0
Susan Mallery
Wbrew
rozsądkowi
Tytuł oryginału: The Ultimate Millionaire
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Zgodzisz się, jeśli będę cię błagać?
Marina Nelson starannie powstrzymała uśmiech, rozbawiona
dramatyczną prośbą siostry. Oczywiście, że zamierzała jej pomóc, ale
nie od razu.
- Wiesz, że jestem zajęta - powiedziała powoli. - Zaczyna się
nowy semestr i mam bardzo napięty plan.
Julie westchnęła.
- Tak, i twoja praca jest bardzo ważna. Ale to też. Nie
prosiłabym, gdyby było inaczej. Naprawdę potrzebny mi ktoś, kto
zajmie się wszystkim, kiedy ja wyjadę w interesach. Mamy podobny
gust, jesteś dobrze zorganizowana i myślałam...
Ze smutną miną odgarnęła włosy za uszy.
- Czyżbym chciała zbyt wiele? Wiem, to wariactwo. To ja
wychodzę za mąż, nie ty, więc powinnam się zająć planowaniem. Tyle
tylko, że ta podróż do Chin to jedyna okazja w życiu.
Marina zerknęła na brzuch siostry. W trzecim miesiącu ciąży po
Julie nic nie było widać. Jeden z przywilejów wysokich kobiet,
pomyślała, rozbawiona - o wiele później dostrzega się ciążę.
- Dobrze wiem, że podróż do Chin jest o wiele bardziej
ekscytująca od wybierania menu i kwiatów - powiedziała, wciąż
powstrzymując uśmiech. - Że już nie wspomnę o sukni. A jeśli mój
wybór ci się nie spodoba?
RS
2
- Na pewno mi się spodoba - zapewniła Julie z mocą. -
Przysięgam, że będę zachwycona. Poza tym prześlesz mi zdjęcia,
prawda? Rozmawiałyśmy o tym. Dołączysz je do e-maili, a ja ci
odeślę moją opinię.
Popatrzyła na nią wielkimi oczami.
- Marino, proszę, zgódź się.
- Nie mogę. Ale dzięki, że zapytałaś właśnie mnie. Julie sięgnęła
za siebie po jedną z leżących na sofie niewielkich poduszek w kwiaty
i trzepnęła nią siostrę.
- Jesteś wstrętna! Jak mogłaś pozwolić mi tak długo cię
namawiać! Przecież ja cię tak naprawdę błagałam...
Marina roześmiała się i złapała za poduszkę.
- Wcale nie „tak naprawdę", Julie. Błagałaś. Skomlałaś. Muszę
ci powiedzieć, że aż trochę się za ciebie wstydziłam.
- Czyli zrobisz to?
- Oczywiście. Jesteś moją siostrą. Daj mi listę i wszystkim się
zajmę.
- Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo mi pomagasz. Z jednej
strony małżeństwo, z drugiej podróż, z trzeciej urządzanie domu
zamieniły mi życie w koszmar.
Siedziały w gabinecie Ryana w zachodnim Los Angeles. Marina
wiedziała, że do zajęcia się organizacją ślubu została tylko ona, bo
Willow, średnia siostra, musiała dopilnować niewielkiego remontu,
jakiego wymagała nowa siedziba nowożeńców.
RS
3
- Uważam, że to będzie niezła praktyka - powiedziała z
uśmiechem. - Zorientuję się, czego chcę, a czego nie, jeśli
kiedykolwiek sama się zdecyduję na taki skok w przepaść.
- Och, daj spokój, wyjdziesz za mąż - skomentowała Julie z
pewnością w głosie. - Ten właściwy mężczyzna gdzieś tam jest.
Marina akurat teraz nie szukała nikogo, ale gdyby się coś takiego
zdarzyło, byłoby wspaniale. Zakładając, że potrafiłaby sama sobie
zaufać na tyle, żeby się zakochać, nie tracąc przy tym duszy.
- Do tego czasu jednak nazywaj mnie tylko organizatorką wesela
- zastrzegła Marina. - No, dobrze, gdzie jest ta twoja lista?
Julie sięgnęła do torebki, po czym wyprostowała się, nie
wyjąwszy niczego.
- Jest jeszcze coś. -Czyli...?
Julie odetchnęła głęboko.
- Dobrze. Ryan trochę się denerwuje, że ślub wyjdzie za bardzo
babski. Chce mieć wpływ na decyzje.
- W porządku, ustalcie, co chcecie, a potem przyślijcie mi e-
mailem wynik kompromisu.
- Mhm, tak, no cóż, plan jest trochę inny. Ryan chce mieć
swojego przedstawiciela, który razem z tobą będzie podejmował
wszystkie ważne decyzje dotyczące jedzenia, tortu, orkiestry,
dekoracji i kwiatów.
- Przedstawiciela? Na przykład swoją matkę? Julie bez
powodzenia spróbowała się uśmiechnąć.
RS
4
- Właściwie to nie. Raczej Todda. Marina nie wierzyła własnym
uszom.
- Todda? Tego Todda Astona III, bogacza i palanta? -zdumiała
się.
- To kuzyn Ryana. Są sobie bliscy jak bracia. Wiesz o tym. Todd
jest świadkiem i zaofiarował pomoc. Czy już mnie znienawidziłaś?
- Nie, ale powinnam. - Marina westchnęła. - Todd? Fuj!
Prawie sześć miesięcy temu siostry zostały przedstawione ich
babce ze strony matki. Było to pierwsze z nią spotkanie w ich życiu.
Babka Ruth nie utrzymywała kontaktów ze swoją jedyną córką od
czasu, gdy Naomi uciekła z domu, by wyjść za mąż.
Teraz Ruth zapragnęła zbliżenia z córką i wnuczkami. W
dodatku opanowała ją idea, by przez małżeństwo połączyć swoją
rodzinę z rodziną drugiego męża. Dlatego Marina była pewna, że
jedna z rozmów w trakcie rodzinnego obiadu przejdzie do historii.
Babka ofiarowała każdej ze swych wnuczek milion dolarów, jeśli
którakolwiek z nich wyjdzie za Todda Astona III, jej
spowinowaconego przez małżeństwo siostrzeńca czy też bratanka.
Julie zakochała się w Ryanie, Willow znalazła Kane'a
Dennisona, więc dla oślizgłego Todda została tylko Marina. Są tacy,
co mają pecha... -
Z powodów, których do tej pory nie zdołała zgłębić -może było
to chwilowe uszkodzenie mózgu - zgodziła się na jedną randkę z tym
nieznośnym mężczyzną. Nie chodziło o wygląd, był raczej przystojny.
Jego wersja poważnego związku polegała na dwóch spotkaniach z tą
RS
5
samą kobietą w tygodniu. Spotykał się z modelkami. Jak mogłaby
kiedykolwiek nawiązać konwersację z człowiekiem,który chodził z
kobietami zarabiającymi pieniądze głodowaniem? To przecież
sprzeczne ze wszystkim co kobiece.
- Nie namawiam cię, żebyś mu urodziła dziecko - powiedziała
Julie - tylko żebyś popracowała razem z nim nad weselem. Poza tym
na pewno nie będzie tak źle. To mężczyzna. Po pierwszym spotkaniu
z kwiaciarką znudzi się i zacznie się wykręcać.
- W ogóle nie chcę go znosić - zaoponowała Marina ponuro. -
Reprezentuje wszystko, czego nie znoszę w mężczyźnie.
Od strony drzwi dobiegł cichy dźwięk, zupełnie jakby ktoś
odchrząknął. Kiedy Marina się obejrzała, zobaczyła przystojnego
mężczyznę, swobodnie opartego o framugę. Sprawiał wrażenie
bardziej rozbawionego niż rozzłoszczonego, lecz sądząc po nagłym
rumieńcu, Julie była skłonna uznać, że to ten niesławny Todd Aston.
- Szanowne panie - rzucił ze skinieniem głowy. - Ryan wpuścił
mnie i powiedział, że konferujecie tutaj. Stawiłem się do pracy przy
organizacji wesela.
- A niech to... - wymamrotała Julie. - Przepraszam, wszystko
wyszło dużo niezręczniej, niż chciałam.
Marina przyjrzała mu się. Wzorzec mężczyzny wysokiego,
ogorzałego i atrakcyjnego. Wielka szkoda, że wewnątrz tkwiła taka
osobowość, osobowość Todda.
Uśmiechnął się do niej.
- Zapewne to ty jesteś Marina.
RS
6
- Tak. Miło cię poznać, Todd.
- Miło? - Uniósł brew. - Nie to słyszałem. Już uznałaś, że jestem
osłem. Czy może idiotą?
- Umawiasz się z modelkami. Ich pokazywana w czasopismach
syntetyczna doskonałość w zwykłych kobietach wywołuje kompleksy.
- Czy z tego powodu powinno się im zabronić randek?
- Oczywiście, że nie - odparła gładko. - Po prostu ja nie jestem
zainteresowana nikim, kogo interesują akurat one.
- Właśnie - powiedział, zakładając ręce na piersi. - Robisz
założenie, że piękne znaczy głupie, a z tego wynika, że lubię idiotki.
- Nie powiedziałam tego, ale dziękuję za uściślenie. Usta mu
drgnęły, jakby powstrzymywał uśmiech.
- Nie spotykam się z głupimi kobietami.
- Prawdopodobnie powinieneś się na coś w tej materii
zdecydować.
- Natychmiast się za to wezmę.
- Jeżeli skończyliście... - Julie wskazała krzesło stojące
naprzeciwko sofy. - Dobrze. W takim razie możemy zacząć naradę na
temat wesela.
Todd zajął wskazane miejsce i wyjął z kieszeni Palm--Pilota.
- Jestem gotów.
Marina popatrzyła na niego.
- Naprawdę chcesz brać w tym udział?
- Aż do ekologicznego ziarna, którym będziemy obrzucać młodą
parę, kiedy wyruszą w miesiąc miodowy. - Pochylił się do przodu i
RS
7
ściszył głos. - Nie używamy już ryżu. Ptaki go zjadają, a to im
szkodzi.
- Ktoś spędza za dużo czasu w Internecie - skomentowała.
- Internet, pisma ślubne, cokolwiek. Jeśli planujecie wesele,
jestem właściwym człowiekiem. - Wyzwanie błysnęło mu w
ciemnych oczach. - Wchodzę w to do samego końca. A ty?
- Ja też. A tak na marginesie, jestem wzorcem uporu -nie dała się
wystraszyć.
- Ja też.
Julie westchnęła.
- Obawiałam się, że możecie się niezbyt zgadzać, ale nigdy nie
przypuszczałam, że zamieni się to w rywalizację. Posłuchajcie.
Mówimy o weselu. Moim i Ryana. Niech będzie stosunkowo skromne
i eleganckie, dobrze?
- Julie, czy kiedykolwiek cię zawiodłam?
- Nie - przyznała siostra po chwili, jakby niechętnie.
- No to mi zaufaj.
Julie dała obojgu kopie listy. Todd przejrzał swoją, a potem
skupił uwagę na Marinie Nelson.
Blondynka, jak jej siostry, tylko o ciemniejszym odcieniu,
bardziej miodowym. O jakiś cal wyższa od Julie, ale o równie
kobiecej sylwetce. Bardzo podobne do siebie, praktycznie mogłyby
uchodzić za bliźniaczki. Główna różnica - Julie była łagodniejsza.
RS
8
Todd miał zasadę dotyczącą kobiet. Jego życie osobiste składało
się z krótkich związków wymagających od niego minimum
zaangażowania i wysiłku.
Marina na pewno nie była łatwa i nawet nie zamierzał próbować
zaciągnąć ją do łóżka.
- Właściwie to tylko wysłaliśmy zaproszenia - powiedziała Julie,
przeglądając swoją kopię listy. - Babcia Ruth zaproponowała swój
dom. Oboje z Ryanem uważamy, że to świetne miejsce na ślub, trzeba
tylko podjąć kilka decyzji. Wesele będzie zimą. Czy zrobimy je na
zewnątrz?
- Wspominała coś o sali balowej - przypomniała Marina. - Na
drugim piętrze. Mamy to sprawdzić?
- Widziałem ją. - Todd był skupiony na Julie. - Pomieści się w
niej ze czterysta osób. Trochę mniej, jeśli chcesz posadzić ludzi przy
stołach.
- Tak - potwierdziła Julie, robiąc notatkę.
- Ale lista gości nie jest aż tak długa - zauważyła Marina. -
Tylko około stu osób.
- Ryan mówił, że prawie dwieście. Marina odwróciła się do
siostry.
- Aż tyle?
-I ciągle się wydłuża.
- To aż tyle stołów...
- Wiem. Dlatego chciałabym, żebyś obejrzała tę salę balową i
zorientowała się, czy pomimo tylu stołów będzie dość miejsca do
RS
9
tańca? Gdzie umieścić zespół? Na dworze byłoby wspaniale, ale nie
jestem pewna, czy można zaufać pogodzie, przez którą miałabym być
może jeszcze większy stres.
- Sprawdzimy to w pierwszej kolejności - obiecała Marina,
robiąc notatki. - Będzie to miało wpływ na następne decyzje. Co
dalej?
- Kwiaty, upominki dla dzieci - tylko proszę, nic głupiego -
jedzenie, rozrywki, fotograf i moja suknia. Och, i razem z Willow
musicie wybrać suknie dla druhen.
- Garnitury - dodał Todd.
Julie gapiła się na niego przez chwilę.
- O Boże, masz rację. Mężczyźni muszą mieć garnitury.
- O suknię zadbam sama - powiedziała Marina, uśmiechając się
do Todda. - To kobieca sprawa.
- A zamierzasz zabierać głos odnośnie do garniturów? - zapytał.
Marina aż na moment zaniemówiła.
- Oczywiście! Ale suknia ślubna to co innego. Musi być
wyjątkowa. Julie tylko raz w życiu będzie wychodzić za mąż.
- To samo mogę powiedzieć o Ryanie. Będzie chciał wyglądać
dobrze, a ty mi nie ufasz, że to zapewnię. Dlaczego ja miałbym ufać
tobie?
Julie machnęła ręką.
- Nie obchodzi mnie, kto pójdzie do salonu ślubnego, po prostu
załatwcie mi piękną suknię.
RS
10
Todd wiedział, jak bardzo Ryan jest podekscytowany
perspektywą zostania ojcem. Sam w ogóle nie zamierzał się żenić, ale
posiadanie dzieci mu się podobało. Brak żony komplikował sprawę,
lecz w sumie niczego nie uniemożliwiał.
- Nie mogę uwierzyć, że chcesz mieć głos w sprawie sukni -
mamrotała Marina.
Pochylił się ku niej.
- Pomyśl o tych wszystkich modelkach, z którymi miałem
randki. Coś z ich świata mody musiało we mnie zostać.
- Dużo rozmawialiście o modzie?
- W ogóle nie rozmawialiśmy.
Usłyszał, jak zgrzytnęła zębami, i z trudem powstrzymał śmiech.
- Willow pracuje w żłobku - powiedziała Marina, ignorując go. -
Poproszę ją, by mi poleciła jakąś kwiaciarnię.
- Dobry pomysł - zgodziła się Julie.
- Znam fotografa - odezwał się Todd. Marina otworzyła szeroko
oczy.
- Robi zdjęcia ludziom w ubraniach czy bez? -I takie, i takie.
Spodoba się wam.
- W nosie mam gołe fotki - warknęła Julie. - Czy robi zdjęcia z
wesel?
- To jej ulubiony temat.
- W porządku. Wpisz ją na listę, Marino. Tylko żeby to nie było
nic nazbyt artystycznego. Zwyczajne zdjęcia, o to mi chodzi.
- Załatwione.
RS
11
Omówiły jeszcze kilka rzeczy, po czym Julie poszła poszukać
wycinków z magazynów ze zdjęciami ślubnych sukni.
Todd zwrócił się do Mariny.
- Wydaje mi się, że będzie to niezła zabawa.
- Mnie też.
- Nie bardzo mnie lubisz.
- Nie znam cię.
- I nie chcesz poznać.
- Tak naprawdę, jeszcze się nie zdecydowałam. Najdziwniejsze,
że w ogóle o tobie nie myślałam.
Punkt dla niej, pomyślał.
- Niezbyt miło się o mnie wyrażałaś. Słyszałem.
- Masz reputację, która, jak osobiście uważam, sprawia ci
przyjemność. Tylko że ludzie zazwyczaj urabiają sobie opinię na
podstawie takiej złej sławy.
- Uważasz, że jestem płytki.
- Uważam, że nic, oprócz twojej firmy, nie wymagało od ciebie
ciężkiej pracy.
- A jednak zgodziłaś się na randkę ze mną. Jedną. Obiecałaś,
ciocia Ruth mi powiedziała.
Oczy jej się zwęziły.
- Wtedy wydawało mi się to niezłym pomysłem. Myśl o randce z
nim mogła budzić w niej mieszane uczucia, ale to on musiał poradzić
sobie z faktem, że jego ciotka zaoferowała każdej z wnuczek milion
dolarów, jeśli jedna z nich wyjdzie za niego. Co, u diabła, miał w
RS
12
sobie takiego, że trzeba było zapłacić kobiecie, by się zdecydowała z
nim związać?
I Willow, i Julie nie wchodziły już w grę, czyli została tylko
Marina.
- To tylko jedna randka - powiedział. - Cóż takiego złego
mogłoby się zdarzyć?
- Byłyby to najdłużej ciągnące się trzy godziny w życiu.
- Wesele - zaproponował. - Oboje musimy na nim być, oboje
jesteśmy wśród głównych gości, co oznacza, że gdybyśmy
przyprowadzili osoby towarzyszące, nie miałyby z nas wiele pożytku.
Powoli skinęła głową.
- Akurat spędzimy dużo czasu razem w trakcie przygotowań do
wesela, więc przynajmniej będzie o czym rozmawiać.
- Możemy się też skupić na szampanie.
- Też jakaś myśl. Dobrze, Toddzie Astonie, zgadzam się na
randkę z tobą w czasie wesela mojej siostry.
RS
13
ROZDZIAŁ DRUGI
Kiedy Marina zatrzymała się na okrągłym, brukowanym
podjeździe, posiadłość Bel Air ciotki Ruth zrobiła na niej takie samo
wrażenie jak za pierwszym razem. Ogromny dom, jakby nie na
miejscu - w końcu tu jest Los Angeles, a nie osiemnastowieczna
Anglia. Ale bogaci żyją inaczej, pomyślała Marina, wysiadając ze
swego starzejącego się, importowanego samochodu.
Przyjrzała się podwójnym drzwiom frontowym i postanowiła z
wchodzeniem do środka poczekać na Todda. Kilkadziesiąt sekund
później na podjeździe stanął samochód - mniej więcej równowartość
długu narodowego niewielkiego państwa Trzeciego Świata.
Mężczyzna, który wysiadł z lśniącego, srebrnego, sportowego,
dwuosobowego mercedesa, robił równie imponujące wrażenie. Na
szczęście nie był w jej typie.
- Marino - uśmiechnął się Todd - myślałem, że już sprawdziłaś
dom i podjęłaś decyzję.
- Jesteśmy zespołem, Todd, i po prostu szanuję to.
Garnitur świetnie na nim leżał, szary, z materiału o subtelnej
fakturze. Ona z kolei sprawiała wrażenie studentki z ograniczonym
budżetem, choć obcisłe dżinsy dopięła bez problemu, co poprawiło jej
humor na cały dzień.
- Mam mniej więcej godzinę - oznajmiła, zerkając na zegarek i
ruszając do drzwi. - Potem muszę jechać na uniwersytet, na zajęcia.
- Co studiujesz?
RS
14
- Nie studiuję. Tłumaczę. - Popatrzyła na niego. - Językiem
migowym dla głuchych studentów. Specjalizuję się w chemii i fizyce,
głównie dla zaawansowanych.
- To robi wrażenie.
- Dla mnie to nic wielkiego. Sama przeszłam te wszystkie
zajęcia, więc rozumiem materiał. Skończyłam trzy fakultety. W końcu
kiedyś trzeba będzie zrobić doktorat, ale jeszcze nie jestem na to
gotowa. Ponieważ od dawna umiem migać, postanowiłam przez parę
lat popracować w ten sposób.
- Trzy fakultety? - upewnił się. Uwielbiała, kiedy ludzie jej nie
doceniali.
- Mhm, trochę mniejsze wrażenie to robi, kiedy się okazuje, że
na studia trafiłam w wieku piętnastu lat.
- Jasne. To całkiem zwyczajne. Bystra jesteś.
- Bystrzejsza od ciebie, wielki człowieku. Roześmiał się.
- Zapamiętam to.
Zapukał do drzwi, otworzyła im pokojówka.
- Przyszliśmy obejrzeć salę balową, Kate - powiedział służącej. -
A potem podwórze.
Dziewczyna skinęła głową.
- Tak jest, sir. Pańska babka powiedziała mi, że będziecie. Czy
zaprowadzić państwa na górę?
- Dziękuję, sami trafimy.
Marina uśmiechnęła się do kobiety, a potem ruszyła za Toddem
przez wielki hol i w górę, szerokimi, zakręcającymi schodami.
RS
15
- A ty, jak liczną masz służbę? - spytała, gdy dotarli na pierwsze
piętro i szli długim, wyłożonym dywanem korytarzem. Na ścianie
wisiało mnóstwo obrazów, stały tu też meble, prawdopodobnie cenne
antyki.
- Pięcioro na stałe, sześcioro dochodzących.
- Co? - zdumiała się. Widziała jego rezydencję tylko z daleka. -
Była większa niż ta, ale tyle osób? - Co oni wszyscy robią?
Odwrócił się do niej, dotknął końcem palca czubka jej nosa i
uśmiechnął się.
- Mam cię. Pracuje u mnie gospodyni, która wynajmuje ludzi do
sprzątania i opieki nad terenem. Przychodzi trzy razy w tygodniu.
Wolałbym nie mieć żadnej służby, ale dom jest wielki i stary, sam nie
chcę się z tym wszystkim użerać, więc ona to robi za mnie.
Ogromne, rzeźbione drzwi prowadziły do sali balowej wielkości
boiska piłkarskiego.
Marina doszła do środka pomieszczenia i obróciła się powoli
dookoła. Na ścianach wisiały złocone lustra, a z sufitu zwisało
kilkanaście rzucających błyski żyrandoli. Parkiet lśnił w słońcu.
Ściany pomalowano na neutralny, delikatny beż, więc każda
kolorystyka stołów mogła tu pasować.
- Stoły powinny być na osiem lub dziesięć osób - powiedział
Todd, wyciągając PalmPilota. - Możemy ich tu wstawić nawet
trzydzieści i wciąż jeszcze będzie dość miejsca dla ludzi.
Marina szybko policzyła w myślach. -
RS
16
- A czy przy dwudziestu ośmiu stołach wciąż wystarczy miejsca
na zespół i parkiet do tańca?
- Orkiestrę. Nie zespół. Julie powiedziała, że ma być elegancko.
Zespoły nie są eleganckie.
- Sądzisz, że filharmonicy z Los Angeles są dostępni?
Uśmiechnął się szeroko.
- Będę musiał sprawdzić ich grafik, ale myślałem o czymś
mniejszym. O grupie, którą słyszałem w trakcie innych wydarzeń.
Wydarzeń? Czyli kiedy reszta Ameryki szła do centrum
handlowego, superbogaci uczestniczyli w wydarzeniach?
- A jakież to były wydarzenia?
- Głównie charytatywne. Kilka wesel. Sprawdzę, gdzie grają w
najbliższych tygodniach i pójdziemy ich posłuchać. Są znakomici.
Zaufaj mi.
Zaufać mu? Jeszcze nie.
Odłożyła notatnik i zaczęła robić zdjęcia ogromnej przestrzeni.
- Naprawdę podoba mi się ta sala - powiedziała, obracając się
powoli, by mieć ujęcia wszystkiego. - Wyślę te zdjęcia e-mailem do
Julie zaraz po zajęciach.
- Jest jeszcze coś - powiedział i podprowadził ją do ciągu
przeszklonych drzwi. Otworzył jedne i gestem przepuścił ją pierwszą.
Wyszła na szeroki balkon, z którego było widać teren za domem.
Było tu niesamowicie. Taras, basen, za nimi ogród.
RS
17
- To nam da dodatkową przestrzeń - powiedział, podchodząc do
niej. - Ludzie będą mieli gdzie odetchnąć. Można będzie ustawić w
ogrodzie światła, dla lepszego widoku.
- Podoba mi się - mruknęła, bardziej do siebie niż do niego. -
Każdy może wziąć ślub na podwórku, ale to jest niesamowite. Okazja
jedyna w życiu.
Odwróciła się z powrotem ku sali, wyobraziła sobie stoły, gości,
kwiaty. Ale będą wspomnienia.
- Czyli wolisz salę? - zapytał.
- Tak, ale to wybór Julie. Zejdźmy na dół i zróbmy parę zdjęć
ogrodu. Kiedy już się dowiemy, co postanowili, będziemy mogli
zacząć organizować resztę.
Zeszli po schodach i wyszli na zadbany taras. Bardziej
przypomina teren pięciogwiazdkowego hotelu niż czyjegoś
prywatnego domu, pomyślała, robiąc zdjęcia, niepewna swoich uczuć
co do faktu, że jej babka tu mieszka.
Ta niepewność musiała się uwidocznić na jej twarzy, bo Todd
spytał:
- Coś nie tak?
Schowała aparat i wcisnęła notatnik pod pachę.
- Wciąż myślę, jakie to dziwne, że moja babka, której nigdy nie
znałam, żyła i miała się świetnie o piętnaście mil od miejsca, gdzie
dorastałam. Że to jej świat, a ja pamiętam, jak nie starczało nam
pieniędzy na mięso do obiadu.
Potrząsnęła głową.
RS
18
- Nie narzekam. Matka była cudowna i ja, i siostry miałyśmy
wszystko, czego potrzebowałyśmy. Tylko teraz dziwnie jest odkryć,
że istnieje zupełnie inne spojrzenie na życie. - Popatrzyła na niego. -
Kiepsko tłumaczę, o co mi chodzi, w dodatku to więcej informacji, niż
chciałeś.
- Oczywiście, że tu jest inaczej. Ruth żałuje wszystkich tych lat
spędzonych z dala od ciebie i twojej rodziny. Jej mąż, mój wuj, był
trudnym człowiekiem. Ruth po prostu nie miała dość siły, by mu się
przeciwstawić.
- Tak mówiła.
- To prawda.
Świetnie. Okazuje się, że pochodzi z linii kobiet, które
bezwarunkowo oddawały serca i umysły swoim mężczyznom. Tym
bardziej nie należy się angażować.
- Powinnaś spróbować zrozumieć, przez co Ruth przeszła.
Todd Aston III okazuje wrażliwość?
- Okay, teraz już jestem ogłupiona przez dwie rzeczy: kontrast
pomiędzy tym, do czego jestem przyzwyczajona, a tym tutaj oraz
twoim emocjonalnym stosunkiem do tego.
- Jestem bardzo tajemniczym człowiekiem. Rozśmieszyło ją to.
- Oczywiście. Bogactwo, władza i tajemnica. Powinieneś
umieścić takie motto na swoich wizytówkach.
Poprowadził ją dookoła domu, w stronę parkingu.
- Już dawno wpadłem na ten pomysł, Marino. Wytatuowałem to
sobie na plecach.
RS
19
- Sądziłam, że raczej masz tabliczkę na patyku wetkniętym w
pupę - odcięła się odruchowo.
- Z takimi przypadkami teraz dają sobie radę. Czyż współczesna
medycyna nie czyni cudów?
Westchnęła.
- Wiesz, o co mi chodzi. Myślałam, że okażesz się... inny.
- Przykry?
- Władczy.
- Jeśli cię to uszczęśliwi, mogę taki być.
- Nie, dzięki. - Otworzyła notatnik. - Dobrze, sprawdzenie
miejsca wydarzenia zakończone. Zostaje nam jedzenie, tort, kwiaty,
fotograf i wszystkie pozostałe detale.
- Suknia - przypomniał jej. - Musimy znaleźć coś gotowego. Nie
ma czasu na szycie na miarę.
Spojrzała na niego zdumiona, że wiedział o tym.
- Niech zgadnę. Przeglądałeś czasopisma ślubne? Choć jakoś nie
potrafię sobie wyobrazić ciebie siedzącego nad cafe latte i takim
magazynem.
- Nie mógłbym przy tym pić cafe latte. Wyłącznie czarna kawa,
żeby poradzić sobie z całą tą babską słodyczą. To kwestia równowagi.
- Dlaczego ukrywasz się za reputacją? - zapytała. - Pieniądze,
modelki.
- Przez całe życie chodziłem może z trzema modelkami, Marino.
Powinnaś dać temu spokój.
- Masz rację. Tak zrobię.
RS
20
- To dobrze. - Wsiadł do wozu i uśmiechnął się. - Oczywiście
dwie z nich nie znały angielskiego.
Nie znały... To jak... Wbiła w niego wzrok.
- Żartujesz. Nie mówiły po angielsku?
- Ja tylko odpracowywałem swoją część w poprawianiu
stosunków Ameryki z sąsiednimi krajami. - Uśmiechnął się niewinnie.
- Znam wspaniałą firmę obsługującą wesela. Ustalę co nieco i przyjdę
do ciebie ze szczegółami.
Powiedziawszy to, odjechał.
Trzy dni później Todd stał przed taką firmą i obserwował
zbliżającą się Marinę. Miała na sobie dżinsy i sweter, a włosy
związała w koński ogon. Na pewno nie ubierała się, by zrobić
wrażenie. Zatrzymała się przed nim, oparła dłonie na biodrach i
popatrzyła mu ostro w oczy.
- Sprawdziłam cię w Internecie - oznajmiła. - Wspomniane
modelki znakomicie mówiły po angielsku, aczkolwiek z akcentem.
- Aczkolwiek? - Uniósł brwi. - Czyżbyśmy byli w powieści Jane
Austen?
- A co ty wiesz o Jane Austen?
- Każdy porządny, bezużyteczny facet, chodzący wyłącznie z
modelkami, wie wszystko o łzawych operach mydlanych oraz o Jane
Austen. To bezwzględny wymóg. Nie tylko widziałem Dziennik
Bridget Jones dwa razy, ale również dodatki specjalne. Spytaj mnie o
cokolwiek.
RS
21
Wybuchnęła śmiechem, lekkim i zmysłowym. Todd nabrał
ochoty, by jej dotknąć. Spłynęła na niego nagła fala gorąca,
zaskakując swoją intensywnością.
Natychmiast cofnął się o krok, i fizycznie, i mentalnie. Wiązanie
się z najmłodszą wnuczką wżenionej do rodziny cioci byłoby niezbyt
inteligentnym posunięciem.
- Ta firma jest bardzo polecana - powiedział, gdy podchodzili do
frontowych drzwi. - Ponoć dobrze karmią, a wybór nie ogranicza się
do kurczaka i wołowiny. Jeśli się na nich zdecydujemy, będziemy
mogli sami skomponować menu, czyli pokłócić się o wersje.
- Sądzisz, że będę się kłócić? - zapytała.
- Liczę na to.
- Ja jestem raczej zgodna, lecz przypuszczam, że ty nie bardzo -
rzuciła, kiedy przytrzymał jej drzwi. - Będę elastyczna w kwestii dań,
ale nie deseru.
- Jakiego deseru? Uśmiechnęła się do niego.
- Będziemy mieli deser. To jeden z największych dreszczyków
w czasie wesela. Dostajesz i deser, i tort. Jak często ci się to zdarza w
normalnym życiu?
- Nie mam najmniejszego zamiaru stawać pomiędzy kobietą a jej
żądzą słodyczy.
- Miłe i mądre - mruknęła. - Jestem pod wrażeniem.
- Wiem.
Odwrócił się do recepcjonistki i przedstawił ich.
RS
22
- Mam na imię Zoe - uśmiechnęła się kobieta. - Wszystko
przygotowane. Pozwolą państwo za mną.
Poprowadziła ich do niewielkiego pokoju urządzonego jak sala
jadalna. Po jednej stronie stołu na sześć osób były dwa nakrycia. Zoe
przysunęła im krzesła i wskazała na leżące koło nakryć menu,
wydrukowane na pojedynczych kartkach.
- Będziemy podawać w kolejności - wyjaśniła. - Zaczniemy od
zup, potem sałatki i tak dalej. Proszę robić notatki i zapisywać
wszelkie pytania do nas.
Wyszła na moment, wracając z trzema miseczkami dla każdego
z nich. -
- Ładnie podane - skomentowała Marina, wyjmując z naczynia
gałązkę przybrania. - Dlaczego zawsze wtykają kawałek chwastu do
dania? Co to jest? Skąd mamy wiedzieć, gdzie to zerwali?
- Niewiedza dodaje dreszczyku.
Popatrzyła na niego szeroko otwartymi, błękitnymi oczami.
- Czujesz dreszczyk?
Była tak blisko, że widział wyraźnie kilka delikatnych piegów na
jej nosie i dołeczek w policzku. Znowu zapragnął jej dotknąć i... nie
zrobił nic.
- Niewymowny.
- Kłamczuch - mruknęła i spróbowała pierwszej zupy. - Łuskany
groch i coś jeszcze. Niezłe.
Posmakował i potrząsnął głową.
- Nie, dziękuję.
RS
23
Oboje zaakceptowali tajemniczą, kremową kompozycję. Jemu
smakowała również jarzynowa z kurczakiem, ale Marina uważała, że
to jest zbyt codzienne danie.
- To wesele. Czy naprawdę już w pierwszym daniu mamy dostać
dobowy przydział owoców i warzyw?
- Jakoś nie widzę tu dużo owoców.
- Wiesz, o co mi chodzi. - Odłożyła łyżkę. - A co powiesz o
zupie tortillowej1? Albo quesadillas2? Dobrze to brzmi?
- Chcesz mieć meksykańskie dania na weselu siostry?
- Tak naprawdę to nie, ale chętnie bym teraz coś takiego
przegryzła. Powinnam była coś zjeść przed przyjściem tutaj. Jestem
głodna.
- Czyli lubisz jeść.
- Tak, niektóre kobiety jedzą. Ja jem. Szokujące, ale prawdziwe.
Również biegam codziennie, więc mogę się właściwie napychać
wszystkim, co mi się zamarzy, i cieszyć się tym. Masz z tym
problem?
- Takie przewrażliwienie na tym punkcie na pewno ci pomaga w
ćwiczeniach fizycznych. Skłania do intensyfikacji wysiłku.
1 Zupa tortillowa - bardzo ostry kurzy rosół z czosnkiem, cebulą,
awokado, pomidorami, papryką, mięsem z kurczaka i paskami tortilli.
(przyp. tłum.)
RS
24
2 Quesadilla - przekąska z tortilli, w którą zawinięto nadzienie,
dość dowolne, tradycyjnie tylko powinno (choć nie musi) zawierać ser
jako jeden ze składników, (przyp. tłum.)
- Twierdzisz, że mam kompleksy dotyczące jedzenia?
- Nic takiego nie powiedziałem.
- Uważasz, że przesadzam, bo umawiasz się z modelkami, a ja
czuję, że nie dorastam do ich ideału.
- Ty to cały czas mówisz.
- Nie martwi mnie to. Niemal nigdy. Czasami może troszkę.
Lecz chciałabym podkreślić, że mam na sobie bardzo obcisłe dżinsy.
Pasują na mnie od dawna i wyglądają świetnie.
- Tak, to prawda.
Kiedy się zbliżała do firmy, podziwiał linię jej bioder i długie
nogi.
- Nie potrzebuję niczyjej aprobaty poza własną.
- Słusznie, po co ci to. Uśmiechnęła się.
- Ustępujesz mi.
- Tak jest najbezpieczniej. Masz szczególny stosunek do tej
sprawy.
- Zauważyłam. Właściwie to jestem bardzo spokojną osobą. Nie
wiem, dlaczego przy tobie robię się tak podminowana.
- To dlatego, że jestem tak układny i przystojny - oznajmił, kiedy
Zoe przyniosła kilka talerzy z sałatkami i koszyk bułeczek. - Robisz
się niepewna.
RS
25
Marina poczekała z odpowiedzią, aż zostali sami. Kiedy Zoe
zabrała miseczki po zupie i wyszła, warknęła:
- Nie czuję się niepewnie. Masz ego wielkości Antarktydy.
Wcale nie jesteś taki wyjątkowy.
- Oczywiście, że jestem. Sprawdzałaś mnie. Kim się ostatnio tak
zajmowałaś?
- Mężczyźni, których znam, są zupełnie zwyczajni. Sprawdzanie
jest niepotrzebne. A ty mnie denerwujesz.
- No to zrobiłem już wszystko, co trzeba.
- Jedz sałatkę.
Spróbował pierwszej z nich. Znajdowało się w niej sporo
dziwnych jakby liści, jakichś kawałeczków czegoś, czego nie potrafił
rozpoznać. Stanowczo przecenia się sałatki, pomyślał ponuro.
- Pomyśl o mężczyznach, z. którymi zazwyczaj się umawiasz -
odezwał się, ciesząc się, że może jej dopiec. - Flejowaci, biedni
studenci. W porównaniu ze mną nie mają żadnych szans.
Rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
- No pewnie. Dlaczego umawianie się z mądrym człowiekiem,
który zmieni bieg historii, poprawiając świat, miałoby być
interesujące?
- To tacy bystrzy nieudacznicy. Na razie w ogóle nie są
interesujący i kiepsko się sprawdzają w łóżku. Przyznaj to.
Oczy pociemniały jej z furii. Otwarła usta, prawdopodobnie, by
na niego nawrzeszczeć. Wetknął w nie bułeczkę.
RS
26
- Niezła - oznajmił, wskazując na drugą sałatkę. - Pasuje mi ser
pleśniowy. Co o tym myślisz?
Wyrwała bułkę spomiędzy zębów i wbiła w niego wzrok.
- Myślę, że jesteś nadętym, egoistycznym osłem. Spróbował
trzeciej sałatki i skrzywił się.
- Czyli lubisz mnie.
- Nie.
- Oczywiście, że tak. Ale ja pytałem o sałatki. Co o nich sądzisz?
Pokazała na tę, którą próbował jako trzecią.
- Ta się nadaje. Potrząsnął głową.
- Niekoniecznie. Za dużo czosnku w sosie.
- Od kiedy to znasz się na gotowaniu?
- Nie znam się. - Czy to jego wina, że co zdanie sama się
podkładała? - Ale znam się na weselach.
Rozejrzał się, potem pochylił ku niej i ściszył głos.
- Pocałunki. Mnóstwo w czasie wesela. Nikt by nie chciał, żeby
goście zionęli czosnkiem.
Tymczasem rozbawienie mu przeszło, a napięcie szybko
zmieniło się w pożądanie.
Jakby to było pocałować ją? Jaki smak miałyby jej usta? Jak są
miękkie? Jak namiętne? Jak seksowne?
- Uważam, że przeceniasz ten problem - powiedziała. Nie sądzę,
żeby czosnek był tak istotny, ale jeśli jest, może my po prostu zmienić
sos do tej sałatki.
RS
27
- Jest tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić - rzekł, po chylił się
nieco mocniej i musnął ustami jej wargi.
Czuł gorąco i pożądanie walczące o dominację. Marina nie
poruszyła się, ale usłyszał, jak jej oddech przyspieszył Lecz zanim
zdążył zrobić cokolwiek więcej, wróciła Zoe.
- Którą państwo... Och, przepraszam. Wrócę za chwilę, Todd
wyprostował się.
- Nie. Wiemy już, co trzeba.
RS
28
ROZDZIAŁ TRZECI
Marina czuła się, jakby ją przejechała ciężarówka. To nie w
porządku, pomyślała. Coś niesamowitego. Żar, ciarki, pragnienie, by
rzucić się na Todda i zmusić go, by zrobił z nią, co zechce. Wszystko
to wskutek jednego, delikatnego, niewinnego pocałunku. Co by się
stało, gdyby pocałował ją. mocniej, bardziej serio?
Niebezpieczne pytanie, pomyślała w duchu. Todd był zupełnie
inny, niż jej się zdawało. Zabawny i czarujący. Zbyt czarujący. Ale on
nie wchodził w związki, a ona nie uznawała niczego poza nimi.
Choć, technicznie rzecz biorąc, ona też nie budowała związków.
Wszystko z powodu tego lęku. Nie chciała się zatracić w mężczyźnie,
w uczuciu do mężczyzny.
Spróbowali kilku przystawek, które były nawet w porządku, i
deserów - znakomitych.
- Dokończysz to? - spytała, zerkając na ledwie napoczętą
miseczkę musu czekoladowego.
- Nie, nie żałuj sobie.
Zanurzyła łyżeczkę w kremowej, pienistej pyszności i
rozkoszowała się czekoladą na języku. Obserwował ją z
nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Wolałaby myśleć, że
zafascynowała go jej namiętność do czekolady, ale na pewno
porównywał jej normalny apetyt z głodzeniem się tych jego
dziewczyn i na pewno sądził, że jest nieco dziwna.
RS
29
- Skończyłaś? - zapytał, kiedy starannie wyskrobała resztki musu
z miseczki.
Skinęła głową i wyszli do holu. Wziąwszy od Zoe informacje o
cenach i broszurę, obiecali, że skontaktują się za kilka tygodni, i
wyszli.
- I co sądzisz? - spytał Todd, kiedy szli w stronę samochodów.
- To było dobre - przyznała - ale nie oszałamiające. Uważam, że
jedzenie powinno być spektakularne, a nie tylko dobre.
- Biorąc pod uwagę, ile sobie liczą, zgadzam się z tobą. Czyli
wciąż nie mamy aprowizatora. Masz jakieś sugestie?
- Popytam.
- Ja też. Skonsultuję się też z Ruth.
- Ona się obraca w kręgach charytatywnych. A przynajmniej o
tym wspominała. Powinna więc być znakomitym źródłem informacji.
- Marina skrzywiła się. - Zastanawiam się, dlaczego jeszcze nie
zaoferowała nam porad.
- Obiecała się nie mieszać - wyjaśnił Todd. - Nie ciesz się za
bardzo, długo nie wytrzyma. Wtrącanie się ma w charakterze.
- Czyli wybaczyłeś jej, że przyszła do mnie i moich sióstr,
proponując każdej z nas po milionie dolarów, jeśli jedna z nas za
ciebie wyjdzie?
- Pracuję nad tym.
- Dlaczego? Wzruszył ramionami.
RS
30
- Zawsze miała czas dla mnie i Ryana. Nasi rodzice wyjeżdżali
nieraz na kilka miesięcy i ciocia Ruth zajmowała ich miejsce. Z nią
czuliśmy się jak w rodzinie.
Marina nie wiedziała, co na to powiedzieć. Z jednej strony
wyjaśniało to przywiązanie Todda do ciotki. Z drugiej, była to ta sama
kobieta, która odwróciła się od własnej córki.
- Myślisz o swojej mamie - rzekł, zaskakując ją.
- Tak. Miała siedemnaście lat, gdy się zakochała w moim tacie.
Bardzo młodo. Rozumiem, że rodzice byli bardzo zawiedzeni jej
wyborem, ale pomiędzy wyrażeniem zgody a przepędzeniem na
zawsze jest dużo różnych możliwości. - Odetchnęła głęboko. -
Zamierzasz powiedzieć mi, że wszystko z powodu jej męża, Frasera.
Już to słyszałam. Że był trudnym człowiekiem rządzącym całym
domem i nie dającym nigdy nikomu drugiej szansy.
Był też jedynym ojcem, jakiego znała matka Mariny. Jej
biologiczny rodzić, pierwszy mąż Ruth, zmarł, zanim babka się
zorientowała, że w ogóle jest w ciąży.
- Moja mama była jedyną córką Ruth - ciągnęła Marina. -
Powinna była bardziej się postarać.
Todd zaskoczył ją chyba trzeci raz w ciągu niecałych dwóch
godzin, obejmując za ramiona i przytulając lekko.
- Masz rację - powiedział łagodnie. - Stanęła po stronie męża, a
nie córki. Dlatego następnych trzydzieści lat spędziła, żałując tej
decyzji, jednocześnie zbyt się bojąc cokolwiek z tym zrobić. Nigdy
nie odzyska tego, co straciła. Wy też nie.
RS
31
Zamrugała, zdumiona.
- Twoje słowa naprawdę były pełne współczucia i zrozumienia.
- Potrafię myśleć i logicznie, i emocjonalnie.
- Wiem. Nie sądziłam tylko, że w ogóle cię to obejdzie.
- To komplement.
Teraz przyszła jej kolej, by go dotknąć. Ujęła go za rękę
- Przepraszam. Wszystko było nie tak. To z powodu twoje go
wizerunku w lokalnej prasie i tego, co o tobie mówią.
- Naprawdę zaczynasz mi grać na nerwach - mruknął.
- Zdaje się, mówiłeś, że masz znakomite poczucie humoru.
- Mam. To ty nie jesteś zabawna. Cokolwiek myślisz o mnie,
jesteś w błędzie.
Zaczynała się skłaniać do myśli, że istnieje taka możliwość.
- Wciąż brak nam aprowizatora, fotografa, kwiaciarza tortu,
sukni i garniturów. Długa lista.
- Poradzimy sobie. Napiszę e-mail do Julie z informacją o tej
firmie. Przynajmniej wiemy, że ślub i wesele odbędą się w sali
balowej. To już coś.
- Szczęściarze z nas.
Popatrzyła mu w oczy i uśmiechnęła się.
- Dzięki za okazanie takiego zrozumienia w sprawie mojej
babki. Pogadanie sobie na teki temat pomaga.
- Tak, tak. Zadzwonię i ustalimy następną wyprawę na
próbowanie dań.
RS
32
Znienacka pochylił się i pocałował ją. Pocałunek okazał się
szybki i gorący. Todd był inny, niż oczekiwała. Reagowała na niego w
sposób, jakiego nigdy by się nie spodzie wała. Przechylił głowę,
musnął językiem jej dolną wargę. Pozwoliła mu pogłębić pocałunek.
Po chwili cofnął się i wyprostował.
- Do zobaczenia wkrótce - powiedział.
Co? Idzie sobie? Zamierzał ot tak, pocałować i uciec?
- Ale ty... Dlaczego ty... Uśmiechnął się
- Przerwano nam. Lubię kończyć to, co zacząłem.
To: Marina_Nelson@mynetwork.LA.com From:
Nie wiem, jak Ci dziękować. Naprawdę masz u mnie dług za tę
całą ciężką pracę. Dzięki za wypróbowanie pierwszej firmy
kateringowej. Przykro mi, że się nie nadawała. Ale masz rację. Chcę
fantastycznych dań na weselu. Ryan też.
Interesujące spostrzeżenie, to z czosnkiem i całowaniem. Nigdy
nie myślałam, że nadmiar tej przyprawy może być problemem, ale na
weselu? Masz rację. Czy Todd zademonstrował zagrożenia związane z
całowaniem się po czosnku? Żartuję. Wiem, że nie jest w Twoim typie.
Za mało poważny i brak mu charakteru. Choć nie tak całkiem
paskudny. Przynajmniej jest przystojny. Pamiętaj o tym, kiedy zacznie
cię wyprowadzać z równowagi.
Bawimy się tu najcudowniej w świecie. Nie mogę się doczekać
kolejnych listów i zdjęć od Ciebie. Jeszcze raz, jesteś boska, że to
wszystko robisz!
RS
33
Uściski,
Julie
Marina otworzyła kartonowe pudło i sięgnęła po taśmę klejącą.
Zabezpieczywszy dno, odwróciła karton i popatrzyła na półki z
książkami ciągnące się wzdłuż korytarza.
- Czy Julie naprawdę musi to wszystko trzymać? - spytała.
Willow wystawiła głowę z sypialni.
- Oczywiście. To książki. Są jej na zawsze.
- Czy Ryan zdaje sobie sprawę, w co się pakuje? Wie, jakim ona
jest chomikiem?
Willow uśmiechnęła się szeroko.
- Ona nie jest chomikiem, a on świetnie wie, w co się pakuje.
- Ha, ja nie miałam pojęcia - jęknęła Marina. - Ty pomagasz jej
pakować rzeczy i dopilnowujesz remontu, a ja organizuję całe wesele.
Julie będzie za to naszą dłużniczką.
- Spędzi przy nas każdą minutę rekonwalescencji - zgodziła się
Willow. Wyciągnęła lewą rękę, pokazując coś. -Mogłabyś mi to
podać?
Marina nie odwróciła się, żeby obejrzeć żądany przedmiot.
Wpatrywała się w serdeczny palec siostry, a konkretnie w lśniący na
nim oszałamiający pierścionek z brylantem.
- Zaręczyłaś się! - krzyknęła. - Tak się cieszę! Willow
roześmiała się, objęły się mocno i zaczęły podskakiwać z radości.
- Taki piękny - powiedziała Marina, łapiąc siostrę za rękę i
przyglądając się brylantowi otoczonemu prostokątnymi oczkami. -
RS
34
Kiedy to się stało? Nic nie mówiłaś. Jak ci się udało nie wygadać,
kiedy tylko mnie zobaczyłaś?
- Trudno było - przyznała Willow. - Ale chciałam zobaczyć
twoją reakcję i tak się stało.
Zapatrzyła się na pierścionek.
- Pytałaś kiedy. Właśnie wczoraj wieczorem. Rozmawialiśmy z
Kane'em o małżeństwie już wcześniej, kiedy poszedł po rozum do
głowy i się zorientował, że mnie kocha.
- Kto by pomyślał, że taki milczący osiłek okaże się tak
wspaniałym mężczyzną - powiedziała Marina, zachwycona, że Kane
okazał się tym jednym na milion, na którego siostra zasługiwała.
- Wiem. To cud. On jest niesamowity. Wczoraj jedliśmy razem
kolację. Było romantycznie, grała muzyka, a on nagle przykląkł na
jedno kolano, wyciągnął pierścionek i powiedział, że chce się ze mną
ożenić i być ze mną już na zawsze. - Łzy zakręciły jej się w oczach.
-Jestem szczęśliwa. A nawet bardziej. Zachwycona.
Oszołomiona. Jest jeszcze mnóstwo słów, tylko akurat nie przychodzą
mi do głowy.
- Ja też jestem szczęśliwa - powiedziała Willow.
- Dwie moje siostry wychodzą za mąż. Ja zostanę ciotką, starą
panną, ulubienicą dzieci, a wy wszyscy dorośli będziecie się martwić,
że z wolna ześlizguję się w szaleństwo.
Willow przewróciła oczami.
- Daj spokój. Jesteś za mądra na coś takiego. Ale bądź ostrożna.
Miłość wisi w powietrzu i w ogóle.
RS
35
Marina potrząsnęła głową.
- Jestem odporna. I dobrze mi z tym. Nie zamierzam wychodzić
za mąż w przewidywalnym terminie.
- A co z zakochaniem?
- Może w przyszłym roku.
Prawdę mówiąc, podobała jej się idea zakochania się w kimś.
Lecz pragnieniu miłości towarzyszyła solidna dawka lęku. Oddanie
komuś serca za bardzo jej się kojarzyło z rezygnacją z siebie samej.
Najpierw ciotka Ruth, potem jej matka. Marina nie miała
najmniejszego zamiaru być taka jak którakolwiek z nich.
- Czyli kolejne wesele - podsumowała. - Ustaliliście już datę?
- Myśleliśmy o wiośnie. No, na pewno po ślubie Julie, ale przed
narodzinami dziecka.
- Mogę pomóc w planowaniu. Będę już ekspertem.
- Będę zachwycona - ucieszyła się Willow. - Sama nie
wiedziałabym, od czego zacząć.
- Po prostu pytaj mnie albo Todda. On jest naprawdę całkiem
dobry w tym planowaniu wesela. Tylko nie powtarzaj mu, że to
powiedziałam.
Willow obróciła się twarzą w stronę siostry.
- Naprawdę? Nie jest okropny?
- Nie - potwierdziła Marina, sama zaskoczona takim obrotem
sprawy. - Właściwie jest miły. Zabawny, czarujący. .. Lubię go. W
ogóle się tego nie spodziewałam. Poza tym jest naprawdę przystojny.
RS
36
Nawet jeśli mam kiepski dzień, przyjemnie jest mieć świadomość, że
będzie na kim oko zawiesić.
- Nie sądzę, żeby mu się podobało traktowanie go jako kogoś, na
kim można zawiesić oko.
- Pewnie nie, ale nie powiemy mu o tym. Willow przyjrzała jej
się uważnie.
- Czyli w sumie wszystko dobrze? - spytała. - Skoro Julie
wychodzi za Ryana, Todd będzie jakby należał do rodziny.
Zaprzyjaźnimy się?
- Chyba tak. Kiedy będzie przyprowadzał kolejne dziewczyny,
będziemy mu dokuczać na temat jego kryteriów doboru kobiet, ale to
powinno być zabawne.
- Miła perspektywa - rzekła Willow. - Todd nie należy do
mężczyzn długo pozostających w samotności.
Marina skinęła potwierdzająco głową, ale zdała sobie sprawę, że
zastanawia się nad innymi kobietami w życiu Todda. Niewątpliwie
teraz się z kimś spotykał. Kim ona jest? Jakaś lwica salonowa czy
dziedziczka? A może władcza kobieta interesu? Marina
przypuszczała, że kimkolwiek ona była, miała garderobę bogatszą niż
dżinsy i swetry uniwersyteckie.
- Przyznam się, że mam z nim randkę w trakcie wesela -
wyjawiła Marina. - Oboje obiecaliśmy babce Ruth, że raz się
umówimy, no i wesele wydawało się najprostszą okazją.
- Po raz kolejny namawiam cię, żebyś za niego wyszła, bo
dostanę wtedy okrąglutki milion - rzuciła Willow z uśmiechem.
RS
37
- Kane ma pieniądze.
- Ale to są jego pieniądze. Posiadanie własnej fortuny byłoby
bardzo miłe.
Marina potrząsnęła głową.
- Wybacz. Nie mam w planach poślubienia Todda. Nawet za
milion dolarów.
- A co byś powiedziała na pięć milionów? Założę się, że z takiej
okazji babka Ruth z radością wysupłałaby dużo więcej gotówki.
- Nie jestem zainteresowana. Willow westchnęła.
- A ja myślałam, że nasza siostrzana miłość jest zupełnie
bezwarunkowa. Przykro, że ma ograniczenia.
- Życie potrafi być tragiczne.
Willow jeszcze raz popatrzyła na swój pierścionek.
- Są w nim jasne chwile. Mam Kane'a.
- Tak, masz.
Willow spojrzała na nią.
- Ty jesteś następna. Wszystko zdarza się trzy razy. Najpierw
Julie, potem ja, więc teraz twoja kolej.
- Chyba to nie działa w ten sposób.
Nie odmówiłaby możliwości powiedzenia o sobie „i żyli długo i
szczęśliwie", ale zakochanie się w mężczyźnie oznaczało konieczność
całkowitego zaufania mu. Choć potrafiła sobie to wyobrazić,
wymagało to także bezwzględnego zaufania samej sobie, czego była o
wiele mniej pewna.
RS
38
ROZDZIAŁ CZWARTY
Marina siedziała na frontowych schodach swojego
apartamentowca, czekając na Todda. Dokładnie w chwili, gdy
wskazówka zegarka minęła umówioną godzinę, niski, srebrny i
kosztowny kabriolet Wyjechał zza rogu i zatrzymał się przed
budynkiem.
- Ładny wóz - skomentowała, gdy wysiadł i podszedł do niej. -
Bardzo ładny.
On, oczywiście, też znakomicie wyglądał. Podał jej kluczyki.
- Chcesz poprowadzić? Zamrugała ze zdumienia. -Co?
- Prowadzić. Samochód. To ty robisz tutaj za tą bystrą, więc
raczej powinnaś pojąć tę ideę. Widziałem cię za kierownicą. Wiem, że
potrafisz.
Przeniosła wzrok na mercedesa, potem wróciła spojrzeniem do
Todda.
- Przecież jesteś mężczyzną, a to twój samochód. Wy nie
pożyczacie swoich wozów, a już zwłaszcza tak kosztownych.
- To tylko pojazd, Marino. Kupuję przedmioty, które mi się
podobają, ale nie koncentruję życia wokół nich. - Potrzasnął
kluczykami. - A teraz odpowiedz mi, czy chcesz poprowadzić?
Kiedy już się wsunęła na miejsce kierowcy, zerknęła na Todda.
Czy naprawdę czuł się tak pewny siebie, że bez namysłu dał jej
poprowadzić? Rozsiadła się w skórzanym fotelu i rozejrzała po
wnętrzu. Znalazła wyświetlacz GPS, dwustrefową klimatyzację i inne
RS
39
podstawowe elementy, do których była przyzwyczajona, choć system
stereo wyglądał tak skomplikowanie, jakby pochodził z promu
kosmicznego.
- Ładna dziś pogoda - odezwał się Todd. - Opuścimy dach?
- Och, tak.
Rozejrzała się po kontrolkach i znalazła tę od dachu. Potem
przekręciła kluczyk i odwróciła się, by popatrzeć na przedstawienie.
To cud techniki, pomyślała, kiedy dach sam się złożył pod
automatycznie zamykającą się klapą. Potem odwróciła się do przodu,
ustawiła lusterka, włączyła silnik i przygotowała się na silne wrażenia.
- Ile wyciąga? - spytała.
- A ile jesteś gotowa wydać na mandat?
- Słusznie. No to dokąd jedziemy?
Z kieszeni koszuli wyciągnął kawałek papieru.
- Dziś mamy zadbać o wystrój i kształt stołów, krzesła,
upominki i garnitury. - Zerknął na zegarek. - Jesteśmy umówieni w
wypożyczalni sztućców i zastaw, więc tam najpierw.
Podał jej adres. Włączyła się do ruchu. Samochód reagował na
każde jej skinienie, silnik mruczał miękko, czuła moc drzemiącą pod
stopą, tylko czekającą na jej ruch.
Dzień był ciepły, wiatr rozwiewał jej włosy, czuła się piekielnie
szczęśliwa.
- Mogłabym się do tego przyzwyczaić - przyznała, gdy stanęli
pod światłami.
- Czyli kusi cię ciemna strona mocy? Uśmiechnęła się.
RS
40
- Kusi, to za mało powiedziane.
Oczywiście przy jej budżecie taki wóz pozostawał poza
zasięgiem, ale używany kabriolet być może nie. I tak byłaby to
uciecha. Dojechała do wypożyczalni, walcząc z pragnieniem
przejechania przez okoliczne uliczki raz jeszcze, tak dla samej
przyjemności prowadzenia. Zaparkowała i wysiadła.
- Dzięki - powiedziała, oddając kluczyki. - To było wspaniałe.
- Do usług.
- W to nie uwierzę. A jednak jestem pod ogromnym wrażeniem,
że pozwoliłeś mi poprowadzić. Jesteś bardzo pewny swego.
- Jestem macho. Roześmiała się.
- Że nie wspomnę o skromności. W tym wyjątkowo celujesz.
- Uprzedziłem ich - powiedział Todd. - Nakryli stoły. Będziemy
się mogli zorientować w kolorystyce i na ile nieformalny ma być ten
ślub.
- Zrobię zdjęcia. - Wyjęła aparat z torebki.
Weszli do sali i zobaczyli kilkanaście stołów nakrytych jak do
obiadu, każdy w innej kolorystyce nakryć i dekoracji. Marina
natychmiast podeszła do okrągłego stołu z różowym obrusem i
eleganckimi, jasnożółtymi serwetkami. Talerze były kremowe,
zdobione srebrnymi paskami; dekorację centralną stanowił bukiet
różowych i żółtych kwiatów zaaranżowanych nisko, pośrodku blatu.
Nawet goście siedzący naprzeciwko siebie mogliby się podczas
wesela widzieć. Barwy były ciepłe i radosne.
RS
41
- Ten mi się podoba - oznajmiła i zdała sobie sprawę, że mówi
sama do siebie. Todd znajdował się po przeciwnej stronie sali, przed
stołem nakrytym w tonacji ciemnych czerwieni i fioletów. Skrzywiła
się i podeszła bliżej. Tu naczynia były czarne, serwetki ciemne, a
kwiaty kojarzyły się raczej z koszmarem niż ze ślubem.
- Elegancki - skomentował Todd, kiedy stanęła obok niego.
- Przerażający. Nie sądzę, żeby na ślubie miało być dużo dzieci,
ale co będzie, jeśli te, co przyjdą, wystraszą się?
Obejrzał się przez ramię na stół, który jej się spodobał.
- A gdybyśmy nie nakrywali stołów jak na wystawne drugie
śniadanie? Julie mówiła, że ma być prosto i elegancko. Króliczki i
pisanki nie spełniają tych warunków.
Marina przyjrzała się preferowanemu zestawowi.
- No dobrze, może i jest nieco blady, ale ten tutaj to
obrzydlistwo. Nie lubię wysokich dekoracji centralnych. Nie widać
ludzi naprzeciwko.
- Co może być całkiem miłe, jeśli ich nie lubisz.
- Tego nie możemy zagwarantować. A co powiesz na ten?
Wskazała na stół zaaranżowany w tonacji ciemnego różu z
zielonymi akcentami. Kremowa zastawa stanowiła neutralne tło dla
wzorzystych talerzy sałatkowych i deserowych. Dekoracja centralna,
bardziej ziołowa niż kwiatowa, była wystarczająco niska, by ludzie się
widzieli.
RS
42
- Na pewno nie jest pretensjonalny. Kolory takie trochę babskie,
ale zieleń jest w porządku. Podoba mi się aranżacja i centralna
dekoracja - oznajmił Todd.
- Na pewno jest oryginalny - mruknęła Marina, potrząsając
głową i wyciągając aparat fotograficzny. - Róż z zielenią wyglądają
bardzo ładnie, zwłaszcza z wtapiającą się w nie kremową zastawą.
Zrobiła zdjęcia również innych stołów, ale skoncentrowała się na
wybranym przez nich wspólnie. Potem podeszli do pracownika przy
wejściu do sali i spytali o cennik. Todd przytrzymał kartkę tak, by
oboje mogli ją czytać. Ceny wyliczono w zależności od rodzaju
zamówienia, jak i od jego wielkości. Im więcej się wypożyczało, tym
taniej wypadało.
- Nie wspomnieliśmy o szkle - zauważyła.
- Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, żeby Ryan się tym
przejmował. Wszystko się nada, byle się dało wlać do środka wino i
szampan.
- Nie będziesz się o to spierał dla zasady?
- Tylko tyle, żeby się nie zrobiło nudno.
Stali tuż obok siebie. Marina czuła, jak ciepło jego ciała
powoduje, że coś jej mięknie w środku. Mam się nie interesować
Toddem, upomniała się w duchu. Wszystko przez ten głupi pocałunek.
Gdyby go nie było, w ogóle nie stałby się dla niej... mężczyzną.
Zmusiła się do skupienia się na zadaniu.
RS
43
- Zobacz, mogą polecić kwiaciarza - powiedziała. - To dobrze.
Potrzebujemy więcej rekomendacji. Cena za wypożyczenie krzeseł
jest niezła, lecz będą na nie potrzebne pokrowce.
- Po cztery dolary za sztukę. Przy dwustu krzesłach to osiemset
dolarów za możliwość przykrycia siedziska kawałkiem szmatki. Nie
można ich zostawić bez pokrowców? - zaprotestował.
- Nie. Lepiej wyglądają przykryte.
- Ryan i ja siedzimy w niewłaściwym interesie. Jeśli
wypożyczysz te pokrowce tylko dwa razy w tygodniu, nawet po
odliczeniu ich zakupu i prania, wciąż zgarniasz ciężkie pieniądze.
- No to zainwestuj w weselny biznes. Rozejrzał się i potrząsnął
głową.
-Zbyt emocjonalne. Stanowczo wolę zaawansowane technologie.
- Ale możesz rozszerzyć działalność, zróżnicować.
- Może - stwierdził z powątpiewaniem.
- A w ogóle to jak zaczynałeś? Obudziłeś się pewnego ranka i
pomyślałeś: A może by tak zostać przedsiębiorcą?
- Nie całkiem. W czasie studiów przyjaźniłem się z Ryanem. On
miał świetne pomysły na oprogramowania, ale brakowało mu
pieniędzy na ich realizację i marketing. Postanowiliśmy sfinansować
jego przedsięwzięcie.
- W tym celu wykorzystałeś swoją tygodniówkę? Potrząsnął
głową.
- Fundusz powierniczy.
RS
44
- Och, oczywiście - potwierdziła tonem znawcy. - Właśnie to
wykorzystuję, gdy mi brak gotówki. Tak miło jest mieć ten jeden czy
dwa miliardy w zapasie.
- Nabijanie się ze mnie wyraźnie sprawia ci przyjemność,
prawda?
- Świetna zabawa.
Złożył cennik i podał go jej.
- Firma wystartowała i kiedy kończyliśmy studia, zarobiliśmy z
Ryanem pierwszy milion.
Robi wrażenie, pomyślała, ale nie zamierzała tego wypowiadać
na głos.
- A kiedy zakrztusiłeś się ptasim mleczkiem? - spytała złośliwie.
Zignorował ją.
- Obaj spłaciliśmy fundusze powiernicze z odsetkami i nigdy
więcej nie musieliśmy do nich sięgać. Nasza firma od tamtej pory
stale przynosi zyski.
Czyli oprócz kapitału na rozruch całą swoją fortunę zarobił
zwykłą pracą.
- Popełniliście jakieś błędy?
- Kilka. Na szczęście nie kosztowały za dużo. Ale mamy dobry
instynkt.
I pieniądze, pomyślała.
- Nic dziwnego, że jesteś uważany za bardzo pociągającego
kawalera. Jak ci się udało przetrwać tak długo i nie dać się złapać
przez jakąś naprawdę zdecydowaną młodą damę?
RS
45
Uśmiechnął się, choć oczy miał zimne i nieobecne.
- Sparzyłem się wystarczająco wiele razy, by nie ufać nikomu.
- To musi być przykre - skomentowała, zastanawiając się, czy
oboje mają ten sam problem, tylko z innych powodów. - Jak możesz
się do kogoś zbliżyć, nie ufając mu?
- Żeby dostać to, czego chcę, wcale nie muszę się zbliżać.
Sensowne, pomyślała, choć smutne.
- To prowadzi do samotności.
- Ty nie masz nikogo. Jesteś samotna?
- Nie.
Niezupełnie. Czasami chciałaby więcej, ale cena zawsze ją
odstraszała.
- Czyli wcale się tak bardzo nie różnimy - rzekł.
- Oprócz milionów i faktu, że ty się spotykasz z modelkami,
jesteśmy praktycznie niczym bliźnięta rozdzielone przy urodzeniu.
- Nigdy nie odpuścisz sobie tych modelek?
- Hmm... Nie.
Salon z garniturami był jasno oświetlony i elegancki. Marina
czuła się wyjątkowo źle ubrana, zwłaszcza gdy sprzedawczyni, piękna
dwudziestokilkuletnia brunetka, wyszła zza kontuaru w kostiumie,
który wyglądał, jakby kosztował co najmniej tyle co czynsz Mariny.
- Czym mogę służyć? - spytała, nie odrywając oczu od Todda.
- Przyszliśmy obejrzeć parę garniturów - powiedział. -Na ślub.
Kobieta - Roxanne, według plakietki na piersi - westchnęła.
- Pański?
RS
46
- Nie, jestem świadkiem. Pan młody jest za granicą. Mam podjąć
decyzję bez niego.
- Rozumiem. - Roxanne przeniosła świdrujące spojrzenie na
Marinę. - A pani?
- Siostra panny młodej. Doradzam.
- Wspaniale.
Roxanne powróciła spojrzeniem do Todda. Marina miała
nieodparte wrażenie, że już miało go nie opuścić.
- Mamy bogatą kolekcję garniturów od najlepszych projektantów
- oznajmiła, głosem niskim i namiętnym. - Można je wypożyczyć albo
kupić. Czy pan młody ma pańską sylwetkę?
- Chyba mamy podobne wymiary, nie sądzisz? - spytał Marinę.
- Raczej tak. Chcielibyśmy coś prostego, ale eleganckiego.
Niestety, kolorystyka nie została jeszcze wybrana, więc nie będziemy
mogli od razu złożyć zamówienia.
- Nic nie szkodzi. Może pan dziś tylko poszukać czegoś, co pana
usatysfakcjonuje, a dobijać targu za jakiś czas - powiedziała Roxanne,
nie odrywając oczu od Todda.
Marina czuła, że mógłby tu przychodzić codziennie, a Roxanne
by to w ogóle nie przeszkadzało. We troje przeszli do regału z
garniturami. Sprzedawczyni uporczywie wpatrywała się w Todda.
Potem wybrała kilka ubrań.
- Oczywiście są dostępne w różnych kolorach - poinformowała. -
Tradycyjna czerń, różne odcienie szarości i kilka innych barw, takich
jak ciemnoniebieska.
RS
47
- Czarne lub szare mi wystarczą. Szukamy zwyczajnego
garnituru. Muszka i szarfa3?
3 Szarfa - cummerbund (ang.), w Polsce raczej niespotykany
dodatek do garnituru. Jest to wykonany z materiału takiego samego
jak muszka dość szeroki pas, noszony w talii, pod marynarką.
Wywodzi się z kolonialnych Indii, (przyp. tłum.)
- Wolę kamizelki - oznajmiła Marina. Todd popatrzył na nią,
Roxanne nie.
- Kamizelka? - odezwał się z powątpiewaniem. - Nigdy nie
noszę kamizelek.
- A jak często masz na sobie garnitur? Szarfy przypominają mi
bale maturalne. Kamizelka może wyglądać elegancko.
- Okay, ale za to chcę normalny krawat. Kamizelka z muszką
sprawia, że czuję się jak własny dziadek.
- Przynajmniej spróbuj obu wersji - zasugerowała Marina. - Jeśli
wszystko wyda ci się wstrętne, zawsze będziesz mógł poskomleć do
Ryana.
- Ja nie skomlę.
- Daj spokój. Słyszałam.
Roxanne wsunęła się pomiędzy nich.
- Wezmę pana miarę - oświadczyła, wyszarpując taśmę
mierniczą z kieszeni bardzo dobrze skrojonego i podkreślającego
sylwetkę żakietu. - Proszę tylko trzymać ręce z boku ciała i się
odprężyć.
RS
48
W trakcie całej operacji Marina stała oparta o kontuar. Tyle było
przy tym dotykania i gruchania, że nawet Todd zaczął się czuć
niepewnie.
- Dziękuję - powiedziała Roxanne, kończąc. - Przejdźmy do
przymierzami i zobaczmy, co się da zrobić.
Kiedy weszła na zaplecze po próbki, Marina uśmiechnęła się.
- Mam nadzieję, że ona nie jest za głośna, bo łatwo mnie
wprawić w zakłopotanie. Jeśli oboje zaczniecie hałasować, wychodzę.
A, i daj mi kluczyki, żebym cię mogła zostawić na pastwę losu.
Todd złapał ją za rękę.
- Nigdzie nie idziesz. Ta kobieta mnie przeraża.
- Och, daj spokój. Czyżby wielki, zły miliarder bał się małej
dziewczynki z salonu mody męskiej? Biedny Todd.
- Myślisz, że to zabawne?
- Na swój sposób.
Gdyby była z nim związana, zaloty Roxanne mogłyby wywołać
zakłopotanie. Ale w obecnej sytuacji Marina mogła się nieźle zabawić
jego kosztem.
Wciągnął ją za sobą do przymierzalni.
- Zobaczymy, kto się będzie śmiał. Siadaj. - Wskazał jej krzesło.
- Zaraz, zaraz. Nie mogę się przyglądać, jak się rozbierasz. -
Dostała wypieków na samą myśl o tym. Zniżyła głos. - Prawie cię nie
znam.
- Mam slipy - zaprotestował. - Więc w czym problem? Udawaj,
że jesteśmy na plaży. Nie zostanę sam na sam z tą kobietą.
RS
49
Mówił serio. Marina nie wiedziała, czy ma się czuć zszokowana,
czy wybuchnąć histerycznym śmiechem.
- Mam cię bronić?
- Właśnie tak.
Zdołała zdusić śmiech w zarodku.
- W porządku. Jeśli to tak dla ciebie ważne, siądę tu i popatrzę,
jak przymierzasz garnitury. Muszę ci jednak powiedzieć, że czuję się
zawiedziona. Myślałam, że lepiej sobie radzisz z kobietami.
Patrzył na nią rozeźlonym wzrokiem.
- Znam ten typ. Ona nie zaakceptowałaby odmowy.
- A wielki, zły milioner nie chce zranić jej uczuć - skomentowała
Marina złośliwie dziecinnym głosikiem.
Oczy mu się jeszcze mocniej zwęziły, ale zanim zdołał
cokolwiek zrobić, pojawiła się Roxanne z naręczem garniturów.
Zobaczywszy Marinę, zatrzymała się gwałtownie.
- Pani chce pomóc? - zapytała tonem jednoznacznie
wskazującym, że to absolutnie niemożliwe.
- Jak najbardziej - potwierdził Todd. - Marina ma znakomity
gust.
- Beze mnie jest praktycznie bezradny - wtrąciła się Marina z
uśmiechem. - Kompletnie niezorganizowany.
Todd przeszył ją takim wzrokiem, że pomyślała, że później za to
zapłaci, ale kto by się tym przejmował? Tej strony jego osobowości
nigdy sobie nawet nie wyobrażała i zamierzała się nacieszyć każdą
minutą tych odkryć. Dopiero gdy zaczął zdejmować krawat i rozpinać
RS
50
koszulę, zdała sobie sprawę z jednego małego przeoczenia.
Przymierzalnia była dość duża, lecz wciąż stosunkowo ciasna.
Powiedział, żeby udawała, że są na plaży. Teoretycznie slipy nie
ujawniały więcej niż kąpielówki, lecz nie byli nad wodą, a rozbierał
się naprawdę przystojny mężczyzna. Gdzie miała patrzeć? A może nie
patrzeć?
Zsunął koszulę z ramion. Szeroką pierś miał mocną i wyraźnie
umięśnioną. Podobała jej się delikatna mgiełka włosów sięgająca aż
do pasa. Lecz kiedy sięgnął do spodni, odruchowo opuściła wzrok na
podłogę.
- Lepiej, żeby Ryan to docenił - mruknął Todd.
- Znajdziesz sposób, by ci się odwdzięczył - powiedziała,
jednocześnie zauważając jego ciemne, najwyraźniej nowe skarpetki.
Po chwili zamieszania naciągnął spodnie pierwszego z
garniturów. Postanowiła odwrócić od niego uwagę, zajmując się
czymś. Podała mu koszulę, potem zsunęła marynarkę z wieszaka,
dokładnie przyjrzała się splotowi materiału, a w końcu pomacała
klapy.
- Kamizelka czy szarfa? - zapytała Roxanne, stając w drzwiach i
podając obie.
- Kamizelka - odparła Marina, przekazując ją Toddowi. -
Obiecałeś, że spróbujesz.
Jęknął ponuro, ale posłuchał. Marina podziwiała, jak krój
podkreślał szerokość jego ramion i szczupłość talii. Odebrała od
Roxanne krawat i przyłożyła mu pod kołnierzykiem.
RS
51
- Jest tu trójstronne lustro - poinformowała sprzedawczyni.
Przeszli do głównego salonu przymierzalni, Todd wspiął się na
podest przed lustrami i zapatrzył w odbicie.
- I co myślisz? - zapytał.
- Wspaniale - zamruczała Roxanne, stając za nim, by poprawić
mu marynarkę i wygładzić ją na ramionach.
Marina zgadzała się z tą oceną, pomimo że okazywana przez
drugą kobietę potrzeba ciągłego dotykania Todda, gdzie się tylko da,
działała jej na nerwy.
- Podoba mi się kamizelka - skomentowała.
- Mnie też - potwierdził. - Już wiem, o co ci chodzi. Jest mniej
tradycyjna niż szarfa, ale wygląda świetnie. Nie zamówimy nic,
dopóki Julie i Ryan nie wybiorą kolorystyki, ale możemy im podsunąć
parę pomysłów.
- Mamy stronę internetową - powiedziała Roxanne, pochylając
się w stronę jego ucha i przyciskając mu biust do pleców. - Zapiszę
numer tego garnituru, więc państwa przyjaciele będą mogli wejść na
nią i sprawdzić, który ubiór im proponujecie. Jeśli pan młody wygląda
choć w połowie tak znakomicie jak pan, będzie to nie lada ślub.
Todd spróbował się odsunąć od Roxanne, a Marina
powstrzymała jęk.
- Świetnie. Może od razu zapisałaby mi pani adres strony?
Ekspedientka ruszyła się z ociąganiem. Kiedy wyszła z
przymierzami, Todd odwrócił się do Mariny.
- Miałaś mnie chronić.
RS
52
- Jesteś dość duży, by się sam obronić.
- Podobno stanowimy zespół. Ja bym ciebie ratował. Nie mogła
dojść, czego od niej oczekiwał. Czy chciał, żeby udawała zazdrość?
Pogrywa z nią? Dobrze. Pożałuje, że wciągnął ją w tę rozgrywkę.
Podeszła do skraju podestu i chwytając za marynarkę, ściągnęła
go na wyłożoną dywanem podłogę. Uniosła się na palcach, otoczyła
go za szyję jedną ręką i przycisnęła wargi do jego ust. Ten pocałunek
miał być czymś więcej niż poprzedni. Chciała mu dać nauczkę. Toteż
lekko rozchyliła wargi i przywarła do niego całym ciałem. Po kilku
chwilach Todd otrząsnął się z zaskoczenia, objął ją, przyciągnął do
siebie i oddał pocałunek. Pożądanie oszołomiło ją. Nie była w stanie,
myśleć, więc tylko reagowała. Przechyliła głowę i pogłębiła
pocałunek. Todd gładził ją po plecach, ona błądziła dłońmi po jego
ramionach. Pozwoliła mu robić, co zechce. W nagrodę poczuła jego
pocałunki na szyi, coraz niżej. Pragnęła się z nim kochać. Ta myśl
zaskoczyła ją kompletnie. Odsunęła się i w tym momencie usłyszała
zirytowane odchrząknięcie. Odwróciła się i zobaczyła Roxanne
stojącą w drzwiach do przymierzami.
- Powinniście załatwić sobie pokój - powiedziała sprzedawczyni
lodowato.
- Ciekawy pomysł - skomentował Todd, przeciągając słowa.
Roxanne odwróciła się i wyszła. Marina stała nieruchomo,
niepewna nawet co myśleć, nie wspominając już o tym, co
powiedzieć. Nie ma to jak niespodziewana namiętność. Nader
krępująca.
RS
53
- Marino... - zaczął Todd.
Uniesieniem dłoni powstrzymała go. Zmusiła się, by na niego
popatrzeć.
- Udzielałam ci lekcji - powiedziała lekko drżącym głosem. - A
przynajmniej o to mi chodziło.
- Ty też jesteś zupełnie inna, niż się spodziewałem.
- Nie jesteś w moim typie - ciągnęła. - Chcę zaplanować ślub
siostry, nic więcej.
Popatrzyła mu w oczy.
- Zgadzam się - rzekł.
Kilka sekund zajęło jej uświadomienie sobie, że odpowiedział na
treść jej słów, a nie myśli.
- Tak więc nic się nie wydarzyło - oznajmiła. - Nic.
- A jednak coś się stało. Ale mogę to zignorować, jeśli tak
wolisz.
Niczego lepszego w odpowiedzi nie mogła się spodziewać.
Zostawiła go, by się przebrał, a sama wyszła poczekać przy
samochodzie. To nie przyjemność z pocałunku ją niepokoiła, tylko to,
że była gotowa mu się oddać, w ogóle go nie znając. Nie mogła sobie
pozwolić na zakochanie się w kimś takim. To by ją zniszczyło.
To:
Marina_Nelson@mynetwork.LA.com
Co to znaczy, że pocałowałaś Todda?! Nie możesz, ot tak,
napisać „och, tak przy okazji, dziś pocałowałam Todda", a potem
nacisnąć „wyślij". To paskudne, z wielu względów. Pocałowałaś go?
RS
54
W usta? Dlaczego? To do Ciebie niepodobne. Nie chodzi o milion
dolarów, prawda? Proszę, powiedz, że nie. To też do Ciebie
niepodobne. Todd? Naprawdę? Jak to było? Czekaj. Nie jestem
pewna, czy chcę wiedzieć. On zupełnie nie jest w Twoim typie. Zawsze
się kochałaś w słodkich, kujonowatych chłopakach, którzy chcieli
uratować świat, a nie w energicznych samcach, w dodatku żyjących
na luzie. Miał randki z modelkami. Pamiętasz o tym, prawda? Nic Ci
nie jest?
A tak na marginesie, bardzo nam się podoba ta kombinacja
szarozielonego z różem. Bierzcie, ale proszę, nic przesadnie
pasującego do siebie.
To:
From: Marina_Nelson@mynetwork.LA.com Ze mną wszystko w
porządku. Absolutnie. Ten pocałunek jakoś tak sam wyszedł. To długa
historia, myślałam, że mną manipuluje, więc go pocałowałam. To nic
nie znaczy. W ogóle bym o tym nie wspominała, gdyby nie
świadomość, że mógłby kiedyś zdradzić coś na ten temat Ryanowi, a
Ryan Tobie, a wtedy byłabyś wściekła, że sama Ci nie powiedziałam.
To wszystko. Chociaż jak tak sobie teraz myślę, Todd nie ma
skłonności do przechwalania się. A pocałunek to tylko pocałunek,
wiesz? Miłe. Wiem, że on nie jest w moim typie. Nie masz się czym
przejmować.
Cieszę się, że wybraliście kolorystykę. To bardzo pomoże w
planowaniu. Mnie też się podoba ten zestaw zieleni z różem. I
RS
55
przysięgam, żadnej przesłodzonej kombinacji. Zadbamy o różne
odcienie i wariacje na temat. Będzie wspaniale.
To:
Marina_Nelson@mynetwork.LA.com
O BOŻE! Już wiesz, jakie skłonności ma Todd? Co jeszcze wiesz
i mi nie mówisz? Co jeszcze się tam dzieje? Lepiej się w nim nie
zakochaj, Marino. Mówię poważnie. Jestem o tysiące mil i wszystko by
mi przepadło.
To
From Marina_Nelson@mynetwork.LA. Com
LOL4. Nie przejmuj się. Nie ma mowy, żebym się zakochała w
Toddzie. Nie masz się czym martwić.
4 LOL - Lots Of Love (dosłownie: mnóstwo miłości) skrótowiec
kończący list, w rodzaju „uściski" czy „ucałowania", (przyp tłum.)
RS
56
ROZDZIAŁ PIATY
Todd powoli jechał w gęstym ruchu wokół Uniwersytetu Los
Angeles, w końcu zatrzymał się przy krawężniku. Rozejrzał się w
tłumie studentów. Zobaczył Marinę rozmawiającą z młodą kobietą.
Nie rozmawiającą, poprawił się w myśli, migającą. Dwie kobiety stały
naprzeciwko siebie, a ich ręce poruszały się w pełnym gracji tańcu,
dla niego niezrozumiałym. Marina skinęła głową i obejrzała się przez
ramię. Zobaczyła go, pomachała, potem pokazała na samochód i
zamigała coś do przyjaciółki. Ta przytaknęła ruchem głowy, uściskały
się serdecznie i Marina ruszyła w jego stronę. W dżinsach i
bawełnianej koszulce z długim rękawem nie odróżniała się od
studentów, których pełno było dookoła. Pozwolił sobie na dłuższą
kontemplację jej kołyszących się bioder, potem się skupił na
rozwiewających się złotych włosach. Wyglądała jak modelka z
seksownej reklamy.
- Cześć - powiedziała. - Pozwolisz mi poprowadzić? -spytała,
wsiadając.
- Nie. Za dużo takiej mocy uderzyłoby ci do głowy.
- To takie typowe - mruknęła, zapinając pas. - Dlaczego
mężczyźni z taką rezerwą podchodzą do kobiet? Nie dawajcie tym
nieszczęsnym istotom zbyt dużo odpowiedzialności czy władzy. Nie
poradzą sobie z nią.
- W tym kraju większość bogactw jest w rękach kobiet.
RS
57
- Za każdym razem, kiedy ktoś to cytuje, śmiać mi się chce.
Wiem, że nie chcesz, żebym prowadziła, dlatego że poziom moich
umiejętności zagraża twojemu poczuciu męskości.
- Już niedługo, przechodzę terapię.
Roześmiała się. Zawtórował jej. Ich ostatnie spotkanie miało
miejsce w salonie z garniturami, gdzie go pocałowała. Od tamtej pory
wciąż pragnął więcej. Na razie wystarczyć musiało proste cieszenie
się obecnością Mariny. Włączając się do ruchu, próbował sobie
przypomnieć, kiedy wcześniej po prostu chciał przebywać w
towarzystwie kobiety bez odliczania minut dzielących go od
zaciągnięcia jej do łóżka. Oczywiście miał ochotę przespać się z
Mariną, tylko że oprócz tego ją również lubił. Kiedy mu się to ostatni
raz przydarzyło? Prawie już zapomniał, jakie to uczucie. Ufać jej - co
to, to nie. Żadnej kobiecie nie ufał.
- Jak się zainteresowałaś językiem migowym? - zapytał.
- Trochę mi głupio się do tego przyznać, ale nauczyłam się go
przede wszystkim dlatego, że jedna z moich przyjaciółek miała
niesłyszącego brata, bardzo atrakcyjnego. Miałam wtedy czternaście
lat. Był starszy, tajemniczy, żywiłam przekonanie, że jego wnętrze
jest głębokie i fascynujące, że szaleńczo się we mnie zakocha, jeśli
tylko zdołamy się porozumieć. Poszłam na kurs migania dla
początkujących i bardzo mi się to spodobało.
- Co się stało z tym chłopakiem?
- Okazał się kompletnym palantem, do tego jeszcze głuchym, ale
dzięki niemu zostałam dyplomowanym tłumaczem i na studiach
RS
58
całkiem nieźle dorabiałam. – Zerknęła na zegarek. - Przepraszam, ale
będę musiała zrobić przerwę w naszym spotkaniu.
- Nie ma sprawy.
- To bardzo ważny wykład, dziękuję ci więc za elastyczność.
- W życiu bym nie chciał stać się przeszkodą w czyjejś edukacji.
- Powiedziane w sposób godny członka elity.
- Teraz, kiedy Julie i Ryan wybrali kolorystykę, możemy
podejmować wiążące decyzje - powiedział Todd. - Poinformuję
kwiaciarkę, jakie to kolory, i przywiezie odpowiednie próbki.
- Dobrze. Sądzę, że ten zielono-różowy zestaw daje duże pole do
kompromisów. Na przykład wszystko dla panów może być zielone,
dla pań różowe.
- I wszyscy będą zadowoleni.
- Właśnie - uśmiechnęła się.
- Tamten pocałunek był niesamowity - rzucił, gdy stanęli pod
światłami.
Oczy jej się zrobiły okrągłe, na policzkach pojawił się
rumieniec.
- Tak, no cóż, mówiłeś, że potrzebna ci ochrona.
Był ciekaw, co ona myślała o tym pocałunku. Teraz już wiedział,
że dla niej był tak samo silnie erotyczny jak i dla niego.
- Choć ja wcale nie uważałam, że jej potrzebujesz - ciągnęła,
wciąż nie patrząc na niego. - Z takimi kobietami jak tamta radzisz
sobie nawet przez sen.
RS
59
- O wiele bardziej interesujący jestem, kiedy nie śpię. -
Przejechał skrzyżowanie. - Nie spodziewałem się takiej namiętności.
- To, że jestem bystra i wykształcona, nie oznacza, że się różnię
od normalnych ludzi.
- Różnisz się, ale to dobrze. Nie narzekam, Marino. Podobasz mi
się taka, jaka jesteś.
- Och. To dobrze. Choć twoja opinia nie ma znaczenia.
- Oczywiście, że nie ma. Popatrzyła na niego.
- To był naprawdę gorący pocałunek.
- Zgadzam się. Może będę później potrzebował ochrony.
- Nie sądzę. Uratujesz się bez mojej pomocy.
- Dość chłodne stanowisko.
- Musisz z tym żyć.
Zachichotał, ona uśmiechnęła się, a potem zaczęła opowiadać,
co Julie sądzi o aranżacji miejsca ślubu. Jednak jego uwaga
zaprzątnięta była rozmyślaniem, jak zaciągnąć Marinę do łóżka,
pomimo że seks z nią nie byłby mądrym posunięciem. Po pierwsze,
przez resztę życia mieli być spowinowaceni. Seks tylko by
skomplikował całą tę sytuację. Po drugie, była odmienna od jego
dotychczasowych dziewczyn. Nie wchodziła w luźne damsko-męskie
układy, a on nie wierzył w poważny związek z kobietą. Tyle tylko, że
przypominanie sobie tamtego pocałunku przez kilka ostatnich nocy
utrudniało mu zaśnięcie, a to mu się jeszcze nie zdarzyło... nigdy.
Marina patrzyła na stojący przed nią talerzyk z makaronem.
Pochyliła się do Todda i szepnęła:
RS
60
- Czy mi się uroiło, czy wszystkie dania zostały polane jakimś
śmietanowym sosem?
- Nie masz urojeń - odszepnął. - Sałatka, zupa, kurczak, paluszki
krabowe...
- A teraz ten makaron - mruknęła. - Jeślibyśmy wybrali tę firmę,
trzeba by dołożyć biel do kolorystyki.
Na samo jedzenie nie mogła narzekać. Krewetki były delikatne,
podsmażane warzywa chrupkie, sos stanowiła delikatna mieszanka
śmietany, sera i przypraw, ale jednak...
- Możemy iść - powiedział Todd.
- Nie smakuje ci? - spytała.
- Nie, dobre jest, tylko...
- Czegoś za dużo?
- Właśnie.
Kilka minut później pojawiły się próbki deserów. Marina zdołała
się opanować, gdy hostessa wyjaśniała dokładnie skład dań, ale kiedy
dziewczyna zniknęła w kuchni, zaczęła chichotać.
- Ciasto czekoladowe z bitą śmietaną? Truskawki w śmietanie?
Pudding chlebowy z sosem śmietanowo-czekoladowym czy zestaw
sorbetów z polewą imbirowo-śmietanową?
Spróbowała kęs puddingu chlebowego.
- Pyszne - oznajmiła. - Naprawdę znakomite.
- Jedzenie mi smakuje - powiedział, z bardzo niepewną miną.
RS
61
- Mnie też. Tylko jest takie sycące. Już mam wrażenie
przepełnienia. Może w poprzednim wcieleniu właściciel był krową i
cała ta śmietana to oznaka powrotu do korzeni.
- Dziwaczne stwierdzenie, nawet jak na ciebie.
- Szukam wyjaśnienia. Dobrze, napiszę e-mail do Julie, że
jedzenie jest fantastyczne, tylko pływa w śmietanie. Niech sami
zdecydują.
Wstali.
- Możemy się po drodze zatrzymać pod jakimś sklepem? Marzę
o jakimś napoju dla spłukania smaku śmietany.
- Idę z tobą.
Po zajęciach Marina pojechała do Todda na spotkanie z
kwiaciarką. Choć kilka miesięcy temu była tu przy bramie, dopiero
dziś zobaczyła z bliska główny budynek. Przejeżdżając przez otwartą
bramę z kutego żelaza, wpatrywała się w olbrzymi, trzypiętrowy
gmach z dziesiątkami okien i mansardami.
- A ja myślałam, że posiadłość babci Ruth robi wrażenie -
mruknęła.
Otaczające gmach tereny były idealnie zadbane i ciągnęły się w
nieskończoność. Kiedy zaparkowała przed frontem, samochód
wyglądał jak zabawka porzucona przez roztargnione dziecko.
Oczywiście wiedziała, że Todd jest bogaty, ale dotychczas nie
zdawała sobie sprawy, jak bardzo. Skierowała się ku szerokim
drzwiom frontowym, zatrzymała się jednak i popatrzyła na swoje
RS
62
dżinsy. Czy na taką okazję nie powinna się specjalnie wystroić?
Właśnie wtedy drzwi się otworzyły i stanął w nich Todd.
- Obejrzałaś już? - spytał.
- Jeszcze nie. Organizujesz wycieczki z przewodnikiem co drugą
środę?
- Tylko dla wybranych osób. Wchodź.
Przebrał się w dżinsy i koszulę z długim rękawem, dzięki czemu
powinna się poczuć bardziej swojsko. Weszła na marmurową
posadzkę holu, opierając się chęci zrzucenia butów. Były tu
niesamowite meble, najprawdopodobniej antyki, oraz obrazy
wyglądające na oryginały znanych dzieł.
Todd zamknął za nią drzwi.
- O czym myślisz?
- Zastanawiam się, ile tu jest sypialni.
- Ponad dziesięć.
- Czy wynajmujesz dużym rodzinom, czy po prostu zapraszasz
ludność co mniejszych krajów?
- To zależy od obrotów, jakie mam w danym miesiącu. Żartował,
ale coś było w jego wyrazie twarzy. Jakaś nieufność.
- Niewłaściwie reaguję? - zapytała. - Powinnam udawać że nie
robi to na mnie wrażenia i nie onieśmiela?
- To tylko dom.
- Budynek jest naprawdę ogromny, a ty mieszkasz tu sam. To
trochę dziwne.
RS
63
- Tu dorastałem. Jest wielki i kosztowny w utrzymaniu ale
pozostaje w mojej rodzinie od trzech pokoleń, a teras ja za niego
odpowiadam.
Popatrzyła dookoła, na masywne żyrandole i mnóstwo świeżych
kwiatów.
- Wygląda jak wielki hotel. Żeby się wprowadzić, braku je tylko
puszystego szlafroka i listy usług.
- Nie ma pokojówek.
- No to odpada. Nie korzystam z hoteli bez służby po kojowej. -
Popatrzyła na niego. - Jak zazwyczaj reagują Inne kobiety?
- Zaczynają obliczać, ile dostaną odprawy, gdy małżeństwo się
skończy.
- Nie każdej, z którą miałeś randkę, chodziło o pieniądze.
Niektóre musiały cię naprawdę lubić.
- Wiele kobiet, z którymi się spotykam, mnie lubi. Pieniądze to
dodatkowy plus. - Objął ją za ramiona i przeprowadził przez
zwieńczone łukiem przejście. - Zazwyczaj nie pokazuję im domu.
- Na twoim miejscu też bym tego nie robiła. Te, którym chodzi
tylko o pieniądze, nie zdołałyby dłużej udawać, a pozostałe byłyby
śmiertelnie przerażone.
- Ty nie jesteś przerażona.
Szli wystarczająco blisko siebie, by czuła ciepło jego ciała, co
przypominało jej, jak się czuła w jego ramionach. Jak przycisnął ją do
siebie, całował w kark i powodował, że całe jej ciało przechodziły
ciarki.
RS
64
- To nie jest nasza randka - przypomniała mu. Zatrzymali się w
wielkim salonie. Stały tu dwa dzielone zestawy kanapowe, kilka szaf,
stoliczków oraz biurko, a pokój wcale nie sprawiał wrażenia
zagraconego.
- Miło tu - orzekła, doceniając ciepłą kolorystykę i przytulność
wnętrza. - Masz dekoratorkę?
- Oczywiście. Sam jestem typowym facetem. Gdyby to zależało
wyłącznie ode mnie, wszystko byłoby beżowe.
Gdzieś w oddali zadźwięczał dzwonek.
- Drzwi wejściowe - wyjaśnił. - Prawdopodobnie kwiaciarka.
Usiądź, a ja ją wpuszczę.
Podeszła do jednej z kanap i usiadła. Po prawej ręce miała barek
na kółkach, sporządzony z przepięknie intarsjowanego drewna.
Zamiast alkoholi stały na nim najrozmaitsze napoje, lód i drobne
przekąski.
- Gdzieś tu się czai gospodyni albo kucharka - mruknęła do
siebie, wrzucając lód do szklanki i otwierając puszkę swojego
ulubionego napoju. Nie ma mowy, by Todd sam to przygotował.
Wrócił z drobną kobietą w nieokreślonym wieku. Niósł naręcze
albumów i katalogów, ona zaś dwa kosze z mnóstwem kwiatów.
- Marino, to jest Beatrice. Beatrice, Marina jest siostrą panny
młodej.
- Jak to miło, że razem planujecie ten ślub - powiedziała kobieta
z uśmiechem. Rozejrzała się po meblach i odwróciła do Todda. -
Może jadalnia lepiej by się nadawała?
RS
65
- Oczywiście. Tędy proszę.
- Czy mogę pani najpierw przyrządzić coś do picia? -spytała
Marina.
- Poproszę o wodę. Butelkowaną, jeśli jest.
Marina napełniła drugą szklankę lodem, złapała butelkę wody i
ruszyła za nimi. W trakcie przechodzenia z salonu do jadalni
przygotowała się na mocne wrażenia i onieśmielenie.
I słusznie, bo w jadalni spokojnie zmieściłoby się trzydzieści
osób, choć przy stole stało teraz tylko dwanaście krzeseł. Po obu
stronach, przy oknach z witrażami, stały dwa kredensy, a pośrodku
przeciwległej ściany znajdował się długi bufet. Obrazu dopełniały
cztery żyrandole i kominek.
Todd położył albumy na stole, a Beatrice zaczęła wykładać
kwiaty.
- O ile wiem, państwo młodzi wybrali już kolorystykę - zaczęła,
zestawiwszy kilka kwiatów. - To bardzo pomaga. Róż z zielenią
będzie wyglądać prześlicznie. Jednakże mam kilka pomysłów na
nieco Inne zestawy. Coś z nutką odmienności. Na przykład, mamy tu
przydymione różowe tulipany z zielonym! mieczykami. Nic
tradycyjnego, a wyglądają razem bardzo ładnie.
Marina nie bardzo się znała na roślinach i kwiatach, ale wiedząc,
jak wygląda tulipan, potrafiła zidentyfikować mieczyki.
- Śliczne - mruknęła, potem popatrzyła na Todda. -I co myślisz?
- Ładne. Uśmiechnęła się.
- Za bardzo babskie?
RS
66
- Nie bardzo się znam na kwiatach. Wygląda to dobrze. Beatrice
wyciągnęła kolczasty zestaw.
- Tu mamy bromelię, imbir i anturium. I znowu, nic
tradycyjnego, ale kolory są idealne. Takie bukiety naprawdę mogą
stworzyć czarującą atmosferę przy stole.
Podała Marinie bukiet kul o żółtozielonych płatkach.
- Chryzantemy. Bardzo eleganckie. Można je zawiesić na
oparciach krzeseł.
Wcisnęła Toddowi naręcze zielonych jagód.
- Owoce dziurawca. Idealna zieleń.
Podawała kolejne zestawy kwiatów, aż w końcu Marinie nie
mieściły się w rękach. Todd był tak samo obładowany. Wtedy
Beatrice zabrała się za albumy.
- Mam tu zdjęcia z różnych ślubów. Możemy je obejrzeć.
Przerzuciła kilkanaście stron ze zdjęciami, wciąż objaśniając,
jakie są możliwe kombinacje kwiatów.
- Mówiliście państwo, że ceremonia odbędzie się w osobnym
pomieszczeniu? - upewniła się.
- Obok głównej sali balowej jest idealne pomieszczenie.
Ustawimy rzędy krzeseł, więc tam również będą potrzebne kwiaty.
Beatrice zaczęła opowiadać, co można z tym zrobić, lecz nagle
Marina poczuła, że ma kłopoty ze skupieniem się na jej słowach.
Czuła gorąco, dostała zawrotów głowy i jednocześnie było jej zimno.
W brzuchu zaczęło się jej przewracać, czuła narastające mdłości.
RS
67
Ostrożnie odłożyła kwiaty na stół. Nigdy nie była na nic uczulona, ale
może zareagowała na nadmiar pyłku.
- Dobrze się czujesz? - spytał Todd.
W brzuchu znów jej się zakotłowało i poczuła, że zaraz
zwymiotuje.
- Nie bardzo - przyznała, przerywając wyjaśnienia Beatrice w
pół słowa. - Czy gdzieś tu blisko jest łazienka?
- Jasne. - Odłożył swoje naręcze.
- Za chwilkę wracam - zwrócił się do kwiaciarki i wyprowadził
Marinę z pokoju.
Na końcu bardzo eleganckiego korytarza, którego urody nie była
w tym stanie docenić, znajdowała się przestronna toaleta dla gości.
- Coś z żołądkiem - wysiekała. - Nie wiem, co się dzieje.
- Nie przejmuj się, sam sobie poradzę z Beatrice. Pomimo nader
nieprzyjemnych poruszeń w brzuchu zdołała się uśmiechnąć.
- Nie sądzę, żeby ktokolwiek zdołał sobie z nią poradzić, ale
możesz spróbować.
- Przyjdź, kiedy poczujesz się lepiej.
- Oczywiście, to pewnie zajmie minutkę.
Zamknęła za sobą drzwi łazienki i rzuciła się rozpaczliwie w
stronę muszli klozetowej.
Nie miała pojęcia, ile czasu minęło. Przeżyła już dwa ataki
wymiotów i miała ponure wrażenie, że to jeszcze nie koniec. Była
roztrzęsiona i słaba, na przemian było jej to gorąco, to zimno. Czuła
się niewiarygodnie paskudnie. Siedziała na marmurowej posadzce, z
RS
68
zamkniętymi oczami i zastanawiała się, czy starczy jej sił, żeby
dojechać do domu. Wydawało się to niewykonalne. Po pierwsze miała
wątpliwości, czy dojedzie, nie wymiotując po drodze parę razy. Po
drugie, nie potrafiła się skupić na niczym oprócz koszmarnego
samopoczucia.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Marina?
Rozpoznała głos Todda. Dlaczego to musiało się stać akurat
tutaj? W jego obecności? -Ta...ak?
- Jak twój brzuch?
- Parszywie. Nie mam pojęcia dlaczego.
- Ja wiem. Zatrucie pokarmowe. Te wszystkie sosy śmietanowe.
Przypomniała sobie, co jedli, i jęknęła.
- Ty też?
- No pewnie. Pozbyłem się Beatrice. Chodź, zaprowadzę cię na
górę do jednego z pokoi gościnnych. Łazienki są tam wygodniejsze i
między kryzysami będziesz się mogła wczołgać do łóżka.
Zawahała się przez sekundę, a potem z trudem wstała.
Wyciągnięcie się w pościeli wydawało jej się wyjątkowo atrakcyjne.
Otworzyła drzwi łazienki i zobaczyła Todda, który wyglądał co
najmniej tak samo kiepsko jak ona. Był blady, miał zielonkawą cerę i
sińce pod oczami.
- Czyż nie atrakcyjna z nas para? - wymamrotała, kiedy
pociągnął ją za rękę w stronę schodów.
RS
69
- Zrobimy sobie zdjęcie. Musimy się pospieszyć. Nie wiem, ile
mamy czasu.
Pomimo fatalnego samopoczucia Martina zdołała się roześmiać.
- Bez wątpienia potrafisz zapewnić dziewczynie rozrywkę.
- Co ty powiesz? Dobrze, że jest piątek. Nie masz zajęć w
sobotę, prawda?
- Nie.
- To dobrze. Możesz się więc tu męczyć, ile chcesz. Jeśli musisz
do kogoś zadzwonić, masz telefon w pokoju. W szafie są szlafroki.
Rzuciłem parę swoich koszulek na łóżko, żebyś mogła spać w czymś
wygodniejszym niż dzienne ubranie.
Dotarli do podestu pierwszego piętra. Spojrzała na niego. O
wszystkim tym pomyślał, czując się tak samo paskudnie jak ona?
Świetny jest.
- Dzięki. Przekraczasz wszelkie moje oczekiwania. Chwycił się
za brzuch.
- To będzie parę bardzo nieprzyjemnych godzin. Po prostu
musimy się pozbyć z organizmu tych wszystkich toksyn.
- Powinniśmy.
Todd przerwał jej potrząśnięciem głową.
- Trzecie drzwi po prawej. Koszulki na łóżku. Woda na toaletce.
Odwrócił się i pospiesznie dotarł korytarzem do drzwi na jego
końcu. Marina, patrząc za nim, poczuła, że sama nie ma dużo czasu.
Wpadła do gościnnego pokoju i znalazła wszystko zgodnie z opisem.
Na łóżku leżały dwie czyste koszulki, na toaletce stały trzy butelki
RS
70
wody mineralnej, w szafie wisiał szlafrok. Nie zdążyła z niczego
skorzystać, musiała popędzić do toalety, zastanawiając się, czy w
ogóle dożyje do rana.
RS
71
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Marina obudziła się w sobotę około szóstej rano. Upojne chwile
w łazience spędzała mniej więcej do północy, potem wczołgała się do
łóżka i zasnęła jak kłoda. Teraz umyła zęby znalezioną przygotowaną
nową szczoteczką, zawinęła się w puszysty szlafrok i wyruszyła na
wyprawę po ogromnym domu w poszukiwaniu herbaty. Minęła
jadalnię, wciąż zarzuconą kwiatami, dotarła do tylnej części domu i do
kuchni mogącej zadowolić najbardziej wybrednego kuchmistrza na
świecie. Znalazła tu też Todda. Miał na sobie sweter i koszulkę, nie
ogolił się.
-Dzień dobry - odezwała się, starając się zachowywać jak
najnormalniej, pomimo niespokojnego kołatania w piersi na jego
widok. Co się z nią działo? To Todd. Człowiek, którym przecież
gardzi. Nie, niestety, nie może. Jest tak samo chory jak ona wczoraj, a
jednak zanim rozpoczął długi wieczór w toalecie, znalazł czas, by ją
ulokować.
- Cześć. Jak się czujesz? - Uśmiechnął się.
- Lepiej. Brzuch mam tak pusty, że prawie słyszę w nim wycie
kojotów. A ty?
- Odpuściło mi koło pierwszej w nocy, potem padłem jak ścięty.
Zamierzam podjąć poważną decyzję biznesową i stanowczo odrzucić
tę śmietanową firmę.
- Ani myślę ci się przeciwstawiać w tej sprawie. Chyba nigdy w
życiu nie byłam tak chora.
RS
72
Skinieniem głowy wskazał czajnik na kuchence.
- Co powiesz na herbatę i suchego tosta? Ja chyba tego ranka nie
jestem w stanie znieść nic więcej.
- Brzmi świetnie. Zapewne powinniśmy się też solidnie
nawodnić.
Uśmiechnął się porozumiewawczo.
- Oj, dużo płynów straciliśmy.
- Nawet nie mów. - Potarła palcami materiał szlafroka. -
Przyjemny. Czy spośród kobiet, które to miały na sobie, jestem
pierwszą mówiącą po angielsku?
Oparł się na blacie i skrzyżował ręce na piersi.
- Miałaś sobie dać spokój z tymi modelkami.
- Nie przypominam sobie, bym cokolwiek takiego powiedziała.
- A powinnaś. - Obejrzał ją od stóp do głów. - Ten jest dla
miłych gości, a nie na randki. Zazwyczaj nie przyprowadzam tu
kobiet, pamiętasz?
- Ale twój samochód jest za ciasny na takie ekscesy. Uniósł
jedną brew.
- Bardzo jesteś ciekawa mojego prywatnego życia.
- Mężczyźni uwielbiają opowiadać o sobie.
- Zazwyczaj idziemy do niej.
- Rozumiem. W razie potrzeby łatwiej uciec, w dodatku nie
świeci się jej pieniędzmi w oczy.
- Właśnie.
RS
73
Czajnik zaczął gwizdać. W tej samej chwili kromki wyskoczyły
z tostera.
- Naczynia? - zapytała.
Pokazał na ciąg szafek. Już za drugim podejściem znalazła dwa
małe talerze. Na jednym położyła grzanki i uzupełniła kromki w
tosterze. W tym czasie Todd zalał herbatę w czajniczku. Obejrzała się
przez ramię i zauważyła świeże liście w małym koszyczku.
- Bardzo wymyślne - powiedziała. - To twoje?
- Najwyraźniej tak. Wczoraj wieczorem napisałem e-mail do
mojej gospodyni i spytałem, czy mam herbatę. Odpisała, że owszem i
poinstruowała mnie, gdzie mogę wszystko znaleźć.
Trudno sobie wyobrazić, że można mieć tyle rzeczy, że się
nawet nie wie co ani gdzie to jest. Inny świat, pomyślała Marina.
Bardzo odmienny. Skubała powoli tosta i przyjęła podany jej przez
Todda kubek z herbatą.
- Interesujący dom - powiedziała po pociągnięciu łyka
parującego napoju. - W pewien sposób przerażający.
- Robi wrażenie.
Popatrzyła na niego, na pociemniałe od świeżego zarostu
policzki i szczęki.
- Skąd w ogóle możesz wiedzieć, kiedy komuś chodzi o ciebie? -
spytała. - Nic w twoim życiu nie jest normalne. Jak możesz być
pewien?
- Nie jestem. Nawet ty się zgodziłaś ze mną umówić dopiero,
kiedy ciotka zaproponowała ci milion dolarów.
RS
74
- Och, daj spokój. Wiesz, że to tylko żart. Choć jej przekonanie,
że aby kobieta za ciebie wyszła, trzeba jej za to zapłacić, uważam za
fascynujące. Co ona wie takiego, czego ja nie wiem?
- Zignoruję to pytanie.
Marina odgryzła kęs tosta i zaczęła wolno żuć. Jak dotąd żołądek
nie protestował, ale nie była gotowa na spędzenie jeszcze kilku godzin
w toalecie.
- Czasem musisz być pewien - powiedziała. - Na pewno są jakieś
kobiety, którym ufasz.
- Nie chcesz rozmawiać na ten temat.
- To pytanie czy polecenie? Popatrzył na nią ciężkim wzrokiem.
- Byłem w męskim liceum z internatem, razem z Ryanem. Moją
pierwszą poważną dziewczyną była uczennica z sąsiadującego
żeńskiego liceum. Spotkaliśmy się na tańcach i z miejsca się w niej
zakochałem. Była bystra, wesoła i naprawdę się zaangażowała.
Marina nie wątpiła w to ani przez moment. Wiedziała, że dla
chłopaków w typie Todda dziewczyny kompletnie tracą głowy.
- Jej matka ledwie wiązała koniec z końcem, pracując gdzieś w
biurze. Jenny opowiedziała jej o mnie. Oboje byliśmy zakochani
pierwszy raz w życiu. - Twarz mu się ściągnęła. - Matka Jenny poszła
do moich rodzicowi oświadczyła, że albo zapłacą jej dwieście
pięćdziesiąt tysięcy dolarów, albo oskarży mnie o gwałt. Jenny miała
dopiero szesnaście lat, więc były poważne szanse, że oskarżenie się
utrzyma.
RS
75
Marina znów poczuła mdłości, choć tym razem nie miało to nic
wspólnego z zatruciem pokarmowym.
- Nie mogę uwierzyć. To okropne. Ile miałeś lat?
- Szesnaście. Ale to bez znaczenia. Rodzice zapłacili, a ja
dostałem ważną lekcję.
Chciała mu powiedzieć, że wyciągnął z tego niewłaściwe
wnioski, że ludzie wcale tacy nie są, tyle tylko, że dla niego może
właśnie byli.
- Co Jenny na to powiedziała? - zapytała.
- Była wściekła, a przynajmniej tak twierdziła. Tydzień po
naszym zerwaniu matka kupiła jej nowy samochód. Najwyraźniej
pomogło.
Mówił to znudzonym, cynicznym tonem, ale mówienie o
przeszłości musiało go boleć. Takie doświadczenia zostawiały blizny.
- Inna kobieta, z którą się spotykałem, przyszła i powiedziała, że
jest w ciąży. Zawsze byłem ostrożny, ale nie miałem powodów
podejrzewać, że kłamie. Zareagowałem jak każdy porządny człowiek i
poprosiłem ją o rękę. Zawsze mówiła o wielkim weselu, więc
zaproponowałem, by poczekać do narodzin dziecka, żeby nie robić
pospiesznych przygotowań. Wyraźnie ją to zaskoczyło, wręcz
zgłupiała.
Marina opadła na oparcie i zamknęła oczy.
- Niech zgadnę. W ogóle nie była w ciąży.
- Właśnie. Test, który mi pokazała, zrobiła na jej prośbę
przyjaciółka. Najwyraźniej miała w planach jak najszybsze zajście w
RS
76
ciążę, a gdyby to nie wyszło, odegranie poronienia tuż przed weselem.
Oboje bylibyśmy tak zrozpaczeni tą tragedią, że i tak byśmy się
pobrali.
- To obrzydliwe, że tacy ludzie są na świecie - skomentowała. -
Wiem, że pieniądze to utrudniają, ale przecież musiałeś mieć jakieś
miłe doświadczenia z kobietami.
- Nieliczne. Ale nigdy nie jestem pewien. Zawsze jakoś tylko
czekam, kiedy każda kolejna przyzna, że chodzi wyłącznie o
pieniądze.
Pochyliła się ku niemu.
- Todd, uważam, że jesteś wspaniałym mężczyzną. Bystrym,
wesołym, czarującym i nawet dość przystojnym.
Uśmiechnął się.
- Poczekaj chwilkę, muszę się ponapawać tymi wszystkimi
komplementami.
Roześmiała się.
- Wiesz, co mam na myśli. Nie zawsze chodzi o pieniądze.
Niemożliwe. Nie ma na świecie wystarczającej liczby paskudnych
ludzi.
- Zanim Ryan się zakochał w twojej siostrze, spotykał się z
samotną matką, która miała przemiłą córeczkę. Był święcie
przekonany, że znalazł idealną kobietę. Zwariował na punkcie tego
dziecka, chciał być z nimi obiema i oświadczył się. Potem przez
przypadek usłyszałem, jak opowiadała przyjaciółce, że bardzo nie
chciała mieć dziecka, dopóki nie zdała sobie sprawy, że wielu
RS
77
bogatych młodych mężczyzn to kompletni frajerzy, gdy chodzi o
urocze, małe dziewczynki. I o tym, że planowała zostać z Ryanem
przez kilka lat, potem się rozwieść i żyć z alimentów dla dziecka,
które on na pewno zaproponuje.
Aż serce ją bolało ze współczucia.
- To co ty robisz? Nigdy nie ufasz? Nigdy się nie troszczysz?
Nigdy nie dajesz siebie?
- Jak dotąd się to sprawdza.
- Ale to takie samotne życie. Nie chcesz się zakochać?
- Nie aż tak, żeby się zapomnieć. I tak potrafię doprowadzić
kobietę tam, gdzie chcę. Jeśli będę potrzebował życzliwej duszy w
domu, sprawię sobie psa.
Zrobiło jej się strasznie smutno. Pozornie Todd miał wszystko,
ale tak naprawdę, w jego życiu istniały obszary pustki. Miał władzę,
inicjatywę, był też zaskakująco miły i troskliwy. Ale nigdy nie zaufa
kobiecie na tyle, by naprawdę powierzyć jej swoje serce.
- O czym myślisz? - zapytał.
- Że oboje jesteśmy pokaleczeni. Ty nie potrafisz zaufać nikomu,
ja nie umiem ufać samej sobie.
- Nie wierzę - zaprotestował. - U ciebie wszystko jest w
porządku. Czyż nie spotykasz się z tymi geniuszami mającymi zbawić
świat?
- Zazwyczaj. Są błyskotliwi, interesujący i... - Przygryzła wargę.
Mieli rozmawiać o nim, nie o niej.
-I bezpieczni? - dokończył cichym głosem.
RS
78
- Może. Czasami po prostu... - Pociągnęła łyk herbaty. - Moja
mama zakochała się w tacie w chwili, gdy go zobaczyła. Miała
siedemnaście lat i do tej pory wciąż go uwielbia. On nie jest zły, ale
nie najlepszy z niego mąż i ojciec. Znika. Po prostu nie ma go przez
kilka miesięcy. Nigdy nie wiemy, kiedy wyjedzie ani na jak długo. Za
każdym razem, gdy wychodzi z domu, łamie jej serce. Lecz ona
zawsze czeka na jego powrót. Nie pozwoli sobie pokochać
kogokolwiek innego. Żyje połowicznie, szczęśliwa tylko wtedy, gdy
on jest przy niej.
- Ty jesteś inna - rzekł. - Twardsza.
- Nie wiesz tego, ja też nie. Boję się, że jednak jestem taka sama
jak ona. Że zakocham się w człowieku, który złamie mi serce, a ja mu
na to pozwolę. Powiedziałabym, że to normalne. Zakochanie się,
prawdziwa miłość, wygląda jak oddanie komuś kontroli nad moim
życiem. Nie przewiduję czegoś takiego w najbliższej przyszłości.
- Czyli zamiast ryzykować, umawiasz się z chłopakami, w
których nie masz szans się zakochać.
- Czy naprawdę chcesz tracić czas na roztrząsanie moich wad?
Bo ja sądzę, że wkraczasz tu na niebezpieczny teren.
- Zaryzykuję. Więc czy mam rację? -Może.
- Zawsze to ty jesteś stroną adorowaną, nigdy tą narażoną na
emocjonalne ryzyko.
- Sugerujesz, jakobym była wredna, a nie jestem. Tylko nie chcę
się zakochać w kimś, dopóki nie będę pewna, że nie zostanę przez to
zniszczona.
RS
79
- Nigdy nie możesz być tego pewna.
- W to nigdy nie uwierzę - odparła. - Pewnego dnia zaryzykuję.
- Na pewno?
Chciała wierzyć, że tak. Że jakiś jeden mężczyzna będzie
godzien pokładanej w nim wiary.
- Najwyraźniej nam obojgu potrzebna jest terapia -oznajmiła. -
Może daliby nam zniżkę dla grup?
Roześmiał się, od tego zrobiło jej się jakoś tak ciepło w środku.
Ziewnęła.
- Przepraszam - powiedziała, zakrywając usta. - Za mało spałam
tej nocy.
- Ja też. - Wstał. - Chodź, idziemy do łóżka.
Wpatrzyła się w niego, osłupiała. W głowie zawirowały jej
myśli. Łóżko? Z nim? To znaczy seks? Chciała się poczuć
zszokowana i obrażona. Chciała wstać i dać mu w twarz. Ale
zobaczyła w wyobraźni ich oboje, nagich, splecionych i uświadomiła
sobie, że zgodzi się nader chętnie.
Todd uniósł obie ręce.
- Przepraszam, fatalny dobór słów. Zacznę jeszcze raz.
Chodźmy na górę, gdzie każde z nas może się wyspać w swoim
łóżku. Teraz lepiej?
Skinęła głową, bo tego oczekiwał, ale w głębi duszy poczuła
silne ukłucie zawodu. Dlaczego tak? Wyprowadził ją z kuchni,
sterując dłonią położoną na jej krzyżu.
RS
80
- Spotkamy się później - zapowiedział radośnie - i sprawdzimy,
czy w ogóle mamy jeszcze ochotę na jedzenie.
- Całkiem niezły plan.
Na szczycie schodów każde poszło w swoją stronę. Lecz kiedy
Marina zamykała za sobą drzwi, w głowie dominowała jej jedna myśl:
jak bardzo wolałaby, żeby zamierzał dokładnie to, co powiedział za
pierwszym razem.
Później tego popołudnia Marina wyszła spod prysznica i
sięgnęła po ręcznik. Po nałożeniu solidnej warstwy rozkosznego,
pachnącego cytryną płynu do włosów ubrała się, podsuszyła włosy i
ruszyła na dół. Była głodna, a tym razem herbata i tost mogły nie
wystarczyć. Pomyślała, że po drodze do domu mogłaby podjechać do
jakiegoś baru z jedzeniem na wynos, ale najpierw musiała odszukać
gospodarza i podziękować mu za wszystko. W kuchni i w salonie było
pusto. Usłyszała ciche stukanie w klawisze. Poszła w tamtą stronę i
znalazła go w wyłożonym boazerią gabinecie, który wyglądał jak
dekoracja do „Masterpiece Theatre"5.
Na widok starannie ubranego Todda poczuła ciarki na całym
ciele, lekkie uderzenie gorąca i jeszcze kilka niepożądanych reakcji
fizjologicznych.
5 „Masterpiece Theatre" - cykliczny program kulturalny
telewizji PBS (Public Broadcasting Service), (przyp. tłum.)
- Jak się czujesz? - zapytał, kiedy weszła do pokoju.
- Dobrze. Odespałam swoje i teraz umieram z głodu.
- Ja też. Czyli oboje przetrwaliśmy zatrucie pokarmowe.
RS
81
- Na to wygląda. Wstał i obszedł biurko.
- Gotowa, żeby jechać do domu?
Skinęła głową, choć tak naprawdę chciała mu się rzucić w
ramiona i błagać, by ją wziął. Najwyraźniej wciąż odczuwała
negatywne skutki toksycznego jedzenia.
- Wielka randka dziś wieczorem? - zapytał.
- Nie bardzo.
Wziął z biurka złożoną kartkę papieru i podał jej.
- Pamiętam, jak mówiłaś, że lubisz meksykańską kuchnię, a tu
niedaleko jest świetna restauracja dostarczająca zamówienia do domu.
Chcesz coś zjeść, zanim wyruszysz?
Zawahała się. Rozsądek mówił jej, żeby się stąd wynosiła, póki
się jeszcze emocjonalnie nie rozsypała. Reszta ciała - zwłaszcza te
najbardziej kobiece części - sugerowała, że powinna zostać i
sprawdzić, jak się sprawy potoczą.
- Moglibyśmy obejrzeć film - zaproponował. - Nawet pozwolę ci
wybrać.
Uśmiechnęła się szeroko.
- Czy mogłabym odrzucić takie zaproszenie? A jakie są szanse,
że się dogadamy co do filmu?
- Na pewno znajdzie się choćby jeden. Coś śmiesznego.
- Ale inteligentnego, nie jakieś głupoty.
- Mam taki.
RS
82
- Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek będę jeść - przyznała
Marina trzy godziny później, wyciągnięta na sofie w pokoju
telewizyjnym. - Ale jestem głodna.
Todd siedział w swobodnej pozie, ze stopami w skarpetkach
opartymi na zamszowym obiciu otomany stojącej przed sofą. Obicia
mebli i wykładzina na podłodze stanowiły jedyne miękkie rzeczy w
tym wypełnionym techniką pomieszczeniu. Znajdował się tu ekran,
tak duży jak w sali kinowej, wystarczająca liczba głośników, by
roznieść cały dom, odtwarzacze, nagrywarki oraz kolekcja filmów, na
widok której pociekła jej ślinka. Raj z zabawkami dla mężczyzn.
- Taco, dwie enchillady, nachos, sos salsa i sałatka to za mało dla
ciebie? - spytał, patrząc na nią.
Uśmiechnęła się łobuzersko.
- Najwyraźniej tak. Mam nastrój na deser.
- No to chodźmy sprawdzić, co jest w kuchni.
Wstał i przeciągnął się. Oboje byli swobodnie ubrani: ona miała
na sobie to samo co wczoraj, on dżinsy i luźną koszulkę. Kiedy uniósł
ręce nad głowę, rąbek koszulki podjechał mu ponad pasek w
spodniach, odsłaniając nieco skóry i pępek. Nie powinno to być w
najmniejszym nawet stopniu erotyczne. Spędzili całą noc, wymiotując
i robiąc inne obrzydliwe rzeczy o kilka metrów od siebie. Jednak
obserwując go, poczuła silne pożądanie.
- Ty też sobie nie żałowałeś - powiedziała, kiedy prowadził ją w
stronę schodów. - Zjadłeś więcej ode mnie.
- Bronisz się przed swoim nieprzystającym damie apetytem?
RS
83
- Może. Byłam głodna.
- Nikomu nie powiem.
Dała mu łokciem kuksańca w bok.
- Przecież nie jadłam palcami ani nic takiego. Popatrzył na nią,
unosząc brew.
- Miałaś taco. Oczywiście, że jadłaś palcami.
- Wiesz, o co mi chodzi.
U podnóża schodów okazało się, że zapomniała, gdzie jest
kuchnia, i skręciła w prawo. On skierował się w lewo i wpadli na
siebie.
- Przepraszam - powiedziała, cofając się o krok. Schwycił ją za
rękę i pomógł utrzymać równowagę.
- Dobrze się czujesz?
- W porządku. Mam tylko kiepską orientację w przestrzeni.
Patrzył jej prosto w oczy. Znienacka poczuła się jednocześnie
bezbronna i niesamowicie pełna życia. Pragnęła, by jej dotykał
wszędzie. Choć rozsądek wrzeszczał z całych sił, że to potencjalnie
niebezpieczne, zrobiła krok w jego stronę. Natychmiast spostrzegła,
że on czuł to samo. Rysy mu się wyostrzyły, ciało stężało, oczy
pociemniały od pożądania. Opuścił ręce i cofnął się.
- Deser - powiedział. - Mieliśmy ci załatwić jakiś deser.
- Prawda. Cokolwiek oprócz lodów. Jęknął.
- Będziemy mieli uraz do końca życia.
- Nie sądzę. Pokonam swoje obawy przed czymś śmietanowym,
byle tylko znów móc się rozkoszować czekoladą. Taka już jestem.
RS
84
Poprowadził ją do kuchni. Czyli żadne z nich nie zamierzało
folgować pożądaniu. Mądre, pomyślała, pomimo konieczności walki z
poczuciem zawodu. Byli praktycznie spowinowaceni. Czy naprawdę
miała ochotę na siadywanie przez następnych pięćdziesiąt lat przy tym
samym stole z Toddem, mając jedną, wspólną, namiętną noc na
koncie? To dopiero byłaby niewygoda. Zignorowała więc sposób, w
jaki się poruszał, wyciągając z lodówki różne dobre rzeczy.
- Co wybierasz? - zapytał.
-Herbatniki czekoladowe. Posypię sobie cukrem pudrem.
- Bo zwyczajny herbatnik jest za mało słodki?
- Właśnie.
- Kobiety... - mruknął, wyciągając tackę z herbatnikami z
zamrażalnika. - Trzeba je będzie rozmrozić w mikrofalówce.
- jestem w tym ekspertem.
Sięgnęła po ciasteczka, które jej podawał, jednak źle oceniła
ruch. Owinięta w plastik tacka wyśliznęła jej się z palców i upadła na
podłogę. Obydwoje schylili się po nią i zderzyli się głowami. Marina
pośliznęła się i wylądowała gwałtownie na pośladkach.
- Stanowimy dla siebie zagrożenie - zauważyła ze śmiechem. -
Kompletna katastrofa. Myślałam, że jednoczesne zatrucie to
najgorsze, co się nam mogło razem przydarzyć, ale najwyraźniej to
jeszcze nie koniec.
Roześmiał się i usiadł obok niej na podłodze.
- Jesteś inna niż kobiety, które znam.
RS
85
- Mogę zacząć pracować nad czarującym europejskim akcentem,
jeśli chcesz.
- Daj spokój.
- Nie ma mowy.
Sięgnął i założył jej pasmo włosów za ucho.
- Nigdy nie sądziłem, że pochorowanie się, tak jak wczoraj,
będzie zabawne, ale jednak. Nie musisz się spieszyć do domu, jeśli nie
chcesz. Możesz tu zostać.
- Coś jak noc u koleżanki - zażartowała. Popatrzyła na niego,
oczekując uśmiechu w odpowiedzi. Tymczasem zobaczyła pożądanie,
żar i oczekiwanie, od których zmiękły jej kolana. Serce zabiło jej
mocniej, a w gardle zaschło.
-Todd?
- Próbuję się zachować rozsądnie, Marino. Potrafię wyliczyć
kilkaset powodów, dla których to nie najlepszy pomysł.
- Kilkaset. No, no. Mnie do głowy przychodzi najwyżej osiem.
- Może trochę przesadzam. - Wstał i wyciągnął rękę. -Rusz się.
Rozmrozimy herbatniki i zaczniemy się nurzać w słodyczy.
- Niezły plan.
Chwyciła podaną dłoń i pozwoliła się postawić na nogi. Gdy już
stała, okazało się, że są bardzo blisko siebie. Cofnęłaby się, ale jej nie
pozwolił. Poddała się i zagubiła w żarze jego oczu. Rozgrzał ją, wabił,
a ona pochyliła się w jego stronę.
- A niech to - mruknął i zbliżył się jeszcze bardziej.
RS
86
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- To kiepski pomysł - mruknęła Marina, mimo to podsunęła
kieliszek. - Dwadzieścia cztery godziny temu leżałam na podłodze
łazienki zwinięta w kulkę jak pies. Powinnam dać żołądkowi trochę
czasu na odpoczynek.
- Już go miał - osądził Todd z pewnością w głosie. - Poza tym to
ty chciałaś posypywać cukrem zupełnie dobre herbatniki. Czy to nie
jest lepsze?
„To" było butelką czerwonego wina. Minęła północ. Kochali się
z Toddem dwa razy, potem przysnęli i obudzili się zgłodniali. On
naciągnął dżinsy, jej dał koszulkę i poszli do kuchni, gdzie zastali na
blacie rozmrożone czekoladowe herbatniki. Zaciągnęła się głęboko
aromatem wina. Upiła łyk. Było ciemne, o miękkim smaku, w ogóle
pozbawione ostrości.
- Niezłe. Niech zgadnę: pod domem masz piwniczkę na wino.
- Tu nie ma podpiwniczenia, ale jest za to pokój z kontrolowaną
temperaturą i wilgotnością.
- Oczywiście. - Pomyślała o samotnej butelce szampana
trzymanej w lodówce... naturalnie na specjalne okazje. - A jeśli
miałabym ochotę na Dom Perignon?
- A jak myślisz?
Co myślała? Przede wszystkim, że jest inny, niż się spodziewała.
Że jest o wiele lepszy, więc niebezpieczny. Wzięła zaoferowany
herbatnik i poszła za Toddem na kanapę w salonie. Usiedli
RS
87
naprzeciwko siebie, otoczeni spokojem głębokiej nocy. Marina miała
poczucie głębokiej intymności i więzi. Obydwa uczucia były co
najmniej niemądre.
- Todd - zaczęła, nie bardzo wiedząc, co właściwie chce
powiedzieć.
- Wiem.
- jak możesz wiedzieć? Nawet ja nie mam pojęcia, co chciałam
powiedzieć.
Odstawił kieliszek na stół, obok położył ciasteczko, potem
pochylił się i ją pocałował.
- Miałaś powiedzieć, że to jest komplikacja, której oboje
powinniśmy unikać. Że mamy wesele do zaplanowania, a potem
staniemy się przez to powinowatymi. I że sensowniej jest zostać
przyjaciółmi niż kochankami.
- Dobrze, zgoda, prawdopodobnie właśnie to miałam na myśli -
przyznała, jednocześnie tonąc w tych jego ciemnych oczach. - Choć ta
noc była fantastyczna.
- Zgadzam się.
- A ty nie jesteś aż tak oślizgły, jak sądziłam. -Oślizgły?
Uśmiechnęła się szeroko.
- Wiesz, co mam na myśli.
- Że jestem wyrafinowany i czarujący. Światowy mężczyzna, nie
taki jak te genialne chłopaczki, z którymi się zazwyczaj spotykasz.
- Coś w tym rodzaju. A ja jestem odświeżająco inteligentna, z
właściwą szczyptą bezczelności i świetną znajomością angielskiego,
RS
88
nie tak jak te patykowate dziewczyny, z którymi się zwykle
umawiasz.
- Wszystko się zgadza - potwierdził, pocałował ją, objął i
położył na sofie.
Leżąc na plecach, przypatrywała mu się intensywnie.
- Zgodziliśmy się, że kontynuacja jest złym pomysłem.
- Zakończymy wszystko jutro - mruknął, sunąc pocałunkami
wzdłuż jej twarzy i szyi.
- Już jest jutro.
- Do wschodu słońca nie. Mamy więc przed sobą całą noc.
Otoczyła go ramionami i poddała się jego urokowi. Cała noc to
brzmiało znakomicie.
- Spierają się o kolor żaluzji - powiedziała Willow, delikatnie
wyciągając cienką roślinkę z ziemi i wkładając ją do plastikowego
pojemniczka. - Żałuję, że kiedykolwiek o nich wspominałam. Nie
mam nic przeciwko prowadzeniu przebudowy, ale do szału mnie
doprowadza, kiedy piszą do mnie e-maile każde osobno. Ja tam
uważam, że powinny być fioletowe. Wiesz, żeby pasowały do słoni.
Marina zamrugała.
- Jakich słoni? Siostra westchnęła.
- Wiem, że mnie nie słuchałaś. O co chodzi?
- To tam mają być słonie?
- Nie. - Willow ponownie westchnęła.- Marino, co się dzieje?
Nie jesteś sobą. Dobrze się czujesz?
RS
89
Jeśli zignorować niewielkie protesty przemęczonych mięśni,
czuła się idealnie. Kochali się z Toddem do białego rana. Nie była
pewna, ale w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin miała chyba
więcej orgazmów niż przez całe wcześniejsze życie.
- Nic mi nie jest - odpowiedziała. - Jestem tylko trochę
zmęczona.
- Mhm - mruknęła Willow z powątpiewaniem. Podeszła do
drzwi w tylnej ścianie szklarni, zamknęła je, oparła dłonie na biodrach
i popatrzyła na siostrę.
- Zacznij od początku i mów powoli. Tak, żebym nic nie
przegapiła.
- Nie ma o czym mówić - skłamała bezczelnie. - No, może nie
do końca.
- Będę tu stała i świdrowała cię wzrokiem, dopóki wszystkiego
nie powiesz.
Marina uśmiechnęła się.
- Wcale nie świdrujesz. Bardziej to wygląda jak spojrzenie spode
łba.
- Marina!
- Dobrze, dobrze. Nic mi nie jest. Wszystko w porządku. Tylko...
Uśmiechnęła się z satysfakcją.
- W piątek próbowaliśmy z Toddem jedzenie na wesele. Kiedy
pojechaliśmy do niego, by omówić z kwiaciarką dekoracje, poczułam
się bardzo kiepsko. Okazało się, że oboje się zatruliśmy. Zostałam tam
na noc, przykuta do toalety.
RS
90
- I z tego powodu tak się uśmiechałaś?
- Nie. Ale Todd był wspaniały. Wczoraj już czuliśmy się lepiej.
Zaproponował mi, żebym została. W pokoju gościnnym. Zjedliśmy
obiad, obejrzeliśmy film, a potem, no cóż...
Oczy Willow zrobiły się okrągłe jak spodki.
- Matko kochana! Uprawiałaś seks z Toddem Asto-nem III.
Dostanę milion dolarów!
Marina uniosła ręce.
- Przede wszystkim nie wychodzę za niego, więc możesz sobie
darować marzenia o milionie. Jeśli tak bardzo chcesz założyć żłobek,
pogadaj z Kane'em. Dla ciebie zrobi wszystko.
Willow potrząsnęła głową.
- Nie, dzięki. Pieniądze muszę sama zarobić. Jeśli nie chcesz
zapewnić mi ich przez małżeństwo, wezmę kredyt albo coś takiego.
Zresztą to nieważne. Uprawiałaś seks z Toddem?!
- Tak. Było wspaniale. Jest zupełnie inny, niż sądziłam. Lubię
go.
Willow podeszła i uściskała ją.
- To wspaniale. Dla ciebie.
- Wcale nie wspaniałe. Dziwnie i nieswojo. I w ogóle nie
zamierzamy się już więcej w taki sposób spotykać.
Willow cofnęła się i popatrzyła z niedowierzaniem.
- Zaraz, zaraz. Prawie kwitujesz. Nigdy cię takiej nie widziałam.
Nikt nie rezygnuje z tak zawrotnego seksu.
RS
91
- Ja owszem. My oboje. Rozmawialiśmy o tym i uznaliśmy, że
tak będzie najsensowniej. Słuchaj, już jesteśmy spowinowaceni przez
małżeństwo babki Ruth. Kolejną koligację zapewni ślub Julie i Ryana.
Todd będzie się już zawsze przewijał przez nasze życie. Związek z
nim donikąd by nie prowadził.
Willow wróciła do roślin.
- Dlaczego? On jest wolny, ty też. To świetny start.
- Nie mamy ze sobą nic wspólnego. Pochodzimy z innych
światów. A co ważniejsze, on w ogóle nie ufa kobietom. Biorąc pod
uwagę jego dotychczasowe przeżycia, wcale mu się nie dziwię. Ja też
w tej materii nie jestem całkiem normalna. Mam swoje wspomnienia.
- Nie jesteś naszą mamą. Nie zatracisz siebie dla mężczyzny.
- Nie możesz być tego pewna.
- Ty też. Wiem za to, że za bardzo się boisz, żeby nawet
spróbować. Zawsze wybierałaś bezpiecznych chłopaków, którzy cię
uwielbiali, ale w żaden sposób nie byli zdolni poruszyć twego serca.
Nigdy nie zaryzykowałaś zakochania się, więc nie masz pojęcia, co
byś w takiej sytuacji zrobiła. Żadna nie chce zrezygnować z
wszystkiego dla mężczyzny jak mama. No to nie rób tego. Bądź panią
samej siebie. Ale daj sobie szansę.
Była to bardzo dobra rada. Rozsądna osoba mogła nawet
rozważać skorzystanie z niej.
- Nawet jeśli pozwoliłabym sobie na zakochanie się w nim -
powiedziała Marina - on nigdy by nie pokochał mnie, bo nie chce się
tak mocno wiązać.
RS
92
- Zawsze jest pierwszy raz.
- Nie dla niego.
- Mylisz się - powiedziała twardo Willow. - Każdy kiedyś ma
swój pierwszy raz. Popatrz na Kane'a. Ale żeby się to zdarzyło, trzeba
chcieć dać sobie szansę. Nie da się znaleźć idealnego szczęścia,
bratniej duszy bez zaryzykowania bólu.
Marina pomyślała o matce. Naomi kochała tylko jednego
mężczyznę, który raz za razem łamał jej serce.
- Ta cała bratnia dusza jest stanowczo przereklamowana -
stwierdziła.
- Wcale nie - warknęła Willow. - Lecz miłość wymaga wiary.
Bez niej nigdy nie wiesz. A jeśli to Todd jest tym jedynym? Mama
przynajmniej ma swoje okresy szczęścia. Kiedy tata jest z nią, cały
świat znajduje się na właściwym miejscu. Gdyby nie te chwile
radości, cała reszta byłaby niewarta funta kłaków.
Marina wcale nie była przekonana, że te krótkie fragmenty życia
są cokolwiek warte. Przeżywała je dotąd bez bratniej duszy i było jej z
tym dobrze. O wiele łatwiej poradzić sobie z czymś, czego się nigdy
nie miało, niż ryzykować zniszczenie przez mężczyznę, który
postanowił sobie nie oddawać nikomu swojego serca.
RS
93
ROZDZIAŁ ÓSMY
Todd zerknął na zegarek. Przyjechał na spotkanie z Mariną w
salonie ślubnym trochę wcześniej, ale nie martwił się, że każe mu na
siebie czekać. To nie w jej stylu. Zastanawiał się, czy spotkanie z nią
po tej długiej nocy nie będzie trochę niezręczne, ale teraz odczuwał
tylko niecierpliwe oczekiwanie. Kiepsko, pomyślał ponuro. Nie
należała do kobiet wchodzących w płytkie związki, a on nie zamierzał
zaakceptować niczego więcej. Nawet dla niej. Musi więc zapomnieć,
co się wydarzyło, i traktować ją tylko jak siostrę żony kuzyna. Te
postanowienia przetrwały dokładnie do momentu, w którym wpadła
do salonu, zdyszana i piękna w każdym calu.
- Wiem, wiem - rzuciła, pochodząc do niego z uśmiechem. -
Spóźniłam się o minutę. Jakże musisz mnie nie znosić za tak złe
traktowanie. Za chwilę każę ci trzymać torebkę przed przymierzalnią i
zacznę się do ciebie zwracać per „nieudaczniku".
Roześmiał się razem z nią, jednocześnie spojrzeli na siebie.
Reszta świata przestała istnieć. Był tylko ten moment i ta kobieta
przed nim. Pożądanie pchnęło go ku niej. Rozsądek został
przegłosowany. Tylko Marina w jego ramionach miała sens. Jedno z
nich poruszyło się pierwsze. Nie wiedział kto, nieistotne. Lecz zanim
zdołał ją objąć, czterdziestokilkuletnia sprzedawczyni podeszła do
nich i westchnęła.
- Jakie to ładne - powiedziała. - Zawsze rozpoznaję, kiedy para
jest naprawdę zakochana. Dzięki wam będę miała miły dzień.
RS
94
Powrót do rzeczywistości był jak skok na główkę do lodowatej
wody. Cofnął się, Marina też. Starannie unikali przy tym swojego
wzroku.
- My, hm, się nie pobieramy - odezwała się Marina z uśmiechem
sprawiającym wrażenie wymuszonego. - Nazywam się Marina
Nelson. Rozmawiała pani z moją siostrą, Julie. To ona jest panną
młodą. Teraz ukrywa się w Chinach i zmusza wszystkich dookoła do
odwalania za nią czarnej roboty.
- Och, oczywiście. - Kobieta przyjrzała się im obojgu. -
Przepraszam za pomyłkę. Mam na imię Christie.
Todd przedstawił się. Uścisnęli sobie dłonie.
- Chyba z grubsza wiem, co mogłoby się spodobać pani siostrze
- powiedziała Christie. - Bardzo dokładnie wymieniła, czego sobie nie
życzy, co ułatwia sprawę. Jak rozumiem, pani będzie przymierzać
suknie, a potem zda jej sprawę?
Marina skinęła głową.
- Dobrze. Zazwyczaj nie pozwalamy pannom młodym na
robienie zdjęć, dopóki nie dadzą zadatku na suknię, ale Julie załatwiła
wszystko z właścicielem, więc nie będzie przeszkód. Macie państwo
aparat?
Todd poklepał się po kieszeni.
- Jest tutaj.
-Dobrze. Marino, ubierzemy panią jak oblubienicę. O ile wiem,
ma pani sylwetkę i wzrost bardzo podobne do siostry?
RS
95
Marina i Christie zniknęły w korytarzu. Todd znalazł wygodny
fotel i stolik pełen magazynów sportowych i finansowych. Po kilku
minutach pojawiła się Christie z pytaniem, czy podać mu coś do picia.
Poprosił o kawę i zagłębił się w lekturze. Jakoś jednak nie mógł się
skoncentrować. Ciągle przypominał sobie kpiącą minę Mariny
wchodzącej do salonu i wracała wtedy przyjemność, jaką wówczas
odczuł. Wiedział, jakie niebezpieczeństwa są niezbywalną częścią
takiej sytuacji... Przede wszystkim zdrada, która na pewno nastąpi.
Zawsze następowała. Żadnej kobiecie nie można ufać. Lecz po raz
pierwszy od lat miał ochotę złamać własne zasady. Zobaczyć, czy
przypadkiem Marina nie jest inna, nawet jeśli wiedział, że tak być nie
może.
Marina przesunęła miękki materiał sukni między palcami. Nie
miała wprawy w rozpoznawaniu tkanin, no, może bawełnę od skóry
umiała odróżnić. Ale suknię z tego materiału pragnęłaby mieć na
sobie zawsze!
- Wygląda pani przepięknie - skomentowała Christie. Marina
uśmiechnęła się.
- Wiem, że pani mówi to wszystkim pannom młodym, ale w tej
chwili mam to w nosie. Czuję się niesamowicie. Uwielbiam dotyk tej
sukni i sposób, w jaki się porusza wraz ze mną.
Christie zapięła kilka guzików, których Marina nie mogła
dosięgnąć, i przytrzymała otwarte drzwi przymierzami.,
- Proszę wyjść i się przejrzeć w lustrze.
RS
96
Marina weszła tu w dżinsach i koszulce, czując zmęczenie,
pośpiech i... coś dziwnego na myśl o kolejnym spotkaniu z Toddem.
Lecz ubrana w tę lejącą się suknię czuła się piękna, kobieca, równa
księżniczkom. Nawet pożyczone z salonu buty na wysokim obcasie
pasowały.
Podeszła do trzyczęściowego lustra i zabrakło jej tchu. Suknia
była po prostu perfekcyjna. Dopasowany gorset bez ramiączek opinał
ją w sposób podkreślający urodę biustu. Od pasa ku podłodze
spływały kaskady materiału, którego każda warstwa została wycięta i
udrapowana jak płatek kwiatu, tak samo wyglądały trzy metry trenu.
Materiał był leciutko perłowy, skóra przy nim wręcz lśniła. Krój
ukryje ciążę Julie, pozostając elegancki i chwytający za serce.
- O rany...
Podniosła wzrok i napotkała w lustrze oczy Todda. Uśmiechnęła
się i obróciła powoli.
- Podoba ci się? - spytała.
Nie potrafiła stwierdzić, o czym myślał, ale bezwzględnie
podobało jej się, jak przełknął ślinę, zanim zdołał cokolwiek
powiedzieć.
- Niewiarygodne. I suknia, i kobieta.
A niech to, on zawsze musi mieć celne powiedzonka, pomyślała,
czując jednocześnie reakcję tak na jego słowa, jak i na samą obecność.
Christie podeszła i zaczęła poprawiać suknię.
- Ten styl pasuje do wielu sylwetek, choć jeśli pani siostra jest
podobnie zbudowana, suknia powinna leżeć idealnie. Potrzebuje
RS
97
czegoś gotowego, a ta jest dostępna. Upierzemy ją i dopasujemy tuż
przed ślubem. Czy może się pani w niej swobodnie poruszać?
Marina zrobiła kilka kroków. Suknia falowała z gracją.
- Jest taka piękna.
- Dobrze - rzekła Chrisitie. - Teraz podepnę tren i sprawdzimy,
czy może pani w niej tańczyć.
Tańczyć? Marina popatrzyła na Todda.
- Umiesz tańczyć?
- Praktycznie jestem zawodowcem.
- Kłamczuch.
- Sprawdź.
Christie zwinęła tren i podpięła,go z tyłu na kilku guzikach i
haftkach. Potem Todd podszedł i wziął Marinę w ramiona.
Powiedziała sobie, że to nic nie znaczy, że to nie naprawdę. Tylko
pomaga siostrze, nic więcej. Jednak kiedy tańczyli do
wyimaginowanej muzyki, gdzieś głęboko w niej coś się poruszyło.
Popełniła błąd i spojrzała mu w oczy. Zapragnęła się w nich zatracić.
Jego palce zacisnęły się mocniej na jej dłoni. Przysunęła się bliżej.
Warstwy materiału uniemożliwiały jej kontakt z jego ciałem.
- Jak pięknie.
Komentarz został wygłoszony jakby znanym głosem. Marina
podniosła wzrok i zobaczyła babkę Ruth stojącą w wejściu do salonu.
- Witam, moi drodzy - ciągnęła starsza pani, podchodząc. -
Wiem, wiem, miałam się nie mieszać, ale kiedy wczoraj Julie napisała
mi e-mail, że będziecie tu dziś oboje, nie mogłam się powstrzymać.
RS
98
Todd puścił Marinę i podszedł do ciotki.
- Ruth - powiedział z wyraźnym uczuciem, pochylił się i
pocałował ją. - Oglądanie Mariny przymierzającej suknię ślubną to nie
jest mieszanie się.
- Jestem pewna, że Julie będzie zachwycona, mogąc usłyszeć
jeszcze jedną opinię - powiedziała Marina do babki, uściskała ją i
ucałowała, a potem cofnęła się i powoli obróciła.
-I co myślisz?
- Że jesteś piękna i suknia też. - Ruth uśmiechnęła się do Todda.
- Zrobiłeś zdjęcia?
-Jeszcze nie. Sprawdzaliśmy, czy Julie będzie mogła w tej sukni
tańczyć.
Czy Marinie się tylko zdawało, czy brwi Ruth lekko drgnęły?
- Znakomity pomysł - pochwaliła starsza pani. - Jestem pewna,
że Julie doceni waszą staranność.
Marinie nagle błysnęła myśl, że w jakiś sposób jej babka zgadła,
że spała z Toddem. Rumieniec rozpalił jej policzki pomimo
rozpaczliwego przekonywania samej siebie, że to niemożliwe. Nikt
nie wiedział. No, jedna Willow, a co za tym idzie, w końcu dowie się i
Julie, może jeszcze Ryan, ale nikt inny.
Marina ustawiła się do kilku zdjęć, po czym uciekła do
przymierzalni. Włożyła druga suknię, też bez ramiączek, z
koronkowym gorsetem, marszczonym w talii. Spódnica z
oszałamiająco gładkiego jedwabistego materiału z haftowanymi i
RS
99
koronkowymi wstawkami spływała w dół, tworząc zarys litery A i
przechodząc subtelnie w tren.
Ruth weszła do przymierzalni.
- Następna znakomita. Julie będzie miała kłopot z wyborem, ale
to jej problem. Pozwól, kochanie, że pomogę ci się zapiąć.
- Dziękuję, mnóstwo tu guziczków.
Ruth stanęła za nią i zaczęła je zapinać.
- Oboje z Toddem wyglądaliście bardzo ładnie razem, w tańcu.
Choć zawsze miałam nadzieję, że któraś, z was się w nim zakocha,
przyznaję, że uważałam to za nierealne marzenia starej kobiety.
Marina poczuła ogarniającą ją panikę.
- Nie jesteś stara - zaprzeczyła, podejmując żałosną próbę
zmiany tematu.
- Dziękuję ci, kochanie, ale to nieistotne. Zaoferowałam tobie i
twoim siostrom pieniądze, żeby pobudzić w was ducha rywalizacji,
ale jak widzę, wystarczyłoby, żebym pozwoliła działać naturze.
Marina otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła, kompletnie
ogłupiała, nie wiedząc co powiedzieć.
- Nie jesteśmy parą - zdołała w końcu wykrztusić. - Naprawdę.
Jesteśmy tylko przyjaciółmi, znajomymi właściwie. Pomagamy
zorganizować ślub i to wszystko. Nawet nie byliśmy na pierwszej
randce. Dopiero na weselu.
Ruth skończyła zapinać suknię i stanęła przed Mariną.
- Najwyraźniej randka nie jest już konieczna. Wyglądasz
prześlicznie.
RS
100
Marina wymamrotała coś niezrozumiałego, po czym uciekła z
przymierzami najszybciej, jak jej pozwalały wysokie obcasy. Zamiast
do lustra podbiegła do Todda i chwyciła go za rękę.
- Ona wie. Moja babka, twoja ciotka, wie. Że się kochaliśmy. I
mówię ci, że nie zniosę tego. Jestem kompletnie upokorzona. Ty też
powinieneś się tak czuć.
Todd sprawiał wrażenie nieporuszonego.
- Nie wie. Nie może.
- A założysz się?
Ruth wyszła z przymierzalni i Marina stanęła przed lustrem.
Robiła co mogła, żeby się nie czerwienić. Kiedy Todd robił zdjęcia,
zdołała się nawet uśmiechnąć.
- Wyślę je Julie - powiedział.
- Świetnie, jestem pewna, że będzie nimi zachwycona. Wszystko
to brzmiało zupełnie normalnie, ale Marina cały czas myślała:
„Zmiatać stąd jak najprędzej". Todd najwyraźniej jej nie uwierzył, bo
wciąż żartował z Ruth, dopóki nie powiedziała:
- Przypuszczam, że nie można liczyć na podwójny ślub.
Todd popatrzył na Marinę, potem znów na ciotkę.
- Masz na myśli Willow i Kane'a?
- Nie, mój drogi, ciebie i Marinę. Wyraźnie iskrzy między wami.
Oczywiście związek jest czymś więcej, ale namiętność jest cudowna.
Towarzyszyła mnie i twojemu wujowi przez wszystkie dni naszego
małżeństwa. - Roześmiała się leciutko. - No, może nie całkiem
wszystkie, ale większość na pewno.
RS
101
Marina z trudem oparła się pragnieniu zakrycia uszu, by nic z
tego nie słyszeć. Todd przełknął nerwowo ślinę.
- Takiego obrazu to już nigdy się nie pozbędę z myśli -
wymamrotał.
Ruth westchnęła.
- Wy, młodzi. Nigdy nie chcecie się niczego dowiedzieć o
starszym pokoleniu. Powinno was cieszyć, że przeżyliśmy z wujem
tyle lat w szczęśliwym małżeństwie.
- Jestem zachwycony - powiedział Todd. - Ale szczegóły są
niepotrzebne.
Ruth uśmiechnęła się.
- W porządku. Długo czekałam, aż znajdziesz właściwą
dziewczynę, i oto jest.
Marina prześliznęła się koło niego i wpadła do przymierzami.
Poszedł za nią.
- Mówiłam ci - jęknęła, odwracając się tyłem, żeby porozpinał
jej guziczki. - Ale nie. Nie słuchałeś. Ty zawsze wiesz lepiej. Moja
babka wie, że spaliśmy ze sobą. Czy pojmujesz, jakie to
upokarzające?
- Dla mnie to jeszcze gorsze. Nigdy nie spotkałaś mojego wuja,
ale ja znałem go całe życie. Teraz mam w głowie obraz ich obojga...
Marina odwróciła się gwałtownie do niego.
- Nie traktujesz tego dość serio! Ruth wie. Mówi o podwójnym
ślubie. Może powiedzieć mojej matce. Nie chcę rozmawiać z matką o
swoim życiu erotycznym.
RS
102
Dotknął jej policzka.
- No to nie rozmawiaj. Posłuchaj, na pewno sam bym jej nie
powiedział, ale się domyśliła. No i co z tego? My wiemy, czego
chcemy od siebie nawzajem, a czego nie. Nic wielkiego.
Dla niego najwyraźniej tak, pomyślała gorzko, zastanawiając się
jednocześnie, czy nie ma jednak racji. Może to ona przesadnie
zareagowała.
Ruth weszła do przymierzami.
- Muszę już iść, bawcie się dobrze. Mam nadzieję, że wszystko
się uda. Nie tylko dlatego, że ja tego chcę, ale również z powodu tych
pieniędzy, które tak bardzo przydadzą się waszej rodzinie, Marino.
Kochana Willow będzie mogła otworzyć ten swój żłobek.
Potem wyszła, ale Marina nawet tego nie zauważyła. Całą uwagę
miała zwróconą na twarz Todda, któremu rysy ściągnęły się
gwałtownie i którego oczy wyraźnie stały się chłodne.
Cofnął się o krok.
- Wyjdę, żebyś się mogła przebrać.
Została sama w przymierzalni. Wściekła i zdezorientowana.
Dlaczego Ruth w ogóle wspominała o pieniądzach? Kobieta,
której tak niby zależało na połączeniu ich, wybrała idealny sposób na
ich rozdzielenie. Jeśli Todd miał jakieś uprzedzenia, to na pewno
wobec kobiet zainteresowanych nim dla pieniędzy. Miała ochotę
tupać ze złości. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Miała w
nosie jego miliony, miliardy, czy ile tam miał. Zakład dotyczący ślubu
z nim to był żart. Musiał to rozumieć. Tylko czy na pewno?
RS
103
Zważywszy na jego przeszłość, zakładałby najgorsze, bo to zawsze
było prawdziwe.
- To bez znaczenia - powiedziała do siebie, uwalniając się z
sukni. - Nie tworzymy żadnego związku. Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
Przyjaciółmi, którzy spali ze sobą. Lecz seks to nie miłość, a nie
istniała żadna możliwość, by się w nim zakochała, więc jakie
znaczenie miało to, że źle o niej myśli? A jednak jakoś było to ważne
i kiedy kilka minut później wyszła z salonu ślubnego, czuła ucisk w
piersi.
To:
Marina_Nelson@mynetwork.LA.com
Zacznę od tego, że jestem bardzo zaskoczona, że mogłaś się
przespać z Toddem Astonem III i nic mi nie powiedzieć. Gorzej,
musiałam o tym usłyszeć od BABKI! Spałaś z Toddem? Spałaś z
TODDEM??? Kiedy ja jestem za granica i o tyle stref czasowych od
Was, że nigdy nie usłyszę żadnych szczegółów?
Wiem, że mówisz Willow wszystko. Nie cierpię być pozostawiana
poza nawiasem. Z czasem Ci wybaczę, ale na razie nasze siostrzane
więzy są napięte do granic.
From: Marina_Nelson@mynetwork.LA.com
Od kiedy to stałaś się taką królową dramatu? Siostrzane więzy?
Ktoś tu przesadnie reaguje.
Przepraszam, że dowiedziałaś się od babki Ruth. Zamierzałam
Ci sama powiedzieć, ale nie chciałam takich informacji powierzać
RS
104
poczcie elektronicznej. Najwyraźniej jestem jedyną osobą przejmującą
się takimi rzeczami.
To było tylko raz, a ściślej jedna noc. Tak jakoś to wyszło
przypadkowo. Dokładniej wyjaśnię Ci później. Szczegóły są dość
zabawne. Ale najważniejsze, że nie jesteśmy parą, tylko przyjaciółmi,
którym zdarzyło się przespać ze sobą. Nie planujemy powtórki.
To: Marina_Nelson@mynetwork.LA.com From:
I to wszystko? Nic więcej nie powiesz? Jakież to żałosne. Żądam
szczegółów. A FYI6... ludzie nie sypiają ze sobą przypadkowo. To
świadome działanie/decyzja. Nie oszukasz mnie, dziecinko. No, to co
się naprawdę dzieje?
6 FYI - For Your Information (ang.) - dla twojej informacji
(przyp. tłum.)
Marina długo gapiła się na list, zanim zaczęła odpowiadać. Co
właściwie działo się pomiędzy nią a Toddem?
To:
From: Marina_Nelson@mynetwork.LA. com Jesteśmy tylko
przyjaciółmi, przysięgam. Lubię go, czego nigdy bym się nie
spodziewała, ale nie ma w tym niczego więcej. Tak, spaliśmy ze sobą,
ale nie będzie powtórki, a po zakończeniu planowania tego wesela
będziemy się widywać tylko na rodzinnych okazjach, parę razy do
roku, to wszystko. To tylko miły znajomy.
RS
105
Specjalny rodzaj znajomego, przyznała sama przed sobą,
wysyłając e-mail. Ale wciąż tylko znajomy.
- Jestem spóźniona! - krzyknęła Belinda, gdy Todd wszedł do jej
studia fotograficznego. - Siądź i poczekaj, zaraz do ciebie przyjdę.
Uśmiechnął się do recepcjonistki, potem cofnął się do
przestronnej sali, która stanowiła główną pracownię Belindy. Drobna,
rudowłosa artystka, ubrana jak Cyganka, stała przed aparatem,
przyglądając się wystrojonym bliźniaczkom siedzącym na beli siana.
Identyczne dziewczynki były ubrane w biało-różowe sukienki i miały
starannie ufryzowane ciemne włosy.
- Tak... Głowy razem - powiedziała Belinda z uśmiechem - ale
nie zderzajcie się nimi. Tylko lekkie dotknięcie.
Dziewczynki wypełniły polecenie.
- A teraz pomyślcie o poranku Bożego Narodzenia. Obudziłyście
się, ale wiecie, że jest za wcześnie, by zejść na dół. Przypomnijcie
sobie, jak jesteście wtedy podekscytowane. Tyle prezentów i wkrótce
będziecie zdzierać te lśniące papiery i oglądać, co dostałyście. To taka
frajda, ale musicie poczekać. Pomyślcie o tym.
Obie dziewczynki uśmiechnęły się, z rozjaśnionymi oczami, a na
buziach pojawił im się wyraz oczekiwania. Belinda zrobiła kilka
zdjęć.
- Naprawdę dobre.
Odwrócił się i zobaczył Marinę wchodzącą do studia.
Ostatnie ich spotkanie zakończyło się dość niezręcznie, dzięki
ciotce Ruth. Oczekiwał jakiegoś poczucia dyskomfortu albo chęci, by
RS
106
się znaleźć gdziekolwiek, byle nie tutaj. Tymczasem przepełniło go
oczekiwanie i chęć przyciągnięcia Mariny do siebie.
- Najlepsze - potwierdził. - Co u ciebie?
- W porządku. Mam dużo zajęć, ale to miłe. - Popatrzyła na
bliźniaczki. - Urocze małe dziewczynki.
- Zgadzam się.
- Naprawdę? Chcesz mieć dzieci?
- Jasne. Dużo. Zawsze chciałem mieć własną drużynę
baseballową.
- To za dużo. Ale troje czy czworo to akurat. Jak zamierzasz
mieć te dzieci?
- Nie mam problemu z posiadaniem rodziny. To żony nie chcę.
- Czyli adoptujesz?
Oczy miała koloru nieba. Perfekcyjny odcień błękitu.
Podobało mu się odczytywanie jej nastrojów i to, że wcale jej
nie onieśmielał. Kiedy się to skończy, może zdołają pozostać
przyjaciółmi... Zakładając, że uda mu się pozbyć tego dręczącego
pragnienia, by się z nią znów kochać.
- Adopcja to jedna z możliwości - przyznał. - Ale wolałbym
przekazać nazwisko biologicznym dzieciom.
- Czyli rodzinną fortunę - zażartowała złośliwie.
- To też.
- No to co zrobisz? Zatrudnisz kogoś do rodzenia? Wynajmiesz
macicę, że tak powiem?
RS
107
- Może. To też rozwiązanie. - Wzruszył ramionami. Oczy
Mariny zrobiły się jak spodki.
- Ja żartowałam!
- A ja nie. Wszystko da się kupić.
- Nie obraź się, ale to naprawdę wstrętne.
- Dlaczego? Zastępcze matki to wcale nie taka rzadkość. Muszę
być ostrożny.
- Oczywiście. Co ja sobie myślałam. - Założyła ręce na piersi. -
To skomplikowany wybór. W końcu biologiczna matka dostarcza
połowy genów. W dodatku istnieją badania naukowe sugerujące, że
inteligencję dziedziczy się głównie po matce.
- Co wyjaśnia, dlaczego mnóstwo mężczyzn sukcesu, którzy
bardziej dbają o wygląd swoich kobiet niż ich umysł, kończy, mając
wyjątkowo nieudane dzieci.
Dezaprobata wręcz z niej parowała, otaczając go chłodnym
obłokiem, ale pozostał niewzruszony. To jego życie i może robić, co
mu się żywnie podoba. Jeśli oznacza to dzieci bez żony - to jego
wybór.
- Mówisz naprawdę jak pozbawiony uczuć drań - powiedziała.
- Jestem praktyczny. Odetchnęła głęboko.
- Biorąc pod uwagę twoją przeszłość, rozumiem, dlaczego tak
trudno ci komukolwiek zaufać, ale wciąż jakaś część mnie uważa, że
jednak możesz mieć to wszystko. Możesz się zakochać, ożenić i mieć
dzieci w tradycyjny sposób. Bez kontraktów.
- A ty tego chcesz? - zapytał.
RS
108
- Oczywiście. Jest coś cudownego w byciu częścią rodziny.
- Nie wydajesz się spieszyć ze znalezieniem pana Właściwego.
Marina skinęła głową.
- Wiem, że mam swoje problemy, ale jestem gotowa kiedyś
zawierzyć.
- Tylko tak mówisz.
- Kiedyś w końcu to zrobię.
Czy na pewno? Bardzo wątpiła. Mogli się bardzo różnić, ale
oboje cierpieli na podstawowy brak zaufania w sprawach miłości. Ona
bała się zatracić samą siebie, on zamierzał być czymś więcej niż
portfelem.
- Do tego trzeba wiary - powiedziała. - Pewnego dnia znajdę
kogoś, kto będzie wart rzucenia się głową naprzód, i wtedy skoczę.
Todd nie był przekonany.
- Mam nadzieję, że będzie cię miał kto złapać.
Belinda skończyła pracę z dziećmi, podeszła, uściskała Todda, a
potem przedstawiła się Marinie.
- Nigdy jeszcze nie wynajęto mnie z Chin - powiedziała z
uśmiechem. - To może być zabawne.
- Jeśli nie masz nic przeciw temu, prześlemy Julie i Ryanowi
próbki e-mailem - zaproponował Todd. - Razem z Mariną
wybierzemy kilka sztuk.
- Jasne, świetnie. Mam tu swoje albumy. Pokażę wam dużo
różnych zdjęć, a potem wskażę, które są dostępne w wersji cyfrowej.
Marina zauważyła, jak świetnie Belinda i Todd się rozumieli.
RS
109
- Jak się spotkaliście? - zapytała.
Todd jęknął, za to artystka roześmiała się i poklepała go po
policzku.
- Jego rodzice wynajęli mnie do zrobienia mu zdjęć w szesnaste
urodziny. Wszystko wyglądało bardzo poważnie i uroczyście.
- A jak upokarzająco... - mruknął Todd. Marina uśmiechnęła się
złośliwie.
- Czy tamte portrety znajdują się w tych albumach? Belinda
potrząsnęła głową.
- Gdybym je tu zamieściła, zamordowałby mnie, ale może
znajdę jeszcze kilka próbnych odbitek i prześlę ci kopie.
Marina przysunęła się do Todda i oparła mu głowę na ramieniu.
- Będę zachwycona.
- Tylko je wyślij, a nigdy ci nie wybaczę - ostrzegł Todd.
- Ależ wybaczysz.
Przez kolejne pół godziny oglądali próbki zdjęć Belindy. Były
niewiarygodne. Romantyczne, nieprzesłodzone i pełne artyzmu.
- Ona potrafi pokazać na zdjęciu osobowość - powiedziała
Marina, wskazując na jedną ze ślubnych fotografii.
- Popatrz na uśmiech panny młodej. Widać, że to nieco
postrzelona dziewczyna, ale fajna.
- No, a on szaleje za nią.
Przyglądając się szczęśliwym parom, Marina czuła lekką pustkę.
Pragnęła tego, co oni mieli: miłości i zaufania.
RS
110
- Każde zdjęcie by się nadawało - powiedziała. - Może po prostu
dajmy Belindzie adres e-mailowy do Julie i Ryana, żeby im wysłała,
cokolwiek zechce. Będą zachwyceni jej pracami.
Wrócili do studia i powiedzieli gospodyni, co uradzili.
- Oczywiście wyślę duży zestaw - powiedziała Belinda.
- Ale zanim sobie pójdziecie, chciałabym zrobić wam dwojgu
parę zdjęć. Znajomy temat może bardzo ułatwić sprawę.
Todd popatrzył na Marinę, która tylko wzruszyła ramionami.
- Mam trochę czasu - powiedziała, nie do końca pewna, co
Belinda miała na myśli.
- Świetnie. Jestem już przygotowana do następnego spotkania za
chwilę, więc musimy się pospieszyć.
Wskazała im stonowaną, szaroniebieską draperię służącą za tło.
Wokół niej stało mnóstwo świateł, a przed nią aparat na statywie.
- Stań pośrodku - poleciła Belinda Toddowi. - Ty obok, bardzo
blisko siebie. Spróbujmy tradycyjnej pozy. Todd, obejmij ją w pasie.
Marino, połóż swoje dłonie na jego talii.
Zrobili, jak prosiła. Marina postarała się, jak mogła, żeby
zignorować ciepło ciała tego mężczyzny i wywołane jego bliskością
drżenie kolan. Im dłużej ją obejmował, tym bardziej go pragnęła.
- Szerokie uśmiechy - poleciła Belinda. - Dajcie spokój, nie
zmuszajcie mnie do powtarzania tej historyjki o świątecznym
poranku. Robi się nieświeża. Pomyślcie o czymś wspaniałym... Już
wiem. O ostatnim razie, kiedy uprawialiście seks.
RS
111
Marina mimowolnie spojrzała do góry i napotkała jego wzrok.
Pamiętała szczegółowo ich wczorajszą noc. Jego dotyk, śmiech,
sposoby, którymi skłaniał ją do reakcji, o których nawet nie wiedziała,
że są możliwe.
- Idealnie - skomentowała Belinda. - Tak trzymać. A teraz
pomyślcie o czymś zabawnym, na przykład o tym, jak Todd by
wyglądał w kostiumie kurczaka z wielgachnym ogonem.
Kiedy Marina odtworzyła sobie w myśli ten obraz, poczuła, jak
zadrgały jej wargi. Potem się roześmiała.
- Wielkie dzięki - prychnął Todd.
- Byłbyś znakomitym drobiem.
- Tylko tego mi do szczęścia brakowało.
Marina wciąż jeszcze się śmiała, gdy Belinda oznajmiła, że
skończyła.
- Te zdjęcia też prześlę e-mailem do Julie i Ryana - dodała. -
Rezerwuję sobie daty, więc gdybyście mogli za jakiś tydzień czy dwa
powiedzieć, czy mnie chcą, będzie idealnie.
- Załatwione - obiecał Todd.
- Dzięki za wszystko - rzekła Marina. - Jesteś niesamowita.
- Człowiek żyje dla takich słów.
Marina wyszła za Toddem.
- Wciąż jesteśmy umówieni na to wesele w sobotę, prawda? -
upewnił się, kiedy stanęli koło jej samochodu.
- Masz na myśli to wesele, na które mamy się wprosić? Staram
się przygotować.
RS
112
- Wybieramy się tam posłuchać orkiestry. To nie wpraszanie się.
Nic nie zjemy. Wszystko będzie w porządku.
- Nigdy jeszcze nie wpraszałam się na wesele - przyznała. - To
będzie wyjątkowe.
- Spodoba ci się.
Pomachała mu ręką i wsiadła. Odmachał i ruszył pierwszy.
Zanim uruchomiła silnik, przypomniała sobie, co powiedział o
posiadaniu dzieci bez wiązania się z kobietą. Choć podobała jej się
jego chęć posiadania rodziny, to smutkiem napawało to, jak
jednocześnie sam siebie ograniczał, odmawiając zaufania
komukolwiek. Na ironię zakrawało, że oboje znajdowali się jakby po
przeciwległych stronach tego samego problemu. On ufał sobie i
nikomu innemu. Ona ufała wszystkim oprócz siebie. Obojgu
potrzebne było okazanie jakiegoś aktu wiary, ale czy potrafili? A jeśli
nie, czy kiedykolwiek spełnią swoje marzenia?
RS
113
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Późnym sobotnim popołudniem Todd podjeżdżał do UCLA
przez Westwood 7. Marina zadzwoniła nieco wcześniej i poprosiła, by
na spotkanie z orkiestrą zabrał ją z kampusu, a nie z domu. Podała mu,
jak dojechać do jednego z akademików. Znalazł właściwą ulicę,
skręcił w prawo i sprawdził adres. Spostrzegł Marinę, zanim ustalił, o
który budynek chodzi. Stała na trawniku z wysokim przystojnym
chłopakiem. Oboje żywiołowo gestykulowali.
Kiedy tak patrzył, chłopak przygarnął Marinę i uściskał ją.
Roześmiała się i ucałowała go w policzek. Coś mrocznego i
lodowatego skręciło się Toddowi w brzuchu. Zwężonymi oczami
patrzył, jak Marina miga. Najwyraźniej bardzo dobrze znała tego
chłopaka. Ale o czym oni, do diabła, rozmawiali? Przez kilka chwil
migali szybko, potem Marina odwróciła się, zauważyła go i
pomachała ręką. Chłopak też popatrzył na niego, jeszcze raz ją
uściskał i skierował się do budynku.
Kiedy podchodziła do samochodu, Todd czuł się rozdarty
pomiędzy nierozsądnym poczuciem rozdrażnienia,a podziwem dla
sposobu, w jaki jej sukienka podkreślała sylwetkę. Do tej pory
widywał Marinę tylko w bardzo swobodnych strojach, więc sandałki
na wysokim obcasie, kolczyki i upięta fryzura stanowiły dużą zmianę.
7 UCLA - University of California in Los Angeles, Uniwesytet
Kalifornijski w Los Angeles. Westwood - dzielnica Los Angeles tuż
obok uniwersytetu, (przyp tłum.)
RS
114
- Jestem gotowa na kryminalny wieczór - oznajmiła, otwierając
drzwi pasażera i sadowiąc się w samochodzie. - Myślałam o
przygotowaniu masek, żeby nikt nas nie rozpoznał, ale obawiałam się,
że za bardzo byśmy się wyróżniali.
Zignorował żarty i zapatrzył się na wielki budynek.
- Chodzisz na randki ze studentami?
- Randki? Och, nie, to był David, jedna z osób, dla których
migam. Jest na ostatnim roku, ma bardzo ważną randkę, a jego
samochód padł kilka dni temu, więc pożyczam mu mój. Normalnie
bym tego nie zrobiła, ale zamierza się oświadczyć, więc uznałam, że
to sprawa godna wsparcia.
Popatrzył na nią i w jej oczach zobaczył kombinację rozbawienia
z irytacją.
- Tylko tak się zastanawiałem - zaczął się bronić. - Studenci
mają szczególną reputację.
- Jasne. To jedyny powód, żeby na mnie napadać.
- Napadać? To nie w moim stylu.
Nigdy. To wymagałoby zazdrości, a to uczucie oznaczało, że się
kogoś obchodzi. Choć lubił Marinę, pomiędzy nimi była tylko
przyjaźń.
- Dziwny jesteś, Todd - mruknęła. - Wiesz?
- Nie dziwny. Czarujący, przystojny, seksowny, tajemniczy.
Patrzyła na niego nieruchomo.
- Powiedziałabym, że skomplikowany, ale nic więcej.
RS
115
- Po prostu nie chcesz przyznać, jak bardzo cię pociągam.
-Akurat.
Ale kiedy mówiła, jej wzrok spoczywał na jego ustach. Poczuł
przypływ gorąca i pożądania, które zmusiły go do niespokojnego
poprawienia się na siedzeniu.
Włączył się do ruchu.
- Przyjęcie jest w Beverly Hills - powiedział. - Wejdziemy,
pouśmiechamy się uprzejmie, złożymy życzenia, posłuchamy muzyki
i wyjdziemy.
- Cokolwiek powiesz - zgodziła się. - To ty jesteś zawodowym
kryminalistą. Dla mnie będzie to pierwszy raz.
- Idziemy tylko posłuchać muzyki, to nie jest niezgodne z
prawem.
- Przestępcy zawsze mają wymówki. Czy Ryan wie o twojej
nielegalnej działalności? Jesteście partnerami w biznesie. Powinien
chronić swoje aktywa. Za chwilę zaczniesz podkradać.
Starannie utrzymał kamienną powagę. -Nie podkradam.
- Jasne, że nie. Jesteś jak beatyfikowany. Gdybyż ciotka Ruth
mogła cię teraz zobaczyć.
- Dzwoniła do ciebie? Marina spojrzała na niego.
- Moja babka? Nie, a miała?
- Nie, nie ma się czym przejmować.
- Nie możesz tak zacząć tematu, a potem go uciąć. Co się stało?
RS
116
- Dzwoniła do mnie już kilka razy od czasu tego spotkania w
salonie ślubnym. Niezbyt subtelnie dawała do zrozumienia, że należy
przenieść sprawę na wyższy poziom.
Marina skrzywiła się.
- Zgaduję, że nie mówiła o ponownym spędzeniu razem nocy?
- Nie całkiem.
Ale ciotka kilkakrotnie wspominała o namiętności, sprowadzając
rozmowę na obszary, których Todd nigdy już nie chciał tykać.
- Prawdopodobnie nie uznasz tego za dobrą wiadomość, ale
wygadała wszystko Julie, która najprawdopodobniej powtórzyła
Ryanowi.
Spojrzał na nią.
-Ruth opowiedziała twojej siostrze, że spaliśmy ze sobą?
- O, tak. Dostałam od Julie kilka bardzo dramatycznych e-maili.
Obawia się, że wszystko co najlepsze ją omija.
A on chciał mieć rodzinę. I po co?
- Co jej odpowiedziałaś? - zapytał.
- Że pozna szczegóły po powrocie. - Uśmiechnęła się do niego. -
Jesteśmy bardzo sobie bliskie.
Miał wrażenie, że żartowała. A może z jego strony były to tylko
pobożne życzenia. Kobiety rozmawiały, a on nie miał zielonego
pojęcia, co sobie nawzajem mówią. Podobnie jak wszyscy inni
normalni mężczyźni na tej planecie nie chciał wiedzieć.
- Przykro mi, że Ruth jest tak nieprzyjemna - rzekł. -Zdołasz ją
zignorować, czy mam jakoś zadziałać?
RS
117
- Ponieważ to nie do mnie wydzwania, mogę. A ty masz problem
z potraktowaniem jej tak samo?
-Nie.
Kochał Ruth, ale nie pozwoliłby, by mu dyktowała, co robić.
Wiedział, że chciała go wyswatać, a na nic takiego się nie zanosiło.
- Ten seks prawdopodobnie był błędem - powiedziała Marina
cicho. - Dobrze, że już nigdy więcej tego nie zrobimy.
Pomyślał, jak cudownie byłoby, gdyby byli razem. Jaką radość
odczuwał, dając jej rozkosz, smakując ją, dotykając jej. Jak gładko się
im rozmawiało, śmiało. Jak bardzo wciąż jej pragnął.
- Zgadzam się w zupełności - potwierdził zdecydowanie.
Hotel wygląda niczym wyjęty z filmu, pomyślała Marina,
przechodząc z Toddem szerokimi, bogato udekorowanymi
korytarzami do sali balowej, wychodzącej na prywatny ogród. Udało
im się wśliznąć do środka. Nikt nie zadawał żadnych pytań, nie
oskarżył o brak zaproszenia, a i tak miała wrażenie, że wszyscy w
pomieszczeniu wiedzą, że są nieproszonymi gośćmi.
- Rozluźnij się - mruknął Todd, obejmując ją w pasie. -Tu jest co
najmniej trzysta osób. Nikt nas nie zauważy.
- Dobrze, ale żadnego jedzenia czy picia. Prawdopodobnie nie
powinniśmy nawet siadać i zajmować miejsc prawowitym gościom.
Uśmiechnął się do niej.
- Nie przepadasz za łamaniem reguł, prawda?
RS
118
- Tylko w wyjątkowych okolicznościach. To coś takiego jak
niezabieranie do przymierzalni więcej niż czterech sztuk ubrań. Choć
tę zasadę akurat całkiem nieźle łamię.
Okrążyli salę balową, omijając skupisko stołów po jednej stronie
i trzymając się blisko parkietu. Pojawił się koło nich kelner, oferujący
paszteciki. Todd sięgnął do tacy, ale odepchnęła jego rękę.
- Mamy nie jeść - przypomniała cicho, twardym głosem.
Zachichotał.
- Robisz z tego niezłą zabawę.
- Nie przyszliśmy tu dla zabawy. To poważna sprawa. W
porządku, szykują się do grania. Dobrze. Możemy posłuchać, potem
wyjść.
- Tchórz.
- Zignoruję cię. - Przyglądała się, jak niewielka orkiestra zajmuje
miejsca. - Masz rację, niewielu ich jest. Jak myślisz? Alkowa w sali
balowej ciotki Ruth?
- Albo przestrzeń pomiędzy kolumnami. Tam będzie lepsza
akustyka.
- Słusznie. Chciałabym, żeby już zaczęli. Znakomicie ubrana
starsza para podeszła do nich.
- Kitty i Jason Sampson - przedstawiła ich kobieta, sięgając po
dłoń Mariny. - Jak miło, że przyszliście.
Marina zamarła. Złapano ich!
Lecz Todd uśmiechnął się szeroko i odpowiedział:
- Wszystko jest cudowne, robi wrażenie. Taki szczęśliwy dzień.
RS
119
Kitty rozpromieniła się.
- Nieprawdaż? Jesteśmy zachwyceni!
Jason nachylił się i pocałował Marinę w policzek, potem
poklepał Todda po ramieniu.
- Dzięki za dołączenie do nas w takim dniu. To dużo dla nas
znaczy.
- Za nic byśmy tego nie przegapili. Sampsonowie odeszli.
Marina odczekała, aż znajdą się poza zasięgiem wzroku, potem
ukryła twarz w dłoniach.
- Pójdziemy do piekła. Już słyszę, jak grawerują nasze imiona na
łożach.
- Będziemy mieli łoża w piekle? Spiorunowała go wzrokiem.
- Wiesz, co mam na myśli.
- Nic się nie stało. Byliśmy grzeczni i na poziomie. Za pięć
minut Kitty i Jason w ogóle nie będą nas pamiętać. Daj spokój,
poradzisz sobie. Patrz, orkiestra zaraz zacznie.
- Może. Ja tylko nie chcę się czuć winna... - zaczęła.
- To nie rób tego. Chodź, staniemy sobie w kąciku i będziemy
się trzymać z dala od kłopotów.
Mówiąc to, pociągnął ją za rękę na drugą stronę pomieszczenia.
Choć jego dotyk był zupełnie nieznaczący, jej ciało odpowiedziało na
niego, jakby właśnie zdarł z niej sukienkę i rozłożył ją na stole. No,
niech będzie, że na łóżku... w bardzo ustronnym miejscu, bo jej
reakcja była przeciwieństwem oburzenia. Czuła pożądanie, tylko że
nie wyłącznie seksualne. Pragnęła być w jego ramionach,
RS
120
rozmawiając i śmiejąc się. Patrzeć na jego uśmiech, słuchać jego
głosu i tego wyjątkowego spojrzenia na świat. Pragnęła. .. więcej.
- Lepiej? - zapytał, gdy zatrzymali się w kącie pomieszczenia,
blisko orkiestry, ale z dala od głównych tras ruchu gości. -
Zachowujemy się właściwie jak szpiedzy, ukrywając się za tą rośliną
doniczkową.
Dotknął liścia.
- Wiesz, co to takiego?
- Nie mam pojęcia. To specjalność Willow. Jednak wygląda na
prawdziwą. - Pozwoliła sobie na lekkie rozluźnienie. - Tak, dużo
lepiej. Czuję, że jestem mniej napięta.
-Znakomicie.
Posłał jej uśmiech. Wywołane nim drżenie gdzieś głęboko
musiało mieć coś wspólnego z jego bliskością, ale chyba nie tylko.
Coś w jej reakcjach wywoływał po prostu on sam. O co tu chodziło?
Zanim znalazła odpowiedź, koło nich zatrzymał się kelner i
zaoferował kieliszki z szampanem.
- Pan i panna młoda będą tu za kilka minut - poinformował. - To
do toastu.
Marina uwolniła się od Todda i schowała ręce za siebie.
- Nie możemy - szepnęła.
Todd wziął dwa kieliszki i podziękował kelnerowi. Kiedy byli
już sami, podał jej szampana.
- Musimy - wyjaśnił. - Pominięcie toastu za państwa młodych
byłoby i podejrzane, i niegrzeczne.
RS
121
Przygryzła dolną wargę.
- To bardzo niebezpieczny pierwszy krok. No, dobrze, uniesiemy
kieliszki, ale nie wypijemy.
Do mikrofonu umieszczonego przed orkiestrą podszedł
mężczyzna, prawdopodobnie drużba.
- Panie i panowie, proszę o powitanie państwa Samp-sonów.
Państwo młodzi weszli do sali i rozległ się powszechny aplauz.
- Wznieśmy toast - ciągnął drużba. - Za parę, która jest
uosobieniem miłości. Niech każdy ich dzień będzie lepszy od
poprzedniego.
Uniósł kieliszek. Goście powtórzyli jego gest. Marina skrzywiła
się, potem uniosła swój i upiła mały łyk nielegalnego szampana.
Todd pochylił się ku niej.
- Dom Perignon.
- Naprawdę?
Pociągnęła kolejny łyczek. Trunek był naprawdę dobry. I,
szczerze mówiąc, jeśli rodziny państwa młodych mogły sobie
pozwolić na tak drogiego szampana dla całego tłumu, to może dwa
podwędzone kieliszki nie miały wcale znaczenia.
- Zaakceptuję szampana - mruknęła - ale na obiad nie
zostaniemy.
- Absolutnie nie. Tylko na jeden taniec.
Orkiestra zaczęła grać. Państwo młodzi wyszli na parkiet i
zaczęli tańczyć. Marina zignorowała ich, skupiając się na muzyce.
Była na pewno o wiele bardziej elegancka niż didżej i nie nudna.
RS
122
- Dobry wybór - powiedziała. - Orkiestra mi się podoba. A teraz
idziemy.
- Nie tak szybko.
Zabrał jej kieliszek i odstawił na mały stolik stojący tuż obok.
Potem poprowadził ją na parkiet.
- Co???
Spróbowała zaprzeć się obcasami, ale drewniana podłoga była
zbyt twarda i gładka i nic to nie dało.
- Nie możemy tańczyć!
- Dlaczego nie? Wszyscy to robią.
Rzeczywiście spora liczba gości pojawiła się pośrodku sali,
dołączając do państwa młodych. Marina uznała, że jeden taniec nie
sprowadzi katastrofy. Przecież nic nie będą jedli. Odprężyła się więc
w ramionach Todda i odkryła w nim kolejny talent, którego się nie
spodziewała. Było nawet lepiej niż przy tym próbnym wirowaniu w
salonie ślubnym.
- Dobry jesteś - powiedziała z uznaniem, kiedy wprowadził ją w
piruet i gładko po nim wychwycił. - Uczyłeś się?
- Całe lata.
Muzyka zwolniła, przyciągnął ją do siebie. Oparła mu głowę na
ramieniu. Jego dłoń spoczywała u dołu jej pleców. Byli przytuleni do
siebie w sposób jednocześnie zmysłowy i atrakcyjny.
- Po tym utworze wychodzimy - obiecał, mówiąc jej to wprost
do ucha.
-Dobrze. -Zjemy coś?
RS
123
- Jasne.
- Na wynos?
Podniosła głowę i popatrzyła na niego. Namiętność zabarwiła
jego oczy czernią nocy. Palcem dotknął jej warg.
- Wiem, co powiesz - odezwał się miękko. - Że zgodziliśmy się
nie robić tego więcej. Że z wielu powodów byłby to błąd. Jeśli
naprawdę tego właśnie chcesz, już więcej nie spytam. Cały miniony
tydzień spędziłem na przekonywaniu samego siebie, dlaczego tak
powinienem postąpić, ale nic nie osiągnąłem. Pragnę cię, Marino.
Takie słowa skruszyłyby mur o wiele potężniejszy niż jej.
- Na wynos - szepnęła. - Idziemy.
Do niego było bliżej. Siedemnaście minut jazdy wydawało się
nie mieć końca, być może dlatego, że Todd mnóstwo czasu marnował
na skubanie wargami jej palców. Naprzemienne dotknięcia wargami,
językiem i zębami były zadziwiająco podniecające. Niejeden raz była
o włos od zażądania, by się zatrzymał na poboczu, żeby zrobić to w
samochodzie.
Wytrzymała tylko dlatego, że był środek dnia, za mało miała w
sobie z ekshibicjonistki oraz nie miała ochoty na noc w areszcie.
Dojechali do jego posiadłości i pospiesznie wysiedli. Otworzył
drzwi, wciągnął ją do środka, zatrzasnął je, szczęknął zamkiem i
zagarnął ją w objęcia. Pozwoliła na to chętnie, pełna oczekiwania na
żar pocałunku. Nie zawiodła się. Obejmowali się i całowali,
wczuwając nawzajem w swoje ciała, wzajemnie rozpoznając oznaki
podniecenia.
RS
124
- Łóżko - zdołał wymamrotać. - Na górze. Idź.
Takie polecenie zabrzmiałoby zabawnie, gdyby nie była tak
chętna. Zmusiła się do oderwania się od jego podniecających
pocałunków i popędziła w stronę schodów. Po drodze zrzuciła buty.
On też...
Kiedy w końcu otrzeźwiała, siedział koło niej na schodach,
uśmiechnięty. Też usiadła i westchnęła.
- No dalej. Przechwalaj się. Zasłużyłeś.
- Za chwilę. Spotkamy się w łóżku, dobrze? Wstał.
- Dokąd idziesz?
- Niespodzianka.
Zbiegł ze schodów. Patrzyła za nim, wciąż jeszcze pławiąc się w
echach rozkoszy, i nagle zdała sobie sprawę, że siedzi naga na
schodach, nie mając pojęcia, czy gospodyni ma dziś wolne, czy nie.
Ta myśl poderwała ją na równe nogi. Odszukała dużą sypialnie i
ledwie zdążyła ściągnąć ciężką narzutę, kiedy Todd wszedł, niosąc
dwie smukłe szampanówki i butelkę Dom Perignon. Roześmiała się.
- Mówiłeś, że zawsze masz coś pod ręką.
- Prawda.
Otworzył butelkę i wspiął się na łóżko. Nalał po kieliszku, zdjął
resztki ubrania i dołączył do niej.
- Za szalone niespodzianki - zaproponował, trącając jej kieliszek
swoim. - Ty idealnie pasujesz do tej definicji.
Otworzyła usta i zaraz zamknęła. Nie mogła wydusić słowa,
nawet oddychać było jej ciężko. Czuła się porażona. I w tym
RS
125
momencie zrozumiała dlaczego. Patrząc na Todda, na jego przystojną
i tak teraz znajomą twarz, słuchając jego głosu, siedząc na jego łóżku
tuż po powrocie z niesamowicie namiętnej podróży, w którą ją zabrał,
znienacka zdała sobie sprawę ż tego, co usiłowała przez cały czas
zignorować.
On był idealny.
No, może jednak nie idealny. Miał swoje wady. Ale również
reprezentował wszystko, czego poszukiwała. Troskę, ciepło, bystrość,
pragnienie rodziny, czułość, wyzwania, zdecydowanie i absolutne
nieprzejmowanie się faktem, że ona jest inteligentna.
Idealny.
W dodatku gdzieś po drodze zakochała się w nim.
RS
126
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Noc wypełniona ognistym seksem zdołała odwrócić uwagę
Mariny od nieoczekiwanego wniosku, do którego doszła wcześniej.
Rano uciekła bardzo wcześnie, mając jako usprawiedliwienie
umówione spotkanie z Willow. Zakochana w Toddzie? Kiedy? Jak?
Nie miała zamiaru zakochiwać się w nikim, a jeśli już ta
niespodziewana rzecz się wydarzyła, to czy musiało to dotyczyć
mężczyzny, który nigdy, przenigdy, w żadnych okolicznościach nie
zaufa kobiecie?
Dotarła jakoś do domu, wzięła prysznic i przebrała się. David,
jak obiecał, zostawił w nocy jej samochód pod domem, a kluczyki w
doniczce przy drzwiach frontowych. Wyjęła je stamtąd, wychodząc i
pojechała do salonu ślubnego, w którym z Willow miały wybrać kilka
różnych sukienek dla druhen i przesłać ich zdjęcia e-mailem do Julie.
- Nic paskudnego - zagaiła Willow, kiedy Marina zaparkowała
koło niej przed salonem i Wysiadła. - Żadnych falbanek ani nic
takiego, w czym trzeba być wysoką, żeby dobrze wyglądać. Nie
wiem, czy zauważyłaś, ale ja do wysokich nie należę.
Marina udała zaskoczenie.
- Od kiedy?
- Bardzo śmieszne. Wiesz, o co mi chodzi. Mnóstwo ciuchów
wygląda fantastycznie na dziewczynie wysokiej jak żyrafa, reszta
śmiertelników sprawia w tym wrażenie pączków. Odmawiam
wyglądania jak piłka na ślubie siostry.
RS
127
Marina uśmiechnęła się łobuzersko.
- Nic podkreślającego przysadzistość, obiecuję.
-I lepiej dotrzymaj. Nie chcę zostać przegłosowana przez dwie
wysokie siostry.
- Zaufanie jest istotną częścią stosunków pomiędzy nami.
Willow zmrużyła oczy.
- Nie ufam nikomu, kto ma tak długie nogi jak ty. Weszły do
salonu.
- Widziałam twoje zdjęcia w sukni ślubnej. Coś fantastycznego.
- Jestem pewna, że Christie przyniesie suknię wybraną przez
Julie - powiedziała Marina. - Jest bez ramiączek, więc sądzę, że my
też powinnyśmy coś takiego wybrać, no, może na bardzo cienkich
ramiączkach. Nic długiego.
Willow przewróciła oczami.
- Dzięki Bogu. Mam mnóstwo długich sukienek z poprzednich
ślubów. A panna młoda zawsze mówi „możesz ją sobie wziąć".
Pewnie. Przecież tyle jest okazji, na które mogę włożyć pełną
falbanek króciutką sukienkę o limonkowej barwie. A jeśli już
mówimy o zieleni, wiem, że to jeden z naszych kolorów, ale daj
spokój. Jesteśmy blondynkami. Powinnyśmy mieć na sobie odcienie
różu, prawda?
- O, tak. Zieleń za bardzo kojarzy mi się z ostatnim zatruciem
pokarmowym. W życiu tego nie włożę.
- Widzisz? Tak to powinno wyglądać - skomentowała Willow. -
Siostrzana solidarność.
RS
128
Christie podeszła do nich.
- Dzień dobry paniom. Pani zapewne jest Willow. Mam na imię
Christie.
Uścisnęły sobie dłonie.
-Jesteście gotowe do przymiarki sukni dla druhen? -spytała
Christie. - Korespondowałam z Julie, miała pewne sugestie.
Marina popatrzyła na Willow, która jęknęła i spytała słabym
głosem:
- Dobre czy złe? Christie uśmiechnęła się.
- Dobre. Sądzę, że będziecie zadowolone. Willow, czy chciała
pani obejrzeć suknię wybraną przez Julie? Mogę ją przynieść.
- Jeśli to nie kłopot, byłoby wspaniale.
- Z przyjemnością. - Christie popatrzyła na Marinę. -Może
mogłybyśmy zrobić wstępne dopasowanie, jeśli pani ma dziś czas.
- Oczywiście.
- Znakomicie. Proszę za mną.
Przeszły za sprzedawczynią do sąsiedniego pokoju,
zawieszonego sukniami dla druhen. Dwie wyeksponowano pod
ścianą. Jedna była bez ramiączek, dopasowana w talii, potem
delikatnie rozszerzająca się. Na wierzchu była dodatkowa warstwa
przejrzystego materiału, z rąbkiem powycinanym w łukowate ząbki.
Druga suknia była obcisła, z koronką na gorsecie i tulipanowym
rąbkiem.
Willow potarła palcami materiał drugiej i uśmiechnęła się.
RS
129
- Myślę, że obie się nadają. A ty jak sądzisz? Marina skinęła
głową.
- Żadna nie jest przerażająca, to muszę Julie przyznać.
- Dobrze. - Christie wskazała na przymierzalnie. - Dla każdej z
pań przygotowałam po jednej z tych sukien. Proszę je przymierzyć.
Wrócę za kilka minut.
- Co znaczy, że Julie przesłała nasze wymiary - mruknęła
Willow, kiedy wchodziły do przymierzami. - Czy jej zorganizowanie
nigdy cię nie przerażało?
- Nie za bardzo - przyznała Marina, ściągając koszulkę przez
głowę i rozpinając dżinsy. - Mają tu buty, które też możemy
przymierzyć, żeby sprawdzić, jak te suknie się sprawdzają przy
wysokich obcasach.
Drzwi do jej kabiny się otworzyły. Weszła Willow i zamknęła je
starannie za sobą.
- No dobrze - zagaiła. - Co się dzieje? Marina gapiła się na nią.
- Nic. Wszystko w porządku.
- Wcale nie. Jesteś... - skrzywiła się. - Nie wiem. Nie potrafię się
domyślić, o co chodzi, ale „w porządku" na pewno nie odpowiada
prawdzie. Denerwujesz się czymś? Czy Kane powinien kogoś
zamordować?
- Choć doceniam ofertę i jestem pewna, że on też, nic mi nie jest.
Naprawdę.
Willow zaplotła ramiona na piersi.
- Nie wyjdę, dopóki się do wszystkiego nie przyznasz.
RS
130
- Nie mam się do czego... - Marina westchnęła. - Tak bardzo mi
zależało, żeby się normalnie zachowywać.
- Nie za bardzo ci się to udało. - Willow skrzywiła się. - Co się
stało? To Todd? Skrzywdził cię?
- No nie, oczywiście, że nie. Nie zrobił niczego niewłaściwego.
Tylko, że...
Willow przysunęła się i dotknęła jej ręki.
- Nie musisz o tym rozmawiać, jeśli nie chcesz. Marina zdołała
się uśmiechnąć.
- Tak, oczywiście. Już ci wierzę. Ja tylko... My... - Przełknęła z
trudem. - Zakochałam się w nim.
Willow nie odrywała od niej wzroku. -No i...?
-I nic. Czy to nie wystarczy? Zakochałam się w Toddzie Astonie
III. Bardzo to szalone?
Willow uśmiechnęła się i uściskała siostrę.
- W ogóle nie szalone. To wspaniałe. Jesteś zakochana. Stanu
wolnego i on też. Ty jesteś wspaniała, on może się okazać kimś, kogo
reszta rodziny zdoła tolerować. W czym problem?
Marina opadła bezwładnie na ławkę i ukryła twarz w dłoniach.
- To mnie przeraża. A jeśli jestem taka sama jak mama? Jeśli
zagubię samą siebie? Jeśli pozwolę mu, żeby mnie paskudnie
traktował i będę udawać, że to wystarczy, bo to lepsze niż życie w
ogóle bez niego?
Willow usiadła obok.
RS
131
- A jeżeli nie? - zapytała, obejmując Marinę. - A jeżeli jesteś
silna, dojrzała i po prostu pozwolisz sobie być szczęśliwa?
Choć Marina doceniała wsparcie, szczęście jakoś jej tu nie
pasowało.
- On ma poważne wady. Willow przewróciła oczami.
- Oczywiście, że ma. Wszyscy mężczyźni mają.
- Jest skomplikowany. Nie ufa kobietom. Nigdy, pod żadnym
pozorem. To totalny brak zaufania bogatego mężczyzny.
- Jak dla mnie to brzmi raczej prosto - uznała Willow. - I dobrze.
On nie ufa. Jestem pewna, że nauczyły go tego doświadczenia z
innymi kobietami. Ale co ty osobiście zrobiłaś takiego, co mogłoby
spowodować brak zaufania do ciebie? Nic. Czyli potrzeba tylko trochę
czasu i pracy i przerobisz go na swoją modłę.
Marina chciałaby, żeby to było takie proste, ale coś jej
podpowiadało, że Todda nie przekona brak negatywnych działań z jej
strony.
- Zawsze byłaś tak optymistyczna? - spytała.
- Chyba tak - potwierdziła Willow. - Jestem średnią siostrą.
Moim zadaniem jest widzieć obie strony każdego zagadnienia. Choć
w tym przypadku widzę tylko twoją. Miej trochę wiary. Wątpię, żeby
twoje uczucia były jednostronne. Jesteś wspaniała. Ma szczęście, że
znalazłaś się w jego życiu.
- To chyba nie ja jestem problemem. To jest on i nie sądzę, żeby
wiedział, jak sobie z tym poradzić.
RS
132
- Ty nie musisz tego robić, to jego działka. Marina popatrzyła na
siostrę.
- Nie jestem taka jak mama, prawda? Nie zakochuję się w
człowieku, którego nie da się skłonić do związku?
- Absolutnie nie przypominasz mamy. Jesteś sobą. Miej trochę
wiary w siebie.
Wiara. To wydawało się takie proste, ale Marina nie miała
pojęcia, jak ją wprowadzić do równania.
- Nic ci nie jest? - zaniepokoiła się Willow. Marina skinęła
głową.
- Mamy suknie do przymierzenia.
Kilka minut później stały przed trójkrątnym lustrem.
- Ta mi nie pasuje - skomentowała Willow w sukni z
ramiączkami. - Przez ten tulipanowy rąbek wydaję się niższa.
- Jesteś niska - rzuciła złośliwie Marina. - Ale rzeczywiście
suknia nie pasuje. Obie lepiej wyglądamy w tych bez ramiączek. Mam
nadzieję, że Julie nie będzie miała nic przeciwko tak ciasnemu
dopasowaniu w talii.
Willow uśmiechnęła się.
- Sądzisz, że będzie nam miała za złe, bo jej brzuch rośnie?
Hmm... O tym nie pomyślałam. Ale dobrze. Przez chwilę może się
poczuć niekomfortowo.
Wygładziła przód sukni.
RS
133
- Po ślubie z Kane'em od razu spróbujemy mieć dzieci. Już
jestem podekscytowana. Czuję się tak jak wtedy, gdy pierwszy raz
próbowałam testów ciążowych, będąc na pigułkach.
- Nabrzmiała? - spytała Marina ze współczuciem. - To dlatego ja
ich nie używam. I mam szczęście.
- Ja też. Ale ta paskudna część już minęła. I dobrze, biorąc pod
uwagę problem z prezerwatywami.
Marina przyglądała jej się uważnie.
- Jaki problem?
- No wiesz, nie są stuprocentowo pewne. Przy bardzo starannym
użytkowaniu, w kontrolowanych warunkach badawczych dają
dziewięćdziesiąt siedem procent pewności. Ale w rzeczywistym
świecie ten procent jest dużo niższy.
Willow mówiła dalej, ale Marina nie słuchała.
Mniej skuteczne? Czyli większe są szanse zajścia w ciążę? A oni
z Toddem używali tylko prezerwatyw. Ona nigdy niczego innego nie
stosowała, a on nie pytał. Co prawda i tak niewiele więcej by się dało
zdziałać, ale zawsze. Dotknęła brzucha i starała się odprężyć. Nic nie
mogło się wydarzyć. A może?
Dwie i pół godziny później Marina w końcu uciekła z salonu
ślubnego. Musiała odreagować dopasowywanie sukni ślubnej. W
końcu zdołała wyjść i od razu podjechała do apteki po dwa różne testy
ciążowe. Miała przekonanie, że wszystko jest w porządku, ale
dodatkowe, naukowe dowody nie mogły przecież zaszkodzić. Teraz
RS
134
policzyła dni w kalendarzu i musiała przyznać, że może okres trochę
się spóźnia. Kilka dni zaledwie, ale jednak.
Zabrakło jej tchu. W ciąży? Niemożliwe. W ogóle to chciała
mieć dzieci, ale nie teraz. Nie w taki sposób. Przypomniała sobie te
okropne opowieści Todda. Jeśli jest w ciąży, on pomyśli, że ona jest
taka sama jak te wszystkie kobiety w jego życiu. Nigdy jej nie zaufa.
Przerażona i roztrzęsiona potencjalnymi skutkami, otworzyła
oba pudełka i wyjęła testy. Kiedy minął przepisowy czas, sprawdziła
wyniki na dwóch plastikowych paskach i jęknęła. Jeden wskazywał,
że jest w ciąży, drugi, że nie.
- Ależ mam dzień - wyjęczała, tłumiąc łzy frustracji. -Muszę
wiedzieć.
Złapała pierwsze opakowanie i wykręciła wydrukowany na nim
bezpłatny numer.
- Dzień dobry - zagaiła natychmiast po odebraniu. -Kilka minut
temu użyłam jednego z waszych testów ciążowych oraz drugiego
innej firmy. Wasz test twierdzi, że nie jestem w ciąży, a drugi, że
jestem. Komu mam wierzyć?
- O rany - powiedziała kobieta z firmy. - Nie jest dobrze. Ile
okres się pani spóźnia?
- Kilka dni.
- Dobrze, ma pani kilka opcji do wyboru. Kupić więcej testów i
sprawdzić, co wyjdzie, albo poczekać. Wiem, że to trudne, ale właśnie
tak bym radziła. Poczekać jeszcze tydzień i powtórzyć testy. A
ostateczne rozwiązanie to wizyta u lekarza.
RS
135
Marina podziękowała rozmówczyni i rozłączyła się. Pójście do
lekarza nie wchodziło w grę. Był to praktycznie przyjaciel rodziny, a
jej matka pracowała u niego. Zbyt blisko domu, żeby się w to
pakować. Mogła znaleźć innego, ale zanim zdoła się umówić na
wizytę i tak minie co najmniej tydzień. Poczekanie i powtórzenie
testów miało najwięcej sensu.
Lecz rozsądek nie miał najmniejszego wpływu na paskudny
ucisk w brzuchu ani na kłopoty z oddychaniem. W ciąży? Czy to
możliwe?
Czując potrzebę porozmawiania z kimś, złapała za telefon i
zadzwoniła do Willow, której komórka od razu przełączyła się na
pocztę głosową, czyli siostra zapewne byłą z Kane'em, próbując się
postarać o dzieci.
Niespokojna i wciąż przepełniona potrzebą rozmowy Marina
włączyła laptop.
From: Marina_Nelson@mynetwork.LA.com
Cześć. Tu jest środek dnia, więc jak sądzę, u Ciebie jest środek
nocy. Co stanowi poważną przeszkodę, bo naprawdę muszę pogadać.
Nie osobiście, nie chcę też, żebyś Ty dzwoniła. To kosztuje jakiś
miliard za minutę i prawie cały jutrzejszy dzień będę na zajęciach.
Tylko że...
Spóźnia mi się. To znaczy... okres... no, właśnie spóźnia się.
Kupiłam więc parę testów ciążowych. Jeden mówi, że jestem w ciąży,
drugi, że nie. Kobieta z firmy poradziła, żebym poczekała z tydzień i
RS
136
sprawdziła jeszcze raz, co ma sens. Ale czekać cały tydzień na
informację? Jak to wytrzymać?
Chcę mieć dzieci. Wcale nie mam nic przeciwko ciąży, byle nie z
Toddem. On nie ufa nikomu i choć wcale go za to nie winię, nawet nie
umiem sobie wyobrazić, jak by zareagował, gdybym mu powiedziała,
że jestem w ciąży. Pomyślałby, że próbuję nim manipulować albo go
oszukać. Byłoby to straszne.
Co gorsza... ale tego do czego się zaraz przyznam, nie możesz
powiedzieć absolutnie nikomu. Myślę, że się w nim zakochałam.
Marina przerwała na chwilę pisanie, potem westchnęła ciężko.
Nie. Nie tak. Wiem, że go kocham. Już od pewnego czasu. Może
nawet od początku. Jestem podekscytowana i przerażona. To znaczy,
co jeśli jestem taka jak mama? A co jeśli nie? A jeśli nie umiem być
silna? To i tak dobra możliwość.
Ale to jest Todd. Czy kiedykolwiek mi zaufa na tyle, żebyśmy
stworzyli prawdziwy związek? Czy on w ogóle jest czymś takim
zainteresowany? A jeśli tak, to ciąża wszystko zrujnuje.
Tak więc wygląda mój dzień. Odpisz jak najszybciej. Już lepiej
się czuję, „pogadawszy" sobie. Dzięki za wysłuchanie.
Marina niewiele spała tej nocy, wskutek czego poranne zajęcia z
chemii nieorganicznej były dla niej trudne. Zrobiła, co mogła, żeby
rozjaśnić sobie umysł, pozbyć się z myśli prywatnych spraw i skupić
na wykładzie. Musiała sprawiać wrażenie, że wszystko z nią w
porządku, bo Jason, jeden z głuchych studentów, tylko dwukrotnie się
skrzywił.
RS
137
Po zakończeniu zajęć umówiła się z nim na inny dzień w
laboratorium i poszła do samochodu. Przeciskała się przez tłum
studentów zatopiona w myślach, które rozbiegały jej się w tysiącu
kierunkach naraz.
Czy jest w ciąży? Jak to powiedzieć Toddowi? A jeśli nie jest?
Czy go to zasmuci?
Czuła się rozdarta. Kochała Todda i byłaby zachwycona, mając z
nim dziecko. Z drugiej strony, znając jego przeszłość, wątpiła, czy
kiedykolwiek zdołaliby pokonać jego wrodzony brak zaufania do
kobiet, z nią włącznie. Najsensowniej byłoby, żeby dziecko nie
istniało. Tyle tylko, że nie potrafiła przekonać samej siebie do
pragnienia takiego rozwiązania.
Solidny sen, pomyślała, przechodząc przez parking. Potrzebny
mi długi sen.
Naraz pojawił się przed nią znajomy, kosztowny kabriolet. Okno
kierowcy zjechało w dół i zobaczyła przed sobą rozwścieczoną twarz
wpatrującego się w nią Todda.
- Wsiadaj - warknął beznamiętnie. - Musimy pogadać.
RS
138
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Wiedział. Widziała to w lodowatym spojrzeniu jego oczu.
Marina nie była całkiem zaskoczona. Julie musiała powiedzieć
Ryanowi, a on i Todd byli sobie bliscy jak bracia.
- Pojadę za tobą do twojego domu - oznajmiła, wiedząc, że
jakakolwiek rozsądna rozmowa z Toddem w tej chwili nie ma szans.
Lepiej móc wyjechać w każdej chwili, nie czekając na odwiezienie.
Otworzył usta, ale zanim zdołał się odezwać, dodała:
- Pojadę za tobą. Na tyle powinieneś być zdolny mi zaufać.
- Dlaczego? - zapytał bez ogródek. Jednak jednocześnie zaczął
zamykać okno i podjechał o kilka metrów do przodu, umożliwiając jej
wyjechanie z parkingu.
Dwadzieścia minut później zajechała na znajomy, kamienny
podjazd przed ogromnym domem, który zaczęła już lubić. Lecz kiedy
wysiadła z samochodu, czuła bardzo nieprzyjemną kombinację obaw i
paniki. Znając Todda, nie spodziewała się, by cokolwiek w tej sprawie
dobrze przyjął.
Weszli do środka bez słowa. Doszła do wniosku, że to ona
powinna zacząć rozmowę, ale nie miała pojęcia jak. Nie wiedziała też,
ile on wie. To mógł być dobry początek.
Podążyła za nim do gabinetu i położyła torebkę na jednym ze
skórzanych foteli stojących w tym pełnym książek pomieszczeniu.
RS
139
- Czy Ryan przesłał ci streszczenie, czy po prostu dołączył mój
list? - zapytała, przypominając sobie nagle przy -znanie się do
zakochania. Na pewno tym Julie się nie podzieliła z narzeczonym.
- Podał mi fakty. - Wzrok Todda opadł na jej brzuch. - Że
podejrzewasz, że jesteś w ciąży.
Z jego tonu nie potrafiła wywnioskować, co myśli. Jak dotąd,
język jego ciała wydawał się starannie kontrolowany, powinna więc
poczuć się trochę lepiej. Tyle tylko, że nic takiego nie nastąpiło. W
jego zachowaniu był taki chłód, taka gorycz, że zdawało się, że w
pokoju zrobiło się zimno. Mimo całkiem przyjemnej temperatury
zadrżała.
- Nie wiem, czy jestem w ciąży - oznajmiła. - Powiedział ci o
dwóch różnych testach?
Todd poruszył się za biurkiem, odwrócił się twarzą do niej.
- Pozwól, że ci coś wyjaśnię. Próbowały mną manipulować
kobiety o wiele bardziej doświadczone niż ty, Marino. Nie wygrasz tej
gry.
Poczuła się, jakby dostała w twarz.
- Nie gram w żadną grę. Jak mogłabym? Nie jestem taka i
dobrze o tym wiesz. Znasz mnie, Todd.
- Doprawdy? To ty możesz tu zarobić milion dolarów. Patrzyła
na niego nieruchomo.
- Nie bądź śmieszny. To tylko idiotyczny pomysł Ruth.
- Zaproponowała wycofanie oferty, ale ty to odrzuciłaś. Mróz
przebiegł jej po plecach.
RS
140
- Żartowałam. Cały czas traktowałam to jak żart. Wyraz jego
twarzy wyraźnie wskazywał, że w ogóle jej nie wierzy. Miała
wrażenie, że ściany się na nią walą. Podeszła o krok do niego.
- To idiotyczne. Zostaliśmy przyjaciółmi. Śmialiśmy się razem,
rozmawialiśmy o swoich nadziejach i marzeniach. Nie jestem żadną
manipulatorką polującą na twoje pieniądze. Niech to diabli, Todd, nie
usiłowałam cię złapać w pułapkę. Ty też chciałeś się ze mną kochać.
Byłeś wyjątkowo spolegliwym uczestnikiem.
Otworzył szufladę i wyjął kartkę papieru.
- Jeśli nadal będziesz utrzymywać, że jesteś w ciąży, żądam
potwierdzenia tego faktu w niezależnym badaniu przeprowadzonym
przez lekarza, którego ja wybiorę. W trakcie badania będę obecny ja i
mój prawnik.
- Utrzymywać, że jestem w ciąży? - powtórzyła drżącym,
zduszonym głosem. - Przecież mówię, że nie wiem, jak jest! Jak mogę
być bardziej szczera?
To też zignorował.
- Jeśli jesteś w ciąży, żądam ustalenia ojcostwa przez badanie
DNA w momencie narodzin. Jeśli naprawdę jestem ojcem, będziemy
musieli zaaranżować jakieś porozumienie dotyczące praw
rodzicielskich.
Patrzył na nią nieruchomo.
-Na twoim miejscu nie liczyłbym na wygranie tej wojny.
Zupełnie jakby ją ktoś zamknął w zamrażarce. Z zimna prawie
nie mogła oddychać. Zamknęła oczy, przypomniawszy sobie jego
RS
141
słowa o pragnieniu posiadania dzieci bez matki. Czy taki był jego
plan? Zabrać jej dziecko?
- Tu nie chodzi o mnie - powiedziała. - W ogóle nie. Tu chodzi o
twoją przeszłość. Ja mam zapłacić za to, co inne kobiety ci zrobiły.
- Czy moja ciotka zaofiarowała ci milion dolarów? Nie mogła
wygrać. Nie pozwoli jej na to.
- Tak.
- Czy odrzuciłaś ofertę? -Nie.
Nie miało sensu wyjaśnianie, że traktowała to jak dobry dowcip.
Nigdy nie podejrzewała, że choćby go polubi, a co dopiero, że się w
nim zakocha.
- To jak proszenie o gwiazdkę z nieba - powiedziała, mimo że
wiedziała, że to tylko strata czasu. - Oczywiście, powiedziałam, że
wezmę je, ale to było jak zgoda na podniesienie Titanica na jednej
ręce. W ogóle nie miało się to wydarzyć. Pieniądze były absolutnie
nierealne.
Podeszła jeszcze o krok, choć przy tym ogromnym biurku
pomiędzy nimi był to gest bez znaczenia.
- Chciałam zapewnić siostrze wspaniałe wesele - powiedziała. -
Tak jak ty chciałeś tego dla Ryana. Mieliśmy współpracować. Z
początku wcale cię nie lubiłam, lecz później zostaliśmy przyjaciółmi i
było to wspaniałe. Nie zohydzaj tego, Todd.
- Daj mi jeden powód, dla którego miałbym ci zaufać.
RS
142
- Zaufania nie da się uzasadnić. Trzeba na nie zasłużyć, co
zajmuje czas. Podaj mi choć jedną sytuację, w której zawiodłam twoje
zaufanie.
- Mogę ci podać ich milion. Zajście w ciążę tylko potwierdza to,
o co ci od początku chodziło.
Ogarnęła ją groza.
- To był żart... - zaczęła, ale zrezygnowała. Po co się wysilać?
Chwyciła torebkę i wyjęła komórkę. Miała numer Ruth w
książce adresowej. Nacisnęła „wybierz".
- Witaj, tu Marina - powiedziała, uzyskawszy połączenie. -
Muszę ci powiedzieć, że nie jestem zainteresowana tym milionem
dolarów. Cokolwiek się zdarzy, nie chcę tych pieniędzy.
Babka westchnęła.
- Nigdy ich nie chciałaś, kochanie. Wiem o tym.
- Todd nie.
- O, tak. Potrafi być uparty. Ale w końcu będzie rozsądny.
Marina popatrzyła na jego nieugiętą minę, jednoznaczny wyraz oczu.
- Wcale nie byłabym tego pewna.
- Wiem, że sprawia wrażenie, jakby trzeba było solidnie nad nim
popracować, ale ostatecznie się to opłaci. Miej trochę wiary.
- Spróbuję. - Wyłączyła telefon.
Wiara. Czy dość jej było na całym świecie?
- To nic nie znaczy - odezwał się. - Wiesz, że możesz uzyskać
nawet więcej ode mnie.
RS
143
W tym momencie ostatecznie zrozumiała. Nie miała żadnych
szans go przekonać. W tym rzecz.
- Gdyby nie ta sprawa z ciążą, znalazłoby się coś innego -
powiedziała, bardziej do siebie niż do niego. - Jesteś zdecydowany
nigdy mi nie zaufać, a ludzie zazwyczaj osiągają to, do czego dążą.
Jeśli oczekujesz najgorszego, dostaniesz to.
- Odetchnęła głęboko. - Pewnego dnia może docenię ironię tej
sytuacji. Tak bardzo się bałam, że jestem taka jak moja mama. Byłam
przerażona, że mogę się zatracić w mężczyźnie. Nigdy nie przestałam
myśleć o niebezpieczeństwie zakochania się w kimś, kto nie będzie
potrafił odwzajemnić uczucia. W moim przekonaniu to ja byłam
osobą mającą wielki problem. - Wsunęła komórkę do kieszeni
dżinsów i zgarnęła torebkę. - Ale to nieprawda. Byłam gotowa
zaryzykować z tobą. Przerażona i pełna obaw, ale wciąż gotowa
zrobić ten następny krok. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że
wszystkie moje lęki nie mają znaczenia. Bo to ty nie byłeś gotów.
Wyraz jego twarzy się nie zmienił. Nie była pewna, czy dobrze
wyjaśniła, o co jej chodzi, może oprócz wyraźnego sygnału, że coś się
kończy.
- Jedyny sposób, by przekonać cię, że w ogóle nie chodzi mi o
pieniądze, to nie być w ciąży i nie spotkać się z tobą już nigdy więcej
- dodała. - Nic nie mogę zrobić z tym, czy mam dziecko, czy nie, ale
mogę zniknąć z twojego życia. Jeśli rzeczywiście jestem w ciąży, coś
ustalimy. Coś uczciwego. Pod żadnym pozorem nie zdołasz, ot tak, po
prostu zabrać mi dziecka. A jeśli nie jestem w ciąży, to będziemy
RS
144
musieli tylko jeszcze jeden raz mieć styczność ze sobą, na weselu, a
potem każde pójdzie swoją drogą.
Podeszła do drzwi. Odwróciła się jeszcze.
- Wiem, że się boisz, Todd. Ja też. Ale zakochałam się w tobie i
jestem gotowa stawić czoło swoim lękom. Może nie jestem tą
właściwą dla ciebie osobą. Może nie chcesz się o mnie troszczyć, i w
porządku. Ale jeśli nigdy nie Zatroszczysz się o nikogo, wredne suki
wygrają. Mogą cię nie zdobyć, ale dopilnują, żeby żadnej innej też się
to nie udało. Czeka cię wyjątkowo paskudne życie.
Odczekał z wyjściem z gabinetu do chwili, gdy usłyszał
zamykające się drzwi wejściowe. Pustka domu napierała na niego,
lecz było to niczym w porównaniu z furią wywołaną jej zdradą.
Jedyną kobietą, której mógłby być może zaufać, była Marina. Tyle
tylko, że okazała się taka sama jak wszystkie.
W ciąży, pomyślał ponuro. W porządku. Jeśli chciała grać w tę
grę, on podejmie wyzwanie. Zabierze dziecko i założy taką rodzinę,
jakiej zawsze chciał. Ona dostanie odszkodowanie, ale nic więcej.
Przyznał, że była genetycznie bardzo dobrą kandydatką na matkę jego
potomstwa. Inteligentna, zdrowa, zdecydowana. Wynajmie nianię i
zostanie ojcem. To był plan, a zawsze czuł się lepiej, mając
przygotowane ustalenia. Dziś jednak nie. W piersi paliła go pustka.
Miał ochotę czymś rzucić. Przebić pięścią ścianę. Nie chciał być taki
jak one. Chciał jej ufać.
Czego nie mógł zrobić.
RS
145
Mógłby dać jej drugą szansę, gdyby się przyznała i błagała go o
zrozumienie. Gdyby nie powiedziała, że go kocha. Bo to była
największa zdrada. Wykorzystanie czegoś, czego naprawdę pragnął,
po to, by nim manipulować. Tego nigdy nie mógł wybaczyć.
Marina miała wrażenie, że naprawdę utonie we łzach. Płynęły i
płynęły, a jej ciałem wstrząsały kolejne łkania. Ból był silniejszy niż
cokolwiek, czego w życiu doświadczyła. Zupełnie jakby została
pozbawiona powietrza, niezbędnego do przeżycia. Tyle że nie
umierała. Cierpiała tylko i modliła się, by się poczuć lepiej.
Willow obejmowała ją i pocieszała cichutko.
- Jak mam przestać go kochać? - zapytała Marina przez ściśnięte
gardło, czując się jak pobita. - Powiedz mi, jak.
- Nie mam pojęcia - przyznała miękko Willow. - Lecz
znajdziemy sposób.
Prawie tydzień później Todd wszedł do kwiaciarni sfinalizować
zamówienie na kwiaty. Chciał się upewnić, że ślub Ryana i Julie
będzie się im podobał, ale jednocześnie prawie całą uwagę miał
skupioną na fakcie, że znów zobaczy Marinę.
Oczekiwał, że zadzwoni, ale nie zrobiła tego. Co to oznaczało?
Twierdziła, że go kocha, a potem zniknęła. Jeśli mówiła prawdę o
swoim uczuciu, czy nie powinna próbować go odzyskać?
Zrobił to, co właściwe - zostawił wiadomość, nie próbując się
ponownie skontaktować. Lecz ona nie oddzwoniła, a teraz, stojąc
wśród kwiatów, zdał sobie sprawę, że niecierpliwie czeka, by ją znów
zobaczyć. Wiedział, że nie powinien. Wiedział, że ona pogrywa sobie
RS
146
z nim, jednak nic nie mógł poradzić na rosnące mu w duszy
oczekiwanie.
Weszła dokładnie o umówionym czasie. Choć starał się pozostać
nieruchomo i nie powiedział ani słowa, jego ciało zareagowało na jej
bliskość. Pragnął się pochylić i odetchnąć wonią jej ciała. Niech to
diabli. Coś z nim jest nie tak. Przecież wiedział lepiej. Wystarczy się
przyjrzeć temu, co zrobiła. Tylko co naprawdę zrobiła? Czy
rzeczywiście wierzył, że Marina chciała go wrobić?
- Za godzinę mam zajęcia - powiedziała - więc dokonaj
ostatecznego wyboru kwiatów.
Podała mu kilka wydrukowanych e-maili.
- To są pomysły Julie na bukiet. Jestem pewna, że Beatrice zdoła
sporządzić coś pięknego.
- Nie zostajesz? - spytał, wiedząc, że mówi jak idiota. Co
dziwne, miał nadzieję, że spędzą popołudnie razem.
-Nie, nie mogę opuścić zajęć. Wiem, że wesele jest w przyszłym
tygodniu, ale wszystko inne już zostało załatwione. Julie i Ryan wrócą
w ten weekend.
Rozejrzała się, jakby się upewniając, że są sami, potem ściszyła
głos.
- Wątpliwości zostały rozwiane. Nie jestem w ciąży.
- Powtórzyłaś testy?
- Nie musiałam.
Nie było dziecka. Nie zdołał wyczytać z jej twarzy, co myślała,
ale sam był zszokowany falą smutku, która go ogarnęła.
RS
147
- Jestem pewna, że ci ulżyło - powiedziała. - Mnie na pewno.
Oczywiście chcę mieć dzieci. Ale nie z tobą.
Jej słowa dokonały tego, co zamierzała. Zraniły go głęboko.
- W tych okolicznościach... - zaczął.
Potrząsnęła głową.
- Rozumiem, że jesteś rozgoryczony. Każdy by był. Nawet
rozumiem twoje problemy, ale nie ma usprawiedliwienia dla tego, co
mi powiedziałeś i jak mnie potraktowałeś. Zagroziłeś mi odebraniem
dziecka. Oskarżyłeś o umyślne kłamstwo dla korzyści finansowych.
Dokonałeś osądu i podjąłeś decyzje, zanim poznałeś wszystkie fakty.
Myliłeś się co do mnie, Todd. Bardzo. Nigdy nie chodziło mi o
pieniądze. - Wyprostowała się. - A najboleśniejsze jest to, że według
mnie też wiedziałeś, że się mylisz. Sądzę, że w głębi duszy mi
wierzyłeś, ale nie potrafiłeś się do tego przyznać. Dlatego
zaatakowałeś. Nad tym nie mogę przejść do porządku. Przypuszczam,
że jedynym jaśniejszym punktem w tej sprawie jest fakt, że i ja się
myliłam co do ciebie. Niesłusznie uważałam, że jesteś wyjątkowy.
Błędnie sądziłam, że jesteś typem mężczyzny, w którym mogę się
zakochać.
Powiedziawszy to, tak jak poprzednio, wyszła i zostawiła go
samego.
Tym razem jednak było inaczej. Tym razem, gdy wyszła, zdał
sobie sprawę, ile stracił. Zrozumiał, że pomimo tej ciąży, jego
przeszłości, jej obaw i wszystkiego tego, co się pomiędzy nimi
wydarzyło, zakochał się w niej. Lecz było już za późno.
RS
148
ROZDZIAŁ DWUNASTY
We wtorek, po pracy, Todd sortował pocztę. Na samym spodzie
stosu znajdowała się sztywna, duża koperta bez adresu zwrotnego.
Otworzył ją i wyjął kilka zdjęć. Zrobione w studiu Belindy próbki do
wysłania Ryanowi i Julie. Najwyraźniej artystka postanowiła przysłać
mu kopie. Zaczął oglądać duże odbitki. Marina stała w jego
ramionach, patrząc w górę na niego, usta miała rozciągnięte w
uśmiechu. On spoglądał na nią w dół z taką intensywnością, że
przyglądając się zdjęciu, zaczął się zastanawiać, co wtedy myślał.
W jej pozie była jakaś swoboda i bliskość. Aparat uchwycił to,
czego nigdy nie pozwolił sobie dostrzec - jak bardzo do siebie z
Mariną pasowali.
W tych obrazach było coś jeszcze. Coś w jej oczach. Miłość.
Obejrzał wszystkie sześć, zaniósł je do gabinetu i usiadł za biurkiem.
Włączył lampę, ułożył zdjęcia na blacie i pozwolił im przemówić. Na
jednym zobaczył ślad wesołości, na drugim seksualne pożądanie.
Uśmiech, który mówił o wspólnym sekrecie. Szarpiący duszę ból,
który poczuł, zaatakował go z niepowtarzalną subtelnością
rozpędzonego parowozu. Coś mrocznego narastało w nim,
wyciskając zeń życie. Stracił ją. Tak był pewien, że nigdy nikogo nie
będzie pragnął, że podjął decyzję, by pozwolić jej odejść, zanim w
ogóle pojął, co to znaczy ją mieć. Założył, że nie będzie miała
znaczenia, że nie będzie nikim specjalnym. Odrzucił dar jej miłości,
nie zdając sobie sprawy, że mógł go zmienić na zawsze.
RS
149
Teraz, samotny, odczuwał jej stratę. Pragnął usłyszeć, jak się
śmieje, zobaczyć jej uśmiech, dotykać jej, przytulać ją. Chciał, by ona
go pragnęła - nie tylko w łóżku, ale w całym życiu. Chciał, by za nim
tęskniła, by razem z nim się starzała. By go kochała.
Wsunął zdjęcia z powrotem do koperty. Dała mu wyjątkowo
jasno do zrozumienia, że nie jest nim już więcej zainteresowana. Że
go nie kocha. Przymknął oczy na chwilę. Marina nie należała do osób
łatwo ofiarujących serce. Czy to możliwe, że była zdolna wyłączyć
swoje uczucia, czy też blefowała, bo wszystko inne było zbyt bolesne?
Czy wciąż jeszcze istniała jakaś szansa?
Wstał i zdał sobie sprawę, że szanse, nadzieje czy życzenia nic
nie znaczą. Zawsze do upadłego walczył, by zdobyć to, czego chciał.
Skoro potrafił aż tyle poświęcić tak trywialnej i nieistotnej rzeczy jak
biznes, o ile więcej będzie gotów zrobić, by przekonać jedyną kobietę,
którą pokochał, by dała mu szansę?
Marina usłyszała pukanie do frontowych drzwi, kiedy robiła
kawę. Natychmiast pomyślała, że to Todd, czołgający się, by ją błagać
o drugą szansę. Ten obraz byłby zabawny, gdyby jej reakcja nie była
tak nieprawdopodobnie smutna. Nawet wiedząc, kim on jest, i jak źle
poradził sobie z sytuacją, desperacko chciała mu dać tę szansę. Co
czyniło z niej kompletną idiotkę.
Lecz ta świadomość nie powstrzymała jej serca przed silnym
biciem w oczekiwaniu, kiedy otwierała drzwi. I chociaż stojąca przed
nimi osoba nie była nim i tak sprawiła jej prawie taką samą radość.
- Julie! Wróciłaś!
RS
150
Siostry rzuciły się sobie w ramiona. Ściskały się, pokrzykiwały i
tańczyły w otwartych drzwiach. W końcu Marina cofnęła się, by się
przyjrzeć zmianom z ostatnich sześciu tygodni.
- Prawie nic po tobie nie widać - powiedziała, patrząc na brzuch
siostry - ale wyglądasz na taką szczęśliwą.
To była prawda. Twarz Julie promieniała zadowoleniem.
- Jestem szczęśliwa - potwierdziła. - Wróciliśmy z Ryanem
wczoraj w nocy, a ja chciałam się przede wszystkim z tobą zobaczyć.
Co u ciebie?
Marina wprowadziła ją do mieszkania.
- W porządku.
Julie nie sprawiała wrażenia przekonanej.
- Nie może być w porządku.
- No dobrze, to co powiesz na przystosowywanie się? To
zadziała?
- Może. - Julie uściskała ją ponownie. - Żałujesz, że jednak nie
masz dziecka?
- I tak, i nie. Byłam podniecona myślą o ciąży. Przerażona, ale i
podniecona. A potem, kiedy Todd wycofał się rakiem, wiedziałam, że
dziecko z nim byłoby poważnym błędem. Nie jest gotów
komukolwiek zaufać. Nie mogę budować związku z człowiekiem,
który myśli o mnie wszystko co najgorsze. A na pewno nie mogę mieć
z nim dziecka. Czyli brak ciąży jest nader korzystny, prawda?
Marina robiła, co mogła, żeby mówić spokojnie, logicznie i
racjonalnie, ale serce ją bolało. Tęskniła za Toddem, żałowała
RS
151
dziecka, co już było zupełnym szaleństwem, i nie miała pojęcia, kiedy
zdoła wrócić do dawnej siebie.
- Och, Marino - wymamrotała Julie - tak mi przykro. Z powodu
tego wszystkiego. Nie powinnam była prosić was obojga, żebyście
organizowali to moje wesele.
Marina wzięła ją za rękę i podprowadziła do sofy. Usiadły w
przeciwległych rogach.
- Ty nie masz z tym nic wspólnego - powiedziała jej Marina
uczciwie. - Todd i ja jesteśmy całkowicie odpowiedzialni za to, co się
wydarzyło. Poza tym on nie jest w moim typie.
- Najwyraźniej jednak jest - powiedziała Julie.
- Tak, zainteresowaliśmy się sobą, myślałam, że jest w tym coś
więcej, ale skończyło się paskudnie. Przynajmniej jednak poznałam
prawdę o nim. Nie spędzę reszty życia, tęskniąc za człowiekiem, który
nigdy nie mógł być tym, kto mi jest potrzebny.
- Czyli już sobie poradziłaś? - Julie nie wydawała się
przekonana.
- Pracuję nad tym. Dobra wiadomość jest taka, że skoro
zakochałam się w nim, mogę się też zakochać i w kimś innym. To
tylko kwestia czasu.
- Takie to proste?
- Nie sądzę, żeby było to proste.
Pomyślała o Toddzie, jak ją rozśmieszał, jak byli do siebie
podobni, ó wiele bardziej, niżby się kiedykolwiek spodziewała.
RS
152
- Tęsknię za nim. Już dość długo, ale dojdę do siebie, a potem
pójdę dalej.
- Co ze ślubem, próbą i próbnym obiadem? - spytała Julie. - Czy
to będzie zbyt trudne dla ciebie? Może wolałabyś nie przychodzić?
Marina potrząsnęła głową.
- To twój ślub. Oczywiście, że będę. Kocham cię i chcę
zobaczyć, jak z Ryanem stajecie się małżeństwem. Poza tym sporo
zainwestowałam w to wydarzenie.
-Ale Todd...
- Poradzę sobie z tym - obiecała, mając nadzieję, że to prawda. -
To tylko jeden wieczór i jeden dzień. Jestem twarda. Nie przejmuj się
mną. Tylko skup się na sobie i swoim szczęśliwym dniu. Wychodzisz
za mąż za Ryana.
Julie uśmiechnęła się z taką miłością, że aż pojaśniało w pokoju.
- Wiem. Nie wierzę, że go znalazłam, że jestem taką szczęściarą.
Dzięki ci za wszystko, co zrobiłaś. Dzięki za idealne przygotowanie
ślubu.
Marina musiała zamrugać, by odpędzić łzy.
- Jeszcze mi nie dziękuj. Jeszcze nic nie widziałaś. Powiedziałaś,
że na przyjęcie chciałaś temat dżungli, prawda? Bo znaleźliśmy
wyjątkowo urocze, małe, pluszowe żyraf-ki na prezenty weselne, nie
wspominając już o nagraniach z odgłosami dżungli.
Julie przełknęła z trudem.
- Nie. Nie zrobisz tego.
- Tylko poczekaj, a sama zobaczysz.
RS
153
Próbny obiad wyznaczono na wtorek przed ślubem. Marina
spędziła większość popołudnia w gorących wałkach, w skazanej na
porażkę próbie zmuszenia włosów, by nie były tak przeraźliwie
proste. Samą próbą wesela w ogóle się nie przejmowała, za to obiad to
już inna sprawa. Miała na nim być tylko rodzina - Julie, Ryan,
Willow, Kane, Todd, ona sama, ich mama, Ruth i rodzice Todda i
Ryana. Oznaczało to niewielki stół i mnóstwo rozmów. W dodatku jej
matka nic nie wiedziała o jej relacjach z Toddem... O ile Ruth nie
podzieliła się z nią tą informacją, tak jak z Julie.
Marina jęknęła na tę myśl, potem zarzuciła sukienkę i zapięła ją.
Ciemnoniebieski materiał podkreślił błękit jej oczu, a dopasowanie
sukni spowodowało, że czuła się wyjątkowo szczupło. Makijaż już
zrobiła, więc pozostało jej ułożenie włosów. Wyjęła z nich wałki,
schyliła się i zaczęła przeczesywać włosy palcami. Kiedy już były
luźne i - jak miała nadzieję - wyglądały seksownie, wyciągnęła rękę,
sięgając po lakier, ale zamiast niego natrafiła na dłoń.
Wrzasnęła, wyprostowała się gwałtownie i odskoczyła.
Todd stał przy toaletce w jej sypialni. Panował tu bałagan, choć
wydało jej się to zupełnie nieistotne, kiedy zdała sobie sprawę, jak
intensywnie bije jej serce.
- Co tu robisz? - zapytała. - Jak tu wszedłeś? Nie mogłeś
zapukać?
Przynajmniej była ubrana, ale jego pojawienie się było dla niej
szokiem.
RS
154
- Pukałem kilkakrotnie, potem sprawdziłem drzwi. Były otwarte.
U ciebie wszystko dobrze?
Nie. Wcale tak nie było. Zaryzykowała zerknięcie do lustra i
zobaczyła, że włosy nie wyglądają tak paskudnie, jak się obawiała,
więc opuściła ręce.
- Nie powinnaś zostawiać niezamkniętych drzwi - powiedział.
- Przejechałeś taki kawał drogi tylko po to, żeby mi to
powiedzieć? W porządku. Nie powinnam. Zazwyczaj tego nie robię.
Nie wiem, dlaczego zrobiłam to dzisiaj.
Odwrócenie uwagi, pomyślała. Rozproszyła ją świadomość
oczekiwania na spotkanie z nim, a teraz, kiedy stał przed nią,
wiedziała dlaczego.
Nadal go kochała.
- Dlaczego tu przyszedłeś? - zapytała.
- Chciałem z tobą porozmawiać - odparł. - Są pewne sprawy,
które musimy rozwiązać.
Prawda. Próbny obiad.
- Ja sobie z tym radzę - powiedziała, mając nadzieję, że się nie
myli. - Tak, kłopotliwe będzie otoczenie rodziną. Przemyślałam
wszystko i myślę, że sobie poradzimy. W końcu nie spotykamy się od
paru lat. Nikt właściwie nic nie wie. No, moje siostry i Ruth, ale one
nic nie powiedzą. Planowaliśmy razem wesele, nic więcej.
Jego ciemne oczy spoczęły na jej twarzy.
- Czy to jest wszystko, co się wydarzyło?
- Tylko do tego jestem gotowa się przyznać.
RS
155
- Dziś wieczorem mam wznieść toast na próbnym obiedzie.
Byłbym niezmiernie wdzięczny, gdybyś uważnie go posłuchała i
powiedziała, co mogę w nim poprawić.
Chciał jej rady? Co gorsza, była na tyle żałosna, żeby się na to
zgodzić.
- Dobrze. Czytaj.
Z kieszeni koszuli wyjął kartkę i rozłożył ją.
- Biblia mówi nam, że miłość jest dobrem. Mędrcy, że może
zmienić bieg historii. Naukowcy, że miłość to chemia. Poeci, że jest
wieczna. Ale prawdziwa miłość jest czymś więcej. Oznacza wiarę i
ryzyko. Oznacza poświęcenie siebie, by zawsze być dla kogoś i
wierzyć, że ten ktoś jest dla ciebie. Miłość to jazda kolejką górską
życia. Miłość to wiara w siebie i w ukochaną osobę. Dla Julie i Ryana
miłość to oni.
Jego słowa otoczyły ją jak objęcia. Jednocześnie chciało jej się
śmiać i płakać, ale przede wszystkim chciała podejść do niego i
powiedzieć, że niezależnie od okoliczności zawsze będzie go kochać.
Że dla niej to właśnie jest miłość. Skąd on to wiedział?
Zamiast tego powiedziała:
- Pięknie. Będą głęboko poruszeni. Podszedł o krok.
- Naprawdę tak myślę. Bardzo długo nie wiedziałem, co
powiedzieć o nich, wstępujących w związek małżeński. Myślałem, że
Ryan jest głupcem, ufając Julie. W końcu wygrała ze mną i cieszyłem
się jego szczęściem. Ale mu nie zazdrościłem. Nigdy nie pragnąłem
RS
156
tego, co on miał... aż do dzisiaj. - Uśmiechnął się krzywo. - Nie Julie,
tylko tego wszystkiego związanego z miłością.
- Dobrze to wiedzieć - wymamrotała, mimo że miała ściśnięte
gardło.
- Znasz moją przeszłość - ciągnął. - Wiesz, dlaczego byłem tak
zahamowany, nigdy się nie angażowałem emocjonalnie. Wiesz, czego
się boję.
- Wiem.
- Kiedy powiedziałaś, że jesteś w ciąży, pomyślałem, że jesteś
taka sama jak te wszystkie żmije - powiedział, patrząc jej prosto w
oczy. - Byłem wściekły, ale bardziej na siebie niż na ciebie. Byłem
wściekły na siebie za pragnienie, żebyś była inna. Za pragnienie, by
uwierzyć, że mnie nie wrobiłaś. Powiedziałem wiele słów, które nigdy
nie powinny zostać wypowiedziane. Byłem w błędzie. Bo ty nie jesteś
taka jak one.
Oczy zaszły jej łzami, ale mrugnięciem oczyściła wzrok
Podszedł do niej o krok.
- Marino, kiedy mi powiedziałaś, że nie ma żadnego dziecka,
byłem zdruzgotany. Chcę mieć z tobą dzieci. Kocham cię. Chcę się z
tobą ożenić i zestarzeć razem z tobą. Pragnę żyć z tobą w tym moim
przeklętym domu i patrzeć, jak zmieniasz wszystko w moim życiu.
Pragnę wierzyć w wieczność.
Już znajdowała się na emocjonalnej krawędzi, prawie nie
wierząc, że naprawdę mówi to wszystko do niej. W tym momencie
zaskoczył ją, przyklękając na jedno kolano, biorąc ją za rękę i pytając:
RS
157
- Czy możesz mi wybaczyć? Możesz mi dać drugą szansę ?-
Zawierzysz sobie i uwierzysz we mnie? Wyjdziesz za mnie?
Nie zamierzała się rozpłakać, ale tak się stało. Zdołała też skinąć
potakująco głową, co najwyraźniej wystarczyło, bo Todd stał i
przytulał ją. Zatopiła się w jego uścisku i była pewna, że zawsze
będzie się czuła przy nim bezpieczna.
Mocno przyciskał ją do siebie.
- Kocham cię - wyszeptał jej do ucha. - Chyba pokochałem cię
od pierwszej chwili. Bezpiecznie było pozostać przyjaciółmi, więc
przestałem się pilnować. Pewnego dnia obudziłem się i byłaś częścią
mnie. Bardzo przepraszam za to, co powiedziałem, jak zareagowałem.
-W porządku. Rozumiem. - Popatrzyła na niego i uśmiechnęła
się przez łzy. - Ja też cię kocham.
Otarł jej twarz palcami.
- Cieszę się, że nie zmieniłaś zdania.
- Chciałam, ale nie potrafiłam. Chyba jestem kobietą absolutnie
monogamiczną.
-I dzięki Bogu.
Roześmiała się, on też. Potem pocałował ją. Przy pierwszym
muśnięciu jego warg wszystko w jej świecie wróciło na właściwe
miejsce.
- Musimy pójść na próbę - powiedział, kiedy w końcu oderwali
się od siebie dla zaczerpnięcia tchu. - Ale najpierw...
Z kieszeni spodni wyjął małe pudełeczko.
RS
158
- Należał do mojej babci. Jeśli ci się nie spodoba, wybierzemy
coś innego.
Otworzył pudełko, a jej zaparło dech. W welwetowej wyściółce
błyszczał pierścień z brylantem. Wielki, centralny kamień otaczały
mniejsze brylanty. Ich błyski prawie ją oślepiły.
- Jest przepiękny - wyszeptała. - Ale naprawdę...
- Wielki? - Uśmiechnął się. - My, Astonowie, nic nie robimy
połowicznie. Razem jest to osiem karatów.
- O rany!
- Za dużo?
- Przyzwyczaję się.
Wsunął jej pierścień na palec, pasował idealnie.
- Był ci przeznaczony - powiedział i pocałował ją. - Kocham cię,
Marino.
- Ja też cię kocham. - Poddała się jego objęciom, ale po chwili
odsunęła się. - Czy to znaczy, że będzie też Todd Aston IV?
- Prawdopodobnie.
- Przeżyję to. - Spojrzała na pierścień i zsunęła go z palca. Skinął
głową.
- Po weselu?
- Jeśli nie masz nic przeciwko temu. Nie chcę odwracać uwagi
od Julie i Ryana.
- Będziemy mieli całe życie na świętowanie.
Położył pudełeczko na toaletce i umieścił w nim pierścień.
Potem wyszli razem.
RS
159
- Mam parę bardzo specyficznych pomysłów dotyczących
naszego wesela - powiedział; kiedy podnosiła torebkę. - Kolory.
Aranżacje.
Westchnęła.
- Czyli sądzisz, że damy radę zaplanować je razem?
- Z tym poradziliśmy sobie całkiem nieźle. Stanowimy świetny
zespół.
- To prawda.
RS