KRYSTYNABOGLAR
Brent
NASZAKSIĘGARNIA•WARSZAWA1987
©CopyrightbyInsWarszawa1987
.„,.■MaszaKsięgarnia”tytutWydawniczyJ
OKŁADKĘPROJEKTOWAŁATERESAJASKIERNY
RedaktorWiesławaSkład
RedaktortechnicznyJanmaSaechowska
KorektorzyGrażynaMajewska,AndrzejMasse
W.В
-Nazwisko?
-Brent.
-Imię?
-Paweł.
-Ilemaszlat?
Znowutosamo.Którytojużraz?Niepamięta.Najważniejsze
wydostaćsięstąd.Byćwolnym,wrócićdozielonejciszy,którawcale
cisząniebyła,bowarkotzapuszczanychsilników,łoskotstartujących
ilądującychmaszynrazporazwstrząsałpowietrzemiziemią.Ale
tambyłsam.No,powiedzmy,prawiesam.Otaczałgomurzielonych
chaszczyirozłożystegałęziestarychjabłoniigruszy.Przestałsłyszeć,
codoniegomówitakobietazabiurkiem,naktórymniebyłomarnego
świstkapapieru.Nic.Tylkodwiedłonieowąskichsplecionych
palcach.Najednymznichzłotekółkoobrączki.„Czyonateż?-
pomyślałsennie.-Czyonateżmadzieci?”Oczykleiłysię.Powieki
opadały,choćzawszelkącenęstarałsięwidziećisłyszećwszystko.
Nie,nieinteresowałygosłowa.Teznał.Zawszetuprzemawianodo
niegotaksamo.Jeżelichciałsłyszeć,totylkotedźwięki,któremogły
ofiarowaćwolność:otwieraniedrzwi,kroki,skrzypieniesłużbowych
butów.„Dlaczegotemundurowebutyzawszeskrzypiątaksamo?”
Kobietazabiurkiemumilkła.Pawełzamrugałpowiekami.Sprężyłsię.
„Jeśliwyjdziezpokoju,pryskam!”-pomyślałgorączkowo.Nie
podnosiłgłowy,niechciał,bydostrzegłatęgotowośćwjegowzroku.
Kobietawstała.
©CopyrightbyInstytutWydawniczy„NaszaKsięgarnia”Warszawa
1987
OKŁADKĘPROJEKTOWAŁATERESAJASKIERNY
RedaktorWiesławaSkład
RedaktortechnicznyJaninaŚciechowska
KorektorzyGrażynaMajewska,AndrzejMasse
U?.is\u
-Nazwisko?
-Brent.
-Imię?
-Paweł.
-Ilemaszlat?
Znowutosamo.Którytojużraz?Niepamięta.Najważniejsze
wydostaćsięstąd.Byćwolnym,wrócićdozielonejciszy,którawcale
cisząniebyła,bowarkotzapuszczanychsilników,łoskotstartujących
ilądującychmaszynrazporazwstrząsałpowietrzemiziemią.Ale
tambyłsam.No,powiedzmy,prawiesam.Otaczałgomurzielonych
chaszczyirozłożystegałęziestarychjabłoniigruszy.Przestałsłyszeć,
codoniegomówitakobietazabiurkiem,naktórymniebyłomarnego
świstkapapieru.Nic.Tylkodwiedłonieowąskichsplecionych
palcach.Najednymznichzłotekółkoobrączki.„Czyonateż?—
pomyślałsennie.-Czyonateżmadzieci?”Oczykleiłysię.Powieki
opadały,choćzawszelkącenęstarałsięwidziećisłyszećwszystko.
Nie,nieinteresowałygosłowa.Teznał.Zawszetuprzemawianodo
niegotaksamo.Jeżelichciałsłyszeć,totylkotedźwięki,któremogły
ofiarowaćwolność:otwieraniedrzwi,kroki,skrzypieniesłużbowych
butów.„Dlaczegotemundurowebutyzawszeskrzypiątaksamo?”
Kobietazabiurkiemumilkła.Pawełzamrugałpowiekami.Sprężyłsię.
„Jeśliwyjdziezpokoju,pryskam!”-pomyślałgorączkowo.Nie
podnosiłgłowy,niechciał,bydostrzegłatęgotowośćwjegowzroku.
Kobietawstała.
3
-Przemyśltowszystko,Paweł-powiedziaładziwniezmęczonym
głosem.-Jesteśinteligentnymchłopcem.
Pawełnawetniewzruszyłramionami.Itegosięoduczył.Żadnych
zbytecznychsłówczygestów.Takjestnajlepiej.Niewiedzą,co
czujesz,comyślisz.Aotochodzi.
Nieusłyszałodgłosuzamykanychdrzwiitowytrąciłogoz
równowagi.Pominucie,którabyładługajakcaławieczność,odwrócił
się.Zrobiłtowolno,ostrożnieijakbyodniechcenia.„Amożemnie
obserwuje?”Aniwpokojuozakratowanymoknie,aninakorytarzu
połyskującymmdłymświatłemgórnychżarówekniebyłożywej
duszy.
-Teraz!
Pawełniezdawałsobiesprawy,żepowiedziałtopółgłosem.Nie
zerwałsięjednak,niepobiegł.Natobyłzbytsprytnyidoświadczony.
Wiedział,żehałaszwabinatychmiastmundurowego.Alboiparu.
Stalesiętukręcą,przyjeżdżają,odjeżdżająbiało-niebieskimi
samochodami.
Obróciłsięwolniutko,chwilęczekał.Potemcicho,napalcach-
rozlatującesiętenisówkipozwalałyporuszaćsiębezszelestnie-
zbliżyłsiędodrzwi.Nikogo.Przedsobądopokonaniamiałciągnący
sięwzdłużcałegobudynkuwąskikorytarz,pomalowany
oliwkowoszarąolejnąfarbą.Tylkożepoobustronachtegokorytarza
byłydrzwi,którewkażdejchwilimogłysięotworzyć.Mógłktoś
wyjść.Ktoś,ktomiałprawo,ba,obowiązekgozatrzymać.Awtedy?
Wolałniemyśleć.Alędecyzjępodjąłiniemógłsięcofnąć.Szedł
wolno,choćtepowolnekrokipowodowałyprzyspieszonebicieserca.
Mijająckolejnedrzwiopatrzonenumeremiróżnymitabliczkami,
żałował,żeniemarównieżoczuztyługłowy.
4
Spocony,zprzygryzionądokrwidolnąwargą,dotarłdokońca
korytarza.Terazczekałogonajtrudniejsze:pchnąćoszklone
wahadłoweskrzydłatakdelikatnie,byniehuknęłymetalem
obramowaniaościanę.Toteżmiałzakodowanewmózgu.Pamiętałte
cholernedrzwirówniedobrze,jakpoprzednieprzesłuchania.No,
udałosię.Pawełażsięzdziwił,aleniemiałczasu,bynadtym
rozmyślać.Byłterazwystawionyjakdzikakaczkanastrzał.Po
prawejgładkaścianazodłupanympłatemtynku,naktórymktoś
wysmarowałołówkiemmałoczytelnynapis:„Zafajdanylos”,po
lewejoszklonadyżurka.Powinienwniejtkwićdnieminocąstolikz
kulawąnogą,plątaninajakichśkabliczydrutów,skrzynkazkluczami
naścianieiczłowiek.Nie,nieczłowiek:funkcjonariusz.Zmienialisię
częstoinienależelidozbytrozmownych.
„Więcejszczęścianiżrozumu!—przypomniałomusiępowiedzonko
staregoRuszczyka.-Alesięzdziwi,jakmuopowiem!-pomyślał
przemykającnaczworakachpodoświetlonymokienkiemdyżurki.I
zarazwyprostowałsię.-Nieopowiem!Niemajużkomu!”
WinnymmomenciePawełbyłbysięwzruszył.Alenieterazinietu.
ObrazstaregoRuszczykazniknąłjakzdmuchnięty.Przedchłopcem
ostatniaprzeszkoda:zamkniętenakluczdrzwiwyjściowe.Bozatymi
drzwiamijużtylkonociulica.Wspaniała,słabooświetlona,zato
pełnastarychdrzewogrubychszorstkichpniach.Cudownaulicadla
tych,którzymusząszybkorozpłynąćsięwmroku.
Pawełwyciągnąłrękę,bysprawdzić,czyklucznietkwiwzamku.W
ciemnościachtakiszczegółmógłdostrzectylkokot.Albosowa.
Gdzieśnadrugimkońcukorytarzaprzeciąg
5
zatrzasnąłotwarteokno.Huknęłojakzmoździerza.Pawełzastygłw
bezruchu.Dawniejwtakiejsytuacjibyłbyjednąkupkąstrachu,alenie
dziś.Pamiętał,mózgpracowałjasnoiprecyzyjnie,żetusądwa
stopnieprowadzącewdół.Razjużsięoniepotknął.Dziśmutego
zrobićniewolno.Już!Rękamacazamek.Kluczaniema.„Coteraz?-
Pawełzlizujezwargisłonąkroplępotu.-Spokojnie.Albokluczjest
wsłużbówce,albozabrałgostrażnik…”Dłońodruchowonaciska
mosiężnąklamkę.No,tegowogóleniewziąłpoduwagę:drzwibyły
otwarte!
„Trzydnipaki!-pomyślałmściwie.-Dlafunkcjonariusza,którynie
dopełniłobowiązków!”
Szpara,którąsięwyśliznął,zbiedąwystarczyłabydlaMaćka.A
Maciekniebyłprzecieżtłustymkotem.
Ulicapowitałagoczerniąsierpniowejnocyimocnymzapachem
maciejkipłynącymzpobliskiegoogródka.
Byłwolny.Znówmógłpójśćtam,gdziechciał.
Niewiedziałtylkoojednym:żewcaleniemusiałsunąćoliwkowym
korytarzemcichojakzjawa.Żegdybytupałiśpiewałpełnymgłosem,
teżbygoniktniezatrzymał.Botakiebyłojegodzisiejsze
przeznaczenie,jegolos.
Długoprzedzierałsię,kluczyłulicamimiasta,zanimdobrnątdo
znajomegoogrodzeniazsiatki,którepokonałbeznajmniejszego
trudu.Niemógłskorzystaćzautobusu,bootejporzesamotny
trzynastolatekzawszebyłpodejrzany.Anużnapatoczyłbysięjakiś
patrol?Poprzednimrazemtakwłaśniegłupiowpadł.Cóż,brak
doświadczeniaichęćkomfortuzgubiłyjużniejednego.On,Paweł,nie
dasięcapnąć.Będzieprzebiegłyjaklis,chytry…no,przecieżto
6
właśnielisjestchytry.Och,wkońcucozaróżnica!Awięcprzebiegły
jaklis,chytryjaklisibezszelestnyjaklis.AlboMaciek.Awłaśnie,
cozMaćkiem?
DoznajomejaltankiwogródkachdziałkowychPawełdotarłostatkiem
sił.Cóż,nienależysięzbytnioroztkliwiać.Całeszczęście,żenieczuł
głodu.Tamgdzieprzebywał,nakarmionogotak,żedłuższąchwilę
sapałnadtalerzem,zanimdokońcaspałaszowałziemniakiz
porządnymkawałkiemmięsa.Jadł„nazapas”,zmyśląoucieczce.I
wiedząc,żenastępnyposiłekbędziejuż„zdobywany”.Wtakiczy
innysposób.Asposobówznałniemało.Kluczodaltankiwisiałtam
gdziezawsze:nagwoździupodokapem,tużprzyrynnie.Wewnątrz
powietrzestęchłeodupału,zapachumyszyikiszonychogórków.
Okienkootwierałosięłatwo.„Tylepożytkuznarkomana!”-pomyślał
sennie.Rzuciłsięnaposłanie,niezdejmującdżinsówanikoszulki.
Tylkotenisówkisameznógspadły.„Trzebaskombinowaćjakieś
nowe”.Uśmiechnąłsię,słyszącdelikatnyszelestwśródchwastów,
którejużdawnozagłuszyłypięknykrzakróżyrosnącypodoknem.
-Maciek,toty?
Niespodziewałsięodpowiedzi.Macieknawetmruczałdość
niechętnie,kiedygodrapałzauchem,conormalnemukotupowinno
sprawiaćprzyjemność.Aledachowiecniebyłdomowymkotem.
Przychodził,kiedychciał,iznikałwtedy,gdybyłnajbardziej
potrzebnydorozmowy.Wtarabaniłsiędośćgłośnodośrodka,a
przecieżpowinientozrobićbezszelestnie.
Pawełniewidziałgowciemności,alebezbłędniewyczuwał,co
tamtenrobi.Znalisięjakdwałysekonie.
7
-Niessijogona,bocięoddamdomilicyjnejIzbyDziecka!-zagroził
Paweł.
Maciekwypuściłogon.Naszarympuchulśniłwilgotny,porządniejuż
wyssanyciemnykoniuszek.
Nadworzewśródstarychdrzewowocowychszumiałlekkiwiatr,
któryprzyniósłniecoochłodypoupalnymdniu.Nadmiastemstała
granatowanocroziskrzonamiliardemgwiazd.
„Kiedywsierpniuspadajągwiazdy,pomyśloczymś,cochciałbyś,
abysięspełniło!”-powiedziałstaryRuszczyktakniedawnotemu.
Pawełotworzyłoczy.Odechciałomusięspać.Obserwowałgwiazdy
wkwadracieokna,zamyślony,smutny.Jakaśsmugaszybowaław
przestworzach.
-Żebyoniwrócili!Żebyonijużwrócili!-wyszeptałsuchymi
wargami.Anijednałzaniespłynęłapowychudzonychpoliczkach.
Niepłakałjużoddawna.Odbardzodawna.
Otym,żebyłchory,choryzżaluitęsknoty,samniewiedział.Jedno,
czegochciałnaprawdę,tożebybyłojakdawniej,,kiedymieszkali
razem:on,mama,tatoibabcia.JużnawetmogłobyniebyćMaćka.
Należyprzecieżdoświatapełnegonapięć,strachu,czarnychnocy,
głodunierazisamolotów.AsamolotówPawełnienawidziłnajbardziej
naświecie.
-Niessijogona!-wymruczałodwracającsięnawznak.Maciek
zaszeleściłwiązkąsuchejkukurydzy,którależała
wkącie.Tooznaczało:„Odczepsię,starynudziarzu,idajmispać!
Chłopiecposłuchał.Leczzanimkojącysenspłynąłnadobre,Paweł
przebiegłmyślamiostatniedwamiesiące.Jaksiętowłaściwie
wszystkozaczęło?
8
-Przecieżonipowinnijużwrócić,babciu?
Starakobietaunosigłowęznadkupkiporządniepocerowanych
skarpet.Okrągłeokularyzsunęłyjejsięnaczubeknosa.W
powykręcanychartretyzmempalcachbłyszczyigłazbawełnianą
nicią.
-Ano…powinni.
Pawełgryzieołówek.Zawszeogryzaołówki,cobardzodenerwuje
paniąodhistorii.Nicdziwnego.TrudnojestskupićuwagęnaWielkiej
RewolucjiFrancuskiej,któragilotynowałakrólów,gdyjedenz
uczniówwciążzgrzytazębami,corozśmieszakolegów.
-Wycieczkamiałatrwaćdwatygodnie…czytrzy?Kobietanie
odpowiada.Igłaszybkomiga.Corazszybciej.Powolizapadazmrok.
Wpierwszychdniachczerwcadni
sądługie.Zbliżasięupragnionykoniecrokuszkolnego.Zawszego
cieszyłorozdanieświadectw,uroczysteminy,czystekoszuleibiałe
bluzki,naręczakwiatów.Wpiątejklasiemiałsamepiątki.Wtym
rokuwojujezhistorią,pewniebędzietylkoczwórka.Aletatonicnie
powie.Animama.Oniwiedzą,żezkażdymrokiemjesttrudniej.
Dochodząnoweprzedmioty,nowedatydozapamiętania.Iwzory.
Nie,czwórkazhistoriinikomuniebędzieprzeszkadzała!
-Zapallampę,Pawełku-prosibabcia.-Ciemno.Oczuszkoda.
Pawełociągasię.Jemujestdobrze.Itakjużwłaściwieprzestałsię
uczyć.Odkiedyniemagoktopopędzać.Mamacodzienniepilnowała
lekcji.Sprawdzała,czyodrobioneiczy
9
wszystkowporządku.Zeszytdomatematykioglądałtato.Lepiejsię
natymznał.Czasemdziwiłsię,żewszkoletaksiękomplikujeproste
zadania,alenieoponował.Końcowywynikmusiałbyćwłaściwy,a
metoda…cóż,metodanamiaręsiłiumiejętności.
-Babciu,ilerzekjestwHiszpanii?
Staruszkametodyczniepakowaładokoszykaprzyborydoszycia.
Składaławkostkęnaprawionąbieliznę.
-Maszatlas,tozobacz!
AlePawłowiniechciałosięwspinaćnagórnąpółkęregału,gdzie
leżałysłownikiiatlas.Zadałtopytanieniezciekawości,leczby
pomówićorodzicach,którzywyjechalipodciepłenieboAndaluzji.
Taksięcieszylinatęwyprawęzbiuremturystycznym.Tyle
opowiadalioAlmerii,błękitnymmorzu,plażachizabytkach.Kiedy
nadszedłdzieńwyjazdu,tatouścisnąłgomocno.
-Sprawujsiędobrze,synu,żebybabcianiemiałaztobąkłopotu.
-Acomiprzywieziesz?
-Krokodyla.
-Nieżartuj,tato.WHiszpaniiniemakrokodyli!
-Tosłonia.
Pawełobraziłsię.Alenienatyle,żebywyjąkaćwkońcuswojąwielką
prośbę.
-Przywieź…wiesz,coprzywieź?Samochódelektryczny!Iżebybył
niebieski…takizagraniczny,co?
-Kiedyśbędziemymiećprawdziwy.Najlepiejmercedesa,
stalowoszarego,chcesz?
Samolotodlatywałrano.Pawełbyłwszkoleiprawdęmówiąc
zapomniałotym,boLutekpokazywałnalepkido
10
wymianyitrzebabyłodecydowaćsiębłyskawicznie:BruceLeeza
wózstrażypożarnejalbodwienalepkizMarsjanamizaradiowóz.
WybrałMarsjaniniebyłpewny,czyzrobiłdobryinteres”.Kiedypo
lekcjachwróciłdodomu,niezastałjużrodzicówaniichlicznych
bagaży.Pokójbyłdziwniepusty,jeślinieliczyćrozsypanegona
dywaniepudełkazapałek.Pawełpozbierałjecodojednejiusiadłna
podłodze.
CowiedziałoHiszpanii?Niewiele.Wszóstejklasiemówiłosięco
prawdaohandluzamorskimwszesnastymwieku,oposzukiwaniach
szlakużeglarskiegodoIndii,ozdobyczachkolonialnychHiszpaniii
Portugalii,alechłopieczupełnieniekojarzyłtegozobrazemrozległej
plażywAlmerii,gdziemiałaodpoczywaćpolskawycieczka.
Potembyłakolacjaiżyciewróciłodonormy.Przecieżrodzice
wyjeżdżalinieporazpierwszy.ZwiedzilijużWęgryiBułgarię,a
teraz,nareszcie,udalisięnaZachód.Tendziwnyiskomplikowany
Zachód,októrymtylemówionowtelewizjiiradiu.
*
Rozdanieświadectwwypadłowpiątek.Dwudziestegoczwartego
czerwca.Pawełporazpierwszyniemiałzkimpodzielićsię
wrażeniami.Nielicząckolegów,naturalnie.Aleonizajęcibyli
omawianiembliskichjużidługichwakacji.Lutekzdumądonosił,że
wtymrokuwyjeżdżazrodzicaminakemping.
-Tylkonamiot,gazzbutliikonserwy!-cieszyłsię,jakbytobyłaco
najmniejwyprawanaAntarktydę.
-Atenkemping…tochociażwHiszpanii?-Pawełpotrafiłbyć
czasemzłośliwy.
11
-Zwariowałeś?-roześmiałsięLutek.-NaMazurach!Żadnego
pensjonatu,żadnychwczasów!Człowiekje,kiedychce,kąpiesięw
jeziorzeiłowiryby…
-Amywyjeżdżamywgóry!-pochwaliłasięMusia.Onazawsze
musiaławtrącaćsiędorozmówchłopaków.-Zplecakami!
-Phi!-wzruszyłramionamiPaweł.-Wielkiemirzeczyplecaki!
Musianieobraziłasię.SpojrzałanaPawłatymiswoimwypukłymi
oczamiimachająccenzurkąpobiegładodziewczyn.Wobronie
koleżankiwystąpiławścibskajakzwykłPoldzia.j
-Lepsirodzicezplecakaminiżsamplecak!-wykrzyknęła
pokazującjęzyk.
Pawełnieskojarzyłtegozniczym.Wtedyniepotrafił.
Wracałosięgłośno,zfasonem.TylkoBaśkamazałasię,bopolonistka
wlepiłajejtroję.Zanieprzeczytanelektury.Aletojużtakjest,jaksię
człowiekowiniechceczytać.ABaśkastroniłaodsłowadrukowanego
jakodgrypyzanginąjednocześnie.Nawszystkomiałaczas:na
skakankę,piłkę,lalki,tylkonienaksiążkę.Aterazrozmazywałałzy
pięściami.
-Głupiababa!-skwitowałMarek.Mógłsobienatopozwolić.On
kochałksiążki.CoprawdawolałoIndianachikosmonautach,ale
czytałwszystkocotrzeba.Ifantastycznieumiałpodpowiadać.To
rzadkidar,szczególniewichklasie.
Wdomubyłopustoicicho.Pawełzdziwiłsię,boprzecieżpowrót
jedynakazeświadectwemukończeniaszóstejklasytowielka
uroczystość.Zwyklemamapiekłatort,tatozawsze
12
cośtammiałschowanegowszafie.Tolutownicędowypalaniaw
drewnie,tominiaturkęsamochodu.Ababcia,wodświętnymfartuchu
wkwiaty,zminąuroczystąwrzucała„papierek”doskarbonki.Na
roweralbonadeskęzkółkami,naktórejtaktrudnosięutrzymać.A
dziś?
-Babciu,wiesz,tylkojednaczwórka!ZatychTurkówiTatarów,co
ichnieumiałemrozróżnić.No,itenChocim.Datymisięgłowynie
trzymają.Coci…babciu?
Staruszkasiedziałanataboreciewkuchniiniewidzącymioczyma
wpatrywałasięwewnuka.Splecionedłonieowykrzywionychpalcach
targałynerwowobrzegserwety.
-To…ty?
Pawełzbliżyłsię.Cośbyłotakiegowjejpostawie,wruchupalców,
bruzdachnapoliczkach,żesięprzestraszył.Niezbytlubiłludzistarych
ichorych.Alebabcianigdypoważnieniechorowała.Jejstarośćteż
jakośmieściłasiępomiędzywesołościąmamy,wiecznym
roztargnieniemtaty,kuchnią,łazienkąiprzedpokojem,gdziebutów
byłodwarazywięcejniżludzi.Terazwyglądałajakosoba,którą
opuściłożycie,jakbypostarzałasięostolat.Wyciągnąłrękęze
świadectwem,leczjegodłońzawisławpowietrzu.
-Jesteśchora?Milczącopokręciłagłową.
-Myślętylkoimyślę,cosięstało…
Wstałaociężaleiszurającnogamiwpłóciennychkapciach,podeszła
dokuchenki.
-Zjesz…zupę?
Usiadłdostołuzupełniewytrąconyzrównowagi.Nieumyłrąkinikt
niezwróciłnatouwagi.Toteżbyłodziwne.Jadłzupęwolno,
wpatrzonywleżącenaśrodkustołu
13
świadectwo,doktóregodziśniemiałktozajrzeć.Usiłował
zbagatelizowaćtęniecodziennąsytuację,pamiętającprzestrogimamy:
„Maszsłuchaćbabciwewszystkim.Nawetwtedy,gdycisięto,co
powie,niespodoba.Starzyludziemająswojeprzyzwyczajenia,
przekonaniaibywająuparci.Byćmożeniezawszemająrację,alety
jeszczejesteśzbytmały,żebysięprzeciwstawiać.Jeślinawetcoś
wydacisiędziwne,zrób,ocoprosi.Iniekomentuj,żejalubojciec
postąpilibyśmyinaczej.Zgoda,synku”?
Zgodziłsiębezszemrania.Iterazjadłnieosolonązupę,niepisnąwszy
anisłowa.Dladobrasprawy.
Dwadnipóźniej,wieczorem,zadźwięczałdzwonek.
-Ktotomożebyć?Otejporze?
Pawełpobiegłotworzyć.Wdrzwiachstałaobcapani.Nigdyjej
przedtemniewidział.Miałanasobieletniąbiałąsuknięipachniała
perfumami.
-CzyzastałampaniąMichalakową?Pawełzrobiłwtyłzwrot.
-Babciu,ktośdociebie.
-Domnie?-staruszkapodniosłasięzfotela.Telewizormruczał
cichojakąśpiosenkę,poekraniesenniespacerowałamucha.
Pawełnieinteresowałsięgościem.Skorozamknęłysięwpokoju
rodzicówiniktgotamniewołał,niczegoniechciał.Wyciągnąłz
szafkipudłozeskarbamiigrzebałwnimniebardzowiedząc,czego
szuka.SpomiędzyżołnierzyNapoleonaBonapartego,pingpongowych
piłeczek,sznurkówigwoździwygrzebałzepsutypistoletnakapsle.
-Porywamsamolot!-wrzasnąłwyskakujączarógstołu.-Niechmi
niktnieprzeszkadza,bostrzelam!Paniepilocie,
14
lecimydoHiszpanii!Iproszęnierobićżadnychsztuczek.Zmienić
kursnatychmiast!Nie,nienaMazuryanidoZakopanego,tylkodo
tej…no,Almerii,słyszymniepan?
Chybasłyszał,bocośzaszumiałogłośnowkuchni,toznaczywczęści
samolotu,gdziestewardesyprzygotowywałyposiłek.Potemrozległy
sięszybkiekroki,brzękitrzaśnieciedrzwiodkabinypilotów.
-Niechpaniniepłacze-powiedziałPaweł-terrorysta,bodobiegło
jegouszuczyjeśszlochanie.-Nicpaniniezrobię.Pozwolęwam
wszystkimwrócićdowaszychdzieci!-stwierdziłłaskawie.-Ido
wnuków!-przypomniałsobie.Przecieżwśródporwanychmogłybyći
babcie.Albodziadkowie.Pawełzpistoletemwdłoniprzechadzałsię
wzdłużfoteli.-Jatylkoichzabioręzplażyizarazwracamydo
Warszawy!Starczybenzyny,paniekapitanie?-zdenerwowałsię
terrorystanienażarty.-Wystarczy?-Zbenzynązawszebyłyjakieś
kłopoty.Pawełsłyszałotymnierazwtelewizji.-No,niechpanitak
niepłacze!-Szlochdochodziłwyraźniegdzieśzzaściany.-
Przecież…-nagleoprzytomniał.Zniknąłsamolot,stewardesy,piloci.
Pozostałtylkożałosnyszloch.Pawełzhukiemwpadłdokuchni.-
Babcia?Cosięstało?Dlaczegopłaczesz?
Staruszkasiedziałanastołku,zgłowąopartąnarozłożonejdescedo
prasowania.Siwykoczekupiętynieporządnienaczubkugłowy
chwiałsię,kosmykiwłosówopadałynaniewidoczneczoło.Nie
odpowiadała,niezareagowała,nawetgdyPawełdotknąłjej
pochylonychpleców.Płakałażałośnie,takjakpłacząmałedzieci,
któreniemogązrozumieć,dlaczegojeskrzywdzono.
Pawełniewiedział,comarobić.Nigdyjeszczeniewidział
15
babciwtakimstanie.Czasempochlipywałamama,aletatozawsze
znajdowałjakąśradę.Ateraz…
Staruszkauniosłagłowę.Łzywyżłobiłybruzdywciemnej,
pomarszczonejtwarzy.Niewidzące,jasne,prawiebiałeoczy
wpatrywałysięwścianę,naktórejnicniebyło.
Pawełstałjakprzymurowany.Czuł,żezamomentcośsięstanie,że
niewytrzymategostraszliwegonapięcia,żerozpłaczesięrazemz
babcią,choćbyłatoostatniarzecz,najakąmiałochotę.
Starakobietaprzetarładłoniąoczy.Dopieroterazzobaczyłachłopca.
Najegobiałejjakpapiertwarzyodznaczałysięjasnobrunatnepiegi.
-Dlaczegoonimitozrobili?Dlaczego?Terazdopieroodkleiłsięod
podłogi.
-Kto?
-Twójojciec.Itwojamatka.
Pawełprzestraszyłsię.Czuł,jakcierpniemuskóranaramionach,na
plecach.
-Porwaliich?Powiedz,porwali?
Kobietaoparłagłowęnadłoni.Jejoczynaglenabrałyżycia.
-Coty?Cotywygadujesz!Niktichnieporwał!Zostalitam,
rozumiesz?Zostali!
Pawełnierozumiał.Chciał,bardzochciał,alenierozumiał.
-Toco,żezostali.Przecieżwrócą.
Staruszkaprzestałapłakać.Siedziałaskulonananiewygodnymstołku,
zapatrzonawpustąścianę.Zczajnikastojącegonagaziezszumem
ulatniałasiępara.
-Zgaś-powiedziaławprzestrzeń-onaniechciała
16
herbaty.Taраш.Byłanawycieczcerazemznaszymi.Wszyscy
wrócili.Tylkoonizostali…tam,wHiszpanii.Dalijejmójadres…ICo
terazbędzie?Cobędzie?
Pawełczuł,jakmuślinanapływadoust.Chciałcośzrobić,alenie
wiedziałco.Strasznaprawda»któr3Przedchwiląusłyszał,nie
docieraładoniego.OdpychałЯjakcośobrzydliwego,czegonie
znosił,nienawidził-CzeS°siębał.Odruchowozgasiłgaz.Potem
wyszedłzkuchniizaszyłsięwkącieprzedpokoju.Porzuconypistolet
leżałobokmaminegokapcia.
Minęłoparęstrasznychdni.Robiliwszystko,cotrzeba:śniadanie,
obiad.Oglądalinawettelewizję.Alenicichnieobchodziło.Nic,co
dotyczyłozewnętrznegoświata.Starakobietadziałałajakautomat:
sprzątała,prałaPawłowikoszulkiiskarpetki,chodziłapozakupy.
тУ1коzniknęłagdzieśskarbonkapełnaszeleszczącychbanknotów.A
chłopiecniepytałonią.Niechciałroweruanideskizkółkami.Nie
chciałniczego.No,możetylkojednego:żebyniesłyszećnocązza
ścianyrozpaczliwegopłaczu.
Któregośdniazobaczyłwtelewizjiprzylotważnejzagranicznej
delegacji.Lotniskoozdobioneflagamiobupaństw,orkiestragra
hymnynarodowe,kompaniahonorowaprezentujebroń.Wtle
ogromnysamolot,opustoszałyjużijakgdybynikomuniepotrzebny;
pustaskorupa,zktórejuszłowszelkieżycie.Muszlabezślimaka.
„Kiedytatoimamawysiedliztakieg0wHiszpanii-toteżstałsobie
napłycjelotniskapustyigłuchy-pomyślałPawełipoczułskurcz
serca.-Apotemsięz0Pełniłinnymiludźmiiprzywiózłichtutaj…-
To,coprzebiegłomuprzezmyśl,
17
byłojakpromyknadziei:-Musząwrócićsamolotem!Inaczejnie
można!Toznaczy…możnapociągiem…alerodzicemająbiletyna
samolot!Więc?…”
Następnegodnianiewytrzymał.Wygrzebałzportmonetki
kilkadziesiątzłotychiparębiletówautobusowych.Niepytająco
zgodępojechałnalotnisko.Długostałzrękamiwczepionymiwsiatkę
ogrodzenia,zaktórymzhukiemlądowałyistartowałyogromne
maszynyzbłękitnąsylwetążurawianaogonie.Stałiczekał.Naco?
Nacud,zmiłowanie,przypadek?Przyglądałsięludziom,którzy
przyjeżdżaliiodjeżdżaliautobusamiitaksówkami,bezwiednie
szukającwśródobcychtwarzytychdwóch,którekochał.Wreszcie
głodnyizmęczonyprzysiadłnawózkubagażowym,wpatrzonytępo
wswojenowiutkietenisówki.
-Złaźstąd,mały!-usłyszałczyjśgłos.Byłzamyślony,niesądził,że
słowaodnosząsiędoniego.-No,długobędęczekał?Wózek
potrzebny.ZarazParyżląduje.
Pawełuniósłgłowę.Przednimstałgrubymężczyznaw
szaroniebieskimkombinezonie.
Mężczyznaobszedłwózekdookołainiespodzianieszarpnąłrączkę.
Pawełzatoczyłsięibyłbyspadł,alezłapałrównowagę.Zerwałsięjak
oparzonyipobiegłdoprzystanku.Długoczekałnaautobus.Jadąc
wolnoprzezmostnaWiślespoglądałnadalekiezarysybudującego
sięosiedla,gdziestaraPraganadobrestykałasięznową.
Babcianiepytała,gdziebył.Zwestchnieniemodgrzałamu
wczorajszykrupnikinałożyłakartofli.
-Terazbędzienamtrudniej-powiedziałagłucho.-Mamniewielką
emeryturęimusinamwystarczyćnanasdwoje.
18
Pawełnicnieodpowiedział.Byłomuzupełnieobojętne.Jadł
machinalniełyżkazałyżką,szczęśliwy,żejestwdomu,żemoże
włączyćtelewizoriobejrzećfilmzBolkiemiLolkiem.Ażeto
dobranockadlaprzedszkolaków?Cóżztego,kiedywesołe.Niktjuż
niebędziesięzniegośmiał,żejesttakidziecinny.Ci,którzysię
czasemdobrotliwiepodśmiewali,leżąsobienaplażywAlmeriinie
myślącodomu,babci,onim.
Zasypiałzgorycząwsercuimocnympostanowieniem,żenigdy,
przenigdyniezostanielotnikieminiebędziepilotowałparszywych
olbrzymów,takłatwoprzenoszącychtych,którychsiękocha,którym
sięwierzy,winny,obcyświat.
Alenastępnegodniaznówjechałwstronęlotniska.Bomożejednak?
Zejdąschodkamimachającmunapowitaniewysokouniesionądłonią.
Skończysięwreszciebabcinynocnypłaczizapanujeradość.Apotem
wszyscyrazemwezmąplecakiipojadąnaMazury.AlbowTatry.
Znówtkwiłprzysiatcewpatrzonywautobusypodjeżdżająceażpod
sameschodkipodstawionedosamolotów.Zauważył,żenagaleryjce
dworcalotniczegostojąodprowadzający.„Stamtądlepiejwidać!-
pomyślał.-Alejaksiętamdostać?Czywpuszczą?”Pawełniebył
zbytsamodzielny.Wahałsię,czywejśćdobudynku,czyktośgonie
zatrzyma.Nierozróżniałcelnikówodwojskowych.Mielijednakowo
surowetwarze.Aimilicjantówzauważyłparu.Ponadtopełno
zwykłychcywilów,zaaferowanych,objuczonychwalizamiitorbami,
zdziećmiprowadzonymizarękę.Togozastanowiło.„Skoroinne
dziecimogątamwejść,todlaczegojanie?”Zebrałcałąodwagęi
zbliżyłsiędowejścia.Ktośgopotrącił,ktośodsunął.
19
-Wchodziszczywychodzisz?
Pawełcofnąłsię.Byłzłynasiebiezabrakzdecydowania.Tużza
wózkiemzgórąbagażuprzepychałasiękorpulentnakobietaz
dziewczynką.Mysieogonkimałejprzewiązanebyłyogromnymi
różowymikokardami.Miałatrójkątnątwarzyczkęliskaiblisko
osadzone,niebieskieoczy.
„Wejdęznimi-pomyślałchłopiec-wrazieczegoudam,żejesteśmy
razem”.Szybkominąłwahadłowedrzwi.Byłwśrodku.Iniktgonie
zatrzymał,onicniepytał.Szerokootwartymioczymawpatrywałsię
wwysokioszklonysufit,licznemonitory,ukazującenumery
kolejnychrejsówinazwymiast,dojakichstartowałyogromne
maszyny.Ludziepodchodzilidostanowisk,przyktórychładnie
ubranedziewczynysprawdzałybilety.Kobietazdziewczynką
ustawiłysięwkolejcedostanowiskaznapisem„Berlin”.„Gdziejest
wejścienabalkon?-denerwowałsięPaweł.Zobaczyłszerokie
schody.-Pewnietam!”Wspiąłsięirozejrzał.Restauracjazdużymi
szybami,zanimigaleriawidokowa.Szybkoprzemknąłpomiędzy
stolikamizastawionymiszklankamizkawąiherbatą.Już!No,tubyło
wspaniale!Prawiejakwkinie.Pawełpodszedłdosamejbalustradyi
spojrzałwdół.Właśnieodjeżdżałkolejnyautobus.Śledziłgo
wzrokiemażdosamegosamolotu.Długotrwało,zanimgrupaludzi
zaczęłakarnie,jedenpodrugim,wchodzićnaschodki.„Jakgęsi!”-
pomyślałiniewiadomoczemuzrobiłomusięwesoło.Zgłośnikówco
chwilanadawanokomunikaty.Niesłuchał,niesądził,abypodawano
wnichcośnaprawdęinteresującego.Ajednak.
-WylądowałsamolotzMadrytu,rejsnumertrzystadwa…
20
Pawełdrgnął.Jakiśprądprzebiegłmupoplecach.Madryt!Przecież
tostolicaHiszpanii!Samolotwolnokołowałnastanowisko.Potem
czekał,ażpodjadąschodki.Kiedytam,wysoko,ukazalisiępierwsi
pasażerowie,Pawełzagryzłwargi.Niestety,widocznośćbyłasłaba.
Zbytdaleko.
-Madrytjużwylądował!-usłyszałczyjśgłoszboku.-Chodźmydo
saliprzylotów!
„Salaprzylotów?-zdziwiłsięPaweł.-Gdzietojest?”Nawszelki
wypadekpobiegłzainnymi.Saląprzylotówokazałsiętrochęzboku
stojącyoddzielnybudynek.Itamkłębiłsiętłumekoczekujących.
Pawełzwypiekaminatwarzypostanowiłtkwićtakdługo,ażwyjdą
ostatnipasażerowie.Trwałotogodzinę,możedwie.
-Coonitamrobiątakdługo?-niecierpliwiłasięszczupłabrunetkaz
małymdzieckiemnaręku.
-Czekająnabagaż.Zanimrozładujesięsamolot…zawszetaktrwa.A
potemkolejkadocelników…
Pawełsłuchałchciwie.Uczyłsięlotniskowychobyczajów,
obserwował.Wreszcieprzybyszezaczęliwychodzić,serdecznie
witaniprzezoczekujących.Padałygorącesłowa,wręczanokwiaty.
Krzyżowałysięokrzyki,szuranowalizami,ktośzgubiłtorbę.Ruchi
zamieszanie.Pawełchwilamimiałwrażenie,żedostanieoczopląsu.
Nienadążałzawychodzącymi,tyluichnaraz.Twarzeroześmiane,
surowe,ktośnarzekałnacelników,innybiegłdotaksówki.Gwar,
przepychanka,dziwnyświat.„Zadużoich!”-denerwowałsię
chłopiecbojącsię,żeprzeoczytych,naktórychczekał.Tłumzaczął
sięprzerzedzać.Znikaliwsamochodach,autobusach,wsysałoich
miasto.Pawełciąglenietraciłnadziei.Nawetwtedy,gdywdrzwiach,
jakoostatnia,ukazałasięobsługa
21
samolotu.Dwóchpilotówwszykownychmundurach,stewardesyw
zgrabnychczapeczkach.
-JakwMadrycie?Pogodadlabogaczy?-uśmiechnąłsięmężczyzna
wmundurzewojskowymzobsługipaszportowej.
-Człowieku,upałniedowytrzymania!Czterdzieścipięć
stopniwcieniu.Koszulalepisiędociała.
-Przywiozłeśkogościekawego?Możekróladon
Carlosa?’
Kapitanroześmiałsięgłośno.
-Nicztego.Królhiszpańskichwilowoniemażadnychsprawdo
załatwieniawWarszawie.Moipasażerowietowycieczkaorbisowska.
Prawiecałysamolot!
Pawełzesztywniał.Wycieczka?ZMadrytu?
-Agdzieonisą?-wykrzyknął,niezdającsobieztego
sprawy.
Obajpilocizatrzymalisięzaskoczeni.Przystanęłyteż
stewardesy.
-Kto?
-No,tawycieczka…-Pawełpoczuł,żesięczerwiem.Potwystąpił’
munaczoło.Otarłjeszybkorękawem.-Moirodziceteżpojechalido
Hiszpaniii…-zaschłomuwustach.
Przeraziłsię,żeciobcyludziewmundurachzacznągowypytywać,a
przecieżtojegosprawa.Jegoibabci.Jedenzpilotówująłgoza
ramiona.
-Dziśmieliwrócić?Czekaszsam?
-Tttak-szepnąłchłopiecczując,jakmubijeserce.Dorośliwymienili
ukradkowespojrzenia.Wojskowypokiwałgłową.
-Zdarzasię.Wieszco,chłopcze?Spytajtegopana,
22
otam!Tegowbiałejkurtce.Topilotwycieczki.Oncipowie
wszystko,coijak.
Pawełniezdobyłsięnawetnasłowopodziękowania.Wszelkienauki
maminewyfrunęłymuzgłowy.Chciałbyćjużwdomu.Zbabcią.I
żebycimundurowinieprzyglądalimusięztakimźlemaskowanym
współczuciem.Odwróciłsięnapięcieiwybiegłzbudynku.Jakprzez
mgłęusłyszałjeszczesłowajednejzestewardes:
-Prawiewkażdejztychzagranicznychwycieczekznajdziesięjakiś
poszukiwacz„łatwegochleba!”
-Nietakitoznówłatwychleb!-wzruszyłramionaminawigator.-
Spodziewająsiętammercedesów,apotemszorujągarnkiwnocnej
spelunie.Naiwni…
Pawełnieszukałmężczyznywbiałejkurtce.Niechciałjużnic
wiedzieć.Alewizjatatyszorującegogarnkibyłaniedoprzyjęcia.
-Starydureń!-warknąłniezbytgłośno.-Sampewniegdzieśczyścił
rondle!Aterazsięmądrzy!
Siedziałprzyokniewautobusieiliczyłczerwonesamochodyjadące
zatłoczonymiulicami.„Jakbędzieliczbanieparzysta,tomamawróci
jutro.-Niestety.Jużpodwudziestymszóstymzgubiłrachubę.-Nie
szkodzi-pomyślał-jutropoliczęlepiej!”
*
-Gdziebyłeś,Pawełku?Taksięniepokoiłam!-Babciamieszałacoś
wgarnku.-Wychodzisziniemówisz,dokądidziesz!Janiemamdo
tegosił…
Chłopieczezowałnakuchennystół.Aleniebyłonanimtalerzy.
Poczułgłód,ajednocześniezłośćnasiebie,staruszkę,nacałyten
zakichanyświat.
23
~~Aco,mamwdomusiedzieć?-wybuchnął.-Innipojechalina
wakacje,aja?
Babciazaszurałapatelnią.Rozszedłsięzapachsmażonejcebuli.
“~Wakacje?Dziecko,przecieżtoniedlanas!Zostaliśmysami!Tyi
ja…nicichnieobchodzimy…wyparlisięnasjakJudasze.
Pawełprzełykałłzy.Niechciałsięrozmazać,aleonapowtarzaław
kółkojaknakręcona:„Zostaliśmysami,sami!”
odwróciłsięnapięcieiwypadłzkuchni.Zamknąłsięwswoim
pokoju,nastawiającradionapełnyregulator.Wiedział,żeprzyjdzie,
byjeprzyciszyć.Nieznosiłahałasu,aJużd0białejgorączki
doprowadzałyjązespołyrockowe.NieOrnyiiłsię_Decybele,które
rozsiewałzespół„LadyPank”;mogłydoprowadzićdoszaleństwa
nawetumarłego.
-Paweł,zgaśradio!Janiewiem,coztobąrobić!Przecieżsąsiadka
zaczniewalićwścianę.Myślisz,żemamnerwyzestali?
Siedemdziesiątlatprzeżyłam,aletakiegowstydu…takiejGolgotynie
spodziewałamsięnastarelata!Itokto?Własnyzięć…tenniecnota!
Toonjejwgłowiepoprzewracał.Tojegowina,tylkojego!Ewunia
nigdybymniesamejniezostawiła…-Rozpłakałasięgłośno.
AlePawełnieczułwsercuwspółczucia.„Dlaczegoonaobraża
tatusia?Ktojejnatopozwolił?Przecieżmnieteżzostawili,nietylko
ją!Coztego,żestara?Czywiekmatujakieśznaczenie?”-Znów
przekręciłgałkęregulatora
dźwięku.
~,,Ech,ty,tygłupi!Całyświatginie,boludzieoduczyli
sie.kochać!”-łkałarefrenistka.
24
Babciaprzestałapłakać.Siedziałanabrzeżkutapczanuipatrzyłana
Pawłaprzestraszonymwzrokiem.
„Jakstarasowa!”-pomyślał.
Zasypiałbezkolacji,zrozdartymsercemigorycząwustach.
Przedoczymamigałymuciężkiesrebrzystemaszyny,którewnie
wiadomojakisposóbunosiłysięwpowietrze.„Kiedydorosnę,to
nigdy,przenigdyniebędęmiałrodziny.Anidomu.Tylkohotel
robotniczyikumpli.Azkolegamitobędziemychodzićnaryby.Albo
dolasu.Będęjeździłautobusemalbopociągiem.Asamolotemnigdy
wświecie!”
Jednakwdwiegodzinypóźniejznalazłsięwjakiśtajemniczysposób
wśródpalmikwitnącycholeandrównaplażywAlmerii.Ibyłomu
tamdobrze.
*
Pawełstałopartyplecamiopodwórkowytrzepak.Zokienwieżowca,
wktórymmieszkał,płynęłyskocznetonypolki.Takcodziennie
zaczynałasięaudycja„Latozradiem”.Zsąsiedniejbramywybiegła
rudajakmarchewkaPoldzia.Pawełodwróciłsięostentacyjnie.Znał
dobrzePoldzię,bochodzilidotejsamejklasy.Byłastraszliwą
plotkarąniepotrafiącąutrzymaćpowierzonejsobietajemnicynawet
przezdwieminuty.
-Czytoprawda,żetwoistarzynawiali?
Pawełgłośnowypuściłnagromadzonewpłucachpowietrze.
-Zjeżdżajstąd,booberwiesz,głupiazołzo!
-Mamooo!-rozdarłasięPoldzianacałegardło.-Pawełsię
przezywa!
Chłopiecmiałtylkojednomarzenie:trzasnąćpiekielną
25
Poldziętak,żebysięturlałaprzezgodzinę.Alewiedział,żetegonie
zrobi.ObrażonaPoldziaulotniłasięiznówzostałsam.„Jechaćna
lotnisko?”-zastanawiałsię.Niemiałjużbiletów.Anipieniędzy.Od
kiedyzniknęłaskarbonka,niechciałonicprosićbabci.Ajużw
żadnymwypadkuopieniądze.„Pojadęnagapę,możemnienie
złapią!”
Niezłapali.Kontrolerzywogóleniepojawilisięnacałejtrasie,mimo
iżPawełwnapięciuoczekiwałichnakażdymprzystanku.Wlecienie
nosilimundurów,zdalekabylipraktycznienierozpoznawalni.
Whaliprzylotówwiałopustką.Pawełkręciłsię,przysiadałna
krzesełkach,ażzwróciłnasiebieuwagęmłodegomężczyznyw
wojskowymmundurze.
-JeśliczekasznaMoskwę,tomadwugodzinneopóźnienie.Burzana
trasie.
Pawełwytrzeszczyłoczy.
-JakąMoskwę?
Wojskowyspojrzałnaniegozukosa.
-TerazpowinienlądowaćsamolotzMoskwy.Niemainnych
przylotów,więcsądziłem…Jesteśtusam?
Pawełwzruszyłramionami.Dlaczegodorosłychinteresujejedynieto,
czyktośjestsam?
-Czytoważne?-odburknąłwstającztwardegokrzesła.Byłzły,że
muprzeszkodzono,żesięnimniepotrzebnieinteresują.
-Ważne!-roześmiałsięniczymniezrażonyporucznik.-Nie
zapominaj,kolego,żetu,zatąścianą,jestgranicapaństwa.
-Granica?-zdumiałsięchłopiec.-Jakmożebyćgranica…wśrodku
miasta?
26
-Awidzisz!Lotniskomiędzynarodowetojedynytakiprzypadek.A
terazserio:najakisamolotczekasz?
Pawełpotarłnos.Chętniebysięwykręciłododpowiedzi,aleten
mundurnoi…granicapaństwa…
-ZMadrytu.
Porucznikprzeczącopokręciłgłową.
-DzisiajMadrytnieląduje.
-Jakto?-Pawełoparłsięościanę.Tegowogóleniewziąłpod
uwagę.
Oficerpstryknąłzapalniczkąizaciągnąłsiędymem.
-Wiesz,cotorozkładlotów?Pawełzastanowiłsię.
-No…jesttakirozkładpociągów,ale…-urwałniepewny.
-Samolotyteżmająswójścisłyrozkład.Oilepamiętam,doMadrytu
latamywponiedziałkiiczwartki.Iwracamyczteryczypięćgodzin
później.Musisztosprawdzić.
-Gdzie?
-Winformacji.Słuchaj,czytwoirodzicewiedzą,żetujesteś?
!
O,tobyłtemat,któregoPawełwyjątkowonielubił.Ichoćwojskowy
miałsympatycznątwarz,tojednakwniczymniezmieniałopostaci
rzeczy.Chłopiecwydąłusta.
-Rodzicomnicdotego.Mamtrzynaścielatiumiemsamporuszać
siępomieście.Niejestemdzieckiem.Awogóleto…gdzieta
informacja?
-Wgłównymbudynku.Tam,gdzieodloty.Niepowinieneśobrażać
się,jeślicięgrzeczniepytają.Ktoś,ktosięczujedorosłym,zawsze
odpowiada…szczególniewpunkciegranicznym.Jasne?
27
Pawełkiwnąłgłową.Byłzłynasiebie,żesięzachowałtakpo
szczeniacku.
Aleciągleniemógłsiępogodzićztą„śródmiejskągranicąpaństwa”.
-Togłupie,żekoniecPolskiwypadanaOchocie,nonie?Wojskowy
niezdążyłodpowiedzieć.Wywołanogoza
przepierzenie.Odszedłwyprostowany,gaszącpapierosawdużej
metalowejpopielniczcepełnejniedopałków.
„Moglibytulepiejsprzątać!-przebiegłochłopcuprzezmyśl.-
Granica,abrudno,ażsięlepi!”
Doinformacjistaładługakolejka.Każdypytałotakąilość
szczegółów,żePawłowimąciłosięwgłowie.Posuwałsię
automatycznie,przełykającrazporazślinę,bozgłoduzaczęłomu
burczećwbrzuchu.
Ranonapiłsięmlekaizjadłjednąkromkęchlebazserem.Drugą
ukradkiemwsunąłdokieszeni.Aleitępołknąłjużdośćdawno.
Babciagospodarowałaoszczędnie,aPaweł,pomnynabrakpieniędzy,
starałsięniczegoniewyjadaćzlodówki.
-Słucham?-zabrzmiałonaglezzaszybki.-No,słucham?
Ktośztyłupoklepałchłopcaporamieniu.
-Szybciej,mały,czekamy!
Pawełzmieszałsię.Nawetniezauważył,kiedynadeszłajegokolej.Ze
zdenerwowaniazapomniałzupełnie,pocotustoi.
-Ja…mnie…-jąkałsięwidzącznudzonywzrokpaniwokienku
informacji.-Chodziosamolot.
-Skąd?Dokąd?
-ZMadrytu!-Pawełażpoczerwieniałzwysiłku.-
28
Kiedyprzylatuje…wktóredni!-Spodwłosówspłynęłymudwie
kroplepotu.Otarłjepalcami.
-Wewtorkiiczwartkiojedenastejdwadzieściapięć.
Odsunąłsięnawetniepodziękowawszy.Oparłsięplecamiościanę
jakpowielkimfizycznymwysiłku.Czułsiętakjakwtedy,gdyzcałą
klasąsadzilidrzewkawokółszkoły.Niemógłpotemruszyćaniręką,
aninogą.„Wewtorkiiczwartkiojedenastejdwadzieściapięć”-
tłukłomusięwmózgu.Jużterazniezapomni!Dokońcażyciabędzie
pamiętałtedniitęgodzinę.
Przezholprzelewałasięludzkarzeka.Ioceanbagaży.Alenicjuż
chłopcatunieinteresowało.Byłponiedziałek,przedsobąmiałjeszcze
dwadzieściajedengodziniczteryminuty.Dużyzegarzczarnymi
wskazówkamimówiłmuotymwyraźnie,zdokładnościądopół
sekundyczasuGreenwich.
*
Zautobusumusiałuciekaćwpołowiedrogi.JaknazłośćwAlejach
Jerozolimskichwsiadłydwiekontrolerki.Wsiadłyfachowo:zobu
stronpojazdu,przednimiitylnymidrzwiami.Chłopiecledwiezdążył
daćnura,zanimautobusruszyłnadobre.Zbijącymsercemstałna
ulicy,przeżywającwłasnąklęskęi…cenęstrachu.
Nadodatekzacząłpadaćdeszcz,którypokilkuminutachprzemienił
sięwprawdziwąulewę.Nadmiastempłynęłyniskoburechmurzyska,
reflektoryautodbijałysięodmokregoasfaltu.Pozimniało.
Dodomudobrnąłpóźnympopołudniem.Piechotą.Bałsięwsiąśćdo
któregośzpryskającychfontannąbłotaautobusów.Nadziśmiałdość.
Wszystkiego:strachu,tłoku,pańzinformacji.Wogóleludzi.
29
Babciniebyło.Odebrałkluczodsąsiadki,któramruknęła
współczująco:
-Biednyśty,biedny!
Pawełzaciąłzęby.Dwieminutywalczyłzopornymzamkiem,który
zacinałsięoddawna.Tatomiałgozrepero-wać,awłaściwie
wymienićnanowy.Aleniezdążyłprzedwyjazdem.
Amożenicgowgruncierzeczytenzameknieobchodził?Takjak
Paweł,babcia…
Wkuchnipodtalerzemznalazłbliny.Byłyjużzimneitakiejakieś
nieapetyczne.Alechłopiecbyłgłodny.Polałblinysokiemizjadł.
Herbatyniepostawiłnagazie.Nielubiłtychkurków,któreodkręcały
sięopornie.Położyłsięnakozetceizamknąłoczy.Niesłyszał,kiedy
wróciłababcia.Przemokniętydonitkizapomniałsięprzebrać,nie
zdjąłnawetmokrychtenisówek.
-Paweł,tymaszgorączkę?
Ocknąłsięzjakiegośkoszmarnegosnu,wktórympolotniskugoniły
goautobusowekontrolerki,apanizinformacji,wbalowejsukni,
wołałazanim:„Madrytnieprzyleci,boburzanatrasie!”
-Co?Ktoto?
Babciapochyliłanadnimzmęczonątwarzoczerwonychobrzękłych
powiekach.
-Zmokłeś?Dlaczegosięnieprzebrałeś?Bożeświęty,janiemamsił
dociebie!Lataszgdzieś,nieopowiadaszsię,przepadasznacały
dzień,apotemwszystkonamojejgłowie!Ajakzachorujesz?Jesteś
takiskłonnydoangin!
Pawełopędzałsiędłoniąodtychsłówjakoduprzykrzonejmuchy.W
gardlegodrapało.Woczachczułpiasek.
30
-Tonajwyżejumrę!-chciałkrzyknąć,alezustwydobyłmusiętylko
chrapliwyszept.
-JezusMaria!-pojękiwałababciasplatającirozplatającdłonie.—
Dogrobumniewpędzisz,tyitwoirodzice!Chybawszyscysięna
mnieuwzięli!Wstań,pościelęciłóżko.Idamnaparuzmalin.
Chłopiecposłuszniedźwignąłsięzkozetki.Chciałbyćsamzeswoją
chorobą,zmyślami,odktórychsiwiaływłosy,znieszczęściemi
bólem,któreniosłykolejnedni.
Włazienceniebyłociepłejwody.Wyłączylinacałedwatygodniedla
okresowejkonserwacji.Zimna,początkowochłodziłaprzyjemnie
rozpaloneczoło,potemwzmogładreszcze.Kładłsiędołóżka
bezcłowa.Bezcieniaodrazywypiłherbatęzsyropemmalinowym.Z
ulgąusłyszałcichezamykaniedrzwi.„Wreszcieposzła!-pomyślał
leniwie.Leczwzdrygnąłsię,gdyusłyszałzzaścianyjejcichy
jednostajnypłacz.-Niechonajużprzestanie!Niechprzestanie!Ja
tegodłużejniewytrzymam!”
*
Obudziłsięrozbity,zgłębokimicieniamipodoczyma.Wgłowie
szumiało,skóradłonibyłasuchaiwilgotnanaprzemian.Spojrzałna
zegarek.Starybudzik,któregozapomniałwczorajnakręcić.
Wskazywałszóstąpiętnaście.„Niemożliwe!-pomyślałPaweł.-Na
pewnojestowielepóźniej.KiedyprzylatujedziśMadryt?Prawda,o
jedenastejdwadzieściapięć!”
Ztrudemzwlókłsięztapczanu.Dwarazyodrzucałkocidwarazy
naciągałgozpowrotem.Aleczasnaglił.Wkuchnibabcia
pobrzękiwałabutelkamiodmleka.Zobaczywszygowdrzwiach
załamaładłonie.
31
-Bożeświęty,jaktywyglądasz!Dlaczegowstałeś?
-Która…któragodzina?-własnygłoswydałmusięchrapliwyjak
dźwiękpękniętegodzwonu.
-Dopierodziewiąta!Wracajdołóżka.Pójdętylkopomlekoizaraz…
Chłopieccofnąłsięzapróg.„Trzebaudać,żeposłuchałem,apotem,
jaktylkowyjdzie,prędkonalotnisko!Tylkotebilety…”
Stuknęłydrzwiwyjściowe.Pawełszybko,choćniebeztrudu,
wskoczyłwdżinsy.Jużwyschły.Koszulkapoloteż.Zszafywziął
cienkąwiatrówkę,którądostałnaimieninyMiałakolorowepasyi
napis:„MadęinTexas”.Jeszczetylkctenisówki,doktórychprzyschło
wczorajszebłoto.Cotam,błoto!Ważne,żemożnasięwymknąć.Ale
bilety?Może…Drżenieprzebiegłomuposkórze.Wiedział,gdzie
babciatrzymapieniądze.Niktniczegowtymdomuniechował,nie
ukrywał.Aleteżiniktnigdyniebrałbezpytania.Terazwziął.Całe
pięćdziesiątzłotych.Starczyprzezjakiśczasnabilety.Acopotem?
To„potem”byłotakodległe,żeniewartosobienimzaprzątaćgłowy.
*
-WylądowałsamolotzMadrytu,rejsnumertrzystadwa!-głosw
megafoniezacierałsięchwilamiwniewyraźnezbitkispółgłoseki
samogłosek.Taraswidokowyzamkniętybyłzpowodudeszczui
chłodnegowiatru,któryporuszałfirankamisalirestauracyjnejna
piętrze.Wbudynkuprzylotówparowaławilgotnaodzież,snulisię
ludzie,którzyprzyszlitupowitaćbliskich.
Pawełkuliłsięwprzemoczonejkurteczce.Wyrzucałsobie,żenie
wziąłswetra.Alektomógłsięspodziewać,żepo
32
faliupałów,wczerwcu,zapanujątakiechłody?Znosemprzylepionym
doszybyobserwował,jakruszyłataśmatransportującabagaże.
Pojawiłysięwalizy,torby,nawetjakiświklinowykoszprzewiązany
skórzanympaskiem.Widocznośćniebyłanajlepsza.Zasłaniali
tłoczącysięludzie,noiściankadziałowaniepozwalałana
dokładniejsząobserwację.
Gdyprzyjezdnizaczęliwychodzić,Pawełustawiłsiętak,bynie
przeoczyćnikogoiniczego.
Trwałotodługoiwymagałosporosamozaparcia.Itymrazemnie
doczekałsięswoich.Osowiały,trawionygorączką,któranieminęła
powczorajszymdniuinocy,czekałniewiedziećnaco.Znówukazała
sięobsługasamolotu.Alebylitozupełnieinniludzie.Pawełz
pewnościąpoznałbytamtegopilota.Istewardesy.Przełamując
nieśmiałość,spytałjednąznich,gdyprzystanęłanamoment,
poprawiającciężkątorbęnaramieniu.
-Czy…czydziślecieliwycieczkowicze?No,tymsamolotem?
Dziewczynaprzyjrzałasięmówiącemu.Uderzyłojąrozbiegane
spojrzenienastolatkaijegopięścizaciśnięte,jakbyszykowałsiędo
walkizniewidocznymwrogiem.
-Wycieczkowicze?Czekaj…niebardzorozumiem…Pawełoblizał
suchewargi.„Jaktrudnojestocokolwiek
pytaćdorosłych!”
-Proszępani…-głosmiałcichyiniepewny.-Zawszeprzecież
przylatujątewycieczki…no,ci,którzypojechaliz„Orbisem”albo
innymbiurempodróży…
Stewardesauśmiechnęłasię.Miałaszareoczy,ładniepodkreślone
tuszem.Długierzęsyrzucałycieńnapoliczki.
Tobyłanajładniejszadziewczyna,jakąPawełwidział
wżyciu.
-Przepraszam,żecięniezrozumiałam.Nie,niemieliśmyna
pokładzieżadnejgrupyorbisowskiej.Wszystkotopasażerowie
indywidualni…Czytodlaciebietakieważne?
-Chodźjuż,Irenko!-Drugastewardesaczekałanakoleżankę.-Jurek
podrzucinasdomiasta.Jestwozem.
Szarookajeszczerazuśmiechnęłasiędochłopca.
-Naprawdęniebyłożadnejwycieczki.Możeszmiwierzyć!
Czywierzył?Naturalnie!Miałatakimelodyjny,ciepłygłos.
Uwierzyłbyjejnawet,gdybywyznała,żetęwycieczkęwysadziłapo
drodze.Wpowietrzu.Byłwrażliwymchłopcem,któregomożnakupić
zamiłygest,delikatnesłowo,uśmiechpełnych,ledwiemuśniętych
szminkąwarg.
Znówzostałsamzeswymimyślami.Zrozdartymsercemipulsującą
chorobą.Czułłzawienieoczu,przyprzełykaniuślinybolałogogardło.
Byłchoryinieszczęśliwy.
Przedbudynekdworcowyzajeżdżałyiodjeżdżałytaksówki.Mokra
jezdnialśniła,pomarańczowenagietkirosnącekępąnawytartym
trawniczkupochyliłygłowymuskającpłatkamibryłkibłotnistejziemi.
Powietrzeprzesyconewilgociądrżałoodhukustartującychmaszyn.
Pawełpoczułzimnydreszcz.Otrząsnąłsięjakpiespokąpieli,alezłe
samopoczucienieustąpiło.Bezmyślnieminąłprzystanekautobusowy,
szedłśrodkiemjezdninieomijająckałuż.Tenisówkiznówprzemokły,
alenieczułtego.Niebardzowiedział,dokądzmierza.Wlókłsięz
postawionymkołnierzemwiatrówki,któraniechroniłaprzed
deszczemiwilgocią.Ocknąłsię,gdyjakiśnadjeżdżającysamochód
34
błysnąłdługimiświatłami.Uskoczyłwbok.Potemzawrócił.
Dlaczego?Samniewiedział.Bałsiętylkojednego:powrotudo
pustegodomuicichegopłaczubabci,któryprzeniknąłbychyba
najgrubszemury.Wszystkoinnebyłolepsze.Zapamiętałkrytedermą
fotelikiwpoczekalninapiętrzedworca.Terazwydałymusię
idealnymschronieniem.Tambyłowzględnieciepło,niepadałdeszcz,
aprzedewszystkimniktniepłakał.Chybażezradości,iżponownie
widzirodzinnąziemię.
-Tobędziemojekrzesłonagranicypaństwa!-wymruczałsamdo
siebie.-Aleśmiesznie!
*
-Tamtenstolikchcepłacić!-krzyknęłakelnerkabalansująctacą
pełnąpustychszklanekizaśmieconychpetamipopielniczek.-Panie
Wacku,jużnógnieczuję!
-Cholernydzień!Pogodapodpsem,toiwszyscyciągnądo
restauracji,żebychoćherbatęwypićnamiędzynarodowymlotnisku!-
rzuciłprzezzębykelner.
-Naszczęściejużniedługozamykamy!-pocieszyłgoszatniarz
wydającostatnipłaszcz.-Nadziśstarczy.
Kelnerkazmiotłaokruchywprostnapodłogę.Wilgotnąścierkąod
niechceniaprzetarłastolik.
-PaniKulikowa,tutrzebaprzeleciećelektroluksem-wskazała
sprzątaczcewyjątkowozaśmieconykątsali.-Podtymipaprotkami
też!
Kulikowabyłastarsząkobietąozniszczonejtwarzyirękach
czerwonychiszorstkich.Znałaswojeobowiązkiitylkoją
denerwowałotowieczneprzypominanie,gdziema„przelecieć
elektroluksem”.Nieodezwałasięwłączającwarczącysprzęt.Myślała
odomu,czekającymmężuisynowej,którą
35
chorobaoddawnaprzykuładołóżka.Każdymyślioswoich
sprawach,nawetwrobocie.
Zapadałwczesnyzmierzchpodniuponurymizachlapanym.
Wygaszonolampywnieczynnejczęścisali.Zaszybamipołyskiwały
dalekieświatłapasówstartowych.
-PasażerowieodlatującydoBejrutu,rejsnumerczterystapiętnaście,
proszenisąoprzechodzeniedoodprawypaszportowej-prosiłmiękki
głosgdzieśspodsufitu.
-JeszczetylkotenBejrut,co?-szatniarzpochyliłsięnadszufladką
pełnąbilonu.
-IczarterzKanady.
Kelnerkinazapleczuprzebierałysięwswoje„cywilne”stroje.W
pracywszystkienosiłyjednakowesłużbowesukienki.Szefowa
lotniskowejgastronomii,kobietawesoła,opogodnejczerstwej
twarzy,niemogłasobieporadzićzzamkiembłyskawicznymprzy
plastykowejtorbie.
-PanieStaszku,niemapanobcążek?Tumisięzacięło…Szatniarz
razidrugiszarpnąłmetalowykonieczamka.
-Panipoczeka,zobaczęwgraciarni.-Zniknąłzadrzwiamicienkiego
przepierzenia.Niebyłogomożedwieminuty.Wróciłbezobcęgów,
zatozwiadomością.
-Tamktośsiedzi.
-Gdzie?-Kobietaniebardzozrozumiała,ocochodzi.
-Tam,wkącie.Jakiśchłopak.Śpialboco…
Trzytwarzepochyliłysięnadfotelikiem,naktórymzwiniętyw
kłębeksiedziałkilkunastoletnichłopakzgłowąwciśniętąwoparcie.
-Ty,mały,wstawaj!-szatniarzpoklepałgoporamieniu.
-Onchybachory!-zdenerwowałasięsprzątaczka.-Takciężko
oddycha.Zapomnielionimczyjak?
36
Obudzenieśpiącegoniebyłołatwe.Chłopiecmruczałcośbezsensu,
aleoczunieotwierał.
-Icoztakimzrobić?-irytowałsięwezwanynapomocpanWacek.-
Kogozawiadomić?
Szefowagastronomiiprzestałazajmowaćsiępopsutymzamkiem.
-Ogłośprzezmegafon.Rodzicepewniegoszukają.Magorączkę,to
widaćnapierwszyrzutoka.Wiem,samamamtakichdwóchw
domu…
-ZakończyliśmyodprawępasażerówodlatującychdoBejrutu-
zabrzmiałczystygłoszmegafonu.-Opiekunowiechłopcalatokoło
trzynastuproszenisąozgłoszeniesiędoinformacji.Powtarzam…
Jednakżeapel,choćkilkakrotniepowtarzany,pozostałbezskutku.
Chłopiec,obudzonywkońcu,okazałsiętakchory,żeniepotrafił
niczegowykrztusić.Oficerdyżurnywezwałpogotowie.Karetka
przyjechałapodwudziestuminutach.Siwylekarzuniósłpowiekęi
uważniezbadałpulschorego.
-Zabieramygo.
-Gdziedziśjestostrydyżur?Muszętowiedziećnawypadek,gdyby
zgłosilisięopiekunowie.-Oficerotworzyłnotes.
-WszpitalunaSolcu.Czyonmajakieśdokumenty?
-Nie.Tylkobiletyautobusowe.
-Trudno.ZgłosimynaWiśniową,doMilicyjnejIzbyDziecka.
Karetkazjękiemsyrenyruszyłaspodbudynku.Zachwilęjejbłękitne
światełkozniknęłozazakrętem.
37
Najpierwbyłałąka.Zielona,zwysokątrawą.Potempojawiłysię
stadaptaków.Obsiadłyokolicznetopoleiwierzby,któreniewiedzieć
kiedywyrosłynadrowempełnymwody.Znikły,gdytylkowzeszło
słońce.Duża,pomarańczowakula,gorącaimigotliwa.Malałai
bladła,ażzmieniłasięwlampę.Talampawisiaławysokopodbiałym
zimnymsufitem.
Pawełuniósłgłowę.
-Gdziejajestem?
-Śpij-głosdobiegłzprawejstrony.Tambyłpółcieńichłopiecnie
widziałnikogo.
-Alegdziejajestem?-Byłosłabionyikażdakończynaważyłatyle
cobeczkadeszczówki.
Dziewczynawbiałymczepkupojawiłasięjakduch.
-Jesteśchory.Wszpitalu.Niemówtyle.Zarazpoproszęlekarza.
Pawełzdziwiłsię:„Dlaczegowszpitalu?Dokądprowadzitendługi
lśniącykorytarzpełenmetalowychłóżekpodścianami.Cojatu
robię?Skądsięwziąłem?”
Wysiłekspowodowałponowneosłabienieijeszczegłębszysen.
Lekarzpokiwałgłową.
-Proszęmidaćznać,jaksięznówzbudzi.Niewiemy,kimjest,a
trzebakonieczniezawiadomićrodzinę.
-Comujest,paniedoktorze?
Pielęgniarkakawałkiemwilgotnejgazyotarłaspoconątwarzśpiącego.
-Bojęsięzapaleniapłuc.Tenchłopiecniemasilnegoorganizmu.
Przywieźligozmiędzynarodowegolotniska.Cotamrobił?
38
-Dowiemysięczegoś,jaksięobudzi.Copodaćpacjentowispod
siedemnastki?Prosiośrodeknasenny.
-Niechmusiostrada…aletojużostatniraz!
*
Wróciłyptaki.Tymrazembiałejakmewyzżółtymidziobami.
Nadlatywałychmurąicałkiemprzysłoniłysłońce.Gdytylkoopadły
naziemię,wsiąkaływniąjakkropledeszczu.Pawełdziwiłsiętemu,
aleniezabardzo.Potemsłońcezmieniłosięwpryskającyogniem
kawałmetalu,zktóregokowalwykuwałmłotempodkowyalbocoś
podobnego.Niewiadomodokładnieco.Buch!Buch!-waliłnie
zginającramienia,ażiskryszłypodokopconysufit.Pawełniemógł
zrozumieć,dlaczegonielubikowala.Kiedynaniegospojrzał,kowal
zamiasttwarzymiałśmigło.Zwyczajneśmigło,jaksamolot.Chłopiec
odwróciłsięizaczął’uciekać.Aleciężkiejakkłodynogiodmawiały
posłuszeństwa.Wreszcieupadł.
Gdyotworzyłoczy,niebyłokuźnianiżaru,tylkomgła,poprzezktórą
widziałludzkietwarze.Niewyraźne,zamazane,aleludzkie.
-Paniedoktorze,obudziłsię.
Czyjaśrękadotknęłaczoła.Byłachłodna,przyjemna.
-No,chłopcze,jaksięczujesz?Pawełzrozumiał,żejestznówna
ziemi.
-Ja?-wyszeptał.-Boli.Lekarzprzysiadłnabrzegułóżka.
-Cocięboli?
Chłopiecmilczał.Zwolnapowracałapamięć.„Ktośmówił,żejestem
wszpitalu-przypomniałsobie-aledlaczego?”
39
Pielęgniarkamiałanataccekolorowepastylkiikubekzwodą.
-Połknijipopij.Słyszyszmnie?
Słyszał.Całkiemwyraźnie.Tylkoniebardzowiedział,jaksię
zachowaćwtejsytuacji.
-Dlaczegotujestem?
Głosmiałsłaby,leczjużnietakchrypliwy.Tylkotenbólpod
czaszką.Pulsujący,rozległy.
-Przywiezionocięzlotniska.Cotamrobiłeścałkiemsam?
-Czekałem.
Pielęgniarkapochyliłasięizaszeptałacośdouchalekarzowi.
-Mamnadzieję,żeniejestwmundurze?-spytałgłośno,apotem
dodałcośjeszcześciszonymgłosem,czegoPawełniedosłyszał.-
Oczywiście,możeznimporozmawiać.Tylkoniezbytdługo.-Lekarz
wstałzłóżkaidelikatniepoklepał
лchłopcapopoliczku.-Jużdobrze,kryzysminął.
Kobieta,któraweszła,niewydałasięPawłowi,napierwszyrzutoka,
sympatyczna.Biłodniejjakiśchłód.Alemiałażyczliwyuśmiechi
bransoletkęzkilkuzłotychkółek.Takąsamą,jakmama.
-Jakcinaimię?
-Paweł.
-Anazwisko?Chłopiecprzymknąłoczy.„Coto?Przesłuchanie?Już
lepiejwrócićdodomu,dobabci.Zresztą…cotam,powiem!”
-Brent.PawełBrent.
-Adrespamiętasz?
40
-Czyj…adres?-Pawełnaciągnąłkocażpodbrodę.Nie,niebyłomu
zimno.Tylkotak,nawypadek,gdybytrzebabyłoukryćtwarz.
-Twójnaturalnie.-Kobietawyjęłanotesi-długopis.-Gdzie
mieszkasz?
-Tutaj.No,wWarszawie.
Wkorytarzuzapanowałruch.Pielęgniarkiwoziłynawózkachposiłek:
białąkawęichlebztwarożkiem.
Nieznajomauważnieprzyglądałasiębladejtwarzychłopca,głębokim
cieniompodoczyma.
-Pokażręce-poprosiła.
Pawełniechętniewyjąłdłoniespodkoca.
-Nacałądługość.No,ładnie,żadnychśladówukłucia!Pielęgniarka
przeczącopokręciłagłową.
-Nicztychrzeczy,októrychpanimyśli.Normalnezapaleniepłuc
przerwaneantybiotykami.
-Dlaczegouciekłeś,Paweł?Chłopiecszerokootworzyłoczy.
-Janieuciekałem!Poco?Kimpaniwłaściwiejest?Lekarką?
-Nie.Tozresztąniejesttakieważne.Rodzicepewniecięszukają,
co?
Chłopiecznównaciągnąłkocażnabrodę.
-Chybaodwrotnie!-mruknąłdosiebie,zły,żewogólewdałsięw
rozmowę.„Tera/dopieropopłynielawinapytań!”-przeraziłsię.Ale
byłojuż/apóźnonarefleksje.
Nictakiegonienastąpiło.Delikatniezabrzęczałyzłotekółka
bransoletki.Kobietachwilęsiedziaławmilczeniu.
-No,tocześć,Paweł.Życzęcizdrowia!
Wstałazuśmiechem,któryzupełnieodmieniłjejrysy.
41
-Aha,niezapisałamadresu.Więc?
Chłopieczakaszlał.Popiłłykwodyicichymgłosemwyraźniepodał
adres.„Trudno.Kłamaćniemasensu.Jakzechcą,toitakznajdą!”
-Ktotobył?-spytałpielęgniarkę,gdytapostawiłamunanocnym
stolikukubekzkawą.
-Dobraciocia.Zajmujesiętakimisamotnymipisklakami,jakty.Nic
sięniemartw,wypijtrochękawy.Daszsobieradęczypomóc?
-Damsobieradę.
*
Upałmusiałbyćstraszny,bonawettu,wmieszkaniunadziewiątym
piętrzewieżowca,niebyłoczymoddychać.Pawełsiedziałna
wersalcejeszczeosłabiony,alejużzdrowy.Zapaleniepłucminęłobez
komplikacji.Kiedydoszpitalaprzyjechałababcia,nawetsięnie
zdziwił.Popłakałatrochę,pobiadoliłaiwróciładodomu.Podwóch
tygodniachwróciłPaweł.Nienawiązywaliwięcejdotematulotniska,
tymbardziejżechłopiecniczegoniechciałwyjawić.
-Tomojasprawa,tylkomoja!
-Jesteśdzieckiem,Pawełku.Powinieneśsłuchaćstarszych!-
denerwowałasiębabcia.Ijuższkliłyjejsięoczy.
AlePawełpozostałnieugięty.
-Nigdytakiniebyłeś,nigdy!-poskarżyłasięstaruszkawychodzącz
pokoju.-Uparty,jakojciec!
Pawełmiałnakońcujęzykabrzydkiesłowo,alesiępohamował.„Ona
niemaprawaobrażaćtatusia!Nazłośćjejnigdyniczegoosobienie
powiem!”-postanowiłwmyślach.
Iodtegodniaskutecznierealizowałswojągroźbę.Póki
42
leżałchory,niemyślałanioMadrycie,aniorozkładzieLOT-u.Teraz,
wmiaręodzyskiwaniasił,obsesyjnawizjalotniskapowracała.Jakte
snyoptakach.
Wdrugiejpołowielipcawyruszyłtamznowu.Terazbyłmądrzejszy.
Nawetwupalnydzieńzabierałdoharcerskiegochlebakasweter,
cienkiprzeciwdeszczowypłaszczwtorebcezfolii,parękanapek,
starąfinkęilatarkę.Tedwaostatnieprzedmiotyleżaływchlebakuod
dawna.OdzeszłorocznegoobozuwBieszczadach.Niewyjąłich.
Niechsobiebędą.
Jeździłregularnie:wkażdywtorekiczwartek,tak,bytambyćprzed
jedenastą.Jużsięniedenerwował,gdytłumpasażerówprzerzedzałsię
wsiąkającwmiasto.Czekał,ażukażesięgrupapilotówistewardesy.
Rozpoznawałniektórych.Onijegoteż.Potemwsiadałwautobusi
jechałdodomu.Takbyłoażdodnia,kiedystwierdził,żedrzwi
mieszkania,zktóregowyszłababcia,sązamkniętenaklucz.Aon
tkwiwśrodku.Szarpałklamką,kopałsapiączwysiłku.Wszystkona
nic.
-Zamknęłamnie!-powiedziałgłośnoiusiadłnadywanie,by
porządnieprzemyślećcałąsprawę.
Kiedykluczzazgrzytałwzamku,niewypadłzawanturą.Byłbladyi
spokojny.
-Niechcę,żebyśsięsamwłóczyłpomieście!-powiedziałababciaze
złością.
Pawełnieodezwałsię.Milczałpodczasobiaduidługopotem,udając,
żeoglądatelewizję.Starakobietateżmilczała,choćBógjedenwie,
ilejątoupartemilczeniekosztowało.Odpiątkudoponiedziałku
panowałocośwrodzajuzawieszeniabroni.Pawełposłuszniechodził
zniąpozakupy.
43
dźwigałciężkietorbyzmlekiemiziemniakami.Alenieczułmiłości
wsercu.Wprostprzeciwnie.
Wewtorekobudziłsięjeszczeprzedświtem.Ostrożniewstałz
kozetki,włożyłdżinsy,koszulkę,spakowałdochlebakawszystkoto,
cowydawałomusięniezbędne.Zpuszkipoherbacie„Assam”wyjął
stozłotych.Resztęzwinąłporządnieiwłożyłzpowrotem.Niemył
się,żebyszumwodyniezbudziłstaruszki.Miałalekkisen,alenad
ranemnadchodziłtengłębszy.Pawełwiedział,gdziewisząklucze.
Odsunąłdelikatniełańcuch,uważając,byniebrzęknął.Ostrożnie
manipulowałprzyzamkach:najpierwgórny,potemdolny.Powiesił
kluczenamiejscuiwyszedł,cichozatrzaskującdrzwi.Byłwolny.
Niemyślałotym,cobędziedalej.Niczegoniezaplanował.Chciał
znaleźćsięwsaliprzylotówpunktualnie.
Postanowiłoszczędzaćpieniądze.Wiedział,żebabciazauważy
ubytek.Liczyłakażdygrosz.„Trudno.Będęzbierałbutelkialbo
makulaturę,oddam!”-ztympostanowieniemwszedłdobaru
mlecznegowAlejachJerozolimskich.Dokładnieprzyjrzałsięcenom.
-Piekielniedrogo!-mruknął.-Nienamojąkieszeń.Wnajbliższym
sklepiespożywczymkupiłćwiartkęchleba
iwsunąłjądochlebaka.Zjepóźniej.Wlókłsięulicami,poktórych
przechodniespieszylidopracy.Jakaśkobietaztrudempchała
podwójnywózekzbliźniakami.Pawełprzyjrzałsięróżowymbuziom
podkapturkamiwżółtegroszki.
-ItakwasniezabiorązsobądoHiszpanii!-mrugnąłdonichokiem.
Kobietaobejrzałasięzdziwiona.
Świeżepowietrzełagodniechłodziłopłuca.Powczoraj-
44
szymupalnymdniuwnocyprzyszłaburza.Poniejwyraźnie
pochłodniało.Byłorześko,przyjemnie.Umyteulewądachymiasta
błyszczaływsłońcu.Tuiówdzienajezdnipotworzyłysiękałuże,w
którychkąpałysięzadowolonewróble.
Podobałomusięrodzinnemiasto.Niezamieniłbygonainne.Wsiadł
doautobususpokojny,żezdążynaczas.Alestałosięinaczej.U
zbieguulicŻwirkiiWiguryorazBogu-cickiejzdarzyłasięawaria.
Kierowcawysiadł,zajrzałpodsamochódicichozaklął.
-Proszęwysiadać.Dalejniepojedziemy.Hamulcenawaliły.
Ludziesiędenerwowali.Szczególniecizbagażami.Niemielizbyt
wieleczasu,atutakiklops.Aleniebyłorady.Częśćpasażerów
przeniosłaswojeklamotydopobliskiego,naszczęście,przystanku.
Poczekająnanastępnyautobus.Resztazłorzeczącnamiejską
komunikacjęposzłapieszo.Pawełniespieszyłsię.Dolotniskastąd
niedaleko.Mógłbynawetpobiectruchtem,gdybymunatymzależało.
-Alepech!-sapnąłstarszypangramolącsięzestopnia.Ostrożnie
trzymałprzedsobącośopakowanegowstaryworek.Górąsterczałyz
niegogałązkijałowca.Potknąłsięibyłbyupadł,gdybyPawełwporę
niepodtrzymałgozałokieć.
-Dzięki,chłopcze.Tosadzonki.Nadziałkę.
-Przecieżdrzewkasadzisięwjesieni?-zdziwiłsięPaweł,biorącw
objęciadrugiworek.
-Liściaste.Iglakiprzesadzasięwlecie.Wtedykończąwegetację.
-Gdziejesttadziałka?Możezdążyłbympanupomóc.
-Tuniedaleko.O,widzisz,zatymogrodzeniem.-Stary
45
panbrodąwskazałkierunek.-Najakisamolotchceszzdążyć?
-ZMadrytu.Jedenastadwadzieściapięć.-Pawełdreptałprzed
siebie.Gałązkizasłaniałymupółtwarzy.Iwcaleniebyłytakielekkie,
jaksięspodziewał.
-Donieśmitylkodofurtki,synku.Jakośpotemdamsobieradę.
Rzeczywiścieniebyłotodaleko.NagleprzednosemPawławyrosło
wysokieogrodzeniezsiatki.Postawiłworeknaziemikołobramy.
Zajrzałciekawiewgłąbogrodu.
-Ładnietu.Idomkisą.Pantuczasemmieszka?Stary,sapiąc,
otwierałzardzewiałąkłódkę.
-Latem.Podczasupałów.Wmoimwieżowcujestwtedyniedo
wytrzymania.Wmieszkaniutemperaturadochodzidoczterdziestu
stopni.Człowiekowiwydajesię,żewtapiasięwpodłogę.
-Unasjesttaksamo.
-Wejdziesz?-starypanuporałsięzkłódką.Bramaprzeraźliwie
zapiszczała.-Totaaltankazzielonymdachem,widzisz?
Pawełprzyjrzałsięuważnie.Okozarejestrowałokadrjakw
podświetlonymkolorowymslajdzie.
-Muszęjużpędzić.Ale…-zawahałsię.-Gdybynieprzyjechali,to…
-Zostawięfurtkęotwartą-uśmiechnąłsięnieznajomy.Miałsiwe
szczeciniastewłosy,pobrużdżonątwarzispojrzenie,którenapawało
otuchą.
Pawełażsięzdziwił,żetakbardzopodobamusiętenczłowiek.A
przecież,przynajmniejtaksądził,nielubistarychludzi.
46
-NazywamsięPawełBrent-powiedziałszybkoicokolwiek
niewyraźnie.л
Staryodsłoniłwuśmiechuzbytbiałezęby.
-AjaLeonRuszczyk.Tocześć,Pawle.Dziękuję.
Chłopiecpodpierałścianęwsaliprzylotów.Niemiotałsięwśród
podróżnych,niewybiegałimwprostpodnogi.Mijaligoobojętnie,
jakbybyłprzedmiotem,plakatemnabrudnejścianie.Obcegłosy,
obcetwarzewśróduśmiechówiuścisków.
Jeżelizdarzyłosięcośniezwykłego,tochybatylkoto,żepoznałago
szarookastewardesa.
-Znowutujesteś?
-Ttak-wyjąkałczerwieniącsięjakburak.
-Niebyłoznamiwycieczki!-rzuciłasama,choćjejotoniepytał.
-Tonic.Dziękuję.
Pożegnałagomiłymskinieniemgłowywzgrabnejsłużbowej
czapeczce.
-Totenchłopiec,októrymwamopowiadałam-powiedziała
przyciszonymgłosemdokolegów.-CzekatylkonaMadryt.Jużgotu
widziałamkilkakrotnie.
-Myślisz,że…Kiwnęłagłową.
-Pieskilos!-Pilotwrandzekapitanazrobiłnieznacznygestdłonią.-
Tonajgorsze,cosięmożedzieciakowiprzytrafić.
Odeszlirównymkrokiem.Tacyładniwswoicheleganckich
mundurach.
47
Pawełpostałjeszczechwilędlaprzyzwoitości.Możesiętamjeszcze
ktośzaplątałwśródcelników?Możeniedowieźlibagażu?Alechłód
kołosercamówiłwyraźnie,żetokolejnywtorekstraconychzłudzeń.
Wyjąłchlebistarąharcerskąfinkę,którądostałnaswojedziewiąte
urodziny.Kromkakruszyłasięimiałasmaksłomy.Przysiadłna
wózkubagażowym,zagapionywrządtaksówek,jednapodrugiej
ruszającychzpostoju.
Dwóchmężczyznwroboczychkombinezonachprzysiadłozdrugiej
strony.Jedligrubepajdyrazowcazboczkiem.Pawełnaglepoczuł,że
muślinanapływadoust.Musiałocośbyćwjegowzroku,bojedenz
mężczyznnagleznieruchomiał.
-Cotakzasuwaszsuchychleb?Todobredlakonia-stwierdził
dziwnieniskimgłosem.
Pawełzmieszałsię.
-Ttak…wyszło.
Mężczyznasięgnąłdopapieru.Pogrzebałwniminieproszonypołożył
nakromcegruby,pachnącywędzonkąplaster.
-Podzielimysię.Dziśjatobie,jutrotymnie.Chłopiecniewiedział,
jaksięzachować.Spoglądałtona
boczek,tonaczarnewąsyofiarodawcy.
-Alejajutro…teżniebędęmiał!
Obajmężczyźniwybuchnęligłośnymśmiechem,cojeszczebardziej
stropiłoPawła.
-Niemartwsię.Totakiepowiedzonko!-drugiteżmiałwąsy,ale
jasne.Prawierude.-Jedz,niekrępujsię.Kolegamateściowąnawsi.
Atamzawszetłukąjakiegośprosiaka.Niezbiednieje!
48
Pawełżułzprzyjemnością.Takichrarytasówoddawnaniebyłow
domu.Wkażdymrazieodwyjazdurodziców.
Obajmężczyźniprzyglądalimusięzuśmiechem.Bylitomłodzi
ludzie,weseli.
-Panowietupracują?Nalotnisku?-zagadnął,gdyjużuporałsięz
drugimkawałkiem,któryjakośtakniepostrzeżenieznalazłsięnajego
chlebie.
-Ajakże.Beznasżadnamaszynanieruszywświat.Trzebają
przejrzećśrubkapośrubce.
-Odpowiedzialnośćzaludzkieżycie!-dodałtenrudypoważniejąc.
-Teżbymchciał!-wyrwałosięchłopcu.
-Dorośniesz,wyuczyszsię,toprzyjmiemynakumpla,co,Waldek?
-Masięrozumieć!-zgodziłsiębrunetwstając.-Tocześć,dobrego
dnia!
-Cześć!-Pawełschowałfinkędochlebaka.Byłrozluźniony,
dziwniespokojny.Jeszczeniktnieżyczyłmudobregodnia.-Dobrego
dnia!-krzyknąłzaodchodzącymi.-Dobrego!
Chciał,żebytakbyło.
Łatwotrafiłdożelaznejbramyzamykającejterendziałeknieopodal
lotniska.Szedłwolnożwirowanądróżkąrozglądającsięnaboki.Był
toterentypowydlaogródkówpracowniczych.Małe,najwyżej
czterystumetrowepoletkaodgrodzonewysokimiżywopłotami.Za
nimidrzewaowocowe,kwitnącekrzaki,warzywniki.Gdzieniegdzie
altankiporosłeżółtymikielichamiwiciokrzewu.Prawiewszędzie
pracowaliludzie,kopiąccoślubpieląc.Altankazzielonymdachem
stałanaczwartej,możepiątejdziałce.Rosłynaniej
49
śliwyijabłonki.Małe,karłowate,alepełneowocówzwieszającychsię
prawieażdoziemi.Gęstekrzakidzikiejróżybroniłydostępu,
kolczasteinieprzebyte.Furtkazazgrzytała,gdyjądelikatnie
popchnął.
-Jestem-powiedziałzwyczajnie,gdystaryczłowiekwsłomkowym
kapeluszuuniósłgłowęznadłopaty.
-Todobrze.Widaćmamwięcejszczęścianiżrozumu!Onicnie
zapytałiPawełbyłmuzatoserdecznie
wdzięczny.
-Nienajlepiejsiędziśczuję.Pomocbardzosięprzyda.Potrzymam
jałowiec,atypodsyptrochęziemi.O,tak!
Chwilępracowalirazem,botychwykopanychdołkówbyłozpięćczy
sześć.
-Coteraz?-spytałgorliwiePaweł,bojącsię,żenicwięcejnie
znajdzietudoroboty.
-Obiad.Zasłużyłeśsobienatalerzzupy.Poczekajnaganku.Mój
domekjestmaleńki,dwieosobywygodniesięniezmieszczą.
Ganek.Możetozadużopowiedziane.Namałympodeściezsurowych
sosnowychdesekstałturystycznystolikidwakrzesełkaz
kretonowymioparciamiwżółto-zielonepasy.Pawełusiadłostrożnie.
Słońcegrzałopoprzezliściestarejgruszy.Rozleniwiało.Z
odrętwieniawyrwałogostuknięcie.TostaryRuszczykustawiał
talerze.
-Mamtutylkobutlęgazową-powiedział-trochętotrwa.
Jedlizupęjarzynowąmrużącoczyodsłonecznychbłysków.
-Tumożnamieszkaćcałelato-powiedziałPawełodkładającłyżkę.
50
-Apewnie.Altankazbudowanaporządnie,nieprzeciekanawet
podczasnajwiększejburzy.Alejawracamnanocdomieszkania.
Złodziejesięrozzuchwalili,trzebapilnować.Szczególnielatem,gdy
półmiastawyjeżdżanaurlopy.
-Apan…maurlop?Staryuśmiechnąłsię.
-Jestemjużodpięciulatnaemeryturze.Ostatnichczterdzieści
przepracowałemtam!-wskazałdłoniąnalotnisko.
Zahuczało.Ryksilnikówwzmógłsię.Pawełzasłoniłuszy.
-Alewarczą.Panjest…toznaczybyłpilotem?
Starynieodpowiedział.Czekał,ażstartującysamolotznikniedaleko
nahoryzoncie.Terazitakniktbynicnieusłyszał.
-Nie-wróciłdozaczętejrozmowy,gdyznówwpowietrzu
zapanowałaciszaiodezwałsięptak.-Pracowałemwobsłudzestacji
naziemnej.Rozmawiałemsobiezpilotamitamwgórze.
-Przeztelefon?-zdumiałsięPaweł.Mężczyznaotarłspoconątwarz.
-Nie,przezradio.Wieżakontrolnamaradiowepołączeniezkażdąz
lądującychistartującychmaszyn.Prowadzimyjejakposznurku.
Teraz,wlecie,tożadenproblem.Aleniechsięzdarzymgłaalbo,nie
dajBoże,śnieżyca…
-Inieżalpanu?
-Czego?Życia?-mruknąłstaryoddychającgłęboko.-Tych
przepracowanychlat?
Pawełpochyliłsięnadstolikiem.
-No…tego,żejużpannieprowadzimaszyn…jakposznurku.
51
Mężczyznapokiwałgłowąwsłomkowymkapeluszu,zktórego
sterczałynabokidługie,rozplecionepasemka.
-Terazjużnie.Zbliżamsiędogrobu.Alenapoczątkumiejscasobie
znaleźćniemogłem.Gdybynietadziałka…
-Mapanrodzinę?-chłopiecchciałwiedziećwszystko.Niezdawał
sobiesprawy,żebyćmożezadajetrudnepytania.Bolesne.
-Syna.Daleko…rzadkotuprzyjeżdża.
Pawełpodparłtwarzdłońmi.Przedoczymastanęłamunieznanaplaża
nadMorzemŚródziemnymigrupapalmkołysanychpodmuchem
południowegowiatru.
-WHiszpanii?
LeonRuszczykodwróciłgłowę.Wjegowzrokubyłocoś,cospeszyło
chłopca.
-DlaczegowHiszpanii?Hmm…tak…Nie,synmieszkaw
Szczecinie.Marynarz.Więcejnamorzuniżnalądzie.Atymasz
kogośzagranicą?
Pawełspuściłwzrok.Żałował,żewyrwałomusiętogłupiepytanie.
Teraztrzebasiębędzietłumaczyć.
-Przyjmąsiętejałowce?
Ruszczykotarłspoconeczoło.Jegooczyznówbyłyprzyjazne.
-Mamnadzieję.Tylko…żejajużtegoniezdążęzobaczyć-
wymruczałniewyraźnie.-Musiałbymmiećwięcejszczęścianiż
rozumu.
Pawełusłyszał,aleniepodjąłtematu.Starzyludziezwyklimówićo
śmierci,choćwcalejejnieoczekiwalizradością.Żylilatamiwjej
cieniu,spodziewalisię,aletrochętak,jakbytoichosobiścienie
dotyczyło.
-Pójdęjuż-powiedziałchłopiec,nieruszającsięzmiej-
52
sca.Czekał,żemożestarygozatrzyma.Alenictakiegosięnie
zdarzyło.Ociągającsię,szurająckrzesłem,wstał.-Bowidzipan…
rodzicewyjechali,ababcia…-zastanowiłsięszukającsłów.Co
powiedziećobabci?Żegozamknęławmieszkaniunadziewiątym
piętrzewieżowca,gdzie„temperaturadochodzidoczterdziestustopni,
aczłowiekowiwydajesię,żesięwtapiawpodłogę”?No,co
powiedzieć?Najlepiejskłamać.Ba,aledotegoniebył
przyzwyczajony.Niemusiałnigdykłamać,boipoco?
-No,cozbabcią?-Ruszczyknachyliłsięnadstolikiem,zdmuchując
jakieśźdźbło.
-Jestwszpitalu!-wysapałPawełczerwieniącsiępoczubkiwłosów.
Czuł,żetwarzmupłonie,alemiałnadzieję,żestarytegoniezauważy.
-Gdzie?
-Na…Solcu!-przypomniałsobiewostatniejchwili.Nieznainnych
szpitalipozatym,wktórymsamleżałnietakznówdawno.
Ruszczykprzyglądałmusięspodzmrużonychpowiek.Nicnieuszło
jegouwagi.Anirumieniec,anitowestchnienieulgi,którym
skwitowałkłamstwo.Pomarszczonewargidrgnęłyuśmiechem.
-Tozostańtuzemną.Dowieczora.Potemrazemwrócimydo
miasta.
Pawełznówsięzaczerwienił.Tymrazemzogromnejradości.
-Mogę?Naprawdęmogę?
*Chłódwkradałsięjużpomiędzykrzakimalin,gdyskończylipracę.
Górachwastówwyrwanychspomiędzyrzędów
53
truskawekleżałapodsiatką.Teraztrzebabyłojeszczepodlać
spopielałaziemię.
-Potrzymajwęża,ajaodkręcękran.
Pawełspełniałochoczokażdeplecenie.Itonietylkodlatego,żenie
miałcozesobązrobić.Podobałmusiętenczłowiek,którypytałtylko
tyle,ilebyłotrzeba.Ioszczędzałsłów,jakbybyłynawagęzłota.
Podlaliobficiecałyogródek.Ziemiapiławodęproszącojeszcze.
Potemmyliręcewbiałejplastykowejmiednicy.
-Jeszczechwilę-westchnąłRuszczyksiadającnaławeczcepod
gruszą.-Muszę…odpocząć.-Twarzmudziwniepobladła,usta
drżały.
Pawełniczegoniespostrzegł.Oglądałaltankęprzypominającą
wewnątrzjegomały,całkiemporządnieumeblowanypokoik.„Ale
bomba!-pomyślałprzygryzającusta.-Tumożnaspędzićcałeżyciei
niktczłowiekanieznajdzie!”
Byłtozaledwiecieńmyśli.
Pożegnalisięnaprzystanku.Ruszczykjechałwlewo,Pawełwprawo.
Aletylkojedenznichdojechałdoswegodomu.Iniebyłtochłopiec.
*
Pawełwysiadłzautobusuwśródmieściu.Włóczyłsięulicami,
popatrywałnawystawysklepowe.Pomałudojrzewałownim
postanowienie:niewrócinadziewiątepiętrowieżowca.Niechcebyć
więźniem.Tam,wśródstarychdrzew,będzieiwolny,iswobodnyjak
ptakmieszkającywgnieździenagruszy.Obabci,jejstrachu,łzach,
niemyślał.Ajeślinawetpomyślałprzezułameksekundy,tozaraz
stanęłamuprzedoczymajejczarnaplastykowatorba,nadniektórej
pobrzękiwałaparakluczy.
54
-Niewrócę,ijuż!-postanowiłprzystającwpobliżusklepu
spożywczego.Wszedłdośrodka,wziąłdrucianykoszykispokojnie,
jakczłowiek,którymanawszystkoczas,oglądałniezbytzasobne
półki.Kupiłpółciepłegojeszczechleba,kawałekbiałegosera,
pomedytowałnadpaczuszkąherbatników.Pogłębszymnamyśle
włożyłjądokoszyka.
-Czterdzieściosiem-kasjerkapracowałajakautomat.-Niemam
wydaćdwóchzłotych.
AlePawełnieruszałsięzmiejsca.„Dlaniejdwazłotetodrobnostka,
aledlamnie?Towięcejniżpołowabiletuautobusowego!”
Kasjerkazacięławargi.
-Proszęwydaćchłopcu,comusięnależy!-powiedziałaostro
kobietazkoszykiemwyładowanympobrzegi.-Jakieśdziwne
obyczajepanująwtymsklepie!
Kasjerkajużotwierałausta,żebycośodburknąć,alezrezygnowała.Ze
złościąszperaławmetalowychprzegródkachkasy.Drobnymi,po
dziesięćidwadzieściagroszy,wydałaPawłowiresztę.Schowałjądo
kieszeniinieoglądającsięwyszedł.
Jednozwycięstwomiałzasobą.Terazczasnadrugie.Chlebakciążył
munaramieniu.Kiedydobrnąłdoprzystanku,jaknazamówienie
nadjechałpotrzebnyautobus.Chłopiecstanąłwprzejściu,bacznie
śledzącdrogę.Wysiadłtu/zakempingiem.Okazałosię,żezbyt
wcześnie.Mógłprzejechaćjeszczejedenprzystanek.„Zapamiętam
to”-pomyślał.Pierwszezdziwienie,raczejnieprzyjemnejnatury,
przeżyłprzedbramąprowadzącąnaterendziałek.Byłazamknięta.
Pawełobejrzałdużązardzewiałąkłódkę.Nicztego.Samasięnie
otworzy.GdybytubyłbaśniowyAliBaba
S5
zczterdziestomarozbójnikami!O,tenwypowiedziałbytylkojedno
magicznezaklęcie:„Sezamie,otwórzsię!”
-Sezamie,otwórzsię!-wymruczałoparłszysięosiatkę.Cień
uśmiechuprzemknąłmuprzeztwarz.„DodiabłazAliBabą!”-
Zlustrowałwzrokiembramęzpłatamiodłażącejzielonejfarby.Nie
byłaażtakwysoka.Iżadnychdrutówkolczastych.Szkopułwtym,że
ulicąchodzililudzie,jeździłyautobusy.„Przyjdę,jakjużbędzie
całkiemciemno!”-postanowił.
1pomaszerowałkulotnisku.
*
Długisrebrzystyptakz.wizerunkiemżurawiazapuszczałsilnikiz
rykiem,jakiegoniepowstydziłbysięsztormnaMorzuBarentsa.
Kadłubdrżał,okrągłeiluminatorypołyskiwałyświatłem.Wewnątrz
wygodnieoparciwfotelachsiedzielici,którymsięposzczęściło.Będą
mogliobejrzećdalekiewspaniałekraje:ciepłemorzaiskutelodem
góry.
-Przecieżnielecąnabiegun!-Pawełgłośnosięroześmiałz
własnychmyśli.
-No,chyba,żenie!-odezwałsięzanimcienkidrwiącygłos.
Chłopiecobejrzałsięspłoszony.Tużobok,taksamoprzylepionado
ogrodzenia,staładziewczynka.Miałabardzojasnewłosyupiętew
końskiogonisukienkęwróżyczki.
-Nawetniewiesz,żenielatamynabiegun?
Pawełnieodpowiedział.Jegokontaktyzrówieśnicamibyły
ograniczone.JeślinieliczyćwścibskiejMusiitejpiekielnejPoldzi,
omijałjeszerokimłukiem.Szkolnekoleżankimiałyswoje,
dziewczyńskiesprawy.Obylecoryczały
56
ilatałynaskargę.Nie,stanowczonienależałodopuszczaćichdo
komitywy.Poprostu:nierozumiałychłopaków.Jednakta,obok,
drażniłagowjakiśniezrozumiałysposób.Zerknąłodniechcenia.
Zadartynositrochęwysuniętagórnawarganadawałyjejwygląd
królika.
Milczeli.Daleko,jeszczewielkościważkiczyteżjaskółki,pojawiłsię
wpowietrzuinnysamolot.Rósł,hałasował,nareszciesiadłgdzieśtam
napasie.
-Tatuś!-wgłosiedziewczynkizabrzmiałotyleradościiwzruszenia,
żePawełodwróciłsięzdziwiony.
-Skądwiesz?
Podskakiwałajakwróbelnagałęzi.
-Bowiem.Jestpilotem.DziśprzyleciałzFrankfurtu.„Frankfurt?-
spłoszyłsięPaweł.-Dużemiasto,ale
gdzie?Wjakimkraju?”-niechciałsięwydaćnieukiemtemu
Królikowizmysimogonkiem.
-Niebujasz?-tyletylkowykrzesałzsiebie,boztymFrankfurtem
takprędkosobienieporadził.
Wydęłausta.
-Poczekaj,tozobaczysz,jakmnieprzywita!
Pawełwzruszyłramionami.Animyślałprzyglądaćsiętakimczułym
scenkom.Comuztego,żefacetwmundurzezaczniepublicznie
obcałowywaćKrólika?Ipewniezarazotworzyswojąsłużbową
eleganckątorbę,bywyjąćzniejprezent.ZFrankfurtu!Awnosie!
Kołyszącymsiękrokiem,bezsłowa,oddaliłsięwkierunkusali
przylotów.Niemógłprzyznaćsięsamprzedsobą,jakbardzochce
zobaczyćpowitanieojcazcórką.
Długoczekałwciśniętywkątzasporągrupąrozbawionejmłodzieży.
Dziewczynkazkońskimogonemgdzieśzniknę-
57
ła.Byłojużdobrzepodziewiątej,kiedywyszłaobsługa„Frankfurtu”.
Trzyślicznestewardesy,nawigatoridwóchpilotów.Pawełśledził
obydwu.„Tenzbrodąjestzastary,topewniedrugi,wyższy,opalony,
jakbywracałwprostzplażywAlmerii.”
Sukienkawróżyczkipojawiłasiętaknagle,żeażzaskoczyłachłopca.
Zokrzykiemradościrzuciłasięwobjęciapilota…zbrodą.Podniósłją
wysoko,jakbychciałpokazaćcałemuświatu.
-Zuzanka!
-Tatko!
Pawełprzygryzłwargidokrwi.Nienawidziłich.Wjegosercuszalała
burza.Zbytbliskabyłapamięćowłasnymojcu.Jakżechciałbytakgo
tupowitać,wtulićsięwszorstkisweterzowczejwełnypachnący
tytoniem.Czućpalcenaswoichwłosachiwidziećtenjedenjedyny
radosnybłyskwoczach.Takbardzochciałby.Takbardzo…Niemógł
patrzećdłużejnaprzywitanie,któreprzeciągałosię,bodziewczynka
dygałagrzecznieprzedpozostałymi.Wymknąłsiębokiem.Nadziś
miałdośćrodzinnychwzruszeń.Iczekałogotrudnezadanie
sforsowaniabramy.
Ściemniłosięznacznie.Wysokietopoleodcinałysięod
szarogranatowegoniebadługimikleksami.Gdzieśdalekoszumiało
wielkiemiasto.Autobusyprzemykałyrzadziej,prawiepuste.Jeszcze
tylkoparętaksówekiprywatnychwozówzmierzającychzcichym
szelestemoponwkierunkuśródmieścia.Towszystko.
Chłopieczmierzyłwzrokiemwysokośćogrodzenia.Niewyżejniż
dwametry.Bramazespawanazgrubychmetalowychprętów
ułożonychpionowoipoziomo.Tepoziome
58
nadadząsięznakomicienastopnie,poktórychwdrapiesięnaszczyt.
Zamachnąłsięiprzerzuciłchlebak.Pacnąłwzarośla.„Ibardzo
dobrze!-pomyślałPaweł.-Teraztylkobeznerwów.Przydasię
zeszłorocznytreningwłażeniupodrzewach”.Naoboziew
Bieszczadachokazałsięwtejsprawnościjednymzlepszych.
Bramępokonałdośćłatwo.Jużpodrugiejstroniezaczepił
sznurowadłemopręt.Trzasnęło.Trudno.Wyjąłchlebakzwielkich
liściłopianuiklapiąctenisówkąpobiegłskulonyprzedsiebie.Był
bezpieczny.Takmusięprzynajmniejwydawało.
FurtkęprowadzącąbezpośrednionadziałkęRuszczykapokonałwten
sambrawurowysposób.Wydałomusięprzezmoment,żejest
ściganymtrampem,naktóregouwziąłsięsamszeryfzezłotągwiazdą
napiersi.Leczkiedyoddaliłsięstukotkopytszeryfowegokonia,
Pawełwróciłdorzeczywistości.Wciągudniazapamiętałwszystkie,
niewielkiezresztą,ścieżki,którymiterazstarałsięporuszać
bezszelestnie.Altankabyłazamknięta,alewiedział,gdziejestklucz.
Nagwoździupodokapem,kołorynny.Ruszczykzostawiałgo,
stwierdzającfilozoficznie:„Złodziejzkluczemczybezokradnie
jednakowołatwo.Ajaokluczuczęstozapominam”.Zapewnebyław
tymgłębokaracja.
Pawełotworzyłnieskomplikowanyzamekiwszedłdośrodka.W
dusznympowietrzubłąkałsięjakiśnieokreślonyzapachkurzu,myszy
ipękówziółrozwieszonychnaścianach.Wtakimupaleniezmruży
oka,alezdrugiejstrony,gdybygozauważono…anużktośtunocuje
wpobliżu?Sąsiadlubstrażnik?Postanowiłniczegonieruszać.Na
razie.
59
Nocnadchodziłapowoli,jaktowlipcuprzedświętąAnną.W
pokoikujużniemożnabyłoodróżnićsprzętów.
Pawełzdałsobiesprawę,żeżyciebezelektrycznościnieprzedstawia
sięzbytłatwo.Jakietoproste:podchodziczłowiekdościany-pstryk!
-ijasnośćzalewawnętrze.Atutaj?Uderzyłsięboleśniewkolano,
chcącprzenieśćchlebaknastolik,którywsiąkłwciemność.
-Dodiabła!-zaklął.Jegowłasnygłoszabrzmiałmuwuchu
śmieszniecienko.
Cośtrzasnęłonazewnątrz.Jakbyczyjeśkroki.Pawełznieruchomiał
struchlały.Alehałaswięcejsięniepowtórzył.„Czeka,ażsięruszę-
pomyślałilodowatypotzrosiłmuczoło.-Kto?Ruszczyk?Bezsensu!
Możeszeryfzgwiazdąnapiersi?!!”-usiłowałrozbawićsamego
siebie.Niestety,bezspecjalnegoskutku.Długąchwilęsiedziałna
brzegupolowegołóżka,ażmuścierpłyłydki.Apotemprzypomniał
sobieolatarce.Wysupłałjąostrożniezdnachlebaka,badając
palcami,czyszkłonierozbiłosię,gdyprzerzuciłchlebakprzezbramę.
Naszczęściebyłocałe.Długisnopświatławyrwałzciemności
dzbaneknawodę,miednicęiplastykowykubeł.Potemomiótłściany,
zatrzymującsięnakażdymprzedmiocie.
Znówcośtrzasnęło.Pawełbłyskawiczniezgasiłlatarkęirzuciłsięna
ziemię.Sercebiłomujakoszalałe,wgłowielęgłysięstraszliwemyśli
omordercach,złodziejachiinnychokropnościach,którychtyle
naoglądałsięwtelewizji.Odwyjazdurodzicównieprzeoczył
żadnegohorroruwnocnymkinie,filmówoduchachiupiorach.Teraz
wszystkietepostaciprzyszłytu,bywziąćodwetzanieprzestrzeganie
60
maminychzakazów.Protestówbabci,popłakującejzaścianą,od
dawnaniebrałpoduwagę.
Poruszyłsię.Niemógłprzecieżprzeleżećcałejnocyrozpłaszczony
jakżabanalekcjianatomii.Wstałostrożnieiporządniezamknąłdrzwi
nazasuwkę.Dlapewnościzastawiłjejeszczeskrzynkąznarzędziami.
Byłapotwornieciężka,toteżzasapałsięsolidnie.Nie,musiotworzyć
okienko.Chociażuchylić,boudusisiętu,jeślinicinnegozłegogonie
spotka.Przezchwilęwalczyłzhaczykiemizawiasami.Cośtubyło
popsute.Łokciempchnąłszybę.Omaływłosniewypadła.Powiało
delikatnymzapachemmaciejki.Chciwiełykałpowietrze.Umocował
zewnętrznąokiennicę,żebywiatrnieuderzałniąorynnę.Wszystkoto
watramentowejciemnościiciszypełnejtajemniczychszelestów.
Poczułgłód.Wróciłdostolika.Zapalonalatarkarzucałatyletylko
światła,ilebyłotrzeba.Nóż.Gdziejestnóż?Znalazłsiekieręipiłkę
dościnaniagałęzi.Niepamiętał,gdziewłaścicieltrzymasztućce.
„Ranosprawdzę”.Musiaławystarczyćstaratępafinka.Pokrojony
chlebwniczymnieprzypominałzgrabnychkromek,aledałsięzjeść,
bobyłświeżyismaczny.Sermiałkonsystencjęgumydożucia.Popił
wodązdzbanka.Resztkischowałdoznalezionejplastykowejtorebki,
zawiązałnawęzełiwepchnąłdochlebaka.Najutrzejsześniadanie.
Niezdejmującspodnianikoszuliwyciągnąłsięnałóżku.Do
dyspozycjimiałjasiekwkraciastejposzewceiładnyzielono-brązowy
koc.Nieskorzystałzprzykrycia.Nocbyławyjątkowociepła.Zasypiał
wbłogimprzeświadczeniu,żezadwadni,wczwartek,albow
przyszływtorekskończysięjegotułaczka.
61
Cóżmuzostałoprócznadziei?
Obudziłgohałas.Wydawałosię,żecoślubktośmiotasięwśród
żelastwa.Zmokrymczołemiwłosamidosufituusiadłnałóżku.
Przewróciłosięplastykowewiadro,popodłodzetoczyłasię
pokrywka.Pawełprzestałoddychać.Strachsparaliżowałmuruchy.
Niemógłpodnieśćrękianinogi.Cośbuszowałopomiędzydzbankiem
askrzynkąnanarzędzia.Wizjaupioraobladejnieziemskiejtwarzyi
długichkłachporaziłamuumysł.Wszystkiewilkołaki,wampiry,
duchyzmarłychzbiegłysię,bystraszyćgociemnąnocą.Szczękając
zębamiprzemógłsię,bysięgnąćpolatarkę,starymharcerskim
zwyczajemumieszczonąpodpoduszką.Drżącymipalcamimacałw
poszukiwaniuprzycisku.Długasmugawycięłazczerniprzewrócony
dzbanek,kałużęwodyiszaryogon,którynatychmiastzniknął.
—Szczur!-wrzasnąłzrywającsięzpołówki.Niewiedział,corobić.
Tychgryzonibałsiępanicznie.Ludziemówią,żepotrafiąrzucićsię
naczłowieka.
Zwierzęteżsiębało.Przyczaiłosięwjakimśzakamarku,nastroszyło.
Pawełmiałtylkojednomarzenie:znaleźćsiędalekostąd,w
bezpiecznymmiejscu,najlepiejnadziewiątympiętrzewieżowca.Ale
natobyłojużzapóźno.Samwybrałsobietomiejsce.Iteraznależało
oniewalczyć.Znówzapaliłlatarkę,kierującstrumieńświatław
punkt,gdziejeszczedrgałakretonowazasłonkakryjącabutlęgazowąi
stertękuchennychnaczyń.
Ostrożnieodchyliłnogąmateriałwkwiatki.Oczyczłowiekai
zwierzęciaspotkałysięporazpierwszy.Tedrugiebyłyżółtozielone,z
lekkaukośne,przerażone.
-Kot!-wykrzyknąłchłopieczulgą.-No,zwykłykot!
62
Zwierzęsprężyłosię.Długimsusemwyprysnęłospodzasłonki,odbiło
sięodtaboretuizniknęłozaoknem.Pawełpoczuł,żemudrżąnogi.
Usiadłnałóżkuinaglesamsiętemudziwiączapłakał.Łkałgłośnoi
żałośnie,bopękłatama,którątakpracowiciezbudował.Płakałze
strachu,wielkiegonieszczęścia,złościizczegotamjeszczepłacze
człowiek.Łzywsiąkaływposzewkęikoc,rozmazywałysiępo
brudnychpoliczkachichoćścierałjedłonią,byłyjakmorzewczasie
przypływu,któremusiswefalewylaćnabrzeg,botakiesąprawa
natury.
Długototrwało,bardzodługo.Aleimorzekiedyśsięuspokaja,
grzebienieopadająłagodnie,zaczynasięodpływ.Zmęczonyusnął
głęboko,aptakinadleciałynieproszone,sadowiącsięnastarejgruszy.
Złotymidziobamipostukiwaływkoręjakdzięcioły:stuk-stuk,stuk-
stuk.Aletotylkookiennicauderzałarytmicznieorynnę.
Apotemnastałświtidziwnaciszaogarnęłaprzyrodę.Zawszetakjest,
zanimobudząsięptaki.Takżetesrebrzyste,dolnopłatowe,zwielkimi
skrzydłamiiznakiemżurawia.
Słońcewstałojaskraweipalące.Poprzezgęstegałęziestarejgruszy,
corosłapowschodniejstroniekołożywopłotu,przeciskałysiędługie
jasnestrzały.Rosaperliłasięnatrawie,przekwitłychstożkachłubinu
idelikatnychmackachpłożącegosięjałowca.Wpowietrzupachniało
piołunem,wilgotnymiliśćmiinikłąwoniąrozkwitłychmaków.
Zaczajonywgałęziachkospogwizdywałswójporannyapel.
Pawłaobudziłrykstartującegosamolotu,azarazpotemusłyszał
jakieśgłosy.Możejużbyłaósmaalbojeszczepóźniej,bozaczęli
nadciągaćwłaścicieleogródków.Emeryciwstająwcześnie,na
działkachpracytyle,żeniewiadomo.
63
wconajpierwwłożyćręce.Chłopieczerwałsięzłóżkaprzerażony,że
zastaniegotustaryRuszczyk.Tegoniechciał.„Jeszczemniewypędzi
albozawiadomimilicję!”—pomyślałzestrachem.Niemyjącsię,bo
aniczasunatoniebyło,aniniemiałochoty,zebrałcałyswójdobytek
dochlebaka,nakryłłóżkokocem,ustawiłdzbanekimiednicę
poprzewracanewnocyprzezkotaniecnotę.
-Alesięprzestraszyłem!-roześmiałsiępółgłosem.Terazwjasnym
świetleporankawszystkienocnestrachywydałymusiędziecinnie
śmieszne.-Głupiegokota!
Omiótłwzrokiemwnętrzealtanki.Byłotakjakwczoraj,gdysiętu
zjawił.Żadnychśladów.Nawetokruchyzchlebazmiótłpodzasłonkę.
Tamichstaryniedojrzy,ajeślinawet,topomyśli,żesamnaśmiecił.
Przerzuciłchlebakprzezramięiostrożniewyjrzałzkryjówki.Głosy
dochodziływyraźniespodfurtki.Jakieśdwienieznajomekobiety
wymieniałypoglądynatematsadzeniaczyteżprzesadzaniageorginii.
-Trzebajejakośprzepędzić!-szepnąłprzestępującznoginanogę.
Schyliłsię,podniósłmałykamykiwycelowałwokolicęfurtki.
Pacnęło.Rozmowaumilkła.Obiekobietyrozglądałysięwokół
niepewnie.
-Jabłkaspadają?-spytałajednaznichpobrzękującmotyką.
-E,jeszczezawcześnie.No,idęplewićburaki.Chwastytakie
wyrosły,żedokolansięgają!Alebędzieniezłyzbiór.
-Doroboty,paniKulikowa!Dowidzenia!
-Nareszcie!-wyrwałosięPawłowispodserca.Bałsię,żemijające
minutypracująnajegoniekorzyść.Niewiedziałprzecież,októrej
zwykłtupojawiaćsięRuszczyk.
64
Gdyjużumilkłykrokiinastałaupragnionacisza,chłopiecna
czworakachpodpełzłdofurtki.Gęstekrzakimaliniagrestuzasłaniały
widoczność.Nibytodrobiazgprzeleźćprzezfurtkę,alewbiałydzień,
kiedypełnoludzi…
Uff,udałosię!Terazżwirowanąścieżkądogłównejbramy.Tujużnie
masięgdzieschować.Gdybynadszedłstary-no,Pawełwolałnie
myśleć.
Naszczęściebramabyłaotwarta.Niemusiałprzełazićgórą.Gdyjuż
sięznalazłwpobliżuprzystanku-odetchnął.„Niczłegoniezrobiłem
-pomyślał-aczujęsię,jakbymconajmniejobrabowałbank!”
*
Comożerobićuciekinier?Trzymaćsięzdalaodmiejsca
zamieszkania.Topierwszazasada.Adruga?Chyba…chybanie
wpadaćwoko„stróżomporządku”,jakzwykłosięelegancko
nazywaćmilicjantów.Pierwszebyłowykonalne,bowarszawskie
dzielnicesąrozległeioddaloneodsiebie
0wielekilometrów.Żebysiętrzymaćzdalaodpraskiegobrzegu,
wystarczynieprzekraczaćWisły.Drugie-zbiedątakże.Patrole
milicyjnesąwdzieńprawieniedostrzegalne.
1niełowiątrzynastolatkówwdżinsach,zchlebakaminaramieniu.W
końcusąwakacjeikażdymaprawołazićulicami,gdziemusię
podoba.
Otym,żebabciamogłajegozniknięciezgłosićwnajbliższym
komisariacie,wogóleniepomyślał.Jużtaktojest,żerazztrudem
zdobytawolnośćoszałamia,odbieraresztęzdrowegorozsądku,tłumi
instynktsamozachowawczy.Izdarzasiętowszystkim.Nietylko
małymchłopcomzchlebakami.
Pawełpoczułgłód.Byłprzyzwyczajonydoobfitychśnia-
65
dań.Tatomawiałzawsze,żeporannakawaichlebzmasłemtojak
ładowanieakumulatora.Żebymiećenergięażdoobiadu.Mama
znowucelebrowałaniedzielnemlecznezupyimocnąherbatę.Dotego
drożdżowebułeczkizkonfituramizwiśni.Wsobotniwieczórcałe
mieszkaniepachniałoświeżymciastem.
Chłopiecoblizałsięnasamowspomnienie.Przeliczyłkasę.Miał
niecałeczterdzieścizłotychiparębiletów.„Gdziesiępodziałareszta?
Zgubiłem?”-przeraziłsięnienażarty.Aleszybkoochłonął.Obliczył
wczorajszewydatki.Zgadzałosię.
Problemzdobyciapieniędzyurastałdogigantycznych\rozmiarów.O
dwóchsposobachwiedziałoddawna:zbiera-jniemakulatury,
butelek.Resztabyłatajemnicąniedorozszyfrowania.Makulaturą
parałsięod.roku.Byłatakaakcjawszkole.Butelkiwyszukiwali
koledzy,byjespieniężyćnalodyigumędożucia.Teraznależało
wykorzystaćnabytąwiedzęiumiejętności.
Wśródmieściuzjawiłsiękołopołudnia.Dużeosiedlewysokich
piętnastopiętrowychbloków.Wkażdymznichponadczterysta
mieszkań.Aludzi?Chybazpółtoratysiąca.
Zacząłodwyciągnięciaze
śmietnikadużejplastykowej
torby.Nawetniebyłaspecjalniezniszczona,zwygodnymiuszamido
trzymania,zagraniczna.
Pierwsząbutelkęodkryłpodkaloryferemnajednejzklatek
schodowych.Potemprzypomniałsobieozsypachnaśmieci.Mieściły
sięnakażdympiętrzewtymsamymрюше,zalakierowanymi
drzwiami.TamjużbyłoprawdziwebutelkoweEldorado.Brałtylko
takie,jakiełatwosprzedać.Objuczonyjakdwugarbnywielbłąd,boi
wchlebakuupchał
66
parę,zmierzałwkierunkusklepu.Wywieszkaznajbliższymadresem
wisiaławholubudynku.
Halatargowabyłaprawiepusta.Małoludzi,niewielusprzedawców.
Widać,żeconajmniejpółmiastawyjechałonaurlopy,adrugiepół
szykujesiędoopuszczeniawygrzanychulic.Wkolejcedociemnego
magazynkustałokilkukiwającychsięosobników.Wionęłoodnich
zapachembrowaru.Wrogutargowiska,swobodnieopartyo
ogrodzenie,zastygłzogarkiempapierosamiędzywargamichłopak
starszyoparęlatodPawła.
Ogonekposuwałsięsprawnie.JeszczechwilaiPawełpozbyłsię
ciężaru.Skrupulatnieprzeliczyłzłotówki.Mało.„Trzebabędzie
obrócićjeszczeraz”-pomyślałkierującsiędowyjścia.
-Hej,ty!-zabrzmiałmunaduchemnieprzyjemnieschrypniętygłos.
Pawełzatrzymałsięzdziwiony.Chłopakzpapierosemnawetnie
zamierzałodlepićsięodogrodzenia.
-Co?
-Nieróbznasdurni,dobrze?Oddajdolęispływaj!
Pawełnicnierozumiał.„Ojakiejdolionmówi?”Wzruszył
ramionamiipostąpiłkrokdalej.Więcejniemógł.Czyjeśsilne
ramionaoplotłygopotężnymchwytemzwanymwśródzapaśników
podwójnymnelsonem.Sercepodeszłomupodgardło.
-Nowy?-głosbyłinny,aletoniczegoniezmieniało.-No,
odpowiadaj.Nigdyciętuprzedtemniewidziałem.
Pawełporuszyłszyją.Uciskzelżał.
-Ja…janiewiem,ocowamchodzi.Przyszedłemsprzedaćbutelki.
67
-Jasne.Askądjewziąłeś?
Pawełprzestraszyłsię.Istotnie,nikogoopozwoleniemeprosił.To,co
ludziewystawiajądozsypu,jestprzecieżniczyje.Butelkiteż.
-Z…zdomu-skłamał.
Niestety,nieumiałkłamać.Aici,którzygozatrzymali,nienależeli
donaiwnych.
Ucisknagardlewzmógłsię.Bólostryiprzenikliwydoszedłdouszu,
krtańpaliłażywymogniem.
-Bo…boli-wycharczał.
-Puśćgo,Zadra,jużzrozumiał!-chłopakzpapierosemwkąciku
wargodlepiłsięodsiatki.Wolno,kołyszącsięjakmarynarzna
pokładzieżaglowca,podszedłdoPawła.
-Słuchajno,koleś.Tujestnaszteren.Myturządzimyinienależysię
wychylać,zrozumiano?
Pawełpocierałbolącykark.Kątemokawidziałswegooprawcę.Miał
bicepsyjakmistrzwagipółciężkiejispojrzeniedebila.
-Jakto:waszteren?Prywatny?
Chłopakniebyłzbytrozmowny.UważnieprzyglądałsięPawłowi
spodwpółprzymkniętychpowiek.
-Jesteśnagigancie?-spytałpochwili,któradłużyłasięw
nieskończoność.
Pawełszerokootworzyłoczy.
-Na…czym?
Zadrawybuchnąłśmiechem.Brzmiałtak,jakbygulgotałocałestado
indyków.Przestał,gdydrugizrobiłjakiśjednoznacznyruchdłonią.
Widaćbyłowyraźnie,żepanujetutajhierarchiaważności.Tenz
papierosemstałoszczebelwyżej.
-Dobra,gnojku.Twojasprawa.Zapamiętajtylkojed-
68
no:możeszzbieraćbutelki,szmaty,cotamchcesz.Sprzedaćteż
możesz.Alepięćdziesiątprocentforsylecidlanas.Jasne?
-Dlaczego?-oburzyłsięPaweł.Tylesię.nabiegałpopiętrach,tyle
nadźwigał.-Jakimprawem?
-Dołożyćmu,Ganges?-spytałZadramiękko,przeciągajączgłoski.
Czułosię,żelubiswojąnieskomplikowanąrobotę.Izapewne
wykonujejązcałympoświęceniem.
Gangeswyplułpeta,otarłustadłonią.
-Niepróbujsztuczek,mały.Mytumamyswoichludzi.
-Wcałymśródmieściu?-wyrwałosięPawłowi.
PotwarzyGangesaprzemknęłocośnakształtuśmiechu.
-Niekoniecznie,synku-powiedziałdziwniełagodnie.-Aletutaj
akuratjestterenRyżego.Zapamiętajiniepodskakuj.Możeszstracić
teswojeśliczneząbki…
-Dołożyć?-denerwowałsięopryszek.
Pawełzaciąłusta.„Trzebatowszystkorozważyć-pomyślał-nie
miałempojęcia,żetakierzeczyzdarzająsięwmieście”.Wyjąłz
kieszenicałyutarg.Spokojnie,choćczułnapalcachciężkiespojrzenia
obuzłodziejaszków,odliczyłpołowę.
-Proszę.
-Serdecznedzięki!—Gangesbłyskawicznieschowałpieniądzedo
kieszeni.-Polecamysięnaprzyszłość!Zadra,jużjestnastępny
małolat!
Pawełoddalałsięszybkimkrokiem.Niezamierzałnigdywięcejsiętu
pokazywać.Wkieszenimiałdrobnąkupkębrzęczącegobilonu.
Wystarczynamlekoibułkę.Tylkonatyle.Amaprzecieżdługdo
oddania.Nie,niemożezrezygnować.Cośtrzebawymyślić,aleco?
69
-Ruszczyk!-wykrzyknąłradośnie.,,Tak,pójdęwtowarzystwie
Ruszczyka!WobecnościdorosłegoczłowiekatemętyRyżegonie
będąmiałyodwagizaczepiać!”
Nadziałcepojawiłsiępotrzeciej.Liczyłnato,żestaregomożedziś
niebędzie.Alebył.Itoniesam.Pomiędzykrzakamimalin
przemykałajakaśniedużapostaćzblondogonkiemspiętymgumką.
„Pokiegolichaprzywlókłtujakieśdziewczynisko!”-zżymałsię
Pawełzwalniająckroku.Altankęnadziałcetraktowałjużjakwłasną
zdobycz.Niechętniedzieliłsięniąnawetzprawowitymwłaścicielem,
acodopierozjakąśfrygą.
-O,Paweł!-ucieszyłsięRuszczykzsuwającplecionykapelusznatył
głowy.-Jużmyślałem,żeomniezapomniałeś!
„Akurat!-pomyślałchłopiec.-Jesttojedynemiejscenaziemi,o
którymwobecnejchwilitrudnozapomnieć!”
-Dzieńdobry!-powiedziałgłośno.-Trzebaprzystrzycżywopłot,bo
jużpowyłaziłyzniegojakieśnieproszonegałęzie!-Chciałbyć
użyteczny,pomocny.Byletylkoniemusiećsięwłóczyćpoupalnym
mieściewsmugachspalin.
-Mamygościa-staryzwróciłsiędodziewczynkiwsukiencejak
kawałeknieba:zielonobłękitnej.
Pawełniewidziałnigdymorza,dlategokolorsukienkiskojarzyłmu
sięzodcieniemniebapoburzy,gdyjużodpłynęłychmuryizajaśniało
słońce.
Dziewczynkawysunęłagłowęukrytądotądwgąszczumalin.
-Królik!-zdziwiłsięPaweł.
-Jakikrólik?-Ruszczykniemógłwiedzieć,żetedzieci
70
jużsiękiedyśspotkały.-TojestZuzanka,córkapilota.Zjejojcem
znamysię…-staryprzerwałliczącwmyślach-zetrzydzieścilat.
Kiedygopoznałem,byłchłopcemchybawtwoimwieku…
-Cześć!-powiedziałaZuzankapakującdoustgarśćrozmiękłych
owoców.-Poznajęcię.Byłeśnalotnisku.
Pawełskinąłgłową.Apotemszybko,beznamysłuspytał:
-Czytwójtatolatado…Madrytu?Zuzankaoblizaławargi.
-Pewnie!Latawyłącznienatrasachzagranicznych.Zawszemicoś
przywozi…tęsukienkę!-okręciłasięwdzięcznieruchembaletnicy.
Chłopiecmiałochotępotarmosićjązatenkońskiogonek.Pociągnąć
tak,żebyzabolało.Denerwowałogotokobiecekrygowaniesię,
pewnośćwgłosieikompletnaobojętnośćnawszystko,coniejest
przywiezione„stamtąd”.
-GłupiKrólik!-wymamrotałodwracającsięnapięcie.
Dziewczynkaniedosłyszałaepitetu.Ruszczyktak.Spojrzałuważnie
naszczupłąsylwetkęchłopcazchlebakiemizamyśliłsię.
-Weźsekatoriprzystrzyżżywopłot-powiedziałpochwili,
wachlującsiękapeluszem.-Mniejużsiłniestarczanatęcałąrobotę!
Zuzanko,gdziejestkompot,którydałanamtwojamama?
-Wkoszyku.Przynieść?
-Tak.Itrzyszklanki.
-Dlaniegoteż?-Zuzankazatrzymałasięwpółkroku.-Mamanicnie
mówiła…
-Jestnaszymgościem-spokojnieodparłstary,przysiadającnaławce
wcieniugruszy.
71
Dziewczynkaodeszłapodskakując.
Mężczyznaoparłgłowęochropowatypień.Przymknąłoczy.
Wiedział,żejegotygodniesąpoliczone.Tygodnie,amożedni?Kto
wie?Tojeststrasznachoroba,któragozżera,straszna.Aleniewolno
niczegoposobiepokazać.Pókisiłstarczy,będzietuprzyjeżdżał,choć
coraztrudniej.Późniejzostanietam,wbloku,samjakpalec.Itrzeba
sięztympogodzić.Słyszałszczęksekatorarówny,miarowy.
„Dlaczegopodobamisiętenchłopiec?-zastanawiałsięleniwie.-
Oszukujemnie,topewne.Inajwyraźniejnocowałwaltance.
Gospodarzzawszepozna,żecośjestnietak:przesuniętydywanik,
koczłożonyzielonąstronądogóryikubełpolewejstroniedrzwi.Tak
tojużjest.Gospodarzpozna.Aledlaczegooszukuje?Uciekł?
Zapewne…tylujestterazuciekinierów…”
-DziadkuLeonku,kompot!-wesołygłosrozbiłgąszczniewesołych
myśli,rozpędziłchmuręsmutku.-Zbrzoskwiń!
-Gdziemamaterazdostałabrzoskwinie?Dziewczynkapostawiłatrzy
szklanki.Dwiedużeijedną
mniejszą,pomusztardzie.
-Tozpuszki.Tatoprzywiózł.Pilotowałwycieczkowyczarterna
Majorkę.
Starywolnootwierałciężkiepowieki.Bólpowracałnieuchronnie.
-Majorka?
-Baleary,Hiszpania!-Zuzankaostrożnierozlewałagęstypłyn
pachnącysłońcempołudnia.
Szczęksekatoraumilkł.Pawełzastygłznarzędziemwdłoni.Słyszał
wesołyszczebiotKrólika.Każdesłowo.Toobce-
72
„czarter”-też.Terazdopieroprzypomniałsobie,kiedypadłozust
ojca.Tobyłowtedy,gdyoglądaliprospektywycieczek.Mama
wołała:„Chcętam,gdzieniebędziestraszliwegoruchu
samochodowego,gdziejesttylkoplażaisłońce!MożenaMajorkę,
Stachu?”Spojrzałwtedynaniązamyślonyipowiedział:„Tojest
niewygodnyprzelotczarterowy,tylkonawyspę.Chcębyćna
kontynencie,potrzebnymichoćdzieńwMadrycie,stolicykraju”.
Pawełnachwilęprzestałoddychać.Wtedynieinteresowałagota
wymianazdań.CogoobchodziłajakaśMajorka,októrejnawetnie
wiedział,gdzieleży.Ateraz?
-Paweł!-rozległosięwołanie.-Chodźtu,mamypysznykompot!
Najchętniejbyodmówił,alejużoddawnaczułssaniewżołądku.Był
zwyczajniegłodny.Podchodziłniechętnie,jakośtakbokiem,nogaza
nogą.
Zuzannasiedziałanależaku.Jejkońskiogonsięgałpleców.Zgłową
odchylonądotyłułykałasłodkipłyn.
-Masz-powiedziałapodającmuszklaneczkępomusztardzie.
-Nie,tojestdlamnie-sprostowałRuszczyk.-DlaPawłajestduża.
Zuzankazezłościąodstawiłamusztardówkę.
-Jaksobiechcecie!-powiedziaławstając.Ijużjejzielonomorska
sukienkamigaławśródszpalerumalin.
Pawełociągającsięzająłopróżnionemiejsce.Sekatorodłożyłna
stolik.
-Proszępana…cotoznaczy„czarter”?Ruszczykodstawił
szklaneczkę.
-Czartertookreśleniehandlowe.Inaczejwynajęcie
73
lub…wydzierżawienieczegoś.Przeważniedotyczystatkówi
samolotów.Naprzykładjakieśbiuropodróżychceprzewieźćdużą
ilośćosóbdomiejscowości,gdzienielatająsamolotyrejsowe.Wtedy
wynajmuje,czyliczarterujesamolotzobsługą.Jasne?
-Tak.CzypanznawszystkichpilotówzOkęcia?-Pawełnieumiał
uporaćsięzowocembrzoskwinizajmującymdnoszklanki.
-Kiedyśznałem,dziśjestwielunowych.Dlaczegopytasz?
-Chciałbympoznać…takiego,colatadoHiszpanii.
-OjciecZuzankiczasemtamlata,on…-grymasbóluprzemknął
przezprzeoranązmarszczkamitwarz.-Proszęcię-głosstarego
brzmiałobco,chrapliwie-przynieśmizaltanytakągranatową
saszetkę…zzamkiembłyskawicznym.
Pawełodstawiłszklankę.Przestraszyłsię.Twarzstarego
przypominałateatralnąmaskę.Naczołoiodkrytąszyjęwystąpiłymu
grubekroplepotu.
-Copanujest?
-Proszę…przynieś…
Pawełpoderwałsięjakoparzony.Wpadłdoaltanki,zrozpędu
przewracająckubeł.Wzrokiemogarnąłwnętrze.„Gdziejestta
saszetka?”Przerzucałjakieśłachy,starespodnie,przepoconąkoszulę.
Wreszciedostrzegł.Leżałakołoumywalni.Chwyciłdziwiącsię,że
jesttakaciężka.Palcaminamacałszkło.Jakieśszklanerurkiczy
fiolki.
-Zostawmniesamego…nachwilę-usłyszałszeptpanaLeona,gdy
kładłostrożnienastolegranatowykawałsatynybrzęczącydelikatnie,
jakbrzęczymucha.
74
Pawełnieruszałsięzmiejsca.
-Ale…możeja…
OczyRuszczykabyłystraszne:mieszałosięwnichzniecierpliwienie,
bóliprzeogromnecierpienie.
-Powiedziałem…
Pawełodwróciłsięgwałtownieipobiegłwnajdalszykątogrodu.Już
nigdy,przenigdyniechciałbyoglądaćtakichoczu.Siedział
przykucniętypomiędzykępamimakuowrzosowychpłatkach.Ich
kolorprzywodziłnamyślmaminyszal.Długi,jedwabny,zfrędzlami.
Nosiłagorzadko,wuroczystychchwilach.Otulałanimszyję,awtedy
kontrastowałwspanialezjejjasnymiwłosami.Miałatakiemiękkie,
delikatnewłosy.Jakprzędza.Pawełzdumiałsię,żeużyłwmyśli
słowa„miała”.Więcjakto?Takmówisięoumarłych,oludziach,
którzyodeszlinazawszeinigdyjużniepowrócą.
-Przecieżonawróci!Bożeświęty,wróci!Wewtoreklubczwartek.
Musiwrócić!—szeptałzustamiwtulonymiwjasnyfioletpłatków.-
Inaczejbyćniemoże…niezostawimniesamego!Dlaczegomiałaby
mniezostawić?Ajajątakkochałem,takkochałem…
Zponurychjakmrokmyśliwyrwałgoszelest.ToZuzan-ka.Stała
obokzpobladłątwarząprzestraszonegoKrólika.
-Co…costałosiędziadkowiLeonowi?
Pawełpowoliwracałodwspomnień.Puściłłodygęmaku.Zakołysała
sięgubiącpłatki.
-Chybajestbardzochory…niewiedziałaś?Dziewczynka
zaprzeczyłaruchemgłowy.
-Bojęsię.
-Chodź!-Pawełwstałiwziąłjązarękę.Samzdziwiłsię
75
tymnieoczekiwanymgestem.Zuzannanieprotestowała.Szła
posłuszniewąskąścieżynąwzdłużścianyliścidzikiejróży,dziecinna
iprzestraszona.-Trzebagozapytać…możecotrzeba…
Starysiedziałpodgruszą,tamgdziegozostawili.Kolorywróciły,
twarzprzestałabyćmaskąarlekina.Tylkooczymiałprzymknięte.
-Jesteście…-Pomachałsłabodłonią,aleoczunieotworzył.
Pawełskręciłwstronęaltany.Wziąłkubeł,jużpusty,ipobiegłpo
wodę.Kranbyłnazewnątrz.Nieomalbiegiemwróciłzpełnym
wiadrem.Ostrożnieniosącporcelanowykubek,któryprzyjemnie
ziębiłpalce,podszedłdoRusz-czyka.
Przyjąłzwdzięcznością.Długopiłniebacząc,żekroplespływająmu
nakoszulę.
-Tolepszeniżkompot-powiedziałnormalnymgłosem.—
Przestraszyłaśsię?
Zuzankawydęławargi.
-No…trochę.
-Idź,pobiegaj.
Oddaliłasięchętnie.Pawełzostał.
-Pójdziepandolekarza?-spytał.Staryuśmiechnąłsiękątemwarg.
-Sąchoroby,naktóreniemalekarstwa.Tamojajestwłaśnieztego
gatunku.NiemówotymZuzance.Niemównikomu…
Pawełskinąłgłową.Byłomusmutno.NiepoprosiRusz-czykao
pomocprzysprzedażybutelek.Niemasensu.Bezmyślniedłubał
patykiemwtrawie.
76
-Proszępana…-zacząłiurwał.
-Chciałeśocośspytać?Maszproblemy?-Ruszczykpochyliłsięnad
blatem.Byłtodrewnianystółnakrzyżakach,własnejroboty.Szaryod
deszczu,pełenzadziorówisęków.-Nocowałeśtuwaltance,prawda?
Pawełczuł,jakmukrewuderzadoskroni.Poczerwieniał,niemógł
złapaćtchu.Milczał.
-Słuchaj,chłopcze.Niewiem,jakiemaszkłopoty,alemożeszmi
zaufać.Razemznajdziemywyjście.Wżyciutrzebakomuświerzyć.
Choćbyjednejjedynejosobie.Nawetzupełnieobcej,jeślitylko
poczujesz,żeniejestciobojętna.Iżetwójlosniejestjejobojętny.
Pamiętaj,zawszetakiktośsięznajdzie…
Chłopiecprzygryzłwargi.„Powiedzieć?Nie,tozbytryzykowne.
Zaczniemnieprzekonywać,żenależywrócićdodomu.Jesttakstary
jakbabciaizapewnemyśliwtensamsposób.Chociaż…”
-Może…kiedyśpanupowiem.Dzisiajjeszczenie.Ruszczykznów
oparłgłowęopień.Stadkowróblizerwało
siędolotu.Podziobanagruszkapacnęłaoboknatrawę.
-Dobrze.Jakchcesz.Nieponaglam,niemamdotegoprawa.
Chciałemtylkopowiedzieć,żenigdyniejesitak,żebyniebyło
wyjścia.Nigdy.Amoże…potrzebujeszpieniędzy?
Pawełdrgnął.Jeszczejakpotrzebował.Głódmocnodawałmusięwe
znaki.Adwiebrzoskwinie,nawetzMajorki,niewielepolepszyły
sytuację.Dossaniawżołądkuprzyznaćsięniehonor.Adobraku
pieniędzy?
-Zbierałembutelki-wymruczał,boczuł,żestaremunależysięchoć
cieńwyjaśnienia.-Aletamjesttakamafia
77
sycylijska,któraodbierapołowęzarobku.Zębyich!-zmełłwustach
brzydkiesłowo.
Ruszczykuśmiechnąłsię.Wyglądałjużzupełnienormalnie,tylkoten
cieńwkolorzepopiołuspływającybruzdamiodnosadopodbródka…
-Mafia,powiadasz?Lepiejichzostawwspokoju.Wkońcumilicja
sięnimizainteresuje.Jakchcesz,mogęciępolecićdopomocy
bufetowejnalotnisku.Nadwie,trzygodziny…
Pawełucieszyłsię.
-ItakmuszębywaćnaOkęciu.Wkażdywtorekiczwartek,kiedy
lądujeMadryt.-Powiedziałwięcej,niżchciał,aletakjakośwyszło.
Trudno.
Ruszczykkiwnąłgłową.Przyjąłwyznaniechłopcajakbynigdynic.
-Bufetowamakłopotyzpomocnikami.Trzebapozmywać,wytrzeć
talerze,takietamzajęcie…nieoficjalne.Wieszchyba,żedzieciw
twoimwiekuniewolnozatrudniać.
-Wiem.Alemuszęoddaćstówę.Itoszybko.Długhonorowy,pan
rozumie?
Rozumiał.Toiwieleinnychspraw.Nażyciepatrzyłzperspektywy,
jakądajenieuleczalnachoroba,októrejsięwie,żezabija.
*
Uciekał.Bardzoszybko,choćnogiledwiesięporuszały.Czułna
plecachoddechścigającego.ChybatobyłGanges.Amożenawetsam
Ryży.Napastnikznajdowałsiętuż-tuż.Pawełparłnaprzódz
determinacją.Taksięwalczyożycie.Jeszczejedenkrok,jedenzwód
ibramarosnącawoczachzbawcząplamą.Tamjestbezpiecznie,tam
niczłegospotkać
78
goniemoże.Nagle…jakiśłoskotprzeszywapowietrze.Tostartujący
samolot.Lekkasylwetazniebieskimżurawiemnauniesionymwgórę
ogonie.Pawełczuje,żenogimumiękną,żenieruszyanistopą,ani
kolanem.Paraliż.Znówhałas.Sypiesięszkło.Pawełsiadanałóżkuz
sercemłomoczącymcałąperkusją.„Tobyłsen!Tylkosen!”Oczyz
trudemprzebijająciemność.Ktośjestwaltance.Zaczaiłsięwkącie,
nierozświetlonymnawetpłomykiemzapałki.Jesttam,oddycha,
szeleści.Chłopiecczuje,jakmuwłosyprzylepiająsiędospoconej
skóry.Tostrach.Przemożnystrachparaliżującymózgiserce.Nogii
ręce.Wszystko.
Cośtrzasnęłoizarazrozległsiędzikiwrzask.Obłycieńzaczął
tańczyćwsłabymświetleksiężyca.Tocośbyłowalcowate,śliskiei
błyszczące.Jeśliwłosyrzeczywiściestajądęba,totowłaśnie
przydarzyłosięPawłowi.Czułsuchośćwustachimokrypotna
rzęsach.Siedziałjaksparaliżowany.Nowydzikiwrzaskprzeszył
uszy.Cośwrzeszczałokrótkoidziko,miotałosięitańczyłoobijająco
stolik,wywracającsprzęty.Pawełprzełknąłślinęisięgnąłpolatarkę.
Palecniemógłtrafićnaprzycisk,ślizgałsiępometalubezradnie,
nieprecyzyjnie.Wreszcie!Snopświatławyłowiłówmiotającysię
kształt.Toplastykowykubełprzewróconydnemdogóry.Awjego
środkuuwięzłocośżywego.
-Szczur!-Pawełpodkuliłnogi.Alewtymsamymmomencie
przypomniałsobiezdarzeniezubiegłejnoc>-Albokot!Przewrócił
nasiebiewiaderkoitera/,siedziuwięziony!-Chłopiecwstał.Nogi
miałjakzwaty.Przykucnąłidelikatnieposkrobałplastykową
powierzchniękubła.
-Kici,kici…
79
-Miauuu!-wrzaskbyłtaki,jakbywśrodkusiedziałniejeden,ale
jedenaściezdziczałychkotów.
Pawełpołożyłlatarkęnałóżkutak,byświatłozniejpadające
oświetlałoczęśćpodłogi,ramęokiennąiczerńnocyzaotwartym
fragmentemlufcika.Ostrożnieuniósłkubeł.No,tak.Tobył
wczorajszygość.Szarydachowieczciemniejszymipręgamina
głowie.Zjeżony,przerażonyizapewnegłodny.KuzdumieniuPawła
nieuciekł.Siedziałzpodwiniętymogonem,czujnienastawionymi
uszamiiszerokootwartymiżółtymioczami.
-Maszzamiarmniestraszyćconoc,Maciek?
Kotanidrgnął.PięknyposągstarożytnegoEgiptu.Tylkooczy
zmieniłybarwęnazielonkawą.
Pawełostrożnierozwinąłpapierzrybą.Tąsmażoną,którązostawił
muzobiaduRuszczyk.Niebyłpewny,czytojestto,cokotylubią
najbardziej.Alemlekaniebyłonawetnalekarstwo.
Kotnierzuciłsięnajadło.Ostrożniepowąchał,ruszyłłapą,odsunąłi
znówprzybliżył.Jegoogonkolorupopiołuporuszałsięjakwahadło.
Pawełprzesunąłlatarkętak,bynieświeciławprostwoczyzwierzęcia.
Samznalazłsięwpółcieniu.Czekał.Wreszcieusłyszałdelikatne
mlaskanie,szelest
papieru.
-Wcinajstary,wcinaj!Jateżbywamgłodny!
Kotchybanielubił,jaksiędoniegomówiło.Przestałtarmosićrybęi
spojrzałnaPawła.,Wjegożółtychjaknagietkiślepiachwidniał
wyrzut.
-Wporządku,Maciek,jateżnielubię,kiedymniebabciapyta
podczasobiadu,czymismakuje.Gdybyminiesmakowało,tobymnie
jadł,nonie?
80
Kotrazczydwapotarmosiłrybiszkieletirozdziawiłpaszczę,
ukazującrządostrychjakszpileczkizębów.
-Śpimy,Maciek?
Trudnobyłooczekiwaćodpowiedzi.Zwierzęniepozwoliłozbliżyć
siędosiebie.Ożadnymgłaskaniupopielatejjakdymzpapierosa
sierściniemogłobyćmowy.Kotzwinąłsięwkłębek,wsunąłdo
pyszczkakoniecogonaiwyraźnieczekał,byczłowiekwreszciezgasił
topiekielneświatło.
Pawełdomyśliłsię,ocochodzi.Szczęknęłalatarka.Nastałacisza.
Przezjakiśczasobajwsłuchiwalisięwewłasneoddechy-potem
zmorzyłichsen.
KiedyrankiemPawełotworzyłoczy,kotajużniebyło.Jedynie
przewróconykubełiresztkarozlanejwodywskazywały,żeniebyłto
tylkosen.Chłopiecniespieszyłsię.Niemusiałuciekaćzaltankijak
złodziej.Ruszczykmilczącoprzystałnajegonocowanie,choć
uprzedził,iżniejesttodobrzewidzianeprzezsurowekierownicwo
ogródkówdziałkowych.Alewszelkieobostrzeniasąpoto,byjew
raziekoniecznościomijać.
Burzarozszalałasięnadobre.Nadszklanymdachemlotniskarazpo
razprzelatywałyostrebłyski,atużponichrozlegałsiętrzask,huki
głuchedudnienie.Ludziezbiciwgromadkękoczowalinawalizkach.
PrzerwanoodprawępasażerówdoKolonii,głośnikchrypiałcośo
opóźnieniachMoskwyiPragi.Prawdziwykataklizm.Zbliżałasię
jedenastadwadzieściainależałoprzebieckilkadziesiątmetrówdo
pawilonuprzylotów.Pawełobserwowałprzezszybę,jakfaledeszczu
chluszcząwzbłękitniałyasfalt.Takchybawyglądatajfunalbo
tornado.
81
-PrzylotsamolotuzMadryturejstrzystadwajestopóźniony.
Następnykomunikatpodamyzaczterdzieścipięćminut!-głos
spikerkibyłmiłyimelodyjny,jakbyto,codziałosięzaszerokimi
oknami,zupełniejejniedotyczyło.
Znowuhukwstrząsnąłszybami.Gdzieśwgórze,napięterku,z
chrzęstemposypałosięszkło.Jakiśprzezzapomnieniepozostawiony
lufcik.
Pawełrozejrzałsiędookoła.Corobićprzeztenczas?Aha,prawda.
Masięzgłosićwbufecie.Alegdzietenbufet?
Zbufetembyłwiększyproblem.Znajdowałsięjużzaprzejściemdla
pasażerów,wczęściniedostępnejdlaczłowiekabezbiletuipaszportu.
Przystojnymężczyznawmundurzewojskochronypograniczana
uporczywąprośbęPawławywołałbufetowąWronkową.
-JestemPaweł-powiedziałściskająckurczowochlebak,jakbyktoś
zamierzałmugoodebrać.-PanRuszczyk
powiedział…
Tęgakobietazdołeczkaminapoliczkachzasępiłasięnie
nażarty.
-Chłopcze,mniepomocpotrzebna,aletamniktcięnie
wpuści,chyba…
-Chybażeco?-niecierpliwiłsięPaweł.Liczyłnajakiśpoczęstunek
lubchoćniewielkąsumkęzaobiecanąpracę.Wbrzuchuorkiestra
grałamumarszaiażdziw,żenikttego
niesłyszał.
-Chodźiniczemuniezaprzeczaj,cokolwiekbyśusłyszał.
Pawełprzywarłdobokubufetowej.Rodzinnieobjęciprzeciskalisię
międzypasażeramioczekującyminaodprawępaszportową.Anad
szklanymdachemszalałaulewa.To
82
imożeprzysłowiowyłutszczęściaosłabiłyczujnośćmundurowych.
-Panieporuczniku-wdzięczyłasięWronkowąukazując
najpiękniejszedołeczki-pozwolipansiostrzeńcowiprzejść?Tylkomi
szklankipomyje,powyciera…Zośkaodwczorajnaurlopie,ajasama,
urwaniegłowy,gościewkolejceczekają…
-Aletylkoraz,paniLusiu,tylkoraz.Inapaniodpowiedzialność.Nie
takdawnowyławialiśmytakiegosamegozlukubagażowegodo
Tunisu.Zachciałosięsynkowidalekichpodróży…
-Coteż,panieporuczniku!-uśmiechbufetowejbyłrozbrajający.-
Tożtorodzina!PiotruśwcaleniemainteresuwTunisie,prawda,
Piotr?
Pawełzrobiłgrymas,którywniczymnieprzypominałuśmiechu.
-AlejasięnazywamPaweł-zaprotestował,gdyjużobojeznaleźli
siępodrugiejstronieprzejścia.
Bufetowaniedbalemachnęładłonią.
-Cotam,wszystkojedno!Tujestzaplecze:woda,brudneszklanki,
ścierki…jalecędokontuaru,bokliencisięniecierpliwią!
Pawełniechętniezabrałsiędopracy.Zmywanienigdyniebyłojego
ulubionymzajęciem.Wdomuwymigiwałsię.jakumiał.Wkońcu
zawszerobiłatozaniegobabcia.Kiedyjeszczebyłamama-walczyła
oto,bypomagałwpracachdomowych.Apotem…
Mama.Znówzobaczyłjejjasnewłosy…inicwięcej.Walczącz
wrzątkiem,płynemdozmywaniaistertąbrudnychkufli,usiłował
wywołaćzpamięcijejrysy:oczy.nos.
83
usta.Nicztego.Zniknąłobrazkobiecejtwarzy,dotykdłoni,echo
głosu.Pustka.„Czytomożliwe?”-przeraziłsiętopiącrógścierki.Alenakliszypamięci
pozostałtylkocień.Negatyw.
Podwóchgodzinachniebyłojużśladubrudów.
-WylądowałsamolotzMadrytu,rejstrzystadwa!-megafonucichł,
byzamomentpowtórzyćinformację.
Pawełwjednejchwilicisnąłścierkęnastosczystychnaczyń.Spod
zlewozmywakachwyciłchlebakiwpadłdobufetu.
-Jajużmuszę…proszępani…
Bufetowaparzyłakawę.Zezręcznościąkuglarkinapełniała
aromatycznympłynemmałefiliżankizgrubegoporcelitu.
-Tyco,Piotruś?
-Jadosaliprzylotów.WylądowałMadryt.Mójtato
imama,panirozumie?
Zatrzepotałakrótkimipalcamijakserdelki.
-Teraz,kiedynajwięcejroboty?Poczekaj,samnieprzejdziesz,coja
mamztymipomocnikami!-Podałakawęinkasującsprawnie
należność.-Masztudwieście…-odliczyładwastuzłotowebanknoty.
-Leć!Pokażsięporucznikowi,któryciętuwpuścił.Niezapomnisz?
Skinąłgłową,pospieszniechwytającpieniądze.Niespodziewałsię
takiegozarobku.
Alenietobyłowtejchwilinajważniejsze.Przecieżwylądował
Madryt!
*
Burzaprzeszła.Tylkogdzieśnazachodziebłyskałojeszczei
przetaczałysiędalekie,cichnącegrzmoty.Deszcz
84
zulewyzmieniłsięwjednostajnyszeleszczącygradkropel.Paweł
sprintempokonałniewielkąodległość,aleitakwpadłdohali
przylotówzmokrągłowąiciemnymiplamamiwilgocinaramionach.
Pasażerówzmadryckiegorejsujeszczeniebyło.Zatooczekujących
sporo.Plątałsiępomiędzynimipodskakując,bylepiejdojrzeć,co
działosięzaochronnąszybą.Każdybydziśzwróciłnaniegouwagę.
Nietylkotychdwóchmundurowych.Staliuwejściaprzeczesując
ludzkąciżbęuważnymzawodowymspojrzeniem.
-Ten?
-Podobny.-Milicjantukradkiemzerknąłnamałąfotografięwyjętąz
kieszenimundurowejbluzy.
Pawełniewidziałnikogoiniczego.Zdenerwowanydonajwyższych
granic,uwagęskupiłnatym,codziałosiępodrugiejstronieoszklonej
górąściany.
-Dokumentypoproszę-czyjśsuchygłoswyrwałgozkontemplacji.
Właśnieruszyłataśmapodającabagaże.
-Co?
-Maszlegitymację?
Pawełzamrugałpowiekami.Niebyłprzygotowanynatakąsytuację.
Niepomyślał,żenależysięzabezpieczyć,opracowaćjakąś
wiarygodnąwersję.Byłnowicjuszem.Towszystko.Grzebałw
chlebaku,zupełnieniezdającsobiesprawyzpowagisytuacji.
Legitymacjęmiał,naturalnie.
Plutonowyuważnieprzejrzałtekturkęzpieczęciąszkołypodstawowej
imieniaStefanaJaracza.
-Ten?
-Tak.Pójdzieszznami.
Pawełterazdopieropoczułsuchośćwustach.
85
-Ja?Dlaczego?Czekamtunaprzylotrodziców.Samolotem,z
Madrytu.
Milicjanciwymienilispojrzenia.
-Poczekaszgdzieindziej.
Pawełszarpnąłsię,próbującdaćnurawnajwiększąludzkąciżbę.
Silnarękaudaremniłaucieczkę.
-Spokojnie,mały!-głosfunkcjonariuszabyłjakbymniejuprzejmy.
Zatochwytsprawny,wyuczony,niezawodny.
Pawełoczymapełnymiłezprzesuwałpotwarzach,włosach,
sylwetkachwychodzących.Prowadzonydoradiowozu,jużsięnie
wyrywał.Tylkowciążodwracałgłowę.Możestaniesięcud,ojciec
porzucibagażiwyratujesynazopresji.Aleniktpodobnydoojcanie
przyleciał.
Wózruszyłbłyskawicznie.Pawełsiedziałpomiędzymilicjantami,a
łzyjakgrochspływałymupopoliczkach.Nieniepokoiligo.Onicnie
pytali.Wieźlitam,dokądnakazywałobowiązek.
WtymdniuporazpierwszywswymtrzynastoletnimżyciuPaweł
zaznajomiłsięzwnętrzemMilicyjnejIzbyDziecka.
*
-Nazwisko?
-Brent.
-Imię?
-Paweł.
-Ilemaszlat?
Wzrokomiataprawiepustypokój.Jasnopomalowaneściany,
zakratowaneokno.Przystolikusiedzikobietawmundurzez
dystynkcjamikapitana.Mazmęczonątwarz,
86
kurzełapkiwokółoczuiwłosykolorukasztana,mocnoprzetykane
siwizną.
-Dlaczegouciekłeśzdomu?
Pawełmilczy.Comapowiedzieć?Przecieżsamdobrzeniewie,
dlaczegoopuściłdom.Babciagozamknęłanaklucz.Czytojest
dostatecznypowód?
Kobietacierpliwieczeka.Przeztenpokójprzewinęłysięjużsetkitak
samomilczącychchłopcówidziewczyn.Malizłodziejaszkowie
dopierostartującywtymfachu,początkującenarkomankioszklistych
oczachileniwychruchach,dziewczynyzpijackichrodzinszukające
naulicachwytchnieniaoddomowychawantur,poszukiwaczeprzygód
iskarbów.Uciekinierzy.
-Czywiesz,żebabciaodchodziodzmysłów?
-Idlategozamknęłamnienaklucz?-wybuchnąłzezłością.
-Niemogładaćsobieztobąrady.Wciążznikałeśnadługiegodziny.
Dlaczego?
Milczałzespuszczonągłową.Przecieżitakniezrozumie.Dorośli
niczegonierozumieją.Dlanichnajważniejszesąpozory:
uporządkowanydom,posiłkiostałejporze,czysteuszyiskarpetki.A
cowśrodkuczłowieka?Wduszy?Cotokogoobchodzi.Można
konaćztęsknotyzaciepłemczyjejśdłoni,zadotykiemust.Można
świradostawaćodczekania,nie,toniejestważne.Bylebyćwdomu
ooznaczonejporze.Wtedygra.WtedyjestO.K.
Kobietaniespuszczałaokazpłowejgłowychłopca.Wiedziała,co
szalejepodtąwąskosklepionączaszką.Jakietreścigalopują,jakie
sądywydajezbuntowanyumysł.Nieponaglała,cierpliwieczekając,
ażopadnąpierwsze
87
-Ja?Dlaczego?Czekamtunaprzylotrodziców.Samolotem,z
Madrytu.
Milicjanciwymienilispojrzenia.
-Poczekaszgdzieindziej.
Pawełszarpnąłsię,próbującdaćnurawnajwiększąludzkąciżbę.
Silnarękaudaremniłaucieczkę.
-Spokojnie,mały!-głosfunkcjonariuszabyłjakbymniejuprzejmy.
Zatochwytsprawny,wyuczony,niezawodny.
Pawełoczymapełnymiłezprzesuwałpotwarzach,włosach,
sylwetkachwychodzących.Prowadzonydoradiowozu,jużsięnie
wyrywał.Tylkowciążodwracałgłowę.Możestaniesięcud,ojciec
porzucibagażiwyratujesynazopresji.Aleniktpodobnydoojcanie
przyleciał.
Wózruszyłbłyskawicznie.Pawełsiedziałpomiędzymilicjantami,a
łzyjakgrochspływałymupopoliczkach.Nieniepokoiligo.Onicnie
pytali.Wieźlitam,dokądnakazywałobowiązek.
WtymdniuporazpierwszywswymtrzynastoletnimżyciuPaweł
zaznajomiłsięzwnętrzemMilicyjnejIzbyDziecka.
-Nazwisko?
-Brent.
-Imię?
-Paweł.
-Ilemaszlat?
Wzrokomiataprawiepustypokój.Jasnopomalowaneściany,
zakratowaneokno.Przystolikusiedzikobietawmundurzez
dystynkcjamikapitana.Mazmęczonątwarz,
86
kurzełapkiwokółoczuiwłosykolorukasztana,mocnoprzetykane
siwizną.
-Dlaczegouciekłeśzdomu?
Pawełmilczy.Comapowiedzieć?Przecieżsamdobrzeniewie,
dlaczegoopuściłdom.Babciagozamknęłanaklucz.Czytojest
dostatecznypowód?
Kobietacierpliwieczeka.Przeztenpokójprzewinęłysięjużsetkitak
samomilczącychchłopcówidziewczyn.Malizłodziejaszkowie
dopierostartującywtymfachu,początkującenarkomankioszklistych
oczachileniwychruchach,dziewczynyzpijackichrodzinszukające
naulicachwytchnieniaoddomowychawantur,poszukiwaczeprzygód
iskarbów.Uciekinierzy.
-Czywiesz,żebabciaodchodziodzmysłów?
-Idlategozamknęłamnienaklucz?-wybuchnąłzezłością.
-Niemogładaćsobieztobąrady.Wciążznikałeśnadługiegodziny.
Dlaczego?
Milczałzespuszczonągłową.Przecieżitakniezrozumie.Dorośli
niczegonierozumieją.Dlanichnajważniejszesąpozory:
uporządkowanydom,posiłkiostałejporze,czysteuszyiskarpetki.A
cowśrodkuczłowieka?Wduszy?Cotokogoobchodzi.Można
konaćztęsknotyzaciepłemczyjejśdłoni,zadotykiemust.Można
świradostawaćodczekania,nie,toniejestważne.Bylebyćwdomu
ooznaczonejporze.Wtedygra.WtedyjestO.K.
Kobietaniespuszczałaokazpłowejgłowychłopca.Wiedziała,co
szalejepodtąwąskosklepionączaszką.Jakietreścigalopują,jakie
sądywydajezbuntowanyumysł.Nieponaglała,cierpliwieczekając,
ażopadnąpierwsze
87
emocje.Miałaczas,doświadczenieiniezbędnąwiedzępsychologa.
Sekundymijały,wlokłysięminuty.Leczmiędzyniminiewytworzyła
siężadnawspólnanićporozumienia.
WreszcieniewytrzymałPaweł.
-Długotubędęsiedział?
-Dopókinieprzyjdziepociebiebabcia.Jużjązawiadomiliśmy.Wie,
gdziejesteś.
Chłopiecprzygryzłwargi.„Oczywiściebabciazabierzemniedo
domu.Znówzamknie…”
-Alejaitakucieknę!-wysapałzezłością.-Ucieknę!
-Możliwe.-Kobietaniewydawałasięspecjalniezmartwionatym
szczerymwyznaniem.-Bardzomożliwe.
Pawełzdziwionypodniósłgłowę.Spotkałysięszare,
rozgorączkowaneoczychłopcaibladoniebieskie,zmęczone,chłodne.
-Znówmniezłapiecie?
-Naturalnie.Zatonampłacą.
Pawełporazpierwszysięuśmiechnął.Podobałamusiętaodpowiedź.
Itakobieta.
-Dużopłacąwmilicji?
-Taksobie.-KapitanSzczuckawestchnęła.-Jakdorośniesz,
zapraszamywnaszeszeregi.
-Uciekinierówteżbierzecie?
-Byłychuciekinierów!-uśmiechopromieniłzmęczonątwarz.-Za
dziesięćlatsambędzieszsięśmiałnawspomnienieprzygódz
dzieciństwa.
Tak,mogławtensposóbrozmawiaćzchłopcemsiedzącym
naprzeciwko.Jestnajwyraźniejjednymztychpiskląt,którezbyt
wcześniewychyliłosięzgniazda.Właściwie
88
pokierowanewyjdzienaludzi.Macharakter,topewne.Narazie
zbuntowany,przekornyinieufny.Białakarta,naktórejloswypisze
wielkieTAKlubwielkieNIE.Nadtymwartopopracować.
Wszedłniższyszczeblemfunkcjonariusz.Miałokrągłątwarzpodobną
dofutbolowejpiłki.
-Obywatelkokapitanie,meldujęsięzbabcią.
Ustakobietydrgnęły.Chybabyłojakieśdrobnepotknięciewtym
służbowymmeldunku.Niezwróciłajednakuwagi.
-Prosić.
Babciabyłachybajeszczemniejsza.Ibardziejsiwa.Zapłakane
czerwoneoczyitasamastarawysłużonatorbanazakupy.Pawłowi
ścisnęłosięserce.Wpierwszymodruchuchciałpędzić,przytulićsię
doszarejbluzki,wtopić,posłuchaćspokojnegorytmuserca,jak
wtedy,gdybyłmalutki.Odwróciłsięnastołkuizamarł.Drobne
dłoniestaruszkiuniosłysięwgórę.Zoczulunęłyłzy.Przerywanym
głosemwykrzykiwałapiskliwie:
-ZacopanBógmnietakpokarał?Paweł,czytyniemaszrozumu?
Ludzie,cojatakiegozrobiłam,żebymnietakkarać?Zajakie
grzechy…
KapitanSzczuckalekkouniosłasięzmiejsca.Jedenrzutokaw
kierunkuchłopcaupewniłją,żesytuacjastracona.Miałazazłe
staruszcejejniewczesnebiadolenie.Nietaknależypozyskiwaćczyjąś
miłość,zaufanie.Leczzdrugiejstrony…czegóżmożnawymagaćod
nieszczęsnejstarości,taksamoporzuconejiskazanejnawieczny
strachożyciewnuka.Dważycia,dwanieszczęścia,dwietragedie.
Aleonamusiwalczyćochłopaka.Iniedlatego,żejejzatopłacą.
89
Takiwybrałazawód:nawracaniegrzesznikównawłaściwądrogę.
Jedenasteprzykazanie:pomóżbliźniemuswemu,ozapłatęnieproś.
-Paweł,wyjdźnachwilęnakorytarz,dobrze?Chłopiecwolno
podnosiłsięzestołka.Wbiłwzrok
wdrzwi.Wgłowiezaświtałamyśl.
-Nicztego!-uśmiechnęłasięSzczucka.-Stądniezwiejesz,pilnują.
Pawełwścieklebłysnąłokiem.„Mózgmiprześwietlaczyjak?”Minął
płaczącąstaruszkęibezsłowawyszedłna
korytarz.
-Proszę,niechsiępaniuspokoi-poprosiłamilicjantka,podsuwając
staruszceszklankęwodyzsyfonu.Upiłajakptak.Maleńkiłyczek.Za
oknamiwciążstałupał.Wzmatowiałympowietrzuunosiłysię
drobinykurzu.Wielkastaraakacjazwieszałasmętnieumęczone
słońcemliście.Ciszęprzerywałobrzęczeniemuchy.-Trzeba
zrozumieć
chłopca.
Staruszkaotarłaoczymokrąchusteczką.Wjejwzroku
byłomorzesmutku.
-Zostawiligo.Rodzice.Cojamamrobić?Corobić?
-Tak,wiem.Alewidzipani…onimająjeszczeważnepaszporty,
mogąwkażdejchwiliwrócić.Notujemycorazczęściejtakie
wypadki.Zaczepiąsięgdzieś,popracują
iwracają-
-Tozięć!Jegowina!Córkanigdyby…-znówłzypłyną
ciurkiempopomarszczonychpoliczkach.
_Nieczasterazszukaćwinnego,tonamnicnieda.Chłopcu
potrzebnyjestdom.Iproszęgoniezamykaćnaklucz.Toogranicza
jegowewnętrznąpotrzebęswobody.
90
-Tożonmazadużotej…jakpanimówi,swobody!Całymidniami
gdzieśsięwłóczy,nanocdodomuniewraca…
KapitanSzczuckawzdycha.Ileżonajużtuwidziałatakichsamych
zmaltretowanych,zapłakanychtwarzy.
-Ajednakproszęzaufaćidaćchłopcudrugąparękluczy.Pozatym
należałobygoczymśzająć,zainteresować.Jestwmieścieakcja,która
sięnazywa„Nieobozowelato”.Mógłbytamgraćwpiłkę,chodzićna
basen.Możemywtympomóc…
-Czyjawiem?Ipieniędzyniema…tylkotamojarenta…
Milicjantkatłumaczy,przekonuje.Starakobietapotakuje,siąkaw
chustkę.Aleniezmieniazdania.Rozstająsięprzyjaźnie,alebez
porozumienia.
Gdywychodzą,Pawełpodnosisięzławki.Niezwiał.Niemiałcienia
szansy.
-Dowidzenia,Paweł!-KapitanSzczuckapodajemurękę.-Mam
nadzieję,żetuniewrócisz.
Chłopiecprzestępujeznoginanogę.Chcestądjaknajszybciejwyjść.
Jutropiątek.Potemsobota,niedzielaiponiedziałek.Wewtoreko
jedenastejdwadzieściapięćznówmusibyćnalotnisku.Ibędzie.
Dodomuwracająwmilczeniu.Wkuchnibałagan,niesprzątnięteze
stołupoporannymposiłku.Pawełwyjmujezkieszenistozłotych.
Kładzieobokpęczkapietruszki.
-Oddaję,copożyczyłem.Narazietyle.Więcejnigdyniewezmę.
*Nadziałcecichoijakośsmutno.Doszczętnieobjedzonekrzaki
malin.Gruszkijeszczeniedojrzały,majązielonosza-
91
rąskórkę.Jestciemnyponuryranek.Wpowietrzuwisideszczi
pajęczenicirozciągniętepomiędzygałązkamiberberysu.Chwasty,
dawnonieplewione,zarosłypółnocnąstronęaltany,gdziezłotokap
pukarozcapierzonymipalcamigałęzidozakurzonegookna.
„GdziejestRuszczyk?-dziwisięPawełprzysiadającnapieńkupod
gruszą.-Czyżbyniebyłogoodostatniegospotkania?”
Zaplecamicośszeleści.Ostrożnełapymiękkoroztrącająkępytraw.
Szarycieńmaterializujesięnaścieżce.Popielatefutrogładko
wylizane,puszystyogonkołyszesięleniwie.
-Cześć,Maciek!-mówiPawełcicho.
Kotnieucieka,słucha.Jednałapawpowietrzu,ogonzamiataścieżkę.
Przysiadł.
-Zostaliśmysamiczyjak?
Zwierzępodnosisię,robiparękroków.JesttużkołoPawiowejnogi.
Kładziesięnatrawiezwiniętewkłębek.Koniecogonatrafiado
pyszczka.
-Niewolnossaćogona!-mówiPawełostro.
Kotwypuszczaogon.Jegokoniuszekjestciemniejszy,wilgotny,
porządniewyssany.
-Mnieteżniepozwalalissaćpalca,kiedybyłemmały-tłumaczy
Pawełwyskubującdrzazgizpieńka.-Tatosmarowałmigomusztardą
ijodyną,żebymtylkoniepakowałdobuzi.Wiesz,cotomusztarda,
Maciek?
Kotaopowieśćchybaniezbytzainteresowała.Jegobłękitne
rozleniwioneoczynaglerobiąsiężółte.Toptak.Siadłnałodydze
georginii,któraażsięugięła.Nieświadomniebezpieczeństwahuśta
siępoćwierkująccośzprzejęciem.Kotuprądprzebiegaprzezgrzbiet.
Wolnowyprężasię,rozpłasz-
92
czawtrawie.Jesttylkowzrokiemutkwionymwmałymszarym
kłębuszku.Pazurybezszelestnieskrobiąziemię.Jakwypuszczona
strzałaspadanagałązkę,którałamiesięzsuchymtrzaskiem.Łopot
skrzydełoznajmiatryumfującąucieczkęwróbla.
Kotzawiedzionyizawstydzonykołuje,krąży,przysiada.Gdywraca,
puszystyimiękki,jakbynicsięniestało,Pawełmówizniechęcony:
-Jesteśmordercą,Maćku!
Kotliżełapę.Jużzapomniałonieudanympolowaniu.Teraz
obwąchujechlebak.
-Wyczułeśrybkę?Todlaciebie.No,masz!
Kotłykasurowąrybę,szeleścipapierem.Skończył.Błękitneoczy
mrużąsię,zostałyjużtylkoszparki.
-Wystałemjądlaciebiewkolejce,tybandyto!
Alebandytajużśpi.Izapewneśniąmusiętłustewróble.Setki
tłustych,smakowitychwróbli.
PawełodchodzizostawiającsłodkouśpionegoMaćka.Chętniebygo
zesobązabrał.Alebabcianigdysięnakotaniezgodzi.Takjak
niegdyśniechciałasięzgodzićnapsa.Autobussuniewolnoprzez
mostnaWiśle.Poostatnichopadachwodaprzybrała,zniknęły
piaszczystełachy.Nurttoczysięwolno,makolorwypranejścierki.W
przybrzeżnychkrzakachrozłożylisięwędkarze.Środkiem,porykując,
płyniebarka.
Naprzystankutłumludzi.Jużzaczęłysiępowrotyzpracy.Pawełz
ulgąwysiada.Bawełnianakoszulkalepisiędopleców.Dwóch
chłopakówtoczywózekpełenstarychgazet.Niezręczniepociągnięty
zderzasięzesłupemlatarni.Nabruksypiąsięzwiązanesznurkiem
paczkistaroci,brudna
93
tektura,jakieśpudła.Pawełtkniętyodruchemrzucasięnapomoc.
Znosi,zbiera,ładujebezsłowa.Kiedyotrzepawszyzakurzonedłonie
unosichlebak,widzistojącegowrozkrokuwyrostkaztatuażemna
dłoni.
-Tyco,koleś?Bezinteresowny?Pawełmrugarzęsami.
-Boco?
-Nic.Skądjesteś?
-Stąd.
Tatuowanymarszczynos.Podchodzidrugi,młodszy,zatocaływ
piegi.Nawetszyjęmapiegowatą.
-Mogęwziąćciędospóły.Gra?
Pawełwzruszaramionami.Pewnieznówjakaśmafiasycylijska.
-Jużzbierałembutelki.Alemitakijedenkazałoddać
połowęzarobku.
Piegowatyśmiejesięgłośno.Wśmiechuukazujeróżowe
dziąsła.
-Alegangrena!
-OnsięnienazywaGangrena,tylkoGanges.Adrugi
Zadra.
Tatuowanymachapogardliwiedłonią.
_Wiem,Śródmieście.Pocosiętampchałeś,koleś,skorotu
mieszkasz?
-Takwyszło.-Pawełniemaochotyspowiadaćsięnaśrodkuulicy.
Wózektarasujeprzejście,trzebagopopchnąć.Wędrująwetrójkę.
Przedstarąkamienicąpamiętającąjeszczeczasysprzedpierwszej
wojnyświatowejtatuowanyzatrzymujesię.
94
-No,dobra.Totutaj.Chceszzostać-zostań.Anie,tospływaj.
NazywająmnieZłotowa.Bozazłotówkępójdęnakolanachdo
Częstochowy.TenpiegustoHaczyk.No?
To„no”byłoznakiemzapytaniaistosunkiemdoświatazpraskiego
brzegu.
Pawełwahałsię.Pieniądzesąkonieczne.Choćbynabilety
autobusowe.StądnaOkęcietrzebasięprzesiadać.Częśćzarobku
oddababci,częśćwydanarybę,dziśnieśmierdziałgroszem.
-Dobrze.Chętniezwamipopracuję.Gdziezbieracietęmakulaturę?
Poludziach?
Złotowaskrzywiłsię.
-E,tam!Ludziedziśnieużyci,nicniedadzą.Nawetstarejgazety
żałują.Trzebakombinować.
-Najlepiejuprzedzićśmieciarzy,bojakwywiozą,tojużmożeszsię,
bracie,pożegnać.-Haczykbyłfachowcemwbranży.Towidaćna
pierwszyrzutoka.-Czasmasz?
-Mam.
-Tozasuwajpośmietnikach,byleraniutko.Wózekjakiśmasz?A
taczki…no,cokolwiek…
-Babciamatakątorbęnakółkach…może…Złotowazręcznie
wykręciłwózkiem.Bramastarejkamienicyobłaziłardzą.
-Twojasprawa.Słuchaj…jakcięnazywają?
-Paweł.
Złotowalekceważącopokiwałgłową.Postukałsiępalcempoczole.
-Unas,koleś,imionaniepopularne.Trzebamiećjakąśksywę…
95
Pawełzatrzepotałrzęsami.,,Cototakiegoksywa?Zapytać?”.
WybawiłgoHaczyk.
-Onniewie,cotoznaczy!To,bracie,wzłodziejskimjęzyku…
przezwisko!
-Aha.-Pawełbyłpojętny.Jużniezapomni.Ażeżargonzłodziejski?
Cóżtoszkodzi?-Tojaksięmamprzedstawiać?
Złotowamrugnąłokiem.PrzyjrzałsięPawłowiodstópdogłów.
-Bojawiem?Może…Ulizany?Takiemaszuczesanewłoski,iw
ogóle…
-JużlepiejUlzana,jakwódzApaczów!-broniłsięPaweł.
Roześmielisięgłośno.Obajbylinatymfilmie.
-Nierozśmieszajmnie,koleś.Takizciebiewódz,jakzemnie
baletnica!BędzieszUlizany,ikoniec.
Niebyłodyskusji.Przezwiskanaogółpadająznienackaiprzylegają
doczłowiekaciasnojakdrugaskóra.Albojakrzep.
-Gdziewasznajdę?Mieszkamtam,wtychnowychblokach.
-Amytu.Podszóstym.Składowiskojestnapodwórkukołoszopy.
Jakbycięćocośzahaczał,tomów,żejesteśodZłotowy.Ijeszcze
jedno:forsędzielimysprawiedliwie.Conieznaczyporówno.Alei
taktrzebasięnaharować,uprzedzam.
-Dobrze.Zacznęodjutra.Cześć.
-Cześć,koleś.
EdukacjęśmieciarzazacząłPawełprzedszóstąrano.Jeszczezanim
babciawstała.Ubrałsięszybko,omyciu
96
zapomniał.Byłkolejnywtorek,należałowięczjawićsięnalotnisku
punktualnie.Wziąłtorbęzkółkamiiwyruszyłwindąnaposzukiwanie
papierowegoszczęścia.Miałfart.Przeddomemdozorcazamiatał
chodnik.
-Cotakwcześnie?-zagadnął.
-Zbierammakulaturę-pochwaliłsięPaweł.-Możepanwie,gdzie
najwięcejstarychgazet?
Dozorcamiotłąwskazałschowek.Tamwłaśniestałymetalowekubły
napełnioneśmieciamiwybranymizezsypów.
-Możeszwziąć.Tatojużwrócił?Miałdomniejakąśsprawę.Chyba
kranprzeciekałczycoś.
-Niedługowróci-Pawełbyłtegoprawiepewny.-Akran
rzeczywiściecieknie.Włazience.
Sporoczasuzmitrężył,zanimspenetrowałwszystkiekubły.Nie
najprzyjemniejszezajęciewśródfetorurozkładającychsięodpadków.
Byłotrochęgazet,jakieśpogniecionepudła.Ułożyłtowszystko
równowtorbie.Mało.Ruszyłwięcdalej.Natrzecimpodwórku
pachniałociastem.Pawełpoczułgłód.Ostatniostalebyłgłodny,a
przecieżbabciagotowała,comogła.Kiedyprzetrząsałkolejny
schowek,dopadłagoPoldzia.
-Cześć,Paweł!Wcosiębawisz?
„Głupiazołza.Wydajejejsię,żetozabawa!”-pomyślałponuro.
Poldziagryzłaciepłądrożdżówkę.Chłopiecprzełknąłślinę.
-Maszjakieśgazety?
Poldziaprzeczącopokręciłagłową.
-Pococi?
97
-Jakniemasz,tospływaj!
A’ePoldziabyładziśnastawionapokojowo.Połknęłaogrorrinykęs
drożdżówkizjagodamiipokazałaczarnyjęzyk.
~Ajawiem,gdziebyłomalowanie!
Pawełwzruszyłramionami.Cóżgomożeobchodzićjakieś
malowanie.Napomocnikamalarzasięnienadaje.Oddalałsięciągnąc
jU2solidniewypchanątorbę.Dziewczynkadogoniłag0
~Niestójminadrodze!-wrzasnąłzły,bowidokdrugiejdrożdżówki,
któraniewiedziećskądpojawiłasięwPoldzi-neJ^Іопі,doprowadził
godofurii.
~Tam,gdziemalują,jestsporopapierów-oznajmiłałaskąwje_N|e
^jarzysz?
0jarzył.Terazjużkojarzył.Ludziezawszeochraniająpodłogi
gazetami,żebyichniezabrudzićfarbą.
-No?-przystanął.
_UNowaków.Napierwszympiętrze.Rodziceniewrócili.aQc[oc[a
jakrozmawiałaztwojąbabcią,tobabciajej0P0Madała…
Wlęcejpowiedziećniezdążyła.Pawełpuściłwózekiprzyskoczył^0
njejzzaciśniętymipięściami.
_Typlotkaro!Jaknieprzestaniesz,tojaci…
_Mamooo!-zaniosłasięPoldziadzikimwrzaskiem.-0n8Цbije!
^awełochłonął.AtakąmiałochotęspraćPoldzięna
kwasnejabłkowłaśnie„nakwaśnejabłko”.Takmawiał
AlepoPoldziniebyłośladu.Pociągnąłwózekpod
sąsiedniblok.Rzeczywiście.Stosgazetpochlapanychfarbą
zwinnywnieporządnyrulonwskazywał,żemalarzeszczę-
98
śliwieopuścilimieszkanie.Załadowałrulon.Ponieważniemieściłsię
wtorbie,przywiązałgosznurkiem.Takobjuczonyzjawiłsięprzed
drzwiamimieszkania.Zadzwonił.Szuraniekapciwskazywało,że
babciajużjestnanogach.
-Paweł?Cotowszystkomaznaczyć?Dokądciągniesztebrudy?
-Toniesąbrudy,babciu,tylkomakulatura.
-Niepozwalam!Niepozwalamwnosićtegodomieszkania!Czyty
wiesz,ilemniezdrowiakosztujecodziennesprzątanie?Żebyśchociaż
razsamwziąłszczotkędozamiatania…
-Wezmę-wykrztusiłPaweł.-Conabrudzę,topozamiatam.A
makulaturajestnasprzedaż.
Babcianieustępowała.
-Niepozwalam!Czyniewidzisz,żejużsiłytracę?
-Muszęzarobićpieniądze.
Pawełominąłją.Teżniezamierzałustąpić.Zresztąbardzospieszył
sięnalotnisko.
Staruszkalamentowałagłośno.Zachwilęwruchposzłachustkado
nosa.
-Niewdzięcznedziecko!
Pawełpostanowiłniedyskutować.Toprawda,żezostalisami.Żesą
nasiebieskazani.Aleniedługorodzicewrócą.Napewnowrócą.
Wtedywszystkosięzmieni.
-Dostanęśniadanie?-spytał,gdyjużopróżniłtorbę.Popołudniu
odstawigazety.Albolepiejjutrorano.
Staruszkachlipałajeszczepobrzękującłyżeczkami.
-Tymniedogrobuwpędzisz!
Szybkołykałgorącemlekoprzegrywającchlebemzpowidłami.
Pewnie,drożdżówkilepsze,alecorobić?Dawniej
99
poprosiłbybabcię.Umiałajepiec.Jeszczejakumiała.Ale
dziś…
-Dajmikluczeodmieszkania-poprosił.Głośniejszczęknęła
pokrywka.
-Jeszczezgubisz…
-Niezgubię.Niejestemdzieckiem.Muszęterazpojechaćna
Mokotów.Dokolegi.
Nieodezwałasię.Myłakubkipodkranemzciepłąwodą.Mała,
zasuszona,nieszczęśliwa.Pawłowizrobiłosięjejżal.Podszedłzboku
ijakdawniejobjąłjąwpół.Przylgnąłpoliczkiemdorękawaspranej
bluzki.
-Babciu…Zapłakałacicho,żałośnie.
-Toprzezniego…przeztwegoojca…
Pawełzesztywniał.Prysłgdzieśnastrój.Zapiekłanienawiśćdo
człowieka,którybyłjegoojcem,niemogłastanowićpomostudo
porozumienia.Nienawiśćtostraszneuczucie,któregdyrazomota
człowieka,niepuści.Iniejestważne,czyjestsiędorosłym,czytylko
trzynastoletnimdzieckiem.‘
.
-Nigdywięcejniemówtakonim!-krzyknąłodskakującnaśrodek
kuchni.-Jakochamtatę!Kocham,rozumiesz?
Wybiegłtrzasnąwszydrzwiami.Płakałbiegnącdoautobusu.Łzy
przesłaniałymuwzrok,zacierałykontury,rozmazywałyświat,który
niebyłmużyczliwy.
*NaOkęciupanowałwyjątkowyruch.Odprawianotrzy
pięćdziesięcioosobo-Wegrupyturystyczne.
CzarterdoAten-poinformowałmechanikzrudymi
100
wąsami,któregoPawełpoznałprzedmiesiącem.-Naszelotnisko
zaczynapękaćwszwach.
-Trzebabudowaćnowe!-skonstatowałPawełustępujączdrogi
objuczonemubagażowemu.
-Apewnie.Trzeba.Sąjużnawetplany.
-Tokiedyzaczynamy?-Słowo„zaczynamy”Pawełzaakcentował
specjalnie.Czułsiętuwspółgospodarzem,prawiewspółwłaścicielem
pasówstartowychiwieżykontrolnej.Choćdlalotniskazrobił
niewiele,ot,umyłparęszklanek,kufliitalerzyków.Itonielegalnie.
Mechanikpodciągnąłnogawkikombinezonu.Byłwyraźnieza
obszernynaśredniwzrostrudowąsego.
-Jaksiędorobimytrochęwięcejpieniążków-mruknął.
-Narazieklops,figaipiwko.
-WylądowałsamolotzMadrytu,rejsnumertrzystadwa
-głoswmegafoniefalowałjakupałzaoknem.
-Tojalecę!Cześć!
-Dobregodnia!
*Oczekującychbyłotakmało,żePawełnatychmiastdostrzegłblond
ogonekZuzanki.Stałaobokwopisty,zewzrokiemwbitymwwyjście.
Pawełulokowałsięwdrugimkącie,alestalezerkał,corobiKrólik.
„Zapytaćterazczypóźniej?-myślałprzypatrującsięwłasnym
brudnymtenisówkom.-Ruszczykatakdawnoniebyłonadziałce…
możeonacoświe?Teraz!”-zadecydował.
-Cześć!-powiedziałzaszedłszyjązboku.Odwróciłagłowę.Miała
niebieskieroześmianeoczy.
-Toty?Coturobisz?
-CzekamnaMadryt.Aty?
101
-Też.Tatopilotuje.Lubiętuponiegoprzychodzić.Wszyscymnie
znają…
-CosłychaćuRuszczyka?No…panaLeona?Oczydziewczynki
przygasły.
-Jestbardzochory.Tatuśmówi,żeumrze.Pawełprzełknąłślinę.
-Cotygadaszzabzdury?Dlaczegomiałbyumrzeć?Jateżbyłemw
szpitaluinieumarłem!
Zuzankapotarłapalcemnos.
-No…tatuśtakmówił…
Pawełjużsięnieodezwał.Skoroojciecwyznałjejtakokrutną
prawdę…dlaczegomiałbykłamać?
Zaczęliwychodzićpasażerowie.Jakzwyklenatejliniibyłkomplet;
opalonetwarzeidekolty,kolorowesuknieistosybagażu,plastykowe
torbyzhiszpańskiminapisami,przezroczystesiatkiwyładowane
owocamipołudniowymi,słomkowekapelusze.Całyblichtrdalekiego,
nieznanegoświata.Zamajaczyłaszczupłasylwetka,wspaniałewłosy
kolorupszenicy.Pawełpoczułskurczserca.Suchewargiszepnęły:
-Mama!
Rzuciłsięjakoszalałytratującludziiichbagaże.Dopadłjąwsamych
drzwiach.Szarpnąłzarękawhaftowanejkasty-lijskiejbluzki.
Spojrzałynaniegochłodne,zieloneoczyobcejkobiety.
Pawełskamieniał.Napobladłeczołowystąpiłygrubekroplepotu.Nie
potrafiłwykrztusićanijednegosensownegosłowa.Wargidrżały,
jakbyzamomentmiałwybuchnąćpłaczem.Wycofałsiędziwiąc,że
noginieodmawiająmuposłuszeństwa.Czułsięstraszliwieoszukany.
-Toon,tatusiu,Paweł.
102
GłosZuzankidocierałdoniegojakpoprzezszumulewy.Aprzecież
tam,nazewnątrz,świeciłosłońce.Stałniczymdrewnianypajacyk,
popychanyprzezludzi,którymsięnieusuwałzdrogi.Krew
pulsowałamuwskroniach;nieznośnieciążyłnaramieniuchlebak.
-Cocijest,chłopcze?Jesteśtakiblady-ojciecZuzankiwmundurze
pilotapochylałnadnimciemnąbrodę.
Pawełwracałzdalekiejpodróży.
-Ja?Nie…tylkotakgorąco…
-Zabierzemygozsobą!—kapitanmówiłtonemnieznoszącym
sprzeciwu.-Janek,masztuswojegorolls-roy-се’а?Podrzucisznas?
Drugipilotskinąłgłową.
-Naturalnie.
Rolls-royceokazałsięmaluchemwkolorzezupypomidorowej.
Zuzankaniechciałazanicpuścićojca,więcPawełusiadłzprzodu.
Niejechalidaleko.„Osiedlepilotów”,jakjenazywali,wznosiłosię
wieżowcaminieopodallotniska.Pawełczułsiędziwnieodrętwiały.
Pozwalałsobąsterowaćtemubrodaczowiostanowczymgłosie,jakby
niebyłżywymchłopcem,leczmaszynązniebieskimżurawiemna
ogonie.
Mieszkaniebyłowygodne,trzypokojowe,zdużąloggiąocienioną
pnącympowojem.
-Totenchłopiec,októrymwspominałwujekLeon-szepnąłkapitan
Lenkiewiczcałującnapowitanieżonę.-Ten…zlotniska.Chybadziś
przeżyłjakiśszokalbojestchory…
MamaZuzankibyładrobnąbrunetkąotwarzywkształcieserca.
„DużyKrólik”-pomyślałPawełleniwie-Niewiedział,czego
właściwieodniegochcą,dlaczegoznalazłsię
103
wtymprzytulnym,zesmakiemurządzonymmieszkaniu.Posadzony
wfotelutkwiłtamnieporuszywszysięitylkowzrokiemnotował
szczegółyświadczące,iżwłaścicieltegogniazdkapodróżujepocałym
świecie.Afrykańskiemaski,holenderskiekafle,włoskiereprodukcje
światowegomalarstwaipuszkiduńskiegopiwa.
-ChceszposłuchaćzespołuRock-River?-Zuzankajużzakładała
taśmędomagnetofonu.
Zachwilębłogąciszęprzerwałyrytmicznesynkopyostrejmuzyki.
Pawełniesłuchał.Znówprzedoczymastanęłamuzdziwionatwarz
obcejkobietyopszenicznychwłosach.Tejzlotniska.Nawetnie
wiedział,żepłacze.
-Cocijest?-chłodnadłońdotknęłarozpalonegoczoła.-Masz
gorączkę?
Pawełwstydziłsięipłakał.Niepotrafiłsięopanować.Tobyło
silniejszeodniego.OdwracałoczyodzatroskanejtwarzyDużego
Królika.
-Robert-powiedziałapaniLenkiewiczowawchodzącdołazienki.
—Możetyznimporozmawiasz,dowieszsię,ocochodzi?
-Dobrze.Dajciemucośdojedzenia.Iwyłączcietęmuzykę!
Zuzankazezłościąnacisnęłaklawiszmagnetofonu.Byłazła,że
sprowadzonotuobcegochłopaka.Terazojcieczamiastniązajmujesię
tympłaksą!
Pawełodmówiłzjedzeniaobiadu.Niemógłbyprzełknąćniczego.Z
przyjemnościąpiłostry,cierpkisokpomarańczowy.„Madęin
Spanish”—przeczytałnapisnapuszce.Hiszpania.Nienawidziłtego
kraju.Wyszedłnabalkon.Widokzsiódmegopiętrabyłwspaniały.
Tużzawąskąuliczką
104
ciągnęłysięogrodyobsypanekępamiróż.Nahoryzoncie,trochęw
lewo,majaczyłymałeicienkieniczymważkisamoloty.Słychaćbyło
ichstartilądowanie.Gdzieśtam,hen,zakępągruszczyjabłoni
sterczałajakpudełkozapałekwieżakontrolnalotniska.
-Przyglądaszsięsamolotom?-spytałkapitanLenkiewiczstając
obok.Niewyglądałjużnatakiegosurowegojakprzedtem,w
mundurzezezłotymipaskaminarękawie.
-Tak.Lubięlotnisko.Zacząłemtuprzychodzićjużwczerwcu.
-NaimięmaszPaweł?Czytak?
-Tak.
-Czekasznakogośtam…nalotnisku?-głoskapitanabyłnormalny.
Pytanienieobowiązujące.Możnaodpowiedziećlubnie.
Pawełodwróciłsię.Spoglądałwprostwoczykolorukasztana.
-Czekamnarodziców.Gdzieś…zapodzialisięwHiszpanii.Alena
pewnowrócą.Będęchodziłtamtakdługo,aż…
-Rozumiem-odparłkapitanzapalającfajkę.Dympachniałdziwnie
korzennie.-Mogęciwczymśpomóc?
Pawełszurałtenisówkąpobetonieloggi.
-Pan…latadoMadrytu.Mógłbypanonichzapytać?Nazywamsię
Brent.MójtatoStanisław.AmamaEwa.Mógłbypan?
Dymzfajkizwijałsięwpierścienie,rozpływałwdrgającymodupału
powietrzu.
-Spróbuję.SkontaktujęsięzkonsulatempolskimwMadrycie.Może
coświedzą.Ale…nieróbsobiezbytwielkichnadziei.Będętam
najprawdopodobniejzadwatygodnie.
105
-Odtegoczwartku?Oddziś?
-Takwypadazharmonogramulotów.Oczywiście,możesięcoś
zmienić…bywająnagłezastępstwanainnychtrasach.Jednomogęci
obiecać:niezapomnę.
-Dziękuję.-Pawełchciałjużwyjść.Tarodzinnaatmosferabyłazbyt
bolesna.ObaKróliki,dużyimały,obracałysięwyłączniewokół
sprawmężczyzny-władcytejkróliczejjamy.Jeszczerazzerknąłna
ogrodyrozciągającesięustópwieżowca.
-Todziałkipracownicze?
-Tak.-Lenkiewiczpostukałwygasłąfajkąoskrzynkęnakwiaty.-
Tak.
-Dlaczegopowiedziałpan,żepanRuszczykumrze?Kapitan
przygryzłwargi.
-Skądotymwiesz?
-OdKróli…odZuzanki.
-Toprawda.Niemadlaniegoratunku.Jeszczerazczydwamoże
poczućsięlepiej…aletokoniec.Natęchorobęświatniewynalazł
jeszczelekarstwa.
-Tostraszne-wymruczałPaweł.Śmierćbyładlaniegodotąd
pojęciemmglistym,znaczeniemsłownikowym.Nigdyniezetknąłsię
zniąbezpośrednio.-Idęjuż-powiedział.-Babcianiedałamikluczy,
aja…
-Poczekaj,zejdęiwsadzęciędotaksówki.
Pawełprzerażonyzatrzepotałrękami.„Taksówka?Skądjawezmętyle
pieniędzy!”-Spłoszonyzacząłprotestować:
-Nie,naprawdę,jaautobusem,o,mambilet,widzipan?Kapitan
stropiłsię.Niezręcznościąbyłobywręczyćpieniądze,niechciał
chłopcaurazić.
■Doniu,Zuzanko!Pawełjużwychodzi!
106
Zjawiłysięwprzedpokojuobie.Inieumiałyukryćulgi,jakąsprawiło
impożegnaniegościa.
-Przyjdź,kiedyzechcesz.
-Dziękuję-Pawełzatrzasnąłdrzwiiodetchnął.Zbiegałposchodach
nieczekającnawetnawindę.
*
Zadzwoniłjakzwykle,trzyrazy,aleniktnieotwierał.Zabębnił
pięścią.
-Babciu,toja!
Cisza.Przyłożyłuchodofutryny,Niesłychaćbyło
charakterystycznegoszuraniakapci.Usiadłnapółpiętrzeizamyśliłsię
głęboko.Układałplanynanajbliższąprzyszłość.,Jutroodwiozę
makulaturę,wewtorekpojadęnalotniskowcześniej.Możespotkam
paniąLusię.Przydałobysięznówzarobićparęgroszy.Kupićnowe
tenisówki,botejuż…-spojrzałnanogi.Popółgodziniewstałze
schodów.-Kluczesąpewnieusąsiadki,niepotrzebnietutkwię!”-
pomyślałzasmuconywłasnymgapiostwem.
-Przepraszam,czy…
-Babciapojechaładookulisty.-Sąsiadkazdjęłazwieszakaklucze.-
Masz.
Wpokojuniebyłośladumakulatury.Aniwkuchni.Włazience
wisiałyczysteręcznikiiniekapałozkranu.Zebranyztakimtrudem
majątekulotniłsięjakkamfora.Pawełzezłościątupnąłnogą.
-Wyrzuciła!Jakmogłamitozrobić!
Złośćzalałamuserceiduszę.Zwściekłościbyłbywstanie
zdemolowaćtenuładzonyporządek,potłuckryształyiserwisze
złotympaskiem.Aleniezrobiłtego.Wyjąłzszafysweter,plastykowy
płaszczoddeszczu,kawałkiełbasyzlo-
107
dówkiipudełkomargaryny.Odkroiłporządnykęssera.Wszystkoto
metodycznieupchnąłdochlebaka.
-No,tocześć!-wymruczał.-Niebędężyłwtakimdomu!Iniechona
otymwie!
Wyrwałkartkęzzeszytuinabazgrał:„Niedałaśmikluczy,wyrzuciłaś
makulaturę,więcodchodzę.Nieszukajmnie-Paweł”.
Apotemdokładniezatrzasnąłzasobądrzwi.
*
Nadziałkizdążyłjeszczeprzedzamknięciembramy.Sąsiedzi
Ruszczykaznaligozwidzenia.Niemusiałsięichbać.Nienależało
tylkoprzyznawaćsię,żetunocuje.Pókibyłowidno,zrobiłnieco
porządkuwokółaltanki:oplewiłróże,wygrabiłopadłeliście,podlał
krzaczkipoziomek.Potemusiadłnatrawieicichymgłosem
przywoływałMaćka.
Nicniezaszeleściłowpobliżu.Widoczniepopielatyda-chowiec
polowałgdzieśdaleko.WieczoremPawełzjadłpołowękiełbasyicały
ser.ResztęprzeznaczyłdlaMaćka.Alekotsięniepojawił.
Pozachodzieniebozachmurzyłosię.Powiałchłodnywiatr.Słońce
zapadłowkrzakidzikiejróży.Pawełzamknąłdrzwialtany,
zabezpieczyłhaczykiemokiennicę.Niezdejmującdżinsówani
koszulkiotuliłsiękocem.Zasypiałwpoczuciutotalnejklęski.
Nocąwiatrwzmógłsię.Targałgałęziamigruszy,mocowałsięz
okienkiem.Wkątachcośgwizdało,szeleściło.Pawełbudziłsię
często.Nieznałjeszczetychodgłosów,któredobiegałyzzewnątrz.
Każdemocniejszetrzaśniecieokiennicy,każdyszelestkonara
przyprawiałgoomocniejszebicieserca.„ŻebychoćMaciektubył!”-
pomyślałnaciągając
108
kocnauszy.Dorananiezmrużyłoka.Świtało,gdyzapadłwkrótką
drzemkę,któranieprzyniosłaodpoczynku.
Złóżkawstałzgłowąjakcebrzyk.Ogromną,bolącąipełnązłych
myśli.NiechciałomusięjechaćnaPragę,aleobiecałprzecież
Złotowie,żedostarczystaregazety.Niehonortakzniknąćbezsłowa
wyjaśnienia.Zjadłresztękiełbasyiprzeliczyłkasę:trzynaściezłotych
iczterybilety.Piekielniemało,byprzeżyćdzień.Włożyłsweteri
dokładniezamknąłaltankę.Kluczpowiesiłtamgdziezawsze.
Siąpiło,gdywsiadłdoautobusu.Niemiałżadnegopomysłu.
Smieciarzezapewnewszystkojużwywieźli.Wlókłsięulicami
TargowąiBrzeskąsennyigłębokozamyślony.
-Ty,mały!-Dziewczyna,któragozaczepiła,mogłamieć
siedemnaścielubnajwyżejdwadzieścialat.Wciasnychspodniach,
pranychpewnieostatnirazzedwalatatemu,wobszernej,zbyt
obszernejbluziesprawiaławyjątkowoniechlujnewrażenie.
Pawełobejrzałsięzdziwiony.
-Ja?
-Tak,ty.-Szklisteoczybłyszczałytępymblaskiem.Cerablada,
tylkoustamocnoczerwone,obrzmiałe.-Możeszcośdlamniezrobić?
Pawełobrzuciłjąniechętnymspojrzeniem.
-Co?
-Wejdźdotegodomu,nadrugimpiętrzesądrzwiobiteblachą.
-Ico?
-Nieprzerywaj!-pocieraładłonie,jakbyjejbyłobardzozimno.-
Zapukaszraz,apotemjeszczedwa.Zapamiętałeś?
109
-No,jasne!-Pawełbyłwyraźniezniecierpliwiony.-Ico?
-Powiesz,żeGienkaczekanadole.Iżebyprzynieśli,cotrzeba.
-Acotrzeba?-Pytaniebyłozgatunkuretorycznych.Mówiąc
prawdę,zupełniegotonieobchodziło.
-Nietwójzakichanyinteres!-wymruczałarzucającnaboki
ukradkowespojrzenia,jakbyczegośsiębała.-Lecistówa.Idziesz?
Stówatobyłargumentniedoodparcia.Wdrapałsięnaschody,
równiestareibrudnejakcałakamienica.Wumówionysposób
zastukałdoobitychblachądrzwi.Wyjrzałastaruchazopuchniętą
twarzą.
-Czego?
-Gienkaczekanadole.Ikazała,żebyjejprzynieść,cotrzeba.
Wszparzedrzwiukazałosięmęskieoblicze.Rękazaciśniętawkułak
wygrażała,sypałysięostre,nieznanesłowa.
-…ipowiedztejdziwce,żejakjeszczeraztuprzylezie…Szybkie
krokinaschodachzlałysięzgłośnymtrzaśnię-
ciemdrzwi.Szparaznikła.
Pawełjużsięmiałodwrócić,gdypoczułnaglenaramieniuczyjś
mocnychwyt.Zamajaczyłyszaremundury.Ostrygłoskrzyknął:
-Otwierać,milicja!
Pawełszarpnąłsię,alechwytniepuścił.
-Niepróbujzwiewać!-Idokogoś,ktostałnadole:-Zabraćgodo
radiowozu!
Chłopiecbyłtakoszołomionyszybkościąrozgrywającej
110
sięsceny,żeniebroniłsię,gdygowepchniętodobiało-nie-bieskiego
wozuzdwomagłośnikaminadachu.Tużoboksiebiedostrzegł
szklanookąGienkę.
-Niezdążyłem,naprawdę-wyszeptał.•Milicjantsiedzącyna
przednimmiejscuodwróciłsię.
-Zatomyśmyzdążyli!Mamnadzieję,żedziścałetowarzystwo
znajdziesięzakratkami.
Kątemokachłopiecdostrzegł,żezbramywyprowadzająstaruchęi
młodegoczłowiekaobrzydkozarośniętejtwarzy.Zachwilęradiowóz
zwyciemruszyłzmiejsca.
-Nazwisko?
-Brent.
-Imię?
-Paweł.
-Ilemaszlat?
Pawełrozpoznałdługikorytarzpomalowanyolejnąfarbą,pokójo
zakratowanymoknieidrzewo,któregozakurzoneliścieumyłdeszcz.
Tylkokobietabyłainna.Teżwmundurze,aleowielemłodsza.
Sucha,wąskatwarz,kasztanowewłosyspiętezłotąklamerką.Dłonie
opaznokciachpolakie-rowanychnaperłowo.Zatogłosniepasujący
docałości:niski,głuchy,nieprzyjemny.Kiedymówiła,wydawałosię,
żedudnizapowietrzonykaloryfer.
-Więcilemaszlat?
-Trzynaście.
-Wcześniezacząłeś.
„Co?Cozacząłemwcześnie?”-dziwisięPawełwmyślach.Zupełnie
niezdajesobiesprawyzpowagisytuacji.
-Odwińrękawyswetra.
111
Spełniadziwnepoleceniebezszemrania.Kobietauważnieprzygląda
sięjegoprzedramionom.
-Brałeśkiedyś?
-Co?
-Nieudawaj,mówięo„kompocie”.
Chłopiecwytrzeszczananiąoczy.„Milicjantka,agadaodrzeczy!
Jakikompot?”
Kobietapukaołówkiemwpustyblatbiurka.Tenchłopiecją
zastanawia.Żadnychśladówużyciastrzykawki.Czyżbybył
zamieszanywtęsprawęzupełnieprzypadkowo?
-CorobiłeśwmieszkaniunaBrzeskiej?
No,wreszciejakieśsensownepytanie,naktóremożnaodpowiedziećz
całkowitąszczerością.
-TęGienkę…no,tędziewczynęspotkałemnaulicy.Obiecałastówę,
jeślipójdęnadrugiepiętro…
-Taak.-Kobietaprzechylagłowędotyłu.Jestzmęczona.Wszyscy
tusązmęczeni.Tosiódmadziśrozmowazmłodocianymi,którzy
przewijająsięprzezMilicyjnąIzbęDziecka.„Chybamówiprawdę”.-
Azatemniemasznicwspólnegoznarkomanami?
Pawełkiwagłowązezrozumieniem.„Jasne!Żeteżotymnie
pomyślałem!TeszklaneoczyGienki…”Onarkomanachsłyszał
wielokrotnie:wdomu,szkole,wtelewizji.Paniwychowawczyni
przestrzegaładzieciprzedpróbąkontaktuzgroźnątrucizną.A
przecieżbyliwszkoleitacy,którzyzgłupoty,zciekawości
próbowaliwąchaćjakieśzakazaneświństwa.Nawetjednidrugim
robilizastrzykizbrudnowyglądającejcieczy.On,Paweł,nie
interesowałsiętymwogóle.Nieulegałmodomaninamowom.Miał
swojezdanie.Ibalsięstrzykawki.Zwyczajniesiębał.
112
-Nigdynawetniewidziałemnarkotyku-odpowiedziałzgodniez
prawdą.
-Wierzęci.-Telefonnabiurkudzwoni,ażwuszachbrzęczy.
Milicjantkasłuchazezmarszczonymibrwiami.Odkładającsłuchawkę
mówipatrzącPawłowiprostowoczy:-Niewspomniałeś,żebyłeśjuż
razzatrzymany.
Pawełwzruszaramionami.
-Niktmnieotoniepytał.
-Zostaniesztunarazie.
-Jakto?-chłopieczrywasięzkrzesła.-Toniemogęiśćdo…do
domu?
-Nie.Musimysprawdzić,czyznowunieuciekłeś.„Dotegonie
wolnodopuścić.Znówsprowadząbabcię.
Niewymigamsiętakłatwo!Przecieżzostawiłemkartkę:»Nieszukaj
mnie«.Atojestdowód”.-Pawełmyśligorączkowo.Milicjantkacoś
piszenajakimśblankiecie.Niepatrzywjegostronę.„Trzebawiać!
Jednymskokiemdodrzwi,apotem…”
Chłopieczrywasię,biegnie.Otwarte!Terazdługimkorytarzem,
mijająckilkorodrzwi.Dopadłoszklonychwahadłowychskrzydeł.
Gwałtownierozwartehuknęłyniczymzarmaty.Itobyłkoniec
ucieczki.Podoszklonądyżurkączekałojużnaniegodwóch
funkcjonariuszy.Złapanywpółwywinąłsięjakimśnadludzkim
wysiłkiem.Zrobiłkrokipotknąłsięodwastopnieprowadzącewdół.
Nieuchwyci!równowagi.Długimszczupakiemprzeleciałnabrzuchu
ażpodścianę.
Terazgojużmieli.IPawełtozrozumiał.Pocierającguznagłowie
wracałpokornie,bezoporu.
*
113
Spełniadziwnepoleceniebezszemrania.Kobietauważnieprzygląda
sięjegoprzedramionom.
-Brałeśkiedyś?
-Co?
-Nieudawaj,mówięo„kompocie”.
Chłopiecwytrzeszczananiąoczy.„Milicjantka,agadaodrzeczy!
Jakikompot?”
Kobietapukaołówkiemwpustyblatbiurka.Tenchłopiecją
zastanawia.Żadnychśladówużyciastrzykawki.Czyżbybył
zamieszanywtęsprawęzupełnieprzypadkowo?
-CorobiłeśwmieszkaniunaBrzeskiej?
No,wreszciejakieśsensownepytanie,naktóremożnaodpowiedziećz
całkowitąszczerością.
-TęGienkę…no,tędziewczynęspotkałemnaulicy.Obiecałastówę,
jeślipójdęnadrugiepiętro…
-Taak.-Kobietaprzechylagłowędotyłu.Jestzmęczona.Wszyscy
tusązmęczeni.Tosiódmadziśrozmowazmłodocianymi,którzy
przewijająsięprzezMilicyjnąIzbęDziecka.„Chybamówiprawdę”.-
Azatemniemasznicwspólnegoznarkomanami?
Pawełkiwagłowązezrozumieniem.„Jasne!Żeteżotymnie
pomyślałem!TeszklaneoczyGienki…”Onarkomanachsłyszał
wielokrotnie:wdomu,szkole,wtelewizji.Paniwychowawczyni
przestrzegaładzieciprzedpróbąkontaktuzgroźnątrucizną.A
przecieżbyliwszkoleitacy,którzyzgłupoty,zciekawości
próbowaliwąchaćjakieśzakazaneświństwa.Nawetjednidrugim
robilizastrzykizbrudnowyglądającejcieczy.On,Paweł,nie
interesowałsiętymwogóle.Nieulegałmodomaninamowom.Miał
swojezdanie.Ibałsięstrzykawki.Zwyczajniesiębał.
112
-Nigdynawetniewidziałemnarkotyku-odpowiedziałzgodniez
prawdą.
-Wierzęci.-Telefonnabiurkudzwoni,ażwuszachbrzęczy.
Milicjantkasłuchazezmarszczonymibrwiami.Odkładającsłuchawkę
mówipatrzącPawłowiprostowoczy:-Niewspomniałeś,żebyłeśjuż
razzatrzymany.
Pawełwzruszaramionami.
-Niktmnieotoniepytał.
-Zostaniesztunarazie.
-Jakto?-chłopieczrywasięzkrzesła.-Toniemogęiśćdo…do
domu?
-Nie.Musimysprawdzić,czyznowunieuciekłeś.„Dotegonie
wolnodopuścić.Znówsprowadząbabcię.
Niewymigamsiętakłatwo!Przecieżzostawiłemkartkę:»Nieszukaj
mnie«.Atojestdowód”.-Pawełmyśligorączkowo.Milicjantkacoś
piszenajakimśblankiecie.Niepatrzywjegostronę.„Trzebawiać!
Jednymskokiemdodrzwi,apotem…”
Chłopieczrywasię,biegnie.Otwarte!Terazdługimkorytarzem,
mijająckilkorodrzwi.Dopadłoszklonychwahadłowychskrzydeł.
Gwałtownierozwartehuknęłyniczymzarmaty.Itobyłkoniec
ucieczki.Podoszklonądyżurkączekałojużnaniegodwóch
funkcjonariuszy.Złapanywpółwywinąłsięjakimśnadludzkim
wysiłkiem.Zrobiłkrokipotknąłsięodwastopnieprowadzącewdół.
Nieuchwyciirównowagi.Długimszczupakiemprzeleciałnabrzuchu
ażpodścianę.
Terazgojużmieli.IPawełtozrozumiał.Pocierającguznagłowie
wracałpokornie,bezoporu.
113
Salkabyłaniewielka,leczdośćmiłourządzona.Regałyzksiążkami,
jakieśgry.szachy,warcaby,noitelewizor.Nafotelikach,krzesełkach
lubwprostnapodłodzepokrytejwytartąmiejscamiwykładziną
siedziałagrupachłopakówidziewczyn.Niektórzyniecostarsiod
Pawła,innimłodsi.Najprzeróżniejszazbieranina.WejściePawłanie
zostałoskwitowaneżadnymgestem.Ot,przyprowadzonojeszcze
jednego,któremusięnieudało.
-TojestPaweł-powiedziałamilicjantkapuszczającchłopca
przodem.-Zostanietujakiśczas.Zajmijciesięnim.Możety,Gosiu?
Gosiabyłaszczupłą,pryszczatątrzynastolatkązrozpuszczonymina
ramionawłosami,którechybadośćdawnoniewidziałyszamponu.
ObrzuciłaPawłauważnymspojrzeniemszarychoczu.
-Pierwszyraz?
-Drugi-mruknąłPaweł.
-No,torecydywista-uśmiechnąłsięserdeczniechłopakotwarzy
aniołka.Miałregularnerysyizłotekędziory.TakichwłosówPaweł
nigdyjeszczeniewidział.-Mrówajestem-przedstawiłsię
wyciągającdrobną,delikatnądłoń.-Ty,laluchna,zostawgo.
Chłopakowinieprzystoizadawaćsięzbabami.Coinnego,gdybybył
tupierwszyraz…
Pawełniebardzowiedział,jakzareagować.
-Właściwie…zapierwszymrazemmniewypuścili…tylko
zadzwonilipobabcię.
Mrówaroześmiałsię.Nawetśmiechwjegoustachbrzmiałprawie
anielsko.
-Jesteśnagigancie?
Pawełsłyszałjużraztosłowo.Kiedy?Prawda,gdychciał
114
sprzedaćbutelki,aGangeswyciągnąłłapępopołowęzarobku.Tak,to
Gangesspytało„giganta”.Cotomaznaczyć?Cherubinekpokiwał
głowązezrozumieniem.
-Byćnagigancietoznaczy,żezwiałeśzchaty.jużdawno,żebłąkasz
siępokraju,rozumiesz?TakagigantycznawyprawawPolskę.Trwa
miesiąc,dwa,trzy…
Pawełuśmiechnąłsię.
-Atyjesteś…toznaczybyłeśnagigancie?
Gosiazamknęłaztrzaskiemobszarpanytom„AnizZielonego
Wzgórza”.
-Onnieztych,cowędrują.Tozwykłyzłodziejaszekbazarowy.
Doliniarz.Wyciągaludziomportfeleiportmonetki.Majużniezłą
przeszłość.Pracujejak…mróweńka.
-StądprzezwiskoMrówa?-Pawełusiadłnapodłodze.-Mniedali
ksywę…Ulizany!-pochwaliłsię.
-Kto?Ktocidał?-odstolikaz„chińczykiem”odezwałsięchudy
nastolatekztatuażemnadłoni.Byłatokotwicaoplecionaliśćmi
winogradu.
-Tacyjedni.ZPragi.ZłotowaiHaczyk.Chudypodrapałsiępo
kolanie.
-Znam.Topracusie.Nigdytunietrafią.Legaliści!-wydął
pogardliwieusta.-Milicjaniemadonichżadnychinteresów!Zwykli
ciułaczezłotówek!
-Aty?-spytałPaweł.
-Byłpopersem,aleterazchceprzystąpićdokillerów-powiedziała
dobrzewidaćpoinformowanaGosia.-Kiedytuprzy…kiedygotu
przywieźli,miałjeszczeżółtepoliczkiiczarneusta.
-Poco?-przeraziłsięPaweł.-Dlaczegoczarne?Chudyskrzywiłsię.
Wyglądał,jakbyzjadłkwaśnejabłko.
115
-Trzebasięczymśodróżniaćodpunków,popersówifaszystów.
Jednimajączubyusztywnionecukrem,innigrzywki.Faszyścinoszą
swastyki.Amy,killerzy,możemynawetzabić!-odparłznudzonym
głosem.
-Dlaczego?Nieboiciesięwięzienia?
-Killerzymajątowszystkogdzieś!Ziemiajestpełnazabójców,
bomb,rakiet…tyco?Najakimświecieżyjesz?Niechodziszdokina,
nieoglądasztelewizji?Iletamjestdziennienapadów,rabunków,
terrorystów?Jaksięinaczejbronić?Tylkoodwetem!Odwettojestto!
-zaśmiałsięhałaśliwie.Brzmiałototak,jakbyktośżyletkąskrobało
szybę.
-Jestten…no,ruchpokoju!-zaprotestowałPawełgorąco.-Na
całymświecie!
Chudzielecpopukałsiępalcempoczole.
-Icoonimogą?No,co?Wieszty,ileprzypadatontrotylunagłowę
statystycznegoobywatelaświata?
Pawełniewiedział.
-Tocipowiem,mięczaku,żebyśmiałświadomość.Cztery!Zebrali
jużtyletegochłamu,żewypadaśrednioczterytonytrotylu.Natwoją
twarzteż.Niemyśl,żeniezostałeśwtowliczony.Zostałeś.Iniktcię
niepytałozgodę!
Pawełczułsięoszołomiony.Wszkoleomawiałosiępodobnesprawy
nalekcjachwychowawczych.Alenigdytakbrutalnie,takwprost.
Owszem,światzlekkazwariował,wielkiemocarstwagromadzą
arsenałnuklearny.Ależebyczterytonynagłowę?Nie,otymusłyszał
porazpierwszy.
-Więcpocochceszzabijać,skoroitakmasznadgłowątecztery
tony?-Pawełmiałumysłanalityczny.Chciałzrozumieć.Tegoz
kotwicąwwinnicyteż.
116
-Będęszybszy.Ot,co!-Chudywziąłzestołumagazynzkomiksemi
usiadłpodścianą.Więcejsięnieodezwał.
-Onjestlekkostuknięty-wyszeptałcherubinekwprostdo
Pawiowegoucha.-Alezanimtuprzyszedł,tomuodebralikasteciki
pierścionek.
-Niewolnomiećpierścionków?—zdziwionyPawełspojrzałnarękę
Gosi.Naśrodkowympalcudziewczynkilśniłasrebrnaobrączkaz
niebieskimserduszkiem.
-Nieotochodzi!-roześmiałsięMrówa.-Tamtentobyłobrotowy.Z
żyletkami.
-Jakta…takimprzejedziepopo…policzku,totylkopo…pogotowie
cięuratuje!—wyjąkałztrudemmilczącydotąddziesięciolatekw
żółtejkoszulcezwizerunkiem,,Bru-се’аLee,karatemistrza”.
Pawełmiałjużdość.„Cobybabciapowiedziałanatakie
towarzycho?”-uśmiechnąłsięwduchu.
Killerzdecydowaniemusięniepodobał.Anito,comówił.Aw
złodziejskiezdolnościaniołkaniemógłwprostuwierzyć.
-Brent!JesttuPawełBrent?
Drzwiotwarłysiębezszelestnie.WprogustałakapitanSzczucka.
Pawełnatychmiastpoznałprzyprószonesiwiznąwłosyiniski,ciepły
głos.
-Masz!-szepnąłMrówawsuwającmucośdoręki.-Totwoje!
Pawełzdumionywpatrywałsięwewłasnąportmonetkę,która
powinnatkwićspokojniewtylnejkieszenidżinsów.„Kiedyonmi«ją
wyciągnął?”-zastanowiłsię.Aleniebyłoczasunapytania.Czyto
zresztąważne?Grunt,żeoddał.
117
-Swoimniepodprowadzam-usłyszałjeszczenaodchodnymanielski
głosik.-Bywaj.
-Cześć!
*
Pokójinny,obszerniejszy.Alewoknachkraty.„Chybazakratowali
całytenbudynek-myśliPawełapatycznie.Nabiurkutelefon,
kalendarzinikławarstewkakurzu.-Isprzątająnienajlepiej”.
-Cosięstało,Paweł?-Pytanienijakie.Aletenłagodny,miłygłos…-
Myślałam,żejużdonasnietrafisz…
-Przypadek-mruczychłopiecwiercącsięnatwardymkrzesełku.-Z
narkomanaminiemamnicwspólnego…aci,no,killerzyteżmnienie
obchodzą.Aniczterytonytrotylu.
KapitanSzczuckauśmiechasię.Jestchybajedynąkobietą,której
kurzełapkiwkącikachoczudodająuroku.
-Widzę,żezawarłeśjużznajomośćzGrzegorzem.Totrudny
przypadek.Ojciecalkoholik,matkaciężkopracuje,byzarobićna
pięciorodzieci.
-Ile?-dziwisięPaweł.Wjegoblokunawetwśróddalszych
znajomychniktniemapięciorgadzieci.
-Sąjeszczeliczniejszerodziny.Niestety,sporagrupamłodzieżyw
ogólesięnieuczy.Iniepracuje.Cisąnajbardziejzagrożeni.
-Czym?
-Demoralizacją,jeśliwiesz,cotoznaczy.Pawełmiałdośćmętne
pojęcieoproblemie.
-Kradną?-Pomacałtylnąkieszeńspodni.Portmonetkabyłana
swoimmiejscu.
-Nietylko.Robiątowszystko,conajbardziejszkodziichżyciui
zdrowiu:alkohol,narkotyki,samookaleczenie.
118
Apotemjużtylkojedenkrokdorabunku,napaduipobici3-Dlaczego
znówzwiałeś?
Pawełniebyłjeszczeprzygotowanynatopytanie.Siedzisztywno,z
dłońmisplecionyminakolanie.
-Takwyszło.
KapitanSzczuckapodparłatwarzdłonią.Patrzyłanachłopcauważnie,
cierpliwie.
-Toniejestodpowiedź.Nietaka,najakącięstać.Jesteś
inteligentnymchłopcem,Paweł.Nieudawajprzedemnąkogoś
innego.Wiem,żeprzeżywasztrudnyokres,ale…
-Teżbypanizwiała,gdybymusiałasiedziećgodzinaminaschodach!
-wybuchnąłchłopiec.-Chciałemsprzedaćmakulaturę,toją
wyrzuciła!Ataksięnapracowałem!
Kobietalekkoprzygryzłausta.
-Toźle,żeniedostałeśkluczy.Właściwiedlaczego?
-Babciaboisię,żezgubię.
-Musiszjązrozumieć,Paweł.Jesttwojąjedynąopie~kunką.To
starakobieta,którejdotychczasowyświatsięnaglezawalił.
-Amój?Mójświatteżsięzawalił!Aleoniwrócą.^apewno!
KapitanLenkiewiczobiecałdowiedziećsięowszy51-kowMadrycie.
-Kimjestten…kapitanLenkiewicz?
Pawełmilknie.Zdajesobiesprawę,żepowiedział/adu^°
-Taki…tam.Niepowiem!-buntujesię.Każdyczłow,>c’<maprawo
dowłasnychsekretów.Czyteżtajemnic.
Milicjantkaniepyta.Rozumieówbunt.
-Wróciszdodomu?
Pawełchciałwzruszyćramionami,alenagletengestwyc’a’musię
zbytdziecinny.
119
-Mogę.Jeślidostanękluczeodmieszkania.Ijakbabcianiebędzie
sięwtrącaładomoichspraw.
-Stawiaszwarunki?
-Mamprawo.Kobietauśmiechnęłasię.
-Tak.Toprawda.Dzieciteżmająswojeprawa.Pisał
0tymjużdawnoJanuszKorczak.Aleiobowiązki.Onich
zapomniałeś,łaskawco.
-Przecieżchciałemzarobić!-denerwujesięchłopiec.-Butelki,
makulatura…niebioręforsyodbabci!Razczydwawziąłem-Paweł
jestuczciwy,chcetopodkreślić-tozwróciłem.
-Zarobiłeśnabutelkach?
-Nie.Nalotnisku.Myłemkufle.-Zanimskończył,jużpożałował
tegowyznania.„JeszczegotowisprawdzićipaniLusiabędziemiała
przezemniekłopot”-pomyślałszczerzezmartwiony.
-Interesującięsamoloty?
Pawełkiwagłową.Wcaleniekłamie.Naprawdęinteresujągo
samoloty.SzczególnietezMadrytu.Aleotymniepiśnieani
słóweczka.Będziesiępilnował.
-Będępilotem-mówi,żebycośkolwiekpowiedzieć.
1zmylićtrop.
-JakkapitanLenkiewicz?
-No!
Kobietawstaje.Jużmajasnośćsprawy.
-Wracajnaraziedoświetlicy,Paweł-mówiserdecznie.-Nie
chciałabymciętuzatrzymywać.Aleumawiamysię,żejużtunie
wrócisz.Zgoda?
120
Pawełprzestępujeznoginanogę.Chciałbytraktowaćseriotękobietę,
odktórejniczegozłegoniezaznał.
-Niewiem,proszępani.Dziśznalazłemsiętuprzezprzypadek.No,
nie?
„Marację-myślimilicjantka.-Niemasensutraktowaćgojak
niegrzecznegochłopczyka,którypodpaliłdziadkowiwąsy”.
-Więcmożeinaczej:obiecaj,żeniezrobiszsamnictakiego,co
zmusiłobyfunkcjonariuszydoprzywiezieniaciętutaj.
-Niemamzamiarukraśćanipićtego…„kompotu”!Aczy
wytrzymamwdomu?Nieobiecuję!
KapitanSzczuckamilczy.Czekająjeszczetrudnarozmowazbabcią
chłopca.Staruszkazapewnechcedlawnukajaknajlepiej.Boisięo
niego.Iztegostrachupopełniakolejnebłędy.Cozrobić,abyspotkali
sięwpółdrogi-tenniegłupitrzynastolatekisiedemdziesięcioletnia
kobietazbogatymżyciowymdoświadczeniem?Jaktrudno
wyprostowaćpokręconeścieżki.Jakwielkiejdotegopotrzeba
wiedzy,wiaryicierpliwości.
-Bądźzdrów,chłopcze.Jateżwierzę,żetwoirodzicewrócądo
ciebie.
-Lubiępanią…nawet-wyznajePaweł.-Szkoda,żeniemamtakiej
cioci.Niemamżadnej.
„Miłedziecko.Takbardzozagubione,nieszczęśliwe,któremu
potrzebaciepłaispokoju”-myśliSzczucka.
*
-Kiedybędąpierogizwiśniami?-pytaPawełwpatrzonywgarnek
pełenziemniaków.-Dawniejrobiłaś…
121
-Dawniejbyłoinneżycie-wzdychababciaodlewającwodę.-
Mieliśmydwiepensjeimojąemeryturę.Teraztylkoemerytura.Sam
wiesz,ilenatargukosztująwiśnie…
-Powiedz-chłopieccierpliwiekroikoperek.-Czy…czyoninigdydo
nasniepisali?
Staruszkazastygazpustymrondlemwdłoni.
-Raz…napisalikartkę…-mówiwolnoiniechętnie.-Niechciałamci
nicmówić…niewierzyłam,żetozrobią…Potemtwojamatka
przysłałalistprzezkobietę,którabyłazniminatejwycieczce.
-Pamiętam.Dlaczegominieprzeczytałaśtegolistu?Babcia
grzechoczepokrywkami.Nielubitakichrozmów.
Chętniebyzbyławnukabyleczym,aletamilicjantkaprosiła,żeby
odpowiadaćnajegowszystkiepytania.
-Tylkoparęsłów…domnie-mówi,bocośtrzebapowiedzieć.Nie,
niedamudoprzeczytaniapomiętegoświstkawzagranicznej
kopercie.Jestjeszczezbytmały,niezrozumie.Ona,choćstara,teżnie
rozumie.Nigdysięztymwszystkimniepogodzi.Wspinasięnapalce,
byzdjąćzpółkitalerze.,,Pocobyłotęszafkęwieszaćtakwysoko?
Toon,ojciecchłopca.Wszystkorobiłbezmyślnie,naswójwzrost”-
myśliurażona.-Nienudź,Paweł.Obiadnastole.
Jedząwspólnie.OdpowrotuzMilicyjnejIzbyDzieckaznównastąpiło
cośwrodzajumilczącegozawieszeniabroni.Pawełdostałwłasne
kluczeodmieszkania,babciaobietnicę,żeniebędzieznikałnacałe
noce.
Poposiłkustaruszkazmywała,Pawełwyniósłśmieci.Idylla.
Gdybytylkoniebyłotaksmutno.
122
-Dawnocięniebyło-mówiZłotowazprzyganąwgłosie.-Już
myślałem,żesięwycofałeśzinteresu.
Siedząnamurkuobokstarejszopy.
-Złowilimnie-przyznajesięPawełbezspecjalnejskruchy.
-Gliniarze?-Haczyksystematycznieukładagazetywrównąstertę.
Pawełkiwagłową.
-Przeztakągłupiąkompociarę!Wpadłem,astówkiniezarobiłem,
choćobiecała.
Złotowamierzygouważnymspojrzeniem.
-Trzymajsięodnichzdala,koleś.Toniedobryfach.Możeizarabia
sięlepiejniżnabutelkachitekturze,alejatamwolęsięwtonie
mieszać.Szybkoumierają.
-Kto?Narkomani?Haczykpotakujeskwapliwie.
-Tu,nanaszejulicydwóchjużsięprzekręciło.Znaczy…natamten
świat.Toparszywasprawa,narkotyki!
Pewnie,żeparszywa.Wystarczynanichspojrzeć.Azaczynasiętak
niewinnie.
Dzieląsiępieniędzmisprawiedliwie:ilektoprzyniósł,tylezarobi.
Wedlewkładupracy.Pawełdziśdostałnajmniej.Niemajeszcze
wprawy.Inielubiwcześniewstawać,przedśmieciarzami.Ludziez
punktuskupuszanująZłotowe.Towidać.Niemamowyożadnej
mafiisycylijskiej.ZłotowaiHaczyktosolidnafirma.Dostarczają
towarwłaściwy,bezzanieczyszczeń.Pawełuczysięrozróżniać
gatunkipapieru,tektury.Sortujestarezapisanezeszyty,książkiz
oderwanymiokładkami,zaczytanenaśmierćprzezpokolenia
dorosłychidzieci.Potemjedząwspólnieobwarzankizmakiem.
123
ZprywatnejpiekarninaTargowej.NigdziewcałejWarszawieniema
taksmacznych.
-Któregodzisiaj?-pytaPaweł,bomusięostatniopogubiłydni.
-Trzynastysierpnia-objaśniaHaczyk.-Aleniepiątek,poniedziałek,
naszczęście.
-Zadwatygodnieszkoła!-wzdychaZłotowa.-Jeszczedwalata
mordęgi,ikoniec!
-Jakto:koniec?-dziwisięPaweł.-Niebędzieszsiędalejuczył?
Złotowagrzebiepatykiemwśmieciach.
-Jakzdam,topójdędozawodowej.Mechanikaprecyzyjnatojestto,
koleś.Aty?
Pawełprzygryzawargi.Samjeszczeniewie.Wcaleniemaochotyiść
wewrześniudoszkoły.Chybażerodzicewrócądotegoczasu.Bo
gdybynie…boisięnawetmyśleć.Wklasieznajągowszyscy.Poldzia
pierwszawygada,żezostałwystawionydowiatru,będąsięzniego
śmiać.
-Niewiem.NajchętniejpojechałbymwPolskę.Gdzieśnadmorze…
zaciągnąćsiędomarynarki.Najlepiejwojennej…
Haczykwybuchagromkimśmiechem.Ażdrgamuszyjaobsypana
złotymicętkami.
-Naiwny!Domarynarkiwojennejprzyjmująpomaturze!Atyco
masz?Szóstąklasęzaliczoną.ToniesączasyKolumba!Dla
dowódcówmarynarkitotyjesteśzwykły…analfabeta!
Pawełnieobrażasię.Niemaoco.Samdobrzewie,żetodziecinne
mrzonki.Alechciałbyjużdorosnąć.Istanowićsamosobie.
124
-No,toidę-mówiwstając.-Czasnaobiad.Jutronieprzyjdę.Aniw
czwartek.
-Acoto?Dentystkaczyrekolekcje?-Złotowanielubidnibez
pracy.
-Anijedno,anidrugie.Powiemwam:muszębyćnalotnisku.W
każdywtorekiczwartek.
-Ilecipłacą?-Haczykkołyszenogąobutąwstarysandał.Onniema
wątpliwości,żechodziopieniądze.
Pawełmilczyzaskoczony.„Itakniezrozumieją,botenwtoreki
czwartekto…pusteczekanie.Bezproduktywne”.
Odpowiadapochwili:
-Pracujętamujednejtakiej…bufetowej.Alenielegalnie.
Złotowamarszczynos.
-Głupijesteś!Pewniecięwykorzystuje.Aletotwojasprawa.Cześć!
-Cześć!
*Nieudałosięlatotegoroku.Jakieśtakienietypowe.RaZupałynie
dowytrzymania,toznówziąb,żeidwaswetryniewystarczają.Paweł
tkwinawysepcetramwajowej.Chceprzejechaćtychkilka
przystanków.Ranoniewziąłwiatrówkiiteraztrzęsiesięjakgalareta.
Tramwajdługonienadjeżdża.Jezdniąmknąsznuryaut.Jednoza
drugim,ażwoczacfrmiga.Tłumnawysepcegęstnieje.Ludziesię
niecierpliwią.Zapadawczesnywieczór,hulawschodniwiatr.
Wreszciejes*tramwaj,zatłoczonydoniemożliwości.Pawełwkręca
stójakoś,choćtrudnoswobodnieodetchnąć.Zatociepło-Bardzo.
Chłopieckiwasięwrytmprzyspieszeńihamowani^
125
ZprywatnejpiekarninaTargowej.NigdziewcałejWarszawieniema
taksmacznych.
-Któregodzisiaj?-pytaPaweł,bomusięostatniopogubiłydni.
-Trzynastysierpnia-objaśniaHaczyk.-Aleniepiątek,poniedziałek,
naszczęście.
-Zadwatygodnieszkoła!-wzdychaZłotowa.-Jeszczedwalata
mordęgi,ikoniec!
-Jakto:koniec?-dziwisięPaweł.-Niebędzieszsiędalejuczył?
Złotowagrzebiepatykiemwśmieciach.
-Jakzdam,topójdędozawodowej.Mechanikaprecyzyjnatojestto,
koleś.Aty?
Pawełprzygryzawargi.Samjeszczeniewie.Wcaleniemaochotyiść
wewrześniudoszkoły.Chybażerodzicewrócądotegoczasu.Bo
gdybynie…boisięnawetmyśleć.Wklasieznajągowszyscy.Poldzia
pierwszawygada,żezostałwystawionydowiatru,będąsięzniego
śmiać.
-Niewiem.NajchętniejpojechałbymwPolskę.Gdzieśnadmorze…
zaciągnąćsiędomarynarki.Najlepiejwojennej…
Haczykwybuchagromkimśmiechem.Ażdrgamuszyjaobsypana
złotymicętkami.
-Naiwny!Domarynarkiwojennejprzyjmująpomaturze!Atyco
masz?Szóstąklasęzaliczoną.ToniesączasyKolumba!Dla
dowódcówmarynarkitotyjesteśzwykły…analfabeta!
Pawełnieobrażasię.Niemaoco.Samdobrzewie,żetodziecinne
mrzonki.Alechciałbyjużdorosnąć.Istanowićsamosobie.
124
-No,toidę-mówiwstając.-Czasnaobiad.Jutronieprzyjdę.Aniw
czwartek.
-Acoto?Dentystkaczyrekolekcje?-Złotowanielubidnibez
pracy.
-Anijedno,anidrugie.Powiemwam:muszębyćnalotnisku.W
każdywtorekiczwartek.
-Ilecipłacą?-Haczykkołyszenogąobutąwstarysandał.Onniema
wątpliwości,żechodziopieniądze.
Pawełmilczyzaskoczony.,,Itakniezrozumieją,botenwtoreki
czwartekto…pusteczekanie.Bezproduktywne”.
Odpowiadapochwili:
-Pracujętamujednejtakiej…bufetowej.Alenielegalnie.
Złotowamarszczynos.
-Głupijesteś!Pewniecięwykorzystuje.Aletotwojasprawa.Cześć!
-Cześć!
*
Nieudałosięlatotegoroku.Jakieśtakienietypowe.Razupałyniedo
wytrzymania,toznówziąb,żeidwaswetryniewystarczają.Paweł
tkwinawysepcetramwajowej.Chceprzejechaćtychkilka
przystanków.Ranoniewziąłwiatrówkiiteraztrzęsiesięjakgalareta.
Tramwajdługonienadjeżdża.Jezdniąmknąsznuryaut.Jednoza
drugim,ażwoczachmiga.Tłumnawysepcegęstnieje.Ludziesię
niecierpliwią.Zapadawczesnywieczór,hulawschodniwiatr.
Wreszciejesttramwaj,zatłoczonydoniemożliwości.Pawełwkręca
sięjakoś,choćtrudnoswobodnieodetchnąć.Zatociepło.Bardzo.
Chłopieckiwasięwrytmprzyspieszeńihamowania
125
wozu.Ludzieprzeciskająsiędowyjścia.Mignęłaznajomatwarz
aniołka.Złotekędziory,błękitneoczkaporcelanowejlalki.
-Mrówa?
Zagadniętykładziepalecnaustach.PoznałPawła,aleniezamierzaz
nimgawędzić.Ontupracuje.Wtakimtłoku„zarabia”sięnajlepiej.A
złotowłosaMróweczkalubipieniądze.Cudze.
Pawełobserwujegozmieszanymiuczuciami.Przecieżniewrzaśnie:
„Złodziej!Ludzie,wołajciemilicję!”MożeMrówajesttakimsobie,
zwyczajnympasażerem?Alenie…widać,żecośkombinuje.Kręcisię
kołojakiejśkobiety.Pawełwidzitorbęnaramieniu,ładnykształt
głowyiwłosy…tak,takiewłosymiałamama.Piękne,bujne,koloru
dojrzewającejpszenicy.Uczesanieteżpodobne…Nie,niewolno
dopuścić,żebyMrówaobłowiłsiękosztemosoby,któramogłabybyć
jego,Pawła,matką.
NiespuszczającokazdyndającejtorbyPawełprzesuwasiędo
przodu.Niejesttotakiełatwe.Mrówajestszybszy,sprawniejszy.No,
ijegoniezwykłaurodajednamuprzychylnośćwspółpasażerów.Nikt
niewrzaśnieoburzony,gdypotrącigoanioł.Otco.
Kobietateżsięprzesuwadoprzodu.Agranatowatorbanapaskuza
nią.Ktobędzieszybszy-PawełczyMrówa?Tramwajzatrzymujesię
naprzystanku.Pawełdokonujecudówzręczności:nurkujepomiędzy
nogami,pracujełokciami,jednegoopornegogrubasamusiałkopnąćw
łydkę,żebyruszyłzmiejscaogromnąmasęcielska.
Już!Przygranatowejtorbiezesrebrnymzapięciemzjawilisię
równocześnie.
126
-Zostaw!-mruczyPawełdouchacherubinka.-Tomoja…ciocia!
Aniołekjestwyraźniewściekły.Błyskatymswoimchabrowym
oczkiemiznikanagle,jakbysięzapadłpodziemię.Pawłowinie
pozostajenicinnego,jaktylkowysiąśćwrazzpaniąijejgranatową
torbą.ByćmożeMrówaobserwujegozokienpojazdu.„Gdyby
wiedział,żegooszukałem…no,jegoferajnamogłabyminieźle
dosolić!-myśliprzyspieszająckroku.-Trzebająocośzagadnąć,na
wszelkiwypadek!”
-Przepraszam…czypaniwie,gdzietujestulicaKrótka?Kobieta
przystaje.
-Krótka?Niesłyszałamotakiejulicy.
Tramwaj,jaknazłość,maczerwoneświatło.Stoiistoi,asekundy
rozciągająsięniczymgumadożucia.Kobietaniecierpliwisię,robi
krokdoprzodu.Pawełzabiegajejdrogę.
-Ale…tomusibyćgdzieśtublisko!Naprawdęniewiepani?
Uff!Zmieniłosięświatło.Tramwajostroruszazprzystanku.Czy
tylkowydawałosięPawłowi,żedostrzegłbuzięaniołkaznosem
rozpłaszczonymnaszybie?
-Przepraszam-mówiwolno.-Zapytamkogoinnego.Granatowa
torbacałainienaruszonakołyszesięwrytm
krokównieznajomej.Znikawdrzwiachsklepu.„Czytosięnazywa
dobryuczynek?”-myśliPawełbiegnąc.
Wmieszkaniuktośjest.Jużzadrzwiamisłyszytubalnygłossąsiadki
tłumaczącejcośzzapałem.Pawełnielubijej.Zbytjawnieokazujemu
swojąniechęć.
-Staraplotkara!-mruczy,delikatniemanipulująckluczem.Chcenie
zauważonyprzemknąćdoswojegopokoiku.
127
Zdejmującwprzedpokojubuty,niechcącysłyszyurywekrozmowy.
-Tojestszkołazinternatem.Mójsiostrzeniectamchodzi.Teżtrudny
chłopak.
-Czyjawiem?-zastanawiasiębabcia.Szczękająfiliżanki.
-Przecieżpaniniedasobieznimrady!Chłopiecbezojcaimatki
potrzebujesilnejręki.Jakgopaniwychowa?Nachuligana?Dwarazy
namilicji,zatrzecimwłamiesiędosklepualboidoczyjego
mieszkania…
Pawełzastygaztenisówkąwdłoni.Czujepulsowaniekrwinad
lewymokiem.Takzaczynasięuporczywybólgłowy,którynękago
odczasudoczasu.Pamiątkaposzpitalu.Przedtemnigdynie
przytrafiałomusięniepodobnego.„Czyonamówiomnie?Mniechce
oddaćdointernatu?Czytojamamnapaśćnaczyjeśmieszkanie?
Dlaczego?”
-Zadwatygodnieszkoła-mówibabcia.-Zupełniesiłytracę.Nie
mogęjeśćanispać…
-Załatwićtrzebasanatorium.Przezubezpieczalnię.Odpoczniepani
przezmiesiącalboidłużej.
-Jakżetotak?-martwisiębabcia.-AcozPawłem?
-Przecieżmówię,żetrzebagooddaćdointernatu.Chcepani,
pomogęzałatwić.Tylkożetojużostatnidzwonek!
Pawełdłużejniesłucha.Przemykanapalcachprzezprzedpokój,
cichutkootwżera,apotemzamykadrzwiswojejsamotni.Siadana
tapczanie.„Niedamsię!-decydujeszybko.-Niepójdędożadnego
internatu!Tujestmójdom,tuwrócimamaitatuś.Będęgodlanich
strzegłjakokawgłowie!Tylkoże…-myślisąskłębione,szybkie,
niejasne.-Onamaprawo,babcia.JakmówiłakapitanSzczucka,jest
128
mojąjedynąopiekunką.Możezrobić,cozechce…Afigę!-podnieca
sięchłopiec.-Figęzmakiem!-Zrywasię,leczzachwilęponownie
przysiada.-Byletylkoniepopełnićbłędu,niezdradzićsię,że
wiem…”
Ostrożnie,wskarpetkach,przekradasiędoprzedpokoju.Głossąsiadki
iotwartytelewizorzagłuszajątrzaskiniezbytdokładniedopasowanej
klepki.Chłopiecdelikatnieotwierawyjściowedrzwiizarazgłośnoje
zatrzaskuje.Hałasujetorbą,ciskapodścianętenisówki.Słońbysię
obudził.
Babciawyglądazpokoju.
-Toty,Paweł?
-Tak.
-Tojapójdę-mówisąsiadka.-Czekamnaodpowiedźdojutra.Po
południubędzieumniesiostra.
-Tak…tak-mruczybabciaustawiającnatacybrudnefiliżanki.
Zostająsami.Pawełjakbynigdyniczasiadaprzedtelewizorem.Tępo
wpatrujesięwmigającyekran.Nawetniewie,cotozaprogram.W
pewnymmomencieuderzagojakaśzmiana.Czegośchybatubrak.No
tak,nastolikuobokstałowdrewnianejramcezdjęcierodzicówz
pobytuwBułgarii.Dwiewesołe,opalonetwarzepodsłomkowymi
kapeluszami.Bardzolubilitozdjęcie.Aterazgoniema.
-Babciu,gdzietafotografia?
-Jaka?-staruszkaszybkowychodzidokuchni.Pawełzanią.
-Ta,którastałanastoliku.Schowałaśją?
Babciaodwracasięgwałtownie.Jejpomarszczonatwarzjestzła,
drobnedłoniezaciskająsięnablaciestołu.
-Wyrzuciłam!Niechcęgowidzieć!Nigdy!
129
Pawełmartwieje.Nieczujezłości,tylkotępyból.Kuchniazaludnia
sięwspomnieniami:mamawycieratalerze,mafartuszekzfalbankąw
kratkę.Ojciecwyjmujezlodówkidobrzeoziębionącoca-colę,nalewa
doszklanek.Szkłopokrywasięsrebrzystymnalotemchłodu.Mówiąo
sprawachcodziennegodnia,śmiejąsię,żartują…Kiedytobyło?
Wczoraj?
-Zalbumuteżwyrzuciłaś?
Babciaocierachustkąoczy.Łzynazamówienie?
-Podarłam.Ispaliłam!-szlochwstrząsajejstarcząpiersią.Paweł
wycofujesiędoprzedpokoju.Stoipodwieszakiem,naktórymod
dawnaniewiszążadnemęskieokrycia.Myśligalopujązłei
bezsensowne.Wolnowchodzidopokojurodziców.Niebyłtuodich
wyjazdu.Niechciał.Adziś?Dziśjestspokojny.Alejesttospokój
przedsionkadopiekła.Ciszaprzedburzą.Pozornanieruchomość
morzatużprzedsztormem.
Chłopiecotwieraszafę.Wiszątylkorzeczymamy:sukienki,płaszcz.
Dwienagłuchozamkniętewalizki,którestałynapawlaczu,teraz
podpierająwystygłykaloryfer.„Więcskreśliłagoznaszegodomu?
Jakimprawem?Dlaczegodorosłymwolnowszystko,nawetwymazać
czyjąśobecność?Przecieżja,jegosyn,mamteżcośdopowiedzenia!
Mojamiłośćsięniezmieniła.Kochamgobardziej,niżkiedytubył,
spał,jadł…Nienawidzęjej!Nienawidzę!”
Wracadoswojejdziupli.Włączaadapter.Myśliwolnoiprecyzyjnie.
Planjestprosty.Możnagoodrazuwprowadzićwczyn.
Alenienależysięspieszyć.Idobrze,bardzodokładniezatrzećzasobą
wszystkieślady.
130
*
Świta.Kwadratoknawyłaniasięznocnegomroku.Zegarekwskazuje
godzinępiątądwadzieścia.Blade,prawiejesiennepromieniewyłażą
zzaskołtunionegoczubatopoli.Drzewousycha.Zjednejstrony
gałęziesąnagie,bezlistne.Miejskiedrzewo.Niepierwszeinie
ostatnie.„Dobrze,żeniepada”-myśliPaweł.Jestnerwowy,
niespokojny.Dokładniesprawdzawnętrzeprzestronnegochlebaka:
latarkaześwieżąbaterią,zapałki,świeca,dwaswetry,obagrube,
ciepłe.Bieliznanazmianę.„Aha,mydło!”Cichutko,napalcach,
wchodzidołazienki.Szczotka,pastadozębów.Towszystko.Tym
razemnieuciekanaparędni.Odchodzi,ponieważchcianomuzabrać
to,comiałnajdroższego:wiaręimiłośćdoczłowieka.Spokóji
bezpieczeństwo…
Pieniądzenaraziema.Obrzucapokójspojrzeniem,wktórymjestżali
złość,obawaprzednieznanyminienawiść.Najgorsze,żenie
przestawszykochaćjednych,nauczyłsięnienawidzićdrugich.
Wychodziostrożnieidokładniezamykadrzwinaklucz.Tekluczeto
jedynyłącznikzdawnymświatem.Tomożliwośćpowrotudomatkii
ojca,ciepładomowegoogniska.Żetuwróci,niemanajmniejszych
wątpliwości.Toichdom.Rodziców.
Rzutokanawizytówkę:kawałekzłotawegometalu,ananim
nazwisko,którenosząwszyscytroje:ojciec,matkaisyn.
*
Nalotniskudziwna,niecodziennaatmosfera.Wyczuwająsiódmym
zmysłem.
-Cosiędzieje?-pytaPawełznajomegobagażowego.
-Nietwójinteres,chłopie!-odburkujemałouprzejmie.
131
Pawełniepokoisię.CzekanaMadryt.Dziś,zgodniezobietnicą,
kapitanLenkiewiczpowinienprzywieźćwiadomośćzkonsulatu.
Wopiściiobsługaszepcząoczymśpokątach.Pasażerowiewniczym
sięnieorientują.Dlanichjesttozwykłarutynowaodprawa
paszportowo-bagażowa.
-CośzMadrytemniewporządku?-Pawełzagadujemechanikaz
rudawymwąsem.
Tennerwowozacierapalce.
-Nie.TylkoHolendermakłopotyzlądowaniem.Niemożewypuścić
podwozia.Nikomuanisłowanatentemat.Niktzpasażerówniema
prawazorientowaćsię,żenalotniskudziejesięcośniedobrego.
-Wporządku.Niejestemgadułą.Zacięłosięcoś?
-No,właśnie.Pełnepogotowienapasiestartowym.Będzielądował
awaryjnie.
Pawełsprawdzaczas.Dziesiąta.DoprzylotuMadrytuprawiepółtorej
godziny.Wbieganapółpiętro.Uwejściadorestauracjizderzasięz
paniąLusią.
-Dzieńdobry.Niepotrzebujepanipomocnika?Pozmywamfiliżanki,
kufle…
-A,toty,Piotrusiu?Terazniemamgłowy,wpadnijpóźniej.Zośka
znówmusiwcześniejwyjść.
-NaimięmamPaweł-prostujecierpliwie.
-Tak,pamiętam!-PaniLusiazbieganadółpokrętychschodach.
Pawełprzezrestauracjęwychodzinataraswidokowy.Ludzisporo,
aleniktnicniewieowiszącymwciążwpowietrzuHolendrze,
któremucośtamgdzieśsięzablokowało.Czekająnaswoichbliskichz
BelgraduiSofii.Tylkożeteraz
132
żadensamolotniemożelądowaćanistartować.Przestrzeńpowietrzna
jestzarezerwowanawyłączniedlaHolendra.Żebymumaksymalnie
ułatwićzadanie.
Naczystymniebiebrzęczyważka.Maleńkipunkt.Wważceokołostu
osób.Nicniewiedzą,niczegonieprzeczuwają.Stewardesa,
uśmiechnięta,animrugnieumalowanymokiem.,,Zachwilę
wylądujemynalotniskuwWarszawie,ladiesandgentlemen,proszę
zapiąćpasyiniepalićażdowyłączeniasilnikówicałkowitego
zatrzymaniasięsamolotu.Jesteściepaństwozawszemilewidzianina
pokładachKrólewskichHolenderskichLiniiLotniczych…’”Takto
mniejwięcejwyglądatam,wgórze.Atutaj?Pawełwidziczerwone
wozystrażackie.Jadątakjakośzboku,ukradkiem,bezsyren.Cichoi
szybko.Żebynierobićpaniki.
Nie,stądsięniczegoniezobaczy.Awaryjnelądowanienastąpi
zapewnegdzieśzdalaoddworcalotniczego.
Pawełzbieganadół.Kręcisię,chciałbycoświęcejwiedziećo
Holendrze.Niestety,mechanikazwąsaminigdzieniema.Zatoprzed
dworzeczajeżdżająautokary„Orbisu”.WysiadająJapończycy
obwieszeniaparatamifotograficznymi.Zbrzuchapotężnegoautobusu
wynosisiękufry,walizy,kraciastetorby.
-Proszęzabraćpasażerówdorestauracji-mówicichoprzedstawiciel
LOT-udopilotki.-OdlotczarterudoLondynuopóźniony.
Zachwilędziewczynapowtarzatęwiadomośćpoangielsku.
Japończycyuśmiechająsięgrzecznie.Cośtamdosiebiemówiąw
ćwierkającymjęzyku,któregoniktnierozumie.
Pawełprzysiadanamurku.Ciężkichlebakdajemusięweznaki.I
chętniebycośzjadł.Liczyłtrochęnadarmowy
133
posiłekupaniLusi.Aczasucieka.Zsaliprzylotówodzywasięgłosz
megafonu.Zadaleko,bysłyszeć.Chłopieczrywasię,biegnie.
-WylądowałsamolotKLMzAmsterdamu!-śpiewaradośnie
kobiecygłos.
„Więcudałosię!-cieszysięPawełwduchu.-UsiadłHolender!Nasi
mupomogli,podprowadziliradiemjakposznurku,zabezpieczyli
teren!”
Wopiści,obsługa,nawetmilicjancimająuśmiechniętetwarze.
Wszyscyciesząsię,żeHolendercałoizdrowosiedzinaawaryjnym
pasie.
Zachwilętensamkobiecygłosjużwolnoinormalniepowtarza:
-WylądowałsamolotzMadrytu,rejstrzystadwa.
Pawełczuje,jakmuciarkiprzebiegająpogrzbiecie.
Czasdłużysięstraszliwie.Odprawacelnatrwawnieskończoność.
Jakośniewychodziżadenpilot,żadnastewardesa.Wreszciesą!Trzy
dziewczynywmundurkachipiloci.Blondynzdługimibaczkamii
przystojny,starszyszatyn.
-Przepraszam!-Pawełrzucasięimnaspotkanie.-Czyniewidzieli
panowiekapitanaLenkiewicza?
StewardesauśmiechasiędoPawła.Onteżjąpoznaje.ToIrena.
Częstolatanatejlinii.
-RobertniebyłznamiwMadrycie.Dlaczegopytasz?
-Bo…umówiłemsiętuznimdzisiaj.Powiedział,żeprzyleciz
Hiszpanii.
-Unasdośćczęstobywajązmiany-tłumaczyblondynzbaczkami.-
RobertLenkiewiczpoleciałdoMontrealu.Taktobywa,chłopcze.
Irenażegnagouroczymuśmiechem.Zawodoweskrzy-
134
wieniekącikówwargczyrzeczywistasympatia?Pawełniewie.Inic
gotowtejchwilinieobchodzi.Wydajemusię,jakbyzawaliłsięcały
świat.Nieprzyglądasięwychodzącympasażerom.Nieszukatwarzy,
którychnieznajdzienawetnarodzinnychfotografiach.Jestcałkiem
samitęskni.
Zapomniałobufecie,opaniLusi,brudnychkuflach.Madość
HolendrówiHiszpanów.Niechsięcieszą,pijąszampanazapomyślne
lądowanie.Ichsprawa.
Pawełsunienogazanogąśrodkiemjezdni.Niereagujenaklakson
taksówki.Niewidziwściekłejtwarzykierowcy.Nic
niewidziinicniesłyszy.
*
Tobyłdźwięk,jakiegonieznał.Ktośnajwyraźniejpróbował
otworzyćfurtkę.Cichegłosyzaogrodzeniem.Pawełobudziłsię
zalękniony.Ktownocybuszujepodziałkach?Złodzieje?Wnikłym
świetlelatarkibłyszczążółteoczyMaćka.Kotjestzły,żemuniedają
spać.MaciekodtrzechdninieopuszczaPawła.Śpiwnogachłóżka,z
ogonemwpyszczku.
-Mamynocnychgości,Maciek-mówiPawełwciągającspodnie.
Wzrokiemszukasiekiery.Jestnamiejscu.Wkącie.Pawełuważają
zaosobistąbroń.
Ktośprzeskoczyłfurtkę.Cichekrokistająsięgłośniejsze.Za
przymkniętąokiennicączaisięmrokistrach.Czyjaśniecierpliwadłoń
szarpieklamkę.
-Zamknięte-szepczejakiśgłostam,nazewnątrz.
-Aco?Myślałeś,żeciętubędąoczekiwaćzbukietemwręku?-
drugigłosjestśmielszy.
Pawełściskawjednejręcezgaszonąlatarkę,awdrugiejsiekierę.
135
Trzask.Zamekwdrzwiachpuszcza.Natleczarnejsylwetkigruszy
dwacienie.Nie,trzy.
Pawełzdeterminacjąrzucastrumieńświatławprostwoczy
przybyszów.
-Cholera!—wrzeszczyhisteryczniejedenznich.-Tuktośjest!
Ajest,jest.Jedenprzeciwkotrzem.Aletamcijeszcze
0tymniewiedzą.Złapaniwsmugęświatłaodruchowozasłaniają
dłońmioczy.„Chłopaki!-Pawełdenerwujesię.Rękazlatarkądrży.-
Niewieleodemniestarsi.Amożewcale”.Sekundyupływają.Tamci
zorientowalisięjuż,żepromieńświatłajesttylkojeden.
-Rzućlatarkę!-wołaostrygłos.
Pawełnieodzywasię.Dłońuzbrojonawsiekieręjakbybyłaz
kamienia.Przecieżniemazamiarunikogozabić.Najwyżejogłuszyć.
Wobroniewłasnej…
Wciemnościachnastępująjakieśszepty,przetasowania.Jeszczekilka
sekund,szelestkroków,rozbieganecieniei…
-Stójspokojnie!—szepcemudouchaświszczącygłos.
1szyjędusimocnychwyt.-Mamgo!Jużanidrgnie!-raportuje
pozostałym.
Czyjaśrękaodbieralatarkę.Siekierasamaspadazestukotemna
ziemię.Koniecobrony.
-Puszczaj!-charczyPawełztrudemłapiącoddech.Chwytnieco
zelżał.-Złodzieju!
Najwyższyzcałejtrójkiśmiejesię.
-Twojełachyniesąnampotrzebne!
-Tylkoco?-Biciesercauspokajasię.Pawełjużsięnieboi.
136
-Chata,przyjacielu.Musimytupomieszkać.
„Tacysamijakja?”-zastanawiasięoddychającgłęboko.Jużniktgo
nietrzyma.Przestałbyćgroźny.
-Jesteścienagigancie?-pytawmiaręspokojnie.
-Cośwtymrodzaju-odpowiadagłoszdnaciemności.-Jesttujakaś
świeca?
-Jestnastoliku.Naprawo…
-Dzięki,przyjacielu.
Słabyogareknierozświetlawnętrza.Dwiegłowypochylająsięnad
Pawłem.
-Jesteśwłaścicielemtejbudy?
Pawełwahasię.„Copowiedzieć?Prawdę?Czyskłamać?”
-Niecałkiem.Aleśpiętuzazgodąwłaściciela.Pomagammu.
-Przyjdzierano?-totennajwyższy.Zczubemdziwnie
nastroszonychwłosów.
-Tak-odpowiadaPawełbezzająknienia-kołodziesiątej.
Przybyszerozlokowująsię.Dwóchjestruchliwych,ciekawych
wnętrza.Trzeciwygląda,jakbyspał.
-Maszcodożarcia?-pytaprzybyszosilnych,zbytdługich
ramionach.
Pawełprzeczącokręcigłową.Niewierząmu.Rozbebe-szająchlebak.
-Facetmadwaswetry,aDługianijednego!-cieszysiętenz
czubem.-Dasz,przyjacielu,jedennaszemukumplowi.Onjestteraz
spokojny,borąbnąłsobiedawkę.Alezimnonimtrzęsie,widzisz?
Pawełwidzi.Trzecichłopaknieodezwałsiędotądani
137
słowem.Odzianywcośnakształtpłóciennegokombinezonusiedzina
podłodze.
-Narkoman?-Pawełczujejakiśpodświadomylęk.Ijednocześnie
obrzydzenie.
-Niezadawajgłupichpytań!-Czubjestwyraźnieznudzony.Zdaje
sięprzewodzićtejdziwacznejgrupie.
-O.K.-Pawełudaje,żegotoniewieleobchodzi.Zespokojem
patrzy,jakprzykrywająnarkomanajegomohero-wympulowerem.-
Ranomusiciestądodejść-mówi
twardo.
-Nietybędzieszotymdecydował!-długorękiwymierzyłszybki,
mocnycios.
Pawłowiwydajesię,żewidzidwaksiężyce.Dotykanosa.Ciepłoi
wilgotno.
Łykałzyikrew.Ukradkiemocierapuchnącąwargęwróg
prześcieradła.„Zaco?-myśli,choćniktmunatopytanienie
odpowie.-Pewniesaminiewiedzą.Comożesięwięcej
zdarzyć?”
-Zostawgo,Gacek!-Czubnielubiwidokukrwi.-Onjużniebędzie
sięstawiał!Prawda,człowieczku?
Pawełczujezimnąwściekłość.Jednocześnierozummówimu,bysię
opanował.Jestsamprzeciwkotrzem.No,prawdęmówiąc,dwóm.
Narkomanśpilubumarł.Raczejśpi.
-Jestemtuzazgodąwłaściciela-słowawydobywająsięztrudemz
opuchniętychust.-Togliniarz.
Czubzastygazdłoniąnaćwiartcechleba,którąwyjąłzwłasnych
zapasów.
-Milicjant?Tutaj?
-Tak.Tosądziałkilotników.AlenaOkęciupracująteżmilicjanci.
Togranicapaństwa.
138
Mały,zwinny,opięściciężkiejjakmłot,przyskakujeznówdoPawła.
-Powiedziałem,żebyśgozostawił,Gacek!-Czubjaksięzdenerwuje,
pieje.Widaćprzechodzimutację.-To,coonmówi,jest
prawdopodobne.Jadłeścoś?
PrzejścieodbiciadokarmieniajestzbytszybkiejaknagustPawła.
Alechętniebycośzjadł.Oilespuchniętawargapozwoli.
-Niewiele.Gliniarznietrzymatuzapasów.Amniesięwłaśnie
skończyłaforsa.
-Masz!-Czubpodajemuskibkęchlebazjakimiśkonserwami
rybnymi.-Myjeszczeniegłodujemy.
-Tyco?-denerwujesięruchliwyGacek.-Będzieszkarmiłmałego
gliniarza?
Czubpotakujegłową.Wnikłymświetleogarkawidaćsztywneod
lakieruczycukrupasemkawłosówprzypominającedorodnątrzcinę.
-Teżczłowiek.Udzieliłnamgościny.Zludźmitrzebałagodnie,
Gacek.Pocozarazwalićwnos?Tyleczasupoświęciłemnatwoje
wychowanie,atywciążtosamo:pięść!Maszkurzymóżdżek,
przyjacielu.
-Wystarczy!-denerwujesięGacek.-Nauniwersytetsięnie
wybieram.
Pawełwstajeostrożnie.Chceumoczyćręcznikwzimnejwodzie.
-Dokąd?
-Twarzobmyć.Niewidzisz,cosiędziejezmoimnosem.’-ido
Czuba:-AtentwójGacekzamiastwgłowiemacałyrozumekw
pięści.Kiedyjąotworzy-rozumekucieknie!-Pawełczujeulgępod
wpływemkompresu.„Bylesięniedać
139
przestraszyćtymzbirom-myśliprzechylającgłowędotyłu.-Niech
niesądzą,żetrafilinatchórza,którytrzęsieportkamiprzedbylejakim
prymitywem”.
Czubdoceniłdowcip.Przełykająckęschlebazeszprotka-miwyciąga
doPawłarękę.
-Poznajmysię.JestemKonopacki.
Pawełażsięzakrztusił.„Jakto?Przedstawiasięnazwiskiem?Tocoś
nowegowbranżypunków,popersów,hipisówicałejtejludzkiej
społeczności,októrejwieodniedawna.
-Kono…packi?
-Tak.JózefMariadwojgaimionKonopacki.Mojaprababciabyłaz
domuKoniecpolska.Mówicitocoś?
Pawełpodajedłoń.Drugązezmoczonymręcznikiemprzyciskado
nosa,którypodwajaswojąobjętość.
-Brent.Paweł.Ale…dlaczegosiętakdziwniezachowujesz?Co
robiszwtym…towarzystwie?
JózefMariaocieraustapowalaneoliwą.
-Demokracjapozwaladobieraćsobietowarzystwo,jakiemiwdanej
chwiliodpowiada-śmiejesię.Czubsterczyjaknastroszonyjeż.-Ten
tam,któryśpi,araczejmarzypodtwoimswetrem,jestnieszczęsnym
dzieckiemdwudziestegowieku.Wpadłwnarkomanię.Imyślitylkoo
tym,żebysobiewładowaćnowądziałkę.
-Akceptujeszto?
Konopackizanurzakubekwdzbanku.Pijedługoiwolno.
-Muszęuważaćnagardło.Oddzieciństwamiałemskłonnoścido
angin.Czyakceptuję„kompot”?Nie,alemuszęsięzająć
narkomanem.Przylepiłsię,atozobowiązuje.Więcgoniańczę.
140
-A…Gacek?-Pawełmagłos,jakbybyłzakatarzony.Iwargę
sztywną,obcą.
-Prymityw.Pożyteczny,wiernyiprzebiegły.Atakżesilny.Razem
tworzymyciekawyeksperyment..
Pawełchętniebypołożyłsięspać,alejedynełóżkozdążyłzająć
Gacek.Brudnesandaływpakowałwsamśrodekpoduszki.
-Tonieprawda,coprzedtempowiedziałem-Pawełszepcze
nachylonynadCzubem-tadziałkanależydopewnegoemeryta,który
czterdzieścilatpracowałnalotnisku.Jestciężkochory.Doglądamtu
wszystkiegoi…taksięskłada,żeukrywamsięprzedmilicją.
-Toładnie-cieszysięJózefMariaKonopacki.-AleGackowiani
słowa.Myteżstronimyod…stróżówprawa.Słuchaj,dałobysiętu
pomieszkaćparędni?
Pawełznówprzykładakompres.
-Powiemszczerze:ranobędzietumnóstwoludzi,dział-kowiczów,
właścicielisąsiednichogródków.Zarazpodniosąalarm.Szczególnie
jakzobaczą…twojeuczesanie.
JózefMariadwojgaimionprzygładzaszuwarynaduszami.
-Totylkoprotest!-mówi.-Takawojnanawłosy.Międzypunkami,
doktórychjanależę,apopersami.Aletaknaprawdętojestwalka
dwóchideologii:myzzałożeniajesteśmybiedni,uważamysięzacoś
gorszegoodresztyludzi.Dlapopersów,tychelegancików
strzyżonychwgrzywkę,najważniejszyjestszmal,forsa.Adlanas
wolność.Odpieniędzyteż.WAngliipunkiżyjąwyłączniezzasiłków
dlabezrobotnych.Myniejesteśmyznaturyagresywni,aleteżinie
pacyfiścijakkiedyśhipisi.Oni,bici,niebronilisię.Punk
141
bije,jeślimurobiąkrzywdę.Myniczegoniechcemy,samisiebie
nazywamy„śmieciami”.Światjestzły,aleniechcemygozmieniać.
Zmienisięibeznas…
-Dlaczego?Jabymchciał!-Pawełusiłujezrozumiećczubatego
piętnastolatka.-Jabymwielerzeczyzmienił,gdybymmiałwładzę.
-Naprzykładco?
-Nakazałbymwszystkimrodzicom,abynieporzucali…no,żeby
opiekowalisięswoimidziećmiażdodorosłości.
-Bezsensu!-JózefMariakrzywisię.-Tenieszczęsnedziecinigdy
niezaznałybypoczuciaswobody!Zostałybydziećminawetpo
czterdziestce.Trzebasięhartować,Brent.Światniejestnicwart.
Naplućnato!
Pawładrażnipochrapywaniedobiegająceodstronyłóżka.
-Gdybywszyscyplulinawszystko,toktobypracował?Skąd
wziąłbyśchlebikonserwy?Ktozrobiłbypuszkizblachy?Ktoby
złowiłryby?
JózefMariaKonopackipogardliwiemacharęką.
_Nieważne!
Pawełmadośćrozmowy,zktórejnicniewynika.
~Mówiszjedno,apostępujeszinaczej.Gdybycibyłonaprawdę
wszystkojedno,nietachałbyśzesobątego…Czy0nnapewnożyje?-
pytawskazującbrodąleżącegonarkomana.
-Jeszczetak.Alezapewneniedługopociągnie._Nieżalmu
rodziców?Matki?
Czubwzruszaramionami.
-Wtymstadium,wjakimsięznajduje,człowiekpozbywasię
jakichkolwiekuczuć.Wątpię,żebyDługiwogóle
142
wiedział,corobiterazjegoojciecczymatka.Obchodzigotylko
strzykawka.Ikolorowesny.
-Próbowałeśtegokiedyś?-Pawełzniepokojemobserwujeleżącego
poddrzwiami.Anidrgnie.
-Nie.Mamtogdzieś!Niezamierzamżyćprzypomocysztucznych
podniet.Totchórzostwo.Idziecinada.Aleniezostawięgo.Tamtego
też.
-Zastanawiamsię…-Pawełmrużyoczy.Ogarekdogasa.-Myślę,że
tapolskaodmianapunkówczypopersów…tychwszystkichkillerów,
faszystówniemanicwspólnegozjakąkolwiekideologią.Takmyślę.
Konopackiziewa,szerokootwierającusta.
-Jesttugdzieśjakiśkoc?Zimnosięzrobiło.
Pawełwskazujenaskołtunionełóżko.Czubpodchodziisiłąściągana
ziemięchrapiącegoGacka.
-Co?Cojest?-mruczyrozbudzony.-Zwiewamy?
-Pośpisztrochęnapodłodze-decydujeCzubłaskawie.-Myz
Brentempołożymysiętunawaleta.
Gacekgodzisiępotulnie.Narkomanniemanicdopowiedzenia.Kto
wie,czywogóleumiejeszczemówić.
Zasypiająokrycikocemwkratę.Pawełżałuje,żeniemaMaćka,który
wyniósłsięnatychmiastpowkroczeniudoaltanynieproszonych
gości.Zaoknemgęstniejenoc.Płynązapachymięty,rezedyi
maciejki.Jestcicho,nawetgałązka
niedrgnie.
*
Słońcewpadaprzezotwartylufcikzwisającynajednymzawiasie.
Odbijasięodzakurzonejszyby,raziwoczy.Pawłabudzisuchość
opuchniętychust.Powiekiniechcąsięroz-kleić.Trzebajeprzetrzeć
kułakiem.„Coto?GdzieCzub,
143
gdzieGacek?Czyżbytowszystkobyłotylkosnem?”Rozglądasiępo
wnętrzualtankiizłudzeniapierzchają.Narkomantkwitam,gdziego
położono:poddrzwiami.Ktośwychodząclitościwieodsunąłmunogi,
żebyniepodeptać.PoCzubieiGackupozostałrozbebeszonyworek
płócienny.Takisam,jakinosząmarynarze.Pawełprzyglądasię
leżącemu.Obaprzedramionagęstopokryteśladaminakłuć.Ciało,
białe,ledwieokrywakości.Twarzspuchnięta,podoczymasine
obwódki.Wrakczłowieka.Chłopiecotrząsasięzewstrętuigrozy.
„Jeśliontuzostanie,będzienocowałwogródku!”-postanawia.
Wstajeczującssaniewżołądku.Wychodząc,ostrożnieomija
leżącego,któryzbudziłsięzletargicznegosnuicośbełkoce.
Wogródkujestwspaniałepowietrze.Zakwitłyogromnełososiowe
gladiolusy.Różnokolorowecyniestojąsztywnojakżołnierzena
paradzie.Wgałęziachstarejgruszypogwizdujeptak.Pawełoddycha
głęboko.Światjesttakpiękny,takmogłobybyćwspaniale,gdybygo
niepsuliciwszyscy…naokoło.Nie,niemyśliosąsiadachwpocie
czołauprawiającychgrządki.Raczejotych,którzytegonie
dostrzegają.Obmacujenosiwargę.Dobrze,żewaltanceniema
lustra.Przestraszyłbysięzpewnościąwidokuwłasnejtwarzy.
Wnajbardziejzacienionymmiejscuogrodu,pośródkępyfioletowych
floksów,leżynależakuKonopacki.Leżakzawszetamstał.Stary
Ruszczyklubiłtuodpoczywać.Aterazwszystkosięzmieniło.
-Salve,Caesar!-JózefMariaunosidłońgestemrzymskiego
gladiatora.
Pomieszaniezpoplątaniem.Pawełparsknąłbygłośno,gdybymubyło
wesoło.Dopierowjaskrawymświetleporan-
144
kawidaćcałąśmiesznośćprawnukaKoniecpolskich.Czubwłosów,
usztywnionychbiałkiemlubcukrem,pomalowanyjestnaróżowo.
-Kolorystyczniezgadzamsięztąkępąfloksów!-śmiejesięJózef
Maria.
-Maszpoczuciehumoru!-złościsięPaweł.Chciałtusobie
posiedziećsamotnie,przemyślećwielespraw.
-Mam.Jestemmyślącątrzciną.
-Powiedz-Pawełwciążczujessaniewżołądku,aleniemaochoty
narybnekonserwy.-CzytwoistarzymfeszkająwWarszawie?
-Nie.WKrakowie.WstarymdomupamiętającymczasyJego
WysokościFranciszkaJózefa.Ponimotrzymałemimię.Wiesz,ktoto
był?
Pawełniewie.Możecośsłyszał,aleniepamięta.
-Niechceszznimimieszkać?Amama?Twojamama?
-Mamajestwspaniała.Pracujewbibliotece.
Pawełstoizespuszczonągłową.Nicanicnierozumietegoróżowego
Czuba.
-Zgrywaszsię?
JózefMariadwojgaimionprzeciągasięnależaku.Gdybynie
przedziwnafryzuraikurzzpolskichdróg,byłbycałkiemładnym
chłopcem.
-Odgadłeś.Tomipotrzebnedlazdrowiapsychicznego.Niemartw
się,Brent.Dziśruszamydalejwdrogę.TylkopoczekamynaGacka,
któryzałatwiaDługiemuto,comupotrzebne.Długiegoniemożna
wypuścićsamego,bojestnieodpowiedzialny.O,widzisz?Wylazł.
Zarazzaczniewyć.
Pawełoglądasięprzestraszony.
-Wyć?
145
-Człowiekwgłodzienarkotycznymzachowujesięstrasznie.
-Niechlepiejtuniewyje!Zlecąsięsąsiedziizawołająmilicję.
Konopackiniechętnieunosisięzleżaka.
-Chodź,spróbujemygoczymśzająć.
Długichwiejesięjaktrzcinanawietrze.Oczymarozszerzone,
ciemne,przepastne.Nicniemówi.
-Chceszherbaty?-pytaPawełzewspółczuciem.Długimacharęką.
Ruchymazwolnione,nieskoordynowane.
-Byłuczniemstolarskim.Potemwpadłwnałóg.Koledzynamówili.
Spróbował.Terazjestuzależniony.Koniec.Śmierć.-Konopacki
sadzaDługiegonaprogu.-ZarazwróciGacek-mówijakdodziecka.
-Wytrzymaj!
-Niechnaprawiokno!-radziPaweł.-Wypaczyłosięiniemożna
zamknąć.Jakbyprzyszłaburza…-milknie,bokołofurtkicoś
trzasnęło.Pawełwypadanaścieżkę.
-Myślałem,żektośsiętuzakradł-mówisąsiadRusz-czyka,emeryt.
-Nie!-śmiejesięPaweł,choćwargaciąglejeszczeboli.-Niema
żadnychzłodziei.
-Atobieco?Noscispuchł…
-Osamnieużądliła!-Pawełcieszysię,żewymyśliłtaksensowne
kłamstwo.
-Zosamiuważaj.Sąludzieszczególnieuczuleninaichjad.Coz
Leonem?Pogorszyłosię?
Pawełczerwienisię.Czuje,jakmupłonąuszy.Oddawnaniema
wieścioRuszczyku.AprzecieżmógłzapytaćZuzan-kę,pójśćdo
Lenkiewiczów…
146
-MamsięspotkaćzkapitanemLenkiewiczem-mówismutno.-
Zapytam.
-Pozdrówgoodnaswszystkich.
-Dobrze.Pozdrowię.
*WaltanceJózefMariaprzygotowujeśniadanie:wczorajszychlebi
następnapuszkarybekwsosiepomidorowym.
-Tylkoterybyjecie?-dziwisięPaweł.
-Długinicnieje.Jużniemoże.AmyzGackiemjemy,conamw
ręcewpadnie.Gacekjestzaopatrzeniowcem.Pewniekradnie.
-Wogóleniemacieforsy?-Pawełłykawielkiekęsy.Ryba,nieryba,
acośtrzebajeść.Samniemajużaniokruszyny.
-Pieniądzetostraszneświństwo!-mówizpowagąKonopacki.-Nie
chcępieniędzy.Zresztą…tosprawaGacka.
-Alejeśćchcesz?Inieprzeszkadzaci,żekradzione?
-Atobieprzeszkadza?Niezauważyłem.
Pawełdelikatnieodkładakromkę.„Niebędętegojadł!-myśli.-Nie
umręzgłodu,zanimsięstądwyniosą!”Konopackiprzyglądamusięz
uśmiechem.Pawełkapituluje.Odgryzasporykęs.
-Janiekradnę.
-Wiem.
WracaGacek.Jestzadowolony.Zdalekakiwajakąśpaczuszką.Długi
ożywiasię.
-Masz?-pytaniejestretoryczne.ZGackowi:jmimwidać,że
załatwiłwszystko,cotrzeba.
-Zostajemytu?
147
-Człowiekwgłodzienarkotycznymzachowujesięstrasznie.
-Niechlepiejtuniewyje!Zlecąsięsąsiedziizawołająmilicję.
Konopackiniechętnieunosisięzleżaka.
-Chodź,spróbujemygoczymśzająć.
Długichwiejesięjaktrzcinanawietrze.Oczymarozszerzone,
ciemne,przepastne.Nicniemówi.
-Chceszherbaty?-pytaPawełzewspółczuciem.Długimacharęką.
Ruchymazwolnione,nieskoordynowane.
-Byłuczniemstolarskim.Potemwpadłwnałóg.Koledzynamówili.
Spróbował.Terazjestuzależniony.Koniec.Śmierć.-Konopacki
sadzaDługiegonaprogu.-ZarazwróciGacek-mówijakdodziecka.
-Wytrzymaj!
-Niechnaprawiokno!-radziPaweł.-Wypaczyłosięiniemożna
zamknąć.Jakbyprzyszłaburza…-milknie,bokołofurtkicoś
trzasnęło.Pawełwypadanaścieżkę.
-Myślałem,żektośsiętuzakradł-mówisąsiadRusz-czyka,emeryt.
-Nie!-śmiejesięPaweł,choćwargaciąglejeszczeboli.-Niema
żadnychzłodziei.
-Atobieco?Noscispuchł…
-Osamnieużądliła!-Pawełcieszysię,żewymyśliłtaksensowne
kłamstwo.
-Zosamiuważaj.Sąludzieszczególnieuczuleninaichjad.Coz
Leonem?Pogorszyłosię?
Pawełczerwienisię.Czuje,jakmupłonąuszy.Oddawnaniema
wieścioRuszczyku.AprzecieżmógłzapytaćZuzan-kę,pójśćdo
Lenkiewiczów…
146
-MamsięspotkaćzkapitanemLenkiewiczem-mówismutno.-
Zapytam.
-Pozdrówgoodnaswszystkich.
-Dobrze.Pozdrowię.
*
WaltanceJózefMariaprzygotowujeśniadanie:wczorajszychlebi
następnapuszkarybekwsosiepomidorowym.
-Tylkoterybyjecie?-dziwisięPaweł.
-Długinicnieje.Jużniemoże.AmyzGackiemjemy,conamw
ręcewpadnie.Gacekjestzaopatrzeniowcem.Pewniekradnie.
-Wogóleniemacieforsy?-Pawełłykawielkiekęsy.Ryba,nieryba,
acośtrzebajeść.Samniemajużaniokruszyny.
-Pieniądzetostraszneświństwo!-mówizpowagąKonopacki.-Nie
chcępieniędzy.Zresztą…tosprawaGacka.
-Alejeśćchcesz?Inieprzeszkadzaci,żekradzione?
-Atobieprzeszkadza?Niezauważyłem.
Pawełdelikatnieodkładakromkę.„Niebędętegojadł!-myśli.-Nie
umręzgłodu,zanimsięstądwyniosą!”Konopackiprzyglądamusięz
uśmiechem.Pawełkapituluje.Odgryzasporykęs.
-Janiekradnę.
-Wiem.
WracaGacek.Jestzadowolony.Zdalekakiwajakąśpaczuszką.Długi
ożywiasię.
-Masz?-pytaniejestretoryczne.ZGackowejmimwidać,że
załatwiłwszystko,cotrzeba.
-Zostajemytu?
147
JózefMariaodkładanóż.
-Jedziemydalej.ToniejestdobremiejscedlaDługiego.
-Ale…-Gackowipodobasiędziałkaialtana.
-Koniecdyskusji!-mówiostroKonopacki.-Zmywamysię.
Zapomniałeś,żetodziałkagliniarza?Jużtubył…
Gacekwsekundęzwijaworek.Robotapalimusięwprostrękach.
PawełpatrzyzdziwionynaJózefaMarię.Dlaczegoskłamał,żebyłtu
milicjant.Przecieżwie,czyjatodziałka.CzubzaplecamiGacka
mrugaporozumiewawczo.Dziw-^chłopak!Byłbytakimfajnym
kumplem,gdybynieróżo-Ьsztywnesitowieiniejasnystosunekdo
świata.Szkoda!Konopackiwstaje.
-Długi,wziąłeśswój„kompot”,tonaprawokno.^końcujesteśstolarzem,nonie?
DługiwyraźniewracanatenBożyświat.Zbardzo^lekiejpodróży,
alewraca.Nienadługowszakże.Zdąży^Ikonaprawićokno.Wcale
zręczniemutoidzie.
-Cześć,Brent!-JózefMariajakptakzrywasiędo^łlotu.Wolny
człowiek,swobodny.Ciężkimarynarskiwór■\wigaGacek.Jego
niewolnikiobrońca.Długimruga
Powiekami.Jemujestwszystkojedno:tuczygdzieindziej.
-Dowidzenia,panieKonopacki!-Pawełzginasięwstaropolskim
ukłonie.Niemaczapkizpiórem,żebynią
omieśćpiach.Jestszczęśliwy,żepozbyłsięnieproszonych
w^półmieszkańców.Alejednocześnieżalmurozstania
7…
Czubem.-JakbędzieszwWarszawie,odwiedźmniena^zegu
praskim!Jużbędąrodzice…JózefMariauśmiechasię.Bezsłowa
znikazakępążółtejn^włoci.ZanimGacekiDługi.
Nareszcie.
48
*
-Znównawalasz-mówizprzyganąHaczyk,opróżniającwielkie
tekturowepudło.
-Trudnoomakulaturę-tłumaczysięPaweł.-Wsierpniupołowa
warszawiakównaurlopach,aci,cozostali,jakośmniejczytają.Tę
kupęzebrałemwśróddziałkowiczów.
-Chodziszpodziałkach?-zainteresowałsięZłotowa.-Cocitoda?
Pawełjestzmęczony.PrzytaszczyłtekilogramyzOkęcianaPragę.
Bezsensu.
-Taksięskłada,żemieszkamwjednejaltance.Pytałemsąsiadów,
czyniemajązbędnychgazet.Mielicałąkupę.Dotegojeszczeworki
papieroweponawozachinasionach.Działkowiczetoludek
zapobiegliwy.Tylkożezadaleko.ZOkęciatutaj…niedamrady.
-Jasne-przytakujeHaczyk.Jegopiegipociemniały,obsypałyteż
ramionainogi.Wyglądajakwspaniałeindyczejajo.-Alewe
wrześniu,jakwróciszdodomu?…
Pawełzaciskausta.Niewie,cobędziewewrześniu.
-Zobaczymy.
Złotowanienalega.Każdymaswojeinteresy.Ajegointereskwitnie
wnajlepsze.WypłacaPawłowiudział.
-Dzięki.Terazznikam.NaOkęciujestczyściejszepowietrzeniżtu,
naPradze.
Haczykkrzywisię.Jużchybazedwalataniebyłwlewobrzeżnej
Warszawie.Niematamnicdoroboty.
Pawełwsiadadoautobusu.Byleszybciejsięstądwydostać.Istnieje
małe,alezawszemożliweprawdopodobieństwo,żegoktośzobaczy.
JakaśwścibskasąsiadkalubPol-dzia.Taostatniaprzywodzimuna
myślszkołę.Wszóstej
149
JózefMariaodkładanóż.
-Jedziemydalej.ToniejestdobremiejscedlaDługiego.
-Ale…-Gackowipodobasiędziałkaialtana.
-Koniecdyskusji!—mówiostroKonopacki.-Zmywamysię.
Zapomniałeś,żetodziałkagliniarza?Jużtubył…
Gacekwsekundęzwijaworek.Robotapalimusięwprostwrękach.
PawełpatrzyzdziwionynaJózefaMarię.Dlaczegoskłamał,żebyłtu
milicjant.Przecieżwie,czyjatodziałka.
CzubzaplecamiGackamrugaporozumiewawczo.Dziwnychłopak!
Byłbytakimfajnymkumplem,gdybynieróżowesztywnesitowiei
niejasnystosunekdoświata.Szkoda!
Konopackiwstaje.
-Długi,wziąłeśswój„kompot”,tonaprawokno.Wkońcujesteś
stolarzem,nonie?
DługiwyraźniewracanatenBożyświat.Zbardzodalekiejpodróży,
alewraca.Nienadługowszakże.Zdążytylkonaprawićokno.Wcale
zręczniemutoidzie.
-Cześć,Brent!-JózefMariajakptakzrywasiędoodlotu.Wolny
człowiek,swobodny.CiężkimarynarskiwórdźwigaGacek.Jego
niewolnikiobrońca.Długimrugapowiekami.Jemujestwszystko
jedno:tuczygdzieindziej.
-Dowidzenia,panieKonopacki!-Pawełzginasięwstaropolskim
ukłonie.Niemaczapkizpiórem,żebyniązamieśćpiach.Jest
szczęśliwy,żepozbyłsięnieproszonychwspółmieszkańców.Ale
jednocześnieżalmurozstaniazCzubem.-JakbędzieszwWarszawie,
odwiedźmnienabrzegupraskim!Jużbędąrodzice…
JózefMariauśmiechasię.Bezsłowaznikazakępążółtejnawłoci.Za
nimGacekiDługi.Nareszcie.
148
*
-Znównawalasz-mówizprzyganąHaczyk,opróżniającwielkie
tekturowepudło.
-Trudnoomakulaturę-tłumaczysięPaweł.-Wsierpniupołowa
warszawiakównaurlopach,aci,cozostali,jakośmniejczytają.Tę
kupęzebrałemwśróddziałkowiczów.
-Chodziszpodziałkach?-zainteresowałsięZłotowa.-Cocitoda?
Pawełjestzmęczony.PrzytaszczyłtekilogramyzOkęcianaPragę.
Bezsensu.
-Taksięskłada,żemieszkamwjednejaltance.Pytałemsąsiadów,
czyniemajązbędnychgazet.Mielicałąkupę.Dotegojeszczeworki
papieroweponawozachinasionach.Działkowiczetoludek
zapobiegliwy.Tylkożezadaleko.ZOkęciatutaj…niedamrady.
-Jasne-przytakujeHaczyk.Jegopiegipociemniały,obsypałyteż
ramionainogi.Wyglądajakwspaniałeindyczejajo.-Alewe
wrześniu,jakwróciszdodomu?…
Pawełzaciskausta.Niewie,cobędziewewrześniu.
-Zobaczymy.
Złotowanienalega.Każdymaswojeinteresy.Ajegointereskwitnie
wnajlepsze.WypłacaPawłowiudział.
-Dzięki.Terazznikam.NaOkęciujestczyściejszepowietrzeniżtu,
naPradze.
Haczykkrzywisię.Jużchybazedwalataniebyłwlewobrzeżnej
Warszawie.Niematamnicdoroboty.
Pawełwsiadadoautobusu.Byleszybciejsięstądwydostać.Istnieje
małe,alezawszemożliweprawdopodobieństwo,żegoktośzobaczy.
JakaśwścibskasąsiadkalubPol-dzia.Taostatniaprzywodzimuna
myślszkołę.Wszóstej
149
klasiebyłocałkiemnieźle.Nicniewskazywałonatakponurejej
zakończenie.Nie,niewrócidotejszkoły,dotychkolegów.Jakże
dalekoodbiegłodpraskiejulicy,kumpli,figliibeztroskiejzabawy.
Czujesięstarszyodziesięćlat,ba,czasemosto!
Migająulicewybieloneodsłońca,prawiepusteparkingi,sklepy.Przy
pomnikulotnikachłopiecoddychazulgą.Jestjużusiebie.Wysiada
naosiedlu.„PójśćdoLenkiewiczówczynie?Ajeśliniepoznamnie
DużyKrólik?No,toco?Przedstawięsię.MożebędzieZuzanka?”
Była.Napodwórku.Zdwiemakoleżankamibawiłasiępiłkąw
czerwonekropki.Pawełprzystopował.„Trzydziewczynytozadużo”
-pomyślał.Czekałzaoparciemogrodowejławki,którąktośbezsensu
postawiłnaśrodkuplacykuzabaw.Jaknazłośćdziewczynkigraływ
najlepsze.„Głupo-le!-denerwowałsięPaweł.-Pocoonetakskaczą?
Chybanigdystądnieodejdą”.
Piłkastrzeliłaprostowławkę.LedwiePawełzdążyłuchylićgłowy.
-Cotutajrobisz?-głosZuzankiniebrzmiałzachęcająco.
-Chciałemsięspotkaćztwoimojcem.Obiecałmicośzałatwić
w…Madrycie.
MałyKrólikmarszczynos.
-Dlaczegotakśmierdzisz?Pfuj!
WpierwszejchwiliPawełnierozumie.Posekundziestrasznaprawda
dociera:śmierdzi,boniemyłsięodtygodnia.Boniezmieniał
bielizny,skarpetek.Jakzprocywystrzelazzaławki.Niezważana
wołającygłos.Czerwonyzupokorzeniaiwstydugalopujenaprzełaj.
Byledalejodkońskiego
150
ogonkauchwyconegogumkąiczystejsukienkiwniezapominajki.
Doaltankidocierazdyszany.Kluczjesttam,gdziegozostawił.Alew
środku?Nieopisanybałagan,śmieci,resztkijedzenia,skłębiona
brudnapościel.Topozostałośćpogościach.Aleijegowłasne
niedbalstwo.Odzwyczaiłsięodsystematycznegosprzątaniaimycia.
Rozluźnionadyscyplina-itakiwstyd!NawspomnienieminyZuzanki
oblewagopot.Szybkowyrzucanadwórkocipoduszkę.Trzebato
porządniewytrzepać,prześcielićłóżko,upraćręczniki,koszulki,
bieliznę.Kiedytowszystkozrobić,skorojutromusibyćnalotnisku?
Aleniemoże,uBogaOjca,więcejśmierdzieć!
Mijająkwadranseigodziny.Altankaprzybierapomałuwyglądtaki,
jakimcieszyłasię,gdyprzychodziłtujejprawowitywłaściciel.
Pościelwywietrzona,startykurz.Terazmycieipranie.Pawełz
poświęceniemnosiwodęwwiadrze.Proszkudopranianieznalazłw
zapasachRuszczyka.Musiwystarczyćzwykłemydło.Przeciągasznur
odgruszydośliwy.Jestlekkiwietrzyk,praniepowinnoszybko
wyschnąć.Nieprzypuszczał,żetotakaciężkapraca.Wdomubyła
pralka,drobneprzepierkibabciarobiławwannie.Samnigdydotego
rękinieprzykładał.Ateraz?Potciurkiemspływamuponosie,
grubymikroplamiosiadanabrwiach.Jeszczeskarpetki:jedne,drugie.
Zmęczonywalisięnależak.Floksypachnąoszałamiająco.Sen
morzy.Nicdziwnego,potakimdniu…
Budzągokrokinażwirowanejścieżce.Pawełsiadaprzerażony.
„Wrócili?Konopackiireszta?Corobić?”Nie.Toktośstarszy.Przez
gałęziewidziwysokąsylwetkę.
151
-Dzieńdobry.
-To…pan?—Pawełzrywasięgwałtownie.Niezręczniepopchnięty
leżakskładasięzsuchymtrzaskiem.
-Dlaczegosiętakprzestraszyłeś?Zuzankawspomniałami,żebyłeśu
nas.Czemuniewstąpiłeśnagórę?
PawełczerwienisięnasamowspomnienieMałegoKrólika.
-Chciałem…niewiedziałem-bąkabyleco.Prawdyitakniepowie.-
Czekałemnapananalotnisku,alestewardesapowiedziała,żepan
poleciałdo…niepamiętamgdzie…
-WypadłmirejsdoMontrealu.Aleotwojejprośbienie
zapomniałem.Poprosiłemkolegę.Telefonowałdonaszego
konsulatu…
-Ico?-oczyPawłasąsamymświatłem.-Copowiedzieli?
KapitanLenkiewiczrozkładaręce.
-Nicniewiedzą.Wkażdymrazietwoirodziceniepoprosilioazyl…
-Oco?-Pawełdrży.
-No…jakbycitowytłumaczyć…mogęusiąść?Chłopiecniezręcznie
próbujerozłożyćleżak.Kapitan
widzi,codziejesięwduszytrzynastolatka.Pomagamuuporaćsięz
drewnianymipodpórkami.
-Robiłeśpranie?Tosięchwali.Jateżsampioręswojerzeczy.Ale
wracającdosprawy:wieluPolakówzostajenaZachodzie.Zróżnych
powodów.Niektórzyprosząoazylpolityczny.Totak,jakbywyparli
sięswojejojczyzny,porzucilinazawszekraj,wktórymsięurodzilii
wychowali.
-Aleoni…
-Konsulniesłyszał,abyktośonazwiskuBrentpoprosił
152
wHiszpaniioazyl.Dlategoprzypuszczam,żezaczepilisięgdzieś,
pracujązachowawszypolskiepaszporty.Oniwrócą,Paweł.Na
pewno.
-Będęczekał.-Pawełoddychagłęboko.
-Tu?-pytaniejestpodchwytliwe,alezamyślonychłopiectegonie
dostrzega.
-Tak.
-Źle,żeniemieszkaszwdomu.Niepytamdlaczego,boitak
niczegorozsądnegonieusłyszę…
Pawełmilczy.Zupełnieniezdajesobieztegosprawy,żeczłowiek
dorosłyrozumujeinaczej.Żeoczekujewyjaśnieńpoto,bypomóc.
-Niewrócędodomu.Chybaże…razemznimi…ztatą.
-Spotkałocięwdomucośnieprzyjemnego?Zrozum,niepytam
przezciekawość,tylko…
Pawełjestzałamany.Jużdłużejniemożemilczeć.Wypluwazsiebie
towszystko,cogognębi:babcia,klucze,podartefotografie,
spakowanewalizki,szkołazinternatem.No,iMilicyjnaIzbaDziecka,
ucieczki,makulatura.
Lenkiewiczsłuchauważnieinieprzerywa.Wie,żekażdezbędne
pytaniemożeponowniezatrzasnąćtętamę,którapuściła.Kiedy
chłopiecmilknie,słychaćtylkopacnięciaspadającychjabłek
podziobanychprzezptaki.Pełnoichleżywtrawie.
-Postaramsiępomócci.Oiletotylkobędziewmojejmocy.
Widzisz…zbliżasiępoczątekrokuszkolnego.Musiszwrócićdo
swojejklasy.
-Żebysięzemnieśmiali?Jużsięśmieją.GłupiaPoldziawszystkim
rozgadała,że…żerodziceucieklizkraju!-Pawełpłacze.Niechce,
wstydzisię-ipłacze.
153
Lenkiewiczniepocieszago.Czywogólemożnapocieszyć
nieszczęśliwego?Każdesłowobędzietylkonamiastkątego,cotamten
czuje.Comożezrobićrobak,naktóregospadłkamień?Comoże
zdziałaćludzkaistota,gdywalisięnaniącałyciężarkrzywd?Gdy
uładzonyświatznika,pozostawiającgruzyizgliszcza?Losjestjak
czarodziejwczerwonympłaszczu:gdywydajesię,żewszystkojest
piękne-nagleukazujedziurywpodszewce.
-Rozumiemcię.Jakiewidziszinnewyjście?Dobrzewiesz,żetutaj
zostaćdłużejniepodobna.To,,codobrewupalnelato,nicniejest
wartepodczasjesiennychchłodów.Paweł-kapitanwstajezleżaka-
musiszmiećdomniezaufanie.Dokogośtrzebamieć.Porozmawiamz
twoją
babcią,dobrze?
-Onajużgoskreśliła,proszępana,megoojca.Ale…
wierzępanu.
-Pójdęjuż-Lenkiewiczpodnosijabłko,ocierajerękawem,wącha.-
1jeszczejednawiadomość,przykra.LeonRuszczykumarłwczorajw
szpitalu.Zakilkadnipogrzeb.Zajmęsiętym,bostaruszekniematu
nikogobliskiego..
-A…syn?Mówił,żemasyna!-Pawełjestporuszony.
-Pływapomorzachioceanach.Nawet,biedak,napogrzebniezdąży.
Takitolos.
-Cobędziezdziałką?Zdomkiem?-Pytaniemożenienamiejscu,
aletrudnosiędziwićchłopcu,żejezadał.
Mężczyznaogarniawzrokiemdrzewaikrzewy.
-Dostaniejąktośinny.Ziemianiemożeleżećodłogiem.Nawettaki
maleńkiskrawek.Dowidzenia,chłopcze.
-Proszępana!-Pawełbiegniepożwirowanejścieżce.-Czylecipan
doMadrytu?
154
-Czekajnamniewczwartek.Zuzankateżpomniewyjdzie.
Odchodziwyprostowany,równym,sportowymkrokiem.
Pawełbezmyślnieskubieresztkimalin.Sąsuche,bezsmaku.Ostatki.
Wieczoremgrzejewodęnagazowejmaszynce.Najpierwkolacjai
herbata,potemgruntowneszorowanieszyi,uszu,nóg.Zmęczonyi
senny,padanałóżko.Szarycieńskoczyłprzezlufcik.Słychaćlekkie
drapaniepazurków.Niemusiodwracaćgłowy.
-Toty,Maciek?-Kotsuniecichonapuchatychłapach.Obwąchuje
kubełiłyżkę.-Zjadłbyścoś?
Miauknięciejestodpowiedzią.Pawełwygarniazdnarondelkaresztki
kaszanki.Kotjedelikatnie,trącałapąpustyspodek,oblizujewąsy.
WbijawPawławielkie,niebieskieślepia.Ogonzprzyzwyczajenia
trafiadopyszczka.
-Niessijogona,łajdaku!-mruczychłopiec.-Tonieelegancko.
Kotitakwielepiej.Wkońcuogonjestjegowłasnością.Aczłowiek
niemanajmniejszegopojęcia,comożesprawiaćprawdziwą
przyjemność.Puszczaogonizaczynalizaćłapy.
-Tociwolno!-zgadzasięłaskawiePaweł.-Jateżsięumyłem.Nikt
miwięcejniebędziemarszczyłnosa!
Maciekziewaszeroko.Jakświatświatemkotyzawszebyły
najczyściejszymizestworzeń,choćniecierpiąmydła,jakdiabeł
święconejwody.
Zaoknemsierpksiężycalśniwżółtejkoszuli.Znak.żeidądeszcze.
155
Wilgoćwstrząsaciałem.Odotwartegolufcikapłyniechłód.Krople
jednapodrugiejuderzająodach.Pawełnaciągadrugisweter.
Pomimotegodygocepodkraciastympledem.Maciekteżzakopujesię
głębiej.Jeszczewcześnie,możnapospać.
Budziichgłośneuderzeniełopaty.Tosąsiadpracujenadziałce.Paweł
spoglądaprzezzapłakaneokienko.Żebytakniemusiećwychodzić!
Pogodapodpsem,zimno,mokro.Alecośtrzebajeść.Kaszankasię
skończyła.Amożebytakgorącejzupy?Ugotowaćtu,namaszynce?
Sągarnki,sól.Wogródkumarchew,pietruszka,dojrzewazielony
groszek…naobozieharcerskimnierazmiałdyżurwkuchni…
Chłopiecrobilustracjęwszafce.Jestkaszawpuszcepokawie,ryżw
słoikupodżemie,makaron,płatkiowsiane.
-BiednypanLeon-wzdycha.-Przyniósłtowszystko,żebynietracić
czasunajedzeniewdomu…Butlazgazemjestpełna.
Pawełuważa,żebyniczegonierozsypać,nienaśmiecić.Jaksię
samemuutrzymujeporządek,człowiekmyśliotymbezprzerwy.
Maciekteżnigdzieniewyruszanałowy.GdyPawełnaniegonie
patrzy,pchaogonmiędzyzębyimruży
ślepia.
Wodanazupęnastawiona.Jarzynyłatwodająsięwyrwaćzmokrej
ziemi.Skrobaniemarchwitozajęcieżmudne,aleświetnedlazabicia
czasu.Groszek,pietruszka…atoco?Chybaseler.Żebytakjeszcze
kawałekmięsaalbokiełbasy!Marzenianiezawszesięspełniają.W
każdymrazienie
wszystkie.
Zupaokazałasięnadzwyczajna.Żebyniezmywać,Pawełzjadłją
wprostzgarnka.Dotegochlebpozostawionyprzez
156
lokatorów.MaciekwzgardziłPawłowakuchnią.Widaćwoli
polowanienawróblelubżaby.Amożedziśwypadłjakiśkocipost?
Ktotowie?
NajwiększezaskoczenieczekałoPawła,gdyjużwszystkoposprzątałi
wymyłrondel.Przesuwającnastolikupustywazonikzauważył
wewnątrzcośbiałego.Złatwościąwydobyłzwiniętyrulonik.
Wewnątrzlistunabazgranegokopiowymołówkiemtkwił
pięćsetzłotowybanknot.Zdumieniechłopcaniemiałogranic,gdy
odczytałniezbytwyraźnekulfony:
„Dziękizagościnę.Topieniądzdlaciebie.Jakwiesz,mamforsęw
nosie.Gacekzadużokombinuje,muszęnauczyćgopokoryi
siódmegoprzykazania.Jeślisięnigdyniespotkamy,światsięodtego
niezawali.
JózefMariaKonopacki”
-Alenumer!-Pawełnawetniewiedział,żegłośnoprzemawiasamdo
siebie.-Czubokazałsiędobroczyńcą!
Długooglądałbanknot.Takiegonominałunigdyjeszczeniemiałna
własność.Spadłjakmannaznieba,choćpodejrzanegopochodzenia.
„Dobra,towystarczynadługo.Jakznówzarobięnamakulaturzealbo
butelkach,oddam…no,najakiścel.Alboinnemuchłopakowiw
potrzebie-myślizzadowoleniem.-Tylkonienarkomanowi-
postanawia.-Narkomanowinigdy!AniMrowie.Alenaprzykład
Haczykowitak!”
Tegłębokieroztrząsanianaturymoralnejprzerywapukaniedodrzwi.
Pawełłapiesiekierę.„JeślitoktośwrodzajuGacka,to…”
157
-Otwórz,toja,Zuzanka!
Chłopiecuspokajasię.Wygładzapomiętedżinsy.Sączystowyprane.
Koszulkateż.
Zuzankawnieprzemakalnympłaszczuzkapiszonemwyglądajak
CzerwonyKapturekniecostarszywiekiem.Podobieństwopodkreśla
wiklinowykoszykzesterczącąszyjką
butelki.
-Agdziewilk?-pytaPawełrozśmieszonytymporównaniem.
Zuzankanierozumie.Stawiakoszyknastoliku.
-Jakiwilk?
-Ten,cowkońcuzjebabcię!Przyszłaśtu…zkoszykiem…
Dziewczynkaśmiejesię.Terazwyglądazupełniesympatycznie.
-Mamaposyłaciplacekzpoziomkamiisokmalinowydoherbaty,
bozimno.Tujestbułkaiser.Masztozjeśćiwczwartekprzyjśćdo
nasnaobiad.
-Ale…—Pawełmaskrupuły.Niechcekorzystaćzdarmowych
obiadówwrodzinieKrólików.—Niewiem…
Zuzankaobrzucagouważnymspojrzeniemmałej
kobiety.
-Włosyciurosły.Aletakteżjestdobrze.Cześć!
-Cześć!
Zapomniałpowiedzieć,bypodziękowałamamie.Trudno.Nieodrazu
człowiekopanujetencaływersal,wktórymkochająsiędorośli:
„Dziękuję,przepraszam,czymożnapaniwczymśpomóc?Proszę
ucałowaćręcemałżonki…”Itakietaminne,bezktórychświatpewnie
zawaliłbysięzhukiem.„Zerwętrochękwiatówwczwartek-
postanawia.
158
-DamDużemuKrólikowi.Niechwie,żeniejestemostatnim
poganinem!”
Placekzjadłsam.ChlebiserdospółkizMaćkiem.Niktniemoże
twierdzić,żeświatemrządzisprawiedliwość.
*
Jaktowsierpniu,pogodazmienna,kapryśna.Razupały,toznów
zimnewiatryideszcze.Lotniskozasnutemgłą.
-Nicnieląduje-mówiznajomybagażowy,któremuPaweł
bezinteresowniepomagaprzesuwaćciężkiewalizyodlatującedo
Frankfurtu.
-Odrana?-Pawełsapiejakmiechkowalski.„Coonituwożą?
Kamienie?Sztabyzłota?Nie,bzdura!Celnicyzarazbytakiego
capnęli!Aleciężkiejaklicho!”
-Mgła-informujebagażowy.Pracujetuoddwudziestulat.Sprawy
lotniskaznanieomaljakwłasnąkieszeń.-Moskwadziślądowaław
Poznaniu.
-Jakto:niewWarszawie?
-Przecieżcitłumaczęjakkomumądremu!-denerwujesiębagażowy.
—JakwWarszawiemgła-samolotyprzejmująinnepolskielotniska.
Niemamyjeszczetakichmaszyn,któremogłybylądowaćwkażdych
warunkach.
-Icopotem?-Pawełjestniespokojny.Madrytzkapitanem
Lenkiewiczempowinien„siadać”zaniecałągodzinę.
-Corobiąci,którympotrzebnaWarszawa?
-Przyjeżdżająnajbliższympociągiem.1poproblemie!Tak.Łatwo
sięmówi:poproblemie!Zależydlakogo!
Pawełjestzaproszonynaobiad,apociągzPoznaniapewniejedzieze
czterygodziny.BezkapitanadoKrólikówniepójdzie.
-Apiloci?Stewardesy?Teżprzyjeżdżająpociągiem’.’
159
-Rożnie.Ktośmusiprzyprowadzićsamolot.-Bagażo-w\cierpliwie
czeka,ażwłaścicielbagażuwysupłazportfelapolskiezłotówki.
Pawełoddalasię.NaschodachzamajaczyłaokrągłapostaćpaniLusi.
-O.Piotruś!Dobrze,żejesteś.Pozmywasz,kochanie?Mamurwanie
głowy,botłumodranabezskutecznieczekanaodloty.Widzisz,
mgła…
-Dobrze.Przeprowadzimniepaniprzezkontrolę?
-Nietrzeba.Dziśpracujęwkawiarninapiętrze.Tamjestwstęp
wolnydlawszystkich.
Pawełdarowałjejnawettego„Piotrusia”.Widaćkobietamatrudności
wzapamiętywaniuimion.
-Wiepani…umarłRuszczyk…panLeon.Onmniedopani
skierował.
PaniLusiaodwracasię.
-OmójBoże!Kiedy?Takimiłystaruszek!Tylelatpracowaliśmy
tutajrazem.Lubiłumniewypićkieliszeczekczegośdobrego.
Przeważnielikierumiętowego.Szkodaczłowieka.Dobrybył,
serdeczny…
-OdlotsamolotudoBudapesztu,rejsnumerczterystasiedemdziesiąt
jeden,opóźnionyjestogodzinę.Następnykomunikatpodamyza
czterdzieścipięćminut.Zaopóźnienieserdecznieprzepras:amy.
Ladiesandgentlemen…
-Aleklops!—martwisięPawełwchodzącnazaplecze.Stos
brudnychnaczyńpiętrzysięnastole.Dwieuczennicezwijająsięjak
wukropie,alejestichstanowczozamało.
-Maciepomocnika!-wołapaniLusia.-Nazywasię
Piotr.
-Paweł-mruczychłopiecspeszony.-Paweł!
160
*
Mgła,zamiastrozproszyćsię,gęstnieje.Napływazpółnocy
szaroburymipasmami.Kolejnowtapiająsięwniąhangary,wieża
kontrolna,samoloty.Trudnoodróżnićtopolęodkasztana.Wreszciei
oneginąwbiałejwacie.Światstajesięnierealny,nienaturalny,
bajkowy.
Nalotniskukomunikatyrazporazodwołująkolejneloty.Nie
wystartowałBelgrad,Paryż,Antwerpia.Pasażerowieodjechali
autokaramidohoteli.Totalnezamieszanie.
-MadrytsiedziwPoznaniu-słyszyPawełrozmowędwóch
wojskowychzesłużbyochronypogranicza.
-Icobędzie?-wtrącasięzatroskany.
-Nic.Przyjadąpociągiem.Naszczęściemgłanieprzeszkadza
kolejompaństwowym.
Pawełskończyłjużpracęwkawiarni.Przyszładrugazmianainie
potrzebowalinielegalnych„gastarbeiterów”„Corobić?Jechaćna
dworzec?”
Doinformacjikolejowejdodzwonićsięniesposób.Niktnalotnisku
niedysponujeaktualnymrozkłademjazdypociągów.Wkażdymrazie
niktzludziPawłowiprzyjaznych.
-JedźnaDworzecCentralny-radzimudziewczynasprawdzająca
biletyzawysokimpulpitem.Jużoddłuższegoczasusiedzitam
bezczynnie.-Maszstądbezpośredniautobus.Tamwinformacji
powiedząci,októrejprzyjeżdżapospiesznyzPoznania.Alboekspres.
-Myślipani,żeoniekspresem?
-Tak.Zmiejscówkami.LOTzałatwiatakiesprawy,jeśliniemoże
pasażeradostawićnamiejsce.Cośmisięwydaje,żeekspresz
Poznaniaodjeżdżapopołudniu…
-Dziękuję.-Tak.Torozsądnapropozycja.Pawełwy-
161
biegaprzedbudynek.Zprzystankuwłaśnieruszaautobus.
Zdążył.
*
„Jakaróżnicapomiędzytymiobydwomadworcami!-zastanawiasię
Pawełwmyśli.-Kolejowyilotniczy”.Owielebardziejpodobamu
sięatmosferaOkęcia.Czyściej,ludzielepiejubrani,innebagaże…
cóż,przedsionekwielkiegoświata.Granicapaństwa…
DworzecCentralnytakżetoniewkłębachmgły.ZnikłPałacKultury,
ścianawschodniaMarszałkowskiej,szeregiżółknącychjużlip.Przed
ogromnątablicązgodzinamiikierunkamiodjazdówpociągówtłok.
Kasyteżoblężone.
-Koniecsierpnia,aludziejeżdżątamizpowrotembezopamiętania!
-zrzędzistaruszekzwypchanymitorbami.-Ktotowidział…
Pawełpróbujerozeznaćsięwsytuacji.Nie,ztejtablicyniczegosię
niedowie.Trzebapójśćdoinformacji.Zaoszklonymidrzwiami
kolejkawolnosięprzesuwa.
-EkspreszPoznania,kiedy?-Pawełniegrzeszywzrostem.Zza
okienkawidaćmutylkogłowęoprzydługichlokach.
-Dwudziestaczterdzieścipięć,peronczwarty-odpowiadabez
namysłudziewczynazgrzywką.
„Makomputerwmózguczyjak?-dziwisięPaweł.-Straszniedługo
trzebaczekać!”Przysiadanaschodkuprowadzącymnapięterko.Nie,
nadziałkęwracaćniewarto.Zbytdługotkwisięnaprzystankach.I
szkodazłotóweknadodatkowebiletywobiestrony.Choćpieniędzy
chwilowomuniebrakuje,chłopiecuczysięekonomiiioszczędzania.
Ktowie,nailejeszczednimusiwystarczyć„mannaznieba”
162
zostawionaprzezKonopackiegoidzisiejszyzarobekupaniLusi.
-PociągpośpiesznyzWarszawyWschodniejdoKatowicprzez
Częstochowęodjeżdżazperonuczwartego.Proszęodsunąćsięod
toru.Powtarzam…
Dworcowamonotonia:ZWarszawyWschodniej,Zachodniej,tory,
perony,ludzie,tłumoki,ścisk.Ruchomeschodywypluwająsetki
twarzy.Mrowisko.
Pawełwolnowędrujeplątaninąpodziemnychkorytarzy.Tu
kawiarenka,tamsklep,kwiaciarnia,apteka.Drugiemiasto,tyleże
piętroniżej.Gdybyjeszczeniebyłotakzimno.Mgławciskasię
wszędzie.Skraplawzdłuższyn,wpadasmugamirazemzkolejną
porcjąwagonów.MgłazWarszawyZachodniej,mgłazeWschodniej.
MegafonzapowiadaopóźnionypociągkolonijnyzZakopanego.
Zmęczenioczekiwaniemrodziceruszająławąnaperondrugi,tor
trzeci.Reflektorylokomotywysąjakoczysowy:bezlitośnietnąmrok
imgłę.Sznurzielonychwagonównieruchomieje.Zokien,drzwilas
wyciągniętychrąk,harcerskieczapki,chusty,sprawności.Wrzaski
zamieszanie.
Pawełprzyglądasiętemuzgórnejgaleryjki.Naprzódzwyczajnie,
beznamiętnie,jakwidowisku.Potemzżalem,pretensją,zazdrością.
„Dlaczegojaniebyłemtamznimi?Dlaczegonamnienieczekają
stęsknienirodzice?Tegotammaluchaomałonieuduszą,awczym
onjestlepszyodemnie?Czyumiepozmywaćkufle?Ugotowaćzupę?
Oplećtruskawki?…Czymawsobietylemiłościdoojcaimatki,by
obdzielićniąpółświata?Byznosićtrudyżycia,marznąćponocachi
czekać?Czekaćitęsknićzaspojrzeniemszarychoczu,puklem
jasnychwłosów,zauściskiemjedynych,cie-
163
płychramion,któreutulą,zetrąśladyłez,rozwiejąlękiporannych
godzin…cotenmałyharcerzykwieożyciu?Acowiedząożyciuci,
którzytuponiegoprzyszli?”Pawełnieżyczymuniczegozłego,ale
niemożezdusićwsobiezapiekłejzazdrości,którarozdzierasercena
strzępy.Dlaczegoślepylossprawił,żeczekaon:PawełBrent.Że
czekajużtakdługo.Ileprzyleciałosamolotów?Osiemnaścieczy
dwadzieścia?Ilewtymczasieprzyjechałopociągów?Niktniezliczy,
azresztąipoco.
Hałas,harmider,setkiplecaków,opalonychpoliczków.Normalne
życietoczysięruchomymischodamijaklawina.Przetoczyłosię,
zniknęło.Peronopustoszał.
*Wpoczekalnijestduszno.Wnieruchomym,zatęchłympowietrzu
snująsięsmugitytoniowegodymu.Wysokoumieszczonytelewizor
opowiadaowydarzeniachwświecie.Tuwojna,tamwojna.Zboże
zwiezione,suszysięwelewatorach,rolnicyprzystąpilidopodorywek.
WKisielnicywwojewództwiełomżyńskimdożynki.WLibanie
zamieszanie:dwaugrupowaniaarabskiebijąsięojakąświoskęw
górachSzuf.AmerykańskieokrętypatrolująMorzeCzerwone.
,,GdziejesttoMorzeCzerwone?”Pawełprzysypianatwardej
drewnianejławce.Budzisię,bomegafonskrzypiipluje
niewyraźnymisłowami:
-OoociągzOooznaniawjeżdżanaerooo…Wjednejchwilijestna
nogach.Galopemzbiegazeschodkównapoziomperonu.Wtaczasię
długisznurwagonówoznakowanychliteramialfabetu.Wśród
oczekującychporuszenie.
Pawłowiwydajesię,żedostanieoczopląsu.Jaktuwtym
164
ludzkimmorzuwyłowićznajometwarze?Sąprzecieżdwawyjścia,
dwiemożliwości.Którąwybiorą?Chłopiecbiegniewzdłużperonu,
potrącaludzi,przeprasza.Zestopnisącząsięwciążnowi.Niedo
opanowania!Wgłowiehuczy,sercebijemłotem,wustachsucho…A
możewyjśćnagórę?Wdużejhaliłatwiejdostrzecojca.Ikapitana
Lenkiewicza.Jegonajłatwiejwyłowićzbezbarwnegotłumu.Ma
pięknymundurzpaskaminarękawach.
Pawełdociskasiędorzekipłynącejruchomymischodamiwgórę.
Docierajądoniegogłosy,alesłówodróżnićniemoże.Chwilami
wydajemusię,żeogłuchł:dziesiątkiruszającychsięust.Nie,tonic
złego,totylkonerwy.
Whalijakwgnieździeszerszeni.Chłopiecmiotasięjakoszalałyod
ścianydościany.Wreszciepustoszejeogromnaprzestrzeńpodukośną
kopułą.Znówudajesięodróżnićczłowiekaodczłowieka.Napostoju
taksówekogromnakolejka.Pawełprzesuwasięwzdłuż,zaglądając
ludziomwoczy.
Nikogo.
Niemajużsił.Niewie,corobić.Zapomniał,gdzieśpiigdzieje.
Możeijestjakieślotniskospowitemgłą,któranieustępuje.Możei
jestaltankawogrodzie.Alegdzie?Pawełprzestałmyśleć.Wyłączył
szarekomórki,jakwyciągasięsznurzkontaktu.Jestzmęczony.Nie
wie,dlaczegoponowniewspinasięposchodach.Byleusiąść,choćby
natejsamejdrewnianejławcewzadymionymwnętrzu.Niczego
więcejodżycianiechce.Mógłbywogólenieistnieć.Botak
naprawdętopocożyć?
Megafonykrztusząsięsłowamicorazrzadziej.Corazmniejludzina
żółtychławkach,corazgęściejszamgłaza
165
czarnymiprostokątamiokien.Cośtammruczyjeszczewtelewizorze,
któregoniktnieogląda.Rzadkosmugaświatełsamochodu
rozbłyskujenaszybach.Autobusyitramwajezwalniająbieg.
Napływasenoptaku.Jestbłękitny,zczerwonymdziobem.
Rozpościeraolbrzymieskrzydła,któremieniąsiębłyskamidrogich
kamieni.Ptakrozpaczliwiechceoderwaćsięodbrzeguwyspy
obrośniętejpalmamidaktylowymi.Niemoże.Szyjawyciągnięta,
skrzydłabezradniebijąpowietrze.Zgardłaptakawyrywasiędługi
skrzekliwynitokrzyk,nijęk…
-Obudźsię,słyszysz?
Pawełsłyszy,aleniewidzi.Oczymasklejonesnem.Ciężkągłowę
oparłnaławce.
-Potrząśnijnimdobrze,tosięocknie!-głosprzypływaiodpływa.
Jakfale.
Pawełotwieraoczy.Wmdłymświetleżarówekwidzipochylonenad
sobątwarze.Czapkizorzełkami.Mundury.
-Coturobiszwnocysamnadworcu?
-Najakimdworcu?-dziwisięPaweł.
-Jesteśchory?-Twarzmilicjantaprzypominamukogośdawno
znanego.Izapomnianego.
-Jeszczejedennagigancie!-wzdychadrugimundurowy.-Zbieraj
się,jedziemy!
-Dokąd?-Pawełprzytomnieje.„Głupiowpadłem!-przebiegamu
przezmyśl,aleniemaotodosiebieżalu.-Trudno.Wytłumaczęim.
Wytłumaczę”.
*Niewytłumaczył.Niebyłokomu.Prostozmilicyjnegoradiowozu
zaprowadzonogodosypialni.
-Myjsięidołóżka!Jutroporozmawiamy!
166
„Niechbędziejutro-dumaPaweł.-Donastępnegosamolotumam
czterydni.Zdążę.Tomojawina,tylkomoja.Trzebabyłowrócićna
działkę.Cozalichopodkusiłomnie,żebytkwićtamnadworcu!
Zachowałemsięjakkompletnydureń!”
Senjakośodszedł.Zkilkunastułóżekdobiegajągłębokie
równomierneoddechy.Znadpoduszkiunosisięczarnakudłatagłowa.
-Ty…-cichyszeptwioniewprostdoPawłowegoucha.-Zwinęlicię
wnocy?
-Aha.-Pawłowiniechcesięrozmawiać.Spaćteżnie.Tenogromny
pokójdenerwuje,rozprasza.Storazylepiejspałobysięwaltance.Z
Maćkiemwnogach.Drzewabyszumiały,pachniałabymaciejka…
-Ty…-Kudłatyniedajezawygraną.—Conarozrabiałeś?
Pawełznudzonykrzywiusta.
-Jazaniewinność—mruczywkońcu.
Kudłatychichoce.Wziąłtozaświetnydowcip.Zadrakę.
-Mnieprzycisnęli,jakobrabiałemkioskzfajkami.Alejużdawno
wzięlimnienapeleng…
-Co?—Pawełnierozumie.
-Namiar!Namierzylimnie,jakradiostację!
Pawełuśmiechasięwciemności.Ajakże!Wie,cotosąwozy
pelengacyjne.Oglądałtakifilm:nasinadawalimeldunekprzeztajną
radiostację,ahitlerowcyszukalijejprzypomocysamochodów
pelengacyjnych.
-Długotujesteś?
-Dwatygodnie.-Kudłatyzaszeleściłkołdrą.-Stądniemożnazwiać.
Pilnują.
167
-Ateraz?Nocą?-Pawełnaglesięmobilizuje.Chcebyćwdomu,w
altance.
-Dzieckojesteśczyco?Przywyjściujestdyżurkazgliniarzem.
Drzwimajątakiezasuwy,żeiStaryFraneknieporadzi.
-Ktotojest:StaryFranek?
-Niewiesz?Najlepszyfachowiecodzamkówtypu„skarbiec”na
całymPowiślu.
-JestemzPragi-tłumaczyPaweł-nieznamnikogozPowiśla.
-JegoszanujecałastaraWarszawa!-wzdychaKudłatyw
zachwyceniu.-Jakcięnazywają?
-Ulizany-odpowiadaPawełspokojnie.-Byłemtujużdwarazy.
-Tośbrat!-śmiejesięchłopakzsąsiedniegołóżka.
-Ty,Kucany,niepodsłuchuj!-denerwujesięKudłaty.—Nietwój
zakichanyinteres,oczymgaworzymy!
-Tozamknijdzióbidajczłowiekowispać!-Kucanyzakopujenosw
poduszkę.
Milkną.Pawełleżyzszerokootwartymioczyma.Wzrokprzyzwyczaił
sięjużdociemności.Rozróżniakonturyokien,kraty.„Nie,stąduciec
sięnieda.Chłopakmarację!Chybażebyzaistniałyjakieśwyjątkowo
sprzyjająceokoliczności…”
*
-Dziękuję,żepanzechciałprzyjść,kapitanie.-Twarzmilicjantki
okraszasmutnyuśmiech.-Szczuckajestem.
-Lenkiewicz.
-Proszęspocząć.Możeherbaty?Wodymineralnej?
-Dziękuję.Możerzeczywiście…cośzimnego,jeślinie
168
sprawitopanikłopotu.Jestemskonany.Wczorajbyłamgłai
Warszawanieprzyjmowałasamolotów.CzekaliśmywPoznaniu…
potemjechałemcałąnoc…
-Wiem.Pańskażonawspominałamiotym.Przepraszamjeszczeraz
zakłopot,alewidzipan…onznówjestunas.
-Kto?-KapitanLenkiewiczztrudemodrywawargiodchłoduszkła.
-Paweł.PawełBrent.
-Dlaczego?-kapitanjestzaskoczony.-Cozrobił?Milicjantka
uśmiechasię.Rozkładaręce.
-Dałsięprzyłapaćjakzając!Spałnadworcu!Kapitanodstawiapustą
szklankę.
-NaOkęciu?Dlaczego?
Kobietawstaje.Podchodzidozakratowanegookna.Przyglądasię
żółknącymliściomakacji.
-NaDworcuCentralnym.Niemampojęcia,cotamrobił.Możepan
wie?Pawełniechcemówić.Zaciąłsię.Jajeszczeznimsięnie
widziałam.Myślałam,żeporucznikKędzierskalepiejsobieznimda
radę.Jestmłodąkobietą.MatkądwóchbliźniakówwwiekuPawła.
KapitanLenkiewiczocieraczoło.Jestzmęczony.Oczypodkrążone,
cerablada.
-Mogęsiętylkodomyślać.Czekałnamnie.Toznaczynasamolotz
Madrytu.Paniwie,żejestempilotem.
-Naturalnie.Wiemopanumnóstworzeczy.Itorównież,żenieobcy
jestpanulosPawła.
-Tak.Przyznaję…-Lenkiewiczgładziciemnąbrodę.-Zaimponował
mi.Wiarą.Onwierzy,żektórymśztychsamolotówprzylecąrodzice.
Wierzyiczeka.
169
-Jestchoryztęsknoty.-KapitanSzczuckaznówsiadazaPustym
biurkiem.
-Właśnie.Sądzę,żePawełniedoczekawszysięMadrytuPrzyjechałz
OkęcianaDworzecCentralnydopoznańskiegoPociągu.Tym
ekspresemprzyjechałaczęśćnaszychpasażerów.Tojedynesensowne
wytłumaczenie.Czy…mogęgo
zobaczyć?
Szczuckaprzeczącokręcigłową.
-Jeszczenieteraz.Chciałabymnajpierwzpanemporozmawiać,
poradzićsię.Jegoopiekunka…
-Wiem,żemababcię-wtrącaszybkoLenkiewicz.-Takośniemogą
sięporozumieć.
-Tak.Byłaunasdwarazy.Tłumaczyłam,jaknależypostępowaćz
chłopcem,alenienawielesiętozdało.Biedna,strapionastaruszka,
ogłuszonadecyzjącórkiizięcia.Płakałatuwpokojurzewnymiłzami.
ZawszemniewzruszarozpaczStarychludzi.
-A…Paweł?
-Właśnie.Niepotrafiąrazemżyć.Znienawidziłazięcia,podarła
rodzinnefotografie,wyrzuciłajegorzeczy.Obwiniagoowszystko.A
Pawełbardzokochaojca.Istądkonflikt.
-Tyleżezaczynasięrokszkolny.Chłopiecniemoże
Stracićnauki!
-Oczywiście.
-Copaniproponuje?
Lenkiewiczchętniebysięjeszczenapił.Milicjantkajakbyczytaław
jegomyślach.Nalewa.Szklankapokrywasięnalotemchłodu.
-Niepowinientuzostaćzbytdługo.
170
-Będziepróbowałuciec!-Kapitankręcigłową.-Torogatadusza.
-Tak.Więcwkonsekwencjikłopoty.SzkodamiPawła.
-Comogędlaniegozrobić?-Kapitansięgapopapierosy.-Czy
wolnozapalić?
Milicjantkapodsuwapopielniczkę.
-GdybyPawełzgodziłsiędobrowolniemieszkaćnadalzbabcią,
gdybyktoś,komuufa,mógłsprawowaćnadnimdyskretnąopiekę…
Kapitanwypuszczasmugędymu.
-Topropozycjadlamnie?
Oczywsiateczcezmarszczekbadajątwarzrozmówcy.Kapitan
Szczuckajestwytrawnympedagogiem.Ipsychologiem.
-Toluźnarozmowa.Doniczegoniezobowiązuje…Kapitan
uśmiechasię.Potempoważnieje.
-Myślałem,naprawdęmyślałem,żebyPawławziąćnajakiśczasdo
nas.Mamcórkęwjegowieku.Alemojażona…Onaniezaakceptuje
chłopaka.Niemogę…niechcę-poprawiłsię-zrobićczegokolwiek
wbrewjejwoli.
-Toniebyłbydobrypomysł,paniekapitanie.-Milicjantkaprzesuwa
dłoniąposkroniach.-Pawełmaswójdom.Tamjestjegomiejsce.Ja
teżwierzę,żerodzicewrócą.Mampodstawydotego.Biuro
paszportowesygnalizujedziesiątkipowrotówludzi,którzysądzili,że
zostanąnaZachodzienazawsze.LosPolakanaobczyźnieniejest
łatwy.Wracają.Chciałampoprostupoznaćpańskiestanowiskow
sprawiePawła.
171
~Jabardzochętniemupomogę,porozmawiam…
~Mamynatoczas.Jatylkoszukamludzidobrejwoli,którymlos
dzieckaniejestobojętny.Towszystko.
Lenkiewiczgasipapierosa.
~Coznimbędziedziś?Jutro?
~~Zostanieunas.Narazie.
Kapitanpochylasięnadbiurkiem.Maminęucznia,którydopieroco
spłatałnauczycielowifigla.Oczymubłyszczą.
~Niemożegopaniwypuścić?No…takzwyczajnie.
Milicjantkauśmiechasię.Oczyjejłagodnieją,znikabruzdanaczole.
~Przepisyniepozwalają.Mogęgotylkooddaćwręcebabki.mt>
przekazaćdoDomuDziecka.
_Dobabkiniepójdzie…Agdybyuciekł?
~Stąd?-milicjantkauważnieprzyglądasięrozmówcy.-WyklUczone
-mówimiękko.
~Niktstądnigdyniezwiał?
Kobietamilczy.Długooglądawłasnedłonie.
rNawetgdyby…totakaucieczkanierozwiążeproblemu.
~~Niebyłbymtegotakipewny.-Lenkiewiczmapomysł.Trochę
ryzykowny,aledającysatysfakcjęchłopcu.MniejMilicyjnejIzbie
Dziecka.Alenieoniątuchodzi.Urządsobieporadzi,ajednostka?-
Pawełjestambitny.Ceni
samodzielność.
~Wiem.Ito,cochłopcywjegowiekunazywająwolnością.
~~Właśnie.Niepowinnosięgotraktowaćjak…pakunek,rzecz
przekazywanązurzędowąpieczęcią.Wtedysięzbuntuje.
172
-Jeślizaryzykuję,aon„pójdziewPolskę”,będąkłopoty.
-Niepójdzie.Zaszyjesięnadziałce.Ajanatychmiasttamdoniego
trafię.Proszę…bardzoproszę…-
-Copotem?—wgłosiekobietybrzminiecoprzekory.
-Spróbujęgoprzekonać,żebyposzedłdoszkoły.Doinnej,tamgdzie
uczysięZuzanka.Niechcałkowiciezmieniotoczenie,kolegów.
-Taaak-kobietaujmujesłuchawkętelefonu.Rozmawiazkimś
długo.-No,dobrze.Choćtoogromneryzyko.
KapitanLenkiewiczwstajezkrzesła.Czujesiętak,jakbydałlosowi
szczutkawnos.
-Jeślisięnieuda,jeśliodmówi…samgotudopaniprzyprowadzę.
Słowo.
Zmrokuwyłaniasiędrzewo.Potemdrugie.Tużprzedświtem
wszystkojestzłotoróżowe.Długie,wiotkiepasmażółknącychtraw
obsypanekroplamirosy.Błyszczącajaknaszyjnikdelikatnapajęczyna
omisterniesplecionychnitkachpogrubiałychprzezwilgoćchwiejesię
pomiędzyczerwonymigałązkamiberberysu.Obudzonewróbletupią
poeternitowychpłytkachdachu.Wstajekolejnydzień.
Pawełniespokojnieprzewracałsięzbokunabok.Zrywałsięw
środkunocynasłuchując,czyktośponiegonieidzieżwirowaną
ścieżką.Spałjakzającpodmiedzą.Jakzwierzę,któreboisię
człowieka,ajednocześniegarniedoludzkichsiedzib.Poprzezcienie
starejgruszywsiąkałowziemięzimneświatłoksiężycawpełni.Takie
nocesądobrymtłem
173
dofilmówgrozy.Mniejdoukrywaniasię.„Jaktosięwłaściwiestało,
żezwiałem?Więcejszczęścianiżrozumu!AlesięzdziwiKudłaty,
gdypójdziewieść,żeznalazłsiętaki,couciekłzMilicyjnejIzby
Dziecka!Pomimokrat,»skarb-ców«istrażnika”.
Pawełjestzbytnerwowyizmęczony,byznaleźćnależytąsatysfakcję
wwyczyniegodnymhrabiegoMonteChristo.Tojednakniewięzienie
nawyspieIfczyAlcatraz.Ion,Paweł,mebyłwięzniemwciemnicy.
Aletakaucieczkapodnosinaduchu.
Ranekjestchłodnyipełenświatła.Jesiennysierpieńwkwiatach
kolorowychastrówigeorginii.
Maciekobudziłsięiwyciągaprzedniełapy,zabawnieukazującprZy
tymkoniuszekróżowegojęzyka.Teraztylne,zgrzbietemwklęsłymi
wyprężonymjakstrunaogonem.Codziennagimnastyka,którą
chłopieclubipodglądać.Usiadł.Ziewarozdziawiającpyszczekpełen
ostrychjakszpileczkizębów.Lizaniełapifuterka.Szarypuchgładko
przylegad0skóry.Kotprzechylagłowęiszybkochwytazębami
koniecogona.
Pawełtylkonatoczekał.
-Jakbędzieszssałogon,to…-niezdążyłdokończyć.Obrażony
Maciekodwracasiętyłemilekkozeskakujenapodłogę.
-Miauuu!-Toniebrzmijakprośba.Raczejrozkaz.Paweł
Wygrzebujesięspodkoca.Zimnowstrząsanimod
stópdogłów.Niemaczasunawylegiwaniesię.Trzebadokładnie
przemyślećdalszekroki.Najgorszejestto,żeniemapomysłu.Może
nietak:pomysłówmastonaminutę.Ależadenznichniegrzeszy
rozsądkiem.
174
-Dziśjestsobota-mruczyprzyglądającsięzbezbrzeżnym
zdumieniemresztkomswoichtenisówek.Dużepalceswobodnie
wyłażąprzebiwszywątłepłótno.-Zacerować?Aleczym?Kupić
nowe?Szkodapieniędzy.Będąterazbardzopotrzebne!Przede
wszystkimnależycośzjeść.IkupićrybędlaMaćka-postanawia.
Każdepostanowieniejestdobre,jeślijestrealne.Aszklankamlekai
bułkazseremsązgatunkutychdostępnych.Rybateż.Błękitkanie
lubiąludzie,aleuwielbiająkoty.„Icodalej?-medytujewkładając
czysteskarpetki.-Gdybymmiałrower…no,toco?-myślznika
zastąpionainną.-DoGdyniniepojadę,domarynarkinieprzyjmą,bo
jestem»analfabetą«,jaksłuszniestwierdziłHaczyk,pracyniedadzą,
bodziecizatrudniaćniewolno,takieprzepisy.Szkołaniejest
najgorsza,ale…”
Cośzgrzytaprzyfurtce.Pawełwjednejchwiliwtłaczasiępodstolik.
Drzwialtankisązamknięteodwewnątrz.Zokienkaniktgonie
dostrzeże.Trzebaprzeczekać.Sercewalijakoszalałe.
-Paweł,hej,Paweł!-głoskapitanaLenkiewiczadobiegazzaszpaleru
dzikiejróży.
Uff!Pawełuspokajasięmomentalnie.Wjednejtenisówceskaczedo
drzwi.
-Tujestem!
Kapitanwjasnoszarychspodniachikoszulcepolowyglądazupełnie
zwyczajnie.Świeżoprzystrzyżonabrodamiękkookalapodbródek.Na
twarzyradosnyuśmiech.
-Marzyłem,żebyciętuzastać.
Pawełszybkopostanawia:„Nicmuniepowiem,żewczorajzwiałem.
Niemasięczymchwalić!”
175
-No…przecieżpanwie,żetusobiemieszkam.Inawetwyplewiłem
truskawki.
Kapitansiadanaławeczce,zktórejdawnojużoblazłazielonafarba.
-Musimysięnaradzić,chłopcze.Jużczas.
Pawełpatrzynaczerwoneplamyskarpetekwyłażącezpodartych
tenisówek.Samdobrzewie,żejużczas.Alenaco?
-Muszękupićbułkę-marudzi,byjakośodwlecrozmowę,októrej
tylkotylewie,żebędziepoważna.Tosięczuje.
-Nicniejadłeś?Tosięświetnieskłada.Zbierajsię.Jedziemy.Jateż
chętniecośwrzucęnaząb.
-CałkiemfajnybarmlecznyjestnaKrakowskim…-Pawełwahasię,
czywziąćchlebakzrzeczami.Decyduje,byzostawić.Chybaniktnie
ukradnie.
-Jacięzapraszam.Itoniedożadnegobaru!Chodź!Gęstekrzaki
porzeczekurosłytak,żewyłażągałęziamina
ścieżkę.Trzebasięprzeciskać.Wmilczeniumaszerująalejkądo
głównejbramy.Tużzaogrodzeniemniespodzianka:eleganckadacia
wkolorzebrzozowejkory.Kapitanpobrzękujekluczykami.
-Pańska?-cieszysięPaweł.
-Niestety.Kolegi.Alejakmusięznudzi,tojąodkupię.Zapółceny.
Wsiadaj.
Pawełmościsięnapokrowcuwczerwonąkratkę.Foteljestgłęboki,
wygodny.Warszawazokiensamochodujestniecoinnaniżzza
brudnychszybautobusu.Ulicejakbyszersze,jezdniaposzatkowana
białymiliniami.Jestwcześnie.Ludziejeszczeniewyleglina
chodniki,nieokupujązamkniętychnagłuchosklepów.
176
-Chciałbymtakjechaćijechać!-wzdychachłopiec.
-Dokąd?-Kapitanprowadzipewnieispokojnie.
-Niewiem-przyznajePaweł.-Samniewiem.Myślałemi
myślałem,ale…
-Pomyślimyrazem.-Stojąpodczerwonymświatłem.Obokzielony
„maluch”.Zaszybąpsiłeb.
-Ichciałbymmiećpsa.Ajeszczelepiejkota.TakiegojakMaciek.
-JakiMaciek?
Zielone,możnaruszaćdalej.
-Dachowiec.Mieszkazemnąwaltance.Kupujęmurybę,aleonssie
ogon!Głupijakiśczyco…Nielubi,jaksięgogłaszcze.Razgo
schwytałemimusiałemszybkogłaskać,bosięwyrywał.Dokąd
jedziemy?
-Zobaczysz.Chyba…maszczas?
„Czymamczas?-myśliPawełniecorozbawiony.-Wyłącznie!To
jedynarzecz-oiletakmożnapowiedziećoczasie-którąposiadamw
nadmiarze!”
-Oczywiście.Burczymiwbrzuchu…
-Trudno.Pocierpjeszczetrochę.Niebędziemyjedlibylegdzie!
Dwajmężczyźniotejporzealbowracajązwódki,albo…
-Będziemypićwódkę?-dziwisięPaweł.Stojąprzed
skrzyżowaniem.Przednimiizanimisznuryaut.
Kapitanśmiejesięgłośno.
-WażnesprawyPolacynaogółopierająobufet-mówiskręcającw
prawo.-Atobędzieważnasprawa.Aleniebójsię!Mlecznakawateż
namwystarczy.
Wyskakująnatrasęwylotową.ZaszybamimigaWarszawa
peryferyjna:odrapanestareszopy,jakieśszklarnieczy
177
folie,rządwarsztatówsamochodowych,budypokryteobła-żącąpapą,
wysypiskaiśmieci,śmieci…
-JedziemynaAlaskę?-pytaPawełzerkającnaszybkościomierz.
-Trochębliżej.Aleniewiele.Wiesz,ktotobyłNapoleonBonaparte?
Pawełzdziwionyodwracawzrokodszyby.
-No…wódzFrancuzów…cesarz.
-Ibardzodobrze!KiedytencesarzbawiłwPolsce,
odpoczywałwrazzoficeramiwtakiejjednejknajpie
podwarszawskiej.Dziśzwiesięona„ZajazdemNapoleońskim”.
-Napoleonbyłtunaprawdę?
-WPolscetak.Aleczybyłwzajeździe?Ktogotamwie!Bieleje
ładnybudynek.Wjeżdżająnaparking.Wnętrze
stylowourządzone.
-Siądźmytu,podoknem-decydujekapitan.-Mamnadzieję,żenie
umarłeśjeszczezgłodu?
-Niewiem-szczerzewyznajePaweł.
Zachwilęwmilczeniupałaszująjajecznicęnaboczku,chlebisuchą
krakowskązogórkiem.
-Mamdlaciebiepewnąpropozycję-mówiLenkiewiczzapalając
papierosa.-Niechciałemjejomawiaćunaswdomu.Tamsąkobiety:
mojażonaiZuzanka.Atematjestmęski.Imęskabędziedecyzja.
Pawełpodnosinaniegosmutneoczy.
-Tę,jakpanmówi,„męskądecyzję”mampodjąćja?
-Właśnie.
Pawełzastanawiasię.Odłożyłwidelec.Herbataparujewcienkiej
porcelanowejfiliżancezcesarskimznakiem.
178
-Mamtrzynaścielat.Skończyłemwkwietniu.Wtedyjeszczebyłtort
zeświecami.Ibylioni-przerywa,byupićłykizastopowaćłaskotanie
wgardle.-Dlaczegomampodejmować„męskądecyzję”właśniedziś,
skorodowczorajbyłemtylkozwykłymgówniarzem?Dlaczego?
Lenkiewiczwypuszczakółkozdymu.„Jestmądry,bardzowrażliwy.I
nienależytraktowaćgojakdziecko.-Zapatrzyłsięwwazonpełen
ciemnoczerwonychgladiolusów.—Myślilogicznie,precyzyjnie.I
chybazdajesobieztegosprawę”.
-Dobrze.Zrozumiałem.Chcesz,żebyśmyrozmawialijakrównyz
równym,bezpodchodówiodwoływaniasiędotwojejdorosłości.
Akceptuję.Todlamnierównieżwygodniejsze.
Pawełkiwnąłgłową.
-Pójdzieszdoszkoły,doktórejchodzimojacórka.Niktciętamnie
zna,niktniebędziesięinteresowałtwoimirodzicami,niesprawici
przykrości…
-Doczasu-szepcePawełpatrzącwprostwbłyszcząceoczy
rozmówcy.
Lenkiewiczspuszczawzrok.Przeciwnikjestwyjątkowotrudny.Nie
sposóbnieprzyznaćmuracji.
-Tak.Chybatak.Byćmoże,wkońcukoledzyzacznącięwypytywać
odom…ale,Paweł,zyskujesznaczasie.
-Itracęnaodległości-mruczychłopiecbawiącsięniklowaną
zapalniczką-zPraginaOkęcie!Półmiasta!
Lenkiewiczprzymykapowieki.Nietakwyobrażałsobietęrozmowę.
Miałprzekonywać,doradzać,zachwalać.Atenchudytrzynastolatek
jużdawnopostanowił.Sam.Bezpomocyjego,babciicałejmilicji
obywatelskiejstołecznegomiasta.
179
Pawełpopatrujenabrzegfiliżanki.Boisiępodnieśćwzrok.Niechce
kłamać:przecieżjadąctuniemiałżadnegopomysłunażycie.Niczego
niepostanowił.To,comówi,wynikłodopieroztejdyskusji,z
atmosfery,miejsca,wktórymsięznajdują,możenawetzresztek
bekonu,któryprzylgnąłdopatelenki.,,Toniefair!-myśli.-Nie
wolnooszukiwaćczłowieka,którywtejchwilijestdlamnie
najważniejszy!”
-Wymyśliłemtoteraz-Pawełmówiwolnoiwyraźnie.-Wrócędo
domu.Idostarejszkoły,bo…człowiekniemożewciążuciekać,bać
się.Tamjużwszystkowiedzą.Pośmiejąsię…wytrzymam.
-Więcwrócisz?
-Tak.Ale…podpewnymiwarunkami.
„Nocóż?-zastanawiasięLenkiewiczponowniezapalającpapierosa.-
Pomówmyowarunkach.Możliwe,żebędądoprzyjęcia”.
-Jakimi?
Pawełpocieradłoniączoło,odrzucawtyłgrzywęopadającąnaoczy.
-Własnekluczejużmam.Będębabcipomagałjakdawniej.Zato
rzeczyojcawrócąnamiejsce.Inigdy-chłopiecpochylasięnad
stołem,byukryćłzy-nigdywżyciuniczłegoniepowienajego
temat.
-Towszystko?
-Nie.
Pawełdzielniewalczyzesłabością.Totakakluska,którajeździod
żołądkadogardłaizpowrotem.Wkażdymrazieczłowiekma
wrażenie,żetokluska.
-Niezgadzamsięnaszkołęzinternatem.Jeślibabcia
180
pojedziedosanatorium,jazostanęwdomu.Sam.Niczłegomisięnie
stanie.Umiemsprzątać,gotowaćiprać.
-Towszystko?
-Tak.
Milcząobaj.Dorosłyuważnieroztrząsakażdesłowo,którepadło.Nie
znajdujewnichnic,czegobyniemógłzaakceptować.Aleczyzrobią
toinni?Pedagodzy,socjolodzy,psycholodzyiBógwiektojeszczez
MilicyjnejIzbyDziecka?
-Byłeśszczery,zatodziękuję-odzywasięobrywającjakiś
uschniętyliśćzwazonu-alejaniepowiedziałemcijeszcze
wszystkiego.
Pawełpatrzynabrodaczaszerokootwartymioczyma.,,Czymchce
mniezaskoczyć?”
-Rozmawiałemjużztwojąbabcią.Wczoraj.Pawełoddychazulgą.
Mogłobyćgorzej.
-Ico?
-Martwisięociebie.Jestjejprzykro,żepodarłatefotografie.Jedną
skleiła,biedaczka.Stoiwramce,tamgdziestała.Starzyludzieczasem
postępująnieodpowiedzialnie,jakdzieci.Dlategotakmiżaljednychi
drugich.
-Stałosię.-Pawełprzełykaślinę.-Niekochamjejjużtakjak
dawniej.
Lenkiewiczsięgapofiliżankęzwystygłąherbatą.Zamawianastępne
dwie:mocneigorące,zkropląrumu.PodobnotakąpijałMałyCesarz
wielkichFrancuzów.
-Jestpewienniezawodnyklej,cosklejastarefotografieiwięzy
międzyludzkie-mówipatrzącPawłowiprostowoczy-toczas.On
czynicuda.
-WięcdlaczegonieprzestałemkochaćICH,aznienawi-
181
dziłemJĄ?-Pawełżałuje,żepadłosłowo„znienawidziłem”.Tojuż
historia.Opadłyemocje.Nienawiść?Słowo,tylkosłowo…
-Tozrozumiałe-starasięwytłumaczyćLenkiewicz.-Zapamiętałeśz
ICHstronywszystko,conajlepsze.NatomiastONAwydajecisię
niesprawiedliwa.Aletoniejestprawdziwanienawiść,Paweł.Wiem,
bosamkiedyśnienawidziłempewnegoczłowiekatylkodlatego,że
byłodemnielepszy…
-Byłlepszyjakopilot?
-Tak.Szybowcowy.Chciałemmudorównać,niedawałemrady.
Ambicjaponiosła.Wołałem,żemiałlepszysprzęt,warunki,
mechaników.Atonieprawda.
-Icobyłopotem?
-Zginąłwwypadkusamolotowym.Razemzcałązałogąi
pasażerami.Niebyłowtymcieniajegowiny.Ślepylos.Dodziśnie
mogęsobieztymdaćrady.Aupłynęłojużwielelat.
-Więcczasniezawszejestklejemuniwersalnym?Lenkiewiczśmieje
sięcicho.Pochylasięprzezstolik,
dotykającramieniachłopca.
-Jesteśwspaniałymkumplem,Paweł!Bardzosięcieszę,żecię
poznałem.Ichciałbymczęściejsięztobąspotykaćtakjakdziś:tylko
wedwóch.
-AconatoKrólik?
-Jakikrólik?
Pawełzachichotał.Upiłłykgorzkawegopłynu.
-Zuzanna.Takjąprzezwałem.
Lenkiewiczpogładziłbrodę.Zbliskawidaćwniejbyłokilkasiwych
włosków.
-Kobietysąszaleniepotrzebne.Ikochamjeobie.Ale
182
naprawdępogadaćmożetylkomężczyznazmężczyzną.Wracającdo
naszejrozmowy-ciągnąłustawiającprecyzyjnienaśrodkuspodka
kruchąporcelanowąfiliżankę.-Jeśliomniechodzi,mógłbym
zaakceptowaćwszystkietwojewarunki…
-Jestjeszczejeden,októrymzapomniałem!-Pawełzagryzłwargi.
Kapitanzmarszczyłbrwi.
-Mnożenieżądańnigdynieprzyniosłoniczegodobrego.Chybasam
torozumiesz.
-Tak,ale…tosprawaprzyjaźni!ZabieramzesobąMaćka.
-Tegokota?
-Aha.Niemogęgozostawićsamegonadziałce.Zginiemarnie.
-Babcia…-zacząłLenkiewicz,alemachnąłdłonią.-Wporządku.
SpróbujęjąprzekonaćdoMaćka.Paweł-powiedziałpoważniejąc-ale
tojużkoniec?
-Koniec.
-No,towypijmyzanaszezdrowie!Dodna!
Obajwysączyliresztkizłotawegopłynu,wktórymtopiłasięgdzieśna
dniekroplakubańskiegorumu.
-Zanichteż,dobrze?Żebywrócili.Najlepiejzpanem!Lenkiewicz
przetarłoko.Cośmuprzeszkadzałopod
powieką.
-Iżebyniebyłoniedomówień…kapitanSzczuckąteżznam.
Pawełzagryzłusta.„Wiewszystko?Oucieczceteż?”
-Pananigdy,no…choćbywdzieciństwie,niecapnęligliniarze?
183
Lenkiewiczwybuchnąłśmiechem.
-Niemówtakbrzydko!Chociaż…wkażdymkrajuświatamilicjaczy
teżpolicjamaswojespecjalne,żargonoweokreślenia.WeFrancjisą
to„fliki”,wLondynienazywająich„bobby”,awAmeryce„caps”.
Alebezżartów.Szczuckatodobrairozumnakobieta.Kiedyśsię
przekonasz.
-Niezamierzamjejodwiedzać!
-Wprostprzeciwnie,Paweł!-powiedziałkapitantwardo.-Złożymy
jejrazemwizytę.Itodziś!
-Koniecznie?-chłopiecwzdrygnąłsięnawspomnienie
zakratowanychokien.-Możezaparędni?
-JutrojestpogrzebLeona.WewtoreklecędoMadrytu.Sam
rozumiesz.
Rozumiał.Alebałsię.Każdybysiębał.
*
-Jesteścałyizdrowy,panieBrent?
Pawełspuściłgłowę.Comaodpowiedzieć?Tłumaczyćsięczy,
wprostprzeciwnie,uznaćsprawęzaniebyłą?Jakbynicsięnie
wydarzyło?
-Wolałemnocowaćtam,nadziałcepanaRuszczyka.Poszedłem
sobie.Poprostu.
-Poprostu.-KapitanSzczuckabardzochceukryćuśmiech.-
Przyjmujędowiadomości.Acoteraz?
PawełodwracasięwstronęLenkiewicza.
-Onwie.
Kobietaprzesuwadłonieposkroniach.Miałajużdziśtrzytakie
rozmowy.Iwszystkietrzyskończyłysięfiaskiem.Trudnedzieci,
wykolejoneibardzonieszczęśliwe.
-Alejaniewiem.Achybajesteśmiwinienwyjaśnienie….
184
-Zostajęzbabcią.Ipójdędostarejszkoły.Jakmniektóry
zdenerwuje,tonajwyżejmuprzyleję.Towszystko.
-Zgoda-Szczuckawypełniajakiśdruczekładnym,równympismem.
-Natoprzylanieteż?Teżsiępanizgadza?
-Wostateczności.Jeśliperswazjaniepomoże…jeślicibędą
dokuczać…oczywiście,dziewczyneknie…
Pawełwydymausta.
-Poldziprzyłożę.Tostrasznazgaga!
Lenkiewiczwiercisięnakrześle.Niechcewtrącaćsiędorozmowy.
Aleboisię,żemilicjantkapotraktujetePawioweprzekomarzaniazbyt
serio.
-Onniemiałniczłegonamyśli-mówipatrzączestrachemnabiały
kartonik.„Ktowie,coonitamodnotowują!”
-JestpanniezłymadwokatemPawła-Szczuckaodkładadługopis.-
Tobardzodobrze!Niesłusznienaspanposądzaobrakpoczucia
humoru,zrozumienia.Wiem,żeBrentnienadużyjenaszegozaufania.
Ata…jakmówisz,„zgaga”teżdasięwychować.Tylkotrzebadoniej
trafić.Izawsze,toważne,uważać,bynieutracićtwarzy.
-Iocalićgłowę!-śmiejesięLenkiewicz.
Chłopiecmilczy.Chcejużstądiść.Kratywoknachdziałają
deprymująco.
-Tojużchodźmy.MuszęzabraćrzeczyzdziałkipanaRuszczyka.I-
zwracasiędoLenkiewicza-chciałbympójśćzpanemnajego
pogrzeb.Mogę?
-Naturalnie.Razemzcałąmojąrodziną.
-Towszystko,Paweł-mówiSzczuckaspokojnie.-Rżyięliśmytwoje
warunki.Tyobiecałeśzastosowaćsiędo
185
naszych:szkoła,dom,bezucieczek,dobranauka,pomoci
zrozumieniedlababci.
Pawełczuje,żemusięrobigorąco.„Jakmogłemzapomniećo
najważniejszym?Jakimtoterazpowiedzieć?Amożenicniemówić?
Zataić?Przecieżniebędąmnieśledzili,tononsens!Tylkoże…tonie
fairwstosunkudokapitana…idoniej.Więcmożeodrazu:jest
jeszczejedenwarunek…”
-Jestjeszczejedenwarunek…
Lenkiewiczzrywasięzkrzesła.Jestwściekły.Pawełporazpierwszy
widziostrozarysowanązmarszczkęprzecinającągładkieczoło.
-Dośćtego,Paweł!Umówiliśmysię,atozobowiązuje!Jeślinie
znaszmiary,niemaoczymmówić!Wycofujęsię!
Szczuckapatrzynachłopca.Widzi,żepobladł,przestraszyłsię.
Czyżbyzawalićsięmiałcałytentakmisternieułożonyplan?
Milczy.Czeka.Itakonamatuostatniesłowo.Któryznichstraci
głowę,aktórytwarz?
-Ja…zapomniałem…atobardzoważne-bąkaPaweł.Bógjedenwie,
ilekosztujegotowyznanie.-Jeślinawetpanniezechcemniewięcej
znać,toitakmuszę!Trudno.
-Słuchamcię-głosSzczuckiejmanajnormalniejszepodsłońcem
brzmienie.Jakbydotejporyprowadzilikawiarnianąrozmowęprzy
herbatcezrumem.
Pawełpodnosigłowę.Jestzdecydowanynawszystko.
-Będęwkażdywtorekiczwartekczekałnasamolot.TenzMadrytu.
Choćtokolidujezeszkołą.Ja…-głosmusięzałamuje,walczyztym
bezskutku-będęnanichczekał.Zawsze.
186
Lenkiewiczgłębokooddycha.Bardzomuwstydwybuchu.Patrzy
spodokanamilicjantkę,którejniedrgnąłanijedenmięsieńnatwarzy.
„Cozaopanowanakobieta!-myśli.-Cóż,rutyna!”
-Przepraszam-mówicicho.-Przepraszam,żesięuniosłem.
-CozatemzrobimyzostatnimwarunkiemPawła?-pytaSzczucka
zaplatającdłonie.-Jakztegowybrnąć,skorowtymsamymczasiew
szkoleodbywająsięlekcje?
-Może…-zastanawiasięPaweł-niektóreklasybędąmiałylekcjepo
południu.Paniwie,dzieciucząsięnatrzyzmiany.Tochodzitylkoo
dwadniwtygodniu.
Lenkiewiczzastanawiasię.
-Odpaździernikarozkładlotówzmieniasięnazimowy.Isamolotyz
Madrytubędąprzylatywaćpopołudniu.Jeślimniepamięćniemyli,o
szesnastejczterdzieścipięć.
SzczuckazuporemwpatrujesięwPawła.
-Niezrezygnujeszztego?Tostraszliweobciążenie,Paweł…
Chłopiecprzygryzausta.
-Nie.Apozawszystkim…poznałemtammasęciekawychludzi.To
są…moiprzyjaciele:mechanicy,bagażowi,stewardesy…paniLusia,
no…całelotnisko.
Doroślimilczą.Oczywiście,moglibytłumaczyćchłopcu,żeto
wszystkoniemasensu,żejazdynalotniskotylkopogłębiąjego
tęsknotęiwewnętrznąszarpaninę.Alenicniemówią.Podświadomie
czują,żejeszczezawcześnienajakiekolwieksłowa.Możekiedyś…
zamiesiąc,dwa.Jestteżdosyćprawdopodobne,żesamPaweł,kiedy
jużwejdzienadobrewszkolnynurt,zaprzestaniepodróżyna
lotnisko.
187
będziejeodwiedzałcorazrzadziej…boczasjednakrobiswoje.
Nieubłaganyczas.
*
Sąładneibrzydkiecmentarze.Tenbyłbrzydki.Ogromnapusta
przestrzeńpełnagrobów.Tuiówdzierzadkiebrzózki,rachityczne
krzaki.Nakamiennychpłytachuschniętewiązkikwiatów,pęki
nieśmiertelników.Cisza.
Napogrzebstaregoemerytaprzyszłamasaludzi.Chybasamnie
wiedział,ilumiałprzyjciół.Starzyimłodziwgalowychlotniczych
mundurach,zżonami,dziećmi.Nadotwartamogiłąlśniłosłońce.
Pawełniesłuchał,comówiono.Stałzbokumartwiącsiężewiędnie
pękfloksówzerwanychnadziałce.Tesamtfloksy,którychkwiaty
zmarłytaklubił.Więctakwyglądaśmierć?Wzgórekziemiszczelnie
okrywającycoś,coniegdyśbyłoczłowiekiem?Znikasięnaglei
cicho.Ludzierozejdąsię,zostanieżal,apóźniejiżalrozwiejesię
wymazanyzpamięciprzeztych,cożyją.Itakwkółko.Odchodzą
jedni,pojawiająsiędrudzy.Czyon,Paweł,teżtak…kiedyś?
-Połóżkwiaty-szepczeZuzanka.
Kępafloksówpalisięjasnymfioletem.Tochybanajładniejszybukiet
nacałymcmentarzu.IPawełdumnyjestztego,żetoongoprzyniósł.
—Pójdzieszznaminaobiad?-pytapaniLenkiewiczowa,gdyjuż
dotarlidocmentarnejbramy.
Pawełprzeczącokręcigłową.
—Dziękuję.Muszęjechaćnadziałkę.PoMaćka.
-Możesztozrobićpóźniej-nalegakapitan.
AlePawełjestuparty.Comutampopomidorowejzryżem!Sam
sobieugotuje,ostatniraz.Taksięumówił
188
zbabcią:żebynaniegonieczekała.Wróciwieczorem,pozachodzie
słońca.Trzebasiępożegnaćzaltanką,wolnościąidzieciństwem.
Niepłakała.Niepowiedziałaanisłowa.
*
Latoodchodziło.Tuiówdziemieniłosięjeszczekoloramiróż,
bukietemgeorginii,mocnymzapachemmięty.Aleliściegruzłowatej
gruszypożółkły,pociemniały,skręciłysiętakjakośzpragnieniapo
letniejsuszy.Naścieżkęsypałysiędrobnestrużynyżółtejnawłoci,
czerwieniałyowocedzikiejróży.Jesieńzbliżałasięwielkimikrokami.
Tu,nadziałce,widaćtobyłonajwyraźniej.Gdzieśtam,het,za
lotniskiem,podobnozbierałysiębociany.Sejmikowałyprzedodlotem
dociepłychkrajów.Jakcoroku.
Pawełzdjąłkluczzgwoździapodokapem,tużprzyrynnie.Wszedłdo
środka.Uderzyłogogorące,martwepowietrze.Otworzyłokno.
Wolnozbierałswojerzeczydochlebaka,inneustawiałtak,jakby
staryRuszczykmiałtuzachwilęprzyjść.
Obrzuciłwzrokiemwnętrze.„Ico,panieBrent?Wracamydo
cywilizacji?Dokamiennejpustyninowegoosiedlanapraskim
brzegu?Szkoda.Tobyłobardzosmutneipięknelato.Coporabia
JózefMariadwojgaimionKonopacki?Inni?”
Pawełporazostatnisiadapodgruszą.Mógłbyotworzyćpuszkę
wołowinyzgroszkiem,podgrzaćjąnaresztcegazuizjeść.Alejakoś
musięniechce.Pogryzasłonepaluszkizapatrzonywścianęgasnącej
zieleni,spozaktórejwyłaniasiębrzegmorzaipalmy.
-Mamo!-szepczeiłzyjakgrochspływająmupo
189
з
ІГЗ
7°ГО
со
-JW
*Xіп-оГ43.
-—°3<гП
~Яз
___«^?:
51w^Г
£SrcSЖ
•^
3
=3
VJ&9“8
94
&
-о
3-
g
3
?ї”ж
ЯГ”З
Iffll
S.О
4
policzkach.Niestarasięnadnimizapanować.Jestsam.Niktgonie
widzi.-Dlaczegomitozrobiliście?
Cienkiegałązkiczerwonegoberberysudrżą.Cośczaisięw
południowymcieniu.Szarypyszczek,miękkiełapyidługiogon.
„Prawda!Maciek.Trzebagozłapaćiwtłoczyćdochlebaka,takżeby
mułebwystawał.Inaczejmógłbyzwiaćwczasiejazdyautobusem”.
Maciekpodchodzibliżej.Ocierasięonogichłopca.Ogonśmiesznie
zadartywgóręzdajesięoznaczaćpełnięszczęścia.
-Chodź!Spakujęiciebie.
Kotnieprotestuje.Możesądzi,żetoformapieszczoty,naktórą
zgadzasięrzadko.Itylkowtedy,gdysammananiąochotę.Paweł
niesiegopodpachądoaltanki.Wchlebakuzostawiłspecjalnemiejsce
wymoszczoneswetrami.Zwierzęjeszczeniewie,cojeczeka.
Łagodniemruczypatrzącniebieskimioczami.
-Właź!
Maciekrzucasiędokąta.Zpodniesionymwgóręogonemizjeżoną
sierściąpodobnyjestdorzeźbyswegoegipskiegoprzodka.Oczy
zmieniłybarwę:rzucajążółtebłyski.
Pawełzasmuconysiadanastołeczku.Patrząsobiegłębokowoczy:
chłopiecikot.
,,Zdajesię,żeniebyłtonajlepszyzmoichpomysłów!-wzdycha
Pawełwduchu.-Źlesiębędzieczułwkamiennejpustyni,zamknięty
wczterechścianachmieszkania.Toniejestkotkanapowy,towolny
obywatelzielonegoświata!Zwierzęprzyzwyczajonedoswobody”.
-Azimą?-mruczyPawełdoMaćka,któryostrożnieprzycupnąłw
najdalszymkącie.-Cozrobiszzimą,kiedyzamarznąrybyiżaby?
190
Maciekniewydajesięzbytprzejętytążałosnąperspektywą.Instynkt
podpowiemu,cozrobić.Zamieszkawjakiejśpiwnicy,możelitościwa
ludzkarękawystawimiseczkęmleka,rzucikęs.
Pawełpodnosisię.Kottakże.Żółteoczymówiąwyraźnie:„Jeśli
jeszczerazspróbujeszmniewepchnąćdotegoworka,użyjębroni
ukrytejwpuszystymfuterku:ostrychpazurów.Tujestmójświat.Itu
zostanę!”
Chłopiecrozkładaręce.
-Wporządku,stary.Odchodzęsam.Alewyłaźzkąta,bo
muszęzamknąćaltanę.
Kotwychodziposłusznie,jakbyrozumiałkażdesłowo.
-Ipamiętaj,niessijogona!
OczyMaćkasąbłękitnejakniezapominajki.Żegnająsięnaskraju
trawnika.Natleprzekwitającegokrzakaróży.Pawełodwracasięraz
jeszcze.
-Bądźzdrów!
Alezwierzęzniknęło.Tylkolekkieporuszeniadługichsuchychtraw
zdradzająkierunekicel:naniskiejgałęzi
ćwierkawróbel.
Chłopiecprzerzucachlebakprzezramię.Idzieścieżkąwolno,
rozgniatajączsuchymszelestemdrobinyżwiru.Zamknąłsiępewien
odcinekżycia.Jakkażdemuczłowiekowi.Trzebapójśćdalej,na
spotkanienieznanego.Izachowaćto,conajważniejsze:nadziejęna
lepszylos.
XI*»»0
Zam.7
Skład
Podpi
OddaArk.-
Wyda
Instyl
PRI
nr1130/87otowalniai
уwykonańsanododrnodoprod*yd.8,2.
A
niepierwsz
utWydawni
NTED
c
в
в
a
ci-
Ж*
r
o
ruk*N
J2.CL?3
Z
1N.akł.Gr
‘ewrześwstycziuk.12,0
kład50
,N’asza
POL
ładyGraaf.RSWniu1987niu1986
0£+000
KsięgarńAND
ficzni
‘y
Г1Г1
o
EśJ
2
‘Ś5”
;wGdar
emplarzy
03Ż