BENTE
PEDERSEN
SPOTKANIE
Z
PRZEZNACZENIEM
R
OZDZIAŁ
1
Aron nachylił się nad zwłokami owcy i poczuł, że wciąż są ciepłe. Nie śmierdziały też
tak mocno jak padlina, którą widział wcześniej. Kruki i wrony siedziały gęsto na gałęziach,
chwilowo odstraszone od swojej uczty, ale nie oddalały się zbytnio. Czarne, błyszczące
ślepia śledziły każdy ruch Arona. Obejrzał się za siebie, ale było raczej mało
prawdopodobne, żeby niedźwiedź zaczaił się za jego plecami. Ptaki nie siedziałyby wtedy tak
spokojnie. Las wokół niego był ciemny i gęsty.
Wrześniowy dzień był rześki, bezchmurny i wciąż ciepły. Niebo miało typowy dla
jesieni, bladobłękitny odcień. Mech był wilgotny, gdyż noce stały się surowe i zimne, a poza
tym wciąż był wczesny poranek.
W ostatnich tygodniach Aron myślał bez ustanku o niedźwiedziu. Szukał go, szedł po
jego śladach, aż w końcu gubił trop. Kilka razy znalazł się nawet niebezpiecznie blisko niego.
Z każdym dniem śledził go coraz sprawniej, ale nie było żadnej korzyści z tej sprawności,
jeśli nie mógł wrócić do wsi z martwym niedźwiedziem.
Aron nauczył się z czasem rozpoznawać, co było dziełem niedźwiedzia. Tylko on
gryzł swoje ofiary prosto w pysk, tak było i w tym przypadku. Nie tak dawno temu chłopak
natknął się na dwa zabite barany, częściowo zakopane na brzegu torfowiska. To była
spiżarnia niedźwiedzia.
Nie był pewien, czy ta owca była z tego samego stada, co tamte barany, ale
oznakowanie na ich uszach wydawało się podobne. Wyglądało na to, że niedźwiedź zaczął
zabijać z przyzwyczajenia, gdyż zwłoki odnalezione przez Arona były jedynie lekko
nadgryzione na piersi.
Chłopak wciąż nie mógł się przyzwyczaić do widoku kolejnych zmasakrowanych
zwłok, ale przynajmniej już nie zbierało mu się na wymioty od ich zapachu. W ciągu
ostatnich dwóch tygodni odnalazł aż jedenaście martwych zwierząt. Nie można było dłużej
zaprzeczać faktowi, że w okolicach Målselvdalen grasował niebezpieczny zwierz i trzeba go
było dopaść, zanim zapadnie w sen zimowy.
Aron postawił to sobie za punkt honoru. Miał wrażenie, że zaczyna powoli wariować.
Wciąż nie znalazł tego, czego szukał. Trzeba było iść dalej.
Odciął uszy martwej owcy i przyczepił je do sznurka wiszącego u jego paska. Była to
dość przerażająca ozdoba, ale nie nosił jej ze względów dekoracyjnych. Martwe owce mogły
zostać tam, gdzie były, ale ich uszy zabierał ze sobą, żeby chłopi mogli się przekonać, jak
wiele zwierząt każdy z nich stracił przez niedźwiedzia. Nie płacili mu za to, ale Aron
stwierdził, że nie zaszkodzi mu być z nimi w dobrych stosunkach.
Życzliwość była mu potrzebna. Mogła mu zapewnić sporo pracy w ciągu zimy. Jeśli
udałoby mu się zabić niedźwiedzia, czekałaby na niego nagroda pieniężna. Dużo nauczyło go
tamto wydarzenie, kiedy leżał bez ruchu w lesie, a niedźwiedź obwąchał go, ale nie zrobił mu
krzywdy. Jego niezłomność, urok i umiejętności oratorskie sprawiły, że nawet najbardziej
uparci chłopi we wsi nabrali do niego zaufania.
Dziesiątki gospodarzy skrzyknęły się, żeby wyposażyć go na to polowanie. Pomiędzy
niezliczonymi jesiennymi obowiązkami nie mieli czasu ani ludzi na zbyciu, których mogliby
posłać na poszukiwanie zabójcy owiec. Obiecali Aronowi pięćdziesiąt talarów, jeśli uda mu
się powalić niedźwiedzia. To więcej niż przeciętny służący zarabiał w ciągu całego roku.
Kiedy Aron zostawił już owcę, rozejrzał się po okolicznych pniach drzew. Nie było
na nich śladów pazurów. Postanowił rozejrzeć się dokładnie po całym wzgórzu. Jeszcze parę
tygodni temu nie wiedziałby, za czym właściwie miałby się rozglądać. Teraz jednak
dokładnie orientował się w tym, co ma robić; od zawsze potrafił szybko się uczyć.
Powiedział gospodarzom, że dużo w życiu polował. To nie było kłamstwo. Już jako
mały chłopak zakładał setki sideł. Od małego znosił do domu pardwy i zające. Nieraz byli
zmuszeni jeść wróble, gdyż na te właśnie ptaki było najłatwiej zapolować. Zwykł też leżeć na
brzuchu przy strumieniu i łapać pstrągi. Strzelał do wiewiórek i wron z procy, głównie dla
zabawy i żeby zobaczyć, czy będzie w stanie w nie trafić. Ale nigdy nie polował na większe
zwierzęta, a już na pewno nie ze strzelbą. Nigdy nie miał pieniędzy na kupno broni.
Historie, które opowiadał jako dowód na swoją prawdomówność, usłyszał dawniej od
kogoś innego. Były znacznie lepsze, kiedy przedstawiał siebie w roli myśliwego. Ci, którzy
słuchali jego opowiadań, rzadko wątpili w to, co mówił.
W ciągu tej wyprawy Aron zastrzelił kilka wiewiórek i zajęcy. Musiał przecież coś
jeść, a poza tym chciał sprawdzić, na ile użyteczna jest broń. Ale przede wszystkim łowił
ryby. Oszczędzał proch. Potrafił sobie zapewnić jedzenie bez używania kul. W tej pięknej
dolinie nie było konieczności głodować. W międzyczasie rozmyślał o pierwszych osadnikach
w tej okolicy, jakie prowadzili życie i jakie zostawili po sobie tajemnice. Mieli szansę zacząć
wszystko od nowa. Być takimi, jakimi chcieli być postrzegani.
Nils, kompan Arona, który towarzyszył mu w ciągu ostatniego roku, postanowił sam
wyruszyć w dalszą drogę. Ta przygoda miała należeć tylko do Arona. Nils powiedział, że
żaden z niego łowca niedźwiedzi, zbyt drogie było mu jego własne życie. Nagroda, która
została wyznaczona, nie była dla niego w żadnym stopniu wystarczająca. Niebezpieczne
zabawy nie przyciągały Nilsa w taki sposób, w jaki kusiły Arona. Nils wolał nie obstawiać
zbyt wysoko i wycofać się w porę, wynosząc z gry nieco więcej, niż miał na początku. Tamta
historia z Senji, kiedy dzięki swojemu urokowi wprosił się do łóżka kobiety, która później
okazała się mężatką, sprawiła, że stał się strachliwy. W tamtej sytuacji nie było dla niego
ratunku. Nils został wyrzucony na bruk przez męża, który bynajmniej nie był martwy, wbrew
temu, co twierdziła kobieta.
Jedyne, co mu po tamtej historii zostało, to anegdota, dzięki której stawał się nieco
mniej niebezpieczny w oczach ludzi. To z tej przyczyny coraz częściej ją opowiadał. Przecież
on i Aron nie są małżeństwem, powiedział ze śmiechem Aronowi. Stanowili dobrą drużynę,
ale nigdy nie obiecywali sobie, że zawsze będą podróżować razem. Spotkali się, pracowali
wzajemnie na swoją korzyść i zebrali bogate plony tej współpracy. Ale teraz rozsądniej było
się rozstać, niż stać się brzemieniem dla tego drugiego.
Aron Eriksen myślał o tym w następujący sposób: jeśli jedne drzwi się przed kimś
zatrzaskują, należy zachować chłodną głowę i rozejrzeć się dookoła. Zawsze uchylają się
wtedy jakieś inne drzwi. Wystarczy tylko mieć odwagę, żeby je otworzyć i wejść do środka.
Aron został co prawda odesłany z Jakobvollen, ale postanowił, że Ingrid będzie jego.
Iver chronił cnoty Ingrid. Nikt nie życzył sobie, by dziewczyna wiązała się z wolnym
strzelcem, który nie miał rodziny ani znajomych. Żniwiarze przychodzili i odchodzili, tak jak
i Aron przybył do Jakobvollen. Został tam tak długo, jak długo był potrzebny. Te kilka osób,
które znały prawdę o nim, nie powiedziało nic na jego temat.
Niedźwiedź miał zapewnić Aronowi rozgłos.
Już raz zwierzę miało szansę go zabić, ale nie zrobiło tego. Niedźwiedź dał mu
poczucie nieśmiertelności.
Aron był znacznie bardziej przerażony, kiedy zobaczył ciało Ingrid leżące bez ruchu
na ziemi, niż kiedy tuż obok niego stąpał niedźwiedź. W taki sposób to w każdym razie
pamiętał. I może taka była rzeczywiście prawda.
Aron odrzucił od siebie tę myśl. Ingrid jeszcze długo nie będzie w stanie się
gdziekolwiek wybrać. Była wciąż przykuta do łóżka po tamtym wypadku z koniem. Tym
samym wypadku, który kosztował jej matkę życie.
Aron nie przebywał w ostatnich dniach wyłącznie w dziczy. W międzyczasie
znajdował się również tak blisko ludzi, jak to było możliwe. Tam czekały na niego ciepłe
posiłki, dach nad głową i miłe towarzystwo na kilka godzin. Aron lubił zawierać nowe
znajomości. Kiedy był we wsi, dbał o to, by dowiedzieć się, co nowego słychać. Nikt jeszcze
nie połapał się, że jest wyjątkowo zainteresowany Ingrid Halvorsdatter, a on nie był na tyle
głupi, żeby się z tym ujawniać. Ludzie lubili rozmawiać, bo w dolinie nie było specjalnie
wielu innych zajęć. Poza tym wiedzieli, że Aron pracował w Jakobvollen i był świadkiem
tamtego strasznego wydarzenia. Wiele osób chciało się dowiedzieć, co się wówczas
dokładnie stało, dlatego w zamian chętnie opowiadali to, co sami wiedzieli.
Aron zmierzał powoli dalej. Trudno mu było zdecydować, którą drogą powinien teraz
podążyć. Miał silne przeczucie, że niedźwiedź był blisko. Zwłoki zwierząt, które niedawno
odnalazł, były wciąż ciepłe. To mogło oznaczać, że niedźwiedź został odstraszony w środku
posiłku.
Krzak czarnej porzeczki, obok którego przechodził, cały był obskubany. Gołe gałęzie
rzucały się w oczy między innymi, bogatymi w liście krzewami. Serce Arona zabiło mocniej.
Niedźwiedź nie zjadał porzeczek tak jak inne leśne zwierzęta. Pożerał za jednym zamachem
owoce wraz z liśćmi. Zostawały po tym jedynie ogołocone gałęzie.
Aron uśmiechnął się, powolnym krokiem podążył ścieżką wyznaczoną przez zwierzę
między krzakami porzeczek. Kawałek dalej zauważył głaz, który wyraźnie został ruszony z
miejsca. Głodny niedźwiedź potrafił przenosić spore kamienie, kiedy polował na jedzenie.
Aron poszedł ostrożnie do szczytu wzgórza, żeby mieć lepszy widok. Skulił się za pniem
brzozy U podnóża wzniesienia spacerował niedźwiedź.
Aron nabił strzelbę.
Niedźwiedź podniósł łeb i zaczął węszyć. Jego małe, wąskie ślepia niemal
natychmiast dostrzegły Arona, który powolnym ruchem oparł strzelbę na ramieniu.
Oto stał przed nim morderca owiec. Drapieżny niedźwiedź.
Niczym nieporadne dziecko, które dopiero co nauczyło się chodzić, wspiął się na
tylne łapy. Zamachał w powietrzu przednimi kończynami, usiłując utrzymać równowagę.
Aron wiedział, że w ten sposób został wyzwany na pojedynek. Zwierz chciał mu pokazać, że
jest większy i silniejszy niż stojący przed nim mężczyzna.
Ale tym razem Aron nie zamierzał okazać się słabszą stroną. Tym razem był
uzbrojony.
- No, chodź tu! - mruknął cicho, tak jakby dziki zwierz rozumiał jego słowa. Dobrze
było móc skierować swój gniew na niedźwiedzia i uspokoić wzburzoną krew. Nagle zrobiło
mu się gorąco, ale zrobiłby niewybaczalny błąd, gdyby pozwolił, żeby walące serce i
zdenerwowanie przejęły nad nim kontrolę. Już raz został przez niego upokorzony, ale musiał
o tym chwilowo zapomnieć. Nie mógł teraz stracić głowy.
- Chodź tu bliżej - powiedział twardo. - Chodź tu bliżej, niedźwiadku, to dam ci
posmakować zimnego ołowiu. Skończyły się obiady z owieczek, ty potworze. Ustrzelę cię,
jakbyś był sikorką śpiącą na gałęzi!
Niedźwiedź zawarczał.
Aron mógł w tym momencie po prostu strzelić. Pięćdziesiąt talarów czekało w
zasięgu jego ręki. Wystarczyło je wziąć. Ale chłopak chciał się rozkoszować tą chwilą. Czuł
się o cztery łokcie wyższy i silniejszy niż góra.
- Wyglądasz jak gruby, stary chłop w futrzanym płaszczu - drażnił niedźwiedzia
ściszonym głosem.
Nie był to jeszcze czas na płaszcze, ale zimą mogłoby mu posłużyć brunatne futro.
Zobaczył się w nim i spodobała mu się ta myśl. Chwilę później wyobraził sobie ciemną skórę
z niedźwiedzia rozłożoną przed płonącym kominkiem. Zobaczył na niej siebie i Ingrid.
Niedźwiedź zamachał łapami, jakby chciał wyzwać Arona na pojedynek na pięści.
Aron ujrzał potężne zęby w otwartej paszczy. Małe oczka wpatrywały się w niego. To był
potężny zwierz. Z pewnością był to samiec, na dodatek tak wielki, że musiał mieć sporo lat.
Nic dziwnego, że był taki przebiegły.
Kiedy niedźwiedź opadł na cztery łapy, w jego ruchach było zdecydowanie. W
mgnieniu oka popędził w stronę Arona wielkimi susami. Mężczyzna stał spokojnie z palcem
wskazującym spoczywającym na spuście.
Musiał zachować zimną krew.
Lodowatą.
Miał przewagę.
Oddychał głęboko i trzymał lęk na odległość ramienia.
Niedźwiedź zatrzymał się kilka kroków przed nim i zawarczał.
Krew burzyła się w nim równie mocno jak przedtem, lecz Aron wciąż był
opanowany. Jego zmysły były wyostrzone. Czekał, aż niedźwiedź przystąpi do ataku jako
pierwszy.
Ta chwila była piękna, a Aron czuł się, jakby sam był dzikim zwierzęciem. Czuł się
niezwyciężony dzięki wiedzy, że z nich dwóch to on jest silniejszy.
Niedźwiedź do tej pory nie spotkał na swojej drodze nikogo potężniejszego. Jedno
uderzenie ogromną łapą miażdżyło czaszki owiec, które widział po drodze Aron. Ta sama
łapa z pewnością mogłaby zmiażdżyć i jego.
Aron w skupieniu mierzył w głowę niedźwiedzia. Delikatnie pociągnął za spust.
Strzelba odskoczyła do tyłu i uderzyła go w ramię, ale był na to przygotowany. Był też
gotowy na to, że niedźwiedź rzuci się w jego stronę po tym, jak zostanie postrzelony. Aron
zrobił więc krok w bok.
Spokojnie przeładował broń i przygotował się na ewentualny kolejny strzał. Wszystko
miał dokładnie zaplanowane. Każdego wieczora, który spędzał tu na odludziu, kładł się z
naładowaną strzelbą w ramionach, przyzwyczaił się do spania z jednym okiem otwartym.
Aron był pewien, że zapamięta ryk umierającego niedźwiedzia do końca swego życia.
Warczenie przeszło w wycie, a później zapadła głucha cisza. Ta cisza była niemal równie
przerażająca jak ryczenie dzikiego zwierza.
Niedźwiedź podejmował jeszcze próby podniesienia się, ale te spełzły na niczym.
Ostatecznie padł tuż przed stopami Arona. Krew, pulsując, Wypływała z dziury w czaszce
zwierzęcia. Trafił niedźwiedzia w sam środek głowy, tuż nad oczami. Aron życzył sobie,
żeby mógł go w tej chwili ujrzeć jego ojciec, ale ten z pewnością był zbyt zajęty
przerzucaniem węgla w piekle.
Tuż po tym, jak padł strzał, w lesie zapanowała panika i wzmożony ruch. Ale już
chwilę później ponownie zapadła cisza. Tak jakby wszelka żyjąca w lesie zwierzyna padła od
jednego strzału Arona.
Chłopak usiadł obok niedźwiedzia, którego dopiero co zabił. Rozmarzył się,
rozmyślając o tym, co ludzie będą mówić o nim i jego bohaterskim wyczynie. Może będą na
niego mówić „Aron Pogromca Niedźwiedzi”? To brzmiało jak imię jakiegoś potężnego
wodza za czasów wikingów. Wszyscy mieli szacunek do pogromców niedźwiedzi, tak było
od zawsze. Aron nigdy wcześniej nie czuł się potężniejszy ani odważniejszy, jego serce
nigdy przedtem nie biło tak mocno.
Ten niedźwiedź był jego przeznaczeniem.
Aron zamknął oczy i zamyślił się. Ujrzał przed sobą Ingrid, z włosami złotymi
niczym zboże, jak się przed nim rozbiera i kładzie na plecach na grubej, brązowej skórze z
niedźwiedzia.
R
OZDZIAŁ
2
Aronowi dni mijały szybko. W trakcie wędrówki bez trudu rozpoznawał pory dnia,
wyczuwał rytm natury. Po dwóch dniach dotarł w końcu do domu Estena, który mieszkał tuż
przy strumieniu. Mężczyzna miał tartak, dzięki któremu nie brakowało mu środków do życia.
W gospodarstwie było wyjątkowo cicho. Nikt nie pracował. Aron zrozumiał, że
musiała być niedziela. Okoliczne psy zbiegły się, dziko ujadając. Woń niedźwiedziej skóry
sprawiała, że szczekały jak najęte. Aron oskórował niedźwiedzia jeszcze w lesie, a zwłoki
zostawił, gdyż zwierzę było zbyt ciężkie, żeby je w całości przytaszczyć do wsi. Aron słyszał
co prawda o ludziach, którzy jadali mięso z niedźwiedzia, ale pomyślał, że sam musiałby być
wyjątkowo wygłodzony, żeby chcieć zjeść taką potrawę.
Skóra była dowodem na to, że niedźwiedź został zabity. To było jego trofeum. Niósł
futro wraz z przytwierdzoną wciąż do niego głową, zwinięte w worku na ramieniu. Nie
przejmował się tym, że ludzie słyszeli, iż nadchodzi. Mogli nawet wybiec na schody całą
rodziną, by go powitać.
Ale Aron nie doczekał się zbyt wylewnego powitania. Gdyby wcześniej wiedział, że
jest niedziela, przeczekałby w lesie jeszcze jeden dzień. Wyobrażał sobie, że powróci
triumfalnie i zostanie przyjęty niczym książę. Ale zamiast tego okazało się, że wszyscy
mieszkańcy gospodarstwa pojechali z rana na mszę.
- Będą w domu wieczorem - zapewniła go młoda chłopka Mali. Jej popielate włosy
były związane w ciasny koczek z tyłu głowy. Miała zapadnięte policzki i zgarbione plecy.
Wyglądało na to, że już niedługo będzie rodzić. To z pewnością tylko dlatego została w
gospodarstwie, kiedy reszta rodziny pojechała do kościoła.
Aron stwierdził, że nie mogła być dużo starsza od Ingrid, a mimo to wyglądała staro i
nieatrakcyjnie. U Estena nie zatrudniano służby, gdyż synowie pożenili się dość wcześnie i
dwóch z nich wciąż mieszkało u ojca. Dzięki temu było tam wystarczająco dużo rąk do
pracy.
- Może chciałbyś coś zjeść? - Mali niechętnie zaprosiła Arona do domu, ale kiedy już
wszedł do kuchni, nie mogła mu czegoś nie zaproponować.
Nie był w stanie odmówić takiej ofercie, gdyż ze stojącego na palenisku kociołka
pięknie pachniało. Świeża zupa mięsna, zgadywał Aron. Jak dobrze byłoby się nią posilić!
Niestety musiał się rozczarować. Dziewczyna nawet nie spojrzała w kierunku kociołka z
zupą. Zamiast tego położyła na talerzu śledzia, zimne, ugotowane ziemniaki i chleb. Obok
niego postawiła również kubek z mlekiem. Kiedy już go obsłużyła, usiadła na taborecie przy
drzwiach, tak daleko od niego, jak to było możliwe. Było to dogodne miejsce w wypadku,
gdyby musiała uciekać.
Aron próbował z początku podtrzymywać rozmowę, ale Mali nie była zbyt gadatliwa.
Szybko domyślił się, że dziewczyna nie czuła się bezpiecznie, siedząc z nim sam na sam.
Najwyraźniej nie miewali tu zazwyczaj zbyt wielu gości, skoro tak się go bała. Przeważnie
kobiety rzucały mu się przecież do stóp.
- Mogę zaczekać na zewnątrz - powiedział, po tym jak już zjadł trzy kolejne dokładki.
Chociaż jedzenie było proste, stanowiło przyjemną odmianę w stosunku do tego, co jadał
ostatnio w lesie. Uznał, że nie było sensu straszyć biednego dziewczęcia tylko dlatego, że nie
nawykła do przyjmowania gości. Wyszedł więc na werandę.
Jeśli dziewczyna miała nadzieję, że Aron zabierze ze sobą na zewnątrz swój wór, to
musiała się rozczarować. Aron zostawił go w przedsionku. Kiedy Mali zamknęła drzwi do
kuchni, zapach nie dręczył jej już tak bardzo. Aron wolał, żeby psy nie dobrały się do jego
trofeum. Teraz zwierzęta siedziały razem z nim na werandzie, piszczały i wyły w kierunku
drzwi, ale chłopak nawet nie próbował się z nimi zaprzyjaźnić. Kiedy był mały, nie miewali
w gospodarstwie zwierząt domowych, a kiedy już dorósł, nie mieszkał nigdy wystarczająco
długo w jednym miejscu, żeby mieć takie zwierzę.
Po jakimś czasie Aron usłyszał, że ludzie wracają. Rozbudził go jazgot ujadających
psów. Podniósł się na wpół przytomny i starł dłonią sen z powiek. Wiedział, że jest brudny i
nie ma na sobie niedzielnego ubrania, ale mimo to wyciągnął dłoń w kierunku Estena, który
stał przed nim w niezwykle szykownym stroju.
- Aron. A więc to ty. Już wróciłeś?
- Nie ma już powodu, żebym dłużej siedział w lesie.
- Aron uśmiechnął się szeroko.
- Znalazłeś potwora? - Esten Knutsen nie chciał nawet nazywać zwierzęcia po
imieniu, póki nie upewnił się, że ten już im nie zagraża. Być może był w tej kwestii nazbyt
przesądny, ale był człowiekiem staroświeckim.
- Tak, znalazłem niedźwiedzia. - Aron wyprostował się i otworzył drzwi do
przedsionka.
Psy natychmiast wskoczyły do środka. To, co tam leżało, kusiło je niezmiernie i Esten
musiał je skarcić wyjątkowo surowym tonem. Z podwiniętymi ogonami położyły się
natychmiast przy jego nogach.
Aron chwycił za wór. Obaj synowie Estena zbliżyli się. Byli podobni do ojca:
wysocy, szczupli i jasnowłosi. Żona Estena i jedna z synowych jęknęły z niesmakiem i
obeszły wór szerokim łukiem. Smród z niedźwiedziej skóry rozniósł się po całym podwórzu.
Aron zaśmiał się. Co prawda nie była to rozrywka dla kobiet, ale chłopak nie
podejrzewał, że w dolinie mieszkały takie przewrażliwione damy. Musiały przecież nieraz
mieć do czynienia ze śmiercią. Chłopak przesunął wór na bok, żeby kobiety mogły wejść po
schodach do domu.
Na środku podwórza Aron wyciągnął potężną skórę z worka i rozłożył ją przed
mężczyznami na trawie. Uczynił to z wielką powagą. Możliwość udowodnienia, że jest tym,
za kogo się podawał, sprawiała mu wielką przyjemność. Bo przecież wszyscy w to
powątpiewali.
Ojciec i synowie wymienili spojrzenia.
- Oto potwór, który posilał się waszymi owcami - powiedział Aron podniośle. Trącił
niedźwiedzią głowę czubkiem buta. Zabranie jej ze sobą było dobrym pomysłem, chociaż
zwiększyła ciężar worka do tego stopnia, że Aron niemal się wykończył, niosąc go do wsi.
- Jesteś pewien, że to ten? - Esten zawsze był podejrzliwy. Już nieraz został okłamany
przez ludzi, a i sam chętnie ubarwiał rzeczywistość, kiedy miał szansę wyciągnąć z tego jakąś
korzyść. - Gdzie go dopadłeś?
- W Rostadalen. - Aron wzruszył lekko ramionami. Powinni wiedzieć, że nie był w
stanie nazwać po imieniu każdej doliny i każdej najmniejszej partii lasu, tak jak oni.
- To on. Szedłem śladem martwych owiec.
Pogrzebał w worku i wyjął sznurek z odciętymi uszami. Dzień wcześniej postanowił
odczepić go od paska, zanim wróci między ludzi. Kiedy podał Estenowi makabryczny
naszyjnik, mężczyzna zamilkł i spojrzał na Arona z szacunkiem.
Nikt nie kazał mu tego zrobić i dlatego przemawiało to na jego korzyść. Esten nie był
zbyt przyjaźnie nastawiony do sezonowych pracowników. Byli przydatni, owszem, ale
wystarczyło ich tolerować przez kilka tygodni lub miesięcy. Rzadko się też zdarzało, żeby
najemni pracownicy zadawali sobie trud, by zrobić gospodarzom jakąkolwiek przysługę,
która wykraczała poza zlecone zadania. Aż do tej chwili Esten był przekonany, że jego
strzelba przepadła na dobre. Co prawda nie była to jego najlepsza strzelba, ale jej utrata
pewnie by go zezłościła.
- Miejmy nadzieję, że grasował tylko on jeden - powiedział gospodarz, nie chcąc
zbytnio chwalić Arona. Pochlebstwo tylko by go zepsuło. Esten Knutsen spojrzał na
niedźwiedzie futro i zwrócił się do swoich synów.
- Zwińcie skórę, chłopcy Zanieście ją do składziku. Trzeba ją będzie obrobić, żeby nie
zgniła.
- Skóra należy do mnie - powiedział twardo Aron, zanim ktokolwiek zdążył kiwnąć
palcem. Gospodarz i jego synowie spojrzeli na niego z niedowierzaniem. Oczy Arona
błysnęły. Starał się być opanowany, ale przychodziło mu to z trudem. - Skóra jest moja,
panowie.
Powietrze aż zadrżało. Przez dłuższy czas nikt nic nie powiedział.
- Nie było w tej sprawie żadnej umowy - powiedział w końcu Esten.
- Ale ja tak to zrozumiałem - powiedział Aron.
Na twarzy Estena nie drgnął ani jeden mięsień. Tak właściwie to nikt się nad tym
wcześniej nie zastanawiał, ale Esten nie zamierzał się do tego przyznawać. Ani on, ani reszta
sąsiadów nie liczyli na to, że niedźwiedź zostanie upolowany, kiedy posyłali Arona do lasu.
W najgorszym wypadku zwierz mógł go dopaść i zabić, ale ponieważ mężczyzna był obcy,
nikt by za nim szczególnie nie tęsknił. W najlepszym wypadku gospodarze przewidywali, że
chłopak mógłby przestraszyć niedźwiedzia na tyle, że ten zabijałby nieco mniej owiec. Ale
nie przewidzieli, że Aron będzie w stanie wykonać powierzone mu zadanie. Nawet nie zadali
sobie trudu, by uzbierać do kupy pieniądze, które mu wcześniej obiecali.
Pięćdziesiąt talarów! Chyba wszyscy do reszty poszaleli!
Niedźwiedzia skóra miała wielką wartość. Futro było potężne. Aron chyba nie sądził,
że pozwolą mu tak po prostu z nim odejść. Lepiej, żeby jak najszybciej nauczył się, że w tym
miejscu nie przysługiwały mu żadne prawa. Chłopak przecież nie był jednym z nich.
- Tak to zrozumiałem - powtórzył Aron, starając się zachować opanowanie. Już
widział, do czego to wszystko zmierzało.
- W takim razie źle zrozumiałeś. - Esten był nieporuszony. Skinął głową na synów,
którzy odwrócili się do Arona plecami i zabrali się za zwijanie skóry. Obaj z radością przyjęli
możliwość znalezienia się z dala od tej rozmowy.
- Taka jest twoja opinia, ale chciałbym usłyszeć, co pozostali gospodarze mają do
powiedzenia w tej sprawie. Ciekawe, jak oni to zrozumieli.
Aron nie był na tyle głupi, żeby sądzić, iż mężczyźni nie będą w tej sprawie zgodni.
Ale przynajmniej Esten nie będzie górą. Nie był żadnym oficjalnie wybranym przywódcą.
Aron przyszedł do niego dlatego, że to na jego podwórzu zebrali się gospodarze, kiedy
powierzali mu zadanie. Przyszedł tu, bo żywił szacunek wobec Estena. Mężczyzna wiele
zdziałał w swoim gospodarstwie i Aron uznał, że musi być wartościowym człowiekiem.
Teraz pojął jednak, że to wszystko było na nic. Musiałby zrobić znacznie więcej, niż tylko
upolować niedźwiedzia, żeby zostać zaakceptowanym przez Estena i jemu podobnych.
- Poślę po nich jeszcze dzisiaj - powiedział spokojnie Esten. - Wtedy zdecydujemy, co
z tobą zrobić, i będziesz mógł pójść w swoją stronę. Ale dotrą tu pewnie dopiero jutro. -
Skinął głową w stronę stodoły. - Możesz spać na poddaszu, jak tam wysprzątasz.
Nawieźliśmy ostatnio siana, więc jest tam ciasno. Ale przynajmniej będzie ciepło, sucho i
będziesz miał dach nad głową. Ostatnio przecież sypiałeś głównie pod gołym niebem. Ale
żadnego palenia!
- Nie mam tego w zwyczaju - powiedział Aron z niesmakiem. Prawda była taka, że
nie było go na to stać. Łatwiej było żebrać u ludzi o coś do jedzenia niż o tytoń.
- Przyślę ci coś do jedzenia - dodał gospodarz i odwrócił się na pięcie.
Aron domyślił się, że nie będzie mu dane spróbować mięsnej zupy Dziwny rodzaj
gościnności okazywali mieszkańcy tego gospodarstwa.
Gospodarze przybyli następnego poranka, zanim jeszcze udali się do pracy. Byli to
czterej najbliżsi sąsiedzi Estena, a jeden z nich przeprawił się specjalnie przez rzekę.
Aron zobaczył, że mężczyźni wchodzą do głównego budynku. Musiało tam być
nagrzane, zaparzono też pewnie poranną kawę. Chłopak wątpił jednak, żeby gospodarze
zaoferowali mu posiłek, bo stanowczo dzielono tu ludzi na tych, którzy należą do wspólnoty,
oraz na tych, którzy są spoza niej. Aron zobaczył, że Esten prowadzi gości do składziku.
Musiał być w dobrym nastroju, bo ani razu nie skarcił psów, które biegały wokół niego i
dziko ujadały.
Aron stanął przy oknie i otrzepał z siebie siano. Miał dobry widok na gospodarstwo i
rzekę, która płynęła zakosami w dół doliny w stronę morza. Był to niezwykle piękny ma-
jątek. Aron wiedział, że tu wróci. Dzisiaj nie uda mu się zabrać niedźwiedziej skóry, ale
przyjdzie po nią, kiedy nadarzy się ku temu odpowiednia okazja. Miał do niej prawo.
Poranek był mglisty. Sądził, że w ciągu dnia raczej się nie rozjaśni, ale nie
przeszkadzało mu to. Piekące słońce nigdy nie sprzyjało tym, którzy wędrują z całym dobyt-
kiem na plecach.
Nie minęło wiele czasu, kiedy po Arona przyszedł jeden z synów Estena. Aron nie
pamiętał jego imienia, ale stwierdził, że i tak nie będzie mu do niczego potrzebna bliższa
znajomość z chłopakiem, który był w pełni podporządkowany Estenowi i o niczym sam nie
mógł decydować.
Mężczyźni czekali na niego na schodach. Aronowi chciało się śmiać. Jeszcze
niedawno, kiedy gospodarze potrzebowali kogoś, kto mógłby udać się do lasu w poszu-
kiwaniu niedźwiedzia, nie było końca w wychwalaniu go. Niczego mu też nie żałowano, ani
picia, ani pożywienia.
Wszyscy stawiali mu kolejne kufle piwa, klepali po ramieniu i prosili, by kolejny raz
opowiadał historię o tym, jak nieomal zabił go niedźwiedź.
- Nie ma sensu tego przeciągać - powiedział w końcu Aron, kiedy zobaczył, że żaden
z gospodarzy nie ma ochoty się odezwać. Nie był tu pożądanym gościem. Sam zresztą nie
miał najmniejszej ochoty tu zostawać. - Zabiłem niedźwiedzia. Widzieliście skórę?
Mężczyźni pokiwali głowami.
- Widzieliście owcze uszy?
Ponownie pokiwali głowami.
- W takim razie wiecie, że wykonałem swoje zadanie. I sądzę, że skóra powinna
należeć do mnie.
Wszyscy spojrzeli na Estena, bo to on został wybrany na przedstawiciela grupy. Aron
miał absolutną pewność, że przegrał ten pojedynek. Ale to była tylko nieznaczna przeszkoda.
Esten może sobie obrobić skórę, rozwiesić ją na ścianie albo rozłożyć przed kominkiem.
Może ją nawet położyć na swoim łożu małżeńskim. Skóra będzie w jego posiadaniu tylko tak
długo, jak długo pozwoli na to Aron.
- Sądzimy, że źle zinterpretowałeś kwestię własności skóry - powiedział spokojnie
Esten. - Uważamy, że należy do nas.
Aron nie miał zamiaru dać się ugłaskać. Widział, jaka jest prawda.
- Niektórzy ludzie wycofali się z umowy, po tym jak wyjechałeś - ciągnął Esten. - Nie
jest już nas tak wielu jak na początku.
Aron domyślił się, że nie zamierzali dotrzymać danego słowa.
- Wiem, że mówiliśmy o pięćdziesięciu talarach za zastrzelenie niedźwiedzia. - Esten
nie spuszczał wzroku z Arona. Sąsiedzi stali przy nim ramię w ramię.
- Powiedzieliście pięćdziesiąt talarów, ni mniej, ni więcej. A na dodatek, z tego co
zrozumiałem, skóra miała należeć do myśliwego - powiedział Aron, który dobrze pamiętał
ustalenia.
- Jest nas mniej niż wtedy - powiedział Esten, jakby w ogóle nie usłyszał słów Arona.
- Nie jesteśmy w stanie tyle uzbierać. Mimo to zostaniesz sowicie wynagrodzony...
Nie tylko chcieli mu odebrać futro, ale też go oszukać. Aron zacisnął pięści i poczuł
jak wzbiera w nim gniew. Nie chciał być jednak narwańcem i nie mógł sobie pozwolić na
niegodne zachowanie. Zabicie niedźwiedzia miało przed nim otworzyć wiele drzwi. Jednak
już teraz widział, że nic z tego nie będzie. Obcy nie mógł w ciągu kilku tygodni stać się nagle
jednym z miejscowych, nawet jeśli przez nich splamił sobie ręce krwią.
- Ile? - spytał oschle. - Ile waszym zdaniem wystarczy, żeby mnie oszukać?
- Nikt cię nie próbuje oszukać, Aron. - Esten był wyraźnie poirytowany. - Musisz nas
zrozumieć. Pięciu ludzi wycofało się, kiedy nie mieliśmy od ciebie żadnych wieści. Sądzili,
że po prostu uciekłeś...
- Ja zawsze dotrzymuję słowa - zapewnił surowo Aron. - Ile?
- Jesteśmy skłonni dać ci dwadzieścia pięć talarów - powiedział Esten bez mrugnięcia
okiem.
To była zaledwie połowa tego, co tak entuzjastycznie obiecali mu ofiarować. Ale to
było tylko gadanie. Aron milczał.
- Dwadzieścia pięć i strzelba - dodał Esten z niechęcią. To była stara broń. Nie była
warta zbyt wiele, ale mężczyzna niechętnie pozbywał się swojej własności.
Aron długo zwlekał z odpowiedzią. Gospodarze nie powinni myśleć, że zgadza się na
każdą propozycję. Miał przecież swoją godność. W końcu pokiwał głową. - Wezmę te
dwadzieścia pięć i strzelbę.
Nikt nie zaproponował mu nawet jedzenia. Zapłacono mu w milczeniu i nawet nie
uściśnięto mu dłoni.
R
OZDZIAŁ
3
- Ktoś do ciebie przyszedł. - Lisa przesunęła się w progu i wpuściła do środka Aile.
Ingrid prawie popłakała się z radości, kiedy przyjaciółka objęła ją mocno. Aile
pachniała tak znajomo - lasem, świeżym powietrzem i dymem z ogniska.
- Lepiej wyglądasz - powiedziała Aile i usiadła ze skrzyżowanymi nogami na łóżku
obok Ingrid. - Modliłam się o ciebie, tak jak zalecał pastor. - Uśmiechnęła się przekornie. -
Ale złożyłam też na wszelki wypadek srebrne monety przy świętym kamieniu. Starzy
bogowie nie znikają tak sobie tylko dlatego, że pastor powiedział, iż teraz troszczy się o nas
Bóg i Jezus. Jest w życiu miejsce dla wielu bogów.
Ingrid nie sprzeczała się z nią, chociaż sama została wychowana w wierze w Trójcę
Świętą. W dzieciństwie Stina i Ingrid traktowały opowieści Aile jak ciekawe baśnie.
Niezwykłe istoty rządziły nie tylko życiem Samów, ale również lasami, górami, dolinami
oraz rybami w rzekach i jeziorach. Istoty te miały śmieszne imiona, które trudno było
wymówić.
Minęło wiele czasu, zanim Ingrid pojęła, że Aile opowiada o bogach i boginiach
Samów. Nagle opowieści te wydały jej się niebezpieczne. Nie chciała ich więcej słuchać,
gdyż pastor i dyrektor szkoły mówili zgodnie, że wszyscy bogowie, którzy nie są wymienieni
w Biblii, to fałszywi bogowie. Nie należało mieć innych bogów niż ten, o którym mowa w
Biblii. Stina zgodziła się z nią, a Aile przestała snuć opowieści, chociaż wcale o nich nie
zapomniała. Ingrid natomiast czuła się teraz tak beznadziejnie, że nie zaszkodziłaby jej
pomocna dłoń nawet ze strony pogańskich bogów.
- Znowu chciałabyś z nim zatańczyć - powiedziała Aile, przeciągając palcami po
czole przyjaciółki, jakby chciała odgonić od niej złe myśli. - Jestem tego pewna.
- To nie ty jesteś noaidi
1
, tylko twój wuj - uśmiechnęła się niewyraźnie Ingrid.
Aile przyłożyła dłoń do swego czoła. - Ale wiem o tym, tutaj... - Położyła dłoń tuż
nad sercem. - I tutaj. Do tego nie trzeba być noaidi. Poza tym wuj Jon powiedział, że twoje
złamania pięknie się zrosną. Wie o tym dobrze, chociaż sam już nikogo nie leczy.
- Już tak długo go nie ma. - Ingrid z wielką radością przyjęła możliwość
porozmawiania z kimkolwiek o Aronie. lak dobrze było o nim myśleć, że aż się w niej goto-
wało. Zazwyczaj nie miała komu o tym opowiedzieć.
Ingrid nie znosiła mieć tajemnic. Było to dla niej bardzo bolesne. Pewnego dnia ona i
Aron będą mogli być razem i nie ukrywać się. Nie mogła się już tego doczekać. Kiedy to się
stanie, już nigdy nie będzie musiała mieć żadnych tajemnic. Poza tą jedną, jedyną. I opowie o
niej Aronowi, niezależnie od tego, co na ten temat sądzi Stina. Nie zamierzała w tej sprawie
pytać o zdanie ani jej, ani tym bardziej Aile. Co prawda dotyczyło to ich trzech, ale kiedy
będą z Aronem rodziną, kiedy już zostanie jej mężem, popełniłaby wielki błąd, gdyby zataiła
przed nim jakiś fragment swego życia.
- Nie jestem pewna, czy mówił prawdę, kiedy powiedział, że wróci. Czasami wydaje
mi się, że po prostu zabawił się moim kosztem. Że robi tak wszędzie gdzie się pojawi.
Przecież on tak dużo podróżuje. Może jest więcej takich, które za nim tęsknią, tak jak ja.
Pomyśl tylko o tych wszystkich miejscach, w których on był...
- Bzdury! - Aile bawiła się palcami Ingrid. - Ja przecież ciągle podróżuję. -
Roześmiała się, a Ingrid stwierdziła, że przyjaciółka ma rację. - Człowiek nie robi się
bardziej niewierny od podróżowania, Ingrid. Nie mam nowego narzeczonego w każdym
miejscu, w którym rozbijamy obóz.
Ingrid słuchała tych słów z radością, choć sądziła, że być może z dziewczętami jest
inaczej. Mężczyźni mogli być niewierni i nikt ich za to nawet nie potępiał. Młody, wolny
chłopak, mógł latać od jednej dziewczyny do drugiej, a wszyscy poklepywali go po ramieniu
i mówili, jaki to z niego wspaniały mężczyzna.
Gdy kobieta chciała żyć podobnie, spotykały ją tylko i wyłącznie wyzwiska. Nie było
co do tego wątpliwości - między mężczyznami i kobietami istniała wielka różnica.
- Masz chłopaka w Sørfjorden? - Ingrid zmusiła się do myślenia o czymś innym niż
Aron. Poza tym naprawdę była ciekawa, jak układa się sytuacja między Aile a chłopakiem
znad fiordu, z którym flirtowała.
Aile zaczerwieniła się, a w jej oczach pojawiła się jakaś osobliwa bezbronność. Czy
ona sama tak wyglądała, kiedy mówiła o Aronie? Ta myśl całkiem ją pochłonęła.
Postanowiła później poprosić Lisę, by przyniosła jej lusterko. Musiała się dowiedzieć, jak
wygląda, kiedy o nim myśli, bo inaczej nie będzie w stanie nauczyć się ukrywać swoich
najbardziej skrytych rozważań.
- Tak, mam chłopaka - szepnęła Aile i położyła się na łóżku. Odwróciła twarz w
stronę Ingrid i uśmiechnęła się szeroko.
- Tak na poważnie?
Aile pokiwała głową. - Na poważnie. On mnie lubi. I ja go lubię. On to powiedział. Ja
też to powiedziałam.
- Więc rozmawialiście?
Aile zaczerwieniła się mocno i Ingrid pojęła, że musieli robić znacznie więcej.
Wsparła się na łokciu i przyjrzała Aile wnikliwie. - Całowałaś się z nim - zgadła.
Aile zachichotała i skryła twarz w fałdach pościeli. Całe jej drobne ciało trzęsło się ze
śmiechu.
To poprawiło humor Ingrid. Niezwykle cieszyła się ze szczęścia swojej przyjaciółki i
życzyła jej wszystkiego co najlepsze. Miała jednak wrażenie, że uczucie Aile było jeszcze
bardziej beznadziejne niż jej. Dziewczęta wywodzące się z Samów nie wychodziły tak po
prostu za rybackich synów. Ingrid nigdy nie słyszała, żeby coś takiego się wydarzyło.
Samowie zawierali małżeństwa tylko między sobą, dokładnie tak samo jak Norwegowie.
- On jest taki cudowny! - Aile była rozpromieniona. - Mówi mi najwspanialsze
rzeczy. Mówi, że jestem piękna...
- No bo jesteś!
- Ale to inaczej brzmi, kiedy on tak mówi!
Ingrid pokiwała głową. Dobrze to rozumiała. Sama uwierzyła w to, że jest piękna
dopiero wtedy, gdy powiedział jej to Aron. Kiedy później przyglądała się sobie w lustrze,
nabierała pewnych wątpliwości.
- Mówi mi, że moje oczy są piękne jak gwiazdy na niebie. - Aile westchnęła głęboko.
- Pomyśl, że ktoś tak może powiedzieć! Ja bym tego nawet nie wymyśliła. Głaszcze mnie po
włosach i jak jego palce dotykają mojej skóry, to prawie mdleję. To takie cudowne, że całe
moje ciało drży. Nikt mi nigdy nie powiedział, że tak będzie. A ty o tym wiedziałaś? -
Spojrzała na Ingrid wielkimi oczami, z wyrazem twarzy pełnym zdziwienia.
- Nie - odparła Ingrid, ale doskonale wiedziała, co przyjaciółka ma na myśli.
- Zebrał dla mnie kwiaty. - Aile zachichotała. - To musi być coś, co wy Norwegowie
robicie, prawda? Samowie nie zrywają kwiatów. Przecież one są wszędzie tam, gdzie
pójdziemy. I najlepiej wyglądają na swoim miejscu.
- Powiedziałaś mu o tym? - zapytała Ingrid, myśląc równocześnie, że wcale nie
wszyscy norwescy mężczyźni są na tyle pomysłowi, żeby przynosić swoim kobietom kwiaty.
- Oszalałaś? - Aile uniosła wysoko brwi, ale już chwilę później ponownie popadła w
zamyślenie. - Lubię, jak jego broda łaskocze mnie w szyję albo w czoło, kiedy mnie
obejmuje - rozmarzyła się Aile. - Najpierw sądziłam, że ta broda jest okropna, ale teraz mi się
podoba. Jest taka miękka...
- On ma brodę? - Ingrid chętnie dokładnie dowiedziałaby się, kim właściwie jest ten
mężczyzna znad fiordu, ale Aile nie chciała nic zdradzić. Postanowiła więc wyciągać z niej
stopniowo szczegóły, jeden po drugim, aż się domyśli, o kogo chodzi. A i Stina z pewnością
przyjdzie jej z pomocą, kiedy tylko wróci z wycieczki.
- Czasami - odparła Aile. - Poprosiłam, żeby się ogolił. Najlepiej, jak mężczyzna ma
gładką w dotyku skórę...
Ingrid poruszyła się niespokojnie. Przyjrzała się badawczo Aile i szepnęła: -
Właściwie jak blisko byliście ze sobą?
Aile oblała się rumieńcem, ale uśmiech nie schodził z jej twarzy. Było widać, że
ledwie może usiedzieć z radości. Promieniała i wyglądała tak pięknie, że Ingrid aż jej
zazdrościła. Ale to nie było z jej strony negatywne uczucie. Zmieszane było z potężną dawką
miłości. Ingrid opadła z powrotem na poduszki i odetchnęła głęboko. Domyśliła się, co się
między nimi musiało wydarzyć.
- Spałaś z nim? - Nie mogła powiedzieć tego głośno, mogła to tylko wyszeptać.
- Tak - szepnęła w odpowiedzi Aile.
- Dobry Boże! - Ingrid potrzebowała chwili, żeby się oswoić z tą myślą.
- Myślisz, że to źle?
Ingrid pokręciła głową. Była ostatnią osobą, która miałaby prawo osądzać Aile lub
cokolwiek jej radzić. Nie wypadało jej nic mówić, skoro ona sama leżała tu i tęskniła za
Aronem w każdej chwili, każdego dnia. Ona, której myśli były tak bardzo nieczyste...
- Nie, Aile. To nie jest źle. Kochasz go, prawda?
Aile pokiwała głową z powagą.
- A on ciebie...
Aile ponownie pokiwała głową.
- Więc to nie może być źle.
- Nie chciałam stamtąd odjeżdżać. - Aile posmutniała. - Najchętniej bym tam została.
Możesz w to uwierzyć? Czy ja oszalałam? Co bym robiła na wybrzeżu przez całą zimę?
Ingrid dobrze rozumiała wszystko, co mówiła Aile. Sama najchętniej poszłaby za
Aronem. Chciała z nim być każdego dnia i każdej nocy. - Nie oszalałaś.
- Z tobą też tak jest? - Aile musiała zapytać. Nie mogła rozmawiać z nikim z rodziny
na temat tego, co czuła. Ani z wujem Jonem, który wiedział o jej zadurzeniu, ani z wujem
Ante, który sam zakochał się w norweskiej dziewczynie. Od kiedy to zadurzenie przestało
być niewinne, nie mogła zdradzić się nikomu. Była szaleńczo szczęśliwa, ale równocześnie
niepewna.
- Dokładnie tak samo - potwierdziła Ingrid. - A ja nawet nie mogę się ruszyć. Nie
wiem, gdzie on jest. On nie może tu przyjść, a ja nie mogę stąd wyjść. Gdybym mogła,
spotkałabym się z nim. W tajemnicy. Nic by mnie nie powstrzymało.
Aile uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
- Zwariowałam na jego punkcie. I chociaż mówi mi tyle wspaniałych i pięknych
rzeczy, nie jesteśmy razem. Nie każdego dnia. Muszę żyć wspomnieniami tego, co było, i to
już od tak dawna. Czasami aż zaczynam się zastanawiać, czy to wszystko prawda. Aż
zaczyna mi się wydawać, że on wcale tego nie powiedział. Może to tylko moja fantazja? -
Westchnęła. - A kiedy jest mi całkiem źle, to zaczynam wątpić w to, czy on w ogóle istnieje.
- Tak to jest - podsumowała niezwykle smutno Aile.
- ... ale kiedy patrzę na Ivera, który chodzi w kółko z naburmuszoną miną i powtarza,
że nie powinnam czekać na tego przeklętego Cygana, wtedy wiem, że nie wymyśliłam sobie
Arona. On istnieje. I naprawdę powiedział tamte wszystkie piękne słowa. On kocha mnie, a
ja kocham jego.
- Nie wiem, czy przeżyję zimę. - Aile odwróciła się na plecy i wpatrywała w sufit.
Uświadomiła sobie, że nie wie, jak to jest mieszkać w domu. Tylko kilka razy nocowała u
Ingrid w Jakobvollen. Dziwnie było mieć sufit tak wysoko ponad głową i spać w takich
dużych pomieszczeniach. Ingrid była jedyną osobą mieszkającą w pokoju, który był większy
niż cała lepianka, która służyła jej rodzinie za dom. Mieszkali tam w siedem osób.
On natomiast mieszkał w domu. Nie był tak wielki jak ten, ale i tak był spory. W
lepiankach zamieszkiwały u niego tylko zwierzęta gospodarskie. Nic więc dziwnego, że
ludzie z jego otoczenia byli zdania, że tacy jak ona byli brudni i żyli niczym zwierzęta. Ale
on tak nie uważał. Mówił, że jest najpiękniejsza na świecie. Mówił te wszystkie cudowne
rzeczy i naprawdę w nie wierzył.
- Wiesz przecież, że wkrótce tu wrócicie - pocieszyła ją Ingrid. - Zawsze tu wracacie.
- Zimy bywają nieznośnie długie. Nieznośnie, nieznośnie długie!
Ingrid pokiwała głową. Mogło się zdarzyć, że sama będzie musiała czekać na Arona
równie długo. Mogło być tak, że nie będzie mógł się z nią zobaczyć, aż do chwili kiedy ona
będzie w stanie chodzić. A to mogło szybko nie nastąpić. Wiedziała, że powinna udać się do
kościoła, jak tylko stanie na nogi, ale nie było żadnej gwarancji, że Aron będzie wtedy w
Målselv i będzie mógł się z nią spotkać. Musiał udać się tam, gdzie miał szansę na pracę.
Zimą chłopi nie potrzebowali dodatkowych rąk do pracy, wszystkim zajmowali się sami.
Jedzenia ledwie starczało do wiosny i nikomu nie była potrzebna dodatkowa osoba do
wyżywienia.
- Może nie zobaczę Arona przed wiosną - powiedziała. - Nie mam pojęcia, gdzie on
się podziewa. Mam tylko nadzieję, że zamierza tu wrócić.
- Oczywiście, że wróci!
- Ale wcale nie mogę być pewna, że wróci!
Aile zamilkła. Wiedziała, że to prawda. W gruncie rzeczy obawiała się tego samego.
- Boję się, że on w przyszłym roku już mnie nie zechce - wyszeptała Aile. - Przez to,
że... wiesz... już mnie miał. W tym roku.
- Co za bzdury! Przecież powiedział, że cię kocha, prawda?
Aile pokiwała głową. - Ale nad fiordem mieszka tyle pięknych dziewcząt! Będą tam
przez całą zimę. A ja będę bardzo, bardzo daleko. Pomyśl, a jeśli on o mnie zapomni?
- A czy ty o nim zapomnisz? - zapytała Ingrid.
- Nigdy!
- No to z nim jest pewnie tak samo.
Zapadła cisza. Obie przyjaciółki zastanawiały się nad tym, co zostało powiedziane.
- Może chłopcy są inni - powiedziała Aile. - Mężczyźni. Może oni nie są tacy jak my.
Ingrid powinna była dobrze o tym wiedzieć. Przecież widziała Ivera każdego dnia, ale
mimo to nie wiedziała nic o mężczyznach. Aile natomiast miała czterech braci, ale wiedziała
o chłopcach równie mało, co Ingrid. Zrozumienie ich było całkiem poza zasięgiem jej
możliwości.
- Jak on się nazywa? - zapytała Ingrid. - Możesz mi powiedzieć?
Aile miała jego imię na ustach. To było najpiękniejsze imię jakie znała i lubiła je
wymawiać głośno, kiedy była sama. Szeptała je do siebie, gdy nie mogła zasnąć, ale nie
miała odwagi powiedzieć o nim nikomu innemu. Nie była w stanie go zdradzić. On chciał,
żeby to była ich tajemnica. Powiedział, że to powinno zostać między nimi, między nią a nim,
przynajmniej na razie. A kiedyś będą mogli o tym powiedzieć całemu światu.
- Nie mogę - westchnęła Aile. Spojrzała na Ingrid z powagą. - Chciałabym, bo nie
lubię mieć tajemnic przed tobą i Stiną, ale w tej sytuacji...
- ... jest inaczej - dokończyła za nią Ingrid, która rozumiała ją aż nazbyt dobrze.
Aile pokiwała głową.
- Nie muszę wiedzieć - powiedziała Ingrid. Sama zachowywała w tajemnicy
większość tego, co wydarzyło się między nią a Aronem. Dziwnie było nie dzielić się tym z
przyjaciółkami, ale równocześnie czuła, że dobrze robi.
- Możesz powiedzieć jak wygląda?
- Ma jasne włosy - odparła Aile. - Niebieskie oczy i szerokie ramiona. Prawie tonę w
nich, kiedy mnie obejmuje - zachichotała. - I ma jeszcze bardziej krzywe nogi niż wuj Jon.
Możesz w to uwierzyć? Ale to nie szkodzi. Moim zdaniem do twarzy mu z tym. Ze
wszystkim mu do twarzy. Absolutnie ze wszystkim.
- On jest stary?
Aile pokręciła głową. - W naszym wieku.
- On na ciebie poczeka - obiecała jej Ingrid.
- A Aron wróci - odpowiedziała Aile.
Obie zamyśliły się głęboko.
R
OZDZIAŁ
4
- Udało mu się! - Stajenny Even wrócił w czwartek wieczorem do Jakobvollen i
przywiózł ze sobą najświeższe informacje. - Wszyscy jak jeden mąż szydzili z niego, kiedy
wyruszył, ale on nie dał się temu niedźwiedziowi!
Iver uniósł tylko brwi. Chciał, żeby w ich domu jak najmniej mówiono o Aronie
Eriksenie. Ingrid leżała w pokoju obok kuchni, a że drzwi były otwarte, dokładnie słyszała
wszystko, co było mówione w izbie oraz w kuchni. Ale stajenny wcale nie zamierzał
zamilknąć.
- To była naprawdę wielka bestia - ciągnął Even, nie rozumiejąc powodu milczenia,
jakie zapadło wokół stołu, kiedy podzielił się z gospodarzami wiadomością. Lisa i Iver
wymienili spojrzenia. Oboje zasznurowali usta w nadziei, że Even szybko skończy temat. -
Widziałem skórę. Przednie łapy miał wielkie jak talerze! Esten powiedział, że powiesi skórę
na ścianie w izbie.
- Kiedy to się wydarzyło? - zapytał Iver niechętnie.
- W niedzielę.
Iver nie powiedział nic więcej, ale zamyślił się. Wiedział wszystko o umowie, jaka
została zawarta z Aronem. Wielu ludzi zebrało się i zadecydowało, że trzeba się pozbyć
niedźwiedzia. Iver w zasadzie był podobnego zdania, ale ponieważ wiedział, kto zostanie
wybrany na myśliwego, wstrzymał się od głosu. Nie chciał oddawać Aronowi ani jednego
szylinga ze swojego rodzinnego majątku. Inni zaproponowali w swej nadgorliwości aż
pięćdziesiąt talarów temu obdartusowi! Brak mu było słów na taką bezmyślność. Ale to, że
Aronowi udało się dotrzymać swojej części umowy, było dla niego sporym zaskoczeniem.
Iver był pewien, że Aron zniknął już dawno za siedmioma górami.
Czyżby to znaczyło, że wciąż jest w dolinie? Even najwyraźniej go nie spotkał, bo z
pewnością by o tym wspomniał. Niedziela już dawno minęła. Aron miał teraz pięćdziesiąt
talarów w kieszeni. Iver znał go na tyle, żeby wiedzieć, że nie poddał się, dopóki pieniądze
nie trafiły do jego ręki. A skoro już się wzbogacił, to nic nie trzymało go w Målselv.
Upłynęło już sporo czasu od niedzieli. Musiał pójść w swoją stronę już dawno temu.
Biedna Ingrid.
Dzięki Bogu, że ten obdarciuch okazał się być dokładnie tym, za kogo miał go Iver.
Ingrid była najmłodszym dzieckiem w rodzinie. Choć dostanie posag, to w ręce Ivera trafi
całe Jakobvollen.
Even wciąż mówił, ale ponieważ nikt nie podtrzymywał z nim rozmowy, w końcu
zamilkł.
Ingrid usłyszała wszystko, co zostało powiedziane w kuchni. Przewróciła się
ostrożnie na plecy i uśmiechnęła się. Przez ostatnie noce bez przerwy śniła o Aronie. Może to
nie był przypadek. To, co łączyło ją z ukochanym, było niezwykłe i potężne, chociaż nie
znała go zbyt długo. Od pierwszej chwili, gdy go ujrzała, wiedziała, że jest dla niej
stworzony. Nic nie mogło tego zmienić. Nigdy nie poczuje się spełniona, jeśli jego nie będzie
przy niej. Oni dwoje byli sobie przeznaczenie.
Zamknęła oczy i pomyślała o nim.
Minęło pięć dni, od kiedy opuścił gospodarstwo Estena. Stamtąd do Jakobvollen było
tylko pół dnia drogi. Nagle ścisnęło ją w gardle. A co jeśli on postanowił do niej nie wracać?
Czoło sperliło jej się kroplami potu, a do oczu napłynęły łzy. Ingrid zacisnęła jednak
powieki i zdusiła w sobie płacz. Nie mogła być taka dziecinna. Głupio było zamartwiać się
tylko dlatego, że jej nie odwiedził. Przecież nie mógł tak po prostu zapukać do drzwi i
zapytać, czy córka jest w domu. Aron nie miał prawa postawić stopy w Jakobvollen. Iver od
razu by go przepędził.
Próbowała postawić się w jego sytuacji. Najbardziej rozsądny byłby wyjazd z
Målselv. W ziemie nie było tu pracy dla najemników. Musiał udać się na wybrzeże, bo tam
zawsze potrzebowali rąk przy połowach siedzi. Gdyby Aron ją zapytał, sama poradziłaby mu,
żeby pojechał na Senję albo jakąś inną wyspę. Ingrid wolałaby, żeby nie wybierał się do
Tromsø. Tam było zbyt wiele pokus. Był tak czarujący i piękny, że z pewnością wiele kobiet
straciłoby dla niego głowę. Chociaż Ingrid mu ufała, lepiej by się czuła, wiedząc, że nie jest
nieustannie otoczony przez kobiety.
Stina była w Tromsø.
Ingrid i Lisa dostały od niej list. Przyjaciółka zaczęła pracę jako ekspedientka. To
była wspaniała wiadomość, ale również nieco przerażająca. Lisa wolałaby, żeby Stina została
służącą u jakiejś szanowanej rodziny, gdyż jej zdaniem było to wciąż dość szokujące, kiedy
kobieta usługiwała w sklepie.
Ingrid długo tłumaczyła jej, że w dzisiejszych czasach wiele dziewcząt z porządnych
rodzin zostawało ekspedientkami w sklepach. Na dodatek wyglądało na to, że jej pracodawca
był dobrym człowiekiem. Stina była zadowolona, mogły to wyraźnie wyczuć z jej listu. A
Ingrid cieszyła się jej radością. Dla Aile życie samotnie w wielkim mieście było przerażające
i niebezpieczne, ale Stina była przecież inna. Pociągało ją to, co nieznane, a kiedy spotykała
się z przeciwnościami losu, stawała się tylko silniejsza. Stina była teraz wielką miastową
damą! Stina, która była niezwykle piękna, jeszcze zanim wyjechała z Målselv.
Ingrid nie chciała, żeby Aron spotkał Ingrid w Tromsø. Ufała im obojgu, ale nie
mogła znieść myśli, że mogliby chodzić do kawiarni albo na tańce i poznawać się lepiej,
kiedy jej tam nie będzie.
Ta zazdrość była głupia, ale Ingrid nie mogła się jej pozbyć wbrew usilnym
staraniom. Sama nigdy nie była najpiękniejsza, ani najwytworniejsza, a już na pewno nie
najskromniejsza. W ogóle nie była w niczym najlepsza. To dopiero Aron ujrzał ją taką, jaka
była naprawdę. I później wciąż widział tylko ją, nawet po tym, jak już poznał Stinę. Ale
Arona tu nie było.
Nikogo tu nie było.
Całe to lato było jedną wielką katastrofą. Do Ingrid wciąż nie docierało, że matka
umarła i że nigdy więcej jej nie zobaczy. Musiała odpychać od siebie tę myśl, żeby całkiem
się nie załamać. Zmiażdżyłoby ją to, gdyby dopuściła do siebie cały ten ból. Dlatego
przeżywała go kawałek po kawałku. To było jak jedzenie całego chleba, okruszek po
okruszku. A od kiedy leżała w łóżku od rana do wieczora, miała dużo czasu na podobne
rozmyślania.
To była jej wina, że matka nie żyła. Była taka nieuważna. Gdyby posłuchała
ostrzegawczego wołania, zanim pogrążyła się bez reszty we własnych myślach, być może
matka wciąż by żyła. Może nie musiałaby się rzucać pomiędzy nią a konia. Niewykluczone,
że wtedy to ona sama mogłaby być martwa. Ingrid była niezwykle wdzięczna za to, iż wciąż
żyła.
To była straszna myśl. Najgorsza ze wszystkich, ale zadomowiła się na dobre w jej
głowie. Ingrid wstydziła się tego, że swoje życie stawiała wyżej niż życie matki. Musiała być
okropnym, zepsutym człowiekiem, skoro w ogóle była w stanie tak myśleć. To było tak
przerażające, że nie mogłaby nikomu o tym powiedzieć. Ludzie gotowi byliby jeszcze
pomyśleć, że się cieszy, iż to matka, a nie ona sama, została zadeptana przez Gullfaksa. A
przecież to nie była prawda.
To wszystko było takie przytłaczające. Ingrid czuła się tak okrutnie samotna. Aile z
rodziną wyruszyli do Szwecji i przyjaciółka z pewnością nie mogła wrócić wcześniej niż
latem. Stina miała wolne niedziele, ale jeden dzień nie wystarczył, żeby przyjechać do
Målselvdalen. A może przyjaciółka powinna poprosić o urlop? Jej pracodawca wyglądał na
bardzo miłego człowieka. Na dodatek był Finem, podobnie jak Stina. Jeśli nie uda jej się
wziąć kilku dni wolnych z rzędu, z pewnością nie zdoła wrócić w rodzinne strony.
O swoich najgorszych myślach Ingrid nie mogła porozmawiać ze Stiną, ale mimo to
było tak wiele spraw, którymi chciała się z nią podzielić. Bardzo potrzebowała poradzić się
przyjaciółki. Ale najbardziej potrzebowała Arona.
Skoro śniła o nim tak wyraźnie, to może znajdował się gdzieś blisko? Tak blisko, że
widział jej dom? Ingrid chciała wierzyć w to, że coś przyciągało go do niej tak mocno, iż nie
był w stanie tego powstrzymać.
Ostatnio nie wychodziła na podwórze. Nie było już zbyt ciepło za dnia i Iver uważał,
że nie ma sensu, by opuszczała dom. Czasami mogła jedynie przez chwilę posiedzieć na
ganku, a brat i tak narzekał, że musi przez nią odrywać się od swoich zajęć i nad nią czuwać.
Ivera i Evena za dnia nie było w Jakobvollen. Wyjeżdżali wcześnie rano do pracy i
wracali późnym wieczorem. Ingrid musiała się więc tymczasowo zadowolić siedzeniem w
domu. Niczego jej nie brakowało, jak mówił Iver, a tylko jego osobliwy wyraz twarzy
zdradzał, co tak naprawdę sobie myślał. Ingrid nie była nigdy do końca pewna, co to takiego
było, ale ostatnimi czasy zaczęła dość wyraźnie wyczuwać z jego strony pogardę.
Bolało ją bycie tak bezużyteczną. Być może Aron czekał na jakiś znak, żeby
spróbować się z nią skontaktować? Ingrid nie miała lepszego pomysłu, niż zostawić nocą ot-
warte okno. Ale też nie mogła poprosić o to Lisy, a już na pewno nie teraz, kiedy Even
opowiedział wszystkim o zabiciu niedźwiedzia i przypomniał Lisie i Iverowi o istnieniu
człowieka o imieniu Aron Eriksen. Prośba o otwarcie okna byłaby zbyt oczywista.
Na szczęście Lisa nie spała już razem z Ingrid. Fińskiej gospodyni tak źle się spało, że
po tygodniu Ingrid poprosiła ją, żeby nocowała we własnym pokoju. Inaczej żadna z nich nie
będzie w stanie wypocząć. Przekonała Lisę, że nie potrzebuje pomocnicy.
Doktor powiedział, że Ingrid nie powinna się zbytnio forsować. Jej urazy
potrzebowały odpoczynku, żeby się zaleczyć. O doktorze krążyły jednak takie plotki, że In-
grid sama nie była pewna, czy powinna polegać na jego opinii. I jak w ogóle można było coś
wiedzieć na pewno o tym, co się dzieje w ciele drugiej osoby? Nie mógł przecież wiedzieć,
co ją boli. Nie wiedział o skurczach, kłuciu i napadach bólu, bo o nich nie wspominała.
Przerażało ją to, że lekarz może powiedzieć, że nigdy więcej nie będzie mogła chodzić albo
że musi przeleżeć w łóżku całą zimę. Za to Lisa traktowała jego słowa jak absolutną
świętość. Ojciec złożył na gospodyni odpowiedzialność za opiekę nad Ingrid, a Iver w ogóle
się tym nie interesował.
Ingrid była w stanie stać już na lewej nodze, o ile tylko nie trwało to zbyt długo i
tylko jeśli przenosiła cały ciężar ciała na piętę. Próbowała też pokuśtykać kilka kroków, ale
zapłaciła za to straszliwym bólem, więc nigdy więcej już tego nie powtarzała. Gdyby jednak
musiałaby podejść kawałek, żeby zobaczyć się z Aronem, podjęłaby się tego zadania bez
wahania. Ból nie przerażał jej aż tak bardzo.
Wieczorem, kiedy wszyscy położyli się już spać, Ingrid wciąż leżała w łóżku. Nie
chciała zrobić niczego zbyt wcześnie i postanowiła jeszcze przez chwilę wstrzymać się z
próbą samodzielnego wstania. Nieoczekiwanie do pokoju zajrzał Iver.
- Jeszcze nie śpisz? - zapytał.
Mruknęła cicho, żeby pomyślał sobie, że już zasnęła.
Brat stał w drzwiach. Czekał.
Ingrid nie dała się zwieść. Poruszyła się tak, jakby spała, ostrożnie. W głębi duszy
była wściekła na Ivera za to, że przyszedł do jej pokoju. Co właściwie jego zdaniem mogła
zrobić, skoro leżała praktycznie przywiązana do łóżka? Żadna ucieczka nie wchodziła w grę.
W końcu zamknął za sobą drzwi.
Ingrid usłyszała, że poszedł na górę do swojej sypialni. Długo czekała. Wreszcie
odsunęła koc na bok i użyła wszystkich sił, jakie miała, żeby zsunąć nogi za kant łóżka.
Musiała wstać jednym szybkim ruchem, gdyż jej lewe udo nie było jeszcze w pełni
wyleczone. Doktor był zdania, że być może nigdy nie odzyska w nim pełnej sprawności, jeśli
będzie je bez przerwy obciążać. Ingrid znacznie bardziej wolała jednak odczuwać ból, niż
być przykuta do łóżka.
Doktor i tak wydał już na nią wyrok, który był wyjątkowo ciężki do zniesienia.
Powiedział, że nigdy nie będzie mogła mieć dzieci. Złamanie w udzie mogłoby doprowadzić
do tego, że nie byłaby w stanie urodzić. Zresztą jego zdaniem jej uraz był tak poważny, że
nawet zajście w ciążę prawdopodobnie było w jej przypadku niemożliwe. Końskie kopyto
trafiło ją w sam środek podbrzusza. Dużo przez to krwawiła, ale wiedziała o tym tylko ona i
Lisa. To było zbyt trudne, żeby o tym rozmawiać, więc nawet Stina i Aile nie miały o tym
pojęcia. Nie skłamała przed przyjaciółkami, lecz po prostu o niczym nie wspomniała.
Stanie na nogach było bolesne, ale możliwe. Ingrid przytrzymywała się ramy łóżka.
Od przeciwległej ściany i okna dzieliły ją może cztery kroki. Przed wypadkiem dziewczyna
mogła pokonać ten dystans trzema zwinnymi susami. Teraz jednak zajęło jej to aż kilka
minut i przez cały czas musiała się trzymać ściany. Z każdym małym kroczkiem dopadał ją
lęk, że nie zdoła pokonać całego dystansu, że zemdleje z bólu.
Ale doszła do samego okna, które nareszcie otworzyła. Dobrze było odetchnąć
zimnym, nocnym powietrzem i poczuć, jak chłodzi jej gorące policzki. Dzięki Bogu nie było
silnego wiatru. Teraz już nie musiała się przejmować tym, że okno będzie hałasować na
wietrze albo się zatrzaśnie.
Powrót do łóżka zajął jej całą wieczność. Ingrid miała gwiazdy przed oczami, kiedy w
końcu opadła z powrotem na materac. Była tak wycieńczona, że nawet nie miała siły się
nakryć. Nie potrafiła powstrzymać łez bólu. Spociła się z wysiłku, ale równocześnie trzęsła z
zimna. Długo zgrzytała zębami, zanim w końcu zebrała na tyle sił, by schować się pod
kocem. Jej ciało drżało gwałtownie i dużo czasu musiało minąć, nim się ponownie ogrzała.
Aron nie przyszedł.
O poranku Ingrid musiała ponownie powędrować do okna, żeby je zamknąć. Była
całkiem wykończona, kiedy w końcu położyła się do łóżka. Lisa, która weszła do środka
chwilę później, nie zauważyła na szczęście, że w pokoju jest wyjątkowo zimno. Dzień
nieznośnie się dłużył. Zdaniem Lisy Ingrid miała gorączkę. Gosposia chodziła wokół niej
cały dzień i Ingrid kilka razy omal nie straciła nad sobą panowania. Kiedy wieczorem
dopadły ją bóle, Lisa zaproponowała, że położy się znowu razem z nią. Ingrid z najwyższym
trudem zachowała spokój i wytłumaczyła Lisie, że jedyne, czego jej trzeba, to odrobina snu.
Najlepszym lekiem był wszakże odpoczynek.
Lisa w końcu się poddała, ale zarówno ona jak i Iver zaglądali do Ingrid wielokrotnie
tego wieczora. Lisa z powodu szczerego zaniepokojenia, a Iver z powodu wyrzutów
sumienia, jak również, bez wątpienia, podejrzliwości. Ingrid wolałaby, żeby byli u niej
równie rzadkimi gośćmi jak ojciec. Do niego nawet nie dotarło, że gospodyni martwi się o
jego córkę. Dla Halvora wszystkie dni w Jakobvollen były od śmierci Anny takie same:
mroczne i nieznośne. Nie miał pojęcia, jak odzyskać ponownie chęć do życia.
Było już dobrze po północy, kiedy w końcu Ingrid została pozostawiona sama sobie.
Lisa pomogła jej jedynie przed wyjściem przebrać się w inną koszulę. Okropna różowa,
flanelowa koszula została wymieniona na nieco mniej okropną jasnoniebieską.
Proces wstawania, wędrowania w kierunku okna i powrotu do łóżka wydawał jej się
tej nocy łatwiejszy. Ale to tylko dlatego, że Ingrid z góry przygotowała się na ból. Udało jej
się również ponownie nakryć. Było to absolutnie koniecznie, bo tej nocy było jeszcze zimniej
niż poprzedniej.
Cały czas czekała.
Rozdział 5
- Ingrid...
Musiała usnąć. Jego głos zabrzmiał tuż przy jej uchu. Poczuła na swojej skórze, tuż
nad skronią, jego drżący, gorący oddech. Ingrid uśmiechnęła się w półśnie. Czuła, jakby stał
tuż obok niej. Ale miała pewność, że po prostu o nim śni.
Westchnęła. Jej ciało chciało się całe zwinąć w kłębek, ale musiała się od tego
powstrzymać. To co dawniej byłoby możliwe, teraz sprawiało jej wiele bólu.
- Ingrid, mój skarbie... - Dłoń przesunęła się po jej włosach. Tak prawdziwy nie był
do tej pory żaden z jej snów. Pachniał lasem, potem, mokrą wełną i sianem. I czymś jeszcze,
czymś co było specyficzne tylko dla niego. Prawie zabrakło jej odwagi, by otworzyć oczy.
Gdyby się okazało, że wcale go tam nie ma, chyba umarłaby ze smutku. Ale on przyszedł.
- Cicho.
Aron przyłożył ostrożnie palec do jej ust, kiedy Ingrid w końcu się obudziła i
otworzyła szeroko oczy. Bał się, że mogłaby krzyknąć i obudzić cały dom. Na razie musieli
spotykać się w tajemnicy. Nie chciał być przyczyną jej kłopotów, ale nie potrafił się
powstrzymać, kiedy zobaczył, że w jej pokoju jest otwarte okno.
Był w Jakobvollen od wielu dni, ale nikt tego nie zauważył. Wiedziały o nim tylko
zwierzęta w stodole, ale nie zdradziły się. Poprzedniej nocy również widział otwarte okno,
ale zwalczył w sobie pokusę. Nie pojął wtedy jeszcze, że ona dawała mu znak. Tłumaczył
sobie, że otwarte okno to tylko przypadek. A poza tym był pewien, że Lisa śpi razem z nią.
Tego wieczora ponownie przyglądał się domostwu z ukrycia. Przyglądał się i czekał.
Zobaczył, że to Ingrid otworzyła okno. Ten gest z jej strony niezwykle go poruszył. Aron nie
przypominał sobie, żeby kiedykolwiek ktoś się dla niego tak poświęcił. Ale Ingrid robiła to
bez zastanowienia, a jego wzruszyła myśl o tym, ile bólu musiało to ją kosztować.
Zrobiła tak dwie noce z rzędu.
Czy mogła wiedzieć, że on tam był? A może po prostu to przeczuwała? Czy potrafiła
wyczuwać, że znajdował się w pobliżu? Czy była między nimi jakaś nadprzyrodzona więź?
- Aron!
Była piękna, kiedy się uśmiechała. Nikt jeszcze nie patrzył na niego z takim
oddaniem. Dziwnie było mieć taką władzę nad drugim człowiekiem. Zwiódł i oczarował w
swym życiu już wiele dziewcząt, ale nigdy do nich nic nie czuł. Nigdy nie zastanawiał się
nad tym, co właściwie czuje dziewczyna. Teraz nagle odkrył, że dobro drugiej osoby może
być dla niego czymś ważnym. Aron nie wiedział, skąd się to brało i jak była tego przyczyna.
- Przyszedłeś - szepnęła Ingrid. Od siedzenia w domu przez tak długi czas stała się
bledsza. Teraz cała wręcz promieniała. - Naprawdę przyszedłeś!
- Przecież obiecałem, że przyjdę - odpowiedział cicho i pocałował ostrożnie jej usta.
Pocałunek był delikatny i niewinny, ale prawie zaparł jej dech w piersiach. Jej oczy błysz-
czały niczym gwiazdy. Zaczerwieniła się zawstydzona.
Aron przeklinał jej niewinność i równocześnie brak tej niewinności w nim samym.
Ale nie przestawał jej całować. Pocałunek znaczył niekiedy więcej niż piękne słowa. Ingrid
miała taki cudowny smak. Westchnęła głęboko i odsunęła się w końcu od niego. - Słyszałam
o niedźwiedziu - powiedziała szeptem. Jej palce wciąż błądziły po jego twarzy, jakby chciała
się upewnić, czy to na pewno nie jest sen. - Tak bardzo się o ciebie bałam.
Aron usiadł na podłodze, tak by móc wciąż patrzeć w oczy Ingrid, dotykać jej,
głaskać ją po głowie.
- Poradziłem sobie. - Nie zasługiwał na jej czułość. Chciał ją ostrzec przed samym
sobą, ale jego usta dziwnie się kleiły.
- Tęskniłam za tobą - wyrzuciła w końcu z siebie.
Sprawiała wrażenie, jakby nie miała okazji z nikim porozmawiać od czasu, kiedy
zachorowała. Ale Aron nie mógł w to do końca uwierzyć. Przecież zewsząd otaczali ją
ludzie. Z pewnością wychodzili z siebie, żeby tylko ułatwić jej życie.
- Byłam taka samotna - mówiła dalej Ingrid, nieświadoma jego myśli. - Cierpię, ale
nie mogę o tym nikomu powiedzieć. Stina powinna tu być! Nie mogę o tym rozmawiać z
Lisą ani z nikim innym. Myślałam wciąż o tobie i bałam się. Przecież taki niedźwiedź może
człowieka zabić. Tęsknię też za mamą. Chciałabym tak bardzo, żeby wszystko było jak
dawniej. Ale gdyby tak się stało, to nie byłoby tu ciebie. A ja nie mogę sobie wyobrazić, że...
mogłoby cię tu nie być. - Dodała jeszcze na koniec jedno krótkie życzenie. - Tak bym
chciała, żeby oni cię polubili...
Wyrzuciła z siebie wszystko, nie była w stanie się powstrzymać. Nie wiedziała, jak
długo on może zostać. Równie trudno było jej przewidzieć, kiedy znowu będzie mogła go
zobaczyć. Może jakaś rozsądniejsza dziewczyna zachowałaby dla siebie to, co czuje, ale ona
chciała, żeby Aron wiedział o wszystkim, co przeżywała. Wrócił, więc musiał traktować ich
znajomość poważnie. Dlatego obnażenie przed nim swych uczuć nie mogło być niebez-
pieczne.
- Ja też za tobą tęskniłem - odparł Aron, kiedy w końcu Ingrid skończyła mówić.
Musiał korzystać z okazji, żeby coś powiedzieć, gdy ona milkła, ale równocześnie całym
sobą nasłuchiwał. Dom był pełen odgłosów. Nie mógł dać się odkryć, a równocześnie nie
mógł też udawać, że nie zauważył zaproszenia ze strony Ingrid. Inaczej otwierałaby i
zamykała okno noc po nocy, a taki wysiłek nie mógł dla niej oznaczać nic dobrego.
- Zobaczyłeś okno - powiedziała z wdzięcznością.
- Musisz się już lepiej czuć, skoro ci się to udało...
- Czyż to nie było sprytne? Widziałeś mnie? - spytała z ciekawością.
Aron pokiwał głową, nie przestając głaskać jej włosów. Pewnego dnia będzie mógł ją
pieścić bez żadnych obaw. Pewnego dnia będzie trzymał w ramionach ich dziecko. I nigdy
nie sprawi zawodu ani temu dziecku, ani jej. Nigdy nie podniesie na nich ręki ani ich nie
porzuci. Nigdy im niczego nie zabraknie...
- Miałam taką nadzieję - uśmiechnęła się. - Że zobaczyłeś i zrozumiałeś. Że myślałeś
tak jak ja.
- Nie możesz jeszcze wstawać. - Starał się nie dać porwać potężnej fali uczuć w
obawie, że całkiem straci nad sobą panowanie. - Minęło zbyt mało czasu - powiedział z
troską. - Niebezpiecznie jest obciążać zbyt wcześnie złamaną kończynę. Może się krzywo
zrosnąć i wtedy być może będą ją musieli ponownie łamać i wszystko będzie trzeba zaczynać
od nowa. Z twoim ramieniem też nie jest dobrze, Ingrid, to niemożliwe. Pamiętaj, że byłem
na miejscu, kiedy doszło do wypadku. Widziałem wszystkie twoje złamania.
Zaczerwieniła się, przypominając sobie, że musiał widzieć sporą część jej ciała. - Ale
ja musiałam cię zobaczyć - wyrzuciła z siebie. - Byłam pewna, że to zrozumiesz! Musiałam
spróbować, skoro była chociaż najmniejsza nadzieja, że mogę cię zobaczyć. Dopiero wczoraj
się dowiedziałam, że zabiłeś niedźwiedzia. Przedtem nic nie wiedziałam. No i pomyślałam,
że może do mnie przyjdziesz... Och, jak sobie pomyślę, że tropiłeś niedźwiedzia! -
Westchnęła i wzdrygnęła się, myśląc równocześnie o tym, na jakie niebezpieczeństwo się
wystawił. - Opowiedz mi o tym!
Zrobił to, ale nie chwalił się. Raczej umniejszał swoje osiągnięcia, żeby nie myślała,
że było to aż tak niebezpieczne. Ingrid powinna o nim myśleć, podobało mu się to. Ale nie
powinna się z jego powodu bać. Potrafił o siebie zadbać niezależnie od tego, co się działo.
- A więc teraz jesteś bogaty?
Aron uśmiechnął się ponuro, niepewny, co powinien powiedzieć na temat jej
sąsiadów.
- Pięćdziesiąt talarów to przecież istna fortuna! - Jej oczy błyszczały.
Aron zastanawiał się, czego Ingrid chce najbardziej w życiu. Pomyślał, że chętnie by
jej to kupił, gdyby tylko wiedział, co to takiego. Ale może ona nigdy niczego nie pragnęła.
Było jej tak dobrze, że pewnie nigdy jej niczego nie brakowało. Taka właśnie była różnica
między Ingrid a takimi jak on. Z jednej strony ją znał, a z drugiej tak niewiele o niej wiedział.
- To by była fortuna, gdybym rzeczywiście dostał te pięćdziesiąt talarów - powiedział
niedbale i postanowił mówić o tej sprawie z wyższością wobec gospodarzy. Tak powinna o
nim myśleć. Nie powinna sądzić, że się przejmował.
- Wszyscy mówią o tych pięćdziesięciu talarach - powiedziała z powagą Ingrid. -
Musisz na siebie bardzo uważać, bo wszyscy słyszeli o tych pieniądzach. Zanim się
spostrzeżesz, ktoś może spróbować ci je odebrać. Wielu różnych ludzi chodzi po świecie,
Aron i nie wszyscy są równie honorowi.
Była tak naiwna, że aż go to rozczuliło. - Zmniejszyli zapłatę do dwudziestu pięciu -
powiedział oschle. - Najwyraźniej uznali, że tyle był dla nich wart ten niedźwiedź.
- Wzruszył ramionami. - Nie wiem. Nie widziałem aż tylu niedźwiedzi w swoim
życiu, ale ten wydawał mi się całkiem spory.
- Dali ci tylko połowę tego, co obiecali? - Ingrid sama się zezłościła. Nigdy nie
przyszłoby jej do głowy, że przyjaciele jej ojca mogliby kogoś tak oszukać. Ale pojmowała,
że oni nie patrzą na Arona tak samo jak ona.
- Powiedzieli, że więcej nie mają. - Tonem głosu zdradził, co tak naprawdę o tym
sądzi. - Ale za to dostałem strzelbę, która na pewno mi się do czegoś przyda. Może upoluję
jeszcze jednego niedźwiedzia? Może jakiś niedźwiedź za pięćdziesiąt talarów czai się w lesie.
- Nie powinieneś był im pozwolić zatrzymać skóry, skoro tak cię oszukali.
Aronowi podobał się jej tok myślenia. Miała podobne poczucie sprawiedliwości jak
on. To było wprost niezwykłe, że taka niewinna dziewczyna jak ona mogła myśleć podobnie
jak on. - Postanowiłem im ją dać jeszcze przed tym, jak obniżyli moją zapłatę. Co mogłem
zrobić? Zabrać ją z powrotem przemocą? Nasłaliby na mnie lensmana, moja mała Ingrid.
Wtedy to twój brat dopiero by sobie o mnie wyrobił zdanie.
- Nie obchodzi mnie, co myśli Iver.
Aron pocałował ją ponownie. To było tak niezwykle kuszące. Całował ją coraz
mocniej i namiętniej.
Kiedy tropił niedźwiedzia, rozmyślał o jej pocałunkach. Zdążył już zapomnieć, jakie
były słodkie. Ale najważniejsze teraz było uniemożliwienie Ingrid powiedzenia
czegokolwiek więcej. Miło było słyszeć, że ktoś brał jego stronę, ale akurat ona nie powinna
sobie zaprzątać głowy takimi sprawami.
- Wiesz, że musimy być cierpliwi, Ingrid.
Oparła policzek na poduszce i spojrzała mu w oczy. Cieszyła się tym spojrzeniem i
nie chciała, by kiedykolwiek ustało. - Tak, Aron.
- Bardzo cierpliwi.
Aron nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek widział takie smutne oczy. Nigdy
wcześniej nie był dla nikogo taki ważny. Opuszki jego palców błądziły po jej gładkiej skórze,
gładziły jej miękką szyję.
- Nie mogę zostać w Målselv na zimę.
Była na to przygotowana, ale mimo to dźwięk wypowiadanych przez niego słów
sprawił jej ogromny ból.
- Mógłbym wynająć jakąś chatę - powiedział szybko. - Ale na co by się to zdało? Nie
ma tu dla mnie pracy, a ciebie też nie mogę odwiedzać. Chcę zarobić jeszcze więcej. Dla nas,
Ingrid. Będę odkładał talar za talarem, żebym nie musiał stać przed tobą jak biedak, kiedy się
spotkamy następnym razem.
- Nie obchodzą mnie pieniądze!
- To dlatego, że nigdy ci niczego nie brakło.
Być może była to prawda. Jej rodzina nigdy nie była bogata, ale biedy też nie zaznali.
Wyczuwała, że Aron musiał być bardzo ubogi, ale nie miała odwagi go o to pytać, skoro sam
o tym nie mówił.
- Nie mogę tu przyjść i prosić o twoją rękę, Ingrid, jeśli nie będę miał żadnego
majątku.
Mówił o czymś niemożliwym, ale Ingrid nie chciała mu tego powiedzieć. Chciała
trzymać się nadziei, bo go kochała.
Dobry Boże, jak on go kochała!
- Ale wrócisz? - Ingrid musiała się o tym zapewnić.
- Nie słyszałaś, co powiedziałem? - Aron uśmiechnął się smutno.
Ingrid pokiwała głową.
- Myślę, że powinienem wyjechać do Tromsø tak szybko, jak mi się uda znaleźć
transport - ciągnął Aron.
- Tylko tam będę mógł znaleźć pracę za dobre pieniądze. Każdy szyling, który tam
zarobię, odłożę dla nas. Jestem przyzwyczajony mało wydawać, a w Tromsø nie będę poza
tym zbyt daleko od ciebie. I pamiętaj, wciąż możemy widywać się w myślach.
- Stina jest w Tromsø. Pozdrów ją ode mnie. - Głos Ingrid był pozbawiony wyrazu.
Wszystko, czego się najbardziej obawiała, miało się wydarzyć. Była na siebie zła za to, że
przez chwilę poczuła się zazdrosna o Stinę.
- Może się gdzieś spotkamy, kto wie? - Aron uniósł obojętnie brwi. - Ale nie mam z
nią nic wspólnego, chcę tylko ciebie.
- Nie lubisz Stiny? - W głosie Ingrid pobrzmiewała ulga. Taka możliwość nigdy nie
przyszła jej do głowy. Przecież wszyscy lubili Stinę.
- Nie mamy zbyt wielu wspólnych tematów. Gdyby nie była twoją przyjaciółką, w
ogóle nie zadawałbym sobie trudu, by się z nią poznać.
- Dlaczego nie? - spytała podejrzliwie Ingrid.
- Bo nie jest tobą, moja najdroższa. - Aron nie chciał przedobrzyć z komplementami.
Ingrid była naiwna, ale również niezwykle wrażliwa. Była w stanie mu uwierzyć, ale nie
mógł powiedzieć nic głupiego. Wystarczyło to, że z pewnością od zawsze czuła się brzydsza
od przyjaciółki i stała w jej cieniu. Znał wiele takich dziewcząt. W niczym nie pomagało to,
że Ingrid była córką gospodarza, a Stina wywodziła się ze służby. Jako dzieci nie zwracały
uwagi na nierówności między sobą, a od kilku ostatnich lat nie widziały się wcale. Ingrid nie
była więc w stanie zobaczyć, jak wielka jest naprawdę różnica między nimi.
- To o tobie myślę. Tylko o tobie, Ingrid – szepnął i przycisnął swoje gorące usta do
jej białej szyi.
Westchnęła tak, jak się tego spodziewał. Jego pocałunek zmienił się w uśmiech.
- O Boże, jaka ty jesteś cudowna! - Aron naprawdę tak uważał. Wstał z podłogi i
usiadł na brzegu jej łóżka. Niedługo musiał sobie pójść. W domu panowała cisza, ale
wszystkie jego zmysły były wyostrzone.
Całował ją, starając się nie dotykać jej zranionego ramienia i nie obciążając jej
bolącego uda. Całował ją namiętnie, rozpinając ostrożnie drobne guziki jej koszuli nocnej.
Nie zauważyła tego do czasu, aż odsunął się od niej, żeby móc spojrzeć na jej nagą skórę.
- Aron! - Ingrid zaczerwieniła się i zawstydziła. Równocześnie poczuła się ciepło i
błogo na całym ciele. Odsunął na bok kołnierz koszuli, obnażając jej pierś. Ingrid chciała się
zakryć, ale on powstrzymał ją i splótł jej dłonie ze swoimi.
- Jesteś taka piękna - powiedział.
Jego palce błądziły po jej piersi, a ona ze zdziwieniem zauważyła, że jej sutek
twardnieje tak mocno, że niemal sprawia jej to ból. Równocześnie było jej tak bardzo przy-
jemnie... Spoglądali sobie głęboko w oczy. Z jego oczu wyczytała, że miał ochotę zrobić
znacznie więcej.
Jego dłoń w całości nakryła jej pierś. Jej ciepło mieszało się z jego ciepłem. Ingrid
nigdy nie mogła wyobrazić sobie takiego uczucia. To było tak, jakby nic ich już nie dzieliło.
Stali się jednością. To było tak wspaniałe uczucie, że nie była w stanie mu niczego odmówić.
Aron zobaczył, że każdy jego dotyk przyprawia ją o drżenie. Ingrid czuła się
nienasycona. Kiedy rozpiął do końca jej koszulę, poczuła się jednak nieco niespokojna.
- Więc jest coś jeszcze? - zapytała drżącym głosem.
Uśmiechnął się szeroko i pogłaskał ją po gorącym policzku. -Jest jeszcze dużo, dużo
więcej, moja droga - odparł namiętnie.
- Więc dlaczego tego nie zrobisz? - W jej głosie było niemal błaganie. Gdyby nie
poczucie wstydu, wyraziłaby to jeszcze bardziej otwarcie.
- Jeszcze jest za wcześnie.
Walczył ze sobą. Nie potrafił odebrać Ingrid niewinności. Nie potrafił postąpić z nią
tak jak z innymi. - Musimy się porządnie zachowywać, prawda?
Ingrid pokiwała głową, a jej oczy wypełniły się łzami. Myślała, że on jej po prostu nie
chce. Jaki mógłby być inny powód takiego zachowania?
- Chcę być z tobą - powiedział z powagą. - Tak cholernie chciałbym z tobą być, moja
kochana.
Ingrid wciąż mu nie wierzyła.
Widział, że musi jej to pokazać w jakiś inny sposób. Tego z pewnością tak łatwo nie
zapomni. Aron złapał za jej dłoń i pociągnął ją w kierunku swego podbrzusza. Pod dotykiem
jej miękkiej dłoni stał się jeszcze sztywniejszy. Prawie się roześmiał, widząc jak straszliwie
się zawstydziła. Ale nie puścił jej drobnej rączki. Tęsknił za jej dotykiem i marzył o nim.
Aron długo trzymał jej dłoń i pocierał nią o swoje krocze. Chętnie robiłby to jeszcze dłużej,
ale nie chciał jej do reszty przerazić. Kiedy ją puścił, wyrwała ze wstydem rękę i skryła ją
pod kocem.
- Rozumiesz już? - spytał cicho.
Ingrid nie odpowiedziała. Jej policzki płonęły. Nie wszystko pojmowała, ale miała
świadomość, że bardzo jej pożądał. Nagle zaczęło do niej docierać, że sama też tego chce.
- Dużo o tym myślałem - powiedział namiętnym głosem i mówił prawdę. - Kiedy
błądziłem po lesie, nie byłem w stanie myśleć o niczym innym. Był tylko niedźwiedź. I byłaś
ty.
Przyglądała mu się wielkimi, błyszczącymi oczami. Nie była pewna, co miał ochotę z
nią zrobić, ale nie miała odwagi go o to zapytać.
- Myślałem o tym, że cię rozbiorę, kawałek po kawałeczku - powiedział Aron. -
Widziałem nas razem w małej sypialni z kominkiem, w którym palą się drwa. Była tam też
skóra z niedźwiedzia, którego zabiłem, rozłożona na ziemi przed paleniskiem.
Ingrid podobało się to, co mówił.
- Było nam ciepło i dobrze, na całym świecie byliśmy tylko my dwoje. - Aron
uśmiechnął się, jakby naszło go odległe wspomnienie. - Nie było mi zimno, kiedy zdjąłem
koszulę oraz spodnie. Śledziłaś każdy mój ruch spojrzeniem. A gdy położyłem się w końcu
obok ciebie, całowałem każdy skrawek twego ciała...
- Czy to możliwe?
- Możliwe? - Uniósł ciemne brwi. - To konieczne! Jak się kogoś kocha, to powinno
się całować każdy centymetr jego ciała. To takie przyjemne.
- A czy ja mogę całować każdy skrawek twojego ciała?
- zapytała drżącym głosem.
Aron nigdy nie miał do czynienia z równie niewinną istotą. Już dawno nie spotkał
osoby takiej jak ona. Była tak niezwykle zawstydzona, niepewna czy się przed nim
przypadkiem nie kryguje.
- Byłbym zaszczycony, gdybyś zechciała to zrobić - odparł i zamrugał nerwowo.
- Co jeszcze sobie wyobrażałeś? - Ingrid z trudem łapała oddech, ale chciała wiedzieć
więcej.
Zdążyło się zrobić jasno, zanim Aron skończył swoje opowieści. Tej nocy jedynie ją
pocałował i dotknął jej piersi, a mimo to sprawił, że drżała z pożądania i całkiem zapomniała
o bólach. Ingrid wiedziała, że Aron potrafił ugasić jej fizyczne pragnienie, i miała nadzieję,
że w końcu do tego dojdzie, ale równocześnie cieszyła się, że nie żądał od niej więcej, niż
była w stanie dać. Z chęcią słuchała jego bezwstydnych opowieści, ale wciąż za bardzo się
bała, żeby do czegokolwiek dopuścić.
Cóż z niej była za grzesznica! Zmierzała wprost ku wiecznemu potępieniu.
Ingrid nie miała odwagi porozmawiać z nim na ten temat. Czuła, że pewnie będzie się
z niej śmiał. A może nawet uzna ją za głupią albo dziecinną i jeszcze się rozmyśli. Aron nie
bał się postępować wbrew zakazom. Robił tylko to, na co sam miał ochotę. Ale dlaczego do
niej przyszedł?
O to też Ingrid bała się zapytać. Udowodnił, że jej pożąda i przysiągł, że wróci.
Powiedział, że będzie zbierał dla nich pieniądze, żeby mogli pewnego dnia wspólnie żyć. To
brzmiało pięknie, ale Ingrid nie potrafiła mu do końca uwierzyć. Patrzyła na swoje odbicie w
lustrze każdego dnia, ale kiedy jego przy niej nie było, trudno jej było dostrzec to, za co ją
komplementował. Porównywała się zamiast tego ze Stiną i to całkiem ją załamywało.
Przecież nie było w niej nic wyjątkowego. Pragnęła, żeby jej powiedział, że jest
inaczej.
- Czy masz jakieś bezpieczne miejsce, moja droga?
- Aron mówił szeptem. Z trudem otwierał powieki, gdyż czuł się niewyspany i
zmęczony. Do tego wciąż nie ustępowało w nim podniecenie, ale to nie było nic strasznego.
Niedługo musiał opuścić pokój Ingrid i wtedy będzie mógł sobie w końcu ulżyć.
- Jakieś co?
- Jakąś skrytkę, gdzie możesz schować coś cennego
- powiedział ufnie.
W prawdziwej sypialni Ingrid znajdowało się wiele kryjówek. Ale tutaj miała tylko
małe, drewniane pudełko, w którym przechowywała listy od Stiny. Wskazała na nie palcem i
Aron sięgnął po nie. Usiadł i otworzył pudełko tak, żeby Ingrid wszystko widziała. Następnie
wyciągnął zza pazuchy pęk banknotów.
Ingrid otworzyła szeroko oczy.
- Dwadzieścia talarów - powiedział Aron i wsunął pieniądze do jednej z kopert.
Ponieważ był spostrzegawczy, zauważył adres na kopercie. Piekarnia Borge, Tromsø. Teraz
już wiedział, gdzie może znaleźć Stinę. Postanowił nie denerwować Ingrid, pytając, gdzie
dokładnie pracuje Stina. Gdyby wymówił teraz imię jej przyjaciółki, zapomniałaby
natychmiast wszystkie cudowne rzeczy, które wydarzyły się w ciągu kilku ostatnich godzin.
- To są twoje pieniądze, Aron! - nalegała Ingrid. Zapracował sobie na nie uczciwie, to
była zapłata za zabicie niedźwiedzia.
- Chcę, żebyś je dla mnie przechowała - powiedział spokojnie Aron. Zamknął wieko
skrzynki i spojrzał jej głęboko w oczy. - Dla nas. To tak samo twoje pieniądze jak i moje,
Ingrid. To jest nasza przyszłość.
- A ty ich nie potrzebujesz?
- Mam przecież jeszcze pięć talarów. Starczą mi na długo.
Zamrugała, by odpędzić łzy, kiedy on odstawiał pudełko na komodę. Nie powinien
widzieć, że płacze. Zamierzała zawsze się uśmiechać, kiedy będą razem.
Aron widział po jej reakcji, że dobrze postąpił. Teraz już nie miała w stosunku do
niego żadnych wątpliwości.
- Muszę już iść, moja ukochana. - Pocałował ją raz jeszcze. Następnie udał się w
stronę drzwi.
- Nie wyjdziesz oknem? - zapytała.
- Zamknąłem okno. - Uśmiechnął się do niej. - Wyjdę przez drzwi.
- Ale oni cię nakryją!
- Nigdy. - Aron posłał jej ostatni pocałunek i wyszedł.
Miał rację. Pierwszą osobą, która wstała rano, był
Henrik, młodszy brat Stiny, który zajmował się dojeniem krów. Nawet nie zwrócił
uwagi na to, że drzwi wejściowe nie były zamknięte.
R
OZDZIAŁ
6
Aile znów była w domu, w lepiance, która służyła jej za schronienie przez większość
roku. Dobrze było tu wrócić, ale była też smutna przez to, co zostawiła na wybrzeżu. Nigdy
wcześniej nie musiała nigdzie zostawiać swojego serca.
Szła obok stada reniferów. Dobrze było pracować cały dzień i się zmęczyć. Dzięki
temu nie miała za dużo czasu na rozmyślanie. Oddzielali zwierzęta do uboju od reszty stada.
Niedługo renifery miały zacząć okres godowy i wtedy ich mięso nie będzie już jadalne.
Ojciec wziął jej dwóch braci oraz jej wujów i razem oznaczali, które zwierzęta pójdą
pod nóż, a które mają być oszczędzone. Ojciec był zdania, że dziewczęta nie powinny w tym
uczestniczyć. Uważał, że miejsce kobiety jest przy kotle. Aile była jednak obrotna, a im
brakowało ludzi, więc dla niej zrobił wyjątek. Każdego roku używał tej samej wymówki, a
ona za każdym razem udawała, że nie słyszała jej nigdy wcześniej. Lubiła w tym
uczestniczyć i była w tym naprawdę dobra. Ubój był pierwszym ważnym wydarzeniem od
czasu, kiedy wracali z letniej wędrówki. To był jeden z najważniejszych dni w roku i
wszyscy we wspólnocie cieszyli się na trochę świeżego mięsa.
Cały poprzedni dzień spędzili, przygotowując sprzęt do uboju. Aile pomagała i przy
tym, chociaż tego również nie uważano za pracę dla kobiety. Sama nie miała na tyle sił, żeby
powalić zwierzę, ale mogła je przytrzymywać. Nie wchodziła więc nikomu w drogę, ale bar-
dzo się przydawała. Aile znacznie bardziej wolała pracować na dworze, niż siedzieć przy
ogniu i wykonywać kobiecą robotę.
Zabijanie nie sprawiało jej większej trudności, ale póki był przy niej ojciec, nie
prosiła o pozwolenie na użycie noża. Najlepiej było zaczekać, aż ojciec i bracia zaczęli
przenosić zwłoki. Nie wszystkie renifery były jeszcze wtedy zabite, a żaden z wujów nie
zabraniał jej wbijać noża w tyle zwierząt, ile zdołała samodzielnie schwytać. Nie pomagali
jej, ale również nie bronili jej tego.
Zobaczyła, że jej brat, Niillas, powalił jednego z samców na ziemię. Niillas był silny i
lubił to okazywać. Nie sprawiało mu żadnego problemu przyciśnięcie zwierzęcia do ziemi,
tak że leżało na grzbiecie i machało niezdarnie kopytami w powietrzu. Niillas nadepnął jedną
nogą na rogi renifera i przycisnął je do ziemi, przez co zwierzę nie mogło się wyrwać,
chociaż szarpało się niemiłosiernie.
Aile wiedziała, co się teraz wydarzy. Sama nie miała pozwolenia na robienie tego, ale
czuła, że byłaby w tym dobra. Miała równe, silne zęby, a to było najważniejsze. Ale również
wujowie nie pozwalali jej nauczyć się tej sztuki. Były pewne granice tego, czego można
uczyć dziewczynę, mawiali, patrząc po sobie.
Wuj Ante uklęknął za reniferem. Nachylił się nad podbrzuszem zwierzęcia, które
napięło całe ciało. Aile usłyszała odgłos pierwszego ugryzienia. To brzmiało niemal, jakby
ktoś przełamał wyschniętą gałązkę. Ante uniósł się nieco, splunął i ponownie nachylił się nad
zwierzęciem. Nastąpiło ponowne ugryzienie.
Zwierzę uspokoiło się.
Ante wyprostował się i wstał, a Niillas puścił renifera. Zwierzę podniosło się z kałuży
krwi i uciekło. Już nie czuło bólu po ugryzieniu Ante. Wuj był niezwykle zdolny, wszyscy o
tym wiedzieli. Nie zostawiał żadnych otwartych ran. Zrastały się niemal w ciągu jednego
dnia. Często przychodzili do nich ludzie z innych wspólnot, żeby prosić o pomoc. Tylko
ludzie pozbawieni wyobraźni używali do tego noża. No i Szwedzi. Ale oni nie mieli o tym
żadnego pojęcia.
Po tym reniferze przyszła kolej na kilka kolejnych. Aile pomagała przy rozkładaniu
ich na ziemi. Najchętniej przytrzymywała zwierzęta, którymi miał się zająć wuj Ante, bo te
nie szarpały się zbytnio. Ale nie pomagała nikomu przy zabijaniu. Mężczyzna, który nie po-
trafił sam utrzymać zabijanego zwierzęcia, był całkiem beznadziejny.
- Twój ojciec nadchodzi - powiedział Ante i puścił wolno renifera, którego dla niego
przytrzymywała.
Poczekali, aż ojciec wyjdzie za płot.
- Teraz będziesz mogła pokazać, co potrafisz, mała - zachęcił ją Ante, a ona nie dała
się dwa razy prosić. Zarzuciła lasso na ramię, a wujowie śledzili wzrokiem każdy jej ruch. To
oni ją wszystkiego nauczyli, z początku w ramach sprzeciwu wobec jej ojca. Johan miał
bardzo tradycyjne poglądy. Szwagrowie próbowali z całych sił go zmienić, między innymi
poprzez uczenie jego córki wykonywania męskich zadań. Ona była szczęśliwa, a ojciec
stopniowo poddawał się tym zmianom.
Uznali, że ciekawie będzie przekonać się wreszcie, czego Aile się nauczyła i czy
wciąż pamiętała nauki sprzed roku. Założyli się między sobą, jak dużo czasu zajmie jej
zarzucenie lassa na szyję jednego z reniferów, jak długo będzie trwała walka między nią a
zwierzęciem oraz czy zdoła zabić zwierzę. O to zakładali się co roku.
Prędzej czy później, myśleli, stanie się w końcu kobietą i wtedy nie będzie w stanie
wbić ostrza w szyję zwierzęcia.
Każdego roku się mylili.
Wybrała sobie renifera, którego postanowiła powalić. Był jednym z najbardziej
rosłych zwierząt w stadzie. Nie sprawiłoby jej to przyjemności, gdyby nie spotkała się z
odrobiną oporu, gdyby nie musiała trochę powalczyć. Aile była drobna i wyglądała na
wiotką, ale była bardzo silna. Musiała nawijać lasso dwukrotnie. Było to wyjątkowo
denerwujące, gdyż wszyscy mężczyźni, zarówno wujowie jak i kuzyni, przerwali chwilowo
swoją pracę i przyglądali się jej.
Aile zacisnęła zęby. Musiała o nich zapomnieć, to było jedyne rozwiązanie. Będą się
gapić tak długo, aż nie doczekają się jakiejś rozrywki. Postanowiła więc im ją zapewnić, ale
w nieco inny sposób, niż się tego spodziewali. Weszła między renifery i przyjrzała się temu,
którego sobie upatrzyła. Rzuciła liną w nadziei, że zwierzę pobiegnie dokładnie w to miejsce,
gdzie spadnie pętla.
Renifer spoglądał na nią przez chwilę, ich oczy się spotkały, ale ona się nie
przestraszyła. Następnie spiął się i skoczył do boku, dokładnie tam, gdzie poleciała pętla
lassa. Aile zobaczyła, że lina zaczepiła się na lewej stronie poroża i nie zamierzała czekać, aż
zwierzę się z niej oswobodzi. Zacisnęła pętlę i została porwana silnym szarpnięciem, od
jednej do drugiej strony ogrodzenia. Reniferowi nie podobało się to zniewolenie. Z
pewnością wyczuwał już, co go czeka. Zapach śmierci był intensywny i nie dało się go
pomylić z niczym innym. Zwierzę długo walczyło, ale Aile się nie poddawała. Nie była zbyt
silna, ale nadrabiała to zwinnością i za nic w świecie nie zamierzała puścić liny.
To był jej renifer!
Zwierzę szarpało się i rwało w nadziei na uwolnienie, a z nozdrzy buchała mu para.
Ale to nie była pierwsza zdobycz Aile.
Dziewczyna uśmiechnęła się, przyciągając linę bliżej do siebie i zmniejszając dystans
między nią a zwierzęciem. Krok po kroku zbliżała się do niego. Aile nie widziała ani nie
słyszała nic innego. Była tylko ona przeciwko niemu. Na śmierć i życie. Wstrzymała przez
moment oddech, kładąc dłoń na jego porożu. Renifer był przygotowany na śmierć. Wiedziała
o tym, podobnie jak wiedzieli o tym wszyscy zgromadzeni wokół niej. W sekundzie, kiedy
Aile sięgnęła po nóż wiszący u jej paska, renifer wiedział już, co się stanie.
Zwierzę zesztywniało i akurat w tym samym momencie Aile wbiła nóż głęboko w
jego szyję jednym, precyzyjnym pchnięciem. Następnie wyjęła nóż z szyi renifera i puściła
jego poroże. Zwierzę padło na ziemię. Aile uklękła tuż obok niego. Żeby skrócić jego
cierpienia, zadała mu ponowny cios. Tym razem nóż trafił prosto w jego serce. Przekręciła
ostrze i zostawiła je, tak jak powinno się to robić, lego nauczyli ją wujkowie.
Usiadła na ziemi. Pot perlił się na jej czole. Otarła twarz obiema dłońmi. Wszyscy
wujkowie i kuzyni śmiali się do niej. Ktoś poklepał ją po plecach i powiedział, że dobrze jej
poszło. Inni wściekali się, bo właśnie przegrali przez nią zakład. Ale Aile czuła się
szczęśliwa. Po raz kolejny udowodniła mężczyznom, że nie jest jakąś próżną panienką.
Kiedy jednak wyciągnęła nóż ze zwłok, nikt więcej się nią nie interesował. Nie działo
się już nic ciekawego, było po wszystkim. Jeszcze jeden renifer. Zdąży zabić jeszcze
jednego. Aile włożyła nóż z powrotem do pochwy i przygotowała lasso. Upatrzyła sobie
kolejne zwierzę. Tym razem nie musiał być aż tak duży. Nie potrzebowała już niczego
udowadniać.
Walka skończyła się, zanim zdążyła się jeszcze na dobre zacząć. Nikt już jej nie
poklepywał ani nie gratulował. Wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. Nie powinna była
myśleć, że robiła coś wyjątkowego. Cios w szyję trafił bezbłędnie. Uderzyła nożem w serce
renifera, ale tym razem źle wcelowała, więc była zmuszona wyjąć ostrze i przymierzyć się
ponownie.
Nie było jednak tak źle, jak jej się z początku wydawało. Musiała jednak trafić w
serce za pierwszym razem, bo krew trysnęła z rany fontanną, kiedy wyciągnęła z niej nóż.
Aile siedziała tak blisko, że strumień trafił prosto w jej twarz. Krew była ciepła i gęsta, a jej
smak przyprawił ją o mdłości. Straciła głowę, próbowała zatamować ranę dłońmi, ale było
tylko coraz gorzej. Jej dłonie były całe czerwone. Krew tryskała na popielatą sierść renifera i
zanim się połapała, zaczęła krzyczeć.
Pierwszy z pomocą przyszedł Jon. Chwycił Aile w ramiona i odciągnął ją na bok.
Wpatrywała się jak zahipnotyzowana w krew, która tryskała na wszystkie strony z ko-
nającego zwierzęcia. Była jak rzeka. Nawet gdy zamknęła oczy, wciąż widziała rzekę krwi.
Jon odszukał ranę na ciele zwierzęcia i wbił w nią swój własny nóż. Przekręcił go i
czekał. Przez chwilę krew nie przestawała płynąć, ale z czasem jej strumień stawał się coraz
słabszy, aż w końcu całkiem ustał.
Aile już tego nie widziała. Klęczała z pochyloną głową i gwałtownie wymiotowała.
Płakała i była zła na siebie samą. Uderzała pięściami w ziemię, przerażając tym samym
swoich kuzynów, którzy z początku szykowali się, by jej dokuczać. Ale teraz jej złość ich
zatrważała. Aile była wściekła. Zawodząc, przegoniła wszystkich poza Jonem. Kuzyni nie
mieli odwagi nawet spojrzeć w jej stronę.
Jon stał tuż obok niej i przyglądał się jej, kiedy podnosiła się z ziemi. Aile pocierała
twarz brudnymi rękami. Ziemia, krew i łzy wymieszały się na jej policzkach i czole, ale nie
przejmowała się tym.
- Za bardzo się pospieszyłaś - wyjaśnił Jon. - Nie byłaś wystarczająco uważna. Łatwo
jest popełnić błąd. Ale ten, kto ma broń, nie może popełniać błędów. Pamiętaj o tym, Aile.
Pokiwała głową. Oczywiście miał rację. Była zbyt pewna siebie przez to, że chwilę
wcześniej zabiła wielkiego renifera. Ten kolejny wydawał jej się dziecinną zabawą i wtedy
się zagapiła. To było niewybaczalne. Przez to zagapienie zwierzę musiało cierpieć. Ten, kto
solidnie wykonywał swoją pracę, nie zadawał zwierzętom zbędnych cierpień.
- Masz umiejętności, ale nie wiem, czy weźmiemy cię następnym razem na ubój...
A więc on też uważał, że to nie było miejsce dla niej. To był dla niej niespodziewany
cios.
- Było tak dużo krwi - powiedziała cienkim głosem.
- Polało się tak wiele krwi...
Jon wcale nie chciał słuchać jej tłumaczenia. Wystarczyło mu to, że zrozumiała swój
błąd. Spoglądał na nią, aż słowa w końcu zamarły na jej ustach. Następnie wyciągnął swój
nóż z martwego zwierzęcia i wytarł go o nogawkę spodni. Krew już nie płynęła z rany.
- Nie potrzebuję już zabijać więcej zwierząt - powiedziała lekko.
- Powinnaś wymyć twarz, zanim ojciec cię zobaczy - stwierdził oschle Jon.
Tak zrobiła. Twarz, którą ujrzała w strumieniu, była zarówno znajoma jak i całkiem
obca. Zobaczyła w swoich oczach coś, czego wcześniej nie było.
Wtedy nagle wszystko zrozumiała, ale zachowała to tylko dla siebie. Później
uczestniczyła w wygotowywaniu kości, czyściła skóry i rozwieszała je do wyschnięcia. W
czasie uboju każdego wieczora kładła się spać wykończona i obolała na całym ciele. Było tak
wspaniale zapadać w sen po całym dniu, kiedy robiła coś pożytecznego.
Zapachy już jej nie dokuczały. To raczej widok był trudniejszy do zniesienia.
Pewnego razu Aile zobaczyła jak muchy obsiadają wywleczone ze zwierząt śmierdzące
wnętrzności i musiała pospiesznie uciekać na stronę, by zwymiotować. Po drodze wdepnęła
w psie odchody i kiedy próbowała je usunąć patykiem z podeszwy, zrobiło jej się tak
niedobrze, że zwymiotowała na własne stopy.
Na szczęście nikt jej nie zauważył.
Aile nauczyła się unikać przykrych widoków, kiedy była w większym towarzystwie.
Ale kiedy nie potrafiła przewidzieć, co się wydarzy, trzymała się raczej na uboczu. Tak było
najbezpieczniej.
Aile była tak zajęta, że nie interesowała się tym, co robią inni. Nikt nie zauważył, jak
dziwnie się zachowywała, nawet Jon. Jedyne, czego się obawiała Aile, to dar jasnowidzenia,
jaki posiadał wuj.
Nocami leżała spokojnie i długo nie była w stanie zasnąć. Myślała o pięknych
jesiennych dniach, kiedy jej los został przypieczętowany. Była tak szczęśliwa, że miała ocho-
tę tańczyć. Nuciła pod nosem w trakcie pracy. Uśmiechała się do swoich myśli, które krążyły
wokół niego.
Był najpiękniejszym, najmilszym, najbardziej czułym mężczyzną, jakiego znała.
Wypełniał jej całe dni i noce. Czasami słyszała jego głos na wietrze. Wtedy wyobrażała go
sobie, jak stoi na najwyższym szczycie górskim, krzycząc jej imię. Aile była pewna, że starał
się do niej jakoś dotrzeć. I próbowała mu odpowiadać. Odchodziła daleko od osady i
wykrzykiwała jego imię w kierunku nieba.
- Hans!
Kiedy już czuła się wykończona z powodu braku snu, jej myśli stawały się
czarniejsze. Aile dopadały wątpliwości. Nic nie było tak jak dawniej. Wszystko miało tyle
płaszczyzn, a ona starała się patrzeć na tę sprawę ze wszystkich możliwych perspektyw.
Radość w sercu zamierała, a ona nie uśmiechała się dłużej głupio do własnych myśli.
W końcu doszło do tego, że nie miała już siły być na nogach przez całą dobę. Musiała
spać choć kilka godzin i wtedy nachodziły ją koszmary. Polowały w nich na nią dzikie bestie
i rozszarpywały ją na strzępy. Była tratowana na śmierć przez norweskie byki. Siedziała w
maleńkiej łódce na środku oceanu i czekała, aż przyjdzie fala, która ją nakryje i utopi. Raz za
razem umierała. A jego tam nie było.
To było dziwne, bo przecież obiecał jej, że będzie z nią już na zawsze. W taki sam
sposób ona przysięgła mu na swój honor, że będzie tylko jego, na całą wieczność. Do lata nie
było tak daleko, wtedy będą mogli być znowu razem.
Gdyby znalazła się w niebezpieczeństwie, miał ją ochraniać. Obiecał jej to. Miał
nigdy nie cofnąć swoich przyrzeczeń. Jeśli nie mogła ufać jemu, który mówił, że jest
najpiękniejszą dziewczyną na całym świecie, to komu właściwie mogła zaufać?
Inni mieszkańcy lepianki budzili ją, kiedy krzyczała przez sen. Zrywała ich
wszystkich ze snu i było jej z tego powodu wstyd. Aile trzęsła się, gdy ją budzono, ale nigdy
nie chciała opowiedzieć o tym, co jej się śniło. Mówiła tylko, że nic nie pamięta. A wszyscy
w to wierzyli.
Wuj Jon nie wiedział nic o jej koszmarach. Miał swoją własną rodzinę i mieszkał w
innej lepiance.
To, co było wspaniałe, stało się dla niej nagle przerażające. Wątpliwości tłamsiły
każdy skrawek radości, który w sobie nosiła. Aile nie była w stanie siedzieć w lepiance przez
dłuższy czas. Dym ją dusił i szczypał w oczy tak bardzo, że napływały do nich łzy. Musiała
bez przerwy wychodzić na świeże powietrze i upewniać siebie samą, że nic jej nie więzi.
Musiała widzieć wokół siebie wolną przestrzeń.
Aile traktowała znaki poważnie. Oczywiście wszystkie jej sny i przeczucia były
znakami. Sama je interpretowała.
W jaki sposób miała się przyzwyczaić do życia w domu z grubymi, ciężkimi ścianami
i dachem? Zawsze w tym samym miejscu niezależnie od pory roku?
Aile nie miała na to żadnej odpowiedzi. Przyglądała się swojej rodzinie na odległość,
jakby byli nieznajomymi ludźmi. Słyszała, o czym mówi ojciec. O tym, co budzi w nim
dumę, co go cieszy, co sprawia mu przykrość, co go denerwuje. Jak do tej pory Aile nie
wywołała w nim żadnych innych uczuć niż tylko duma i radość.
Patrzyła na swoich ludzi, jak siedzą przy ognisku i pomyślała, że Hans czułby się tu
dobrze. Spodobałoby mu się takie życie. Ale on nie był jednym z nich.
Ta myśl wcale Aile nie przerażała. Już wcześniej miewała na sobie norweskie
ubrania. Nie były aż takie niewygodne. Miała już okazję spać na prawdziwym łóżku i chociaż
było to dla niej dziwne doświadczenie, mogła się do tego przyzwyczaić. Mogła się
przyzwyczaić do gotowania jedzenia w piecu, do posiadania wielu pokoi i ścian wokół siebie.
Mogła się w końcu przestać bać morza. Nauczyłaby się mówić po norwesku, przecież już
dużo rozumiała. Był bardzo podobny do szwedzkiego. Będzie mówić tak dobrze, że ludzie
pomyślą, że urodziła się w Målselv. Jej bliscy nie zapomną jej do reszty, chociaż odejdzie od
nich i mocno ich zrani. Przecież byli jej rodziną.
Jego bliscy, natomiast... Aile rozpłakała się, bo nie wierzyła, że oni ją zaakceptują. A
jego będą traktować jak kogoś gorszego. Czy mogła mu zrobić coś podobnego skoro go
kochała?
Dużo czasu zajęło jej podjęcie decyzji. Aile musiała się na to dobrze przygotować.
Musiała sobie dokładnie wyobrazić, co będzie dalej. Wiedziała, na co się wystawia, ale
czasami człowiek musiał sprawić sobie ból, żeby uratować drugą osobę. W końcu zdobyła się
na podjęcie decyzji. Aile policzyła dni i wiedziała, że czekała już wystarczająco długo. Po raz
ostatni zdusiła w sobie wszelkie obawy.
Podeszła do wuja Jona, kiedy ten siedział samotnie nad strumieniem i palił fajkę.
- Muszę cię prosić o pomoc - powiedziała. - Pragnę, żebyś pomógł mi pozbyć się
dziecka, które w sobie noszę.
R
OZDZIAŁ
7
- Stina!
Ktoś krzyczał jej imię z przeciwnej strony ulicy, a ona najchętniej udałaby, że tego
nie słyszy Ale ten, kto krzyczał, nie był jednym z tych, którzy tak łatwo dają się zniechęcić.
Stina zatrzymała się i stała bez ruchu. Zamknęła na moment oczy i czekała, aż on znajdzie się
obok niej.
- Słyszałem, że jesteś tu w mieście. - Aron stanął tak blisko niej, jakby byli co
najmniej członkami tej samej rodziny.
- Zakładam, że to Ingrid ci powiedziała? - Stina odwróciła się powoli i spojrzała na
niego. Przypomniała sobie wszystko, co o nim słyszała, ale z bliska nie wyglądał na
niebezpiecznego. Nie bała się, ale być może to, co najniebezpieczniejsze, było niewidoczne
na pierwszy rzut oka?
Aron uśmiechnął się szeroko jak zawsze pewny siebie. Jego brązowe włosy były
zaczesane do tyłu i chowały się pod kapeluszem, którego nigdy u niego wcześniej nie
widziała. Musiał być nowy. Poza tym był zaskakująco schludnie i elegancko ubrany, a
ubrania wyglądały na równie nowe, co kapelusz. Co prawda dawniej w Målselv nie sprawiał
wrażenia jakiegoś wyjątkowo zaniedbanego, ale teraz był po prostu odmieniony. Wyglądał,
jakby przygotował się do roli mieszkańca miasta, i dobrze mu to wyszło. Wtapiał się w tłum i
wyglądał jak cała reszta robotników, rybaków czy stolarzy. Stina nigdy nie wzięłaby go za
chłopa.
- Ingrid przesyła pozdrowienia. - W jego głosie pojawiło się coś ciepłego, kiedy
wymawiał jej imię.
Stina nieufnie próbowała wytropić w jego tonie jakąś sztuczność albo nieszczerość,
ale nic takiego nie znalazła.
Aron wydawał się być szczery, dokładnie taki jak latem w Målselv. Kiedy był razem
z Ingrid, wyglądał na zakochanego. Wyglądał też na oczarowanego, gdy o niej opowiadał,
niezależnie od tego jak bardzo nienaturalne mogło się to wydawać sceptycznie nastawionemu
obserwatorowi. Wierzyła mu. Ale na ile dobrze go właściwie znała?
- Nawet nie zamierzam pytać, w jaki sposób udało ci się znaleźć na tyle blisko Ingrid,
żeby z nią porozmawiać.
- Stina nie wątpiła w to, że rozmawiał z jej przyjaciółką, bo Aron miał na wszystko
jakiś sposób. - Wszystko u niej dobrze? Lepiej się czuje?
- Powoli wraca do zdrowia.
- A ty gdzieś podróżujesz? - spytała Stina, mając nadzieję, że tak jest rzeczywiście. -
Wciąż można się tu załapać na statek płynący na północ lub południe.
- Zostaję w Tromsø. - Nie spuszczał z niej swoich zielonych oczu. Widać w nich było
rozbawienie. Wyglądało, jakby czytał w jej myślach. - Całą zimę. Tak jak ty, Stina. Podoba
ci się duże miasto? Dzieje się tu znaczniej więcej niż w Jakobvollen. - Przyjrzał się jej
uważniej. - Myślę, że lubisz życie i ludzi...
Jego dziwny ton sprawił, że Stina się wzdrygnęła. To zabrzmiało, jakby ją chciał o
coś oskarżyć, nie mówiąc tego głośno.
- Tęsknię za Ingrid.
- To jest nas dwoje. - Aron rozejrzał się. Zauważył, że wzbudzają w ludziach pewną
dozę zainteresowania, stojąc tak na środku Storgata w samym środku dnia. Było wczesne
niedzielne popołudnie i na ulicach było wciąż sporo ludzi. Po kościele wiele osób lubiło
spacerować po mieście, jeśli pozwalała na to pogoda.
Stanowili dziwną parę. Aron bez wątpienia był tym typem mężczyzny, za którym
kobiety posyłały długie spojrzenia, ale z którym absolutnie nie należało się zadawać. Stina
natomiast wyglądała z każdej strony na ułożoną panienkę, elegancko ubraną, piękną i
świadomą tego, jak należy się zachowywać między ludźmi. Każde z nich powinno się raczej
znajdować po przeciwnej stronie ulicy.
- Masz dzisiaj dzień wolny? - zapytał Aron i zauważył, że Stina bardzo nie chce być z
nim widziana. - Czy mogę cię zaprosić na filiżankę czekolady? A może na ciastko z kremem?
Tu niedaleko jest chyba kawiarnia?
Stina uniosła brwi. Dopiero teraz pojęła, że musiał sobie z niej żartować. - Przecież
wiesz, że pracuję u piekarza. Ingrid ci o tym powiedziała, prawda?
- Ani słowa na ten temat nie powiedziała! Musiałem gdzieś indziej to usłyszeć. - Nie
kłamał. Przeczytał to na kopercie listu, który Stina wysłała do Ingrid. Reszta listu nie
interesowała go w żadnym stopniu.
- Mam nadzieję, że się nie wypytywałeś o mnie w mieście? - Stinę rozbolał nagle
brzuch ze strachu. Było dla niej bardzo ważne, żeby uważano ją za porządną osobę.
- Aron, proszę powiedz, że się o mnie nie wypytywałeś!
Uśmiechnął się figlarnie, a w jego zielonych oczach błysnęło. Zamachał tuż pod jej
nosem palcem wskazującym. - Kochana Stino, dlaczego odnoszę wrażenie, że nie masz
ochoty się ze mną napić czekolady?
- Ja tam pracuję. Nie wypada mi przychodzić tam jako klientka. - Stina wyprostowała
się. - Przespacerujmy się. - Nie czekając na niego, zaczęła iść w kierunku północnym.
Aron przez chwilę wiódł za nią spojrzeniem, aż w końcu podążył za nią. Była
naprawdę niezwykle piękna! Żałował, że Lisa nie może jej teraz widzieć. Jaka byłaby dumna
ze swojej córki. Stina stała się miastową damą. Ci, którzy znali Trompo, widzieli na pierwszy
rzut oka, że nie należała do klasy uprzywilejowanej, ale z pewnością wyróżniała się spośród
innych służących spacerujących po ulicach. Nie było w niej nic z pospólstwa. Aron nie mógł
nie poczuć się z nią w jakiś sposób związany.
Miała na głowie mały kapelusik. Jej ciemnoniebieska kurtka wyglądała na nową, ale
koszulę, którą miała pod spodem, z pewnością już dawniej widział. Kołnierz od bluzki stał
wysoko, a do ostatniego guzika Stina przymocowała prostą, ozdobną broszkę. Nie dawała się
skusić nieco śmielszym barwom. Aronowi podobał się jej strój. Jej rękawiczki miały ten sam
kolor, co kurtka, a z jej nadgarstka zwisała mała torebka. Nie szła dużymi krokami jak
wszyscy ludzie u nich w dolinie. Stina stąpała.
- Przespacerujmy się - zgodził się Aron, kiedy się z nią zrównał. - To tańsze niż
czekolada. Jesteś naprawdę piękną damą, Stina.
Nie odpowiedziała.
- Już za późno, żeby udawać, że mnie nie znasz - zauważył.
- Rozmawiam z tobą. Nie wystarczy ci to? Może chciałbyś, żebym wsunęła dłoń pod
twój łokieć? Nie licz na to!
Wcale o tym nie myślał. Już dawno nie był w miejscu, gdzie taka galanteria byłaby
pożądana.
- Boisz się, że twój gospodarz wyrzuci cię za to, że byłaś widziana w towarzystwie
kogoś takiego jak ja?
- Jestem ekspedientką - powiedziała. - Nie mam żadnego gospodarza. A piekarzowi z
pewnością nie przyszłoby do głowy, żeby wyrzucić mnie na bruk z powodu jakiejś
niefortunnej znajomości. Czy w domu wszystko dobrze?
- Tak sądzę - odpowiedział, śmiejąc się w głębi duszy z tego, że określiła ich
znajomość jako niefortunną. Była niezwykle wygadana. Żal tylko, że urodziła się w rodzinie
służących. - Nie spotkałem nikogo poza Ingrid - ciągnął dalej. - I rozmawialiśmy tylko o nas
samych. Trudno jest myśleć o innych, kiedy siedzę przy niej. Zresztą, co mnie obchodzą inni.
- Zamilkł, spodziewając się, że Stina będzie miała coś do powiedzenia na ten temat. Ale ona
zapanowała nad sobą. To także było godne podziwu.
- Ingrid zdołała już postawić kilka kroków, ale wciąż sprawia jej to wielki ból - dodał
Aron. W jego słowach było słychać szczerą troskę.
- Wstała z łóżka i wpuściła cię do środka? - Stina patrzyła na niego z
niedowierzaniem. - Ona jest bardziej szalona, niż podejrzewałam.
- Otworzyła okno, żebym mógł wejść do środka. Całkiem sama. Kilka nocy z rzędu. -
odpowiedział na jej niewypowiedziane pytanie. - Byłem tam tylko raz. Nikt o tym nie wie. -
Uśmiechnął się szeroko. - Spałem na sianie przez dwie noce. Raz wydoiłem sam krowę, żeby
nie umrzeć z głodu. Niczego nie zauważyli.
- Czego chcesz od Ingrid?
Doszli do samego rynku. Stina spojrzała w kierunku portu, gdzie cumowały małe
łódki. Ktoś sprzedawał śledzie na jednej z nich, chociaż był środek niedzieli. Była pewna, że
ktoś złoży z tego powodu skargę do odpowiednich władz.
Stina szła dalej w kierunku dawnej twierdzy Skansen. Nie mogła w żadnym wypadku
dopuścić do tego, żeby Aron odprowadził ją do domu. Przede wszystkim nie chciała, aby się
dowiedział, gdzie właściwie mieszkała.
- Chcę się ożenić z Ingrid - odparł Aron.
- Dlaczego? - zatrzymała się i spojrzała na niego.
- Czy istnieje aż tak wiele powodów, dla których ludzie się pobierają?
Stina pokiwała głową z powagą. Jeśli on tego nie rozumiał, jeśli nie rozumiał jej
obaw, znaczyło to, że jest głupszy, niż do tej pory sądziła.
- Mój powód jest w każdym razie jak najszlachetniejszy - zapewnił. - A Ingrid chce ze
mną być.
Stina w to nie wątpiła. Ingrid była tak zakochana, że nie była w stanie myśleć
racjonalnie.
- Nie podejrzewałem, że masz coś przeciwko mnie, Stino - powiedział spokojnie. -
Przecież tak dobrze nam się dawniej rozmawiało. Byłaś wtedy po mojej stronie. Co się
zmieniło od tamtego czasu?
- Byłam po stronie Ingrid - poprawiła go Stina.
- A nie po twojej.
- Co się zmieniło? - Wzdrygnęła się, kiedy zadał to pytanie. Nieznacznie, ale na tyle,
że zdołał to zauważyć.
- Ktoś powiedział, że jesteś wcielonym szatanem.
- Nie wydajesz się być specjalnie przestraszona, mówiąc o tym.
Kiedy zmarszczył brwi, wyglądał poniekąd jak wcielenie zła z jej dziecięcych
wyobrażeń. Stina nie mogła nic poradzić na to, że włoski na ramionach stawały jej dęba.
Kolana drżały pod kloszem jej spódnicy, ale tego nawet Aron nie mógł wiedzieć. Ingrid by
się uśmiała, gdyby wiedziała, że przyjaciółka się go boi.
- Kim ty jesteś? - Stina starała się nad sobą panować.
- Skąd pochodzisz? Dlaczego tu przyjechałeś? Dlaczego wróciłeś po Ingrid?
- I ty naprawdę wierzysz w to, że jestem szatanem?
- spytał wesoło Aron, starając się zbagatelizować nieco powagę pytań, które zadała
Stina. Z trudem nad sobą panował, ale ona nie mogła o tym wiedzieć. Nie przyjechał tu, by
cokolwiek jej udowadniać. Poza tym Stina nie miała prawa zadawać mu takich pytań. Jedyną
osobą, która miała takie prawo, była Ingrid. Ale Ingrid nie pytała.
- Poniekąd, tak. - Stina nie dała mu się zbić z tropu. Zauważyła w jego spojrzeniu
wrogość, którą usilnie starał się zamaskować. Jeśli nie był odpowiednim partnerem dla
Ingrid, chciała o tym wiedzieć. Mogłaby wtedy chronić przed nim przyjaciółkę. Aron nigdy
nie potrafiłby zrozumieć jej przywiązania do Ingrid, ale Stina czuła, że jest odpowiedzialna
za przyjaciółkę.
- Jestem całkiem zwykłym człowiekiem - odparł Aron spokojnie, niemal ze
smutkiem. - A to skąd przyjechałem i po co, jest tylko i wyłącznie moją sprawą. I może
jeszcze Ingrid, kiedy już nadejdzie ten dzień, że staniemy się jednością...
Powiedział to z taką pewnością, że aż ciarki przeszły po jej plecach. Dla niego było to
postanowione i niepodważalne, że Ingrid i on będą razem. Stina odniosła wrażenie, że była to
tylko kwestia czasu. Albo był marzycielem, albo wiedział o czymś, co przed nią zataił.
- Dlaczego ktoś miałby chodzić po ludziach i wyzywać cię od diabłów? - spytała.
- Od szatanów - poprawił ją z kamienną twarzą. - Nie jestem wszakże jakimś
pospolitym diabełkiem. To ja powinienem cię spytać, kto tak malowniczo mnie opisał.
Nie chciała nic powiedzieć.
- Nie jestem pewien, czy znam kogokolwiek na tyle, że mógłby wiedzieć podobne
rzeczy na mój temat. Kto to był?
Stina wciąż nie odpowiadała. Nawet nie znała imienia tamtego chłopaka. Oczywiście
mogłaby go opisać. Mogła powiedzieć, że był to jeden z muzykantów z potańcówki, na której
Ingrid i Aron się poznali. Mogła powiedzieć, że to od niego Aron pożyczył wtedy skrzypce i
zagrał dwa razy lepiej niż prawowity właściciel instrumentu. Ale postanowiła dać temu
spokój.
- Jaka jest najgorsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłeś?
- Stina próbowała go podejść z innej strony.
Aron spoglądał przez jakiś czas w stronę zatoki, aż w końcu przeniósł wzrok na nią.
W tym momencie wyglądał na znacznie starszego i bardziej zmęczonego. Jego twarz
przepełniał bezkresny ból, ale Stina miała go za człowieka, który potrafi kłamać bez
mrugnięcia okiem. Być może jednak była w nim również jakaś szczerość i otwartość. Może
właśnie w taki sposób patrzyła na niego Ingrid.
- Najgorsze, co zrobiłem... - Aron zastanowił się nad tym. - Niewiele kobiet potrafi
zadawać tego typu pytania. Odpowiem ci więc. Pod jednym warunkiem...
- Że nie powiem o tym Ingrid? - Uniosła brwi na wpół szyderczo. A więc był
dokładnie tym, za kogo go uważała.
Aron jednak pokręcił głową. - Jej możesz powtórzyć wszystko, co ci opowiadam.
Absolutnie wszystko.
Stina nie spodziewała się takiej odpowiedzi.
- Ale bardzo byłbym wdzięczny, gdyby to zostało tylko między naszą trójką. Jeśli
postanowię ci się z czegokolwiek zwierzyć, kochana Stino, nie znaczy to, że mam chęć tym
samym zwierzać się Iverowi oraz twojemu pracodawcy albo jakiemuś twojemu tajemnemu
narzeczonemu...
- Opowiem o tym tylko Ingrid - zapewniła go twardo. - Jeśli cokolwiek jej dotyczy,
mówię jej o tym. Kiedy ona wie o czymś, co dotyczy mnie, też mi o tym mówi. Jesteśmy jak
siostry. - Stina wyciągnęła szyję. Jeśli Aron uważał, że dowie się o niej czegoś więcej tylko
dlatego, że się zagalopowała, to był w błędzie.
- I to dotyczy także Aile? Tej dziewczyny od Samów?
- Aron wykorzystał okazję, żeby dowiedzieć się czegoś na temat przyjaźni trójki
dziewcząt. Ingrid nie opowiedziała mu, co właściwie za tym stoi i niezmiernie go to dziwiło.
- Aile też - potwierdziła Stina.
Łączyły je ze sobą silne więzi. Ingrid nie chciała się przed nim otwierać w tej kwestii,
Stina odmówiła rozmowy na ten temat. Postanowił to zaakceptować. Ale dziewczyna
sprowokowała go i postanowił zdradzić jej najgorszą rzecz, jaką można było o nim
powiedzieć. W to, że cała opowieść dotrze do Ingrid, nie wątpił. Możliwe, że lepiej było, aby
dowiedziała się o tym w taki sposób, kiedy dzieli ich pewien dystans. Będzie mogła to
gruntownie przemyśleć, a gniew przyjdzie i odejdzie. A kiedy następnym razem się spotkają,
będzie gotowy by jej wszystko dokładnie wytłumaczyć. Ona za to, przy odrobinie szczęścia,
zechce go wysłuchać i zrozumieć.
Aron zacisnął zęby. Wpatrzył się w twarz Stiny swymi zielonymi oczami. Następnie
powiedział cicho, lecz wyraźnie. - Zabiłem człowieka. Był moim ojcem.
Stina zaniemówiła, zaschło jej w ustach. Jej serce waliło niczym stado galopujących
koni.
- Czy to było dla ciebie zbyt wiele, dobra przyjaciółko? - Jego głos zdawał się być
pełen czułości, ale był w nim jakiś osobliwie chłodny, ukryty ton. Brzmiało to niemal tak,
jakby cieszył się, mogąc ją zaszokować. - Nie żartuję - dodał.
Jakiej właściwie odpowiedzi od niego oczekiwała?
Spodziewała się czegoś strasznego, co potwierdzi, że jest dokładnie takim diabłem, za
jakiego uważał go muzykant ze skrzypcami. A może to było tylko zazdrosne gadanie kogoś,
kto grał na skrzypcach znacznie gorzej niż Aron?
Stina nie spodziewała się, że Aron przyzna się przed nią do morderstwa.
Wiedziała równocześnie, że nigdy nie mogłaby się zdobyć na osądzenie jego czynu.
Ingrid również by tego nie zrobiła. Pokochałaby go wręcz bardziej, gdyby się przed nią do
tego przyznał. Ale Stina nie miała już pewności co do tego, czy uczucie między nim a Ingrid
powinno wyjść na światło dzienne.
- Czy to sprawia, że jestem dla niej nieodpowiedni?
- zapytał wyzywająco Aron. - Powiedz, co sądzisz, droga przyjaciółko.
Stina miała tak sucho w ustach, że z trudem wydobywała z siebie głos. - Samo to nie
sprawia, że nie możesz się zakochać w tym, w kim chcesz. Nawet w Ingrid. A jeśli ona kocha
ciebie, to nie istnieje nic takiego, co mogłabym jej powiedzieć, by zmieniła zdanie.
Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.
- Ale kocham ją. Zawsze ją kochałam - powiedziała Stina. - A Ingrid tak łatwo jest
zranić, sam powinieneś o tym wiedzieć. Zawsze ofiaruje ludziom całe swoje serce, bez
reszty. Dlatego nie powinieneś wchodzić w jej życie, jeśli nie jesteś absolutnie pewien, że
tego chcesz. Jeśli nie pragniesz z nią być na zawsze, na poważnie.
- Poza tamtą sytuacją, o której niedawno wspomniałem, nigdy nie byłem w życiu
równie poważny.
Nie odpowiedziała. Co mogła właściwie powiedzieć? Chyba nie oczekiwał jej
błogosławieństwa? Nigdy by go nie otrzymał. Nie na tym polegała przyjaźń między Ingrid,
Aile i nią. Nie potrzebowały od siebie wzajemnej akceptacji. Potrzebowały tylko wiedzieć, że
mogą na siebie liczyć w każdej sytuacji. Nigdy nie czuły się osamotnione.
- Jesteś dziwną dziewczyną, Stina.
- Dlaczego? - Właściwie to nie miało dla niej znaczenia, co o niej myśli. Ale jeśli
zamierzał jej o tym powiedzieć, nie zamierzała go powstrzymywać.
- Większość ludzi uciekłaby ode mnie z krzykiem jakieś pół minuty temu -
powiedział w zamyśleniu. - Ktoś inny może zepchnąłby mnie do morza. Ale ty...
- Niektórzy z nas uważają, że istnieją gorsze rzeczy niż śmierć - powiedziała szybko
Stina, zanim jeszcze zdążył dokończyć myśl. Następnie zadała mu kolejne pytanie.
- Siedziałeś w więzieniu?
- Nie.
- Jesteś poszukiwany?
- Nie.
- To nie było zakwalifikowane jako morderstwo?
- Nie - odparł Aron zadziwiony jej umiejętnością docierania do samego sedna sprawy.
- Więc nie jest to nieodwracalna szkoda.
Aronowi wydało się, że to dość dziwny komentarz.
Właśnie przyznał się przed nią do czegoś okropnego, a Stina mówiła o tym z takim
chłodem i dystansem. Oceniała tylko, z pozoru beznamiętnie, czy jej przyjaciółce zagraża
jakieś niebezpieczeństwo poprzez zadawanie się z nim. Innych uczuć nie zdradzała.
- Opuszczę cię tutaj - powiedziała Stina. - Poza tym nie życzę sobie żadnych dalszych
kontaktów z tobą, Aron. Wcale nie jestem twoją dobrą przyjaciółką. Jesteśmy tylko dalekimi
znajomymi i nie zamierzam w żaden sposób tej znajomości pogłębiać. Nie życzę sobie, żebyś
mnie odwiedzał. Nie chcę, byś się pokazywał w piekarni Borgego. Ani w celu kupienia
ciasta, ani w celu zaproszenia kogoś na gorącą czekoladę. Rozumiesz?
- Jestem niefortunną znajomością?
- Zegnaj, Aron - powiedziała Stina i obeszła go z boku.
Nie poszedł za nią, ale niepokój Stiny wcale nie został ukojony. Jeśli Aron z taką
łatwością przyznawał się do morderstwa, to co właściwie zaszło? Sprawiał wręcz wrażenie,
jakby ulżyło mu, gdy o tym powiedział i zobaczył, że ona mu wierzy. Okropieństwo tego
czynu sprawiło, że nie pytała o szczegóły. On to przewidział.
A jeśli on kłamał? Jeśli miał na sumieniu coś znacznie bardziej mrocznego?
Co by to mogło właściwie być? Stina się wzdrygnęła. Nie miała ochoty się już dłużej
zastanawiać i rozmyślać nad czymkolwiek, co miało jakiś związek z Aronem. Ale czy nie
miała takiego obowiązku?
Ingrid była beznadziejnie zakochana w tym mężczyźnie. A inni uważali za słuszne
porównywanie go do diabła. Rozmyślanie o tym, kim naprawdę był Aron, Stina okupiła
wieloma nieprzespanymi nocami. Nie mogła przestać się zamartwiać.
Widziała go w mieście kilkakrotnie, ale on nie próbowała się do niej zbliżać. Nie
witał się ani nawet nie oglądał się za nią. A zatem Aron Eriksen był człowiekiem, który
dotrzymywał słowa.
Zaskoczyło ją jednak jeszcze bardziej to, że nie próbował nawet wstępować do
piekarni. Wiedziała, że nie miała prawa mu odmówić, gdyby pojawił się jako klient, i on
również musiał o tym doskonale wiedzieć. Stina nie chciała być mu nic winna, więc cieszyła
się, że uszanował jej prośbę.
Tuż po tym, jak odbyli tamtą rozmowę, chodziła w kółko i zamartwiała się. Bała się,
że będzie się na niego natykać, gdzie się tylko nie ruszy. Bała się nawet stać za ladą, chociaż
to właśnie najbardziej lubiła w swojej pracy. Doszło wręcz do tego, że nie była w stanie
sypiać.
Dopiero miesiąc później uspokoiła się, widząc, że Aron naprawdę dotrzymuje danego
słowa.
Stina nie wiedziała, gdzie na co dzień mieszkał, i żałowała, że nie zapytała go o to,
kiedy jeszcze miała okazję. Postanowiła o niego nie dopytywać. Ludzie mogli zacząć
zadawać sobie pytania na temat jej moralności. A jej imię nie powinno być pod żadnym
pozorem wiązane z jego imieniem. Czułaby się jednak bezpieczniej, wiedząc od jakich części
miasta powinna się trzymać z daleka.
Z tego co słyszała, utrzymywał się dzięki pracy na zlecenie. Ale tej zaczynało
brakować pod koniec roku i po jesieni Stina przestała otrzymywać jakiekolwiek informacje
na temat Arona. Wstyd jej się było przyznać, ale trochę za nim tęskniła.
R
OZDZIAŁ
8
Przedświąteczny ruch zajmował wszystkie myśli Stiny. Piekarz miał w grudniu wiele
pracy, gdyż ludzie chętnie świętowali przez cały adwent. Johannes był zmuszony zatrudnić
chłopca na posyłki, którego głównym zadaniem było roznoszenie wypieków, póki jeszcze
były świeże.
- Nie mogę pozwolić, żebyś sama latała po mieście w tych lekkich bucikach, z
chlebem i innymi wypiekami, droga Stino - powiedział i mrugnął do niej porozumiewawczo.
- Gdybyś mi zafundował porządne buty, mogłabym bez trudu pokonywać najbardziej
strome wzniesienia - odpowiedziała wesoło, gdyż czuła, że piekarz traktuje ją niczym swoją
młodszą siostrę.
Już przy okazji ich pierwszego spotkania wyszło na jaw, jak wiele mają ze sobą
wspólnego. Stina zeszła ze statku w Prostneset, a Tromsø wydało jej się wielkie i niezwykle
obce. Spojrzała na posypane solą, wąskie uliczki, poczuła zapach zgnilizny dochodzący od
strony morza i zrobiło jej się niedobrze. Potknęła się na środku ulicy i została niemalże
zdeptana przez miotającego fińskimi przekleństwami mężczyznę.
Stina nie mówiła zbyt często w swoim ojczystym języku w dzieciństwie, ale wciąż
dobrze pamiętała pewne słowa, których nauczyli ją starsi bracia. Rzuciła więc kilka z nich w
kierunku odchodzącego mężczyzny. Ale ten zamiast pójść dalej przed siebie, odwrócił się na
pięcie i spojrzał na nią najbardziej brązowymi oczami, jakie kiedykolwiek widziała.
W ten oto sposób Stina Mattisdatter poznała piekarza Johannesa Borge. Pomimo
swego norweskiego nazwiska, pochodził z Finlandii, podobnie jak ona. Przybył do Norwegii
jako dziecko wraz ze swoim ojcem. Kiedy został sierotą, przygarnęła go norweska rodzina.
Norwescy rodzice dali mu swoje nazwisko i to po nich otrzymał później piekarnię. Miał
starszego brata i jeszcze starszą siostrę, ale oni nie mieszkali w Tromsø. Zastępcza matka
wyprowadziła się po śmierci męża do swojej córki. Co do przyszłej profesji Johannesa nigdy
nie było żadnych wątpliwości. Dorastał tuż przy piekarskim piecu.
Tę historię Stina usłyszała dużo później. Kiedy stała po raz pierwszy twarzą w twarz z
Johannesem, stwierdziła ze zdziwieniem, że wygląda na niezwykle uprzejmego człowieka.
To, że na nią wpadł, było jedynie przypadkiem i wybaczyła mu to, głównie z powodu jego
fińskich korzeni.
Johannes przywitał się z nią tak, jak witają się między sobą mężczyźni: przez uścisk
dłoni tak silny, że prawie połamał jej palce. Nawet nie zauważył, że było to dla niej
nieprzyjemne. Stinie podobała się jego naturalność. Zanim jeszcze zdążył puścić jej dłoń,
zaproponował jej pracę. Po drodze do miasta załatwił jej pokój u przyjaciół rodziny. Stina
była w Tromsø ledwie od pól godziny, a już miała pracę jako ekspedientka w piekarni na
Vestregata i pokój na trzecim piętrze najpiękniejszego domu na Sjøgata.
W czasie, który minął od jej przybycia do miasta, ona i piekarz stali się sobie bliscy
na tyle, na ile było to możliwe między pracodawcą a pracownikiem. Był kawalerem, i to dość
młodym. Dwadzieścia siedem lat oznaczało dojrzałość, ale w jej oczach wcale nie był stary.
Czasami wydawał jej się być głupszy niż ona, a innym razem odznaczał się mądrością ponad
swój wiek. Stina nie pojmowała, jak doszło do tego, że młode damy z miasta jeszcze nie
wzięły go w obroty, bo przecież z pewnością nie tylko ona uważała go za dobrą partię.
Starała się nie zwracać uwagi na plotki, które krążyły na temat jej pracodawcy, ale przecież
nie była głucha.
Niektórzy twierdzili, że sekretnie kochał się w jednej z pięknych córek kupca, u
którego mieszkała Stina. Cecilia, mówili jedni. Linnea, mówili drudzy. A inni z kolei
utrzymywali, że był zakochany w obydwu córkach kupca Rehnberga i nie mógł się
zdecydować, do której się zalecać. Dla Stiny wszystkie te spekulacje były wyjątkowo
idiotyczne.
- Johannes lubi samodzielnie podejmować decyzje, tak jak ja - wytłumaczył jej kiedyś
kupiec Rehnberg, chociaż wcale o to nie pytała. Temat sam wypłynął w wesołej rozmowie, a
kupiec zamyślił się i dodał na koniec, na wpół poważnie: - To dlatego obaj jesteśmy takimi
wiecznymi kawalerami.
Stina wcale nie uważała, że piekarz był wiecznym kawalerem. Był zbyt zajęty pracą
od rana do nocy, żeby zalecać się do młodych dam. Przepełniało go poczucie obowiązku i
najchętniej nie zostawiałby innym nic do roboty. Nawet dobre kilka tygodni po tym, jak
została zatrudniona w piekarni jako ekspedientka, potrafił podchodzić do niej po cichu i
przyglądać się, kiedy pakowała bułki dla klientów. Przyglądał się jej, gdy serwowała
pięknym paniom i młodym dziewczętom gorącą czekoladę i ciasto.
Johannes nigdy nie zwrócił jej uwagi tak, żeby mogli to słyszeć inni, ale kiedy
znaleźli się sam na sam, potrafił tłumaczyć jej, w jaki sposób mogłaby efektywniej wyko-
nywać pewne zadania. Z początku Stina złościła się na niego, gdyż nie lubiła być pouczana.
Nikt nie miał prawa przychodzić do niej i twierdzić, że jest nieporadna! Gdyby nie był jej
pracodawcą, właśnie tak by mu powiedziała. Ale po jakimś czasie Stina pojęła, że było coś w
tym, co mówił Johannes. Poza tym wcale nie mówił jej tego, żeby się wywyższać lub żeby jej
pokazywać jej miejsce. Po prostu chciał pomóc i ułatwić jej pracę. Wtedy dopiero zaczęła go
słuchać. Zaczęła się uczyć. Mogła korzystać z jego doświadczeń, by samej nie popełnić
błędów, które jemu już kiedyś się przydarzyły.
Tymczasem było już późno i niedługo mieli zamykać. Miał nadzieję, że niedługo
pojawi się grupka służących, chętnie zjadających te ciastka, które nie były równie piękne, jak
te z wystawy. Pod wieczór Johannes sprzedawał to, co pozostało, za pół ceny i dobrze
wiedziały o tym służące oraz okoliczne dzieci.
Piekarz miał nadzieję, że ktoś się pojawi, a równocześnie liczył na to, że tego dnia
będzie inaczej i nic nie zakłóci panującej obecnie błogiej ciszy. Mógł bez zakłóceń roz-
mawiać ze Stiną, która krzątała się i sprzątała wszystkie stoliki na błysk. Lubił z nią
dyskutować i miał wrażenie, że ona czuje podobnie. Była dość rozmowną osobą.
Johannes nie lubił się zbytnio przywiązywać do ludzi, ale po tym, jak jego matka
wyprowadziła się z Tromsø, Stina poniekąd zastępowała mu rodzinę. Szkoda było takiego
młodego człowieka jak on. To był przecież czas, kiedy powinien korzystać z życia. Kiedy już
się ożeni, będzie za późno na przyjemności. Myśl o małżeństwie była mu obca i
nieprzyjemna. Wolał odsunąć od siebie tę kwestię na bliżej nieokreśloną przyszłość.
Na szczęście nie poddał się pokusie opowiedzenia Stinie, w jaki sposób na nią
patrzył. Sądził, że bardziej by ją to przeraziło, niż by jej schlebiło.
Zadzwonił dzwonek nad drzwiami. Stina wyprostowała automatycznie plecy. Uniosła
brodę i powitała gościa uśmiechem. Był to promienny uśmiech, który rozciągał się od ucha
do ucha.
- Iver!
Stina wyszła zza lady i skoczyła mu na powitanie z taką radością, że chłopak o mało
co nie zrobił kilku kroków do tyłu. Gdyby nie wsparł się plecami o drzwi, z pewnością
powaliłaby go na ziemię.
- To naprawdę ty! - cieszyła się.
- Ach tak, to tutaj pracujesz. - Iver Halvorsen, który dopiero co przybył łodzią z
Målsnes, był zaskoczony wylewnym powitaniem Stiny. I choć ona zdawała się nie zwracać
uwagi na stojącego za ladą mężczyznę, który przyglądał się im z niezbyt zadowoloną miną,
to Iver go zauważył. Był zmuszony chwycić Stinę za ramiona i odepchnąć ją na odpowiednią
odległość, żeby przestała mu się rzucać na szyję.
Nie mógł zapomnieć, w jaki sposób żegnała się z nim, kiedy wyjeżdżała w lecie. Nie
można było powiedzieć, że było w tym pożegnaniu dużo radości. Była na niego strasznie
wściekła, gdyż pozwolił sobie zaproponować jej mieszkanie w Jakobvollen jako jego żonie.
Inne dziewczęta powiedziałyby „tak”, zanim jeszcze skończyłby zadawać pytanie. Ale Stina,
córka służącej, uważała, że on miał jej zbyt mało do zaoferowania. Wolała raczej opuścić
gospodarstwo oraz dolinę i poszukać pracy w jakimś innym miejscu.
Wciąż bolało go niemiłosiernie, że odrzuciła jego oświadczyny. Ale tylko oni dwoje o
tym wiedzieli. Był pewien, że Stina nie napomknęła o tym w listach do Ingrid, bo siostra nie
byłaby w stanie nic nie wspomnieć, gdyby o czymkolwiek wiedziała. Mógł przynajmniej być
wdzięczny za dyskrecję Stiny.
Nie mógł jednak uniknąć spotkania z nią, skoro przybył do miasta. Ani Lisa, ani
Ingrid nie wybaczyłyby mu, gdyby wrócił do domu, nie porozmawiawszy przedtem ze Stiną.
Miał dla niej zarówno list, jak i koszyk pełen jedzenia. Lisa i Ingrid myślały zapewne, że w
Tromsø nie ma porządnego jedzenia.
- Jak dobrze cię widzieć! Przyjechałeś sam? Jak się czuje Ingrid? Chyba już zaczęła
chodzić? Nie mów tylko, że nabawiła się jakiegoś trwałego urazu! Długo tu zostajesz? Gdzie
się zatrzymałeś?
Stina nie zauważyła, że Iver się zawstydził. Po prostu ucieszyła się niezmiernie,
widząc nareszcie kogoś z rodzinnych stron. Wcale nie zmniejszało jej entuzjazmu to, że był
to Iver, którego przecież tak brutalnie odrzuciła kilka miesięcy wcześniej. To było tylko
drobne zajście, o którym już dawno zdążyła zapomnieć, i zakładała, że podobnie było w jego
przypadku. Teraz musiała dowiedzieć się w końcu, jak się miały sprawy w domu.
Johannes wyczuł, że ten młody mężczyzna musiał pochodzić z Målselv. Słyszał to po
jego akcencie. Nie mógł być wiele starszy od Stiny, chociaż starał się zachowywać jakby był
starszy. Młody mężczyzna miał jasną cerę i włosy, a jego oczy były niebieskie. Musiał być
synem z rodziny, przy której dorastała Stina. Johannes podszedł do drzwi i zamknął je,
chociaż przeważnie nie mieli w zwyczaju zamykać tak wcześnie. Ale przynajmniej tyle mógł
dla niej zrobić. Odwrócił znak na drzwiach, a następnie zakasłał i przedstawił się znajomemu
Stiny.
- Johannes Borge, jestem pracodawcą Stiny.
- Iver - powiedziała podekscytowana Stina i puściła w końcu jasnowłosego
mężczyznę, ale nie odstępowała go ani na krok.
Johannes zastanawiał się wielokrotnie nad tym, jak to będzie, kiedy pewnego dnia
wydarzy się taka sytuacja. Cieszył się, że do tej pory udało mu się uniknąć wygłupienia się.
Kilka razy był tego nawet bliski.
- Iver Halvorsen - odpowiedział Iver swym śpiewnym akcentem i mocno ścisnął dłoń
piekarza.
- Dlaczego nie poczęstujesz niczym znajomego, Stina? - Johanna zabrzmiał niczym
stary wuj. - Zamykamy już, więc będziecie mieli szansę porozmawiać. Nie musisz dzisiaj
sprzątać, zajmę się tym, kiedy już napalę w piecu na noc. - Skinął lekko głową w kierunku
Ivera. Stina nie starała się protestować.
- Sądziłem, że piekarz to stary człowiek - powiedział Iver, kiedy w końcu usiedli.
- Skąd, dlaczego miałby być stary? - Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Nie ma poza tym żadnej rodziny?
- Nie - odparła Stina, nie starając się zwodzić Ivera.
- Johannes nie jest żonaty.
Stina wróciła za ladę. Przyniosła stamtąd do stolika kilka ciastek. Po chwili pojawił
się też wspaniale pachnący dzbanek gorącej czekolady. Obsłużyła go, zanim sama usiadła.
Sobie też trochę nalała, ale nie miała właściwie czasu, żeby jeść lub pić.
Iver postanowił się poczęstować, skoro narobiła sobie już kłopotu. Napełnił usta
słodyczami i przypomniał sobie nagle, że od dawna nic nie jadł. Nie do końca podobało mu
się jedzenie na oczach wszystkich przechodniów, tuż przy dużym oknie. Pomyślał sobie, że
muszą pewnie płacić spore rachunki za ogrzewanie. Wiatr od strony fiordu potrafił być
wyjątkowo bezlitosny. Na szczęście na zewnątrz nikt nie stał i nie patrzyła na niego.
- Ingrid cię pozdrawia - powiedział, zabierając się za drugie ciastko. - Powoli zaczyna
chodzić, chociaż jej udo jest trochę zesztywniałe. Ale czuje się dobrze. Pomaga Lisie
wykonywać różne prace w domu. Z czasem będzie mogła nawet tańczyć, jestem pewien. -
Wykrzywił się. Miał nadzieję, że akurat na to już nigdy nie będzie miała ochoty.
- Nie mogła z tobą przyjechać?
Iver uniósł lekko brwi. Siostra nigdy nie zdradzała większej chęci wyjazdu do miasta,
nawet wtedy, kiedy żyła jeszcze ich matka. To głównie rodzice wyjeżdżali razem,
szczególnie kiedy trzeba było sprzedać produkty z gospodarstwa kupcowi Rehnbergowi albo
na targu. Matka nie znosiła stania na targu i zachwalania swoich produktów, niezależnie od
tego, jak były dobre. Co prawda u kupca dostawali niższą zapłatę, ale bardziej jej to od-
powiadało. Z tego powodu Iver robił tak samo teraz, już po jej śmierci. Odpowiedział w
końcu na pytanie Stiny.
- Nie, dlaczego miałaby przyjechać? Ingrid nie przepada za miastem.
Nie wspomniał o tym, że Ingrid nie mogła się ruszyć z gospodarstwa. Bywała tylko w
kościele, ale i to robiła niezbyt często. Minie jeszcze mnóstwo czasu, zanim siostra odzyska
pełną sprawność. Poza tym Ingrid nie chciała odjeżdżać z gospodarstwa na wypadek, gdyby
pojawił się Aron. Musiała tam być po to, żeby mógł ją odnaleźć. Wciąż czekała na tego
człowieka, który, jak sądził Iver, już dawno znajdował się za siedmioma górami.
Denerwowało go to, ale nic nie mówił. Sama Ingrid też nic nie mówiła, więc nikt inny nie
wiedział, co jest grane.
Stina namówiła Ivera, by opowiedział jej, co się działo w rodzinnych stronach od
czasu jej wyjazdu. Pytała o wspólnych znajomych, a Iver chętnie opowiadał. Nieco mniej
chętnie wspomniał o tym, że ojciec nawet nie jadał razem z nimi posiłków. Wolał posilać się
w samotności, a poza tym mówił ostatnio coraz mniej. Stał się obojętny wobec tego, co
działo się w gospodarstwie, więc bardzo możliwe, że będzie potrzebował pomocy Henrika
również wiosną.
Lisie wiodło się dobrze. Mógł bez obaw opowiadać o matce Stiny, ale Iver spędzał
najwięcej czasu poza domem. Nie wiedział o wszystkim, co się działo, kiedy go nie było.
Świat kobiet był przed nim zamknięty. Lisa i Ingrid rozmawiały ze sobą i zaśmiewały się, ale
zazwyczaj milkły, kiedy ktoś inny wchodził do pomieszczenia. Poza tym mógł opowiedzieć o
stanie zdrowia Ingrid, gdyż dokładnie wypytał o to doktora ostatnim razem, gdy ten
przyszedł do jego siostry. Nie miał jednak pojęcia, co tak naprawdę działo się w jej głowie.
Mógł tylko zgadywać, o czym godzinami rozmyśla.
Iverowi przyszła do głowy myśl, żeby rozerwać pieczęć, za pomocą której zamknięty
był list do Stiny. Zrobiłby to tylko po to, żeby ją lepiej zrozumieć i móc ją chronić. Wciąż
miał taką możliwość, jako że list leżał bezpiecznie w wewnętrznej kieszeni jego kurtki. Stina
wiedziała, że go dla niej przywiózł, ale nie wiedziała nic na temat żadnej pieczęci.
Postanowił przekazać jej list później.
Żeby opóźnić ten moment, Iver opowiadał jej o wszystkim, co tylko przyszło mu do
głowy. Zszedł nawet na temat grasującego niedźwiedzia.
- Któż by pomyślał, że uda mu się wytropić niedźwiedzia? No, ale skoro jednak mu
się to udało, a później na dodatek zdołał zabić zwierzę bez najmniejszych wyrzutów
sumienia, to chyba mówi wiele na temat tego, jakim on jest człowiekiem.
- Tak... - Stina zamilkła. O mały włos nie powiedziała, że Aron nie wspominał nic o
żadnym niedźwiedziu, ale w porę się powstrzymała. Prędzej czy później Iver sam natknie się
na niego na ulicy. Akurat w tej chwili nie miała ochoty myśleć o Aronie.
- Na szczęście nie widzieliśmy go od czasu, kiedy wyrzuciłem go za drzwi. Nie sądzę,
żebyśmy mieli go ponownie zobaczyć. Szybko się połapał, że nie ma u nas czego szukać.
Ingrid się zamartwia i tęskni za nim, ale później w końcu jej przejdzie. To dobrze, że wyszło
tak, jak wyszło.
Nie wiedział najwyraźniej, że Aron pojawił się w ich domu w ciągu tej jesieni. Stina
zacisnęła usta i postanowiła, że to nie od niej się o tym dowie. Była po stronie Ingrid, nie
mogła o tym zapominać. Ale zgadzała się z Iverem co do tego, że Aron był dla Ingrid niczym
trucizna. Wszystko w niej podpowiadało, że powinna uniemożliwić mu zbliżenie się do
przyjaciółki. Być może będzie zmuszona prędzej czy później opowiedzieć Iverowi o
obawach, jakie wzbudza w niej wybranek serca Ingrid.
Aron nie zamierzał się jednak poddawać.
Nie wiedziała, w jaki sposób podzielić się z Iverem swoją wiedzą. Stina czuła się
poniekąd związana słowem, które dała Aronowi. Przyrzekła nie powtarzać nikomu innemu
historii dotyczącej jego przeszłości. Niezależnie od tego, co o nim myślała, obiecała mu coś,
a Stina nie miała w zwyczaju łamać danych obietnic.
Mogła porozmawiać o tym z Ingrid, ale przysięgła, że nikomu innemu nie powtórzy
jego tajemnicy. Na dodatek tajemnica ta miała taki ciężar, że trudno było o niej rozmawiać.
Nie miałaby odwagi użyć jej przeciwko niemu. Gdyby jednak chciała znaleźć kroplę, która
przeleje czarę goryczy Ivera w stosunku do Arona Eriksena, mogłaby wykorzystać właśnie tę
informację. To było takie proste. Mogła bardzo utrudnić życie Arona, ale być może ten już
wyjechał. Nie widziała go już od dłuższego czasu, więc nie było to wykluczone.
- Wyglądasz inaczej - powiedział Iver.
Przyglądał jej się, kiedy siedziała w zamyśleniu i bawiła się okruszkami na talerzu.
Było w niej coś nowego, ale nie był do końca pewien, co to takiego. Być może to miasto
odcisnęło na niej swoje piętno. On sam nigdy nie byłby w stanie przyzwyczaić się do życia w
mieście. Zaczynał się robić nerwowy, kiedy tylko stawiał pierwszy krok na suchym lądzie w
Tromsø. Wszystko tutaj działo się szybciej niż w domu. W jaki sposób ludzie mogli cieszyć
się życiem, skoro żyli stłoczeni jak mrówki w mrowisku?
Iver podejrzewał, że Stina już nigdy nie wróci do Målselv. Cóż mogłaby tam robić?
Jeden lub drugi szczęściarz z Tromsø sprawi, że będzie się śmiała, zdobędzie w ten sposób
jej serce i będzie po wszystkim. Z tego co zauważył Iver, wysoki piekarz z włosami i oczami
w kolorze sadzy już zdążył zawrócić jej w głowie. Stina była zdania, że piekarz miał wielkie,
dobre serce. Mówiła o nim z oddaniem, które nie podobało się Iverowi. Uważał, że
mężczyzna rozmawia ze Stiną, jakby był jej rodziną. Lisie z pewnością nie spodobałoby się
to, gdyby ich usłyszała i zobaczyła. Pracodawca Stiny był bardzo młody, ale dziewczyna
przynajmniej nie mieszkała przy piekarni.
Iver najadł się do syta ciastek. Nie był przyzwyczajony do jedzenia słodkości w
dużych ilościach, więc nieco go zemdliło, ale nie dał tego po sobie poznać.
- Czy mogę cię odprowadzić tam, gdzie mieszkasz?
- Długo się zbierał w sobie, zanim odważył się zapytać. Nie zamierzał nazywać tego
miejsca domem. Jej dom był w Målselvdalen. Wciąż zresztą mogłaby do niego wrócić.
Gdyby Iver miał absolutną pewność, że Stina się zgodzi, w tej samej chwili poprosiłby ją o
rękę. Ale nikt nie lubił być upokarzany raz za razem. Wystarczyło mu, że odprowadzi ją na
Sjøgata. Iver planował zostać w mieście jeszcze przez dwa dni. Na dłużej nie mógł opuszczać
gospodarstwa.
- Oczywiście. - Stina uśmiechnęła się, zmywając filiżanki. Johannes mógł sobie
mówić, co chciał, ale ona nie zamierzała zostawić po sobie nieumytych naczyń. Wystarczyło
już to, że wyjątkowo nie umyła podłogi przed wyjściem.
- Jesteś taka piękna! Taka odmieniona! - powiedział Iver, patrząc na nią, gdy
zakładała na siebie płaszcz.
- Mówisz, jakbyś stracił rozum, Iverze Halvorsenie!
- odparła prędko, ale na jej ustach pojawił się uśmiech.
Trudno było mówić ładne rzeczy dziewczętom. Wszystkie kobiety lubiły słuchać, że
są piękne, ale część z nich była w stanie przejrzeć kłamstwo, kiedy komplementujący nie był
szczery. Poza tym mężczyźni nie zawsze wiedzieli, co właściwie mają komplementować.
Kiedy szła ostrożnie w dół ulicy, starając się nie potknąć ani nie poślizgnąć, Iver
zauważył, że idzie inaczej niż chodziła dawniej, w rodzinnych stronach. A tak właściwie, z
początku nie zauważył absolutnie nic. Szedł naprzód swoimi wielkimi, chłopskimi krokami,
aż w ciągu pięciu sekund znalazł się dobrych kilka metrów przed nią. Dopiero wtedy
zatrzymał się i obejrzał na nią.
Stina się zmieniła.
Trzymała brodę wysoko uniesioną, jej plecy były bardziej wyprostowane, kołysała się
lekko w biodrach, a kroki, które stawiała, były nieco krótsze. Dla ludzi w rodzinnych
stronach mogłoby się to wydawać głupie, ale tutaj wyglądała elegancko. Iver zatrzymał się i
poczuł się jak prostak, chociaż bez przerwy starał się udawać światowca. Stina wiedziała, jaki
był i skąd pochodził, więc udawanie przy niej kogoś innego mijało się z celem.
- Więc podoba ci się miasto?
- Tak - odpowiedziała szczerze Stina.
- I nic nie jest w stanie sprawić, żebyś wróciła?
Spojrzała na niego kątem oka, rozumiejąc, dlaczego pyta. Iver nie zmienił się ani
trochę, więc byłoby głupio z jej strony dawać mu fałszywą nadzieję.
- Nic takiego nie przychodzi mi do głowy.
Więcej się nie dopytywał.
Szli dalej bok w bok, ale Stina nawet nie próbowała wsunąć swojej dłoni pod jego
ramię. Iver z kolei nie wiedział, jak jej to zaproponować. Nie pomyślał o tym, kiedy stali
przed piekarnią. W rodzinnych stronach nikt nie robił takich rzeczy. A kiedy zobaczył inne
pary na ulicy trzymające się pod ramię, było już za późno na elegancję.
Iver cieszył się, że już się ściemniło. Słabe światła dobiegające z mijanych przez nich
domów nie zdradzały nic poza tym, że jest chłopem. Jutro żaden z ludzi, których spotykali na
swej drodze, nie będzie go pamiętał. Ale Stina wcale nie wyglądała, jakby wstydziła się być
widzianą w towarzystwie kogoś tak mało eleganckiego jak on. Dlatego też Iver postanowił
cieszyć się z drobnych przyjemności.
Kiedy doszli do rynku, musieli odskoczyć na bok przed wozem, który pędził dokądś
od północnej strony miasta. Zatrzymał się tuż przy brzegu rynku i ludzie pospiesznie zebrali
się wokół niego. Wyczuli, że coś się musiało wydarzyć. Jak wszyscy inni, Stina i Iver
pospieszyli ku wozowi.
... utopił się - usłyszeli głos z tłumu.
Powiało sensacją.
- Trzymajcie kobiety z dala! - powiedział mężczyzna z wozu. Z jednej strony wozu
wystawała para nóg w poniszczonych butach. Z drugiej strony światło padało na coś czarno-
białego o nieokreślonym kształcie.
Pewna służąca, którą Stina znała z widzenia, wyrwała się z tłumu i zwymiotowała do
morza. Przez chwilę odgłos jej torsji był jedyną rzeczą, jaką słyszała. Mały kapelusik
dziewczyny spadł do ciemnej wody, ale ona nawet tego nie zauważyła.
W powietrzu rozniósł się smród zgnilizny. Nie było to zwykłe, nadmorskie, zepsute
powietrze od brudów, które wylewano do wody. To było coś innego, coś dochodzącego z
wozu.
Iver domyślił się, co się stało, i stanął przed Stiną. Chciał za wszelką cenę zasłonić jej
ten widok, ale Stina nie była z tych, którzy dają się tak łatwo zniechęcić. Odepchnęła go na
bok i podeszła do przodu. Było już ciemno, ale jej oczy przyzwyczaiły się do mroku, więc
bez trudu zobaczyła, że pod lnianymi workami leży częściowo ukryte czyjeś ciało.
- Wyłowiliśmy go w zatoce - powiedział mężczyzna z wozu. - Wygląda na to, że
biedak leżał w wodzie od kilku tygodni. Lepiej na to nie patrzeć, jeśli ktoś zamierza iść do
domu na obiad. Nie mam pojęcia, kto to jest. Nie przypomina nikogo, kogo znam, ale co ja
tam wiem? Nie rozpoznałbym własnego brata, gdyby przez kilka tygodni leżał w wodzie.
Stina podeszła bliżej wozu. Nikt jej nie powstrzymywał. Wspięła się na palce, żeby
widzieć wyraźniej. Smród był okropny, więc pospiesznie zatkała nos.
Ciemne ubrania. Nie było w nich nic nietypowego. Podniszczone buty przykuły
ponownie jej uwagę. Pasowały rozmiarowo do potężnej sylwetki zwłok - ale za to częściowo
ponosiło odpowiedzialność morze. Mówili przecież, że ciało było w wodzie od tygodni, więc
musiało spuchnąć. Czarne włosy, a co najmniej ciemne. Czarna broda. Oczu nie widziała
dokładnie. Nie mogła też dojrzeć rysów twarzy. To również była wina morza.
Stina cofnęła się z przerażeniem. Potrącała stojących za nią ludzi i zaciskała dłonie na
ustach, by powstrzymać się od krzyku. Nie budziło to jednak specjalnego zdziwienia, gdyż
nie byłą jedyną kobietą, którą przeraził ten widok. Potknęła się nagle, ale na szczęście zdołał
ją podtrzymać Iver. Stina wtuliła się w jego pierś. Mdłości ustały. Zimne powietrze
powstrzymało ją od zwymiotowania. Odciągnął ją daleko od wozu.
- Nie słyszałaś, jak ostrzegali kobiety przed podchodzeniem? - spytał.
Stina przełykała ślinę raz za razem, aż w końcu była w stanie wydusić z siebie kilka
słów. - To Aron. Iver, jestem pewna. To jest Aron!
R
OZDZIAŁ
9
- On tu był? W Tromsø? Dlaczego nic nie powiedziałaś? - Iver stał tuż przy niej.
Mówił tak cicho, że tylko ona mogła go usłyszeć. Równocześnie miał ochotę odepchnąć ją
daleko od siebie, bo czuł się oszukany. Ale Stina nie była w stanie utrzymać się samodzielnie
na nogach. Musiał ją podtrzymywać za ramiona.
- Był tutaj - łkała niemal Stina. Głos ledwie wydostawał się jej z gardła, nie mogła
pozbyć się sprzed oczu widoku martwego, napuchniętego ciała. Życie nie powinno być takie
nieprzewidywalne. Nie powinno się kończyć tak w mgnieniu oka.
Aron był taki energiczny, kiedy go widziała ostatnim razem. To było wprost nie do
ogarnięcia, że ciało mogło się tak bardzo zmienić. Próbowała sobie poukładać w głowie to,
co działo się teraz, i to, co było dawniej. Jedna myśl mieszała się z drugą. Musiała to ogarnąć,
chociaż wciąż było jej niedobrze.
- Kiedy zamierzałaś mi o tym powiedzieć? - Iver był zły i czuł się zawiedziony.
Równocześnie jednak czuł się odpowiedzialny za przyjaciółkę. Nie mógł jej tak po prostu
zostawić samej sobie.
- Nie możemy tu stać.
Stina miała świadomość, że ludzie się na nią gapią. Oczywiście większość osób
rozmawiała o topielcu, ale zawsze znalazł się ktoś, kto uważnie obserwował, co się dzieje,
żeby później rozpuścić na ten temat plotki.
- Chodźmy do twojego mieszkania - zaproponował Iver.
- Zwariowałeś? Nie mogę przecież przyprowadzać do domu Rehnberga mężczyzn. I
to na dodatek o takiej porze! Co oni by o mnie pomyśleli? Nie pomieszkałabym tam zbyt
długo.
Iver był bezradny. Zakładał, że jej poczucie godności nie pozwoliłoby jej pójść razem
z nim do mieszkania, które wynajął, więc nawet tego nie proponował. W domu mogliby
usiąść w kuchni, gdzie krzątałaby się wokół nich Lisa i pilnowała, by nic niewłaściwego się
nie wydarzyło. Ale nikt nie zabraniałby im znajdowania się w tym samym pomieszczeniu.
Ludzie z miasta musieli być wyjątkowo niemoralni, skoro ich tok myślenia był do tego
stopnia zepsuty.
- Pójdźmy z powrotem do piekarni!
- Tam?
- Johannes to zrozumie - zapewniła.
Czyżby? Iver miał na ten temat swoje własne zdanie. Otaczał ją opiekuńczo
ramieniem, gdy spiesznie szli z powrotem tą samą drogą. Stina drżała, jakby była przemar-
znięta, ale wieczór wcale nie był chłodny. To musiało być z powodu szoku. Już przed
piekarnią klucze wpadły jej z rąk w śnieg i Iver próbował je po ciemku odnaleźć. Palce mu
zmarzły i nie wiedział, który z kluczy pasuje do drzwi. Te na szczęście otworzyły się przed
nimi, zanim zdążył którykolwiek z nich wypróbować.
- Co się stało? - Głos piekarza był ostry jak brzytwa, patrzył przy tym na Ivera tak,
jakby winił go za wyrządzenie Stinie jakiejś przykrości.
- Daj nam najpierw wejść! - syknęła Stina i to ostatecznie poskutkowało. Johannes
wpuścił ich, nie zadając więcej pytań. Wyglądał przez chwilę, jakby chciał ją unieść w
ramionach i wnieść do środka, ale nie zrobił żadnego ruchu w jej stronę. W jego zachowaniu
było widać wielkie pokłady opanowania.
Iverowi nie podobało się to jego nieoczekiwane oddanie.
- Widzieliśmy zwłoki, które wyłowili z morza - oświadczył Iver dość brutalnie. Stina
aż zadrżała. Przyjaciel nie był w stanie być delikatny, niezależnie od tego, co robił.
Najważniejsze było jednak przekazanie piekarzowi, że jej zły stan nie został wywołany przez
Ivera.
Na ladzie paliła się tylko jedna lampa, a nieopodal leżało wiadro wypełnione po
brzegi wodą. Najwyraźniej Johhanes zaczął myć podłogę. Iver nie znał ani jednego
mężczyzny, który zajmowałby się takimi rzeczami.
- Stinie wydaje się, że zna tego człowieka - kontynuował Iver. Piekarz natomiast
kucnął obok dziewczyny i ściągnął z jej dłoni rękawiczki. Następnie otoczył jej dłonie
swoimi i próbował je ogrzać. To było coś, co Iver sam miałby ochotę zrobić, ale nigdy by się
na to nie odważył. Śmiał się i flirtował na tańcach, ale nigdy nie potrafił się zdobyć na
okazywanie bliskości w tak czuły sposób. W takim zachowaniu zawsze czaiło się niebezpie-
czeństwo zostania odrzuconym.
- Zwłoki? W morzu? To ktoś z miasta? - zastanawiał się piekarz.
Stina pokręciła głową. - Był najemnym pracownikiem - powiedziała łamiącym się
głosem.
- A ty go znałaś? - Johannes Borge zaniemówił. Nie znał nikogo, kto byłby bardziej
przyzwoity w swoim zachowaniu niż Stina. Była rozmowna i uśmiechnięta, do każdego
odnosiła się równie przyjaźnie. Dlatego zresztą tak bardzo nadawała się na ekspedientkę w
piekarni. Dla Johannesa było to nie do wiary, że mogła mieć znajomych, którzy nie mają
adresu.
Johannes był daleki od traktowania wszystkich pracowników najemnych jednakowo,
gdyż wielu z nich nie miało w życiu szczęścia. Niektórzy musieli najmować się do pracy
między połowami, żeby móc powiązać koniec z końcem. Jego prawdziwy ojciec był jednym
z takich ludzi. Szycie żagli nie było zbyt dochodową pracą i rodzina cierpiała przez to
niedostatek. Johannes znał wiele osób, które dzieliły podobny los. Ale wśród najemników
były też prawdziwie ciemne dusze. Jeśli znajdowano kogoś utopionego w morzu, Johannes
mógł jedynie zgadywać, że taka osoba należała raczej do tej drugiej grupy.
- Stina znała go z Målselv - powiedział Iver, który sądził, że należało do niego
bronienie jej honoru. Piekarz miał wyraz twarzy wskazujący na brak zrozumienia. - Ten
mężczyzna pracował u nas przy żniwach ostatniego lata.
- I twoim zdaniem to dlatego właśnie on został wyłowiony z morza?
Stina pokiwała głową, nie podnosząc wzroku. Zapachy z cukierni trafiły w nią ze
zdwojoną mocą. Na co dzień ich nie czuła, ale słodkość przenikająca ściany wezbrała w niej
teraz mdląca falą. Przed oczami cały czas rysowały jej się nabrzmiałe zwłoki, które
zobaczyła. Nie widziała ich wcale wyraźnie, ale im częściej o nich myślała, tym
podobieństwo do Arona wydawało się większe.
Nie miała najmniejszego powodu wylewać łez z powodu Arona Eriksena, ale płakała
jak zbity pies. Jedyny dobry efekt tego był taki, że łzy powstrzymywały mdłości. Stina oparła
się na stole, ukryła twarz między ramionami i trzęsła się z płaczu.
Iver i Johannes wymienili spojrzenia. Obaj nie wiedzieli, jak się zachować w tej
sytuacji.
- Czy on był przyjacielem? - zapytał ze zrozumieniem Johannes. Nie mogło być
inaczej, sądząc z pełnej rozpaczy reakcji Stiny. Musiała przynajmniej wiedzieć, że Johannes
wcale jej nie potępiał. W jego oczach była wciąż taka sama.
Iver pokręcił ponuro głową. Piekarz wcale nie musiał wiedzieć, jak było naprawdę.
Nic złego nie można było powiedzieć w kwestii cnotliwości Stiny. Równocześnie
postanowił, że dopóki żyje, dopóty hańba Ingrid nie będzie przedmiotem dyskusji z obcym
człowiekiem. A jeśli ten przeklęty Aron rzeczywiście zakończył swoje życie w wodach
zatoki, to beznadziejne zadurzenie siostry kończyło się właśnie tutaj. Właśnie teraz.
- Aron nie był naszym przyjacielem. Nie należał do tych, którym zależy na posiadaniu
przyjaciół. - Iver wykrzywił się w grymasie, który wyraźnie obrazował, co myśli o
mężczyźnie, o którym rozmawiali. Gdyby znajdowali się na dworze, splunąłby na sam
dźwięk jego imienia.
Johannes pogrzebał w pamięci. Aron. Nigdy nie słyszał o żadnym Aronie. Ale nie
mógł wymagać od Stiny, żeby opowiadała mu o każdym wydarzeniu ze swojej przeszłości.
Nie był przecież pewien, czy traktowała go jak bliskiego przyjaciela. Był znacznie starszy od
niej. Na dobrą sprawę mogła go uważać bardziej za ojca.
- Ty też go widziałeś? - Johannes uniósł brwi, spoglądając na Ivera.
Mężczyzna był blady, a jego broda drżała. - Niezbyt wyraźnie - powiedział Iver.
- Ale go znałeś? Tego Arona?
- Pracował dla mnie. - Iver uniósł brodę. Ojciec przepisał na niego gospodarstwo. Na
papierach figurował jako właściciel Jakobvollen. Piekarz Johannes nie był jedynym, który
był na swoim. Iver nie życzył sobie, by mówiono do niego jak do nierozgarniętego dziecka.
- Poznałbyś go?
Iver pokiwał głową, chociaż nie mógł przysiąc, że tak by rzeczywiście było. Matka
nie była jedyną martwą osobą, jaką widział w życiu, ale ona jako jedyna była całkiem
zmasakrowana i niepodobna do siebie po śmierci. Inni zmarli, których widział, wyglądali na
spokojnych. Umarli ze starości lub z powodu jakiejś choroby.
Słyszał kilka historii na temat tego, co działo się z ludźmi, którzy topili się w morzu i
najchętniej nie oglądałby tego z bliska. Ale gdyby to mogło oszczędzić przykrości Stinie,
gdyby mogło im dać w końcu jakąś odpowiedź, nie mógłby odmówić.
- Tak sądzę - powiedział z pozorną pewnością siebie.
Johannes podjął decyzję i złapał za płaszcz i czapkę.
Stina wciąż płakała.
- Iver i ja pójdziemy sprawdzić, czy masz rację, Stina - powiedział Johannes i kucnął
tuż obok niej.
Iver sądził, że mężczyzna nieco za bardzo się jej narzuca, ale robił przecież to
wszystko, co Iver być może powinien był zrobić sam. Wyglądało w każdym razie na to, że
była wdzięczna za okazaną jej uwagę.
- Twój przyjaciel z Målselv zna tego Arona. Zbadamy sprawę. Jeśli to... twój
znajomy, będziemy o tym wiedzieli jeszcze dzisiaj.
- Nie chcę go widzieć! - Uniosła głowę, ukazując zapłakaną twarz.
- Nie musisz go oglądać. - Johannes dotknął delikatnie ramienia Stiny Wyrósł przy
ojcu, który nie znosił słabości. Łzy były zawsze zwalczane uderzeniami paska. W rodzinie
Borgego on był najmłodszym i, przez dłuższy czas, jedynym dzieckiem. Przyrodnia matka
często go tuliła, ale przyrodni ojciec niechętnie okazywał uczucia. Johannes nie miał zbyt
wielu powodów do płaczu. A dziewcząt nigdy do końca nie nauczył się rozumieć. Zawsze
przyglądał im się z pewnej odległości, ze zdziwieniem. Stina była pierwszą, z którą potrafił
rozmawiać, ale Johannes nigdy jeszcze nie widział, by płakała.
- Na razie zostaniesz tu, a Iver i ja pójdziemy do miasta zbadać sprawę. Z pewnością
zabrali go do lensmana albo do pastora. Znajdziemy go, gdziekolwiek jest. Iver go obejrzy.
To nie zajmie dużo czasu.
Pokiwała głową.
Żaden z nich nie miał ochoty jej zostawiać, ale nie potrafili jej pocieszyć. Zimne
powietrze dobrze im zrobiło i obaj szli przed siebie dużymi krokami. Nie mieli sobie nic do
powiedzenia.
Wóz ze zwłokami został zawieziony do lensmana. Kiedy tam dotarli, Johannes mówił
w ich imieniu. Był znaną twarzą w mieście i był powszechnie szanowany. Wydawało się to
oczywiście dość dziwne, że przyszedł z prośbą o zobaczenie zwłok, które dopiero co zostały
wyłowione z morza, ale byłoby o wiele dziwniejsze, gdyby poprosił o to nieznany nikomu
mężczyzna z Målselv.
- Stina Mattisdatter, która u mnie pracuje, ujrzała przelotnie zmarłego i zdawało jej
się, że go poznaje - wyjaśnił Johannes. Było mu przykro, że musi wymieniać jej imię, ale był
jednym z tych, którzy zawsze trzymali się prawdy. Kłamstwa przynosiły ze sobą coś, co
człowiek nie zawsze był w stanie kontrolować. Poza tym nie miał pamięci do kłamstw.
- Więc dlaczego Stina Mattisdatter tu nie przyszła?
Iver odważył się w tym momencie odezwać. Nie podobało mu się, kiedy coś
sugerowano na temat Stiny. - Jest wstrząśnięta. Nie przywykła do widoku martwych ludzi.
Jeśli to jest ten człowiek, ja również go rozpoznam. Pracował u mnie w Målselvdalen tego
lata. Podobnie jak Stina.
- A ty kim jesteś? - Lensman spojrzał podejrzliwie na młodego mężczyznę spoza
miasta.
Iver wytłumaczył cierpliwie. Czas mijał i nic się nie działo. Stina siedziała w tym
czasie samotnie w piekarni. Nie rozumiał, na co potrzebne były te wszystkie pytania.
- Kiedy przyjechałeś do Tromsø?
- Przybyłem z Målsnes dziś po południu - odpowiedział Iver, nie mając nawet siły się
złościć. Wymienił nazwę łodzi, załogę i pasażerów, którzy go znali i mogli potwierdzić, że
był tym, za kogo się podawał, oraz że przyjechał o tej porze, o której mówił.
To zmniejszyło zainteresowanie innych jego osobą.
- Czy jest coś dziwnego w kwestii tych zwłok? - zapytał Johannes, którego zdaniem
przesłuchanie Ivera Halvorsena stało się zbyt szczegółowe. Zaczął prawie żałować, że
przyprowadził ze sobą przyjaciela Stiny. - Poza tym, że mężczyzna się utopił? - dodał.
Lensman nie odpowiedział. - Więc chcecie go zobaczyć? Dobrze, zobaczycie go. Ale
nie ma go już za bardzo po czym rozpoznawać. Nikt nie przypomina samego siebie po kilku
tygodniach spędzonych w wodzie.
- Wstał, zadzwonił kluczem i poprowadził ich na drugi koniec podwórza, do
składziku. Zapalił parę lamp, zanim weszli.
Iver był przygotowany na smród, ale nie widział trupa z tak bliskiej odległości jak
Stina. Johannes jednak wcale nie był przygotowany. Obaj zrobili krok w tył, nim zde-
cydowali się podejść bliżej zwłok, żeby je wyraźnie widzieć. Unieśli swoje lampy, a światło
padło na martwe ciało. Iver odsunął na bok chustkę, która została położona na twarzy
zmarłego.
Dobrze było wyjść po tym na zewnątrz i nabrać w płuca świeżego powietrza. Dopiero
wtedy ktokolwiek był w stanie coś powiedzieć.
- Czy to on? - zapytał lensman.
Iver chciałby móc powiedzieć z pewnością, że tak, ale wątpliwości przepełniały
wszystkie jego myśli. Widział ciało, które wielkością przypominało Arona Eriksena. Być
może zmarły był nieco postawniejszy niż Aron, ale przecież minęły cztery miesiące, od kiedy
go widział. Było możliwe, że przybrał na wadze od czasu, gdy opuścił Målselv. Dzięki
pieniądzom, które zarobił na zabiciu niedźwiedzia, z pewnością miał wystarczająco dużo cza-
su, by się najeść do syta. Kolor włosów się zgadzał. Iver nigdy nie widział u Arona brody, ale
to wcale nie znaczyło, że nie mógł jej mieć. Co to rysów twarzy, nawet jego rodzona matka
nie byłaby w stanie go rozpoznać. Śmierć znacznie zmieniała wygląd twarzy, a w tym
przypadku również morze zrobiło swoje.
- Wahasz się - stwierdził Johannes.
Iver pokiwał głową. To, co najbardziej przemawiało za tym, że zmarły był Aronem,
to jego buty. Ale to byłoby głupie. Nie mógł powiedzieć lensmanowi Tromsø, że rozpoznał
mężczyznę po butach.
Jednak właśnie to było w nim najbardziej rozpoznawalne. Aron pucował swoje buty
każdego wieczora, jeśli tylko miał czas. Dbał o nie tak, jak kobiety dbały o swoje nowo
narodzone dzieci. Iver sądził, że to było zabawne, i wspomniał nawet o tym Stinie. Nigdy
jednak nie miał odwagi drażnić z tego powodu Arona. Buty były dla niego tak ważne jak nic
innego.
- Nie wiem - powiedział w końcu Iver, wciąż pełen wątpliwości. - On nie był dla mnie
bratem ani przyjacielem. - Westchnął i spróbował wyjaśnić. - Miał ciemne włosy i mniej
więcej taką samą sylwetkę. Był w moim wieku, około dwudziestki. Nie wiem, skąd
właściwie przybył. Chyba z południa. Podróżował po całym kraju i pracował trochę tu, trochę
tam. Nie wiem, po czym jeszcze mógłbym go zidentyfikować. To może być on, ale nie musi.
Mogę tylko powiedzieć, że go przypomina.
- Ale tamta Stina Mattisdatter była pewna? - zapytał badawczo lensman. - Może
powinna mu się jeszcze raz przyjrzeć.
- Nie - odpowiedzieli chórem Iver i Johannes.
- Ona jest wstrząśnięta - dodał spokojnie i stanowczo Johannes. - To tylko młoda
dziewczyna. Nie ma potrzeby jej na to narażać.
- Ale jeśli ta młoda dama ma większą szansę rozpoznania tego człowieka, to...
- Nie ma - powiedział zdecydowanie Iver. Nawet lensman nie mógł sobie pozwolić na
sugerowanie, że Stina miała jakiś nieprzyzwoite kontakty z Aronem. - Świadczę za nią. Jest
córką mojej gospodyni. Praktycznie dorastała ze mną i z moją siostrą.
Lensman dał za wygraną. - Jak się nazywa ten mężczyzna, którego wam
przypominają zwłoki?
- Aron Eriksen - odparł Iver.
- Miejsce urodzenia?
- Nie wiemy - wtrącił Johannes. - Stina też nie wie. Musiała go przypadkiem spotkać
na ulicy, bo nie miała w zwyczaju się z nim zadawać. Ona mieszka u kupca Rehnberga.
Iver zauważył, jak Johannes próbował uwiarygodnić postać Stiny poprzez
wymienienie nazwiska kupca. Takie właśnie było życie w mieście, w miejscu, gdzie nikt
człowieka nie znał ani nie kojarzył jego rodziny. Wtedy należało mieć wpływowych
znajomych. W stronach Ivera wszyscy się znali. Chłopak po stokroć wolał Målselv niż
miasto.
- Dowiemy się o adres - powiedział lensman. - Chyba, że przedtem zjawi się ktoś, kto
go zidentyfikuje jako kogoś innego. Czy naprawdę nie ma żadnego szczegółu, który mógłby
ci dać pewność?
Iver nie spuszczał wzroku z lensmana. Nie pragnął w tej chwili niczego innego niż
pewności, że Aron Eriksen nie żyje. Ingrid płakałaby przez kilka tygodni, ale by jej przeszło.
Wtedy miałby jedno zmartwienie z głowy. Mógłby na wiosnę zabrać siostrę na tańce. W
Bardudalen było kilka sporych gospodarstw. Chętnie widziałby Ingrid jako gospodynię w
jednym z nich.
Tańce...
Ta myśl uderzyła Ivera z taką siłą, że na moment zaparło mu dech w piersiach. Na
Boga, czemu nie przyszło mu to wcześniej do głowy? Był tak nieuważny, że sam sobie nie
mógł się nadziwić. Kiedy pierwszy raz zobaczył Arona, ten grał na skrzypcach. Robił to tak
dobrze, że nawet ostatni głupek mógł się domyślić, że robił to wiele razy wcześniej.
- Muszę go zobaczyć jeszcze raz! - powiedział z naciskiem. Serce mocno waliło mu w
piersi.
Johannes i lensman poszli za nim do składziku i przytrzymali lampy. Ivera nie drażnił
już odór, nawet go nie zauważał. Odrzucało go dotykanie trupa, ale musiał to zrobić. Ramię
było sztywne, ale Iverowi udało się wyprostować palce u lewej dłoni zmarłego i przyjrzeć im
się dokładniej.
- Dajcie mi więcej światła!
Podeszli bliżej z lampami i zniżyli je.
- Na co, u diabła, patrzysz? - spytał Johannes.
Iver przykucnął i powiódł palcem po opuszkach zmarłego. Przyglądał się
opuchniętym palcom, jednemu po drugim. Następnie położył rękę zmarłego z powrotem na
jego piersi. Wytarł własne dłonie o spodnie i wyszedł na podwórze.
- To on - powiedział Iver z absolutną pewnością. - To Aron Eriksen.
- I teraz jesteś tego pewien? - zapytał lensman.
- Tak pewny, jak to tylko możliwe - mówił z przekonaniem, którego nie okazywał
jeszcze kilka minut temu.
- Jak, do diabła, możesz to wiedzieć od patrzenia na jego palce? - Johannes żądał
wytłumaczenia.
- Był muzykiem - odparł Iver. - Skrzypkiem. A mężczyzna leżący w środku ma blizny
na palcach lewej dłoni. Nie wiem za wiele o grze na skrzypcach, ale domyślam się, że od
dotykania strun twardnieje człowiekowi skóra na opuszkach.
- Poznany po nadgarstkach! - Lensman pokręcił głową, ale podziwiał młodego
człowieka ze wsi. Bardzo sprytnie to wymyślił. Wciąż wiele trzeba było zbadać, ale
przynajmniej miał pewność, co do imienia zmarłego. Skrzypek Aron Eriksen. To
umożliwiało uporządkowanie nieco papierów. Lensman lubił porządek.
- Czy w jego śmierci było coś... niedobrego? - Johannes wciąż nie mógł się pozbyć
wrażenia, które miał od czasu, kiedy poprosili o pokazanie zwłok. Teraz była jego kolej, by
okazać nieco podejrzliwości.
- Myślę, że nie zwróciliście na to uwagi, ale on ma na szyi sine ślady, które mi się nie
podobają. Wygląda na to, że ktoś go udusił i wrzucił do morza.
- Zamordowany? - Johannes się przeraził.
Iver nagle źle się poczuł.
- Czy ten Aron Eriksen łatwo przysparzał sobie wrogów?
Iver nie mógł opowiedzieć, jakim człowiekiem był
Aron. Zanim się obejrzy, do Jakobvollen przyjadą przedstawiciele władzy i będą
chcieli przesłuchać Ingrid. Ani ona, ani Stina nie powinny być wciągane w to, co stało się z
Aronem. Zaczął żałować, że mówił tak stanowczo, kiedy stwierdził, że to on. Ale teraz było
za późno na wątpliwości. Musiał obstawać przy tym, co oświadczył. Niezależnie od tego, jak
bardzo go to brzydziło, musiał opisać Arona jako sympatycznego chłopaka.
- Był doskonałym pracownikiem - stwierdził Iver.
- Dobrze się dogadywał z naszym stajennym. Nie rozmawiałem z nim dużo. -
Rozłożył lekko ramiona. - W polu jest co robić. A jak siadamy, to po to, żeby się najeść albo
napić. Poza tym gospodarze raczej nie zadają się z najemnikami. Ale odniosłem wrażenie, że
to był... porządny chłopak.
- Opuścił was?
- Nie było już dla niego pracy w polu - powiedział Iver. - Na wycince u nas nie został,
bo do tego trzeba doświadczonych pracowników.
Z jakiegoś powodu nie wspomniał o niedźwiedziu. To pewnie nie miałoby dla
lensmana żadnego znaczenia, a Iver miał i tak absolutną pewność, że za zamkniętymi
drzwiami składziku leżał Aron.
Poznał go po opuszkach. Aron nie żył.
R
OZDZIAŁ
10
- Ingrid będzie załamana.
Stina zdjęła z siebie płaszcz, czapkę i rękawiczki. Kiedy nie było mężczyzn, zdążyła
zaparzyć kawę. W piekarni mogło być teraz naprawdę miło, gdyby nie przytłaczały ich
niedawne wydarzenia.
Stina nalała wszystkim kawy. W ciągu krótkiego czasu, który spędziła sama, zdołała
wziąć się w garść. Obraz zmarłego wciąż rysował się wyraźnie przed jej oczami, ale była już
w stanie kontrolować swój żołądek. Jej oczy były spuchnięte, lecz suche. Podobało jej się w
Aronie wiele rzeczy, kiedy był latem w Målselv. Nikomu nie życzyła szczęścia bardziej niż
Ingrid. Nie było zresztą żadnych wątpliwością, że przyjaciółka była zakochana. Ale ten Aron,
którego ostatnio spotkała, nie był wart niczyich łez.
- Może powinnam pojechać z tobą do domu, wtedy mogłabym opowiedzieć o
wszystkim Ingrid. - Spojrzała na Ivera. - O ile Johannes pozwoli mi wyjechać na kilką dni...
Iver nie zareagował.
- Kim jest Ingrid? - zapytał Johannes, gotowy, by spełnić każde życzenie Stiny.
- Moją siostrą - odpowiedzieli chórem Iver i Stina, co nie wyjaśniało zbytnio sprawy.
- Jego prawdziwą siostrą - wyjaśniła Stina. - I moją przyszywaną siostrą.
- Ona nie może się o niczym dowiedzieć - powiedział stanowczo Iver. Nie widział
innego wyjścia.
- Oszalałeś? - Stina pobladła. Przycisnęła dłonie mocniej do filiżanki, chociaż ta
parzyła ją w palce. Na ladzie wciąż leżały ciastka, ale ona nie była w stanie w tej chwili nic
zjeść. Kawa wystarczyła. Ogrzewała ją i powstrzymywała od zaśnięcia. - To oczywiste, że
ona musi o tym wiedzieć.
- Musi? - Iver przyglądał się Stinie. - Czy naprawdę musi?
Dziewczyna nabrała powietrza i już miała ochotę powiedzieć, że Ingrid kochała
Arona. Że tylko niepotrzebnie by na niego czekała. Usychałaby z tęsknoty, nie wiedząc, że
nie ma już za kim tęsknić. Nie życzyła tego przyjaciółce. - Ona musi wiedzieć. - Stina nie
ustępowała.
Johannes pojął, że nie powinien pytać o związek przyjaciółki Stiny z martwym
mężczyzną. Wyczuwał wyraźnie napięcie, które tłumaczyło, dlaczego Stina tak się zacho-
wywała. Tłumaczyło również wielką niechęć Ivera.
- Nie uważam tak. - Iver przypomniał sobie o liście od Ingrid. Wyjął go z kieszeni i
położył przed Stiną. - Nie podejmuj decyzji, dopóki nie przeczytasz, co ona pisze.
- Czytałeś ten list? - Stina widziała pieczęć, ale ta mogła być przecież zerwana i
przymocowana z powrotem za pomocą kropli wosku.
- Dziękuję za zaufanie!
Nie zamierzała czytać listu do czasu, aż będzie sama, niezależnie od tego, co myślał
Iver.
- Nie sądzę, żeby Aron tak po prostu skoczył do morza - powiedziała w zamyśleniu. -
Ale może się napił...
- Nie wiedzieliśmy wielu rzeczy o Aronie - wtrącił Iver. - Lensman powiedział, że
zanim go wrzucono do morza, został uduszony..
- Lensman mówił, że zmarły miał sine plamy na szyi - dodał Johannes, widząc jak
Stina kuli się na krześle.
- Nie mógł być pewien, w jaki sposób powstały.
Stinę poruszyło to, że Johannes chciał ją chronić, jednakże doszła do tego samego
wniosku, co Iver. - Jak człowiek może sobie narobić wrogów w ciągu kilku miesięcy? -
zapytała.
- On bez trudu zrażał do siebie ludzi, i to w kilka minut. - Iver nie przejmował się
tym, że słyszy go siedzący po drugiej stronie stołu Johannes. Nienawidził Arona. Jedynie
lensman nie musiał o tym wiedzieć. - Pewnie nie znajdą tego, kto to zrobił - ciągnął dalej. -
Nawet mnie to nie zmartwi. Ale jakbym wiedział, kto to zrobił, mógłbym mu uścisnąć dłoń i
podziękować. Dałbym mu nawet całe stado owiec w darze, żeby wyrazić moją wdzięczność.
Johannes nigdy by nie przypuszczał, że w tym dziewczęco pięknym chłopaku może
się gotować tyle nienawiści.
- Chyba już wystarczy tych stwierdzeń - westchnęła Stina, sądząc, że Johannes był
wyłączony z rozmowy. Nie było to jednak prawdą, bo piekarz zdążył się już w sprawę
zaangażować. Zrobił już i tak więcej, niż mogłaby oczekiwać.
- Sądzę, że dość dobrze wszystko rozumiem. - Johannes nawet nie mrugnął.
Stina opowiedziała krótko o Ingrid i Aronie, ale nic więcej ponad to, o czym wiedział
już Iver.
Wszystko zgadzało się z tym, co Johannes zdążył sobie ułożyć w głowie. Z uwagi na
Stinę cieszył się, że Iver nie przybył do miasta kilka tygodni wcześniej. Młody gospodarz z
pewnością sądził natomiast, że załatwił już sprawę z lensmanem, choć władze na pewno
zamierzały skontrolować, czy to, co Iver mówił, było zgodne z prawdą. Johannes zastanawiał
się, jak bardzo Stina lubiła zmarłego. Dziewczyna nie była specjalnie tajemnicza. Jej otwar-
tość zauroczyła go od pierwszej chwili. Gdyby była nieco starsza, pewnie śmielej wyrażałby
to, co do niej czuł. Teraz jednak postanowił się wycofać. Może to było z jego strony głupie,
ale Johannes wierzył, że to, co miało się wydarzyć, działo się prędzej czy później. Los miał
swoje nieprzewidywalne drogi.
Siedzieli wokół stołu aż w dzbanku po kawie zostały same fusy. W końcu Johannes
przerwał ich wspólne rozmyślania. - Idź do domu i wyśpij się - powiedział do Stiny. - Nie
musisz jutro przychodzić do pracy.
Nie chciała się na to godzić. - Oczywiście, że przyjdę! Co innego mam robić? Nie
będę go opłakiwać. Nie był moim przyjacielem.
- A co z szokiem? - ostrożnie spytał Johannes.
- Już mi przeszło. - Wyprostowała szyję i wyglądała dumnie niczym królowa. - Teraz
idę do domu, ale wrócę jutro o stałej porze.
- A więc to jest Stina Mattisdatter.
Lensman był rzadkim gościem piekarni Borgego. Kiedy więc wszedł, wzbudził duże
zamieszanie. Johannes rozkładał właśnie na półkach świeżo upieczone pieczywo. Piękny
zapach kusił klientów, by więcej kupić, więc należało dokładać świeżego towaru przez cały
dzień.
- Czy okazało się coś nowego? - Johannes ze spokojem porządkował półki.
- Chcę porozmawiać ze Stiną Mattisdatter - oświadczył lensman.
Siedzący przy stolikach nadstawili uszu. Do tej pory ludzie w mieście pełni
podekscytowania plotkowali na temat martwego mężczyzny wyłowionego z morza. Nikt go
co prawda nie znał, ale to nie przeszkadzało im w zgadywaniu. Kiedy lensman pojawił się w
piekarni, nie mieli wątpliwości, że musiało chodzić o zmarłego. Wiele par oczu zwróciło się
w kierunku Stiny. Czyżby znała tego człowieka?
- Możemy usiąść przy wolnym stoliku - powiedziała Stina. Zauważyła spojrzenia
ludzi i ciszę, jaka nagle zapadła w pomieszczeniu.
- Nie byłoby lepiej wybrać nieco bardziej prywatne miejsce? - Johannes chciał ją
chronić. - W kuchni jest nieco zimno, ale możecie tam spokojnie porozmawiać.
Stina spojrzała Johannesowi prosto w oczy. - Wolę to zrobić tutaj - powiedziała
wyraźnie. Zanim się zdążył sprzeciwić, zdjęła z siebie fartuch i zostawiła go za ladą. Wybrała
stolik stojący najbardziej na uboczu, ale taki, aby reszta kawiarni mogła bez trudu słyszeć
każde wypowiadane przez nią słowo. Usiadła plecami do ulicy, tak aby widzieć
równocześnie lensmana oraz resztę klientów lokalu.
- Zakładam, że twój pracodawca i przyjaciel opowiedzieli ci o martwym mężczyźnie
znalezionym w morzu i o tym, że prawdopodobnie miałaś rację, co do jego tożsamości.
- Tak - odparła Stina. Trzymała dłonie złożone na kolanach. Gdyby je uniosła,
mógłby dostrzec, jak bardzo drżały.
- Wygląda na to, że to rzeczywiście jest Aron Eriksen.
Stina milczała.
- Kiedy go ostatnio widziałaś?
- Rozmawiałam z nim na początku października - odpowiedziała Stina. - To był
przypadek. Zobaczył mnie po drugiej stronie ulicy i krzyknął za mną. Spacerowaliśmy razem
przez dziesięć minut. Powiedział, że właśnie przyjechał z Målselv i że zostanie w Tromsø tak
długo, jak będzie miał pracę. Miał nadzieję być tu przez całą zimę.
- I od tego czasu go nie widziałaś? - Lensman brzmiał, jakby jej nie wierzył.
- Nie.
- W październiku? Nie spotykaliście się częściej, skoro się znaliście?
- Nie. - Stina nie chciała pozostawiać wątpliwości.
- Był zatrudniony do pomocy przy żniwach w gospodarstwie, w którym pracuje moja
matka. Ja też tam pomagałam. Zostałam wychowana tak, by nie zadawać się z pracownikami.
Nie był moim znajomym, ale wiedziałam, kim był. Nie miałam żadnego interesu w
spotykaniu się z nim w Tromsø. - Nabrała powietrza. - Widziałam go z daleka kilka razy od
czasu tamtego spotkania w październiku, ale nie rozmawialiśmy ze sobą. Nie miałam z nim o
czym rozmawiać. A on pojął, że nie jestem taką kobietą, do jakich przywykł.
Stina zastanawiała się przedtem, co powie, jeśli lensman przyjdzie z nią
porozmawiać. Ingrid nigdy nie mogła się dowiedzieć, co powiedziała, więc nikogo to nie
krzywdziło. Aron nie żył. Jaka po nim zostanie pamięć, nie miało dla niej znaczenia.
- Czy zgodziłabyś się przyjrzeć mu jeszcze raz dokładniej, tak żebyśmy mogli mieć
dwóch świadków, którzy potwierdzą, że to. Aron Eriksen?
- Niechętnie - odparła. Jej opanowanie zniknęło na chwilę, ale zaraz odzyskała nad
sobą kontrolę. - Ale jeśli muszę...
Lensman okazał odrobinę współczucia. - Zobaczymy, czy to będzie konieczne. Więc
nie wiesz, gdzie on mieszkał?
Pokręciła głową.
Lensman wymienił adres, którego Stina nawet nie była w stanie umiejscowić w
mieście. Sama trzymała się raczej centrum. Nie miała żadnego interesu udawać się do innych
części miasta, to też powiedziała lensmanowi.
- Jakiś czas temu wynajął pokój - oświadczył lensman. - Właścicielka weszła do
środka, kiedy pewnego dnia nie pojawił się, żeby zapłacić. Wcześniej zabrał stamtąd
wszystkie swoje rzeczy, więc wynajęła pokój komuś innemu.
Stina nie rozumiała, po co lensman jej to wszystko mówił. - Więc planował wyjazd? -
zgadywała.
- Na to wygląda. Nie powiedział ci, że wyjeżdża albo gdzie się wybiera?
- W październiku? - Stina uniosła brwi, zastanawiając się, za jak głupią ją właściwie
uważał.
- To tylko taka myśl.
- Pewnie nie było tu już dla niego pracy. - Zastanawiała się, czy Aron zamierzał
powrócić do Målselv. Ale tam z pewnością nie znalazłby niczego do roboty o tej porze roku.
- Wiedziałabyś o tym, gdyby miał jakichś wrogów?
- Nie.
Lensman nie miał więcej pytań. Nie wspomniał więcej o tym, że miała przyjść
obejrzeć zwłoki. W takim razie musieli być pewni, co do tożsamości topielca.
- A więc to on? - Johannes otworzył przed Stiną drzwiczki w ladzie.
Włożyła na siebie nieco zbyt duży fartuszek i skinęła głową.
- Nie musisz tutaj być. - Jego oczy były przyjazne i ciepłe. Chciał powiedzieć
znacznie więcej, ale powstrzymał się. To nie był czas ani miejsce.
- Zostaję tu. - Stina była niewzruszona. - On dla mnie nic nie znaczył. - Popatrzyła po
gościach. - I mogę się założyć o każdą sumę, że będzie tu dzisiaj dość tłoczno. Będzie trzeba
ludzi wypychać za drzwi, żeby zamknąć.
Okazało się, że miała rację. Plotki roznosiły się bardzo szybko po małym miasteczku.
To, że lensman pojawił się w piekarni Borgego, dotarło do wielu uszu. Krążyło wiele historii.
Tajemnicę wokół zmarłego podsycała ciekawość. Przed końcem dnia Stina została uznana za
siostrę zmarłego, za jego kochankę, za kobietę, którą starał się uwieść i, w końcu, za
morderczynię. Wszyscy chcieli ją zobaczyć. Szeptali, mruczeli i drżeli ze strachu, kiedy
serwowała im kakao, kawę i herbatę. Jeśli była morderczynią, mogła ich przecież zatruć.
Trzeba było mieć oko na wszystko, co robiła.
Słyszała urywki tego, co ludzie mówili między sobą. Martwiło ją to przez pierwsze
pół godziny, ale w końcu zaczęła się z nich śmiać. Nigdy nie podejrzewała, że za tą fasadą
nieskazitelności i obojętności znajdowały się tak wielkie pokłady fantazji. Jak oni to
wszystko wymyślali?
- Możemy im powiedzieć, jak jest naprawdę. - Johannesowi nie podobało się to, na co
Stina była wystawiona przez cały dzień. - Mogę wyjść na środek i powiedzieć głośno.
- Pozwól im plotkować. Niedługo im przejdzie.
- Ale przecież jesteś niewinna.
Uśmiechnęła się szeroko. - Z czasem to zrozumieją. A teraz przynajmniej
sprzedajemy więcej ciastek niż jesteś w stanie upiec. Może będziemy musieli zamknąć
wcześniej niż zwykle, bo wszystko wyprzedaliśmy.
- Mam nadzieję, że masz rację - mruknął Johannes. Sensacje były nieprzyjemne.
Lubił spokojne życie, w którym wykonywał swoją pracę, i nikt nie zwracał na niego uwagi. -
Znosisz to w imponujący sposób, Stina!
Podziękowała mu za komplement.
Iver przyszedł chwilę przed zamknięciem. Sprzedał swoje towary kupcowi
Rehnbergowi, a później załatwiał różne sprawy w mieście. W tym roku to do niego należało
znalezienie drobnych świątecznych prezentów dla wszystkich mieszkańców gospodarstwa.
Lisa powiedziała mu, czego wszyscy, włączając ją, potrzebują. Niestety nie powiedziała mu,
co powinien kupić Stinie.
- Przyjedziesz na święta do domu?
Stina była zajęta myciem podłogi. Lada już lśniła. Nawet nie podniosła głowy, kiedy
odpowiedziała odmownie.
- Lisa na ciebie czeka.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
Zauważyła, że Iver wciąż żywił wobec niej uczucia i nie byłoby na miejscu
podsycanie ich. Od lata niewiele się zmienił. Stwierdziła, że on wcale nie miał pojęcia, czego
jej w nim brakowało. Może powinna była powiedzieć mu to wprost. Latem miała ku temu
okazję. Było jej być ciężko, kiedy została zmuszona do wyjazdu z Jakobvollen i gdy
potraktował ją niczym zwykłą służąca.
Teraz lubiła miasto. Stina nigdy nie uważała się za miastową damę, ale w Tromsø
wszystko jej się podobało. Ludzie, żywiołowość i cała reszta, nawet morze, góry i nieustający
wiatr z Balsfjord.
No i Johannes Borge.
Nie mogła o tym powiedzieć Iverowi. Chociaż on nie zawahał się, by ją zranić, kiedy
mu odmówiła, sama nie mogła odwzajemnić mu się tym samym.
- Napisałam list do matki - powiedziała. - I list do Ingrid.
- Opowiedziałaś w nim wszystko?
Stina pokiwała głową.
- Nie mogę jej dać tego listu!
Ścisnęła mocniej kij od szczotki. - To już zależy od ciebie. Ale następnym razem, gdy
przyjadę do domu, opowiem jej o wszystkim, co wiem. On ma prawo wiedzieć.
- Napisałaś o tym, że go widziałem? Że to ja go rozpoznałem?
- Nie wspominałam o tobie. Możesz jej powiedzieć, że tylko o tym słyszałeś. Albo
opowiedz to, co było naprawdę. Albo powiedz, że nic o tym nie wiesz.
Iver nie był w stanie na nią wpłynąć. Drażniło go to i równocześnie pociągało. Mała
Stina promieniała pewnością siebie i było to niezwykle fascynujące. Nigdy wcześniej nie
znał nikogo takiego.
- Ingrid będzie cię potrzebować w te święta - powiedział. - Kiedy już pogodzi się z
tym, że Aron nie wróci.
To było brzydkie z jego strony, ale Stina podziwiała jego umiejętność trafnego
uderzania w jej czułe strony.
- Może przyjadę - powiedziała. - Ale nic nie obiecuję.
- „Może” jest lepsze niż „nie”.
Również tego wieczora Iver odprowadził ją do domu. Uścisnął jej dłoń na
pożegnanie. Najchętniej by ją pocałował. Najchętniej objąłby ją, ale się powstrzymał.
Nowa Stina może by to zaakceptowała. A może nie. Może tylko by ją od siebie
odstraszył, a tego nie chciał. Jego siostra zakochała się od pierwszego wejrzenia. On jednak
potrzebował czasu. Ale Iver Halvorsen zaczynał rozumieć, że to, co czuje do Stiny, było
zakochaniem, a może nawet miłością.
- Do widzenia, Stino - powiedział. - Pamiętaj o swojej przyszywanej siostrze.
R
OZDZIAŁ
11
List od Stiny był długo wyczekiwany. Ingrid usiadła w pokoju tuż przy ciepłym
piecu, żeby się ogrzać i wyraźnie widzieć treść listu. Biodro wciąż ją bolało. Doktor
powiedział, że ramię i noga pięknie się zrosły. Z biodrem niedługo też powinno być lepiej.
Nie wiedziała do końca, czy powinna w to wierzyć. Jej palce drżały, gdy rozprostowywała
kartki listu. Był to naprawdę piękny papier, na którym widać było nawet znaki wodne. Była
ciekawa, czy Stinie dobrze się wiodło. Och, jak się cieszyła na wieści od przyjaciółki z
miasta!
Lecz Stina napisała coś niemożliwego, coś niewyobrażalnego, coś przerażającego.
Aron nie żyje, Ingrid.
Zajęło jej niemal godzinę doczytanie, co było napisane w dalszej części listu. Czytała
go raz po razie, ale nic nie rozumiała. Prawie nic w nim nie było o Stinie i o tym, jak jej się
żyje w mieście.
Ona sama, w liście do Stiny pisała niemal wyłącznie o sobie. Nie wspomniała o tym,
że odwiedził ją Aron, bo nie była pewna, czy Iver nie wpadnie na pomysł przełamania
pieczęci. Brat nie wiedział o nocnej wizycie i tak też powinno zostać. Mimo to sugerowała to
w taki sposób, żeby Stina się domyśliła.
W liście z Tromsø była jakaś historia. Coś o martwym mężczyźnie w morzu. Ingrid
nie pojmowała, dlaczego Stina zużyła na to aż cztery kartki. Co ona miała wspólnego z tym
biednym topielcem?
Niepokój ogarniał całe jej ciało. Po raz kolejny spojrzała na pierwszą stronę.
Najdroższa Ingrid, kochana siostro! Aron nie żyje, Ingrid.
Zmusiła się do przeczytania niezrozumiałej historii o tym, jak Stina zobaczyła
martwego mężczyznę na wozie, o tym, jak okazało się, że to Aron.
To nie mogła być prawda. Aron obiecał po nią wrócić. Przechowywała dla niego
dwadzieścia talarów. To była niemała suma. Miała być zabezpieczeniem dla ich wspólnej
przyszłości. Dobrze było o tym myśleć. Wiedziała, że pieniądze były tylko symbolem. Chciał
jej okazać, że ma do niej zaufanie. Nie potrzebowała tych pieniędzy, ale to był miły gest. To,
że je u niej zostawił, było dowodem na to, o czym już wiedziała: Aron zawsze dotrzymywał
danego słowa.
On wróci. Nie mógł tak po prostu umrzeć. Ingrid przeczytała list raz jeszcze.
Zrozumiała, co było tam napisane.
Stina musiała w to wierzyć, inaczej nie napisałaby tego. Nie raniłaby jej bez
przyczyny. Przyjaciółka z pewnością widziała martwego człowieka i to musiało być okropne.
Starała się oszczędzić Ingrid przykrych szczegółów, ale dlaczego napisała, że to był Aron?
Co miała powiedzieć, kiedy Lisa zapyta ją o list? Stina napisała też do niej, ale Ingrid
nie podejrzewała, żeby przyjaciółka opowiadała matce te wszystkie okropne szczegóły.
Jak dużo wiedział Iver? Przecież tam był, kiedy to się wydarzyło. Musiał widzieć to,
co Stina, chociaż ona nie wspominała o tym ani słowem.
Ingrid zebrała leżące wokół niej papiery. Wyszła z ciepłego pokoju i udała się na
poszukiwania Ivera. Niestety, kiedy znalazła brata w kuchni, siedział z nim tam również
ojciec i Henrik.
- Miło było dostać wieści od Stiny? - zapytała Lisa i z jej tonu Ingrid wyczuła, że
Stina nie napisała matce nic o Aronie.
Iver miał w oczach niepokój. Mrugnął do niej ostrzegawczo, ale Ingrid nie była
głupia.
- Chodź i opowiedz mi więcej o Stinie, Iver! - poprosiła.
Brat jednak nie zamierzał nigdzie iść.
- No nie bądź uparty jak baba - mruknął Halvor.
- Ingrid na pewno chce wiedzieć o tych sekretach, które należą tylko do was młodych
i o których my nie powinniśmy słyszeć.
- Nie ma o czym opowiadać.
- Ależ tak - uśmiechnęła się Lisa.
Iver nie miał wyboru i poszedł za Ingrid do pokoju. Było tam cieplej niż w kuchni. A
może po prostu pocił się ze strachu przed rozmową z Ingrid. Stina powinna była go
posłuchać.
- To nie jest prawda! - Ingrid odwróciła się gwałtownie na środku pokoju, machając w
powietrzu listem od Stiny. Miała na policzkach czerwone rumieńce, a jej głos drżał. W jej
tonie była absolutna pewność.
Iver wiedział, że nie należało nic mówić Ingrid, ale widać Stina nie zamierzała go
słuchać. Łatwo jej było, kiedy siedziała sobie w Tromsø i romansowała z piekarzem Borgem,
nie zamierzając nawet wybrać się do domu na święta. Mogła sobie wyjawiać prawdę, ale to
Iver musiał ponieść tego słone konsekwencje.
- Wiesz, o czym ona pisze? - spytała Ingrid.
Potwierdził, choć niechętnie.
- Ale to nieprawda! - Ingrid czytała list Stiny i nie wierzyła w ani jedno słowo.
- Widziałem go na własne oczy i nie mam wątpliwości.
Iver brzmiał bardzo pewnie. Wciąż jednak zdarzało się, że rozmyślał o tym, czy nie
popełnił błędu, oświadczając lensmanowi w Tromsø, że to zwłoki Arona leżały w zimnym
składziku. Miałby większą pewność, gdyby twarz była nieco bardziej rozpoznawalna.
Opuszki świadczyły jednak wyraźnie o tym, że to był Aron. On sam miał dłonie pełne
odcisków. Mieli je wszyscy gospodarze, których znał. To samo dotyczyło ludzi pracujących
w lesie. Aron również miał na dłoniach odciski. Z pewnością nieobca była mu praca w polu,
w lesie i na morzu. Ale grał również na skrzypcach. Człowiek nie zyskiwał sobie przezwiska
„Aron od skrzypiec” jeśli nie grał często. A skoro tak, to musiał mieć stwardniałą skórę na
opuszkach.
Ale Ingrid pokręciła tylko głową i nie chciała zaakceptować prawdy. Jak mogła się
tak mocno zakochać w kimś, kogo prawie nie widywała? Całkiem straciła głowę od
pierwszego razu, kiedy się spotkali. Iverowi nigdy się to nie zdarzyło. Potrzebował czasu,
żeby przyzwyczaić się do widoku danej osoby. Miał też poczucie dużej odpowiedzialności.
Panią w Jakobvollen nie mogła zostać pierwsza lepsza dziewczyna. Musiał mądrze wybierać,
bo będzie ona matką jego dzieci. Trzeba było podchodzić ostrożnie do takich decyzji.
- On nie żyje, Ingrid.
Rozłożył ramiona i zrobiło mu się jej żal, choć w głębi serca wiedział, że sama sobie
na to zapracowała. Powinna była wiedzieć, z kim się zadawała.
- Nie przepadałem za nim, ale nie życzyłem mu śmierci. Jest mi przykro, że tak
cierpisz. Ale nie mogę kłamać albo mówić, że było inaczej. Stina spotkała go w Tromsø. Był
tam, ale nagle zniknął. Mieszkanie, które wynajmował, zostało opróżnione. To nie
przypadek.
Ingrid pokręciła głową. Wyglądała, jakby miała za moment zemdleć. Brat zrobił kilka
kroków w jej stronę, żeby ją objąć i podtrzymać. Nie chciał jej skrzywdzić, ale Ingrid cała
zesztywniała. A więc tak daleko zaszły już sprawy między nimi.
- Mylicie się - zapewniła. - Bardzo się pomyliliście, a ja nie życzę sobie, żebyś komuś
opowiadał, że on nie żyje, bo to nieprawda. Słyszysz, co do ciebie mówię, Iver?
Nie chciał jej doprowadzać do krzyku, więc zdusił w sobie sprzeciw. - To zostanie
między nami - zapewnił.
Gdyby słuchała uważnie, usłyszałaby, że nie cofał swoich słów na temat Arona.
Prawdy nie dało się cofnąć, nie
zależnie jak trudna była do zaakceptowania. Postanowił dać jej kilka dni i wtedy
ponownie o tym wspomnieć. Najwyraźniej siostra potrzebowała czasu.
- Być może Stina przyjedzie do domu na święta - powiedział.
W najgorszym wypadku przekonanie Ingrid spadnie na Stinę. Mieszkała w mieście i
docierały do niej wszystkie nowości. Johannes przyrzekł kontaktować się regularnie z
lensmanem. Do świąt być może dowiedzą się czegoś więcej. Teraz wiedzieli jedynie, że
Aronowi stało się coś złego.
Iver jednak nie potrafił się zbytnio smucić z tego powodu. Uważał, że Aron nie
zasługiwał na to, by żyć, ale nie miał też specjalnej sympatii wobec tych, którzy pozbawiali
innych życia. To był paskudny postępek. Matka zawsze wpajała im, że życie jest święte.
Należało go bronić, niezależnie od tego, jakie potrafiło być kruche i krótkie. Respektowanie
tego było równoznaczne z respektowaniem pamięci o matce.
Ingrid cieszyła się, że brat nie próbował już jej wmawiać, że Aron nie żyje. Kiedy
opuścił pokój, podarła list od Stiny na kawałki i spaliła go. List od przyjaciółki powinien być
dla niej niczym skarb, ale nie mogła przechowywać czegoś tak brzydkiego i pełnego
kłamstw.
Nie uczestniczyła w przygotowaniach do obiadu. Ingrid była równie cicha jak ojciec,
ale sądziła, że nikt nie zwrócił na to uwagi. Wcześnie położyła się spać.
Kiedy się obudziła, wszędzie było czarno. Usiadła na łóżku i nasłuchiwała. Było
zimno, drewniane ściany cicho skrzypiały. Coś w jej snach kazało jej się obudzić. Ingrid
siedziała spokojnie do czasu, aż oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Wtedy wstała i
przemierzyła zimną podłogę. Wyjrzała przez okno na zewnątrz.
Była przejrzysta, rozgwieżdżona noc. Księżyc świecił magicznym blaskiem i
oświetlał całe podwórze. Na drzewach zalegał śnieg. Woda rzeki błyszczała w oddali. W ta-
kie lodowate noce nikt nie był na tyle głupi, żeby wychodzić na zewnątrz. W powietrzu nie
było czuć powiewu wiatru. Wszystko było tak nieruchome jak na obrazku.
Nagle Ingrid zauważyła na śniegu ślady. Przykleiła twarz do zimnej szyby. Jej ciepły
oddech sprawił, że lód na szybie prawie całkiem stopniał. W jej duszy nie było ani cienia
wątpliwości. Ślady prowadziły wprost od ściany lasu w kierunku budynku, w którym latem
gromadzili siano.
To nie zwierzę tamtędy szło. To były ślady stóp.
Ingrid nie zastanawiała się długo. Naciągnęła na siebie wełniane rajstopy i wsunęła na
nogi sięgające jej za kostkę półbuty. Zabrała ze sobą wełniany koc z łóżka. Nikt nie usłyszał,
jak schodziła po schodach. Wszyscy spali, jak zawsze. Wyszła po cichu na zewnątrz, choć
drzwi lekko zaskrzypiały w zawiasach.
Na zewnątrz było tak zimno, że nawet oddychanie sprawiało trudność. Poczuła w
piersi ból, kiedy nabrała powietrza w płuca. Usta jej pękały, ale powstrzymała się przed
poślinieniem ich. Przez to mogło być tylko gorzej. Zimno szczypało ją w policzki i dłonie,
dostawało się pod jej koszulę, docierając do nagiej skóry. Biodro nie bolało ją bardziej niż
kiedy leżała, ale znacznie lepiej było iść, niż stać w miejscu.
Ingrid zawahała się tylko przez moment, ale wiedziała, że to do niego podobne, by
znaleźć sobie ukrycie blisko niej i tam czekać. Nie mógł wiedzieć, czy jest już całkiem
bezpiecznie. Przebiegła przez podwórze do stodoły. Próbowała iść dokładnie po śladach,
które on zostawił na śniegu.
Ingrid była tego pewna. To był on, Aron. Wrócił do niej! A teraz leżał tam i marznął
na kość. Tak nie powinno być. Nie obchodziło jej, co powie brat, ojciec albo Lisa. Zaprosi
Arona do środka. Będzie mógł spać u niej w pokoju. Tam było jego miejsce. Już nic ich nie
rozdzieli.
Drabina stała przy bocznej ścianie, jakby od dawna nikt nie wchodził do środka Ale
Ingrid nie zastanawiała się nad tym specjalnie. Aron był pomysłowym i przebiegłym
chłopakiem. Otworzyła podwójne drzwi i weszła do środka. Szczeliny w ścianach
przepuszczały do środka światło księżyca.
- Aron? - spytała i nasłuchiwała.
Usłyszała tylko jak kilka krów i owiec poruszyło się niespokojnie.
Ingrid zawołała go ponownie. - Aron! Jesteś tu? Musisz tu być! To ja, Ingrid.
Odpowiedz mi, proszę. Aron!
Musiał już spać. Zrobiła nierozsądnie, że nie wzięła ze sobą żadnej lampy. Wszystko
działo się tak nagle. Tęskniła za nim. Bała się, że znowu gdzieś zniknie, zanim zdążą się
spotkać. Ale ona mogła czekać. Z pewnością niedługo się obudzi i wtedy Ingrid opowie mu o
głupim liście od Stiny i o wszystkich bzdurach, które opowiedział jej Iver.
Będą się z tego śmiali, a Aron ją obejmie. Później będzie ją całował i opowie jej o
swoich niezwykłych przygodach.
Na schodach w korytarzu było strasznie zimno. Późną jesienią zdarzały się już
mroźne dni, ale to był chyba najbardziej zimny dzień w tym roku. Lisa nie miała ochoty wy-
chodzić do stodoły, ale zwierzęta musiały coś jeść. Na początek jednak musiała rozpalić piec
w kuchni. Trzeba było przygotować poranną kaszę i zaparzyć kawę. Miło byłoby się rozgrzać
ciepłym posiłkiem przed wyjściem na mróz.
Zatrzymała się przerażona na środku korytarza. Drzwi do przedsionka były uchylone i
łatwo było pojąć, skąd brało się zimno. Drzwi wejściowe były otwarte na oścież. Zimny wiatr
wdzierał się do środka. Trzęsąc się z zimna, poszła w kierunku przedsionka.
Lisa nie mogła uwierzyć, że ktoś mógłby wstać z łóżka wcześniej niż ona. Jeśli tak, to
mógł to być tylko Halvor, ale on nie złamałby niepisanej reguły o rozpalaniu w piecu.
Obowiązek ten należał do pierwszej osoby, która wstawała. Gospodyni zrobiła się
niespokojna. Zamknęła pospiesznie drzwi, po czym weszła ponownie po schodach. W
ciemnościach kilkakrotnie wymówiła imię Ivera. Nie miała odwagi budzić Halvora. W końcu
to Iver był odpowiedzialny za gospodarstwo. To jego należało wołać jeśli coś było nie tak.
Drzwi do pokoju Ingrid były uchylone. Lisa otworzyła je na oścież i chociaż wciąż
było ciemno, nie potrzebowała więcej niż kilku sekund, by zauważyć, że Ingrid nie spała w
łóżku. Koce były odrzucone na bok, a na materacu leżała jedynie poduszka. Lisa dotknęła
pościeli. Była zimna. Gospodyni przestraszyła się i natychmiast popędziła do pokoju Ivera.
Nie obchodziło jej, czy zerwie go z łóżka w środku nocy.
Musiała go wielokrotnie szarpać, zanim chłopak wyrwał się ze snu. Iver ciężko
sypiał. Minęło trochę czasu, nim pojął, że jest poranek, a Lisa stoi w jego pokoju i wcale nie
wygląda, jakby chciała z niego wyjść.
- Ingrid nie ma w sypialni! Jej łóżko jest puste i zimne, a drzwi na dwór były otwarte,
kiedy zeszłam na dół.
- Lisa załamała ręce. Była tak przerażona, że nawet nie zauważyła, jak bardzo jest jej
zimno. Nie mogła znieść myśli o tym, co się mogło stać Ingrid. Czuła, jakby miała za
plecami Annę, która mówiła jej, jak bardzo się na niej zawiodła. Nie upilnowała jej dziecka.
Iver natychmiast pomyślał o Aronie.
A jeśli się pomylili? Jeśli to nie Aron został wyłowiony w Tromsø? Jeśli tak, to nie
byłoby dziwne, gdyby przybył do Målselv po Ingrid. Teraz nikt się go przecież nie
spodziewał. Niewykluczone, że tamten martwy mężczyzna był jedynie częścią jakiegoś
planu. Iver byłby w stanie uwierzyć we wszystko, co dotyczyło Arona.
Ubrał się w milczeniu. W biegu chwycił lodowate ubrania i wciągnął je na siebie. Na
zewnątrz dostrzegł ślady. W ciągu nocy spadło trochę świeżego śniegu. Było na nim widać
ślady kocich łap i ludzkich stóp. Te ostatnie prowadziły prosto do stodoły.
Iver nie skomentował śladów, a Lisa była tak przerażona, że nawet ich nie zauważyła.
Poprosił ją, by poszła do środka i przygotowała śniadanie, w czasie gdy on sam poszuka
siostry. Iver nie ruszył się do czasu, aż Lisa nie weszła do kuchni i nie usłyszał, jak hałasuje
garnkami.
Ślady wiodły lekkim łukiem po świeżym śniegu. Prowadziły ku podwójnym drzwiom
stodoły. W piersi poczuł strach. Iver przyspieszył kroku.
Wspiął się na poddasze i poczuł, że jest mu lodowato zimno. Na niższym poziomie
było przyjemniej, bo zwierzęta wydalały z siebie ciepło. Ale tutaj, niemal pod gołym niebem,
było prawie tak zimno jak na dworze.
- Ingrid! - wykrzyknął z całych sił. - Ingrid!
Jedyne, co obudził, to zwierzęta. Zrobił się hałas nie z tej ziemi, ale teraz się tym nie
przejmował. Zwierzętami zajmie się ktoś w swoim czasie.
Iver postanowił wejść w głąb siana. To było jak grzebanie w śniegu, ale nie
przestawał szukać. Oba wielkie stogi mogły posłużyć siostrze za kryjówkę. Tylko jedne ślady
prowadziły w tym kierunku. Powinien się cieszyć. To znaczyło, że nie wracała tą samą drogą.
Musiała więc gdzieś tam być. Nie wiadomo było jednak, kiedy tu przyszła. To mogło być
przed godziną lub przed pięcioma godzinami. Było tu straszliwie zimno.
Ivera nie opuszczał strach. Chociaż nie był ciepło ubrany czuł, że się poci.
- Ingrid! - krzyknął ponownie. Nic. Zza stogu siana uciekł jedynie spłoszony kot.
Iver posłuchał intuicji i skierował się w miejsce, skąd wyskoczył kot. Ingrid leżała
tam owinięta w wełniany koc i spała. Pospieszył w jej kierunku i położył dłoń na jej policzku.
Był lodowaty. Czubek jej nosa był zimny, a usta trupioblade. Przyłożył dłoń do jej ust i długo
musiał czekać, zanim poczuł na niej oddech.
Dopiero wtedy wziął ją na ręce i zaniósł w kierunku otwartych drzwi. Nawet nie
zadawał sobie trudu, żeby je zamykać. Liczyło się tylko to, by jak najszybciej zanieść Ingrid
do domu.
Iver wniósł Ingrid do pokoju. Jednym kopnięciem rozłożył siedzenie na ławie, która
służyła często jako miejsce do spania. Zdjął ze ściany kilka ozdobnych koców, okrył siostrę,
a następnie zabrał się za rozpalenie pieca. W tej chwili najcieplej było w kuchni, ale tam nie
było miejsca, żeby ją położyć.
- Była na dworze? - Lisa była blada, a jej oczy były zaczerwienione.
- W stodole.
- Co na Boga mogła tam robić?
- Wiem równie mało co ty, Liso.
- Ale ona żyje?
- Jeszcze tak. Podaj więcej koców i owczą skórę od ojca. Przynieś jej wełniane
ubrania i wszystko, co może ją rozgrzać, Liso! Nie poradzę sobie sam!
Walczył z piecem, aż drwa w końcu zaczęły płonąć. Powoli zaczynało się robić
cieplej. Iver wciąż był przemarznięty. Przyciągnął stołek do ławy. Ostrożnie położył dłonie
na twarzy Ingrid. To było jedyne, co mu przyszło do głowy.
Jakaż z niej była głupia dziewucha! Iver zawsze był surowy w stosunku do siostry.
Drażnił się z nią przy każdej okazji, kłócił się, kiedy miał na to ochotę, i z całej siły starał się
nad nią zatriumfować. Ale to wszystko nie oznaczało, że jej nie lubił, że jej nie kochał. Była
jedynym rodzeństwem, jakie mu jeszcze pozostało. Nie chciał jej stracić.
Może to z tego powodu tak bardzo nie lubił Arona. On zabrałby Ingrid z Jakobvollen,
może nawet z Målselv.
Iver chciał poznać i polubić mężczyznę, za którego zechciałaby wyjść. Chciał, żeby
ich dzieci bawiły się razem. Nie potrafił stracić kolejnego członka rodziny.
Lisa wróciła. Halvor, w rozchełstanej koszuli i na boso, przyniósł ze sobą owczą
skórę. Anna sama uszyła ją w trakcie pierwszych lat ich małżeństwa. Skóra nigdy nie leżała
w innym miejscu niż sypialnia rodziców.
- Szalona dziewczyna, biega po dworze po nocy.
- Lisa przebierała Ingrid w wełniane ubrania. - Wszędzie tylko siano i kocie włosy -
dodała.
Iver zacisnął usta. Dotarło do niego, że kot musiał przez całą noc leżeć na jej piersi.
Może zwierzę miało więcej rozumu, niż podejrzewał. W ciągu dnia zamierzał zadbać
osobiście o to, żeby kot dostał dwie miski mleka.
- Co ona robiła na dworze? - Halvor rozumiał jeszcze mniej z tego, co się działo
wokół niego niż oni. Czekał, aż Lisa ściągnęła z niej lodowate rajstopy i owinęła stopy Ingrid
grubym, wełnianym pledem.
- Może chodziła we śnie? - zastanawiał się Halvor.
- Tak musiało być! - podchwyciła to tłumaczenie Lisa. Było dla niej oczywiste, że
prawdziwy powód był inny, ale Halvor nie musiał o tym wiedzieć. Był zadowolony, kiedy na
wszystko znajdowało się proste wyjaśnienie.
Rozłożyli owczą skórę nad Ingrid i otulili ją mocno. Wszystkim wydawało się, że jej
policzki zaczynały nabierać barw. W pokoju zrobiło się naprawdę ciepło.
- Zostanę z nią - powiedział Iver. Nie mógł pozwolić, by ktoś inny siedział u siostry,
kiedy nie była do końca sobą. Mogła coś wygadać.
- To dobry pomysł - stwierdziła Lisa. Jeszcze nie było szóstej, a oni już zdołali
poradzić sobie z taką katastrofą.
Kiedy zegar dziadka Ivera wskazał dziewiątą, Ingrid zaczęła się trząść i zgrzytać
zębami. Brat położył na niej jeszcze więcej koców, choć powinno jej być już wystarczająco
ciepło. Mimo to Ingrid marzła. Po kolejnych dwóch godzinach otworzyła oczy, ale Iver nie
był pewien, czy cokolwiek widziała. Jej spojrzenie było jak ze szkła.
Lisa nie pozwoliła Halvorowi wejść do pokoju. Sama była mocno wstrząśnięta i o
wiele bardziej przerażona, niż okazywała przed Halvorem i jego synem. Była pewna, że
Ingrid zamarznie z zimna. Pomiędzy wszystkimi zajęciami znajdowała chwilę, by złożyć ręce
i modlić się do Boga, by zostawił Ingrid w Jakobvollen.
Kiedy wskazówki minęły godzinę jedenastą, Ingrid poruszyła ustami i odezwała się. -
Aron - wydusiła spomiędzy popękanych ust. - Gdzie on jest?
Iver walczył ze sobą. W końcu zdołał powiedzieć prawdę. - Arona tu nie ma, Ingrid.
- Ale on musi tu być! On tu był! On tu był, Iver! On żyje.
- Widziałaś go? - Iver wlepił w nią wzrok.
Siostra uśmiechnęła się. - Szłam po jego śladach. Nie widziałeś ich?
Nie odpowiedział. W śniegu widniały tylko jedne ślady. Należały do Ingrid.
R
OZDZIAŁ
12
Kiedy Stina wróciła do domu, usłyszała śmiech dochodzący z niebieskiego salonu.
Dzień wydawał się być nieznośnie długi, bo ludzie wciąż masowo przychodzili do piekarni.
Zazwyczaj miewała czas, by usiąść na chwilę w ciągu dnia, ale po tym, jak odnaleziono ciało
Arona, ludzie przychodzili całymi zastępami, żeby się na nią gapić, pijąc w międzyczasie
czekoladę i pochłaniając nieprawdopodobne ilości ciastek. Johannes musiał teraz wypiekać
niemal dwa razy więcej niż wcześniej, a każdego wieczora mimo to wszystko było do reszty
wyprzedane.
Johannes rozmawiał z lensmanem każdego dnia, ale o Aronie nie było żadnych
nowych wieści. Wiedzieli, ze został uduszony przed wrzuceniem do wody. Sine ślady na jego
skórze były śladami po dłoniach. Nic z jego własności nie zostało odnalezione. Gospodyni
zgodziła się na obejrzenie ciała i była jeszcze bardziej pewna niż Iver. Później opowiadała
wszystkim, którzy chcieli słuchać, historię o zmarłym. Kolejki do niej były niemal tak długie
jak do piekarni Borgego.
Aron miał być pochowany w przyszłym tygodniu. Stina nie planowała iść na pogrzeb.
Doszła do wniosku, że ktoś przyjechał do kupca w odwiedziny. Gospodarz miał
szerokie grono znajomych i niezwykle rzadko sam zasiadał do stołu. Stina jadała z nim
obiady, kiedy nie miał gości. Gdy ktoś go odwiedzał, zabierała jedzenie z kuchni i przynosiła
je do siebie na trzecie piętro. Kogoś być może by to uraziło, ale nie Stinę. Nie pasowała do
wytwornego towarzystwa. Ta sprawa z Aronem uświadomiła jej to raz, a dobrze.
Jednak coś w głosie gościa Rehnberga zwróciło jej uwagę. Stina zakradła się pod
drzwi salonu i bezwstydnie nasłuchiwała. Nie chciała jednak zostać nakryta przez jedną z
wiekowych służących, gdyż te dokładnie wiedziały, jak człowiek powinien się prowadzić.
Wiele z nich mieszkało tu już za poprzedniego właściciela i niemal zżyły się z domem.
Zachowywały się niemal tak, jakby to one były właścicielkami. Stina trochę się ich bała,
choć one odnosiły się do niej, jakby była lekko upośledzoną wnuczką.
Przymknęła powieki, ale nie słyszała słów dochodzących zza drzwi. Zauważyła
jednak, że gość mówił po szwedzku, a kupiec po szwedzku odpowiadał. Nic zresztą
dziwnego, był przecież pochodzenia szwedzkiego. Wtedy gość roześmiał się i Stina
rozpoznała w nim wuja Aile, Jona. Bez namysłu otworzyła drzwi do salonu.
Rozmowa natychmiast umilkła. Stina ogarnęła się i pożałowała swojej bezmyślności.
Chciała uciec, ale stała jak przyklejona do podłogi. Oczywiście poznała po głosie Jona i nie
pomyliła się. To było nie do pojęcia, ale to naprawdę Jon siedział w wytwornym salonie u
kupca Rehnberga i pił koniak z kryształowego kieliszka. Rehnberg odnosił się do niego tak
samo, jak do wszystkich swoich szacownych gości. Siedzieli każdy przy swoim końcu
małego stołu i sprawiali wrażenie, jakby byli starymi przyjaciółmi.
- Czyż to nie Stina, córka Lisy z Målselvdalen? - Jon Hendriksen rozpoznał ją bez
trudu. Widać było po jego twarzy, że nie spodziewał się ujrzeć ją w salonie kupca. -
Odwiedzam mojego starego przyjaciela Magnusa w Tromsø i oto proszę, spotykam ciebie,
Stinę, przyjaciółkę naszej małej Aile.
Kupiec miewał przeróżnych przyjaciół, ale Stina nigdy nie zgadłaby, że wywodzący
się od szwedzkich Samów Jon Hendriksen, był jednym z nim. Ale taki właśnie był kupiec
Rehnberg, traktował ludzi na równi.
- Stina wynajmuje u mnie pokój - wyjaśnił spokojnie kupiec, wodząc wzrokiem od
jednego do drugiego i unosząc brwi ze zdziwienia. - Nie miałem pojęcia, że się znacie.
- Wędrujemy tuż obok domu Stiny każdego roku - powiedział Jon. - Bo to wciąż jest
twój dom, chociaż jesteś teraz piękną, dorosłą damą i wyprowadziłaś się do miasta.
- To wciąż mój dom - zgodziła się Stina. - A jak się miewa Aile?
- Aile - wyjaśnił kupcowi Jon - to moja siostrzenica. Jest przyjaciółką Stiny. Są w tym
samym wieku i bawiły się razem każdego lata, od kiedy były małymi dziewczynkami. -
Nabrał głęboko powietrza. - Aile cię pozdrawia. Wybrałem się na wycieczkę do Målselv,
żeby porozmawiać z Ingrid i z tobą, bo poprosiła mnie o to Aile. Ale teraz już nie muszę
nigdzie więcej jechać.
Stina przeczuwała, że coś było nie tak. Najchętniej zasłoniłaby uszy dłońmi i
odmówiła słuchania. Nie potrzebowała już złych wiadomości.
- Może Stina Mattisdatter chciałaby usiąść? - zapytał kupiec i pospiesznie zwolnił dla
niej swoje krzesło. Jak na swój wiek, poruszał się niezwykle zwinnie.
Stina usiadła, gdyż cokolwiek innego byłoby niegrzeczne. Nie wypadało jednak, by
kupiec zwalniał dla niej swoje własne krzesło. Nie była jego gościem, wynajmowała tylko u
niego pokój. Nie powinna była bywać w salonie i czuć się jak u siebie w domu.
- Kropelka koniaku jeszcze nikomu nie zaszkodziła - stwierdził Magnus Rehnberg i
napełnił mały, śliczny kieliszek złotym napojem. - Eleganckie damy na całym świecie piją
koniak - powiedział do Stiny. - Znałem kobietę, która mawiała, że to smakuje jak promień
słońca. Rozbiła całą skrzynkę koniaku o ścianę w tym domu.
- Ale dlaczego? - Stina nie wierzyła w ani jedno słowo, które opowiadał.
- Była zła na swojego narzeczonego - powiedział Magnus i Stina miała już absolutną
pewność, że żartował.
- A koniak był prezentem od niego.
Kupiec oraz Jon roześmieli się, patrząc na siebie porozumiewawczo. Stina pojęła, że
obaj musieli znać damę, o której była mowa.
- To jest jedyny dom w Tromsø, który został ochrzczony koniakiem - powiedział Jon.
- Skosztuj!
Łyknęła napoju. Był słodki i palił w usta. W Målselvdalen nie pijali nawet wina, nie
mówiąc już o mocniejszych alkoholach. Stina wiedziała, że w Tromsø było inaczej, zwłasz-
cza wśród zamożnych, ale nie był to zwyczaj, do którego chciałaby się przyzwyczaić.
Odstawiła kieliszek na stół i złożył dłonie na kolanach. Z pewnością nie było z jej strony
niegrzeczne, że nie wypiła wszystkiego.
- Być może chciałbyś porozmawiać ze Stiną na osobności, Jon? - Kupiec spojrzał
pytająco na przyjaciela i nie wydawał się w najmniejszym stopniu urażony. - Zauważyłem, że
musi cię tu sprowadzać jakaś prywatna sprawa.
Jon Hendriksen pokiwał głową. Nie było konieczne nadużywanie w tym przypadku
słów.
- Jeśli rozmowa ze Stiną miałaby ci w czymkolwiek pomóc, to bardzo mnie to ucieszy
- powiedział Marcus Rehnberg. - Później będziesz już wyłącznie moim gościem. Mamy dużo
tematów do poruszenia! - dodał i opuścił salon.
Stina nie mogła w to uwierzyć. Kupiec tak po prostu zostawił ją i Jona samych w
salonie. W żadnym stopniu nie ubliżyło mu to, że to, co miał do zakomunikowania Jon, nie
było przeznaczone dla jego uszu. Jej matka, Lisa, powinna była to widzieć! Nie uwierzy w to,
kiedy Stina jej o tym opowie.
- Jak dużo wiesz na temat tego, co się wydarzyło tego lata u Aile? - zapytał spokojnie
Jon. Nie lubił kurtuazyjnych rozmów. - Być może wyjechałaś z Målselv, zanim się
przeprowadziliśmy?
Zastanowiła się prędko. To lato było dla niej jak jedno wielkie zmartwienie. Anna.
Ingrid i Aron. A później jej własny konflikt z Iverem. Jej duma, na której pojawiła się rysa.
Jej nadszarpnięta godność. I ostateczny upadek: zerwanie z Jakobvollen. Wyjazd do Tromsø.
Widziała Aile tylko przelotnie. Aile zakochaną w norweskim chłopcu.
Jon najwyraźniej poznał po niej, o czym myślała. Stina odwróciła twarz. W swoich
młodszych latach, wuj Aile był znanym szamanem, uzdrowicielem, kimś, kto widział więcej
niż inni. Samowie nazywali takich ludzi noaidi. Aile mawiała, że było w tym znacznie więcej
niż tylko leczenie i widzenie. Jej wuj wskazywał ludziom również właściwą drogę. Łączył
świat żywych ze światem umarłych. Mógł rozmawiać z bogami. Dzięki temu mógł kierować
tymi, którzy żyli w jego wspólnocie.
Ale później utracił kilka palców, a Aile powiedziała, że tylko ktoś, kto posiada
wszystkie członki w ciele, może być noaidi. Gdy noaidi tracił coś tak powszechnego jak
zęby, tracił również nadprzyrodzone cechy. Ale palce znaczyły znacznie więcej niż zęby i
teraz Jon był jedynie zwykłym człowiekiem. Ale Stina wciąż miała przeczucie, że Jon
przejrzał ją na wylot.
- Wiedziałem o tym - powiedział spokojnie Jon.
- O tym chłopcu znad morza. Ale nic z tym nie zrobiłem. Nie sądziłem, że może z
tego być jakaś szkoda. Dlaczego nie miałaby się cieszyć? Jest taka młoda, myślałem.
Cudownie jest być młodym i mieć wobec kogoś tak silne uczucia. A on nie jest wcale starszy
od was. To tylko dzieciak...
Stinę wypełniło okropne przeczucie.
- Ale wy już nie jesteście dziećmi, prawda? - Jon westchnął i pokręcił lekko głową.
Na jego spokojnej, sympatycznej twarzy, malowało się ogromne zmęczenie. - My dorośli
mamy słabość do patrzenia na was jak na dzieci, nawet kiedy już dojrzejecie. Chcemy,
żebyście zostali tacy na zawsze. Niewinni i pod naszą opieką, żebyśmy mieli możliwość was
ochraniać. Ale nie możemy was chronić bardziej niż siebie samych. Po jakimś czasie życie
musi iść własną drogą.
- Czy coś się stało Aile? - spytała Stina.
- Aile jest w ciąży - odparł Jon.
Policzki Stiny zapłonęły. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że Aile mogłaby
posunąć się tak daleko, niezależnie od tego, jak bardzo była zakochana. Ingrid i Aron być
może, ale Ingrid nie mogła, zanim nie zrosły się jej złamania, a Aron już nie żył. Ingrid była
bezpieczna. Ale nigdy nie przyszłoby jej na myśl, by martwić się o Aile.
- Johan jest staroświecki - powiedział Jon o ojcu Aile.
- Jest bardzo surowy.
- Jej rodzice o tym wiedzą?
Jon pokręcił głową. - Tylko ja o tym wiem. W końcu musiała ze mną o tym
porozmawiać. Potrzebowała sojusznika i dlatego zwróciła się do mnie. Dobrze, że to
uczyniła.
- Nie wiem, kim on jest - wyrzuciła z siebie Stina.
- Ten jej narzeczony. Nie wiem, jak on się nazywa, bo nigdy mi nie powiedziała.
Powiedziała tylko, że jest ktoś taki. Wyglądało na to, że on ją bardzo kocha. Z pewnością
zrobi to, co trzeba, ale musi się o tym najpierw dowiedzieć. O ile go znasz... - Stina zgryzła w
sobie to, co chciała dodać. Nie miała ochoty wracać do domu, odwiedzać kogoś i opowiadać,
że niechciane dziecko jest drodze. Ale gdyby poprosił ją o to Jon, zrobiłaby to.
Jon długo siedział w milczeniu. Wiedział wiele o ludzkiej naturze, choć wolałby w tej
chwili o tym nie wiedzieć. Stina była młoda i patrzyła na sprawy idealistycznie. Jeszcze nie
rozczarowała się wystarczająco dużo razy. Żal mu było, że brzydka prawda musi wyjść na
światło dzienne.
- Wierzysz w to, Stino? - spytał, patrząc jej w oczy.
- Naprawdę wierzysz, że norweski chłopak znad fiordu przyzna się, że zrobił dziecko
Laponce? Myślisz, że zabierze ją do swoich rodziców i powie: oto właśnie dziewczyna, którą
chcę poślubić? Rzeczywistość taka nie jest, Stino. Po prostu nie jest.
Pochyliła głowę. Tak naprawdę to rzeczywiście w to nie wierzyła. Ona i Ingrid
martwiły się o Aile. Rozmawiały o tym, ale nigdy nie przyszłoby im do głowy, że Aile
będzie miała nieślubne dziecko pozbawione ojca. Myślały, że chłopak z Sørfjorden zrani Aile
jeszcze przed końcem lata, ale nie wpadło im do głowy, że mogłoby się to wydarzyć w taki
sposób.
- Tak właściwie to w to nie wierzę.
- Więc jest nas dwoje. - Jon uniósł kieliszek z koniakiem i napił się.
- Aile musi być zrozpaczona. - Stina zastanawiała się, co by zrobiła, gdyby to była
ona, z dzieckiem w drodze i bez jakiegokolwiek ojca, z którym można by dzielić obowiązki.
Z narzeczonym, któremu ufała i który zniknął, kiedy tylko pojawiła się kwestia
odpowiedzialności. jedno było pewne, nigdy nie mogłaby wrócić do domu w Målselv, gdyby
tak jej się w życiu ułożyło. Matka nigdy by jej nie wybaczyła.
- Jeśli Aile urodzi dziecko i je zatrzyma, zostanie wyrzucona z domu - powiedział z
powagą Jon. - Ja nie mogę jej wziąć do siebie do domu. Żona tego nie chce, chociaż nie umie
mi się sprzeciwiać. A mój brat żyje samotnie. Mogłaby się do niego wprowadzić. Ale jeśli
Aile zachowa dziecko, o którym wszyscy będą wiedzieć, że jest w połowie norweskie, to
dziecko będzie dla niej oznaczało koniec. Rozumiesz, Stino?
Rozumiała.
- Mój brat, Ante, będzie mimo wszystko proponował jej wspólne życie, bo nie ma
żadnych własnych dzieci. Ale wszyscy będą wiedzieli, że została wyklęta przez własnego
ojca, przez rodziców. A u nas małżeństwo to poważna sprawa. Nie tylko dwoje ludzi
decyduje się żyć wspólnie.
Dwie rodziny łączą się poprzez ten związek. Zła sława jednej rodziny, przechodzi na
drugą.
Stina słyszała kiedyś, jak Aile opowiadała o tym, ale nigdy nie podejrzewała, że
akurat jej przyjaciółka mogłaby mieć problem ze znalezieniem partnera. Aile nie miała czego
się wstydzić. Była słodka, przyjazna i porządna. Jej rodzina powiązana była z właściwymi
rodami. Aile mogła się zakochać, w kim chciała, jeśli tylko pochodził z rodziny równie
dobrej jak ona.
- Czy byłoby inaczej, gdyby dziecko było pełnej krwi Samem? - spytała.
Jon wzruszył ramionami.
- Gdyby to chłopak z Samów postawił Aile w takiej sytuacji, ożeniłby się z nią
natychmiast. Nie miałby żadnego wyboru. Gdyby był żonaty już wcześniej, znaleźlibyśmy
innego kawalera z jego rodziny. Wtedy Aile mogłaby wciąż uniknąć bycia naznaczoną przez
całe życie.
Stina przypomniała sobie głupie marzenia, jakie wszystkie trzy miały w dzieciństwie.
Śmiały się, szeptały i opowiadały sobie wszystko. Miały mieć piękne życia. Nikt nie
powiedział im, że bycie dorosłym to wielki ból.
- Aile powiedziała, że być może ty lub Ingrid będziecie w stanie jej pomóc - dodał
Jon. - Niechętnie proszę was o coś, młode dziewczęta, ale czuję, że ona miała rację. - Położył
dłoń na sercu i trzymał ją tak przez chwilę.
- Dlatego wyruszyłem. - Odetchnął głęboko. - Ostatnio ponad dwadzieścia lat temu
byłem na targu w Skibotn. Teraz udałem się tam ponownie, razem z Antem i moimi synami.
Kiedy oni wyjechali, przyjechałem do Tromsø. Nie podejrzewałem jednak, że cię tu zastanę.
Wcale nie sądziłem, że podróż będzie taka krótka. Może coś mi próbuje pokazać, że jestem
na właściwej drodze? Może wciąż można uratować honor Aile?
Stina nie miała pojęcia, co Aile zamierzała. W jaki sposób ona i Ingrid mogły jej przy
czymkolwiek pomóc?
- Aile była zdania, że będziecie w stanie znaleźć rodzinę, która zajmie się jej
dzieckiem. Może ktoś, kto sam nie może mieć dzieci?
Stina wyglądała na załamaną, ale nic nie powiedziała. Aile tonąc, łapała się brzytwy,
nie było w tym nic dziwnego. W jej oczach takie wyjście mogło wyglądać wyjście
prawdopodobnie, ale Jon żył już na świecie na tyle długo, by rozumieć, że trudno będzie
znaleźć norweską rodzinę, która przygarnęłaby dziecko Samów. Nawet gdyby usychali z
tęsknoty za maleństwem. Jon sam z pewnością nie pozwoliłby na to, by dziecko Aile trafiło
do byle kogo.
- Kiedy się urodzi dziecko? - spytała drżącym głosem. Coś przecież musiała
powiedzieć.
- W czerwcu, tak przynajmniej twierdzi Aile. - Jon wzruszył ramionami. - W fazie
księżyca między majem a czerwcem, z tego co widzę.
- A ona zamierza utrzymać to w tajemnicy?
Stina próbowała to ogarnąć. Wiedziała, w jakiej bliskości żyli Samowie. Sama
pamiętała, jak trudno było ukrywać się przed matką. Lisa od razu widziała po niej, jeśli
kłamała. Żądała, by natychmiast jej powiedzieć, co się działo, jeśli Stina była nie w humorze
przez więcej niż pół dnia. To był jeden z powodów, dla których dobrze było móc się
wyprowadzić z Jakobvollen.
- Czy to w ogóle możliwe, żeby to utrzymać w tajemnicy?
- Sądzimy, że być może tak - powiedział z powagą Jon. Aile dobrze zrobiła,
zwierzając się właśnie jemu.
- Pomogę jej. Wiem też, że mój brat zrobi wszystko dla Aile. Jest jego oczkiem w
głowie.
- Aile jest skłonna oddać swoje dziecko? A wy zamierzacie ukrywać fakt, że jest w
ciąży, że rodzi, a następnie zabrać ze sobą noworodka aż do Målselv?
Jon pokiwał głową. - Musisz pamiętać, że do tego czasu będziemy dużo się
przemieszczać, więc zdążymy już trafić w te strony. Ante i ja zadbamy o to, by Aile musiała
wykonywać różne zadania z dala od rodziny. Będziemy nad nią ciągle czuwać. Powiedziała,
że chce oddać dziecko, kiedy tylko przyjdzie na świat, jak najszybciej.
- A Aile uważa... że to dobry pomysł?
- To ona wymyśliła to wszystko. - Jon nie chciał pozostawiać żadnych wątpliwości. -
Ona uważa, że to jedyna szansa dla dziecka i dla niej - dodał smutno.
Stina zdążyła już zapomnieć, że wcale nie planowała do końca wypić słodkawego
koniaku. Podniosła kieliszek do ust i opróżniła go jednym, zdecydowanym haustem. Napój
rozgrzał gardło i przełyk, aż po sam żołądek. Trzęsła się. Serce waliło w jej piersi, nie
słyszała nic innego. Jon powiedział coś do niej, ale w ogóle tego nie zarejestrowała. W końcu
jednak uspokoiła się trochę.
- To wielka prośba - powiedział Jon. - Aile zrozumie, jeśli nie będziecie w stanie jej
pomóc.
Stina pokiwała głową. Znała Aile i wiedziała, że przyjaciółka nie posyłałaby do nich
Jona z żądaniem, gdyby nie była tak skrajnie bezradna i zrozpaczona.
Stina nie miała pojęcia, w jaki sposób można było pomóc Aile, lecz w głębi serca
czuła, że nie może odmówić. Musiała dołożyć wszelkich starań, żeby coś wymyślić.
- Teraz mieszkasz przecież w Tromsø - stwierdził Jon.
- Może w mieście łatwiej jest znaleźć rodzinę dla dziecka Aile?
Wątpiła w to. Samowie nie byli specjalnie popularni wśród mieszkańców Tromsø.
Rozbijali letnie obozy w Tromsdalen i przyciągali turystów, lecz większość ludzi była zdania,
że byli zbyt brudni i podejrzani, by ich traktować jak ludzi.
Stina była mimo to zdecydowana. Można było zrobić tylko jedno. Aile była dla niej
siostrą. Nie zamierzała jej zdradzić.
- Kiedy dziecko się urodzi - powiedziała - musisz je tu ze sobą przywieźć. Sądzisz, że
kupiec Rehnberg pozwoli ci tutaj przybyć z maleństwem?
Jon uśmiechnął się. - Magnus nawet wziąłby do siebie dziecko, gdyby wciąż miał
żonę.
Jeśli tak mówił, to musiało tak być.
- Przywieź tu dziecko. Pozdrów poza tym Aile i przekaż jej, że Ingrid i ja znajdziemy
rodziców dla jej dziecka. Najlepszych, jakich się da.
- To wielka obietnica. Jesteś pewna? - spytał.
- Jestem pewna - powiedziała zdecydowanie Stina. Jon Hendriksen patrzył jej długo
w oczy. W końcu spuścił wzrok. - Mam dobre przeczucie, co do tego dziecka, Stino. Czuję,
że będzie miało wspaniały dom i bogate życie.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz - uśmiechnęła się Stina. Żałowała, że nie zostało już
więcej koniaku.
R
OZDZIAŁ
13
Dzień przed pogrzebem Arona Stina wciąż nie była pewna, czy powinna iść. Nie
miała wcale ochoty, ale Ingrid z pewnością będzie chciała wiedzieć więcej o tym, jak było.
Stina czuła wobec przyjaciółki wielką lojalność. Potrafiła sobie wyobrazić wyraz jej oczu,
gdyby oświadczyła, że nie zadała sobie trudu, by odprowadzić tego, którego kochała Ingrid,
do grobu.
To byłaby zdrada.
Ingrid miałaby prawo jej nienawidzić.
Ale Ingrid nigdy nie widziała Arona takiego, jakiego jakiś czas temu widziała Stina.
Dostrzegła w nim ślad bezmyślności, który nie pasował ani trochę do czułości jego
spojrzenia, jakie Ingrid malowała przed przyjaciółkami. Ingrid nie miała pojęcia, jak bardzo
Stina zaczynała nie lubić tego człowieka, który skradł serce przyjaciółki.
Przez cały Stina dzień chodziła w zamyśleniu. Od czasu do czasu mieszały jej się
nawet zamówienia, lecz nikt się na nią nie skarżył. Kiedy zbliżało się południe, do piekarni
wpadł lensman. Stina zadrżała z niepokoju na jego widok, domyślając się, że jeszcze z nią nie
skończył.
Wszystko wskazywało na to, że śmierć Arona nie była przypadkiem, ale ona nie
mogła już bardziej pomóc. Przecież nic nie wiedziała. Nie przyszło jej do tej pory do głowy,
że lensman może jej nie wierzyć. I choć była niewinna, drżała z niepokoju. Ciarki chodziły
jej po plecach. Najważniejsze było nie okazywać lęku, dlatego też wyjątkowo uważała na to,
co robi. Nie wychodziło jej to zbytnio, ale miała nadzieję, że lensman nie zauważy, że
zachowuje się inaczej niż zwykle.
Ostatni goście na szczęście już wyszli, ale mogli go widzieć idącego w górę Storgata.
Może ktoś zatrzymał się, żeby go wypytać.
Stina była bardzo nieszczęśliwa, że zepsuła reputację cukierni i piekarza. Johannes
był powszechnie szanowany, a piekarnia była przez wszystkich lubiana, kiedy podejmowała
w niej pracę. Teraz jednak sama już nie wiedziała, co ludzie myślą. Mimo że wciąż
przychodzili masowo, nie znaczyło to wcale, że myśleli o nich z szacunkiem. Ludzie
uwielbiali sensacje i Stina miała podejrzenie, że to głównie jej szukali w ich piekarni.
Choć próbowała udawać niewzruszoną, przykro jej było być obmawianą za plecami i
obserwowaną przez wiele par oczu, gdziekolwiek się nie ruszyła. Nie lubiła być podejrzana.
Była wychowana w poczuciu, że kobieta nie powinna przyciągać zbytniej uwagi.
Gdyby wiedziała, jakie będą konsekwencje tego wszystkiego, nigdy by ani słowem
nie zdradziła, że poznała Arona. Najgorsze, co mogłoby się wtedy wydarzyć, to to, że nikt nie
poznałby imienia zmarłego, a Ingrid wciąż czekałaby na kogoś, kto miał nigdy nie przyjść.
Na szczęście Johannes zauważył lensmana w tej samej chwili, co ona. Piekarz
popchnął Stinę delikatnie, lecz stanowczo, do boku. W ten sposób sam stał za ladą. Ona
zajęła się czymś w spowitym cieniem kącie, lecz bezwstydnie podsłuchiwała każde słowo.
- Dobry wieczór, lensmanie! - Głos Johannesa był pewny i wyraźny. Jego plecy były
wyprostowane jak struna. - Pozwolę sobie zauważyć, że raczej nie przyszedł lensman kupić
kilku ciastek. Zresztą o tej porze wybór nie jest już duży, jak pan widzi.
Jak mógł sobie pozwolić na taki brak kurtuazji? Serce Stiny niemal wyrywało się z
piersi. Nie była w stanie wykonywać żadnej pożytecznej czynności. Zresztą nawet nie
patrzyła na to, co robi. Wbiła sobie do głowy, że to na nią patrzy lensman. O co ją
podejrzewał?
- Chciałbym zadać jeszcze jedno pytanie Stinie Mattisdatter - rzucił lensman równie
lekko, jakby mówił o pogodzie. - Teraz kiedy minęło trochę czasu i może spojrzeć na
wszystko z pewnego dystansu, być może przypomniała sobie coś więcej od czasu naszej
ostatniej rozmowy.
On naprawdę patrzył na nią, tak jakby szukał w jej zachowaniu jakiegoś potknięcia. I
on nazywał to rozmową! Stina cała się zatrzęsła. Lensman udawał, jakby to wszystko było
niezobowiązujące i bezpieczne, ale mimo to wzbudzał w niej niezmiennie strach.
Stina musiała w końcu wyjść z cienia i pojawić się przy ladzie. Uśmiechała się
nieznacznie, niezbyt szeroko, ale też nie przesadnie nerwowo. Najchętniej zamknęłaby się na
zapleczu, gdyby wcześniej zauważyła, kto wchodzi do środka. Mogłaby zabrać swoje ubranie
i pójść do domu. Ale teraz było już za późno, nie było jak uciec.
Johannes stał u jej boku. Nawet nie zamierzał się ruszyć. Teraz już nie tylko lada
dzieliła ją od lensmana. Czuła się dzięki temu bezpieczniej. Nie była sama i niezależnie od
tego, co sobie myślał lensman, musiał wiedzieć, że miała po swojej stronie Johannesa
Borgego.
- Zastanawiałem się, czy panienka Mattisdatter zna może kogoś ze znajomych Arona
Eriksena tutaj w mieście. - Lensman przyglądał się jej wnikliwie.
- Nie - odpowiedziała, bez trudu wytrzymując jego spojrzenie. Ulżyło jej znacznie.
Jego oczy nie spoglądały na nią oskarżycielsko. Były może przejrzyste i niebezpieczne, ale
nie przerażały jej już tak bardzo. Po rozmowie z Jonem Hendriksenem spojrzenie głęboko w
oczy lensmanowi nie stanowiło dla niej większego problemu. Wuj Aile miał wszakże oczy,
które naprawdę widziały.
- Dlaczego pyta pan o to Stinę? - Johannes wtrącił się do rozmowy. Był poirytowany i
nie zamierzał tego ukrywać. - Stina powiedziała już, że spotkała tamtego Arona całkiem
przypadkiem w październiku. Teraz mamy listopad. Niedługo święta.
- Więc był sam tamtego razu, kiedy Stina go zobaczyła? - dopytywał się lensman.
- Tak. - Nie miała pojęcia, do czego dążył. Mimo to nie dała się zbić z tropu.
Zamierzała mówić jedynie prawdę.
- Nie wspomniał o żadnych znajomych tu w mieście?
- Nie.
- To nie dlatego tu przyjechał? Bo miał tu znajomych?
- Nic o tym nie powiedział.
- A nie przyjechał tu dlatego, że ty tu byłaś?
- On nie wiedział, że ja tu byłam - powiedziała Stina z większą cierpliwością, niż się
po sobie spodziewała.
- Poza tym nie miał żadnego powodu, żeby za mną przyjeżdżać. Aron i ja
wiedzieliśmy o swoim istnieniu. Siedzieliśmy przy jednym stole w trakcie dwóch posiłków
dziennie, przez trzy tygodnie w ciągu lata, razem z wieloma innymi osobami. Nic więcej.
- Dlaczego pana to interesuje? - spytał ponownie Johannes, który nie był równie
cierpliwy. - Ona nie zna żadnych jego znajomych ani przyjaciół. Dlaczego wciąż ją pan
nachodzi? Nie powinien pan szukać kogoś, kto rzeczywiście go znał?
Lensman przyglądał się Stinie i równocześnie postanowił uchylić rąbka tajemnicy. -
Ktoś twierdzi, że widział go z innym mężczyzną, na krótko przed tym, jak go zabito. Ten
drugi również był obcy Podobno miał przy sobie futerał na skrzypce. Wyglądało na to, że nie
są wobec siebie przyjaźnie nastawieni.
- A więc ktoś jest w stanie opisać tamtego człowieka - powiedział kąśliwie Johannes.
- Panna Mattisdatter w każdym razie go nie widziała i nie zna go.
Stina wpijała palce w kant lady i miała nadzieję, że lensman nie zwróci na to uwagi.
Mężczyzna z futerałem na skrzypce. Znała mężczyznę ze skrzypcami, który nie miał nic
dobrego do powiedzenia na temat Arona. Mężczyzna z łodzi, skrzypek, który grał do tańca
tego dnia, gdy król przybył do Målsnes. Mężczyzna ten nazwał Arona wcielonym szatanem.
Stina pamiętała, że na łodzi wyczuła od niego alkohol. Mężczyzna skulił się na ziemi
i spał, aż do czasu, kiedy dotarli do portu. Co się z nim stało później, nie miała pojęcia.
Pamiętała również, że był zdolnym grajkiem i miło tańczyło się do granej przez niego
muzyki.
Ale nie przypominała sobie zbyt dobrze, jak mężczyzna wyglądał, nie wiedziała też,
jak mu było na imię. To nie było zbyt wiele informacji. Lensman uznałby pewnie, że znała
obydwu, Arona i tego tajemniczego skrzypka, znacznie lepiej, niż chciała przyznać. Wtedy
dopiero by się do niej przyczepił. Nie mogła na to pozwolić.
- Nie rozmawiałam z Aronem od tamtego razu w październiku, kiedy spotkaliśmy się
przypadkiem. Nie miało to dla mnie większego znaczenia, czy jest w mieście, czy nie -
stwierdziła Stina. Dłonie wciąż trzymała na ladzie. Gdyby je podniosła, z pewnością
zaczęłyby się trząść i mogłyby wzbudzić podejrzenia.
- To nie o ciebie się pokłócili ci dwaj mężczyźni?
Westchnęła z rezygnacją i roześmiała się w duchu, lecz zdołała zdusić w sobie
śmiech. Z pewnością nie zadziałałoby to na jej korzyść. - Nie - powiedziała z przekonaniem.
- Co ma znaczyć, do diabła? - Johannes wściekł się nie na żarty. - Stina znała
zmarłego przelotnie, rozmawiała z nim raz, kiedy zaczepił ją na ulicy. Od tego czasu go nie
widziała. I nie zna żadnego mężczyzny z futerałem.
Johannes otoczył ją ramieniem. - Jeśli nie jest pan pewien jej prawdomówności,
lensmanie, proponuję spytać mnie lub kupca Rehnberga, u którego mieszka, o referencje.
Obaj damy jej jak najwyższą ocenę.
Było jej miło, że Johannes tak uparcie jej bronił. Stina miała ochotę zamknąć oczy i
udawać, że nic z tych rzeczy się nie wydarzyło. Ale gdyby je ponownie otworzyła, lensman
wciąż by tam stał. Musiała stanąć z nim twarzą w twarz i nie okazywać strachu. Zaczęło do
niej powoli docierać, że nawet ci najbardziej niewinni potrafili z łatwością popadać w
niełaskę. Nie wystarczyło, że człowiek nie zrobił nic złego, skoro nie potrafił dowieść swojej
niewinności. Najgorzej było być biednym i pozbawionym wpływów oraz nie mieć nikogo,
kto się mógł za człowiekiem wstawić.
- Spytam o panienkę Mattisdatter u kupca Rehnberga - powiedział lensman, kierując
się do drzwi. - jaka jest twoja opinia, piekarzu Borge, mogę sobie dość dobrze wyobrazić. -
jego słowa wisiały w powietrzu jeszcze długo po tym, jak już sobie poszedł.
- On sądzi, że ze mną sypiasz - stwierdziła Stina, czerwieniąc się, kiedy dotarło do
niej, co zostało powiedziane.
Johannes momentalnie ją puścił. Zrobił krok do tyłu i zalał się rumieńcem. Na jego
twarzy widać było zmieszanie. W środku byli teraz tylko oni dwoje, więc nikt nie mógł
widzieć tego, że obejmuje ją ramieniem.
Stina wywołała u niego zmieszanie, bo odważyła się wyrazić to tak bezpośrednimi
słowami. Jemu również przebiegła przez głowę taka myśl, ale nigdy nie powiedziałby o tym
równie otwarcie. W ogóle nic zamierzał przy niej o tym wspominać w nadziei, że nie
dopatrzy się niewybrednej sugestii w słowach lensmana. Według Johannesa było to
upokarzające. Gdyby powiedział to mniej potężny człowiek, Johannes kazałby mu to cofnąć.
Naiwna niewinność Stiny poruszała w jego sercu jakiś nerw. Chciał się nią zaopiekować, ale
nie wiedział jak. Ona tak bardzo starała się być samowystarczalna. On z kolei bał się, że
wyda się jej zbyt ojcowski, jeśli będzie jej zbytnio usługiwał.
- Wiemy przecież, że to nieprawda - wydusił z siebie w końcu. Nie był w stanie
podnieść na nią wzroku.
- Lensman z pewnością nie jest jedynym, który tak sądzi. - Stina oparła się plecami o
ladę. Skrzyżowała ręce na piersi i próbowała złowić jego spojrzenie, ale jej się nie udało. To
on się czerwienił, nie ona. Zastanawiała się, czy on kiedykolwiek miał narzeczoną. Być może
powinna o to spytać kupca Rehnberga. Nabrała całkiem innego stosunku do swego
gospodarza od czasu, gdy dowiedziała się, że Jon Hendriksen jest jednym z jego bliskich
przyjaciół. Stała się dla niego niczym nowy członek rodziny po tym, jak dowiedział się o jej
znajomości z Jonem.
- Sądzę, że nie powinnam iść na pogrzeb - stwierdziła. Nie oczekiwała na akceptację
ze strony Johannesa. Nie potrzebowała jej. Ona sama o sobie decydowała. Gdyby chciał jej
przeszkodzić, mógłby odmówić przyznania jej wolnego dnia, ale to by jej i tak nie
powstrzymało. Nie, jeśli zdecydowałaby się iść.
- Zamknę na czas pogrzebu - powiedział Johannes, niezwykle szczęśliwy, że mogą
rozmawiać o czymś innym.
- Nikt nie jest na tyle zły, żeby nie zasługiwał na kilka osób stojących przy jego
grobie. Chyba pójdę na ten pogrzeb. Myślałem o tym, zanim jeszcze przyszedł tu lensman.
Nie pozwolę mu sobie przeszkodzić, choć szafuje tak kłamliwymi sugestiami.
Stina po części spodziewała się tego po nim. Jej pracodawca był wyjątkowo dobrym
człowiekiem. Ludzie z Målselv byli mniej wrażliwi, ale nie w zły sposób. Po prostu tego
wymagały od nich okoliczności. Na wsi nie było miejsca na delikatność. Stina nie znała
wcześniej nikogo takiego jak Johannes. Nie wiedziała nawet, że tacy ludzie istnieją.
- Jeśli ja pójdę, to będą mówić, że go znałam - stwierdziła ponuro Stina. - Że byliśmy
kochankami. I znowu będą mnie wyzywać od morderczyń. A miałam nadzieję, że to już
minie.
- Zatem weź dzisiaj wolne.
- Jeśli jednak nie pójdę - ciągnęła Stina - wtedy powiedzą, że z całą pewnością byłam
jego kochanką, tylko brak mi teraz godności, żeby pojawić się na jego pogrzebie. Powiedzą,
że pewnie go zabiłam, a teraz mam wyrzuty sumienia. Lensman tam będzie i też pomyśli
swoje.
Niełatwo było postąpić właściwie.
Ostatecznie Stina postanowiła pójść, ale nie założyła na siebie odświętnego ubrania.
Próbowała coś w ten sposób przekazać, ale nie była pewna, czy ktokolwiek to zrozumie. Jej
koszula była czarna, ale żakiet ciemnoniebieski, zapięty pod samą szyję. Związała włosy w
sztywny koczek, odsłaniając całkiem twarz, tak żeby nikt nie powiedział, że coś ukrywa.
Johannes przyszedł po Stinę do domu kupca Rehnberga wczesnym popołudniem.
Gospodyni uniosła wysoko brwi i wytrzeszczyła ciemne oczy. Zacisnęła usta, kiedy
wychodzili razem z domu.
Johannes podał Stinie ramię.
- Skąd wiedziałeś, że pójdę? - spytała Stina. Sama nawet o tym nie wiedziała do
czasu, aż podniosła się i zobaczyła swoją twarz w lustrze. Czuła, jakby spoglądały na nią
oczy Ingrid.
- Nie wiedziałem. Ale przyszedłem na wszelki wypadek. I tak miałem po drodze. A w
razie czego zawsze to lepiej, żebyśmy poszli razem.
Miał rację.
Poszli spacerem w kierunku kościoła. Nikt nie zmierzał tą samą drogą, co oni.
Katedra wydawała się nieskończenie wielka, bo kościelne ławy wypełniali tylko lensman,
jego dwóch ludzi, kościelny, Stina oraz Johannes.
Stina doszła do wniosku, że przeliczyła się, sądząc, że ciekawość przyciągnie
mieszkańców na pogrzeb topielca. Może większość ludzi wcale nie była taka zła, jak jej się
ostatnimi czasy wydawało.
Pastor nie musiał nawet podnosić głosu. Nie miał zbyt wiele do powiedzenia o
mężczyźnie, którego nikt z nich nie znał. Aronowi trafiło się kilka słów modlitwy i nieczysto
odśpiewany psalm. Z pewnością nie spodobałoby mu się, że brakowało w nim wyraźnego
rytmu. Chociaż mało ludzi śpiewało, nie byli w stanie utrzymać się w melodii i takcie.
Stina nie potrafiła rozpoznać, który fragment Biblii czytano ani jaki psalm był
odśpiewany. Musiała o to później zapytać Johannesa. Zawsze miał pamięć do takich rzeczy, a
ona musiała dokładnie wiedzieć o wszystkim, zanim wyjedzie do domu na święta. Może
powinna również wymyślić więcej osób siedzących w ławkach, nim opowie tę historię
Ingrid. To było wyjątkowo przygnębiające ostatnie pożegnanie.
- Pójdziemy za nim, aż zostanie ostatecznie złożony w ziemi - powiedział Johannes na
schodach kościoła. Mówił to z wielkim zdecydowaniem.
Stina miała chęć pójść do domu zaraz po ceremonii w kościele. Było jej już
wystarczająco ciężko. Nie lubiła pogrzebów, a na dodatek zaczęła jej się przypominać Anna
w trumnie. Śmierć zbierała swoje żniwo tak nieoczekiwanie.
Stina miała przykrą świadomość, że byli niezwykle widoczni w tym niewielkim
kondukcie żałobnym. Ale Johannes był przekonany o tym, że powinni powoli i spokojnie
kroczyć dalej za skromną, drewnianą trumną. Swoją dłonią przykrył dłoń, którą ona wsunęła
pod jego ramię. Stina znalazła w tym pocieszenie. Starała się nie patrzeć na ludzi, którzy
przyglądali im się z ulic i okolicznych domów.
Karawan jechał dość szybko i Stina była za to niezwykle wdzięczna. Podążyli wąską
ścieżką prowadzącą w kierunku portu. Idący za trumną ludzie musieli przyspieszać kroku, by
nadążyć. Zrobiło jej się ciepło w policzki.
Znaleźli właściciela łódki, który zgodził się przeprawić ich przez zatokę do
Storsteinen. Powiedział im swoją cenę i były to ostatnie słowa, jakie od niego usłyszeli. Przez
całą drogę na drugą stronę zatoki nie odezwał się ani słowem.
Stina mogłaby się założyć, że mężczyzna wiedział, kim była i co się o niej mówiło.
Wzbudziło to w niej niepohamowany gniew. Miała ochotę nim potrząsnąć i wykrzyknąć mu
w twarz, że nic o niej tak naprawdę nie wie. Na szczęścia miała na tyle rozsądku, by zacisnąć
usta. Nie było potrzeby potwierdzać tego, co ludzie mówili na jej temat.
Ceremonia na cmentarzu nie trwała długo. Aron został opuszczony do zmarzniętej
ziemi. Pastor odmówił ostatnią modlitwę i do roboty zabrał się grabarz.
Nikt nie został przy grobie, by opłakiwać zmarłego. Stina próbowała zapamiętać
imiona tych, którzy leżeli obok niego, ale w tym miejscu nie wszystkie groby miały krzyże
lub płyty nagrobne. Ingrid będzie ją jednak o to pytać, będzie chciała zobaczyć jego grób.
Stina miała pewność, że to na nią spadnie konieczność przyprowadzenia tu przyjaciółki.
- Spoczywaj w pokoju - szepnęła.
R
OZDZIAŁ
14
Po powrocie do miasta Stina trzęsła się z zimna. Była pewna, że to z powodu
przeprawy przez zatokę. Szal nie był wystarczająco ciepły, żeby służyć jako okrycie w listo-
padzie, a przeprawa trwała w nieskończoność z powodu znoszących łódkę prądów.
Właściciel łodzi porządnie się namęczył, zanim zdołał dowieźć ich do wskazanej kei.
Powiewy wiatru uderzały w nich od południa. Wiatr od lądu zawsze stawał się wyjątkowo
dokuczliwy w okresie zimowym.
Szli prędkim krokiem w kierunku Vestregata. Stina była wdzięczna za to, że Johannes
nie silił się na żadną rozmowę. Chciała jak najszybciej znaleźć się w ciepłej piekarni,
odetchnąć znajomymi zapachami i zapomnieć o pogrzebie. Zamierzała narzucić na siebie
fartuch i zająć się przez resztę dnia swoimi obowiązkami. To, czego najmniej w tej chwili
potrzebowała, to czas na myślenie.
Johannes otrzepał buty ze śniegu, wpuścił ich do środka i natychmiast zamknął drzwi.
Niezmiernie to Stinę zdziwiło. Kartka informująca, że cukiernia jest zamknięta, wciąż wisiała
na szybie. Johannes poprowadził Stinę za ladę i dalej przez piekarnię, która wyjątkowo nie
uderzyła jej swoim przyjemnym ciepłem. Zrozumiała, że w piecach nie rozpalano w ciągu
nocy. Johannes nie piekł poprzedniej nocy.
- O co chodzi? - zapytała, stojąc na środku kuchni, kiedy on przykucnął przy piecu i
próbował w nim napalić. Nie odpowiedział jej do czasu, kiedy w piecu zapłonął ogień.
- Będzie zamknięte przez cały dzień - oświadczył.
- Nie wiedziałem, jak długo potrwa pogrzeb. Zazwyczaj wyprawa na cmentarz i z
powrotem zajmuje trochę czasu.
Doszedłem do wniosku, że nie ma sensu piec na pół dnia albo, co gorsza, na ćwierć
dnia.
- Ale nie możesz tak po prostu zamknąć!
Johannes dorzucił do ognia kilka kawałków drewna.
Zostawił drzwiczki pieca nieco uchylone i odwrócił się w jej stronę. - Oczywiście, że
mogę. Jestem piekarzem. Wolisz kawę czy czekoladę?
Nie wiedziała.
- Usiądź proszę! - nalegał.
Stina usłuchała. Wysunęła jeden z podniszczonych stołków spod stołu i usiadła na
nim. Niegdyś stół oraz stołki były pomalowane na przyjemny, niebieskawy kolor. Miło było
pomyśleć, że odbyło się przy tym stole tyle posiłków, że niebieska barwa niemal całkiem
zniknęła. Chociaż Johannes mieszkał obecnie sam, był to dom przywołujący na myśl liczną,
szczęśliwą rodzinę.
Nigdy wcześniej nie widziała reszty tego domu, jedynie piekarnię i cukiernię.
Zastanawiała się nieraz, jak wyglądają inne pomieszczenia, ale uważała, że nie wypadało jej
się wpraszać. Do czasu tej sprawy z Aronem, Johannes był głównie jej pracodawcą. Chociaż
często rozmawiali ze sobą po pracy, nie znaczyło to wcale, że są przyjaciółmi. Przynajmniej
ona postrzegała ich wciąż jako pracodawcę i ekspedientkę.
- Człowiek aż się zaczyna zastanawiać, kim on był - powiedział Johannes, wieszając
marynarkę na oparciu krzesła. Był niezwykle pewny siebie w każdym swoim ruchu. Pewnie
tego nie widziała, ale bardzo się bał ją odstraszyć. Pracownica stała się w jego życiu kimś tak
ważnym, że nie chciał jej stracić.
Stinę naszła nagle ochota, by zdjąć marynarkę ze stołka i powiesić ją natychmiast na
wieszaku. To była ładna, dobrze uszyta marynarka, a on niszczył ją niepotrzebnie. Ale
powstrzymała się. Nie była jego matką ani żoną.
- Skąd on był, jakie miał marzenia - ciągnął Johannes. - Myślę o tym. A przecież
nigdy nawet nie widziałem go przy życiu. Nawet nie mam pojęcia, jak on właściwie
wyglądał, nie mówiąc już o tym, jakim był człowiekiem.
- Myślę, że był niebezpiecznym człowiekiem - powiedziała Stina. Pożałowała tych
słów już w momencie, kiedy je wypowiedziała, ale nie mogła ich już cofnąć.
- Niebezpiecznym? - Johannes Borge zmarszczył brwi. Jego policzki zapadły się
jeszcze bardziej.
Stina pokiwała głową.
- Masz ochotę wytłumaczyć, co masz na myśli?
Najchętniej połknęłaby własny język, żeby nie wygadać się po raz kolejny. Ale w
kuchni Johannesa było bardzo przyjemnie. Zapalił tylko jedną lampę, a na ogniu postawił
kociołek z kawą. Stina zapomniała powiedzieć, czego by się najchętniej napiła, ale on był
zbyt mądry, żeby marudzić z powodu czegoś tak nieistotnego. Wypije to, co jej naleje do
filiżanki.
- Dlaczego Aron Eriksen był niebezpieczny? - spytał Johannes.
Stina nie odpowiedziała od razu. Trudno było to wytłumaczyć, gdyż miała wobec
Arona bardzo mieszane uczucia. Co dziwne, nie stał się mniej żywy lub mniej niebezpieczny
przez to, że umarł.
Johannes przysunął sobie krzesło i usiadł tuż koło niej. Ściągnął z niej szal i
rękawiczki.
- Może chcesz zdjąć z siebie okrycie?
Stina zrobiła to. Matce nie spodobałoby się to, że siedzi bez żakietu w domu
niezamężnego mężczyzny sam na sam, bez świadków. Ale było mało prawdopodobne, żeby
miała kiedyś matce opowiedzieć tę historię. Było jeszcze mniej prawdopodobne, że
wydarzyłoby się tu coś, co mogłoby zagrozić jej cnocie. To, że kolana Johannesa stykały się
z jej kolanami, nie wydawało jej się być w żaden sposób niewłaściwe. Było to w jakiś sposób
miłe.
Spróbowała wytłumaczyć, o co jej chodziło. - W Aronie było coś takiego, jakby był
równocześnie archaniołem i diabłem. Lubił być nieco tajemniczy. Przyciągał do siebie
kobiece spojrzenia, jak światło przyciąga ćmy.
Johannes był niemal zazdrosny, kiedy nieskładnie zaczęła opowiadać o nieznajomym,
którego dopiero co położyli w grobie. Wyglądała na poruszoną. Przed lensmanem chłodno
twierdziła, że nie zna Arona Eriksena. W tak niewielu słowach, jak to było możliwe, podkre-
ślała, że znała go tylko przelotnie. Jej drżący obecnie głos podpowiadał Johannesowi, że
widocznie kłamała lepiej, niż mógłby ją o to podejrzewać. Na szczęście ulżyła mu w
cierpieniach już następnym zdaniem. - Ingrid, moja przyjaciółka, zakochała się w nim od
pierwszego wejrzenia.
Johannes odetchnął z ulgą, ale Stina nie zauważyła tego.
Skierowała na niego swoje pełne zaufania brązowe spojrzenie. - Czy pojmujesz, jak to
jest możliwe? Spojrzeć tylko na drugą osobę, kompletnie ci obcą, i wiedzieć od pierwszej
chwili, że to ktoś, kogo pokochasz?
- Myślę, że to możliwe - odparł.
Gdyby jej powiedział, że był tego pewien, tylko by ją wystraszył. To byłoby
doprawdy paskudne, gdyby wykorzystywał jej kruchość w tym momencie. Stina wciąż była
bardzo młoda. Miała jedynie osiemnaście lat. On natomiast miał nad nią niemal dziesięć lat
przewagi w doświadczeniu życiowym.
Zapominał o tym czasem, bo Stina sprawiała wrażenie dojrzalszej. Była tak
opiekuńcza i mądra, tak miła w obejściu. Miała w sobie wiele odwagi i humoru. Nigdy nie
spotkał osoby, która łączyłaby w sobie te wszystkie cechy. Nigdy nie spotkał kobiety równie
fascynującej co Stina Mattisdatter. A na dodatek była fińskiego pochodzenia i rozumiała
język, którym mówiło jego serce. Pamiętała krajobrazy, które on również widywał jako
dziecko.
Johannes nigdy nie spotkał kobiety, z którą miałby tyle wspólnego.
Ale z tego co opowiadała wywnioskował, że nigdy nie była zakochana. Miała jeszcze
przed sobą wiele radości, jakie oferowało człowiekowi życie, i nie chciał psuć jej
niespodzianki. Gdyby tylko była kilka lat starsza, nie wahałby się z zalecaniem do niej.
Sądził, że nawet teraz byłby w stanie ją zdobyć, ale być może po jakimś czasie zaczęłaby
tęsknić za czymś innym. Za bardzo ją lubił, żeby przysparzać jej takich zmartwień.
- Ingrid mówi, że tak to jest - ciągnęła Stina. - Zobaczyła Arona, a później nie chciała
już nikogo innego. Ale ja zawsze miałam wrażenie, że on chce od Ingrid czegoś innego, niż
ona od niego. Chciał - poprawiła się.
- Chciał. Teraz już nie stanowi dla niej zagrożenia. Ale on miał w głowie coś całkiem
innego, niż przyznał przed Ingrid.
- Czy tak nie jest ze wszystkimi mężczyznami? - mruknął Johannes, siląc się na żart,
ale pojął szybko, że było to nie na miejscu. - Przepraszam.
- Aron był niebezpieczny.
Na końcu języka miała to, co ostatnio powiedział jej Aron. Że zabił człowieka.
Johannes nie zastanawiałby się już dłużej nad tym, jakim człowiekiem był Aron, gdyby
powiedziała o wszystkim wprost. Ale obiecała Aronowi milczenie. Jego śmierć nic nie
zmieniała. Tylko Ingrid mogła się o tym dowiedzieć.
- On nie żyje - powiedział Johannes. - Niezależnie od tego, kim był, nie może powstać
z martwych. Nie chce mi się wierzyć, że był aż takim diabłem.
Kawa się zaparzyła. Johannes mógł sobie wierzyć, w co tylko chciał. Stina wiedziała
swoje.
Kawa była mocna i ciepła, dodał do niej brązowego cukru. Powoli opuszczał ją
paraliżujący strach. Stina uświadomiła sobie, że bała się, od kiedy weszła do kościoła, aż do
chwili, gdy opuścili cmentarz. Bała się Arona. To było takie głupie. Cieszyła się, że nie
wspomniała o tym Johannesowi. Pomyślałby tylko, że histeryzuje. Ale ostatnio wydarzyło się
tak wiele.
Najpierw Aron. Później Jon i prośba od Aile. To było więcej, niż jej ramiona były w
stanie udźwignąć.
- Ingrid jest podobna do Ivera? - spytał Johannes.
Stina długo opowiadała o przyjaciółce.
- Bardzo ją kochasz?
Stina pokiwała głową.
- Szczęśliwi są ci, którzy mają cię za przyjaciółkę, Stino - powiedział z powagą.
Chciała już powiedzieć, że mogłaby być również jego przyjaciółką, ale nie chciała
zepsuć powagi chwili. Jeśli chciał jej przyjaźni, mógł po prostu zapytać. Mógł powiedzieć, że
ona też miała w nim przyjaciela. Ale nigdy tego nie zrobił.
Musiała przestać w końcu bujać w obłokach tylko dlatego, że ktoś był dla niej miły.
Johannes był sympatyczny i okazywał jej troskę. Robił to od chwili, kiedy spotkali się w
porcie, ale nigdy nie pozwolił jej myśleć, że jego przesłanki były inne niż szlachetne.
Johannes Borge był po prostu niezwykle miłym człowiekiem, ona była jego pracownicą, a on
z tego powodu czuł się za nią w pewnym stopniu odpowiedzialny. To tylko ona sama chciała
wierzyć, że było w tym coś więcej.
- Ingrid jest dla mnie jak siostra - uśmiechnęła się. Miło było móc porozmawiać o
przyjaciółce. W końcu nie musiała myśleć o Aronie. - Mam dwie takie przyszywane siostry...
W końcu mogła opowiedzieć Johannesowi o Ingrid oraz Aile. Słuchał z
zainteresowaniem. A przynajmniej tak to wyglądało. W połowie opowieści Stina zrozumiała
w końcu chęć Ingrid, by opowiedzieć absolutnie o wszystkim jednemu człowiekowi.
Stina przysięgła sobie, że nigdy nikomu nie zdradzi, co łączy ją z Ingrid i Aile.
Wiedziała, że dotrzyma tej obietnicy. Była zła na Ingrid, kiedy ta zasugerowała, że chce o
wszystkim powiedzieć Aronowi. Stina była dość bezceremonialna, oświadczając
przyjaciółce, że może sobie robić, co chce, tylko na własną odpowiedzialność. Z tego co
wiedziała, Ingrid nigdy się nie zdradziła.
Istnieli ludzie, do których człowiek zbliżał się tak bardzo, że mógłby złożyć swoje
życie w ich rękach. Taka osoba nigdy nie mogłaby zranić ani zdradzić. Johannes Borge był
dla niej właśnie kimś takim.
- Nie mam nikogo, kto byłby mi równie bliski - westchnął Johannes, słuchając jej
ciepłej opowieści o przyjaciółkach.
- Ale masz przecież rodzinę!
- To trochę moja rodzina, a trochę nie. - Johannes rozejrzał się nerwowo. - Matka to
oczywiście matka. Chociaż mnie nie urodziła. Nigdy nie traktowała swoich dzieci odmiennie.
Ale nie mieszka tu w mieście. A moje przyrodnie rodzeństwo starsza siostra i brat, rzadko tu
bywali, kiedy byłem chłopcem. Oboje mają swoje życie gdzieś indziej. Tutaj jestem tylko ja i
kilku znajomych. Żadnych przyszywanych sióstr ani braci - powiedział ze smutkiem.
- Mógłbyś się ożenić - wypaliła.
Patrzył jej w oczy o kilka sekund zbyt długo. Pokusa, by wziąć ją w ramiona, była
ogromna. To było niemal jak zaproszenie z jej strony, ale Johannes nie sądził, żeby zrobiła to
świadomie. Stina nie miała przecież pojęcia, jaki miała na niego wpływ.
- Przyjdzie na to czas - powiedział tylko, mając nadzieję, że ona zrozumie, co miał na
myśli. Mógł na nią zaczekać. Nieważne, ile czasu miało to potrwać. Nie miał aż tylu zajęć.
- Chyba masz jakiś plan? - Uśmiechnęła się, bagatelizując tym samym nieco pytanie,
które w innych warunkach mogłoby się wydawać nieco zbyt dociekliwe.
- Być może - odparł Johannes, przekonany o tym, że Stina pojmowała wszystkie
drobne sygnały z jego strony. Czasami aż się bał, że były zbyt wyraźne.
Siedziała u niego dość długo. Rozmawiali o wielu sprawach, ale później pomijali już
niewygodne tematy. Stina wyczuła, że nie miał ochoty o tym mówić. Żartował, kiedy ona
poważniała, ciągle wspominał o jej młodym wieku, tak jakby stanowiło to jakiś problem.
Mówił o Målselvdalen i o tym, jak musi tęsknić za rodziną. Nietrudno było z tego
wywnioskować, że próbował jej pokazać, jak bardzo się różnią. Nie chciał jej dawać
fałszywej nadziei.
To było miłe z jego strony, że tak delikatnie nią pokierował, i nie musiała się
ośmieszać, okazując mu uczucia, których nie chciał podsycać. Nie mówiąc tego wprost, dał
jej do zrozumienia, że wie o jej uczuciach, ale lepiej będzie je potraktować jak coś
przelotnego. W bardzo grzeczny sposób sugerował jej, że czas dojrzeć.
Z pewnością sobie na to zasłużyła. Była znacznie bardziej brutalna w stosunku do
Ivera, kiedy jej się oświadczył. Z tego co wiedziała, jego uczucia wobec niej wtedy
przypominały to, co ona sama czuła teraz do Johannesa.
Ale człowiek nie umierał na złamane serce. Kiedy Stina szła później do domu,
wiedziała już mniej więcej, jak będzie wyglądać reszta jej życia.
R
OZDZIAŁ
15
Nie było tak prosto dostać się z Tromsø do Målselvdalen. Była to podróż, która
potrafiła ciągnąć się całymi dniami, jeśli człowiek nie miał szczęścia. Przeprawa łodzią do
Målsnes była tylko pierwszym etapem.
Kiedy zeszła na ląd, spotkała przypadkiem człowieka, którego znała z Gullhav.
Przyjechał odebrać towary, które przypłynęły łodzią z miasta. Nie zabrakło mu oczywiście
miejsca na saniach dla pięknej dziewczyny. Mówiąc to mrugnął do niej, ale Stina
zignorowała to. Gullhav nie było nawet w połowie drogi do domu, ale zawsze było to
kawałek bliżej. Miała w końcu nogi, na których mogła wędrować, ale miała poniekąd
nadzieję, że nie będzie to konieczne i że spotka kogoś, kto będzie jechał dalej na północ.
Jechali szybko przez lód. Koń wyglądał na zadowolonego z tej długiej przejażdżki.
Był zimno, ale nie nazbyt mroźno. Gdzieniegdzie ludzie łowili w przerębli. Z kominów
domostw leżących wzdłuż rzeki wydobywały się chmury dymu. Już tutaj było sporo śniegu,
ale Stina była pewna, że dalej w dolinie będzie go jeszcze więcej.
Poczuła, że cieszy się, zbliżając się coraz bardziej do znanych miejsc. Miasto ją
kusiło, przemawiało do tych stron jej osobowości, o których istnieniu nie zdawała sobie
nawet sprawy przed przyjazdem do Tromsø. Podobało jej się, ale stwierdziła, że życie w
dolinie nie było wcale bardziej uciążliwe niż w mieście. W domu było mniej ludzi, ale w
mieście też wszyscy obmawiali się i knuli. Z początku nie zauważyła tego, bo znała niewiele
osób. Na dodatek wtedy jeszcze nie plotkowano na jej temat.
Miała nadzieję, że to wszystko nie dotrze nigdy do uszu jej matki.
Lasse z Gullhav opowiedział jej różne nowinki ze wszystkich zakątków Målselv.
Większość ludzi z tych opowieści znała, a nawet jeśli nie, to i tak jej to nie przeszkadzało.
Dobrze było z kimś porozmawiać dialektem, czuła się dzięki temu swojsko.
- Myślałem, że Ingrid pojawi się w tym tygodniu w kościele - powiedział, bo miał
świadomość, że dziewczęta były przyjaciółkami. - Widziałem ją przed tygodniem i już
całkiem dobrze chodziła. Ale później się okazało, że zachorowała. Nikt z Jakobvollen nie
przyszedł.
- Ingrid jest chora? Znowu? - wykrzyknęła zdziwiona Stina.
- Iver powiedział, że się przeziębiła.
Stina podejrzewała, że było to coś więcej.
- Even powiedział, że przemarzła na kość - opowiadał Lasse. - Chodziło o to, że przez
całą noc była na dworze.
- Lasse przewrócił oczami i Stina wyczytała z jego wyrazu twarzy, jakie to było
głupie jego zdaniem. Nie należało siedzieć na dworze w zimową noc.
Stina również była zdania, że brzmiało to nierozsądnie. Ale w przeciwieństwie do
Lasse domyślała się, co wyciągnęło Ingrid na dwór nocą. Zarówno Stina, jak i Iver nie
docenili siły uczucia Ingrid wobec Arona. Myśleli, że zapomni o nim po jego śmierci. Ta
pomyłka mówiła bardzo wiele zarówno o niej, jak i o Iverze.
Jak bardzo Ingrid musiała teraz cierpieć! Nie była w stanie wyobrazić sobie
podobnego bólu. Musieli jej teraz pilnować.
Stinę dręczyły wyrzuty sumienia. To była jej wina. To ona zmusiła Ivera, żeby zabrał
ze sobą jej list. Nie powinna była być tak ślepa i uparta, myśląc, że tylko prawda była
jedynym dobrym rozwiązaniem. Byłoby znacznie lepiej dla wszystkich, gdyby Ingrid po
prostu czekała dalej, z sercem wypełnionym nadzieją.
Przenocowała u rodziny Lasse. Nic innego nie wchodziło w grę o tej porze dnia,
powiedziała gospodyni domu, zapraszając ją do środka. Pamiętała dobrze Stinę z kościoła.
Mieli dużo dzieci i mało miejsca, ale nie było aż tak ciasno, żeby nie mogła się przespać na
ławie w cieple. Nie pożałowali jej również jedzenia. Mieli wielkie serca i Stina nigdy nie
odczuła, żeby uważali ją za mniej wartościową niż oni sami. Nie mieli służby i może właśnie
stąd brało się to nastawienie. Dla nich była po prostu współmieszkanką doliny, która
potrzebowała noclegu w drodze do domu.
Opowiedziała im co ciekawsze wiadomości z Tromsø. Nie wspomniała o historii z
Aronem. Zresztą i tak nie wiedzieliby, o kim mówi. Siedzieli więc razem dość długo i
spędzili bardzo miły wieczór.
Następnego ranka gospodarz zaproponował Stinie, że jego syn zawiezie ją do
Jakobvollen. Nie była to wcale daleka droga. Zaprosili ją również, gdyby ponownie miała
ochotę zatrzymać się u nich w drodze do miasta.
To było więcej, niż Stina się spodziewała. Dotarła do domu tuż przed obiadem. Dzień
był dość mroźny, ale jej było ciepło i wygodnie w saniach.
- Musisz wejść do środka i coś zjeść - zasugerowała, kiedy syn Lasse pomagał jej
wysiąść z sań. Chłopak jednak odmówił. Wolał wrócić z koniem do domu, zanim ten
zmarznie na kość. Spojrzenie, jakie posłał ponad jej ramieniem w kierunku drzwi,
pokazywało jednak, że po prostu nie miał specjalnej ochoty zjawiać się w Jakobvollen.
Stina podziękowała mu ciepło i uścisnęła jego dłoń. Zaczerwienił się lekko, wskoczył
z powrotem na sanie i pojechał w powrotną stronę.
- Na Boga! Stina! - Lisa wybiegła na schody w chmurze mąki. Przycisnęła policzek
do twarzy córki i przybrała fałszywie surowy ton. - Wyrzucili cię z pracy?
Stina roześmiała się. Wreszcie była w domu. Podróżna walizka Anny wydawała się
być znacznie lżejsza, kiedy podeszła do matki, by się z nią przywitać. Dała się przytulić i
wciągnąć prosto do kuchni, gdzie Lisa i Ingrid były zajęte robieniem placków. Zapach trafił
wprost do nozdrzy Stiny i nagle poczuła się, jakby była z powrotem na Vestregata za ladą.
Zatęskniła za piekarnią każdą częścią siebie. Głupio zrobiła, wracając do domu. Johannes
sam z trudem sobie radził, ale to on nalegał, żeby wybrała się w rodzinne strony. Powiedział,
że nie chce jej widzieć nieszczęśliwej i ze smutną miną. Miała nie wracać, dopóki nie będzie
uśmiechnięta.
- Przyjechałam na święta, mamo - oświadczyła Stina. Miała nadzieję, że kąciki jej ust
kierują się ku górze, bo inaczej Johannes niepotrzebnie trudził się w piekarni.
- Święta! Ale dziecko kochane, święta są dopiero za kilka tygodni! Kto to słyszał,
żeby pracownicy zwalniali się na tygodnie przed świętem? Czy twój pracodawca nie ma
zbytu na swoje towary? Słaby z niego piekarz?
- On jest piekarzem pierwszej klasy mamo. - Stina zawsze mogła liczyć na to, że
matka zada jej garść niewygodnych pytań. - Przywiozłam masę pysznych ciastek z piekarni.
O mało co nie powiedziała „od Johannesa”, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język.
Matka natychmiast wyczułaby pismo nosem i wymagała od Stiny wyjaśnień, których ta nie
mogła udzielić. To, co czuła do Johannesa Borgego, nie miało już znaczenia. Jej życie nie
zmieni się dzięki temu.
Stina zdjęła z siebie szal i płaszcz. Przyjaciółka spoglądała na nią raz po raz, ale nie
odezwała się ani słowem. Ingrid była blada, a jej policzki były zapadnięte niemal identycznie
jak u Ivera. Zmieniła się do tego stopnia, że Stina prawdopodobnie minęłaby ją na ulicy, nie
rozpoznając jej.
Stina objęła Ingrid od tyłu, gdyż ta stała nad patelnią i smażyła w niej placek. - Tak
dobrze być w domu, Ingrid - westchnęła. - Wspaniale jest wreszcie cię widzieć.
Ingrid zesztywniała w objęciu Stiny. Ucieszyła się co prawda na widok przyjaciółki,
ale równocześnie poczuła się straszliwie osłabiona. Jak długo Lisa stała przy nich, Ingrid
udawała, jakby nic się nie stało. Nie było to łatwe. Nie zamierzała wybaczyć Stinie tamtego
okrutnego listu.
- W każdym razie jakiś nierozsądny jest ten piekarz
- stwierdziła Lisa. - W samym środku szału przygotowań świątecznych! Ale i tutaj
przyda się każda para wprawnych rąk. Pieczenie czy mieszanie ciasta?
Stina wolała mieszać. Nie wymagało to tyle uwagi, co pieczenie placków. Podwinęła
rękawy koszuli, ale nie bała się ubrudzić ubrania mąką. W ciągu tygodnia przed świętami z
pewnością będzie robione wielkie pranie.
Lisa mówiła bez przerwy, aż skończyły pracę w kuchni. Stina nie była pewna, czy
matka w ogóle zauważyła, jak bardzo cicha stała się Ingrid. Zazwyczaj to dziewczęta
przyprawiały Lisę o zawroty głowy swoim nieustannym trajkotaniem. Trudno było zgadnąć,
czy Iver powiedział Lisie o martwym mężczyźnie z miasta. Jeśli nie, to musiałoby znaczyć,
że tylko Iver znał przyczynę dziwnego zachowania siostry. Inni musieli być mocno
zaniepokojeni.
- A gdzie się podziewają mężczyźni? - spytała nieco zdziwiona, kiedy zajmowały się
sprzątaniem kuchni.
- Halvor pojechał do Estena ze śmietaną - odparła Lisa, wdzięczna za to, że wciąż
było, o czym rozmawiać.
- Zbrakło im w tym roku krowy, więc nie mieli mleka ani śmietany. Ale ponieważ u
nas obie krowy dają akurat mleko, to nie ma przeszkody, by się podzielić z innymi.
Ci, których było na to stać, brali sobie taką krowę, która cieliła się tuż przed świętami.
Dzięki temu w najciemniejsze i najzimniejsze miesiące w roku gospodarstwo miało pod
dostatkiem mleka. Wielu jednak nie mogło sobie pozwolić na taki zbytek, dlatego większość
cielaków przychodziła na świat wiosną, kiedy pola były zielone i bogate w pożywienie. Dla
większości gospodarstw w dolinie karma dla krów była czymś niedostępnym w ciągu zimy.
To, że obie krowy w Jakobvollen ocieliły się tuż przed świętami, świadczyło znacznie o
dobrobycie, jaki panował w gospodarstwie.
Lisa obeszła stół dookoła. - Halvor uznał, że Esten tak mu pomógł tego lata, że...
- Henrik pojechał z Iverem i Evenem zwieźć siano z pastwiska - przerwała jej Ingrid.
To była właściwie pierwsza rzecz, którą powiedziała, od kiedy wróciła przyjaciółka.
Stina odetchnęła głośno. Ingrid przynajmniej się do niej odzywała. Obawiała się już,
że ze strony przyjaciółki czeka ją tylko milczenie. Nikt nie potrafił milczeć tak długo jak
Ingrid, kiedy była zła lub rozczarowana. Na to jej milczenie Stina jeszcze nigdy nie była
wystawiona. Miała ochotę uściskać Ingrid, ale powstrzymała się.
- Siądźcie sobie w izbie, jeśli chcecie porozmawiać, dziewczęta! - Lisa była taka
szczęśliwa, mając córkę z powrotem w domu. Był to dla niej tak wspaniały świąteczny
prezent, że miała łzy w oczach. Nie chciała jednak, żeby córka to widziała. Mówiłyby tylko,
że jest stara i przewrażliwiona, a tego by nie zniosła. Poza tym wiedziała, że dziewczęta mają
sprawy, którymi chcą się dzielić tylko ze sobą. Matka nie mogła uczestniczyć we wszystkim,
co dotyczyło jej dziecka. Takie już było życie.
Ingrid posłuchała Lisy, ale nie wykazała większego entuzjazmu z powodu możliwości
bycia ze Stiną sam na sam. To Stina musiała w końcu zacząć trudną rozmowę.
- Wiem, że mnie nienawidzisz z powodu tego listu, ale sądziłam, że ze wszystkich
ludzi właśnie ty powinnaś mieć prawo o tym wiedzieć.
Ingrid patrzyła wprost na Stinę, gdy ta mówiła. Usiadła na różowym zydelku przy
kominku, tak aby bolące ją lewe biodro było jak najbliżej ognia. Było dla niej bardzo ważne,
aby dowiedzieć się, kiedy Stina zaczęła kłamać. Co do tego, że wszystko było kłamstwem,
Ingrid nie miała żadnych wątpliwości. Ale nie rozumiała, dlaczego w tym kłamstwie
uczestniczyła jej przyjaciółka.
Czy to dlatego, że Stinie spodobał się Aron i myślała, że może go zachować dla
siebie, jeśli powie Ingrid, że on nie żyje? A może była to historyjka, którą wymyśliła
wspólnie z Iverem, żeby sprawić, aby Ingrid zapomniała o Aronie?
Stina skuliła się na ławie. Wsunęła sobie za plecy poduszkę i, z niechęcią przywołując
każdy najdrobniejszy szczegół, opowiedziała Ingrid o tym, jak spotkała Arona w Tromsø w
październiku. Powtórzyła ich rozmowę słowo po słowie, łącznie z tym fragmentem, w
którym Aron przyznał się do zabicia człowieka.
Ingrid nawet nie drgnęła, słysząc tę część opowieści. Przewidziała, że Stina coś
wymyśli, ale spodziewała się czegoś nieco bardziej pomysłowego. To było tak mało
prawdopodobne, że nawet się tym nie przejęła. Jej Aron nigdy by nikogo nie zabił, a już z
pewnością nie swojego ojca.
Opowieść z miasta ciągnęła się dalej. Odwiedziny Ivera, osobliwy spacer po mieście,
kiedy to Stina ujrzała martwego mężczyznę na wozie i poznała w nim Arona. Czy Stina nie
zdawała sobie sprawy z tego, jak mało wiarygodnie to wszystko brzmiało? Ingrid doszła do
wniosku, że ten fragment historyjki musiał wymyślić Iver.
Stina zakończyła pogrzebem i pytaniami lensmana na temat mężczyzny z futerałem
na skrzypce. Opowiedziała o muzyku z łodzi i jego paskudnym pomówieniu Arona. Być
może dla Stiny miało to jakieś znaczenie, ale Ingrid nie widziała w tym absolutnie żadnego
sensu.
- Jest mi bardzo przykro, Ingrid, ale jestem absolutnie pewna, że widziałam Arona.
On nie żyje, Ingrid...
- Jeśli nie żyje... - zaczęła Ingrid z zadziwiającym spokojem. - Jeśli nie żyje, to jak to
może współgrać z faktem, że widziałam go tu zaledwie tydzień temu, kiedy to już niby miał
nie żyć? Jak mogliście pochować Arona w Tromsø, skoro w tym samym czasie spał u nas w
stodole?
- Aron tu był? Tydzień temu? To niemożliwe!
Ingrid uśmiechnęła się swoim pełnym oddania i miłości uśmiechem. Tym, który
sprawiał, że jej oczy błyszczały, a ona promieniała.
- Był tu. Widziałam jego ślady. Przyszedł tu po mnie.
- Rozmawiałaś z nim?
Stina widziała, że nie było sensu pytać, bo przyjaciółka z mozołem podniosła się i
pospiesznie opuściła pokój bez słowa, nie oglądając się za siebie. To zapewne odpowiadało
na jej pytanie, co wywabiło Ingrid na dwór w środku nocy.
Kiedy Iver wrócił do domu późnym wieczorem, Stina nie uzyskała od niego zbyt
wielu odpowiedzi.
- Powiedziała, że widziała tego drania. - Iver przyjrzał się Stinie. - A może on żyje?
Może się pomyliłem?
- Nie pomyliłeś się - zapewniła Stina.
Siedzieli przy końcu stołu w kuchni i rozmawiali zniżonymi głosami, kiedy Lisa
przygotowywała kolację. Stina nie widziała Ingrid przez resztę dnia. Zajęła się więc
rozpakowaniem swojej torby podróżnej w pokoju, który od zawsze do niej należał. Zaniosła
ciastka od Johannesa do spiżarni. Zjadła tylko jedną anyżową kulkę. Słodki zapach przypraw
kusił ją ogromnie, a ona potrzebowała jakiegoś pocieszenia. Kiedy ją jadła powoli wyobraziła
sobie, że Johannes głaszcze ją po włosach, splata z nią palce, opiera swoje kolano o jej
kolano i nic z tego nie jest przypadkiem. Ta myśl nieco jej pomogła.
Miała pewne wyobrażenie, że kiedy wróci do domu, wszystko będzie takie jak
dawniej, jak wtedy gdy były dziećmi i mogły na sobie polegać. Jeśli zawodziło wszystko
inne, to przynajmniej one nie zawodziły siebie nawzajem. Ale ostatniego lata, a zwłaszcza
jesieni, wszystko się w ich życiu zmieniło. Nic już nie mogło być tak jak dawniej. Przyznanie
się do tego przed sobą było niezwykle bolesne.
- Ona mogła tam zamarznąć - powiedział Iver ze złością, ale ściszonym głosem. Stina
i on zbliżyli się do siebie. To, o czym mówili, nie powinno być przez nikogo słyszane.
- Myślała, że go widzi.
- To w takim razie również jego wina. Nie przyniósł ze sobą nic dobrego do tego
gospodarstwa. Dzięki Bogu za to, że już nie żyje i leży w ziemi. Żałuje tylko, że nie mogłem
tam być, żeby splunąć na trumnę.
- Już po wszystkim. - Stina położyła swoją dłoń na jego dłoni.
Iver spojrzał w dół. Nie próbował zabrać swojej ręki, po prostu siedział, patrząc na
nią. W końcu podniósł wzrok i spojrzał jej pytająco w oczy. Do tej pory nigdy nie okazywała
mu takich czułości. Iver zastanawiał się nad tym, co się zmieniło.
- Nie będzie po wszystkim do czasu, aż jej nie wróci rozum.
Stina cofnęła swoją dłoń, kiedy dostrzegła surowe, ostrzegawcze spojrzenie matki.
Ukryła dłonie pod stołem. Mogło minąć jeszcze wiele miesięcy, zanim Ingrid upora się ze
stratą. Stina uważała, że to niemożliwe, by kogoś zmusić, żeby pogodził się z odejściem
ukochanej osoby. Zrozumienie przychodzi z czasem. Mogli jedynie zgadywać, jak długo to
potrwa. Rany potrzebowały czasu, by się zagoić.
Stina nie miała też co liczyć na pomoc Ingrid w kwestii znalezienia domu dla dziecka
Aile. Nie mogła jej w tej chwili nawet o tym opowiedzieć.
- Czy możemy porozmawiać, Iver? - spytała tak cicho, by matka nie miała
możliwości jej podsłuchać.
- A teraz tego nie robimy? - Iver był zdezorientowany.
- W cztery oczy.
- O czym?
Stina odetchnęła. W jej ustach było całkiem sucho. To było jedyne rozwiązanie. - O
pytaniu, które mi zadałeś. Pamiętasz? - Uniosła brwi, nie była w stanie powiedzieć tego
wprost. Trochę musiał sam ruszyć głową.
- Tak? - Iver był zaskoczony.
- Chcę o tym porozmawiać.
- Dlaczego?
- Bo zmieniłam zdanie.
Iver zobaczył, że zbliża się Lisa. Długo krzątała się koło stołu, coraz bliżej i bliżej.
Najwyraźniej nie podobało jej się, że Stina i on rozmawiali w takiej tajemnicy. Lisa pil-
nowała swego potomstwa jak lwica. Iver podniósł więc nieco głos. - Nie wiem, co w nią
wstąpiło. Powiedziała, że były tam inne ślady, ale wieczorem padał śnieg. Jedyne ślady, jakie
znalazłem nad ranem, należały do niej. Martwię się o nią, Stina...
Lisa wycofała się. To, że rozmawiali o Ingrid, nie było niebezpieczne. To dobrze.
Stina powinna wiedzieć, co się wydarzyło w gospodarstwie, bo być może będzie mogła
pomóc.
- Tutaj. O dwunastej - mruknął Iver. Nawet Lisa będzie już spała o tej porze.
Stina pokiwała głową. Zrozumiała.
R
OZDZIAŁ
16
Tej nocy czas mijał powoli. Jej pokój był tuż nad pokojem, w którym stał duży zegar.
Przyzwyczaiła się do niego i nie budził jej, gdy wydawał z siebie dźwięki co pół godziny.
Teraz bała się, że zaśnie i prześpi spotkanie z Iverem.
Próbowała ponownie rozmawiać z Ingrid, ale przyjaciółka tylko na nią patrzyła, bez
słowa. W zasadzie zasługiwała na to milczenie. Słuchała tylko, co Stina ma do powiedzenia,
a ponieważ jej się to nie podobało, okazywała to w sposób niezwykle przykry dla
przyjaciółki, ale równocześnie niezauważalny dla innych mieszkańców.
Lisa ostrzegła ją, by nie naciskała zbytnio na Ingrid. Wszyscy chodzili wokół niej na
paluszkach. Nawet Halvor milczał i spoglądał z niepokojem na córkę. Nie zauważał
konfliktów, które rozsadzały od środka jego domostwo. To było zawsze pole działania Anny.
Wyczuwała te problemy szybciej niż ktokolwiek inny i zawsze potrafiła zdusić je w zarodku.
Stina leżała pod kocami kompletnie ubrana. W pokoju było chłodno, bo z reguły nie
palono u niej w kominku. Drzwi były wieczorami otwarte na oścież, żeby ciepło z
pierwszego piętra mogło przedostać się na poddasze. Zresztą w pokoju tylko się spało i w
razie potrzeby można było szczelnie się przykryć.
Kiedy były małe, Ingrid często przychodziła w zimowe noce do jej łóżka i leżała
razem z nią pod kocami. Razem było im cieplej spać, a poza tym mogły się śmiać i szeptać,
aż obie zasypiały ze zmęczenia. Dobrze było być dzieckiem.
Pół do dwunastej. Po głuchych uderzeniach zegara następowała niekończąca się cisza.
Tylko ona i Iver jeszcze nie spali. Stina zarzuciła szal na ramiona i wymknęła się z sypialni.
Drzwi zaskrzypiały lekko, ale udało jej się zamknąć je za sobą. Na schodach poszło jej już
lepiej. W kuchni na szczęście wciąż było ciepło. Znała ją na pamięć, więc nie miała problemu
z poruszaniem się w niej po ciemku. Nagle zrobiła się głodna, siedząc tam i wąchając
wszystkie te błogie zapachy. Nie miała jednak odwagi niczego ruszać, bo matka połapałaby
się następnego dnia. Nie trzeba wzbudzać jej podejrzeń.
Czekała przy stole, aż zegar wybił dwunastą. Iver zachował się dość sprytnie, musiała
przyznać. Skradał się na dół po schodach w trakcie, gdy zegar wydawał z siebie dźwięki.
Jego jasne włosy były potargane. Najwyraźniej dopiero co włożył na siebie wełniany sweter.
Wyglądał trochę, jakby spał, ale nie sądziła, by się na to zdobył. Nie był od niej aż tak różny.
- Mów zatem. - Usiadł na ławie naprzeciwko niej.
- To ty się chciałaś spotkać.
Stina ułożyła sobie wszystko w głowie, kiedy leżała wcześniej w łóżku. Wiedziała
dokładnie, co chciała powiedzieć. Myślała o tym już w Tromsø przez wiele nieprzespanych
nocy, które spowodowały, że była tak przemęczona, aż w końcu Johannes podjął decyzję i
posłał ją do domu. Ale teraz, kiedy musiała przekazać swoje myśli Iverowi, czuła się
znacznie gorzej.
- Poprosiłeś mnie o rękę - zaczęła ostrożnie. Jej głos wydawał się być nienaturalnie
wysoki, chociaż mówiła szeptem.
- To było jakiś czas temu.
Iver wiele razy dostał kopniaka od Stiny. Wszystkie jego propozycje zostały
odrzucone. Dużo myślał o tym, co było z nim nie tak, skoro go tak bardzo nie chciała. Nic
dziwnego, że nabrał podejrzeń, kiedy ona nagle zmieniła zdanie i sama mu się oświadczała.
Westchnęła głęboko i postanowiła powiedzieć to wprost. - Tak, to było jakiś czas
temu. Ale jeśli wciąż
chcesz mnie mieć za żonę, ja też tego chcę. To znaczy, być twoją żoną. Byłoby to dla
mnie zaszczytem, gdybym została twoją żoną tu, w Jakobvollen.
- Jesteś w ciąży? - zapytał Iver. To była pierwsza myśl, jaka przyszła mu do głowy.
Nie mógł wymyślić innego powodu, dla którego tak nagle wycofałaby się ze wszystkiego, co
powiedziała wcześniej.
Stina nachyliła głowę. Z pewnością zasłużyła sobie na to.
- Nie.
- Jesteś pewna? Nie jest może tak, że ten młody piekarz zrobił ci dziecko, a teraz cię
nie chce?
Pokręciła głową.
- Dlaczego? - Iver sądził, że ma prawo zapytać. - Tylko nie mów mi teraz, że nagle się
we mnie zakochałaś. Taki głupi to ja nie jestem.
- Ingrid - powiedziała Stina. - To głównie ze względu na Ingrid. Ona mnie tutaj
potrzebuje. A ty powiedziałeś przecież, że nie chcesz, bym tu mieszkała, jeśli nie będę się do
czegoś przydawać. Żona by ci się w każdym razie przydała...
W to akurat mógł uwierzyć.
Sam się przestraszył, kiedy Ingrid wyszła na mróz i o mało nie zamarzła na śmierć.
Zastanawiał się nad możliwością zamykania jej nocami na klucz. Stina odebrałaby mu te
wszystkie zmartwienia. Być może nawet zdołałaby sprawić, że Ingrid powróciłaby do
normalności. Stina na wiele sposobów przypominała mu jego matkę. Wiedziała, co należało
robić, i nie bała się do tego zabrać.
Stina z pewnością obawiała się o Ingrid, ale czy to był z pewnością jedyny powód?
Iver bardzo ją lubił. W ostatnich latach wiele o niej myślał, wyobrażał ją sobie, śnił o niej.
Żadna kobieta nie miała w jego myślach tyle miejsca, co Stina.
Jednak tamten piekarz był nią ewidentnie zainteresowany. Ale to, czy zdołał się do
niej zbliżyć, nie było takie pewne. Iver nie mógł nie zauważyć, że Johannes Borge narzucał
się jej. Jak mógłby tego nagle zaprzestać, skoro całymi dniami chodził za nią krok w krok?
Stina miała jednak swoje metody trzymania niechcianych zalotów na odległość. On przecież
sam trzymał się na dystans do czasu, kiedy ogarnęła go zazdrość, gdy myślał, że również
Stina ma słabość do Arona. Dopiero wtedy przekroczył pewne niewidzialne granice, za co
wstydził się później okrutnie jak pies. Szczególnie gdy tak pewnie i bezlitośnie odrzuciła
wszystko, co jej proponował, wszystko, co chciał jej dać z dobrego serca. Pożałował tego, że
kiedykolwiek jej dotknął. Lecz jego palce wciąż pamiętały miękkość jej skóry...
- Strasznie chcesz się poświęcić ze względu na przyjaciółkę - zauważył w końcu Iver.
- Jesteśmy jak siostry - Stina uśmiechnęła się w mroku.
Iver dostrzegł jej uśmiech. Zawsze chciał, żeby uśmiechała się tak do niego. Być
może to mogło kiedyś nastąpić. Nie znał aż tak wielu osób, które brały ślub tylko z miłości.
Zazwyczaj pomagało, jeśli dwa gospodarstwa leżały obok siebie i tylko w jednym z nich były
córki. Piękne dziewczęta często kończyły w dużych gospodarstwach, podobnie jak córki
bogatych gospodarzy. Dlaczego akurat im nie miałoby się udać?
Iver nie chciał być jednak wodzony za nos.
- Jak długo zamierzasz z tym czekać? - zapytał namiętnie.
Stina skrzyżowała ramiona na piersi. Nie tak miała przebiegać ta rozmowa. Chciał ją
mieć za żonę. W niektórych wyobrażeniach nawet pozwoliła mu na pocałunek. W innych
przypieczętowali wszystko uściśnięciem ręki u szczytu schodów.
- O co ci chodzi?
- Chcę cię mieć - powiedział, przysuwając się do niej. Czuła jego oddech na twarzy,
kiedy to mówił. Mógł jej dotknąć, ale nie robił tego. - Ale nie wezmę cię za żonę, jeśli miał
cię przede mną tamten piekarz. On albo ktokolwiek inny.
Stina zamknęła oczy. Dostało jej się za bawienie się nim, kiedy sam się jej
oświadczał. Jeszcze nie nauczyła się, jak być ostrożną.
- Chcę cię mieć - powtórzył, a jego oddech przyspieszył. -Jeśli jesteś dziewicą,
pobierzemy się. Nawet jutro, jeśli chcesz. Ale jeśli spał z tobą inny mężczyzna, nie będzie
ślubu.
Stinie wydawało się, że słyszy bicie zegara. To nie było możliwe. Między salonem a
kuchnią było wiele par drzwi. Wzięła Ivera za głupszego, niż był. Wydawało jej się, że był w
niej znacznie bardziej zakochany niż w rzeczywistości.
- Zgadzam się - powiedziała w końcu. - Kiedy?
- Teraz - odpowiedział, nie mogąc wciąż uwierzyć w to, że się zgodziła. Myślał, że
dał jej wystarczającą okazję, by mogła wycofać się z tego z zachowaniem odrobiny godności.
Ale ona naprawdę chciała tego małżeństwa. Iver wciąż nie mógł pojąć, co naprawdę leżało u
podstaw tej decyzji.
- Oszalałeś? - syknęła.
Pokręcił głową, chwycił ją za ramię i poprowadził do lodowatego przedsionka.
Wsunął na nogi buty, wziął ją na ręce i bezgłośnie otworzył drzwi na zewnątrz.
Wyniósł ją na zewnątrz. Noc była ciemna i pochmurna. Ani księżyc, ani gwiazdy nie
były widoczne. W powietrzu wisiała zapowiedź śniegu.
Nie może być lepiej, myślał Iver, niosąc ją przez podwórze. Szedł w kierunku
stodoły. W środku było cieplej niż na zewnątrz, gdyż zawsze palili tam lekko w piecu, by
krowy nie pochorowały się od gryzącego mrozu.
Wcześniej tego wieczora Iver wprowadził do stodoły sanie. Teraz położył w nich
Stinę. Zdziwiła się, że było w nich pełno siana. To dlatego, że planował wykorzystać je,
karmiąc rano zwierzęta.
- Wygodnie ci? - zapytał.
- Tak.
W jej głosie słychać było strach. Iver po omacku szukał narzuty, z której korzystali w
zimie, gdy jechali daleko saniami. Była uszyta z kilku kawałków koziej skórki i trzymała
ciepło nawet na największym mrozie. Zanim zdążyła jeszcze bardziej zmarznąć, rozłożył
narzutę na saniach. Następnie zrzucił z siebie robocze buty i usiadł obok niej.
- Wygląda prawie, jakbyś to wszystko zaplanował.
- Zadrżała, gdy otoczył ją ramieniem.
- Ćśś...
Nie chciał rozmawiać. Nie mogła o tym wiedzieć, ale był co najmniej równie
zdenerwowany jak ona. Wiele razy zgrywał się i zachowywał, jakby był już w życiu pod
niejedną spódnicą, ale prawda była taka, że nigdy jeszcze nie był z dziewczyną.
Stina zacisnęła usta, jednak po chwili on przykrył je swoimi. Jego wargi były miękkie
i ich dotyk sprawiał jej przyjemność. Rozchyliła je, kiedy próbował wsunąć między nie
czubek swego języka. Pocałunek był mokry i całkiem inny, niż sobie to wyobrażała, ale był
bardzo przyjemny. Mogła sobie wyobrazić, że jeszcze polubi całowanie.
- Och, Stina! - jęknął Iver. Pod narzutą było gorąco, ale nie przeszkadzało mu to.
Dłońmi ściskał jej małe piersi. Niecierpliwie rozpinał guziki jej koszuli. Żałował jedynie, że
nie ma w środku żadnego światła. Bardzo chciał ją zobaczyć. Wsunął dłoń pod koszulę i
poczuł, jaka jest miękka i delikatna w dotyku.
- Zimno ci? - spytał.
- Nie. - To była prawda. Narzuta dawała jej wystarczająco dużo ciepła.
- Chcę, żebyś się cała rozebrała - szepnął. - Chcę, żebyś była pode mną całkiem naga.
Nie mógł zobaczyć, że dziewczyna się czerwieni. Widok tego, o czym mówił, pojawił
się pod jej powiekami. Zadrżała, ale nie była w stanie stwierdzić, czy to dlatego, że ta myśl ją
bardziej kusiła, czy odrzucała.
Jego wilgotne usta całowały jej szyję. Leżał na niej całym ciałem i był dość ciężki.
Czuła coś twardego, co przyciskało się do jej uda. Po chwili poczuła dziwne kłucie w
wargach i opuszkach palców, aż w końcu w jej piersi wezbrała jakaś osobliwa fala, która
przepełniła jej ciało przyjemną błogością. Iver zauważył to i roześmiał się. Zerwał z niej
koszulę jednym ruchem. Nie miała pojęcia, gdzie się podziały jej ubrania. Miała nadzieję, że
uda im się je odnaleźć, zanim będą musieli przemknąć się z powrotem do domu.
Jej ciało żyło swoim własnym życiem. Wyginało się w jego stronę, kiedy wodził po
nim dłonią. Może nawet wydawało z siebie jakieś odgłosy. Leżał zadowolony obok niej pod
narzutą.
- Możesz oddychać? - zapytała.
- O tak, mogę oddychać, Stino. - Po chwili jego język błądził wokół jej pępka, a ona
westchnęła zaskoczona. Zerwał z niej rajstopy i przylgnął do niej całym ciałem. Chwycił za
jej pośladki i przyciągnął ją bliżej siebie. Poczuła to, co wcześniej dotykało jej uda, i jęknęła
z rozkoszy.
Leżeli tak razem przez chwilę bez ruchu. Po chwili rozsunął jej uda i palcami powiódł
po jej najbardziej intymnych miejscach.
- Podoba ci się to - stwierdził z zadowoleniem.
Brakowało jej oddechu, żeby potwierdzić lub zaprzeczyć. Sprawiał, że czuła się tak
cudownie. Tak jakby jej własne ciało ją zdradziło. Lubiło dotyk jego rąk. Lubiło jego
pocałunki. Zastanawiała się, czy cała reszta też jej się spodoba.
Jego palce ją pieściły. Iverem do reszty owładnęło pożądanie. Nie mógł się nadziwić,
że reagowała tak śmiało, skoro nigdy wcześniej tego nie robiła. Ale nie ważył się jej osądzać,
dopóki nie nabrał całkowitej pewności. Równocześnie uświadomił sobie, że nigdy nie
wystarczyło jedynie dotknąć lub posmakować. Chciał, by leżała naga i ciepła w jego łóżku
każdej nocy po tym, jak już zgodziła się zostać jego żoną. Nie byłoby wtedy mowy o żadnej
koszuli nocnej. Chciał mieć ją przy sobie nagą tak często, jak to było możliwe.
Czuł, że wzbiera w nim fala, której nie potrafił dłużej pohamować. Zostało mu już
tylko jedno do zrobienia. Odetchnął głęboko i nie ostrzegając jej uprzednio, gwałtownym
ruchem wsunął w nią kilka palców na raz i poczuł, jak ustępuje błona dziewicza. Usłyszał,
jak pisnęła z bólu.
A zatem mówiła prawdę.
Iver całował jej twardy brzuch i piersi. Całował jej usta, żeby ją uspokoić, ale łzy nie
przestawały płynąć.
- Z czasem będzie lepiej - powiedział, kiedy na chwilę przestał ją całować.
Scałował jej łzy i głaskał ją delikatnie po całym ciele. Po chwili wysunął swój
nabrzmiały członek ze spodni i położył się na niej. Uniosła ku niemu swoje uda, kiedy
wchodził w nią, ale eksplodował natychmiast, zanim jeszcze zdążył na dobre zacząć.
Pod skórą było tak ciepło, że leżeli jeszcze przez chwilę. Następnie Iver przewrócił
się na plecy i wciągnął ją na siebie, pozostając wciąż w niej. Nie mógł uwierzyć w to, że była
jego. Była naprawdę jego i ani trochę go nie obchodziło, dlaczego chciała z nim być.
Stina czuła się pusta w środku, kiedy drżącymi rękami ubierała się w ciemnościach.
Wytrzepała każdą część garderoby, żeby nie zostały na niej ślady po słomie. Kilka razy
upewniała się, że wszystkie guziki zapięte są tak jak trzeba. Gdyby jednak spotkała kogoś na
schodach o tej porze, w niczym by jej nie pomogło, że koszula układała się tak jak trzeba.
Nie byłaby w stanie spojrzeć następnego dnia w oczy Ingrid ani matki, jeśli to by się wydało.
Iver odłożył narzutę tam, skąd ją wziął. Musiał ją znowu pocałować, zanim zaniósł ją
z powrotem do domu. Musiał jeszcze raz ścisnąć jej piersi. Był z siebie dumny, widząc, jak
reaguje na jego dotyk. Być może lubiła go bardziej, niż chciała przed sobą przyznać?
- Weźmiemy ślub na Wielkanoc - szepnął do jej ucha. - Jutro rano porozmawiam z
ojcem. Pójdę z tobą na rozmowę z Lisą...
Ogarnęło ją przerażenie, ale wiedziała, że teraz już nie ma drogi powrotnej. Wszystko
potoczyło się tak, jak planowała. Nie miała z tego powodu wyrzutów sumienia. Iver nie miał
nic przeciwko temu, a ona przyzwyczai się do życia z nim. To, co przed chwilą zrobili, nie
było może specjalnym powodem do radości, ale to też mogła wytrzymać.
Śnieżyło, gdy wyszli na zewnątrz. Ślady, które pozostawiał po sobie Iver niedługo
całkiem znikną. Uśmiechał się szeroko, ale nic nie mówił. Zamknął za nimi drzwi i zaniósł ją
z powrotem do domu.
Stina przemknęła po schodach niczym strzała z absolutną pewnością, że nikt jej nie
zauważy.
Dziwnie było zdejmować z siebie ponownie ubrania, które on dopiero co z niej
zrywał. Nie wiedziała, że serce i ciało potrafią funkcjonować tak niezależnie od siebie. Stina
zawsze sądziła, że aby odczuwać jakąkolwiek przyjemność, należy kochać tego, komu oddaje
się swoje ciało.
Wsunęła się pod koce. Pomyślała o tym, że chciałaby kiedyś zrobić to z Johannesem,
bo ten potrafił ją rozpalić od stóp do głów, tylko i wyłącznie stojąc blisko niej.
Johannes byłby wspaniałym ojcem. Musiałoby być wspaniale dorastać w piekarni.
Stina uśmiechnęła się do tej myśli. Ale Johannes wcale nie chciał się żenić. Powiedział jej to
wprost, a ona nie miała podstaw, by w to wątpić.
Nie mogła na niego czekać. Wybrała Ivera. Tylko w ten sposób mogła zostać matką
dziecka Aile.
Lisa była jedyną osobą otwarcie sprzeciwiającą się ich zaręczynom. -To nie do
przyjęcia, żebyś wychodziła za kogoś, u kogo ja jestem gospodynią - powiedziała. - Nie
mogłaś sobie znaleźć kogoś w Tromsø? A co z tym piekarzem?
- Wychodzę za Ivera - odpowiedziała spokojnie Stina.
Halvor uniósł jedynie brwi, ale nie miał nic przeciwko temu. Anna i on często
spekulowali na temat tej lub innej gospodarskiej córki, ale ostatecznie najważniejsze było,
żeby Iver miał dobrą żonę. Dlatego wybrał Stinę. Jego syn nie potrzebował żenić się z
powodów ekonomicznych.
- Zaprośmy sąsiadów na przyjęcie zaręczynowe! - powiedział Halvor, kiedy już cały
dom wiedział o planach małżeńskich Stiny i Ivera.
- Zwariowałeś? - wybuchła Lisa. - Dopiero pięć miesięcy minęło od pogrzebu Anny.
Nie możemy urządzać zabawy w gospodarstwie tak szybko.
- Anna chciałaby świętować zaręczyny swojego syna - stwierdził Halvor i nie
zamierzał ustępować.
- Niech będzie - odparła Lisa, ale nie podobało jej się to.
- Ty coś knujesz - powiedziała Ingrid do Stiny. - Dlaczego teraz go nagle chcesz?
- Tak się ułożyło - odpowiedziała Stina. Miała nadzieję, że Ingrid w końcu dojdzie do
siebie. Tęskniła za zwierzaniem się jej. Będzie jej bardzo potrzebowała przed latem.
Obydwie były potrzebne, żeby dać dziecku Aile miłość i uwagę, na jakie zasługiwało.
- I ty śmiesz osądzać mnie! - Ingrid zostawiła ją samą. Trzymała się od niej z daleka
przez całe święta.
Drugiego dnia świąt do Jakobvollen zaczęły się zjeżdżać sanie ze wszystkich stron.
Sąsiedzi nie wiedzieli, czego się spodziewać, ale nie chcieli odmawiać niespodziewanemu
zaproszeniu.
Świąteczna wieczerza minęła spokojnie. Jedzenie było dobre, wszyscy miło spędzili
czas. Choć nie było szczególnie wesoło, to mówiono o tym dniu jeszcze długo potem.
Nikt nie spodziewał się, że gospodarski syn oświadczy się córce fińskiej służącej, i to
na dodatek złotym pierścionkiem matki. Wiele obecnych tam kobiet płakało i powtarzało,
jakie to piękne.
Ale już trzeciego dnia i przez dłuższą część roku 1847 mówiono w Målselvdalen
tylko i wyłącznie o zuchwałej kradzieży, jaka miała miejsce w gospodarstwie Estena.
Wydarzyło się to właśnie drugiego dnia świąt, kiedy wszyscy mieszkańcy udali się na
świąteczną wieczerzę do Jakobvollen.
Esten nie zamykał drzwi wejściowych. Nikt tego nie robił. Ktoś wszedł tak po prostu
do środka i zerwał niedźwiedzią skórę ze ściany. Zuchwały złodziej odciął głowę zwierzęcia i
wbił ją na poręcz tuż przed wejściem.
Była to pierwsza rzecz, jaką ujrzał Esten i jego rodzina, kiedy wracali ze świątecznej
wizyty.
Więcej sag na:
http://chomikuj.pl/kotunia89
1
Noaidi - szaman, w języku Samów.