Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 08 Promyk nadziei

background image

Dornberg Michaela


Lena ze Słonecznego Wzgórza

08



Promyk nadziei

background image

W poprzednich tomach

Lena pochodzi z dobrze sytuowanej rodziny. Fahrenbachowie

jednak tylko wydają się szczęśliwi. Matka dawno odeszła do
innego mężczyzny, a ojciec właśnie zmarł, zostawiając duży
majątek. Lena ma troje rodzeństwa: dwóch braci, Friedera i
Jórga, i siostrę Grit. Wszyscy mają już swoje rodziny. Mona
jest żoną Friedera - odziedziczyli po ojcu dobrze prosperującą
hurtownię win. Jórg z żoną Doris otrzymali w spadku
wyremontowany zamek Dorleac we Francji wraz z
przyległymi winnicami. Grit i jej mąż Holger dostali willę w
mieście. Lenie przypadła w udziale posiadłość Słoneczne
Wzgórze w miejscowości Fahrenbach, na pierwszy rzut oka
najmniej intratna część spadku. Za dwa lata rodzina ma się
ponownie zebrać, żeby poznać decyzje w sprawie reszty
majątku.

Ze wszystkich obdarowanych tylko Lena pozostaje wierna

tradycji i nie sprzedaje swojego majątku. Nie zamierza
dokonywać także żadnych poważnych rewolucji. Tak jak
ojciec planuje się zajmować dystrybucją alkoholi i dbać o
Słoneczne Wzgórze, żeby nie popadło w ruinę. Przeprowadza
się do posiadłości i rozpoczyna prace remontowe - w
przyległych do domu budynkach zamierza otworzyć pensjonat.
Tymczasem jej rodzeństwo podejmuje kolejne nieudane
decyzje finansowe. Frieder unowocześnia hurtownię i
rezygnuje z dotychczasowych dostawców, ponosząc ogromne
straty. Jórg wycofuje się z branży alkoholowej, a nowy pomysł
na agencję eventową pogrąża go finansowo. Grit sprzedaje
willę, a uzyskane w ten sposób pieniądze inwestuje w siebie.

Otrzymany spadek wydaje się całkowicie zmieniać kochającą

się do tej pory rodzinę. Rozpada się związek Friedera i Mony,
którzy zaczynają zaniedbywać także swojego syna, Linusa.
Chłopiec próbuje popełnić samobójstwo. Jego ojciec wydaje

background image

się jednak zupełnie tym nie przejmować. Ma nową, młodszą od
żony kobietę i wiedzie dostatnie życie, w którym nie ma
miejsca dla rodziny. Doris, stęskniona za domem i
wyniszczona nałogiem alkoholowym odchodzi od Jórga, by
zacząć szczęśliwy związek z innym mężczyzną. Małżeństwo
Grit i Holgera też się nie układa. Holger ma dość rozrzutnej i
egzaltowanej żony, która zupełnie zaniedbuje dom i dzieci,
Merit i Nielsa. Dlatego wyjeżdża do Kanady w nadziei, że żona
wreszcie się opamięta. Grit jednak nie ma najmniejszego
zamiaru rezygnować z atrakcyjnego kochanka i wracać do
nudnego rodzinnego życia. Lena jako jedyna z Fahrenbachów
nie porzuca dotychczasowych wartości, często odwiedza grób
ojca i za żadne skarby nie zamierza sprzedawać ziemi, która od
pokoleń należy do rodziny. W ten sposób zraża do siebie Frie-
dera, który stojąc przed widmem bankructwa, liczy na to, że
ona odstąpi mu część odziedziczonych przez siebie gruntów.

background image

Jeśli natomiast chodzi o samą Lenę...

Jej największym, a wciąż niezrealizowanym marzeniem, jest

ślub z Thomasem, miłością jej życia, która wbrew
przeciwnościom losu znów ich odnalazła. Jednak mimo
ciągłych obietnic i zapewnień deklarujący wielkie uczucie
Thomas wciąż odkłada kolejne wizyty na Słonecznym
Wzgórzu i nie chce rozmawiać o swojej aktualnej sytuacji
życiowej. Zakochana Lena obdarza go zaufaniem i wierzy, że
w Ameryce, gdzie mieszka na stałe, pozostaje jej wierny.
Swoje życie zamienia w czekanie na kolejny telefon od
ukochanego i najmniejszy choćby dowód miłości. W czekaniu
pomaga jej wytrwać piękna bransoletka z romantycznym
napisem LOVE FOREVER - dowód miłości od Thomasa. Gdy
jednak ten odwodzi Lenę od pomysłu odwiedzenia go w
Ameryce, dziewczyna zaczyna coraz bardziej wątpić w jego
miłość. Przyczynia się do tego także pojawienie się Jana van
Dahlena, dziennikarza, który bez pamięci zakochuje się w
ślicznej Lenie. Jego pocałunek wpędza ją w wyrzuty sumienia,
ale nie zniechęca do walki o związek z Thomasem. Wolny czas
Lena poświęca na ciężką pracę, która pozwala jej w końcu
zaistnieć w branży alkoholowej. Odnosi coraz większe sukcesy
i podpisuje kontrakty z kolejnymi dystrybutorami. Część
odremontowanej posiadłości zamienia w pensjonat. Ma nawet
pierwszych gości - doktor von Orthen, która okazuje się byłą
narzeczoną jej zmarłego ojca, i znaną aktorkę Isabelle Wood.
Stara się również dbać o mieszkańców posesji, którzy
otrzymali od zmarłego gospodarza prawo dożywotniego
zamieszkiwania. Nie jest to trudne, bo bardzo ich kocha. To oni
po śmierci ojca stali się jej najbliższą rodziną. Nicola, Daniel i
Aleks też starają się jej pomagać tak, jak tylko potrafią. Nicola
zajmuje się kuchnią, Daniel odnawia posiadłość, a Aleks po-
maga w kwestii kontraktów z dystrybutorami alkoholi. Lena

background image

umie się odwdzięczyć. Obiecała sobie, że odnajdzie córkę
Nicoli, którą ta przed laty, z powodu braku środków do życia,
oddała do adopcji. Wydaje się, że właśnie wpadła na właściwy
trop.

Jej najbliżsi przyjaciele z Fahrenbach, Sylvia i Martin, wrócili

z podróży poślubnej. Lena ich uwielbia i życzy im jak
najlepiej, ale intuicja podpowiada jej, że coś złego czyha na ich
związek. Wciąż poszukuje także receptury Fahrenbachówki,
likieru, którego skład był znany jedynie jej ojcu. Tymczasem
Aleks informuje Lenę o dziwacznym odkryciu. W starej
skrzyni

znajduje

kilka

obrazów,

które wydają się

bezwartościowymi bohomazami. Lena jest jednak całkowicie
pochłonięta problemami rodzinnymi, do których straciła już
dystans. Właśnie wylądowała w szpitalu...

background image

Następnego ranka Lena czuła się doskonale. Jakby całe to

zdarzenie, którego się teraz trochę wstydziła, w ogóle nie miało
miejsca.

Mimo to w jej uszach wciąż rozbrzmiewały słowa profesora:
- Moja droga, trzeba się pozbyć wszystkiego, co jest dla pani

źródłem stresu. Tylko wtedy ma pani szansę dożyć stu lat.

Lena dała słowo profesorowi, ale już teraz wiedziała, że mimo

najszczerszych chęci nie uda jej się dotrzymać obietnicy.
Musiałaby ograniczyć kontakty z rodzeństwem, a tego nie
chce, a raczej nie może i nie umie zrobić.

Skończyła pakować torbę. Co za szczęście, że zaplanowała

nocleg u Grit. Inaczej wylądowałaby w szpitalu z małą
torebeczką. A może w ogóle nie znalazłaby się tutaj? Nie
miałaby przecież stresu z powodu Grit.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Do sali wszedł Daniel.

background image

- Leno, co ty wyprawiasz?! - wykrzyknął zatroskanym

głosem.

Uśmiechnęła się do niego nieznacznie.
- Przepraszam za kłopot. Nie musiałeś przyjeżdżać. Mogłam

sama wrócić do domu. Ze mną już wszystko w porządku.

- Nie ma mowy. Najpierw musisz odpocząć.
- Jak tu przyjechałeś?
- Pociągiem. To żaden problem. Do domu wrócimy twoim

samochodem. Jesteś gotowa? Możemy już jechać?

- Tak, wszystko załatwione. Możemy jechać. Daniel wziął jej

torbę.

Lena jeszcze raz się rozejrzała po ładnym pokoju, ale zaraz

pomyślała, że mimo wszystko jest to pokój szpitalny, a jednak
najlepiej jest w domu. Nie ma ochoty w najbliższej przyszłości
oglądać jakiegokolwiek szpitala.

- Dziękuję, Danielu - powiedziała, kiedy szła obok niego

długim korytarzem.

background image

Kiedy wróciła do domu, na początku ją denerwowało, że

wszyscy traktują ją jak ciężko chorą.

Nicola, Aleks i Daniel chcieli dla niej jak najlepiej. Poddała

się i obiecała, że do końca tygodnia będzie odpoczywać. Zrobi
jedynie to, co niezbędne.

Dużo czytała, słuchała muzyki i wreszcie zadzwoniła do Lisy

Joost, młodej malarki, żeby dowiedzieć się na temat obrazów,
które tkwiły w starej skrzyni.

Pewnie Aleks znowu o nie zapyta. Wolała uprzedzić jego

pytanie. Tym razem miała szczęście. Zastała Lisę w domu.
Dziewczyna ucieszyła się z telefonu Leny.

Poznały się latem, kiedy Lena pozwoliła Lisie i jej

chłopakowi korzystać ze stanicy i z łódki.

Najpierw trochę porozmawiały o nic nieznaczących

sprawach, a potem Lena wyjawiła, dlaczego dzwoni.

- Liso, znaleźliśmy w skrzyni pięć starych obrazów,

właściwie same brzydactwa, krwawe bitwy morskie. Nie
wiem, co z nimi zrobić. Chciałam je podarować Aleksowi, ale
on ich nie weźmie. Jak dla mnie te

background image

obrazy mogą leżeć w skrzyni przez kolejne sto lat, ale Aleks

uparł się i chce, żeby ktoś oszacował ich wartość. Nie mam
zamiaru się ośmieszać i biegać z nimi po galeriach lub
rzeczoznawcach. Co z nimi zrobić? Poradź mi coś.

- Przez telefon trudno mi coś doradzić. Bitwy morskie były

swego czasu ulubionym motywem. W muzeach wiszą takie
obrazy, ale te wyszły spod pędzla znanych malarzy.

- Malarz moich obrazów na pewno nie był znany, chociaż

przyznaję, są namalowane dobrą techniką. Gdyby namalował
coś innego, mogłabym je nawet powiesić w domu. Ale mój
Aegidius Patt musiał być chyba jakimś wielbicielem
makabrycznych motywów.

- Chwileczkę, co powiedziałaś? Jak się nazywa ten malarz?
- Aegidius Patt - powtórzyła Lena.
Nie rozumiała zainteresowania w głosie Lisy. Lisa

zaniemówiła.

- Liso, jesteś tam jeszcze?
- Tak - odpowiedziała po dłuższej chwili.
- Co się dzieje?
- Leno, jeśli te obrazy w skrzyni naprawdę namalował

Aegidius Patt, to są one warte majątek.

Lena wybuchła śmiechem.
- Liso, proszę cię. To na pewno kopie. Wartościowych

obrazów nikt nie przechowuje w starej skrzyni

background image

w szopie. Leżą tam od lat zupełnie zapomniane. Nikt o nich

nie wiedział. Nawet mój ojciec. Aleks znalazł je zupełnie przez
przypadek podczas porządkowania szopy.

- Leno, wyjmij te obrazy ze skrzyni i dobrze schowaj. Zaraz

się skontaktuję z moim profesorem. On zna wszystkich
ekspertów. Na pewno kogoś do ciebie wyśle. Mój Boże, obrazy
Aegidiusa Patta...

- Liso, uspokój się. To na pewno nie są oryginały. Zrobisz

wielkie halo i tylko się skompromitujesz.

- Trudno, zaryzykuję. Obiecaj mi, że przeniesiesz obrazy w

inne miejsce.

W końcu dała się przekonać. Porozmawiały jeszcze -chwilę.

Lisa obiecała, że odwiedzi Słoneczne Wzgórze.

A Lena wciąż nie wierzyła, że ma w szopie prawdziwy skarb.

Przecież tam są same rupiecie!

Najpierw zaparzyła sobie herbatę, skończyła czytać rozdział

jakiejś powieści i dopiero potem poszła\ do Aleksa
porozmawiać z nim o obrazach.

Aleks majsterkował przy czymś w szopie. Pomysł

przebudowania szopy na dom dla gości całkowicie go
pochłonął. Widać już było pierwsze efekty jego pracy. Część
szopy była już zupełnie pusta.

Lena przywitała się z nim i opowiedziała o rozmowie z Lisą.
- Uważam, że to zbędne, ale obiecałam Lisie, że zabiorę stąd

te obrazy. Zanieśmy je najlepiej do mnie. Mam dużo miejsca.

background image

- Ale u ciebie nie będą bezpieczne.
- Przecież to nie są oryginały. Nie miej złudzeń. Kto miałby je

ukraść? Nikt o nich nie wie.

- Jak to nikt?! Lisa wie, zaraz będzie wiedział jej profesor, ten

powie o nich ekspertowi i w taki sposób dowie się coraz więcej
osób.

Lena roześmiała się.
- Oglądasz za dużo kryminałów. No dobrze. Skoro nie do

mnie, to gdzie?

- Do mnie. Schowamy je do skrzyni w pokoju gościnnym.

Nikt ich tam nie znajdzie.

- Zgoda.
- Ale nie w biały dzień. Przeniosę je, jak się zrobi ciemno.
- Aleks, uspokój się. Nikogo u nas nie ma. Tylko Isabella

Wood. Nicola mówi, że w ogóle nie wychodzi z czworaków.
Myślisz, że się przyczai gdzieś za firanką i będzie nas
obserwować?

Aleks wzruszył ramionami.
- Kto wie? Przezorny zawsze ubezpieczony. Wieczorem

przeniosę obrazy.

Najpierw Lisa, teraz on. A wszystko z powodu jakichś

olejnych bohomazów, które i tak okażą się falsyfikatami. Do
szopy wpadły zdyszane Hektor i Lady. Lenie przyszedł do
głowy pewien pomysł.

- Idę na spacer z psami - powiedziała. - Wrócę na obiad.

Powiesz Nicoli?

background image

- Jasne. Leno, pamiętaj, nikomu ani słowa! Nicoli i Danielowi

też nic nie mów. Im mniej osób wie, tym lepiej.

- Aleks! Nicola jest twoją żoną, a Daniel zaufanym

człowiekiem.

- Wiem. Nie chodzi o to, że im nie ufam. Jestem po prostu

ostrożny. Jak ktoś się dowie o obrazach i będzie chciał
wyciągnąć od nich informację o tym, gdzie się znajdują, nic nie
powiedzą, bo sami nie wiedzą.

Lena położyła rękę na sercu.
- Będę milczeć - powiedziała. - Ani mru-mru. Przywołała psy,

które znowu gdzieś pobiegły.

- Hektor, Lady, mam dla was smakołyki! Idziemy na spacer!
Psy nieoczekiwanie wyskoczyły zza rogu. Lena schowała

smakołyki do kieszeni i poszła z nimi.

Tym razem nie pójdzie nad rzekę, tylko na cmentarz i do

kapliczki. Tam też prowadzi ładna droga przez pola i niewielki
las, w którym bawiła się jako dziecko, wyobrażając sobie, że
jest narzeczoną jakiegoś rozbójnika.

Nie myślała już o obrazach. Spełniła swój obowiązek i

obudziła w Aleksie instynkt policjanta.

I o co to całe zmieszanie? O stare, przejmujące grozą obrazy?!

background image

- Hektor... Lady... Natychmiast do mnie! - przywołała psy,

które biegały gdzieś po rżysku.

Przybiegły do niej całkiem zdyszane i patrzyły na nią

wyczekująco.

- Nie wołam was po to, żeby nagradzać, tylko żeby przywołać

do porządku. Nie wolno tak się oddalać! Inaczej wezmę was na
smycz. A tego chyba nie chcecie, prawda?

Psy dalej na nią patrzyły.
- Nie, kochane, za to nie ma nagrody. Pobiegacie teraz trochę

za patykiem, a potem... - Poklepała się po kieszeni. - Potem
będą smakołyki.

Nachyliła się i podniosła dwa patyki, rzuciła je, a psy

pobiegły za nimi i już po chwili przyniosły je z powrotem.

Długo bawiła się tak z psami, aż w końcu miała dosyć.
- Teraz byłyście grzeczne - pochwaliła psy i wreszcie

wyciągnęła z kieszeni upragnione smakołyki.

Znaleźli się blisko cmentarza. Lena wzięła psy na smycz.
Hektor i Lady pewnie nic by nie zbroiły i nikogo nie spotkają

na cmentarzu, ale Lena chciała pobyć sama przy grobie ojca,
posiedzieć w milczeniu i coś przemyśleć.

Dlatego postanowiła zostawić psy przy cmentarnym murze.

background image

Drzewa traciły coraz więcej liści. Lena musiała się najpierw

natrudzić, żeby uprzątnąć z grobu ojca te, które przywiał wiatr.

background image

Długi spacer, rozmowa w myślach z ojcem i cicha modlitwa

w kapliczce uspokoiły Lenę. Teraz już mogła zadzwonić do
Grit. Jej siostra do tej pory się nie odezwała. Po powrocie ze
szpitala Lena czuła się jeszcze za słaba na spotkanie z siostrą.

Co powiedział profesor? Usunąć z drogi wszystkie czynniki

wywołujące stres.

Długie niezrozumiałe milczenie Grit było właśnie takim

czynnikiem.

Ledwo weszła do domu, sięgnęła po telefon. Na szczęście

Grit była w domu i od razu odebrała. Na pewno czekała na inny
telefon, nie ten od swojej siostry.

- Jesteś jeszcze zła? - zapytała.
- Zła? Jestem rozczarowana. Powinnaś mnie przynajmniej

przeprosić i jakoś się wytłumaczyć. Twoje zachowanie...

Ale Grit zamiast ją przeprosić, krzyknęła do słuchawki

przeraźliwym głosem:

background image

- Przestań mi prawić morały! Nie dzwoniłam, bo właśnie tego

się spodziewałam. Pretensje, pretensje, pretensje...

Co to ma być? Postradała zmysły? Lena nie komentowała jej

zachowania.

- Powiedz przynajmniej, jak się czujesz?
- Cała jestem w nerwach. Nie jest mi łatwo. I jeszcze te dzieci,

które ciągle czegoś ode mnie chcą. Nie mogę poświęcić
Robertino wystarczająco dużo czasu.

Stara śpiewka.
Lena nie miała zamiaru wdać się w dyskusję na temat dzieci i

Robertino. Wiedziała, czym to pachnie i jak się skończy.

Koniecznie chciała się dowiedzieć czegoś o Linusie.

Niepokoiła się o niego.

- Wiesz może, jak się czuje Linus? Początkowo nie było

żadnej odpowiedzi. Lena

była pewna, że Frieder poinformował Grit, że Lena ma zakaz

zbliżania się do Linusa. Pewnie Grit nie wie, jak się teraz
zachować.

- Grit, chcę się tylko dowiedzieć, jak on się czuje. Proszę,

powiedz mi.

Grit z jednej strony chciała być lojalna wobec brata, z drugiej

- Lena była jej potrzebna do opieki nad dziećmi.

- Lepiej.
Lena odetchnęła z ulgą.

background image

- Co się właściwie stało? Dlaczego targnął się na życie?
- Leno, nie wiem...
- Nikomu nie powiem. Obiecuję. Tego dnia Linus

kilkakrotnie próbował się do mnie dodzwonić. Niestety, bez
powodzenia. Może mogłam temu jakoś zapobiec.

- Nie mogłaś. Linus ma słaby charakter. Potrzebna mu silna

ręka. Nikt nie popełnia samobójstwa z powodu drobiazgu.

- Jakiego drobiazgu?
- W internacie handlują narkotykami. Podczas jakiejś kontroli

dilerzy podrzucili Linusowi towar. Padło na niego podejrzenie
handlu narkotykami. Zadzwonił do Friedera, ale ojciec
powiedział, żeby sam załatwiał swoje sprawy. Nie do końca
zresztą mu uwierzył. Poza tym Linus kiedyś już coś ukradł i
nieźle zdenerwował tym ojca. Początkowo nie przyznawał się
do kradzieży. Sama wiesz, że jeśli ktoś skłamie raz, to już mu
się nie wierzy, choćby nawet mówił prawdę.

Linus w akcie rozpaczy szuka pomocy u ojca, a ten mu nie

wierzy i odtrąca syna. Co za potworność!

- Biedny Linus! - krzyknęła Lena przerażona.
- Sprawa już się wyjaśniła. Udowodniono, że jest niewinny,

dlaczego próbował... Zresztą jakie to ma teraz znaczenie.
Chłopak przeżył i po sprawie.

background image

- Po sprawie?! Linus próbował odebrać sobie życie, bo własny

ojciec mu nie uwierzył. Czuł się przez wszystkich zdradzony,
oszukany i samotny...

Grit przerwała siostrze.
- Leno, przykro mi, ale skończ już z tymi psychologicznymi

bredniami. Linus ma słaby charakter i trzeba go krótko
trzymać. W nowym internacie na pewno sobie z nim poradzą.

- W nowym internacie?
- Tak. Po tym zajściu Frieder zdecydował się przenieść Linusa

do internatu, gdzie panują rygor i porządek. Tam nikt się nie
odważy wnieść narkotyków lub kraść. Coś takiego od razu jest
surowo karane.

Linus ma być w ośrodku wychowawczym? Inaczej nie można

tego określić.

Ten wrażliwy dzieciak się załamie.
Absolutny zakaz kontaktów. Musi pomóc temu chłopcu.
- Gdzie jest ten nowy internat?
- Nie wiem.
- Nie wiesz czy nie chcesz mi powiedzieć?
- Naprawdę nie wiem. Frieder nie zdradził mi szczegółów.

Zresztą w ogóle mnie to nie interesuje. On i Mona zawsze mieli
własną wizję wychowania syna. Trzymam się od tego z daleka
i tobie też tak radzę. Tylko się przez to denerwujesz. Frieder na
pewno wie, co robi.

background image

- Frieder nie jest nieomylny. Popełnia ogromny błąd w

stosunku do syna.

- Może tak, może nie. Leno, muszę już kończyć. Czekam na

pilny telefon.

- W porządku. Na razie! Ucałuj ode mnie dzieci.
- Oczywiście. Ciągle mówią o Słonecznym Wzgórzu.

Zupełnie ich nie rozumiem. Po mnie na pewno tego nie mają.
Chyba jest w nich więcej z Fahrenbachów, niż sądziłam. Wcale
mi się to nie podoba.

- Już zapomniałaś, że ty też jesteś Fahrenbach? -

przypomniała jej siostra.

- Nie, nie zapomniałam, ale na szczęście mam zupełnie inną

naturę niż ty. Nie chciałabym być taka jak ty.

„A ja taka jak ty", chciała powiedzieć Lena, ale się

powstrzymała.

- Nie jesteś - powiedziała. Śmiejąc się, Grit odłożyła

słuchawkę.

Lena usiłowała się nie nakręcać. Grit jest taka, jaka jest.

Nawet nie zrozumiała, jak ciężko musiało być Linusowi, kiedy
ojciec go odtrącił, a do ciotki nie mógł się dodzwonić.

Jeśli uda jej się skontaktować z Ni colą Schaff er w sprawie

adopcji córki Nicoli i jeśli pani Schaffer okaże się miłą kobietą,
spróbuje się od niej dowiedzieć, jakie ma szanse jako ciotka
Linusa na obejście zakazu kontaktowania się ze swoim
bratankiem.

background image

Wykorzysta najmniejszą szansę, jeśli nawet Frieder miałby

się do niej nie odezwać do końca życia.

Tu nie chodzi o dobro Friedera, ale o dobro jego jedynego

syna, który kolejny raz został odsunięty przez rodziców.

Frieder i Mona nawet nie odwiedzili syna. Pozostawili go

samego. Co z nich za rodzice?!

Jeśli to prawda, że po śmierci dobrzy ludzie idą do nieba, to

ich ojciec musi tam być i patrzy na nich wszystkich z góry.

Dlaczego nie interweniował i nie pomógł samotnemu

Linusowi?

Dlaczego nie nauczy rozumu swojego radykalnego syna?
Dlaczego nie powstrzyma swojej córki, która zwariowała na

punkcie jakiegoś smarkacza?

Idąc do domu Nicoli, spojrzała w niebo. Było zachmurzone.

Wiatr pędził szare chmury. W górze unosiły się liście.

Nie ma co liczyć na pomoc z tego szarego nieba.
Spojrzała w stronę czworaków. Drzwi wejściowe najpierw się

otworzyły, potem w pośpiechu ktoś je znowu zamknął.

To musiała być Isabella Wood. W ogóle się nie pokazywała.

Tylko Nicola powiedziała, że jest miła i piękna. Nic dziwnego,
w końcu jest gwiazdą światowej sławy.

background image

Lena zastanawiała się, czy przywitać się z Isabellą i się

przedstawić. Zrezygnowała. Nie był to najwłaściwszy moment.

Jeszcze będzie okazja, żeby się poznać. Nie ma pośpiechu.

background image

Lena nie zaczekała jednak do weekendu, lecz już po dwóch

dniach wróciła do pracy. Nie czuła się chora i nie chciała
przywiązywać nadmiernej wagi do zasłabnięcia, co nie
oznacza, że bagatelizowała całe zajście.

Nie było jej łatwo postępować według rady profesora. Z

codziennością jakoś sobie radziła. Cieszyła się, że praca w
destylarni idzie dobrze i czworaki są wynajęte na dwa
miesiące. Miała jednak długi w banku i trzeba było je spłacić.
Koniecznie chciała też oddać Thomasowi siedemdziesiąt
siedem tysięcy euro.

Wprawdzie Thomas nie chciał pieniędzy, ale i tak mu odda

całą kwotę.

Wkrótce przyjdzie też termin zapłaty zaliczki na poczet

podatku. Trzeba też zrobić opłaty gminne i zapłacić za prąd.

Lena zastanawiała się, co by zrobiła, gdyby nie dostała

kontraktu na dystrybucję Finnemore Eleven.

Przyszłość zapowiada się dobrze, ale trzeba jakoś przetrwać

kolejne dwa lata. Tyle mniej więcej potrwa

background image

ten okres, zanim ustabilizuje się jej sytuacja finansowa.

Przebudowę szopy też trzeba odłożyć na później. Przynajmniej
na dwa lata. Aleks może tam coś dłubać, ale poważne prace
muszą zaczekać.

Przebudowa czworaków kosztowała więcej, niż Lena

zakładała. Zawsze tak jest. A trzeba pamiętać, że przy
czworakach miała pomoc i to bezinteresowną.

Lena spędziła miły wieczór u Sylvii i Martina. Wróciła do

domu i wcześniej położyła się spać. Ze snu wyrwał ją dźwięk
telefonu. Dzwonił bez przerwy.

Spojrzała na zegarek. Było już po północy.
To nie mógł być Thomas, bo już z nim dzisiaj rozmawiała.

Zresztą był w drodze na Alaskę. Miał tam coś do załatwienia,
ale Lena nie wiedziała, co to była za sprawa.

- Halo - powiedziała zaspanym głosem.
- Witaj, siostrzyczko.
Dzwonił Jórg. Mówił jakoś tak niewyraźnie. Chyba był

pijany.

- Jórg?! Wiesz, która jest godzina? - powiedziała gniewnym

głosem.

Już dawno nie mieli ze sobą kontaktu. Telefon o tej porze

niekoniecznie ją ucieszył.

Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia.
- Leno, przyjedź. Potrzebna mi twoja pomoc.
- Nie mogłeś mi tego powiedzieć o jakiejś ludzkiej porze,

braciszku?

background image

- Marcel złożył wymówienie - powiedział głucho. Ta

wiadomość spadła na nią jak grom z jasnego

nieba. Lena od razu się rozbudziła. Usiadła na łóżku.
- To niemożliwe. Zamek bez Marcela to jak dzwonnica bez

dzwonu.

- Ale złożył wymówienie. Musisz natychmiast przyjechać i

wyperswadować mu ten pomysł.

- Jórg, zamek i winnice należą do ciebie. Ty jesteś tam

szefem. Ja nie mam z tym nic wspólnego.

- Rozmawiałem z nim, ale jest uparty jak osioł. Jeśli kogoś

posłucha, to tylko ciebie. Lubi cię i widzi w tobie następcę taty.

Lena czuła się, jakby dostała obuchem po głowie. Nie mogła

zrozumieć.

Marcel był zaufanym człowiekiem jej ojca. Pracował w

winnicy, jakby to była jego własna firma. Teraz chciał ją
opuścić? Nie mogła w to uwierzyć.

- Jórg, coś się musiało wydarzyć. Pokłóciliście się?
- Nie. Nie wiem, o co mu chodzi. Może tobie powie. Jesteś

jedyną osobą, która może go nakłonić do zmiany decyzji. Jeśli
odejdzie, od razu mogę zamknąć interes. Winnice mnie nie
interesują. Nie mam ochoty sprzedawać wina. Imprezy
kulturalne, o tak! Zresztą świetnie mi idzie. Catherina jest
wspaniała. A teraz głupi Marcel chce to wszystko zniszczyć.
Leno, jeśli chcesz zapobiec katastrofie, wsiadaj do pierwszego
samolotu do Francji.

background image

Lena zauważyła, że podczas rozmowy z nią Jórg popijał jakiś

alkohol. Dalsza rozmowa z nim nie miała sensu.

Jej milczenie wydało mu się za długie.
- Leno, kiedy przyjedziesz? Jutro?
- Jórg, połóż się teraz spać. Chyba za dużo wypiłeś. Przyjadę i

porozmawiam z Marcelem, ale nie oczekuj ode mnie zbyt
wiele. Marcel jest rozsądnym człowiekiem. Wie, co robi. Bez
przyczyny nie rzuciłby takiej pracy. Przecież był dyrektorem
zarządzającym. Musiało się wydarzyć coś bardzo ważnego.

- Nic nie zrobiłem i nic mu nie nagadałem. Byłem przecież

zadowolony, że nie muszę się zajmować tym kramem.
Siostrzyczko, koniecznie musisz przyjechać. Jedynie ty
możesz to jakoś załatwić.

- Jórg, nie jestem czarodziejką.
- Ale jesteś jak ojciec. On zawsze umiał wszystko naprawić.
- Spróbuję. Jutro do ciebie zadzwonię. Sam wiesz, że podróż

do ciebie jest trochę uciążliwa. Najpierw trzeba lecieć do
Paryża, potem przemierzyć całe miasto, żeby się dostać na
drugie lotnisko, potem lot do Bordeaux.

- Odbiorę cię z Bordeaux. Obiecuję. O której zadzwonisz? Z

samego rana?

- Kiedy tylko przeorganizuję prace w posiadłości. Skończmy

na dzisiaj. Idę spać. Ty też lepiej się połóż.

background image

Przede wszystkim nie pij więcej. Krytykowałeś Doris, a teraz

robisz dokładnie to samo.

- I po co wspominasz Doris? Tej kobiety nie ma już w moim

życiu. Poza tym ona piła codziennie, a ja tylko ten jeden raz. To
przez Marcela. Tak mnie zdenerwował.

- Alkohol nie rozwiąże twojego problemu.
- Powiedziała córeczka tatusia. Rzeczywiście lepiej

skończmy na dzisiaj. Dobranoc.

Odłożył słuchawkę. Cały Jórg.
Jest kochany, ale nie radzi sobie z krytyką.
Lena odłożyła telefon i zgasiła światło, ale o zaśnięciu nie

było mowy.

Marcel Clermont, zaufany człowiek jej ojca, chce opuścić

zamek Dorleac. Nie mogła w to uwierzyć. Jej myśli krążyły
teraz wokół jednego tematu.

Nie pomyślała, że to bezczelność ze strony Jórga dzwonić do

niej o tak późnej porze.

Mógł do niej zadzwonić rano i przekazać jej te hiobowe

wieści oraz poprosić, żeby przyjechała.

Ale Jórg już taki jest.
Jak się na coś uprze, od razu musi to mieć.
Lena kręciła się w łóżku. Wstała. Napiła się ciepłego mleka z

miodem. Nic nie pomogło. Nie mogła zasnąć. Słuchała
relaksującej muzyki, rozluźniała mięśnie metodą Jacobsena.

background image

Wszystko na nic.
Rozwidniało się już, kiedy wreszcie zmorzył ją sen. Spała

niespokojnie, miała dziwne sny.

Mężczyźni z obrazów Aegidiusa Patta zeskakiwali ze

statków. We wzburzonej wodzie wymachiwali mieczami i
szablami. Grit zasłaniała swoim ciałem Robertino, chroniąc go
przed ugodzeniem szablą. Lena ratowała tymczasem Merit,
Nielsa i Linusa. Ale ile razy usiłowała złapać dzieci, porywała
je wzburzona fala.

Obudziła się wycieńczona. Jeszcze przez moment bezładnie

wymachiwała rękami. Co za okropny sen!

Wstała i chwiejnym krokiem poszła do łazienki. Najpierw

weźmie gorący prysznic, żeby się trochę odprężyć, potem
pójdzie do Nicoli na kawę. Nie chciała być teraz sama.

background image

Kiedy weszła do domu Dunkelów, zdziwiła się, że Nicoli nie

ma w kuchni. Dopiero po chwili z salonu dobiegł do niej głos
Nicoli. W zasadzie Dunkelowie jedynie wieczory spędzali w
salonie przed telewizorem. Przyjmowali tu też gości.

Lena otworzyła drzwi i stanęła jak wryta. Nicola siedziała

przy suto zastawionym stole, a naprzeciwko niej - aż trudno
uwierzyć - znajdowała się Isabella Wood!

- Świetnie, że przyszłaś - przywitała ją Nicola zadowolonym

głosem. - Poznasz naszego wspaniałego gościa. Panie pozwolą,
że je przedstawię: Isabella Wood, Lena Fahrenbach,
właścicielka posiadłości.

Isabella wyciągnęła rękę w stronę Leny.
Była niższa, niż się wydawało na filmach. Była wprawdzie

bez makijażu, ale tak samo piękna jak zwykle. Po jej twarzy
widać było, że jest wrażliwą kobietą.

- Miło panią poznać, pani Fahrenbach. Nicola dużo mi o pani

opowiadała.

background image

Nicola? Zażyłość między Isabellą a Nicolą zdziwiła Lenę.

Isabella odgadła jej myśli.

- Jeszcze nigdy nie poznałam nikogo tak serdecznego jak

Nicola. To dla mnie zaszczyt, że mogę się do niej zwracać po
imieniu.

- To prawda, Nicola jest wyjątkowym człowiekiem - zgodziła

się z nią Lena.

- Napijesz się z nami kawy? Możesz też zjeść śniadanie, jeśli

masz ochotę - powiedziała Nicola trochę zmieszana
pochwałami.

- Przede wszystkim kawa. Ale śniadaniem też nie pogardzę.

Miałam straszną noc.

- Wiem, co to znaczy - powiedziała Isabella. - Ale odkąd

jestem w posiadłości, śpię jak suseł. To istny raj. Dopóki się tu
nie przyjedzie, człowiek nie ma pojęcia, że jest jeszcze taki
klejnot na Ziemi.

- Cieszę się, że dobrze się pani u nas czuje, pani Wood.

Świetnie, że poznała się pani na naszej posiadłości. Większość
ludzi nie potrafi docenić jej wartości. Wolą miejsca bardziej
światowe, ekskluzywne, na przykład luksusowy hotel w Bad
Helmbach.

Nie musi mówić, że jej rodzeństwo też zalicza się do tej

kategorii ludzi.

- Żaden luksus nie zastąpi rzetelności, a przede wszystkim

takiego szczerego ludzkiego podejścia, z jakim się tutaj
spotkałam. W moim życiu jest tak dużo obłudy, zakłamania i
nieszczerości, że bycie

background image

tutaj wydaje mi się bajką. Tu mogę być sobą. Gdyby nie Jan,

nigdy byśmy nie wpadli na ten pomysł. Lena odstawiła
filiżankę.

- Pani też zna Jana van Dahlena?
- Tak, nawet bardzo dobrze. Jako dzieci bawiliśmy się razem.
Lena przyglądała się pięknej aktorce.
- Pani jest... Tak długo zna pani Jana?
- Tak. Wciąż się przyjaźnimy. Nasze drogi zawsze się

krzyżowały. Mój ojciec był dyrektorem zarządzającym w
zakładach van Dahlena. Przyjaźnił się też z ojcem Jana.

- W zakładach van Dahlena? Isabella roześmiała się.
- Nic pani nie powiedział? Cały Jan. Zawsze podaje się za

skromnego dziennikarza. Lubi tę pracę, ale wcale nie musi
pracować. Jest milionerem i do końca życia mógłby nic nie
robić.

Nie, czegoś takiego jej nie powiedział. Ale przynajmniej

wyzbyła się podejrzeń, że może być zainteresowany nie nią
samą, lecz jej majątkiem. Ta myśl ją ucieszyła.

Jan van Dahlen interesował się nią, Leną, a nie dziedziczką

noszącą nazwisko Fahrenbach.

Wprawdzie kocha Thomasa i nic tego nie zmieni, ale

wspaniale jest wiedzieć, że jest ktoś, kto się nią interesuje.

background image

Lena z zadowoleniem sięgnęła po bułkę i dość grubo

posmarowała ją masłem i wyśmienitą marmoladą malinową
domowej roboty. Oczywiście to kolejny talent Nicoli.

Już po chwili wszystkie trzy żywo dyskutowały. Lena dziwiła

się coraz bardziej, że ta miła kobieta, zupełnie pozbawiona
dziwactw, jest aktorką światowej sławy.

Cieszyła się, że gości w czworakach Isabellę Wood.

Przypominała jej trochę doktor Christinę von Ort-hen, jej
pierwszego gościa i, jak się potem okazało, ostatnią miłość
ojca.

Lena zrobiła się sentymentalna.
Nagle zadzwoniła jej komórka. To Daniel. Przyszło nowe

zlecenie.

- Muszę iść do destylarni. Daniel mnie potrzebuje -

powiedziała i wstała od stołu. - Cieszę się, że panią poznałam,
pani Wood.

- Proszę mi mówić Isabella - zaproponowała aktorka. - Mogę

się do pani zwracać po imieniu?

- Oczywiście. Jeszcze się zobaczymy. Miłego dnia.

Pomachała Isabelli i Nicoli, a potem pobiegła do

destylarni.
Uszczęśliwiała ją myśl o nowym zleceniu. To musi być coś

większego, skoro Daniel wzywa ją do siebie. Nie wołałby jej z
byle powodu. Sam załatwia mniejsze zlecenia.

background image

W drodze do destylarni myślała o Janie. Ale poplątane są

ścieżki losu! Musiała poznać go, żeby spotkać Isabellę Wood, a
Isabella powiedziała jej, że Jan jest tak naprawdę bardzo
bogatym człowiekiem. Oczywiście niczego to nie zmienia.
Nie. Po prostu fajnie jest znać kogoś takiego jak Jan. Isabella
też jest miłą kobietą. Lena cieszyła się z całego serca, że
podoba jej się w posiadłości.

Menedżer wspominał coś o jakimś kryzysie. Czyżby minął

tak szybko? Chyba nie. Isabella jest aktorką, więc może zagrać
każdą rolę. Nikt nie wie, co dzieje się w jej głowie.

W dziale ekspedycji pracowali roześmiani pakowacze.

Pewnie jeden z nich opowiedział jakiś dowcip. Byli dobrymi i
zgranymi pracownikami. Daniel miał na nich oko. Z
uśmiechem na ustach Lena wbiegła na schody i popędziła do
biura Daniela. Siedział przy swoim biurku i pracował przy
komputerze. Przerwał pracę, kiedy zobaczył Lenę.

- Nie uwierzysz. Dostaliśmy z Francji pokaźne zamówienie

na produkty Brodersana i Horlitza. Proszę, to faks od
Humbleta.

Lena wzięła faks.
- Nie do wiary. Nie liczyłam na tak duże zamówienie.

Alkohole Brodersena są przecież typowo niemieckie. Już same
ich nazwy przemawiają raczej tylko do niemieckiego
konsumenta.

background image

- Może właśnie dlatego są takie ciekawe dla Francuzów? -

wtrącił Daniel. - Nieważne. Wygląda na to, że zaraz podbijemy
Francję. Vive la France...

- Humblet sugeruje spotkanie. Nawet dobrze się składa. W

nocy dzwonił Jórg. Koniecznie chce, żebym do niego
przyjechała. Nie radzi sobie...

- I z tego powodu dzwoni do ciebie w środku nocy? Nie mógł

zaczekać do rana?

- Nie. Jórg jest niecierpliwy. Jak sobie coś wbije do głowy, od

razu to robi. Już jako dziecko taki był.

- Leno, musisz wyznaczyć granice, których twoje rodzeństwo

nie ma prawa przekroczyć. Nie daj się wykorzystywać. Już
zapomniałaś, co ci radził profesor w szpitalu?

- Oczywiście, że nie, ale to moje rodzeństwo. Frieder już w

ogóle ze mną nie rozmawia. Nie chcę, żeby Jórg był następny.

- Dzwoni tylko wtedy, gdy czegoś od ciebie potrzebuje. Nie

zaprosił cię, kiedy urządzał swój wspaniały festiwal.

- Nie wiadomo, kto na tym lepiej wyszedł. Na pewno nie

pochwaliłabym jego pomysłu. Nie chciał się narażać na moją
krytykę. Jak się okazało, miałam rację. Festiwal był wielką
klapą. Dużo go kosztował.

- Po tym festiwalu były jeszcze inne imprezy kulturalne.

Zaprosił cię chociaż raz?

- Nie... nie.

background image

- Widzisz? Tak dalej być nie może. Naucz się mówić nie,

kiedy cię o coś proszą.

- Nie umiem.
- Leno, szanuję twoje intencje i twoją postawę, ale ktoś taki

jak ty zawsze będzie wykorzystywany. Coraz bardziej i coraz
częściej.

- To wszystko prawda, ale mimo to inaczej nie potrafię. To

moje rodzeństwo, moja rodzina. Nie chcę ich stracić.

- Utrzymanie kontaktów z rodziną nie może się odbywać

twoim kosztem. To chore!

Lena westchnęła.
- Wiem. Proszę, zmieńmy temat. Mamy w magazynie towar

na realizację zamówienia Humbleta?

- Produktów Brodersena wystarczy, ale Horlitza trzeba trochę

zamówić. Przejrzę magazyn i zamówię to, czego brakuje.
Może nawet trochę więcej, żeby był zapas. Będzie coraz
zimniej, a zatem wzrośnie zapotrzebowanie na rozgrzewające
trunki. Szkoci też powinni trochę ruszyć z kopyta. Coś
marudzą z dostawami. Z jednej strony oczekują obrotu, ale
podchodzą do tego jak pies do jeża.

- Zadzwoń do Marjorie Ferguson. Pewnie nie ma pojęcia o

zastoju. Pogoni ich trochę.

- Może ty z nią porozmawiasz?
- Nie, dlaczego ja? Ty odpowiadasz za ekspedycję. Poza tym

lubi cię.

background image

- Pomyślałem tak, bo jest szefową jak ty.
- A ty jesteś kompetentnym współpracownikiem. Zdaje się, że

Marjorie chciała rozkręcić sprzedaż. Nie jest osobą, która
podkreśla swoją pozycję. Nie ma takiej potrzeby.

- To prawda. W takim razie zadzwonię do niej. Zostajesz w

destylarni?

- Jasne. Skoro już tu przyszłam. Najlepiej od razu zadzwonię

do Humbleta i uzgodnię termin spotkania. Potem zarezerwuję
lot. Jórg musi trochę poczekać. Chcę za jednym razem załatwić
obydwie sprawy.

- Powiedz mi potem, co ustaliłaś. Chcesz kawę lub espresso?
- Nie, dziękuję. Jestem właśnie po śniadaniu. Zjadłam u

Nicoli. Nie uwierzysz, razem z Isabellą Wood. Miła osoba.

- Zgadza się. Też ją poznałem. Aż trudno uwierzyć, że to ta

znana aktorka. Jest taka naturalna.

- Też tak myślę. Na razie! Lena poszła do swojego biura.
„Jednak Humblet zdecydował się sprzedawać we Francji

produkty Brodersena i Horlitza" pomyślała.

Lena nie przypuszczała, że do tego dojdzie. Cóż, każdy może

się pomylić.

Zadzwoniła do Humbleta podziękować mu za zamówienie i

uzgodnić termin spotkania.

background image

Przez niespodziewany pobyt w szpitalu Lena zapomniała o

truflach, które dla przyjaciół przywiozła z miasta. Zauważyła
je dopiero wtedy, gdy otworzyła bagażnik w samochodzie.

Od razu dała spóźniony prezent Nicoli, Aleksowi i Danielowi.

Miała jeszcze pudełko dla Sylvii, która uwielbiała trufle. Już od
kilku dni nie widziała się z przyjaciółką. Postanowiła ją
odwiedzić.

Z Sylvią nie trzeba było się specjalnie umawiać. Poza swoim

jednym wolnym dniem w pozostałe dni robocze była w
gospodzie. Tylko weekendy miała teraz wolne. Spędzała je z
mężem. Ale dzisiaj, chociaż nie był to weekend, Sylvii nie było
w gospodzie.

- Gdzie jest Sylvia? - zdziwiła się Lena.
- Tutaj.
Od strony drzwi dobiegł głos Sylvii. Właśnie weszła do

gospody.

Wyglądała kwitnąco i promieniała z radości.
- Wygrałaś coś na loterii? - żartowała Lena. - Promieniejesz

jak wschodzące słońce.

background image

- To coś więcej niż wygrana na loterii! - krzyknęła Sylvia i

pociągnęła Lenę w stronę stolika dla stałych gości.

- Gundi, zostaw nas na moment same - poprosiła kelnerkę,

która przed chwilą rozmawiała z Leną.

- Co się dzieje?
Lena jeszcze nigdy nie widziała swojej przyjaciółki tak

szczęśliwej. Nawet w dniu ślubu nie była aż tak radosna.

- Dowiadujesz się jako pierwsza. Jestem w ciąży! To

bliźniaki. Wyobrażasz sobie?!

Lena zaniemówiła. Nie mogła wykrztusić z siebie ani słowa.
- To cudownie! Gratulacje. Dlaczego wcześniej nic nie

powiedziałaś?

- Najpierw sama nie wiedziałam, a potem chciałam mieć

pewność. Właściwie dopiero za dwa, trzy lata planowaliśmy
dzieci. Ale nie przeszkadza mi, że wcześniej zostanę matką.
Pan Bóg wie, co robi. Pewnie ma wobec nas jakieś plany, skoro
chce, żebyśmy wcześniej zostali rodzicami. Bardzo się cieszę.
Martin będzie wniebowzięty. On uwielbia dzieci.

- Wie... ? To znaczy... ma jakieś podejrzenia?
- Żadnych. Będzie zdziwiony. Na dodatek podwójnie.

Chciałabym, żeby urodził się chłopiec i dziewczynka. Wtedy
za jednym razem będę mogła dostać wszystko, o czym marzę.

background image

Sylvia była szczęśliwa. Lena cieszyła się razem z

przyjaciółką.

- To wspaniała wiadomość. Kiedy powiesz o tym Martinowi?
- Wymyśliłam, że powiem mu przy uroczystej kolacji. Ale za

dobrze się znam. Nie wytrzymam. Pewnie zaraz pobiegnę do
jego gabinetu i wszystko mu wypaplę, choćby badał teraz
papugę.

- Nie, Sylvia. Nie mów mu tego w tak mało romantyczny

sposób - prosiła Lena.

- Żartowałam - uspokoiła ją Sylvia. - Coś wymyślę, coś

fajnego.

- Mam dla ciebie prezent - roześmiała się Lena i podsunęła

przyjaciółce ładnie zapakowane pudełeczko z truflami.

- Trufle! Nie wytrzymam! - cieszyła się Sylvia. - Dawaj

szybciutko!

Sylvia rozerwała opakowanie i zaczęła się opychać.
- Mniam, mniam. Niebo w gębie. Zawsze o mnie pamiętasz.

Mogłabym umrzeć, jedząc trufle.

- Lepiej nie. Pomyśl o dzieciach. Sylvia spoważniała.
- A co u twojej siostrzyczki? Rozmawiałaś z nią wreszcie?
Psuć ten szczęśliwy moment i opowiedzieć Sylvii o

nieudanym spotkaniu z siostrą? O tych zaledwie kilku
chwilach w restauracji?

background image

Nie! Sylvia tylko by się zdenerwowała. I tak to nic nie zmieni.
- Nie mówimy o tym. To nic ważnego - wymigała się Lena. -

Pogadajmy lepiej o dzieciach. To o wiele ciekawsze.

- Oczywiście będziesz chrzestną. Wolisz być chrzestną

mojego synka czy córeczki?

Po chwili Sylvia powtórzyła, delektując się każdym słowem:
- Synka czy córeczki?
- To dla mnie zaszczyt. Dziękuję. Lubię i chłopców, i

dziewczynki. Sami musicie zdecydować.

Sylvia sięgnęła do pudełka z truflami. Wzięła dwie

jednocześnie i położyła na stole. W zamyśleniu turlała je raz w
jedną, raz w drugą stronę.

- Wiesz, czasem boję się przyszłości.
- Sylvia, co ty wygadujesz? - spytała przestraszona Lena.
- Jesteśmy z Martinem tacy szczęśliwi. W małżeństwie

świetnie nam się układa. Bardzo się kochamy.

- Powinnaś się cieszyć, a nie zamartwiać.
- Cieszę się, ale nie potrafię pozbyć się lęku. Jest po prostu za

dobrze...

- Bo ty i Martin pasujecie do siebie. Przecież macie takie

samo podejście do życia. Znacie się całe wieki i świetnie do
siebie pasujecie. Nauczysz się wreszcie cieszyć swoim
szczęściem?

background image

- Jestem szczęśliwa, ale czasem się zastanawiam, dlaczego

Martin tak nagle chciał się żenić, chociaż wcale nie
planowaliśmy ślubu tak szybko. Teraz jestem w ciąży, chociaż
nie chcieliśmy mieć tak szybko dzieci.

Lena nie znała takiej Sylvii. Dlaczego w chwili wielkiego

szczęścia ma takie ponure myśli?

- Ożenił się z tobą z miłości. Chciał z tobą zamieszkać i żyć

jak Bóg przykazał. W małżeństwach rodzą się dzieci.
Planowane czy nie. Najważniejsze, że jesteś szczęśliwa.

- To prawda. Jestem.
Sylvia zjadła czekoladki, którymi przed chwilą się bawiła.
- Jeśli będziesz się tak obżerać słodyczami, zrobisz się okrągła

szybciej, niż powinnaś.

Normalnie

Sylvia

skwitowałaby

śmiechem

uwagę

przyjaciółki, ale teraz wcale nie było jej do śmiechu.

- Leno, nie śmiej się ze mnie, ale ja cały czas myślę o tym

czarnym ptaku, który w dniu mojego ślubu niespodziewanie
mnie zaatakował. Przecież wiesz, że czarne ptaki przynoszą
nieszczęście. Nigdy nie przydarzyło mi się nic podobnego.
Dlaczego akurat w dniu mojego ślubu? Może to zły znak?

Lena dostała gęsiej skórki. Pomyślała o tym samym, kiedy

zobaczyła tego czarnego ptaka. Dlaczego Sylvia mówi o nim
akurat teraz?

background image

Ma jakieś przeczucia? Lena zabroniła sobie myśleć o tym w

ten sposób. Sylvii też nie wolno.

- Byłaś uroczą panną młodą. To kwiaty w twoich włosach

zwabiły ptaka. Może myślał, że to coś do jedzenia. To
wszystko.

- Myślisz, że to nie ma żadnego znaczenia?
- Oczywiście. Masz wybić to sobie z głowy. Nie zapominaj,

że są samospełniające się proroctwa. Im dłużej o czymś
myślimy, im bardziej sobie coś wmawiamy, to się spełnia, bo
nieświadomie sami do tego dążymy.

- O Boże!
- No właśnie.
Sylvia znowu sięgnęła do pudełka z truflami, ale Lena je

odciągnęła.

- Przykro mi. To dla twojego dobra - powiedziała. - Jeśli dalej

będziesz się tak objadać, zrobi ci się niedobrze.

- Masz rację. Zawsze słodyczami zajadam strach. A przecież

to głupota. Może napijesz się czegoś? Kawy, herbaty, a może
czegoś zimnego?

- Nie pogardzę kawą.
Sylvia zawołała kelnerkę i poprosiła o kawę dla Leny i

herbatę dla siebie. Kiedy kelnerka podała kawę i herbatę,

Sylvia z namaszczeniem mieszała herbatę. Z cukru nie

zrezygnowała.

background image

- Sylvio - Lena wróciła do poprzedniego tematu. -Dlaczego

nigdy mi nie powiedziałaś o twoim lęku? przecież jesteśmy
przyjaciółkami.

- Wcześniej nie miałam takich myśli. Dopiero od kilku dni

czuję się jakoś nieswojo i przypomniał mi się ten czarny ptak.
Może przez ciążę? Kobiety w ciąży są chyba trochę dziwne.

- Chyba tak - Lena odetchnęła z ulgą. - Jestem przekonana, że

jeszcze będziemy świętować pięćdziesiątą rocznicę waszego
ślubu. Oczywiście w twojej gospodzie.

- Tak - potwierdziła Sylvia i jak ręką odjął opuściło ją

przygnębienie.

Nagle przy ich stoliku pojawił się Martin. Przyszedł

niepostrzeżenie, nachylił się nad Sylvią i dał jej całusa w czoło.

- Gdzie byłaś? - zapytał, siląc się na groźny głos. Sylvia

zaczęła chichotać.

- Wyszedłeś z gabinetu, zostawiając pacjentów tylko po to,

żeby zapytać mnie, gdzie byłam?

- Moja droga, zaletą mojej pracy jest to, że mogę cię

obserwować z gabinetu - stwierdził i ponownie ucałował ją w
czoło. - No więc, gdzie byłaś?

Lena się podniosła.
- Pójdę już.
- Nie chciałem cię wygonić, Leno. Zostań jeszcze. Ja i tak

zaraz wracam do gabinetu.

background image

- Muszę już iść. Przyszłam na chwilę. Przyniosłam Sylvii

trufle.

Sylvia spojrzała na przyjaciółkę i nieznacznie wzruszyła

ramionami.

Lena pokiwała głową. Sylvia niepewnie pokręciła głową. '

Lena ponownie pokiwała głową. Martin patrzył raz na jedną,
raz na drugą.

- Hej, co to ma znaczyć? Uprawiacie pantomimę? Roześmiały

się jak na komendę.

Lena pomachała Martinowi.
- Musimy zrobić jakąś małą imprezę - powiedziała Lena i

szepnęła Sylvii: - Skorzystaj z okazji i mu powiedz!

- Co ma mi powiedzieć?
Lena jeszcze raz machnęła ręką.
- Cześć. Miłego dnia! - zawołała i tanecznym krokiem ruszyła

do wyjścia.

Najchętniej zatrzymałaby się i popatrzyła na radość Martina,

ale takich rzeczy się nie robi.

Wsiadła do samochodu z zamiarem pojechania do domu. W

drodze zmieniła zdanie.

Zawróciła i pojechała do kapliczki.
Sama nie wiedziała, co ją zmusiło. Nagle poczuła silną

potrzebę zapalenia świeczek dla Sylvii i Martina.

Lena usiadła na jednej z ławek i wpatrywała się w płomień

świeczek.

background image

Potem zaczęła się modlić.
- Boże, spraw, żeby Sylvia urodziła zdrowe dzieci i nie

odbieraj jej szczęścia z Martinem.

Po chwili podniosła wzrok i spojrzała na świeczki. Jedna z

nich nagle zaczęła się palić niespokojnym płomieniem. Potem
nieoczekiwanie zgasła.

Lena była jak sparaliżowana.
W kapliczce było cicho i spokojnie. Zamknęła za sobą drzwi,

więc to nie wiatr zdmuchnął świeczkę. Nikt też po niej nie
wchodził do kapliczki.

Siedziała jak posąg. Potem zaczęła drżeć na całym ciele.
Najpierw Sylvia mówiła o swoich lękach, przypomniała o

czarnym ptaku, a teraz zgasła jedna ze świeczek.

Czy to zły znak?
Lena z trudem podniosła się z ławki. Chciała podejść do

świeczki i ponownie ją zapalić.

Kiedy stała przy niej, zauważyła, że świeczka nie ma już

prawie knota. Ten, który był, po prostu się wypalił i świeczka
zgasła.

To żaden zły znak.
Nie, to po prostu partactwo producenta, nic więcej.
Lena odetchnęła z ulgą.
Mimo wszystko wyjęła z pojemnika wszystkie świeczki i je

zapaliła. Tak na wszelki wypadek.

background image

Światłem można wygonić ciemność. Jeśli nawet jest to

przesąd, to w tej chwili musiała tak pomyśleć.

Kiedy zapaliła już wszystkie świeczki, ponownie usiadła i

wpatrywała się w jasne płomienie.

Będzie musiała przynieść nowe świeczki do kapliczki.

Wszyscy tak robią. Ta mała kapliczka nie jest własnością
kościoła. Ufundował ją jeden z jej przodków. Fahrenbachowie
od pokoleń dbali o jej utrzymanie, a mieszkańcy wsi o wystrój.
W tej kapliczce brano śluby i chrzczono dzieci.

Tu odbył się ślub Sylvii i Martina. Tu odbędzie się chrzest ich

dzieci.

A ona, Lena, zostanie matką chrzestną.
Koniecznie musi o tym powiedzieć Thomasowi. Nicola,

Aleks i Daniel zrobią wielkie oczy.

Nie, nie wolno jej o tym mówić, choć świerzbi ją język.

Sylvia sama o wszystkim powie. To ona zostanie matką.

Lena podniosła się z ławki, spojrzała w stronę płonących

równym płomieniem świeczek, a potem na przyozdobiony
masą perłową krzyż.

W myślach jeszcze raz poprosiła Boga o szczęście dla Sylvii i

wyszła z kapliczki.

Zaczęło mocno padać. Lena biegła do samochodu, który

zostawiła w małej zatoczce wysypanej żwirem. Zwykle nikt
nie wjeżdżał samochodem na wzgórze, na której stała
kapliczka. Może jedynie inwalidzi. Inni

background image

woleli chodzić pieszo. Do kapliczki prowadziła piękna droga.

Dzisiaj Lenie wyjątkowo się spieszyło, dlatego wjechała na
górę samochodem. Jak się okazało, na szczęście. Inaczej
przemokłaby do suchej nitki.

background image

Pobyt w kapliczce uspokoił Lenę. Kiedy wjeżdżała na

wzgórze, wszystkie ponure myśli ją opuściły. Już z daleka
zobaczyła pięć samochodów stojących na jej prywatnym
parkingu obok samochodów Aleksa i Daniela.

Nie widziała żadnego człowieka. Co to może oznaczać?
Czyżby reporterzy, którzy jakoś zwietrzyli, gdzie aktualnie

przebywa Isabella Wood?

Ale i tak nie wolno im wchodzić na teren posiadłości.
Lena nie spodziewała się gości. Pokoje wynajęła na dwa

miesiące. Były zarezerwowane tylko dla Isabelli Wood.

To też nie powinni być przedstawiciele handlowi. Ci unikają z

reguły długich podjazdów do posesji. Wiedzą, że to drogi
prywatne.

Obcy też nie wjeżdżają, bo nie wiedzą, czy wolno im

korzystać z drogi, czy nie.

Zresztą goście do apartamentów nie przyjeżdżają pięcioma

samochodami.

background image

To na pewno reporterzy z jakiegoś brukowca. Już ona im da

popalić!

Zanim dojechała do parkingu, zauważyła, że drzwi

wszystkich pięciu samochodów otworzyły się prawie
jednocześnie i wysiedli z nich jacyś mężczyźni.

„Najlepiej niech od razu wsiadają z powrotem", pomyślała.
Lena dodała gazu, zaparkowała obok samochodów i

wysiadła.

- Mogę wiedzieć, czego panowie tu szukają? To własność

prywatna, parking też.

Jeden z mężczyzn zwrócił się do niej.
- Kim pani jest? Lena Fahrenbach? - zapytał.
- Owszem, a z kim mam przyjemność?
Zaraz się okaże, że to dziennikarze. Mogą od razu wsiadać do

swoich samochodów.

Ale dlaczego przyjechało ich aż tylu?
- Policja skarbowa - powiedział mężczyzna i machnął jej

czymś przed oczami. - Mamy nakaz przeszukania pani
posiadłości. Zarówno pomieszczeń firmy, jak i prywatnych.

Lena myślała, że to jakiś zły sen albo żart.
- To jakaś pomyłka - jęknęła.
Nikt jej nie słuchał. Mężczyznom spieszyło się i zaczęli

przeszukiwać całą posiadłość.

background image

Lena nie mogła oddychać. Myślała, że się udusi. Czuła się jak

ryba wyciągnięta z wody. Na szczęście szybko odzyskała
animusz. Dochodzenie podatkowe! Już same te słowa
wystarczyły, żeby się ocknęła. Dochodzenie podatkowe u niej?
U Fahrenbachów? Przecież oni nigdy nie dopuścili się niczego
złego.

Ojciec nigdy by się nie uwikłał w jakieś nieczyste interesy.

Lena była taka sama.

Jeśli ten, kto zlecił tę akcję, gruntownie przejrzałby przedtem

ich kartotekę, nie ważyłby się wysłać ludzi z nakazem
skontrolowania dokumentacji biurowej.

Chwyciła telefon komórkowy i wykręciła numer do swojego

adwokata.

- Z panem Fischerem proszę. To pilne! Przełączono ją od

razu.

- Halo, miło panią słyszeć. Jak się pani miewa?
- Nie za dobrze, panie Fischer. Właśnie przyjechali do mnie

ludzie z urzędu skarbowego w sprawie rzekomego oszustwa
podatkowego.

background image

- Co pani mówi? Chyba się przesłyszałem.
- Nie, dobrze pan usłyszał, panie Fischer.
- Leno, proszę nie wpadać w panikę. Zaraz do pani przyjadę.

Niech im pani nic nie mówi. Ja będę z nimi pertraktował. To
niedorzeczność.

Zamienili ze sobą jeszcze parę słów. Fischer ją poinstruował,

jak powinna się zachować, i odłożył słuchawkę.

Lena odetchnęła z ulgą.
Naturalnie poradziłaby sobie sama z inspektorami z urzędu

skarbowego. Przeszukanie bowiem nie powinno jej oczernić,
gdyż nie zrobiła niczego nieprzepisowego. Jednak wolała, żeby
jej księgowy był przy tym. On wiedział, jak postępować w
takich sytuacjach.

Wyszła na podwórze. Inspektorzy stali przed domem lekko

zniecierpliwieni.

- Za chwilę dojedzie mój adwokat. Po prawej stoi mój dom, w

tych mniejszych domkach mieszkają moi pracownicy. Na
wprost są dawne czworaki. Zamieniliśmy je w apartamenty
letniskowe. Z tyłu znajdują się stajnie. Na prawo są szopy i
dawne klepisko. A na górze, na pagórku, znajdą panowie
destylarnię z biurami. Za nią są magazyny.

Lena dziwiła się, że była dość spokojna. Otworzyła drzwi

swojego domu.

- Proszę, niech panowie wejdą. Czy chcą panowie od razu się

rozejrzeć i równocześnie przeszukiwać?

background image

Bardzo proszę, żeby nie afiszowali się panowie ze swoimi

plakietkami i nimi nie straszyli, szczególnie w czworakach.
Wypoczywa w nich aktorka Isabella Wood.

- Ta słynna aktorka Isabella Wood? - spytał jeden z

inspektorów.

- Tak. I nie mieszka tu nielegalnie. Zgodnie z naszymi

zasadami grzecznie wypełniła formularz meldunkowy.

- Pani Fahrenbach, proszę...
- No co? Powiedziałam coś nie tak? Przecież panowie szukają

czegoś nielegalnego. Zapewniam panów, że nic nie
znajdziecie. Jesteśmy przyzwoitą rodziną i nie w głowie nam
oszustwa podatkowe. Zacznijcie już. Ten koszmar jak
najszybciej chcę mieć za sobą. Co ze mną zrobicie? Zwiążecie
mnie i zakneblujecie, żebym nie schowała ukradkiem żadnych
dokumentów?

- Pani Fahrenbach, proszę się uspokoić. My tylko

wykonujemy nasze obowiązki.

Zdenerwowana Lena obrzuciła inspektora pogardliwym

spojrzeniem.

- Żeby wykonać swój obowiązek, musiał pan przyjechać całą

grupą pięcioma samochodami? Jesteśmy w gospodarstwie
wiejskim, a nie kompleksie biurowym. No, ale nie ma co się
użalać nad sobą. I tak nic nie wskóram. Panowie, do dzieła.

background image

Jednemu z mężczyzn, prawdopodobnie szefowi tej grupy, nie

w smak było wykonywanie tego zadania, co można było
wywnioskować po jego minie.

- Pani Fahrenbach, my naprawdę wykonujemy tylko nasze

obowiązki - powtórzył, po czym wydał stosowne polecenia
podwładnym.

Lena usiadła w jadalni i przyglądała się, jak inspektorzy

otwierali szafki i szuflady. Przyszła Nicola. Była
podenerwowana.

- Lena, możesz mi powiedzieć, co to ma znaczyć?
- Mogę, Nicola. W naszym domu prowadzone jest

dochodzenie podatkowe.

Nicola zachwiała się, klapnęła na krzesło i popatrzyła na Lenę

tak, jakby ta mówiła w dialekcie suahili. -Że... co?

- Dochodzenie podatkowe - powtórzyła Lena.

- No, ale chyba nie u nas - wyjąkała z niedowierzaniem. -

Boże drogi, nie u nas... Jak oni wpadli na taki absurdalny
pomysł? U Fahrenbachów oszustwa? Lena, twój tata
przewraca się w grobie. Dochodzenie podatkowe... Nie daj się
w nic wmanewrować. Zrób coś...

Nicola odchodziła od zmysłów. Lena martwiła się o nią.
- Fischer zaraz tu będzie - uspokajała Nicolę. -Wszystko się

wyjaśni. Dowiemy się, kto nam spłatał tego głupiego figla.

background image

- Leno, my żyjemy w państwie prawa. Nie może być tak, że

ktoś złoży bezpodstawne doniesienie na przyzwoitego
obywatela i ni z tego, ni z owego przysyłają do niego ludzi,
którzy przeszukują dom. W jakim świetle oni cię stawiają. Coś
takiego należy najpierw sprawdzić. Dokąd zajdziemy jako
społeczeństwo, jeśli będziemy mogli zaskarżać każdego, kto
nam nie pasuje.

Nicola prawie zemdlała.
Zrobiła się czerwona. Zaczęła się nerwowo pocić.
- Nicola, proszę, opanuj się. Fischer zaraz do nas przyjedzie!
O wilku mowa! Akurat stanął w progu. Chyba przyleciał z

tego Steinfeld. Miał zawrotne tempo.

- Kto jest szefem tej zacnej ekipy? - zapytał po przywitaniu.
- Nie pamiętam nazwiska. Poszedł ze swoimi podwładnymi

do destylarni - odparła Lena.

- OK, więc i ja się tam pójdę. Proszę się nie niepokoić. A pani,

moja kochana pani Dunkel - znał Nicolę z czasów, kiedy
jeszcze żył tata Leny - niech się nie denerwuje. To
przedstawienie nie jest tego warte. Powinniśmy raczej obśmiać
tę burleskę. Po prostu cyrk na kółkach.

Pokiwał głową i wyszedł z domu.
- Dzięki Bogu, pan Fischer tu jest - westchnęła Nicola. - On

się zna na swojej pracy i wie, czego chce.

background image

Twój tata tak mówił. Ach, Leno, kto cię tak nienawidzi, że

rzuca ci kłody pod nogi? Czym mogłaś sobie na to zasłużyć?!

Lena wzruszyła ramionami.
- Nicola, nie mam najmniejszego pojęcia, ale mam nadzieję,

że Fischer się tego dowie.

Fischer był uznaną osobowością w branży prawniczej.

Cieszył się dużym szacunkiem. Zasiadał w komisjach
zawodowych, egzaminacyjnych i pracował jako biegły
sądowy.

W jego biurze była prowadzona kompletna księgowość

destylarni, apartamentów wczasowych oraz prywatne
oświadczenia podatkowe Leny.

Zatem żadne nieprawidłowości nie wchodziły w rachubę.
Lena przekazywała mu wszystkie dokumenty i była pewna, że

on je prawidłowo oznaczył.

- Nicola, napijesz się czegoś? Kobieta pokiwała głową.
- Tak, najchętniej kawy. Muszę ukoić nerwy. Lena spojrzała

na urzędnika, który odłożył część

dokumentów do szuflady.
- Przepraszam, czy mogę przejść do kuchni, żeby zaparzyć

kawę?

Mężczyzna stanął niezdecydowany.
- Hm, tak - odpowiedział. - Jeśli... Lena domyśliła się, jakie

miał obiekcje.

background image

- Pani Dunkel będzie mi towarzyszyć... W przeciwnym razie

mogłaby się pozbyć obciążającego nas materiału. Najlepiej
niech pan pójdzie z nami. Będzie mnie pan miał na oku. Może i
pan się napije kawy?

Potrząsnął głową.
- Nie, dziękuję.
- Ach tak, przepraszam. Mogliby mnie posądzić o próbę

przekupstwa urzędnika państwowego.

Był jeszcze bardzo młody i czuł się nieswojo.
- To moja praca... - tłumaczył się.
- Potworna na dodatek - odparła Lena. - Z tym trzeba się

urodzić, żeby bez zażenowania wkraczać w intymną sferę
człowieka.

Wstała.
- Chodź, Nicola, idziemy do kuchni. A pan, młody człowieku,

pójdzie z nami. W kuchni może pan kontynuować swoje
poszukiwania.

background image

Są w życiu sprawy, o których chciałoby się zapomnieć.

Wymazać je, jakby nigdy ich nie było. Bez wątpienia Lena
zaliczała do nich wizytę inspektorów z urzędu skarbowego.

Chociaż od początku była pewna swojej niewinności,

zmroziło ją, kiedy mężczyźni zjawili się przed jej domem.

Na szczęście udowodniła, że nie mogą jej niczego zarzucić.
Jednak było jej przykro, że w jej życiu istnieli ludzie, którzy

pałali do niej nienawiścią i bez zahamowań złożyli na nią
fałszywe doniesienie.

Kto to zrobił?
Podobno jakaś anonimowa osoba zadzwoniła do urzędników.
Kto był do tego zdolny?
Nikt nie przychodził jej do głowy.
Ta zagadka spędzała jej sen z powiek. Chciała ją rozwiązać.

Brała pod uwagę dwie możliwości, hieny od obrotu
nieruchomościami, które były na nią

background image

wściekłe, ponieważ nie chciała im odsprzedać swoich,

działek, albo... Frieder.

On wręcz wymuszał od niej działkę przy jeziorze. Z

pewnością nie zawahałby się przed nasłaniem na nią nawet
bandziorów, a co dopiero mówić o wmanewrowaniu ją w
rzekome matactwa finansowe. Za wszelką cenę dążył do tego,
żeby się ugięła i sprzedała posiadłość Fahrenbach. Tym samym
utorowałaby mu drogę do spektakularnych interesów.

Także jej adwokat, Nicola, Aleks, Daniel i Sylvia

podejrzewali Friedera o tę nikczemność.

Frieder nie miał skrupułów. Szedł po trupach do celu. Nie

miał serca nawet dla własnego syna. Nie bronił go, kiedy go
niesłusznie oskarżono o handel narkotykami. Nie odwiedził po
nieudanej próbie samobójczej, tylko wysłał do internatu o
zaostrzonym rygorze. Sądownie zakazał jej utrzymywania
kontaktu z Linusem. Posłużył się przy tym swoimi
adwokatami.

Tak, ktoś, kto jest tak bezduszny, mógłby zadenuncjować

człowieka, który blokuje poniekąd jego zakusy biznesowe. Nie
przejmował się własnym synem, nie będzie się też patyczkował
z siostrą. Bo niby dlaczego miałby ją oszczędzić?

Pan Fischer zasięgnął języka u znajomych urzędników, żeby

się dowiedzieć, kto chciał pogrążyć Lenę. Sporo łudzi było mu
winnych przysługę, więc miał

background image

ułatwioną sprawę. W Steinfeld wszyscy się znali i każdy miał

jakieś powiązania z innymi.

Potwierdziły się ich przypuszczenia. To Frieder złożył

anonimowe doniesienie. A działki nie były jedynym powodem.
Wściekł się, że nie on, lecz Lena dostała na wyłączność
licencję na dystrybuowanie słynnej whisky Finnemore Eleven
na terenie Niemiec.

Lena z zaciśniętymi zębami przyjęła tę wiadomość. Nie

mogła się denerwować. Nie chciała znowu się znaleźć w
szpitalu.

Zabolało ją, że rodzony brat kopał pod nią dołki.
Frieder grał nieczysto.
Przeszył ją potworny ból. Nie uśmierzyła go także wspaniała

wiadomość o bliźniaczej ciąży Sylvii.

Potrzebowała odpoczynku i zmiany klimatu. Najlepszym

rozwiązaniem dla niej okazała się wizyta u Jórga, który jej
oczekiwał ze zniecierpliwieniem.

Szkoda, że nie chciał się z nią zobaczyć, bo się stęsknił.

Znowu musiała mu pomóc. Ale cieszyła się, że ze swoimi
kłopotami zwracał się do niej, a nie do obcych ludzi.

Miotały nią sprzeczne uczucia. Smucił fakt, że Jórg rzadko do

niej dzwonił. Nie poinformował jej kiedyś, że Doris, jego żona,
od niego odeszła. Jakby nie miało to dla niego najmniejszego
znaczenia.

W życiu Jórga pojawiła się Catherine Regnier, świetna

menedżerka imprez okolicznościowych.

background image

Podobno przyjaźnili się głównie na stopie zawodowej, ale

Lena była święcie przekonana, że Catherine któregoś dnia
zajmie miejsce jej szwagierki, o ile już tak się nie stało.

W sumie jej powinno to być obojętne. Catherine była miła i w

pracy wznosiła Jórga na wyżyny. Same plusy. A prywatnie?
Tego nie mogła i nie chciała oceniać. Najważniejsze, że Jörg i
ona nadawali na tych samych falach.

Lena wyciągnęła swój kalendarz.
W drodze powrotnej spotka się z panem Humbletem. Ale nie

zostanie na noc w Paryżu, żeby zjeść z nim kolację. Umówi się
z nim na obiad.

W Chäteau też nie zamierzała spędzać więcej niż dwie noce.

Tyle musiało wystarczyć, żeby porozmawiać z Marcelem. On
szybko podejmował decyzję i albo uda się go przekonać
podczas jednej rozmowy, albo z pokorą przyjmie odmowę.

Czym Jörg rozzłościł Marcela na tyle, że ten rzucił mu na

biurko wymówienie? Jörg twierdził, że niczym. Lena mu nie
wierzyła.

Marcel był za bardzo związany z Chäteau Dorleac i jego

mieszkańcami, żeby przez jakąś błahostkę wszystko porzucić.

Dlaczego między nią a jej rodzeństwem nie mogła zapanować

harmonia? Dlaczego oni ciągle pakowali się w jakieś tarapaty?
Ponieważ nie liczyli się

background image

z innymi, tylko koncentrowali się na spełnianiu własnych

potrzeb?

A może oni żyli normalnie, a ona była nudną wieśniaczką?
Lena złapała za telefon. Po ustaleniu terminu spotkania z

panem Humbletem zarezerwowała lot do Francji.

Jórga nie było. Odebrała Catherine.
- Proszę wyraźnie zapisać Jórgowi w kalendarzu, żeby nie

zapomniał mnie odebrać.

Załatwione. Jeśli Jórg zadzwoni do niej następnym razem,

żeby posłużyć się nią jako deską ratunkową, odmówi mu.

Życzyłaby sobie, żeby następnym razem zaprosił ją jako

gościa i chciałby się z nią po prostu zobaczyć, no i zaprosić ją
na jeden ze swoich festiwali. Dotychczas nie miała
przyjemności w nich uczestniczyć, ani w tych spektakularnych,
ani tych mniejszych.

Wstała.
Musiała zaczerpnąć świeżego powietrza. Ponieważ zrobiło

się dość chłodno, włożyła cieplejsze buty i nieprzemakalną
kurtkę. Na wszelki wypadek wzięła kilka przysmaków dla
psów.

Wyszła z domu.
- Hektor! Lady! Chodźcie, moje włóczykije! Idziemy na

spacer.

Psiaki przybiegły z wywieszonymi jęzorami. Lena nagrodziła

je smakołykami.

background image

Potem ruszyła przez ogród, obok wybiegu dla koni, na którym

od lat nie było ani jednego źrebaka. Szła przez pola do rzeki,
rzucając psom karmę. Z sekundy na sekundę poprawiał się jej
humor.

Słoneczne Wzgórze było piękne. Dziękowała tacie za

zapisanie jej tego skarbu.

Obok niej na rowerze przejechał jeden z mieszkańców wsi.
- Lena, wszystko w porządku?
- Tak, panie Wattel. A u pana?
- Nie mogę narzekać. Do zobaczenia. Trzymaj się!
- Wzajemnie, panie Wattel.
Tutaj wszyscy się znali. Ale wkrótce to się zmieni. Dobiegała

końca budowa domów stawianych na dawnych terenach
rodziny Huberów. Sprowadzą się do nich obcy i Fahrenbach
straci swój urok. Trzydzieści rodzin w trzydziestu nowych
budynkach. Obok nich powstanie wielki supermarket, czyli
zagrożenie dla sklepiku pani Lindner.

Nowo wbudowywana restauracja włoska raczej nie będzie

konkurencją dla Sylvii, bo ona w swojej gospodzie oferuje
zupełnie inne jedzenie, tradycyjne potrawy.

Zapowiada się sporo zmian. Oby na lepsze. Nikt nie wiedział,

jacy ludzie się tu osiedlą.

Nagle zaczęło padać. Lena biegła, a towarzyszyły jej psy.

background image

Ich spacer nie był zbyt długi.
Zamierzała wrócić do firmy. Przygotowania do realizacji

wielkiego zlecenia dopięła już na ostatni guzik. Za dwa dni
spedytorzy powinni odebrać towar. Jeśli klient od razu
ureguluje rachunek, będzie mogła odetchnąć, ponieważ
otrzyma sporą prowizję i spłaci część długów w banku.

Koniecznie musi porozmawiać z Marcusem. Obiecał, że

odkupi od niej kilka drzew.

Na podwórzu natknęła się na Isabellę Wood. Ona także

wracała ze spaceru. Miała na sobie płaszcz z wysoko
postawionym kołnierzem, chustę i okulary słoneczne.
Zakamuflowała się, żeby nikt jej nie rozpoznał.

- Z każdym dniem coraz mniej się boję, że reporterzy wpadną

na mój trop i będą mnie śledzić. Fahrenbach, a szczególnie
Słoneczne Wzgórze, to raj na Ziemi. Niesamowite, że taki
ogromny teren należy tylko do pani. Tutaj nic nikogo nie
ogranicza. Uwielbiam taką wolną przestrzeń. Już teraz żałuję
chwili, w której będę musiała opuścić to idylliczne miejsce.
Cóż, życie toczy się dalej. Niedługo rozpocznę pracę na planie
kolejnego filmu. Najchętniej nakręciłabym tu film, ale chyba
pani nie byłoby to na rękę?

Lena potrząsnęła głową.
- Zgadza się. Nie byłoby. Nie chcę, żeby moja posiadłość stała

się planem zdjęciowym, mimo że to pani zagra główną rolę.

background image

- Rozumiem.
Chciała pójść dalej, ale Lena ją zatrzymała.
- Nie wiem, czy Nicola pani mówiła. Dzisiaj wieczorem

rozgrywamy partyjkę w karty. Miałaby pani ochotę do nas
dołączyć? Z nami zawsze jest wesoło.

Isabella zwlekała z odpowiedzią.
- Nicola uraczy nas również pysznym jedzeniem. Kiedyś

gotowała dla znanych ludzi, którzy zdobywali liczne nagrody.

- Och, nie wiedziałam. Nicola jest wspaniałą, serdeczną

kobietą. Z chęcią bym przyszła, ale... nie chciałabym
przeszkadzać.

- Pani nam nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Cieszymy się,

że panią u nas gościmy. Mówię w imieniu swoim i reszty.

- Zgoda. O której mam przyjść?
- O dziewiętnastej, w domu Dunkelów.
- Super!
Isabella ruszyła radosnym krokiem do czworaków. Hektor i

Lady zaś wpatrywali się błagalnie w Lenę. Czekali na jakieś
wynagrodzenie po wysiłku. Czyżby Lena zapomniała?

Nie! Nie zapomniała!
Wyjęła z kieszeni smakołyki i poczęstowała nimi swoje

psiaki. Potem poszła do Nicoli, żeby jej powiedzieć, iż
dzisiejszego wieczoru swoją obecnością zaszczyci ich Isabella
Wood.

background image

Wizyta inspektorów z urzędu skarbowego, a raczej zdrada jej

brata Friedera dotknęła i zraniła Lenę bardziej, niż się do tego
przyznawała. Odechciało się jej podróży do Francji. Gdyby
mogła, odwołałaby wyjazd.

Z panem Humbletem ustaliłaby inny termin spotkania, ale

Jórg nie dawał jej spokoju. Nękał ją telefonami. Nagabywał,
żeby udobruchała Marcela.

Przecież nie przyszłoby mu do głowy, żeby ją poprosić, aby

została w Chateau parę dni dłużej, bo się dawno nie widzieli i
mieli sobie sporo do opowiedzenia. Lenie było przykro, że
traktował ją tak przedmiotowo.

Gdyby choć raz powiedział, że cieszy się na jej przyjazd. Ale

nie. Nigdy nie usłyszała od niego dobrego słowa.

Chciał tylko, żeby siostra przebłagała dyrektora

zarządzającego jego winnicami.

Zdaje się, że niebo smuciło się wraz z nią.
Kiedy wylatywała, było szaro i ponuro, a nad Paryżem wisiała

gęsta mgła.

background image

Warunki pogodowe wydłużyły lot. Musieli zrobić kilka

okrążeń, zanim pozwolono im wylądować.

Potem Lena przemierzyła całe miasto do Orły, skąd leciała

dalej do Bordeaux. Na szczęście miała ze sobą jedynie bagaż
podręczny i nie musiała iść przez hale z ciężkimi walizkami, co
było niezwykle uciążliwe.

Nie wzięła taksówki, ponieważ wcale nie dojechałaby nią do

Orły szybciej niż miejskim autobusem, a na pewno wydałaby
znacznie więcej pieniędzy. Ten argument ostatecznie
przekonał ją do zakupu biletu na autobus, który odjeżdżał za
pięć minut.

Nie zdążyła na najbliższe połączenie do Bordeaux. Przerażała

ją myśl, że będzie musiała czekać na następny samolot sama.
Poza tym powinna zadzwonić do Jórga, żeby nie wyjeżdżał po
nią za wcześnie.

Mgła wszystko komplikowała. A może to był znak, że

powinna jak najszybciej zawrócić?

Chyba jednak przesadza z czarnowidztwem.
Musi załagodzić konflikt z Marcelem. Jeśli on zrezygnuje z

posady w Chateau, winnice zbankrutują. Przestaną istnieć. Jórg
marnie skończy, tym bardziej, że nie chciał nimi zarządzać. Ze
świecą szukać takiego kompetentnego, sumiennego i godnego
zaufania człowieka jak Marcel. Rodzinny interes podupadnie.

Lena bardzo się ucieszyła, kiedy autobus wreszcie odjechał.

background image

Wysiadła z niego lekko zaniepokojona. Miała wrażenie, że

mgła była coraz gęstsza. Powoli przeszła do hali odpraw. Jej
samolot odleciał.

Automatycznie spojrzała na tablicę informacyjną i stanęła jak

wryta.

Jej samolot jednak nie wystartował.
Pobiegła do kontuaru i podała swój bilet.
- Ma pani szczęście. Wstrzymaliśmy lot z powodu mgły.

Niestety nie wiem, kiedy wystartuje.

Kobieta z obsługi popatrzyła na Lenę.
- Ma pani jakiś bagaż?
- Nie, tylko torbę podręczną.
- Woli pani miejsce przy oknie czy od strony korytarza?
- Poproszę od strony korytarza.
Kilka minut później Lena dostała swoje dokumenty i kartę

pokładową.

Miała nadzieję, że mgła się szybko rozejdzie i samolot

wystartuje.

W poczekalni próbowała dodzwonić się do Jórga.
Nikt nie odbierał, a jego komórka była wyłączona.
Usiadła z boku na bardzo niewygodnej sofie i zamknęła oczy.
Była zmęczona. Doszła do wniosku, że musi coś zmienić w

swoim życiu.

Nie mogła nieustannie zabiegać o poprawne relacje ze swoim

rodzeństwem. Miała dość odgrywania

background image

ich uniżonej służki. Tylko ona dawała coś z siebie. A oni?

Cała trójka przyjęła postawę roszczeniową. Żadne z nich nigdy
nie zapytało, co u niej i czy sobie radzi. To nikogo nie
interesowało.

Westchnęła, bo zdawała sobie sprawę, że oni byli

niereformowalni. Mimo wszystko nie chciała zrywać z nimi
kontaktu. Dlatego do szału doprowadzał ją fakt, że Frieder
bezczelnie ją ignorował. Był jej starszym bratem i zawsze nim
będzie, niezależnie od tego, co robi.

Z zamyślenia wyrwał ją jakiś komunikat.
- Szanowni państwo, pogoda uległa znacznemu polepszeniu,

w związku z czym otrzymaliśmy zgodę na start. Proszę
przygotować do okazania karty pokładowe.

Lena wzięła głęboki oddech. Doleci do Bordeaux z

półgodzinnym opóźnieniem.

Przewiesiła przez ramię torebkę i ustawiła się w kolejce do

odprawy.

Ku jej zadowoleniu nikt obok niej nie siedział.
Podczas jej poprzedniej wizyty we Francji na pokładzie

samolotu poznała Humbleta, z którym nawiązała owocną
współpracę. Ale dziś nie miała ochoty na rozmowy z obcymi.

Oparła się o fotel, zamknęła oczy i starała się o niczym nie

myśleć. Chciała się zrelaksować.

Bezskutecznie. Przypomniała sobie o Marcelu.

background image

Co ona mu powie? Jak nakłoni go do zostania?
Nie! To bez sensu! Nie będzie sobie tym teraz zawracać

głowy. Niczego nie przewidzi.

Wyciągnęła z torebki gazetę, którą wzięła z domu.

Przekartkowała ją, ale nie znalazła nic, co by przykuło jej
uwagę.

Krzyżówka ją nużyła.
Wczytała się w swój horoskop.
„Flirt nie przeradza się od razu w miłość. Nie wystawiaj

swojego związku na próbę z powodu przelotnego romansu.
Stoisz u progu wielkiej kariery, ale uważaj, bo twoi
przeciwnicy będą chcieli cię zniszczyć".

Dość! Bzdura!
Złożyła gazetę i wsadziła ją w kieszonkę przy fotelu. Może

przyda się komuś innemu.

Wreszcie doleciała do Bordeaux. Podróż z Paryża trwała

niecałą godzinę.

background image

W Bordeaux pięknie świeciło słońce. Było ciepło. Lena zdjęła

kurtkę i spakowała ją do torby. Z hali przylotów wyszła jako
pierwsza, ponieważ nie musiała odbierać żadnego bagażu.
Dostrzegła Jórga.

- Siostrzyczko! - krzyknął, rzucając się jej w objęcia. - A już

się bałem, że nie będzie cię na pokładzie tego samolotu. Paryż
okryła gęsta mgła...

- Jak widzisz, góra jest po mojej stronie.
Jórg wyglądał na wypoczętego i zrelaskowanego. Był

opalony i ubrany w dżinsy oraz białą, młodzieżową koszulę.

Czyżby zażegnał konflikt, a jej obecność była zbyteczna?
- Pogodziłeś się z Marcelem? Doszliście do porozumienia? -

spytała w drodze do samochodu.

Zatrzymał się.
- Nie! Skąd ten pomysł?
- Bo sprawiasz wrażenie radosnego, beztroskiego człowieka.

background image

- A co twoim zdaniem powinienem zrobić? Pogrążyć się w

żalu i smutku...

- Nie, ale w trakcie naszej rozmowy telefonicznej wydawało

mi się, że jesteś przygnębiony, że szukasz rady... pomocy.

Zaśmiał się.
- Chyba trochę przesadziłem. No, ale gdybym nie rozegrał

tego jak aktor, pewnie byś do mnie nie chciała przyjechać.

- Odstawiłeś tę szopkę, żeby... mnie tu zwabić?
- No nie do końca. Marcel zerwał naszą umowę. Niech mu

będzie. Ale teraz ty jesteś tu i pokierujesz moimi sprawami.
Tata zawsze potrafił wyprowadzić wszystko na prostą, a ty
jesteś jego córką.

- A ty jego synem. Jórg zaśmiał się.
- Ale ja jestem inny. Ty jesteś podobna do niego nie tylko

wizualnie. Wrodziłaś się w niego. Masz jego charakter, co
mogłoby ewentualnie urzec Marcela... Wierzę w ciebie i to, że
szybko zaprowadzisz tu porządek.

Jórg bagatelizował tę sytuację. Ubzdurał sobie, że sprowadzi

do Chateau swoją siostrzyczkę i ona jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki wszystko zmieni, a przede wszystkim
namówi Marcela do zmiany zdania i wycofania
wypowiedzenia.

W jakim on świecie żył?

background image

Rzucił torbę Leny na tylne siedzenie i otworzył jej drzwi.
- Catherine się ucieszy, gdy cię zobaczy.
- A ty, Jórg, cieszysz się?
- No jasne. Przecież jesteś moją siostrą. Miło cif widzieć.
Co innego miał powiedzieć? Włączył radio i opowiedział o

swoich planach na przyszłość.

Lena słuchała go w milczeniu. Nie zauważyła, kiedy dojechali

do pięknej alei, którą tworzyły rzędy rosłych orzechowców.
Ocknęła się dopiero wtedy, gdy przejeżdżali przez wjazd z
cyprysów, prowadzący do muru otaczającego zamek Chateau.

Żwir zaskrzypiał pod kołami wielkiego jeepa.
Nagle Jórg ostro zahamował. Gdyby Lena nie zapięła pasów,

uderzyłaby głową w przednią szybę.

- Przepraszam - mruknął.
Catherine Regnier i Marie, kucharka, wybiegły jej na

przywitanie.

Catherine się zmieniła. Zapuściła włosy. Ładniej jej było w tej

fryzurze.

- Witam, Leno - powiedziała i ją uściskała. - Fajnie, że pani

przyjechała.

- Dzień dobry, Catherine. Cóż za zmiana image'u! Świetnie

pani wygląda.

Marie lekko odepchnęła Catherine na bok.

background image

- Wreszcie znowu do nas zawitałaś. Strasznie schudłaś. Już ja

cię podtuczę, moja droga.

- Och, Marie, dla mnie to wielka radość, że znów mogę tu być.

Nie będziesz miała czasu na dokarmianie, ponieważ zostanę
tylko na dwie noce.

- Nie ma mowy. Twój tata nie chciałby... Jórg przystopował

zapędy kucharki.

- Marie, zaprowadź Lenę do domu. Dzisiaj wieczorem

przygotuj ucztę. Czym chata bogata!

Lena odwróciła się do Marie.
- Zaraz wpadnę do ciebie do kuchni i trochę poplotkujemy.

Nie mogę się doczekać dzisiejszego wieczoru. Domyślam się,
że zaserwujesz bajeczne potrawy, dzięki którym moje biodra
poszerzą się o parę centymetrów.

Marie uśmiechnęła się.
- Możesz jeść, co chcesz. Ty nie przytyjesz, choć kilka

dodatkowych kilogramów by ci się przydało. Jesteś jak twój
ojciec.

Wystrój wnętrza domu uległ całkowitej metamorfozie, co od

razu rzucało się w oczy. Z przestrzennego korytarza wynieśli
masywne meble, ze ścian zdjęli obrazy olejne. Zamiast nich
postawili lekkie, niewielkie mebelki, które Lena kiedyś
widziała w innych pokojach.

Ściany pomalowali na biało. Zawiesili na nich nowe,

nowoczesne, kolorowe obrazy, co nadało temu pomieszczeniu
pewnej lekkości.

background image

- Ładnie się tu zrobiło - powiedziała Lena. - Jasno,

przytulnie...

- Według projektu Catherine. Zadbała również o nasze dawne

pokoje. Spodoba ci się ta zmiana.

Więc jednak Catherine zajęła miejsce Doris. Szybciej niż

Lena przypuszczała. Catherine zawstydziła się.

Ja... my... Jórg stanął obok niej i położył rękę na jej

ramieniu.

- Catherine i ja jesteśmy razem - wyrecytował jednym tchem.

- Doris odeszła ode mnie. Jesteśmy w trakcie rozwodu...

Jórg, nie musisz się przede mną tłumaczyć -przerwała

swojemu bratu. - Jesteś dorosły i sam możesz decydować, z
kim spędzisz resztę swojego życia. Później pogadamy. Teraz
chciałabym pójść do mojego pokoju, odświeżyć się i przebrać.

- A Marcel?
- Przecież nie ucieknie. Pozwól mi się najpierw rozpakować.
- Masz rację - odparł i wniósł jej torbę na górę. W pokoju

Lena usiadła na łóżku i odetchnęła. Na

szczęście tu nic się nie zmieniło. A gdyby nawet, nic by na to

nie poradziła.

Chateau należało do Jórga i mógł z nim robić, co mu się

podobało.

- Dziękuję, Jórg!

background image

- Za co?
- Że nie wyremontowaliście tego pokoju.
- Ależ, Leno, on jest twój i nie ważyłbym się w nim nic ruszać

bez twojej wiedzy. A co o tym sądzisz?

- O czym?
- O moim związku z Catherine.
- Catherine jest miła i pasujecie do siebie.
- Fajnie, że tak uważasz. A masz jakieś wieści od Doris?
- Nie. Podczas ostatniej wizyty zaznaczyła, że nie chce

utrzymywać żadnych kontaktów z Fahrenbachami.

- Ale ciebie lubiła.
- Ciebie też, Jörg, a mimo to wasze małżeństwo się rozpadło.
- Czasami dochodzę do wniosku, że nie zawsze byłem milutki

dla Doris, szczególnie we Francji.

- Nie zaprzeczę. Było, minęło. Ona ma nowego partnera, a ty

nową partnerkę. Widocznie tak musiało być.

- Ty nadal jesteś z Thomasem? - zapytał ostrożnie. - Czy

wygasła wasza namiętność?

O Boże, tylko nie ten temat! Jak miała powiedzieć bratu, że

Thomas wciąż mieszkał w Ameryce?

- Oczywiście, że nadal jesteśmy parą. Thomas jest moją

miłością. Później o tym pogadamy. Teraz naprawdę
chciałabym się odświeżyć i przebrać.

background image

Wypchnęła brata za drzwi i zaczęła rozpakowywać torbę.

Nagle spostrzegła, że zostawiła zdjęcie Thomasa w domu.
Zawsze woziła je ze sobą.

Podeszła do dwuskrzydłowych okiennic i je otworzyła.

Oparła się o bogato zdobiony metalowy parapet i podziwiała
winnice.

Piękny krajobraz. Château Dorleac nie był jej własnością i

czuła się tu bardziej jak gość niż gospodyni. Być może dlatego,
że ten zamek nie stanowił części dorobku jej wielkiego rodu.
Po prostu go kupili. A Słoneczne Wzgórze od pięciu pokoleń
znajdowało się w posiadaniu ich przodków, no i teraz ona
przejęła schedę.

Dołoży wszelkich starań, żeby pomóc Jórgowi. Bez Château

on nie istnieje. Zginąłby. Z czego by się utrzymywał?

Wyskoczyła z ubrań i stanęła pod prysznicem w swojej starej

łazience. Silny strumień wody trochę ją orzeźwił. Potem
pospiesznie wytarła ciało i wskoczyła w wygodne spodnie i
podkoszulkę w kolorze khaki.

Zanim wyszła z pokoju, zastanowiła się, czy nie powinna od

razu pójść do zarządu winnic, żeby porozmawiać z Marcelem.
Ale nie. To nie był dobry pomysł. Najpierw musiała się
zadomowić w Château i zamienić kilka słów z Jórgiem.
Chciała się dowiedzieć, co naprawdę się stało. Przy jedzeniu
nadarzyła

background image

się idealna okazja, żeby podpytać brata. Może Catherine

zdradzi jej więcej szczegółów.

Zbiegła schodami, trzymając się kurczowo poręczy. Schody

były świeżo wypastowane i musiała uważać, żeby się nie
poślizgnąć.

Zachciało się jej kawy. Poszła do kuchni, do Marie. Zaparzą

espresso i pogawędzą o mniej i bardziej ważnych sprawach.
Marie lubiła ich wspólne pogaduchy.

background image


Marie ugotowała Lenie przepyszną zupę rybną bouillabaisse.

Hm, niebo w gębie. Nikt takiej nie przyrządzał jak ona. Sekret
tkwił w tym, że starannie dobierała składniki, tylko te
najwyższej jakości: homary, węgorz, halibut, zębacz
smugowy, dorsz, czarniak oraz przyprawy i zioła dosypywane
według tajnego rytuału.

Marie zawsze z dumą podkreślała, że pochodzi z Marsylii.

Podobno tam dzieci wysysają bouillabaisse z mlekiem matki.

Do tego wytrawne wino z winnicy Château. Lena niczego

więcej nie potrzebowała. Było jej błogo. Jednak Marie nie
nazywałaby się Marie, gdyby na tym poprzestała.

Zaserwowała jeszcze wyśmienity deser. Souffle au Grand

Marnier. Pięknie podany, aż szkoda go jeść. Ślinka ciekła od
samego patrzenia. Lena ugryzła kawałek.

- Och, Marie, jesteś utalentowaną kucharką. Nie mogłabym tu

mieszkać, bo chyba po tygodniu turla-

background image

łabym się jak baryłka. Moja z natury szczupła figura nie

udźwignęłaby ciężaru twoich pyszności.

Lena oparła się na krześle.
Marie zarumieniła się.
- Na koniec zjemy jeszcze sery - powiedziała, wysuwając tacę

z tradycyjnymi francuskimi serami, która przyozdobiła
winogronami i innymi owocami.

- Uch, ja wysiadam, Marie - stwierdziła Lena. Jórg i Catherine

nie odmówili. Z uśmiechem na

twarzy pałaszowali leżące przed nimi rarytasy. Oczywiście

Marie się upierała, żeby Lena chociaż spróbowała tych serów.
A wybór był wielki: Reblochon, le Dauphinois, Bleu de Bresse,
Tomme de Savoie, Saint--Marcellin oraz Saint Mare.

- Jeszcze trochę mówiła Marie.
- Ale taką dawkę kulinarnych doznań muszę zapić alkoholem

- oznajmiła Lena.

- Wedle życzenia, moja droga - odparła usatysfakcjonowana

Marie. - Mamy wspaniały Armagnac.

- Lenko, co sądzisz o nowych kolorach wnętrz w jadalni i

bibliotece? - spytał Jórg.

- Harmonijnie współgrają z nowymi zasłonami, dywanami i

meblami tapicerowanymi. Muszę przyznać, że także tapety
nadają temu miejscu swoistego uroku.

- Catherine zaaranżowała taki wystrój Skompilowała różne

style. Ma smykałkę. Sprawdza się nie tylko

background image

jako organizatorka imprez, lecz również jako architekt

wnętrz.

Usiedli. Lena napiła się wódki.
- A teraz opowiadaj. Co słychać u naszego kochanego

rodzeństwa?

- Jörg, ty chyba jesteś bardziej poinformowany niż ja. Z

pewnością dzwonicie często do siebie.

- Tak. Dwa, trzy razy w tygodniu. - Widząc poirytowanie

Leny, dodał: - Ale krótko rozmawiamy.

Do niej jakoś nie dzwonili nawet na krótko. Jörg wcale nie był

lepszy. Odzywał się do niej, gdy czegoś od niej chciał.

Zawiodła się. Posmutniała i zamilkła.
- Leno, nie złość się, proszę. Zazwyczaj gadamy o jakichś

głupotach. Ciebie one nie interesują. Ty jesteś poważna, jak
tata.

Opróżniła kieliszek do dna i nalała sobie kolejny.
- Odnoszę wrażenie, że bycie podobną do taty jest

odczytywane jako wada.

- No coś ty, Leno? Po prostu wiemy, że ty jesteś przeciwna

naszym poczynaniom. O, na przykład moja pierwsza impreza
nie przypadła ci do gustu.

- Był kompletną klapą.
Jörg nie chciał, żeby mu o tym przypominała.
- Grit prawisz kazania, bo się zakochała.
- Ona jest mężatką z dwójką dzieci. Zaniedbuje rodzinę.

Zniszczy swoje małżeństwo i straci dzieci.

background image

A wszystko przez jakiegoś włoskiego kelnerzynę od

podawania sosów. On ją oskubie jak gęś.

- O, cała ty - pieklił się Jórg. - Ty nie patrzysz na nią i jej

szczęście, tylko skupiasz się na moralności. Ona korzysta z
życia! Po co miałaby do ciebie dzwonić, skoro z góry
wiadomo, że będziesz ją pouczać.

- Uważasz, że w zachowaniu Grit nie ma nic niestosownego?

Co z odpowiedzialnością za rodzinę?

- Grit jest...
- Jórg, twoja siostra ma rację - wmieszała się Catherine. - Grit

w pierwszej kolejności powinna pomyśleć o swojej rodzinie...
Gdybyś ty był zajęty, nie flirtowałabym z tobą. Dałabym ci
kosza.

Jórg poczuł się urażony.
- OK, oceniajcie sobie Grit, jak chcecie. Ja w każdym razie

życzę jej szczęścia. Ale Frieder... - Jego głos zabrzmiał
dumnie.

Lenę skręcało w żołądku. Samo jego imię działało na nią jak

płachta na byka. Nie mogła przeboleć anonimowego
doniesienia na nią w urzędzie skarbowym.

- Proszę, nie rozmawiajmy o Friederze.
- Dlaczego nie? Bo masz wyrzuty sumienia? Bo nie odstąpiłaś

mu działki przy jeziorze, której pilnie potrzebował? Bo
podstępnie sprzątnęłaś mu sprzed nosa kontrakt na Finnemore
Eleven?

Lena nie wierzyła własnym uszom. Czyżby Frieder rozsiewał

o niej takie plotki?

background image

Napiła się jeszcze, złapała głęboki oddech i wyprostowała się

w fotelu.

- Hm, odniosę się po kolei do przytoczonych przez ciebie

zarzutów. Hipotetycznie, gdybym tu przyjechała i domagała
się od ciebie części ziemi, takiej wisienki na torcie twojej
posiadłości, dałbyś mi je?

- Nie, naturalnie, że nie. Chateau należy do mnie.

Odziedziczyłem ten zamek po ojcu, tak jak ty posiadłość
Fahrenbach.

- Właśnie, a Friederowi w udziale przypadła hurtownia win

wraz z zasobnymi kontami bankowymi. Ty przecież niczego
byś nie oddał. Dlaczego więc ja powinnam?

- Masz rację. Inaczej na to patrzyłem. Jak bardzo naiwny był

jej brat?

- Co się zaś tyczy Finnemore Eleven, Frieder nie miał nawet

najmniejszych szans na otrzymanie praw do dystrybucji.
Marjorie Ferguson go nie znosi. Mnie polecił jej pan
Brodersen, producent Ognia wybrzeża i Światła wydm. Nasz
braciszek wykopał Brodersena z firmy i nie chciał
rozprowadzać jego produktów.

- Przecież tym tak zwanym samotnym jeźdźcom wiedzie się

chyba całkiem nieźle. Tata przez dziesiątki lat współpracował z
Brodersenem.

- Tata radził sobie i w pojedynkę, i z Brodersenem. Frieder

nie. Trunki, na których można było zbić

background image

fortunę, rzekomo nie pasują do jego nowej polityki. Myślałby

kto, wizjoner Frieder Fahrenbach. Przejęłam dystrybucję
artykułów Brodersena nie dlatego, że o nią zabiegałam.
Brodersen mnie prosił, żebym go reprezentowała, po tym jak
Fieder wystawił go do wiatru.

- Sam strzelił sobie w kolano. Skoro Brodersen zna szefową

Finnemore Eleven, pewnie nie zostawił na Friederze suchej
nitki.

- Jórg, Brodersen nie musiał nic mówić. Mariorje nie jest

głupia. Popytała w środowisku, na kim można polegać, a na
kim nie.

- Ale hurtownia win Fahrenbach jest renomowaną marką w

Niemczech.

- Była, Jórg, była. Frieder ją rujnuje. On szkodzi także tobie.

Znam restauracje, gdzie wykreślono wina chateau z karty
alkoholi.

- Nie znam się na tym. Marcel koordynował te sprawy. Leno,

to straszne, co mi teraz opowiadasz.

- Och, kochany braciszku, na tym nie koniec. Frieder był na

tyle bezczelny, że nasłał na mnie urząd skarbowy.

- Nie wierzę! - krzyknął Jórg.
- Paranoja! - dodała Catherine.
- Co za niedorzeczność!
- Doniósł na mnie anonimowo, ale mój adwokat popytał tu i

tam i się dowiedział, kto za tym stoi. Nie ma wątpliwości, że
Frieder chciał mnie wkopać.

background image

- Chyba miał świadomość, że jesteś najuczciwszą osobą pod

słońcem i nie bawisz się w malwersacje finansowe. Ty raczej
byś dopłaciła, niż zdefraudowała pieniądze.

- Wydaje mi się, że Frieder chce mi uprzykrzyć życie. Będzie

mi je utrudniał, dopóki nie sprzedam posiadłości. Ja się jednak
nie złamię. Często podkreślam, że Fahrenbachowie szczycą się
tymi ziemiami od pięciu pokoleń i ja będę kontynuować tę
tradycję.

- Siostrzyczko, rozsądniej byłoby pozbyć się choć skrawka

twojego spadku. Wówczas nie musiałabyś się martwić o
pieniądze. Mogłabyś być milionerką, a wypruwasz sobie żyły
dla jakichś apartamentów wczasowych.

- Ja się nie martwię o swoją przyszłość. Mam piękny dom,

mieszkam w posiadłości z cudownymi ludźmi... Mam
zaufanych, szczerych przyjaciół. Nie głoduję. Poza tym nie
jadam codziennie wyszukanych potraw.

- Lenko, a mogłabyś. Kupowałabyś sobie drogie rzeczy.
- Jórg, i po co? Niczego mi nie brakuje. „Poza Thomasem",

dodała w myślach.

- Jeśli Frieder...
- Proszę, tylko nie o Friederze. On przestał się do mnie

odzywać. Sądownie zakazał mi kontaktowania się z Linusem.
Przysłał do mnie swoich adwokatów.

background image

Gdybym zaczęła ci relacjonować, jak postępował ze swoim

synem, nie skończyłabym do rana. Zmieńmy temat, proszę!
Jutro z rana porozmawiam z Marcelem. Jórg, jesteś pewien, że
nie zrobiłeś niczego, co by go zdenerwowało?

- Tak, nic nie zrobiłem. Dałem mu wolną rękę w kierowaniu

przedsiębiorstwem. Trzymam się z dala od naszych win.... To
znaczy chętnie je piję, bo są wyśmienite.

- Jórg naprawdę się nie wtrąca - potwierdziła Catherine. -

Cieszy się, że Marcel zarządza firmą.

Marie o niczym nie wiedziała. Jórg nie poczuwał się do winy,

a Catherine wstawiła się za nim. Dlaczego Marcel chciał
odejść?

- Nie gniewajcie się na mnie, ale ja już podziękuję za wyborną

kolację. Chciałabym się wyspać. Rozmowa z Marcelem nie
będzie łatwa. Muszę być w formie. Marcel nie podejmuje
takich decyzji bez powodu. Ponadto jestem syta. Za dużo
zjadłam. Smaczne było...

Kwadrans później Lena leżała już w łóżku. Wtuliła się w

poduszkę i rozmyślała o Thomasie.

background image

Po wypiciu mocnej kawy i zjedzeniu croissanta skierowała

kroki do biura oddalonego od zamku o kilka metrów.

Serce waliło jej jak młotem. Ze stresu miała wilgotne dłonie.
Nie miała pojęcia, jak będzie przebiegać rozmowa z

Marcelem.

Biuro Marcela znajdowało się w bocznym skrzydle

strzelistego budynku, zbudowanego z regionalnych złóż
kamieni, podobnie jak Chateau.

Lena westchnęła, zapukała do drzwi i weszła do biura.
Marcel w okamgnieniu wstał z krzesła i podszedł do niej.
- Lena, co za niespodzianka. Miło panią widzieć. Przyjechała

pani na urlop?

- Nie, ja... - ugryzła się w język, ale po chwili uznała, że nie

ma sensu owijać w bawełnę. Marcel był konkretnym
człowiekiem, nie lubił czczego gadania. - W sumie
przyjechałam tu z pańskiego powodu. Jórg

background image

mnie zawiadomił, że złożył pan wypowiedzenie. Dlaczego?

Pan był zaufaną osobą mojego taty. Kocha pan te pracę, jakby
ten zakład należał do pana.

- I właśnie dlatego rezygnuję z tej posady. Proszę, niech pani

usiądzie, Leno.

- Jórg mówi, że dał panu wolną rękę. Marcel pokiwał głową.
- Tak, zgadza się.
- Ale... - przerwała bezradnie.
- Wszystko pani wyjaśnię, Leno. Straciliśmy pokaźną sumę

pieniędzy, ponieważ spektakularny festiwal pochłonął duże
wydatki, no i zaprzepaściliśmy kontrakt z Boucherte France. W
konsekwencji musieliśmy sprzedać nieodebrane wino za
bezcen. Powoli wkupujemy się od nowa w łaski Boucherte. Na
nasz plus przemawia fakt, że nikt nie produkuje win wysokiej
jakości za stosunkowo niską cenę.

- Brzmi obiecująco, Marcel.
- Mogę tu wykonywać swoją pracę bez zakłóceń, ale ciągle

muszę improwizować, jak wyrobić się z dziennym obrotem,
żeby firma wyszła na swoje. Musiałem zwolnić kilku
pracowników, wycofać zamówienie na niezbędne maszyny i
szarpać się z bankami. Nie będę ponosił odpowiedzialności za
coś, na co nie mam wpływu. Potem wszyscy winę za wszelkie
niepowodzenia zrzucą na mnie.

- Ale ogólnie zakład jest rentowny?

background image

- To jest winiarnia, więc nie działa na zasadzie: „Sezamie,

otwórz się".

- Nie rozumiem.
- Wytłumaczę pani. Faktycznie, Jórg nie miesza się do mojej

pracy. Super! Jednak on czyści wszystkie swoje konta po kolei.
Przepraszam za kolokwializm. Mnie nie obchodzą jego
prywatne fanaberie, ale czy Chateau wymaga generalnego
remontu? Zresztą kto remontuje wszystko naraz? Takie
inwestycje przeprowadza się stopniowo. I czy zawsze trzeba
wyszukiwać artykuły z najwyższej półki?

- Rozmawiał pan o tym z Jórgiem?
- Oczywiście. Ale zna pani swojego brata. On potrafi jedynie

chować głowę w piasek. Nie zostanę tu i nie będę się
przyglądał, jak wasze rodzinne przedsiębiorstwo podupada.
Dlatego rozwiązałem umowę.

- Ma pan już na oku jakąś nową posadę, Marcel?
- Nie, jeszcze nie. Coś sobie znajdę. Lena wbiła w niego

błagalny wzrok.

- Marcel, proszę, wstrzymaj się z tym odejściem.

Porozmawiam z Jórgiem. Przemówię mu do rozumu.
Dojdziemy do jakiegoś konsensusu. On bez pana zginie.

- Nie ma ludzi niezastąpionych.
- Oprócz pana, Marcel. Pan jest jedyny w swoim rodzaju.

Proszę, razem poszukamy jakiegoś rozwiązania. Skoro nie
chce pan tego zrobić dla mojego

background image

brata, proszę pomyśleć o moim tacie. - Zastosowała szantaż

emocjonalny. Nic lepszego nie przyszło jej do' głowy. - Tatuś
wypromował tę firmę. Nie wolno zaprzepaścić jego wysiłku.

- Pani tata powinien zapisać Chateau pani, a nie pani bratu.

Popełnił błąd.

- Ja dostałam posiadłość i za żadne skarby nikomu bym jej nie

oddała. Marcel, niech mi pan powie, pod jakim warunkiem
zgodziłby się pan tu zostać?

- Nie wiem. Na Jórgu nie można polegać. Wycofuje się ze

swoich obietnic. Jednego dnia coś ustalamy, następnego dnia
on nie dotrzymuje słowa. Tak daleko nie zajdziemy.

- Mimo wszystko błagam pana. Niech pan weźmie kartkę

papieru i długopis. Spiszemy zasady współpracy. Potem
pogadam z Jórgiem i wrócę do pana.

Zaśmiał się.
- Cudownie, że chce pani pomóc bratu. Jednak proszę

spożytkować swoją energię na inne rzeczy.

Lena nie odpuszczała.
- Proszę, Marcel, jakoś wybrniemy z tego konfliktu interesów.

Ojciec nigdy by się nie poddał. On zawsze znajdował jakieś
rozwiązanie.

Smęciła mu nad uchem, aż w końcu Marcel powiedział:
- Przez wzgląd na panią i pamięć o pani ojcu jestem gotów

przemyśleć swoją decyzję, jeśli...

background image

Wypunktował swoje żądania. Lena zapisała jej na kartce.
Marcel nie miał wygórowanych wymagań. Oczekiwał czegoś,

co powinno być oczywistością, przede wszystkim poczucia
odpowiedzialności.

- Dziękuję, Marcel - powiedziała Lena. - Pójdę teraz do Jórga.
Wstała i pospiesznie opuściła biuro, jakby się bała, że Marcel

się rozmyśli.

Jórga i Catherine zastała w małym pokoiku tarasowym.

Raczyli się herbatką. Byli w zadziwiająco dobrych humorach.

- Rozmawiałaś z Marcelem? - spytał Jórg. Catherine

podniosła się do wyjścia.

- Catherine, proszę, niech pani z nami zostanie. Mieszka pani

z Jórgiem, więc ta sprawa dotyczy także pani. -

Lena wyciągnęła kartkę i przedstawiła im postulaty Marcela,

które należałoby spełnić.

Catherine pierwsza wyrwała się do odpowiedzi.
- Ja o niczym nie wiedziałam - stwierdziła poruszona. -

Przecież nie zaczynałabym żadnych renowacji, nie
projektowałbym nowego wystroju wnętrz, a eventy
zorientowane byłyby na profity. Oboje z Jórgiem ustaliliśmy,
że najpierw stworzymy niepowtarzalny image, a potem
nastawimy się na zyski. Taka kolej rzeczy. Żeby osiągnąć
sukces, wspiąć się na

background image

wysoki poziom, wyrobić sobie markę, trzeba zainwestować...

Jórg mówił, że pieniądze nie grają żadnej roli.

Catherine trzęsła się ze zdenerwowania. Dobrze, że Lena

kazała jej uczestniczyć w tej rozmowie.

- Kotku, nie chciałem pokrzyżować ci planów.
- Hola, hola. To nie są ani moje, ani twoje plany, lecz nasze. I

nie możemy ich realizować kosztem twojej egzystencji.

Popatrzyła na Lenę.
- Nie chciałam tego - szepnęła. - Nie miałam pojęcia, że nasze

zachcianki zagrażają jego budżetowi.

Lena jej wierzyła.
- Za późno. Naważyliśmy piwa, teraz musimy je wypić.

Marcel zostanie, jeśli...

Lena wyliczyła im roszczenia Marcela.

background image

Lena z ulgą usiadła w samolocie do Niemiec. Czuła, że

wreszcie stres ją opuszcza. Ku jej zadowoleniu udało się
nakłonić Marcela, aby nadal sprawował funkcję dyrektora
winnic. Ale domyślała się, że Jórg w niedługim czasie wywoła
kolejną sensację. Zbyt lekkomyślnie traktował swoje
obowiązki. Miała jednak nadzieję, że Catherine poskromi jego
dziecięce zapędy.

Cieszyła się, że pan Humblet odwołał ich wspólny obiad.

Musiał pilnie wyjechać do Hiszpanii.

- Podać pani coś do picia? - zapytała stewardesa.
- Tak, poproszę kawę... i wodę mineralną, najlepiej

niegazowaną.

Trochę żałowała, że skróciła pobyt we Francji do minimum.

Nie miała okazji do pozwiedzania, pochodzenia po sklepach
czy rozkoszowania się tamtejszą przyrodą. Ciągle z kimś
rozmawiała, coś liczyła, pisała...

Jórg też specjalnie nie nalegał, żeby została u nich dłużej.

background image

Wypełniła swoją misję i tyle.
Bolała ją głowa. Napiła się kawy. Ktoś jej kiedyś powiedział,

że na takie dolegliwości najlepsza jest czarna kawa z cytryną.
Wyłowiła plasterek cytryny ze szklanki wody i wcisnęła ją do
kawy. Smakowała okropnie, a ból nie ustąpił.

Lena rzadko brała lekarstwa, ale tym razem nie miała innego

wyjścia.

Oparła się o siedzenie i zamknęła oczy. Modliła się w duchu,

żeby Jörg się opamiętał i dotrzymał słowa danego Marcelowi.

Tęskniła za dawnymi czasami, kiedy żył jej ojciec i rodzina

była trwałą komórką.

Ach, i gdyby Thomas był przy niej. Miałaby przy sobie kogoś,

do kogo mogłaby się przytulić i kto wsparłby ją w potrzebie,
dodał jej otuchy.

- Czy podać pani coś jeszcze? - spytała ponownie stewardesa.
- Tak, wodę niegazowaną. Mają może państwo tabletki od

bólu głowy?

Stewardesa podała jej wodę.
- Zaraz pani przyniosę, tylko przejdę do końca pokładu. No

chyba, że nie wytrzymuje już pani z bólu.

- Nie, nie. Zaczekam.
Chciałaby być szczęśliwa z Thomasem tak jak Sylvia z

Martinem. Zazdrościła im miłości, a przede wszystkim tego, że
mieli siebie na co dzień.

background image

Znów zamknęła oczy.
Łyknęła tabletkę, którą przyniosła jej stewardesa, i zasnęła.

background image

Lena odstawiła samochód na parking przy posiadłości. Kiedy

wyjmowała swoją torbę, zauważyła, że ktoś podjeżdżał pod
górę wielkim kombi. Martin miał taki samochód. Dziwne.
Zwykle Martin nie przyjeżdżał do nich o tej godzinie.

Co się stało z Sylvią?
Martin wysiadł energicznie z samochodu.
- Nie przypuszczałem, że spotkam cię na parkingu - zagadnął.
- Masz szczęście, że w ogóle mnie spotkałeś. Właśnie

wróciłam z Francji.

- Ach tak, twój brat... Udało ci się?
- Cudem. No, ale Martin, nie przyjechałeś tu, żeby

porozmawiać ze mną o moim bracie.

- Nie, ja... - przerwał, a to było nietypowe jak na niego.
- Martin, co się dzieje? Coś z Sylvią?
- Nie, Sylvia ma się świetnie. Jest piękniejsza niż

kiedykolwiek przedtem. Nie możemy się doczekać

background image

naszych bliźniaków. Nie mogło się nam przytrafić nic

cudowniejszego od ciąży Syhdi.

- Więc co jest grane?
- Lena, przygarnęłaś do siebie Lady po tym, jak ją

odratowaliśmy ze studni.

- Tak i wszyscy się cieszymy, że jest z nami. Nie domyślała

się, do czego zmierzał.

- Leno!
- Przyjacielu, nie krępuj się. Mów śmiało, o co ci chodzi.
- W Bad Helmbach badałem konia pewnej znudzonej bogatej

damuli. Podczas przejażdżki koń się spłoszył i przewracając
się, zrzucił ją z siebie. Złamała sobie lewą rękę i jest cała
posiniaczona. Paradoksalnie koń bardziej ucierpiał. Doznał ran
ciętych i zwichnięcia kończyn. Tyle mogłem stwierdzić przy
wstępnym badaniu.

Dlaczego jej o tym opowiadał? Martin był wybitnym

weterynarzem. Często wzywali go do skomplikowanych
przypadków.

- Biedny koń - powiedziała Lena.
- Właśnie, biedny koń - powtórzył Martin. - Ona już go nie

chce i nie chce opłacić jego leczenia. Zamierza go uśpić.

- Przecież koń jest żywą istotą, a nie zabawką.
- Jestem tego samego zdania. Wymusiłem na niej, żeby

wstrzymała się z tą pochopną decyzją chociaż

background image

do południa. Leno... głupio mi cię prosić... Hm, tym masz u

siebie stajnię i boksy... Mógłbym przyprowadzić tego konia do
ciebie? Ta kobieta odda nawet przyczepę, uprząż i siodło.
Burżujka znudziła się swoją zabaweczką. Tacy ludzie są
wyzuci z uczuć. Gdyby zajęła się grą w tenisa albo golfa,
przynajmniej nie wyrządziłaby nikomu szkody.

Oprócz okaleczeń po upadku dostrzegłem również u tego

konia liczne odciski na podbrzuszu powstałe w wyniku złego
zakładania uprzęży. W sumie moglibyśmy wnieść oskarżenie o
znęcanie się nad zwierzętami. Przypuszczam, że jest laikiem w
dziedzinie jazdy konnej i dlatego się przewrócili. Ona nie umie
ujeżdżać koni.

Trudny orzech do zgryzienia. Lena marzyła o koniu, ale

jeszcze nie teraz. Nie miała czasu, żeby go oporządzać. W
przyszłości, kto wie, może założy własną hodowlę...

- Martin, nie wiem...
- Lena, koń jest śliczny. Nie jest dziki, tylko spłoszony.

Zabicie go byłoby grzechem. Dołożę się do jego utrzymania i
będę go leczył za darmo. Lena, musimy uratować to zwierzę...
Przyszedłem do ciebie, bo wiem, że masz dobre serce. Ja nie
dysponuję pomieszczeniem, w którym mógłbym go ulokować.

Jasne, że chciała pomóc. Ale zaadoptowanie tego konia

łączyło się z poważną odpowiedzialnością,

background image

a przecież robiła wszystko, żeby opłacić rachunki za

posiadłość i ją pielęgnować... Aleks...

Jeśli on się zgodzi, weźmie biednego konia.
- Zapytajmy Aleksa, bo tak czy owak, główny ciężar spadłby

na niego. Chodź, porozmawiamy z nim.

- Dziękuję.
- Nie dziękuj za wcześnie. Aleks ma decydujący głos.
- Ach, nie mam się czym martwić. Znam Aleksa jak własną

kieszeń. On kocha zwierzęta i nie pozwoli im zginąć.

Święta prawda. Aleks, usłyszawszy tę zatrważającą historię,

odłożył na bok swoje narzędzia i zdjął fartuch.

- Na co jeszcze czekamy? Pokażcie mi tego konia! Jaka rasa?
- Wałach, brązowy, z czarną grzywą i czarnym ogonem i białą

plamką w kształcie gwiazdy. Nazywa się Bondadosso.

No, no, nieźle się zapowiada. Idąc przez podwórze, natknęli

się na Nicolę.

- Co się dzieje? - spytała.
Lena zorientowała się, że wciąż wlecze za sobą torbę

podróżną.

Podeszła do Nicoli, uścisnęła ją i dała jej swoją torbę.

background image

- Później ci opowiem - powiedziała Lena. - Zrelacjonuję ci też

mój krótki pobyt we Francji. Teraz musimy załatwić ważną
sprawę. Będziemy ratować konia przed zaszlachtowaniem.

- Że co proszę?
- Nie przesłyszałaś się, kochana. Przygotuj dla naszego

nowego współmieszkańca sowitą porcję marchewek. Aha, i
wyszukaj numer telefonu do Korthe. On zaopatrzy nas w siano
i karmę dla konia.

-OK, ale...
- Do zobaczenia później, Nicola - zawołała Lena.
Lena z jednej strony była podenerwowana, a z drugiej

cieszyła się, że ulży cierpieniu maltretowanego zwierzęcia.
Kochała konie.

Hm, Bondadosso. Piękne imię.
Będzie go nazywała zdrobniale Bondi. Uleczy jego ciało i

duszę.

Fajnie, że w posiadłości znów zamieszka jakieś zwierzę.

Przecież Słoneczne Wzgórze było pierwotnie gospodarstwem
wiejskim z liczną gromadą zwierząt.

- Martin, jedź szybciej, żebyśmy się nie spóźnili.
- Spokojnie. Ta kobieta obiecała, że zaczeka. Ona skacze do

góry z radości, że się pozbędzie tego konia.

Wreszcie dojechali do Bad Helmbach i stajni, w której

znajdowały się konie gości hotelowych. Stajnia nie była duża.
W środku było pięć koni.

Lena z ciekawości zajrzała do każdego boksu.

background image

Zatrzymała się przy trzecim. Wewnętrzny głos jej

podpowiedział, że tam jest Bondadosso.

- To on? - szepnęła. Martin przytaknął.
Lena chciała otworzyć drzwiczki do boksu, ale koń zaczął

rżeć i wcisnął się w kąt. Był wystraszony.

- On nikogo do siebie nie dopuści - zwróciła się do Martina.
- Przeżył traumę. Wszystko go boli. Nie ma najlepszych

doświadczeń z ludźmi - wyjaśnił Martin. -Musimy się z nim
ostrożnie obchodzić. Trochę potrwa, zanim odzyska zaufanie
do ludzi.

W tym samym czasie Aleks znalazł w spiżarni wielki worek z

marchewkami. Wyjął kilka i wszedł do boksu Bondadosso.

- Aleks, bądź ostrożny. Koń jest narowisty. Nie chcę, żeby coś

ci się stało.

- Nic mi nie będzie - odparł Aleks, zbliżając się do konia. - No

chodź, maleńki. Spójrz, co dla ciebie mam. No chodź!

Bondadosso parsknął i odwrócił łeb.
- Sam sobie poradzę - szepnął Aleks. - Idźcie do właścicielki i

dogadajcie się z nią. Bierzemy naszego Bondadosso.

- Aleks ma rację. Ta kobieta jest w hotelu. Idziemy do niej.
- Jeśli jemu coś się stanie... - mruknęła Lena.

background image

- Nie kracz. Wszystko będzie dobrze. Bondadosso jest

wystraszony i tyle. Aleks ma do niego świetne podejście.
Lenko, chodźmy do pani Malchow.

Lena rzuciła ostatnie spojrzenie do boksu. Koń jadł Aleksowi

z ręki.

- Widzisz? Wiedziałem, że będzie ci smakować - usłyszała

jego głos.

Odetchnęła z ulgą.

background image

Renata Malchow wynajmowała ogromny apartament w

hotelu parkowym.

Była wychudzona. Najwyraźniej po to, żeby utrzymać

szczupłą figurę, głodziła się, co powodowało, że miała surowy
wygląd. Miała dopiero około czterdziestu lat, ale najwyraźniej
przeszła już kilkanaście zabiegów upiększających, w tym
korektę nosa i lifting twarzy.

Świetnie by się dogadała z Moną, szwagierką Leny, no i z

Grit. Stworzyłyby towarzystwo wzajemnej adoracji.

- I jaka jest pana decyzja, doktorze?
Głos tej kobiety nie pasował do jej arystokratycznej prezencji.

Bardziej piszczała, niż mówiła. Tembr głosu zdradzał brak
pewności siebie. Strojem próbowała odwracać od tego uwagę.

- Pani Fahrenbach zaopiekuje się koniem.
- Tak? Jest pani rolnikiem? Gospodynią wiejską? Ach,

nieważne. Proszę zabrać ode mnie to zwierzę. Dodam pani
przyczepkę, siodło, uprząż i uzdę.

background image

- Są też pewnie jakieś dokumenty.
- Tak, prześle je pani. Proszę mi podać adres. Lena zapisała jej

swoje dane.

- Aha, prosilibyśmy, żeby potwierdziła pani pisemnie, że

oddała nam pani konia za darmo.

Wzruszyła ramionami.
- Skoro prosicie... Aha, panie doktorze, mam pytanie.

Wystawi mi pan rachunek za leczenie konia? Mam nadzieję, że
nie.

„Boże, co za baba. Śpi na pieniądzach i jeszcze się targuje o

drobne pieniądze" - pomyślała Lena.

- Bez obaw, za nic pani nie zapłaci - odparł poirytowany

Martin.

- Dopiszcie, proszę, że nie muszę pokrywać żadnych kosztów

i od tej chwili nie ponoszę odpowiedzialności za konia. Nie
zapłacę też za transport podarowanych rzeczy.

Martin skrupulatnie notował punkty ich umowy, którą

następnie obie panie podpisały.

- Mam nadzieję, że jest pani świadoma, jaki ciężar pani na

siebie wzięła - rzekła Renata Malchow. - Ten koń nigdy już nie
będzie w pełni zdrów. Jest nieobliczalny. Mówię to, żeby panią
przestrzec. Radziłabym go zabić.

- On jest żywą istotą. Fakt, że będzie kulał do końca życia,

tego nie zmieni. Nie mamy prawa skazywać go na śmierć.

background image

- Ja umywam od tego ręce. On już mnie nic nie obchodzi. I

dobrze, bo wydałabym na niego mnóstwo pieniędzy... A teraz
wybaczcie. Mam umówioną wizytę u kosmetyczki.

Martin i Lena pożegnali się z nią.
- Koszmar - westchnęła Lena, kiedy wyszli.
- Żeby jeździć samochodem, trzeba mieć prawo jazdy, więc

na zakup i ujeżdżanie koni także powinni wydawać stosowne
pozwolenia - stwierdził Martin.

- Słusznie. Wtedy takie damulki nie dręczyłyby zwierząt.

Aha, siodło rzucimy gdzieś do magazynu. Ono nie nadaje się
dla Bondadosso. Kosztowało pewnie fortunę, ale ta baba
wybrała je głównie ze względu na walory estetyczne. Nie
dopasowała go do konia. Boże, jaki sprzedawca sprzedał jej
takie cacko?

- Lenko, sprzedawca też człowiek i wśród nich są zarówno ci

uczciwi, jak i naciągacze. Ktoś zrobił niezły interes.

- Przecież w pierwszej kolejności nie chodzi o interes, ale o

dobro zwierzęcia.

- Oj, Leno, nie wszyscy są tak dobroduszni jak ty. Niektórzy

ludzie nie przejmują się losem dzieci, a mieliby się litować nad
zwierzętami? Sama Widzisz, ta kobieta gotowa była uśpić
konia, bo się nim znudziła. Psułby jej image.

- Nie rozumiem takich oziębłych i bezdusznych ludzi -

powiedziała Lena.

background image

- Ja też nie. Niestety we dwójkę świata nie zmienimy.

Wsiadaj. Na szczęście mam przy samochodzie sprzęg
przyczepowy. Od razu zawieziemy konia na twoją posiadłość,
gdzie w spokoju dojdzie do siebie.

- Martin, to nic, jeśli on całkowicie nie wyzdrowieje. U nas

jest stary wybieg dla koni. Aleks musi sprawdzić wytrzymałość
płotu. Tam Bondadosso będzie mógł sobie hasać do woli.

- Postawimy go na nogi - zapewniał ją Martin. -Będziesz

miała pięknego wierzchowca. Umiesz jeździć konno?

- Umiem, ale nie wyprzedzajmy faktów. Najpierw niech

Bondi odzyska siły.

- Bondi?
- Uhm, tak będę go nazywać. Co, za dziecinnie?
- Nie, dlaczego... Bondi... brzmi dobrze. Pojechali do stajni,

gdzie czekał na nich Aleks. Co za dzień!

Rano była we Francji, a teraz została właścicielką konia.
Ach, niezbadane są wyroki boskie.
Ciekawe, jak Thomas reagowałby na te zachodzące w

szaleńczym tempie zmiany?

Pewnie by mu się spodobało. Lubił zwierzęta.
Kiedy weszli do stajni, Bondi zarżał.
Rozpoznał ich czy przestraszył się, bo zajęty pakowaniem

jego rzeczy Aleks już przy nim nie stał?

background image

W ciągu kliku kolejnych dni Bondi nie mógł się opędzić od

odwiedzających, dzięki czemu stawał się coraz ufniejszy.
Martin zaglądał do niego regularnie. Opatrywał jego
zwichniętą nogę.

Urokowi Bondiego uległa również Isabella Wood.

Przebywając z nim, przenosiła się w inną rzeczywistość.
Szybko zintegrowała się też z mieszkańcami posiadłości
Fahrenbach. Po jej depresyjnym nastroju nie było śladu. Chyba
że jako wybitna aktorka świetnie się z tym kryła. Często
wychodziła na spacery z Hektorem i Lady, bez obawy, że ktoś
ją rozpozna. Także Sylvia przyszła przywitać się z Bondim.

- Och, Leno, jestem dumna, że jestem twoją przyjaciółką -

powiedziała po wizycie w stajni w przytulnym pokoju Leny,
przy filiżance kawy.

- Dzięki i wzajemnie - odparła nieco zawstydzona Lena.
Sylvia machnęła ręką.
- Ach, ja się niczym nie przysłużyłam. Ale ty? Ty osiedliłaś

się na Słonecznym Wzgórzu w swojej

background image

posiadłości Fahrenbach, odrestaurowałaś ją i pracujesz

wytrwale na zyski. Pielęgnujesz tradycję. Nie odsprzedałaś ani
kawałka ziemi, chociaż dzięki temu mogłabyś żyć dostatnio. A
to, co mi się w tobie najbardziej podoba, to, że przyjmujesz pod
swoją pieczę zwierzęta, które Martin ci podsuwa. Najpierw
Lady, teraz koń. Przez swoją dobroduszność ponosisz spore
koszty. Żeby tego było mało, regularnie wspierasz okoliczne
schroniska dla zwierząt, a przecież nie masz za wiele
pieniędzy.

- Pomaganie innym sprawia mi ogromną przyjemność.

Porzucone zwierzęta nie pochodzą z naszej okolicy.
Zostawiają je turyści i przejezdni. Pozbywają się ich jak
śmieci. Nie toleruję takiego zachowania. Zwierzęta nie są
zabawkami, które odstawia się w kąt.

- Społeczeństwo nam dziczeje. Staje się coraz brutalniejsze.

Wzrasta poziom agresji. Ludzie wyżywają się na bezbronnych
zwierzętach. Wiesz - westchnęła Sylvia - fajnie, że my
możemy się jeszcze nacieszyć naszą wiejską idyllą, gdzie
okrucieństwo nie osiągnęło horrendalnego wymiaru. Nasz
świat jest zdrowy. Żyjemy w zgodzie z naturą. Nikt nie
dokucza zwierzętom, bo one są częścią naszego otoczenia.

Lena napiła się kawy.
- Mam nadzieję, że nic nie zburzy tej sielanki. Niebawem

sprowadzą się nowi mieszkańcy. Jak myślisz, kim są ludzie,
którzy chcą zamieszkać w Fahrenbach?

background image

Sylvia wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia. Od czasu do czasu na płac budowy

podjeżdżają naprawdę luksusowe samochody. Czasem
skręcają do mojej gospody. Ale patrząc na nich, proszę Boga,
żeby się tu nie sprowadzali.

- Oby ci ludzie nie spodziewali się u nas drugiego Bad

Helmbach. Podejrzewam, że stać by ich było na
zainwestowanie w nieruchomości.

- Uhm, żeby się nie rozczarowali. Huber sprzedał swój

majątek i tylko pozornie zbił na tym fortunę. Teraz chyba
żałuje. Nie wydaje mi się, by ktoś popełnił ten sam błąd.
Miejscowi przeżyli szok po pierwszej dawce budowy
trzydziestu domów. Koszmar, nie przewidzieliśmy takich
przeobrażeń naszej krainy.

- Oj, ty niepoprawna optymistko. My we dwie nie skusimy się

na finansowe profity, ale nie możemy ręczyć za pozostałych
mieszkańców wsi.

- Nie dopuścimy do tego, żeby zawładnęły nami firmy

budowlane. Nie pozwolimy im się tu rozpanoszyć. Chcę, żeby
moje dzieci dorastały tak jak ja. Będę o to wałczyła jak lwica.
Poza tym...

Przerwała, ponieważ pod ich oknami przeszła Isabella Wood.

Znów założyła płaszcz, chustę i okulary przeciwsłoneczne.

- Lena, czyżby...? - wyjąkała.
- Tak, właśnie widziałaś Isabellę Wood - weszła jej w słowo

Lena.

background image

- Niesamowite, słynna kobieta spaceruje sobie beztrosko z

psami po twojej posiadłości. Pewnie nie przywykła do
swobodnego poruszania się bez hordy dziennikarzy
biegających za nią krok w krok.

- Tak, u nas może się wreszcie nacieszyć wolnością i w pełni

korzysta z tego przywileju. Wynajęła wszystkie apartamenty
na dwa miesiące. W posiadłości jest bardzo cicho i spokojnie.

- Gdybyś miała recepturę na Fahrenbachówkę, nie musiałabyś

wynajmować obcym tych apartamentów. Szkoda.

- Sylvio, i tak musiałabym coś robić. Utrzymanie mojego

majątku wymaga ogromnych nakładów finansowych. To jak
studnia bez dna. Powinnam jakoś zagospodarować wolno
stojące budynki. Tu ich nie brakuje. Mój tata sporadycznie
przyjeżdżał na Słoneczne Wzgórze. Kiedyś posiadłość była dla
mojej rodziny wakacyjną oazą. A ja tu żyję. Tu chciałabym
założyć własną rodzinę. Marzę o dzieciach i tak jak ty
chciałabym, żeby one wychowywały się tutaj... No, ale kto wie,
czy moje marzenie w ogóle kiedykolwiek się spełni. Thomas w
Ameryce, ja w Niemczech...

Sylvia pogłaskała rękę Leny.
- Bądź cierpliwa. Ty i Thomas należycie do siebie. Któregoś

dnia on wróci z Ameryki i wprowadzi się do ciebie, a wtedy
będziecie w siódmym niebie, ba,

background image

a nawet jak w bajce będziecie żyć długo i szczęśliwie, dopóki

śmierć was nie rozłączy...

- Byłoby cudownie, Sylvio. Szkoda, że bajki są jedynie fikcją.
- Więcej optymizmu, przyjaciółko. Moja bajka ma

odzwierciedlenie w rzeczywistości. Martin jest najlepszym
mężem na świecie, kochamy się miłością nieskończoną, a
niedługo zostaniemy rodzicami dwójki dzieci.

- Zazdroszczę wam.
- Kiedyś my zazdrościliśmy wam, tobie i Thomasowi. Role

się odwróciły, ale tylko chwilowo. Nadrobicie wasze miłosne
zaległości. Dotrzecie się. A ten miły dziennikarz odzywał się
jeszcze do ciebie? Jak on miał na imię... Jan?

- Jan van Dahlen. Nie, ostatnio nie. On polecił Isabelli moją

posiadłość. Znają się od dzieciństwa. Bawili się razem w
piaskownicy.

- Ależ ten świat mały. Miło, że o tobie pomyślał. Interesujący

mężczyzna z niego.

- No... Ale czy musimy o nim rozmawiać? Był tylko

epizodem w moim życiu i tyle. Nie dopisuj do tego żadnej
filozofii. Wolę rozmyślać o Thomasie, mężczyźnie, którego
kocham, a nie o przypadkowym absztyfikancie, który obruszył
się, ponieważ nie podziękowałam mu za kwiaty.

- Leno, nie mów tak.

background image

- Przepraszam, masz rację. Byłam zagubiona i odruchowo

wyrzuciłam jego wizytówkę. Prawdopodobnie wściekł się na
mnie. Ach, nieważne. Sylvia, zmieńmy temat. Wybierzemy się
znowu na mały shopping? Przy okazji odebrałabym książki.
Muszę kupić jakąś kurtkę.

- OK, ale nie kupuj za dużo książek. Gdzie ty je pomieścisz?

Mnie też by się przydała kurtka, jakaś luźna, żeby zakrywała
mój wystający brzuch... Ach, Leno, bardzo się cieszę, że będę
miała dzieci. Nie mogę się doczekać, kiedy przyjdą na świat.
Martin już oszalał na ich punkcie. On się chyba cieszy bardziej
niż ja. Będzie wspaniałym ojcem.

- Chciałabyś mieć więcej dzieci?
- Oczywiście. Jednak teraz ten jeden dwupak mi wystarczy.

Następnym razem wolałabym pojedynczą ciążę. Myślę jeszcze
o jednym dziecku albo nawet dwójce. Ciekawe, co nam się
urodzi. Może chłopiec i dziewczynka? No, zobaczymy! Martin
już się zastanawia, czy rozglądać się za elektryczną kolejką dla
synka...

Ustaliły termin spotkania i się pożegnały.
Lena poszła do biura. Wzywały ją obowiązki.
Musiała przygotować wielką kampanię reklamową dla

Finnemore Eleven i obmyślić strategię reklamową dla
produktów Brodersena oraz Horlitza. Nie chciała tego
zaniedbać.

background image

Gdy ucichło zamieszanie wokół Bondiego i w posiadłości

znowu zrobiło się zwyczajnie, jak każdego dnia, Lenę ogarnęły
wyrzuty sumienia.

Nicola Schaffer, była pracownica urzędu do spraw młodzieży,

dawno już wróciła z urlopu, a ona wybierała się do niej do
Winkenheim jak sójka za morze. W końcu wsiadła w
samochód i pojechała do tak zwanej „dzielnicy kwiatowej",
Blumenviertel.

Roześmiała się, ponieważ mężczyzna, który jej kiedyś

wskazał dom Nicoli Schaffer, znów grabił swój ogródek.
Upuścił grabki, kiedy zobaczył Lenę. Pamiętał ją.

- Nicola jest w domu - powiedział. - Dzisiaj ma pani

szczęście. Opowiedziałem jej o pani. Niestety, nie kojarzy
pani, choć być może dlatego, że źle panią opisałem. Co panią
tutaj sprowadza?

Poprzednim razem też ją o to zapytał, a ona nie udzieliła mu

żadnej odpowiedzi. Tylko się uśmiechnęła i pomachała mu na
pożegnanie.

Dzisiaj też się wymigała od odpowiedzi.

background image

- Miłego dnia... Piękny ma pan ogródek, taki zadbany.
Mężczyzna chciał coś powiedzieć, lecz Lena już ruszyła w

stronę domu numer 19.

Serce biło jej coraz mocniej. Czy nie porywa się z motyką na

słońce? Odnalazła emerytowaną urzędniczkę z nadzieją, że
zasięgnie u niej informacji o adopcji, która miała miejsce około
trzydzieści lat temu.

Wariactwo. Lena najchętniej odwróciłaby się na pięcie i

szybko wróciła do samochodu. Jednak czuła na swoich plecach
ciekawskie spojrzenia sąsiadów. Niby powinno jej być
obojętne, co pomyślą jacyś obcy ludzie, ale się przejęła.
Wewnętrzny głos nie pozwalał się jej poddać.

Złapała kilka głębokich oddechów i otworzyła furtkę do

małego ogródka, gdzie królowały hortensje. Lena lubiła te
kwiaty.

Weszła po schodach, złapała jeszcze jeden głębszy oddech i

nacisnęła dzwonek.

Za chwilę stanęła przed nią Nicola Schäffer, szczupła, wysoka

kobieta o szpakowatych włosach. Była ubrana w szare spodnie
i cienki różowy golf. Sprawiała wrażenie sympatycznej.

- Dzień dobry, pani Schäffer... Nazywam się Lena

Fahrenbach. Czy znalazłaby pani dla mnie trochę czasu?

- Jeśli chce mi pani zaoferować prenumeratę jakiegoś

czasopisma albo zwerbować mnie do klubu

background image

książki, to nie. Polisą ubezpieczeniową również nie jestem

zainteresowana.

- Nie, nie. Do niczego nie będę pani namawiała. Ja... -

zawahała się. - Chodzi o pewną adopcję.

Nicola Schaffer spojrzała na nią z nieukrywanym

zdziwieniem.

- Wybrała pani zły adres. Nie pracuję już w urzędzie. Kto

panią do mnie przysłał?

-Nikt. Ja...
- Proszę wejść. Zaintrygowała mnie pani - oznajmiła ku

uciesze Leny.

Przeszły przez wąski korytarz do salonu wyposażonego w

jasne szwedzkie meble, beżowe fotele i beżową kanapę z
kolorowymi poduszkami. Na ścianach wisiały akwarele, ładne,
ale widać, że amatorskie. Może sama je malowała?

- Proszę usiąść i opowiedzieć, co panią do mnie sprowadza.
Lena czuła się jak na jakimś egzaminie. Jak powinna zacząć tę

rozmowę?!

- Proszę nie uznać mnie za wariatkę. Chciałabym pomóc

pewnej bliskiej osobie. Wspaniałomyślnej, bezradnej kobiecie.
Cierpi niemiłosiernie, bo lata temu z rozpaczy popełniła błąd...

Lena wyznała kobiecie całą prawdę. Obawiała się troszeczkę,

że pani Schaffer wyrzuci ją z domu, ale starsza pani słuchała jej
z zainteresowaniem.

background image

- Hm i tyle - zakończyła nieśmiało swój monolog Lena.
- Świetnie, że chce pani pomóc tej kobiecie. No, ale jaki

miałby być w tym mój udział? Abstrahując od tego, że nie
wolno mi udzielać takich informacji, nie pamiętam wszystkich
prowadzonych przeze mnie adopcji. Było ich mnóstwo. Poza
tym nie mamy pewności, czy urząd do spraw młodzieży
pośredniczył w tym przypadku. Adopcjami zajmują się
również instytucje kościelne i charytatywne.

- A czy adoptowane dzieci mogą się czegoś dowiedzieć o

swoich biologicznych rodzicach?

Pokiwała głową.
- Tak. Po ukończeniu szesnastego roku życia. -Czyli...
- Adoptowane dziecko ma prawo uzyskać takie informacje.

Skoro jednak pani znajoma nie otrzymała żadnego znaku od
swojego biologicznego dziecka, nic o nim nie słyszała, to
znaczy, że dziecko nie chce się skontaktować ze swoimi
biologicznymi rodzicami, bo może nie czuje takiej potrzeby.
Sama pani mówiła, że może mieć teraz około trzydziestu lat.
Od czternastu lat przysługuje prawo...

- Zgadza się - przerwała jej Lena. - Ale może jej córka nie wie,

że jest adoptowana.

- Wówczas nie powinniśmy burzyć jej rzeczywistości.

Przykro mi, ale nie mogę pani pomóc. Chylę

background image

przed panią czoła, że się pani stara, jednak proszę zaprzestać

dalszych poszukiwań, jeśli chce pani zaoszczędzić sobie
rozczarowania. Podniosła się, żeby pożegnać się ze swoim
gościem.

- Na pewno pamięta pani tę adopcję. Matka tego dziecka też

się nazywa Nicola Schäfer, tyle że jej nazwisko pisze się przez
jedno „f".

Kobieta zdębiała.
- Przypomniała ją pani sobie, prawda? - spytała

podenerwowana Lena.

- Tragiczna historia. Omal jej serce nie pękło, kiedy oddawała

dziecko. Ale nie miała innego wyjścia. Tak było lepiej dla
dobra dziewczynki. Ona nie byłaby w stanie jej wyżywić. Co
za przyszłość czekałaby to maleństwo? Nicola straciła wtedy
pracę, nie miała własnego mieszkania, bo mieszkała w hotelu,
w którym zatrudniono ją w charakterze kucharki... Ale
przekazaliśmy jej córeczkę bardzo odpowiedzialnym
rodzicom.

- Pani Schäffer, jednak pamięta pani Nicolę. Proszę mi

pomóc. Chcę odnaleźć jej córkę.

- Pani Fahrenbach, powtarzam pani, że nie mogę.
- Przecież jest pani na emeryturze...
- Jejku, nie mogę, choć bardzo bym chciała. Lena nie

odpuszczała.

- Pani Schäffer... Poznała pani Nicolę, a teraz mnie. Intuicja i

znajomość ludzi powinny pani

background image

podpowiedzieć, że nie uczynimy nic, co zaszkodziłoby córce

Nicoli. Ona nie wie, że tu jestem, i nie powiem jej o tym. Chcę
uchronić ją przed rozczarowaniem. Dość się wycierpiała. Hm,
nadal cierpi. Odwiedziłabym jej córkę, porozmawiałabym z nią
i opowiedziała, kim naprawdę jest jej matka. A jeśli ona nie
zechce jej poznać, uszanuję to. Nicola nie stanie nigdy między
córką a jej rodzicami adopcyjnymi, nie każe jej wybierać.
Dziewczynka dorastała u innych ludzi, oni ją wychowywali i
oni pozostaną jej rodzicami. Mam przeczucie, że wszystko się
dobrze ułoży, jeśli się spotkają. Nicola wie, że jej córka jest w
dobrych rękach.

- Ta dziewczynka jest już dorosła i kroczy własną ścieżką.
- I ta ścieżka mogłaby prowadzić do jej biologicznej matki.
- Pani Fahrenbach...
Lena liczyła się z tym, że pani Schaffer w końcu wyrzuci ją za

drzwi, ale walczyła do końca. Nie zamierzała opuścić tego
domu z pustymi rękoma.

- Pani Schaffer, ja nie chcę wpędzić pani w tarapaty.

Zachowam szczegóły naszej rozmowy dla siebie. Nie oszukuję
pani. Szkoda, że nie widzi pani teraz Nicoli. Mieszka ze swoim
mężem w mojej posiadłości. Tam jest też Daniel... W pewnym
sensie tworzymy rodzinę. Hm, Dunkelowie, to znaczy Nicola i
Aleks

background image

oraz Daniel są dla mnie kimś więcej niż rodzina. Moja

prawdziwa rodzina... unika ze mną kontaktu.

- Pani Fahrenbach, wierzę pani. Wygląda pani na uczciwą

osobę. Doceniam pani poświęcenie.

Zwlekała chwileczkę, po czym spojrzała przyjaźnie na Lenę.
- Doktor Wiedemann był bardzo dobrym okulistą. Niestety, z

racji podeszłego wieku nie pracuje już w przychodni. Może
pani odwiedzić go jedynie prywatnie.

Cuda się zdarzają!
Pani Schaffer jej pomogła!
Lena wstała i objęła starszą panią.
- Dziękuję - szepnęła. - Po tysiąckroć dzięki... Mówi się, że

przynajmniej raz dziennie powinno się robić dobry uczynek.
To, co pani zrobiła, wystarczy na całe życie.

Pani Schaffer uwolniła się z objęć Leny.
- Dziękuję za miłe słowa. Ale proszę już sobie iść. Życzę pani

powodzenia i proszę tu więcej nie przychodzić. Nie chcę, żeby
w razie... No, nie ryzykujmy, że ktoś nas ze sobą skojarzy.
Złamałam przepisy i... Ach, lepiej dmuchać na zimne.

- Pani Schaffer, słusznie pani postąpiła. Nie nad-użyję pani

zaufania, obiecuję. Wysłałabym pani w ramach podziękowania
kwiaty, ale pewnie pani nie chce...

background image

- Zgadza się, nie chcę. Proszę już iść i od tego momentu nie

będziemy się ze sobą kontaktować, jeśli nawet wszystko się
dobrze skończy.

Lena poszperała w swojej torebce i wyciągnęła przepięknego

aniołka z brązu. To był jej talizman. Przynosił jej szczęście i
teraz chciała to szczęście przekazać dalej.

- Pani Schaffer, proszę przyjąć ode mnie tego aniołka jako

dowód wdzięczności. Niech się pani przysłuży i przypomina o
pani wielkim sercu.

Helenę Schaffer wzbraniała się, lecz Lena wetknęła jej

aniołka do ręki.

- Proszę mi nie odmawiać. Ten prezent jest dany prosto z

serca. Dziękuję serdecznie za pani pomoc. Nigdy pani nie
zapomnę. Do widzenia.

Opuściła dom i przemaszerowała szybkim krokiem. Minęła

mężczyznę, który wciąż grabił swój ogródek.

background image

Lena wsiadła do samochodu. Ręce drżały jej tak mocno, że

nie mogła utrzymać kluczyka. Odchyliła się do tyłu i zamknęła
oczy. Miała nazwisko ojca adopcyjnego! Okulista, doktor
Wiedemann! Lena nie wierzyła, że poszło tak gładko. Teraz
musi znaleźć adres pana Wiedemanna. A to już była bułka z
masłem.

- Na wszystko jest czas i miejsce - mruknęła pod nosem.
Ta prawda życiowa zawsze się sprawdzała.
W końcu głęboko westchnęła i przekręciła kluczyk w

stacyjce.

Skręciła w stronę śródmieścia.
Przypomniało się jej, że po drodze widziała pocztę. Tam

poszuka w książce telefonicznej adresu doktora Wiedemanna,
a potem wstąpi na jakąś przekąskę do baru.

Paradoks. Okazuje się, że ojciec i córka mieszkali w tym

samym mieście, nic o sobie nie wiedząc. Ten

background image

mężczyzna nie miał pojęcia, że miał córkę. Odszedł od Nicoli

na początku ciąży.

Lena zaparkowała samochód, weszła na pocztę i poprosiła o

miejscową książkę telefoniczną.

Doktor Kurt Wiedemann, okulista. Adres przychodni:

Marktplatz 4.

Poniżej odczytała prywatny adres i numer telefonu.
Doktor Kurt Wiedemann, Cacilienallee 40, 17179.
Drżącą ręką zapisała adres i zwróciła pani w okienku książkę

telefoniczną.

- Przepraszam, jak dojdę do Cacilienallee?
- Musi pani przejść rynek aż do Schluterstra(3e, minie pani

teatr i tam zobaczy pani park miejski. Kawałek przed nim po
prawej stronie jest Cacilienallee. Nie sposób ją przegapić. To
jest nasza najpiękniejsza ulica.

Lena podziękowała i wyszła.
Córka Nicoli dorastała w normalnym środowisku, w

bezpiecznej dzielnicy. Lena miała nadzieję, że państwo
Wiedemann byli dobrymi rodzicami dla córki Nicoli.

Ku jej zdziwieniu rozpoznano ją w tej małej kawiarence.
- Znów zawitała pani do naszego miasta? - zapytał kelner.
Obcy rzadko tu zaglądali. Przecież Winkenheim nie było

miasteczkiem turystycznym. Biznesmeni lub

background image

przedstawiciele handlowi chodzili raczej do większych

restauracji.

Mimo to mały bar pękał w szwach od gości.
Lena zamówiła kawę i spojrzała na tablicę, na której

wypisano dania dnia.

Tagliatelle z kurkami
Matjas z zieloną fasolką i pieczonymi ziemniakami Sałatka z

indykiem

Zupa śmietanowo-grzybowa z grzankami
Brzmiało pysznie, a i ceny nie były zbyt wygórowane. Nic

dziwnego, że brakowało wolnych miejsc.

Po chwali namysłu Lena zdecydowała się na śledzia. Dawno

go nie jadła. W trakcie jedzenia analizowała przebieg rozmowy
z Nicolą Schiffer.

Postanowiła, że później przejdzie się do Câcilienallee na

piechotę. Odrobina ruchu jej nie zaszkodzi. Zaczerpnie
świeżego powietrza.

Najadła się do syta. Smakowało jej. Wszystko było

przyrządzone ze świeżych produktów i ładnie, estetycznie
podane.

Kelner, któremu dała spory napiwek, odprowadził ją do

drzwi.

- Miłego dnia i polecamy się na przyszłość. Proszę odwiedzać

nas częściej.

Podziękowała i ruszyła przed siebie.
Niby przestało padać, ale nadal było szaro i ponuro. Cóż,

nastała jesień.

background image

Mimo to Lena nie traciła humoru. W przeciwieństwie do

pogody ona promieniała.

Od razu trafiła na Cacilienallee. Nie błądziła. Szereg

okazałych domków oraz willi po prawej i po lewej stronie
wywarły na niej oszałamiające wrażenie. Urzekła ją również
dróżka otoczona platanami, po której spacerowali przechodnie.
Bajkowy obrazek.

Pełna energii zbliżała się do domu z numerem 40, starej willi

usytuowanej w środku ogrodu ze starym drzewostanem. Po
prawej stronie domu stały garaże. Wjazd do nich umożliwiało
otwarcie białej drewnianej zasuwanej bramy. Wszystko było
gustownie urządzone.

Więc tu dorastała córka Nicoli.
Nagle otworzyły się drzwi od domu. Wyłonił się z nich

wysoki, szczupły mężczyzna o siwych włosach. Trzymał coś w
ręku. Obszedł dom.

Czyżby to był doktor Wiedemann?
Z pewnością.
Gdzie podziała się jej odwaga? Ulotniła się? Była lekko

wstrząśnięta, zmieszana. Zapukać do tych ludzi czy nie?

Nicola powiedziałaby: „Dobre rzeczy wymagają czasu". I ta

maksyma wydawała się być najbardziej adekwatna do tej
sytuacji.

Nie będzie działała pochopnie. Nie chce zniweczyć tej szansy.

background image

Dowiedziała się, gdzie mieszkała córka Nicoli i tyle musiało

wystarczyć, przynajmniej na początek.

Ukryła się za drzewami i przyglądała się uważnie willi

państwa Wiedemann. Im dłużej tam stała, rym bardziej
utwierdzała się w przekonaniu, że lepiej będzie, jeśli na razie
sobie odpuści. Była zbyt podekscytowana, żeby nachodzić ich
znienacka.

Znowu spadł deszcz, Lena pognała co tchu do samochodu.

Wcisnęła gaz i ruszyła w kierunku swojej posiadłości.

Nikomu nie piśnie ani słówkiem o sukcesie swojej misji, przy

czym pełny sukces osiągnie, jeśli uda się jej porozmawiać z
córką Nicoli i zaskarbić jej sympatię.

Przetrząsnęła saszetkę z płytami CD i zupełnie przypadkiem

natrafiła na najnowszy nabytek, który zapodział się gdzieś na
dnie. Wreszcie posłucha tej płyty. Czytała o niej pochlebne
recenzje. Przed nią długa droga.

Z głośnika rozbrzmiały pieśni gregoriańskie. Od jakiegoś

miesiąca okupowały niemal wszystkie listy przebojów.
Plasowały się znacznie wyżej niż sama Madonna. Rajskie
klimaty.

background image

Och, jesteś w dobrym humorze - powitała ją Nicola na

podwórzu.

- Tak, świetnie się dziś czuję... Wszystko idzie po mojej

myśli. - Skłamała w dobrej wierze. - Byłaś u Bondiego? Co u
niego?

- Wspaniale. Powinniśmy ustalić między sobą, kto kiedy

przynosi mu marchewkę. Worek z marchewkami pustoszeje w
szaleńczym tempie, bo ciągle ktoś go dokarmia. Zatem moja
droga, jeśli do niego zajrzysz, nie karm go marchewką.

Lena zaśmiała się.
- Masz rację. Musimy zaprowadzić tu porządki. Przydałby

nam się jakiś rozsądny plan dnia.

- Otóż to. Dyscyplina musi być. Aha, dzwonił do ciebie

niejaki profesor Altmann. Podobno w sprawie obrazów. Był
podenerwowany i wypytywał mnie o niestworzone rzeczy. Nie
byłam w stanie udzielić mu sensownych odpowiedzi.
Obiecałam, że do niego oddzwonisz. Jego numer jest w
korytarzu

na

skrzyni.

Zadzwoń.

Z

jego

słów

wywnioskowałam, że te obrazy

background image

są warte majątek. Skoro ten... zapomniałam jego imię.

malarz był tak sławny...

- Nicola, według mnie te obrazy są perfekcyjną kopią

oryginałów. Gdyby było inaczej, nie leżałyby tutaj. Szczerze
mówiąc, zasięgnęłam języka na ich temat jedynie przez wzgląd
na Aleksa.

- Ach, poczciwy Aleks, on ci życzy stosu pieniędzy i oby te

obrazy ci go zagwarantowały. No, dzwoń. Zjesz dzisiaj z nami
kolację?

- A co będzie?
- Pstrągi z ziemniakami. Dla Isabelli z sałatą.
- Isabelli? Przyjdzie do was?
- Tak. Zdaje się, że kryzys ma już za sobą. Zaprosiłam ją i

zgodziła się bez mrugnięcia okiem.

- Więc i ja przyjmuję twoje zaproszenie. Ja też prosiłabym

sałatę do pstrąga.

- Słoneczko, a ty jesteś na obozie odchudzającym? Lena

objęła Nicolę.

- Nie, słoneczko. Zjadłam dość syty obiad. OK, do zobaczenia

później.

Pomachała Nicoli i poszła do stajni.
- Cześć, Bondi... - zawołała. Koń parsknął. Rozpoznał ją.
I miałaby teraz wejść do boksu bez marchewki? Nie! Od jutra

będzie przestrzegać dyscypliny. Dzisiaj zrobi wyjątek.

background image

Wyjęła z worka dwie marchewki. Otworzyła drzwi do boksu.

Bondadosso odwrócił się i podszedł bliżej.

- Cieszę się, że z nami jesteś, Bondi - szepnęła. Do stajni

wszedł Martin. Lena go nie zauważyła.

- Co ty tu robisz? - zachichotał. - Opowiadasz mu historyjki?
- Uhm - przyznała nieśmiało. - Bondi słucha ich z

zadowoleniem. Ach, Martin, jestem taka szczęśliwa, że go
przygarnęliśmy. A co z jego zdrowiem?

- Są postępy. Czas leczy rany. Najważniejsze, że nie doznał

uszczerbku na psychice. Odzyskał równowagę i zaufanie do
ludzi. Muszę przerwać wam tę sielankę. Zmienię mu
opatrunek. Jeśli chcesz, możesz natrzeć mu rany specjalnym
żelem.

- Chętnie.
Bondi stał spokojnie. Wiedział, że nikt nie wyrządzi mu

krzywdy.

- Nie miałabyś ochoty wpaść do nas wieczorem? -zapytał

Martin. - Zjedlibyśmy razem, pogadali...

- Wam nigdy nie odmawiam, ale przyjęłam już zaproszenie od

Nicoli. I jeżeli mam być szczera, nie chce mi się nigdzie
jeździć. Właśnie wróciłam z Winkenheim i chciałabym po
jedzeniu się położyć, poczytać książkę i pooglądać telewizję.
Zadzwonię rano do Sylvii i umówimy się na inny termin.
Dawno nie widziałam Markusa. Dołączyłby do nas jak za
dawnych czasów.

background image

- Kapitalny pomysł. Sylvia napomknęła coś, że zerwał z tą

swoją dziewczyną. On chyba nie ma szczęścia do kobiet.

- Albo jest zbyt wymagający.
- Nic dziwnego, skoro na co dzień widuje dwie wspaniałe

kobiety, Sylvię i ciebie.

Lena zachichotała.
- Oj, Martin, takie komplementy z twoich ust?
- Mówię prawdę. Zbieram się. Skoczę jeszcze do Baldingera.

Zbadam jego chorą krowę. Potem fajrant.

- Odpocznij. Zasłużyłeś na to. Dzięki! I pozdrów Sylvię!
- Pozdrowię! Ja powinienem ci podziękować, bo przyjęłaś do

siebie Bondadosso.

- Martin, dostałam w prezencie ślicznego konia. Dzięki tobie,

rzecz jasna.

Lena pogłaskała Bondiego i opuściła stajnię z Martinem.

Odprowadziła go do samochodu, po czym poszła do domu.

Zdjęła buty, rozsiadła się wygodnie na sofie i wykręciła

numer do profesora.

- Witam, profesorze Altmann, miałam do pana oddzwonić...

Lena Fahrenbach.

- Ach, pani Fahrenbach. Hm, w czwartek będę w Bad

Helmbach i pomyślałem, że mógłbym panią odwiedzić, żeby
obejrzeć te obrazy. Pasowałoby pani?

background image

- Oczywiście, panie profesorze. O której godzinie pan

przyjedzie?

- Około jedenastej... Pani Fahrenbach, jest pani pewna, że

chodzi o obrazy Aegidiusa Patta?

- No taki podpis na nich widnieje, a Lisa Joost powiedziała, że

namalował bitwy morskie.

- Przyjrzę się im uważnie. W czwartek dowiemy się czegoś

więcej. Jeżeli są prawdziwe, ludzie będą sobie z ich powodu
skakać do gardeł. Są w dobrym stanie? Przechowujecie je
należycie?

- Są lekko przykurzone, jakby nieco przyciemniały, ale jak na

swój wiek prezentują się całkiem nieźle.

- To dobrze. Do zobaczenia w czwartek, pani Fahrenbach.
Jeśli te obrazy są warte.
Nie!
Stop!
Nie będzie się teraz denerwować. Ponownie chwyciła za

telefon, żeby zadzwonić do biura Daniela.

- Cześć, Daniel, mamy coś pilnego do załatwienia? Muszę

przyjść do biura?

- Nie, Leno, właściwie nie. Nic szczególnego się nie działo.

Żadnych zleceń.

- Nie będziemy zasypywani nimi każdego dnia, Danielu.
- A szkoda...

background image

- Nie marudźmy, nie jest tak źle. Bez Brodersena Horlitza i

Finnemore Eleven nie mielibyśmy z czego żyć. Wynajem
apartamentów nie stał się jeszcze dochodowym interesem. Na
szczęście Isabella Wood wynajęła je wszystkie na dwa
miesiące i zapłaciła za nie podwójnie.

- Niezły fart. Miła osóbka z niej. Zje dzisiaj z nami kolację.
- Och, ty też jesteś zaproszony? Nicola nic nie wspominała.
Daniel zaśmiał się.
- Nie musiała. W sumie jestem ich stałym lokatorem. Fajnie,

że się u nich spotkamy. Isabella ma dar opowiadania różnych
historii. Dobrze się jej słucha.

- Racja. Do zobaczenia później! Lena odłożyła słuchawkę i

wstała. Postanowiła, że przed kolacją weźmie relaksującą

kąpiel. Odpręży się w wannie przy dźwiękach łagodnej

muzyki. Zabrzęczał telefon. Pewnie Danielowi coś się
przypomniało.

- Zapomniałeś mi coś powiedzieć? - spytała. Najpierw

zamilkła, a potem...

1

- Proszę?

Natychmiast rozpoznała ten głos. To był jej brat Frieder.
Chciał zakopać topór wojenny? Opamiętał się? Uzmysłowił

sobie, że rodzina jest najważniejsza?

background image

- Frieder, świetnie, że dzwonisz!
- Przeholowałaś teraz! Pożałujesz tego, zobaczysz! -

wrzeszczał do słuchawki.

Co go opętało?
- Frieder, nie rozumiem...
- Nie bądź obłudna! Mnie nie oszukasz! Dawaj mi Linusa do

telefonu!

Zwariował?
- Co? Niby dlaczego Linus miałby być u mnie? Nie widziałam

go. Nie mam od niego żadnych wieści. Zabroniłeś mi się z nim
kontaktować. Przysłałeś do mnie tych swoich adwokacików.
Skleroza cię dopadła?

Zaśmiał się szyderczo.
- Nie wmówisz mi, że stosujesz się do zakazów.
- Frieder, przypominam ci, że nawet nie wiem, w którym

internacie go umieściliście... Matko jedyna, Frieder, czyżby on
uciekł?... Powiadom policję... Biedne dziecko...

- Jeśli się u ciebie zjawi, to zadzwoń do mnie! Zrozumiano?
- Tak. Jak długo go nie ma? Mogę ci jakoś pomóc?
- Jeszcze tego brakowało! Odczep się ode mnie! Rozłączył

się.

Lena martwiła się o swojego bratanka i jednocześnie była

wściekła na brata.

Co on sobie wyobraża? Bezczelny typ! Jak on ją traktuje?

background image

Pomieszało mu się w głowie. Powinien się leczyć.
Biedny Linus. Dopiero co targnął się na swoje życie. Co

musiało się wydarzyć w tym nowym internacie, że uciekł?

Oby nic mu się nie stało i oby przypomniał sobie o Lenie.

Modliła się, żeby w chwili zwątpienia odnalazł do niej drogę.
Może Grit coś wiedziała?

Lena zadzwoniła do siostry, która jak zwykle była

rozzłoszczona.

- Ach, to ty - powiedziała. - Nie mam teraz czasu. Pogadamy

innym razem.

- Grit, właśnie rozmawiałam przez telefon z Friederem! -

krzyknęła, zanim Grit rzuciła słuchawką. -Linus uciekł. Wiesz
coś na ten temat?

- Nie, niby skąd? Parszywy dzieciak. Sprawia same kłopoty.

Dobra, pora na mnie...

- Grit, twój bratanek zniknął bez śladu. Nie martwi cię to?
- Ani troszeczkę. Mnie też nie jest lekko. Frieder jest jego

ojcem, on się z nim upora...

- Grit...
Lena zrezygnowała z dalszej rozmowy, bo nie miała sensu.
- Przepraszam, że cię zatrzymałam. Cześć. Innym razem

pogadamy.

Rozłączyła się.
Rodzeństwo doprowadzało ją do szału.

background image

Co począć? Jak mogłaby włączyć się w poszukiwania

Linusa?

Nie miała żadnego punktu zaczepienia.
Skonsternowana poczłapała do łazienki. Napuściła wody do

wanny, wsypała do niej sól do kąpieli i w całym pomieszczeniu
rozprzestrzenił się zapach lawendy.

Dzień rozpoczął się wprost idealnie, fantastycznie.

Dowiedziała się, gdzie mieszkają rodzice adopcyjni córki
Nicoli, Bondi odzyskiwał siły, aż tu nagle ta hiobowa wieść
spadła na nią jak grom z jasnego nieba. Zniknął jej bratanek.
Lena bała się o niego.

Gdzie był?
Straciła apetyt. Najchętniej odwołałaby kolację u Nicoli. Tyle

że siedzenie na sofie i dumanie o hipotetycznym miejscu
pobytu Linusa w niczym nie pomoże.

Isabella Wood potrafiła rozbawić. Miała dar oratorski, a przy

tym specyficzne poczucie humoru. Przysłuchując się jej
opowiastkom, oderwie się od smutków. Nie zabierze ze sobą
telefonu, żeby nikt nie zakłócił jej spokoju.

Lena sprawdziła temperaturę wody, dolała odrobinę zimnej,

rozebrała się i zanurzyła pod aromatyczną pierzynką z piany.

Nie mogła się zrelaksować. Nieustannie rozmyślała o Linusie.

Trzęsła się ze strachu, że chłopiec mógł sobie coś zrobić.

background image

Linus był wrażliwym chłopcem. Potrzebował ciepła i miłości,

a przede wszystkim swoich rodziców. Ci jednak byli za bardzo
zajęci sobą. Tatuś walczył o pozycję najmądrzejszego i
najbardziej wpływowego człowieka, mamusia zaś naprawiała
swoje ciało u chirurga plastycznego.

Lena usilnie wsłuchiwała się w takt muzyki. Chciała się

odprężyć, lecz to jej się nie udało. Wbrew codziennym
przyzwyczajeniom wyszła z wanny po paru minutach.

background image

Isabella Wood tryskała radością. Jedzenie zaserwowane przez

Nicolę rozpływało się w ustach. Wszyscy byli zachwyceni i
tym sposobem wspólnie spędzony wieczór można było
zaliczyć do udanych. Niczego nie brakowało, do niczego nie
można było się przyczepić. Czego chcieć więcej? Nawet Lena
się rozluźniła. Odsunęła smutki na bok. Mimo to pożegnała się
jako pierwsza, usprawiedliwiając się bólem głowy.

Dziesięć minut później leżała w łóżku z zamkniętymi oczami.
Ze snu wyrwało ją brzęczenie telefonu. Przestraszyła się.
Frieder? Chciał ją poinformować, że Linusowi nic nie jest?
Ledwie wykrztusiła z siebie „halo". Usłyszała głos Thomasa:

- Kochanie, co się dzieje?

W pierwszej sekundzie była skłonna zwierzyć mu się ze

swoich zmartwień, ale uznała, że nie będzie

background image

obciążała go problemami rodzinnymi. Tak rzadko z nim

rozmawiała. Odetchnęła z ulgą, kiedy w słuchawce usłyszała
jego głos.

Nie odpowiedziała na jego pytanie.
- Tom, cudownie, że dzwonisz. Nie spodziewałam się tego...
- Kotuś, niestety nie mam za dużo czasu na dłuższą rozmowę.

Skorzystałem teraz z przerwy w trakcie negocjacji.

- Coś się stało?
- Nie. Chciałem po prostu cię usłyszeć. Tęsknię za tobą. Nie

mogę się doczekać, kiedy się znowu zobaczymy. Ach, gdybym
uporał się z tym, co nade mną ciąży...

- Co to jest, Tom?
- Opowiem ci wszystko, kiedy się spotkamy, czyli niedługo.

Obiecuję. Lenko, dzwonię, bo... Chociaż chyba nie wypada,
żebym wyskakiwał ni z tego, ni z owego z jakimiś prośbami.

- Tom, nie ma takiej rzeczy na świecie, której bym dla ciebie

nie zrobiła. No dalej, mów.

- Lenko, w następny piątek mam ważne spotkanie w Brukseli.
- Wspaniale, Tom! - krzyknęła Lena. - To jest okazja,

żebyśmy się zobaczyli. Wpadniesz potem na Słoneczne
Wzgórze?

- Nie, nie dam rady. Następnego ranka lecę do Madrytu, a w

niedzielę z powrotem do Nowego Jorku.

background image

Lena przełknęła ślinę. Zmarkotniała. Łudziła się, że Tom do

niej przyjedzie.

- Lenko, mógłbym skrócić moje zebranie biznesowe w

Brukseli... Wówczas miałbym wolne od popołudnia do
następnego ranka...

- Och, Tom, ja z chęcią pojadę do Brukseli.
- Kochanie, moglibyśmy spędzić ze sobą zaledwie parę

godzin. Podróż w tę i z powrotem zajmie ci trochę więcej
czasu... Ja jestem bardzo zabiegany. Bardzo mi ciebie brakuje.
Usycham z tęsknoty. Chyba nie powinienem... Ach, Lenko,
przyjedź!

- Nic mnie już nie zatrzyma, kochanie. Pojadę do Brukseli,

choćbym cię miała widzieć tylko przez godzinę, ba, przez
minutę. I ja tęsknię za tobą. Oddałabym wszystko, żeby poczuć
twoją bliskość, przytulić się do ciebie, pocałować...

- Lenko, jesteś pewna?
- Absolutnie... Boże, ale mnie uszczęśliwiłeś.
- Super! Marzyłem o tej chwili, choć nie ukrywam, że bałem

się odmowy. Trudno bez ciebie wytrzymać. Kocham cię z
całego serca. W najbliższych dniach będę rozkojarzony w
pracy, bo będę o tobie myślał. Lenko, nigdy nie przestanę cię
kochać. Przepraszam cię, ale muszę wracać do sali. Zadzwonię
jutro i ustalimy szczegóły. Cieszę się i jestem szczęśliwy, że
mam ciebie. Kocham cię, ja...

Przerwało połączenie.

background image

Wreszcie spotka się ze swoim Thomasem.
Wpatrywała się w jego zdjęcie w srebrnej ramce.
- Tom, kocham cię. Wiesz, że i ja nigdy nie przestanę cię

kochać... W Brukseli zatopię się w twoich ramionach, nie
oderwę moich ust od twoich.

Położyła się i zgasiła światło.
Bruksela jest pięknym miastem.
Rano sprawdzi wszystkie połączenia lotnicze.
Była gotowa przemierzyć tę kolosalną odległość

samochodem, bo czego się nie robi dla swojego ukochanego...

Nic jej nie stanie na drodze do szczęścia. Niedługo przytuli się

do Thomasa i tylko to będzie się liczyło.

background image

Gdyby nie obawa o bratanka, Lena byłaby najszczęśliwszą

kobietą pod słońcem. Wreszcie spotka się z Thomasem! Po
długim czasie Thomas znowu weźmie ją w ramiona, będzie
całował, przytulał...

Nie spodziewała się, że spotka ją takie szczęście. Tak,

szczęście, choćby miało trwać jedynie jedno popołudnie i jedną
noc.

Chociaż do wyjazdu zostało jeszcze kilka dni, jak typowa

kobieta już teraz przeglądała szafę z ubraniami. Chciała
wyglądać olśniewająco.

Wyciągała z szafy jedno ubranie za drugim. Nic jej się nie

podobało. Na łóżku, na komodzie, nawet na podłodze piętrzyły
się porozrzucane ubrania.

- Co tu się stało? - przeraziła się Nicola, pokazując na bałagan

w sypialni Leny.

- Szykuję ubrania na spotkanie z Thomasem - powiedziała

Lena.

Trochę się zawstydziła. Sypialnia rzeczywiście wyglądała

strasznie. Jakby przeszedł przez nią huragan.

background image

- Leno, po pierwsze masz jeszcze cały tydzień, po drugie w tej

stercie ubrań i tak niczego nie znajdziesz.

- Wiem, ale chcę ładnie wyglądać w Brukseli.
- Zawsze ładnie wyglądasz. Chyba nie myślisz, że Thomas

bardziej cię pokocha, jeśli założysz jakiś drogi fatałaszek.
Będzie w ciebie tak wpatrzony, że z pewnością nawet go nie
zauważy.

- Możliwe, ale i tak nie wiem, w co mam się ubrać.
- Pomogę ci. Skoro już wszystko wyrzuciłaś z szafy, możemy

przy okazji odłożyć letnie ubrania i wynieść je do pokoju
gościnnego. Będziesz miała więcej miejsca i od razu zrobi się
przejrzyście... Lato i tak już minęło. Może będzie jeszcze kilka
ciepłych dni, ale nie tak ciepłych, żeby nosić sukienki i bluzki
na ramiączkach.

Lena odetchnęła z ulgą.
- Dziękuję ci. Jesteś prawdziwym skarbem. Gdy uprzątniemy

letnie ubrania, poszukamy czegoś na wyjazd.

- Zgoda - powiedziała Nicola i zabrała się do pracy.
Pracowała szybko i sprawnie. Góra ubrań wyraźnie się

zmniejszyła.

- Leno - zaczęła Nicola. - Co z Linusem? Znalazł się?
Twarz Leny spochmurniała.
- Nie. Dopiero co dzwoniłam. Wyobraź sobie, Frieder nie

chciał ze mną rozmawiać. Przekazał mi

background image

jedynie przez sekretarkę, że sam się do mnie odezwie, jeśli

Linus się odnajdzie. Jak się wyraził, ma ważniejsze rzeczy do
roboty niż odpowiadanie na moje histeryczne pytania. Zbywa
mnie jak uciążliwego petenta. To boli. Jest moim bratem.
Dlaczego tak się zachowuje? Tylko dlatego, że nie chcę mu
oddać działki nad jeziorem?

- Twój brat jest beznadziejnym egoistą. Gardzi ludźmi i jest

dla nich okrutny. Poza tym jest złym ojcem. Jak myślisz,
dlaczego Linus uciekł?

- Bo nie chciał być w internacie. Wcale nie musiał. Dobrze się

uczy. Poza tym jego matka siedzi całymi dniami w domu, o ile
nie jest na zakupach lub nie leży na stole operacyjnym u
chirurga plastycznego. Mona żyje swoimi sprawami, a mój brat
swoimi. Tylko dziecko im przeszkadza. Ale jak ma się
pieniądze, dziecko można umieścić w internacie i potem
opowiadać wszystkim wkoło, że to dla niego najlepsze
rozwiązanie. Tak jest łatwiej.

- I nasłać prawnika na osobę życzliwą dziecku i zabronić jej

wszelkich kontaktów.

- Nigdy tego Friederowi nie wybaczę. Jeśli Linusowi coś się

stanie, to... nie wiem, co zrobię.

- Najprawdopodobniej nic - powiedziała Nicola, składając

krótkie spodenki. - Dla świętego spokoju nie zrobisz nic.
Zawsze wszystko wybaczasz swojemu rodzeństwu. Dlatego
tak sobie pozwalają.

background image

Wchodzą ci na głowę. Ten nieudacznik z Francji tylko

gwizdnie, a ty już wszystko rzucasz i lecisz, żeby zrobić za
niego brudną robotę. Ktoś ci kiedyś za to podziękował? Nie.

- Jörg nie jest nieudacznikiem - wtrąciła Lena. Nicola

podniosła kupkę poskładanych krótkich

spodenek.
- Nie jest? To powiedz mi, co osiągnął pracą własnych rąk,

odkąd odziedziczył zamek?

- No... no... on... - jąkała się Lena.
Nicola zaniosła spodenki do pokoju gościnnego, schowała je

do szafy i wróciła.

- Nie możesz nic powiedzieć, bo niczego nie osiągnął. Wydał

tylko mnóstwo pieniędzy na nierentowne imprezy,
zaprzepaścił poważne kontrakty i gdyby nie ty, straciłby
swojego najlepszego współpracownika. Nawet żona od niego
uciekła. Nie potrafił jej zatrzymać.

Lena westchnęła.
- Jörg jest po prostu marzycielem. Nicola usiadła na brzegu

łóżka.

- Droga Leno, powiem krótko. Gdyby Jörg nie dostał w

spadku pieniędzy, zamku i winnic, to dzięki tym swoim
marzeniom i dalekosiężnym planom już dawno byłby na
zasiłku z opieki społecznej. Ale po co ja się tak denerwuję?

- Spadek zmienił moje rodzeństwo. I to bardzo. Zamiast na

dobre, wyszedł im na złe. Cała trójka

background image

straciła kontakt z rzeczywistością. A przecież Grit była

wcześniej normalną kobietą.

- Przestań mi mówić o swojej siostrze - zaperzyła się Nicola i

sięgnęła po następną kupkę rzeczy do sortowania. - Stąpa po
cienkim łodzie. Ma dwoje cudownych dzieci, miłego,
rozsądnego męża, i co robi? Zabawia się z jakimś młodym
Włochem, za którego musi jeszcze płacić i żyje w wiecznym
stresie. Kiedyś była ładną kobietą. Przez te wszystkie operacje
plastyczne jest jakaś taka... zniekształcona.

- Nie sądzę, żeby Grit była po operacji plastycznej. Ona tylko

wstrzykuje sobie botoks.

- Też źle. Botoks niszczy komórki nerwowe. Przez

nieumiejętnie wstrzyknięcie można porazić mięśnie twarzy i to
nieodwracalnie.

Lena roześmiała się.
- Jesteś prawdziwą ekspertką w tej dziedzinie. Skąd ty to

wszystko wiesz? Może sama jesteś zainteresowana, co?

- Broń Boże! - oburzyła się Nicola. - Kobieta powinna się

pogodzić z upływem czasu i nie rozpaczać, że zostawia ślady
na twarzy. Te damulki wygładzają sobie twarz, a ręce mają
stare. Skąd to wszystko wiem? Wystarczy otworzyć gazetę.
Pełno teraz artykułów o kobietach poprawiających sobie
wygląd. Kobiety nie mają dzisiaj żadnych zahamowań i godzą
się na obecność kamery telewizyjnej przy operacjach. Mój

background image

Boże, na jakim my świecie żyjemy - powiedziała Nicola i

przytrzymała w górze lekki, prosty sweterek z wycięciem w
kształcie litery V. - Zobacz, ten jest ładny. Możesz go zabrać
do Brukseli. Liliowy jest teraz modny.

Lena wzięła sweter z rąk Nicoli.
- Moja droga, to nieudany zakup. Ten sweter można od razu

wsadzić do pojemnika Czerwonego Krzyża.

- Ależ on jest nowy i bardzo ładny.
- Ale nie jest dla mnie. Kiedyś dałam się na niego namówić.

Nie będę go nosić. Niech inna kobieta się nim nacieszy, zanim
zjedzą go mole. Nicola odłożyła sweter.

- Szkoda, że noszę inny rozmiar. Mnie się podoba. Lubię

liliowy kolor.

- W liliowym ci do twarzy.
Lena postanowiła, że przy najbliżej okazji kupi dla Nicoli coś

liliowego. Nicola sama sobie niczego nie kupi. Jest zbyt
oszczędna. Na siebie prawie nigdy nie wydaje pieniędzy.

Zadzwonił telefon Leny.
Dzwonił Daniel.
W jego głosie słychać było podekscytowanie. Chciał, żeby

Lena przyszła do biura.

- Nie uwierzysz, dostaliśmy spore zamówienie na Finnemore

Eleven. Czy mówi ci coś nazwa Hansen & Hansen?

background image

- Owszem. Prowadzą małe ekskluzywne sklepy alkoholowe

na terenie całych Niemiec. Oni przysłali to zamówienie?

- Tak, ale nie bezpośrednio do nas, tylko do Szkocji. Ale

Szkoci odesłali je do nas wraz z kopią pisma, w którym
informują firmę Hansen & Hansen, że w przypadku kolejnych
zamówień mają się kontaktować właśnie z nami.

- Świetnie. Już idę - powiedziała Lena.
- Znowu dostaliśmy duże zamówienie. To miło ze strony

Marjorie Ferguson, że jest wobec nas lojalna. Przesłała nam
zamówienie, które mogła zrealizować w Szkocji i zaoszczędzić
na naszej prowizji.

- Nie każdy jest taki cwany jak twój brat Frieder -powiedziała

Nicola. - Twój ojciec by się załamał, gdyby zobaczył, jak twój
brat niszczy hurtownię Fahrenbach.

Lena westchnęła.
- Dobrze, że tego nie dożył. Mogę ci zostawić cały ten bajzel?
- Jasne. Idź już i pracuj. Przynajmniej będzie z tego jakiś

pożytek. Dokończę sama, a potem biorę się za obiad.

- Co dzisiaj jemy?
- Kotlet mielony, ziemniaki i marchewka gotowana. Nie

zgadniesz, kto miał takie życzenie.

- Daniel?

background image

- Nie, nasza diwa.
- Isabella?
- Tak. Zapytała mnie, czy mogłaby dostać kotleta mielonego z

ziemniakami i marchewką. Ostatni raz jadła kotleta, kiedy była
jeszcze dzieckiem. Ponieważ od czasu do czasu... właściwie
coraz częściej je u nas, obiecałam, że będzie kotlet, ziemniaki i
marchewka.

- Aż trudno sobie wyobrazić, że słynna aktorka filmowa ma

takie zachcianki.

Nicola sięgnęła po kupkę letnich sukienek, które wcześniej

posortowała.

- Ona też jest człowiekiem. Ale teraz pośpiesz się. Sama dam

sobie radę z resztą rzeczy.

Lena objęła Nicolę i pocałowała w czoło.
- Każdego dnia powinnam dziękować Bogu, że sprowadził cię

do posiadłości. Co ja bym bez was zrobiła? Bez ciebie, Aleksa,
Daniela.

- Jakoś byś przeżyła.
Pochwały peszyły Nicolę, ale Lena doskonale wiedziała, że w

głębi duszy na pewno się z nich cieszy. Zresztą Lena nie
skłamała. Wszystko, co powiedziała, było najświętszą prawdą.
Cała trójka po prostu była niezastąpiona.

- Nie wierzę - zawołała Lena i wybiegła z pokoju. Cieszyła

się, że Daniel do niej zadzwonił. Wybawił ją od sprzątania.

background image

Co za diabeł ją podkusił, żeby wyrzucić wszystko z szaf i

szuflad? Już lepiej było oglądać każdą rzecz z osobna, jedną po
drugiej.

Ale czego się nie robi z miłości! Na dodatek takiej miłości,

która może zawrócić w głowie.

background image

Podejrzewając, że profesor Altmann załamałby ręce, gdyby

się dowiedział, że obrazy przedstawiające krwawe bitwy
morskie wędrują z jednej skrzyni do drugiej, Daniel i Aleks
przenieśli obrazy do domu Leny i oparli ostrożnie o regał z
książkami. Lena jeszcze raz im się przyjrzała. Nadal uważała,
że są okropne. Była ciekawa, co powie profesor Altmann,
znawca dzieł sztuki. Profesor zaraz tu będzie i wreszcie będzie
miała jasność. Aleks był nie do wytrzymania. Jak tylko Lisa
zasugerowała, że obrazy mogły wyjść spod pędzla wielkiego
malarza Aegidiusa Patta, Aleks był przekonany, że znalazł
skarb. Lena zaparzyła kawę.

Nicola poratowała ją ciastkami. Szczerze mówiąc, Lena sama

czuła lekkie podekscytowanie.

Lisa powiedziała, że ten malarz mieszkał przez jakiś czas w

okolicy Fahrenbach. Wcześniej, dzisiaj pewnie też, malarze
obdarowywali gospodarzy obrazami za schronienie i
poczęstunek. Fahrenbachowie

background image


zawsze byli wspaniałomyślni. Nie można wykluczyć, że te

obrazy są swego rodzaju zapłatą, tyle tylko że jeden z
przodków Leny schował je od razu do skrzyni, bo mu się nie
spodobały.

Na dźwięk dzwonka u drzwi Lena aż podskoczyła. Trochę

dlatego, że na co dzień prawie nikt nie dzwonił, tylko od razu
wchodził, ale też dlatego, że myślami była przy swoich
przodkach.

Szybkim krokiem podeszła do drzwi.
Przyjechał profesor.
Był niewiele wyższy od Leny i drobnej budowy ciała. Miał

szczupłą twarz i nosił okulary w srebrnych oprawkach. Miał
około pięćdziesięciu lat. Należał do ludzi, których wiek trudno
ocenić i którzy już dziesięć lat temu wyglądali tak samo jak
teraz i przez kolejne dziesięć lat ich wygląd się nie zmieni.

- Dzień dobry, panie profesorze. Nazywam się Lena

Fahrenbach.

Na twarzy profesora zagościł uśmiech.
- Dzień dobry, pani Fahrenbach. Lena zaprosiła go do środka.
- Może napije się pan kawy? - zaproponowała.
- Później, moja droga, później. Teraz chciałbym zobaczyć

obrazy.

- Zapraszam do mojej biblioteki. Lena zaprowadziła profesora

do pokoju. Od razu zauważył obrazy.

background image

Widok profesora pędzącego do obrazów rozbawił Lenę.
Profesor wziął jeden z obrazów, podszedł z nim do okna i

przyglądał mu się z namaszczeniem.

- Nie ma żadnych wątpliwości. Oryginalny Patt - oznajmił

poważnym tonem.

Zanim Lena zdążyła coś powiedzieć, profesor podnosił już

kolejne obrazy, sprawdzał i ostrożnie odkładał na stół, jakby
były ze szkła.

- Wszystkie są oryginalne. Jak już powiedziałem, nie ma

żadnych wątpliwości. To niesamowite, że akurat tutaj się
odnalazły. No cóż, wiadomo, że Patt mieszkał przez jakiś czas
w tej okolicy, zapewne w pani posiadłości, i przekazał pani
przodkom własne dzieła. O tej serii bitew morskich dużo się
pisało i mówiło, ale nikt nie wiedział, gdzie są obrazy. Serię
uznano za zaginioną. Mój Boże, co za szczęście mnie spotkało!
W najśmielszych snach nawet mi się nie śniło, że dostąpię
zaszczytu identyfikowania tych wspaniałych obrazów...
Motyw bitwy morskiej Aegidiusa Patta.

Profesor był w swoim żywiole.
Lena zastanawiała się, jak z powodu takiej rzezi na płótnie

można stracić panowanie nad sobą.

Profesor kolejno brał do ręki każdy obraz, przyglądał się mu z

zachwytem i cicho mamrotał coś pod nosem.

background image

- Panie profesorze, może teraz napije się pan kawy? -

zaproponowała drugi raz.

Profesor ocknął się i przetarł czoło.
- Słucham... O co pani pytała? Lena uśmiechnęła się.
- Pytałam, czy napije się pan kawy. Profesor pokiwał głową.
- Tak, tak... Kawa... Świetny pomysł - powiedział i znowu

zajął się obrazami.

Lena poszła po kawę i ciasteczka.
Jeszcze do niej nie dotarło, że jest w posiadaniu oryginalnych

obrazów, na dodatek pewnie dużo wartych. Inaczej profesor
nie byłby taki podekscytowany.

A to znaczy, że...
Nagle coś jej zaświtało.
To znaczy, że na sprzedaży obrazów zarobi dość dużo i będzie

mogła spłacić część długów!

Ręce jej drżały, kiedy odstawiała tacę z kawą i ciastkami.
Wzięła głęboki oddech.
Trzymać nerwy na wodzy.
Nalała kawę. Profesor chętnie sięgał po ciasteczka, które

upiekła Nicola.

Lena nalała mu drugą filiżankę kawy i zapytała niepewnie:
- I co dalej, panie profesorze? To znaczy, co by mi pan

radził...

background image

Profesor jadł ze smakiem kolejne ciastko.
- Obrazy są w dobrym stanie, ale trzeba je odświeżyć i

wyczyścić. Znam kogoś, komu można powierzyć to zadanie.
To świetna specjalistka, ale jej praca oczywiście kosztuje. No,
ale w przypadku tak cennych obrazów, nie ma pani wyboru.
Nie można ich oddać w byłe jakie ręce.

Profesor zasugerował, że czyszczenie obrazów będzie drogo

kosztować, a ona nie ma na to pieniędzy.

Musi inwestować w inne rzeczy, a nie w odrestaurowanie

obrazów.

- Dziękuję, panie profesorze. Chętnie wrócę do tego tematu,

gdy zdecyduję się na odrestaurowanie obrazów. Prawdę
mówiąc, nie mam teraz na to pieniędzy. Niestety, bitwy
morskie muszą znowu na jakiś czas zapaść w sen zimowy.

- Na miłość boską, pani Fahrenbach! Co pani mówi?! To istne

bluźnierstwo! Te wspaniałe obrazy trzeba udostępnić
publiczności, skoro już nie chce ich pani powiesić w swoim
domu. Muzea będą się o nie bić. Pani Fahrenbach, te obrazy to
majątek - powiedział. Mówił teraz głosem pełnym
namaszczenia. -To oryginały, dzieła Aegidiusa Patta,
genialnego mistrza pędzla.

Profesor był podekscytowany. Takie uniesienie grozi

zawałem. Lena musi coś zrobić, żeby temu zapobiec.

background image

- Panie profesorze, ja się na tym naprawdę nie znam. Może

mógłby mi pan pomóc? Nie chcę zatrzymać tych obrazów,
chcę je sprzedać.

- Chętnie pani pomogę. To dla mnie zaszczyt. Kolejność jest

taka: najpierw odrestaurowanie obrazów, a potem dom
aukcyjny. Proponuję dom aukcyjny Hendersona.

- Panie profesorze, przecież to największy, najlepszy i

cieszący się największym uznaniem dom aukcyjny.

- I w takim domu aukcyjnym powinny być wystawione na

aukcję obrazy Aegidiusa Patta. Jeszcze pani nie rozumie, że
posiada pani coś wyjątkowego, nieprawdopodobnego?

- Chyba nie. Cieszę się, że Lisa... Elisabeth Joost

skontaktowała mnie z panem.

- Elisabeth jest utalentowaną artystką. Pójdzie własną drogą -

powiedział i sięgnął po ciastko. -Świetne są te ciasteczka,
wprost doskonałe...

- Nicola je upiekła. Jeśli aż tak panu smakują, poproszę

Nicolę, żeby trochę panu zapakowała.

- Wspaniale, z wielką chęcią. Ale teraz przejdźmy do rzeczy...
Zanim omówił z Leną kolejne kroki, rozwodził się na temat

samego artysty.

Lena najchętniej od razu pozbyłaby się obrazów, ale profesor

się nie zgodził.

background image

- Na miłość boską, pani Fahrenbach, nie mogę wziąć na siebie

takiej odpowiedzialności. Te obrazy są za wiele warte. Nie, to
wykluczone. Ustalę kwestię odrestaurowania obrazów, a pani
musi obrazy ubezpieczyć i starannie zapakować do transportu.

Jeszcze tego brakowało!
Gdyby profesor dał jej adres restauratorki, wsadziłaby obrazy

do samochodu i sama je odwiozła. Nie może ubezpieczyć
obrazów. To niepotrzebne koszty.

Lena wstydziła się zapytać wprost, ile są warte te obrazy.

Takie pytanie wydało jej się niezręczne. Ale kiedy profesor
wspomniał o ubezpieczeniu, zapytała mimochodem:

- Na jaką sumę powinnam ubezpieczyć obrazy, panie

profesorze?

- Hmm... Nie mogę powiedzieć tak dokładnie, ale minimum

pięćset

tysięcy

euro,

minimum

zaznaczam.

Po

odrestaurowaniu będą na aukcji więcej warte. Jestem o tym
przekonany.

Lena przełknęła ślinę.
- Pięćset tysięcy euro - powtórzyła.
- Co najmniej, ale proszę mnie nie przypierać do muru.
Spojrzał na zegarek.
- Już późno. Muszę się pospieszyć. Inaczej spóźnię się na

spotkanie w Bad Helmbach. Miło było panią

background image

poznać. I dziękuję, że mi pani pokazała obrazy. Zaginione

bitwy morskie, nieprawdopodobne, nie mogę uwierzyć...
Proszę, niech pani przeniesie obrazy w bezpieczne miejsce.

Profesor wstał. Lena też się podniosła.
- Dziękuję za pomoc, panie profesorze. Odprowadziła go do

drzwi.

- Proszę chwilę zaczekać. Skoczę tylko po ciasteczka dla

pana.

Już chciała się odwrócić i popędzić do Nicoli, ale profesor ją

zatrzymał.

- Proszę zamknąć drzwi wejściowe. Na miłość boską, tylko

tak pani zamyka drzwi?

Lena wróciła do domu.
Wzięła z komody klucze i zamknęła drzwi na klucz.
- Zaraz wracam - powiedziała i pobiegła przez dziedziniec.
Obrazy, które chciała po prostu dać komuś w prezencie, są

warte co najmniej pół miliona. Nie mogła uwierzyć.

Pół miliona. Można dostać zawrotu głowy. Pobiegła do domu

Nicoli, która akurat przygotowywała obiad.

- Profesor jest oczarowany twoimi ciasteczkami. Zapakuj dla

niego resztę.

-Wszystkie?

background image

- Tak, zasłużył na każde z nich. A teraz usiądź, bo zaraz

padniesz z wrażenia, jak usłyszysz, co ci mam do powiedzenia.

background image

Kiedy profesor odjechał, Lena opowiedziała wszystko

domownikom. Potem musiała po prostu wyjść. Chciała się
przewietrzyć, żeby uporządkować myśli.

Pierwsza myśl, jaka przyszła jej do głowy, to spacer z psami.

Zrezygnowała z tego pomysłu. Nie miała ochoty zabawiać się
w rzucanie patyka.

Chciała być sama.
Jeśli to prawda, co powiedział profesor, a ani przez moment w

to nie wątpiła, będzie mogła za jednym razem spłacić tyle
długów. Również dług u Thomasa, który przecież zapłacił
gminie za uzbrojenie działek.

Będzie mogła zacząć remont szopy i urządzić w niej

apartamenty.

Lena założyła kurtkę i wzięła rower.
Jechała bez zastanowienia i nagle znalazła się przed kapliczką

Fahrenbachów.

Tak, to znak od losu. Koniecznie musi zapalić świeczki. Po

pierwsze za to, że te obrazy są tak cenne, a po drugie - co było
dużo ważniejsze - dla Linusa.

background image

Gdy pomyślała o Linusie, to zawsze ogarniał ją smutek.
Gdzie on się podziewa?
Lena zapaliła świeczki i usiadła na ławce.
- Panie Boże, proszę, pomóż Linusowi - szeptała. - Nie

dopuść, żeby coś sobie zrobił!

Siedziała tak pogrążona w myślach i nawet nie zauważyła, że

ktoś wszedł do kapliczki. Zresztą w ciągu dnia zdarzało się to
bardzo rzadko.

Spojrzała w bok.
Przyszła starsza kobieta ze wsi. Trzymała bukiet astrów w

kolorze jasnego bakłażana.

- Pomyślałam, że przyniosę trochę kwiatów - powiedziała do

Leny.

Nie było w tym nic nadzwyczajnego. Mieszkańcy Fahrenbach

często przynosili do kapliczki kwiaty i świeczki.

- Są piękne - powiedziała Lena. - Niech pani zaczeka.

Przyniosę wazon i wodę.

- Już przyniosłam, tylko muszę wyjąć - oznajmiła kobieta. -

Chciałam najpierw zostawić kwiaty w środku.

- W takim razie pójdę po wazon - zaproponowała Lena.
Kobieta pokiwała głową.
Lena przyniosła skromny wazon. Kobieta układała kwiaty i

spojrzała na Lenę.

background image

- Często tu pani przychodzi, prawda?
Lena spojrzała na kobietę zdziwionym wzrokiem.
- To prawda. Lubię naszą kapliczkę.
- Cieszmy się, że ją mamy - potwierdziła kobieta. - Lena

Fahrenbach, prawda?

Lena pokiwała głową. Kobieta mówiła dalej:
- Jeden z Fahrenbachów ufundował naszą kapliczkę... Znałam

panią jako małą dziewczynkę, kiedy przyjeżdżała tutaj pani z
rodzicami. Cóż, Hermann już nie żyje. Za wcześnie przyszła
jego śmierć. Był cudownym człowiekiem.

- Znała pani mojego ojca?
- Tak, nawet dobrze. Razem chodziliśmy do szkoły.
- Przepraszam, jakoś nie mogę skojarzyć... -usprawiedliwiała

się Lena.

- Nazywam się Lilly Herzog, jestem ciotką Markusa... Z

tartaku. Dorastałam po drugiej stronie, dopiero później
przeprowadziłam się do wsi. Ojciec Markusa dostał tartak, a
mnie spłacił. Teraz Markus przejął tartak i musiał spłacić
siostrę. I tak historia się powtarza. Najważniejsze, że tartak
zostaje w rodzinie.

Lena coś sobie jednak przypomniała. Ale kobieta bardzo się

zmieniła. Wcześniej była szczupłą blondynką i włosy splatała
w gruby warkocz. Teraz była

background image

korpulentna, a krótko obcięte, siwe włosy otaczały jej

pomarszczoną twarz. Cóż, zwyczajna kolej. Człowiek się
starzeje, a na twarzy pojawiają się zmarszczki. Leny też to nie
ominie.

- To prawda. Jestem pewna, że Markus nigdy nie odda

rodzinnej firmy.

- Tak, Markus nigdy tego nie zrobi. Został wychowany w

szacunku do tradycji. Tylko musi znaleźć odpowiednią żonę -
powiedziała i zmierzyła Lenę wzrokiem. - Pani chyba nie jest
mężatką?

O nie! Ta rozmowa zmierza w złym kierunku!
- Jeszcze nie. Muszę już iść. Miło było panią spotkać, pani

Herzog. Miłego dnia.

- Nawzajem - odpowiedziała kobieta, a w jej głosie wyraźnie

było słychać nutkę żalu.

Chętnie poplotkowałaby z dziedziczką posiadłości

Fahrenbach, ładną dziewczyną o pokaźnym majątku, na
dodatek wciąż panną. Pasowałaby do Markusa. Koniecznie
musi porozmawiać ze swoim bratankiem i podpytać go o tę
dziewczynę.

Na szczęście Lena nie podejrzewała, jakie myśli zajmują

głowę pani Herzog. Wyszła z kapliczki. Przez dziurę między
ciemnymi chmurami przebiło się słońce. Krajobraz zatopił się
w jego przyjaznych promieniach.

Lena postanowiła pojechać jeszcze na grób ojca, a potem nad

jezioro.

background image

Jeśli pogoda się poprawi, wypłynie żaglówką. Potem trzeba

już będzie zabezpieczyć łodzie na zimę, podobnie jak stanicę.
Wprawdzie zimą można skorzystać ze stanicy. Jest tam nawet
ogrzewanie. Ale być tam samej w ponure jesienne łub zimowe
dni to żadna przyjemność. W każdym razie nie dla Leny.

Owszem, gdyby był z nią Thomas...
Dzisiaj nie zrobiło jej się smutno, gdy o nim pomyślała.

Pewnie dlatego, że za kilka dni go zobaczy. Wprawdzie na
krótko, ale nic nie szkodzi. Lepiej krótko niż wcale.

Zaczęła mocniej pedałować.
- Thomas, kocham cię! - zawołała na całe gardło. - Nic i nikt

tego nie zmieni.

Przeraziła się i rozejrzała się wokół siebie. Była sama. Na

szczęście nikt nie zauważył i nie usłyszał wybuchu jej uczuć.

background image

Wieczorem, na dwa dni przed podróżą do Brukseli, Lena

siedziała w swoim salonie. Usadowiła się wygodnie na sofie i
czytała jakiś pasjonujący kryminał, popijając czerwone wino.
Była tak zatopiona w lekturze, że aż podskoczyła, gdy
usłyszała pukanie.

Podniosła wzrok i zobaczyła Isabellę Wood. To ona pukała w

szybę, a nie uciekający przed ręką sprawiedliwości morderca z
powieści.

Uśmiechając się, wstała z sofy i poszła do drzwi. Była już

dwudziesta druga. Czego Isabella może chcieć o tej porze?

Lena otworzyła drzwi.
- Isabella! A to niespodzianka!
- Przeszkadzam?
- Nie, proszę wejść.
Kiedy szły do salonu, Lena zauważyła, że Isabella źle

wygląda. Chyba nawet płakała.

- Proszę, niech pani siada. Może wina?
- Nie, dziękuję. Lepiej nie... Strasznie boli mnie żołądek.

background image

- Mam coś na ból żołądka - powiedziała Lena i poszła do

kuchni.

Po chwili wróciła z butelką i dwoma kieliszkami.
- Dla towarzystwa napiję się razem z panią - powiedziała i

nalała dość gęsty złocisty napój.

- Na zdrowie - powiedziała i podniosła kieliszek. Isabella

ostrożnie umoczyła usta, potem wzięła

porządnego łyka.
- Hmm, bardzo smaczne. Co to jest? Wyciągnęła rękę i

obróciła butelkę, żeby sprawdzić

etykietkę.
- Fahrenbachówka. O, to chyba własna produkcja! Gratulacje,

smakuje wyśmienicie. Ma się wrażenie, że człowiek pije coś
zdrowego, a nie alkohol.

Lena roześmiała się.
- To alkohol, bez obaw. I to jaki! Ale w naszej

Fahrenbachówce jest ponad sto owoców, ziół i przypraw.
Dzięki temu jest taka wyjątkowa i zdrowa. Niestety, nie jest już
produkowana. Tę butelkę znalazłam przypadkowo w jakimś
sklepie. Już dawno by jej tam nie było, gdyby ktoś nie odstawił
jej na niewłaściwą półkę.

Isabella wzięła jeszcze jeden łyk.
- Nie rozumiem. Nie rezygnuje się z produkcji czegoś tak

wspaniałego - stwierdziła zdziwiona Isabella.

Po chwili odstawiła kieliszek.

background image

- Dlaczego nie produkujecie już Fahrenbachówki? Przecież

ma pani własną destylarnię.

- Owszem, ale nie mam receptury.
- Nie rozumiem.
- To długa historia. Nie da się produkować Fahrenbachówki

bez oryginalnej receptury. Tylko mój ojciec znał recepturę.
Taką mamy w rodzinie tradycję, że tylko jednemu z
Fahrenbachów przekazuje się rodzinną recepturę. Ojciec
przekazał mi wprawdzie posiadłość ze wszystkim, co do niej
należy, ale receptury już nie. Nie ma jej. Zniknęła.

- Co za strata... Niemożliwe! Czuję się już dużo lepiej!

Fahrenbachówka nieźle grzeje. Nie będę zbyt zuchwała, jeśli
poproszę panią o jeszcze jeden kieliszeczek?

- Nie, oczywiście, że nie. Cieszę się, że pani smakuje, a

przede wszystkim pomaga. Ale... Isabello, przepraszam, po co
właściwie pani przyszła? Mogę pani jakoś pomóc?

Kobieta westchnęła.
- Nie za dobrze się dzisiaj czuję i kiedy zobaczyłam, że się u

pani świeci... Jeśli nie ma pani nic przeciwko, posiedzę tu
trochę. Nie chcę być teraz sama.

- Jeśli ma pani ochotę się wygadać, to proszę bardzo. Jestem

wiernym słuchaczem.

- Nie wątpię.

background image

Isabella wzięła kieliszek, zamieszała Fahrenbachówkę i

rozejrzała się wkoło.

- Pięknie tu. To prawdziwe szczęście mieć taki dom, cudowną

posiadłość, a przede wszystkim takich serdecznych przyjaciół.
Zazdroszczę pani. Nawet pani nie wie, jak wiele pani posiada,
jakie ma szczęście.

- Wiem. Jestem szczęśliwa, że ojciec przekazał mi w spadku

rodzinną posiadłość. To prawdziwy raj. Nie spotyka się już
takich ludzi jak Nicola, Aleks i Daniel.

Lena była pewna, że Isabella nie przyszła tu rozmawiać o

urokach posiadłości i jej mieszkańcach.

Nie przyszła też po to, by w spokoju posiedzieć.
Isabella była nieszczęśliwa, a dzisiaj pierwszy raz pokazała,

że jest normalnym człowiekiem zdolnym odczuwać ból i
szczęście, a nie tylko hardą aktorką, której świat leży u stóp.
Już jej menedżer wspomniał coś o załamaniu i potrzebie
spokoju i wyłączenia się z pędzącego świata.

Co ją dręczy?
- Jan trafnie panią opisał - powiedziała niespodziewanie po

dłuższym milczeniu. - Jest pani nie tylko piękną, lecz również
mądrą i energiczną kobietą.

- Dziękuję.
Ten komplement wprawił ją w zakłopotanie.
- Jan poważnie się w pani zakochał - kontynuowała Isabella. -

Ma jakąś szansę? Proszę nie myśleć, że prosił mnie o
wybadanie gruntu. Nie. To nie w jego

background image

stylu. Nie mówi o swoich uczuciach. Jan jest moim

przyjacielem i cudownym człowiekiem, który zasługuje na
szczęście.

- Wiem. Jan jest cudownym człowiekiem i w innych

okolicznościach już dawno bym się w nim zakochała. Ale w
moim życiu jest mężczyzna, którego kocham od zawsze i nigdy
nie przestanę kochać.

- Nie widziałam tu jeszcze żadnego mężczyzny, a jestem już

od dość dawna.

- Mieszka w Ameryce, ale mam nadzieję, że wkrótce wróci do

Niemiec. Pojutrze jesteśmy umówieni na spotkanie w Brukseli,
wprawdzie na krótko, ale zawsze to coś.

Lena spojrzała- na Isabellę płomiennym wzrokiem.

Rozmarzyła się.

- To coś zupełnie wyjątkowego między mną a Thomasem. Od

dawna to czuliśmy. Zakochaliśmy się w sobie, jak jeszcze
byliśmy nastolatkami. Proszę spojrzeć. - Pokazała Isabelli rękę
z wyrytym T. - Ta bransoletka też jest symbolem naszej
miłości... Thomas wygrawerował na niej LOVE FOREVER.

- Bransoletka jest piękna, nawet bardzo. To Tiffany, prawda?

Widziałam podobną w Nowym Jorku. Niewiele brakowało, a
bym ją kupiła. Takie bransoletki robi się na zamówienie. Skoro
wasza miłość tak długo trwa, to dlaczego jeszcze nie wyszła
pani za mąż i wybraniec pani serca mieszka tak daleko?

background image

- Bo przez dziesięć lat nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Moja

matka uknuła pewną intrygę. Dopiero teraz się odnaleźliśmy.

- Pani matka chciała zniszczyć wasze szczęście? Nie do

wiary. Matki z reguły pragną szczęścia własnych dzieci, a
córek w szczególności.

- Nie moja. Ona interesuje się tylko sobą. Najpierw rozdzieliła

mnie i Thomasa, a potem odeszła od męża, porzuciła dzieci i
poślubiła bogatego Argentyńczyka. Od tego czasu nie mamy
od niej żadnych wieści.

- Fatalnie.
- Już nie, ale rzeczywiście początkowo było nam ciężko. Nie

rozmawiajmy o mojej matce ani o Thomasie. O Janie też nie.

- Szkoda mi Jana, ale ma pani rację... - urwała nagle i dopiła

Fahrenbachówkę. - Żołądek już mnie prawie nie boli. To był
świetny pomysł.

Po tych słowach zamilkła i jakby zamknęła się w sobie. Lena

miała ochotę podejść do niej i przytulić, ale zrezygnowała.

Nie powinna stawiać Isabelli w niezręcznej sytuacji i

wprawiać w zakłopotanie. Jeśli będzie chciała coś powiedzieć,
to powie. Nie wolno jej do niczego zmuszać.

W pewnym momencie Isabella uniosła głowę. W oczach

miała łzy.

background image

- Minęły już dwa miesiące - zaczęła nieoczekiwanie. - A ja

chyba nigdy się z tego nie otrząsnę. Czuję się winna...

Zaczęła szlochać.
- Co się stało? - zapytała Lena, kiedy Isabella trochę się

uspokoiła.

- Bardzo kogoś kochałam - wyszeptała Isabella. Spojrzała na

Lenę i kiedy zobaczyła zdziwienie

w jej oczach, dodała szybko:
- Nikt nie wiedział o mojej miłości. Przez ponad dwa łata

udało mi się utrzymać mój związek w tajemnicy. Wiedzieli o
tym tylko najbliżsi przyjaciele, ale oni zachowali to dla siebie...
Boris był cudownym człowiekiem.

-Był?
Isabella pokiwała głową.
- Tak, Boris nie żyje. To przeze mnie nie żyje.
- Ale dlaczego?
- Boris był Rosjaninem, muzykiem, bardzo zdolnym

skrzypkiem, który zrobił na Zachodzie karierę, ale zawsze
tęsknił za ojczyzną. Był rozdarty wewnętrznie, niestabilny
emocjonalnie. Czasem zachowywał się tak, jakby chciał mnie
mieć tylko dla siebie, oczekiwał pełnego poświęcenia. Dwa
miesiące temu to ja potrzebowałam jego wsparcia. Skończyłam
właśnie zdjęcia do filmu, byłam wykończona. Boris miał
akurat swoje depresyjne nastroje i chciał, żebym się

background image

nim opiekowała. Nie mogłam, bo sama byłam wykończona.

To był pierwszy zgrzyt w naszym związku. Było coraz gorzej,
aż pewnego dnia nie wytrzymałam i z nim zerwałam. Kazałam
mu się wynosić. Tak naprawdę nie chciałam się z nim rozstać.
Za bardzo go kochałam. Ale w zdenerwowaniu mówi się różne
rzeczy, których potem się żałuje.

Zrobiła przerwę. Zatopiła się w myślach. Kiedy zaczęła

mówić dalej, jej głos był tak cichy, że Lena ledwo ją słyszała.

- Boris odszedł... W nocy uderzył samochodem w drzewo...

Zginął.

- Isabello, to nie pani wina.
- Policja przypuszcza, że to był zwykły wypadek, ale nie

wyklucza samobójstwa.

Lena wstała. Przytuliła płaczącą kobietę.
- To był wypadek - powiedziała. - Nikt po pierwszej kłótni z

ukochaną osobą nie odbiera sobie życia... Gdyby tak było, ulice
byłyby pełne porozbijanych samochodów...

- Doskonale wiedziałam, jaki jest. Powinnam była się nim

zająć.

- Isabello, pani też potrzebowała pomocy, wsparcia i opieki.

Była pani wykończona. Nie miała pani już siły, żeby się nim
opiekować.

- To prawda... Ale ten wypadek zmienił moje życie. Już do

końca będę sobie wyrzucać...

background image

- Tak nie wolno. Rana jest jeszcze świeża. Musi upłynąć

trochę czasu, zanim przeboleje pani jego śmierć. Potem inaczej
spojrzy pani na świat.

- Nie mogę nawet odwiedzić jego grobu, bo rodzina zabrała

ciało do Petersburga.

- Boris jest w pani sercu. Nie trzeba chodzić na grób

człowieka, żeby być przy nim blisko.

Lena powiedziała te słowa wbrew własnemu przekonaniu.

Sama przeniosła grób ojca, żeby móc chodzić na cmentarz.
Isabella nie musiała tego wiedzieć.

- Sama pani powiedziała, że Boris tęsknił za ojczyzną. Teraz

jest już w domu. Może to panią pocieszy.

Isabella wyprostowała się, otarła łzy. Teraz znowu była

aktorką, której umiejętności są dobrze opłacane.

- Dziękuję, że mnie pani wysłuchała i za pani słowa. Bardzo

mi pani pomogła.

Chciała już wstać, ale Lena ją przytrzymała.
- Pani wielką miłością był Boris Adrimanow, prawda?
Nagle sobie przypomniała, że czytała coś na temat wypadku

tego znanego skrzypka.

- Mam kilka jego płyt. Może ich posłuchamy? Isabella

uśmiechnęła się.

- Dziękuję, ale myślę, że jeszcze za wcześnie. Nie mogę, nie

jestem na to gotowa. Zupełnie bym się załamała. Nie mogę
nawet oglądać jego zdjęć, czytać listów... Boże, dlaczego
kazałam mu obejść?!

background image

- Isabello, los każdego z nas jest zapisany w gwiazdach. Jego

czas po prostu dobiegł końca! Równie dobrze mógłby sobie
złamać kark, spadając ze schodów, albo mógłby go potrącić
samochód. Nie wolno pani myśleć, że jest pani winna jego
śmierci. Niech pani też nie wierzy w samobójstwo. Przy tego
rodzaju wypadkach nie da się jednoznacznie stwierdzić, czy to
był wypadek, czy próba samobójcza. Policja z reguły
przyjmuje, że to wypadek. I ja w to wierzę. Taki człowiek jak
Boris Adrimanow nie popełnia samobójstwa po pierwszej
kłótni z ukochaną.

- Moi przyjaciele twierdzą to samo, ale ja nie umiem się

pozbyć poczucia winy.

- Nie jest pani winna. Zrozumie to pani, kiedy pokona pani

pierwszy ból po stracie Borisa.

Isabella wstała.
- Czuję się już dużo lepiej. Dobrze mi się z panią rozmawiało.

Nie będę już dłużej przeszkadzać.

- Nie przeszkadza pani. Jeśli ma pani ochotę, możemy

porozmawiać o czymś innym.

- Nie, nie. Dziękuję. Dobranoc. Jak to dobrze, że panią

poznałam.

Isabella wyszła z domu, a Lena popadła w zadumę.
Kiedy się czyta o tej aktorce w gazetach, słucha wywiadów z

nią, ma się jedynie obraz kobiety, wokół której kręci się świat i
której wszyscy wszystkiego zazdroszczą.

background image

Ale Isabella jest też zwykłym człowiekiem i jak każdy nosi

swój krzyż. Była związana z Adrimanovem, nie tylko
utalentowanym

muzykiem,

lecz

również

niezwykle

przystojnym mężczyzną.

Nie, taki człowiek jak on nie popełnia samobójstwa, jeśli

nawet jest w depresyjnym nastroju. Artyści jego pokroju
przeżywają więcej wzlotów i upadków niż zwykły śmiertelnik.

Lena była głęboko przekonana, że to był zwykły

nieszczęśliwy wypadek. Nie kłamała, żeby pocieszyć Isabellę.

Los rozdzielił Isabellę i Borisa już na zawsze, a ona narzeka,

że Thomas mieszka w Ameryce. Już nigdy nie będzie narzekać.
Będzie wdzięczna losowi, że Thomas jest, istnieje, żyje.
Będzie czekać, aż nadejdzie taki czas, kiedy już na zawsze
będą razem, szczęśliwi i zadowoleni do końca swoich dni.

Lena odniosła do kuchni kieliszki i butelkę cennej

Fahrenbachówki.

Butelka była do połowy pusta. A może do połowy pełna?
Fahrenbachówka też się definitywnie skończy i już nigdy jej

nie będzie. Nigdy więcej.

Łatwiej jednak się pogodzić z taką stratą niż stratą człowieka.

background image

Następnego ranka Lena chciała się dowiedzieć, jak się czuje

Isabella i czy już doszła do siebie. Niestety, kobieta się nie
pokazała.

Czyżby wciąż nie czuła się najlepiej? A może jej wstyd, że

otworzyła się przed Leną?

Lena najchętniej poszłaby do czworaków i zapytała, ale za

chwilę zrezygnowała z tego pomysłu.

Isabella wynajęła wszystkie pomieszczenia w czworakach.

Miała prawo do prywatności, a Lena musiała to uszanować.

W końcu kiedyś wyjdzie z czworaków. Lena miała nadzieję,

że będzie jeszcze niejedna okazja do rozmowy.

Zadzwoniła do Sylvii. Chciała ją namówić na wypad na

zakupy do Bad Helmbach. Koniecznie chciała sobie kupić coś
nowego na wyjazd.

Wprawdzie jest oszczędna i nie wymagająca, ale jak każda

kobieta chce się podobać ukochanemu mężczyźnie. Nawet jeśli
brak w tym logiki, nowe ubranie musi być.

background image

- Cześć, Sylvio. Masz czas i ochotę na zakupy? Potrzebuję

czegoś wystrzałowego na mój wyjazd do Brukseli. W tym
małym butiku, no wiesz, Gipsy czy jakoś tak, były ostatnio
ładne rzeczy i wcale nie takie drogie. Kupiłaś tam sobie tą
cudowną spódnicę, a ja dżinsy z różami.

- Tak, to butik Gipsy. Dla siebie nic tam teraz nie kupię. Mam

już spory brzuszek. Ale chętnie z tobą pojadę w charakterze
stylistki. Poza tym otworzyli nowy sklep z rzeczami dla dzieci.
Tam chętnie poszperam. Jedziemy. Świetny pomysł!

- O której po ciebie przyjechać?
- Najlepiej od razu, jeśli możesz. Powiem tylko Martinowi i

wydam kilka poleceń w gospodzie. Zostaniemy tam na obiad,
prawda? Podobno otworzyli nową restaurację portugalską.
Mam ochotę ją wypróbować. Jeśli jest fajna, zaproszę tam
kiedyś Martina. Wiesz, jaki jest zachwycony Portugalią.

- W porządku. W takim razie skoczę tylko do Nicoli i

powiem, że nie będzie mnie na obiedzie, a potem wyruszam
prosto do ciebie. Dzięki, że ze mną pojedziesz.

- Myślisz, że ja nie chcę się stąd wyrwać? Zresztą już dawno

nie byłyśmy razem na zakupach.

Zamieniły jeszcze kilka słów, potem Lena wyszła z domu.

Szła przez dziedziniec w stronę domu Nicoli, ale po drodze
weszła jeszcze do stajni.

background image

Kiedy znalazła się w środku, Bandadosso zaczął głośno rżeć.

Koń nabrał już ufności.

Ze schowka na karmę Lena wzięła kilka marchewek i

podeszła do boksu konia.

- Witaj, skarbie. Jak się masz?
Podała mu na dłoni marchewki. Bandadosso brał je bardzo

ostrożnie.

- Chodź, Bondi, skoro już tu jestem, zajmę się twoim

grzbietem i brzuchem. Potem Martin zmieni ci opatrunek. Już
niedługo będziesz zupełnie zdrowy i zaczniesz brykać na
wybiegu.

Koń cierpliwie pozwalał sobie smarować grzbiet żelem, a

brzuch maścią.

Lena przypomniała sobie, jaki był na początku. Płochliwy i

nerwowy. Teraz zachowywał się zupełnie inaczej.

Pogłaskała konia, a potem odnotowała na wywieszonej w

przejściu liście, jakie zabiegi wykonała. Bondi wyglądał
pięknie. Miał błyszczącą ciemnobrązową sierść, czarną grzywę
i czarny ogon. Grzywa i ogon były porządnie wyczesane. Na
czole miał małą białą plamkę, która wyglądała jak gwiazda.

- Na razie, Bondi. Później do ciebie przyjdę i pójdziemy na

krótki spacer. Musisz trochę rozruszać kości.

Koń zarżał, jakby zrozumiał jej słowa. Lena wciąż nie mogła

uwierzyć, że właśnie tego konia Martin uratował przed rzeźnią.

background image

Wprost niewyobrażalne, że Bondi mógłby już nie żyć.
Lena wyszła ze stajni i poszła do domu Nicoli.
- Najpierw umyję ręce, dobrze?! - krzyknęła i zniknęła w

łazience. - Byłam właśnie u Bondiego, a teraz jadę z Sylvią do
Bad Helmbach kupić sobie coś ładnego na wyjazd do Brukseli.
Na obiad pójdziemy do nowo otwartej portugalskiej
restauracji. Sylvia chce sprawdzić, czy warto.

- Mój Boże, czego to jeszcze nie otworzą. Przecież pełno tam

restauracji z kuchnią z całego świata. Ale dobrze, jedź. I tak za
mało wychodzisz. Leno... - zaczęła Nicola i się zawahała.

- Co jest?
Nicola nie wiedziała, czy psuć Lenie humor, czy nie.

Dziewczyna tak bardzo cieszy się wyjazd. Ale miała dla niej
ważną informację.

- Chodź ze mną - powiedziała i zaprowadziła Lenę do kuchni.
Na stole stał kubek z kawą, obok leżała gazeta. Nicola

podeszła do stołu i zaczęła przerzucać strony gazety.

- Powinnaś to przeczytać - pokazała palcem na artykuł, ale

wzrok Leny od razu padł na zdjęcie.

To było zdjęcie Linusa. W artykule obok proszono o kontakt,

gdyby ktoś posiadał informacje na temat miejsca pobytu
chłopca.

background image

Pod Leną nogi się ugięły. Musiała usiąść.
- Skoro coś takiego jest w naszej gazecie, tó Linu-sa szukają

już w całym kraju.

Lena wpatrywała się w zdjęcie. Linus nie wyglądał na nim

dobrze.

W rzeczywistości był ładniejszy, poza tym starszy. Do gazety

dano jakieś starsze zdjęcie. Można się było spodziewać, że
Frieder nie ma aktualnego zdjęcia własnego syna. Za to na
pewno nosi w portfelu zdjęcie jednej ze swoich kochanek.
Teraz one są dla niego ważniejsze.

- Przykro mi - powiedziała Nicola. - Mogłam ci później

pokazać. Tylko zepsułam ci humor, ale...

- Nie, nie. W porządku. Sama ciągle myślę o Linu-sie. Skoro

szukają go w całym kraju, to znaczy, że policja zakłada, że
uciekł. Gdyby sobie coś zrobił, do tej pory już by go
znaleziono. Zresztą sama przeczytaj. Okolice internatu zostały
dokładnie przeszukane. Nie natrafiono na ślad chłopca.

- Nie chciałabym teraz być w skórze twojego brata i bratowej.

Muszą mieć potworne wyrzuty sumienia.

Lena wstała. Nie chciała, żeby Sylvia na nią dłużej czekała.
- Chyba sama nie wierzysz w to, co mówisz. Nicola złożyła

gazetę.

- Właściwie nie. Nie podejrzewam ich o głębsze uczucia.

Pozostała już tylko modlitwa do Boga.

background image

Trzeba się modlić i prosić Boga, żeby chłopcu nic złego się

nie stało.

Lena przytuliła się do korpulentnej Nicoli.
- Codziennie się o to modlę. Linusowi nic nie może się stać.

Ma przed sobą całe życie.

Wyszła z domu i poszła w stronę parkingu. Hektor i Lady

przybiegli do niej i wpatrywali się z wyczekiwaniem.

- Nie, teraz nie - broniła się Lena. - Jak wrócę, dostaniecie coś

smacznego.

Pogłaskała psy, ale jej pieszczoty im nie wystarczyły. Odeszły

obrażone.

background image

Gdyby wcześniej przeczytała gazetę, nie umówiłaby się z

Sylvią. Właściwie przeszła jej ochota na zakupy. Ale nie mogła
wystawić przyjaciółki do wiatru. Zresztą siedzenie w domu i
rozpaczanie nie pomoże Linusowi. Została już tylko nadzieja i
modlitwa o szczęśliwe zakończenie poszukiwań.

Może i dobrze, że się spotka z Sylvią. Chociaż na chwilę

zapomni o smutnych rzeczach. Sylvia jest zawsze taka
pogodna i pozytywnie nastawiona do całego świata.

Kiedy dojeżdżała do gospody, Sylvia stała już w drzwiach.
- Trochę późno, moja droga. Ciężarna kobieta nie może tak

długo czekać.

Lena roześmiała się.
- Ciąża to nie choroba. Poza tym zrobiłaś się trochę zuchwała,

moja droga. To żart. Zajrzałam jeszcze do Bondiego.
Nasmarowałam go. Nie chcę oberwać od twojego męża.

Sylvia wsiadła do samochodu.

background image

- Martin mówi, że Bandadosso wyzdrowieje. Cudownie,

prawda?

- Owszem, dla mnie to prawdziwy cud. Martin od samego

początku był przekonany, że koń się wykaraska. Jest świetnym
weterynarzem.

- Taki jest mój Martin - powiedziała Sylvia z dumą. - Jeszcze

lepszym jest mężem. Martin to coś więcej niż wygrana na
loterii. A teraz, kiedy jestem w ciąży, dosłownie nosi mnie na
rękach.

- Tak, Martin jest naprawdę wspaniałym mężem i

przyjacielem. Wy dwoje jesteście dwoma połówkami jabłka.

- Jesteśmy ze sobą tak blisko, że nawet bibułki między nas nie

wciśniesz. Leno, muszę ci coś powiedzieć.. . Czytałaś już
dzisiejszą gazetę?

- Masz na myśli Linusa? Tak, Nicola pokazała mi artykuł. To

potworne.

- Takim ludziom jak twój brat powinno się odebrać prawo do

opieki nad dziećmi. A twoja bratowa? Co z niej za matka?

Lena ucieszyła się, że dojechały do Bad Helmbach. Nie musi

już odpowiadać.

Sama do tej pory nie może zrozumieć, jak to możliwe, że jej

brat tak bardzo się zmienił. Mona od zawsze myślała tylko o
sobie. Nigdy nie widziała w Linusie własnego dziecka, lecz
jedynie symbol statusu społecznego zgodnie ze starym
przekonaniem,

background image

że mężczyzna musi wybudować dom, zasadzić drzewo i

spłodzić syna.

Trochę się pokręciły po mieście, zanim znalazły wolne

miejsce parkingowe. Bad Helmbach coraz bardziej się
rozbudowuje i zabudowuje. Od kiedy stało się miejscem, gdzie
zjeżdżają się piękni i bogaci, do miasteczka przyjeżdża coraz
więcej ludzi. Każdy chce zasmakować elitarnego życia.

- Najpierw sklep dla dzieci czy Gipsy? - zapytała Lena.
- Najpierw poszukamy czegoś dla ciebie. Moje dzieci nie

przyjdą na świat ani dzisiaj, ani jutro. Poza tym najpierw
obowiązek, potem przyjemność.

- W takim razie Gipsy - ucieszyła się Lena.
Wzięła Sylvię pod rękę. Kiedy stanęły przed sklepem,

spotkała je niemiła niespodzianka. Dawnego sklepu już tu nie
było. Zamiast wyjątkowych ubrań sprzedawano tu teraz drogą
biżuterię, od pięciuset euro w górę. Tyle pieniędzy za biżuterię,
która wcale nie jest prawdziwa, a jedynie pięknie błyszczy.

- To niemożliwe - powiedziała rozczarowana Lena. - W Gipsy

były takie świetne ciuchy. Wyjątkowe, a wcale niedrogie.
Możesz mi wyjaśnić, dlaczego taki sklep nie utrzymał się w
Bad Helmbach? Przecież stale kręcą się tu ludzie.

- Owszem, ale kupują takie bzdury jak ta sztuczna biżuteria.

Przyjrzyj się, co noszą te strojnisie.

background image

- No dobrze, ale są jeszcze inni ludzie. Przecież chodzą po

tym świecie jeszcze całkiem normalne kobiety. Na przykład
my.

- Owszem, ale nie kupują bez przerwy, raczej tylko wtedy,

gdy czegoś naprawdę potrzebują. Jesteś tego najlepszym
dowodem. Chcesz coś kupić, żeby się podobać Thomasowi.
Jakby rzeczywiście miało ci się to udać dzięki nowemu
ciuszkowi... Ale to już inna bajka... Nigdy nie kupujesz rzeczy
ot tak sobie.

- Bo nie mam na to ani czasu, ani pieniędzy - przyznała Lena.
- No widzisz. Byłyśmy takie zachwycone tym sklepem, a

byłyśmy tu tylko raz. Myślę, że sklep się nie utrzyma z takich
klientek jak my.

- Szkoda. Ta młoda ekspedientka była taka miła. Teraz

pewnie ma długi i płacze nad gruzami swoich marzeń.

- Ryzyko zawodowe - powiedziała Sylvia. - Każdy, kto ma

własną firmę, musi się z tym liczyć. Ja miałam szczęście.
Odziedziczyłam gospodę i mogłam budować na dawnej
tradycji. Nie wiem, czy bym sobie poradziła, gdybym
otworzyła zupełnie nową gospodę. Prawdopodobnie nie. Leno,
są jeszcze inne sklepy. Jak nic nie znajdziemy, pojedziemy
gdzie indziej. Za kościołem też jest całkiem fajny sklep -
powiedziała i roześmiała się. - Przynajmniej jeszcze niedawno
był. Mam nadzieję, że nic się nie zmieniło. Były tam

background image

dość ciekawe rzeczy, nie takie odlotowe jak w Gipsy, ale

całkiem niezłe.

Lena poszła za Sylvią. Sklep na szczęście jeszcze tam był i

faktycznie miał niezły towar. Ale Lena jakoś niemrawo
przesuwała wieszaki. Nastawiła się na Gipsy. Tu na pewno nic
nie zyska w jej oczach.

Zobaczyła liliowy sweterek, podobny do tego, którym Nicola

tak się zachwycała. Znalazła rozmiar Ni-coli i poprosiła
ekspedientkę, żeby ładnie zapakowała sweter. Nicola na pewno
się ucieszy. Nic takiego się nie stanie, jak sobie niczego nie
kupi. Przeżyje. W końcu ma się w co ubrać.

- Sama nie wiem - powiedziała Lena i odwróciła się do

siedzącej w fotelu Sylvii. - Niczego nie widzę.

Podeszła do niej kobieta w średnim wieku, który przez cały

czas przyglądała się Lenie.

- Mogę pani w czymś pomóc? - zaproponowała. Lena

pokiwała głowa.

Kobieta zdjęła coś z wieszaka, który Lena przed chwilą

przeglądała i niczego nie znalazła. Podała Lenie kostium.

- W tym będzie pani do twarzy.
- Leno, dla mnie bomba - zawołała Sylvia. - W zasadzie to coś

w stylu ubrań z Gipsy.

Ekspedientka uśmiechnęła się.
- Bo to jest z Gipsy. Moja szefowa odkupiła rzeczy od tej

młodej kobiety. Świetnie pasują też do naszego

background image

asortymentu. Ta kobieta była taka zaangażowana i pełna

zapału. Szkoda, że jej się nie udało.

Nawet gdyby kostium nie był z Gipsy, też by się Lenie

podobał, ale teraz podobał się jej jeszcze bardziej.

Rozszerzana spódnica miała kliny i naszytą na dole dość

obszerną kieszenią, dzięki czemu była trochę ekstrawagancka.

Żakiet miał dwie trochę mniejsze naszywane kieszenie,

rękawy żakietu były rozcięte na dole. Niewielki kołnierz
podkreślał nonszalancki styl.

Kostium uszyty był z kwiecistego żakardu. Guziczki z

prawdziwej masy perłowej wspaniale uzupełniały obraz
całości.

Lena była podekscytowana.
- Ten kostium jest w dwóch kolorach, szarym i czarnym.
- Przymierzę obydwa - powiedziała Lena. - To mój rozmiar?
- Jest tylko jeden rozmiar, ale jestem przekonana, że

odpowiedni dla pani.

- Żakiet tak. Jak na moje oko jest dość luźny. Ale spódnica?

No nie wiem. Chyba dla mnie jest za wąska w biodrach.

- Nie sądzę. Najlepiej przymierzyć. Mogę pani zaproponować

jeszcze cienki sweterek z wiskozy. Można go założyć pod spód
i żakiet nosić rozpięty. Mamy czarne i szare sweterki.

background image

- Sweterek też przymierzę - powiedziała Lena, znikając w

przymierzalni z szarym kostiumem.

Była tak podekscytowana, że nie mogła rozsunąć zamka przy

spódnicy. Krytycznym okiem spojrzała na spódnicę.
„Zmieszczę się w nią czy nie", zastanawiała się.

Ekspedientka wsadziła rękę za zasłonę i podała jej prosty

sweterek. Lenie od razu się spodobał. Był w jej stylu. Nawet
bez kostiumu go kupi.

Lena założyła spódnicę i zasunęła suwak. Nie do wiary.

Spódnica pasuje jak ulał. Na dodatek wygląda w niej świetnie.
Krój spódnicy doskonale podkreśla idealną figurę Leny.

Założyła jeszcze żakiet. Gdyby nie był częścią kompletu,

uznałaby, że ma za głębokie wycięcie i jest za krótki. Ale w
połączeniu ze spódnicą prezentował się doskonale. Czuła się w
nim swobodnie, był dość luźny. Dzięki lekkiemu materiałowi
wcale jej nie pogrubiał.

Lena wyszła z przymierzalni. Chciała się zobaczyć w

większym lustrze.

- Bomba! - zawołała Sylvia i podniosła się z fotela. Podeszła

do przyjaciółki.

- Jakby uszyty specjalnie dla ciebie - dodała.
- Ma pani rację - potwierdziła ekspedientka. - Spódnica też

leży idealnie.

- Biorę go. Podoba mi się - powiedziała Lena.

background image

Sylvia ją powstrzymała.
- Przymierz jeszcze ten czarny. Będzie idealnie pasować do

twoich blond włosów.

- Sama nie wiem. Lubię czarny kolor, ale czarny żakard jest

taki zbyt uroczysty.

- No tak, ale czarny możesz też założyć na pogrzeb... -

stwierdziła i urwała nagle.

Sama nie wiedziała, dlaczego wspomniała o jakimś

pogrzebie. Przecież żaden się nie szykował.

Lenie też wydało się to dziwne. Wcale nie myślała o

pogrzebie. Co też wstąpiło w Sylvię, żeby mówić o pogrzebie?

- Już zdecydowałam. Biorę szary. Ten szary kolor jest bardzo

ładny. Poza tym jest teraz modny. Tylko nie wiem, jakie buty
pasują do takiego kostiumu.

- Wszystkie. Jeśli chce pani wyglądać szczególnie elegancko,

to polecam buty na obcasie, ale i balerinki pasują do kostiumu.
Zimą można do niego nosić kozaki lub botki. Mam kilka
wyjątkowych par. Chce pani przymierzyć?

Nie, to byłoby już za dużo. Przecież ma buty, balerinki też. I

tak najchętniej nosi płaskie buty.

- Nie, dziękuję. Wezmę kostium i sweter. Ma pani takie

swetry w innych kolorach?

- Oczywiście. Wszystkie odcienie pastelowych, brązowy,

czarny, mocny liliowy. W liliowym byłoby pani do twarzy.

background image

- Nie, dziękuję. To nie jest mój kolor. Teraz wezmę tylko

kostium i ten sweterek. Może kiedy indziej zdecyduję się na
inny kolor. Chyba będą jeszcze te swetry w sprzedaży.

- Na razie są. Ale to towar z Włoch. Kolejnej dostawy nie

będzie.

Lena wahała się przez moment, ale zwyciężył zdrowy

rozsądek.

- Trudno. Biorę spódnicę, żakiet i sweter, no i oczywiście ten

liliowy, który już pani zapakowała.

Przyglądała się, jak ekspedientka składa rzeczy i pakuje do

różowej papierowej torby. Zamyśliła się. Już niedługo,
Thomasie. Już niedługo się spotkamy.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 12 Koniec złudzeń (1)
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 02 Wszystko zaczęło się na przyjęciu
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 03 Szczere wyznanie
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 14 Niespodzianka
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 04 Mój osobisty Romeo
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 13 Druga szansa
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 16 Szczęśliwe rozwiązanie
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 18 Drugi testament
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 07 Rozczarowanie
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 06 Pokusa
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 15 Początek czegoś nowego
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 20 Czas decyzji
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 01 Kłopotliwy spadek 41 str
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 17 Między miłością a cierpieniem
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 10 Dwa serca
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 11 Zaproszenie
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 02 Wszystko zaczęło się na przyjęc
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 19 Powrót do korzeni
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 09 Spotkanie

więcej podobnych podstron