Krystyna Boglar Brent

background image
background image

KRYSTYNABOGLAR

Brent

NASZAKSIĘGARNIA•WARSZAWA1987

©CopyrightbyInsWarszawa1987

.„,.■MaszaKsięgarnia”tytutWydawniczyJ

OKŁADKĘPROJEKTOWAŁATERESAJASKIERNY

RedaktorWiesławaSkład

RedaktortechnicznyJanmaSaechowska

KorektorzyGrażynaMajewska,AndrzejMasse

W.В

-Nazwisko?

-Brent.

-Imię?

-Paweł.

-Ilemaszlat?

Znowutosamo.Którytojużraz?Niepamięta.Najważniejsze

wydostaćsięstąd.Byćwolnym,wrócićdozielonejciszy,którawcale

cisząniebyła,bowarkotzapuszczanychsilników,łoskotstartujących

ilądującychmaszynrazporazwstrząsałpowietrzemiziemią.Ale

tambyłsam.No,powiedzmy,prawiesam.Otaczałgomurzielonych

chaszczyirozłożystegałęziestarychjabłoniigruszy.Przestałsłyszeć,

codoniegomówitakobietazabiurkiem,naktórymniebyłomarnego

świstkapapieru.Nic.Tylkodwiedłonieowąskichsplecionych

palcach.Najednymznichzłotekółkoobrączki.„Czyonateż?-

pomyślałsennie.-Czyonateżmadzieci?”Oczykleiłysię.Powieki

opadały,choćzawszelkącenęstarałsięwidziećisłyszećwszystko.

Nie,nieinteresowałygosłowa.Teznał.Zawszetuprzemawianodo

niegotaksamo.Jeżelichciałsłyszeć,totylkotedźwięki,któremogły

ofiarowaćwolność:otwieraniedrzwi,kroki,skrzypieniesłużbowych

butów.„Dlaczegotemundurowebutyzawszeskrzypiątaksamo?”

Kobietazabiurkiemumilkła.Pawełzamrugałpowiekami.Sprężyłsię.

background image

„Jeśliwyjdziezpokoju,pryskam!”-pomyślałgorączkowo.Nie

podnosiłgłowy,niechciał,bydostrzegłatęgotowośćwjegowzroku.

Kobietawstała.

©CopyrightbyInstytutWydawniczy„NaszaKsięgarnia”Warszawa

1987

OKŁADKĘPROJEKTOWAŁATERESAJASKIERNY

RedaktorWiesławaSkład

RedaktortechnicznyJaninaŚciechowska

KorektorzyGrażynaMajewska,AndrzejMasse

U?.is\u

-Nazwisko?

-Brent.

-Imię?

-Paweł.

-Ilemaszlat?

Znowutosamo.Którytojużraz?Niepamięta.Najważniejsze

wydostaćsięstąd.Byćwolnym,wrócićdozielonejciszy,którawcale

cisząniebyła,bowarkotzapuszczanychsilników,łoskotstartujących

ilądującychmaszynrazporazwstrząsałpowietrzemiziemią.Ale

tambyłsam.No,powiedzmy,prawiesam.Otaczałgomurzielonych

chaszczyirozłożystegałęziestarychjabłoniigruszy.Przestałsłyszeć,

codoniegomówitakobietazabiurkiem,naktórymniebyłomarnego

świstkapapieru.Nic.Tylkodwiedłonieowąskichsplecionych

palcach.Najednymznichzłotekółkoobrączki.„Czyonateż?—

pomyślałsennie.-Czyonateżmadzieci?”Oczykleiłysię.Powieki

opadały,choćzawszelkącenęstarałsięwidziećisłyszećwszystko.

Nie,nieinteresowałygosłowa.Teznał.Zawszetuprzemawianodo

niegotaksamo.Jeżelichciałsłyszeć,totylkotedźwięki,któremogły

ofiarowaćwolność:otwieraniedrzwi,kroki,skrzypieniesłużbowych

butów.„Dlaczegotemundurowebutyzawszeskrzypiątaksamo?”

Kobietazabiurkiemumilkła.Pawełzamrugałpowiekami.Sprężyłsię.

„Jeśliwyjdziezpokoju,pryskam!”-pomyślałgorączkowo.Nie

background image

podnosiłgłowy,niechciał,bydostrzegłatęgotowośćwjegowzroku.

Kobietawstała.

3

-Przemyśltowszystko,Paweł-powiedziaładziwniezmęczonym

głosem.-Jesteśinteligentnymchłopcem.

Pawełnawetniewzruszyłramionami.Itegosięoduczył.Żadnych

zbytecznychsłówczygestów.Takjestnajlepiej.Niewiedzą,co

czujesz,comyślisz.Aotochodzi.

Nieusłyszałodgłosuzamykanychdrzwiitowytrąciłogoz

równowagi.Pominucie,którabyładługajakcaławieczność,odwrócił

się.Zrobiłtowolno,ostrożnieijakbyodniechcenia.„Amożemnie

obserwuje?”Aniwpokojuozakratowanymoknie,aninakorytarzu

połyskującymmdłymświatłemgórnychżarówekniebyłożywej

duszy.

-Teraz!

Pawełniezdawałsobiesprawy,żepowiedziałtopółgłosem.Nie

zerwałsięjednak,niepobiegł.Natobyłzbytsprytnyidoświadczony.

Wiedział,żehałaszwabinatychmiastmundurowego.Alboiparu.

Stalesiętukręcą,przyjeżdżają,odjeżdżająbiało-niebieskimi

samochodami.

Obróciłsięwolniutko,chwilęczekał.Potemcicho,napalcach-

rozlatującesiętenisówkipozwalałyporuszaćsiębezszelestnie-

zbliżyłsiędodrzwi.Nikogo.Przedsobądopokonaniamiałciągnący

sięwzdłużcałegobudynkuwąskikorytarz,pomalowany

oliwkowoszarąolejnąfarbą.Tylkożepoobustronachtegokorytarza

byłydrzwi,którewkażdejchwilimogłysięotworzyć.Mógłktoś

wyjść.Ktoś,ktomiałprawo,ba,obowiązekgozatrzymać.Awtedy?

Wolałniemyśleć.Alędecyzjępodjąłiniemógłsięcofnąć.Szedł

wolno,choćtepowolnekrokipowodowałyprzyspieszonebicieserca.

Mijająckolejnedrzwiopatrzonenumeremiróżnymitabliczkami,

żałował,żeniemarównieżoczuztyługłowy.

4

background image

Spocony,zprzygryzionądokrwidolnąwargą,dotarłdokońca

korytarza.Terazczekałogonajtrudniejsze:pchnąćoszklone

wahadłoweskrzydłatakdelikatnie,byniehuknęłymetalem

obramowaniaościanę.Toteżmiałzakodowanewmózgu.Pamiętałte

cholernedrzwirówniedobrze,jakpoprzednieprzesłuchania.No,

udałosię.Pawełażsięzdziwił,aleniemiałczasu,bynadtym

rozmyślać.Byłterazwystawionyjakdzikakaczkanastrzał.Po

prawejgładkaścianazodłupanympłatemtynku,naktórymktoś

wysmarowałołówkiemmałoczytelnynapis:„Zafajdanylos”,po

lewejoszklonadyżurka.Powinienwniejtkwićdnieminocąstolikz

kulawąnogą,plątaninajakichśkabliczydrutów,skrzynkazkluczami

naścianieiczłowiek.Nie,nieczłowiek:funkcjonariusz.Zmienialisię

częstoinienależelidozbytrozmownych.

„Więcejszczęścianiżrozumu!—przypomniałomusiępowiedzonko

staregoRuszczyka.-Alesięzdziwi,jakmuopowiem!-pomyślał

przemykającnaczworakachpodoświetlonymokienkiemdyżurki.I

zarazwyprostowałsię.-Nieopowiem!Niemajużkomu!”

WinnymmomenciePawełbyłbysięwzruszył.Alenieterazinietu.

ObrazstaregoRuszczykazniknąłjakzdmuchnięty.Przedchłopcem

ostatniaprzeszkoda:zamkniętenakluczdrzwiwyjściowe.Bozatymi

drzwiamijużtylkonociulica.Wspaniała,słabooświetlona,zato

pełnastarychdrzewogrubychszorstkichpniach.Cudownaulicadla

tych,którzymusząszybkorozpłynąćsięwmroku.

Pawełwyciągnąłrękę,bysprawdzić,czyklucznietkwiwzamku.W

ciemnościachtakiszczegółmógłdostrzectylkokot.Albosowa.

Gdzieśnadrugimkońcukorytarzaprzeciąg

5

zatrzasnąłotwarteokno.Huknęłojakzmoździerza.Pawełzastygłw

bezruchu.Dawniejwtakiejsytuacjibyłbyjednąkupkąstrachu,alenie

dziś.Pamiętał,mózgpracowałjasnoiprecyzyjnie,żetusądwa

stopnieprowadzącewdół.Razjużsięoniepotknął.Dziśmutego

zrobićniewolno.Już!Rękamacazamek.Kluczaniema.„Coteraz?-

background image

Pawełzlizujezwargisłonąkroplępotu.-Spokojnie.Albokluczjest

wsłużbówce,albozabrałgostrażnik…”Dłońodruchowonaciska

mosiężnąklamkę.No,tegowogóleniewziąłpoduwagę:drzwibyły

otwarte!

„Trzydnipaki!-pomyślałmściwie.-Dlafunkcjonariusza,którynie

dopełniłobowiązków!”

Szpara,którąsięwyśliznął,zbiedąwystarczyłabydlaMaćka.A

Maciekniebyłprzecieżtłustymkotem.

Ulicapowitałagoczerniąsierpniowejnocyimocnymzapachem

maciejkipłynącymzpobliskiegoogródka.

Byłwolny.Znówmógłpójśćtam,gdziechciał.

Niewiedziałtylkoojednym:żewcaleniemusiałsunąćoliwkowym

korytarzemcichojakzjawa.Żegdybytupałiśpiewałpełnymgłosem,

teżbygoniktniezatrzymał.Botakiebyłojegodzisiejsze

przeznaczenie,jegolos.

Długoprzedzierałsię,kluczyłulicamimiasta,zanimdobrnątdo

znajomegoogrodzeniazsiatki,którepokonałbeznajmniejszego

trudu.Niemógłskorzystaćzautobusu,bootejporzesamotny

trzynastolatekzawszebyłpodejrzany.Anużnapatoczyłbysięjakiś

patrol?Poprzednimrazemtakwłaśniegłupiowpadł.Cóż,brak

doświadczeniaichęćkomfortuzgubiłyjużniejednego.On,Paweł,nie

dasięcapnąć.Będzieprzebiegłyjaklis,chytry…no,przecieżto

6

właśnielisjestchytry.Och,wkońcucozaróżnica!Awięcprzebiegły

jaklis,chytryjaklisibezszelestnyjaklis.AlboMaciek.Awłaśnie,

cozMaćkiem?

DoznajomejaltankiwogródkachdziałkowychPawełdotarłostatkiem

sił.Cóż,nienależysięzbytnioroztkliwiać.Całeszczęście,żenieczuł

głodu.Tamgdzieprzebywał,nakarmionogotak,żedłuższąchwilę

sapałnadtalerzem,zanimdokońcaspałaszowałziemniakiz

porządnymkawałkiemmięsa.Jadł„nazapas”,zmyśląoucieczce.I

wiedząc,żenastępnyposiłekbędziejuż„zdobywany”.Wtakiczy

background image

innysposób.Asposobówznałniemało.Kluczodaltankiwisiałtam

gdziezawsze:nagwoździupodokapem,tużprzyrynnie.Wewnątrz

powietrzestęchłeodupału,zapachumyszyikiszonychogórków.

Okienkootwierałosięłatwo.„Tylepożytkuznarkomana!”-pomyślał

sennie.Rzuciłsięnaposłanie,niezdejmującdżinsówanikoszulki.

Tylkotenisówkisameznógspadły.„Trzebaskombinowaćjakieś

nowe”.Uśmiechnąłsię,słyszącdelikatnyszelestwśródchwastów,

którejużdawnozagłuszyłypięknykrzakróżyrosnącypodoknem.

-Maciek,toty?

Niespodziewałsięodpowiedzi.Macieknawetmruczałdość

niechętnie,kiedygodrapałzauchem,conormalnemukotupowinno

sprawiaćprzyjemność.Aledachowiecniebyłdomowymkotem.

Przychodził,kiedychciał,iznikałwtedy,gdybyłnajbardziej

potrzebnydorozmowy.Wtarabaniłsiędośćgłośnodośrodka,a

przecieżpowinientozrobićbezszelestnie.

Pawełniewidziałgowciemności,alebezbłędniewyczuwał,co

tamtenrobi.Znalisięjakdwałysekonie.

7

-Niessijogona,bocięoddamdomilicyjnejIzbyDziecka!-zagroził

Paweł.

Maciekwypuściłogon.Naszarympuchulśniłwilgotny,porządniejuż

wyssanyciemnykoniuszek.

Nadworzewśródstarychdrzewowocowychszumiałlekkiwiatr,

któryprzyniósłniecoochłodypoupalnymdniu.Nadmiastemstała

granatowanocroziskrzonamiliardemgwiazd.

„Kiedywsierpniuspadajągwiazdy,pomyśloczymś,cochciałbyś,

abysięspełniło!”-powiedziałstaryRuszczyktakniedawnotemu.

Pawełotworzyłoczy.Odechciałomusięspać.Obserwowałgwiazdy

wkwadracieokna,zamyślony,smutny.Jakaśsmugaszybowaław

przestworzach.

-Żebyoniwrócili!Żebyonijużwrócili!-wyszeptałsuchymi

wargami.Anijednałzaniespłynęłapowychudzonychpoliczkach.

background image

Niepłakałjużoddawna.Odbardzodawna.

Otym,żebyłchory,choryzżaluitęsknoty,samniewiedział.Jedno,

czegochciałnaprawdę,tożebybyłojakdawniej,,kiedymieszkali

razem:on,mama,tatoibabcia.JużnawetmogłobyniebyćMaćka.

Należyprzecieżdoświatapełnegonapięć,strachu,czarnychnocy,

głodunierazisamolotów.AsamolotówPawełnienawidziłnajbardziej

naświecie.

-Niessijogona!-wymruczałodwracającsięnawznak.Maciek

zaszeleściłwiązkąsuchejkukurydzy,którależała

wkącie.Tooznaczało:„Odczepsię,starynudziarzu,idajmispać!

Chłopiecposłuchał.Leczzanimkojącysenspłynąłnadobre,Paweł

przebiegłmyślamiostatniedwamiesiące.Jaksiętowłaściwie

wszystkozaczęło?

8

-Przecieżonipowinnijużwrócić,babciu?

Starakobietaunosigłowęznadkupkiporządniepocerowanych

skarpet.Okrągłeokularyzsunęłyjejsięnaczubeknosa.W

powykręcanychartretyzmempalcachbłyszczyigłazbawełnianą

nicią.

-Ano…powinni.

Pawełgryzieołówek.Zawszeogryzaołówki,cobardzodenerwuje

paniąodhistorii.Nicdziwnego.TrudnojestskupićuwagęnaWielkiej

RewolucjiFrancuskiej,któragilotynowałakrólów,gdyjedenz

uczniówwciążzgrzytazębami,corozśmieszakolegów.

-Wycieczkamiałatrwaćdwatygodnie…czytrzy?Kobietanie

odpowiada.Igłaszybkomiga.Corazszybciej.Powolizapadazmrok.

Wpierwszychdniachczerwcadni

sądługie.Zbliżasięupragnionykoniecrokuszkolnego.Zawszego

cieszyłorozdanieświadectw,uroczysteminy,czystekoszuleibiałe

bluzki,naręczakwiatów.Wpiątejklasiemiałsamepiątki.Wtym

rokuwojujezhistorią,pewniebędzietylkoczwórka.Aletatonicnie

powie.Animama.Oniwiedzą,żezkażdymrokiemjesttrudniej.

background image

Dochodząnoweprzedmioty,nowedatydozapamiętania.Iwzory.

Nie,czwórkazhistoriinikomuniebędzieprzeszkadzała!

-Zapallampę,Pawełku-prosibabcia.-Ciemno.Oczuszkoda.

Pawełociągasię.Jemujestdobrze.Itakjużwłaściwieprzestałsię

uczyć.Odkiedyniemagoktopopędzać.Mamacodzienniepilnowała

lekcji.Sprawdzała,czyodrobioneiczy

9

wszystkowporządku.Zeszytdomatematykioglądałtato.Lepiejsię

natymznał.Czasemdziwiłsię,żewszkoletaksiękomplikujeproste

zadania,alenieoponował.Końcowywynikmusiałbyćwłaściwy,a

metoda…cóż,metodanamiaręsiłiumiejętności.

-Babciu,ilerzekjestwHiszpanii?

Staruszkametodyczniepakowaładokoszykaprzyborydoszycia.

Składaławkostkęnaprawionąbieliznę.

-Maszatlas,tozobacz!

AlePawłowiniechciałosięwspinaćnagórnąpółkęregału,gdzie

leżałysłownikiiatlas.Zadałtopytanieniezciekawości,leczby

pomówićorodzicach,którzywyjechalipodciepłenieboAndaluzji.

Taksięcieszylinatęwyprawęzbiuremturystycznym.Tyle

opowiadalioAlmerii,błękitnymmorzu,plażachizabytkach.Kiedy

nadszedłdzieńwyjazdu,tatouścisnąłgomocno.

-Sprawujsiędobrze,synu,żebybabcianiemiałaztobąkłopotu.

-Acomiprzywieziesz?

-Krokodyla.

-Nieżartuj,tato.WHiszpaniiniemakrokodyli!

-Tosłonia.

Pawełobraziłsię.Alenienatyle,żebywyjąkaćwkońcuswojąwielką

prośbę.

-Przywieź…wiesz,coprzywieź?Samochódelektryczny!Iżebybył

niebieski…takizagraniczny,co?

-Kiedyśbędziemymiećprawdziwy.Najlepiejmercedesa,

stalowoszarego,chcesz?

background image

Samolotodlatywałrano.Pawełbyłwszkoleiprawdęmówiąc

zapomniałotym,boLutekpokazywałnalepkido

10

wymianyitrzebabyłodecydowaćsiębłyskawicznie:BruceLeeza

wózstrażypożarnejalbodwienalepkizMarsjanamizaradiowóz.

WybrałMarsjaniniebyłpewny,czyzrobiłdobryinteres”.Kiedypo

lekcjachwróciłdodomu,niezastałjużrodzicówaniichlicznych

bagaży.Pokójbyłdziwniepusty,jeślinieliczyćrozsypanegona

dywaniepudełkazapałek.Pawełpozbierałjecodojednejiusiadłna

podłodze.

CowiedziałoHiszpanii?Niewiele.Wszóstejklasiemówiłosięco

prawdaohandluzamorskimwszesnastymwieku,oposzukiwaniach

szlakużeglarskiegodoIndii,ozdobyczachkolonialnychHiszpaniii

Portugalii,alechłopieczupełnieniekojarzyłtegozobrazemrozległej

plażywAlmerii,gdziemiałaodpoczywaćpolskawycieczka.

Potembyłakolacjaiżyciewróciłodonormy.Przecieżrodzice

wyjeżdżalinieporazpierwszy.ZwiedzilijużWęgryiBułgarię,a

teraz,nareszcie,udalisięnaZachód.Tendziwnyiskomplikowany

Zachód,októrymtylemówionowtelewizjiiradiu.

*

Rozdanieświadectwwypadłowpiątek.Dwudziestegoczwartego

czerwca.Pawełporazpierwszyniemiałzkimpodzielićsię

wrażeniami.Nielicząckolegów,naturalnie.Aleonizajęcibyli

omawianiembliskichjużidługichwakacji.Lutekzdumądonosił,że

wtymrokuwyjeżdżazrodzicaminakemping.

-Tylkonamiot,gazzbutliikonserwy!-cieszyłsię,jakbytobyłaco

najmniejwyprawanaAntarktydę.

-Atenkemping…tochociażwHiszpanii?-Pawełpotrafiłbyć

czasemzłośliwy.

11

-Zwariowałeś?-roześmiałsięLutek.-NaMazurach!Żadnego

pensjonatu,żadnychwczasów!Człowiekje,kiedychce,kąpiesięw

background image

jeziorzeiłowiryby…

-Amywyjeżdżamywgóry!-pochwaliłasięMusia.Onazawsze

musiaławtrącaćsiędorozmówchłopaków.-Zplecakami!

-Phi!-wzruszyłramionamiPaweł.-Wielkiemirzeczyplecaki!

Musianieobraziłasię.SpojrzałanaPawłatymiswoimwypukłymi

oczamiimachająccenzurkąpobiegładodziewczyn.Wobronie

koleżankiwystąpiławścibskajakzwykłPoldzia.j

-Lepsirodzicezplecakaminiżsamplecak!-wykrzyknęła

pokazującjęzyk.

Pawełnieskojarzyłtegozniczym.Wtedyniepotrafił.

Wracałosięgłośno,zfasonem.TylkoBaśkamazałasię,bopolonistka

wlepiłajejtroję.Zanieprzeczytanelektury.Aletojużtakjest,jaksię

człowiekowiniechceczytać.ABaśkastroniłaodsłowadrukowanego

jakodgrypyzanginąjednocześnie.Nawszystkomiałaczas:na

skakankę,piłkę,lalki,tylkonienaksiążkę.Aterazrozmazywałałzy

pięściami.

-Głupiababa!-skwitowałMarek.Mógłsobienatopozwolić.On

kochałksiążki.CoprawdawolałoIndianachikosmonautach,ale

czytałwszystkocotrzeba.Ifantastycznieumiałpodpowiadać.To

rzadkidar,szczególniewichklasie.

Wdomubyłopustoicicho.Pawełzdziwiłsię,boprzecieżpowrót

jedynakazeświadectwemukończeniaszóstejklasytowielka

uroczystość.Zwyklemamapiekłatort,tatozawsze

12

cośtammiałschowanegowszafie.Tolutownicędowypalaniaw

drewnie,tominiaturkęsamochodu.Ababcia,wodświętnymfartuchu

wkwiaty,zminąuroczystąwrzucała„papierek”doskarbonki.Na

roweralbonadeskęzkółkami,naktórejtaktrudnosięutrzymać.A

dziś?

-Babciu,wiesz,tylkojednaczwórka!ZatychTurkówiTatarów,co

ichnieumiałemrozróżnić.No,itenChocim.Datymisięgłowynie

trzymają.Coci…babciu?

background image

Staruszkasiedziałanataboreciewkuchniiniewidzącymioczyma

wpatrywałasięwewnuka.Splecionedłonieowykrzywionychpalcach

targałynerwowobrzegserwety.

-To…ty?

Pawełzbliżyłsię.Cośbyłotakiegowjejpostawie,wruchupalców,

bruzdachnapoliczkach,żesięprzestraszył.Niezbytlubiłludzistarych

ichorych.Alebabcianigdypoważnieniechorowała.Jejstarośćteż

jakośmieściłasiępomiędzywesołościąmamy,wiecznym

roztargnieniemtaty,kuchnią,łazienkąiprzedpokojem,gdziebutów

byłodwarazywięcejniżludzi.Terazwyglądałajakosoba,którą

opuściłożycie,jakbypostarzałasięostolat.Wyciągnąłrękęze

świadectwem,leczjegodłońzawisławpowietrzu.

-Jesteśchora?Milczącopokręciłagłową.

-Myślętylkoimyślę,cosięstało…

Wstałaociężaleiszurającnogamiwpłóciennychkapciach,podeszła

dokuchenki.

-Zjesz…zupę?

Usiadłdostołuzupełniewytrąconyzrównowagi.Nieumyłrąkinikt

niezwróciłnatouwagi.Toteżbyłodziwne.Jadłzupęwolno,

wpatrzonywleżącenaśrodkustołu

13

świadectwo,doktóregodziśniemiałktozajrzeć.Usiłował

zbagatelizowaćtęniecodziennąsytuację,pamiętającprzestrogimamy:

„Maszsłuchaćbabciwewszystkim.Nawetwtedy,gdycisięto,co

powie,niespodoba.Starzyludziemająswojeprzyzwyczajenia,

przekonaniaibywająuparci.Byćmożeniezawszemająrację,alety

jeszczejesteśzbytmały,żebysięprzeciwstawiać.Jeślinawetcoś

wydacisiędziwne,zrób,ocoprosi.Iniekomentuj,żejalubojciec

postąpilibyśmyinaczej.Zgoda,synku”?

Zgodziłsiębezszemrania.Iterazjadłnieosolonązupę,niepisnąwszy

anisłowa.Dladobrasprawy.

Dwadnipóźniej,wieczorem,zadźwięczałdzwonek.

background image

-Ktotomożebyć?Otejporze?

Pawełpobiegłotworzyć.Wdrzwiachstałaobcapani.Nigdyjej

przedtemniewidział.Miałanasobieletniąbiałąsuknięipachniała

perfumami.

-CzyzastałampaniąMichalakową?Pawełzrobiłwtyłzwrot.

-Babciu,ktośdociebie.

-Domnie?-staruszkapodniosłasięzfotela.Telewizormruczał

cichojakąśpiosenkę,poekraniesenniespacerowałamucha.

Pawełnieinteresowałsięgościem.Skorozamknęłysięwpokoju

rodzicówiniktgotamniewołał,niczegoniechciał.Wyciągnąłz

szafkipudłozeskarbamiigrzebałwnimniebardzowiedząc,czego

szuka.SpomiędzyżołnierzyNapoleonaBonapartego,pingpongowych

piłeczek,sznurkówigwoździwygrzebałzepsutypistoletnakapsle.

-Porywamsamolot!-wrzasnąłwyskakujączarógstołu.-Niechmi

niktnieprzeszkadza,bostrzelam!Paniepilocie,

14

lecimydoHiszpanii!Iproszęnierobićżadnychsztuczek.Zmienić

kursnatychmiast!Nie,nienaMazuryanidoZakopanego,tylkodo

tej…no,Almerii,słyszymniepan?

Chybasłyszał,bocośzaszumiałogłośnowkuchni,toznaczywczęści

samolotu,gdziestewardesyprzygotowywałyposiłek.Potemrozległy

sięszybkiekroki,brzękitrzaśnieciedrzwiodkabinypilotów.

-Niechpaniniepłacze-powiedziałPaweł-terrorysta,bodobiegło

jegouszuczyjeśszlochanie.-Nicpaniniezrobię.Pozwolęwam

wszystkimwrócićdowaszychdzieci!-stwierdziłłaskawie.-Ido

wnuków!-przypomniałsobie.Przecieżwśródporwanychmogłybyći

babcie.Albodziadkowie.Pawełzpistoletemwdłoniprzechadzałsię

wzdłużfoteli.-Jatylkoichzabioręzplażyizarazwracamydo

Warszawy!Starczybenzyny,paniekapitanie?-zdenerwowałsię

terrorystanienażarty.-Wystarczy?-Zbenzynązawszebyłyjakieś

kłopoty.Pawełsłyszałotymnierazwtelewizji.-No,niechpanitak

niepłacze!-Szlochdochodziłwyraźniegdzieśzzaściany.-

background image

Przecież…-nagleoprzytomniał.Zniknąłsamolot,stewardesy,piloci.

Pozostałtylkożałosnyszloch.Pawełzhukiemwpadłdokuchni.-

Babcia?Cosięstało?Dlaczegopłaczesz?

Staruszkasiedziałanastołku,zgłowąopartąnarozłożonejdescedo

prasowania.Siwykoczekupiętynieporządnienaczubkugłowy

chwiałsię,kosmykiwłosówopadałynaniewidoczneczoło.Nie

odpowiadała,niezareagowała,nawetgdyPawełdotknąłjej

pochylonychpleców.Płakałażałośnie,takjakpłacząmałedzieci,

któreniemogązrozumieć,dlaczegojeskrzywdzono.

Pawełniewiedział,comarobić.Nigdyjeszczeniewidział

15

babciwtakimstanie.Czasempochlipywałamama,aletatozawsze

znajdowałjakąśradę.Ateraz…

Staruszkauniosłagłowę.Łzywyżłobiłybruzdywciemnej,

pomarszczonejtwarzy.Niewidzące,jasne,prawiebiałeoczy

wpatrywałysięwścianę,naktórejnicniebyło.

Pawełstałjakprzymurowany.Czuł,żezamomentcośsięstanie,że

niewytrzymategostraszliwegonapięcia,żerozpłaczesięrazemz

babcią,choćbyłatoostatniarzecz,najakąmiałochotę.

Starakobietaprzetarładłoniąoczy.Dopieroterazzobaczyłachłopca.

Najegobiałejjakpapiertwarzyodznaczałysięjasnobrunatnepiegi.

-Dlaczegoonimitozrobili?Dlaczego?Terazdopieroodkleiłsięod

podłogi.

-Kto?

-Twójojciec.Itwojamatka.

Pawełprzestraszyłsię.Czuł,jakcierpniemuskóranaramionach,na

plecach.

-Porwaliich?Powiedz,porwali?

Kobietaoparłagłowęnadłoni.Jejoczynaglenabrałyżycia.

-Coty?Cotywygadujesz!Niktichnieporwał!Zostalitam,

rozumiesz?Zostali!

Pawełnierozumiał.Chciał,bardzochciał,alenierozumiał.

background image

-Toco,żezostali.Przecieżwrócą.

Staruszkaprzestałapłakać.Siedziałaskulonananiewygodnymstołku,

zapatrzonawpustąścianę.Zczajnikastojącegonagaziezszumem

ulatniałasiępara.

-Zgaś-powiedziaławprzestrzeń-onaniechciała

16

herbaty.Taраш.Byłanawycieczcerazemznaszymi.Wszyscy

wrócili.Tylkoonizostali…tam,wHiszpanii.Dalijejmójadres…ICo

terazbędzie?Cobędzie?

Pawełczuł,jakmuślinanapływadoust.Chciałcośzrobić,alenie

wiedziałco.Strasznaprawda»któr3Przedchwiląusłyszał,nie

docieraładoniego.OdpychałЯjakcośobrzydliwego,czegonie

znosił,nienawidził-CzeS°siębał.Odruchowozgasiłgaz.Potem

wyszedłzkuchniizaszyłsięwkącieprzedpokoju.Porzuconypistolet

leżałobokmaminegokapcia.

Minęłoparęstrasznychdni.Robiliwszystko,cotrzeba:śniadanie,

obiad.Oglądalinawettelewizję.Alenicichnieobchodziło.Nic,co

dotyczyłozewnętrznegoświata.Starakobietadziałałajakautomat:

sprzątała,prałaPawłowikoszulkiiskarpetki,chodziłapozakupy.

тУ1коzniknęłagdzieśskarbonkapełnaszeleszczącychbanknotów.A

chłopiecniepytałonią.Niechciałroweruanideskizkółkami.Nie

chciałniczego.No,możetylkojednego:żebyniesłyszećnocązza

ścianyrozpaczliwegopłaczu.

Któregośdniazobaczyłwtelewizjiprzylotważnejzagranicznej

delegacji.Lotniskoozdobioneflagamiobupaństw,orkiestragra

hymnynarodowe,kompaniahonorowaprezentujebroń.Wtle

ogromnysamolot,opustoszałyjużijakgdybynikomuniepotrzebny;

pustaskorupa,zktórejuszłowszelkieżycie.Muszlabezślimaka.

„Kiedytatoimamawysiedliztakieg0wHiszpanii-toteżstałsobie

napłycjelotniskapustyigłuchy-pomyślałPawełipoczułskurcz

serca.-Apotemsięz0Pełniłinnymiludźmiiprzywiózłichtutaj…-

To,coprzebiegłomuprzezmyśl,

background image

17

byłojakpromyknadziei:-Musząwrócićsamolotem!Inaczejnie

można!Toznaczy…możnapociągiem…alerodzicemająbiletyna

samolot!Więc?…”

Następnegodnianiewytrzymał.Wygrzebałzportmonetki

kilkadziesiątzłotychiparębiletówautobusowych.Niepytająco

zgodępojechałnalotnisko.Długostałzrękamiwczepionymiwsiatkę

ogrodzenia,zaktórymzhukiemlądowałyistartowałyogromne

maszynyzbłękitnąsylwetążurawianaogonie.Stałiczekał.Naco?

Nacud,zmiłowanie,przypadek?Przyglądałsięludziom,którzy

przyjeżdżaliiodjeżdżaliautobusamiitaksówkami,bezwiednie

szukającwśródobcychtwarzytychdwóch,którekochał.Wreszcie

głodnyizmęczonyprzysiadłnawózkubagażowym,wpatrzonytępo

wswojenowiutkietenisówki.

-Złaźstąd,mały!-usłyszałczyjśgłos.Byłzamyślony,niesądził,że

słowaodnosząsiędoniego.-No,długobędęczekał?Wózek

potrzebny.ZarazParyżląduje.

Pawełuniósłgłowę.Przednimstałgrubymężczyznaw

szaroniebieskimkombinezonie.

Mężczyznaobszedłwózekdookołainiespodzianieszarpnąłrączkę.

Pawełzatoczyłsięibyłbyspadł,alezłapałrównowagę.Zerwałsięjak

oparzonyipobiegłdoprzystanku.Długoczekałnaautobus.Jadąc

wolnoprzezmostnaWiślespoglądałnadalekiezarysybudującego

sięosiedla,gdziestaraPraganadobrestykałasięznową.

Babcianiepytała,gdziebył.Zwestchnieniemodgrzałamu

wczorajszykrupnikinałożyłakartofli.

-Terazbędzienamtrudniej-powiedziałagłucho.-Mamniewielką

emeryturęimusinamwystarczyćnanasdwoje.

18

Pawełnicnieodpowiedział.Byłomuzupełnieobojętne.Jadł

machinalniełyżkazałyżką,szczęśliwy,żejestwdomu,żemoże

włączyćtelewizoriobejrzećfilmzBolkiemiLolkiem.Ażeto

background image

dobranockadlaprzedszkolaków?Cóżztego,kiedywesołe.Niktjuż

niebędziesięzniegośmiał,żejesttakidziecinny.Ci,którzysię

czasemdobrotliwiepodśmiewali,leżąsobienaplażywAlmeriinie

myślącodomu,babci,onim.

Zasypiałzgorycząwsercuimocnympostanowieniem,żenigdy,

przenigdyniezostanielotnikieminiebędziepilotowałparszywych

olbrzymów,takłatwoprzenoszącychtych,którychsiękocha,którym

sięwierzy,winny,obcyświat.

Alenastępnegodniaznówjechałwstronęlotniska.Bomożejednak?

Zejdąschodkamimachającmunapowitaniewysokouniesionądłonią.

Skończysięwreszciebabcinynocnypłaczizapanujeradość.Apotem

wszyscyrazemwezmąplecakiipojadąnaMazury.AlbowTatry.

Znówtkwiłprzysiatcewpatrzonywautobusypodjeżdżająceażpod

sameschodkipodstawionedosamolotów.Zauważył,żenagaleryjce

dworcalotniczegostojąodprowadzający.„Stamtądlepiejwidać!-

pomyślał.-Alejaksiętamdostać?Czywpuszczą?”Pawełniebył

zbytsamodzielny.Wahałsię,czywejśćdobudynku,czyktośgonie

zatrzyma.Nierozróżniałcelnikówodwojskowych.Mielijednakowo

surowetwarze.Aimilicjantówzauważyłparu.Ponadtopełno

zwykłychcywilów,zaaferowanych,objuczonychwalizamiitorbami,

zdziećmiprowadzonymizarękę.Togozastanowiło.„Skoroinne

dziecimogątamwejść,todlaczegojanie?”Zebrałcałąodwagęi

zbliżyłsiędowejścia.Ktośgopotrącił,ktośodsunął.

19

-Wchodziszczywychodzisz?

Pawełcofnąłsię.Byłzłynasiebiezabrakzdecydowania.Tużza

wózkiemzgórąbagażuprzepychałasiękorpulentnakobietaz

dziewczynką.Mysieogonkimałejprzewiązanebyłyogromnymi

różowymikokardami.Miałatrójkątnątwarzyczkęliskaiblisko

osadzone,niebieskieoczy.

„Wejdęznimi-pomyślałchłopiec-wrazieczegoudam,żejesteśmy

razem”.Szybkominąłwahadłowedrzwi.Byłwśrodku.Iniktgonie

background image

zatrzymał,onicniepytał.Szerokootwartymioczymawpatrywałsię

wwysokioszklonysufit,licznemonitory,ukazującenumery

kolejnychrejsówinazwymiast,dojakichstartowałyogromne

maszyny.Ludziepodchodzilidostanowisk,przyktórychładnie

ubranedziewczynysprawdzałybilety.Kobietazdziewczynką

ustawiłysięwkolejcedostanowiskaznapisem„Berlin”.„Gdziejest

wejścienabalkon?-denerwowałsięPaweł.Zobaczyłszerokie

schody.-Pewnietam!”Wspiąłsięirozejrzał.Restauracjazdużymi

szybami,zanimigaleriawidokowa.Szybkoprzemknąłpomiędzy

stolikamizastawionymiszklankamizkawąiherbatą.Już!No,tubyło

wspaniale!Prawiejakwkinie.Pawełpodszedłdosamejbalustradyi

spojrzałwdół.Właśnieodjeżdżałkolejnyautobus.Śledziłgo

wzrokiemażdosamegosamolotu.Długotrwało,zanimgrupaludzi

zaczęłakarnie,jedenpodrugim,wchodzićnaschodki.„Jakgęsi!”-

pomyślałiniewiadomoczemuzrobiłomusięwesoło.Zgłośnikówco

chwilanadawanokomunikaty.Niesłuchał,niesądził,abypodawano

wnichcośnaprawdęinteresującego.Ajednak.

-WylądowałsamolotzMadrytu,rejsnumertrzystadwa…

20

Pawełdrgnął.Jakiśprądprzebiegłmupoplecach.Madryt!Przecież

tostolicaHiszpanii!Samolotwolnokołowałnastanowisko.Potem

czekał,ażpodjadąschodki.Kiedytam,wysoko,ukazalisiępierwsi

pasażerowie,Pawełzagryzłwargi.Niestety,widocznośćbyłasłaba.

Zbytdaleko.

-Madrytjużwylądował!-usłyszałczyjśgłoszboku.-Chodźmydo

saliprzylotów!

„Salaprzylotów?-zdziwiłsięPaweł.-Gdzietojest?”Nawszelki

wypadekpobiegłzainnymi.Saląprzylotówokazałsiętrochęzboku

stojącyoddzielnybudynek.Itamkłębiłsiętłumekoczekujących.

Pawełzwypiekaminatwarzypostanowiłtkwićtakdługo,ażwyjdą

ostatnipasażerowie.Trwałotogodzinę,możedwie.

-Coonitamrobiątakdługo?-niecierpliwiłasięszczupłabrunetkaz

background image

małymdzieckiemnaręku.

-Czekająnabagaż.Zanimrozładujesięsamolot…zawszetaktrwa.A

potemkolejkadocelników…

Pawełsłuchałchciwie.Uczyłsięlotniskowychobyczajów,

obserwował.Wreszcieprzybyszezaczęliwychodzić,serdecznie

witaniprzezoczekujących.Padałygorącesłowa,wręczanokwiaty.

Krzyżowałysięokrzyki,szuranowalizami,ktośzgubiłtorbę.Ruchi

zamieszanie.Pawełchwilamimiałwrażenie,żedostanieoczopląsu.

Nienadążałzawychodzącymi,tyluichnaraz.Twarzeroześmiane,

surowe,ktośnarzekałnacelników,innybiegłdotaksówki.Gwar,

przepychanka,dziwnyświat.„Zadużoich!”-denerwowałsię

chłopiecbojącsię,żeprzeoczytych,naktórychczekał.Tłumzaczął

sięprzerzedzać.Znikaliwsamochodach,autobusach,wsysałoich

miasto.Pawełciąglenietraciłnadziei.Nawetwtedy,gdywdrzwiach,

jakoostatnia,ukazałasięobsługa

21

samolotu.Dwóchpilotówwszykownychmundurach,stewardesyw

zgrabnychczapeczkach.

-JakwMadrycie?Pogodadlabogaczy?-uśmiechnąłsięmężczyzna

wmundurzewojskowymzobsługipaszportowej.

-Człowieku,upałniedowytrzymania!Czterdzieścipięć

stopniwcieniu.Koszulalepisiędociała.

-Przywiozłeśkogościekawego?Możekróladon

Carlosa?’

Kapitanroześmiałsięgłośno.

-Nicztego.Królhiszpańskichwilowoniemażadnychsprawdo

załatwieniawWarszawie.Moipasażerowietowycieczkaorbisowska.

Prawiecałysamolot!

Pawełzesztywniał.Wycieczka?ZMadrytu?

-Agdzieonisą?-wykrzyknął,niezdającsobieztego

sprawy.

Obajpilocizatrzymalisięzaskoczeni.Przystanęłyteż

background image

stewardesy.

-Kto?

-No,tawycieczka…-Pawełpoczuł,żesięczerwiem.Potwystąpił’

munaczoło.Otarłjeszybkorękawem.-Moirodziceteżpojechalido

Hiszpaniii…-zaschłomuwustach.

Przeraziłsię,żeciobcyludziewmundurachzacznągowypytywać,a

przecieżtojegosprawa.Jegoibabci.Jedenzpilotówująłgoza

ramiona.

-Dziśmieliwrócić?Czekaszsam?

-Tttak-szepnąłchłopiecczując,jakmubijeserce.Dorośliwymienili

ukradkowespojrzenia.Wojskowypokiwałgłową.

-Zdarzasię.Wieszco,chłopcze?Spytajtegopana,

22

otam!Tegowbiałejkurtce.Topilotwycieczki.Oncipowie

wszystko,coijak.

Pawełniezdobyłsięnawetnasłowopodziękowania.Wszelkienauki

maminewyfrunęłymuzgłowy.Chciałbyćjużwdomu.Zbabcią.I

żebycimundurowinieprzyglądalimusięztakimźlemaskowanym

współczuciem.Odwróciłsięnapięcieiwybiegłzbudynku.Jakprzez

mgłęusłyszałjeszczesłowajednejzestewardes:

-Prawiewkażdejztychzagranicznychwycieczekznajdziesięjakiś

poszukiwacz„łatwegochleba!”

-Nietakitoznówłatwychleb!-wzruszyłramionaminawigator.-

Spodziewająsiętammercedesów,apotemszorujągarnkiwnocnej

spelunie.Naiwni…

Pawełnieszukałmężczyznywbiałejkurtce.Niechciałjużnic

wiedzieć.Alewizjatatyszorującegogarnkibyłaniedoprzyjęcia.

-Starydureń!-warknąłniezbytgłośno.-Sampewniegdzieśczyścił

rondle!Aterazsięmądrzy!

Siedziałprzyokniewautobusieiliczyłczerwonesamochodyjadące

zatłoczonymiulicami.„Jakbędzieliczbanieparzysta,tomamawróci

jutro.-Niestety.Jużpodwudziestymszóstymzgubiłrachubę.-Nie

background image

szkodzi-pomyślał-jutropoliczęlepiej!”

*

-Gdziebyłeś,Pawełku?Taksięniepokoiłam!-Babciamieszałacoś

wgarnku.-Wychodzisziniemówisz,dokądidziesz!Janiemamdo

tegosił…

Chłopieczezowałnakuchennystół.Aleniebyłonanimtalerzy.

Poczułgłód,ajednocześniezłośćnasiebie,staruszkę,nacałyten

zakichanyświat.

23

~~Aco,mamwdomusiedzieć?-wybuchnął.-Innipojechalina

wakacje,aja?

Babciazaszurałapatelnią.Rozszedłsięzapachsmażonejcebuli.

“~Wakacje?Dziecko,przecieżtoniedlanas!Zostaliśmysami!Tyi

ja…nicichnieobchodzimy…wyparlisięnasjakJudasze.

Pawełprzełykałłzy.Niechciałsięrozmazać,aleonapowtarzaław

kółkojaknakręcona:„Zostaliśmysami,sami!”

odwróciłsięnapięcieiwypadłzkuchni.Zamknąłsięwswoim

pokoju,nastawiającradionapełnyregulator.Wiedział,żeprzyjdzie,

byjeprzyciszyć.Nieznosiłahałasu,aJużd0białejgorączki

doprowadzałyjązespołyrockowe.NieOrnyiiłsię_Decybele,które

rozsiewałzespół„LadyPank”;mogłydoprowadzićdoszaleństwa

nawetumarłego.

-Paweł,zgaśradio!Janiewiem,coztobąrobić!Przecieżsąsiadka

zaczniewalićwścianę.Myślisz,żemamnerwyzestali?

Siedemdziesiątlatprzeżyłam,aletakiegowstydu…takiejGolgotynie

spodziewałamsięnastarelata!Itokto?Własnyzięć…tenniecnota!

Toonjejwgłowiepoprzewracał.Tojegowina,tylkojego!Ewunia

nigdybymniesamejniezostawiła…-Rozpłakałasięgłośno.

AlePawełnieczułwsercuwspółczucia.„Dlaczegoonaobraża

tatusia?Ktojejnatopozwolił?Przecieżmnieteżzostawili,nietylko

ją!Coztego,żestara?Czywiekmatujakieśznaczenie?”-Znów

przekręciłgałkęregulatora

background image

dźwięku.

~,,Ech,ty,tygłupi!Całyświatginie,boludzieoduczyli

sie.kochać!”-łkałarefrenistka.

24

Babciaprzestałapłakać.Siedziałanabrzeżkutapczanuipatrzyłana

Pawłaprzestraszonymwzrokiem.

„Jakstarasowa!”-pomyślał.

Zasypiałbezkolacji,zrozdartymsercemigorycząwustach.

Przedoczymamigałymuciężkiesrebrzystemaszyny,którewnie

wiadomojakisposóbunosiłysięwpowietrze.„Kiedydorosnę,to

nigdy,przenigdyniebędęmiałrodziny.Anidomu.Tylkohotel

robotniczyikumpli.Azkolegamitobędziemychodzićnaryby.Albo

dolasu.Będęjeździłautobusemalbopociągiem.Asamolotemnigdy

wświecie!”

Jednakwdwiegodzinypóźniejznalazłsięwjakiśtajemniczysposób

wśródpalmikwitnącycholeandrównaplażywAlmerii.Ibyłomu

tamdobrze.

*

Pawełstałopartyplecamiopodwórkowytrzepak.Zokienwieżowca,

wktórymmieszkał,płynęłyskocznetonypolki.Takcodziennie

zaczynałasięaudycja„Latozradiem”.Zsąsiedniejbramywybiegła

rudajakmarchewkaPoldzia.Pawełodwróciłsięostentacyjnie.Znał

dobrzePoldzię,bochodzilidotejsamejklasy.Byłastraszliwą

plotkarąniepotrafiącąutrzymaćpowierzonejsobietajemnicynawet

przezdwieminuty.

-Czytoprawda,żetwoistarzynawiali?

Pawełgłośnowypuściłnagromadzonewpłucachpowietrze.

-Zjeżdżajstąd,booberwiesz,głupiazołzo!

-Mamooo!-rozdarłasięPoldzianacałegardło.-Pawełsię

przezywa!

Chłopiecmiałtylkojednomarzenie:trzasnąćpiekielną

25

background image

Poldziętak,żebysięturlałaprzezgodzinę.Alewiedział,żetegonie

zrobi.ObrażonaPoldziaulotniłasięiznówzostałsam.„Jechaćna

lotnisko?”-zastanawiałsię.Niemiałjużbiletów.Anipieniędzy.Od

kiedyzniknęłaskarbonka,niechciałonicprosićbabci.Ajużw

żadnymwypadkuopieniądze.„Pojadęnagapę,możemnienie

złapią!”

Niezłapali.Kontrolerzywogóleniepojawilisięnacałejtrasie,mimo

iżPawełwnapięciuoczekiwałichnakażdymprzystanku.Wlecienie

nosilimundurów,zdalekabylipraktycznienierozpoznawalni.

Whaliprzylotówwiałopustką.Pawełkręciłsię,przysiadałna

krzesełkach,ażzwróciłnasiebieuwagęmłodegomężczyznyw

wojskowymmundurze.

-JeśliczekasznaMoskwę,tomadwugodzinneopóźnienie.Burzana

trasie.

Pawełwytrzeszczyłoczy.

-JakąMoskwę?

Wojskowyspojrzałnaniegozukosa.

-TerazpowinienlądowaćsamolotzMoskwy.Niemainnych

przylotów,więcsądziłem…Jesteśtusam?

Pawełwzruszyłramionami.Dlaczegodorosłychinteresujejedynieto,

czyktośjestsam?

-Czytoważne?-odburknąłwstającztwardegokrzesła.Byłzły,że

muprzeszkodzono,żesięnimniepotrzebnieinteresują.

-Ważne!-roześmiałsięniczymniezrażonyporucznik.-Nie

zapominaj,kolego,żetu,zatąścianą,jestgranicapaństwa.

-Granica?-zdumiałsięchłopiec.-Jakmożebyćgranica…wśrodku

miasta?

26

-Awidzisz!Lotniskomiędzynarodowetojedynytakiprzypadek.A

terazserio:najakisamolotczekasz?

Pawełpotarłnos.Chętniebysięwykręciłododpowiedzi,aleten

mundurnoi…granicapaństwa…

background image

-ZMadrytu.

Porucznikprzeczącopokręciłgłową.

-DzisiajMadrytnieląduje.

-Jakto?-Pawełoparłsięościanę.Tegowogóleniewziąłpod

uwagę.

Oficerpstryknąłzapalniczkąizaciągnąłsiędymem.

-Wiesz,cotorozkładlotów?Pawełzastanowiłsię.

-No…jesttakirozkładpociągów,ale…-urwałniepewny.

-Samolotyteżmająswójścisłyrozkład.Oilepamiętam,doMadrytu

latamywponiedziałkiiczwartki.Iwracamyczteryczypięćgodzin

później.Musisztosprawdzić.

-Gdzie?

-Winformacji.Słuchaj,czytwoirodzicewiedzą,żetujesteś?

!

O,tobyłtemat,któregoPawełwyjątkowonielubił.Ichoćwojskowy

miałsympatycznątwarz,tojednakwniczymniezmieniałopostaci

rzeczy.Chłopiecwydąłusta.

-Rodzicomnicdotego.Mamtrzynaścielatiumiemsamporuszać

siępomieście.Niejestemdzieckiem.Awogóleto…gdzieta

informacja?

-Wgłównymbudynku.Tam,gdzieodloty.Niepowinieneśobrażać

się,jeślicięgrzeczniepytają.Ktoś,ktosięczujedorosłym,zawsze

odpowiada…szczególniewpunkciegranicznym.Jasne?

27

Pawełkiwnąłgłową.Byłzłynasiebie,żesięzachowałtakpo

szczeniacku.

Aleciągleniemógłsiępogodzićztą„śródmiejskągranicąpaństwa”.

-Togłupie,żekoniecPolskiwypadanaOchocie,nonie?Wojskowy

niezdążyłodpowiedzieć.Wywołanogoza

przepierzenie.Odszedłwyprostowany,gaszącpapierosawdużej

metalowejpopielniczcepełnejniedopałków.

„Moglibytulepiejsprzątać!-przebiegłochłopcuprzezmyśl.-

background image

Granica,abrudno,ażsięlepi!”

Doinformacjistaładługakolejka.Każdypytałotakąilość

szczegółów,żePawłowimąciłosięwgłowie.Posuwałsię

automatycznie,przełykającrazporazślinę,bozgłoduzaczęłomu

burczećwbrzuchu.

Ranonapiłsięmlekaizjadłjednąkromkęchlebazserem.Drugą

ukradkiemwsunąłdokieszeni.Aleitępołknąłjużdośćdawno.

Babciagospodarowałaoszczędnie,aPaweł,pomnynabrakpieniędzy,

starałsięniczegoniewyjadaćzlodówki.

-Słucham?-zabrzmiałonaglezzaszybki.-No,słucham?

Ktośztyłupoklepałchłopcaporamieniu.

-Szybciej,mały,czekamy!

Pawełzmieszałsię.Nawetniezauważył,kiedynadeszłajegokolej.Ze

zdenerwowaniazapomniałzupełnie,pocotustoi.

-Ja…mnie…-jąkałsięwidzącznudzonywzrokpaniwokienku

informacji.-Chodziosamolot.

-Skąd?Dokąd?

-ZMadrytu!-Pawełażpoczerwieniałzwysiłku.-

28

Kiedyprzylatuje…wktóredni!-Spodwłosówspłynęłymudwie

kroplepotu.Otarłjepalcami.

-Wewtorkiiczwartkiojedenastejdwadzieściapięć.

Odsunąłsięnawetniepodziękowawszy.Oparłsięplecamiościanę

jakpowielkimfizycznymwysiłku.Czułsiętakjakwtedy,gdyzcałą

klasąsadzilidrzewkawokółszkoły.Niemógłpotemruszyćaniręką,

aninogą.„Wewtorkiiczwartkiojedenastejdwadzieściapięć”-

tłukłomusięwmózgu.Jużterazniezapomni!Dokońcażyciabędzie

pamiętałtedniitęgodzinę.

Przezholprzelewałasięludzkarzeka.Ioceanbagaży.Alenicjuż

chłopcatunieinteresowało.Byłponiedziałek,przedsobąmiałjeszcze

dwadzieściajedengodziniczteryminuty.Dużyzegarzczarnymi

wskazówkamimówiłmuotymwyraźnie,zdokładnościądopół

background image

sekundyczasuGreenwich.

*

Zautobusumusiałuciekaćwpołowiedrogi.JaknazłośćwAlejach

Jerozolimskichwsiadłydwiekontrolerki.Wsiadłyfachowo:zobu

stronpojazdu,przednimiitylnymidrzwiami.Chłopiecledwiezdążył

daćnura,zanimautobusruszyłnadobre.Zbijącymsercemstałna

ulicy,przeżywającwłasnąklęskęi…cenęstrachu.

Nadodatekzacząłpadaćdeszcz,którypokilkuminutachprzemienił

sięwprawdziwąulewę.Nadmiastempłynęłyniskoburechmurzyska,

reflektoryautodbijałysięodmokregoasfaltu.Pozimniało.

Dodomudobrnąłpóźnympopołudniem.Piechotą.Bałsięwsiąśćdo

któregośzpryskającychfontannąbłotaautobusów.Nadziśmiałdość.

Wszystkiego:strachu,tłoku,pańzinformacji.Wogóleludzi.

29

Babciniebyło.Odebrałkluczodsąsiadki,któramruknęła

współczująco:

-Biednyśty,biedny!

Pawełzaciąłzęby.Dwieminutywalczyłzopornymzamkiem,który

zacinałsięoddawna.Tatomiałgozrepero-wać,awłaściwie

wymienićnanowy.Aleniezdążyłprzedwyjazdem.

Amożenicgowgruncierzeczytenzameknieobchodził?Takjak

Paweł,babcia…

Wkuchnipodtalerzemznalazłbliny.Byłyjużzimneitakiejakieś

nieapetyczne.Alechłopiecbyłgłodny.Polałblinysokiemizjadł.

Herbatyniepostawiłnagazie.Nielubiłtychkurków,któreodkręcały

sięopornie.Położyłsięnakozetceizamknąłoczy.Niesłyszał,kiedy

wróciłababcia.Przemokniętydonitkizapomniałsięprzebrać,nie

zdjąłnawetmokrychtenisówek.

-Paweł,tymaszgorączkę?

Ocknąłsięzjakiegośkoszmarnegosnu,wktórympolotniskugoniły

goautobusowekontrolerki,apanizinformacji,wbalowejsukni,

wołałazanim:„Madrytnieprzyleci,boburzanatrasie!”

background image

-Co?Ktoto?

Babciapochyliłanadnimzmęczonątwarzoczerwonychobrzękłych

powiekach.

-Zmokłeś?Dlaczegosięnieprzebrałeś?Bożeświęty,janiemamsił

dociebie!Lataszgdzieś,nieopowiadaszsię,przepadasznacały

dzień,apotemwszystkonamojejgłowie!Ajakzachorujesz?Jesteś

takiskłonnydoangin!

Pawełopędzałsiędłoniąodtychsłówjakoduprzykrzonejmuchy.W

gardlegodrapało.Woczachczułpiasek.

30

-Tonajwyżejumrę!-chciałkrzyknąć,alezustwydobyłmusiętylko

chrapliwyszept.

-JezusMaria!-pojękiwałababciasplatającirozplatającdłonie.—

Dogrobumniewpędzisz,tyitwoirodzice!Chybawszyscysięna

mnieuwzięli!Wstań,pościelęciłóżko.Idamnaparuzmalin.

Chłopiecposłuszniedźwignąłsięzkozetki.Chciałbyćsamzeswoją

chorobą,zmyślami,odktórychsiwiaływłosy,znieszczęściemi

bólem,któreniosłykolejnedni.

Włazienceniebyłociepłejwody.Wyłączylinacałedwatygodniedla

okresowejkonserwacji.Zimna,początkowochłodziłaprzyjemnie

rozpaloneczoło,potemwzmogładreszcze.Kładłsiędołóżka

bezcłowa.Bezcieniaodrazywypiłherbatęzsyropemmalinowym.Z

ulgąusłyszałcichezamykaniedrzwi.„Wreszcieposzła!-pomyślał

leniwie.Leczwzdrygnąłsię,gdyusłyszałzzaścianyjejcichy

jednostajnypłacz.-Niechonajużprzestanie!Niechprzestanie!Ja

tegodłużejniewytrzymam!”

*

Obudziłsięrozbity,zgłębokimicieniamipodoczyma.Wgłowie

szumiało,skóradłonibyłasuchaiwilgotnanaprzemian.Spojrzałna

zegarek.Starybudzik,któregozapomniałwczorajnakręcić.

Wskazywałszóstąpiętnaście.„Niemożliwe!-pomyślałPaweł.-Na

pewnojestowielepóźniej.KiedyprzylatujedziśMadryt?Prawda,o

background image

jedenastejdwadzieściapięć!”

Ztrudemzwlókłsięztapczanu.Dwarazyodrzucałkocidwarazy

naciągałgozpowrotem.Aleczasnaglił.Wkuchnibabcia

pobrzękiwałabutelkamiodmleka.Zobaczywszygowdrzwiach

załamaładłonie.

31

-Bożeświęty,jaktywyglądasz!Dlaczegowstałeś?

-Która…któragodzina?-własnygłoswydałmusięchrapliwyjak

dźwiękpękniętegodzwonu.

-Dopierodziewiąta!Wracajdołóżka.Pójdętylkopomlekoizaraz…

Chłopieccofnąłsięzapróg.„Trzebaudać,żeposłuchałem,apotem,

jaktylkowyjdzie,prędkonalotnisko!Tylkotebilety…”

Stuknęłydrzwiwyjściowe.Pawełszybko,choćniebeztrudu,

wskoczyłwdżinsy.Jużwyschły.Koszulkapoloteż.Zszafywziął

cienkąwiatrówkę,którądostałnaimieninyMiałakolorowepasyi

napis:„MadęinTexas”.Jeszczetylkctenisówki,doktórychprzyschło

wczorajszebłoto.Cotam,błoto!Ważne,żemożnasięwymknąć.Ale

bilety?Może…Drżenieprzebiegłomuposkórze.Wiedział,gdzie

babciatrzymapieniądze.Niktniczegowtymdomuniechował,nie

ukrywał.Aleteżiniktnigdyniebrałbezpytania.Terazwziął.Całe

pięćdziesiątzłotych.Starczyprzezjakiśczasnabilety.Acopotem?

To„potem”byłotakodległe,żeniewartosobienimzaprzątaćgłowy.

*

-WylądowałsamolotzMadrytu,rejsnumertrzystadwa!-głosw

megafoniezacierałsięchwilamiwniewyraźnezbitkispółgłoseki

samogłosek.Taraswidokowyzamkniętybyłzpowodudeszczui

chłodnegowiatru,któryporuszałfirankamisalirestauracyjnejna

piętrze.Wbudynkuprzylotówparowaławilgotnaodzież,snulisię

ludzie,którzyprzyszlitupowitaćbliskich.

Pawełkuliłsięwprzemoczonejkurteczce.Wyrzucałsobie,żenie

wziąłswetra.Alektomógłsięspodziewać,żepo

32

background image

faliupałów,wczerwcu,zapanujątakiechłody?Znosemprzylepionym

doszybyobserwował,jakruszyłataśmatransportującabagaże.

Pojawiłysięwalizy,torby,nawetjakiświklinowykoszprzewiązany

skórzanympaskiem.Widocznośćniebyłanajlepsza.Zasłaniali

tłoczącysięludzie,noiściankadziałowaniepozwalałana

dokładniejsząobserwację.

Gdyprzyjezdnizaczęliwychodzić,Pawełustawiłsiętak,bynie

przeoczyćnikogoiniczego.

Trwałotodługoiwymagałosporosamozaparcia.Itymrazemnie

doczekałsięswoich.Osowiały,trawionygorączką,któranieminęła

powczorajszymdniuinocy,czekałniewiedziećnaco.Znówukazała

sięobsługasamolotu.Alebylitozupełnieinniludzie.Pawełz

pewnościąpoznałbytamtegopilota.Istewardesy.Przełamując

nieśmiałość,spytałjednąznich,gdyprzystanęłanamoment,

poprawiającciężkątorbęnaramieniu.

-Czy…czydziślecieliwycieczkowicze?No,tymsamolotem?

Dziewczynaprzyjrzałasięmówiącemu.Uderzyłojąrozbiegane

spojrzenienastolatkaijegopięścizaciśnięte,jakbyszykowałsiędo

walkizniewidocznymwrogiem.

-Wycieczkowicze?Czekaj…niebardzorozumiem…Pawełoblizał

suchewargi.„Jaktrudnojestocokolwiek

pytaćdorosłych!”

-Proszępani…-głosmiałcichyiniepewny.-Zawszeprzecież

przylatujątewycieczki…no,ci,którzypojechaliz„Orbisem”albo

innymbiurempodróży…

Stewardesauśmiechnęłasię.Miałaszareoczy,ładniepodkreślone

tuszem.Długierzęsyrzucałycieńnapoliczki.

Tobyłanajładniejszadziewczyna,jakąPawełwidział

wżyciu.

-Przepraszam,żecięniezrozumiałam.Nie,niemieliśmyna

pokładzieżadnejgrupyorbisowskiej.Wszystkotopasażerowie

indywidualni…Czytodlaciebietakieważne?

background image

-Chodźjuż,Irenko!-Drugastewardesaczekałanakoleżankę.-Jurek

podrzucinasdomiasta.Jestwozem.

Szarookajeszczerazuśmiechnęłasiędochłopca.

-Naprawdęniebyłożadnejwycieczki.Możeszmiwierzyć!

Czywierzył?Naturalnie!Miałatakimelodyjny,ciepłygłos.

Uwierzyłbyjejnawet,gdybywyznała,żetęwycieczkęwysadziłapo

drodze.Wpowietrzu.Byłwrażliwymchłopcem,któregomożnakupić

zamiłygest,delikatnesłowo,uśmiechpełnych,ledwiemuśniętych

szminkąwarg.

Znówzostałsamzeswymimyślami.Zrozdartymsercemipulsującą

chorobą.Czułłzawienieoczu,przyprzełykaniuślinybolałogogardło.

Byłchoryinieszczęśliwy.

Przedbudynekdworcowyzajeżdżałyiodjeżdżałytaksówki.Mokra

jezdnialśniła,pomarańczowenagietkirosnącekępąnawytartym

trawniczkupochyliłygłowymuskającpłatkamibryłkibłotnistejziemi.

Powietrzeprzesyconewilgociądrżałoodhukustartującychmaszyn.

Pawełpoczułzimnydreszcz.Otrząsnąłsięjakpiespokąpieli,alezłe

samopoczucienieustąpiło.Bezmyślnieminąłprzystanekautobusowy,

szedłśrodkiemjezdninieomijająckałuż.Tenisówkiznówprzemokły,

alenieczułtego.Niebardzowiedział,dokądzmierza.Wlókłsięz

postawionymkołnierzemwiatrówki,któraniechroniłaprzed

deszczemiwilgocią.Ocknąłsię,gdyjakiśnadjeżdżającysamochód

34

błysnąłdługimiświatłami.Uskoczyłwbok.Potemzawrócił.

Dlaczego?Samniewiedział.Bałsiętylkojednego:powrotudo

pustegodomuicichegopłaczubabci,któryprzeniknąłbychyba

najgrubszemury.Wszystkoinnebyłolepsze.Zapamiętałkrytedermą

fotelikiwpoczekalninapiętrzedworca.Terazwydałymusię

idealnymschronieniem.Tambyłowzględnieciepło,niepadałdeszcz,

aprzedewszystkimniktniepłakał.Chybażezradości,iżponownie

widzirodzinnąziemię.

-Tobędziemojekrzesłonagranicypaństwa!-wymruczałsamdo

background image

siebie.-Aleśmiesznie!

*

-Tamtenstolikchcepłacić!-krzyknęłakelnerkabalansująctacą

pełnąpustychszklanekizaśmieconychpetamipopielniczek.-Panie

Wacku,jużnógnieczuję!

-Cholernydzień!Pogodapodpsem,toiwszyscyciągnądo

restauracji,żebychoćherbatęwypićnamiędzynarodowymlotnisku!-

rzuciłprzezzębykelner.

-Naszczęściejużniedługozamykamy!-pocieszyłgoszatniarz

wydającostatnipłaszcz.-Nadziśstarczy.

Kelnerkazmiotłaokruchywprostnapodłogę.Wilgotnąścierkąod

niechceniaprzetarłastolik.

-PaniKulikowa,tutrzebaprzeleciećelektroluksem-wskazała

sprzątaczcewyjątkowozaśmieconykątsali.-Podtymipaprotkami

też!

Kulikowabyłastarsząkobietąozniszczonejtwarzyirękach

czerwonychiszorstkich.Znałaswojeobowiązkiitylkoją

denerwowałotowieczneprzypominanie,gdziema„przelecieć

elektroluksem”.Nieodezwałasięwłączającwarczącysprzęt.Myślała

odomu,czekającymmężuisynowej,którą

35

chorobaoddawnaprzykuładołóżka.Każdymyślioswoich

sprawach,nawetwrobocie.

Zapadałwczesnyzmierzchpodniuponurymizachlapanym.

Wygaszonolampywnieczynnejczęścisali.Zaszybamipołyskiwały

dalekieświatłapasówstartowych.

-PasażerowieodlatującydoBejrutu,rejsnumerczterystapiętnaście,

proszenisąoprzechodzeniedoodprawypaszportowej-prosiłmiękki

głosgdzieśspodsufitu.

-JeszczetylkotenBejrut,co?-szatniarzpochyliłsięnadszufladką

pełnąbilonu.

-IczarterzKanady.

background image

Kelnerkinazapleczuprzebierałysięwswoje„cywilne”stroje.W

pracywszystkienosiłyjednakowesłużbowesukienki.Szefowa

lotniskowejgastronomii,kobietawesoła,opogodnejczerstwej

twarzy,niemogłasobieporadzićzzamkiembłyskawicznymprzy

plastykowejtorbie.

-PanieStaszku,niemapanobcążek?Tumisięzacięło…Szatniarz

razidrugiszarpnąłmetalowykonieczamka.

-Panipoczeka,zobaczęwgraciarni.-Zniknąłzadrzwiamicienkiego

przepierzenia.Niebyłogomożedwieminuty.Wróciłbezobcęgów,

zatozwiadomością.

-Tamktośsiedzi.

-Gdzie?-Kobietaniebardzozrozumiała,ocochodzi.

-Tam,wkącie.Jakiśchłopak.Śpialboco…

Trzytwarzepochyliłysięnadfotelikiem,naktórymzwiniętyw

kłębeksiedziałkilkunastoletnichłopakzgłowąwciśniętąwoparcie.

-Ty,mały,wstawaj!-szatniarzpoklepałgoporamieniu.

-Onchybachory!-zdenerwowałasięsprzątaczka.-Takciężko

oddycha.Zapomnielionimczyjak?

36

Obudzenieśpiącegoniebyłołatwe.Chłopiecmruczałcośbezsensu,

aleoczunieotwierał.

-Icoztakimzrobić?-irytowałsięwezwanynapomocpanWacek.-

Kogozawiadomić?

Szefowagastronomiiprzestałazajmowaćsiępopsutymzamkiem.

-Ogłośprzezmegafon.Rodzicepewniegoszukają.Magorączkę,to

widaćnapierwszyrzutoka.Wiem,samamamtakichdwóchw

domu…

-ZakończyliśmyodprawępasażerówodlatującychdoBejrutu-

zabrzmiałczystygłoszmegafonu.-Opiekunowiechłopcalatokoło

trzynastuproszenisąozgłoszeniesiędoinformacji.Powtarzam…

Jednakżeapel,choćkilkakrotniepowtarzany,pozostałbezskutku.

Chłopiec,obudzonywkońcu,okazałsiętakchory,żeniepotrafił

background image

niczegowykrztusić.Oficerdyżurnywezwałpogotowie.Karetka

przyjechałapodwudziestuminutach.Siwylekarzuniósłpowiekęi

uważniezbadałpulschorego.

-Zabieramygo.

-Gdziedziśjestostrydyżur?Muszętowiedziećnawypadek,gdyby

zgłosilisięopiekunowie.-Oficerotworzyłnotes.

-WszpitalunaSolcu.Czyonmajakieśdokumenty?

-Nie.Tylkobiletyautobusowe.

-Trudno.ZgłosimynaWiśniową,doMilicyjnejIzbyDziecka.

Karetkazjękiemsyrenyruszyłaspodbudynku.Zachwilęjejbłękitne

światełkozniknęłozazakrętem.

37

Najpierwbyłałąka.Zielona,zwysokątrawą.Potempojawiłysię

stadaptaków.Obsiadłyokolicznetopoleiwierzby,któreniewiedzieć

kiedywyrosłynadrowempełnymwody.Znikły,gdytylkowzeszło

słońce.Duża,pomarańczowakula,gorącaimigotliwa.Malałai

bladła,ażzmieniłasięwlampę.Talampawisiaławysokopodbiałym

zimnymsufitem.

Pawełuniósłgłowę.

-Gdziejajestem?

-Śpij-głosdobiegłzprawejstrony.Tambyłpółcieńichłopiecnie

widziałnikogo.

-Alegdziejajestem?-Byłosłabionyikażdakończynaważyłatyle

cobeczkadeszczówki.

Dziewczynawbiałymczepkupojawiłasięjakduch.

-Jesteśchory.Wszpitalu.Niemówtyle.Zarazpoproszęlekarza.

Pawełzdziwiłsię:„Dlaczegowszpitalu?Dokądprowadzitendługi

lśniącykorytarzpełenmetalowychłóżekpodścianami.Cojatu

robię?Skądsięwziąłem?”

Wysiłekspowodowałponowneosłabienieijeszczegłębszysen.

Lekarzpokiwałgłową.

-Proszęmidaćznać,jaksięznówzbudzi.Niewiemy,kimjest,a

background image

trzebakonieczniezawiadomićrodzinę.

-Comujest,paniedoktorze?

Pielęgniarkakawałkiemwilgotnejgazyotarłaspoconątwarzśpiącego.

-Bojęsięzapaleniapłuc.Tenchłopiecniemasilnegoorganizmu.

Przywieźligozmiędzynarodowegolotniska.Cotamrobił?

38

-Dowiemysięczegoś,jaksięobudzi.Copodaćpacjentowispod

siedemnastki?Prosiośrodeknasenny.

-Niechmusiostrada…aletojużostatniraz!

*

Wróciłyptaki.Tymrazembiałejakmewyzżółtymidziobami.

Nadlatywałychmurąicałkiemprzysłoniłysłońce.Gdytylkoopadły

naziemię,wsiąkaływniąjakkropledeszczu.Pawełdziwiłsiętemu,

aleniezabardzo.Potemsłońcezmieniłosięwpryskającyogniem

kawałmetalu,zktóregokowalwykuwałmłotempodkowyalbocoś

podobnego.Niewiadomodokładnieco.Buch!Buch!-waliłnie

zginającramienia,ażiskryszłypodokopconysufit.Pawełniemógł

zrozumieć,dlaczegonielubikowala.Kiedynaniegospojrzał,kowal

zamiasttwarzymiałśmigło.Zwyczajneśmigło,jaksamolot.Chłopiec

odwróciłsięizaczął’uciekać.Aleciężkiejakkłodynogiodmawiały

posłuszeństwa.Wreszcieupadł.

Gdyotworzyłoczy,niebyłokuźnianiżaru,tylkomgła,poprzezktórą

widziałludzkietwarze.Niewyraźne,zamazane,aleludzkie.

-Paniedoktorze,obudziłsię.

Czyjaśrękadotknęłaczoła.Byłachłodna,przyjemna.

-No,chłopcze,jaksięczujesz?Pawełzrozumiał,żejestznówna

ziemi.

-Ja?-wyszeptał.-Boli.Lekarzprzysiadłnabrzegułóżka.

-Cocięboli?

Chłopiecmilczał.Zwolnapowracałapamięć.„Ktośmówił,żejestem

wszpitalu-przypomniałsobie-aledlaczego?”

39

background image

Pielęgniarkamiałanataccekolorowepastylkiikubekzwodą.

-Połknijipopij.Słyszyszmnie?

Słyszał.Całkiemwyraźnie.Tylkoniebardzowiedział,jaksię

zachowaćwtejsytuacji.

-Dlaczegotujestem?

Głosmiałsłaby,leczjużnietakchrypliwy.Tylkotenbólpod

czaszką.Pulsujący,rozległy.

-Przywiezionocięzlotniska.Cotamrobiłeścałkiemsam?

-Czekałem.

Pielęgniarkapochyliłasięizaszeptałacośdouchalekarzowi.

-Mamnadzieję,żeniejestwmundurze?-spytałgłośno,apotem

dodałcośjeszcześciszonymgłosem,czegoPawełniedosłyszał.-

Oczywiście,możeznimporozmawiać.Tylkoniezbytdługo.-Lekarz

wstałzłóżkaidelikatniepoklepał

лchłopcapopoliczku.-Jużdobrze,kryzysminął.

Kobieta,któraweszła,niewydałasięPawłowi,napierwszyrzutoka,

sympatyczna.Biłodniejjakiśchłód.Alemiałażyczliwyuśmiechi

bransoletkęzkilkuzłotychkółek.Takąsamą,jakmama.

-Jakcinaimię?

-Paweł.

-Anazwisko?Chłopiecprzymknąłoczy.„Coto?Przesłuchanie?Już

lepiejwrócićdodomu,dobabci.Zresztą…cotam,powiem!”

-Brent.PawełBrent.

-Adrespamiętasz?

40

-Czyj…adres?-Pawełnaciągnąłkocażpodbrodę.Nie,niebyłomu

zimno.Tylkotak,nawypadek,gdybytrzebabyłoukryćtwarz.

-Twójnaturalnie.-Kobietawyjęłanotesi-długopis.-Gdzie

mieszkasz?

-Tutaj.No,wWarszawie.

Wkorytarzuzapanowałruch.Pielęgniarkiwoziłynawózkachposiłek:

białąkawęichlebztwarożkiem.

background image

Nieznajomauważnieprzyglądałasiębladejtwarzychłopca,głębokim

cieniompodoczyma.

-Pokażręce-poprosiła.

Pawełniechętniewyjąłdłoniespodkoca.

-Nacałądługość.No,ładnie,żadnychśladówukłucia!Pielęgniarka

przeczącopokręciłagłową.

-Nicztychrzeczy,októrychpanimyśli.Normalnezapaleniepłuc

przerwaneantybiotykami.

-Dlaczegouciekłeś,Paweł?Chłopiecszerokootworzyłoczy.

-Janieuciekałem!Poco?Kimpaniwłaściwiejest?Lekarką?

-Nie.Tozresztąniejesttakieważne.Rodzicepewniecięszukają,

co?

Chłopiecznównaciągnąłkocażnabrodę.

-Chybaodwrotnie!-mruknąłdosiebie,zły,żewogólewdałsięw

rozmowę.„Tera/dopieropopłynielawinapytań!”-przeraziłsię.Ale

byłojuż/apóźnonarefleksje.

Nictakiegonienastąpiło.Delikatniezabrzęczałyzłotekółka

bransoletki.Kobietachwilęsiedziaławmilczeniu.

-No,tocześć,Paweł.Życzęcizdrowia!

Wstałazuśmiechem,któryzupełnieodmieniłjejrysy.

41

-Aha,niezapisałamadresu.Więc?

Chłopieczakaszlał.Popiłłykwodyicichymgłosemwyraźniepodał

adres.„Trudno.Kłamaćniemasensu.Jakzechcą,toitakznajdą!”

-Ktotobył?-spytałpielęgniarkę,gdytapostawiłamunanocnym

stolikukubekzkawą.

-Dobraciocia.Zajmujesiętakimisamotnymipisklakami,jakty.Nic

sięniemartw,wypijtrochękawy.Daszsobieradęczypomóc?

-Damsobieradę.

*

Upałmusiałbyćstraszny,bonawettu,wmieszkaniunadziewiątym

piętrzewieżowca,niebyłoczymoddychać.Pawełsiedziałna

background image

wersalcejeszczeosłabiony,alejużzdrowy.Zapaleniepłucminęłobez

komplikacji.Kiedydoszpitalaprzyjechałababcia,nawetsięnie

zdziwił.Popłakałatrochę,pobiadoliłaiwróciładodomu.Podwóch

tygodniachwróciłPaweł.Nienawiązywaliwięcejdotematulotniska,

tymbardziejżechłopiecniczegoniechciałwyjawić.

-Tomojasprawa,tylkomoja!

-Jesteśdzieckiem,Pawełku.Powinieneśsłuchaćstarszych!-

denerwowałasiębabcia.Ijuższkliłyjejsięoczy.

AlePawełpozostałnieugięty.

-Nigdytakiniebyłeś,nigdy!-poskarżyłasięstaruszkawychodzącz

pokoju.-Uparty,jakojciec!

Pawełmiałnakońcujęzykabrzydkiesłowo,alesiępohamował.„Ona

niemaprawaobrażaćtatusia!Nazłośćjejnigdyniczegoosobienie

powiem!”-postanowiłwmyślach.

Iodtegodniaskutecznierealizowałswojągroźbę.Póki

42

leżałchory,niemyślałanioMadrycie,aniorozkładzieLOT-u.Teraz,

wmiaręodzyskiwaniasił,obsesyjnawizjalotniskapowracała.Jakte

snyoptakach.

Wdrugiejpołowielipcawyruszyłtamznowu.Terazbyłmądrzejszy.

Nawetwupalnydzieńzabierałdoharcerskiegochlebakasweter,

cienkiprzeciwdeszczowypłaszczwtorebcezfolii,parękanapek,

starąfinkęilatarkę.Tedwaostatnieprzedmiotyleżaływchlebakuod

dawna.OdzeszłorocznegoobozuwBieszczadach.Niewyjąłich.

Niechsobiebędą.

Jeździłregularnie:wkażdywtorekiczwartek,tak,bytambyćprzed

jedenastą.Jużsięniedenerwował,gdytłumpasażerówprzerzedzałsię

wsiąkającwmiasto.Czekał,ażukażesięgrupapilotówistewardesy.

Rozpoznawałniektórych.Onijegoteż.Potemwsiadałwautobusi

jechałdodomu.Takbyłoażdodnia,kiedystwierdził,żedrzwi

mieszkania,zktóregowyszłababcia,sązamkniętenaklucz.Aon

tkwiwśrodku.Szarpałklamką,kopałsapiączwysiłku.Wszystkona

background image

nic.

-Zamknęłamnie!-powiedziałgłośnoiusiadłnadywanie,by

porządnieprzemyślećcałąsprawę.

Kiedykluczzazgrzytałwzamku,niewypadłzawanturą.Byłbladyi

spokojny.

-Niechcę,żebyśsięsamwłóczyłpomieście!-powiedziałababciaze

złością.

Pawełnieodezwałsię.Milczałpodczasobiaduidługopotem,udając,

żeoglądatelewizję.Starakobietateżmilczała,choćBógjedenwie,

ilejątoupartemilczeniekosztowało.Odpiątkudoponiedziałku

panowałocośwrodzajuzawieszeniabroni.Pawełposłuszniechodził

zniąpozakupy.

43

dźwigałciężkietorbyzmlekiemiziemniakami.Alenieczułmiłości

wsercu.Wprostprzeciwnie.

Wewtorekobudziłsięjeszczeprzedświtem.Ostrożniewstałz

kozetki,włożyłdżinsy,koszulkę,spakowałdochlebakawszystkoto,

cowydawałomusięniezbędne.Zpuszkipoherbacie„Assam”wyjął

stozłotych.Resztęzwinąłporządnieiwłożyłzpowrotem.Niemył

się,żebyszumwodyniezbudziłstaruszki.Miałalekkisen,alenad

ranemnadchodziłtengłębszy.Pawełwiedział,gdziewisząklucze.

Odsunąłdelikatniełańcuch,uważając,byniebrzęknął.Ostrożnie

manipulowałprzyzamkach:najpierwgórny,potemdolny.Powiesił

kluczenamiejscuiwyszedł,cichozatrzaskującdrzwi.Byłwolny.

Niemyślałotym,cobędziedalej.Niczegoniezaplanował.Chciał

znaleźćsięwsaliprzylotówpunktualnie.

Postanowiłoszczędzaćpieniądze.Wiedział,żebabciazauważy

ubytek.Liczyłakażdygrosz.„Trudno.Będęzbierałbutelkialbo

makulaturę,oddam!”-ztympostanowieniemwszedłdobaru

mlecznegowAlejachJerozolimskich.Dokładnieprzyjrzałsięcenom.

-Piekielniedrogo!-mruknął.-Nienamojąkieszeń.Wnajbliższym

sklepiespożywczymkupiłćwiartkęchleba

background image

iwsunąłjądochlebaka.Zjepóźniej.Wlókłsięulicami,poktórych

przechodniespieszylidopracy.Jakaśkobietaztrudempchała

podwójnywózekzbliźniakami.Pawełprzyjrzałsięróżowymbuziom

podkapturkamiwżółtegroszki.

-ItakwasniezabiorązsobądoHiszpanii!-mrugnąłdonichokiem.

Kobietaobejrzałasięzdziwiona.

Świeżepowietrzełagodniechłodziłopłuca.Powczoraj-

44

szymupalnymdniuwnocyprzyszłaburza.Poniejwyraźnie

pochłodniało.Byłorześko,przyjemnie.Umyteulewądachymiasta

błyszczaływsłońcu.Tuiówdzienajezdnipotworzyłysiękałuże,w

którychkąpałysięzadowolonewróble.

Podobałomusięrodzinnemiasto.Niezamieniłbygonainne.Wsiadł

doautobususpokojny,żezdążynaczas.Alestałosięinaczej.U

zbieguulicŻwirkiiWiguryorazBogu-cickiejzdarzyłasięawaria.

Kierowcawysiadł,zajrzałpodsamochódicichozaklął.

-Proszęwysiadać.Dalejniepojedziemy.Hamulcenawaliły.

Ludziesiędenerwowali.Szczególniecizbagażami.Niemielizbyt

wieleczasu,atutakiklops.Aleniebyłorady.Częśćpasażerów

przeniosłaswojeklamotydopobliskiego,naszczęście,przystanku.

Poczekająnanastępnyautobus.Resztazłorzeczącnamiejską

komunikacjęposzłapieszo.Pawełniespieszyłsię.Dolotniskastąd

niedaleko.Mógłbynawetpobiectruchtem,gdybymunatymzależało.

-Alepech!-sapnąłstarszypangramolącsięzestopnia.Ostrożnie

trzymałprzedsobącośopakowanegowstaryworek.Górąsterczałyz

niegogałązkijałowca.Potknąłsięibyłbyupadł,gdybyPawełwporę

niepodtrzymałgozałokieć.

-Dzięki,chłopcze.Tosadzonki.Nadziałkę.

-Przecieżdrzewkasadzisięwjesieni?-zdziwiłsięPaweł,biorącw

objęciadrugiworek.

-Liściaste.Iglakiprzesadzasięwlecie.Wtedykończąwegetację.

-Gdziejesttadziałka?Możezdążyłbympanupomóc.

background image

-Tuniedaleko.O,widzisz,zatymogrodzeniem.-Stary

45

panbrodąwskazałkierunek.-Najakisamolotchceszzdążyć?

-ZMadrytu.Jedenastadwadzieściapięć.-Pawełdreptałprzed

siebie.Gałązkizasłaniałymupółtwarzy.Iwcaleniebyłytakielekkie,

jaksięspodziewał.

-Donieśmitylkodofurtki,synku.Jakośpotemdamsobieradę.

Rzeczywiścieniebyłotodaleko.NagleprzednosemPawławyrosło

wysokieogrodzeniezsiatki.Postawiłworeknaziemikołobramy.

Zajrzałciekawiewgłąbogrodu.

-Ładnietu.Idomkisą.Pantuczasemmieszka?Stary,sapiąc,

otwierałzardzewiałąkłódkę.

-Latem.Podczasupałów.Wmoimwieżowcujestwtedyniedo

wytrzymania.Wmieszkaniutemperaturadochodzidoczterdziestu

stopni.Człowiekowiwydajesię,żewtapiasięwpodłogę.

-Unasjesttaksamo.

-Wejdziesz?-starypanuporałsięzkłódką.Bramaprzeraźliwie

zapiszczała.-Totaaltankazzielonymdachem,widzisz?

Pawełprzyjrzałsięuważnie.Okozarejestrowałokadrjakw

podświetlonymkolorowymslajdzie.

-Muszęjużpędzić.Ale…-zawahałsię.-Gdybynieprzyjechali,to…

-Zostawięfurtkęotwartą-uśmiechnąłsięnieznajomy.Miałsiwe

szczeciniastewłosy,pobrużdżonątwarzispojrzenie,którenapawało

otuchą.

Pawełażsięzdziwił,żetakbardzopodobamusiętenczłowiek.A

przecież,przynajmniejtaksądził,nielubistarychludzi.

46

-NazywamsięPawełBrent-powiedziałszybkoicokolwiek

niewyraźnie.л

Staryodsłoniłwuśmiechuzbytbiałezęby.

-AjaLeonRuszczyk.Tocześć,Pawle.Dziękuję.

Chłopiecpodpierałścianęwsaliprzylotów.Niemiotałsięwśród

background image

podróżnych,niewybiegałimwprostpodnogi.Mijaligoobojętnie,

jakbybyłprzedmiotem,plakatemnabrudnejścianie.Obcegłosy,

obcetwarzewśróduśmiechówiuścisków.

Jeżelizdarzyłosięcośniezwykłego,tochybatylkoto,żepoznałago

szarookastewardesa.

-Znowutujesteś?

-Ttak-wyjąkałczerwieniącsięjakburak.

-Niebyłoznamiwycieczki!-rzuciłasama,choćjejotoniepytał.

-Tonic.Dziękuję.

Pożegnałagomiłymskinieniemgłowywzgrabnejsłużbowej

czapeczce.

-Totenchłopiec,októrymwamopowiadałam-powiedziała

przyciszonymgłosemdokolegów.-CzekatylkonaMadryt.Jużgotu

widziałamkilkakrotnie.

-Myślisz,że…Kiwnęłagłową.

-Pieskilos!-Pilotwrandzekapitanazrobiłnieznacznygestdłonią.-

Tonajgorsze,cosięmożedzieciakowiprzytrafić.

Odeszlirównymkrokiem.Tacyładniwswoicheleganckich

mundurach.

47

Pawełpostałjeszczechwilędlaprzyzwoitości.Możesiętamjeszcze

ktośzaplątałwśródcelników?Możeniedowieźlibagażu?Alechłód

kołosercamówiłwyraźnie,żetokolejnywtorekstraconychzłudzeń.

Wyjąłchlebistarąharcerskąfinkę,którądostałnaswojedziewiąte

urodziny.Kromkakruszyłasięimiałasmaksłomy.Przysiadłna

wózkubagażowym,zagapionywrządtaksówek,jednapodrugiej

ruszającychzpostoju.

Dwóchmężczyznwroboczychkombinezonachprzysiadłozdrugiej

strony.Jedligrubepajdyrazowcazboczkiem.Pawełnaglepoczuł,że

muślinanapływadoust.Musiałocośbyćwjegowzroku,bojedenz

mężczyznnagleznieruchomiał.

-Cotakzasuwaszsuchychleb?Todobredlakonia-stwierdził

background image

dziwnieniskimgłosem.

Pawełzmieszałsię.

-Ttak…wyszło.

Mężczyznasięgnąłdopapieru.Pogrzebałwniminieproszonypołożył

nakromcegruby,pachnącywędzonkąplaster.

-Podzielimysię.Dziśjatobie,jutrotymnie.Chłopiecniewiedział,

jaksięzachować.Spoglądałtona

boczek,tonaczarnewąsyofiarodawcy.

-Alejajutro…teżniebędęmiał!

Obajmężczyźniwybuchnęligłośnymśmiechem,cojeszczebardziej

stropiłoPawła.

-Niemartwsię.Totakiepowiedzonko!-drugiteżmiałwąsy,ale

jasne.Prawierude.-Jedz,niekrępujsię.Kolegamateściowąnawsi.

Atamzawszetłukąjakiegośprosiaka.Niezbiednieje!

48

Pawełżułzprzyjemnością.Takichrarytasówoddawnaniebyłow

domu.Wkażdymrazieodwyjazdurodziców.

Obajmężczyźniprzyglądalimusięzuśmiechem.Bylitomłodzi

ludzie,weseli.

-Panowietupracują?Nalotnisku?-zagadnął,gdyjużuporałsięz

drugimkawałkiem,któryjakośtakniepostrzeżenieznalazłsięnajego

chlebie.

-Ajakże.Beznasżadnamaszynanieruszywświat.Trzebają

przejrzećśrubkapośrubce.

-Odpowiedzialnośćzaludzkieżycie!-dodałtenrudypoważniejąc.

-Teżbymchciał!-wyrwałosięchłopcu.

-Dorośniesz,wyuczyszsię,toprzyjmiemynakumpla,co,Waldek?

-Masięrozumieć!-zgodziłsiębrunetwstając.-Tocześć,dobrego

dnia!

-Cześć!-Pawełschowałfinkędochlebaka.Byłrozluźniony,

dziwniespokojny.Jeszczeniktnieżyczyłmudobregodnia.-Dobrego

dnia!-krzyknąłzaodchodzącymi.-Dobrego!

background image

Chciał,żebytakbyło.

Łatwotrafiłdożelaznejbramyzamykającejterendziałeknieopodal

lotniska.Szedłwolnożwirowanądróżkąrozglądającsięnaboki.Był

toterentypowydlaogródkówpracowniczych.Małe,najwyżej

czterystumetrowepoletkaodgrodzonewysokimiżywopłotami.Za

nimidrzewaowocowe,kwitnącekrzaki,warzywniki.Gdzieniegdzie

altankiporosłeżółtymikielichamiwiciokrzewu.Prawiewszędzie

pracowaliludzie,kopiąccoślubpieląc.Altankazzielonymdachem

stałanaczwartej,możepiątejdziałce.Rosłynaniej

49

śliwyijabłonki.Małe,karłowate,alepełneowocówzwieszającychsię

prawieażdoziemi.Gęstekrzakidzikiejróżybroniłydostępu,

kolczasteinieprzebyte.Furtkazazgrzytała,gdyjądelikatnie

popchnął.

-Jestem-powiedziałzwyczajnie,gdystaryczłowiekwsłomkowym

kapeluszuuniósłgłowęznadłopaty.

-Todobrze.Widaćmamwięcejszczęścianiżrozumu!Onicnie

zapytałiPawełbyłmuzatoserdecznie

wdzięczny.

-Nienajlepiejsiędziśczuję.Pomocbardzosięprzyda.Potrzymam

jałowiec,atypodsyptrochęziemi.O,tak!

Chwilępracowalirazem,botychwykopanychdołkówbyłozpięćczy

sześć.

-Coteraz?-spytałgorliwiePaweł,bojącsię,żenicwięcejnie

znajdzietudoroboty.

-Obiad.Zasłużyłeśsobienatalerzzupy.Poczekajnaganku.Mój

domekjestmaleńki,dwieosobywygodniesięniezmieszczą.

Ganek.Możetozadużopowiedziane.Namałympodeściezsurowych

sosnowychdesekstałturystycznystolikidwakrzesełkaz

kretonowymioparciamiwżółto-zielonepasy.Pawełusiadłostrożnie.

Słońcegrzałopoprzezliściestarejgruszy.Rozleniwiało.Z

odrętwieniawyrwałogostuknięcie.TostaryRuszczykustawiał

background image

talerze.

-Mamtutylkobutlęgazową-powiedział-trochętotrwa.

Jedlizupęjarzynowąmrużącoczyodsłonecznychbłysków.

-Tumożnamieszkaćcałelato-powiedziałPawełodkładającłyżkę.

50

-Apewnie.Altankazbudowanaporządnie,nieprzeciekanawet

podczasnajwiększejburzy.Alejawracamnanocdomieszkania.

Złodziejesięrozzuchwalili,trzebapilnować.Szczególnielatem,gdy

półmiastawyjeżdżanaurlopy.

-Apan…maurlop?Staryuśmiechnąłsię.

-Jestemjużodpięciulatnaemeryturze.Ostatnichczterdzieści

przepracowałemtam!-wskazałdłoniąnalotnisko.

Zahuczało.Ryksilnikówwzmógłsię.Pawełzasłoniłuszy.

-Alewarczą.Panjest…toznaczybyłpilotem?

Starynieodpowiedział.Czekał,ażstartującysamolotznikniedaleko

nahoryzoncie.Terazitakniktbynicnieusłyszał.

-Nie-wróciłdozaczętejrozmowy,gdyznówwpowietrzu

zapanowałaciszaiodezwałsięptak.-Pracowałemwobsłudzestacji

naziemnej.Rozmawiałemsobiezpilotamitamwgórze.

-Przeztelefon?-zdumiałsięPaweł.Mężczyznaotarłspoconątwarz.

-Nie,przezradio.Wieżakontrolnamaradiowepołączeniezkażdąz

lądującychistartującychmaszyn.Prowadzimyjejakposznurku.

Teraz,wlecie,tożadenproblem.Aleniechsięzdarzymgłaalbo,nie

dajBoże,śnieżyca…

-Inieżalpanu?

-Czego?Życia?-mruknąłstaryoddychającgłęboko.-Tych

przepracowanychlat?

Pawełpochyliłsięnadstolikiem.

-No…tego,żejużpannieprowadzimaszyn…jakposznurku.

51

Mężczyznapokiwałgłowąwsłomkowymkapeluszu,zktórego

sterczałynabokidługie,rozplecionepasemka.

background image

-Terazjużnie.Zbliżamsiędogrobu.Alenapoczątkumiejscasobie

znaleźćniemogłem.Gdybynietadziałka…

-Mapanrodzinę?-chłopiecchciałwiedziećwszystko.Niezdawał

sobiesprawy,żebyćmożezadajetrudnepytania.Bolesne.

-Syna.Daleko…rzadkotuprzyjeżdża.

Pawełpodparłtwarzdłońmi.Przedoczymastanęłamunieznanaplaża

nadMorzemŚródziemnymigrupapalmkołysanychpodmuchem

południowegowiatru.

-WHiszpanii?

LeonRuszczykodwróciłgłowę.Wjegowzrokubyłocoś,cospeszyło

chłopca.

-DlaczegowHiszpanii?Hmm…tak…Nie,synmieszkaw

Szczecinie.Marynarz.Więcejnamorzuniżnalądzie.Atymasz

kogośzagranicą?

Pawełspuściłwzrok.Żałował,żewyrwałomusiętogłupiepytanie.

Teraztrzebasiębędzietłumaczyć.

-Przyjmąsiętejałowce?

Ruszczykotarłspoconeczoło.Jegooczyznówbyłyprzyjazne.

-Mamnadzieję.Tylko…żejajużtegoniezdążęzobaczyć-

wymruczałniewyraźnie.-Musiałbymmiećwięcejszczęścianiż

rozumu.

Pawełusłyszał,aleniepodjąłtematu.Starzyludziezwyklimówićo

śmierci,choćwcalejejnieoczekiwalizradością.Żylilatamiwjej

cieniu,spodziewalisię,aletrochętak,jakbytoichosobiścienie

dotyczyło.

-Pójdęjuż-powiedziałchłopiec,nieruszającsięzmiej-

52

sca.Czekał,żemożestarygozatrzyma.Alenictakiegosięnie

zdarzyło.Ociągającsię,szurająckrzesłem,wstał.-Bowidzipan…

rodzicewyjechali,ababcia…-zastanowiłsięszukającsłów.Co

powiedziećobabci?Żegozamknęławmieszkaniunadziewiątym

piętrzewieżowca,gdzie„temperaturadochodzidoczterdziestustopni,

background image

aczłowiekowiwydajesię,żesięwtapiawpodłogę”?No,co

powiedzieć?Najlepiejskłamać.Ba,aledotegoniebył

przyzwyczajony.Niemusiałnigdykłamać,boipoco?

-No,cozbabcią?-Ruszczyknachyliłsięnadstolikiem,zdmuchując

jakieśźdźbło.

-Jestwszpitalu!-wysapałPawełczerwieniącsiępoczubkiwłosów.

Czuł,żetwarzmupłonie,alemiałnadzieję,żestarytegoniezauważy.

-Gdzie?

-Na…Solcu!-przypomniałsobiewostatniejchwili.Nieznainnych

szpitalipozatym,wktórymsamleżałnietakznówdawno.

Ruszczykprzyglądałmusięspodzmrużonychpowiek.Nicnieuszło

jegouwagi.Anirumieniec,anitowestchnienieulgi,którym

skwitowałkłamstwo.Pomarszczonewargidrgnęłyuśmiechem.

-Tozostańtuzemną.Dowieczora.Potemrazemwrócimydo

miasta.

Pawełznówsięzaczerwienił.Tymrazemzogromnejradości.

-Mogę?Naprawdęmogę?

*Chłódwkradałsięjużpomiędzykrzakimalin,gdyskończylipracę.

Górachwastówwyrwanychspomiędzyrzędów

53

truskawekleżałapodsiatką.Teraztrzebabyłojeszczepodlać

spopielałaziemię.

-Potrzymajwęża,ajaodkręcękran.

Pawełspełniałochoczokażdeplecenie.Itonietylkodlatego,żenie

miałcozesobązrobić.Podobałmusiętenczłowiek,którypytałtylko

tyle,ilebyłotrzeba.Ioszczędzałsłów,jakbybyłynawagęzłota.

Podlaliobficiecałyogródek.Ziemiapiławodęproszącojeszcze.

Potemmyliręcewbiałejplastykowejmiednicy.

-Jeszczechwilę-westchnąłRuszczyksiadającnaławeczcepod

gruszą.-Muszę…odpocząć.-Twarzmudziwniepobladła,usta

drżały.

Pawełniczegoniespostrzegł.Oglądałaltankęprzypominającą

background image

wewnątrzjegomały,całkiemporządnieumeblowanypokoik.„Ale

bomba!-pomyślałprzygryzającusta.-Tumożnaspędzićcałeżyciei

niktczłowiekanieznajdzie!”

Byłtozaledwiecieńmyśli.

Pożegnalisięnaprzystanku.Ruszczykjechałwlewo,Pawełwprawo.

Aletylkojedenznichdojechałdoswegodomu.Iniebyłtochłopiec.

*

Pawełwysiadłzautobusuwśródmieściu.Włóczyłsięulicami,

popatrywałnawystawysklepowe.Pomałudojrzewałownim

postanowienie:niewrócinadziewiątepiętrowieżowca.Niechcebyć

więźniem.Tam,wśródstarychdrzew,będzieiwolny,iswobodnyjak

ptakmieszkającywgnieździenagruszy.Obabci,jejstrachu,łzach,

niemyślał.Ajeślinawetpomyślałprzezułameksekundy,tozaraz

stanęłamuprzedoczymajejczarnaplastykowatorba,nadniektórej

pobrzękiwałaparakluczy.

54

-Niewrócę,ijuż!-postanowiłprzystającwpobliżusklepu

spożywczego.Wszedłdośrodka,wziąłdrucianykoszykispokojnie,

jakczłowiek,którymanawszystkoczas,oglądałniezbytzasobne

półki.Kupiłpółciepłegojeszczechleba,kawałekbiałegosera,

pomedytowałnadpaczuszkąherbatników.Pogłębszymnamyśle

włożyłjądokoszyka.

-Czterdzieściosiem-kasjerkapracowałajakautomat.-Niemam

wydaćdwóchzłotych.

AlePawełnieruszałsięzmiejsca.„Dlaniejdwazłotetodrobnostka,

aledlamnie?Towięcejniżpołowabiletuautobusowego!”

Kasjerkazacięławargi.

-Proszęwydaćchłopcu,comusięnależy!-powiedziałaostro

kobietazkoszykiemwyładowanympobrzegi.-Jakieśdziwne

obyczajepanująwtymsklepie!

Kasjerkajużotwierałausta,żebycośodburknąć,alezrezygnowała.Ze

złościąszperaławmetalowychprzegródkachkasy.Drobnymi,po

background image

dziesięćidwadzieściagroszy,wydałaPawłowiresztę.Schowałjądo

kieszeniinieoglądającsięwyszedł.

Jednozwycięstwomiałzasobą.Terazczasnadrugie.Chlebakciążył

munaramieniu.Kiedydobrnąłdoprzystanku,jaknazamówienie

nadjechałpotrzebnyautobus.Chłopiecstanąłwprzejściu,bacznie

śledzącdrogę.Wysiadłtu/zakempingiem.Okazałosię,żezbyt

wcześnie.Mógłprzejechaćjeszczejedenprzystanek.„Zapamiętam

to”-pomyślał.Pierwszezdziwienie,raczejnieprzyjemnejnatury,

przeżyłprzedbramąprowadzącąnaterendziałek.Byłazamknięta.

Pawełobejrzałdużązardzewiałąkłódkę.Nicztego.Samasięnie

otworzy.GdybytubyłbaśniowyAliBaba

S5

zczterdziestomarozbójnikami!O,tenwypowiedziałbytylkojedno

magicznezaklęcie:„Sezamie,otwórzsię!”

-Sezamie,otwórzsię!-wymruczałoparłszysięosiatkę.Cień

uśmiechuprzemknąłmuprzeztwarz.„DodiabłazAliBabą!”-

Zlustrowałwzrokiembramęzpłatamiodłażącejzielonejfarby.Nie

byłaażtakwysoka.Iżadnychdrutówkolczastych.Szkopułwtym,że

ulicąchodzililudzie,jeździłyautobusy.„Przyjdę,jakjużbędzie

całkiemciemno!”-postanowił.

1pomaszerowałkulotnisku.

*

Długisrebrzystyptakz.wizerunkiemżurawiazapuszczałsilnikiz

rykiem,jakiegoniepowstydziłbysięsztormnaMorzuBarentsa.

Kadłubdrżał,okrągłeiluminatorypołyskiwałyświatłem.Wewnątrz

wygodnieoparciwfotelachsiedzielici,którymsięposzczęściło.Będą

mogliobejrzećdalekiewspaniałekraje:ciepłemorzaiskutelodem

góry.

-Przecieżnielecąnabiegun!-Pawełgłośnosięroześmiałz

własnychmyśli.

-No,chyba,żenie!-odezwałsięzanimcienkidrwiącygłos.

Chłopiecobejrzałsięspłoszony.Tużobok,taksamoprzylepionado

background image

ogrodzenia,staładziewczynka.Miałabardzojasnewłosyupiętew

końskiogonisukienkęwróżyczki.

-Nawetniewiesz,żenielatamynabiegun?

Pawełnieodpowiedział.Jegokontaktyzrówieśnicamibyły

ograniczone.JeślinieliczyćwścibskiejMusiitejpiekielnejPoldzi,

omijałjeszerokimłukiem.Szkolnekoleżankimiałyswoje,

dziewczyńskiesprawy.Obylecoryczały

56

ilatałynaskargę.Nie,stanowczonienależałodopuszczaćichdo

komitywy.Poprostu:nierozumiałychłopaków.Jednakta,obok,

drażniłagowjakiśniezrozumiałysposób.Zerknąłodniechcenia.

Zadartynositrochęwysuniętagórnawarganadawałyjejwygląd

królika.

Milczeli.Daleko,jeszczewielkościważkiczyteżjaskółki,pojawiłsię

wpowietrzuinnysamolot.Rósł,hałasował,nareszciesiadłgdzieśtam

napasie.

-Tatuś!-wgłosiedziewczynkizabrzmiałotyleradościiwzruszenia,

żePawełodwróciłsięzdziwiony.

-Skądwiesz?

Podskakiwałajakwróbelnagałęzi.

-Bowiem.Jestpilotem.DziśprzyleciałzFrankfurtu.„Frankfurt?-

spłoszyłsięPaweł.-Dużemiasto,ale

gdzie?Wjakimkraju?”-niechciałsięwydaćnieukiemtemu

Królikowizmysimogonkiem.

-Niebujasz?-tyletylkowykrzesałzsiebie,boztymFrankfurtem

takprędkosobienieporadził.

Wydęłausta.

-Poczekaj,tozobaczysz,jakmnieprzywita!

Pawełwzruszyłramionami.Animyślałprzyglądaćsiętakimczułym

scenkom.Comuztego,żefacetwmundurzezaczniepublicznie

obcałowywaćKrólika?Ipewniezarazotworzyswojąsłużbową

eleganckątorbę,bywyjąćzniejprezent.ZFrankfurtu!Awnosie!

background image

Kołyszącymsiękrokiem,bezsłowa,oddaliłsięwkierunkusali

przylotów.Niemógłprzyznaćsięsamprzedsobą,jakbardzochce

zobaczyćpowitanieojcazcórką.

Długoczekałwciśniętywkątzasporągrupąrozbawionejmłodzieży.

Dziewczynkazkońskimogonemgdzieśzniknę-

57

ła.Byłojużdobrzepodziewiątej,kiedywyszłaobsługa„Frankfurtu”.

Trzyślicznestewardesy,nawigatoridwóchpilotów.Pawełśledził

obydwu.„Tenzbrodąjestzastary,topewniedrugi,wyższy,opalony,

jakbywracałwprostzplażywAlmerii.”

Sukienkawróżyczkipojawiłasiętaknagle,żeażzaskoczyłachłopca.

Zokrzykiemradościrzuciłasięwobjęciapilota…zbrodą.Podniósłją

wysoko,jakbychciałpokazaćcałemuświatu.

-Zuzanka!

-Tatko!

Pawełprzygryzłwargidokrwi.Nienawidziłich.Wjegosercuszalała

burza.Zbytbliskabyłapamięćowłasnymojcu.Jakżechciałbytakgo

tupowitać,wtulićsięwszorstkisweterzowczejwełnypachnący

tytoniem.Czućpalcenaswoichwłosachiwidziećtenjedenjedyny

radosnybłyskwoczach.Takbardzochciałby.Takbardzo…Niemógł

patrzećdłużejnaprzywitanie,któreprzeciągałosię,bodziewczynka

dygałagrzecznieprzedpozostałymi.Wymknąłsiębokiem.Nadziś

miałdośćrodzinnychwzruszeń.Iczekałogotrudnezadanie

sforsowaniabramy.

Ściemniłosięznacznie.Wysokietopoleodcinałysięod

szarogranatowegoniebadługimikleksami.Gdzieśdalekoszumiało

wielkiemiasto.Autobusyprzemykałyrzadziej,prawiepuste.Jeszcze

tylkoparętaksówekiprywatnychwozówzmierzającychzcichym

szelestemoponwkierunkuśródmieścia.Towszystko.

Chłopieczmierzyłwzrokiemwysokośćogrodzenia.Niewyżejniż

dwametry.Bramazespawanazgrubychmetalowychprętów

ułożonychpionowoipoziomo.Tepoziome

background image

58

nadadząsięznakomicienastopnie,poktórychwdrapiesięnaszczyt.

Zamachnąłsięiprzerzuciłchlebak.Pacnąłwzarośla.„Ibardzo

dobrze!-pomyślałPaweł.-Teraztylkobeznerwów.Przydasię

zeszłorocznytreningwłażeniupodrzewach”.Naoboziew

Bieszczadachokazałsięwtejsprawnościjednymzlepszych.

Bramępokonałdośćłatwo.Jużpodrugiejstroniezaczepił

sznurowadłemopręt.Trzasnęło.Trudno.Wyjąłchlebakzwielkich

liściłopianuiklapiąctenisówkąpobiegłskulonyprzedsiebie.Był

bezpieczny.Takmusięprzynajmniejwydawało.

FurtkęprowadzącąbezpośrednionadziałkęRuszczykapokonałwten

sambrawurowysposób.Wydałomusięprzezmoment,żejest

ściganymtrampem,naktóregouwziąłsięsamszeryfzezłotągwiazdą

napiersi.Leczkiedyoddaliłsięstukotkopytszeryfowegokonia,

Pawełwróciłdorzeczywistości.Wciągudniazapamiętałwszystkie,

niewielkiezresztą,ścieżki,którymiterazstarałsięporuszać

bezszelestnie.Altankabyłazamknięta,alewiedział,gdziejestklucz.

Nagwoździupodokapem,kołorynny.Ruszczykzostawiałgo,

stwierdzającfilozoficznie:„Złodziejzkluczemczybezokradnie

jednakowołatwo.Ajaokluczuczęstozapominam”.Zapewnebyław

tymgłębokaracja.

Pawełotworzyłnieskomplikowanyzamekiwszedłdośrodka.W

dusznympowietrzubłąkałsięjakiśnieokreślonyzapachkurzu,myszy

ipękówziółrozwieszonychnaścianach.Wtakimupaleniezmruży

oka,alezdrugiejstrony,gdybygozauważono…anużktośtunocuje

wpobliżu?Sąsiadlubstrażnik?Postanowiłniczegonieruszać.Na

razie.

59

Nocnadchodziłapowoli,jaktowlipcuprzedświętąAnną.W

pokoikujużniemożnabyłoodróżnićsprzętów.

Pawełzdałsobiesprawę,żeżyciebezelektrycznościnieprzedstawia

sięzbytłatwo.Jakietoproste:podchodziczłowiekdościany-pstryk!

background image

-ijasnośćzalewawnętrze.Atutaj?Uderzyłsięboleśniewkolano,

chcącprzenieśćchlebaknastolik,którywsiąkłwciemność.

-Dodiabła!-zaklął.Jegowłasnygłoszabrzmiałmuwuchu

śmieszniecienko.

Cośtrzasnęłonazewnątrz.Jakbyczyjeśkroki.Pawełznieruchomiał

struchlały.Alehałaswięcejsięniepowtórzył.„Czeka,ażsięruszę-

pomyślałilodowatypotzrosiłmuczoło.-Kto?Ruszczyk?Bezsensu!

Możeszeryfzgwiazdąnapiersi?!!”-usiłowałrozbawićsamego

siebie.Niestety,bezspecjalnegoskutku.Długąchwilęsiedziałna

brzegupolowegołóżka,ażmuścierpłyłydki.Apotemprzypomniał

sobieolatarce.Wysupłałjąostrożniezdnachlebaka,badając

palcami,czyszkłonierozbiłosię,gdyprzerzuciłchlebakprzezbramę.

Naszczęściebyłocałe.Długisnopświatławyrwałzciemności

dzbaneknawodę,miednicęiplastykowykubeł.Potemomiótłściany,

zatrzymującsięnakażdymprzedmiocie.

Znówcośtrzasnęło.Pawełbłyskawiczniezgasiłlatarkęirzuciłsięna

ziemię.Sercebiłomujakoszalałe,wgłowielęgłysięstraszliwemyśli

omordercach,złodziejachiinnychokropnościach,którychtyle

naoglądałsięwtelewizji.Odwyjazdurodzicównieprzeoczył

żadnegohorroruwnocnymkinie,filmówoduchachiupiorach.Teraz

wszystkietepostaciprzyszłytu,bywziąćodwetzanieprzestrzeganie

60

maminychzakazów.Protestówbabci,popłakującejzaścianą,od

dawnaniebrałpoduwagę.

Poruszyłsię.Niemógłprzecieżprzeleżećcałejnocyrozpłaszczony

jakżabanalekcjianatomii.Wstałostrożnieiporządniezamknąłdrzwi

nazasuwkę.Dlapewnościzastawiłjejeszczeskrzynkąznarzędziami.

Byłapotwornieciężka,toteżzasapałsięsolidnie.Nie,musiotworzyć

okienko.Chociażuchylić,boudusisiętu,jeślinicinnegozłegogonie

spotka.Przezchwilęwalczyłzhaczykiemizawiasami.Cośtubyło

popsute.Łokciempchnąłszybę.Omaływłosniewypadła.Powiało

delikatnymzapachemmaciejki.Chciwiełykałpowietrze.Umocował

background image

zewnętrznąokiennicę,żebywiatrnieuderzałniąorynnę.Wszystkoto

watramentowejciemnościiciszypełnejtajemniczychszelestów.

Poczułgłód.Wróciłdostolika.Zapalonalatarkarzucałatyletylko

światła,ilebyłotrzeba.Nóż.Gdziejestnóż?Znalazłsiekieręipiłkę

dościnaniagałęzi.Niepamiętał,gdziewłaścicieltrzymasztućce.

„Ranosprawdzę”.Musiaławystarczyćstaratępafinka.Pokrojony

chlebwniczymnieprzypominałzgrabnychkromek,aledałsięzjeść,

bobyłświeżyismaczny.Sermiałkonsystencjęgumydożucia.Popił

wodązdzbanka.Resztkischowałdoznalezionejplastykowejtorebki,

zawiązałnawęzełiwepchnąłdochlebaka.Najutrzejsześniadanie.

Niezdejmującspodnianikoszuliwyciągnąłsięnałóżku.Do

dyspozycjimiałjasiekwkraciastejposzewceiładnyzielono-brązowy

koc.Nieskorzystałzprzykrycia.Nocbyławyjątkowociepła.Zasypiał

wbłogimprzeświadczeniu,żezadwadni,wczwartek,albow

przyszływtorekskończysięjegotułaczka.

61

Cóżmuzostałoprócznadziei?

Obudziłgohałas.Wydawałosię,żecoślubktośmiotasięwśród

żelastwa.Zmokrymczołemiwłosamidosufituusiadłnałóżku.

Przewróciłosięplastykowewiadro,popodłodzetoczyłasię

pokrywka.Pawełprzestałoddychać.Strachsparaliżowałmuruchy.

Niemógłpodnieśćrękianinogi.Cośbuszowałopomiędzydzbankiem

askrzynkąnanarzędzia.Wizjaupioraobladejnieziemskiejtwarzyi

długichkłachporaziłamuumysł.Wszystkiewilkołaki,wampiry,

duchyzmarłychzbiegłysię,bystraszyćgociemnąnocą.Szczękając

zębamiprzemógłsię,bysięgnąćpolatarkę,starymharcerskim

zwyczajemumieszczonąpodpoduszką.Drżącymipalcamimacałw

poszukiwaniuprzycisku.Długasmugawycięłazczerniprzewrócony

dzbanek,kałużęwodyiszaryogon,którynatychmiastzniknął.

—Szczur!-wrzasnąłzrywającsięzpołówki.Niewiedział,corobić.

Tychgryzonibałsiępanicznie.Ludziemówią,żepotrafiąrzucićsię

naczłowieka.

background image

Zwierzęteżsiębało.Przyczaiłosięwjakimśzakamarku,nastroszyło.

Pawełmiałtylkojednomarzenie:znaleźćsiędalekostąd,w

bezpiecznymmiejscu,najlepiejnadziewiątympiętrzewieżowca.Ale

natobyłojużzapóźno.Samwybrałsobietomiejsce.Iteraznależało

oniewalczyć.Znówzapaliłlatarkę,kierującstrumieńświatław

punkt,gdziejeszczedrgałakretonowazasłonkakryjącabutlęgazowąi

stertękuchennychnaczyń.

Ostrożnieodchyliłnogąmateriałwkwiatki.Oczyczłowiekai

zwierzęciaspotkałysięporazpierwszy.Tedrugiebyłyżółtozielone,z

lekkaukośne,przerażone.

-Kot!-wykrzyknąłchłopieczulgą.-No,zwykłykot!

62

Zwierzęsprężyłosię.Długimsusemwyprysnęłospodzasłonki,odbiło

sięodtaboretuizniknęłozaoknem.Pawełpoczuł,żemudrżąnogi.

Usiadłnałóżkuinaglesamsiętemudziwiączapłakał.Łkałgłośnoi

żałośnie,bopękłatama,którątakpracowiciezbudował.Płakałze

strachu,wielkiegonieszczęścia,złościizczegotamjeszczepłacze

człowiek.Łzywsiąkaływposzewkęikoc,rozmazywałysiępo

brudnychpoliczkachichoćścierałjedłonią,byłyjakmorzewczasie

przypływu,któremusiswefalewylaćnabrzeg,botakiesąprawa

natury.

Długototrwało,bardzodługo.Aleimorzekiedyśsięuspokaja,

grzebienieopadająłagodnie,zaczynasięodpływ.Zmęczonyusnął

głęboko,aptakinadleciałynieproszone,sadowiącsięnastarejgruszy.

Złotymidziobamipostukiwaływkoręjakdzięcioły:stuk-stuk,stuk-

stuk.Aletotylkookiennicauderzałarytmicznieorynnę.

Apotemnastałświtidziwnaciszaogarnęłaprzyrodę.Zawszetakjest,

zanimobudząsięptaki.Takżetesrebrzyste,dolnopłatowe,zwielkimi

skrzydłamiiznakiemżurawia.

Słońcewstałojaskraweipalące.Poprzezgęstegałęziestarejgruszy,

corosłapowschodniejstroniekołożywopłotu,przeciskałysiędługie

jasnestrzały.Rosaperliłasięnatrawie,przekwitłychstożkachłubinu

background image

idelikatnychmackachpłożącegosięjałowca.Wpowietrzupachniało

piołunem,wilgotnymiliśćmiinikłąwoniąrozkwitłychmaków.

Zaczajonywgałęziachkospogwizdywałswójporannyapel.

Pawłaobudziłrykstartującegosamolotu,azarazpotemusłyszał

jakieśgłosy.Możejużbyłaósmaalbojeszczepóźniej,bozaczęli

nadciągaćwłaścicieleogródków.Emeryciwstająwcześnie,na

działkachpracytyle,żeniewiadomo.

63

wconajpierwwłożyćręce.Chłopieczerwałsięzłóżkaprzerażony,że

zastaniegotustaryRuszczyk.Tegoniechciał.„Jeszczemniewypędzi

albozawiadomimilicję!”—pomyślałzestrachem.Niemyjącsię,bo

aniczasunatoniebyło,aniniemiałochoty,zebrałcałyswójdobytek

dochlebaka,nakryłłóżkokocem,ustawiłdzbanekimiednicę

poprzewracanewnocyprzezkotaniecnotę.

-Alesięprzestraszyłem!-roześmiałsiępółgłosem.Terazwjasnym

świetleporankawszystkienocnestrachywydałymusiędziecinnie

śmieszne.-Głupiegokota!

Omiótłwzrokiemwnętrzealtanki.Byłotakjakwczoraj,gdysiętu

zjawił.Żadnychśladów.Nawetokruchyzchlebazmiótłpodzasłonkę.

Tamichstaryniedojrzy,ajeślinawet,topomyśli,żesamnaśmiecił.

Przerzuciłchlebakprzezramięiostrożniewyjrzałzkryjówki.Głosy

dochodziływyraźniespodfurtki.Jakieśdwienieznajomekobiety

wymieniałypoglądynatematsadzeniaczyteżprzesadzaniageorginii.

-Trzebajejakośprzepędzić!-szepnąłprzestępującznoginanogę.

Schyliłsię,podniósłmałykamykiwycelowałwokolicęfurtki.

Pacnęło.Rozmowaumilkła.Obiekobietyrozglądałysięwokół

niepewnie.

-Jabłkaspadają?-spytałajednaznichpobrzękującmotyką.

-E,jeszczezawcześnie.No,idęplewićburaki.Chwastytakie

wyrosły,żedokolansięgają!Alebędzieniezłyzbiór.

-Doroboty,paniKulikowa!Dowidzenia!

-Nareszcie!-wyrwałosięPawłowispodserca.Bałsię,żemijające

background image

minutypracująnajegoniekorzyść.Niewiedziałprzecież,októrej

zwykłtupojawiaćsięRuszczyk.

64

Gdyjużumilkłykrokiinastałaupragnionacisza,chłopiecna

czworakachpodpełzłdofurtki.Gęstekrzakimaliniagrestuzasłaniały

widoczność.Nibytodrobiazgprzeleźćprzezfurtkę,alewbiałydzień,

kiedypełnoludzi…

Uff,udałosię!Terazżwirowanąścieżkądogłównejbramy.Tujużnie

masięgdzieschować.Gdybynadszedłstary-no,Pawełwolałnie

myśleć.

Naszczęściebramabyłaotwarta.Niemusiałprzełazićgórą.Gdyjuż

sięznalazłwpobliżuprzystanku-odetchnął.„Niczłegoniezrobiłem

-pomyślał-aczujęsię,jakbymconajmniejobrabowałbank!”

*

Comożerobićuciekinier?Trzymaćsięzdalaodmiejsca

zamieszkania.Topierwszazasada.Adruga?Chyba…chybanie

wpadaćwoko„stróżomporządku”,jakzwykłosięelegancko

nazywaćmilicjantów.Pierwszebyłowykonalne,bowarszawskie

dzielnicesąrozległeioddaloneodsiebie

0wielekilometrów.Żebysiętrzymaćzdalaodpraskiegobrzegu,

wystarczynieprzekraczaćWisły.Drugie-zbiedątakże.Patrole

milicyjnesąwdzieńprawieniedostrzegalne.

1niełowiątrzynastolatkówwdżinsach,zchlebakaminaramieniu.W

końcusąwakacjeikażdymaprawołazićulicami,gdziemusię

podoba.

Otym,żebabciamogłajegozniknięciezgłosićwnajbliższym

komisariacie,wogóleniepomyślał.Jużtaktojest,żerazztrudem

zdobytawolnośćoszałamia,odbieraresztęzdrowegorozsądku,tłumi

instynktsamozachowawczy.Izdarzasiętowszystkim.Nietylko

małymchłopcomzchlebakami.

Pawełpoczułgłód.Byłprzyzwyczajonydoobfitychśnia-

65

background image

dań.Tatomawiałzawsze,żeporannakawaichlebzmasłemtojak

ładowanieakumulatora.Żebymiećenergięażdoobiadu.Mama

znowucelebrowałaniedzielnemlecznezupyimocnąherbatę.Dotego

drożdżowebułeczkizkonfituramizwiśni.Wsobotniwieczórcałe

mieszkaniepachniałoświeżymciastem.

Chłopiecoblizałsięnasamowspomnienie.Przeliczyłkasę.Miał

niecałeczterdzieścizłotychiparębiletów.„Gdziesiępodziałareszta?

Zgubiłem?”-przeraziłsięnienażarty.Aleszybkoochłonął.Obliczył

wczorajszewydatki.Zgadzałosię.

Problemzdobyciapieniędzyurastałdogigantycznych\rozmiarów.O

dwóchsposobachwiedziałoddawna:zbiera-jniemakulatury,

butelek.Resztabyłatajemnicąniedorozszyfrowania.Makulaturą

parałsięod.roku.Byłatakaakcjawszkole.Butelkiwyszukiwali

koledzy,byjespieniężyćnalodyigumędożucia.Teraznależało

wykorzystaćnabytąwiedzęiumiejętności.

Wśródmieściuzjawiłsiękołopołudnia.Dużeosiedlewysokich

piętnastopiętrowychbloków.Wkażdymznichponadczterysta

mieszkań.Aludzi?Chybazpółtoratysiąca.

Zacząłodwyciągnięciaze

śmietnikadużejplastykowej

torby.Nawetniebyłaspecjalniezniszczona,zwygodnymiuszamido

trzymania,zagraniczna.

Pierwsząbutelkęodkryłpodkaloryferemnajednejzklatek

schodowych.Potemprzypomniałsobieozsypachnaśmieci.Mieściły

sięnakażdympiętrzewtymsamymрюше,zalakierowanymi

drzwiami.TamjużbyłoprawdziwebutelkoweEldorado.Brałtylko

takie,jakiełatwosprzedać.Objuczonyjakdwugarbnywielbłąd,boi

wchlebakuupchał

66

parę,zmierzałwkierunkusklepu.Wywieszkaznajbliższymadresem

wisiaławholubudynku.

Halatargowabyłaprawiepusta.Małoludzi,niewielusprzedawców.

background image

Widać,żeconajmniejpółmiastawyjechałonaurlopy,adrugiepół

szykujesiędoopuszczeniawygrzanychulic.Wkolejcedociemnego

magazynkustałokilkukiwającychsięosobników.Wionęłoodnich

zapachembrowaru.Wrogutargowiska,swobodnieopartyo

ogrodzenie,zastygłzogarkiempapierosamiędzywargamichłopak

starszyoparęlatodPawła.

Ogonekposuwałsięsprawnie.JeszczechwilaiPawełpozbyłsię

ciężaru.Skrupulatnieprzeliczyłzłotówki.Mało.„Trzebabędzie

obrócićjeszczeraz”-pomyślałkierującsiędowyjścia.

-Hej,ty!-zabrzmiałmunaduchemnieprzyjemnieschrypniętygłos.

Pawełzatrzymałsięzdziwiony.Chłopakzpapierosemnawetnie

zamierzałodlepićsięodogrodzenia.

-Co?

-Nieróbznasdurni,dobrze?Oddajdolęispływaj!

Pawełnicnierozumiał.„Ojakiejdolionmówi?”Wzruszył

ramionamiipostąpiłkrokdalej.Więcejniemógł.Czyjeśsilne

ramionaoplotłygopotężnymchwytemzwanymwśródzapaśników

podwójnymnelsonem.Sercepodeszłomupodgardło.

-Nowy?-głosbyłinny,aletoniczegoniezmieniało.-No,

odpowiadaj.Nigdyciętuprzedtemniewidziałem.

Pawełporuszyłszyją.Uciskzelżał.

-Ja…janiewiem,ocowamchodzi.Przyszedłemsprzedaćbutelki.

67

-Jasne.Askądjewziąłeś?

Pawełprzestraszyłsię.Istotnie,nikogoopozwoleniemeprosił.To,co

ludziewystawiajądozsypu,jestprzecieżniczyje.Butelkiteż.

-Z…zdomu-skłamał.

Niestety,nieumiałkłamać.Aici,którzygozatrzymali,nienależeli

donaiwnych.

Ucisknagardlewzmógłsię.Bólostryiprzenikliwydoszedłdouszu,

krtańpaliłażywymogniem.

-Bo…boli-wycharczał.

background image

-Puśćgo,Zadra,jużzrozumiał!-chłopakzpapierosemwkąciku

wargodlepiłsięodsiatki.Wolno,kołyszącsięjakmarynarzna

pokładzieżaglowca,podszedłdoPawła.

-Słuchajno,koleś.Tujestnaszteren.Myturządzimyinienależysię

wychylać,zrozumiano?

Pawełpocierałbolącykark.Kątemokawidziałswegooprawcę.Miał

bicepsyjakmistrzwagipółciężkiejispojrzeniedebila.

-Jakto:waszteren?Prywatny?

Chłopakniebyłzbytrozmowny.UważnieprzyglądałsięPawłowi

spodwpółprzymkniętychpowiek.

-Jesteśnagigancie?-spytałpochwili,któradłużyłasięw

nieskończoność.

Pawełszerokootworzyłoczy.

-Na…czym?

Zadrawybuchnąłśmiechem.Brzmiałtak,jakbygulgotałocałestado

indyków.Przestał,gdydrugizrobiłjakiśjednoznacznyruchdłonią.

Widaćbyłowyraźnie,żepanujetutajhierarchiaważności.Tenz

papierosemstałoszczebelwyżej.

-Dobra,gnojku.Twojasprawa.Zapamiętajtylkojed-

68

no:możeszzbieraćbutelki,szmaty,cotamchcesz.Sprzedaćteż

możesz.Alepięćdziesiątprocentforsylecidlanas.Jasne?

-Dlaczego?-oburzyłsięPaweł.Tylesię.nabiegałpopiętrach,tyle

nadźwigał.-Jakimprawem?

-Dołożyćmu,Ganges?-spytałZadramiękko,przeciągajączgłoski.

Czułosię,żelubiswojąnieskomplikowanąrobotę.Izapewne

wykonujejązcałympoświęceniem.

Gangeswyplułpeta,otarłustadłonią.

-Niepróbujsztuczek,mały.Mytumamyswoichludzi.

-Wcałymśródmieściu?-wyrwałosięPawłowi.

PotwarzyGangesaprzemknęłocośnakształtuśmiechu.

-Niekoniecznie,synku-powiedziałdziwniełagodnie.-Aletutaj

background image

akuratjestterenRyżego.Zapamiętajiniepodskakuj.Możeszstracić

teswojeśliczneząbki…

-Dołożyć?-denerwowałsięopryszek.

Pawełzaciąłusta.„Trzebatowszystkorozważyć-pomyślał-nie

miałempojęcia,żetakierzeczyzdarzająsięwmieście”.Wyjąłz

kieszenicałyutarg.Spokojnie,choćczułnapalcachciężkiespojrzenia

obuzłodziejaszków,odliczyłpołowę.

-Proszę.

-Serdecznedzięki!—Gangesbłyskawicznieschowałpieniądzedo

kieszeni.-Polecamysięnaprzyszłość!Zadra,jużjestnastępny

małolat!

Pawełoddalałsięszybkimkrokiem.Niezamierzałnigdywięcejsiętu

pokazywać.Wkieszenimiałdrobnąkupkębrzęczącegobilonu.

Wystarczynamlekoibułkę.Tylkonatyle.Amaprzecieżdługdo

oddania.Nie,niemożezrezygnować.Cośtrzebawymyślić,aleco?

69

-Ruszczyk!-wykrzyknąłradośnie.,,Tak,pójdęwtowarzystwie

Ruszczyka!WobecnościdorosłegoczłowiekatemętyRyżegonie

będąmiałyodwagizaczepiać!”

Nadziałcepojawiłsiępotrzeciej.Liczyłnato,żestaregomożedziś

niebędzie.Alebył.Itoniesam.Pomiędzykrzakamimalin

przemykałajakaśniedużapostaćzblondogonkiemspiętymgumką.

„Pokiegolichaprzywlókłtujakieśdziewczynisko!”-zżymałsię

Pawełzwalniająckroku.Altankęnadziałcetraktowałjużjakwłasną

zdobycz.Niechętniedzieliłsięniąnawetzprawowitymwłaścicielem,

acodopierozjakąśfrygą.

-O,Paweł!-ucieszyłsięRuszczykzsuwającplecionykapelusznatył

głowy.-Jużmyślałem,żeomniezapomniałeś!

„Akurat!-pomyślałchłopiec.-Jesttojedynemiejscenaziemi,o

którymwobecnejchwilitrudnozapomnieć!”

-Dzieńdobry!-powiedziałgłośno.-Trzebaprzystrzycżywopłot,bo

jużpowyłaziłyzniegojakieśnieproszonegałęzie!-Chciałbyć

background image

użyteczny,pomocny.Byletylkoniemusiećsięwłóczyćpoupalnym

mieściewsmugachspalin.

-Mamygościa-staryzwróciłsiędodziewczynkiwsukiencejak

kawałeknieba:zielonobłękitnej.

Pawełniewidziałnigdymorza,dlategokolorsukienkiskojarzyłmu

sięzodcieniemniebapoburzy,gdyjużodpłynęłychmuryizajaśniało

słońce.

Dziewczynkawysunęłagłowęukrytądotądwgąszczumalin.

-Królik!-zdziwiłsięPaweł.

-Jakikrólik?-Ruszczykniemógłwiedzieć,żetedzieci

70

jużsiękiedyśspotkały.-TojestZuzanka,córkapilota.Zjejojcem

znamysię…-staryprzerwałliczącwmyślach-zetrzydzieścilat.

Kiedygopoznałem,byłchłopcemchybawtwoimwieku…

-Cześć!-powiedziałaZuzankapakującdoustgarśćrozmiękłych

owoców.-Poznajęcię.Byłeśnalotnisku.

Pawełskinąłgłową.Apotemszybko,beznamysłuspytał:

-Czytwójtatolatado…Madrytu?Zuzankaoblizaławargi.

-Pewnie!Latawyłącznienatrasachzagranicznych.Zawszemicoś

przywozi…tęsukienkę!-okręciłasięwdzięcznieruchembaletnicy.

Chłopiecmiałochotępotarmosićjązatenkońskiogonek.Pociągnąć

tak,żebyzabolało.Denerwowałogotokobiecekrygowaniesię,

pewnośćwgłosieikompletnaobojętnośćnawszystko,coniejest

przywiezione„stamtąd”.

-GłupiKrólik!-wymamrotałodwracającsięnapięcie.

Dziewczynkaniedosłyszałaepitetu.Ruszczyktak.Spojrzałuważnie

naszczupłąsylwetkęchłopcazchlebakiemizamyśliłsię.

-Weźsekatoriprzystrzyżżywopłot-powiedziałpochwili,

wachlującsiękapeluszem.-Mniejużsiłniestarczanatęcałąrobotę!

Zuzanko,gdziejestkompot,którydałanamtwojamama?

-Wkoszyku.Przynieść?

-Tak.Itrzyszklanki.

background image

-Dlaniegoteż?-Zuzankazatrzymałasięwpółkroku.-Mamanicnie

mówiła…

-Jestnaszymgościem-spokojnieodparłstary,przysiadającnaławce

wcieniugruszy.

71

Dziewczynkaodeszłapodskakując.

Mężczyznaoparłgłowęochropowatypień.Przymknąłoczy.

Wiedział,żejegotygodniesąpoliczone.Tygodnie,amożedni?Kto

wie?Tojeststrasznachoroba,któragozżera,straszna.Aleniewolno

niczegoposobiepokazać.Pókisiłstarczy,będzietuprzyjeżdżał,choć

coraztrudniej.Późniejzostanietam,wbloku,samjakpalec.Itrzeba

sięztympogodzić.Słyszałszczęksekatorarówny,miarowy.

„Dlaczegopodobamisiętenchłopiec?-zastanawiałsięleniwie.-

Oszukujemnie,topewne.Inajwyraźniejnocowałwaltance.

Gospodarzzawszepozna,żecośjestnietak:przesuniętydywanik,

koczłożonyzielonąstronądogóryikubełpolewejstroniedrzwi.Tak

tojużjest.Gospodarzpozna.Aledlaczegooszukuje?Uciekł?

Zapewne…tylujestterazuciekinierów…”

-DziadkuLeonku,kompot!-wesołygłosrozbiłgąszczniewesołych

myśli,rozpędziłchmuręsmutku.-Zbrzoskwiń!

-Gdziemamaterazdostałabrzoskwinie?Dziewczynkapostawiłatrzy

szklanki.Dwiedużeijedną

mniejszą,pomusztardzie.

-Tozpuszki.Tatoprzywiózł.Pilotowałwycieczkowyczarterna

Majorkę.

Starywolnootwierałciężkiepowieki.Bólpowracałnieuchronnie.

-Majorka?

-Baleary,Hiszpania!-Zuzankaostrożnierozlewałagęstypłyn

pachnącysłońcempołudnia.

Szczęksekatoraumilkł.Pawełzastygłznarzędziemwdłoni.Słyszał

wesołyszczebiotKrólika.Każdesłowo.Toobce-

72

background image

„czarter”-też.Terazdopieroprzypomniałsobie,kiedypadłozust

ojca.Tobyłowtedy,gdyoglądaliprospektywycieczek.Mama

wołała:„Chcętam,gdzieniebędziestraszliwegoruchu

samochodowego,gdziejesttylkoplażaisłońce!MożenaMajorkę,

Stachu?”Spojrzałwtedynaniązamyślonyipowiedział:„Tojest

niewygodnyprzelotczarterowy,tylkonawyspę.Chcębyćna

kontynencie,potrzebnymichoćdzieńwMadrycie,stolicykraju”.

Pawełnachwilęprzestałoddychać.Wtedynieinteresowałagota

wymianazdań.CogoobchodziłajakaśMajorka,októrejnawetnie

wiedział,gdzieleży.Ateraz?

-Paweł!-rozległosięwołanie.-Chodźtu,mamypysznykompot!

Najchętniejbyodmówił,alejużoddawnaczułssaniewżołądku.Był

zwyczajniegłodny.Podchodziłniechętnie,jakośtakbokiem,nogaza

nogą.

Zuzannasiedziałanależaku.Jejkońskiogonsięgałpleców.Zgłową

odchylonądotyłułykałasłodkipłyn.

-Masz-powiedziałapodającmuszklaneczkępomusztardzie.

-Nie,tojestdlamnie-sprostowałRuszczyk.-DlaPawłajestduża.

Zuzankazezłościąodstawiłamusztardówkę.

-Jaksobiechcecie!-powiedziaławstając.Ijużjejzielonomorska

sukienkamigaławśródszpalerumalin.

Pawełociągającsięzająłopróżnionemiejsce.Sekatorodłożyłna

stolik.

-Proszępana…cotoznaczy„czarter”?Ruszczykodstawił

szklaneczkę.

-Czartertookreśleniehandlowe.Inaczejwynajęcie

73

lub…wydzierżawienieczegoś.Przeważniedotyczystatkówi

samolotów.Naprzykładjakieśbiuropodróżychceprzewieźćdużą

ilośćosóbdomiejscowości,gdzienielatająsamolotyrejsowe.Wtedy

wynajmuje,czyliczarterujesamolotzobsługą.Jasne?

-Tak.CzypanznawszystkichpilotówzOkęcia?-Pawełnieumiał

background image

uporaćsięzowocembrzoskwinizajmującymdnoszklanki.

-Kiedyśznałem,dziśjestwielunowych.Dlaczegopytasz?

-Chciałbympoznać…takiego,colatadoHiszpanii.

-OjciecZuzankiczasemtamlata,on…-grymasbóluprzemknął

przezprzeoranązmarszczkamitwarz.-Proszęcię-głosstarego

brzmiałobco,chrapliwie-przynieśmizaltanytakągranatową

saszetkę…zzamkiembłyskawicznym.

Pawełodstawiłszklankę.Przestraszyłsię.Twarzstarego

przypominałateatralnąmaskę.Naczołoiodkrytąszyjęwystąpiłymu

grubekroplepotu.

-Copanujest?

-Proszę…przynieś…

Pawełpoderwałsięjakoparzony.Wpadłdoaltanki,zrozpędu

przewracająckubeł.Wzrokiemogarnąłwnętrze.„Gdziejestta

saszetka?”Przerzucałjakieśłachy,starespodnie,przepoconąkoszulę.

Wreszciedostrzegł.Leżałakołoumywalni.Chwyciłdziwiącsię,że

jesttakaciężka.Palcaminamacałszkło.Jakieśszklanerurkiczy

fiolki.

-Zostawmniesamego…nachwilę-usłyszałszeptpanaLeona,gdy

kładłostrożnienastolegranatowykawałsatynybrzęczącydelikatnie,

jakbrzęczymucha.

74

Pawełnieruszałsięzmiejsca.

-Ale…możeja…

OczyRuszczykabyłystraszne:mieszałosięwnichzniecierpliwienie,

bóliprzeogromnecierpienie.

-Powiedziałem…

Pawełodwróciłsięgwałtownieipobiegłwnajdalszykątogrodu.Już

nigdy,przenigdyniechciałbyoglądaćtakichoczu.Siedział

przykucniętypomiędzykępamimakuowrzosowychpłatkach.Ich

kolorprzywodziłnamyślmaminyszal.Długi,jedwabny,zfrędzlami.

Nosiłagorzadko,wuroczystychchwilach.Otulałanimszyję,awtedy

background image

kontrastowałwspanialezjejjasnymiwłosami.Miałatakiemiękkie,

delikatnewłosy.Jakprzędza.Pawełzdumiałsię,żeużyłwmyśli

słowa„miała”.Więcjakto?Takmówisięoumarłych,oludziach,

którzyodeszlinazawszeinigdyjużniepowrócą.

-Przecieżonawróci!Bożeświęty,wróci!Wewtoreklubczwartek.

Musiwrócić!—szeptałzustamiwtulonymiwjasnyfioletpłatków.-

Inaczejbyćniemoże…niezostawimniesamego!Dlaczegomiałaby

mniezostawić?Ajajątakkochałem,takkochałem…

Zponurychjakmrokmyśliwyrwałgoszelest.ToZuzan-ka.Stała

obokzpobladłątwarząprzestraszonegoKrólika.

-Co…costałosiędziadkowiLeonowi?

Pawełpowoliwracałodwspomnień.Puściłłodygęmaku.Zakołysała

sięgubiącpłatki.

-Chybajestbardzochory…niewiedziałaś?Dziewczynka

zaprzeczyłaruchemgłowy.

-Bojęsię.

-Chodź!-Pawełwstałiwziąłjązarękę.Samzdziwiłsię

75

tymnieoczekiwanymgestem.Zuzannanieprotestowała.Szła

posłuszniewąskąścieżynąwzdłużścianyliścidzikiejróży,dziecinna

iprzestraszona.-Trzebagozapytać…możecotrzeba…

Starysiedziałpodgruszą,tamgdziegozostawili.Kolorywróciły,

twarzprzestałabyćmaskąarlekina.Tylkooczymiałprzymknięte.

-Jesteście…-Pomachałsłabodłonią,aleoczunieotworzył.

Pawełskręciłwstronęaltany.Wziąłkubeł,jużpusty,ipobiegłpo

wodę.Kranbyłnazewnątrz.Nieomalbiegiemwróciłzpełnym

wiadrem.Ostrożnieniosącporcelanowykubek,któryprzyjemnie

ziębiłpalce,podszedłdoRusz-czyka.

Przyjąłzwdzięcznością.Długopiłniebacząc,żekroplespływająmu

nakoszulę.

-Tolepszeniżkompot-powiedziałnormalnymgłosem.—

Przestraszyłaśsię?

background image

Zuzankawydęławargi.

-No…trochę.

-Idź,pobiegaj.

Oddaliłasięchętnie.Pawełzostał.

-Pójdziepandolekarza?-spytał.Staryuśmiechnąłsiękątemwarg.

-Sąchoroby,naktóreniemalekarstwa.Tamojajestwłaśnieztego

gatunku.NiemówotymZuzance.Niemównikomu…

Pawełskinąłgłową.Byłomusmutno.NiepoprosiRusz-czykao

pomocprzysprzedażybutelek.Niemasensu.Bezmyślniedłubał

patykiemwtrawie.

76

-Proszępana…-zacząłiurwał.

-Chciałeśocośspytać?Maszproblemy?-Ruszczykpochyliłsięnad

blatem.Byłtodrewnianystółnakrzyżakach,własnejroboty.Szaryod

deszczu,pełenzadziorówisęków.-Nocowałeśtuwaltance,prawda?

Pawełczuł,jakmukrewuderzadoskroni.Poczerwieniał,niemógł

złapaćtchu.Milczał.

-Słuchaj,chłopcze.Niewiem,jakiemaszkłopoty,alemożeszmi

zaufać.Razemznajdziemywyjście.Wżyciutrzebakomuświerzyć.

Choćbyjednejjedynejosobie.Nawetzupełnieobcej,jeślitylko

poczujesz,żeniejestciobojętna.Iżetwójlosniejestjejobojętny.

Pamiętaj,zawszetakiktośsięznajdzie…

Chłopiecprzygryzłwargi.„Powiedzieć?Nie,tozbytryzykowne.

Zaczniemnieprzekonywać,żenależywrócićdodomu.Jesttakstary

jakbabciaizapewnemyśliwtensamsposób.Chociaż…”

-Może…kiedyśpanupowiem.Dzisiajjeszczenie.Ruszczykznów

oparłgłowęopień.Stadkowróblizerwało

siędolotu.Podziobanagruszkapacnęłaoboknatrawę.

-Dobrze.Jakchcesz.Nieponaglam,niemamdotegoprawa.

Chciałemtylkopowiedzieć,żenigdyniejesitak,żebyniebyło

wyjścia.Nigdy.Amoże…potrzebujeszpieniędzy?

Pawełdrgnął.Jeszczejakpotrzebował.Głódmocnodawałmusięwe

background image

znaki.Adwiebrzoskwinie,nawetzMajorki,niewielepolepszyły

sytuację.Dossaniawżołądkuprzyznaćsięniehonor.Adobraku

pieniędzy?

-Zbierałembutelki-wymruczał,boczuł,żestaremunależysięchoć

cieńwyjaśnienia.-Aletamjesttakamafia

77

sycylijska,któraodbierapołowęzarobku.Zębyich!-zmełłwustach

brzydkiesłowo.

Ruszczykuśmiechnąłsię.Wyglądałjużzupełnienormalnie,tylkoten

cieńwkolorzepopiołuspływającybruzdamiodnosadopodbródka…

-Mafia,powiadasz?Lepiejichzostawwspokoju.Wkońcumilicja

sięnimizainteresuje.Jakchcesz,mogęciępolecićdopomocy

bufetowejnalotnisku.Nadwie,trzygodziny…

Pawełucieszyłsię.

-ItakmuszębywaćnaOkęciu.Wkażdywtorekiczwartek,kiedy

lądujeMadryt.-Powiedziałwięcej,niżchciał,aletakjakośwyszło.

Trudno.

Ruszczykkiwnąłgłową.Przyjąłwyznaniechłopcajakbynigdynic.

-Bufetowamakłopotyzpomocnikami.Trzebapozmywać,wytrzeć

talerze,takietamzajęcie…nieoficjalne.Wieszchyba,żedzieciw

twoimwiekuniewolnozatrudniać.

-Wiem.Alemuszęoddaćstówę.Itoszybko.Długhonorowy,pan

rozumie?

Rozumiał.Toiwieleinnychspraw.Nażyciepatrzyłzperspektywy,

jakądajenieuleczalnachoroba,októrejsięwie,żezabija.

*

Uciekał.Bardzoszybko,choćnogiledwiesięporuszały.Czułna

plecachoddechścigającego.ChybatobyłGanges.Amożenawetsam

Ryży.Napastnikznajdowałsiętuż-tuż.Pawełparłnaprzódz

determinacją.Taksięwalczyożycie.Jeszczejedenkrok,jedenzwód

ibramarosnącawoczachzbawcząplamą.Tamjestbezpiecznie,tam

niczłegospotkać

background image

78

goniemoże.Nagle…jakiśłoskotprzeszywapowietrze.Tostartujący

samolot.Lekkasylwetazniebieskimżurawiemnauniesionymwgórę

ogonie.Pawełczuje,żenogimumiękną,żenieruszyanistopą,ani

kolanem.Paraliż.Znówhałas.Sypiesięszkło.Pawełsiadanałóżkuz

sercemłomoczącymcałąperkusją.„Tobyłsen!Tylkosen!”Oczyz

trudemprzebijająciemność.Ktośjestwaltance.Zaczaiłsięwkącie,

nierozświetlonymnawetpłomykiemzapałki.Jesttam,oddycha,

szeleści.Chłopiecczuje,jakmuwłosyprzylepiająsiędospoconej

skóry.Tostrach.Przemożnystrachparaliżującymózgiserce.Nogii

ręce.Wszystko.

Cośtrzasnęłoizarazrozległsiędzikiwrzask.Obłycieńzaczął

tańczyćwsłabymświetleksiężyca.Tocośbyłowalcowate,śliskiei

błyszczące.Jeśliwłosyrzeczywiściestajądęba,totowłaśnie

przydarzyłosięPawłowi.Czułsuchośćwustachimokrypotna

rzęsach.Siedziałjaksparaliżowany.Nowydzikiwrzaskprzeszył

uszy.Cośwrzeszczałokrótkoidziko,miotałosięitańczyłoobijająco

stolik,wywracającsprzęty.Pawełprzełknąłślinęisięgnąłpolatarkę.

Palecniemógłtrafićnaprzycisk,ślizgałsiępometalubezradnie,

nieprecyzyjnie.Wreszcie!Snopświatławyłowiłówmiotającysię

kształt.Toplastykowykubełprzewróconydnemdogóry.Awjego

środkuuwięzłocośżywego.

-Szczur!-Pawełpodkuliłnogi.Alewtymsamymmomencie

przypomniałsobiezdarzeniezubiegłejnoc>-Albokot!Przewrócił

nasiebiewiaderkoitera/,siedziuwięziony!-Chłopiecwstał.Nogi

miałjakzwaty.Przykucnąłidelikatnieposkrobałplastykową

powierzchniękubła.

-Kici,kici…

79

-Miauuu!-wrzaskbyłtaki,jakbywśrodkusiedziałniejeden,ale

jedenaściezdziczałychkotów.

Pawełpołożyłlatarkęnałóżkutak,byświatłozniejpadające

background image

oświetlałoczęśćpodłogi,ramęokiennąiczerńnocyzaotwartym

fragmentemlufcika.Ostrożnieuniósłkubeł.No,tak.Tobył

wczorajszygość.Szarydachowieczciemniejszymipręgamina

głowie.Zjeżony,przerażonyizapewnegłodny.KuzdumieniuPawła

nieuciekł.Siedziałzpodwiniętymogonem,czujnienastawionymi

uszamiiszerokootwartymiżółtymioczami.

-Maszzamiarmniestraszyćconoc,Maciek?

Kotanidrgnął.PięknyposągstarożytnegoEgiptu.Tylkooczy

zmieniłybarwęnazielonkawą.

Pawełostrożnierozwinąłpapierzrybą.Tąsmażoną,którązostawił

muzobiaduRuszczyk.Niebyłpewny,czytojestto,cokotylubią

najbardziej.Alemlekaniebyłonawetnalekarstwo.

Kotnierzuciłsięnajadło.Ostrożniepowąchał,ruszyłłapą,odsunąłi

znówprzybliżył.Jegoogonkolorupopiołuporuszałsięjakwahadło.

Pawełprzesunąłlatarkętak,bynieświeciławprostwoczyzwierzęcia.

Samznalazłsięwpółcieniu.Czekał.Wreszcieusłyszałdelikatne

mlaskanie,szelest

papieru.

-Wcinajstary,wcinaj!Jateżbywamgłodny!

Kotchybanielubił,jaksiędoniegomówiło.Przestałtarmosićrybęi

spojrzałnaPawła.,Wjegożółtychjaknagietkiślepiachwidniał

wyrzut.

-Wporządku,Maciek,jateżnielubię,kiedymniebabciapyta

podczasobiadu,czymismakuje.Gdybyminiesmakowało,tobymnie

jadł,nonie?

80

Kotrazczydwapotarmosiłrybiszkieletirozdziawiłpaszczę,

ukazującrządostrychjakszpileczkizębów.

-Śpimy,Maciek?

Trudnobyłooczekiwaćodpowiedzi.Zwierzęniepozwoliłozbliżyć

siędosiebie.Ożadnymgłaskaniupopielatejjakdymzpapierosa

sierściniemogłobyćmowy.Kotzwinąłsięwkłębek,wsunąłdo

background image

pyszczkakoniecogonaiwyraźnieczekał,byczłowiekwreszciezgasił

topiekielneświatło.

Pawełdomyśliłsię,ocochodzi.Szczęknęłalatarka.Nastałacisza.

Przezjakiśczasobajwsłuchiwalisięwewłasneoddechy-potem

zmorzyłichsen.

KiedyrankiemPawełotworzyłoczy,kotajużniebyło.Jedynie

przewróconykubełiresztkarozlanejwodywskazywały,żeniebyłto

tylkosen.Chłopiecniespieszyłsię.Niemusiałuciekaćzaltankijak

złodziej.Ruszczykmilczącoprzystałnajegonocowanie,choć

uprzedził,iżniejesttodobrzewidzianeprzezsurowekierownicwo

ogródkówdziałkowych.Alewszelkieobostrzeniasąpoto,byjew

raziekoniecznościomijać.

Burzarozszalałasięnadobre.Nadszklanymdachemlotniskarazpo

razprzelatywałyostrebłyski,atużponichrozlegałsiętrzask,huki

głuchedudnienie.Ludziezbiciwgromadkękoczowalinawalizkach.

PrzerwanoodprawępasażerówdoKolonii,głośnikchrypiałcośo

opóźnieniachMoskwyiPragi.Prawdziwykataklizm.Zbliżałasię

jedenastadwadzieściainależałoprzebieckilkadziesiątmetrówdo

pawilonuprzylotów.Pawełobserwowałprzezszybę,jakfaledeszczu

chluszcząwzbłękitniałyasfalt.Takchybawyglądatajfunalbo

tornado.

81

-PrzylotsamolotuzMadryturejstrzystadwajestopóźniony.

Następnykomunikatpodamyzaczterdzieścipięćminut!-głos

spikerkibyłmiłyimelodyjny,jakbyto,codziałosięzaszerokimi

oknami,zupełniejejniedotyczyło.

Znowuhukwstrząsnąłszybami.Gdzieśwgórze,napięterku,z

chrzęstemposypałosięszkło.Jakiśprzezzapomnieniepozostawiony

lufcik.

Pawełrozejrzałsiędookoła.Corobićprzeztenczas?Aha,prawda.

Masięzgłosićwbufecie.Alegdzietenbufet?

Zbufetembyłwiększyproblem.Znajdowałsięjużzaprzejściemdla

background image

pasażerów,wczęściniedostępnejdlaczłowiekabezbiletuipaszportu.

Przystojnymężczyznawmundurzewojskochronypograniczana

uporczywąprośbęPawławywołałbufetowąWronkową.

-JestemPaweł-powiedziałściskająckurczowochlebak,jakbyktoś

zamierzałmugoodebrać.-PanRuszczyk

powiedział…

Tęgakobietazdołeczkaminapoliczkachzasępiłasięnie

nażarty.

-Chłopcze,mniepomocpotrzebna,aletamniktcięnie

wpuści,chyba…

-Chybażeco?-niecierpliwiłsięPaweł.Liczyłnajakiśpoczęstunek

lubchoćniewielkąsumkęzaobiecanąpracę.Wbrzuchuorkiestra

grałamumarszaiażdziw,żenikttego

niesłyszał.

-Chodźiniczemuniezaprzeczaj,cokolwiekbyśusłyszał.

Pawełprzywarłdobokubufetowej.Rodzinnieobjęciprzeciskalisię

międzypasażeramioczekującyminaodprawępaszportową.Anad

szklanymdachemszalałaulewa.To

82

imożeprzysłowiowyłutszczęściaosłabiłyczujnośćmundurowych.

-Panieporuczniku-wdzięczyłasięWronkowąukazując

najpiękniejszedołeczki-pozwolipansiostrzeńcowiprzejść?Tylkomi

szklankipomyje,powyciera…Zośkaodwczorajnaurlopie,ajasama,

urwaniegłowy,gościewkolejceczekają…

-Aletylkoraz,paniLusiu,tylkoraz.Inapaniodpowiedzialność.Nie

takdawnowyławialiśmytakiegosamegozlukubagażowegodo

Tunisu.Zachciałosięsynkowidalekichpodróży…

-Coteż,panieporuczniku!-uśmiechbufetowejbyłrozbrajający.-

Tożtorodzina!PiotruśwcaleniemainteresuwTunisie,prawda,

Piotr?

Pawełzrobiłgrymas,którywniczymnieprzypominałuśmiechu.

-AlejasięnazywamPaweł-zaprotestował,gdyjużobojeznaleźli

background image

siępodrugiejstronieprzejścia.

Bufetowaniedbalemachnęładłonią.

-Cotam,wszystkojedno!Tujestzaplecze:woda,brudneszklanki,

ścierki…jalecędokontuaru,bokliencisięniecierpliwią!

Pawełniechętniezabrałsiędopracy.Zmywanienigdyniebyłojego

ulubionymzajęciem.Wdomuwymigiwałsię.jakumiał.Wkońcu

zawszerobiłatozaniegobabcia.Kiedyjeszczebyłamama-walczyła

oto,bypomagałwpracachdomowych.Apotem…

Mama.Znówzobaczyłjejjasnewłosy…inicwięcej.Walczącz

wrzątkiem,płynemdozmywaniaistertąbrudnychkufli,usiłował

wywołaćzpamięcijejrysy:oczy.nos.

83

usta.Nicztego.Zniknąłobrazkobiecejtwarzy,dotykdłoni,echo

głosu.Pustka.„Czytomożliwe?”-przeraziłsiętopiącrógścierki.Alenakliszypamięci
pozostałtylkocień.Negatyw.

Podwóchgodzinachniebyłojużśladubrudów.

-WylądowałsamolotzMadrytu,rejstrzystadwa!-megafonucichł,

byzamomentpowtórzyćinformację.

Pawełwjednejchwilicisnąłścierkęnastosczystychnaczyń.Spod

zlewozmywakachwyciłchlebakiwpadłdobufetu.

-Jajużmuszę…proszępani…

Bufetowaparzyłakawę.Zezręcznościąkuglarkinapełniała

aromatycznympłynemmałefiliżankizgrubegoporcelitu.

-Tyco,Piotruś?

-Jadosaliprzylotów.WylądowałMadryt.Mójtato

imama,panirozumie?

Zatrzepotałakrótkimipalcamijakserdelki.

-Teraz,kiedynajwięcejroboty?Poczekaj,samnieprzejdziesz,coja

mamztymipomocnikami!-Podałakawęinkasującsprawnie

należność.-Masztudwieście…-odliczyładwastuzłotowebanknoty.

-Leć!Pokażsięporucznikowi,któryciętuwpuścił.Niezapomnisz?

Skinąłgłową,pospieszniechwytającpieniądze.Niespodziewałsię

takiegozarobku.

background image

Alenietobyłowtejchwilinajważniejsze.Przecieżwylądował

Madryt!

*

Burzaprzeszła.Tylkogdzieśnazachodziebłyskałojeszczei

przetaczałysiędalekie,cichnącegrzmoty.Deszcz

84

zulewyzmieniłsięwjednostajnyszeleszczącygradkropel.Paweł

sprintempokonałniewielkąodległość,aleitakwpadłdohali

przylotówzmokrągłowąiciemnymiplamamiwilgocinaramionach.

Pasażerówzmadryckiegorejsujeszczeniebyło.Zatooczekujących

sporo.Plątałsiępomiędzynimipodskakując,bylepiejdojrzeć,co

działosięzaochronnąszybą.Każdybydziśzwróciłnaniegouwagę.

Nietylkotychdwóchmundurowych.Staliuwejściaprzeczesując

ludzkąciżbęuważnymzawodowymspojrzeniem.

-Ten?

-Podobny.-Milicjantukradkiemzerknąłnamałąfotografięwyjętąz

kieszenimundurowejbluzy.

Pawełniewidziałnikogoiniczego.Zdenerwowanydonajwyższych

granic,uwagęskupiłnatym,codziałosiępodrugiejstronieoszklonej

górąściany.

-Dokumentypoproszę-czyjśsuchygłoswyrwałgozkontemplacji.

Właśnieruszyłataśmapodającabagaże.

-Co?

-Maszlegitymację?

Pawełzamrugałpowiekami.Niebyłprzygotowanynatakąsytuację.

Niepomyślał,żenależysięzabezpieczyć,opracowaćjakąś

wiarygodnąwersję.Byłnowicjuszem.Towszystko.Grzebałw

chlebaku,zupełnieniezdającsobiesprawyzpowagisytuacji.

Legitymacjęmiał,naturalnie.

Plutonowyuważnieprzejrzałtekturkęzpieczęciąszkołypodstawowej

imieniaStefanaJaracza.

-Ten?

background image

-Tak.Pójdzieszznami.

Pawełterazdopieropoczułsuchośćwustach.

85

-Ja?Dlaczego?Czekamtunaprzylotrodziców.Samolotem,z

Madrytu.

Milicjanciwymienilispojrzenia.

-Poczekaszgdzieindziej.

Pawełszarpnąłsię,próbującdaćnurawnajwiększąludzkąciżbę.

Silnarękaudaremniłaucieczkę.

-Spokojnie,mały!-głosfunkcjonariuszabyłjakbymniejuprzejmy.

Zatochwytsprawny,wyuczony,niezawodny.

Pawełoczymapełnymiłezprzesuwałpotwarzach,włosach,

sylwetkachwychodzących.Prowadzonydoradiowozu,jużsięnie

wyrywał.Tylkowciążodwracałgłowę.Możestaniesięcud,ojciec

porzucibagażiwyratujesynazopresji.Aleniktpodobnydoojcanie

przyleciał.

Wózruszyłbłyskawicznie.Pawełsiedziałpomiędzymilicjantami,a

łzyjakgrochspływałymupopoliczkach.Nieniepokoiligo.Onicnie

pytali.Wieźlitam,dokądnakazywałobowiązek.

WtymdniuporazpierwszywswymtrzynastoletnimżyciuPaweł

zaznajomiłsięzwnętrzemMilicyjnejIzbyDziecka.

*

-Nazwisko?

-Brent.

-Imię?

-Paweł.

-Ilemaszlat?

Wzrokomiataprawiepustypokój.Jasnopomalowaneściany,

zakratowaneokno.Przystolikusiedzikobietawmundurzez

dystynkcjamikapitana.Mazmęczonątwarz,

86

kurzełapkiwokółoczuiwłosykolorukasztana,mocnoprzetykane

background image

siwizną.

-Dlaczegouciekłeśzdomu?

Pawełmilczy.Comapowiedzieć?Przecieżsamdobrzeniewie,

dlaczegoopuściłdom.Babciagozamknęłanaklucz.Czytojest

dostatecznypowód?

Kobietacierpliwieczeka.Przeztenpokójprzewinęłysięjużsetkitak

samomilczącychchłopcówidziewczyn.Malizłodziejaszkowie

dopierostartującywtymfachu,początkującenarkomankioszklistych

oczachileniwychruchach,dziewczynyzpijackichrodzinszukające

naulicachwytchnieniaoddomowychawantur,poszukiwaczeprzygód

iskarbów.Uciekinierzy.

-Czywiesz,żebabciaodchodziodzmysłów?

-Idlategozamknęłamnienaklucz?-wybuchnąłzezłością.

-Niemogładaćsobieztobąrady.Wciążznikałeśnadługiegodziny.

Dlaczego?

Milczałzespuszczonągłową.Przecieżitakniezrozumie.Dorośli

niczegonierozumieją.Dlanichnajważniejszesąpozory:

uporządkowanydom,posiłkiostałejporze,czysteuszyiskarpetki.A

cowśrodkuczłowieka?Wduszy?Cotokogoobchodzi.Można

konaćztęsknotyzaciepłemczyjejśdłoni,zadotykiemust.Można

świradostawaćodczekania,nie,toniejestważne.Bylebyćwdomu

ooznaczonejporze.Wtedygra.WtedyjestO.K.

Kobietaniespuszczałaokazpłowejgłowychłopca.Wiedziała,co

szalejepodtąwąskosklepionączaszką.Jakietreścigalopują,jakie

sądywydajezbuntowanyumysł.Nieponaglała,cierpliwieczekając,

ażopadnąpierwsze

87

-Ja?Dlaczego?Czekamtunaprzylotrodziców.Samolotem,z

Madrytu.

Milicjanciwymienilispojrzenia.

-Poczekaszgdzieindziej.

Pawełszarpnąłsię,próbującdaćnurawnajwiększąludzkąciżbę.

background image

Silnarękaudaremniłaucieczkę.

-Spokojnie,mały!-głosfunkcjonariuszabyłjakbymniejuprzejmy.

Zatochwytsprawny,wyuczony,niezawodny.

Pawełoczymapełnymiłezprzesuwałpotwarzach,włosach,

sylwetkachwychodzących.Prowadzonydoradiowozu,jużsięnie

wyrywał.Tylkowciążodwracałgłowę.Możestaniesięcud,ojciec

porzucibagażiwyratujesynazopresji.Aleniktpodobnydoojcanie

przyleciał.

Wózruszyłbłyskawicznie.Pawełsiedziałpomiędzymilicjantami,a

łzyjakgrochspływałymupopoliczkach.Nieniepokoiligo.Onicnie

pytali.Wieźlitam,dokądnakazywałobowiązek.

WtymdniuporazpierwszywswymtrzynastoletnimżyciuPaweł

zaznajomiłsięzwnętrzemMilicyjnejIzbyDziecka.

-Nazwisko?

-Brent.

-Imię?

-Paweł.

-Ilemaszlat?

Wzrokomiataprawiepustypokój.Jasnopomalowaneściany,

zakratowaneokno.Przystolikusiedzikobietawmundurzez

dystynkcjamikapitana.Mazmęczonątwarz,

86

kurzełapkiwokółoczuiwłosykolorukasztana,mocnoprzetykane

siwizną.

-Dlaczegouciekłeśzdomu?

Pawełmilczy.Comapowiedzieć?Przecieżsamdobrzeniewie,

dlaczegoopuściłdom.Babciagozamknęłanaklucz.Czytojest

dostatecznypowód?

Kobietacierpliwieczeka.Przeztenpokójprzewinęłysięjużsetkitak

samomilczącychchłopcówidziewczyn.Malizłodziejaszkowie

dopierostartującywtymfachu,początkującenarkomankioszklistych

oczachileniwychruchach,dziewczynyzpijackichrodzinszukające

background image

naulicachwytchnieniaoddomowychawantur,poszukiwaczeprzygód

iskarbów.Uciekinierzy.

-Czywiesz,żebabciaodchodziodzmysłów?

-Idlategozamknęłamnienaklucz?-wybuchnąłzezłością.

-Niemogładaćsobieztobąrady.Wciążznikałeśnadługiegodziny.

Dlaczego?

Milczałzespuszczonągłową.Przecieżitakniezrozumie.Dorośli

niczegonierozumieją.Dlanichnajważniejszesąpozory:

uporządkowanydom,posiłkiostałejporze,czysteuszyiskarpetki.A

cowśrodkuczłowieka?Wduszy?Cotokogoobchodzi.Można

konaćztęsknotyzaciepłemczyjejśdłoni,zadotykiemust.Można

świradostawaćodczekania,nie,toniejestważne.Bylebyćwdomu

ooznaczonejporze.Wtedygra.WtedyjestO.K.

Kobietaniespuszczałaokazpłowejgłowychłopca.Wiedziała,co

szalejepodtąwąskosklepionączaszką.Jakietreścigalopują,jakie

sądywydajezbuntowanyumysł.Nieponaglała,cierpliwieczekając,

ażopadnąpierwsze

87

emocje.Miałaczas,doświadczenieiniezbędnąwiedzępsychologa.

Sekundymijały,wlokłysięminuty.Leczmiędzyniminiewytworzyła

siężadnawspólnanićporozumienia.

WreszcieniewytrzymałPaweł.

-Długotubędęsiedział?

-Dopókinieprzyjdziepociebiebabcia.Jużjązawiadomiliśmy.Wie,

gdziejesteś.

Chłopiecprzygryzłwargi.„Oczywiściebabciazabierzemniedo

domu.Znówzamknie…”

-Alejaitakucieknę!-wysapałzezłością.-Ucieknę!

-Możliwe.-Kobietaniewydawałasięspecjalniezmartwionatym

szczerymwyznaniem.-Bardzomożliwe.

Pawełzdziwionypodniósłgłowę.Spotkałysięszare,

rozgorączkowaneoczychłopcaibladoniebieskie,zmęczone,chłodne.

background image

-Znówmniezłapiecie?

-Naturalnie.Zatonampłacą.

Pawełporazpierwszysięuśmiechnął.Podobałamusiętaodpowiedź.

Itakobieta.

-Dużopłacąwmilicji?

-Taksobie.-KapitanSzczuckawestchnęła.-Jakdorośniesz,

zapraszamywnaszeszeregi.

-Uciekinierówteżbierzecie?

-Byłychuciekinierów!-uśmiechopromieniłzmęczonątwarz.-Za

dziesięćlatsambędzieszsięśmiałnawspomnienieprzygódz

dzieciństwa.

Tak,mogławtensposóbrozmawiaćzchłopcemsiedzącym

naprzeciwko.Jestnajwyraźniejjednymztychpiskląt,którezbyt

wcześniewychyliłosięzgniazda.Właściwie

88

pokierowanewyjdzienaludzi.Macharakter,topewne.Narazie

zbuntowany,przekornyinieufny.Białakarta,naktórejloswypisze

wielkieTAKlubwielkieNIE.Nadtymwartopopracować.

Wszedłniższyszczeblemfunkcjonariusz.Miałokrągłątwarzpodobną

dofutbolowejpiłki.

-Obywatelkokapitanie,meldujęsięzbabcią.

Ustakobietydrgnęły.Chybabyłojakieśdrobnepotknięciewtym

służbowymmeldunku.Niezwróciłajednakuwagi.

-Prosić.

Babciabyłachybajeszczemniejsza.Ibardziejsiwa.Zapłakane

czerwoneoczyitasamastarawysłużonatorbanazakupy.Pawłowi

ścisnęłosięserce.Wpierwszymodruchuchciałpędzić,przytulićsię

doszarejbluzki,wtopić,posłuchaćspokojnegorytmuserca,jak

wtedy,gdybyłmalutki.Odwróciłsięnastołkuizamarł.Drobne

dłoniestaruszkiuniosłysięwgórę.Zoczulunęłyłzy.Przerywanym

głosemwykrzykiwałapiskliwie:

-ZacopanBógmnietakpokarał?Paweł,czytyniemaszrozumu?

background image

Ludzie,cojatakiegozrobiłam,żebymnietakkarać?Zajakie

grzechy…

KapitanSzczuckalekkouniosłasięzmiejsca.Jedenrzutokaw

kierunkuchłopcaupewniłją,żesytuacjastracona.Miałazazłe

staruszcejejniewczesnebiadolenie.Nietaknależypozyskiwaćczyjąś

miłość,zaufanie.Leczzdrugiejstrony…czegóżmożnawymagaćod

nieszczęsnejstarości,taksamoporzuconejiskazanejnawieczny

strachożyciewnuka.Dważycia,dwanieszczęścia,dwietragedie.

Aleonamusiwalczyćochłopaka.Iniedlatego,żejejzatopłacą.

89

Takiwybrałazawód:nawracaniegrzesznikównawłaściwądrogę.

Jedenasteprzykazanie:pomóżbliźniemuswemu,ozapłatęnieproś.

-Paweł,wyjdźnachwilęnakorytarz,dobrze?Chłopiecwolno

podnosiłsięzestołka.Wbiłwzrok

wdrzwi.Wgłowiezaświtałamyśl.

-Nicztego!-uśmiechnęłasięSzczucka.-Stądniezwiejesz,pilnują.

Pawełwścieklebłysnąłokiem.„Mózgmiprześwietlaczyjak?”Minął

płaczącąstaruszkęibezsłowawyszedłna

korytarz.

-Proszę,niechsiępaniuspokoi-poprosiłamilicjantka,podsuwając

staruszceszklankęwodyzsyfonu.Upiłajakptak.Maleńkiłyczek.Za

oknamiwciążstałupał.Wzmatowiałympowietrzuunosiłysię

drobinykurzu.Wielkastaraakacjazwieszałasmętnieumęczone

słońcemliście.Ciszęprzerywałobrzęczeniemuchy.-Trzeba

zrozumieć

chłopca.

Staruszkaotarłaoczymokrąchusteczką.Wjejwzroku

byłomorzesmutku.

-Zostawiligo.Rodzice.Cojamamrobić?Corobić?

-Tak,wiem.Alewidzipani…onimająjeszczeważnepaszporty,

mogąwkażdejchwiliwrócić.Notujemycorazczęściejtakie

wypadki.Zaczepiąsięgdzieś,popracują

background image

iwracają-

-Tozięć!Jegowina!Córkanigdyby…-znówłzypłyną

ciurkiempopomarszczonychpoliczkach.

_Nieczasterazszukaćwinnego,tonamnicnieda.Chłopcu

potrzebnyjestdom.Iproszęgoniezamykaćnaklucz.Toogranicza

jegowewnętrznąpotrzebęswobody.

90

-Tożonmazadużotej…jakpanimówi,swobody!Całymidniami

gdzieśsięwłóczy,nanocdodomuniewraca…

KapitanSzczuckawzdycha.Ileżonajużtuwidziałatakichsamych

zmaltretowanych,zapłakanychtwarzy.

-Ajednakproszęzaufaćidaćchłopcudrugąparękluczy.Pozatym

należałobygoczymśzająć,zainteresować.Jestwmieścieakcja,która

sięnazywa„Nieobozowelato”.Mógłbytamgraćwpiłkę,chodzićna

basen.Możemywtympomóc…

-Czyjawiem?Ipieniędzyniema…tylkotamojarenta…

Milicjantkatłumaczy,przekonuje.Starakobietapotakuje,siąkaw

chustkę.Aleniezmieniazdania.Rozstająsięprzyjaźnie,alebez

porozumienia.

Gdywychodzą,Pawełpodnosisięzławki.Niezwiał.Niemiałcienia

szansy.

-Dowidzenia,Paweł!-KapitanSzczuckapodajemurękę.-Mam

nadzieję,żetuniewrócisz.

Chłopiecprzestępujeznoginanogę.Chcestądjaknajszybciejwyjść.

Jutropiątek.Potemsobota,niedzielaiponiedziałek.Wewtoreko

jedenastejdwadzieściapięćznówmusibyćnalotnisku.Ibędzie.

Dodomuwracająwmilczeniu.Wkuchnibałagan,niesprzątnięteze

stołupoporannymposiłku.Pawełwyjmujezkieszenistozłotych.

Kładzieobokpęczkapietruszki.

-Oddaję,copożyczyłem.Narazietyle.Więcejnigdyniewezmę.

*Nadziałcecichoijakośsmutno.Doszczętnieobjedzonekrzaki

malin.Gruszkijeszczeniedojrzały,majązielonosza-

background image

91

rąskórkę.Jestciemnyponuryranek.Wpowietrzuwisideszczi

pajęczenicirozciągniętepomiędzygałązkamiberberysu.Chwasty,

dawnonieplewione,zarosłypółnocnąstronęaltany,gdziezłotokap

pukarozcapierzonymipalcamigałęzidozakurzonegookna.

„GdziejestRuszczyk?-dziwisięPawełprzysiadającnapieńkupod

gruszą.-Czyżbyniebyłogoodostatniegospotkania?”

Zaplecamicośszeleści.Ostrożnełapymiękkoroztrącająkępytraw.

Szarycieńmaterializujesięnaścieżce.Popielatefutrogładko

wylizane,puszystyogonkołyszesięleniwie.

-Cześć,Maciek!-mówiPawełcicho.

Kotnieucieka,słucha.Jednałapawpowietrzu,ogonzamiataścieżkę.

Przysiadł.

-Zostaliśmysamiczyjak?

Zwierzępodnosisię,robiparękroków.JesttużkołoPawiowejnogi.

Kładziesięnatrawiezwiniętewkłębek.Koniecogonatrafiado

pyszczka.

-Niewolnossaćogona!-mówiPawełostro.

Kotwypuszczaogon.Jegokoniuszekjestciemniejszy,wilgotny,

porządniewyssany.

-Mnieteżniepozwalalissaćpalca,kiedybyłemmały-tłumaczy

Pawełwyskubującdrzazgizpieńka.-Tatosmarowałmigomusztardą

ijodyną,żebymtylkoniepakowałdobuzi.Wiesz,cotomusztarda,

Maciek?

Kotaopowieśćchybaniezbytzainteresowała.Jegobłękitne

rozleniwioneoczynaglerobiąsiężółte.Toptak.Siadłnałodydze

georginii,któraażsięugięła.Nieświadomniebezpieczeństwahuśta

siępoćwierkująccośzprzejęciem.Kotuprądprzebiegaprzezgrzbiet.

Wolnowyprężasię,rozpłasz-

92

czawtrawie.Jesttylkowzrokiemutkwionymwmałymszarym

kłębuszku.Pazurybezszelestnieskrobiąziemię.Jakwypuszczona

background image

strzałaspadanagałązkę,którałamiesięzsuchymtrzaskiem.Łopot

skrzydełoznajmiatryumfującąucieczkęwróbla.

Kotzawiedzionyizawstydzonykołuje,krąży,przysiada.Gdywraca,

puszystyimiękki,jakbynicsięniestało,Pawełmówizniechęcony:

-Jesteśmordercą,Maćku!

Kotliżełapę.Jużzapomniałonieudanympolowaniu.Teraz

obwąchujechlebak.

-Wyczułeśrybkę?Todlaciebie.No,masz!

Kotłykasurowąrybę,szeleścipapierem.Skończył.Błękitneoczy

mrużąsię,zostałyjużtylkoszparki.

-Wystałemjądlaciebiewkolejce,tybandyto!

Alebandytajużśpi.Izapewneśniąmusiętłustewróble.Setki

tłustych,smakowitychwróbli.

PawełodchodzizostawiającsłodkouśpionegoMaćka.Chętniebygo

zesobązabrał.Alebabcianigdysięnakotaniezgodzi.Takjak

niegdyśniechciałasięzgodzićnapsa.Autobussuniewolnoprzez

mostnaWiśle.Poostatnichopadachwodaprzybrała,zniknęły

piaszczystełachy.Nurttoczysięwolno,makolorwypranejścierki.W

przybrzeżnychkrzakachrozłożylisięwędkarze.Środkiem,porykując,

płyniebarka.

Naprzystankutłumludzi.Jużzaczęłysiępowrotyzpracy.Pawełz

ulgąwysiada.Bawełnianakoszulkalepisiędopleców.Dwóch

chłopakówtoczywózekpełenstarychgazet.Niezręczniepociągnięty

zderzasięzesłupemlatarni.Nabruksypiąsięzwiązanesznurkiem

paczkistaroci,brudna

93

tektura,jakieśpudła.Pawełtkniętyodruchemrzucasięnapomoc.

Znosi,zbiera,ładujebezsłowa.Kiedyotrzepawszyzakurzonedłonie

unosichlebak,widzistojącegowrozkrokuwyrostkaztatuażemna

dłoni.

-Tyco,koleś?Bezinteresowny?Pawełmrugarzęsami.

-Boco?

background image

-Nic.Skądjesteś?

-Stąd.

Tatuowanymarszczynos.Podchodzidrugi,młodszy,zatocaływ

piegi.Nawetszyjęmapiegowatą.

-Mogęwziąćciędospóły.Gra?

Pawełwzruszaramionami.Pewnieznówjakaśmafiasycylijska.

-Jużzbierałembutelki.Alemitakijedenkazałoddać

połowęzarobku.

Piegowatyśmiejesięgłośno.Wśmiechuukazujeróżowe

dziąsła.

-Alegangrena!

-OnsięnienazywaGangrena,tylkoGanges.Adrugi

Zadra.

Tatuowanymachapogardliwiedłonią.

_Wiem,Śródmieście.Pocosiętampchałeś,koleś,skorotu

mieszkasz?

-Takwyszło.-Pawełniemaochotyspowiadaćsięnaśrodkuulicy.

Wózektarasujeprzejście,trzebagopopchnąć.Wędrująwetrójkę.

Przedstarąkamienicąpamiętającąjeszczeczasysprzedpierwszej

wojnyświatowejtatuowanyzatrzymujesię.

94

-No,dobra.Totutaj.Chceszzostać-zostań.Anie,tospływaj.

NazywająmnieZłotowa.Bozazłotówkępójdęnakolanachdo

Częstochowy.TenpiegustoHaczyk.No?

To„no”byłoznakiemzapytaniaistosunkiemdoświatazpraskiego

brzegu.

Pawełwahałsię.Pieniądzesąkonieczne.Choćbynabilety

autobusowe.StądnaOkęcietrzebasięprzesiadać.Częśćzarobku

oddababci,częśćwydanarybę,dziśnieśmierdziałgroszem.

-Dobrze.Chętniezwamipopracuję.Gdziezbieracietęmakulaturę?

Poludziach?

Złotowaskrzywiłsię.

background image

-E,tam!Ludziedziśnieużyci,nicniedadzą.Nawetstarejgazety

żałują.Trzebakombinować.

-Najlepiejuprzedzićśmieciarzy,bojakwywiozą,tojużmożeszsię,

bracie,pożegnać.-Haczykbyłfachowcemwbranży.Towidaćna

pierwszyrzutoka.-Czasmasz?

-Mam.

-Tozasuwajpośmietnikach,byleraniutko.Wózekjakiśmasz?A

taczki…no,cokolwiek…

-Babciamatakątorbęnakółkach…może…Złotowazręcznie

wykręciłwózkiem.Bramastarejkamienicyobłaziłardzą.

-Twojasprawa.Słuchaj…jakcięnazywają?

-Paweł.

Złotowalekceważącopokiwałgłową.Postukałsiępalcempoczole.

-Unas,koleś,imionaniepopularne.Trzebamiećjakąśksywę…

95

Pawełzatrzepotałrzęsami.,,Cototakiegoksywa?Zapytać?”.

WybawiłgoHaczyk.

-Onniewie,cotoznaczy!To,bracie,wzłodziejskimjęzyku…

przezwisko!

-Aha.-Pawełbyłpojętny.Jużniezapomni.Ażeżargonzłodziejski?

Cóżtoszkodzi?-Tojaksięmamprzedstawiać?

Złotowamrugnąłokiem.PrzyjrzałsięPawłowiodstópdogłów.

-Bojawiem?Może…Ulizany?Takiemaszuczesanewłoski,iw

ogóle…

-JużlepiejUlzana,jakwódzApaczów!-broniłsięPaweł.

Roześmielisięgłośno.Obajbylinatymfilmie.

-Nierozśmieszajmnie,koleś.Takizciebiewódz,jakzemnie

baletnica!BędzieszUlizany,ikoniec.

Niebyłodyskusji.Przezwiskanaogółpadająznienackaiprzylegają

doczłowiekaciasnojakdrugaskóra.Albojakrzep.

-Gdziewasznajdę?Mieszkamtam,wtychnowychblokach.

-Amytu.Podszóstym.Składowiskojestnapodwórkukołoszopy.

background image

Jakbycięćocośzahaczał,tomów,żejesteśodZłotowy.Ijeszcze

jedno:forsędzielimysprawiedliwie.Conieznaczyporówno.Alei

taktrzebasięnaharować,uprzedzam.

-Dobrze.Zacznęodjutra.Cześć.

-Cześć,koleś.

EdukacjęśmieciarzazacząłPawełprzedszóstąrano.Jeszczezanim

babciawstała.Ubrałsięszybko,omyciu

96

zapomniał.Byłkolejnywtorek,należałowięczjawićsięnalotnisku

punktualnie.Wziąłtorbęzkółkamiiwyruszyłwindąnaposzukiwanie

papierowegoszczęścia.Miałfart.Przeddomemdozorcazamiatał

chodnik.

-Cotakwcześnie?-zagadnął.

-Zbierammakulaturę-pochwaliłsięPaweł.-Możepanwie,gdzie

najwięcejstarychgazet?

Dozorcamiotłąwskazałschowek.Tamwłaśniestałymetalowekubły

napełnioneśmieciamiwybranymizezsypów.

-Możeszwziąć.Tatojużwrócił?Miałdomniejakąśsprawę.Chyba

kranprzeciekałczycoś.

-Niedługowróci-Pawełbyłtegoprawiepewny.-Akran

rzeczywiściecieknie.Włazience.

Sporoczasuzmitrężył,zanimspenetrowałwszystkiekubły.Nie

najprzyjemniejszezajęciewśródfetorurozkładającychsięodpadków.

Byłotrochęgazet,jakieśpogniecionepudła.Ułożyłtowszystko

równowtorbie.Mało.Ruszyłwięcdalej.Natrzecimpodwórku

pachniałociastem.Pawełpoczułgłód.Ostatniostalebyłgłodny,a

przecieżbabciagotowała,comogła.Kiedyprzetrząsałkolejny

schowek,dopadłagoPoldzia.

-Cześć,Paweł!Wcosiębawisz?

„Głupiazołza.Wydajejejsię,żetozabawa!”-pomyślałponuro.

Poldziagryzłaciepłądrożdżówkę.Chłopiecprzełknąłślinę.

-Maszjakieśgazety?

background image

Poldziaprzeczącopokręciłagłową.

-Pococi?

97

-Jakniemasz,tospływaj!

A’ePoldziabyładziśnastawionapokojowo.Połknęłaogrorrinykęs

drożdżówkizjagodamiipokazałaczarnyjęzyk.

~Ajawiem,gdziebyłomalowanie!

Pawełwzruszyłramionami.Cóżgomożeobchodzićjakieś

malowanie.Napomocnikamalarzasięnienadaje.Oddalałsięciągnąc

jU2solidniewypchanątorbę.Dziewczynkadogoniłag0

~Niestójminadrodze!-wrzasnąłzły,bowidokdrugiejdrożdżówki,

któraniewiedziećskądpojawiłasięwPoldzi-neJ^Іопі,doprowadził

godofurii.

~Tam,gdziemalują,jestsporopapierów-oznajmiłałaskąwje_N|e

^jarzysz?

0jarzył.Terazjużkojarzył.Ludziezawszeochraniająpodłogi

gazetami,żebyichniezabrudzićfarbą.

-No?-przystanął.

_UNowaków.Napierwszympiętrze.Rodziceniewrócili.aQc[oc[a

jakrozmawiałaztwojąbabcią,tobabciajej0P0Madała…

Wlęcejpowiedziećniezdążyła.Pawełpuściłwózekiprzyskoczył^0

njejzzaciśniętymipięściami.

_Typlotkaro!Jaknieprzestaniesz,tojaci…

_Mamooo!-zaniosłasięPoldziadzikimwrzaskiem.-0n8Цbije!

^awełochłonął.AtakąmiałochotęspraćPoldzięna

kwasnejabłkowłaśnie„nakwaśnejabłko”.Takmawiał

AlepoPoldziniebyłośladu.Pociągnąłwózekpod

sąsiedniblok.Rzeczywiście.Stosgazetpochlapanychfarbą

zwinnywnieporządnyrulonwskazywał,żemalarzeszczę-

98

śliwieopuścilimieszkanie.Załadowałrulon.Ponieważniemieściłsię

wtorbie,przywiązałgosznurkiem.Takobjuczonyzjawiłsięprzed

background image

drzwiamimieszkania.Zadzwonił.Szuraniekapciwskazywało,że

babciajużjestnanogach.

-Paweł?Cotowszystkomaznaczyć?Dokądciągniesztebrudy?

-Toniesąbrudy,babciu,tylkomakulatura.

-Niepozwalam!Niepozwalamwnosićtegodomieszkania!Czyty

wiesz,ilemniezdrowiakosztujecodziennesprzątanie?Żebyśchociaż

razsamwziąłszczotkędozamiatania…

-Wezmę-wykrztusiłPaweł.-Conabrudzę,topozamiatam.A

makulaturajestnasprzedaż.

Babcianieustępowała.

-Niepozwalam!Czyniewidzisz,żejużsiłytracę?

-Muszęzarobićpieniądze.

Pawełominąłją.Teżniezamierzałustąpić.Zresztąbardzospieszył

sięnalotnisko.

Staruszkalamentowałagłośno.Zachwilęwruchposzłachustkado

nosa.

-Niewdzięcznedziecko!

Pawełpostanowiłniedyskutować.Toprawda,żezostalisami.Żesą

nasiebieskazani.Aleniedługorodzicewrócą.Napewnowrócą.

Wtedywszystkosięzmieni.

-Dostanęśniadanie?-spytał,gdyjużopróżniłtorbę.Popołudniu

odstawigazety.Albolepiejjutrorano.

Staruszkachlipałajeszczepobrzękującłyżeczkami.

-Tymniedogrobuwpędzisz!

Szybkołykałgorącemlekoprzegrywającchlebemzpowidłami.

Pewnie,drożdżówkilepsze,alecorobić?Dawniej

99

poprosiłbybabcię.Umiałajepiec.Jeszczejakumiała.Ale

dziś…

-Dajmikluczeodmieszkania-poprosił.Głośniejszczęknęła

pokrywka.

-Jeszczezgubisz…

background image

-Niezgubię.Niejestemdzieckiem.Muszęterazpojechaćna

Mokotów.Dokolegi.

Nieodezwałasię.Myłakubkipodkranemzciepłąwodą.Mała,

zasuszona,nieszczęśliwa.Pawłowizrobiłosięjejżal.Podszedłzboku

ijakdawniejobjąłjąwpół.Przylgnąłpoliczkiemdorękawaspranej

bluzki.

-Babciu…Zapłakałacicho,żałośnie.

-Toprzezniego…przeztwegoojca…

Pawełzesztywniał.Prysłgdzieśnastrój.Zapiekłanienawiśćdo

człowieka,którybyłjegoojcem,niemogłastanowićpomostudo

porozumienia.Nienawiśćtostraszneuczucie,któregdyrazomota

człowieka,niepuści.Iniejestważne,czyjestsiędorosłym,czytylko

trzynastoletnimdzieckiem.‘

.

-Nigdywięcejniemówtakonim!-krzyknąłodskakującnaśrodek

kuchni.-Jakochamtatę!Kocham,rozumiesz?

Wybiegłtrzasnąwszydrzwiami.Płakałbiegnącdoautobusu.Łzy

przesłaniałymuwzrok,zacierałykontury,rozmazywałyświat,który

niebyłmużyczliwy.

*NaOkęciupanowałwyjątkowyruch.Odprawianotrzy

pięćdziesięcioosobo-Wegrupyturystyczne.

CzarterdoAten-poinformowałmechanikzrudymi

100

wąsami,któregoPawełpoznałprzedmiesiącem.-Naszelotnisko

zaczynapękaćwszwach.

-Trzebabudowaćnowe!-skonstatowałPawełustępujączdrogi

objuczonemubagażowemu.

-Apewnie.Trzeba.Sąjużnawetplany.

-Tokiedyzaczynamy?-Słowo„zaczynamy”Pawełzaakcentował

specjalnie.Czułsiętuwspółgospodarzem,prawiewspółwłaścicielem

pasówstartowychiwieżykontrolnej.Choćdlalotniskazrobił

niewiele,ot,umyłparęszklanek,kufliitalerzyków.Itonielegalnie.

background image

Mechanikpodciągnąłnogawkikombinezonu.Byłwyraźnieza

obszernynaśredniwzrostrudowąsego.

-Jaksiędorobimytrochęwięcejpieniążków-mruknął.

-Narazieklops,figaipiwko.

-WylądowałsamolotzMadrytu,rejsnumertrzystadwa

-głoswmegafoniefalowałjakupałzaoknem.

-Tojalecę!Cześć!

-Dobregodnia!

*Oczekującychbyłotakmało,żePawełnatychmiastdostrzegłblond

ogonekZuzanki.Stałaobokwopisty,zewzrokiemwbitymwwyjście.

Pawełulokowałsięwdrugimkącie,alestalezerkał,corobiKrólik.

„Zapytaćterazczypóźniej?-myślałprzypatrującsięwłasnym

brudnymtenisówkom.-Ruszczykatakdawnoniebyłonadziałce…

możeonacoświe?Teraz!”-zadecydował.

-Cześć!-powiedziałzaszedłszyjązboku.Odwróciłagłowę.Miała

niebieskieroześmianeoczy.

-Toty?Coturobisz?

-CzekamnaMadryt.Aty?

101

-Też.Tatopilotuje.Lubiętuponiegoprzychodzić.Wszyscymnie

znają…

-CosłychaćuRuszczyka?No…panaLeona?Oczydziewczynki

przygasły.

-Jestbardzochory.Tatuśmówi,żeumrze.Pawełprzełknąłślinę.

-Cotygadaszzabzdury?Dlaczegomiałbyumrzeć?Jateżbyłemw

szpitaluinieumarłem!

Zuzankapotarłapalcemnos.

-No…tatuśtakmówił…

Pawełjużsięnieodezwał.Skoroojciecwyznałjejtakokrutną

prawdę…dlaczegomiałbykłamać?

Zaczęliwychodzićpasażerowie.Jakzwyklenatejliniibyłkomplet;

opalonetwarzeidekolty,kolorowesuknieistosybagażu,plastykowe

background image

torbyzhiszpańskiminapisami,przezroczystesiatkiwyładowane

owocamipołudniowymi,słomkowekapelusze.Całyblichtrdalekiego,

nieznanegoświata.Zamajaczyłaszczupłasylwetka,wspaniałewłosy

kolorupszenicy.Pawełpoczułskurczserca.Suchewargiszepnęły:

-Mama!

Rzuciłsięjakoszalałytratującludziiichbagaże.Dopadłjąwsamych

drzwiach.Szarpnąłzarękawhaftowanejkasty-lijskiejbluzki.

Spojrzałynaniegochłodne,zieloneoczyobcejkobiety.

Pawełskamieniał.Napobladłeczołowystąpiłygrubekroplepotu.Nie

potrafiłwykrztusićanijednegosensownegosłowa.Wargidrżały,

jakbyzamomentmiałwybuchnąćpłaczem.Wycofałsiędziwiąc,że

noginieodmawiająmuposłuszeństwa.Czułsięstraszliwieoszukany.

-Toon,tatusiu,Paweł.

102

GłosZuzankidocierałdoniegojakpoprzezszumulewy.Aprzecież

tam,nazewnątrz,świeciłosłońce.Stałniczymdrewnianypajacyk,

popychanyprzezludzi,którymsięnieusuwałzdrogi.Krew

pulsowałamuwskroniach;nieznośnieciążyłnaramieniuchlebak.

-Cocijest,chłopcze?Jesteśtakiblady-ojciecZuzankiwmundurze

pilotapochylałnadnimciemnąbrodę.

Pawełwracałzdalekiejpodróży.

-Ja?Nie…tylkotakgorąco…

-Zabierzemygozsobą!—kapitanmówiłtonemnieznoszącym

sprzeciwu.-Janek,masztuswojegorolls-roy-се’а?Podrzucisznas?

Drugipilotskinąłgłową.

-Naturalnie.

Rolls-royceokazałsięmaluchemwkolorzezupypomidorowej.

Zuzankaniechciałazanicpuścićojca,więcPawełusiadłzprzodu.

Niejechalidaleko.„Osiedlepilotów”,jakjenazywali,wznosiłosię

wieżowcaminieopodallotniska.Pawełczułsiędziwnieodrętwiały.

Pozwalałsobąsterowaćtemubrodaczowiostanowczymgłosie,jakby

niebyłżywymchłopcem,leczmaszynązniebieskimżurawiemna

background image

ogonie.

Mieszkaniebyłowygodne,trzypokojowe,zdużąloggiąocienioną

pnącympowojem.

-Totenchłopiec,októrymwspominałwujekLeon-szepnąłkapitan

Lenkiewiczcałującnapowitanieżonę.-Ten…zlotniska.Chybadziś

przeżyłjakiśszokalbojestchory…

MamaZuzankibyładrobnąbrunetkąotwarzywkształcieserca.

„DużyKrólik”-pomyślałPawełleniwie-Niewiedział,czego

właściwieodniegochcą,dlaczegoznalazłsię

103

wtymprzytulnym,zesmakiemurządzonymmieszkaniu.Posadzony

wfotelutkwiłtamnieporuszywszysięitylkowzrokiemnotował

szczegółyświadczące,iżwłaścicieltegogniazdkapodróżujepocałym

świecie.Afrykańskiemaski,holenderskiekafle,włoskiereprodukcje

światowegomalarstwaipuszkiduńskiegopiwa.

-ChceszposłuchaćzespołuRock-River?-Zuzankajużzakładała

taśmędomagnetofonu.

Zachwilębłogąciszęprzerwałyrytmicznesynkopyostrejmuzyki.

Pawełniesłuchał.Znówprzedoczymastanęłamuzdziwionatwarz

obcejkobietyopszenicznychwłosach.Tejzlotniska.Nawetnie

wiedział,żepłacze.

-Cocijest?-chłodnadłońdotknęłarozpalonegoczoła.-Masz

gorączkę?

Pawełwstydziłsięipłakał.Niepotrafiłsięopanować.Tobyło

silniejszeodniego.OdwracałoczyodzatroskanejtwarzyDużego

Królika.

-Robert-powiedziałapaniLenkiewiczowawchodzącdołazienki.

—Możetyznimporozmawiasz,dowieszsię,ocochodzi?

-Dobrze.Dajciemucośdojedzenia.Iwyłączcietęmuzykę!

Zuzankazezłościąnacisnęłaklawiszmagnetofonu.Byłazła,że

sprowadzonotuobcegochłopaka.Terazojcieczamiastniązajmujesię

tympłaksą!

background image

Pawełodmówiłzjedzeniaobiadu.Niemógłbyprzełknąćniczego.Z

przyjemnościąpiłostry,cierpkisokpomarańczowy.„Madęin

Spanish”—przeczytałnapisnapuszce.Hiszpania.Nienawidziłtego

kraju.Wyszedłnabalkon.Widokzsiódmegopiętrabyłwspaniały.

Tużzawąskąuliczką

104

ciągnęłysięogrodyobsypanekępamiróż.Nahoryzoncie,trochęw

lewo,majaczyłymałeicienkieniczymważkisamoloty.Słychaćbyło

ichstartilądowanie.Gdzieśtam,hen,zakępągruszczyjabłoni

sterczałajakpudełkozapałekwieżakontrolnalotniska.

-Przyglądaszsięsamolotom?-spytałkapitanLenkiewiczstając

obok.Niewyglądałjużnatakiegosurowegojakprzedtem,w

mundurzezezłotymipaskaminarękawie.

-Tak.Lubięlotnisko.Zacząłemtuprzychodzićjużwczerwcu.

-NaimięmaszPaweł?Czytak?

-Tak.

-Czekasznakogośtam…nalotnisku?-głoskapitanabyłnormalny.

Pytanienieobowiązujące.Możnaodpowiedziećlubnie.

Pawełodwróciłsię.Spoglądałwprostwoczykolorukasztana.

-Czekamnarodziców.Gdzieś…zapodzialisięwHiszpanii.Alena

pewnowrócą.Będęchodziłtamtakdługo,aż…

-Rozumiem-odparłkapitanzapalającfajkę.Dympachniałdziwnie

korzennie.-Mogęciwczymśpomóc?

Pawełszurałtenisówkąpobetonieloggi.

-Pan…latadoMadrytu.Mógłbypanonichzapytać?Nazywamsię

Brent.MójtatoStanisław.AmamaEwa.Mógłbypan?

Dymzfajkizwijałsięwpierścienie,rozpływałwdrgającymodupału

powietrzu.

-Spróbuję.SkontaktujęsięzkonsulatempolskimwMadrycie.Może

coświedzą.Ale…nieróbsobiezbytwielkichnadziei.Będętam

najprawdopodobniejzadwatygodnie.

105

background image

-Odtegoczwartku?Oddziś?

-Takwypadazharmonogramulotów.Oczywiście,możesięcoś

zmienić…bywająnagłezastępstwanainnychtrasach.Jednomogęci

obiecać:niezapomnę.

-Dziękuję.-Pawełchciałjużwyjść.Tarodzinnaatmosferabyłazbyt

bolesna.ObaKróliki,dużyimały,obracałysięwyłączniewokół

sprawmężczyzny-władcytejkróliczejjamy.Jeszczerazzerknąłna

ogrodyrozciągającesięustópwieżowca.

-Todziałkipracownicze?

-Tak.-Lenkiewiczpostukałwygasłąfajkąoskrzynkęnakwiaty.-

Tak.

-Dlaczegopowiedziałpan,żepanRuszczykumrze?Kapitan

przygryzłwargi.

-Skądotymwiesz?

-OdKróli…odZuzanki.

-Toprawda.Niemadlaniegoratunku.Jeszczerazczydwamoże

poczućsięlepiej…aletokoniec.Natęchorobęświatniewynalazł

jeszczelekarstwa.

-Tostraszne-wymruczałPaweł.Śmierćbyładlaniegodotąd

pojęciemmglistym,znaczeniemsłownikowym.Nigdyniezetknąłsię

zniąbezpośrednio.-Idęjuż-powiedział.-Babcianiedałamikluczy,

aja…

-Poczekaj,zejdęiwsadzęciędotaksówki.

Pawełprzerażonyzatrzepotałrękami.„Taksówka?Skądjawezmętyle

pieniędzy!”-Spłoszonyzacząłprotestować:

-Nie,naprawdę,jaautobusem,o,mambilet,widzipan?Kapitan

stropiłsię.Niezręcznościąbyłobywręczyćpieniądze,niechciał

chłopcaurazić.

■Doniu,Zuzanko!Pawełjużwychodzi!

106

Zjawiłysięwprzedpokojuobie.Inieumiałyukryćulgi,jakąsprawiło

impożegnaniegościa.

background image

-Przyjdź,kiedyzechcesz.

-Dziękuję-Pawełzatrzasnąłdrzwiiodetchnął.Zbiegałposchodach

nieczekającnawetnawindę.

*

Zadzwoniłjakzwykle,trzyrazy,aleniktnieotwierał.Zabębnił

pięścią.

-Babciu,toja!

Cisza.Przyłożyłuchodofutryny,Niesłychaćbyło

charakterystycznegoszuraniakapci.Usiadłnapółpiętrzeizamyśliłsię

głęboko.Układałplanynanajbliższąprzyszłość.,Jutroodwiozę

makulaturę,wewtorekpojadęnalotniskowcześniej.Możespotkam

paniąLusię.Przydałobysięznówzarobićparęgroszy.Kupićnowe

tenisówki,botejuż…-spojrzałnanogi.Popółgodziniewstałze

schodów.-Kluczesąpewnieusąsiadki,niepotrzebnietutkwię!”-

pomyślałzasmuconywłasnymgapiostwem.

-Przepraszam,czy…

-Babciapojechaładookulisty.-Sąsiadkazdjęłazwieszakaklucze.-

Masz.

Wpokojuniebyłośladumakulatury.Aniwkuchni.Włazience

wisiałyczysteręcznikiiniekapałozkranu.Zebranyztakimtrudem

majątekulotniłsięjakkamfora.Pawełzezłościątupnąłnogą.

-Wyrzuciła!Jakmogłamitozrobić!

Złośćzalałamuserceiduszę.Zwściekłościbyłbywstanie

zdemolowaćtenuładzonyporządek,potłuckryształyiserwisze

złotympaskiem.Aleniezrobiłtego.Wyjąłzszafysweter,plastykowy

płaszczoddeszczu,kawałkiełbasyzlo-

107

dówkiipudełkomargaryny.Odkroiłporządnykęssera.Wszystkoto

metodycznieupchnąłdochlebaka.

-No,tocześć!-wymruczał.-Niebędężyłwtakimdomu!Iniechona

otymwie!

Wyrwałkartkęzzeszytuinabazgrał:„Niedałaśmikluczy,wyrzuciłaś

background image

makulaturę,więcodchodzę.Nieszukajmnie-Paweł”.

Apotemdokładniezatrzasnąłzasobądrzwi.

*

Nadziałkizdążyłjeszczeprzedzamknięciembramy.Sąsiedzi

Ruszczykaznaligozwidzenia.Niemusiałsięichbać.Nienależało

tylkoprzyznawaćsię,żetunocuje.Pókibyłowidno,zrobiłnieco

porządkuwokółaltanki:oplewiłróże,wygrabiłopadłeliście,podlał

krzaczkipoziomek.Potemusiadłnatrawieicichymgłosem

przywoływałMaćka.

Nicniezaszeleściłowpobliżu.Widoczniepopielatyda-chowiec

polowałgdzieśdaleko.WieczoremPawełzjadłpołowękiełbasyicały

ser.ResztęprzeznaczyłdlaMaćka.Alekotsięniepojawił.

Pozachodzieniebozachmurzyłosię.Powiałchłodnywiatr.Słońce

zapadłowkrzakidzikiejróży.Pawełzamknąłdrzwialtany,

zabezpieczyłhaczykiemokiennicę.Niezdejmującdżinsówani

koszulkiotuliłsiękocem.Zasypiałwpoczuciutotalnejklęski.

Nocąwiatrwzmógłsię.Targałgałęziamigruszy,mocowałsięz

okienkiem.Wkątachcośgwizdało,szeleściło.Pawełbudziłsię

często.Nieznałjeszczetychodgłosów,któredobiegałyzzewnątrz.

Każdemocniejszetrzaśniecieokiennicy,każdyszelestkonara

przyprawiałgoomocniejszebicieserca.„ŻebychoćMaciektubył!”-

pomyślałnaciągając

108

kocnauszy.Dorananiezmrużyłoka.Świtało,gdyzapadłwkrótką

drzemkę,któranieprzyniosłaodpoczynku.

Złóżkawstałzgłowąjakcebrzyk.Ogromną,bolącąipełnązłych

myśli.NiechciałomusięjechaćnaPragę,aleobiecałprzecież

Złotowie,żedostarczystaregazety.Niehonortakzniknąćbezsłowa

wyjaśnienia.Zjadłresztękiełbasyiprzeliczyłkasę:trzynaściezłotych

iczterybilety.Piekielniemało,byprzeżyćdzień.Włożyłsweteri

dokładniezamknąłaltankę.Kluczpowiesiłtamgdziezawsze.

Siąpiło,gdywsiadłdoautobusu.Niemiałżadnegopomysłu.

background image

Smieciarzezapewnewszystkojużwywieźli.Wlókłsięulicami

TargowąiBrzeskąsennyigłębokozamyślony.

-Ty,mały!-Dziewczyna,któragozaczepiła,mogłamieć

siedemnaścielubnajwyżejdwadzieścialat.Wciasnychspodniach,

pranychpewnieostatnirazzedwalatatemu,wobszernej,zbyt

obszernejbluziesprawiaławyjątkowoniechlujnewrażenie.

Pawełobejrzałsięzdziwiony.

-Ja?

-Tak,ty.-Szklisteoczybłyszczałytępymblaskiem.Cerablada,

tylkoustamocnoczerwone,obrzmiałe.-Możeszcośdlamniezrobić?

Pawełobrzuciłjąniechętnymspojrzeniem.

-Co?

-Wejdźdotegodomu,nadrugimpiętrzesądrzwiobiteblachą.

-Ico?

-Nieprzerywaj!-pocieraładłonie,jakbyjejbyłobardzozimno.-

Zapukaszraz,apotemjeszczedwa.Zapamiętałeś?

109

-No,jasne!-Pawełbyłwyraźniezniecierpliwiony.-Ico?

-Powiesz,żeGienkaczekanadole.Iżebyprzynieśli,cotrzeba.

-Acotrzeba?-Pytaniebyłozgatunkuretorycznych.Mówiąc

prawdę,zupełniegotonieobchodziło.

-Nietwójzakichanyinteres!-wymruczałarzucającnaboki

ukradkowespojrzenia,jakbyczegośsiębała.-Lecistówa.Idziesz?

Stówatobyłargumentniedoodparcia.Wdrapałsięnaschody,

równiestareibrudnejakcałakamienica.Wumówionysposób

zastukałdoobitychblachądrzwi.Wyjrzałastaruchazopuchniętą

twarzą.

-Czego?

-Gienkaczekanadole.Ikazała,żebyjejprzynieść,cotrzeba.

Wszparzedrzwiukazałosięmęskieoblicze.Rękazaciśniętawkułak

wygrażała,sypałysięostre,nieznanesłowa.

-…ipowiedztejdziwce,żejakjeszczeraztuprzylezie…Szybkie

background image

krokinaschodachzlałysięzgłośnymtrzaśnię-

ciemdrzwi.Szparaznikła.

Pawełjużsięmiałodwrócić,gdypoczułnaglenaramieniuczyjś

mocnychwyt.Zamajaczyłyszaremundury.Ostrygłoskrzyknął:

-Otwierać,milicja!

Pawełszarpnąłsię,alechwytniepuścił.

-Niepróbujzwiewać!-Idokogoś,ktostałnadole:-Zabraćgodo

radiowozu!

Chłopiecbyłtakoszołomionyszybkościąrozgrywającej

110

sięsceny,żeniebroniłsię,gdygowepchniętodobiało-nie-bieskiego

wozuzdwomagłośnikaminadachu.Tużoboksiebiedostrzegł

szklanookąGienkę.

-Niezdążyłem,naprawdę-wyszeptał.•Milicjantsiedzącyna

przednimmiejscuodwróciłsię.

-Zatomyśmyzdążyli!Mamnadzieję,żedziścałetowarzystwo

znajdziesięzakratkami.

Kątemokachłopiecdostrzegł,żezbramywyprowadzająstaruchęi

młodegoczłowiekaobrzydkozarośniętejtwarzy.Zachwilęradiowóz

zwyciemruszyłzmiejsca.

-Nazwisko?

-Brent.

-Imię?

-Paweł.

-Ilemaszlat?

Pawełrozpoznałdługikorytarzpomalowanyolejnąfarbą,pokójo

zakratowanymoknieidrzewo,któregozakurzoneliścieumyłdeszcz.

Tylkokobietabyłainna.Teżwmundurze,aleowielemłodsza.

Sucha,wąskatwarz,kasztanowewłosyspiętezłotąklamerką.Dłonie

opaznokciachpolakie-rowanychnaperłowo.Zatogłosniepasujący

docałości:niski,głuchy,nieprzyjemny.Kiedymówiła,wydawałosię,

żedudnizapowietrzonykaloryfer.

background image

-Więcilemaszlat?

-Trzynaście.

-Wcześniezacząłeś.

„Co?Cozacząłemwcześnie?”-dziwisięPawełwmyślach.Zupełnie

niezdajesobiesprawyzpowagisytuacji.

-Odwińrękawyswetra.

111

Spełniadziwnepoleceniebezszemrania.Kobietauważnieprzygląda

sięjegoprzedramionom.

-Brałeśkiedyś?

-Co?

-Nieudawaj,mówięo„kompocie”.

Chłopiecwytrzeszczananiąoczy.„Milicjantka,agadaodrzeczy!

Jakikompot?”

Kobietapukaołówkiemwpustyblatbiurka.Tenchłopiecją

zastanawia.Żadnychśladówużyciastrzykawki.Czyżbybył

zamieszanywtęsprawęzupełnieprzypadkowo?

-CorobiłeśwmieszkaniunaBrzeskiej?

No,wreszciejakieśsensownepytanie,naktóremożnaodpowiedziećz

całkowitąszczerością.

-TęGienkę…no,tędziewczynęspotkałemnaulicy.Obiecałastówę,

jeślipójdęnadrugiepiętro…

-Taak.-Kobietaprzechylagłowędotyłu.Jestzmęczona.Wszyscy

tusązmęczeni.Tosiódmadziśrozmowazmłodocianymi,którzy

przewijająsięprzezMilicyjnąIzbęDziecka.„Chybamówiprawdę”.-

Azatemniemasznicwspólnegoznarkomanami?

Pawełkiwagłowązezrozumieniem.„Jasne!Żeteżotymnie

pomyślałem!TeszklaneoczyGienki…”Onarkomanachsłyszał

wielokrotnie:wdomu,szkole,wtelewizji.Paniwychowawczyni

przestrzegaładzieciprzedpróbąkontaktuzgroźnątrucizną.A

przecieżbyliwszkoleitacy,którzyzgłupoty,zciekawości

próbowaliwąchaćjakieśzakazaneświństwa.Nawetjednidrugim

background image

robilizastrzykizbrudnowyglądającejcieczy.On,Paweł,nie

interesowałsiętymwogóle.Nieulegałmodomaninamowom.Miał

swojezdanie.Ibalsięstrzykawki.Zwyczajniesiębał.

112

-Nigdynawetniewidziałemnarkotyku-odpowiedziałzgodniez

prawdą.

-Wierzęci.-Telefonnabiurkudzwoni,ażwuszachbrzęczy.

Milicjantkasłuchazezmarszczonymibrwiami.Odkładającsłuchawkę

mówipatrzącPawłowiprostowoczy:-Niewspomniałeś,żebyłeśjuż

razzatrzymany.

Pawełwzruszaramionami.

-Niktmnieotoniepytał.

-Zostaniesztunarazie.

-Jakto?-chłopieczrywasięzkrzesła.-Toniemogęiśćdo…do

domu?

-Nie.Musimysprawdzić,czyznowunieuciekłeś.„Dotegonie

wolnodopuścić.Znówsprowadząbabcię.

Niewymigamsiętakłatwo!Przecieżzostawiłemkartkę:»Nieszukaj

mnie«.Atojestdowód”.-Pawełmyśligorączkowo.Milicjantkacoś

piszenajakimśblankiecie.Niepatrzywjegostronę.„Trzebawiać!

Jednymskokiemdodrzwi,apotem…”

Chłopieczrywasię,biegnie.Otwarte!Terazdługimkorytarzem,

mijająckilkorodrzwi.Dopadłoszklonychwahadłowychskrzydeł.

Gwałtownierozwartehuknęłyniczymzarmaty.Itobyłkoniec

ucieczki.Podoszklonądyżurkączekałojużnaniegodwóch

funkcjonariuszy.Złapanywpółwywinąłsięjakimśnadludzkim

wysiłkiem.Zrobiłkrokipotknąłsięodwastopnieprowadzącewdół.

Nieuchwyci!równowagi.Długimszczupakiemprzeleciałnabrzuchu

ażpodścianę.

Terazgojużmieli.IPawełtozrozumiał.Pocierającguznagłowie

wracałpokornie,bezoporu.

*

background image

113

Spełniadziwnepoleceniebezszemrania.Kobietauważnieprzygląda

sięjegoprzedramionom.

-Brałeśkiedyś?

-Co?

-Nieudawaj,mówięo„kompocie”.

Chłopiecwytrzeszczananiąoczy.„Milicjantka,agadaodrzeczy!

Jakikompot?”

Kobietapukaołówkiemwpustyblatbiurka.Tenchłopiecją

zastanawia.Żadnychśladówużyciastrzykawki.Czyżbybył

zamieszanywtęsprawęzupełnieprzypadkowo?

-CorobiłeśwmieszkaniunaBrzeskiej?

No,wreszciejakieśsensownepytanie,naktóremożnaodpowiedziećz

całkowitąszczerością.

-TęGienkę…no,tędziewczynęspotkałemnaulicy.Obiecałastówę,

jeślipójdęnadrugiepiętro…

-Taak.-Kobietaprzechylagłowędotyłu.Jestzmęczona.Wszyscy

tusązmęczeni.Tosiódmadziśrozmowazmłodocianymi,którzy

przewijająsięprzezMilicyjnąIzbęDziecka.„Chybamówiprawdę”.-

Azatemniemasznicwspólnegoznarkomanami?

Pawełkiwagłowązezrozumieniem.„Jasne!Żeteżotymnie

pomyślałem!TeszklaneoczyGienki…”Onarkomanachsłyszał

wielokrotnie:wdomu,szkole,wtelewizji.Paniwychowawczyni

przestrzegaładzieciprzedpróbąkontaktuzgroźnątrucizną.A

przecieżbyliwszkoleitacy,którzyzgłupoty,zciekawości

próbowaliwąchaćjakieśzakazaneświństwa.Nawetjednidrugim

robilizastrzykizbrudnowyglądającejcieczy.On,Paweł,nie

interesowałsiętymwogóle.Nieulegałmodomaninamowom.Miał

swojezdanie.Ibałsięstrzykawki.Zwyczajniesiębał.

112

-Nigdynawetniewidziałemnarkotyku-odpowiedziałzgodniez

prawdą.

background image

-Wierzęci.-Telefonnabiurkudzwoni,ażwuszachbrzęczy.

Milicjantkasłuchazezmarszczonymibrwiami.Odkładającsłuchawkę

mówipatrzącPawłowiprostowoczy:-Niewspomniałeś,żebyłeśjuż

razzatrzymany.

Pawełwzruszaramionami.

-Niktmnieotoniepytał.

-Zostaniesztunarazie.

-Jakto?-chłopieczrywasięzkrzesła.-Toniemogęiśćdo…do

domu?

-Nie.Musimysprawdzić,czyznowunieuciekłeś.„Dotegonie

wolnodopuścić.Znówsprowadząbabcię.

Niewymigamsiętakłatwo!Przecieżzostawiłemkartkę:»Nieszukaj

mnie«.Atojestdowód”.-Pawełmyśligorączkowo.Milicjantkacoś

piszenajakimśblankiecie.Niepatrzywjegostronę.„Trzebawiać!

Jednymskokiemdodrzwi,apotem…”

Chłopieczrywasię,biegnie.Otwarte!Terazdługimkorytarzem,

mijająckilkorodrzwi.Dopadłoszklonychwahadłowychskrzydeł.

Gwałtownierozwartehuknęłyniczymzarmaty.Itobyłkoniec

ucieczki.Podoszklonądyżurkączekałojużnaniegodwóch

funkcjonariuszy.Złapanywpółwywinąłsięjakimśnadludzkim

wysiłkiem.Zrobiłkrokipotknąłsięodwastopnieprowadzącewdół.

Nieuchwyciirównowagi.Długimszczupakiemprzeleciałnabrzuchu

ażpodścianę.

Terazgojużmieli.IPawełtozrozumiał.Pocierającguznagłowie

wracałpokornie,bezoporu.

113

Salkabyłaniewielka,leczdośćmiłourządzona.Regałyzksiążkami,

jakieśgry.szachy,warcaby,noitelewizor.Nafotelikach,krzesełkach

lubwprostnapodłodzepokrytejwytartąmiejscamiwykładziną

siedziałagrupachłopakówidziewczyn.Niektórzyniecostarsiod

Pawła,innimłodsi.Najprzeróżniejszazbieranina.WejściePawłanie

zostałoskwitowaneżadnymgestem.Ot,przyprowadzonojeszcze

background image

jednego,któremusięnieudało.

-TojestPaweł-powiedziałamilicjantkapuszczającchłopca

przodem.-Zostanietujakiśczas.Zajmijciesięnim.Możety,Gosiu?

Gosiabyłaszczupłą,pryszczatątrzynastolatkązrozpuszczonymina

ramionawłosami,którechybadośćdawnoniewidziałyszamponu.

ObrzuciłaPawłauważnymspojrzeniemszarychoczu.

-Pierwszyraz?

-Drugi-mruknąłPaweł.

-No,torecydywista-uśmiechnąłsięserdeczniechłopakotwarzy

aniołka.Miałregularnerysyizłotekędziory.TakichwłosówPaweł

nigdyjeszczeniewidział.-Mrówajestem-przedstawiłsię

wyciągającdrobną,delikatnądłoń.-Ty,laluchna,zostawgo.

Chłopakowinieprzystoizadawaćsięzbabami.Coinnego,gdybybył

tupierwszyraz…

Pawełniebardzowiedział,jakzareagować.

-Właściwie…zapierwszymrazemmniewypuścili…tylko

zadzwonilipobabcię.

Mrówaroześmiałsię.Nawetśmiechwjegoustachbrzmiałprawie

anielsko.

-Jesteśnagigancie?

Pawełsłyszałjużraztosłowo.Kiedy?Prawda,gdychciał

114

sprzedaćbutelki,aGangeswyciągnąłłapępopołowęzarobku.Tak,to

Gangesspytało„giganta”.Cotomaznaczyć?Cherubinekpokiwał

głowązezrozumieniem.

-Byćnagigancietoznaczy,żezwiałeśzchaty.jużdawno,żebłąkasz

siępokraju,rozumiesz?TakagigantycznawyprawawPolskę.Trwa

miesiąc,dwa,trzy…

Pawełuśmiechnąłsię.

-Atyjesteś…toznaczybyłeśnagigancie?

Gosiazamknęłaztrzaskiemobszarpanytom„AnizZielonego

Wzgórza”.

background image

-Onnieztych,cowędrują.Tozwykłyzłodziejaszekbazarowy.

Doliniarz.Wyciągaludziomportfeleiportmonetki.Majużniezłą

przeszłość.Pracujejak…mróweńka.

-StądprzezwiskoMrówa?-Pawełusiadłnapodłodze.-Mniedali

ksywę…Ulizany!-pochwaliłsię.

-Kto?Ktocidał?-odstolikaz„chińczykiem”odezwałsięchudy

nastolatekztatuażemnadłoni.Byłatokotwicaoplecionaliśćmi

winogradu.

-Tacyjedni.ZPragi.ZłotowaiHaczyk.Chudypodrapałsiępo

kolanie.

-Znam.Topracusie.Nigdytunietrafią.Legaliści!-wydął

pogardliwieusta.-Milicjaniemadonichżadnychinteresów!Zwykli

ciułaczezłotówek!

-Aty?-spytałPaweł.

-Byłpopersem,aleterazchceprzystąpićdokillerów-powiedziała

dobrzewidaćpoinformowanaGosia.-Kiedytuprzy…kiedygotu

przywieźli,miałjeszczeżółtepoliczkiiczarneusta.

-Poco?-przeraziłsięPaweł.-Dlaczegoczarne?Chudyskrzywiłsię.

Wyglądał,jakbyzjadłkwaśnejabłko.

115

-Trzebasięczymśodróżniaćodpunków,popersówifaszystów.

Jednimajączubyusztywnionecukrem,innigrzywki.Faszyścinoszą

swastyki.Amy,killerzy,możemynawetzabić!-odparłznudzonym

głosem.

-Dlaczego?Nieboiciesięwięzienia?

-Killerzymajątowszystkogdzieś!Ziemiajestpełnazabójców,

bomb,rakiet…tyco?Najakimświecieżyjesz?Niechodziszdokina,

nieoglądasztelewizji?Iletamjestdziennienapadów,rabunków,

terrorystów?Jaksięinaczejbronić?Tylkoodwetem!Odwettojestto!

-zaśmiałsięhałaśliwie.Brzmiałototak,jakbyktośżyletkąskrobało

szybę.

-Jestten…no,ruchpokoju!-zaprotestowałPawełgorąco.-Na

background image

całymświecie!

Chudzielecpopukałsiępalcempoczole.

-Icoonimogą?No,co?Wieszty,ileprzypadatontrotylunagłowę

statystycznegoobywatelaświata?

Pawełniewiedział.

-Tocipowiem,mięczaku,żebyśmiałświadomość.Cztery!Zebrali

jużtyletegochłamu,żewypadaśrednioczterytonytrotylu.Natwoją

twarzteż.Niemyśl,żeniezostałeśwtowliczony.Zostałeś.Iniktcię

niepytałozgodę!

Pawełczułsięoszołomiony.Wszkoleomawiałosiępodobnesprawy

nalekcjachwychowawczych.Alenigdytakbrutalnie,takwprost.

Owszem,światzlekkazwariował,wielkiemocarstwagromadzą

arsenałnuklearny.Ależebyczterytonynagłowę?Nie,otymusłyszał

porazpierwszy.

-Więcpocochceszzabijać,skoroitakmasznadgłowątecztery

tony?-Pawełmiałumysłanalityczny.Chciałzrozumieć.Tegoz

kotwicąwwinnicyteż.

116

-Będęszybszy.Ot,co!-Chudywziąłzestołumagazynzkomiksemi

usiadłpodścianą.Więcejsięnieodezwał.

-Onjestlekkostuknięty-wyszeptałcherubinekwprostdo

Pawiowegoucha.-Alezanimtuprzyszedł,tomuodebralikasteciki

pierścionek.

-Niewolnomiećpierścionków?—zdziwionyPawełspojrzałnarękę

Gosi.Naśrodkowympalcudziewczynkilśniłasrebrnaobrączkaz

niebieskimserduszkiem.

-Nieotochodzi!-roześmiałsięMrówa.-Tamtentobyłobrotowy.Z

żyletkami.

-Jakta…takimprzejedziepopo…policzku,totylkopo…pogotowie

cięuratuje!—wyjąkałztrudemmilczącydotąddziesięciolatekw

żółtejkoszulcezwizerunkiem,,Bru-се’аLee,karatemistrza”.

Pawełmiałjużdość.„Cobybabciapowiedziałanatakie

background image

towarzycho?”-uśmiechnąłsięwduchu.

Killerzdecydowaniemusięniepodobał.Anito,comówił.Aw

złodziejskiezdolnościaniołkaniemógłwprostuwierzyć.

-Brent!JesttuPawełBrent?

Drzwiotwarłysiębezszelestnie.WprogustałakapitanSzczucka.

Pawełnatychmiastpoznałprzyprószonesiwiznąwłosyiniski,ciepły

głos.

-Masz!-szepnąłMrówawsuwającmucośdoręki.-Totwoje!

Pawełzdumionywpatrywałsięwewłasnąportmonetkę,która

powinnatkwićspokojniewtylnejkieszenidżinsów.„Kiedyonmi«ją

wyciągnął?”-zastanowiłsię.Aleniebyłoczasunapytania.Czyto

zresztąważne?Grunt,żeoddał.

117

-Swoimniepodprowadzam-usłyszałjeszczenaodchodnymanielski

głosik.-Bywaj.

-Cześć!

*

Pokójinny,obszerniejszy.Alewoknachkraty.„Chybazakratowali

całytenbudynek-myśliPawełapatycznie.Nabiurkutelefon,

kalendarzinikławarstewkakurzu.-Isprzątająnienajlepiej”.

-Cosięstało,Paweł?-Pytanienijakie.Aletenłagodny,miłygłos…-

Myślałam,żejużdonasnietrafisz…

-Przypadek-mruczychłopiecwiercącsięnatwardymkrzesełku.-Z

narkomanaminiemamnicwspólnego…aci,no,killerzyteżmnienie

obchodzą.Aniczterytonytrotylu.

KapitanSzczuckauśmiechasię.Jestchybajedynąkobietą,której

kurzełapkiwkącikachoczudodająuroku.

-Widzę,żezawarłeśjużznajomośćzGrzegorzem.Totrudny

przypadek.Ojciecalkoholik,matkaciężkopracuje,byzarobićna

pięciorodzieci.

-Ile?-dziwisięPaweł.Wjegoblokunawetwśróddalszych

znajomychniktniemapięciorgadzieci.

background image

-Sąjeszczeliczniejszerodziny.Niestety,sporagrupamłodzieżyw

ogólesięnieuczy.Iniepracuje.Cisąnajbardziejzagrożeni.

-Czym?

-Demoralizacją,jeśliwiesz,cotoznaczy.Pawełmiałdośćmętne

pojęcieoproblemie.

-Kradną?-Pomacałtylnąkieszeńspodni.Portmonetkabyłana

swoimmiejscu.

-Nietylko.Robiątowszystko,conajbardziejszkodziichżyciui

zdrowiu:alkohol,narkotyki,samookaleczenie.

118

Apotemjużtylkojedenkrokdorabunku,napaduipobici3-Dlaczego

znówzwiałeś?

Pawełniebyłjeszczeprzygotowanynatopytanie.Siedzisztywno,z

dłońmisplecionyminakolanie.

-Takwyszło.

KapitanSzczuckapodparłatwarzdłonią.Patrzyłanachłopcauważnie,

cierpliwie.

-Toniejestodpowiedź.Nietaka,najakącięstać.Jesteś

inteligentnymchłopcem,Paweł.Nieudawajprzedemnąkogoś

innego.Wiem,żeprzeżywasztrudnyokres,ale…

-Teżbypanizwiała,gdybymusiałasiedziećgodzinaminaschodach!

-wybuchnąłchłopiec.-Chciałemsprzedaćmakulaturę,toją

wyrzuciła!Ataksięnapracowałem!

Kobietalekkoprzygryzłausta.

-Toźle,żeniedostałeśkluczy.Właściwiedlaczego?

-Babciaboisię,żezgubię.

-Musiszjązrozumieć,Paweł.Jesttwojąjedynąopie~kunką.To

starakobieta,którejdotychczasowyświatsięnaglezawalił.

-Amój?Mójświatteżsięzawalił!Aleoniwrócą.^apewno!

KapitanLenkiewiczobiecałdowiedziećsięowszy51-kowMadrycie.

-Kimjestten…kapitanLenkiewicz?

Pawełmilknie.Zdajesobiesprawę,żepowiedział/adu^°

background image

-Taki…tam.Niepowiem!-buntujesię.Każdyczłow,>c’<maprawo

dowłasnychsekretów.Czyteżtajemnic.

Milicjantkaniepyta.Rozumieówbunt.

-Wróciszdodomu?

Pawełchciałwzruszyćramionami,alenagletengestwyc’a’musię

zbytdziecinny.

119

-Mogę.Jeślidostanękluczeodmieszkania.Ijakbabcianiebędzie

sięwtrącaładomoichspraw.

-Stawiaszwarunki?

-Mamprawo.Kobietauśmiechnęłasię.

-Tak.Toprawda.Dzieciteżmająswojeprawa.Pisał

0tymjużdawnoJanuszKorczak.Aleiobowiązki.Onich

zapomniałeś,łaskawco.

-Przecieżchciałemzarobić!-denerwujesięchłopiec.-Butelki,

makulatura…niebioręforsyodbabci!Razczydwawziąłem-Paweł

jestuczciwy,chcetopodkreślić-tozwróciłem.

-Zarobiłeśnabutelkach?

-Nie.Nalotnisku.Myłemkufle.-Zanimskończył,jużpożałował

tegowyznania.„JeszczegotowisprawdzićipaniLusiabędziemiała

przezemniekłopot”-pomyślałszczerzezmartwiony.

-Interesującięsamoloty?

Pawełkiwagłową.Wcaleniekłamie.Naprawdęinteresujągo

samoloty.SzczególnietezMadrytu.Aleotymniepiśnieani

słóweczka.Będziesiępilnował.

-Będępilotem-mówi,żebycośkolwiekpowiedzieć.

1zmylićtrop.

-JakkapitanLenkiewicz?

-No!

Kobietawstaje.Jużmajasnośćsprawy.

-Wracajnaraziedoświetlicy,Paweł-mówiserdecznie.-Nie

chciałabymciętuzatrzymywać.Aleumawiamysię,żejużtunie

background image

wrócisz.Zgoda?

120

Pawełprzestępujeznoginanogę.Chciałbytraktowaćseriotękobietę,

odktórejniczegozłegoniezaznał.

-Niewiem,proszępani.Dziśznalazłemsiętuprzezprzypadek.No,

nie?

„Marację-myślimilicjantka.-Niemasensutraktowaćgojak

niegrzecznegochłopczyka,którypodpaliłdziadkowiwąsy”.

-Więcmożeinaczej:obiecaj,żeniezrobiszsamnictakiego,co

zmusiłobyfunkcjonariuszydoprzywiezieniaciętutaj.

-Niemamzamiarukraśćanipićtego…„kompotu”!Aczy

wytrzymamwdomu?Nieobiecuję!

KapitanSzczuckamilczy.Czekająjeszczetrudnarozmowazbabcią

chłopca.Staruszkazapewnechcedlawnukajaknajlepiej.Boisięo

niego.Iztegostrachupopełniakolejnebłędy.Cozrobić,abyspotkali

sięwpółdrogi-tenniegłupitrzynastolatekisiedemdziesięcioletnia

kobietazbogatymżyciowymdoświadczeniem?Jaktrudno

wyprostowaćpokręconeścieżki.Jakwielkiejdotegopotrzeba

wiedzy,wiaryicierpliwości.

-Bądźzdrów,chłopcze.Jateżwierzę,żetwoirodzicewrócądo

ciebie.

-Lubiępanią…nawet-wyznajePaweł.-Szkoda,żeniemamtakiej

cioci.Niemamżadnej.

„Miłedziecko.Takbardzozagubione,nieszczęśliwe,któremu

potrzebaciepłaispokoju”-myśliSzczucka.

*

-Kiedybędąpierogizwiśniami?-pytaPawełwpatrzonywgarnek

pełenziemniaków.-Dawniejrobiłaś…

121

-Dawniejbyłoinneżycie-wzdychababciaodlewającwodę.-

Mieliśmydwiepensjeimojąemeryturę.Teraztylkoemerytura.Sam

wiesz,ilenatargukosztująwiśnie…

background image

-Powiedz-chłopieccierpliwiekroikoperek.-Czy…czyoninigdydo

nasniepisali?

Staruszkazastygazpustymrondlemwdłoni.

-Raz…napisalikartkę…-mówiwolnoiniechętnie.-Niechciałamci

nicmówić…niewierzyłam,żetozrobią…Potemtwojamatka

przysłałalistprzezkobietę,którabyłazniminatejwycieczce.

-Pamiętam.Dlaczegominieprzeczytałaśtegolistu?Babcia

grzechoczepokrywkami.Nielubitakichrozmów.

Chętniebyzbyławnukabyleczym,aletamilicjantkaprosiła,żeby

odpowiadaćnajegowszystkiepytania.

-Tylkoparęsłów…domnie-mówi,bocośtrzebapowiedzieć.Nie,

niedamudoprzeczytaniapomiętegoświstkawzagranicznej

kopercie.Jestjeszczezbytmały,niezrozumie.Ona,choćstara,teżnie

rozumie.Nigdysięztymwszystkimniepogodzi.Wspinasięnapalce,

byzdjąćzpółkitalerze.,,Pocobyłotęszafkęwieszaćtakwysoko?

Toon,ojciecchłopca.Wszystkorobiłbezmyślnie,naswójwzrost”-

myśliurażona.-Nienudź,Paweł.Obiadnastole.

Jedząwspólnie.OdpowrotuzMilicyjnejIzbyDzieckaznównastąpiło

cośwrodzajumilczącegozawieszeniabroni.Pawełdostałwłasne

kluczeodmieszkania,babciaobietnicę,żeniebędzieznikałnacałe

noce.

Poposiłkustaruszkazmywała,Pawełwyniósłśmieci.Idylla.

Gdybytylkoniebyłotaksmutno.

122

-Dawnocięniebyło-mówiZłotowazprzyganąwgłosie.-Już

myślałem,żesięwycofałeśzinteresu.

Siedząnamurkuobokstarejszopy.

-Złowilimnie-przyznajesięPawełbezspecjalnejskruchy.

-Gliniarze?-Haczyksystematycznieukładagazetywrównąstertę.

Pawełkiwagłową.

-Przeztakągłupiąkompociarę!Wpadłem,astówkiniezarobiłem,

choćobiecała.

background image

Złotowamierzygouważnymspojrzeniem.

-Trzymajsięodnichzdala,koleś.Toniedobryfach.Możeizarabia

sięlepiejniżnabutelkachitekturze,alejatamwolęsięwtonie

mieszać.Szybkoumierają.

-Kto?Narkomani?Haczykpotakujeskwapliwie.

-Tu,nanaszejulicydwóchjużsięprzekręciło.Znaczy…natamten

świat.Toparszywasprawa,narkotyki!

Pewnie,żeparszywa.Wystarczynanichspojrzeć.Azaczynasiętak

niewinnie.

Dzieląsiępieniędzmisprawiedliwie:ilektoprzyniósł,tylezarobi.

Wedlewkładupracy.Pawełdziśdostałnajmniej.Niemajeszcze

wprawy.Inielubiwcześniewstawać,przedśmieciarzami.Ludziez

punktuskupuszanująZłotowe.Towidać.Niemamowyożadnej

mafiisycylijskiej.ZłotowaiHaczyktosolidnafirma.Dostarczają

towarwłaściwy,bezzanieczyszczeń.Pawełuczysięrozróżniać

gatunkipapieru,tektury.Sortujestarezapisanezeszyty,książkiz

oderwanymiokładkami,zaczytanenaśmierćprzezpokolenia

dorosłychidzieci.Potemjedząwspólnieobwarzankizmakiem.

123

ZprywatnejpiekarninaTargowej.NigdziewcałejWarszawieniema

taksmacznych.

-Któregodzisiaj?-pytaPaweł,bomusięostatniopogubiłydni.

-Trzynastysierpnia-objaśniaHaczyk.-Aleniepiątek,poniedziałek,

naszczęście.

-Zadwatygodnieszkoła!-wzdychaZłotowa.-Jeszczedwalata

mordęgi,ikoniec!

-Jakto:koniec?-dziwisięPaweł.-Niebędzieszsiędalejuczył?

Złotowagrzebiepatykiemwśmieciach.

-Jakzdam,topójdędozawodowej.Mechanikaprecyzyjnatojestto,

koleś.Aty?

Pawełprzygryzawargi.Samjeszczeniewie.Wcaleniemaochotyiść

wewrześniudoszkoły.Chybażerodzicewrócądotegoczasu.Bo

background image

gdybynie…boisięnawetmyśleć.Wklasieznajągowszyscy.Poldzia

pierwszawygada,żezostałwystawionydowiatru,będąsięzniego

śmiać.

-Niewiem.NajchętniejpojechałbymwPolskę.Gdzieśnadmorze…

zaciągnąćsiędomarynarki.Najlepiejwojennej…

Haczykwybuchagromkimśmiechem.Ażdrgamuszyjaobsypana

złotymicętkami.

-Naiwny!Domarynarkiwojennejprzyjmująpomaturze!Atyco

masz?Szóstąklasęzaliczoną.ToniesączasyKolumba!Dla

dowódcówmarynarkitotyjesteśzwykły…analfabeta!

Pawełnieobrażasię.Niemaoco.Samdobrzewie,żetodziecinne

mrzonki.Alechciałbyjużdorosnąć.Istanowićsamosobie.

124

-No,toidę-mówiwstając.-Czasnaobiad.Jutronieprzyjdę.Aniw

czwartek.

-Acoto?Dentystkaczyrekolekcje?-Złotowanielubidnibez

pracy.

-Anijedno,anidrugie.Powiemwam:muszębyćnalotnisku.W

każdywtorekiczwartek.

-Ilecipłacą?-Haczykkołyszenogąobutąwstarysandał.Onniema

wątpliwości,żechodziopieniądze.

Pawełmilczyzaskoczony.„Itakniezrozumieją,botenwtoreki

czwartekto…pusteczekanie.Bezproduktywne”.

Odpowiadapochwili:

-Pracujętamujednejtakiej…bufetowej.Alenielegalnie.

Złotowamarszczynos.

-Głupijesteś!Pewniecięwykorzystuje.Aletotwojasprawa.Cześć!

-Cześć!

*Nieudałosięlatotegoroku.Jakieśtakienietypowe.RaZupałynie

dowytrzymania,toznówziąb,żeidwaswetryniewystarczają.Paweł

tkwinawysepcetramwajowej.Chceprzejechaćtychkilka

przystanków.Ranoniewziąłwiatrówkiiteraztrzęsiesięjakgalareta.

background image

Tramwajdługonienadjeżdża.Jezdniąmknąsznuryaut.Jednoza

drugim,ażwoczacfrmiga.Tłumnawysepcegęstnieje.Ludziesię

niecierpliwią.Zapadawczesnywieczór,hulawschodniwiatr.

Wreszciejes*tramwaj,zatłoczonydoniemożliwości.Pawełwkręca

stójakoś,choćtrudnoswobodnieodetchnąć.Zatociepło-Bardzo.

Chłopieckiwasięwrytmprzyspieszeńihamowani^

125

ZprywatnejpiekarninaTargowej.NigdziewcałejWarszawieniema

taksmacznych.

-Któregodzisiaj?-pytaPaweł,bomusięostatniopogubiłydni.

-Trzynastysierpnia-objaśniaHaczyk.-Aleniepiątek,poniedziałek,

naszczęście.

-Zadwatygodnieszkoła!-wzdychaZłotowa.-Jeszczedwalata

mordęgi,ikoniec!

-Jakto:koniec?-dziwisięPaweł.-Niebędzieszsiędalejuczył?

Złotowagrzebiepatykiemwśmieciach.

-Jakzdam,topójdędozawodowej.Mechanikaprecyzyjnatojestto,

koleś.Aty?

Pawełprzygryzawargi.Samjeszczeniewie.Wcaleniemaochotyiść

wewrześniudoszkoły.Chybażerodzicewrócądotegoczasu.Bo

gdybynie…boisięnawetmyśleć.Wklasieznajągowszyscy.Poldzia

pierwszawygada,żezostałwystawionydowiatru,będąsięzniego

śmiać.

-Niewiem.NajchętniejpojechałbymwPolskę.Gdzieśnadmorze…

zaciągnąćsiędomarynarki.Najlepiejwojennej…

Haczykwybuchagromkimśmiechem.Ażdrgamuszyjaobsypana

złotymicętkami.

-Naiwny!Domarynarkiwojennejprzyjmująpomaturze!Atyco

masz?Szóstąklasęzaliczoną.ToniesączasyKolumba!Dla

dowódcówmarynarkitotyjesteśzwykły…analfabeta!

Pawełnieobrażasię.Niemaoco.Samdobrzewie,żetodziecinne

mrzonki.Alechciałbyjużdorosnąć.Istanowićsamosobie.

background image

124

-No,toidę-mówiwstając.-Czasnaobiad.Jutronieprzyjdę.Aniw

czwartek.

-Acoto?Dentystkaczyrekolekcje?-Złotowanielubidnibez

pracy.

-Anijedno,anidrugie.Powiemwam:muszębyćnalotnisku.W

każdywtorekiczwartek.

-Ilecipłacą?-Haczykkołyszenogąobutąwstarysandał.Onniema

wątpliwości,żechodziopieniądze.

Pawełmilczyzaskoczony.,,Itakniezrozumieją,botenwtoreki

czwartekto…pusteczekanie.Bezproduktywne”.

Odpowiadapochwili:

-Pracujętamujednejtakiej…bufetowej.Alenielegalnie.

Złotowamarszczynos.

-Głupijesteś!Pewniecięwykorzystuje.Aletotwojasprawa.Cześć!

-Cześć!

*

Nieudałosięlatotegoroku.Jakieśtakienietypowe.Razupałyniedo

wytrzymania,toznówziąb,żeidwaswetryniewystarczają.Paweł

tkwinawysepcetramwajowej.Chceprzejechaćtychkilka

przystanków.Ranoniewziąłwiatrówkiiteraztrzęsiesięjakgalareta.

Tramwajdługonienadjeżdża.Jezdniąmknąsznuryaut.Jednoza

drugim,ażwoczachmiga.Tłumnawysepcegęstnieje.Ludziesię

niecierpliwią.Zapadawczesnywieczór,hulawschodniwiatr.

Wreszciejesttramwaj,zatłoczonydoniemożliwości.Pawełwkręca

sięjakoś,choćtrudnoswobodnieodetchnąć.Zatociepło.Bardzo.

Chłopieckiwasięwrytmprzyspieszeńihamowania

125

wozu.Ludzieprzeciskająsiędowyjścia.Mignęłaznajomatwarz

aniołka.Złotekędziory,błękitneoczkaporcelanowejlalki.

-Mrówa?

Zagadniętykładziepalecnaustach.PoznałPawła,aleniezamierzaz

background image

nimgawędzić.Ontupracuje.Wtakimtłoku„zarabia”sięnajlepiej.A

złotowłosaMróweczkalubipieniądze.Cudze.

Pawełobserwujegozmieszanymiuczuciami.Przecieżniewrzaśnie:

„Złodziej!Ludzie,wołajciemilicję!”MożeMrówajesttakimsobie,

zwyczajnympasażerem?Alenie…widać,żecośkombinuje.Kręcisię

kołojakiejśkobiety.Pawełwidzitorbęnaramieniu,ładnykształt

głowyiwłosy…tak,takiewłosymiałamama.Piękne,bujne,koloru

dojrzewającejpszenicy.Uczesanieteżpodobne…Nie,niewolno

dopuścić,żebyMrówaobłowiłsiękosztemosoby,któramogłabybyć

jego,Pawła,matką.

NiespuszczającokazdyndającejtorbyPawełprzesuwasiędo

przodu.Niejesttotakiełatwe.Mrówajestszybszy,sprawniejszy.No,

ijegoniezwykłaurodajednamuprzychylnośćwspółpasażerów.Nikt

niewrzaśnieoburzony,gdypotrącigoanioł.Otco.

Kobietateżsięprzesuwadoprzodu.Agranatowatorbanapaskuza

nią.Ktobędzieszybszy-PawełczyMrówa?Tramwajzatrzymujesię

naprzystanku.Pawełdokonujecudówzręczności:nurkujepomiędzy

nogami,pracujełokciami,jednegoopornegogrubasamusiałkopnąćw

łydkę,żebyruszyłzmiejscaogromnąmasęcielska.

Już!Przygranatowejtorbiezesrebrnymzapięciemzjawilisię

równocześnie.

126

-Zostaw!-mruczyPawełdouchacherubinka.-Tomoja…ciocia!

Aniołekjestwyraźniewściekły.Błyskatymswoimchabrowym

oczkiemiznikanagle,jakbysięzapadłpodziemię.Pawłowinie

pozostajenicinnego,jaktylkowysiąśćwrazzpaniąijejgranatową

torbą.ByćmożeMrówaobserwujegozokienpojazdu.„Gdyby

wiedział,żegooszukałem…no,jegoferajnamogłabyminieźle

dosolić!-myśliprzyspieszająckroku.-Trzebająocośzagadnąć,na

wszelkiwypadek!”

-Przepraszam…czypaniwie,gdzietujestulicaKrótka?Kobieta

przystaje.

background image

-Krótka?Niesłyszałamotakiejulicy.

Tramwaj,jaknazłość,maczerwoneświatło.Stoiistoi,asekundy

rozciągająsięniczymgumadożucia.Kobietaniecierpliwisię,robi

krokdoprzodu.Pawełzabiegajejdrogę.

-Ale…tomusibyćgdzieśtublisko!Naprawdęniewiepani?

Uff!Zmieniłosięświatło.Tramwajostroruszazprzystanku.Czy

tylkowydawałosięPawłowi,żedostrzegłbuzięaniołkaznosem

rozpłaszczonymnaszybie?

-Przepraszam-mówiwolno.-Zapytamkogoinnego.Granatowa

torbacałainienaruszonakołyszesięwrytm

krokównieznajomej.Znikawdrzwiachsklepu.„Czytosięnazywa

dobryuczynek?”-myśliPawełbiegnąc.

Wmieszkaniuktośjest.Jużzadrzwiamisłyszytubalnygłossąsiadki

tłumaczącejcośzzapałem.Pawełnielubijej.Zbytjawnieokazujemu

swojąniechęć.

-Staraplotkara!-mruczy,delikatniemanipulująckluczem.Chcenie

zauważonyprzemknąćdoswojegopokoiku.

127

Zdejmującwprzedpokojubuty,niechcącysłyszyurywekrozmowy.

-Tojestszkołazinternatem.Mójsiostrzeniectamchodzi.Teżtrudny

chłopak.

-Czyjawiem?-zastanawiasiębabcia.Szczękająfiliżanki.

-Przecieżpaniniedasobieznimrady!Chłopiecbezojcaimatki

potrzebujesilnejręki.Jakgopaniwychowa?Nachuligana?Dwarazy

namilicji,zatrzecimwłamiesiędosklepualboidoczyjego

mieszkania…

Pawełzastygaztenisówkąwdłoni.Czujepulsowaniekrwinad

lewymokiem.Takzaczynasięuporczywybólgłowy,którynękago

odczasudoczasu.Pamiątkaposzpitalu.Przedtemnigdynie

przytrafiałomusięniepodobnego.„Czyonamówiomnie?Mniechce

oddaćdointernatu?Czytojamamnapaśćnaczyjeśmieszkanie?

Dlaczego?”

background image

-Zadwatygodnieszkoła-mówibabcia.-Zupełniesiłytracę.Nie

mogęjeśćanispać…

-Załatwićtrzebasanatorium.Przezubezpieczalnię.Odpoczniepani

przezmiesiącalboidłużej.

-Jakżetotak?-martwisiębabcia.-AcozPawłem?

-Przecieżmówię,żetrzebagooddaćdointernatu.Chcepani,

pomogęzałatwić.Tylkożetojużostatnidzwonek!

Pawełdłużejniesłucha.Przemykanapalcachprzezprzedpokój,

cichutkootwżera,apotemzamykadrzwiswojejsamotni.Siadana

tapczanie.„Niedamsię!-decydujeszybko.-Niepójdędożadnego

internatu!Tujestmójdom,tuwrócimamaitatuś.Będęgodlanich

strzegłjakokawgłowie!Tylkoże…-myślisąskłębione,szybkie,

niejasne.-Onamaprawo,babcia.JakmówiłakapitanSzczucka,jest

128

mojąjedynąopiekunką.Możezrobić,cozechce…Afigę!-podnieca

sięchłopiec.-Figęzmakiem!-Zrywasię,leczzachwilęponownie

przysiada.-Byletylkoniepopełnićbłędu,niezdradzićsię,że

wiem…”

Ostrożnie,wskarpetkach,przekradasiędoprzedpokoju.Głossąsiadki

iotwartytelewizorzagłuszajątrzaskiniezbytdokładniedopasowanej

klepki.Chłopiecdelikatnieotwierawyjściowedrzwiizarazgłośnoje

zatrzaskuje.Hałasujetorbą,ciskapodścianętenisówki.Słońbysię

obudził.

Babciawyglądazpokoju.

-Toty,Paweł?

-Tak.

-Tojapójdę-mówisąsiadka.-Czekamnaodpowiedźdojutra.Po

południubędzieumniesiostra.

-Tak…tak-mruczybabciaustawiającnatacybrudnefiliżanki.

Zostająsami.Pawełjakbynigdyniczasiadaprzedtelewizorem.Tępo

wpatrujesięwmigającyekran.Nawetniewie,cotozaprogram.W

pewnymmomencieuderzagojakaśzmiana.Czegośchybatubrak.No

background image

tak,nastolikuobokstałowdrewnianejramcezdjęcierodzicówz

pobytuwBułgarii.Dwiewesołe,opalonetwarzepodsłomkowymi

kapeluszami.Bardzolubilitozdjęcie.Aterazgoniema.

-Babciu,gdzietafotografia?

-Jaka?-staruszkaszybkowychodzidokuchni.Pawełzanią.

-Ta,którastałanastoliku.Schowałaśją?

Babciaodwracasięgwałtownie.Jejpomarszczonatwarzjestzła,

drobnedłoniezaciskająsięnablaciestołu.

-Wyrzuciłam!Niechcęgowidzieć!Nigdy!

129

Pawełmartwieje.Nieczujezłości,tylkotępyból.Kuchniazaludnia

sięwspomnieniami:mamawycieratalerze,mafartuszekzfalbankąw

kratkę.Ojciecwyjmujezlodówkidobrzeoziębionącoca-colę,nalewa

doszklanek.Szkłopokrywasięsrebrzystymnalotemchłodu.Mówiąo

sprawachcodziennegodnia,śmiejąsię,żartują…Kiedytobyło?

Wczoraj?

-Zalbumuteżwyrzuciłaś?

Babciaocierachustkąoczy.Łzynazamówienie?

-Podarłam.Ispaliłam!-szlochwstrząsajejstarcząpiersią.Paweł

wycofujesiędoprzedpokoju.Stoipodwieszakiem,naktórymod

dawnaniewiszążadnemęskieokrycia.Myśligalopujązłei

bezsensowne.Wolnowchodzidopokojurodziców.Niebyłtuodich

wyjazdu.Niechciał.Adziś?Dziśjestspokojny.Alejesttospokój

przedsionkadopiekła.Ciszaprzedburzą.Pozornanieruchomość

morzatużprzedsztormem.

Chłopiecotwieraszafę.Wiszątylkorzeczymamy:sukienki,płaszcz.

Dwienagłuchozamkniętewalizki,którestałynapawlaczu,teraz

podpierająwystygłykaloryfer.„Więcskreśliłagoznaszegodomu?

Jakimprawem?Dlaczegodorosłymwolnowszystko,nawetwymazać

czyjąśobecność?Przecieżja,jegosyn,mamteżcośdopowiedzenia!

Mojamiłośćsięniezmieniła.Kochamgobardziej,niżkiedytubył,

spał,jadł…Nienawidzęjej!Nienawidzę!”

background image

Wracadoswojejdziupli.Włączaadapter.Myśliwolnoiprecyzyjnie.

Planjestprosty.Możnagoodrazuwprowadzićwczyn.

Alenienależysięspieszyć.Idobrze,bardzodokładniezatrzećzasobą

wszystkieślady.

130

*

Świta.Kwadratoknawyłaniasięznocnegomroku.Zegarekwskazuje

godzinępiątądwadzieścia.Blade,prawiejesiennepromieniewyłażą

zzaskołtunionegoczubatopoli.Drzewousycha.Zjednejstrony

gałęziesąnagie,bezlistne.Miejskiedrzewo.Niepierwszeinie

ostatnie.„Dobrze,żeniepada”-myśliPaweł.Jestnerwowy,

niespokojny.Dokładniesprawdzawnętrzeprzestronnegochlebaka:

latarkaześwieżąbaterią,zapałki,świeca,dwaswetry,obagrube,

ciepłe.Bieliznanazmianę.„Aha,mydło!”Cichutko,napalcach,

wchodzidołazienki.Szczotka,pastadozębów.Towszystko.Tym

razemnieuciekanaparędni.Odchodzi,ponieważchcianomuzabrać

to,comiałnajdroższego:wiaręimiłośćdoczłowieka.Spokóji

bezpieczeństwo…

Pieniądzenaraziema.Obrzucapokójspojrzeniem,wktórymjestżali

złość,obawaprzednieznanyminienawiść.Najgorsze,żenie

przestawszykochaćjednych,nauczyłsięnienawidzićdrugich.

Wychodziostrożnieidokładniezamykadrzwinaklucz.Tekluczeto

jedynyłącznikzdawnymświatem.Tomożliwośćpowrotudomatkii

ojca,ciepładomowegoogniska.Żetuwróci,niemanajmniejszych

wątpliwości.Toichdom.Rodziców.

Rzutokanawizytówkę:kawałekzłotawegometalu,ananim

nazwisko,którenosząwszyscytroje:ojciec,matkaisyn.

*

Nalotniskudziwna,niecodziennaatmosfera.Wyczuwająsiódmym

zmysłem.

-Cosiędzieje?-pytaPawełznajomegobagażowego.

-Nietwójinteres,chłopie!-odburkujemałouprzejmie.

background image

131

Pawełniepokoisię.CzekanaMadryt.Dziś,zgodniezobietnicą,

kapitanLenkiewiczpowinienprzywieźćwiadomośćzkonsulatu.

Wopiściiobsługaszepcząoczymśpokątach.Pasażerowiewniczym

sięnieorientują.Dlanichjesttozwykłarutynowaodprawa

paszportowo-bagażowa.

-CośzMadrytemniewporządku?-Pawełzagadujemechanikaz

rudawymwąsem.

Tennerwowozacierapalce.

-Nie.TylkoHolendermakłopotyzlądowaniem.Niemożewypuścić

podwozia.Nikomuanisłowanatentemat.Niktzpasażerówniema

prawazorientowaćsię,żenalotniskudziejesięcośniedobrego.

-Wporządku.Niejestemgadułą.Zacięłosięcoś?

-No,właśnie.Pełnepogotowienapasiestartowym.Będzielądował

awaryjnie.

Pawełsprawdzaczas.Dziesiąta.DoprzylotuMadrytuprawiepółtorej

godziny.Wbieganapółpiętro.Uwejściadorestauracjizderzasięz

paniąLusią.

-Dzieńdobry.Niepotrzebujepanipomocnika?Pozmywamfiliżanki,

kufle…

-A,toty,Piotrusiu?Terazniemamgłowy,wpadnijpóźniej.Zośka

znówmusiwcześniejwyjść.

-NaimięmamPaweł-prostujecierpliwie.

-Tak,pamiętam!-PaniLusiazbieganadółpokrętychschodach.

Pawełprzezrestauracjęwychodzinataraswidokowy.Ludzisporo,

aleniktnicniewieowiszącymwciążwpowietrzuHolendrze,

któremucośtamgdzieśsięzablokowało.Czekająnaswoichbliskichz

BelgraduiSofii.Tylkożeteraz

132

żadensamolotniemożelądowaćanistartować.Przestrzeńpowietrzna

jestzarezerwowanawyłączniedlaHolendra.Żebymumaksymalnie

ułatwićzadanie.

background image

Naczystymniebiebrzęczyważka.Maleńkipunkt.Wważceokołostu

osób.Nicniewiedzą,niczegonieprzeczuwają.Stewardesa,

uśmiechnięta,animrugnieumalowanymokiem.,,Zachwilę

wylądujemynalotniskuwWarszawie,ladiesandgentlemen,proszę

zapiąćpasyiniepalićażdowyłączeniasilnikówicałkowitego

zatrzymaniasięsamolotu.Jesteściepaństwozawszemilewidzianina

pokładachKrólewskichHolenderskichLiniiLotniczych…’”Takto

mniejwięcejwyglądatam,wgórze.Atutaj?Pawełwidziczerwone

wozystrażackie.Jadątakjakośzboku,ukradkiem,bezsyren.Cichoi

szybko.Żebynierobićpaniki.

Nie,stądsięniczegoniezobaczy.Awaryjnelądowanienastąpi

zapewnegdzieśzdalaoddworcalotniczego.

Pawełzbieganadół.Kręcisię,chciałbycoświęcejwiedziećo

Holendrze.Niestety,mechanikazwąsaminigdzieniema.Zatoprzed

dworzeczajeżdżająautokary„Orbisu”.WysiadająJapończycy

obwieszeniaparatamifotograficznymi.Zbrzuchapotężnegoautobusu

wynosisiękufry,walizy,kraciastetorby.

-Proszęzabraćpasażerówdorestauracji-mówicichoprzedstawiciel

LOT-udopilotki.-OdlotczarterudoLondynuopóźniony.

Zachwilędziewczynapowtarzatęwiadomośćpoangielsku.

Japończycyuśmiechająsięgrzecznie.Cośtamdosiebiemówiąw

ćwierkającymjęzyku,któregoniktnierozumie.

Pawełprzysiadanamurku.Ciężkichlebakdajemusięweznaki.I

chętniebycośzjadł.Liczyłtrochęnadarmowy

133

posiłekupaniLusi.Aczasucieka.Zsaliprzylotówodzywasięgłosz

megafonu.Zadaleko,bysłyszeć.Chłopieczrywasię,biegnie.

-WylądowałsamolotKLMzAmsterdamu!-śpiewaradośnie

kobiecygłos.

„Więcudałosię!-cieszysięPawełwduchu.-UsiadłHolender!Nasi

mupomogli,podprowadziliradiemjakposznurku,zabezpieczyli

teren!”

background image

Wopiści,obsługa,nawetmilicjancimająuśmiechniętetwarze.

Wszyscyciesząsię,żeHolendercałoizdrowosiedzinaawaryjnym

pasie.

Zachwilętensamkobiecygłosjużwolnoinormalniepowtarza:

-WylądowałsamolotzMadrytu,rejstrzystadwa.

Pawełczuje,jakmuciarkiprzebiegająpogrzbiecie.

Czasdłużysięstraszliwie.Odprawacelnatrwawnieskończoność.

Jakośniewychodziżadenpilot,żadnastewardesa.Wreszciesą!Trzy

dziewczynywmundurkachipiloci.Blondynzdługimibaczkamii

przystojny,starszyszatyn.

-Przepraszam!-Pawełrzucasięimnaspotkanie.-Czyniewidzieli

panowiekapitanaLenkiewicza?

StewardesauśmiechasiędoPawła.Onteżjąpoznaje.ToIrena.

Częstolatanatejlinii.

-RobertniebyłznamiwMadrycie.Dlaczegopytasz?

-Bo…umówiłemsiętuznimdzisiaj.Powiedział,żeprzyleciz

Hiszpanii.

-Unasdośćczęstobywajązmiany-tłumaczyblondynzbaczkami.-

RobertLenkiewiczpoleciałdoMontrealu.Taktobywa,chłopcze.

Irenażegnagouroczymuśmiechem.Zawodoweskrzy-

134

wieniekącikówwargczyrzeczywistasympatia?Pawełniewie.Inic

gotowtejchwilinieobchodzi.Wydajemusię,jakbyzawaliłsięcały

świat.Nieprzyglądasięwychodzącympasażerom.Nieszukatwarzy,

którychnieznajdzienawetnarodzinnychfotografiach.Jestcałkiem

samitęskni.

Zapomniałobufecie,opaniLusi,brudnychkuflach.Madość

HolendrówiHiszpanów.Niechsięcieszą,pijąszampanazapomyślne

lądowanie.Ichsprawa.

Pawełsunienogazanogąśrodkiemjezdni.Niereagujenaklakson

taksówki.Niewidziwściekłejtwarzykierowcy.Nic

niewidziinicniesłyszy.

background image

*

Tobyłdźwięk,jakiegonieznał.Ktośnajwyraźniejpróbował

otworzyćfurtkę.Cichegłosyzaogrodzeniem.Pawełobudziłsię

zalękniony.Ktownocybuszujepodziałkach?Złodzieje?Wnikłym

świetlelatarkibłyszczążółteoczyMaćka.Kotjestzły,żemuniedają

spać.MaciekodtrzechdninieopuszczaPawła.Śpiwnogachłóżka,z

ogonemwpyszczku.

-Mamynocnychgości,Maciek-mówiPawełwciągającspodnie.

Wzrokiemszukasiekiery.Jestnamiejscu.Wkącie.Pawełuważają

zaosobistąbroń.

Ktośprzeskoczyłfurtkę.Cichekrokistająsięgłośniejsze.Za

przymkniętąokiennicączaisięmrokistrach.Czyjaśniecierpliwadłoń

szarpieklamkę.

-Zamknięte-szepczejakiśgłostam,nazewnątrz.

-Aco?Myślałeś,żeciętubędąoczekiwaćzbukietemwręku?-

drugigłosjestśmielszy.

Pawełściskawjednejręcezgaszonąlatarkę,awdrugiejsiekierę.

135

Trzask.Zamekwdrzwiachpuszcza.Natleczarnejsylwetkigruszy

dwacienie.Nie,trzy.

Pawełzdeterminacjąrzucastrumieńświatławprostwoczy

przybyszów.

-Cholera!—wrzeszczyhisteryczniejedenznich.-Tuktośjest!

Ajest,jest.Jedenprzeciwkotrzem.Aletamcijeszcze

0tymniewiedzą.Złapaniwsmugęświatłaodruchowozasłaniają

dłońmioczy.„Chłopaki!-Pawełdenerwujesię.Rękazlatarkądrży.-

Niewieleodemniestarsi.Amożewcale”.Sekundyupływają.Tamci

zorientowalisięjuż,żepromieńświatłajesttylkojeden.

-Rzućlatarkę!-wołaostrygłos.

Pawełnieodzywasię.Dłońuzbrojonawsiekieręjakbybyłaz

kamienia.Przecieżniemazamiarunikogozabić.Najwyżejogłuszyć.

Wobroniewłasnej…

background image

Wciemnościachnastępująjakieśszepty,przetasowania.Jeszczekilka

sekund,szelestkroków,rozbieganecieniei…

-Stójspokojnie!—szepcemudouchaświszczącygłos.

1szyjędusimocnychwyt.-Mamgo!Jużanidrgnie!-raportuje

pozostałym.

Czyjaśrękaodbieralatarkę.Siekierasamaspadazestukotemna

ziemię.Koniecobrony.

-Puszczaj!-charczyPawełztrudemłapiącoddech.Chwytnieco

zelżał.-Złodzieju!

Najwyższyzcałejtrójkiśmiejesię.

-Twojełachyniesąnampotrzebne!

-Tylkoco?-Biciesercauspokajasię.Pawełjużsięnieboi.

136

-Chata,przyjacielu.Musimytupomieszkać.

„Tacysamijakja?”-zastanawiasięoddychającgłęboko.Jużniktgo

nietrzyma.Przestałbyćgroźny.

-Jesteścienagigancie?-pytawmiaręspokojnie.

-Cośwtymrodzaju-odpowiadagłoszdnaciemności.-Jesttujakaś

świeca?

-Jestnastoliku.Naprawo…

-Dzięki,przyjacielu.

Słabyogareknierozświetlawnętrza.Dwiegłowypochylająsięnad

Pawłem.

-Jesteśwłaścicielemtejbudy?

Pawełwahasię.„Copowiedzieć?Prawdę?Czyskłamać?”

-Niecałkiem.Aleśpiętuzazgodąwłaściciela.Pomagammu.

-Przyjdzierano?-totennajwyższy.Zczubemdziwnie

nastroszonychwłosów.

-Tak-odpowiadaPawełbezzająknienia-kołodziesiątej.

Przybyszerozlokowująsię.Dwóchjestruchliwych,ciekawych

wnętrza.Trzeciwygląda,jakbyspał.

-Maszcodożarcia?-pytaprzybyszosilnych,zbytdługich

background image

ramionach.

Pawełprzeczącokręcigłową.Niewierząmu.Rozbebe-szająchlebak.

-Facetmadwaswetry,aDługianijednego!-cieszysiętenz

czubem.-Dasz,przyjacielu,jedennaszemukumplowi.Onjestteraz

spokojny,borąbnąłsobiedawkę.Alezimnonimtrzęsie,widzisz?

Pawełwidzi.Trzecichłopaknieodezwałsiędotądani

137

słowem.Odzianywcośnakształtpłóciennegokombinezonusiedzina

podłodze.

-Narkoman?-Pawełczujejakiśpodświadomylęk.Ijednocześnie

obrzydzenie.

-Niezadawajgłupichpytań!-Czubjestwyraźnieznudzony.Zdaje

sięprzewodzićtejdziwacznejgrupie.

-O.K.-Pawełudaje,żegotoniewieleobchodzi.Zespokojem

patrzy,jakprzykrywająnarkomanajegomohero-wympulowerem.-

Ranomusiciestądodejść-mówi

twardo.

-Nietybędzieszotymdecydował!-długorękiwymierzyłszybki,

mocnycios.

Pawłowiwydajesię,żewidzidwaksiężyce.Dotykanosa.Ciepłoi

wilgotno.

Łykałzyikrew.Ukradkiemocierapuchnącąwargęwróg

prześcieradła.„Zaco?-myśli,choćniktmunatopytanienie

odpowie.-Pewniesaminiewiedzą.Comożesięwięcej

zdarzyć?”

-Zostawgo,Gacek!-Czubnielubiwidokukrwi.-Onjużniebędzie

sięstawiał!Prawda,człowieczku?

Pawełczujezimnąwściekłość.Jednocześnierozummówimu,bysię

opanował.Jestsamprzeciwkotrzem.No,prawdęmówiąc,dwóm.

Narkomanśpilubumarł.Raczejśpi.

-Jestemtuzazgodąwłaściciela-słowawydobywająsięztrudemz

opuchniętychust.-Togliniarz.

background image

Czubzastygazdłoniąnaćwiartcechleba,którąwyjąłzwłasnych

zapasów.

-Milicjant?Tutaj?

-Tak.Tosądziałkilotników.AlenaOkęciupracująteżmilicjanci.

Togranicapaństwa.

138

Mały,zwinny,opięściciężkiejjakmłot,przyskakujeznówdoPawła.

-Powiedziałem,żebyśgozostawił,Gacek!-Czubjaksięzdenerwuje,

pieje.Widaćprzechodzimutację.-To,coonmówi,jest

prawdopodobne.Jadłeścoś?

PrzejścieodbiciadokarmieniajestzbytszybkiejaknagustPawła.

Alechętniebycośzjadł.Oilespuchniętawargapozwoli.

-Niewiele.Gliniarznietrzymatuzapasów.Amniesięwłaśnie

skończyłaforsa.

-Masz!-Czubpodajemuskibkęchlebazjakimiśkonserwami

rybnymi.-Myjeszczeniegłodujemy.

-Tyco?-denerwujesięruchliwyGacek.-Będzieszkarmiłmałego

gliniarza?

Czubpotakujegłową.Wnikłymświetleogarkawidaćsztywneod

lakieruczycukrupasemkawłosówprzypominającedorodnątrzcinę.

-Teżczłowiek.Udzieliłnamgościny.Zludźmitrzebałagodnie,

Gacek.Pocozarazwalićwnos?Tyleczasupoświęciłemnatwoje

wychowanie,atywciążtosamo:pięść!Maszkurzymóżdżek,

przyjacielu.

-Wystarczy!-denerwujesięGacek.-Nauniwersytetsięnie

wybieram.

Pawełwstajeostrożnie.Chceumoczyćręcznikwzimnejwodzie.

-Dokąd?

-Twarzobmyć.Niewidzisz,cosiędziejezmoimnosem.’-ido

Czuba:-AtentwójGacekzamiastwgłowiemacałyrozumekw

pięści.Kiedyjąotworzy-rozumekucieknie!-Pawełczujeulgępod

wpływemkompresu.„Bylesięniedać

background image

139

przestraszyćtymzbirom-myśliprzechylającgłowędotyłu.-Niech

niesądzą,żetrafilinatchórza,którytrzęsieportkamiprzedbylejakim

prymitywem”.

Czubdoceniłdowcip.Przełykająckęschlebazeszprotka-miwyciąga

doPawłarękę.

-Poznajmysię.JestemKonopacki.

Pawełażsięzakrztusił.„Jakto?Przedstawiasięnazwiskiem?Tocoś

nowegowbranżypunków,popersów,hipisówicałejtejludzkiej

społeczności,októrejwieodniedawna.

-Kono…packi?

-Tak.JózefMariadwojgaimionKonopacki.Mojaprababciabyłaz

domuKoniecpolska.Mówicitocoś?

Pawełpodajedłoń.Drugązezmoczonymręcznikiemprzyciskado

nosa,którypodwajaswojąobjętość.

-Brent.Paweł.Ale…dlaczegosiętakdziwniezachowujesz?Co

robiszwtym…towarzystwie?

JózefMariaocieraustapowalaneoliwą.

-Demokracjapozwaladobieraćsobietowarzystwo,jakiemiwdanej

chwiliodpowiada-śmiejesię.Czubsterczyjaknastroszonyjeż.-Ten

tam,któryśpi,araczejmarzypodtwoimswetrem,jestnieszczęsnym

dzieckiemdwudziestegowieku.Wpadłwnarkomanię.Imyślitylkoo

tym,żebysobiewładowaćnowądziałkę.

-Akceptujeszto?

Konopackizanurzakubekwdzbanku.Pijedługoiwolno.

-Muszęuważaćnagardło.Oddzieciństwamiałemskłonnoścido

angin.Czyakceptuję„kompot”?Nie,alemuszęsięzająć

narkomanem.Przylepiłsię,atozobowiązuje.Więcgoniańczę.

140

-A…Gacek?-Pawełmagłos,jakbybyłzakatarzony.Iwargę

sztywną,obcą.

-Prymityw.Pożyteczny,wiernyiprzebiegły.Atakżesilny.Razem

background image

tworzymyciekawyeksperyment..

Pawełchętniebypołożyłsięspać,alejedynełóżkozdążyłzająć

Gacek.Brudnesandaływpakowałwsamśrodekpoduszki.

-Tonieprawda,coprzedtempowiedziałem-Pawełszepcze

nachylonynadCzubem-tadziałkanależydopewnegoemeryta,który

czterdzieścilatpracowałnalotnisku.Jestciężkochory.Doglądamtu

wszystkiegoi…taksięskłada,żeukrywamsięprzedmilicją.

-Toładnie-cieszysięJózefMariaKonopacki.-AleGackowiani

słowa.Myteżstronimyod…stróżówprawa.Słuchaj,dałobysiętu

pomieszkaćparędni?

Pawełznówprzykładakompres.

-Powiemszczerze:ranobędzietumnóstwoludzi,dział-kowiczów,

właścicielisąsiednichogródków.Zarazpodniosąalarm.Szczególnie

jakzobaczą…twojeuczesanie.

JózefMariadwojgaimionprzygładzaszuwarynaduszami.

-Totylkoprotest!-mówi.-Takawojnanawłosy.Międzypunkami,

doktórychjanależę,apopersami.Aletaknaprawdętojestwalka

dwóchideologii:myzzałożeniajesteśmybiedni,uważamysięzacoś

gorszegoodresztyludzi.Dlapopersów,tychelegancików

strzyżonychwgrzywkę,najważniejszyjestszmal,forsa.Adlanas

wolność.Odpieniędzyteż.WAngliipunkiżyjąwyłączniezzasiłków

dlabezrobotnych.Myniejesteśmyznaturyagresywni,aleteżinie

pacyfiścijakkiedyśhipisi.Oni,bici,niebronilisię.Punk

141

bije,jeślimurobiąkrzywdę.Myniczegoniechcemy,samisiebie

nazywamy„śmieciami”.Światjestzły,aleniechcemygozmieniać.

Zmienisięibeznas…

-Dlaczego?Jabymchciał!-Pawełusiłujezrozumiećczubatego

piętnastolatka.-Jabymwielerzeczyzmienił,gdybymmiałwładzę.

-Naprzykładco?

-Nakazałbymwszystkimrodzicom,abynieporzucali…no,żeby

opiekowalisięswoimidziećmiażdodorosłości.

background image

-Bezsensu!-JózefMariakrzywisię.-Tenieszczęsnedziecinigdy

niezaznałybypoczuciaswobody!Zostałybydziećminawetpo

czterdziestce.Trzebasięhartować,Brent.Światniejestnicwart.

Naplućnato!

Pawładrażnipochrapywaniedobiegająceodstronyłóżka.

-Gdybywszyscyplulinawszystko,toktobypracował?Skąd

wziąłbyśchlebikonserwy?Ktozrobiłbypuszkizblachy?Ktoby

złowiłryby?

JózefMariaKonopackipogardliwiemacharęką.

_Nieważne!

Pawełmadośćrozmowy,zktórejnicniewynika.

~Mówiszjedno,apostępujeszinaczej.Gdybycibyłonaprawdę

wszystkojedno,nietachałbyśzesobątego…Czy0nnapewnożyje?-

pytawskazującbrodąleżącegonarkomana.

-Jeszczetak.Alezapewneniedługopociągnie._Nieżalmu

rodziców?Matki?

Czubwzruszaramionami.

-Wtymstadium,wjakimsięznajduje,człowiekpozbywasię

jakichkolwiekuczuć.Wątpię,żebyDługiwogóle

142

wiedział,corobiterazjegoojciecczymatka.Obchodzigotylko

strzykawka.Ikolorowesny.

-Próbowałeśtegokiedyś?-Pawełzniepokojemobserwujeleżącego

poddrzwiami.Anidrgnie.

-Nie.Mamtogdzieś!Niezamierzamżyćprzypomocysztucznych

podniet.Totchórzostwo.Idziecinada.Aleniezostawięgo.Tamtego

też.

-Zastanawiamsię…-Pawełmrużyoczy.Ogarekdogasa.-Myślę,że

tapolskaodmianapunkówczypopersów…tychwszystkichkillerów,

faszystówniemanicwspólnegozjakąkolwiekideologią.Takmyślę.

Konopackiziewa,szerokootwierającusta.

-Jesttugdzieśjakiśkoc?Zimnosięzrobiło.

background image

Pawełwskazujenaskołtunionełóżko.Czubpodchodziisiłąściągana

ziemięchrapiącegoGacka.

-Co?Cojest?-mruczyrozbudzony.-Zwiewamy?

-Pośpisztrochęnapodłodze-decydujeCzubłaskawie.-Myz

Brentempołożymysiętunawaleta.

Gacekgodzisiępotulnie.Narkomanniemanicdopowiedzenia.Kto

wie,czywogóleumiejeszczemówić.

Zasypiająokrycikocemwkratę.Pawełżałuje,żeniemaMaćka,który

wyniósłsięnatychmiastpowkroczeniudoaltanynieproszonych

gości.Zaoknemgęstniejenoc.Płynązapachymięty,rezedyi

maciejki.Jestcicho,nawetgałązka

niedrgnie.

*

Słońcewpadaprzezotwartylufcikzwisającynajednymzawiasie.

Odbijasięodzakurzonejszyby,raziwoczy.Pawłabudzisuchość

opuchniętychust.Powiekiniechcąsięroz-kleić.Trzebajeprzetrzeć

kułakiem.„Coto?GdzieCzub,

143

gdzieGacek?Czyżbytowszystkobyłotylkosnem?”Rozglądasiępo

wnętrzualtankiizłudzeniapierzchają.Narkomantkwitam,gdziego

położono:poddrzwiami.Ktośwychodząclitościwieodsunąłmunogi,

żebyniepodeptać.PoCzubieiGackupozostałrozbebeszonyworek

płócienny.Takisam,jakinosząmarynarze.Pawełprzyglądasię

leżącemu.Obaprzedramionagęstopokryteśladaminakłuć.Ciało,

białe,ledwieokrywakości.Twarzspuchnięta,podoczymasine

obwódki.Wrakczłowieka.Chłopiecotrząsasięzewstrętuigrozy.

„Jeśliontuzostanie,będzienocowałwogródku!”-postanawia.

Wstajeczującssaniewżołądku.Wychodząc,ostrożnieomija

leżącego,któryzbudziłsięzletargicznegosnuicośbełkoce.

Wogródkujestwspaniałepowietrze.Zakwitłyogromnełososiowe

gladiolusy.Różnokolorowecyniestojąsztywnojakżołnierzena

paradzie.Wgałęziachstarejgruszypogwizdujeptak.Pawełoddycha

background image

głęboko.Światjesttakpiękny,takmogłobybyćwspaniale,gdybygo

niepsuliciwszyscy…naokoło.Nie,niemyśliosąsiadachwpocie

czołauprawiającychgrządki.Raczejotych,którzytegonie

dostrzegają.Obmacujenosiwargę.Dobrze,żewaltanceniema

lustra.Przestraszyłbysięzpewnościąwidokuwłasnejtwarzy.

Wnajbardziejzacienionymmiejscuogrodu,pośródkępyfioletowych

floksów,leżynależakuKonopacki.Leżakzawszetamstał.Stary

Ruszczyklubiłtuodpoczywać.Aterazwszystkosięzmieniło.

-Salve,Caesar!-JózefMariaunosidłońgestemrzymskiego

gladiatora.

Pomieszaniezpoplątaniem.Pawełparsknąłbygłośno,gdybymubyło

wesoło.Dopierowjaskrawymświetleporan-

144

kawidaćcałąśmiesznośćprawnukaKoniecpolskich.Czubwłosów,

usztywnionychbiałkiemlubcukrem,pomalowanyjestnaróżowo.

-Kolorystyczniezgadzamsięztąkępąfloksów!-śmiejesięJózef

Maria.

-Maszpoczuciehumoru!-złościsięPaweł.Chciałtusobie

posiedziećsamotnie,przemyślećwielespraw.

-Mam.Jestemmyślącątrzciną.

-Powiedz-Pawełwciążczujessaniewżołądku,aleniemaochoty

narybnekonserwy.-CzytwoistarzymfeszkająwWarszawie?

-Nie.WKrakowie.WstarymdomupamiętającymczasyJego

WysokościFranciszkaJózefa.Ponimotrzymałemimię.Wiesz,ktoto

był?

Pawełniewie.Możecośsłyszał,aleniepamięta.

-Niechceszznimimieszkać?Amama?Twojamama?

-Mamajestwspaniała.Pracujewbibliotece.

Pawełstoizespuszczonągłową.Nicanicnierozumietegoróżowego

Czuba.

-Zgrywaszsię?

JózefMariadwojgaimionprzeciągasięnależaku.Gdybynie

background image

przedziwnafryzuraikurzzpolskichdróg,byłbycałkiemładnym

chłopcem.

-Odgadłeś.Tomipotrzebnedlazdrowiapsychicznego.Niemartw

się,Brent.Dziśruszamydalejwdrogę.TylkopoczekamynaGacka,

któryzałatwiaDługiemuto,comupotrzebne.Długiegoniemożna

wypuścićsamego,bojestnieodpowiedzialny.O,widzisz?Wylazł.

Zarazzaczniewyć.

Pawełoglądasięprzestraszony.

-Wyć?

145

-Człowiekwgłodzienarkotycznymzachowujesięstrasznie.

-Niechlepiejtuniewyje!Zlecąsięsąsiedziizawołająmilicję.

Konopackiniechętnieunosisięzleżaka.

-Chodź,spróbujemygoczymśzająć.

Długichwiejesięjaktrzcinanawietrze.Oczymarozszerzone,

ciemne,przepastne.Nicniemówi.

-Chceszherbaty?-pytaPawełzewspółczuciem.Długimacharęką.

Ruchymazwolnione,nieskoordynowane.

-Byłuczniemstolarskim.Potemwpadłwnałóg.Koledzynamówili.

Spróbował.Terazjestuzależniony.Koniec.Śmierć.-Konopacki

sadzaDługiegonaprogu.-ZarazwróciGacek-mówijakdodziecka.

-Wytrzymaj!

-Niechnaprawiokno!-radziPaweł.-Wypaczyłosięiniemożna

zamknąć.Jakbyprzyszłaburza…-milknie,bokołofurtkicoś

trzasnęło.Pawełwypadanaścieżkę.

-Myślałem,żektośsiętuzakradł-mówisąsiadRusz-czyka,emeryt.

-Nie!-śmiejesięPaweł,choćwargaciąglejeszczeboli.-Niema

żadnychzłodziei.

-Atobieco?Noscispuchł…

-Osamnieużądliła!-Pawełcieszysię,żewymyśliłtaksensowne

kłamstwo.

-Zosamiuważaj.Sąludzieszczególnieuczuleninaichjad.Coz

background image

Leonem?Pogorszyłosię?

Pawełczerwienisię.Czuje,jakmupłonąuszy.Oddawnaniema

wieścioRuszczyku.AprzecieżmógłzapytaćZuzan-kę,pójśćdo

Lenkiewiczów…

146

-MamsięspotkaćzkapitanemLenkiewiczem-mówismutno.-

Zapytam.

-Pozdrówgoodnaswszystkich.

-Dobrze.Pozdrowię.

*WaltanceJózefMariaprzygotowujeśniadanie:wczorajszychlebi

następnapuszkarybekwsosiepomidorowym.

-Tylkoterybyjecie?-dziwisięPaweł.

-Długinicnieje.Jużniemoże.AmyzGackiemjemy,conamw

ręcewpadnie.Gacekjestzaopatrzeniowcem.Pewniekradnie.

-Wogóleniemacieforsy?-Pawełłykawielkiekęsy.Ryba,nieryba,

acośtrzebajeść.Samniemajużaniokruszyny.

-Pieniądzetostraszneświństwo!-mówizpowagąKonopacki.-Nie

chcępieniędzy.Zresztą…tosprawaGacka.

-Alejeśćchcesz?Inieprzeszkadzaci,żekradzione?

-Atobieprzeszkadza?Niezauważyłem.

Pawełdelikatnieodkładakromkę.„Niebędętegojadł!-myśli.-Nie

umręzgłodu,zanimsięstądwyniosą!”Konopackiprzyglądamusięz

uśmiechem.Pawełkapituluje.Odgryzasporykęs.

-Janiekradnę.

-Wiem.

WracaGacek.Jestzadowolony.Zdalekakiwajakąśpaczuszką.Długi

ożywiasię.

-Masz?-pytaniejestretoryczne.ZGackowi:jmimwidać,że

załatwiłwszystko,cotrzeba.

-Zostajemytu?

147

-Człowiekwgłodzienarkotycznymzachowujesięstrasznie.

background image

-Niechlepiejtuniewyje!Zlecąsięsąsiedziizawołająmilicję.

Konopackiniechętnieunosisięzleżaka.

-Chodź,spróbujemygoczymśzająć.

Długichwiejesięjaktrzcinanawietrze.Oczymarozszerzone,

ciemne,przepastne.Nicniemówi.

-Chceszherbaty?-pytaPawełzewspółczuciem.Długimacharęką.

Ruchymazwolnione,nieskoordynowane.

-Byłuczniemstolarskim.Potemwpadłwnałóg.Koledzynamówili.

Spróbował.Terazjestuzależniony.Koniec.Śmierć.-Konopacki

sadzaDługiegonaprogu.-ZarazwróciGacek-mówijakdodziecka.

-Wytrzymaj!

-Niechnaprawiokno!-radziPaweł.-Wypaczyłosięiniemożna

zamknąć.Jakbyprzyszłaburza…-milknie,bokołofurtkicoś

trzasnęło.Pawełwypadanaścieżkę.

-Myślałem,żektośsiętuzakradł-mówisąsiadRusz-czyka,emeryt.

-Nie!-śmiejesięPaweł,choćwargaciąglejeszczeboli.-Niema

żadnychzłodziei.

-Atobieco?Noscispuchł…

-Osamnieużądliła!-Pawełcieszysię,żewymyśliłtaksensowne

kłamstwo.

-Zosamiuważaj.Sąludzieszczególnieuczuleninaichjad.Coz

Leonem?Pogorszyłosię?

Pawełczerwienisię.Czuje,jakmupłonąuszy.Oddawnaniema

wieścioRuszczyku.AprzecieżmógłzapytaćZuzan-kę,pójśćdo

Lenkiewiczów…

146

-MamsięspotkaćzkapitanemLenkiewiczem-mówismutno.-

Zapytam.

-Pozdrówgoodnaswszystkich.

-Dobrze.Pozdrowię.

*

WaltanceJózefMariaprzygotowujeśniadanie:wczorajszychlebi

background image

następnapuszkarybekwsosiepomidorowym.

-Tylkoterybyjecie?-dziwisięPaweł.

-Długinicnieje.Jużniemoże.AmyzGackiemjemy,conamw

ręcewpadnie.Gacekjestzaopatrzeniowcem.Pewniekradnie.

-Wogóleniemacieforsy?-Pawełłykawielkiekęsy.Ryba,nieryba,

acośtrzebajeść.Samniemajużaniokruszyny.

-Pieniądzetostraszneświństwo!-mówizpowagąKonopacki.-Nie

chcępieniędzy.Zresztą…tosprawaGacka.

-Alejeśćchcesz?Inieprzeszkadzaci,żekradzione?

-Atobieprzeszkadza?Niezauważyłem.

Pawełdelikatnieodkładakromkę.„Niebędętegojadł!-myśli.-Nie

umręzgłodu,zanimsięstądwyniosą!”Konopackiprzyglądamusięz

uśmiechem.Pawełkapituluje.Odgryzasporykęs.

-Janiekradnę.

-Wiem.

WracaGacek.Jestzadowolony.Zdalekakiwajakąśpaczuszką.Długi

ożywiasię.

-Masz?-pytaniejestretoryczne.ZGackowejmimwidać,że

załatwiłwszystko,cotrzeba.

-Zostajemytu?

147

JózefMariaodkładanóż.

-Jedziemydalej.ToniejestdobremiejscedlaDługiego.

-Ale…-Gackowipodobasiędziałkaialtana.

-Koniecdyskusji!-mówiostroKonopacki.-Zmywamysię.

Zapomniałeś,żetodziałkagliniarza?Jużtubył…

Gacekwsekundęzwijaworek.Robotapalimusięwprostrękach.

PawełpatrzyzdziwionynaJózefaMarię.Dlaczegoskłamał,żebyłtu

milicjant.Przecieżwie,czyjatodziałka.CzubzaplecamiGacka

mrugaporozumiewawczo.Dziw-^chłopak!Byłbytakimfajnym

kumplem,gdybynieróżo-Ьsztywnesitowieiniejasnystosunekdo

świata.Szkoda!Konopackiwstaje.

background image

-Długi,wziąłeśswój„kompot”,tonaprawokno.^końcujesteśstolarzem,nonie?

DługiwyraźniewracanatenBożyświat.Zbardzo^lekiejpodróży,

alewraca.Nienadługowszakże.Zdąży^Ikonaprawićokno.Wcale

zręczniemutoidzie.

-Cześć,Brent!-JózefMariajakptakzrywasiędo^łlotu.Wolny

człowiek,swobodny.Ciężkimarynarskiwór■\wigaGacek.Jego

niewolnikiobrońca.Długimruga

Powiekami.Jemujestwszystkojedno:tuczygdzieindziej.

-Dowidzenia,panieKonopacki!-Pawełzginasięwstaropolskim

ukłonie.Niemaczapkizpiórem,żebynią

omieśćpiach.Jestszczęśliwy,żepozbyłsięnieproszonych

w^półmieszkańców.Alejednocześnieżalmurozstania

7…

Czubem.-JakbędzieszwWarszawie,odwiedźmniena^zegu

praskim!Jużbędąrodzice…JózefMariauśmiechasię.Bezsłowa

znikazakępążółtejn^włoci.ZanimGacekiDługi.

Nareszcie.

48

*

-Znównawalasz-mówizprzyganąHaczyk,opróżniającwielkie

tekturowepudło.

-Trudnoomakulaturę-tłumaczysięPaweł.-Wsierpniupołowa

warszawiakównaurlopach,aci,cozostali,jakośmniejczytają.Tę

kupęzebrałemwśróddziałkowiczów.

-Chodziszpodziałkach?-zainteresowałsięZłotowa.-Cocitoda?

Pawełjestzmęczony.PrzytaszczyłtekilogramyzOkęcianaPragę.

Bezsensu.

-Taksięskłada,żemieszkamwjednejaltance.Pytałemsąsiadów,

czyniemajązbędnychgazet.Mielicałąkupę.Dotegojeszczeworki

papieroweponawozachinasionach.Działkowiczetoludek

zapobiegliwy.Tylkożezadaleko.ZOkęciatutaj…niedamrady.

-Jasne-przytakujeHaczyk.Jegopiegipociemniały,obsypałyteż

background image

ramionainogi.Wyglądajakwspaniałeindyczejajo.-Alewe

wrześniu,jakwróciszdodomu?…

Pawełzaciskausta.Niewie,cobędziewewrześniu.

-Zobaczymy.

Złotowanienalega.Każdymaswojeinteresy.Ajegointereskwitnie

wnajlepsze.WypłacaPawłowiudział.

-Dzięki.Terazznikam.NaOkęciujestczyściejszepowietrzeniżtu,

naPradze.

Haczykkrzywisię.Jużchybazedwalataniebyłwlewobrzeżnej

Warszawie.Niematamnicdoroboty.

Pawełwsiadadoautobusu.Byleszybciejsięstądwydostać.Istnieje

małe,alezawszemożliweprawdopodobieństwo,żegoktośzobaczy.

JakaśwścibskasąsiadkalubPol-dzia.Taostatniaprzywodzimuna

myślszkołę.Wszóstej

149

JózefMariaodkładanóż.

-Jedziemydalej.ToniejestdobremiejscedlaDługiego.

-Ale…-Gackowipodobasiędziałkaialtana.

-Koniecdyskusji!—mówiostroKonopacki.-Zmywamysię.

Zapomniałeś,żetodziałkagliniarza?Jużtubył…

Gacekwsekundęzwijaworek.Robotapalimusięwprostwrękach.

PawełpatrzyzdziwionynaJózefaMarię.Dlaczegoskłamał,żebyłtu

milicjant.Przecieżwie,czyjatodziałka.

CzubzaplecamiGackamrugaporozumiewawczo.Dziwnychłopak!

Byłbytakimfajnymkumplem,gdybynieróżowesztywnesitowiei

niejasnystosunekdoświata.Szkoda!

Konopackiwstaje.

-Długi,wziąłeśswój„kompot”,tonaprawokno.Wkońcujesteś

stolarzem,nonie?

DługiwyraźniewracanatenBożyświat.Zbardzodalekiejpodróży,

alewraca.Nienadługowszakże.Zdążytylkonaprawićokno.Wcale

zręczniemutoidzie.

background image

-Cześć,Brent!-JózefMariajakptakzrywasiędoodlotu.Wolny

człowiek,swobodny.CiężkimarynarskiwórdźwigaGacek.Jego

niewolnikiobrońca.Długimrugapowiekami.Jemujestwszystko

jedno:tuczygdzieindziej.

-Dowidzenia,panieKonopacki!-Pawełzginasięwstaropolskim

ukłonie.Niemaczapkizpiórem,żebyniązamieśćpiach.Jest

szczęśliwy,żepozbyłsięnieproszonychwspółmieszkańców.Ale

jednocześnieżalmurozstaniazCzubem.-JakbędzieszwWarszawie,

odwiedźmnienabrzegupraskim!Jużbędąrodzice…

JózefMariauśmiechasię.Bezsłowaznikazakępążółtejnawłoci.Za

nimGacekiDługi.Nareszcie.

148

*

-Znównawalasz-mówizprzyganąHaczyk,opróżniającwielkie

tekturowepudło.

-Trudnoomakulaturę-tłumaczysięPaweł.-Wsierpniupołowa

warszawiakównaurlopach,aci,cozostali,jakośmniejczytają.Tę

kupęzebrałemwśróddziałkowiczów.

-Chodziszpodziałkach?-zainteresowałsięZłotowa.-Cocitoda?

Pawełjestzmęczony.PrzytaszczyłtekilogramyzOkęcianaPragę.

Bezsensu.

-Taksięskłada,żemieszkamwjednejaltance.Pytałemsąsiadów,

czyniemajązbędnychgazet.Mielicałąkupę.Dotegojeszczeworki

papieroweponawozachinasionach.Działkowiczetoludek

zapobiegliwy.Tylkożezadaleko.ZOkęciatutaj…niedamrady.

-Jasne-przytakujeHaczyk.Jegopiegipociemniały,obsypałyteż

ramionainogi.Wyglądajakwspaniałeindyczejajo.-Alewe

wrześniu,jakwróciszdodomu?…

Pawełzaciskausta.Niewie,cobędziewewrześniu.

-Zobaczymy.

Złotowanienalega.Każdymaswojeinteresy.Ajegointereskwitnie

wnajlepsze.WypłacaPawłowiudział.

background image

-Dzięki.Terazznikam.NaOkęciujestczyściejszepowietrzeniżtu,

naPradze.

Haczykkrzywisię.Jużchybazedwalataniebyłwlewobrzeżnej

Warszawie.Niematamnicdoroboty.

Pawełwsiadadoautobusu.Byleszybciejsięstądwydostać.Istnieje

małe,alezawszemożliweprawdopodobieństwo,żegoktośzobaczy.

JakaśwścibskasąsiadkalubPol-dzia.Taostatniaprzywodzimuna

myślszkołę.Wszóstej

149

klasiebyłocałkiemnieźle.Nicniewskazywałonatakponurejej

zakończenie.Nie,niewrócidotejszkoły,dotychkolegów.Jakże

dalekoodbiegłodpraskiejulicy,kumpli,figliibeztroskiejzabawy.

Czujesięstarszyodziesięćlat,ba,czasemosto!

Migająulicewybieloneodsłońca,prawiepusteparkingi,sklepy.Przy

pomnikulotnikachłopiecoddychazulgą.Jestjużusiebie.Wysiada

naosiedlu.„PójśćdoLenkiewiczówczynie?Ajeśliniepoznamnie

DużyKrólik?No,toco?Przedstawięsię.MożebędzieZuzanka?”

Była.Napodwórku.Zdwiemakoleżankamibawiłasiępiłkąw

czerwonekropki.Pawełprzystopował.„Trzydziewczynytozadużo”

-pomyślał.Czekałzaoparciemogrodowejławki,którąktośbezsensu

postawiłnaśrodkuplacykuzabaw.Jaknazłośćdziewczynkigraływ

najlepsze.„Głupo-le!-denerwowałsięPaweł.-Pocoonetakskaczą?

Chybanigdystądnieodejdą”.

Piłkastrzeliłaprostowławkę.LedwiePawełzdążyłuchylićgłowy.

-Cotutajrobisz?-głosZuzankiniebrzmiałzachęcająco.

-Chciałemsięspotkaćztwoimojcem.Obiecałmicośzałatwić

w…Madrycie.

MałyKrólikmarszczynos.

-Dlaczegotakśmierdzisz?Pfuj!

WpierwszejchwiliPawełnierozumie.Posekundziestrasznaprawda

dociera:śmierdzi,boniemyłsięodtygodnia.Boniezmieniał

bielizny,skarpetek.Jakzprocywystrzelazzaławki.Niezważana

background image

wołającygłos.Czerwonyzupokorzeniaiwstydugalopujenaprzełaj.

Byledalejodkońskiego

150

ogonkauchwyconegogumkąiczystejsukienkiwniezapominajki.

Doaltankidocierazdyszany.Kluczjesttam,gdziegozostawił.Alew

środku?Nieopisanybałagan,śmieci,resztkijedzenia,skłębiona

brudnapościel.Topozostałośćpogościach.Aleijegowłasne

niedbalstwo.Odzwyczaiłsięodsystematycznegosprzątaniaimycia.

Rozluźnionadyscyplina-itakiwstyd!NawspomnienieminyZuzanki

oblewagopot.Szybkowyrzucanadwórkocipoduszkę.Trzebato

porządniewytrzepać,prześcielićłóżko,upraćręczniki,koszulki,

bieliznę.Kiedytowszystkozrobić,skorojutromusibyćnalotnisku?

Aleniemoże,uBogaOjca,więcejśmierdzieć!

Mijająkwadranseigodziny.Altankaprzybierapomałuwyglądtaki,

jakimcieszyłasię,gdyprzychodziłtujejprawowitywłaściciel.

Pościelwywietrzona,startykurz.Terazmycieipranie.Pawełz

poświęceniemnosiwodęwwiadrze.Proszkudopranianieznalazłw

zapasachRuszczyka.Musiwystarczyćzwykłemydło.Przeciągasznur

odgruszydośliwy.Jestlekkiwietrzyk,praniepowinnoszybko

wyschnąć.Nieprzypuszczał,żetotakaciężkapraca.Wdomubyła

pralka,drobneprzepierkibabciarobiławwannie.Samnigdydotego

rękinieprzykładał.Ateraz?Potciurkiemspływamuponosie,

grubymikroplamiosiadanabrwiach.Jeszczeskarpetki:jedne,drugie.

Zmęczonywalisięnależak.Floksypachnąoszałamiająco.Sen

morzy.Nicdziwnego,potakimdniu…

Budzągokrokinażwirowanejścieżce.Pawełsiadaprzerażony.

„Wrócili?Konopackiireszta?Corobić?”Nie.Toktośstarszy.Przez

gałęziewidziwysokąsylwetkę.

151

-Dzieńdobry.

-To…pan?—Pawełzrywasięgwałtownie.Niezręczniepopchnięty

leżakskładasięzsuchymtrzaskiem.

background image

-Dlaczegosiętakprzestraszyłeś?Zuzankawspomniałami,żebyłeśu

nas.Czemuniewstąpiłeśnagórę?

PawełczerwienisięnasamowspomnienieMałegoKrólika.

-Chciałem…niewiedziałem-bąkabyleco.Prawdyitakniepowie.-

Czekałemnapananalotnisku,alestewardesapowiedziała,żepan

poleciałdo…niepamiętamgdzie…

-WypadłmirejsdoMontrealu.Aleotwojejprośbienie

zapomniałem.Poprosiłemkolegę.Telefonowałdonaszego

konsulatu…

-Ico?-oczyPawłasąsamymświatłem.-Copowiedzieli?

KapitanLenkiewiczrozkładaręce.

-Nicniewiedzą.Wkażdymrazietwoirodziceniepoprosilioazyl…

-Oco?-Pawełdrży.

-No…jakbycitowytłumaczyć…mogęusiąść?Chłopiecniezręcznie

próbujerozłożyćleżak.Kapitan

widzi,codziejesięwduszytrzynastolatka.Pomagamuuporaćsięz

drewnianymipodpórkami.

-Robiłeśpranie?Tosięchwali.Jateżsampioręswojerzeczy.Ale

wracającdosprawy:wieluPolakówzostajenaZachodzie.Zróżnych

powodów.Niektórzyprosząoazylpolityczny.Totak,jakbywyparli

sięswojejojczyzny,porzucilinazawszekraj,wktórymsięurodzilii

wychowali.

-Aleoni…

-Konsulniesłyszał,abyktośonazwiskuBrentpoprosił

152

wHiszpaniioazyl.Dlategoprzypuszczam,żezaczepilisięgdzieś,

pracujązachowawszypolskiepaszporty.Oniwrócą,Paweł.Na

pewno.

-Będęczekał.-Pawełoddychagłęboko.

-Tu?-pytaniejestpodchwytliwe,alezamyślonychłopiectegonie

dostrzega.

-Tak.

background image

-Źle,żeniemieszkaszwdomu.Niepytamdlaczego,boitak

niczegorozsądnegonieusłyszę…

Pawełmilczy.Zupełnieniezdajesobieztegosprawy,żeczłowiek

dorosłyrozumujeinaczej.Żeoczekujewyjaśnieńpoto,bypomóc.

-Niewrócędodomu.Chybaże…razemznimi…ztatą.

-Spotkałocięwdomucośnieprzyjemnego?Zrozum,niepytam

przezciekawość,tylko…

Pawełjestzałamany.Jużdłużejniemożemilczeć.Wypluwazsiebie

towszystko,cogognębi:babcia,klucze,podartefotografie,

spakowanewalizki,szkołazinternatem.No,iMilicyjnaIzbaDziecka,

ucieczki,makulatura.

Lenkiewiczsłuchauważnieinieprzerywa.Wie,żekażdezbędne

pytaniemożeponowniezatrzasnąćtętamę,którapuściła.Kiedy

chłopiecmilknie,słychaćtylkopacnięciaspadającychjabłek

podziobanychprzezptaki.Pełnoichleżywtrawie.

-Postaramsiępomócci.Oiletotylkobędziewmojejmocy.

Widzisz…zbliżasiępoczątekrokuszkolnego.Musiszwrócićdo

swojejklasy.

-Żebysięzemnieśmiali?Jużsięśmieją.GłupiaPoldziawszystkim

rozgadała,że…żerodziceucieklizkraju!-Pawełpłacze.Niechce,

wstydzisię-ipłacze.

153

Lenkiewiczniepocieszago.Czywogólemożnapocieszyć

nieszczęśliwego?Każdesłowobędzietylkonamiastkątego,cotamten

czuje.Comożezrobićrobak,naktóregospadłkamień?Comoże

zdziałaćludzkaistota,gdywalisięnaniącałyciężarkrzywd?Gdy

uładzonyświatznika,pozostawiającgruzyizgliszcza?Losjestjak

czarodziejwczerwonympłaszczu:gdywydajesię,żewszystkojest

piękne-nagleukazujedziurywpodszewce.

-Rozumiemcię.Jakiewidziszinnewyjście?Dobrzewiesz,żetutaj

zostaćdłużejniepodobna.To,,codobrewupalnelato,nicniejest

wartepodczasjesiennychchłodów.Paweł-kapitanwstajezleżaka-

background image

musiszmiećdomniezaufanie.Dokogośtrzebamieć.Porozmawiamz

twoją

babcią,dobrze?

-Onajużgoskreśliła,proszępana,megoojca.Ale…

wierzępanu.

-Pójdęjuż-Lenkiewiczpodnosijabłko,ocierajerękawem,wącha.-

1jeszczejednawiadomość,przykra.LeonRuszczykumarłwczorajw

szpitalu.Zakilkadnipogrzeb.Zajmęsiętym,bostaruszekniematu

nikogobliskiego..

-A…syn?Mówił,żemasyna!-Pawełjestporuszony.

-Pływapomorzachioceanach.Nawet,biedak,napogrzebniezdąży.

Takitolos.

-Cobędziezdziałką?Zdomkiem?-Pytaniemożenienamiejscu,

aletrudnosiędziwićchłopcu,żejezadał.

Mężczyznaogarniawzrokiemdrzewaikrzewy.

-Dostaniejąktośinny.Ziemianiemożeleżećodłogiem.Nawettaki

maleńkiskrawek.Dowidzenia,chłopcze.

-Proszępana!-Pawełbiegniepożwirowanejścieżce.-Czylecipan

doMadrytu?

154

-Czekajnamniewczwartek.Zuzankateżpomniewyjdzie.

Odchodziwyprostowany,równym,sportowymkrokiem.

Pawełbezmyślnieskubieresztkimalin.Sąsuche,bezsmaku.Ostatki.

Wieczoremgrzejewodęnagazowejmaszynce.Najpierwkolacjai

herbata,potemgruntowneszorowanieszyi,uszu,nóg.Zmęczonyi

senny,padanałóżko.Szarycieńskoczyłprzezlufcik.Słychaćlekkie

drapaniepazurków.Niemusiodwracaćgłowy.

-Toty,Maciek?-Kotsuniecichonapuchatychłapach.Obwąchuje

kubełiłyżkę.-Zjadłbyścoś?

Miauknięciejestodpowiedzią.Pawełwygarniazdnarondelkaresztki

kaszanki.Kotjedelikatnie,trącałapąpustyspodek,oblizujewąsy.

WbijawPawławielkie,niebieskieślepia.Ogonzprzyzwyczajenia

background image

trafiadopyszczka.

-Niessijogona,łajdaku!-mruczychłopiec.-Tonieelegancko.

Kotitakwielepiej.Wkońcuogonjestjegowłasnością.Aczłowiek

niemanajmniejszegopojęcia,comożesprawiaćprawdziwą

przyjemność.Puszczaogonizaczynalizaćłapy.

-Tociwolno!-zgadzasięłaskawiePaweł.-Jateżsięumyłem.Nikt

miwięcejniebędziemarszczyłnosa!

Maciekziewaszeroko.Jakświatświatemkotyzawszebyły

najczyściejszymizestworzeń,choćniecierpiąmydła,jakdiabeł

święconejwody.

Zaoknemsierpksiężycalśniwżółtejkoszuli.Znak.żeidądeszcze.

155

Wilgoćwstrząsaciałem.Odotwartegolufcikapłyniechłód.Krople

jednapodrugiejuderzająodach.Pawełnaciągadrugisweter.

Pomimotegodygocepodkraciastympledem.Maciekteżzakopujesię

głębiej.Jeszczewcześnie,możnapospać.

Budziichgłośneuderzeniełopaty.Tosąsiadpracujenadziałce.Paweł

spoglądaprzezzapłakaneokienko.Żebytakniemusiećwychodzić!

Pogodapodpsem,zimno,mokro.Alecośtrzebajeść.Kaszankasię

skończyła.Amożebytakgorącejzupy?Ugotowaćtu,namaszynce?

Sągarnki,sól.Wogródkumarchew,pietruszka,dojrzewazielony

groszek…naobozieharcerskimnierazmiałdyżurwkuchni…

Chłopiecrobilustracjęwszafce.Jestkaszawpuszcepokawie,ryżw

słoikupodżemie,makaron,płatkiowsiane.

-BiednypanLeon-wzdycha.-Przyniósłtowszystko,żebynietracić

czasunajedzeniewdomu…Butlazgazemjestpełna.

Pawełuważa,żebyniczegonierozsypać,nienaśmiecić.Jaksię

samemuutrzymujeporządek,człowiekmyśliotymbezprzerwy.

Maciekteżnigdzieniewyruszanałowy.GdyPawełnaniegonie

patrzy,pchaogonmiędzyzębyimruży

ślepia.

Wodanazupęnastawiona.Jarzynyłatwodająsięwyrwaćzmokrej

background image

ziemi.Skrobaniemarchwitozajęcieżmudne,aleświetnedlazabicia

czasu.Groszek,pietruszka…atoco?Chybaseler.Żebytakjeszcze

kawałekmięsaalbokiełbasy!Marzenianiezawszesięspełniają.W

każdymrazienie

wszystkie.

Zupaokazałasięnadzwyczajna.Żebyniezmywać,Pawełzjadłją

wprostzgarnka.Dotegochlebpozostawionyprzez

156

lokatorów.MaciekwzgardziłPawłowakuchnią.Widaćwoli

polowanienawróblelubżaby.Amożedziśwypadłjakiśkocipost?

Ktotowie?

NajwiększezaskoczenieczekałoPawła,gdyjużwszystkoposprzątałi

wymyłrondel.Przesuwającnastolikupustywazonikzauważył

wewnątrzcośbiałego.Złatwościąwydobyłzwiniętyrulonik.

Wewnątrzlistunabazgranegokopiowymołówkiemtkwił

pięćsetzłotowybanknot.Zdumieniechłopcaniemiałogranic,gdy

odczytałniezbytwyraźnekulfony:

„Dziękizagościnę.Topieniądzdlaciebie.Jakwiesz,mamforsęw

nosie.Gacekzadużokombinuje,muszęnauczyćgopokoryi

siódmegoprzykazania.Jeślisięnigdyniespotkamy,światsięodtego

niezawali.

JózefMariaKonopacki”

-Alenumer!-Pawełnawetniewiedział,żegłośnoprzemawiasamdo

siebie.-Czubokazałsiędobroczyńcą!

Długooglądałbanknot.Takiegonominałunigdyjeszczeniemiałna

własność.Spadłjakmannaznieba,choćpodejrzanegopochodzenia.

„Dobra,towystarczynadługo.Jakznówzarobięnamakulaturzealbo

butelkach,oddam…no,najakiścel.Alboinnemuchłopakowiw

potrzebie-myślizzadowoleniem.-Tylkonienarkomanowi-

postanawia.-Narkomanowinigdy!AniMrowie.Alenaprzykład

Haczykowitak!”

Tegłębokieroztrząsanianaturymoralnejprzerywapukaniedodrzwi.

background image

Pawełłapiesiekierę.„JeślitoktośwrodzajuGacka,to…”

157

-Otwórz,toja,Zuzanka!

Chłopiecuspokajasię.Wygładzapomiętedżinsy.Sączystowyprane.

Koszulkateż.

Zuzankawnieprzemakalnympłaszczuzkapiszonemwyglądajak

CzerwonyKapturekniecostarszywiekiem.Podobieństwopodkreśla

wiklinowykoszykzesterczącąszyjką

butelki.

-Agdziewilk?-pytaPawełrozśmieszonytymporównaniem.

Zuzankanierozumie.Stawiakoszyknastoliku.

-Jakiwilk?

-Ten,cowkońcuzjebabcię!Przyszłaśtu…zkoszykiem…

Dziewczynkaśmiejesię.Terazwyglądazupełniesympatycznie.

-Mamaposyłaciplacekzpoziomkamiisokmalinowydoherbaty,

bozimno.Tujestbułkaiser.Masztozjeśćiwczwartekprzyjśćdo

nasnaobiad.

-Ale…—Pawełmaskrupuły.Niechcekorzystaćzdarmowych

obiadówwrodzinieKrólików.—Niewiem…

Zuzankaobrzucagouważnymspojrzeniemmałej

kobiety.

-Włosyciurosły.Aletakteżjestdobrze.Cześć!

-Cześć!

Zapomniałpowiedzieć,bypodziękowałamamie.Trudno.Nieodrazu

człowiekopanujetencaływersal,wktórymkochająsiędorośli:

„Dziękuję,przepraszam,czymożnapaniwczymśpomóc?Proszę

ucałowaćręcemałżonki…”Itakietaminne,bezktórychświatpewnie

zawaliłbysięzhukiem.„Zerwętrochękwiatówwczwartek-

postanawia.

158

-DamDużemuKrólikowi.Niechwie,żeniejestemostatnim

poganinem!”

background image

Placekzjadłsam.ChlebiserdospółkizMaćkiem.Niktniemoże

twierdzić,żeświatemrządzisprawiedliwość.

*

Jaktowsierpniu,pogodazmienna,kapryśna.Razupały,toznów

zimnewiatryideszcze.Lotniskozasnutemgłą.

-Nicnieląduje-mówiznajomybagażowy,któremuPaweł

bezinteresowniepomagaprzesuwaćciężkiewalizyodlatującedo

Frankfurtu.

-Odrana?-Pawełsapiejakmiechkowalski.„Coonituwożą?

Kamienie?Sztabyzłota?Nie,bzdura!Celnicyzarazbytakiego

capnęli!Aleciężkiejaklicho!”

-Mgła-informujebagażowy.Pracujetuoddwudziestulat.Sprawy

lotniskaznanieomaljakwłasnąkieszeń.-Moskwadziślądowaław

Poznaniu.

-Jakto:niewWarszawie?

-Przecieżcitłumaczęjakkomumądremu!-denerwujesiębagażowy.

—JakwWarszawiemgła-samolotyprzejmująinnepolskielotniska.

Niemamyjeszczetakichmaszyn,któremogłybylądowaćwkażdych

warunkach.

-Icopotem?-Pawełjestniespokojny.Madrytzkapitanem

Lenkiewiczempowinien„siadać”zaniecałągodzinę.

-Corobiąci,którympotrzebnaWarszawa?

-Przyjeżdżająnajbliższympociągiem.1poproblemie!Tak.Łatwo

sięmówi:poproblemie!Zależydlakogo!

Pawełjestzaproszonynaobiad,apociągzPoznaniapewniejedzieze

czterygodziny.BezkapitanadoKrólikówniepójdzie.

-Apiloci?Stewardesy?Teżprzyjeżdżająpociągiem’.’

159

-Rożnie.Ktośmusiprzyprowadzićsamolot.-Bagażo-w\cierpliwie

czeka,ażwłaścicielbagażuwysupłazportfelapolskiezłotówki.

Pawełoddalasię.NaschodachzamajaczyłaokrągłapostaćpaniLusi.

-O.Piotruś!Dobrze,żejesteś.Pozmywasz,kochanie?Mamurwanie

background image

głowy,botłumodranabezskutecznieczekanaodloty.Widzisz,

mgła…

-Dobrze.Przeprowadzimniepaniprzezkontrolę?

-Nietrzeba.Dziśpracujęwkawiarninapiętrze.Tamjestwstęp

wolnydlawszystkich.

Pawełdarowałjejnawettego„Piotrusia”.Widaćkobietamatrudności

wzapamiętywaniuimion.

-Wiepani…umarłRuszczyk…panLeon.Onmniedopani

skierował.

PaniLusiaodwracasię.

-OmójBoże!Kiedy?Takimiłystaruszek!Tylelatpracowaliśmy

tutajrazem.Lubiłumniewypićkieliszeczekczegośdobrego.

Przeważnielikierumiętowego.Szkodaczłowieka.Dobrybył,

serdeczny…

-OdlotsamolotudoBudapesztu,rejsnumerczterystasiedemdziesiąt

jeden,opóźnionyjestogodzinę.Następnykomunikatpodamyza

czterdzieścipięćminut.Zaopóźnienieserdecznieprzepras:amy.

Ladiesandgentlemen…

-Aleklops!—martwisięPawełwchodzącnazaplecze.Stos

brudnychnaczyńpiętrzysięnastole.Dwieuczennicezwijająsięjak

wukropie,alejestichstanowczozamało.

-Maciepomocnika!-wołapaniLusia.-Nazywasię

Piotr.

-Paweł-mruczychłopiecspeszony.-Paweł!

160

*

Mgła,zamiastrozproszyćsię,gęstnieje.Napływazpółnocy

szaroburymipasmami.Kolejnowtapiająsięwniąhangary,wieża

kontrolna,samoloty.Trudnoodróżnićtopolęodkasztana.Wreszciei

oneginąwbiałejwacie.Światstajesięnierealny,nienaturalny,

bajkowy.

Nalotniskukomunikatyrazporazodwołująkolejneloty.Nie

background image

wystartowałBelgrad,Paryż,Antwerpia.Pasażerowieodjechali

autokaramidohoteli.Totalnezamieszanie.

-MadrytsiedziwPoznaniu-słyszyPawełrozmowędwóch

wojskowychzesłużbyochronypogranicza.

-Icobędzie?-wtrącasięzatroskany.

-Nic.Przyjadąpociągiem.Naszczęściemgłanieprzeszkadza

kolejompaństwowym.

Pawełskończyłjużpracęwkawiarni.Przyszładrugazmianainie

potrzebowalinielegalnych„gastarbeiterów”„Corobić?Jechaćna

dworzec?”

Doinformacjikolejowejdodzwonićsięniesposób.Niktnalotnisku

niedysponujeaktualnymrozkłademjazdypociągów.Wkażdymrazie

niktzludziPawłowiprzyjaznych.

-JedźnaDworzecCentralny-radzimudziewczynasprawdzająca

biletyzawysokimpulpitem.Jużoddłuższegoczasusiedzitam

bezczynnie.-Maszstądbezpośredniautobus.Tamwinformacji

powiedząci,októrejprzyjeżdżapospiesznyzPoznania.Alboekspres.

-Myślipani,żeoniekspresem?

-Tak.Zmiejscówkami.LOTzałatwiatakiesprawy,jeśliniemoże

pasażeradostawićnamiejsce.Cośmisięwydaje,żeekspresz

Poznaniaodjeżdżapopołudniu…

-Dziękuję.-Tak.Torozsądnapropozycja.Pawełwy-

161

biegaprzedbudynek.Zprzystankuwłaśnieruszaautobus.

Zdążył.

*

„Jakaróżnicapomiędzytymiobydwomadworcami!-zastanawiasię

Pawełwmyśli.-Kolejowyilotniczy”.Owielebardziejpodobamu

sięatmosferaOkęcia.Czyściej,ludzielepiejubrani,innebagaże…

cóż,przedsionekwielkiegoświata.Granicapaństwa…

DworzecCentralnytakżetoniewkłębachmgły.ZnikłPałacKultury,

ścianawschodniaMarszałkowskiej,szeregiżółknącychjużlip.Przed

background image

ogromnątablicązgodzinamiikierunkamiodjazdówpociągówtłok.

Kasyteżoblężone.

-Koniecsierpnia,aludziejeżdżątamizpowrotembezopamiętania!

-zrzędzistaruszekzwypchanymitorbami.-Ktotowidział…

Pawełpróbujerozeznaćsięwsytuacji.Nie,ztejtablicyniczegosię

niedowie.Trzebapójśćdoinformacji.Zaoszklonymidrzwiami

kolejkawolnosięprzesuwa.

-EkspreszPoznania,kiedy?-Pawełniegrzeszywzrostem.Zza

okienkawidaćmutylkogłowęoprzydługichlokach.

-Dwudziestaczterdzieścipięć,peronczwarty-odpowiadabez

namysłudziewczynazgrzywką.

„Makomputerwmózguczyjak?-dziwisięPaweł.-Straszniedługo

trzebaczekać!”Przysiadanaschodkuprowadzącymnapięterko.Nie,

nadziałkęwracaćniewarto.Zbytdługotkwisięnaprzystankach.I

szkodazłotóweknadodatkowebiletywobiestrony.Choćpieniędzy

chwilowomuniebrakuje,chłopiecuczysięekonomiiioszczędzania.

Ktowie,nailejeszczednimusiwystarczyć„mannaznieba”

162

zostawionaprzezKonopackiegoidzisiejszyzarobekupaniLusi.

-PociągpośpiesznyzWarszawyWschodniejdoKatowicprzez

Częstochowęodjeżdżazperonuczwartego.Proszęodsunąćsięod

toru.Powtarzam…

Dworcowamonotonia:ZWarszawyWschodniej,Zachodniej,tory,

perony,ludzie,tłumoki,ścisk.Ruchomeschodywypluwająsetki

twarzy.Mrowisko.

Pawełwolnowędrujeplątaninąpodziemnychkorytarzy.Tu

kawiarenka,tamsklep,kwiaciarnia,apteka.Drugiemiasto,tyleże

piętroniżej.Gdybyjeszczeniebyłotakzimno.Mgławciskasię

wszędzie.Skraplawzdłuższyn,wpadasmugamirazemzkolejną

porcjąwagonów.MgłazWarszawyZachodniej,mgłazeWschodniej.

MegafonzapowiadaopóźnionypociągkolonijnyzZakopanego.

Zmęczenioczekiwaniemrodziceruszająławąnaperondrugi,tor

background image

trzeci.Reflektorylokomotywysąjakoczysowy:bezlitośnietnąmrok

imgłę.Sznurzielonychwagonównieruchomieje.Zokien,drzwilas

wyciągniętychrąk,harcerskieczapki,chusty,sprawności.Wrzaski

zamieszanie.

Pawełprzyglądasiętemuzgórnejgaleryjki.Naprzódzwyczajnie,

beznamiętnie,jakwidowisku.Potemzżalem,pretensją,zazdrością.

„Dlaczegojaniebyłemtamznimi?Dlaczegonamnienieczekają

stęsknienirodzice?Tegotammaluchaomałonieuduszą,awczym

onjestlepszyodemnie?Czyumiepozmywaćkufle?Ugotowaćzupę?

Oplećtruskawki?…Czymawsobietylemiłościdoojcaimatki,by

obdzielićniąpółświata?Byznosićtrudyżycia,marznąćponocachi

czekać?Czekaćitęsknićzaspojrzeniemszarychoczu,puklem

jasnychwłosów,zauściskiemjedynych,cie-

163

płychramion,któreutulą,zetrąśladyłez,rozwiejąlękiporannych

godzin…cotenmałyharcerzykwieożyciu?Acowiedząożyciuci,

którzytuponiegoprzyszli?”Pawełnieżyczymuniczegozłego,ale

niemożezdusićwsobiezapiekłejzazdrości,którarozdzierasercena

strzępy.Dlaczegoślepylossprawił,żeczekaon:PawełBrent.Że

czekajużtakdługo.Ileprzyleciałosamolotów?Osiemnaścieczy

dwadzieścia?Ilewtymczasieprzyjechałopociągów?Niktniezliczy,

azresztąipoco.

Hałas,harmider,setkiplecaków,opalonychpoliczków.Normalne

życietoczysięruchomymischodamijaklawina.Przetoczyłosię,

zniknęło.Peronopustoszał.

*Wpoczekalnijestduszno.Wnieruchomym,zatęchłympowietrzu

snująsięsmugitytoniowegodymu.Wysokoumieszczonytelewizor

opowiadaowydarzeniachwświecie.Tuwojna,tamwojna.Zboże

zwiezione,suszysięwelewatorach,rolnicyprzystąpilidopodorywek.

WKisielnicywwojewództwiełomżyńskimdożynki.WLibanie

zamieszanie:dwaugrupowaniaarabskiebijąsięojakąświoskęw

górachSzuf.AmerykańskieokrętypatrolująMorzeCzerwone.

background image

,,GdziejesttoMorzeCzerwone?”Pawełprzysypianatwardej

drewnianejławce.Budzisię,bomegafonskrzypiipluje

niewyraźnymisłowami:

-OoociągzOooznaniawjeżdżanaerooo…Wjednejchwilijestna

nogach.Galopemzbiegazeschodkównapoziomperonu.Wtaczasię

długisznurwagonówoznakowanychliteramialfabetu.Wśród

oczekującychporuszenie.

Pawłowiwydajesię,żedostanieoczopląsu.Jaktuwtym

164

ludzkimmorzuwyłowićznajometwarze?Sąprzecieżdwawyjścia,

dwiemożliwości.Którąwybiorą?Chłopiecbiegniewzdłużperonu,

potrącaludzi,przeprasza.Zestopnisącząsięwciążnowi.Niedo

opanowania!Wgłowiehuczy,sercebijemłotem,wustachsucho…A

możewyjśćnagórę?Wdużejhaliłatwiejdostrzecojca.Ikapitana

Lenkiewicza.Jegonajłatwiejwyłowićzbezbarwnegotłumu.Ma

pięknymundurzpaskaminarękawach.

Pawełdociskasiędorzekipłynącejruchomymischodamiwgórę.

Docierajądoniegogłosy,alesłówodróżnićniemoże.Chwilami

wydajemusię,żeogłuchł:dziesiątkiruszającychsięust.Nie,tonic

złego,totylkonerwy.

Whalijakwgnieździeszerszeni.Chłopiecmiotasięjakoszalałyod

ścianydościany.Wreszciepustoszejeogromnaprzestrzeńpodukośną

kopułą.Znówudajesięodróżnićczłowiekaodczłowieka.Napostoju

taksówekogromnakolejka.Pawełprzesuwasięwzdłuż,zaglądając

ludziomwoczy.

Nikogo.

Niemajużsił.Niewie,corobić.Zapomniał,gdzieśpiigdzieje.

Możeijestjakieślotniskospowitemgłą,któranieustępuje.Możei

jestaltankawogrodzie.Alegdzie?Pawełprzestałmyśleć.Wyłączył

szarekomórki,jakwyciągasięsznurzkontaktu.Jestzmęczony.Nie

wie,dlaczegoponowniewspinasięposchodach.Byleusiąść,choćby

natejsamejdrewnianejławcewzadymionymwnętrzu.Niczego

background image

więcejodżycianiechce.Mógłbywogólenieistnieć.Botak

naprawdętopocożyć?

Megafonykrztusząsięsłowamicorazrzadziej.Corazmniejludzina

żółtychławkach,corazgęściejszamgłaza

165

czarnymiprostokątamiokien.Cośtammruczyjeszczewtelewizorze,

któregoniktnieogląda.Rzadkosmugaświatełsamochodu

rozbłyskujenaszybach.Autobusyitramwajezwalniająbieg.

Napływasenoptaku.Jestbłękitny,zczerwonymdziobem.

Rozpościeraolbrzymieskrzydła,któremieniąsiębłyskamidrogich

kamieni.Ptakrozpaczliwiechceoderwaćsięodbrzeguwyspy

obrośniętejpalmamidaktylowymi.Niemoże.Szyjawyciągnięta,

skrzydłabezradniebijąpowietrze.Zgardłaptakawyrywasiędługi

skrzekliwynitokrzyk,nijęk…

-Obudźsię,słyszysz?

Pawełsłyszy,aleniewidzi.Oczymasklejonesnem.Ciężkągłowę

oparłnaławce.

-Potrząśnijnimdobrze,tosięocknie!-głosprzypływaiodpływa.

Jakfale.

Pawełotwieraoczy.Wmdłymświetleżarówekwidzipochylonenad

sobątwarze.Czapkizorzełkami.Mundury.

-Coturobiszwnocysamnadworcu?

-Najakimdworcu?-dziwisięPaweł.

-Jesteśchory?-Twarzmilicjantaprzypominamukogośdawno

znanego.Izapomnianego.

-Jeszczejedennagigancie!-wzdychadrugimundurowy.-Zbieraj

się,jedziemy!

-Dokąd?-Pawełprzytomnieje.„Głupiowpadłem!-przebiegamu

przezmyśl,aleniemaotodosiebieżalu.-Trudno.Wytłumaczęim.

Wytłumaczę”.

*Niewytłumaczył.Niebyłokomu.Prostozmilicyjnegoradiowozu

zaprowadzonogodosypialni.

background image

-Myjsięidołóżka!Jutroporozmawiamy!

166

„Niechbędziejutro-dumaPaweł.-Donastępnegosamolotumam

czterydni.Zdążę.Tomojawina,tylkomoja.Trzebabyłowrócićna

działkę.Cozalichopodkusiłomnie,żebytkwićtamnadworcu!

Zachowałemsięjakkompletnydureń!”

Senjakośodszedł.Zkilkunastułóżekdobiegajągłębokie

równomierneoddechy.Znadpoduszkiunosisięczarnakudłatagłowa.

-Ty…-cichyszeptwioniewprostdoPawłowegoucha.-Zwinęlicię

wnocy?

-Aha.-Pawłowiniechcesięrozmawiać.Spaćteżnie.Tenogromny

pokójdenerwuje,rozprasza.Storazylepiejspałobysięwaltance.Z

Maćkiemwnogach.Drzewabyszumiały,pachniałabymaciejka…

-Ty…-Kudłatyniedajezawygraną.—Conarozrabiałeś?

Pawełznudzonykrzywiusta.

-Jazaniewinność—mruczywkońcu.

Kudłatychichoce.Wziąłtozaświetnydowcip.Zadrakę.

-Mnieprzycisnęli,jakobrabiałemkioskzfajkami.Alejużdawno

wzięlimnienapeleng…

-Co?—Pawełnierozumie.

-Namiar!Namierzylimnie,jakradiostację!

Pawełuśmiechasięwciemności.Ajakże!Wie,cotosąwozy

pelengacyjne.Oglądałtakifilm:nasinadawalimeldunekprzeztajną

radiostację,ahitlerowcyszukalijejprzypomocysamochodów

pelengacyjnych.

-Długotujesteś?

-Dwatygodnie.-Kudłatyzaszeleściłkołdrą.-Stądniemożnazwiać.

Pilnują.

167

-Ateraz?Nocą?-Pawełnaglesięmobilizuje.Chcebyćwdomu,w

altance.

-Dzieckojesteśczyco?Przywyjściujestdyżurkazgliniarzem.

background image

Drzwimajątakiezasuwy,żeiStaryFraneknieporadzi.

-Ktotojest:StaryFranek?

-Niewiesz?Najlepszyfachowiecodzamkówtypu„skarbiec”na

całymPowiślu.

-JestemzPragi-tłumaczyPaweł-nieznamnikogozPowiśla.

-JegoszanujecałastaraWarszawa!-wzdychaKudłatyw

zachwyceniu.-Jakcięnazywają?

-Ulizany-odpowiadaPawełspokojnie.-Byłemtujużdwarazy.

-Tośbrat!-śmiejesięchłopakzsąsiedniegołóżka.

-Ty,Kucany,niepodsłuchuj!-denerwujesięKudłaty.—Nietwój

zakichanyinteres,oczymgaworzymy!

-Tozamknijdzióbidajczłowiekowispać!-Kucanyzakopujenosw

poduszkę.

Milkną.Pawełleżyzszerokootwartymioczyma.Wzrokprzyzwyczaił

sięjużdociemności.Rozróżniakonturyokien,kraty.„Nie,stąduciec

sięnieda.Chłopakmarację!Chybażebyzaistniałyjakieśwyjątkowo

sprzyjająceokoliczności…”

*

-Dziękuję,żepanzechciałprzyjść,kapitanie.-Twarzmilicjantki

okraszasmutnyuśmiech.-Szczuckajestem.

-Lenkiewicz.

-Proszęspocząć.Możeherbaty?Wodymineralnej?

-Dziękuję.Możerzeczywiście…cośzimnego,jeślinie

168

sprawitopanikłopotu.Jestemskonany.Wczorajbyłamgłai

Warszawanieprzyjmowałasamolotów.CzekaliśmywPoznaniu…

potemjechałemcałąnoc…

-Wiem.Pańskażonawspominałamiotym.Przepraszamjeszczeraz

zakłopot,alewidzipan…onznówjestunas.

-Kto?-KapitanLenkiewiczztrudemodrywawargiodchłoduszkła.

-Paweł.PawełBrent.

-Dlaczego?-kapitanjestzaskoczony.-Cozrobił?Milicjantka

background image

uśmiechasię.Rozkładaręce.

-Dałsięprzyłapaćjakzając!Spałnadworcu!Kapitanodstawiapustą

szklankę.

-NaOkęciu?Dlaczego?

Kobietawstaje.Podchodzidozakratowanegookna.Przyglądasię

żółknącymliściomakacji.

-NaDworcuCentralnym.Niemampojęcia,cotamrobił.Możepan

wie?Pawełniechcemówić.Zaciąłsię.Jajeszczeznimsięnie

widziałam.Myślałam,żeporucznikKędzierskalepiejsobieznimda

radę.Jestmłodąkobietą.MatkądwóchbliźniakówwwiekuPawła.

KapitanLenkiewiczocieraczoło.Jestzmęczony.Oczypodkrążone,

cerablada.

-Mogęsiętylkodomyślać.Czekałnamnie.Toznaczynasamolotz

Madrytu.Paniwie,żejestempilotem.

-Naturalnie.Wiemopanumnóstworzeczy.Itorównież,żenieobcy

jestpanulosPawła.

-Tak.Przyznaję…-Lenkiewiczgładziciemnąbrodę.-Zaimponował

mi.Wiarą.Onwierzy,żektórymśztychsamolotówprzylecąrodzice.

Wierzyiczeka.

169

-Jestchoryztęsknoty.-KapitanSzczuckaznówsiadazaPustym

biurkiem.

-Właśnie.Sądzę,żePawełniedoczekawszysięMadrytuPrzyjechałz

OkęcianaDworzecCentralnydopoznańskiegoPociągu.Tym

ekspresemprzyjechałaczęśćnaszychpasażerów.Tojedynesensowne

wytłumaczenie.Czy…mogęgo

zobaczyć?

Szczuckaprzeczącokręcigłową.

-Jeszczenieteraz.Chciałabymnajpierwzpanemporozmawiać,

poradzićsię.Jegoopiekunka…

-Wiem,żemababcię-wtrącaszybkoLenkiewicz.-Takośniemogą

sięporozumieć.

background image

-Tak.Byłaunasdwarazy.Tłumaczyłam,jaknależypostępowaćz

chłopcem,alenienawielesiętozdało.Biedna,strapionastaruszka,

ogłuszonadecyzjącórkiizięcia.Płakałatuwpokojurzewnymiłzami.

ZawszemniewzruszarozpaczStarychludzi.

-A…Paweł?

-Właśnie.Niepotrafiąrazemżyć.Znienawidziłazięcia,podarła

rodzinnefotografie,wyrzuciłajegorzeczy.Obwiniagoowszystko.A

Pawełbardzokochaojca.Istądkonflikt.

-Tyleżezaczynasięrokszkolny.Chłopiecniemoże

Stracićnauki!

-Oczywiście.

-Copaniproponuje?

Lenkiewiczchętniebysięjeszczenapił.Milicjantkajakbyczytaław

jegomyślach.Nalewa.Szklankapokrywasięnalotemchłodu.

-Niepowinientuzostaćzbytdługo.

170

-Będziepróbowałuciec!-Kapitankręcigłową.-Torogatadusza.

-Tak.Więcwkonsekwencjikłopoty.SzkodamiPawła.

-Comogędlaniegozrobić?-Kapitansięgapopapierosy.-Czy

wolnozapalić?

Milicjantkapodsuwapopielniczkę.

-GdybyPawełzgodziłsiędobrowolniemieszkaćnadalzbabcią,

gdybyktoś,komuufa,mógłsprawowaćnadnimdyskretnąopiekę…

Kapitanwypuszczasmugędymu.

-Topropozycjadlamnie?

Oczywsiateczcezmarszczekbadajątwarzrozmówcy.Kapitan

Szczuckajestwytrawnympedagogiem.Ipsychologiem.

-Toluźnarozmowa.Doniczegoniezobowiązuje…Kapitan

uśmiechasię.Potempoważnieje.

-Myślałem,naprawdęmyślałem,żebyPawławziąćnajakiśczasdo

nas.Mamcórkęwjegowieku.Alemojażona…Onaniezaakceptuje

chłopaka.Niemogę…niechcę-poprawiłsię-zrobićczegokolwiek

background image

wbrewjejwoli.

-Toniebyłbydobrypomysł,paniekapitanie.-Milicjantkaprzesuwa

dłoniąposkroniach.-Pawełmaswójdom.Tamjestjegomiejsce.Ja

teżwierzę,żerodzicewrócą.Mampodstawydotego.Biuro

paszportowesygnalizujedziesiątkipowrotówludzi,którzysądzili,że

zostanąnaZachodzienazawsze.LosPolakanaobczyźnieniejest

łatwy.Wracają.Chciałampoprostupoznaćpańskiestanowiskow

sprawiePawła.

171

~Jabardzochętniemupomogę,porozmawiam…

~Mamynatoczas.Jatylkoszukamludzidobrejwoli,którymlos

dzieckaniejestobojętny.Towszystko.

Lenkiewiczgasipapierosa.

~Coznimbędziedziś?Jutro?

~~Zostanieunas.Narazie.

Kapitanpochylasięnadbiurkiem.Maminęucznia,którydopieroco

spłatałnauczycielowifigla.Oczymubłyszczą.

~Niemożegopaniwypuścić?No…takzwyczajnie.

Milicjantkauśmiechasię.Oczyjejłagodnieją,znikabruzdanaczole.

~Przepisyniepozwalają.Mogęgotylkooddaćwręcebabki.mt>

przekazaćdoDomuDziecka.

_Dobabkiniepójdzie…Agdybyuciekł?

~Stąd?-milicjantkauważnieprzyglądasięrozmówcy.-WyklUczone

-mówimiękko.

~Niktstądnigdyniezwiał?

Kobietamilczy.Długooglądawłasnedłonie.

rNawetgdyby…totakaucieczkanierozwiążeproblemu.

~~Niebyłbymtegotakipewny.-Lenkiewiczmapomysł.Trochę

ryzykowny,aledającysatysfakcjęchłopcu.MniejMilicyjnejIzbie

Dziecka.Alenieoniątuchodzi.Urządsobieporadzi,ajednostka?-

Pawełjestambitny.Ceni

samodzielność.

background image

~Wiem.Ito,cochłopcywjegowiekunazywająwolnością.

~~Właśnie.Niepowinnosięgotraktowaćjak…pakunek,rzecz

przekazywanązurzędowąpieczęcią.Wtedysięzbuntuje.

172

-Jeślizaryzykuję,aon„pójdziewPolskę”,będąkłopoty.

-Niepójdzie.Zaszyjesięnadziałce.Ajanatychmiasttamdoniego

trafię.Proszę…bardzoproszę…-

-Copotem?—wgłosiekobietybrzminiecoprzekory.

-Spróbujęgoprzekonać,żebyposzedłdoszkoły.Doinnej,tamgdzie

uczysięZuzanka.Niechcałkowiciezmieniotoczenie,kolegów.

-Taaak-kobietaujmujesłuchawkętelefonu.Rozmawiazkimś

długo.-No,dobrze.Choćtoogromneryzyko.

KapitanLenkiewiczwstajezkrzesła.Czujesiętak,jakbydałlosowi

szczutkawnos.

-Jeślisięnieuda,jeśliodmówi…samgotudopaniprzyprowadzę.

Słowo.

Zmrokuwyłaniasiędrzewo.Potemdrugie.Tużprzedświtem

wszystkojestzłotoróżowe.Długie,wiotkiepasmażółknącychtraw

obsypanekroplamirosy.Błyszczącajaknaszyjnikdelikatnapajęczyna

omisterniesplecionychnitkachpogrubiałychprzezwilgoćchwiejesię

pomiędzyczerwonymigałązkamiberberysu.Obudzonewróbletupią

poeternitowychpłytkachdachu.Wstajekolejnydzień.

Pawełniespokojnieprzewracałsięzbokunabok.Zrywałsięw

środkunocynasłuchując,czyktośponiegonieidzieżwirowaną

ścieżką.Spałjakzającpodmiedzą.Jakzwierzę,któreboisię

człowieka,ajednocześniegarniedoludzkichsiedzib.Poprzezcienie

starejgruszywsiąkałowziemięzimneświatłoksiężycawpełni.Takie

nocesądobrymtłem

173

dofilmówgrozy.Mniejdoukrywaniasię.„Jaktosięwłaściwiestało,

żezwiałem?Więcejszczęścianiżrozumu!AlesięzdziwiKudłaty,

gdypójdziewieść,żeznalazłsiętaki,couciekłzMilicyjnejIzby

background image

Dziecka!Pomimokrat,»skarb-ców«istrażnika”.

Pawełjestzbytnerwowyizmęczony,byznaleźćnależytąsatysfakcję

wwyczyniegodnymhrabiegoMonteChristo.Tojednakniewięzienie

nawyspieIfczyAlcatraz.Ion,Paweł,mebyłwięzniemwciemnicy.

Aletakaucieczkapodnosinaduchu.

Ranekjestchłodnyipełenświatła.Jesiennysierpieńwkwiatach

kolorowychastrówigeorginii.

Maciekobudziłsięiwyciągaprzedniełapy,zabawnieukazującprZy

tymkoniuszekróżowegojęzyka.Teraztylne,zgrzbietemwklęsłymi

wyprężonymjakstrunaogonem.Codziennagimnastyka,którą

chłopieclubipodglądać.Usiadł.Ziewarozdziawiającpyszczekpełen

ostrychjakszpileczkizębów.Lizaniełapifuterka.Szarypuchgładko

przylegad0skóry.Kotprzechylagłowęiszybkochwytazębami

koniecogona.

Pawełtylkonatoczekał.

-Jakbędzieszssałogon,to…-niezdążyłdokończyć.Obrażony

Maciekodwracasiętyłemilekkozeskakujenapodłogę.

-Miauuu!-Toniebrzmijakprośba.Raczejrozkaz.Paweł

Wygrzebujesięspodkoca.Zimnowstrząsanimod

stópdogłów.Niemaczasunawylegiwaniesię.Trzebadokładnie

przemyślećdalszekroki.Najgorszejestto,żeniemapomysłu.Może

nietak:pomysłówmastonaminutę.Ależadenznichniegrzeszy

rozsądkiem.

174

-Dziśjestsobota-mruczyprzyglądającsięzbezbrzeżnym

zdumieniemresztkomswoichtenisówek.Dużepalceswobodnie

wyłażąprzebiwszywątłepłótno.-Zacerować?Aleczym?Kupić

nowe?Szkodapieniędzy.Będąterazbardzopotrzebne!Przede

wszystkimnależycośzjeść.IkupićrybędlaMaćka-postanawia.

Każdepostanowieniejestdobre,jeślijestrealne.Aszklankamlekai

bułkazseremsązgatunkutychdostępnych.Rybateż.Błękitkanie

lubiąludzie,aleuwielbiająkoty.„Icodalej?-medytujewkładając

background image

czysteskarpetki.-Gdybymmiałrower…no,toco?-myślznika

zastąpionainną.-DoGdyniniepojadę,domarynarkinieprzyjmą,bo

jestem»analfabetą«,jaksłuszniestwierdziłHaczyk,pracyniedadzą,

bodziecizatrudniaćniewolno,takieprzepisy.Szkołaniejest

najgorsza,ale…”

Cośzgrzytaprzyfurtce.Pawełwjednejchwiliwtłaczasiępodstolik.

Drzwialtankisązamknięteodwewnątrz.Zokienkaniktgonie

dostrzeże.Trzebaprzeczekać.Sercewalijakoszalałe.

-Paweł,hej,Paweł!-głoskapitanaLenkiewiczadobiegazzaszpaleru

dzikiejróży.

Uff!Pawełuspokajasięmomentalnie.Wjednejtenisówceskaczedo

drzwi.

-Tujestem!

Kapitanwjasnoszarychspodniachikoszulcepolowyglądazupełnie

zwyczajnie.Świeżoprzystrzyżonabrodamiękkookalapodbródek.Na

twarzyradosnyuśmiech.

-Marzyłem,żebyciętuzastać.

Pawełszybkopostanawia:„Nicmuniepowiem,żewczorajzwiałem.

Niemasięczymchwalić!”

175

-No…przecieżpanwie,żetusobiemieszkam.Inawetwyplewiłem

truskawki.

Kapitansiadanaławeczce,zktórejdawnojużoblazłazielonafarba.

-Musimysięnaradzić,chłopcze.Jużczas.

Pawełpatrzynaczerwoneplamyskarpetekwyłażącezpodartych

tenisówek.Samdobrzewie,żejużczas.Alenaco?

-Muszękupićbułkę-marudzi,byjakośodwlecrozmowę,októrej

tylkotylewie,żebędziepoważna.Tosięczuje.

-Nicniejadłeś?Tosięświetnieskłada.Zbierajsię.Jedziemy.Jateż

chętniecośwrzucęnaząb.

-CałkiemfajnybarmlecznyjestnaKrakowskim…-Pawełwahasię,

czywziąćchlebakzrzeczami.Decyduje,byzostawić.Chybaniktnie

background image

ukradnie.

-Jacięzapraszam.Itoniedożadnegobaru!Chodź!Gęstekrzaki

porzeczekurosłytak,żewyłażągałęziamina

ścieżkę.Trzebasięprzeciskać.Wmilczeniumaszerująalejkądo

głównejbramy.Tużzaogrodzeniemniespodzianka:eleganckadacia

wkolorzebrzozowejkory.Kapitanpobrzękujekluczykami.

-Pańska?-cieszysięPaweł.

-Niestety.Kolegi.Alejakmusięznudzi,tojąodkupię.Zapółceny.

Wsiadaj.

Pawełmościsięnapokrowcuwczerwonąkratkę.Foteljestgłęboki,

wygodny.Warszawazokiensamochodujestniecoinnaniżzza

brudnychszybautobusu.Ulicejakbyszersze,jezdniaposzatkowana

białymiliniami.Jestwcześnie.Ludziejeszczeniewyleglina

chodniki,nieokupujązamkniętychnagłuchosklepów.

176

-Chciałbymtakjechaćijechać!-wzdychachłopiec.

-Dokąd?-Kapitanprowadzipewnieispokojnie.

-Niewiem-przyznajePaweł.-Samniewiem.Myślałemi

myślałem,ale…

-Pomyślimyrazem.-Stojąpodczerwonymświatłem.Obokzielony

„maluch”.Zaszybąpsiłeb.

-Ichciałbymmiećpsa.Ajeszczelepiejkota.TakiegojakMaciek.

-JakiMaciek?

Zielone,możnaruszaćdalej.

-Dachowiec.Mieszkazemnąwaltance.Kupujęmurybę,aleonssie

ogon!Głupijakiśczyco…Nielubi,jaksięgogłaszcze.Razgo

schwytałemimusiałemszybkogłaskać,bosięwyrywał.Dokąd

jedziemy?

-Zobaczysz.Chyba…maszczas?

„Czymamczas?-myśliPawełniecorozbawiony.-Wyłącznie!To

jedynarzecz-oiletakmożnapowiedziećoczasie-którąposiadamw

nadmiarze!”

background image

-Oczywiście.Burczymiwbrzuchu…

-Trudno.Pocierpjeszczetrochę.Niebędziemyjedlibylegdzie!

Dwajmężczyźniotejporzealbowracajązwódki,albo…

-Będziemypićwódkę?-dziwisięPaweł.Stojąprzed

skrzyżowaniem.Przednimiizanimisznuryaut.

Kapitanśmiejesięgłośno.

-WażnesprawyPolacynaogółopierająobufet-mówiskręcającw

prawo.-Atobędzieważnasprawa.Aleniebójsię!Mlecznakawateż

namwystarczy.

Wyskakująnatrasęwylotową.ZaszybamimigaWarszawa

peryferyjna:odrapanestareszopy,jakieśszklarnieczy

177

folie,rządwarsztatówsamochodowych,budypokryteobła-żącąpapą,

wysypiskaiśmieci,śmieci…

-JedziemynaAlaskę?-pytaPawełzerkającnaszybkościomierz.

-Trochębliżej.Aleniewiele.Wiesz,ktotobyłNapoleonBonaparte?

Pawełzdziwionyodwracawzrokodszyby.

-No…wódzFrancuzów…cesarz.

-Ibardzodobrze!KiedytencesarzbawiłwPolsce,

odpoczywałwrazzoficeramiwtakiejjednejknajpie

podwarszawskiej.Dziśzwiesięona„ZajazdemNapoleońskim”.

-Napoleonbyłtunaprawdę?

-WPolscetak.Aleczybyłwzajeździe?Ktogotamwie!Bieleje

ładnybudynek.Wjeżdżająnaparking.Wnętrze

stylowourządzone.

-Siądźmytu,podoknem-decydujekapitan.-Mamnadzieję,żenie

umarłeśjeszczezgłodu?

-Niewiem-szczerzewyznajePaweł.

Zachwilęwmilczeniupałaszująjajecznicęnaboczku,chlebisuchą

krakowskązogórkiem.

-Mamdlaciebiepewnąpropozycję-mówiLenkiewiczzapalając

papierosa.-Niechciałemjejomawiaćunaswdomu.Tamsąkobiety:

background image

mojażonaiZuzanka.Atematjestmęski.Imęskabędziedecyzja.

Pawełpodnosinaniegosmutneoczy.

-Tę,jakpanmówi,„męskądecyzję”mampodjąćja?

-Właśnie.

Pawełzastanawiasię.Odłożyłwidelec.Herbataparujewcienkiej

porcelanowejfiliżancezcesarskimznakiem.

178

-Mamtrzynaścielat.Skończyłemwkwietniu.Wtedyjeszczebyłtort

zeświecami.Ibylioni-przerywa,byupićłykizastopowaćłaskotanie

wgardle.-Dlaczegomampodejmować„męskądecyzję”właśniedziś,

skorodowczorajbyłemtylkozwykłymgówniarzem?Dlaczego?

Lenkiewiczwypuszczakółkozdymu.„Jestmądry,bardzowrażliwy.I

nienależytraktowaćgojakdziecko.-Zapatrzyłsięwwazonpełen

ciemnoczerwonychgladiolusów.—Myślilogicznie,precyzyjnie.I

chybazdajesobieztegosprawę”.

-Dobrze.Zrozumiałem.Chcesz,żebyśmyrozmawialijakrównyz

równym,bezpodchodówiodwoływaniasiędotwojejdorosłości.

Akceptuję.Todlamnierównieżwygodniejsze.

Pawełkiwnąłgłową.

-Pójdzieszdoszkoły,doktórejchodzimojacórka.Niktciętamnie

zna,niktniebędziesięinteresowałtwoimirodzicami,niesprawici

przykrości…

-Doczasu-szepcePawełpatrzącwprostwbłyszcząceoczy

rozmówcy.

Lenkiewiczspuszczawzrok.Przeciwnikjestwyjątkowotrudny.Nie

sposóbnieprzyznaćmuracji.

-Tak.Chybatak.Byćmoże,wkońcukoledzyzacznącięwypytywać

odom…ale,Paweł,zyskujesznaczasie.

-Itracęnaodległości-mruczychłopiecbawiącsięniklowaną

zapalniczką-zPraginaOkęcie!Półmiasta!

Lenkiewiczprzymykapowieki.Nietakwyobrażałsobietęrozmowę.

Miałprzekonywać,doradzać,zachwalać.Atenchudytrzynastolatek

background image

jużdawnopostanowił.Sam.Bezpomocyjego,babciicałejmilicji

obywatelskiejstołecznegomiasta.

179

Pawełpopatrujenabrzegfiliżanki.Boisiępodnieśćwzrok.Niechce

kłamać:przecieżjadąctuniemiałżadnegopomysłunażycie.Niczego

niepostanowił.To,comówi,wynikłodopieroztejdyskusji,z

atmosfery,miejsca,wktórymsięznajdują,możenawetzresztek

bekonu,któryprzylgnąłdopatelenki.,,Toniefair!-myśli.-Nie

wolnooszukiwaćczłowieka,którywtejchwilijestdlamnie

najważniejszy!”

-Wymyśliłemtoteraz-Pawełmówiwolnoiwyraźnie.-Wrócędo

domu.Idostarejszkoły,bo…człowiekniemożewciążuciekać,bać

się.Tamjużwszystkowiedzą.Pośmiejąsię…wytrzymam.

-Więcwrócisz?

-Tak.Ale…podpewnymiwarunkami.

„Nocóż?-zastanawiasięLenkiewiczponowniezapalającpapierosa.-

Pomówmyowarunkach.Możliwe,żebędądoprzyjęcia”.

-Jakimi?

Pawełpocieradłoniączoło,odrzucawtyłgrzywęopadającąnaoczy.

-Własnekluczejużmam.Będębabcipomagałjakdawniej.Zato

rzeczyojcawrócąnamiejsce.Inigdy-chłopiecpochylasięnad

stołem,byukryćłzy-nigdywżyciuniczłegoniepowienajego

temat.

-Towszystko?

-Nie.

Pawełdzielniewalczyzesłabością.Totakakluska,którajeździod

żołądkadogardłaizpowrotem.Wkażdymrazieczłowiekma

wrażenie,żetokluska.

-Niezgadzamsięnaszkołęzinternatem.Jeślibabcia

180

pojedziedosanatorium,jazostanęwdomu.Sam.Niczłegomisięnie

stanie.Umiemsprzątać,gotowaćiprać.

background image

-Towszystko?

-Tak.

Milcząobaj.Dorosłyuważnieroztrząsakażdesłowo,którepadło.Nie

znajdujewnichnic,czegobyniemógłzaakceptować.Aleczyzrobią

toinni?Pedagodzy,socjolodzy,psycholodzyiBógwiektojeszczez

MilicyjnejIzbyDziecka?

-Byłeśszczery,zatodziękuję-odzywasięobrywającjakiś

uschniętyliśćzwazonu-alejaniepowiedziałemcijeszcze

wszystkiego.

Pawełpatrzynabrodaczaszerokootwartymioczyma.,,Czymchce

mniezaskoczyć?”

-Rozmawiałemjużztwojąbabcią.Wczoraj.Pawełoddychazulgą.

Mogłobyćgorzej.

-Ico?

-Martwisięociebie.Jestjejprzykro,żepodarłatefotografie.Jedną

skleiła,biedaczka.Stoiwramce,tamgdziestała.Starzyludzieczasem

postępująnieodpowiedzialnie,jakdzieci.Dlategotakmiżaljednychi

drugich.

-Stałosię.-Pawełprzełykaślinę.-Niekochamjejjużtakjak

dawniej.

Lenkiewiczsięgapofiliżankęzwystygłąherbatą.Zamawianastępne

dwie:mocneigorące,zkropląrumu.PodobnotakąpijałMałyCesarz

wielkichFrancuzów.

-Jestpewienniezawodnyklej,cosklejastarefotografieiwięzy

międzyludzkie-mówipatrzącPawłowiprostowoczy-toczas.On

czynicuda.

-WięcdlaczegonieprzestałemkochaćICH,aznienawi-

181

dziłemJĄ?-Pawełżałuje,żepadłosłowo„znienawidziłem”.Tojuż

historia.Opadłyemocje.Nienawiść?Słowo,tylkosłowo…

-Tozrozumiałe-starasięwytłumaczyćLenkiewicz.-Zapamiętałeśz

ICHstronywszystko,conajlepsze.NatomiastONAwydajecisię

background image

niesprawiedliwa.Aletoniejestprawdziwanienawiść,Paweł.Wiem,

bosamkiedyśnienawidziłempewnegoczłowiekatylkodlatego,że

byłodemnielepszy…

-Byłlepszyjakopilot?

-Tak.Szybowcowy.Chciałemmudorównać,niedawałemrady.

Ambicjaponiosła.Wołałem,żemiałlepszysprzęt,warunki,

mechaników.Atonieprawda.

-Icobyłopotem?

-Zginąłwwypadkusamolotowym.Razemzcałązałogąi

pasażerami.Niebyłowtymcieniajegowiny.Ślepylos.Dodziśnie

mogęsobieztymdaćrady.Aupłynęłojużwielelat.

-Więcczasniezawszejestklejemuniwersalnym?Lenkiewiczśmieje

sięcicho.Pochylasięprzezstolik,

dotykającramieniachłopca.

-Jesteśwspaniałymkumplem,Paweł!Bardzosięcieszę,żecię

poznałem.Ichciałbymczęściejsięztobąspotykaćtakjakdziś:tylko

wedwóch.

-AconatoKrólik?

-Jakikrólik?

Pawełzachichotał.Upiłłykgorzkawegopłynu.

-Zuzanna.Takjąprzezwałem.

Lenkiewiczpogładziłbrodę.Zbliskawidaćwniejbyłokilkasiwych

włosków.

-Kobietysąszaleniepotrzebne.Ikochamjeobie.Ale

182

naprawdępogadaćmożetylkomężczyznazmężczyzną.Wracającdo

naszejrozmowy-ciągnąłustawiającprecyzyjnienaśrodkuspodka

kruchąporcelanowąfiliżankę.-Jeśliomniechodzi,mógłbym

zaakceptowaćwszystkietwojewarunki…

-Jestjeszczejeden,októrymzapomniałem!-Pawełzagryzłwargi.

Kapitanzmarszczyłbrwi.

-Mnożenieżądańnigdynieprzyniosłoniczegodobrego.Chybasam

background image

torozumiesz.

-Tak,ale…tosprawaprzyjaźni!ZabieramzesobąMaćka.

-Tegokota?

-Aha.Niemogęgozostawićsamegonadziałce.Zginiemarnie.

-Babcia…-zacząłLenkiewicz,alemachnąłdłonią.-Wporządku.

SpróbujęjąprzekonaćdoMaćka.Paweł-powiedziałpoważniejąc-ale

tojużkoniec?

-Koniec.

-No,towypijmyzanaszezdrowie!Dodna!

Obajwysączyliresztkizłotawegopłynu,wktórymtopiłasięgdzieśna

dniekroplakubańskiegorumu.

-Zanichteż,dobrze?Żebywrócili.Najlepiejzpanem!Lenkiewicz

przetarłoko.Cośmuprzeszkadzałopod

powieką.

-Iżebyniebyłoniedomówień…kapitanSzczuckąteżznam.

Pawełzagryzłusta.„Wiewszystko?Oucieczceteż?”

-Pananigdy,no…choćbywdzieciństwie,niecapnęligliniarze?

183

Lenkiewiczwybuchnąłśmiechem.

-Niemówtakbrzydko!Chociaż…wkażdymkrajuświatamilicjaczy

teżpolicjamaswojespecjalne,żargonoweokreślenia.WeFrancjisą

to„fliki”,wLondynienazywająich„bobby”,awAmeryce„caps”.

Alebezżartów.Szczuckatodobrairozumnakobieta.Kiedyśsię

przekonasz.

-Niezamierzamjejodwiedzać!

-Wprostprzeciwnie,Paweł!-powiedziałkapitantwardo.-Złożymy

jejrazemwizytę.Itodziś!

-Koniecznie?-chłopiecwzdrygnąłsięnawspomnienie

zakratowanychokien.-Możezaparędni?

-JutrojestpogrzebLeona.WewtoreklecędoMadrytu.Sam

rozumiesz.

Rozumiał.Alebałsię.Każdybysiębał.

background image

*

-Jesteścałyizdrowy,panieBrent?

Pawełspuściłgłowę.Comaodpowiedzieć?Tłumaczyćsięczy,

wprostprzeciwnie,uznaćsprawęzaniebyłą?Jakbynicsięnie

wydarzyło?

-Wolałemnocowaćtam,nadziałcepanaRuszczyka.Poszedłem

sobie.Poprostu.

-Poprostu.-KapitanSzczuckabardzochceukryćuśmiech.-

Przyjmujędowiadomości.Acoteraz?

PawełodwracasięwstronęLenkiewicza.

-Onwie.

Kobietaprzesuwadłonieposkroniach.Miałajużdziśtrzytakie

rozmowy.Iwszystkietrzyskończyłysięfiaskiem.Trudnedzieci,

wykolejoneibardzonieszczęśliwe.

-Alejaniewiem.Achybajesteśmiwinienwyjaśnienie….

184

-Zostajęzbabcią.Ipójdędostarejszkoły.Jakmniektóry

zdenerwuje,tonajwyżejmuprzyleję.Towszystko.

-Zgoda-Szczuckawypełniajakiśdruczekładnym,równympismem.

-Natoprzylanieteż?Teżsiępanizgadza?

-Wostateczności.Jeśliperswazjaniepomoże…jeślicibędą

dokuczać…oczywiście,dziewczyneknie…

Pawełwydymausta.

-Poldziprzyłożę.Tostrasznazgaga!

Lenkiewiczwiercisięnakrześle.Niechcewtrącaćsiędorozmowy.

Aleboisię,żemilicjantkapotraktujetePawioweprzekomarzaniazbyt

serio.

-Onniemiałniczłegonamyśli-mówipatrzączestrachemnabiały

kartonik.„Ktowie,coonitamodnotowują!”

-JestpanniezłymadwokatemPawła-Szczuckaodkładadługopis.-

Tobardzodobrze!Niesłusznienaspanposądzaobrakpoczucia

humoru,zrozumienia.Wiem,żeBrentnienadużyjenaszegozaufania.

background image

Ata…jakmówisz,„zgaga”teżdasięwychować.Tylkotrzebadoniej

trafić.Izawsze,toważne,uważać,bynieutracićtwarzy.

-Iocalićgłowę!-śmiejesięLenkiewicz.

Chłopiecmilczy.Chcejużstądiść.Kratywoknachdziałają

deprymująco.

-Tojużchodźmy.MuszęzabraćrzeczyzdziałkipanaRuszczyka.I-

zwracasiędoLenkiewicza-chciałbympójśćzpanemnajego

pogrzeb.Mogę?

-Naturalnie.Razemzcałąmojąrodziną.

-Towszystko,Paweł-mówiSzczuckaspokojnie.-Rżyięliśmytwoje

warunki.Tyobiecałeśzastosowaćsiędo

185

naszych:szkoła,dom,bezucieczek,dobranauka,pomoci

zrozumieniedlababci.

Pawełczuje,żemusięrobigorąco.„Jakmogłemzapomniećo

najważniejszym?Jakimtoterazpowiedzieć?Amożenicniemówić?

Zataić?Przecieżniebędąmnieśledzili,tononsens!Tylkoże…tonie

fairwstosunkudokapitana…idoniej.Więcmożeodrazu:jest

jeszczejedenwarunek…”

-Jestjeszczejedenwarunek…

Lenkiewiczzrywasięzkrzesła.Jestwściekły.Pawełporazpierwszy

widziostrozarysowanązmarszczkęprzecinającągładkieczoło.

-Dośćtego,Paweł!Umówiliśmysię,atozobowiązuje!Jeślinie

znaszmiary,niemaoczymmówić!Wycofujęsię!

Szczuckapatrzynachłopca.Widzi,żepobladł,przestraszyłsię.

Czyżbyzawalićsięmiałcałytentakmisternieułożonyplan?

Milczy.Czeka.Itakonamatuostatniesłowo.Któryznichstraci

głowę,aktórytwarz?

-Ja…zapomniałem…atobardzoważne-bąkaPaweł.Bógjedenwie,

ilekosztujegotowyznanie.-Jeślinawetpanniezechcemniewięcej

znać,toitakmuszę!Trudno.

-Słuchamcię-głosSzczuckiejmanajnormalniejszepodsłońcem

background image

brzmienie.Jakbydotejporyprowadzilikawiarnianąrozmowęprzy

herbatcezrumem.

Pawełpodnosigłowę.Jestzdecydowanynawszystko.

-Będęwkażdywtorekiczwartekczekałnasamolot.TenzMadrytu.

Choćtokolidujezeszkołą.Ja…-głosmusięzałamuje,walczyztym

bezskutku-będęnanichczekał.Zawsze.

186

Lenkiewiczgłębokooddycha.Bardzomuwstydwybuchu.Patrzy

spodokanamilicjantkę,którejniedrgnąłanijedenmięsieńnatwarzy.

„Cozaopanowanakobieta!-myśli.-Cóż,rutyna!”

-Przepraszam-mówicicho.-Przepraszam,żesięuniosłem.

-CozatemzrobimyzostatnimwarunkiemPawła?-pytaSzczucka

zaplatającdłonie.-Jakztegowybrnąć,skorowtymsamymczasiew

szkoleodbywająsięlekcje?

-Może…-zastanawiasięPaweł-niektóreklasybędąmiałylekcjepo

południu.Paniwie,dzieciucząsięnatrzyzmiany.Tochodzitylkoo

dwadniwtygodniu.

Lenkiewiczzastanawiasię.

-Odpaździernikarozkładlotówzmieniasięnazimowy.Isamolotyz

Madrytubędąprzylatywaćpopołudniu.Jeślimniepamięćniemyli,o

szesnastejczterdzieścipięć.

SzczuckazuporemwpatrujesięwPawła.

-Niezrezygnujeszztego?Tostraszliweobciążenie,Paweł…

Chłopiecprzygryzausta.

-Nie.Apozawszystkim…poznałemtammasęciekawychludzi.To

są…moiprzyjaciele:mechanicy,bagażowi,stewardesy…paniLusia,

no…całelotnisko.

Doroślimilczą.Oczywiście,moglibytłumaczyćchłopcu,żeto

wszystkoniemasensu,żejazdynalotniskotylkopogłębiąjego

tęsknotęiwewnętrznąszarpaninę.Alenicniemówią.Podświadomie

czują,żejeszczezawcześnienajakiekolwieksłowa.Możekiedyś…

zamiesiąc,dwa.Jestteżdosyćprawdopodobne,żesamPaweł,kiedy

background image

jużwejdzienadobrewszkolnynurt,zaprzestaniepodróżyna

lotnisko.

187

będziejeodwiedzałcorazrzadziej…boczasjednakrobiswoje.

Nieubłaganyczas.

*

Sąładneibrzydkiecmentarze.Tenbyłbrzydki.Ogromnapusta

przestrzeńpełnagrobów.Tuiówdzierzadkiebrzózki,rachityczne

krzaki.Nakamiennychpłytachuschniętewiązkikwiatów,pęki

nieśmiertelników.Cisza.

Napogrzebstaregoemerytaprzyszłamasaludzi.Chybasamnie

wiedział,ilumiałprzyjciół.Starzyimłodziwgalowychlotniczych

mundurach,zżonami,dziećmi.Nadotwartamogiłąlśniłosłońce.

Pawełniesłuchał,comówiono.Stałzbokumartwiącsiężewiędnie

pękfloksówzerwanychnadziałce.Tesamtfloksy,którychkwiaty

zmarłytaklubił.Więctakwyglądaśmierć?Wzgórekziemiszczelnie

okrywającycoś,coniegdyśbyłoczłowiekiem?Znikasięnaglei

cicho.Ludzierozejdąsię,zostanieżal,apóźniejiżalrozwiejesię

wymazanyzpamięciprzeztych,cożyją.Itakwkółko.Odchodzą

jedni,pojawiająsiędrudzy.Czyon,Paweł,teżtak…kiedyś?

-Połóżkwiaty-szepczeZuzanka.

Kępafloksówpalisięjasnymfioletem.Tochybanajładniejszybukiet

nacałymcmentarzu.IPawełdumnyjestztego,żetoongoprzyniósł.

—Pójdzieszznaminaobiad?-pytapaniLenkiewiczowa,gdyjuż

dotarlidocmentarnejbramy.

Pawełprzeczącokręcigłową.

—Dziękuję.Muszęjechaćnadziałkę.PoMaćka.

-Możesztozrobićpóźniej-nalegakapitan.

AlePawełjestuparty.Comutampopomidorowejzryżem!Sam

sobieugotuje,ostatniraz.Taksięumówił

188

zbabcią:żebynaniegonieczekała.Wróciwieczorem,pozachodzie

background image

słońca.Trzebasiępożegnaćzaltanką,wolnościąidzieciństwem.

Niepłakała.Niepowiedziałaanisłowa.

*

Latoodchodziło.Tuiówdziemieniłosięjeszczekoloramiróż,

bukietemgeorginii,mocnymzapachemmięty.Aleliściegruzłowatej

gruszypożółkły,pociemniały,skręciłysiętakjakośzpragnieniapo

letniejsuszy.Naścieżkęsypałysiędrobnestrużynyżółtejnawłoci,

czerwieniałyowocedzikiejróży.Jesieńzbliżałasięwielkimikrokami.

Tu,nadziałce,widaćtobyłonajwyraźniej.Gdzieśtam,het,za

lotniskiem,podobnozbierałysiębociany.Sejmikowałyprzedodlotem

dociepłychkrajów.Jakcoroku.

Pawełzdjąłkluczzgwoździapodokapem,tużprzyrynnie.Wszedłdo

środka.Uderzyłogogorące,martwepowietrze.Otworzyłokno.

Wolnozbierałswojerzeczydochlebaka,inneustawiałtak,jakby

staryRuszczykmiałtuzachwilęprzyjść.

Obrzuciłwzrokiemwnętrze.„Ico,panieBrent?Wracamydo

cywilizacji?Dokamiennejpustyninowegoosiedlanapraskim

brzegu?Szkoda.Tobyłobardzosmutneipięknelato.Coporabia

JózefMariadwojgaimionKonopacki?Inni?”

Pawełporazostatnisiadapodgruszą.Mógłbyotworzyćpuszkę

wołowinyzgroszkiem,podgrzaćjąnaresztcegazuizjeść.Alejakoś

musięniechce.Pogryzasłonepaluszkizapatrzonywścianęgasnącej

zieleni,spozaktórejwyłaniasiębrzegmorzaipalmy.

-Mamo!-szepczeiłzyjakgrochspływająmupo

189

з

ІГЗ

7°ГО

со

background image

-JW

*Xіп-оГ43.

-—°3<гП

~Яз

___«^?:

51w^Г

£SrcSЖ

•^

3

=3

VJ&9“8

94

&

3-

g

3

?ї”ж

ЯГ”З

Iffll

S.О

4

policzkach.Niestarasięnadnimizapanować.Jestsam.Niktgonie

widzi.-Dlaczegomitozrobiliście?

Cienkiegałązkiczerwonegoberberysudrżą.Cośczaisięw

południowymcieniu.Szarypyszczek,miękkiełapyidługiogon.

„Prawda!Maciek.Trzebagozłapaćiwtłoczyćdochlebaka,takżeby

mułebwystawał.Inaczejmógłbyzwiaćwczasiejazdyautobusem”.

Maciekpodchodzibliżej.Ocierasięonogichłopca.Ogonśmiesznie

zadartywgóręzdajesięoznaczaćpełnięszczęścia.

-Chodź!Spakujęiciebie.

background image

Kotnieprotestuje.Możesądzi,żetoformapieszczoty,naktórą

zgadzasięrzadko.Itylkowtedy,gdysammananiąochotę.Paweł

niesiegopodpachądoaltanki.Wchlebakuzostawiłspecjalnemiejsce

wymoszczoneswetrami.Zwierzęjeszczeniewie,cojeczeka.

Łagodniemruczypatrzącniebieskimioczami.

-Właź!

Maciekrzucasiędokąta.Zpodniesionymwgóręogonemizjeżoną

sierściąpodobnyjestdorzeźbyswegoegipskiegoprzodka.Oczy

zmieniłybarwę:rzucajążółtebłyski.

Pawełzasmuconysiadanastołeczku.Patrząsobiegłębokowoczy:

chłopiecikot.

,,Zdajesię,żeniebyłtonajlepszyzmoichpomysłów!-wzdycha

Pawełwduchu.-Źlesiębędzieczułwkamiennejpustyni,zamknięty

wczterechścianachmieszkania.Toniejestkotkanapowy,towolny

obywatelzielonegoświata!Zwierzęprzyzwyczajonedoswobody”.

-Azimą?-mruczyPawełdoMaćka,któryostrożnieprzycupnąłw

najdalszymkącie.-Cozrobiszzimą,kiedyzamarznąrybyiżaby?

190

Maciekniewydajesięzbytprzejętytążałosnąperspektywą.Instynkt

podpowiemu,cozrobić.Zamieszkawjakiejśpiwnicy,możelitościwa

ludzkarękawystawimiseczkęmleka,rzucikęs.

Pawełpodnosisię.Kottakże.Żółteoczymówiąwyraźnie:„Jeśli

jeszczerazspróbujeszmniewepchnąćdotegoworka,użyjębroni

ukrytejwpuszystymfuterku:ostrychpazurów.Tujestmójświat.Itu

zostanę!”

Chłopiecrozkładaręce.

-Wporządku,stary.Odchodzęsam.Alewyłaźzkąta,bo

muszęzamknąćaltanę.

Kotwychodziposłusznie,jakbyrozumiałkażdesłowo.

-Ipamiętaj,niessijogona!

OczyMaćkasąbłękitnejakniezapominajki.Żegnająsięnaskraju

trawnika.Natleprzekwitającegokrzakaróży.Pawełodwracasięraz

background image

jeszcze.

-Bądźzdrów!

Alezwierzęzniknęło.Tylkolekkieporuszeniadługichsuchychtraw

zdradzająkierunekicel:naniskiejgałęzi

ćwierkawróbel.

Chłopiecprzerzucachlebakprzezramię.Idzieścieżkąwolno,

rozgniatajączsuchymszelestemdrobinyżwiru.Zamknąłsiępewien

odcinekżycia.Jakkażdemuczłowiekowi.Trzebapójśćdalej,na

spotkanienieznanego.Izachowaćto,conajważniejsze:nadziejęna

lepszylos.

XI*»»0

Zam.7

Skład

Podpi

OddaArk.-

Wyda

Instyl

background image

PRI

nr1130/87otowalniai

уwykonańsanododrnodoprod*yd.8,2.

background image

A

niepierwsz

utWydawni

background image

NTED

c

в

в

a

ci-

Ж*

r

o

ruk*N

J2.CL?3

background image

Z

1N.akł.Gr

‘ewrześwstycziuk.12,0

kład50

,N’asza

background image

POL

ładyGraaf.RSWniu1987niu1986

0£+000

KsięgarńAND

ficzni

‘y

Г1Г1

o

EśJ

2

‘Ś5”

;wGdar

emplarzy

03Ż


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Krystyna Boglar Zobaczysz że pewnego dnia
Krystyna Boglar Kolacja na Titanicu
Krystyna Boglar Usmiech czarnej wdowy
Boglar Krystyna Brent
Boglar Krystyna Brent
Boglar Krystyna Brent
Boglar Krystyna Dalej Sa Tylko Smoki
Boglar Krystyna Kieszen pelna elfow
Boglar Krystyna Kieszeń pełna elfów
Boglar Krystyna Lot nad pawilonem X
Boglar Krystyna Zobaczysz, że pewnego dnia
Boglar Krystyna Salceson i mrówki
Boglar Krystyna Zatrzymajcie swiat chce wysiasc
Boglar Krystyna Perly Damy Pik
Boglar Krystyna O królu Pumperniklu, królewnie Grzance i Rycerzach Trókątnej Kanapy
Boglar Krystyna Dalej są tylko smoki
Boglar Krystyna Zobaczysz że pewnego dnia

więcej podobnych podstron