Dornberg Michaela
Lena ze Słonecznego
Wzgórza 10
Dwa serca
W poprzednich tomach
Lena pochodzi z dobrze sytuowanej rodziny. Fahrenbachowie
jednak tylko wydają się szczęśliwi. Matka dawno odeszła do
innego mężczyzny, a ojciec właśnie zmarł, zostawiając duży
majątek. Lena ma troje rodzeństwa: dwóch braci, Friedera i
Jórga, i siostrę Grit. Wszyscy mają już swoje rodziny. Mona
jest żoną Friedera - odziedziczyli po ojcu dobrze prosperującą
hurtownię win. Jórg z żoną Doris otrzymali w spadku
wyremontowany zamek Dorleac we Francji wraz z
przyległymi winnicami. Grit i jej mąż Holger dostali willę w
mieście. Lenie przypadła w udziale posiadłość Słoneczne
Wzgórze w miejscowości Fahrenbach, na pierwszy rzut oka
najmniej intratna część spadku. Za dwa lata rodzina ma się
ponownie zebrać, żeby poznać decyzje w sprawie reszty
majątku.
Ze wszystkich obdarowanych tylko Lena pozostaje wierna
tradycji i nie sprzedaje swojego majątku. Nie zamierza
dokonywać także żadnych poważnych rewolucji. Tak jak
ojciec planuje się zajmować dystrybucją alkoholi i dbać o
Słoneczne Wzgórze, żeby nie popadło w ruinę. Przeprowadza
się do posiadłości i rozpoczyna prace remontowe - w
przyległych do domu budynkach zamierza otworzyć pensjonat.
Tymczasem jej rodzeństwo podejmuje kolejne nieudane
decyzje finansowe. Frieder unowocześnia hurtownię i
rezygnuje z dotychczasowych dostawców, ponosząc ogromne
straty. Jórg wycofuje się z branży alkoholowej, a nowy pomysł
na agencję eventową pogrąża go finansowo. Grit sprzedaje
willę, a uzyskane w ten sposób pieniądze inwestuje w siebie.
Otrzymany spadek wydaje się całkowicie zmieniać kochającą
się do tej pory rodzinę. Rozpada się związek Friedera i Mony,
którzy zaczynają zaniedbywać także swojego syna, Linusa.
Chłopiec próbuje popełnić samobójstwo, jego ojciec wydaje
się jednak zupełnie tym nie przejmować. Ma nową, młodszą od
żony kobietę i wiedzie dostatnie życie, w którym nie ma
miejsca dla rodziny. Doris, stęskniona za domem i
wyniszczona nałogiem alkoholowym odchodzi od Jórga, by
zacząć szczęśliwy związek z innym mężczyzną. Małżeństwo
Grit i Holgera też się nie układa. Holger ma dość rozrzutnej i
egzaltowanej żony, która zupełnie zaniedbuje dom i dzieci,
Merit i Nielsa. Dlatego wyjeżdża do Kanady w nadziei, że żona
wreszcie się opamięta. Grit jednak nie ma najmniejszego
zamiaru rezygnować z atrakcyjnego kochanka i wracać do
nudnego rodzinnego życia. Lena jako jedyna z Fahrenbachów
nie porzuca dotychczasowych wartości, często odwiedza grób
ojca i za żadne skarby nie zamierza sprzedawać ziemi, która od
pokoleń należy do rodziny. W ten sposób zraża do siebie Frie-
dera, który stojąc przed widmem bankructwa, liczy na to, że
ona odstąpi mu część odziedziczonych przez siebie gruntów.
Jeśli natomiast chodzi o samą Lenę...
Jej największym, a wciąż niezrealizowanym marzeniem, jest
ślub z Thomasem, miłością jej życia, która wbrew
przeciwnościom losu znów ich odnalazła. Jednak mimo
ciągłych obietnic i zapewnień deklarujący wielkie uczucie
Thomas wciąż odkłada kolejne wizyty na Słonecznym
Wzgórzu i nie chce rozmawiać o swojej aktualnej sytuacji
życiowej. Zakochana Lena obdarza go zaufaniem i wierzy, że
w Ameryce, gdzie mieszka na stałe, pozostaje jej wierny.
Swoje życie zamienia w czekanie na kolejny telefon od
ukochanego i najmniejszy choćby dowód miłości. W czekaniu
pomaga jej wytrwać piękna bransoletka z romantycznym
napisem LOVE FOREVER - dowód miłości od Thomasa. Gdy
jednak ten odwodzi Lenę od pomysłu odwiedzenia go w
Ameryce, dziewczyna zaczyna coraz bardziej wątpić w jego
miłość. Przyczynia się do tego także pojawienie się Jana van
Dahlena, dziennikarza, który bez pamięci zakochuje się w
ślicznej Lenie. Jego pocałunek wpędza ją w wyrzuty sumienia,
ale nie zniechęca do walki o związek z Thomasem. Wolny czas
Lena poświęca na ciężką pracę, która pozwala jej w końcu
zaistnieć w branży alkoholowej. Odnosi coraz większe sukcesy
i podpisuje kontrakty z kolejnymi dystrybutorami. Część
odremontowanej posiadłości zamienia w pensjonat. Ma nawet
pierwszych gości - doktor von Orthen, która okazuje się byłą
narzeczoną jej zmarłego ojca, i znaną aktorkę Isabelle Wood.
Stara się również dbać o mieszkańców posesji, którzy
otrzymali od zmarłego gospodarza prawo dożywotniego
zamieszkiwania. Nie jest to trudne, bo bardzo ich kocha. To oni
po śmierci ojca stali się jej najbliższą rodziną. Nicola, Daniel i
Aleks też starają się jej pomagać tak, jak tylko potrafią. Nicola
zajmuje się kuchnią, Daniel odnawia posiadłość, a Aleks po-
maga w kwestii kontraktów z dystrybutorami alkoholi. Lena
umie się odwdzięczyć. Obiecała sobie, że odnajdzie córkę
Nicoli, którą ta przed laty, z powodu braku środków do życia,
oddała do adopcji. Wydaje się, że właśnie wpadła na właściwy
trop.
Jej najbliżsi przyjaciele z Fahrenbach, Sylvia i Martin, wrócili
z podróży poślubnej. Lena ich uwielbia i życzy im jak
najlepiej, ale intuicja podpowiada jej, że coś złego czyha na ich
związek. Wciąż poszukuje także receptury Fahrenbachówki,
likieru, którego skład był znany jedynie jej ojcu. Tymczasem
Aleks informuje Lenę o dziwacznym odkryciu. W starej
skrzyni
znajduje
kilka
obrazów,
które wydają się
bezwartościowymi bohomazami. Lena jest jednak całkowicie
pochłonięta problemami rodzinnymi, do których straciła już
dystans.
Czytelny tekst
Lena ostatni raz spojrzała w lustro. Była zadowolona ze
swojego wyglądu. Lśniące półdługie włosy i pełne blasku
niebieskie oczy, prosta szara sukienka podkreślająca jej
nienaganną figurę... Wyglądała niezwykle kobieco.
Pewnie w zwykłym worku też by dobrze wyglądała.
Promieniała ze szczęścia, a ono dodaje uroku. Każdy
szczęśliwy człowiek jest po prostu piękny!
Thomas do niej przyjechał! Wciąż nie mogła uwierzyć, że jest
w posiadłości, że tak po prostu stanął w drzwiach i przez
tydzień będzie się cieszyć jego bliskością. Przed nią pełne
namiętności noce i dnie. Namiętność, czułość, szczęście,
szczęście i jeszcze raz szczęście...
Skropiła się ulubionymi perfumami, tymi, które Thomas też
lubi, i stanęła tyłem do lustra.
Wyszła z pokoju, zgasiła światło i zeszła na dół do salonu.
Tutaj na niego zaczeka.
Musiał coś załatwić i jeszcze nie wrócił, ale łada moment
będzie.
Lena usiadła w fotelu, oparła się wygodnie i zamknęła oczy.
Jakie piękne jest życie, kiedy ma się przy sobie ukochanego
mężczyznę!
Spełniło się jej marzenie. Zjedli razem śniadanie i spędzili ze
sobą cały dzień. Zasnęła w jego ramionach, mając
świadomość, że następnego ranka obudzi się przy nim.
Wszystko układało się idealnie. Nawet pogoda dopisała.
Słońce rozświetlało złotymi promieniami kolorowe liście,
ogrzewając ich ciała ciepłem odchodzącego lata.
Jeździli na długie wycieczki rowerowe, chodzili na spacery,
godzinami siedzieli nad jeziorem, prawie wcale ze sobą nie
rozmawiając, tylko ciesząc się tym, że są razem.
Nie każdy dzień w zwykłym życiu może tak wyglądać. To
oczywiste. Ale oni mieli dla siebie zaledwie kilka dni i chcieli
je wypełnić po brzegi bliskością i czułością. Nie ma w tym
chyba nic dziwnego.
Dzisiaj postanowili pojechać na kolację do Isning. Zjedzą w
„Dworku", małej, ekskluzywnej
miejscowej restauracji. Na szczęście nie spotykają się tu
ludzie pokroju snobów z Bad Helmbach.
Lena znała to miejsce. Przyjeżdżała tu z ojcem. Kiedyś miała
nawet zjeść kolację z Thomasem. To wtedy mieli porozmawiać
o latach, które spędzili oddzielnie.
Obiecał jej, że przy kolacji odpowie na każde jej pytanie.
Jak będzie dzisiaj?
W czasie pobytu Thomasa w posiadłości jak zwykle nie
rozmawiali o codziennym życiu. Żyli chwilą, cieszyli się sobą,
sprawy codzienne zeszły na drugi plan.
On o nic nie pytał, ona też.
Chociaż zżerała ją ciekawość i chciała wszystko o nim
wiedzieć, powstrzymała się od zadawania pytań. Nie chciała
psuć harmonii, tylko cieszyć się swoim szczęściem. Już
niejeden raz doświadczyła niechęci Thomasa do rozmowy na
ten temat. Jakby chciał coś przed nią ukryć. Nie, to
niemożliwe. On jest uczciwy i szczery. Kocha ją. Lena nie wąt-
pi w jego uczucie. Thomas jest jej bratnią duszą, miłością od
pierwszego wejrzenia, już od samego początku ich znajomości
kimś zupełnie wyjątkowym. I to się nigdy nie zmieni.
Lena była tak pogrążona w myślach, że nie zauważyła, kiedy
Thomas wszedł do salonu.
Dopiero wtedy, gdy przed nią stanął, ocknęła się.
- Ale się zadumałaś! - powiedział i pociągnął ją w górę.
- Myślałam o tobie i naszej miłości.
- To właśnie chciałem usłyszeć - pochwalił ją, a potem zaczął
czule całować.
Kiedy się od niej oderwał, zrobił krok w tył.
- Wyglądasz czarująco - powiedział zachwycony. - Wciąż nie
mogę uwierzyć w moje szczęście. Kocha mnie taka kobieta!
Jesteś piękna! Ale to nie wszystko. Masz w sobie coś o wiele
bardziej cennego niż uroda. Masz wielkie serce i wspaniałą
duszę. Jesteś wyjątkowa!
Lena zaczerwieniła się. Tyle komplementów naraz wprawiło
ją w zakłopotanie.
- Tom, nie mów tak.
- Nie bądź taka skromna. Nie oszukuję, mówię szczerą
prawdę. Chodź już, piękna kobieto, mamy przed sobą jeszcze
kawałek drogi, a szczerze mówiąc, trochę już zgłodniałem.
Thomas pomógł jej założyć płaszcz i wyszli z domu.
Kiedy szli na parking, powiedział:
- Już kiedyś wybieraliśmy się do „Dworku" pamiętasz?
- Tak, też o tym pomyślałam.
- Ale tym razem nic nam nie przeszkodzi. Wyłączyłem
komórkę i nie mam zamiaru jej włączać. Wprawdzie nie
nadrobimy tamtego straconego czasu, bo każda chwila życia
przynosi jakąś zmianę, ale każdą chwilę życia trzeba
wykorzystać najlepiej jak się da.
Pomógł jej wsiąść do samochodu i ruszyli.
Isning, miejscowość niewiele większa od Fahrenbach, mogła
się w zasadzie poszczycić tylko jedną atrakcją, jaką była
restauracja „Dworek". Restauracja była rodzinną firmą, którą
aktualnie prowadził syn dawnego właściciela. Po wielu latach
spędzonych w dużych miastach i za granicą uczynił z rodzinnej
firmy świątynię dla smakoszy.
Lena i Thomas szybko znaleźli miejsce parkingowe i weszli
do restauracji. Z zewnątrz nie wyglądała tak zachęcająco jak
wewnątrz. Fasada budynku była odnowiona, ale nie
poczyniono jakichś rewolucyjnych zmian. Mimowolnie Lena
pomyślała o Friederze. Tak mu się spieszyło z remontem willi,
w której znajdowała się hurtownia Fahrenbach! Willa po
przebudowie niewiele miała wspólnego ze stylem secesyjnym.
Remont tylko oszpecił budynek!
Już przy wejściu przywitała ich uprzejma młoda kobieta.
Miała na sobie czarną spódnicę i białą bluzkę. Wyglądała
niezwykle porządnie. Zaprowadziła ich do stolika, na którym
leżał biały obrus z adamaszku, stały białe nakrycia i leżały
srebrne sztućce. Stół udekorowano kompozycją kwiatową
utrzymaną w jesiennej tonacji. Ledwo usiedli, a już młoda
kobieta zapaliła świeczki umieszczone w masywnym, bogato
zdobionym świeczniku.
Restauracja była pełna ludzi.
- Pięknie tu - powiedział Thomas. - Trochę nostalgicznie.
Wszystko wprawdzie starannie odnowione, ale niczego nie
zmieniono.
- Masz rację. Właśnie dlatego restauracja ma swój urok.
Widać, że szanują tu tradycję.
- Tak jak ty - powiedział.
- Ja tak, ale moje rodzeństwo nie. Wziął ją za rękę.
- Kochanie, nie mówmy o twoim rodzeństwie. Nie dzisiaj.
„Thomas ma rację", pomyślała Lena. Sama nie rozumiała,
dlaczego zawsze wszystko odnosi do rodzeństwa. Może
dlatego, że tak strasznie boli, że natychmiast po śmierci ojca
tak bardzo się zmienili, odrzucili wszystko, czego nauczył ich
ojciec.
Do stolika podszedł kelner. Miał na sobie czarne spodnie i
białą koszulę. Wyglądał niezwykle elegancko. Podał im karty
dań oprawione w bordową skórę oraz kartę win.
Lena od razu sięgnęła po kartę win. Kiedy przychodziła tu z
ojcem, w karcie były wina château. Tym razem na próżno ich
szukała. Nie trzeba być wróżką, by wiedzieć, kto za tym stoi.
Dystrybucja win château na terenie Niemiec leżała w gestii
Friedera. Pewnie i w tej sprawie nawalił, dostarczał wina
nieregularnie, aż w końcu skreślono go z listy dostawców. Z
tym samym spotkała się w restauracji hotelu Parkowy w Bad
Helmbach. Frieder nie chciał zaopatrywać małych odbiorców.
Chciał współpracować tylko z dużymi. Nie pomyślał, że w tęn
sposób szkodzi własnemu bratu. W końcu to Jórg jest teraz
właścicielem zamku
t
i winnic.
- Co się dzieje? - zapytał Thomas. - Masz taką smutną minę.
Lena zamknęła kartę win i odłożyła ją na bok.
- Nawet tutaj Frieder zepsuł współpracę. W karcie nie ma ani
jednego wina château.
- Lenko, zrobiłaś taką minę, jakbyś czuła się za to wszystko
odpowiedzialna. To nie twoja wina.
Niekompetencja Friedera nie może rujnować twojego świata.
- Nie chodzi o Friedera, tylko o to, że niszczy dzieło życia
mojego ojca i zrywa z tradycją. Tata był poważnym partnerem
w interesach. Szanował wszystkich klientów, niezależnie od
tego, czy byli dużymi, czy małymi odbiorcami. Dostawy były
regularnie i terminowo realizowane.
- Lenko, twój tata nie żyje. Nie powstrzymasz Friedera. Twój
brat robi, co uważa za słuszne, a jeśli przy okazji zniszczy
hurtownię, to i tak nie masz na to wpływu. Nie musisz się
martwić o wszystkich. O ciebie nikt się nie martwi. Sama
musisz sobie radzić ze swoimi problemami.
- Nicola, Aleks i Daniel się martwią - wtrąciła. - Mieszkają ze
mną i pomagają mi na każdym kroku.
- To prawda. Powinnaś dziękować Bogu, że wspierają cię tacy
wspaniali ludzie.
Kelner dyskretnie zbliżył się do stolika.
- Mogę już przyjąć zamówienie? - zapytał. Lena miała
wyrzuty sumienia. Mieli tu spędzić
cudowny wieczór, zjeść wspaniałą kolację i cieszyć się, że są
razem. Co ona wyprawia?
Zamartwia się, bo w karcie win nie znalazła rodzinnej
produkcji.
- Nie, jeszcze nie - powiedział Thomas. - Ale o ile mi
wiadomo, mają też państwo menu dnia, które nie jest podane w
karcie.
- To prawda - potwierdził kelner.
- Co jest w dzisiejszym menu?
- Tatar z łososia, polędwiczka wołowa podlewana sherry,
warzywa sezonowe, a na deser mus czekoladowy lub krem
karmelowy.
- Brzmi nieźle. Thomas spojrzał na Lenę.
- Co o tym sądzisz, kochanie?
Lena wciąż była na siebie zła, że tak się przejęła faktem, że
nie podają tu już win chateau. Straciła apetyt.
- Tak, brzmi nieźle.
- W takim razie poprosimy menu - powiedział Thomas. - Dla
mnie na deser mus czekoladowy. A dla ciebie, Lenko?
- Dla mnie krem karmelowy.
- Jakie wino pan poleca?
Lena nie słuchała. Byłoby wspaniale, gdyby kelner polecił
wina chateau! Są naprawdę dobre.
- Może najpierw aperitif?
- Chętnie. Dla mnie wytrawne sherry.
- Dla mnie kir royal - powiedziała Lena bez zastanowienia.
Kelner oddalił się.
- Uśmiechnij się - poprosił Thomas. - Zaczekaj, mam coś dla
ciebie. Chciałem dać ci później, ale może tym poprawię ci
humor.
Sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął małą paczuszkę.
Przesunął ją po stole w stronę Leny.
- Tom, nie musisz mnie tak rozpieszczać.
Ale z ciekawości pośpiesznie zdjęła bibułkę, w którą
zawinięte było czarne, dość zniszczone pudełeczko.
- Jest stare, ale oryginalne - wyjaśnił. Lena otworzyła
pudełeczko.
Na liliowym, bardzo wyblakłym aksamicie leżał cudowny
medalion z czerwonego złota, misternie cyzelowany,
przyozdobiony perełkami, rubinami i szmaragdami.
- Jest piękny, dziękuję.
- Moje zdjęcie jest już w środku - powiedział i roześmiał się. -
Pamiętasz? Kiedy byliśmy młodzi, widzieliśmy podobny
medalion na wystawie u jubilera. Bardzo ci się podobał, ale nie
miałem pieniędzy, żeby ci go kupić. Obiecałem ci wtedy,
że kiedyś dostaniesz ode mnie taki medalion. Gdy dzisiaj
przechodziłem obok sklepu z antykami i na wystawie
zobaczyłem ten medalion, przypomniałem sobie moją
obietnicę i go kupiłem. Wprawdzie stało się to po latach, ale
spełniłem obietnicę.
Kiedy spojrzał na Lenę, zobaczył łzy w jej oczach.
- Dziękuję, jeszcze raz dziękuję. Za medalion i za to, że nie
zapomniałeś. Minęło już przecież tyle lat...
- Nigdy nie zapomnę niczego, co jest z tobą związane.
Kocham cię, Lenko.
Nie mogła nic odpowiedzieć, bo kelner podał aperitif. Likier z
czarnej porzeczki zabarwił jej kir royal na ciemnoczerwony
kolor.
„Czerwony jak miłość - pomyślała Lena -i wzburzony jak
namiętność".
Podniosła kieliszek i czule spojrzała na Thomasa.
- Za to, co kochamy! - powiedział.
Tak, za to mogła i chciała wypić. Za miłość do Thomasa,
która nigdy się nie skończy.
Odstawiła kieliszek i otworzyła medalion. Trochę ciężko się
otwierał, ale dała radę.
Thomas przyglądał się jej z uśmiechem. W medalionie było
zdjęcie Thomasa, które bardzo jej się podobało. Bił z niego taki
optymizm. Kiedy będzie jej smutno, otworzy medalion,
spojrzy na zdjęcie Thomasa i będzie wiedziała, że kiedyś
wszystko będzie dobrze.
Teraz nosiła serduszko z brylantami, które Thomas podarował
jej w Brukseli. W przyszłości będzie nosić medalion. Zawsze.
Tak jak zawsze ma na ręce bransoletkę z wygrawerowanym
napisem Love forever. Zdejmuje ją tylko do snu.
Tak, miłość trwająca wiecznie to uczucie, które ich łączy i
będzie łączyć na zawsze.
Kir
royal
smakował doskonale. Idealne proporcje,
odpowiednia temperatura.
- Tom, kocham cię - powiedziała.
Po raz ostatni spojrzała na zdjęcie w medalionie, potem
włożyła medalion do pudełeczka i schowała do torebki. Zdjęcie
Thomasa przyda się na później. Teraz ma przy sobie Thomasa
w rzeczywistości!
Zawsze, kiedy jest pięknie, człowiek ma wrażenie, że czas nie
płynie, lecz pędzi. Tak właśnie j czuła Lena. Jeszcze nigdy dni
nie mijały tak szybko jak teraz, kiedy Thomas był z nią w
posiadłości. Jego pobyt miał trwać wprawdzie cały tydzień, i
ale Lenie się zdawało, że to jedynie chwila.
Starała się nie myśleć, co będzie jutro. Chciała żyć tą chwilą.
Niestety, rzeczywistość dawała o sobie znać.
Nie mogła już dłużej udawać, że czas stoi , w miejscu. Został
im jeszcze tylko jeden dzień, j jedna noc i jeden poranek.
Choćby nie wiem, jaki i był piękny, pełen słońca świecącego
na błękitnym niebie, nie zmieni to faktu, że przyniesie
pożegnanie. Na jak długo? Lena nie miała pojęcia.
Przedpołudnie chcieli spędzić nad jeziorem. Nicola
zapowiedziała, że szykuje na dzisiaj wystawny obiad. Po
południu byli umówieni
z Markusem na kawę. Wieczór i oczywiście noc chcieli
spędzić sami, tylko we dwoje. To miał być ich czas. Chociaż
Nicola, Aleks i Daniel byli ich przyjaciółmi, ten ostatni
wieczór chcieli mieć dla siebie i cieszyć się każdą wspólną
chwilą.
Lena pobiegła do Nicoli po świeże bułeczki. Nie tylko
wspaniałe wyglądały, ale też pachniały znakomicie.
- Już jestem - powiedziała Lena. Koszyczek z bułeczkami
postawiła na stole,
przy którym siedział Thomas. Przed wyjściem zdążyła nakryć
do stołu i naszykować śniadanie. Poszła po kawę, nalała do
filiżanek i usiadła.
Dopiero teraz się zorientowała, że Thomas jest jakiś milczący.
- Tom, co ci jest? - zaniepokoiła się. „Chyba za wcześnie na
przeżywanie pożegnania", pomyślała.
Thomas sięgnął po filiżankę, napił się trochę kawy i odstawił
filiżankę. Wahał się. W końcu zapytał zdławionym głosem:
- Kim jest Jan?
Tego pytania Lena się nie spodziewała. Skąd Thomas wie o
Janie?
- Nie rozumiem.
- Kim jest Jan? - powtórzył.
- Jan, a dokładnie Jan van Dahlen, jest dziennikarzem, którego
poznałam kiedyś w księgarni w Bad Helmbach.
-1 od razu dałaś mu swój numer telefonu?
„Jest zazdrosny", pomyślała Lena. Nawet ucieszyła ją ta myśl.
Powie mu o Janie, bo nie ma nic do ukrycia. Jan wie, że
Thomas jest miłością jej życia. Sama mu to przecież
powiedziała.
Lena przekroiła bułkę. Jedną połówkę posmarowała starannie
masłem i marmoladą malinową domowej roboty. Oczywiście
dzieło Nicoli.
- Nie, nie dałam mu numeru telefonu. Sam odkrył, jak się
nazywam, i zdobył mój numer telefonu. W końcu jest
dziennikarzem. Zbieranie informacji to dla niego chleb
powszedni... Pewnego dnia przyjechał tu po prostu, tak ni z
tego, ni z owego. Poszliśmy razem na koncert, potem stra-
ciliśmy się z oczu. Był tu niedawno. Przywiózł mi siodło dla
Bondiego. Prezent od Isabelli Wood, która mieszkała przez
jakiś czas w czworakach. Jan i Isabella znają się jeszcze ze
szkoły.
- Mimo że to taka niezobowiązująca znajomość, dzwoni do
ciebie tak po prostu z samego rana? Dzwonił, kiedy byłaś u
Nicoli.
Lena wzruszyła ramionami. Ugryzła rękę. Mniam, mniam, ale
dobra. Przełknęła i powiedziała:
- Jan zaprosił mnie na kilkudniową wycieczkę do Izraela, do
Tel Awiwu. Pewnie chciał mi powiedzieć, co straciłam.
- I z tego powodu dzwoni do ciebie z samego rana?
- Tom, a kiedy ma dzwonić? W nocy? Nie wiem, po co
dzwonił. Może Isabella go poprosiła, żeby się dowiedział, czy
siodło jest dobre. Za siodło już jej podziękowałam, ale nie
miałam jeszcze czasu i okazji, żeby założyć je na konia.
Wytarła usta serwetką, napiła się trochę kawy i odstawiła
filiżankę.
- Tom, Jan van Dahlen zakochał się we mnie, ale wie, że dla
mnie istnieje tylko jeden mężczyzna. Ty. Jesteś moją
najprawdziwszą, jedyną miłością i nic tego nie zmieni. Jan jest
miły. Mam nadzieję, że wkrótce kogoś pozna i się zakocha.
Zasłużył na miłość. Moje serce należy tylko do ciebie. Nie
bądź zazdrosny. Nie musisz być zazdrosny o Jana. O nikogo
nie musisz być zazdrosny. Nawet Robert Redford nie miałby
przy tobie szans.
Ostatnie zdanie rozładowało atmosferę.
- Jest dla ciebie za stary - zauważył Thomas.
- Co byś robiła z takim starym facetem?
- Jak na swój wiek wygląda całkiem nieźle. Poza tym jest
sławny.
- Jasne, a dla Leny Fahrenbach liczy się sława
- powiedział.
Na moment odzyskał humor, ale już po chwili znowu był
poważny.
- Lenko, nie chcę cię stracić.
- Nie stracisz.
- Sytuacja jest chwilowo trudna, ale robię, co mogę, żeby
uporządkować wszystkie sprawy.
- Uporządkować wszystkie sprawy? - zapytała.
- Co masz na myśli?
Wprawiła go swoim pytaniem w zakłopotanie czy tylko tak
jej się zdaje? Powiedział o kilka słów za dużo? Jest coś, o czym
nie chce mówić?
- Leno, od ponad dziesięciu łat żyję w Stanach. Nie mogę
wszystkiego tak po prostu rzucić. To nie jest przeprowadzka z
Kolonii do Dusseldorfu.
Lena odetchnęła z ulgą. Oczywiście, że Thomas ma rację.
Wstydziła się swoich myśli. Oczekuje od niego zaufania, a
sama dorabia ideologię do kilku wypowiedzianych przez niego
słów.
Miała wielką ochotę zapytać, czy jego słowa oznaczają, że
planuje przeprowadzkę do Niemiec. Dała sobie spokój.
- Masz rację - powiedziała jedynie i ugryzła bułkę.
Już niejeden raz się przekonała, że Thomas różnie reaguje na
tego typu pytania. Nie chciała spędzić ostatniego dnia z
Thomasem na dyskusjach o tematach, których unikał jak ognia.
Kocha ją i jest zazdrosny o Jana. Musi jej to wystarczyć.
Wszystko inne wyjdzie w praniu. Musi być cierpliwa.
Thomas sięgnął do koszyczka i wziął kromkę żytniego
chleba, który Nicola sama upiekła.
- Będzie mi tego brakowało. Przede wszystkim ciebie, ale też
tego raju na wzgórzu, jeziora, wioski, niemieckiego chleba i
tych wspaniałych bułeczek. Nie rozumiem, dlaczego w
Stanach nie ma takich dobrych rzeczy. W Niemczech jest tyle
różnych gatunków chleba.
- Może otworzymy piekarnię? - zażartowała Lena. - W
centrum Nowego Jorku.
- Chciałabyś mieszkać w Stanach, w środku ruchliwego,
tętniącego życiem miasta, które nigdy nie kładzie się spać?
Nie, kochanie, jakoś sobie
tego nie wyobrażam. Twoje miejsce jest tutaj, w posiadłości i
nigdzie indziej.
- To prawda, jestem tu szczęśliwa, ale dla ciebie rzuciłabym
wszystko. Poszłabym za tobą na koniec świata, bo tylko z tobą
mogę być szczęśliwa.
- Wiem, skarbie, ale nie musisz tego robić. Proszę, bądź
cierpliwa. Wszystko się ułoży. Potrzebuję tylko jeszcze trochę
czasu. Na razie musi być tak, jak jest. Może tylko... bez
odwiedzin tego... Jana, co? Nie mogę znieść myśli, że on cię
może odwiedzać, kiedy chce, a ja jestem w Stanach.
- Nie planuję jego wizyt, ale nie mogę go przegonić, kiedy bez
uprzedzenia przyjedzie do posiadłości. Nie jest dla ciebie
żadnym zagrożeniem. Zresztą Jan nigdy nie posunie się za
daleko.
- Gdyby nie był moim rywalem, pewnie mógłbym się z nim
nawet zaprzyjaźnić. Tak przynajmniej wynika z tego, co mi o
nim opowiedziałaś.
- Jestem pewna, że byście się zaprzyjaźnili. Dajmy już temu
spokój, bo zaraz ja zacznę wypytywać, kto w Stanach po cichu
do ciebie wzdycha.
Znowu powiedziała coś nie tak? Dlaczego tak gwałtownie
sięgnął po filiżankę, że o mało nie wylał kawy?
Spojrzał w okno.
- Co za szczęście, że pogoda dzisiaj dopisała. Już nie mogę się
doczekać, kiedy będziemy nad jeziorem. Żebyśmy tylko nie
zapomnieli zabrać resztek chleba. Kaczki i łabędzie się
ucieszą. Dzisiaj na pewno nie odpłyną z pustym dziobem.
Lena wzięła z koszyczka drugą bułkę.
Dlaczego Thomas zmienił temat? Czy w Stanach jest jakaś
kobieta, która coś dla niego znaczy?
Nie!
Jak może tak myśleć?! Przecież Thomas ciągle daje jej
dowody swojego uczucia. Pewnie nie chciał się wdać w głupią
dyskusję. I dobrze zrobił.
- Napijesz się jeszcze kawy? - zapytała.
- Chętnie. Jest doskonała. Ale sam mogę sobie przynieść.
Lena uśmiechnęła się do niego.
- Nie, ja to zrobię. Zawsze ty mnie rozpieszczasz. Pozwól, że
ja będę cię rozpieszczać przy śniadaniu.
Wraz z końcem pobytu Thomasa w posiadłości skończyła się
też piękna pogoda. Nie pozostało nic ze słonecznych,
pogodnych dni. Już w nocy zaczęło padać i silnie wiać.
Następnego ranka Lena chciała odprowadzić Thomasa na
parking. Pogoda jednak popsuła jej plany. Wiał silny wiatr i
lało jak z cebra. Wszędzie leżały kupki pozbijanych, mokrych
liści. Wiatr porywał kolejne zwiędłe liście i formował z nich
nowe sterty. O wyjściu z domu nie było mowy.
Nie tak wyobrażała sobie pożegnanie. Na krótko się przytulili
i czułe objęli. Ostatni pocałunek i Thomas pobiegł do
wynajętego samochodu. Nawet się nie odwrócił. Wiatr szarpał
jego kurtkę, krople deszczu uderzały prosto w twarz. Nie było
sensu dawać mu parasola. Nawet nie zdążyłby go porządnie
otworzyć, a wiatr już by go połamał.
Lena zamknęła drzwi i poszła do kuchni. Panujący tu nieład
świadczył o pośpiechu, w jakim zjedli śniadanie. Ostatnie
wspólne śniadanie, ale zupełnie inne niż te, które jedli w
poprzednie dni.
Lena dopiła zimną kawę i sprzątnęła ze stołu.
Thomas odjechał, a ona nie wie, kiedy znowu się spotkają.
Thomas nie dojechał jeszcze do drogi we wsi, a ona już
tęskniła za jego pocałunkami i objęciami, jego ciepłem i
bliskością.
Jakże nienawidzi pożegnań...
Włączyła zmywarkę do naczyń. Spojrzała na zegarek. Nie
było jeszcze dziewiątej, ale za oknem było szaro, ponuro i
ciemno jak w nocy.
Aż trudno uwierzyć, że zaszła tak nagła zmiana pogody.
Co za szczęście, że w czasie pobytu Thomasa było słonecznie
i pogodnie.
Kuchnia była sprzątnięta. Lena poczuła się nieswojo. Była
bliska łez. Nie mogła być teraz sama. Do biura też nie pójdzie. I
tak nie skupiłaby się na pracy.
Nicola...
Pójdzie do Nicoli. Ona będzie wiedziała, jak ją pocieszyć.
Lena założyła kurtkę z kapturem, kalosze i wyszła z domu.
Pogoda była ohydna. Padało i wiało, zrobiło się też zimno.
Czy to preludium do smutnych, ponurych dni, które ją
czekają? Oby nie.
Doszła do domu Dunkelów. W sieni zdjęła kalosze,
przemoczoną do suchej nitki kurtkę powiesiła w łazience. Nie
chciała zmoczyć rzeczy wiszących na wieszaku. Poszła do
kuchni.
Aleksa nie było w domu. Już od rana majsterkował w szopie.
Jest rannym ptaszkiem.
Nicola siedziała przy lśniącym dużym drewnianym stole,
który miał już swoje lata. Siedziała jak zwykle z kubkiem kawy
i gazetą.
Kiedy Lena weszła, podniosła wzrok znad gazety, zdjęła
okulary i odłożyła je na bok.
- Thomas już pojechał?
- Tak i jestem z tego powodu nieszczęśliwa -powiedziała
Lena i opadła na krzesło.
- Nie chcę tego słuchać. Ciesz się, że Thomas tak
niespodziewanie przyjechał do ciebie i spędziliście razem
cudowny tydzień. Nawet pogoda dopisała. Pomyśl, co by było,
gdyby cały czas lało i wiało jak dzisiaj, i co by było, gdyby w
ogóle nie przyjechał.
Nicola miała rację, ale Lena chciała być smutna i chciała,
żeby ktoś ją pocieszył.
- Chcę, żeby przyjechał tu na długo i żeby został ze mną na
zawsze.
- I tak się stanie, ale musisz być jeszcze trochę cierpliwa.
-Tak, ale...
- Leno - upomniała ją Nicola. - Zawsze możesz liczyć na moją
pomoc, kiedy jesteś smutna, kiedy nie najlepiej się czujesz. Ale
dzisiaj nie licz na to, że będę cię pocieszać. Nie masz
najmniejszego powodu do smutku. Thomas cię kocha i zrobi
wszystko, żeby jak najszybciej zamieszkać razem z tobą. Musi
tylko uregulować wszystkie sprawy w Ameryce.
- On też tak powiedział.
- No widzisz. Cierpliwości. Masz jakieś wieści od Sylvii?
Kiedy ostatnio była w Portugalii, przysyłała nam pocztówki.
Teraz nic nie przyszło.
- Nie, żadnych. Pewnie jest tak szczęśliwa ze swoim
Martinem, że zapomniała o całym świecie, tylko nie o swoim
mężu.
-1 nie o dzieciach - przypomniała jej Nicola. -Pewnie ciągle
rozmawiają o bliźniakach. Nie ma nic piękniejszego dla
dwojga łudzi od dzieci,
które są ukoronowaniem ich miłości. Pozazdrościć im takiego
szczęścia. Szczęścia, którego biedna Nicola została
pozbawiona.
Nicola nigdy nie pogodziła się z faktem, że musiała oddać
własne dziecko do adopcji. Widok szczęśliwych rodziców
niecierpliwie czekających na przyjście na świat ich potomstwa
musi w niej budzić bolesne wspomnienia. Niektórym los
sprzyja, niektórym nie.
Ale na szczęście Lena odnalazła córkę Nicoli. Postanowiła, że
w najbliższych dniach skontaktuje się z Yvonne. Musi się tylko
zastanowić, jak to wszystko rozegrać i już na wstępie niczego
nie zepsuć. Największą trudnością i niewiadomą jest teraz
sama Yvonne. Ciekawe, jak zareaguje, gdy się dowie, kto jest
jej biologiczną matką.
- Leno, co ci jest? Słuchasz mnie czy nie? Lena drgnęła na
dźwięk słów Nicoli.
- Tak, tak, myślałam o Sylvii i Martinie - powiedziała. - Są
bardzo, bardzo szczęśliwi i cieszą się, że będą mieli bliźniaki.
- Kiedyś i ty będziesz miała dzieci - powiedziała Nicola. - A
Thomas będzie dobrym ojcem.
- Brzmi wspaniale, ale najpierw muszę wyjść za mąż. Thomas
ciągle zapewnia mnie o swojej
miłości i nie wątpię w szczerość jego uczuć, ale jak do tej pory
nie poprosił mnie o rękę. Nicola wzruszyła ramionami.
- W waszym przypadku nie jest to potrzebne. To tylko
formalność. Każdy wie, że jesteście idealną parą. Nie mówmy
już o tym. Powiedz mi lepiej, co mam dzisiaj ugotować na
obiad.
Lena nie miała ochoty myśleć o jedzeniu. Nawet nie
wiedziała, czy cokolwiek przełknie. Nie chciała jednak
denerwować Nicoli. Tak się stara, żeby wszystkich zadowolić.
Wczoraj wieczorem przeszła samą siebie i wyczarowała ko-
lację z pięciu dań. Wszystko smakowało nawet lepiej niż w
„Dworku" w Isning, a to już o czymś świadczy.
Lena wstała.
- Ugotuj, co uważasz za stosowne. Wszystko, co ugotujesz,
jest smaczne... Może eintopf? Przy takiej pogodzie byłby
chyba najodpowiedniejszy.
- Pomyślę. Dokąd się wybierasz?
- Pójdę do destylarni. Może przyszły jakieś źle cenią. Poza
tym muszę obdzwonić klientów i popracować nad obrotami
firmy. Przez tydzień nie pracowałam. Nie powinnam sobie
pozwolić na takie lenistwo.
- Nie mów głupot. Tobie też należy się urlop. Nie można w
kółko pracować. Ach... - westchnęła Nicola. - Może uda się
sprzedać obrazy za jakąś przyzwoitą sumkę. Przynajmniej nie
męczyłby cię tak brak pieniędzy... Może powinniśmy też po-
myśleć o jakiejś akcji reklamowej dla naszych czworaków.
Mamy do wynajęcia piękne apartamenty w otoczeniu
wspaniałej przyrody, ale trzeba o tym powiedzieć światu...
- Ja też liczę na pieniądze ze sprzedaży obrazów. Masz rację
co do apartamentów. Trzeba coś wymyślić. Ale dobrze wiesz,
że mam też zobowiązania wobec pana Brodersena, Horlitza i
oczywiście Marjorie Ferguson. Powierzyli mi sprzedaż swoich
produktów, a to wymaga ode mnie pełnego zaangażowania.
- Ale nie więcej niż sto procent, a ty ciągle próbujesz dać z
siebie więcej. Wszyscy są zadowoleni ze współpracy z tobą.
Przecież sprzedaż wzrosła.
- Owszem, ale teraz stanęła i nie chce iść w górę.
- Interesy wszędzie idą teraz gorzej. Z alkoholu najłatwiej
zrezygnować. Nadejdą lepsze czasy. Nie martw się na zapas.
- Nie chcę zawieść moich partnerów jak Frieder.
- Leno, proszę - oburzyła się Nicola. - Nie stawiaj się w
jednym rzędzie z Friederem. Ty traktujesz poważnie swoje
obowiązki, a Frieder goni za wielkimi kontraktami i zaniedbuje
mniejsze, które dają pieniądze i stabilność w interesach. Nawet
taki laik jak ja jest w stanie to zrozumieć.
Lena nachyliła się do Nicoli, objęła ją i pocałowała w
policzek.
- Dziękuję, że we mnie wierzysz. Muszę już iść, chociaż w
taką pogodę nie chce się wychodzić na dwór.
Lena założyła kalosze i kurtkę. Nie zdążyła jeszcze wyschnąć.
Przy drzwiach wyjściowych zawahała się przez moment,
potem postawiła wysoko kołnierz, zarzuciła kaptur na głowę i
wybiegła z domu.
Weszła do destylarni. Najpierw otrzepała się jak pies, który
właśnie wyszedł z wody. Daniel szykował towar do wysłania.
- Co za pogoda! - zawołała. - Dzień dobry! Przegapiłam coś w
minionym tygodniu?
Daniel pokręcił głową.
- W zasadzie nie. Dzwonił pan Brodersen i potwierdził, że jest
naprawdę zadowolony z obrotów. Słyszał od kolegów, że
poważnie spadła im sprzedaż. Dzwonił też jakiś mężczyzna,
ale chyba nic ważnego. Powiedział, że wystarczy, jeśli
oddzwonisz, kiedy przyjdziesz do biura. To był chyba jakiś
Holender, zaczekaj - zastanawiał się. - Schaf... Nie, nie
przypomnę sobie. Na biurku leży karteczka z jego nazwiskiem
i numerem telefonu.
- Może Schaapendonk?
- Tak, dokładnie tak - przypomniał sobie Daniel. - To
Holender?
- Owszem. I produkuje najlepszy ajerkoniak, jaki sobie można
wyobrazić. Nasza hurtownia przez wiele lat zajmowała się jego
dystrybucją. Dziwne. Czego może ode mnie chcieć? Skąd ma
mój numer telefonu?
- Dowiesz się, jak zadzwonisz. Może chce, żebyśmy
sprzedawali jego ajerkoniak?
- Nie sądzę. Od wielu lat jest związany z hurtownią
Fahrenbach. Może Frieder popełnia jeden błąd za drugim, ale
chyba nie jest taki głupi, żeby wycofać z oferty czarnego konia.
- Produkty Brodersena i Horlitza też się dobrze sprzedają, a
mimo to poróżnił się z nimi i zerwał kontrakt.
- To racja, ale ajerkoniak to coś zupełnie innego. To
sprawdzony produkt, jest w ofercie każdej hurtowni i każdego,
choćby najmniejszego, sklepu alkoholowego.
- Tym lepiej. Czegoś takiego potrzebujemy. Mamy dość
miejsca w magazynie. Idź na górę i zadzwoń do tego Holendra.
Przyjdź potem do mnie i powiedz mi, o co chodzi. Sam jestem
ciekaw.
Lena obiecała wrócić z wiadomością. Szła na górę i
zastanawiała się, czego może chcieć pan Schaapendonk.
Poznała go, kiedy razem z ojcem
jeździła do jego zakładów produkcyjnych niedaleko Utrechtu.
Pan Schaapendonk był też mile widzianym gościem w firmie
jej ojca.
Był miłym człowiekiem w średnim wieku. Zawsze tryskał
humorem. Uprzejmość i poczucie humoru nie przeszkadzały
mu być twardym partnerem w biznesie, niezwykle energicznie
dbającym o własne interesy.
Lena wyjrzała przez okno.
Deszcz uderzał w szyby, a wiatr szalał wokół budynku.
„Biedny Thomas - pomyślała - oby nie stał po drodze w korku
i zdążył na samolot".
Nagle na niebie pojawiła się przeraźliwa błyskawica, a zaraz
potem rozległ się potężny grzmot.
Jeszcze tylko brakowało burzy!
Niesamowite, jeszcze wczoraj była taka wspaniała pogoda, że
można było siedzieć nad jeziorem w zwykłym T-shircie.
Lena odwróciła się i sięgnęła po telefon, żeby zadzwonić do
Holandii.
Kiedy się przedstawiła, od razu ją połączono z panem
Schaapendonkiem.
- Dzień dobry, pani Fahrenbach, dziękuję, że pani
oddzwoniła.
Pan Schaapendonk mówił bardzo dobrze po niemiecku, choć
trzeba przyznać, że nietrudno było rozpoznać w nim Holendra,
a to za sprawą gardłowych głosek, które artykułował.
- Jak się pani ma, moja droga?
Chyba nie będą teraz rozmawiać o jej samopoczuciu?
- Dziękuję, dobrze. Mam nadzieję, że u pana też wszystko w
porządku...
- O tak, abstrahując od tego, że jestem coraz starszy...
Lena roześmiała się.
- Od tego nikt nie ucieknie. Ja też jestem coraz starsza.
Ostatnio widzieliśmy się kilka miesięcy przed śmiercią taty.
- To prawda. Szkoda, że pani ojciec nie żyje. Był wspaniałym
człowiekiem i poważanym biznesmenem... No właśnie... W
naszym środowisku, nawet w Holandii, mówi się, że poszła
pani w ślady ojca i już odnosi pani sukcesy. Chcę pani
zaproponować dystrybucję mojego ajerkoniaku.
Lena zaschło w gardle z wrażenia.
- Przecież dystrybucję ajerkoniaku prowadzi hurtownia
Fahrenbach.
- Zerwałem współpracę z pani bratem. Byłem już bliski
podpisania
kontraktu
z
nowym
dystrybutorem,
ale
dowiedziałem się o pani działalności. To powstrzymało mnie
przed zawarciem umowy.
- Panie Schaapendonk, czy mam rozumieć, że mój brat nie
zajmuje się już dystrybucją pańskiego produktu?
- Tak, tak właśnie należy to rozumieć. Już od kilku ładnych
miesięcy nie mamy ze sobą nic wspólnego.
- Mój Boże, to okropne. Przecież współpraca z hurtownią
Fahrenbach układała się bardzo dobrze.
- Tak, dopóki żył pani ojciec. Nie da się współpracować z pani
bratem. To absolutnie niemożliwe. Nie można na nim polegać.
Nienawidzę nie-słownych partnerów.
Ciągle niepochlebne opinie. Od jakiegoś czasu Lena nie
usłyszała niczego pozytywnego o swoim bracie. Czy on
naprawdę nie rozumie, że sam podcina gałąź, na której siedzi?
Nie ma sensu wstawiać się za Friederem i prosić pana
Schaapendonka, żeby spróbował jeszcze raz. Współpraca
skończyła się już kilka miesięcy
temu, a pan Schaapendonk miał już podpisać umowę z
nowym dystrybutorem. Lena dobrze go zna i wie, że oczekuje
od niej jednoznacznej odpowiedzi. Tak lub nie.
Współpraca z nim to szansa dla jej firmy. Byłoby głupotą nie
skorzystać z takiej okazji. W tym konkretnym przypadku nie
pomoże już Friederowi. Jeśli ona się nie zdecyduje, ktoś inny
zyska bardzo dobrego partnera w interesach.
- Jestem zaskoczona, panie Schaapendonk. Dziękuję za
propozycję. Chętnie ją przyjmę i zaręczam, że pana nie
zawiodę.
- Takiej właśnie odpowiedzi oczekiwałem. W takim razie
przyjadę do pani i przywiozę dokumenty umowy. Chciałabym
też obejrzeć pani firmę.
Tym razem Lena nie miała żadnych oporów z pokazaniem
firmy. Skoro zdała egzamin przed tak wpływową osobą jak
Marjorie Ferguson, przed którą dzięki znanej whisky wszystkie
drzwi stoją otworem, to nie musi się też wstydzić przed panem
Schaapendonkiem.
- Świetnie. Kiedy mogę się pana spodziewać?
- Pojutrze - powiedział. - Proszę mi zarezerwować hotel.
- O nie, nie! Jest pan naszym gościem. Mamy tu świetnie
możliwości noclegowe, apartamenty tuż obok destylarni.
- Wspaniale. Zaoszczędzę na hotelu - przyznał szczerze. -
Proszę mi tylko powiedzieć, jak do pani dojechać.
Lena opisała mu dojazd. Nie przeciągali już niepotrzebnie
rozmowy. Lekko oszołomiona rozmową odłożyła słuchawkę.
Frieder znowu stracił bardzo dobrego partnera w interesach.
Jednak tym razem było inaczej. To nie Frieder zakończył
współpracę, lecz pan Schaapendonk.
Gdyby Lena nie dała jednoznacznej odpowiedzi, a jedynie
przeciągała dyskusję, pan Schaapendonk szybko skończyłby
rozmowę. Lena spojrzała za okno. Co za paskudna pogoda.
Frieder jeszcze bardziej ją znienawidzi. Nigdy nie przyzna, że
sam zawinił. Całą winę zrzuci na Lenę, mimo że nie zabiegała
o współpracę z panem Schaapendonkiem. Przecież propozycja
współpracy wyszła od niego i to zupełnie niespodziewanie.
Przypomniała sobie, że obiecała Danielowi powiadomić go o
przebiegu rozmowy.
już chciała zbiec na dół, gdy usłyszała hałas w biurze obok.
Pewnie Daniel już szykował rachunki na następną dostawę.
Jest prawdziwym skarbem. Co za szczęście, że uczył się
zawodu w branży produkcji alkoholu. Mieli z tego same
korzyści.
Lena weszła do jego biura. Daniel natychmiast przerwał pracę
na komputerze.
- Czego chciał ten mężczyzna z kraju tulipanów i sera?
- Zaproponował nam dystrybucję swojego ajerkoniaku.
Przyjedzie tu pojutrze, żeby podpisać umowę.
- Nie wierzę! - krzyknął Daniel. Zerwał się na równe nogi i
objął Lenę. - Nie wierzę! To wspaniale. Znowu popłynie
więcej pieniędzy do kasy. Sama powiedziałaś, że to świetny
produkt.
- Owszem, czarny koń... Daniel... Kilka miesięcy temu pan
Schaapendonk odebrał Friederowi licencję na dystrybucję
ajerkoniaku. To straszne.
- Dziwi cię to? Naprawdę cię to dziwi? Lena westchnęła
głęboko.
- Frieder popełnia tyle błędów. Boję się jego reakcji, gdy się
dowie, że zostałam partnerką pana Schaapendonka. Będzie
szalał z wściekłości.
- Poszaleje i się uspokoi. Wszystkie problemy twojego brata
są na jego własne życzenie. Leno, on nie nadaje się do
kierowania firmą. Niczego się nie nauczył od ojca.
- Nauczył się, tylko wszystko chce robić po swojemu. Wydaje
mu się, że wie lepiej.
- Sama widzisz, do czego to prowadzi. Twój brat nie zasługuje
nawet na współczucie. Gardzę ludźmi, którzy wszystko
niszczą.
- Niestety nie ma w sobie nic z taty.
- Twój drugi brat i twoja siostra też nie. Cała trójka wdała się
w matkę. Ciesz się, że jesteś prawdziwą Fahrenbachówną.
Twój ojciec byłby z ciebie dumny.
- Strasznie mi go brakuje - skarżyła się Lena. -Dlaczego tak
szybko musiał odejść...
- Może to i lepiej, że nie musi się przyglądać, co ta trójka
wyprawia ze swoim spadkiem. Ale czuwa nad tobą. Jestem
pewien, że siedzi gdzieś tam w górze na jakimś obłoku i cię
strzeże.
Lena nie chciała się rozkleić.
- Dzisiaj chyba nie. Zobacz, jak się zaciągnęło. Nawet anioł
nie przedrze się przez te chmurzyska. Daniel, jak myślisz,
musimy coś podszykować na wizytę pana Schaapendonka?
- Nie, nic. Firma działa bez zarzutu, wszystko jest w
porządku.
Każdy
może
do
nas
przyjść,
nawet
niezapowiedziany.
Lena była pewna, że tak właśnie jest.
- Przepraszam. Głupie pytanie.
- Nie ma sprawy. Wracam do moich rachunków. Sam
drobiazg, ale ziarnko do ziarnka, a zbierze się miarka. Co
zamierzasz robić? Zostajesz w biurze?
- Jasne. Muszę trochę podzwonić po klientach, trzeba
poprawić obroty. Zadzwonię też do pana Humbleta i zapytam,
co z jego zamówieniami. Jestem pewna, że ten stary cwaniak
zbiera zlecenia, żeby zaoszczędzić na kosztach wysyłki.
- Zaproponuj mu w drodze wyjątku dostawy zwolnione z
opłat pocztowych.
Lena roześmiała się.
- Właśnie zamierzałam to zrobić. Na razie, Danielu. Może
napijemy się potem razem kawy. Przez tę pogodę ciągle chce
mi się spać.
Nie tylko przez pogodę. Ostatniej nocy Lena prawie nie spała.
Nic dziwnego, bo to była ostatnia noc z Thomasem. Teraz
niewyspanie dawało o sobie znać.
Ledwo weszła do swojego biura, a już zadzwonił telefon.
Jeszcze raz pan Schaapendonk? Nie, tym razem dzwonił
Thomas.
- Najdroższy, gdzie jesteś?! - krzyknęła do słuchawki.
- Na lotnisku. Oddałem właśnie samochód i cieszę się, że
wreszcie dotarłem na miejsce. Okropnie się jechało. Całe
szczęście, że wcześniej wyjechałem. Zaraz muszę się zgłosić
do odprawy, ale wcześniej chciałem zadzwonić do ciebie i po-
wiedzieć ci, że już teraz za tobą tęsknię, że czas spędzony z
tobą był jak sen i że bardzo cię kocham. Jeszcze nigdy
pożegnanie z tobą nie było dla mnie takie trudne. Dobrze, że
pogoda jest taka paskudna, bo pożegnalny pocałunek... No nie
wiem, chyba w ogóle bym nie wyjechał.
- Gdybym wiedziała, poszłabym z tobą na parking mimo
wiatru i deszczu... Byłbyś teraz przy mnie... Ale się
rozmarzyłam...
- Tak bardzo chciałbym cię teraz trzymać w ramionach,
całować, czuć zapach twojej skóry... Zamiast tego stoję w
ponurej hali odlotów i czekam, aż zapowiedzą mój samolot.
- Mam nadzieję, że niedługo znowu przyjedziesz! - krzyknęła
do słuchawki. - Tak bardzo bym chciała, żebyś został tu ze mną
już na zawsze.
Z megafonów rozległ się głos zapowiadający ja-Idś lot.
Pewnie pierwsza zapowiedź samolotu Thomasa.
- Lenko, muszę się pospieszyć... Odezwę się zaraz po
przylocie do Stanów. Kocham cię, kocham cię, kocham.
- Ja też cię kocham. Przyjemnego lotu. Chciałabym jeszcze...
Nie dokończyła zdania. Rozmowa została przerwana. Lena
odłożyła słuchawkę. Na jej ustach gościł uśmiech.
Na dworze szalała burza i padał deszcz. Błyskało i grzmiało.
Mimo paskudnej pogody dla Leny był to szczęśliwy dzień.
Zadzwonił Thomas i powiedział jej, że ją kocha, że tęskni i
ciężko mu się było rozstać, a pan Schaapendonk złożył jej
propozycję współpracy i roztoczył widoki na nowe źródło
dochodów.
Może rzeczywiście czuwa nad nią ojciec? Może maczał w
tym palce i wszystko to jego sprawka...
Wyjrzała przez okno. Było tak ponuro, że nawet nie było
widać nieba.
W ciągu kolejnych dwóch dni nie było żadnej burzy, ale
ciągle jeszcze padało. Padało i padało, jakby deszcz w ogóle
nie miał zamiaru ustać.
Deszczowa pogoda trochę martwiła Lenę. Wolałaby, żeby w
czasie wizyty pana Schaapendonka pogoda była lepsza. Gdyby
świeciło słońce lub przynajmniej było sucho, posiadłość i
destylarnia na pewno zrobiłby na nim lepsze wrażenie.
Jednak panu Schaapendonkowi pogoda w ogóle nie
przeszkadzała. Może dlatego, że w Holandii częściej pada niż
w Niemczech.
Pan Schaapendonk był zachwycony fabryką likieru, czyli
destylarnią. Nicola, Aleks i Daniel zwykli nazywać destylarnię
fabryką likieru. Zresztą nie inaczej głosił stary szyld nad
drzwiami wejściowymi. Również apartamenty w starych
czworakach zrobiły na nim bardzo dobre wrażenie. Obiecał
nawet przyjechać tu z rodziną na urlop. Ale najbardziej
zachwycał się umiejętnościami kulinarnymi Nicoli.
Z umową nie było żadnego problemu. Szybko uporali się ze
wszystkimi formalnościami. Mimo złej pogody pan
Schaapendonk odwiedził grób Hermanna Fahrenbacha. Dla
Leny był to niezwykle cenny gest ze strony dawnego partnera
handlowego jej ojca. Tym bardziej, że do tej pory nie zrobił
tego nikt z jej rodzeństwa.
Daniel omówił z gościem szczegóły dostawy ajerkoniaku.
Pan Schaapendonk obiecał przesłać listy odbiorów, jak tylko
będzie nimi dysponować. Nie spodziewał się, że Frieder zrobi
to sam z siebie.
Właściwe wszystko poszło gładko, ale Lena czuła się jakoś
nieswojo na myśl, że teraz ona będzie się zajmować
dystrybucją ajerkoniaku. Zupełnie niepotrzebnie, bo przecież
pan Schaapendonk już kilka miesięcy temu zerwał umowę z
Friederem. Lenę męczyła świadomość, że Frieder nigdy nie
przyzna się do błędu. Wszystko przekręci tak, żeby wyszło na
jego. Przecież on jest nieomylny. Zawsze wszystko robi
dobrze.
Lena nie chciała już o tym myśleć. Postanowiła zająć się
czymś, co odwróci jej uwagę. Skontaktuje się z Yvonne, córką
Nicoli.
Spotkało ją ostatnio tyle szczęścia. Niespodziewanie
odwiedził ją Thomas, równie niespodziewanie przyszła oferta
z Holandii. Musi podzielić się swoim szczęściem, choć trochę
oddać Nicoli. Ta kobieta tak wiele już dla niej zrobiła i wciąż
robi. Teraz kolej na Lenę. Teraz ona musi coś zrobić dla Nicoli.
Jak może ją uszczęśliwić? Oczywiście spotkaniem z córką,
którą zaraz po porodzie musiała oddać!
Tylko jak nawiązać bliższe kontakty z Yvonne?
Do byłej pracownicy urzędu do spraw młodzieży poszła
zupełnie niezapowiedziana. Do drzwi przybranego ojca
Yvonne też zadzwoniła bez uprzedzenia.
Udało się w obydwu przypadkach.
Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał jej, że z Yvonne nie
może tak postąpić.
Tylko jak?
Mimo nieustającego deszczu poszła na długi spacer. Musiała
się zastanowić. Chyba znalazła rozwiązanie.
Zadzwoni do Yvonne i poprosi ją o prywatną rozmowę. Nie
może przecież tak po prostu zjawić się u niej bez zapowiedzi.
Ani w gabinecie, ani w domu.
Lena poszła do kapliczki. Przy tej pogodzie nikogo tam nie
było.
Najpierw usiadła na starej ławce i w skupieniu zmówiła
modlitwę. Potem podeszła do metalowego stolika, na którym
stały zapalone świeczki. Ze stojącego obok pojemnika wyjęła
świeczkę i ją zapaliła.
- Dziękuję ci, Boże, za przyjazd Thomasa i nowy kontrakt.
Spraw proszę, żeby Yvonne
zgodziła się na rozmowę ze mną i zechciała mnie wysłuchać.
Usiadła na ławce i przyglądała się, jak płomień wgryza się w
biały miękki wosk.
Spojrzała na skromny krzyż zdobiony intarsją z masy
perłowej. Ktoś ustawił przy ołtarzu bukiet cyklamenowych
astrów.
Kapliczkę wybudował jeden z jej przodków. Tu mieszkańcy
Fahrenbach brali śluby, tu chrzcili swoje dzieci. Przy
szczególnych okazjach odprawiano tu również nabożeństwa.
Mieszkańcy Fahrenbach lubili swoją kapliczkę. Przychodzili
do niej posiedzieć w skupieniu, pomodlić się, a czasem tylko
odpocząć. Prawie każdy coś przynosił. Jedni świeczki, inni
kwiaty. Ludzie dbali o kapliczkę. Mieszkańcy Fahrenbach
tworzyli sprawnie funkcjonującą wspólnotę. Wszyscy się tu
znali, a pomoc sąsiedzka nie była tylko pustym frazesem.
Ludzie pomagali sobie w potrzebie. Pomoc sąsiedzka była dla
nich czymś zupełnie oczywistym.
Lena nie spędziła tu całego życia. Pomału wrastała w tę
wspólnotę, uczyła się, jak funkcjonuje. Na szczęście nosiła
nazwisko Fahrenbach. Już choćby z tego powodu mieszkańcy
wioski traktowali ją jak swoją.
Stała się teraz częścią wspaniałego świata. Chciała, żeby trwał
jak najdłużej.
Owszem, w ich raju pojawiły się już pierwsze ciernie.
Doświadczyła tego, kiedy pewien mężczyzna, grożąc nożem,
chciał jej odebrać obrazy z motywem bitwy morskiej. Po raz
drugi, gdy razem z Sylvią poszły przywitać chlebem i solą
pierwszego mieszkańca nowo wybudowanych domów, a ten
po prostu je przepędził.
Pewnie nie chciał mieć żadnych kontaktów z miejscowymi.
Po co więc sprowadził się do Fahrenbach? Czyżby miał
nadzieję, że rozwinie się tak jak Bad Helmbach i jeszcze przed
gwałtownym wzrostem cen nieruchomości chciał zrobić dobry
interes?
Lena wstała i wzięła z pojemnika drugą świeczkę. Zapaliła i
postawiła obok palącej się pierwszej świeczki.
- Panie Boże - szeptała - wiem, że czas nie stoi w miejscu,
świat idzie do przodu i tu też zajdą zmiany, ale spraw proszę,
żeby nie były duże.
Wyszła z kapliczki prosto w strugi deszczu. Biegiem wracała
do domu.
Lena zaczęła działać od razu po podjęciu decyzji. Po
śniadaniu złapała za telefon i wybrała numer do gabinetu
Yvonne. Już po chwili usłyszała w słuchawce uprzejmy ton:
- Dzień dobry. Gabinet doktor Wiedemann.
- Dzień dobry. Lena Fahrenbach. Czy mogłaby mi pani
powiedzieć, kiedy pani doktor Wiedemann znalazłaby czas na
rozmowę?
Kobieta po drugiej stronie słuchawki zawahała się przez
moment.
- Jest pani przedstawicielką jakiejś firmy farmaceutycznej?
- Nie.
-
Może
jakiejś
firmy
ubezpieczeniowej
lub
telekomunikacyjnej ?
- Nie, nie - zaprzeczyła Lena. - Chciałabym porozmawiać z
panią doktor prywatnie, to znaczy umówić się na prywatną
rozmowę.
- No, nie wiem...
- Bardzo panią proszę. To dla mnie bardzo ważne.
Głos Leny musiał brzmieć tak błagalnie, że kobieta po
krótkim zastanowieniu odparła:
- Proszę zadzwonić o trzynastej. Tylko punktualnie, bo pani
doktor zaczyna po trzynastej wizyty domowe i wróci dopiero
na popołudniowe godziny przyjęć.
- Zadzwonię punktualnie... Pani będzie miała dyżur?
Obawiam się, że jeśli odbierze pani koleżanka, może mnie nie
chcieć połączyć z panią doktor.
- Zapiszę panią na trzynastą. Proszę powtórzyć swoje
nazwisko.
- Fahrenbach, Lena Fahrenbach.
- Już zapisałam. Koleżanka na pewno panią połączy.
- Serdecznie dziękuję za pani uprzejmość.
- Nie ma za co - odpowiedziała kobieta i rozłączyła się.
Lena zdążyła odłożyć słuchawkę, kiedy weszła Nicola.
- Jedziemy do Steinfeld. Jedziesz z nami? Może coś ci
przywieźć?
- Nie, dziękuję. Ale moglibyście zawieźć dokumenty do
rozliczenia. Zaczekaj, zaraz je przyniosę.
- Leno, co się dzieje? Miałaś nieprzyjemną rozmowę
telefoniczną?
- Nie, dlaczego?
- Masz wypieki na twarzy i jesteś taka jakaś roztrzęsiona.
- Nie. Wydaje ci się. Wszystko w najlepszym porządku.
- Już w to wierzę... - powiedziała Nicola pod nosem. - Idź po
dokumenty. Aleks już czeka w samochodzie.
Lena pobiegła na górę po dokumenty. Wszystko było w
dawnym gabinecie ojca, teraz jej gabinecie.
Nicola odprowadziła ją wzrokiem. Martwiła się o Lenę.
„Musiała rozmawiać z tym potworem Friederem, antypatyczną
siostrzyczką albo z tym marzycielem z zamku", pomyślała.
Lena jest przecież rozsądną kobietą, odnosi sukcesy na polu
zawodowym, a nie potrafi się postawić rodzeństwu.
Lena wróciła z grubą kopertą.
- Dziękuję. Pozdrów ode mnie pana Fischera, jeśli oczywiście
go spotkasz. Nie musisz mu
oddawać dokumentów do rąk własnych. Możesz je zostawić
w jego biurze.
- Zrobi się - powiedziała Nicola. - Obiad zjemy z Aleksem w
mieście. Dla ciebie i Daniela też coś przygotowałam. Wstaw
tylko zapiekankę na dwadzieścia minut do nagrzanego
piekarnika. Sto osiemdziesiąt stopni. Pamiętaj.
- Dziękuję.
Lena starała się zachować spokój. Nie chciała, żeby Nicola
zauważyła jej zdenerwowanie.
Jak to dobrze, że jadą do Steinfeld. Będzie mogła spokojnie
porozmawiać z Yvonne. Nicola w zasadzie rzadko przychodzi
do domu Leny. To raczej Lena chodził do niej. Ale zwykle jest
tak, że ludzie przychodzą w najmniej odpowiednim momencie.
- Miłego dnia! Bawcie się dobrze w Steinfeld.
- W taką pogodę? Gdyby nie padało, pooglądałabym
wystawy. Zostawiłabym gdzieś Aleksa i pochodziła po
sklepach, ale w taki deszcz... Nie, nie mam ochoty na
chodzenie w strugach deszczu. Zresztą chyba nawet nie
miałabym czasu. Mamy do załatwienia kilka spraw i jeszcze
zakupy. No i chcemy też pójść gdzieś na obiad. Idę, bo Aleks
pewnie już się złości.
Pomachała Lenie na pożegnanie i pośpiesznie wyszła z domu.
Lena zadzwoniła do Daniela. Powiedziała mu o
przygotowanym obiedzie, ale jednocześnie uprzedziła, że nie
będzie jadła, bo o trzynastej musi pilnie zadzwonić.
- Nie ma sprawy. Zjemy później. Nawet mi to na rękę.
Przestawiam towar w magazynie, więc nie będę musiał
przerywać pracy. Przyjdziesz jeszcze do biura czy będziesz
pracować w domu?
- Teraz zostanę w domu. Może przyjdę po telefonie.
Porozmawiali jeszcze chwilę, potem Lena odłożyła
słuchawkę. Nie byłaby w stanie skupić się na poważnej pracy.
Postanowiła wpiąć do segregatora wyciągi z prywatnego konta
i w ten sposób przeczekać do trzynastej. Trzynasta! Za żadne
skarby nie może przegapić trzynastej!
Tylko żeby nie zaczęła się jąkać podczas rozmowy z Yvonne!
Oby udało się namówić ją na spotkanie bez wyjawiania
powodu spotkania.
Lena poszła na górę i usiadła przy starym sekretarzyku. Kiedy
zauważyła, że podarła wyciąg, a do segregatora wpięła pustą
kopertę, zrezygnowała z dalszej pracy.
Jest zbyt zdenerwowana.
Ale co zrobić z czasem?
Zeszła na dół do biblioteki i zaczęła robić miejsce na nowo
zakupione książki.
Już na kwadrans przed trzynastą Lena siedziała jak
zahipnotyzowana przy telefonie. Uporczywie wpatrywała się
w aparat.
Czas jakby się zatrzymał. Wskazówki zegarka nie chciały się
przesuwać do przodu.
Trzy minuty przed trzynastą drżącą ręką wykręciła numer do
gabinetu doktor Wiedemann.
W słuchawce usłyszała nieznany głos. Co za szczęście, że
poprzednia asystentka wpisała jej nazwisko do grafiku
umówionych konsultacji telefonicznych.
- Dzień dobry - powiedziała Lena. - Moje nazwisko
Fahrenbach. Czy mogłabym rozmawiać z panią doktor
Wiedemann?
- Jest pani umówiona?
- Tak, na trzynastą.
- Chwileczkę... Zgadza się. Już łączę z panią doktor.
W słuchawce rozległ się jakiś trzask. Lena czuła jak mocno
wali jej serce. Oblał ją zimny pot.
- Wiedemann.
Pani doktor miała przyjemny głos. Brzmiał podobnie do głosu
Nicoli. Nie, to nie jest tylko złudzenie.
- Dzień dobry, pani doktor... Nazywam się... - zająknęła się
Lena, ale już po chwili wzięła się w garść. - Nazywam się
Fahrenbach, Lena Fahrenbach. Chciałabym się umówić z panią
na rozmowę.
Doktor Wiedemann milczała. Odezwała się dopiero po
krótkiej przerwie.
- Lena? To pani pytała mojego ojca o mnie? Boże, wszystko
jej powiedział.
-Tak.
- Podała się pani za moją koleżankę.
- Nie - zaprzeczyła Lena. - Pani ojciec wziął mnie za pani
koleżankę.
- Ale pani nie zaprzeczyła.
- To prawda.
- Myślę, że na tym zakończymy naszą rozmowę. Nie znam
pani i...
- Proszę, niech pani nie odkłada słuchawki -przestraszyła się
Lena. - Koniecznie muszę z panią porozmawiać. W cztery
oczy. To bardzo, bardzo ważne.
- Jeśli to jakiś wybieg, żeby coś mi sprzedać...
- Nie, niczego nie chcę pani sprzedać. Chcę pani powiedzieć
coś bardzo ważnego, dla pani ważnego, ale to nie jest na
telefon.
W głosie Leny było coś, co powstrzymało Yvonne przed
odłożeniem słuchawki. Zawahała się.
- Co może być aż tak ważne, że nie da się tego powiedzieć
przez telefon - zdziwiła się Yvonne.
- Są sprawy, o których można rozmawiać tylko osobiście.
Przykro mi, że nie zrobiłam na pani najlepszego wrażenia.
Zanim się pani umówi ze mną na spotkanie, może pani
zasięgnąć informacji o mnie. Nie dowie się pani niczego złego
na mój temat. Proszę mi wierzyć...
- Czy mieszka pani w Hersbeck? - zapytała Yvonne.
- Nie.
- W Winkenheim?
- Też nie... Jestem z Fahrenbach. Yvonne była zdziwiona.
- Fahrenbach? Myślałam, że nazywa się pani Fahrenbach.
- Owszem, nazywam się Lena Fahrenbach, a miejscowość, z
której pochodzę, też nazywa się Fahrenbach.
- Nigdy nie słyszałam.
- To mała wieś. Może słyszała pani o Bad Helmbach. Leży
niedaleko Fahrenbach.
- Tak, słyszałam, ale to dość daleko stąd. Jak pani do mnie
trafiła z tego swojego Fahrenbach?
- To właśnie część historii, którą chcę pani opowiedzieć.
Proszę mi dać szansę, a wszystko pani wyjaśnię.
Yvonne znowu się zawahała. Zdenerwowanie Leny sięgnęło
zenitu.
- Dobrze, ale jeśli to coś głupiego, proszę dać sobie spokój. W
tym tygodniu nie mam czasu. Weekendy spędzam z ojcem,
potem jadę do Wiednia na kongres lekarzy... - mówiła i się
zastanawiała. - Musi pani znać termin spotkania wcześniej czy
możemy się umówić z dnia na dzień?
- Oczywiście - odparła Lena. - Jestem dyspozycyjna o każdej
porze.
- Dobrze, proszę mi więc podać swój numer telefonu,
najlepiej komórkowego. Odezwę się do pani i ustalimy termin
spotkania.
Lena nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Jeśli nawet poda
jej numer swojego telefonu, to jaką ma pewność, że Yvonne
zadzwoni? Może chce się jej w ten sposób pozbyć i wcale nie
ma zamiaru zadzwonić?
Lena była zrozpaczona. Miała ochotę natychmiast się
rozpłakać.
- Ale... zadzwoni pani? - zapytała nieswoim głosem.
- Zadzwonię. Na pewno. Rozbudziła pani moją ciekawość.
Lena podała jej oba numery. Poprosiła jednak, żeby najpierw
próbowała ją złapać na komórkę. Przypomniało jej się bowiem,
że Nicola czasem odbiera jej telefon stacjonarny. Może też
akurat być u niej, kiedy zadzwoni Yvonne. Wprawdzie nie
będzie wiedziała, z kim rozmawia, ale po jej zdenerwowaniu
od razu się zorientuje, że coś jest nie tak, i zacznie ją
wypytywać, co i jak. O ile Yvonne rzeczywiście zadzwoni...
- Mogę liczyć na pani telefon? - upewniała się Lena.
- Tak. Zadzwonię na pewno. Ale teraz proszę mi wybaczyć,
mam jeszcze wizyty domowe i chciałabym punktualnie wrócić
na popołudniowe przyjęcia.
Tę informację przekazała jej już asystentka Yvonne.
- Dziękuję, pani doktor. Sama się pani przekona, że mam do
pani naprawdę ważną sprawę.
- Mam nadzieję... Do widzenia, pani Fahrenbach.
- Do widzenia, pani doktor. ,
Znowu zatrzeszczało w słuchawce. Lena rozłączyła się, ale
wciąż stała jak wmurowana.
Rozmawiała z nią. Rozmawiała z córką Nicoli. Przez telefon
była nawet miła i miała głos podobny do głosu Nicoli.
Jak to wszystko dalej się potoczy, na to nie ma już wpływu.
Musi czekać na telefon Yvonne. A jeśli mimo obietnicy nie
zadzwoni? Wtedy...
Nie, nie będzie układać żadnego planu B. Plan A musi się
powieść. Musi głęboko wierzyć, że spotka się z Yvonne.
Lena spojrzała przez okno. Chwilowo przestało padać. To
dobrze, bo koniecznie musi wyjść na świeże powietrze. Psy też
muszą pobiegać.
Założyła kalosze, kurtkę i zawołała psy. Poszła z nimi na
spacer na przełaj przez puste już pola.
Wciągu kolejnych dni Lena była nieznośna. Pędziła do
telefonu, ledwo zaczął dzwonić. Wszędzie chodziła ze swoją
komórką. Za nic w świecie nie chciała przegapić telefonu
Yvonne. Zachowywała się jeszcze gorzej niż wtedy, gdy
spodziewa się telefonu Thomasa.
- Co się z tobą dzieje? - zapytała Nicola. Nerwowość Leny nie
uszła jej uwadze. - Po co bez przerwy nosisz przy sobie
komórkę?
- Czekam na ważny telefon. Nie skłamała.
- Od Thomasa?
;
-Nie.
- W takim razie pewnie od klientów, którym chcesz sprzedać
ajerkoniak. Leno, nie możesz się tak denerwować. Oszalejesz.
Dopiero podpisałaś umowę i przyszła pierwsza partia towaru.
Przecież ten Holender nie oczekuje efektów z dnia na dzień.
„Jak to dobrze, że Nicola w taki sposób tłumaczy sobie jej
zachowanie", pomyślała Lena. Nie musi kłamać. Ale prawdy
też by jej nie powiedziała.
- Pójdę teraz do siebie i ściągnę już pelargonie z balkonów.
Nie wyglądają jeszcze tak źle, ale ich czas już minął.
Wprawdzie balkony będą łyse bez kwiatów, ale tej jesieni nie
chcę nic sadzić. Pieniądze są mi potrzebne na inne wydatki.
Może w przyszłym roku coś zasadzimy.
- Razem możemy zrobić porządek z kwiatami -
zaproponowała Nicola. - Mogę ci pomóc, ale dopiero jutro.
- Zajmę się tym teraz. Mam czas i trochę ruchu mi nie
zaszkodzi. Nie rozumiem tylko, dlaczego nie pozwalasz mi ich
wyrzucić.
- Bo chcę zebrać zaszczepki i je rozmnożyć. Na twoje balkony
możemy w przyszłym roku kupić nowe kwiaty. Może będziesz
chciała w innym kolorze lub jakieś inne. A stare pelargonie
rozmnożę i będą jak znalazł do czworaków.
Lena wiedziała, że nie ma sensu sprzeciwiać się - Nicoli. Jak
sobie coś wbije do głowy, nie ma siły, by ją odwieść od tego
pomysłu.
Lena założyła dżinsy, jakąś starą, ale jeszcze przyzwoitą
bluzę, a na to kamizelkę. Na szczęście
już nie padało. Tu i ówdzie przebijał się przez szare chmury
jakiś wścibski promień słońca.
Wzięła się za pracę. Zupełnie zapomniała, ile kwiatów
posadziła. Przeraziła się ich ilością i najchętniej dałaby sobie
na dzisiaj spokój. Jutro z Ni-colą byłoby jej raźniej
porządkować balkony. Nie, Nicola i tak ma dużo pracy. Nie
trzeba jej obarczać dodatkowymi obowiązkami. Aleks też jej
nie pomoże. Lepiej niech pracuje w szopie i szykuje ją do
rozbudowy.
Głośno stękając, odstawiła kolejną partię kwiatów. Nagle
zauważyła, że ktoś nadchodzi od strony parkingu i zmierza
prosto do posiadłości.
Była ciekawa, kto to. Ludzie, którzy zjawiali się w
posiadłości, przychodzili tu w konkretnym celu. Dla
przedstawicieli handlowych posiadłość leżała za bardzo na
uboczu, a spacerowicze tu się nie kręcili, bo przy drodze do
posiadłości była tabliczka z napisem: Droga prywatna.
Jeszcze zanim nieznajomy doszedł do Leny, rozpoznała go.
To nowy mieszkaniec Fahrenbach, arogant, którego Lena i
Sylvia chciały przywitać chlebem i solą, a on je przepędził jak
dokuczliwe owady.
Czego może chcieć?
Miał na sobie elegancki garnitur i zręcznie omijał kałuże,
które zostały jeszcze po ostatnich ulewach. Pewnie bał się, że
zniszczy swoje eleganckie buty. Kiedy spostrzegł Lenę, na
jego twarzy odmalowało się zdziwienie. Chyba się nie spo-
dziewał, że ją tu spotka.
- Dzień dobry - powiedział z wyraźną arogancją w głosie,
której Lena doświadczyła, stojąc z Sylvią w progu jego domu. -
Przyszedłem do pani Fahrenbach.
Co za arogancki smarkacz! Nawet przez myśl mu nie
przejdzie, że to ona może być panią Fahrenbach. Pewnie ma
zupełnie inne wyobrażenie o właścicielce posiadłości, jeziora i
rozległych pól i łąk.
Lena zmierzyła go wzrokiem.
- Nie słyszała pani? Niech mnie pani zaanonsuje u pani
Fahrenbach. Moje nazwisko Koller.
W jego słownictwie nie było najwyraźniej słowa „proszę",
przynajmniej w rozmowie z posłańcem, bo chyba wziął ją za
kogoś takiego.
- Wiem, jak się pan nazywa - odpowiedziała Lena spokojnym
głosem.
- Tym lepiej. Niech już pani idzie i mnie zaanonsuje. Nie
wygrałem czasu na loterii.
Lena milczała przez moment i przyglądała mu się badawczym
wzrokiem. To właśnie jeden z tych, którzy uważają, że są lepsi,
bo noszą drogie ubrania i mają pieniądze. Zwykły człowiek nic
dla takich nie znaczy.
Lena się wyprostowała, odgarnęła z twarzy kosmyk włosów,
brudząc przy tym policzek wilgotną ziemią.
- To ja jestem Lena Fahrenbach - powiedziała z dumą w
głosie.
Jej słowa poraziły go niczym grom z jasnego nieba. Patrzył na
nią z niedowierzaniem, jakby miał wrażenie, że sobie z niego
żartuje.
- Pani? Pani jest... Lena pokiwała głową.
- Tak, ja. W czym mogę panu pomóc? Mężczyzna
zaniemówił. Zrozumiał, że ma
przed sobą największą posiadaczkę ziemską w Fahrenbach, a
nie jakąś wiejską niezdarę.
- Kiedy była pani u mnie...
Lepiej niech nie wymyśla żadnego usprawiedliwienia dla
swojego zachowania.
- Przypuszczam, że nie jest to powód pańskiej wizyty - weszła
mu w słowo.
Mężczyzna wziął się w garść.
- Słyszałem, że do pani należy jezioro, podobnie jak las
ciągnący się w kierunku Bad Helmbach. Chciałbym wynająć
miejsce na moją łódź, to znaczy mój jacht, w pani przystani, i
wydzierżawić kawałek lasu na teren łowiecki.
Lena otrzepała ręce z ziemi i postawiła kołnierz kamizelki.
Było jej zimno. Wprawdzie już nie padało, ale wyraźnie się
ochłodziło. Zwykle zaprasza gości do domu, ale tego Kollera
nie zaprosi, za nic w świecie.
- Przykro mi. Wszystkie miejsca do cumowania na
wschodnim brzegu jeziora są już wynajęte i nie oddaję lasu w
dzierżawę pod teren łowiecki.
- A co z dziką zwierzyną?
- Tym zajmuje się leśniczy.
- Przeprowadziłem się do Fahrenbach, bo wydawało mi się, że
to miejsce zapewni mi odpowiednią jakość życia. Jestem
gotów zainwestować w rozwój wsi, na przykład w rozbudowę
przystani. Poza tym dobrze zapłacę.
- Panie Koller, pieniądze nie grają roli. Dla nas, mieszkańców
Fahrenbach, odpowiednia jakość życia oznacza, że w naszej
wsi nie będzie żadnych rewolucyjnych zmian. Jeśli chce pan tu
mieszkać i nie żałować, że się pan tu sprowadził, musi się
pan dostosować do naszych reguł. Inaczej nie będzie pan
jednym z nas. Pieniędzmi, jachtami i luksusowymi
samochodami może pan zrobić wrażenie w Bad Helmbach, ale
nie tu.
- Jest pan na mnie zła, bo przepędziłam panią i tę... drugą?
- Ta druga, jak raczył pan powiedzieć, jest właścicielką
tutejszej gospody o bogatej tradycji. Poza tym jest żoną
naszego weterynarza i właścicielką rozległych terenów. Ale
ona też nie wydzierżawia terenów łowieckich. Odpowiadając
na pana pytanie, nie, nie jestem zła. Razem z przyjaciółką
chciałyśmy jedynie być miłe i powitać pana w naszej wsi. No
cóż, nie spodobał się panu nasz pomysł.
- Nie wiedziałem, kim pani jest...
- Na miłość boską, tym gorzej dla pana. Dzieli pan ludzi na
kategorie? Panie Koller, powtórzę raz jeszcze. Z takim
nastawieniem do życia i ludzi podjął pan złą decyzję,
wprowadzając się do Fahrenbach. Mamy tu zupełnie inne
wyobrażenie o życiu i wspólnocie.
- Skoro nie podoba się pani pomysł polowania, to niech mi
pani przynajmniej wynajmie miejsce do cumowania.
- To niemożliwe, ale to nie ma żadnego związku z panem.
Mój świętej pamięci ojciec jasno określił, ile łodzi może
pływać po jeziorze, a ja trzymam się jego ustaleń. Nie ma
miejsca na dodatkowe łodzie.
- A kiedy będzie?
Lena wzruszyła ramionami.
- Jak ktoś zrezygnuje.
- W takim razie niech je pani dla mnie zarezerwuje.
- Chętnie, ale muszę pana uprzedzić, że kolejka oczekujących
jest dość długa.
- Nie wierzę - rozzłościł się. - Jezioro jest ogromne. Jedna
łódź więcej czy mniej nie robi przecież różnicy.
- Wręcz przeciwnie - powiedziała Lena. - Jezioro jest
miejscem wypoczynku dla mieszkańców Fahrenbach, ludzi z
okolicznych miejscowości oraz turystów. To miejsce, gdzie
żyją zwierzęta i rosną rośliny, które gdzie indziej już dawno
wymarły. Ekosystem w naszym jeziorze nie został jeszcze
zachwiany i niech tak pozostanie. Dopóki ja będę o tym
decydować, nic się tu nie zmieni.
- Jedna łódź więcej nie zaszkodzi.
- Myli się pan. Poza tym, jeśli dla pana zrobię wyjątek, inni
będą prosić o to samo. W ten sposób na jeziorze zrobi się
tłoczno.
- Jezioro w Bad Helmbach jest dużo mniejsze i pływa tam cała
masa jachtów.
- Owszem, tylko że jak wszystkie wypłyną, trudno dostrzec
choćby kawałek tafli wody.
Lena nie miała ochoty na dalszą dyskusję.
- Przykro mi, że się pan na darmo fatygował. Proszę mi
wybaczyć, chcę jeszcze trochę popracować, zanim zrobi się
ciemno.
Mężczyzna aż trząsł się z gniewu, ale nic nie powiedział.
Odwrócił się na pęcie i odszedł, rzucając na pożegnanie:
- Miłego dnia.
Lena wróciła do domu po kolejne kwiaty z balkonu.
Nie miała poczucia triumfu. Wręcz przeciwnie. Była smutna,
bo do Fahrenbach sprowadzają się ludzie pokroju pana Kollera.
Dlaczego Huber nic nie powiedział ludziom we wsi, że chce
sprzedać swoją posiadłość? Na pewno znalazłoby się jakieś
rozwiązanie. Nie mieliby teraz problemów z aroganckimi
bogaczami. Lena pocieszała się myślą, że być może inni
mieszkańcy nowego osiedla
domków są zupełnie inni. Koller zajął jeden z trzydziestu
nowych domów. Mieszkańcy pozostałych dwudziestu
dziewięciu wcale nie muszą być takimi arogantami.
Wciągu kolejnych dni Lena wielokrotnie sięgała po telefon,
by zadzwonić do Yvonne. To był odruch, ale nie odważyła się
wybrać jej numeru. Nie może przecież naciskać, inaczej
spotkanie w ogóle nie dojdzie do skutku. Zresztą Yvonne
obiecała, że zadzwoni. Nie powiedziała tylko kiedy.
Lena siedziała przy telefonie i kolejny raz się zastanawiała,
czy zadzwonić do Yvonne. Nagle rozległ się dźwięk dzwonka.
Stało się to tak niespodziewanie, że aż podskoczyła.
Zdyszanym głosem odebrała telefon.
To nie Yvonne dzwoniła, lecz Sylvia. Wróciła właśnie z
urlopu w Portugalii.
- Co jesteś taka zdyszana? Biegłaś do telefonu? - roześmiała
się Sylvia.
Lena pociągnęła ten temat.
- Można tak powiedzieć. Tak myślałam, że to ty. Miło słyszeć
twój głos. Kiedy wróciliście?
- Dzisiaj w nocy.
- Dobrze, że już jesteś. Chyba się za tobą stęskniłam -
przyznała się Lena.
- Ja za tobą też. -Jak było?
- Cudownie... Może wpadłabyś do mnie? Niestety, nie mogę
się ruszyć z gospody, bo czekam na dostawę towaru.
- Jasne, kiedy?
- Najlepiej natychmiast.
- Dobrze. Tylko uprzedzę Nicolę. Włącz już ekspres do kawy.
Lena zadzwoniła do Nicoli.
- Pozdrów od nas Sylvię i Martina - powiedziała Nicola.
Lena obiecała ich pozdrowić. Założyła buty i gruby sweter
robiony na drutach. Wzięła torbę i skierowała się do wyjścia.
Już przy drzwiach przypomniała sobie, że nie zabrała komórki.
Wróciła po nią i schowała do torby. Upewniła się jeszcze, czy
włączyła automatyczną sekretarkę na telefonie stacjonarnym i
wyszła z domu.
Pogoda na szczęście się zmieniła. Nie padało już i nie wiało.
Niebo zrobiło się błękitne i zaczęło świecić słońce. W liściach
drzew szumiał
lekki wiatr i delikatnie strącał ostatnie kolorowe liście.
Lena uwielbiała kolory jesieni. Liście grusz zabarwiły się na
żółto, miejscami prawie na pomarańczowo, liście klonu
mieniły się czerwienią, a dębu - odcieniem rudego. Liście
kasztanów zrobiły się żółte jak słońce, a lipy miały barwę
spranej zieleni.
Koniecznie musi pójść dzisiaj z psami na długi spacer albo
osiodła Bondiego i zrobi sobie przejażdżkę nad jeziorem.
Początkowo Bondi niechętnie dawał się osiodłać, ale teraz nie
stwarzał już żadnych problemów. Parskał z radości, kiedy Lena
zakładała mu siodło - piękny prezent od Isabelli. Lena odkryła
już kilka wspaniałych tras na przejażdżkę, ale najpiękniej było
galopować nad rzeką.
Tak, przejażdżka konna. To dobry pomysł. Wciąż nie mogła
uwierzyć w szczęście, jakie ją spotkało. Tego wspaniałego
konia dostała w prezencie! A wszystko zawdzięcza Martinowi.
To on uratował Bondiego przed rzeźnią. Poprzednia
właścicielka konia nie dawała sobie z nim rady. Kiedy się
zranił, postanowiła się go natychmiast pozbyć.
W podobny sposób trafiła do niej jej mała słodka Lady. Jacyś
chłopcy wyciągnęli ją ze studni i uratowali jej ^cie. Martin
odkarmił ją, a potem suczka znalazła swój dom w posiadłości
Leny.
Lena dojechała do rynku. Zaparkowała obok gospody Sylvii.
Gospoda mieściła się w imponującym budynku. Przed
wejściem stały dwie potężne lipy. Jej trochę już pobladłe liście
mieniły się w promieniach jesiennego słońca, dzięki czemu to
miejsce wydawało się niezwykle romantyczne.
Zapewne przez okno Sylvia zobaczyła, że Lena przyjechała,
bo wyszła przyjaciółce na spotkanie. Witała ją z otwartymi
ramionami.
- Jak to dobrze, że tak szybko przyjechałaś. Mam ci dużo do
opowiedzenia.
- Wyglądasz cudownie - stwierdziła Lena bez cienia
zazdrości, kiedy weszły do zaludnionej gospody. -
Promieniejesz szczęściem, masz piękną opaleniznę i wyraźnie
się już zaokrągliłaś - powiedziała i delikatnie pogłaskała
Sylwię po okrągłym brzuszku. - A wy, tam w brzuszku mamy,
co u was?
- Tym to dobrze. Jeszcze się nie urodziły, a już są głaskane i
przytulane.
Usiadły przy stoliku z tabliczką „Rezerwacja", na którym
czekała już kawa i interesująco wyglądające ciasteczka.
- Te ciasteczka to niebo w gębie - rozmarzyła się Sylvia. -
Przywiozłam je z Portugalii. Codziennie się nimi opychałam.
Zabierzesz trochę dla Ni-coli. Ona uwielbia słodycze. Dla
ciebie, Aleksa i Daniela przywiozłam trzy różne likiery
ziołowe. Podobno są świetnie. Może was jakoś zainspirują i
uruchomicie wreszcie destylarnię. To skandal, żeby taka
nowoczesna linia produkcyjna stała bezużytecznie i działał
jedynie dział ekspedycji i magazyn. Spróbujcie wyprodukować
coś, co będzie przypominać waszą Fahrenbachówkę.
- To się nie uda. Receptura Fahrenbachówki jest czymś
zupełnie wyjątkowym. Poza tym opracowanie receptury
nowego trunku pochłonie dużo czasu i pieniędzy. Musiałabym
zatrudnić jakiegoś fachowca. Sami nie dalibyśmy rady. Dzisiaj
możesz wprowadzić na rynek jedynie coś zupełnie
wyjątkowego. Inaczej nie podbijesz serc konsumentów. Mój
brat próbował wprowadzić na rynek tego dalimona, wiesz, ten
gorzki trunek. I co? Kompletna klapa. Stracił tylko masę
pieniędzy. A przecież to był gotowy produkt.
- Dalimon był przebojem jednego sezonu. To zrozumiałe, że
nie mógł długo utrzymać się na rynku. U mnie zupełnie nie
szedł. Tym bardziej teraz. Jak ktoś ma ochotę na jakiś gorzki
trunek, zamawia coś sprawdzonego, na przykład campari.
- Nie mówmy już o alkoholach. Są ciekawsze tematy. Ale
dziękuję za prezenty. Naprawdę nie trzeba było. Nie musisz z
każdej podróży przywozić nam prezentów.
- Ty też zawsze nam przywozisz. Lena wzięła ciastko i je
ugryzła.
- Hmm, bardzo dobre, zaraz, zaraz, czuję migdały i
pomarańcze.
- Zgadza się. Cieszę się, że ci smakują. Ty też możesz trochę
dostać.
- Nie, dziękuję. Wiesz, że nie jestem amatorką słodkiego.
- W przeciwieństwie do mnie. Teraz, kiedy jestem w ciąży,
jest jeszcze gorzej. Muszę się pilnować. Inaczej urosnę jak
ciasto drożdżowe. Po porodzie też chciałabym być atrakcyjna
dla męża.
- Zawsze jesteś dla niego atrakcyjna, szczupła czy okrąglutka.
Martin nie jest mężczyzną, dla którego liczy się jedynie
wygląd. Przecież wiesz,
że dla niego najważniejsze są dusza człowieka oraz jego
charakter.
- To prawda. Ach, Leno, trudno mi wyrazić słowami, jaki
cudowny był ten urlop. Zupełnie inny niż poprzednie i inny niż
nasza podróż poślubna. Było... - Sylvia zastanawiała się przez
chwilę. - Tak, chyba mogę tak powiedzieć. Było tak, jakbyśmy
zatracili poczucie czasu i przestrzeni. Byliśmy tylko dla siebie.
Jakby ktoś zamknął nas w kokonie, do którego nikt poza nami
nie miał dostępu. Przed urlopem wybraliśmy miejsca, które
chcemy zwiedzić, ale nic z tego nie zobaczyliśmy.
Mieszkaliśmy w małym hotelu na uboczu. Wychodziliśmy z
niego tylko na długie spacery. Wiesz, to dziwne. Znamy się z
Martinem już tak długo. W końcu razem dorastaliśmy w
Fahrenbach, ale w czasie tego urlopu dowiedzieliśmy się o
sobie tak dużo, jak nigdy przedtem. Odkryliśmy w sobie cechy,
których wcześniej po prostu nie widzieliśmy. Rozmawialiśmy
o naszych marzeniach, lękach i wiesz co? - Sylvia wychyliła się
do przodu i spojrzała przyjaciółce prosto w oczy. - Kiedy dzieci
po raz pierwszy poruszyły się w brzuchu, Martin zaczął pisać
pamiętnik. Codziennie coś zapisuje.
Niesamowite. Lena wzruszyła się. Chociaż w zasadzie to
podobne do Martina. Jest przecież człowiekiem zamkniętym w
sobie, o niezwykle bogatym wnętrzu, który małymi kroczkami
odkrywa swoją duszę przed innymi.
-1 co pisze?
Sylvia wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia. Nie wiem, o czym można tak długo pisać.
- Wiesz, to wspaniale, że Martin pisze pamiętnik. Taki mąż to
prawdziwa wygrana na loterii. Niełatwo znaleźć kogoś takiego
jak on.
- To prawda - przyznała Sylvia; - Wiesz, co w tym wszystkim
jest najpiękniejsze? Pobraliśmy się z Martinem, bo mieliśmy
podobne wyobrażenie o życiu, małżeństwie i rodzinie, bo
wiedzieliśmy, czego możemy się po sobie spodziewać i co nas
czeka. Dopiero po ślubie okazało się, że jesteśmy dla siebie
kimś więcej niż tylko małżonkami. Odnaleźliśmy w sobie
bratnie dusze, jak ty to zwykle nazywasz. Martin jest
mężczyzną moich marzeń, moją wielką, ogromną miłością.
- A ty jego.
- Owszem. Jesteśmy jak papużki nierozłączki, jak dwie
połówki tego samego jabłka. Już nie
umiałbym bez niego żyć. Czasem myślę, że dwoje ludzi nie
zasługuje na tyle szczęścia.
Lena sięgnęła po filiżankę z kawą i zanim się napiła,
powiedziała:
- Droga przyjaciółko, pleciesz teraz trzy po trzy. Ciesz się
swoim szczęściem i dziękuj Bogu, że ci je dał.
- Nic innego nie robię. Nawet nie wiesz, jak często chodzę do
naszej kapliczki i zapalam świeczki. To ja zużywam ich
najwięcej.
- Niekoniecznie. Rekord należy chyba do mnie, a jeśli nie, to
na pewno cię doganiam. A tak na marginesie, Thomas był u
mnie. Przyjechał na cały tydzień, kiedy byliście na urlopie. Nie
mogłam uwierzyć w swoje szczęście... Stęsknił się za wami.
Miał ochotę na spotkanie w czwórkę. Chyba chodził mu po
głowie wspólny wieczór, jak wtedy, gdy po latach
urządziliśmy spotkanie przy grillu i piwie.
- Szkoda, że się nie spotkaliśmy. Martin pewnie też chętnie by
się z nim zobaczył. On i Thomas dobrze się dogadują. Nie
wiedziałam, że ma przyjechać - stwierdziła Sylvia.
- Ja też. Przyjechał zupełnie niespodziewanie. Pewnego
wieczoru stanął po prostu w moich
drzwiach. W pierwszym momencie pomyślałam, że mam
halucynacje. Zaskoczył mnie.
- Wyobrażam sobie. Kiedy znów przyjedzie?
- Nie mam pojęcia. Sama wiesz, jak z nim jest. Nigdy nie
powie nic konkretnego... Zobacz, co od niego dostałam.
Lena pokazała przyjaciółce medalion - prezent od Thomasa.
- Piękny - zachwycała się Sylvia.
- Jeśli chodzi o prezenty, jest nie do pobicia. Zawsze wymyśli
coś szczególnego.
- To prawda.
- Jest w środku zdjęcie?
- Tak. Medalion można otworzyć. Sam włożył do środka
swoje zdjęcie. Takie, na którym śmieje się z całego serca.
Lena otworzyła medalion.
Sylvia spojrzała na zdjęcie Thomasa.
- Cały Thomas. Leno, musisz mu wreszcie powiedzieć, że już
pora zamknąć sprawy w Stanach i przeprowadzić się do
Niemiec.
Lena nie chciała mówić Sylvii, że Thomas jest w tym
względzie bardzo tajemniczy, niczego nie obiecuje, a ona sama
przestała już pytać. Sylvia tego nie zrozumie. Jest kobietą
mocno stąpającą
po ziemi. Świat jest dla niej albo szafiry, albo biały. Lena
zmieniła temat.
- Muszę ci coś powiedzieć, zanim zapomnę. Zgadnij, kto był u
mnie w posiadłości.
- Twój brat Frieder. Twarz Leny spochmurniała.
- Nie. On w ogóle ze mną nie rozmawia. Przyszedł do mnie
ten typ, do którego poszłyśmy z chlebem i solą, a on nas
przepędził jak dwie głupie wieśniaczki.
- Chciał cię przeprosić? ,
- On i przeprosiny? Chyba żartujesz. Przyszedł, bo chciał
wynająć miejsce dla swojego jachtu i wziąć kawałek lasu w
dzierżawę pod teren łowiecki.
- Nie wierzę. Musisz mi wszystko dokładnie opowiedzieć.
Zaczekaj, przyniosę świeżą kawę.
Lena cieszyła się, że Sylvia znowu jest w Fahrenbach. Jednak
z dnia na dzień robiła się coraz bardziej niespokojna, bo
Yvonne nie dzwoniła.
Była już prawie pewna, że Yvonne nie zadzwoni, bo wszystko
jeszcze raz przemyślała i zdecydowała inaczej. Co teraz
zrobić?
Jeszcze raz zadzwonić do jej gabinetu i poprosić o spotkanie?
Lena nie miała odwagi. W końcu Yvonne obiecała, że się
odezwie. Jej telefon na pewno by ją rozzłościł. Nie może
pokazać, że jest taka niecierpliwa. Za nic w świecie nie może
sobie pozwolić na popełnienie choćby najmniejszego błędu.
Ciągle nosiła ze sobą komórkę. Jeśli zapomniała jej zabrać,
natychmiast po nią wracała.
Lena porównała siebie do bohatera starego serialu
telewizyjnego. W filmie pewien mężczyzna
uciekał przed kimś lub przed czymś i zawsze miał ze sobą
walizkę. Mężczyzna z walizką. Ona była teraz kobietą z
komórką. Wprawdzie przed nikim nie uciekała, ale komórka
stała się teraz jej atrybutem.
Ten niecierpliwie wyczekiwany telefon zadzwonił w
momencie, w którym zupełnie się go nie spodziewała.
Był niedzielny wieczór. Lena siedziała w swojej małej
bibliotece i czytała. W kominku strzelały iskry, a ciepło
wypełniało cały pokój, jak przystało na przyjemne domowe
ognisko. Lena zagłębiła się w lekturze jakiejś ciekawej książki.
Kiedy zadzwonił telefon, niechętnie po niego sięgnęła.
Kto może dzwonić w niedzielę wieczorem? Nie miała ochoty
na pogaduszki. Chciała dalej czytać.
- Fahrenbach - odebrała niekoniecznie miłym głosem.
Dopiero wtedy, gdy się zorientowała, kto dzwoni, poprawił
jej się humor. Yvonne!
- Przepraszam, że dzwonię tak późno. Wróciłam właśnie od
ojca, z którym zazwyczaj spędzam weekendy... Chciałabym
pani zaproponować termin spotkania. Może być środa, czyli za
trzy dni?
- Oczywiście.
Lena pojechałaby nawet w środku nocy, gdyby zaszła taka
potrzeba.
- Świetnie. O szesnastej?
- Zgoda.
- W takim razie podam pani mój adres.
- Już mam. Ulica Leśna 10. Yvonne roześmiała się.
Jej śmiech był serdeczny i niewymuszony.
- Zadała sobie pani dużo trudu, żeby zdobyć informacje o
mnie.
- Można tak powiedzieć.
- Nadal nie chce mi pani wyjawić powodu swoich
poszukiwań?
- Nie przez telefon. Zrozumie mnie pani, kiedy się spotkamy.
- Dobrze. W takim razie muszę się uzbroić w cierpliwość.
Mam nadzieję, że to nie będzie stracony czas.
- Na pewno nie - powiedziała Lena z pełnym przekonaniem.
- W takim razie do środy. Miłego wieczoru.
- Nawzajem. Dziękuję za telefon.
Nie była pewna, czy Yvonne usłyszała jej ostatnie słowa. Ale
nieważne.
Nareszcie, nareszcie ułoży ostatni element układanki i będzie
mogła przedstawić Nicoli jej córkę.
Lena była tak podekscytowana, że zamknęła książkę. Chociaż
książka była ciekawa i chętnie dowiedziałaby się, co było dalej,
nie była w stanie się skoncentrować na treści.
Spotka się z Yvonne.
Tylko o tym mogła teraz myśleć.
Wpatrywała się w ogień, który łapczywie pochłaniał bukowe
polana. Małe iskierki tańczyły nad paleniskiem. Kiedy ogień
strawił polana, pojawił się jasny popiół.
Lena wstała i dołożyła dwa duże polana... Już po chwili
płomienie łapczywie się w nie wgryzły.
Lena przyglądała się grze płomieni.
W środę po południu spotka się z Yvonne. Jak Yvonne
przyjmie wiadomość, że Lena chce doprowadzić do spotkania
z jej biologiczną matką?
Ciekawe, jak wygląda...
Jest podobna do Nicoli czy raczej do ojca? Oby nie do ojca.
To jakaś ironia losu, że Yvonne dorastała w miasteczku, w
którym mieszka jej biologiczny ojciec. Może nawet go zna,
tylko nie wie, kim jest.
Yvonne na pewno chodziła z rodzicami do jego restauracji. W
końcu to najlepsza restauracja w mieście.
Nie powie Yvonne, kim jest jej biologiczny ojciec. Tylko
Nicola może jej to wyznać.
Lenie zależy jedynie na tym, by po wielu latach połączyć
matkę i córkę. Może wtedy Nicola zazna spokoju ducha.
Yvonne też jest pewnie ciekawa, jakie są jej korzenie.
Lena zastanawiała się, jak najlepiej przekazać jej wiadomość
o matce. Im dłużej nad tym myślała, tym bardziej miała pustkę
w głowie. Nie mogła wpaść na żaden dobry pomysł.
Oparła się i zamknęła oczy. Zasnęła i obudziła się dopiero
wtedy, gdy zrobiło jej się zimno.
Ogień już dawno wygasł. Została jedynie niewielka kupka
popiołu.
Wstała i się przeciągnęła. Spojrzała na zegarek.
Była czwarta nad ranem.
Chyba już czas położyć się do łóżka.
Miała przed sobą pracowity dzień. Chciała wreszcie ruszyć z
kampanią reklamową ajerkoniaku Schaapendonka.
Zgasiła światło i poszła na górę. Najchętniej wzięłaby teraz
gorącą kąpiel, ale pomysł wydał jej
się trochę niebezpieczny. Obawiała się, że zaśnie w wannie.
Pośpiesznie się rozebrała, umyła zęby i twarz. Dzisiaj nie była
tak staranna i dokładna jak zwykle. Założyła koszulę nocną i
położyła się do łóżka.
Zanim zgasiła światło, spojrzała na zdjęcie w skromnej
srebrnej ramce.
- Tak, najdroższy - powiedziała cicho. - Będą się działy ważne
rzeczy, a ty nie będziesz mógł w nich uczestniczyć.
Lena owinęła się puchową kołdrą, położyła się na boku i w
ciągu kilku minut zasnęła.
W nocy śniła jej się Yvonne. Zbliżała się do niej z ogromną
strzykawką. Chciała jej wbić igłę w rękę. Lena bała się, chciała
powstrzymać Yvonne, ale kobieta tylko się śmiała. Lena była
zrozpaczona, broniła się i mocno popchnęła Yvonne. Kobieta
straciła równowagę i upadła. Lena chciała jej pomóc wstać, ale
zauważyła, że to wcale nie Yvonne leży na ziemi ze
strzykawką w ręku, tylko ten arogancki pan Koller.
Podniósł się z ziemi i gonił Lenę.
Yvonne zniknęła.
Lena szybko biegła przez jakieś pola. Zbiegła ze wzgórza nad
rzekę. Znalazła tam jakąś łódkę.
Odetchnęła z ulgą i wskoczyła do łódki, ale zauważyła, że
łódka nie ma dna. Lena zanurzała się coraz bardziej, była już
pod wodą, a na powierzchni wody tworzyły się bąbelki w
miejscu, gdzie pochłonęła ją rzeka...
Obudziła się z krzykiem na ustach. Serce o mało nie
wyskoczyło jej z piersi. Wymacała włącznik przy nocnej
lampce. Uspokoiło ją dopiero światło, które rozjaśniło
sypialnię.
Starała się wyrównać oddech.
Pomału wracała do siebie.
To był tylko sen. Odetchnęła z ulgą, zgasiła światło i znowu
się położyła.
Zastanawiała się nad znaczeniem tego snu. Nie była w stanie
trzeźwo myśleć. Zamknęła oczy.
Ogarnęła ją senność. Znowu zasnęła. Tym razem spała
mocnym snem. Już nic jej się nie śniło.
Lena starała się ukryć swoje zdenerwowanie. Niestety
bezskutecznie.
Na szczęście ani Nicola, ani Aleks i Daniel niczego nie
podejrzewali.
Zdenerwowanie Leny tłumaczyli wprowadzeniem na rynek
nowego produktu. Kiedy Lena w środę rano wyjechała z
posiadłości, myśleli, że pojechała do klientów.
Głupotą było wyjeżdżanie już z samego rana. Do Hersbeck,
gdzie mieszka Yvonne, jechało się trzy godziny, a umówione
były dopiero na czwartą po południu.
W normalnych okolicznościach Lena wyjechałaby dopiero o
dwunastej. I tak miałaby godzinę zapasu na ewentualne korki i
inne przerwy w podróży.
Ale to nie były normalne okoliczności. Wolała posiedzieć w
kawiarni czy pochodzić po Hersbeck
lub robić coś innego, byleby tylko punktualnie o czwartej
zadzwonić do drzwi Yvonne.
Teraz, kiedy jest tak blisko celu, nic nie może pójść nie tak.
Lena długo się zastanawiała, w co powinna się ubrać.
Zdecydowała się na brązowe spodnie, karmelowy sweterek i
karmelowy żakiet z wełny.
Tak będzie jej wygodnie. W tym czuje się dobrze i wygląda
porządnie. Chce zrobić na Yvonne dobre wrażenie. Założyła
płaskie buty, które doskonale pasowały do stylu jej ubioru. Z
biżuterii miała jedynie medalion, bransoletkę od Thomasa i
skromny zegarek. Gładko uczesała włosy i zrobiła leciutki
makijaż. Położyła trochę różu na policzkach, żeby zatuszować
bladość na twarzy, lekko umalowała usta i brwi i skropiła się
delikatnie ulubionymi perfumami.
Była zdenerwowana. Na niczym nie mogła się skupić. Nic do
niej nie docierało, ani audycje w radiu, ani piosenki z ulubionej
płyty.
Jej myśli krążyły wokół Yvonne.
Co najpierw powiedzieć?
Jak Yvonne przyjmie jej słowa?
Ma wrażliwość i wyrozumiałość matki? Jeśli tak, to zrozumie,
jeśli nie...
W kółko myślała o tym samym. Nie mogła się skupić na
prowadzeniu samochodu. Kiedy o mało nie spowodowała
stłuczki i jakiś rozwścieczony kierowca zaczął na nią trąbić, na
najbliższym zjedzie zjechała z autostrady i zatrzymała się.
Wysiadła z samochodu i przeszła kawałek lokalną drogą, na
której prawie wcale nie było ruchu. Tak dalej być nie może. W
takim stanie nie może prowadzić samochodu. Zagraża nie tylko
sobie, lecz również innym uczestnikom ruchu.
Układanie w myślach tego, co powie, nie ma sensu. Przecież
nie pisze ulotki reklamowej. Będzie rozmawiać z żywym
człowiekiem. Nie jest w stanie zaplanować i przewidzieć jego
reakcji.
W dotychczasowym życiu zawsze polegała na swojej intuicji.
Teraz też musi jej zaufać. Jeszcze nigdy jej nie zawiodła. Teraz
też nie zawiedzie.
Lena postanowiła wrócić do samochodu. Kiedy doszła do
auta, zatrzymało się przy niej granatowe, trochę poobijane
kombi.
Za kierownicą siedział młody mężczyzna. Opuścił trochę
szybę i zapytał:
- Coś się stało? Potrzebuje pani pomocy?
Lena spojrzała na niego zaskoczona. Ktoś chce jej pomóc.
Uśmiechnęła się.
- Nie, dziękuję. Wszystko w porządku. Chciałam jedynie
rozprostować kości.
- Rozprostować kości? Tu na tym odludziu? Po jego minie
widać było, że uważa jej pomysł
za niedorzeczny. Nawet nie czekał na odpowiedź.
- W zasadzie co mnie to obchodzi. Przyjemnej podróży.
Uruchomił samochód i odjechał.
- Dziękuję - krzyknęła Lena. - To miło z pana strony, że chciał
mi pan pomóc.
Lena wsiadła do samochodu, zawróciła i pojechała w
kierunku wjazdu na autostradę. Dopiero wtedy, gdy włączyła
się do płynnego ruchu, uświadomiła sobie, co właściwie
zrobiła.
Wcale nie musiała zjeżdżać z autostrady, żeby sobie zrobić
przerwę. Mogła przecież zajechać do jednej z wielu zatoczek.
Dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo była rozkojarzona. Musi
się wziąć w garść. Nie może sobie pozwolić na robienie takich
głupot.
Lena miała jeszcze dużo czasu. Jechała prawym pasem za
jakąś ciężarówką. Sięgnęła do schowka z płytami i wyjęła
pierwszą lepszą. Spojrzała, co wzięła. Rod Steward. Składanka
utworów śpiewanych pierwotnie przez innych wykonawców.
Włożyła płytę do odtwarzacza.
- I only have eyes for you... - śpiewał Steward swoim
charakterystycznym głosem.
- Mam oczy tylko dla ciebie...
Znała na pamięć tekst piosenki. Zaczęła sobie podśpiewywać.
Muzyka ją wyciszyła. Po drugiej piosence znudziła jej się jazda
za ciężarówką. Zjechała na lewy pas i dodała gazu.
Niebo było zachmurzone, ale na szczęście nie padało. Było
bardzo zimno jak na tę porę roku. Lena tęskniła za złotą
jesienią i miała nadzieję, że jeszcze nastaną słonecznie jesienne
dni.
- Smile - śpiewał Rod Steward.
Lena była już na tyle spokojna, że mogła spełnić jego prośbę.
Hersbeck było małym, tętniącym życiem miasteczkiem ze
starym centrum i wieloma nowymi budynkami. Dzięki dobrym
planom zabudowy przestrzennej miasta nowe budynki wpisały
się w charakter architektury miasteczka i nie psuły jego
wyglądu.
Lena przyjechała do Hersbeck o wiele za wcześnie. Najpierw
odnalazła ulicę Leśną.
Dom pod numerem dziesięć był okazałą starą kamienicą w
bardzo dobrym stanie. Lena zatrzymała się tuż przed nią.
Wysiadła z samochodu i przyglądała się lśniącej mosiężnej
tabliczce z przyciskami przy nazwiskach lokatorów. W
kamienicy mieszkało pięć rodzin. Na tabliczce przy
najwyższym przycisku prostymi literami wygrawerowano
„Wiedemann". To znaczy, że Yvonne mieszka na najwyższym
piętrze.
Lena właśnie chciała się odwrócić, kiedy otworzyły się drzwi
domu. Z kamienicy wyszła starsza kobieta.
- Kogoś pani szuka? - zapytała i spojrzała na Lenę
badawczym wzrokiem.
- Tak, pani doktor Wiedemann - odpowiedziała szybko.
Twarz kobiety złagodniała.
- O tej porze nigdy nie ma jej w domu. Jest w gabinecie. Niech
pani tam spróbuje... Wie pani, gdzie jest gabinet doktor
Wiedemann?
- Tak, dziękuję.
Lena odwróciła się i wsiadła do samochodu. Pojechała do
centrum. Wjechała w jedną z uliczek prowadzących od rynku.
Na jednym z nowoczesnych budynków spostrzegła szyld
gabinetu Yvonne.
Dr Yvonne Wiedemann
Gabinet pediatryczny
i...
Nie zdążyła doczytać. Musiała jechać dalej, nie mogła
przecież tamować ruchu.
Poszukała parkingu. Zaparkowała i upewniła się, że parking
jest bezpłatny. Bez celu chodziła po ulicach miasteczka.
Hersbeck zrobił na niej dobre wrażenie. Na wystawach
sklepowych widziała ładne rzeczy, a nie jakieś wyszukane.
Modne ubrania i buty w przyzwoitej cenie.
Niektóre rzeczy tak jej się spodobały, że w innych
okolicznościach na pewno by je kupiła, ale teraz nie miała
ochoty na zakupy. Była zbyt zdenerwowana i myślami błądziła
gdzie indziej.
Zobaczyła małą restaurację i bez namysłu weszła do środka.
Wprawdzie było dużo gości, ale tu i ówdzie były jeszcze wolne
stoliki. Lena wypatrzyła mały stolik i ruszyła w jego stronę.
Ledwo usiadła, a już była przy niej kelnerka z kartą dań.
- Poza daniami z karty mamy jeszcze danie dnia. Polędwica z
ziemniakami pieczonymi w folii i sałatka z różnych warzyw...
Wszystko za dziewięć euro dziewięćdziesiąt.
Lena nie zastanawiała się długo.
- Świetnie, proszę danie dnia.
- Co podać do picia?
- Sok jabłkowy z wodą mineralną. Kelnerka zanotowała
zamówienie Leny.
-Jaki sos?
Lena nie uważała. Podniosła wzrok i spojrzała na kobietę.
- Słucham?
- Jaki sos do sałatki? Amerykański? Francuski?
- Francuski.
Kobieta skinęła i odeszła.
Lena rozejrzała się. Restauracja była urządzona w stylu
rustykalnym.
Na podłodze leżały kwadratowe płytki z brązowego kamienia,
ściany były pomalowane na biało. Tu i ówdzie przymocowano
ciemnobrązowe drewniane belki. Wystrój wnętrza był typowy
dla lat siedemdziesiątych. Wnętrze wyglądało bardzo
przyzwoicie, goście restauracji też. Siedzieli tu różni ludzie.
Starsze małżeństwa i młodzi mężczyźni w garniturach, matki z
dziećmi i młode kobiety obstawione wypchanymi torbami na
zakupy. Przegląd przez całe społeczeństwo. Zupełnie jak w
gospodzie Sylvii. Tu też spotykali się różni ludzie.
Przyszła kelnerka. Przyniosła Lenie sok. Na stole położyła
serwetki i sztućce. Przyprawy przesunęła trochę na bok.
- Czy podać najpierw sałatkę? - zapytała grzecznie. - Czy chce
pani ją zjeść razem z daniem głównym?
- Nie, przed - powiedziała Lena.
Kobieta pokiwała głową i odeszła.
Po chwili wróciła z dużą porcją sałatki, która wyglądała
smakowicie i równie dobrze smakowała. Lena jadła z
apetytem. Na talerzu znajdowały się różne gatunki sałaty,
papryka, pomidory, które nawet smakowały jak pomidory,
ogórek i świeże zioła. Sos był równie doskonały.
I to ma być tylko dodatek? W innym miejscu taka sałatka
kosztowałaby pięć euro. Na szczęście w Hersbeck,
przynajmniej w tej restauracji, świat jeszcze nie oszalał.
Ledwo Lena odstawiła na bok talerz po sałatce, na którym
zostawiła kilka listków sałaty, a już podano danie główne.
Wszystko wyglądało niezwykle apetycznie. Porcja polędwicy
nie za duża i nie za mała, duży ziemniak, na którym masło
ziołowe zaczęło się już topić i spływać po obydwu stronach.
Do tego sos podany w odrębnej porcelanowej sosjerce. Talerz
udekorowano sałatą. Dodatkowo podano przyrumienione
pieczywo czosnkowe.
- Smacznego - powiedziała kelnerka. - Proszę powiedzieć,
jeśli będzie pani chciała więcej sosu.
Lena podziękowała i z podziwem spoglądała na skarby na
talerzu. Niesamowite. Tyle jedzenia
za tak mało pieniędzy. Lena odkroiła kawałek mięsa. Stek był
średnio wysmażony, dokładnie taki, jak lubi. Smakował
wyśmienicie.
Lena zajęła się jedzeniem. Jadła ze smakiem.
Po jedzeniu zamówiła jeszcze kawę. Była gorąca,
aromatyczna i postawiła ją na nogi.
Z restauracji wyszła zadowolona. Kelnerce dała sowity
napiwek.
Na zewnątrz zatrzymała się. Miała jeszcze trochę czasu.
Zastanawiała się, co będzie robić.
Wtedy dostrzegła wieżę kościoła. Kościół musiał być gdzieś
niedaleko. Postanowiła, że pójdzie go zobaczyć.
Kościół był jednak dalej, niż początkowo sądziła. Oby trafiła
do samochodu. Trochę straciła orientację i nie do końca
wiedziała, gdzie teraz jest.
Zatrzymała się przed kościołem i spojrzała w górę. Budowla
w stylu gotyckim, nieotynkowana cegła palona.
Weszła do środka. Ktoś grał na organach o zadziwiająco
dobrym brzmieniu.
Lena usiadła w jednej z ławek na końcu kościoła. Zamknęła
oczy i słuchała muzyki. Organista grał kantaty Bacha. Dzięki
swojej prostej formie
działały na Lenę niezwykle uspokajająco. Ze wszystkich
klasyków najbardziej lubiła Bacha. Kiedy jeszcze żył ojciec,
często chodziła z nim na koncerty organowe. To on
zainteresował ją Bachem i zaszczepił miłość do jego utworów.
Muzyka umilkła. Lena otworzyła oczy i rozejrzała się. Była w
kościele sama. Czekała jeszcze przez chwilę w nadziei, że
organista zacznie grać dalej. Usłyszała jedynie dźwięk
odstawianego krzesła, potem oddalające się kroki. Nic z tego.
Szkoda.
No trudno, ale i tak miała szczęście. Intuicja podpowiedziała
jej, żeby przyjść do kościoła i akurat trafiła na koncert. Wstała i
wyszła z kościoła. Już na zewnątrz próbowała sobie
przypomnieć, jaką drogą tu przyszła.
Pierwsza próba nie powiodła się. Zabłądziła. Prawie wpadła
w panikę, ale już po chwili zorientowała się, że wszystkie
uliczki w centrum prowadzą do rynku. Co za ulga!
Lena spojrzała na zegarek. Miała jeszcze pół godziny.
Zobaczyła księgarnię i weszła do środka. Książki były jej
pasją.
Księgarnia nie była duża, ale za to świetnie zorganizowana.
Lena brała kolejno książki do ręki i czytała-tekst na odwrocie.
W końcu zdecydowała się kupić powieść amerykańskiego
pisarza Williama Faulknera pod tytułem „Światłość w
sierpniu". Czytała, że ukazało się właśnie nowe, podobno
świetne, tłumaczenie tej powieści, która w Stanach wyszła w
1932 roku. Faulkner należał do klasyków XX wieku, a
„Światłość w sierpniu" jest jego najbardziej znaną powieścią.
Dlatego to będzie dobry zakup. Sama była ciekawa, jakie jest
to nowe tłumaczenie.
Lena nigdy nie kupowała ot tak sobie wszystkich pozycji z
listy bestsellerów, jak to robi wiele osób. Każdy zakup książki
był przemyślany. Tego też nauczyła się od ojca, który był
człowiekiem niezwykle oczytanym.
Tata... Bardzo za nim tęskni.
Zapłaciła za książkę i wyszła z księgarni. Ponownie spojrzała
na zegarek. Już czas udać się do Yvonne, córki Nicoli.
Przyspieszyła kroku i poszła na parking. Wsiadła do
samochodu i odjechała.
Za dwie czwarta stała przed domem Yvonne.
Serce waliło jej jak młotem, kiedy naciskała dzwonek.
Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Weszła do staromodnej
klatki schodowej. Marmurowa posadzka, marmur na ścianach.
W klatce schodowej były ciemne drewniane schody.
Lena wolnym krokiem wchodziła na górę. Pokonywała
stopień po stopniu. Zatrzymywała się na każdym półpiętrze,
żeby wziąć głęboki wdech.
Trzeba mieć dobrą kondycję, żeby mieszkać tak wysoko, a
idąc na zakupy - dobrą pamięć albo kartkę z listą rzeczy do
kupienia. Na pewno nikt drugi raz nie będzie pokonywać tylu
schodów, żeby pójść do sklepu, ponieważ zapomniał o
marchewce!
Lena dotarła na ostatnie półpiętro. Bardzo bała się spotkania.
Drzwi mieszkania były otwarte. Yvonne czekała na nią w
progu.
Nie da się opisać, co czuła Lena, kiedy stanęła twarzą w twarz
z córką Nicoli.
Yvonne była mniej więcej wzrostu Leny, czyli trochę wyższa
od Nicoli. Jej szczupłą twarz okalały kręcone włosy do
podbródka. Miała szaroniebieskie oczy i była szczupła.
- Dzień dobry, pani doktor Wiedemann - powiedziała Lena
zdławionym głosem.
Było to dla niej wielkie przeżycie stać naprzeciwko córki
Nicoli.
- Dzień dobry, pani Fahrenbach. Zapraszam do środka.
Lena weszła do kwadratowego, skąpo umeblowanego
przedpokoju. Stały tu jedynie nieliczne meble, ale za to bardzo
ładne. Odziedziczyła je pewnie po rodzicach.
Yvonne zaprowadziła ją do jasnego salonu. To pewnie dzięki
dużemu oknu i drzwiom na taras był taki jasny. Na dużym
tarasie stały gliniane donice z kwiatami.
- Proszę, niech pani usiądzie - powiedziała Yvonne. - Napije
się pani ze mną herbaty czy woli pani kawę?
- Poproszę herbatę - odpowiedziała Lena. Nie chciała
sprawiać kłopotu. Zresztą herbatę
też chętnie pije.
Yvonne poszła do kuchni. Lena rozglądała się po salonie.
Był ciekawie urządzony, mieszanka nowoczesności i tradycji.
Na białych ścianach wisiały obrazy. Niewiele, ale za to w
dobrym guście. Na jednej ścianie salonu stał biały regał z
książkami. Obok nowoczesnej kremowej kanapy stał stary
fotel
z wysokim oparciem i podpórkami na wysokości głowy. Stary
parkiet w kolorze miodu musiał być niedawno cyklinowany.
Wróciła Yvonne. Do białych filiżanek nalała herbatę, usiadła i
z zaciekawieniem przyglądała się Lenie.
Lena chciała odwlec moment rozpoczęcia rozmowy. Wolnym
ruchem posłodziła herbatę, mieszała ją dokładnie i dłużej, niż
to było potrzebne. Podniosła filiżankę, napiła się trochę
herbaty i odstawiła filiżankę.
Yvonne nie wytrzymała napięcia. Odezwała się pierwsza.
- Chciałabym się teraz dowiedzieć, co takiego ważnego ma mi
pani do przekazania.
Lena wyjęła z torebki kopertę ze zdjęciami Nicoli. Na
niektórych był też Aleks i mały domek, w którym mieszkali
Dunkelowie.
Położyła kopertę obok filiżanki i niespokojnie przesuwała ją
raz w jedną, raz w drugą stronę.
Od czego zacząć?
Spojrzała na Yvonne i próbowała doszukać się podobieństwa
do Nicoli.
Oczy mogła mieć po matce, usta na pewno. Ale czoło?
- Pani Fahrenbach, słucham - niecierpliwiła się Yvonne.
Lena westchnęła. Przyszła chwila prawdy.
Zaczęła opowiadać o posiadłości i ludziach tam
mieszkających. Najwięcej uwagi poświęciła Nicoli.
- Pani Fahrenbach, to piękna historia, ale chyba przyjechała tu
pani nie po to, żeby mi to opowiedzieć. Mówi pani o ludziach,
których w ogóle nie znam. Jak mam to rozumieć?
Lena wzięła głęboki oddech.
- Kobieta, o której mówiłam, Nicola... Ona... jest pani
biologiczną matką.
W salonie zrobiło się cicho jak makiem zasiał.
Yvonne wpatrywała się w Lenę szeroko otwartymi oczami.
Na jej twarzy było widoczne zdziwienie. Wyznanie Leny
wytrąciło ją z równowagi. Była najpierw wstrząśnięta, ale po
chwili wybuchła gniewem.
Wstała.
- Szkoda, że zadała sobie pani tyle trudu, żeby mnie odszukać.
Nie jestem zainteresowana historią tej... kobiety.
- Jest pani matką. To wspaniały człowiek, serdeczny,
kochany...
- Możliwe, ale nie doświadczyłam tych wszystkich
cudownych cech, które pani tak ochoczo wylicza. Może
umknęło pani uwadze, że ta kobieta oddała mnie zaraz po
porodzie.
- Bo nie miała wyboru.
- Niech pani przestanie. Nie mogę tego słuchać. Żyjąc w tym
kraju, zawsze ma się jakiś wybór. Żyjemy w państwie
socjalnym, a nie w jakimś kraju trzeciego świata.
- Nawet żyjąc w takim kraju jak nasz, można znaleźć się w
sytuacji, że człowiek musi podjąć decyzję, która łamie mu
serce.
- Niech pani przestanie... Może powinna się pani zająć
pisaniem powieści. Umie pani pięknie opowiadać i niejedną
kobietę pewnie wzruszy pani do łez, ale nie mnie, ponieważ to
mnie skrzywdzono. To mnie ta kobieta oddała. Miałam
szczęście i trafiłam do ludzi o dobrym sercu. Nawet przez
moment nie dali mi odczuć, że nie jestem ich dzieckiem. Ale
mój los mógł się też potoczyć zupełnie inaczej. Szkoda,
naprawdę szkoda,
- że się pani fatygowała. Nie interesują mnie pani opowieści.
Mam rodziców... Teraz już tylko ojca. Moja mama niestety
zmarła. Nie potrzebuję nowej matki.
- Nie chce pani poznać prawdy, dlaczego Nicola musiała
panią oddać?
-Nie.
- Niech pani chociaż obejrzy zdjęcia.
Lena wskazała grubą kopertę, która wciąż leżała obok jej
filiżanki. -Nie.
- To zdjęcia pani matki.
- Moja matka nie żyje. Wiem, jak wyglądała. Nie interesuje
mnie obca kobieta. Jest mi zupełnie obojętne, jak wygląda.
Niech pani już idzie.
Powiedziała to tak zdecydowanym tonem, że Lena wiedziała,
że nakłanianie jej do zmiany zdania nie ma najmniejszego
sensu.
- Dobrze, już pójdę - oznajmiła Lena. - Powiem jeszcze tylko,
że mamy w posiadłości apartamenty do wynajęcia. Jeśli zmieni
pani zdanie, proszę przyjechać i wynająć apartament. Przy
okazji pozna pani Nicolę. Ona prowadzi wynajem. Oczywiście
nic jej nie powiem. Zresztą zupełnie nic nie wie o mojej
dzisiejszej wizycie. Nie wie, że panią odnalazłam. Chciałam jej
powiedzieć dopiero wtedy, gdyby pani... Zamierzałam jej
powiedzieć dopiero wtedy, gdyby zgodziła się pani na
spotkanie z nią.
Lena sięgnęła pośpiesznie do torby i zaczęła czegoś nerwowo
szukać. Wyjęła dwie wizytówki i położyła je na stole.
- To moja wizytówka, a druga naszych apartamentów. Proszę,
niech się pani jeszcze zastanowi. Nicola zasłużyła na to, aby
dać jej szansę. Jest najcudowniejszym człowiekiem pod
słońcem.
- Niech pani zabierze wizytówki i zdjęcia. Jestem zadowolona
z mojego życia i nie chcę w nim niczego zmieniać,
przynajmniej tego, co jest związane z przeszłością.
Yvonne podniosła się. Lena nie miała wyboru, też musiała
wstać.
Chciało jej się płakać. Musiała wziąć się w garść. Inaczej
wyobrażała sobie spotkanie z Yvonne. Nie sądziła, że spotka
się z tak stanowczą odmową. Owszem, rozumie, że Yvonne nie
leci na skrzydłach do swojej biologicznej matki. Ale liczyła na
jakieś zainteresowanie z jej strony. Miała nadzieję, że Yvonne
przynamniej obejrzy zdjęcia swojej matki. Ale kobieta nie
miała zamiaru tego zrobić.
Lena spojrzała na Yvonne. Kobieta miała kamienną twarz.
Lena wzruszyła ramionami.
- Przykro mi, myślałam... Yvonne nie podjęła tematu.
- Odprowadzę panią do drzwi.
To był wyraźny sygnał, że Lena powinna sobie wreszcie
pójść.
Lena sięgnęła po swoją torebkę i szybkim krokiem dogoniła
Yvonne. Kopertę ze zdjęciami i wizytówki zostawiła. Miała
cichą nadzieję, że Yvonne nie przypomni sobie o zdjęciach i
wizytówkach i nie zażąda, żeby je ze sobą zabrała.
Doszły do drzwi. Yvonne podała Lenie rękę. Miała mocny
uścisk dłoni. To na pewno łączyło ją z Nicolą.
- Przykro mi, że pani misja zakończyła się fiaskiem -
powiedziała. - Na darmo jechała pani tak daleko. Gdyby
wspomniała mi pani przez telefon, o czym chce ze mną
porozmawiać, od razu bym panią uprzedziła, że nie jestem
zainteresowana informacjami o tej... kobiecie. Szczęśliwiej
podróży i... wszystkiego dobrego - powiedziała i odwróciła się.
Zanim zamknęła drzwi, dodała jeszcze:
- Szkoda, że tak wyszło. Jest pani bardzo sympatyczna. W
innych okolicznościach mogłybyśmy się nawet zaprzyjaźnić.
Zanim Lena zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Yvonne
zniknęła w mieszkaniu i zamknęła drzwi.
Lena stała lekko oszołomiona.
Nie była w stanie zrobić kroku. Miała wrażenie, że to tylko
zły sen, że zaraz się obudzi i prawda będzie zupełnie inna.
Ale to nie był sen. To była najprawdziwsza rzeczywistość.
Poniosła klęskę.
Do tej pory wszystko jej się udawało. Od byłej pracownicy
urzędu do spraw młodzieży dostała najważniejszą wskazówkę,
a od ojca Yvonne dowiedziała się reszty. Dzięki temu mogła
dalej działać. A teraz, już na ostatniej prostej, poniosła sro-
motną klęskę.
Yvonne nie chce się spotkać z Nicolą.
Nie chce mieć nic wspólnego ze swoją biologiczną matką.
Nawet nie jest ciekawa, jak ona wygląda.
Gdzie popełniła błąd? Co zrobiła nie tak?
Lena zaczęła się obwiniać za niepowodzenie. Musi stąd
wyjść. Zanim zupełnie pogrąży się w rozpaczy, musi opuścić to
miejsce. Zaczęła iść schodami w dół.
Nie, nie popełniła błędu.
Przecież nie mogła zmusić Yvonne, żeby jej wysłuchała.
Przecież próbowała jej powiedzieć, jakim cudownym
człowiekiem jest Nicola.
Co za szczęście, że nic nie powiedziała Nicoli o swoich
poszukiwaniach. Serce by jej teraz pękło z żalu.
Biedna Nicola. Jest takim wspaniałym człowiekiem, ma
dobre serce, zawsze pomaga innym.
Dlaczego Bóg nie ma dla niej litości?
Zanim wsiadła do samochodu, spojrzała w górę.
Była ciekawa, czy Yvonne ją obserwuje? Było już ciemno.
Nic nie widziała.
Nadzieja, że Yvonne zmieni zdanie i się odezwie, żeby się
dowiedzieć czegoś więcej o swojej matce, okazała się złudna.
Yvonne nie zarezerwowała apartamentu. Prawie codziennie
Lena sprawdzała książkę rezerwacji, którą założyła Nicola, bo
jakoś nie dowierzała komputerom. Nie było żadnej rezerwacji
na nazwisko Yvonne Wiedemann. Zresztą było bardzo mało
rezerwacji. Lena niepokoiła się i znowu zaczęła się bać o
finanse. W firmie nie wszystko szło tak, jak sobie wyobrażała.
Najgorsze, że ona w terminie płaci rachunki, ale jej klienci
spóźniają się z płatnościami.
Przyszła wiadomość z domu aukcyjnego Hendersona.
Poinformowano ją, że aukcja pięciu obrazów Aegidiusa Patta
odbędzie się w ciągu najbliższych sześciu miesięcy w filii
domu aukcyjnego Hendersona w Nowym Jorku. Ta
wiadomość
nie zrobiła na niej takiego wrażenia, jak dołączony do listu
rachunek za renowację obrazów. Prawie dwanaście tysięcy
euro. Lena była wstrząśnięta. Na dodatek proszono ją o
wyrozumiałość i uregulowanie płatności już teraz, bo do aukcji
trzeba jeszcze sporo czekać, a prace renowacyjne zostały
przeprowadzone.
Prawie dwanaście tysięcy euro!
To nie może być prawda!
To na pewno jakaś pomyłka!
Lena zadzwoniła do domu aukcyjnego. Na szczęście obok
numeru rachunku podano też numer telefonu.
- Gehrmann - odezwała się jakaś kobieta sympatycznym
głosem.
Lena przedstawiła się i wytłumaczyła cel rozmowy.
- Chwileczkę, pani Fahrenbach. Zaraz wszystkiego się
dowiem.
Już po chwili kobieta znowu była przy telefonie. Mówiła teraz
takim głosem, jakby chodziło o rzecz największej wagi.
- Chodzi o renowację obrazów z motywem bitwy morskiej.
Pani Fahrenbach, takich perełek nie można oddać w ręce
pierwszego lepszego
restauratora. Tylko specjalista najwyższej klasy może się tym
zająć. Renowację pani obrazów przeprowadził wybitny
specjalista. Cena wcale nie jest wysoka, wręcz przeciwnie,
myślę, że nawet ją zaniżył, bo uznał to za zaszczyt, że może
pracować nad takimi dziełami sztuki... Pani Fahrenbach, ta
inwestycja to nic w porównaniu z zyskiem, jaki pani osiągnie
po aukcji.
„Łatwo jej mówić", pomyślała Lena. Skąd wziąć pieniądze?
Gdyby Lena wiedziała, jak potoczą się sprawy, nie oddałaby
tak szybko obrazów do domu aukcyjnego, a renowację
przeprowadzono by później.
Gdyby... gdyby... gdyby...
Już po sprawie. Nie cofnie czasu.
- Dziękuję za informację - powiedziała Lena. Co innego
mogła powiedzieć.
- Proszę bardzo. Gdyby potrzebowała pani jeszcze informacji,
zawsze może pani do mnie zadzwonić.
- Dziękuję. Do usłyszenia.
- Do usłyszenia. Życzę miłego dnia. Lena odłożyła
słuchawkę.
Jasne, miłego dnia. Jak ten dzień może być dla niej miły?
Musi się zastanowić, skąd wziąć pieniądze. Z banku na pewno
ich nie dostanie. I tak przekroczyła już limit na kontach. Nie
dlatego, że jest rozrzutna. Musiała pokryć koszty pierwszej
dostawy ajerkoniaku Schaapendonka. Nie ma pojęcia, kiedy
klienci uregulują swoje płatności. Sytuacja gospodarcza jest
niepewna i mało klientów płaci gotówką. Większość płaci
przelewem i to ostatniego dnia terminu płatności, a niektórzy
nawet po.
Z czasem jakoś to się wyrówna i nie będzie miała takich
problemów, ale teraz czuła się jak uczestniczka gry
towarzyskiej, w której tylko dla niej zabrakło krzesła.
Co ma zrobić?
Zadzwoni do Markusa i zapyta, czy nie potrzebuje drzew do
tartaku. Już niejeden raz pomógł jej w taki sposób.
Najważniejsze, że Markus szybko płaci.
A jeśli Markus nie potrzebuje drzew, to co?
Nie ma żadnego pomysłu. Musi jeszcze zwrócić Thomasowi
pieniądze za koszty uzbrojenia działek.
Większość z jej działek przekształcono w działki budowlane.
Sama poniosła jedynie niewielkie koszty. Wprawdzie nie ma
zamiaru sprzedawać
ziemi, ale po uzbrojeniu terenu wartość jej działek znacznie
wzrosła. Tylko co jej to dało? Nic, może tylko kolejną
awanturę z Friederem, który do tej pory z nią nie rozmawia, bo
nie chciała mu oddać działki nad jeziorem pod budowę
luksusowego hotelu ze SPA, polem golfowym i kortem
tenisowym.
Na dodatek czuje się taka nieszczęśliwa, bo nic nie załatwiła z
Yvonne.
Dlaczego Yvonne jest taka uparta? Sprawiała wrażenie miłej,
wrażliwej kobiety. Dlaczego nie chce dać szansy swojej
biologicznej matce?
Nawet mordercy skazani na dożywocie mogą liczyć na
ułaskawienie.
Lena nie zauważyła, kiedy Nicola weszła do pokoju. Biedna
Nicola.
- Co znowu? - zapytała. - Wyglądasz jak siedem nieszczęść.
Lena nie miała tajemnic przed Nicolą. Ale nie powie jej o
rachunku, bo Nicola zaraz zaproponuje jej swoje pieniądze,
żeby mogła zapłacić za renowację obrazów. Właśnie tego chce
uniknąć. Sama musi sobie poradzić z tym problemem. Coś
wymyśli.
- Dzwoniłam do ociągających się płatników. Zawsze mnie to
przybija.
- Rzadko kto jest taki porządny jak ty - powiedziała Nicola. -
Masz to po ojcu. On też taki był.
„Owszem, tylko miał też pieniądze, żeby od razu za wszystko
płacie', pomyślała Lena. Nicola nie oczekiwała żadnej
odpowiedzi.
- Dzwoniła Isabella - powiedziała Nicola. Dopiero teraz Lena
zauważyła, że Nicola ma
lekkie wypieki na twarzy.
- Zgodnie z obietnicą zaprasza nas na plan filmowy. Jutro
rano kręci tylko jakąś krótką scenę, a resztę dnia chce spędzić z
nami. Nie odzywała się wcześniej, bo zaszły jakieś
nieoczekiwane zmiany. Pojedziesz z nami, prawda?
W innych okolicznościach chętnie by pojechała, choćby dla
samego spotkania z Isabellą. Ale teraz? W takim nastroju?
- Nie.
- Dlaczego?
- Mam mnóstwo pracy. Poza tym czekam na pilne telefony.
Ktoś musi zostać w posiadłości i zająć się zwierzętami.
- Leno, proszę. Zwierzętom nic nie będzie, jeśli jeden dzień
będą same. W fabryce likieru macie telefon z automatyczną
sekretarką, faks i kompu-
tery. Klienci mogą się nagrać lub napisać e-maila... Masz
jakieś problemy?
Nicola znała się na ludziach. Przed nią nic się nie ukryje.
- Ciągle te same... Nie, nie pojadę. Pojedźcie sami. Za dużo
ostatnio podróżowałam. Nie mam ochoty na wyjazdy.
- Isabella ucieszyłaby się ze spotkania z tobą.
- Przecież odwiedzi nas w posiadłości. Spotkam się z nią
najpóźniej na premierze jej filmu. Przecież nas zaprosiła. Ale
na pewno pójdę na premierę.
Nicola wzruszyła ramionami.
- Szkoda... No cóż, wiesz, co robisz. My jedziemy. Jestem
ciekawa, jak jest na planie filmowym.
- Na pewno interesująco.
- Leno, w co ja mam się ubrać? Założyć coś eleganckiego?
Przecież będą tam same sławy.
- Wszystkich na pewno nie zobaczysz. Jeśli aktorzy na mają
akurat zdjęć, to nie siedzą na planie. Załóż tę wąską brązową
spódnicę z wełny, sweter i brązowy żakiet w kratkę. Będzie ci
wygodnie i łanie w tym wyglądasz. Nie zapomnij o wygodnych
płaskich butach. Na pewno nieźle się nachodzisz.
Nicola miała niepewny wyraz twarzy.
- To ubranie jest odpowiednie na tę okazję. Nicola wzruszyła
ramionami.
- Skoro tak uważasz... Szkoda, że z nami nie jedziesz... Robię
naleśniki z jabłkiem - Nicola zmieniła temat. - Zjesz z nami?
- Jednego na pewno. Nie oprę się twoim naleśnikom. Kiedy
mam przyjść?
- Możesz iść ze mną, to pogadamy. Jak myślisz, zawieźć
Isabelli te ciasteczka migdałowo-pomarańczowe, które tak
chętnie u nas jadła?
- Dobry pomysł. Na pewno się ucieszy. Idę z tobą. Zaczekaj,
tylko wezmę komórkę.
Już nie nosiła wszędzie komórki, ale mimo wszystko nie
porzuciła jeszcze nadziei, że Yvonne jednak zadzwoni. Na
wszelki wypadek włączyła też automatyczną sekretarkę.
Zajrzy też do książki rezerwacji. Lepiej się upewnić.
Kiedy szły przez dziedziniec, Lena wzięła Nicolę pod rękę.
Nicola i jej córka muszą się spotkać. Ale nie zadzwoni do
Yvonne. Ona na pewno od razu odłożyłaby słuchawkę. Po
obiedzie weźmie psy i pobiegnie z nimi do kapliczki. Zapali
tam dużo świeczek. Może Bóg jej wysłucha...
Nicola, Aleks i Daniel byli podekscytowani wizytą na planie
filmowym. W doskonałych humorach wyjechali na spotkanie z
Isabellą. Lena zastanawiała się, czy dobrze zrobiła, zostając w
domu. Wyjazd na plan filmowy odwróciłby jej uwagę od
zmartwień i problemów.
Nie ma sensu żałować po fakcie. To była jej decyzja. Chciała
zostać w posiadłości, więc nie powinna biadolić.
Dała Hektorowi i Lady po kilka przysmaków. Potem poszła
do stajni. Bondi też dostał swój przysmak - marchewkę.
Wreszcie skierowała się do destylarni. Chciała trochę
popracować. Musiała przygotować zestawienia sprzedaży dla
dostawców. Może przyszły jakieś zamówienia? Kampania
reklamowa ajerkoniaku już przecież ruszyła.
Kiedy dochodziła już do destylarni, zadzwoniła jej komórka.
Yvonne?
Wyjęła telefon z kieszeni kurtki. Odebrała w nadziei, że to
Yvonne.
- Ciocia?
O mało serce jej nie stanęło.
Dzwonił Linus, jej bratanek, syn Friedera. Linus uciekł z
nowego internatu, do którego przeniósł go ojciec.
- Linus... - wykrztusiła. - Gdzie ty się podziewasz? Nic ci nie
jest?
- Ciociu, czuję się dobrze, wszystko w porządku, ale nie mogę
ci powiedzieć, gdzie jestem. Nie chcę, żeby mnie znaleźli i
znowu umieścili w internacie. Zresztą odezwę się dopiero
wtedy, gdy skończę osiemnaście lat i sam będę mógł decydo-
wać o własnym życiu.
- Linus, przecież masz dopiero piętnaście lat.
- Piętnaście i pół.
- Linus...
- Ciociu - przerwał jej. - Nie mogę długo rozmawiać.
Zapewniam cię, że u mnie wszystko w porządku, mam
przyjaciół, którzy mi pomagają. Nie chcę, żebyś się o mnie
martwiła... Proszę, nic im nie mów, że dzwoniłem.
- Linus, to twoi rodzice.
- Nie zachowują się jak rodzice - powiedział z pogardą w
głosie. - Zresztą wcale ich to nie interesuje, co się ze mną
dzieje. Proszę, nic im nie mów. Obiecaj, że nic nie powiesz.
Lena zastanawiała się gorączkowo, czy może złożyć taką
obietnicę.
Linus wyczuł, że bije się z myślami.
- Ciociu, jeśli im nic nie powiesz, będę się do ciebie odzywał.
Ale jeśli mnie wydasz, nigdy więcej o mnie nie usłyszysz.
Ten mały szantaż podziałał jak zimny prysznic.
- Nic nie powiem twoim rodzicom, ale proszę, odzywaj się od
czasu do czasu.
- Obiecuję.
- Nie powiesz mi, gdzie jesteś?
- Nie, ciociu. To zbyt niebezpieczne. Im mniej wiesz, tym
lepiej.
- A jeśli coś ci się stanie? Jeśli będziesz potrzebował mojej
pomocy?
- Moi przyjaciele wiedzą, kim jesteś. Mają twój adres i numer
telefonu. W razie czego zwrócą się do ciebie. Ale nie martw
się. Nic się nie stanie. Muszę już kończyć.
- Linus, kocham cię. Chłopak roześmiał się.
- Wiem, ciociu. Ja też cię kocham. Inaczej nie odezwałbym
się do ciebie.
Rozmowa była skończona. Lena wpatrywała się w komórkę.
Miała splątane myśli.
Targały nią sprzeczne uczucia. Z jednej strony była
szczęśliwa i spokojna, bo u Linusa wszystko dobrze, z drugiej
strony miała wyrzuty sumienia, bo obiecała mu, że nic nie
powie jego rodzicom.
Było coś jeszcze. Przerażał ją sposób, w jaki mówił o swoich
rodzicach. Gardził nimi. .
Mówił „oni", „ci ludzie".
Ani razu nie powiedział „mama" lub „tata".
To straszne, ale w gruncie rzeczy Frieder i Mona sami
doprowadzili do takiej sytuacji. Wysłali swoje jedyne dziecko
do internatu, zlekceważyli wszystkie sygnały, które im dawał.
Co gorsza, odwrócili się od niego, kiedy najbardziej ich po-
trzebował. Teraz to tylko efekt ich postępowania.
Gdzie też Linus przebywa? Jest nieletni, nie ma pieniędzy.
Wspomniał coś o przyjaciołach. Jacy przyjaciele? W internacie
zawsze był samotny, nie miał przyjaciół.
Myśli Leny krążyły wokół Linusa. Cieszyła się, że zadzwonił
i powiedział, że ją kocha. To było takie budujące.
Ale Frieder... Kiedy myślała o swoim bracie, miała potworne
wyrzuty sumienia. Nie!
Nie może teraz pracować. Nie potrafi myśleć o niczym
innym, tylko o telefonie Linusa. Jak to dobrze, że zadzwonił.
Tylko ta obietnica... Lena wyjęła komórkę i zadzwoniła do
Sylvii.
- Masz czas? Mogę wpaść do ciebie na chwilę?
- zapytała.
- Jasne. Coś się stało?
- Wszystko ci opowiem. Zaraz u ciebie będę. Lena schowała
komórkę. Poszła do szopy po
rower, wskoczyła na niego i pojechała do wsi.
Chwilę później była u Sylvii. Z zimna i od wiatru miała
czerwoną twarz. Wciąż podekscytowana zaczęła opowiadać,
co się stało.
- To cudownie, że zadzwonił - zawołała Sylvia.
- Koniec twojej niepewności. Linus ma się dobrze i dał ci do
zrozumienia, że tylko do ciebie ma zaufanie. Możesz być
dumna, że zadzwonił do ciebie, do nikogo innego.
- Jestem. Ulżyło mi, kiedy zadzwonił, ale czułabym się o
wiele lepiej, gdybym nie złożyła mu tej obietnicy. Nie umiem
sobie z tym poradzić. Z jednej strony mam poczucie, że
koniecznie
powinnam powiadomić Friedera, w końcu to jego ojciec, z
drugiej strony nie mogę nadużywać zaufania mojego bratanka.
- Chcesz wódki? - zaproponowała Sylvia. - Może to cię
uspokoi.
Lena roześmiała się.
- Nie, coś ty, jest za wcześnie. Przecież wiesz, że zaczynam
pić, gdy wzejdzie słońce pijaków - zażartowała. - Mam dzisiaj
jeszcze trochę pracy -dodała już zupełnie poważnie. - Muszę
trzeźwo myśleć. Ale kawą nie pogardzę.
- Przepraszam, zapomniałam nawet zapytać, czy masz ochotę
na kawę, ale nie dałaś mi dojść do głosu.
Sylvia skinęła ręką na kelnerkę i zamówiła dla Leny kawę, a
dla siebie czekoladę na gorąco. Wciąż miała ochotę na coś
słodkiego, a nie chciała przez cały czas opychać się pralinkami
i ciastkami. Przy czekoladzie nie miała takich wyrzutów
sumienia. Tłumaczyła sobie, że jest zdrowa.
Kelnerka podała kawę i czekoladę. Lena wróciła do tematu
Linusa. Nie dawał jej spokoju.
- Wiesz, Sylvio, po telefonie Linusa czuję wielką ulgę, co tam
ulgę, czuję się szczęśliwa, ale kiedy myślę, że mój brat martwi
się o syna i nie sypia po nocach...
Tym razem Sylvia wybuchła głośnym śmiechem. ,
- O kim ty mówisz? Możesz mi wyjaśnić. Lena nie zrozumiała
aluzji przyjaciółki.
- No o Friederze, o moim bracie.
- Niby Frieder ma się martwić i nie sypiać po nocach? Chyba
sama nie wierzysz we własne słowa. Chciałabyś, żeby tak było,
ale...
- Sylvio, przecież Linus jest jego jedynym dzieckiem.
Sylvia wstała, przyniosła telefon i postawiła go przed Leną.
- Dzwoń. Zadzwoń do Friedera.
- Mogę ze swojej komórki... Sylvia machnęła ręką.
- Z komórki jest za drogo. Dzwoń, no już.
- Przecież on ze mną nie rozmawia. Teraz jeszcze bardziej
mnie nienawidzi, bo nie pozwoliłam na pomiary nad jeziorem i
przejęłam dystrybucję ajerkoniaku Schaapendonka.
- A właśnie... Podrzućcie mi dwa kartony, dobrze się
sprzedaje. Przepraszam, dzwoń do Friedera. Powiedz, że masz
do niego bardzo ważną sprawę i musisz z nim porozmawiać.
Może pomyśli, że chcesz mu odstąpić działki nad jeziorem
i podejdzie do aparatu. Musisz przekonać jego sekretarkę, że
to naprawdę bardzo ważne. Potem zapytasz go o syna.
- Ty zadzwoń - powiedziała Lena błagalnym głosem.
- Do kogo Sylvia ma zadzwonić? Niepostrzeżenie Martin
stanął przy ich stoliku.
- Do mojego brata Friedera. Sylvia jest bardziej Zaradna.
- To prawda. Umie być zaradna. Miło cię widzieć, Leno.
Martin przywitał się z Leną i dosiadł się do ich stolika.
- Ja tylko na pięć minut. Znowu problemy z bratem?
- Tym razem chodzi o coś innego...
Lena opowiedziała Martinowi o telefonie Linusa.
- Jestem teraz między młotem a kowadłem. Z jednej strony
jestem związana obietnicą, z drugiej strony myślę, że rodzice
Linusa mają prawo się dowiedzieć, co się dzieje z ich synem.
Sylvia uważa, że los Linusa w ogóle Friedera nie obchodzi.
Zaproponowała mi, żebym sama się o tym przekonała.
- Dobry pomysł. Zaczekajcie, aż pójdę. A tak poza tym co
słychać?
- Wszystko w porządku. Nie mogę narzekać.
Nie chciała mu teraz opowiadać o swoich problemach
finansowych i spotkaniu z Yvonne, córką Nicoli, która niestety
nie chce słyszeć o swojej biologicznej matce. Martin i Sylvia są
tacy szczęśliwi. Nie chce wkraczać w ich szczęśliwe życie ze
swoimi problemami. Poza tym niedługo przyjdą na świat ich
dzieci.
- A co u Dunkelów?
Lena opowiedziała o wyjeździe Nicoli, Aleksa i Daniela na
plan zdjęciowy do Isabelli Wood.
- Sam bym chętnie pojechał i spędził jeden dzień z cudowną
Isabellą Wood.
-1 mówisz o tym tak otwarcie w mojej obecności? -
poskarżyła się Sylvia.
Martin pocałował ją w policzek.
- Kochanie, ty nie masz sobie równych. Przy tobie jakaś tam
Isabella jest nikim.
- Właśnie to chciałam usłyszeć - powiedziała Sylvia z
zadowoleniem.
Zadzwoniła komórka Martina.
- Muszę wracać do gabinetu. Mój czworonożny pacjent
wybudził się z narkozy.
Martin podniósł się od stolika.
- Musimy się kiedyś umówić na wieczór i poplotkować.
Już w drzwiach zawołał:
- Nie martw się Friederem. Sylvia ma na pewno rację.
- Dobra, dzwonię - powiedziała Lena głosem skazańca.
Wybrała numer Friedera. Zgłosiła się jego sekretarka i
oczywiście nie chciała jej połączyć z bratem. Dopiero wtedy,
gdy Lena nie ustępowała i zdecydowanym głosem zażądała,
żeby ją połączyła z bratem, sekretarka się poddała.
- Masz odwagę tu dzwonić? - fuknął Frieder bez słowa
powitania. - Obyś miała ważny powód.
- Frieder, chciałabym...
- Chcesz mi wreszcie odstąpić działkę nad jeziorem?
Sumienie cię gryzie?
Nie do wiary, jak on się zachowuje?!
- Co u Linusa? Masz od niego jakieś wieści? Zdaje się, że
Frieder nie mógł złapać oddechu. -Co?
- Chcę wiedzieć, czy masz jakieś wieści o Linusie -
powiedziała tak zdecydowanie, że nawet jej odpowiedział.
- Nie, żadnych. Zresztą zupełnie mnie to nie interesuje. Linus
nie jest już moim synem.
Sylvia przewidziała jego reakcję, ale Lena nie mogła
uwierzyć w jego słowa. Odpowiedź Friedera odebrała jej
mowę.
- Już wiesz. Co z działką nad jeziorem?
- Już tyle razy ci mówiłam, że nie mogę ci jej oddać.
Fahrenbachowie jeszcze nigdy nie sprzedali kawałka swojej
ziemi. Zresztą tatuś nie chciał żadnych budynków nad
jeziorem.
- Ojciec nie żyje, a ja też noszę nazwisko Fahrenbach. Już
zapomniałaś?
- Nie, ale ty dostałeś w spadku hurtownię i ja tego nie
kwestionuję i nie wchodzę ci w paradę.
- Nie kwestionujesz? Nie wchodzisz mi w paradę? A co z
Brodersenem, Horlitzem? Kto sprzedaje Finnemore Eleven i
ajerkoniak tego Holendra? Podstępem wykradłaś mi licencję
na dystrybucję tych trunków.
Frieder jak zwykle przekręcał fakty na swoją korzyść. To
podłość.
Lena wzięła głęboki oddech.
- Frieder - powiedziała spokojnym głosem, chociaż w środku
cała się trzęsła. - To ty nie chciałeś sprzedawać Brodersena i
Horlitza - oznajmiła,
kładąc nacisk na „ty". - U Marjorie Ferguson nie miałeś
żadnych szans. W ogóle nie brała cię pod uwagę jako partnera
handlowego. A pan Schaapendonk zerwał współpracę z tobą
już kilka miesięcy temu. Takie są fakty. Jak możesz mnie
podejrzewać, że...
Nie musiała kończyć. Frieder po prostu odłożył słuchawkę.
Lena miała łzy w oczach, kiedy oddawała Sylvii telefon.
- Twój brat jest potworem - powiedziała Sylvia. - Ciągle
próbuje wzbudzić w tobie wyrzuty sumienia, a ty dajesz się
wciągnąć w jego grę i jeszcze mu się tłumaczysz. Co
powiedział o Linusie?
- Nie ma takiej potrzeby, żebym ci wszystko powtarzała.
Wystarczy jedno zdanie: „Linus nie jest już moim synem".
Sylvia zaniemówiła. Zwykle miała gotową odpowiedź, ale nie
tym razem. Dopiero po chwili była w stanie zareagować.
- Sama widzisz, że nie musisz mieć wyrzutów sumienia z
powodu obietnicy. Linus dobrze wie, dlaczego nie odzywa się
do rodziców.
Obydwiema rękami złapała się za brzuch.
- Nigdy nie powiedziałabym czegoś takiego o moich
dzieciach. Całe szczęście, że twój tata
tego nie dożył. Jak to możliwe, że taki wspaniały człowiek jak
twój ojciec miał takiego syna? Może to wcale nie jego syn.
Lena roześmiała się. Ten śmiech dobrze jej zrobił.
- Jego, ale Frieder jest podobny do matki, trudno tego nie
zauważyć.
- Charakter pewnie też ma po niej. Przepraszam, jeśli cię
uraziłam.
- Nie, powiedziałaś prawdę. Nie ranisz mnie takimi
spostrzeżeniami.
- Ty jesteś na szczęście wykapanym ojcem. Jak myślisz, do
kogo będą podobne nasze dzieci?
- Jedno do ciebie, drugie do Martina, a ponieważ obydwoje
jesteście wspaniałymi ludźmi, wasze dzieci też takie będą.
Przyniosą wam wiele radości.
- Na pewno będziemy je kochać, opiekować się nimi i nie
wyślemy ich do internatu.
- Na pewno nie wysłałabyś też dzieci do Kanady, żeby mieć
czas dla swojego kochasia jak moja siostra Grit.
- Będzie tego gorzko żałować. Jeszcze wspomnisz moje
słowa. Ten żigolak nie będzie z nią wiecznie. Tacy jak on są jak
ptaki wędrowne. Jak
tylko trafi im się coś lepszego, przenoszą się gdzie indziej.
Wiesz, co zrobi twoja siostra, kiedy ten młokos ją rzuci?
Wiesz, do kogo się zwróci o pomoc? Do ciebie, moja droga. A
ty od razu wszystko rzucisz i będziesz ratować siostrę.
- To moja siostra.
- Owszem, ale myśli tylko o sobie i własnych potrzebach. A
co porabia twój trzeci przypadek do leczenia?
Lena nie do końca zrozumiała. Pytającym wzrokiem spojrzała
na Sylvię.
Przyjaciółka uśmiechnęła się do niej.
- Mam na myśli tego pana zamku, twojego brata.
- A, chodzi ci o Jórga. Już dawno nie miałam od niego
żadnych wieści.
- Całe szczęście. Możesz zatem przyjąć, że u niego wszystko
w porządku, zamek i winnice jeszcze stoją i mają się całkiem
dobrze. On dzwoni tylko wtedy, gdy już cała Francja stoi w
płomieniach. Zadzwonił kiedyś do ciebie tak po prostu, żeby
zapytać, jak się czujesz?
Lena nic nie powiedziała.
- Nie musisz odpowiadać. Znam odpowiedź. On też cię
wykorzystuje, chociaż jest najlepszy
z twojego rodzeństwa. Nie jest takim złośliwcem jak Frieder i
takim egoistą jak Grit.
- Kiedy tatuś żył, wszystko było inaczej - westchnęła Lena.
- No cóż, nie na darmo się mówi, że pieniądze szczęścia nie
dają. Lepiej by było, gdyby twój ojciec zdecydował, żeby
twojemu rodzeństwu wypłacać co miesiąc jakąś sumę, niż
zostawiać im taki gigantyczny spadek. To ich przerosło. Nie
dają sobie rady Dla nich to tylko pieniądze, nic nie ma dla nich
wartości, nie wiedzą, co to tradycja. Obawiam się, że nawet nie
umieliby napisać tego słowa.
Zadzwonił telefon Sylvii. Lena, chcąc nie chcąc, słyszała jej
rozmowę.
- Przecież mam wizytę dopiero o szesnastej. Ale nie ma
problemu, mogę przyjść wcześniej, jeśli ma to w czymś
pomóc.
Sylvia skończyła rozmawiać.
- Dzwonili z gabinetu ginekologicznego. Chcą, żebym teraz
przyszła. Szkoda. Nie pogadamy.
- Trudno. I tak mi pomogłaś. Musiałam się wygadać. Inaczej
chyba bym się przekręciła. Zadzwoń do mnie później. Chcę
wiedzieć, co powiedział lekarz.
- Oczywiście, zadzwonię. Jako przyszła matka chrzestna
masz prawo wiedzieć, jak się rozwijają moje skarby.
Przyjaciółki się pożegnały.
Lena wyszła z gospody. Wiatr szarpał jej ubrania. Zaczęło też
padać.
Pedałowała mocno, żeby zdążyć do domu, zanim na dobre się
rozpada. Jazda na rowerze to chyba nie był najlepszy pomysł.
Powinna była wziąć samochód.
Nie pójdzie już na grób ojca, a miała taką ochotę na cichą
rozmowę z nim. Takie rozmowy dobrze jej robiły. Lubiła
siedzieć przy jego grobie. Miała wrażenie, że jest wtedy bardzo
blisko niego.
Może jutro będzie lepsza pogoda i pojedzie na cmentarz.
Teraz już najwyższy czas zająć się pracą. Jest dużo do
zrobienia. Przede wszystkim musi się postarać wprowadzić na
rynek ajerkoniak, żeby zadowolić pana Schaapendonka. Nie
może przy tym zaniedbywać innych produktów. Wprawdzie
Lena sama regulowała swój czas pracy, ale starała się
wypełniać swoje dzienne pensum.
W hurtowni ojca odpowiadała tylko za reklamę. Teraz
zajmuje się praktycznie wszystkim.
W duchu codziennie dziękowała ojcu, że musiała odbyć
praktykę w każdym dziale firmy. Ojciec wychodził z
założenia, że dobry szef musi się orientować w specyfice pracy
każdego działu. Oczywiście miał rację. Inaczej teraz z
Danielem nie podołaliby wyzwaniu.
Zanim Lena poszła do destylarni, zaparzyła sobie w domu
herbatę. Musiała się napić czegoś ciepłego. Poza tym chciała
się cieplej ubrać.
Założy gruby sweter. Wprawdzie w biurze ma grzejnik, ale
nie chce się przeziębić.
Trzęsła się z zimna. A może wcale nie z zimna, tylko ze
zdenerwowania.
Co za poranek!
Nie spodziewała się telefonu od Linusa.
Lena była szczęśliwa, że u Linusa wszystko w porządku. Jego
głos brzmiał też dużo lepiej niż wtedy, gdy odwiedziła go w
internacie.
Później nie wolno jej było odwiedzać bratanka. Frieder
zabronił jej kontaktować się z Linusem. Zrobił to przez
adwokata. Chciał ją w ten sposób zmusić do oddania mu
działki nad jeziorem.
Frieder. Jej brat...
Dopiła herbatę. Trochę się rozgrzała. Odstawiła filiżankę i
poszła do destylarni.
Szkoda, że nie może produkować Fahrenbachówki.
Zdawała sobie sprawę, że nie powinna już o tym myśleć. Nie
ma receptury, nie ma Fahrenbachówki. Ale kiedy patrzyła na
ten piękny budynek ze starym szyldem „Fabryka likieru
Fahrenbach", a w środku przyglądała się nowoczesnej linii
produkcyjnej, robiło jej się smutno.
Dlaczego tata zniszczył lub schował recepturę? Zawsze był
taki rozsądny. Co sobie myślał? Fahrenbachówka była
produkowana od pokoleń! Nie rezygnuje się bez powodu z
produkcji tradycyjnego trunku!
Nie! Stop! Takie myślenie do niczego nie prowadzi. Musi się
wreszcie pogodzić z faktem, że receptura nie istnieje.
Dobrze, że ma piękną destylarnię i może ją wykorzystać
przynajmniej do dystrybucji innych produktów.
Gdyby nie pan Brodersen, destylarnia byłaby nadal pogrążona
w stuletnim śnie.
Teraz przynajmniej jest wykorzystywana i przynosi
dochody. Gdyby nie fakt, że musi płacić z góry za dostawy
produktów, radziłaby sobie całkiem nieźle.
Ale nie będzie narzekać. Dopóki daje sobie jakoś radę i nie
musi sprzedawać działek, nie jest źle.
Fahrenbachowie nigdy nie sprzedali kawałka swojej ziemi.
Żadne z pięciu pokoleń tego nie zrobiło. Lena nie chce
zapoczątkować niechlubnej tradycji. Chce zachować
posiadłość w całości dla przyszłych pokoleń.
Przyszło kilka nowych zamówień. Zaniosła je do biura
Daniela. To jego działka. Położyła mu na biurku zamówienie
Sylvii. Dwa kartony ajerkoniaku. Sylvia jest wspaniałą
przyjaciółką. Można z nią o wszystkim porozmawiać. Nadają
na tych samych falach. Sylvia sprzedaje w gospodzie trunki,
których dystrybucją zajmuje się Lena.
Lena wróciła do swojego biura. Spojrzała na zdjęcie ojca,
potem na zdjęcie Thomasa. To dwaj najważniejsi mężczyźni w
jej życiu.
Ojca może jedynie wspominać, z Thomasem może na
szczęście rozmawiać. Zanim zajmie się pracą, wyśle do niego
e-maila. Napisze mu, jak bardzo go kocha.
Woli z nim rozmawiać przez telefon, słyszeć jego głos, ale ze
względu na przesunięcie czasowe nie zawsze jest to możliwe.
Trudno, napisze e-maila. Gdy Thomas rano wstanie, włączy
komputer i go przeczyta, na pewno się ucieszy...
W niedzielny wieczór Lena siedziała w swojej bibliotece z
nosem w książce i lampką czerwonego wina w dłoni. W domu,
otoczona meblami i przedmiotami należącymi do jej rodziny
od wielu pokoleń, czuła się cudownie. Z kominka biło kojące
ciepło. Odłożyła książkę na bok, by napić się pysznego wina,
aksamitnego bordeaux. Naturalnie z Chateau Dorleac.
Życie było piękne. Przynajmniej w tym momencie. Gdyby
jeszcze Thomas mieszkał z nią, byłoby idealnie. No, ale
powinna uzbroić się w cierpliwość. Niebawem przeniesie się
do niej na stałe. Wyniesie się z tej przeklętej Ameryki. Tylko
kiedy?
Im więcej czasu upływało, tym bardziej targały nią
wątpliwości. Normalne? Być może. W każdym razie telefony,
e-maile, listy oraz krótkie spotkania
jej nie wystarczały. Tęskniła za nim. Marzyła o dzieleniu
dobrych i złych chwil.
Z nutką zazdrości patrzyła na szczęście swojej przyjaciółki
Sylvii, która promieniała przy mężu. Odkąd ta dwójka
związała się węzłem małżeńskim, tryskali świetlistą energią.
Ach, Tom!
Zerknęła na zegarek. Dlaczego jeszcze do niej nie zadzwonił?
U niego też była niedziela. Popołudnie. Zwykle dzwonił o tej
porze. Może wyruszył w jedną z tych swoich niezliczonych
podróży służbowych, o których nic nie mówił?
Wypiła kolejny łyk wina. Dołożyła drewna do kominka.
Spróbuje się połączyć z Thomasem.
Chwyciła za słuchawkę.
W tym momencie zabrzęczał telefon.
Czyżby telepatia?
- Lena Fahrenbach - zawołała dumnie. - Halo, kochanie.
Lecz w słuchawce nie odezwał się Thomas, a Doris, wciąż
żona jej brata, która po rozstaniu z Jórgiem postanowiła zerwać
kontakty z ich rodziną.
- Cześć, Lena. Przeszkadzam ci?
W jej głosie słychać było smutek. Płakała.
- Nie, Doris. Co za miła niespodzianka. Zaskoczyłaś mnie tym
telefonem. Co u ciebie?
Cisza.
Lena obawiała się, że ich rozmowa została przerwana.
- Doris? Jesteś tam?
- Tak... jestem.
- Super. Doris, gdzie jesteś i co u ciebie?
- Ujdzie, znaczy... nie za dobrze - szlochała.
- Doris, co się dzieje? Powiedz mi, gdzie jesteś.
- Jestem...- jąkała się. - Jestem... w pobliżu Słonecznego
Wzgórza... Lena, mogę przyjechać do ciebie?
Lena biła się z własnymi myślami. Przypomniała sobie, jak
całkiem niedawno Doris z radością opowiadała o swoim
nowym partnerze i jego dwóch córkach.
- Oczywiście, że możesz. Nie przedłużajmy naszej rozmowy.
Wciśnij pedał gazu i...
- OK, do zobaczenia... za chwilę.
Lena odłożyła słuchawkę i zamknęła książkę. Koniec
czytania.
Kiedy indziej nadrobi te zaległości. Lubiła Doris. Z nią lepiej
się dogadywała niż z Grit czy Moną, żoną brata Friedera.
Co mogło się stać? Doris optymistycznie patrzyła w
przyszłość. Ciepło wyrażała się o swojej nowej miłości.
Lena wstała. Rzuciła okiem na kieliszek z winem. Na dnie
pływały resztki boskiego trunku. Wypiła je i odniosła kieliszek
do kuchni. Nie chciała kusić Doris.
Wyszła na korytarz. Zapaliła świtało na podwórzu, skąd
dobiegał hałas terkoczącego silnika samochodu.
Wyszła na zewnątrz.
Na szczęście nieco się wypogodziło.
Doris wysiadła z samochodu. Lena mocno ją uściskała.
- Fajnie, że tu jesteś, Doris - odezwała się serdecznie. - Masz
ze sobą bagaż?
- Tylko małą torbę - odparła, wyciągając ją z bagażnika.
Doris sporo schudła, ale ogólnie wyglądała nie najgorzej.
Weszły do sieni. Lena postawiła torbę przy schodach. Ulokuje
Doris w pokoju na piętrze.
- Wejdź do środka. Rozpaliłam ogień w kominku w
bibliotece. Tam jest cieplutko... Napijesz się czegoś? Chcesz
coś zjeść?
Odwiesiła kurtkę szwagierki i przeszły razem do biblioteki. *
- Ale u ciebie jest przytulnie - powiedziała Doris, wbijając w
Lenę pytający wzrok. - Gdzie mogę usiąść?
- Gdzie chcesz.
- Nie zajmuję twojego ulubionego miejsca?
- Nie, wszędzie jest wygodnie - zaśmiała się Lena.
Teraz dostrzegła, jak blada była Doris i że jej oczy utraciły
dawny blask.
Doris usiadła w fotelu stojącym bezpośrednio przy kominku.
Wtuliła się w jego wysokie oparcie.
Pogrążona w myślach wpatrywała się w ogień. Łzy napłynęły
jej do oczu.
Najwidoczniej nie dosłyszała pytania Leny o jedzenie i picie.
Lena nie chciała na nią naciskać. Przyjęła postawę
wyczekującą. Zastanawiała się, o co może chodzić.
Po kilku minutach Doris uniosła głowę.
- Dziękuję, że mogłam do ciebie przyjechać -odezwała się
drżącym głosem. - Inaczej nie miałabym się gdzie... Jechałam
zrozpaczona prosto przed siebie i dopiero później
uświadomiłam
sobie, że droga wiedzie do ciebie.. . Przepraszam za najście...
- Doris, kiedy się ostatnio żegnałyśmy, powiedziałam ci, że
moje drzwi są zawsze dla ciebie otwarte. Mówiłam szczerze.
- Wiem! Jeśli ktoś w tej rodzinie jest szczery i uczciwy, to
tylko ty
- Podać ci coś do jedzenia i picia?
- Poprosiłabym o kawałek chleba. Od rana nic nie miałam w
ustach. Poczęstowałabyś mnie też winem?
Gdy zobaczyła minę Leny, zachichotała.
- Wiem, co pomyślałaś. Bez obaw. Nie jestem alkoholiczką.
Moje popijanie wynikało z nudy, samotności i przygnębienia.
Piłam z przyzwyczajenia. Także spokojnie mogę się napić.
Dwie lampki wina, kufel piwa albo trochę wódki nie wywołają
u mnie żadnego uzależnienia. Sama pukam się w czoło, że
kiedyś byłam taka głupia...
- Uspokoiłaś mnie - uśmiechnęła się Lena. - Napijesz się
naszego wina chateau?
- Chętnie. Jest wyśmienite.
- Siedź - powiedziała stanowczo Lena, widząc wstającą Doris.
- Zaczekaj minutkę. Zaraz wracam. Przysuń sobie stoliczek.
Poszła do kuchni. Ustawiła na tacy wino, wodę mineralną,
szklanki i kieliszki, pokroiła kilka plasterków chleba,
naszykowała masło, ser żółty, salami, szynkę, pierś z indyka,
sztućce, talerzyki i serwetki.
- O, już jestem - zawołała, odkładając przyniesione rzeczy na
stolik.
- Ojej, po co się aż tak kłopotałaś? - spytała Doris.
Lena zaśmiała się.
- Doris, proszę cię, to dla mnie żaden kłopot. Częstuj się.
Czym chata bogata, moja kochana. Usiądę obok ciebie,
żebyśmy mogły swobodnie porozmawiać. Wiesz, mimo
bladości i podkrążonych oczu dobrze wyglądasz.
Doris wzdrygnęła się. Drżała na całym ciele. Rozpłakała się.
- Przepraszam. Doris machnęła ręką.
- To nie twoja wina, bo... Przerwała i odchyliła się do tyłu.
- Chyba nic nie przełknę.
- Przełkniesz, przełkniesz. Z pustym żołądkiem nie zaśniesz.
Przekąś ze dwie kanapki, napij się wina, a potem pokażę ci
twój pokój. Jeśli
chcesz, wykąp się w mojej łazience. Rano porozmawiamy.
Zgoda?
Doris pokiwała głową.
- Nie będę się teraz kąpać, bo ze zmęczenia zasnęłabym w
wannie. Ale masz rację. Powinnam się zmusić do jedzenia.
Spojrzała na Lenę.
- Bardzo ci dziękuję, że mnie tak serdecznie u siebie gościsz.
- Ależ Doris, przecież jesteśmy szwagierkami, więc...
- Hm, odeszłam od twojego brata. Rozwód jest w toku.
Zwykle ludzie opowiadają się po stronie rodziny. Więzy krwi i
takie tam...
- Głupcy tak postępują. Dla mnie w pierwszej kolejności liczy
się człowiek, ale teraz zjedz coś, Doris. Nie wiem, czy
przepadasz za piersią z indyka, jeśli tak, spróbuj koniecznie tej.
Jest pyszna. Wyrabiają ją w jednym z sąsiedzkich gospo-
darstw. .. OK, nie będę wciskać ci niczego na siłę. Zresztą
pozostałe wędliny też są pyszne. U nas na wsi wszystko jest
ekologiczne.
Lena uśmiechnęła się pod nosem.
- Przepraszam, Doris. Bredzę jak potłuczona. Już nie będę
mielić ozorem.
- Najpierw spróbuj tej piersi z indyka. Uwielbiam ją.
Posmarowała kromkę chleba masłem i położyła na niej
soczysty plasterek piersi.
Lena zauważyła, że jej szwagierka drży. Musiała położyć ją
jak najszybciej do łóżka. Jutro się rozmówią.
Cieszyła się, że Doris zwróciła się ze swoimi problemami
właśnie do niej.
Godzinę później Doris leżała w łóżku. Lena wyszykowała jej
pokój, w którym kiedyś nocowała Grit.
Odkąd posiadłość stała się własnością Leny, żadne z jej
rodzeństwa u niej nie nocowało. Jórg w ogóle jej nie
odwiedzał, Frieder ewentualnie rezerwował nocleg w hotelu
Parkowy w Bad Helmbach.
Lena rozmyślała o Doris. Ufały sobie. Cieszyła się, że
wybrała ją, a nie kogoś innego.
Powinna była wcześniej otoczyć ją opieką. Dlaczego się na
niej nie poznała, nie odkryła w niej wartościowego człowieka?
Pewnie dlatego, że rzadko spędzały razem czas.
Owinęła się grubą pierzyną. Dumała o Doris, Christinie,
Friederze, który ją ignorował, ponieważ nie spełniła jego
życzenia, potem o Jórgu, który przypominał sobie o niej tylko
wtedy, gdy
palił mu się grunt pod nogami, i o Grit, siostrze elegantce,
która zaniedbywała dzieci i męża dla swojego kochanka.
Lena wierciła się w łóżku. Próbowała odgonić od siebie
wszystkie myśli. Nadaremnie.
Dlaczego Thomas do niej nie dzwonił?
Przesunięcie czasu nie powinno mu w tym przeszkodzić. U
niego też była niedziela. A przecież w niedzielę zazwyczaj się
nie pracuje. Nawet w Ameryce. No chyba, że jest się kelnerem
albo...
Lena chwyciła medalion, który podarował jej Thomas.
Nigdy go nie zdejmowała. Nawet do spania.
W środku znajdowało się jego zdjęcie. Uśmiechał się na nim.
Takiego go kochała.
Usiadła na łóżku. Ułożyła poduszki pod plecami.
Dlaczego nie mogła zasnąć? Bo była pełnia? Mocny blask
księżyca przebijał się do pokoju przez zaciągnięte zasłony.
„Biedny Linus", pomyślała ni z tego, ni z owego. Uważa, że
rodzice go nie kochają, ponieważ odesłali go do szkoły z
internatem. Lenę rozpierała duma, że przynajmniej do niej
odezwał się po tym, jak uciekł z internatu. Aczkolwiek
dręczyły ją
wyrzuty sumienia, że obiecała ukryć ten fakt przed jego
rodzicami. Ale jednocześnie Frieder ostentacyjnie wykrzyczał
jej, że nie ma już syna. A czy Monie, jej szwagierce, brakowało
Linusa? Prawdopodobnie nie. Parała się głównie planowaniem
kolejnych operacji plastycznych, kupowaniem luksusowych
ubrań i trwonieniem pieniędzy, które zwykły zjadacz chleba
widuje jedynie na papierze.
Przypomniała sobie o Yvonne, córce Nicoli. Nie pojmowała
jej zapalczywości...
Dlaczego nawiedziły ją tej nocy takie myśli? Czyżby
zwiastowały jakieś straszne wydarzenia?
Może powinna wstać i zaparzyć sobie w kuchni herbatę czy
napić się gorącego mleka z miodem?
Zwykle tak robiła, ale teraz nie była w domu sama. Dwa
pokoje dalej spała Doris. Wprawdzie ściany były grube, lecz
gdyby i Doris nie mogła zasnąć, usłyszałaby jej tupanie po
drewnianych schodach i dziwiłaby się, dlaczego w nocy
buszuje po domu.
Zapaliła nocną lampkę i sięgnęła po książkę. Zaczęła czytać.
Po kilku stronach odłożyła ją z powrotem. Nie wciągnęła jej ta
nudna, rozwlekła fabuła.
Zakup książki okazał się wielką pomyłką. Następnym razem
zda się na siebie i swój gust literacki. Nie będzie już się
sugerowała listami bestsellerów i ilością nagród przyznanych
autorowi. Czasem trudno nadążyć za kryteriami ich rozda-
wania. Nie będzie się zmuszała do czytania takich wypocin.
Zgasiła światło. Położyła się na lewym boku. Który to już
raz? Nie wiedziała.
Nie chciała więcej myśleć o problemach, tylko o Thomasie.
Niestety, nie udało się jej. Być może zbytnio się rozczarowała
tym, że do niej nie zadzwonił.
W ciągu dziesięciu lat rozłąki, do której doszło za sprawą
intrygi jej matki, wiedli zupełnie różne tryby życia. Ach,
wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby wówczas ze sobą nie
zerwali. Pobraliby się, mieliby co najmniej dwójkę dzieci.
Nie!
Nie powinna koloryzować wyimaginowanej przyszłości. Nie
cofnie czasu.
Wycieńczona wierciła się w łóżku. Chciała odpędzić czarne
myśli. W końcu zasnęła.
Lena spojrzała na zegarek i wybałuszyła oczy. Była już ósma!
Normalnie o tej porze jadała już śniadanie.
Ale po tej nocy...
Ach, w sumie było jej to obojętne. Nigdzie się jej nie
spieszyło. Z tym, że trochę głupio przed Doris. Niby wspaniała
z niej gospodyni, a spała do późna. Wstała. Poczłapała do
drzwi. Uchyliła je po cichu i nasłuchiwała.
Nic.
Ostrożnie na paluszkach przemknęła do łazienki. Wyskoczyła
z koszuli nocnej i weszła pod prysznic.
Brodzik był suchy. Lśnił czystością.
Na armaturze Lena dostrzegła krople wody, co oznaczało, że
Doris się rano kąpała.
Szybko opłukała się strumieniem chłodnym wody, umyła
zęby, założyła dżinsy i golf.
Przystanęła przy drzwiach pokoju szwagierki. Nie słyszała
żadnych odgłosów. Czyżby Doris położyła się jeszcze do
łóżka?
Zbiegła schodami, żeby zaparzyć sobie kawę. Potem zapyta
Doris, co chciałaby przekąsić na śniadanie.
Kiedy przekroczyła próg kuchni, oniemiała. Nicola i Doris
siedziały przy dużym, starym, drewnianym stole i zajadały się
porozstawianymi na nim smakołykami.
- Dzień dobry - powiedziała Lena, zamykając za sobą drzwi.
- Dzień dobry, Leno - zawołała Doris. Wyglądała znacznie
lepiej niż poprzedniego
wieczoru. Pewnie w przeciwieństwie do niej po prostu się
wyspała. I ona założyła dżinsy oraz golf.
- Hej, hej - zaświergotała wesoło Nicola. - Wyspała się?
Lena uśmiechnęła się.
- Niekoniecznie - odparła. - Ciągle się budziłam. Czuję się
jakaś rozbita.
- A ja spałam jak suseł - zawołała Doris. - Zeszłam na dół,
podreptałam do kuchni i przy wejściu omal nie zderzyłam się z
Nicolą. Przyniosła nam chrupiące, pachnące świeżością
bułeczki.
Zagotowała wodę na kawę, więc usiadłyśmy i dyskutujemy o
życiu.
Lena przysiadła się do nich.
- Macie też dla mnie trochę kawy? - spytała, biorąc bułkę.
Nicola nalała jej kawy i odstawiła dzbanek na stół.
- Nic mi nie wspominałaś, że Doris cię odwiedzi - oznajmiła
Nicola, wsypując cukier do jej filiżanki.
- Bo sama nic nie wiedziałam. Doris się nie zapowiedziała.
- Rodziny nie trzeba odpowiednio wcześniej alarmować, że
się przybędzie z krótką wizytą, szczególnie wtedy, gdy się wie,
że w posiadłości jest dużo miejsca... Ucięłyśmy sobie milą
pogawędkę. Fajnie, że tu jest.
- Bardzo! - odparła Lena.
Wszystkie trzy rozsiadły się wygodnie na krzesłach, popijały
orzeźwiającą kawę i rozmawiały o sprawach mniej lub bardziej
ważnych.
Doris wybuchała dźwięcznym śmiechem, a Lena coraz
bardziej się dziwiła.
W końcu widziała ją wczoraj wymęczoną i podłamaną.
Chociaż ubóstwiała towarzystwo Nicoli, ucieszyła się, kiedy
ta się z nimi pożegnała.
Przekręciła za nią kluczyk w zamku i w tej samej chwili
momentalnie zmienił się wyraz twarzy Doris.
Przy Nicoli nie dawała po sobie poznać, że coś ją gryzło.
- Mam nadzieję, że to nie z mojego powodu nie zmrużyłaś w
nocy oka - rzekła. - Bo... byłoby mi strasznie przykro...
- Na litość boską, Doris! Co ci przyszło do głowy? Moja
bezsenność nie ma z tobą nic wspólnego. .. Przy pełni księżyca
zawsze niczym wampir miotam się po łóżku... Masz ochotę na
spacer? Przeszłybyśmy się z psami po polach.
- Świetny pomysł. Właśnie chciałam się poruszać, bo nigdy
nie byłam na spacerze z psami. Jak się wabią?
- Lady i Hektor. Pokochasz je. Zaczekaj, dam ci kilka ich
przysmaków. Nie odstąpią cię na krok. Moje dwa włóczykije
są przekupne.
- Dlaczego zwierzęta miałyby być inne niż ludzie?
Przemawiała przez nią gorycz. Lena spojrzała na nią z ukosa.
- Z obiema córeczkami mojego... partnera miałam wspaniały
kontakt, dopóki nie wmieszała się ich babcia. Nie pogodziła się
z tym, że zajęłam miejsce jej córki. Podburzała dziewczynki
przeciwko mnie i zasypywała je stosem prezencików...
Przekupywała je. Dzieci zaczęły stroić fochy, pyskować, nie
słuchały mnie... Zrobiły się naprawdę agresywne.
- Dlaczego ich tata nie przeciwstawił się temu zachowaniu?
- Franz? -Tak.
- Ach, Franz... - Doris zamilkła na parę sekund. Zamyśliła się.
- Wiesz co, Leno, Franz jest mężczyzną do rany przyłóż, ale
niestety ma słaby charakter. Zdaje się, że ciągnie mnie do
takich mężczyzn... Nie chciał się kłócić ze swoją teściową,
schował głowę w piasek, jakby go to nie dotyczyło. Poza tym
dużo pracował. Jego stolarnia prosperuje całkiem nieźle, bo
jest specjalistą w swoich fachu. Kiedy wracał do domu, nie
chciał o niczym słyszeć. A kiedy się skarżyłam, po prostu kładł
się do łóżka.
- Tak nie zachowuje się dorosły, odnoszący sukcesy
mężczyzna.
- Ale jak widzisz, i tacy się zdarzają. Jórg też się do nich
zalicza. I on unika wszelkich konfliktów. Ale nie mówmy o
Jórgu... Dziewczynki były coraz bardziej bezczelne, a Franz
zatwardziały. Potem przyłączył się do dziewczynek i mi
zarzucił, że brakuje mi wrażliwości i zrozumienia dla jego
córek.
Zgodził się, żeby jego teściowa wprowadziła się do nas,
chociaż ona ma piękny, ogromny dom. Od razu przejęła stery.
Rozpanoszyła się. Czułam się jak piąte koło u wozu. Była dla
mnie złośliwa, ciągle mi docinała i ubliżała. Dzieci
sprzeciwiały mi się. Były krnąbrne, a kiedy zwracałam im
uwagę, zarówno Franz, jak i jego teściowa występowali
przeciwko mnie. Zagryzałam zęby i robiłam dobrą minę do złej
gry, dopóki ta baba nie wykrzyczała mi, że jestem alkoholiczką
i powinnam dziękować Bogu, że Franz wyciągnął mnie z
rynsztoka. Wtedy pękłam... - Drżała na całym ciele. - Wyobraź
sobie, Leno, że poniżyła mnie tak okrutnie przy Franzu i
dzieciach. Franz w ogóle się nie odezwał... Fakt, kiedyś
popijałam, ale odkąd zeszłam się z nim, odstawiłam butelkę.
Jeśli nawet zarzuty tej baby były słuszne, powinien się za mną
wstawić... Powiedział mi tylko później, że ona jest
godną pożałowania, zgorzkniałą kobietą, która straciła córkę i
nie może przeboleć jej śmierci. Zrobiła krótką przerwę.
- Nie musiał jej opowiadać o moich problemach
alkoholowych. Przecież uporałam się z nałogiem,
wprowadziłam się do niego... Dziś wiem, że popełniłam błąd.
Po co z nim zamieszkałam? Powinniśmy spotykać się na
zwykłych randkach, żeby się przekonać, czy coś między nami
iskrzy. Tyle że wtedy byłam załamana, a on był taki miły...
Może ja się nie nadaję do partnerstwa... Z Jórgiem nie
wypaliło, z Franzem też się nie udało...
- Doris, nie pleć bzdur! Dopiero po pewnym czasie okazało
się, że Franz jest mięczakiem i pantoflarzem, że tańczy tak, jak
mu zagra teściowa. Może i on nie przetrawił jeszcze w sobie
smutku po śmierci żony i miał wobec ciebie wysoce posta-
wione wymagania, których ty nie mogłaś spełnić. Hm, nikt by
nie mógł... Żaden człowiek nie zastąpi drugiego, no chyba że
wyrzeknie się swojej tożsamości. Na to nie ma rady.
Doris rozpłakała się.
- Próbowałam z nim rozmawiać, ale on jest zaślepiony. I tak
głupio usprawiedliwia postępowanie teściowej i córek.
- Kochasz go jeszcze?
Doris zwlekała z odpowiedzią.
- Chyba nigdy go nie kochałam, przynajmniej nie tak, jak ja
definiuję pojęcie miłości. On dawał mi poczucie
bezpieczeństwa... Do pewnego czasu. Potem stał się jakiś
obojętny. Żyliśmy ze sobą jak małżeństwo z dwudziestoletnim
stażem. Franz ma swoje stare przyzwyczajenia i może
przestawiłabym się na jego tryb, gdyby nie złośliwości jego
teściowej i córek... Nie umiem tak żyć.
- Nikt by nie umiał, Doris. Dobrze, że od nich odeszłaś. Jeśli
chcesz, zostań u mnie. Miejsca ci u nas dostatek.
- Dzięki za ofertę. Skorzystam z niej przez parę dni.
Biedna Doris.
- Chodźmy na ten spacer - zawołała Lena. - Po drodze
porozmawiamy. - Wstała i wyciągnęła z puszki karmę dla
psów. Obie napełniły nią kieszenie.
Założyły kurtki i buty. Kiedy wychodziły z domu, zza rogu
wyłonił się Markus. Lena się go nie spodziewała. Przede
wszystkim nie o tej godzinie.
- Halo, dzień dobry! - krzyknął z daleka. - Lena, muszę z tobą
koniecznie porozmawiać.
Doris dostrzegła Nicolę.
- OK, ja pójdę do Nicoli - powiedziała i oddaliła się
dyskretnie.
Markus obejrzał się za Doris.
- Kto to jest? - zapytał.
- Moja szwagierka Doris.
- Hm, gdy tylko pojawi się jakaś kobieta na horyzoncie i
człowiek mógłby zawiesić na niej oko, musi poskromić swoje
zakusy, bo jest zajęta.
- Doris będzie niedługo do wzięcia - zaśmiała się Lena. -
Rozwodzi się z moim bratem.
- Super. Zapoznaj mnie z nią.
- Powolutku, przyjacielu. Poznasz ją. Doris zatrzymała się u
mnie. Ale... ma za sobą traumatyczne przeżycia z mężczyzną,
hm, nie z Jórgiem. Postępuj z nią delikatnie.
- A niby jak ja traktuję kobiety? Co ty sugerujesz? Jestem
ciepły i miły.
- Świetnie, ale nie przyszedłeś do mnie, żeby dyskutować o
twoich sposobach podrywania kobiet.
- Nie, Lena, strasznie mi głupio i dlatego przyszedłem sam.
Nie wiem, jak to się mogło stać.
- Przestań owijać w bawełnę. Dlaczego jest ci głupio i co nie
powinno było się wydarzyć?
Złapał głęboki oddech.
- Leno, przez przeoczenie nie uregulowaliśmy zalegającego
od trzech miesięcy rachunku. Jestem ci winny dokładnie
siedemnaście
tysięcy
osiemset
szesnaście
euro
dziewięćdziesiąt trzy centy. Przeleję je dziś na twoje konto.
Dlaczego nie zgłosiłaś się do mnie i nie ponagliłaś?
Lena rzuciła mu się w ramiona i pocałowała w czoło.
- Drogi Markusie, każdego dnia powinno się zrobić jeden
dobry uczynek. Dziś wypracowałeś swój limit.
- Nie rozumiem...
- Drogi przyjacielu, to proste. Pilnie potrzebuję pieniędzy i
dostanę je od ciebie. Przegapiłam ten fakt. Na szczęście, bo
inaczej zainwestowałabym te pieniądze w inny projekt.
Uśmiechnął się.
- O proszę, dzięki mojemu roztargnieniu zrobiłem dobry
uczynek.
Lena pokiwała głową.
- Ano tak.
- Zatem moja najdroższa przyjaciółko, wisisz mi coś.
- Że co?
- Otóż nakazuję tobie i Doris, żebyście wybrały się ze mną na
obiad. Zgódź się.
- Zgadzam się. Oj, Markus, nie znałam cię takiego.
Zaproszenie zapewne ma związek z Doris. Człowieku, ledwie
ją widziałeś.
- Wystarcza mi tyle, ile zobaczyłem. Ona jest dokładnie w
moim typie.
Lena nie pojmowała tego świata. Markus był kawalerem,
Doris niedługo będzie wolna. Pasowaliby do siebie. Tylko
Doris nie przepadała za wsią, a Markus za miastem. On tu w
Fahrenbach uwił sobie gniazdo. Poza tym stąd wywodzą się
jego przodkowie.
- Gdzieś powędrowała myślami, Leno? Zachichotała.
- Ach, Markus, myślami jestem zaręczona z moją szwagierką.
- Nie mam nic przeciwko temu. - Popatrzył na podwórze,
gdzie Doris i Nicola wdały się w ożywioną dyskusję. -
Chodźmy tam. Przedstawisz mnie.
Doris najwyraźniej zauroczyła Markusa.
- Niezbyt dobry pomysł. Doris jest teraz nad-wrażliwa i
nieufna. Obiecuję ci, poznasz ją. Jeśli jesteście sobie
przeznaczeni, zakochacie się w sobie. Kibicuję wam obojgu...
- Fajnie. Przydasz mi się jako wspólniczka. Zaaranżuj jakieś
tête-à-tête, ale nie każ mi czekać.
- Markus, proszę, nie wkręcaj się za bardzo. Spodobała ci się,
ale najpierw ją poznaj i wtedy stwierdzisz, czy ci odpowiada.
Wygląd to nie wszystko. Do szczęścia potrzeba znacznie
więcej.
- Wiem, lecz mimo to...
- OK, zdzwonimy się - weszła mu w słowo. -Jeszcze raz
dzięki za dobre wieści. Z takimi możesz się zjawiać u mnie
codziennie.
- Niebawem znowu dostaniesz pieniądze. W następnym
tygodniu moi robotnicy zaczynają wycinkę. Aktualnie jest
popyt na drzewo dębowe. Moglibyśmy wyciąć te dęby z lasku
za kaplicą. I tak jest ich za dużo.
- Rób, jak chcesz, Markus. Całkowicie zdaję się na ciebie. A
pieniądze na pewno mi się przydadzą.
- No a z tymi napojami alkoholowymi jakoś leci?
- Jasne, ale im lepiej interes się kręci, tym więcej muszę na
początek wykładać z własnej kieszeni, żeby od razu opłacać
towar, a moi klienci nagminnie korzystają z terminu płatności
wynoszącego około sześćdziesięciu dni. Przed jego upływem
nie przelewają ani centa.
Ze zrozumieniem pokiwał głową.
- U mnie jest tak samo. Płacę od razu, a na swoje pieniądze
bardzo długo czekam. Z tą różnicą, że mam większą rezerwę
finansową. Za to ty posiadasz większy kawałek ziemi, w
dodatku z jeziorami.
- Z nich nie mam żadnego dochodu, bo nie chcę ich sprzedać.
Ale nie narzekam i nie będę biadolić. Idzie mi coraz lepiej.
Któregoś pięknego dnia będę w równie komfortowej sytuacji
finansowej co ty. Odkuję się. Ogólnie rzecz biorąc, jestem
najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Odziedziczyłam po
moim ojcu raj. Żeby samej dojść do takiego stanu posiadania,
musiałabym głodować całe życie...
Objął ją.
- Przynosiłbym ci jedzenie i picie. OK, wracam do siebie.
Mam sporo pracy. Dzięki, że nie jesteś zła. Pomyśl o naszym
wspólnym posiłku.
- Dobrze, Markus. Cześć.
Markus i Doris? Hm, ciekawe, czy by się ze sobą dogadali.
- Co się tak uśmiechasz pod nosem? - spytała Doris. - Czyżby
ten przystojniak ci się właśnie oświadczył?
Lena spojrzała ze zdumieniem na szwagierkę. Ledwie go
widziała, a już stwierdziła, że jest przystojny.
- Nie, poinformował mnie, że jego księgowość zapomniała
przelać mi pieniądze za wycinkę drzew, które mu sprzedałam.
Chciał mnie osobiście za to przeprosić.
- Że też mu się chciało... A może to tylko wybieg, żeby się z
tobą zobaczyć.
Lena wybuchnęła śmiechem.
- Pudło, Doris! Pudło! Markus jest moim przyjacielem,
kumplem od przedszkola. Żeby się ze mną zobaczyć, nie
potrzebuje żadnych forteli. Wpada do mnie i tyle.
Nie dokończyła swojej opowieści, bo nadbiegły psy.
Hektor i Lady na zmianę obskakiwali Nicolę i Lenę.
Doris sięgnęła do torebki po ich smakołyki. No i je
przekupiła. Z wdzięczności były całkowicie do jej dyspozycji.
Mogła je głaskać do woli. Łasiły się do niej, jakby miały przed
sobą boginię.
Nicola z zachwytem przyglądała się temu obrazkowi.
Wyznawała teorię, że człowiek, którego lubią zwierzęta, musi
być kimś wyjątkowym.
Lena myślami była zupełnie gdzie indziej. Pieniądze od
Markusa rozwiązały jej wielki problem. Wreszcie mogła
zapłacić za odrestaurowanie obrazów z bitwami morskimi. I
jeszcze zostanie jej reszta!
Za kilka miesięcy wystawi znalezione obrazy na aukcji w
Nowym Jorku. Eksperci zapewniali, że dzięki tym dziełom
sztuki zbije fortunę. Uwierzy w to, kiedy na jej koncie pojawi
się pokaźna suma pieniędzy. A na razie nie będzie sobie
zawracać tym głowy. Tata zawsze uczył ją, żeby nie dzieliła
skóry na niedźwiedziu.
Zamierzała zabrać Doris i psy nad rzekę.
- Idziemy? - spytała. Psy nastawiły uszu.
- Do zobaczenia później, Nicola - powiedziała. Wzięła
szwagierkę pod rękę i pociągnęła ją
za sobą. Doris z pewnością spodobają się tutejsze widoki.
W ciągu kilku kolejnych dni Doris przeżywała istną huśtawką
nastrojów. Podskakiwała jak małe dziecko, śmiała się, biegała
beztrosko, a po chwili popłakiwała.
Lena chwaliła sobie Doris jako współlokatorkę. Nie była
uciążliwa i aktywnie włączyła się w życie posiadłości.
Pomagała Nicoli i kobiecie ze wsi w oporządzaniu
apartamentów dla gości, gotowała, sortowała w biurze
dokumenty i nauczyła się od Daniela, jak sporządzać listy
firmowe i przygotowywać przesyłki.
O Franzu w ogóle nie mówiła. Lena tylko raz poruszyła ten
temat.
- Doris, nie chcę się wtrącać w twoje życie, ale czy nie
powinnaś się skontaktować z Franzem? On nie wie, gdzie ty
jesteś.
- I nie musi. Nie wrócę do niego. Za bardzo mnie zranił.
- Nikt tego od ciebie nie oczekuje. Ale zakończ to z honorem.
Zadzwoń do niego, spotkaj się i powiedz adiós albo daj mu
szansę na poprawę.
Doris potrząsnęła głową.
- On już wyczerpał swoje szanse. Nie ma sensu przedłużać
naszego złudnego związku. Franz i ja jesteśmy z dwóch
różnych bajek. Dążymy do innych celów.
- Więc zerwij z nim. Ale nie w taki sposób jak z Jórgiem. Nie
uciekaj bez słowa.
- Ucieczka jest najprostszym...
- Ona nie jest żadnym rozwiązaniem. Masz w sobie dosyć
siły, by sprostać tej sytuacji. Postaw kropkę nad i. W
przeciwnym razie będzie cię to dręczyło.
Lena przyniosła telefon i wcisnęła go Doris.
- Zadzwoń! Wyznacz termin i przywieź swoje rzeczy. Jeśli
chcesz, będę ci towarzyszyć w tej bojowej wyprawie.
- OK, zadzwonię do niego. Ale nie chcę się z nim spotkać. O
czym miałabym z nim rozmawiać? Z czystej wygody
namawiałby mnie, żebym wróciła. Za żadne skarby. Biżuterię,
którą mi kiedyś podarował, położyłam mu na biurku. Nie chcę
jej, Leno. Sama bym sobie jej nie kupiła. Nie mój
styl. Podobała się Franzowi, ponieważ jego żona taką nosiła.
A ona była zupełnie inna niż ja. Ubrania też niech sobie
zachowa, wyrzuci, rozda lub przetrzyma dla mojej
następczyni. Na sto procent szybko zadowoli się nową
kochanką. Tacy jak Franz nie pozostają długo sami. On ma
swój sztywny model rodziny - mężczyzna, kobieta, dzieci. Nic
nie może go zburzyć.
Lena nie odniosła się do tej wypowiedzi. Odebrało jej mowę.
Od Jórga Doris również niczego nie chciała, chociaż
przysługiwało jej prawo do podziału majątku. Złapała dwie
walizki i odeszła.
Teraz ucieka od Franza z jedną torbą podróżną. Dziwne.
Cóż, jej decyzja. Lena, podobnie jak ona, nie zaliczała się do
kobiet, które z nieudanych związków czerpały korzyści lub
zostawiały swoich byłych w skarpetkach.
- Z niczym się nie spiesz, Doris. Muszę iść do destylarni.
Zobaczymy się na obiedzie.
Pomachała szwagierce i wyszła.
Daniel ucieszył się na jej widok. - Dobrze, że przyszłaś.
Dostaliśmy
wielkie
zlecenie
na
ajerkoniak.
Sieć
supermarketów „Grosik" zamówiła go za kwotę około stu
tysięcy euro. Fajnie, co? Ale uwaga, teraz zła wiadomość.
Chcą, żebyśmy obniżyli cenę każdej butelki o pięćdziesiąt
centów. Zadzwonisz do Schaapendonka? Pogadasz z nim o
tym?
- Nie. Po co? Ustalił taką cenę i z niej nie zejdzie. Przeliczmy
wszystko jeszcze raz. Może uda nam się wykalkulować niższą
prowizję dla nas. W zamian wyznaczymy ceny z płatnością w
ciągu czternastu dni.
- Prowizja od Schaapendonka nie jest bajecznie wysoka.
- Wiem, ale „Grosik" dotychczas nie był naszym klientem.
Może zaoferujemy mu resztę naszych produktów?
- No na pewno nie Finnemore Eleven. Ta whisky jest z górnej
półki, czyli nie nadaje się dla supermarketów.
- Aż tacy tani to oni znowu nie są. Nie poddawajmy się.
Podsuńmy im artykuły Brodersena i Horlitza.
- Przynajmniej spróbujmy.
- Zaraz się tym zajmę. Daniel, zrobiłbyś mi kawy?
- Jasne. Normalnej, espresso, latte macchiato czy cappuccino?
- O matko, nie ułatwiasz mi zadania... Wezmę...
Poprosiłabym espresso. A masz jeszcze te ciasteczka
migdałowe amaretti?
Zaśmiał się.
- Mam. Wydawało mi się, że nie przepadasz za słodkościami.
- Ach, te małe ciasteczka nie są aż tak słodkie.
- Nie, naprawdę nie... Gdzie klapniemy? Tu w moim biurze
czy tam?
- Zostańmy tutaj. U ciebie jest przytulnie.
Zresztą nie będziemy godzinami ślęczeć nad filiżankami z
kawą. Pijemy i bierzemy się za robotę. Mam zaległości.
- Miła z niej osóbka. Bardzo miła.
Lena zaskoczona spojrzała na niego z ukosa. Daniel też?
- Hej, nie patrz tak na mnie. Mówiłem o niej jako o człowieku.
Jeśli chodzi o urodę... Ona nie jest w moim typie.
Uwierzyła mu.
Daniel porównuje wszystkie kobiety do Laury, jego jedynej
miłości, którą Bóg odebrał mu w strasznych okolicznościach
tuż przed zaplanowanym ślubem. Laura, anielska blond
istotka, uległa tragicznemu wypadkowi. Paraliż poprzeczny
ciała druzgocąco wpłynął na jej psychikę. Z bezradności
popełniła samobójstwo, z czym Daniel nigdy się nie pogodził.
Zadawał sobie pytanie, czy nie mógł temu zapobiec.
- Proszę, twoje espresso i amaretti.
- Dzięki, Daniel. Jesteś prawdziwym dżentelmenem.
Zarumienił się i nic nie odpowiedział.
Lena domyśliła się, że zawstydziła go tą pochwałą. Kiedy
żyje się w takiej wspólnocie jak Daniel, Nicola i Aleks,
człowiek szybko uczy się czytać siebie, swoje reakcje, gesty.
Tej trójce Lena ufała bardziej niż własnemu rodzeństwu. Oni
byli jej rodziną, dzielili z nią troski i radości.
Natomiast jej krewni, Frieder, Jórg i Grit, nic o niej nie
wiedzieli. Ba, nie interesowało ich, jak się jej powodzi, co u
niej słychać. Za to chcieli, żeby Lena była na ich każde
zawołanie. Powinna się im postawić. Rodzina jest po to, by się
wspierać, a nie na sobie żerować.
- O czym myślisz? - wytrącił ją z zamyślenia głos Daniela.
- O moim rodzeństwie. Żadne z nich nie odezwie się do mnie
jako pierwsze. Nie zapytają, co u mnie. Dzwonią tylko wtedy,
gdy czegoś ode mnie chcą.
- Lena, w tym względzie nic się nie zmieni. Nigdy! Zapomnij
o tym. Jeśli już musisz pomyśleć o czymś mało przyjemnym,
pomyśl o „Grosiku". Może jednak zdołasz ich nakłonić, by
spuścili z tonu.
Lena dopiła swoje espresso i przełknęła ostatnie ciasteczko
migdałowe.
- Masz rację. Jazda do roboty. Zajmę się tym. Zadzwonię do
Schaapendonka. Wielkość zamówienia nie jest bez znaczenia,
a ta sieć supermarketów jest wypłacalna. Albo pójdą nam na
rękę, albo jakoś podzielimy między sobą różnice cenowe.
Daniel wstał.
- Informuj mnie na bieżąco. Wyślę zamówienie do
Brodersena. Zrobiło się zimniej i ludzie chętniej kupują jego
trunki niż te od Horlitza. Finnemore Eleven też dosztukujemy,
żebyśmy później nie babrali się w fakturach.
- Daniel, nie zawyżajmy naszych rachunków.
- Przepraszam, nie wpadłem na to.
- Nie szkodzi. Kiedyś nam się polepszy, ale w tej chwili
musimy chuchać na każdego centa.
Lena przeszła do biura. Usiadła przy biurku. Zapatrzyła się na
zdjęcia Thomasa i taty, które stały przed nią w małych
posrebrzanych ramkach. Dwóch najważniejszych mężczyzn -
jeden z nich ukształtował jej życie, drugiego kochała i z utęsk-
nieniem wyczekiwała jego przylotu zza oceanu.
Odwróciła głowę i wyjrzała przez okno.
Na przejrzystym niebieskim niebie świeciło słońce.
Gdzieniegdzie płynęły po nim białe chmurki. Szalejące w
ciągu kilku ostatnich dni burze prawie doszczętnie ogołociły
drzewa. Kolorowe liście grubą warstwą pokryły ścieżki i ulice.
Zabrzęczał
telefon.
W
słuchawce
odezwała
się
podenerwowana Doris.
- Lena, chyba popełniłam błąd.
- Bo rozmawiałaś z Franzem?
- Nie, nie w tym rzecz. Kiedy się z nim rozłączyłam, znów
rozległ się dźwięk twojego telefonu. I ja odebrałam.
- No i w czym problem? Doris westchnęła.
- Dzwoniła Grit. Wpadła w histerię, kiedy rozpoznała mój
głos. Wykrzyczała coś w słuchawkę, ale nie zrozumiałam jej
bełkotu. Powinnaś do niej szybko zadzwonić.
- Nie zrobię tego. Nie będzie mi rozkazywała. Przestań się
zadręczać. Nikt mi nie będzie dyktował warunków. Może
powinnam ją pytać, kogo wolno mi u siebie gościć?
Niedoczekanie!
- Obruszyła się, że u ciebie jestem, ponieważ według niej już
nie należę do rodziny, bo rozwodzę się z Jórgiem.
Lena wyczuła w jej głosie zdenerwowanie.
- Doris, proszę cię, wykazuj. Grit nic do tego, co i z kim robię.
Nie daj się zastraszyć.
- Cieszę się, że nie jesteś na mnie zła, że ode- brałam ten
telefon.
- Czuj się jak u siebie w domu. A jeśli wyjdziesz na przykład z
psami na spacer, do Bondiego, żeby nakarmić go jego
ulubionymi marchewkami,
albo do Nicoli, po prostu włącz automatyczną sekretarkę.
- Dziękuję, Lena.
- Nie masz za co dziękować. Ignoruj chamskie docinki Grit.
Zamieniły jeszcze kilka słów i się rozłączyły.
Lena zirytowała się zachowaniem siostry. Telefon do
„Grosika" przełoży na później. Najpierw rozmówi się z Grit.
Musiała wyrzucić z siebie złość.
Rozjuszona wykręciła jej numer.
- Odbiło ci?! Co to za idiotyczny pomysł, żeby przenocować u
siebie Doris?! - wrzasnęła Grit.
- Stop! Ani słowa więcej o Doris! Nie mieszaj się w nie swoje
sprawy, droga siostrzyczko.
Grit nabrała powietrza w usta, po czym zmieniła temat.
- Lena, pogadaj z Holgerem. On postradał zmysły.
Głos jej siostry przybrał dramatyczny ton. Zresztą to nie była
żadna nowość. Grit uwielbiała sceny, oczywiście ze sobą w roli
głównej.
- Prawnicy przysłali mi pismo urzędowe. Holger wniósł
pozew o rozwód. Będzie walczył o pozbawienie mnie praw
rodzicielskich.
- I czym się przejmujesz? Nie tego chciałaś? Wreszcie
będziesz w pełni dyspozycyjna dla swojego Robertino.
- Jedno z drugim nie ma nic wspólnego.
- Że co?
- Przecież mogę pozostać mężatką, przynajmniej na papierze,
i spędzić resztę życia z moim Robertino.
- Grit, brak ci piątej klepki czy jak? Tworzysz sobie jakąś
niedorzeczną wizję przyszłości. Z jednej strony gorący romans,
a z drugiej strony zabezpieczenie w postaci małżeństwa?
- No i? Co w tym takiego złego? Jeśli nie wypali z Robertino,
a on nie ma łatwego charakteru, pocieszę się Holgerem.
„Ale z niej wyrachowana egoistka", pomyślała Lena.
Odebrało jej mowę.
- Lena, jesteś tam?
- Tak.
- Dlaczego milczysz?
- Bo twoja filozofia wykracza poza moją wyobraźnię,
siostrzyczko. Za kogo ty masz Holgera? Zabawkę, którą można
cisnąć w kąt, gdy się znudzi? Grit, on jest człowiekiem z krwi i
kości i ma prawo do własnego godnego życia. Nie zasługuje
na to, by być twoim planem B. Grit, puknij się w czoło, twój
związek z Robertino nie ma szans. Rozleci się. Zobaczysz,
wspomnisz moje słowa.
- W sumie nie chodzi mi o Holgera. Irytuje mnie fakt, że
dzieci stanęły w jego obronie i chcą z nim zamieszkać.
- Bo on się o nie troszczy. Dzieci wiele dla niego znaczą.
- Dla mnie też.
- Tak? Jakoś tego nie zauważyłam. Przypomnij sobie, jak od
ciebie uciekły. Chciały przyjechać do mnie, ale w drodze
przechwyciła je policja. Przecież mogło stać się im coś złego.
- Nie wyciągaj starych brudów. Nic się nie stało i nie ma o
czym gadać. Skontaktuj się z Holgerem i poproś go, żeby ten
rozwód... Hm, niech wycofa pozew.
- Nic z tego.
- Lena, jesteś moją siostrą.
- Wiem i zawsze nią będę. Ale nie jestem twoim rzecznikiem,
a tym bardziej człowiekiem od brudnej roboty. Sama zadzwoń
do Holgera i porozmawiaj z nim, jeśli poważnie o nim myślisz.
Jeśli zaś traktujesz go jako koło ratunkowe, odpuść sobie.
- Brzmi, jakbyś trzymała jego stronę...
- Bo w tym przypadku trzymam.
- Brawo, masz skłonności do popierania żonatych mężczyzn,
a więzy rodzinne?
- Siostrzyczko, dla mnie najważniejsza jest sprawiedliwość.
- Nie rozśmieszaj mnie. Nie zapędzaj się z tymi
moralizatorskimi przemówieniami. Suszyłaś nimi głowę
Jórgowi, a teraz mnie. Friedera już straciłaś. Jesteś na
najlepszej drodze do tego, by i mnie stracić. Za Jórga nie będę
się wypowiadała.
- Grit, proszę, przestań pleść bzdury. Wycisz się gdzieś na
łonie natury i zastanów się nad sobą. Wyznacz sobie jakieś
priorytety. Zadaj sobie pytanie, na którym miejscu w twoim
sercu jest twój włoski kelnerzyna od sosów, a na którym dzieci
i mąż. Jeśli się dostatecznie postarasz, odzyskasz Holgera. On
cię nie odrzuci. Chociażby ze względu na dzieciaki.
- O przenajświętsza panienko, czy ty niczego nie pojmujesz?
Ja nie chcę wracać do Holgera. Chcę tylko nadal być mężatką,
z najróżniejszych powodów. To co, pogadasz z nim?
- Od czasu do czasu rozmawiam z nim przez telefon. Jednak
nie pisnę ani słówkiem o twoich pobożnych życzeniach.
- Przemawia przez ciebie kołtuneria, damulko za trzy grosze.
Jesteś jak nasz tata. Dla niego też wszystko było albo białe,
albo czarne.
- Tatuś uznawał wszystkie kolory, o ile były ze sobą
prawidłowo zestawione.
Grit kipiała z wściekłości.
- Wiesz co, daruj sobie. Już nigdy o nic cię nie poproszę.
Frieder ma rację, jesteś pustą wyniosłą lalunią, która
odziedziczyła najwięcej i się rozpanoszyła. Co za wołająca o
pomstę do nieba niesprawiedliwość!
Rzuciła słuchawką.
Lena przetarła oczy. Miała wrażenie, że wybudziła się z
jakiegoś koszmaru.
Dawniej załamałby się i uczyniłaby wszystko, by pogodzić
się z Grit i braćmi. Zależało jej na utrzymaniu poprawnych
stosunków rodzinnych. Jednak etap uległości w imię mylnie
pojętego dobra miała już za sobą. Postanowiła, że nie pozwoli
sobą dyrygować i pomiatać. Nie będzie tańczyć, jak jej zagrają.
Koniec z traktowaniem jej jak naiwnej idiotki.
Zapewne ogromny wpływ na nowy światopogląd mieli jej
przyjaciele, Nicola, Aleks i Daniel. Uzmysłowili jej, że na
próżno usiłowała ratować
rodzinę, która już dawno się rozpadła. Lena zaczęła wątpić,
czy w ogóle kiedykolwiek istniała.
Wzięła dokumenty, które dał jej Daniel.
Mimo wszystko miała zamiar zadzwonić do Holgera, żeby się
dowiedzieć, dlaczego tak szybko złożył pozew rozwodowy. }ej
na pewno wyjawi powody swojej decyzji. Bo z nim świetnie
się dogadywała.
Teraz jednak chciała zrobić sobie krótką przerwę i
poplotkować z Nicolą. Aleks i Daniel pojechali do sklepu z
materiałami budowlanymi. Zabrali ze sobą Doris.
Ze stajni dosłyszała rżenie Bondiego. W drodze powrotnej
zaniesie mu trochę jabłek. Odkryła, że marchewki już nie były
jego ulubionym frykasem. Przerzucił się na jabłka.
Nicola siedziała przy swoim wyszorowanym na błysk stole
kuchennym. Rozwiązywała krzyżówki. Obok niej stał dzbanek
z kawą.
Zorientowała się, że Nicola znowu płakała.
Czyżby wyczytała w gazecie artykuł o tym, że jakiś
adoptowany syn szukał swojej biologicznej matki?
Ach, gdyby Nicola wiedziała, że Lena odnalazła jej córkę i ta
nie chce jej nawet poznać... Nicola
była człowiekiem o wielkim sercu. Wtedy naprawdę nie miała
innego wyjścia. Musiała oddać córkę do adopcji. Nadal cierpi z
tego powodu.
Dlaczego Yvonne nie chciała dać Nicoli żadnej szansy?
- Nowi goście zarezerwowali apartament narożny. Babcia z
wnuczką, czarującą pięcioletnią dziewczynką. Ta mała
przypomina mi moją Merit.
Aha, więc tu jest pies pogrzebany. Nicola wyliczyła, że
byłaby teraz babcią takiego nieboraczka.
- Fajnie - odparła Lena. - Zatem wszystkie apartamenty są
zajęte.
- Tak, na kilka dni. Na przyszły tydzień zapowiedziała się
młoda kobieta. Chciałaby zostać u nas troszeczkę.
Lena wstrzymała oddech. Yvonne!
Czyżby Yvonne zdecydowała się zobaczyć swoją biologiczną
matkę?
- Skąd... - wyjąkała podekscytowana Lena. -Skąd ona jest?
- Z Monachium. Jest dziennikarką. Jan van Dahlen nas
polecił. Ta młoda kobieta marzy o tym, by przenocować w
miejscu, gdzie wypoczywała słynna aktorka Isabella Wood.
Z Leny uszło powietrze. Rozczarowała się. Przyjedzie jakaś
obca kobieta. Nie Yvonne.
- Fajnie - bąknęła pod nosem.
- Jan jest naprawdę miły - rzekła Nicola. -Najpierw polecił nas
Isabelli, teraz tej młodej dziennikarce. Hm, w zasadzie nie
wiem, czy ona jest młoda. Tak brzmiał jej głos. Chcesz coś
do...
Nie dokończyła zdania, bo zabrzęczał telefon. Nicola
odebrała.
- Nie. Nie mamy wolnych pokoi na ten weekend. W
następnym tygodniu powinno się coś zwolnić. Zrobić pani
rezerwację?
Nicola nasłuchiwała.
- Szkoda, że pani nie przyjedzie. Może innym razem.
Znów nasłuchiwała i przytaknęła.
- No nic nie wskóramy. Niestety. Do usłyszenia, pani
Wiedemann.
Odłożyła słuchawkę.
Lena myślała, że zemdleje.
Yvonne przemogła się w sobie i zadzwoniła. Akurat teraz,
kiedy mieli zarezerwowane wszystkie apartamenty.
To nie mogła być prawda!
- Nie znalazłby się ani jeden wolny pokój? -westchnęła Lena.
- Do apartamentu numer cztery musiałam jeszcze dostawiać
dodatkowe łóżko.
- Zarezerwowała inny termin? Nicola potrząsnęła głową.
- Wiesz co, w sumie naszły mnie absurdalne myśli, ale
miałam wrażenie, że ona się ucieszyła, że ta rezerwacja nie
doszła do skutku. Jakby odetchnęła po mojej odmowie.
Bzdura, co?
Ach, Nicola, żadna bzdura. Yvonne bała się konfrontacji i
pewnie odczytała to niepowodzenie jako znak, że nie powinna
poznawać swojej matki.
Nicola, rozmawiałaś ze swoją córką! Odmówiłaś swojej
córce!