Dornberg Michaela
Lena ze Słonecznego Wzgórza
09
Spotkanie
W poprzednich tomach
Lena pochodzi z dobrze sytuowanej rodziny. Fahrenbachowie
jednak tylko wydają się szczęśliwi. Matka dawno odeszła do
innego mężczyzny, a ojciec właśnie zmarł, zostawiając duży
majątek. Lena ma troje rodzeństwa: dwóch braci, Friedera i
Jórga, i siostrę Grit. Wszyscy mają już swoje rodziny. Mona
jest żoną Friedera - odziedziczyli po ojcu dobrze prosperującą
hurtownię win. Jórg z żoną Doris otrzymali w spadku
wyremontowany zamek Dorleac we Francji wraz z
przyległymi winnicami. Grit i jej mąż Holger dostali willę w
mieście. Lenie przypadła w udziale posiadłość Słoneczne
Wzgórze w miejscowości Fahrenbach, na pierwszy rzut oka
najmniej intratna część spadku. Za dwa lata rodzina ma się
ponownie zebrać, żeby poznać decyzje w sprawie reszty
majątku.
Ze wszystkich obdarowanych tylko Lena pozostaje wierna
tradycji i nie sprzedaje swojego majątku. Nie zamierza
dokonywać także żadnych poważnych rewolucji. Tak jak
ojciec planuje się zajmować dystrybucją alkoholi i dbać
0 Słoneczne Wzgórze, żeby nie popadło w ruinę. Przeprowadza
się do posiadłości i rozpoczyna prace remontowe - w
przyległych do domu budynkach zamierza otworzyć pensjonat.
Tymczasem jej rodzeństwo podejmuje kolejne nieudane
decyzje finansowe. Frieder unowocześnia hurtownię i
rezygnuje z dotychczasowych dostawców, ponosząc ogromne
straty. Jórg wycofuje się z branży alkoholowej, a nowy pomysł
na agencję eventową pogrąża go finansowo. Grit sprzedaje
willę, a uzyskane w ten sposób pieniądze inwestuje w siebie.
Otrzymany spadek wydaje się całkowicie zmieniać kochającą
się do tej pory rodzinę. Rozpada się związek Friedera i Mony,
którzy zaczynają zaniedbywać także swojego syna, Linusa.
Chłopiec próbuje popełnić samobójstwo. Jego ojciec wydaje
się jednak zupełnie tym nie przejmować. Ma nową, młodszą od
żony kobietę i wiedzie dostatnie życie, w którym nie ma
miejsca dla rodziny. Doris, stęskniona za domem i
wyniszczona nałogiem alkoholowym odchodzi od Jórga, by
zacząć szczęśliwy związek z innym mężczyzną. Małżeństwo
Grit i Holgera też się nie układa. Holger ma dość rozrzutnej i
egzaltowanej żony, która zupełnie zaniedbuje dom i dzieci,
Merit i Nielsa. Dlatego wyjeżdża do Kanady w nadziei, że żona
wreszcie się opamięta. Grit jednak nie ma najmniejszego
zamiaru rezygnować z atrakcyjnego kochanka i wracać do
nudnego rodzinnego życia. Lena jako jedyna z Fahrenbachów
nie porzuca dotychczasowych wartości, często odwiedza grób
ojca i za żadne skarby nie zamierza sprzedawać ziemi, która od
pokoleń należy do rodziny. W ten sposób zraża do siebie Frie-
dera, który stojąc przed widmem bankructwa, liczy na to, że
ona odstąpi mu część odziedziczonych przez siebie gruntów.
Jeśli natomiast chodzi o samą Lenę...
Jej największym, a wciąż niezrealizowanym marzeniem, jest
ślub z Thomasem, miłością jej życia, która wbrew
przeciwnościom losu znów ich odnalazła. Jednak mimo
ciągłych obietnic i zapewnień deklarujący wielkie uczucie
Thomas wciąż odkłada kolejne wizyty na Słonecznym
Wzgórzu i nie chce rozmawiać o swojej aktualnej sytuacji
życiowej. Zakochana Lena obdarza go zaufaniem i wierzy, że
w Ameryce, gdzie mieszka na stałe, pozostaje jej wierny.
Swoje życie zamienia w czekanie na kolejny telefon od
ukochanego i najmniejszy choćby dowód miłości. W czekaniu
pomaga jej wytrwać piękna bransoletka z romantycznym
napisem LOVE FOREVER - dowód miłości od Thomasa. Gdy
jednak ten odwodzi Lenę od pomysłu odwiedzenia go w
Ameryce, dziewczyna zaczyna coraz bardziej wątpić w jego
miłość. Przyczynia się do tego także pojawienie się Jana van
Dahlena, dziennikarza, który bez pamięci zakochuje się w
ślicznej Lenie. Jego pocałunek wpędza ją w wyrzuty sumienia,
ale nie zniechęca do walki o związek z Thomasem. Wolny czas
Lena poświęca na ciężką pracę, która pozwala jej w końcu
zaistnieć w branży alkoholowej. Odnosi coraz większe sukcesy
i podpisuje kontrakty z kolejnymi dystrybutorami. Część
odremontowanej posiadłości zamienia w pensjonat. Ma nawet
pierwszych gości - doktor von Orthen, która okazuje się byłą
narzeczoną jej zmarłego ojca, i znaną aktorkę Isabelle Wood.
Stara się również dbać o mieszkańców posesji, którzy
otrzymali od zmarłego gospodarza prawo dożywotniego
zamieszkiwania. Nie jest to trudne, bo bardzo ich kocha. To oni
po śmierci ojca stali się jej najbliższą rodziną. Nicola, Daniel i
Aleks też starają się jej pomagać tak, jak tylko potrafią. Nicola
zajmuje się kuchnią, Daniel odnawia posiadłość, a Aleks po-
maga w kwestii kontraktów z dystrybutorami alkoholi. Lena
umie się odwdzięczyć. Obiecała sobie, że odnajdzie córkę
Nicoli, którą ta przed laty, z powodu braku środków do życia,
oddała do adopcji. Wydaje się, że właśnie wpadła na właściwy
trop.
Jej najbliżsi przyjaciele z Fahrenbach, Sylvia i Martin, wrócili z
podróży poślubnej. Lena ich uwielbia i życzy im jak najlepiej,
ale intuicja podpowiada jej, że coś złego czyha na ich związek.
Wciąż poszukuje także receptury Fahrenbachówki, likieru,
którego skład był znany jedynie jej ojcu. Tymczasem Aleks
informuje Lenę o dziwacznym odkryciu. W starej skrzyni
znajduje kilka obrazów, które wydają się bezwartościowymi
bohomazami. Lena jest jednak całkowicie pochłonięta
problemami rodzinnymi, do których straciła już dystans.
Późnym popołudniem Lena wróciła do domu. Była w dobrym
humorze.
Kiedy zobaczyła, jak Nicola cieszy się z prezentu, nie miała już
wyrzutów sumienia.
- Dla ciebie też coś mam - powiedziała i podała Nicoli małą
torbę.
- Dla mnie? A to z jakiej okazji?
- Może dlatego, że cię lubię - roześmiała się Lena.
Nicola była zawsze zmieszana, kiedy bez okazji coś dostawała.
Uważała, że prezent może przyjąć jedynie z okazji urodzin lub
świąt. Lena doskonale wiedziała, że Nicola będzie nie tylko
zadowolona, ale wręcz szczęśliwa, że o niej pa- miętała.
Zresztą chętnie robi prezenty, a Nicola jest osobą, która na nie
zasługuje jak nikt inny. To po prostu najbardziej dobroduszny
człowiek pod słońcem.
Nicola rozpakowała prezent. Rozłożyła sweter i z radości aż
spąsowiała.
- Mój Boże, ale piękny! Prawie taki sam jak ten, który miałaś w
swoich rzeczach. Leno, ty chyba zwariowałaś. Nie musiałaś,
naprawdę... Dziękuję, wielkie dzięki! Zaraz go przymierzę.
Mam nadzieję, że mi pasuje.
- Oczywiście, że tak. To twój rozmiar i ekspedientka zapewniła
mnie, że ma jak najbardziej uniwersalny krój.
Zadzwonił telefon.
Nicola odebrała i spojrzała na Lenę.
- Tak, jest tutaj. Chwileczkę.
Nicola podała telefon Lenie, która była lekko zaniepokojona.
Kto może jej szukać pod tym numerem? Znała go tylko
najbliższa rodzina i Thomas...
Czyżby Thomas chciał jej coś przekazać przed wyjazdem do
Brukseli?
To nie był Thomas, lecz jej szwagier, Holger.
- Witaj, Holgerze. Co za niespodzianka.
- Próbowałem cię złapać pod innym numerem. Już chciałem się
nagrać na sekretarkę, kiedy przypomniało mi się, że możesz
być u Dunkelów... Leno, chciałbym cię odwiedzić razem z
dziećmi. Możemy przyjechać?
- No jasne! Przecież wiesz, że zawsze jesteś tu mile widziany. A
dzieci... no cóż, czują się tu jak w domu. Jesteś w Niemczech?
- Nie, jeszcze w Vancouver. W przyszłym tygodniu
przyjeżdżam do Niemiec po dzieci i pomyślałem, że może
chcielibyście się z nimi pożegnać.
- Chwileczkę, nie rozumiem... Po dzieci... Pożegnać. ..? - Lena
poczuła się zbita z tropu.
- Tak. Grit nic ci nie powiedziała?
- Nie. Prawie się nie kontaktujemy. Powiedz mi, co jest grane?
- Grit nie daje sobie rady z dziećmi. Za bardzo się poświęca
temu swojemu kochasiowi. Dzieci chcą być ze mną i właśnie
po nie przyjeżdżam.
- I ona się zgadza?
- Leno, to był jej pomysł. Na szczęście jest tu szkoła
międzynarodowa, więc nie będzie problemu z nauką.
- Ale przecież ty pracujesz...
- Owszem, ale dzieci będą w szkole do późnego popołudnia,
potem szkolnym autobusem wrócą do domu, prawie pod same
drzwi. Do czasu mojego powrotu z pracy zajmie się nimi
sąsiadka... Wiesz, dzieci tak się cieszą. Ja też już nie mogę się
doczekać. Bardzo mi ich brakuje.
Lena była oszołomiona. Cała radość z dzisiejszego popołudnia
prysła jak bańka mydlana. Syn Friedera uciekł, a Grit wysyła
dzieci do Kanady, żeby jej nie przeszkadza - Holger, ja... ja nie
wiem, co powiedzieć.
- Dla dzieci to najlepsze rozwiązanie. Są w takim wieku, że
muszą mieć uporządkowany rozkład dnia, potrzebują kogoś,
kto się nimi zajmie, kto da im poczucie, że są najważniejsze.
Grit się zmieniła. Dzieci nie mają żadnej opieki, nie wiedzą, do
kogo należą. To się musi zmienić i zmieni się... Leno,
pogadamy, kiedy was odwiedzę. Pasuje ci środa i czwartek w
przyszłym tygodniu? W piątek lecimy do Vancouver.
- Oczywiście, że mi pasuje. Cieszę się, że przyjedziecie.
- To chyba oczywiste. Ja też się cieszę, że się z tobą spotkam.
Zresztą zawsze się dobrze rozumieliśmy. Jesteś jedyną z całej
rodziny Fahrenbachów, której woda sodowa nie uderzyła do
głowy... Muszę już kończyć. Mam jeszcze trochę pracy.
Widzimy się w przyszłym tygodniu. Trzymaj się!
- Cześć, Holgerze.
Nicola słyszała tylko urywki ich rozmowy. Była w tym czasie
zajęta przymierzaniem sweterka. Leżał idealnie. Po telefonie
Holgera żadna z nich nie miała ochoty rozmawiać o ubraniach.
Lena opowiedziała Nicoli, czego się dowiedziała od swojego
szwagra.
Nicola opadła na krzesło.
- Powiedz, że to nieprawda - jęknęła. - Twoja siostra nie może
do tego dopuścić.
- Ale to właśnie jej pomysł. Nie pojmuję tego, ale sama tego
chciała.
- Już nigdy nie zobaczymy naszych robaczków
- lamentowała Nicola. - Przedtem przynajmniej przyjeżdżały do
nas od czasu do czasu... Ale Kanada...
- Nie leży na innej planecie - dokończyła Lena.
- Są samoloty. Poza tym Holger jest miły i na pewno nie będzie
miał nic przeciwko, żebyśmy odwiedzili dzieci w Kanadzie.
- Przecież tam mówią po francusku. Jak ja się dogadam?
- Na migi - roześmiała się Lena. - Nie będziemy się teraz
zamartwiać. Może jednak Grit się opamięta i dzieci szybko
wrócą do Niemiec. Jedno jest pewne. W przyszłym tygodniu
przyjeżdżają
do nas razem z Holgerem. Spędzą z nami środę i czwartek... A
tak w ogóle, to świetnie wyglądasz w tym sweterku. Liliowy to
twój kolor. Nicola wstała.
- Sama zobacz, leży idealnie. Leno, jeszcze raz ci dziękuję. Ale
nie trzeba było... Niepotrzebnie wydajesz na mnie pieniądze.
Lena poznała Brukselę podczas wielokrotnych wyjazdów na
targi. Lubiła atmosferę tego miasta o wielu obliczach. Cieszyła
się, że Thomas zarezerwował hotel w pobliżu Wielkiego Placu.
Jeśli Thomasa nie będzie jeszcze w hotelu, skorzysta z okazji i
pospaceruje po starówce. Wraz z gotyckim ratuszem i
okazałymi kamienicami bogatych kupców i rzemieślników to
historyczne
centrum miasta jest dzisiaj światowym
dziedzictwem kultury. Pospaceruje uliczkami starówki, jeszcze
raz zobaczy figurkę chłopca, Manneken Pis, która choć
malutka - ma jedynie 55,5 centymetra - znana jest na całym
świecie. Jeśli starczy jej czasu, pójdzie na kawę do Cafe de la
Grand Place i powspomina stare czasy. Nie może też
zapomnieć o pralinkach dla Sylvii i mieszkańców posiadłości.
Najbardziej popularne specjały Brukseli to piwo i czekolada.
Tradycyjni czekoladnicy potrafią wyczarować cuda. Prawdziwa
uczta dla podniebienia. Nikt im się nie oprze. To byłby
skandal, gdyby wróciła bez pralinek, tym bardziej że Sylvia,
Nicola, Aleks i Daniel uwielbiają dobre słodycze. Może kupi
też dla Aleksa i Daniela tradycyjne piwo belgijskie.
Najpierw pójdzie zameldować się w hotelu.
Nie znała hotelu Fleur. Przeczytała jednak w przewodniku, że to
mały hotel o wyjątkowej atmosferze, znajdujący się w
secesyjnej kamienicy. Ta informacja ucieszyła ją tym bardziej,
że lubiła przytulne hotele. Kiedy przyjeżdżała tu w interesach z
ojcem lub nawet sama, zatrzymywała się w jednym z- tych
mało przyjaznych sieciowych hoteli. Ważna była lokalizacja
jak najbliżej targów.
Oby nie musiała długo czekać na Thomasa! Nie umiał jej
niestety powiedzieć, o której może się zjawić.
Po prawie bezsennej nocy i locie do Brukseli siedziała już w
taksówce w drodze do hotelu.
Taksówkarz, z pochodzenia Flamand, dobrze znał niemiecki.
Wioząc ją do hotelu pokazywał jej różne zabytki Brukseli.
To było bardzo miłe z jego strony, ale Lena nie mogła się na
niczym skoncentrować. Jej myśli krążyły wokół Thomasa.
Taksówkarz zatrzymał się przed starą, ale odrestaurowaną
kamienicą. Na fasadzie zachowano wszystkie elementy stylu
secesyjnego. Hurtownia Fahrenbach też mieściła się w
secesyjnej kamienicy. To dlatego Lena czuła się tu jak w domu,
jeszcze zanim weszła do środka.
Taksówkarz podał jej torbę i chciał coś jeszcze powiedzieć, ale
Lena był już zbyt przejęta i rozkojarzona. Zapłaciła, dając mu
przy okazji wysoki napiwek, a potem weszła po stopniach na
górę. Po prawej i lewej stronie schodów rosły starannie
przystrzyżone krzewy bukszpanu. Taki widok znała z zamku
Dorleac, który odziedziczył Jórg.
Wnętrza też urządzono w stylu secesyjnym. Lena była jednak
zbyt zdenerwowana, by je podziwiać.
Widziała jedynie mężczyznę, który wszedł do hotelu tuż przed
nią i właśnie odbierał klucz na recepcji.
Serce zaczęło jej walić, ręce zrobiły się wilgotne, zaczerwieniła
się i cała drżała. Ten mężczyzna to... Thomas!
Widziała go tylko z tyłu, ale tego mężczyznę rozpoznałaby z
zamkniętymi oczami.
Thomas wziął klucz i się odwrócił.
Na jego twarzy najpierw widać było zdziwienie, a potem
ogromną radość.
- Lena! - zawołał i już po chwili był przy niej i mocno przytulał.
Lena nie była w stanie nic powiedzieć. Wtuliła się w niego,
czuła bicie jego serca i ciepło jego ciała.
Zamknęła oczy.
Czuła się taka bezpieczna i szczęśliwa.
Była z mężczyzną, którego kocha i zawsze będzie kochać.
Doskonale zgrali się w czasie.
Nie musi już nic mówić na recepcji, by dostać klucz.
Lena nie miała pojęcia, jak długo tak stali wtuleni w siebie. W
jednej chwili zatraciła poczucie czasu i przestrzeni.
W pewnym momencie spojrzała mu w oczy i zobaczyła w nich
wiele miłości.
Thomas nachylił się do niej. Całował ją długo i namiętnie.
Byli tak zapatrzeni w siebie, że nie spostrzegli, z jaką
ciekawością przygląda im się portier.
Wypuścili się z objęć dopiero wtedy, gdy do hotelu weszli nowi
goście.
Thomas wziął od niej torbę, którą cały czas kurczowo ściskała.
Objął ją i poprowadził w stronę schodów wyłożonych
dywanem.
- Mieszkamy na pierwszym piętrze. Nie ma sensu jechać windą -
powiedział i dodał natychmiast: - Mój Boże, Lenko, wciąż nie
wierzę, że jesteśmy razem. Tak się cieszę, że przyjechałaś, cho-
ciaż nie powinienem cię narażać na tak uciążliwą podróż.
Jestem zwykłym egoistą.
- Tom, o jakiej uciążliwej podróży mówisz? Przyjechałabym,
choćbym miała spędzić z tobą tylko godzinę. Co tam godzinę!
Przyjechałabym choćby dla pięciu minut spędzonych z tobą.
Odstawił torbę i znowu wziął ją w ramiona.
- Tak bardzo cię kocham. Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo.
- A ty, jak bardzo ja ciebie kocham.
- Wiem, najdroższa. Wiem - wyszeptał i ponownie zaczął ją
całować.
Stali na schodach. Zapomnieli o bożym świecie. Teraz liczyli się
tylko oni.
- Pardon - usłyszeli nagle. - Nie chcę państwu przeszkadzać, ale
czy mógłbym przejść?
To był jakiś starszy pan, który nie mógł przejść, bo po pierwsze
oni stali na schodach, po drugie torba Leny tarasowała
przejście.
Thomas złapał jej torbę i odszedł na bok.
- Pardon, monsieur - powiedział.
Starszy pan uśmiechnął się, skinął głową i przeszedł obok nich.
- Chodźmy do pokoju - powiedział Thomas. -Tu tylko
przeszkadzamy. Poza tym chcę być tylko z tobą.
Weszli na pierwsze piętro. Potem szli chwilę wąskim
korytarzem. Po prawej i lewej stronie znajdowały się drzwi do
pokoi hotelowych.
- Na lewo i do końca korytarza - powiedział Thomas.
Dotarli do swojego pokoju. Thomas otworzył drzwi. Przez mały
przedpokój z szafą wnękową wchodziło się do pięknego
pokoju. Z holu wchodziło się też do przestronnej, nowocześnie
urządzonej łazienki z gustownymi płytkami.
Ściany pokoju były pokryte jasnozieloną jedwabną tapetą. W
oknach wisiały zasłony w tym samym kolorze, a na podłodze
leżał równie jasnozielony dywan. Przy ścianie stało lekko
zaokrąglone biurko z drewna wiśniowego, przed nim fotel
z jasnozielonym obiciem. Fotel też był wykonany z drewna
wiśniowego i miał wysokie proste oparcie. Na biurku stała
piękna lampa. Noga lampy zrobiona była z brązu. Zdobił ją
kwiatowy ornament, typowy dla stylu secesyjnego art nouveau,
jak w Belgii i we Francji zwykło się nazywać styl secesyjny.
Klosz pociągnięty był lakierem i miał brzeg w kolorze brązu.
Klosz był skromny, ale dzięki temu noga lampy w pełni się
prezentowała.
Dwa fotele, prosty stół i obowiązkowy telewizor uzupełniały
wyposażenie pokoju. W małej niszy stało łoże małżeńskie. W
ten sposób oddzielono je od pozostałej części pokoju. Przy
łóżku stały dwie lekko zaokrąglone szafki nocne, na każdej z
nich lampa z typowym szklanym kloszem, na którym nie było
motywów kwiatowych, lecz zwykłe figury geometryczne. Na
ścianie wisiał kilim, aktualnie modny w Belgii wystrój
wnętrza.
Było tu wyjątkowo miło. Kosz z owocami, butelka szampana i
dwa wysokie kieliszki w stylu secesyjnym sprawiły, że pokój
wydał się im jeszcze bardziej przytulny.
- Zamówiłeś to dla nas? - zapytała Lena.
- Nie, to nie moja zasługa. To prezent powitalny od hotelu.
- Są hojni.
Lena patrzyła na Thomasa płomiennym wzrokiem.
- Tom, tu jest pięknie i tak przyjemnie.
- Zaczekaj na wieczór, kochanie. Zarezerwowałem dla nas stolik
w Comme chez soi. To jedna z najbardziej znanych
brukselskich świątyni dla smakoszy. Ponadto również
urządzona w stylu secesyjnym, co na pewno ci się spodoba.
Poruszyłem niebo i ziemię, żeby zdobyć tam stolik. Jest bardzo
długa lista oczekujących. Ta restauracja jest naprawdę jedyna
w swoim rodzaju.
Lena lubiła chodzić do dobrych restauracji. Jedzenie w Comme
chez soi, co znaczy „Jak w domu", z pewnością będzie
wyśmienite.
Ale przecież nie przyjechała do Brukseli, żeby zjeść coś
wyjątkowego, tylko żeby być razem z Thomasem, tylko z nim,
rozmawiać, cieszyć się jego bliskością.
Spędzali ze sobą tak mało czasu. A jest tak wiele spraw, które
wreszcie trzeba omówić. Nie da się tego zrobić w restauracji
między jednym a drugim daniem obfitego menu.
Thomas zauważył jej wahanie.
- Nie podoba ci się mój pomysł?
- Tom, w innych okolicznościach skakałabym z radości, ale nie
mamy tak dużo czasu... Chciałabym... Tom... Chyba nie będę
umiała się cieszyć jedzeniem w tej świątyni smakoszy. Jestem
zbyt podekscytowana, żeby dużo jeść, poza tym chcę być z
tobą. Proszę, odwołaj rezerwację, niech ktoś inny skorzysta.
Kiedy zobaczyła rozczarowanie na jego twarzy, dodała szybko:
- Dziękuję ci, że zadałeś sobie tyle trudu. Myślę jednak, że pora
szczerze porozmawiać... Ale jeśli koniecznie chcesz tam iść,
chętnie pójdę.
- Nie, nie. Zrobiłem to tylko dla ciebie. Chciałem ci sprawić
przyjemność.
- Sprawiłeś mi przyjemność. Ale największą radością jest dla
mnie fakt, że mogę być teraz razem z tobą.
- Ach, Lenko...
Znowu wziął ją w ramiona i całował. Tym razem z jeszcze
większą namiętnością.
Trzymał ją tak mocno, jakby już nigdy nie chciał jej wypuścić z
ramion.
Lena miała tylko jedno pragnienie. Chciała, żeby jakaś
tajemnicza wróżka zatrzymała czas
i z tych kilku godzin, które ze sobą spędzą, zrobiła dni, tygodnie,
miesiące, lata, a najlepiej całe życie.
Chciała czuć się taka szczęśliwa jak teraz już zawsze.
Lena nie sądziła, że przy takim podekscytowaniu spotkaniem z
Thomasem poczuje coś tak przyziemnego jak głód. A jednak.
Ucieszyła się, że Thomas upierał się, by wyszli coś zjeść.
Nie wiedzieli dokładnie, dokąd pójdą, więc Lena zrezygnowała
z zamiaru założenia nowego kostiumu. Był zbyt elegancki jak
na zwykłą restaurację, których pełno było w pobliżu Wielkiego
Placu. Co innego Comme chez soi...
Założyła ołówkową spódnicę, do tego nowy szary sweter z
wiskozy. Przynajmniej w nim się pokaże.
Zrobiło się już wyraźnie chłodniej, więc zarzuciła jeszcze
czerwone bolerko. Nic spektakularnego, ale za to praktyczne.
Thomasowi bardzo się spodobało.
- Kochanie, wyglądasz cudownie! - powiedział i spojrzał na nią
zakochanym wzrokiem.
Lena była pewna, że usłyszałby dokładnie to samo, gdyby
pokazała mu się w parcianym worku.
- Dziękuję - powiedziała i wzięła go pod rękę.
Była w siódmym niebie. Czuła się jak w bajce. Przytuleni
spacerowali po rozświetlonym placu. Potem zniknęli w jednej
z bocznych uliczek.
- Na co masz ochotę? Frytki i piwo czy kuchnia francuska?
Mamy tu wszystko pod ręką. W całej Belgii nie ma drugiego
takiego miejsca. Jemy po flamandzku czy walońsku?
- Mój drogi, chyba nie chcesz powiedzieć, że we flamandzkiej
restauracji są tylko frytki i piwo? Dobrze, że nikt tego nie
słyszał.
Mocniej przyciągnął do siebie jej rękę i jeszcze bardziej się
przytulił.
- To miał być żart. Belgowie sami są sobie winni, że turyści tak
żartują, a wszystko między innymi przez rygorystyczne
utrzymywanie dwujęzyczności nawet na ulicznych szyldach.
- Podobno nie mamy uprzedzeń... Kto by pomyślał... -
roześmiała się Lena. - Wejdziemy do... piątej restauracji... Tak,
piątka jest moją szczęśliwą liczbą. Wejdziemy do piątej
restauracji, licząc od teraz, i zobaczymy, na co trafimy.
Czuła się wolna, beztroska i podekscytowana jak mała
dziewczynka, która czeka na prezent bożonarodzeniowy.
- Zgoda. Numer pięć. Tam wchodzimy i bez gadania - ostrzegł. -
Niezależnie od tego, co to jest.
Numerem jeden było jakieś bistro, w którym tłoczyli się młodzi
ludzie.
- Dobrze, że to nie tu - zawołała Lena i pociągnęła Thomasa
dalej.
W drugim lokalu trzech ponurych mężczyzn siedziało przy
piwie.
Lena straciła pewność siebie. Zdać się na ślepy los to chyba nie
najlepszy pomysł.
Thomas odgadł jej myśli.
- Słowo się rzekło, kobyłka u płotu - powiedział z uśmiechem.
Trzecim lokalem była z kolei ładna mała restauracja. Wyglądała
obiecująco.
- Dalej - krzyknął Thomas i pociągnął za sobą Lenę, która
zatrzymała się przed restauracją.
- Może... - zaczęła, bo chętnie weszłaby do środka, ale Thomas
nawet nie pozwolił jej dokończyć.
Czwarty był koktajlbar. Wyglądał wprawdzie bardzo ładnie, ale
oni nie chcieli pić, tylko coś zjeść.
- Nie idź tak szybko - powiedziała Lena. - Muszę się
przygotować na ewentualny szok.
Thomas wziął ją w ramiona.
- Pocałunek pomoże? - zapytał.
Nie wahała się. Z ochotą przyjęła ofertę. Dopiero wtedy, gdy
zaczęło jej burczeć w brzuchu, Thomas śmiejąc się, wypuścił ją
z objęć.
Kilka kamienic dalej zobaczyli dwie stare latarnie oświetlające
wejście do lokalu.
Restauracja znajdowała się w bardzo wąskiej kamienicy, ale
wyglądała zachęcająco.
Weszli do środka. Na poszarzałej ze starości kamiennej
posadzce stało tylko sześć prostych drewnianych stolików. Na
drewnianych krzesłach leżały poduszeczki w kratkę.
Trzy stoliki były zajęte.
Tuż przy wejściu do restauracji można było zajrzeć do idealnie
czystej kuchni, gdzie korpulentna kucharka mieszała coś w
garnkach.
Trafili do francuskiej restauracji. Przywitał ich starszy pan. W
czarnych spodniach i białej koszuli wzbudzał zaufanie. Z
pewnością był mężem kucharki.
W restauracji unosił się ładny zapach. Lenie ciekła już ślinka.
- Serwujemy jedynie to, co jest wypisane na tablicy - wyjaśnił
starszy pan. - A do picia - zaczął, podając małą kartę - to, co
jest w karcie. Wybór jest niewielki, ale za to jaki!
Wystarczyło jedno krótkie spojrzenie i Lena zauważyła, że
serwują tu wina z zamku Dorleac.
- Tom, tu są nasze wina. Zobacz, wina z naszego zamku.
Ponieważ starszy pan rozumiał niemiecki, wtrącił się do
rozmowy.
- Madame, pani jest właścicielką Chateau Dorleac? - zapytał.
Lena spojrzała na niego płomiennym wzrokiem. Była
jednocześnie zaskoczona i bardzo zadowolona.
- Nie, mój brat. Cieszę się, że mają tu państwo jego wina. Są
doskonałe.
- To prawda. Doskonała jakość i dobra cena za naprawdę
wyśmienity trunek. Madame, monsieur, czy mogę państwa
poczęstować szampanem? -Starszy pan wyraźnie się ucieszył,
że ich gości. -To dla mnie zaszczyt, że mogę państwa powitać
w moich progach.
Lena i Thomas przyjęli propozycję starszego pana. Mężczyzna
poszedł do kuchni i energicznie
gestykulując, opowiadał coś kucharce. Kobieta odwróciła się z
szerokim uśmiechem.
- Mieliśmy szczęście. Dobrze trafiliśmy - powiedziała Lena,
zanim wrócił właściciel lokalu. -Ta mała restauracyjka była
nam przeznaczona.
Starszy pan wrócił z szampanem, porozmawiał z nimi przez
chwilę, tym razem po francusku, i powiedział Lenie
komplement.
- Madame, pięknie mówi pani po francusku... Czy mogę coś
państwu polecić?
Obydwoje pokiwali głową.
- W takim razie polecam escargots a la Bour-guigononne, potem
poisson farci a la Florentine, a potem...
Lena go zastopowała.
- Dziękuję. Myślę, że deser wybierzemy później - stwierdziła i
spojrzała na Thomasa.
- Tak, tak, ale teraz skorzystamy z jego propozycji - powiedział
do Leny.
Potem zwrócił się do starszego pana:
- Poprosimy też oczywiście chateau i dużą butelkę wody
mineralnej.
Kiedy mężczyzna odszedł, Thomas powiedział:
- Escargots to ślimaki, to wiem, poisson to jakaś ryba. Tyle
jeszcze pamiętam. Ale możesz mi
powiedzieć, jak jest przyrządzona? Zgodziłem się tak
pochopnie, a....
- Mogę - roześmiała się. - To nic zdrożnego, pieczona ryba z
nadzieniem ze szpinaku. Dobrze przygotowana smakuje
wyśmienicie.
- Możesz mi jeszcze wyjaśnić, dlaczego Francuzi takie proste
potrawy tak kwieciście nazywają?
- Belgowie - przypomniała mu.
- Mówią po francusku, wiodą francuski styl życia i...
Przyszedł właściciel w winem i wodą. Na szczęście zanim
zaczął ich zabawiać rozmową, zawołano go do sąsiedniego
stolika.
Lena odetchnęła z ulgą. Restauracja wprawdzie jej się podobała,
ale chciała rozmawiać z Thomasem, a nie z właścicielem
lokalu.
- Tom, dla mnie to jak sen. Wciąż nie mogę uwierzyć, że jestem
z tobą w Brukseli i siedzimy razem w małej restauracji. To
takie nierzeczywiste.
- Nie myśl tak, skarbie. To najprawdziwsza rzeczywistość.
Lena westchnęła.
- Dlaczego nie może być tak zawsze? - powiedziała w
przypływie uczuć i od razu była zła na siebie, że pozwoliła
sobie na taką uwagę.
Miała wrażenie, że twarz Thomasa sposępniała. Może to tylko
złudzenie?
- Jesteśmy razem i cieszmy się tym. Tylko to się liczy. Wszystko
inne się okaże.
Dlaczego nie powie nic konkretnego? Powinien był teraz
powiedzieć, że niedługo sprowadzi się do Niemiec i zamieszka
z nią w posiadłości.
Lena poczuła, że ogarnia ją coraz większe rozczarowanie.
Thomas też to czuł. Wziął ją za rękę.
- Lenko, kocham cię. To pewne jak amen w pacierzu. Zaufaj mi,
proszę. Miej jeszcze trochę cierpliwości.
- Tom, powiedz, co stoi na przeszkodzie. Jestem pewna twoich
uczuć, ty możesz być pewien moich. To oczywiste. Ale jeśli
ludzie się kochają, to chcą być razem, prawda? Chcą dzielić ze
sobą każdy dzień. Nasz związek, nasza miłość nie ma nic
wspólnego z normalnym życiem.
- Jestem innego zdania. Jeszcze przyjdzie taki czas, że będziemy
ze sobą spędzać każdy dzień, ale... później. Chwilowo... jest,
jak jest. W każdej sytuacji trzeba dostrzegać to, co najlepsze.
Dlaczego nie mielibyśmy się cieszyć, że jesteśmy teraz razem?
Po co rozmawiać o problemach?
Straszy pan podał ślimaki. Przy okazji powiedział coś na temat
dania. Lenie było to nawet na rękę. Miała czas zebrać myśli i
podjąć decyzję.
Domagać się szczerej rozmowy czy zostawić wszystko tak jak
jest, czyli cieszyć się chwilą, upajać miłością, czyli po prostu...
chować głowę w piasek. O czym Thomas tak bardzo nie chce
rozmawiać? Co go trzyma w Ameryce? Czy kiedykolwiek się
dowie?
Lena zaczęła jeść. Ślimaki smakowały wyśmienicie. Lepszych
nie dostaliby nawet w świątyni smakoszy. Mimo wszystko nie
do końca mogła się cieszyć ich wyjątkowością.
Myśli kotłowały się w jej głowie jak wystraszone kury w
kurniku, do którego wpadł lis. Miała do siebie pretensje, że
znowu to ona zaczęła ten temat i naciska na przyjazd Thomasa
do posiadłości.
Właściwie nie naciska. Zadała jedynie pytanie. Całkiem
uzasadnione pytanie. Nie, to nawet nie było pytanie, tylko
życzenie, żeby wreszcie zaczęli żyć razem. Chyba nie ma w
tym nic złego, skoro dwoje ludzi się kocha.
Lena przerwała jedzenie i spojrzała na Thomasa. On spojrzał na
nią. W jego oczach było tyle czułości, tyle miłości.
Zawstydziła się.
- Tom, przepraszam...
Nie chciała zepsuć ich spotkania. Wręcz przeciwnie, chciała,
żeby ta chwila błogości trwała wiecznie. Przecież jutro znowu
się rozstaną.
- Kochanie, nie musisz. Rozumiem cię - powiedział czule. - Ale
proszę cię o cierpliwość i zaufanie.
- Jestem cierpliwa i ufam ci - odpowiedziała. To tylko wrażenie
czy Thomas rzeczywiście
odetchnął z ulgą?
Musiała zacząć myśleć o czymś innym.
- Prawda, że są wspaniałe? Mam na myśli ślimaki - powiedziała.
- Lepszych nie dostalibyśmy nawet w Commes chez soi, za to
na pewno dużo droższe.
- Święta prawda. Ale jeśli chodzi o ciebie, to nic nie jest dla
mnie za drogie.
Dotknął jej dłoni i zaczął głaskać. Lena nerwowo bawiła się
kieliszkiem.
- Lenko, wszystko będzie dobrze... Kocham cię. Mówiłem ci
już, że jesteś cudowna? Nie mogę uwierzyć w szczęście, jakie
mnie
spotkało.
Kochasz mnie, jestem prawdziwym
szczęściarzem. Od zawsze wiedziałem, że jesteś wyjątkowa,
odkąd cię poznałem.
- Ja też od razu zrozumiałem, że jesteśmy dla siebie stworzeni.
„Owszem, kochamy się, ale jesteśmy jak królewięta, które nie
mogą się odnaleźć", pomyślała.
Nie chciała burzyć harmonii. Już lepiej schowa głowę w piasek.
Lena nie wiedziała, co się z nią dzieje. Powinna być przecież
szczęśliwa. Jest przy niej Tom, który ją kocha.
- Zobacz, jak wspaniale się układa Sylvii i Martinowi - zmieniła
temat. - Nie spodziewali się, że tak szybko zostaną rodzicami.
Na dodatek będą mieli bliźniaki.
- Chyba się z tego cieszą, co? - Thomas podła-pał temat.
- Są przeszczęśliwi, a szczególnie Martin. Sam wiesz, że raczej
nie okazuje uczuć, ale jak tylko mowa o bliźniakach, nie
posiada się z radości. Sylvię dosłownie nosi na rękach. Szkoda,
że nie widzisz, jak się zachowują, odkąd są małżeństwem. Ich
wspólne życie jest jak bajka.
- Pasują do siebie jak my.
Owszem, oni też pasują do siebie i co z tego? Ona mieszka w
posiadłości, on w Ameryce. Sylvia i Martin są razem dzień i
noc.
Podano rybę. Na talerzach dymiła ryba w całości przyozdobiona
połówkami cytryny i zieloną pietruszką.
Nie tylko ładnie wyglądała, lecz pachniała tak zachęcająco, aż
im ślinka ciekła. Nie było wątpliwości, że równie dobrze
będzie smakować.
„Jestem teraz z Thomasem. Razem jemy kolację w przytulnej
restauracji. Muszę odpędzić od siebie wszystkie ponure myśli i
cieszyć się chwilą", pomyślała.
Kocha go, a on kocha ją. Czego więcej można chcieć? Nie
powinna być zuchwała i żądać jeszcze więcej. Chyba zbyt
krytycznie ocenia sytuację. Wszystko przez to, że nie
rozmawiają o codzienności. Chyba nie jest to takie koniecznie
w ciągu kilku godzin, które ze sobą spędzą. Powiedzieć mu, że
jej bratanek uciekł z internatu? Powiedzieć mu, że mieszka u
niej Isabella Wood i Holger zabiera dzieci do Kanady? Nie, to
nie jest temat do rozmowy na ten jedyny wieczór, który dane
jest im spędzić razem. Równie dobrze Thomas nie musi jej
opowiadać o swoich problemach zawodowych, o ile takie ma,
lub o codziennym życiu.
Lena podniosła kieliszek.
- Wypijmy za nas - zaproponowała.
Thomas też podniósł kieliszek, w którym wino połyskiwało
odcieniem bursztynu.
- Wypijmy za nas, a potem za odpowiednio dobrane pary -
powiedział, siląc się na powagę.
Patrzyli sobie w oczy i nagle znowu zapanowała między nimi
magia, która nie miała nic wspólnego z codziennością. Magia
oderwana od czasu i przestrzeni.
Nastał ranek. Lena obudziła się, ale dalej śniła na jawie swój
piękny sen. Tanecznym krokiem biegła przez łąkę pełną
kwiatów. Była szczęśliwa. Wokół niej fruwały cudowne
motyle. Czuła ciepło słońca. Biegła w stronę Thomasa, który
czekał na nią na małym drewnianym mostku. Thomas...
Uśmiechnęła się, jeszcze zaspana i z zamkniętymi oczami
wyciągnęła rękę... i okazało się, że sięgnęła w próżnię. Usiadła
na łóżku. Od razu się wybudziła.
Łóżko było puste.
- Tom... - zawołała pewna, że on jest w łazience. Wyskoczyła z
łóżka, rozsunęła ciężkie zasłony. Spojrzała na zegarek. Było
wpół do dziesiątej. To znaczy, że Thomas już od dawna siedzi
w samolocie do Madrytu!
Dlaczego wyszedł bez pożegnania?
Wprawdzie prawie nie spali w nocy, ale mógłby ją przynajmniej
obudzić.
Dlaczego zaspała? Nigdy nie wstaje tak późno. Że też akurat
dzisiaj musiał być ten pierwszy raz!
Miała ochotę się rozpłakać. Niespokojnie chodziła po pokoju w
tę i z powrotem, aż jej wzrok spoczął na kartce leżącej na
biurku.
Od razu rozpoznała charakter pisma Thomasa.
Usiadła i zaczęła czytać:
Moja najdroższa Lenko,
nie miałem serca cię budzić. Spałaś tak mocno i miałaś przy tym
taki szczęśliwy wyraz twarzy. Na pewno śniło ci się coś
pięknego.
Dziękuję ci za godziny spędzone ze mną. Jesteś wspaniałą
kobietą i wciąż nie pojmuję, jak to możliwe, że ktoś tak
wspaniały jak ty kocha właśnie mnie.
Kocham cię z całego serca. Do naszego następnego spotkania
będę nosił w sercu twój obraz, nie tylko do następnego
spotkania, lecz przez całe moje życie.
Ściskam cię,
Twój Tom
Wyjechał. Nawet ten czuły list nie był w stanie jej pocieszyć.
Przegapiła ostatnie chwile z Thomasem, ostatnie objęcia,
uściski.
Chciała się właśnie podnieść, kiedy jej wzrok padł na małe
pudełeczko, które leżało obok listu.
Zaciekawiona podniosła je, zerwała opakowanie i je otworzyła.
Na ciemnoniebieskim aksamicie leżał łańcuszek, na którym
wisiało serduszko ozdobione malutkimi brylantami.
Łańcuszek był cudowny.
Drżącymi rękami założyła łańcuszek i poszła do łazienki, żeby
przejrzeć się w lustrze.
Łańcuszek był tak delikatny, iż zdawało się, że serduszko bez
zawieszenia połyskuje na jej dekolcie.
Spojrzała na serduszko.
„Ach, Tom, zawsze robisz mi niespodzianki, tym razem tym
uroczym serduszkiem z brylantami", pomyślała szczęśliwa.
Nie mógł jej chyba dać lepszego dowodu swojego uczucia. A
jednak... Lepszym dowodem byłaby obrączka...
Lena zdjęła łańcuszek i odłożyła go na półeczkę obok
umywalki. Rozebrała się i weszła pod prysznic.
Leciała dopiero po południu. Miała czas, żeby spokojnie zjeść
śniadanie i kupić prezenty dla Sylvii i mieszkańców
posiadłości. Czekoladę i pralinki kupi na pewno, ale z piwa
zrezygnuje. Ma tylko bagaż podręczny, a na pokład nie wolno
wnosić butelek. Całe szczęście, że w porę przyszło jej to do
głowy.
Strumień ciepłej wody rozgrzewał jej ciało, a ona myślała o
Thomasie i szczęśliwych, pełnych czułości i namiętności
chwilach, które z nim spędziła.
Jakże ona go kocha!
Lena wróciła do domu. Konfrontacja z rzeczywistością
sprawiła, że miała wrażenie, jakby obudziła się z pięknego snu.
Spędziła z Thomasem cudowne niezapomniane chwile,
zapominając o troskach dnia codziennego. Tylko że to nie jest
prawdziwe życie!
Tak dalej być nie może. Ich spotkania nie mogą być aż tak
oderwane od rzeczywistości, że nic z nich nie przedostaje się
do prawdziwego życia ani nic z prawdziwego życia do nich nie
dociera.
Lena nie wątpi w jego miłość. Ale dlaczego jest taki zamknięty
w sobie, kiedy chce z nim rozmawiać o codzienności, swojej i
jego, a także o ich wspólnej przyszłości.
Miłość na całe życie... Wieczna miłość... To oczywiście też coś
jak najbardziej konkretnego, nieodzowny element wspólnego
życia, o ile ich
związek ma mieć również inny, nie tylko słowny wymiar. Czy w
jego życiu jest coś, o czym nie powinna wiedzieć?
A może ją kocha, ale nie jest pewien, czy chce z nią dzielić
życie? W końcu przez dziesięć lat żyli osobno. Nie da się
nadrobić straconego czasu...
Lena czuła, że takie myśli coraz bardziej ją niepokoją, co więcej,
stają się niebezpieczne. Nie ma nic gorszego niż zatracić się we
własnych domysłach. Szła do kuchni zrobić sobie herbatę,
kiedy nagle ktoś zapukał do drzwi.
Nie spodziewała się gości. Była zaskoczona, kiedy w drzwiach
zobaczyła Isabellę Wood.
Wyglądała teraz jak prawdziwa gwiazda filmowa. Świetny
makijaż, ^doskonała fryzura, perfekcyjny ubiór. Brzydkie
kaczątko stało się pięknym łabędziem.
- Dzień dobry. Mogę wejść? Przyszłam się pożegnać.
Lena nie widziała się z nią od tego wieczoru, kiedy Isabella
Wood przyszła do niej zrozpaczona i w przypływie otwartości
wyznała, co ją dręczy.
- Pożegnać? - zdziwiła się Lena i zaprosiła kobietę do środka. -
To dlatego, że otworzyła się pani przede mną?
Isabella uśmiechnęła się.
To właśnie za ten uśmiech uwielbiały ją miliony fanów. Ten
uśmiech rozpromieniał jej twarz. Nikt tak nie potrafił.
- Ale skądże, wręcz przeciwnie. Jeszcze raz z całego serca
dziękuję, że mnie pani wtedy wysłuchała. Po naszej rozmowie
coś sobie uświadomiłam. .. Musimy stać w przedpokoju?
- Och, przepraszam. Oczywiście, że nie. Właśnie zaparzyłam
herbatę. Napije się pani ze mną?
- Chętnie, ale pod warunkiem, że wypijemy ją w kuchni.
Lena podała herbatę. Usiadły przy dużym drewnianym stole,
przy którym siedziało już kilka, pokoleń Fahrenbachów.
Lena wzięła łyk herbaty.
- Dlaczego opuszcza nas pani tak wcześnie? -zapytała.
- Postanowiłam, że jeszcze przed nowymi zdjęciami do filmu
polecę do Petersburga. Odwiedzę grób Borisa i spotkam się z
jego rodziną. Postaram się to zrobić anonimowo, ale jeśli
wyśledzi mnie prasa, przyznam się, kim jestem. Boris był moją
wielką miłością. Myślę, że kiedy się z nim pożegnam, poczuję
się lepiej. Chcę zobaczyć,
gdzie wcześniej mieszkał, poznać jego rodzinę, poczuć
atmosferę tego miejsca, za którym tak bardzo tęsknił.
Isabella wsypała odrobię cukru do herbaty.
- Jest coś jeszcze. Teraz wiadomo już na pewno. Boris nie
popełnił samobójstwa. Do wypadku doszło z powodu usterki
technicznej samochodu. Niesolidny mechanik...
- To smutne, że taki wielki artysta stracił życie z takiego błahego
powodu, ale dobrze, że już nie ma pani poczucia winy.
- To prawda. Czuję ?ię z tym dużo lepiej - powiedziała i
spojrzała na Lenę. - Cieszę się, że ten okropny dla mnie czas
mogłam spędzić w pani posiadłości. Ten cudowny spokój,
rodzinna atmosfera, serdeczność ludzi były jak balsam dla
mojej zranionej duszy. Będę was miło wspominać i z
pewnością przyjeżdżać, kiedy zapragnę się wyciszyć.
- Zawsze będzie pani mile widziana. Skoro chce pani wcześniej
wyjechać, nie ma potrzeby, żeby płaciła pani za dwa miesiące.
- Nie ma mowy o zmianie płatności. Inna była umowa i o ile mi
wiadomo, mój menedżer uregulował już należność.
Lena poczuła się niezręcznie, ale zanim zdążyła coś powiedzieć,
Isabella ciągnęła dalej:
- Biznes to biznes. Poza tym za ten raj na Ziemi powinno się
płacić dużo więcej. Mam coś dla pani - powiedziała i zaczęła
czegoś szukać w dużej torbie. - Proszę. Na tej płycie jest
ostatnie nagranie koncertu wiolinowego Maksa Brucha.
Jeszcze nie ma jej w sprzedaży. Chcę ją pani podarować.
Wiem, że lubi pani słuchać Borisa Adrimanowa.
Lena bardzo się ucieszyła.
- Dziękuję, bardzo dziękuję. Sprawiła mi pani ogromną radość.
- Jest coś jeszcze. Daniel i Dunkelowie już wiedzą. Gdy zaczną
się zdjęcia do filmu, proszę mnie odwiedzić na planie.
Zapraszam też wszystkich na premierę swojego nowego filmu.
Są państwo moimi honorowymi gośćmi.
- Dziękuję. Jest pani niezwykła.
- Wszyscy jesteście tu tacy mili. Ale pani, Leno, jest kimś
zupełnie wyjątkowym. Zasłużyła pani na szczęście. A propos
szczęścia, jak się udał wypad do Brukseli?
- To było jak sen, o wiele za piękne, by mogło być prawdziwe -
rozmarzyła się.
Wróciły wspomnienia o chwilach spędzonych z Thomasem.
- Kiedy znowu się spotkacie?
Twarz Leny momentalnie spochmurniała. Wzruszyła
ramionami.
- Nie wiem. Nie rozmawialiśmy o tym. Isabella miała wyrzuty
sumienia, kiedy zobaczyła zmianę nastroju Leny.
- Przepraszam. Nie chciałam pani sprawić przykrości moim
pytaniem. Nie lubię być wścibska.
- Nic się nie stało - powiedziała Lena. - Napije się pani jeszcze
herbaty?
- Troszkę się spieszę. Jeszcze dzisiaj mam samolot do
Petersburga.
Isabella wstała, spontanicznie objęła Lenę, która podniosła się
zaraz po niej.
- Wprawdzie straciłam Borisa, ale nie dręczy mnie już poczucie
winy za jego śmierć... Jeszcze kilka dni temu byłam pewna, że
nigdy się nie pozbędę tego strasznego uczucia. Jestem
przekonana, że pani karta też się odwróci... Muszę już iść. Do
widzenia, Leno. Jestem absolutnie pewna, że jeszcze się
spotkamy.
Lena odprowadziła Isabellę do drzwi. Ktoś odebrał od niej torbę
i płaszcz, otworzył drzwi
samochodu. Isabella odwróciła się, pomachała Lenie,
obdarowała tym niezapomnianym uśmiechem i z wielką gracją
jak prawdziwa dama i wielka aktorka wsiadła do samochodu.
Znowu coś się skończyło za szybko. Ale po każdym końcu jest
jakiś początek. Zresztą Isabella przyjedzie jeszcze do nich. Jej
zapowiedź to nie są słowa rzucone na wiatr.
Lena poszła do kuchni, żeby uprzątnąć filiżanki. Potem wzięła
płytę i poszła z nią do salonu.
Właściwie miała zamiar pójść do biura i omówić z Danielem, co
się wydarzyło podczas jej nieobecności. Chciała też
przygotować kampanię reklamową. Ale to mogło zaczekać.
Najpierw posłucha koncertu wiolinowego. Lubiła pierwszy
koncert wiolinowy Brucha. Grany przez Borisa Adrimanowa
będzie na pewno objawieniem.
Kiedy Boris nagrywał ten koncert, nie miał bladego pojęcia, że
będzie to jego ostatnie nagranie, bo zginie w wypadku
samochodowym.
Co za tragiczny i bezsensowny koniec kariery artysty, który tak
wiele dał światu.
Ale takie jest życie. A może raczej takie jest przeznaczenie?
Nikt nie zna dnia i godziny swojej śmierci. W zasadzie to
dobrze. Kiedyś ktoś powiedział, że każdy dzień życia należy
przeżyć tak, jakby to miał być ostatni. To prawda, tylko ludzie
o tym nie myślą. Zachowują się tak, jakby mieli żyć wiecznie.
Ale jednocześnie przecież nie można ciągle mieć śmierci przed
oczami. Mimo to człowiek powinien doprowadzić do ładu
relacje z samym sobą i ze swoim otoczeniem. Łatwiej to
powiedzieć, niż zrobić. Lena pomyślała o swoim rodzeństwie.
Ich kontakty z pewnością nie są uporządkowane.
Westchnęła. Nie chciała teraz rozmyślać ani o rodzeństwie, ani
o życiu. Pragnęła słuchać muzyki.
Włożyła płytę CD, usiadła w swoim ulubionym fotelu i zatopiła
się w dźwiękach muzyki.
Z powodu wcześniejszego wyjazdu Isabelli Wood czworaki
stały puste. Nicola miała sporo wolnego czasu, który
wykorzystała na wyjazdy na zakupy. Koniecznie chciała coś
kupić dla dzieci, a w szczególności dla Merit.
Lena próbowała jej uświadomić, że dzieci wyjeżdżają z ojcem
do Kanady i nie mogą zabrać ze sobą nieograniczonej ilości
bagażu. Ale do zazwyczaj rozsądnej Nicoli nie trafiały żadne
argumenty. Wciąż jej się zdawało, że dzieci koniecznie czegoś
potrzebują i po prostu muszą to mieć.
Wreszcie nadszedł dzień przyjazdu Holgera i dzieci. Lena
bardzo się cieszyła, że ich zobaczy.
Była ciekawa zachowania dzieci. Wprawdzie Holger ją
zapewniał, że dzieci z ochotą wyjeżdżają z nim do Kanady, ale
nie do końca w to wierzyła. Dzieci nigdy nie opuszczają
dobrowolnie matki. Poza tym Grit wcześniej była dobrą matką.
Dopiero potem się zmieniła. Na pewno nadal kocha dzieci, tylko
że zmieniły się jej priorytety. Teraz młody kochanek był dla
niej najważniejszy.
Nicola położyła wszystkie prezenty na stole. Daniel przyniósł
swoje i dołożył je do prezentów Nicoli.
Kiedy usłyszeli wesołe krzyki dzieci na dworze mieszające się z
radosnym szczekaniem psów, wybiegli z domu jak oparzeni.
Merit piszczała z radości i rzuciła się Nicoli na szyję, potem
Aleksowi i Danielowi. Na koniec wyściskała Lenę, która
początkowo trzymała się z boku.
- Bonjour, ciociu. Muszę się teraz uczyć francuskiego i wyobraź
sobie, znam już dwadzieścia słów. Powiedzieć ci jakie?
Zanim Merit zaczęła wyliczać słówka, Lena ją zatrzymała.
- Później, malutka. Chciałabym się przywitać z Nielsem i twoim
tatą.
Mertit pobiegła do Nicoli i zaczęła swoją wyliczankę. Nicola
była zachwycona.
Lena podeszła do siostrzeńca, który patrzył na nią płomiennym
wzrokiem.
- Ciociu, jedziemy z tatusiem do Kanady! Super, co nie? Moi
koledzy strasznie mi zazdroszczą
i chcą mnie koniecznie odwiedzić. Tatuś się zgodził. Ty też
musisz nas odwiedzić. Ty, Daniel, Nicola i Aleks.
Nie powiedział, że chciałby, żeby przyjechała jego matka. Lenie
zrobiło się smutno z tego powodu.
Już po chwili Niels zniknął. Lena mogła się wreszcie przywitać
ze szwagrem.
W porównaniu do ostatniego spotkania Holger wyglądał bardzo
dobrze. Był spokojny i bardzo szczęśliwy.
- Witaj, Leno. Tak się cieszę, że cię widzę. Jesteś jeszcze
ładniejsza niż ostatnio.
Lena zaczerwieniła się.
- Dziękuję za komplement. Ty też dobrze wyglądasz, o wiele
lepiej niż przy naszym ostatnim . spotkaniu.
- I czuję się też dużo lepiej. Życie w Vancouver jest bardzo
ciekawe, a teraz będą jeszcze ze mną dzieci. Jestem taki
szczęśliwy. Strasznie za nimi tęskniłem. Niby codziennie do
nich dzwoniłem, ale to za mało. Żadna rozmowa telefoniczna
nie zastąpi bycia z nimi przez cały czas. Chcę widzieć, jak się
rozwijają, i rozwiązywać ich małe problemy. Chcę być obecny
w ich życiu każdego dnia.
To dla mnie dużo ważniejsze niż słyszeć jedynie ich głosy w
słuchawce. Wiesz, ja...
Holger nie dokończył zdania. Przybiegła do nich Merit i
koniecznie musiała o coś zapytać.
- Ciociu - zawołała podekscytowana. - To prawda, że masz
konia? Prawdziwego konia?
- A widziałaś już kiedyś nieprawdziwe konie? - drażnił się z nią
Niels.
Sam był ciekaw, co Lena odpowie.
- Jesteś głupi - powiedziała Merit.
- Przestańcie się kłócić - upomniał je Holger.
- Tak, mam konia - potwierdziła Lena. - Nazywa się
Bondadosso, ale ja mówię do niego Bondi.
- Jak cudnie... Bondi. Jakie ładne imię! Mogę go zobaczyć? -
zapytała Merit i nie czekając na odpowiedź, pociągnęła Lenę
za rękę.
Holger, Niels i pozostali poszli za nimi. Wszyscy chcieli
zobaczyć Bondadosso.
Merit nie mogła się doczekać. Podskakiwała, idąc z Leną, ale
nie puściła jej ręki.
- Ciociu, dotrzymałaś słowa. Obiecałaś mi, że pewnego dnia w
twojej stajni zamieszkają konie. Jeden już jest. Jak wygląda?
To klacz i będzie miała źrebaczki?
Lena przypomniała sobie rozmowę z Merit o koniach.
- Nie, to wałach. Jest ciemnobrązowy, ma czarną grzywę i
czarny ogon. Na łbie ma małą białą plamkę, która wygląda jak
gwiazdka.
- O, jakie to słodziutkie - pisnęła Merit. - Możemy go nazwać
Gwiazdka.
- Bzdura - wtrącił się Niels. - Gwiazdka jest rodzaju żeńskiego, a
koń męskiego. Co najwyżej mogłabyś go nazwać Gwiazdor.
- Przecież wiem. Ciocia już mi kiedyś wyjaśniała, jak konie
dostają swoje imiona. Sama ci to potem powiedziałam.
Dotarli do stajni. Bondi był trochę niespokojny. Podszedł do
drzwi boksu i zaczął rżeć.
- Cieszy się, że ma gości - powiedziała Merit i puściła rękę
Leny.
Pobiegła przez stajnię. Zatrzymała się dopiero przed boksem.
- Ciociu, Bondi jest piękny, ale taki wielki. Mogę go pogłaskać?
- Najpierw go nakarm - powiedziała Lena. - Podejdź do niego
ostrożnie i powoli. Bondi ma złe doświadczenia z ludźmi i ufa
tylko tym, których zna i którzy są dla niego dobrzy. To
kochany zwierzak.
Aleks przyniósł z komórki marchewki i rozdał dzieciom.
Lena otworzyła drzwi boksu.
Bondi wiedział, że zaraz dostanie coś dobrego. Zarżał i opuścił
łeb.
- Rozprostuj rękę i połóż na niej marchewkę -powiedziała Lena.
Merit wahała się.
- Chodź, pomogę ci - powiedziała Lena i podłożyła swoją dłoń
pod dłoń Merit.
Bondi ostrożnie wziął marchewkę.
- Ale mnie połaskotaj - krzyknęła Merit. - Teraz ja sama. Aleks,
dostanę jeszcze marchewkę?
- Teraz na mnie kolej - upomniał się Niels i odsunął siostrę na
bok.
- Jeśli zaczniecie się teraz kłócić - wkroczył Holger - to zaraz
stąd wyjdziemy.
Podziałało.
Merit i Niels na zmianę karmili konia. Lena przerwała im
zabawę.
- Już wystarczy. Po południu pójdziemy z Bondim na pastwisko
i będziemy go lonżować. Był ranny i długo stał w boksie.
Trzeba go trochę rozruszać.
- Można na nim jeździć? - zainteresował się Niels.
Chłopiec głaskał konia. Bondi był wyraźnie zadowolony z
pieszczot.
- Oczywiście, ale najpierw musi wyzdrowieć. Do stajni wpadły
Hektor i Lady. Podskakiwały
do dzieci i odwróciły ich uwagę od konia.
- Jeszcze się nie przywitaliśmy - zawołała Merit i pogłaskała
psy.
- Ciociu, mogę im dać smakołyki?
- Jasne, ale musimy wrócić do domu. Nie mam ich przy sobie.
- Ja mam - powiedział Daniel i sięgnął do kieszeni. - Na
początek powinno wystarczyć.
Dzieci złapały ciasteczka dla psów i wybiegły z psami ze stajni.
Dorośli poszli za nimi.
- Już rozumiem, dlaczego dzieci uwielbiają być w posiadłości.
To dla nich raj.
- Nie tylko dzieci - powiedziała Nicola. - Dorośli też. Holger,
masz ochotę na kawę?
- Oczywiście - odpowiedział. Przypomniał sobie, jak
wyśmienicie smakuje
kawa zaparzona przez Nicolę.
- W takim razie chodź do nas. Później zaniesiesz torbę do domu
Leny. Myślę, że dzieci będą chciały spać jak zawsze. Moja
malutka Merit u nas, a Niels u Daniela.
- Tak postanowiły, a ja wieczorem porozmawiam z Leną przy
lampce wina o przyszłości dzieci w Kanadzie.
Nicola westchnęła.
- Na pewno będzie im się podobać - powiedziała. - Jesteś
wspaniałym ojcem. Ale dlaczego musicie być tak daleko, aż w
Kanadzie?
- Zawsze możecie odwiedzić dzieci. Wynająłem duży dom, a
Vancouver jest naprawdę pięknym miastem.
- W którym się mówi po francusku.
- I po angielsku. Pozą tym wiele osób zna niemiecki. Ludzie są
tu mili i uczynni. No i jestem jeszcze ja. Chętnie posłużę za
przewodnika. Mówię poważnie. Zawsze jesteście u nas bardzo
mile widziani.
Nicola spojrzała na męża.
- Ja bym poleciała, ale ty nie wsiądziesz nawet do samolotu.
Aleks trochę się wahał.
- Nie powiem, żebym to robił chętnie, ale dla dzieci mogę
polecieć. Chyba nie muszę już teraz decydować.
Nicola była wniebowzięta. Więc jednak jest nadzieja! Na
zwykły urlop za nic w świecie nie dałby
się namówić. Ale dla dzieci, które kocha... Nicola była
przekonana, że namówi męża na podróż do Kanady. Zrobi to
dla dzieci.
- Ja przyjadę. Na pewno - wtrącił Daniel. - Zawsze chciałem
zobaczyć ten kraj. Propozycja spotkania z dziećmi i zwiedzenia
miasta brzmi bardzo kusząco.
- No to decyzja zapadła. Teraz idziemy na kawę. Upiekłam
rogaliki waniliowe, które tak lubisz, Holgerze.
- Co za niesprawiedliwość - skarżył się Aleks. - Musisz częściej
przyjeżdżać. Dla nas nigdy ich nie piecze.
Nicola szturchnęła męża.
- Ty chyba nie masz powodu do narzekania. Spełniam każdą
twoją zachciankę, zanim jeszcze zdążysz otworzyć buzię.
Wróciły dzieci. Za nimi przybiegły psy.
- Dostaniemy jeszcze smakołyki dla psów?
- Najpierw smakołyki dla was - powiedziała Nicola. - Rogaliki
waniliowe i kakao.
- Hura!
- Super!
Teraz najważniejsze było zaspokojenie własnych potrzeb.
Dzieci zapomniały na moment
o swoich ulkubionych zwierzętach. Hektor i Lady oddaliły się
obrażone.
Ale nic nie było w stanie przebić rogalików Ni-coli. No i jeszcze
kakao! Poza tym w domu na dzieci czekały prezenty.
Później pobawią się z psami. Koniecznie chciały też pójść z
Bondim na pastwisko.
- Ciociu, u ciebie jest tak fajnie! - powiedział Niels z pełnym
przekonaniem.
- Najchętniej zabrałabym do Kanady całą posiadłość i was -
zawołała Merit. - Ale by było wspaniale! ,
- Córeczko, w życiu nie można mieć wszystkiego - powiedział
Holger i wziął Merit za rękę.
Dziewczynka szła obok ojca. To był piękny widok.
Lena będzie tęsknić za dziećmi. To nieuniknione. Uspokajała ją
jedynie myśl, że będą z ojcem i będzie im razem dobrze, lepiej
niż z własną matką, która jest zajęta sobą i własnymi
potrzebami.
Dla wszystkich był to niezapomniany dzień. Cieszyli się każdą
chwilą. Doskonale wiedzieli, że nieprędko znowu się spotkają.
Nicola przygotowała wspaniałą kolację. Przeszła samą siebie.
Wszyscy zjedli więcej niż kiedykolwiek. Lena czuła się
przejedzona, kiedy szła z Holgerem do domu.
Początkowo mieli zamiar posiedzieć przy winie, ale Holger
zaproponował, żeby wypili po kieliszku wódki.
Lena nie miała nic przeciwko.
- W takim razie skosztujesz jeszcze raz prawdziwej
Fahrenbachówki - powiedziała, stawiając butelkę na niskim
drewnianym stole.
- Fahrenbachówka! - powtórzył Holger. - Znaleźliście
recepturę?
Holger wiedział o ich rozpaczliwych poszukiwaniach receptury
po śmierci ojca Leny.
Lena potrząsnęła głową.
- Nie, niestety nie. Przypadkowo zauważyłam jedną butelkę
Fahrenbachówki w jakimś sklepie alkoholowym i od razu ją
kupiłam. Strzegę jej jak oka w głowie.
- W takim razie nie będę ci jej wypijał - powiedział Holger.
- Na miłość boską, co ty wygadujesz? Pijemy Fahrenbachówkę i
już! Jak się skończy, to po prostu się skończy.
Nalała alkohol do kieliszków i usiadła w swoim fotelu.
Wznieśli toast i przez chwilę rozkoszowali się wspaniałym
trunkiem. Lena wygodnie rozsiadła się w fotelu.
- Tak się cieszę, że przyjechałeś do nas z dziećmi. Będzie mi...
nie, nam ich brakować. Początkowo Grit nie chciała, żeby do
ciebie pojechały. Dlaczego zmieniła zdanie?
- Najwyraźniej za bardzo boi się o swojego kochanka. On nie ma
pojęcia o zajmowaniu się dziećmi. Zadzwoniła do mnie i
poprosiła, żebym wziął je do siebie. A skoro też tego chciały,
od razu przyjechałem.
- Nie rozumiem Grit.
- Leno, ja też jej nie rozumiem. Ona nie jest już tą kobietą, którą
kiedyś kochałem i z którą chciałem się zestarzeć.
- Kochałem? - zaniepokoiła się Lena. - To znaczy, że już jej nie
kochasz?
- Tak, nie kocham. Próbowałem wszystkiego, próbowałem ją
zrozumieć, przekonać, by znowu zaczęła myśleć o rodzinie.
Wszystko na darmo. Najgorsze, że nie umie już ze mną
rzeczowo dyskutować. Każda rozmowa to atak na mnie. Prze-
cież to nie moja wina, że ma teraz problemy. Wycofałem się,
zniknąłem z jej życia, dałem jej szansę na realizowanie się, jak
to ona określa.
- Nie wiem, co takiego widzi w tym mężczyźnie, co ją tak
fascynuje, że całkiem straciła swoją osobowość.
Holger wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Powiem brutalnie: może się boi starości i tego, że
upłynie termin przydatności do spożycia, i w ten sposób
próbuje zatrzymać młodość.
- Nie, nie Grit. Owszem, mogłabym coś takiego powiedzieć o
Monie, ale nie o Grit.
- Mona była dla niej świetnym wzorem do naśladowania.
- Nie do końca. Nie posłała dzieci do internatu, tylko na
szczęście wysyła je do ojca. Wiesz, że Linus uciekł?
- Tak, Grit coś mi wspomniała. Mówiła też, że próbował
popełnić samobójstwo. Podobno tym razem nie biorą pod
uwagę próby samobójczej. Zakładają, że po prostu uciekł.
- To wystarczająco okropne, nie sądzisz? Jest jeszcze taki
młody. Gdzie on się może podziewać? Nie docierają do mnie
żadne informacje. Frieder nie rozmawia ze mną. Odezwie się
dopiero wtedy, gdy odstąpię mu grunty nad jeziorem. Ale tę
historię już znasz. Powiedz, co się stało z naszą rodziną?
- Pieniądze psują człowieka. W przypadku twojego rodzeństwa
sprawdziło się co do joty. Tylko ty się nie zmieniłaś.
Lena roześmiała się.
- Nie dostałam w spadku pieniędzy, dlatego nie mam czym
szastać.
- Nawet gdybyś dostała pieniądze, nie wydawałabyś ich na
prawo i lewo. Jesteś po prostu inna. Na szczęście
odziedziczyłaś charakter po ojcu. Podziwiam cię za
wytrwałość i za to, że nie wyprzedajesz rodzinnego majątku.
- Nie mogłabym. Moim obowiązkiem jest utrzymanie jej dla
następnej generacji.
- A propos. Nadal jesteś z Thomasem?
- Tak.
- Wspaniale. Kiedy ślub? Kiedy przyjedzie do posiadłości?
- Nie wiem. Dopiero widziałam się z nim w Brukseli. Kiedy
mimochodem wspomniałam -nie mając oczywiście niczego
konkretnego na myśli - że byłoby wspaniale już na zawsze być
razem, dziwnie zareagował... Nie wątpię w jego miłość, ale...
Urwała w połowie zdania.
- Mężczyźni reagują czasem dziwnie. Potrzebują więcej czasu.
Nie zapominaj, że musi w Ameryce pozamykać wszystkie
sprawy, żeby przyjechać na stałe do Niemiec. To nie jest takie
proste.
- Ale mógłby chociaż porozmawiać ze mną o tym. Ciągle tylko
powtarza, jak bardzo mnie kocha, obdarowuje biżuterią, o,
zobacz, na przykład ta bransoletka - podniosła lewą rękę z
bransoletką od Tiffany'ego, którą zawsze nosiła. - Kazał nawet
wygrawerować, że zawsze będzie mnie kochał. I jeszcze to
serduszko. - Pokazała mu
serduszko z małymi brylantami, które Thomas dał jej w
Brukseli. - Obsypuje mnie różami. Nie potrzebuję dowodów
jego miłości. Chcę wiedzieć, co robi, jak żyje, jak wygląda jego
dzień.
- Szybko byś się tym znudziła - roześmiał się Holger. - Z
własnego doświadczenia wiem, że mężczyźni niechętnie o
sobie mówią. Z ukochaną kobietą wolałbym rozmawiać o
innych sprawach niż te codzienne.
- Jest ktoś w twoim życiu?
- Nie, jeszcze nie. Ale mam nadzieję, że spotkam kobietę, która
będzie chciała żyć ze mną i z moimi dziećmi. Z natury jestem
bardzo rodzinnym człowiekiem.
- Grit się opamięta.
- Nie, nie opamięta się, a jeśli nawet, nie wrócę do niej. Za
bardzo się od siebie oddaliliśmy. Brzydko się zachowała
wobec mnie. Wydarzyło się za dużo złych rzeczy. Nie
umiałbym już jej zaufać. Jak to się mówi? Nie wchodzi się dwa
razy do tej samej rzeki... Po roku separacji wniosę pozew o
rozwód.
Najpierw Doris odeszła od Jórga, teraz Holger odejdzie od Grit.
Obydwoje wartościowi ludzie, nawet bardziej niż jej
rodzeństwo.
- Ale nie zerwiesz ze mną kontaktów? - przestraszyła się.
- Ja? Na pewno nie. Zmieńmy temat. Powiedz lepiej, co się
działo w posiadłości? Już wiem, że masz konia. Co z
destylarnią?
Lena ucieszyła się, że Holger jest zainteresowany jej sprawami.
Ochoczo opowiadała mu, co się wydarzyło i że ma wyłączność
na dystrybucję w Niemczech Finnemore Eleven.
- Wspaniała whisky słodowa, którą też od czasu do czasu
kupuję. Świetnie! Jestem przekonany, że zbudujesz potężną
firmę. Dacie sobie radę nawet bez Fahrenbachówki.
- Wiem, ale z Fahrenbachówką byłoby lepiej. Możesz mi
wytłumaczyć, dlaczego tatuś zniszczył recepturę? Dobrze go
znałeś. Był twoim teściem. Świetnie się rozumieliście.
- Owszem, znałem go i dobrze się rozumieliśmy. Właśnie
dlatego śmiem twierdzić, że twój ojciec nie zniszczył
receptury. Kiedyś się znajdzie.
Mówił jak Nicola, Aleks i Daniel. Nie mają racji. Lena wie
lepiej. Przecież przejrzała wszystko, dosłownie wszystko i
nigdzie nie mogła znaleźć receptury.
Nagle rozległ się dźwięk telefonu.
Dzwonił Thomas.
- Kochanie, mam akurat gościa. Przyjechał Holger, może
moglibyśmy jutro...
Holger się podniósł.
- Leno, nie przeszkadzaj sobie. Jutro pogadamy. Już i tak
późno... Pozdrów Thomasa ode mnie. Dobranoc.
Opuścił pośpiesznie salon.
- Możemy już rozmawiać.
- Myślałem, że jest w Kanadzie.
- Mieszka w Kanadzie, ale przyjechał do Niemiec po dzieci.
Zamieszkają razem z nim. Przyjechali dzisiaj pożegnać się ź
nami... Zostają do jutra.
Szybko streściła mu, co się wydarzyło. Pierwszy raz
opowiedziała mu o czymś tak obszernie.
- Ależ kochanie, nigdy mi o tym nie mówiłaś. Nie rozumiem
twojej siostry. Nie wolno tak po prostu rezygnować z własnych
dzieci.
Thomas był poruszony, naprawdę przejęty sprawą dzieci.
Może jednak popełniła błąd, że wcześniej nie opowiadała mu o
problemach. Może Thomas też nic nie mówił o swoich, bo ona
milczała.
- Tom, tęsknię za tobą - powiedziała. - Ledwo mogę tu bez
ciebie wytrzymać. Nasze krótkie
spotkanie w Brukseli uświadomiło mi, jak puste jest moje życie
bez ciebie. Czuję się taka samotna, gdy nie ma cię przy mnie.
- Kochanie, ja też. Ale nie chcę, żeby nasze krótkie spotkanie
zakłóciło mój rytm życia. Cudownie było być z tobą, patrzeć na
ciebie, trzymać cię w ramionach, całować, kochać. Miej
jeszcze trochę cierpliwości. Wszystko będzie dobrze.
- Ale kiedy?
Ledwo wypowiedziała te słowa, już była na siebie zła. Thomas
zamilkł. Czuła, że coś jest nie tak.
- Tom? - zapytała niepewnie. - Jesteś tam jeszcze?
-Tak.
- Co się stało?
- Lenko, zadzwoniłem do ciebie, bo chciałem usłyszeć twój
głos, bo nagle poczułem ogromną tęsknotę za tobą. Zaraz
muszę iść na spotkanie. Zamiast się cieszyć, że się słyszymy,
żądasz ode mnie... deklaracji.
- To nieprawda.
- Prawda. Nie potrafisz zaczekać, tylko żądasz faktów. Nie
mogę już dłużej rozmawiać. Muszę wracać na konferencję.
Zdzwonimy się. Spróbuję zadzwonić jutro... Śpij dobrze.
Zwykle mówił na koniec, że ją kocha. Tym razem czekała na to
daremnie.
- Tak, do jutra - wyszeptała.
Sama też nie dodała, że go kocha. Łzy napłynęły jej do oczu,
kiedy odkładała telefon.
Dlaczego Thomas tak zareagował?
Lena nie znała odpowiedzi. Nawet nie była już pewna, które z
nich nie zachowało się normalnie, a które nie. Może jego
zachowanie było całkiem normalne, tylko ona była
przewrażliwiona. To wszystko dlatego, że tak bardzo go kocha,
tęskni i czeka.
I jeszcze ta odległość! Są skazani na technikę.
- Wszystko będzie dobrze - powiedział Thomas i tego powinna
się trzymać.
Mimo wszystko była nieszczęśliwa. Czuła się samotna i
opuszczona. Najchętniej pobiegłaby teraz do Holgera,
opowiedziała mu rozmowę z Thomasem i zapytała, co zrobiła
nie tak. Zrezygnowała ze swojego zamiaru. Holger ma dosyć
własnych problemów. Nie powinna go obarczać swoimi.
Podniosła się. Zebrała ze stołu kieliszki, puste butelki po piwie,
Fahrenbachówkę i wyniosła wszystko do kuchni.
Zanim schowała Fahrenbachówkę, nalała sobie jeszcze jeden
kieliszek. Smakowała wyśmienicie. Szkoda, że nie może jej
produkować. Nie tak łatwo wymieszać ze sobą ponad sto ziół,
owoców i przypraw.
Lena wyszła z kuchni.
Pogasiła wszędzie światła.
Dlaczego życie musi być takie skomplikowane!
W nocy śniły jej się dzieci i Thomas. Stała na plaży, a Linus,
Merit i Niels szaleli w wodzie i śmiejąc się, machali do niej.
Widziała ogromną falę, która niepowstrzymanie pędziła w ich
kierunku. Chciała ostrzec dzieci, ale nie mogła wypowiedzieć
ani słowa. Próbowała do nich podbiec, ale jej nogi tkwiły
głęboko w piasku i nie mogła nimi poruszać. Nic nie mogła
zrobić. Zupełnie nic. Stała tak nieruchoma i milcząca, a fala
była coraz bliżej. Dusił ją strach. Zanim fala zdążyła przelać się
przez dzieci i porwać je ze sobą, niespodziewanie pojawił się
Thomas. Odciągnął dzieci na bok, zaprowadził do białego
statku i odpłynął, nie zwracając na nią uwagi. A przecież na
pewno ją widział. Lena zaczęła krzyczeć... Ktoś nią potrząsnął.
Z trudem otworzyła oczy. Na jej łóżku siedział Niels i trzymał
ją za ramię.
- Ciociu, dlaczego tak krzyczałaś? - zapytał. - Miałaś zły sen?
Lena próbowała się skoncentrować. Usiadła na łóżku.
- Tak, miałam zły sen - odpowiedziała. - Naprawdę krzyczałam?
Niels wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- I to jak! Przybiegłem do twojego pokoju, jak tylko usłyszałem
krzyk. Właściwie przyszedłem tylko po coś dla taty.
- Gdzie jest twój tata?
- U Dunkelów na śniadaniu. My już dawno zjedliśmy. Zobacz,
co dostałem od Daniela!
Daniel podarował chłopcu piękny zegarek.
- Ładny - powiedziała Lena.
- Nie tylko ładny, lecz również praktyczny. Pokazuje godzinę w
dwóch strefach czasowych. Jak będę chciał zadzwonić do
Niemiec, wystarczy, że spojrzę i od razu się dowiem, która
godzina jest w Niemczech. Na będę już musiał liczyć.
- Świetnie.
- To wyjątkowy zegarek. Daniel powiedział, żebym uważał na
niego i ostrożnie się z nim obchodził, bo dostał go od kogoś,
kto był dla niego
bardzo ważny. Podarował mi ten zegarek, bo mnie kocha.
- To prawda. Musisz się obchodzić ostrożnie z tak cennym
prezentem.
- Wiem. Ciociu, gdybym nie wyjeżdżał z tatusiem do Kanady, to
zostałbym z wami w posiadłości. Tu jest super, ale Kanada
wydaje mi się jeszcze bardziej super. Poza tym będę z tatusiem.
- Bardzo kochasz swojego tatę, prawda? Chłopiec skinął
ochoczo głową.
- Tak, tatuś jest wspaniały i zawsze ma dla nas czas.
Lena zastanawiała się przez moment. W końcu zadała pytanie,
które ją dręczyło.
- A mamę? Kochasz mamę?
Twarz chłopca momentalnie spochmurniała.
- Nie kocham jej - powiedział z przekorą.
- Niels, to twoja mama.
- Ona też nas nie kocha. Kocha tylko tego swojego Robertino.
Nie podoba mi się to.
- Niels, mama cię kocha, Merit też. Jesteście jej - dziećmi, a
każda matka kocha swoje dzieci.
- To tatuś nas kocha i dlatego teraz z nim zamieszkamy.
Chłopiec podniósł się z jej łóżka.
- Muszę iść. Tatuś czeka na swoją torbę. Poza tym mamy pewne
plany. Możesz iść z nami.
- A dokąd?
- Niedaleko stąd jest Aqua Zoo. Są tam prawdziwe rekiny.
Pewnie są wielkie - zachichotał. - Merit na pewno będzie się
bała.
- Jest od ciebie młodsza.
- I jest dziewczyną - powiedział, zanim wyszedł z pokoju Leny.
Kiedy chłopiec poszedł, Lena przypomniała sobie sen.
Zastanawiała się, co mógł oznaczać. Nie mogła wymyślić nic
mądrego. A może chodzi o to, że dzieci na jakiś czas znikną z
jej życia, Linusa też nie ma. Ale ta fala? Co oznacza ta fala?
Mogłaby przecież zabić dzieci. I dlaczego właśnie Thomas je
uratował? Dlaczego je zabrał? Dlaczego nie mogła nic
powiedzieć ani się poruszyć? Dlaczego Thomas nawet na nią
nie spojrzał?
Nie! Koniec z tym! Miała po prostu zły sen, a to się zdarza.
Lena wstała i poszła do łazienki. Poza tym marzyła o mocnej
czarnej kawie. Pobudzi ją do życia.
Niespełna kwadrans później siedziała już w przytulnej kuchni
Dunkelów.
Daniel poszedł jeszcze na moment do destylarni, żeby włączyć
automatyczną sekretarkę. Oczywiście towarzyszył mu Niels.
Daniel i Niels byli jak papużki nierozłączki. Natomiast Merit
uczepiła się Nicoli. Merit założyła nową sukieneczkę w kratkę,
którą uszyła jej Nicola. Wyglądała czarująco. Nicola zaplotła
dziewczynce warkocze.
- Ale ty ładnie wyglądasz! - zachwycała się Lena.
Merit zrobiła obrót, żeby Lena mogła ją zobaczyć z każdej
strony.
- Nicola uszyła dla mnie tę sukienkę. Zobacz, leży jak ulał, a
przecież już urosłam. Warkoczyki są trochę dziwne, ale Nicola
powiedziała, że nosiła takie, jak była mała... Szkoda, że nie
może pojechać z nami. Wtedy codziennie miałabym taką ładną
fryzurę. Tatuś nie umie zaplatać warkoczyków.
- Merit, Nicola przyjedzie do ciebie w odwiedziny i codziennie
będzie ci zaplatać warkocze. Na ile znam Nicolę, odwiedzi was
już niedługo. Nie wytrzyma tu z tęsknoty za wami.
Merit rzuciła się Nicoli w ramiona.
- Ja też nie wytrzymam. Bardzo kocham Nicolę - powiedziała
dziewczynka i zrobiła krótką
przerwę. - Wszystkich was kocham. I ciebie, ciociu, Aleksa,
Daniela i oczywiście mojego tatusia. Jest najwspanialszym i
najukochańszym tatusiem na świecie.
Nicola mocno przytulała do siebie Merit.
Lena widziała, jak łzy płynął jej po policzkach.
Ciężko będzie jej się pożegnać z dziećmi, a w szczególności z
Merit.
Lena postanowiła, że zaraz po wyjeździe dzieci wznowi
poszukiwania córki Nicoli.
Poznała już nazwisko rodziców adopcyjnych. Dlaczego waha
się zrobić ostatni krok?
Stała przecież przed ich domem. Widziała też chyba jej
przybranego ojca. Dlaczego odeszła i odłożyła spotkanie?
- Leno, dobrze spałaś? - Głos Holgera wyrwał ją z zamyślenia.
Podskoczyła ze strachu.
- Tak, dziękuję - skłamała.
Nie chciała mu opowiadać o swoim śnie. Nie był aż taki ważny.
Podeszła do ekspresu, nalała kawę do filiżanki i dosiadła się do
Aleksa i Holgera.
Mężczyźni siedzieli przy stole zastawionym smakowitymi
rzeczami.
- Spróbuj marmolady malinowej - zachęcał ją Holger.
Lena uśmiechnęła się do niego.
- Znam jej smak, mój drogi. Już zapomniałeś, że mieszkam w
posiadłości i codziennie rozkoszuję się smakołykami, które
przyrządza dla nas Nicola?
Chociaż Holger postanowił wyjechać z dziećmi zaraz po
obiedzie, wyruszyli dopiero późnym popołudniem.
Pożegnanie dla wszystkich było trudne. Dla dzieci również. Po
rozstaniu Nicola była całkowicie przygnębiona. Daniel zaszył
się gdzieś, Aleks zniknął w szopie, a Lena uciekła do biura, .
Chciała popracować, żeby nie myśleć o rozstaniu. Zajęła się
dużymi dostawami, bo Daniel sam uporał się z mniejszymi
zleceniami. Trzeba było jeszcze przygotować dane o obrocie
dla dostawców. Od tego zacznie.
Jej myśli powędrowały jednak do dzieci i Holgera. Miły z niego
facet i wspaniały ojciec. Len| wciąż nie mogła pojąć, jak jej
siostra mogła wymienić takiego wartościowego mężczyznę na
młodego kochasia, który żył na jej koszt i przez którego miała
zszargane nerwy.
Spróbowała dodzwonić się do Grit. Chciała jej jeszcze raz
przemówić do rozumu. W domu odezwała się automatyczna
sekretarka, a komórka Grit była wyłączona. Nie trudno
zgadnąć, gdzie jest. Pewnie nie chce, żeby jej przeszkadzano.
Niech się dzieje woła nieba. Grit i tak nie posłucha młodszej
siostry. Jeśli rzeczywiście pozwala na wyjazd dzieci, to
przemawianie jej do rozumu jest niczym mówienie do ściany.
Zresztą nie musi się tak ciągle angażować. Jej rodzeństwo
zupełnie się nią nie interesuje.
Lena odłożyła telefon i sięgnęła po dokumenty firmy
Brodersena. Od nich zacznie. Pan Brodersen jest jej ulubionym
dostawcą. Nie tylko dlatego, że znała go już wcześniej, lecz
głównie dlatego, że zawsze jej pomaga. To jemu zawdzięcza
dystrybucję produktów Horlitza, to on skontaktował ją z
Marjorie Ferguson, szefową Finnemore Eleven. Zagłębiła się
w tabelki, zestawienia i liczby. Ucieszyła się, że obroty znowu
się zwiększyły. Niewiele, ale to zawsze coś. Pan Brodersen na
pewno się ucieszy. Z miesiąca na miesiąc rosła sprzedaż jego
produktów.
Lena wytrwale pracowała, kiedy nagle usłyszała trzaśnięcie
drzwi na dole.
Czyżby Daniel nie mógł wytrzymać bez pracy?
- Daniel? - zawołała.
Nie było żadnej odpowiedzi, ale słyszała czyjeś kroki na
schodach.
Lena podniosła się, żeby sprawdzić, kto idzie, i nagle wyrósł
przed nią Markus.
Nie spodziewała się wizyty Markusa, starego przyjaciela i
właściciela tartaku. Miała wyrzuty sumienia, bo nie odezwała
się do niego, a przecież mieli się umówić na wspólne wyjście.
Już tyle razy mu to obiecała, ale zawsze coś jej wypadało. Nie
chciała go lekceważyć. Markus kupuje od niej drzewa i
przerabia je w swoim tartaku. Też jej w ten sposób pomaga.
Poza tym jest bardzo miły. Jest dobrym przyjacielem jeszcze z
czasów dzieciństwa, no i przyjacielem Thomasa.
- Witaj, Markusie. Co za niespodzianka. Miło cię znowu
zobaczyć.
Chciała go objąć, ale zrobił unik. Co jest grane? Co w niego
wstąpiło?
- O co chodzi? Co cię ugryzło?
- Wiesz, zawsze myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi i że sobie
ufamy.
Nic nie rozumiała.
- Przecież jesteśmy przyjaciółmi i ufamy sobie. Markusie, co to
ma znaczyć?
- Co? Jesteś okrutnie podstępna. Oczywiście możesz sobie robić
ze swoją posiadłością, co ci się podoba, ale nie musisz być tak
obłudna. Mówisz jedno, robisz drugie.
Powoli traciła cierpliwość.
- Mówisz bardzo zagadkowo. Może mi wreszcie wyjaśnić, o co
chodzi. Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
Patrzył na nią niemal z pogardą.
- Ach tak! Nie masz pojęcia? W takim razie wytłumacz mi, jak
geodeci dostali się nad jezioro. Cała wieś już o tym huczy.
Teraz sam na własne oczy się przekonałem, co tam się dzieje.
- Słucham? Co ty powiedziałeś? Patrzyła na niego zaskoczona.
- Leno, nie owijaj w bawełnę. Możesz sprzedawać, co tylko
chcesz. Denerwuje mnie jedynie twoje wielkie zakłamanie.
Kiedy Huber sprzedawał swoją posiadłość, zdenerwowałaś się
między innymi dlatego, że robił to w wielkiej tajemnicy. A ty
co teraz wyprawiasz? Nawet Sylvii nic nie powiedziałaś. A
podobno jest twoją najlepszą przyjaciółką.
- Dosyć. Nic nie sprzedałam i nie wzywałam geodetów. Masz
czas?
- Po co pytasz?
- Żebyś pojechał ze mną nad jezioro i pokazał mi ty rzekomych
geodetów. Zaraz się wszystko wyjaśni. Byłam wczoraj nad
jeziorem i nikogo nie widziałam. Mój szwagier pomagał mi
przygotować łodzie na zimę.
Markus patrzył na nią zdziwiony.
- Nie zleciłaś zrobienia pomiarów nad jeziorem?
- Nie. Po co? Nigdy nic nie sprzedam, a już na pewno nie
sprzedam gruntów nad jeziorem. Jak mogłeś tak pomyśleć?
- Leno, proszę cię. Cała wieś mówi tylko o tym, że sprzedajesz
grunty. Wszędzie się teraz kręcą ci geodeci. Nad jeziorem też.
Co mogłem sobie pomyśleć? Najbardziej zdenerwowało mnie
nie to, że chcesz coś sprzedać, lecz to, że nic nam nie
-powiedziałaś.
- Nie musiałam, bo nic nie sprzedaję. Sylvia powinna była
wiedzieć, jakie jest moje stanowisko. Jak ona przyjęła tę
wiadomość?
- Była zaskoczona.
- Chodź, nie ma na co czekać. Pojedziemy najpierw nad jezioro,
a potem do Sylvii. Zaraz się
wszystko wyjaśni. To musi być jakaś pomyłka. Nie postradałam
jeszcze zmysłów i wiem, co robię. Pojedziemy twoim
samochodem?
- Jasne. Potem cię odwiozę.
- Świetnie. Zaczekaj. Zadzwonię tylko do Ni-coli i powiem, że
jadę z tobą nad jezioro.
Początkowo chciała do niej pójść, ale przypomniała sobie, że
Nicola wciąż przeżywa rozstanie z dziećmi.
Kiedy kilka minut później szła z Markusem do samochodu,
chciało jej się śmiać.
Co za bzdura!
Geodeci na jej terenach!
To niemożliwe. Markus się myli. Ludzie we wsi też. Może
gmina coś sprawdza. Tak, na pewno gmina sprawdza pomiary.
- Pewnie gmina chce coś zmierzyć - powiedziała na głos.
- Nie, Leno, gmina zakończyła już pomiary. Zresztą znam
pracowników gminy. Twoje grunty mierzą jacyś obcy.
Lena zaniepokoiła się. Nie mogła się doczekać, kiedy w końcu
dotrą nad jezioro.
Było przepiękne późne popołudnie. Słońce okryło niebiański
krajobraz swoim złocistym blaskiem.
Lena siedziała obok przyjaciela z młodości w jego samochodzie.
Spieszyli się nad jezioro.
Nie dowierzała, że na jej gruncie i ziemi szwendali się geodeci.
Pewnie zaszła jakaś pomyłka.
Przecież nikomu nie zlecała żadnych pomiarów. Bo i po co?
Nigdy nie sprzeda ani kawałka swojego majątku i nie zaliczała
się do ludzi, którzy z czystej ciekawości wyceniają wartość
swojego mienia. Nie musiała się dowartościowywać swoim
rzekomym bogactwem.
Zezłościła się trochę na Markusa, który przyjechał do niej z
pretensjami, że nie poinformowała swoich przyjaciół o tej niby
potajemnej akcji.
Zabolało ją to, ponieważ powinien wiedzieć, że ona nie zdradza
przyjaciół i nie robi nic za ich plecami.
- Markus, przykro mi, że bezpodstawnie mnie oskarżyłeś. Nie
pomyślałeś o tym, że jestem wobec was lojalna? Znasz też
moje zdanie na temat Hubera, na którego działkach stanie
trzydzieści domów, supermarket i restauracja. Nigdy nie do-
puszczę do tego, żeby ktokolwiek sparcelował moje piękne
tereny.
- Masz do tego pełne prawo. Jezioro i działki wokół niego należą
do ciebie.
- Markus, nie w tym rzecz. Dlaczego we mnie zwątpiłeś?
Zahamował, zjechał na bok i spojrzał na Lenę.
- Szczerze? Co byś pomyślała, gdyby cała wieś o niczym innym
nie mówiła i na dodatek zauważyłabyś ludzi dokonujących
pomiarów?
- Że gmina chce jeszcze coś zmierzyć.
- Leno, mówiłem ci już, ja znam ludzi z gminy, a tu są jacyś
obcy.
Lena westchnęła.
- Markus, jedźmy dalej! Proszę! Ta dyskusja do niczego nie
prowadzi. Ja nikomu niczego nie zlecałam. Basta.
Po kilku minutach dojechali do jeziora.
- Gdzie widziałeś tych ludzi? - spytała Lena, patrząc na puste
pole.
- W różnych miejscach. Rozstawili się na całej ogrodzonej przez
was działce.
- Więc jedźmy tam.
Kiedy zaparkowali, Lena zauważyła, że furtka jest otwarta. Nie
pamiętała jednak, czy ją wcześniej zamknęła. Była tu dwa dni
temu ze swoim szwagrem Holgerem, żeby zacumować łodzie
na zimę.
Wszyscy wiedzieli, że ta działka była prywatną własnością rodu
Fahrenbachów i tylko oni mogli z niej korzystać. Nikomu
raczej nie przyszłoby do głowy, by naruszyć ich sferę
prywatną, tym bardziej, że Fahrenbachowie w swojej
wielkoduszności udostępnili okolicznym mieszkańcom pozo-
stałą część jeziora.
Potem Lena dostrzegła poustawiane narzędzia techniczne i
dwóch mężczyzn usadowionych na ławeczce na końcu
pomostu.
Między nimi stał termos - sądząc po zapachu -z kawą. W rękach
trzymali kubki. Jeden z nich rozmawiał przez komórkę. Lena
dosłyszała to i owo.
- Panowie, kończymy na dziś. Ściemniło się. Jutro też jest dzień.
Stratujemy o tej godzinie co zwykłe.
Lena podbiegła do obu mężczyzn. Markus podążył za nią.
- Panowie, co tu robicie?
Mężczyzna, który telefonował, schował komórkę i zlustrował
Lenę.
- A niby dlaczego miałbym się pani z tego spowiadać?
Lena nabrała powietrza w płuca.
- Bo nie ma pan innego wyboru. Proszę mi wszystko wyjaśnić.
Znajdujecie się na moim terenie i właśnie dopuściliście się
naruszenia miru domowego.
- Powolutku - odparł ze stoickim spokojem mężczyzna. - My się
tu nie włamaliśmy. Wykonujemy swoją powinność.
Lena drżała z wściekłości. Ten facet był zuchwały. Pozjadał
wszystkie rozumy.
- Aha, waszą powinność? W takim razie niech mi pan powie, kto
panów zatrudnił.
Zachichotał.
- Pani bank, łaskawa pani. Prawdopodobnie nie wywiązała się
pani ze swoich zobowiązań
kredytowych, a że dała pani te działki, prawdziwą wisienkę na
torcie, pod zastaw i teraz nie płaci, bank się do nich dobiera.
Lena zdębiała.
W żadnym banku nie zastawiała swoich działek. Owszem
kiedyś próbowała, bo potrzebowała pilnie pieniędzy. Jednakże
odmówiono jej przyznania kredytu, ponieważ nie miała stałych
przychodów.
- Który bank? - dopytywała. - Chyba może mi pan powiedzieć?
Czekam na pana odpowiedź.
- Jasne, że mogę. Bank Regionalny, a pomiary zlecił nam pan
doktor Fleischer... Coś pani sobie przypomina?
Lena zbladła. Doktor Fleischer był szefem Banku
Regionalnego. On odrzucił jej wniosek o kredyt. Dawno temu
zrezygnowała z usług tego banku, ale Frieder, jej brat...
Doktor Fleischer popierał tak zwane wizje jej brata. Czyżby
Friederowi powinęła się noga? Jeśli nawet, ona nie miała z tym
nic wspólnego. Nie poręczyła za brata. Poza tym hurtownia
win prosperowała znakomicie, a błędy, które Frieder bez
wątpienia popełnił, nie mogły zachwiać jej stabilnością -
jeszcze nie!
- Zarówno z Bankiem Regionalnym, jak i z panem Fleischerem
nie wiąże mnie żadna umowa. Nic nie jestem winna bankowi.
Nie mam w nim konta. Proszę opuścić teren! Jeśli jutro
zobaczę panów przy moim jeziorze, wezwę policję i oskarżę
was o włamanie!
- Dostałem zlecenie i je wykonam. Proszę się porozmawiać z
doktorem Fleischerem...
- Rozmawiam z panem i przy świadkach zabraniam panu
wchodzenia na moją działkę. Proszę także, aby zaniechał pan
prac pomiarowych.
-Ale ja...
- W tej chwili niech pan zbiera swoje narzędzia i zakaże swoim
pracownikom dalszych działań -weszła mu w słowo Lena.
Mężczyźni spojrzeli na siebie wymownie. Jeden z nich, który
dotychczas nic nie powiedział, zakręcił termos, wsadził go do
torby i dopił resztę swojej kawy, żeby schować kubek swój i
kolegi. Potem obaj wstali.
- Jest pani pewna siebie. A może chce pani zyskać na czasie? Ta
opcja może się na pani zemścić, bo będzie pani musiała pokryć
dodatkowe koszty manipulacyjne i będą z tego same kłopoty.
Bank jest silniejszy od pani i dopnie swego.
- W stu procentach jestem przekonana o swojej niewinności -
burknęła Lena. - Najpierw bank musiałby mieć coś na mnie.
OK, dość tego. Nie mam ochoty dłużej z panem dyskutować.
Proszę stąd odejść i niech pan nie zapomni zabrać swoich
przyrządów.
Mężczyźni zrozumieli, że nie było sensu dalej dyskutować.
Przeszli obok Leny i Markusa. Pozbierali swoje rzeczy i
opuścili działkę.
Lena opadła na ławkę. Markus usiadł obok niej.
Słońce prawie zanurzyło się w gładkiej jak lustro wodzie,
rzucając na nią pasmo czerwonawego światła. Gdzieniegdzie
kwakały kaczki, a trzepocące skrzydłami mewy polowały na
smakowitą kolację.
Przyroda tchnęła spokojem, lecz w Lenie wszystko wrzało.
- Lena, zdajesz sobie sprawę, co to oznacza? - spytał Markus. -
Bankowiec nie może bez twojej wiedzy i bez powodu przysłać
do ciebie geodetów. Ty znasz tego bankowca...
- Tak. On był... To znaczy mój tata z nim kiedyś współpracował.
Bank Regionalny był takim naszym domowym bankiem. Ja też
miałam w nim
konto. Zlikwidowałam je, kiedy odmówili mi kredytu.
- Niczego u niech nie podpisywałaś?
- Ani jednego świstka. Gdybym coś podpisała, dysponowałabym
ich środkami finansowymi, prawda?
- Zatem twój brat się za tym kryje.
- Markus, mój brat zachłannie czai się na działki przy jeziorze,
żeby wybudować na nich luksusowy kurort z polem golfowym,
kortem tenisowym, SPA i innymi cudami, ale ja mu niczego
ani nie sprzedałam, ani nie podarowałam. Jasno i wyraźnie
wyjaśniłam, że niczego na mnie nie wymusi. Jezioro
Fahrenbach pozostanie w swej pierwotnej formie i kropka.
Markus odetchnął.
- Jesteśmy ci niezmiernie wdzięczni, że masz takie same
poglądy jak twój tata i pokolenia przed wami. Ale, Leno, nie
lekceważ tego, co się wydarzyło. Coś wisi w powietrzu.
- Będę czujna. Wydaje mi się, że Frieder podjudził Fleischera, a
on trzyma z moim bratem. Być może chcieli sprawdzić, ile
warta jest ta działka budowlana. Jedźmy do Sylvii. Muszę się
napić alkoholu. Niestety, opróżniłam już swoją
lodówkę w stanicy. Poza tym Sylvia też powinna się
dowiedzieć, że niczego nie zrobiłam za waszymi plecami.
- Ona mi nie wierzyła, kiedy jej o tym powiedziałem.
Skłamałem, że i ona była na ciebie trochę zła.
- Mężczyźni - mruknęła Lena, zamykając bramę.
- Jak ty byś się zachowała na moim miejscu? Lena wzruszyła
ramionami.
- Nie wiem. Raczej nie wątpiłabym w ciebie. Pomógł jej wsiąść
do samochodu.
W trakcie jazdy nie odezwał się ani słowem. Lena widziała, że
się zawstydził.
- Wiesz, Markus, nie róbmy z tego problemu. Nie mam ci za złe.
Owszem, poszlaki przemawiały przeciwko mnie. Nikt nie
mógł przewidzieć, że szalony bankowiec z jakichś pobudek
będzie kazał wymierzyć moje działki przy jeziorze. W sumie
dobrze, że wściekły przyjechałeś do mnie. W przeciwnym
razie nie dowiedziałabym się, co się tu dzieje.
- Dzięki, Lena. Cieszę się, że nie masz mi za złe tego wyskoku.
- Jak bym mogła? Przecież jesteś moim najlepszym
przyjacielem.
Lena uznała ten rozdział za zamknięty. Doktor Fleischer nie
powinien już jej nagabywać, bo nie miała z nim nic wspólnego.
W gospodzie prawie wszystkie stoły były zajęte. Sylvia gościła
chyba jakąś grupę wycieczkową. Lena nie znała żadnego z
gości.
Sylvia była w swoim żywiole. Mimo zaawansowanej ciąży
kręciła się między stolikami. Pomachała do nich.
- Usiądźcie tam, gdzie zawsze. Zaraz do was przyjdę.
Ich stały stolik był wolny. Nawet przy pełnej sali nikt go nie
zajmował. Lena, jej rodzice i rodzeństwo jadali przy nim, kiedy
przyjeżdżali na wakacje na Słoneczne Wzgórze. Stare dzieje.
- Hej, Lena! - wyrwał ją z zamyślenia głos Markusa. - Ja tu
jestem. O czym myślisz? Mam nadzieję, że nie o tych
geodetach.
- Nie. Przepraszam. Myślałam o mojej rodzinie. Kiedyś
siadaliśmy tu razem. Ale sporo się zmieniło.
- Normalne. Zmiany są nieuniknione. Dawniej i ja siadałem z
moimi rodzicami przy jednym stole, no i z moją siostrą. A
dziś? Moi rodzice zmarli, a siostra się wyprowadziła.
- Tyle że twojej siostrze nie odbiło, czego się nie da powiedzieć
o moim rodzeństwie. Nie nadążam za nimi.
- Ty zawsze różniłaś się od swojego rodzeństwa. Od
dzieciństwa. Ty jesteś prawdziwą reprezentantką rodu
Fahrenbach. I powinnaś być z tego dumna.
Podeszła do nich Sylvia.
Postawiła przed nimi dwa kieliszki wódki.
- Wyglądacie na takich, którzy są spragnieni. Niestety to niej jest
Fahrenbachówka. Ale Ogień wybrzeża też jest godny
polecenia. - Puściła Lenie oczko. - Zachwalam go wszędzie,
żeby podbić twoje zyski. Faceci chętnie go zamawiają. Podsu-
wam im również Światło wydm... Zaraz do was przyjdę.
Opowiecie mi, o co chodzi z tym zamieszaniem przy jeziorze.
Jak wrócę, chcę widzieć
- wasze buzie uśmiechnięte, zrozumiano?
Rozpromieniona biegała w tę i z powrotem, roznosząc gościom
zamówione dania i wydając polecenia personelowi.
- Hm, Sylvia jest zawsze w dobrym humorze.
- Tego wymaga od niej zawód. Goście ją uwielbiają. Ona ma
radość we krwi, Leno. Dorastała w takiej atmosferze.
- W jakiej atmosferze? - spytała Sylvia, doskakując do stolika.
- No, w radosnej. -Ach tak... Przysiadła się do nich.
- Mam chwilkę, żeby odsapnąć... O co chodziło z jeziorem?
- Szef Banku Regionalnego zlecił tam pomiary.
- Pewnie Frieder maczał w tym palce - wypaliła spontanicznie
Sylvia.
- Ale po co? Przecież wie, że nie sprzedam ani kawałka ziemi,
nawet jemu.
- Albo ten bankowiec chciał się po prostu zorientować, na ile
można wycenić te działki, żeby wesprzeć twojego braciszka w
jego utopijnym projekcie, albo... - Sylvia przerwała na sekundę
-przesadził z wysokością przyznanego twojemu bratu kredytu i
bada sytuację, gdzie, z kogo i jak może ściągnąć kasę.
- Nie prowadzę z Friederem interesów i on o tym wie. Ponadto
jeśli Frieder popełnia błąd
za błędem, odziedziczył dostatecznie dużo po ojcu i nie upłynni
tego ot tak, za pstryknięciem palca...
- Oj, pieniądze rozchodzą się szybciej, niż ci się wydaje -
deklamował Markus. - To, co on nawyczyniał pod swoim
kierownictwem z hurtownią win, ma się nijak do poważnej,
cenionej w świecie firmy twojego taty. Na razie opiera się na
nazwisku twojego ojca, jednak wszystko ma swoje granice.
Marnie skończy.
- Powinnaś wystosować do tego bankowca pismo z żądaniem
wyjaśnień i przeprosin. Nikt nie może podejmować takich
działań bez zgody i wiedzy właściciela.
- Zmieńmy temat - powiedziała Lena.
- Mam do ciebie prośbę. Pojechałabyś ze mną jutro do Bad
Helmbach? Zadzwonili do mnie ze sklepu z asortymentem dla
dzieci. Mieli dostawę nowych wózków dziecięcych. Martin
jest zapracowany, więc ty doradziłabyś mi przy wyborze.
Polegam na twoim guście.
Właściwie Lena chciała pojechać do Winkenheim, żeby
wreszcie odwiedzić rodziców adopcyjnych córki Nicoli, ale
może to zrobić kiedy indziej. Jeden dzień nie robi różnicy.
- Jasne, pojadę z tobą. W końcu będę matką chrzestną jednego z
bobasów.
Markus zachichotał.
- Czyli i ja powinienem z wami pojechać, bo będę ojcem
chrzestnym. Już zapomniałyście?
Ktoś zawołał Sylvię. Wstała.
- Zostajecie jeszcze?
- Nie muszę wracać do pracy - odparł Markus.
- A ja na posiadłość. Markus mnie odwiezie.
- Dobra, widzimy się jutro. O jedenastej? Pasuje?
- Będę punktualnie - obiecała Lena.
- Musimy się kiedyś znowu umówić na wspólną kolację. Dawno
nie spędziliśmy razem wieczoru - powiedziała Sylvia. - Ja coś
muszę wykombinować.
Lena i Markus opuścili gospodę. W drodze do domu Lena
dowiedziała się, że Markus rozstał się ze swoją dziewczyną.
Rzuciła go. Słoneczne Wzgórze było dla niej zbyt nudne. Nie
wyobrażała sobie życia tutaj.
A Markus nie wyobrażał sobie, że mógłby się wyprowadzić ze
swojej małej ojczyzny. Tak jak Sylvia dorastała w gospodzie i
od najmłodszych lat przysposabiała się do jej objęcia, tak on
wychowywał się w tartaku, od pokoleń należącym do jego
rodziny.
- Kiedyś na pewno znajdziesz tę właściwą
- pocieszała go Lena. - Inteligentną, ładną, z dobrym
charakterem.
- Szkoda, że ty i Sylvia nie jesteście do wzięcia
- oznajmił mimochodem. - Wy jesteście idealne.
Lena wolała unikać tego tematu. Naturalnie Markus nie
przekroczyłby granic przyjaźni, ale lepiej nie wywoływać
wilka z lasu.
Spojrzała w bok i zobaczyła hasającą po łące Lady. Aż tu
zapędził się ten mały włóczykij?
- Markus, zatrzymaj się proszę. Pójdę stąd na piechotę. Lady
biega tu sama.
Markus zahamował. Lena wysiadła.
- Dzięki za wszystko, Markus... Zdzwonimy się. - Pomachała
mu i pobiegła na łąkę.
- Lady, co ty robisz? Nie możesz się sama oddalać od
posiadłości.
Pies zaszczekał radośnie i skakał przy jej nogach, wymachując
zamaszyście ogonem. Lena pogłaskała Lady.
- A gdzie Hektor? Przecież zwykle jesteście papużkami
nierozłączkami.
Lady odskoczyła na chwilę i przybiegła z kijkiem w pysku.
Położyła go przy nogach Leny. Wpatrywała się w nią pełna
oczekiwań.
Lena schyliła się, podniosła kijek i go rzuciła. Tę czynność
powtarzała, dopóki w końcu nie doszły do posiadłości.
Żaden z wózków dziecięcych z nowej dostawy nie przypadł
Sylvii do gustu. Wszystkie były przesadnie ozdobione.
Przekartkowała leżący na ladzie katalog i znalazła w nim
zdjęcie zwykłego prostego wózka. Sprzedawca obiecał jej, że
go dla niej sprowadzi.
- I co teraz? - spytała Sylvia zaraz po wyjściu ze sklepu.
- Buszowanie po regałach z książkami? Kawa? Przechadzka po
mieście?
Podczas gdy się zastanawiały, podeszła do nich ładna kobieta o
kruczoczarnych włosach zaczesanych do tyłu. Miała w uszach
duże złote kolczyki. Była ubrana w długą kolorową spódnicę,
golf w kolorze bakłażana, a na ramiona zarzuciła czarną chustę.
Wyglądała na Romkę.
- Chcieć pani czytać z ręka? - spytała. - Ja dobrze. .. Tylko
dziesięć euro.
- Nie, dziękuję - odpowiedziała Lena.
- Ja powiedzieć dokładnie... i niedrogo... niedrogo za przyszłość.
Wprawdzie od czasu do czasu Lena czytała horoskopy w
czasopismach Nicoli, lecz nie brała ich na poważnie. Tarot,
wróżenie i przepowiadanie przyszłości z ręki uważała za jedną
wielką dziecinadę.
- Nie, dziękuję - powtórzyła dosadniej.
- Piękna pani bać się przyszłości... Ja dobra wróżbitka.
Lena nie miała ochoty z nią dyskutować. Wzięła Sylvię pod
rękę.
- Chodźmy stąd. Ale Sylvia stanęła.
- Zaczekaj. Ciekawe, co mi powie.
Lena nie spodziewała się takiej reakcji u swojej przyjaciółki.
- Sylvia, proszę cię. Przecież to brednie. Co ona ci może
powiedzieć? Że jesteś w ciąży? Że jesteś mężatką? Tego nie
ukryjesz.
Ciemnowłosa kobieta z wściekłością zerknęła na Lenę.
- Pani się bać... Ja wiedzieć wszystko...
Dla Leny ta sytuacja była krępująca.
- Chodź, Sylvia. Nie bierz udziału w tym cyrku.
Lecz na ogół racjonalna Sylvia odstawiła swój sceptycyzm na
bok. Korciło ją, aby się dowiedzieć, co można wywróżyć z jej
linii papilarnych.
- Którą dłoń pani podać? - spytała, wyciągając obie.
- Przejdźmy na bok - powiedziała kobieta, odciągając ją w
stronę bujnego krzewu. - Najpierw dziesięć euro, piękna
kobieto.
Lena zaśmiała się.
- Widzisz, ona chce cię naciągnąć na kasę.
Sylvia puściła ten przycinek mimo uszu. Wyjęła z portmonetki
banknot o nominale dziesięciu euro i wręczyła go Romce, która
wsunęła go do kieszeni. Następnie chwyciła obie dłonie Sylvii,
odwróciła je, popatrzyła na nie i z przerażeniem w oczach za
chwilę je puściła.
- Och, nie... - wymamrotała, oddała dziesięć euro i zniknęła
niczym duch.
Sylvii odebrało mowę. Gapiła się zamroczona - w banknot.
- Co to miało znaczyć? - zapytała poirytowana. - Myślisz, że
zobaczyła coś, czego nie chciała mi powiedzieć?
Lenę ogarnął niepokój. Początkowo nie traktowała tej wróżbitki
na serio. Ale teraz była pewna, że ta kobieta coś wyczytała.
Dlaczego oddała Sylvii pieniądze i odeszła? Przecież mogła
wziąć pieniądze i zmyślić jakąś bajeczkę. Czyli jednak znała
się na przepowiedniach.
- Speszyła się, bo czuła na sobie moje krytyczne spojrzenie -
pocieszała Sylvię. - Zrozumiała, że nie może powiedzieć byle
czego.
- Nikt normalny nie oddaje z powrotem łatwo zarobionych
pieniędzy, a ona miała je już w kieszeni.
- Gdybyś była z nią sam na sam, wyrecytowałaby ci jakąś
zmyśloną historyjkę, a przy mnie się opamiętała.
- No, ale ona zerknęła na moje dłonie... Potem zwróciła mi
pieniądze. Leno, ona nie mogła mi powiedzieć prawdy.
Sylvia pobladła. Lena wcieliła się w rolę Romki.
Powtórzyła scenę z dłońmi.
- Ja nie widzę niczego niezwykłego. Sylvia, zapomnij o tym.
Ona była oszustką. Idziemy do kawiarni! Napijemy się czegoś,
a później poszperamy trochę w księgarni. OK?
Sylvia wlokła się za Leną. Dziwne zachowanie obcej kobiety
bardzo ją zaniepokoiło. Była
rozkojarzona. Doszukiwała się w tym zajściu głębszego sensu.
Cała drżała.
- Nie przejmuj się tym, co nie jest tego warte. Nie zadręczaj się -
upomniała ją Lena. - Nawet gdyby ta Romka miała jakąś
nadprzyrodzoną moc, nie byłaby w stanie w takim krótkim
czasie dopatrzeć się czegoś szczególnego. Stchórzyła, bo od
razu jej wypaliłam, że nie wierzę w żadne czary-mary. I ty też
nie powinnaś. Przecież na co dzień jesteś realistką.
Sylvia westchnęła.
- Masz rację... W sumie miałam szczęście. Oddała mi pieniądze.
Zafunduję ci za nie kawę albo gorącą czekoladę z dużą ilością
bitej śmietany i szarlotkę na ciepło...
- Stop - przerwała jej Lena. - Dziesięć euro nie wystarczy na tyle
rarytasów.
Sylvia zaśmiała się.
- Najwyżej dopłacę. Hm, ja skuszę się na gorącą czekoladę i
szarlotkę, a ty?
- Herbatę i pyszną kanapkę.
Złe samopoczucie Nicoli zdopingowało Lenę, by wreszcie
pojechać do Winkenheim, do ludzi, którzy adoptowali jej
córkę. Dzięki pomocy byłej pracownicy urzędu do spraw
młodzieży zdobyła ich adres, więc nic nie stało na
przeszkodzie, by się do nich wybrać.
Nicola usychała z tęsknoty za Merit i Nielsem. Lamentowała,
jakby ktoś je porwał, a one przecież poleciały ze swoim ojcem
do Kanady i były z tego powodu bardzo zadowolone. On się o
nie należycie troszczył. Tam lepiej im się powodziło niż w
Niemczech przy matce, która je zaniedbywała.
Jadąc do Winkenheim, Lena rozmyślała o Linusie, synu
swojego brata Friedera. Chłopiec uciekł z internatu. Zniknął
bez śladu. Nie dawał żadnego znaku życia. Gdzie on mógł się
podziewać?
Katastrofa. Linus gdzieś przepadł, dzieci jej siostry są w
Kanadzie, rodzeństwo Fahrenbach
skłócone... Czyżby nad jej rodziną wisiała jakaś klątwa?
Lena włączyła radio, żeby skierować myśli na inne tory.
Musiała się teraz skoncentrować na tym, co przed nią. Nie
miała pojęcia, jak rozwiązać tę skomplikowaną sprawę, od
czego zacząć. Przecież nie mogła ni z tego, ni z owego zadzwo-
nić do drzwi tych łudzi i krzyknąć: „Cześć, chciałabym zabrać
waszą adoptowaną córkę do jej biologicznej matki". Ach,
gdyby to było takie proste...
Właśnie puszczali „Koncert życzeń słuchaczy". Zwykle czegoś
takiego nie słucha, ale nie przełączyła na inną stację. Dla
odprężenia chciała się dowiedzieć, jakimi piosenkami ludzie
sprawiają radość swoim bliskim. Miło jest przesłać komuś
muzyczne pozdrowienia.
Niejaka Gertrudę Schade zamówiła piosenkę dla swojego syna.
Lena nie znała tej melodii, a mimo to nuciła ją pod nosem. Lało
jak z cebra. Wycieraczki z trudem odgarniały spływającą po
szybie wodę. Lena zwolniła i zjechała na prawy pas. Nie
spieszyło jej się.
Następna słuchaczka poprosiła o piosenkę „Dla mnie deszcz
czerwonych róż", co wzruszyło Lenę. Przypomniała sobie, jak
Thomas, mężczy-
zna jej życia, sparafrazował ten tekst „Dla ciebie deszcz
czerwonych róż" i z helikoptera obsypał jej posiadłość setką
tych kwiatów. Cudowny gest! I nie chodziło tylko o morze róż,
w którym się z rozkoszą zatopiła, lecz o ich ponowne spotkanie
po dziesięciu latach rozłąki. Głupia intryga skradła im dziesięć
lat, ale nie zniszczyła trwałej miłości. Ona i Thomas należeli do
siebie. Mimowolnie Lena spojrzała na nadgarstek, na którym
miała literę T.
Niestety rzadko się widywali. Thomas mieszkał w Ameryce, a
ona sama na Słonecznym Wzgórzu w posiadłości Fahrenbach.
Byli zdani wyłącznie na okazjonalne spotkania i telefony. Lena
posmutniała. Łzy napłynęły jej do oczu.
Z zamyślenia wyrwało ją trąbienie samochodów. Niechcący
zjechała na zły pas. W porę się ocknęła i skręciła na ten
właściwy.
Wyłączyła radio i skupiła się najeździe. Prowadzenie auta w
taką pogodę nie było przyjemne.
Ku jej uciesze w Winkenheim nie padało. Zaparkowała i poszła
do baru, w którym jadła już dwa razy. W środku było sporo
łudzi.
Poprzednim razem obsługiwała ją miła kelnerka, ale nigdzie jej
nie dostrzegła. Może miała wolne. Usiadła przy zacisznym
stoliku i zamówiła kawę.
Była lekko zestresowana przed czekającą ją rozmową. Jak
powinna się zachować? Jak zareagują na nią ci ludzie?
Mnóstwo pytań i zero odpowiedzi. Jedna wielka niewiadoma.
Z pewnością nie może się przyznać, że jest znajomą matki
biologicznej ich adoptowanej córki.
Kelner przyniósł jej kawę. Drżącymi dłońmi chwyciła za
uchwyt filiżanki.
Jaką obrać strategię?
Błądziła myślami po omacku. Kawa dawno wystygła, a ona
wciąż siedziała na swoim miejscu.
- Czy kawa pani nie smakuje? - spytał kelner.
- Smakuje, jak najbardziej... Lubię pić zimną -powiedziała. -
Chciałabym za nią zapłacić.
Dała pokaźny napiwek i z grymasem na twarzy przystawiła
filiżankę do ust. Brrr... parsknęła z obrzydzeniem.
Pozbierała swoje rzeczy i wyszła.
Poszła w kierunku Cäcilienstrße 40. Im bliżej była tej ulicy, tym
jej krok stawał się cięższy.
Kiedy zatrzymała się przed domem, omal nie wyskoczyło jej
serce. Nacisnęła dzwonek i nie miała pojęcia, co powiedzieć.
Po chwili otworzyły się podniszczone dębowe drzwi. W progu
stanął starszy pan, którego już wcześniej widziała.
Miał na sobie rozciągnięte spodnie sztruksowe, koszulę i luźną
kurtkę z dzianiny.
- Doktor Wiedemann? - spytała nieśmiało Lena.
-Tak.
- Dzień dobry! Nazywam się Lena Fahrenbach i przyszłam do
pana córki.
- Yvonne? Ona już ze mną nie mieszka... - powiedział
zdziwiony i zlustrował ją od góry do dołu. - Jest pani jej dawną
koleżanką?
O Matko Boska!
Co mu odpowiedzieć, żeby nie wzbudzić podejrzeń?
Przynajmniej się dowiedziała, jak miała na imię córka Nicoli.
Ciekawe, czy zawodowo poszła w ślady swojego ojca
adopcyjnego.
Lena zignorowała jego pytanie.
- Och, szkoda - wymamrotała z żalem w głosie. - Jestem w
Winkenheim przejazdem i ucieszyłam się, że spotkam Yvonne.
Gdzie ona teraz mieszka? Wyszła za mąż?
Doktor Wiedemann potrząsnął głową.
- Nie, nie jest mężatką. Mieszka w Hersbeck.
Lena zdobyła wprawdzie istotne dla niej informacje, lecz
zżerały ją wyrzuty sumienia, że kłamała temu uprzejmemu
staruszkowi prosto w oczy. Miała nadzieję, że kiedyś odkupi
swoje grzechy.
- Cóż, szkoda, że nie zastałam Yvonne. Nie będę dłużej panu
przeszkadzać, doktorze Wiedemann. Proszę pozdrowić ode
mnie Yvonne.
- Dobrze. Yvonne przyjeżdża do mnie co weekend. Odkąd
zmarła moja żona, poczuła się w obowiązku opiekować się
mną. Ona jest wprost wymarzoną córeczką... A pani jak się
nazywa? Przepraszam, ale zapomniałem.
- Lena, Yvonne będzie wiedziała, o kogo chodzi... Muszę już
iść. Do widzenia, doktorze Wiedemann. .. I dziękuję.
- Powinienem był zaprosić panią do środka, skoro przyjechała
pani odwiedzić moją Yvonne. Przepraszam za mój brak taktu...
Rozumie pani, demencja starcza...
W innych okolicznościach Lena z chęcią skorzystałaby x jego
gościny, żeby się rozejrzeć, w jakich warunkach dorastała
Yvonne.
- Panie Wiedemann, proszę się nie kłopotać. Wpadłam tylko na
chwilkę. Dużo zdrowia życzę i jeszcze raz wielkie dzięki. Do
widzenia!
- Tak, tak... Do widzenia.
Lena odwróciła się i zeszła po schodkach.
Biegła co tchu przez ulicę porośniętą po obu stronach drzewami.
Oparła się o pień jednego z nich i złapała kilka głębokich
oddechów. Uzmysłowiła sobie, co osiągnęła. Jej tata
nadaremnie próbował namierzyć miejsce pobytu córki Nicoli,
a ona dokonała tego bez większego wysiłku. Element po
elemencie zlepiała poszczególne części układanki w całość.
Czyżby nadszedł moment, w którym drogi Nicoli i Yvonne
znów się skrzyżują? Matka adopcyjna dziewczynki nie żyła,
zatem
nie było mowy o ewentualnej matczynej walce o względy córki.
Najchętniej od razu pojechałaby do Yvonne. Wolała jednak
ochłonąć. Emocje bywają złym doradcą. Zjawi się u niej i co?
Nie, powinna obmyślić jakiś plan działania, jak zbliżyć się do
Yvonne.
Weszła na pocztę i poprosiła o książkę telefoniczną. To w niej
znalazła numer telefonu i adres doktora Wiedemanna, a tym
razem poszuka danych Yvonne.
Doktor Yvonne Wiedemann, pediatra, Waldstraße, telefon...
Ręka drżała Lenie, kiedy przepisywała adres i telefon.
- Telefony na żetony znajdują się w korytarzu - oznajmiła jej
pani w okienku. - A telefony na kartę na zewnątrz, po lewej
stronie od wejścia.
- Dziękuję - odparła Lena i opuściła pocztę;. Rozejrzała się
dookoła, po czym ruszyła w stronę
małej kawiarni. We włoskich lokalach zawsze mają dobre
espresso, a właśnie naszła ją na nie ochota.
„Hm, zatem córka Nicoli nie miała męża i była lekarzem
dziecięcym.
Miała
niesamowicie
uprzejmego
ojca
adopcyjnego. Na pewno wychował ją na porządnego
człowieka", myślała Lena. Nicoli
by ulżyło, gdyby o tym wiedziała. Ale niczego jej nie powie,
dopóki nie porozmawia z Yvonne. Nie wiadomo, jak ona
zareaguje.
W końcu nie podjęła żadnych kroków, żeby poznać biologiczną
matkę.
Do stolika podszedł kelner.
- Signora, czy mogę coś dla pani zrobić?
- Nie, dziękuję. Zapłacę już.
- Euro pięćdziesiąt poproszę. Lena dała mu dwa euro.
- Reszty nie trzeba. Uśmiechnęła się.
- Grazia Signora!
W dobrym humorze przeszła do swojego samochodu. Odpalając
silnik, mruknęła tylko pod nosem:
- Dziękuję ci, Boże, że mi pomogłeś. I odjechała.
Na autostradzie wcisnęła mocniej pedał gazu. Spieszyło się jej
do domu, najpiękniejszego miejsca na świecie. Była wdzięczna
swojemu ojcu, że. to jej zapisał w spadku posiadłość. Stała się
właścicielką Edenu.
Brakowało jej tylko Thomasa. Ale i on kiedyś przyjedzie do niej
na stałe. Musiała się uzbroić
w cierpliwość. Kochali się mocno i nigdy nie przestaną się
darzyć tym uczuciem... pobiorą się... będą mieli ze sobą
dzieci... wyrośnie im nowe pokolenie Fahrenbachów... A nie,
stop... przecież Thomas nazywa się Sibelius... Ocknęła się. Na
razie jednak on się jej jeszcze nie oświadczył.
Rozkręciła radio na cały regulator.
Ach, oświadczy się jej. To kwestia czasu.
Na autostradzie nie było korków, dzięki czemu Lena
punktualnie popołudniu dotarła do posiadłości. Na przywitanie
przybiegły do niej psiaki.
- Oj, moje dwa włóczykije. Tęskniliście za mną? Hektor i Lady
zaszczekały równocześnie, jakby
udzielały twierdzącej odpowiedzi. Wtuliły się w nogi Leny i
spoglądały na nią błagalnie z dołu.
- Ach, wiem, czego chcecie. No cóż, zasłużyliście sobie na
smakołyki.
Rzuciła im ciasto dla psów i poszła do domu. Odwiesiła kurtkę,
położyła torebkę na krześle obok starej komody, a następnie
weszła na górę, żeby się przebrać. W dżinsach, golfie i
kapciach czuła się znacznie swobodniej.
Kiedy wyszła na zewnątrz, psy już dokądś pobiegły. Szybkim
krokiem podążyła do domku Dunkelów.
Nicola siedziała przy kuchennym stole. Rozwiązywała
krzyżówki. Lena zorientowała się, że znów płakała.
- Wcześnie wróciłaś - stwierdziła Nicola, ukradkiem ocierając
łzy. - Załatwiłaś wszystkie swoje sprawy?
- Tak. Poszło całkiem gładko. Dzisiaj wrzucam na luz. Nic nie
będę robić. Muszę odsapnąć. Nicola, zostało ci coś z obiadu?
Dopadł mnie potworny głód. Poczęstujesz mnie sokiem
jabłkowym?
Nicola wstała jak na zawołanie.
- Mam jeszcze trochę ziemniaków. Mogę ci je podsmażyć i
dorobię jeszcze jajko sadzone. Albo usmażę ci kotlet.
- Kochana, jajko sadzone i ziemniaki w pełni mnie zadowolą.
Nicola nalała Lenie szklankę zimnego soku i przystąpiła do
pichcenia dla niej obiadu.
„Ach, Nicola, gdybyś wiedziała, gdzie dzisiaj byłam. Gdybyś
wiedziała, że ja wiem, gdzie mieszka twoja córka, że ma na
imię Yvonne i jest pediatrą, przestałabyś płakać", pomyślała.
Lena walczyła z własnym sumieniem. Chciałaby jej wyjawić tę
tajemnicę, ale kosztowało ją to zbyt dużo siły. Zamiast tego
spytała:
- Znów płakałaś z powodu dzieciaków?
- Merit do mnie zadzwoniła. Jest szczęśliwa. Podoba się jej tam.
Znalazła sobie przyjaciółkę. W ich sąsiedztwie mieszkają jacyś
Niemcy, którzy mają córkę w jej wieku.
- Wspaniale. Więc dlaczego płaczesz?
- Racja. Dzieciom dobrze się powodzi. Holger dba o nie. One
nawet nie spytały o swoją matkę. I wyobraź sobie, Leno, że
twoja siostra ani razu nie odezwała się do swoich dzieciaków.
Co za matka!
- Kiedyś może dotrze do niej, że popełniła błąd, zadając się z
tym żigolakiem. Ich romans długo nie potrwa. On ją rzuci.
Owinie sobie wokół paluszka inną, bogatszą kobietę, która
będzie mu dawała droższe prezenty.
W kuchni unosił się aromatyczny zapach jedzenia. Lenie
zaburczało w brzuchu. Od śniadania nic nie miała w ustach.
Wstała, żeby dolać sobie soku.
- Aha, zanim zapomnę - powiedziała Nicola. -Oddzwoń do
profesora Altmanna w sprawie obrazów. Daniel był jakiś
podenerwowany przy obiedzie. Pewnie dostaliście duże
zlecenie.
Zwykle po takich słowach Lena podskoczyłaby z radości i
popędziła do destylarni, żeby wypytać
o te potencjalne zlecenia, albo bez wahania zadzwoniłaby i do
Daniela, i do profesora Altmanna. Ale nie dziś. Odpuściła
sobie. Miała za sobą wyczerpujący dzień.
Nicola podsunęła jej talerz.
- Hm, pyszne. Nikt nie przyrządza takich smażonych
ziemniaków jak ty.
- Nie przesadzaj - stwierdziła Nicola i usiadła. - Ale cieszę się,
że ci smakuje. Lubię dla ciebie gotować, bo ty zawsze mnie
chwalisz.
- Jakże mogłabym inaczej? Jestem zachwycona twoim talentem
kulinarnym.
Lena opowiedziała Nicoli o przekomicznym spotkaniu z
ekscentryczną Romką.
Nicola słuchała jej z podekscytowaniem. Na koniec przeżegnała
się. Była bardzo wierząca.
- Na pewno zobaczyła coś strasznego i nie mogła o tym
powiedzieć - szepnęła. - Ona widziała nieszczęście.
Lena żałowała, że w ogóle zaczęła ten temat. Nie była
przygotowana na taka reakcję. Sądziła, że Nicola jako realistka
wyśmieje tę anegdotę i ucieszy się, że Sylvia nie wydała
pieniędzy na wróżbę.
- Nicola, no proszę cię. Ta Romka rzuciła tylko okiem.
- Fakt, że zwróciła pieniądze świadczy o tym, że przepowiada
przyszłość w dobrej wierze, zajmuje się białą, a nie czarną
magią. O Boże, Sylvia musi na siebie uważać, żeby nic jej się
nie stało.
- Nic się nie stanie zarówno jej, jak i dzieciom. Martin ich
ochroni. A ty, moja kochana, nie czytaj więcej głupot w tych
tanich czasopismach.
- To nie są głupoty - odparła stanowczo Nicola. - Między ziemią
a niebem zachodzą zjawiska, których człowiek dotychczas nie
zbadał.
- Nicola, nie gadajmy o magii i siłach nadprzyrodzonych. Takie
rozmowy napawają mnie strachem. Zło można do siebie
przyciągnąć. Nie wiesz czasem, czy Aleks spytał już swojego
krewniaka Klausa, kiedy znajdzie czas, żeby przyjechać na
Słoneczne Wzgórze? Jeśli sprzedam obrazy, będziemy mogli
rozpocząć przebudowę szopy. Fajnie, że macie w rodzinie
architekta, który udzieli mi rabatu za swoją pracę.
- W końcu jako młodzieniaszek też tu bywał i mieszkał w
wakacje za darmo. Teraz ma okazję się odwdzięczyć.
- Są dni, kiedy zadaję sobie pytanie, czy te moje wysiłki mają
jakikolwiek sens. Gdyby Isabella nie zapłaciła podwójnej ceny
za dwa miesiące,
poszlibyśmy z torbami. Przychody nie pokrywają kosztów. Jeśli
destylarnia nie będzie wykazywać rosnących zysków, marnie
będzie z nami.
- Początki bywają trudne. Małymi krokami dojdziesz do celu.
Oprócz Isabelli mieliśmy też innych zadowolonych gości. Oni
będą nas co jakiś czas odwiedzać. Na przykład członkowie
klubu
turystycznego
zarezerwowali
ostatnio
pokoje.
Wspomniana przez nas Isabella też się zapowiedziała. Ona jest
słynną aktorką filmową i mogłaby się zakwaterować w
najdroższym hotelu świata, a wybrała nas. Także głowa do
góry, Lenko.
- Bo przeżywała kryzys i chciała pobyć w ciszy.
- Pokonała kryzys i obiecała, że odwiedzi jeszcze Słoneczne
Wzgórze, a konkretnie twoją posiadłość. U nas panuje
przyjazna atmosfera. Czy gdziekolwiek jest piękniej niż u nas?
- Nie, naturalnie, że nie. Po prostu staram się zachować zdrowy
rozsądek. Nie chcę zrujnować wszystkiego jak moje
rodzeństwo.
Nicola zacisnęła zęby.
- Lena, nie porównuj się do swojego rodzeństwa. Aż mnie uszy
zabolały. Wy jesteście zupełnym przeciwieństwem. Między
wami jest wielka przepaść.
Wszedł Aleks.
- Kłócicie się? - spytał.
- Nie, nie - odparła energicznie Nicola. - Ale uszy mi więdną,
kiedy Lena wrzuca siebie i jej rodzeństwo do jednego worka.
Ona jest zupełnie inna. Czy może się mylę, Aleks?
- Kochanie, jestem tego samego zdania co ty. Zwrócił się do
Leny.
- Rozmawiałem z Klausem. Wpadnie do nas w weekend,
żebyśmy mogli omówić szczegóły. Jakieś pomysły krążą mu
już po głowie, a przyznam szczerze, że fantazję ma chłopak
bujną. Zastanawiał się też, jak oddzielić naszą prywatną strefę
mieszkalną... Chyba lepiej, żebyśmy się odgrodzili od naszych
przyszłych wczasowiczów, kiedy ruszymy pełną parą.
- Świetnie to ująłeś, Aleks... Kiedy ruszymy pełną parą...
Wierzysz, że odniesiemy sukces?
- Oczywiście. Nasza posiadłość Fahrenbach jest niepowtarzalna,
jedyna w swoim rodzaju. Niedługo nie będziemy mogli
opędzić się od turystów.
Lena westchnęła.
- Byłoby pięknie.
- Dziewczyno, porzuć ten pesymizm. Przecież powoli robimy
postępy. Martin zbadał dzisiaj
Bondadosso. Nasz konik wygrzebał się z choroby Jeszcze
kuleje, ale nie mamy się czym martwić. Niedługo będzie
galopował po wybiegu. Martin uważa, że będzie można go
ujeżdżać. Bondadosso jest ślicznym koniem.
- I pomyśleć, że jego poprzednia właścicielka chciała go uśpić -
syknęła Nicola.
Lena wzdrygnęła się.
Odczuwała trudy minionego dnia. Była bardzo zmęczona.
Wstała.
- Dzięki za pyszny posiłek. Zanurzę się teraz w wannie,
poczytam książkę i położę spać. Gdybyście zobaczyli Daniela,
powiedzcie mu, że rano przyjdę do biura.
- Gdzie ty dzisiaj byłaś? - spytał Aleks.
- Nie mogę powiedzieć... Niespodzianka.
- Och, i jej przygotowanie zajęło ci aż cały dzień? - zapytała
Nicola.
- No tak. Nie pisnę o niej ani słowem. Moi kochani, widzimy się
jutro rano.
Uściskała Nicolę, pomachała Aleksowi i wyszła. Chciała pobyć
sama. Może Thomas do niej zadzwoni? Na wszelki wypadek
położy telefon obok łóżka.
Wchodząc po schodach w swoim domu, zastanawiała się, co
dodać do wody. Nową sól do kąpieli, która pachniała
dojrzałymi soczystymi brzoskwiniami? Czy limonowy żel?
Nie, jego użyje podczas porannego prysznica.
Hm, lawenda...
Tak, doleje płynu lawendowego. Jego zapach ją odpręża.
Lena nie szastała pieniędzmi na kosmetyki. Ale miała słabość do
wszelkich dodatków do kąpieli. Ubóstwiała wylegiwać się w
wannie.
W destylarni robota szła pełną parą. Rzeczywiście dostali duże
zlecenie, znowu na Finnemore Eleven i szkocką Malt-Whisky.
Lena kłaniała się panu Brodersenowi do ziemi w
podziękowaniu za kontakt z Marjorie Ferguson, nową szefową
szkockiej wytwórni alkoholi. Między nią a Marjorie niemal
natychmiast dobrze się ułożyło. Nadawały na tych samych
fałach.
Finnemore Eleven sprzedawał się jak ciepłe bułeczki. Był
gwarancją pewnego zysku. Ludzie chętniej pili whisky niż
likiery owocowe Horlitza czy trunki Brodersena. Należy
jednak nadmienić, iż pan Brodersen i pan Horlitz byli w pełni
usatysfakcjonowani statystykami sprzedaży. Zajmowali w
rankingu wyższe miejsce niż za czasów, gdy ich asortyment
dystrybuowała hurtownia win Fahrenbach. Również Marjorie
zasygnalizowała, że przy Lenie zwiększyła swoje obroty, co
napawało ją dumą.
Gdyby Frieder nie zerwał współpracy z Brodersenem i
Hortlitzem, Lenie nigdy nie przyszłoby do głowy, żeby
zajmować się dystrybucją napojów alkoholowych. Widocznie
takie było jej przeznaczenie.
Na wszystko jest czas i miejsce...
To udanie zawierało w sobie sporo prawdy. Niczego nie da się
wymusić od życia.
Lena wybrała się z psami na długi spacer przez pola, potem
wzdłuż rzeki. Podziwiała okoliczną przyrodę. Nastała jesień,
więc brązowożółte liście opadały już z drzew. Krajobraz był
iście bajkowy.
Lena lubiła kolory jesieni, zapach ziemi i powiew melancholii,
typowy dla tej pory roku.
Niedługo wiatr będzie szalał po ściernisku. Szkoda, że dzieciaki
były w Kanadzie. Puszczałaby z nimi latawce. Ubaw byłby
przy tym po pachy. Obrzucaliby się liśćmi, turlali po
pagórkach... Jak za dawnych dobrych czasów, kiedy
przyjeżdżała tu z rodzicami na ferie.
Rzecz jasna, najczęściej bawiła się z ojcem.
Matka zwykle jeździła do Bad Helmbach na zakupy. Zabierała
ze sobą Grit. Bracia woleli kemping. Niechętnie przebywali w
posiadłości Fahrenbach.
Szczęśliwi byli tylko ona i jej tatuś.
Z załzawionymi oczami wspominała swojego tatę. On był
poczciwym, dobrotliwym człowiekiem, który poświęcił się dla
rodziny. Ideał godny naśladowania. Niestety, nie poszczęściło
mu się z nową kobietą. Kochali się, ale los ich rozdzielił.
Zmarł za wcześnie. Jego śmierć była ciosem dla całej rodziny.
Tylko jego narzeczona, pani doktor Christina von Orthen,
wiedziała, że podupadał na zdrowiu.
Dlaczego jej tata nigdy nie napomknął o swojej wybrance?
Lena przypadkiem dowiedziała się o ich związku. A gdy
poznała bliżej panią von Orthen, była pewna, że świetnie by się
z nią dogadywała.
Szczekanie psów wyrwało ją z zamyślenia.
Łasiły się u jej stóp. Lena rzuciła im daleko kijek. Hektor i Lady
jak szaleni pognali za patykiem.
- No, moje nieboraki, pohasamy jeszcze troszeczkę i wracamy
do posiadłości. Obowiązki mnie wzywają. Nie jestem tu na
urlopie.
Hm, jeśli nawet pracowała i zmagała się z różnymi troskami,
życie na Słonecznym Wzgórzu częściowo przypomniało jej
wieczny urlop. Mieszkała w ślicznym domu, położonym w
rajskiej posiadłości, w bajecznych okolicznościach przyrody.
Otaczali ją uczciwi ludzie, świetni i niezawodni przyjaciele...
Za nic nie zamieniłaby swojego skarbu. Nic i nikt nie był w
stanie nakłonić jej na sprzedanie choćby skrawka rodowego
mienia. Nie skusiła jej nawet perspektywa zostania milionerką.
Jej działki przemianowano z rekreacyjnych na budowlane i
były warte fortunę, ale ona nad bogactwo przedkładała inne
cnoty. Dla niej ważną rolę odgrywała tradycja i zamierzała ją
pielęgnować.
Kilkadziesiąt ostatnich metrów Lena postanowiła przebiec.
Chciała poprawić swoją kondycję. Tuż przed bramą psy
zaczęły szczekać.
Czyżby ktoś był na podwórku?
Lena odgarnęła włosy, złapała głęboki oddech i... Nie mogła
uwierzyć własnym oczom.
Na ławce przy domu siedział... Jan van Dahlen.
Spodziewałaby się dosłownie wszystkiego, ale nie tego, że Jan
zawita w jej posiadłości.
Postawił wysoko kołnierz od kurtki, wsadził ręce w kieszenie i
wyciągnął przed siebie swoje, długie nogi.
Kiedy ją zauważył, podskoczył z radości. Doszedł do niej i wziął
ją na ręce.
Lena nieświadomie odchyliła się do tyłu.
Jan zaśmiał się.
- Ej, boisz się mnie? No coś ty, kochana? Ty nie jesteś
czerwonym kapturkiem, a ja nie jestem złym wilkiem.
Jego słowa uzmysłowiły jej, że faktycznie zachowała się
dziwnie. Przecież lubiła Jana. Wprawdzie wyznał jej kiedyś
miłość, ale nie był natarczywy. Do pocałunku też jej nie
zmuszał. Wtedy oboje tego chcieli. Dali się ponieść chwili.
Gdyby w jej sercu nie gościł Thomas, z pewnością zako-
chałaby się w Janie. W każdym razie mogłaby sobie wyobrazić
wspólne życie z nim.
- Co za niespodzianka - wyjąkała. - Długo czekasz?
Wybuchnął śmiechem. Dotarło do niej, że plecie bzdury.
- Miło cię widzieć, Jan - kontynuowała. - Prowadzisz jakieś
interesy w pobliżu?
Potrząsnął głową.
- Nie, wykonuję pewne zlecenie... Co nie oznacza, że traktuję je
jako obowiązek. Cieszę się niezmiernie, że cię widzę.
Wypiękniałaś. Jak ty to robisz?
Komplementy onieśmielały Lenę. Zaczerwieniła się.
- Jakie zlecenie? Wskazał na paczkę na ławce. Lena nie
zauważyła jej wcześniej.
- Ona jest dla mnie? - zdziwiła się. - Od kogo? Co jest w środku?
Wręczył jej dużą kopertę z pięknym napisem „Dla Leny".
Otworzyła skropioną perfumami kopertę i przeczytała list.
Droga Leno!
Proszę przyjąć ten skromny upominek bez żadnego „ale".
Wiem, że sprawię nim pani radość i dzięki niemu będzie pani
czasem o mnie myśleć. I bardzo dobrze. Wy, Fahrenbachowie,
staliście się częścią mojego życia i życzyłabym sobie, abyście
odwzajemnili moje uczucia.
Mam nadzieję, że do zobaczenia wkrótce,
Isabella
Hm, Isabella podarowała jej prezent i wykorzystała Jana jako
posłańca.
- Nie chcesz zobaczyć, co jest w tym kartonie? - spytał Jan.
Lena rozwiązała grubą, czerwoną wstążkę, od-kleiła ozdobny
papier i... Och, nie, siodło!
- Chodź, pomogę ci je wyjąć - powiedział Jan. - Jest dopasowane
do twojego konia. Szyte jak na miarę.
Siodło było piękne. Na klamrze z mosiądzu widniało nazwisko
najlepszego producenta siodeł: Gregori. Można by go
okrzyknąć mianem porsche artykułów dla koni.
- Nie mogę go przyjąć - krzyknęła spontanicznie Lena. - To za
duży i za drogi prezent...
- Ależ możesz! Chyba, że chcesz urazić Isabellę. Byłoby jej
przykro. Bardzo chciała ci się odwdzięczyć za wspaniałą
gościnę. U was nabrała dystansu do siebie, odnalazła
wewnętrzny spokój, uśmierzyła ból. Tego nie da się kupić za
żadne pieniądze, Leno. Chodź, zaniesiemy siodło do stajni.
Wyjął z pudła siodło, a Lenie nie pozostało nic innego, jak
zaprowadzić go do stajni.
Kiedy dochodzili do alejki z boksami, Bondadosso zaczął rżeć.
Rozpoznał ją.
Lena pokazała Janowi pakamerę, w której przechowywała
uprząż, lejce, linę do lonżerki i koce
dla Bondiego. Dała mu kilka marchewek, a sama wzięła dwa
jabłka.
Bondadosso rżał coraz głośniej. Przeczuwał, że za chwilę
dostanie coś do jedzenia.
Lena otworzyła jego boks i bardzo delikatnie go pogłaskała.
- Śliczny ten koń - stwierdził Jan, karmiąc go marchewką.
- Oj tak.
Lena przytuliła się do Bondiego, a Jan z uśmiechem powiedział:
- Ech, chciałbym być tym koniem...
- Ach, Jan - westchnęła Lena. - Wyjdźmy stąd. Spieszy ci się?
Czy znajdziesz czas na kawę lub herbatę?
- Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że spędzimy razem dzień i
wieczór. Rano wyruszam w dalszą drogę. Lecę na trzy dni do
Tel Awiwu.
- Och, zazdroszczę ci. Tel Awiw jest pewnie ładny.
- Owszem, to pełne życia miasto... Poleć tam, ze mną. Ja będę
załatwiał interesy, a ty wsiąkniesz w jego barwne uliczki.
Zwiedzisz White City. Jego architektura należy do światowego
dziedzictwa UNESCO. Mają tam mnóstwo
butików i ponad dziesięć bazarów, na których można się
targować do woli. Postaram się szybko wyrobić z moimi
obowiązkami, a potem pójdziemy na osiedle Jaffa, z
ekskluzywnymi, acz niedrogimi kawiarenkami, no i pchlim
targiem. Przespacerujemy się po uliczkach starówki,
zwiedzimy Neve Tzdedek, gdzie mieszkają artyści, obejrzymy
wystawy... Niestety, po trzech dniach muszę wracać. A szkoda,
bo moglibyśmy pojechać na krótko do Jeruzalem. Hm, Tel
Awiw też nie jest zły. A wiesz, co mówią Izraelczycy? W Haifa
się pracuje, w Jeruzalem modli, a w Tel Awiwie żyje, i tak
faktycznie jest.
Doszli do domu. Lena zaprosiła Jana do salonu.
- I? Zachęciłem cię? - spytał. - Lecisz ze mną?
- Brzmi kusząco, ale... Jan, ja kocham Thomasa i nic się w tym
względzie nie zmieni.
Zirytowała go tą odpowiedzią.
- Lena, cieszyłbym się, gdybyś mi po prostu towarzyszyła w tej
podróży. O nic więcej cię nie proszę. Nie chcę cię zabrać ze
sobą, żeby się na ciebie rzucać jak wygłodniałe zwierzę...
Kocham cię i w tym względzie prawdopodobnie też się nic nie
zmieni, ponieważ nigdy nie poznałam takiej kobiety jak ty.
Jednak szanuję to, że jesteś w związku
i respektuję twoje uczucia do... Thomasa, chociaż nie pojmuję
jego zachowania. Jego wciąż tu nie ma.
- Niedawno spotkaliśmy się w Brukseli. Wstał, przytulił ją, a
ona się nie wzbraniała. Ba,
czuła się błogo i bezpiecznie. Pachniał prawdziwym mężczyzną.
Jej tata używał podobnych perfum z drzewa sandałowego.
- Leno, nie jestem twoim wrogiem. Nigdy nie zrobiłbym czegoś,
co by cię zraniło albo co by ci zaszkodziło. Nie chcę być
napastliwy. Nie będę ci się przesadnie narzucał. Umiem
czekać... A co się tyczy nas dwoje, jestem cierpliwy.
Przypomniała sobie list, który do niej napisał, i zamieszczone w
nim zdanie: „Podobieństwa się przyciągają".
- Bardzo przepraszam, że nie podziękowałam ci osobiście.
- Nie podziękowałaś? Za co?
- No, za róże i list... Wiedz, proszę, że swego czasu... -
zawstydziła się. - Ach, podarłam i wyrzuciłam twój list i twoją
wizytówkę.
- Mam nadzieję, że kwiatów się nie pozbyłaś.
- Nie, naturalnie, że nie... Przepraszam, ale wiesz... Jan, ja
naprawdę cię lubię. Jesteś bardzo
miły i w ogóle. Gdyby w moim życiu nie było Thomasa...
Przerwała. Zamotała się w swojej wypowiedzi. On zaś nie chciał
wykorzystywać jej chwili zakłopotania.
- Lena, zostawię ci moją drugą wizytówkę. Schowaj ją na
wypadek, gdybyś kiedyś chciała ze mną porozmawiać. Wierz
mi, jestem uważnym słuchaczem.
Lena uwolniła się z jego objęcia.
- OK, zaparzę kawę. Chyba że wolisz herbatę?
- Nie, nie, może być kawa. No, a co z tym Tel Awiwem? Lecisz
ze mną?
Potrząsnęła głową.
- Lepiej nie, jeśli nawet twoja propozycja brzmi zachęcająco.
Mam teraz dużo pracy.
Zdawała sobie sprawę, że wyskoczyła z idiotyczną wymówką.
Na szczęście Jan nie naciskał.
- Szkoda! Wielka szkoda!
- Jeśli chcesz, możemy wyjść na kolację do jakiejś knajpki, a
potem do kina - zaproponowała. -Zarezerwowałeś coś czy
znowu mieszkasz w Bad Helmbach?
- Nie, tam nocowałem u ciotki, ale ona wyjechała. Nie mam
jeszcze żadnej kwatery.
Lena zastanowiła się.
Powinna mu udostępnić pokój w czworakach? W końcu jego
przyjaciółka wynajęła je na dwa miesiące i stoją teraz puste.
- Możesz przenocować u mnie, w moim pokoju gościnnym.
Wyraźnie zaakcentowała słowo „gościnnym". Jan uśmiechnął
się, bo od razu ją przejrzał.
- Dziękuję, Lena, to naprawdę miło z twojej strony i oczywiście
przyjmuję twoją ofertę. I proszę, niczego się nie bój. Nie zrobię
niczego, czego ty nie chcesz.
Nie pozwoliłaby sobie na taką wpadkę jak wtedy. Pocałowali się
i choć było jej przyjemnie, nie chciała tego powtórzyć. Kino,
wspólny posiłek, interesująca rozmowa i spacer w środku nocy
uśpiły jej czujność. Uległa namiętności...
- Dobra, zagotuję wreszcie wodę na kawę - oznajmiła.
- A ja wyrzucę karton na śmieci. Nie będzie ci potrzebny.
- Kontener stoi za oplecioną bluszczem przesłoną parkingową.
- Wiem - zachichotał. - Rzucił mi się w oczy. Sprytnie go
schowałaś.
Z Janem wszystko wydawało się takie proste i oczywiste. On był
kimś, z kim można dzielić codzienność, a z Thomasem
niekoniecznie. Z Thomasem bujała w obłokach, szybowała po
przestworzach szczęścia i obawiała się, że zwykłe przyziemne
sprawy to zniszczą. Z Janem mogła porozmawiać o wszystkim,
pośmiać się z błahostek. . . A z Thomasem?
Tyle że Thomas ogrzewał jej serce. Rozumieli się bez słów. I to
była kolosalna różnica. Ceniła takt Jana. Nie narzucał się jej.
Był miły, zabawiał ją, rozśmieszał... Lena żałowała, że nie
mogła być dla niego kimś więcej niż przyjaciółką. Gdyby nie
kochała Thomasa, Jan byłby idealnym kandydatem na jej
partnera życiowego. Mieli ze sobą wiele wspólnego,
identyczne zainteresowania...
Lena popadła w zadumę po odjeździe Jana. Czy on zawsze był
w ciągłym biegu? Gnał z jednego miejsca w drugie? Ona nie
przepadała za pędem, wolała spokój, ciszę, stabilizację...
Kiedy szykowała się do biura, nagle zabrzęczał telefon.
Czyżby Jan zadzwonił z lotniska? Nie, to jej przyjaciółka
Sylvia.
- Lena, do jednego z tych nowych domów, które wybudowano
na polach Hubera, wprowadzili się pierwsi lokatorzy.
Pomyślałam, że może wykonałybyśmy miły gest w ich
kierunku i powitały ich serdecznie na naszym Słonecznym
Wzgórzu. Martin uważa, że to oni nam się powinni przed-
stawić. Ale sama nie wiem. Może oni są nieśmiali? A co tam,
my zrobimy ten pierwszy krok.
- No, to niegłupi pomysł. Tylko powinniśmy coś ze sobą wziąć.
Kwiaty?
- Polećmy klasyką, chleb i sól... Skombinuj z młyna świeży
bochenek, a ja poświęcę szklankę mojej cudownej,
przywiezionej z Portugalii soli Flor de Atlantico. W smaku jest
porównywalna do francuskiej Fleur de sei, ba, nawet lepsza.
Lena się roześmiała.
- Jasne, w twojej ukochanej Portugalii produkują najlepsze
produkty... Kiedy wreszcie tam pojedziemy?
- Dzisiaj? Pojutrze wyjeżdżam z Martinem do Portugalii.
- Co proszę?
- Tak, tak, nie przesłyszałaś się. Martinowi udało się znaleźć
zastępcę, więc nie zwlekaliśmy i wykupiliśmy bilety lotnicze.
Bliźniaki nieco pokrzyżowały nasze wcześniejsze plany. Nie-
długo przyjdą na świat i wtedy będziemy uziemieni. A na razie
ciąża przebiega bezproblemowo, ja się świetnie czuję... Martin
jest inicjatorem tej wycieczki, a ja nie wybijałam mu tego z
głowy.
- Super, a Portugalia jest waszym krajem. W niej spędziliście
swój miesiąc miodowy. Jak długo tam będziecie?
Sylvia zachichotała.
- Przytrzymaj się czegoś, bo upadniesz. Dwa tygodnie. I nie
mam z tego powodu wyrzutów sumienia. Kiedyś nie robiłam
sobie takich długich urlopów. Wyluzowałam, odkąd
poślubiłam Martina.
- Masz zaufanych pracowników. Oni przypilnują twojej
gospody. Skoro ktoś zastąpi Martina, chwytajcie wiatr w żagle.
- Wyjechałabym, nawet gdybym musiała zamknąć w tym czasie
gospodę. Nie wiem dlaczego, ale chciałabym być z Martinem
przez całą dobę i żeby praca i ludzie wreszcie nie zakłócali nam
spokoju.
- Normalka, jeśli ludzie się kochają... OK, zaraz dokończymy
rozmowę o waszej podróży. Powiadomię resztę, pojadę do
młyna po chleb i odbiorę cię spod domu. Z wioski pójdziemy
na piechotę... do Górnego Fahrenbach.
Sylvia zaśmiała się.
- Zobaczysz, ta nazwa się przyjmie. Nie jest taka zła, choć to
osiedle
z
trzydziestoma
nowoczesnymi
domkami,
supermarketem i włoską restauracją nie ma nic wspólnego z
naszym spokojnym Fahrenbach. Nie ma co się nad tym
rozwodzić. Musimy się z tym pogodzić, że sporo
się u nas zmieniło i pewnie jeszcze się zmieni. A nowi
mieszkańcy nie są temu winni. Niech przynajmniej mają
pozytywne nastawienie do rdzennych mieszkańców. A
tymczasem zbieraj się do wyjścia. Pora na dobry uczynek.
Pół godziny później Lena zawitała u drzwi Sylvii z pachnącym
bochenkiem chleba.
Sylvia wyniosła drewnianą tackę, na której ustawiły chleb i sól.
Całość owinęły przezroczystą folią spożywczą.
Był piękny, słoneczny dzień, a obie panie tryskały humorem.
Górne Fahrenbach było jeszcze wielkim placem budowy, ale
powoli zaczęli się sprowadzać nowi lokatorzy. Dlatego szybko
otwarto supermarket i włoską restaurację.
Oko bielało, kiedy się patrzyło na te nowoczesne budynki, które
stały na byłej posesji Hubera. Dawniej porastała je bujna
roślinność.
Lenę mniej szokowała ta metamorfoza krajobrazu, bo jako
dziecko i nastolatka na Słonecznym Wzgórzu przebywała
jedynie w wakacje i ferie. Potem ponad dziesięć lat jej nie było.
Ona i Thomas zerwali ze sobą i nie chciała, żeby cokolwiek jej o
nim przypominało.
- Jejku, jako dzieci bawiliśmy się na tych terenach. Hasaliśmy
po polach i pagórkach. Teraz nic z nich nie pozostało. Mogli
chociaż nie wycinać tych starych drzew. Przecież i tak będą
sadzić nowe w swoich ogródkach. Rozumiesz coś z tego?
- Nie, ale być może stary drzewostan nie pasowałby im
wizualnie do nowoczesnych architektonicznych rozwiązań.
Budowlańcy gwizdali za nimi. Sylvia przystanęła i rozejrzała
się.
- Tam z przodu ktoś pogwizduje.
Zbliżały się do jednego z domów. Przez otwarte drzwi garażowe
zauważyły wielkiego mercedesa, a obok niego czerwony
sportowy samochód.
Bogacze wykupili te domy. Podobno trzeba było za nie słono
zapłacić. Jednak Lena nie chciałaby ich nawet dostać w
prezencie. No, ale o gustach się nie dyskutuje.
Sylvia wcisnęła dzwonek.
Po krótkiej chwili drzwi otworzył młody, lekko zdumiony
mężczyzna.
Miał na sobie szare spodnie i szary kaszmirowy golf.
- Tak, słucham? - spytał mało przyjaznym tonem.
- Pan Koller?
Znały nazwisko, bo przeczytały je wcześniej na szyldzie. -Tak.
- Witamy serdecznie w Fahrenbach - zawołała wesoło Sylvia. -
My...
Chciała przedstawić siebie i Lenę, ale on jej nie pozwolił.
- Panie są delegacją z gminy? -Nie, my...
Znów nie dał jej dokończyć.
- W takim razie proszę wybaczyć. To nie jest odpowiedni
moment na odwiedziny. Mam mnóstwo rzeczy do zrobienia.
Wyglądało to tak, jakby chciał im zatrzasnąć drzwi przed
nosem.
Sylvia była wygadana, ale teraz zdębiała.
- Ja... my... my przyniosłyśmy panu upominek powitalny -
wyjąkała, wskazując tackę.
Popatrzył na nią, po czym wziął ją jakby wbrew swojej woli.
- Dzięki i proszę wybaczyć. Skinął głową i zatrzasnął drzwi.
I na tym zakończyła się audiencja u pierwszego nowego
mieszkańca Fahrenbach.
Koszmar!
Lena i Sylvia stały jak wryte.
- Czy to było normalne? - westchnęła Sylvia. Lena potrząsnęła
głową.
- Pierwszy raz byłam świadkiem takiego przedstawienia.
Odwróciły się i odeszły.
- Gdybyśmy reprezentowały gminę, pewnie by nas należycie
ugościł. A z dwiema wieśniaczkami nie będzie się zadawał.
Jeśli ten pan Koller nie spuści z tonu i nie pozbędzie się swojej
arogancji, będzie tu wiecznym samotnikiem... Powinnam była
posłuchać Martina. Jestem wściekła na siebie, że usypałam dla
tego typka mojej drogocennej soli.
- Na ten chleb też sobie nie zasłużył. Przez jakiś czas nie
zapuszczę się w te rejony.
Z naprzeciwka nadjechał samochód. Zatrzymał się przy nich. To
był Markus.
- Skąd idziecie?
- Zaliczyłyśmy pierwszą wizytę tam na górze - rzekła Lena,
pokazując na nowe osiedle. - Niestety, nie przywitano nas z
otwartymi ramionami.
- Muszę tam coś załatwić. U kogo byłyście? -spytał Markus.
- U niejakiego pana Kollera - odparła Sylvia.
- Ufff, nie do niego jadę. Ale poznałem go już. Straszny
ważniak. Wydaje mu się, że jest Bogiem.
- Bezczelnie przerwał z nami rozmowę, kiedy usłyszał, że nie
jesteśmy z urzędu gminy. Odcina się od wieśniaków.
- Poczęstowałyśmy go chlebem i solą. Markus się roześmiał.
- Trzeba było odebrać mu podarek. Ale nie zrażajcie się. Na
szczęście nie tylko Kollerowie się tutaj sprowadzają.
- Jeśli ktoś chce mnie poznać, niech przyjdzie do mojej gospody
- powiedziała Sylvia.
-1 do mojej posiadłości - wtórowała jej Lena.
Zamieniły z Markusem jeszcze parę zdań i ruszyły dalej w
stronę wioski. Pożegnały się przy gospodzie. Były na tyle
sfrustrowane, że nie chciało im się dłużej plotkować.
Wsiadając do samochodu, Lena przypomniała sobie, że nie
napomknęła Sylvii o odwiedzinach Jana.
Nadrobi zaległości przez telefon. Zmarkotniała. Jak on ich
potraktował? Wielkie panisko.
Wjeżdżając na wzgórze posiadłości Fahrenbach, natknęła się na
listonosza.
- Ma pan coś dla nas? - spytała.
- Tak, czasopismo dla pani Dunkel, a dla pani list polecony za
potwierdzeniem odbioru. Musi mi pani pokwitować, o, na tym
blankieciku.
List polecony? W napięciu przyjrzała się kopercie ze
stempelkiem Banku Regionalnego. Natychmiast ją rozerwała.
Szanowna Pani Fahrenbach,
z niezrozumiałych dla nas powodów dokonała pani sabotażu
prac pomiarowych. W związku z tym jesteśmy zmuszeni
obciążyć panią wynikłymi z tego tytułu kosztami. Pan Richter
skontaktuje się z panią telefonicznie i ustali nowy termin.
W pani własnym interesie jest z nami współpracować. Dalsze
utrudnianie naszych prac poniesie za sobą konsekwencje
prawne.
Z wyrazami szacunku,
doktor Fleischer
Jego podpis Lena znała z czasów, gdy żył jej ojciec. Niepojęte,
jak przebiegły okazał się pan doktor Fleischer.
Korciło ją, żeby od razu do niego zadzwonić i przywołać go do
porządku, lecz pohamowała swoje zapędy. Doktor Fleischer
popierał paranoidalne wizje jej brata Friedera. Pewnie
dobrodusznie powierzył mu jakąś astronomiczną sumę pie-
niędzy i chce się teraz zabezpieczyć, co oznaczałoby, że
Frieder roztrwonił odziedziczoną fortunę i hurtownia win nie
przynosi większych zysków...
Nie, oby się myliła. Chyba nie byłby w stanie zbankrutować po
tak krótkim czasie.
Ach, ten dzień rozpoczął się cudownie, a nieoczekiwanie
przemieniał się stopniowo w koszmar. Najpierw nieuprzejmy
pan Roller, a potem ten list.
Wcisnęła pedał gazu i z piskiem opon wjechała na wzgórze.
Musiała to wyjaśnić.
Tak się jej spieszyło, że nie zamknęła za sobą drzwi od domu.
Złapała za telefon i wykręciła numer do doktora Fleischera.
Albo był na ważnej naradzie, albo kazał powiedzieć, że go nie
ma.
- Proszę przekazać doktorowi Fleischerowi, że doręczono mi
jego list i żeby do mnie oddzwonił. A jeśli nie, odezwie się do
niego mój adwokat.
Proszę zapisać mój numer i na telefon stacjonarny, i na
komórkę. Rozłączyła się.
Wtedy spostrzegła, że nie zamknęła drzwi.
Do środka weszła Lady. Szukała smakołyków.
- Później, Lady! Wyjdź na dwór! - powiedziała rozdrażniona
Lena.
Lady skuliła się obrażona i wybiegła.
Lena musiała uspokoić skołatane nerwy, wyrzucić z siebie
frustrację. Najlepiej u Nicoli. Nie to, że chciała się z nią
pokłócić, wręcz przeciwnie. .. Potrzebowała pogłaskania po
główce. Nicola potrafiła ją pocieszać, a dodatkowo częstowała
ją swoimi smakowitymi wypiekami. Na zmartwienia świetnie
działają słodkości. Ona była zmartwiona, więc...
Najwidoczniej groźba zawiadomienia adwokata skutecznie
podziałała, bo kiedy opowiadała Nicoli o tym zajściu,
zabrzęczał telefon. Zadzwonił doktor Fleischer.
- Dzień dobry, droga pani Fahrenbach. Mam nadzieję, że się
pani dobrze miewa.
„Obłudnik", pomyślała Lena.
- Dziękuję, panie Fleischer - odburknęła niezadowolona Lena.
- Prosiła pani, żebym oddzwonił.
- Tak, panie doktorze Fleischer, z powodu tego niezrozumiałego
listu.
- Ale szanowna pani, cóż jest w nim takiego niezrozumiałego?
- No niemal wszystko. Z jakiej racji wysyła pan na moje działki
ekipę geodetów? Ja nikomu nie zlecałam tych pomiarów.
Zaśmiał się szyderczo.
- Nie musiała pani. W końcu chodzi o majątek rodzinny, którym
dysponuje każdy z pani rodu.
Lena przełknęła ślinę. Frieder znów zrobił jakiś nielegalny
przekręt.
- Panie doktorze Fleischer, doprawdy nie wiem, skąd panu
przyszło to do głowy. Posiadłość Fahrenbach i wszystko, co się
do niej zalicza, włącznie z działkami przy jeziorze, znajduje się
wyłącznie w moim posiadaniu. Ja tych terenów ani nie
sprzedałam, ani nikomu nie sprezentowałam i niech tak
pozostanie. Dlaczego zarządził pan przeprowadzenie u mnie
pomiarów?
- Hm... ach...ech... Działki przy jeziorze są tylko pani?
-Tak.
- No, ale przecież ma tam stanąć luksusowy kurort. Na własne
oczy widziałem projekty budowy. .. To przyszłościowa
inwestycja.
Lena nie dowierzała własnym uszom.
- Panie Fleischer, o jakich projektach pan mówi? Nie dopuszczę
do zabudowania tych działek. Po moim trupie. Jezioro będzie
nietknięte. Zachowa swoją pierwotną formę.
- Ale pani brat...
Lena nie chciała tego słuchać.
- Także mój brat nie będzie tam nic budował. On nie jest
upoważniony do wydawania jakiegokolwiek zezwolenia na
zarządzanie moim majątkiem. Nie życzę sobie żadnych
pomiarów na moich działkach. Niech pan to sobie zakoduje,
ponieważ inaczej oskarżę pana o naruszenie miru domowego.
- Pani Fahrenbach, nie powinna się pani narażać własnemu
bratu.
- Daruje pan sobie te niemądre uwagi. Czyżby miał pan pietra i
próbuje się pan dodatkowo zabezpieczyć? Proszę sobie
przypomnieć naszą rozmowę na uroczystym otwarciu
hurtowni win po jej przebudowie. Siedział pan z szampanem i
zachwalał wydumane plany Friedera, ba, wyraził pan chęć ich
współrealizacji. Zapomniał pan już?
Ponieważ nie odpowiedział, Lena kontynuowała swój wywód.
- Jeżeli mój brat wpakował się w jakieś tarapaty, pan jest
również temu winny. Zamiast go ostrzec i powstrzymać,
utwierdzał go pan w błędzie, popierając jego idee... Panie
doktorze Fleischer, czy mój brat ma kłopoty?
- Nie mogę pani powiedzieć. Obowiązuje mnie tajemnica
bankowa. Gdyby tak było, mogłaby mu pani pomóc.
- Nie, panie doktorze Fleischer. Nie ja, pan! Pan musi mu
pomóc, bo to pan obiecał, że go wspomoże. I niech pan
dotrzyma słowa, a mnie niech pan nie miesza do tej gry.
Lena cała drżała. Ledwo trzymała słuchawkę.
- Pana list wsadzę do niszczarki. Nie obchodzi mnie on. Proszę
dopilnować, by Frieder poszedł na dno. Bo pociągnie pana za
sobą. Pan tkwi w tym bagnie tak samo jak on. Miłego dnia,
doktorze Fleischer.
Zakończyła rozmowę. Rozpłakała się. Natychmiast podeszła do
niej Nicola.
- Nie płacz, dziecinko. Co się stało? Lena trochę się uspokoiła i
otarła łzy.
- Ach, najchętniej wymazałabym dzisiejszy dzień z kalendarza.
Potem opowiedziała jej o nieudanych odwiedzinach pierwszego
u nowego obywatela Górnego Fahrenbach, liście, który dostała
z Banku Regionalnego i nieszczęsnych pomiarach przy
jeziorze.
- Odnoszę wrażenie, że Frieder ma problemy. Kurczę, przecież
tata zapisał mu ogromny posag
i niemożliwe, żeby go już przepuścił. Hurtownia win ma
wpływowych partnerów handlowych. Dystrybucja ich
produktów powinna przynosić całkiem pokaźne miesięczne
dochody.
- Niewykluczone, że wykołował swoich partnerów, zrobił ich na
szaro jak Brodersena i Horlitza. Ponadto on i jego żonka Mona
prowadzą dość wystawny styl życia. Jego kochanka też ssie od
niego kasę.
- Nicola, mimo wszystko. Musiałby ją codziennie obwieszać co
najmniej kilogramem złota. Nie, za tym kryje się coś
grubszego. Bank nie bez kozery nakazał zmierzyć grunty.
- Może twój brat próbuje w ten sposób wywrzeć presję? On chce
coś na tobie wymusić.
- W sumie to do niego podobne, ale wydaje mi się, że mocno się
zapożyczył i jako zastaw zapisał bankowi moje działki przy
jeziorze. Aj, Nicola, nasze życie było łatwiejsze, zanim
staliśmy się prawowitymi spadkobiercami. Frieder i Jórg nieźle
zarabiali u taty, a Grit była szczęśliwą żoną i matką. Teraz jest
kochanką młodego mężczyzny. Mąż i dzieci odeszli od niej.
- Twoje rodzeństwo sfiksowało. Im odbiło, ale nie tobie. Dzięki
Bogu ty otrzymałaś w schedzie tę
posiadłość i pielęgnujesz rodową tradycję. Nie denerwuj się,
kochana. Bank nic ci nie odbierze. Ty nikomu nie zawiniłaś.
- Ale Frieder jest moim bratem. Chyba powinnam wyciągnąć do
niego pomocną dłoń...
- Chcesz sprzedać dla niego kawałek własności Fahrenbachów?
- Nie. Mam te obrazy... Te bitwy morskie... One są warte
fortunę... - przerwała. - O Jezusie Nazareński, zapomniałam
zadzwonić do profesora. Nicola, lecę do biblioteki, tam
zostawiłam jego numer telefonu. Potem przejadę się po okolicy
rowerem. Zachłysnę się wiejskim powietrzem. Odświeżę
umysł.
Pomachała Nicoli i wybiegła.
Postanowiła, że po telefonie do profesora Altmanna pojedzie na
grób ojca, usiądzie w małej kapliczce, zapali świeczki i
pomodli się do swojego anioła stróża.
Kolejne dni były w miarę spokojne. „Czyżby cisza przed
burzą?" pomyślała Lena. Ani bank, ani Frieder się do niej nie
dobijali. Aż dziwne.
Do Thomasa nie mogła się dodzwonić. Wysłali go służbowo na
Alaskę. Potrzebowała go i jak zwykle... Jan się z nią nie
kontaktował. Niby powinno ją to cieszyć, a jednak jego
milczenie doprowadzało ją do szewskiej pasji.
Sylvia wypoczywała ze swoim mężem w Portugalii. Ach,
pozazdrościć. Kochała, była kochana i spodziewała się
bliźniaków. Każdy marzy o takim idealnym życiu.
Kiedy ona będzie równie szczęśliwa jak Sylvia? Kiedy Thomas
na zawsze osiądzie w Niemczech? Nie wiedziała.
Z zadumy wyrwało ją pukanie do drzwi. Na zewnątrz stał jakiś
młody mężczyzna. Niby zadbany,
ale coś jej się w nim nie spodobało. Może nerwowy, rozbiegany
wzrok?
- Tak, proszę?
- Profesor przysłał mnie po obrazy.
Lena popatrzyła na niego z poirytowaniem. Uzgodniła przecież
z profesorem Altmannem, że pracownicy domu aukcyjnego
Henderson osobiście odbiorą te obrazy, ponieważ ich eksperci
najlepiej wiedzą, jakie należy przeprowadzić zabiegi
konserwacyjne. Ten młody mężczyzna nie był z nią szczery.
- Pan jest od profesora Altmanna? - spytała.
- Tak.
- A kim pan jest?
- Jego asy..., asystentem. Lena mu nie uwierzyła.
- I pan ma odebrać obrazy? -Uhm.
- I zaniesie je pan do profesora? -Właśnie.
- Pana godność? Pozwoli pan, że zadzwonię do profesora...
Nagle młody mężczyzna uderzył ją pięścią w brzuch. Lena
skuliła się, uderzając o szafkę w przedpokoju.
Mężczyzna zamknął drzwi od domu.
- Dawaj obrazy.
Lena próbowała się wczołgać na górę, lecz odchylił ją brutalnie
do tyłu. W ręku trzymał nóż.
- Laleczko, jeśli życie ci miłe, dawaj mi obrazy. Rozumiesz?
Paradoksalnie Lena nie odczuwała strachu. Zadawała sobie w
duchu pytanie, skąd ten młodzieniec dowiedział się o obrazach.
- Skrzywdził pan profesora? Profesor nie powiedziałby panu
niczego dobrowolnie.
- Włos mu z głowy nie spadnie, jeśli postąpi pani rozsądnie. No,
gdzie są obrazy? Nie mam za dużo czasu.
Przystawił jej nóż do szyi. Zimne, ostre ostrze wbijało się w jej
skórę. Co powinna zrobić?
- Skąd mam wiedzieć, że nie okaleczył pan profesora Altmanna?
Chciałabym...
- Stul dziób - wrzasnął. - Bądź posłuszna, bo cię zabiję. Gdzie są
obrazy? Tu w domu?
Krople potu zrosiły czoło Leny.
Co on zrobił profesorowi? Jeśli te obrazy uratują jego życie,
odda je napastnikowi. Żadna materialna rzecz nie zastąpi
ludzkiego istnienia.
- Mogę porozmawiać z profesorem? Muszę się upewnić, czy on
żyje.
- Gadaj, czy te dzieła sztuki są w tym domu, bo sam ich
poszukam, ale przedtem uciszę cię na zawsze. - Podsunął nóż
pod gardło.
- Niech pan odłoży nóż. Nie będę krzyczała. Uśmiechnął się.
- Nie radziłbym ci tego, laleczko. Lena grała na zwłokę.
- Po co panu te obrazy? Ich nie da się sprzedać na rynku.
- Nie interesuj się. Zaczynam mieć cię dość. Ostatni raz pytam,
gdzie są te cholerne obrazy?
-OK...
Nie dokończyła zdania.
Otworzyły się drzwi od domu. Do środka wszedł Daniel.
- Lena, gdzie ty się podziewasz? Chcieliśmy... Zachował zimną
krew. W jednej chwili znalazł
się przy nich, wytrącił młodzieńcowi nóż z ręki, złapał stojak na
parasolki i powalił go nim na podłogę.
- Natychmiast wezwij policję! - zawołał, przyduszając chłopaka.
Lena drżącymi palcami wystukała numer.
Co za szczęście, że Daniel przyszedł. Wreszcie ktoś odebrał.
- Fahrenbach - wyjąkała. - Z posiadłości Słoneczne Wzgórze.
Proszę do nas przyjechać... Tu jest włamywacz. Groził mi
nożem... Proszę, pospieszcie się. Na razie leży na podłodze, ale
jak się ocknie... Nie wiadomo, do czego jest zdolny.
- Dlaczego leży na podłodze? Nie mówiła pani, że groził pani
nożem?
- Tak, groził mi, ale potem przyszedł... Daniel i go obezwładnił.
Proszę przyjechać jak najszybciej na Słoneczne Wzgórze...
Ten mężczyzna jest naprawdę niebezpieczny.
I rzeczywiście, kiedy pokonał oszołomienie, zaczął się szarpać i
wymachiwać rękoma, aż trafił Daniela w nos. Polała się krew.
Lena chciała mu pomóc, ale on dał jej znak, żeby stanęła z boku.
- Zawołaj Aleksa! - krzyknął, rzucając się na mężczyznę, który
szamotał się, żeby wstać.
Lena zadzwoniła do Nicoli i usiadła mężczyźnie na nogach,
żeby go unieruchomić.
Szarpał się na prawo i lewo. Boleśnie zadrapał ją w ramię, lecz
ona zacisnęła zęby i nie rozluźniła swojego uścisku. Dla niej
istotne było, żeby się
dowiedzieć, co on zrobił z profesorem Altmannem i skąd
wiedział o obrazach.
Mężczyzna wierzgał nogami. Miał ogromną siłę. Lena i Daniel
ledwie dawali mu radę. Odetchnęli z ulgą, kiedy nadbiegli
Aleks i Nicola.
Aleks przyniósł ze sobą linę. Związał nim wyrywającego się
napastnika.
- Rozwiążcie mnie! - wrzeszczał obcy. - Rozwiążcie mnie, bo
kiedyś tu wrócę i zabiję tę lalu-nię. Przyrzekam.
Lenę ogarnął strach. Wierzyła temu mężczyźnie. Czyżby
nadszedł kres bezpieczeństwa w posiadłości? Od teraz będzie
żyła w ciągłym poczuciu zagrożenia?
- A ja ci przyrzekam - powiedział łagodnym tonem Daniel,
wykręcając mężczyźnie rękę - że skręcę ci kark, jeśli tu jeszcze
raz się pokażesz.
- A ja mu w tym dopomogę - wtórował mu Aleks. - W naszej
posiadłości dotychczas nikt niczego nie ukradł i niech tak
pozostanie. Nie chcemy tu złodziejaszków. Zrozumiano?
- On chciał ode mnie obrazy - powiedziała Lena.
- Bitwy morskie.
- Co?
- Do diaska, skąd wiedział?
- Pewnie wydusił to od profesora...
Nie dokończyła zdania. Słysząc wycie syren, wybiegła na
zewnątrz. Hm, policjanci szybko się uwinęli. Z radiowozu
wysiadło dwóch młodych policjantów.
- Pani nas wzywała? - zapytał jeden z nich.
- Tak, proszę wejść. Bardzo dziękuję, że panowie przyjechali.
- Taki nasz obowiązek, łaskawa pani. Lenie zmiękły kolana.
Opadła na ławkę.
Co by się stało, gdyby Daniel nie zjawił się u niej przypadkiem?
Wydałaby temu mężczyźnie obrazy. Nie miałaby innego
wyjścia.
Profesor.
Zerwała się na równe nogi. Popędziła do domu. Policjanci
zakuli mężczyznę w kajdanki.
- On napadł też na pana profesora Altmanna - krzyknęła Lena. -
Panowie, wyduście z niego, co z nim zrobił.
- OK, i natychmiast poinformujemy panią o wynikach naszego
przesłuchania. Państwo we trójkę musicie się stawić na
komisariacie w celu złożenia zeznań.
Jeden z policjantów wręczył Lenie wizytówkę.
- W razie czego.
Wyprowadzili mężczyznę. Do Leny dotarto, co się wydarzyło,
dopiero wtedy, gdy odjechał wóz policyjny.
- Daniel, gdyby nie ty... On poderżnąłby mi gardło...
- Nie sądzę. Chciał cię po prostu nastraszyć.
- Udało mu się. Profesora chyba też, bo poczciwy pan Altmann
nie wyjawiłby mojego nazwiska i adresu. No chyba, że ktoś mu
groził... Oby profesorowi nic się nie stało. Nie darowałabym
sobie, gdyby zginął przeze mnie...
- Wrzuć na luz. Policja wyjaśni tę sprawę. Najważniejsze, że ty
wyszłaś z tego bez szwanku. Pozbądźmy się tych cholernych
obrazów.
- Dom aukcyjny chce je przechwycić. Niech je odbiorą od nas
jak najszybciej. Szkoda, że je odnaleźliśmy. Zburzyły nasz
spokój.
- Zakłóciły, Leno. Chwilowo zakłóciły - po-wiedział Aleks. - Ty
zaś wzbogacisz się o sporą sumkę, która ci się przyda.
- Oj, prawda... Dziękuję wam, że byliście przezorni. Daniel
zasłużyłeś na order. Przyszedłeś do mnie we właściwym
momencie i powaliłeś tego mężczyznę.
Daniel zachichotał.
- Nie sądziłem, że drzemią we mnie takie siły.
- W obliczu niebezpieczeństwa człowiek jest w stanie przenosić
góry - deklamowała Nicola. -Dzisiaj popołudniu zaserwuję
wam wyśmienite jedzonko.
Lena nie myślała teraz o jedzeniu. Posmutniała, bo obcy ludzie
bez skrupułów wtargnęli w jej świat. I po co? Żeby się
wzbogacić?
Ten mężczyzna nie wyglądał na przestępcę. Co nim kierowało?
Kto go nasłał? Co zrodziło się w jego głowie?
Lena nie tolerowała i nie rozumiała takich zachowań.
Oby profesor był bezpieczny.
Może odczeka godzinę, a potem zadzwoni na policję.
Lena nie wytrzymała długo w domu. Pobiegła do szopy po
rower. Potrzebowała świeżego powietrza. Słońce otuliło
krajobraz jasnymi, ciepłymi promieniami. Idealna pogoda na
przejażdżkę.
Pojedzie nad jezioro. Usiądzie na ławeczce na końcu pomostu i
będzie się wpatrywać w wodę, żeby zapomnieć o tym horrorze,
który przeżyła.
Posiadłość od pięciu pokoleń była oazą spokoju i powinna nią
pozostać.
Nic i nikt nie powinien niszczyć tego raju na Ziemi. Nie było w
nim miejsca na węże. Nacisnęła mocniej pedał gazu. Ach,
gdyby Thomas był przy niej... Nie! Nie powinna gdybać.
Daniel przyszedł jej z pomocą.
Policja dość szybko wykryła, gdzie był więziony profesor.
Ponadto podczas zeznań wymusiła na młodym mężczyźnie,
wielokrotnie notowanym przestępcy, który odsiadywał już
wyrok za rozboje, wydanie źródła informacji o obrazach.
Włamał się do domu profesora i przypadkiem podsłuchał jego
rozmowę
telefoniczną
z
domem
aukcyjnym.
Po
przekalkulowaniu zysków uznał, że na kradzieży obrazów
wyjdzie lepiej niż na obrabowaniu domu profesora.
Ku uciesze Leny profesor był cały i zdrowy. Młody rabuś został
aresztowany i raczej długo nie ujrzy świata bez krat.
Ponieważ Lena od dawna nie dostawała żadnego znaku życia od
swojego rodzeństwa, zdecydowała się odezwać sama. Zresztą
zawsze to ona robiła ten pierwszy krok. Jej rodzeństwo
dzwoniło do niej tylko wtedy, gdy czegoś potrzebowało.
Do Friedera nie miała co dzwonić. On z nią nie rozmawiał.
Obraził się. Ba, nienawidził. Szczególnie po wyjaśnieniu
zamieszania z bankiem.
Co z Linusem? Odnalazł się?
Lena martwiła się o niego. Uciekł z internatu i zapadł się pod
ziemię.
Może Grit coś wiedziała? Ciekawe, jak sobie radziła bez dzieci?
Zadzwoniła do niej. Już miała odkładać słuchawkę, gdy w
końcu Grit odebrała zdyszana i zestresowana.
- Ach, to ty - mruknęła z rozczarowaniem. -Czego chcesz?
Lena przełknęła ślinę.
- Porozmawiać z tobą. Zapytać, co u ciebie. Przecież jesteś moją
siostrą. Całe wieki nie gadałyśmy. Jak się miewasz bez dzieci?
- Normalnie, a co?
- No, teraz masz więcej czasu dla swojego... Robertino.
Powinnaś się cieszyć.
- To nie takie proste. Robertino nie chce się do mnie
wprowadzić. Bredzi, że u mnie panuje mało korzystna
atmosfera i energia mu nie odpowiada. Upiera się, żebyśmy
mieszkali osobno. W gruncie rzeczy nie widuję go częściej niż
przedtem. On
potrzebuje rzekomo więcej przestrzeni dla siebie. Rozumiesz?
Kochamy się i chyba powinniśmy zamieszkać razem.
Wcześniej przeszkadzały mu dzieci. I co, one wyjechały, a on
swoje.
- Pogadaj z nim szczerze. Powiedz, że inaczej sobie wyobrażałaś
wasz związek.
- Nie, bo się na mnie zezłości. Pokłócilibyśmy się i...
- To znaczy, że żyjecie w toksycznym związku. Grit nie chciała
tego słuchać.
- Ach, i akurat ty się wymądrzasz na temat toksycznego
związku? - syknęła złośliwie. - Jakbyś nazwała to, co łączy cię
z Thomasem, wymarzonym księciem z Ameryki? Nie masz
pojęcia o prawdziwym życiu. Nie będę z tobą rozmawiała o
Robertino. Nie z tobą. Jeśli nie masz mi do powiedzenia nic
poza tym, zakończmy tę paplaninę. Nie jestem w humorze.
Ta reakcja siostry zasmuciła Lenę. Nie potrafiła nawiązać z nią
przyjaznych stosunków. Były siostrami, a nic o sobie nie
wiedziały.
- Grit, dlaczego taka jesteś? Kiedyś umiałyśmy się ze sobą
dogadać.
- Kiedyś miałyśmy cesarza. Pomiędzy tym, co wcześniej, a tym,
co dziś, jest kolosalna różnica.
Ja wciąż się rozwijam. Wyemancypowałam się. Ty natomiast
jesteś w cieniu naszego taty. On nie żyje, siostrzyczko. Weź się
garść i podążaj własnymi ścieżkami.
- Mnie pasuje taki tryb życia, jaki wiodę. Wartości, które wpoił
nam tata, są nadal aktualne. One nie straciły na ważności po
jego śmierci.
- Według ciebie nie. My jesteśmy innego zdania. Frieder, Jórg i
ja nareszcie możemy robić to, co nam się podoba.
- Nie zauważyłam, żebyście byli szczęśliwsi po śmierci taty.
Macie dużo pieniędzy, ale za nie .da się wszystkiego kupić.
Szczęście i zadowolenie są bezcenne.
- Amen - burknęła Grit. - Chrzanisz jak pastor - odparła
ordynarnie. - Nudzisz mnie. Kiedy indziej pogadamy. Dzisiaj
nie mam ochoty cię słuchać.
- Linus wrócił do domu?
- Nie mam pojęcia. Frieder nic mi nie mówił. On jest wściekły
na swojego syna. Zwiał bez słowa. Rozpieszczali go i proszę,
jak się odwdzięczył. Przecież mógł grać w golfa i tenisa,
jeździć konno... Niczego mu nie brakowało. Frieder wydawał
majątek na jego internat. Inny syn byłby za to
wdzięczny. Ale to Mona go tak wychowała. Za bardzo mu
pobłażała.
Lena nie przepadała za swoją szwagierką. Mona była zbyt
powierzchowna. Skupiała się na pięknym wyglądzie, drogich
samochodach,
ekskluzywnych
ubraniach,
operacjach
plastycznych... Jednak niesprawiedliwie przypisywano jej
winę za ucieczkę Linusa. Frieder zawiódł jako rodzic w takim
samym stopniu jak ona. Poza tym Linus nie był tak zwanym
trudnym dzieckiem. Po prostu nie chciał mieszkać w
internacie, ale z rodzicami.
- Oboje popełnili błąd - zaprzeczyła siostrze Lena. -
Największym ich błędem było posłanie Linusa do internatu.
On jest bardzo wrażliwym chłopcem.
- Więc dlaczego ten wrażliwy chłopiec ukradł batonika?
Przecież miał pieniądze.
- Próbował zwrócić na siebie uwagę.
- Leno, dosyć tych dyrdymałów. Aż mi uszy od nich więdną.
Krzyk rozpaczy, dobre sobie. Z nudów ukradł ten batonik. Za
dobrze mu się powodziło. Rozpuścił się jak dziadowski bicz.
Taki nasuwa się wniosek. Moje słowo na niedzielę. Cześć,
siostrzyczko.
Rozłączyła się.
Lena kipiała ze złości. Po co się z nią kontaktowała? Każda ich
rozmowa przebiegała według tego samego schematu.
Odechciało jej się dzwonić do Jórga. On prawdopodobnie też by
ją zbył. Dla niego zwykle była ostatnią deską ratunku.
Właściwie powinna się cieszyć, kiedy się u niej nie meldował,
bo to znaczyło, że w chateau zagościła swego rodzaju stabi-
lizacja. Markus swobodnie kierował winnicami, Jórg natomiast
nie wyrzucał pieniędzy w błoto.
Lena wstała i opuściła dom. Miała sporo pracy w destylarni.
Musiała zachęcić ważnego kontrahenta do zakupu jej towarów.
Ostatnio spadły obroty. Dopadł ich kryzys gospodarczy.
Ludzie musieli oszczędzać, a wiadomo, że z alkoholu można
zrezygnować. Tyle że partnerzy Leny nie przyjmowali takich
argumentów do wiadomości. Ich interesował czysty zysk. Nie
mogła rozczarować Brodersena, Horlitza i Marjorie.
W drodze do destylarni rozmyślała, jak się wiedzie jej bratu
Friederowi. Zrujnował świetnie prosperującą hurtownię win.
Zraził do siebie wielu wpływowych producentów, w tym
Brodersena i Horlitza.
Tuż przed zakładem natknęła się na Daniela. Akurat wychodził
z hali.
- Cześć, Lena. Co z tobą? Coś się stało?
- Cześć, Daniel. Nie, rozmawiałam z siostrą. Posprzeczałyśmy
się.
- Wiesz przecież, jaka ona jest. Po co do niej dzwonisz?
- Bo jest moją siostrą. Boję się, że któregoś dnia zupełnie siebie
stracimy.
- Lenko, do tanga trzeba dwojga. Na razie twoje starania są
jednostronne. W końcu pokaż pazurki, to może twoje
rodzeństwo się opamięta. Dotrze do nich, ile jesteś warta.
Chociaż raz się postaw i odmów im pomocy. Może da im to do
myślenia.
- Ja tak nie umiem, Danielu.
- Nie jesteś Matką Teresą. Nie możesz im ciągle ulegać.
Wykończysz się przez nich.
- Oj, tak - przyznała. - Ale zmieńmy temat. Co nowego w
firmie? Przysłali zlecenia?
Daniel zmarkotniał.
- Niestety, nie. Dostaliśmy kilka wniosków o anulowanie
zamówień.
- Od kogo?
- Od klienta, który od początku sprawiał najwięcej problemów i
zawsze płacił rachunki z wielkim opóźnieniem.
- Grossmann! On mnie zawsze drażnił. Stawiał dziwne warunki,
żądał reklamacji przy produktach, które jej nie obejmowały, a
sam nie wywiązywał się ze swoich zobowiązań, głównie tych
finansowych. Robił przekręt za przekrętem. Nieustannie
musieliśmy wysyłać mu upomnienia.
- Trafiony, zatopiony. Co z nim zrobimy? Każemy odebrać
dostawę? W sumie podpisał umowę.
- Nie będziemy się z nim kłócić. Szczerze mówiąc, może i
lepiej, że się go pozbędziemy. Pożytku z niego nie mamy. Musi
uregulować
jeszcze
parę
rachunków.
Prześlij
mu
potwierdzenie, że się zgadzamy. Przy okazji przypomnij mu o
zaległych rachunkach. Ja obdzwonię kilku poważnych klien-
tów. Zacznę od Contimeksu. Pan Lippert ma do mnie słabość.
- Uhm, ale oni jeszcze nie wybrali do końca poprzedniego
zamówienia. Nie sądzę, żeby prosili o nowe produkty.
- Nie wiedziałam.
- Przydałaby się nasza Fahrenbachówka - powiedział Daniel. -
Wówczas bylibyśmy samodzielnym przedsiębiorstwem. Nie
ciążyłaby nam presja zadowolenia naszych partnerów. Zresztą
na Fahrebachówkę znalazłby się potężny rynek zbytu.
- Hm, marzenie ściętej głowy. Nie mamy receptury.
- Lena, ona musi gdzieś być. Przeszukajmy jeszcze raz
wszystkie pomieszczenia. Szef jej nie zniszczył, na pewno nie.
Dam sobie rękę uciąć, że nie.
- Daniel, przewróciliśmy wszystko do góry nogami. Pytałam
braci, notariusza... Na próżno. Ojciec najwidoczniej z tylko
sobie wiadomych powodów wyrzucił ją do kosza. Nie ze
wszystkiego się nam spowiadał...
Lena pomyślała o pani doktor von Orthen, kobiecie, którą jej
tata zamierzał poślubić, o czym nie raczył powiadomić swojej
rodziny.
- Znajdziemy tę recepturę - obstawał przy swoim Daniel.
Lena pogodziła się z tym, że nie było już Fahrenbachówki. Ale
Daniel, Aleks i Nicola nie dawali za wygraną. Oni wierzyli, że
nastąpi jakiś cud.
- Będę w biurze - rzuciła na odchodne Lena.
- Porównam nasze zasoby z listami, przygotuję arkusze i
zredaguję upomnienie dla wszystkich, którzy są nam coś
dłużni.
- Świetny pomysł, Daniel. Mamy debet na koncie. Niebawem
zadzwonią do nas z banku.
- Paranoja, że my musimy płacić z góry, a nasi klienci nie
spieszą się z uregulowaniem rachunków.
- Tak funkcjonuje ten rynek. Nie traćmy jednak nadziei.
Trzymaj za mnie kciuki.
Lena poszła do biura i złapała od razu za telefon.
- Dzień dobry, panie Lippert. Świetnie, że udało mi się z panem
połączyć. Z tej strony Lena Fahrenbach.
- Witam, pani Fahrenbach. Poznałem panią po głosie.
Dynamiczna osóbka z pani. Co u pani , słychać?
- Dziękuję, w miarę dobrze. Dzwonię do pana...
- Tak, wiem, wiem - wszedł jej w słowo. -U pani w magazynie
zalegają nasze artykuły. Jak tylko odbiję się od dna, odbiorę
resztę zamówienia. Strasznie mi głupio i cieszę się, że jest pani
taka pobłażliwa. Niestety, ostatnio interesy idą kiepsko.
Odnotowujemy same straty. Dokąd nas zawiedzie ten kryzys?
Niby jestem starym wygą w tej branży i od dziesięcioleci
utrzymuję się na rynku, ale czegoś takiego nigdy nie
przeżyłem. Ach, nie ma co zrzędzić, tylko trzeba się brać ostro
do roboty, żeby nie wypaść z obiegu. Proszę się uzbroić w
cierpliwość.
I co mogła mu powiedzieć? Że i ona miała nóż na gardle?
- W porządku, panie Lippert. Oby rynek się trochę ożywił.
Wiem, że mogę na pana liczyć.
- Nie zawiodę pani, pani Fahrenbach. Raz na wozie, raz pod
wozem. Zdaje się, że pani bratu też nie powodzi się za bardzo z
hurtownią win.
Lena przełknęła ślinę.
- Ja... ja nie jestem wtajemniczona w biznes mojego brata.
Zaśmiał się.
- I niech się pani cieszy, moja kochana, niech się pani cieszy.
Cóż, nic nie poradzimy. Szkoda hurtowni win. Swoją drogą,
zdolna bestia z niego, skoro w tak krótkim czasie omal
zniszczył solidne, cenione w świecie przedsiębiorstwo. Pani
tata przewraca się pewnie w grobie. Majątek Fahrenbachów
jest klasycznym przykładem upadku rodzinnych spółek.
Pierwszy buduje wielkie imperium, drugi wznosi je na wyżyny
rozkwitu, a trzeci doprowadza do ruiny.
Jego słowa poruszyły Lenę.
- Pani wrodziła się w ojca. I bardzo dobrze. Solidna, uczciwa...
W tle słychać było dzwonek telefonu.
- Mam połączenie z Hongkongiem - powiedział. - Zobaczymy,
co tam ugram. Zatem do następnego razu, pani Fahrenbach.
Dziękuję za zrozumienie.
Lena nie miała siły, by zadzwonić jeszcze do kogokolwiek. O
upadku hurtowni win było głośno w całym światku
dystrybutorów. Skoro pan Lippert o tym wiedział, inni też
wiedzieli.
Stało się jasne, że bank kazał wykonać pomiary gruntów, bo
chciał odebrać część swoich należności.
Korciło ją, żeby zadzwonić do brata. Przekazałaby mu, czego się
właśnie dowiedziała. Tyle że on ją zwymyśla, zszarga jej
nerwy i powie, żeby się nie mieszała w jego sprawy.
Pogorszyłaby swoje nadwątlone stosunki z rodzeństwem. Czy
nie łatwiej by było, gdyby się zebrali w jednym miejscu,
wyrzucili z siebie wszelkie żale i zaradzili coś na kłopoty? W
normalnych rodzinach taka byłaby kolej. A u nich? Frieder
zasłaniała się dumą i nie przyznawał do błędów. Jórg był
bardziej przystępny. Ale on nie dzwonił po porady, tylko po
ratunek, najczęściej w ostatniej chwili.
Lena popatrzyła na zdjęcie ojca, które stało w srebrnej ramce na
jej biurku.
- Tatku, przeczuwałeś, że tak się wszystko potoczy? - szepnęła. -
Jeśli tak, dlaczego nie zastosowałeś jakichś środków
zapobiegawczych? Nie sprawiłeś, żeby Frieder nie zniszczył
twojego dzieła.
Wpatrywała się w fotografię, na której jej tata się uśmiechał.
Westchnęła. Ach, gdyby usłyszał, co powiedział pan Lippert,
ten uśmiech zniknąłby mu z twarzy.
Lena ocknęła się. Powinna się skoncentrować na pracy. Musiała
wykonać kilka telefonów.
Wykrzesała z siebie resztki optymizmu i chwyciła za
słuchawkę. W tej branży, jeśli chce się coś sprzedać, trzeba być
miłym, uprzejmym i zadowolonym. Nie można sobie pozwolić
na chwilę słabości.
Wykręciła numer kolejnego dużego klienta, który od dawna nic
nie zamawiał. Może u niego się jej poszczęści.
- Lena Fahrenbach. Dzień dobry, panie Moll... Nowa gra, nowe
szczęście. Oby coś zwojowała.
Po wyczerpującym, ale owocnym dniu pracy Lena udała się na
kolację. Rozłożyła się wygodnie na sofie. Relaksowała się przy
dźwiękach muzyki. Czuła spływające z niej napięcie.
Rozmyślała o Thomasie.
Gdzież on teraz był? Od kilku dni milczał. Nie miała od niego
żadnych wieści. Nigdy nie robili sobie takiej długiej przerwy...
Gdyby był przy niej, wtuliłaby się w jego ramiona...
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Lena wystraszyła się nie na żarty.
Odkąd ten młody mężczyzna napadł na nią z nożem w ręku,
stała się ostrożniejsza. Zamykała drzwi na klucz, czego
wcześniej nie robiła. Przezorny zawsze ubezpieczony.
Podreptała pod drzwi. - Kto tam? - spytała.
Nikt się nie odezwał.
- Kto tam? Znów nic.
Lena podeszła do okna w korytarzu. Przytknęła nos do szyby.
Ktoś stał przy drzwiach. Serce nieomal przestało jej bić. Chyba
śni!
Puszczała czasem wodze fantazji, ale żeby aż tak? Postradała
zmysły? Thomas przed jej domem?
- Cześć, Lenko! Nie wpuścisz mnie? To rzeczywiście on!
Nie była w stanie przekręcić klucza. Trzęsły się jej ręce.
- Tom, ja... ja... gdzie... Skąd ty tu się wziąłeś? Przycisnął ją do
siebie.
- Nie patrz na mnie jak na zjawę. To ja, zaraz ci udowodnię.
Pochylił się nad nią, żeby ją pocałować, najpierw krótko,
delikatnie i czule, a potem coraz namiętniej.
Thomas był przy niej...
Przyjechał zupełnie niespodziewanie...
Lena myślała, że zemdleje ze szczęścia.
Wtuliła się w jego ramiona, chłonęła ciepło jego ciała, jego
pocałunki...
Zatracili się w tej namiętności, zapominając, że stali w
otwartych drzwiach. Dopiero gwizd wiatru i fruwające po
domu liście sprawiły, że na chwilę się opamiętali.
- Tom, nie wierzę. Ty tu naprawdę jesteś?
- Tak, o ile pytasz o Thomasa Sibeliusa.
- Dlaczego mnie nie uprzedziłeś? Skąd przyjechałeś? Jak długo
zostaniesz?
Położył rękę na jej ramieniu.
- Musimy rozmawiać w przedpokoju? Odpowiem ci na
wszystkie pytania tego świata, byle bym napił się wody albo
zimnego piwa. Konam z pragnienia. Zaschło mi w gardle.
- Och, przepraszam, mój kochany. Ależ jestem„ niedomyślna.
Nadmiar szczęścia mnie zamroczył. Obym jak najdłużej nie
otrząsała się z tego bajecznego snu.
- Moje serduszko, ty nie śnisz. Udowodnię ci to.
Och, Thomas tu był. Jej Tom. Nic innego się dla niej w tym
momencie nie liczyło. Ach tak, prosił ją o coś do picia.
- Więc co wolisz? Wodę czy piwo?
-Zimne piwo.
- Rozgość się w salonie, kochany. Przygotuję ci też coś do
jedzenia.
- Nie, nie trzeba. Posiliłem się w jednej z przydrożnych
restauracyjek. Wstrętne, przesolone żarcie. Dlatego mnie
suszy.
Odstawił swoją torbę na schody i poszedł do salonu.
Lena krzątała się po kuchni.
Jejku, Thomas, jej ukochany mężczyzna był u niej...
Złapała głęboki oddech. Powinna się wreszcie opanować.
Tyle że rozpierała ją energia, bo mogła znów pobyć sam na sam
z Thomasem.
Wyjęła z lodówki Ogień wybrzeża od Brodersena, nalała sobie
kieliszek i łyknęła go dla wzmocnienia. Potrząsnęła głową i
wmawiała sobie, że już jej lepiej.
Kiedy wróciła do salonu, Thomas leżał już na sofie.
Ustawiła na ławie kieliszki i butelki. Sobie też przyniosła piwo.
Usiadła obok Thomasa.
- Wspaniały koncert wiolonczelowy - powiedział. - Kot go
wykonuje?
- Boris Adńmanow. Niedługo po nagraniu tej płyty zginął w
wypadku.
- Był utalentowanym artystą. To straszne, że zmarł tak młodo.
- Miał światu wiele do zaoferowania.
„Isabella również", pomyślała Lena. W tragicznych
okolicznościach straciła swojego ukochanego. Wtedy nie
pomógł jej fakt, że była słynną aktorką. Życie nie pyta o zawód
czy przywileje...
Thomas jednym haustem wpił szklankę piwa, po czym
przybliżył się do Leny, żeby ją pocałować.
- Tęskniłem za tym - powiedział. - Dokładnie za tym.
- Ja też - westchnęła.
Nie wydobyła z siebie ani słowa więcej, ponieważ on zamknął
jej usta kolejnym pocałunkiem.
- Tom, skąd przyjechałeś? - spytała potem. -Z Ameryki?
- Nie, z Brukseli. Musiałem załatwić tam parę spraw. Nie
chciałem jednak znów cię fatygować, żebyś wyruszała w
długą, męczącą podróż, i postanowiłem, że ja przyjadę do
ciebie, złotko.
- Jak długo zostaniesz?
- Jutro się okaże... Dwa, trzy dni na pewno, a może cały tydzień.
- Byłoby super.
Naturalnie w tym czasie nie będzie pracowała. Każdą wolną
chwilę poświęci Thomasowi. Oby pogoda dopisała.
- Cieszę się, że znów zawitałem do Fahrenbach. Sielankowej
atmosfery twojej posiadłości nie da się z niczym porównać.
Wreszcie spotkam się z Markusem, Sylvią, Martinem...
- Markusa pewnie zobaczysz, ale Sylvia i Martin wyjechali.
Przed narodzinami bliźniaków wybrali się na urlop do swojego
wymarzonego kraju, do Portugalii. Martin skombinował kogoś
na zastępstwo w gabinecie, a Sylvia powierzyła gospodę
swojemu zaufanemu personelowi. Odkąd się pobrali, bardzo
się zmieniła. Korzysta z życia.
- Martin i Sylvia pasują do siebie. Można by rzec, że odnalazły
się dwie połówki jabłka. Szkoda, że się z nimi nie spotkam.
Jeśli nie teraz, to następnym razem.
Lena odpuściła sobie pytanie, kiedy nastąpi ten następny raz.
Wiedziała, że Thomas nie znosił takich pytań. Objął ją, a Lena
wtuliła się w niego.
- Lenko, mówiłem ci, jak bardzo cię kocham?
- Tak, tak - szepnęła. - Ale mów mi jeszcze i jeszcze...
Przez zaciągnięte zasłony do pokoju wpadała łuna księżyca.
Thomas spał. Lena mimo zmęczenia nie chciała zasypiać.
Chciała się nacieszyć każdą sekundą jego bliskości. Leżała
wtulona w jego ramiona. W jego uścisku czuła się bezpiecznie.
Wsłuchiwała się w jego równomierny oddech, Thomas...
Thomas... Thomas...
I jak mogłaby zasnąć w takiej sytuacji? Na to przyjdzie czas,
kiedy on wyjedzie. Niestety, rzadko się widywali.
Kiedy położą kres tej rozłące? Kiedy zaczną dzielić ze sobą
codzienność?
Lena nie znała odpowiedzi na te pytania. Marzyła, żeby
wreszcie zamieszkali razem, jak jej przyjaciółka Sylvia i
Martin.
Co trzymało Thomasa w Ameryce?
Dlaczego nic nie mówił o tamtejszym życiu?
I dlaczego nigdy nie chciał, żeby ona go tam odwiedziła?
Uwolniła się z jego objęcia. Przekręciła się na brzuch i podparła
się na łokciach.
Tak mogła mu się lepiej przyjrzeć. Wpatrywała się w niego tak
intensywnie, jakby chciała zakodować jego obraz w pamięci.
Oczywiście wiedziała, jak wyglądał.
Potrafiłaby go nawet namalować z zamkniętymi oczami.
Tom był bardzo przystojny. Zakochała się w nim od pierwszego
wejrzenia. Im starszy, tym bardziej męski. Hm, nieziemsko
seksowny. Kobiety pewnie uganiały się za nim.
Nie!
Stop!
Nie powinna o tym myśleć!
Tom należał do niej i nie będzie go dzieliła z innymi kobietami.
Przysunęła się do niego. Delikatnym ruchem muskała go po
twarzy.
On się uśmiechnął.
Czyżby poczuł jej czułe dotknięcie? Czy coś mu się przyśniło?
Jeśli miał sen, to chciałaby odegrać w nim główną rolę.
Pogładziła jego usta. Poruszył głową. Chyba go połaskotała.
Potem przekręcił się na bok.
Lena zezłościła się na siebie, że go poirytowała. Była zła, że
wysunęła się z jego gorących ramion.
Próbowała się wcisnąć w jego skulone ciało. Nadaremnie.
Zawiedziona położyła się na swojej połowie łóżka.
Zamknęła oczy. Chyba powinna się trochę przespać, bo
przychodziły jej do głowy same głupoty. Przecież spędzą ze
sobą kilka dni, a nie tylko tę jedną noc. Będą jadali razem
śniadania, no i pozostałe posiłki, pojadą nad jezioro,
pospacerują po wsi i pójdą na grób jej ojca. Koniecznie muszą,
też wstąpić do kapliczki. Pomodli się i podziękuje za przyjazd
Toma. Zapali w tej intencji kilka świeczek.
Nicola, Aleks i Daniel na pewno się zdziwią...
Nastał słoneczny ranek. Lena zbudziła się lekko wystraszona.
Straciła równowagę między jawą a snem, tym, co wydarzyło
się naprawdę, a co było tworem jej wyobraźni. Tom...
Z na wpół otwartymi oczami dotknęła ręką łóżka. Pusto. Obok
niej nikogo nie było.
Nagle zgasła radość na jej twarzy. Poderwała się gwałtownie.
Wpadła w panikę. Zatraciła zdolność racjonalnego myślenia.
Czyli poniosła ją fantazja? Uwierzyła w marę senną?
Nie. Na pewno nie.
Niczego sobie nie wmówiła.
Gdzie się podział Tom?
Wyskoczyła z łóżka i wrzeszczała histerycznie:
- Tom... Tom... Tom...
Otrzeźwiała dopiero wtedy, gdy Tom stanął obok niej i wziął ją
w ramiona.
- Lenko, kochanie, co się stało? Dlaczego krzyczysz?
Lena mocno go ścisnęła. Odetchnęła z ulgą. Tom był przy niej.
- Ja... Obudziłam się, ty zniknąłeś. Zaśmiał się.
- Zszedłem na dół, zaparzyłem dla nas kawę. Chciałem ci zrobić
niespodziankę. Domyślam się, że nikt ci nie serwuje rano kawy
do łóżka, no chyba, że Nicola ci ją przynosi... Zaświtał mi w
głowie taki pomysł...
- Bałam się, że... że w ogóle cię tu nie było i że wszystko sobie
zmyśliłam... Przepraszam za mój krzyk.
Przeczesał delikatnie jej włosy.
- Lenko, kochanie, strach jest złym towarzyszem życia.
- Możliwe, ale nic na to nie poradzę, że się przestraszyłam.
Kiedyś byłam ciebie pewna. Ale po tamtej paskudnej intrydze,
zainicjowanej przez moją podstępną matkę, wciąż się
obawiam, że cię stracę.
Uścisnął ją mocniej.
- Lenko, nie można być pewnym żadnego człowieka. Nie ma
czegoś takiego jak pewność. Kto w nią wierzy, wpadł w sidła
złudnych uczuć. Zaufanie... Hm, owszem, zaufanie jest bazą
miłości. Kocham cię. Ty byłaś, jesteś i będziesz jedyną
prawdziwą miłością mojego życia. Proszę cię, zaufaj mi.
Lena wtuliła się w niego jak malutka dziewczynka.
Jego słowa brzmiały sensownie. Rozsądnie. Ale ona nie chciała
być rozsądna. A on nie odbierze jej tego strachu o niego,
choćby użył najmądrzejszych słów świata.
- Tom, kocham cię - szepnęła.
„Bardziej niż siebie samą", zamierzała dodać, ale ugryzła się w
język.
Tom zapewne wyskoczyłby z jakimś następnym aforyzmem.
Dla niej liczyło się to, że on przy niej był. Unosiła się pod
niebem na chmurce szczęścia.
Tom pochylił się nad nią i pocałował. O tak, właśnie o to jej
chodziło...