Dornberg Michaela
Lena ze Słonecznego
Wzgórza 18
Drugi testament
W poprzednich tomach
Lena pochodzi z dobrze sytuowanej rodziny. Fahrenbachowie
jednak tylko wydają się szczęśliwi. Matka dawno odeszła do
innego mężczyzny, a ojciec właśnie zmarł, zostawiając duży
majątek. Lena ma troje rodzeństwa: dwóch braci, Friedera i
Jórga, i siostrę Grit. Wszyscy mają już swoje rodziny. Mona
jest żoną Friedera - odziedziczyli po ojcu dobrze prosperującą
hurtownię win. Jorg z żoną Doris otrzymali w spadku
wyremontowany zamek Dorleac we Francji wraz z
przyległymi winnicami. Grit i jej mąż Holger dostali willę w
mieście. Lenie przypadła w udziale posiadłość Słoneczne
Wzgórze w miejscowości Fahrenbach, na pierwszy rzut oka
najmniej intratna część spadku. Za dwa lata rodzina ma się
ponownie zebrać, żeby poznać decyzje w sprawie reszty
majątku.
Ze wszystkich obdarowanych tylko Lena pozostaje wierna
tradycji i nie sprzedaje swojego majątku. Nie zamierza
dokonywać także żadnych poważnych rewolucji. Tak jak
ojciec planuje się zajmować dystrybucją alkoholi i dbać o
Słoneczne Wzgórze, żeby nie popadło w ruinę. Przeprowadza
się do posiadłości i rozpoczyna prace remontowe - w
przyległych do domu budynkach zamierza otworzyć pensjonat.
Tymczasem jej rodzeństwo podejmuje kolejne nieudane
decyzje finansowe. Frieder unowocześnia hurtownię i
rezygnuje z dotychczasowych dostawców, ponosząc ogromne
straty. Jórg wycofuje się z branży alkoholowej, a nowy pomysł
na agencję eventową pogrąża go finansowo. Grit sprzedaje
willę, a uzyskane w ten sposób pieniądze inwestuje w siebie.
Otrzymany spadek wydaje się całkowicie zmieniać kochającą
się do tej pory rodzinę. Rozpada się związek Friedera i Mony,
którzy zaczynają zaniedbywać także swojego syna, Linusa.
Chłopiec próbuje popełnić samobójstwo. Jego ojciec wydaje
się jednak zupełnie tym nie przejmować. Ma nową, młodszą od
żony kobietę i wiedzie dostatnie życie, w którym nie ma
miejsca dla rodziny. Doris, stęskniona za domem i
wyniszczona nałogiem alkoholowym odchodzi od Jorga, by
zacząć szczęśliwy związek z innym mężczyzną. Małżeństwo
Grit i Holgera też się nie układa. Holger ma dość rozrzutnej i
egzaltowanej żony, która zupełnie zaniedbuje dom i dzieci,
Merit i Nielsa. Dlatego wyjeżdża do Kanady w nadziei, że żona
wreszcie się opamięta. Grit jednak nie ma najmniejszego
zamiaru rezygnować z atrakcyjnego kochanka i wracać do
nudnego rodzinnego życia. Lena jako jedyna z Fahrenbachów
nie porzuca dotychczasowych wartości, często odwiedza grób
ojca i za żadne skarby nie zamierza sprzedawać ziemi, która od
pokoleń należy do rodziny. W ten sposób
zraża do siebie Friedera, który stojąc przed widmem
bankructwa, liczy na ta, że ona odstąpi mu część
odziedziczonych przez siebie gruntów.
Jeśli natomiast chodzi o samą Lenę...
Jej największym, a wciąż niezrealizowanym marzeniem, jest
ślub z Thomasem, miłością jej życia, która wbrew
przeciwnościom losu znów ich odnalazła. Jednak mimo
ciągłych obietnic i zapewnień deklarujący wielkie uczucie
Thomas wciąż odkłada kolejne wizyty na Słonecznym
Wzgórzu i nie chce rozmawiać o swojej aktualnej sytuacji
życiowej. Zakochana Lena obdarza go zaufaniem i wierzy, że
w Ameryce, gdzie mieszka na stałe, pozostaje jej wierny.
Swoje życie zamienia w czekanie na kolejny telefon od
ukochanego i najmniejszy choćby dowód miłości. W czekaniu
pomaga jej wytrwać piękna bransoletka z romantycznym
napisem LOVE FOREVER - dowód miłości od Thomasa. Gdy
jednak ten odwodzi Lenę od pomysłu odwiedzenia go w Ame-
ryce, dziewczyna zaczyna coraz bardziej wątpić w jego miłość.
Przyczynia się do tego także pojawienie się Jana van Dahlena,
dziennikarza, który bez pamięci zakochuje się w ślicznej
Lenie. Jego pocałunek wpędzają w wyrzuty sumienia, ale nie
zniechęca do walki o związek z Thomasem. Wolny czas Lena
poświęca na ciężką pracę, która pozwala jej w końcu zaistnieć
w branży alkoholowej. Odnosi coraz większe sukcesy i
podpisuje kontrakty z kolejnymi dystrybutorami. Część
odremontowanej posiadłości zamienia w pensjonat. Ma nawet
pierwszych gości - doktor von Orthen, która okazuje się byłą
narzeczoną jej zmarłego ojca, i znaną aktorkę Isabelle Wood.
Stara się również dbać o mieszkańców posesji, którzy
otrzymali od zmarłego gospodarza prawo dożywotniego
zamieszkiwania. Nie jest to trudne, bo bardzo ich kocha. To oni
po śmierci ojca stali się jej najbliższą rodziną. Nicola, Daniel i
Aleks też starają się jej pomagać tak, jak tylko potrafią. Nicola
zajmuje się kuchnią, Daniel odnawia posiadłość, a Aleks
pomaga w kwestii kontraktów z dystrybutorami alkoholi. Lena
umie się odwdzięczyć. Obiecała sobie, że odnajdzie córkę
Nico-li, którą ta przed laty, z powodu braku środków do życia,
oddała do adopcji. Wydaje się, że właśnie wpadła na właściwy
trop.
Jej najbliżsi przyjaciele z Fahrenbach, Sylvia i Martin, wrócili
z podróży poślubnej. Lena ich uwielbia i życzy im jak
najlepiej, ale intuicja podpowiada jej, że coś złego czyha na ich
związek. Wciąż poszukuje także receptury Fahrenbachówki,
likieru, którego skład był znany jedynie jej ojcu. Tymczasem
Aleks informuje Lenę o dziwacznym odkryciu. W starej
skrzyni
znajduje
kilka
obrazów, które wydają się
bezwartościowymi bohomazami. Lena jest jednak całkowicie
pochłonięta problemami rodzinnymi, do których straciła już
dystans.
Bez psów posiadłość była pusta i jakby bez życia, a
mieszkańcy przygnębieni. Wszyscy w głębi duszy pragnęli,
żeby okrutny los psów był tylko złym snem, z którego za
moment się obudzą, a Lady i Hektor przybiegną do nich,
radośnie szczekając.
Pobożne życzenia... Nie było radosnego szczekania, tylko
trudna do zniesienia cisza.
Lena była zadowolona, że mogła porozmawiać z Janem -
udało mu się choć trochę ją pocieszyć. Inaczej nie dałaby sobie
rady z bólem po stracie ukochanych zwierząt.
Kiedy zobaczyła psie miski, które Nicola naszykowała do
uprzątnięcia, serce o mało nie pękło jej z bólu.
Choć miała dziwne przeczucia dotyczące drugiego testamentu
taty, mimo wszystko cieszyła się, że choć na jeden dzień
wyjedzie z posiadłości.
Tym razem przyjechała przed rodzeństwem. Wyjechała ze
Słonecznego Wzgórza dużo wcześniej i szybko dotarła na
miejsce. To dobrze, przynajmniej w spokoju wypije kawę,
którą zaproponowała jej przemiła asystentka notariusza. Teraz
to nie ona będzie musiała podejść do rodzeństwa i się
przywitać, tylko oni do niej. „Tak jest o wiele lepiej",
pomyślała Lena.
Przed odczytaniem testamentu chciała jeszcze porozmawiać z
doktorem Limmerem i zapytać, jak Frieder zdobył dokumenty
potwierdzające śmierć Jórga. Niestety, notariusz miał
spotkanie. Był bardzo zajętym człowiekiem.
Może później nadarzy się okazja do rozmowy. Jeśli nie, to też
nic się nie stanie, bo nie jest to aż takie ważne.
Upiła łyk kawy. Smakowała wyśmienicie, a co najważniejsze
miała pobudzające działanie.
Nagle ogarnął ją jakiś smutek. Nie miał nic wspólnego z
odczytaniem testamentu, które za chwilę nastąpi. Pomyślała
jedynie, że to będzie już koniec, definitywny koniec pewnego
etapu w tym mieście, w którym spędziła większość życia, a
które było jej teraz takie obce.
Z pewnością myślałaby inaczej, gdyby miała dobre relacje z
rodzeństwem, które tu mieszka. Z Friederem nie ma już
żadnego kontaktu. Zacznie z nią rozmawiać, kiedy odstąpi mu
działki nad jeziorem. A Grit... Ta zaślepiona istota myśli tylko
o swoim żigolaku, który wyciska ją jak cytrynę.
Nagle otworzyły się drzwi. Do pomieszczenia weszła Grit,
jakby Lena ściągnęła ją myślami. Widziały się niedawno, więc
wygląd siostry nie przeraził Leny. A może to tylko jej subiek-
tywna ocena? Może w oczach innych ludzi uchodzi za piękną,
atrakcyjną kobietę? Tak, tylko że oni nie wiedzą, jak Grit
wyglądała wcześniej.
Dla obiektywnego i nieuprzedzonego obserwatora jej siostra
mogła teraz wyglądać idealnie - wąski czarny kostium, falujące
czerwone włosy, uniesione kości policzkowe, wydatne usta,
perfekcyjny makijaż, koszmarnie drogie buty na zawrotnie
wysokich obcasach.
Lena jednak nie umiała patrzeć na nią obiektywnie. Dla niej
Grit wyglądała teraz jak szkielet, sztuczny twór bez
osobowości...
- O, już jesteś - zawołała i podeszła do Leny.
Nachyliła się do niej, znowu zrobiła karpia i udawała, że
całuje ją na powitanie.
- Dzień dobry, Grit - powiedziała Lena. Wstała, uścisnęła
siostrę i z przerażeniem
stwierdziła, że to naprawdę już tylko skóra i kości. Grit
zawsze była szczupła, ale proporcjonalnie zbudowana, teraz
była tylko wieszakiem na ubrania.
Spontaniczny uścisk Leny ją zdziwił. Pewnie dlatego, że
przypomniała sobie, jak potraktowała siostrę przez telefon.
- Leno, ja... No wiesz, ja...
Nie dokończyła, bo ponownie otworzyły się drzwi. Tym
razem wszedł Frieder.
Grit od razu uwolniła się z uścisku Leny, jakby została
przyłapana na czymś niestosownym.
- Cześć, Grit - powiedział Frieder. Podszedł do siostry.
Wymienili obowiązkowe
dwa całuski raz w prawy, raz w lewy policzek. Nie patrząc na
Lenę, mruknął zwykłe:
- Cześć.
Jakie to dziecinne i śmieszne, aż za bardzo, więc Lena nic
sobie z tego nie rozbiła.
- Dzień dobry, Frieder - powiedziała niemal prowokacyjnie. -
Miło cię widzieć.
Do pomieszczenia weszła asystentka notariusza. Zapytała,
czy podać coś do picia. Grit i Frieder odmówili. Lena poprosiła
o drugą kawę.
Grit podeszła do Friedera. Stał oparty o okno, zupełnie jak
ostatnim razem.
Wyglądało to absurdalnie i przypominało raczej rozprawę
rozwodową Fahrenbach kontra Fahrenbach, podczas której
obydwie strony zachowują dystans przed ogłoszeniem wyroku.
Lena zmuszała się do zachowania spokoju, mimo że bolała ją
ta obcość, jaka już od dawna między nimi panowała, a teraz
widać ją było jak na dłoni.
Starała się nie pokazywać po sobie zdenerwowania, ale kiedy
podniosła filiżankę do ust, drżała jej ręka. Na zewnątrz była
spokojna, ale wewnątrz cała się trzęsła.
Czemu się dziwić? W końcu to jej rodzeństwo, jej rodzina!
Frieder patrzył przed siebie tępym wzrokiem. Po Grit zaś było
widać, że zupełnie nie wie, jak się zachować.
Lena spojrzała na brata. Frieder sprawiał wrażenie
zestresowanego. Wyglądał gorzej niż ostatnio, czyli miał
jeszcze więcej zmartwień.
Nie musiało do tego dojść. Przejął nie tylko bogate w tradycje
przedsiębiorstwo ze stałymi, wypłacalnymi klientami, lecz
również potężny majątek firmy. Z początku wydawało się, że
będzie prowadził przedsiębiorstwo po staremu, jak to robił
ojciec. Ale woda sodowa uderzyła mu do głowy i postanowił
realizować swoje wizje -nowe pomieszczenia, nowe produkty,
nowi klienci i przede wszystkim nowy personel. Ją wyrzucił z
firmy jako pierwszą, już następnego dnia po przejęciu
przedsiębiorstwa, potem zwalniał stopniowo starych
pracowników, którzy byli wierni hurtowni.
Do pomieszczenia weszła asystentka notariusza. Jej głos
wyrwał Lenę z zamyślenia.
- Pan doktor Limmer już na państwa czeka. Państwo pozwolą
za mną...
Lena nie zdążyła się jeszcze podnieść, a już Frieder szybkim
krokiem przemierzał pokój, jakby nie mógł się doczekać, kiedy
wreszcie pozna treść drugiego testamentu ojca. Spodziewał się
świeżej gotówki, która zapewne znowu przecieknie mu przez
palce.
Lena dopiła kawę i pytającym wzrokiem spojrzała na
asystentkę wciąż stojącą w drzwiach.
- Może pani zostawić filiżankę, zaraz się nią zajmiemy -
powiedziała i uśmiechnęła się do Leny, która wyszła z
pomieszczenia ostatnia.
Doktor Limmer przywitał się uprzejmie ze wszystkimi, potem
usiadł przy swoim okazałym biurku.
- Zanim przystąpię do odczytania właściwego testamentu,
mam do załatwienia jeszcze jedną sprawę, która dotyczy pani,
Leno.
Uśmiechnął się do niej.
- Kiedy pytała mnie pani o recepturę Fahrenbachówki,
musiałem pani powiedzieć, że nic mi o niej nie wiadomo.
Niezupełnie odpowiadało to prawdzie. Pani ojciec mi ją
zostawił, ale zrobił od razu zastrzeżenie, że musi pani nie tylko
na stałe osiąść w Fahrenbach, ale również pracować w fabryce
likieru.
Ponownie się do niej uśmiechnął. Tym razem jakby szerzej.
- Spełniła pani obydwa warunki, a to oznacza, że mogę pani
przekazać tę kopertę. Jest
w niej receptura. Gdyby sprawy potoczyły się inaczej,
musiałbym ją zniszczyć.
Lena spodziewała się wszystkiego, ale nie tego, że dostanie
kopertę z recepturą Fahrenbachówki. Nie była w stanie
wydusić z siebie słowa. Daniel, Aleks i Nicola byli pewni, że
receptura się znajdzie, a ona się poddała. Była bliska tego, żeby
sprzedać taśmę produkcyjną!
Będą produkować Fahrenbachówkę! Będą kontynuować
rodzinną tradycję!
Wolno jej kontynuować to, od czego zaczęła się potęga
Fahrenbachów!
Fahrenbachówka!
Znowu będzie na rynku. Lena nie wstydziła się łez, które
płynęły po jej policzkach. Były to łzy szczęścia.
Wreszcie może kontynuować tradycję. Na niczym innym nie
mogła się teraz skupić. Myśli krążyły po jej głowie, pojawiały
się jak błyskawice i znikały.
Chciała właśnie podziękować doktorowi Limmerowi, kiedy
Frieder odezwał się gniewnym tonem:
- Receptura należy do mnie. Jestem nie tylko najstarszy, lecz
również jako właściciel znanej
hurtowni mam lepsze szanse na pomyślne wypromowanie
tego alkoholu niż... - zająknął się. Czyżby nie wiedział, jak się
wyrazić o Lenie? - ... niż moja siostra ze swoim wiejskim
sklepem wielobranżowym!
Lena spojrzała na niego. Co to ma znaczyć?
Doktor Limmer zachował spokój, f Sięgnął po kartkę i podał
ją Friederowi.
- Proszę, zrobiłem dla pana kopię. Może ją pan zatrzymać. Jak
wynika z tego dokumentu, uzależnił pan swoje pozostanie w
firmie od tego, że Fahrenbachówka nie będzie - notariusz
zaakcentował słowo „nie" - dalej produkowana. Jak pan wie,
pana ojciec dostosował się do pana warunku, bo chciał, żeby
został pan w rodzinnym przedsiębiorstwie. Zażądał pan wtedy
pisemnego potwierdzenia, które znajduje się w przedłożonym
panu liście.
Doktor Limmer spojrzał na niego.
- Czego więc pan teraz oczekuje?
Frieder zrobił się purpurowy, zgniótł kartkę i z gniewem
cisnął ją na podłogę. Doktor Limmer zignorował ten wybuch
gniewu.
- Proszę mi pozwolić wyjaśnić sens drugiego testamentu,
zanim go odczytam. Jest dość długi
i miejscami skomplikowany, co wymaga dodatkowych
wyjaśnień.
Spojrzał na każdego z nich po kolei.
Lena pokiwała głową.
Grit wydusiła z siebie ciche:
- Dobrze.
Frieder jednak mruknął gniewnie:
- Niech pan już tyle nie gada, tylko zaczyna. Rozdzielenie
pieniędzy nie jest chyba takie trudne, jeśli nawet chodzi o
niezłą sumkę.
Doktor Limmer zignorował jego słowa. Nie pokazał po sobie,
czy zdenerwowała go bezczelność Friedera. Starał się być
bezstronny.
- Ponad dwadzieścia lat temu państwa ojciec założył Fundację
Hermanna Fahrenbacha. Celem działalności fundacji jest
umożliwienie dzieciom i młodzieży lepszego startu w przy-
szłość. Priorytetem jest pomoc uzdolnionym dzieciom z rodzin
patologicznych łub biednych, dzieciom, które nie miałyby
szans na rozwijanie własnych umiejętności. Fundacja wspiera
instytucje i osoby indywidualne. Do fundacji należy placówka
oświatowa mieszcząca się w budynku dawnego hotelu -
mieszka w niej na stałe około siedemdziesięciu
wychowanków. Znajdują tam
lokum do czasu ukończenia nauki, czyli do matury lub
momentu wyuczenia się zawodu. Placówka była już
wielokrotnie nagradzana. Dzięki wspaniałomyślności państwa
ojca wielu młodych ludzi znalazło zatrudnienie na bardzo do-
brych stanowiskach. Gdyby nie jego pomoc, skończyliby na
ulicy...
Lena nie wierzyła własnym uszom. Dlaczego ojciec nigdy z
nią na ten temat nie rozmawiał? Przecież to wspaniała rzecz!
Poparłaby jego pomysł.
Frieder rozgniewał się jeszcze bardziej. Zacisnął usta, był
wściekły.
- Co za idiotyzm! - krzyknął. - Jak można tak trwonić
pieniądze! Niejeden raz ojciec zabawiał się w Świętego
Mikołaja i rozdawał forsę na prawo i lewo. Fundacja nie była
mu potrzebna. Żyjemy w państwie opiekuńczym. Nikt w nim
nie zginie. Nawet biedne dziecko ma szanse, jeśli jest w czymś
dobre. Ojciec nie musiał wystawiać sobie pomnika za życia. Co
za szczęście, że tak wcześnie umarł, zanim zdążył przetrwonić
wszystkie pieniądze!
- Frieder, ty chyba kompletnie oszalałeś -oburzyła się Lena. -
Jak możesz tak mówić o ta-
cie?! To wspaniałe, co zrobił. Powinieneś być z niego dumny.
To fantastycznie, że dał szanse młodym ludziom. My mieliśmy
ją już na dzień dobry, bo nazywamy się Fahrenbach i cały świat
stał dla nas otworem.
- Nic dziwnego, że tak mówisz. Tobie też brakuje piątej klepki
i jeśli...
Urwał nagle, bo doktor Limmer uderzył dłonią w stół. Widać
było zdenerwowanie na jego twarzy.
- Dalsze funkcjonowanie fundacji jest zabezpieczone -
kontynuował. - Kwota, o której teraz rozmawiamy, czyli to, co
państwa ojciec zostawił w gotówce, to mniej więcej
czterdzieści milionów euro plus odsetki.
Lena wzięła głęboki oddech. Nie zdawała sobie sprawy, jaki
bogaty był tata. I tyle pieniędzy nie wystarczyło jej matce?
Odeszła, żeby poślubić mężczyznę z jeszcze większym
majątkiem?
- Nareszcie coś konkretnego - odezwał się Frieder. - Chcę
zwrócić uwagę, że udział naszego brata Jórga musi być
podzielony między nas troje, jeśli nawet Lena występuje w
jego testamencie jako jedyna spadkobierczyni. Zamek i
winnice we Francji chyba jej wystarczą!
Doktor Limmer spojrzał na Friedera dziwnym wzrokiem.
- Odczytam teraz testament - oznajmił. Trwało to
rzeczywiście dość długo. Ojciec
pomyślał o każdym szczególe, żeby nie dało się w żaden
sposób podważyć testamentu.
Kiedy doktor Limmer skończył czytać, zapadła grobowa
cisza.
Co za testament!
Żadne z nich się tego nie spodziewało. Doktor Limmer
odchrząknął i zaczął mówić:
- Państwa ojciec bardzo długo zastanawiał się nad treścią
testamentu. Spędziliśmy tu wiele godzin i rozważaliśmy
wszystkie „za" i „przeciw". Wreszcie podjął, moim zdaniem,
słuszną decyzję. Zostawił państwu ogromny majątek. Pan -
zwrócił się do Friedera - mógł od czasu śmierci ojca nie robić
dosłownie nic, tylko spokojnie siedzieć z założonymi rękami i
czekać na odczytanie drugiego testamentu. Nawet zakup
pańskiego porsche nie zaszkodziłby panu, atak...
Potem zwrócił się do Grit.
- Okłamała pani ojca. Oszukiwała go pani, że nie wyobraża
sobie życia bez rodzinnej willi,
a w myślach już przeliczała pani pieniądze z jej sprzedaży.
Spojrzał na Lenę.
- Tylko pani spełniła warunki ojca. Mieszka pani w
posiadłości, niczego pani nie sprzedała, niczego pani nie
zmieniła i wytrwale pani pracuje. Może pani zrobić użytek z
własnych udziałów w gotówce ojca. Pozostałe udziały zostaną
przekazane na fundację, bo państwa ojciec był zdania, że kto
nie potrafił zarządzać dotychczasowym majątkiem, nigdy tego
się nie nauczy. Lepiej, żeby inni ludzie dostali szansę, którą na
pewno sensownie wykorzystają... Państwa zadaniem było
jednie utrzymanie do dzisiejszego dnia tego, co dostali państwo
w spadku na mocy pierwszego testamentu. To niewiele, biorąc
pod uwagę, o jaki majątek chodzi. Roztrwonienie go było iście
mistrzowskim wyczynem.
Doktor Limmer wziął cztery koperty.
- To są listy, które ojciec zostawił dla każdego z was.
Frieder chwycił list i podarł go na kawałki.
- Nie zgadzam się z tym testamentem. Podważam go, bo jest
sprzeczny z przyjętym obyczajem!
Grit nie wiedziała, jak się zachować, ale ostatecznie
postanowiła stanąć po stronie brata.
- Ja też nie chcę tego listu...
Porwała go, wstała, obeszła biurko i kawałki wrzuciła do
kosza.
Lena odłożyła na biurko notariusza list Jórga.
- Treść tego listu jest przeznaczona dla mojego brata. Proszę
przechować ten list, dopóki będziemy mieli absolutną
pewność, że Jorg nie żyje. Jeśli to nastąpi, proszę zniszczyć
list. Tata pisał do Jórga, mnie nic do tego.
Doktor Limmer wziął z powrotem list i obiecał go
przechować.
Frieder przezwyciężył pierwszy szok i doszedł już do siebie.
- Jakie mam prawne możliwości wystąpienia przeciwko...
przeciwko tej bezczelności? Wszystko zostało z góry
ukartowane. Ulubienica tatusia dostaje najlepszy kawałek
tortu, a teraz jeszcze pieniądze. Śmierdząca sprawa!
Zanim doszło do eskalacji buntu Friedera, Lena powiedziała
to, co już wcześniej przeszło jej przez myśl.
- Nie chcę tych pieniędzy - powiedziała. - Chcę, żeby
wpłynęły na konto fundacji. Dzię-
ki temu nie będę w żaden sposób uprzywilejowana. Jestem w
pełni szczęśliwa, mając recepturę Fahrenbachówki i
posiadłość.
- Pani Fahrenbach, proszę jeszcze się nad tym zastanowić -
powiedział doktor Limmer.
- Odbiło ci? - krzyknął Frieder. - Jeśli nie chcesz tej kasy, ja ją
wezmę. Pilnie potrzebuję gotówki. Zamiast dawać subwencję
jakimś geniuszom, daj ją mnie. Wtedy uda się uratować
hurtownię, a to chyba ważniejsze niż szkoła do jakichś
biedaków.
- Frieder, nie taki był zamysł taty... - stwierdziła Lena.
- Zamysł taty, nie wytrzymam, nie zniosę już tych bzdur...
Największe niezdary dostają wszystko. - Gniewnie spojrzał na
siostrę. -Zgarnęłaś wszystko, tylko jesteś za głupia, żeby zrobić
z tego użytek!
Wstał.
- Ponieważ nie udzielił mi pan wyczerpującej odpowiedzi,
jestem zmuszony zwrócić się do moich adwokatów. Mam
zamiar podważyć ten testament.
- Proszę bardzo - oznajmił doktor Limmer spokojnym głosem.
Grit również się podniosła.
- Popieram zdanie brata - powiedziała. Obydwoje bez
pożegnania wyszli z gabinetu.
- Friederowi przydałyby się te pieniądze - powiedziała Lena. -
Hurtownia jest na skraju bankructwa.
- Wiem i dlatego nie dostał swojej części spadku. Leno, niech
mi pani wierzy, pani brat roztrwoniłby te miliony szybciej, niż
pani myśli. A tak pójdą przynajmniej na zbożny cel. Pani ojciec
był mądrym człowiekiem.
-1 dobrym - uzupełniła Lena. - Jestem z niego taka dumna.
Dlaczego nie powiedział mi o fundacji? W zasadzie nie
mieliśmy przed sobą tajemnic, a jest tyle rzeczy, o których mi
nie powiedział... Wiedział pan, że w jego życiu była kobieta,
którą chciał poślubić?
Na twarzy doktora Limmera pojawiło się zaskoczenie.
- Wie pani o doktor von Orthen? Lena pokiwała głową.
- Tak, przyjechała jako gość do naszych apartamentów. Przez
przypadek poznałam jej tajemnicę. To bardzo miła i
dystyngowana dama. Tata byłby z nią szczęśliwy.
Doktor Limmer wahał sie przez moment.
- Pani ojciec zostawił małą paczkę, którą mam wysłać doktor
von Orthen... Jeśli ma pani z nią kontakt, może chce ją pani jej
przekazać?
- Nie mam z nią kontaktu, ale chętnie wykorzystam tę okazję,
żeby się z nią zobaczyć. Może teraz, po tak długim czasie,
łatwiej jej będzie ze mną rozmawiać. Dobrze się
rozumiałyśmy, ale miałam wrażenie, że mój widok
przypomina jej tatę, a to było zbyt bolesne wspomnienie. Bar-
dzo go kochała.
Doktor Limmer pokiwał głową i podał Lenie paczuszkę.
- Proszę jej to oddać. Pani ojciec cieszyłby się, że panie
dobrze się rozumieją.
- Dziękuję, doktorze Limmer... Co powinnam zrobić, żeby
przekazać fundacji moją część spadku?
Notariusz machnął ręką.
- Nie ma pośpiechu, moje dziecko - powiedział. - Proponuję,
żeby przejrzała pani wszystkie dokumenty, potem razem
pojedziemy do fundacji. Dopiero po wizycie w Domu
Hermanna Fahrenbacha podejmie pani decyzję. Tak będzie
lepiej, moje dziecko. Chętnie służę radą
i pomocą... Najpierw proszę przeczytać list od ojca. Byłby z
pani bardzo, bardzo dumny.
„Doktor Limmer coś wie", pomyślała Lena. Niezależnie od
tego, co będzie w liście, którego treści jest bardzo ciekawa,
decyzji nie zmieni. Przekaże te pieniądze!
Jej rodzeństwo nie dostało nic. To przykre, ale taka była wola
ojca. Dlatego ona też nic nie chce. Zrobi tak choćby dla
świętego spokoju. Już teraz prawie nie mają ze sobą kontaktu, a
te pieniądze oddaliłyby ich od siebie na zawsze. Stałyby
między nimi. Jeśli z nich zrezygnuje, a naprawdę tego chce, to
przynajmniej będzie jakaś szansa na poprawienie relacji. A to
ważne, bardzo ważne...
Nie potrzebuje ani złotych klamek i kranów, ani porsche, ani
własnego jachtu. Nie potrzebuje też robionych na specjalne
zamówienie torebek, które kosztują tyle, ile mały używany
samochód.
Jest szczęśliwa, że ma posiadłość i to jej w zupełności
wystarczy. Codziennie dziękuje Bogu, że może tu mieszkać.
Cieszyła ją myśl, że dzięki tym pieniądzom może dać młodym
ludziom szansę na lepszą przyszłość, wspanialsze życie.
Tej radości
i ogromnego zadowolenia nie można kupić za żadne skarby
świata.
Nie da się kupić szczęścia.
Co za złudne przekonanie, że można być szczęśliwym,
kupując drogie rzeczy! Widziała, co się dzieje z jej
rodzeństwem. Ledwo kupili jedną rzecz, a już nie miała dla
nich żadnej wartości i gonili za koleją. Nic bardziej mylnego
niż przekonanie, że pieniądze i luksus czynią człowieka
szczęśliwym. Na szczęście składają się małe rzeczy - wschód i
zachód słońca nad morzem, łąka pełna stokrotek, gwiazdy na
niebie, ufność dziecka, przyjaźń, miłość partnera...
Zamieniła z notariuszem jeszcze kilka słów i się pożegnała.
Kiedy wychodziła z gabinetu, nogi miała jak z waty. Poszła do
samochodu, wsiadła do środka i ruszyła w stronę autostrady.
Dzisiaj mieszkańcy posiadłości i Sylvia nie dostaną trufli i
pralinek. Trudno, może kiedy indziej. Lena chce wyjechać jak
najszybciej.
Co za dzień!
Co za testament! Dopiero teraz docierała do niej jego
doniosłość.
Już się nie dziwiła, dlaczego tata sporządził drugi testament.
Po prostu chciał sprawdzić, czy
są godnymi spadkobiercami. Każdy z nich dostał przecież to,
co chciał, każdy z nich miał zapewniony wspaniały start.
Ponieważ jej rodzeństwo nie umiało docenić spadku i nie
dbało o spuściznę, ojciec postanowił, że nie dostaną nic więcej,
że pieniądze pójdą dla biednych dzieci i młodzieży, żeby im
dać szansę na lepszą przyszłość.
Fundacja jest czymś wspaniałym. Dlaczego tata nic jej nie
powiedział? Może dowie się czegoś więcej z listu?
Nie rozumie, jak Frieder i Grit mogli nie chcieć przeczytać
ostatniej wiadomości od ojca. Jak mogli porwać listy od niego!
Takich rzeczy się nie robi, nawet w gniewie.
Lena wyprzedziła wolno jadące ciężarówki, ale potem znowu
jechała prawym pasem. Nie musiała gnać, chociaż nie mogła
się doczekać, żeby powiedzieć Danielowi, Aleksowi i Nicoli,
że ma w torebce recepturę Fahrenbachówki, że będą
kontynuować tradycję do momentu, aż pewnego dnia receptura
zostanie przekazana jej następcy bądź następczyni!
Niesamowite, Frieder teraz chciał dostać recepturę, chociaż
wcześniej zagroził, że odejdzie
z firmy, jeśli Fahrenbachówka nadal będzie produkowana.
Ojciec musiał właściwie ocenić charakter Friedera, inaczej
przecież nie zrobiłby tylu zabezpieczeń...
Kiedy wyciągała z torebki chusteczkę, spojrzała na leżącą na
fotelu pasażera paczuszkę dla doktor Christiny von Orthen,
ostatniej, wielkiej miłości ojca. Odszedł przedwcześnie, ich
miłość nie mogła zostać uwieńczona małżeństwem.
Lena cieszyła się, że ma powód, żeby spotkać się z Christiną.
Wkrótce do niej zadzwoni i umówi się na spotkanie. To
naprawdę miła kobieta. Szkoda, że nie mogła zaznać z tatą
więcej szczęścia.
W zasadzie to ojciec sam z niego zrezygnował. Zrobił to dla
swoich synów. Najpierw chciał ich przygotować do przejęcia
firmy. Nic to nie dało. Spokojnie mógł z tego zrezygnować i
zająć się budowaniem własnego życia.
To nauczka także dla niej. Niczego nie wolno odkładać na
później. Liczy się to, co jest teraz, co jest dzisiaj, bo jutro może
już nie nadejść.
Jan...
Uśmiechnęła się na myśl o nim. Jan żyje normalnie, nie jest
rozrzutny, jeździ samochodem
średniej klasy. No dobrze, raz, kiedy chciał szybko do niej
przyjechać, wyczarterował samolot.
Nigdy nie rozmawiali o pieniądzach. Może on też przekazuje
darowizny? Prawdopodobnie tak. Ludzie, którzy mają
prawdziwą potrzebę pomagania innym, nie chwalą się tym na
prawo i lewo, tylko od razu zdążają do czynów. Ojciec jest tego
najlepszym przykładem. Mógł przecież wszystkim rozgłaszać,
że jest darczyńcą młodzieży. Nigdy o tym nie mówił.
Od tego ciągłego myślenia i zastanawiania się rozbolała ją
głowa.
Kiedy zobaczyła parking, zjechała.
Kawa dobrze jej zrobi, a na pewno przerwa w podróży.
„Co za dzień!", pomyślała kolejny raz. Zostawiła samochód
na parkingu i poszła do pobliskiego zajazdu. Wyglądał na
zadbany i robił dobre wrażenie.
Był wczesny wieczór, kiedy dojechała do posiadłości.
Mleczne światło latarni skąpo oświetlało teren. Lena jakoś
słabo się poczuła. Nic dziwnego, poza batonikiem i kilkoma
herbatnikami do kawy nic dzisiaj nie jadła. Najnormalniej w
świecie zapomniała o jedzeniu. Z emocji pewnie i tak nic by
nie przełknęła. Wciąż była podenerwowana.
Złapała torbę, schowała do niej paczuszkę dla Christiny von
Orthen, wysiadła z samochodu i poszła w stronę posiadłości.
Gdyby nic się nie stało, psy już by przy niej były i skakały z
radości. Szczekałyby radośnie i spoglądały proszącym
wzrokiem na puszkę z przysmakami, która wciąż stała na
parapecie tuż przy drzwiach wejściowych.
Przez całe to zamieszanie związane z testamentem
zapomniała na chwilę o psach, ale teraz
wszystko wróciło... Na nowo poczuła ból po ich utracie.
Już nigdy nie będą przy niej skakać i merdać ogonami z
radości.
Musi schować tę puszkę, żeby nie przypominała jej o
Hektorze i Lady.
Zastanawiała się przez moment. Iść najpierw do domu czy od
razu do Dunkelów?
Zadecydowało burczenie w brzuchu.
Jest głodna! Nicoli na pewno zostało coś po obiedzie albo
naszykowała już smaczną kolację. Jest wyśmienitą kucharką.
Nawet zwykły sznycel w jej wykonaniu to prawdziwa uczta dla
podniebienia. Nie na darmo już jako młoda dziewczyna
zgarniała nagrody za gotowanie!
Szybkim krokiem przeszła przez dziedziniec. Po drodze
zdjęła płaszcz. Kiedy weszła do domu, rzuciła go niedbale na
krzesło.
Aleks i Daniel siedzieli przy kuchennym stole. Nicola
krzątała się przy garnkach. W kuchni smakowicie pachniało.
Lenie już ciekła ślinka.
- Cześć, wróciłam - powiedziała i opadła na krzesło.
- Doskonałe wyczucie czasu - ucieszyła się Nicola. - Trafiłaś
akurat najedzenie. Jest gulasz
i kluseczki domowej roboty. Jak chcesz, mogę jeszcze zrobić
sałatkę, bo wiesz, że mężczyźni nie przepadają za zielonym.
- Napijesz się piwa? - zapytał Aleks i się podniósł.
- O tak! Chce mi się strasznie pić i jestem głodna jak wilk.
- W takim razie już podaję - powiedziała Nicola. - Możesz
dostać całą furę jedzenia. Sporo ugotowałam... To jak, chcesz
sałatkę?
- O tak! - zawołała Lena. - Każdy człowiek potrzebuje trochę
witamin.
Jak wspaniale znowu być w domu w otoczeniu ukochanych
ludzi, którzy są bliżsi niż własna rodzina.
- A gdzie Inge? - zapytała.
Inge Koch dość często przychodziła do Dunkelów na posiłki.
- Pojechała do Bad Helmbach - powiedziała Nicola. - Zaczęła
chodzić na pilaste. Dokładnie nie wiem, na czym to polega, ale
na to coś pojechała. Pewnie to nic innego jak zwykła gimna-
styka, tylko nazywa się tak nowocześnie i na pewno lepiej
można na niej zarobić. Ale co mi do tego...
Nicola postawiła talerze na stole, nałożyła każdemu solidną
porcję, nalała sobie piwa i spojrzała na Lenę.
- No, opowiadaj, jak było - zachęciła ją. Lena zastanawiała się
przez chwilę.
Od czego zacząć? Od cudownej wiadomości o recepturze
Fahrenbachówki? Nie, od tego nie, to zostawi na koniec. O tym
nie można mówić z buzią pełną gulaszu i klusek oraz liści
sałaty. To zbyt ważna informacja, żeby przekazać ją byle jak.
Nie. To będzie wiadomość dnia, którą obwieści przy lampce
szampana. W lodówce Nicoli widziała butelkę.
- Nikt nie spodziewał się takiego testamentu - zaczęła.
Opowiedziała o fundacji i tym, że jej rodzeństwo odeszło z
pustymi rękami.
- Leno, twój tata był takim dobrym człowiekiem - rozczuliła
się Nicola. - Pomysł z fundacją pasuje do niego.
- Wy też o tym nie wiedzieliście? - zdziwiła się Lena. -
Przecież chyba wszystko wam mówił.
- Twój tata nie mówił nam o wszystkich dobrych rzeczach,
które robił - wyjaśniła Nicola.
- Czasem coś do nas docierało. Nie chciał, żeby ludzie się o
tym dowiedzieli. Był cichym darczyńcą. To wspaniale, że tylu
młodym ludziom dał i wciąż daje szansę na lepsze życie. Aleks
wziął drugą porcję gulaszu i klusek.
- Twój brat i siostra pewnie pienili się z wściekłości. Już to
sobie wyobrażam. W ich świecie nie ma czegoś takiego, jak
czynienie dobra dla innych.
- Owszem, byli wściekli. Porwali nawet listy, które tata im
zostawił.
- Co? - zawołała Nicola z przerażeniem. Lena przełknęła
mięso. Co za rozkosz! Potem opowiedziała wszystko po kolei.
Daniel, który do tej pory przysłuchiwał się
w milczeniu, odłożył sztućce na bok.
- Jak można zrobić coś takiego? Ostatnia wiadomość od
własnego ojca i bez czytania tak po prostu ją zniszczyć?!
- Danielu, jak widać, tata nic dla nich nie znaczył. Był jedynie
dojną krową. Gdyby był dla nich ważny jako człowiek, to
odwiedzaliby jego grób.
- Są bez serca - uniosła się Nicola. - Twoja siostra nie
interesuje się swoimi żyjącymi
dziećmi, więc dlaczego ma się martwić o nieżyjącego ojca.
To prawda, Nicola ma rację.
- Czyli udziały twojego rodzeństwa pójdą na fundację, bo nie
spełnili warunków postawionych przez waszego ojca. Ty
wywiązałaś się ze wszystkiego, więc dostaniesz należną ci
część.
Lena pokiwała głową.
- Teoretycznie tak.
- Co to znaczy teoretycznie? - zapytała Nicola i wzięła łyk
piwa. - Praktycznie nie?
Lena roześmiała się.
- Praktycznie też, ale nie chcę tych pieniędzy. Pójdą na
fundację.
- Słucham? Co takiego? - Nicola spojrzała na nią zdumiona.
- Dlaczego chcesz to zrobić? - zapytał Aleks. - Co prawda
odziedziczyłaś posiadłość i wszystkie przyległe grunty oraz
jezioro, ale jeśli nie chcesz nic sprzedać, musisz liczyć każdy
grosz. Pieniądze za obrazy szybko się rozejdą, tym bardziej że
kupiłaś nam samochody i biżuterię dla Nicoli.
Daniel nic nie powiedział. Trudno było po nim poznać, co
sądzi o jej pomyśle.
- Tata dał mi wspaniałą posiadłość. Wiem, że dam radę. Te
pieniądze zawsze stałyby między mną a rodzeństwem.
Zazdrościliby mi ich, a jak je oddam, być może będziemy
mogli kiedyś normalnie ze sobą rozmawiać. Pomijam fakt, że
dzięki tym pieniądzom mogę zrobić tyle dobrego. Jak
wracałam do domu, słuchałam w radiu audycji o biedzie wśród
dzieci. Gdybym wcześniej nie podjęła tej decyzji, na pewno
zdecydowałabym się po wysłuchaniu tej audycji.
Napiła się trochę i spojrzała na całą trójkę.
- Na przykład... Wiedzieliście, że w Manili, stolicy Filipin,
dwadzieścia pięć tysięcy dzieci żyje na ulicy? Nie mają żadnej
pomocy, są narażone na przemoc, zmuszane do prostytucji
albo sprzedają się, bo popycha ich do tego głód. Istnieją grupy
przestępcze, nawet w Niemczech, które bezwzględnie
wykorzystują małe dzieci i żerują na ich biedzie.
- To straszne! - zawołała Nicola. - Jak można tak upokarzać
dzieci?
- Niestety, bieda determinuje ich byt. Na szczęście są
organizacje, które budują centra terapeutyczne sprawujące
opiekę na takimi dziećmi. Tam się uczą, że mimo biedy i
poniżania
przez dorosłych ich życie jeszcze może mieć sens.
- Tych bandytów powinno się wyłapywać i zamykać w
więzieniach - rozgniewał się Daniel. - Jak znam życie, szara
strefa jest tak duża, że te potwory sprytnie omijają prawo i
prowadzą tu w Niemczech żywot zacnych obywateli. Co za
potworność!
- Niestety, tak właśnie jest. A teraz powiedzcie zupełnie
szczerze, czy nie lepiej przekazać te dodatkowe pieniądze na
biedne dzieci? Dostałam już tak dużo. Skąd organizacje
dobroczynne mają brać pieniądze na głodne dzieci, no skąd?
Nicola miała łzy w oczach, kiedy spojrzała Ina Lenę.
- Jesteś jak ojciec... Dobra, serdeczna, gotowa nieść pomoc...
Przekaż te pieniądze. Jakoś sobie poradzimy. Pan Bóg nie da
nam zginąć.
Lena chciała uniknąć zbyt sentymentalnego nastroju, więc
zaczęła opowiadać dalej.
- Dzieci w Manili, które już jakoś uporały się w ośrodkach
terapeutycznych z traumatycznymi przeżyciami, zaczynają
tańczyć. Wiecie, co tańczą najchętniej? Taniec „wolny jak
latawiec na wietrze". Sama nazwa tego tańca wiele mówi.
Szkoda, że to była jedynie audycja radiowa. Chciałabym
zobaczyć te dzieci, jak tańczą.
- W taki razie jedź tam, skoro chcesz wspierać takie ośrodki -
wtrącił Aleks. - Fundacja Hermanna Fahrenbacha prowadzi
taką samą działalność. Tam też powinnaś pojechać i przekonać
się na własne oczy, jak działa. Chcesz przekazać dużo
pieniędzy, więc powinnaś zobaczyć, na co konkretnie chcesz je
dać. Tyle się czyta, że darowizny trafiają w niepowołane ręce.
- Masz rację. Doktor Limmer poinformuje mnie o wszystkim.
Wszyscy razem pojedziemy zobaczyć fundację, którą tata
założył.
Rozmowa zeszła na inne temat. W końcu Lena doszła do
wniosku, że muszą wreszcie zjeść do końca. Przecież ma dla
nich wspaniałą niespodziankę.
Skończyli. Nicola sprzątnęła ze stołu. Lena jej pomogła.
Potem bez słowa podeszła do szafy i wyjęła z niej kieliszki do
szampana.
Nicola spojrzała na nią ze zdziwieniem. Lena ledwo
powstrzymywała śmiech. Otworzyła lodówkę i wyjęła butelkę
szampana.
- Odkupię ci - powiedziała.
Potem przeszła bez słowa obok Nicoli i podała butelkę
Danielowi.
- Otworzysz?
Daniel otworzył szampana. Nic nie przeczuwają!
- Pomyślałam, że teraz, kiedy sprawa testamentu jest już
definitywnie zamknięta, moglibyśmy to uczcić.
Nicola znowu usiadła do stołu. Daniel nalał szampana do
kieliszków.
- Chyba nie mamy jakiegoś specjalnego powodu do
świętowana. Drugi testament nie pomnożył twojego majątku,
skoro chcesz przekazać pieniądze na rzecz biednych dzieci.
Możemy jedynie wypić za to, że twoje rodzeństwo wyszło z
pustymi rękami.
- Nie będziemy się zniżać do ich poziomu - powiedziała Lena
i sięgnęła po kieliszek. -Wypijemy za coś innego... Wypijemy
ze rozkwit posiadłości Fahrenbach, za fabrykę likieru i...
Nic więcej nie zdążyła powiedzieć, bo Daniel odgadł jej myśli
i błyskawicznie zareagował.
- Masz recepturę Fahrenbachówki! - zawołał. Lena
uśmiechnęła się szeroko.
- Tak, tak! Mam recepturę! Właśnie za to wypijemy!
Stuknęli się kieliszkami i wypili za Fahrenbachówkę. Już po
sekundzie w kuchni zawrzało. Wszyscy mówili jednocześnie,
nikogo nie można było zrozumieć. Taka wrzawa musiała
panować w wieży Babel.
Po kilku minutach emocje opadły. Wszyscy się uspokoili.
Lena opowiedziała, że ojciec zdeponował recepturę u doktora
Limmera, żeby się przekonać, że Lena prowadzi nie tylko
posiadłość, lecz również destylarnię, i niczego się nie pozbyła.
- Co by było, gdybyś nie spełniła tych warunków? - zapytał
Aleks.
- Doktor Limmer zniszczyłby recepturę. Aleks roześmiał się.
- Do tego nigdy by nie doszło. Twój ojciec dobrze o tym
wiedział. Ufał ci i był pewien, że zrobisz wszystko, jak należy.
Daniel dolał wszystkim szampana.
- Wiedziałem, wiedziałem... - cieszył się, jakby właśnie się
dowiedział, że zdobył główną wygraną w jakieś grze.
W pewnym sensie odzyskanie receptury było jak wygrana na
loterii. Wreszcie mogą produkować Fahrenbachówkę. To
sprawdzona marka o pewnej pozycji na rynku.
Aleks odstawił kieliszek.
- Wiesz, Leno, masz rację, oddaj te pieniądze. Nie są nam już
potrzebne. Mamy recepturę, a to coś więcej niż pieniądze. Już
nie musimy się o nic martwić.
- Mój drogi mężu, zejdź na ziemię. Zawsze będą jakieś
zmartwienia - powiedziała Nicola. -Ale najważniejsze, że
Fahrenbachówka wróciła tam, gdzie jej miejsce i wszystko się
zaczęło. A to już coś, prawda?
- To więcej niż tylko coś - zawołał Daniel. - Co za szczęście,
że nie zdemontowaliśmy jeszcze linii produkcyjnej!
Wylalibyśmy dziecko z kąpielą. Mielibyśmy recepturę, a nie
mielibyśmy linii produkcyjnej.
Każde z nich miało tyle do powiedzenia. Pożegnali się
dopiero późno w nocy. Nie ma się czemu dziwić!
Przeraźliwy dźwięk telefonu wyrwał Lenę ze snu. Spojrzała
na zegarek. Siódma rano! Kto może dzwonić o tej porze?
Telefon wcześnie rano może oznaczać tylko jedno. Coś
musiało się stać!
Lena sięgnęła po słuchawkę i odezwała się wystraszonym
głosem.
To była Grit!
Jeszcze nigdy nie dzwoniła tak wcześnie.
- Grit, na miłość boską, co się stało? - zapytała.
- Jak to co się stało?
- Czy wiesz, która jest godzina? Dopiero siódma. Zwykle
śpisz o tej porze.
Nagle przypomniało się jej, że Grit miała wyjechać ze swoim
amantem.
- Gdzie jesteś? - zapytała.
- A gdzie mam być? - wypaliła Grit. - W domu.
- O ile dobrze pamiętam, miałaś wyjechać z Robertino...
- Tak? A niby co miałabym świętować po tym... po tym
chamstwie, które zafundował nam ojciec?! Byliśmy już z
Friederem u adwokata. Ojciec musiał być niespełna rozumu,
kiedy sporządzał ten testament. Tylko idiota mógł zmarnować
taką fortunę.
- Grit, mówisz o naszym ojcu.
- Normalny człowiek nie pozbawia własnych dzieci spadku.
Przyjrzymy się z Friederem każdemu centowi, który poszedł na
tę fundację...
Lena nie miała pojęcia, do czego zmierza jej siostra.
- Grit, chyba nie dzwonisz do mnie tak rano, żeby mi to
powiedzieć. Czego właściwie chcesz?
- Uchronić cię przed głupotą. Zakładam, że ten pomysł z
darowizną był jedynie głupim żartem. Twój udział wynosi
dziesięć milionów plus odsetki.
- Wiem i wszystko pójdzie na fundację. Wierz mi, tak będzie
lepiej. Po pierwsze zrobię coś dobrego, a po drugie te pieniądze
nie staną murem między nami, wzniesionym z nienawiści i
zazdrości. Nikt z nas nie dostanie żadnych pieniędzy. I tak
będzie najlepiej.
Grit westchnęła.
- Nie bądź głupia. Jeśli nie chcesz tych pieniędzy, podziel je
na nas troje. Wtedy nie będzie żadnego muru. Frieder zacznie z
tobą rozmawiać... Ja też nie byłabym już na ciebie zła.
Co za bezczelność!
- Chcesz, żebym kupiła waszą przychylność. Dobrze cię
zrozumiałam?
- Nie gadaj takich bzdur. Podziel kasę i już. Frieder potrzebuje
pieniędzy, jest skończony. Ja nie mogę mu pomóc. Mam
pieniądze na lokacie, poza tym sporo straciłam przez
niewłaściwe inwestycje mojego banku.
- Frieder odziedziczył przedsiębiorstwo z tradycjami,
wypłacalne, z potężnym kapitałem, licznymi kontraktami i
wiernymi partnerami handlowymi. W krótkim czasie zniszczył
to, na co pracowała cała rodzina, a szczególnie tata.
- Miał po prostu pecha...
Lena była pewna, że to Frieder kazał jej zadzwonić.
- To nie pech, to złe zarządzanie.
- Na Boga, nieważne, co to było. Trzeba mu pomóc.
- Grit, nie mogę mu nic dać z tych dziesięciu milionów. O ile
dobrze pamiętasz, tata zastrzegł w testamencie, że te pieniądze
nie mogą być podzielone między rodzeństwo. Gdyby tak się
stało, pieniądze zostaną z miejsca przekazane fundacji, co
zresztą i tak mam zamiar zrobić.
- Ten zapis też można podważyć. Mamy świetnego adwokata.
Zna się na rzeczy.
- Dlaczego mam podważać zapis? Zgadzam się z nim.
- Pozwolisz, żeby Frieder się skończył...
- Ja? Ty też jesteś jego siostrą. Możemy się spotkać we troje i
zastanowić, co się da zrobić. Obawiam się, że nie
zgromadzimy takiej kwoty,
jaka jest mu potrzebna, chyba że same wpakujemy się w
kłopoty.
- Sprzedasz jakąś działkę i odzyskasz płynność finansową.
- A ty papiery własnościowe i też odzyskasz płynność
finansową.
- Już mu powiedziałam, że nie mogę i nie chcę tego zrobić -
wygadała się Grit.
Lena zaniemówiła.
- Jestem gotowa na rozmowę z Friederem. Możesz mu
przekazać, że nie musi się tobą wyręczać. Z nowej części
spadku nic nie mogę mu dać, właśnie ze względu na tę
klauzulę.
- Jak bardzo ojciec musiał nas nienawidzić, żeby zrobić coś
takiego.
- Może zaciągnął raczej hamulec bezpieczeństwa, żebyście
wjechali na właściwy tor... Spadek, który dostaliście, bardzo
was zmienił, niestety, na niekorzyść.
Grit zaczęła się histerycznie śmiać.
- Co to, ojciec wstał z grobu?! - krzyknęła z wściekłością. -
Mówisz jak on... No cóż, zawsze byłaś jego wierną kopią.
- Grit, uspokój się. Nie rozumiesz, że swoimi złośliwościami
możesz kogoś ranić?
- Zaraz się rozpłaczę. Lepiej już skończmy tę rozmowę. I tak
do niczego nie prowadzi.
- Na pewno nie do tego, co wam chodziło po głowie.
- No więc cześć! - rzuciła Grit do słuchawki i rozłączyła się.
Lena położyła się z powrotem do łóżka i zaczęła rozmyślać.
Z chęcią pomogłaby Friederowi. Jednak doktor Limmer
powiedział, że nie można mu już pomóc. Nie może mu
przekazać żadnej kwoty z tych dziesięciu milionów. Tak mówi
zapis w testamencie.
Zresztą Frieder potrzebuje tyle pieniędzy, że kwota, którą
mogłaby mu przekazać, pewnie będzie kroplą w morzu. Grit
nie chce pomóc bratu. Nie zrobi nic dla rodzeństwa. Jest tylko
jedna osoba, dla której zrobi wszystko. Robertino. Stanie na
głowie, żeby tylko go zadowolić.
Lena wyskoczyła z łóżka. Co za bezczelność dzwonić o tej
porze. Na dodatek tylko po to, żeby ją szantażować. Łaska w
zamian za pieniądze!
Zastanawiała się, dlaczego tata zastrzegł w testamencie, że
żadne z nich nie może przekazać gotówki komuś z rodzeństwa.
Czy podejrzewał, że pieniądze się zmarnują? List!
Może w liście jest jakieś wyjaśnienie.
Najpierw była taka ciekawa, co jest w liście i chciała go od
razu przeczytać, ale poszła do Dunkelów. Po wieczorze z
przyjaciółmi była zbyt zmęczona i poszła spać. A teraz? Nie,
teraz też nie jest odpowiedni moment na czytanie ostatniej
wiadomości od taty. Chce to zrobić w ciszy i spokoju. Czytając
list od ojca, chce być blisko niego. Które miejsce jest najlepsze
na lekturę listu? Jego pokój, obecny gabinet Leny. Usiądzie
wygodnie w fotelu, w którym przesiadywał ojciec i w którym
ona sama też chętnie to robiła, kiedy chciała być blisko niego,
kiedy się cieszyła lub była smutna.
Zastanawiała się przez chwilę. Może teraz przeczytać list?
Jest taka ciekawa jego treści.
Nie!
To zły pomysł. Jest zbyt wzburzona słowami siostry. Może
nie przeżywa tego już tak bardzo jak wcześniej, ale mimo
wszystko boli ją zachowanie rodzeństwa. Są bezwzględni i
bezduszni. Frieder w ogóle z nią nie rozmawia. Teraz też
wyręczył się Grit.
Nie przeczytała listu taty, nie widziała też receptury
Fahrenbachówki. Lena czuła, że najpierw musi przeczytać list,
dopiero potem zajrzy do koperty z recepturą. Tak długo
czekała na tę chwilę. Kilka godzin w tę czy w tamtą nie zrobi
żadnej różnicy. Najważniejsze, że receptura jest w jej torebce.
Chciała iść do łazienki, kiedy zadzwonił ponownie telefon.
Może to Grit? Czyżby zrozumiała, że posunęła się za daleko?
To rzeczywiście była Grit. Nie dzwoniła jednak z
przeprosinami. Propozycja, jaką złożyła Lenie, aż odebrała jej
mowę.
- Odziedziczyłaś też zamek i winnice Dorleac - wypaliła
prosto z mostu. - Jeśli chcesz pomóc Friederowi, możesz go
sprzedać i pieniądze podzielić na nas troje.
Na pewno rozmawiała z Friederem. To jego kolejny
wspaniały pomysł.
Lena nie mogła wydobyć z siebie głosu.
- Hej, jesteś tam? - zawołała Grit. Lena wzięła głęboki
oddech.
-Tak.
-1 co ty na to?
- Grit, posłuchaj... Dla mnie Jorg nie umarł, nawet jeśli
Frieder przedłożył jakieś dokumenty. A nawet gdyby nie żył, to
nie sprzedałabym jego posiadłości po tak krótkim czasie. To
byłby ewidentny brak szacunku dla osoby zmarłej.
- Co za bzdury! - wypaliła Grit. - Jórg nie żyje, zresztą za
życia też nie wiedział, co posiada. A Friedera mogłabyś tym
uratować, bo on żyje. To i tak niesprawiedliwe, że znowu
wszystko przypadło tobie. Ciekawe, jak go urobiłaś? Trochę to
dziwne, że sporządził testament u notariusza, żeby nie można
go było podważyć. To wbrew jego naturze. Jórg jest
bałaganiarzem, nie przywiązuje wagi do taki rzeczy... To
znaczy, był bałaganiarzem - poprawiła się. - Zgarnęłaś już tak
dużo, że jeśli chcesz grać fair, musisz się z nami podzielić!
Jeśli nie masz na to czasu, Frieder wszystkim się zajmie. A jeśli
nie zgadzasz się na sprzedaż zamku i winnic, można je
zastawić...
- Grit, co z ciebie za człowiek - przeraziła się Lena. - Takich
rzeczy się nie robi. Rozumiesz? Nie robi! Przekaż to, proszę,
Friederowi, bo na pewno cię nasłał... Spadek Jorga pozostanie
w nienaruszonym stanie jeszcze przez jakiś czas.
Potem zdecyduje, co się z nim stanie, i przy tej okazji
możemy się spotkać wszyscy troje.
- Do tego momentu Frieder splajtuje.
- Więc mu pomóż.
- Mój Boże, tak trudno zrozumieć, że pieniądze mam na
lokacie?
- Lokatę też można zastawić, moja kochana siostrzyczko.
- Jesteś okropna - oburzyła się Grit.
Nie miała zamiaru ryzykować, nie chciała nic słyszeć o
zastawieniu lokaty. Swoim zwyczajem po prostu się
rozłączyła. Lena zdążyła się już do tego przyzwyczaić.
Czy dobrze zrobiła, odmawiając zastawienia zamku i winnic?
Tak, oczywiście, że tak. Nie sprzeda ani nie zastawi własności
Jorga. A już na pewno nie po tak krótkim czasie. Poza tym
wierzy, że brat żyje. Nie mówi o tym otwarcie, żeby nie uznano
jej za wariatkę.
Frieder odziedziczył wielki majątek. Jak mógł tak szybko go
roztrwonić?
Lena nie mogła tego pojąć.
Kiedy Lena poszła tego ranka do destylarni, najpierw zajrzała
do części produkcyjnej, którą już niedługo uruchomią.
Jakie to wspaniałe uczucie, że ta nowoczesna linia
produkcyjna będzie wreszcie wykorzystana zgodnie z
przeznaczeniem. Fahrenbachówka...
Od niej wszystko się zaczęło i dalej będzie produkowana. W
starej formie, zgodnie z tradycją. Niczego nie zmienią. Stare
butelki z rowkowanego szkła i staromodna etykietka, która ni-
gdy nie była zmieniana.
Lena zamyśliła się i nie usłyszała, kiedy wszedł Daniel.
- Tak myślałem, że cię tu znajdę - powiedział i uśmiechnął się.
- Ja też skierowałem tu dzisiaj pierwsze kroki.
Złapał ją w ramiona i okręcił się z nią.
- Zawsze mówiłem, że się znajdzie! - zawołał. - Dobrze
znałem szefa. Nie zniszczyłby receptury.
Lena uwolniła się z jego objęć. Zakręciło jej się w głowie.
- Gdybym nie zamieszkała w posiadłości i nie uruchomiła
firmy, receptura zostałaby zniszczona.
Daniel się roześmiał.
- Droga Leno, twój ojciec był chytrym lisem. Dobrze cię znał.
W twoim przypadku nie było najmniejszego ryzyka. Wierz mi.
- Jakie to ma teraz znaczenie... Najważniejsze, że receptura
się znalazła i możemy ruszać z produkcją. Zrobię dla naszej
Fahrenbachówki najlepszą kampanię reklamową.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę o planach na przyszłość.
Jednak Daniel zauważył, że Lenę coś gnębi.
- Co jest, dziewczyno? Widzę, że coś ci leży na sercu.
-To prawda...
Opowiedziała Danielowi o propozycjach, z jakimi dzwoniła
Grit.
Słuchał jej uważnie, a kiedy skończyła, machnął ręką.
- Leno, daj sobie spokój z ratowaniem Friedera. Nie masz
takich pieniędzy, żeby uratować hurtownię Fahrenbach.
Frieder zjadł już swój kawałek tortu. Musi sprzedać willę lub
siedzibę firmy i zacząć wszystko od początku. Porsche
powinien zamienić na samochód średniej klasy, a jego żona nie
może więcej trwonić pieniędzy. Zresztą wymieniła już sobie
chyba wszystko, co się dało, nie musi też kupować ciuchów.
Do tej pory nakupiła ich tyle, że życia jej nie starczy, żeby to
wszystko założyć.
Sytuacja była poważna, ale Lena się roześmiała. Daniel
świetnie opisał Monę.
- Poza tym - zauważył - Frieder powinien się zwrócić
bezpośrednio do ciebie, jeśli czegoś potrzebuje. Zna chyba
niemiecki... Nie musi robić z Grit pośrednika.
- Przecież wiesz, że ze mną nie rozmawia, bo nie oddałam mu
gruntów nad jeziorem...
Daniel machnął ręką.
- Ten problem sam się rozwiązał. Jak chce sfinansować
budowę hotelu, skoro nie ma na rachunku za towar? Wszyscy
już o tym wiedzą.
Lena nie chciała dalej o tym mówić. Nie teraz. Jeszcze nie
przetrawiła niemiłych telefonów siostry.
- Dobra, skończmy temat Friedera.
- Zgoda, ale mam do ciebie sprawę... Zainteresował ją ton
jego głosu. -Jaką?
- Mogę wziąć jutro wolne?
- Danielu, nie musisz pytać. Oczywiście, że tak. A co
planujesz?
Daniel zmieszał się trochę.
- Chcę spędzić ten dzień z Babette i Marie. Czyli nie myliła
się! Od razu zauważyła,
że Daniel zainteresował się Babette. Zdaje się, że to obopólne
zainteresowanie. Fajnie. Lubiła Babette. Zasłużyła na kogoś,
kto będzie dla niej miły. Jej mąż potraktował ją przecież
okropnie.
- Świetnie! Tak się cieszę, że ty i Babette... Daniel ponownie
machnął ręką.
- Nie wyciągaj pochopnych wniosków. To jeszcze trochę
potrwa, zanim Babette przeboleje fakt, że mąż od niej odszedł
tylko dlatego, że urodziła mu córkę, a nie syna.
- Nie tylko dlatego - dodała Lena. - Miał kochankę, która
mniej więcej w tym samym czasie zaszła z nim w ciążę i
urodziła mu syna, więc wybrał kochankę. Co za podłość! Na
szczęście Babette ma do ciebie zaufanie... Zakochałeś się w
niej?
Daniel spoważniał.
- Babette jest pierwszą kobietą, która mnie zainteresowała od
śmierci Laury. W pewnym sensie przypominają. Zobaczymy...
Co ma być, to będzie.
- Bardzo bym chciała, żebyście zostali parą. Może wcale nie
trzeba remontować domu ogrodnika. Babette mogłaby się
wprowadzić od razu do ciebie.
- Stop, moja droga, za bardzo puściłaś wodze fantazji...
Wszystko w swoim czasie, jak powiedziałaby Nicola.
Właśnie weszła niezauważona.
- Co bym powiedziała? - dopytywała się.
- Nic takiego, chodzi o jedno z twoich powiedzonek - wyjaśnił
Daniel.
- W których zawsze tkwi ziarnko prawdy - odpowiedziała
Nicola i rozejrzała się. - No sami powiedzcie, czy to nie
wspaniałe uczucie wiedzieć, że za chwilę ruszy produkcja
Fahrenbachówki? Aleks nie może się już doczekać - dodała.
Nagle przypomniała sobie właściwy powód wizyty.
- Nie uwierzycie, kto chce przyjechać do naszych czworaków.
Lenie zrobiło się na przemian zimno i gorąco, serce zaczęło
jej mocniej bić.
- Doktor Wiedemann z ojcem - wypaliła bez zastanowienia.
Ledwo wypowiedziała te słowa, a już ich pożałowała.
Pragnęła przyjazdu Yvonne i dlatego tak jej się wyrwało. Ale
Yvonne powiedziała, że wprawdzie chce się z nią spotkać, ale
nie w posiadłości.
Nicola spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Jak na to wpadłaś?
- Pomyślałam, że... No że... - Lena zastanawiała się
gorączkowo, jak wybrnąć z tej sytuacji. - Za pierwszym razem
nie udało się, potem przyjechali i jeszcze tego samego dnia
odjechali, dlatego pomyślałam, że spróbują jeszcze raz, może z
noclegiem.
Nicola pokręciła głową.
- Że też pamiętasz jeszcze tę dziwaczkę! Z jednej strony była
miła, ale z drugiej trochę stuknięta. Miała tysiące życzeń, a
potem wyjechała po kilku godzinach pobytu... Prawie o niej
zapomniałam. Nie, to nie ona. Przyjeżdża nasz chór. Obiecali,
no i właśnie przyjeżdżają. Całe czworaki będą wynajęte przez
tydzień. To już coś!
- Świetnie - zgodziła się z nią Lena. - Chyba wychodzimy na
prostą.
- Kto raz do nas zawitał, wróci tu na pewno - powiedziała
Nicola. - Potrzebujemy tylko reklamy.
To prawda. Lena pomyślała o Babette. Przecież ona jest
specjalistką od reklamy.
- Trzeba wyszykować domek ogrodnika. Zatrudnię Babette -
powiedziała. - Idę. teraz do biura, a wy możecie porozmawiać o
starych dobrych czasach, które wkrótce wrócą.
Odwróciła się i pobiegła do biura.
Co za szczęście, że Nicola nie miała żadnych podejrzeń i
zadowoliła się jej wyjaśnieniem. Gdyby wiedziała, że ta
dziwaczka jest jej córką...
Ta sytuacja przypomniała jej, że Yvonne chciała się z nią
spotkać. Tylko dlaczego do tej pory nie zadzwoniła?
Lena westchnęła i poszła na górę. Nie ma wyboru, musi
czekać, aż Yvonne się odezwie. Tylko kiedy to nastąpi?
Lena postanowiła się zająć pracą. Niestety, jakoś jej to nie
wychodziło. Nie było sensu dalej siedzieć przy biurku.
Pójdzie do domu i przeczyta list taty. Może poczuje się lepiej,
będzie spokojniejsza.
Idąc przez dziedziniec, pomyślała o Hektorze i Lady. Gdyby
psy żyły, przybiegłyby do niej, skakały, prosiły o smakołyki...
Brakowało jej ulubieńców. Upłynie jeszcze dużo wody,
zanim spokojnie będzie mogła przejść przez dziedziniec, nie
myśląc o nich.
Kollerowi życzy jak najgorzej. Nie ma wątpliwości, że to on
otruł psy.
Jak można otruć niewinne zwierzęta, tak po prostu z
nienawiści do niej?!
Zmarzła, idąc do domu. Znowu nie założyła kurtki. Miała na
sobie jedynie cienki sweterek, a destylarnia była położona na
drugim końcu
posiadłości. Aż dziwne, że swojej lekkomyślności nie
przypłaciła jeszcze żadnym poważnym przeziębieniem.
Zaparzyła herbatę i poszła z kubkiem na górę. Usiadła w
fotelu taty i wzięła gruby list. Kiedy czytała swoje imię
napisane ręką taty, targały nią różne uczucia. Ojciec już tak
długo nie żyje. Tęskni za nim wciąż tak samo, jakby umarł
wczoraj. Tak bardzo żałuje, że nie może już z nim
porozmawiać.
Oparła się w fotelu i myślała o ojcu. Dopiero po dłuższej
chwili otworzyła kopertę i wyjęła gęsto zapisane kartki.
Moje kochane dziecko...
Lena miała łzy w oczach.
Musiała chwilę odczekać, żeby się uspokoić, i zaczęła czytać
dalej. Z listu wyraźnie wynikało, że ojciec wiedział, iż jego
życie dobiega końca. Dlatego chciał wszystko uregulować.
Najpierw pisał ogólnie o rodzinie, potem dlaczego sporządził
drugi testament. Był pewien, że Frieder za nic będzie miał jego
nauki. Podejrzewał, że doprowadzi hurtownię do upadku.
Był też pewien, że Grit wszystko sprzeda, a Jórg będzie
niedbale zarządzał majątkiem.
Próbował wyjaśnić, że dodatkowe pieniądze nic nie zmienią,
nadal będą lekkomyślni.
Z listu przebijał smutek, że ostatnie lata życia przygotowywał
synów do przejęcia rodzinnych przedsiębiorstw, zamiast
poświęcić ten czas miłości. Potem opowiadał o doktor
Christinie von Orthen. Nie pisał niczego nowego, czego Lena
by nie wiedziała. Zdążyła ją poznać, rozmawiała z nią. Kiedy
przypadkowo zobaczyła, jak kładzie czerwoną różę na grobie
ojca, Christina jej wyznała, co łączyło ją z ojcem Leny.
Potem list był już bardziej osobisty:
Wszystkich was kochałem, ale tylko ty odwzajemniałaś moją
miłość. Sprawiałaś mi tyle radości. Jesteś moim jedynym
dzieckiem, które mnie nie zawiedzie i bedzie kontynuować
tradycje. Nie tylko w posiadłości, mam tez na myśli fundacje.
Chciałbym, żebyś z nią współpracowała, decydowała, na co
przeznaczyć pieniądze i co trzeba zrobić. Doktor Limmer,
któremu ufam, udzieli ci wszelkich informacji i zawsze bedzie
cie
wspierał.
Potem ojciec pisał, jak to się stało, że założył fundację, aż w
końcu doszedł do Fahrenbachówki.
Chciałbym też, żebyś wznowiła produkcje Fahrenbachówki.
Jestem pewien, że nie musze sie o to martwić. Jeśli kiedyś
będziesz miała dość produkowania naszego rodzinnego
trunku lub nie znajdzie sie godny następca, zniszcz
recepturę...
Potem pisał o tym, jaki był smutny, kiedy Frieder i Jórg uparli
się, żeby zakończyć produkcję Fahrenbachówki, bo uważali
trunek za niemodny. Później udzielił jej kilku rad, jak zacząć
produkcję, wskazał Daniela i Aleksa jako tych, którzy jej
pomogą, podał nawet nazwisko mistrza destylacji, do którego
mogą się zwrócić.
Pomyślał naprawdę o wszystkim.
Córeńko, tak bardzo chciałbym ci towarzyszyć w dalszej
drodze twojego życia, niestety, nie było mi to dane. Dziękuję ci
za wszystkie wspaniałe lata, które spędziliśmy razem. Byłaś
radością mojego życia. Zawsze byłaś przy mnie, na dobre i na
złe. Życzę ci dużo szczęścia oraz
takiego partnera życiowego, który bedzie cie kochał i doceni,
jakim jesteś skarbem.
Zasłużyłaś na szczęście. Niech cie Bóg strzeże.
Kocham cie bardzo. Twój tata
Linijki tekstu zaczęły się rozpływać, odłożyła kartki na bok i
zaczęła głośno płakać.
Tak bardzo tęskni za tatą!
Dbał o nią do ostatniej chwili!
Frieder i Grit zrobili wielkie głupstwo, drąc listy od niego.
Ostatnie słowa ojca są ważniejsze od wszystkich pieniędzy!
Zamknęła oczy, wyobrażała sobie ojca, słyszała jego głos i
czuła jego bliskość...
Dopiero po dłuższej chwili podniosła się z fotela i poszła po
recepturę.
Tym razem też targały nią przeróżne uczucia, kiedy otwierała
list.
Gdzie ona nie szukała tej receptury? Złościła się, bo myślała,
że bezpowrotnie ją straciła.
Teraz ją ma!
Z namaszczeniem otworzyła kopertę. Oprócz dokładnych
danych, co i jak stosować oraz na co uważać, ojciec
szczegółowo opisał
proces produkcyjny. Lena była pewna, że nie będzie żadnych
trudności. Poza tym Daniel i Aleks znają się na tym. Razem z
ojcem produkowali Fahrenbachówkę, nie znali tylko receptury.
Teraz znają tylko ona.
Idą duże zmiany, trzeba zmienić priorytety. Trzeba też
zatrudnić nowy personel. Co za szczęście, że mają już w
zespole Inge Koch. Wszystko wyjdzie w praniu. Zaczną
małymi kroczkami.
Lena ponownie zagłębiła się w lekturze instrukcji produkcji
Fahrenbachówki. Miała wrażenie, że słyszy głos ojca, że to on
ją instruuje, co i jak ma robić. Słyszała jego spokojny głos,
kiedy cierpliwie wyjaśnia wszystko.
Była roztrzęsiona.
- Ach, tatusiu... - westchnęła. - Szkoda, że nie mogę ci
powiedzieć, jaka jestem ci wdzięczna, jak bardzo mnie
uszczęśliwiłeś i że o nic nie musisz się martwić. W posiadłości
udało się już niejedno zrobić, znalazłam też życiowego part-
nera. Jan by ci się spodobał...
Thomas...
Thomasa znał, jego też by zaakceptował. Przeraziła się.
Dlaczego znowu pomyślała o Thomasie?
Nie ma go w jej życiu i nie chce już o nim myśleć.
Wstała. Chociaż wiedziała, że nikt z mieszkańców
posiadłości nie będzie węszył w jej domu, dobrze schowała
recepturę.
Teraz musi pójść na grób ojca, a potem do kapliczki zapalić
świeczkę. To nie tylko taki zwyczaj, to potrzeba płynąca z
głębi serca.
Poza tym jest tak mnóstwo rzeczy, za które chce
podziękować. Ojciec dał jej tak dużo, ale dzięki temu teraz ona
może wiele dać innym. Ta myśl bardzo jej się spodobała.
Kiedy zacznie produkcję Fahrenbachówki, odezwie się do
doktora Limmera i zainteresuje się fundacją.
Fundacja Hermanna Fahrenbacha...
Tak, fundacją też się zajmie. Tak była ostatnia wola jej ojca.
Już tyle razy Lena złościła się na brata, tyle razy Frieder ją
obraził...
Mimo wszystko nie umiała przestać o nim myśleć, o nim i
jego kłopotach finansowych. Postanowiła porozmawiać ze
swoim księgowym. Jej majątku strzegł pan Fischer. Musi się z
nim skonsultować. Powinna omówić kwestię wznowienia
produkcji Fahrenbachówki, a przy okazji zapyta, jak można
pomóc Friederowi.
Przed spotkaniem chciała jeszcze zajrzeć do kilku sklepów i
kupić parę rzeczy, więc przyjechała dość wcześnie do
Steinfeld. Najpierw kupiła baleriny. Nie nadawały się na tę
porę roku, ale przydadzą się na wiosnę, a wtedy może już nie
być w sklepach takich ładnych butów.
Chciała właśnie wejść do sklepu z zabawkami po parę
drobiazgów dla Amalii i Fryderyka, kiedy kilka metrów dalej
zobaczyła Veronikę,
tę agresywną dziewczynę, której kiedyś przeszkodziła w
dokuczaniu słabszej dziewczynce. Mimo że zachowała się
wówczas okropnie, dziewczyna wzbudziła jej zainteresowanie.
Tym razem nie było powodu do interwencji, ale Lena podeszła
do niej.
- Witaj, Veroniko - zawołała.
Veronika zatrzymała się i ze zdziwieniem spojrzała na Lenę.
Sporo przytyła i się zmieniła.
- Pamiętasz mnie jeszcze? - zapytała Lena.
- Jasne - odpowiedziała dziewczyna.
Lena miała wrażenie, że dziewczyna ucieszyła się z ich
spotkania.
- Dlaczego się nie odezwałaś? - zapytała.
- Dałam ci przecież wizytówkę.
- Mówiła pani wtedy serio? - zdziwiła się Veronika.
- Oczywiście, inaczej nic bym nie mówiła.
- Myślałam, że to tylko tak, jak wszyscy
- powiedziała zrezygnowanym głosem.
- Mówiłam serio i dalej mówię. Zadzwoń do mnie lub
przyjedź. Masz czas? Może pójdziemy się czegoś napić? Po
drugiej stronie jest kawiarnia.
- Mam czas - powiedziała Veronika i poszła za Leną do małej,
prawie pustej kawiarni.
Usiadły przy stoliku przy oknie. Tuż przy nim był ciepły
grzejnik. Lena od razu wiedziała, co chce zamówić. Veronika
studiowała kartę.
- Mogę wziąć cytrynowy shake? - zapytała.
- Oczywiście, co chcesz.
- I gofra z gorącą polewą wiśniową i bitą śmietaną?
;
- .
- Tak, ale do gofra lepiej weź coś innego do picia. Cytrynowy
shake nie za bardzo pasuje do wiśni. Shake'a napijesz się
później.
Veronika spojrzała na nią zaskoczona.
- Trzy rzeczy? - zapytała z niedowierzaniem. Lena się
roześmiała.
- Tak, możesz zamówić cztery albo pięć. Jesteś moim
gościem.
- Super. W takim razie chcę gofra, do tego gorącą czekoladę, a
shake'a wezmę później. Albo coś innego.
Podeszła kelnerka. Veronika z dumą wyrecytowała
zamówienie. Była jak mała dziewczynka czytająca list, który
napisała do Świętego Mikołaja.
Lena zamówiła cappuccino ze spienionym mlekiem.
- Dlaczego nie ze śmietaną? - zapytała Veronika, kiedy
kelnerka odeszła.
- Bo tak lubię. Tak zresztą wygląda klasyczne włoskie
cappuccino. Za to ty chyba lubisz śmietanę, prawda?
- O tak, bitą śmietanę mogę jeść bez końca - przyznała
Veronika.
Lena powstrzymała się od uwagi, że jej upodobanie do bitej
śmietany widać po tym, jak bardzo przytyła.
- Co u ciebie słychać? - zapytała.
Nie było to chyba najlepsze pytanie, bo dziewczyna od razu
spoważniała.
- Może być.
- Nie chcesz mówić o sobie? -Nie.
Krótka odpowiedź, ale bardzo zdecydowana. Lena wiedziała,
że Veronika nie zdradzi jej niczego z życia osobistego, więc nie
drążyła tematu.
O czym ma z nią rozmawiać? Ledwo ją zna, a ich pierwsze
spotkanie trudno zaliczyć do udanych. Mimo wszystko los tej
dziewczyny nie był jej obojętny. Chce jej pomóc, ale jak?
Veronika odrzuca wszelką pomoc.
Na szczęście przyszła kelnerka, która przyniosła cappuccino i
gorącą czekoladę. Dziewczyna rzuciła się na napój.
-Ale dobre! - zachwycała się.
- Możesz zamówić jeszcze jedną - zaproponowała Lena, bo
była pewna, że wypije czekoladę, zanim kelnerka poda gofra.
Veronika ze smakiem oblizywała śmietanę z ust. Potem
nachyliła się do Leny i zapytała:
- Jak jest w... - zająknęła się, sięgnęła do kieszeni, wyjęła z
niej pogniecioną wizytówkę i dokończyła - w posiadłości
Fahrenbach?
Lena wstrzymała oddech. Dziewczyna trzymała jej
wizytówkę.
Z jej wyglądu można było wnioskować, że Veronika często ją
oglądała lub ciągle nosiła przy sobie. Nie wyrzuciła jej. Ale
dlaczego nie skontaktowała się z Leną?
- Posiadłość Fahrenbach to raj... mój raj - zaczęła opowieść
Lena.
Opowiedziała o wszystkim, tylko nie o psach. To było zbyt
smutne.
Veronika pytała o najprzeróżniejsze rzeczy. Lena była
zdziwiona jej zainteresowaniem. Dlaczego tak ją wypytuje?
Ich rozmowę przerwała kelnerka. Przyniosła gofra. Veronika
rzuciła się na niego jak wygłodniały pies. Kiedy pałaszowała
gofra, nie odezwała się ani słowem. Lena też nic nie mówiła.
Przyglądała się dziewczynie i zastanawiała, co takiego złego
wydarzyło się w życiu tej nastolatki, co sprowadziło ją na złą
drogę.
Veronika dosłownie zmiotła wszystko. Odsunęła talerz.
Zostały na nim jedynie mikroskopijne ilości cukru pudru i
polewy wiśniowej. Ostatnią kroplę bitej śmietany wzięła na
palec i zlizała ze smakiem.
-A teraz... dostanę jeszcze shake'a? - zapytała. - Jeśli to
bezczelność z mojej strony, to nie.
- A masz jeszcze miejsce? - zapytała Lena z powątpiewaniem.
- O tak! Jeszcze dużo się zmieści - zaśmiała się Veronika.
Lena zawołała kelnerkę. Ta wyraźnie ucieszyła się z
kolejnego zamówienia.
Kelnerka odeszła, a Veronika ponownie nachyliła się do
Leny.
- Niech pani opowiada dalej. Ostatnio było o Nicoli. Musi być
bardzo sympatyczna. Lubi dzieci?
To pytanie zdziwiło Lenę. Veronika nie jest już dzieckiem.
Czyżby wciąż uważała się za dziecko?
- Lubi? Nicola kocha dzieci. Ma lekkiego bzika na punkcie
dzieci.
- A pani? Lubi pani dzieci?
Lena nie wiedziała, do czego dziewczyna zmierza.
- Oczywiście... Moja przyjaciółka ma bliźniaki, chłopca i
dziewczynkę. Chyba ©szalałam na ich punkcie.
- Proszę mi o nich opowiedzieć.
Lena z chęcią opowiadała jej o Amalii i Fryderyku. W
pewnym momencie zerknęła na zegarek.
O Boże, ale się zagadała, a za dziesięć minut ma spotkanie z
księgowym. Veronika zauważyła jej zdenerwowanie.
- Co jest?
- Za dziesięć minut mam bardzo ważne spotkanie, które może
potrwać. Może później się zobaczymy, co? Za godzinkę, dwie?
Nie sądzę, żebym wcześniej była wolna.
Veronika pokręciła głową. Była wyraźnie rozczarowana, że
spotkanie z Leną dobiegło końca.
- Nie, nie da rady.
- Może innym razem?
- Nie ma szans.
Dziewczyna powiedziała to zdecydowanym głosem. Lena nie
zareagowała. Powinna zawołać kelnerkę i zapłacić, ale jakiś
głos podpowiadał jej, żeby tego nie robić.
Z torby wyjęła portfel i położyła na stole pięćdziesiąt euro.
- Możesz tu sobie jeszcze posiedzieć i coś zamówić. Zapłać
potem.
Veronika wskazała na banknot leżący na stole. -To za dużo...
- Nie sądzę - zaprzeczyła Lena. - Nie jest tu tak tanio. Poza
tym może będziesz miała na coś ochotę. Resztę zatrzymaj dla
siebie.
Veronika spojrzała na banknot, potem na Lenę.
- Dziękuję - powiedziała. - Jest pani dobrym człowiekiem.
- Staram się być miła.
Bardzo żałowała, że musi już iść, ale nie miała wyboru. Czeka
na nią pan Fischer. Ma też ważną sprawę do załatwienia.
Wstała, założyła kurtkę, nachyliła się nad Veroniką, przytuliła
ją i pogłaskała po głowie.
- Odezwij się. Sprawisz mi tym ogromną radość... Cieszę się,
że miałyśmy okazję chociaż trochę porozmawiać.
Dziewczynie spodobało się, że Lena ją przytuliła. Gdyby było
inaczej, broniłaby się przed tym. Lena była pewna, że to
wartościowa dziewczyna, ale coś w jej życiu poszło nie tak, jak
należy. Ona też powinna trafić pod skrzydła fundacji
Hermanna Fahrenbacha, ale , nie jako uczennica, na to jest za
duża. Może mogłaby się tam wyuczyć zawodu?
- Veroniko, jak mogę się z tobą skontaktować? Dasz mi swój
adres?
-Nie!
Ta odpowiedź była jak uderzenie batem.
Lena wyprostowała się. Była trochę zdziwiona. Przecież nie
żąda od niej niczego wielkiego, chce tylko poznać jej adres.
Skąd więc taka reakcja?
- Chcę ci pomóc. Mówię poważnie.
- Odezwę się... - powiedziała Veronika. Ręką przywołała
kelnerkę i zamówiła jeszcze jeden shake.
Lena pomachała jej na pożegnanie.
- Mam nadzieję, że wkrótce się spotkamy -powiedziała.
Veronika nie odpowiedziała. Odwróciła głowę i patrzyła
przez okno. Znowu coś nie tak?
Lena chciała coś jeszcze powiedzieć, ale powstrzymała się i
wyszła z kawiarni.
Veronika odprowadziła Lenę wzrokiem. Lena czuła na
plecach jej spojrzenie, ale się nie obejrzała. Zrobiła to celowo.
Dziwna dziewczyna, ale w pewnym sensie intrygująca.
Chętnie jej pomoże, tylko czy Veronika się odzewie? Może
tak, przecież już tyle razy trzymała jej wizytówkę.
Co ona robi w Steinfeld? Kiedy spotkały się pierwszy raz,
odjechała w zupełnie innym kierunku.
Lena przyspieszyła kroku. Nie chce się spóźnić. Nienawidzi
się tego. Pod tym względem jest taka jak ojciec - on też cenił
punktualność.
Rozmowa z księgowym była naprawdę zadowalająca. Mimo
kryzysu gospodarczego firma Leny nieźle sobie radziła, jej
przyszłość zapowiadała się dobrze. Produkcja Fahrenbachówki
poprawi jeszcze kondycję firmy, jeśli nawet na początek trzeba
będzie sporo zainwestować i to przy niewielkiej produkcji.
- Pani Fahrenbach, co do pani brata, to nie widzę żadnej
możliwości pomocy. Nie może pani narażać własnej firmy.
- Panie Fischer, naprawdę nie da się nic zrobić? - nalegała.
Doradca bawił się ołówkiem, który trzymał w prawej dłoni.
- Nie rozumiem, dlaczego koniecznie chce pani pomóc bratu.
Wyrządził pani dużo krzywdy. Podam chociaż jeden przykład,
żeby panią przekonać. Pamięta pani, jak nasłał na panią
policję podatkową? Wiedział, że nic nie znajdą, ale zrobił to,
żeby panią nękać.
Oczywiście, że pamięta, ale zawsze wyrzuca z pamięci
niemiłe zdarzenia, których sporo się już uzbierało.
- Ja to wszystko wiem, ale to mój brat, a hurtownia miała
ogromne znaczenie dla taty.
- Pani ojciec nie żyje, a hurtownia należy do pani brata. Sam
doprowadził ją do upadku.
- Wiem, ale... - Błagalnym wzrokiem spojrzała na doradcę.
- No dobrze, znalazłaby się pewna możliwość... Ma pani
udziały w Browarze Książęcym.
Lena machnęła ręką.
- To nic wielkiego. Nie warto o tym mówić. Swego czasu
uległam namowom pewnej znajomej, której rodzina posiadała
ten browar i pilnie potrzebowała kapitału, bo mieli problemy z
bankiem. Browar już od dawna jest w innych rękach, wszyscy
wycofali swoje udziały, poza mną, bo po prostu o tym
zapomniałam. Dopiero pan mi o tym przypomniał, kiedy
porządkował pan moje dokumenty majątkowe.
- Ten, jak pani twierdzi, niewielki wkład rozrósł się do dość
pokaźnej sumy.
- Jak to?
- Browar połączył się z innymi. Tereny należące do dawnego
Browaru Książęcego przekształcono w działki pod zabudowę.
Zainteresował się nimi jakiś amerykański inwestor i chce
przejąć cały teren włącznie z browarem. Od wszystkich dostał
już zgodę, tylko pani udziały są przeszkodą.
Spojrzała na niego z zaskoczeniem^
- Nigdy pan o tym nie mówił. Doradca się roześmiał.
- Nie było jeszcze takiej potrzeby, inaczej już dawno bym
panią powiadomił. Pierwsza oferta, jaką złożył amerykański
inwestor, opiewała na pięćdziesiąt tysięcy euro.
- To dużo, nawet więcej niż wpłaciłam wtedy w markach.
- Wiem, moja droga, ale inwestor chce coś kupić, a ja wiem,
że cały pakiet kupi po bardzo korzystnej cenie, więc w pani
przypadku może trochę wyłożyć.
- A jak nie będzie chciał? - zapytała zaniepokojona Lena.
Już ta pierwsza kwota wydała się jej znacznym
powiększeniem kapitału.
- Nie ma obawy. Doszliśmy na razie do dwustu pięćdziesięciu
tysięcy, ale jestem pewien, że uda mi się dojść do trzystu.
Lena zaniemówiła. O ile dobrze pamięta, zainwestowała
dwadzieścia lub trzydzieści tysięcy marek. Wprawdzie nigdy
nie dostała żadnych odsetek, ale też nie straciła tych pieniędzy.
W jej życiu zawodowym i prywatnym tyle się działo, że
zupełnie zapomniała o udziałach w browarze. Nie martwiła się
też o nie, bo wiedziała, że również w tej kwestii może polegać
na swoim doradcy.
- Jak długo to jeszcze potrwa?
- Kilka miesięcy. Ten Amerykanin jest trudnym partnerem w
interesach.
- W takim razie niech się pan już zgodzi lub ewentualnie
trochę podniesie i jakoś się z nim dogada. Frieder nie może
dłużej czekać.
Opowiedziała mu o drugim testamencie taty i telefonach Grit.
- Coś podobnego! - oburzył się pan Fischer. - Wysługuje się
siostrą, zamiast od razu do pani zadzwonić. Ja na pani miejscu
nic bym nie zrobił. Nie siedzi pani na pieniądzach, a zysk z
udziałów w browarze na pewno się pani
przyda. To godne pochwały, gdy człowiek ma dobre serce, ale
nie wolno przesadzać. Pani tata też postawił na swoim i
zakręcił kurek. Dlaczego chce pani wyrzucać pieniądze w
błoto? Równie dobrze mogłaby pani od razu je spalić, zamiast
dawać bratu. Na jedno wyjdzie. Ani się pani obejrzy, a Frieder
zmarnuje te pieniądze.
Mężczyzna mówił prawdę i Lena zdaje sobie z tego sprawę,
ale mimo to nie umie
;
postąpić inaczej.
- Panie Fischer, dam sobie radę bez tych pieniędzy. Może
uzna mnie pan za wariatkę, ale ważniejsza jest dla mnie zgoda
z rodzeństwem, niż pieniądze, o których zresztą nic nie
wiedziałam. Dostałam od taty tak wiele. Umiem pracować i
mogę liczyć na ludzi, którzy są przy mnie. Przecież zna pan ich
wszystkich.
- Tak, wszystko ładnie i pięknie, moje dziecko. Mimo
wszystko mam jeszcze jedno pytanie. Jest pani pewna, że po
wpłaceniu Friederowi tych pieniędzy zapanuje zgoda między
panią a rodzeństwem?
-Nie...
- Co pani zrobi, jeśli Frieder będzie miał kolejne żądania i
znowu będzie na panią naciskał?
Lena wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, ale muszę zaryzykować. Może się opamięta.
Warto choćby na to wydać te pieniądze.
- Życzę pani, żeby poprawiły się pani relacje z bratem. Proszę
mi jednak wierzyć, że doświadczenie życiowe pokazuje coś
zupełnie innego. Niestety, nie mogę pani niczego nakazać ani
mówić, co ma pani robić. Mogę panią jedynie ostrzec i
doradzić, żeby pani tego nie robiła.
Lena nie zastanawiała się ani chwili.
- Panie Fischer, dziękuję za wszystkie rady i proszę się na
mnie nie gniewać. Nie mogę postąpić inaczej. Frieder musi
dostać te pieniądze. Jeśli nawet nie poprawi to relacji między
nami, przynajmniej uratuje firmę.
Doradca spojrzał na nią rozczarowany i wzruszył ramionami.
- Zajmę się tym.
- Dziękuję, panie Fischer... Kiedy mogę się spodziewać
pieniędzy?
- Poinformuję panią, kiedy tylko się dowiem. Proszę
przekazać bratu, żeby się ze mną skontaktował. Może bank lub
jeden z wierzycieli odroczy spłatę, jeśli pani brat będzie mógł
przedstawić
zaświadczenie o posiadanych środkach pieniężnych. Mogę
mu wydać takie zaświadczenie.
Lena zdawała sobie sprawę, że księgowy nie rozumie jej
postępowania. Przypuszczalnie nikt tego nie zrozumie.
Niestety, nie umiała inaczej.
Chce pomóc bratu. W końcu są rodziną. Nie chciała się
przyznać, że oszukuje samą siebie, że jej gest doprowadzi do
zgody między nimi.
Czy te pieniądze nie są prezentem od Boga? Podobnie jak te
ze sprzedaży starych obrazów, które całe lata przeleżały w
starej skrzyni. Pieniądze za obrazy były ratunkiem dla niej,
pieniądze z browaru mogą się okazać ratunkiem dla Friedera.
Ona jakoś da sobie radę. Ma teraz recepturę Fahrenbachówki.
Pan Fischer zapewnił ją, że sobie poradzą, jeśli nawet będzie
musiała na początek sporo zainwestować. Nie powiedział, że
będą jej przy tym potrzebne pieniądze z browaru.
Jak wróci, zadzwoni do Friedera. Ale się zdziwi! Będzie
szczęśliwy i znowu zacznie z nią normalnie rozmawiać,
dzwonić do niej, spotykać się z nią, robić po prostu to, co robi
normalna rodzina. Tak bardzo tęskni za normalnymi
stosunkami z rodzeństwem, takimi jak wcześniej, kiedy jeszcze
żył tata i jednoczył rodzinę.
Lena nie mogła się doczekać, kiedy wróci do posiadłości i
zadzwoni do Friedera. Najchętniej zadzwoniłaby już z biura
księgowego lub z komórki, ale zapomniała jej zebrać z domu.
Nie pozostało jej nic innego, jak szybko wrócić na Słoneczne
Wzgórze. Zaplanowaną wizytę u Sylvii musi odłożyć na
później. Może to i lepiej, bo przez spotkanie z Veroniką nie
kupiła prezentów dla bliźniaków.
Wprawdzie jedno nie wyklucza drugiego, ale ładnie jest
przyjść z czymś dla dzieci. Pójdzie innym razem. Ma w domu
jakieś zabawki dla dzieci, bo zaczęła je już kupować na zapas.
Kiedy wjechała na dziedziniec, Daniel wyszedł jej na
spotkanie.
- Jak rozmowa? - zapytał i sam sobie odpowiedział. - Nie
musisz mówić. Widzę po twojej minie, że wszystko dobrze.
- To prawda - przytaknęła.
Chętnie porozmawiałaby z nim dłużej i opowiedziała mu
wszystko dokładnie, ale spieszyło się jej, żeby zadzwonić do
Friedera.
- Danielu, później ci wszystko opowiem. Muszę pilnie
zadzwonić.
- W porządku. Ja też mam coś do załatwienia
- powiedział. - Babette czeka na mnie. Jedziemy z małą Marie
do ortopedy. Z prawym biodrem coś jest nie tak.
- Mam nadzieję, że to tylko fałszywy alarm
- odpowiedziała Lena. - Pediatrzy mieli też wątpliwości w
przypadku Amalii. Przy dokładniejszych badaniach okazało
się, że nie mieli racji.
- Oby teraz też tak było. Babette strasznie się boi.
Daniel był już na dobre obecny w życiu Babette. Uczestniczył
też w życiu małej Marie, jakby to było jego dziecko...
- Pozdrów Babette. Powiedz, że do niej zadzwonię. Trzymam
kciuki za Marie.
Lena pomachała Danielowi i popędziła prosto do domu.
Tak jej się spieszyło, żeby zadzwonić do brata, że nawet nie
zdjęła kurtki.
Zadzwoniła do biura. O tej porze powinien tam być.
Sekretarka Friedera znowu nie chciała jej połączyć. Takie
dostała polecenie, które już niedługo na pewno się zmieni.
- Proszę mnie natychmiast połączyć z bratem - wściekła się
Lena. Miała już dosyć traktowania jak natrętnego petenta. - To
bardzo ważne... Chodzi o pieniądze!
Słowo klucz zadziałało. Sekretarka połączyła ją z Friederem.
Kiedy usłyszał jej głos, warknął:
- Czego chcesz?
Zignorowała jego nieuprzejmość.
- Mogę ci pomóc. Zdobyłam pieniądze.
- Czyli jednak jest jakaś luka prawna i możesz przekazać
rodzeństwu swoje dziesięć milionów?
- Nie, dobrze o tym wiesz, że testament taty jest
niepodważalny.
- Zdecydowałaś się więc sprzedać lub zastawić zamek i
winnice Dorleac?
- Nie. Powiedziałam już Grit, że o tym możemy porozmawiać
w odpowiednim czasie, ale nie teraz. Teraz jest jeszcze o wiele
za wcześnie...
Frieder stracił cierpliwość.
- Gruntów w Fahrenbach też nie sprzedasz i nie zastawisz.
Możesz mi zdradzić, skąd wzięłaś pieniądze? Nie wierzę, że na
handlu wódką tyle zarobiłaś, żebyś miała na zbyciu kilka
milionów.
Co on wygaduje?
- Frieder... Ja... Nie wiem, ja...
- No mówże wreszcie, skąd masz pieniądze i ile? ; - -
- Mam... - zupełnie zbił ją z tropu. - Mam udziały w Browarze
Książęcym, całkiem niezła sumka...
Opowiedziała mu dokładnie, o co chodzi. Miała wrażenie, że
Frieder bardzo się nudzi, słuchając jej wywodów.
- Dobrze, przejdźmy do meritum... Jaką wartość mają twoje
udziały? To znaczy nie procentowo, tylko w euro - zakończył,
akcentując słowo „euro".
Dlaczego zawsze w rozmowie z nim traci pewność siebie?
Zadał jej pytanie w taki sposób, że wstydziła się podać kwotę,
o jaką chodzi.
- Ostatnia oferta złożona przez tego inwestora opiewa na
dwieście pięćdziesiąt tysięcy, ale
pan Fischer uważa, że możemy dostać więcej, bo strasznie
zależy mu na tym obiekcie. Odkupił już udziały wszystkich,
tylko nie moje.
- Dwieście pięćdziesiąt... - powtórzył Frieder.
- Tak. Czy to nie wspaniała wiadomość? Nie zareagował na
jej pytanie.
- Kropla w morzu... Lepsze to niż nic... Niech będzie.
Powiedz temu swojemu specowi od podatków, żeby przesłał
mi kasę. Jak najszybciej! Presto!
Lena miała wrażenie, że się przesłyszała. To nie może być
prawda.
Może to Frieder się przesłyszał?
- Frieder, to dwieście pięćdziesiąt tysięcy euro. Nie jest taka
kropla..
- Owszem, w porównaniu z dziesięcioma milionami, które
chcesz tak wspaniałomyślnie rozdać i milionami, które
zarobiłaś na Jórgu, to tyle, co kot napłakał.
Lena zaczęła się trząść.
Taka jest jego reakcja? Zero wdzięczności? Dobrze, nie
oczekuje jakiś szczególnych podziękowań, ale przynajmniej
sygnału, że sprawiła mu radość tym niespodziewanym
dopływem gotówki.
- Frieder...
Głos jej zadrżał. Nie była w stanie mówić dalej.
- Nie rób dramatu. Na początek to dość miły gest z twojej
strony. Pewnie chcesz mi dać te pieniądze, bo masz wyrzuty
sumienia. Przyjmuję je, ale nie oczekuj ode mnie dozgonnej
wdzięczności. Nie za taką kwotę. Musiałabyś dać mi dużo
więcej. To chyba zrozumiałe, że nie uratujesz tym hurtowni
Fahrenbach.
Pan Fischer odradzał jej ten krok, ostrzegał ją. Od razu
wiedział, że te pieniądze nie przywrócą zgody w rodzinie.
Ależ była naiwna! Naprawdę wierzyła, że będzie inaczej.
Była taka szczęśliwa, że może pomóc Friederowi. Nie mogła
się już doczekać, kiedy przekaże mu tę wspaniałą wiadomość.
A jego reakcja?
Mówi tak, jakby robił jej wielką łaskę, przyjmując od niej
pieniądze. Nie, tak dalej być nie może! Już za dużo
upokarzania i obrażania!
- Zapomnij o mojej propozycji... - Szukała w pamięci słowa,
którego użył jej brat. - Presto!
Wybacz proszę, że miałam czelność proponować ci takie
grosze. To się już nigdy więcej nie powtórzy.
Teraz Frieder był zdziwiony.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Że nie dam ci tych pieniędzy. Ostatecznie mnie też mogą się
przydać. Do tej pory nie miałam pieniędzy, żeby zrobić to i
owo w posiadłości, a teraz, proszę, spadły mi z nieba. Chciałam
żyć z tobą w zgodzie. Porozumienie między nami było dla
mnie ważniejsze od własnych potrzeb. Pomyliłam się.
Przeznaczę te pieniądze na remont domków w posiadłości, do
których wprowadzą się mili ludzie, zajmę się spokojnie pro-
dukcją Fahrenbachówki, nie będę się musiała bać, że dopadną
mnie jakieś kłopoty finansowe.
- Nie wygłupiaj się, tylko wysyłaj kasę.
- Nie, równie dobrze mogłabym wyrzucić te pieniądze w
błoto. Radź sobie sam. Nigdy nie dostaniesz ode mnie żadnych
pieniędzy, jeśli nie nauczysz się ze mną normalnie rozmawiać.
Bądź zdrów!
Lena odłożyła słuchawkę. Od razu wykręciła numer do
księgowego, żeby mu powiedzieć, że miał stuprocentową rację
i w kwestii jej
udziałów w browarze może postępować według własnego
uznania. Nie ma zamiaru dawać tych pieniędzy Friederowi.
Obiecał jej, że wszystkim się zajmie. Nie komentował, nie
triumfował...
Powiedział Lenie, że będzie ją na bieżąco o wszystkim
informować. W jego głosie słychać było współczucie.
Na co jej teraz współczucie! Odłożyła telefon, ale już po
chwili znowu zadzwonił.
Frieder? Nie, on nie zadzwoni. To pewne.
Dzwoniła Yvonne. Pod Leną nogi się ugięły.
- Proszę mi wybaczyć, że nie odzywałam się tak długo -
powiedziała po krótkim powitaniu.
- Nie mogłam. Ale teraz chętnie bym się z panią spotkała, jeśli
nie zmieniła pani zdania.
- Nie, nie zmieniłam, pani Wiedemann. Chętnie się z panią
spotkam - powiedziała Lena i na moment zapomniała o
niemiłej rozmowie z bratem. - Gdzie i kiedy?
Yvonne wahała się przez chwilę.
- Czy mogłaby pani przyjechać do mnie? Chwilowo nie mam
zbyt wiele czasu.
- Oczywiście. Nie ma problemu, przyjadę
- odpowiedziała Lena pośpiesznie, jakby się
bała, że Yvonne zmieni zdanie. - Kiedy mam przyjechać?
- W sobotę? W niedzielę? Lena nie chciała tracić czasu.
- W sobotę. Na którą się umawiamy?
- Około jedenastej?
- Świetnie. Będę punktualnie. Wiem, jak trafić.
Pożegnały się i Lena odłożyła słuchawkę. Spotka się z
Yvonne, córką Nicoli. Inne sprawy nie mają teraz znaczenia.
Nareszcie, nareszcie, nareszcie!
Teraz zrobi wszystko, żeby Nicola poznała wreszcie córkę.
Jest szansa, że tym razem się uda. Bo niby po co Yvonne
chciała się z nią spotkać? Trzeba opracować strategię, jak
doprowadzić do zbliżenia Yvonne i Nicoli.
Do soboty jeszcze kilka dni. Lena zastanawiała się, jak
wytrzyma do tego czasu.
Znowu zadzwonił telefon. Tym razem nie odebrała. Teraz
liczy się tylko spotkanie z Yvonne.
- Wszystko będzie dobrze - powiedziała Lena pod nosem.
Głęboko w to wierzyła.
Lenę rozpierała duma. Pierwszy raz w swoim życiu
sprzeciwiła się Friederowi i nie gryzły ją wyrzuty sumienia.
Tak, robiła postępy!
Nie pozwoli, żeby wlazł jej na głowę. Ich rodzina legła w
gruzach. Odkąd zmarł tata, o wzajemnym szacunku nie mogło
być mowy. Jedynie on starał się ich scalić. Dbał o poprawne
relacje między nimi. Lena próbowała kontynuować jego
starania, lecz nadaremnie.
Musiała się pogodzić z tym, że nic nie wskóra w tej walce z
wiatrakami. Do tanga trzeba dwojga. Miała po dziurki w nosie
poniżania się dla pozornego dobra siostry i brata. Nic na siłę.
Skoro jej rodzeństwo się od niej odcinało, ich strata. Przykre,
ale prawdziwe.
Sięgnęła po książkę. Pogrążyła się w lekturze ciekawej
powieści.
Ściągnęła brwi, ponieważ zabrzęczał telefon.
To nie mógł być Jan. Dopiero ucięła sobie z nim długą
pogawędkę. Prawdopodobnie dlatego czuła się, jakby
szybowała w chmurach.
Cieszyła się, że Jan van Dahlen zagościł w jej życiu i że im się
dobrze wiodło. Kochał ją, a ona kochała jego. Ich związek był
wolny od stresu. Byli wobec siebie szczerzy i mogli na sobie
polegać. Jedno za drugim poszłoby w ogień.
Lena podniosła słuchawkę.
- Fahrenbach - mruknęła.
Słowotok dosłownie zwalił ją z nóg. W uszy wdarł się
piszczący głos... Grit!
Dlaczego nie potrafiły rozmawiać ze sobą normalnie, jak
dwoje dorosłych ludzi?
Grit zwykle była pełna agresji. Lena zmieniła nastawienie do
siostry. Już nie była taka pobłażliwa. Nie szła na ustępstwa,
żeby nie urazić szanownej siostruni. Przestała się łudzić, że
zaczną się ze sobą dogadywać na pokojowej płaszczyźnie. Grit
uderzyła do głowy woda sodowa. Odziedziczyła dużo
pieniędzy i kompletnie zgłupiała.
- Nabierz powietrza i opowiedz mi spokojnie, czego chcesz -
oznajmiła dobitnie Lena.
Zapadła wymowna cisza.
- W jakim jesteś humorze? - wycedziła Grit.
- Bardzo dobrym - odparła oschle Lena. - Czego więc chcesz
ode mnie?
Grit najwyraźniej irytował ton siostry.
- Zachowałaś się nie fair wobec Friedera... Prześlij mu,
proszę, pieniądze. Najpierw wciskasz mu na siłę pieniądze, a
potem się wykręcasz. Prima aprilis czy co?
Frieder zapewne opowiedział jej jakąś bajeczkę.
- Kochana siostro, małe sprostowanko. Ja niczego Friederowi
nie wciskałam. Chciałam mu pomóc i zaoferowałam ponad
dwieście pięćdziesiąt tysięcy euro. Ale naszemu braciszkowi ta
kwota nie wystarczyła. Dopraszał się, a wręcz żądał ode mnie
kilku milionów. Moją ofertę potraktował jak jałmużnę... Aha,
jeszcze dodał, że powinnam paść mu do stóp, skoro jest łaskaw
przyjąć ode mnie jakiekolwiek pieniądze. Paranoja! Chyba coś
mu w mózgu nie styka! W przeciwieństwie do Friedera ja z tej
sumy zrobię dobry użytek.
- Ojej, nie bądź drobnomieszczańską paniusią i nie waż
każdego słowa. Nie wywyższaj się.
Przecież nie zaoferowałaś mu królestwa. Frieder ma
problemy, a ty zainkasowałaś niezły majątek...
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Serduszko, nie zgrywaj świętoszki. Ty dostałaś najwięcej.
- Tak? Naprawdę? Przecież współczuliście mi, że
odziedziczyłam
Słoneczne
Wzgórze,
równocześnie
przechwalając się, że wam przypadło w udziale istne
błogosławieństwo.
- Bo nie wiedzieliśmy, że te przeklęte pola zyskają status
działek budowlanych. Teraz ty masz więcej niż my wszyscy
razem wzięci.
- Nie bredź, siostrzyczko. I nie naciskajcie na mnie, bo i tak
nie sprzedam ani grudki mojej posiadłości. Nasi przodkowie
też tego nie zrobili.
- Bo dawniej te ziemie nie były nic warte. Siedzisz na żyle
złota. Nie rozumiesz tego? Brak ci piątej klepki? Daj spokój
tradycji...
- Dosyć! Przerabiałyśmy już ten temat.
- Nie bądź taka cwana! Przekabaciłaś Jórga, żeby zapisał ci
swoją część. Nie chcę wiedzieć, jak tego dokonałaś. Po prostu
okaż wspaniałomyślność i podziel się tym dobytkiem.
- Grit, dla mnie Jórg zaginął. Nie skreślam go, dopóki nie
odnajdą jego ciała.
- Pewnie dzikie zwierzęta dawno go zżarły. A może łudzisz
się, że trzymają się od niego z daleka, ponieważ nazywa się
Jórg Fahrenbach?
- Jesteś wstrętna. To było okrutne. Nie mów tak o Jórgu! Jest
naszym bratem!
- Który, niestety, pożegnał się z tym światem, pozostawiając
pieniądze i Chateau. Frieder uratowałby jego...
- Bzdury! - weszła jej w słowo Lena. - Frieder roztrwonił swój
majątek na giełdzie i ugrzązł na mieliźnie. Zapomniałaś już?
Tatuś podarował mu świetnie prosperującą firmę, zabezpieczył
go też odpowiednim zasobem gotówki... Zresztą nie będę się
nad tym rozwodziła. Jestem gotowa rozdzielić między nas
spadek Jórga, ale nie chwilę po jego zaginięciu.
- On nie żyje. Frieder przywiózł przecież jego akt zgonu.
- Nie wiadomo, skąd go wytrzasnął. Zresztą może byście
opłakiwali śmierć brata, a nie łaszczyli się na jego pieniądze?
Na razie winnicami zarządza Marcel, a zamku Chateau pilnuje
Marie. Wstrzymajmy się więc z niedorzecznymi podziałami.
- A Frieder pójdzie na dno...
- Jego problem. Sam wpakował się w tarapaty. Zamiast
wstawiać się za Friederem, zajmij się swoimi sprawami, przede
wszystkim dziećmi. Niels i Merit w ogóle o ciebie nie pytają.
Niedługo w ogóle nie będą chciały z tobą rozmawiać.
- Przez tę rosyjską ladacznicę! Ona je buntuje przeciwko
mnie...
- Kłamstwo! Irina jest ciepłym człowiekiem. Ciesz się, że
opiekuje się twoimi dziećmi. Nie wyzywaj jej. Nie jest żadną
rosyjską
ladacznicą,
tylko
Kanadyjką
rosyjskiego
pochodzenia. To ty zerwałaś kontakt z dziećmi i nie zwalaj
winy na innych. Odrzuciłaś je, bo ważniejszy był twój żigolo.
Nie oczekuj od nich, że będą ci się rzucać na szyję, bo ty nagłe
chcesz z nimi porozmawiać. Zraniłaś je. Nie miałaś dla nich
czasu. Wyjeżdżałaś z Robertino...
- Gadasz tak, żeby poruszyć moje sumienie. Nie odwracaj
kota ogonem. A ty jak traktujesz Friedera?
- Jesteś niereformowalna. Chciałam tobą wstrząsnąć, żebyś
poszła po rozum do głowy. Frieder nie jest moim dzieckiem.
- Ale twoim bratem.
- Za którego nie ponoszę odpowiedzialności. W tle rozległ się
dźwięk komórki Grit. Prawdopodobnie dzwonił do niej jej
kochaś.
- Muszę kończyć. Nasza dyskusja nie ma sensu... Wyślij
Friederowi pieniądze i ustanów hipotekę na Chateau albo na
jedną z twoich działek, żeby hurtownia win nie zbankrutowała.
Ratuj rodzinną tradycję i dobre imię firmy!
- Frieder dawno je zbrukał. O tym już-wiedzą wszyscy...
Grit się rozłączyła.
Czy powinna pomóc Friederowi?
Dlaczego ona? Grit również miała zasobne konto. Ponadto
zarówno jej księgowy, jak i notariusz doktor Limmer
przestrzegali ją, żeby nie wspierała Friedera. Oni doskonale
znali jego sytuację finansową. Ich ojciec wyraźnie zaznaczył w
testamencie, że ci, którzy niegospodarnie będą rozporządzać
swoim spadkiem, nie mają prawa do jego pozostałej części.
Lena zamknęła książkę. Odeszła jej ochota na czytanie.
Musiała z kimś pogadać. Z kim? Najlepiej z Nicolą.
Grit popsuła jej nastrój. Wyprowadziła ją z równowagi. Lena
kroczyła przez podwórze z posępną miną. Kiedyś wszelkie
smutki odganiały od niej Hektor i Lady. Oba zwierzaki ją
obskakiwały, energicznie machały ogonami i łasiły się, żeby
nakarmiła ich smakołykami.
Niestety, kochane psiny nie żyły. Ktoś je otruł. Domyślała się
kto, lecz nie miała dowodów.
Postawiła wysoko kołnierz kurtki i poszła do domku
Dunkelów.
Nicola siedziała na swoim ulubionym miejscu przy dużym
kuchennym stole. Obok niej stały kubek kawy i talerz ze
smakowitymi wypiekami, leżał też stos czasopism. W jednym
z nich rozwiązywała krzyżówkę.
- Lena, co się dzieje? Wyglądasz tak, jakbyś zobaczyła ducha.
Lena osunęła się na krzesło.
- Bo z jednym rozmawiałam przez telefon, czyli z moją
siostrzyczką Grit.
- I to cię tak przytłoczyło? Dlaczego dajesz się jej
prowokować? Napijesz się kawy?
Lena potrząsnęła głową.
- Nie, dziękuję.
Nicola podsunęła jej ciasteczka, lecz Lena lekko się
skrzywiła.
- Aż tak źle? - spytała Nicola. - Opowiedz, czego chciała.
Dzieci nam nie podrzuci. One na szczęście mieszkają z ojcem
w Kanadzie.
- Dzwoniła w sprawie Friedera. - Lena streściła jej pokrótce
ostrą wymianę zdań. - Rozdrażniła mnie. Przez nią jestem w
kropce. Pomóc Friederowi czy nie? Jest moim bratem...
- Który cię upokarzał i rzucał kłody pod nogi
- wtrąciła Nicola. - Nic nie jesteś mu winna. Odpuść sobie
definitywnie te, pożal się Boże, relacje rodzinne. Grit i Frieder
żerują na tobie. Jórg był inny, ale...
- Nie wierzysz, że on żyje, prawda?
- Sama nie wiem - przyznała szczerze Nicola.
- Z początku wmawiałam sobie, że przeżył katastrofę, ale im
więcej czasu mija, tym bardziej
nikną szanse na odnalezienie go żywego. Cóż, nadzieja
umiera ostatnia. Wciąż szukają jego ciała...
- Policja, pogotowie i straż nie mogli się dostać do miejsca,
gdzie rozbił się samolot. Nie zlokalizowali go dokładnie. Ach,
Nicola. Modlę się każdego dnia za Jörga. Oby żył...
- Ja też się za niego modlę. Ciesz się, że masz jeszcze
Christiana. Wprawdzie jest twoim bratem przyrodnim, ale on
cię nie wystrychnie na dudka i nie będzie cię naciągał na kasę.
Bogu dzięki, nie wrodził się w waszą matkę. Kiedy przyjedzie
do Fahrenbach? Dawno go u nas nie było.
- Wydaje mi się, że trochę się boi. -Czego?
- Swoich uczuć względem Sylvii. Tuż po narodzinach bliźniąt
Sylvia, mówiąc kolokwialnie, kleiła się do niego,
rozkoszowała jego towarzystwem... Była wtedy rozbita
emocjonalnie. Teraz odbiła się od dna, odzyskała kontrolę nad
swoim życiem i wątpię, żeby Christian zajął u jej boku miejsce
jako narzeczony, raczej jako przyjaciel. Ona nadal kocha
Martina...
- Ale zaproponowała Christianowi, żeby przearanżował
pomieszczenia Martina na swój gabinet lekarski.
- Tak i w tym tkwi problem. Gdyby osiedlił się na stałe w
Fahrenbach, codziennie widywałby kobietę, którą kocha, a nie
mógłby z nią być.
- Ryzyk-fizyk. Do odważnych świat należy - stwierdziła
Nicola.
Lena nic nie odpowiedziała. Gdyby wszystko było takie
proste... Rozumiała rozterki Christiana. Ona też poważnie by
się zastanawiała nad podjęciem takiej ryzykownej decyzji.
Naturalnie marzyła o tym, żeby zamieszkał niedaleko niej.
Świetnie z nim się dogadywała. Nadawali na tych samych
falach.
Nicola nalała sobie kawy i zagadkowo popatrzyła na Lenę.
-Nalać ci?
- Dziękuję.
- Wiesz, Lena, jednego nauczyłam się w moim niekrótkim
życiu. Jeśli się czegoś pragnie, trzeba do tego usilnie dążyć i
nie wolno dopuścić, żeby ktoś lub coś cię odwiódł od realizacji
celu. Trzeba słuchać głosu serca, a nie rozumu, a już na pewno
nie plotek i paplaniny osób postronnych.
Lena domyśliła się, do czego Nicola robiła aluzję.
- Boli cię, że wtedy ludzie cię przekonali, żebyś oddała
dziecko do adopcji, bo byłaś za młoda i biedna, żeby je
samotnie wychować?
Trafiła w dziesiątkę!
- Nie powinnam była skamleć i narzekać, ponieważ to
przyciągnęło do mnie tych idiotycznych mentorów, służących
swoimi złotymi wskazówkami!
Lena chwyciła drżącą dłoń Nicoli.
- Kotku, zrobiłaś, co mogłaś. Nie miałaś wielkiego wyboru.
Byłaś sama, nie miałaś mieszkania, pieniędzy... Musiałaś
pracować. Z kim lub gdzie zostawiałabyś dziecko? Wtedy nie
istniały takie instytucje jak dziś. Zresztą samotnie wy-
chowującej matce wcale nie jest łatwo oddać dzieci do jakiegoś
ośrodka. Kobiety często są zdane wyłącznie na siebie.
- Mimo to nigdy tego nie przeboleję. Zawsze będę tęskniła za
moją małą dziewczynką. Aż przykryje mnie ziemia. Gdybym
chociaż wiedziała, jak się jej wiedzie, czy pyta czasami, kto jest
jej biologiczną matką... Zjedz ciastko. Są pyszne. Upiekłam je
według nowej receptury.
Lena spróbowała ciastko, faktycznie przepyszne. Nie dlatego,
że ślinka jej ciekła na jego
widok, lecz dlatego, że nie chciała urazić Nicoli. Najchętniej
wyjawiłaby, kim była jej córka. Za parę dni spotka się z
Yvonne i jeśli będzie trzeba, padnie przed nią na kolana, żeby
ją prosić, aby podjęła kolejną próbę poznania matki. W
drzwiach stanął Aleks.
- No ładnie - zaśmiał się. - Ploteczki przy kawie. Mogę się do
was przysiąść? Zachciało mi się kawy. Dobrze, że jesteś, Lena.
W sobotę przyjedzie Klaus, żeby omówić dalsze projekty
budowlane.
O nie! W sobotę?! W żadnym wypadku. Na ten dzień jest
umówiona z Yvonne.
- A nie mógłby przyjechać w niedzielę? W sobotę mnie nie
będzie.
- Dokąd wybywasz? - spytała Nicola.
- Ja... yyy... Muszę się spotkać ze starą przyjaciółką, która jest
w pobliżu.
- Pogadam z Klausem. Najwyżej zostanie u nas na weekend.
- Byłoby super, Aleks. W niedzielę znajdę czas dla
wszystkich. Ty przeanalizuj w sobotę plany Klausa. Musimy
się z tym uporać jak najszybciej. Jeśli uda się nam wznowić
produkcję Fahrenbachówki, będziemy mieli pełne ręce roboty.
- Poradzimy sobie, moja droga.
W nocy z piątku na sobotę Lena nie mogła zasnąć.
Rozgorączkowana niczym mała dziewczynka przed świętami
Bożego Narodzenia przygotowywała się mentalnie na
przyjacielską konfrontację z Yvonne Wiedemann.
Zdawała sobie sprawę, że przed nią być może ostatnia
sposobność, aby zbliżyć do siebie matkę i córkę. Yvonna
wzbraniała się uparcie przed poznaniem biologicznej matki.
Nie wybaczyła jej tego, że po narodzinach oddalają do adopcji.
Yvonne uznawała jedynie rodziców, którzy ją wychowali.
Wymęczona rozmyślaniem Lena zasnęła na trzy godzinki. O
piątej rano zadzwonił budzik. Mozolnie dźwignęła się z łóżka i
rozprostowała kości. Miała przed sobą trzygodzinną podróż,
ale z ostrożności zaplanowała ją na cztery godziny. Nie chciała
ryzykować.
Orzeźwiła się pod prysznicem. Założyła szare dżinsy, sweter
tego samego koloru i kurtkę. W tym ubraniu czuła się
swobodnie.
Zanim wyruszyła, przygotowała sobie szybkie śniadanie.
Na dworze lało jak z cebra, więc zapakowała do torby płaszcz
przeciwdeszczowy. Przebiegła prędko do samochodu, rzuciła
rzeczy na fotel pasażera i przekręciła kluczyk , w stacyjce. Już
nie było odwrotu.
Na autostradzie włączyła radio. Skakała po różnych stacjach.
Nigdzie nic interesującego.
Może włożyć płytę CD? Nie, nie miała ochoty. Ale tak jechać
bez muzyki? Przeszukała schowek z płytami. Wyciągnęła
jedną. Zerknęła na nią. Super!
Kupiła ją jakiś czas temu, ale jeszcze nie słuchała. Teraz to
nadrobi. Nacisnęła play.
Z głośników popłynęły „Cztery pory roku" Vivaldiego.
Genialnie!
Punktualnie o ustalonej porze Lena stawiła się przed domem
przy ulicy Waldstraße 10 w Hersbeck. Nogi się pod nią ugięły,
kiedy w drzwiach wejściowych ukazała się Yvonne.
- Dzień dobry, pani Fahrenbach! Dziękuję, że pani
przyjechała - zagadnęła Yvonne, wyciągając do niej dłoń na
przywitanie i wprowadzając ją do środka. - Czego się pani
napije? Kawy? Herbaty? Może czegoś zimnego?
- Poproszę herbatę.
- Świetnie się składa. Akurat ją zaparzyłam. Zaraz wracam.
Wyszła.
Lena rozejrzała się dookoła. Żadne obrazy - nie wisiały na
ścianach, szafy były uprzątnięte. Wyglądało to tak, jakby
doktor Wiedemann się wyprowadzała.
Yvonne przyniosła aromatyczną herbatę.
- Pani Wiedemann, wyprowadza się pani?
- spytała Lena. -Tak.
- Dlaczego? - dociekała Lena. Zarumieniła się, wiedziała, że
zadała niedyskretne pytanie.
- Przepraszam, nie chciałam być wścibska. Nie powinno mnie
to obchodzić...
Yvonne machnęła ręką.
- W porządku. Opuszczam Hersbeck. -A pani gabinet?
- Niedawno go sprzedałam. Lena nic z tego nie rozumiała.
Yvonne miała renomowany gabinet pediatryczny, śliczne
mieszkanie... Nie rezygnuje się z takich rzeczy tak po prostu.
Co się stało?
Czyżby Yvonne była chora? Pobladła, ale...
- Przenoszę się do Winkenheim, do domu taty - przerwała
kłopotliwe milczenie Yvonne.
Lena
poznała
doktora
Wiedemanna,
niezwykle
sympatycznego człowieka.
- Pani tata choruje?
- Mój tata nie żyje... Nastawiłam się na długie, bezowocne
leczenie naznaczone obopólnym cierpieniem i dlatego
zawiesiłam tutejszą praktykę lekarską. Chciałam być przy nim.
Jednak
Wszechmogący
zaoszczędził
mu
męczarni.
Tata
najprawdopodobniej nie pogodził się ze śmiercią mamy i nie
chciał chodzić po tej ziemi bez niej... Rodzice byli
szczęśliwym małżeństwem.
- Przykro mi, pani Wiedemann, proszę przyjąć moje
najszczersze kondolencje...
- Dziękuję, gdybym wiedziała, że tatuś tak szybko odejdzie,
nie zamykałabym gabinetu. Teraz muszę poszukać czegoś
nowego. Cóż, coś się kończy, a coś zaczyna...
Lena powstrzymała uśmiech. Yvonne mówiła jak Nicola, jej
biologiczna matka.
Może powinna powoli skierować rozmowę na Nicolę?
Nie! Niech Yvonne przejmie inicjatywę.
Zapadła cisza.
- Jak pani dobrze wie, nie pałam szaleńczą miłością do
kobiety, która mnie urodziła - zagadnęła po chwili Yvonne. -
Ale obiecałam tacie, że pojednam się z panią Dunkel i powiem,
że jestem jej córką. Dotrzymam danego słowa, choć kłóci się to
z moimi odczuciami... Potrzebuję pani pomocy. Sama przez to
nie przebrnę.
- Jestem z panią. Ma pani jakiś pomysł, jak rozwiązać tę
sytuację?
Yvonne wzruszyła ramionami.
- Nie. A pani?
- Może wynajmie pani apartament w naszych czworakach...
Yvonnne machnęła ręką.
- Bez taty tam nie wytrzymam. Nawet przy nim nie zdołałam
się zbliżyć do tej kobiety.
- Tak będzie najlepiej. Udawajmy, że się zaprzyjaźniłyśmy i
chcemy spędzić ze sobą więcej czasu.
Yvonne zachichotała.
- Przyjaźń z panią jest poniekąd błogosławieństwem. Więc
jaki obieramy plan działania?
Przez następną godzinę przedyskutowały wszelkie warianty
ich planu.
Lena z minuty na minutę się odprężała.
Yvonne i Nicola nareszcie się poznają. Doktor Wiedemann
się do tego przyczynił. Po trzecim dzbanku kawy wypracowały
konsensus.
Yvonne przyjedzie na Słoneczne Wzgórze na tydzień w
ramach odwiedzin Leny.
- Zobaczy pani, Nicola jest wspaniałym człowiekiem. Wciąż
bije się w piersi i trapią ją koszmary... Wie pani dlaczego.
Marzy o tym, żeby móc uściskać córkę.
Yvonne nie skomentowała tych słów. Z wyrazu jej twarzy
można było jednak wyczytać, że nie wierzyła w nawiązanie
szczególnie bliskich więzów z biologiczną matką.
Lena nie zaprzątała sobie teraz tym głowy. Ponieważ Yvonne
musiała się pakować, nie wybrały się na wspólny obiad.
- Dziękuję, że się pani do mnie pofatygowała - powiedziała na
pożegnanie.
- Dziękuję, że da pani Nicoli jeszcze jedną szansę - odparła
Lena. - Jeśli jakiś człowiek zasłużył na szczęście, to właśnie
ona. Do zobaczenia niedługo.
W drodze powrotnej nie włączyła żadnej muzyki. Myślami
powędrowała do Yvonne i tego, czego od niej się dowiedziała.
Lena tonęła w nadmiarze obowiązków. Doszła do wniosku, że
musi jeszcze kogoś zatrudnić. Przydaliby jej się szeregowi
pracownicy do destylarni, a także ktoś od reklamy. Na tym
drugim
stanowisku
najchętniej
obsadziłaby
Babette
Hagemann.
Obie panie dość szybko przypadły sobie do gustu. Można by
rzec, że od pierwszego spotkania w szpitalu. Babette powiła
wówczas córeczkę Marie. Ciężar wychowania dziecka spadł na
jej wątłe barki. Mąż zdradził ją i odszedł do kochanki,
ponieważ urodziła mu upragnionego syna.
Lena już wcześniej nosiła się z zamiarem wyszykowania dla
niej byłego domu ogrodników. Jednak w tym czasie wypadło
jej coś innego.
Daniel również polubił Babette. A może tliła się między nimi
iskra miłości? Naprawdę pasowaliby do siebie...
Lena postanowiła podrążyć ten temat. W destylarni natknęła
się na Daniela i Inge Koch.
- Witam, pani Fahrenbach, położyłam na pani biurku niezły
stosik urzędowych świstków - powiedziała Inge i zaraz
czmychnęła do swojego biura.
Lena zwróciła się do Daniela.
- Poświęcisz mi chwilkę?
- Jasne. Ja też chciałem coś z tobą obgadać...
- Idziemy do mnie?
- Nie, w sortowni są krzesła. Nie róbmy zbędnego
zamieszania.
Usiedli naprzeciwko.
- Ty pierwszy - powiedziała Lena.
- Chodzi o... Babette - wyjąkał.
- Co z nią? Pokłóciła się ze swoim mężem? Znowu wynosi
rzeczy z domu?
- Nie. Chyba już się dostatecznie obłowił. Co zaś się tyczy
mieszkania... - Daniel budował napięcie.
-Tak?
- Właściciel właśnie pertraktuje z nowymi najemcami.
- Rewelacja. Zaraz wygaśnie jej umowa najmu. Płaciła
niebotyczną kwotę, nieadekwatną
do ofert na rynku nieruchomości. Zresztą teraz nie stać by ją
było na utrzymanie tego mieszkania, skoro mąż nie dorzuca się
do opłat.
- Tyle że ci ludzie chcą się wprowadzić natychmiast!
-1 Babette nie wie, gdzie ma się podziać?
- Pomyślałem, że jeśli byś się zgodziła... Ja... Babette i Marie
mogłyby zamieszkać u mnie!
- Świetny pomysł. Danielu, nie musisz mnie pytać o zdanie.
To twoja sprawa, kogo u siebie ulokujesz.
- No tak, ale twój tata odstąpił mi ten dom...
- Daniel, on nie miałby nic przeciwko temu, żebyś zamieszkał
z kobietą i jej dzieckiem. Ucieszyłby się tak jak ja. Ty i
Babette... Cudownie!
Zarumienił się.
- Lena, zdaje się, że to trochę przesadzone stwierdzenie. Ja
tylko chcę jej pomóc. Oczywiście nie zrobiłbym tego, gdyby
była mi obojętna, ale nic nas nie łączy.
- Daniel, ja się nie wtrącam. Jesteście dorośli. Ale pasujecie
do siebie i odniosłam wrażenie, że i ty nie jesteś Babette
obojętny.
- Nicola powiedziałaby: kto się gorącym sparzył, ten na zimne
dmucha. Babette nie
przetrawiła jeszcze rozstania z mężem. I ja muszę się oswoić z
myślą, że... Laura była moją największą miłością. Nie
sądziłem, że po niej jakaś kobieta... Lubię Babette, bardzo.
Oszalałem na punkcie Marie. Przyszykuję im piętro i
zobaczymy, co dalej... Powiedz, czy się zgadzasz? - zakończył.
- Naturalnie, że tak. Daniel odetchnął z ulgą.
- A teraz ty. Co tobie leży na sercu?
- Ja również chciałam porozmawiać z tobą o Babette -
zaśmiała się i opowiedziała mu o swoim pomyśle.
- Dom ogrodnika jest bardzo przestrzenny i wymaga
gruntownego remontu. Oglądaliśmy go przecież, gdy
szukaliśmy lokum dla Inge.
- Powoli go odnowimy, tym bardziej że Babette na razie
będzie mieszkać u ciebie. Zaproponuję jej pracę w naszej
firmie. Większość zadań będzie mogła wykonywać w domu.
- Super! Ucieszy się! Ubóstwia swoją córeczkę i chce się nią
zajmować.
- Daniel, usiądziemy wszyscy przy stole i zastanowimy się,
czy słusznie...
Przerwała, ponieważ zabrzęczał jej telefon.
- Przepraszam - wymamrotała, wyciągając z kieszeni
komórkę. - Fahrenbach, słucham!
- Inaczej wyobrażałem sobie nasze powitanie - usłyszała
roześmiany męski głos. - Cóż ja tu zastałem? Pusty dom?
Nie dowierzała.
- Jan! - pisnęła radośnie. - Nie spodziewałam się ciebie.
Uporałeś się wcześniej ze swoim reportażem?
- Nie wytrzymałem z tęsknoty...
- Już do ciebie biegnę! - zawołała do słuchawki, potem
odwróciła się do Daniela. - Jan jest w domu. Obawiam się, że
dzisiaj obędziecie się bez mojego towarzystwa.
Jan przyjechał! Nie mogła się doczekać, aż padnie mu w
ramiona. Tworzyli idealną parę. Niestety, jako dziennikarz
często wyjeżdżał, ale ta przeszkoda nie burzyła ich sielanki.
Prawie bez tchu wpadła do domu.
Nagle jej oczom ukazało się jakieś czarne coś, co na dodatek
szczekało...
Zrobiła krok w tył.
Skąd się wziął ten młodziutki labrador?
- To jest Max - wyjaśnił Jan, podchodząc do niej.
Objął ją i obsypał gradem namiętnych pocałunków. Lena
uwolniła się delikatnie z objęć ukochanego i pogłaskała pieska.
- Cześć, Max - szepnęła.
Pies łasił się do niej, ocierając się grzbietem ojej nogi.
- Śliczniutki - zawołała oczarowana Lena. - Czyj?
-Twój. Podskoczyła.
- Co? - wyjąkała. Znowu ją objął.
- Kochanie, strasznie przeżyłaś utratę swoich zwierzątek i
uznałem, że muszę ci sprezentować jakieś zastępstwo. W
sumie chciałem wybrać nowego psiaka z tobą, ale rozczuliłem
się, kiedy zobaczyłem Maksa. Hektor zapewne wyglądał
podobnie jako szczeniak.
Lena wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Tata kupił Hektora. Gdy sprowadziłam się na
Słoneczne Wzgórze, on już tu był. Nieważne... Od razu go
pokochałam, tak jak teraz Maksa. Czyż nie jest słodki?
Głaskała Maksa, mówiła do niego, wtulała się w jego ciepłe
ciałko, aż Jan ją upomniał.
- Gdybym wiedział, że skradnie mi show, w ogóle bym go nie
przywiózł.
Lena wybuchnęła dźwięcznym śmiechem.
- Kochanie, twojego show nikt nie przebije. Ty jesteś number
one. Dzięki za niespodziankę. Ale mnie uszczęśliwiłeś. Fajnie,
znowu będę miała z kim spacerować. Bez Hektora i Lady na
Słonecznym Wzgórzu powiało pustką.
Wyjęła z puszki kilka smakołyków,, .
- Hektor i Lady pałaszowali je z ochotą. A ty, Max?
Podsunęła mu pod nos ciasteczko dla psów. Max przezornie je
obwąchał, ugryzł kawalątek i dopiero potem połknął niemal w
całości.
- OK, dostaniesz jeszcze jedno - zawołała Lena. - Kapitalny
zwierzak. Dlaczego ktoś go umieścił w schronisku?
- Nie mam bladego pojęcia. Ktoś go przywiązał do płotu
schroniska. Zdaje się, że jakieś dwa tygodnie temu.
Prawdopodobnie jacyś bezmózgowcy zażyczyli sobie pieska,
nie zdając sobie sprawy, jaką odpowiedzialność na siebie
ściągnęli. Max jest młodziutki i na szczęście nie odczuł tego
odrzucenia.
- A kto nadał mu imię Max?
- Ja. Widać, że i jemu się spodobało. Reaguje na nie. Gdybyś
jednak chciała...
- Nie. Akceptuję je...
- I znowu zeszliśmy na temat psa - zaśmiał się. - Jeżeli chcesz
mnie wynagrodzić za ten prezencik, miałbym tylko jedno
życzenie...
-Mianowicie?
- Kawę - westchnął.
- Zaparzę ci ją w moim najnowszym nabytku. Espresso,
cappuccino czy latte ma...
Nie dał jej dokończyć.
- Kawę! - krzyknął. Dotarli do kuchni i usiedli.
Max rozłożył się wygodnie pod stołem. Lena zakręciła się
przy ekspresie do kawy.
- No, jak chcesz - bąknęła przekornie. - Myślałam, że
zapunktuję...
- Ach, serduszko ty moje, u mnie już dawno uzyskałaś
maksymalną ilość punktów. Brakowało mi ciebie. Dlatego
wymigałem się od dalszej podróży. Ty mi obrzydziłaś...
- Co?
- ... zapał do podróżowania. Kiedyś nie mogłem się bez tego
obyć, a teraz najchętniej nie opuszczałbym cię ani na sekundę.
Chciałbym
z tobą zasypiać i budzić się u twojego boku. Nie wyobrażam
sobie życia bez ciebie, Leno Fahrenbach.
Zalała ją fala szczęścia. Krew w żyłach pulsowała w
oszałamiającym tempie.
- Ja bez ciebie również nie potrafię normalnie funkcjonować,
Janie van Dahlen - wyznała.
Chwycił ją w ramiona i namiętnie pocałował. Urzekła go tymi
słowami.
Potem wypił kawę i... zasnął w fotelu.
Tymczasem Lena oprowadziła Maksa po posiadłości.
Oczywiście w okamgnieniu zaskarbił sobie sympatię
wszystkich jej mieszkańców.
- Powinniśmy skombinować ci kumpla
- stwierdził Aleks. - Żebyś nie był samotny. Hektor też miał
towarzystwo...
- Może owczarka - zaproponowała Inge.
- To genialne psiaki. Dorastałam z takimi.
- Na nie trzeba uważać - rzekł Aleks.
- Dlaczego? - dopytała Nicola.
- Ponieważ są przerasowione - odparł Aleks.
- Dzisiaj ludzie hodują różne rasy na potęgę. Ponadto
urzędnicy wymyślili sobie głupie standardy, którym zwierzęta
muszą odpowiadać. Śmieszne. Obecnie owczarki mają
zapadające się plecy, co potwornie odbija się na stanie ich
kręgosłupa i bioder.
- Straszne - bąknęła Nicola. - Dlaczego męczy się te biedne
zwierzęta?
- Bo niektórzy upatrują w nich symbol wysokiego statusu
społecznego.
Max uderzył Aleksa ogonem, jakby chciał powiedzieć: „Masz
rację".
Aleks pochylił się nad nim i go pogłaskał.
- Z twoją rasą też obchodzą się haniebnie, młodzieńcze.
Miejmy nadzieję, że z. tobą-wszystko w porządku. Martin by
cię zbadał, niestety, nie ma go już wśród nas.
- Poszukamy dla niego weterynarza - obiecał Daniel. - Może
zwrócimy się po poradę do doktora Mertzingera? On
zastępował Martina. Pracowali razem.
- Absolutnie nie. Gdyby Mertzinger nie poprosił Martina,
żeby pojechał za niego do pacjenta, Martin nie zginąłby w tym
durnym wypadku...
- Przestań, Aleks! - krzyknęła Nicola. - Widocznie tak
musiało być. Bóg wezwał Martina do siebie.
Aleks machnął ręką i się odwrócił.
- Wracam do pracy - burknął. Max pobiegł za nim.
- Hej? Co to ma znaczyć?
Aleks zatrzymał się i pogłaskał Maksa.
- Mądry piesek - pochwalił go. - Od razu rozpoznał, kto się
liczy na Słonecznym Wzgórzu i kto wstaje jako pierwszy.
Lena, obawiam się, że go straciłaś, przynajmniej jako partnera
do spania...
- Też się tego obawiam - zaśmiała się. - Padnę ci do stóp, jeśli
będziesz mi go wypożyczał na spacery.
- OK - odparł i poszedł do remizy.
Musiał zrobić tam kilku pomiarów, istotnych do obliczeń
Klausa.
- Co mi za to dasz? - wymamrotała Nicola. - Dobrze, że
kobiety za nim nie latają jak te psiaki.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
-1 ja zmykam do roboty - powiedział Daniel.
- Zabieram się z tobą - zawtórowała Inge.
- A ja uciekam do siebie. Może Jan się już obudził. Chciał się
przespać tylko godzinkę.
- Cieszysz się, że przyjechał, prawda? Lena pokiwała głową.
- Tak, Nicola, bardzo. Zaskakuje mnie za każdym razem.
Wiedział, że byłam zrozpaczona
po otruciu Lady i Hektora i co? Przywiózł mi nowego psa.
Uważa, że Max jest podobny do Hektora.
- Bo jest labradorem. Ale to jedyna wspólna cecha z
Hektorem. Lenka, Max jest słodki, ale nasz Hektor...
Nie musiała kończyć. Rozumiały się bez słów. Lena wiele
zawdzięczała Hektorowi. Pomógł jej się odnaleźć na
Słonecznym Wzgórzu.
Po przebudzeniu Lena miała wrażenie, że jest obserwowana.
Otworzyła oczy i przekręciła się na bok.
- Dzień dobry, moja piękna! Wyspałaś się?
- spytał Jan.
Lena westchnęła, wtulając się w jego obszerne ramiona.
- Uhm... - mruknęła.
Ekscytowała się jego bliskością, ciepłem i zapachem.
Żeby każdy poranek tak wyglądał! Cudownie było czuć go
przy sobie! Rozmarzyła się.
Z błogiego bujania w obłokach wyrwało ją szczekanie Maksa,
które dochodziło z podwórza.
- Dunkelowie wyświadczyli nam przysługę, biorąc do siebie
na noc Maksa - oznajmił Jan.
- Nie musimy go wyprowadzać i możemy napawać się
bliskością.
- Ach, ty mój kochany egoisto - zachichotała Lena. - My z
Maksem się bawimy, a inni sprawują nad nim pieczę.
Przeczesał palcami jej włosy.
Nareszcie trochę odrosły i nie przypominała już tybetańskiej
zakonnicy. Do dziś Lena nie mogła zrozumieć, co jej odbiło,
żeby obciąć się prawie na zapałkę. Wyładowała w ten sposób
frustrację po sprzeczce z Thomasem, jej największą miłością.
Thomas!
Dziwne, że teraz o nim pomyślała. Przecież bezpowrotnie
wymazała go z serca. Pokochała Jana i z nim wiązała
przyszłość...
Jan zauważył jej skwaszoną minę.
Palcem wskazującym pomasował zmarszczkę między jej
brwiami.
- Hej, chyba nie będziesz w taki poranek zadręczać się jakimiś
problemami?
- Nie - odparła.
Nie chciała go obarczać swoimi rozterkami. Bez sensu.
Wprawdzie Jan znał jej historię, bo zakochał się w niej, kiedy
jeszcze traktowała Thomasa jak narzeczonego, jednak żaden
mężczyzna, nawet najbardziej tolerancyjny, nie
zniósłby myśli, że jego kobieta po upojnej nocy z nim
wspomina poprzednika.
- Zastanawiałam się, jak zaplanujemy dzisiejszy dzień.
- Bardzo prosto. Zjemy śniadanie, ty pójdziesz do firmy, a ja
do stanicy. Popracujemy i po południu wybierzemy się na
dłuższy spacer.
- A co z obiadem?
- Kotku, ja nie jestem urzędnikiem. Mam nienormowany czas
pracy. W moim zawodzie posiłki są zbędnym elementem.
Często rezygnuje się z nich na rzecz napisania intrygującego
artykułu czy reportażu. Obiady wybijają mnie z rytmu. Kawa
stawia mnie na nogi. W pracy niczego więcej mi nie trzeba.
Sprawiłaś mi ogromną radość, urządzając dla mnie biuro w
stanicy. Tam mogę się skupić na obowiązkach. Nikt i nic mnie
nie rozprasza. Dziękuję ci serdecznie, kochanie, że
udostępniłaś mi kawałek swojego raju.
Pocałował ją w czoło.
- Wieczorem skoczymy na tajskie jedzonko. Polecono mi
przytulny lokal.
- Nicola... - zaczęła mówić, ale on machnął ręką.
- Znasz mnie przecież. Nie przepadam za takimi spędami.
Kiedy indziej zjemy u Dunkelów. Pierwszy wieczór chciałbym
spędzić tylko z tobą.
Szkoda, że Jan stronił od mieszkańców Słonecznego
Wzgórza. U nich wspólne posiadówki były czymś oczywistym.
Jan był typem samotnika.
Wysunęła się delikatnie z jego objęć.
- Zapowiada się bajeczny dzionek. OK, kochanieńki, pora
zwlec się z wyrka, bo go w końcu przegapimy.
- Racja - szepnął. - Aha, moja piękna, mówiłem ci, że jestem
przy tobie megaszczęśliwy?
Zbiegł po schodach. Jakoś tak się przyjęło, że on korzystał z
łazienki na parterze, a ona na piętrze.
Thomas też tak robił.
Nie! Nie będzie go rozpamiętywać. Thomas niech się
troszczy o swoją żonę Nancy, którą przed nią ukrył.
Wyskoczyła z łóżka, poczłapała do łazienki i odkręciła
prysznic, żeby spłukać z siebie wspomnienia o Thomasie.
Dawno o nim nie myślała. Dlaczego akurat teraz przyszedł jej
do głowy?
Lena zajęła się pracą. Jednak, w przeciwieństwie do Jana, nie
odpuściła sobie obiadu. Zjadła go z Dunkelami. Uwielbiała ich
odwiedzać i zajadać się specjalnościami Nicoli.
Mieszkańcy Słonecznego Wzgórza szybko się zorientowali,
że Jan unika ich towarzystwa. Jakby się tu nie
zaaklimatyzował. Nie mieli mu tego za złe. Nawet jeśli któreś z
nich miało z tym problem, zachowali to dla siebie, co w pełni
odpowiadało Lenie. Choć wolałaby, żeby Jan integrował się z
jej przyjaciółmi. Tyle że nie mogła go do niczego zmuszać.
Z niecierpliwością czekała na wspólny spacer.
Kiedy przekroczyła próg stanicy, Jan odłożył na kupkę stos
papierów.
- Idealnie się zsynchronizowaliśmy - stwierdził. - Właśnie
skończyłem. Niesamowite, ile
zaległości nadrobiłem w tej ciszy. Odgłosy wsi wpływają na
mnie inspirująco.
Wstał, podszedł do niej, wziął ją w ramiona i pocałował
namiętnie w usta.
- Ślicznie wyglądasz, moja piękna. Lena była zakłopotana.
- Tam z lewej już byliśmy - zmieniła temat.
- Chodźmy w drugim kierunku. Przejdziemy się brzegiem
jeziora.
- Całe jezioro Fahrenbach jest zjawiskowe
- szepnął. Założył kurtkę i owinął się szalem.
- Gotowy.
Było stosunkowo chłodno. Zimowe słońce pokryło ziemię
słabiutkimi promieniami, które rozświetlały urokliwy
krajobraz.
Lena objęła Jana. Maszerowali razem wzdłuż rzeki,
ogrzewając się swoimi ciałami. Prowadzili ożywioną dyskusję.
Nagle Jan przystanął, ponieważ zafascynowało go jedno z
drzew.
- Wyjątkowy okaz - powiedział zdumiony.
- Musi mieć ze sto lat...
- To unikat - szepnęła Lena. - To drzewo życzeń.
- Drzewo życzeń?
Pociągnęła go przez polanę do starego drzewa.
- W jego pniu znajduje się wgłębienie, taka jama. Wkłada się
do niej kartkę z życzeniami bądź marzeniami i łudzi nadzieją,
że kiedyś się spełnią. Tę jamę można również wykorzystać
jako skrzynkę na listy lub miłosne liściki.
- Pewnie ty tak robiłaś. -Uhm...
Okrążyli gruby pień drzewa.
- Spójrz, w środku jest konspiracyjna skrzynka pocztowa.
Sięgnęła ręką do wgłębienia. Coś zaszeleściło w jej dłoni.
Stara, pożółkła kartka.
- Chyba inni też odkryli tę skrytkę... - zaśmiał się Jan. -
Chodźmy dalej. Dobrze, że trafiliśmy na siebie jako dorośli
ludzie. Ja raczej nie nadaję się na takie romantyczne rozrywki.
- Nagle coś go zainteresowało. - Leno, spójrz, orzeł bielik!
Podczas gdy on przyglądał się lotowi majestatycznego ptaka,
Lena rozłożyła znalezioną kartkę.
Lena, kocham cie. Jesteś jedyną kobietą, którą poślubię.
Zadrżała jej dłoń. Zgniotła kartkę i wcisnęła ją do kieszeni.
Była skołowana i podenerwowana. Thomas napisał te słowa.
Liścik leżał tu przez wiele lat.
Właściwie dlaczego się zdenerwowała?
Thomas poślubił inną kobietę, nie ją. Zgadzała się z teorią
Jana, że romantyczne gierki niczego nie gwarantują i o niczym
nie świadczą.
Dlaczego nie odniosła tej wiadomości do drzewa życzeń? Nie
miała pojęcia. Zresztą to i tak nic by nie zmieniło.
- Idziemy, kochanie - zawołała Lena, łapiąc Jana za rękę. -
Nad jeziorem jest więcej ciekawych zakamarków, które
chciałabym ci pokazać. O, na przykład naszą chlubę, czyli
ekosystem z niezliczoną ilością roślin i zwierząt. Żyją tutaj
zagrożone gatunki.
- Leno Fahrenbach, coraz bardziej mnie zaskakujesz. Ciągle
odkrywam w tobie coś nowego. Teraz obrończynię przyrody...
- I jestem z tego dumna. Dopóki żyję, będę bronić jeziora i
otaczającej go natury. Nie ulegnę magii pieniądza.
Jan pochylił się na nad nią i pocałował ją w czoło.
- Kocham cię, moja piękna. Szanuję w tobie to, że jesteś
nieprzekupna i nie przeceniasz wartości pieniądza.
- Ty mi w tym nie ustępujesz - stwierdziła. - Jak na człowieka
urodzonego w zamożnej rodzinie, wiedziesz dość skromne
życie.
- Ponieważ już wcześniej zauważyłem, że tak naprawdę to, co
można kupić, wcale się nie liczy.
Zatrzymał się. Przytulił ją do siebie.
Przeleciało nad nimi stado dzikich mew. Całowali się w rytm
ich głosów. Zapomnieli o bożym świecie. Nie zwracali uwagi
na mijających ich rowerzystów.
Lena z wyrzutami sumienia zaparkowała przed domem
Sylvii. W trakcie pobytu Jana zaniedbała przyjaciółkę i
bliźniaki. Tylko dwa razy wybrali się na jedzenie do jej
gospody.
Jan wyjechał i nadeszła pora, żeby ożywić kontakty z
przyjaciółką.
W gospodzie przy ich stałym stoliku siedzieli Sylvia i
Markus, który zwykle o tej godzinie pracował w tartaku.
- Co tu robisz? - spytała Lena.
- Przyglądam się moim najnowszym zdobyczom - odparł. -
Właśnie wyszedłem od notariusza. Sfinalizowałem kupno
budynku.
- Gratuluję - powiedziała Lena. - Fajnie, że ten dom nie
przemieni się w bezużyteczną ruinę.
Sylvia i Markus odkupili od pani Lindner jej dom, w którym
prowadziła sklep wielobranżowy. Niestety, supermarket na
nowym osiedlu
odebrał jej klientele. Przyczynił się do spadku jej dochodów.
Z bólem serce zamykała sklep, będący własnością jej rodziny
od kilku pokoleń.
Markus nie potrzebował ani domu, ani sklepu. Nie chciał
jedynie dopuścić, żeby to miejsce dostało się w niepowołane
ręce.
- Co poczniesz z tym budynkiem? - dopytywała Lena. - Masz
jakiś pomysł?
Markus zachichotał.
- Nie. Najpierw go wyremontuję. Pani Lidnder od wieków go
nie odświeżała. A potem, kto wie, może poznam jakąś kobietę,
która zagospodaruje parter do celów zawodowych.
Ostatnie zdanie rozweseliło Lenę, bowiem wskazywało na to,
że Markus wyleczył się już z miłości do jej szwagierki Doris.
- Można by go zaadaptować na gabinet lekarski -
podpowiedziała, mając na myśli swojego przyrodniego brata
Christiana.
Hm, nie powinna była mówić tego głośno. Przypomniała
sobie, że Yvonne sprzedała swój gabinet pediatryczny.
Gdyby Yvonne...
Nie! Stop! Nie może się zagalopować w swoich pobożnych
życzeniach.
- Odpada - zaprotestowała Sylvia. - Jeżeli któryś z lekarzy
miałby się tu osiedlić, to tylko w pomieszczeniach po gabinecie
weterynaryjnym
Martina. Niedawno zaoferowałam je
Christianowi.
Markus popukał ją w ramię.
- Nie martw się, nie będę ci wchodził w paradę. Jednak
rozważałem możliwość sprowadzenia do naszej wioski młodej,
atrakcyjnej pani doktor pediatrii, która mogłaby się we mnie
zakochać...
Lenę zamurowało. Czyżby Markus był jasnowidzem? i
Sylvia uśmiechnęła się.
- Śnij dalej, przyjacielu... Choć pewnie bym się nie
pogniewała, gdybym z moimi maluszka-mi miała blisko do
lekarza.
Jak na zawołanie bliźniaki zaczęły płakać.
Wszyscy podskoczyli - Sylvia i Lena, żeby pobiec do dzieci, a
Markus do wyjścia. Wrzaski maluchów na razie go przerastały.
- Kiedy odbędą się chrzciny? - zapytał jeszcze przed
wyjściem. - Chyba nie chcesz wychować ich na pogan? Poza
tym chciałbym zostać ojcem chrzestnym z wszelkimi
szykanami.
- Wyluzuj, chłopcze. Ochrzcimy je na wiosnę
- odparła żartobliwym tonem Sylvia.
- Dlaczego tak późno?
- Wiosną jest piękniej. Nicola uszyła dla Amalii zjawiskową
sukieneczkę. Przeparaduje-my z nią przed kościołem i
zaprezentujemy nasze śliczności.
Martin wbił w przyjaciółkę posępny wzrok.
- Uzależniasz chrzciny dzieci od ubranka?
- Nie tylko, ale również od tego - odparła rozbawiona Sylvia.
- Napaliłem się, że zostanę chrzestnym wcześniej. Kup
wszystkie potrzebne, w dodatku najdroższe rzeczy do chrztu w
Bad Helmbach. Koszty biorę na siebie... Serio. Nie pozwolę,
żeby bliźniaki były tak długo nieochrzczone.
- Skoro to dla ciebie takie ważne, to OK. Trzymam cię za
słowo. Zaopatrzę się w takie produkty, że kiedy przedłożę ci
rachunek, padniesz. Dobra, zmykaj. Muszę się zająć dziećmi.
Markus pocałował obie przyjaciółki i wyszedł. Lena wyjęła z
łóżeczka Amalię, a Sylvia
- Fryderyka. Bliźniaki ucichły jak na komendę.
- Wiedzą, czego chcą i jak to osiągnąć - zarechotała Lena.
- Ach, rozpieściliśmy je - powiedziała Sylvia, bujając synka
na rękach.
Lena nie mogła się napatrzeć na te dwa cuda. Rosły jak na
drożdżach.
I ona pragnęła dzieci. Tyle że najpierw musiałaby być
mężatką. Thomas ją zwodził. Z wiadomych względów. Był już
żonaty.
A Jan?
On na każdym kroku udowadniał jej, ze ją kocha. Jednak nie
oświadczył się, nie poprosił o rękę... Słowo „ślub" nigdy nie
wyszło z jego ust. Czy za szybko spodziewała się wiążącego
wyznania?
- Sylvia, zazdroszczę ci. Najchętniej ukradłabym ci bliźniaki.
- Chwilę później byś mi je zwróciła. Wierz mi.
Wychowywanie dzieci to ciężki kawałek chleba. Ale nie
oddałabym ich za nic w świecie.
Fryderyk zasnął. Sylvia odłożyła go do łóżeczka. Amalia zaś
rozglądała się dookoła swoimi wielkimi oczami.
Lena uważała, że była podobna do taty.
- Chodź, wracamy do stołu. Weźmiemy naszą myszkę ze
sobą. Jeśli chcesz, odciążę cię. Trochę potrwa, zanim Amalia
zaśnie...
- O nie, nie pozbędę się jej. Nie bój nic, mogłabym ją nosić na
rękach godzinami. Jejku, jaka ona śliczna...
Sylvia pokiwała głową. ?
- Coraz bardziej robi się podobna do Martina. Nie tylko
wizualnie. Spogląda na mnie jak on. - Łzy napłynęły Sylvii do
oczu. - Lena, on tak pragnął tych dzieci. Nie mógł się ich
doczekać... Dlaczego umarł, zanim je zobaczył? Nigdy nie
wybaczę tego Bogu. Za wcześnie zabrał mi Martina. Gdyby
chociaż umożliwił mu uczestnictwo w narodzinach dzieci...
Lena doskonale rozumiała ból przyjaciółki. Ona i Martin
kochali się ponad wszystko. Byli idealnie dobraną parą, pełną
nadziei, namiętności... I potem Martin znalazł się o
nieodpowiedniej porze w nieodpowiednim miejscu. Życie
bywa niesprawiedliwe. Mimo to oskarżanie Boga niczemu nie
służy.
Wbrew wcześniejszym zapowiedziom Amalia zasnęła po
chwili. Lena ułożyła ją wygodnie w łóżeczku, pogłaskała po
główce. Następnie położyła rękę na ramieniu przyjaciółki i
usiadła.
- Sylvia, nie oszukuj się. Gdyby Martin przeżył do narodzin
dzieci, mówiłabyś, że Bóg
powinien pozwolić mu doczekać do ich pierwszych urodzin...
A potem do drugich. Nie istnieje coś takiego, jak właściwy
moment na śmierć naszych najbliższych. Wspomnień zwią-
zanych z Martinem nikt nie wymaże z twojej pamięci...
- Łatwo ci mówić.
- Sylvia, ja też straciłam ludzi, których bardzo kochałam.
Przyjaciółka przełknęła ślinę.
- Przepraszam. Oczywiście masz rację. Ale cholernie ciężko
mi się pogodzić z tą sytuacją.
- Domyślam się... Sylvia napiła się herbaty.
- Co słychać u Christiana? - zapytała. - Dawno się nie
odzywał. W domu trudno go zastać. Ciągle włącza się
automatyczna sekretarka. Nie lubię się na nią nagrywać.
- Ą powinnaś. Skąd ma wiedzieć, że próbowałaś się z nim
skontaktować? Ma sporo dyżurów w szpitalu, jeździ do
chorych na wizyty domowe...
- To sympatyczny człowiek. Będę mu wdzięczna do końca
moich dni za to, że pomógł mi przy porodzie. Bez niego chyba
bym
zbzikowała. Fajnie by było, gdyby kontynuował swoją
praktykę lekarską w Fahrenbach. Nie możesz go nakłonić?
Lena potrząsnęła głową.
- To niemożliwe. Mnie też by satysfakcjonowała taka wersja
wydarzeń, bo mieszkałby blisko mnie. Świetnie się
dogadujemy. Tyle że sam powinien podjąć taką decyzję.
- Owszem. Zaproszę go do nas pod jakimś pretekstem. Niech
się jeszcze raz przekona, że jakość życia na wsi nie odbiega od
tego w mieście. Niech się zachłyśnie czarem naszych
krajobrazów...
Lena się zaśmiała.
- Mnie nie musisz zachwalać Fahrenbach. Mimo że się tu nie
urodziłam, za nic stąd się nie wyprowadzę.
Sylvia machnęła ręką.
- Ty jesteś Fahrenbachem z krwi i kości.
- No, ale nie każdy tu wytrzymuje. Na przykład Doris.
Kochała Markusa, a zerwała z nim, ponieważ ewidentnie
należy do miasta wraz z jego hałasem, spalinami... Prawdziwy
mieszczuch. W Chäteau we Francji albo by sfiksowała, albo
zapiła się na śmierć.
- Faktycznie. My jesteśmy specyficzni. Twój brat Jörg też nie
był bez winy. Poświęcał jej za mało czasu, kiedy mieszkali we
Francji. Macie nowe wieści?
Lena potrząsnęła głową.
- Nie... Muszę się pogodzić z jego śmiercią, ale nie potrafię.
Rozum mówi tak, serce nie.
- No tak - westchnęła Sylvia. - Tym bardziej, że nie masz
czego opłakiwać. Wydaje mi się, że z człowiekiem można się
naprawdę pożegnać, jeśli się widzi jego ciało, łatwiej wtedy
zrozumieć, że nie żyje. Ty, niestety, będziesz zawsze sobie
tłumaczyć, że Jörg tylko zaginął.
Lena chciała coś powiedzieć, ale w tym momencie w
drzwiach stanęła Nicola z dużą torbą w ręku. Przywitała się z
Sylvią i zaczęła rozpakowywać zakupy.
Malutki garniturek dla Fryderyka i dwie cudne sukieneczki
dla
Amalii.
Prawdopodobnie
podświadomie
Nicola
faworyzowała dziewczynki. Merit również miała u niej
większe przywileje niż Niels. Zapewne dlatego, że sama uro-
dziła córeczkę.
Sylvia pisnęła z radości. Lena uznała, że powinna się zbierać.
Miała mnóstwo pracy.
Pożegnała się i w czasie powrotu do domu znowu rozmyślała
o tym, jak pięknie by było, gdyby Yvonne otworzyła praktykę
w Fahrenbach.
W okolicy nie było żadnego pediatry, więc mieliby mnóstwo
klientów. Ponadto na nowe osiedle sprowadzało się coraz
więcej rodzin z małymi dziećmi.
Yvonne i Markus mogliby się w sobie zakochać... Normalnie
historia rodem z harlequina...
Cóż, takie romanse zdarzają się tylko w książkach. Lena
nawet nie wiedziała, czy Yvonne była wolna.
Kiedy zaparkowała samochód, Max przybiegł do niej z
szybkością rakiety.
- Cześć, mój włóczykiju. Znowu uciekłeś od Aleksa? -
spytała, głaszcząc go po puszystej sierści.
Max kroczył tuż przy jej nodze. Usiadł przed drzwiami
wejściowymi i spoglądał błagalnym wzrokiem na gzyms, gdzie
stała puszka ze smakołykami. Oblizał się i pomachał ogonem .
Lena zdjęła puszkę i wysypała parę psich ciasteczek.
Nie złamała się, kiedy pocierał grzbietem ojej łydki.
- Nie, Max... Wystarczy.
Odwrócił się i pognał przez podwórze. Chyba się obraził.
Lena weszła do środka. Wzdrygnęła się, ponieważ
niespodziewanie zabrzęczał telefon.
Podniosła słuchawkę i zamarła, kiedy rozpoznała rozmówcę.
Linus! Syn Friedera, który uciekł od rodziców, zaszył się w
jakiejś kryjówce i nie zamierzał jej opuszczać do ukończenia
osiemnastego roku życia...
Nic dziwnego. Odesłali swojego jedynego syna do internatu.
Nie słuchali jego wołania o pomoc. A kiedy próbował popełnić
samobójstwo, umieścili go w internacie o zaostrzonym
rygorze, skąd w końcu uciekł. Lena była szczęśliwa, że
utrzymywał z nią kontakt.
- Linus, miło słyszeć twój głos. Jak się miewasz?
- Ach, ciociu Leno, ujdzie. Czasami trudno się odnaleźć
pośród obcych ludzi, jeśli nawet są twoimi przyjaciółmi.
- Tęsknisz za rodzicami?
Normalnie nie zadałaby mu tego pytania, ale dawno się do
niej nie odzywał.
- O Chryste Panie, ciociu, co za głupie pytanie... Przepraszam.
Wiesz przecież, że nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Oni dla
mnie nie istnieją. Z tobą jest inaczej. Ciebie mi brakuje.
- Jeśli chcesz, przyjadę do ciebie w odwiedziny. Możemy się
gdzieś umówić.
Zaśmiał się.
- Ciociu, słodka jesteś. Nie przechytrzysz mnie. Nie,
spotkanie byłoby zbyt ryzykowne. Nie ufam im. W chwilach
słabości zaciskam pięści i jakoś leci. Już niedługo będę
pełnoletni i wtedy się zobaczymy.
- Nie mogę się doczekać, Linus.
- Ciociu, czy w pobliżu Fahrenbach jest jakiś uniwersytet?
- Nie w bezpośredniej okolicy. Chcesz studiować?
- Tak. Najprawdopodobniej naukę o komunikowaniu się albo
dziennikarstwo. Marzy mi się zawód dziennikarza.
- Świetnie, Linus. Dobrze się składa, ponieważ znam kogoś,
kto mógłby cię odpowiednio pokierować. Mój przyjaciel Jan
van Dahlen jest bardzo dobrym dziennikarzem. To z nim
byłam na koncercie.
- Aha, napisał fascynujące reportaże o wulkanach. Ma
fantastyczny styl.
- Przekaże mu twoje komplementy. Ucieszy się.
- Zapytaj go, co powinienem studiować. Ciociu, muszę
kończyć. Chciałem ci tylko powiedzieć, że u mnie wszystko w
porządku. Obiecałem ci. Nie martw się o mnie. Amy już mi się
przejadła. Teraz modna jest Duffy.
- Mieliśmy z Janem bilety na koncert Duffy, ale nie
dotarliśmy na niego.
- Ojej, przegapiłaś nietuzinkową okazję, ciociu Leno.
Okrzyknąłem ją rewelacją rynku muzycznego, jak jeszcze nie
mówiono o niej w kuluarach. Obecnie zgarnia wszystkie
nagrody. Ciociu, następnym razem musisz iść na koncert. OK,
kończę. Przypuszczam, że oni mogli założyć mi podsłuch.
Czyżby Frieder był zdolny aż do takiej nikczemności?
Nie, nie posunąłby się tak daleko.
- Kiedy znowu się zameldujesz?
- Wkrótce, ciociu. Cieszę się, że odebrałaś telefon. Do
usłyszenia. Aha, wiesz co, uczę się między innymi dla ciebie,
żebyś mogła być ze mnie dumna, i dla dziadka. On był taki jak
ty.
Lena się wzruszyła.
- Linus, on byłby z ciebie bardzo dumny i jestem pewna, że
czuwa nad tobą z nieba.
Linus zachichotał.
- Ciociu, chyba sama w to nie wierzysz?
- Wręcz przeciwnie. Wierzę.
- Super. Dobra, kończę. Buziaki.
- Buziaki i do następnego razu. Dziękuję, że zadzwoniłeś.
Kocham cię.
Linus był wspaniałym dzieckiem, a właściwie dorastającym
chłopcem, ciepłym, serdecznym, ambitnym i wrażliwym.
Z pewnością nie odziedziczył tych cech po rodzicach.
Następnego ranka Lena zastała Daniela i Inge Koch w biurze.
Zdaje się, że oboje gorączkowo nad czymś debatowali i nie
osiągnęli porozumienia. Popatrzyli niepewnie na Lenę.
- Jest coś, o czym powinnam wiedzieć? - spytała.
- Hm, tak... Chcesz kawy? - wyjąkał Daniel.
- Akurat zaparzyłam świeżą - zawtórowała mu Inge.
- Jeśli ona ułatwi nam rozmowę... - zaśmiała się Lena.
- Gdzie ją wypijemy? W twoim biurze?
- Może tak być. Chodźmy.
Daniel i Inge spuścili głowy, co zaintrygowało Lenę.
Atmosfera była lekko napięta.
Lena ustawiła filiżanki, Inge nalała do nich kawy i cała trójka
usiadła naprzeciwko siebie.
Daniel wyrwał się jako pierwszy.
- Wczoraj wieczorem byliśmy na nowym osiedlu we włoskiej
restauracji. Inge mnie zaprosiła, ponieważ pęka ze szczęścia,
że może tu mieszkać i pracować. Odwdzięczyła mi się za
załatwienie jej tej posady.
„I z tego powodu robią tyle zamieszania?", zdziwiła się Lena.
- Byliśmy tam dość późno - wtrąciła Inge. - Mimo to w
restauracji roiło się od gości.
„Brawa dla Włocha", mruknęła pod nosem Lena. Niech
wreszcie przejdą do sedna, a nie owijają w bawełnę.
- Przy stole obok - kontynuował Daniel - siedział Koller.
Mina Leny błyskawicznie się zmieniła.
- Był podchmielony - uzupełniła Inge. - pospieszała ich Lena.
- Gadał z trójką jakichś typków o tobie.
- Domyślam się, że raczej nie w superlatywach. Nie
odstąpiłam mu miejsca do cumowania i nie wydzierżawiłam
ziemi na polowania.
- Plótł bzdury, ale potem...
Daniel przerwał, zerknął na Inge, jakby się upewniał, czy
powinien dalej mówić. Pokiwała głową.
Lena powoli traciła cierpliwość. Fakt, że Koller przesadził z
alkoholem, interesował ją tyle samo, co afera ryżowa w
Chinach.
Jednak następne słowa Daniela mocno nią wstrząsnęły.
- Lena, on wyraził się dość dosadnie. Takie babsztyle
wykańczam bez skrupułów. Trzeba uderzyć w ich słaby punkt.
Na pewno wciąż wyje po utracie swoich dwóch kundli.
Rozprawiłem się z nimi bez problemu.
Potwierdziły się wcześniejsze podejrzenia Leny.
- Długo się zastanawialiśmy, czy powinniśmy panią o tym
informować, pani Fahrenbach -powiedziała Inge. - O ile się nie
mylę, nie możemy pociągnąć go do odpowiedzialności tylko na
podstawie tego, co bełkotał w stanie upojenia alkoholowego.
Wyprze się wszystkiego, a my nie mamy dowodów.
- Dobrze, że mnie o tym powiadomiliście. Ja tego tak nie
zostawię.
- Co chcesz zrobić, Lena? - zapytał Daniel.
- Na razie nie mam pojęcia. Przemyślę to... Moja intuicja mnie
nie zawiodła. Nikt w Fahrenbach nie byłby zdolny do takiego
bestialskiego
czynu. Nikt, poza wrednym Kollerem, który od samego
początku był nieuprzejmy. Mnie i Sylvię potraktował jak
prostaczki, niedorozwinięte wieśniaczki. Sylvia go nie znosi. A
chciałyśmy go przyjaźnie powitać i podarować mu nasz ro-
dzimy chleb oraz portugalską sól morską.
- Rzuciłyście perły przed wieprze - zawołał Daniel i wstał. -
Cieszę się, że już wiesz, Lena... Daj znać, jeśli będziesz
zamierzała podjąć jakiekolwiek kroki. I nie denerwuj się.
Hektora i Lady nie wskrzesimy...
- Poniesie karę za swoje okrucieństwo - powiedziała Inge. -
Na sto procent. Bóg mu nie daruje.
- Ach, nie byłbym takim optymistą. Czasami łotrom i
bydlakom draństwo uchodzi na sucho.
Zabrzęczał telefon Leny.
Daniel i Inge opuścili biuro. Lena odebrała.
Dzwonił klient, który prosił o przesunięcie terminu płatności.
Plus dla niego, że okazał skruchę i zgłosił się do niej sam z
siebie. Najgorzej - było z tymi, którzy się migali i nie reagowali
na upomnienia.
Wyznaczyła mu inny termin i powędrowała myślami do
Kollera, mordercy Hektora i Lady.
Co powinna zrobić?
Ciąganie się po sądach nie było w jej stylu.
Stanęła przy oknie i wyjrzała na podwórze, gdzie hasał Max,
uganiając się za jakąś kartką zwiewaną przez wiatr.
Wzruszający obrazek. Fajnie, że Jan podarował jej Maksa.
Mała psinka od razu podbiła jej serce.
Aleks również w nim się zakochał, Max nie odstępował go na
krok. Aleks był wspaniałym człowiekiem, pełnym
pozytywnych cech.
Znów zadźwięczał telefon. Wzdrygnęła się i podeszła do
biurka.
- Lena Fahrenbach - zawołała do słuchawki energicznie.
- Cześć, Lena - odezwała się jej szwagierka Doris. - Masz
chwilkę czy ci przeszkadzam?
- Ty mi nigdy nie przeszkadzasz. Miło, że dzwonisz. Co u
ciebie?
- Super! Szczerze! Decyzja o wyniesieniu się do miejskiej
dżungli okazała się trafna. Tu jestem innym człowiekiem, choć
nieustannie rozmyślam o Markusie. Nasz związek nie miał
przyszłości... Ale nie o tym chciałam pogadać. Wyobraź sobie,
pan Brodersen awansował mnie
na osobistą asystentkę, co oznacza więcej interesujących
zajęć, odpowiedzialności, no i pieniędzy. Stukrotne dzięki, że
poleciłaś mnie na to stanowisko.
- Stop! Nic mi nie zawdzięczasz. Sama tam się wkręciłaś. Nie
zapominaj, że startowałaś jako telefonistka. Gratuluję ci!
Doris rozpłynęła się w zachwycie nad swoim obecnym
życiem. Rzeczywiście się zmieniła. Na lepsze.
Plotkowały jeszcze chwilkę, kiedy zadzwonił telefon Doris.
Obiecały sobie na koniec, że niebawem się spotkają i się
rozłączyły.
Lena odłożyła słuchawkę z uśmiechem na ustach. Lubiła
Doris. Bardziej niż rodzeństwo. Zresztą Holgera także wołała
niż Grit i Friedera.
Ponownie skierowała swoje myśli ku Kollerowi. Zmierziło ją
to, czego dowiedziała się od Inge i Daniela.
Przypomniała sobie słowa taty: „Jeśli w jakiejś sprawie nie
możesz natychmiast podjąć sensownej decyzji, prześpij się z
nią. Rano znajdziesz rozwiązanie".
Głębokim oddechem stłumiła narastające w niej smutek i
wściekłość. Wyjęła z kieszeni
kartkę, na której zapisała numer telefonu do pani doktor
Christiny von Orthen.
Lekko zestresowana wykręciła numer.
Jej obawy okazały się bezpodstawne. Christina, ku jej
zaskoczeniu, była bardzo otwarta. Lena ciągle nie wierzyła, że
właśnie siedzi w samochodzie i jedzie do niej. Połowę
czterogodzinnej drogi miała już za sobą, reszta powinna
przebiegać równie spokojnie i bezproblemowo, ponieważ
wjechała na rzadko uczęszczaną autostradę, gdzie nie
wpuszczano tirów i ciężarówek.
Christina mieszkała w Hogenthal, niewielkiej miejscowości
wolnej od tłumu turystów. Ale ten aspekt był Lenie zupełnie
obojętny, bo nie szukała wrażeń. Chciała odwiedzić kobietę,
której jej tata coś pozostawił i która przypadła jej do gustu,
jeszcze zanim odkryła, kim jest Christina von Orthen i co ją
sprowadziło do Fahrenbach.
Co pozostawił jej tata? Na pewno coś więcej niż list.
List znajdował się prawdopodobnie w paczuszce. Lenę
zżerała ciekawość, jaką zawierał treść. Raczej tego się nie
dowie. I dobrze. Ona swój list skrzętnie schowała. Za każdym
razem, gdy dopadał ją podły nastrój, wyciągała go i napawała
się jego pozytywną energią.
Lenie nie mieściło się w głowie, że Frieder i Grit zniszczyli
listy bez wcześniejszego ich przeczytania. Bo nie dostali
więcej „pieniędzy? Pieniądze, pieniądze, pieniądze,
konsumpcja, konsumpcja, konsumpcja... Takie wyznaczyli
sobie priorytety.
Lena złościła się na siebie, że bezustannie rozmyślała o
rodzeństwie i ich niezrozumiałych przesłankach większości
poczynań. Dlaczego nie odetnie się od nich raz na zawsze?
Przysparzali jej jedynie zmartwień. Grali jej na nerwach. Nie
mogła im w niczym dogodzić. Nawet gdyby stanęła przed nimi
na rzęsach, i tak by ją skrytykowali i domagali się bardziej
skomplikowanych wygibasów.
Ach, nie będzie się teraz nakręcać, bo popsuje sobie humor.
Pomyślała o Janie. On był czymś w rodzaju wygranej na loterii.
Kochała go za normalność, skromność i pokorę. Nie obnosił się
ze swoim bogactwem. Z reguły nosił dżinsy, starą skórzaną
kurtkę, jeździł samochodem średniej klasy. Czasami
podróżował prywatnym odrzutowcem. Ale tylko w
wyjątkowych sytuacjach. Raz skorzystał z tej sposobności,
żeby szybciej znaleźć się u jej boku.
Z Janem wszystko układało się perfekcyjnie. Lena z
niecierpliwością wyczekiwała dnia, aż się jej oświadczy.
Zgodzi się bez wahania.
Lena van Dahlen! Brzmi wspaniałe.
Rozkojarzona omal nie przeoczyła zjazdu do Hogenthal.
Skręciła w ostatniej chwili.
Na szczęście autostrada była niemal pusta. Inaczej
spowodowałaby wypadek. Jeszcze tego brakowało!
Hogenthal było zaskakująco ładną miejscowością z wieloma
zadbanymi domkami z muru pruskiego.
Akurat odbywał się cotygodniowy targ. Na rynku panował
rozgardiasz. Przekupki przekrzykiwały się jedna przez drugą.
Christina mówiła Lenie, żeby okrążyła rynek i skręciła w
Marktstrasse. Tak też zrobiła. Potem skręciła przy starym
kasztanowcu w prawo w Brunnengasse. Tam okrążyła do
połowy jakąś
studnię, pojechała prosto i zatrzymała się na końcu
Stichstrasse, przy domku Christiny z przepięknym, rajskim
ogrodem.
Lena mimowolnie wyobraziła sobie tatę przed tą posesją. Na
pewno by się tu odnalazł.
Wysiadła. Popchnęła skrzypiącą furtkę i poszła żwirową
ścieżką, obrośniętą po obu stronach bukszpanami. Podobnie
jak w Chateau.
Christina stanęła w drzwiach.
Miała na sobie długie, czarne spodnie, kaszmirowy golf z
cienkiej wełny w delikatnym odcieniu beżu i złoty medalion.
Lena zastanawiała się, czy w tym medalionie nosiła zdjęcie jej
taty.
- Witam serdecznie - powiedziała Christina, podając jej dłoń.
Obie panie uśmiechnęły się do siebie i weszły do przedsionka.
Lena powiesiła płaszcz i razem z Christiną weszły do salonu.
- Proszę usiąść. Napije się pani kawy czy herbaty?
- Kawy.
- To przeproszę panią na momencik - powiedziała Christina i
zniknęła za polakierowanymi na biało drzwiami.
Lena miała ochotę się rozejrzeć.
Znajdowała się w dwóch połączonych pomieszczeniach. W
tylnym znajdowały się regały z książkami, kominek i dwa
przytulne fotele. W przednim zaś stała przepiękna
biedermeierowska szafa, śliczna komoda, sofa, fotel,
prostokątna ława oraz szafka na telewizor.
Obok dwuskrzydłowych drzwiczek, prowadzących do
ogrodu, stał antyczny drewniany stół z kompletem zręcznie
wypolerowanych krzeseł oraz regalik, w którym gospodyni
zapewne przechowywała naczynia. Na ścianach wisiały obrazy
z różnych epok.
Wróciła Christina.
- Zdradzić pani sekret? - zapytała rozbawiona. - Fotel, w
którym pani teraz siedzi, należał do ulubionych mebli
Hermanna.
Niesamowite! Dlaczego wybrała akurat ten fotel? Przecież
miała więcej mebli do wyboru. Zbieg okoliczności czy
przeznaczenie?
Wyobrażała sobie tatę siedzącego w tym miejscu i
rozmawiającego z Christiną. Żeby nie pogrążyć się w
sentymentalnym nastroju, wyjęła z torebki paczuszkę i
przesunęła ją po stole.
- Skąd ją pani ma? - spytała Christina. - Hermann nie żyje już
sporo czasu. Dlaczego dopiero teraz...
- Ponieważ był drugi testament - weszła jej w słowo Lena, po
czym pokrótce opowiedziała Christinie o niepochlebnych
relacjach między nią a jej rodzeństwem oraz o tym, że część
swojego spadku przeznaczyła na rzecz fundacji, by wesprzeć
młodych, zdolnych ludzie-pochodzących z patologicznych i
biednych rodzin. - Tatuś, zakładając Fundację Hermanna
Fahrenbacha, zapoczątkował fantastyczna inicjatywę. Nie
rozumiem tylko, dlaczego o tym nie mówił. Przecież z takich
przedsięwzięć powinno się być dumnym... - Zerknęła na
Christinę von Orthen. - Wiedziała pani o fundacji?
Christina odstawiła filiżankę.
- Tak - odparła. - Wspierałam Hermanna w działalności
charytatywnej. Ponadto złożyłam stosowne oświadczenie,
żeby majątek po moim odejściu w całości przepisano na konto
fundacji.
Lena była poruszona. Nie z powodu hojności i
wspaniałomyślności
Christiny,
lecz
dlatego,
że
bezinteresownie zaangażowała się w dobroczynną ideę jej taty.
Carla Aranchez de Moreira, zwana również jej matką, nie
wydałaby ani centa na kogokolwiek. Prędzej strzeliłaby sobie
w kolano.
Lenę zasmucił trochę fakt, że tata nie wtajemniczył jej w swój
tak szlachetny zamysł.
- Tatuś i ja byliśmy sobie bardzo bliscy. Dlaczego nigdy nie
wspomniał o fundacji? Byłabym dumna z niego i go
wspomagała.
- Może nie chciał pani obarczać dodatkowymi zajęciami. Pani
i tak ma dużo pracy. Firma niemal całkowicie panią pochłania.
Poza tym Hermann był zdolnym, ambitnym człowiekiem.
Uczynił wiele dobrego. Oprócz fundacji pomagał także innym
instytucjom. Pani podąża jego śladami. Pani tata uwielbiał
panią. Wiedział, że pani go nigdy nie zawiedzie. Dlatego
powierzył pani Słoneczne Wzgórze. Podziwiał pani dbałość o
tradycję.
Więc rozmawiał z nią o tym. W sumie dlaczego by nie? W
końcu wiedziała wszystko o Friederze, Jórgu i Grit.
Lena nie przewidziała tego, że uczucie osamotnienia uderzy
w nią z taką siłą i to właśnie teraz. Odrodziła się w niej
potworna tęsknota za tatą.
- Przyjrzała się pani siedzibie fundacji? - spytała Christina.
- Nie, jeszcze nie.
- Jeśli pani chce, możemy pojechać tam razem. Hermann
zabrał mnie do niej parę razy.
- Chętnie - odpowiedziała Lena. Christina siedziała w fotelu.
Trzymała małą
paczuszkę na kolanach i prawdopodobnie podświadomie
delikatnie muskała palcami jej opakowanie.
Christina von Orthen była uprzejmą, dystyngowaną,
kulturalną damą. Doskonale pasowała do ojca Leny. Szkoda,
że los ich rozdzielił.
- OK, ja zmykam - odezwała się Lena. - Wypełniłam moją
misję.
- Absolutnie wykluczone. Przenocuje pani u mnie. Nie
wypuszczę pani z domu. Nie będzie pani jechała kolejne cztery
godziny. I nie przyjmuję żadnych wymówek. Pożyczę pani
piżamę albo koszulę nocną. Utniemy sobie babską pogawędkę.
Ciekawi mnie, jak się pani układa w związku, jak się miewają
Hektor i Lady i co u pani brata Jórga...
Tyle pytań? Żeby na nie odpowiedzieć, potrzeba ładnych paru
godzin. No, ale obie nie
mają nic do stracenia. Christina znała relacje w ich rodzinie z
opowieści taty.
- A paczuszka? - spytała Lena.
Christina napiła się kawy, a na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- Później ją rozpakuję, jak będę sama. W moim wieku można
zaczekać...
Lena zaczęła rozprawiać o swoim życiu.
Lena wierzyła w przeznaczenie, zrządzenie losu i wiedziała,
że jeśli dwie osoby należały do siebie, prędzej czy później się
odnajdą.
Doktor Christina von Orthen, wielka miłość jej taty, nie może
tak po prostu zniknąć z jej życia. Paczuszka była znakiem z
niebios i pretekstem do kolejnego spotkania. Obie jednogłośnie
uznały, że już nie stracą się z oczu. Nadawały na tych samych
falach. Kierowały się podobnymi przesłankami. Obiecały
sobie, że będą się odwiedzać, dzwonić do siebie i wspólnie
zarządzać Fundacją Hermanna Fahrenbacha.
Rozpromieniona Lena zbiegła w dół podwórza, kiedy
zauważyła samochód podjeżdżający na parking.
Natychmiast go rozpoznała. Ten czerwony, poobijany
zardzewiały gruchot był własnością Babette Hagemann.
Pewnie
przyjechała do Daniela. Świetnie się składało, bo akurat
chciała z nią pogadać.
- A gdzie Marie? - spytała zaniepokojona Lena, nie widząc
dziewczynki w aucie.
- Zostawiłam ją u Nicoli - odparła Babette. - Z roztargnienia
zapomniałam wziąć z domu kropli, które muszę zaaplikować
Marie. Musiałam po nie wrócić. Kto nie ma w głowie, ten ma w
nogach. Przy tych cenach benzyny powinnam się ogarnąć.
- Nie złość się. Są gorsze sprawy.
- Fajnie, że jesteśmy tylko we dwie. Muszę coś z tobą
omówić.
- A ja z tobą. Chodźmy do mnie. Zadzwonię szybko do Nicoli
i ją powiadomię, że już jestem na Słonecznym Wzgórzu, i
potem możemy się do woli nagadać.
Babette nie protestowała. Chwilę później siedziały w
bibliotece Leny w przytulnych fotelach.
- Chodzi o to - zaczęła Babette - że ty wyraziłaś zgodę, abym
przeprowadziła się na Słoneczne Wzgórze.
- Tak i z całego serca podtrzymuję moją decyzję.
- Super... Jednak chciałabym wyjaśnić, że między mną a
Danielem... Że nic nas nie łączy. Naprawdę nic.
- Babette, nie musisz mi się z niczego tłumaczyć. Jesteście
dorośli i to wasza sprawa, co robicie.
- Moje życie to aktualnie straszny rozgardiasz. Mam malutkie
dziecko, mąż zwiał do innej kobiety, nie mam pieniędzy,
pracy... Tragedia, co? W środku tego chaosu pojawił się
Daniel. Pomaga mi, troszczy się o Marie... Mnie taka rzeczywi-
stość jest obca. Mój mąż nie zabiegał tak o mnie nawet w
okresie narzeczeństwa. Daniel jest wspaniały, ale... Nie wiem,
co do niego czuję. Chwilowo izoluję się od wszelkich uczuć.
Oczywiście wspólne mieszkanie mi nie przeszkadza. Ale co,
jeśli on się we mnie zakocha i będzie chciał więcej? Co, jeśli ja
się w nim zakocham i będę chciała więcej? Wówczas związek
służący określonym celom przerodzi się w coś nie do
zniesienia. Co wtedy zrobię? Co zrobi Daniel?
- Wtedy ja włączę się w tę rozgrywkę - odparła Lena i
przedstawiła Babette swoją wizję, tę z domkiem ogrodników i
pracy w dziale reklamy.
- Zatkało mnie - wymamrotała rozczulona. - Po koszmarze, w
którym właściwie nadal
tkwię po uszy, coś takiego... Zbliżają się święta Bożego
Narodzenia i Mikołaj sobie o nas przypomniał? Dziękuję!
Lena, po tysiąckroć dziękuję! Dach nad głową, praca w
wyuczonym zawodzie... Na Słonecznym Wzgórzu rodzą się
anioły, nie ludzie.
Wstała, wyciągnęła Lenę z fotela i objęła tak mocno, że omal
nie połamała jej żeber.
Z Babette było podobnie jak z Christiną. Zupełny zbieg
okoliczności skrzyżował ich drogi. Spotkały się w szpitalu,
kiedy Sylvia rodziła. Od początku poczuły do siebie sympatię.
Teraz Babette zamieszka na Słonecznym Wzgórzu z
Danielem.
Wewnętrzny głos podpowiadał Lenie, że ci dwoje stworzą coś
więcej niż wspólnotę mieszkaniową. Gdy opadnie napięcie,
tych dwoje będzie parą. A czy Babette zostanie w domu Da-
niela, czy przeniesie się do dawnych pomieszczeń dla
ogrodników, to już inna sprawa.
- OK, chciałabym zobaczyć Marie. Chodźmy do Dunkelów -
zawołała Lena.
Wyszły z domu. Babette mówiła jak nakręcona o swoim
niebotycznym szczęściu.
Lena poczuła, że jej życie znowu nabiera kolorów. Wszystkie
rokowania,, zarówno tę prywatne, ja i te zawodowe, kończyły
się sukcesem. Kiedy trzymała pierwszą butelkę i osobiście
nakleiła na nią pierwszą etykietę, cała drżała. Zemdleje z
wrażenia, gdy napełni ją Fahrenbachówką?
- Daniel, to najszczęśliwszy dzień mojego jestestwa -
odezwała się poetycko z łezką w oku.
- Nie sądzę! - zarechotał.
- No, tego zawodowego - sprecyzowała. - Chyba oszaleję przy
degustacji naszej Fahrenbachówki.
Poklepał ją po ramieniu.
- Jak my wszyscy.
Miło, że mieszkańcy Słonecznego Wzgórza tak bardzo
identyfikowali się z firmą i aktywnie uczestniczyli w jej
rozwoju.
- Kiedy Babette wprowadza się do ciebie?
- W weekend - odparł Daniel. - Nie miałem czasu, żeby
wcześniej skończyć tę przeprowadzkę. Człowiek zbiera latami
jakieś pierdoły i potem mozoli się, żeby je uprzątnąć.
- Daniel, pleciesz bzdury. Niepotrzebnie odkładacie to na
weekend. Nicola powiedziałaby...
- No, co bym powiedziała? - wtrąciła niespodziewanie Nicola.
- Zrób dziś, co masz zrobić jutro.
- Właśnie! Wyjaśnijcie mi, proszę, w czym rzecz.
- W przeprowadzce Babette. Daniel przewiezie jej rzeczy
dopiero w weekend. Ja go namawiam, żeby z tym nie zwlekał.
Nicola się zaśmiała.
- Popieram twoją postawę, Lena. Wówczas szybciej podejmę
się opieki nad Marie. Cieszę się niezmiernie, że powierzyliście
mi tę rolę. Muszę coś dla niej uszyć. Dzieci Sylvii dostały już
ode mnie solidną porcję ubranek. Marie ma ich znacznie mniej.
Teraz ją zaopatrzę w ciuszki mojej produkcji. Biedaczyna
będzie dorastać
- bez ojca, bo ten... - przerwała rozgoryczona. Widocznie
przypomniała sobie, że ją również mężczyzna wystawił do
wiatru. Tyle że Babette zachowała przynajmniej dziecko.
Odwróciła się. Zapomniała, po co w ogóle przyszła.
- Dzisiaj na obiad serwuję kapustę włoską. Proszę
zorganizować swoje wszelkie wyjazdy tak, abyście
punktualnie o trzynastej stawili się u mnie.
Nicola wyszła. Daniel stał jak wryty.
- Nie wiem...
- Ja wiem - stwierdziła Lena. - Do niczego nam się nie pali.
Nie mamy żadnych zaległości. Są jakieś pilne dostawy do
załatwienia?
- Nie. Wysłałem paczki i spakowałem pozostały towar.
Trzeba tylko zadzwonić do spedytorów, żeby je odebrali.
Dokumenty wysyłkowe leżą na stole.
- Super. Zatem nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś przystąpił
do przeprowadzania naszej przyjaciółki. No, na co czekasz?
Wsiadaj do ciężarówki.
Pokiwał głową.
- Dobrze. Większość mebli już rozkręciliśmy. Dużo ich nie
było, ponieważ większość zabrał mąż. Wydaje mi się, że ku
uciesze Babette. Ona nie chce, żeby cokolwiek jej gó
przypominało. Dzięki, Lena.
Wybiegł z biura.
Lena wpatrywała się w butelkę rozmarzona.
„Znowu będą produkować Fahrenbachówkę!", pomyślała.
Zdarzył się cud, któremu nie dawała wiary.
Zaniosła butelkę do biura i postawiła ją na biurku jako symbol
nowej epoki.
Po południu Lena była sama w biurze. Zwolniła Inge,
ponieważ chciała pomóc w, przeprowadzce. Chwilowo mieli
zastój w firmie, więc nie musieli się z niczym spieszyć i brak
kadry nie zakłócał ich rytmu pracy.
Lena też musiała coś załatwić. Zająć się sprawą Kollera.
Bydlak otruł jej psiaki. Nie wytoczy mu procesu w sądzie, ale
nie puści tego płazem. Powinien ponieść jakąś karę.
Miała dwie możliwości: albo do niego napisać, albo
zadzwonić. Zadzwoni do niego!
Wstała. Wyjęła książkę telefoniczną i błyskawicznie znalazła
numer Kollera. A właściwie dwa - domowy i firmowy.
Zanotowała.
Najpierw zadzwoniła do biura. Miała szczęście. Od razu ją do
niego przełączono.
- Dzień dobry, pani Fahrenbach! - wyszczebiotał kpiąco. - Z
jakiej okazji kopnął mnie ten zaszczyt? Niech zgadnę. Odstąpi
mi pani miejsce do cumowania i wydzierżawi swoją ziemię na
polowania?
Lenę zmroziło. Co za bezczelny, impertynencki typ.
Odetchnęła głęboko. Nie da się sprowokować.
- Ach, panie Koller - zrewanżowała się podobnym tonem. -
Ten temat dawno przerobiliśmy.
- Moja kochana, w takim razie, w jakiej sprawie się pani do
mnie zwraca?
- Chodzi o moje psy, które zostały otrute.
- Słyszałem o tym. Przykro mi. Jednak co ja mam z tym
wspólnego?
- Pan je zamordował, panie Koller! Chyba go zatkało. Dyszał
do słuchawki.
- Proszę nie szafować fałszywymi oskarżeniami. W
przeciwnym razie złożę na panią doniesienie i naślę na panią
moich prawników.
O nie! Szczyt wszystkiego! Nie zastraszy jej pustymi
groźbami. Nie wytrąci jej z równowagi. Cwaniaczek.
- Panie Koller, otruł je pan. Są świadkowie, którzy słyszeli,
jak w „Portofino" przyznał się pan do tego barbarzyństwa.
Nie spodziewał się takiej odpowiedzi.
- Ja... yyy... Chyba ma pani nierówno pod sufitem -
zaatakował ją. - Nie wiem, dlaczego stawia się pani w pozycji
ofiary czy też kozła ofiarnego... Nie otrułem pani kundli.
Po cichu policzyła do dziesięciu.
- Chwileczkę, panie Koller - powiedziała i sięgnęła po kartkę
leżącą na biurku. - Przeczytam panu, co pan powiedział. Może
wtedy odzyska pan pamięć: „Takie babsztyle wykańczam bez
skrupułów. Trzeba uderzyć w ich słaby punkt. Na pewno wciąż
wyje po utracie swoich dwóch kundli. Rozprawiłem się z nim
bez problemu".
Znowu go zaskoczyła. Zaniemówił. Lena wykorzystała ten
moment.
- Nie wskrzeszę moich psów, ale być może uratuję inne
zwierzęta. Dlatego bardzo proszę, żeby w ciągu dwóch tygodni
przelał pan kwotę... - zastanowiła się przez chwilę - dziesięciu
tysięcy euro na konto schroniska dla zwierząt w Steinfeld.
- Odbiło pani!
- Jeśli jej pan nie wpłaci, zaskarżę pana. Zawiadomię prasę i
dopilnuję, żeby powiedzieli
o tym nie tylko w lokalnych rozgłośniach. Roz-powiem
wszędzie, jaki z pana potwór. Moja przyjaciółka Sylvia będzie
miała niezły ubaw. Goście w jej lokalu oraz pan Herzog,
właściciel tartaku, nie pozostawią na panu suchej nitki. Te
informacje dotrą również do samorządowców. Mieszkańcy
Fahrenbach będą wstrząśnięci. Raczej nie pochwalają trucia
bezbronnych zwierząt. Cóż, panie Koller, nie mam ochoty
dłużej z panem dyskutować. Odczekam dwa tygodnie, a potem
zobaczymy. Pana los jest w pana rękach. Aha, to nie jest
groźba, lecz zapowiedź konsekwencji pańskiego czynu.
Miłego dnia, panie Koller. Rozłączyła się.
Dała upust swojej frustracji. Nie była przekonana, czy
postąpiła prawidłowo, ale nie było odwrotu. Kiedy zabrzęczał
telefon, sięgnęła po słuchawkę i odezwała się zgryźliwym
tonem.
- Ależ moja kochana, co jest? - zapytał zatroskany Jan.
Uff, nareszcie ktoś przychylny. Jan ją podbuduje i szczerze jej
powie, czy dobrze zrobiła.
- Chyba popełniłam błąd - powiedziała. - Emocje wzięły górę.
Streściła mu rozmowę z Kollerem.
- Oczywiście, że nie zapłaci. Prawdopodobnie teraz nabija się
ze mnie. Zdaję sobie sprawę, że nic nie wskóram.
- Nie martw się, serduszko. Zapłaci, zapłaci. Ma pełno w
portkach. Takim jak Koller wydaje się, że mogą za pieniądze
kupić dosłownie wszystko. Nie zna cię i nie wie, do czego
jesteś zdolna. Natomiast wie, że cieszysz się ogromnym
poważaniem wśród mieszkańców wioski i przyjaźnisz się z
wpływowymi ludźmi. Nie pozwoli sobie na to, żeby
zepchnięto go na boczny tor.
Lena odetchnęła z ulgą.
- Mogłam zażądać od niego dwudziestu tysięcy - zażartowała.
- Cóż, klamka zapadła. W schronisku ucieszą się i z dziesięciu
tysięcy euro. Całkiem pokaźna sumka. Zresztą ty ich regularnie
wspierasz. Kotku, zdradzę ci, że ja również porządnie zasiliłem
ich kasę, kiedy zabrałem stamtąd Maksa.
- Bardzo dziękuję. Tam ciągle trafiają biedne zwierzęta.
Dawniej nie było schronisk. Nie istniała taka konieczność.
Rolnicy i chłopi trzymali swoje pociechy na podwórzach. A
przez ludzi, którzy sprowadzili się w nasze okolice,
urlopowiczów oraz przyjezdnych, sporo się zmieniło.
Społeczeństwo przestało żyć w zgodzie z naturą. Wkurza mnie
bezmyślność ludzi. Wyczytują w czasopismach, że jakaś
gwiazdka ma konkretną rasę psa i próbują się do niej upo-
dobnić. Albo wypatrzą jakieś zwierzę w filmach... Szkoda
gadać. Co się stało z naszą cywilizacją? Żeby móc kierować
samochodem, trzeba zdać egzamin na prawo jazdy, a zwierzęta
można kupić jak masło w supermarkecie.
- Kochanie, ulżyło ci? - zapytał, kiedy na chwilę zamilkła.
- Tak...
Jan potrafił ostudzić jej emocje. Wiedział, jak postępować,
gdy wybuchała złością. Nie dolewał oliwy do ognia.
- To dobrze, serduszko - rzekł. - Przepraszam, nie mam za
wiele czasu. Zaraz startuje mój samolot. Bardzo cię kocham.
Cudownie, że jesteś moja.
Te słowa ukoiły jej skołatane nerwy.
Jan niezależnie od tego, gdzie przebywał, zawsze o niej
myślał. Wysyłał jej miłosne SMS-y i dzwonił do niej choćby
na sekundę, aby powiedzieć jej, że ją kocha.
- Jan, dziękuję za słowa otuchy. Kocham cię - szepnęła. - Nie
wyobrażam sobie życia bez ciebie.
- Dziękuję, serduszko. Nie mogę się doczekać, kiedy znowu
zamknę cię w moich ramionach, pocałuję i...
W tle rozległ się hałas. Spikerka wywołała ostatni lot do
Melbourne.
- Mój samolot. Muszę zmykać... Niedługo się odezwę.
Kocham cię, moja piękna .Nie zapominaj o tym.
Dlaczego Melbourne?
Przecież pojechał służbowo do Tajlandii.
Melbourne...
A może wsiadał na pokład innego samolotu?
Odkąd jej brat Jórg zaginął w Australii, odkąd on tam
prawdopodobnie zginął, czego nie przyjmowała do
wiadomości, była uprzedzona do tego kraju.
Jan zawładnął jej sercem. Powiedział, że należy do niego.
Zabrzmiało to tak, jakby wypowiadał się o niej jak o żonie.
Czyżby miał zamiar się oświadczyć?
Westchnęła i zajęła się stertą dokumentów zalegających na jej
biurku.
Lena wyłączyła telewizor. Właściwie chciała obejrzeć tylko
wiadomości, ale nagle trafiła na wciągający film kryminalny, o
którym nie napisali w programie.
Właśnie się podnosiła, kiedy zadźwięczał telefon.
Holger! Od kilku tygodni nie rozmawiała ze szwagrem.
- Cześć, Holger... Coś nie tak z dziećmi? - spytała
przestraszona.
- Nie, Niels i Merit mają się wyśmienicie. Jutro wrócą z
kilkutygodniowego kempingu organizowanego przez szkołę.
Dyrekcja zarządziła renowację budynku i lekcje przenieśli na
kemping. W ramach zabawy. W Niemczech to byłoby
niemożliwe, a tu proszę bardzo... Odpocząłem trochę.
- Ty wyrodny ojcze! - zażartowała Lena.
- Ja i dzieciaki tworzymy zgraną paczkę. Ja... - Zwlekał
trochę. - Lena, nie miałabyś ochoty przylecieć do Vancouver?
Niebawem...
- Pewnie, że miałabym ochotę! Niebawem, czyli?
- W następnym tygodniu.
- O rany, Holger, nie pasuje mi. Mam inne plany...
Nic nie odpowiedział.
- Jesteś na mnie zły? Naprawdę nie dam rady...
Opowiedziała mu o przygotowaniach do produkcji
Fahrenbachówki.
- Rozumiem. Szkoda...
- Holger, co się dzieje? .
- Irina i ja... się pobieramy.
- Dlaczego tak nagle?
- Czasami wynika coś niespodziewanego, co całkowicie
zmienia nasze plany. Firma Iriny chce ją oddelegować do
siedziby w Toronto. Jedyną szansą, żeby została tutaj, jest
małżeństwo. A ponieważ i tak byśmy to zrobili, postanowili-
śmy przyspieszyć. Być może powód jest nieromantyczny, ale
najważniejsze, że się kochamy i Irina doskonale dogaduje się z
dziećmi. Jej
rodzina wprost je uwielbia. Bardzo chciałem, żebyś
uczestniczyła w naszej uroczystości, ale skoro nie możesz...
Będziemy świętować w wąskim gronie rodziny. Oprócz dzieci
z mojej strony nikogo nie będzie. Wiele dla mnie znaczysz,
dlatego zależało mi, żebyś zaszczyciła nas swoją obecnością.
- Holger, gratuluję wam. W tych okolicznościach sprężę się i
przylecę chociaż na dwa, trzy dni...
- Lena, wyluzuj. Nie zadawaj sobie zbytecznego trudu. Głową
muru nie przebijesz. Irina, dzieciaki i ja odwiedzimy cię na
Słonecznym Wzgórzu. Wtedy zrobimy coś w rodzaju wesela.
W Niemczech ja będę uprzywilejowany, bo tam będą
wyłącznie moi krewni.
- OK, zgoda. Dzieci już wiedzą?
- Oczywiście. Dowiedziały się jako pierwsze. - A Grit?
- Nie. Rozwiedliśmy się i zawiadomienie jej uznałem za
zbędne. Wątpię, żeby dzieciaki pochwaliły się jej tą nowiną.
One i Grit od dawna nie mają sobie za wiele do powiedzenia.
Zdaje się, że Niels i Merit zupełnie jej zobojętnieli. Rzadko do
niej dzwoni. I czego oczekuje? Że będą skakać z radości?
- Masz rację, sama jest sobie winna. Zaniedbywała dzieci. W
ogóle się nimi nie interesowała. Ba, ulżyło jej nawet, że wziąłeś
je do siebie. Podaj mi dokładną datę ślubu. Gdzie będzie można
cię złapać? Zadzwonię do ciebie. Aha, i zapalę w naszej
kapliczce świeczki za ciebie i Irinę.
- Miło z twojej strony. Dziękuję, Lena. Powiem Irinie.
Ucieszy się.
- Pozdrów ją ode mnie. Pożegnali się.
Holger i Irina...
Kto następny podąży czerwonym dywanem do ołtarza? Ona i
Jan?
Puściła wodze fantazji. Uskrzydliło ją szczęście Holgera i
Iriny.
Ach, gdyby jeszcze zaiskrzyło między Danielem a Babette.
Życzyła także powodzenia Sylvii i Christianowi oraz
Markusowi i Yvonne.
W końcu Markus kupił dom, w którym można by urządzić
gabinet.
Do wzięcia była również Inge Koch. Biedaczka musiała się
uporać z traumą po stracie męża. Czy kiedykolwiek zapomni,
w jak okrutny
sposób targnął się na swoje życie? Oby! Lena trzymała za nią
kciuki.
Każdy człowiek nosi swój krzyż. Z losem nie powinno się
walczyć. Należy go zaakceptować i próbować we wszystkim
doszukiwać się samych pozytywów.
Lena starała się postępować zgodnie z tą filozofią.
Wielokrotnie powtarzała sobie, że po deszczu wychodzi
słońce. Raz na wozie, raz pod wozem.
Obecnie liczyło się dla niej to, że rozkwitała przy Janie jako
kobieta. Z nim najchętniej przemierzyłaby świat wzdłuż i
wszerz. On ją inspirował, pobudzał jej energię. Marzyła o tym,
że wkrótce założą sobie obrączki...
Lena wstała, posprzątała naczynia i pogasiła wszędzie
światła. Najwyższa pora położyć się spać.
Zbierała się do wejścia na górę, gdy włączyła się
automatyczna sekretarka.
- Witam, tu Yvonne Wiedemann. Wiem, że jest późno...
Przepraszam, po prostu chciałam nagrać pani wiadomość,
zanim znowu zaczną targać mną wątpliwości i wycofam się z
podjętej decyzji. Pomyślałam, że...
Lena w iście olimpijskim stylu podskoczyła do telefonu i
podniosła słuchawkę.
- Witam, pani Wiedemann, jeszcze nie śpię - wy sapała.
- Yyy... Na początek: dobry wieczór! - Yvonne wyraźnie grała
na zwłokę. - Przepraszam, że zakłócam pani spokój w środku
nocy.
- Nie szkodzi. Oglądałam telewizję, rozmawiałam przez
telefon ze szwagrem. Fajnie, że udało mi się odebrać. Co
chciała mi pani powiedzieć?
- Przeprowadziłam się do domu rodziców. W każdym kącie są
kartony z moimi rzeczami, ale brak mi sił, żeby je teraz
rozpakować. Czuję, że muszę... Najpierw muszę uregulować
sprawy z panią Dunkel...
- Pani Dunkel jest pani biologiczną matką, a pani tata jasno
wyraził życzenie, żeby pani z tym się pogodziła i żebyście obie
traktowały się z należytym szacunkiem jak mama i córka.
- Tak, wiem... Jednak trudno mi postrzegać jako mamę
kobietę, która tuż po narodzinach oddała mnie do adopcji.
- On jest pani mamą. Źle pani do niej się nastawiła. Proszę dać
Nicoli szansę.
- Postaram się. Chcę spełnić ostatnią wolę taty, żeby nie
gryzły mnie wyrzuty sumienia.
- Przynajmniej ma pani jakąś motywację. Proszę się nie
uprzedzać do Nicoli i zrobić to także dla siebie.
- Łatwo pani mówić. Ciekawe, co pani by zrobiła na moim
miejscu.
- Gdybym była na pani miejscu, rzuciłabym się Nicoli na
szyję. Padłabym jej w ramiona. Serio! Wie pani co,
składałabym ręce do Boga w podziękowaniu, że pobłogosławił
mnie taką matką. Moja biologiczna matka kochała wyłącznie
siebie, w ogóle nie zwracała na nas uwagi. Odrzuciła nas dla
bogatego faceta. Zerwała z nami kontakt. Jednak gdyby
potrzebowała mojej pomocy, byłaby chora i bezradna,
otoczyłabym ją opieką. Wyrządziła mi wiele krzywdy, ale jest
moją matką.
Lena wstrzymała oddech.
- Yvonne... - Formalny zwrot „pani doktor Wiedemann" jakoś
nie przeszedł jej przez gardło. - Proszę otworzyć swoje serce.
Nicola zasłużyła na pani czułość...
Zapadła wymowna cisza. Lena zastanawiała się, czy Yvonne
nie odłożyła słuchawki.
- Przyjadę na Słoneczne Wzgórze - wyszeptała wreszcie
Yvonne. - Pojutrze. Pasowałoby pani?
- Oczywiście. Zanim dojedzie pani do parkingu, proszę
zadzwonić na moją komórkę. Razem pójdziemy do... pani
mamy!