Leon Kruczkowski Niemcy

background image

Leon Kruczkowski

Niemcy

Wersja elektroniczna ABJKK

Sztuka w trzech aktach

Biblioteka szkolna

PAŃSTWOWY INSTYTUT WYDAWNICZY

Ksišżka zatwierdzona do bibliotek licealnych (kl. X XI) pismem

Ministerstwa O wiaty nr P03-2706/57 z dn. 27 grudnia 1957 r.

NOTA OD REDAKCJI

Leon Kruczkowski urodził się w 1900 r. w Krakowie. Tam

debiutował na przełomie lat 1918/19, publikujšc wiersze w cza-

sopi mie Maski". Po ukończeniu studiów z zakresu technologii

chemii pracował w przemy le w Zagłębiu Dšbrowskim. W tym

czasie wydaje tom wierszy pt. Mioty nad wiatem (1928) oraz

powie ć pt. Kordian i cham (1932), która staje się rewelacjš

literackš. Kordian i cham, pierwsza polska powie ć o tenden-

cjach rewolucyjnych, rewidujšca narodowe mity i trafiajšca

w najczulszy nerw polskiej tradycji literackiej, stała się trwa-

łym dorobkiem literatury polskiej. Po sukcesie Kordiana i cha-

ma Kruczkowski po więcił się wyłšcznie pracy literackiej

i publicystycznej. W 1935 r. powstaje przeznaczony na scenę

utwór satyryczny, wymierzony przeciw nacjonalizmowi i ra-

sizmowi, pt. Bohater naszych czasów, wystawiony w war-

szawskim teatrze Comoedia", oraz powie ć historyczna pt.

Pawie pióra, za w 1937 r. powie ć o tematyce współczesnej

pt. Sidła. Jednocze nie pisarz systematycznie współpracuje

z prasš lewicowš: Sygnałami", Lewym Torem", Po prostu",

Nowš Wsiš", "Epokš" i in. Efektem politycznej i publicystycz-

nej działalno ci Kruczkowskiego sš publikacje: Człowiek i po-

wszednio ć, Dlaczego jestem socjalistš, W klimacie dyktatury

(zbiór artykułów), ukazujšce się w latach 1936 1938. Pod ko-

niec dwudziestolecia pisarz pracuje nad powie ciš z czasów

Stanisława Augusta oraz utworem po więconym polskiej emi-

gracji robotniczej w Belgii. (Obie powie ci, nie ukończone,

zaginęły.) Okres II wojny wiatowej autor Kordiana i chama

spędza w obozie niemieckim dla jeńców wojennych. Po wojnie

jest jednym z naJczynniejszych organizatorów życia kultural-

nego, pełnišc kolejno szereg odpowiedzialnych funkcji pań-

stwowych i społecznych. Jego praca literacka nie ulega przy

tym zahamowaniu. Powie ciopisarz staje się dramatopisarzem.

W 1948 r. Teatr Polski w Warszawie wystawia jego Odwety,

dramat o problematyce współczesnej, goršco przyjęty zarówno

pszez publiczno ć, jak i krytykę, a w dwa lata potem na sce-

nie Teatru Starego w Krakowie, odbywa się premiera Niem-

ców najgło niejszej sztuki Kruczkowskiego. Niemcy, grane

na blisko dwudziestu scenach Polski, doczekały się rekordo-

wej ilo ci przekładów na języki obce (14), wydań w językach

obcych (8) oraz premier w Berlinie i wielu miastach nie-

mieckich, w Wiedniu, Paryżu, Brukseli, Pradze, Bratysławie,

Rzymie, Sofii, Londynie, Helsinkach i Tokio, popularyzujšc

w sposób dotychczas nie spotykany dramaturgię polskš na

wiecie. W 1950 r. pisarz wydaje tom publicystyki pt. Spotka-

nia i konfrontacje oraz rekonstrukcję nie znanej i nie ukoń-

czonej sztuki Stefana Żeromskiego pt. Grzech, którš adaptuje

na scenę Teatru Kameralnego w Warszawie. W 1954 r. ukazuje

się wybór artykułów z okresu powojennego pt. W ród swoich

i obcych oraz powstaje dramat o tragedii Rosenbergów pt.

background image

Juliusz i Ethel, za w rok pó niej podobnie jak Juliusza

i Ethel Teatr Kameralny wystawia napisanš w 1952 r. sztu-

kę o problematyce współczesnej pt. Odwiedziny.

NIEMCY

OSOBY:

Profesor Sonnenbruch

Berta jego żona

Ruth ich córka

Willii ich syn

Liesel wdowa po ich starszym synu

Joachim Peters

Hoppe

Sch ultz

Jury

Pani Soerensen

Marika

Tourterelle

Fanchette

Oficer Wehrmachtu

Gefreiter

Antoni

Urzędnik policyjny

Dziecko żydowskie

Heini

Czas akcji; koniec wrze nia 1943 roku.

AKT PIERWSZY

ODSŁONA PIERWSZA

W okupowanej Polsce. Kancelaria posterunku żandarmerii nie-

mieckiej w malym miasteczku. Stół, krzesła, szafa, portret

Hitlera, mapa, jaki afisz propagandowy. Na stojaku tylko

jeden karabin. Na stole talerz z Jabłkami. Na krze le duża

waliza, żandarm Hoppe boryka się z niš, jest tak wypchana.

że nie sposób zamknšć.

Drzwi otwierajš się, młynarz S c h ultz wchodzi, szturchan-

cem wpychajšc przed sobš dziesiecio-, dwunastoletniego chłop-

ca, Dziecko żydowskie, w podartych resztkach odzieży,

wynędzniałe i już nie tyle przerażone, co zobojętniało na

wszystko.

Schultz

background image

Hoppe

Ajlitla! *

Hoppe

Ajlitla!

Schult z

Cóż to, pan Hoppe dzisiaj sam na posterunku?

Hoppe

przekłada i ugniata w walizie

Jak pan widzi. Wszyscy pojechali w teren. Ale wrócš,

przed wieczorem wrócš.

Sch ultz

Podróż jaka ? Urlop może?

Ajlitla zniekształcone mcm. Hetl Hitler chwała Hitlerowi,

pozdrowienie faszystów niemieckich.

Hoppe

Żeby pan wiedział. Urlop. Całe trzy dni, nie liczšc

podróży.

Schultz

Winszuję. O to dzi niełatwo.

Hoppe

prostuje się

Bo też to jest co zupełnie ekstra, panie Schultz! Pan

wie, kto to taki Sonnenbruch, profesor Sonnenbruch?

Sławny uczony, chluba niemieckiej biologii. Obchodzi po-

jutrze trzydziestolecie swojej pracy naukowej. To wielkie

więto u nas, w Getyndze. A ja jestem, musi pan wie-

dzieć, najstarszym wo nym w zakładzie profesora Sonnen-

brucha, dwadzie cia lat już przy nim! I profesor wysta-

rał mi się o trzy dni urlopu, nie liczšc podróży. Niech

pan pomy li, co to za człowiek! Ma swoje stosunki, więc

zrobił mi niespodziankę. Chce, żebym i ja brał udział

w tej uroczysto ci. Nie ma pan pojęcia, co to za człowiek,

panie Schultzl

Schultz

Przy okazji co się zawiezie do domu. Nie można powie-

dzieć, waliza aż stęka, taka wypchana, (szturchaniec) l z żo-

nš pan Hoppe się prze pi, co?

Hoppe

Jo, i od tego tutaj gówna przez parę dni z daleka. Też

co warte.

Schultz

Nie podoba się, co? mierdzi służba? Wolałoby się w Ge-

tyndze, z uczonymi, w czystej robocie? Jo, jo! Dlatego

my tu wła nie przyszli na wschód, żeby zrobić czysto

i ładnie. Złe mówię, panie Hoppe?

background image

Hoppe

'Złe nie powiem, ale cóż z tego? Człowiek tu jak w ród

wilków, gdzie stšpisz, patrzš spode łba. Partyzanty robiš

się coraz zuchwalsze... na noc trzeba się zamykać jak

w fortecy... A, nawet my leć się nie chce.

Schultz

Pociesz się pan, że dalej na wschód jeszcze gorzej.

Hoppe

Pewnie. Zawsze my tu blisko Reichu, w razie czego...

Schultz

W razie czego"? Jak pan Hoppe to rozumie?

Hoppe

Zwyczajnie, (innym tonem) Pan ma jaki interes do nas,

panie Schultz?

Schultz

Jo, mam interes. Pan mnie zna, że na puste gadanie -nie

przychodzę. Mam interes, ale nieduży. O, tam stoi.

Wskazuje Dziecko żydowskie.

Hoppe dopiero teraz je spostrzega.

Szczenię żydowskie. Znalazłem to pod krzakiem, w za-

gajniku koło młyna. Przyprowadziłem, żeby pan z nim

zrobił, co trzeba, (do Dziecka) Czemu się gapisz, ty

wszarzu? Pod cianę i odwrócić siei

Dziecko wykonuje rozkaz.

Mogłem go sam od ręki załatwić, ale pomy lałem sobie,

(z naciskiem) niech i pan Hoppe się rozerwie. W naszym

małym miasteczku nudno... niech i pan Hoppe... A zresztš,

według przepisów...

Hoppe

Według przepisów, mówi pan...

Schultz

I wła ciwie to już wszystko. Zostawiam panu tego diabełka

i radzę zrobić go raz-dwa, żeby broń Boże nie dmuchnšł pa-

nu spod ręki. (idzie ku drzwiom, zatrzymuje się przed nimi,

patrzy przenikliwie na Hoppego Jo, tu na wschodzie

brudno i mierdzi. Życzę dobrego urlopu w Getyndze,

panie Hoppe. Ajlitla!

Wychodzi

Hoppe

patrzy na drzwi, które zamknęły się za Schultzem. potem

powoli przenosi wzrok na Dziecko, stojšce twarzš do cia-

ny, po chwili szorstko

Nie stój tam jak pień. Pokaż się.

Dziecko odwraca się.

Hoppe podchodzi bliżej.

background image

Żyd?

Dziecko potakuje głowš.

Po co ty chodzisz po wiecie?

Dziecko

Ja nie wiem...

Hoppe

Co ja mam z tobš zrobić?

Dziecko

Ja nie wiem...

Hoppe

Nie wiesz, ty nic nie wiesz! (krzyczy) A ja muszę wiedzieć,

rozumiesz? ja muszę! (spokojnie) Ale jedno chyba wiesz na

pewno, że z tobš le?

Dziecko

le, proszę pana. Wszystkich już zabili. Mamę, dziadka,

małš Esterkę... Jeszcze tylko ja... (od dawna patrzy łakomie

na talerz z jabłkami stojšcy na stole) Niech mi pan da jed-

no takie jabłko...

Hoppe

zaskoczony

Jabłko? (wzrusza ramionami, podchodzi do stołu, wybiera

jabłko, podaje) No masz!

Dziecko łakomie gryzie jabłko.

Hoppe obserwuje, mruczy:

Jabłek mu się zachciewa, w takiej chwili... (siada przy stole.

bębni ołówkiem po blacie, po chwili) Diabli cię tu nadali,

akurat dzisiaj...

Dziecko

Niech pan się nie gniewa. Sam zostałem. Przez dwa ty-

godnie udawało mi się, to w lesie, to w ziemniakach... cza-

sem ludzie pomogli... Ale teraz już koniec... (po chwili)

Tamten pan zły, zbił mnie po twarzy... Pan za to inny

człowiek, dobry...

Hoppe

Głupi ! Wcale nie jestem dobry. Teraz wojna, nie ma

dobrych ludzi, rozumiesz?

Wstaje, przechadza się ciężko.

Dziecko gryzšc Jabłko obserwuje go w milczeniu.

Drzwi uchylajš się ostrożnie. Jury wchodzi niepewnie,

trochę podpity, zamyka drzwi, rozglšda się w sytuacji.

Czego tu?

background image

Jury

Zajrzałem, może co potrzeba? Bo jak nie, to poszedłbym

się przespać. Upał jak cholera.

Hoppe

Już co wypiłe , winio! Od rana!

Jury

Jednš szklaneczkę tylko, panie Hoppe. Jak mi zdrowie

miłe, jedynš! (wskazuje Dziecko) Żydek?

Hoppe potwierdza skinieniem głowy.

Widziałem, że pan Schultz co tu czarnego przyprowadził

z lasu, ale nie byłem pewny, (do Dziecka) Nie bój się,

kurczaku, pan Hoppe jest porzšdny człowiek, nic złego

ci nie zrobi...

Hoppe

Stul pysk, Jury .

Jury

Nie ma się o co obrażać. Porzšdno ć nikogo nie hańbi.

(przyglšda się Dziecku) No, no! Cud boski, że takie co

jeszcze chodzi po tej marnej ziemi. Ile masz lat, Srulku?

Dziecko

Dwana cie. Ale na imię mi Chaimek...

Jury

Wszystko jedno. Tak czy siak, nie masz się czym chwalić.

Prawda, panie Hoppe?

Hoppe

Zostaw te głupoty, Jury .(patrzy na Dziecko) Co przecie

trzeba z nim zrobić...

Jury

Wiadomo. Wielkie ceregiele! ( mieje się ponuro) Czy to pan

Hoppe nie wie? Pod plotek, trrrach, i gotowe, (czka gło no)

Cholerny wiat!

Hoppe

Tak, tylko że... (rozglšda się, rzut oka w okno) rozumiesz,

Jury , ja mam dzieci, dwóch synów, córkę... Naj-

starszy trzyna cie lat... jak ten... I dzi wieczór wyjeżdżam

na urlop do Getyngi... do domu, rozumiesz ty, człowieku?

Jury

półgłosem, podsuwajšc le

No, to, panie Hoppe, pu cić go, kawałek chleba do ręki,

i niech zmiata z powrotem do lasu...

Hoppe

po cichu

background image

Bo pomy l tylko, człowieku, jak się ma dzieci, to jako

głupio tak... Ostatecznie, Niemcy się nie zawalš, jeżeli ja,

Hoppe...

Jury

Ma pan rację, Niemcy się nie zawalš przez jedno ży-

dowskie dziecko.

Hoppe

W końcu, jest się człowiekiem co, nie?

Jury

Co w tym rodzaju, zdaje mi się...

Hoppe

I zwłaszcza kiedy się ma dzieci... (urywa) Tss... (nadsłuchu-

je, po chwili Niech Jury pójdzie do okna i dobrze się

rozglšdnie...

Jury wykonuje polecenie.

Hoppe nieruchomy, tyłem do okna.

Co tam widać?

Jury

Zwyczajnie. Podwórze, studnia, płotek...

Hoppe

A dalej? Przypatrz się dobrze.

Jury

Dalej nic. To samo co zawsze. Tylko pan Schultz stoi na

mostku, na go cińcu... o psiakrew, patrzy w tę stronę!

Hoppe

wcišż tylem do okna

Na pewno to jest pan Schultz? Nie mylisz się?

Jury

Na mostku przecie, niedaleko. lepiami widruje w tę

stronę jak gapa w gnat.

Hoppe siada, w milczeniu bębni palcami po stole.

JuryS wraca od okna, po cichu;

No i co?

Hoppe

Hę?

Jury

No, co pan Hoppe my li zrobić z tym...

Hoppe

spojrzenie

Z tym? (wstaje powoli, nie patrzšc na Jurysia) Cóż, trze-

background image

ba będzie... według przepisów...

Jury

Masz ci los! Przecież pan Hoppe przedtem mówił, że to

jako głupio tak...

Hoppe

Jo, mówiłem, ale Schultz! Rozumiesz, człowieku, to

jest winia, zły pies. Stoi na mostku i patrzy. Już ja wiem,

dlaczego on stoi i patrzy.

Jury

Ale przecie sumienie, panie Hoppe, ludzkie sumienie...

Hoppe

Dla niemieckiego człowieka sumieniem jest drugi nie-

miecki człowiek, to sobie zapamiętaj. Schultz stoi na

mostku i patrzy. Już ja wiem, co on sobie my lii (ze

zło ciš) A ja mam dzieci, rozumiesz, głupcze! Żonę,

dzieci... (drewnieJe nagle, podchodzi do stojaka, bierze karabin

idzie ku Dziecku) No, chod , mały!

Wychodzi pchnšwszy Dziecko przed sobš.

Jury

przez chwile patrzy w otwarte drzwi, mruczy

Dzieci ma, psiakrew! Serce go boli, bo ma dzieci, ale

musi, bo ma dzieci. Ech ty, nędzo ludzka!

Idzie w róg -izby, staje tyłem, wycišga buteleczkę wódki

z kieszeni, pije długo,

Przez okno stłumiony odgłos strzału. Hoppe po chwili wra-

ca, stawia karabin na stojaku, powoli idzie do krzesła z wa-

lizš, robi wrażenie, jakby zapomniał o obecno ci Jurysia,

Jury w kšcie, schował butelkę, patrzy na Hoppego.

Jury

I już. Po krzyku.

Hoppe

Id , sprzštnij ciało.

Pochyla się nad walizš.

Jury nie pieszšc się rusza ku drzwiom. Hoppe za nim.

A potem skocz do gminy, furmanka żeby była na

szóstš po południu, odwiozš mnie na stację, do po-

cišgu.

Jury

odwrócony w progu, patrzy na Hoppego, mieje się cicho

Niby na ten urlop... do domu, do dzieci...

Hoppe

No, id już, id do diabła!

Zabiera się do walizy, przekłada, ugniata.

background image

KURTYNA

ODSŁONA druga

W okupowanej Norwegii, w Jednym z większych miast pro-

wincjonalnych. Gabinet w mieszkaniu prywatnym Unter-

sturmfuh'-era ' Sonnenbrucha. Willi pracuje przy biurku-

w wietle lampy stojšcej na biurku Z sšsiedniego pokoju (drzwi

na wprost, oddzielone ciężkš kotarš) słychać graJšcy cicho pa-

tefon. Willi niecierpliwi się, po chwili przerywa prace, idzie

do drzwi, odsuwa

Willi

Mogłaby już skończyć z tym... poczytaj trochę albo co.

Pracować nie można.

Marika

w eleganckim szlafroczku, staje w drzwiach

Nudzę się, Willi. To raczej ty mógłby wreszcie zostawić

te swoje papiery i zajšć się mnš. Wyjeżdżasz przecież

dzisiaj, na całe pięć dni!

Willi

Wła nie dlatego pracuję. Przed urlopem dobrze jest

odwalić swojš robotę, (przygarnia jš) Jak skończę, bę-

dziemy mieli jeszcze trochę czasu, pobawimy się...

Marika

Ty, żeby mnie tylko z kim nie zdradził w tym swoim

Reichu! W tej Getyndze!

Willi

W Getyndze masz tylko jednš rywalkę: mojš matkę.

Marika

Wiem, wiem. Ubóstwiasz jš. Mimo to wolę być twojš

kochankš niż...

Willi

serio

Przepraszam cię, nie lubię żartów na ten temat, (wra-

ca do biurka, zapala papierosa) My lisz, że jadę do Ge-

tyngi dla tej głupiej hecy, jakš tam wyprawiajš mojemu

uczonemu papie, wielkiemu Sonnenbruchowi? Nie, mo-

ja droga. Na to szkoda by było tych pięciu dni, które

spędzę bez ciebie.

Marika

Ach, jaki ty uprzejmy!

Willi

Nie, jadę tylko dlatego, żeby jš zobaczyć, mojš mat-

kę.

Marika

Ależ jed , jed ! Nie wtršcam się w twoje rodzinne inte-

background image

resy, Mam nadzieję, w każdym razie, że przywieziesz

mi z podróży co ładnego.

Willi

Pod tym względem nie możesz chyba na mnie narzekać,

mam dobrš pamięć, (innym tonem) O, wła nie! Pamięć!

Pamięć! Od kilku dni wcišż o tym my lę...

Marika

O czym?

Willi

Chciałbym co mojej matce w upominku... rozumiesz, co

pięknego i niebanalnego...

Marika

Co ze starej biżuterii albo... Czy ja wiem? Masz przecie

to i owo w biurku chod , obejrzymy!

Willi

W ostateczno ci trzeba będzie, ale już przeglšdałem trzy

razy i wła ciwie nie ma tam nic szczególnego, (z powagš)

Nic, co by było godne mojej matki!

Marika

No, pewnie, taki znawca, taki wybredny jak ty... No,

chod ! Przejrzymy jeszcze raz.

Willi

Nie, chyba pó niej trochę, jak skończę

Marika

Dobrze. Ale kończ już, proszę cię, kończ! (idzie ku

drzwiom, w progu zatrzymuje się) Prawda. Na mierć za-

pomniałam! Czeka w przedpokoju ta pani Soerensen,

przyjmij jš wreszcie, mój kochany!

Willi

Kto taki?

Marika

No ta, mówiłam ci wczoraj, wła cicielka pracowni, w któ-

rej się ubieram. Siedzi już od godziny w przedpokoju.

Bšd tak dobry, przyjmij jš na parę minut, bardzo mi

na tym zależy.

Willi

W jakiej sprawie?

Marika

Ojej, w zwyczajnej, mówiłam ci wczoraj. Kogo tam za-

brali cie z jej rodziny, syna, zdaje się. Sama ci powie

najlepiej. To bardzo porzšdna kobieta.

Willi

Słuchaj no! Czy nie za dużo tych porzšdnych"? Radzę

ci jak najmniej wtršcać się do tych spraw.

background image

Marika

Ja się nie wtršcam. Ale w tej waszej paskudnej ro-

bocie różnie bywa. No więc, jak można czasem komu

pomóc...

Willi

Chciałbym, żeby to były zupełnie wyjštkowe wypadki.

Marika

Ten wła nie jest wyjštkowy. Zrozum, to wła cicielka

pracowni, w której się ubieram! Poproszę jš tutaj, do-

brze?

Willi

Tylko dlatego, że wyjeżdżam, nie chcę ci odmawiać. Ale

pamiętaj: wyjštkowo. I uprzed tę paniš, żeby się stresz-

czała, a także, że nie znoszę żadnych scen, żadnej

histerii.

Marika

Sam zobaczysz, to bardzo zrównoważona osoba.

Wychodzi.

Willi przeglšda papiery. Pani Soerensen wchodzi

po chwili, staje niepewnie przy drzwiach.

Willi

podnoszšc wzrok

Proszę, czym mogę pani służyć?

Pani Soerensen

Pani Marika powiedziała mi, że pan był łaskaw zgo-

dzić się...

Willi

Na co?

Pani Soerensen

Na wysłuchanie mnie...

Willi

Tak, zgodziłem się zrobić dla pani wyjštek.

Pani Soerensen

Wła nie. Nie wiem, jak panu mam dziękować...

Willi

To zbyteczne. Niech pani siada i krótko mówi, o co chodzi.

A raczej: o kogo chodzi.

Pani Soerensen

siada przy biurku

Mój syn... Przychodzę prosić w sprawie mojego syna...

został aresztowany dziesięć dni temu... nie wiem, z ja-

kiego powodu...

background image

Willi

Wystarczy, że my to wiemy, łaskawa pani.

Pani Soerensen

Tak, ale czasem zdarzajš się pomyłki, nieporozumie-

nia...

Willi

Pani w to wierzy? Bardzo żałuję, my w tych sprawach

jeste my skrupulatni aż do pedanterii. To poniekšd

nasza cecha narodowa, (uważnie przyglšda się Pani

Soerensen, po chwili) Taak. Pani się nazywa?

Pani Soerensen

Soerensen, proszę pana. Adela Soerensen. Ale to panu

może nic nie mówi. Ten chłopiec jest moim synem-z pierw-

szego małżeństwa. On się nazywa...

Willi

nie słucha, nagle żywo zainteresowany naszyjnikiem, który

Pani Soerensen ma na szyi; w roztargnieniu

Kto taki? O kim pani mówi?

Pani Soerensen

O nim wła nie, o moim synu...

Willi

ze miechem

Prawda! Oczywi cie! Pani daruje, przez chwilę zapa-

trzyłem się w ten piękny drobiazg, który pani ma na szyi...

Ale proszę, słucham paniš.

Pani Soerensen

z palcami pod szyjš

Podoba się panu?

Willi

Ten naszyjnik? Wyjštkowo piękny!

PaniSoerensen

Pan jest znawcš, mówiono mi o tym...

Willi

Poniekšd. Byłem przez dwa lata studentem historii sztuki.

Taak. Ale to nie ma znaczenia. No więc, jak się nazywa

ten młody człowiek?

Pani Soerensen

Chrystian Fons, proszę pana. Mój syn z pierwszego mał-

żeństwa.

Willi

drgnšł

background image

Aa! Chrystian Fóns!

Milczy bębnišc palcami po stole.

Pani Soerensen

z niepokojem

Niech mi pan powie, czy to poważna sprawa?

Willi

znowu wpatrzony w naszyjnik

My się nie zajmujemy niepoważnymi sprawami, łaska-

wa pani.

Pani Soerensen

zgnębiona

Tak, to prawda, (milczy w zakłopotaniu, obserwuje Wil-

lego, po chwili nie miało, dotykajšc naszyjnika) Je li...

przepraszam, jeżeli panu podoba się ten drobiazg... to

może...

Willi

Ach, pani jeszcze o tym. Owszem, bardzo mi się po-

doba.

Pani Soerensen

W takim razie... może pan zechce przyjšć go ode mnie...

na pamištkę od matki Chrystiana Fonsa...

Willi

z nienaturalnym miechem

Jak? Na pamištkę? A to doskonale! (przeskakujšc) No,

dobrze, Fóns, mówi pani? Chrystian Fóns? Dwadzie cia

lat, szczupły, wysoki, z ciemnymi oczami, trochę ka-

szle...

Wła nie! Zawsze

rozumie, że to

(przeskakujšc) Ale

Pani Soerensen

był wštłego zdrowia, po ojcu... Pan

jeszcze powiększa mój niepokój...

co do tamtego, nie powinien pan miać się ze mnie.

Willi

udaje

Nie rozumiem. O czym pani mówi?

Pani Soerensen

u miecha się heroicznie

Ten naszyjnik jest już tak dawno w mojej rodzinie...

od trzech pokoleń... najwyższy czas, żeby zaczšł cieszyć

inne oczy...

background image

Manipuluje przy karku.

Willi

Ależ, co pani?...

wstaje gwałtownie

Pani Soerensen

miękko

Ma pan na pewno kogo bliskiego i drogiego... kobietę...

matkę może? (podaje zdjęty naszyjnik) Proszę, niech pan

to przyjmie!

Willi

Pani nie zdaje sobie sprawy, w jakiej mnie pani stawia

sytuacji, (po chwili) Bo wła nie my lę o kim bardzo

mi bliskim i drogim... ,

Pani Soerensen

cicho

Tak jak i ja, proszę pana... tak jak i ja! Dlatego proszę,

niech pan mi nie odmawia...

Kładzie naszyjnik na biurku.

Willi

Pani... pani naprawdę? Nie, nie! To niemożliwe! Proszę

to zabrać natychmiast!

Pani Soerensen

błagalnie

Niech pan mi wierzy, ten przedmiot nie ma dzi dla mnie

żadnego znaczenia. Żadnego, przysięgam panu! Niech pan

wierzy starej, nieszczę liwej kobiecie!

Willi

Chyba że... w takim razie... no tak, tylko to jedno. Mógł-

bym jedynie kupić to od pani. O, "tylko tak"

Pani Soerensen

u miecha się z wysiłkiem

Jak na swój wiek, jest pan rzeczywi cie niezwykłym

pedantem...

Willi

Już pani mówiłem, to jest nasza cecha narodowa.

A poza tym, daruje pani, lubię tylko jasne sytuacje.

(bierze naszyjnik, oglšda) No więc, ile pani żšda?

Pani Soerensen

Tyle, ile sš warte przepraszam, że to tak nazwę

dziecinne skrupuły młodego człowieka. My lę, że najwyżej

dziesięć koron.

Willi

background image

Dziesięć koron? Zapomina pani, że ja się znam na tych

rzeczach, (wyjmu je portfel.) No więc, pomnóżmy to jeszcze

przez... (chwilka namysłu) przez pięć... proszę, oto pięć-

dziesišt koron.

Pani Soerensen

bioršc banknot

Nie będzie pan miał nic przeciw temu, że złożę te pie-

nišdze w jednym z naszych zakładów dla sierot...

Willi

Ależ zrobi pani z nimi, co pani zechce, (chowa portfel,

siada, bierze do ręki naszyjnik) Tak, to nadzwyczajna oko-

liczno ć! Wła nie szukałem czego ładnego i niebanal-

nego...

Pani Soerensen

...dla bliskiej i drogiej osoby...

Willi

dziecinnie ucieszony

Wła nie! (odkłada naszyjnik) No więc, wracajšc do rzeczy..

hm, chodzi o tego Fónsa?

Pani Soerensen

Tak, o niego. Mówiono mi, że wła nie pan ma w ręku

jego sprawę. Proszę mi powiedzieć, ale tak zupełnie szcze-

rze, czy to naprawdę co poważnego?

Willi

Już pani powiedziałem. On sam przede wszystkim, za-

pewniam paniš, uważał to, co robił, za diabelnie poważ-

ne. Czułby się nawet dotknięty, gdyby kto my lał

o tym inaczej. My w każdym razie nie mamy powodu

tak my leć... Nie wiem, jakie jest pani zdanie w tej

sprawie?

Pani Soerensen milczy.

Czyżby pani miała jakie wštpliwo ci co do powagi te-

go, co robił pani syn?

Pani Soerensen

z przymkniętymi powiekami, bardzo cicho

Mam wštpliwo ci, czy dobrze zrobiłam przychodzšc tutaj

do pana... (po chwili rozpaczliwie) Ależ przecież, mój Bo-

że, on na pewno nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji!

Od dziecka był chłopcem egzaltowanym, zawsze bałam ,

się o niego...

Willi

Pani sšdzi, że to, co robił ostatnio, było tylko nieroz-

sšdne, dziecinnie, naiwne?

Pani Soerensen

z udrękš

background image

Czy ja wiem? Czy ja wiem? (nie miało) Pan powinien

lepiej go rozumieć, jest pan : przepraszam, że to mó-

wię tylko o parę lat starszy od niego...

Willi

Jestem Niemcem, zapomina pani.

Pani Soerensen

ze zgrozš

Czy to aż taka różnica?

Willi

Syn pani działał na szkodę narodu niemieckiego, zechce

pani i o tym pamiętać.

Pani Soerensen

spokojnie

Naród niemiecki nie mieszka tu, w Norwegii.

Willi

z wybuchem brutalnego miechu

Nie mieszka, oczywi cie, że nie mieszka! A to dobre!

To nadzwyczajne! (ucinajšc nagle miech, twardo) Pani,

zdaje się, zapomniała nawet, po co pani do mnie przy-

szła?

Pani Soerensen

Nie. Nie. O wszystkim jestem gotowa teraz zapomnieć

prócz tego jednego! (z trwogš) Niech pan mi powie, bła-

gam pana, -czy mój syn... czy jest jaka możliwo ć urato-

wania go?

Willi

Z niezwykłš uprzejmo ciš

Pozwoli pani, że przedtem ja zadam pewne pytanie. Pro-

szę mi powiedzieć, czy, idšc tutaj, wiadomie wzięła pani

na siebie ten naszyjnik?

Pani Soerensen

bez namysłu

wiadomie. Bo, widzi pan, przywykłam go zakładać tyl-

ko w chwilach wyjštkowych, kiedy miałam zrobić co

szczególnie ważnego i trudnego, (z u miechem) Jako ta-

lizman przynoszšcy szczę cie, (po chwili) Dlaczego pan

o to pyta?

Willi

Dlatego, że lubię jasne sytuacje, już pani to raz mó-

wiłem. (bawišc się naszyjnikiem) No więc, tak samo je li

chodzi o tamtš sprawę, o sprawę pani syna czas, żeby

i to wyja nić...

Pani Soerensen

background image

Z lękiem

Słucham. pana.

Willi

wcišż bawi się naszyjnikiem

Otóż syn pani, chociaż tak młody, okazał się nie lada

zuchem. Niech pani sobie wyobrazi, że dzisiaj rano wy-

mknšł się nam z ršk!

Pani Soerensen

oszołomiona, wstaje bezwiednie, z trudem opanowuje fale

rado ci

Jak to? Co pan chce przez to powiedzieć?

Wili

Tylko to, co pani usłyszała. Chrystian Fóns wymknšł się

nam z ršk.

Pani Soerensen

jakby słabnšc pod wrażeniem, osuwa się na krzesło, stlumio-

nym głosem

Przepraszam, w pierwszej chwili nie mogłam tego zro-

zumieć... powiedział pan to tak spokojnie, bez gnie-

wu... choć to, być może, bardzo niemiłe dla pa-

nów...

Willi

O, niechże pani nie sšdzi, że syn jej przedstawia aż takie

niebezpieczeństwo dla Rzeszy Niemieckiej, żeby my mieli

z jego powodu nie sypiać po nocach.

Pani Soerensen

Na pewno, na pewno nie, proszę pana. (wstajšc) W każ-

dym razie, serdecznie panu dziękuję.

Willi

Mnie? Za co?

Pani Soerensen

Za to, co usłyszałam od pana. Mógł pan przecież wcale mi

tego nie powiedzieć...

Willi

wstajšc

Mogłem. Ale powtarzam pani jeszcze raz: lubię jasne sy-

tuacje. Tak. Nie ma za co dziękować.

Pani Soerensen

zmieszana

Ja wiem, może to nietakt z mojej strony, że panu za to dziękuję,

ale... mówię po prostu to, co odczuwam w tej

chwili. I je li wdzięczno ć starej, obcej kobiety może

background image

mieć dla pana jakie znaczenie, niech pan będzie prze-

konany, że takie uczucia zdarzajš się jeszcze na tym

okrutnym wiecie. Pozwoli mi pan już odej ć?

Willi

My lę, że wyczerpali my sprawę. Żegnam paniš.

Pani Soerensen

lekki ukłon głowš, idzie ku wyj ciu, przy drzwiach odwraca się

Życzę, żeby ten drobiazg, leżšcy na pańskim biurku, przy-

niósł szczę cie bliskiej panu osobie, której pan zechce go

ofiarować.

Wychodzi.

Willi

sam, bierze naszyjnik, oglšda go z zaciekawieniem: po chwili,

idšc w stronę kotary

Marika!

Marika

wchodzi

Możesz się nie chwalić. Słyszałam wszystko. Pokaż, czy

naprawdę takie ładne?

Willi

podaje Jej naszyjnik

Nadzwyczajne. Stara, wenecka, zdaje się, robota.

Marika

oglšda

Nie znam się, czy wenecka, czy jaka, ale założę się, że

to warte co najmniej dziesięć razy więcej, niż jej da-

łe !

Willi

Grubo więcej!! Ale pomy l, co za szczę liwa okazja! Moja

matka będzie zachwycona.

Marika

Nie zapominaj tylko, że to ja... mnie zawdzięczasz tę

okazję. Swojš drogš, to bardzo porzšdna kobieta ta pani

Soerensen. My lę, że będzie mi odtšd taniej liczyć za

sukienki...

Willi

Nie jestem tego pewny...

Marika

Dlaczego? Dzięki mojej protekcji przyjšłe jš...

Willi

Poniekšd

Marika

background image

I bšd co bšd wyszła stšd uszczę liwiona. A swojš drogš

to zabawne, że temu chłopcu akurat dzisiaj udało się

zwiać!

Willi

Przykro mi, ale muszę cię rozczarować.

Marika

Jak to? Słyszałam przecież. Nie okłamałe jej chyba?

Willi

Cóż znowu! Chrystian Fons naprawdę wymknšł się nam

z ršk. To znaczy umarł dzi rano w swojej celi. Tro-

chę za mocno przesłuchiwano go ubiegłej nocy. Taak.

Za kilka dni zawiadomi się rodzinę.

Marika patrzy na niego w osłupieniu, bezwiednie wycišga

rękę z naszyjnikiem, wciska go w dłoń Willego.

Willi chowa naszyjnik do kieszeni, patrzy na zegarek.

No, ale teraz do roboty. Za cztery godziny mam po-

cišg.

Idzie do biurka.

Marika patrzy za nim z rękš wcišż wycišgniętš w powie-

trzu, nagle wybucha cichym, podobnym do łkania, potem

coraz gło niejszym histerycznym miechem.

KURTYNA

Niemcy

ODSŁONA TRZECIA

W okupowanej Francji. Wnętrze oberży w miasteczku na

północy. Oszklone drzwi i witryna na ulicę. Fanchette

stoi za bufetem, twarz oparta na dłoniach, oczy wpatrzone

nieruchomo w przestrzeń. Tourterelle siedzi przy stoliku

w kšcie.

Tourterelle

Ci swoje i tamci swoje. A kto płaci rachunek? Spo-

kojni ludzie. O, tacy jak Piotr, jak aptekarz Grappin,

jak stary Mortier... (ze zło ciš) Nie zgadzam się z tym,

Fanchetfe, rozumiesz? Nie zgadzam się! Francuzi nie

sš już dzisiaj zbyt silnym narodem, na szczę cie mieli

do ć długš historię, żeby dorobić się rozumu. Niektó-

rym jednak wcišż jeszcze się zdaje, że byle rozpalona

głowa tyle znaczy, co batalion piechoty... (bije pię ciš

w stół, krzyczy! Nieprawda, Fanchette! Mówię ci, że to

nieprawda! (po chwili, innym głosem) A zresztš słońce jest

dla wszystkich.

Fanchette

nieporuszona, szeptem

Słońce... dla wszystkich...

Tourterelle

Niemcy to niebezpieczni wariaci. Wcze niej czy pó niej

rozbijš sobie głowę i wtedy sami uznajš, rozumiesz, sami

background image

uznajš, że słońce wieci dla wszystkich. Nie trzeba im

w tym pomagać, niech każdy sam się dorabia swojego

rozumu. A kto im pomaga najwięcej? Wła nie ci, którym

się zdaje, że z nimi walczš! O!

Fanchette

ostro

Wujku Tourterelle! Co ty wygadujesz?

Tourterelle

A tak, moje dziecko! A tak! Oni żywiš niemieckš

w ciekło ć swoimi szalonymi wybrykami, nie pozwalajš

zwiotczeć niemieckim muskułom. Oni ratujš tego diabła

z wšsikami przed sklerozš, przed otłuszczeniem serca,

przed niestrawno ciš z przejedzenia. Oni ci szaleńcy

z Resistance!

Fanchette

Wujku Tourterelle! Zabraniam ci mówić w ten sposób!

Tourterelle

ironicznie

Zwłaszcza dzisiaj, co? (wskazuje rękš na ulicę) Spytałaby

tych tam siedmiu, powiedzieliby od razu, czy stary Tour-

terelle ma rację, czy nie ma racji!

Fanchette

prostujšc się, z siłš

Ani dzi , ani jutro, wujku Tourterelle! A tamtych.,.

(ciszej) tamtych zostaw w spokoju.

Tourterelle

wstaje, podchodzi do Fanchette, patrzš sobie w oczy, po

chwili

Nie chce się wierzyć, Fanchette, że jeste dziewczynš

i masz zaledwie dwadzie cia sze ć lat...

Fanchette

Nie chce się wierzyć, że byłe kiedy moim nauczycielem,

wujku Tourterelle!

Na ulicy ukazujš się RuthSonnenbruch w stroju

samochodowym" i Oficer w mundurze majora Wehrmach-

tu, elegancki, wiek ponad czterdzie ci. Zatrzymujš się przed

drzwiami, chwila namysłu, wchodzš.

Tourterelle wycofuje się do swego stolika w kšcie.

Resistance - francuski ruch Oporu w czasie II wojny wiatowej

Oficer

uprzejmy, salutujšc

Dzień dobry! Chcieliby my napić się czego , mademoiselle .

Fanchette

Jest tylko piwo.

Oficer

background image

Koniak może?

Fanchette

Nie, tylko piwo.

Ruth

wzrusza "ramionami

Cóż robić, niech będzie piwo. (idzie do jednego ze stolików.

siada. Oficer naprzeciw niej) Przyznam się panu, majo-

rze, że mam w walizce butelkę Henessy, ale przyrzekłam

sobie dowie ć jš nietkniętš do Getyngi. Mój papa mało

pija, ale od czasu do czasu nie gardzi kieliszkiem ko-

niaku.

Oficer

Bardzo słusznie. Nawet wielcy ludzie, tacy jak profesor

Sonnenbruch, nie powinni gardzić małymi przyjemno-

ciami.

Ruth

Czy tylko na pewno, majorze, nie będziemy musieli cze-

kać tu dłużej jak pół godziny?

Oficer

pewno. Defekt jest nieznaczny i wła ciwie mogli-

by my jechać z nim spokojnie, ale mój szofer... (do Fan-

chette podajšcej pucharki z piwem) Merci, mademoiselle.

Mademoiselle (fr.) panienko.

Merci , mademoiselle (fr.) dziękuję panienko.

Czy w tym waszym miasteczku zawsze tak pusto i cicho

na ulicach?

Fanchette

nie patrzšc

Zawsze, kiedy się dzieje co złego.

Wraca za bufet, nieruchomieje tam.

Ruth

patrzy za niš, potem na Tourterellea, po chwili zniżo-

nym głosem

Nieprzyjemnie tu jako ... i ta dziewczyna, zdaje się, nie

za bardzo uprzejma. Nie lubię takich spojrzeń...

Oficer

Pani chyba nie spotyka się z nimi zbyt często. Kto, tak

jak pani, tylko fruwa po Europie, po naszej Euro-

pie, ten wła ciwie nie zauważa nawet ludzkich spojrzeń

Zresztš, nie wszędzie patrzš na nas jednakowymi oczyma.

Ruth

To prawda, W zeszłym roku byłam dwa razy w Warsza-

wie. Przyznam się panu, majorze, że tam najbardziej nie

lubiłam chodzić po ulicach.

background image

Oficer

Szkoda, że pani nie była jeszcze gdzie dalej na wscho-

dzie.

Ruth

Uprzejmie dziękuję, nie, nie! Stanowczo lepiej się czuję

w Kopenhadze, Brukseli, Paryżu... Chociaż i tam zdarza

się" czasem w lokalach czy na ulicy chwytać spojrzenia

bardzo nieprzyjemne...

Oficer

Oczywi cie tylko wtedy, gdy pani bywa w towarzystwie

umundurowanym, o, takim, na przykład, jak moje.

Ruth

Wła ciwie, co mnie to wszystko obchodzi? Nie robię ni-

komu nic złego.

Oficer

Wręcz przeciwnie! Rozsiewa pani samo piękno, samš ra-

do ć! I chyba nie może pani skarżyć się na nas, na pu-

bliczno ć swoich koncertów, którymi pani darzy całš nie-

mieckš Europę?

Ruth

Nigdy się na nic nie skarżę. Przywykłam w życiu robić

tylko to, co mi się podoba, i niech pan sobie wyobrazi,

prawie nigdy nie napotykam na opór. (przez chwile w mil-

czeniu obserwuje Fanchette) Zaciekawia mnie ta dziew-

czyna. Jest bardzo ładna, nie uważa pan, a w każdym

razie interesujšca... (jeszcze ciszej) Dobrze byłoby wiedzieć,

czy ona albo ten drugi tam rozumiejš po niemiecku.

Oficer

Zaraz się przekonamy, (gło no, w głšb izby)Czy w tym mia-

steczku jest co ciekawego do obejrzenia? Mamy w prze-

je dzie pół godziny czasu...

Fanchette nie drgnela.

Tourterelle

po chwili

Rozumiem trochę po niemiecku, ale mówić, daruje pan,

nie umiem. Nie, nie ma tu nic ciekawego, nic do obej-

rzenia.

Fanchette

jakby zbudzona nagle, ostro

Wujku Tourterelle! Dlaczego nie mówisz prawdy temu

panu?

Tourterelle

Nie wtršcaj się, Fanchette.

Oficer

background image

rozbawiony

Chwileczkę. A więc jednak macie tu co takiego?

Tourterelle

Niech pan nie słucha tej małej. Jak powiedziałem, nie

ma w tym miasteczku nic, co by było godne uwagi tu-

rystów.

Ruth

A może co jednak jest, tylko pan po prostu o tym nie wie?

Tourterelle

Bardzo paniš przepraszam, mieszkam tu czterdzie ci lat.

Nie, nie ma nic ciekawego.

Oficer

półgłosem

Zabawni ludzie. Majš jakie swoje dziwaczne tajemnice,

jak zwykle mieszkańcy małych miasteczek...

Ruth

A jednak ta dziewczyna wie, co mówi. I zdaje mi się, że

nie jest wobec nas dobrze usposobiona. Czuję to, majorze.

Oficer

Pani czuje, Ruth, a ja to wiem na pewno.

Ruth

Czuję, że o nas my li, choć wcale na nas nie patrzy. To

trochę denerwujšce, nie uważa pan?

Oficer

My, Niemcy, musimy mieć mocne nerwy. Nawet, takie

urocze motyle jak pani, które nie robiš nikomu nic złego,

nawet one! Bšd co bšd , jest pani Niemkš.

Ruth

Ależ to nie ma znaczenia. Jestem artystkš, majorze. Jak

pan się uprzejmie wyraził, daję ludziom samo piękno,

samš rado ć. Chcę w zamian za to, żeby mnie otaczały

miłe, u miechnięte twarze, dobre i życzliwe spojrzenia.

Oficer

Za dużo pani wymaga. W Europie, niestety, nie kochajš

nas...

Ruth

Je li to jest prawda, to dziwię się, że mówi pan o tym

tak spokojnie.

Oficer

Przyzwyczaiłem się do tego.

Ruth

kieruje wzrok na Fanchette, obserwuje jš, po chwili

background image

stłumionym głosem

Pan my li, że naprawdę nie kochajš nas?

Oficer

Je li pani chce, zapytamy o to tę dziewczynę.

Ruth

Cóż za pomysły, majorze" (cicho) Niech pan raczej każe

sobie podać drugie piwo.. Chciałabym jeszcze raz przyj-

rzeć się z bliska tej małej.

Oficer

Chyba tylko dlatego, bo samo piwo jest wyjštkowo podłe.

(ku Fanchette) Mademoiselle, proszę mnie uszczę liwić

jeszcze jednym piwem.

Fanchette w milczeniu podchodzi, zabiera pucharek, wraca

za bufet, napełnia.

Ruth obserwuje jš przez cały czas.

Oficer

nieco ironicznie u miechnięty, przyglšda się Ruth, dopiero

gdy Fanchette stawia przed nim piwo, przenosi wzrok

na niš

Merci, mademoiselle. Czy pani naprawdę jest Francuzkš?

Fanchette

We Francji mieszkajš Francuzi, monsieurł.

Oficer

Dlatego pytam, bo jak na Francuzkę jest pani zbyt mało-

mówna...

Ruth

Jak na Francuzkę ma pani również zbyt zimne, zbyt pół-

nocne oczy.

Fanchette

Być może. Francuzi muszš być teraz zimni i małomówni

Nie sš u siebie sami!

Odchodzi za bufet.

Tourterelle

zaniepokojony, wtršca się, ze sztucznym u miechem

Francuzi teraz zmšdrzeli, proszę państwa. Ich tradycyjna

gadatliwo ć nie przyniosła nic dobrego. Zresztš... słońce

jest dla wszystkich!

Oficer

rozbawiony

Słońce dla wszystkich? Jak pan to rozumie?

Fanchette

ostro, niemal krzyczšc

background image

Przestań! Przestań, wujku Tourterelle.

Odwraca się tyłem, dłonie przyci nięte do skroni.

Monsieur (fr.) proszę pana.

Tourterelle

wstaje, podchodzi do Oficera, pochyla się nad nim, mówi

półgłosem

Niech państwo wybaczš, ta dziewczyna jest dzi bardzo

rozdrażniona. Jej ojca spotkało straszne nieszczę cie.

Oficer

Ach, tak. Bardzo nam przykro. Dziękuję panu, że pan

nam zwrócił uwagę.

Tourterelle wraca na swoje miejsce.

Pauza. R u t h i Oficer patrzš na siebie w milczeniu.

Ruth

po chwili

Okazuje się, że to jest po prostu zmartwienie rodzinne.

Ojciec. Na pewno bardzo go kocha... (po chwili) A ja jutro

zobaczę mojego ojca. Szkoda, że pan go nie zna. Bardzo

miły stary pan. Tylko ma w sobie co onie mielajšcego.

( mieje się) Nieraz w my lach nazywam go olimpijczy-

kiem"...

Oficer

To jest wielkie nazwisko Sonnenbruch.

Ruth

Nie, to co więcej niż nazwisko, (milknie, zamy la się, po

chwili, spojrzawszy naFanchette) A wie pan, od razu

co mnie dziwnie zainteresowało w tej dziewczynie...

Oficer

Zaniepokoiło, chce pani powiedzieć?

Ruth

Czy ja wiem? Ludzie cierpišcy wytwarzajš dokoła siebie

co magnetycznego. Wyczuwam to i to mnie drażni,

ale zarazem szalenie przycišga. Mój papa uznałby to za

perwersję .

Perwersja - przewrotno ć.

Oficer

Jest pani trochę zepsuta powodzeniem, Ruth. Wszyscy

przechodzili my to samo i mamy dzi w sobie co z tej,

jak pani powiada, perwersji" my, Niemcy. Prawie

wszyscy, (spojrzawszy na zegarek) Cóż, zapłacimy chyba

i pójdziemy rzucić okiem na to dziwne miasteczko, w któ-

rym nie ma rzekomo nic do obejrzenia.

Wyjmuje pugilares, rzuca na stół kilka franków.

Na ulicy słychać nagle zbliżajšce się kroki, głosy, krzyki, po

chwili widać kilka szybko przechodzšcych postaci cywilnych,

background image

mężczyzn i kobiet, za nimi dwaj żołnierze niemieccy w heł-

mach, z karabinami w rękach, wrzeszczšc poganiajš cywilów

przed sobš. Na chodniku przed drzwiami staje nagle Gefreł-

ter z pistoletem automatycznym w rękach, gwałtownie

otwiera drzwi, wpada z wrzaskiem.

Gefreiter

Alle raus! Wychodzić! Wszyscy natychmiast wychodzić!

(dostrzega Oficera, staje na baczno ć) Verzeihung, Herr

Major! Nie zauważyłem od razu. Mam polecenie spro-

wadzić mieszkańców miasteczka na rynek.

Oficer

sucho

Nie interesuje mnie.

Ruth

ożywiona

A mnie interesuje. Gefreiter, niech pan pozwoli tu bliżej.

Gefreiter podchodzi.

O co tam chodzi?

Gefreiter

Będš wieszani zakładnicy. Siedmiu. Trzy dni temu w po-

bliżu miasteczka partyzanci wykoleili pocišg z transportem wojskowym.

Ludno ć ma być obecna przy egzekucji.

Pozwoli mi pan odej ć, panie majorze?

Gefreiter (niem.) starszy szeregowiec.

Alle raus' (niem.) wszyscy precz!

a Verzeihung. Herr Ma.ior (niem.) - przepraszam panie majorze.

Oficer

zniecierpliwiony

Róbcie swoje!

Tyłem do izby. wpatruje się w Ruth nieco ironicznie.

Fanchette za bufetem, oparta o cianę, nieruchoma, z za-

mkniętymi oczyma,

Tourterelle stoi niezdecydowany, patrzy na niš z niepo-

kojem.

Gefreiter

do nich, ostro, choć nieco skrępowany obecno ciš niemieckich go ci

Wychodzić! Proszę natychmiast wychodzić!

Fanchette

z zamkniętymi oczyma, dobitnie i na pozór spokojnie

Nie! Nie! Nie! Nie!

Gefreiter

Proszę się nie opierać! (idzie za bufet) Proszę natychmiast

wychodzić!

background image

Fanchette

Nie! Nie!

Tourterelle

za plecami Oficera, do niego i do Ruth

Tam jest jej ojciec, w ród tych siedmiu... straszne nie-

szczę cie, proszę państwa...

Oficer patrzy na niego, rozkłada ręce.

Ruth

wstaje nagle, pewnym krokiem idzie w głšb

Chwileczkę, Gefreiter. Ja tam pójdę zamiast tej dziew-

czyny.

Oficer

wstaje zirytowany

Oszalała pani, Ruth?

Ruth

stanowczo

Chcę to zobaczyć, majorze. Muszę to zobaczyć. Pójdzie

pan ze mnš?

Oficer

Ależ to jest bez sensu, Ruth!

Ruth

Wobec tego idę sama. Niech pan tylko powie Gefreitero-

wi, żeby już sobie stšd poszedł.

Gefreiter

skonsternowany *

Je li pan major rozkaże...

Oficer gestem daje mu znak, żeby zostawił Fanchette

w spokoju.

Gefreiter

wypręża się, salutuje, odwraca się do Tourterelle'a

" Los! Los! Niech pan wychodzi!"

Tourterelle wychodzi, za nim Gefreiter.

Fanchette wcišż nieruchoma, z zamkniętymi oczami.

Ruth podchodzi do niej, wpatruje się w jej twarz -ze sku-

pionš uwagš. Fanchette otwiera oczy, patrzš na siebie.

Fanchette

z wielkim zdziwieniem

Po co pani tam idzie? Dlaczego?

Ruth

z pozornym spokojem

background image

Tego nie umiem pani powiedzieć. A zresztš, wštpię, czy

pani by mnie zrozumiała.

Skonsternowany zakłopotany, zbity z tropu.

<Los! cniena.) precz!

Fanchette

Pani jest złš, okrutnš kobietš.

Ruth

Dlaczego? Nie zrobiłam i nie robię nikomu nic złego.

Fanchette

z udrękš

Proszę, niech pani mnie zostawi...

Oficer

Ruth! To naprawdę nie ma sensu dłużej!

Ruth

rozdrażniona

Wszystko jest bez sensu. Wszystko! A pan jest nudny,

majorze, (do Fanchette) Do widzenia, mademoiselle.

(odwraca się od niej) Idziemy, je li pan chce mi towa-

rzyszyć.

Wychodzš.

Fanchette, przez chwile nieruchoma, patrzy za nimi, po

czym powoli, jakby automatycznie, idzie ku drzwiom, staje

przed nimi, obu rękami i głowš opiera się o szybę, osuwa się

na ziemię.

KURTYNA

AKT DRUGI

Hallu; willi podmiejskiej profesora Sonnenbrucha

w Getyndze. W głębi po lewej strome drewniane schody do

pokoi na piętrze. Obok nich, po prawej stronie, szerokie

szklane drzwi otwarte na taras, z widokiem na ogród. W le-

wej bocznej cianie drzwi do sieni i głównego wyj cia na

ulicę, obok nich telefon na stoliku. W prawej cianie drzwi

do jadalni i dalszych czę ci mieszkania. W zakštku utworzo-

nym przez wygięcie schodów maly okršgły stolik i lekkie

fotele typu werandowego. Wzdłuż cian półki z ceramikš

ludowš. Przy prawej cianie, pierwszoplanowe, kominek z za-

palonym kinkietem elektrycznym.

Godzina szósta wieczorem, w ogrodzie zaczyna zmierzchać.

W głębi, tuż przed otwartymi drzwiami tarasu, Liesel,

w ciemnej sukni, wci nięta w głęboki fotel, wpatrzona w ogród,

tylko nieznacznie widoczna od strony widowni; robi wraże-

nie, jak by nie istniała dla otoczenia ani otoczenie dla niej.

Na pierwszym planie, obok kominka Berta (od kilku lat

unieruchomiona chorobš nóg) siedzi w fotelu na kółkach,

ubrana w staromodnš nieco suknię wieczorowš, przeglšda

gazetę, ale widać, że czeka na co czy na kogo .

Na stoliku zastawa do kawy, butelka koniaku, kieliszki i ta-

lerz z jabłkami. Z drzwi jadalni wchodzi Ruth, w domowej

sukience, z imbryczkiem w ręce, idzie do stolika, nalewa

kawę do filiżanki. Tuż za niš wchodzi Sonnenbruch,

background image

w ciemnym ubraniu, w okularach.

Sonnenbruch

Dużo, dużo kawy, Ruthl

Ruth

Tylko jednš filiżankę, papo. Musisz oszczędzać się na

wieczór. Tak. I jeden kieliszek koniaku.

Chce nalać.

Sonnenbruch

wstrzymujšc, oglšda butelkę

Henessy? A to skšd się tu wzięło?

Ruth

Mój upominek dla ciebie. Przywiozłam z Francji.

Sonnenbruch

Przywiozła z Francji? (z uprzejmš stanowczo ciš) Bardzo

ci dziękuję, że pamiętała o mnie, ale... zabierz to sobie

z powrotem.

Ruth

Dlaczego? Zawsze lubiłe trochę koniaku do kawy.

Sonnenbruch

Zawsze lubiłem, ale dzi nie chcę. Zapamiętaj to sobie.

Ruth. Dzi nie chcę niczego stamtšd.

Ruth

Ależ to dziwactwo, ojcze. Nie rozumiem cię.

Berta opuszcza gazetę, obserwuje ich.

Sonnenbruch

Przykro mi, że nie rozumiesz. W każdym razie zabierz

to, a w zamian, je li już jeste tak dobra, przynie mi

orzechowego likieru z kredensu. No, id już, id z tym,

moje dziecko.

Ruth wzrusza ramionami, patrzy na Bertę, wychodzi z butelkš.

Berta

Mógłby mieć więcej delikatno ci, Walterze. Postępujesz

czasem jak człowiek bez serca. Biedna Ruth, widziałe

chyba, jakš miała nieszczę liwš minę.

Sonnenbruch

niegło no, z tłumionš irytacjš

Wiesz dobrze, Berto, że nie chcę mieć z tym wszystkim

nic wspólnego. Ani z tym, co oni tam robiš, ani z tym,

co oni tu stamtšd przywożš. Nic wspólnego, rozumiesz, Berto?

Berta

Przestań. To, co mówisz, jest obrzydliwe. Jeste , naj-

oględniej mówišc, dziwakiem i pedantem.

Sonnenbruch

background image

Jestem uczciwym Niemcem, Berto. Być może, Rutb nie

zdaje sobie sprawy z tych rzeczy, miała zapewne naj-

lepszš intencję, ale w każdym razie zrobiła mi wielkš przykro ć.

Berta

Dla ciebie przykre jest wszystko to, czym żyje dzi każdy

prawdziwy Niemiec. Wszystko, w co wierzymy i co ko-

chamy. Nie, lepiej nie mówmy o tym. Pij swojš kawę,

Walterze, na pewno już dobrze przestygła.

Ruth wraca z butelkš likieru, w milczeniu napełnia kie-

liszek. Berta po chwili, spoza gazety

Pomy leć, że obchodzisz dzi trzydziestolecie swojej pracy,

która zdobyła ci uznanie i szacunek całych Niemiec! Mój

Boże, gdyby ludzie znali twoje my li!

Sonnenbruch

Mam je wyłšcznie dla siebie, Berto.

Berta

To całe szczę cie. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie zwie-

rzał ich nawet nam, najbliższym.

Sonnenbruch

Robię to bardzo rzadko i nigdy z wewnętrznej po-

trzeby. Przyzwyczaiłem się wystarczać- sam sobie. Stać

mnie na to.

Ruth

Nie podobasz mi się, papo. (całuje go) Jeste jeszcze wcišż

czarujšcy, ale coraz mniej zadowolony ze wiata.

Sonnenbruch

Cóż, moje dziecko, wiat jest coraz mniej czarujšcy.

(z naciskiem) Powinna o tym wiedzieć lepiej niż ja. Prze-

cież, poza koniakiem, widujesz jeszcze to i owo we

Francji czy gdzie indziej.

Ruth

Tylko to, co chcę widzieć, ojcze. Reszta niewiele mnie

obchodzi, (po chwili, jakby pokonywajšc co w sobie) Ach,

ty nie wiesz, jak teraz można żyć mocno! Jak mocno!

Sonnenbruch

wpatruje się w niš długo

Jeste cie jak owady, piękne, okrutne owady.

Ruth

mieje się nerwowo

Nie mów do mnie w liczbie mnogiej, papo. Żyję i chcę

żyć wyłšcznie na własny rachunek.

Liesel nagle wstała z fotela, podchodzi na rodek, patrzy na Ruth.

Ruth spostrzega jš, długo patrzš sobie w oczy.

Liesel po chwili odwraca się, idzie powoli ku drzwiom jadalni.

Ruth szybko za niš, chwyta jš za rękę.

Liesell Przepraszam cię! Zapomniałam, że tu jeste .

Liesel

background image

Zapominasz nie tylko o tym.

Odwraca się, wychodzi.

Chwila milczenia.

Sonnenbruch

po chwili

Biedna Liesel! Zdaje mi się, że za mało łšczymy się z niš

w jej okropnym stanie.

Ruth odchodzi w głšb, staje w drzwiach tarasu, patrzy w ogród.

Berta

Cóż my? Sama musi znale ć w sobie siły. Tysišce nie-

mieckich kobiet przeżywajš dzi to samo. (po chwili) Mnie

także nie było łatwo pogodzić się ze mierciš Eryka,

chociaż padł na polu chwały...

Sonnenbruch

Liesel straciła nie tylko Eryka; dzieci, dom wszystko!

Nie wiem, czy zauważyła kiedy, jak wyglšdajš jej oczy?

Sš szalone od nienawi ci.

Berta

To dobrze. Powinna nienawidzić.

Sonnenbruch

Kogo, jak ci się zdaje?

Berta

Naszych wrogów, oczywi cie. Tych, którzy zabili jej męża

pod Stalingradem, i tamtych, którzy rzucili bomby na jej

dom i dzieci.

Sonnenbruch

wstaje gwałtownie, zirytowany, rozglšda się

Tak. No cóż? (patrzy na zegarek) Mamy jeszcze pół godzi-

ny czasu. Ruth, czy nie przeszłaby się ze mnš do ogrodu?

Antoni

wchodzi z drzwi głównych, z sieni

Panie profesorze, chciałem przypomnieć, że od godziny

siedzi u mnie ten Hoppe. Pan profesor obiecał przyjšć go

na chwilę.

Sonnenbruch

Prawda! Jeszcze ten Hoppe. Dobrze, niech Antoni go poprosi.

Antoni wychodzi.

Ruth

Kto to jest Hoppe?

Sonnenbruch

Mój długoletni wo ny zakładowy. Teraz, niestety, służy

innym sprawom. Prowadzi mocne życie, gdzie na

wschodzie...

background image

Ruth wzrusza ramionami, chce odej ć.

Berta

trzeba by Ruth, moja

droga, już zaciemnić i zrobić wiatło.

Ruth cišga grubš, ciemnš kotarę w drzwiach tarasu, zapala

główne wiatło, po czym odchodzi schodami na górę.

Hoppe

wchodzi prowadzšc za rękę trzynastoletniego chłopca

Ja tylko na parę minut... przyszedłem odwiedzić Anto-

niego, pogadali my sobie godzinkę... ale je li pan profesor

pozwolił... mój Boże! to prawdziwe szczę cie znów wi-

dzieć pana profesora w dobrym zdrowiu... Heinil ukłoń

się ładnie! (w stronę Berty) Dobry wieczór łaskawej pani.

Sonnenbruch

Bardzo się cieszę, mój kochany Hoppe, że udało się zdo-

być dla pana kilka dni urlopu, specjalnie prosiłem o to

pana rektora. A pański synek, widzę, z roku na rok

coraz bardziej do pana podobny. To dobrze, porzšdni lu-

dzie powinni mieć i dzieci podobne do siebie.

Hoppe

Robi się, co można, panie profesorze. Prawdę mówišc,

chciałem tylko u cisnšć pańskš rękę. Rozumie się, że bę-

dę na uroczysto ci w uniwersytecie, ale na pewno gdzie

w ostatnim rzędzie. Takim jak ja trudno tam będzie do-

stšpić do pana.

Sonnenbruch

No co, poznajesz go chyba, Berto? Choć zdaje mi się, że

w tym mundurze wyglšda pan daleko gorzej... Co to

wła ciwie jest, panie Hoppe: piechota, intendentura?

Hoppe

Żandarmeria, panie profesorze.

Sonnenbruch

A! Żandarmeria... (przenikliwie przyglšda się Hoppemu,

po chwili) Dlaczego pan się nie przebrał przychodzšc tutaj?

Hoppe

Przepisy, panie profesorze...

Sonnenbruch

Przepisy? (kiwa głowš, po chwili) Mniejsza z tym zresztš.

Niechże pan usišdzie. My lę, że nie pogardzi pan kie-

liszkiem orzechowego likieru?

Nalewa.

Berta

Można zapytać, panie Hoppe, z której strony Europy

pan przybywa?

Hoppe

To nie jest żadna tajemnica. Ze wschodu, proszę pani,

z Guberni Generalnej.

background image

Sonnenbruch

I cóż wy tam robicie, mój Hoppe, w tej Guberni?

Hoppe

Służbę się robi, panie profesorze, nic ciekawego. Nie warto

o tym mówić.

Sonnenbruch

Porzšdny człowiek zawsze ma co do powiedzenia o tym,

co robi.

Berta

To całkiem proste, Walterze: pracujš dla zwycięstwa na-

szego narodu.

Hoppe

skwapliwie

Tak! Wła nie tak!

Sonnenbruch

z naciskiem

Ale ja chciałbym wiedzieć, co pan tam robi naprawdę,

panie Hoppe pan osobi cie?

Hoppe

po chwili, ciszej, pod przenikliwym wzrokiem Sonnenbrucha.

Jeżeli pan profesor chce wiedzieć prawdę, to powiem,

że porzšdni ludzie nie majš tam czego szukać... (coraz

bardziej zmieszany) Porzšdni ludzie powinni siedzieć w do-

mu, przy żonie, przy dzieciach...

Berta

Mnie się zdaje, Walterze, że twoje pytania sš trochę nie-

wła ciwe. Żona i dzieci, panie Hoppe, nie żyjš na księ-

życu, ich los, ich przyszło ć zwišzane sš z losami i przy-

szło ciš Niemiec.

Hoppe

stropiony

To prawda, łaskawa pani, to się rozumie...

Sonnenbruch

W każdym razie, mój drogi Hoppe, spodziewam się, że

pańskie ręce sš zupełnie czyste o, tak jak moje!

Hoppe

W służbie nigdy nie można wiedzieć, panie profesorze.

Zwłaszcza tam, na wschodzie. To dziki kraj, okropni ludzie.

Sonnenbruch

Niechże pan przynajmniej nie mówi tego przy tym małym,

bo on gotów w to uwierzyć, (ostro) I w ogóle niech pan

nie mówi głupstw!

background image

Berta

Pan Hoppe dobrze wie, co mówi. Eryk, nim zginšł, pisał

z frontu wschodniego to samo: dziki kraj, okropni ludzie.

Hoppe

Mój Boże! Nie wiedziałem, że pan Eryk zginšł...

Sonnenbruch

nie odpowiada, po chwili, wskazujšc chłopca

Ten mały to zdaje się u pana najstarszy?

Hoppe

Najstarszy. Skończył trzyna cie, panie profesorze.

Sonnenbruch

ironicznie

No, to ma jeszcze trochę czasu. Pan, zdaje się, lubi dzieci,

panie Hoppe?

Hoppe

jak by co przełykał

Lubię, panie profesorze...

Sonnenbruch

Wszyscy lubimy dzieci, ale cóż z tego? Wcale przez to

nie stajemy się lepsi, (sięga do talerza z jabłkami, wybie-

ra jedno) Otóż i co dla ciebie, mój mały, żeby się z nami

nie nudził.

Hoppe nieruchomieje, obserwujšc to niemal z przerażeniem.

Heini obraca jabłko w rękach.

Hoppe

chrapliwie, prawie krzyczšc

Podziękuj, Heini! Podziękuj panu profesorowi!

Sonnenbruch

głaszczšc chłopca

Jedz, jedz na zdrowie. Z jabłek się pięknie wyglšda

i długo żyje. Powinien pan, panie Hoppe, dawać dzieciom

dużo jabłek. To zdrowe. Zdrowe i smaczne, prawda,

chłopcze?

Heini gryzšc jabłko potakuje głowš.

Sonnenbruch ze miechem, spojrzawszy na Hoppego:

Ale pan, panie Hoppe, ma takš minę, jak by pan nie zga-

dzał się ze mnš.

Hoppe

również próbuje się u miechnšć

Nie, cóż znowu, panie profesorze! Być może, ma się cza-

sem głupiš minę, nie wiadomo z czego. Z głupoty chyba...

człowiek sam siebie dobrze nie zna... (podnosi się szybko)

My chyba już pójdziemy...

background image

Sonnenbruch

Cóż, nie wyrzucam pana, ale...

Hoppe

Rozumie się, pięć minut dawno minęło. Jeżeli pań profesor

pozwoli, zajrzę jutro na chwilę do naszego zakładu, po-

patrzeć chociaż, powšchać powietrza w laboratoriach...

Sonnenbruch

Zawsze, zawsze czekamy na pana, Hoppe, Niech pan tylko

skończy jak najprędzej... jak to powiedziała , Berto? Aha:

pracować dla zwycięstwa naszego narodu"... No więc, do

zobaczenia. Bšd zdrów, chłopcze.

Hoppe

Heini, ukłoń się państwu! Uprzejmie żegnam, łaskawa

pani! (od progu) Mój Boże! To prawdziwe szczę cie, że

mamy jeszcze takich ludzi jak pan profesor Sonnenbruch!

Wychodzš.

Berta

Bardzo jestem ciekawa, ilu ludzi my li o tobie tak jak

ten Hoppe.

Sonnenbruch

Tak dobrze, chcesz powiedzieć?

Berta

W jego oczach jeste , zdaje mi się, wcielonš doskonało ciš.

Sonnenbruch

Nie przesadzajmy. Hoppe nie my li o mnie ani dobrze,

ani le. Po prostu przyzwyczaił się do mnie, to wszystko.

Berta

A ja nie mogę się przyzwyczaić! Wierz mi, Walterze,

cierpię fizycznie, słuchajšc nieraz, jak ty rozmawiasz

z lud mi oczywi cie z lud mi, których uważasz za

możliwe uszczę liwiać swoim zaufaniem. Taki Hoppe cho-

ciażby, zwyczajny, prosty człowiek, na pewno spełnia su-

miennie swoje obowišzki a ty? Ty zamiast go umocnić,

dodać mu otuchy... Czy ty naprawdę nie czujesz żadnej

wspólnoty z naszym niemieckim losem?

Sonnenbruch

Naprawdę, Berto, Nie mam nic wspólnego z tym, co ty

nazywasz niemieckim losem". Prawdziwe Niemcy, te,

o których warto my leć, wierz mi, one sš we mnie.

O, tutaj.

Kładzie rękę na piersi.

Berta

z politowaniem

Ach, ty pięknoduchu! Zawsze byłe egoistš.

background image

Sonnenbruch

Zawsze byłem wierny swoim ideałom. Jestem im wierny

i dzisiaj. To mnie ratuje przed ostatecznym zwštpieniem

w sens wiata, (po chwili) Tak. Tak. Jeste my już, moja

Berto, oboje w tym wieku, że możemy sobie mówić

prawdę w oczy bez obawy, że to rozbije nasze wspólne

życie... Otóż...

Berta

Nasze wspólne życie? Był czas, że nie widziałam nic poza

nim. Ty, dzieci, dom... Ale to było dawno, bardzo dawno...

Sonnenbruch

Masz rację. Dawno rozstali my się z naszym szczę ciem...

bo jednak, przypominam sobie, było w tym domu kiedy

co takiego... Tak, możesz, jeżeli chcesz, mówić o tym

z politowaniem. Nie tylko zresztš my oboje, ty i ja

wszyscy Niemcy rozstali się ze swoim szczę ciem, ze

swoim pięknem i dobrem, weszli na drogę szaleństwa...

Berta

Niemcy walczš o swoje prawo do życia czy ty jeste

głuchy i lepy, Walterze?

Sonnenbruch

Proszę cię, Berto, nie mów do mnie tym językiem. To

mogę zawsze przeczytać w gazecie, (po chwili) Powiedz mi,

czy ty my lisz kiedy o Eryku?

Berta

My lę codziennie o wszystkich młodych, dzielnych Niem-

cach, którzy ginš o każdej godzinie. Nie, nie buntuję się,"

że mój starszy syn padł między nimi. To mi pozwala bar-

dziej kochać mój naród i jeszcze bardziej nienawidzić

jego wrogów, (z nagłym rozdrażnieniem) Gdzie jest Willi?

Chcę, żeby już był przy mnie!. Dlaczego jeszcze go tu

nie ma?

Sonnenbruch

staje przy Bercie, kładzie dłoń na jej ramieniu, z głębokim smutkiem

Biedna Berto! Kiedy przed paru laty zaczynała się twoja

choroba, my lałem, że cierpienie wyleczy cię z szaleń-

stwa, któremu uległa jak tysišce, miliony innych. Nie

przypuszczałem, że znajdziesz w nim dla siebie nowe

ródło siły. Ale to jest niedobra, złowroga siła. To jest

siła, która zgubi Niemcy! Zgubi Niemcy!

Na piętrze słychać mocne, sprężyste kroki.

Willi zbiega po schodach, w mundurze, wy wieżony, w do-

skonałym samopoczuciu.

Sonnenbruch odstępuje od Berty, zdejmuje okulary,

przeciera je.

Willi

Jestem, mamo!

background image

Obejmuje Bertę ramieniem, całuje mocno i długo.

Berta

Nareszcie, chłopcze! (nie puszcza jego ršk, wpatruje się

uszczę liwiona) Cudownie wyglšdasz, ale twój sen zabrał

nam już pięć godzin z tych trzech dni, na które tyle cze-

kałam. Czy... czy teraz mamy jeszcze trochę czasu?

Willi

patrzšc na zegarek

Samochody przyjadš za dwadzie cia minut. Jeste , zdaje

się, zupełnie gotowa, mamo? Ja, oczywi cie, jadę z tobš,

a Ruth podobno chce zawie ć ojca swoim małym Merce-

desem. ( mieje się) Nie wiem tylko, czy to wypada, żeby

jubilat zajeżdżał takim skromnym wozem?

Sonnenbruch

Jeżeli o mnie chodzi, mogę pojechać tramwajem. Trzy-

dzie ci lat temu je dziłem tylko tramwajem. Ale mniejsza

z tym. Muszę raczej uprzedzić cię, Willi, że dzisiejszy

wieczór będzie nudny.

Willi

Jestem przygotowany na wszystko. Wzišłem cudownš

kšpiel, czuję się wietnie i mogę słuchać nawet tuzina

przemawiajšcych profesorów!

Berta

Ojciec również przygotował mowę. Miejmy nadzieję, że

(z naciskiem.) wszyscy będziemy mogli oklaskiwać jš

bez zastrzeżeń...

Sonnenbru ch

Wštpię. Nie powiem prawie nic nowego. Nie, raczej będę

się powtarzał. Umiem dzi mówić jedynie to samo, co

mówiłem i my lałem przed trzydziestu laty.

Willi

ironicznie

Czy w biologii, ojcze, nic się nie zmieniło od trzydziestu

lat?

Sonnenbruch

Owszem, niejedno. Ale ja nie zamierzam mówić dzi

o biologii.

Berta

O czym będziesz mówił?

Sonnenbruch

Nie obawiaj się, Berto. To, co będę mówił, nie dotknie

nikogo. To po prostu kilka wspomnień o ludziach, z któ-

rymi pracowałem w cišgu tych trzydziestu lat. Kogóż to

może dotknšć, powiedz sama?

Willi

background image

Jednym słowem: mowa sentymentalna?

Sonnenbruch

podchodzi do niego, kładzie mu rękę na ramieniu, patrzy

w oczy

Mowa o nieposkromionych nadziejach i o znikomo ci

faktów tak chyba, je li chcesz wiedzieć, mój synu!

Odwraca się, wychodzi przez jadalnię.

Willi

patrzy za nim przez chwile, po czym bierze najbliższe krzesło,

siada tuż przy Bercie, bierze jej ręce w swoje

No, więc mów, mamo, mów! Jak twoje zdrowie? Wyglš-

dasz trochę gorzej niż pół roku temu...

Berta

Zdaje ci się. To może przy tej czarnej sukni,

Willi

I siwych włosów ci przybyło, ho, ho, ho! Ale do twarzy ci

z nimi!

Berta

Nie pocieszaj mnie. Kobiet młodych i ładnych na pewno

nie brak koło ciebie, dla nich schowaj komplementy. Nie,

raczej mów o sobie! Co ty tam robisz teraz w tej

Norwegii?

Willi

mieje się

Wcišż to samo, chociaż co dzień co nowego.

Berta

ciszej, z niepokojem

Ciężko, prawda?

Willi

Nie bój się, sił nam nie braknie. Fuhrer nie zawiedzie

się na nas. Ani wy!

Berta

Czasem nie mogę się oprzeć różnym niepokojom, złym

my lom. Wiem, że to słabo ć, wstydzę się tego, ale... By-

wajš teraz takie dni, że boję się słuchać komunikatów...

Willi

nachmurzony

Tak, trochę ciężko.

Berta

z gniewem

A jego to nic nie obchodzi!

background image

Willi

Kogo, mamo?

Berta

Ojca, oczywi cie! Zapišł się pod szyję, na wszystkie gu-

ziki, i po prostu nic go nie obchodzi! Nie przyjmuje do

wiadomo ci", rozumiesz? Dawniej nie cieszył się naszymi

zwycięstwami, także nie przyjmował ich do wiadomo ci",

a teraz... nie, nie, po cóż ja ci mówię o tym wszystkim?

Willi

ponuro

Nie mówisz mi nic nowego, mamo.

Berta

po chwili

Całe szczę cie, że przynajmniej jako uczony wypłaca się

swojemu narodowi. Jeszcze nigdy nie pracował tak dużo

jak obecnie. Całymi dniami nie wychodzi z laboratorium.

Willi

Nie znam się na tym, ale tu i ówdzie słyszałem, że wy-

nikami jego badań interesujš się bardzo w medycznych

kołach wojskowych.

Berta

Podobno. Ale zdaje się, że jego i to niewiele obchodzi.

Nie masz pojęcia, jak mi ciężko z nim teraz żyć pod

jednym dachem. Nosi na sobie jaki niewidzialny pan-

cerz, skorupę, przez którš nie przenika nikt i nic. Sam

też niewiele się odzywa, ale to nawet lepiej... (ciszej)

Obawiam się, żeby nie zrobił dzisiaj jakiego skandalu.

Willi

Bšd spokojna. Nie odważy się. Może nie wypada mówić

tak o własnym ojcu, ale, wierz mi, ja się znam na tym:

to jest tchórz.

Berta

Pedant i dziwak. Wyobra sobie, twierdzi, że prawdziwe

Niemcy to wła nie on! Jeżeli powie dzi publicznie

co takiego, ze wstydu chyba zapadnę się pod ziemię,

Bšd co bšd nosimy przecież jego nazwisko i ja, i ty.

Willi

z nonszalancjš

Co do mnie, mamo, robię wszystko, żeby nazwisko Son-

nenbruch wywierało na ludziach wła ciwe i mocne wra-

żenie. Sš tacy, którzy drżš, gdy je usłyszš.

Berta

niepewnie

Nie wierzę ci. Masz takie jasne, czyste oczy. Ciebie można

tylko kochać, chłopcze!

Willi

background image

Sš i tacy, co kochajš. Ale dla mnie ważna jest tylko

twoja miło ć, mamo. Wszystkie inne znudzš się wcze niej

czy pó niej.

Berta

Nie, to ty! ty jeste dla mnie wszystkim! Odkšd choroba

przykuła mnie do tego krzesła, żyję tylko my lami o to-

bie. O twoim silnym, zdrowym ciele, o twojej dzielnej,

miałej duszy. Nie zniosłabym mojego kalectwa, mojego

niedołęstwa, gdyby nie twój obraz w oczach.

Willi

Nie cierpię tego twojego krzesła, (z egzaltacjš) Gdybym

mógł być wcišż przy tobie, nosiłbym cię na rękach!

Berta

Tak rzadko teraz przyjeżdżasz! Wiem, że jeste tam po-

trzebny, godzę się z tym, ale coraz bardziej brakuje mi

twojego głosu, twojej ręki... Ostatecznie, mogliby już

przenie ć cię gdzie bliżej, do Belgii na przykład albo do

Holandii.

Willi

Wszędzie dzi dla nas roboty po łokcie, mamo.

Berta

głaszczšc mu ręce

Tak bym chciała widzieć cię kiedy przy twojej pracy...

Willi

To znacznie mniej ciekawe, niż ci się wydaje. Często aż

nudne. Ludzie, którymi się zajmujemy, nie sš zbyt po-

mysłowi: my lš i robiš wszyscy mniej więcej to samo.

(z nagłym ożywieniem sięgajšc do kieszeni) Ale czekaj! Za-

gadała mnie i zupełnie zapomniałem... (wyjmuje pude-

łeczko. otwiera) Przywiozłem ci licznš drobnostkę, mam

wrażenie, że dobrze się nada na dzisiejszy wieczór, do

tej sukni... (prezentujšc naszyjnik) Popatrz, jakie to piękne.

Berta

Bardzo! bardzo! Jaki wytworny i delikatny rysunek! Na

pewno odpowiednio kosztowne, co?

Willi

To nieważne. Cieszę się, że ci się podoba. Czekaj, zawieszę ci.

Berta

Muszę cię skarcić: rujnujesz się dla starej kobiety!

Willi

Ależ kupiłem to wyjštkowo okazyjnie. Po prostu za bez-

cen. (zapišł naszyjnik) No, wspaniale! Wła nie tego brako-

wało do tej sukni i do twoich siwych włosów. Poprzednia

wła cicielka także miała siwe włosy.

Berta

background image

Kto to taki?

Willi

Jak by ci to powiedzieć? Matka. Nie umiem tego inaczej

okre lić. Po prostu: matka, (poufnie) Powiedziała mi, że

to talizman przynoszšcy szczę cie i że należy go zakładać

w chwilach szczególnie wyjštkowych. No, więc dzi wła nie

mamy chwilę szczególnie wyjštkowš: jubileusz profesora

Sonnenbrucha.

Berta

Proszę cię, Willi, zawie mnie do mojego pokoju, muszę

zobaczyć to w lustrze. Mamy jeszcze trochę czasu, prawda?

Willi

Co najmniej piętna cie minut.

Berta

No, więc jed my.

Willi wytacza wózek w drzwi jadalni.

A co do chwili wyjštkowej, to przyznam ci się, że chcia-

łabym już mieć dzisiejszy wieczór poza sobš...

.Przez chwilę scena pusta.

Sonnenbruch wchodzi po chwili z notatkami w ręce,

zaczyna się przechadzać, rozmy la, od czasu do czasu spojrze-

nie do notatek.

Ruth

wychodzi ze swego pokoju, przebrana na wieczór, przez chwilę

stoi na schodach obserwujšc Sonnenbrucha, po czym

zstępujšc na dół mówi żartobliwie

Szkoda, że pogardziłe moim koniakiem, papo. W miarę

użyty, pomaga widzieć my li. Ale to nic. Jestem pewna,

że i tak twoja dzisiejsza mowa będzie doskonała.

Sonnenbruch

chowa notatki

Chcę jedynie, moje dziecko, żeby była zgodna z tre ciš

tych trzydziestu lat, które zamykam dzisiejszym wieczorem.

Ruth przekręca kontakt redukujšc główne wiatło.

Choć, prawdę mówišc, sam się teraz trochę dziwię, że

przystałem na ten jubileusz. Ostatecznie, można było

jeszcze cokolwiek poczekać... (po chwili) Tak, moje dziecko,

zupełnie inaczej wyobrażałem sobie tę chwilę. Widziałem

jš wypełnionš postaciami wielu ludzi, których już nie

ma, głosami moich przyjaciół zagranicznych... Niestety,

żadnego z nich dzisiaj nie będzie...

Ruth

To, zdaje się, trochę twoja wina, ojcze. Sam pozrywałe

kontakty. O ile wiem, otrzymujesz i teraz różne zapro-

szenia, z Paryża, Brukseli, Zurychu... ale nie słychać ja-

ko , żeby z nich korzystał... dawno nie byłe nigdzie za

background image

granicš...

Sonnenbruch

To prawda. Od czterech lat ja, Europejczyk, nie bywam

w Europie. Ja, Niemiec, nie chcę bywać w niemieckiej

Europie. Tak, nie korzystam z zaproszeń moich zagra-

nicznych przyjaciół i kolegów. A wiesz dlaczego? Bo nie

umiałbym dzisiaj spojrzeć im w oczy ja, uczciwy Niemiec!

Ruth

W takim razie wyobrażam sobie, co sšdzisz o mnie!

Bo ja bywam. Dużo bywam w niemieckiej Europie. I nie

czuję z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia.

Sonnenbruch

Cóż ty, moje dziecko? Ty wszystko bierzesz inaczej. Po

prostu: jako artystka korzystasz z niemieckiego sezonu

w Europie. Z dwojga złego lepsze już to niż czarny mun-

dur twojego brata, Untersturmfuhrera Sonnenbrucha.

(odwraca twarz, po chwili) Tak, Untersturmfuhrer Sonnen-

bruch to największa hańba mego życia.

Ruth

Takich jak Willi sš tysišce. Wychowano ich. My lę, że

byłe bezsilny. Pamiętam dobrze, kiedy musiał wstšpić

do Hitlerjugend ...

Sonnenbruch

przerywa

Widocznie przedtem dałem mu z siebie za mało!

ť Hitlerjugend(niem.) hitlerowska organizacja młodzieży męskiej

Ruth

żartobliwie

Ja także niewiele mam po tobie. Mimo to nie uważam, że-

bym szczególnie krzywdziła twoje nazwisko, (z uporem,

jakby przekonywała samš siebie) Tak. Tak. Nie mam sobie

nic do zarzucenia.

Sonnenbruch

bioršc jš za rękę patrzy głęboko w oczy

Czy jeste tego zupełnie pewna, moja córko?

Ruth

z nerwowym miechem

Przemawiasz do mnie jak pastor. A ja już dawno wy-

zwoliłam się z tego zakresu pojęć. Mam swojš własnš

moralno ć, wyłšcznie na swój użytek. (z aluzjš) Stać mnie na to!"

Sonnenbruch patrzy na niš zmieszany.

Przepraszam cię, że powtórzyłam twoje własne słowa.

Jak widzisz, mimo wszystko jeste my oboje bardziej, do

siebie podobni, niż się na pozór wydaje. Ty, odwrócony

plecami do życia, do wszystkiego, co cię otacza i ja,

co chcę tylko mocno żyć".

Chwila milczenia, patrzš sobie głęboko w oczy.

Kotara w drzwiach tarasu rozchyla się nieznacznie, staje

background image

w niej Joachim Peters; twarz wynędzniała, dawno nie

golona, oczy goršczkowo błyszczšce, odzież i nakrycie głowy

typu przedmiejskiego, zmięte i powalane glinš; Sonnen-

bruch i Ruth usłyszawszy szelest odwracajš się, patrzš zdumieni.

Sonnenbruch

Kto pan jest? Czego pan...

Ruth idzie do kontaktu, zapala główne wiatło.

Joachim

szeptem

Nie poznaje pan, profesorze?

Robi parę kroków, widać, że utyka na nogę.

Sonnenbruch

Nie. Nie znam pana.

Joachim

Peters... Joachim Peters...

Ruth wydaje cichy, zdławiony okrzyk.

Sonnenbruch

bliżej, wpatruje się

Joachim... Peters? (wzburzony, chwyta go za rękę) Jak to?

Przecież pan... od czterech lat...

Joachim

Już nie. Od czterech dni już nie.

Ruth biegnie do stolika, nalewa kawy do filiżanki, daje

Joachimowi, który łapczywie wypija.

Sonnenbruch

podsuwa fotel

Niechże pan siada, Joachimie.

Joachim opada w fotel, przymyka oczy.

Sonnenbruch, schylony nad nim

Chce pan powiedzieć, że... uciekł pan stamtšd? Z obozu?

Joachim

nie otwierajšc oczu

Cztery dni temu... (nagle prostuje się, rozglšda naokoło) Nie

wiem, czy dobrze zrobiłem przychodzšc tutaj... jeżeli nie,

to proszę powiedzieć otwarcie... ja zaraz pójdę dalej...

odpocznę chwilę i pójdę...

Ruth

spokojnie, prawie chłodno

Dokšd pan chce pój ć, Joachimie?

Joachim jak by dopiero teraz jš spostrzegł, wpatruje się

długo, nie odpowiada.

Lie sel wchodzi z drzwi jadalni, staje, przyglšda się.

background image

Sonnenbruch

nie miało, w zakłopotaniu

A ja dzisiaj, widzi pan, obchodzę swój jubileusz...

Joachim

jak by nie rozumiał mechanicznie

A, jubileusz...

Ruth

spostrzega Liesel

Liesel, w kredensie stoi butelka koniaku, bšd tak dobra,

przynie jš tutaj.

Liesel jak automat wychodzi do jadalni.

Sonnenbruch

półgłosem

Czy pan jest ranny, Joachimie? Zdawało mi się, że utyka

pan na nogę...

Joachim

Zwichnšłem wczoraj stopę skaczšc przez mur... Noco-

wałem na cmentarzu, w Walldorf...

Ruth

rzeczowo

Będzie pan dzi nocował znacznie wygodniej.

Sonnenbruch

patrzy na niš przenikliwie

Co chcesz przez to powiedzieć, Ruth?

Liesel wraca z butelkš i kieliszkiem, podaje Ruth, staje

nieruchomo z boku, patrzšc uporczywie.

Ruth

nalewa, podaje Joachimowi

Proszę, to pana wzmocni.

Sonnenbruch

podchodzi do Liesel, półgłosem

Niespodziewany wypadek. Ale nic poważnego.

Liesel

bezbarwnie

Kto to jest?

Sonnenbruch

Człowiek potrzebujšcy pomocy...

Liesel

Widzę. Ale kto to jest?

Sonnenbruch

Przechodzień. Zasłabł na ulicy i Antoni przyprowadził go

background image

tutaj. A tymczasem... (urywa, nadsłuchuje) Ruth! Zdaje się,

że zajechały samochody.

Ruth

Samochody? Ja jestem gotowa. Mogłaby , Liesel, zajšć

już miejsce, za parę minut pojedziemy.

Liesel

Dobrze, a człowiek potrzebujšcy pomocy" co z nim

zrobicie?

Joachim

skupiajšc resztę sił

Jeżeli państwo muszš jechać, proszę się o mnie nie

troszczyć. Mogę już i ć, czuję się znacznie lepiej... Niech

państwo o mnie nie my lš...

Sonnenbruch

unikajšc wzroku Joachima

To chwała Bogu, że już lepiej. Ma pan tutaj...

Sięga do kieszeni, wyjmuje notatki, patrzy na nie zmieszany,

wkłada z powrotem, wyjmuje portfel.

Ruth

zdumiona

Co ty, ojcze?

Sonnenbruch

gwałtownie, chwytajšc Joachima za ramie:

Niech pan stšd idzie, błagam pana! Niech pan stšd idzie

natychmiast, jak najprędzej! (szuka w portfelu) Proszę,

proszę tu parę marek...

Ruth

ostro

Ojcze!

Sonnenbruch

Niech pan słucha tylko mnie, Joachimie! tylko mnie! na

miło ć boskš!

Oglšda się, patrzy w drzwi jadalni.

Joachim z najwyższym wysiłkiem d wiga się, z fotela, nie

patrzy na nikogo, na twarzy nieznaczny, bolesny u miech.

Ruth

spokojnie, stanowczo

Proszę siadać. Nigdzie pan nie pójdzie.

Liesel obserwuje z kamiennš twarzš.

W drzwiach jadalni ukazuje się wózek z Bertš, wtaczany

przez Willego, Oboje patrzš zdumieni.

Berta

Co tu Się dzieje, Walterze? Kto to jest?

background image

Liesel

staje przy Willim, szyderczo

Przechodzień. Zasłabł na ulicy..."

Willi podchodzi do Joachima, przyglšda się, nagłym

ruchem zrywa mu czapkę, obnażajšc ogolonš głowę, rzuca

czapkę na podłogę, chwyta w przegubie rękę Joachima,

odsuwa rękaw, znajduje numer obozowy, patrzy kolejno po

wszystkich twarzach.

Willi

drwišco

Przechodzień. Zasłabł na ulicy..."

Wybucha miechem. Sonnenbruch kładzie mu rękę na

ramieniu. Willi ucinajšc miech:

No co? Cóż tak stoicie wszyscy? Nie wiecie, co trzeba

zrobić?

Sonnenbruch

Nie poznajesz go, Willi? (do Berty, która podjechała ku

nim) To jest Joachim... Joachim Peters, Berto,..

Berta

zimno

Peters? Nie przypominam sobie.

Sonnenbruch

Mój uczeń i były asystent nie pamiętacie? Bywał kie-

dy często w naszym domu, sze ć, osiem lat temu...

Willi

rozkraczony przed Joachimem

A! Joachim Peters! Patrzcie, patrzcie! Przepraszam, że

nie poznałem od razu. Zmienił się pan trochę od tamtych

lat... tak, był pan wtedy miłym chłopcem, pamiętam na-

wet, że grywał pan nie le w piłkę ręcznš...

Berta

Jeżeli to jest pan Peters, to bardzo nam przykro, Wal-

terze, ale... sprawa jest zupełnie jasna, a my przecież

musimy już jechać.

Willi

Oczywi cie. Siódma za dziesięć. No więc, nie ma się nad

czym zastanawiać. Jeżeli to jest pan Peters, to bardzo

nam przykro, ale..."

Idzie do telefonu, podnosi słuchawkę, szybko kartkuje ksišżkę

telefonicznš.

Wszyscy patrzš za nim w napięciu, z wyjštkiem Sonnenbrucha,

który odchodzi na bok, w stronę kominka, nieruchomieje tam.

Ruth

szybko idzie za Willim, staje przed nim

Co ty chcesz zrobić, Willi?

Willi

background image

Jak to, co? Zawiadamiam policję.

Ruth

ze spokojnš stanowczo ciš

Zostaw. Nie zrobisz tego.

Willi odwraca się od niej, nakręca numer. Ruth wyrywa

mu słuchawkę, odrzuca jš na o lep stršcajšc cały aparat na

podłogę.

Willi

rzuca się ku niej, w ciekły

Co ty, oszalała ?

Ruth

z całej siły uderza go w twarz

Masz! I uspokój się, ty głupcze!

Willi patrzy na niš oszołomiony.

Ruth bierze go za rękę, prowadzi do wózka Berty, zo-

stawia tam, odstępuje, patrzy po wszystkich.

No co, cóż tak stoicie? czas jechać!

Berta

Ależ, Ruth! Co ty sobie my lisz? Walterze! Co ona robi?

Co to wszystko znaczy?

Sonnenbruch nie drgnol, przez caly czas nie patrzy na

nikogo.

Ruth

do Joachima

Pan tu zostanie. No, niech pan siada.(popycha go lekko

na fotel) Zaczeka pan, aż wrócimy.

Antoni

staje w drzwiach wej ciowych

Proszš państwa, samochody czekajš.

Liesel

głosem jakby sennym

Chod my.

Nie patrzšc na nikogo idzie ku drzwiom, wychodzi.

Willi wybucha głupim miechem.

Berta

Willi! Przecież to jaka okropna historia! Co tu się dzie-

je?

Willi

w ród miechu

Ależ tak! Ruth ma rację, mamo. Pan Peters zaczeka na

nas. (popycha wózek Berty ku drzwiom, przed progiem

zatrzymuje się, do Antoniego) Antoni tu usišdzie i bę-

dzie pilnował pana Petersa, żeby mu się nie stało co

złego, (sięga do futerału, wyjmuje pistolet) Antoni umie się

background image

z tym obchodzić?

Antoni

Potrafię, panie Untersturmfuhrerl

Willi

No, to pożyczam Antoniemu. Nabity! (odwraca się) Do

widzenia, Joachimie Peters. Ma pan co najmniej trzy

godziny czasu na przespanie się. W pańskiej sytuacji to

dużo warte.

Wychodzi wytaczajšc wózek,

Ruth

podchodzi do Sonnenbrucha, kładzie mu rękę na ra-

mieniu

Idziemy, ojcze.

Sonnenbruch patrzy na niš jakby zbudzony ze snu, kiwa

głowš, podchodzi do Joachima, staje przed nim.

Sonnenbruch

Idziemy, Joachimie...

Jak by chciał jeszcze co powiedzieć, robi nieokre lony ruch

rękš, odwraca się, rusza powoli ku drzwiom, wychodzi.

Ruth przekręca kontakt głównego wiatła, wychodzi.

Scena tylko w wietle kinkietu stojšcego na kominku. Joa-

chim z głowš opartš o poręcz przymyka oczy. Antoni

z pistoletem w ręce siada na jednym z krzeseł, uważnie przy-

glšda się Joachimowi.

KURTYNA

Akt Trzeci

Przed podniesieniem kurtyny oddalone wycie syren: alarm

lotniczy. Na scenie: sytuacja jak w finale aktu drugiego.

Joachim z przymkniętymi oczyma w fotelu. Antoni,

z pistoletem, na swoim krze le zdradza pewien niepokój, wy-

cie syren denerwuje go.

Z ulicy słychać stłumiony zgrzyt podjeżdżajšcego samochodu,

po chwili stuknięcie drzwi wej ciowych, kroki w sieni.

Joachim otwiera oczy, czeka w napięciu.

Ruth

wchodzi, do Antoniego

Wszystko w porzšdku?

Antoni

W porzšdku, panno Ruth. Tylko że przed chwilš te sy-

reny, nie wiedziałem, jak się zachować...

Ruth

mieje się

Do schronu, oczywi cie, niech Antoni zaraz idzie do schro-

nu. Ja tu zastšpię Antoniego.

background image

Antoni

kładšc pistolet na stole

To zostawiam, proszę oddać panu Untersturmfuhrerowi,

jak wróci, (szybko idzie do drzwi, od progu) A pani do

schronu nie?

Ruth

zniecierpliwiona

Nie.

Antoni wychodzi.

Ruth staje przy Joachimie, przyglšda mu się.

Joachim

szeptem

Pani sama?

Ruth

W tej chwili sama. Ale tamci mogš wnet nadjechać.

Joachim

A profesor? Gdzie jest profesor?

Ruth

Tamci to również mój ojciec. Było co w rodzaju małego

bankietu. Zostawiłam ich przy kawie. Musimy porozma-

wiać, zastanowić się co dalej? Na razie dam panu co

do zjedzenia.

Jdzie ku drzwiom jadalni.

Joachim

Niech pani nie odchodzi...

Ruth

Zaraz wrócę.

Wychodzi, po chwili przynosi talerz z tartinkami, daje Joa-

chimowi.

Joachim

Dziękuję, (jedzšc, jakby do własnych my li) Liczyłem głównie na

profesora...

Ruth

siadajšc

Nie rozumiem.

Joachim

Mówię, że je li zdecydowałem się przyj ć tutaj, to głównie

z my lš o profesorze. Ale niech pani nie sšdzi, że to by-

ła łatwa decyzja.

Ruth

Sšdzę, że nie miał pan dużego wyboru.

Joachim

Dotšd, przez cztery dni, obywałem się jako bez ludzkiej

background image

pomocy, ale w końcu...

Ruth

W końcu pomy lał pan o starych znajomych!

Joachim

O profesorze Sonnenbruchu, mówišc ci le. Wiedziałem,

że w tych stronach, je li kto może mi pomóc, to tylko on,

on jeden. Mimo różnicy wieku mam prawo nazywać go

moim przyjacielem.

Ruth

W cišgu ostatnich lat często wspominał o panu...

Joachim

A widzi pani! (po chwili) Mój obóz znajduje się w odległo ci kilku

kilometrów stšd na południe, a ja chcę dostać się na

północ, do Hanoweru. Mam tam przyjaciół, towarzyszy-

to znaczy miałem... I wła nie okršżajšc Getyngę przy-

pomniałem sobie profesora Sonnenbrucha.

Ruth

Trudno. Stało się.

Joachim

z u miechem

Co się stało?

Ruth

To, że pan tutaj siedzi, w naszym domu, a ja muszę za-

stanawiać się, co z panem zrobić.

Joachim

z tajonym wzruszeniem

Już pani dużo zrobiła! (po chwili, z nagłš czujno ciš) Ale

która to godzina?

Ruth

Po dziesištej.

Joachim

Sšdzę, że nie mamy już zbyt dużo czasu.

Ruth

Zapewne. Wprawdzie ten alarm słyszał pan pewnie

syreny? to szczę liwy zbieg okoliczno ci. Przed odwo-

łaniem go nikt się tu chyba nie zjawi, ale... przepraszam,

zdaje mi się, że pan chce o co zapytać?

Joachim

Tak. Chciałbym się upewnić... bo nie wiem, czy co ta-

kiego było tu powiedziane, czy może mi się to przy niło?

(z napięciem i jakby wzruszeniem) Profesor Sonnenbruch

obchodzi dzi swój jubileusz czy tak?

background image

Ruth

Wła nie wróciłam z tej uroczysto ci. Niestety, nie wypadła

zbyt wspaniale. Co prawda, należało się tego spodziewać...

Joachim

wcišż z napięciem

Czy... profesor przemawiał?

Ruth

Owszem, przemawiał. Ale odniosłam wrażenie, jak by mó-

wił nie to, co zamierzał.

Joachim

Profesor Sonnenbruch był zawsze dobrym mówcš...

Ruth

Podobno. Dzi jednak wypadło to tak, jak by mu się

w ostatniej chwili rozsypało wszystko, co chciał powiedzieć.

Joachim

zamy lony

Tak, rozumiem.

Ruth

trochę ironicznie

Powinien pan to rozumieć. Bo oczywi cie to przez pana.

Rzadko się zdarza, żeby kto komu złożył wizytę w chwili

bardziej nieodpowiedniej, niż pan to zrobił dzi mojemu

ojcu.

Joachim

Człowiek grajšcy o życie prawie zawsze przychodzi nie

w porę. Ale... pani wie, jakie stosunki łšczyły mnie kie-

dy z jej ojcem. Mieli my wspólny język we wszystkich

niemal sprawach. Wspólnie marzyli my o wszystkim, co

nam się wydawało nadziejš ludzko ci, (po chwili) Tak.

Ale potem przyszło to wszystko ... Poszedłem kilka

kroków dalej, a raczej zanurzyłem się głębiej... Straci-

łem z oczu pani ojca albo, mówišc ci lej, on musiał mnie

stracić z oczu...

Ruth

Mogę pana zapewnić, że ojciec mój nie zmienił się w ciš-

gu tych lat, jest dzisiaj taki sam, jak był wówczas, kie-

dy byli cie razem...

Joachim

z radosnym wzruszeniem

Więc taki sam! Nic się nie zmienił! (po chwili) A jednak

przed paru godzinami zachował się nieco inaczej, niż so-

bie wyobrażałem...

Ruth

Nie był sam, niech pan to bierze pod uwagę.

background image

Joachim

Tak, oczywi cie, (po chwili) Jednak to dziwne, mimo wszy-

stko. Wła ciwie, gdyby nie pani... gdyby nie pani zuch-

walstwo, byłbym w tej chwili zupełnie gdzie indziej...

Ruth

Niech pan tylko nie próbuje dociekać, dlaczego to zrobi-

łam. Sama nie wiem, co to wła ciwie było.

Joachim

z przykro ciš

Dlaczego pani to mówi?

Ruth

Bo chcę być z panem zupełnie szczera. Mógłby pan jesz-

cze pomy leć, że, na przykład, robię to z politycznej sym-

patii dla pana, że chcę pomóc człowiekowi walczšcemu

z reżimem Hitlera, antyfaszy cie czy jak tam wy się na-

zywacie. Nie, proszę pana, nic a nic nie znam się na tych

sprawach...

Joachim

Cóż za okrutna szczero ć! Ale wobec tego i ja będę szcze-

ry. Nie wiem, czy pani zdaje sobie sprawę z tego, na co

pani się naraża udzielajšc mi pomocy. My lę, że jest po-

niekšd moim obowišzkiem zwrócić pani na to uwagę...

Ruth

drwišco

Dziękuję.

Joachim

kończšc

...choć w mojej sytuacji jest mi zupełnie wszystko jedno,

kto i dlaczego chce mi udzielić pomocy.

Ruth

Czyli jeste my w porzšdku. Mnie nic nie obchodzš pań-

skie sprawy, a pana moje. Sytuacja zupełnie jasna.

Joachim

Tak. Chodzi tylko o jedno, o drobiazg: trzeba jš jako

rozwišzać. Tak jak w tej chwili nie możemy zostawać zbyt

długo.

Ruth drgneła, zwraca twarz ku drzwiom tarasu, nadsłuchuje.

Joachim

czyni za niš to samo, po chwili, szeptem

Samoloty.

Ruth wstaje, idzie do kominka, gasi kinkiet, podchodzi do

drzwi tarasu, cišga kotarę, staje w progu; niezbyt ciemna,

gwia dzista noc, słychać wysokie, jednostajne dudnienie wielu

motorów.

background image

Joachim podnosi się, utykajšc robi dwa, trzy kroki w stro-

nę tarasu, staje nieruchomo.

Ruth

szeptem

Pana przyjaciele, sprzymierzeńcy czy jak tam? (podcho-

dzi do Joachima, staje tuż przed nim) Proszę powiedzieć

szczerze, co pan czuje w tej chwili? Rado ć? Siłę? Czy

tak?

Joachim

spokojnie

Nienawi ć.

Ruth

Do kogo?

Joachim

Do tych, z którymi walczš tacy jak ja. Nie, nie tylko tu

u nas, w Niemczech, (wskazuje rękš) Także tam, skšd oni

lecš. (po chwili.) Churchii wysyła bombowce na Niemcy

Hitlera, ale to nie jest przyjaciel wolno ci.

Długie milczenie, stojš naprzeciw siebie nieruchomo, w cie-

mno ci przenikajš się oczyma; dudnienie motorów oddala się,

coraz cichsze, zanika zupełnie.

Ruth

Jak cicho! Ludzie wymy lili nowy rodzaj ciszy: tej

w czasie alarmu lotniczego, (po chwili jakby sennym gło-

sem) Prócz nas dwojga nie ma w tej chwili nikogo na

wiecie... czy pan czuje, jak bardzo jeste my sami, my

dwoje?

Joachim

Nie boi się pani?

Ruth

Kogo?

Joachim

Mnie. Ze mnš chodzš moi nie odstępni towarzysze: cier-

pienie, mierć.

Ruth

zamiast odpowiedzi energicznie zacišga kotarę, idzie do kin-

kietu, zapala

Niechże pan siada. Trzeba oszczędzać tę nogę.

Joachim

Wraca na fotel.

Już trochę lepsza.

Ruth

siada na krze le obok Joachima

background image

Musimy wreszcie co wymy lić...

Joachim

Wspomniałem już o Hanowerze. My lę, że niektórych

z moich tamtejszych przyjaciół można by jeszcze odna-

le ć. To miałoby dla mnie decydujšce znaczenie.

Ruth

Na razie jednak chodzi głównie o to, żeby pana gdzie

przechować. W tym stanie wštpię, żeby pan zdołał na

własnš rękę przedostać się stšd do Hanoweru. Otóż w tym

domu, jak pan wie...

Joachim

Wiem, pani brat, niestety...

Ruth

Willi jest na trzydniowym urlopie, dzisiaj przyjechał.

Tak, tu pan zostać nie może...

Joachim

Zdaje mi się, że przede wszystkim ojciec pani miałby tu

co do powiedzenia...

Ruth

z nagłym rozdrażnieniem

Wyznam panu otwarcie, że chciałabym ojcu oszczędzić

konieczno ci decydowania w tej sprawie... (z nagłš

siłš) Pamięta pan jezioro Hellsee, osiem kilometrów stšd?

Od paru lat jest tam kolonia domków campingowych,

w lesie, tuż nad plażš. Jeden z nich należy do nas. Teraz,

po sezonie, rzadko kto tam bywa, chyba w niedzielę. Tak,

to jedyne miejsce, gdzie mógłby pan przez kilka dni czuć

się prawie zupełnie bezpiecznie.

Joachim

Wierzę pani. Tylko jak się tam dostać?

Ruth

Przed domem stoi mój Mercedes, Za dziesięć minut mo-

żemy być na miejscu.

Joachim

Chciałaby pani, żeby my pojechali teraz, w czasie alar-

mu?

Ruth

Teraz wła nie najdogodniej. Jeste my tu prawie za mia-

stem, a na szosie nikt nas nie zaczepi. Zdaje się, że nie

wymy limy nic lepszego, (wstaje) Tak. Zaraz pojedziemy.

A jutro odwiedzę pana i pomówimy dokładniej o Ha-

nowerze!

Joachim

wstaje

Nie wiem, jak pani mam dziękować.

background image

Ruth

Niech pan to schowa na pó niej. Na tym, co teraz zrobi-

my, wcale jeszcze nie kończy się pańska gra o życie.

JoachimŤ

Pani zaczyna brać w niej udział, przypominam pani!

Proszę się jeszcze zastanowić, (nagle, dławiony głębokim

wzruszeniem) Proszę powiedzieć: dlaczego pani to robi?

Chwilami nie mogę pojšć...

Ruth

mieje się nerwowo

Czy ja wiem? Przywykłam robić w życiu to, co chcę

i dotšd zawsze mi się udawało. Miejmy nadzieję, że i tym

razem... Tak. Niech pan tu chwilę zaczeka, muszę co za-

brać dla pana z kredensu, żeby pan tam nie głodował.

Wychodzi do jadalni.

Joachim robi kilka kroków jakby dla rozchodzenia" nóg,

podchodzšc do stolika spostrzega pistolet, chwila namysłu,

obejrzał się, chowa bron do kieszeni, wraca do fotela, szuka

swej czapki, znajduje, nakłada na głowę.

Ruth

wraca z paczuszkš

Proszę to wzišć. Pójdę jeszcze na górę, dam panu mój

pled podróżny, (zaczyna wstępować na schody, po paru stop-

niach zatrzymuje się nadsłuchujšc) Słyszy pan?

Joachim

Jakby co przed domem, na ulicy...

Ruth

" Ładna historia. Czyżby to już oni? Na wszelki wypadek

musi pan stšd zniknšć, (decyzja) Proszę i ć ze mnš. Ukry-

ję pana tymczasem w moim pokoju. Prędko!

Joachim idzie za niš, znika jš na górze, po chwili Ruth

wraca, schodzi po schodach, staje na rodku sceny, czeka

w napięciu; kroki i głosy w sieni.

Drzwi otwierajš się, wchodzi Liesel, za niš Willi wta-

cza wózek z Bertš, na końcu Sonnenbruch.

Liesel

rozejrzala się, staje przed Ruth, patrzy na niš przenikliwie

Sama jeste ?

Ruth

Jak widzisz.

Liesel

Szukali my cię. Zniknęła tak nagle... zastanawiali my się

nad tym...

Berta

Co to znaczy, Ruth? Co ty wyrabiasz?

background image

Liesel

Mimo alarmu Willi uznał, że musimy natychmiast wracać

do domu. Bali my się, że zrobisz tu jakie głupstwo...

Willi

obiegł już cały hall, zajrzał za kotarę, podchodzi do Ruth

odsuwajšc Liesel

Gdzie Antoni?

Ruth

Zapewne siedzi w schronie. Jeszcze, zdaje się, nie odwo-

łano alarmu.

Willi

A tamten? (drwišco) Czy także siedzi w schronie?

Sonnenbruch stoi z boku, w napięciu wpatruje się

w Ruth.

Ruth

Nie. Chciał znale ć się gdzie dalej. Dalej od ciebie, Willi. (do

Berty) Prosił, żebym go podwiozła parę kilome-

trów w stronę Kassel.

Berta

I co? Zrobiła to?

Willi

Mamo! Przecież to widać po jej oczach!

Ruth

Dlaczegóż miałabym tego nie zrobić? Nie miał przecież

zamiaru nocować u nas. Rozumie równie dobrze swojš jak

i naszš sytuację.

Liesel

Ona kłamie. Na pewno podwiozła go w innym kierunku.

Willi

jak by chciał rzucić się na Ruth z pię ciami

Ach, ty! Ty!

Odwraca się, odchodzi kopnšwszy po drodze krzesło, staje

przed fotelem, na którym siedzial Joachim, wpatruje się,

jak by tam tkwilo co niewidzialnego.

Berta

A więc nie omyliła się, Liesel! Ona dlatego wymknęła

się wcze niej. To okropne! Ohydne! Nie, nie mogę w to

uwierzyć!

Liesel

Tak, ja wiedziałam od razu, że tu się zdarzy jakie

wiństwo.

Sonnenbruch

background image

Przestań, Liesel!

Kryje twarz w dłoniach.

Ruth

podchodzi do niego, kładzie mu rękę na ramieniu

Nie krzycz na niš, ojcze. Nie widzisz, że ona jest chora

z nienawi ci? (po chwili) Joachim Peters kazał cię pozdro-

wić i pożegnać...

Sonnenbruch

patrzy na niš, jak by nie rozumiał

Joachim? Czy on tu był naprawdę?

Willi

Nie! Nie! Nie mogę tego słuchać! Masz rację, Liesel, tu

się stało wiństwo, podłe wiństwo! Mamo! Mamo! I to

zrobiła moja siostra! Moja siostra!

Berta

najtrze wiejszym

Dobrze, ale powiedzcie mi, co teraz będzie? Liesel! Willi!

Co teraz należy zrobić? Walterze! dlaczego ty nic nie

mówisz? Odezwijże się nareszcie!

Sonnenbruch

podchodzi do niej, nachyla się

Należy milczeć, Berto. Milczeć o wszystkim. My wszyscy

musimy milczeć, moje dzieci, (do Ruth) Czy Antoni wie,

co się stało z Joachimem?

Ruth

Nie. Siedzi przecież w schronie od pół godziny.

Sonnenbruch

Porozmawiam z nim w każdym razie. Biorę to na siebie.

Willi

drwišco

Co jeszcze chcesz wzišć na siebie, ojcze?

Sonnenbruch

z politowaniem

Twojš zranionš duszę, Willi, (podchodzi do Liesel, ła-

godnie) A tobie, Liesel, gdybym mógł ujšć trochę bólu...

Liesel

ponuro

Mnie zostaw, ojcze! (krzyczy) Zostawcie mnie w spokoju!!

Idzie do kominka, łokciami opiera się o gzyms, głowa w dło-

niach.

Berta

Tak, Walterze. Musisz pomówić z Antonim. A my wszys-

cy... to jest okropne! ale my wszyscy musimy milczeć.

Tak, Willi, i ty również! To jest ohydne, ale nie mamy

innego wyboru.

background image

Willi

Ja, ja mam milczeć, a tamten, nasz wróg, ma uchodzić

nam z ršk bezkarnie! I może jeszcze drwić sobie z nas,

sentymentalnych głupców! Nie, mamo! Nie żšdaj tego ode

mnie.

Berta

Uspokój się, Willi. Miejmy nadzieję, że ten Peters nie

zajdzie już daleko. Widziałe , w jakim był stanie. Je-

stem pewna, że wkrótce będzie ujęty, (patrzšc surowo

na Ruth) Ludzi gotowych pomagać przestępcom nie mamy

na szczę cie zbyt wielu, nie, to sš zupełne wyjštki.

Tak, Willi. Nie zadręczaj się. To jasne, że ten Peters nie

zajdzie daleko.

Słychać odległe wycie syren odwołujšcych alarm, wszyscy słu-

chajš w milczeniu.

Ruth

gdy umilkły syreny

Jeżeli wszystko jest jasne, to nie ma o czym mówić. Czas

pój ć spać. Dobranoc, ojcze. Dobranoc, mamo. Dobranoc,

Liesel.

Zaczyna wstępować na schody.

Liesel

odrywa się od kominka, twarz wykrzywiona, głos chrapliwy

Zaczekaj, Ruth! Nie spiesz się tak. Będziesz tu komu

niedługo potrzebna.

Ruth

na schodach

Liesel! Jak ty okropnie wyglšdasz! Czego chcesz ode

mnie?

Liesel

Nie odchod . Zaraz przyjdzie tu policja.

Wszyscy patrzš na niš w osłupieniu.

Berta

po chwili

Jak to: policja? Co ty mówisz?

Willi

Przecież dotšd policja nic nie wie...

Liesel

Przeciwnie. Już wiedzš.

Ruth

ze schodów

Od ciebie, Liesel?

background image

Liesel

Ode mnie. Zatelefonowałam stamtšd, kiedy zauważyli my

twoje zniknięcie. Twoje i twojego samochodu...

Sonnenbruch

podchodzi do Liesel, zrozpaczony

Co ty zrobiła, Liesel? Na miło ć boskš! Co ty zrobiła?

Liesel

niemal z łagodnš perswazjš

Musiałam to zrobić, musiałam... (krzyczšc do wszystkich)

A wy, co? Chcieli cie ukryć wszystko, zataić, prawda?

Nawet ty, Willi! Nawet ciebie przekonaliby! Przecież

już prawie dogadali cie się! Ukryć, zataić wiństwo, tak?

Nie dopu cić do kompromitacji, tak? (wskazuje) I jš

jš uchronić, uratować przed odpowiedzialno ciš, przed

karš, tak? Ale to się już nie uda!

Berta

Dosyć, Liesel! Zmiłuj się, dosyć!

Willi

Tak, mamo. licznie teraz wyglšdamy!

Ruth

zeszła ze schodów, do Willego

Nie wstyd się, głupcze, ty miałe najlepsze chęci, (do

Sonnenbrucha) Stało się, ojcze. My lę, że nie gnie-

wasz się na mnie. Gdyby mógł, na pewno zrobiłby to

samo.

Berta

Nie pleć głupstw, straszna dziewczyno! Trzeba się za-

stanowić, pomy leć co , zanim przyjdš. Czy nie zdajecie

sobie sprawy, co jej grozi?

Liesel

Nie troszcz się, mamo. Ona tak lubi mocno żyć!

Willi

uderzony nagłš my lš, biegnie do drzwi głównych, woła

Antoni! Antoni!

Antoni po chwili staje w progu.

Gdzie mój pistolet?

Antoni

Położyłem go na stole, panie Willi, o, tutaj. Jak tylko

panna Ruth przyszła i kazała mi i ć do schronu. Pro-

siłem, żeby panu oddała.

Willi

No, więc nie ma, na stole nie ma! (w ciekły) Ruth, co się

stało z moim pistoletem?

background image

Ruth

Nie wiem. Pamiętam, że Antoni położył go na stole,

pó niej nie interesowałam się,

Willi

Oczywi cie, była zajęta czym innym! Coraz lepiej! Jesz-

cze tylko tego brakowało. Mamo, przecież tu można

oszaleć! Czemu Antoni jeszcze stoi? Proszę odej ć.

Antoni odchodzi.

Liesel

Krótko mówišc, pan Peters na dodatek zaopatrzył się

u nas w broń. Nie można powiedzieć, Willi, że masz

teraz mšdrš minę.

Sonnenbruch

Proszę cię. Berto, może ty wpłyniesz na Liesel, żeby

nam oszczędziła okrucieństwa?

Liesel

mieszny, stary człowieku! Co ty wiesz o okrucieństwie!

Berta

Liesel! Za daleko się posuwasz.

W sieni słychać dzwonek u drzwi wej ciowych, wszyscy z wy-

jštkiem Liesel nieruchomiejš, zwróceni ku drzwiom.

Liesel podchodzi do Willego, opiera się rękš na jego

ramieniu, nie odrywa oczu od Ruth.

Kroki w sieni, gło ne pukanie, wchodzš dwaj Urzędnicy

policyjni, za nimi Antoni.

Urzędnik I

Dobry wieczór państwu. Przed pół godzinš telefonowa-

no do nas, że w tym domu znajduje się człowiek zbiegły

z obozu koncentracyjnego to znaczy, że został tu

ujawniony i zatrzymany czy tak?

Sonnenbruch

Niezupełnie. Zaszło pewne nieporozumienie. Tego czło-

wieka tu nie ma.

Urzędnik I

Jak to: nie ma? Ale przecież był! Kto z państwa tele-

fonował do nas?

Liesel

Ja telefonowałam.

Urzędnik I

Więc może pani nam wyja ni...

Ruth

Ja wyja nię. Ona wie bardzo mało.

Urzędnik I

Jeżeli pani wie więcej, proszę mówić. Gdzie jest ten

człowiek?

background image

Ruth

Już do ć daleko stšd. W drodze do Kassel.

Urzędnik I

Proszę nie żartować. Przecież był tu niespełna pół go-

dziny temu tak czy nie?

Ruth

Mniej więcej pół godziny temu odjechał stšd samocho-

dem, Mercedesem, który stoi przed domem.

Urzędnik I

Odjechał? Nie rozumiem tego. Do kogo należy ten samochód?

Ruth

Do mnie. Wła nie ja podwiozłam tego człowieka parę ki-

lometrów stšd, do punktu, który mi wskazał, na drodze

do Kassel.

Urzędnik I

Czy to ma znaczyć, że wiadomie pomogła pani przestępcy?

Sonnenbruch

To był nasz dawny znajomy, mój były uczeń.

Urzędnik I

To nie gra roli. Tego człowieka nasze prawo izolowało

od społeczeństwa. Czy pani wiedziała o tym?

Ruth

To mnie nie interesowało.

Urzędnik I

Nie interesowało? Hm, pomówimy o tym pó niej. Bo nas

w tej chwili najbardziej interesuje miejsce, do którego

podwiozła pani tego człowieka. Najpro ciej chyba bę-

dzie, je li nie tracšc czasu poprosimy paniš do naszego

samochodu i pojedziemy razem poszukać tego miej-

sca. Liczymy, naturalnie, że pani je dobrze pamięta.

Ruth

Je li to dla panów konieczne, proszę, jestem gotowa.

Urzędnik I

To doskonale, pieszmy się. Tymczasem do widzenia

państwu.

Puszcza przodem Ruth, wskazujšc drzwi.

Ruth

przed wyj ciem odwraca się, patrzy na Liesel, z żalem

Ach, Liesel! Liesel!

Spojrzenie i ruch głowš ku wszystkim, wychodzi, za niš obaj

background image

Urzędnicy.

Berta kilku ruchami mechanizmu toczy swój wózek za nimi,

przed zamkniętymi drzwiami zatrzymuje się bezradnie.

Sonnenbruch idzie ku schodom, opiera się o poręcz.

Liesel z przymkniętymi oczyma, nieruchoma.

Willi

biegnie szybko po schodach do swego pokoju, po chwili wraca

wpychajšc drugi pistolet do futerału

Jadę z nimi, mamo.

Wybiega.

Berta

porusza wózkiem tu i tam, jakby szukajšc kierunku, woła cicho

Walterze!

Odruchowo podnosi rękę do szyi, dotyka naszyjnika, zdejmuje

go, oglšda niemal z lękiem, jak co obcego i złowrogiego.

Sonnenbruch podchodzi, staje przy niej, z rękš na jej

ramieniu.

Liesel

otwiera oczy, patrzy na tamtych jakby nie poznajšc, podnosi

dłon do czoła, mówi szeptem

Pójdę się położyć... jestem miertelnie zmęczona...

Powoli wychodzi w drzwi jadalni.

Sonnenbruch

po długiej chwili

Zabierz się i ty, Berto. Przyjdę tam pó niej do ciebie.

Berta

Nie zostawiaj mnie samej, Walterze.

Sonnenbruch

Wybacz mi, ja wła nie chcę zostać sam, zupełnie sam.

Przejdę się trochę po ogrodzie.

Berta

No, więc dobrze, ale nie za długo, noce już chłodne.

Będę czekała na ciebie.

Wyjeżdża przez drzwi jadalni.

Sonnenbruch podchodzi do kominka, gasi kinkiet, idzie

do drzwi tarasu, rozsuwa kotarę, staje w progu, patrzy w noc.

Po chwili w ciemno ci skrzyp drzwi na piętrze, Joachim,

schodzi ostrożnie po schodach, zmierza ku drzwiom tarasu.

Sonnenbruch

usłyszał, odwraca się

Kto to?

Joachim

Ja, profesorze, Joachim.

Sonnenbruch

background image

Pan? Tutaj?

Joachim

Pańska córka ukryła mnie...

Sonnenbruch

Przez cały czas był pan tutaj?! Słyszał pan wszystko; tak?

Joachim

Słyszałem, (ze wzruszeniem) Ma pan dzielnš córkę, profesorze!

Sonnenbruch

Tak, to zdumiewajšce. Od poczštku do końca okrutne

i zdumiewajšce.

Joachim

z naciskiem

Powiedziała panu, że na jej miejscu zrobiłby pan to

samo.

Sonnenbruch

zmieszany

Tak, powiedziała co takiego...

Joachim

Nie jest pan tego pewny?

Sonnenbruch

nie odpowiada, idzie do drzwi jadalni, zamyka je, potem drzwi

tarasu, staje przy Joachimie :

Co pan zamierza teraz robić?

Joachim

To w pewnym stopniu zależy od pana, profesorze.

Sonnenbruch

Ode mnie?

Joachim

Pańska córka mówiła mi, że pan się nie zmienił od tamtych

lat, kiedy byłem pańskim uczniem, a potem młodszym

kolegš. Na to wła nie liczyłem przychodzšc tu dzisiaj.

Sonnenbruch

surowo

Ale pan, pan się zmienił, Joachimie! (po chwili) Chcę

pana o co zapytać...

Joachim

Słucham.

background image

Sonnenbruch

Jak pan my li: czy wolno narażać człowieka dla rato-

wania innego człowieka?

Joachim długo milczy.

No, niechże pan odpowie na moje pytanie. Powtarzam

je: czy wolno narażać człowieka dla ratowania innego

człowieka?

Joachim

Wolno, a czasem nawet trzeba. Wolno, jeżeli chodzi

o rzeczy większe niż życie człowieka.

Sonnenbruch

gwałtownie

Pan to mówi? Pan? Joachim Peters, który kiedy wie-

rzył wraz ze mnš, że człowiek jest najwyższš warto ciš!

Że nikt, słyszy pan, nikt nie ma prawa gubić drugiego

człowieka, narażać go, skazywać na cierpienie!

Joachim

z bólem

Profesorze! Dlaczego mówi pan do mnie w ten sposób?

Sonnenbruch

Bo pan dzisiaj przywłaszczył sobie to prawo jak

oni! jak tamci wszyscy! Pan gubi tę dziewczynę, żeby

ratować siebie! Pan skazał jš na cierpienie, żeby rato-

wać siebie! Nie mogę się z tym zgodzić, Joachimie.

Joachim

O naszš walkę chodzi, nie o mnie, profesorze! Czy pan

zapomniał, kto przed panem stoi? Od lat sam siebie

skazałem na cierpienie, na mierć pewniejszš niż ży-

cie żeby walczyć! żeby ratować nas wszystkich! że-

by sprzeciwiać się złu! (z bólem) Ale zaczynam już ro-

zumieć pana, profesorze. Chce pan po prostu powiedzieć,

że omyliłem się przychodzšc tutaj do pana.

Sonnenbruch

chwyta go za ramiona, potrzšsa nim

Tak! Tak! To panu chciałem powiedzieć! Po co pan tu

przyszedł, Joachimie? Dlaczego pan to zrobił?

Odwraca się, odchodzi, staje przy schodach oparty ciężko

o poręcz.

Joachim

po chwili

Czy pan wie, profesorze, co to jest samotno ć, straszna

niemiecka samotno ć w państwie Hitlera? Zna jš pan

na pewno, je li pan się naprawdę nie zmienił od tam-

tych lat, które przeżyli my razem...

Sonnenbruch

nie patrzšc na Joachima

background image

Moja samotno ć? To jest wszystko, co mi pozostało!

(szeptem) Jestem dumny z mojej samotno ci. Jest to sa-

motno ć człowieka, który chce, który musi prze-

trwać! ocalić w sobie wszystko to, co dzi sponiewiera-

no, wypędzono z naszego życia.

Joachim

Ja także znam okropnš niemieckš samotno ć, od czte-

rech dni, odkšd uciekłem z obozu. Samotno ć we wła-

snym kraju, w ród ludzi mówišcych tym samym języ-

kiem. Od czterech dni nie wolno mi zbliżać Się do lu-

dzi. Każde dziecko może mnie zgubić. Od czterech dni

uciekam od ludzkiego głosu... Tak, profesorze. Obaj je-

ste my samotni, jak tylko Niemiec może być dzisiaj sa-

motny. I chociaż moja samotno ć jest trochę inna od

pańskiej, to jednak zdawało mi się...

Sonnenbruch

Dlatego przyszedł pan tutaj, do mnie?

Joachim

Tak, i dlatego jeszcze, że nie miałem nic innego do wy-

boru. To była jedyna szansa... Pamięta pan, powiedział

pan raz do mnie: Jeżeli będziesz kiedy w nieszczę ciu,

Joachimie, pomy l o profesorze Sonnenbruchu i poszu-

kaj go jak najprędzej."

Sonnenbruch

Ma pan dobrš pamięć, Joachimie. Ja także. Dzi wła-

nie, zanim pan się zjawił, dużo my lałem o panu.

Joachim

Wiem. To dzień pańskiego jubileuszu. Przyszedłem tu

w chwili, kiedy pan sumował swoje życiowe rachunki.

W tych rachunkach byłem i ja jednš z pozycji.

Sonnenbruch

Tak, i to jednš z ważniejszych. Zaliczyłem pana do lu-

dzi tego samego co ja gatunku duchowego, do ludzi, którzy...

Joachim

przerywajšc gwałtownie

Do cieni ludzkich, profesorze, pańskie rachunki były

rozmowš z cieniami! Ale ja tu przyszedłem żywy, sły-

szy pan, żywy człowiek, poraniony w walce, zbiegły z ršk

oprawców, tropiony jak zwierzę. Jak z żywym niech

pan ze mnš rozmawia, nie jak z cieniem!

Sonnenbruch

z rozpaczš

Czego pan chce ode mnie, Joachimie? Gdyby pan wie-

dział, ile wysiłku, ile męki kosztowało mnie, zanim zdo-

łałem się odgrodzić od zła, od szaleństwa, które nas

otacza! Sporzšdzić sobie szczelny, nieprzenikliwy płaszcz

dla moich my li, dla moich marzeń, tak! tak! dla tego

wszystkiego, co pan nazwał rozmowš z cieniami! To była

żmudna, codzienna praca całych lat, tych ostatnich,

najgorszych lat. Nie, nie! pan tego nie pojmie!

background image

Joachim

Nie pojmę. Przeżyłem te lata zupełnie inaczej.

Sonnenbruch

Nie chcę, żeby mi pan o tym mówił! To mnie wcale

nie interesuje! Nic a nic!

Joachim

z decyzjš ostatecznego wyja nienia sytuacji

Czy nie interesuje pana również, jakim celom służš

dzi wyniki pańskich prac naukowych?

Sonnenbruch

zaskoczony

Nie domy lam się, o co panu chodzi, Joachimie.

Joachim

Wyniki pańskich prac sš stosowane dla pewnych celów

praktycznych...

Sonnenbruch

To nie moja rzecz. Ja służę nauce. Tylko i wyłšcznie

nauce. Chcę jej służyć najlepiej, jak umiem. Reszta

mnie nie obchodzi.

Joachim

Jest wojna, profesorze, i faszy ci włšczyli również biolo-

gię do arsenału swoich rodków ludobójczych. Pańskie

prace sš dzisiaj z tego punktu widzenia wysoko cenione...

Sonnenbruch

Powiedziałem już panu, to nie moja rzecz.

Joachim

Ależ wyniki pańskich prac przez pewne ręce stosowane

sš w sposób zbrodniczy czy wie pan o tym, profesorze?

Sonnenbruch

Nie rozumiem, o czym pan mówi.

Joachim

O ludziach mordowanych po obozach, między innymi

dla wypróbowania rezultatów pańskich badań. Czy to

pana również nie interesuje?

Sonnenbruch

To sš brednie, brudne kłamstwa!

Joachim

To sš fakty.

Sonnenbruch

Nic o tym nie słyszałem (w popłochu my li) A jeżeli...

background image

jeżeli nawet tak jest... (łamie się) Dlaczego pan mi to

wszystko mówi, dlaczego, Joachimie?

Joachim

Bo chcę, żeby pan do mnie przemówił po ludzku! Pan

się zagubił w obcowaniu z cieniami. Profesorze! Mój profesorze!

Niechże pan wreszcie odrzuci swój okropny,

szczelny płaszcz! Po to, po to tu przyszedłem!

Sonnenbruch

prawie krzyczšc

Nie! Pan tu przyszedł, żeby mi zburzyć wszystko! Żeby

mnie okra ć, zniszczyć mi mojš wiarę w siebie,

w sprawę, której służę, mojš samotno ć, której strze-

głem, z której byłem dumny! Tak! Od razu, kiedy pan

tu wszedł, kiedy pan powiedział pierwsze słowa, poczu-

łem, że grozi mi od pana wielkie niebezpieczeństwo.

( mieje się pogardliwie) Nie, nie my lałem o policji. My-

lałem o tym, czym żyłem przez te okropne lata,

w co wierzyłem... (milknie wyczerpany, po chwili) Widzi

pan, Joachimie, od lat wierzę niezachwianie, że Niemcy

takiego jak ja gatunku majš dzi do spełnienia jedno

wyłšcznie zadanie: przechować najwyższe dobra duchowe

ludzko ci, przenie ć je w sobie nietknięte przez lata

zamętu i walki, przez powód błota i krwi, barbarzyń-

stwa i szaleństwa. I zwrócić, przekazać je naszemu na-

rodowi w chwili, kiedy upadnie okrutne państwo Hitle-

ra.. Tak, przechować te skarby dla innych, lepszych

czasów!

Joachim

Sšdzi pan, że to znacznie więcej niż przechować przez

jednš noc człowieka takiego jak ja gatunku człowieka

ciganego? ( mieje się cicho, bole nie) O, profesorze!

Zaczynam teraz rozumieć mój błšd. Zaczynam rozumieć,

jakš krzywdę wyrzšdziłem tutaj nie pańskiej córce,

o nie! ale panu, wła nie panu!

Sonnenbruch

załamuje się zupełnie

Dlaczego pan to zrobił? Dlaczego? Po co?

Joachim

Dlatego że należę do tych, co sprzeciwiajš się złu! Któ-

rzy nocš nie przenoszš skarbów, ale zwyczajnie i po

prostu walczš! To się nie mie ci w pańskim rachun-

ku, ja wiem. Pan nawet nie umiał się sprzeciwić wła-

snemu synowi. O, profesorze! Jak to dobrze, że rozma-

wiamy w ciemno ci, że nie widzę zbyt wyra nie pań-

skiej twarzy!

Sonnenbruch

błagalnie

Proszę, niech pan już stšd odejdzie. Niech pan zostawi

mnie samego. Gdyby nie moja biedna córka, nakazałbym

sobie jutro uwierzyć, że pana tu wcale nie było.

Joachim

z cichym miechem

background image

Że to był tylko przykry jubileuszowy sen. profesora Son-

nenbrucha? No cóż, odchodzę z tego domu. Ale to nie

przywróci panu spokoju. Tacy jak ja nie odchodzš na-

wet wtedy, kiedy tracicie ich z oczu. (odwraca się

idzie do drzwi tarasu, staje przy nich) Wracam w mój mrok,

profesorze, w strasznš niemieckš noc, i będę się starał,

póki sił, i ć w niš dalej. Będę szedł pełzajšc jak żoł-

nierz w boju, będę podnosił się i padał, padał i podno-

sił się... jak żołnierz w boju... aż do witu, aż do witu

dnia...

Pchnšł szklane drzwi, schodzi po stopniach w dół, znika w ciemno ci.

Sonnenbruch upada w fotel, z twarzš ukrytš w dłoniach,

bez ruchu.

Długa pauza.

Drzwi jadalni otwierajš się, Berta wjeżdża w swoim wózku,

przez chwilę patrzy z daleka, potem zbliża się do Sonnenbrucha.

Berta

Nie sied już tutaj. Zmęczony jeste , (po chwili) Dlaczego

nic nie mówisz, Walterze?

Sonnenbruch

powoli podnosi głowę, patrzy na niš

To ty, Berto... (otrzšsa się) Chłodno tutaj...

Berta

Drzwi otwarte, z ogrodu cišgnie, (po chwili) Na co cze-

kasz? Nie mamy na co czekać... Ruth już tak prędko

nie wróci...

Sonnenbruch

Ruth nie wróci... (gło niej, w tragicznym osłupieniu) A ja?

A ja?

Kryje twarz w dłoniach.

w ramieniu

nie masz sobie nic dozarzucenia!


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
17568 leon kruczkowski niemcy streszczenie dramatu
Leon Kruczkowski niemcy
LEON KRUCZKOWSI NIEMCY STRESZCZENIE
Leon Kruczkowski, Niemcy
Kruczkowski Leon Niemcy
Kruczkowski Leon Niemcy
LP VII IX Kruczkowski Leon Niemcy
Kruczkowski Leon Niemcy
PLAN WYDARZEŃ DRAMATU NIEMCY LEONA KRUCZKOWSKIEGO
Niemcy 4
1933 02 13 Konwencja Polska Niemcy Transport wojskowy
36 Niemcy za rządów dynastii salickiej
NIEMCY
Niemcy więcej
Niemcy „galaktyczne praktyki seksualne” w szkołach od września
Prinz Friedrich Niemcy narodziny państwa
Niemcy skan
6 konspekt. Niemcy II, Stosunki Międzynarodowe, Polska Polityka Zagraniczna
Znani Niemcy, MATERIAŁY DLA NAUCZYCIELI

więcej podobnych podstron