przestał być dla niej zagrożeniem.
Pies zachowywał się tak, jakby postanowił ignorować jej
obecność. No cóż, będzie się musiał pogodzić z faktem, że nie
jest już niepodzielnym władcą posiadłości.
Lena zajęła się wreszcie pracą. Musiała się pilnie
skontaktować z Marcelem, jednak nie miała odwagi do niego
zadzwonić. Obawiała się, że Marcel zacznie ją wypytywać,
kiedy wreszcie przyjedzie, a ona, niestety, tego nie wie,
przecież Jan przesunął ich wspólną wyprawę. .
Ale nie może się ukrywać przed Marcelem do powrotu Jana!
Zresztą, kto jej da gwarancję,
że nie wydarzy się nic nadzwyczajnego i rzeczywiście polecą
do Francji?
Do tej pory sama załatwiła swoje sprawy. To dziecinada tak
się wahać. Wprawdzie byłoby wspaniale mieć Jana przy sobie,
ale przecież powiedział jej jasno i wyraźnie, że sama musi
podjąć decyzję. Nikt jej w tym nie pomoże.
Dlaczego nie miałaby polecieć do Francji sama?
Poleci, tak właśnie zrobi.
Zadzwoni do Marcela i poda mu dokładny termin przyjazdu.
Żeby się nie rozmyślić, od razu zadzwoni do biura podróży i
zarezerwuje bilet.
Najpierw musi spojrzeć w kalendarz, żeby się upewnić, czy
nie ma nic ważnego do załatwienia. Jeśli zabukuje bilet tak,
żeby być we Francji już w weekend, to nie straci dużo czasu.
Dłużej niż tydzień tam nie zostanie.
Sprawdziła w kalendarzu.
Świetnie. Nie ma niczego ważnego, niczego niecierpiącego
zwłoki. Poleci w tę sobotę i wróci za tydzień. Będzie miała
jeszcze niedzielę na odpoczynek i przygotowanie się do pracy
w destylarni.
Już chciała sięgnąć po telefon, żeby przejść do czynów, kiedy
nagle zadzwonił. To musi być coś ważnego albo jakaś
prywatna rozmowa, bo wszyscy dzwonią już nie do niej, tylko
do Inge.
Odebrała. Dzwoniła Doris. Przywitały się serdecznie. Lena
nagle wpadła na pewien pomysł.
Czy to nie dziwne, że Doris dzwoni akurat teraz? To
prawdziwy znak! Nie powie o tym nikomu, że zdarza jej się w
taki sposób interpretować pewne zjawiska i wydarzenia, bo
naraziłaby się na śmieszność.
- Doris, możesz załatwić sobie kilka dni wolnego? - zapytała.
- Dokładniej mówiąc, cały przyszły tydzień.
- Nie ma problemu. A o co chodzi? Lena wzięła głęboki
oddech.
- Właśnie chciałam zarezerwować bilet na samolot do Francji,
kiedy ty zadzwoniłaś.
- A co ja mam z tym wspólnego? - zdziwiła się Doris.
Jak to powiedzieć, żeby jej nie spłoszyć?
- Nagle przyszedł mi do głowy pewien pomysł. - Lena nie
miała odwagi mówić otwarcie.
Może pomysł był zły? Może nie powinna narażać Doris?
Przecież rozwiodła się z Jórgiem,
czas spędzony we Francji nie był dla niej najszczęśliwszy,
tam zaczęły się jej problemy z alkoholem...
- Jaki miałaś pomysł? - dopytywała Doris. Milczenie Leny
wydało się jej za długie.
- Pomyślałam... Pomyślałam... - jąkała się Lena. Potem wzięła
głęboki oddech i wyrzuciła z siebie jednym tchem: Czy
miałabyś ochotę polecieć ze mną do Francji? Muszę coś
załatwić w posiadłości Dorleac.
Milczenie.
Czyżby Doris odłożyła słuchawkę?
- Doris...
- Tak, tak, jestem... Po prostu zaniemówiłam. Skąd ten
pomysł? Chyba nie zapomniałaś, że uciekłam stamtąd, na
dodatek po kryjomu.
- No właśnie.
- Co no właśnie?
- Jak sama powiedziałaś, uciekłaś z posiadłości. Może
wspólny wyjazd pozwoliłby ci zamknąć ten rozdział raz na
zawsze? Tak tylko pomyślałam, kiedy zadzwoniłaś, a ja
miałam właśnie rezerwować bilet.
- A mój telefon potraktowałaś jak zrządzenie losu, tak?
- No tak... - przyznała Lena. Znowu milczenie.
- Oczywiście ja za wszystko płacę - dodała Lena.
Wprawdzie wiedziała, że jej bratowa całkiem nieźle zarabia,
ale nie na tyle, żeby ot tak sobie lecieć do Francji.
- Leno, nie chodzi o pieniądze. Po prostu nie wiem, czy to
dobry pomysł. Francja jest mi taka daleka. To wszystko było
tak dawno temu...
- Tak, ale nie zamknęłaś tego rozdziału, tylko przestałaś o tym
myśleć, odpychałaś od siebie myśli o Francji. Uważam, że
powinnaś pojechać, pożegnać się i wyjechać jak człowiek, a
nie uciekać. Poza tym mogłabyś sprawdzić swój francuski... -
Lena zrobiła krótką przerwę. - Byłoby mi łatwiej, gdybyś ze
mną pojechała... Najnormalniej w świecie mam pietra przed tą
podróżą. Wiem, że nie jadę tam w gości, tylko jako
spadkobierczyni Jórga.
- Rozumiem cię, Leno, i chętnie ci pomogę, choćby dlatego,
że tak dużo dla mnie zrobiłaś i nadal robisz. Ale w tej chwili nie
podejmę decyzji. Zrozum mnie, proszę. Daj mi dzień do na-
mysłu, dobrze?
- Oczywiście. Przepraszam, że tak na ciebie napadłam.
- Nie ma sprawy... Odezwę się, słowo honoru, ale nie bądź na
mnie zła, jeśli powiem „nie".
- Skądże, nawet tak nie myśl. To ja powinnam cię prosić,
żebyś się na mnie nie gniewała, że narażam cię na spotkanie z
przeszłością.
Doris roześmiała się.
- W takim razie jesteśmy kwita. Muszę kończyć, Leno.
Właściwie chciałam tylko trochę poplotkować i nic więcej.
Twoja prośba trochę mnie poruszyła... Odezwę się. Pa.