Dornberg Michaela
Lena ze Słonecznego
Wzgórza 19
Powrót do korzeni
W poprzednich tomach
Lena pochodzi z dobrze sytuowanej rodziny. Fahrenbachowie
jednak tylko wydają się szczęśliwi. Matka dawno odeszła do
innego mężczyzny, a ojciec właśnie zmarł, zostawiając duży
majątek. Lena ma troje rodzeństwa: dwóch braci, Friedera i
Jorga, i siostrę Grit. Wszyscy mają już swoje rodziny. Mona
jest żoną Friedera - odziedziczyli po ojcu dobrze prosperującą
hurtownię win. Jórg z żoną Doris otrzymali w spadku
wyremontowany zamek Dorleac we Francji wraz z
przyległymi winnicami. Grit i jej mąż Holger dostali willę w
mieście. Lenie przypadła w udziale posiadłość Słoneczne
Wzgórze w miejscowości Fahrenbach, na pierwszy rzut oka
najmniej intratna część spadku. Za dwa lata rodzina ma się
ponownie zebrać, żeby poznać decyzje w sprawie reszty
majątku.
Ze wszystkich obdarowanych tylko Lena pozostaje
wiesiSíradycji i nie sprzedaje swojego majątku. Nie zamierza
dokonywać także żadnych poważnych rewolucji. Tak jak
ojciec planuje się zajmować dystrybucją alkoholi i dbać o
Słoneczne Wzgórze, żeby nie popadło w ruinę. Przeprowadza
się do posiadłości i rozpoczyna prace remontowe - w
przyległych do domu budynkach zamierza otworzyć pensjonat.
Tymczasem jej rodzeństwo podejmuje kolejne nieudane
decyzje finansowe. Frieder unowocześnia hurtownię i rezyg-
nuje z dotychczasowych dostawców, ponosząc ogromne straty.
Jórg wycofuje się z branży alkoholowej, a nowy pomysł na
agencję eventową pogrąża go finansowo. Grit sprzedaje willę,
a uzyskane w ten sposób pieniądze inwestuje w siebie.
Otrzymany spadek wydaje się całkowicie zmieniać kochającą
się do tej pory rodzinę. Rozpada się związek Friedera i Mony,
którzy zaczynają zaniedbywać także swojego syna, Linusa.
Chłopiec próbuje popełnić samobójstwo. Jego ojciec wydaje
się jednak zupełnie tym nie przejmować. Ma nową, młodszą od
żony kobietę i wiedzie dostatnie życie, w którym nie ma
miejsca dla rodziny. Doris, stęskniona za domem i
wyniszczona nałogiem alkoholowym odchodzi od Jórga, by
zacząć szczęśliwy związek z innym mężczyzną. Małżeństwo
Grit i Holgera też się nie układa. Holger ma dość rozrzutnej i
egzaltowanej żony, która zupełnie zaniedbuje dom i dzieci,
Merit i Nielsa. Dlatego wyjeżdża do Kanady w nadziei, że żona
wreszcie się opamięta. Grit jednak nie ma najmniejszego
zamiaru rezygnować z atrakcyjnego kochanka i wracać do
nudnego rodzinnego życia. Lena jako jedyna z Fahrenbachów
nie porzuca dotychczasowych wartości, często odwiedza grób
ojca i za żadne skarby nie zamierza sprzedawać ziemi, która od
pokoleń należy do rodziny. W ten sposób zraża do siebie
Friedera, który stojąc przed widmem bankructwa, liczy na to,
że ona odstąpi mu część odziedziczonych przez siebie gruntów.
Jeśli natomiast chodzi o samą Lenę...
Jej największym, a wciąż niezrealizowanym marzeniem, jest
ślub z Thomasem, miłością jej życia, która wbrew
przeciwnościom losu znów ich odnalazła. Jednak mimo
ciągłych obietnic i zapewnień deklarujący wielkie uczucie
Thomas wciąż odkłada kolejne wizyty na Słonecznym
Wzgórzu i nie chce rozmawiać o swojej aktualnej sytuacji
życiowej. Zakochana Lena obdarza go zaufaniem i wierzy, że
w Ameryce, gdzie mieszka na stałe, pozostaje jej wierny.
Swoje życie zamienia w czekanie na kolejny telefon od
ukochanego i najmniejszy choćby dowód miłości. W czekaniu
pomaga jej wytrwać piękna bransoletka z romantycznym
napisem LOVE FOREVER - dowód miłości od Thomasa. Gdy
jednak ten odwodzi Lenę od pomysłu odwiedzenia go w Ame-
ryce, dziewczyna zaczyna coraz bardziej wątpić w jego miłość.
Przyczynia się do tego także pojawienie się Jana van Dahlena,
dziennikarza, który bez pamięci zakochuje się w ślicznej
Lenie. Jego pocałunek wpędzają w wyrzuty sumienia, ale nie
zniechęca do walki o związek z Thomasem. Wolny czas Lena
poświęca na ciężką pracę, która pozwala jej w końcu zaistnieć
w branży alkoholowej . Odnosi coraz większe sukcesy i
podpisuje kontrakty z kolejnymi dystrybutorami. Część
odremontowanej posiadłości zamienia w pensjonat. Ma nawet
pierwszych gości - doktor von Orthen, która okazuje się byłą
narzeczoną jej zmarłego ojca, i znaną aktorkę Isabelle Wood.
Stara się również dbać o mieszkańców posesji, którzy
otrzymali od zmarłego gospodarza prawo dożywotniego
zamieszkiwania. Nie jest to trudne, bo bardzo ich kocha. To oni
po śmierci ojca stali się jej najbliższą rodziną. Nicola, Daniel i
Aleks też starają się jej pomagać tak, jak tylko potrafią. Nicola
zajmuje się kuchnią, Daniel odnawia posiadłość, a Aleks
pomaga w kwestii kontraktów z dystrybutorami alkoholi. Lena
umie się odwdzięczyć. Obiecała sobie, że odnajdzie córkę
Nico-li, którą ta przed laty, z powodu braku środków do życia,
oddała do adopcji. Wydaje się, że właśnie wpadła na właściwy
trop.
Jej najbliżsi przyjaciele z Fahrenbach, Sylvia i Martin, wrócili
z podróży poślubnej. Lena ich uwielbia i życzy im jak
najlepiej, ale intuicja podpowiada jej, że coś złego czyha na ich
związek. Wciąż poszukuje także receptury Fahrenbachówki,
likieru, którego skład był znany jedynie jej ojcu. Tymczasem
Aleks informuje Lenę o dziwacznym odkryciu. W starej
skrzyni
znajduje
kilka
obrazów, które wydają się
bezwartościowymi bohomazami. Lena jest jednak całkowicie
pochłonięta problemami rodzinnymi, do których straciła już
dystans.
Zdumiona Lena stanęła przed wystawą ekskluzywnego
butiku.
Czyste szaleństwo! Jeszcze na dobre nie zaczęła się zima, a
już na wystawie pojawiła się najnowsza kolekcja na wiosnę!
W jednym z okien wystawowych zobaczyła zestaw w różnych
odcieniach bzu. Pewnie to nawiązanie do królującego tej zimy
koloru lila, który dopiero wszedł do mody. W następnym oknie
wszystko w odcieniach żółtego, w kolejnym króluje srebro
wspomagane chłodną bielą. Kolejna wystawa była w guście
Leny - ubrania z lnu w odcieniach przechodzących od natural-
nego do stonowanego brązu. Szczególnie spodobał się jej
kostium w kolorze naturalnego lnu - ciekawie skrojona
rozłożysta spódnica i krótki żakiet z guziczkami z masy
perłowej. Wprawdzie ceną nie była zachwycona, ale gdyby
teraz
była wiosna, na pewno nie przeszłaby obojętnie obok tego
kostiumu.
Ale zimą? Właściwie zastanawiała się, czy nie przydałby się
jej jeszcze jeden golf.
Kupować ciuchy, żeby wisiały w szafie? A jak później
kostium, który teraz tak bardzo jej się podoba, nie będzie robił
na niej takiego wrażenia?
Jaka idea przyświeca kreatorom mody, żeby zimą sprzedawać
wiosenne kolekcje? Widocznie są kobiety, które z
wyprzedzeniem szturmują sklepy odzieżowe i przeszukują je w
obawie, że później nic nie będzie.
Lena nie jest jedną z nich. Nie zna też nikogo, kto się tak
zachowuje. Ubrania kupuje wtedy, gdy czegoś potrzebuje, na
przykład na jakąś okazję. Nie jest zwolenniczką wypraw na
zakupy, chociaż i jej to się zdarza. W końcu jest kobietą.
Kiedyś częściej spacerowała po mieście i oglądała wystawy.
Zdarzało jej się też kupić rzeczy, których wcale nie
potrzebowała.
Odkąd mieszka w posiadłości, nie ma ani czasu, ani ochoty na
takie wyprawy. Zresztą szkoda jej pieniędzy na zbytki. Woli
kupić płytki do nowej łazienki niż jakiś fatałaszek, w którym
być może świetnie będzie wyglądać.
Teraz przynajmniej wie, co będzie modne wiosną i co kobiety
zaczną nosić. Nawet gdyby weszła do tego sklepu, i tak by nie
zaszalała. Modne wiosną kolory są może i ładne, ale nie w jej
guście i zupełnie do niej nie pasują. Jest blondynką o nie-
bieskich oczach. Chyba by się rozchorowała, gdyby miała
nosić ubrania w tych jaskrawych kolorach. Tylko len, tak, len
jest w jej guście.
Lena właśnie miała zamiar się odwrócić i odejść, gdy ktoś
klepnął ją w ramię.
Odwróciła się i spojrzała wprost w roześmianą twarz
Markusa.
- Co kupujesz? - zapytał, kiedy się przywitali.
- Nic - odpowiedziała. - Gapiłam się tylko na wystawę, ale
jakoś nie mogę się oswoić z myślą, żeby zimą kupować rzeczy
na wiosnę. Ale co ty robisz o tej porze w Bad Helmbach? Jako
wielce zapracowany właściciel tartaku powinieneś siedzieć w
biurze.
- Byłem na zakupach - rzucił obojętnie, jakby to była
najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Lena wpatrywała się w Markusa ze zdziwieniem. Markus i
zakupy? Niemożliwe. Dobrze go zna. Wprawdzie Markus
zawsze dobrze się ubiera, ale zakupy nie są jego ulubionym
zajęciem.
- Słuchaj no, przyjacielu, czyżby w twoim życiu pojawił się
ktoś, kogo powinnam poznać? Jest późne przedpołudnie, o tej
porze jesteś zazwyczaj w tartaku...
Bawiła go jej ciekawość. Objął ją.
- Chodźmy na kawę. Chyba masz czas? Moja droga, nie
musisz się o mnie martwić. Kupiłem kiedyś piękną i cholernie
drogą koszulę. W sklepie, gdzie ją kupiłem, jest teraz
wyprzedaż, zwijają interes, i wszystko jest o połowę tańsze.
Nie chciałem przegapić takiej okazji.
-1 znalazłeś coś dla siebie?
- O tak. Mam teraz zapas koszul na ładnych parę lat. Bez
rabatu nie kupiłbym nic. Nie jestem taki głupi, żeby wydawać
tyle pieniędzy na ciuchy.
- A mógłbyś. Stać cię na to.
- Owszem, ale wolę dać na schronisko dla zwierząt lub biedne
dzieci. Źle bym się czuł z myślą, że bez sensu wydaję pieniądze
na bzdury.
Kiedy szli pasażem pełnym ludzi, Lena wzięła Markusa pod
rękę.
- Teraz wiem, dlaczego przemysł odzieżowy tak źle stoi.
Markus uśmiechnął się.
- Kochana, ty też go nie wspierasz.
- Racja - potwierdziła Lena i zaciągnęła go do małej kawiarni,
którą kiedyś odkryła. Nie zaglądali tu piękni i bogaci
szturmujący drogie sklepy i lokale w Bad Helmbach. Dla nich
kawiarnia była zbyt mała i niepozorna. Nie mogli w niej
nikogo ważnego spotkać ani sami się pokazać.
- Ładnie tu - powiedział Markus z uznaniem, kiedy usiedli
przy małym stoliku w rogu.
- To prawda. Chętnie tu przychodzę. Sylvia zresztą też.
Podeszła kelnerka i przyjęła zamówienie.
- Fajnie tu siedzieć z tobą - zaśmiała się Lena. - Tak inaczej...
- Po co przyjechałaś do Bad Helmbach? - zapytał Markus. -
Chyba nie na zakupy. Jakoś nie widzę wypchanych toreb.
- Nie, nie na zakupy. Byłam w Steinfeld u księgowego i ni z
tego, ni z owego zdecydowałam się jechać do Bad Helmbach.
Może kupię coś dla bliźniaków lub małej Marie?
Nie może mu przecież powiedzieć, że szuka byle jakiego
zajęcia, żeby tylko nie myśleć o Yvonne, córce Nicoli, która
wreszcie przyjedzie jutro do posiadłości. I powie Nicoli, kim
jest... Nie może mu powiedzieć, że zżera ją obawa, że Yvonne
się rozmyśli, bo z nią nigdy nic nie wiadomo.
Markus nie ma o niczym pojęcia. Nie jest nawet pewna, czy
wie, że Nicola musiała oddać malutką córeczkę do adopcji, bo
znalazła się w beznadziejnej sytuacji, opuszczona przez ojca
dziecka, bez pieniędzy i dachu nad głową.
- O czym myślisz? - dotarł do niej głos Markusa. - Mówię do
ciebie, a ty nie słuchasz.
Lena zlękła się.
- Przepraszam. Myślałam o domu w rynku, który kupiłeś -
wykręciła się. - Dobrze, że nie wpadnie w niepowołane ręce.
Tylko że ty też nie będziesz z niego korzystać. Masz przecież
piękny dom tuż przy tartaku.
Markus napił się kawy.
- Jak wiesz, najpierw trzeba go wyremontować, a to długa i
kosztowna sprawa, a potem... - Spojrzał na Lenę. - Jak już
mówiłem, może ożenię się z kobietą, która będzie tu miała
swoje miejsce pracy? Wtedy nie mówiłem tego ot tak sobie.
Ale jak widać, to było tylko pobożne życzenie. Ja i kobiety to
niekończąca się historia... Sam nie wiem, dlaczego ciągle mi
się nie udaje.
Zawsze trafiam na te niewłaściwe, a przecież nie jestem chyba
taką złą partią. Lena spojrzała na niego.
- Jesteś cudownym człowiekiem - powiedziała. - Jeszcze
znajdziesz tę właściwą.
Pomyślała o Yvonne. Kiedyś też już o niej pomyślała w
kontekście Markusa. Yvonne musiała zamknąć gabinet, żeby
zająć się ojcem. Niestety, niedługo potem zmarł.
Yvonne i Markus...
Byłoby wspaniale, chociaż ta myśl wydaje się teraz szalona,
zupełnie niedorzeczna.
- Oby tak się stało! - westchnął i skinął na kelnerkę, żeby
zamówić drugą kawę. - Z Doris mogłoby się udać, gdyby nie
miała hopla na punkcie miasta. Może rzeczywiście życie na
wsi nie jest dla wszystkich?
- Wiesz, a ja myślę, że jak się kogoś kocha, naprawdę kocha i
nie jest to tylko zauroczenie, to można z nim żyć wszędzie,
nawet na Księżycu. Ty i Doris byliście w sobie zakochani, ale
to nie była jeszcze miłość. Gdyby było inaczej, zostałaby w
Fahrenbach. Bądźmy szczerzy, ty też jej nie kochałeś, byłeś
jedynie zafascynowany tą wesołą, ładną dziewczyną. Ale kiedy
odeszła,
nie złamała ci serca. Wściekałeś się jedynie, że cię zostawiła.
- Dobrze mi z nią było, co do tego nie ma żadnych
wątpliwości. Myślisz, Leno, że ta wielka miłość naprawdę
istnieje? Nie sądzisz, że to tylko iluzja, że oszukujemy samych
siebie, bo jest nam z kimś po prostu dobrze?
- A jak byś nazwał to, co było między Sylvią a Martinem? , - .
Markus zamieszał kawę. Nie było takiej potrzeby, ale pewnie
chciał ukryć zdenerwowanie. W kwestiach uczuć zawsze robił
się nerwowy. Na zewnątrz zgrywał twardziela, ale wiadomo,
że był bardzo wrażliwy. Pragnął miłości, prawdziwej, szczerej,
ale nigdy nie przyzna się do tego otwarcie.
- W porządku, między nimi było rzeczywiście coś
wyjątkowego. Myślę, że to dlatego, że ich miłość stała na
pewnym fundamencie. Znali się od małego, dorastali w
podobnych rodzinach, obydwoje byli z Fahrenbach, obydwoje
kochali tradycję... To wszystko sprawiło, że między nimi
zrodziło się wspaniałe uczucie. Nie można sobie wyobrazić
piękniejszej i głębszej miłości.
Markus wzruszył ramionami.
- Sylvia i Martin tworzyli idealny związek i nagle los obszedł
się z nimi tak brutalnie... Ciach i wszystko skończone.
To prawda. Upłynie jeszcze dużo wody, zanim pogodzą się z
okrutnym losem. Martin był nie tylko mężem Sylvii i ojcem jej
dzieci, których nie mógł zobaczyć. Martin był też ich wspa-
niałym i wiernym przyjacielem...
Markus nie chciał, żeby zrobiło się zbyt sentymentalnie.
- Uznajmy, że Sylvia i Martin to wyjątek. Chociaż wszyscy
myśleliśmy, że ty i Thomas...
Urwał w połowie zdania. Uświadomił sobie, że to nie
najlepszy pomysł mówić o Thomasie. Odkąd wyszło na jaw, że
ma w Stanach żonę, o czym - z wiadomych powodów - nie
raczył jej poinformować, Lena nie życzyła sobie rozmów na
jego temat.
- Przepraszam, Leno. Tak mi się wyrwało. Wiem, że nie
chcesz o nim rozmawiać, ale pozwól mi powiedzieć jedną
rzecz. Obiecuję, że już nigdy więcej nie wypowiem jego
imienia. Kiedy dowiedziałaś się o Nancy, powinnaś była dać
Thomasowi szansę, żeby wszystko ci wyjaśnił. Nie dałaś się
ubłagać, żeby...
Lena weszła mu w słowo.
-1 nadał się nie dam. Jeśli nie chcesz, żebym wstała i wyszła,
skończ już ten temat i trzymaj się tego na przyszłość. Thomas
Sibelius nie istnieje. Dla mnie po prostu go nie ma. Pozostała
po nim biała plama w moim życiorysie...
Szkoda, że Markus poruszył temat Thomasa. Dalsza rozmowa
się nie kleiła. Thomas krążył nad nimi jak zły duch. Lena
ucieszyła się, kiedy przyj ariel zawołał kelnerkę.
- Dziękuję za zaproszenie - powiedziała. - Następnym razem
ja zapraszam.
Nie zareagował na jej słowa.
- Jesteś na mnie zła?
Lena go objęła, nie zważając na ludzi wokół, którzy mogli ich
wziąć za zakochaną parę. Dla postronnych obserwatorów
ładny widok - dwoje dobrze wyglądających, młodych łudzi.
Obydwoje szczupli i wysocy.
- Nie, skądże. Jakże bym mogła. Przecież jesteś moim
przyjacielem.
Jej słowa go uspokoiły.
- I nadal chcę nim być. Ty i Sylvia jesteście dla mnie
wyjątkowi. Skoro nie mogę podbić waszych serc, to chcę mieć
w was przyjaciółki.
Lena wiedziała, do czego to aluzja. Kiedy zamieszkała w
Fahrenbach, Markus zabiegał o jej względy. Ale gdy w jej
życiu znowu pojawił się Thomas, Markus przestał się o nią
starać i zadowolił rolą przyjaciela. Lubi Markusa, nawet
bardzo, ale nie wyobraża go sobie jako partnera życiowego,
chociaż kiedyś się nad tym zastanawiała. To było już tak daw-
no... Nieważne, po prostu przeszło jej to kiedyś przez myśl.
- Mieć przyjaciół, prawdziwych przyjaciół, to wspaniała
sprawa.
Wyszli z kawiarni.
- I co teraz? Ruszasz na zakupy? - zapytał Markus.
Lena potrząsnęła głową.
- Nie, nie mam ochoty. Wracam do domu. Zresztą zbliża się
pora obiadu. Jak nie będzie mnie przy stole, Nicola gotowa
pójść na policję zgłosić moje zaginięcie.
- Nawet nie wiesz, jak ci dobrze. Spojrzała na niego z powagą.
- Wiem, Markusie, wiem...
Pożegnali się, bo mieli samochody na innych parkingach.
Przedpołudnie upłynęło wprawdzie inaczej, niż zaplanowała,
ale fajnie było się spotkać z Markusem.
„Niespodzianki się zdarzają", powiedziałaby teraz Nicola.
Lena postawiła kołnierz kurtki, ręce schowała do kieszeni i
zaczęła szybko iść. Jednak już po kilku krokach się zatrzymała.
Trzymała kartkę. Domyśliła się, co to za kartka.
Wyjęła z kieszeni pożółkły papier.
„Leno, kocham się. Jesteś jedyną kobietą, którą kiedyś
poślubię".
Tylko tego brakowało. Znalazła tę kartkę, kiedy Jan był z nią.
Parzyła ją w palce, więc wtedy schowała ją pospiesznie do
kurtki i zapomniała o niej. A może chciała zapomnieć?
To była kartka z drzewa życzeń. Swego czasu we wgłębieniu
w drzewie chowali z Thomasem karteczki z różnymi
życzeniami.
Nie wiadomo, dlaczego nigdy nie wyjęła z drzewa tej
karteczki. To życzenie jest już nieaktualne, jest kłamstwem,
złamanym przyrzeczeniem!
Thomas ożenił się, ale nie z nią, tylko z Nancy.
Zmięła kartkę w kulkę i wrzuciła ją do najbliższego kosza na
śmieci.
Tu jest jej miejsce. Nigdy więcej nie chce mieć do czynienia z
Thomasem. Kiedyś usunie wycięte w skórze na przegubie
dłoni „T", inicjał jego imienia.
Ciekawe, czy na jego dłoni jest jeszcze wycięte „L"?
Nad czym ona się zastanawia?!
Lena zaczęła biec, jakby chciała uciec od myśli o Thomasie,
który był kiedyś jej wielką miłością.
Dlaczego była taka głupia i pokazała Janowi drzewo życzeń?
Podziwiał drzewo i na tym powinno się było skończyć. Po co
zdradziła mu jego tajemnicę?
Jana nie interesowały takie ckliwe historie.
Nie znalazłaby tej karteczki, nie obudziłaby demonów
przeszłości...
Dobiegła do samochodu, wsiadła i szybko wyjechała z
parkingu. Już ktoś czekał na wolne miejsce. Znalezienie w Bad
Helmbach miejsca do parkowania było nie lada wyczynem.
Towarzystwo zjeżdżało się tu wypasionymi autami, które
każdy powinien podziwiać.
Na jej miejsce wjechało czarne porsche 9. Takim
samochodem jeździł jej brat. Mężczyzna,
który wysiadł z samochodu, zachowywał się jak Frieder.
Pewny siebie, nonszalancki, jakby chciał pokazać, że cały
świat należy do niego.
Nie chce myśleć o Friederze, nie teraz. Nie chce
rozpamiętywać, do czego doprowadziła jego mania wielkości.
Nie chce kolejny raz boleśnie sobie uświadomić, jak bardzo
Frieder i Grit oddalili się od niej, a Jörg...
Nie!
Nie chce myśleć o katastrofie samolotu i tym, że jej brat
zaginął gdzieś w australijskim buszu i oficjalnie został uznany
za zmarłego.
Chce myśleć o czymś pięknym... O wizycie Yvonne. Tak, o
tym będzie myśleć i tym się cieszyć. Żeby mieć pewność, że
Yvonne przyjedzie, zajrzy do kapliczki i zapali dużo świeczek.
Kiedy Lena wróciła do posiadłości, panowało tam niemałe
zamieszanie, ale wcale nie dlatego, że spóźniła się na obiad,
lecz z powodu nowego zlecenia. Duża agencja reklamowa
miała zamiar złożyć poważne zamówienie na Finnemore
Eleven, ale chciała wynegocjować dobrą cenę, a o tym mogła
zadecydować jedynie Lena.
- Jak im nie damy dobrej ceny, to pójdą do kogoś innego. Poza
Finnemore Eleven nieźle sprzedaje się też inna szkocka
whisky, ale nie bardzo wiem, o jaką im chodziło - powiedział
Daniel.
- Finnemore Eleven jest najlepszą whisky. O ile butelek
chodzi?
- Około trzech tysięcy - odpowiedział. - Wszystkie mają być
osobno zapakowane i wysłane. Ale to żaden problem. Zostały
nam jeszcze pojedyncze opakowania od Szkotów.
- O tym nie musimy mówić tym z agencji. Wysłanie trzech
tysięcy butelek to coś, ale logistycznie da się szybko
rozwiązać. Pewnie chcą je dostać raz-dwa, co?
Daniel zaśmiał się.
- Zgadza się. Świetnie się orientujesz w funkcjonowaniu
agencji reklamowych.
- Owszem. W hurtowni ciągle miałam z nimi do czynienia.
Właściwie to o jaką agencję chodzi?
- Grindel and Friends.
- Znam ich. Zawsze robią dużo zamieszania, ale jak im się
spokojnie wyjaśni, ile to wymaga pracy, zadowolą się
kilkuprocentowym rabatem.
- No nie wiem, czy pójdzie ci z nimi tak gładko... Z rozmowy
telefonicznej wywnioskowałem, że mają duże oczekiwania.
- Kto dzwonił? Sam Grindel? -Tak.
- On tylko sprawia wrażenie takiego zasadniczego, w
rzeczywistości jest bardzo miły. Dziwi mnie, że do nas dzwoni.
Jest przecież klientem hurtowni. Zresztą nigdy nie miał jakichś
specjalnych życzeń. Brał zwykle to, co mu doradzono.
Naprawdę dziwne, Grindel jest przecież wiernym klientem...
- Którego twój kochany brat zapewne spłoszył - dokończył
Daniel. - W tym jest niezły, wielki pan Frieder Fahrenbach...
Lena westchnęła.
- Mam nadzieję, że się mylisz. Zaraz się przekonamy.
- Będę w magazynie. Jak skończysz rozmawiać, zajrzyj do
mnie. Jestem ciekaw, o co chodzi. I pamiętaj, zrób wszystko,
żebyśmy dostali to zlecenie. Nie wiedzie nam się źle, ale
potrzebne będą pieniądze, żeby uruchomić produkcję
Fahrenbachówki. Jestem mało oryginalny, ale kto nie ma
miedzi, ten w domu siedzi.
- Dobrze, dobrze, nie martw się... Nie mieliśmy prawie nic, a
zobacz, ile rzeczy udało się nam osiągnąć. Idziemy do przodu.
Małymi kroczkami, ale zawsze. Chyba nie wątpisz, że tata
będzie nad nami czuwał tam w górze, kiedy zaczniemy
produkcję Fahrenbachówki?
Daniel uśmiechnął się.
- Pod tym podpisuję się obiema rękami. Ale teraz idź i
zadzwoń wreszcie.
- Już idę. Ależ ty potrafisz wiercić człowiekowi dziurę w
brzuchu - zakończyła rozmowę Lena.
Nie miała oczywiście niczego złego na myśli. Cieszyła się, że
wszyscy w posiadłości grają do jednej bramki, na równi dbają
o pomyślność firmy i martwią się o nią.
Ta myśl tak zmotywowała Lenę, że z zapałem sięgnęła po
telefon i wybrała numer agencji reklamowej. Potem pewna
siebie poprosiła o połączenie z panem Grindelem, szefem tej
dużej i znanej agencji.
- Dzień dobry, panie Grindel - przywitała się. - Mówi Lena
Fahrenbach.
Poznał ją od razu. Kiedy jeszcze żył ojciec, a ona pracowała w
hurtowni, często do niego dzwoniła i prowadziła negocjacje.
Zawsze były to miłe i spokojne rozmowy.
- Przykro mi, pani Fahrenbach - powiedział Grindel niezbyt
przyjaznym tonem. - Zupełnie niepotrzebnie pani dzwoni. Dla
mnie jest już po sprawie!
Co to ma znaczyć? Nie zna go od tej strony. Zawsze był miły i
kulturalny, jeśli nawet za wszelką cenę chciał przeforsować
swoje racje.
Lena pomyślała, że Grindel nie dosłyszał jej nazwiska lub coś
mu się pomyliło.
- Panie Grindel, nie pamięta mnie pan?
- Doskonale wiem, kim pani jest i jaką jest pani osobą -
niespotykanie miłą i uprzejmą. Pewnie dlatego brat nasłał
panią na mnie, żeby mnie podejść. Przykro mi, już za późno.
Ten pociąg już odjechał. Definitywnie skreśliłem hurtownię z
listy moich partnerów.
Teraz już rozumie, o co chodzi! Najwyraźniej pomyślał, że
dzwoni w sprawie hurtowni.
- Panie Grindel, dzwonił pan do mojej firmy i rozmawiał z
moim współpracownikiem. Chodzi panu o Finnemore Eleven,
szkocką whisky słodową.
- Chwileczkę... Tak, dzwoniłem i z kimś rozmawiałem. Ale
dlaczego...
Lena pośpieszyła z wyjaśnieniami, zanim jeszcze bardziej
sprawa się zagmatwa.
- Nie mam nic wspólnego z hurtownią. Pracuję niezależnie od
brata. Mam wyłączne prawo do dystrybucji Finnemore Eleven
w Niemczech. Skoro już panu wszystko wyjaśniłam, mam na-
dzieję, że dojdziemy do porozumienia. Poza Finnemore Eleven
mogę zaproponować wiele innych wspaniałych produktów,
których dystrybucję tylko ja prowadzę.
Pan Grindel nie mógł dojść do siebie.
- A to niespodzianka! Oczywiście, że chcę z panią
współpracować. Wiem, jak wygląda praca z panią. Pamiętam
jeszcze czasy, kiedy pani ojciec był właścicielem hurtowni,
wówczas solidnej i szanownej firmy. Szkoda, że pani brat
wszystko zmarnował. Ale co tam, nie będziemy o nim
rozmawiać, szkoda czasu... Sprawa hurtowni wkrótce
ostatecznie się rozwiąże. No więc, moja droga, chodzi o
następującą rzecz...
Pół godziny później dogadali się i Lena miała kontrakt w
kieszeni.
W zasadzie powinna teraz skakać z radości, ale jakoś nie
czuła satysfakcji. Bolało ją, że znowu usłyszała coś
negatywnego na temat hurtowni. Ojciec przewróciłby się w
grobie, gdyby wiedział, co Frieder zrobił z dziełem jego życia i
jak skompromitował nazwisko Fahrenbach.
W branży już od dawna się mówiło, że jej brat nie ma pojęcia
o kierowaniu hurtownią. Jakoś z tym się pogodziła. Ale
Grindel nie jest z branży, stoi z boku, a mimo wszystko nawet
on nie zostawił na Friederze suchej nitki i zerwał wieloletnią
współpracę.
Czy Frieder nadal nie rozumie, że tak dalej być nie może? Na
jakim świecie żyje? Dlaczego
nie postępuje według tego, czego nauczył go ojciec?
Nonszalancja, porsche i wizje nie wystarczą, żeby kierować
poważnym przedsiębiorstwem.
Lena spojrzała na zdjęcie ojca. Stało w srebrnej ramce na jej
biurku.
- Tatusiu, zrób coś, proszę, żeby Frieder zszedł wreszcie na
ziemię, zanim będzie za późno - westchnęła.
Byłoby wspaniale, gdyby ojciec mógł coś poradzić. Niestety,
to niemożliwe. Od dawna spoczywa na cmentarzu w
Fahrenbach. W zasadzie to nawet lepiej, bo nie musi patrzeć,
co wyczyniają jego dzieci.
A może wszystko widzi?
Tego Lena nie wiedziała. Jednak było pewne, że ojciec
przewidział pewne zdarzenia i jeszcze za życia podjął
stosowne kroki, żeby nie wszystkie pieniądze zostały
bezmyślnie zmarnowane i znalazły właściwe przeznaczenie.
Podobał jej się pomysł Fundacji Hermanna Fahrenbacha,
która pomagała młodym ludziom odnaleźć właściwą drogę ku
przyszłości.
Lena podniosła się z fotela. Właściwie mogła tylko
zadzwonić do Daniela i poinformować go
o wyniku rozmowy z panem Grindelem, ale chciała zobaczyć
jego zadowoloną minę, kiedy powie mu, że kontrakt mają w
kieszeni.
Poza tym była z siebie dumna. Wiedziała, że Daniel ją
pochwali, a każdy człowiek jest łasy na pochwały. Ona nie jest
wyjątkiem.
Mieszkańcy posiadłości są zgraną drużyną. Świetnie się
rozumieją i - co najważniejsze - cenią nawzajem. Szacunek dla
drugiego człowieka i docenianie go są bardzo ważne we
wspólnym życiu, zarówno osobistym, jak i zawodowym. Dla
Leny było to wyjątkowo ważne. Zawsze chwaliła innych za
dobrze wykonaną pracę, swoje uznanie potrafiła też
wynagrodzić finansowo. Jej ojciec nie tylko przyznał Nicoli,
Aleksowi i Danielowi dożywotnie prawo do zamieszkania w
posiadłości, lecz zostawił im także przyzwoitą sumę pieniędzy.
Na początku, kiedy musiała się liczyć z każdym groszem,
zaakceptowała ich pomysł, że będą pracować bez
wynagrodzenia, ale jak tylko interes zaczął się kręcić, zaczęła
im płacić i nie ustąpiła w tej kwestii, mimo ich gorących
protestów. Kiedy dostała pieniądze za sprzedaż obrazów, bez
wahania spełniła ich skryte marzenia. Danielowi
i Aleksowi kupiła nowe samochody, a Nicoli kolię, której
godzinami przyglądała się na wystawie sklepu jubilerskiego.
Do dawnych mieszkańców posiadłości dołączyli nowi: Inge
Koch i Babette Hagemann z małą Marie. Nastąpiły zmiany.
Przyniosła je też przebudowa dawnych czworaków i urządze-
nie w nich apartamentów do wynajęcia. Ale to były dobre
zmiany...
Lena zbiegła ze schodów.
- Daaaaniel! - wołała już z daleka.
Wiedziała, że ucieszy go wiadomość, z jaką do niego
przychodzi.
Zadowolona z siebie poszła po pracy prosto do domu.
Wieczór chciała spędzić., sama. Bała się, że Nicola zasypie ją
pytaniami. Będzie dociekać, z czego jest taka zadowolona, co
ją tak uszczęśliwiło i tak dalej...
Nie uwierzy, kiedy jej powie, że to dzięki dobrze wykonanej
pracy i nowemu kontraktowi. Przecież to nie pierwszy raz
zdobyła nowy kontrakt i sumiennie przepracowała cały dzień.
Owszem, poczucie dobrze spełnionego obowiązku sprawiało
jej satysfakcję, ale nigdy nie popadała w euforię. Tym razem
powodem jej ekscytacji był fakt, że Yvonne nie odwołała
wizyty, a to oznaczało, że naprawdę przyjedzie. A Nicola...
Lena bała się nawet myśleć, jak będzie wyglądał ostatni akt
tej długiej historii. Nicola zaniemówi z wrażenia, zabraknie jej
tchu... Będzie
szczęśliwa, przeszczęśliwa! Nie, chyba nie ma takich słów,
którymi można będzie wyrazić odczucia Nicoli.
Jeszcze tylko jedna noc - pewnie nawet nie zmruży oka - a
potem wreszcie nadejdzie ta wielka chwila.
Lena z uśmiechem na ustach zamknęła za sobą drzwi.
Poszła do kuchni, gdzie czekała na nią sałatka z indykiem.
Nalała wina z Dorleac i właśnie chciała zacząć jeść, kiedy
zadzwonił telefon.
- Cześć, kochanie - usłyszała w słuchawce głos Jana. - Mój
kolega robi akurat zdjęcia, a ja korzystam z okazji i dzwonię,
żeby ci powiedzieć, jak bardzo cię kocham. Mam nadzieję, że
akurat usychałaś z tęsknoty za mną i myślałaś o mnie. Ja tak
przynajmniej poczułem i od razu złapałem za telefon.
Ach, Jan! Jak wspaniale, że jest w jej życiu. Z nim może o
wszystkim porozmawiać. Podobało jej się, że dzwoni do niej z
najprzeróżniejszych zakątków świata, choćby na krótko, na
chwilkę, tak jak teraz.
- No więc jak, moja piękna, myślałaś teraz o mnie? - zapytał
jeszcze raz.
Lena zaśmiała się.
- Nie, mój drogi, siedzę akurat w kuchni i zastanawiam się, od
czego zacząć - od wina czy wspaniałej sałatki, którą Nicola
wyczarowała dla mnie?
- Jakie to przyziemne! - udawał oburzonego.
- Ale w drodze z destylarni do domu myślałam o tobie -
stwierdziła, ratując sytuację, i wcale nie skłamała.
- Biorąc pod uwagę różnicę czasu, chyba się nie pomyliłem,
że jednak o mnie myślałaś.
- Drogi panie van Dahlen, proszę nie naginać rzeczywistości
do swoich wyobrażeń. Gdybyśmy mieli uwzględniać różnicę
czasu, to byłoby to parę godzin.
Poddał się, śmiejąc się przy tym serdecznie.
- Już dobrze, dobrze... Moje zranione ego musi jakoś przeżyć,
że nie cały czas myślisz o mnie.
Lena podchwyciła jego żartobliwy ton.
- Mój drogi, nie chodzi o ilość, tylko o jakość. Chyba się nie
mylę, prawda?
Nie mieli zbyt dużo czasu, bo Jan musiał wracać do pracy.
Zrezygnowali z wygłupów i jak wszyscy zakochani szeptali
czułe słówka.
Kiedy Lena usłyszała, że ktoś woła Jana, zrozumiała, że to
koniec rozmowy, i odłożyła słuchawkę. Była szczęśliwa.
W uszach wciąż miała jego ostatnie słowa: „Nigdy nie
zapominaj, jak bardzo cię kocham".
Wreszcie zabrała się za kusząco wyglądające jedzenie.
Świeża, chrupiąca sałata, wyśmienity sos i kawałki indyka,
dokładnie tak, jak lubi.
Życie jest piękne!
Miała w życiu wzloty i upadki, ale jeśli ma być szczera, to
nawet upadki dodawały jej siły. Włącznie z rozstaniem z
Thomasem, po którym
0 mało się nie załamała... Życie toczy się dalej
1 Nicola ma rację, twierdząc, że Bóg zsyła na ludzi tylko tyle
cierpienia, ile są w stanie udźwignąć.
Nicola...
Kiedy pomyślała o kochanej Nicoli, na jej ustach zagościł
uśmiech.
Wreszcie skończy się ból Nicoli. Tyle lat cierpiała, nosiła ranę
w sercu i nie dała po sobie niczego poznać. Wreszcie będzie
mogła przytulić córkę!
Ponowny dźwięk telefonu wyrwał ją z zamyślenia. To nie
może być Jan. Musiał wracać
do pracy. A może jednak? Pewnie znowu ma małą przerwę i
chce ją wykorzystać, żeby jej powiedzieć, jak bardzo ją kocha!
To do niego podobne. Przeżyła coś takiego niejeden raz.
Odebrała telefon. W słuchawce panowała cisza.
- Halo, jest tam ktoś? Proszę się odezwać. Lena usłyszała
ciężki oddech.
Sama nie wiedziała dlaczego, ale miała wrażenie, że dzwoni
Veronika - ta agresywna, a mimo to bezradna dziewczyna, do
której od razu poczuła sympatię.
Może dlatego, że od samego początku intuicyjnie wiedziała,
że pod maską agresji i opryskliwości kryje się wrażliwa dusza.
Lena słyszała jedynie ciężki oddech i nic więcej.
- Halo, kto dzwoni? Znowu cisza.
Lena posłuchała intuicji.
- Veronika? - zapytała ostrożnie.
Miała wrażenie, że osoba po drugiej stronie chce coś
powiedzieć, ale nagle zrezygnowała.
Po prostu się rozłączyła!
Lena była pewna, że dzwoniła Veronika. Ale dlaczego się nie
odezwała? Przecież dając jej
wizytówkę, powiedziała, że może zadzwonić o każdej porze.
Może to wcale nie Veronika? Może coś sobie wmawia?
Usiłowała przestać myśleć o dziewczynie, ale jej się nie
udało.
Wprawdzie nie zna jeszcze idei przyświecającej działalności
Fundacji Hermanna Fahrenbacha, ale być możne byłoby to
miejsce odpowiednie dla Veroniki, takie, w którym znajdzie
pomoc. Sama chętnie jej pomoże nawet bez wsparcia fundacji,
ale dziewczyna nie pozwala się do siebie zbliżyć. Jest ostrożna,
czujna i bardzo zdystansowana.
Co poszło nie tak w jej młodym życiu?
Lena nie ma pojęcia, ale być może kiedyś uda się jej poznać
tajemnicę Veroniki. Coś jej podpowiadało, że jeszcze się z nią
spotka. To przekonanie nie było wcale nieprzyjemne, wręcz
przeciwnie.
Lena była święcie przekonana, że tej nocy nie zmruży oka, ale
na szczęście się myliła. Zasnęła od razu i następnego ranka
obudziła się wyspana i pełna nadziei. Nadszedł wreszcie ten
ważny dzień!
Czekała niecierpliwie na przyjazd Yvonne lub jej telefon. Nie
mogła sobie znaleźć miejsca.
Tym razem wszystko musi pójść dobrze. Są na to szanse.
Pierwsza pozytywna rzecz to przyrzeczenie, jakie złożyła
nieżyjącemu już przybranemu ojcu, że nawiąże kontakt ze
swoją biologiczną matką i powie jej, kim jest. Yvonne
przyrzekła mu to na łożu śmierci i dotrzyma słowa. Tego Lena
była całkowicie pewna. Według niej Yvonne była osobą o
nieskazitelnym charakterze.
Najważniejsze, żeby wreszcie dopiąć wszystko na ostatni
guzik, żeby nie było ciągłego wahania, umawiania się,
odwoływania i przekładania spotkania.
To mają już chyba za sobą. Teraz trzeba postawić kropkę nad
„i". Tylko jak?
Lena wiedziała doskonale, że takich rzeczy nie można
zaplanować. Gdzie emocje wchodzą w rachubę, tam żaden
plan się nie powiedzie.
Może modlitwa coś tu pomoże?
Na modlitwę było już za późno, bo właśnie w tym momencie
zadzwonił telefon.
Dzwoniła Yvonne, żeby jej powiedzieć, że jest już bardzo
blisko. Wjeżdża właśnie na wzgórze i za chwilę będzie w
posiadłości.
Uff!
Zaraz się zacznie!
Lena. wyszła z domu i pobiegła na parking, żeby przywitać
Yvonne. Nie musiała długo czekać.
Yvonne zatrzymała samochód obok niej i wysiadła. Była
blada. Widać było, że ma za sobą nieprzespaną noc. Nie ma się
co dziwić.
- Dzień dobry, pani doktor Wiedemann - przywitała ją Lena
serdecznie. - Cieszę się, że pani przyjechała.
- Dzień dobry, proszę mówić do mnie po prostu Yvonne -
powiedziała i mocno uścisnęła dłoń Leny.
Ten uścisk od razu przypomniał jej Nicole.
- Świetnie, jestem Lena. Może przejdziemy na ty?
Yvonne zgodziła się bez wahania.
- Bardzo chętnie. W końcu łączy nas coś... zupełnie
wyjątkowego.
Weszły do domu. Yvonne zdjęła płaszcz, odwiesiła go i
odwróciła się w stronę Leny.
- Masz już jakiś pomysł, jak to zrobimy? Ja jestem zupełnie
rozbita i jeśli mam być szczera, najchętniej odwróciłabym się
na pięcie i wróciła do domu. Jak wiesz, nie jestem tu z własnej
woli. Chcę jedynie dotrzymać słowa, jakie dałam ojcu. Sama
nic bym w tej sprawie nie zrobiła. Ta kobieta jest mi obca i
zawsze tak będzie.
„Tylko nie to", wystraszyła się Lena, ale nic po sobie nie
pokazała. Zachowała zimną krew.
- Mówisz tak, bo jesteś uprzedzona. Wyłącz na moment
rozum i pomyśl sercem. Ono pokaże ci właściwą drogę... A
jeśli chodzi o twoje pytanie, to nie mam jeszcze żadnego
pomysłu. Przy kawie możemy omówić strategię.
Lena chciała zaprowadzić Yvonne do salonu lub biblioteki,
ale ta machnęła ręką.
- Idę z tobą do kuchni, o ile masz w niej jakiś stół.
- Mam - zaśmiała się Lena. - Bardzo stary i bardzo duży.
- Wspaniale! - zachwycała się Yvonne.
- Uwielbiam kuchnie z dużymi stołami. Dzisiaj już takich nie
ma. Kuchnie są raczej małe. A kawa... Tak, kawa dobrze mi
zrobi.
Lena zaprowadziła gościa do przytulnej kuchni. Yvonne była
zachwycona.
- Jak tu pięknie, przytulnie... I te stare meble!
- wołała. - A stół? Mój Boże, istne cudo! Marzę o takim stole.
Niestety, nie można już takich kupić.
- Ten stół mam jeszcze po prababci - powiedziała Lena z
dumą. - Wniosła go do posiadłości w posagu, kiedy wychodziła
za pradziadka.
Naszykowała kawę i podała ciasteczka. Dzięki Nicoli zawsze
miała jakieś w domu.
Yvonne od razu sięgnęła po ciastko. Zdaje się, że podobnie
jak Nicola lubi słodycze.
- Wyśmienite! - zawołała.
- Nicola je upiekła - wyjaśniła Lena. - Nie tylko świetnie
piecze, lecz również po mistrzowsku gotuje.
Yvonne odruchowo chciała odłożyć kolejne ciastko, które
trzymała.
Lena zauważyła tę reakcję.
- Hej, ciastka nie są trujące. Możesz je jeść bez obawy o
własne zdrowie i życie!
Yvonne oblała się rumieńcem.
- Przepraszam, głupio się zachowałam - powiedziała
zawstydzona.
Ponownie wzięła ciastko i włożyła do ust.
- Sama nie wiem, dlaczego nie umiem normalnie reagować,
kiedy... Kiedy o nią chodzi.
- Jeszcze wszystko przed tobą. Musisz się pozbyć uprzedzeń.
- Łatwo ci mówić - westchnęła Yvonne. - Ale masz rację.
Dobrze, zajmijmy się teraz taktyką.
Siedziały przy kawie i się zastanawiały się, jak to rozegrać.
Miały przeróżne pomysły, które zaraz odrzucały, i tak w kółko.
To było straszne. Miały wrażenie, że drepczą w miejscu.
Nawet jeśli nie umiały wpaść na coś sensownego, to ich
wspólne przemyślenia bardzo je do siebie zbliżały. Mimo woli
musiały w nich uwzględniać rzeczy bardzo osobiste i odkryły
przy tym, że mają wiele wspólnych poglądów i zainteresowań.
Lena postawiła na stole drugi dzbanek z kawą.
- Wykończymy sie taką ilością kawy - jęknęła Yvonne.
Nagle otworzyły się drzwi wejściowe. Lena zamarła. Tylko
jedna osoba wchodziła bez pukania do jej domu.
- Nicola - powiedziała szeptem. Yvonne zrobiła się blada jak
ściana. -1 co teraz?
Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo właśnie otworzyły się
drzwi do kuchni.
- Leno... - zaczęła Nicola i urwała. Zaskoczona patrzyła to na
jedną, to na drugą
kobietę. Od razu poznała Yvonne.
- Pani doktor Wiedemann! - zawołała zdziwiona Nicola.
Nie spodziewała się, że spotkają u Leny. O co tu chodzi?
- Nie zamawiała pani apartamentu - powiedziała Nicola. - Nie
mam pani zgłoszenia.
- Nie, Yvonne niczego nie rezerwowała. Tym razem jest u nas
prywatnie.
Yvonne prywatnie? Co tu jest grane? Lena widziała tę młodą
kobietę tylko przez kilka chwil, nawet ze sobą nie rozmawiały,
a teraz są po imieniu! Po co przyjechała do posiadłości?
Nicola nie była w stanie tego pojąć. Lena nawet się nie
zająknęła o jej wizycie.
- Leno, możesz mi wyjaśnić, co to wszystko znaczy?
Lena nic nie powiedziała, tylko spojrzała na Yvonne. Ta,
pogodzona z losem, wzruszyła jedynie ramionami, jakby
chciała powiedzieć: „Niech się dzieje wola nieba". Potem
pokiwała głową.
Lena podniosła się i w duchu odetchnęła z ulgą. Chyba to
nawet lepiej, że Nicola przyszła tu tak niespodziewanie.
Siedziałyby tak do wieczora, łamałyby sobie głowę i w efekcie
nic by nie wymyśliły. Teraz wszystko pójdzie siłą rozpędu.
- Nicola... - Lena wolnym krokiem podeszła do kobiety, która
jak wmurowana stała na środku kuchni. - Obiecałam ci kiedyś,
że odnajdę twoją córkę. Znalazłam ją! Yvonne jest twoją córką.
Nicola zbladła, potem zrobiła się czerwona i wpatrywała się
raz w Lenę, raz w młodą kobietę, która miała być jej córką. To
niemożliwe! Przecież była już w posiadłości i nie zdradziła się
ani słówkiem. Może właśnie dlatego tak szybko wyjechała?
Jej córka... Jej córka...
Nicoli zrobiło się ciemno przed oczami, na czole pojawiły się
kropelki potu, z jękiem złapała się za serce.
Lena podtrzymała osuwającą się Nicolę. Yvonne zerwała się
z miejsca, przewracając przy tym krzesło, które z hukiem
runęło na podłogę. Nikt nie zwracał na to uwagi. Po kilku
sekundach Yvonne była już przy Nicoli i mocno ją złapała.
Razem z Leną posadziły ją na krześle. Yvonne poprosiła o
szklankę wody.
Teraz nie była utraconą córką, lecz lekarką, która doskonale
wie, co trzeba robić w takich sytuacjach.
Nicola z trudem oddychała. Po kilku minutach uspokoiła się,
ale słowa Leny wciąż do niej nie docierały.
Wszystko usłyszała i zrozumiała, ale nie była w stanie pojąć
sensu tych słów.
Yvonne przyniosła czysty ręcznik i wycierała Nicoli pot z
czoła. Ta nie protestowała. Była jakby w innym świecie.
- Leno... - powiedziała powoli Nicola. - Powtórz, proszę, co
powiedziałaś. Chyba coś źle zrozumiałam.
Lena przysunęła krzesło i usiadła obok Nico-li. Wzięła ją za
rękę. Była lodowata.
- Kochana, dobrze zrozumiałaś. Yvonne jest twoją córką, za
którą tak bardzo tęskniłaś. Znalazłam ją, a teraz ona jest przy
tobie.
Nicola zaczęła szlochać. Za wiele emocji.
Lena bezradnie popatrzyła na Yvonne. Ta stała nieruchomo,
niepewna, targana skrajnymi uczuciami. Widać było, że nie
wie. jak-się zachować. Nie przewidziała sceny, której była
właśnie świadkiem...
Lena puściła rękę Nicoli i wstała.
- Zostawię was teraz same - powiedziała.
Zachęcająco skinęła na Yvonne. Potem skierowała kroki do
drzwi i wyszła z kuchni. Nic tu po niej. Muszą teraz zostać
same.
Kiedy na chwilkę się odwróciła, zobaczyła, jak Yvonne
ostrożnie zbliża się do Nicoli.
To dodało jej wiary, że wszystko będzie dobrze.
Nicola była oszołomiona. Ta wiadomość ścięła ją z nóg.
Tylko ktoś, kto ma serce z kamienia, nie przejąłby się
widokiem tej biednej kobiety. Na szczęście Yvonne jest inna.
Jest serdeczna i ciepła.
Lena zamknęła za sobą drzwi i spojrzała w niebo.
- Panie Boże, dziękuję - powiedziała.
Wzięła kurtkę i wyszła z domu. Biegła przez dziedziniec
prosto do Aleksa. Musi mu wszystko opowiedzieć. Powinien
się dowiedzieć jako pierwszy.
Na pewno będzie zaskoczony. Nie mogła się doczekać, kiedy
zobaczy jego zdziwioną minę, jak obwieści mu sensację.
W posiadłości było jeszcze wiele budynków i pomieszczeń,
które trzeba było wyremontować, odnowić lub przebudować.
Wspólnie z architektem postanowili zająć się najpierw daw-
nym domem ogrodnika.
Dla Leny Aleks był geniuszem, bo znał się na wszystkim.
Potrafił odnawiać meble, malować ściany, układać płytki, znał
się nawet na stolarce. Miał też dobre pomysły, co i jak zrobić,
dzięki czemu oszczędzali mnóstwo pieniędzy.
Kiedy Lena zbliżała się do domu ogrodnika, słyszała, jak
Aleks rozmawia z robotnikami, których ściągnął ze wsi.
Zauważył Lenę i spojrzał na nią badawczym wzrokiem.
- Co z tobą? Wyglądasz, jakbyś przed chwilą zobaczyła
ducha.
Nie miała ochoty na żarty.
- Mogę z tobą zamienić parę słów? Aleks zwrócił się do
robotników.
- Chłopaki, wiecie, co macie robić. Najpierw skończcie
łazienkę. Zaraz do was dołączę.
- Rozumie się, szefie - powiedział jeden z nich, uśmiechnął się
do Leny i zwrócił się do kolegów: - Do roboty, chłopaki.
Mężczyźni poszli do łazienki, a Lena zaciągnęła Aleksa do
dawnego salonu, z którego było wyjście na taras. Był to ładny,
prawie kwadratowy pokój z wyjściem przez taras do ogrodu.
Żeby nie wnosić brudu do domu, taras wyłożono już nowymi
płytkami.
Aleks znalazł te płytki gdzieś w szopie czy składziku. Lena
nie była pewna, czy im się przydadzą, ale na tarasie wyglądały
rzeczywiście ładnie. Musiały kiedyś sporo kosztować.
Lena pociągnęła Aleksa w stronę drewnianej ławki i
poprosiła, żeby usiadł. Sama usiadła obok niego. Nie
wiedziała, jak zareaguje, więc wolała, żeby siedział, a nie
zaczął mdleć jak Nicola.
Aleks domyślił się, że Lena nie przyszła rozmawiać o
tapetach, wannach lub czymś w tym rodzaju. Chodziło o coś
naprawdę ważnego.
- Dziewczyno, nie trzymaj mnie w niepewności. Powiedz
wreszcie, co się dzieje. Dłużej już tego nie zniosę.
Lena wzięła głęboki oddech.
- Odnalazłam córkę Nicoli.
- Co zrobiłaś?
- Odnalazłam córkę Nicoli - powtórzyła. Patrzył na nią z
niedowierzaniem. Lena pokiwała głową.
- Jest w moim domu... Zostawiłam je teraz razem. Aleks, tak
się cieszę, że wreszcie się spotkały.
Zarzuciła mu ręce na szyję. Nagle opuściło ją napięcie.
- Jestem... jestem taka szczęśliwa - szlochała. Poklepał ją po
plecach.
- Dziewczyno, uspokój się. To nie powód do płaczu. Powiedz
mi lepiej, jak ją znalazłaś, jaka jest i co Nicola na to.
Lena uspokoiła się. Rzeczywiście nie miała powodu do
płaczu. Ale to były łzy radości.
- Nicola była oszołomiona, zaniemówiła, była... - zaczęła
Lena.
Opowiedziała mu historię swoich poszukiwań, jak znalazła
Yvonne, jak broniła się przed
poznaniem matki, jak przyjechała z przybranym ojcem do
posiadłości, żeby zaraz potem odjechać.
- Była tu?
- Tak, ty też ją poznałeś. Córką Nicoli jest doktor Yvonne
Wiedemann!
- Nie wierze - wyrwało mu się. - Nie wierzę...
- Ale to naprawdę ona.
- Była taka kapryśna i działała Nicoli na nerwy - zauważył.
- Tak, wiem. Z jednej strony chciała mieć z Nicolą jak
najwięcej do czynienia i stąd te jej przedziwne życzenia, z
drugiej strony nie mogła znieść myśli, że to jej biologiczna
matka, która ją oddała, i dlatego wyjechała.
- A teraz... Teraz już pogodziła się z tą myślą? - wątpił. - Może
lepiej było z nimi zostać.
Lena potrząsnęła głową.
- Nie ma takiej potrzeby. Wiele się zmieniło. Zmarł przybrany
ojciec Yvonne.
- Szkoda, sympatyczny był z niego facet. Lena pokiwała
głową.
- Zanim umarł, poprosił Yvonne, żeby mu przyrzekła, że
nawiąże kontakt z biologiczną matką. Yvonne jest
człowiekiem, dla którego takie przyrzeczenie ma ogromną
wartość. Dlatego
tu przyjechała. Nam nie pozostaje nic innego, jak trzymać
kciuki, żeby się jakoś dogadały, żeby ich serca się odnalazły...
Nie odpowiedział od razu. Najpierw musiał przemyśleć słowa
Leny.
- Życzę tego Nicoli z całego serca - powiedział po dłuższej
chwili. - Zasługuje na to, żeby wreszcie skończyła się jej
udręka i pozbyła się poczucia winy.
- Na pewno będzie dumna, że Yvonne jest lekarzem.
Aleks nie podzielał jej zdania.
- Nie sądzę, żeby miało to dla Nicoli jakiekolwiek znaczenie.
Znasz ją. Dla niej liczy się człowiek, a nie jego zawód. Mój
Boże, Leno, jak ci się to udało? Nawet twój tata nie miał tyle
szczęścia i nie rozwiązał tej zagadki.
Lena roześmiała się.
-Aleksie, znasz mnie przecież. Dobrze wiesz, że jak na coś się
uprę, to nie odpuszczę.
- Tak, tak... Ten upór i wytrwałość masz po ojcu. Co ja
mówię, nie tylko to, cała jesteś jak ojciec i możesz być z tego
dumna.
- Jestem. Chociaż wcześniej smuciło mnie to, zwłaszcza gdy
matka powtarzała mi bez
przerwy, że nie tylko wyglądam jak ojciec, ale i zachowuję się
jak on, jak typowy Fahrenbach. Uważała, że to nieszczęście.
- Nic lepszego nie mogło cię spotkać.
- Wiem, dzisiaj jestem szczęśliwa i dumna, ale sam wiesz,
jakie są małe dziewczynki. Za wszelką cenę pragną być takie
sama jak mama.
- Twoja matka nigdy nie była kimś, z kogo można brać
przykład. Nie mówmy o tej kobiecie . Już na samą myśl o niej
robi mi się niedobrze. Tyle krzywdy wyrządziła twojemu ojcu.
Jeszcze za to zapłaci.
- Nie sądzę. Carla idzie po trupach do celu.
- Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka. Wierz mi -
wyrokował.
Podszedł do nich jeden z robotników.
- Przepraszam, a co ze starymi przewodami? Wyrwać?
- Zaraz przyjdę. Zróbcie sobie pięć minut przerwy -
powiedział Aleks.
Mężczyzna ucieszył się i odszedł. Aleks zwrócił się do Leny.
- Dziękuję, że przyszłaś mi to powiedzieć. Co dalej?
- Mam nadzieję, że Nicola i Yvonne wszystko sobie wyjaśnią
i razem przyjdą do nas.
- Brzmi nieźle, ale... Lena mu przerwała.
- Nie ma żadnego „ale". Musimy wierzyć, że tak będzie. Musi
tak być!
- Jeśli tak mówisz, to cały czas będę o tym myślał, żeby się
sprawdziło - powiedział. - Ale najpierw muszę powiedzieć
chłopakom, co z tymi przewodami...
Wstał i objął Lenę.
- Dziękuję, moja dziewczynko - powiedział i poklepał ją z
uznaniem po ramieniu.
- Za co?
- No za to, że przyszłaś mi to powiedzieć i przede wszystkim
za to, co zrobiłaś dla Nicoli. Zadałaś sobie tyle trudu, a na
pewno nie było to łatwe.
- Wierz mi, nawet gdybym musiała się wdrapać na Mont
Everest, żeby odnaleźć córkę Nicoli, zrobiłabym to bez
wahania.
- Wierzę, Leno... Ja i Nicola mamy wobec ciebie ogromny
dług wdzięczności.
Ledwo to powiedział, wyszedł z pokoju. Lena siedziała
jeszcze chwilę na starej ławce. Jej
myśli krążyły wokół Nicoli i Yvonne. Ciekawe, jak im się
rozmawia? Szkoda, że nie ma czapki niewidki. Chętnie by je
podejrzała. Musi być cierpliwa.
Czym tu się zająć? Praca nie wchodzi w rachubę. Ma zbyt
wielki zamęt w głowie.
Pojechać rowerem do kapliczki i na wszelki wypadek zapalić
kilka świeczek dla Nicoli i Yvonne?
Tak, to doskonały pomysł. Nie czekała dłużej, tylko opuściła
dom ogrodnika. W dobrym nastroju pojechała do kapliczki.
Po wizycie w kapliczce i zapaleniu mnóstwa świeczek Lena
czuła się dużo lepiej. Po każdej wizycie w kapliczce czuła się
lepiej, niezależnie od powodu, jaki ją tu przywiódł... Kapliczka
stała się dla niej miejscem, do którego uciekała, gdzie
medytowała, prosiła o coś, modliła się lub po prostu siedziała
na starych, ciemnych ławkach i upajała się ciszą i spokojem
tego miejsca.
Kiedy wyszła z kapliczki, zastanawiała się, czy nie wrócić do
posiadłości. Po chwili zastanowienia doszła jednak do
wniosku, że za wcześnie na powrót. Nie wolno jej
przeszkadzać Nicoli i Yvonne oraz psuć tego cudu zbliżenia i
pojednania.
Postanowiła odwiedzić Sylvię i bliźniaki. Uwielbiała dzieci
Sylvii. Tęskniła za nimi, kiedy nie widziała ich parę dni.
Przed gospodą stały dwa autobusy wycieczkowe. Lena
chciała zrezygnować i wracać do domu, kiedy zauważyła, że
ludzie powoli wsiadają do autokarów. To znaczy, że skończyli
obiad i zaraz odjadą.
Lena podziwiała przyjaciółkę za to, że nawet poza sezonem
umiała ściągnąć gości do swojej gospody. Współpracowała z
wieloma przewoźnikami, którzy tak wyznaczali trasę
autobusów, żeby właśnie tam przyjechać na śniadanie, obiad,
popołudniową kawę z pysznym ciastem czy kolację. Dzięki
temu więcej zarabiała, ale miała też więcej pracy. Sylvia
jednak nie bała się pracy.
Do gospody przychodzili też starzy mieszkańcy Fahrenbach.
Zaglądali tu również ci z nowego osiedla i oczywiście turyści.
W zasadzie Sylvia w ogóle nie musiała pracować. Pochodziła
z zamożnej rodziny i była właścicielką rozległych gruntów i
lasów. Ale gospoda to wielopokoleniowa rodzinna tradycja.
Sama praktycznie wychowała się i dorastała w gospodzie, tak
jak teraz jej dzieci.
Kiedy ich mama pracuje, one leżą za parawanem i praktycznie
od małego przesiąkają atmosferą wiejskiej gospody.
Weszła do środka. Panowała tam nerwowa atmosfera, jak
zwykle przed wyruszeniem w dalszą drogę. Goście zbierali się
nie tylko z głównej sali, lecz również z jednego z bocznych
pomieszczeń, które Sylvia udostępniła.
Sylvia dostrzegła przyjaciółkę i się ucieszyła.
- A to niespodzianka! Masz świetne wyczucie czasu. Zaraz do
ciebie przyjdę. Weź sobie coś do picia.
Lena poszła do ich stolika. Nigdy nie siadali tam goście. Był
zarezerwowany dla rodziny i przyjaciół. Zanim przy nim
usiadła, zajrzała za parawan.
Bliźniaki słodko spały w łóżeczkach. Wyglądały jak dwa
urocze aniołki z pucołowatymi policzkami. Zupełnie jak
barokowe figurki.
Lena przyglądała się im z zachwytem i zastanawiała, do kogo
są podobne. Nie była pewna. Raz dostrzegała podobieństwo do
Martina, innym razem do Sylvii.
Ale jakie to ma znaczenie? Najważniejsze, że są urocze,
zdrowe i grzeczne. Dołączyła do niej Sylvia i z dumą patrzyła
na swoje dzieci.
- Jak na nie patrzę, moje serce jest po brzegi wypełnione
szczęściem - powiedziała szeptem,
żeby nie obudzić maluchów. - Ale kiedy pomyślę, że będą
dorastać bez ojca, serce pęka mi z bólu. Nigdy nie wybaczę
Bogu, że odebrał mi Martina w taki bezsensowny sposób.
Dlaczego akurat on?
Lena odciągnęła przyjaciółkę od łóżeczek, bo Sylvia zaczęła
mówić głośniej.
- Kochana, rozmawiałyśmy już o tym chyba ze sto razy -
powiedziała Lena, kiedy już siedziały razem przy stoliku. - Tak
widocznie musiało być, takie było przeznaczenie Martina.
Straciłaś męża, ale dostałaś prezent od losu w postaci dwóch
uroczych zdrowych bobasków. A to chyba wystarczający
powód, żeby być bezgranicznie wdzięczną losowi. Mogły się
urodzić chore albo nawet umrzeć przy porodzie!
- Leno, co ma piernik do wiatraka?
- Zrozum wreszcie, że nie da się walczyć z przeznaczeniem.
Głową muru nie przebijesz. Martina tym nie wskrzesisz.
Sylvia westchnęła.
- Wiem, ja to wszystko wiem... Ale czasem nachodzą mnie
takie myśli, że chce mi się wyć z rozpaczy.
- To zrozumiałe. Przecież to wszystko stało się tak niedawno.
Nicola powiedziałaby teraz, że czas leczy rany. Krok po kroku
musisz się pożegnać z przeszłością, raz na zawsze zamknąć ten
rozdział.
- Wiem. Powoli oswajam się z tą myślą i już zaczęłam -
powiedziała Sylvia. - Sprzedałam wyposażenie gabinetu
weterynaryjnego, wszystko, co do jednej sztuki. Jakiś młody
weterynarz chce otworzyć własną praktykę gdzieś na północy i
był cały w skowronkach, że udało mu się kupić wyposażenie
po tak korzystnej cenie. W przyszłym tygodniu zaczną
wszystko demontować, a potem przyjedzie transport po
rzeczy... Leno, od śmierci Martina nie byłam jeszcze w
gabinecie. Zaglądała tam jedynie sprzątaczka i wietrzyła
pomieszczenia. Pójdziesz tam ze mną po osobiste rzeczy
Martina? Sama nie dam rady. Boję się, że się załamię, kiedy
zobaczę to wszystko na własne oczy.
- Nie martw się. Oczywiście pójdziemy tam razem. To
przecież jasne.
- Niekoniecznie. Byłaś ze mną w najtrudniejszych chwilach
mojego życia, zawsze jesteś gotowa mi pomóc i pomagasz,
ilekroć cię o to
poproszę... To wcale nie jest oczywiste. Nawet nie wiesz, ile
to dla mnie znaczy, że mam taką przyjaciółkę jak ty...
- Sylvio, nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy, że mam taką
przyjaciółkę jak ty. Przypomnij sobie, proszę, ile dla mnie
zrobiłaś, jak mi pomagałaś odnaleźć się w Fahrenbach, kiedy
przyjechałam tu po śmierci taty, żeby przejąć posiadłość.
- Cieszę się, że tak mówisz, ale ja prawie nic nie musiałam
robić. Większość mieszkańców Fahrenbach przecież cię znała,
bo przyjeżdżałaś tu na wakacje.
- Tak, ale nie było mnie tu ponad dziesięć lat - przypomniała
jej Lena. - Nie mogłam znieść widoku miejsc, w których byłam
szczęśliwa z Thomasem. Nie chciałam, żeby cokolwiek mi go
przypominało. Czy to nie dziwne? Najpierw moja matka
wyrzuciła go z mojego życia, potem on sam się wyrzucił... Ale
ja na szczęście już stąd nie uciekłam i nie ucieknę.
- A dokąd miałabyś pójść? Tu jest twoje miejsce. Jesteś
Fahrenbachówną. Nie zapominaj o tym!
- Tak, jestem Fahrenbachówną pełną gębą i jestem z tego
bardzo dumna. Ale to wy, ty
i Martin, nauczyliście mnie, co to znaczy żyć w zgodzie z
tradycją. Powiem teraz może coś pompatycznego, ale kiedy
nadeszła pora, że wasza mała ojczyzna was potrzebowała,
poszliście za jej wołaniem. Obydwoje skończyliście studia,
mieliście świetne posady i zrezygnowaliście z tego, żeby
wrócić do Fahrenbach i przejąć to, na co pracowały kolejne
pokolenia waszych rodzin. - A ty? Postąpiłaś dokładnie tak
samowolnie.
- Lena zaśmiała się. Nie chciała, żeby zrobiło się zbyt
sentymentalnie.
- Jest jednak mała różnica. Wy zrezygnowaliście ze swoich
posad, a mnie Frieder po prostu wyrzucił z hurtowni.
-1 popełnił wielki błąd.
- Najpierw byłam przerażona. Czułam się jak stary,
niepotrzebny grat, który ląduje na śmietniku. Co tam! Było,
minęło... W końcu sama bym kiedyś odeszła, żeby przejąć
posiadłość.
Jedno z dzieci zaczęło cicho płakać. Obydwie zerwały się na
równe nogi i pobiegły za parawan. Kiedy dobiegły, płacz
ucichł. Maleństwu musiało się przyśnić coś niedobrego.
- Czy one nie są słodkie? - pytała Sylvia z dumą w głosie.
- Są, oczywiście, że są - potwierdziła Lena. Ponownie
odciągnęła przyjaciółkę od dzieci,
żeby znowu nie zaczęła narzekać, jakie to niesprawiedliwe, że
Martin nie zobaczył dzieci.
To straszne, ale nieodwracalne. Lena miała nadzieję, że
Sylvia pozbędzie się kiedyś tej goryczy.
To jasne, że ból po stracie męża nie minie tak szybko. Sylvia i
Martin bardzo się kochali, byli idealną parą. Takiego pięknego
i głębokiego uczucia nie zapomina się tak szybko. To nie gry-
pa, żeby się wyleczyć w ciągu kilkunastu dni.
Znowu usiadły przy stoliku.
- Leno, masz czas w najbliższych dniach? Markus koniecznie
chce, żeby jak najszybciej ochrzcić dzieci. Chyba nie może się
doczekać, żeby zostać ojcem chrzestnym. Zapowiedział, że
funduje dzieciakom ubranka do chrztu. Cena nie gra roli. Ale
nie dał się namówić na wspólne zakupy. Prosił, żebyśmy mu
tego oszczędziły.
Lena zastanawiała się przez chwilę.
- Sylvio, ja się dostosuję. Zadzwoń, jak będziesz mogła się
wyrwać z gospody.
- Zadzwonię. Pewnie chcesz już wracać. Cieszę się, że
będziemy popijać Fahrenbachówkę.
Pomału przygotowuję na to moich gości. Nie mogą się
doczekać. Starzy mieszkańcy Fahrenbach są bardziej cierpliwi,
bo znają jej smak i wiedzą, na co czekają, ale młodsi są
ciekawi, co to za trunek, o którym tyle się mówi. Pamiętaj,
pierwsza duża dostawa trafia do mojej gospody!
- Oczywiście! - zaśmiała się Lena i objęła przyjaciółkę. - ,
?
^^v
Nagle zaczęło jej się spieszyć do domu. Musi koniecznie
wracać. Yvonne i Nicola...
Jak się skończy ta historia? Jak film o miłości? A może jak
dramat? Nie, tak nie wolno jej myśleć! To będzie romantyczna
historia i nic innego. Koniec i kropka.
Lena wskoczyła na rower i popędziła jak szalona w stronę
domu.
Kiedy Lena wróciła do posiadłości, pierwszy przywitał ją
Max. Podbiegł, radośnie szczekając, skakał wesoło wokół niej,
dał się trochę popieścić, a potem zażądał nagrody. Pod tym
względem nie różnił się od swoich poprzedników, Hektora i
Lady, których otruł ten potworny Koller. Tak, teraz miała już
pewność, że to on.
Ciekawe, czy wpłacił już dziesięć tysięcy euro na schronisko
dla zwierząt? Powiedziała mu jasno i wyraźnie. Albo płaci na
schronisko, albo ona zgłasza to na policję i daje ogłoszenie w
prasie. Nie był to zbyt elegancki sposób postępowania, ale
Lena zdawała sobie sprawę, że do niektórych ludzi
przemawiają tylko takie metody. Max zaczął szczekać.
- Już, już, skarbie... Na chwileczkę zapomniałam o tobie, ale
tylko na jedną. Zaraz dostaniesz swoje smakołyki.
Lena wzięła z parapetu puszkę. Max przyglądał się jej
uważnie i z entuzjazmem wziął nagrodę.
Lena była nieugięta, kiedy próbował coś jeszcze wyżebrać.
Nie jest jedyną osobą w posiadłości, która go rozpieszcza.
Wiedziała to aż za dobrze. Młody labrador podbił serca
wszystkich domowników. Cieszyli się, że znowu mają psa.
Lena postanowiła, że wkrótce przywiezie ze schroniska
towarzysza lub towarzyszkę dla Maksa. Nie chciała, żeby był
sam. Hektor i Lady byli jak papużki nierozłączki.
Kiedy Max się zorientował, że już nic więcej nie dostanie,
pognał przez dziedziniec, bo zauważył Aleksa. Był dla niego
najważniejszą postacią, chociaż to Jan przywiózł Maksa. Lena
nic przejmowała się tym, że Max woli Aleksa od Jana czy
nawet od niej. Najważniejsze, żeby pies czuł się tu dobrze, i
wszyscy mieszkańcy posiadłości dbali o to, żeby tak właśnie
było.
Lena zastanawiała się przez moment, czy iść do domu. Nie
miała pojęcia, czy są tam jeszcze Nicola i Yvonne. Z lękiem
myślała o finale spotkania.
Przybrany ojciec Yvonne nie prosił jej, żeby pokochała
biologiczną matkę, tylko żeby się z nią spotkała i wyznała, kim
jest.
Zbliżenie, pojednanie i miłość to były jedynie pobożne
życzenia Leny. Wejść czy nie? A jak wejdzie w
nieodpowiednim momencie?
Na szczęście nie musiała sobie łamać głowy, bo właśnie
otworzyły się drzwi, a w nich stanęły Nicola i Yvonne. Obie
miały zapłakane twarze, ale Lena nie miała złych przeczuć.
Owszem, były emocjonalnie roztrzęsione, ale jakby pogo-
dzone... A może tylko to sobie wmawia i widzi, co chce
widzieć?
Nie! Nie myli się!
Nicola zbiegła szybko po schodach, wzięła Lenę w ramiona,
mocno ją przytuliła i zaczęła gwałtownie płakać.
- Nicola... Kochana, co się dzieje? Nicola uspokoiła się
trochę.
- Jestem... Jestem taka szczęśliwa... Przywiozłaś do mnie
moje dziecko... Ja... Ja nie wiem, nie wiem, jak ci dziękować...
Kolejne słowa były niezrozumiałe, bo Nicola znowu zaczęła
głośno szlochać. Ale Lenie wystarczyło, co usłyszała.
Wszystko wskazuje na to, że się pogodziły, a to bardzo, bardzo
dużo.
Lena spojrzała na Yvonne, która wciąż stała w drzwiach. Ona
też płakała.
Po dłuższej chwili Nicola wypuściła Lenę z objęć i wytarła
oczy.
- Dziękuję, Leno - powiedziała. - Uczyniłaś mnie
najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Wciąż nie
pojmuję, że ta cudowna młoda kobieta jest moją córką. Może z
czasem to do mnie dotrze. Yvonne i ja dałyśmy sobie szansę.
Teraz Lena rzuciła się Nicoli na szyję.
- To wspaniale. Właśnie tak wyobrażałam sobie wasze
spotkanie. Marzyłam o tym.
Puściła Nicolę, wbiegła na górę i objęła Yvonne.
- Dziękuję, Yvonne! - zawołała szczęśliwa.
Yvonne starała się panować nad emocjami.
- To ja tobie dziękuję. Bez ciebie nigdy nie doszłoby do tego
spotkania. Gdybyś nie była taka uparta, gdybyś nie powtarzała
mi w kółko, jakim wspaniałym człowiekiem... - zawahała się,
ale słowo „mama" nie przeszło jej jeszcze przez usta. Lena była
pewna, że to tylko kwestia czasu - ... jakim wspaniałym
człowiekiem jest Nicola, straciłabym dużo, bardzo dużo!
Nicola spojrzała na nie. Była szczęśliwa, dumna i wdzięczna.
- Yvonne, chodź, musisz poznać Aleksa - powiedziała w
końcu Nicola. - To dobry człowiek,
spodoba ci się. Potem pokażę ci posiadłość i zapoznam cię z
pozostałymi mieszkańcami... Leno, idziesz z nami? Lena
potrząsnęła głową.
- Nie, to sprawy rodzinne. Pójdę do destylarni, ale najpierw
zajrzę do domu.
Koniecznie musi na chwilę zostać sama i wszystko
przemyśleć.
Co za szczęście, że zapaliła tyle świeczek w intencji
pojednania Nicoli i Yvonne i słała tyle błagalnych modlitw do
Boga. Dobry Bóg wysłuchał jej próśb, co do tego nie ma
najmniejszych wątpliwości. Musi mu za to podziękować.
Yvonne uśmiechnęła się do Leny. Potem zeszła ze schodów i
dołączyła do mamy. Razem kroczyły przez dziedziniec. Nie
szły bardzo blisko siebie, ale na tyle blisko, że wtajemniczeni
mogli dostrzec rodzącą się między nimi więź.
- Dziękuję ci, Boże - powiedziała Lena i zadowolona weszła
do domu.
Tak bardzo się bała. Miała tyle wątpliwości. Yvonne była na
początku taka nieprzejednana, uparta i zamknięta.
Czasem trzeba jednak wyłączyć rozum i posłuchać głosu
serca. Wtedy może się zdarzyć
cud. Ważne rzeczy powinno się rozważać w swoim sercu.
W przypadku Nicoli i Yvonne ono przemówiło. Może jeszcze
cicho, ostrożnie i niepewnie, ale zawsze...
To wkrótce się zmieni. Lena była tego absolutnie pewna.
Ze szczęścia zaczęła cicho nucić. Zawsze tak robiła, kiedy
była emocjonalnie poruszona i nawet tego nie zauważała.
Była teraz niezwykle poruszona. Ba! Ma wrażenie, że
przysypała ją lawina szczęścia.
Spełniło się najskrytsze marzenie Nicoli. Lena była nie tylko
szczęśliwa, ale też trochę dumna, że miała w tym swój, wcale
niemały, udział.
Spotkanie matki i córki wykończyło je emocjonalnie. Aleks
wpadł na doskonały pomysł. Stwierdził, że trzeba im stworzyć
możliwość, żeby pobyły tylko we dwie, miały czas tylko dla
siebie i oswoiły się z nową sytuacją.
Dlatego Nicola pojechała razem z Yvonne do Winkenheim.
Ta podróż była dla Nicoli podwójnym wyzwaniem. Po
pierwsze, jechała tam z córką, żeby ją lepiej poznać, po drugie,
jechała do miejsca, w którym spędziła najgorsze chwile
swojego życia. To tam zaszła w ciążę, zostawił ją narzeczony,
ojciec jeszcze nienarodzonego dziecka... Być może nawet go
zobaczy. Czy zdradzi Yvonne, kto jest jej biologicznym
ojcem?
Lena nie znała odpowiedzi na to pytanie, ale wiedziała, że
Nicola zrobi wszystko, żeby lepiej poznać córkę. Pójdzie za nią
jak w ogień.
Aleks jest niesamowitym mężczyzną. Nie mówi dużo, ale
kiedy już coś powie i zrobi, to dokładnie to, co trzeba.
Ogromnie się cieszył ze szczęścia Nicoli i od razu usunął się
w cień. Pozwolił żonie zostać u Yvonne tak długo, jak zechce.
W posiadłości jakoś sobie poradzą. Na szczęście są już nowi
mieszkańcy, zawsze chętni do pomocy.
Inge Koch zadeklarowała pomoc ^.apartamentach i
gotowaniu. Babette nie chciała być gorsza i również obiecała
pomóc. Sylvia, która o wszystkim się dowiedziała,
postanowiła, że będzie im podsyłać jedzenie.
Lena miała pełne ręce roboty z przygotowaniem produkcji
Fahrenbachówki.
Zatrudniła
dodatkowo
pięć
osób.
Najważniejsze było jednak stanowisko mistrza piwowarskiego,
Herberta Bischoffa, który znał i bardzo cenił jej ojca. Pan
Bischoff ściągnął od razu pozostałych ludzi z zakładu, który
właśnie splajtował.
Produkcja rozkręcała się powoli. Nic dziwnego, było
naprawdę dużo roboty z samą recepturą, potem z
butelkowaniem i magazynowaniem. Do tego dochodziła
jeszcze dystrybucja i wszystkie prace administracyjne.
To nie była zabawa, lecz praca nad uruchomieniem
prawdziwego miejsca produkcji. Trzeba było wyregulować i
ustawić wszystkie urządzenia, ktoś musiał się zatroszczyć o
rozlewnię, pilnować, żeby butelki były odpowiednio napeł-
niane, a potem pakowane.
Działo się tyle rzeczy.
Lena nie mogła się doczekać, kiedy weźmie do ręki pierwszą
napełnioną butelkę tradycyjnej Fahrenbachówki.
Przygotowała już kampanię reklamową i ruszy z nią, jak tylko
skosztuje pierwszy łyk Fahrenbachówki i będzie miała
pewność, że wszystko poszło tak, jak należy.
Miała recepturę i bardzo dokładnie trzymała się zaleceń ojca,
ale zawsze jest jakieś ryzyko.
Herbert Bischoff jest doświadczonym fachowcem, Daniel też
się zna na rzeczy. Pracował przecież przy poprzedniej
produkcji Fahrenbachówki, kiedy nie robili tego jeszcze na
taką skalę.
Choć Lena odziedziczyła nowoczesną linię produkcyjną i, na
szczęście, nie musiała inwestować w zakład, to uruchomienie
produkcji pochłonęło niemałą sumę. Wynagrodzenie
pracowników
było niczym w porównaniu z poniesionymi nakładami
finansowymi.
Przed rozkręceniem produkcji stan finansów firmy i jej
własnych był całkiem niezły. Teraz znowu stała nad skraju
przepaści.
Dobrze, że Frieder potraktował jej pieniądze ze sprzedaży
udziałów w browarze jak marne grosze, co rozzłościło Lenę i
sprawiło, że zdecydowała się w końcu mu ich nie dawać.
Teraz przyda się każdy grosz. Ma nadzieję, że jej doradca jak
najszybciej dogada się z nowym właścicielem browaru.
Przedpołudnie Lena spędziła z Sylvią w Bad Helmbach. W
jednym z diabelnie drogich sklepów dla dzieci znalazły urocze
ubranka do chrztu dla bliźniaków.
Amalii kupiły jedwabną sukieneczkę z małymi haftowanymi
kwiatuszkami i naszytymi kokardkami, a Fryderykowi
spodenki i marynarkę z guziczkami z masy perłowej w
kształcie małych samochodów.
Ekspedientka próbowała je jeszcze namówić na odpowiednie
buciki, ale Sylvia nie dała się skusić. Nie miała zamiaru
wciskać nóżek dzieci w ciasne buty, zdecydowała się na białe
skarpetki.
I tak miała skrupuły, że kupuje tak drogie rzeczy. Dwa razy
dzwoniła do Markusa, żeby się upewnić, czy może tyle wydać.
Sylvia nie była chytra, tylko rozsądna i oszczędna. Nie
wyrzucała pieniędzy w błoto. Nie umiała się jednak oprzeć tym
ładnym ciuszkom. Dzieci będą w nich wyglądać prześlicznie.
W dobrych humorach poszły do baru sushi. Posiliły się
trochę. Prawdę mówiąc, nie tylko trochę, bo nie mogły się
oprzeć serwowanym tam pysznościom. Różne gatunki
surowego tuńczyka, wspaniały łosoś, krewetki, na które
Japończycy mówią ebi, przeróżne małże morskie i oczywiście
zwijane sushi z awokado i raczkami, tuńczykiem, łososiem i
wiele innych smakołyków.
Wcześniej zjadły tradycyjną japońską zupę misoshiru i na
spółkę szpinak z sosem sezamowym oraz morszczynem. Na
deser musiały być obowiązkowo japońskie lody z zielonej
herbaty.
Na samo wspomnienie tej uczty Lenie nawet później ciekła
ślinka.
Ledwo wysiadła z samochodu, a zadzwoniła jej komórka.
To Daniel. Był trochę zdenerwowany.
- Leno, gdzie jesteś? - dopytywał.
- Na naszym parkingu. Właśnie wróciłam. Zdawało się jej,
czy rzeczywiście odetchnął
z ulgą?
- W takim razie przyjdź natychmiast do fabryki likieru -
powiedział.
Zabrzmiało to tak kategorycznie, że aż się zaniepokoiła.
Kiedy była już na miejscu, powiedział z nieukrywaną dumą w
głosie:
- Jutro produkcja rusza pełną parą, rozlewnia zaczyna.
Lena nie była w stanie mówić. Wzięła do butelkę i mocno ją
do siebie przycisnęła.
Fahrenbachówka! Udało się!!! Wreszcie! Powrót do
korzeni...
Na jej biurku stała pusta butelka, którą Daniel własnoręcznie
okleił oryginalną etykietką. To Lena napełni pierwszą butelkę
Fahrenbachówki własnej produkcji.
Niesamowite! Nieprawdopodobne! To chyba tylko sen?
- Możemy... Możemy spróbować naszej Fahrenbachówki? -
zapytała łamiącym się ze zdenerwowania głosem.
- Właśnie po to tu stoimy i czekamy na ciebie - wyjaśnił
Daniel.
- Nie wyobrażam sobie inaczej - zaśmiał się Herbert Bischoff.
Inge przyniosła tacę z kieliszkami.
Skąd oni je wytrzasnęli? Na tacy stały oryginalne kieliszki do
Fahrenbachówki, które kiedyś produkowali.
Świetny pomysł... Trzeba wrócić do produkcji kieliszków!
Wszyscy byli zdenerwowani, kiedy po nie sięgali.
-Na zdrowie!
- Za pomyślność!
- Za przyszłość!
Przekrzykiwali się nawzajem, wznosząc toasty i stukając się
kieliszkami. Lena była wewnętrznie poruszona. Zamknęła
oczy, kiedy brała pierwszy łyk.
Fahrenbachówka...
Co za wspaniała chwila!
- Ale dobre! - zawołała Inge. - Mogłabym to pić bez umiaru.
Daniel nic nie mówił. Podobnie jak Lena był ogromnie
wzruszony. W przeciwieństwie do
niej zawsze wierzył, że wrócą kiedyś do produkcji
Fahrenbachówki, trunku z tradycjami, który składał się z ponad
stu ziół, owoców i przypraw.
- Da się pić.
- Super.
- Tak, to jest to.
- Nie przypuszczałem, że to takie dobre. Ma niezłego kopa.
Lena nie miała pojęcia, kto i co powiedział, ale jedno
zrozumiała - wszyscy nie mogli się na-chwalić.
Wzięła drugi łyk.
Tak, Fahrenbachówka jest doskonała. To wyjątkowy trunek i
prawdziwe wyzwanie.
Jej bracia kiedyś się uparli, żeby wycofać Fahrenbachówkę z
oferty hurtowni, a ona wprowadzi ją teraz na rynek. Napisze
też do tych wszystkich, którzy wtedy nie mogli zrozumieć, że
taki wspaniały, szlachetny produkt nie jest już dostępny.
Napisze też do wszystkich indywidualnych klientów, którzy
swego czasu zwrócili się bezpośrednio do niej, bo nigdzie nie
mogli dostać Fahrenbachówki.
Szkoda, że tata tego nie dożył...
Daniel jakby odgadł jej myśli i położył rękę na jej ramieniu.
- Szef musi się cholernie cieszyć, siedząc tam na górze na
swojej chmurce, co?
Lena pokiwała głową.
- Jestem przekonana, że tak właśnie jest. Nowi pracownicy
spojrzeli na nich z lekkim
zdziwieniem.
- Czy coś przegapiliśmy? - zapytał jeden z mężczyzn.
- Nie, w zasadzie nie - powiedział Daniel. - No, moi drodzy,
wypijamy do dna i wracamy do pracy. Przed nami nie lada
wyzwanie, ale opłaca się je podjąć.
Kilka minut później Lena wbiegała po schodach do biura,
trzymając
pierwszą
ręcznie
napełnioną
butelkę
Fahrenbachówki. Wciąż miała wrażenie, że to tylko sen, że to
zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Nie chciała wracać
myślami do swojego pomysłu sprzedaży linii produkcyjnej.
Gdyby nie Daniel, zrobiłaby to. Myślała, że ojciec zniszczył
recepturę, żeby nie wpadła w niepowołane ręce. Teraz ona jest
strażniczką tej tajemnicy. W przyszłości przekaże ją następcy.
Może swojemu synowi albo córce?
Westchnęła.
Za wcześnie o tym myśleć. Nie ma nawet męża ani
narzeczonego. Jest z mężczyzną, który ją kocha i którego ona
kocha. Ma partnera życiowego. Dzisiaj mówi się raczej
partnera na pewien etap życia. Lenie nie podoba się to
określenie. Może jest zbyt konserwatywna, ale ona chce mieć
partnera na całe życie, a nie tylko na pewien jego etap. Może
dzisiaj to już niemożliwe? Może żyje złudzeniami?
Małżeństwo Grit się rozpadło. Frieder ma młodą kochankę.
Jórg i Doris się rozwiedli. Związek Jórga z Catheriną się nie
udał. Doris też ma za sobą dwie nieudane próby. A ona sama?
Nie, nie ma zamiaru dołączyć do tej grupy. Byłaby dzisiaj z
Thomasem, swoją wielką miłością, gdyby nie „mała" plama na
ich związku - żona Nancy, o której jakoś zapomniał jej
powiedzieć.
A jak jest teraz z Janem?
Jest pięknie, wręcz cudownie. Jeśli się jej oświadczy, powie
„tak".
Lena doszła do biura.
Kiedy usiadła, jej wzrok powędrował na zdanie, które kiedyś
zapisała i powiesiła na tablicy
korkowej: „Rzeczy dzieją się wtedy, gdy przyjdzie na nie
pora".
No właśnie, jeszcze nie pora myśleć o ślubie i dzieciach.
Sięgnęła po słuchawkę, żeby zadzwonić do Sylvii i przekazać
jej radosną wiadomość.
A Nicola? Czy zadzwonić do Yvonne? Przecież ma jej numer
telefonu. Zrezygnowała.
Dla Nicoli i Yvonne są teraz ważniejsze rzeczy niż produkcja
Fahrenbachówki.
Ale jeśli zadzwoni Jan, od razu mu powie.
Jan interesował się wszystkim, co miało związek z Leną.
Umiał też uważnie i cierpliwie słuchać. Zapewne częściowo to
zasługa jego zawodu. Jest przecież dziennikarzem.
W posiadłości życie toczyło się swoim rytmem. Każdy starał
się jak najlepiej,, wywiązywać ze swoich obowiązków. Mimo
wszystko na każdym kroku odczuwali brak Nicoli. Była duszą
posiadłości.
Dzwoniła od czasu do czasu do Aleksa, ale nie mówiła, jak jej
się układa z Yvonne. Można się było jedynie domyślać, że
skoro Nicola wciąż jest w Winkenheim, sprawy układają się
pomyślnie.
Na trzy dni przyjechał do posiadłości Jan, ale szybko
wyjechał po jakieś długiej rozmowie telefonicznej. Zwykle
mówił Lenie, dokąd jedzie, ale tym razem milczał.
Zachowywał się bardzo dziwnie i Lena podejrzewała, że po
prostu chce przed nią coś ukryć.
Ale może tylko tak się jej zdawało? Lena siedziała przy
biurku i zajmowała się kampanią reklamową Fahrenbachówki.
Było to
w zasadzie przyjemne zadanie i bliskie jej sercu, ale jakoś nie
mogła się na nim skupić. Jej myśli krążyły wokół różnych
spraw.
Postanowiła zmusić się do pracy i kiedy już wpadła na dobry
pomysł, zadzwonił telefon.
Była zła na siebie, że nie przełączyła telefonu do biura Inge
lub Daniela.
- Lena Fahrenbach - odebrała średnio przyjemnie brzmiącym
głosem.
- O, przepraszam, pani Fahrenbach, jeśli przeszkodziłam -
odezwała się jakaś kobieta.
Lena natychmiast ją rozpoznała. Dzwoniła Grete Brockmann,
kierowniczka schroniska dla zwierząt.
- Nie, pani Brockmann, wcale mi pani nie przeszkodziła -
stwierdziła. - Zamyśliłam się i telefon trochę mnie wystraszył.
-Ach, tak...
- W czym mogę pani pomóc, pani Brockmann? Kierowniczka
schroniska nie dzwoniłaby do
niej bez powodu. Nie znają się na tyle dobrze, żeby zapytać o
jej samopoczucie i co u niej słychać.
- Chciałam pani podziękować, pani Fahrenbach - powiedziała
radosnym głosem. - To dla nas ogromna pomoc.
Lena nie miała pojęcia, o czym kobieta mówi. Po chwili
jednak coś do niej dotarło.
- Czyżby pan Koller wpłacił pieniądze?
- Tak i uparł się, żebym od razu panią powiadomiła -
powiedziała i zastanowiła się przez moment. - Nie chciałabym
być ciekawska, ale... Jak udało się pani nakłonić pana Kollera
do wpłacenia tak wysokiej sumy? Nie zrobił na mnie wrażenia
człowieka chętnie dziejącego się pieniędzmi.
Doskonale się na nim poznała, ale Lena nie chciała podać
prawdziwego powodu, dlaczego Koller wpłacił na konto
schroniska dziesięć tysięcy euro. Po co ludzie mają gadać? To
zupełnie niepotrzebne. Nie wróci jej to Hektora i Lady, a
Koller wywiązał się z umowy.
- Pan Koller był mi coś winien i chciałam, żeby przekazał te
pieniądze na schronisko.
- Pani Fahrenbach, jest pani taka wspaniałomyślna. Nie dość,
że wpłaca pani pieniądze co miesiąc, to jeszcze przekazuje nam
pani teraz taką dużą kwotę. Czy mogę podzielić się tą
wiadomością z redaktorem naszej lokalnej gazety? Dobrze go
znam i wiem, że lubią takie informacje.
Tylko tego jej brakowało. Do dzisiaj nie może myśleć
spokojnie o zdjęciach na okładkach kolorowych magazynów,
na których znalazła się razem ze słynną aktorką Isabellą Wood.
- Pani Brockmann, proszę tego nie robić - zaoponowała. -Ani
słowa o mnie.
- Jest pani za skromna, moja droga.
- Mój tata też uważał, że człowiek daje z potrzeby serca, a nie
dla poklasku.
- Pani tata był wspaniałym człowiekiem. On też nie chciał,
żeby o nim mówiono. Ma to pani po nim. Mam jednak jeszcze
inne pytanie. Jak się czuje Max? Chyba tak się nazywa pani
nowy piesek.
- Max? Świetnie. Jest ulubieńcem wszystkich mieszkańców
posiadłości. Mam nadzieję, że niebawem dołączy do niego
nowy towarzysz lub towarzyszka.
- Nie chciałabym pani ponaglać, ale mam właśnie dwa piękne
psy. Właściciele wyrzucili je na ulicę, tak po prostu, bo im się
znudziły. Jeden to jamnik szorstkowłosy, a drugi to kundelek.
Nie wiemy jeszcze dokładnie, jakiej rasy byli rodzice, ale ma
sporo z beagle'a... Obydwa są jeszcze bardzo młode.
- Zastanowię się, pani Brockmann. Na pewno wkrótce panią
odwiedzę.
Zamieniły ze sobą jeszcze kilka słów i się pożegnały.
Koller wpłacił pieniądze! Jan, w przeciwieństwie do niej, był
od razu przekonany, że zapłaci. Nie miała poczucia triumfu, ale
cieszyła się, że schronisko wzbogaciło się o dziesięć tysięcy.
Chciała wrócić do pracy, ale jakoś nie mogła zapomnieć, co
powiedziała Grete Brockmann o nowych pieskach. Tak je
zachwalała!
Nie!
Musi się skupić na kampanii reklamowej. Niestety, nic z tego.
Wstała, podeszła do okna i patrzyła na zimowy krajobraz.
Kiedy zobaczyła Aleksa idącego z Maksem przez dziedziniec,
podjęła decyzję.
Najpierw porozmawia z Aleksem.
- Pani Koch, przełączyłam do pani mój telefon. Wychodzę na
chwilę.
Pomachała Inge i zaczęła zbiegać ze schodów. Nagle
zatrzymała się i pobiegła z powrotem na górę, tym razem do
biura Daniela.
- Danielu, dlaczego nie było z nami Aleksa, kiedy
próbowaliśmy Fahrenbachówkę? - zapytała.
- Bo nie chciał. Wieczorem chce się nią delektować w
samotności. Już mu podrzuciłem buteleczkę. Znasz naszego
Aleksa. Zawsze chodzi swoimi ścieżkami... Myślę, że się boi,
że za bardzo się rozczuli.
To całkiem możliwe. Aleks tylko na zewnątrz jest taki
twardy, a pod tą maską skrywa się wrażliwy mężczyzna. To on
był z nich wszystkich najbardziej związany z Fahrenbachami i
on najwięcej współpracował z jej ojcem.
- Już wszystko jasne - rzuciła Lena i odwróciła się na pięcie.
Znalazła Aleksa w domku ogrodnika. Udzielał tam instrukcji
robotnikom, którzy kładli płytki w łazience.
Zdziwił się na widok Leny.
- Jest coś do zrobienia? -Tak.
Lena zaczekała, aż Aleks skończy z robotnikami, i
opowiedziała mu szybko rozmowę z kierowniczką schroniska
dla zwierząt.
- A teraz masz mętlik w głowie i sama nie wiesz, czy chcesz
pojechać zobaczyć te psiaki, czy nie, tak?
Dobrze ją znał.
-Tak.
- Dlaczego miałabyś nie pojechać?
- Bo..., bo... Pojedziesz ze mną? Lepiej niż ja znasz się na
psach.
Ucieszyła go jej prośba.
- Daj mi dziesięć minut. Wyjaśnię chłopakom, co i jak, a
potem możemy jechać. Zajdę po ciebie do domu. Chyba nie
zamierzasz pojechać tylko w tym cienkim sweterku. Jaszcze
się rozchorujesz...
Lena objęła go i pocałowała w czoło.
- Jesteś prawdziwym skarbem. Dziękuję. Potem pędem
ruszyła do domu. Wiedziała,
że całus i komplement wprawiły Aleksa w lekkie
zakłopotanie.
Aleks i uczucia... Ma ich w sobie olbrzymie pokłady, ale nie
umie ich okazać.
W drodze do domu naszły ją wątpliwości. Ma pełne ręce
roboty, a jedzie oglądać psy... To czyste szaleństwo!
Ale tak się już nakręciła, że nie ma odwrotu.
Szybko zmieniła buty, założyła puchową kurtkę i wyszła. Za
kilka minut przyszedł Aleks.
- Pojedziemy moim samochodem - powiedział stanowczo.
Lena nie mogła się powstrzymać od uśmiechu. Podarowanie
Aleksowi samochodu było strzałem w dziesiątkę. Jest z niego
taki dumny.
- Świetnie. Lubię być wożona. Samochód lśnił czystością.
Lena postanowiła
pojechać ze swoim do myjni.
- Co tam słychać u Nicoli? - zapytała, kiedy zjeżdżali ze
wzgórza.
- Jest całkiem rozkojarzona i zdezorientowana. Ma wyrzuty
sumienia, że nadal jest u Yvonne. Powiedziałam jej, że ma
zostać tak długo, jak chce. Jakoś sobie bez niej radzimy i nawet
nieźle nam to wychodzi, co nie?
- No jasne, chociaż jeśli mam być szczera, brakuje mi Nicoli.
- Mnie też, ale musi jakoś sobie ułożyć relacje z Yvonne. Jak
już się odnalazły, to nie mogą siebie stracić.
Lena wzruszyła się. Aleks tak bardzo się troszczy o żonę i
martwi o nią. Kocha ją i pragnie z całego serca, żeby była
szczęśliwa. Nicola dobrze o tym wie, chociaż Aleks nie
okazuje swoich uczuć. Tych dwoje stanowią świetną parą -
trzymają się razem w dobrych i złych chwilach.
- Yvonne sprzedała gabinet, żeby opiekować się chorym
ojcem. Niestety, umarł niespodziewanie szybko. Może
zamieszka w Fahrenbach? Markus kupił dom starej pani
Lindner. Parter byłby idealnym miejscem na mały gabinet
pediatryczny.
Aleks zwolnił.
- Dziewczyno, wolniej. Najpierw musimy wiedzieć, czy
Yvonne zamierza zamieszkać niedaleko Nicoli. Co ma być, to
będzie. Już niejedno marzenie pękło jak bańka mydlana. Poza
tym nie wiesz, co Markus zamierza zrobić z kupionym domem.
Nie może mu przecież powiedzieć, że Markus marzy o tym,
żeby znaleźć żonę, która będzie pracować zawodowo w tym
domu, a już na pewno nie może mu powiedzieć, co chodzi jej
po głowie - żeby wyswatać Markusa z Yvonne.
Takich rzeczy nie mówi się na głos. Aleks padłby z wrażenia.
- Masz rację, nie zastanawiajmy się nad tym teraz.
Porozmawiajmy lepiej o naszym domku ogrodnika.
- Dobry pomysł. Po remoncie będzie prawdziwym cackiem.
Jutro podrzucą próbki nowego
parkietu. Ale jakoś nie wierzę, że mogą mieć coś ładniejszego
od tego, co znaleźliśmy.
Prowadzili ożywioną rozmowę i droga do Steinfeld szybko im
minęła.
Lena była pod wrażeniem zmysłu organizacyjnego Aleksa.
Dla niej był geniuszem o wielu talentach. Mógłby zrobić
karierę, gdyby nie mieszkał w Fahrenbach. Ale Aleks nigdy nie
marzył o karierze. Kochał spokojne życie w otoczeniu pięknej
przyrody. A takie niewątpliwie wiódł w posiadłości.
Schronisko dla zwierząt znajdowało się na przedmieściach
Steinfeld, mówiąc dokładniej na obrzeżach dzielnicy
przemysłowej.
Na szczęście nie było tu przemysłu ciężkiego, a jedynie jakieś
zakłady produkcyjne przemysłu lekkiego.
Dzięki temu położeniu nikt się nie skarżył na szczekanie psów
i inne hałasy dochodzące ze schroniska.
Kiedy zbierali się do wyjścia z samochodu, Lena nie miała
pewności, czy słusznie zrobili, że tu przyjechali. Przecież nie
było pośpiechu z drugim psem.
Mały labrador Max nie zadomowił się jeszcze na dobre i
wymagał opieki oraz zainteresowania ze strony mieszkańców
posiadłości, tym bardziej że nie lubił być sam, jakby dręczył go
lęk przed opuszczeniem.
- Chodź już - zachęcał ją Aleks, który chyba odgadł jej myśli.
- Jak się powiedziało „a", trzeba powiedzieć „b".
Lena westchnęła. Aleks ma rację. Wysiadła z samochodu i
poszła za nim do schroniska. Z ogrodu położonego z boku
wejścia dobiegło szczekanie psów. Było tu dość głośno, ale w
końcu to schronisko dla zwierząt, a nie sanatorium.
Otworzyła im jakaś młoda kobieta pomagająca w schronisku,
a zaraz potem pojawiła się Grete Brockmann.
- Nie sądziłam, że przyjedzie pani tak szybko - powiedziała i
przywitała się z Leną i Aleksem, którego już znała. - Chce pani
zobaczyć nasze nowe nabytki?
Lena pokiwała głową.
- Skoro już tu jesteśmy, to może obejdziemy wszystko?
- Oczywiście. Pokażę tylko nowe pieski, a potem zostawię
państwa samych. Znają państwo nasze schronisko.
Wyszli z budynku biurowego. Tuż obok w jednym z
pierwszych boksów były dwa nowe psy.
Wydawało się, że świetnie się dogadują. Kundelek trzymał się
trochę z daleka, za to jamnik
podbiegł zaciekawiony, jednak uciekł od razu, kiedy Lena
chciała go pogłaskać. Bał się. Piękny pies. Czarny z
jasnobrązowymi wzorkami na pyszczku. Czujnie i z
zaciekawieniem
patrzył
czarnymi
ślepkami,
które
przypominały dwa okrągłe pieprzy ki.
- Piękne psy, prawda? - powiedziała Grete Brockmann.
Pani Brockmann była tęgawą kobietą w średnim wieku,
bezdzietną wdową, która całą swoją miłość przelała na
zwierzęta ze schroniska.
- To prawda - zgodził się z nią Aleks. - Pani Brockmann, nie
chcemy odciągać pani od pracy. Przespacerujemy się po
schronisku.
Kobieta ucieszyła się, że może wracać do obowiązków, i
zostawiła ich samych.
- I co sądzisz? - zapytała Lena, kiedy Grete Brockmann
wyszła.
- A ty?
Lena wzruszyła ramionami.
- Są rzeczywiście słodkie, ale... Popatrz tu - powiedziała i
zatrzymała się przy następnym boksie. - Podoba mi się ten
jasnobrązowy, który wygląda jak kłębek wełny. Albo ten -
powiedziała, zrobiła kilka kroków dalej w stronę
kolejnego boksu i pociągnęła za sobą Aleksa. - Ten mały
czarno-biały też jest ładny, albo ten
z
tyłu, ten cały czarny,
który tak smutno patrzy.
- Człowiek zabrałby je wszystkie. Każdy z tych psów zasłużył
na nowy dom. Ale jak wszystkie weźmiemy, to będziemy mieli
w posiadłości prawdziwe schronisko... Leno, wybór psa, na
dodatek psa ze schroniska, to nie wybór kurtki w sklepie. Jak
weźmiemy zwierzaka po przejściach, to cały czas trzeba będzie
się nim zajmować. Myślę, że na razie wystarczy nam Max.
Zawsze jakiś może się nam jeszcze trafić. Pomyśl o Lady.
Pojawiła się u nas nagle i od razu się zadomowiła.
Aleks miał absolutną rację.
Lena lubiła tu przyjeżdżać, ale dzisiaj nie mogła znieść
proszących spojrzeń psów. Miała wrażenie, że każdy z nich ją
prosi, żeby go ze sobą zabrała. Nie mogła też patrzeć na te w
bardzo złym stanie psychicznym, które rzucały się na siatkę.
- Wracamy - powiedziała. Aleks zgodził się od razu.
Przed klatką nowych piesków Lena zatrzymała się na chwilę.
Wahała się.
Kundelek zwinął się w kulkę i spał. Jamnik bawił się piłką.
Tym razem Lena go zupełnie nie zainteresowała.
Były naprawdę słodkie, ale nie zawładnęły jej sercem. Może
to niewłaściwy moment na takie decyzje? Lena sama nie
wiedziała, czego się spodziewała.
Kiedy przeprowadziła się do posiadłości i zobaczyła Hektora,
można powiedzieć, jej zakochała się w nim od pierwszego
wejrzenia, a kiedy Martin pokazał jej małą Lady i poprosił,
żeby się zajęła małym kundelkiem, nie wahała się nawet przez
chwilę. Lady szybko zdobyła jej serce.
Aleks ją objął.
- Leno, nie musisz się teraz decydować. Te pieski będą tu
jeszcze jutro i przypuszczalnie w przyszłym tygodniu. Jeśli
mają być twoje, to będą. Każdy dostaje to, co jest mu
przeznaczone.
Grete Brockmann wyszła z biura i patrzyła na nią z
wyczekiwaniem. Za każdym razem ogromnie się cieszyła,
kiedy udało jej się znaleźć dom dla swoich podopiecznych, a
wiedziała, że posiadłość to idealne miejsce dla psów.
-1 jak? Zdecydowali się państwo? - zapytała.
Aleks pokiwał głową.
- Owszem, ale nie ucieszy pani nasza decyzja. Dzisiaj nie
weźmiemy żadnego psa. Mam też wrażenie, że te dwa nowe
maluchy zdążyły się już zaprzyjaźnić. Powinny pójść razem do
nowego domu.
Lena zobaczyła rozczarowanie na twarzy pani Brockmann.
- Dzisiaj nie jest mój dzień. Nie mogę się zdecydować -
usprawiedliwiała się.
- Nie ma pośpiechu. Dziękuję, że państwo przyjechali. I
jeszcze raz dziękuję za pieniądze. Spadły nam jak manna z
nieba. To poważny zastrzyk finansowy dla naszego schroniska.
Pożegnali się.
- Leno, dałaś na schronisko dodatkowe pieniądze? I tak dużo
dajesz.
- To nie ja. To pieniądze od Kollera. Opowiedziała mu, co
wymyśliła.
- Świetnie. Wyobrażam sobie, jak kipiał ze złości.
- Na pewno, ale powinien się wcześniej zastanowić, co robi...
Wiesz, zamiast pieniędzy na schronisko, wołałabym, żeby
Hektor i Lady żyły.
- Leno, ich już nie ma i nie zastanawiaj się, co by było,
gdyby... Wsiadaj, wracamy do domu.
Muszę sprawdzić, jak idzie robota w domku ogrodnika. Ty też
masz pewnie coś do zrobienia. - I to ile!
Przez jakiś czas nie rozmawiali. Każde z nim pogrążyło się
we własnych myślach. Lena myślała o psach i zastanawiała się,
czy wziąć któregoś do posiadłości. Aleks był myślami przy
przebudowie domku.
W końcu Lena odezwała się jako polepsza.
- Cieszysz się, że wieczorem spróbujesz Fahrenbachówki? -
zapytała.
Aleks nie od razu odpowiedział.
- Tak - powiedział wreszcie. - Cieszę się i będę się
rozkoszował każdym łykiem. To wspaniale, że znowu możemy
produkować ten trunek. Tak powinno być. Napis na szyldzie na
budynku nie widnieje tam teraz tylko ot tak sobie. Naprawdę
jesteśmy fabryką likieru... Wiedziałem, że szef nie zniszczył
receptury. Nigdy by tego nie zrobił. Postąpił słusznie.
Receptura trafiła do ciebie, ale dopiero wtedy, gdy zapanowa-
łaś nad wszystkim w posiadłości, rozbudowałaś ją, rozkręciłaś
własną firmę i pokazałaś, co potrafisz. A potrafisz wiele, trzeba
to przyznać. Mój Boże, szef byłby z ciebie taki dumny. Ale
przecież dobrze wiedział, że może liczyć tylko na ciebie, że
będziesz kontynuować rodzinną tradycję.
Lena wzruszyła się.
- Dzisiaj wieczorem chcesz być sam czy mogę ci dotrzymać
towarzystwa? - zapytała. - Chętnie skosztuję kieliszeczek, no,
może dwa, naszej Fahrenbachówki.
- Może miałabyś ochotę skosztować jej razem ze mną?
- Bardzo chętnie.
- Świetnie, cieszę się, bardzo się cieszę - powiedział i zamilkł
na dłuższą chwilę, jakby znowu powiedział za dużo i za bardzo
pokazał swoją uczuciową naturę.
Lenie nie przeszkadzało jego milczenie. Cieszyła się, że
spędzi wieczór z Aleksem.
Z powodu zbliżających się chrzcin bliźniaków
Nicola wróciła do posiadłości. Razem z nią przyjechała
Yvonne.
Nicola promieniała ze szczęścia. Można jej było tylko
zazdrościć albo wzruszyć się do łez.
Lena cieszyła się szczęściem Nicoli. Dla tej kobiety zrobiłaby
wszystko. Gdyby mogła, nieba by jej przychyliła.
Widać było, że Nicola i Yvonne bardzo się do siebie zbliżyły.
Więcej się dowie od Yvonne, którą zaprosiła wieczorem na
lampkę wina. Nicola i Aleks też muszą mieć trochę czasu dla
siebie.
Lena rozpaliła w kominku. W pomieszczeniu czuć było
przyjemnie ciepło. Płomienie z wolna wgryzały się w suche
polana, ogień przyjemnie trzaskał. W bibliotece zrobiło się
niezwykle przytulnie.
Lena naszykowała najlepsze wino z Dorleac. Delikatne
światło załamywało się w pięknych kryształowych kieliszkach.
Była lekko zdenerwowana. Tylko przez chwilę rozmawiała z
Yvonne, ale nie dowiedziała się niczego konkretnego.
Zamieniły ze sobą parę ogólnych zdań, ale nie poruszyły
najważniejszego tematu.
Kiedy usłyszała pukanie do drzwi, rzuciła się pędem, żeby
otworzyć.
- Świetnie, że już jesteś - powiedziała do Yvonne i
zaprowadziła ją do biblioteki.
Zaproponowała jej wygodny fotel z zagłówkami i nalała
wina.
Najpierw skosztowały wina.
- Doskonałe. Francuskie?
- Tak, z zamku Dorleac. To winnice niedaleko Bordeaux. Mój
brat Jörg jest...
Urwała nagle.
Jörg nie żyje. Lena nie chciała się z tym pogodzić ani przyjąć
do wiadomości. Ustanowił ją jedyną spadkobierczynią
swojego majątku, ale tego też nie chciała przyjąć do
wiadomości.
- Zamek Dorleac to rodzinna posiadłość -dokończyła.
- Moje gratulacje. Rzadko trafia się takie wspaniałe wino.
Yvonne napiła się jeszcze trochę wina, odstawiła kieliszek,
oparła się wygodnie w fotelu i zamknęła oczy.
W kominku wesoło strzelał ogień. Lena siedziała jak na
szpilkach i umierała z ciekawości. Ale nie miała odwagi
wyrwać Yvonne z zamyślenia.
Po jakimś czasie Yvonne odezwała się sama.
- Na pewno chcesz wiedzieć, jak mi się układa z... z Nicolą,
prawda?
„Szkoda, że nie powiedziała »z mamą«", pomyślała Lena.
Pokiwała głową, ale nie była pewna, czy Yvonne to widziała.
- Nicola jest kimś wyjątkowym. Teraz rozumiem, dlaczego
oddała mnie do adopcji. Nie zrobiła tego lekkomyślnie albo po
to, żeby się mnie po prostu pozbyć... Dobrze się rozumiemy,
bardzo dobrze się rozumiemy. Ale może jestem już za stara,
może byłam zbyt szczęśliwa z rodzicami... Jakoś nie umiem
jeszcze określić mojego stosunku do niej. Zadziwia mnie, ile ta
kobieta roztacza wokół siebie ciepła i serdeczności, jak umie
zarazić szczęściem.
- Taka właśnie jest. Najważniejsze, że dobrze się rozumiecie.
Wszystko inne przyjdzie z czasem. Jestem o tym święcie
przekonana.
- Zrozumiałam jedno. Niezależnie od tego, gdzie człowiek
dorastał, ważne jest, żeby poznać swoje korzenie.
- Rozmawiałyście też o... o twoim ojcu? Twarz Yvonne
sposępniała.
- Tak. To okropne. Wyobraź sobie, że znam tego człowieka
od dawna. Jeszcze jak byłam dzieckiem, chodziłam z
rodzicami do jego restauracji. Był taki cholernie uprzejmy, a
jest nikim innym jak - przepraszam za wyrażenie - podłą
świnią.
- Kiedy Nicola była teraz u ciebie, widziała się z nim?
Yvonne sięgnęła po kieliszek i napiła się trochę wina.
- Tak. Nie chciała, ale uparłam się. Sprawdziłam najpierw,
czy jest w mieście, a potem wystroiłyśmy się jak na bal i
poszłyśmy do jego restauracji.
Lena zamarła. Ta historia jest lepsza od kryminału. Sama
poszła kiedyś do jego restauracji. Nic nie jadła, tylko
powiedziała mu, co o nim
myśli. Z łatwością mogła sobie wyobrazić scenę, jaka się
rozegrała.
- I co? Poznał Nicolę?
- Tak, poznał ją od razu, ale nie miał pojęcia, co mnie z nią
łączy. Nicola przywitała się z nim zupełnie spokojnie, czego o
nim nie można powiedzieć. Był zakłopotany, zrobił się
czerwony. Zamówiłyśmy najpierw szampana, potem coś
jeszcze, ale nie pamiętam, co nam przyniósł. Ani Nicola, ani ja
nie mogłyśmy niczego przełknąć... Ciągle podchodził do
naszego stolika i próbował z nami rozmawiać. Byłyśmy
zupełnie obojętne i zbywałyśmy go za każdym razem.
Wyobrażam sobie, jak Nicoli musiało być ciężko zachować
spokój. Walczyła naprawdę dzielnie. Ten typ, inaczej nie chcę i
nie mogę o nim mówić, stracił pewność siebie. Nie miał
pojęcia, z jakimi zamiarami przyszłyśmy. Muszę dodać, że
restauracja była pełna. W środku siedzieli ludzie, którzy go
dobrze znają. Było też sporo nietutejszych, pewnie wycieczka
lub może uczestnicy jakiejś konferencji. Zresztą nieważne...
Znowu upiła trochę wina.
- Jezu, ale dobre. Na pewno zdobyło niejedną nagrodę i
maksymalną liczbę punktów Parkera.
„Yvonne, innym razem, nie chcę teraz słuchać o naszych
winach", pomyślała Lena.
- Tak, tak - powiedziała wymijająco, bo nie chciała, żeby
odbiegły od tematu.
I tak rozmowa jakoś się zacięła.
-1 co było potem? - dopytywała Lena.
Yvonne odstawiła kieliszek.
- A tak, przepraszam, zamyśliłam się - powiedziała Yvonne i
zastanawiała się przez chwilę. - No cóż, po jakimś czasie
miałyśmy wszystkiego dosyć. Widziałam, że ta sytuacja
bardzo stresuje Nicolę, że jest ponad jej siły. Nie ma się co
dziwić. Wyobraź sobie, że spotykasz człowieka, który
wyrządził ci tyle zła, który pozbawił cię tego, co
najważniejsze, mianowicie dziecka... W pewnym momencie
pojawiła się jego żona. Poznała mnie i przyszła się przywitać.
Wtedy nie wytrzymałam. Ta biedna kobieta nie jest niczemu
winna, ale nie mogłam postąpić inaczej. „Moja droga, nie
wiem, czy zna pani moją towarzyszkę", zaczęłam słodziutkim
głosem. „To pani poprzedniczka, którą pani mąż zostawił,
kiedy była już w zaawansowanej ciąży. Owocem ich -
nazwijmy to - miłości jestem ja. Moja mama musiała mnie
oddać do adopcji, bo nie tylko straciła mężczyznę, którego
kochała, lecz również z dnia na dzień wyrzucono ją z pracy i
mieszkania. Została bez pieniędzy i dachu nad głową. Zna
pani, a właściwe znała, moich przybranych rodziców,
prawda?".
- Tak powiedziałaś? - wydusiła z siebie Lena. Yvonne
pokiwała głową.
- Tak, ale do dzisiaj nie pojmuję, jak mi się to udało. Nie
wiem, czy dragi raz zrobiłabym coś podobnego. Ale kiedy
patrzyłam na tego nadętego i zadowolonego z siebie koguta,
nagle ogarnęła mnie taka złość, że...
- A jego żona?
- Nie mogła złapać tchu. Uciekła, a on pobiegł za nią. Poza
tym mam wrażenie, że mówiłam dość głośno, więc chyba inni
też trochę usłyszeli. Goście zaczęli szeptać między sobą,
pewnie cieszyli się z cudzego nieszczęścia... Położyłyśmy
pieniądze na stole i idąc ramię w ramię z wysoko
podniesionymi głowami, wyszłyśmy z lokalu.
- Ja bym nie zapłaciła - powiedziała Lena. - Jedzenie to
szczątkowa rekompensata...
Yvonne machnęła ręką.
- Pozwolić się zaprosić takiemu łajdakowi? Nigdy więcej nie
chcę widzieć tego człowieka. Zastanawiam się całkiem
poważnie, czy nie wyprowadzić się z Winkenheim, nie osiedlić
w zupełnie nowym miejscu i zacząć wszystko od początku, bez
demonów przeszłości. Mam już kilku chętnych na mój dom.
- Przeprowadź się do Fahrenbach. Będziesz miała okazję
lepiej poznać Nicolę. Mój przyjaciel Markus kupił akurat dom
w samym środku wsi. Na pewno wynająłby ci pomieszczenia
na gabinet lekarski. W okolicy nie ma żadnego pediatry. Wierz
mi, tu się naprawdę dobrze mieszka.
Lena nie miała pewności, czy Yvonne w ogóle jej słucha. Jej
twarz nagle jakby pojaśniała.
- Markus... - powiedziała. - Znałam kiedyś pewnego Markusa,
w którym byłam śmiertelnie zakochana. To była miłość od
pierwszego wejrzenia. W jego przypadku też.
- I co? Dlaczego nie jesteście razem? Nie żyje?
- Uchowaj, Boże! Mam nadzieję, że żyje. Był okazem
zdrowia, kiedy się poznaliśmy. To było niesamowite...
Zobaczyliśmy się i jakby jakaś magiczna siła przyciągnęła nas
do siebie.
- Gdzie jest teraz ten Markus?
Yvonne wzruszyła ramionami. ^ -Nie mam pojęcia.
- Jak to nie masz pojęcia? Nie rozumiem. Dlaczego nie
jesteście razem?
- Bo rozstaliśmy się, zanim zdążyliśmy Się na dobre poznać.
Yvonne mówiła bardzo zagadkowo.
-Co się stało?
Jej pytanie zabrzmiało tak natarczywie, że Yvonne nie mogła
się powstrzymać od lekkiego uśmiechu.
- To nie jest jakaś niesamowita historia. Poznaliśmy się na
międzynarodowym festiwalu studenckim w Hiszpanii. On
przyjechał ze swoją grupą, a ja ze swoją. Spędziliśmy razem
cudowne godziny. Potem Markus poszedł z kolegami szukać
jakiejś kwatery. Umówiliśmy się na wieczór. Mieliśmy się
spotkać na koncercie.
- I nie znaleźliście się w tłumie - domyśliła się Lena.
- Nie, koncert się nie odbył. Spaliła się hala. Z powodu
wadliwej instalacji wybuchł pożar. Odwołano wszystkie
imprezy i wyjechaliśmy. Panował wielki chaos. Odnalezienie
kogoś wręcz graniczyło
z cudem. A ja znałam tylko jego imię. Sama wiesz, że młodzi
ludzie nie przedstawiają się pełnym imieniem i nazwiskiem i
nie recytują od razu całego życiorysu. Znaliśmy tylko nasze
imiona.
- Nie wiedziałaś nawet, z jakiego jest miasta lub uczelni?
- Nie. Wszystkiego miałam się dowiedzieć później. Festiwal
miał trwać tydzień. Znając tylko imię, nie było sensu szukać.
- Smutna historia.
- To było dla mnie jak sen, jak marzenie, coś, co
wspominałam z rozrzewnieniem... Dziwne, że akurat teraz o
tym pomyślałam i to tylko dlatego, że twój przyjaciel ma na
imię Markus.
- Mój Markus jest bardzo miły. I wolny... Yvonne zaczęła się
serdecznie śmiać.
- Słuchaj, ja nie szukam mężczyzny o imieniu Markus. Mój
Markus był kimś wyjątkowym. Coś takiego zdarza się tylko raz
w życiu. Dajmy już temu spokój. Zmieńmy temat. Chyba
wypiłam za dużo tego wspaniałego wina. Strasznie rozwiązał
mi się język.
- Dziękuję ci za zaufanie i szczerość. Bardzo cię polubiłam i
chciałabym się dowiedzieć o tobie jak więcej.
- Nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Nie zaskoczę cię
żadnymi ciekawymi historiami.
- To z Markusem to był tylko epizod i z pewnością nie dlatego
nie wyszłaś za mąż i nie masz teraz nikogo?
- Nie, oczywiście, że nie. Chociaż przyznam szczerze, że
porównywałam z nim wszystkich mężczyzn. Nigdy więcej nie
miałam tego cudownego uczucia, nie czułam motylków w
brzuchu. Owszem, miewałam jakichś facetów, ale nic z tego
nie wyszło. A teraz... Teraz polubiłam moje samotne życie. Na
pewno otworzę gdzieś gabinet i będę pracować jako pediatra.
A to znaczy, że będzie dużo pracy i niewiele wolnego czasu.
Mało prawdopodobne, że zjawi się jakiś rycerz na białym
koniu i zabierze mnie ze sobą do krainy marzeń. Zresztą nie
jestem już taka młoda... Czytałam, że jest bardziej
prawdopodobne, że kobiety po trzydziestce zostaną zastrzelone
przez terrorystę, niż poznają jakiegoś sensownego faceta.
Wszyscy porządni i mili już się ożenili, a ci, którzy są wolni, na
pewno mają jakieś braki. Nie mam zamiaru zadowalać się
jakimś wybrakowanym towarem.
- Jesteś inteligentną, atrakcyjną kobietą w cudownym wieku i
znajdziesz kogoś, jeśli tylko zechcesz. No chyba, że należysz
do kobiet, które mówią, że dla nich nie ma odpowiedniego
partnera, ponieważ w rzeczywistości wcale nie chcą go mieć.
Twoja ma... - zacięła się i od razu poprawiła. - Nicola zawsze
powtarza, że każda potwora znajdzie swojego amatora.
- Możliwe, ale gdybym nawet chciała, to teraz w moim życiu
nie ma miejsca na mężczyznę. Ciągle opłakuję śmierć taty. Nie
wiem, dokąd mnie zaprowadzą relacje z Nicolą. Muszę na
nowo zorganizować pracę zawodową, zastanowić się, czy
wyprowadzić się z Winkenheim, czy jednak tam zostać i tak
dalej... Powiedz, gdzie i jak mam jeszcze poznać mężczyznę i
znaleźć mu miejsce w moim życiu, gdybym jakimś cudem
jednak na takiego trafiła. Ta znajomość byłaby z góry skazana
na niepowodzenie, ponieważ nawet nie mielibyśmy czasu,
żeby się poznać, zbliżyć się do siebie... Wiesz co, lepiej
zmieńmy temat. A jak twoje sprawy sercowe? Nicola
wspomniała, że rozstałaś się ze swoją wielką miłością, ale że
teraz jesteś z całkiem miłym facetem.
- Tak, z Janem. Jest cudowny. Kiedyś go poznasz. Niestety,
dużo podróżuje, bo jest niezależnym dziennikarzem.
- To coś poważnego?
- Tak, kocha mnie, a ja jego. Świetnie się rozumiemy,
umiemy ze sobą rozmawiać i - co ważne - razem się śmiać.
- Czyli zanosi się na ślub. Kiedy?
Teraz Lena sięgnęła po kieliszek. Zanim odpowiedziała,
napiła się wina.
- Nie rozmawialiśmy jeszcze o ślubie... To znaczy, jeszcze mi
się nie oświadczył.
- Leno, przepraszam, nie chciałam cię urazić... Przepraszam.
- Nic się nie stało. Jan różni się od innych mężczyzn. Nie
zważa na konwencje, ale kocha mnie szczerze. Można na nim
polegać, jest uczciwy i wierny. Wszystko inne wyjdzie w
praniu.
- Jest wiele par, które żyją bez ślubu. Ja chyba też bym tak
mogła, chociaż małżeństwo moich rodziców było wspaniałe,
kochali się do samego końca. Tata nie umiał się odnaleźć po
śmierci mamy, był zupełnie zagubiony. Pewnie dlatego nie
walczył z chorobą. Nie chciał żyć bez niej.
- U mnie było zupełnie odwrotnie. Małżeństwo rodziców nie
było udane. Rozwiedli się, bo mama upatrzyła sobie jakiegoś
bogacza z Ameryki Południowej. Być może właśnie dlatego
tęsknię za spokojnym światem, małżeństwem, stabilnością...
- Bez ślubu też możesz to wszystko mieć. Urzędowy papierek
nie jest gwarancją szczęścia na całe życie... Ale kto wie, może
jak poznam tego jednego jedynego, to też będę chciała mieć
ślub, wesele, dokument z urzędową pieczęcią i... Za Markusa
mogłabym wyjść, ale to zupełnie co innego...
- Zawsze jest coś innego - zaśmiała się Lena i zmieniła temat.
- Jakie są plany na jutro?
- Nicola chce pojechać ze mną do Bad Helmbach i pokazać,
jak żyją piękni i bogaci. Niewiele mnie to interesuje, ale nie
chcę jej odbierać radości. Jakie to dziwne... Tu normalny świat,
a parę kilometrów dalej istne szaleństwo z bogaczami i
wystrojonymi paniusiami. Ty chyba też za nimi nie
przepadasz?
- Nie, to nie mój świat - zaśmiała się Lena. - Za to moja siostra
Grit, brat Frieder, a przede wszystkim szwagierka Mona czują
się w tym
świecie jak ryba w wodzie. Wiesz, jakie oni kupują buty?
Jedna para kosztuje więcej niż całkiem niezły używany
samochód.
- Koszmar. Jesteś pewna, że twoje rodzeństwo tak postępuje?
Trudno to sobie wyobrazić, znając ciebie.
- Niestety, taka jest prawda. Ale nie mówmy o nich. Z czasem
dowiesz się wszystkiego i poznasz moje rodzeństwo oraz
historię rodu Fahrenbach.
Lena ponownie zmieniła temat. Rozmawiały teraz o
książkach. Stwierdziły, że obydwie chętnie czytają i mają
podobne upodobania literackie. Lena świetnie się czuła w
towarzystwie Yvonne. Byłoby wspaniale, gdyby przeprowa-
dziła się do Fahrenbach i w domu Markusa na rynku otworzyła
gabinet, jeśli nawet Markus nie jest tym Markusem, w którym
Yvonne kiedyś zakochała się do szaleństwa.
Chociaż Sylvia doskonale dawała sobie radę z prowadzeniem
gospody, a tłum gości wysypujących się z autobusów
wycieczkowych nie stanowił dla niej żadnego problemu, to w
przypadku chrztu swoich dzieci była pełna obaw, czy sobie ze
wszystkim poradzi, chociaż uroczystość miała się odbyć w
wąskim gronie rodzinnym i przyjaciół. Ciągłe zmieniała menu
i wystrój kapliczki, wciąż wpadała na nowe pomysły.
Zachowanie Sylvii zupełnie do niej nie pasowało. Przy
planowaniu własnego ślubu była o wiele spokojniejsza.
Teraz też ścisłe grono siedziało przy stoliku w jej gospodzie i
radziło nad chrzcinami. Brakowało tylko Markusa, który miał
spotkanie biznesowe i spędził kilka godzin na lotnisku, ale już
był w drodze do nich.
Najpierw wszyscy coś zjedli, a potem Nicola zadecydowała,
że ona, Yvonne i Lena zajmą się wystrojem kapliczki, a Sylvia
nie będzie się wtrącać i pozwoli sobie zrobić niespodziankę.
Sylvia się zgodziła. Uzgodnili też wreszcie menu.
Rozmawiali teraz na różne tematy. Yvonne zauważyła, że
Nicola ledwo trzyma się na nogach. Cały dzień skarżyła się na
ból głowy, więc postanowiła odwieźć Nicolę do domu. -
- Markus zaraz tu będzie. Poczekaj jeszcze chwilę, to was
poznamy.
- Innym razem. Przecież Markus stąd się nie wyprowadza.
Zresztą nie jedzie tu dla mnie, tylko żeby ustalić ważne rzeczy,
co zresztą zrobiliśmy już bez niego. Nie, Leno, pojadę. Teraz
mówię nie jako Yvonne, lecz lekarz. Nicola musi natychmiast
iść do łóżka. Wy jesteście wystarczająco godnym komitetem
powitalnym dla waszego Markusa.
Nicola była wyraźnie zadowolona, że może już jechać do
domu. Sama z siebie nie poprosiłaby o to, tylko siedziałaby
wytrwale i się męczyła.
Yvonne i Nicola pojechały.
Lena miała zamiar jeszcze chwilkę posiedzieć z Danielem i
Aleksem. Potem dołączą do nich.
Szkoda, że Markus nie przyjechał wcześniej. Gdyby się
pośpieszył, zastałby Nicolę i jej córkę Yvonne.
- Przepraszam, że jestem tak późno. Niestety, ze względu na
strajk kontrolerów lotów wiele samolotów miało opóźnienie
lub w ogóle loty zostały odwołane. Mnie, na szczęście,
spotkało jedynie opóźnienie.
- Przynajmniej coś załatwiłeś? - zapytał jak zwykle
praktyczny Aleks.
- Na szczęście tak.
- To nie narzekaj - zaśmiał się Aleks. - Straciłeś jedynie trochę
czasu i nic więcej. ,
Markus roześmiał się.
- Masz rację, Aleks. Trafiłeś w dziesiątkę.
- Zjesz coś? - zapytała Sylvia.
- Nie, dziękuję. Nie bądź zła, ale jakoś przeszła mi ochota.
- Nie ma sprawy. W taki razie dostaniesz coś wyjątkowego -
powiedziała Sylvia.
Wstała, a po chwili wróciła z butelką i kilkoma kieliszkami.
Markus spojrzał na butelkę.
- Zaraz, zaraz... To przecież stara, dobra... Nie, nie wierzę! To
naprawdę Fahrenbachówka?
- Tak, mój drogi, nie mylisz się - powiedziała Sylvia. -
Wprawdzie nie ma jej jeszcze oficjalnie w sprzedaży, ale u
mnie możesz już jej skosztować.
Lena podarowała Sylvii karton Fahrenbachówki. Wiedziała,
że przyjaciółka bardzo lubi ten trunek. Poza tym Sylvia zawsze
jej pomagała. W ofercie miała wszystkie produkty, które Lena
sprzedawała. Chciała w ten sposób wesprzeć firmę Leny.
Najważniejsze, że taka pomoc była dla Sylvii czymś zupełnie
naturalnym. I to właśnie najbardziej Lenę cieszyło.
Sylvia napełniła kieliszki i wznieśli toast.
- Super! Leno, jest taka jak dawniej - powiedział Markus. -
Moje gratulacje, teraz już sukces murowany. Mam nadzieję, że
produkcja Fahrenbachówki nie przesłoni ci wszystkiego
innego. Drzewa nadal będziesz mi sprzedawać, co?
- Markus, przecież wiesz, że tak...
- W takim razie jestem spokojny. Dopiero teraz zauważył, że
nie ma z nimi Ni-
coli, a przecież zawsze uczestniczy w takich naradach.
Zapytał od razu, co z nią.
- Minęliście się - powiedziała Lena. - Poszła kilka minut
temu. Jej córka Yvonne - wyraźnie zaakcentowała imię -
odwiozła ją do domu.
Patrzyła na niego uważnie. Chciała sprawdzić, czy imię
Yvonne wywoła u niego jakieś wspomnienie. Nie, niczego nie
zauważyła.
To byłoby zbyt piękne, gdyby Yvonne odnalazła swojego
Markusa w ich wiosce.
- Nicola musi być przeszczęśliwa, że po tylu latach odnalazła
córkę - powiedział Markus, który, oczywiście, był we wszystko
wtajemniczony.
- Jest, i to jak - potwierdziła Lena. - Ale trzeba przyznać, że
Yvonne - znowu wyraźnie zaakcentowała jej imię - jest
naprawdę cudownym człowiekiem.
- Tym lepiej dla Nicoli... Może kiedyś poznam tę młodą
damę.
Na tym skończyło się jego zainteresowanie córką Nicoli.
Lena był już pewna, że Markus i Yvonne nie mają ze sobą nic
wspólnego, że to nie ich los złączył na moment i zaraz potem
rozdzielił.
To byłoby zresztą zbyt piękne, ale całkowicie odpowiadające
jej romantycznej duszy. Nie ma co ukrywać, Lena była
niepoprawną romantyczką.
Porzuciła jednak romantyczne myśli i włączyła się do
rozmowy.
Niespodzianki się zdarzają, powiedziałaby Nicola...
Kiedy Lena wróciła do domu, zdziwiła się, że wszędzie
świeci światło. Była pewna, że je pogasiła. Tylko w sieni
zostawiła zapalone.
Poszła prosto do biblioteki po książkę, którą chciała jeszcze
poczytać przed snem.
Stanęła jak wmurowana na środku pokoju. To niemożliwe! W
jej wygodnym fotelu siedział Jan. Miał w dłoni książkę, a obok
niego stał kieliszek z winem. Wstał, kiedy ją zobaczył, a
książkę odłożył na bok.
- Nareszcie! - zawołał i rozpostarł ramiona. Lena rzuciła mu
się na szyję.
- Jan, nie spodziewałam się! - zawołała.
- Mnie musisz się zawsze spodziewać - odpowiedział, a potem
zaczął ją długo i namiętnie całować.
Lena czuła się tak bezpiecznie w jego ramionach. Kiedy ją
całował, zapominała o całym świecie.
Dotarło do niej, jak bardzo jej brakowało jego bliskości i
czułości. Jak wspaniale być w jego uścisku.
- Strasznie za tobą tęskniłam - wyszeptała między
pocałunkami.
- Myślisz, że ja nie? - powiedział i pogłaskał ją po włosach. -
Na obczyźnie czuję się okropnie samotny bez ciebie. Kocham
cię, Leno, i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Nawet nie
wiesz, jak było mi przykro, kiedy wszedłem do domu i cię nie
zastałem. Jasne, że nie mogę nieć pretensji, skoro nie
zapowiedziałem przyjazdu, ale zwykle jesteś w domu... Ale
teraz mam cię już przy sobie i nie puszczę...
Lena wtuliła się w niego. Czuła ciepło jego ciała, bicie jego
serca.
Boże, jaka jest szczęśliwa!
- Kocham cię - powiedziała z pełnym przekonaniem.
Wspaniale mieć przy sobie takiego mężczyznę jak Jan van
Dahlen.
Jan nic nie powiedział, tylko namiętnie ją pocałował. To była
odpowiedź na jej wyznanie.
- Jak długo zostaniesz? - zapytała, kiedy siedzieli już w
fotelach przy kominku i Jan opowiadał o swoich przeżyciach.
Lubiła go słuchać. Ciekawie opowiadał, a ona uczestniczyła
w ten sposób w jego życiu. Wiedziała, co robi, kiedy go z nią
nie ma.
- Mam nadzieję, że dwa tygodnie. Cudownie! Ma czas, żeby
mu opowiedzieć o wydarzeniach w posiadłości., Może nie są
takie zabawne, ale na pewno zyska w jego oczach in-
formacjami o Yvonne i Fahrenbachówce.
Co za dziecinada myśleć o zyskaniu w jego oczach. Przecież
to nie zawody, w których zwycięża ten, kto opowie najlepszą
historię.
Najważniejsze, że jest ktoś, kto jej wysłucha i którego
interesuje, co inni mają do powiedzenia. Jan jest idealnym
słuchaczem.
Lena zamknęła oczy. Jan pojedzie z nią na chrzest
bliźniaków. Będzie przy niej podczas tak ważnego wydarzenia.
Bardzo z tego się cieszyła.
Przez chwilę, ale naprawdę krótką, widziała siebie i Jana w
kapliczce, ale nie jako uczestników ceremonii chrztu, lecz jako
młodą parę przed ołtarzem.
- Kochanie, bujasz w obłokach? - usłyszała głos Jana.
Lena otworzyła oczy. Miała poczucie winy, że na moment
odpłynęła w świat marzeń.
- Tak - powiedziała. - Z tobą. Kwestię ołtarza przemilczała.
- To dobrze - odpowiedział zadowolony. - Nie mam nic
przeciwko temu. Bałem się, że cię nudzę, kiedy zobaczyłem
twoje zamknięte oczy.
- Ależ skarbie! - zawołała - Ty mnie nigdy nie nudzisz.
Nachylił się do niej, wziął ją za rękę i czule głaskał.
- Piękności ty moje - powiedział. Chyba nigdy się tego nie
oduczy. - U ciebie jest tak cudownie. Jesteś moją prawdziwą
miłością.
Jak dobrze słyszeć takie słowa. Mogłaby ich słuchać bez
końca.
Mają przed sobą dwa tygodnie. To wiele czasu, żeby
powiedzieć sobie wiele miłych słów. Będzie się cieszyć
każdym jego wyznaniem, każdym czułym gestem, dzień po
dniu, godzina po godzinie...
Kiedy Lena się obudziła, łóżko obok niej było puste. Nie
czuła jednak niepokoju.. Wiedziała, że Jan jest rannym
ptaszkiem, wystarcza mu zaledwie kilka godzin snu, i że
zasypia natychmiast niezależnie od miejsca, w którym się
znajduje. Tego najbardziej mu zazdrościła. To zapewne
konsekwencja jego zawodu. Nie siedzi osiem godzin w biurze,
jako niezależny dziennikarz sam organizuje sobie dzień pracy.
W nocy, kiedy Jan już spał, Lena długo leżała w jego
ramionach, wsłuchiwała się w jego oddech i pragnęła, żeby ta
szczęśliwa chwila trwała wiecznie.
Kocha go, kocha go bardzo, kocha tego mężczyznę, który
zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, który był
absolutnie pewien, że pewnego dnia będą razem, chociaż ona
była wtedy z Thomasem.
Lena wyskoczyła z łóżka.
Nie pora myśleć o Thomasie. Dlaczego wciąż pojawia się w
jej głowie i krąży jak duch po opustoszałym domu?
Pobiegła do łazienki, weszła pod prysznic, odkręciła wodę,
jakby mocnym strumieniem pragnęła zmyć to wszystko, czego
nie chciała już w swoim życiu, o czym wolała zapomnieć. Ale
chyba nie ma tyle wody, żeby zmyć te przykre wspomnienia.
Mimo wszystko czuła się lepiej, kiedy wyszła spod prysznica.
Szybko się ubrała, założyła dżinsy i sweter. Potem zbiegła na
dół.
Już w sieni poczuła kuszący zapach kawy, co oznaczało, że
Jan naszykował śniadanie.
Kiedy weszła do kuchni, Jan odłożył gazetę, którą czytał,
wstał, podszedł do niej i wziął ją w ramiona.
- Dzień dobry, piękności ty moje - powiedział i czule ją
pocałował. - Jest wprawdzie ranek, ale pozwól, że zaproszę cię
dokądś na dzisiejszy wieczór. Bad Helmbach robi się coraz
bardziej światowe. Nie mam pojęcia, czego spodziewają się ci
ludzie, którzy otwierają tam sklepy i restauracje. W każdym
razie otwierają
dzisiaj w Bad Helmbach rosyjską restaurację i chciałabym
tam z tobą pójść, zanim ją zamkną z powodu braku klienteli.
- Hej, co to za ponure prognozy w dzień otwarcia. Nowym
przedsiębiorcom powinno się życzyć szczęścia. W końcu
chodzi nie tylko o ich pomysły i marzenia, lecz również spory
kapitał startowy, który najczęściej pochodzi z banku. Życzę
właścicielowi tej restauracji sukcesu i oczywiście przyjmuję
Zaprószenie. Nie byłam jeszcze w rosyjskiej restauracji...
Śmiejąc się, uwolniła się z jego objęć.
- Ale teraz mam ochotę na niemieckie śniadanie, a przede
wszystkim na mocną czarną kawę.
- Proszę bardzo, moja księżniczko. Siadaj, już podaję. Leno,
możesz dzisiaj zrobić sobie wagary i nie iść do destylarni lub
przynajmniej skrócić dzień pracy?
- Skrócić tak, ale zupełnie nie iść - raczej nie wchodzi w
rachubę. Mam sporo pracy. Doszło jeszcze wprowadzenie na
rynek naszej Fahrenbachówki.
- Jesteś z niej dumna, co? Lena pokiwała głową.
- Tak, dumna i szczęśliwa. Fahrenbachówka ma długą
tradycję, a teraz ja jestem za nią odpowiedzialna,
Jan nalał jej kawy.
- Podziwiam cię za twoje przywiązanie do tradycji. Mnie
jakoś to nie pociąga. Dlatego nigdy nie chciałem mieć nic
wspólnego z interesami mojego ojca. Odetchnąłem z ulgą,
kiedy mnie spłacił, a ja się od tego uwolniłem. Ale kto wie,
może nauczę się czegoś od ciebie? Jak kawa?
Uśmiechnęła się do niego czule.
- Wyśmienita, kochany, wyśmienita. Jak już ci się znudzi
twoja praca, możesz z powodzeniem prowadzić bar kawowy.
- Nie naśmiewaj się ze mnie... Co chcesz na śniadanie?
- Skoro mam wybór, to zjadłabym jajecznicę. Pomogę ci.
- To nie wchodzi w rachubę. Dzisiaj moja kolej. Napij się
soku pomarańczowego. Moja delikatna ręka wycisnęła go
specjalnie dla ciebie.
- Delikatna ręka? Powiedziałabym raczej szczupła, ale silna,
która potrafi dużo więcej niż tylko wyciskać sok - zażartowała
Lena.
Z Janem było tak pięknie, tak normalnie...
Przyglądała mu się, jak stoi przy kuchence i wbija jajka na
patelnię.
Jan jest przystojnym mężczyzną, ale w zasadzie to jedynie
miły dodatek. Najważniejszy jest jego charakter i umiejętność
okazywania uczuć.
Lena napiła się soku. Był doskonały.
Ależ on się stara!
- Co powiesz na spacer po śniadaniu? - zapytała.
- Świetny pomysł. Może weźmiemy Maksa. A właśnie, jak
Max?
- Super. Zadomowił się już i podbił serca wszystkich
mieszkańców posiadłości. Jeszcze raz dziękuję, że go
przywiozłeś.
Opowiedziała mu o wizycie w schronisku dla zwierząt i o
tym, że wyszła stamtąd, niczego nie załatwiwszy.
- Dobrze, że nie wzięłaś żadnego psa. Albo człowiek
spontanicznie podejmuje decyzję, jak w przypadku Maksa,
albo nie robi nic. Pies to nie zabawka na weekend. Towarzyszy
człowiekowi przez wiele lat, jeśli nie stanie się nic złego. Coś
mi się przypomniało... Jak się skończyła ta historia z
Kollerem? Zapłacił?
Lena zapomniała mu o tym opowiedzieć, chociaż była to
ważna sprawa.
- Rany boskie! Twoja obecność tak mnie rozkojarzyła, że
zapominam o wszystkim, co nie jest z tobą związane. Wyobraź
sobie, Koller wpłacił na konto schroniska dziesięć tysięcy euro.
Pani Brockmann była w siódmym Ciebie.
- To dobrze - powiedział zadowolony. - Ale spodziewałem się
tego. Tacy ludzie rozwiązują swoje problemy pieniędzmi. Nie
pochwalam tego, ale w tym przypadku to było najlepsze
rozwiązanie.
Lena była tego samego zdania, ale nie chciała już dłużej
rozmawiać o Kollerze. Dla niej sprawa się skończyła, a są
ciekawsze tematy, na jakie może porozmawiać z Janem.
Jedno powie mu dzisiaj na pewno i to wiele razy, a
mianowicie, że bardzo go kocha i jest z nim szczęśliwa.
Cieszy się też na wieczór w rosyjskiej restauracji. To dla niej
coś nowego, ale z Janem może iść wszędzie. Jest nie tylko
wspaniałym towarzyszem, ale też wytrawnym smakoszem.
Jan podał jej jajecznicę i chrupiącą grzankę.
- Jak w luksusowym hotelu - pochwaliła go i posłała mu
spojrzenie pełne miłości.
Na chrzest bliźniaków Lena, Nicola i Yvonne pięknie
udekorowały kapliczkę. Nie zdecydowały się na tradycyjny
różowy f jasnoniebieski kolor, tylko wybrały łososiowy, który
doskonale komponował się z białymi ścianami, ciemnobrą-
zowymi drewnianymi ławkami i ciemną ze starości posadzką
wyłożoną płytkami.
Przystroiły kapliczkę łososiowymi różami i wstążkami, które
uszyła i pięknie udrapowała niezastąpiona Nicola.
Wszystko było idealne i dopięte na ostatni guzik.
Niestety, Yvonne musiała niespodziewanie wyjechać do
Winkenheim. Okazało się, że jakiś szwajcarski inwestor jest
zainteresowany kupnem jej domu, chce za niego zapłacić
niebagatelną sumę, ale tylko tego dnia będzie w mieście.
Sprawa sprzedaży domu była dla Yvonne
bardzo ważna i wszyscy to zrozumieli, cofać żałowali, że nie
będzie jej z nimi.
Nicola była bardzo podekscytowana. Miała na sobie
twarzowy liliowy kostium i, jakżeby inaczej, kolię, którą
zakładała tylko na wyjątkowe okazje. Chrzest dzieci Sylvii był
niewątpliwie taką właśnie okazją.
Lena znalazła w swojej szafie dwuczęściowy, szary kostium,
który kupiła na spotkanie z Thomasem w Brukseli, ale w końcu
go nie założyła.
Dobrze się czuła w tym kostiumie i zachwyciła swoim
wyglądem Jana. Nie brała tego na poważnie. Jan zawsze się
zachwycał jej wyglądem, jeśli nawet miała na sobie stare
dżinsy i znoszony sweter.
Sylvia kupiła na tę okazję kostium w kolorze orzechowym.
Tego dnia chciała mieć na sobie coś, co nie będzie jej
przypominać o Martinie. Ten dzień i tak będzie dla niej
wyjątkowo ciężki bez ojca jej dzieci u boku.
Specjalnie na tę okazję przyjechał ksiądz z sąsiedniej gminy.
Zawsze przyjeżdżał, kiedy w Fahrenbach była jakaś
uroczystość w kapliczce.
To on chrzcił Sylvię, udzielał jej ślubu, a teraz ochrzci jej
dzieci.
Lena była poruszona. Cieszyła się, że jest z nią Jan. Cały czas
trzymała go za rękę do momentu, aż z innymi rodzicami
chrzestnymi musiała podejść do ołtarza.
Sylvia trzymała na rękach Fryderyka, a Nicola - Amalię. Była
dumna, że dostąpiła tego zaszczytu. Kiedy ksiądz czytał
imiona, jakie dano dziewczynce - Amalia Lena Helena, łzy
płynęły jej po policzkach.
Fryderyk dostał imiona po swoim ojcu i ojcu chrzestnym -
Fryderyk Martin Markus.
Wszyscy byli zadowoleni i szczęśliwi.
Sylvia od samego początku chciała dać dzieciom imiona
rodziców chrzestnych. Nie miała co do tego żadnych
wątpliwości.
W czasie ceremonii dzieci były wyjątkowo grzecznie i
przyglądały się wszystkiemu uważnie, jakby zdawały sobie
sprawę z podniosłości chwili. Nawet kiedy ksiądz pokropił je
wodą, były całkiem spokojne.
Lena wzruszyła się do głębi serca. Jak musi się teraz czuć
Sylvia? Na szczęście była bardzo opanowana i nie płakała,
czego Lena najbardziej się obawiała. Sylvia taka już jest. W
najgorszych i najcięższych momentach potrafi wykrzesać
z siebie niesamowitą siłę. Na pewno była myślami przy
Martinie, jak każdy w kapliczce, może z wyjątkiem Jana, który
go nie znał.
Lena czuła na sobie spojrzenie Jana. Ciekawe, o czym teraz
myśli? Wiele by dała, żeby poznać te myśli.
Uroczystość się skończyła i wyszli z kapliczki, którą
mieszkańcy Fahrenbach tak uwielbiali.
Wszyscy jechali samochodami, tylko Lena i Jan postanowili
wrócić pieszo. Był dość zimny, ale słoneczny dzień. Po
błękitnym niebie przesuwały się białe obłoczki.
Schodzili ze wzgórza, trzymając się za ręce. Lena miała
ochotę pójść na grób ojca, ale nie chciała krępować Jana. I tak
była zdziwiona, z jaką powagą i namaszczeniem siedział pod-
czas ceremonii w kapliczce.
- Ładna uroczystość - przerwał panujące między nimi
milczenie. - Naprawdę wzruszająca. Myślę, że to po trosze
zasługa kapliczki. Jest w niej jakaś niesamowita energia, a jej
prostota chwyta za serce. Twój przodek, który ją wybudował,
musiał być wyjątkowym człowiekiem.
- Ja też tak myślę. Niestety, nie znam tak dobrze historii mojej
rodziny. Jak jest się młodym
i zajętym własnymi sprawami, niewiele nas to interesuje, a
potem jest już za późno. Mój tata mógłby mi na pewno dużo
opowiedzieć. Był dumnym przedstawicielem rodu Fahrenbach
i cenił rodzinną tradycje.
- Ty też taka jesteś.
- Teraz tak, ale wcześniej nie bardzo. Stałam się taka, odkąd
zaczęłam tu mieszkać i na własne oczy się przekonałam, co
moja rodzina zrobiła dla tego miejsca i jak jest tu poważana. Na
szczęście istnieje gruba kronika rodzinna. Jak kiedyś będę
miała czas, to ją przeczytam.
- Taka kronika to świetna sprawa, ale w sumie żyjemy tu i
teraz, a nie w przeszłości. Liczy się tylko teraz. Nie da się
wskrzesić przeszłości, ale jeśli przeszłość była dobra, to
teraźniejszość też taka jest i z ufnością można spoglądać w
przyszłość. Są ludzie, którzy cały czas żyją przeszłością i życie
przechodzi im koło nosa. Są też tacy, którzy tylko marzą i śnią
sen o przyszłości, zapominając o teraźniejszości. Myślę, Leno,
że jesteś bardzo autentyczna. Jeśli mówisz, że tradycja jest dla
ciebie ważna i żyjesz w zgodzie z tradycją, to tak naprawdę
jest, cenisz tradycję i żyjesz, pielęgnując ją. Podziwiam
cię za to. Czasem zastanawiam się, jak ja, niespokojny
włóczęga, trafiłem do twojej łodzi? Lena zatrzymała się i
uśmiechnęła.
- Może miłość cię zaprowadziła? : Nachylił się do niej i ją
pocałował.
- Pięknie to powiedziałaś - stwierdził. Objęci schodzili ze
wzgórza krętą drogą prowadzącą do wsi.
„Pobyt w kapliczce zrobił na nim wrażenie", pomyślała Lena.
Jej ukochany nie jest taki opanowany i nieczuły na zewnętrzne
bodźce, jakby się zdawało.
- Kocham cię - powiedział i mocniej przyciągnął ją do siebie.
- Ja ciebie też.
W jej głosie było słychać radość. Co za wspaniały dzień!
Świeci słońce, a ona ma przy sobie mężczyznę, którego kocha.
Życie jest piękne, cudowne...
Dlaczego w życiu jest tak, że piękne i dobre chwile mijają w
okamgnieniu, a złe trwają w nieskończoność, jakby się
uczepiły człowieka i nie chciały wypuścić ze swojego uścisku?
Pewnie to tylko złudzenie, ale ludzie takie mają odczucia.
Tak właśnie czuła się Lena. Uroczystość chrztu minęła,
cudowne dni i noce z Janem wydawały się już tylko snem.
Wróciła szara rzeczywistość. Lena zajęła się nie tylko
destylarnią, musiała też podejmować decyzje związane z
przebudową domku ogrodnika. Zanosiło się na to, że po
remoncie będzie prawdziwą perełką.
Nie była pewna, co łączy Daniela z Babette. Niby mieszkali
razem, ale chyba bardziej na zasadach dobrych znajomych
przebywających w jednym domu. Chociaż kiedy widziała, jak
na siebie patrzą, jacy są dla siebie mili, jak Daniel zajmuje się
małą Marie, miała wrażenie, że łączy ich coś więcej.
Życzyła im tego z całego serca. Obydwoje zasłużyli na
szczęście. Po samobójczej śmierci narzeczonej Daniel przez
lata był sam. Laura była dla niego wszystkim, kochał ją nad
życie. Bahette to pierwsza kobieta, którą się zainteresował od
czasu śmierci Laury. Do tej pory żył w samotności, stronił od
uciech. A Babette? Dobrze, że ma przy sobie Daniela. Zawsze
może liczyć na jego wsparcie i pomoc w uporaniu się z włas-
nym nieszczęściem. Jak się może czuć żona, która dowiaduje
się od kochanki męża, że na świat przyjdzie owoc ich romansu,
na dodatek prawie w tym samym czasie, co dziecko Babette?
Mąż ją zostawił, wybrał kochankę, bo ta urodziła mu syna, a
żona - córkę.
Co to za człowiek, który kieruje się takimi kryteriami? To
brzmi jak historia z jakiegoś kraju z Trzeciego Świata, gdzie
kobieta w ogóle się nie liczy.
Lena miała nadzieję, że to jedynie kwestia czasu, by Daniel i
Babette zostali parą. Naprawdę zasłużyli na szczęście. Jeśli tak
się stanie,
to odda im do dyspozycji domek ogrodnika. Jest większy i
ładniejszy, niż ten, w którym mieszka Daniel.
Dźwięk telefonu wyrwał ją z zamyślenia. Była w biurze, więc
w zasadzie powinna pracować, a nie rozmyślać nad życiem.
Odebrała i ucieszyła się, bo dzwonił Christian, jej przyrodni
brat, który tak późno pojawił się w jej życiu.
- Christian? A to niespodzianka. Tak się cieszę, że dzwonisz!
Wróciłeś już ze swoich nauk?
Właśnie z tego powodu Christian nie mógł uczestniczyć w
ceremonii chrztu bliźniaków. Sylvia go zaprosiła, bo przecież
był przy narodzinach jej dzieci!
- Tak, w nocy. Niestety, muszę iść dzisiaj do kliniki. Mam
dyżur.
- Braciszku, w takim razie to dla mnie zaszczyt, że dzwonisz.
- Jesteś pierwszą osobą, do której dzwonię po powrocie.
Christian opowiedział jej o pobycie. Kiedy skończył, Lena
zapytała:
- Może to nie najlepszy moment, ale powiedz mi, zastawiałeś
się nad tym, czy nie przenieść
się do Fahrenbach? Sylvia sprzedała całe wyposażenie
gabinetu
jakiemuś
młodemu
weterynarzowi,
więc
pomieszczenia stoją puste. Mógłbyś tam urządzić gabinet.
- Zastanawiałem się nad tym, ale jeszcze nie podjąłem
decyzji. Z jednej strony to kusząca propozycja, Fahrenbach
bardzo mi się podoba, byłbym też blisko ciebie, ale...
- Jest też Sylvia - dokończyła jego zdanie. - Bardzo ją lubisz,
w zasadzie więcej niż lubisz. Rozumiem cię, ale wiem też, że
Sylvia wciąż opłakuje śmierć Martina. To, co się zrodziło
między wami, kiedy bliźniaki przyszły na świat, to coś
wspaniałego, ale Sylvia nie otwiera się tak szybko. Wtedy była
słaba i zraniona przez życie, ty byłeś przy niej, bo Martin nie
mógł jej wspierać. Teraz doszła już do siebie i kontroluje swoje
uczucia. Rzuciła się w wir pracy i pracuje jak wcześniej, może
nawet więcej, bo ma przecież jeszcze dzieci na głowie, a
zajmuje się nimi wzorowo.
Christian nic nie powiedział.
- Christian... Jesteś tam jeszcze?
- Tak, myślę o tym, co powiedziałaś.
- Przyjedź, jak będziesz miał kilka dni wolnego.
Porozmawiamy o tym. Ale moje zdanie
możesz poznać już teraz. Odważ się, skacz na głęboką wodę.
Jeśli ktoś ma szanse u Sylvii, to tylko ty, żaden inny
mężczyzna. Dobrze znam moją przyjaciółkę, ciebie też już
trochę poznałam. Może się wam udać. Szanse są ogromne.
- Zastanowię się nad tym. Zwykle szybko podejmuję decyzję i
już od dawna chcę mieć wreszcie swoje miejsce na ziemi,
zamieszkać gdzieś, otworzyć własny gabinet. Ale. Fahrenbach
to mała osada, gdzie ludzie ciągle się spotykają na ulicy. Leno,
codziennie widywałbym kobietę, która podbiła moje serce.
Boję się, że byłbym bardzo nieszczęśliwy, nie mogąc...
- Myśl pozytywnie. Załóż, że ty i Sylvia kiedyś będziecie
razem.
- Gdyby to było takie proste... - westchnął. - Ale dość o mnie.
Powiedz lepiej, co u ciebie.
Lena z radością opowiedziała mu o ostatnich wydarzeniach.
Opowiadała chętnie, bo wszystko, co się wydarzyło, było
piękne, po prostu piękne i nic więcej.
Ponieważ Yvonne nie mogła uczestniczyć w ceremonii
chrztu, Sylvia uparła się, że po jej powrocie do posiadłości
zaprosi ją na kolację. Yvonne nie tylko zaangażowała się w
udekorowanie kapliczki, kupiła też dzieciom piękne prezenty.
- Kolacja we trzy - powiedziała Sylvia.
Lena i Yvonne poszły pieszo do wsi i cieszyły się, że
wspólnie spędzą czas. Taki babski wieczór to wspaniały
pomysł. Wszystkie trzy świetnie się rozumiały. Zapowiadało
się udane spotkanie.
- Fahrenbach jest piękne - powiedziała Yvonne, kiedy dotarły
do wsi. - Jest tu tak spokojnie. Prawdziwa idylla.
- Masz rację - zgodziła się z nią Lena. - Życie tu jest takie
normalne, chociaż tu i ówdzie pojawiają się drobne rysy, ale
tak już chyba musi
być. Normalka. Wszystko się zmienia, świat się zmienia.
- Tak, ale w porównaniu z innymi miejscowościami
Fahrenbach wydaje się jeszcze krainą marzeń i szczęśliwości.
Spójrz na ten rynek albo na gospodę z tymi wiekowymi lipami.
To wszystko trwa niezmiennie, zdaje się być zupełnie
niezniszczalne.
- To tylko pozory. Może na zewnątrz tak to wygląda, ale od
środka już nie. Bo jest czasem bezlitosny i niszczy nasz świat.
- Samo życie - odpowiedziała Yvonne. - Ale myślę, że żyjąc
tu, człowiek nigdy nie jest sam, jest częścią tego krajobrazu, tej
społeczności. Tu nie można być samotnym. Wyobraź sobie
życie w wielkim mieście w jakiejś anonimowej dzielnicy,
anonimowym bloku. Ludzie umierają i całymi tygodniami leżą
bez życia w swoich mieszkaniach, bo nikt ich nie szuka. Nie
znajdują ich sąsiedzi, tylko najczęściej jakieś służby, kiedy
przychodzą odłączyć prąd czy wodę, bo ktoś nie płacił
rachunków.
To prawda. Lena czytała o takich przypadkach. Na wsi coś
takiego jest wprost nie do wyobrażenia.
Chociaż jak pomyśli o nowym osiedlu na terenie byłej
posiadłości Hubera... Mieszka tam tyle nowych osób, a zna się
zaledwie garstkę z nich. Sama nie ma pojęcia, jak wygląda tam
życie. Wstyd jej, ale musi przyznać, że w zasadzie wcale nie
jest tego ciekawa.
Sylvia wyszła sprawdzić, czy nie idą.
- Punktualnie jak w szwajcarskim zegarku - stwierdziła z
zadowoleniem, wybiegając im na spotkanie. Serdecznie objęła
przyjaciółki. - Powiedzieć wam coś? Bardzo się cieszę na nasz
wieczór. Możemy się nagadać do woli i nikt nie będzie nam
przeszkadzał. Jedna z moich kelnerek jest na górze i pilnuje
moich urwisów. Ucieszyła się, że może posiedzieć z dziećmi,
zamiast nosić piwo klientom.
Wzięła Yvonne pod rękę.
- Wiesz co, moja kochana, miło mi, że cię poznałam i że
pojawiłaś się w naszym życiu.
- Dziękuję - zmieszała się Yvonne.
W gospodzie było sporo gości. Ale niezależnie od tego, czy
było ich mało, czy dużo, czekał na nie stolik, który Sylvia
trzymała tylko dla najbliższych. Pięknie go udekorowała -
śliczny obrus, srebrny świecznik, kwiaty...
- Skoro nie było cię na chrzcinach, to chcę, żebyś
przynajmniej posiedziała przy ładnym stole.
Usiadły. Już po chwili podano aperitif.
- Jak rozmowy w Winkenheim? - zapytała Sylvia.
- Super. Ten Szwajcar jest naprawdę zainteresowany kupnem
domu i podniósł swoją ofertę. Do domu należy też spora
działka, którą można uprawiać. Budynek jest świetnie
położony. To jedna z najlepszych lokalizacji w mieście.
- Czyli sprzedajesz? Yvonne wzruszyła ramionami.
- Sama nie wiem... W końcu to mój dom rodzinny. Tam
dorastałam, miałam szczęśliwe dzieciństwo i młodość. Nie jest
łatwo podjąć taką decyzję.
- Ale teraz masz jeszcze Nicolę... - zaczęła Sylvia i urwała w
połowie zdania. - Przepraszam, to było głupie.
- Nie, nie, w porządku... Nicola i ja świetnie się rozumiemy,
coraz lepiej. Ale nie znam jej tak dobrze. Z rodzicami
spędziłam całe życie. Jestem w rozterce. Nie wiem, co zrobić.
Zrezygnowałam z gabinetu i mieszkania w Hersbeck.
Dom w Winkenheim jest dla mnie o wiele za duży, poza tym
odkąd wiem, że mieszka tam ten typ, który mnie spłodził i
którego znałam całe życie, miasteczko straciło dla mnie urok,
obrzydło mi. Muszę się poważnie zastanowić, co dalej.
Obiecałam temu Szwajcarowi, że jeśli zdecyduję się na
sprzedaż, to go powiadomię. Mam cztery tygodnie.
- Nie tak dużo, żeby podjąć decyzję o dalszym życiu -
zauważyła Sylvia. - Ja bym chyba nie umiała. Nie chciałabym
być w twojej skórze.
Yvonne się napiła.
- Może powinnam liczyć na jakiś cud, na wydarzenie, które
wskaże mi drogę.
Sylvia zaśmiała się.
- Na cud? Lepiej nie. Takie rzeczy się nie zdarzają. To tylko
marzenia.
Lena wtrąciła się do rozmowy.
- Nie bądź taką realistką. Czasem zdarzają się rzeczy, o
których człowiek myślał, że są niemożliwe. Ja w to wierzę.
- Owszem, coś tam się może zdarzyć, ale powiedz mi,
kochana, jaki procent? Podejdźmy do tego statystycznie. Ile
jest takich przypadków na sto?
Lena spojrzała na przyjaciółkę. Fakt, Sylvia ma rację, ale czy
trzeba być aż takim pesymistą?
- Jesteś okropna. Sylvia uśmiechnęła się.
- Wiem, ale jestem już taką wstrętną realistką i musicie się do
tego przyzwyczaić... Wypijmy za życie.
Podniosła kieliszek i spojrzała gdzieś dalej ze zdziwieniem.
- O, idzie Markus. Nie spodziewałam się go dzisiaj. Miał być
w Londynie i załatwiać jakiś duży kontrakt.
Markus podszedł do ich stolika. Chciał coś powiedzieć, ale
zaniemówił. Patrzył na Yvonne jak na zjawę. Przetarł oczy,
jakby miał wrażenie, że źle widzi.
Yvonne odstawiła kieliszek. Robiła się na zmianę to
czerwona, to blada, patrzyła oniemiała na mężczyznę, który
stał przy stoliku.
Sylvia nie wiedziała, co o tym sądzić.
Lena domyśliła się, o co chodzi. Pomyślała, że dla tych
dwojga przeszłość będzie miała kontynuację w teraźniejszości.
Po chwili Markus i Yvonne się uspokoili.
- Markus?
- Yvonne?
Z niedowierzaniem wypowiedzieli swoje imiona.
- Znacie się? - zdziwiła się Sylvia.
Ale ani Markus, ani Yvonne nie usłyszeli jej pytania. Nie byli
w stanie nic zrobić. Stali naprzeciwko siebie i wpatrywali się
jedno w drugie, jakby się bali, że to, co widzą, to tylko sen,
który zaraz się skończy.
Są w życiu chwile, które człowiekowi zapierają dech w
piersiach, odbierają mowę„. Wydają się być niemożliwe, a
jednak zdarzają się naprawdę...
To był jeden z tych momentów! Markus Herzog stał jak wryty
i wpatrywał się w Yvonne, jakby była postacią z bajki, zjawą z
najpiękniejszego snu. Yvonne siedziała jak przyklejona do
krzesła. Nie spuszczała Markusa z oczu. Pobladła. Trzęsącą się
dłonią odstawiła szklankę. Sylvia zerkała to na jedno, to na
drugie.
Domyśliła się, że między tym dwojgiem coś zaiskrzyło.
Rozgrywała się tu jakaś przekomiczna scena z udziałem
dwojga dorosłych ludzi. A Lena?
Lena wierzyła w cud, w przeznaczenie. Gdy Yvonne
mimochodem opowiedziała jej o Markusie, swojej wielkiej
miłości, z którą
kiedyś utraciła kontakt, pomyślała, że może chodzi o jej
przyjaciela... Tyle że Markus nigdy nie reagował szczególnie,
kiedy w ich rozmowach pojawiało się imię Yvonne.
Teraz przyszedł przypadkiem, zobaczył ją, wyszeptali swoje
imiona i...
Śmiesznie i romantyczne zarazem. Zapadła cisza jak w
niemym kinie.
Spotkali się ponownie w miejscu, gdzie jest raj na ziemi.
Fahrenbach...
Gdyby Lena dzięki swojemu uporowi nie odnalazła Yvonne,
gdyby jej adopcyjny ojciec nie nalegał, by Yvonne ujawniła
przed biologiczną matką, Nicolą, kim jest...
Lena miała mętlik w głowie. Musi poskładać poszczególne
elementy układanki w całość i może wtedy dojdzie do niej, co
tu się dzieje.
Jej przyjaciel Markus i córka Nicoli byli kiedyś w sobie
śmiertelnie zakochani!
Sylvia przerwała kłopotliwe milczenie.
- Czy mógłby mi ktoś wyjaśnić, co to ma znaczyć? - spytała.
Markus podbiegł do Yvonne. Rzucili się sobie w ramiona.
Wzruszający obrazek.
Tych dwoje ściskało się mocno, nie zamieniając ze sobą
słowa. Sylvia wstała.
- Chyba muszę się napić wódki - oznajmiła. - Trochę potrwa,
zanim ci dwoje zaczną cokolwiek mówić. Nalać ci
Fahrenbachówki?
Lena pokiwała głową.
Szklaneczka likieru na pewno im teraz nie zaszkodzi.
Sylvia wróciła z kuchni z całą butelką Fahrenbachówki. Na
wszelki wypadek. Chociaż przy takiej okazji wypadałoby
wznieść toast przy szampanie.
Sylvia wbiła pytający wzrok w Lenę.
- Byli kiedyś w sobie zakochani - szepnęła Lena. - Poznali się
dawno temu na jakimś festiwalu w Hiszpanii.
- Dlaczego nie są dziś małżeństwem? Dlaczego Markus nigdy
nic o niej nie wspomniał? Po co uganiał się za kobietami, które
nie dorastają Yvonne do pięt?
- Umówili się, ale ogień zniszczył halę koncertową, w
związku z czym odwołano festiwal i zgubili się w ogólnie
panującym chaosie...
Sylvia dolała sobie Fahrenbachówki.
- O Chryste Panie, historia niczym z filmu. Więc to prawda,
że życie pisze najlepsze scenariusze... A ty przyjmujesz to tak
spokojnie?
- Pozory mylą. Zatkało mnie. Niesamowite, Fahrenbach stało
się miejscem nieziemskiego love story. Zabawne, zanim
dowiedziałam się o Markusie i Yvonne, życzyłam im, żeby się
sobą zauroczyli i żeby Yvonne miała swój gabinet
pediatryczny w domku na rynku... A oni już są parą i raczej nie
wypuszczą się z ramion.
- OK, dość tego! My też się chcemy nimi nacieszyć. Koniec
tego melodramatu!
Zanim Lena zdążyła zaprotestować, Sylvia powiedziała
głośno:
- Hej, gołąbeczki, puścicie się wreszcie czy nie?
Przypominam, że my także tu jesteśmy! Poza tym, Markus,
mój przyjacielu, planowałyśmy babski wieczór.
Rozluźnili uścisk.
- Przepraszam - zawołał Markus. - Cud! Wszystkiego bym się
spodziewał, ale nie tego, że spotkam Yvonne... Moją Yvonne.
Wiecie co, w sumie byłem zmęczony, chciałem odpocząć, ale
coś mnie do was ciągnęło...
- Magia miłości - mruknęła po nosem Sylvia.
- Prawdopodobnie tak - przytaknął. Yvonne nic nie mówiła.
Widać było, że miotają nią sprzeczne uczucia.
- Yvonne - zawołał do niej Markus. - Yvonne, powiedz,
proszę, jesteś mężatką?
„Mądre pytanie - pomyślała Lena. Gdyby zadała je
Thomasowi, zaoszczędziłaby sobie cierpienia". Markus
odrobił za nią pracę domową.
- Nie! - odparła radośnie.,- Nie jestem mężatką. Jestem wolna.
Pochylił się do niej i uśmiechnął.
- Obawiam się, że nie za długo - szepnął jej do ucha, ale na
tyle głośno, że Lena i Sylvia usłyszały.
Obie głęboko westchnęły. Markus, ich kolega z przedszkola,
wpadł w sidła miłości.
A Yvonne? Uśmiechała się, błądząc myślami gdzieś daleko.
Sylvia wstała. Uznała, że tę chwilę trzeba uczcić co najmniej
jedną lampką szampana. Ona nie powinna pić zbyt dużo,
ponieważ zazwyczaj bliźniaki dawały jej w nocy popalić i
musiała być w formie, no ale dziś był zupełnie wyjątkowy
dzień.
Spojrzenia Yvonne i Leny się skrzyżowały.
- Niewiarygodne, prawda? - spytała drążącym głosem
Yvonne. - Znalazłam Markusa akurat tu... Dziękuję, Lena.
-Za co?
- Że nie odpuściłaś. Inaczej nie byłoby mnie w Fahrenbach.
- Cud! - krzyknął Markus. - Lena, jesteś specjalistką od
zapalania świeczek w kapliczce. Czasami się z tego
naśmiewałem, ale jedno ci powiem... Jutro raniutko będę tam
pierwszy i zapalę wszystkie świeczki, które leżą w kapliczce.
- Pójdę z tobą - obiecała Yvonne. Wróciła Sylvia.
- Jutro możecie robić, co chcecie. Ale teraz napijemy się
szampana, notabene najlepszego, jakiego mam w domu.
Kochani, za niewiarygodny, szczęśliwy zbieg okoliczności.
Długo utyskiwałam na los, ponieważ odebrał mi mojego
Martina. Wasza bajka złagodziła moje nastawienie. Los nie
tylko sieje spustoszenie, lecz łączy ze sobą pięknych ludzi.
Jakaś nieopisana siła wyższa rozdaje karty, niekoniecznie te
złe...
Stuknęli się kieliszkami, wymienili kilka błahych zdań, potem
Yvonne i Markus chcieli pobyć sami. Pożegnali się więc z
Leną i Sylvią.
- Jeszcze do mnie nie dotarło - powiedziała Sylvia. - Markus i
Yvonne... Piękna z nich para.
- Po prostu są dla siebie stworzeni - uzupełniła Lena. Kiedy
zobaczyła wątpiący wzrok Sylvii, dodała: - Tak jest.
Przeznaczenia nie oszukasz. Ja odszukałam Yvonne, ona
zrezygnowała z gabinetu z powodu choroby ojca, sprzedała
mieszkanie, żeby być blisko niego. Szwajcarski przedsiębiorca
zaoferował jej niebągatelną sumę za dom rodziców. Nie była
pewna; czy powinna się go pozbywać, ale teraz na pewno to
zrobi.
- Uhm, a Markus kupił dom na rynku, nie wiedząc, co z nim
pocznie.
- I marzył o kobiecie, która by mogła tam pracować...
- Zgadza się! - zawołała Sylvia. - O Boże, normalnie
wariackie papiery... Może masz rację z tym przeznaczeniem?
Trudno w nie uwierzyć, dopóki się samemu nie doświadczy
jego mocy. Markus zakochał się we wspaniałej kobiecie. A my
się zastanawiałyśmy, dlaczego nie znalazł sobie żadnej kobiety
na stałe... Jego serce biło dla Yvonne.
Po północy gospoda świeciła pustkami.
Lena zbierała się do domu. Wybrała drogę wzdłuż rzeki.
Często nią chodziła, żeby móc podziwiać posiadłość w całej
krasie.
- Dziękuję, kochany Boże - szepnęła, wchodząc pod górkę. -
Dziękuję, że ponownie zbliżyłeś do siebie Yvonne i Markusa.
Przechodząc przez furtkę, zauważyła, że w domu Dunkelów
świeci się światło.
Zapewne Nicola wyczekiwała powrotu Yvonne. Powinna jej
opowiedzieć o wspaniałym wydarzeniu, którego była
świadkiem?
Nicola pękłaby ze szczęścia, ponieważ bardzo lubiła
Markusa. Ponadto oznaczałoby to, że Yvonne sprowadzi się w
te okolice.
Nie trzeba być prorokiem, żeby przewidzieć, iż Markus i
Yvonne ponownie zapałają do siebie płomiennym uczuciem.
Otrzymali od losu drugą szansę i z całą pewnością ją
wykorzystają.
Przystanęła. Zrobiła kilka kroków w stronę Dunkelów, po
czym zawróciła.
Nie! Nie ona powinna przekazać tę cudowną -wieść. Niech
Yvonne sama zwierzy się Nicoli.
Poszła do siebie.
Naturalnie w ciągu następnych dni wałkowano w kółko jeden
temat. Yvonne bujała w obłokach, Markus był nie do poznania.
Lena nigdy go takiego nie widziała. I co dziwne, zaniedbywał
pracę, żeby spędzić z Yvonne każdą, choćby najkrótszą chwilę.
Zachowywali się jak nastolatkowie, którzy przeżywają swoją
pierwszą miłość.
Yvonne czekała na ukochanego u Leny. Popijały kawę.
- Oj, Lena, czy to przypadek, że spotkałam Markusa właśnie
tutaj? Gdybym nie wylądowała na Słonecznym Wzgórzu,
pewnie nigdy byśmy na siebie nie wpadli. Poruszamy się w
dwóch różnych światach.
- Widocznie tak musiało być - odparła Lena. - Bóg chciał was
połączyć.
- Wierzysz w Boga?
- Tak. Jest wszechmogący. Jego palec sprawia, że otwierają
się przed nami nowe możliwości...
Rozległo się pukanie do drzwi. Przyszedł Markus.
Prezentował się świetnie. Biła od niego pozytywna energia.
Przywitał się z Leną i uściskał Yvonne.
- Dzień dobry, kochaniutka - szepnął czule. - Ślicznie
wyglądasz.
Pocałował ją i zwrócił się do Leny.
- Miałabyś coś przeciwko temu, gdybym porwał tę piękną
damę?
- Ależ skąd - zaśmiała się Lena. - Zmykajcie oboje! Dokąd się
wybieracie?
- Niespodzianka! - zawołał rozradowany Markus.
- Niespodzianka dla mnie? - spytała z uśmiechem Yvonne.
Rozmawiali jeszcze chwilę, po czym Yvonne i Markus
opuścili dom. Lena obejrzała się za nimi. Na szczęście miała
swojego Jana.
Z zamyślenia wytrącił ją dźwięk telefonu.
Dzwoniła Doris.
- Planuję najazd na ciebie - zagadnęła bez ogródek. -
Chciałabym cię odwiedzić. Czy mogłabym?
- Jasne. Tylko że...
- Nie pasuje ci?
- Nie, nie o to chodzi... Wiesz, Markus... Markus odnalazł
swoją pierwszą, wielką miłość i jest obecnie w siódmym
niebie.
Streściła pokrótce Doris tę niewiarygodną historię o Yvonne i
Markusie. Doris była ostatnią dziewczyną Markusa. Odeszła
od niego, ponieważ przytłaczała ją wiejska rzeczywistość. Po-
trzebowała miejskiego zgiełku. Ale widok zakochanego byłego
narzeczonego zwykle wzbudza dawne emocje.
Jednak Lena martwiła się na zapas. Doris zareagowała
spontanicznie.
- Lena, to wspaniała wiadomość! Cieszę się, że mu się układa.
Zasłużył na kogoś wartościowego. W gruncie rzeczy dobrze,
że się z nim rozstałam. W jego sercu pewnie nieustannie była
Yvonne. Nie mógł pewnie dać mi stuprocentowej miłości, a ja
taką bym chciała.
- Doris, pamiętam, że zadowalało cię te dziewięćdziesiąt czy
osiemdziesiąt procent.
Doris zarechotała, ponieważ Lena ją przejrzała.
- Znasz mnie przecież. Uwielbiam dramaturgię. Serio, cieszę
się, że mu się wiedzie. Przynaj-
mniej nie muszę mieć wyrzutów sumienia. Gryzło mnie po
tym, jak uciekłam, mimo że przyjęłam jego oświadczyny.
- Ale teraz nie masz nikogo? Czy kroi się coś między tobą a
Arnem Hansenem, bratankiem Brodersena?
Doris się zaśmiała.
- Sorry, nie usłyszysz ode mnie żadnych nowinek. Spotykamy
się, jest fajnie, ale obecnie wyznaczyłam sobie inne priorytety.
Pierwszy raz w życiu jestem zupełnie wolna, mogę robić to, na
co mam ochotę, również w weekendy. Nikt na mnie nie czeka
w domu. Uczę się pilnie angielskiego, no i zaczynam się
przekonywać do francuskiego.
- No, nie wierzę...
- Właśnie... Byłoby łatwiej, gdybym się za to zabrała, kiedy
mieszkałam w Chateau pośród Francuzów, ale wtedy jakoś
byłam rozbita...
- Super, że robisz postępy. Jórg by się zdziwił i... - urwała.
- Lena, często o nim myślę, chociaż się rozwiedliśmy.
Przyśnił mi się dwie noce temu. Był pełen energii... Nie dociera
do mnie, że on nie żyje. Są jakieś wieści?
- Nie. I pewnie nie będzie. Australijskie urzędy uznały sprawę
za zamkniętą. Wystawiły dokumenty potwierdzające zgon
Jorga.
- Dokumenty, które przywiózł Frieder - burknęła Doris. -
Twój brat jest przebiegłym, szczwanym lisem.
- Fakt, jemu nie wolno ufać. Ale musimy się powoli pogodzić
ze śmiercią Jorga. Samolot rozbił się na odludnym terenie.
Akcja poszukiwawcza niczego nie przyniosła. Jan tez
próbował i nic z tego...
- O mały włos i ja byłabym martwa. Gdybym poleciała wtedy
do Nowej Zelandii, towarzyszyłabym mu zapewne w podróży
do Australii. Miałam fart, że spieniężyłam bilet lotniczy...
- Nie zadręczaj się.
- Co zrobisz z Cháteau? Przecież jesteś jedyną
spadkobierczynią.
- Na razie interesy kręcą się po staremu. Polegam na
uczciwości oraz oddaniu Marcela i Marie. Za wcześnie na
wprowadzanie jakichkolwiek zmian.
Doris westchnęła.
- Jórg wiedział, kogo ustanowić swoim zastępcą. Frieder
sprzeniewierzyłby jego majątek.
- Nie gadajmy o Friederze. Sama myśl o nim i jego
posunięciach przyprawia mnie o skręt kiszek. Doris, mam
pomysł. Skoro uczysz się francuskiego, pojedziesz ze mną do
Bordeaux, żeby dopilnować biznesu Chateau Dorleac.
- Zapomnij. Nie mogę. Wspomnienia rozerwałyby moją
duszę. Nie, Lena, ten rozdział zamknęłam jakiś czas temu...
Forever.
- OK. Kiedy mnie odwiedzisz?
- W piątek i sobotę. , ,
- Super. Przy okazji poznasz mojego przyrodniego brata
Christiana. On też tu będzie.
- Może mam przyjechać kiedy indziej?
- Nie. Powinniście się wreszcie poznać. Nie bój się. Nie
będzie się do ciebie zalecał. Ugania się za Sylvią.
- Brawo! Christian i Sylvia, Markus i Yvonne, Daniel mizdrzy
się do Babette, ty masz stałego absztyfikanta... A kto pocałuje
mnie?
- Serduszko, ty masz swoje angielskie i francuskie książki.
- Lena, cieszę się na nasz wspólny weekend. OK, muszę
wracać do pracy. Szef jest zadowolony z twoich raportów i
przede wszystkich z obrotów. Pniesz się w górę.
Lena zachichotała.
- Bo w życiu kieruję się dewizą: praktyka czyni mistrza.
Zamieniły jeszcze kilka zdań i się pożegnały.
Szkoda, że małżeństwo Doris i Jörga się rozpadło.
Lena wstała, posprzątała brudne naczynia i wyszła z domu.
Spieszyła się do destylarni. „Fabryka likierów Fahrenbach" -
tak teraz nazywała się jej firma.
Nicola, uradowana rozwijającą się miłością Yvonne i
Markusa oraz odwiedzinami Christiana i Doris, postanowiła
ugotować dla wszystkich wykwitną obiadokolację. Nikt, rzecz
jasna, nie odmówił uczestnictwa w wystawnym posiłku. W
końcu Nicola była znakomitą kucharką. Przyjaciele, w tym
Markus, ubóstwiali kosztować jej potrawy.
Lena jako pierwsza zawitała w domu Dunkelów, żeby pomóc
Nicoli, lecz ta nie chciała o tym słyszeć.
- Napij się kawy, dosiądź się do Aleksa, dotrzymaj mu
towarzystwa, a ja sobie poradzę. No, chyba że chcesz mnie
obrazić? W swojej karierze gotowałam już dla większej
gromady, kochanieńka.
- OK - zachichotała Lena. - Idę do Aleksa. On mnie nie
przepędzi.
Nicola podeszła do Leny. Objęła ją.
- Nikt cię nie przepędza. Jesteś moją najlepsza przyjaciółką.
Modlę się za ciebie. Nigdy nie zapomnę ci tego, co dla mnie
zrobiłaś. Przyprowadziłaś do mnie moje dziecko.
Łzy spłynęły jej po policzkach.
- Kochana, nie płacz. Co sobie pomyślą goście...
- Płaczę ze szczęścia. Widać, prawda? - śmiała się Nicola. -
Ojej, zawracam ci gitarę, zamiast krzątać się po kuchni...
Szkoda, że Jana z nami nie ma.
- Też żałuję - odparła Lena.
Zapachy unoszące się w powietrzu zapowiadały niezłą ucztę.
Ciekawe, jakie menu zaserwuje Nicola. Nieważne. Na pewno
zadowoli każde podniebienie.
Kiedy wchodziła do pokoju Aleksa, otworzyły się drzwi
wejściowe. To była Doris, która pojechała do wsi, żeby
wrzucić list do skrzynki pocztowej. Zapomniała go bowiem
wyjąć z torebki.
- Kto nie ma w głowie, ten ma w nogach - powiedziała.
- Pozerka - zarechotała Lena. - Przypomnieć ci, że pojechałaś
do wsi samochodem?
- Cholerka, przyłapałaś mnie na drobnym kłamstewku -
odpowiedziała Doris. - Dlaczego się kręcisz, a nie pomagasz
Nicoli w kuchni?
- Wygnała mnie do Aleksa. Chodź ze mną.
- OK, nie będę się kłóciła - odparła żartobliwie Doris. -
Napiłabym się Fahrenbachówki. Wieki temu jej nie miałam w
ustach.
Razem przeszły do salonu. Aleks siedział w fotelu. Miał na
sobie ciemne spodnie i jasną koszulę. Doris i Lena również
ubrały się elegancko. Oby pozostali goście się nie wyłamali i
podtrzymali konwencję.
Ponownie zaskrzypiały drzwi.
Powoli schodziła się cała ferajna. Inge Koch, Daniel i Babette.
Sylvia załatwiła opiekunkę do Marie.
Na samym końcu przyszli Yvonne i Markus. Załatwiali jakieś
formalności w Steinfeld i dlatego się trochę spóźnili. Nie
pisnęli o tym ani słówkiem, więc Lena popuściła wodze
fantazji i dopowiedziała sobie, że rozglądali się za pier-
ścionkiem zaręczynowym.
Ponieważ Doris nie znała Babette, Inge, Yvonne i Christiana,
Lena zaczęła od przedstawienia jej wszystkich.
Doris i Markus stanęli naprzeciwko siebie. Z początku byli
lekko spięci, ale za chwilę Doris przełamała lody i uściskała go
na przywitanie.
- Lena mi o wszystkim opowiedziała. Cieszę się, Markusie.
Życzę ci szczęścia.
Lena odetchnęła z ulgą. Doris wyleczyła się z miłości do
Markusa. Nie odstawiała teatru i nie histeryzowała.
Wytworzyła się między nimi przyjacielska atmosfera.
Nagle z kuchni wyszła rozpromieniona Nicola. Jak na
gospodynię przystało, przepasała się białym fartuszkiem.
Ucałowała zebranych gości, co chwila zerkając na Yvonne. Z
niekłamaną przyjemnością zaprosiła wszystkich na aperitif.
Goście przed przystąpieniem do jedzenia podziwiali
gustowny wystrój wnętrz oraz pięknie zastawiony stół. Aż oko
bielało. Czuli się jak w ekskluzywnej restauracji, choć bardziej
swojsko. W każdym zakamarku można było dostrzec akcenty
sztuki ludowej.
Nicola musiała się nieźle natrudzić. Szafki oraz stół
przyozdobiła
serwetkami,
obrusikami
i
bieżnikami
własnoręcznie przez siebie wyszywanymi. Całość uzupełniały
piękne kompozycje kwiatowe.
Próbowanie podawanych kolejno dań sprawiało wszystkim
nieziemską przyjemność. Furorę robiły tatar z tuńczyka w sosie
z zielonych szparagów, różnego rodzaju sałatki owocowe,
befsztyk w ziołach oraz pieczone ziemniaki z sufletem w salsie
malinowej.
Ku uciesze Leny Yvonne obserwowała w zamyśleniu Nicolę.
Ten dzień mógł się okazać przełomowy, gdyż widziała
biologiczną matkę w nowej odsłonie. Zresztą nie skąpiła jej
komplementów. Szczerze zachwalała przygotowaną przez nią
kolację.
Reszta grupy również dziękowała za bajkowy wieczór.
Ni z tego, ni z owego Yvonne położyła rękę na ramieniu
Nicoli. Lena ledwie powstrzymała łzy, widząc ten gest.
Pierwszy krok do zbliżenia się matki i córki...
Daniel siedział obok Babette. Ucięli sobie ożywioną
pogawędkę z Doris. Christian, Sylvia i Inge Koche także o
czymś namiętnie dyskutowali. Markus zaś nie odrywał wzroku
od Yvonne.
Lena przysunęła się do Aleksa.
- Strzelimy sobie jeszcze po kieliszku Fahrenbachówki?
Aleks jak na zawołanie przyniósł butelkę rodowego likieru.
- Chluśniem, bo uśniem - zażartował.
- Na zdrowie - wtórowała mu Lena. - Wypijmy za udany
wieczór.
Kiedy Lena następnego ranka weszła do kuchni, żeby
naszykować dla swoich gości śniadanie, zastała w niej Doris.
Bratowa ją wyprzedziła i wcześniej nakryła do stołu, Aromat
świeżo zaparzonej kawy pobudzał do energicznego wkroczenia
w nowy dzień.
- Dzień dobry - zawołała Doris. - Nie gniewasz się, że się
porządziłam? Czuję się tu jak u siebie.
- Nie. Dzięki, że mnie wyręczyłaś - odparła, patrząc na
porozkładane talerzyki dla dwóch osób. - Hej, kotku, chyba nie
nakryłaś dla Christiana.
- Nie musiałam - zaśmiała się Doris. - Pojechał do gospody
„Pod Lipą". Zje śniadanie z Sylvią i raczej dłużej u niej zabawi.
Świata poza sobą nie widzą. Zakochali się na całego.
Lena usiadła.
- Bo ja wiem... Sylvia wciąż rozpacza po Martinie i szybko z
tym się nie upora.
Doris rozkroiła bułkę.
- Martina zachowa na wieki w sercu, był jej wielką miłością,
jest ojcem jej dzieci, ale życie toczy się dalej. Ona i Christian
pasują do siebie. Wartościowy mężczyzna z niego. Ty też
miałabyś wygodnie, gdyby kontynuował praktykę lekarską we
wsi. Przynajmniej jedna osoba, z twojej rodziny mieszkałaby
blisko ciebie. W dodatku ta, na której możesz polegać, bo twoje
rodzeństwo... Szkoda na nich słów.
Lena odstawiła filiżankę.
- Rzeczywiście Christian jest mi bliższy niż Frieder i Grit.
-1
prawidłowo. Jak się miewa moja postrzelona
eks-szwagierka? W dalszym ciągu usługuje temu włoskiemu
żigolakowi?
- Przypuszczalnie tak. Kochaś skubie ją z każdego grosza.
- Przypuszczalnie? - powtórzyła Doris. - Co to znaczy?
- Że niewiele o niej wiem. Nie dzwonię do niej. Zbywała mnie
jak jakąś gówniarę, wyzywała od najgorszych... Ile można to
znosić?
Miarka się przebrała. Przejrzałam na oczy i już nie dążę do
scalenia rodziny. Po śmierci taty nasze relacje się popsuły.
- Lena, gratuluję ci, że nareszcie otrzeźwiałaś. Grit jest
wampirem energetycznym. Wysysała z ciebie ostatnie soki.
Wykorzystywała cię do realizowania swoich idiotycznych
zachcianek.
- Kiedyś tak nie było...
- Kiedyś się nie liczy. To przeszłość. Kiedyś władzę
sprawowali cesarzowie i tak dalej... Bez skrupułów zdradziła
Holgera, mężczyznę, jakich mało na tym pogmatwanym
świecie. Nachapała się przy nim pieniędzy, ile tylko wlezie.
Ograbiła go z rodzinnego domu. Zaniedbywała dzieci. Pozbyła
się ich, posyłając je do ojca do Vancouver. Wyliczać dalej?
Doris ugryzła bułkę.
- Pyszna. Kulinarny kunszt Nicoli rozpieszcza moje
podniebienie. I ta marmolada... Pychota!
Upiła łyka kawy.
- Któregoś dnia obudzi się z ręką w nocniku i będzie chciała
odzyskać Holgera. Mam nadzieję, że on nie nabierze się na jej
gierki. Dla tego gorącego Włocha zostawiłaby go po raz drugi.
- Bez obaw. Holger się ożenił.
Doris aż otworzyła oczy ze zdziwienia.
- Dlaczego nic o tym nie wiem?
- Przepraszam. Chciałam ci powiedzieć, ale najpierw nie
mogłam cię złapać, a potem zawsze wyskakiwało coś innego...
- Kogo poślubił? Tę filigranową Rosjankę, za którą wariują
dzieciaki?
- Tak. Ożenił się z Iriną. Nie jest Rosjanką, lecz Kanadyjką
rosyjskiego pochodzenia. Urodziła się w Vancouver. Ojczyznę
rodziców zna jedynie z mapy i opowiadań.
Doris machnęła ręką.
- Nieważne - powiedziała Lena. - Super, że ci dwoje
przysięgli sobie przed Bogiem wierność. Irina jest dobra
zarówno dla Holgera, jak i dla dzieci.
- Znasz ją? - dociekała Doris.
- Nie. Ale Holger przyleci z nią niebawem do Niemiec.
- Zadzwoń wtedy do mnie. Chciałabym się zobaczyć z
dziećmi i Holgerem. Zorganizujemy wieczorek eks -
zarechotała Doris. - No i poznam Irinę.
- Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś zadzwoniła do Holgera.
Świetnie się dogadywaliście.
- Dobry pomysł. Zaraz zapiszę sobie jego numer stacjonarny i
na komórkę.
- Połączenia komórkowe do Kanady są bardzo drogie.
- Racja. Lena, co będziemy teraz robić? W weekend nie
musisz pracować. Pojedźmy do Bad Helmbach, żeby
odetchnąć miejskim powietrzem... Pozwiedzajmy światek
pięknych i bogatych.
- Skoro chcesz...
- Zajrzałybyśmy do sklepu z odzieżą. Teraz są przeceny.
Niedawno zaopatrzyłam się w nim w fajne ciuchy.
- O ile ten sklep jeszcze istnieje. W Bad Helmbach ciągle
otwierają jakieś sklepy, a potem zamykają. Zżerają ich
wysokie czynsze. Ponadto na topie są budki z fatałaszkami dla
strojniś.
- Hm, mam nadzieję, że ten konkretny sklep nie padł.
Sprzedawczyni była niezwykle uprzejma i mieli świetny towar.
Chwilę później plotkowały o Inge Koch, Babette i Yvonne.
Sprawdziły się przewidywania Leny. Mały sklepik
przekształcono w zakład jubilerski. -1 co teraz?
Doris minęła ochota na zakupy.
- Pójdziemy na kawę i zastanowimy się, jak spędzimy resztę
przedpołudnia.
- Pojedźmy lepiej gdzie indziej - mruknęła Doris. -
Napatrzyłam się wystarczająco na twarze stworzone przez
chirurgów. Nie będę sobie obrzydzała dnia przy kawie.
- W porządku. W takim razie zabiorę cię w miejsce, gdzie nie
kręcą się wypacykowane lale.
- Chwała ci za to - odparła Doris.
Lena zaprowadziła szwagierkę do kawiarni, w której
stołowali się normalnie wyglądający ludzie.
- Bosko... - westchnęła Doris.
Szybko złożyły zamówienie. Niespodziewanie do środka
wszedł Markus. Rozglądał się za wolnymi stolikami. Doris
przywołała go machnięciem ręki.
- Mogę się do was przy siąść? Czy przeszkodziłem wam w
babskich pogaduchach?
- Siadaj - rzekła Doris, zdejmując torebkę z krzesła. - Co tu
robisz o tej godzinie? W dodatku sam. Gdzie Yvonne?
- Prawdopodobnie u mamy na Słonecznym Wzgórzu. Co ja tu
robię? Chcę się napić kawy.
- Lena, cieszę się, że mi pokazałaś tę przytulną kawiarenkę.
Nie sądziłem, że są takie w Bad Helmbach. Oby się utrzymała
na rynku - powiedział Markus.
- Co porabiasz w sobotnie przedpołudnie w Bad Helmbach? -
dociekała Doris.
- Dokupiłeś więcej koszul? - spytała Lena. Stropił się. Sięgnął
do kieszeni i wyciągnął
czarne pudełeczko.
- Przyjechałem tu dla tego... - odpowiedział, otwierając
pudełko.
Ich oczom ukazały się dwa złote pierścionki. Doris popatrzyła
na eks-narzeczonego, potem na pierścionki.
- Piękne - przyznała. - Mnie by się spodobały. Markus, ty i
Yvonne dopiero się odnaleźliście... Szybki Bill z ciebie.
Zapatrzył się na pierścionki i nie zarejestrował ostatnich słów
Doris.
- Żyliśmy osobno przez wiele lat, ale fascynacja, która nas
ogarnęła od ponownego spotkania... Ach, nie da się tego
opisać! Yvonne jest moją drugą połówką. Po co zwlekać z
oczywistymi decyzjami? Z nią chcę spędzimy cle...
Takie słowa z jego ust?!
Markus nie należał do wylewnych osób. Rzadko mówił o
uczuciach. Widocznie nie były na tyle silne. Tym razem było
inaczej. Prawdziwa miłość go uskrzydliła.
Doris spontanicznie ścisnęła jego dłoń.
- Markus, ona jest tobie przeznaczona. Życzę wam
wszystkiego najlepszego. Ciesz się, że się mnie pozbyłeś,
przyjacielu. Przed nami nie było przyszłości. W porównaniu z
twoim związkiem z Yvonne my przeżywaliśmy zwykły
romansik.
- Doris, jesteś niemożliwa! - wmieszała się Lena.
- Ma rację - bronił byłej partnerki Markus. - Prędzej czy
później doszłoby między nami
do zgrzytów, bo moje serce wciąż biło do Yvonne. Doris,
dziękuję ci za miłe chwile przy twoim boku. Dziękuję za
szczerość wobec mnie i konsekwencję...
Wyjaśnili sobie wszelkie niedomówienia, budując podwaliny
ciepłych, przyjacielskich relacji.
- Pytałeś już Yvonne, czy ona potrafi sobie wyobrazić życie w
Fahrenbach?
Zamknął pudełeczko z pierścionkami i je schował.
- Nie.
- A jeśli i ona się tu nie zaaklimatyzuje?
- Spokojnie. Dla nas tak naprawdę nie ma znaczenia, gdzie
zamieszkamy. Najistotniejsze jest, że się kochamy.
Prawdziwa miłość!
Lena jako pierwsza jej zaznała. Wszyscy jej wtedy
zazdrościli. I co z tego wynikło? Dziesięcioletnia rozłąka,
ponowne zejście. I po co to wszystko? Żeby się dowiedzieć, że
Thomas ma w Ameryce żonę, którą przed nią przemilczał.
Potem strzała Amora trafiła Sylvię i Martina. Niestety,
tragiczny wypadek rozdzielił ich bezpowrotnie.
I proszę, niepodziewanie Markus wyszedł na prowadzenie.
Dotychczas przyjaciele mu współczuli, ponieważ nie wiodło
mu się w sprawach sercowych. Fortuna kołem się toczy i teraz
spłynęła na niego lawina szczęścia. Nikt nie wątpił, że Yvonne
była tą jedyną.
- Kiedy nastąpi ten wielki moment? - dopytywała Doris.
- W najbliższym, romantycznym miesiącu - zaśmiał się
Markus.
- Dziewczyny, wybaczcie mi, ale muszę uciekać.
- OK, dzisiaj ja sponsoruję - powiedziała Lena.
- Nie będę się buntował.
Pożegnał się z nimi. Chrząkanie kelnerki wybiło je z letargu.
- Czy podać coś jeszcze?
- Lena, jak myślisz, zamówimy świeżą kawę? Moja ostygła.
Smakuje jak skarpeta.
- Moja też.
- Coś nie tak z kawą? - spytała zaniepokojona kelnerka.
- Nie. Wszystko w porządku. Wystygła, bo się zagadaliśmy.
Proszę zaparzyć nam nową.
Kelnerka odetchnęła z ulgą.
- Markus tryska energią. Aż miło na niego patrzeć - oznajmiła
Doris z nutką nostalgii.
- Żałujesz, że z nim zerwałaś?
- Nie. Przy mnie nie wykrzesałby takich gorących uczuć. Ja
nie jestem jego bratnią duszą. Trzymam za niego kciuki. Ich
związek przypomina te z powieści. A jak jest z tobą i Janem?
Wy też jesteście bratnimi duszami?
To pytanie wytrąciło ją z równowagi. Analizowała swoje
partnerstwo z Thomasem i Janem.
Niestety milczenie Leny przedłużało się w nieskończoność.
- Przepraszam, nie chciałam być wścibska - odezwała się
Doris. - Trafiłam na zły dzień? Nie jesteś w humorze?
- Kocham Jana - odpowiedziała Lena. - Nawet bardzo. Na nim
można polegać, ma silny charakter, jest czuły. Da się z nim
pośmiać i poważnie porozmawiać. Interesują nas podobne
rzeczy. My...
Doris jej przerwała.
- Stop! Zabrzmiało to jak ogłoszenie matrymonialne. Zwykle
kandydaci poszukujący ukochanej opisują w katalogach
swoje cechy
charakteru. Zadałam ci pytanie, na które należałoby
odpowiedzieć „tak" lub „nie".
- Nie wiem - odpowiedziała szczerze. - Może jest, a może nie.
Jan różni się od Markusa. Inaczej okazuje uczucia. Zresztą
nigdy wcześniej nie widziałam Markusa tryskającego takim
entuzjazmem. Pokazał się teraz z innej strony.
- Słusznie, Lena. Lepiej nie dyskutować o uczuciach do
znudzenia. Jednak jedno, sobie uzmysłowiłam. Arne Hansen
nie jest moją bratnią duszą i nie będę zawracała sobie nim
głowy. Ach, zakończmy ten temat. Zdajmy się na łaskawość
Boga. Co ma być, to będzie.
- Oj, Doris, jesteś niemożliwa - zaśmiała się Lena.
Doris wyjechała. Bez niej w domu było dziwnie cicho.
Również Christian opuścił Fahrenbach. Po fakcie Lena
stwierdziła, że nawet nie mieli okazji, żeby ze sobą
porozmawiać. Albo Christian był u Sylvii, albo wokół
znajdował się tłum ludzi, przy których nie chciała poruszać
osobistych spraw.
Rekompensatą dla niej było to, że Markus podjął wyzwanie.
Oświadczył się Yvonne bez spektakularnych, romantycznych
inscenizacji. Po prostu poprosił ją o rękę, a ona się zgodziła.
Oboje promienieli szczęściem. Z dumą prezentowali symbole
swojej miłości. Wręcz się z nimi obnosili.
Lena składała ręce do Boga, żeby ta bajka trwała. Przecież i
ona niegdyś omal nie stanęła na ślubnym kobiercu ze swoim
ukochanym Thomasem. Tyle jej naobiecywał. I co? Wielkie
nic.
Rozczarowanie. Zawiodła się na nim. Snuła wspólne plany,
śniła o macierzyństwie, błogim, sielankowym życiu... Ludzie
zazdrościli jej stabilności, miłosnych doznań... Niesłusznie! W
rzeczywistości była jego kolejną zdobyczą. Zranił ją
potwornie.
Stop! Basta! Zwariowała?
Rozmyślała o Thomasie, tym łotrze, który złamał jej serce,
podczas gdy czekała na Jana, dżentelmena w każdym calu.
Lada moment powinien nadejść. Jego samolot dawno
wylądował.
Czy nie popadała w masochizm? Dosłownie biczowała się
myślami o Thomasie, mimo iż zarzekała się, że ostatecznie
zamknęła ten rozdział.
Cofnęła
się
lekko.
Obserwowała
przechodniów
przemykających przez bramkę strefy bezpieczeństwa.
Najprawdopodobniej byli to biznesmenami, po których nikt nie
przyjechał.
Nagle ktoś dotknął jej pleców. Odwróciła się i trafiła prosto w
ramiona Jana.
- Co mam o tym sądzić, moja piękna? - zapytał żartobliwie. -
Zamiast niecierpliwie przykleić nos do drzwi i pognać ślepo w
moim kierunku, nie dostrzegłaś mnie, a wręcz interesowałaś
się obcymi ludźmi.
Wtuliła się w niego.
- Kotku, rozglądałam się dla zabicia czasu. Uścisk jego
ramion przybrał na sile. Lena
czuła się niewiarygodnie bezpiecznie.
- Brakowało mi ciebie, kochany - szepnęła.
- Mnie ciebie też, moje serduszko. Miło móc cię znowu
przytulić.
Pochylił się nad nią i czule pocałował w usta.
Czy był jej bratnią duszą? Wstydziła się własnych rozterek,
lecz nie umiała się ich wyzbyć.
Kim w sumie jest bratnia dusza? Co czyni nią drugiego
człowieka? Istniała jakaś lista z wytycznymi, które trzeba
odhaczyć, by to stwierdzić?
Jan odsunął ją delikatnie od siebie.
- Kochanie, co się dzieje? Zmieszana spuściła wzrok.
- Słucham?
- Odnoszę wrażenie, że coś cię trapi. Lena nienawidziła
kłamać.
- Irytują mnie ludzie tutaj.
Jan wybuchnął dźwięcznym śmiechem.
- Wyluzuj, kotku. Hala przylotów nie jest odpowiednim
miejscem na okazywanie sobie uczuć.
Podniósł walizkę, położył rękę na ramieniu Leny i
wyprowadził ją na zewnątrz.
- Skręca mnie z głodu. Za lotniskiem jest mała restauracyjka.
Serwują w niej całkiem niezłe jedzonko. Zjesz ze mną?
- Chętnie. Jadłam tylko śniadanie. Przytuliła się do niego.
W drodze do samochodu Jan opowiedział jej o podróży. Lena
w skupieniu wysłuchała jego relacji. Wiódł interesujące życie.
Cieszyła się, że stała się jego częścią. Jan przywoził jej na
Słoneczne Wzgórze kawałek wielkiego świata.
Odjechali z parkingu. Lena skręciła na właściwy pas i dziesięć
minut później dotarli do małej, przytulnej restauracji.
Jan zamówił pstrąga i ziemniaki z posypką z pietruszki, a
także sałatę, Lena zaś sztukę mięsa z sosem rzodkiewkowym.
Smakowało równie wybornie, jak wyglądało. Przełykając
poszczególne kęsy, prowadzili ożywioną rozmowę. Mówili
między innymi o zaręczynach Markusa i Yvonne.
- Fantastycznie, co?
- Hm - mruknął. - Nie wiem, co w tym takiego
fantastycznego.
- No, proszę cię - rozdrażniło to Lenę. - Niebywałe, że po
krótkim czasie są siebie pewni, że chcą przysiąc sobie wierność
przed Bogiem.
Odłożył sztućce.
- Uważasz, że złoty pierścionek symbolizuje gwarancję
szczęścia i pewności?
- Ja... Nie wiem... Mnie się to podoba.
- Czy byłabyś szczęśliwsza dzięki pierścionkowi na palcu?
Sądzisz, że wtedy kochałbym cię mocniej?
Dlaczego nie powiedziała mu wprost, że tak, byłaby
szczęśliwsza, gdyby się z nią zaręczył? Że dla niej to ważne.
Zamiast tego, odpowiedziała nieśmiało:
-Nie.
Chwycił jej dłoń, pogładził ją, sięgnął do kieszeni, wyjął
gumę do żucia, rozwinął ją, zwinął sreberko w kształt
pierścionka i wsunął go na jej palec.
- Tak dla zabawy, żeby ci udowodnić, jak nieistotne są
powierzchowne symbole i że są kompletnie bez znaczenia. A
może czujesz się lepiej?
Lena zsunęła sreberko z palca i rzuciła je na stół.
- Głupia wizualizacja.
- Lena, kocham cię. Najmocniej na świecie. Nikogo nie
darzyłem takim intensywnym uczuciem. Przy tobie kwitnę,
gdy wyjeżdżam służbowo,
nieustannie o tobie myślę i nie mogę się doczekać powrotu.
Rozkoszuję się każdą minutą spędzoną z tobą. Nie wyobrażam
sobie życia bez ciebie. Oboje jesteśmy sobą, nikogo nie udaje-
my, nie odstawiamy szopki. Możemy na sobie w stu
procentach polegać...
Nachyliła się nad talerzem, odkroiła kawałek mięsa, chociaż
straciła apetyt.
Wszystko wskazywało na to, że ją kochał, lecz wzbraniał się
przed ślubem.
Czytał w jej myślach.
- Kochanie, jeśli sakramentalne „tak" odgrywa dla ciebie
znaczącą rolę, pobierzemy się. Dla mnie pieczęć urzędnika czy
też kościelna niczego nie wnosi do związku. Ale chcę, żebyś
była szczęśliwa, i jestem gotów pójść na ustępstwa. Tylko
proszę, daj mi jeszcze trochę czasu. Muszę się przyzwyczaić...
Przełknęła mięso i szybko popiła go herbatą.
- Nie musisz - powiedziała.
- Czego nie muszę?
- Przyzwyczailiśmy się do tego, że ewentualnie ze mną się
ożenisz. Nie będę cię zmuszała. Ślub nie jest dla mnie
najistotniejszy. Gdybym wiedziała, że wzmianka o
zaręczynach Markusa
Yvonne wywoła pierwszą sprzeczkę, w ogóle nie
zaczynałabym tego tematu. Powiedziałam jedynie, że mnie się
podoba ich podejście. Pogłaskał ją po włosach.
- Serduszko, rzecz nie w tym, co się mówi, tylko, jak to się
mówi. Mnie zwykle intuicja nie zawodzi. Doskonale
wyczuwam to coś między wierszami. Słońce, rozmawiajmy ze
sobą szczerze i otwarcie. Unikajmy niedopowiedzeń. Nie
burzmy naszych relacji. Nicola powiedziałaby: „Pomóc można
tym, którzy głośno zaznaczają problem".
Lena odłożyła sztućce i odsunęła talerz. W mig podeszła
obsługa.
- Nie smakowało pani? - spytała kelnerka, widząc prawie
pełny talerz.
- Smakowało. Było wyśmienite. Nie miałam apetytu.
Zbierało się jej na płacz. Nie chciała jednak pogarszać
sytuacji.
Jan patrzył na nią zasmucony. Wyrzucał sobie, że ją
zdenerwował.
- Lena, może jesteśmy w mało romantycznym miejscu, ale
muszę ci zadać to pytanie: Czy chciałabyś zostać moją żoną?
Pewnie, że chciała. Tyle że słowo „tak" nie przechodziło jej
przez gardło. Ponieważ wydawało się jej, że jego oświadczyny
nie płynęły z głębi serca, lecz z chęci wprawienia jej w we-
selszy nastrój. Oświadczył się od niechcenia. Wielokrotnie
zapewniał ją, że ją kocha, że bez niej nie byłby w stanie
normalnie funkcjonować... Wierzyła mu, ale i tak czuła się
niespełniona. Dlaczego? Bo pierwszy raz w czymś się nie
zgadzali. '
T
'
^
Ach, na tym się świat nie kończy. Ludzie miewają przecież
różne poglądy...
Lena Fahrenbach i mężczyźni! Może powinna napisać o sobie
książkę. Pierwszy się z nią nie ożenił, ponieważ już był żonaty,
drugi ważny mężczyzna w jej życiu poślubiłby ją, ponieważ
ona tego chciała. Dla niego przysięga małżeńska nie miała
znaczenia.
- Jan, daruj sobie. Oświadczyny między sztuką mięsa a kawą
nie rzucą mnie na kolana.
- Lena, jesteś na mnie zła?
- Nie, kochanie, nie jestem. Gdybym wiedziała, jaką lawinę
wywołam, trzymałabym język za zębami. Zmieńmy temat.
- To nie takie proste...
Wzruszyła ramionami.
- Dla mnie jak najbardziej. Inaczej zapatrujemy się na pewne
sprawy i tyle. Mnie urzekają uroczystości typu zaręczyny i
wesela, ciebie nie. Tobie zapewne działają one na nerwy.
- Nie zgadzam się z tym. Nie przywiązuję do nich większej
wagi, ponieważ oba te obrzędy nie stanowią dla mnie dowodu
miłości czy szczęścia. Poza tym powiedziałem, że skoro to dla
ciebie takie ważne, ożenię się z tobą. Przecież ci się
oświadczyłem.
- Nie mów nic więcej. Nie pogrążaj się. Pozostańmy przy
dotychczasowym układzie. Obiecuję, że nie będę cię
informować o tym, że nasi przyjaciele formalizują swój
związek. Dziś otrzymałam porządną lekcję... - zamilkła.
Starała się nie tracić fasonu.
- Kochanie, nie zbywaj mnie, proszę. Chciałbym, żebyśmy
dokładnie omówili tę kwestię, zagrali w otwarte karty, lecz nie
tutaj. Powtórzę tysięczny raz, kocham cię i chcę, żebyś była
szczęśliwa...