Dornberg Michaela
Lena ze Słonecznego
Wzgórza 06
Pokusa
Lena wybiegła z domu z takim impetem, że o mało nie
przewróciła własnego gościa.
- Pani Fahrenbach, skąd u pani tyle energii z samego rana?!
Lena roześmiała się.
- Zwykle taka nie jestem... Przepraszam, o mało pani nie
przewróciłam... Tak w ogóle to dzień dobry, pani doktor.
Lena zauważyła, że pani von Orthen miała na ramieniu
torebkę i dodatkowo dźwigała dwie torby podróżne.
- Pomogę pani - zaproponowała i nie czekając na odpowiedź,
wzięła od kobiety ciężką torbę.
Christina von Orthen odetchnęła z ulgą.
- Dziękuję. Chyba przeceniłam własne siły. Tak to jest, gdy
człowiekowi nie chce się chodzić. Mogłam przecież znieść
torby jedna po drugiej.
Ani nie uciekam, ani nie wymykam się chyłkiem, więc bez
problemu mogłam to zrobić.
Kobieta była ubrana w wąskie dżinsy i bawełnianą koszulkę,
na którą zarzuciła luźną kamizelkę z głębokim wycięciem. Na
nogach miała wygodne balerinki. Świetnie wyglądała i
sprawiała wrażenie bardziej wypoczętej niż na początku po-
bytu w posiadłości.
- Szkoda, że pani wyjeżdża. Przyjemnie było gościć kogoś tak
miłego, tym bardziej że... - zawahała się. - Szczerze mówiąc,
jest pani moim pierwszym gościem. Dopiero wyszykowaliśmy
apartamenty w czworakach.
- Są bardzo ładne i mają coś w sobie. Niepowtarzalny nastrój.
Wkrótce będzie pani miała komplet gości. Takie wieści szybko
się rozchodzą.
- Oby! Włożyłam w remont wszystkie pieniądze. Nie
wyobrażam sobie, żeby... - urwała w połowie zdania. -
Przepraszam, nie chcę pani zanudzać.
Doszły do samochodu.
Lena pomogła pani von Orthen włożyć bagaż. Stały
naprzeciwko siebie.
- Pięknie tu u pani. Pobyt w posiadłości bardzo mi pomógł
wypocząć. Dziękuję, że mogłam
skorzystać ze stanicy i pozachwycać się jeziorem. Jest pani
naprawdę wspaniałomyślna. Lena machnęła ręką.
- To nic wielkiego. Cieszę się, że podobało się pani u nas.
Może jeszcze nas pani odwiedzi?
Christina von Orthen zwlekała z odpowiedzią, potem
pokręciła głową.
- Nie sądzę... Ale to nie ma żadnego związku z panią. Życzę
powodzenia i szczęścia w życiu. Pani ojciec byłby z pani
dumny. Dobrze zrobił, że zapisał pani posiadłość. Jest we
właściwych rękach.
Lena spojrzała na kobietę trochę zdziwiona. Skąd ona wie?
Nie rozmawiała z nią o tym. Na pewno Nicola się wygadała.
No i co z tego? Nie skłamała przecież.
- Myślę, że tatuś byłby zadowolony.
- Z całą pewnością.
Doktor von Orthen podała Lenie rękę. Uścisk jej dłoni był
zadziwiająco mocny.
- Jeszcze raz wielkie dzięki... Niech Bóg ma panią w swojej
opiece.
- Dziękuję. Szczęśliwej podróży. Jeśli zmieni pani zdanie, to
zawsze będzie pani u nas mile widziana.
Christina von Orthen uśmiechnęła się.
- Dziękuję. Dobrze wiedzieć. Muszę już jechać. Do widzenia.
Wsiadła do samochodu. Lena stała na parkingu do momentu,
aż kobieta wykręciła i wjechała na drogę prowadząca do wsi.
„To naprawdę miła osoba" - pomyślała. Szkoda, że się nie
dowiedziała, w jakiej dziedzinie uzyskała tytuł doktora. Już na
zawsze pozostanie to tajemnicą. Pani von Orthen wyjechała i
Lena nie będzie miała okazji, żeby zadać jej to pytanie.
Lena poszła do posiadłości. A Daniel wracał właśnie z psami
z porannego spaceru. Psy z radością rzuciły się na Lenę.
- Łobuzy, wiem, czego chcecie - roześmiała się i wyjęła ich
przysmaki z jednej z puszek stojących na parapecie.
- Dzień dobry, Danielu. Wszystko w porządku?
- Oczywiście. Pani doktor już wyjechała?
-Tak.
- Widziałem samochód. Naprawdę miła kobieta, chociaż,
muszę przyznać, że trochę dziwaczka.
- To prawda, ale każdy z nas ma swoje dziwactwa. Kto wie, co
ludzie o nas mówią... Pójdę
do Nicoli. Może dostanę jeszcze kawę. Potem przyjdę do
biura.
- Ja też zaraz przyjdę. Idę teraz do magazynu. Sprawdzę
zapasy od Horlitza. Coś mi się zdaje, że trzeba je uzupełnić.
- Nieźle się sprzedają.
- Dziwisz się? Ciągle wymyślasz jakieś kampanie reklamowe
albo promocje. Masz jakieś wieści ze Szkocji? Dostaniemy
licencję na Finnemore Eleven?
Lena wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia. Musimy być cierpliwi.
- Gdyby się udało... - rozmarzył się Daniel. - Świetnie by
było, gdybyśmy mogli produkować Fahrenbachówkę...
- Ale nie możemy - przerwała mu Lena. - To marzenie już się
nie spełni.
Daniel pokręcił głową.
- Ciągle mam wrażenie, że nie wszystko stracone. Jeszcze
uruchomimy naszą piękną linię produkcyjną. To niemożliwe,
żeby twój ojciec wyrzucił coś, co od pokoleń jest własnością
rodziny.
- Nie dowiemy się, co tata zrobił z recepturą. Faktem jest, że
jej nie mamy, i nie spodziewam się,
że spadnie nam z nieba. To przykre, ale musimy zapomnieć o
Fahrenbachówce i inaczej sobie radzić. -Ale...
Lena nie miała ochoty na dalszą dyskusję. Temat
Fahrenbachówki
przedyskutowali
już
wystarczająco,
bezskutecznie przetrząsnęli każdy kąt w poszukiwaniu
receptury. U wykonawcy testamentu też jej nie było. Przez
chwilę Lena miała nadzieję, że dostanie ją od braci, ale oni też
jej nie posiadali.
- Zobaczymy się później - powiedziała i poszła w stronę
małego domku.
Mieszkali tu Dunkelowie. Ojciec Leny przyznał im
dożywotne prawo do zamieszkania, podobnie zresztą jak
Danielowi, który zajmował inny domek. To była doskonała
decyzja i Lena popierała ją z całego serca.
Nicola, Aleks i Daniel byli dla niej jak rodzina. Zasłużyli
sobie na dobre traktowanie.
Nicola siedziała przy stole w kuchni i kroiła zieloną fasolkę.
Przerwała pracę, kiedy zobaczyła Lenę.
- Już lepiej się czujesz? - zapytała przejęta.
Rano Nicola wybawiła Lenę z koszmaru, który przyśnił się jej
tej nocy.
- Tak. Przyszłam zapytać, czy masz jeszcze trochę kawy. Nie
chce mi się specjalnie parzyć.
- Mam, siadaj. Pani von Orthen wyjechała. Widziałaś się z nią
jeszcze?
- Tak. Pomogłam jej zanieść bagaż do samochodu. Miła
kobieta. Myślisz, że jest lekarzem?
- Możliwe. Jest taka spokojna i rozsądna. Ale nie tylko lekarze
są tacy. Zapytam ją, jeśli jeszcze kiedyś do nas przyjedzie. -
Nicola podała Lenie filiżankę kawy.
- Nie sądzę, żeby tu jeszcze kiedyś przyjechała.
- Dlaczego? Przecież jej się podobało. Sama mi to
powiedziała.
- Wiem, też z nią rozmawiałam. Ale kiedy zapytałam, czy nas
jeszcze odwiedzi, powiedziała, że nie. Dziwne.
Nicola przysiadła się do Leny. Sobie też nalała kawy.
- Dzisiaj po południu przyjeżdża do nas dwunastoosobowa
grupa. Zostają na trzy noce. Jakiś klub wędrowny. Ciągle się
przemieszczają.
- Jak do nas trafili?
- Właściwie chcieli się zatrzymać w Bad Heim- . bach, ale
kiedy w punkcie informacji turystycznej zobaczyli nasze
foldery, zdecydowali, że przenocują u nas.
- Świetnie. Wprawdzie to tylko trzy noce, ale za to aż
dwanaście osób. Trochę na nich zarobimy. Oby byli tacy mili
jak pani von Orthen.
- Leno, jedni goście będą mili, inni nie. Przyjeżdżają do nas
obcy ludzie, którzy płacą za nocleg. Chociażby z tego względu
zasługują na miłe przyjęcie z naszej strony. :>
Lena wzięła filiżankę w obydwie dłonie.
- Muszę się przyzwyczaić, że jesteśmy teraz swego rodzaju
pensjonatem. Goście przyjeżdżają i wyjeżdżają. Cóż, trzeba
było zagospodarować puste budynki. Pieniądze nie spadają z
nieba. Może za bardzo się pospieszyłam z przebudową
czworaków. Trzeba było zaczekać i zobaczyć, czy damy radę
finansowo, sprzedając produkty Brodersena i Horlitza. Może
dostaniemy też licencję na Finnemore Eleven.
- Leno, niepotrzebnie zawracasz sobie tym głowę. Słusznie
postąpiłaś. Twój ojciec wszystko by pochwalił. Jak goście będą
nam przeszkadzać,
to możemy oddzielić czworaki od naszych domów.
Zobaczymy. Na razie nie zanosi się na zamknięcie czworaków
z powodu przepełnienia. Goście jeszcze nas nie rozdeptali.
Spokojnie. Pożyjemy, zobaczymy. W każdym razie ja się
cieszę, że mamy chętnych do naszych apartamentów.
- Ja też. Masz rację - przyznała Lena. Wypiła ostatni łyk
kawy. .
- Co dzisiaj na obiad?
- Eintopf z zieloną fasolką. Aleks i Daniel zajadają się tym.
- Ja też - powiedziała Lena i podniosła się. - Na razie. Dzięki
za kawę.
- Idziesz może do biura? Zajrzyj po drodze do szopy i przyślij
do mnie Aleksa. Już chyba sto razy mi obiecywał, że
zamontuje w trójce dodatkowy uchwyt na ręczniki i ciągle
zapomina. Mężczyźni...
- No wiesz co? Kto jak kto, ale ty nie powinnaś narzekać na
męża. To złoty człowiek.
- Przecież wiem - powiedziała Nicola pod nosem i znowu
zajęła się fasolką.
Lena poszła do szopy. Aleks zdążył już tam zrobić porządek.
Robota dosłownie paliła mu się w rękach. W szopie zrobiło się
dużo miejsca.
- Dzień dobry, Danielu. Twoja żona stęskniła , się za tobą. Od
razu ci powiem, o co chodzi... Uchwyt na ręczniki w trójce.
- Na miłość boską, nie da mi spokoju. Ciągle wierci mi dziurę
w brzuchu o ten uchwyt. Na śmierć zapomniałem. Zaraz to
załatwię. Wreszcie Nicola się uspokoi.
- Na pewno się ucieszy - oznajmiła Lena. Misja spełniona.
Lena chciała wyjść z szopy, ale
zatrzymał ją głos Aleksa.
- Masz już pomysł, co zrobić z obrazami?
- Obrazami? Jakimi obrazami?
- Zapomniałaś? Obrazy ze skrzyni. Te z bitwami morskimi i
tak dalej.
- O nie! Zupełnie zapomniałam. Dobrze, że mi o nich
przypomniałeś. Zajmę się nimi. Danielu, nie rób sobie nadziei.
Te obrazy nie mają żadnej wartości. Ale i tak trzeba z nimi coś
zrobić, bo zupełnie zmurszeją w skrzyni. Ja na pewno nigdzie
ich nie powieszę. Jak chcesz, mogę ci je podarować.
Aleks roześmiał się.
- Nie, nie, dziękuję. Nicola przegnałaby mnie z nimi. Oddaj je
do jakiegoś muzeum. Może ktoś będzie nimi zainteresowany -
zaproponował.
- Obawiam się, mój drogi, że dla muzeum nie są zbyt
wartościowe. Jak ten malarz, jak mu tam było, mógł coś
takiego malować... Dobra, ja się zajmę obrazami, a ty
uchwytem - powiedziała i mu pomachała. - Na obiad mamy
dzisiaj eintopf z fasolką.
- Wiem, w końcu to mój pomysł. Przez kilka dni jedliśmy
tylko to, co dzieci sobie zażyczyły. To niekoniecznie moje
wymarzone jedzenie.
- Moje też nie... Na razie!
W drodze do destylarni zastanawiała się, do kogo by się
mogła zwrócić w sprawie obrazów. Nie miała zielonego
pojęcia.
W końcu postanowiła zadzwonić do Lisy, młodej malarki.
Może coś jej podpowie.
Najpierw musiała jednak wyjąć ze skrzyni jeden z obrazów,
żeby zanotować nazwisko malarza. Zupełnie wyleciało jej z
głowy.
W zasadzie nie ma pośpiechu. Obrazy już tak długo
przeleżały w skrzyni, że jeden dzień dłużej naprawdę nie zrobi
różnicy.
Lena weszła do biura. Zauważyła, że przyszło kilka
zamówień. Od razu zaniosła je Danielowi. Nie było jeszcze
żadnej wiadomości od Marjorie
Ferguson. Dość długo zwlekała z odpowiedzią. . Może nie
spodobała jej się koncepcja?
Lena próbowała się zająć nową kampanią reklamową, ale nie
mogła się skoncentrować. Dała sobie spokój. To chyba nie jej
dzień. Może to przez ten sen, który ciągle ją prześladował. Już
na samo wspomnienie dostawała gęsiej skórki. Widziała siebie
stojącą na szczycie wysokiej góry, a ojciec, Thomas i jacyś
obcy ludzie namawiali ją, żeby skoczyła. Wciąż czuła strach.
Potem przyszedł jej brat Frieder i cynicznie się uśmiechając,
brutalnie zepchnął ją w dół... Przypomniała sobie, jak krzy-
czała przez sen. Na szczęście pojawiła się Nicola i obudziła ją z
tego koszmaru.
Lena odłożyła długopis.
Co ten sen może oznaczać?
Dlaczego ojciec i Thomas nakłaniali ją do skoku? Dlaczego
zignorowali jej strach? Dlaczego nie pośpieszyli jej z pomocą?
Dlaczego Frieder ją popchnął?
Lena nie znała odpowiedzi na żadne z pytań.
Nie chciała dalej rozmyślać, ale wiedziała też, że nie jest w
stanie pracować. Na szczęście nie miała niczego ważnego do
załatwienia.
Wyszła z biura. Postanowiła przejechać się rowerem. Może
świeże powietrze wywieje jej ponure myśli z głowy. Pojedzie
do kapliczki, a potem na grób ojca. Na cmentarzu jest tak
spokojnie. Czuje tam bliskość ojca.
Ożywiła się trochę. Pedałowała co sił w nogach. Uzmysłowiła
sobie, że mimo trosk ma naprawdę szczęście, że tu mieszka.
Mogła sobie po prostu wyjść z pracy i robić, co chce. Inni
ludzie też miewają koszmary. Ale nie mogą tak jak ona po
prostu uciec. Muszą wytrzymać na miejscu niezależnie od
tego, jak się czują.
Weszła do kapliczki, którą wybudował jeden z jej przodków.
Zauważyła, że był tu ktoś przed nią. Na ołtarzu stał bukiet
białych róż, a na metalowym stelażu paliły się świeczki.
Obecność innych nie dziwiła Leny. Mieszkańcy Fahrenbach
lubią swoją kapliczkę. Przychodzą tu posiedzieć w ciszy,
zapalić świeczki w podziękowaniu za coś lub w jakiejś intencji.
Ktoś dokłada świeczki do pojemnika, ktoś przynosi kwiaty.
Lena też zapaliła świeczki. Jedną dla ojca w podziękowaniu, że
jest szczęśliwa w Fahrenbach, drugą dla Thomasa, żeby
wreszcie do niej przyjechał.
Ledwo wytrzymywała rozłąkę. Mężczyzna, którego kocha z
całego serca, mieszka w Ameryce. Tęskniła za Thomasem,
jego ciepłem i bliskością.
Usiadła na jednej ze starych ławek z ciemnego drewna i
wpatrywała się w płomyki. Błagalnym szeptem powtarzała:
- Panie Boże, proszę, spraw, żeby Thomas szybko do mnie
przyjechał... Na zawsze.
Zamknęła oczy i myślała o Thomasie. Przeraziła się, gdy się
zorientowała, że nie może skupić na nim swoich myśli. Zwykle
nie miała z tym żadnego problemu.
Trochę zaniepokojona wyszła z kapliczki. Nie widziała
pięknie kwitnących drzew, nie słyszała szumu strumyka ani
śpiewu ptaków.
Była zdruzgotana. Pierwszy raz nie udało jej się oderwać od
rzeczywistości i całkowicie zatopić w myślach i marzeniach o
Thomasie. Przed jej oczami nieustannie przewijały się inne
obrazy, które nie miały nic wspólnego z jej miłością do
Thomasa.
Jadąc na cmentarz, postanowiła, że przy następnej rozmowie
telefonicznej z Thomasem powie mu, że albo on szybko do niej
przyjedzie, albo ona poleci do niego do Ameryki.
Same e-maile i rozmowy telefoniczne nie zadowolą
zakochanej kobiety ani nie zastąpią obecności ukochanego.
Kiedy opierała rower o mur cmentarza, za gęstymi, wysokimi
zaroślami wypatrzyła samochód pani doktor von Orthen.
Dziwne.
Lena mimochodem zerknęła na zegarek. Było prawie
południe, a pani von Orthen już z samego rana wyjechała z
posiadłości.
Ciekawe, czego szuka na cmentarzu, gdzie leżą jedynie ludzie
ze wsi i z okolicznych gospodarstw wiejskich?
Lena stała niepewnie. , Jak się zachować?
Iść na grób ojca czy przyjść później?
Może pani von Orthen wcale nie ma na cmentarzu, a jedynie
zaparkowała w pobliżu.
Może przed powrotem do domu postanowiła jeszcze raz
przejść się po okolicy?
Kiedy Lena przeszła przez bramę z kutego żelaza, zobaczyła
panią von Orthen. Musiała przyjechać przed chwilą. Szła przed
nią żwirową drogą. W dłoni trzymała długą czerwoną różę.
Co to ma znaczyć?
Dla kogo ta róża?
Taką różę przynosi się na grób kogoś, kto dla nas dużo
znaczył.
To ktoś z Fahrenbach?
Jedna myśl goniła drugą.
Przyniesienie komuś na grób kwiatów to jedno, ale
przyniesienie czerwonej róży to już co innego. Czerwone róże
są symbolem miłości.
Jakoś nie pasuje to do pani von Orthen. Ona i ktoś z
Fahrenbach? Kto? Raczej mało prawdopodobne, żeby znała
kogoś z Fahrenbach. Ludzie żyją tu spokojne, szanują swoje
rodziny. Nikt nie
wdałby się w romans z dystyngowaną i wykształconą kobietą,
która na dodatek nie jest stąd.
Lena nieświadomie zboczyła z drogi i schowała się za
wysokim rozłożystym krzewem.
Co robić?
Wrócić, żeby pani von Orthen nie miała wrażenia, że jest
śledzona?
Przyspieszyć kroku i jak gdyby nigdy nic z nią się przywitać?
Przypomniało jej się, że już raz spotkała ją na cmentarzu.
Wtedy wydawało jej się to bez znaczenia.
A dzisiaj?
Wszystko przez tę czerwoną różę!
Lena wyszła zza krzewu i schowała się za następnym. Zrobiła
to zupełnie nieświadomie.
Tak dzieci bawią się w Indian, kiedy skradają się do swojej
ofiary i znienacka rzucają się na nią.
Lena nie miała zamiaru rzucać się na nikogo ani też napadać.
Była po prostu ciekawa. Chciała się przekonać, komu kobieta
przyniosła czerwoną różę.
Pani von Orthen szła wolnym krokiem zatopiona we
własnych myślach. Pokonywała drogę, którą zazwyczaj Lena
chodzi na grób ojca.
Zaraz dojdzie do skromnego drewnianego krzyża.
Tu będzie musiała zdecydować. Albo go obejdzie i pójdzie
prosto, albo skręci w prawo lub lewo. Dróżka w lewo prowadzi
do rodzinnego grobowca Fahrenbachów.
Lena wstrzymała oddech.
Pani von Orthen zatrzymała się na moment przy krzyżu, a
potem skręciła w lewo.
Lena wzięła głęboki oddech. Teraz gorzej o kryjówkę. Nie ma
już krzewów. Musi się jakoś dostać do szopy na narzędzia.
Stamtąd będzie miała widok na grób ojca.
Ostrożnie przebiegła dróżkę i odetchnęła z ulgą, gdy dobiegła
do białej ściany szopy. Schowała się za nią.
Pani von Orthen niczego nie zauważyła. Dalej szła wolnym
krokiem.
Lena ostrożnie wyjrzała zza rogu.
Doktor von Orthen zatrzymała się przy grobie Fahrenbachów.
To jeszcze nic nie znaczy.
Grób prezentował się naprawdę okazale, był zadbany,
ponadto kobieta spędziła kilka dni w posiadłości Fahrenbach.
Po chwili nachyliła się, pozbierała zwiędłe liście i położyła
różę na grobie ojca Leny, Hermanna Fahrenbachs
Lena nie wierzyła własnym oczom. Pani von Orthen i jej
ojciec? Co ich łączy?
W życiu jej ojca nie było przecież żadnej kobiety.
Wiedziałaby, gdyby było inaczej.
Ale czerwona róża mówi sama za siebie.
Spociły jej się ręce. Na zmianę była raz blada, raz czerwona.
Stała jak skamieniała i nie wiedziała, co robić. W głowie miała
mętlik.
Jej ojciec i pani von Orthen?
Może kobieta kochała go skrycie, a ojciec nic nie wiedział o
jej uczuciu.
Prześladowała go swoją miłością? Jeździła za nim jak
morderca za ofiarą? Bzdura! Pani von Orthen nie jest typem
prześladowcy!
Jeśli teraz nic nie zrobi, nigdy się nie dowie.
Wzięła głęboki oddech, wyszła ze swojej kryjówki i poszła
prosto na grób ojca. Nie starała się już być cicho. Pod jej
stopami skrzypiał żwir. Pani von Orthen odwróciła głowę i
spojrzała w jej stronę. Kiedy spostrzegła Lenę, na jej twarzy
pojawiło się przerażenie. Teraz ona robiła się na zmianę
blada i czerwona. Była tak zaskoczona, że nie wiedziała, co
robić.
Kiedy Lena stanęła obok niej, kobieta jedynie wzruszyła
ramionami.
- Przykro mi - powiedziała zachrypniętym głosem.
Lena przełknęła ślinę.
Dlaczego jest jej przykro? Bo się tu spotkały? Bo została
przyłapana na tym, jak kładzie czerwoną różę na grobie jej
ojca?
Lena czuła, że krew jej pulsuje. Spodziewała się wszystkiego,
ale nie tego, że coś łączyło panią von Orthen i jej ojca.
Nie była w stanie nic powiedzieć. Pani von Orthen też
milczała.
W oczach kobiety pojawiły się łzy.
- Ja... ja... kochałam Hermanna.
Słysząc te słowa, Lena jakby straciła grunt pod nogami.
Bezwiednie pociągnęła kobietę w stronę pobliskiej ławki, tej
samej, na której zwykle siadała, gdy przychodziła do ojca i z
nim rozmawiała.
Siedziały obok siebie w milczeniu. Pierwsza odezwała się
Lena.
- Mój ojciec... mój ojciec i... pani... Nie rozumiem ... Nie
wiedziałam...
Jąkała się jak ktoś, kto nie jest w stanie wypowiedzieć
sensownego zdania. Wyznanie pani von Orthen, fakt, że w
życiu jej ojca była jakaś kobieta, wytrąciło ją z równowagi.
Christina von Orthen wzięła głęboki oddech, zacisnęła dłonie.
- Bardzo mi przykro... Nie sądziłam, że panią tu spotkam...
Niepotrzebnie się spotkałyśmy.
- Wcale nie. Tak musiało się stać. Chodzi o mojego ojca,
którego bardzo kochałam. Niech mi pani powie, co było
między wami. Proszę. Nie miałam pojęcia...
- Wiem.
Christina von Orthen zrobiła krótką przerwę. Na moment
zatopiła się w swoich myślach, a potem zaczęła mówić cichym
głosem.
- Poznaliśmy się ponad pięć lat temu w samolocie do Paryża.
Hermann miał lecieć dalej do Bordeaux, ja chciałam zwiedzić
Paryż... Hermann zasłabł w czasie podróży, a ja udzieliłam mu
pomocy... Jestem lekarzem... Poprosił mnie, żebym w Paryżu
pojechała razem z nim do szpitala.
Zrobiono mu badania i go wypuszczono. Zaprosił mnie do
restauracji... - westchnęła. - Tak się wszystko zaczęło. Od razu
doskonale się rozumieliśmy. Hermann przełożył podróż do
Bordeaux. Pojechał tam kilka dni później. W Paryżu spędzi-
liśmy dwa dni. Hermann doskonale znał miasto, więc pokazał
mi wszystko. Potem poleciał do Bordeaux. W drodze
powrotnej zatrzymał się jeszcze na trzy dni w Paryżu.
Zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia. Obydwoje
nie mogliśmy w to uwierzyć. Nie chcieliśmy przyjęć do
wiadomości, że w naszym wieku można przeżyć tak wspaniałą
miłość. Rozumieliśmy się bez słów. Tak samo czuliśmy, nasze
serca biły jednakowym rytmem. Po śmierci męża poświęciłam
się pracy. Hermann z kolei zamknął swoje serce na uczucia,
kiedy odeszła od niego żona. I nagle stanęliśmy jak bezradne
dzieci przed potęgą miłości.
- Ale skoro...
Lena znowu nie mogła nic z siebie wydusić. Chciała
wiedzieć, dlaczego nie byli razem na co dzień, skoro tak bardzo
się kochali.
- W naszym wieku człowiek w ogóle się nie spieszy. Cieszy
się każdą wspólnie spędzoną
chwilą, miłością, która niczego nie żąda, nie ma oczekiwań...
Ja miałam swoją pracę, a Hermann firmę. Razem
wyjeżdżaliśmy na urlop, czasem spędzaliśmy razem weekend i
codziennie dzwoniliśmy do siebie... Wiedzieliśmy, że chcemy
razem spędzić życie. Chcieliśmy zacząć wszystko od nowa.
Hermann nie chciał wejść w moje życie, a ja w jego. Nasze
wspólne życie chcieliśmy zacząć budować od podstaw, z dala
od przeszłości... Zamknięcie gabinetu nie było dla mnie
problemem, ale Hermann nie mógł tak po prostu wycofać się z
firmy. Nie dlatego, że nie chciał, lecz dlatego, że jego synowie
nie byli godnymi następcami w firmie, która była dziełem
życia Hermanna. Pani brat Jórg zawsze miał dużo planów, ale
nigdy ich nie realizował. Hermann najbardziej martwił się
Friederem. Pani brat nie umiał się dostosować do koncepcji
firmy, miał własne pomysły, które nijak miały się do
dalekosiężnych planów ojca. Frieder chciał mieć wszystko,
coraz więcej, ale bez kiwnięcia palcem. Pani ojcu nie udało się
nauczyć go porządnej pracy. Czekał. Miał nadzieję, że coś się
zmieni. Mijał rok za rokiem i nic. W końcu Hermann się
poddał. Stwierdził, że niech się dzieje,
co chce. Postanowił przekazać synom firmy, pani siostrze
willę, a pani posiadłość Fahrenbach, a my mieliśmy zacząć
nowe życie. Chcieliśmy najpierw podróżować po świecie i
wybrać miejsce, gdzie zamieszkamy. Ustaliliśmy już datę
ślubu... - Głos jej się łamał. - Dlaczego odszedł...? Dlaczego?
Lena była wstrząśnięta do głębi. Gdyby się tu nie spotkały,
nigdy nie dowiedziałaby się o wielkiej miłości ojca.
jej ojca i panią von Orthen połączyło głębokie uczucie. Tak
głębokie, że mieli się pobrać.
Po długim milczeniu Lena odezwała się jako pierwsza.
- Dlaczego tatuś utrzymywał swoją miłość w tajemnicy?
Dlaczego nic nie powiedział? Nawet mi nic nie powiedział, a
przecież byliśmy tak blisko. Kochałam ojca. jego szczęście
byłoby moim szczęściem.
- Wiem, Hermann też wiedział... Ale pani rodzeństwo nie
byłoby zadowolone. Za kogo by mnie wzięli? Za łowcę
spadków... Hermann chciał tego uniknąć. Dopiero po podziale
majątku ujawniłby nasz związek... Ostatecznie stało się tak, jak
chciał i jak chciało pani rodzeństwo...
Znowu milczenie.
Znowu Lena odezwała się jako pierwsza.
- Pani von Orthen, gdybyśmy nie spotkały się przypadkowo,
nigdy by nam... mi... pani tego nie powiedziała?
Kobieta pokręciła głową.
- Po co? Kiedy się dowiedziałam, że przeniosła pani ojca do
Fahrenbach, chciałam się z nim jeszcze raz pożegnać i poznać
miejsca, które znałam z jego opowieści. Apartament w
posiadłości był z jednej strony szczęśliwym zbiegiem
okoliczności, a z drugiej wielkim obciążeniem emocjonalnym.
- To dlatego była pani taka smutna i taka nieobecna.
- Czasem trudno mi było wytrzymać. Hermann tak dokładnie
opisał mi posiadłość, jezioro, stanicę, że miałam wrażenie, że
jest gdzieś w pobliżu. To bolało. Wyobrażałam sobie, że
wychodzi skądś zza rogu, bierze mnie w ramiona i mówi, że
wcale nie umarł, a ja jedynie miałam zły sen... Niestety to nie
był sen... Trochę lepiej się poczułam, gdy pozwoliła mi pani
skorzystać ze stanicy i z działki nad jeziorem. Tam mogłam się
z nim pożegnać. Jeszcze raz za wszystko pani dziękuję...
Proszę mi wybaczyć... Gdybym nie była taka sentymentalna i
nie zawróciła z autostrady na cmentarz, moja mała tajemnica
nie ujrzałby światła dziennego.
- A ja się cieszę, że tak się stało. Wprawdzie muszę się jeszcze
oswoić z myślą, że pani i mój ojciec. .. Ale cieszę się, że tatuś
zaznał jeszcze miłości... i że to właśnie pani... Od razu wydała
mi się pani sympatyczna.
Uśmiechnęła się.
- Dziękuję... Pani też od razu mi się spodobała. Jest pani
dokładnie taka, jak opisywał Hermann. On kochał wszystkie
swoje dzieci, chociaż ciągle przysparzały mu trosk, ale pani,
Leno, chyba wolno mi tak do pani mówić, była jego oczkiem w
głowie.
Lena nie wytrzymała. Rozpłakała się.
Szukała pocieszenia w ramionach pani von Orthen. Zrobiła to
nieświadomie.
Kobieta głaskała ją po plecach.
Dopiero po dłużej chwili Lena opanowała wzruszenie.
Wyprostowała się i wygładziła włosy.
- Przepraszam... Za dużo emocji. Potrzebuję czasu. Muszę to
wszystko przemyśleć... Dlaczego
tatuś postawił na pierwszym miejscu obowiązek, a nie
miłość? Zawsze tak robił.
- Już taka jego natura. Jeszcze nikomu się nie udało
przeskoczyć własnego cienia.
- Tak, ale siebie i panią pozbawił szczęścia. Pani von Orthen
pokręciła głową.
- Proszę tak nie myśleć. Gdybyśmy się nie spotkali, nie
doświadczylibyśmy magii późnej miłości. Cieszyliśmy się
naszym uczuciem, każdą wspólnie spędzoną chwilą. Zawsze
byliśmy blisko siebie, nawet wtedy, gdy nie byliśmy razem.
Pokrewieństwo dusz...
Teraz pani von Orthen nie mogła mówić. Emocje wzięły górę.
Tym razem Lena przytuliła ją do siebie.
Dziwne, ale zrodziła się między nimi silna więź. Rozumiały
się bez słów.
Łączył je mężczyzna, którego kochały, każda na swój sposób.
Jakaś kobieta przeszła obok nich i się ukłoniła. Jej
pozdrowienie Lenę i panią von Orthen przywołało do
rzeczywistości.
- No cóż, na mnie już pora - powiedziała Christina von
Orthen.
- Pani von Orthen, skoro już wiem o waszym związku, może
chciałaby pani zabrać coś ze sobą na pamiątkę? Proszę coś
wybrać, co pani chce... Może fotel taty ze stanicy?
Przypomniała sobie, z jakim namaszczeniem pani von Orthen
siadała w tym fotelu i jak ostrożnie gładziła oparcie.
- Dziękuję, miło z pani strony, ale nie potrzebuję pamiątek.
Hermann jest w moim sercu i zostanie na zawsze. Był
cudownym człowiekiem, miłością mojego życia.
Tak pięknie mówiła o jej ojcu, a on stchórzył, nie przyznał się,
że kogoś kocha. Potrzebował aż pięciu lat na decyzję o ślubie.
Potem niestety okazało się, że jest za późno. Los miał inne
plany. Ojciec już się nie dowie, że kobieta, którą kochał, do
końca życia będzie żyła ze świadomością, że jego
niezdecydowanie pozbawiło ich wspólnego życia.
- Nie jest pani zła na tatę, że tak długo zwlekał z decyzją?
- Nie, kochałam go takim, jakim był. Ze wszystkim zaletami i
z wadami. Nikt nie jest doskonały. Każdy musi we własnym
sumieniu rozważyć, co jest ważniejsze. Jestem pewna, że inny
mężczyzna
nie kochałby mnie tak szczerze, a ja z żadnym nie czułabym
takiej silnej więzi... Co ja pani będę niówić. Przecież sama pani
wie, jakim cudownym człowiekiem był pani ojciec.
Pani von Orthen podniosła się z ławki.
- Nie chciałam zakłócać pani spokoju, ale stało się... Może tak
miało być. Z całego serca życzę pani wszystkiego dobrego.
Niech pani pozostanie sobą... na zawsze. Jest pani bardzo
podobna do ojca. Nie tylko zewnętrznie. Ma pani wiele z jego
charakteru.
Nagle Lena wpadła w panikę.
- Nie może pani tak po prostu odejść... Nie teraz, kiedy
dowiedziałam się, że pani i tatuś... To znaczy... Musimy
jeszcze porozmawiać. Proszę zostać i wszystko mi
opowiedzieć.
- Co było najważniejsze, już pani opowiedziałam. Wszystko
inne to tylko słowa... Są rzeczy, które łatwo zniszczyć ciągłym
mówieniem o nich. Proszę nie zapominać, że pani ojciec był
wyjątkowym człowiekiem i byliśmy bezgranicznie szczęśliwi,
nawet jeśli nie spędzaliśmy ze sobą wiele czasu. W uczuciach
nie chodzi o ilość, tylko o jakość... - Podała Lenie rękę. -
Wszystkiego dobrego.
Proszę nie bronić się przed szczęściem, kiedy się pojawi.
Nie było sensu nalegać. Lena wstała z ławki i spontanicznie
objęła panią von Orthen.
- Dziękuję za pani otwartość i za to, że dała pani szczęście
mojemu tacie.
Łzy przesłaniały jej oczy. Głos jej się łamał.
Christina von Orthen pogłaskała ją po głowie, potem odeszła,
nie odwracając się.
Lena ponownie usiadła na ławce i wpatrywała się w grób ojca,
na którym leżała czerwona róża.
- Tatusiu, dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Przecież byliśmy
tak blisko. Cieszyłabym się razem z tobą z twojego szczęścia.
Zrobiłabym wszystko, żebyś zadbał o swoją miłość, a nie o
pracę.
Zaczęła głośno szlochać. Płakała z bólu i nagromadzonych
emocji.
Spodziewała się wszystkiego, ale nie tego, że w życiu jej ojca
była kobieta, na dodatek tak wyjątkowa.
Przez swoje niezdecydowanie pozbawił ją cudownych chwil
we dwoje, a ona wcale nie miała do niego pretensji. Wręcz
przeciwnie. Rozumiała jego postępowanie.
Lena zawsze życzyła ojcu, aby spotkał jakąś kobietę i ułożył
sobie z nią życie. Spotkał, ale nie było mu dane ułożyć sobie z
nią życia.
Dlaczego Bóg odmówił mu szczęścia? Przecież na nie
zasłużył. Żona w perfidny sposób odeszła od niego. Teraz on
musiał odejść od kobiety, którą kochał. Życie bywa
niesprawiedliwe.
Lena żałowała, że nie mogła choćby napić się kawy z panią
von Orthen.
Zerwała się na równe nogi. Chciała ją jeszcze zatrzymać.
Jednak usłyszała już tylko warkot silnika i odjeżdżający
samochód, i Za późno.
Lena rzuciła przelotne spojrzenie na grób ojca i opuściła
cmentarz.
Czuła się wykończona. Nic dziwnego. Musi to wszystko jakoś
przetrawić.
Jej ojciec i pani doktor von Orthen.
I nikt nic nie wiedział. A może jednak?
Zaczęła biec. Szybko wsiadła na rower i popędziła do domu.
Nicola, Aleks i Daniel dużo wiedzieli o jej ojcu, dużo więcej
niż ona.
Może opowiedział im o swojej miłości. Jeśli nawet, to na
pewno nie wymienił żadnego nazwiska.
Nicola, Aleks i Daniel traktowali panią von Orthen jak
zwykłego gościa, pierwszego gościa w apartamentach. Inaczej
by się zachowywali, gdyby wiedzieli, że była przyjaciółką
ojca.
Lena była tak rozkojarzona, że o mało nie wywróciła się,
najeżdżając na puszkę, którą ktoś bezmyślnie wyrzucił na
drogę. W ostatnim momencie odzyskała kontrolę nad rowerem.
Jej ojciec i pani von Orthen! Ciągle myślała o tym, czego się
dowiedziała. Przypadkowo!
Gdyby nie pojechała na cmentarz, nie spotkałaby pani von
Orthen. Nie, to nie był przypadek. Tak miało być. Jakaś siła
wyższa zainscenizowała ich spotkanie. Może to ojciec zadbał,
żeby poznała ostatnią tajemnicę jego życia. Ojciec cenił ot-
warte i jasne sytuacje.
Zeskoczyła z roweru i spojrzała w górę.
- Tatusiu, chciałeś, żebyśmy się spotkały? Chciałeś, żebym
się dowiedziała o twojej miłości?
Chmura odsłoniła słońce, a z krzewu czarnego bzu dobiegł
słodki śpiew ptaka. To słowik?
Lena nasłuchiwała. To znak.
Nikomu o tym nie powie, bo i tak nikt nie uwierzy.
Dla niej był to znak od ojca. Była szczęśliwa. Sama nie
wiedziała dlaczego.
Przez jakiś czas prowadziła rower. Pomału wyciszyła się i
ułożyła wszystko w myślach.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jaka naprawdę jest
Christina von Orthen. To wspaniałomyślna kobieta. Kochała
jej ojca szczerym uczuciem. Nie chciała go mieć tylko dla
siebie. Nie chciała go mieć na własność.
Myśli Leny powędrowały do Thomasa. Lena chciała mieć go
wyłącznie dla siebie, chciała, żeby wreszcie był z nią o każdej
porze. Pragnęła dzielić z nim codzienność. Kochała go mniej
niż Christina jej ojca? Nie, kochała go inaczej. Poza tym jest
młoda. Każdy młody człowiek ma inne wyobrażenie o życiu,
ma inne marzenia niż dojrzały i doświadczony.
Dotarła na szczyt wzgórza. Roztoczył się przed nią wspaniały
widok. Patrzyła na rynek we wsi, rozpoznała gospodę Sylvii.
Koniecznie musi
opowiedzieć swojej przyjaciółce o wszystkim. Ale jeszcze nie
teraz. Najpierw sama musi się z tym uporać.
Jej wzrok powędrował do wzgórza, na którym było kiedyś
gospodarstwo Hubera. Wszystkie budynki już wyburzono.
Wkrótce powstaną tu nowe domy. Trudno nie zauważyć
dźwigu, ciężkiego sprzętu i rusztowań. Odbiorą pierwotny
spokój temu miejscu.
Co za szczęście, że gospodarstwo Hubera leży na drugim
końcu Fahrenbach i przynajmniej nie widać go z posiadłości.
Niewykluczone, że po Huberze jakiś inny rolnik da się skusić
i w innych miejscach też rozpoczną się prace budowlane, które
na zawsze zniszczą krajobraz.
Niczego nie da się ani zatrzymać, ani powstrzymać. Życie
toczy się swoim torem. Raz jest się na wozie, raz pod wozem.
Lena zjechała ze wzgórza i wjechała na kolejne. Stąd zobaczy
własną posiadłość, swoją małą ojczyznę, swój azyl.
Zapyta Nicolę, czy wiedziała o miłości ojca.
Kiedy dojechała do posiadłości, nie odstawiła jak zwykle
roweru na miejsce, tylko oparła go o ławkę obok domu.
Pobiegła przez dziedziniec, a za nią Hektor i Lady. Gdy tylko
ją zobaczyły, natychmiast do niej przybiegły. Miały nadzieję
na pieszczoty, a jeszcze bardziej na smakołyki. Ale nie było jej
to w głowie. Lena nawet nie zwróciła uwagi na psy. Pobiegły w
drugą stronę.
Nicola właśnie prasowała, kiedy Lena wpadła do domu jak
bomba.
- Ktoś cię goni czy co? - zapytała spokojnie Nicola i
wyłączyła żelazko.
- Wiedziałaś, że tatuś miał przyjaciółkę? - zapytała zdyszana.
Nicola wyciągnęła z kontaktu przewód od żelazka. Domyślała
się, że czekają dłuższa rozmowa.
-Tak.
- Tak? - powtórzyła Lena i opadła na krzesło. Nicola pokiwała
głową.
Wtedy Lena spojrzała na nią niezrozumiałym wzrokiem.
- Dlaczego ty wiedziałaś, a ja nie? Rozumiem, że tatuś nic nie
powiedział Friederowi, Jörgowi i Grit, ale dlaczego nic mi nie
powiedział? Przecież tatuś i ja doskonale się rozumieliśmy.
Nicola wzruszyła ramionami.
- Być może nie chciał cię obarczać swoimi problemami.
- Co za bzdura! Jestem silna. Zniosłabym taką wiadomość.
- Naprawdę? To dlaczego ponad dziesięć lat nie przyjeżdżałaś
do posiadłości? Dlaczego nikomu nie powiedziałaś, że to z
powodu Thomasa? Dlaczego nie zwierzyłaś się ojcu?
Lena wzruszyła ramionami.
- Wiesz, jako ojciec i córka rozumieliście się doskonale, ale
nie umieliście rozmawiać o sprawach, którą były dla was
najważniejsze. Unikaliście takich tematów. Dlaczego nie
powiedziałaś ojcu, że nie przyjedziesz do Fahrenbach, bo nie
zniesiesz widoku miejsc, które przypominają ci Thomasa,
przez którego czułaś się oszukana? Wtedy jeszcze nie
wiedziałaś, jaka jest prawda.
- Bo... bo... nie chciałam tatusia obarczać moimi problemami.
- Bardziej go bolała twoja odmowa przyjazdu do Fahrenbach.
Gdybyś chociaż raz z nim przyjechała, byłby taki szczęśliwy...
- Nie mów tak, proszę.
- Muszę tak mówić, bo taka jest prawda. Ktoś musi ci to
powiedzieć. Wy Fahrenbachowie jesteście uzależnieni od
harmonii w życiu. Nikogo nie chcecie obarczać swoimi
problemami. Tak nie można. W życiu nie zawsze wszystko jest
albo białe, albo czarne. Nie istnieje jedynie harmonia, są też
problemy. Z ważną dla mnie osobą muszę umieć rozmawiać o
wszystkim. O wszystkim. Rozumiesz?
- Myślisz... - Lena była porażona słowami Ni-coli. - Myślisz,
że nie powiedział mi ze strachu, że ta wiadomość mnie zaboli?
- Mniej więcej. Przyznaj, ojciec był twoim idolem. .. Ale
zaraz, zaraz... - Nagle zdała sobie sprawę z pytania Leny. -
Skąd ty wiesz o przyjaciółce ojca?
- Bo ją poznałam. Ty też ją znasz. To znaczy. Sama
dowiedziałam się już po fakcie, że... Chcę powiedzieć...
- Leno, policz do dziesięciu, weź głęboki oddech i powiedz
wreszcie, skąd wiesz o przyjaciółce ojca.
Lena wzięła głęboki oddech.
- Była nią pani Christina von Orthen. Chcieli się pobrać.
Gdyby tatuś nie umarł, teraz byliby małżeństwem.
Nicola aż usiadła z wrażenia.
- Nie wiedziałam, nigdy nie wymienił żadnego nazwiska...
Pani doktor von Orthen... To dlatego była czasem taka
nieobecna duchem. Mój Boże, co tak kobieta musiała
przeżywać, kiedy patrzyła na posiadłość, kiedy wyobrażała
sobie, jak żył i pracował jej ukochany mężczyzna... Leno,
kiedy się dowiedziałaś? Przecież ona wyjechała dzisiaj rano.
Nie dała się poznać jako przyjaciółka twojego ojca.
- Na cmentarzu
Lena opowiedziała Nicoli o nieoczekiwanym spotkaniu z
Christiną von Orthen, o czerwonej róży, o niezdecydowaniu
ojca, który ciągle czekał
na właściwy moment, aż będzie mógł przekazać synom swoje
firmy, i że ten moment nigdy nie nastąpił, o tym, że wreszcie
postanowił oddać firmy w ręce synów, o terminie ślubu, który
nigdy się nie odbył, bo los brutalnie wkroczył w ich życie i
udaremnił ich plany.
- Gdybym przez przypadek nie znalazła się na cmentarzu,
nigdy bym się nie dowiedziała, prawda? Nie powiedziałabyś
mi. Mam rację?
- Tak. Twój ojciec powierzył mi swoją tajemnicę, a ja nigdy
nie zawiodłam jego zaufania. Zresztą po co miałabym ci
mówić? Jakie to ma teraz znaczenie? Doktor von Orthen nie
przyjechała domagać się swoich praw do spadku. Przyjechała
pożegnać się z miłością swojego życia.
- Przynajmniej dowiedziałam się, że tatuś nie był samotny, że
był ktoś, do kogo należało jego serce... Chcieli razem
wyjechać.
- Widzisz? Lekarz, a nie potrafiła wyleczyć jego chorego
serca.
- Ale przynajmniej mogła je ogrzać swoją miłością.
Obydwie zaczęły płakać jak na komendę. Tak je zastał
Daniel, który akurat wszedł do domu.
- Co tu się dzieje? -r zaniepokoił się. - Ktoś umarł?
- Nie, dlaczego tak myślisz? - zapytała Nicola. Pozbierała się
jakoś i otarła łzy.
- Szkoda, że się nie widzicie - powiedział. -Leno, dobrze, że
jesteś. Był telefon ze Szkocji od pani Ferguson. Prosi o
niezwłoczny kontakt... Chyba dostaniemy ten kontrakt. Przez
telefon była bardzo miła.
W innych okolicznościach Lena zerwałaby się na równe nogi
i pobiegła do destylarni zadzwonić do Szkocji. Po wszystkim,
czego dzisiaj się dowiedziała, nie miała jednak siły na
rozmowę z Marjorie Ferguson.
Taka rozmowa wymaga koncentracji i jasnego umysłu. Teraz
nie ma o tym mowy. Ma splątane myśli, jest rozdygotana.
- Później zadzwonię - oznajmiła. Daniel nie mógł tego
zrozumieć.
- Leno, przecież to ważne. Na pewno chce potwierdzić
kontrakt. Nie chcesz się dowiedzieć?
- Danielu, później.
- Nie rozumiem cię. Codziennie miałaś nadzieję na jakąś
informację, a teraz, gdy być może
dostaniemy wyłączność na Finnemore Eleven, nie jesteś tym
zainteresowana.
- Danielu, przecież powiedziała, że zadzwoni później -
wtrąciła się Nicola. - Bez obaw. Na pewno zadzwoni.
- Jak chcecie - powiedział Daniel i wyszedł trochę obrażony.
- Wiesz co? Zrobię kawę i zjesz do niej...
- O nie! Tylko nie rób nic do jedzenia - broniła się Lena. - Nic
nie przełknę.
- Dobrze, zrobię tylko kawę. Nicola poszła do kuchni, a Lena
za nią.
- Kiedy myślę, że tata...
- Nie mów teraz o tym. Najpierw się uspokój. Porozmawiamy,
jak dojdziesz do siebie, ale nie teraz, bo to nie najlepszy
moment.
Nicola z pewnością ma rację. Ale Lena chciała o tym
rozmawiać, chociaż wiedziała, że rozmowa do niczego nie
doprowadzi.
Wypiła kawę. Emocje opadły, wyciszyła się i ogarnęło ją
lekkie znużenie. Nie miała już ochoty na spacer z psami. Poszła
do domu. Postanowiła zadzwonić do rodzeństwa. Nie po to,
żeby im opowiedzieć o ukochanej ojca, ale aby po prostu
ich usłyszeć. To w końcu jej rodzina. Poza rodzeństwem nie
ma nikogo.
Najpierw wybrała numer Grit. Siostra powinna być teraz w
domu, bo dzieci zwykle o tej porze wracają ze szkoły. Lena nie
czekała długo na połączenie. Grit odebrała już po chwili, ale w
jej głosie słychać było zdenerwowanie.
- Ach, to ty, Leno. Źle trafiłaś. Nie bardzo mogę teraz
rozmawiać. Dopiero wróciłam do domu. Muszę coś szybko
ugotować, zanim dzieci przyjdą ze szkoły. Zadzwoń później.
Teraz nie dam rady. Cześć!
Lena odłożyła słuchawkę. Wykręciła numer do Francji.
Powiedziano jej, że pana nie ma, a pani nie wróciła jeszcze z
Niemiec. Służąca zapewniła ją, że przekaże informację, że
dzwoniła.
Dokąd Jórg mógł pojechać? Pojechał sam czy w towarzystwie
Catheriny Regnier?
Zadzwonić do Friedera? Może lepiej nie, bo będzie jeszcze
bardziej sfrustrowana. Przecież jej brat nie chce z nią
rozmawiać, dopóki nie sprzeda mu działki nad jeziorem. Chce
ją w ten sposób zmiękczyć. Ale nic z tego. Lena nie ma
zamiaru
sprzedawać ziemi. Mimo wszystko wybrała numer Friedera.
- Bardzo mi przykro, pani Fahrenbach - usłyszała głos jego
sekretarki - ale szef jest na bardzo ważnej naradzie.
Jakże często słyszała ten wykręt.
- Dziękuję - powiedziała Lena i odłożyła słuchawkę.
Powstrzymała łzy. Wykręciła jeszcze numer prywatny
Friedera. Odebrała Mona, jej bratowa.
- Witaj, cieszę się, że cię zastałam. Chciałam zapytać, czy
miałabyś coś przeciwko, gdybym odwiedziła Linusa w
internacie.
Lena doszła do wniosku, że przed ewentualną wizytą lepiej
zapytać Monę. Zresztą nie wiedziała dokładnie, gdzie jest ten
superekskluzywny internat.
- Linusa? Nawet nie wymawiaj jego imienia. Już na sam jego
dźwięk krew mnie zalewa.
- Mono - przeraziła się Lena. - To twój syn.
- Który ciągle sprawia mi problemy. Ten chłopak nic nie
rozumie. W kółko mnie męczy, żeby go zabrać do domu. Jest
uparty jak osioł. Jego upór doprowadza mnie do szewskiej
pasji. Co on
sobie wyobraża? Mam go może jeszcze pochwalić za
kradzież?
- Mona, przecież to nie była typowa kradzież. Chciał zwrócić
na siebie uwagę. To było wołanie o pomoc.
- Już raz słyszałam od ciebie te bzdury. Ma za dobrze. To
wszystko. Inne dzieci skakałyby z radości, gdybym mogły
zamieszkać w zamku Friedrichsberg. Jego pobyt w internacie
kosztuje nas majątek, a on nie umie tego docenić. Ma charakter
ojca.
- Co ma z tym wspólnego Frieder?
- Twój brat jest niewdzięcznikiem. Już zapomniał, ile dla
niego zrobiłam.
- A co takiego dla niego zrobiłaś? - zdenerwowała się Lena.
Jakoś nie mogła sobie przypomnieć, żeby Mona cokolwiek
zrobiła dla Friedera. Jedno, co jej doskonale wychodziło, to
wydawanie pieniędzy.
- Widzę, że ty też zapomniałaś. Przypomnę ci. Urodziłam mu
syna. Poświęciłam swoje życie.
Lena nie chciała tego słuchać.
- Rzeczywiście postąpiłaś szlachetnie, a Linlis jest cudownym
dzieckiem.
- Jest uparty jak osioł. Nie pozwolę, żeby wrócił do domu.
Najpierw muszę postawić do pionu twojego brata. Chce
rozwodu, ale nie tędy droga. Po moim trupie. Powiedziałam
mu, co o tym sądzę- Nie mam zamiaru stracić pozycji
społecznej przez jakąś gówniarę, z którą się włóczy. Zniszczę
go, jeśli nie zrezygnuje z rozwodu. Zgniotę go jak pchłę.
Lena żałowała, że zadzwoniła do bratowej. Powinna
wiedzieć, że z tą kobietą nie da się normalnie porozmawiać.
- Mono, między tobą a Friederem jakoś się ułoży. Kiedy
indziej o tym porozmawiamy. Troszkę się spieszę. Powiedz mi
tylko, czy się zgadzasz, żeby odwiedziła Linusa.
- Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Ale dobrze, że
przynajmniej pytasz. Chcesz, to jedź, nie chcesz, nie jedź.
Wszystko mi jedno. Ale nie utwierdzaj go w jego głupim
buncie, tylko powiedz, żeby wziął się w garść, jeśli chce
odzyskać kieszonkowe.
- Chcę go tylko odwiedzić. Nie mam zamiaru nastawiać go
przeciwko tobie. Nigdy bym tego nie zrobiła.
- To akurat prawda - przyznała Mona. - Ty byś tego nie
zrobiła.
- Powiedz mi tylko, gdzie jest ten internat i kiedy są
odwiedziny.
Lena zapisała adres. Była szczęśliwa, że może wreszcie
skończyć rozmowę z Moną. Strasznie ją zmęczyła. Nie
podobało jej się nastawienie Mony do własnego dziecka. Coś
potwornego!
Mona nie interesowała się niczym innym, tylko sobą i swoim
wyglądem. Friedera chciała zatrzymać nie dlatego, że go
kocha, ale dla pozycji społecznej i wygodnego życia, jakie jej
zapewniał.
Mogła sobie darować wszystkie telefony. Tylko ją
zdenerwowały. Znowu czuła się samotna i przygnębiona. Nie
mogła znieść, że rodzina się rozpada.
Gdyby przynajmniej Thomas był przy niej! Albo żeby
przynajmniej mogła do niego zadzwonić! Niestety. Nie może
tego zrobić, bo po pierwsze, u niego jest teraz inna godzina, po
drugie nie wie, czy jest w domu, czy w biurze. Ciągle był w
drodze.
Poszła na górę do pokoju, który kiedyś był pokojem jej ojca.
Zamknęła oczy i myślała o nim
i jego wielkiej miłości, dzięki której jesień jego życia nie była
taka smutna.
Sfera emocjonalna Fahrenbachów ma jednak jakiś feler.
Lena odnalazła Thomasa, którego nie widziała ponad dziesięć
lat. Przez intrygę matki wykreśliła go ze swojego życia. Teraz
znowu są razem. Ich miłość jest silna jak przedtem. I co z tego?
Nic. Ona jest tu, w Fahrenbach, a on w Ameryce. Obydwoje
przy każdym telefonie zapewniają się o uczuciach, ale to tylko
słowa, słowa, słowa... Ile czasu spędzili razem? Zbyt mało.
Grit ma wspaniałego męża i dwoje cudownych dzieci. I co
robi? Depcze własne szczęście i własną rodzinę. Wdaje się w
krótsze lub dłuższe romanse, a swojego aktualnego kochanka
właściwie sobie kupiła. Obdarowała go pięknym mieszkaniem
i świetnym samochodem sportowym.
Jórg nie widzi i chyba nie chce zobaczyć, że jego żona coraz
częściej zagląda do kieliszka i topi w nim swoje smutki. Nie
traktuje poważnie jej choroby. A Frieder? Kupił sobie drogie
porsche i zaraz potem poderwał dziewczynę, która dobrze
będzie się w nim prezentować. Jego kochanka
niewiele różni się od jego żony. Wypacykowana, wystrojona i
pusta jak Mona, tylko o wiele od niej młodsza.
Brawo! Rodzina świetnie się spisuje. Nie ma co!
Jakby jej jeszcze było mało, Christina von Orthen wyjawia jej
swoją tajemnicę. Przyznaje się do miłości do jej ojca i związku
z nim, który trwał ponad pięć lat.
Tylko że ojciec nie umiał się obchodzić ze swoim szczęściem.
Zamiast żyć i być szczęśliwym, ciągle odkładał decyzję.
Gdyby na miejscu Christiny von Orthen była inna kobieta, nie
wytrzymałaby jego wahania.
Lena zaczęła płakać. Płakała przez ojca i swoje rodzeństwo...
Czuła się nieszczęśliwa, samotna i opuszczona. Nie widziała
żadnej jasnej strony życia. Wszystko było ponure i
bezgranicznie smutne.
Na dworze hałasowały psy. Bawiły się, radośnie przy tym
szczekając.
Nicola zawołała je na jedzenie.
Aleks powiedział coś wesołego. Nicola roześmiała się.
Lena nie miała siły się podnieść i zejść na dół. Wcisnęła się
głęboko w fotel i zasnęła.
Kiedy się obudziła, miała nienaturalnie wykrzywione
ramiona i sztywne plecy. Z trudem się wyprostowała.
Postanowiła wziąć kąpiel. Musi się odprężyć.
Po kąpieli czuła się o wiele lepiej. Wypiła espresso i
zdecydowała się pójść na spacer. Zastanawiała się, czy wziąć
ze sobą psy. Nagle usłyszała warkot silnika. Niemożliwe, żeby
to była zapowiedziana grupa wędrowców. To wyraźnie odgłos
samochodu.
Zaciekawiona wyszła z domu. Akurat ktoś parkował całkiem
nowym kombi.
Kto to może być? Poszła w stronę parkingu i zaparło jej dech
w piersiach. To niemożliwe. Z szerokim uśmiechem na ustach i
wesoło do niej machając, wysiadł z samochodu mężczyzna,
którego poznała w księgarni. Jeszcze tylko tego jej brakowało.
Po co tu przyjechał? Skąd wiedział, kim jest i gdzie mieszka?
- Dzień dobry, pani Fahrenbach - zawołał, zbliżając się do niej
szybkim krokiem. - Pięknie pani mieszka.
- Co pan tu robi? - zawołała, jakby zobaczyła ducha.
Roześmiał się.
- Przyjechałem panią odwiedzić. Moja droga, jakoś blado pani
wygląda. Źle się pani czuje?
Jego pytanie puściła mimo uszu, sama za to zapytała:
- Skąd pan zna moje nazwisko? Skąd pan wie, gdzie
mieszkam? Nie powiedziałam panu ani jak się nazywam, ani
gdzie mieszkam.
- Nie musiała pani tego robić. Nie było trudno się dowiedzieć.
Poszedłem za panią. Widziałem, jak chowa pani książki do
samochodu. Zapamiętałem numer rejestracyjny. Niewiele
brakowało, a poszedłbym za panią do kawiarni, ale odpuściłem
sobie. Po numerze rejestracyjnym ustaliłem pozostałe dane.
- Ach, rozumiem. Pracuje pan w urzędzie ruchu drogowego?
To pytanie go rozbawiło.
- Nie, jestem dziennikarzem. Zdobycie takich informacji jest
jednym z najłatwiejszych zadań. No i jestem na miejscu. Jest
jakaś szansa, że zaprosi mnie pani na kawę?
- Mam kogoś - powiedziała Lena, ponownie ignorując jego
pytanie.
- Wiem - odpowiedział niewzruszony - ale jest daleko i bardzo
rzadko panią odwiedza.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Skąd tyle wie?
Przecież nie wyczytał tego z tablicy rejestracyjnej. Urząd ruchu
drogowego też mu tego nie powiedział.
- Niech pan stąd odjedzie - powiedziała.
Była speszona. Po pierwsze, patrzył na nią jakoś tak dziwnie
swoimi niesamowicie niebieskimi oczami, po drugie, tak dużo
o niej wiedział.
- Chyba nie mówi pani tego poważnie. Przejechałem taki
kawał drogi, żeby panią odwiedzić, a pani posyła mnie do
diabła. Dlaczego? Boi się mnie pani? Nie jest pani Czerwonym
Kapturkiem, a ja nie jestem złym wilkiem... Poza tym nie
przyjechałem tu tylko na kawę. Chciałem panią zaprosić do
Bad Helmbach. Pojutrze jest tam
festiwal reggae. Będzie między innymi znany zespół z
Jamajki. Udało mi się zdobyć bilety. Czegoś takiego nie wolno
przegapić. To reggae na najwyższym poziomie.
:
- Aleja...
Nie pozwolił jej dokończyć.
- Proszę nie mówić, że nie lubi pani reggae. Uwielbia pani tę
muzykę, podobnie jak tango, jazz, muzykę klasyczną, w
szczególności Bacha i...
Tym razem ona nie dała mu dokończyć.
- Aż tyle się pan o mnie dowiedział? Ale skąd, jak i gdzie?
Roześmiał się.
- Nie musiałem. Intuicja mi podpowiedziała. Widziałem, jakie
książki pani czyta i po prostu odgadłem pani gust muzyczny.
Pani Leno, jeśli się mylę, proszę mnie poprawić.
Lena pokręciła głową.
- Nie myli się pan.
- Świetnie. W takim razie pojutrze przyjeżdżam po panią o
dziewiętnastej. Przed koncertem możemy jeszcze pójść coś
zjeść. Najpierw i tak będzie support. Możemy go sobie
odpuścić. Czy teraz dostanę kawę?
Ten mężczyzna jest niemożliwy.
- Nigdy się pan nie poddaje, prawda?
- Owszem, ale tylko wtedy, gdy nie jestem zainteresowany.
Ale nie w pani przypadku. Dla pani zgiąłbym nawet stalowy
pręt.
Kiedy zobaczył jej minę, dodał szybko:
- Proszę się nie obawiać. Nie posunę się za daleko. Na
początek wystarczy mi, że mogę z panią porozmawiać i cieszyć
się pani bliskością.
- Proszę sobie nie robić żadnych nadziei. Poza tym
początkiem, jak pan powiedział, nic więcej nigdy nie będzie.
Kocham już kogoś.
- Wspaniale. Nie mam zamiaru odebrać pani tej miłości.
- Czego pan właściwie ode mnie chce, panie...? Gorączkowo
się zastanawiała. Było jej głupio,
ale za nic nie mogła sobie przypomnieć jego nazwiska.
- Jan van Dahlen - powiedział. - Chcę jedynie z panią
rozmawiać. Jest pani fascynującą kobietą.
Lena zaczerwieniła się.
- To nie jest pusty komplement. Naprawdę uważam, że jest
pani wyjątkowa. Dostanę wreszcie tę kawę?
Nie odczepi się. Może dzięki niemu nie będzie myślała o
smutnych sprawach.
- Dostanie pan. Gdzie pan chce wypić kawę, na dworze czy w
domu? -
- W domu. Z natury jestem ciekawski. Chcę wiedzieć, jak
pani mieszka. Pięknie tu na wzgórzu. Całe Fahrenbach jest
piękne. Cudowna malownicza wioska. Aż trudno uwierzyć, że
uchował się tu taki klejnot, zwłaszcza że w pobliżu są takie
miejscowości jak Bad Helmbach.
- Dlaczego zatrzymał się pan akurat w Bad Helmbach?
Roześmiał się.
- Nie z własnej woli. Przyjechałem odwiedzić ciotkę... i
pracuję nad książką. W przyszłym tygodniu muszę wyjechać.
Sprawy zawodowe gnają mnie aż do Brazylii.
- Pisze pan dla jakiejś konkretnej gazety?
- Nie, jestem dziennikarzem niezależnym. Potrzebuję
niezależności.
Poszedł za nią aż do kuchni. Lena nie miała ochoty specjalnie
się wysilać i podawać mu kawę w salonie lub bibliotece. A Jan
van Dahlen wcale tego nie oczekiwał.
- Pięknie tu u pani. Lubię stare domy.
- Posiadłość jest od pięciu pokoleń własnością rodziny -
powiedziała Lena z dumą.
- To musi być niesamowite! Świadomość odpowiedzialności
za rodzinną posiadłość i utrzymanie jej dla następnej generacji.
Takie słowa w jego ustach wywołały jej ogromne zdziwienie.
Ten człowiek w ogóle ją zaskakiwał.
- To prawda. Jestem szczęśliwa i zarazem dumna, że ojciec
powierzył mi to zadanie. Ale chyba nudzi pana ten temat. Jaką
chce pan kawę? Espresso czy latte?
- Jestem pod wrażeniem. Uszczęśliwi mnie zwykła czarna
kawa.
Lena włączyła ekspres. Na plecach czuła jego wzrok. Starała
się ukryć zdenerwowanie.
Dlaczego dała mu się przekonać i zaprosiła go na kawę?
Na pewno nie pojedzie z nim na festiwal reggae. Chociaż...
Przecież lubi reggae, no i ten zespół z Jamajki...
Jan van Dahlen nie tylko umiał zbierać informacje, ale chyba
też czytać w myślach.
- Nie przyjmuję odmowy. Pojutrze przyjeżdżam po panią i
bez pani się nie ruszam.
- Pojadę z panem - powiedziała, niosąc ostrożnie kawę. - Jadę
tylko z uprzejmości. Już powiedziałam, nie mam zamiaru
zdradzać swojego chłopaka.
- Nawet nie wolno pani tego robić... Jak pani powiedziała, z
uprzejmości...
Zmienili temat rozmowy. Zabawna rozmowa z gościem
oderwała ją od ponurych myśli. Janowi udało się ją nawet
rozśmieszyć.
Gdyby nie było Thomasa, ten mężczyzna mógłby ją
zainteresować.
Nigdy! Spojrzała na srebrną bransoletkę i wygrawerowany
napis LOVE FOREVER.
Jej miłość do Thomasa jest wieczna. Żaden, nawet najbardziej
czarujący mężczyzna nigdy tego nie zmieni.
- Jest pan Holendrem czy Belgiem? - zapytała, żeby nie
myśleć już o Thomasie.
- Chodzi pani o nazwisko? Nie, od pokoleń jesteśmy
Niemcami... Chociaż nie wykluczam, że któryś z moich
praprzodków pochodził z Niderlandów.
- Nigdy nie próbował się pan dowiedzieć?
- Nie. Nie interesuje mnie przeszłość. Dla mnie liczy się
teraźniejszość. Pewnie to panią przeraża.
- Nie, dlaczego. Ja też nie przestudiowałam drzewa
genealogicznego swojej rodziny, ale akurat w moim przypadku
wszystko jest jasne. Fahrenbachowie mieszkają tu od pięciu
pokoleń. Nawet wioska zawdzięcza im swoją nazwę. Nie
wychowywałam się w Fahrenbach. Przyjeżdżałam tu jedynie
na wakacje, ale potem... potem nie było mnie tu ponad dziesięć
lat...
Nagle urwała. Że też musi tak paplać! Co się z nią dzieje?! O
mało nie opowiedziała mu historii swojego życia.
- A teraz zamieszkałam tu już na stałe.
- Podoba się tu pani?
- Oczywiście. Nie wyobrażam sobie innego miejsca.
Przyjęłam się tu i zapuściłam korzenie. To wspaniałe uczucie.
- Tak, na pewno. Chciałabym móc powiedzieć kiedyś tak o
sobie. Ale kto wie...
Patrzył na nią z fascynacją. „Koniecznie muszę zmienić
temat", pomyślała Lena.
- Panie van Dahlen, dziękuję panu za odwiedziny i
zaproszenie na festiwal. Chętnie z panem pojadę. Uwielbiam
reggae. Ale teraz muszę już wrócić do pracy.
- Mogę zapytać...? Nie dała mu skończyć.
- Nie. To może zaczekać. Innym razem. To na pewno dość
długa historia.
- Ale na jedno pytanie musi mi pani odpowiedzieć. Swego
czasu byłem niedaleko Bordeaux na zamku... Jak on się
nazywał? Już wiem, zamek Dorleac. Miał tam miejsce
nadzwyczajny koncert z udziałem wszystkich gwiazd
operowych. Niestety, nie dopisała publiczność, to znaczy
dopisała publiczność, ale nie ta, która płaci za wejście na
koncert. Prasa miał wstęp wolny. Większość publiczności to
była chyba rodzina i przyjaciele. Tylko jakiś szaleniec mógł
wpaść na taki pomysł. Podejrzewam, że ten koncert kosztował
go majątek. On też nazywał się Fahrenbach. To jakiś pani
krewny?
- Ten szaleniec jest moim bratem. Zrobiło mu się głupio.
- Bardzo panią przepraszam. Tak mi przykro.
- Nie ma powodu. Jórg rzeczywiście postąpił jak szaleniec, a
koncert kosztował go majątek. Trafnie ocenił pan sytuację.
Większość publiczności nie płaciła za udział w koncercie, czyli
krewni i przyjaciele.
- Pani tam nie widziałem. Od razu bym panią zauważył. Coś
pani wypadło i nie mogła pani przyjechać?
- Nie. Nie zostałam zaproszona.
- Nie rozumiem.
- Trudno to zrozumieć. To też długa historia,
- Którą opowie mi pani następnym razem. Lena roześmiała
się.
- Szybko pan chwyta. Odprowadziła go do drzwi i pożegnała.
To rzeczywiście atrakcyjny mężczyzna. Na dodatek świetnie
się z nim rozmawia. Schlebiało jej, że ją podziwia i otwarcie to
przyznaje. Ale do niczego więcej nie dopuści.
Kiedy Jan odjechał, Lena poszła do Nicoli. Dopiero teraz
uświadomiła sobie, że nie jadła obiadu. Może zostało coś
smacznego. Poprosi Nicolę, żeby jej podgrzała jedzenie.
Kim był ten przystojny mężczyzna? - zapytała Nicola na
powitanie.
- To dziennikarz.
- Chce o nas napisać? O naszych apartamentach? Może o
posiadłości?
- Nie, był tu z prywatną wizytą.
- Nigdy o nim nie mówiłaś - poskarżyła się Nicola.
- Nie było o czym. Spotkaliśmy się kiedyś w księgarni.
Wytrzasnął skądś mój adres i przyjechał mnie odwiedzić.
Zaprosił mnie na koncert. Pojutrze.
- Mam nadzieję, że się zgodziłaś.
- Tak, ale powiedziałam mu jasno i wyraźnie, żeby sobie nie
robił żadnych nadziei, bo znalazłam już tego jednego jedynego.
Dosyć o tym. Jestem strasznie głodna. Zostało coś z obiadu?
- Przykro mi, akurat zamroziłam resztę obiadu. Ale mogę ci
przygotować omlet. Z serem? Z pieczarkami?
- Z pieczarkami.
Lena poszła za Nicolą do kuchni i przyglądała się, jak kobieta
sprawnie przyrządza omlet.
Nicola, Aleks i Daniel są prawdziwymi skarbami. Ma z nimi
dużo lepszy kontakt niż z własną rodziną. Właściwie to oni
stanowią jej rodzinę. Jest naprawdę wielką szczęściarą, że ich
ma obok siebie.
Lena nie chciała już nawet myśleć o rozmowach
telefonicznych ze swoją siostrą i z bratową. Tylko się
zdenerwowała i przygnębiła.
- Wiesz, chyba pojadę jutro odwiedzić Linusa. Dzwoniłam do
Mony. Na szczęście nie ma nic przeciwko temu.
Nicola sprawnie zsunęła omlet z patelni na talerz, który
postawiła przed Leną.
- Pojedź. Dzieciak się ucieszy. Szkoda mi go.
- Nie jest już takim dzieciakiem. Ma czternaście lat.
- Czternaście? Co to za wiek? Przywieź go do nas na kilka dni.
Podkarmimy go trochę.
- Nie ma teraz ferii. Poza tym nie wiem, czy chciałby. Linus
jest inny niż Merit i Niels. Nie mam z nim takiego dobrego
kontaktu.
- Przez twoją zwariowaną bratową. Zawsze izolowała chłopca
od rodziny, a sama o niego nie dba. Jest tak bardzo zajęta sobą,
że brak jej czasu dla własnego dziecka. Co jeszcze musi sobie
naciągnąć? Chyba nie zostało już tego wiele.
Lena roześmiała się.
- Nie widziałam jej, rozmawiałam z nią jedynie przez telefon.
Nagle dobiegły do nich głosy z podwórza. Lena ucieszyła się.
- Nicola, to pewnie ci wędrowcy. Pójdziesz ich przywitać?
Jakoś nie mam ochoty na kontakty z ludźmi.
- Nie denerwuj się. Już idę.
Lena obserwowała, jak Nicola z uśmiechem wita gości i
prowadzi ich do czworaków.
Mieszana grupa. Ludzie w różnym wieku, mężczyźni i
kobiety. Kiedy zniknęli w czworakach, Lena przebiegła przez
podwórze. Zadzwoni do Marjorie Ferguson. Teraz już czuje się
na siłach. Poza tym życie toczy się dalej. Nie może przecież
przy każdym, nawet najmniejszym zdenerwowaniu
zaniedbywać pracy.
Zanim poszła do biura, zajrzała jeszcze do Daniela. Akurat
przeglądał rachunki.
- Danielu, przepraszam. Nie gniewaj się. Naprawdę kiepsko
się czułam.
- Nie ma sprawy.
Na szczęście Daniel już się nie gniewał.
- Chodź ze mną do biura - zaproponowała mu. - Posłuchasz
rozmowy z Marjorie Ferguson.
Daniel zerwał się na równe nogi.
- Świetnie, dzięki! Oby jeszcze była w biurze.
- Dlaczego miałoby jej nie być? Pewnie siedzi tam do nocy.
Weszli do biura. Lena wybrała numer do Szkocji. Sekretarka
od razu połączyła ją z szefową. Marjorie była w dobrym
humorze.
- Dziękuję, że pani oddzwania. No cóż, droga pani
Fahrenbach, przekonała mnie pani oferta. Jestem gotowa z
panią współpracować.
- Dziękuję, bardzo się cieszę. Mam przyjechać do Glasgow?
- Nie ma pośpiechu, ale w przyszłości tak. Zobaczy pani nasze
urządzenia. W końcu powinna
pani wiedzieć, gdzie powstaje nasza cudowna Fin-nemore.
Ale najpierw to ja chciałabym panią odwiedzić i rozejrzeć się
trochę na miejscu. Przywiozę ze sobą umowę. Jeśli
pomieszczenia pani firmy okażą się tak przekonujące, jak pani
koncepcja, to podpiszemy umowę.
Lena przełknęła ślinę.
Tylko tego jej brakowało.
Jeśli pokaże Marjorie Ferguson swoją małą firmę, to nigdy nie
dostanie kontraktu. Nie ma tu ani dużych powierzchni
magazynowych, ani biurowych, jak na przykład w hurtowni
Friedera. Bez porównania!
Lena wpadła w panikę, ale nie dała tego po sobie poznać.
- Świetnie. Będzie mi miło panią gościć. Kiedy możemy się
pani spodziewać?
- Niebawem. Pojutrze się z panią skontaktuję i podam
konkretny termin. Jutro mam niestety bardzo ważne spotkanie.
Obawiam się, że zajmie mi cały dzień. Cieszę się, że wreszcie
poznam panią osobiście.
Zamieniły jeszcze kilka słów i skończyły rozmowę.
- Udało się - powiedział Daniel. - Wiedziałem, że tak będzie.
Czułem to w kościach. Pani Ferguson może być zadowolona,
że zajmiemy się jej whisky. Szybko zwiększymy obroty.
Finnemore Eleven łatwiej sprzedać niż produkty Brodersena
czy Horlitza, a i tak mamy świetne wyniki w sprzedaży.
- Daniel, ona chce tu przyjechać, do Fahrenbach, do naszej
posiadłości.
- No wiem.
- Nie rozumiesz? Kiedy zobaczy naszą małą firmę, nigdy nie
da nam licencji. Daleko nam do hurtowni Friedera. Ona na
pewno spodziewa się firmy mniej więcej wielkości hurtowni.
- Leno, uspokój się. Widziałaś kiedyś gorzelnie w górzystych
regionach Szkocji?
-Nie.
- A ja tak. W większości są to naprawdę stare zakłady ze
starym sprzętem. Niewiele się w nie inwestuje. Gdy Majorie
zobaczy naszą nowoczesną destylarnię, będzie zaskoczona.
Nie spodziewa się czegoś takiego. Będzie zachwycona.
- Chyba przesadzasz.
- Nie. Wiem, co mówię. Możemy być dumni z naszego
sprzętu. Chodź, trzeba opić nasz sukces.
Kontrakt mamy już w kieszeni, a to znaczy, że wspięliśmy się
na kolejny szczebel drabiny. Lena tak się wzruszyła, że aż
objęła Daniela.
- Dziękuję... Co ja bym bez was zrobiła?
- Co my byśmy bez ciebie zrobili? Chodźmy do Nicoli i
Aleksa. Ucieszą się z dobrych wieści.
- Nicola jest w czworakach. Przyjechała nowa grupa gości. To
ten klub wędrowny.
- W takim razie poczekamy na nią u Aleksa. Jak znam Nicolę,
wszystko załatwi w okamgnieniu. Im więcej zamieszania, tym
lepiej. Dopiero wtedy Nicola jest w swoim żywiole.
- To prawda. Ale my chyba możemy się napić.
- Niezły pomysł. Na szczególne okazje mam coś
szczególnego. Zaczekaj. Możesz już wziąć kieliszki.
- Ale jakie? - zapytała Lena.
- Do wódki. W końcu opijamy whisky. Przecież nie będziemy
szampanem wznosić toastu za whisky.
Lena wyjęła kieliszki z szafy. Jeszcze ojciec je tam schował.
Czekała na Daniela. Już po chwili był z powrotem. Pod pachą
trzymał butelkę Fahrenbachówki.
Niemal z namaszczeniem otworzył butelkę i nalał złoty trunek
do starych kryształowych kieliszków.
- Fahrenbachówka - powiedziała Lena z nutką nostalgii w
głosie.
W kieliszkach był alkohol, który dał podwaliny pod majątek
rodziny Fahrenbachów. Dlaczego ojciec zgodził się wycofać
Fahrenbachówkę z oferty hurtowni? Dlaczego uległ jej
upartym braciom? To oni uważali, że trunek nie przystaje do
nowych czasów. Chciał uniknąć konfliktów czy dać im wolną
rękę w podejmowaniu decyzji?
- Gdyby nie ponad sto różnych owoców, ziół i przypraw, już
dawno wypróbowalibyśmy produkcję, ale tak...
Daniel podniósł kieliszek.
- Leno, wypijmy za przyszłość. Wypijmy za licencję na
dystrybucję Finnemore Eleven. Ona otwiera kolejne
możliwości. No i wypijmy przede wszystkim za ciebie, bo to
twoja zasługa. To ty przekonałaś Marjorie, to znaczy twój
projekt. Mój Boże, ale twój ojciec byłby z ciebie dumny, tym
bardziej że jemu samemu nie udało się zdobyć tej licencji.
- Danielu, wypijmy za nas, za naszą przyjaźń, za to, że
jesteśmy tu razem. Bez was nic bym nie zrobiła. ,
Stuknęli się kieliszkami i wypili.
Dopiero teraz, gdy Fahrenbachówka właściwie już nie
istnieje, Lena uświadomiła sobie, jaki to wyśmienity trunek.
Tak to już w życiu jest. Dopiero po stracie potrafimy tak
naprawdę docenić wartość pewnych rzeczy.
Odstawili kieliszki.
Lena jeszcze raz wróciła do poprzedniego tematu.
- Daniel, nie chcę cię denerwować, ale powiedz szczerze,
naprawdę jesteś pewien, że Marjorie nie rozczaruje się naszą
destylarnią?
- Leno, po pierwsze, nie produkujemy i nie będziemy
produkować Finnemore Eleven. Naszym zadaniem jest
dystrybucja tego trunku. Mamy odpowiednią powierzchnię
magazynową, a logistyka sprawnie działa. Ale pokażemy
Marjorie naszą linię produkcyjną. Niech zobaczy, jak wygląda
supernowoczesna destylarnią.
Po jej minie zorientował się, że nadal wątpi. Wtedy uderzył w
iście ojcowski ton:
- Nie wiem, jak wygląda destylarnia, gdzie produkowana jest
Finnemore Eleven. Ale wiem, że to też firma rodzinna. Takie
firmy mają to do siebie, że są małe i - jak już mówiłem -
przestarzałe. Czasem sprawiają wrażenie zapuszczonych i
zaniedbanych. Są usytuowane wśród wzgórz, najczęściej na
skraju wiosek, niekoniecznie urokliwych. Stoją tam same szare
domy z kamienia, wszędzie rosną krzewy janowca i same
niskie zarośla. Mało tam kwiatów... wszystko jest takie...
surowe, trochę dzikie. Gdy Majorie zobaczy naszą piękną po-
siadłość i ten bajeczny krajobraz, zacznie podskakiwać z
radości.
Lena westchnęła.
- Już dobrze. Wierzę ci. Chodź, idziemy do Aleksa i Nicoli.
Zabierz Fahrenbachówkę.
- Jasna sprawa - powiedział i wziął butelkę pod pachę.
Wyszli z destylarni. Kiedy szli przez dziedziniec, z
czworaków dobiegł gromki śmiech. Nowi goście byli dość
rozrywkowi.
Zgodnie z postanowieniem następnego ranka Lena pojechała
odwiedzić Linusa. W biurze nie miała nic ważnego do
załatwienia. A nawet gdyby miała, to i tak nie mogłaby się
skoncentrować na pracy. Ciągle myślała o wyznaniu Christiny
von Orthen.
jest coś jeszcze, czego nie wie o swoim ojcu? Była święcie
przekonana, że dobrze go zna. Jak łatwo się pomylić.
Męczyły ją te myśli. Włączyła radio. Może muzyka odwróci
jej uwagę. Może trafi na jakąś ciekawą audycję.
Nic nie pomogło. Wyłączyła radio. Zaczęła myśleć o Linusie.
Słabo go zna. Mona, matka chłopca, trzymała go z daleka od
rodziny Fahrenbachów.
Linus jest już w takim wieku, że ma swoje zdanie. Nie
potrzebuje podpowiedzi mamusi. Musi
za wszelką cenę poprawić kontakty z chłopcem. Zajmie się
nim, na ile to będzie możliwe. W końcu jest jego ciotką. Nie
może decydować o jego losie, ale może go wspierać duchowo.
Ruch na autostradzie był niewielki. Po niespełna trzech
godzinach jazdy Lena w końcu dotarła na miejsce.
Zamek Friedrichsberg leżał na skraju miasteczka o takiej
samej nazwie.
Był ogromny i rozległy. Nie miał w sobie nic z uroku
dawnych zamków. Na Lenie zrobił wrażenie chłodnej i
odpychającej budowli. Żadnych wykuszy, szczytów i
balkonów. Zwykła gładka fasada. Gdyby piął się po niej jakiś
bluszcz, może wyglądałby lepiej. Ale ani na murach, ani wokół
nie było żadnych roślin.
W porządku, to szkoła. Ale mimo wszystko. Trochę
przytulności by nie zaszkodziło. Na dodatek to szkoła
prywatna, za którą rodzice słono płacą.
Lena zostawiła samochód na parkingu i poszła szeroką,
asfaltową drogą w stronę zamku.
Było cicho. To znaczy, że są lekcje. Weszła do ogromnego,
również mało przyjemnego holu. Gołe ściany. Ani jednego
obrazu.
Skierowała się do sekretariatu. Siedziały tam dwie kobiety w
średnim wieku.
Kiedy weszła, od razu przerwały pracę. Jedna z nich zwróciła
się do Leny. Była uprzejma, chociaż wyglądała na dość
surową. Może to przez kostium, który miała na sobie. Lena
przedstawiła się, a kobieta sprawdziła w komputerze plan
lekcji Linusa.
- Za piętnaście minut skończy matematykę. Potem ma
godzinę przerwy i jeszcze wf. Myślę, że pan dyrektor może go
wyjątkowo zwolnić z ostatniej lekcji. Będzie się pani mogła
wcześniej spotkać z bratankiem... Może pani zostać z Linusem
na terenie szkoły. Mamy tu dobrze zaopatrzoną kantynę. Ale
jeśli pani chce, może pani pojechać z chłopcem na przykład do
miasta.
- Wolę to drugie - zdecydowała Lena..
- Dobrze - powiedziała sekretarka i wstała. -Zaprowadzę
panią do pokoju odwiedzin. Tam zaczeka pani na bratanka.
Kiedy szły przez hol, kobieta zwróciła się do Leny:
- Pani Fahrenbach, robię dla pani wyjątek.
- Nie rozumiem... Jaki wyjątek?
- Przyjechała pani bez zapowiedzi. Osoby odwiedzające
muszą zgłosić swój przyjazd. Odwiedziny nie powinny
kolidować z zajęciami. Na szczęście Linus już prawie kończy,
ale gdyby miał jeszcze inne lekcje, musiałaby pani czekać do
popołudnia. Z reguły nie zwalniamy uczniów z lekcji.
- Nie wiedziałam. Proszę mi wybaczyć.
- Ale chyba to zrozumiałe, prawda? Musimy się trzymać
ustalonych zasad. Dotyczy to uczniów i odwiedzających.
Inaczej mielibyśmy bałagan.
Lena nie miała ochoty na dyskusję i pouczenia.
- Ma pani rację - powiedziała. - Głupio zrobiłam, że o tym nie
pomyślałam.
Ta odpowiedź zadowoliła sekretarkę.
- Zaraz pójdę do dyrektora i załatwię sprawę. Nie będzie pani
musiała długo czekać.
- Dziękuję. Miło z pani strony.
- Nie ma za co - powiedziała sekretarka i otworzyła drzwi. -
To nasz pokój odwiedzin. Zaraz przyślę tu pani bratanka.
Lena jeszcze raz serdecznie podziękowała. Po chwili została
sama.
Z zaciekawieniem rozglądała się po pokoju. Mimo
designerskich mebli sprawiał wrażenie
chłodnego i nieprzytulnego, zresztą jak wszystko tutaj.
Prawdziwe wyzwanie dla wrażliwego człowieka.
Lena wyjrzała przez okno, które wychodziło na korty
tenisowe i basen znajdujący się trochę dalej. Gdzieś na pewno
jest też pole golfowe. Wszystko tu było dokładnie
rozplanowane i wytyczone. Zupełnie jak w wojsku. I za to
ludzie płacą tyle pieniędzy? Własne dzieci wolałaby posłać do
starej wiejskiej szkoły.
Lena niedużo wiedziała o Linusie. Zresztą nie trzeba dużo
wiedzieć o człowieku, żeby stwierdzić, że w zamku
Friedrichsberg nie można czuć się dobrze.
Ogarnęła ją ogromna złość na brata, a jeszcze większa na
bratową. Mona nie pracuje. Popracowała kilka dni w hurtowni i
zaraz rzuciła pracę. Ciągle jest zajęta sobą i własnym
wyglądem. No i oczywiście zakupami.
Z wygodnictwa posłała dziecko do internatu. Nawet teraz nie
widzi, że chłopak źle się tu czuje i próbuje dać jej to do
zrozumienia.
Lena zamyśliła się. Nie zauważyła, że Linus wszedł do
pokoju. Odwróciła się dopiero wtedy, gdy chłopiec zawołał:
- Cześć, ciociu!
Wyrósł. Był wysokim, o wiele za szczupłym chłopcem.
Bardzo przypominał Friedera, gdy był w jego wieku.
- Cześć, Linus.
Była niepewna. Jak się zachować? Podejść do niego?
Uścisnąć go? W przypadku Nielsa i Merit nie miała takich
wątpliwości.
Przez moment zawahała się. Ale krótko. Nie posłuchała
rozumu, lecz głosu serca, który jej podpowiedział, żeby po
prostu przytulić chłopca.
Linusowi takie powitanie się podobało, ale szybko wyrwał się
z objęć.
- Po co przyjechałaś? - dopytywał się podejrzliwie. - Przysłali
cię?
-Kto?
-No oni!
Jak bardzo zraniona musiała być jego dusza, skoro nie umiał
nawet wypowiedzieć słowa „rodzice".
- Nikt mnie nie przysłał.
- Przecież jeszcze nigdy mnie nie odwiedziłaś, nigdy nie
zadzwoniłaś, nigdy nie napisałaś do mnie. I teraz tak nagle
przyjeżdżasz?
Powiedzieć mu, że to przez jego rodziców, a przede
wszystkim przez jego matkę ich kontakty był ograniczone do
absolutnego minimum?
Nie!
Dusza chłopca i tak jest poraniona. Jest też zły na rodziców.
Nie chciała dolewać oliwy do ognia. Jego słowa puściła mimo
uszu.
- Może gdzieś pojedziemy i wtedy porozmawiamy?
Miasteczko Friedrichsberg jest chyba niebrzydkie.
-Może być.
- To chodź - powiedziała i już wyciągnęła rękę, żeby go
złapać za ramię, ale zrezygnowała.
Z chłopcem trzeba ostrożnie postępować. Nie może go
wystraszyć ani wzbudzić w nim nieufności.
Razem wyszli z zamku. Kiedy już siedzieli w samochodzie,
Linus powiedział:
- Fajnie, że przyjechałaś. Przynajmniej do wieczora będę miał
wolne. Chyba zostaniesz tak długo, co?
Właściwie nie miała zamiaru zostać tak długo. W końcu
będzie wracać do domu co najmniej trzy godziny.
- Oczywiście. Tak długo, jak zechcesz.
- Super! Może pójdziemy do kina. Właśnie leci świetny film.
Jest też seans popołudniowy. Uczniowie z internatu mogą iść
na ten film jedynie z nauczycielem lub w towarzystwie
dorosłych.
- Dlaczego? Jest tylko dla dorosłych?
- Nie, dla młodzieży od dwunastu lat. Ale czasem mają jakieś
dziwaczne przepisy... Nie wolno i już. Nie muszą się nawet
fatygować i sprawdzać, od ilu lat film jest dozwolony -
powiedział i spojrzał na ciotkę. - To jak, idziemy do kina?
- Jasne, jeśli masz ochotę. Dzisiaj robimy wszystko, co ci się
podoba.
- Wszystko?
- Tak.
- To nie oni cię tu przysłali? Naprawdę? Powiedz, dlaczego do
mnie przyjechałaś?
- Nie mieliśmy za dużo kontaktu i strasznie tego żałuję. Jesteś
moim bratankiem i chętnie lepiej bym cię poznała.
- Ale dlaczego akurat teraz, kiedy pokłóciłem się z nimi.
Dlaczego akurat teraz przyjechałaś?
- Posłuchaj, nie będę owijać w bawełnę. Rozmawiałam przez
telefon z twoją mamą.
- Oczywiście, wiedziałem. Na pewno ci na mnie nagadała.
Naopowiadała bzdur, jakie to ze mnie przestępcze nasienie,
jaki wstyd jej przyniosłem, a ona wszystko dla mnie robi, chce
dla mnie jak najlepiej. Na pewno ci powiedziała, że wpędzę ją
do grobu, że jestem najbardziej niewdzięcznym dzieckiem pod
słońcem, że...
- Dosyć - przerwała mu Lena. - Nie jestem twoją matką i nie
podzielam jej zdania.
- Nie? - Linus nie mógł uwierzyć. -Nie.
Dojechali akurat do miasteczka.
- Teraz musisz mi pomóc. Gdzie najlepiej zaparkować?
- Na następnych światłach skręć w prawo. Niedaleko jest duży
parking. Bezpłatny. Stąd blisko jest też do kina.
- Ale do kina idziemy po południu. Szczerze mówiąc,
zjadłabym coś. jestem okropnie głodna.
- Ja też... Ciociu, mogę zdecydować, gdzie zjemy?
- Jasne. To twój dzień. To gdzie?
- Tylko że ja chcę coś, co może ci się nie spodobać. Uczniom
z internatu nie wolno tam chodzić
bez opieki dorosłych. Właściwie w ogóle nie wolno, bo to
niezdrowe jedzenie.
- A co to jest? - dopytywała Lena, choć miała już pewne
przypuszczenia.
- McDonald's. Mam ochotę na co najmniej dwa big maki,
dużą porcję frytek, lody i dużą colę.
Patrzył na nią niepewnym wzrokiem.
- Zgadzasz się, ciociu? - zapytał nieśmiało.
- Jasne.
- A co ty zjesz?
- Będzie mi potrzebna twoja pomoc. Na pewno coś mi
doradzisz.
- Nie wiem, co lubisz. Na twoim miejscu zjadłbym jednego
big maka. Dwóch nie dasz rady. Weź też małe frytki... Lubisz
colę? Jeśli nie, to mają też wodę, sok jabłkowy, napój z soku
jabłkowego i wody, no i oczywiście kawę.
- Co proponujesz?
- Colę, ale małą. Dla ciebie w zupełności wystarczy.
- W porządku, tak zrobimy - stwierdziła Lena i skręciła na
parking.
Nie było łatwo o miejsce.
- Ciociu, teraz prosto - powiedział Linus.
Lena miała ochotę przytulić do siebie chłopca, ale nie mogła,
bo by go tym wystraszyła. Musi się do niego zbliżać małymi
kroczkami i bardzo ostrożnie. W duchu przysięgła sobie, że
teraz już cały czas będzie utrzymywać kontakt z Linusem,
niezależnie od tego, czy tego chcą Frieder i Mona.
Spojrzała na chłopca. Jest naprawdę ładny.
Zatrzymał się, kiedy przechodzili obok sklepu muzycznego.
- Ciociu, możemy wejść na chwilę? Chcę coś zobaczyć.
Lena poszła za Linusem.
- Co cię interesuje? Machnął ręką.
- Nie znasz się na tym. Chcę sprawdzić, czy jest już pewna
płyta. Właściwie powinna już być.
- Co to za muzyka?
- Na pewno ci się nie podoba. Reggae, muzyka z Jamajki. Hot
Spoons to bardzo znany zespół. Właśnie ich płyty szukam.
Miała się teraz ukazać.
Lena w duchu dziękowała opatrzności, choć właściwie
powinna dziękować Janowi van Dahlen za to, że ją odwiedził i
zaprosił na koncert tego zespołu.
- Lubię reggae - powiedziała. Spojrzał na nią z
niedowierzaniem.
- Tylko tak mówisz.
- Nie. Jutro idę na koncert reggae. Hot Spoonsi też mają
wystąpić.
- Jutro grają w Bad Helmbach.
- Tak. Mieszkam niedaleko. Jadę właśnie do Bad Helmbach.
- Nigdy bym nie pomyślał. Ale super... Dla nich - znowu
przez gardło nie przeszło mu słowo „rodzice" - reggae jest
okropne. Ona mówi, że to murzyńska muzyka - powiedział,
mając na myśli matkę.
- Posłuchaj, każdy z nas ma inny gust. Trzeba to uszanować.
- Szanuję, ciociu. Nikt nie powinien gardzić gustem innych. A
oni tak właśnie robią.
Na szczęście dotarli do działu z płytami i Lena nie musiała
odpowiadać na uwagę Linusa. Nie chciała bratu i bratowej
wbijać noża w plecy.
Chłopak zapytał o płytę. Niestety nie było jej jeszcze w
sprzedaży. Przynajmniej w tym sklepie.
- Nic nie szkodzi. Na pewno jutro będzie można ją kupić. Na
koncertach zawsze sprzedają płyty.
Jedną kupię dla siebie, drugą dla ciebie i od razu
ci wyślę.
- Naprawdę?
- No jasne, inaczej bym nie mówiła.
- Może uda ci się zdobyć płytę z autografem. Na koncertach
często sprzedają podpisane płyty. Wiesz, jak trudno się
dopchać do muzyków po autograf.
- Idę na koncert z dziennikarzem. Na pewno wie, jak zdobyć
autograf. Poza tym dziennikarze zawsze jakoś wejdą tylnymi
drzwiami.
- To twój chłopak? -Nie.
- A masz chłopaka?
- Tak.
- To dlaczego nie idziesz z nim na koncert?
- Bo mieszka w Ameryce.
Lena nie miała ochoty rozmawiać na temat Thomasa.
- Wiesz, myślę, że na koncercie będzie kilka płyt tego
zespołu. Znasz tytuł nowej płyty?
- Jasne. „Sun is shining".
- O, stary utwór Boba Marleya. Linus nie mógł wyjść z
podziwu.
- Coś takiego! Naprawdę się znasz. Na nowej płycie jest dużo
nowych utworów, ale są też stare, szczególne Boba Marleya.
Lenie znowu dopisało szczęście. Nie chciała nic mówić, że
„Sun is shining" jest jednym z niewielu utworów, które
zapamiętała. Był naprawdę łatwy. Co za szczęśliwy zbieg
okoliczności, że jest akurat na nowej płycie Hot Spoonsów.
Lena widziała, że pomału zdobywa zaufanie u chłopca.
Ogromnie ją to cieszyło.
- Jaką jeszcze lubisz muzykę? - dopytywał Linus.
Lena zastanawiała się gorączkowo. Co mu powiedzieć? Na
kolejny strzał w dziesiątkę nie ma chyba co liczyć.
A jednak. Tym razem też miała szczęście.
Zanim jeszcze zdążyła odpowiedzieć na jego pytanie, Linus
już pociągnął ją do działu z instrumentami.
- Patrz, jakie świetne klarnety.
- Grasz na klarnecie? - zapytała.
Nie miała zielonego pojęcia, czy jej bratanek w ogóle gra na
jakimś instrumencie. Chłopiec pokręcił głową.
- Nie, niestety.
- Dlaczego niestety?
- Bo oni nie chcą.
- Nie rozumiem. Zwykle rodzice cieszą się, kiedy dzieci chcą
się nauczyć grać na jakimś instrumencie.
- Tak, ale mi wolno jedynie grać na fortepianie. Ale nie chcę.
- Dlaczego akurat na fortepianie?
- Bo ona jako dziecko chciała się nauczyć grać na fortepianie,
ale jej rodzice byli przeciwni. No więc teraz ja mam się
nauczyć. Ale nie, nigdy, przenigdy tego nie polubię. Jeśli już
miałbym się nauczyć na czymś grać, to tylko na klarnecie. Ale
nie kupią mi klarnetu. Szkoda, bo mógłbym się tutaj uczyć. To
byłaby jedyna dobra rzecz w internacie.
- Nie lubisz internatu, prawda?
- Nienawidzę.
Lena nie chciała drążyć tego tematu. Nie miała zamiaru
buntować Linusa. I tak sytuacja wydawała się napięta.
- Jeśli chcesz, kupię ci klarnet.
- Zrobiłabyś to dla mnie? Ale klarnety są drogie, bardzo
drogie. Zdziwisz się, jak bardzo.
- Chodź najpierw coś zjeść. Pogadamy przy jedzeniu. Jeśli
naprawdę marzysz o klarnecie, wrócimy tu i porozmawiamy ze
sprzedawcą.
- Świetnie.
Spojrzał na nią z promiennym uśmiechem.
- Nie sądziłem, że jesteś taka fajna.
- Dziękuję. Ty też jesteś fajny. Chciałabym cię lepiej poznać.
- Ja ciebie też, ciociu. Chodź już. Strasznie zgłodniałem.
McDonald's jest za rogiem. Często chodzisz do McDonalda?
- Nie. Zwykle jem w domu. Inaczej Nicola pogniewałaby się
na mnie.
- Kim jest Nicola?
- Wierną duszą posiadłości Fahrenbach. Świetnie gotuje. Poza
tym dba o mnie.
- Fajnie. Masz dużo pieniędzy? Lena roześmiała się.
- Nie. Ale mam za to piękny dom, dużo ziemi i las. Mam też
jezioro.
- W takim razie musisz być bogata.
- I tak, i nie. Patrząc na to, co posiadam, można powiedzieć, że
jestem bogata. Ale nie mam pieniędzy. Miałabym, gdybym coś
z tego sprzedała.
- A ty nic nie sprzedajesz.
- Nigdy nic nie sprzedam.
- I dlatego on jest na ciebie taki zły.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Słyszałem co nieco. Kiedy ostatnio byłem w domu, strasznie
się rzucał, że nie chcesz mu dać żadnej działki. Ja też nic bym
mu nie oddał. Ma przecież swoją firmę.
- Wpadłam na pewien pomysł. Jak będziesz miał w szkole
wolne, koniecznie musisz do mnie przyjechać. Spodoba ci się
w posiadłości.
Nie chciała komentować słów chłopca. Na szczęście chłopiec
podchwycił pomysł.
- Masz żaglówkę? Uwielbiam żagle.
- Ja też - roześmiała się Lena. - Widzisz, jednak mamy coś
wspólnego.
W McDonaldzie było dość tłoczno. W oddzielnym
pomieszczeniu bawiły się dzieci. Pewnie jakieś urodziny. Przy
kasach wiły się długie kolejki.
Lena wcisnęła Linusowi swoją portmonetkę.
- Wiesz, co masz wziąć. Ty stój w kolejce, a ja poszukam
wolego miejsca. Pod oknem zwalnia się akurat stolik. Zajmę
miejsce.
- Ciociu, dałaś mi wszystkie pieniądze.
- No i co? Chyba ich przypilnujesz. Stój, a ja idę. Aha, dla
mnie cola bez lodu.
- W porządku.
Linus stanął w kolejce, a Lena usiadła przy stoliku.
Jej bratanek jest naprawdę miłym chłopcem. Dlaczego jego
rodzice nie widzą, że trzeba mu pomóc. Patrzyła na Linusa.
Zrobiło jej się ciepło na sercu.
Niekiedy dni mijają leniwie, a kiedy indziej dzieją się tak
szybko, że nie ma czasu na zastanowienie i ma się wrażenie, że
życie płynie obok, że wszystko, co się dzieje, to jakiś film,
którego sceny następują niepostrzeżenie jedna po drugiej.
Najpierw wyznanie pani doktor von Orthen. Ponad pięć lat
była przyjaciółką ojca Leny, a ona nie miała o tym pojęcia.
Potem Jan von Dahlen. Nagle zjawił się u niej i zaprosił ją na
koncert. Nie byle jaki koncert. Dzięki niemu zdobyła punkty u
swojego bratanka.
I jeszcze Marjorie Ferguson zapowiedziała swoją wizytę.
Roześmianej grupie wędrowców tak się spodobał pobyt w
posiadłości, że zapowiedzieli już kolejny przyjazd.
Lena zastanawiała się nad tym wszystkim i doszła do
wniosku, że nic tu nie dzieje się przypadkowo. Wszystko
układało się w jakąś całość.
Przyjechał Jan, żeby zabrać ją na koncert. Lena od razu
pomyślała o Linusie.
Na ten wieczór wygrzebała z szafy ubrania, które kupiła
swego czasu w Positano. Jakoś pasowały jej do atmosfery
koncertu
reggae.
Włosy
upięła
grzebyczkami
przyozdobionymi małymi kwiatuszkami.
Była w dobrym humorze. Cieszyła się, że idzie koncert
głównie dlatego, że kupi Linusowi płytę, może nawet z
autografami. Chciała tym sprawić chłopcu radość. Linus źle się
czuł w tym okropnym internacie. Potrzebował takich
radosnych niespodzianek.
- Ho, ho - krzyknął Jan na powitanie. - Świetnie pani wygląda.
Każdy facet będzie mi zazdrościł takiej kobiety u mojego boku.
Chyba przywiążę panią do siebie, żeby mi pani nie zniknęła -
powiedział, patrząc na nią z zachwytem. -Dziękuję.
- Dziękuję? Za co?
- Że idzie pani ze mną na koncert. Marzyłem o tym, ale
szczerze mówiąc, nie do końca wierzyłem, że się pani
zdecyduje. W głębi duszy liczyłem się z odmową.
- Można się pomylić. Zresztą nie mogę odmówić, bo mam
misję do spełnienia.
Lena opowiedziała mu o prośbie bratanka i dodała:
- Ma pan u mnie dług wdzięczności, panie van Dahlen. Dzięki
zaproszeniu na koncert zapunktowałam u Linusa.
- W takim razie proponuję, żebyśmy zrezygnowali z tego
formalnego van Dahlen i Fahrenbach. Przejdźmy na „ty". Jeśli
mogę mieć jeszcze jakieś życzenie, to chciałbym, żeby to nie
było nasze jedyne spotkanie.
- Zgoda. Przechodzimy na „ty". To za zaproszenie. Kolejne
spotkanie, jeśli uda się panu zdobyć płytę z autografami dla
Linusa.
- To nic trudnego... Przepraszam na chwilę, pani
Fahrenbach... To znaczy, przepraszam cię na chwilę.
Wyjął telefon komórkowy i wystukał jakiś numer.
- Cześć, Claudius, to ja. Dzięki za bilety. Już je odebrałem.
Ale mam do ciebie ogromną prośbę. Muszę mieć płytę Hot
Spoonsów, ale z autografami... - zamilkł na chwilę i słuchał
kolegi. - Mają kilka płyt. O którą konkretnie chodzi? - zapytał,
patrząc na Lenę.
- „Sun is shining"...
- Słyszałeś? Tak, właśnie to. Napisz na niej proszę „dla
Linusa"...
Słuchał przez chwilę i pokiwał głową.
- Super, dzięki. Odbiorę w kasie. Mam u ciebie dług
wdzięczności.
Zadowolony schował telefon do kieszeni.
- Załatwione, teraz możemy iść coś zjeść. Potem obierzemy
płytę dla twojego bratanka.
Ten mężczyzna ją zadziwiał.
- Wszystko załatwiasz tak... pstryknięciem palców?
- Nie, niestety nie. To akurat było dziecinnie proste. Menedżer
Spoonsów jest moim starym znajomym. Razem zdawaliśmy
maturę. Bez jego pomocy nie zdobyłbym biletów. Już od
miesięcy nie można ich kupić. Na inne koncerty, jutro czy
pojutrze, jeszcze są, ale wtedy nie występują Spoonsi.
- Dzięki, jesteś niesamowity. Występ Hot Spo-onsów
rzeczywiście jest wydarzeniem.
- Można tak powiedzieć. Teraz pojedziemy coś zjeść.
Zaprosiłbym cię do Parkowego, ale tam niechybnie trafię na
ciotkę. Tobie to chyba nie na rękę.
- Rzeczywiście. Poza tym nie lubię Parkowego. Nie zgadza
mi się tam stosunek cen do usług. Zresztą nie czuję potrzeby
pokazania się w takim miejscu.
- No nie wiem... Ubrałaś się tak, jakbyś naprawdę chciała być
podziwiana.
Ukradłabyś
show
tym
wszystkim
wypacynkowanym damom z twarzami kipiącymi botoksem.
Już dobrze. Wiem, co masz na myśli. To też niekoniecznie mój
świat. Na obrzeżach Bad Helmbach odkryłem małą francuską
restaurację. Tylko pięć stolików i dość skromne menu. Lubisz
francuską kuchnię?
-Uwielbiam.
- Jasne. Jak mogłem zapomnieć. Masz rodzinę we Francji.
Pomógł jej wsiąść do samochodu. Usiadł na siedzeniu
kierowcy, uruchomił silnik i po chwili wyłączył.
- Co jest? - zaniepokoiła się Lena.
Patrzył na nią swoimi niesamowicie niebieskimi oczami.
- Leno, jesteś czarującą kobietą. Jestem szczęśliwy, że mogę
ci towarzyszyć - powiedział i znowu uruchomił silnik. -
Musiałem ci to powiedzieć.
Lena zmieszała się. Odwróciła głowę. W zasadzie nic takiego
nie powiedział, ale sposób, w jaki na nią patrzył, mówiąc jej
komplementy, wprawiał ją w zakłopotanie.
Jan jest bardzo przystojny, a ona w zasadzie samotna. To dość
wybuchowa mieszanka. Musi uważać. Nie wolno jej
ryzykować. Przecież kocha Thomasa. Nie wolno jej się wdać w
romans z Janem. Igranie z ogniem zawsze źle się kończy.
Ale tego wieczoru ma zamiar się bawić, a potem. .. Jan
wyjedzie do Brazylii. Nie wiadomo, czy jeszcze kiedyś zawita
w te okolice. Jest tu przecież tylko ze względu na ciotkę. I kto
wie, może Thomas wreszcie przyjdzie i zostanie na dłużej.
- Dam pensa za twoje myśli.
- Jeśli masz, to zdradzę ci moje myśli.
Jan sięgnął do tyłu. Samochód zaczął tańczyć na drodze, ale
szybko nad nim zapanował.
- Co robisz?! Chcesz mnie zabić?! - krzyknęła Lena.
- Skądże, tu... - Podał jej portfel, który wyciągnął z tylnej
kieszeni, wykonując przy tym karkołomne ruchy.
- Po co mi twój portfel?
- Jak to po co? Żebyś sobie wzięła pensa i zdradziła mi swoje
myśli.
- Blefujesz. Wcale nie masz pensa w portfelu.
- Mam. Sama sprawdź i weź. To uczciwy interes. Ty bierzesz
pensa, a ja poznaję twoje myśli.
- Jesteś niemożliwy, naprawdę niemożliwy - powiedziała i
zaczęła szukać w przegródce na monety. Znalazła. - W
porządku, biorę. Myślałam o...
Myśli zaczęły jej wirować w głowie. Oczywiście nie powie
mu prawdy. Wymyśli jakąś piękną bajeczkę. Z nim nigdy nic
nie wiadomo. Nie wiadomo, co powie i jak się zachowa. Jan
van Dahlen. Gdyby nie Thomas...
Stop!
Nie tędy droga. Skąd u niej takie myśli?! To proste. Tak mało
miała Thomasa dla siebie. Niby jest w jej życiu, a jakby go nie
było. Same słowa
nie wystarczą. W miłości to za mało. Nie wystarczy też
bransoletka z wygrawerowanym napisem LOVE FOREVER.
Stale ją nosiła.
- Powiem szczerze. Niepotrzebnie straciłeś pensa. Myślałam
jedynie o tym, że cieszę się na ten wieczór i koncert Hot
Spoonsów.
- Fantastycznie. Za każdą taką odpowiedź dam pensa. Włożę
do portfela sto jednopensówek, żeby móc poznawać twoje
myśli.
- Szybko ci się to znudzi.
Droczyli się jeszcze przez chwilę. W doskonałych humorach
dojechali do małej francuskiej restauracji. Lena nigdy
wcześniej jej nie widziała. Chyba znali ją tylko wtajemniczeni
lub ludzie pokroju Jana, którzy zawsze wszystkiego się
dowiedzą. Zdobywanie informacji jest przecież wpisane w
jego zawód.
Nie pozwolił, żeby sama wysiadła z samochodu. Otworzył jej
drzwi i pomógł wysiąść. Kiedy weszli do malutkiej restauracji,
niski, ruchliwy, troszkę zaokrąglony Francuz, który był
właścicielem, powitał ich w taki sposób, jakby od samego
początku byli jego stałymi gośćmi. Lena wcale się już nie
dziwiła. Po Janie wszystkiego
można się było spodziewać; Nawet zarezerwował stolik.
Był naprawdę niesamowity.
Zanim usiadł, przysunął jej krzesło.
Aperitif był oczywiście poczęstunkiem od właściciela.
- Często tu przychodzisz? - zapytała Lena.
- Nie. jestem tu trzeci raz.
- Tak, ale... Nic nie rozumiem. Właściciel traktuje cię jak
stałego bywalca, aperitif jest za darmo. Jak ty to robisz?
Nachylił się do niej. Jego twarz niebezpiecznie blisko zbliżyła
się do jej twarzy. Lena gwałtownie się odchyliła.
- Na tym polega mój urok - szepnął. - Mam nadzieję, że
kiedyś i ty mu ulegniesz.
„Oby nie", pomyślała, ale nie powiedziała tego na głos.
Do ich stolika podszedł właściciel. Wyliczył dania, które nie
były wypisane na tablicy.
Nie posiadał się z radości, gdy Lena zaczęła z nim rozmawiać
doskonałą francuszczyzną. Trzeba było to uczcić. Oczywiście
szampanem na koszt restauracji.
Właściciel poszedł po szampana, a Jan znowu nachylił się do
Leny i powiedział szeptem:
- Pobiłaś mnie. Nawet mi nigdy nie zaproponował szampana.
Ale nie ma się co dziwić. Tak samo jak ja jest zafascynowany
twoją urodą, urokiem...
- Janie... - upomniała go, bo onieśmielały ją jego
komplementy.
- No co? To nie tylko czcze gadanie. To wszystko prawda.
Gdybym nie wiedział, że masz kogoś, chociaż nie ma go tutaj,
od razu bym ci się oświadczył, bo jesteś kobietą, o jakiej
zawsze marzyłem.
- Janie...
- Już dobrze, dobrze. Nic więcej nie powiem. Ale chcę, żebyś
wiedziała. Od teraz - położył palec na ustach - już nic więcej na
ten temat nie powiem.
Gaston, właściciel restauracji, wrócił z szampanem. Dosiadł
się do nich i poniósł kieliszek.
- A votre Santé. Wypijmy za uroczą damę przy naszym stole.
- Zawsze i wszędzie - powiedział Jan. - Zgadzam się w stu
procentach.
Lena cieszyła się, że w małej restauracyjce oświetlenie było
dość skąpe. Nikt nie zauważył, że zrobiła się cała czerwona.
Po naprawdę udanym wieczorze Lena zadowolona wróciła do
domu.
Jedzenie u Gastona było wyśmienite. Musi tam pójść z Sylvią
i Martinem i oczywiście z Thomasem, kiedy wreszcie
przyjedzie.
Zabierze tam też Nicolę, Aleksa i Daniela, może nawet
Marjorie Ferguson.
Koncert też był świetny. Mieli doskonałe miejsca. Ale
najbardziej cieszyła się z autografów, które zdobyła.
Miała płytę dla bratanka, płytę z dedykacją.
Z wdzięczności uściskała Jana. Spodobał mu się spontaniczny
uścisk Leny, jej z kolei trochę zawrócił w głowie. Jego bliskość
jest dla niej niebezpieczna.
Jan zachowywał się bez zarzutu. Świetnie się razem bawili.
Nicola napisała Lenie kartkę i zostawiała ją przy telefonie.
Droga Leno!
Dzwoniła twoja bratowa Doris. Jutro przyjeżdża w
odwiedziny. Pytała, czy o jedenastej nie będzie za wcześnie.
Powiedziałam jej, że nie ma problemu. Chyba nic na jutro nie
planujesz. Mam nadzieję, że miałaś udany wieczór.
Do jutra! Śpij dobrze.
Nicola
Lena ucieszyła się, że Doris chce ją odwiedzić. Na pewno jest
w drodze powrotnej do Francji. Oby udało jej się pozbyć tego
problemu z alkoholem! Może pomógł jej pobyt u przyjaciółki
w Niemczech.
Kiedy Leny nie było w domu, na sekretarce nagrały się dwie
rozmowy.
Pierwszy telefon był od Linusa.
- Cześć, ciociu. To ja - mówił zdyszanym głosem. - Jeszcze
raz dziękuję za wspaniały dzień. Tak się cieszę, że mam taką
ciocię. Mam nadzieję, że uda ci się zdobyć płytę Spoonsów.
Nie
zawsze mogę odebrać komórkę, ale SMS z informacją, czy się
udało, zaspokoiłby moją ciekawość. Na razie.
Szkoda, że nie może do niego zadzwonić. Tak bardzo
chciałaby mu powiedzieć, że ma dla niego płytę i coś jeszcze.
Autografy! Jak dobrze, że odwiedziła chłopca. Lena była z
siebie zadowolona. Spotkanie z nim dużo jej dało.
Następny telefon był od Thomasa. Po jego głosie poznała, że
nie jest w najlepszej formie. Był smutny i rozgoryczony.
- Ach, Lenko, szkoda, że nie mogę usłyszeć twojego głosu.
Dzisiaj jest mi to szczególnie potrzebne. Szkoda, że cię nie ma.
Kocham cię.
Szkoda. Znowu się minęli. Tym razem Lena nie była aż tak
nieszczęśliwa jak zwykle, gdy przegapiała jego telefony.
Spędziła
cudowny
wieczór.
Została
obsypana
komplementami, nie tylko od Jana, również od pana Gastona.
Wprawdzie nie przywiązywała do nich dużej wagi, ale to miłe
uczucie uchodzić za atrakcyjną kobietę.
To nie miało nic wspólnego z Thomasem, z jej miłością do
niego. Nigdy nie przestanie go
kochać. Ale coraz gorzej znosiła ich związek na odległość.
Wyjęła z lodówki butelkę z wodą, poszła na górę, otworzyła
w sypialni drzwi balkonowe i wyszła na balkon.
Odruchowo spojrzała w stronę czworaków na pokój, w
którym jeszcze niedawno mieszkała Christina von Orthen.
W pokoju świeciło się światło. Lena wiedziała, że ktoś inny
teraz tam mieszka, ktoś z grupy wędrownej.
Lena pomyślała o Christinie von Orthen. Co teraz robi? Leży
już w łóżku i śpi? A może nie śpi, tylko myśli o jej ojcu lub o
jego grobie na cmentarzu w Fahrenbach. Ciekawe, czy myśli
też o niej, córce mężczyzny, którego kochała?
W dawnym pokoju Christiny von Orthen zgasło światło.
Świeciło się jeszcze w innym na parterze. Członkowie grupy
wędrownej spali. Nic dziwnego. Muszą być wypoczęci, skoro
rano znowu chcą wyruszyć na wędrówkę, a robili to
codziennie.
Lena westchnęła i wróciła do sypialni. Drzwi balkonowe
zostawiła otwarte, ale zasunęła
zasłony. Nie chciała, żeby słońce zbyt wcześnie ją zbudziło.
Poszła do łazienki przyszykować się do snu.
Przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze. Nie była brzydka,
ale nie była taka piękna, żeby oczarować Jana i pana Gastona.
Francuzi zawsze przesadzają, a Jan jest typowym
uwodzicielem. Jest błyskotliwy i ma poczucie humoru. Ale
Lena kocha innego. Nie wolno jej o tym zapominać.
Ale jest podatna na pochlebstwa. Musi to przyznać.
Wszystkiemu winna jest samotność. Telefony, listy, maile i
SMS-y nigdy nie zastąpią bezpośredniego kontaktu z drugim
człowiekiem.
Tak wspaniale czuć ciepło kochanej osoby, jej bliskość...
Lena wzięła wacik i nasączyła go mleczkiem do demakijażu.
Musiała zmyć tusz.
Nie lubiła tego. Jak to dobrze, że na co dzień się nie maluje.
To nie w jej stylu. Poza tym ciągłe poprawianie ust szminką, co
nieustannie robią Grit i Mona, musi być okropnie uciążliwe.
Spojrzała w lustro. Oczywiście, jakże mogłoby być inaczej.
Rozmazała cały tusz.
Niewiele myśląc, złapała mydło. Namydliła całą twarz.
Wszystko jedno, czy tak się robi, czy nie, czy dostanie od tego
zmarszczek, czy nie. Jest zmęczona, chce się położyć, a tak
szybciej pozbędzie się makijażu.
Niecałe pięć minut później leżała już w łóżku. Wsunęła się
pod kołdrę, zamknęła oczy i zasypiała przy dźwiękach reggae.
Już po chwili spała. Tej nocy znowu przyśnił jej się sen, który
niejeden raz towarzyszył jej w nocy. Po drugiej stronie rzeki
stał ojciec i coś do niej krzyczał, ale nie mogła go zrozumieć.
Chciała się do niego przedostać. Ale tym razem nie była ani
zrozpaczona, ani nieszczęśliwa. Pomachała ojcu, ale ten
rozpłynął się nagle w powietrzu.
Następnego ranka Lena obudziła się wypoczęta i w dobrym
humorze. Najpierw napisała do Linusa, potem zapakowała
płytę i poprosiła Daniela, żeby od razu pojechał na pocztę i
wysłał ją ekspresem. Potem czekała na bratową. Doris była w
Fahrenbach tylko jeden raz i to bardzo krótko, dziesięć lat
temu, na dodatek przejazdem. Może tym razem zostanie na
kilka dni.
Tuż przed jedenastą Lena usłyszała warkot silnika. Pobiegła
w stronę parkingu. Ze srebrnego mercedesa wysiadła Doris.
Lena nie wierzyła własnym oczom.
Doris zmieniła się nie do poznania. Świetnie wyglądała. Ani
śladu obrzęku twarzy, który wywołuje alkohol. Zeszczuplała,
podcięła włosy na wysokość podbródka, rozjaśniła je
pasemkami
w dwóch odcieniach blond. Miała na sobie spódniczkę do
kolan. Lena spostrzegła, że Doris ma bardzo ładne i szczupłe
nogi. Wcześniej tego nie zauważyła.
Świetnie wyglądała w truskawkowym bliźniaku. Ten kolor do
niej pasował.
- Doris, jakże miło cię powitać w posiadłości Fahrenbach.
Wyglądasz kwitnąco.
Objęła bratową i ją uścisnęła.
- Gdzie twój bagaż?
- Nie mam bagażu... Zaraz jadę dalej. Chciałam się tylko
pożegnać.
- Wracasz do Francji? Doris cofnęła się.
- Nie rób ze mnie głupka.
- Nie rozumiem.
- Nie wracam do Francji. Rozstałam się z Jórgiem. Nic ci nie
powiedział?
Lena musiała się szybko otrząsnąć z pierwszego szoku.
- Nie, dawno z nim nie rozmawiałam. Zawsze wtedy, gdy
dzwonię, nie ma go w domu i nigdy nie oddzwania. Chodź! Nie
będziemy stały na parkingu. Zrobię kawę. Zjesz coś?
- Nie, dziękuję. Jestem po śniadaniu. Ale kawy chętnie się
napiję. Masz może wodę? Chce mi się pić.
Zauważyła spojrzenie Leny.
- Pić, normalnie pić. Nie suszy mnie. Lena zmieszała się i
lekko zaczerwieniła.
- Przepraszam.
- Nie przepraszaj. Masz prawo mnie podejrzewać. Kiedy się
ostatnio widziałyśmy, prawie cały czas byłam wstawiona.
Koniec z tym - powiedziała i rozejrzała się. - Pięknie tu. Jakoś
inaczej zapamiętałam posiadłość. Zresztą wtedy prawie nic nie
widziałam.
Doris poszła za Leną do domu. Lena chciała ją zaprowadzić
do salonu, ale Doris machnęła ręką.
- Nie rób sobie kłopotu. Gdzie zwykle pijesz kawę?
- Najchętniej w kuchni.
- W takim razie idziemy do kuchni. Lubię kuchnie.
Pamiętasz? Na zamku zawsze spotykałyśmy się w kuchni.
Usiadły przy starym drewnianym stole. Lena przyniosła
bratowej wodę, potem podała kawę.
- Świetnie wyglądasz. Co się takiego stało? Doris ostrożnie
wzięła łyk gorącej kawy.
- Kiedy byłam u mojej przyjaciółki, dotarło do mnie, że
muszę coś zmienić w swoim życiu. Potem nad morzem
poznałam mężczyznę i... zakochałam się. Jest wdowcem, ma
dwie córki. Jedna ma dziesięć, a druga dwanaście lat. Jest
mistrzem stolarskim. Poznałam go, gdy siedziałam na plaży w
barze i popijałam koniak jak oranżadę. Siedział przy sąsiednim
stoliku i mnie obserwował. Nie zauważyłam tego. Kiedy byłam
już przy szóstej lampce koniaku, powiedział całkiem
spokojnie: „I na tym koniec. Co pani powie na długi spacer?" -
Doris spojrzała na Lenę. - Wyobrażasz sobie? Zwykle
wkurzałam się na takie uwagi. Miałam już nieźle w czubie. Ale
tym razem nie. Pozwoliłam, żeby zapłacił za mnie rachunek,
pomógł mi założyć żakiet, potem szłam za nim brzegiem
morza jak grzeczna dziewczynka. Bił od niego taki spokój,
miał w sobie tyle siły. Wcale mnie nie pouczał. Kiedy trochę
wytrzeźwiałam, okropnie się wstydziłam. Wtedy powiedział
coś nieprawdopodobnego: „Pomogę pani, jeśli tylko pani na to
pozwoli".
Znowu napiła się kawy.
- Pozwoliłam. Godzinami ze sobą rozmawialiśmy, godzinami
spacerowaliśmy po plaży. W całym moim dotychczasowym
życiu nie nachodziła się tak dużo ani też nie mówiłam tak dużo
- roześmiała się. - On zresztą też. Jest z tych oszczędnych w
słowach i rozważnych w czynach.
- Cieszę się, że ci się udało. Bałam się, że alkohol cię
zniszczy, ale nie mogłam cię do niczego zmusić.
- Leno, i tak bym wtedy nie posłuchała, ale wiedziałam, że się
o mnie martwisz.
- Jeszcze kawy? Wody też? Doris pokiwała głową.
- Tak, poproszę. Zaczekała, aż Lena naleje kawę.
- Dość szybko się zorientowałam, że Franz jest dokładnie
takim mężczyzną, jakiego potrzebuję. Jest dla mnie opoką.
Wie, co robi, a ja mogę na nim polegać. Nie zostawia mnie
samej z moimi problemami. Jest zawsze przy mnie, kiedy go
potrzebuję. Kocha mnie. Z nim mogę mieć dzieci. Zawsze
bardzo chciałam mieć dzieci. I ja też go kocham.
- A co z Jórgiem? Przecież go kochałaś. Doris przytaknęła.
- Z Jórgiem można szaleć i dobrze się bawić. To też wspaniałe
uczucie. Ale kiedyś trzeba zejść na ziemię. Jak już to zrobisz,
stwierdzasz momentalnie, że nie masz pewnego gruntu pod
nogami. Potrzebuję pewności i stabilizacji. Jórg mi tego nie
dał. Jest chwiejny i niestały. Kiedy mieszkaliśmy w
Niemczech, nie widziałam tego. Dopiero we Francji, kiedy
zmarł twój ojciec, a Jórg stał się nagle właścicielem zamku,
zauważyłam, że mój mąż nie wie, czego chce od życia. Umie
jedynie marzyć. Mnie z kolei brakuje pewności siebie. We
Francji nie umiałam znaleźć sobie miejsca. Czułam się
niepotrzebna, zbędna. Byłam głupia, bo negowałam i
odrzucałam wszystko, co francuskie, a przecież zdecydowałam
się na życie we Francji. Przez to odrzucenie zatraciłam
poczucie własnej wartości. Jórg nie miał dla mnie czasu, a ja
marniałam z każdym dniem. Nikt nie traktował mnie
poważnie. Nawet służba.
- Wmówiłaś to sobie. Ludzie na zamku są bardzo mili.
- Oczywiście, ale dla was. Wy Fahrenbachowie wszędzie
jesteście panami, nieważne, dokąd traficie. Macie to we krwi.
- Doris, ty też jesteś Fahrenbach.
- Owszem, ale tylko spowinowaconą. To wielka różnica. Poza
tym pochodzę z niezamożnej rodziny, nie jestem też jakoś
szczególnie wykształcona. Już sam fakt, że Jórg się we mnie
zakochał i ze mną ożenił, był dla mnie jak sen, jak szczęśliwy
los na loterii. Nie mogłam uwierzyć, że spełniło się moje
marzenie. Ale tak naprawdę nigdy nie należałam do rodziny.
- To nieprawda - zaprzeczyła Lena. - Bardzo cię lubię, zawsze
cię lubiłam, a ojciec przyjął cię do rodziny z otwartymi
ramionami.
- Twój ojciec był bardzo miłym człowiekiem. Nigdy nikogo
by nie skrzywdził.
- Doris, na miłość boską, nie wolno ci tak mówić. Ojciec cię
lubił.
- Leno, tolerował mnie. Na pewno wolałby synową z
bogatego domu. Inną kobietę wymarzył sobie dla swojego
syna.
Lena pokręciła głową.
- To nieprawda.
- Leno, nie zrozumiesz mnie. Pochodzisz z innego świata i
wychowałaś się w nim. Spójrz na Monę. Ledwo można ją
poznać. Jak nie przystopuje operacji plastycznych, to pewnego
dnia pępek wyląduje jej na brodzie, bo tak będzie miała
naciągniętą skórę.
Lena roześmiała się. Po chwili spoważniała.
- Monie odbiło. Uważa się za kogoś lepszego od innych. Jest
jeszcze bardziej wyniosła niż Frieder. A to już o czymś
świadczy. Ale wracając do ciebie. Zawsze byłaś
pełnoprawnym członkiem rodziny Fahrenbach.
- Dziękuję za te słowa, ale widzę to inaczej. Nie będziemy się
kłócić, która z nas ma rację. Odeszłam od Jórga. Nie wrócę już
na zamek. Nie pojadę nawet po moje rzeczy. Może je rozdać
lub spalić. Nic chcę niczego, co będzie mi przypominać moje
dawne życie, przede wszystkim moje porażki. Nie chcę też
pieniędzy. Nie mam żadnych roszczeń finansowych, chociaż
nie spisaliśmy intercyzy.
- Masz święte prawo do części majątku. Nie sądzę, żeby Jórg
z tobą się targował.
- Tak, wiem. Jórg tego nie zrobi. Ale ja niczego nie chcę.
Przeliczył się z tym festiwalem. Nie
umiałam mu wyperswadować tego szalonego pomysłu. Ale
pozbędzie się problemów finansowych. Ma teraz przy sobie
Catherinę. Pomoże mu.
- Jesteś o nią zazdrosna? Coś jest między nimi? To dlatego nie
chcesz wrócić do Jórga?
Doris pokręciła głową.
- Nie, to nie tak. Jestem pewna, że Jórg nie ma z nią romansu.
Jeszcze. Po naszym rozstaniu zbliży się do niej i mogę się
założyć, że Catherinę będzie następną panią Fahrenbach.
- Nie rozumiem.
- W takim razie nie znasz swojego brata tak dobrze jak ja. Jórg
nigdy mnie nie zdradził. Nawet podczas mojej przygody z
alkoholem. Nie jest człowiekiem, który szuka kobiety. Po
prostu sięga po następną, która akurat przy nim się kręci.
Równie dobrze mogłaby to być jakaś Janetta, Paulina lub
jakakolwiek inna.
- Doris, proszę. Jórg jest atrakcyjnym mężczyzną. Stać go na
to, żeby wybrać sobie partnerkę. Jestem pewna, że musi ją
najpierw pokochać, żeby się z nią związać.
- Leno, Jórg jest marzycielem. On kocha nie kobietę, lecz jej
obraz, jaki sobie stworzy w głowie.
Mnie też sobie wymyślił. Dokładnie wiedział, jaka mam być.
Nie spełniłam jego oczekiwań, więc odłożył ten obraz na bok i
zajął się innymi sprawami. Nie wyrzucił go. Pamiętasz, jakie
miał szalone pomysły? Na szczęście żył jeszcze twój ojciec i
umiał go powstrzymać... Jórg ma wiele dobrych cech.
Spędziliśmy razem sporo pięknych lat. Ale raczej niewiele nas
łączyło. Mijaliśmy się w życiu, mieliśmy wspólne szaleństwa,
ale nie miały one nic wspólnego z prawdziwym życiem. Dopiła
kawę.
- Gadam i gadam, a przyjechałam, żeby się z tobą pożegnać.
Wprawdzie nigdy nie miałyśmy ze sobą wiele do czynienia, ale
zawsze byłaś dla mnie miła. Dlatego chciałam się z tobą
pożegnać osobiście, a nie przez telefon.
- To bardzo miło z twojej strony. Jesteś i na zawsze
pozostaniesz moją bratową. To, że odeszłaś do Jórga, nie
zakończy naszej znajomości. Mam nadzieję, że uda nam się
utrzymać kontakt.
- Leno, tak się tylko mówi. Na początku może człowiek ma
nawet szczere chęci i chce kontynuować znajomość, ale
rzeczywistość jest inna. Wchodzę w nową rodzinę, w zupełnie
inne
środowisko. Tu nikt nie słyszał o Fahrenbachach i nigdy nie
miał z nimi nic wspólnego. Wkrótce Jórg wprowadzi do
rodziny nową kobietę. Może kilka razy zadzwonimy do siebie,
ale potem kontakt się urwie. Każda z nas będzie zajęta swoimi
sprawami, będzie miała wyrzuty sumienia, że nie dzwoni,
będzie sobie obiecywać, że jutro zadzwoni, potem coś nam w
tym przeszkodzi i zapomnimy. W przyszłości obydwie
będziemy żyły w dwóch różnych światach, które nie mają ze
sobą żadnych punktów wspólnych. Zróbmy krok dalej i po
prostu zachowajmy o sobie dobre wspomnienie. Muszę już iść.
Franz czeka na mnie w kawiarni. Jedziemy do Włoch,
właściwie do południowego Tyrolu. Franz ma tam mały domek
letniskowy i koniecznie chce mi go pokazać.
- Jesteś szczęśliwa?
- Tak. Życie z Franzem jest inne. Nie ma w nim żadnego
szaleństwa, ale przyziemność mnie uspokaja. Jest troskliwy i
czuły. Jego córki mnie polubiły. Cieszę się na moje nowe
spokojne życie. Ty też spokojnie żyjesz i wyglądasz na
zadowoloną. Twój chłopak jest już w Niemczech?
- Nie, jeszcze nie.
- Jakoś długo to już trwa. Nie może się zdecydować czy coś
stoi mu na przeszkodzie? Jest twoją wielką miłością i o ile
dobrze zrozumiałam, ty jego też.
Lena pokiwała głową.
- Zawsze coś mu wypada i przeszkadza w podróży do
Niemiec.
Doris wstała od stołu. Filiżankę i szklankę odsunęła na bok.
- Leno, samoloty latają w obydwie strony Doris objęła Lenę.
- Z całego serca życzę ci szczęścia. Jeśli ktoś na nie zasłużył,
to na pewno ty.
- Dziękuję ci, Doris.'.. Odprowadzę cię do samochodu.
- To samochód Franza. Na początku bałam się nim jeździć, bo
nie ma automatycznej skrzyni biegów. Franz poćwiczył ze
mną, powiedział, że nie mam się czego bać i świetnie sobie
radzę. Już mówiłam, jest moją opoką. Dokładnie tego
potrzebuję.
Wyszły z domu i wolnym krokiem udały się w stronę
parkingu.
Lena chciała przeciągnąć moment pożegnania. Znowu ktoś
znika z jej życia.
Najpierw odszedł ojciec, na zawsze. Potem Holger. Może
jeszcze wróci. Teraz Doris. Rozkwitła i już nie pije. Za moment
wsiądzie do samochodu i odjedzie do nowego życia bez
Fahrenbachów.
Doszły do samochodu.
- Doris, dziękuje, że do mnie przyjechałaś. Lena objęła
bratową.
- Życzę ci wszystkiego dobrego. Bądź szczęśliwa w nowym
życiu. Jeśli kiedykolwiek miałoby się coś wydarzyć, wiesz,
gdzie mnie znaleźć.
- Dziękuję, Leno. Wiem, że mówisz to szczerze. Tobie też
życzę szczęścia... Byłaś wspaniałą szwagierką. Będzie mi
ciebie brakować.
Wsiadła do samochodu i odjechała.
Lena machała jej na pożegnanie. Po jej policzkach płynęły
łzy. Wcale się ich nie wstydziła.
Kiedy wracała do domu, zobaczyła Nicolę niosącą worek ze
śmieciami.
- Już pojechała? - zapytała Nicola. - Myślałam, że zostanie
kilka dni.
- Nie, przyjechała się ze mną pożegnać. Odeszła od Jórga.
Zakochała się w innym mężczyźnie.
- Jesteś zła?
- Tak, ale nie na Doris, tylko na Jórga. Wie już od jakiegoś
czasu i nawet do mnie nie zadzwonił. Gdyby Doris nie
przyjechała, kto wie, kiedy bym się dowiedziała o ich
rozstaniu.
- Jak ten drugi mężczyzna daje sobie radę z nałogiem Doris?
Może nic nie wie, że ona pije?
- Doris już nie pije. W głównej mierze to jego zasługa. Swoją
wyrozumiałością i wsparciem pomógł jej rozwiązać problem.
Lena opowiedziała Nicoli, czego się dowiedziała.
- Doris znalazła swoje miejsce, swoją opokę, jak się wyraziła.
Ja też chciałabym wiedzieć, na czym stoję. Thomas zapewnia
mnie o swojej miłości, obiecuje, że przyjedzie i co? Tak dalej
być nie może.
- Mówisz tak dlatego, że w twoim życiu pojawił się Jan?
- Nie. Właściwie to Doris otworzyła mi oczy, a Jan
uświadomił, jak ważna jest bliskość drugiego człowieka i
że-miłości nie wykarmi się samymi słowami i zapewnieniami.
- Co to znaczy bliskość? Zbliżyliście się z Janem do siebie? -
dopytywała Nicola.
- Nie, oczywiście, że nie. Kocham Thomasa. Ale ma w sobie
coś takiego, co może człowieka denerwować, szczególnie tak
samotnego jak ja. Sylvia jest szczęśliwa z Martinem, ty też nie
mogłabyś żyć bez swojego Aleksa, a ja...
Nicola odstawiła worek ze śmieciami i przytuliła Lenę.
- Masz rację, moja gołąbeczko, na dłuższą metę tak nie
można. Ale jeszcze trochę cierpliwości. Przyjedzie ten twój
Thomas. Wynagrodzi ci wszystkie godziny spędzone bez
niego.
Dołączył do nich Aleks.
- Co się dzieje? Moje objęcia ci nie wystarczą, kobieto?
- Wystarczą, ale nasza Lenka też do czasu do czasu potrzebuje
czułości.
- W porządku. Jak skończycie, muszą ją o coś zapytać.
Lena uwolniła się z objęć Nicoli.
- O co chodzi?
- Wiem, że jestem namolny, ale czy postanowiłaś już coś z
tymi obrazami?
- Nie, zupełnie zapomniałam - zawstydziła się.
- Z jakimi obrazami?
- Okropne bitwy morskie, rzeź na pokładzie. Aż pięć takich
okropieństw. Chcesz je zobaczyć?
- Lepiej nie - powiedziała Nicola i złapała worek ze
śmieciami.
- Obiad jemy o pierwszej. Będzie pieczeń z rusztu w sosie
musztardowym - dodała jeszcze.
- Palce lizać - powiedziała Lena.
- Nie może być nic innego? - skrzywił się Aleks.
- Nie. Gdyby to od ciebie zależało, to codziennie jedlibyśmy
sznycle lub pieczeń wołową.
Nicola poszła ze śmieciami. Lena chciała iść do domu, ale
Aleks ją zatrzymał.
- A obrazy?
Nie da jej spokoju.
- Masz przy sobie ołówek i kartkę, żebym mogła coś zapisać?
Aleks poklepał się po kieszeniach.
- Chodź! Muszę zapisać nazwisko autora tych bohomazów, a
potem do kogoś zadzwonię.
Poszli do szopy. Aleks wyjął ze skrzyni jeden z obrazów.
Postawili go w jasnym miejscu.
Lena próbowała rozszyfrować pełny zawijasów podpis.
- Moim zdaniem to Aegidius Patt. A ty co
widzisz?
Wolnym ruchem Aleks wyjął okulary. Równie powoli je
założył i przyglądał się podpisowi.
- Tak. Aegidius Patt... To jakieś dziwne imię i nazwisko.
- Tak zapisuję. Schowaj obraz do skrzyni. Ja muszę
zadzwonić. Obiecuję ci, że jeszcze dzisiaj zajmę się obrazami.
Lena zapisała imię i nazwisko malarza, a kartkę schowała do
kieszeni.
- Nie zapomnisz, gdzie ją chowasz? - upewniał się Aleks.
- Nie, na pewno nie. Na razie. Pobiegła do domu i usiadła w
fotelu. Najpierw musi przemyśleć rozmowę z Doris".
Dzwoniący telefon wyrwał ją z zamyślenia. Dzwoniła Sylvia.
- Jestem wprawdzie mężatką, ale to nie znaczy, że nie jestem
już twoją przyjaciółką. Dlaczego się nie pokazujesz? Nie
chcesz mnie widzieć?
- Bzdura! Tak dużo się wydarzyło. Nie chciałam cię zamęczać
własnymi problemami. Właśnie
przed chwilą była u mnie Doris, żona Jörga. Przyjechała mi
powiedzieć, że się rozwodzą. Szczerze pogadałyśmy. Bardzo
żałuję, że już nigdy jej nie zobaczę. Smutno mi.
- Skoro ci smutno, przyjedź do mnie. Martin pomaga małemu
cielaczkowi przyjść na świat. Mam teraz czas. W gospodzie nie
ma ruchu. Poza tym od czego są pracownicy.
Lena nie miała ochoty wychodzić z domu, ale wiedziała, że
Sylvia odwróci jej uwagę od ponurych myśli. Jej przyjaciółka
umiała słuchać. Tylko czy Lenie wolno ją obarczać własnymi
problemami? Powiedzieć jej o pani doktor von Orthen,
Linusie, Doris, no i o Janie van Dahlen? Trochę tego za wiele.
- Nie ociągaj się, tylko przyjeżdżaj - nalegała Sylvia.
- Ale Nicola ugotowała obiad. Mamy jeść o pierwszej. To już
niedługo.
- W takim razie przyjedź po obiedzie. Martin tak szybko nie
wróci, a jeśli nawet zjawi się wcześniej, to żaden problem.
Ucieszy się ze spotkania z tobą. W takim razie do zobaczenia
później. Pa!
- Pa!
Lena odłożyła słuchawkę.
Odwiedzi Syhdę, pojedzie nad jezioro, później na grób ojca, a
potem musi trochę przestudiować koncepcję dystrybucji
whisky.
Ma pewien pomysł, dzięki któremu można jeszcze podnieść
efektywność sprzedaży whisky. Powinien się spodobać
Marjorie Ferguson.
Kiedy się podnosiła z fotela, coś jej zaszeleściło w kieszeni.
To była kartka z nazwiskiem malarza tych olejnych
bohomazów.
Lena wyjęła notes z numerami telefonów i wybrała numer
Lisy, młodej malarki, która spędziła nad jeziorem cudowne
lato ze swoim chłopakiem, ale ich miłość skończyła się jeszcze
przed jesienią.
- Stop! Proszę nie odkładać. To wprawdzie tylko
automatyczna sekretarka Lisy Joost, ale można zostawić
wiadomość. Oddzwonię po odsłuchaniu. Dziękuję.
- Cześć, Liso, mówi Lena Fahrenbach. Szkoda, że pani nie
zastałam... Ale to nic ważnego. Spróbuję jeszcze raz. Na razie.
Miłego dnia.
Lena schowała kartkę do notesu. Trudno, spróbuje kiedy
indziej.
Nie jest to chyba aż takie ważne.
Wstała, poszła do kuchni i sprzątnęła filiżanki i szklanki. Była
już prawie pierwsza. Postanowiła pójść na obiad.
Kiedy wychodziła, zauważyła, że na telefonie mruga
czerwona lampka.
Dzwonił Linus.
- Ciociu, fantastycznie. Dostałem twoją wiadomość. Wysłałaś
już może płytę? ja też mam dla ciebie dobrą wiadomość.
Dostałem szóstkę z klasówki z matematyki. Muszę już
kończyć. Będę miał problemy, jak mnie przyłapią, że dzwonię.
Na razie.
Lena trzy razy odsłuchała wiadomość od Linusa. Tak bardzo
ją ucieszyła.
Ma do niej zaufanie. Dzieli się z nią smutkami i radościami.
Świetnie! O to właśnie chodzi.
Tego dnia, kiedy miała przyjechać Marjorie Ferguson, Lena
od rana była zdenerwowana. Nie miała pojęcia, w co się ubrać.
Założyć kostium? Spodnie i marynarkę? Tak się ubierała, gdy
towarzyszyła ojcu łub przyjmowała ważnych partnerów
handlowych hurtowni Fahrenbach. Ale taki ubiór w
posiadłości? Czułaby się jak na balu przebierańców. Wybrała
proste czarne spodnie i białą bluzkę. Nic nie można zarzucić
takiemu strojowi. Musi tylko uważać, żeby w całym tym
zdenerwowaniu nie ubrudzić bluzki przed przyjazdem gościa.
- Leno, nie denerwuj się - powiedział Daniel. -Przecież nie
odwiedza nas prezydent, a nawet gdyby, to nie trzeba się tak
denerwować. Kontrakt mamy już praktycznie w kieszeni.
Trzeba go tylko podpisać.
- Ale ona przyjeżdża, żeby obejrzeć nasz zakład. Kto wie,
czego oczekuje.
- Na pewno nie tego, co zobaczy. Będzie zaskoczona, a wręcz
mile zaskoczona.
- Oby! Idę do domu. Będziesz patrzył na drogę dojazdową?
- Robi się - obiecał Daniel. - Zawołam cię, jak zobaczę
taksówkę.
- W porządku.
Lena wróciła do domu, ale nie mogła usiedzieć na miejscu.
Ciągle chodziła po domu. Góra, dół, góra, dół.
Byłoby wspaniale dostać wyłączność na dystrybucję
Finnemore Eleven, ale świat się nie zawali, jeśli się nie uda.
Finansowo nie stoją aż tak źle. Sytuacja stopniowo się
poprawia. Wynajem apartamentów też kwitnie. Sprzedaż
produktów Horlitza i Brodersena przyniosły właśnie pokaźny
zysk. Pewnie, że zyskaliby na dystrybucji Finnemore Eleven.
Nie tylko finansowo. Podniosłoby to prestiż ich firmy i
przyciągnęło nowych partnerów handlowych.
Nagle otworzyły się drzwi wejściowe. Daniel wsadził głowę
do środka.
- Jedzie - powiedział. - Taksówka wjeżdża już na wzgórze.
Lena wzięła głęboki oddech, spojrzała w lustro, nerwowo
odgarnęła kosmyk włosów. Potem wyszła z domu przywitać
gościa.
Jak wygląda Marjorie Ferguson?
U boku Daniela, którego koniecznie chciała mieć przy sobie,
szła w stronę parkingu, gdzie akurat zatrzymała się taksówka.
Marjorie wysiadła z samochodu. To była niska i raczej chuda
kobieta o rudych, kręconych włosach, szczupłej piegowatej
twarzy i zielonych oczach.
Gdyby Lena nie wiedziała, że Marjorie jest Szkotką, wzięłaby
ją za Irlandkę. Właśnie tak wyobrażała sobie Irlandki.
I ta delikatna istotka pokonała w wyścigu do fotela prezesa
wszystkich męskich konkurentów? No, no. Marjorie z
uśmiechem i mocnym uściskiem ręki odpowiedziała na
powitanie Leny. Nawet męski uścisk nie jest mocniejszy.
- Pięknie tu. Gdzie jest zakład?
Poszła za Leną i Danielem do „Fabryki likieru Fahrenbach",
jak wciąż głosił stary szyld na starym budynku.
Rozglądała się z zaciekawieniem. Nic nie uszło jej uwadze.
Dokładnie obejrzała pomieszczenia magazynowe i dział
ekspedycji.
- A co tu jest? - zapytała, wskazując wejście do destylarni.
- Tutaj wcześniej produkowaliśmy naszą Fahrenbachówkę.
- Teraz już nie?
- Nie, chwilowo nie.
- Nie była dobra?
- Była doskonała - wtrącił Daniel, który nie dał złego słowa
powiedzieć na ukochany trunek.
- Nie wolno zaprzestawać produkcji dobrych rzeczy. Tradycję
trzeba pielęgnować. Skoro produkcja zawieszona, to mogę
zajrzeć do destylarni?
- Oczywiście - powiedziała Daniel z dumą i otworzył drzwi.
- Mój Boże! - zawołała Marjorie.
Lena źle odczytała jej słowa. Była pewna, że Marjorie nie
spodobał się ich zakład, że jest o wiele za mały, by zasłużyć na
licencję na dystrybucję trunku światowej sławy.
- Nie spodziewała się pani tego, prawda?
Marjorie przeszła obok jednego z błyszczących kotłów,
ostrożnie go dotknęła, poszła dalej i podziwiała urządzenia.
- Nie, jak pragnę zdrowia, nie - powiedziała. -Co za wspaniały
zakład!
Odwróciła się do Leny.
- Nie muszę już więcej oglądać. Wystarczy mi, co
zobaczyłam. Wszystko jest solidne, porządne. Dużo bardziej
niż się spodziewałam. Zostanie pani moją partnerką w
interesach. Gdzie jest pani biuro? Od razu podpisałybyśmy
umowę. Niestety zaraz muszę jechać dalej.
- Nie zostanie pani?
- Nie, dzisiaj po południu mam spotkanie biznesowe w
Wiedniu. Nie jestem pewna, czy ci ludzie zostaną moimi
partnerami. Brakuje mi w ich projekcie kreatywności,
wyczucia dla mojego produktu. Zapraszam panią i pana
Daniela do Szkocji. Ale muszę państwa ostrzec. Nie zobaczą
państwo u mnie tak nowoczesnego zakładu. Wszystko u nas
jest bardzo stare. Kto wie - głośno się zaśmiała - może gdyby
najpierw pani do mnie przyjechała i zobaczyła mój zakład,
wcale nie chciałaby pani ze mną współpracować.
Mój zakład jest taki... przestarzały i trochę zapuszczony.
Lena posłała Danielowi spojrzenie pełne wdzięczności.
Właśnie tak opisał jej wcześniej szkockie zakłady.
- Państwa zakład będzie dla mnie impulsem do modernizacji
mojego. Kiedyś jeszcze raz wszystko sobie dobrze obejrzę. Ale
nie teraz. Mam sporo na głowie. Muszę pozamykać kontrakty.
Głównie w dystrybucji. Wiem, że mam wspaniały produkt i
oczekuję pełnego zaangażowania. Dosyć o tym. Gdzie jest to
biuro?
Poszli na pierwsze piętro.
- Piękne - powiedziała Marjorie. - Moje jest małe i ciemne.
Stoją w nim ohydne meble.
Wyjęła z torby trzy porządnie spięte komplety dokumentów.
Umowa! Upragniona umowa!
Jeden egzemplarz wręczyła Lenie, drugi Danielowi. Widać
było, że jest dumny z tego, iż może uczestniczyć w tym
historycznym momencie. Trzeci egzemplarz trzymała w jednej
ręce, a w drugiej pióro wieczne. Nie było stare, ale za to drogie.
Nie oszczędzała na nim.
Lena przejrzała treść umowy. W hurtowni wiele ra?y była
obecna przy zawieraniu umów. Ich treści były z reguły mniej
lub bardziej podobne, różniły się jedynie warunkami.
Lena szybko się zorientowała, że to bardzo uczciwa umowa.
Pokiwała głową i chciała wziąć jakiś długopis z biurka.
Ale Marjorie podała jej swoje drogie pióro.
- Proszę - powiedziała i obserwowała, jak Lena zamaszyście
pisze swoje nazwisko pod treścią umowy, wcześniej już
podpisanej przez Marjorie równie energicznie.
- Za współpracę! - powiedziała Marjorie, gdy Lena złożyła
swój podpis. - Opijemy to kiedy indziej. Po południu muszę
trzeźwo myśleć.
Jeden egzemplarz umowy zostawiła Lenie, dwa pozostałe
schowała do torby.
- Sugestia naszego wspólnego przyjaciela, pana Brodersena,
była strzałem w dziesiątkę. Muszę mu podziękować.
Powiedział mi, że jest pani zupełnie inna niż pani brat. Wie
pani, że doprowadził firmę pani ojca do fatalnej sytuacji
finansowej? Dużo poważnych firm wycofuje się ze
współpracy.
A wiele z nich już odebrało mu licencje na sprzedaż
produktów. Lena zbladła.
- Nie, nic nie wiedziałam.
- No tak, nic przyjemnego rozmawiać o porażce, na dodatek z
taką siostrą jak pani.
Nie może powiedzieć Marjorie, że Frieder w ogóle z nią nie
rozmawia, bo nie chce mu odstąpić działki nad jeziorem. To
sprawy rodzinne. Nie mają nic wspólnego z interesami.
Marjorie spojrzała na zegarek. Na jej szczuplutkiej ręce
sprawiał wrażenie o wiele za dużego.
- Już tak późno?! Czy zamówią mi państwo taksówkę?
- Pani Ferguson, jeśli nie ma pani nic przeciwko, chętnie
odwiozę panią na lotnisko - zaproponował Daniel.
- O, jak miło, ale proszę do mnie mówić Marjorie.
Wstała.
- Pani też, pani Leno. Szkoda, że mam tak mało czasu.
Następnym razem zostanę tu na dłużej. Chciałabym dokładnie
obejrzeć tę wspaniałą posiadłość.
Pożegnały się. Marjorie i Daniel wyszli z biura. Do uszu Leny
dobiegł jeszcze głośny, ale serdeczny śmiech Marjorie. Po
chwili była już zupełnie sama.
Usiadła przy biurku i gładziła ręką przed chwilą podpisaną
umowę.
Udało się. I po co były te nerwy? Zupełnie niepotrzebnie się
martwiła. Marjorie wpadła tu jak po ogień. Wszystko jej się
podobało, a nic nie uszło jej uwadze. Ta delikatna osoba dobrze
wie, czego chce. Lena była pewna, że ich współpraca będzie
owocna.
W interesach wszystko idzie coraz lepiej. Żeby jeszcze miała
tyle szczęścia w życiu prywatnym. Powinna je dzielić z
Thomasem, powinna go mieć u swego boku, a nie zadowalać
się jedynie bransoletką od niego, którą musi potrząsać, żeby
przeczytać LOVE FOREVER.
Spojrzała na zegarek. Było jeszcze bardzo wcześnie. Przy
odrobinie szczęścia dodzwoni się do Jórga. Zazwyczaj o tej
godzinie jadał śniadanie. ; Nie myliła się.
- Cześć, Lena - przywitał się z nią skonfundowany. - Coś się
stało?
Wkurzył ją tym pytaniem. Odparła ostrzej niż zamierzała:
- U mnie nie... Co, nie możemy ze sobą od tak po prostu
porozmawiać? Musi się od razu coś stać?
- Wiem, powinienem się wcześniej z tobą skontaktować, ale
miałem mnóstwo rzeczy na głowie. Wreszcie zajmuję się
czymś, co mnie naprawdę interesuje. Teraz mój dzień jest
wypełniony po brzegi.
Te słowa zasmuciły Lenę.
- I nie masz czasu, żeby oddzwonić do swojej siostry? Hm, no
bo co taka szara myszka ze wsi miałaby ci ciekawego do
powiedzenia?
- Leno, proszę, nie mów tak. Przepraszam, że cię uraziłem. Ja
świętuję zmiany na lepsze i... -przerwał.
Nie wierzyła mu.
- Jórg, chciałabym porozmawiać z tobą o Doris.
- Po co?
- Ponieważ mnie odwiedziła. Przykro mi, że od ciebie
odeszła. Była dla mnie miła, mimo że jej nie pomogliśmy.
Zlekceważyliśmy jej problem.
- Nikt jej nie zmuszał do tego, żeby od samego rana zaglądała
do butelki. Miała wspaniałe, beztroskie życie.
- Jórg, ona się czuła samotna. Za mało się o nią troszczyłeś.
Przeprowadziła się do obcego kraju bez znajomości języka.
Przecież nie mówiła po francusku.
- Mogła się go nauczyć. Nikt jej nie bronił.
Nie było sensu drążyć tego tematu. Na wszystko miał gotową
odpowiedź. Nie dopatrywał się swojej winy w rozpadzie
własnego małżeństwa.
Zresztą w tej kwestii klamka zapadła.
Doris do niego nie wróci. Zakochała się w innym mężczyźnie.
Przy nim znalazła to, czego potrzebują wszystkie kobiety, czyli
bliskość i poczucie bezpieczeństwa.
- Nie chcę się z tobą kłócić o Doris. Jej już z nami nie ma.
- Wróci do nas na kolanach, kiedy się zorientuje, z jakiego
raju zrezygnowała. Nikt nie zaoferuje jej więcej...
Jórg był jej bratem, ale jego krnąbrność doprowadzała ją do
szewskiej pasji. Raj? Cwaniaczek. Sam go nie stworzył.
Przecież odziedziczył fortunę po tacie.
- Jórg, Doris złożyła mi krótką wizytę. Wyglądała na
wypoczętą, wzmocnioną i szczęśliwą. I nie zapowiada się,
żeby chciała zburzyć tę harmonię.
- Nigdy nie zgodzę się na rozwód.
- Dlaczego nie? Przecież wasze małżeństwo nie było usłane
różami. Rozminęliście się, nie mieliście już sobie nic do
powiedzenia. Nie cieszysz się, ujmę to drastycznie, że się jej
pozbędziesz?
- Nie chodzi o Doris.
Lena nie rozumiała, co miał na myśli.
- Słucham? Jeśli nie o Doris, to o kogo? O co ci chodzi?
- Powiem ci, kochana siostrzyczko. Doris i ja nie mamy
rozdzielności majątkowej. Niczym się z nią nie podzielę.
Jeszcze nie zwariowałem. Chce, niech wraca. Jestem w stanie
zapomnieć o jej romansiku.
Zaniemówiła. Nie dowierzała, że z ust jej brata usłyszała coś
tak wstrętnego. Lena głęboko westchnęła.
- Jórg, kochasz Doris?
- Kochasz? Cóż za górnolotne słowo. Pobraliśmy się wieki
temu. Kto z takim stażem mówi o kochaniu czy miłości. Po
prostu przyzwyczailiśmy się do siebie i jeśli ona rzeczywiście
przestała pić, da się z nią jakoś wytrzymać. Dobrze się z nią
żyje i jest dość łatwa w utrzymaniu.
- Co? Boże, mówisz o niej jak o ubraniu... Jórg napawasz
mnie strachem. Nie spodziewałam się po tobie takiej
oziębłości... Chcesz tkwić w chorym związku małżeńskim ze
względu na majątek?
- Tak - przyznał bez zażenowania. - Przynajmniej jestem
szczery.
Jej zły nastrój osiągnął punkt krytyczny.
- Jórg, niczym się nie przejmuj i zgódź się na ten rozwód.
-Doris nic od ciebie nie chce, zupełnie nic. Także jej
prywatnych rzeczy, które znajdują się w Chateau Dorleac.
- Uhm, ja się zgodzę, a ona zacznie stawiać żądania.
- Wcale nie. Doris na piśmie zrzeknie się jakichkolwiek praw
do twoich dóbr. Zatrzymasz wszystko, co dostałeś od taty.
Zanim kolejny raz staniesz na ślubnym kobiercu, sporządź
odpowiednią intercyzę. Wówczas w razie rozstania będziesz
mógł spać spokojnie. Wiedz też, że już nie znajdziesz takiej
kobiety jak Doris.
- Hej, dlaczego się mnie czepiasz? Ja jestem twoim bratem, a
ty opowiadasz się po stronie Doris.
- Powiedzieć ci coś? Żałuję, że wcześniej nie zadałam sobie
trudu, żeby ją lepiej poznać. Ona jest wspaniałą, wartościową
osobą.
- To sobie z nią zamieszkaj... - wysyczał z wściekłości.
- Jórg, nie wyżywaj się na mnie. Nie potrafisz znieść żadnej
krytyki. Nic do ciebie nie dociera. Jeśli chcesz, możemy
skończyć tę rozmo-
wę. Szkoda, że ty mnie nie informujesz o ważnych
zmianach w twoim życiu, tylko Doris. Separacja z żoną nie jest
jakimś wyjściem do kina. Chyba to nie fair, że przemilczałeś
przede mną ten fakt.
- Nie traktowałem naszego rozstania serio. Nie wierzyłem, że
ona ode mnie odejdzie. No, ale skoro tego chce... Niech składa
pozew o rozwód.
- I mówisz o tym bez wzruszenia? Nie spróbujesz jej
odzyskać?
- Lena, nie każdy ma romantyczną duszę i bajkowe
wyobrażenie o miłości oraz szczęściu. Małżeństwo jest
związkiem
służącym
określonym
celom.
Powinno
funkcjonować jak dobrze kierowana firma.
Gdyby była złośliwa, wygarnęłaby mu, że i na tym polu się
nie sprawdził. Jednak nie chciała wszczynać awantury.
Co za licho wstąpiło w członków rodu Fahrenbach? Nie
potrafili się ze sobą dogadać. Nie znajdowali ze sobą
wspólnego języka.
- Lena, kiedy indziej dłużej sobie pogadamy. Dzisiaj mam
trzęsienie ziemi. Musimy przesłuchać z Catherine kilku
muzyków.
- Zatem nie przeszkadzam ci już. Życzę dużo sukcesów.
- Dzięki. Do usłyszenia! - mruknął, nie czekając, aż powie mu
„do widzenia".
Lena posmutniała. Była wstrząśnięta.
Gdyby wiedziała, jak potoczy się ich rozmowa, nie
zadzwoniłaby do niego w ten posępny poranek.
Chyba jednak Doris słusznie postąpiła, uciekając od niego.
Zasłużyła na kogoś lepszego.
Czy powinna tak myśleć? W końcu Jórg był jej bratem.
Powinna ze względu na pokrewieństwo tolerować jego
nikczemne
zachowanie?
Nicola
prawdopodobnie
przytoczyłaby aforyzm: krew jest gęstsza niż woda.
Z powodu majątku zostałby z Doris... Co za głupota.
Lenie przeszły ciarki po plecach. Ona nie przywiązywała
większej wagi do spraw materialnych. Fajnie je mieć, ale nie
należy przeceniać ich posiadania.
Kiedy zabrzęczał telefon, sądziła, że Jórg się zreflektował i
chciał ją przeprosić.
Myliła się. W słuchawce usłyszała głos swojej przyjaciółki
Sylvii.
- Wiem, dzisiaj jest smętny dzień - stwierdziła po przywitaniu
się z Leną. - Martin właśnie mnie oświecił, że cały dzień będzie
w rozjazdach. Może masz ochotę na babską przechadzkę po
mieście? Połaziłybyśmy po sklepach, a potem zjadłybyśmy co
nieco w tej nowej włoskiej restauracyjce. Wybadam przy
okazji konkurencję.
Przechadzka po mieście? W taką pogodę?
No, niekoniecznie. Tyle że jeśli zaszyje się w czterech
ścianach, sfiksuje do reszty. Usiądzie gdzieś w kącie i będzie
się zadręczać.
Nie miała siły pracować.
Wprawdzie zamierzała stworzyć zarys nowej kampanii
reklamowej produktów Brodersena, ale dzisiaj nie miała weny.
Jej obecność w destylarni nie była niezbędna. Daniel stał tam
na straży. Świetnie się spisywał.
Udało mu się nawet oczarować Marjorie Ferguson. Nie lada
wyczyn w tej branży.
- Chyba nie puścisz w odstawkę starej przyjaciółki? -
zawołała Sylvia po dłuższej chwili milczenia. - Przez pomyłkę
ustawiłam mojemu personelowi podwójną zmianę. Nie mogę
ich teraz
odesłać do domu. W gospodzie zrobiło się tłoczno, więc ja nie
będę im się plątać pod nogami. Martina nie ma w domu... No
powiedz „tak".
Lena zgodziła się, tym bardziej, że chciała porozmawiać z
przyjaciółką w cztery oczy o pani von Orthen, jej pierwszej
wczasowiczce. Pani doktor i jej tata byli kiedyś parą i mieli się
pobrać.
Czy Sylvia wiedziała coś na ten temat?
- Gdzie i o której się spotkamy? - spytała Lena.
- Najprościej będzie, jeśli po mnie przyjedziesz. Poza tym
odkąd jestem mężatką, przyzwyczaiłam się do bycia
pasażerem.
Lena zaśmiała się.
- Dobra, księżniczko, nie zrzucę cię z twojego pasażerskiego
troniku - powiedziała żartobliwie. - O której podjechać po
jaśnie panią?
- Hm, no nie wiem, ile czasu będziesz się stroić i robić
makijaż...
- Pięć sekund. Przecież nie startuję w żadnym konkursie
piękności.
- Hola, hola, kochanieńka, nie tędy droga. Musimy się zrobić
na bóstwo. Chcę się trochę rozerwać. Zaszalejmy w Bad
Helmbach! Zabrylujemy jako dwie naturalne piękności z
prowincji.
- Moja naturalna piękności, za pół godzinki usłyszysz pod
swoim oknem pisk opon mojego samochodu.
Lenie poprawił się humor. W sumie była wdzięczna
przyjaciółce, że wymusiła na niej ten wypad do miasta.
Zamówiła klika książek. Przy okazji odbierze je z księgarni.
A włoskie jedzenie? Dawno nie jadła południowych
przysmaków. Nicola gotowała raczej tradycyjne dania. W
gospodzie Sylvii też nie eksperymentowali z zagranicznymi
specjałami.
Na szczęście przestało padać. Niebo się przejaśniło. Zza
chmur wyjrzało słońce. Lena odebrała przesyłkę z książkami i
pomaszerowała za Sylvią do sklepu z butami.
Sylvia, kupując buty na bardzo wysokim obcasie, zauważyła
zdziwione spojrzenie Leny.
- Martin uwielbia, kiedy zakładam takie fikuśne pantofelki.
Uważa, że mam boskie nogi... Ach, czego się nie robi dla
swojego męża, żeby mu się przypodobać. .. O, przymierzę
jeszcze tamte szpilki.
Niesamowite. Małżeństwo zupełnie odmieniło Sylvię. Kiedyś
była konserwatywna, a teraz stała się szykowną, modną
kobietą.
Lena zazdrościła jej czasami szczęścia, jakiego zaznała przy
Martinie.
Sylvia miała męża, którego kochała i przy niej był. A
Thomas? Mieszkał w Ameryce. Nawet nie
wiedziała, kiedy do niej przyleci. Ciągle przesuwał termin
odwiedzin.
Tęskniła za nim, jego bliskością i czułością.
Jej wzrok powędrował na lewy nadgarstek, gdzie miała
wyrytą bliznę w kształcie litery T. Pozostałość po ich
rytualnym wyznaniu miłości. W młodości złożyli sobie
przysięgę, że będę się kochać na zawsze. Tyle że ta szrama była
jedynie symbolem, a nie czymś, co mogłoby ogrzać samotne
serce.
Sylvia zapłaciła za buty i paradując dumnie z firmowymi
torebkami, które ściskała niczym trofea, zapytała Lenę:
- Kontynuujmy naszą wyprawę po miejskie zdobycze. Albo
napijemy się najpierw kawy i trochę poplotkujemy.
Tą propozycją trafiła w dziesiątkę. Lena chciała się jej
zwierzyć, a takie sprawy najlepiej omawia się bez pośpiechu,
patrząc rozmówcy prosto w oczy.
- Kawa? Świetny pomysł. Odkryłam niedawno fajną,
przytulną kawiarenkę. W niej nie ma tłumów ani
wypacykowanych panienek. Usiądziemy w jakimś zacisznym
kącie.
- Brzmi zachęcająco. Chodźmy. Zostawmy nasze zakupy w
samochodzie. Zaparkowałyśmy przecież w pobliżu.
-OK.
Lena spakowała swoje książki, a Sylvia buty. Potem poszły
do kawiarenki. Sylvia jej nie znała i była oczarowana panującą
tam atmosferą. Usiadły przy oknie.
Zamówiły świeżo parzoną kawę. Sylvia jako niepoprawny
łasuch poprosiła jeszcze o kawałek ciasta. Wtedy do środka
wszedł Jan van Dahlen.
Lena spodziewałaby się wszystkiego, ale nie tego. Od razu się
zarumieniła. Jan ruszył w ich stronę.
Natknęła się już na niego kilkakrotnie, ale unikała go jak
ognia.
Jan był przystojnym, zabawnym i mądrym mężczyzną. Nie
krył swojej sympatii do niej. Otwarcie przyznawał, że mu się
podoba. Bała się bowiem, że ulegnie jego czarowi.
Thomas był daleko za oceanem, a Jan tutaj, dyspozycyjny i
zakochany w niej po uszy.
- Spójrz na tego przystojniaka - szepnęła Sylvia. - Zerka na
nas ukradkiem... U la, la, idzie do naszego stolika.
Zanim Lena zdołała cokolwiek wyjaśnić, Jan stał już przy
nich.
- Co za niespodzianka, Leno - zagadnął uśmiechnięty, po
czym spojrzał na Sylvie, która lustrowała ich wzrokiem.
- Pozwólcie, że was sobie przedstawię - powiedziała Lena. -
Pan Jan van Dahlen, a to moja przyjaciółka pani Gruber.
- Miło mi - odpowiedział Jan. - Przeszkadzam paniom czy
mogę się dosiąść?
Przeszkadzał. Lena chciała opowiedzieć przyjaciółce o
tajemnicy swojego taty. Chciała odpowiedzieć, ale Sylvia ją
uprzedziła.
- Ależ skąd. Panie van Dahlen, proszę siadać -odezwała się
zaciekawiona.
Pragnęła jak najszybciej się dowiedzieć, gdzie Lena poznała
takiego pięknisia.
Dość szybko wywiązała się między nimi interesująca,
zabawna
rozmowa.
Jan raczył
ich
fascynującymi
opowiastkami i epizodami ze swoich dziennikarskich dokonań.
W pewnym momencie spojrzał na zegarek.
- Ojej, ale się zagadałem. Wyskoczyłem na małą kawę i nie
przypuszczałem, że ją wypiję
w towarzystwie tak uroczych pań. - Zerknął na Lenę. - Jeśli
teraz nie pojadę do mojej ciotki, wydziedziczy mnie -
zażartował.
Zawołał kelnerkę, zapłacił za siebie, Lenę i Sylvię, po czym
wstał.
- Leno, wybrałabyś się ze mną do kina? Niedaleko jest. Na
plakatach widziałem zapowiedź fajnego filmu. Potem
poszlibyśmy się czegoś napić i pogadalibyśmy o życiu.
- Przykro mi - wzbraniała się Lena. - Mam... Nie dokończyła
zdania, ponieważ Sylvia weszła
jej w słowo.
- Oczywiście, że pójdzie. Lena uwielbia kino. Jan zachichotał.
- Dziękuję, będę pani winien przysługę - zwrócił się do Sylvii,
po czym powiedział do Leny: -Przyjadę po ciebie o
dziewiętnastej, zgoda?
Nie miała innego wyboru, jak przytaknąć. Nie chciała
kompromitować Sylvii.
W zasadzie jej przyjaciółka nie skłamała. Kiedy jeszcze
mieszkała w mieście, chętnie chodziła do kina. Po
przeprowadzce na Słoneczne Wzgórze niestety nie znajdowała
zbytnio czasu na oglądanie filmów na dużym ekranie.
- Stokrotne dzięki. Nigdy pani tego nie zapomnę - powiedział
Jan do Sylvii. - Bardzo się cieszę na dzisiejszy wieczór - dodał
i pomachał im na pożegnanie.
Kiedy wyszedł z kawiarenki, Sylvia przemówiła do
przyjaciółki.
- Gdzieś ty go wyrwała?
- Wyrwała? Co ty mówisz. Przypadkiem natknęliśmy się na
siebie w księgarni. Zamieniliśmy ze sobą kilka słów. Nie
sądziłam, że go jeszcze kiedykolwiek zobaczę, tym bardziej, że
on tu tylko odwiedza ciocię. Ale on jest dziennikarzem i dla
niego to żaden problem, żeby mnie namierzyć. Któregoś dnia
zapukał do moich drzwi i zaprosił mnie na koncert jakiegoś
zespołu. Widywałam go od czasu do czasu, aż w końcu
odrzuciłam jego zaproszenie...
- Dlaczego? Przecież jest zabawny.
- Wiem.
- Nie rozumiem...
- Sylvio, ja kocham Thomasa i nikogo więcej. Jan jest
zabójczo uroczym mężczyzną i bez ogródek przyznaje, że jest
mną oczarowany. Nie jest natarczywy. Absolutnie nie.
Powiedziałam mu
o Thomasie, a on odpowiedział: „Wiem, ale on jest daleko
stąd". Jak widzisz, wybadał teren.
- Hm, fakt, Thomasa tu nie ma - mruknęła Sylvia.
- Zgadza się. Brakuje mi go coraz bardziej. Kocham go ponad
wszystko. Nie mogę się doczekać, kiedy znowu go zobaczę.
- I z tego powodu chcesz żyć jak zakonnica?
- Przecież nie będę się rzucała pierwszemu lepszemu
mężczyźnie na szyję.
- No nie powinnaś, Leno. Ale nikt ci nie zabroni wychodzić z
domu i na przykład zabawić się w jakimś lokalu. Każda kobieta
lubi być adorowana i ty też powinnaś... - przerwała.
- Co chciałaś powiedzieć, Sylvia?
- Ach, nieważne. Nie moja sprawa.
- Dokończ. Zawsze byłyśmy wobec siebie szczere i otwarte.
Więc co chciałaś powiedzieć?
Sylvia trochę zwlekała z odpowiedzią.
- Thomas i ty... Byliście parą z bajki. My wszyscy wam
zazdrościliśmy, bo zakochaliście się w sobie na zabój. Później
twoja matka namieszała między wami. Przez nią się
rozstaliście i nie mieliście ze sobą żadnego kontaktu.
- Ponad dziesięć łat - szepnęła Lena ze łzami w oczach.
- Ale ponownie się zeszliście. Wasza miłość jest niezmiernie
silna.
Lena pokiwała głową.
-
Dlatego zupełnie nie rosumiem, dlaczego nie
sformalizowaliście waszego związku i nie poszliście za
ciosem...
Lena przełknęła ślinę.
- Zrozumiałe, że Thomas nie może od tak spakować swoich
walizek i wylecieć z Ameryki, jednak powinien wyjść z jakąś
inicjatywą, dać ci jakiś znak, że chce z tobą spędzić resztę
życia, powiedzieć, gdzie chce je z tobą spędzić. Tutaj czy za
oceanem.
- Nigdy nie poruszał tego tematu.
- Więc ty weź ster w swoje ręce. Przejmij inicjatywę i ustalcie
coś.
Sylvia miała rację. Lena nie była w stanie się jej
przeciwstawić.
- Przepraszam, nie chciałam się wtrącać - dodała z wyrzutami
sumienia Sylvia. - Jesteś moją przyjaciółką, a Thomasa bardzo
lubię i może dlatego chciałabym dla was jak najlepiej. Kolejny
raz
mówię - ty i Thomas jesteście dwiema pasującymi do siebie
połówkami.
Kelnerka zbliżała się do ich stolika.
- Podać paniom coś jeszcze? - zapytała uprzejmie.
Lena i Sylvia popatrzyły na siebie.
- Nie, dziękujemy - powiedziały niemal równocześnie.
- Skoro sponsor uregulował za nas rachunek, możemy
kontynuować naszą zakupową wyprawę - zaproponowała
Sylvia. - Z chęcią kupiłabym nowe perfumy. Hm, wybiorę
jakiś uwodzicielski zapach.
Natomiast Lena chciała koniecznie porozmawiać o tajemnicy
ojca. Niestety, to nie był odpowiedni moment. Wbrew swojej
woli ruszyła z Sylvią na podbój sklepów.
Właściwie nie musiały kupować perfum, bo Lena mogła
jakieś podarować Sylvii.
Kiedyś dostała małe próbki. Rzadko ich używała. Tylko na
specjalne okazje.
- Chodźmy do najbliższej drogerii. Ty wiesz, gdzie mają
największy wybór - zawołała Sylvia.
Opuściły małą kawiarenkę.
W tym czasie chmury się rozeszły i wyjrzało piękne słońce.
Lena odczytała to jako znak z nieba.
Wkrótce i dla niej zaświeci słońce. Rozpromienieje, kiedy
wreszcie przyjedzie do niej Thomas.
Wieczorem spotka się z Janem. Tłumaczyła sobie, że on nie
zawróci jej w głowie. Przecież żaden mężczyzna, choćby
przystojniejszy niż Adonis, nie dorastał Thomasowi do pięt.
- Ach, ja też poszukam dla siebie nowego zapachu -
stwierdziła. - Ubóstwiam perfumy.
Gdyby Thomas tu był, uwiodłaby go nimi.
A tak moc nowych perfum wypróbuje podczas spotkania z
Janem.
Lena rozradowana wróciła po południu do posiadłości
Fahrenbach.
Nie mogła się nadziwić, że ślub z Martinem miał tak ogromny
wpływ na Sylvię. Przeszła zupełną metamorfozę.
Osobowościowo była nie do poznania. Dawniej pięć razy się
zastanowiła, zanim wydała na coś pieniądze. Zaopatrywała się
jedynie w najpotrzebniejsze artykuły. A teraz? Hulaj dusza,
piekła nie ma. Bez opamiętania kładła na ladę ciuchy i
kosmetyki, ponieważ chciała się podobać swojemu Martinowi.
Naturalnie nadal zwracała uwagę na ceny. Głupia nie była.
Nie kupowała byle czego albo drogiego. Jeśli coś przekraczało
przyzwoitą cenę, nie kupowała tego. Lena też nie.
Ona nigdy nie pozwoliłaby sobie na roztrwonienie fortuny w
ciągu pół godziny. Do takich
lekkomyślnych posunięć były zdolne tylko jej siostra Grit i
szwagierka Mona. Niektórzy ludzie nie zarabiali tyle przez
kilka miesięcy, ile one wydawały jednorazowo.
Lena z natury była oszczędna.
Pieniądze inwestowała przede wszystkim w konkretne,
przydatne rzeczy. Poza tym musiała, a właściwie chciała
spłacić pożyczkę w wysokości siedemdziesięciu siedmiu
tysięcy euro na uzbrojenie działek. Thomas za to zapłacił w
gminie i nie chciał słyszeć o żadnym wyrównywaniu długów.
Pomógł jej i tyle. Nie oczekiwał niczego w zamian. Ale ona
uparła się, że odda mu wszystko.
Zastanawiała się, czy sama też będzie bardziej rozrzutna na
zakupach, kiedy wyjdzie za mąż za Thomasa.
Miała nadzieję, że do tego dojdzie. Nie przyrzeka się kobiecie
dozgonnej miłości, jeśli nie ma się wobec niej poważnych
zamiarów.
Lena zaparkowała samochód i poszła do małego domku.
Nicola krzątała się w kuchni przy piecyku. Lena spostrzegła
się, że płakała. Chciała zapytać, co się stało, ale kątem oka
dostrzegła leżącą na stole
gazetę. Przeczytała nagłówek na pierwszej stronie i stało się
dla niej jasne, dlaczego Nicola tak zmarkotniała.
Szczęśliwy zbieg okoliczności.
Młoda kobieta, którą tuż po porodzie oddano do adopcji,
odnalazła swoją biologiczną matkę.
Także Nicola zaraz po porodzie oddała swoją córkę. Nie
miała innego wyjścia. Od tamtego czasu bardzo cierpiała.
Lenę gryzły wyrzuty sumienia, bo zdeklarowała się, że
poszuka, tak jak ojciec próbował, rodziców adopcyjnych,
którzy przysposobili dziecko Nicoli, ale dotychczas nie
wysiliła się za bardzo. Dwa lub trzy razy usiadła przy
komputerze i na tym poprzestała. Zajęła się innymi, bieżącymi
sprawami. Potem zapomniała o swojej obietnicy złożonej w
głównej mierze sobie, ponieważ ciągle biegała po jakichś
urzędach, a Nicola w ogóle nie mówiła o swojej córce.
Postanowiła nie wypytywać Nicoli, dlaczego płacze. Nie
chciała jej rozdrażnić. Nazajutrz poszuka informacji na temat
tej adopcji. Czekają nie lada wyzwanie, bo córka Nicoli ma już
około trzydziestu lat. Dowiedzieć się po tylu latach...
- Nicola, mam coś dla ciebie! - krzyknęła radośnie.
Kobieta ukradkiem otarła łzy, odwróciła się i podbiegła do
stołu, żeby zamknąć gazetę.
- Nie trzeba było - powiedziała.
- Na pewno się ucieszysz. - Lena wyciągnęła ładnie
zapakowany prezencik.
- Ojej, śliczne opakowanie, aż szkoda je tak rozrywać.
Nicola usiadła i pogładziła palcami kremowy papier i wstążkę
tego samego koloru.
- Rozpakuj. Nie krępuj się.
- Zwariowałaś... - wyjąkała Nicola, wyciągając z pudełka
perfumy. - Przecież nie mam dzisiaj urodzin...
- Tak, jest normalny dzień, kochana. Czy tylko przy
szczególnych okazjach można zrobić przyjemność drugiemu
człowiekowi? Nicola, jesteś dla mnie kimś ważnym. Robisz
dla mnie wiele dobrego. Tak naprawdę powinnam cię
obdarowywać mnóstwem prezentów i to codziennie.
- Twoja przeprowadzka na Słoneczne Wzgórze była dla mnie
największym darem. To najlepsze, co nam się mogło
przytrafić. Twój tata słusznie
przepisał tę posiadłość tobie. Twoje rodzeństwo już dawno
wystawiłoby te ziemie na licytację. Obłowiliby się, tym
bardziej, że tutejsze działki zostały przemianowane z
rekreacyjnych na budowlane. A propos rodzeństwa. Dzwoniła
Grit. Wpadła w histerię, bo nie mogła się z tobą skontaktować.
Może zadzwoń do niej. No i po tysiąckroć dzięki. Sprawiłaś mi
ogromną radość tymi perfumami. Lubię ten zapach.
- Więc ich użyj! - zaproponowała Lena.
- Ech, tak bez okazji? Nie. To by było marnotrawstwo.
Lena objęła w pasie.
- Nie myl pojęć. Dbanie o siebie nie jest marnotrawstwem -
oznajmiła. - Dziękuję Bogu, że mam ciebie. Pójdę do siebie i
zadzwonię do siostry. Dziwię się, że ona jeszcze wie, kim ja
jestem.
- Ona zawsze będzie czegoś od ciebie chciała, więc nie
zapomni o tobie. Nie daj się jej zmanipulować. Nie pozwól,
żeby się tobą wysługiwała. Pewnie szuka kozła ofiarnego, żeby
w czymś ją zastąpił.
- Będzie chciała pozbyć się dzieciaków, żeby mogła zabawić
się ze swoim kochasiem.
- Jeśli chodzi o dzieci, zgódź się, Leno. Nicola ubóstwiała
dzieci. Szczególnie Merit.
Była w niej zakochana.
- Dam ci znać, co chciała Grit... Aha, dzisiaj wieczorem
wychodzę z Janem van Dahlenem do kina, potem do jakiejś
knajpki.
- Super - pisnęła Nicola. - Nie możesz ciągle przesiadywać z
nami albo Sylvią.
Zatem Nicola również nie widziała niczego nieprzyzwoitego
w tym, że zadawała się z innymi mężczyznami.
Kiedy Lena przechodziła przez podwórze, do-skoczyły do
niej psy.
- Hektor, moja psinko - zawołała, głaszcząc labradora, po
czym pogładziła po gęstej sierści suczkę. - Lady, moja
słodziutka... Wiem, wiem, czego chcesz. No, chodźcie za mną -
zaśmiała się, idąc w stronę swojego domu.
Na gzymsie obok drzwi wejściowych stała puszka z karmą dla
psów. Oba psy ustawiły się w pobliżu okna, machały
zamaszyście ogonami i obserwowały każdy ruch Leny.
- OK, starczy na dziś - powiedziała, wysypując im solidną
porcję.
Lubiła psy. Kiedy sprowadziła się na Słoneczne Wzgórze,
Hektor już tu był. Kupił go jej tata. Od początku przypadli
sobie do gustu. Byli nierozłączni, dopóki nie pojawiła się Lady.
Lena doskonale pamięta, jak Martin przyniósł jej ten mały
kłębek sierści. Niewiarygodne, że ludzie wrzucili tę psinę do
studni. Na szczęście ktoś ją uratował i zaniósł do weterynarza.
Martin ją odkarmił, a Lena przygarnęła pod swój dach. Lady od
razu zdobyła serca wszystkich mieszkańców Słonecznego
Wzgórza.
Psiaki wbiły w nią błagalny wzrok. Lena zmiękła. Nie
potrafiła się oprzeć ich cudnym ślepiom.
- Ostatni smakołyk! - krzyknęła. - Potem gapcie się na mnie,
ile chcecie, ale mnie nie przechytrzycie. Zrozumiano, moje
włóczykije?
Hektor i Lady zaszczekali radośnie. Chyba zrozumieli.
- A teraz wynocha. Uciekajcie do Daniela... Posłuchali jej.
Zwierzaki dodawały Lenie sporo
sił. Cieszyła się, że je miała.
Westchnęła i weszła do domu. Zżerała ją ciekawość, po co
Grit się do niej dobijała. Musiała mieć jakiś powód. Ona nie
dzwoniła bezinteresownie.
Lena wykręciła numer do siostry, która odebrała po
pierwszym sygnale.
- Cześć, Grit...
Nie zdążyła powiedzieć nic więcej. Siostra weszła jej w
słowo.
- Wreszcie! Gdzieś ty się podziewała? - odezwała się, zamiast
się przywitać.
Lena powinna się jej tłumaczyć z tego, że nie było jej w
domu? Pozostawiła to bez komentarza.
- W piątek musisz przyjechać po dzieci. Przenocujesz je u
siebie przez weekend - wypaliła apodyktycznym tonem. -
Robertino się na nich wkurza i przerzuca całą złość na mnie.
Muszę pobyć z nim trochę sam na sam. Dzieci go drażnią. W
piątek mają wolne od szkoły, bo nauczyciele wyjeżdżają na
wycieczkę.
Bezczelność i zuchwalstwo siostry oburzyły Lenę. To szczyt
wszystkiego!
Od tygodni nie miała żadnych wieści od Grit, a kiedy
dzwoniła do niej, żeby z nią porozmawiać, zawsze ją zbywała.
Nie znajdowała czasu dla swojej rodziny.
Grit zwykle obskakiwała swojego włoskiego lowelasa. Była
wpatrzona w niego jak w obrazek.
A on ją wykorzystywał. Wysysał z niej energie i pieniądze.
Lena kochała siostrzenicę i siostrzeńca. Z chęcią ich u siebie
gościła. Ale złościła się na siostrę, która arogancko się do niej
odnosiła. Rozkazywała jej jak służącej, chociaż potrzebowała
od niej łaski.
- Weźmiesz ich do siebie? To ważne dla miłości mojego
życia.
- Miłością twojego życia są twoje dzieci, a nie jakiś tam
włoski żigolo.
- Daruj sobie te morały. Ty nie masz o niczym pojęcia. Nie
wiesz, co znaczy namiętność. Tyle razy ci powtarzałam.
Krótka piłka. Tak czy nie?
Grit była chamska i impertynencka. Gdyby nie chodziło o
dzieci, Lena odłożyłaby słuchawkę. Dzieci nie były niczemu
winne. Nie powinny cierpieć przez niedorozwiniętą matkę.
- Wezmę dzieciaki... Dlaczego ty ich nie przywieziesz?
Czyżby w tym drogim sklepie obuwniczym nie wystawili
nowych modeli i dlatego jest ci to nie po drodze?
Grit odetchnęła z ulgą. Udało jej się wcisnąć siostrze swoje
pociechy. Odstawiła je na boczny
tor, dzięki czemu mogła swobodnie działać, bez zbędnego
balastu. Nikt i nic poza włoskim amantem nie powinien
absorbować jej uwagi. Musiała udobruchać rozdrażnionego
Roberto. Zadurzyła się w nim niemiłosiernie. Umarłaby z
rozpaczy, gdyby z nią zerwał. Uczyniłaby wszystko, żeby go
przy sobie zatrzymać. Nawet dzieci nie odgrywały w jej życiu
tak znaczącej roli.
Zamiast podziękować siostrze za przysługę, powiedziała
ironicznie:
- Ogarnij się, siostrzyczko. Gdybyś choć trochę orientowała
się w najnowszych trendach mody i była na bieżąco,
wiedziałabyś, że tych modeli nikt już nie nosi. Zero ogłady.
Pozwól, że cię uświadomię. Ten, kto naprawdę dba o swoją
reputację, zakłada teraz buty od Gordona Sharpa, eks-
trawaganckiego, młodego projektanta z Wielkiej Brytanii.
- I rozumiem, że buciki od tego młodego ekstrawagancka
kosztują kilka euro więcej.
- Kilka tysięcy, słodziutka. Marka jego butów klasą
porównywana jest do ferrari. W każdym razie są warte swojej
ceny.
Lenie zrobiło się mdło.
- Grit, gdyby tata cię posłuchał, w jednej chwili miałby cię
dość.
Grit zaśmiała się szelmowsko.
- Racja. Na szczęście jego nic już nie ruszy. Widać jednak, że
pouczanie innych scedował na ciebie. Jesteś jego głosem na
ziemi. Powoli zaczynasz mnie nudzić tymi swoimi
upomnieniami.
Grit szybko się obrażała. Łatwo ją było zranić.
Kiedy zabrzęczała jej komórka, bez namysłu przerwała
rozmowę z Leną. Rozłączyła się. Prawdopodobnie dzwonił
Robertino. Telefony od niego odbierała w okamgnieniu. Bała
się, że mógłby poczuć się urażony.
Nicola wystąpiła z propozycją, że ona i Aleks pojadą po
dzieciaki.
- Wtedy będziemy mieli je tu szybciej. Lena wybuchła
śmiechem.
- Hm, wcale nie, po prostu wcześniej je zobaczysz... Ale co
tam, niech ci będzie. Zawiadomię Grit, że wy podjedziecie po
dzieciaki. Zaraz przyjdę, to spokojnie pogadamy.
Ledwie odłożyła słuchawkę, a znów zadzwonił telefon.
- Ej, zwariowałaś...
Tym razem Lena przerwała siostrze.
- Tak, zwariowałam - wrzasnęła. - Bo daję ci ciche
pozwolenie, żebyś traktowała mnie jak pomywaczkę, chociaż
nie, bo nawet ona nie zniosłaby twojej arogancji. Potrzebujesz
ode mnie łaski, a zachowujesz się tak, jakbym to ja miała ci być
wdzięczna za umożliwienie mi opieki nad Merit i Nielsem. Co
się z tobą dzieje? Gdzie twoje maniery?
- jestem podenerwowana, bo nie układa mi się najlepiej z
Robertino.
- Nikt cię nie zmusza do związku z nim. Nie jesteś na smyczy.
Skoro się z nim męczysz, odejdź od niego.
- No co ty? Przecież go kocham. Poza tym zainwestowałam w
niego za dużo pieniędzy.
- Grit! - krzyknęła oburzona Lena. - Kochanek nie jest lokatą
kapitału.
Znowu zabrzęczała jej komórka.
- Weźmiesz dzieciaki?
- Nicola i Aleks odbiorą je od was.
- Nie mam nic przeciwko. Mogą przyjechać już w czwartek.
Merit i Niels kończą szkołę po czwartej lekcji.
- Zapytam Nicolę.
- Namów ją, żeby przyjechali w czwartek. Dzięki temu
dzieciaki pobędą u was dłużej. Wy je kochacie, one was, zatem
wilk syty i owca cała. Ja też coś z tego będę miała.
- No, przede wszystkim swojego lowelasa.
Grit nie przeciągała na siłę tej rozmowy. Szybko ją
zakończyła. Spieszno jej było do kogoś innego. Oczywiście
„dziękuję" nie padło z jej ust.
Lena posmutniała. Grit i jej bracia zmienili się na gorsze.
Woda sodowa uderzyła im do głowy. Odziedziczyli pokaźny
majątek i nagle zaczęli zadzierać nosa. Stali się
bezwzględnymi i zimnymi ludźmi.
Grit żądała, aby każdy spełniał jej zachcianki. Księżniczka od
siedmiu boleści. Kiedyś ta wyniosłość odbije jej się czkawką.
W życiu nic nie jest pewne. Dlatego ludzi trzeba szanować,
okazywać im wdzięczność...
Rodzina stawała się dla Leny coraz bardziej obca.
Rodzeństwo oddalało się od niej. A może zawsze tacy byli?
Spojrzała na fotografię taty.
Wiele mu zawdzięczała. W życiu kierowała się wartościami,
które wpajał jej od dzieciństwa.
I dobrze na tym wychodziła. Z czystym sumieniem mogła
spojrzeć na siebie w lustrze. Niestety, nie miała wpływu na to,
co wyczyniało jej rodzeństwo. Oni przyczyniali się do rozpadu
rodziny.
Lena poszła do Nicoli, żeby jej przekazać, kiedy powinna
przywieźć dzieciaki.
Nicola cieszyła się na odwiedziny Merit i Nielsa. Lubiła się
nimi zajmować. Przy czym w tej kwestii istniał klarowny
podział: jej faworytką była Merit, a Niels był ulubieńcem
Aleksa. Zresztą z wzajemnością.
- Napijesz się z nami kawy? - spytała Nicola przytulona do
Aleksa.
Oboje siedzieli wygodnie przy stole. Lena potrząsnęła głową.
- Nie, dzięki. Dostarczyłam już swojemu organizmowi
optymalną dawkę kofeiny. Porozmawiajmy o dzieciach. Grit
chce, żeby pojechać po nie w czwartek.
- Tym lepiej - powiedziała Nicola. - W czwartek dom jest
pusty. Pierwsi goście zaczynają się zjeżdżać dopiero w piątek.
W tym tygodniu zameldują się u nas członkowie klubu
kręglarskiego.
Chyba nie stać ich na nocleg w Bad Helmbach. Tak czy owak,
większość czasu będą spędzać tam.
- Ach, Lena, nie chcę cię denerwować, tym bardziej, że na
wieczór umówiłaś się z Janem -wtrącił Aleks. - Zastanawiałaś
się, co z tymi obrazami? Działasz coś w tej sprawie?
Fakt, te straszne obrazy... Omal o nich nie zapomniała. Że też
Aleks musiał je znaleźć w starych skrzyniach. Po co w nich
grzebał? Lena najchętniej by ich nie ruszała.
Po tym, jak Lisa nie odebrała telefonu, wyleciało jej to z
głowy.
Tyle że Aleks nie odpuści. Będzie wiercił jej dziurę w
brzuchu.
- Zajmę się tym jutro z samego rana... - obiecała mu.
- Co masz zrobić jutro, zrób dziś - powiedziała w swoim stylu
Nicola, której specjalnością były powiedzonka i przysłowia.
Lena zaśmiała się.
- Wiem, ale tym razem naprawdę nie mam innego wyjścia.
Muszę się szybko wyszykować i elegancko ubrać. Nie chcę,
żeby Jan na mnie czekał.
Pomachała obojgu i wybiegła z domu.
Chociaż Lena zarzekała się przed wszystkimi, że spotkanie z
Janem nie ma dla niej większego znaczenia, dołożyła
wszelkich starań, by wyglądać olśniewająco. Niby dla samej
siebie.
Mizdrzyła się przed lustrem kilkadziesiąt minut. Skrupulatnie
nakładała każdą warstewkę skromnego makijażu. Przegrzebała
z pół szafy w poszukiwaniu odpowiedniego stroju. Kiedy
spojrzała na stertę ubrań na łóżku, doszła do wniosku, że
zwariowała. Po co się tak stroiła?
Ostatecznie zdecydowała się na dżinsy, zwykłą koszulkę i
sweter. Wskoczyła w wygodne buty na płaskiej podeszwie i
uczesała włosy w kitkę. Popsikała się nowymi perfumami i
była gotowa.
Zarzuciła torebkę na ramię i wtedy rozległo ,się pukanie.
Spojrzała na zegarek.
Jan był zadziwiająco punktualny. Za minutę wybije
dziewiętnasta. Otworzyła mu drzwi.
- Och, jesteś punktualny jak szwajcarski zegarek - zagadnęła.
- Hm, prezentujesz się oszałamiająco. Bajecznie pachniesz -
westchnął. - Chyba stworzyli te perfumy specjalnie dla ciebie.
Lena zarumieniła się, ale schlebiały jej te słowa. Był bardzo
bezpośredni i okazywał otwarcie swój zachwyt, co z jednej
strony jej się podobało, a z drugiej ją irytowało.
Gdyby nie było Thomasa.
Nie, nie powinna się zapędzać ze swoimi myślami. Miała
Thomasa i kochała go najmocniej na świecie.
Zamknęła drzwi na klucz i energicznie wsiadła do
samochodu.
- Wyczytałem w gazecie, że dzisiaj grają dwa seanse, a w
pobliżu kina otworzyli bar tapas. W przerwie moglibyśmy
skoczyć tam na małą przekąskę, napić się wina i wrócić na
drugi film. Albo pójść tylko na drugi film. Co ty na to?
- Super - zgodziła się.
Od obiadu we włoskiej restauracji nic nie jadła. Zgłodniała.
Lubiła tapas, obojętnie ciepłe czy zimne. Lampką wina też nie
pogardzi.
Jan obchodził się z nią jak z damą. Był grzeczny, szarmancki i
niemalże leżał u jej stóp. Zrobiłby dla niej dosłownie wszystko.
Lena cieszyła się na ten wieczór w jego towarzystwie.
Mieli sobie sporo do opowiedzenia. Okazało się, że oboje
gustowali w podobnych gatunkach filmowych.
A jakie filmy interesowały Thomasa? Lena uzmysłowiła
sobie, że nie wie.
Nie rozmawiali ze sobą o swoich zainteresowaniach i o
sprawach przyziemnych. Pewnie w młodości wybrali się parę
razy do kina, lecz nie na film. Tam trzymali się za ręce i
zatapiali w namiętnych pocałunkach.
- Proszę, nie myśl teraz o nim - powiedział Jan i skręcił na
parking przed barem tapas.
Czytał w jej myślach?
Pomógł jej wysiąść z samochodu. Właściciel powitał ich,
jakby byli stałymi gośćmi. Zaprowadził ich do najlepszego
stolika.
- Często tu bywasz? - spytała.
- Jestem tu pierwszy raz.
- Ludzie lgną do ciebie. Szybko zjednujesz sobie ich
sympatię.
Popatrzył na nią poważnie.
- Nie zawsze udaje mi się ta sztuka. Na przykład ty stawiasz
opór. Trzymasz mnie na dystans. Uczyniłbym wszystko, żeby
móc pokonać twoją niedostępność i rozkochać w sobie na
zabój.
- Jan, jeśli chcesz, żebyśmy miło spędzili ten wieczór, nie
przekraczaj granicy przyzwoitości. Kocham Thomasa.
- Szczęściarz. Bronisz go i jesteś mu wierna, mimo że on nic
dla ciebie nie robi. Dlaczego nie ma go przy tobie? Dlaczego
jasno się nie określi i nie przedstawi ci wizji wspólnej
przyszłości?
Lena zbladła.
- Skąd masz takie informacje? Uśmiechnął się i chwycił jej
prawą dłoń.
- W moim zawodzie wyszukiwanie newsów o ludziach i
wydarzeniach jest chlebem powszednim. Poza tym Słoneczne
Wzgórze jest mniejsze, niż ci się wydaje. Ludzie nagminnie
plotkują. Wy, Fahrenbachowie, jesteście powszechnie znani w
tej okolicy.
Lena zagotowała się w środku. Nie potrafiła mu udzielić
racjonalnej odpowiedzi na zadane pytania. Irytował ją fakt, że
nie umiała zdefiniować tego, co łączyło ją z Thomasem.
Kochała go, ale co poza tym?
Na szczęście pojawił się kelner. Zapoznał ich z menu,
ponieważ nie wszystkie dania były wypisane. Polecił im także
pyszne hiszpańskie wino.
Skusili się na nie. Rzeczywiście miało wytworny smak.
Wznieśli toast.
- Lena, muszę ci coś powiedzieć. Jesteś pierwszą kobietą,
która spodobała mi się nie tylko wizualnie. Urzekł mnie twój
charakter. Zakochałem się. Mówię poważnie.
- Jan, pojutrze wyjeżdżasz. Najpóźniej za tydzień zapomnisz
o mnie.
- Żartujesz? Zrobię wszystko, żeby być blisko ciebie. Jestem
gotów przeprowadzić się na Słoneczne Wzgórze, żebyś miała
szansę mnie lepiej poznać. Zresztą w dzisiejszych czasach
związki na odległość nie są czymś osobliwym. Nawet gdybym
musiał zamieszkać w Australii, przylatywałbym często do
ciebie. Przecież są samoloty.
Czy to był przytyk odnośnie Thomasa i tego, że rzadko ją
odwiedzał?
Popatrzyła na niego. Nie, on nie był uszczypliwy. Wyznał jej
po prostu swoje uczucia.
Z kłopotliwej sytuacji znowu uratował ją kelner. Przyniósł
zamówione tapas. Przy jedzeniu wdali się w pogadankę o
kulinariach.
Od Jana biło jakieś ciepło. Był nadzwyczaj miły. Nie narzucał
się jej przesadnie.
Oboje stracili poczucie czasu. Omal nie przegapili drugiego
seansu.
Kiedy weszli do kina, większość miejsc była już zajęta. Sala
pękała w szwach. Udało im się jednak znaleźć dwa wolne
fotele w ostatnim rzędzie, co ucieszyło Lenę. W dzieciństwie
zawsze tam siadała. Jan zresztą też.
A Thomas? Gdzie on lubił siadać? Nie wiedziała. Starała się
oderwać od myśli o nim i skupić się na filmie. Początkowo
bezskutecznie, ale z minuty na minutę wartka akcja filmu
wciągała ją coraz bardziej. To był dramat psychologiczny o
kobiecie, która staczała się na dno. Beztroskie życie porzuciła
na rzecz narkotyków. Przeszła na złą stronę. Wsiąkła w światek
przestępczy.
Aktorka odgrywająca główną rolę mistrzowsko wcieliła się w
tę postać. Lena z otwartymi ustami śledziła każdy moment tej
zatrważającej historii. Ciarki przeszły jej po plecach.
Nieświadomie złapała Jana za dłoń. A może on złapał ją?
Dopiero wtedy, gdy skończył się film, zauważyła, że jej lewa
dłoń spoczywała na jego prawej ręce. Westchnęła głęboko, po
czym ostrożnie i delikatnie ją wysunęła.
Wyszli z kina jako ostatni.
Po chwili Jan zapytał: - Idziemy się gdzieś pobawić przy
muzyce?
Lena potrząsnęła głową.
- Nie, dziękuję. Zawieź mnie, proszę, do domu. Możemy
porozmawiać o filmie. Zrobił na mnie spore wrażenie. Nie
mam dziś ochoty na nocne życie.
- OK, więc chodźmy na spacer. Lena zgodziła się.
- Okolice mojej posiadłości są wręcz idealne na wieczorne
przechadzki. Za późno na pływanie po jeziorze, ale od
podwórza w dół rzeki wiedzie cudna ścieżka przez pola.
- Zatem na co czekamy?
Zapadła zmrok. W milczeniu dojechali do Fahrenbach. Lena
schowała swoją torebkę do sieni. Równie dobrze mogłaby
położyć ją na ławce przed domkiem.
Dotychczas złodzieje nie nawiedzili tej posiadłości i oby tak
pozostało, jednakże odkąd przyjeżdżali wczasowicze, Nicola
ostrzegała Lenę, żeby uważała.
- jestem gotowa - stwierdziła Lena i poprowadziła Jana swoją
ulubioną ścieżką.
Maszerowali równym krokiem obok siebie, cały czas mówiąc
o filmie. Zadziwiające, że ich poglądy i spojrzenie na niektóre
aspekty życiowe były bardzo zbliżone.
- Kochasz tę ziemię, prawda? - spytał ni z tego, ni z owego.
- Jasne, jest dla mnie świętością - odpowiedziała bez
zastanowienia Lena. - Nie wyobrażam sobie, że musiałbym się
stąd wynieść. Dziękuję ojcu, że przepisał mi tę posiadłość.
Stanął. Popatrzył na nią w świetle księżyca.
- Bardzo pasujesz do tego miejsca. Ono jest ci przeznaczone.
Lena Fahrenbach z posiadłości
Słoneczne Wzgórze. Twój tata świadomie podjął decyzję.
Ujął ją tymi pochlebstwami, choć czuła się onieśmielona.
Zarumieniła się. Odwróciła się na pięcie i ruszyła do przodu, a
on poszedł za nią.
Po paru minutach znaleźli się nad jeziorem. Wsłuchiwali się
w szum wody niezmącony kwakaniem kaczek czy śpiewem
ptaków.
Romantyczna atmosfera. Powiew wiatru rozdmuchiwał ich
włosy. Obecni byli tylko oni, natura i błoga cisza. Wpatrywali
się w gwiaździste niebo, ukradkiem zerkając sobie w oczy. W
pewnym momencie Jan wtulił ją w swoje ramiona i pocałował
w usta. Delikatnie i czule. Lena poddała się tej namiętnej
chwili. Uległa mu. Odwzajemniła jego pocałunki.
Rozkoszowała się ciepłem jego objęcia. Ogarnęło ją poczucie
bezpieczeństwa.
Nagle wzdrygnęła się i odskoczyła.
- Przepraszam, nie mogę...
Wbiegła na pagórek. Serce waliło jej jak młotem. Zaczęła
płakać.
Co ona wyczynia?!
Zdradziła Thomasa!
Zrobiło się jej niedobrze na samą myśl o tym.
Jan dobiegł do niej.
- Lena, nie chciałem cię przestraszyć... i nie chciałem być
natarczywy. Samo wyszło. Spontanicznie. Co w tym złego?
Uczucia są po to, żeby za nimi podążać, a nie żeby przed nimi
uciekać. Czego się boisz?
- Ja... kocham Thomasa... ja...
- A może nie do końca tak jest? Może przemawia przez ciebie
przyzwyczajenie? Stworzyłaś sobie w głowie obraz was
dwojga jako nierozłącznej pary i kurczowo się tego trzymasz.
Ludzie się zmieniają, ulegają wpływom. Przegapiliście sporo
ważnych chwil. Wiele was dzieli. Coś wam umknęło. Widać,
że starasz się dociec, co Thomas robił podczas waszej
dziesięcioletniej rozłąki. Próbujesz budować wasz związek od
etapu, kiedy go kiedyś zakończyliście. Tak się nie da. Leno, nie
chcę rozmawiać z tobą o Thomasie. Wolę być swoim
poplecznikiem, adwokatem, czy jak to nazwać... Proszę, daj mi
szansę. Mamy ze sobą wiele wspólnego. Jesteś wspaniałą
kobietą, o którą warto walczyć i na którą warto czekać. Mówię
to jak najbardziej poważnie, Leno.
Wierzyła mu, ale kochała Thomasa. W Janie mogłaby się
zakochać, gdyby nie podarowała swojego serca innemu
mężczyźnie, temu za oceanem.
Odwróciła się i pobiegła w górę. Jan dotrzymywał jej kroku.
Zdyszana zatrzymała się przed drzwiami swojego domu.
- Dzięki za wszystko, Jan... Proszę, nie bądź zły na mnie... Nie
mogę inaczej... W każdym razie życzę ci powodzenia!
- Leno, mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy. Uszanuję
twoją wolę, jednak będę czujny. Będę śledził twoje losy,
oczywiście w dobrej wierze. Nie powstrzymasz mnie przed
tym. A kiedy pojawi się dla mnie choćby cień szansy, skorzy-
stam z niej. Przyjadę i nie wypuszczę cię z rąk. Zaczarowałaś
mnie. Zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia. Jesteś
cudowna.
Nie odrywał od niej oczu. Delikatnie przeczesał palcami jej
włosy. Prawą dłonią pogładził czule jej policzek.
W poprzednich tomach:
Sytuacja finansowa Leny znacznie się polepszyła. Właśnie
podpisała umowę na dystrybucję najsłynniejszego szkockiego
Malt Whisky, Finnemore Eleven. Ponadto coraz więcej osób
wynajmuje noclegi w jej apartamentach. Dlaczego zatem Lena
wciąż zrzędzi i utyskuje? Ponieważ pieniądze i sukces to nie
wszystko.
Tęskni za Thomasem, mężczyzną, którego kocha i który
mieszka w odległej Ameryce. Oczywiście są w stałym kontak-
cie, jednak prawie się nie widują. Dzielą ich tysiące kilome-
trów. Dlatego sama musi o siebie zadbać i na własną rękę wieść
nowe życie na Słonecznym Wzgórzu. Nie do końca jest
pozbawiona wsparcia. Pomagają jej przecież Nicola, Aleks i
Daniel. Są dla niej jak rodzina. Właściwie nawet kimś więcej
niż rodzina. Troszczą się o nią, czynnie uczestniczą w jej życiu
zarówno zawodowym, jak i osobistym, i robią wszystko, żeby
posiadłość odzyskała dawny blask i znów tętniła życiem.
Bezinteresownie poratowali Lenę swoimi oszczędnościami,
czego nie da się powiedzieć o jej rodzeństwie.
Po śmierci jej taty zmieniło się wiele rzeczy.
Jej najstarszy brat Frieder zwolnił ją z firmy rodzinnej w
trybie natychmiastowym. Nie zaważał na nic i na nikogo.
Zaprzepaścił wiele kontaktów biznesowych, doprowadzając
stopniowo hurtownię win Fahrenbach do ruiny. Zerwał kon-
trakty z poważnymi zleceniodawcami, żeby wejść w spółkę z
jakimiś krętaczami czy wytwórcami produktów sezonowych.
Nadaremnie kreował się na lepszego i odnoszącego większe
sukcesy przedsiębiorcę niż ich zmarły ojciec.
Lena wielokrotnie próbowała przemówić mu do rozumu, lecz
na próżno. Przestał się do niej odzywać, ponieważ nie chciała
mu odstąpić działki przy jeziorze. Szantażował ją. Ale ona nie
odpuszczała. Jezioro i tereny wokół niego od pięciu pokoleń
pozostawały w nienaruszonym stanie i według niej należało
pielęgnować tę tradycję. Nie pozwoli, by ktoś wybudował tu
sieć hoteli i okazałych willi jak przy jeziorze w Bad Helmbach.
Rozmyślała również o szwagierce Monie, żonie Friedera,
która wiele razy korzystała z usług chirurga plastycznego,
przez co bardziej przypominała lalkę niż kobietę. Zabiegi
upiększające na nic się jej zdały, ponieważ Frieder i tak wdał
się w romans z młodszą kochanką. W sumie trafił z deszczu
pod rynnę, ponieważ jego nowa wybranka była po prostu
młodszą wersją Mony. Lenie szkoda było brata.
Martwiła się też o jego jedynego syna Linusa.
Frieder i Mona odesłali go bowiem do internatu, aby móc w
pełni skupić się na realizowaniu własnych potrzeb, no i co tu
dużo mówić, oddawać się wszelakim uciechom. Wmawiali
sobie i chłopcu, że to dla jego dobra. Ale drogie, ekskluzywne
internaty nie zastąpią nikomu miłości i bliskości rodziców.
Linus na swój sposób starał się zaznaczyć własną obecność.
Sygnalizował im, że potrzebuje ich miłości. Jego biedna,
maleńka duszyczka wołała o pomoc, ale rodzice zignorowali
wysyłane przez niego komunikaty. A nawet ganili go za
niewdzięczność.
Współczuła Linusowi oraz dzieciom jej siostry Grit, Nielsowi
i Merit.
Im wcale nie powodziło się lepiej. Wprawdzie Grit nie posłała
ich do internatu, ale zwykle wynajdowała coś ciekawszego do
roboty niż zajmowanie się własnymi pociechami. Po
sprzedaniu swojej części spadku zabawiała się z młodocianym
lowelasem. Aby mu się przypodobać, poddawała się róż-
norodnym zabiegom upiększającym. Odbiło jej na stare lata.
Niels i Merit zaś byli zdani albo na samych siebie, albo na
opiekunki. Ich ojciec wyleciał na dwa lata do Kanady. Nie
mógł dłużej znieść ekscesów i nocnych eskapad żony. A Jórg,
drugi' z braci?
On był nieco serdeczniejszym, ale przesadnie powierz-
chownym i niefrasobliwym człowiekiem. W krótkim czasie
doprowadził swoją część spadku, przepiękne winnice we
Francji, na skraj bankructwa. Zraził do siebie jednego z
największych klientów. Zamiast wdrożyć się w system
funkcjonowania przedsiębiorstwa, popisywał się jako
rozrzutny organizator stylowych eventow.
Ku uciesze Leny, udało się jej go namówić, żeby przekazał
zarządzanie majątkiem w ręce kogoś doświadczonego i roz-
ważnego, dzięki czemu nie roztrwoni przynajmniej całości
majątku. Nie musiał się więc trudnić czymś, do czego się
zniechęcił. Od niedawna rozwijał się na innej płaszczyźnie.
Organizował w Chateau Dorleac imprezy okolicznościowe.
Asystowała mu profesjonalna event manager Catherine
Regnier.
Natomiast szwagierka Leny, Doris, pewnego dnia spakowała
walizki i wyjechała z Francji na dobre. Zakochała się w innym
mężczyźnie. Z jego pomocą wyleczyła się z alkoholizmu.
Lenie było przykro, że Doris definitywnie zerwała kontakt z
nią i pozostałą rodziną, choć obiektywnie rzecz ujmując, miała
rację. Otworzyła zupełnie nowy etap w swoim życiu i nie było
w nim miejsca dla Fahrenbachów. Oni nie mieli już z nią nic
wspólnego. Każdego z nich pochłaniały własne sprawy.
Wspomnienia przeszłości, chcąc nie chcąc, powoli się zaciera-
ją. Zatem uczciwiej nie składać fałszywych przyrzeczeń...