KRYSTYNABOGLAR
KolacjanaTitaniku
—Władzatworzyczłowieka.
—Ktotopowiedział?
—Tacyt.
Siedziała na zwalonym pniu majtając w powietrzu bosymi stopami. To wszystko, na co
byłojąstać.Gdzieśwysoko,wolchowejkoronie,ulokowałsięMichał.Stamtądodczasu
doczasu
skapywało srebro własnych i cudzych myśli. Michał już trzeci dzień z rzędu wdrapywał
siępogładkiejkorzenaodosobnionedrzewo,byjakSzymonSłupnikmedytowaćwciszy
ispokoju.
—Mamnadzieję,żewiesz,kimbyłTacyt.
Wiedziała. Są bowiem w życiu człowieka sprawy i prawdy ponadczasowe, których
nieznajomość
jestzwyczajniewstydem,możenietaktem.Totak,jakbysięwpychałodoustkęsynabite
na
czubeknoża.Jakbysięzałatwiałosprawyfizjologicznewlicznymtowarzystwie.
Nietakt,ityle.
—Czyonchciałprzeztopowiedzieć,żewładzatworzysamasiebie?
—Sprecyzuj!—warknąłspomiędzyliści
Zagryzła wargi. Zawsze z tym miała kłopot. Skupić wszystkie szare komórki nad jedną
jedynąkwestiądorozwiązania?Cozapiekielnywysiłek!
—Czyczłowiek,któryzdobyłwładzę,zmieniasięwkogośinnego?Czyteżzdobywszy
władzęzmienia,dopasowujeinnychludzidowłasnego,,ja”?
Staraolchamilczała.WidaćMichałrozgryzałproblem,któregowcześniejniedostrzegł.
—Niewiem.
Skinęłagłową,choćniemógłtegowidzieć.Podrapałalewąłydkępokąsanąprzezkomary.
—Idę.
3Olchanieodezwałasięanisłowem.Michałzulgąprzyjąłjejoświadczenie.Ztrzydziestu
trojgaludziskupionychzkoniecznościwjednymobozowiskunależelidonielicznych
„samotnikówzprzekonania”.
Gaga włożyła tenisówki. Nie umiała chodzić boso nawet po dywanie. Zsunęła się
ostrożniez
chropowategopniaispojrzałanajezioro.Leżałocicheiuśpione.Gładkiejaklustroz
rzadkimirefleksamirzucanymiprzezzachodzącesłońce.
,,Pocztówkowe! — pomyślała z niesmakiem. — Nic w tym widoku nie przyprawia o
dygotanie
kolan. — Zwiedzajcie Mazury! To dobre na orbisowski plakat dla amerykańskich
turystek”.
Zamarzyła, by nagle wypłynął potwór z Loch Ness. Lub żeby ktoś chociaż kłapnął
szczękami.
Rekinczywilkołak,wszystkojedno.
Bylekłapnął.
Obózleżałpółkilometradalej,naskrajudużejpolany.Wokółstałlas,gęstywśrodku,
podbityściółkązkrzewów,rzadkinaobrzeżu,stężałyodwyziewówzkominówpobliskiej
cementowni.Takiemiejscedostalirazemzkuchniąibarakiem,turozstawilinamiotyitu,
zgodniezwoląmiejscowychwładz,usiłowalibyćzadowoleni.Zwszystkiego.
Gagawlokłasiępolnądróżkąwkurzuiupale.Potygodniuburziwyładowań,potopówna
polachiwnamiotachnastąpiłoprzesilenie.Pogodaustaliłasięitrzydzieścipięćstopniw
cieniu odbierało siły i resztkę energi nawet naj-wytrwalszym. Właściwie powinna być
teraz w obozowej kuchni i myć ziemniaki, ale nigdy nie robiła tego, czego od niej
oczekiwano.Na
dobrąsprawęniepomagałonic:prośby,groźby,łechtanieambicji.No,nic.Byłachyba
wodoszczelna.Impregnowana.Jakzresztąwiększośćznich.
Toniebyłobózharcerskianiszkolnakolonia.Tobyłocośwrodzaju…kolonikarnej.
Zbieraninaludziwwiekulatczternastu,piętnastuanawetstarszych.Pochodzilizróż-*
nychmiast,szkółiśrodowisk.Nie,niebylinieletnimiprzestępcami.Aninarkomanamina
,,odwykówce”. Byli zbieraniną młodzieży, której coś się w życiu nie udało: czas, w
którymprzyszlinaświat,rodzice,zdrowielubświatopogląd.Aczęstowszystkonaraz.I
byli
zarazemtymi,którymsię
4
udało: zdobywcy laurów przeróżnych olimpiad matematycznych, fizycznych,
polonistycznych,
lingwistycznych.Mogłosięzakręcićwgłowieodsukcesów.Alesięniezakręciło.
Przynajmniej im. Na początku warczeli jeden na drugiego. Ostro ścierały się
indywidualności, dawały znać o sobie braki w wychowaniu, w kulturze. Po dwóch
tygodniach mogli już patrzeć na siebie bez specjalnego obrzydzenia. Tu i ówdzie
zawiązały się pajęczyny, bardzo wątłe nitki, nie, nie była to jeszcze przyjaźń. Zaledwie
cośz„pogranicza”.
Alebyło.
Na ogół dorastali w warunkach zupełnie innych niż ich opiekunowie. „Sarkofagi”
zwabionemiesięcznympobytemwlasach*niewielerozumiałyzesprawnurtującychich
podopiecznych. A może i nie chciały rozumieć? Trzeba dodać na ich usprawiedliwienie,
żewychowawcynie
stworzyli własnego frontu. Nie okopali się na pozycjach dorosłych, którzy z wieku i
urzędu zawsze mają rację. Żyli na względnym luzie starając się o to, by było co jeść i
gdziespać.
Iżebyniktsięnieutopił.
‘
Towszystko.
W obozie nie było flagi na maszcie. W ogóle nie było masztu. Nikt nie trąbił pobudki.
Jeśli coś wyganiało z namiotów — to głód. „Wielkie żarcie” stawało się spoiwem
łączącym anioły i diabły w jednym wspólnym przeżuwaniu. Tym mlaskającym od
pokoleńdawałosięsójkęwkrzyż.
Przy następnym posiłku już mlaskali mniej. Po tygodniu wcale. Ale tworzyło to tylko
cienkąpoliturę,podktórągotowałysięnamiętnościjakwkotleczarownic.Bylitacy,jak
ukształtowałoichżycie:anigorsi,anilepsiodswoichrówieśników.Możetylkozdolniejsi
wczymśtam.Diamencikizagrzebanewpopielezdużegowygasłegoogniska.Materiałdo
szlifu
lubodprysknazłom.Tegoniktniemógłwiedzieć.
Iniewiedział.
— Nie ma obiadu! — syknęła Margareta odrzucając z czoła kosmyk wiecznie tłustych
włosów.
Gagauśmiechnęłasię.
—Jest,siostro,jest.Tylkotyotymniewiesz!
5Oczywiście był. Gulasz z ziemniakami, pomidory i kompot. Tylko zupy fasolowej ze
skwarkaminieudałosięuratować.Obiad,choćwystygły,wygrzebanydoostatniejkropli
sosuz
wojskowejmenażki,smakowałjakwykwintnedaniezrenomowanejrestauracji.
—Dzięki—powiedziałaoblizawszyłyżkę.Marmoladawzruszyłaramionami.
—Zaco?Przecieżcisięnależał.Zawszeschowamcotrzebadomenażki.
—Niemogęsięzmusićdopracyprzytychkotłach—westchnęłaGaga.—No,niemogę.
Marmolada wykrzywiła twarz w grymasie na kształt uśmiechu. Każdy sąd dałby jej za
wygląd
przynajmniejtrzylatawzawieszeniu.Aleokwantachwiedziałaniemaltyle,coostatni
laureatNagrodyNoblawdziedziniefizyki.
— Nie każdemu dana jest miłość do kulinariów — wychrypiała. Miała głos
przypominający
zgrzyt żyletki o szybę. I szramę sięgającą od lewego ucha do kącika warg. Nikt nie
wiedział, skąd pochodziła szrama, i nikt też nie był na tyle idiotą, by o to pytać. Dusza
Marmolady
miałacośzsu-fietu:pęczniała,nabierałapowietrzai…opadała.
—Gdzieresztaludzi?
— Porozłazili się. Dwunastu chłopa zabrał Jacek do miasta. Mają przywieźć prowiant.
Mięso się skończyło i jak naczelnik nie wykombinuje, to będziemy żyć kaszą i
marchewką.
Gagauśmiechnęłasię.Jejbyłowszystkojedno.Mogłażyćikaszą.Alenajbardziejlubiła
pierogi.Szczególnietezjagodami.
—JacekzabrałGnojka?
Przez zniekształconą twarz Marmolady przeleciał cień uśmiechu. Wyglądała jak wesoła
wdówkapoFrankensteinie.
—Jasne.Bałsięgotuzostawić.Chłopcypoprzysięglizemstę.Nieuratujegonawetfakt,
żejestsynkiemwychowawcy.Jacektowie.
—Gnojekmyślał,żejestpozapodejrzeniami.Durny.Marmoladapodniosłasięzpieńka,
na
którymsiedziała.
>Zajrzaładopustejmenażki.
—Dobra.Umyję.—Odeszławyprostowanatrzymającwysokouniesionągłowę.
6
„Mafiguręmodelki—pomyślałaGagazesmutkiem.—Igębękoniokrada”.
Zmierzchałojuż,gdypowróciło„komandożywnościowe”.Przybyliztarczą,araczejz
emaliowanymkubłemmrożonejwołowiny.
—Trzebatozaładowaćdozamrażarki—wysapałJuryśrozcierajączdrętwiałepalce.—
Którasiętymzajmie?
Stojącewpobliżudziewczynyniewykazywałynajmniejszegozainteresowania.
— Daj — powiedziała pani Kornikowa ocierając spoconą twarz. Tylko ona pracowała
naprawdęwichkoloni.
Jacek wyładowywał torby z makaronem, worek ziemniaków, kofftenerek z dżemem o
podejrzanym
wyglądzie.Chłopcyznosilitowszystkodobarakuibylejakustawialinaprowizorycznych
półkachznieheblowanychdesek.Wszystkowtymoboziebyłoprowizoryczne.Jakbyw
oczekiwaniu na błyskawiczną ewakuację. Atmosfera niepewności, bylejakości
powodowała
frustracje. Zdawało się, i nikt nie wiedział dlaczego, że zaraz nadleci eskadra
bombowców, by zrównać z ziemią las, miasteczko i cementownię. Albo że z gęstego
młodniakawychyną
batalionyuzbrojonychpozębynapastnikówwpolowychmundurachnieistniejącejarmii
nie
istniejącegowroga.Takiewrażenieodnosiliniektórzy.Naszczęścieniewszyscy.
—Zczegojesttendżem?—dopytywałsięFryderykGrubyopłaskimnosieEskimosa.
—Zpulpyjabłkowo-marchwiowej!—rzuciłprzezzębyJaroszek.Byłatletąikulturystą.
A
poza tym wrażliwym neurastenikiem o całkowicie konserwatywnych przekonaniach.
WielbiłWielkąBrytanię,kolonializmiwszelkienierównościspołeczne.Odemokracjiw
amerykańskimwydaniuwyrażałsiędosadnieimałoelegancko.Jaknaanglo-filaniemiał
wsobieniczgentlemana.
Bywa.
IwyjątkowonieznosiłJacka.
—Żebynamsiętylkoniezalęgłymyszy!—martwiłsięwychowawcaotrzepującdłonie.
— Myszy w czerwcu? — zdziwił się Kulawy. — Co pan, panie Jacku. Teraz należy się
martwićmuchami.Gdziedaćtobarachło?
7?VСо?—Jacekrozglądałsiędookołaniespokojnymwzrokiem.—Co?
—Te,,kolanka”.No…makaron,żebygoziemiapochłonęła!
WJackawstąpiłozłe.Zmarszczyłjasnejaklenbrwiiwybuchnął:
—Tylkobyściekotletyżarli,co?Makaronuniełaska?
—Łaska—odparłcichoPiekarczyk.—Niechsiępanniepodnieca.Makaronteżpójdzie.
SzukapanswojegoGnojka?Booczkapanulatajątamizpowrotemjaknieprzymierzając
kulki
bilardowe.Swojeodcierpi,złodziejemniezostanie.Kocówęzapamiętanadługielata…
—Zostawciegowspokoju.Toprzecieżdziecko…małe…Kulawywsunąłobieręcew
przepaścistekieszeniewytartychdżinsów.
— Ze złymi skłonnościami trzeba walczyć od małego. Rąbnął dwie pięćsetki czy nie
rąbnął?
Jacekznówsięzaperzył.Stalezapominał,zkimmadoczynienia.
—Niktnigdytegonieudowodnił!Możemuktośpodrzuciłdokieszeni?
Jaroszekpokiwałgłowązpolitowaniem.
— Niech pan z nas nie robi idiotów, co? Gnojek wyjął te pięćsetki z pudełka
Kornikowej…
—Nikttegoniepotwierdzi!
—Potwierdzi—powiedziałaspokojnieMarmolada.Stałaopartaplecamiososnę.Sama
gibkairudawajakpieńchropowategodrzewa.—Gagawidziała.
Zagajniknaglerozbrzmiałpotwornymwrzaskiem.Spomiędzyzielonychgałęzimłodniaka
wyleciał
goły jak go pan Bóg stworzył dziewięciolatek, wyjąc jak syrena alarmowa. Na nagim
tyłku
widocznebyłyróżowepręgi.
—Tatooo!Onisiębiją!Tatooo!
Jackowizadrgałagrdyka,aleodziwozapanowałnadnerwami.Chwyciłmocnosynainie
zważającnajegołzywymierzyłmusiarczystypoliczek.
—Żebyśnigdywięcejniewyciągnąłrękipocudze!Gnojekprzysiadłzwrażenia.Iucichł.
Dopierowsekundę
późniejrozdarłsięnacałylas:
—Mamooo!
8Zagajnik opustoszał. Sprawiedliwi rozleżli się po kątach. Nikt nie chciał, na dobrą
sprawę, przyglądać się nieszczęsnemu dziecku. Jego ojcu zresztą też nie. Czwórka
najstarszych
chłopakówsiedziałapodświerkiemrżnącw„tysiąca”.Mieliwpuliparę„Koperników”i
trzy papierki z prezydentem Waszyngtonem. Nie czuli głodu ani chłodu. Świerk był ich
ojcemi
matką,zaśasyikróledrogądobogactwaiszczęśliwościwiekuistej.„Małe”,czyliósemka
Papużek Nierozłą-czek, w podobnych bawełnianych koszulkach i szortach, przechadzały
się
paramipoplacyku.Byłydośćdziecinneizajętesobą.Ażdziwbrał,żewbrutalnej
rzeczywistościuotiowałysiętakienapozórnieskażoneduszyczki.Toonenajgłośniej
wyciągały „Kiedy ranne wstają zorze”. I one gotowe były recytować wiersze na każdą
okazję-naDzieńMatki,DzieńLasuczyTydzieńStrażaka.„PanienkizDobrychDomów”
—jakonichmawiałakucharkaNitecka.
Gaga z natężeniem wpatrywała się w jezioro. Pobyt na obozie traktowała jako zło
konieczne.W
końcu lepiej zaszyć się w zieleń, niż szlifować wyprażony miejski bruk. Szczególnie w
czasiekanikuły.Tuniktjejniepilnował.ChybażeMarmolada.Starszaorokprzylgnęła
doGagiwjakiśdziwny,kleistysposób.Widaćmusiałasiękimśopiekować.Chowaćdo
menażkiobiad,naktóryGaganigdyniepotrafiłazdążyć.Marmoladalubiłaprać,sprzątać
i szyć. To wszystko, czym Gaga serdecznie pogardzała. No, i Gaga nie rozumiała ani w
ząbniczegozteorii
kwantów, o czym Marmolada mogła rozprawiać godzinami, wodząc za Gagą
roziskrzonym
wzrokiem.
—Wsiedemdziesiątlatpokatastrofiewciążniewiadomo,gdziejestser—rzuciłzgałęzi
Michał.
Gagaotrząsnęłasięzzamyślenia.
—Co?Jakiser?
Michałmilczałprzezdobrąchwilę.Wiedział,żezaciekawił.Jakkażdydobryaktor„łowił
chwilę”.
—„Tubantia”.TaksięnazywałholenderskitrzytysięcznieTostatek—dorzuciłłaskawie.
—Tylewiem!—zdenerwowałasięGaga.—Acomadotegoser?
9—Byłnimwyładowanypodziurkiwnosie.Gagakiwnęłagłową.
—Potosąstatki,żebyjeładować.Icodalej?Zatonął?Michałznówmilczał.
Niepotrzebnieprzeciągnąłstrunę.
Gagawstała.
— Zaczekaj! — Chłopiec wychylił się niebezpiecznie. — Zaraz ci opowiem. To
pasjonująca
historia!
Dziewczynkausiadła.Niebyłojejwygodnie.Grubypowalonypieńwystawałdalekonad
wodę.Imiałnieprzyjemniechropowatąkorę.
—Cobyłowserze?—rzuciłaostro.Michałomałoniespadłzgałęzi.
—Skądwiesz,żecośbyło?
—,,Wsiedemdziesiątlatpokatastrofiewciążniewiadomo,gdziejestser”—zacytowała
bezbłędnie. — Jeśli szukają wciąż sera, choć musiał się zepsuć na dnie morza lub go
zjadłyrekiny,toznaczytylkojedno:cośwtymserzebyło,nonie?
Olchazaszeleściłazezłością.Michałztrudemznosił,gdyktośinnywykazywałrównąmu
dociekliwość.Gagabyła,niestety,niedopokonania.
—Podczaspierwszejwojnyświatowej„Tubantia”zostałastorpedowanaiposzłanadno.
Ser był faszerowany sztabami złota. Dla niepoznaki. Cóż lepszego od ementalera mogli
wysyłać
Holendrzy,nonie?Dodziśniewyłowionozłota,choćjużzlokalizowanowrak„Tubanti“.
— To coś dla mnie — rozmarzyła się Gaga. — Poprowadziłabym ekspedycję.
Natychmiast.
Michałzaszeleściłgdzieśwgórze.
— Wiesz, co powiedział mój stary, gdy mu parę lat temu zdradziłem podobne chęci?
„Porzuć
marzenia,mójsynu,czytajrozkładyjazdy.Sądokładniejszeimniejkosztowne”.
Gagapokiwałagłową.Skądtoznała?Zautopsji!Odpiętnastulatwybijanojejzgłowy
mrzonki.Odpiętnastulatusta-wianojąprzydrodzeżyciowegorealizmu.Ico?Anonic.
Naszczęście.
Łomotchochliopatelnięniósłsięażnadwodę.Towzywanonachlebzdżememiherbatę
z
kotła.Wyjątkowoświńskąluręzdodatkiemmiętyisuszonychliścigeranium.Ku-
10
charkabyłazachwyconapomysłem.Ci,cotopili,jakbymniej.
—KiedyśutopimyNiteckąwtympłynie—rozjaśniłsięJaroszek.
—Marzeniatomajądosiebie,żesięniesprawdzają.Jakkabała—westchąłKulawy.
— Ale spróbować można — upierał się Jaroszek. — Może one są reformowalne? Te
marzenia?
—Marzeniatak,aleNiteckanie.Tylelatstałaprzykrosnachinagle,dlazarobku,
postanowiłazostaćkolonijnąkucharką.
—Cochcesz.Starasię.Małototakich,nawyższychniżkucharkarStanowiskach,którym
aniwgłowiestaraćsię.—FryderykGrubypocierałswójeskimoskinos.
Siedzieli przy długim stole zbitym z desek. Tu i ówdzie z blatu wyłaziły gwoździe.
Niejeden już zawadził o nie łokciem, ale nikomu nie przyszło do głowy, żeby wziąć do
rękimłotek.Iczywogólejakiśmłotektubył?
Kulawy siorbnął herbaty i zaraz zakaszlał spłoszony. Jako zbiorowisko inteligentnych,
leczniekoniecznienajlepiejwychowanychludziszybkouczylisięinabieraliogłady.
Gaga patrzyła na Gnojka. Siedział markotny i brudny na koniuszku stołu pochlipując z
cicha.
„Głupiszczeniak.Rąbnąłdwiepięćsetki,wierząc,żeniezlokalizujemyzłodzieja.Naiwny.
A swoją drogą, dlaczego to zrobił? Złodziejstwa nie wyniósł z domu. Jacek nigdy nie
sięgnąłpocudze,atylerazymiałokazję.Przezjegoręceprzechodząwszystkiepieniądze
naobozowe
wydatki.Widaćjabłkopadaczasemdalekoodjabłoni.Amożetonaszawina?—zasępiła
się
nagle odkładając kromkę na talerz. — Może przyglądał się niektórym z nas? Może
zmałpowałtych karciarzy od siedmiu boleści? Przecież oni podbierają sobie czasem
banknotywiększeniż
pięćsetki?Gnojekcośspostrzegłipostanowiłzrobićwłasnyskok.Aledlaczegozabrał
Kornikowej?Starszakobieta,wierzącaipraktykująca,trzymałacałyswójdobytekna
wierzchu.Niczegonigdyniechowałapodklucz.Przecieżktóreśprzykazaniezdekalogu
mówiło wyraźnie: nie kradnij! W baraku, gdzie mieszkała, wszystko stało otworem.
Zawsze. A przecież takie obozy prowadzi już od dziesiątków lat. Co zatem? Proste:
Gnojekbardzobałsięchło-11
paków.Bałsiępodprowadzićimcokolwiek.NiebałsięKornikowej.Głupismarkacz!”
— Jutro niedziela — powiedział Jacek w głębokiej ciszy. Przeżuwający spojrzeli z
nadzieją.
—Toco?
—Pójdziemydokina.Ktojestza?—Lasrąkuniósłsięwgórę.—Większośćdecyduje.
—
Dorzuciłzsatysfakcją:—Demokratycznegłosowanie.
— Cholerny demokrata się znalazł! — zezłościł się nie wiedzieć czemu Jaroszek. —
Rządy
demokratów to równanie w dół! — powiedział głośno.— Nie wie pan, że w
rzeczywistości
mniejszośćrządziwiększością?
Jacek rozłożył ręce. Wolał nie dyskutować. Nic a nic się nie znał na polityce. Na
pedagogice zresztą też. Studiował Akademię Wychowania Fizycznego i jedyne, co mu
przemawiałodo
przekonania,toczasyi,,międzyczasy”.Przeważnienaczterystametrów.Nakolonię
przyjechał, bo nie miał co zrobić z synem. Kierowanie trzydziestką ..dzieciaków” było
najłatwiejsze pod słońcem. Jednego tylko nie przewidział: że to nie są dzieciaki i że
będziemiałdoczynieniazcholernymiindywidualistami.Zktórychcodrugiprzewyższał
go
intelektualnieogłowę.
Tymczasemspórodemokracjętrwałwnajlepsze.
—Demokracji,jakpałki,używająobiestrony1—denerwowałsięMichał.
—Onaniejestprzecieżcelemsamymwsobie—przebiłsięniecopiskliwiePiekarczyk.
—
Jestśrodkiem.
—Acojestcelem?—prowokacyjnierzuciłaGaga.
—Mądryiskutecznysposóbrządzenia!Taki,cospołeczeństwuzapewnidobrobyti
bezpieczeństwo.
—Tylkokonserwatyści—mruczałJaroszek.
* — Nieprawda! — Juryś oblizał palce z dżemu. Ten dżem miał kolor duszonej
dżdżownicy.Itakpachniał.—Terazsiędemokratyczniegłosujeiwybiera!
Piekarczykzaniósłsięrechotliwymśmiechem.
— I dlatego po miesiącach bezsensownej gadaniny, bo każdy może demokratycznie
zabraćgłos,wybierasię,,najlepszego”,któryjestnijaki,przeciętny,alenikogoniedrażni.
Dostajezatemnajwięcejdemokratyczniezdobytychgłosów.
12
— Dosyć! — Marmolada huknęła kubkiem w stół. — Nigdy głos ogółu nie był głosem
mądrości!
— Koniec świata! — mruknęła Gaga wstając. — Pomieszanie z poplątaniem. ,,Każdy o
czem
innym,jakzawszewgronierodzinnym”.Tonieja.ToBoy-Żeleński.
Niktniezareagował.Walkanasłowatrwała.Stółpodzieliłsięnaparęobozów.
—OtoPolskawłaśnie!—roześmiałsięKukładoganiającGagę.—Gdzieidziesz?
—Pomyśleć.
—Tomniepodrodze.
Niedziela była nietypowa. W każdym razie jeśli chodzi o pogodę. Zaczęła się
kapuśniaczkiem,którynieprzyjemniebębniłodachnamiotu.Potemchmuryrozsnułysię.
łysnęłyplamybłękitu.
Ikiedywydawałosię,żejużwszystkodobrze,słońceprzebijesięprzezmgłę—huknął
piorun.Dośćblisko,bywystraszyćPapużkiNierozłączki.Piorunywaliłyzjasnegonieba
przez dobre pół godziny, by zakończyć seans prawdziwą pompą. O dziewiątej głodni
ludzie
wyłazili z namiotów, przebiegali niezbyt rozległą polankę i zapadali w baraku, gdzie
Niteckazwiejskazawodząc:,,Ojczyznę,wolność,racznamwrócić,Panie!”nalewałado
wyszczerbionychkubkówziołowąherbatę.Na,,piecu”,czylielektrycznejkuchni,buchał
parąkociołzmlecznązupą.
— Weź mój fartuch i idź po Małe — zarządziła kucharka robiąc błyskawiczny przegląd
twarzy.
—Pocofartuch?—zdumiałsięFryderykGrubysięgającpochochlę.
Dostałścierkąpołapach,ażodskoczyłpodścianę.
— Boją się wyjść. A tu śniadanie stygnie. No weź, mówię, fartuch! I przyprowadź
dziecka!
Posłuchał.Zwinąłfartuchiwłożyłpodkoszulę.
—Jaksiępapugiprzykryje,tosięnieboją.Przynajmniejtewklatce—dorzucił.Lubił
tłumaczyć,pocowykonujekolejneczynności.
—JedenfartuchnaosiemPapug?—zastanowiłsięKulawy.—Niejestem,naszczęście,
matematykiem. Nie moja branża. Gdyby to chodziło o kwas dezoksyrybonukleinowy, to
coinnego.
13
— Nie mam najmniejszego zaufania do tych, co dłubią w genach — wyznała odważnie
Marmolada.
Niemusiałasiębać.Jejniktniezaczepiał.
Kulawyotworzyłustaiczymprędzejjezamknął.Przyjeżdżająctuobiecałsobie,żeo
biologiniepiśnieanisłowa.,,Toprzecieżanalfabeci.Jacyśhistorycyiliteraturoznawcy!
Kompletnaignorancja”.
Przezcałydzieńsnulisięalbospali.Tylkonajzagorzalsikarciarzetłukliwwytłuszczone
asyiwalety.Aleioniwkońcusięznudzili.Poobiedziewypogodziłosięnatyle,bymóc
ruszyćdolasu.
Gagaplątałasięjakiśczaspozagajniku,ażweszławgęstwinę.Szłakierującsię
nawoływaniem kukułki. Było cicho i mokro. Z jasnozielonych sosnowych kitek
skapywałykrople.
Jak zwykle prosto za kołnierz. Nagle przystanęła. W pierwszej chwili nie zdała sobie
sprawy z tego, dlaczego to zrobiła. Kukułka umilkła, nic nie mąciło ciszy. Więc co to
było?
„Zwidy, majaki — pomyślała. — Albo złodziej obserwujący nasz obóz. Jest z
sąsiedniego, tam piorun zabił kucharkę, więc przyszedł tu, by porwać naszą Nitecką”.
Sytuacja wydała jej się dość humorystyczna. Ruszyła dalej. Może dlatego, by
przezwyciężyćtepięćprocentstrachu?
Pod starym dębem bzykały osy. Widać w dziupli miały swoje gniazdo. Gaga
pomaszerowała
łukiem. Wolała nie narażać się na ukłucie. W dzieciństwie puchła, gdy tylko użądliło ją
coś pszczołopodobnego. Wśród wysokopiennych sosen, na ziemi zasypanej starym,
zeszłorocznym
igliwiem,leżałprostokątny,niebieskiicałkiemsuchynotesczyteżkalendarz.Teraz
zrozumiała,żejednakktośtubył.Żegochybasłyszała.Możepodświadomie?Ostrożnie
podniosłaniebieskąokładkę.Notesbyłcałkowiciepusty,zaśzaplastikowąprzegródką
tkwiła… chustka do nosa. „Jakiś elegant — pomyślała wsłuchując się w ciszę. Chustka
byłazcienkiegobatystuzwidocznymwiśniowymszlaczkiem.—Niktznaszych,booni
do
wydmuchiwania nosa używają przede wszystkim palców. No, nie wszyscy. Ale to jest
chustka
człowieka dorosłego, który był tu jeszcze przed chwilą. Trzeba wracać. Ostrożnie.
Najlepiejpowłasnychśladach”.
14
Gaga nie czuła drżenia serca. Ale odwróciwszy się plecami do dębu z trudem
zachowywała
spokojnyrytmkroków.Wplecachmiałacośwrodzajudziury.Jakbyjąktośprzewiercał
wzrokiem. W każdym razie takie odnosiła wrażenie. Potęgowała je gęsia skórka na
ramionach.
Pozatymwszystkobyłowjaknajlepszymporządku.Mózgpracowałzregularnością
szwajcarskiegozegarka.
„Wogólenicważnego.Jakiśfacet,bochustkaniejestdamska,łazipolesiekołoobozu.
Tylewiem.Dobrzebybyłospojrzećmuwoczy.Zdaleka.Najlepiejprzezteleskop”.
Gaga przy całym swoim bagażu doświadczeń bywała przedziwnie dziecinna. Może to
wpływ
lektur?
Licho wie. Czytywała Chandlera i Prousta, Karola Maya i Geneta. Równie lubiła bezy i
kakaozpianką,comulezkieliszkiemchablis.
Cholernywiek,piętnaścielat.
Tużzaskłębionąkępądzikichjeżynmigałajaskraworó-żowaplama.„Ktozacz?Takiego
kolorkunieużywaniktwcałymobozie!”Zbliżyłasięnadostatecznąodległość.Różowa
plamawykwitłasukienkązbiałymobrąbkiem.Blondrozpuszczonelokiujęteprzepaskąw
równiezjadliwym
kolorze.„Kidiabeł?”-Prawiesięzrównały.Różowanagleobejrzałasięprzezramię.
„Monika?” — zdziwiła się Gaga. Ta szara mysz z kocz-kiem skłębionych włosów na
czubku głowy, to codzienne popychadło, chude, na cienkich jak gałązki nóżkach nagle
przemieniłosięw
barwnegomotyla!
Monika wyraźnie się speszyła. Nawet jakby zbladła pod warstwą opalenizny. Kropelki
potu
zwilżyłybrwiinos.Znówbyłaszarąmysząprzebranąwstrójksiężniczkizbajki.
—No…czymuszęzawszełazićwdżinsach?Aty…czemumnieszpiegujesz?
Gagazmarszczyłaczoło.„Szpiegujesz?Azatemwyraźniesięboi.Cośma,myszjedna,na
sumieniu. Nikt, kto śpi normalnym, zdrowym snem, nie podejrzewa drugiego o
bezsenność.Co
zatemjestgrane?”
—Niełażęzatobą,tylkocięztyłuzwyczajnieniepoznałam.Byłamwlesie.Tam,gdzie
rosnątakiewielkiedęby.
—Ico?—Monikabłysnęłaoczkiem.Jakośtakdziwnie,krzywo.
15
CD
5^-r.-•CT^
(C■<O
<£7^
J*
_7”
erN,
CDСЛ-13
(4/O”CD
®0)3-n
CL-■V^_
ш5o
гош^
37^.»7~^£
Z!ЗГОСОw<co»o_C>
O
itl.c-5–”£I>O^
C/>”Ci5Z5-__CDСГ—,
NcdO5елл-
^^Cu
— Nie mam najmniejszego zaufania do tych, co dłubią w genach — wyznała odważnie
Marmolada.
Niemusiałasiębać.Jejniktniezaczepiał.
Kulawyotworzyłustaiczymprędzejjezamknął.Przyjeżdżająctuobiecałsobie,żeo
biologiniepiśnieanisłowa.,,Toprzecieżanalfabeci.Jacyśhistorycyiliteraturoznawcy!
Kompletnaignorancja”.
Przezcałydzieńsnulisięalbospali.Tylkonajzagorzalsikarciarzetłukliwwytłuszczone
asyiwalety.Aleioniwkońcusięznudzili.Poobiedziewypogodziłosięnatyle,bymóc
ruszyćdolasu.
Gagaplątałasięjakiśczaspozagajniku,ażweszławgęstwinę.Szłakierującsię
nawoływaniem kukułki. Było cicho i mokro. Z jasnozielonych sosnowych kitek
skapywałykrople.
Jak zwykle prosto za kołnierz. Nagle przystanęła. W pierwszej chwili nie zdała sobie
sprawy z tego, dlaczego to zrobiła. Kukułka umilkła, nic nie mąciło ciszy. Więc co to
było?
„Zwidy, majaki — pomyślała. — Albo złodziej obserwujący nasz obóz. Jest z
sąsiedniego, tam piorun zabił kucharkę, więc przyszedł tu, by porwać naszą Nitecką”.
Sytuacja wydała jej się dość humorystyczna. Ruszyła dalej. Może dlatego, by
przezwyciężyćtepięćprocentstrachu?
Pod starym dębem bzykały osy. Widać w dziupli miały swoje gniazdo. Gaga
pomaszerowała
łukiem. Wolała nie narażać się na ukłucie. W dzieciństwie puchła, gdy tylko użądliło ją
coś pszczołopodobnego. Wśród wysokopiennych sosen, na ziemi zasypanej starym,
zeszłorocznym
igliwiem,leżałprostokątny,niebieskiicałkiemsuchynotesczyteżkalendarz.Teraz
zrozumiała,żejednakktośtubył.Żegochybasłyszała.Możepodświadomie?Ostrożnie
podniosłaniebieskąokładkę.Notesbyłcałkowiciepusty,zaśzaplastikowąprzegródką
tkwiła… chustka do nosa. „Jakiś elegant — pomyślała wsłuchując się w ciszę. Chustka
byłazcienkiegobatystuzwidocznymwiśniowymszlaczkiem.—Niktznaszych,booni
do
wydmuchiwania nosa używają przede wszystkim palców. No, nie wszyscy. Ale to jest
chustka
człowieka dorosłego, który był fu jeszcze przed chwilą. Trzeba wracać. Ostrożnie.
Najlepiejpowłasnychśladach”.
14
Gaga nie czuła drżenia serca. Ale odwróciwszy się plecami do dębu z trudem
zachowywała
spokojnyrytmkroków.Wplecachmiałacośwrodzajudziury.Jakbyjąktośprzewiercał
wzrokiem. W każdym razie takie odnosiła wrażenie. Potęgowała je gęsia skórka na
ramionach.
Pozatymwszystkobyłowjaknajlepszymporządku.Mózgpracowałzregularnością
szwajcarskiegozegarka.
„Wogólenicważnego.Jakiśfacet,bochustkaniejestdamska,łazipolesiekołoobozu.
Tylewiem.Dobrzebybyłospojrzećmuwoczy.Zdaleka.Najlepiejprzezteleskop”.
Gaga przy całym swoim bagażu doświadczeń bywała przedziwnie dziecinna. Może to
wpływ
lektur?
Licho wie. Czytywała Ghandlera i Prousta, Karola Maya i Geneta. Równie lubiła bezy i
kakaozpianką,comulezkieliszkiemchablis.
Cholernywiek,piętnaścielat.
Tużzaskłębionąkępądzikichjeżynmigałajaskraworó-żowaplama.„Ktozacz?Takiego
kolorkunieużywaniktwcałymobozie!”Zbliżyłasięnadostatecznąodległość.Różowa
plamawykwitłasukienkązbiałymobrąbkiem.Blondrozpuszczonelokiujęteprzepaskąw
równiezjadliwym
kolorze.„Kidiabeł?”Prawiesięzrównały.Różowanagleobejrzałasięprzezramię.
„Monika?” — zdziwiła się Gaga. Ta szara mysz z kocz-kiem skłębionych włosów na
czubku głowy, to codzienne popychadło, chude, na cienkich jak gałązki nóżkach nagle
przemieniłosięw
barwnegomotyla!
Monika wyraźnie się speszyła. Nawet jakby zbladła pod warstwą opalenizny. Kropelki
potu
zwilżyłybrwiinos.Znówbyłaszarąmysząprzebranąwstrójksiężniczkizbajki.
—No…czymuszęzawszełazićwdżinsach?Aty…czemumnieszpiegujesz?
Gagazmarszczyłaczoło.„Szpiegujesz?Azatemwyraźniesięboi.Cośma,myszjedna,na
sumieniu. Nikt, kto śpi normalnym, zdrowym snem, nie podejrzewa drugiego o
bezsenność.Co
zatemjestgrane?”
—Niełażęzatobą,tylkocięztyłuzwyczajnieniepoznałam.Byłamwlesie.Tam,gdzie
rosnątakiewielkiedęby.
—Ico?—Monikabłysnęłaoczkiem.Jakośtakdziwnie,krzywo.
15
—Nic.Długobędziemyprowadzićtenkretyńskidialog?Monikawzruszyłaramionami.
—Jatamdogadatliwychnienależę.Językapopróżnicyunaszsięniestrzępi.
To„unasz”wskazywałowyraźnienapochodzeniezmazowieckichwiosek.
— Powiedz, z czego jesteś dobra? — Gaga zadała to pytanie ot tak, po prostu. Przecież
oniwszyscybyli,,zczegoś”dobrzy.Przynajmniejpowinni.
Monikaroześmiałasię.Miałabardzoładne,białezęby.Ichybapodczernionebrwi.
—Totajemnica.Atakmiędzynami,niewszyscytoolimpijczycy.Niewiedziałaśotym?
Niewiedziała.
—Cochceszprzeztopowiedzieć?Monikalekceważącomachnęładłonią.
—Zawszesiękogośupycha.Jakieś…„dygnitarskie”dzieci.Tatuś,urzędniczynagminny,
dowiedział się, że gdzieś w lasach, na końcu Polski, będzie obóz dla geniuszy. To chce
synka lub córeczkę wepchać dla chwały własnej. Wiesz, jak się zaraz wyrasta w oczach
sąsiadów. Mój syn olimpijczyk! Wystarczy wcisnąć komu trzeba indyka albo trzy
kilogramyschabubezkości.
Monikamiałazłe,wąskieusta.Ijużniewyglądałanaróżowegomotyla.
—Ciebieteżwepchniętoprzypomocyschabu?—wymruczałaGaga.
Monikazmrużyłaoczy.Chwilęmilczała.
—Jatkamkilimy.Izajmujęsięsztuką.Towszystko,cochciałaświedzieć?
Gaga uprzejmie skinęła głową. Ale nie przestała myśleć, choć po różowej plamie nie
pozostał
jużślad.Jakbysięrozpłynęławpowietrzu.„Ciekawe…któratkaczkaczymalarka,czyw
ogóle ktoś, kto zajmuje się sztuką, włożyłby na siebie różową suknię w odcieniu
barchanowych majtek praprababki. Która z nich powie ,,u nasz” i nie dostanie przy tym
czkawki?”
Przedzierałasięnaskróty.Drogadoolchy,z~którejzazwyczajzwisałMichał,wydawała
jejsiędziwnieodległa.Michałalubiła,aleczasemjądenerwował.Swoją„inność”
16
podkreślałwszemiwobeczarogancją,którazłościła.Toprawda,żedużowiedziałibył
kopalniąnajprzeróżniejszychopowieści.Wcaleniezmyślonych.Michałpożerałksiążkii
czasopismażującjezeznawstwem.Pochłaniałtonyzadrukowanychstron.Przeczytane
historyjki uklepywał w swych szarych komórkach jedna na drugiej. A kiedy były
potrzebne,
wyciągałświeżutkieikruche.Jakprzystałonahistoryka,niefantazjował,aleczęstobrał
mity za rzeczywistość. Bo tak mu było wygodniej, bo można było „epatować małego
burżuja”
wiadomościami, o jakich nikomu się nie śniło. Gagę też próbował traktować jak
infantylną
gęś.Cóż,niepowiodłosię.Natrafił,biedak,nawyjątkowotwardyorzech^clozgryzienia.
Terazteżsiedział,araczejleżałnawygodnym,rozłożystymkonarzemającdokoła
prześwietlonysłońcemzielonypółmrok.
Gaga, jak zwykle, zdjęła trepy i przeszła parę kroków po chropowatej korze pnia
sterczącego poziomo nad taflą jeziora. Dziś marszczyło się, załamywało refleksy,
zmieniająccochwilę
odcieńszarości.Gagapatrzyłauważnie.Lubiłaobserwowaćgrękolorów.
—Jesteściąglebiałajakser—stwierdziłMichałzałamującymsięgłosem.—Matkasię
przestraszy.
—Mamaniejestrasistką—odparowała—nieobchodzijejkolorskóry.
—Właściwie,jaktymasznaimię?BoGagatoskrót.Odczego?
— Od zgagi — odparła nie speszona. — Jako dziecko nieźle dawałam rodzinie w kość.
Mawialiwtedy:cholerna,małazgaga!
Milczelidłuższąchwilę.Wiatrszeleściłliśćmiolchy,chłodziłspoconątwarzisuszył
trawy.
—CowieszomieścieAnger?Gagapokręciłagłową.
—Nic.Brzmizfrancuska.
— Zgadza się. — Michał chyba przechodził spóźnioną mutację, bo z góry dolatywały
bądźto
piski,bądźsłowa
/iadane czymś w rodzaju basu. — To jedyne miasto ie, które hitlerowcy zajęli przez
telefon.
Naturalnieirugiejwojnyświatowej.
17
З£&wЗВ?о57_*ff“■o-m<p
-n»unn.3-■5’^I^x^?-.
/ig^-s§-
?~ФCL/\
cl<rpa>Фco
erA/
srooT-S
^/v£>піт^^^о»^=їг-n_зп-^иsіл^іВ-■а
“^іоз-.-■sa-,=»з%%
Ю
^.^O-o.Vi
c^
<-Г>C£>
<ГЕ>
TOTT
-^Ooш<.
r:^
CE>
^4
-co
fz^>CD”WO-o
60-r^
O
CL
=;С.03N
СЯCQOOCD-i-^-o03“O-
CL^śa.cD^0o—o..n3o-03N.id-»o°tS№to
NCDCDf.
ca
СЯ-„<D№$ЗЙ
oCC?
A’
с5
CT°”Ж-
o5’*
03
r-t-tf
I-
І.З--DїІCDЙJOOC/3CD“Oo-“iio°-£ł”°
iiĄcv«■03
s;
Зo
S»“£=»
ЛЖ%
Xo’
CDСП-
о°’
£о
даз
_”03
3*’
—■-?«=г
Gagazdziwiłasię.
—Jakto:przeztelefon?
— A tak. Niemcy, oddaleni o kilkadziesiąt kilometrów, zatelefonowali do francuskich
jeszczewładzAngerioświadczyli,nimniejniwięcej:przyjedziemyotejiotejgodzinie,
prosimyuważaćmiastozazajęte.
—Cóżzaelegancjawykonania!—parsknęłaGaga.—Unas,wPolsce,niepatyczkowali
się!
Nikt nie telefonował do Oświęcimia i nie uprzedzał, że założą tam największy obóz
śmierciwEuropie!
—Tosąwłaśnieparadoksysupermenów.
—Faszystów.
Michałzaszeleściłgałęzią.
—Niemylfaszyzmuzhitleryzmem.Todwieróżnesprawy.No,napoczątkubyłyróżne.
FaszyzmwymyśliliWłosi.Potemtrochęsiętopokomplikowało…czytonasitamciągną?
Gagaspojrzaławlewo.Istotnie.Drogąnadjeziorem,poprzeciwległejstronie,tupotał
sznurek ludzkich postaci, idących jak gęsi wąską przecinką między łąką a wiklinowym
pasem
wzdłużwody.
—Poszlidokina.
—Natenkoszmarnyfilm,gdzieżółciludzieniechodzą,tylkofruwająwpowietrzu
podbijającsobieoczypalcamistóp?
—Chińskiewalki—westchnęłaGaga.—Dlaniedorozwiniętychdzieci.Ipomyśleć,że
oglądaćtobędzieprzyszłykwiatpolskiejnaukiikultury.
Michałprzymknąłoczy,zadowolony,żeniktniemożezobaczyćjegotwarzy.
—Pamiętaj,żewzasadzieniejesteśpotrzebnaspołeczeństwu.
—Ajużmyślałam,żedoceniłeśspołeczeństwoniepotrzebnych!—roześmiałasię.
—Idźjużsobie!—wychrypiałaolchazniecierpliwością.—Terazchcębyćsam.
Gagapodniosłasię.Doceniłaszczerość.
—Chybaichdogonię.
— Szczęśliwego powrotu. Na twoim miejscu włożyłbym, wchodząc do kina,
średniowieczną
zbroję.
—Niezamierzamoglądaćfilmu.Chcęzjeśćtonajwiększeciastkozwystawyupiekarza.
Jestzmasąserowąikremem.
Michałnieodezwałsię.JegonieinteresowałnawettortwielkościPałacuKulturyiNauki.
Chciałbyćsam,itylkotosięliczyło.
TakwkażdymraziezrozumiałaGaga.
Siedząc na schodku przed zamkniętym na cztery potężne zasuwy sklepem piekarza,
wpatrywała
się w matowe, jakby zasnute pajęczynami szyby. „Dlaczego prawie wszystkie małe
miasteczka w naszym kraju są tak do siebie podobne, że nie sposób odróżnić Kozich
WólekodDębichRogów?
Pajęczynami zarasta księgarnia i mleczarnia. «Warsztat naprawy mercedesa» i apteka.
Ciekawe,czyktośtukiedyśnaprawiałmercedesa?”
Kwadratowy rynek świecił pustkami. Zupełnie jakby wszyscy mieszkańcy wymarli na
cholerę.
Tylko z restauracji dobiegały podchmielone głosy. Jakiś samochód, przypominający
leciwego
trabanta,przejechałwolnozpółnocynapołudnie.Zatrzymałsięniedalekoknajpy.Gaga
obserwowała go zupełnie bezinteresownie. Ot, oko spoczęło na czymś, co się rusza. Z
wnętrza wysiadł niski, krępy mężczyzna i kilkoma szybkimi krokami dopadł
restauracyjnychdrzwitużkołopiekarni.Wewnątrzwozusiedziałyjeszczetrzylubcztery
osoby. To, co Gaga zanotowała w pamięci, to była twarz kierowcy i kolor wściekłego
różu.
,,Zupełnie jak sukienka Moniki! — pomyślała marszcząc brwi. — Przecież to jest
Monika! Albo ktoś bardzo do niej podobny!” Zanim zdążyła ruszyć się ze schodka, z
knajpywypadłkrępymężczyznadźwigającwobjęciachkilkabutelekzkłoskiemżytana
nalepkach.Człowiekwcisnął
się z trudem na tylne siedzenie auta, które natychmiast ruszyło. Gaga wciąż ze
zmarszczonymibrwiamiwpatrywałasięwsmugęopadającegokurzu.
— Do diabła! — mruknęła półgłosem. — Chyba to nie jest w porządku! Dziewczyny z
obozunie
powinnyrozbijaćsięsamochodami.Itozfacetamiwyglądającyminamarginesspołeczny.
Toprawda,żeczasysięzmieniły,harcerskiepodchodyjużdawnoprzestałyinteresować
nastolatków,rozluźniłsię
19
wostatnichlatachgorsetobyczajowości.Ale,udiabła,pozostaćpowinnojakieśpoczucie
przyzwoitości.No,sąrzeczy,którychsięnierobi.Chociażbyzezwykłegoszacunkudla
samegosiebie.Owszem,sązbieraninązcałegokraju.Toprawda,żewogólnymkryzysie
obóz nie funkcjonuje jak należy. Odczuwa się niedostatek wielu podstawowych rzeczy.
Aleczy
naprawdęnajważniejszydlaPolakajestcodziennyschabowyzkapustą?Idea,boprzecież
jakaś idea przyświecała organizatorom koloni dla olimpijczyków, powinna być sprawą
nadrzędną. Tu mają okazję się poznać: przyszły Einstein z przyszłą Marią Skłodowską-
Curie. A może rośnie wśród nich Nobel literacki? Mają się poznać. Wymienić nie tylko
adresyisystemygryw
,,oko”, ale i jakieś swoje wyobrażenia o świecie na miarę czasów. Nie jest łatwo, do
diabła, zostać olimpijczykiem. Ktoś przecież przykładał do tego rękę: dom, szkoła czy
tylko
piekielnawłasnaambicja.Jeślijedenmożewyleżćnapowierzchnię,przebićsięprzezmur
obojętności otoczenia, wystrzelić jak rakieta z dna ,,polskiego kotła”, to jakaż siła tkwić
powinna w pięciu czy piętnastu? A ich jest aż trzydziestka. Z hakiem. Dlaczego zatem
olewająwszystko,oni,ciwybrani?Dlaczegowoląrżnąćwpokeranadolaryniżstworzyć
dyskusyjny
okrągłystół?Spiąćsię,zmobilizowaćdoczegoś,codałobysięrobićwspólnie?Jasne,są
indywidualistami.Ale,uBogaOjca,gdzieindziejpracująnadwspaniałymiwynalazkami
całe gangi właśnie indywidualistów. Skończył się szczęśliwy wiek dziewiętnasty, gdzie
oszalały
fizyk-teoretyk wynajdował w zaciszu własnych czterech ścian rzeczy, bez których nie
byłobydzisiejszejcywilizacji.DziśpojedynczyosobnikniemażadnychTszans.Potrzebne
sązespoły.
Imwięcejgeniuszytymlepiej.Itylkoonimogącośjeszczezrobićdlanajpiękniejszegoze
światów.Tawłaśnieideaprzyświecałafundatoromkoloni.Tylkożerozmyłasięwzłej
organizacji,niedobrymkierownictwieicałkowitejbezwolności„tychnadole”.
Gagazrozumiałatojużtrzeciegodnia.Jackanieinteresowałichrozwójintelektualny.
Trudnozaśbyłowymagaćodbyłejinstruktorkirobótręcznych,Kornikowej,czykucharki
Niteckiej,abyzajmowałysięczymświęcejniżkuchnią.Toteżmłodziludzierozłazilisię
polesie,śmiertelnienudzili.
20
popatrywalispodokajedennadrugiego.Ichteżnicnieobchodziło.Niktniesłuchałradia,
którenadawałoprzeróżnekomunikatyostaniepaństwa,kiwalisięwtaktrockalub
przeciwnie: tkwili bez ruchu wpatrzeni w dal. Nikt nie czytał książek, bo ich nie
przywiózł.
Swojezostawiliwdomach.Niebyłoprasy.Jeśliktośwybierałsiędokiosku„Ruchu”w
miasteczku,totylkopopapierosy.Naturalnie,papierosybyłyzakazane.Aleczegóżmożna
zakazać wybujałym ponad przeciętność piętnastolatkom i szesnastolatkom? Na ukrytych
międzykrzakamipolanachnietylkopalonoleczipito.Naszczęściepiwko.
Jacek o tym nie wiedział. Albo udawał, że nie wie. Obie dobre kobjpty zajęte
gotowaniem,
zakupamiipapierkowąbiurokracją,traktowałyniedoszłesławyjakzwykłąkoloniędla
maluchów.Botylkotakiekoloniedotądprowadziły.Niktichnieuprzedził,żetamłodzież
będzieinna.
Gaga westchnęła. Dla niej ten las był wytchnieniem po trudnym roku. spędzonym w
betonowychmurach.Powinienbyćwytchnieniemidlainnych.Aniebył.
Z kinowej sali dobiegały aż na zewnątrz ryki walczących Chińczyków. Sądząc tylko z
odgłosów musiała być tam niezła mordownia. Z otwartych okien okolicznych domów
napływały rzewne stare melodie telewizyjnego koncertu życzeń. Coś zgrzytało po
żwirowanym skwerku pod rozłożystym kasztanem. To wózek lodziarza. Wyglądał, w
białympłóciennymkitluiśmiesznejczapce,jakfacetzcałkieminnegofilmu.Itakjakto
nafilmachbywa,tychpuszczonychw
przyspieszonymtempie,natychmiast,niewiadomoskąd,pojawiłysięchmarydzieci.
Wrzeszczały,przepychałysię,wyciągałyręcezpapierkowymipieniędzmi.Lasrąk.Las
papierków.
ZnudzonaGagateżruszyławkierunkulodziarza.Przeczekałanajwiększynapór,apotem
spokojniepoprosiłaotrzykulki.Różne.
Lizałajezesmakiem.Lodywmałymmiasteczkuokazałysięrewelacyjne.Truskawkowe
byłyz
truskawek,cytrynowezostawiałynajęzykukwaskowatysmak.Atebiałe?Niewiadomo,
zczego.
Alesilniepachniaływanilią.Jakiśmałychłopakzobtłuczonymikolanamiprzyglądałjej
sięzuwa-21
gą. Po sekundzie zorientowała się, że obserwuje trzy kulki w andrutowym kubeczku.
Przełykał
ślinę wtedy, kiedy i ona przełykała. Oblizywał wargi jak na komendę. Miał ładnie
ostrzyżoną,bardzojasną,prawiebiałą,czuprynęiłzywoczach.
Nielubiładzieci,aletencierpiącywmilczeniuwzruszyłją.Podeszładolodziarza.
—Masz,todlaciebie—podałachłopcutakąsamąporcjęprzyjemnieziębiącąpalce.
Niewziął.Stałzewzrokiemwbitymwziemię.
—Proszę—powiedziałapodsuwającmukubeczekpodnos.
Pociągnąłnosem,jakbychcączapamiętaćwońtruskawek.Stałbezruchu.
—Jakchcesz—dorzuciłazlekkajużzniecierpliwiona.—Samaniezjemdwóchporcji!
—
Postawiłaroztapiającesięlodynamurkuiodeszłaszybkimkrokiem.Kiedysięodwróciła,
zobaczyła jasnowłosego, jak łapczywie zlizywał skapujący z palców przysmak. Nie
patrzyłnanią.Nicgowtejchwilinieobchodziło.
Wyglądałnaczłowiekaszczęśliwego.
Gaga wlokła się drogą nad jeziorem. Ci w kinie jeszcze łomotali nunczakami, gasili
żyrandolepiętamiilikwidowaligrubeceglanemuryszybkimjakbłyskawicauderzeniem
dłoni.
>
Słońce schowało się za chmurę, która przypłynęła z zachodu i wypełniła sobą jedną
trzecią
nieba. Miała kolor źle wypranego fartucha Niteckiej. Na obrzeżu raz po raz wytryskały
smugi złota. Dziwna to była chmura i mało sympatyczna. Zapewne w średniowieczu
wysnuwanobynajejwidokfantastyczneteorie.Amożenawetuznanobyjązatajemniczy
znakwieszczący
nieszczęścieiklęski?
,,Prawda — przypomniała sobie. — Trzeba spytać Michała, kiedy w Polsce spalono
ostatnią
czarownicę.Musitowiedzieć!”
Zdziwiła się widząc na piasku wyraźne ślady samochodowych opon. To nie była droga,
którą się jeździło do obozu. Tu można się było zakopać po karoserię w zawsze sypkim
piachu.Nikto
zdrowychzmysłachtędyniejeździł.Toteżzuśmieszkiemwyższościspostrzegła,że
śladyurywają
22
się,koleinypogłębiają,jakbycościężkiegonanichosiadło,potemskręcająraptownie.
,,Tu zabuksował — stwierdziła. — Tu wykręcił. A tu wysiadł. Pewnie po to, by rzucić
garść
trzcinypodkoła.Alesięnamordował!”
Ślady prowadziły aż do łąki. Wiosną pewnie bywała podmokła. Teraz szumiała łanem
niekoszonejtrawy.Przeztenłan,jakszynykolejowe,biegłwygniecionyoponamitrakt.
,,Pijany czy co? Jechał zygzakiem!” — Gaga pokręciła głową. Lubiła perfekcję. We
wszystkim.
Chmuraobjęłajużsobąpołowęnieba.Niewyglądałanaburzową.Nawetnadeszczową.
Alebyłowniejcoś,czegoGaganiełwbiła.
,,Sąrzeczynaniebieiziemi,ojakichnieśniłosięfilozofom—pomyślałaprzyspieszając.
— Są sprawy irracjonalne, choć świat jest teoretycznie zbudowany z sensem. Niby
wszystkosięzgadza,adiabełnieśpi!”
Olchastałacichaimilcząca.WidaćMichałopuściłstałesiedzisko.Dziewczynkapoczuła
się lekko zawiedziona. Liczyła na lepszy humor i jakąś ciekawą opowieść człowieka,
który w jej mniemaniu żył historią. Oceniła Michała już po kilku dniach: mądry,
inteligentny,
błyskotliwyizjakimśkompleksem.Jeszczenieodkryła,zjakim.Wymyślanieżyciorysów
na
podstawie cech osobowych i wyglądu zewnętrznego to trudna sztuka. Choćby taka
Marmolada!
Dziewczyna o twarzy upiora i wielkiej duszy. Czystej jak łza, choć sądząc po słowniku,
nie wychowywała się w ciepełku i sytości. Kochała ludzi i chciała sprawiać im radość.
Leczna
jej widok nieznajomi rzadko umieli ukryć niechęć. Czasem wręcz obrzydzenie. To są
paradoksy losu. Marmolada miała psyche z żelaza. Wiedziała, co o niej sądzą ci, którzy
siędotegonieprzyznawalinawetsamiprzedsobą.
TędwójkęGagaceniłanajwyżej.Zaprzymiotyducha,choćzMichałemniewszystkodo
końca
byłojasne.
FryderykGrubyznosemEskimosapochodziłzrodzinylekarskiej.Itotakiejztradycjami,
cotokażdymedykowałzdziadapradziada.Zapewneteżpójdziewichślady,leczsądząc
ze
specyficznych zainteresowań raczej w kierunku naukowym. Już dziś interesował się
wyłączniezagadnieniamimedycynynuklearnej.Chociaż…lichowie!Ztakimi
23
skłonnościamidogierhazardowych,jakieprzejawiałtu,wlesie?„Nie—pomyślałaGaga
rozsądnie. — Nie! To o niczym nie świadczy. Mało było sław naukowych
przegrywającychmajątkiwkasynachgierodLasVegaspoMonteCarlo?FryderykGruby
będzie bogaty i sławny na cały świat. No, może tylko na Europę. Też niezły kawałek
gruntu”.
OJaroszkabyłaspokojna.Konserwatystazprzekonańniezginiewświecie.NaZachodzie
obserwuje się wręcz ciągoty w kierunku prawicowym. Gdzież się podziali ci wszyscy
długowłosi z Londynu, Glasgow i Dublina? Co się stało z „dziećmi kwiatami” w
brytyjskim wydaniu? A punkowie i rockersi? Wypięknieli, zamienili czarne skóry i
rycząceyamahynaparasolei
meloniki. „Konserwa wraca do łask” — głoszą napisy w londyńskim metrze. I to jest
prawda! A owi wrzaskliwi przywódcy paryskich studentów z sześćdziesiątego ósmego
roku?Coznimi?
Paryski przywódca jest jednym z lepiej zarabiających adwokatów nad Sekwaną. Jego
białego
domu w dużym ogrodzie broni trzymetrowy mur posypany tłuczonym szkłem i
elektronicznezamkiszyfrowe.
„Taktojest.Naczytałasięotymwszystkim.Iwie.—Gagakiwagłowądoswychmyśli.
—Taktojest.Zchaosudokonserwy”.
No, ale Jaroszek jest oprócz tego kulturystą. To nie jest całkiem w porządku. Coś jak
Murzyn
—Żyd.Dużykłopotzzaszeregowaniem.Oczywiściekłopotniedlarasisty!Takiodrazu
mazajednymstrzałemdwiepieczenie.Iwielkąrzadkość.
Kulawy, który wcale nie jest kulawy, ma na imię Ambroży i jest jeszcze dla Gagi
całkowitą
„tabularasa”.Niezapisanąkartą.Olimpijczykzbiologiobiecywał,żezajmiesię
klonowaniem.TegoGaganiemogłazaakceptować.
Szczególnie, gdyby dotyczyć miało ludzi. Produkcja taśmowa absolutnie jednakowych
osobników.
O identycznych cechach psychofizycznych. Podobnych do siebie jak dwie krople wody.
Przecieżtorobotywludzkimwydaniu!Prawda,żeprzeztoabsolutnepodobieństwołatwi
dopoznania.
Alecobędzie, jeśliprzezprzypadek rozmnożysięosobników ocechach przestępczych?
Jak
łatwozaprogramowaćtakichludzidowszczęciawojennychpożóg,zagłady?Boprzecież
24
nikt nie zagwarantuje, że gmerając w genach nie popełni się błędu, że nie powstanie w
jakimśzaciszugabinetuarmiaFrankensteinów?
Gaga otrząsnęła się z wrażenia. Przez parę sekund wydawało się jej, że widzi tych
Golemów—
morderców kroczących polnymi drogami uśpionych wiosek. Tysiące, setki tysięcy
identycznych kwadratowych podbródków, tłumy Hitlerów, Mussolinich czy Stalinów. A
wszyscy klonowani przez Kulawego! I nikt by ich zapewne nie liczył. No, chyba że
olimpijczykmatematyczny,jakim
jestPiekarczyk.Piekarczykjesttakisobie,przeważniezcichapęk.Alejakwygarnie,to
człowiekowi w pięty pójdzie. Nie ma dla niego autorytetu ani majestatu. Wyrąbie
wszystko, co mu leży na wTątrobie. Gdyby Gaga była prezesem Rady Ministrów, na co
sięzresztąniezanosi,wygnałabygonaMauritiusa.Albonaantypody.Byledaleko.Tacy
ludziejakPiekarczykmogązepsućdobresamopoczuciekażdejwładzy.Itoobojętneczy
socjalistycznej,czy
kapitalistycznej.
AledlaczegotatłustowłosaMargaretatakprzymilniesięzachowuje,gdytylkoPiekarczyk
pojawi się na horyzoncie? Może lubi mocnych mężczyzn, choć jak na takiego
piętnastoletni
Piekarczykjeststanowczozbytwątłyfizycznie.
Margareta to wnuczka kucharki Niteckiej i jej pomocnica. Jest niepisanym prawem, że
osoby
zatrudnione przy „kolonistach” zabierają ze sobą własne dzieci lub wnuki, które zawsze
się wyżywią ze wspólnego kotła, a i wakacje mają z głowy. Margareta jest dziewuchą
dużąi
niestetyflejtu-chowatą.Cowniczymjejnieprzeszkadzaszczerzyćzęby,gdynapolanie
pojawiasięPiekarczyk.AlboMichał.
Gaga westchnęła. Doskonale wiedziała, że pozory często mylą, i te z trudem
naszkicowanew
myślach sylwetki mogą się rozsypać jak domki z kart. Że koledzy i koleżanki z obozu
mogą
okazać się ludźmi całkiem innymi. Bo już się nieraz zdarzało, że w skórze jagnięcia
siedział
duży,zływilk.OwielerzadziejCzerwonyKapturek.
Mijając polankę „palaczy” potknęła się, coś zaprzątnęło jej uwagę. Nie wiedziała w
pierwszejchwilico.Aleznaładoskonaletouczucie,gdynaczłowiekumarszczysięskóra.
Nie, to nie jest strach. Jeszcze nie jest. Takie pierwsze poważne ostrzeżenie. Przestała
analizować
kolegówicałą
25
uwagęskupiłanaokolicy.Doobozubyłojużniedaleko.Tużzagrupąpięciuczysześciu
modrzewi rosnących w jasnozielonej i jakby złotawej poświacie, bo tak na wiosnę
wyglądają
ichmłodziutkieigiełki,azatemtużzanimiciągnęłasięwyrąbanawlesieprzecinka
prowadząca do baraku kuchennego i innych gospodarczych pomieszczeń obozowych.
Tędyszłyz
miasteczkasłupyenergetyczne.Tuniegdyśbyłamałaleśniczówka,któraspłonęła.
Pierwszestrzępyodzieżyczyteżpapierudostrzegłajużwcześniej.Terazzrozumiała,żeto
właśnie one zjeżyły jej włosy. No, bo co tam robiły, w lesie? W porządnie utrzymanym
obozie nikt nigdy nie porzuca papierów, tylko je zakopuje lub wrzuca do specjalnych
pojemników.Imbliżej,tymbyłotegowięcej.Wyglądałotak,jakbyktośszedłlubbiegł,
ciągnączasobą
pootwieranewalizkiczyplecaki.
Gagaprzyspieszyłakroku.To,cozobaczyła,ścięłojejkrewwżyłach.Wszystkienamioty
były pootwierane, rzeczy powyrzucane, jakby przez polanę przeszło tornado wraz z
powietrzną
trąbą.
AleGagawiedziała,żetożadnesiłynadprzyrodzone,leczczłowiek.Ludzie.Przeważnie
zwani złodziejami. ,,Napadli na obóz? Co z Kornikową i Nitecką? Gdzie są ci, którzy
zostali?
Przecieżbyłokilkaosób,któretakjakonanieposzłydokina!GdzieMichał,Margareta?
Otopytania,naktóreniemiałktoudzielićodpowiedzi.
AGagamusiałająznać.
Pośpiesznie,aleiostrożniezajrzaładoswojegonamiotu.Wyglądałtakjakinne.
Rozbebeszona pościel, rzeczy powyrzucane z walizek i plecaków. W samym kącie
poniewierała
siępustabutelka.Zkłoskiemnaetykiecie.Żytnia.Gagauważnie,przezrękawczyjegoś
swetra, ujęła dowód rzeczowy. I zaraz wywołała z pamięci obraz miasteczka,
kwadratowego
rynku i trabantopodobnego samochodu, z którego wysiadł krępy mężczyzna. A potem
wsiadłwrazzkilkomabutelkami.Takimijaktatutaj.
Niedotykającszkłapalcami,owiniętąwówsweter,odłożyłabutelkęostrożniedowłasnej
torbyleżącejwkącie.Zportfelazniknęłypieniądze,zplecakazepsutyzegarek.Sądzącpo
wyglądzie innych bagaży wszędzie szukano tego samego. Dziewczynka wyskoczyła na
zewnątrz.
Nie
26
wołała,niekrzyczała.Przecieżniewiadomo,czyciludzienieukrylisięwktórymśz
namiotów.Stąpającostrożnie,takbynietrzaskałysucheszyszki,przemknęłado
pomieszczenia, kuchennego. Tu bałagan sięgał absurdu. Rozsypany ryż, cukier,
powytrząsanezpuszekprzyprawy.
— Idioci! — syknęła — sądzą, że to zasobne domostwo, gdzie złoto, brylanty i dolary
ukrywasięwpuszkachpomielonympieprzu!
Wbarakugospodarczymniebyłożywejduszy.Umarłejzresztą,naszczęście,również.
—Hop,hop!—wrzasnęła.—PaniNitecka!Margareta!Ludzieee!
Za umywalniami i leśnym WC dróżka wiodła ku najgęstszemu młodniakowi. Gaga nie
wiedziała,cojątamprowadzi.Była’jakmyśliwskipiesidącyzawęchem.Przedzierałasię
osłaniającoczy,boostreszczoteczkiniskichsosenekbiłypotwarzyniczymrózgi.Nagle
wydało jej się, że słyszy jęk. Zastopowała. Jęk powtórzył się. ,,Tam ktoś jest!” —
pomyślałaprzykucając.
Odruchowo, bezwiednie. Podświadomość nakazała być niedostrzegalną, więc nią była.
Jęk
umilkł. Nie słychać było najmniejszego szelestu. Na czworakach, starając się nie
wystawiać głowy, dziewczynka pod-czołgała się bliżej. Pod drzewem, w dziwnie
nienaturalnejpozycji
leżałoczyjeśnagusieńkieciało.Poczuładziwnąsuchośćwustach.Prawdopodobnienie
zbliżyłaby się na odległość wyciągniętej ręki, by sprawdzić, kto to jest, gdyby nie
ponownyjękczyteżstękanie.Nagieciałowyprężyłosię,nogizmieniłypozycję.Tenktoś
najwyraźniejniemógłsięsamodzielniepodnieść.,,Todziewczyna—zawyrokowałaGaga
w
myślach.—Terazwidzęwyraźnie”.
Nagleprzestałasiębać.Jesttakimoment,gdystężonagrozaniemożejużrosnąć.Gdy
człowiekwie,żenicgorszego:niemożesięzdarzyćponadto,cojużjest.Iwtedyczęsto
przypływa odwaga, odblokowują się psychiczne mechanizmy pozwalając ruszać się i
myśleć
precyzyjnie. To właśnie nastąpiło. Gaga poczuła, że znów ma ręce i nogi. I że te nogi
mogą się poruszać. Nie tylko na ugiętych kolanach. Wstała i wyszła z gęstwiny. To, co
zobaczyła,mogłoponownieściąćkrewwżyłach.Aleprzygotowanananajgorsze,narany
ikrew,doznałaserdecznejulgi.Popierwsze
27
wiedziałajuż,ktotamleży.podrugie,zrozumiaławreszcie,dlaczegotenktośniemoże
wstać.
—Toświństwo!—wyszeptałazezłością—ktojejprzywiązałobiedłoniedopnia?Ito
w
takiperfidnysposób,żepotrzebawyjątkowejenergi,bysięsamejuwolnić.
ByłatojednazowychośmiuPapużekNierozłączek.WobozienazywanojąBrytyjkąlub
Lady.
Możedlatego,żewygrałaolimpiadęzjęzykaangielskiego,amożeraczejzpowodujej
rodzinnychpowiązańzWyspiarzami,czegozresztąniekryła,araczejszeroko
rozpowszechniała.
Teraz leżała na trawie naga jak ją pan Bóg stworzył i nie mogła wydusić z siebie ani
jednegosłowa.Niemogła,ponieważmiaładośćdokładniezakneblowaneusta.
Gaga szybkimi ruchami uwolniła ją od tamponu, którym okazał się… męski krawat w
drobne
kwiatuszki.Zanimofiaraprzyszładosiebie,wciągającdopłuchaustypowietrza,Gaga
schowałakrawatwdość,jakmniemała,bezpiecznemiejsce:zadekoltbluzki.Potemnie
bez
trudu rozplatała węzeł z grubego sznura. Takiego, jaki Kornikowa używała do
rozwieszania
wypranej bielizny. Zawsze się suszyła w zagajniku powiewając między dwoma
brzózkami.
—Terazszybko:cosiętustało?Ladyprzetarłatwarziskrzywiłasię.
—Byłnapad.
— To wiem, do diabła! — warknęła Gaga potrząsając ramieniem Papużki. — Co ci
zrobili,mów!
Trzebanatychmiastdziałać!
Dziewczynkapatrzyładziwniepustymwzrokiem.Niewyglądałanaosobęwszoku.Ito
właśnie najbardziej przeraziło Gagę. Lady rozglądała się po lesie, jakby pierwszy raz w
życiu
zobaczyłatomiejsce.
—Zimnomi.
Gagarzuciłasiępędemwstronęobozu.Byłbezludnyjakprzedtem.ZnamiotuPapużek
wyniosłaponiewierającąsiętamparędżinsówijakąśbluzkę.Pognałazpowrotem.
Brytyjkąniespieszniewkładałaspodnie.Jejręceniedrżały,choćnaprzegubachwidniały
nikłeśladyposznurze.
—Cocizrobili?!—Gagaztrudemprzełykałaślinę.
—To,cofacecirobiązdziewczynami—powiedziaławreszcie,uważniezapinającguziki
bluzki.
28
Gagausiadławtrawie.Poczuła,jakpotściekajejpoplecach.
— Na miłość boską — wysapała burząc dłońmi włosy i tak dostatecznie potargane. —
Zgwałcilicię?
—Możnatotaknazwać—powiedziałaLadyzkamiennątwarzą.
—Musisznatychmiastzgłosićsięnamilicję!—Gagajuzzowubyłananogach.—Złapią
ich!
Muszązłapać.No,ruszsię!
AlekamiennaAngielkaniemiałanajmniejszegozamiaru.
—Nigdzieniepójdę—powiedziałatwardoigłucho.—Nigdzie!Niczegoniezgłoszę.A
jeślitypiśnieszchoćjednosłowo—wszystkiegosięwyprę!Zrozumiałaś?
Gaga pafrzyła na jasną, ładną twarz Papużki nie poznając jej. Potrząsnęła raz i drugi
głową, jakby chcąc strącić niewidoczny koszmar. Jakby się chciała uwolnić od myśli
niegodnych,
któreopadłyjąniczymrójkomarów.
—Cotymówisz,idiotko?Wiesz,coimgrozizagwałtnanieletniej?Ktotobył?Ilu?
Ladystałajakmarmurowyposąg.Bosa,wcudzychspodniachtrochęzbytobszernych,
przeczesywałapalcamijasnepasmawłosów.Robiłatotakleniwymiruchami,żepatrząc
natoczłowiekmiałochotęzasnąć.Inigdysięnieobudzić.
—Byłoichczterech.Mnązainteresowałsięjeden.Aletotylkodotwojejwiadomości.
Pozostaliszukaliwoboziepieniędzyiczegośwartościowego.Jaktamwygląda?
Gagauciszaławłasnypłomieńkrwi.Miałanakońcujęzykastopytań.Ityleżodpowiedzi.
Z
trudemdocieraładoniejprawda:,,Onaniechcesięprzyznać,żezostałazgwałcona.Nie
chce,bosięwstydzi.Alboboi,żestaniesiępośmiewiskiemdlaresztyspołeczności.Woli
znieść najgorszą hańbę, niz oznajmić światu, że zbrodniarz powinien ponieść zasłużoną
karę.
Za to w naszym kraju stosuje się wysokie wyroki. I uważa za czyn najgorszy z
możliwych.A
przecieżdziękijejmilczeniutenmężczyznauniknieodpowiedzialności!”
—Jeślimilicjagoniewsadzi,tobędziegwałciłdalej.Bezkarnieiokrutnie.Tegochcesz?
—Jasięnieprzyznam—Ladyuśmiechnęłasięblado.—Nigdy.Zapamiętajtosobie.
29
—Zapamiętam—odparłasucho.—Nacałeżycie.Ajeśli…—wstrząsnąłniądreszcz.
—
Jeśli…będądalszekonsekwencje?Przecieżtomożliwe,pomyśl…
—Tosiębędęmartwić.Wtedy.—Ladybyłajakwyciosanazeskały.Ztakiejskały,cojej
nierozbijesznajtwardszymkilofem.
—Jakchcesz—skapitulowałaGaga.—Janatwoimmiejscu…
—Aleniejesteśnamoimmiejscu.
—Notak.Wporządku.Będęmilczałajakgrób—mówiłatoprzezzaciśniętewargi.—
Aleorujnacjiobozumilczećniemożna.Iotym,żetubyłaś.Musiszmiećjakąśrozsądną
wersję.
Napewnobędzieśledztwo.
—Mnietuniebyło.Gagazamrugała.
—Agdziebyłaś?
—Kąpałamsięwjeziorze.Podrugiejstronie.Tam,gdzierosnąpałki.Napłyciźnie.
Niczegoniewidziałaminiczegoniesłyszałam.
— Rozumiem. — ,,Nie, niczego nie rozumiem tak Bogiem a prawdą — myślała Gaga
idącw
stronę
obozu. — No, niczego. Piętnastoletnią dziewczynę, co prawda wyglądającą na więcej,
gwałci
mężczyzna.Aponiejtowszystkospływajakpogęsi.Niedowiary!Słyszałamotakich
wypadkach. Ofiary były chore, zszokowane. A ta nic. Przygładziła włosy i otrząsnęła
pióra
jakkura,cojąkogutprzeleciał.Groza!Czyżbyśmytakiebyły?My,nastolatkizkońca
dwudziestego wieku? Bzdura! To wszystko fałsz! Cierpimy i boimy się tak samo jak
tamte,
dziewiętnastowieczne.Zawsze!WięccoztąWyspiarką,dojasnejcholery?”
Gagaprzyspieszyłakroku.Zdalekadobiegłwarkotjakiegośpojazdu.Zbliżałsięnormalną
drogądojazdowązmiasteczka.Silnikporykiwałnadrugimbiegu.Tuteżbyłpiachiłatwo
możnabyłozabuksować.
Samochódzgrzytnąłistanął.Rozległysięobcemęskiegłosy.Gagaprzyhamowała.Zanią
Lady.
—Tomilicja.Gazik.JestKornikowazMargaretą.GdziesiępodziałaNitecka?Chybajej
niezamordowali?
—Zwolniłasięjużrano.Poszładomiasteczkatelefonowaćdocórki.
30
Nie było sensu dłużej się ukrywać. Średniego wzrostu i solidnej tuszy podporucznik
popędzał
swoich trzech ludzi. Kornikowa głośno biadoliła pokazując zrujnowany obóz.
Dziewczynywyszłyzlaskuizatrzymałysięobokpierwszegozbrzegunamiotu.
—Chybatrzeba zawiadomićJacka?Jest przecieżkierownikiemobozu. —Gagachciała
działać,byćprzydatną.Rozpierałająpotrzebaczynów.—Słuchaj,jakoniwyglądali?
— Kto? — spytała zimno Lady. — Przecież ja nikogo nie widziałam. Byłam po drugiej
stroniejeziora!
Gagaczułasięjakczłowiek,którybezpowodunagledostałwgębę.Iwidzinapoliczku
czerwonyodciskdłoni.Zagryzła,wargipostanawiając,żenigdyjuż,przenigdy,onicnie
zapytaBrytyjki.Nawetgdybyjątorturowano.Iwniczymjejniepomoże.Boipoco?
Przez następne cztery godziny w obozie działy się dantejskie sceny. Młodzież, która
wróciłazkina,miotałasiępomiędzynamiotamizbierającisegregującrzeczy.
—Czyjtosweter?
—Dodiabła,rąbnęlimicałąwygraną!
—Powygarnialiforsęnawetzkieszeni!Ktowidziałmojeportki?Takiezłatąnalewym
kolanie!
Międzymłodzieżą,oszalałymzestrachuigrozyJackiem,pętalisięmundurowiusiłując
znaleźć jakiś ślad. Jakiś punkt zaczepienia. Wieczorem przyjechał sam komendant
wojewódzki.
ZamkniętywskładzikumaglowałnieszczęsnegoJackawijącegosięjakpiskorz.Niczego
nie
widział, niczego nie słyszał. Obóz został pod opieką pani Kornikowej. Nie rozerwie się.
Niemożebyćrównocześniewkinieiwlesie.
Jaksiępóźniejokazało,złodziejeprzetrząsającnamiotynienatknęlisięnaKornikową,
którausiebiesmaczniespała.Gdyjąobudziłyhałasyigdyzorientowałasięwsytuacji—
prysnęła w najbliższy młodniak. I tak nie umiałaby powstrzymać napastników. Bo niby
czym?
Gołymi,babskimirękami?Wlaskuprzeczekała,jaksamamówi:,,najgorsze”,modlącsię
do Boga, by nikt z młodzieży nie pojawił się samotnie. Potem poszła piechotą do
miasteczka
zawiadomićwładze.Szładługo,bomaschorowanenogi.
31
Reumatyzm.Itosąjejostatniekoloniewżyciu.Więcejnieweźmie.Wieleprzezte
sześćdziesiątlatwidziała.Alenapadunaobózmłodzieżowy—nigdy!
Gaga bezskutecznie poszukiwała Michała. Chciała się z nim podzielić wrażeniami. Nie,
nienatematLady,oczywiście.Tętajemnicęzachowa,jaksiętomówi,dogrobowejdeski.
Niemniejbyłojejciężkonaduszy.Przeżyłaniezływstrząs.Terazdopierozaczęłydoniej
docierać
stare napomnienia i zaklęcia dorosłych, ,,by się szanować”. Ale jak się może szanować
dziewczynanapadniętaznienackaprzezjakiegoś”,zapewne,osiłka?Pomyślałateż,żejej
własne samotne spacery po okolicy nie są zbyt bezpieczne. ,,Ale co Lady tam robiła?
Dlaczego nie uciekła tak, jak to zrobiła Kornikowa? Przecież nie zakneblowali jej w
namiocie. Po cóż by ciągnęli bezwładną dziewczynę aż czterysta metrów dalej w gęsty
młodniak.Itotak
niewygodnądrogą.Igdziepodziałosięjejubranie?”
Gagapostanowiławrócićdomiejsca,gdzieodkryłaprzywiązanądopnianieszczęśnicę.
Powrócićidobrzeprzetrząsnąćteren.Calpocalu.Milicjategoniezrobi,bo0gwałcienie
wieiwiedziećniebędzie.Możliwe,żezostałytamjakieśślady.
Obóz pełen był zaaferowanej i szepczącej po kątach młodzieży. Jacek z komendantem
robili
spis rzeczy ukradzionych. Nowy gazik kołysał się po koleinach wyżłobionych w
spieczonym
piachu. Z gazika wyskoczył młody chłopak w mundurze, za nim ogromny pies, który
natychmiastprzy-warował.Gagazbliżyłasię.Kochałatakiewilczury.
—Czymogęgopogłaskać?
Milicjantmiałjasnewąsywyglądającezupełniejakszczoteczkadozębówumieszczona,
nie
wiedziećczemu,tużpodnosem.
— Nie. — Gwizdnął na psa, który ruszył posłusznie nie wydając najmniejszego głosu.
Miał
czarnebokiidługąszarąsmugęnagrzbiecie.Prawiepopielatą.Wilczeuszyiwydłużoną
rasowąmordę.Tobyłnaprawdębardzopięknypies.
1bardzozły.
Gagęmałoobchodziładziałalnośćmundurowych.Ot,rutynoweprzeszukiwania.
„Niechkażdyrobi,codoniegonależy—pomyślałaprawie
32
wesoło. Zobaczymy, kto lepszy!” — I aż się sama roześmiała do własnych, niezbyt
mądrychmyśli.
Tużzaczwartymnamiotem,wgęstejtrawieleżałjakiśprzedmiot.Schyliłasię,podnosząc
sporych rozmiarów książkę w twardej okładce. Czy też coś, co na książkę wyglądało.
Twarda
oprawa okazała się sztuczną skórą, a napis: ,,Biblia” — informacją całkowicie mylącą.
Był to bowiem pamiętnik, a raczej diariusz prowadzony od dość dawna cierpliwie i
systematycznie.Cozaskoczyłodziewczynkęnajbardziej—topismo.Literydrobnelecz
drukowane.Jakby
właścicielbałsię,żezdradziwłasnycharakterptema.Aledlaczego?
Gagabyławychowanadośćstaroświecko,bywiedzieć,żeczytanie*cudzychlistówczy
pamiętników bez pozwolenia to oznaka prostactwa. Ale jej dociekliwość w odkrywaniu
prawdy o napadzie i o tym, co się tu zdarzyło, przemogła wewnętrzne opory. Obóz
dokładnie
rozbebeszonymógłkryćjeszczewieletajemnic.
,,A może to zgubił złodziej? Lub gwałciciel? Pamiętnik potwora? Nonsens. Kto z
dorosłychwdzisiejszychczasachpiszepamiętniki?No,pisarze,ludziesławniistarzy.Ale
tacy…—
brzydkiesłowo,jakiejejutkwiłonakońcujęzyka,nienadawałosiędopowtórzenianawet
wmyślach.—TonieżadenznapastnikówzostawiłtęBiblię.Niktnienositakichrzeczy
ze
sobą.Toktośznaszych.Dobrze,żewtejkraciastejspódnicymamdwieprzepastne
kieszenie!”
Irzeczywiście.WjednejzniknęłafałszywaBiblia,wdrugiejkrawatwdrobnekwiatki.
Zniknęły w ostatnim momencie, bowiem naprzeciw Gagi nagle, nie wiedzieć skąd,
wyrosła
długonogaMonika.
—Coturobisz?
Gagaobrzuciłaprzybyłąuważnymspojrzeniem.
— Szukam różnych rzeczy. Przed chwilą odniosłam do obozu czyjeś spodnie i zieloną
koszulkępolo.Czytoabynietwoje?
Monika stała ze spuszczonymi ramionami. Coś w jej twarzy denerwowało patrzącego.
Jakiś
nerwowytik?
—Niecierpięzielonegokoloru—odparła.—Wogóleżadnychostrychijednolitych.
Gagaprzymknęłapowieki.
3—KolacianaTitaniku
33
— Żartujesz, kochana! Rano spotkałam cię w kiecce o kolorze tak wściekłego różu, że
zęby
dotądjeszczemniebolą!
Monikauśmiechnęłasiękrzywo.
—Człowiekczasembłądzi,nonie?—IwyminąwszyGagęruszyłaprzedsiebietaksamo
cicho,jaksięzjawiła.
—Zgiń,przepadnij,siłonieczysta!—wymruczałaGagaobejrzawszysięprzezramię.Ale
poMoniceniebyłojużśladu.—Duchczyco?
Okolicę,gdzieznalazłanieszczęsnąLady,przemyszkowa-łabardzodokładnie.Dosłownie
centymetrpocentymetrze.Niktnicniezgubiłwtrawieaninakopcachpokretowiskach.
Kiedy tak łaziła na czworakach wokół sosny, poczuła nagle na karku czyjś oddech.
Zamarłaz
wrażenia.Niewiedziała,kimjestwrógidlaczegozaniąlezie.Aletoniebyłwróg,tylko
psia morda o przenikliwych, żółtawych oczach. Pies szczeknął otrzegawczo dwa razy.
Gaga nie poruszyła się. Wiedziała, czuła, że pies jej na to nie pozwoli. Tkwiła więc w
idiotycznej
pozycji na ścierpniętych kolanach. Za psem pojawił się po chwili kapral z blond
wąsikami.
—Ramzes,siad!
Piesusiadł,aGagamogławreszciepodnieśćsięzklęczek.
— Czego tu szukasz? — Milicjant był bardzo młody, co nie zawsze wiąże się z
obowiązującą w jego fachu uprzejmością. A może w ten sposób starał się dodać sobie
powagi?
—Wszyscyposzukujemyswoichrzeczy—powiedziaładziewczynkasucho.—Gdziesię
da.
—Piestuprzyszedł.Widaćzłapałtrop.Ramzes,wąchaj!
Tegosięspodziewałanajmniej!Piespodszedłnamiękkichłapach,łypnąłżółtymokiemi
zwyczajnie wpakował pysk do prawej kieszeni kraciastej spódnicy. Wyjął delikatnie
krawatwdrobnekwiatuszkiimerdającogonemzłożyłgoustópswegopana.Tenprawie
oniemiał.
—Skądtomasz?—wrzasnąłizrobiłruch,jakbysięchciałnaGagęrzucić.Pieswarknął
cicho. Kapral natychmiast się opanował. — Skąd masz krawat? — spytał łagodnie. Tak
łagodnie,jakoskarżycielwprocesieomorderstwo.
— Tu leżał — powiedziała Gaga przełykając ślinę. — A raczej wisiał — poprawiła się
szybko.
—Napniusosny.
—Nicniemożewisiećnagładkimpniusosny!—Byłowtymspotrzeżeniusporologiki.
34
—Chciałampowiedzieć:nagałęzi.O,tu!—Dziewczynkawskazałanajbliższągałąźo
puszystych,zielonychtrójpal-czastychodrostach.
Dlaczegowybrałatęwłaśniegałąź?Wkońcutoobojętne.
—Czytokrawatktóregośzwas?Gagawracaładorównowagi.
— Musi pan popytać wśród chłopaków — odparła godnie. — Na co dzień nie noszą
krawatów.U
żadnegoznichnigdytakiegoniewidziałam.
—Ajakie?—spytałpodchwytliwie.
—Żadnych.Czymogęusiąść?
Skinąłgłową.Zwijałnadłonidługąlinkę,nakońcuktórejbyłżółtookipies.Obajodeszli
hałasującgałęziamimłodniaka.
Gaga usiadła w trawie i spojrzała w szarobure niebo. Wyglądało na to, że jutro zacznie
lać.
Wyjęła z kieszeni gruby, lecz niezbyt ciężki dziennik i przeczytała nisko pochylając
głowę: Te zapiski będę prowadził aż do końca. Chcę, żeby po mnie zostały. Ponieważ
postanowiłem
umrzeć.
Dziewczynkapoczuła,żewłosysięjejjeżą.Owszem,słyszała,araczejczytała
niejednokrotnie,żeludziomzestrachuwłosystajądęba.Nigdywszelakoniedoznała
podobnegoodczucia.
„Czytoniezawielejaknajedendzień?—pomyślałaponuro.—Gwałt,rozbójidotego
ktoś własnowolnie szykuje się na śmierć! Kto, u licha? Jedno jest pewne — pisze
wyraźnie:„te
zapiski będę prowadził”. Będę prowadził! A zatem mężczyzna. Lub chłopak. Ktoś z
naszych?”
Gaga nie miała już sił rozmyślać. Schowała do kieszeni dziwny pamiętnik, by go
przeczytaćodpoczątkudokońca.
Iodkryć,ktogopisał.
Obózdługoniekładłsięspać.Wszyscylataliodnamiotudonamiotu,odwiedzalisię,
wymieniali spostrzeżenia. Jeśli wierzyć ludziom, na tej leśnej polance było w sumie
więcejpieniędzyniżwpierwszymlepszymoddzialeNarodowegoBankuPolskiego.Jeśli
wierzyćtym
ludziom,naturalnie.
Gaganiewierzyła.IMichałteż.AniMarmolada.
—Myślicie,żeznajdązłodziei?
—Jeśliwszyscybędąmówićprawdęitylkoprawdę…—roześmiałasięMarmolada.
35
Michałpokręciłgłową.Miałjużstanowczozbytdługiewłosy.Kiedypochylałtwarznad
talerzem,moczyłymusięwzupie.
—JesttakipoetaifilozofYeats.Onpowiedział,żeczłowiekmożeuosabiaćprawdę,ale
niemożejejznać.
—Tofilozofianienamiejscu—zezłościłasięGaga.—Żebyzłapaćzłodzieja,wystarczy
śladipies.
—Człowiekczasemteżjestprzydatny—wzruszyłaramionamiMarmolada.
Siedzieli przy długim sosnowym stole łykając zupę mleczną. Tyle tylko potrafiła
ugotować
wystraszonaNitecka.
— Żeby ich cholera wytłukła! — marudziła krojąc chleb. Machała przy tym
niebezpiecznie
nożem. — Czego nie mogli zabrać — zniszczyli! Wymieszali sól z cukrem i takie tam
inne
bezeceństwa.Ajedento…
—Cicho,babko!—uspokajałająMargareta.—Nietrzebapleśćbyleczego!
— Ależ to byli zwyrodnialcy! Herodkowie! — upierała się Nitecka czerwieniejąc na
twarzy.—
Dobrze,żenikomukrzywdyniezrobili!Aprzecieżmogli,pijanezwierzaki!
— Skąd pani wie, że byli pijani? — spytała Gaga wypatrując cieńszej kromki chleba.
Kucharkabyłaniepoprawna:kroiłagrubepajdyzanicmającarystokratyczneupodobania
niektórych
olimpijczyków.
—Milicjatrzybutelkiznalazła.Pożytniej.Dwiewkrzakach,ajednątopieswywęszyłw
namiocie.Zawiniętąwzielonysweter!
Gaga zesztywniała. „Już ja się z tym piekielnym psem Baskervil e’ów spotkam oko w
oko! Nie będzie mi wygrzebywał moich własnych, z trudem ukrytych dowodów
rzeczowych”—myślałazłajakdiabli.
—AmożetobyłybutelkischowaneprzezJacka?Albowypiteprzeznaszychchłopaków?
Pociągająsobiewkrzakachpiwko,mogliiżytniądlaodmiany.
Niteckatylkopokręciłamilczącogłową.
—Piesnieruszyłbutelekpopiwie.Anitychposoku—powiedziałaMargareta.
—Aty?Gdziewtedybyłaś?—Gagazadałatopytanietonemzupełnieniewinnym.Jakby
jejtowgruncierzeczynicnieobchodziło.Taktylko,zgrzeczności…
36
— Ja? — Margareta łypnęła okiem. — Dlaczego pytasz? Gaga posłała jej promienny
uśmiech.
— Jeśli mnie pamięć nie myli, miałaś zostać w obozie razem z panią Kornikową.
Widocznie
AniołStróżkazałcibyćgdzieindziej.
—Akazał.Byłamnadjeziorem.
—Całeszczęście,bogdybyśbyłatutaj,tocipijanizłoczyńcymoglicięnapaść…
zgwałcić.
Margaretawytrzeszczyłananiąswojeogromne,krowieoczy.
—Zgwałcić?Cotygadasz?Wżyciuniesłyszałam,byzłodziejeprzetrząsalinamioty,
wybieralipieniądze,radiaiaparatyfotograficzneijednocześnieuganialisięzadzie-
wuchami”Tosiękupynietrzyma.
Istotnie. To się nie trzymało kupy. I od tej chwili Gaga innym okiem spoglądała na
angielskąLady.
Gazikjużodjechałiwózszefamilicjiteż.Pookolicysnułasiętylkoekipatechniczna,
ściągniętanapomoczwojewódzkiegomiasta,ikapralzRamzesem.Tenostatnisiedziałz
wywieszonym ozorem nad miską kaszy. Widać było z psiej miny, że nie tknie tego
świństwazażadnącenę.
— Pan by też nie zjadł — powiedziała Gaga mściwie, gdy młody człowiek zdjąwszy
czapkę
kucnąłkołopsa.Żółteszczoteczkiwąsówpodjechałykugórze.
— Ty mi się wydajesz podejrzana — powiedział kręcąc głową. — Coś wiesz, a nie
mówisz.
—Wszyscyjesteśmypodejrzani—odcięłasiędziewczynka.—Alewtedy,gdyzłodzieje
buszowaliponamiotach,jajadłamlodywmiasteczku.Trzykulkioróżnychsmakach:
truskawkowe, cytrynowe i waniliowe. Może pan sprawdzić u lodziarza. I jeszcze
fundnęłamtakąporcjęjednemuchłopakowi.Albinosowi…całkiembiały…
—Jaksięnazywa?
—Niewiem.NiejestemtakdobrajakmissMarple!
— A kto to? — milicjant był zbyt zmęczony, by nie wpaść w pułapkę. A może
rzeczywiścienieczytałnigdykryminałówAgatyChristie.
—Takajednastarapanna.
PiespodniósłnaGagęzwężoneżółteoczy.Niepodobałamusiętarozmowa.Anito
dziewczyniskonachudych,paty-
37
kowatychnogach,odzianewzbytdługą,jakzestarszejsiostry,kraciastąspódnicę.
Kapralwyczułnieprzychylnąaurę.Jemuteżniepodobałasiętazarozumiałaistota:„Ona
ma każde oko w innym kolorze! — pomyślał wkładając czapkę. — Jedno niebieskie,
drugiezielone.
Jakstrzyga”.
Gdybyżwiedział,żeztegopowoduspalononastosieniejednąposądzanąoczary.Byłoto
dawno.Nawetbardzodawno.
Alebyło.
Młodzieżpomałuopuszczałakolacyjnystół.Żadnychszansnarepetę.
—Zwołujęzebraniewszystkich!—oznajmiłJacekgłośno.
— Pan da spokój! — warknął Fryderyk Gruby. — Dziś? Po tych emocjach? Trzeba
przespać
problem,ajutrosięzastanowimy.
Poparłogotrzyczwartespołeczności.Wdemokratycznymgłosowaniu.Jaceknieupierał
się.
SzukałwzrokiemGnojka,któryuszczęśliwionynajazdemmilicjibiegałzjednegomiejsca
na
drugie.
— Ty — szarpnął Gagę za spódnicę. — Dlaczego schowałaś butelkę po żytniej do
swojego
plecaka?Wiem,żetotwójplecak.MatakąfajnąnalepkęzeSmurfami.Atabutelkabyła
zawiniętawzielonyswetertejtłustej,cozwamiśpi.
—Nicniewiemożadnymswetrze—odparłaGagazimno.Chowającszkłopożytniejnie
zastanawiałasię,pocotorobi.—Chciałabymnatomiastwiedzieć,cotyrobiłeśwmoim
namiocie.
— Łaziłem cały czas za wąsaczem i jego psem. Chciałbym mieć takiego! — westchnął,
szybko
zmieniając temat. Był teraz całkiem miłym dziewięciolatkiem z rozsądnymi marzeniami
namiaręwieku.
— Twój tato ma dość kłopotów. Z tobą. I z nami — powiedziała surowo. — O psie
porozmawiajznimwlepszychczasach.
—Kiedytakieprzyjdą?—wymruczałGnojekpociągającnosem.—Unastociąglealbo
o
mieszkaniu,żezamałe,albożebyjechaćdoAmeryki.
—Szczęśliwejpodróży!—mruknęławstając.—Tylko
38
tamnawasczekają!Zwilą,basenem,mercedesemistademogarówdopolowania.
—Trujesz—obraziłsię.Miałusmarowanynos’iczarnepaznokcie.—Piesnatychmiast
wyniuchałbutelkęwplecaku.Aleniepowiedziałemwąsatemu,żejesttwój.
Gagazatrzymałasię.
—Dlaczego?
—Co:dlaczego?
—Pytam,dlaczegoniepowiedziałeśmilicjantowiprawdy?
—Psutobympowiedział,boładny.Aletemugliniarzowi…Gagapoklepałagopo
wystającychłopatkach.
—Woliszniemiećzniminicwspólnego,prawda?Szczególniegdyidzieokradzież,co?
Męczą cię te pięćsetki wyciągnięte Kornikowej z pudełka? To dobrze. Znaczy, że masz
jeszczecoś,cosięnazywasumieniem.Iżenadajeszsiędoresocjalizacji.
Gnojeksplunąłniezbytuprzejmie.Jeszcze,biedak,niewiedział,zkimmadoczynienia.
Gaga wolno szła do namiotu. Chciała wszystko dokładnie przemyśleć. I zrekapitulować.
Męczyło ją parę spraw. I bardzo chciała przeczytać dalsze strony pamiętnika. ,,Zagadka
piętrowa—
myślała drapiąc się w głowę. — Nie dość, że trzeba znaleźć złodziei, gwałciciela, to
jeszczetego,którytuszykujesięnaśmierć!Czyabyniezawiele?”
—Niezanadtogłówkujesz?—wymruczałaMarmoladatużnaduchemGagi.
Dziewczynadrgnęła.Ztrudemwróciładocodzienności.
— Rzeczywiście — przyznała. — Męczy mnie parę spraw. Słuchaj… gdybyś… no,
gdybyśty
pisałapamiętnik,toczyrobiłabyśtozwyczajnie?
—Precyzyjniej—skrzywiłasięMarmolada.Miałanasobiepiżamęwpaskiiręcznik
przerzuconyprzezramię.Wciemnościachjejsylwetkaodcinałasięodtłalasu.—Coto
znaczy:zwyczajnie?
—Piórem,ołówkiem,pismemtechnicznymczynamaszynie?—wyliczałaGagazginając
kolejnopalce.
— Jakie to ma znaczenie? — zdziwiła się indagowana. — Na maszynie tylko wtedy,
gdyby
pamiętnik był pisany na luźnych kartkach. Zeszytu do maszyny nie wkręcisz. O co
właściwie
chodzi,bonierozumiem?
39
— Ja też — wyznała Gaga. — Jeszcze nie rozumiem. Marmolada nakreśliła na czole
wiele
mówiącekółko.
—Zaczynaszgłupieć,Gaga—rzuciłanaodchodnym.—Aszkoda.Wielkaszkoda.
DopieronastępnegodniamogłaGagawrócićdolekturytajemniczegopamiętnika.Dziwiła
się
nawet, że nikt zguby nie szuka. Aż do momentu, gdy sobie uzmysłowiła, że przecież
właściciel fałszywej Bibli nigdy nie przyzna się do jej utraty. Bo kto odważy się
powiedziećwszemiwobec:Tojapopełnięsamobójstwo!Botakmisiępodoba!
„Czywogólemożnacośtakiegozaplanować?Zzimnąkrwią?Icogodotegoskłania?
Nieuleczalnachoroba?Nieszczęśliwamiłość?Bzdura!—Gagawmyślachskarciłasamą
siebie.—
Ktodziśumierazmiłości?Cowięczostaje:rozpacz,niemożnośćzaakceptowaniaświata
czy
teżniezgodanasamegosiebie?”
Dziewczynkaoddaliłasięniepostrzeżenieodresztyrówieśników.Całakolonia,jakjeden
mąż, porządkowała kuchnię i spiżarnię. Nigdy jeszcze społeczność olimpijczyków nie
wykazywałasiętakąjednościądziałania.Ichęciąpomocy.Jednazezdumiewającychcech
Polaków.TylkoGagamachnęłanatoręką.„Ważniejszejestrozwikłaćproblemmoralny,
niżugotowaćryżnamleku”
— zawyrokowała. Pomna na umiejętność bezgłośnego poruszania się Moniki uważnie
sprawdziła, czy nikt nie podąża jej śladem. A potem zapadła w trzcinowisku po drugiej
stroniejeziora.
Gdy się przeszło po zwalonym drzewie jak po moście, potem po kostki w zielonkawej
rzęsie
pełnej kijanek i żabiego skrzeku, lądowało się w końcu na czymś w rodzaju maleńkiej
wysepki.
Wokołoszumiałomorzetrzcin.Inikttuniezaglądał.Boteżnikt,pozaGagą,nieodkrył
tegomiejsca.Wysepkęporastaławysokaostratrawa.Pachniałozgniliznąipiołunem.Coś
kwitło na obrzeżach wysepki. Były to jasno-różowe, baldaszkowate kwiatki na długich,
bardzocienkichłodygach.Wydzielałydelikatnąwońiprzyciągałytrzmiele.
A poza tym nie było w okolicy kawałka ziemi bardziej nadającego się do studiowania
dzieł
filozoficznych.
ZfałszywąBibliąhaczele.
40
Gaga już poprzedniego wieczoru stwierdziła, że nie może trzymać czarnej księgi w
namiocie.
OpróczMarmoladymieszkaływnimjeszczeczterydziewczyny.DwiePapużkizBardzo
Dobrych
Domów,pyzataKarolinaiHankawyjątkowopaskudnegocharakteru.Nicsięprzedniąnie
ukryło. Na pewno wywęszyłaby pamiętnik choćby dlatego, że był w czarnej oprawie ze
złoconymiliterami.Ktodziśtakwydajeksiążki?
Spomiędzy skarbów Kornikowej najbardziej przydatną wydała się Gadze płaska
aluminiowa
puszka.Takasama,jakiejturyściużywajądoprzechowywaniażywności.Niepytająco
pozwolenie wyniosła ją spokojnie ze składziku i położyła w namiocie-na samym
wierzchu.
Psychologia bowiem powiada, że co leży na widoku, rzadko kłuje ciekawskie oczy. No,
chyba,żejestkoliąbrylantową.Albonieboszczykiem.
Nazajutrz, z pamiętnikiem w kieszeni kraciastej spódnicy i pustą puszką, udała się na
wyspę.
Postanowiłabowiem,żeukryjepamiętnikwgęstychszuwarach.Wmetalowymschowku
nawet
deszczmuniezaszkodzi.
Terazleżącnaręczniku,niewidocznawśródfalującychtraw,niecierpliwieprzewracała
cienkie, lecz dość sztywne karty zapisane czarnym długopisem. Początkowo drukowane
pismo
byłorówniutkie,jakpodsznurek.Widaćten,cotopisał,miałwgłowieułożonekażde
zdanie.Późniejliteryzaczynałysięrozłazić.Kreskistawianonietakprecyzyjnie,a
zaokrągloneliteryrozszerzałysięudołu.
„Grafolog miałby niezły orzech do zgryzienia!” — pomyślała pochylając się nad
diariuszem.
Pierwszywpisnosiłdatęósmegomarca.
Obojętnośćwobecinnychludzimogłabymnieuratować.Alenieumiembyćobojętnym.
Denerwuje mnie to, że nie nadajemy wszyscy na tej samej fali. O ileż łatwiej byłoby
człowiekowiżyć!
Mamapatrzynamnieztroską.Widzętopojejzmarszczonymczole.Matakąładnątwarz.
Tak chciałbym móc ją uspokoić. Ale nie chcę, nie mogę kłamać. Jej nie. Ojciec zawsze
twierdzi, że nie ma takiej sytuacji, z której nie byłoby wyjścia. I tylko trzeba pomyśleć
racjonalnie.
Biedny stary, racjonalne myślenie do niczego go w życiu nie doprowadziło. Haruje dziś
tak
samojakdwadzieścialattemu.AleciąglewierzywcudnadWisłą.Kiedypatrzęna
41
jegomocneręceispokojneoczyczłowieka,którywie,żemarację,chcemisiępłakać.
„Kto to jest, u diabła? — nie wytrzymała Gaga. — Tyle tylko wiem, że ma mamusię i
tatusia. I chyba nie jest ze wsi. Ci ludzie z opisu wyglądają na mieszczuchów. A zatem
odpadają
czterej,októrychwiem,żenapewnosąsierotami.Ijeszczedwaj,którzywychowująsięu
dziadków. Razem sześciu. Na osiemnastu chłopaków z obozu. Bo Jacka odrzucam.
Dlaczego?
Jest
zastaryizbytprymitywny.Kochażycieibieginaczterystametrów.Pozostałodwunastu.
Tylu co Murzynków u Agaty Christie! Daj Boże zdrowie! Obóz się skończy, a ja nie
odnajdę
właścicielatejprzeklętejksięgi!”
Coś zaszeleściło wśród trzcin. Gaga błyskawicznie ukryła pamiętnik w kieszeni. W
sekundę
późniejpatrzyłynaniązwyrzutemżółteoczypsaBaskervile’ów.Tymrazemnakońcu
przydługiejlinkiponiewierałsięjegopanzeszczoteczkądozębówponiżejnosa.
—Znówsięspotykamy—powiedziałprawieponuro.Gagazacięłausta.
— Ja pana nie szukałam. Właśnie dlatego tu siedzę, bo potrzebuję wreszcie odrobinę
spokoju.
Narobiliściewnaszymobozietylezamieszania…
—My?—zapytałzironiąwłaścicielpsa.Dziewczynkaskrzywiłausta.Miałotobyćcoś
nakształt
uśmiechu. Ale nawet największemu optymiście nie przyszło-by na myśl, że to uśmiech
płynącyzserca.Raczejzwątroby.
—Czyjużznaleźliściesprawców?
Milicjant uważnie przyglądał się psu. Ramzes kręcił się po wysepce, machał ogonem,
węszył w zaroślach i wrócił z niczym. Miał przy tym minę przepraszającą. Nie odkrył
niczego nowego, choć wiedział, że tego właśnie od niego oczekują. Młody człowiek
zwijałdługąlinkęna
łokciurobiączniejcałkiemprzyzwoityzwój.
„Musi być systematyczny, pracowity i chyba jest pedantem” — pomyślała dziewczynka
smętnie.
—Cowywłaściwierobicie?—spytałnieodpowiedziawszynawcześniejzadanepytanie.
— Jeśli o mnie chodzi, to studiuję staro-cerkiewno-sło-wiański — odparła Gaga
grzecznie.—
Innizajmująsięfizyką
42
kwantową,medycynąnuklearnąlubwpływemceltyckiegonagrupęjęzykówromańskich.
Jesteśmy, proszę pana, grupą ludzi, na których stawia partia i rząd. To my, za dziesięć,
piętnaście
latprzejmiemywładzęwkraju.Chodzioto,żebytaprzyszławładzaniebyłagłupiai
wcześniejsiępoznała.Osobiście.
Milicjantzałożyłczapkęipociągnąłpsazaobrożę.
—Pytałem,coturobiciewczerwcu.Wszkołachjeszczetrwająlekcje.Obozynaogół
zaczynająsięwpełnilata.
—Myjesteśmy,proszępana,nadzwyczajni.Nastezwykłezasadynieobowiązują.
— To świetnie. Postaramy się tak poprowadzić śledztwo, żeby wam specjalnie nie
przeszkadzaćwpracy…narzeczpartiirządu.
Pies przybliżył łeb do twarzy siedzącej. Pociągnął dwa razy nosem. W jego wąskich,
wilczychoczachodzwierciedlałasiępogarda.
Kiedyodszedł,awłaściwieprzepłynąłprzezrzekętraw,Gadzezrobiłosięprzykro.I
troszeczkęwstyd.
ŻetakpotraktowałaBaskervile’a.
Od marca do końca kwietnia nic się w diariuszu nie działo. Codzienne zapiski miały
charakter familijno-filozoficzny. Ale dziewczynka czytała bardzo uważnie i bardzo
dokładnie.Jej
intuicja wychwytywała wszelkie zmiany nastroju piszącego. Wyczuwało się jakąś
narastającą, pogłębiającą się z każdym dniem grozę. Ten człowiek cierpiał. Coraz
bardziej.Choćsądzącztreści,niedokuczałymużadnechorobyciała.Raczejduszy.
„Stuknięty? — myślała Gaga przewracając się na brzuch. — Chyba nie, ale może to
początki
schizofreni?Ocomuchodzi,dojasnejAnielki?”
Pod datą drugiego maja pojawiło się tajemnicze imię: Afrodyta. Gaga pożerała tekst
węsząc
aferęmiłosną.
Afrodyta pozwoliła mi dotknąć swojej dłoni. Ma dziwne palce, równej prawie długości.
Nerwowe i gładkie. Piękne ramiona. I jest dokładnie obojętna. Zimna jak rzeźba z
marmuru.Gdybym
mógł i umiał, malowałbym jej portrety. Byłaby jedyną moją modelką. Oni, ci najwięksi,
też
takmalowali:Chagal,Modigliani,SalvadoreDali…
43
—Cherchezlafemme!—szepnęładziewczynkapodpierającdłoniąpodbródek.—Czyli,
jak
mawiatato:gdziediabełniemoże,tambabępośle.
„Jednąjużmamy:Afrodyta.Aonjestkoneseremmalarstwa.Wkażdymraziecośnaten
temat
wie. Tylko, że z mojej pozostałej dwunastki każdy powinien znać te nazwiska. Nawet
Fryderyk Gruby. Toż to alfabet światowej malarii! Tak, nic mi to nie da. Nic nie rzuci
światła”.
Tylko śmierć może mnie wyzwolić z narastającej trwogi. Nie można żyć i bać się do
końca
swoichdni.
— Boi się — wymruczała. — Ale czego? Co za człowiek, skoro sam przed sobą nie
przyznajesiędostrapienia?
Poczułagłód.Spojrzałanazegarekizerwałasięzręcznika.Byłojużdawnopoobiedzie.
„Jeśli Marmolada nie schowała czegoś do menażki, to przepadłam! Trzeba będzie
czarować
Nitecką,aleostatniotrudnoskruszyćjejkamienneserce”.
Gaga wytrzepała ręcznik i zawahała się. Puszka schowana w trawach była dla osoby
postronnejniedoodkrycia.Alepies?Taczarnamordazwieczniewywalonymozoremi
niezawodnywęch
dobrzewyszkolonegozwierzęcia.„Corobić?Wcaleniechcę,żebyBibliawpadławłapy
gliniarzy!NapewnooddalibyjąJackowi,atensambyprzeczytałizrobiłzebranie,
publicznie ogłosił, że zapewne jeden z olimpijczyków ma ochotę przenieść się do
wieczności.
Inajlepiej,żebysięzarazprzyznał,towszyscymuwybaczą,aBógdawdrodzełaski
szczęśliwośćwiekuistąikupędzieci!”
Gaga wiedzrała, że jest niesprawiedliwa. Ale jaką mogła mieć gwarancję, że kierownik
kolonipostąpiinaczej?
Żadnej.
Toteżpamiętnikznówwylądowałwkieszeni,apuszkaodłożonazostaładoskładziku.Ito
jeszcze tego samego dnia, gdyż do obozu nadeszła wiadomość, że nadjeżdża sam pan
rewizor,
czyliktośzwładz.Podobnooświatowych.Widaćwieśćonapadziedotarładoważnych
czynników, odrywając zapewne jakiegoś grubasa od stosu papierków zalegających
dębowebiurko.
Taktosobie,wkażdymrazie,wyobrażałaGaga.
Jacekdwoiłsięitroił,abypozbieraćtrzodę,któramusięwciążrozpierzchałapolesie.
44
—Gdybymwiedział,cotozaniesubordynowanetowarzystwo,nigdybymnieprzyjąłtej
pracy!
— narzekał przerzucając wraz z panią Kornikową stos aluminiowych sztućców, starając
się
znaleźćchoćjedenwidelecjakotakoprosty.—Myślałem,żetonormalnedzieci!Żerano
pobudka,trąbka,sztandarnamaszt!
—I„Kiedyrannewstajązorze”!—wtrąciłaNitecka.
—Atuco?—kontynuowałJacekwycierajączatłuszczo-nedłonie.Margaretanigdynie
myła
łyżekinożywgorącejwodzie.Niechciałojejsięgrzać.—Każdysobiełazi,gdziechce,
niebiegająwdresach,niegimnastykująsię,gadająodrzeczyiczepiająsięmałego!
Gnojekobee+iy,leczukrytyzaprzepierzeniem,dobrałsięwłaśniedosłojazkompotem,
wybierającbrudnymijakświętaziemiapaluchamicodorodniejszebrzoskwinie.
—Adziewczyny!—wyszeptałaNiteckaskładającdłonie.—Widziałpan,coonenoszą?
Wstyd powiedzieć. Piersi im ze staników wyłażą. Takie to bikini! Wcale bym się nie
zdziwiła,
gdyby…—urwaławidzącGagęwkuchni.—Atyczegotu?
Gagaprędkosięwycofała.Słyszałaostatniesłowakucharkiiniemogłanieprzyznaćjej
racji.Dziewczyny,no,niewszystkie,zachowywałysiędośćprowokacyjnie.Szczególnie
te
bardzo ładne, dowartościowane dodatkowo błyskami w męskich oczach. Ale teraz
interesowało ją wyłącznie miejsce, gdzie mogłaby ukryć Biblię. Bezpieczne miejsce.
Wtemwzrokjejpadłna
paśnik. No tak. To było to! Ustawiony w czasach, gdy była tu jeszcze leśniczówka,
niezbyt
wysoki słup z przytwierdzonymi szczebelkami. Coś w rodzaju drabinki, a na wierzchu
płaska
drewnianaskrzyniaprzykrytadwuspadowymdaszkiem.Paśnikstałzdalekaodnamiotów,
bliżejlasu.Wokółrósłmłodyzagajnik.Oczywiście,trzebabyłomiećoczydookołagłowy,
gdysię
tamcośchowałolubwyjmowało.Aledziewczynkatakprzywykładotego,byunikać
szpiegowania,żepotrafiławrosnąćwziemięnadobrychparęminut,zanimnieupewniła
się, że ów szelest, to tylko spadająca na ziemię zeszłoroczna szyszka lub ptak, który
rozkołysał
gałązkę.
Wpaśnikubyłotrochęliści,niestety,niezbytsuchych.„Trzebapamiętnikwcośowinąć.
Wilgoćmożespowodować
45
nieodwracalnezniszczenia.Jakiśplastik?Mam!Jednora-zówkęoddeszczu!Złodzieje
rozrzucając rzeczy nie ukradli przecież wszystkiego. Właściwie to narobili więcej
bałaganu, szukając pieniędzy i biżuterii, niż szkody. Kiedy już zostały rozsortowane
majtki, koszule, sukienki i spodnie, kiedy wróciły do właścicieli saszetki, ręczniki i
mydło,okazałosię,żezubrańzabranotylkoparęnowychdżinsówFryderykaGrubegoi
angielskąkurtkęLady.”
Gaga bez trudu znalazła w swoim, już uporządkowanym bagażu, plastikowy cienki
płaszcz.I,odziwo,niewywęszonyprzezpsaBaskervile’ówówznalezionypoddębami
notes.
Trzymając go w dłoni zmarszczyła brwi. „Dlaczego ten czarny diabeł z popielatym
grzbietem nie wywęszył obcego ciała, skoro wyniuchał całą resztę?” Potrząsnęła głową.
Schowała notes jeszcze głębiej. Teraz korzystając z tego, że dziewczyny grały w
siatkówkęinikogo
niebyłownamiocie,owinęłaksiążkębardzodokładnieiprzeznikogonienagabywana,
zagrzebała ją w paśniku. Na wszelki wypadek narzuciła z góry nieco świerkowych
gałązek.
Pamiętnikstałsięniewidzialny,aleteżitrudniejdostępny.Niebędziemogłapoświęcićna
czytaniegotyleczasu,ilebychciała.Postanowiłazatem,żeprzeprowadzicośwrodzaju
„wywiadów środowiskowych”. Z każdym, kto jest według jej obliczeń potencjalnym
kandydatem do Hadesu. Bo, że właściwy osobnik się maskował, to rzecz pewna.
Świadomość
bliskiejśmierci,gdysięmapiętnaścieczyszesnaścielat,musibyćpotwornym
psychicznymbalastem.Acodopierowsytuacji,gdysięsamemuchcetargnąćnawłasne
życie.
Codziennewstawaniezpoczuciem,żeówdzieńniechybniesięzbliża,usypianiezwizją
kostuchy,toniezłamakabra.„Czytakiczłowiekwogólemożesięśmiać?—
zastanawiałasięczującstraszliwessaniewżołądku.—Nie,jeśliczegośniezjem,sama
padnętrupem!”
Mówią,żepotrzebajestmatkąwynalazku.Możeijestwtymniejakieźdźbłoprawdy.Ale
na
pewnopotrzebajestsiostrązłodziejstwa.Przezoknowopustoszałejkuchnizobaczyłana
stole świeżo upieczone ciasto. Drożdżowe albo piaskowe, nie wiadomo. Cztery duże
brytfanki,zapewne,byosłodzićżycierewizora.„Wystarczydlawszystkich—stwierdziła
Gagaz
przekonaniem.—Nawet,jaksobieod-
46
krojęsolidnąpajdę!Rewizorjeststaryigruby,świeżeciastozaszkodzimunawątrobę.
Zabierająckawałekspełniamjedyniechrześcijańskąpowinność.Chronięczłowiekapracy
przedsklerozą,cholesterolemiwszystkim,cozagrażazdrowiu”.Spieszyłasię,byjejnie
złapano na gorącym uczynku. Sprawnie uporała się z nożem i brytfanką, chowając
zdobyczwkieszeni.
Wyszła rozglądając się ostrożnie i natychmiast dała nura w bezpieczny młodniak.
Rzeczywiście w ostatniej chwili, bowiem psiocząc na czasy, ceny i złe zaopatrzenie
nadciągałaNiteckazKornikową.Gagazwiała,zanimjeszczedojejuszudobiegłyokrzyki
dezaprobatyzpowodu
nagłegozmniejszeniasięzapasów.OdbiłasięodMarmoladytużzapierwszymnamiotem.
—Gdziesięwłóczysz?—wrzasnęłanaGagęwykrzywiającitakdośćokropnątwarz.
Dziewczynkauciszyłarozkołataneserce.
— Musiałam coś ukraść do jedzenia, bo zaraz zginę! Marmolada patrzyła z ukosa. Na
skutekbliznyjejlewe
oko było umieszczone nieco wyżej niż prawe. Ta asymetria sprawiała wrażenie, że
dziewczynapatrzyrównocześnienawprostiwlewo.Napoczątkutrudnobyłosiędotego
przyzwyczaić.
TerazGagajużzrozumiała,żemożnaspoglądaćprostowoczyiłgaćjakzbrodniarzprzed
prokuratorem.Imożnałypiącukosemmówićnajmądrzejszerzeczypodsłońcem.Właśnie
takbyłozMarmoladą.
—Mamwmenażcekawałklopsazziemniakami—powiedziałasurowo.
—Ajawkieszeniświeżeciasto.Kradzione!—roześmiałasięGaga.—Przydałobysię
czymśpopić.
— Pomyślałam i o tym. — Marmolada sięgnęła pod łóżko po termos. — Złodzieje nie
znaleźlimojejgrzałki,więcmogłamzrobićherbaty.
DonamiotuzajrzałaKarolina.UśmiechnęłasięnawidokGagiwyjadającejpalcamiklops.
— Weź moją łyżkę. Mam przybory harcerskie, bez których się nigdzie nie ruszam. —
Podała
sztućceprzypatrującsiękawałkomciasta.
Gaga skinęła głową. Oblizała palce. Stanowczo woli jeść w sposób cywilizowany.
Marmolada
sięgnęłapokawałekciastapodającgoKarolinienadłoni.
47
—Poczęstujsię.Kradzione.Nietuczy.
Karolina roześmiała się. Była więcej niż pulchną piętnastolatką o dużym biuście w
malutkimstaniku.TopewnieoniejmyślałanabożnaNitecka.
—Alemójchłopaktwierdzi,żetłustejestpiękne.
—Maszstałegochłopaka?—zainteresowałasięMarmolada.—Poważnie?
Karolinaznalazłaręcznik,poktóryprzyszła.Byłaprześlicznieopalonanaczekoladkę.
—Terazjużdwóch.
— Jak to rozumieć? — Gaga ze smakiem wydrapywała resztkę zimnych ziemniaków.
Skrobanie
łyżkąpoaluminiowychściankachmenażkibrzmiałookropnie.
Krolinazatkałasobieuszy.
— W Olsztynie został Kuba, tu poznałam Grześka. Razem dwóch. I prawdopodobnie
kochamich
obu.
Marmoladaskrzywiłasięniemiłosiernie.
—Powinnaśbyćmarynarzem:wkażdymporcieinnychłopak.
Gagazastygłazłyżkąpodniesionądoust.
—A…Grzegorz?Teżciękocha?Powiedział,żejestszczęśliwy?
Karolinaroześmiałasięgłośno.
—Oczywiście!Powiedział,żejużżyciasobiebezemnieniewyobraża,żesięprzeniesie
do szkoły z internatem, byle tylko mieszkać w tym samym mieście, co ja. Lubię go, bo
jest
wesoły…
„Odpada pierwszy kandydat na potencjalnego samobójcę. Zostało jedenastu” —
pomyślałaGagazaglądajączni-czym-nieuzasadnionąnadziejądopustejjużmenażki.
— To wszystkiego najlepszego — uśmiechnęła się uprzejmie. — Jak dobrze pójdzie,
będziesz
miałamężahistoryka.
—Mediewistę!—dorzuciłaKarolinajużzzewnątrz.
— Oświeć biedną idiotkę, co to znaczy — jęknęła Marmolada odbierając brudną
menażkę.
Ospa. Poczytaj w wolnych chwilach. Między jednym ukochanym kwantem a drugim.
Warto.
Marmoladawzruszyłaramionami.Jakwszyscyościsłychumysłach,humanistówmiałaza
hetkę
pętelkę.
Gaga wytarła usta i zamyśliła się. Nie na długo wszakże, gdyż z błogiego odrętwienia
wyrwał
ją czyjś mokry nos. Nos był czarny i niesłychanie wścibski. Na drugim końcu nosa
powiewał
czarnosrebrzystyogon.
—Baskervile!—szepnęłazrywającsięzmiejsca.—Znowu?
Pies,niczymprowadzonyposznurku,dotarłdotorby,wktórejtkwiłaczęśćdobytkuGagi.
Dwarazyniuchnąłwydobywajączgardłajpośwrodzajutryumfalnegowarkotu.Patrzył
przytymnadzfewczynkęspojrzeniempełnymnieukrywanejsatysfakcji.Kiedyszczeknął
dwarazy,u
wejściadonamiotupojawiłasięblondszczoteczkadozębów.Kapralniebyłwmundurze,
lecz w dżinsowych spodniach i swetrze. Wyglądał o wiele lepiej, prawie jak któryś z
rówieśnikówGagi,aleoczymiałzimneizaciśniętecienkiewargi.
— Ramzes, do nogi! Coś musiał znaleźć. Otwórz torbę! Gaga jednym susem dopadła
bagażu.
Szarpnęłazamek
błyskawicznyomałogoniewyrywając.
—Ajakimtoprawem,łaskawco?Gdziepańskimundurizezwolenienarewizję?
Milicjantprzygryzłusta.Wiedział,żepopełniłbłąd.Sądził,żejegopoprzednia,całkiem
legalnapracawoboziepozwolirównieżnadalsządziałalnośćwcharakterzeprywatnego
detektywa. Czuł, że ta dziewczyna o różnokolorowych oczach i upartych ustach wie
więcejniżinni.Że,byćmoże,nawetznanapastnikówlubprzynajmniejichwidziała.Aw
każdymrazie
ukrywajakieśniesłychaniedlaśledztwaważneinformacje.
—Przyszedłemcipowiedzieć,żesprawdziłemto,comówiłaś.Olodachwmiasteczku.I
o
chłopaku.Tymalbinosie.Potwierdziłosię.
—Todobrze,żemambezpiecznealibi!—wymruczałaGaga.
Pieszbliżyłsiędodziewczynkiizastygłzwyciągniętympyskiem.Jegooczyjużniebyły
takintensywnieżółte.Alebłyszczaływpółmrokujakdwawęgielki.
4—KolacjanaTitaniku
49
„Ktośznaswygra—pomyślaładziewczynka.—Tyalboja.Amożerazem?”
Kapral wycofał się bez słowa. Gwizdnął na Ramzesa, który wyszedł godnie, machając
ogonem.
— Czego chciał9 — dopytywała się Marmolada wróciwszy z dobrze wyszorowaną
menażką.Jej
brzegioblepiałyjeszczedrobinkipiasku.
Gagawzruszyłaramionami.
—Byłwcywilu.Niemiałprawaniczegotuszukać.De-tektyw-amatorzKoziejWólki!
—Cośjakty!—powiedziałaMarmoladawycierającdokładniemokredłonie.
Gagaszarpnęłasię.
—Dlaczego?Dlaczego…takmyślisz?
TwarzMarmoladybyłanieprzenikniona.KiedyjestsiępodobnymdoDzwonnikazNotre
Damę, nie tak łatwo odsłania się własną wrażliwość i zmysł obserwacji. A poza tym
uśmiechaprobaty
łatwozmienićsięmożewgrymassarkazmu.Iodwrotnie.
—Taksobietylkopomyślałam.Oddnianapadujesteśnietasama.Iciąglesięzasiebie
oglądasz,jakbyświedziała,żektościęśledzi.Amożemaszcośdoukrycia?
—Amam—potwierdziłaGagazmocą.—Mam.Zabiłamtychczterech,cotugrzebaliw
bagażach.Izakopałamnapolancepoddębami.
Marmoladamiałakamiennątwarz.
—Taaak—wymruczała.—Skądwiesz,żebyłoichczterech?Milicjancinicnatentemat
niemówili.
Gagachętniebysięugryzławjęzyk.Niestety,byłojużzapóźno.Zapomniałanaśmierć,
żefizycysącholerniedociekliwi.Imająumysłyanalityczne.
—Odczepsię!—tyletylkozdołałazsiebiewykrzesać.—Jedzciasto,pókijakiśinny
Baskervileniewykryje,żetojajeukradłam.Zato,naporządnymobozie,grożątrzydni
paki.
—Zaukrywaniewiadomościoposzukiwanychoprychachgrozipięćlat.Wybieraj.
—Wporządku.Wolęciasto.
TegosamegowieczoraGagaodbyłapierwszązzaplano-
50
wanych..rozmówożyciu”.Izdarzyłosiętocałkiemprzypadkowo.
Napniu,podolchą,zktórejjakkażdegodniapowinienzwisaćMichał—filozof,siedział
z szeroko rozstawionymi nogami Juryś. W ręku ściskał patyk z żyłką. Coś,
prawdopodobnie
dorodny, tłusty robak tkwił na końcu haczyka. Haczyk zaś wyrwany został z jakiejś
futryny.
Nicwkażdymrazieniemiałwspólnegozprzedmiotemotejsamejnazwiezwyczajowo
używanymdołowieniaryb.
—SzczęśćBoże—szepnęłaGagaprzysiadającobok.—Czytoprzynętanawieloryby?
Juryśwydąłwargi.
—Właśfiejedenzwiał.Usłyszałciebieidałnura.Gaganieprzejęłasiętymzbytnio.
—Zwyklejatusiedzę.AMichałnadrzewie.Iwtensposóbgaworzymysobieożyciu.
Jak
dwojeinteligentnychludzi.
Juryśzadarłgłowędogóry.
—Niewidzętamśladupointeligencji.Zapewnepodbiłagoprozażycia:manaimię
Margareta.
Gaga poczuła ukłucie w sercu. Zazdrość? Nonsens. Nie darzy i w przyszłości też nie
zamierzaobdarowaćMichałaszczególniejszymuczuciem.Poprostulubibyćobokniego.
Nawet wtedy, gdy obydwoje milczą. Potrząsnęła głową usiłując wymazać z pamięci
natrętny obraz białych zębów Margarety wyszczerzonych w uśmiechu pełnym oddania.
Naturalnietylkowtedy,gdyMichał
pojawiałsięnahoryzoncie.Pozatymbyłagburowata,źlewychowanaimiałaobrzydliwie
tłustewłosy.
— To porozmawiam z tobą — oświadczyła sadowiąc się obok. — Może okazać się to
równie
pożyteczne.Wiesz,zajmujęsiętrochępsychologią.Przeprowadzamankietęnatemat
zainteresowań olimpijczyków. Oczywiście poza tematem głównym. Tozrozumiałe.
Odpowieszna
parępytań?
—Nie—odparłJuryśzdecydowanie.
Gagazagryzłausta.„Źlezaczęłam?AmożetowłaśnieonjestautoremBibliiterazmnie
podejrzewaojejukrycie?Tożtobyłabykompromitacja!Gagazdemaskowanawdrugim
podejściu!
Nawetmłodzikzblondszczotkądozębówpodnosemuśmiałbysięjakmrówka.”
51
—Niejesteśzbytuprzejmy.
—Nie.Inigdyniebyłem.MojaciotkaEmiliabardzonadtymboleje.
—Wychowujeszsięuciotki?
— Tak wyszło. Chwilowo. To znaczy… aż do matury. Potem jadę na uniwersytet w
Houston.
—Daleko.
— Nie tak znów bardzo. W dobie lotów Concorde? Jak splunąć! Starzy tam są. Ojciec
wykładafizykę.
—Zaczekajątamnaciebietylelat?
Juryś szarpnął kij. Wyskoczyła żyłka z robakiem na końcu. Nic się nie zmieniło. Może
tylkotyle,żerobakstraciłżycie.
—Teżbędzieszfizykiem?
—Tooczywiste.Zajmęsięnadprzewodnictwem.
— Ciekawe — Gaga skinęła głową. Nie miała większego pojęcia, o co chodzi, ale nie
chciała wydać się Jurysiowi skończoną kretynką. Chociaż przestał ją zupełnie
interesować. Nie można snuć planów wyjazdu do Houston popełniwszy wcześniej
samobójstwo.Obiesprawynawzajemsięwykluczały.
TymczasemJuryśznówzamachnąłsiękijem.
— Nie udawaj — powiedział — nie masz o tym najmniejszego pojęcia.
Nadprzewodnictwo—
dorzucił, bo wielbił temat bezgranicznie i mógłby o nim mówić godzinami, gdyby
naturalnie
miałdokogo—oznaczazjawiskozanikuoporuelektrycznego.
—Całkiem…tego…zanika?—Gagapróbowałaniezasnąć.
— Bo pole magnetyczne jest z nadprzewodników wypychane. Rozumiesz? Więc one
mogą
lewitować
nadmagnesem.
Gagauszczypnęłasięukradkiemwudo.
— Jasne! — wykrzyknęła nagle uradowana. — Oczywiście, że rozumiem! To znaczy…
widziałamw
kinie takie eksperymenty z pociągami unoszącymi się nad ,,torami”, dzięki, o ile dobrze
pamiętam,poduszcemagnetycznej.ChybawJaponi…
Juryśspojrzałnaniąłaskawszymokiem.
—Tojeszczenic!JapończycyzKobeskonstruowaliiteraztestująroboczymodelstatkuz
elektromagnetycznymnapędem.
52
Gagakręciłasięchcącjużodejść.Alewpojonaoddzieciństwauprzejmośćniepozwalała.
SłuchaławięcJurysiatokującegozblaskiemwoku.
—Wiesz,żespalaniewęglawPolscejestnajgłupsząrzecząpodsłońcem?
—Cotymówisz?Całeżyciesłyszałamcośwręczprzeciwnego.
—Bomieliśmyzłychekonomistów!Czywiesz,żeniedługominiepięćdziesiątlatod
zakończenia wojny, świat poleciał do przodu, a my, głupcy, drepczemy wokół kopalń
robiąc z nich święte krowy! W Houston jest takie laboratorium, gdzie zastosowanie
elektromagnesów
nadprzewod-nikowych pozwala ograniczyć zużycie energi elektrycznej o sto
osiemdziesiątpięćmiliardówdolarów!
—Tochybadużo!—jęknęłaGagaszybkowstając.Kiedyktośzjejotoczeniazaczynał
cokolwiekprzeliczaćnadolary,dostawałaczkawki.
Juryśspojrzałnaniązpogardąizamilkł.Apotemwyszeptał:
—Nigdyniezostanęwtymkraju!Nigdy!
Gagaostrożnieszłapochropowatejkorze.Podniąmarszczyłasiętaflajeziora.Dziśmiała
kolorołowiu.„Niechsobiejedzie—myślałabezgniewu—niechzmyka!Choćszkoda,
że
ubędziejedenzolimpijczyków.Iczybędzietoostatni?”
Michała nigdzie nie było. Margarety też. „Chyba Jacek ma rację — pomyślała
zatrzymując
się
obok
paśnika.
—
Ta
ludność
obozowa
jest
wyjątkowo
niesubordynowana”.
Stała chwilę bez ruchu nasłuchując, czy ktoś nie skrada się za jej plecami. „Głupie, ale
mam wrażenie, że trzydzieści par oczu wpatruje się w mój kark. Jakbym była agentką
Federalnego Biura Śledczego lub co najmniej międzynarodowym szpiegiem! Zwariuję,
jeśliszybkonie
rozwikłam tego problemu. Pójdę do domu dla obłąkanych, gdzie podam się za Matę
Hari”.
Wiatrszeleściłtyle,ilepowinienotejporzednia.Zzarzadkichsosenekmłodniaka
docierałytylkodalekiepokrzykiwaniatych,którzygraliwbadmintona.Gagawspięłasię
po trzech szczebelkach drabinki i sięgnęła do paśnika odgarniając ostrożnie gałązki
świerczyny.
53
—Jest!—szepnęłaczującprzyspieszonebicieserca.—Ipocotaksiędenerwować?
Ba,łatwopowiedzieć!
PoddatąszesnastegomajaautoroszukańczejBiblipisał:
Teraz już wiem na pewno. Bardzo mi to przeszkadza. Stale wsłuchuję się w siebie i
tęsknię do czasów, kiedy jeszcze nic mnie nie obchodziło. Dziś Afrodyta rozpięła
bluzkę…
—Idiota!—wykrzyknęłaGaganacałygłos.Apotemprzytknęładłońdoustrozglądając
się wokoło. „Co on sobie wyobraża? Jest erotomanem?” — ponownie zagłębiła się w
tekście. Słowa skakały to w górę, to w dół, widać piszącemu przeszkadzały drukowane
litery.Mózgpracował
szybciejniżręka.Alebyłkonsekwentny.Chybabardzosiębał,bypamiętnikniewpadłw
niepowołaneręce.Szczególnietych,którzymoglibyrozpoznaćcharakterpisma.
Nieodczułemżadnegowzruszenia.Nawetniepamiętam,czymiałajakąśbieliznę,czyteż
nie.
—Obserwatorjakzkoziej…trąba!—zdenerwowałasiędziewczynka.
A przecież tak ją kocham. Chwile bez niej wydają mi się stracone. Afrodyta patrzyła na
mniespoddługichrzęs.Wjejwzrokubyłatylkopogarda.Całemorzepogardy.Niewiem,
czyjutroznówprzyjdzie.Niewiem,jaksięzachowam.Artekniematychproblemów.On
uważa,żez
dziewczętaminienależysięcackać.Wszystkojesttakietrudne.Itrudnożyć…
Gagaodłożyłaksiążkę. Czuła,żesię rumieni.Zupełniepodświadomie. Nie,nienależała
do
osóbpruderyjnych.Wielewidziałaiwiedziała.Odmatkiteż.To,cotrzeba.Aleoprócz
lichego pocałunku kiedyś tam, na wakacjach, nie doświadczyła nigdy innych pokus. I
nagle
stanąłjejprzedoczymaobrazsprzedkilkudni:nagieciałoLadytam,podsosną.Ijej
kamiennyspokójjużpotymwszystkim.Gagawstrząsnęłasię,zdawszysobiesprawę,że
przecieżsiedziztymidiotycznymdiariuszemnakolanachwtymwłaśniemiejscu.Podtą
samą sosną. Przyszła tu wiedziona jakąś masochistyczną potrzebą, zupełnie nie zdając
sobieztegosprawy.
54
Trzasnęła gałąź. Dziewczynka zerwała się gotowa bronić swej cnoty nawet przy użyciu
zębów i pazurów. Odrzucony pamiętnik poleciał w krzaki. U jej stóp pozostała tylko
porzucona
plastikowapelerynka.Znówtrzasnęłagałąź.Gagawciągnęłapowietrzedopłuc.„Jaksię
na
mnierzuci,towrzasnęnacałylas!”
Nie wrzasnęła. Nie było potrzeby. Z krzaków wyłonili się dwaj nałogowi poszukiwacze
runa
leśnego:WojtekiKacper.
—Cojest?—zdziwiłsiępierwszy.—Maszminę,jakbyśzobaczyładucha.Tatuśksięcia
Hamletacięodwiedził?
Gagaztrudemopanowaładrżeniewarg.
—Prze…przestraszyliściemnie.
— Dlaczego? — Kacper trzymał w ręku plastikowy woreczek z kilkoma grzybami o
podejrzanymwyglądzie.—Myślałaś,żeznówktośchceobrobićobóz?Pocobymielito
robić,skoronie
zostawilinikomuanizłotówki!
—Innyzłodziejmożeotymniewiedzieć—stwierdziłniebezracjiWojtek.
—Bracie—Kacperszperałpodnajbliższymkrzakiem.—Wtymwszystkimjestcośnie
tak!IlejestwPolscekoloni?Setki!Wlipcuisierpniurojąsięwkażdymwiększymlesie.
Inigdyniezdarzyłsiętakinapad.Tylkotu?
— Co chcesz przez to powiedzieć? — Gaga rzuciła niespokojne spojrzenie w kierunku,
gdzie
upadłpamiętnik.Niebyłzbytwidoczny,alejeślitengrzybiarzzBożejłaskinieprzestanie
sięmiotać…
—Tylkoto,żemitencałynapadwyglądadośćpodejrzanie.
— Każdy napad wygląda podejrzanie — wzruszył ramionami Wojtek. — To jest
organiczna,
koleś,cechazbrodni.Jacyśobwiesiezmiasteczkazauważyli,żetukażdyłazigdziechce
albo w ogóle nikogo nie ma w obozie. Nasz opiekun, niech mu Allach wynagrodzi w
dzieciach, nie należy do najlepszych organizatorów. Poczucia odpowiedzialności też mu
stwórcaposkąpił.
Nie jego wina. Tę ułomność naszej obozowej społeczności dostrzeżono gdzie trzeba. I
znalazł
sięktośzestarymtrabantem,kto,niebaczącnakosztywłasnewpostacibenzyny,wybrał
sięzkumplaminałów.
—Skądwiesz,jakimielisamochód?—wjejmózguzapa-
55
liłosięostrzegawczeświatełko.Równocześnieuważnieśledziłanieskoordynowaneruchy
Kacpraprzykucniętegopodrozłożystąsosenką.
— Charakterystyczne ślady opon. Stary typ, chyba z lat sześćdziesiątych. — Wojtek
zapalał
się. Znał się na samochodach i skrzypcach. Był muzykiem o dużym już dorobku,
zważywszyna
swoje szesnaście lat. Dwa koncerty w Filharmoni Warszawskiej, wygrany konkurs w
Tuluzie.—
Milicjateżtaktwierdzi.
Kacperniebezpieczniepodczołgałsiędomiejsca,gdzieleżałdiariusz.Gagaśledziłagow
napięciu.
—Ajatwierdzę,żenieprzyjechalituwciemno…o,cotojest?
Gagarzuciłasięjakżbik.Byłaosekundęszybsza.
—Tomoje!Nieruszaj!—tuliładopiersiczarnąksięgę,jakbybyła,,czarnąskrzynką”
ocalałązkatastrofyBoeinga747.
Wojtek zagwizdał. Przez rozstawione palce dziewczynki łatwo było odczytać napis:
Biblia.
CałkiemwytrąconyzrównowagiKacpernerwowomrugałrzęsami.
—Coty?Ocochodzi?Cotojest?
—Nic—odparłWojtektłumiącśmiech.—Naszaolimpijkapoczytujesobiewukryciu
świętąksięgęchrześcijan.
Gagapomalutkuprzychodziładosiebie.Przestałasięjużtrząśćjakosika.Wróciłalogikai
zdolnośćkojarzeniafaktów.
,,Niemająztympamiętnikiemnicwspólnego.Obaj.Żadenznichniezagrałbyrolitak
dobrze.Szczególnie,żesytuacjaichzaskoczyła”.
—Tak.Toniezłalektura—powiedziałaswobodnie.—OpróczBibliczytujęteżKoran.I
świętąksięgęZen.
Obajchłopcyprzestalinaglestroićgłupieminy.Wojtekprzechyliłgłowę.
— Przepraszam cię, Gaga. Jestem człowiekiem tolerancyjnym. Może dlatego, że
pochodzęz
plemieniaJudy.Żadnareligianikomunieuchybia.CzytujęTalmud.
Kacperłypnąłnaprzyjacielazezdziwieniem.
—Coty?Niemówiłeś.NaprawdęjesteśŻydem?
—Całamojarodzina.Niewieluocalałozwojny.Alenie
56
podkreślam nigdy swojego pochodzenia… ponieważ spotykałem się już z różnymi
reakcjami.
Kościół katolicki nie wyjaśnił jeszcze swoim wiernym znanej prawdy, że Chrystusa nie
Żydzi skazali na śmierć, tylko Rzymianie. Moje pochodzenie nie ma zresztą dla mnie
żadnego
znaczenia.Tusięurodziłem,tubędęmuzykował.Tochybajasne.
„Czy to naprawdę takie jasne — myślała Gaga tuląc do piersi czarną okładkę. — Jeden
już
marzyoodlociedoHouston,drugi,muzyk,możebyćobywatelemświata,atakstanowczo
deklaruje przywiązanie do rodzinnego skrawka ziemi. My jesteśmy dziwni. Nasze
pokolenie”.
Długiczassięomijały.Wzrokiemteż.Jakbynicsięniestało,niełączyłaichokrutna
tajemnica. Może to podsądna unikała prokuratora, najwyższego sędziego za jakiego
skłonna
byłauważaćGagę?Amożetaostatnia,zmuszonaprzysięgądomilczenia,niepotrafiła
zapomnieć, przejść do porządku dziennego nad tym, czego była mimowolnym
świadkiem?W
każdym
razieLadymilkła,gdyGagapojawiałasięwpobliżu,schodziłaześcieżkiiniby
przypadkiem, nie specjalnie, oczywiście, i nie ostentacyjnie omijała ją wzrokiem. A w
ogóletokorzystałazkażdejnadającejsięokazji,byznaleźćsięwinnejgrupie.
Tylkożedziślossprawił,iżobiespotkałysięwkuchni.KornikowaiNitecka,zajęte
przygotowaniami na przyjazd gościa, nie mogły dać sobie rady. Wyznaczone do
kuchennych prac dziewczyny już wcześniej dały dyla i nikt nie wiedział, gdzie się
znajdują.Paręhektarów
lasu,jezioroiszuwarytrudnoobleciećwposzukiwaniuuciekinierek.Łatwiejwyznaczyć
noweofiary.ZupełnieprzypadkowostałysięnimizagapionaGagaicapniętazaangielski
kołnierzLady.
— Wy dwie — powiedziała Kornikowa głosem nie znoszącym sprzeciwu. — Wy dwie
pomożecie
nakryć
dopodwieczorku!
Podwieczorek! Któż dziś zasiada do złoconego podwieczorkowego serwisu z chińskiej
porcelany!
Zniknął zwyczaj, zniknęła nazwa. Popołudniowa herbatka, to jeszcze zdarza się tu i
ówdzie.
Fiveо’сіоскrównież.Alepodwieczorek?
WpierwszejchwiliGagachciałanormalniezwiać.Ale
57
ЩІ
kosę spojrzenie rzucone przez Lady sprawiło, że nagle całkowicie zmieniła zamiar. ,
Jeszcze raz spróbuję coś z niej wyciągnąć. Jest zupełnie niemożliwe, by cała sprawa
spłynęła po niej jak woda po gęsi! Może szok objawił się w tak nietypowy sposób, że
dziewczyna skamieniała z wrażenia? I to, co ja wtedy wzięłam za kompletne
zlekceważenie,towłaśniebyłajejtaka
nietypowareakcja.Możesięobudziłazkamiennegoletargu,doszłodoniej,żepostąpiła
nierozważnie?Iterazniewie,corobić?Tak,trzebaspróbowaćjejpomóc.Człowieksam
nie poradzi w tak delikatnej materii. A może boi się skutków? Nie z takich powodów
dziewczyny
robiłygłupstwa.Wszystkoprzemyślałaijestjejciężkonaduszy…”
Lady z pasją ciskała aluminiowymi sztućcami. Stolik dla gościa i opiekunów ustawiono
osobno.
Jakmiejscewprezydiumwczasiepaństwowychzgromadzeń.Żeby,brońBoże,niktnie
siorbnął
zkubkaweleganckieuchowładzy.Gagaustawiałaobtłuczoneporcelity.Zastanawiałasię,
jakzacząćrozmowę.
—Niezmieniłaśzdania?—spytaławreszcieprostozmostu.
Ladyuniosławgórębrwi.Byłycienkieinajwyraźniejpodmalowane.
—Najakitemat?
Gagawiedziałajuż,żeposzkapiłasprawę.„Twardasztuka—pomyślałazesmutkiem.—
Brytyjczykskona,anieprzyznasię,żemamokrownosie!Atamtenchodzibezkarniepo
ojczystejziemi.Iśmiejesięwkułak”.
— Jeśli chcesz udawać, że byłam głucha i ślepa, to twoja sprawa. Ale mnie to męczy.
Jestem pewna, że komendant zapewniłby ci całkowitą anonimowość. Zrobiliby tylko
pamięciowyportrettegołajdaka,odszukalibyi…
—Iprzywieźlitu,doobozu,żebymmogłagozidentyfikować,tak?
Gagatrzasnęłakubkiemwdeskistołu.
—Dlaczegotu?Sąinnemiejsca.Komenda.Ladypopukałasiępalcemwczoło.
—Amoistarzy?Sądzisz,naiwnakretynko,żeniepowiadomilibyichprzedewszystkim?
Gagapotrząsnęłagłową.
58
—No,ajeślinawet?Przecieżtorodzice.Najbliższeistoty…zrozumieliby,żeniemaw
tymtwojejwiny.Padłaśtylkoofiarą.
—Cicho,idiotko.Anisłowawięcej.Jużnigdy.—Jejustaładniewykrojone,znieco
odstającą górną wargą, zaciśnięte były w cienką czerwoną linię. — Dobre sobie,
najbliższe
istoty! Wiesz, co zrobiłaby moja matka? Naprzód dałaby w pysk, aż bym się odbiła od
ściany,apotemzamknęławkliniceswegokochanka.Pracujeuczubków.
—Psychiatra?
—Ajakże.Awiesz,cozrobiłbykochanytatulo?Naprzódbywrzeszczałprzezpółdnia,a
potemwysłałciupasemdopewnegoklasztorupodDublinem.Tamjegosiostra,strasznie
starepanrrisko,jestczymśwrodzajuprzeoryszy.
—Skądwiesz?—przeraziłasięnienażartyGaga.
— Znam ich jak zły szeląg. Całe swoje dzieciństwo spędziłam u zbzikowanych obcych
ludzi.
Miałamsiętamnauczyćjęzyka.Ajakże.Takdobrze,żetumniewidzisz.Wcharakterze
olimpijki.Alecotozasztuka?
—Dlaczego—Gagawytarłaścierkąniezbytdokładnieumytytalerzyk—nazywaszich
zbzikowanymi?
—AjakokreślićinaczejtychzIRA?Terroryścikatoliccypodkładająbombyterrorystom
protestanckim.Alboodwrotnie.Jedniidrudzymieszkająnatejsamejulicy.Dzieliich
barykadazestarychkanapzwyłażącymwłosiemizbeczekpowhisky.Awokółkwartału
krążąangielskiełazikizwojskiemJejMajestatuKrólowejBrytyjskiejElżbietyII.Niezły
pasztet,co?
—Jarozumiem—Gagatargałaitakdostatecznieskołtunionewłosy.—No,jarozumiem
problemy trudnego dzieciństwa. Ale co to ma wspólnego z obozową rzeczywistością?
Dziś nie ma wokół ciebie ani jednego terrorysty. Podejrzewam, że nie ma tu także
protestantów.Został
tylkotenjeden,którypowiniensiedziećwwięzieniu.Itrzechzłodziei.
Ladyodrzuciłazczołapasmojasnychwłosów.
—Nicnierozumiesz.Inawetsięniestaraj.Tylkoprzestańudawaćświętą.Niedotwarzy
ciztym.Zanadtointeresujeszsięinnymi.Uważaj,toniebezpieczne.WIrlandiwielesię
nauczyłam. Mnie zostaw w spokoju. I nigdy już nie wracaj do tego, co nie było
przeznaczonedlatwoichoczu.
59
Gagaskinęłagłową.Wiedziałajuż,żetamtajestjakskała.Żenieodstąpiodswoichracji,
które co prawda działają przeciwko niej, przeciwko sprawiedliwości, ale pozwalają na
żałosny komfort nieuczestńiczenia w sprawie. Na wątpliwy moralnie komfort człowieka
spodznaku:
„Bylemniewtoniemieszali”.
— Dziewczęta, co się tak guzdrzecie? — Kornikowa tryumfalnie wniosła półmiski z
równiutkopokrojonymciastem.—Gościajużtylkopatrzeć!
— Jedzie! — wrzasnął Gnojek odrzucając ubłoconą piłkę. Istotnie. Słychać było
porykiwanie umordowanego silnika. Jacek wyskoczył z namiotu zapinając w popłochu
kraciastąkoszulę.Jegotwarzświeciłaświeżopogoleniu.
—Będziepraniemózgów!—skrzywiłasięLadyinaglezakrzyknęłaprawiewesoło:—
Ludzieee,rewizorprzyjechał!Wyłazićznamiotów!Honorableboss!
Gaga przycupnęła na ławce. Nawet nie czuła żalu. Nic. Nie potrafiła się zmusić do
myślenia.
To,cousłyszała,sprawiło,iżmusiałacałkowiciezmienićzdanie.Ladyniebyła
nieszczęśliwązgwałconą,któraboisięwyznaćprawdę,bokatolickiejdziewczynietakie
rzeczyniemogąsięprzydarzyć.Byłoowielegorzej.Ladytoistotazdradzonaprzez
najbliższych już we wczesnym dzieciństwie. A może zdradzana do dziś? Klasztor w
Irlandi ? To brzmi jak ponury dowcip z Puncha. Jak dalece polityka krańców Europy
wpływananaszlos?NalosstatystycznegoPolaka?Niezgłębitematu.Niedziś.
Boprzyjechałrewizor.
Osobnik, który wysiadł nie bez trudu z auta, w niczym nie przypominał owego
wymyślonego
przezGagęministerialnegogrubasa.Byłchudy,mimoupałuzapiętywkamizelkę.Długie
nogipotykałysięowystającekorzenieikretowiska.Wyglądałjakczłowiek,któryprzez
pomyłkę wskoczył do basenu w ubraniu. I teraz stara się, aby nie zwracano na niego
uwagi.Sam
natomiastwidziałisłyszałwszystko.
Zabrzmiało wściekłe walenie chochlą w patelnię. Rewizor skulił się w ramionach.
Widocznie
jegowrażliwejpowłocenieodpowiadałtentypkolonijnegohałasu.
60
—Przestań—skarciłaGagaMargaretę.—Widzisz,żeczłowiekcierpi!
—Co?—dziewczynazastygłazchochląwdłoni.
—Nic.Zjeżdżaj.
AleMargaretaniemiałazamiaruzniknąć,gdyżwłaśnienapolaniepojawiłsięMichał.
—Siadajtu!—wskazałamumiejscezdalaodGagi.—Mamdlaciebieschowanyduży
kawał
ciasta.
Michał usiadł nie zwracając na nic uwagi. Zapewne w ogóle nie słyszał, co do niego
mówiła.
Miał rzadki dar zakładania na uszy niewidzialnych klapek. Wspaniale potrafił się
wyłączyć.
AleotymwiedziałatylkoGaga.
Młodzież schodziła się wyjątkowo ospale. Nic nie pomagały nawoływania Jacka i
Kornikowej.
Wyglądałotonajawnybuntilekceważenie,bądźcobądź,władzy.Tenczłowiekpodobno
osobiściewymyśliłobózdlaolimpijczyków.Spodziewałsięconajmniejwdzięczności.
Uśmiechówiukłonów.SpodziewałsiębyćmożedziarskiejmłodzieżyspodznakówZHP,
ZSMPi
innych.Aoni,wspanialenie-zorganizowani,niezrzeszeni,niezintegrowani.Nieubrani,
niedomyci.
Icoztegowyniknie?
Kiedyjużprzedstawionogościa,kiedyprzebrzmiałostukaniealuminiowychłyżeczeko
wątpliwejjakościporcelanę,kiedywymiecionocodookruszkapiaskoweciastoikruche
gwiazdki z GS-u, wysiorbano napar z róży, gość uniósł się na stołku przybrawszy
serdeczno-
oficjalnąminę.
—Będziemowa—zamruczałFryderykGruby.
I była. Gaga z początku słuchała, potem wzorem Michała spuściła klapki na uszy. Gość
mówił
mądrze,aleorzeczachniesłychaniebanalnych.Ocknęłasięwmomencie,gdysiedzący
naprzeciwkoniejGrzegorzbrutalnieprzerwałmówcy:
— Przepraszam pana, ale my to wszystko znamy już na pamięć. Że w kraju kryzys, ale
ludzie powinni się spiąć i dać z siebie wszystko, że młodzież dziś nie taka, bo tylko im
muzyka
rockowawgłowie.Żeniczymsięnieinteresujeitakietam:ta,ta,ta!
Rewizorchybabyłnatoprzygotowany.
—Bardzosięcieszę,żemogęzwamipodyskutować.Wkońcuototeżnamchodziło,gdy
organizowaliśmytaki
61
nietypowy obóz. Ale zrozumcie, że pracujemy wszyscy nad tym, by za jakiś czas żyło
namsięlepiej…
—Chcepanwnaswmówićnastępującątezę:otóż,żebykiedyśmogłobyćdobrze,teraz
musi
być źle! — To Jaroszek. Wyglądał, jakby za chwilę miał się rzucić na gościa. — To
wątpliwalogika,proszępana!My,takzwanamłodzieżdzisiejsza,możemyzaproponować
coścałkiem
innego:niepłacićdziśżadnychkosztów!Tylko—przerwałdlanabraniatchu—tylkonie
jesteśmytakimigłupcami,byniezdawaćsobiesprawy,żeinniteżniechcąpłacić.Więc
mojeJAjestpermanentniezagrożone.
— Sam widzisz — westchnął chudzielec dyskretnie rozpinając guziki kamizelki. —
Jesteście
pokoleniem znacznie lepiej wykształconym od poprzedniego. Dobrze o tym wiem.
Jesteście
też…jakbytookreślić…bardziejwidoczni,zróżnicowani…
—Mapannamyśliczerwono-zieloneczubypunkówczystrojepoppersów?
— Nie tylko. — Rewizor szeroko gestykulował. — Mam na myśli całkowitą zmianę
rozumowania.
Teoznakizewnętrzne,októrychwspomniałeś,totylkowyrazbuntu,cośwrodzajupróby
ustaleniatożsamości,znalezieniadrogidosiebie.Ważniejszejestto,żewaszepokolenie
nieutożsamiasięaniznarodem,anizpaństwem…
— Bo my — odezwał się Wojtek — my chyba szukamy oparcia w sobie. I trudno się
dziwić.O
wielełatwiejbyłobudowaćodpodstawniżprzebudowywać…jeślipanwie,
0comichodzi.Napsuliściewy,aodnasoczekujecie,żenagruzachzbudujemypaństwo.
— Nie macie innego wyjścia — powiedział cicho gość. — To też jest fakt. Nie
przyjechałemtu,bysięprzedwamitłumaczyćzabłędyminionychlat…
—Którewciążpowtarzaliściezuporemmaniaków!—zdenerwowałasięMarmolada.—
Toteżniedziwciesię,żemłodzipatrząpodnogi,starzywstecz,apozostalizosłupieniem
rozglądająsięwokół.
—Kto—ty””—je—steś?Po—lakma—ły,ja—kiznaktwój?O—rzełbia—ły…
—
zaskandowałoosiemPapużekNierozłączek.Skandowałytwardo,zzaciętymiminami.
1brzmiałotowyjątkowogroźnie.
62
Gośćzmarszczyłbrwi.Byłdziałaczemzahartowanymwagitacyjnychbojach.Nienależał
do
„betonów”,raczejdoliberałów.Aleniespodziewałsiętakostregostarcia.
— Ci, z lat siedemdziesiątych — odezwał się Fryderyk Gruby po dłuższej chwili
milczenia—
widzielispołeczeństwodorosłychnakształtspokojnejłajby.Bylizresztączęściązałogi.
Zadbaniibezpiecznipłynęlisobienafalachzpożyczonychpieniędzy.Ci,zlat
osiemdziesiątych, zostali gwałtownie wyrzuceni za burtę. Ich zaufanie i spokój utonęły.
Raznazawsze.Inieprzytuląnasdopiersimasoweorganizacjemłodzieżowe.Niechpan
sięnie
łudzi!
— Z tego akurat zdajemy sobie sprawę — odparł gość spokojnie. — Wiem, że ludzie
luźniniezechcąjużbyćelementemtakzwanychniegdyśmas.Żeniezechcecierównaćw
szeregu.
—Niezechcemy—zgodziłsięPiekarczyk.—Preferujemynajmniejszyoddziałświata:
JA.
CzasemTYiJA.Towszystko.
—Wkażdymrazieniesatysfakcjonujenasto,cojest—odezwałasięKarolina.—Pusty
przebieg, trwanie w nudzie i zmęczeniu. A co do perspektyw… chyba nie zamierza ich
pan
przednamiroztaczać…
Tobyłowięcejniżniegrzeczne.Prawiebezczelne.Gośćsięnieobraził.Niemógł.Miał
wykonaćzadanieiwykonajeniezależnieodniesprzyjającychokoliczności.
— Nie zamierzam. Ale nie mogę się zgodzić, że marazm i szarzyzna powinny nam
towarzyszyćdośmierci.Tonihilizm.Filozofiadośćniemodna.Niejesteściemłodzieżąz
zieminiczyjej.
Żyjecietuiteraz.
—Znamyto,znamy!—zabrzmiałzgodnychórPapużek.Marmoladaklasnęławdłonie.
ZdziwionePapużkiumilkły.
— Przestańcie! Pan też wie, że to znamy. — Zwróciła się do gościa: — Tylko wam,
dorosłym, brakuje nowych słów. Stare się zdarły, wytarły… proszę się nie martwić. Nie
staniemy się starcami za młodu. Jest coś, co nazwaliśmy Rewolucją Gówniarzy. I o tym
siępanprzekonawnajbliższychlatach.Donastrzebadziśmówićinaczej.Toprawda,że
dlamałolatówniema
już żadnych autorytetów. Was, przepraszam, ale sam pan wywołał ten temat, otóż
nazywamywasDziadkamiRocznicowymi.
63
Gość się roześmiał. Głośno i szczerze. I tak zakończyło się jeszcze jedno spotkanie
staregoznowym.
— Chciałem was przeprosić za to, co się tu wydarzyło — powiedział już normalnym
tonem.—Tonaszawina,żeniedopilnowaliśmyobozu.Milicjajużjestnatropiezłodziei.
Mam nadzieję, że przed zakończeniem waszego tu pobytu wszystko się wyjaśni.
Postaramysięteż,aby
poprawiłosięzaopatrzenie.Naczelnikobiecał…
Gagaznówspuściłaklapki.Nicjejnadobrąsprawęnieobchodziłyobietnicenaczelnika.
„Milicja jest na tropie — pomyślała. — To dobrze. Ale ja nie ruszyłam z miejsca. I to
źle!”
PoodjeździegościaJacekchodziłjakstruty.PrzeganiałGnojka,któryciąglepętałmusię
pod nogami, warczał na Nitecką i Margaretę za tłuste sztućce wydzielające woń pomyj.
Obrugał
piwoszysiedzącychwkrzakachprzyparubutelkachżywieckiego.
—Cotozaalkoholizm,dojasnejcholery!Skądwzięliściepieniądze?
—Nadobrepyffkozawszesięwyskrobie—mruknąłpiegowatyMarekzbezczelnąminą.
—Chcepanłyczek?
Jacekniechciał.Jedyne,oczymmarzył,tozabraćGnojkaiwrócićdodomugdzieśw
Zielonogórskie.Miałwszystkiegopodziurkiodnosa:młodzieży,lasu,złodziei,aprzede
wszystkimodpowiedzialności!
—Niedość,żealkoholszkodzizdrowiu,tojeszczerozpijaciemłodszych!—mruczał
odchodząc.
—Hasłatopanzna!—roześmielisięgłośno.TenśmiechponiósłJaceknagrzbiecie.Jak
garb.
PiekarczykzGruszkąstaliuwejściadonamiotuwymachującpięściami.Obserwującaich
Gagamyślaławpierwszejchwili,żezacznąsiębić.Zbliżyłasięnabezpiecznąodległość
wcale
nie po to, by interweniować. O nie! Od dawna wiedziała, że nie należy rozdzielać
skłóconych mężczyzn. Kobiety, które odważyły się na taki czyn, wychodziły na ogół z
guzami.Lubna
kompletne idiotki. Mężczyźni muszą czasem dać sobie w zęby. Byle tylko obie strony
uszłyzżyciem.Żałowałaniekiedy,żepojedynkiicałykodekspana
64
Boziewiczazaginąłwniepamięci.Aszkoda.„Chybajednakstaliśmysięocośubożsi.O
ładnesłowa,efektownegesty,elegancję”—pomyślała.
— Wiesz, co powiedział Awerroes — ryczał Gruszka machając wielkimi łapami pod
samymnosemPiekarczyka.—Nowiesz,baranie?
Baran przypadkowo wiedział. Był olimpijczykiem do sześcianu. Trzy razy rozwiązywał
na oczach osłupiałej komisji to, co nierozwiązywalne. Mógłby dziś spokojnie zdawać
egzamin na czwarty rok matematyki. Indeks i tak od dawna miał w kieszeni. Do
całkowitego.szczęściabrakowałomulatijakbyniecoprzeszkadzałydwójezpolskiegoi
historii.«
—„Tylkownaukachmatematycznychrzeczyznanenamsątymsamym,corzeczyznane
w
sposób
absolutny.Wiedzamatematycznaskładasięztwierdzeńzbudowanychprzeznaszumysłw
ten
sposób,byzawszefunkcjonowałyjakoprawdaalbodlatego,żesąprzyrodzone…
— …albo dlatego, że matematyka była wynaleziona wpierw niż inne nauki!” —
dokończył
Gruszka.Miałterazminęczłowiekaabsolutnieszczęśliwego.
TowłaśniechciaławykorzystaćGaga.
— O matematyce wiecie chyba wszystko — zagadnęła z lisim uśmiechem. Ale żaden z
was
zapewne
niewie,ktowygłosiłtakiezdanie:„Śmierćwcaleniebyłabytakazła,gdybyodczasudo
czasumożnabyłootworzyćoczy”.
Spojrzelinaniąjaknaczłowieka,którybudzidrugiegootrzeciejrano,bymupowiedzieć,
iżjesttogodzina,gdyinnychwioząnaszafot.
— Co ci przyszło do głowy? — zdziwił się Piekarczyk. — To chyba mógł powiedzieć
tylko jakiś nieboszczyk-filo-zof paradujący po tym padole za wyjątkowo wykwintne
grzechy!
—Ktoś,ktozadużomyśliośmierci,jakiśniedoszłysamobójca!—mruknąłGruszka
odwracającgłowę.
Gagazmarszczyłabrwi.
—Dlaczegotakmyślisz?
Gruszkarozłożyłręce.Nieumiałlubniechciałniczegowyjaśnić.
—Samniewiem.Takmisiępomyślało.Wkońcuna
5—KolacjanaTitaniku
65
świeciemnóstwoludziodbierasobieżycie.Czasemzgłupichpowodów.
— Dlaczego tak myślisz? — drążyła z uporem. Piekarczyk przyjrzał się dziurze w
skarpetce.
Dużypalec
wyłaziłmuztrepabrudnyisamotny.
—Cośsiędoniegoprzyczepiła,dziewczyno?Ococichodzi?DlaczegoGruszkamiałby
się
zastanawiaćnadsamobójcami?Narazieżyciemumiłe.Indeksnastudiawkieszeni.Ado
maturyjeszczeniecoczasu.Zinnychprzedmiotówsięjakośpodciągnie.
Gruszkapokiwałgłową.Odeszliwzagajnikspierającsięoto,którzyhebrajscyiarabscy
matematycyzajmowalisięnumerologiąifilozofiąsystemuliczenia.
Gagazostałasama.NieskreśliłaGruszkizlistypotencjalnychwłaścicielipamiętnika.Za
toPiekarczykatak.Raznazawsze.
—Jeszczeichzostałoośmiu—wyszeptała.—Tylkoośmiu.
Amożeażośmiu?
W diariuszu pod datą dwudziestego ósmego maja była taka adnotacja: ,,Ten, kto
przezwycięży strach, stanie się bogiem” — Dostojewski. Nigdy nie stanę się bogiem.
Strach zżera i duszę, i serce. Strach, że nie sprostam temu, co postanowiłem. Jest mi
wyjątkowociężko,bonikomuniemogęsięzwierzyć.Tojesttemattabu.Afrodyta…nie,
onajużzupełniesięnieliczy.
Wyobrażamsobie,cobypomyślała.Ażmisięgorącorobizprzerażenia…
—Dolicha!—wymruczałaGagaocierajączczołakroplepotu.-vCotenidiotazrobił?
Ograbił kiosk? Zarżnął staruszkę? Kretyństwo i czysta Dostojewszczyzna! Co takiego
leżymunawątrobie?Rak?Idlaczegoniemożesięnikomuzwierzyć?Przecież,udiabła,
majakichś
przyjaciół. Nikt nie jest sam. Są telefony zaufania… ludzie całkowicie anonimowi. Im
możnapowiedziećwszystko.Pomogą.Żebymtojawiedziała,któryznich…KTO?
Pomiędzy gałęziami świeciły czyjeś oczy. Zielonkawo. Gaga przełknęła ślinę.
Wpatrywała się jak zahipnotyzowana w dwa ogniki. Człowiek? Zwierzę? Siedziała w
trawiebezruchu.Lewa
noga,podwinięta,drętwiała.Niewiadomo,
66
jakdługobytotrwało,gdybynieznudziłosięjednejzestron.Rozległosięostrzegawcze
szczeknięcie i Gaga wypuściła powietrze nagromadzone w płucach. Zdążyła ukryć
pamiętnikw
torbie.
Ramzeswychynąłzkrzakówpowiewającpopielatymogonem.Pyskmiałwysunięty,kły
obnażone.
—Nierusz—powiedziaładziewczynkaspokojnie.—Piestakmądryjakty,Baskervile,
nigdynienapadananiewinnegoczłowieka.
— To prawda — odparł kapral rozgarniając gałęzie - ale czy ty rzeczywiście jesteś
niewinna?
Gagauniosłabrwiwgórę.
—Jakmajntorozumieć?
—Jestemgliną,aniepsychoanalitykiem.—Kapralzdjąłczapkę.Byłwmundurze,choć
zapewne wolałby bardziej nieoficjalny strój. Pogoda i temperatura wzmagały w nim
nieodpartą chęć zanurzenia się natychmiast w ciepłym jeziorze. Skoro jednak było to z
pewnych przyczyn niemożliwe — należało choć usiąść w cieniu. I tak zrobił. — Przed
chwilązmuszonybyłem
zabraćztwegoplecakatenotodowódrzeczowy.
Gagaotworzyłaszerokooczy.Natychmiastpoznałanotesznalezionypoddębami.
—Dlaczegoszperałpanznowuwmoichrzeczach?Ijakjaterazwyglądam?
—Jakzapowiedźkłopotów.—Kapralnieuśmiechnąłsię.Tylkoszczotkadozębów,którą
nosił
powyżejgórnejwargi,jakbysięniecozjeżyła.
— Pies wywąchał coś w twoim plecaku już wcześniej. Niestety wówczas nie byłem
upoważniony do zrewidowania bagażu. Dziś mogłem to uczynić. W obecności świadka,
którymbyłopiekun
waszegoobozu.Ramzesbezproblemówwskazałówprzedmiot…
— Jeśli się ma taki nos! — wzruszyła ramionami dziewczynka. — W porządku. To nie
jest mój notes. Gdyby w nim było cokolwiek, co naprowadziłoby na jakiś ślad…
schowałabymgolepiej.
Ale,jakpanwidzi,notesjestcałkowicieczysty.
—Toznaczypusty—zgodziłsięmilicjant.—Niemawnimżadnychnazwisk,adresów.
67
—Żadnych—przytaknęłaGaga.—Znalazłamgonapolancepoddębami.Wtymdniu,
kiedyna
obózdokonanonapadurabunkowego.
Kapralsłuchałwmilczeniu.Piesteż.Sosnyszeleściły,gdzieśgórąszedłpowiewwiatru.Z
kuchni, a raczej kuchennego baraku, dochodził jękliwy śpiew Niteckiej: „Serdeczna
Matko,
opiekunkoludzi…”
— Należą do dwóch różnych osób — mruknął kapral. — To znaczy krawat i ten notes.
Pies
poszedłzawęchem…Znaleźliśmysamochód…
—Trabanta?—Gagapoderwałasięzmiejsca.Blondwąsikidrgnęły.Izamarły.
— Co wiesz o tym wszystkim? — spytał uprzejmie, choć ta uprzejmość wiele go
kosztowała.
Najchętniejprzylałbyjejnagołytyłek,ażwyrzuciłabyzsiebiewszystko,cowie.Ale
kapralprzestudiowałostatniowstępdopsychologiprzestępcy.Ijużwiedział,żenietędy
droga.
Gagaprzeliczaławmyślachzyskiistraty.,,Coonwiejeszcze.Pewnienic.OLadynigdy
się ode mnie nie dowie. Nawet na torturach. Choćby mnie łamał kołem! — sama aż się
uśmiechnęła do tych głupich myśli. — Gdyby mieli w tej Wielkiej Detektywni
wykrywaczkłamstw.A,tocoinnego.Alechybaniemają”.
—Byłoichdwóch,tak?Jedenzgubiłkrawat,adrugitennotes.Tam,poddębami…
Blondszczotkaznówpodjechaławgórę.
—Głupiorozumujeszalbokłamieszjakborsuk.
—Dlaczego?—żachnęłasięGaga.
—Niemożnazgubićkrawata,jeślisięgowcześniejpowiesiłonagałęzi.Chyba…żetoty
wymyśliłaśtęgałąź?
Dziewczynkazacisnęłausta.Notak.Facetmastuprocentowąrację.Spojrzałagłębokow
oczyBaskervile’a.Byłyżółte,prawiebursztynowe.
—Jedenzerodlapana.Rzeczywiście.Krawatwcaleniewisiał.Leżałtu,wtrawie.
— Co jeszcze zataiłaś! — wrzasnął zrywając się nagle. Było to tak niespodziewane, że
Gaga drgnęła spłoszona. Ale Ramzes czuwał. Siadł i szczeknął głucho. Ostrzegawczo.
Tylkoraz.
Milicjantspeszyłsię.Mnącczapkęwspoconychdłoniachpowiedziałodchrząknąwszy:
68
—Przepraszam.Tosąbardzoważneszczegółydlaśledztwa..Niejestobojętne,skądów
człowieknadszedł.Icorobiłwtakodległymmiejscu.
—Może…obserwował?—Gagapostanowiłasięnieobrażać.
Kapralwestchnął.Zatoczyłdłoniąwkoło.
—Coobserwował?Stądniczegoniemożnazobaczyć.Niewidaćobozu.Nie,tonietak.
—I
odwracając głowę dorzucił ciszej: — Ty wiesz. A ja to z ciebie wyciągnę. Nie wiem
jeszcze
jak,alewyciągnę.
— Bardzo pan chce wykryć tych złodziei na własną rękę? Milicjant poklepał psa po
głowie.
— Tak. Lecz niestety pojedynczy tropiciele są tylko w filmach sensacyjnych. Tak czy
siak,znajdziemyich.
—Niewątpię—odparłaGagapatrzącnaczarneuszypsaBaskervile’ów.—Onteżdużo
wie.Iniepowie.
—Onpowie—oburzyłsiękapral.—Mniepowie.Wszystko.
Gagauśmiechnęłasię.Podobałojejsięto,żeczłowiektakgłębokowierzyzwierzęciu.
—Mógłbypodaćmiłapę—westchnęła.
— Nie mógłby — odparł milicjant. — To porządny pies. Z przestępcami i tymi, co ich
bronią,niezadajesię.
Odeszli razem tak samo cicho, jak się zjawili. Ale nie był to koniec odwiedzin. Monika
stałaprzylepionadopnia.
—Ktochroniprzestępców?—spytałaprawiewesoło.
— Ja — burknęła Gaga. — Chodzisz jak Indianka. Monika miała świeżo umyte włosy.
Jeszcze
wilgotnena
końcach.
—Umiemporuszaćsięcicho.Razzłapałamzająca.Nawetonmnienieusłyszał.
—Ocojachciałamcięspytać?—Gagaposkrobałasiępokoniuszkunosa.—Jużwiem!
GdzieostatniomiaławystawęAbakanowicz?
—Kto?—zdziwiłasięMonika.
Towystarczyło.Gagabyławdomu.„Mówiła,żejestolimpijką,żeinteresujesięsztukąi
żeumietkać.Ktoś,ktosięzajmujekrosnami,niemożenieznaćnazwiskanajwiększeji
najsłynniejszejwświeciepolskiejartystkitkaczki!
69
Choćbyjejobecnatwórczośćniecoodbiegałaoddawnej!”
—Nieznasz!—roześmiałasię.—Tojakazciebieolimpijka!
IpozostawiwszyMonikęsamąsobie,udałasięwstronęobozu.„Niepowinnamdłużej
przechowywać pamiętnika w paśniku. Ona może to wypatrzeć. Widzi i słyszy jak trawa
rośnie.
Ale nie mogę go również nosić przy sobie. W końcu zobaczy go Marmolada albo
Karolina.No,inienależyzapominaćoHance.Teżwścibska.Tocorobić?”
Chmury nadciągały znad jeziora. Jedna z nich miała kształt słonia. Wróżyły powrót
deszczu,copotygodniuupałówniebyłonawetrzecząnajgorszą.Lasbyłniebezpiecznie
suchy.Gaga
lubiła,kiedypobłyszczącychodwilgociliściachitrawachprzesuwasiępromieńsłońca.
Jakieżpięknesąwtedyleśnepajęczyny,całepokrytediamentowymikropelkami.
Kołopaśnikazatrzymałasię.Cośjązdziwiło.Możetezdeptanetrawy,amożeresztki
wilgotnychliści,któregrubozalegałydnodrewnianejskrzyni.Niepowinnyleżećna
zewnątrz. „Skąd się tu wzięły pomiędzy rosnącymi wokoło talerzami łopianu? Ktoś
czegoś
szukałwpaśniku—stwierdziła.Izarazodwróciłasię,bysprawdzić,czyniestąpazanią
niesłyszalna Monika. — Czyżby jednak zauważyła, że tam chowam Biblię? Nie, nikt
pamiętnikanieruszał.Wkażdym/aziedodziś,gdyzabierałagozpaśnika.Więcczego
szukano?”
Rozglądającsięnawszystkiestronywspięłasięnaczwartyszczebelekdrabinki.Nigdytak
wysokoniewchodziła.Niebyłopotrzeby.Teraz,porazpierwszypatrzączgóry,dojrzała
coś,czegoprzedtemniebyło:jakiśworeklubszmata.Lubcośwtęszmatęzawiniętego.
Gagazawahałasię.Aleprzeogromnaciekawośćniepozwoliłajejodejść,niezbadawszy
sprawydo
końca.Ostrożniewzięładorękipodłużnyprzedmiotowiniętyzatłuszczonympłótnem.Już
przesuwającponimdłonią,odkryłaprawdę.Kształtbyłjedynyiniepowtarzalny:pistolet.
Araczejdwa.„Możektóryśzchłopakówrobizemniebalona?—pomyślała,choćsama
wtonie
wierzyła.—Możetoplastikoweatrapyalbobrońnagaz,nienaprawdziwepociski?”Nie
wiedziała,czypo-70
trafirozróżnić.Wkońcubyłaolimpijkątylkowdziedzinieliteratury.Nabroniznałasię
tyle,ilewieczłowiekoglądającysetkifilmów.Itoniekonieczniekryminalnych.Również
wojennych.Rękasamazacisnęłasięnapłótnie.Powoli,wciążrozglądającsięnaboki,
wyciągnęłazdobycz.Byłaciężkaitwarda.Metalanieplastik.
Jednymskokiemznalazłasięwsamymgąszczumłodychsosenek.Niebacząc,żekłujące
miotełkidrapiąjejtwarziręce,gorączkowoodpakowywałagrubezwoje.Pistoletybyły
prawdziweidobrzezakonserwowane.Różniłysięmiędzysobą.Jedenwyglądałnadużo
starszyniżdrugi.
Gaganiedotykałapalcamistali.Wiedziała,żeodciskipalcówsąwykrywanewprzeciągu
minuty.Nawetgdybytepalcetkwiływrękawiczkach.Dziśniemaztymnajmniejszego
kłopotu.
Ostrożnie zawijała znalezisko w cuchnącą smarem szmatę. Jej myśli galopowały z
szybkością
koni wyścigowych: „Co zrobić? Włożyć tobołek tam, skąd go wzięła, i obserwować
paśnikdniamiinocaminieśpiąciniejedząc?Czyteżukryćgogdzieindziej?Pierwsze
byłonierealne.
Gdybynawetprzesiedziałacałytydzieńwsosen-kach,topomijającśmiertelnenudy,itak
zostawałanoc.Anoctrzebabyłoprzespaćwnamiocie,jeślisięniechciałowzbudzić
niepokoju współlokatorek. No i posiłki. Siedzenie przy stole trzy razy dziennie.
Oczywiście, mogła nie jeść ze wszystkimi. Mogła. Często tak przecież robiła. Ale nie
codziennie.Wkońcujejpermanentnanieobecnośćzainteresowałabyinnych.Niemówiąc
owłaścicielach
śmiercionośnychprzedmiotów.Więcco?Zakopaćwkrzakach?Wsobietylkowiadomym
miejscu?
Oddać kapralowi? Bo że się znów tu zjawi, nie miała teraz najmniejszych wątpliwości.
Oddać zawsze można, ale w ten sposób nigdy nie przyłapie właścicieli na gorącym
uczynku.Aniichewentualnychpomocników.Amożetojesttabroń,zktórejsamobójca,
autor pamiętnika, odda ów śmiertelny strzał? Nonsens! Wystarczyłby jeden pistolet. I
jednakula.Atusąażdwa!”
Życie, jak to zwykle bywa, rozstrzygnęło dylemat po swojemu. Zanim Gaga wylazła z
gęstwiny,tużkołopaśnikapojawiłasięLady.Niskopochylona,jakbyczegośszukała.Nie
byłytoanijagody,anipoziomki.Wszystko,conatura
I71
wytworzyła jadalnego, zostało już dawno pożarte przez Kacpra i Wojtka. W okolicach
paśnikawogólenigdynierosłonic,cobymożnaprzełknąćnienarażającsięnaciężkie
zatrucie.CozatemrobiłatuAngielka?TegoGaganiepotrafiłarozszyfrować.Ladymiała
nasobieszortyimodnąpapuziąkoszulkę.Szłaukosemdomiejsca,wktórymprzyczaiła
się Gaga. Mogła przejść obok lub zagłębić się w zagajnik. A wtedy spotkanie byłoby
nieuniknione.Naszczęście
rozległosięwaleniechochliopatelnię.Ladyuniosłagłowę,zrobiłajakiśgestiwyraźnie
niechętnieoddaliłasięwstronękuchni.
„O święta Petronelo, patronko złodziei — westchnęła Gaga w myślach. — Postawię ci
świeczkę i diabłu ogarek. Na wszelki wypadek. A broń zakopię. I to szybko. W tamtej
piaskowejgórce!”
Kopanie,gdysięniedysponujełopatą,leczzaledwiekawałkiemdeski,jestrzeczątrudnąi
wyczerpującą.Szczególnie,gdykupkapiaskuprzybliższympoznaniuokazujesiędość
rozległymmrowiskiem.Gaganiemiałajużczasunazmianęterenu.Pistoletyparzyłyjej
dłonie.Więctakczysiakmrówkidostałyówzawiniętywszmatętrefnytowarwcalenie
pytane,czysobiegożyczą.Zapewnebyłdlanichdodatkowymkłopotem.DlaGagiteż.
Odchodziłaczującruszającesięwskarpetkachidotkliwiegryzącedrobiny.
Kapuśniakpachniałstarąskórązesłoniny,aklopsikiprzypominałyswąkonsystencją
skrzyżowanieoponysamochodowejzgumądożucia.Gagawylizywałatalerznieskarżąc
się.
Wiedziała,żegdytylkowrócidodomu,jedzenieznówbędzieprzypominałojedzenie.
Po obiedzie poszła, jak wszyscy, nad jezioro. Chociaż chmury pokryły dobrą połowę
nieba,
wciąż było ciepło. Dziewczyny w barwnych kostiumach bikini chlapały się na
przeciwległym,
płytkim brzegu, gdzie czuwał Jacek. Gaga jak zwykle usadowiła się pod olchą na
zwalonym
pniu.Niepatrzącwgóręstwierdziła:
— Będę pisać opowiadanie. Najlepiej kryminalne. Olcha zaszeleściła z niezadowolenia,
że
jejprzerwano
ciszęibezruch.
—Najtrudniejszygatunek.—Michałjakzwyklebył
72
rzeczowy. — Trzeba znać wszystkie trucizny… no, ogólnie chemię, medycynę,
psychologię
tłumuipsychikęjednostki…
—Ibroń—dorzuciłaGaga.—Tewszystkiepistolety,rewolwery,kalibry,lasery…broń
maszynową.
—Nieprzesadzaj—westchnąłMichał.—Wnaszymkrajugangi,nawetprzemytnicze,
jeszcze
nieposługująsięwłasnąbroniąmaszynową.
—Miałeśkiedyśwrękupistolet?—spytaławydłubującmrówkęzeskarpetki.
—Jasne!—roześmiałsięwesoło.—Jakognojekbawiłemsięwyłączniebroniąręczną.
Gaga zmarszczyła brwi. Do tej mrówki, która łaziła w zakamarkach ciała, nie mogła się
dostaćniezwracającnasiebieuwagiT
—Mówiępoważnie.Czytrzymałeśwrękuprawdziwąbroń?
—Nie,skądże.Czemusiętakwiercisz?
Gaga nie mogła mu odpowiedzieć. Postanowiła natychmiast dołączyć do kąpiących się
koleżanek.
„Możesięcholernamrówautopi?”
Pewnie się utopiła, bo do wieczora wszystkie pogryzione miejsca przestały swędzić. W
czasiegdyschodzonosięnachlebzpieczonymboczkiem,kuzdziwieniuJacka,zajechał
gazikz
komendantemichudzielcem-rewizorem.
— Co on tu jeszcze robi? — mruknął Fryderyk Gruby. — Myślałem, że odjechał na
dobre.
— Też tak myślałem — wtrącił Piekarczyk. Nie mógłzżuć boczku, więc dyskretnie
wrzuciłgo
podstół.Niestety,niebyłotampsa.
Panowie,boopróczkomendantazgazikawysiadłodwóchmundurowych,rozeszlisiępo
okolicyczegoślubkogośszukając.Gagamiędliławustachboczekokonsystencjigumy,
zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy. „Pójdą do paśnika czy nie pójdą? Nie ma psa
Baskervil e’ów, nikt niczego nie wywęszy. A swoją drogą, co tu się naprawdę dzieje?
Złodzieje,tojasne.Odbiedyrównieżgwałtwwykonaniujakiegośpijanegodzikusa.Ale
skądtabroń?Przeciwkokomu
zostałalubzostanieużyta?Przecieżniepodrzucilijejtammilicjanci?Wszystkotorazem
przypominapowieśćmarnegoautoraksiążekkryminalnych.Bezsensu!”
73
MarmoladaprzyglądałasięGadzezuwagą.
—Lećzanimi!Przecieżwidzę,żezżeracięciekawość—szepnęła.
Gagazulgąwyplułaboczekdozwiniętejgarści.Potemwyrzucidoskrzynkinaodpadki.
Wolnymkrokiemposzławstronę,gdziezniknęlimundurowi.
Milicjanci nie należeli do zbyt rozmownych. Plącząca się Gaga wyraźnie im
przeszkadzała.W
końcujedenznichuprzejmie,leczchłodnopoprosił,byposzłasobiewdiabły.Posłuchała,
gdyż i tak z ich rozmów niewiele wynikało. Posługiwali się jakimiś kryptonimami,
cyframi.
Jedenzajrzałdownętrzapaśnika.„Jakietoszczęście,żeBiblięzaniosłamdonamiotu”—
pomyślała z ulgą. Tymczasem milicjant grzebał w warstwie przegniłych liści, w końcu
zszedł z drabinki. Nie wyglądał na specjalnie zawiedzionego. Gaga zadała tylko jedno
pytanie:
—Dlaczegonieprzyjechałtenzpsem?No…kapral…
—Kubicki?Tropiśladynastacjibenzynowej.
Milicjantodszedłodwołany.WtensposóbGagadowiedziałasięczegoś,codałojejdo
myślenia na pół wieczoru. Szczególnie po tym, jak podniecony Jacek opowiedział
chłopakom w namiocie, że wczoraj był napad z bronią na stację benzynową leżącą u
wylotuszosyłączącejmiasteczkozestolicąwojewództwa.
—Cozrabowano?—dopytywałsięJaroszek.—Olejnapędowy?
— Nie — pokręcił głową Jacek — kilkaset tysięcy złotych z kasy. Bandyci byli
trabantem.
— Jeśli ci dzielni mundurowi nie dysponują niczym szybszym od NRD-owskiego rol s
гоусе’а,tonigdyichniezłapią.
„Trabantem?—zastanowiłasięGaga.—Amożetosącisami?Cinasi”.Iuświadomiła
sobienagle,żejednegoznich,tegokrępego,ściskającegowobjęciachbutelki,mogłaby
od biedy narysować. Twarz widziała niezbyt wyraźnie. Ale sylwetkę miał nietypową:
krótkienogiprzydośćdługimtułowiu.Zatoobliczekierowcypamiętaładokładnie.
„Maracjękapral,żedużowiem:pamiętamjednąsylwetkęijednątwarz.Widziałamich
samochód…noitenkopiec
74
z mrówkami”. Obejmując oburącz pień cienkiej brzózki wymruczała: — To jest
najwyraźniejtawłaśniebroń,zktórejstrzelanonastacjibenzynowej.
„Alekiedyznalazłasięwpaśniku?Podrzucilizłodziejeponapadzienastację?Możliwe.
Aleprzecieżsaminigdybysiętuniepokazywali,wiedząc,żepoobozienieustanniekręcą
się
milicjanci.Zpsem.Azatemprawdajestjednaitoniepodważalna:majątu,wśródnas,
swojegoczłowieka.Wspólnika.Albowspólniczkę!”
Tamyśltakjąporaziła,żedziewczynkaażprzysiadłazwrażenia.„Towszystkorośniejak
ciastonadrożdżach!Gwałt,rabunekwnamiotach,napadnastacjęipistoletywpaśniku!
Do tego jeszcze fałszywa Biblia i niedoszły samobójca. Tego się nie da ogarnąć
mózgiem!”
— Sporo, jak na jedne wakacje w cichym, spokojnym zakątku nad jeziorem —
powiedziałana
głos.
—Niktcinigdynieobiecywał,żebędzieszzawszeszczęśliwa!—rozległsięwciemności
czyjśgłos.
Gagaoderwałasięodbrzózki.
—Ktotu?
—Toja.Margareta.Wiedziałam,żepodsłuchujesz,ależegadaszsamadosiebie,tegonie
wiedziałam.
—Gadam—przytaknęłaGaga.—Czasemmuszępodyskutowaćzkimśinteligentnym.
Margaretaniewyczułaironi.Byłajaktekwitnąceziemniaki:ładneibezpożytku.
—Odjechalijuż—zaraportowała.—Chudyteż.CośdługotłukłJackowidogłowy.
—Toakuratmnienajmniejwzrusza—wymruczałaGaga.
— A ty się specjalnie nie plącz pod nogami — powiedziała Margareta jakby z
zażenowaniem.—
Niewtykajnosa.
—Dlaczego?—oburzyłasięGaga.
— Dobrze radzę. I nie łaź sama po lesie. Może cię jakaś krzywda spotkać — dorzuciła
ponuro.
—Dopókimilicjaniewyłapietychwszystkich…swojewiem.
Gaganieodpowiedziała.Zaskoczyłjątongłosutłusto-włosej.Twardyiszorstki.,,Czyto
z zazdrości o Michała, czy też ona coś wie… dlaczego ostrzegała przed samotnym
łażeniempolesie?Nie,dziśtegonierozwikłam.Wogóletaksięwszystkogmatwa!”
75
Zasypiałaztrudem,bonadpolanąstałwcałejkrasieswejpyzatejgębyksiężyc.Wpełni.
AGaga,jakwszyscy„księżycowiludzie”,bywaławtedybardzoniespokojna.
Rano zbudził ją szum deszczu. Było to dość zaskakujące, gdyż podczas pełni rzadko
pogoda
zmienia się w sposób tak drastyczny. Dziewczynka przywitała ten stan rzeczy z niejaką
ulgą.
Naciągnęłakocnauchoizamknęłaoczy.Śniła—asnymiewałarealistyczne—żepies
Baskervil e’ów siedzi u wejścia do namiotu i wytrzeszczając swe żółte ślepia mówi
ludzkim
głosem:„Gaga,wstań,jesteśmipotrzebna.No,wstań,śpiochu!”
Kiedysięocknęła,wszystkobyłojakweśnie.Zwyjątkiempsa.Uwejścia,przytrzymując
płachtę,stałJacekprzemawiającłagodnie:
—Zbudźsię,dziewczyno.Ktośchcesięztobąwidzieć.
—Niechprzyjdzie,jaksięzmienipogoda—wymruczałasądząc,żetodalszyciągsnu.
—
Podczasdeszczurozmawiamtylkozmrówkami.
Tego już było za wiele praktycznej Marmoladzie. Wyskoczyła z sąsiedniego łóżka i
potrząsnęłaprzyjaciółką.
—No,wyłaźzwyra!
Tego głosu Gaga już nie mogła uznać za senną marę. Zbudzona usiadła nie bardzo
wiedząc,
czegoodniejchcą.Ikto.Upłynęłomożezpółminuty,zanimnadobrepoznałaJacka.
—Stałosięcoś?Potrząsnąłgłową.
—Nie.Alejesttuktośdociebie.
Nigdy dotąd nie ubierała się tak szybko. I zrezygnowała całkowicie z porannego mycia.
Nawet zębów. Kiedy przebiegła okręcona jednorazówką przez namokniętą polanę do
baraku
spełniającego rolę kuchni i — w deszczowe dni — jadalni, była pewna, że zdarzyło się
coś
złego.
Tużobokelektrycznejpłyty,naktórejgrzałosięmleko,siedziałanastołkunieznana
kobieta.Gagaoceniłająnatrzydzieściparęlat.Kobietamiałanasobieczerwonypłaszcz
deszczowy i takiego samego koloru parasolkę. Ta ostatnia, rozłożona, zostawiała na
podłodzemokrezacieki.
—Jestem…lecka—powiedziałaniewyraźnie.Wstała
76
wpatrującsięwGagęuważnymiszarymioczyma.—Czymogłabyśpojechaćzemnądo
miasta?
—Teraz?—spytaładziewczynkapatrzącbezmyślnienagarnek,zktóregowydobywała
się
mlecznapiana.
Doskoczyły obie. Tylko kilka kropel podskakiwało śmiesznie na rozgrzanej płycie. I
okropnieśmierdziało.„Dlaczegokipiącemlekotakśmierdzi?—przeleciałoGadzeprzez
myśl.—To
zabawne,interesujemniemleko,anietakobieta?”
— Udało się! — powiedziała nieznajoma zręcznie zdejmując garnek. — Tak, teraz —
odparłanawcześniejzadanepytanie.—Oczywiścienaprzódcośzjesz.
WeszłaKornikowawyraźnieniezadowolonazobecnościobcejosoby.*
—Przyjechałapanidocórkinalustrację?Czyabynietrujemytudzieci?
Kobietawyzwoliłasięzczerwonegookrycia.Miałanasobiebardzoeleganckąsukienkęz
surowegopłótna.
— Nie jestem… — urwała widząc, że Gaga daje jej znaki. — No — dorzuciła po
przerwie—
chybaniczegotusięprzedrodzicaminieukrywa?
Kornikowatrzaskałapokrywkami.Niekwapiłasięzodpowiedzią.
Gaga łykała gorące mleko parząc wargi. Świeża bułka z masłem i ementalerem
wskazywała na to, że szefowa postanowiła pokazać nieproszonemu gościowi, iż, jak
mawiałaNitecka,„dzieckaniegłodująiwszystkomają”.
—Kimpanijest?—wyszeptałaGaga,gdyjużobieznieznajomąopuszczałykuchnię.
— Wszystkiego się dowiesz w odpowiednim czasie — odpowiedziała otwierając
parasolkę.—Idź,załóżkalosze.Tużzalasemczekananassamochód.
—Czarnawołga?—roześmiałasiędziewczynka.
—Nie.Fiat.
—Wiepani,krążyłakiedyśwPolsceopowieśćotajemniczejczarnejwołdze,którą
uprowadzanodzieci.
Kobietauśmiechnęłasięwesoło.
— Nie, nie zamierzam cię porwać. Zresztą wasz opiekun wszystko o mnie wie. Jestem
tu…
możnarzec…wzastępstwie.
Gaganaciągnęłakaptur.Czuła,żeprzemakająjejtenisówki.
77
—Wporządku.Zarazwrócę.Inikomuniepisnęanisłowa!
Kobietaznówsięuśmiechnęła,alejakośtaksmutno.
„Wszystko odkryli — myślała Gaga zmieniając skarpetki. — Broń, mrówki, złodziei i
teraz
przysłalibabę,żebymnieniepostrzeżeniearesztować.Dostanęparęlatpakialbokrzesło
elektryczne. Za współudział w zbrodni. Ta czerwona na pewno jest z milicji. Ma to w
kącikachoczu.Oniwszyscymającośtakiegowkącikachoczu.Cigliniarze”.
— Kto przyjechał? — Marmolada wyjrzała spod koca. Rozczochrana wyglądała na
mleczną
siostrę
BabyJagi.
—CiociazKołomyi—syknęłaGagamocującsięzkaloszem.
—Niesłyszałamodciebieotakiejciotce.—Marmoladagwizdnęła.
—Cicho,docholery!—denerwowałasięKarolina.—Spaćsięchce.Ludziom.
Gaga wcisnęła nogi w kalosze. Były zielone i zupełnie nie pasowały do granatowego
swetra w czerwone paski. Ale innych nie miała. „Dlaczego samochód czeka za lasem?
Takie błoto czy też nie chcą się pokazać w obozie, żeby znów nie straszyć dzieciaków.
Pewnietodrugie”.
Kobieta szła przodem szybko i w całkowitym milczeniu. Deszcz padał równy i gęsty. Z
drzew na dodatek skapywały ogromne krople. Jakiejś wprost nadnaturalnej wielkości.
Wszystko wydawało się inne, obce. Las też. Gdy przez rzednące pnie prześwitywać
zaczęłydalekiekominy
cementowni,kobietawyszłanawąską,posypanąszutremdróżkę.Tam,zboku,przytulony
prawiedomokrychgałęzijałowcastałciemnozielonywóz.Wewnątrz,zgłowąopartąna
pod-główku,
spałkierowca.Miałkwadratowypodbródekidziwnąskórzanączapkęnagłowie.Kobieta
otworzyła drzwiczki wskazując miejsce z tyłu. Gaga wsiadła, wstydząc się trochę, z że
wrazzkaloszamiwnosidosuchegownętrzarzadkiebłoto.
Kierowca zbudził się i bez słowa włączył starter. Silnik zaskoczył pomrukując równo.
Gaga o nic nie pytała słusznie rozumując, że gdyby miano cokolwiek wyjaśniać, dawno
bytozrobiono.
Widoczniedowiesięowszystkimdopieronamiejscu.Najakim?Teżsięokaże.Chybanie
będzietoSing-SinganiAlcatraz.Zadalekoizbytkosztownie.Wkażdymraziewdobie
któregośtametapureformygospodarczej.
78
Migały pola marnego żyta. Potem kartofliska. Tu, w okolicy, gdzie rządził cement,
wszystko było nędzne. I takie jakieś szare, jak posypane popiołem. W połowie drogi
zorientowała się, że nie jadą do miasteczka. Ominęli je szerokim łukiem. Drogowskazy
podawałynazwyzupełniedziewczyncenieznane.
—Jużniedaleko.Niedenerwujsię.—Głoskobietybyłmiły,spokojny.
Kiedy za szybą przepłynęły pierwsze domki, Gaga odetchnęła. Bądź co bądź znów
pojawili się ludzie. Choć obcy, to jednak żywi, nie ze snu jak ten facet za kierownicą.
„Czyżbyniemowa?
Czytała,żewładcystarożytnegowschoduspecjalnieucinalisługomjęzyki,byniemogli
zdradzać pałacowych sekretów. Ale gdzie tu analogia? W dobie lotów na Marsa! Nie te
czasyinietesekrety”.
Anisięobejrzała,kiedysamochódprzyhamował,apotemskręciłwbramę.Przedoczyma
miaładługibudynekitablicęzczerwonąliterąHnaniebieskimtle.„Szpital?—sercejej
mocno zabiło. - Czy stało się coś? Mamie, ojcu? Nonsens! Są o setki kilometrów stąd.
Więcpoco?”
Kobietawczerwonympłaszczuwysiadła.Przezszybędaładziewczynceznać,byzrobiła
to
samo.Niemowaczyteżpałacowyeunuchznówzasnąłzgłowąnaoparciu.Wydawałsię
bardziejkukłączyrobotemniżczłowiekiem.Amożeniebyłczłowiekiem?
Szpitalnaatmosfera,któraogarnęłaGagę,gdytylkoweszłydobudynku,byłajednak
najzupełniej realna. Śmierdziało tak, jak w takim miejscu śmierdzieć powinno: lizolem
albo innymi środkami sanitarnymi. Jak bezgłośne duchy przelatywały pielęgniarki coś
roznosząc na szklanych tacach. Przejechało szpitalne śniadanie. Gaga poczuła w
nozdrzach woń przypalonego mleka. Za człapiącą kobietą w kitlu snuło się paru
pacjentówwpiżamachwpaski.
Gagaspojrzałanaswojąprzewodniczkęrozmawiającązkimśprzeztelefon.Byłczarny,
ebonitowyijakiśtakiprzedpotopowy.
— Zaraz tu do ciebie zejdzie jeden pan. I wszystko wytłumaczy. Ja czekam w
samochodzie.
Odwiozęciępotemdoobozu.
„Potem? — zdziwiła się Gaga. — Po czym? Co mi tu będą robić w tym szpitalu? Nic
mnie,u
licha,nieboli!”
79
Mężczyzna,którysiępojawił,miałcoprawdabiałykitel,alenapewnoniebyłlekarzem.
Wyglądał jak dobrze odżywiony goryl włoskiego mafiosa. Taki, któremu marynarka
odstaje pod pachami. W miejscu, gdzie na szelkach nosi pistolety. Spojrzał na
dziewczynkę badawczo. „On też ma to coś w oczach. Gliniarz, niech mnie kaczka
podepcze!”—zdążyłapomyśleć.
—Toty?—spytał.Głosmiałnadzwyczajniemelodyjny.Aższkoda,żesiętakimarnuje.
Niewiedziała,coodpowiedzieć.
—No,chybaja.Aocochodzi?Ślepąkiszkęmamjużwyciętą.—Dorzuciłanawszelki
wypadek.
Nieroześmiałsię.Chybawogólenieumiałsięśmiać.Głowąpokazał,żebyszłazanim.
Wspięlisięnadrugiepiętro.Tuzatrzymałichlekarz.
—Alenakrótko.Iniewolnodoniegomówić.—Okularynaczubkukartofelkabłysnęły
groźnie.
Sycylijskigorylcichutkootworzyłdrzwiseparatkiopatrzonenumeremcztery.Gaga
zapamiętała cyfrę, bo w jej życiu czwórka należała do liczb szczęśliwych. Weszli
ostrożnie.
Jaksięwchodzidosalszpitalnych,gdzieleżąludzienagranicyżyciaiśmierci.
Poznałagoodrazu.Ichoćwidzielisięprzezchwilę,zapamiętałabardzojasną,prawię
białą,czuprynęitakiesamerzęsy.Poznałabyjeszczezapewnejegoniemiłosiernie
obtłuczone, pokryte strupkami kolana, ale były szczelnie przykryte białym
prześcieradłem.
Gorylpatrzyłnaniąuważnie.
—Znasztegochłopca?
Wmilczeniuskinęłagłową.Aparatura,doktórejmałybyłpodłączony,wyglądałana
skomplikowaną. On sam — na człowieka, którego dusza jeszcze się nie zdecydowała:
odlecieć
czyzostać.Wzapadniętych,posiniałychoczodołachczaiłasięśmierć.
—Comusięstało?—wyszeptaławstrząśnięta.—Bocośsięmusiałostać.
Potrząsnął głową, kładąc jednocześnie palec na ustach. Już nie wyglądał na
bezwzględnego
rewolwerowca z rodziny Corleone. Raczej na człowieka, który ma coś do załatwienia i
bardzożałuje,żetomusizrobić.
Wycofalisięnakorytarz.Gaganaglepoczuła,żemusi
80
usiąść.Widaćszpitalesąnatoprzygotowane,bonabiałolakierowanaławkastałapod
ścianą.Mężczyznanieoponował.Wyjąłpaczkępapierosówizarazschował.Nawyk.
—Tegochłopcapostrzelono.
Gagasłuchałamelodyjnegogłosu,jakbydochodziłskądśzdaleka:zzaekranu,szklanej
ściany.Zmegafonu.
—Cisami?
—Niewiem,okimmyślisz?—głosgorylabyłjużnormalny.Chłodnyispokojnygłos
człowieka,którymusisiędowiedzieć.Będzietakdługopytał,ażsiędowie.Wszystkiego.
,,No—pomyślaładziewczynkaprzychodzącdosiebie.—No,wszystkiegoniepowiem.
Mowyniema.Tylkotyle,żebypomóctamtemumałemuzzaściany”.
— Myślę — zrobiła pauzę jakby się zastanawiając — o ludziach, którzy z karabinu
maszynowegostrzelalinastacjibenzynowej.Otych,cozrabowaligotówkę.
Corleoneprzyjrzałsięuważnieróżnokolorowymoczomdziewczynki.Wjegospojrzeniu
błysnął
jakiścieńpodziwuczyniepokoju.Niewiedziała,jaktookreślić.Czuła,żejestniezwykle
inteligentnyisprytny.
—Strzelanozpistoletupwwzór33kaliber7.62.Niktniedysponowałbroniąmaszynową.
Nietrzebarozpowszechniaćgłupichplotek.
—Sądzipan,żetojawymyśliłam?No,tęplotkę?Zmrużyłoczy.Byłytrochępodobnedo
ślepiówpsaBasker-
vile’ów.Żółtawe.
—Jeszczeniewiem.Alesiędowiem.
„Nieodemnie!”—pomyślałamściwie.—Czyonsięwyliże?Tenmały?
—Lekarzerobią,comogą.Maranępostrzałowąprawegopłuca.
Skinęłagłową.
—Panjestmilicjantem?
Nie odpowiedział. To się Gadze wyraźnie nie spodobało. Uczono ją zawsze, że ludzie
powinnisięsobienawzajemprzedstawiać.Widoczniewsycylijskiejmafibywainaczej.
—Opowiedz,oczymikiedyrozmawiałaśztymchłopcem.„Skądoniwiedzą,żewogóle
go
znam?—zdziwiłasię
poniewczasie.—Jasne!wygadałamotymkapralowi!”
6—KolacjanaTitaniku
81
Opowiedziała o piekarzu, największym ciastku z serem, którego nie zjadła, pustym
miasteczku, kinie, lodziarzu i grupie dzieci. I o trzech kulkach w trzech smakach, które
zostawiła
jasnowłosemu. O tym, że nie zamieniła z nim ani słowa, bo sobie tego nie życzył. O
trabancie z mężczyznami w środku też. Opisała dokładnie twarz kierowcy i krępą
sylwetkęmężczyznyz
butelkami wódki w objęciach. Zataiła tylko jedno: wściekle różową plamę sukienki
majaczącejnatylnymsiedzeniutrabanta.SukninależącejnajprawdopodobniejdoMoniki.
No,ikopieczmrówkami.
Sycylijczykuważniesłuchał.Kiedywspomniałaoflaszkachżytniej,łypnąłnaniąz
niedowierzaniem.
—Widziałaś,żetożytniówka?Ztakiejodległości?Wzruszyłaramionami.
— Powiedziałam, co wiem. I co przypuszczam. To wszystko. Ale… skąd ten chłopak
wziąłsięnastacjibenzynowej?
Goryljużniemógłwytrzymaćbezpapierosa.Międliłjednegowpalcach,ażposypałsię
tytoń.
—Chodźmystąd.Tuniewolnopalić.
—Iśmierdzi.
—Iśmierdzi—zgodziłsię.
Wyszli na szpitalny dziedziniec. Właśnie przestało padać, choć powietrze było jeszcze
parneiwilgotne.
Kobietawczerwonympłaszczuopartaodrzwiczkisamochoduzrobiłagest,jakbychciała
podejść.MężczyznatowarzyszącyGadzepowstrzymałją.Chybawzrokiem.Zrozumiała.
—KapralKubickisądzi,żecoświeszwięcejnatematnapadunawaszobóz.Iwogóle.
—Jakto:wogóle?—oburzyłasiędziewczynka.—Proszęprecyzyjniej.
Mężczyzna z ulgą zaciągnął się dymem. W ciemnych okularach, choć nie było słońca,
wyglądał
zupełniejakAlPacinoz„Ojcachrzestnego”.
—Trudnobyćprecyzyjnym,skorośledztwozataczacoraztoszerszekręgi.—Westchnął.
Stulonymi wargami puszczał bardzo ładne kółeczka dymu. — Ci, którzy ograbili obóz,
mieli
broń. Chyba nawet dwa pistolety. Oba skradzione. Całe szczęście, że nikt z was nie
wszedłimwdrogę…
—Tomnieteżdziwi—odezwałasiężywoGagawcią-
82
gając w płuca wilgotne powietrze. Po tamtym, szpitalnym, było prawie odurzające. —
Widzi
pan…obózniezostałprzecieżbezopieki—zawahałasię—nie,użyłamniewłaściwego
określenia. Obóz nie był pusty! Oprócz pani Kornikowej, która spała, powinno tam być
jeszczeparęosób:Margareta—wyliczałanapalcach…
—Tadziewczynadopomocywkuchni?WnuczkawaszejkucharkiNiteckiej?
—Tak.Potymwszystkimprzyjechałazmiasteczkamilicyjnymsamochodem.
— To nawet ciekawe — Corleone zdeptał niedopałek. Ale nie wyjął żadnego
gigantycznych
rozmiarównotesu.Widoczniemiałkomputerosobisty.Wmózgu.—Mówdalej.
—Co?—“zdziwiłasię.
—Cokolwiek.Cociprzychodzinamyśl.Kojarzyszbardzodobrze.
Gaganiebyłazgruntuzarozumiała.Alelubiła,jakjądoceniano.Bardzolubiła.
— W obozie powinny być jeszcze inne dziewczyny. I chłopcy. Nie wszyscy przecież
poszlidokina.
—Ktonieposzedł?
„No,Michał—pomyślałaugryzłszysięwjęzyk.—OmaływłosniewydałamMichała!I
Lady,
naturalnie.Aletotajemnicadogrobowejdeski”.
—Niepamiętam—wyjąkałaspeszona.
Sycylijczykzdjąłciemneokulary.Wzrokmiałostry,przeszywający,źrenicezwężone.
—Niechceszpowiedziećprawdy?Dlaczego?Kogochronisz?
— Za dużo pytań — westchnęła obłudnie. Już jej wracała inteligencja i spryt. — Nie
mogę
dokładniewiedzieć,ktozostał.Samaposzłamzabardzolicznągrupąkinomanów.Ależe
nie
lubięchińskichwalk,to…
—Tak,wiem.Lubiszdużeciastkazserem.
— Właśnie. Ale to ciastko było zamknięte. To jest… no, dlaczego pozwalacie na
zamykaniepiekarń?
Sycylijczyk wystukiwał z paczki nowego papierosa. Miał takie śmieszne
przyzwyczajenie:niewyjmował,leczwystukiwał.Przypomocypaznokciawskazującego
palca.-Dziewczyno,tenmałytam,napiętrze,zostałpostrze-83
lonyzcałąbrutalnością.Nieprzezpomyłkę.Onichcieligozabić,bonajprawdopodobniej
zdążyłimsięprzyjrzeć.Rozumiesz?Skinęłagłową.
—Skądsiętamwziął?
— Przyjechał do dziadka na wakacje. Dziadek pracuje na stacji benzynowej. Już się
zbieralidowyjścia,popracy…
—Dziadekteżzginął?
— Nie. Ci, co rabowali kasę, byli zamaskowani. Dwóch zostało na zewnątrz. I wtedy
mały
nadszedł.Prawdopodobnierzuciłsięnapomoc,zacząłkrzyczeć…chybatakbyło…
—Czytotaktrudnoznaleźćszaregotrabanta!—zezłościłasięGaga.—Starytyp!Ileich
możebyćwokolicy?
Corleonewypuściłzgrabnekółko.Poszybowałowolnorozpływającsięwósemkę,potem
wcienkąnić.
— Trabanta już mamy. Został skradziony kilka dni przed napadem na obóz i stację. O
setki
kilometrówstąd.Iporzucony,kiedyprzestałbyćpotrzebny.Dziśnapastnicypodróżują
najprawdopodobniejpociągiemlub…
— Lub innym, również skradzionym — dokończyła Gaga. — Ale dlaczego właściwie
kazałpantuprzywieźćmnie.AnieJacka,KornikowączyMargaretę?
—Botywieszcoświęcej—odparłstrzepującpopiół.Przejechałakaretkapogotowiaz
wyłączoną syreną. — To w twoim bagażu znaleziono zawiniętą w sweter butelkę po
żytniówce.Z
twojejkieszenipieswyciągnąłmęskikrawat,którynienależydonikogozkolonistów.Ity
byłaśwposiadaniurzekomoznalezionegonotesu.
—Dlaczegorzekomo?—obraziłasięGaga.—Naprawdęgoznalazłamnapolancepod
dębami.
Rano,wdniunapadunaobóz.
Mężczyznaznówprzyjrzałjejsięuważnie.
—Mówisz…rano?
—Wkażdymrazieprzednapademnaobóz.Ale…wtymnotesieniebyłonic.Żadnego
wpisu.
—Pozajednymjedynymnumeremtelefonu.Sześciocyfrowym.
Gagaszerokootworzyłaoczy.—Niezauważyłam.
—Aszukałaś?Właściwieczegoszukałaśwtymnotesie?Dlaczegowogóletakcię
zainteresował?
84
Dziewczynkawzruszyłaramionami.,,Niedamsięzapędzićwkoziróg!Jeszczemnienie
znacie!
I nie dam się wziąć w krzyżowy ogień pytań! — myślała gorączkowo. — Nie puszczę
więcejparyzust,niżtojestkonieczne!”
— Proszę pana — powiedziała grzecznie — to prawda, że znalazłam parę rzeczy. Ale
chyba
tylkodlatego,żejestemspostrzegawcza.Innichodzą,rozrzucają,gubią,ajazbieram.Ale
to nie znaczy, że nie chcę wam pomóc. Myślę, że dobry rysownik mógłby wykonać
pamięciowy
portrettego…kwadratowego.Napodstawiemoichobserwacji.Równieżkierowcy.Reszta
upchniętabyławsamochodzie.Wyglądalizdalekajakśledziewbeczce.
Wzrok, jakim obrzucił ją Sycylijczyk, nie wróżył niczego dobrego. Jednak spokojnie
zdusił
obcasemkolejnyniedopałek.
—Dlaczego?—spytałnagle.
—Co:dlaczego?—niezorientowałasiędziewczynka.
— Mówisz, że wyglądali w środku jak śledzie w beczce. Było ich czterech. Trabant ma
pięć
miejsc.Mieliwięcdośćprzestrzeniżyciowej.
Gaga poczuła, że się czerwieni. No, tego nie lubiła.,,Jasne, że było im ciasno! Tam
przecież jeszcze siedziała dziewczyna w różowej sukni. Wpadłam w sidła tego Ojca
Chrzestnego!”
— Nie wiem — dziewczynka starała się opanować. — Takie odniosłam wrażenie.
Musiałoichbyćwięcej.Towszystko.
— Nie — pokręcił przecząco głową. — Jeszcze się spotkamy. Może sobie przypomnisz
coś
ważnego. Aha… — dorzucił po pauzie — nie odnosisz wrażenia, jakby wasz obóz był
przez
kogoś…jakąśosobępowiązanyzprzestępcami?
—Żemieliunasswoją„wtyczkę”?—szepnęłaGagaprzerażona.
—Cośwtymrodzaju.Kogośznajomego,bliskiego.Jednymsłowempewnego,żeichnie
wyda.
Gagaotworzyłausta.Izarazjezamknęła.
,,Też mam takie wrażenie, Chrzestny Ojcze. Też. Ale dopóki sama nie dokopię się
tajemnicy,nierzucępodejrzeńnanikogo.Takmi,Boże,dopomóż”.
85
— Jeśli pan ma na myśli mnie — powiedziała patrząc mu prosto w oczy — to się pan
myli.
Całkowicie.Niejestemwtyczką.
— Wiem — mruknął. — Niestety. A teraz jedź do obozu. I bardzo uważaj. Nie chodź
nigdysamapolesie.
—Sądzipan,żeoniteżmogąmniepoznać?
—Niesądzę.AlestrzeżonegopanBógstrzeże.
—Amen.
Rozstalisięnieomalserdecznie.Wkażdymraziezłączonewuściskudłonienieodczuły
obrzydzenia.Atojużwiele.
—SerdecznaMatko,opiekunkoluuudzi…—jęczałaNi-teckawkuchnimieszajączupę
pomidorową.—Aciebiegdzienosiło?—spytałanawidokGagi.
—Porwalimnie.Tacyjedni.Czarnąwołgą.
— O Maryjo przenajświętsza! — Nitecka wpuściła chochlę do gara. Łowiła ją teraz za
pomocąwidelcazłorzecząc:—Cosiętuwyprawia,skaranieboskie!Żebymwiedziała,to
bymnigdyniebrałatejroboty.Zażadnepieniędze!
—IMargaretamusiałabysiedziećwmieściezamiastnapowietrzu,wlesie!—zemściła
się
brzydkoGaga.—Awiepani?Pytalimnieonią.
—Kto?—Niteckawyglądałajaklwica,którejktośchceodebraćmałe.
—Niechsiępanisamadomyśli!
—OJezusie!—wydobyłachochlęiwrzuciładocebrzykazwodą.—Ocopytali?
Gaga zamyśliła się. Nagle postanowiła coś sprawdzić. Jak się miewają mrówki. I ich
świeżo
pozyskanyskarb.
—Tajemnicaspowiedzi—odparłakładącpalecnaustach.Niteckarzuciłazaniąmokrąi
brudnąścierkę.Gagauciekła
ześmiechem.
Wszelako nie danym jej było odwiedzić sobie tylko znany kopiec. Z lasu, jak czarny
diabeł z popielatym grzbietem, wyskoczył Ramzes. Pies spostrzegłszy dziewczynkę
przysiadłiszczeknął
dwarazy.
„Wzywaswegopana—pomyślałaGaganiezbytzadowolonazespotkania.—Ciekawe,
czytwój
sławnywęchpozwoliodnaleźćpistolety?”
86
—Dlaczegomasztakązadowolonąminę?—spytałkapralKubickiwycierającnos.Długo
dmuchał
wmokrąchustkę.
— Ale trąba! — zmartwiła się obłudnie dziewczynka. — Ma pan słabe zdrowie jak na
pracownikaWielkiejDetektywni.
Żółtaszczoteczkadozębówpodjechaładogóry.
—Towirus.Zczegotaksięcieszysz?Gagawyszczerzyłazęby.
—Miałambardzoprzyjemnyranek.Wiepan?Kapralschowałchustkę.
—Jakmożebyćprzyjemnypobytwszpitalu?
Gagaspuściłagłowę.Nielubiłasięwygłupiać.Naogółtegounikała.Terazbyłojej
zwyczajniewstyd.
— Przepraszam — powiedziała przyglądając się własnym zielonym kaloszom. —
Zachowałamsię
jakidiotka.
Pies wstał i zrobił kilka kroków w jej kierunku. Znów usiadł wpatrzony zmrużonymi
ślepiamiwoczydziewczynki.
—Czynapewnoniemaszminicdopowiedzenia?—głosKubickiegobyłgłuchy.Katar
czynił
zatrważającepostępy.
Piesnaglezacząłtylnąłapąpocieraćnos.Czyniłtowbardzozabawnysposób.Gaga
uśmiechnęłasię.
—TerazRamzesjestjakbybardziejludzki.
—Wsadziłłebwkopiecmrówek.Niewiemczemu.Oblazłygonatychmiast.
—Coś…niuchał?—zdziwiłasięGaga.Nawetudałojejsięszerokootworzyćoczy.
Kubickiotarłdłoniąwąsy.
—Szkolonypieswie,żekwasmrówkowyzagłuszawszystkieinnezapachy.
— Nie wiedziałam! — Gaga była pełna autentycznego zdumienia. — Wystarczy więc
wsadzić
ukradzionezłotowkopiecmrówek.Ijużniktnigdynieznajdzie?
Kubickiprzyjrzałjejsiębardzouważnie.
— Teoretycznie — odparł zakładając Baskervil e’owi linkę. — Ja jednak ufam swemu
psu.Inawszelkiwypadekprzeszukałemtosiedliskomrówek.
Gagapoczułasuchośćwustach.
—I…co?
—Inic.
87
Dziewczynkamiaławrażenie,żezachwilęzemdleje.Tobyłocoścałkiemnowego.Nigdy
przedtemnierobiłojejsięsłabo.NawszelkiwypadekkucnęłaobokRamzesa.Jego
czarnobrązowy,wilgotnynosbyłnawysokościjejoczu.
—Cośwspaniałego—wyszeptała—onmawąsy.Jakkot!Kapralpoklepałpsapokarku.
—Idziemy,Ramzes!—rzucił.—Jeszczetuwrócimy!Gagadługosiedziałabezruchu,
choćpotamtychnie
byłojużśladu.Apotemjakfuriarzuciłasięwstronęmrowiska.Byłorozkopane.Oszalałe
zestrachuiwściekłościstworzonkamiotałysięwewszystkichkierunkach.Zburzonoim
dom.Całyświat.Porazwtóry.
„Ktojewziął,techolernepistolety?Itoobanaraz!—myślałapocierającłydkę.—Ten,
ktowidział,jakjezakopałam.Alekto?Naszczłowiekczyteżjedenztychzbrodniarzy,co
napadli na stację? Ten, co zgubił notes pod dębami? Skoro broń była w dwóch
egzemplarzach,należyprzypuścić,żeużywałyjejdwieosoby.Tologiczne.Aponapadzie
musieli ją gdzieś ukryć. Paśnik to dobre miejsce. Z dołu nic nie widać, a nikt nie
przypuszczał,żejest
równieżmojąkryjówką.Potempistoletywzięłamja,późniejmrówki…aterazznówsąw
czyichśrękach.Cholernasprawa!”
—Atakabyłampewna,żemnieniktniewidział!—wyszeptałapółgłosem.
—Czegoniewidział?—odezwałsięczyjśgłosidziewczynkaomałozprzerażenianie
usiadła w szczątki mrowiska. Kacper stał nad nią z plastikowym woreczkiem pełnym
dziwnych
grzybów.
—Toty?—wyjąkałaspłoszona.—Widzisz,ktośzniszczyłmrowisko!
Kacperprzykucnąłprzyglądającsięzuwagąmałymstworzonkom.
—Odbudują.Zawszeodbudowują.Nieto,comy.Wiesz—położyłworeczeknatrawie
—mam
już
po dziurki w nosie tego obozu. I atmosfery, która tu panuje. Chyba damy nogę z
Wojtkiem.
Gagaoparłasięplecamiobrzózkę.
—Jakośimsięnieudałpomysłzintegrowanialudziwspaniałych.Okazujesię,żenawet
ci
najlepsirazem,wkupie,nieprzedstawiająsobążadnejspecjalnejsiłypociągowej…
88
— Raczej: napędowej. Tak sobie myślimy z Wojtkiem, że z indywidualistów nigdy nie
zrobisięporządnychmas.
—Todobrze—wzruszyłaramionamiGaga.—Nienawidzętłumu.Niemogłabymbyć
rewolucjonistką. Stać na czele pochodów ze sztandarami. Wszystko jedno, zresztą, z
którymi.
Politycznymi,narodowymiczykościelnymi.
Kacperpotakującokiwałgłową.
—MyzWojtkiemteżtakmyślimy.Zostaniesztu?Wtejkupie?
Gagapokręciłagłową.
— Mam tu jeszcze coś do zrobienia. I, chwilowo, nie bardzo bym wiedziała, dokąd się
udać.
MówiliścieJackowi,żesięchcecie^urwać?
Kacperrozłożyłdłonie.
— Wojtek twierdzi, że nie można odejść bez pożegnania. Tak… po angielsku. Na razie,
póki trwa to głupie śledztwo, nikomu nie wolno się oddalać. To w jakiś sposób ratuje
prestiż
Jacka.Gdybynietasprawa,obózdawnobymusięrozpadłwkawałki.
—Chybatak.Alewtedy,wczasiepodwieczorkuzrewizorem…jakbywszyscybyli
jednomyślni.
Kacperpodniósłsię.Sięgnąłpotorbęzgrzybami.
—Jednomyślnimy,Polacy,jesteśmytylkowtedy,gdyprotestujemy.Takajednomyślność
,,na nie”. Cześć, popadało i są grzby. A mrówkami się nie martw. One nie mają
administracjiibiurokracji.Dlategoszybkoodbudująswójświat.
Gaga postała jeszcze przez chwilę. „Niczego tu nie wymyślę. Nie wiem, gdzie podziały
się
pistolety. Ani szmata. Pies coś wyczuł pomimo kwasu mrówkowego. Teraz jest jeszcze
gorzej.
Jeszczeniebezpieczniej,boktośmusiałwidzieć,jakzakopywałambroń.Niewykluczone,
że
ktośznaszych.Alekto?”
Przejaśniałosię.Wilgoćznadjeziorazamieniłasięwsiwąmgiełkę.Leżałanad
trzcinowiskiemniczympasmopostrzępionejwaty.Wlesiebyłocicho,jeślinieliczyć
spadającychkropli.Skapywałyzgałęzisosenwsiąkającwtrawęimchy.Odpołudniaprze
błyskiwałosłońce.Jeszczenieśmiało,niepewnie.Chmurypodarłysię,rozbiegły,aledalej
sunęłymajestatycznie,przybierajączupełnienieoczekiwanekształty.
89
—Wyglądająjakfortepian—mruknęłaGagawychodzącnapolanę.
OsiemPapużekNierozłączekprzebierałotruskawki.Wśródnichjednawsukiencekoloru
wściekłegoróżu.Gagaażotworzyłausta.
,,Skąd się wśród nich wzięła Monika? — pomyślała. — Nigdy nikogo do siebie nie
dopuszczały.
AjużnapewnoniedopuściłybyblondWenusMoniki”.
AletoniebyłaMonika.Kiedydziewczynkawróżowejsukienceodwróciłagłowę,Gaga
ze
zdumieniempoznałaLady.Zbliżyłasięwnajwyższymstopniuzaintrygowana.
—Skądwzięłyścietruskawki?
—Zmiasteczka.—JednazPapużekpodałajejparęjagódnaubrudzonejsokiemdłoni.
—
Chcesz?
Chciała.Jadłazprzyjemnościąrozgniatającnajęzykusoczystycierpkawymiąższ.
—Topierwszewtymroku—oblizałausta.—MaciezMonikątakiesamesukienki?—
spytałazgłupiafrant.
Ladyszerokootworzyłaoczy.
—Pierwszesłyszę.TosukienkazLondynu.Niktniemożemiećtakiejsamej.
—ChybażeakuratteżwróciłprostozLondynu!—roześmiałasięGaga.
— Nic z tego — Brytyjka przesunęła dłonią po nosie zostawiając na nim truskawkowy
ślad.—
Zeszłoroczna.Tamsięmodazmieniadwarazywjednymsezonie.TegolatawcałejAngli
królujekolorpomarańczowy.
—Wtakimrazieprzepraszam.—Gagawłożyładoustostatniątruskawkę.—Widocznie
misięprzywidziało.
Ladyniezaszczyciłajejnawetspojrzeniem.Syknęłatylko:
—Śledzisznaswszystkichjaktenpolicjantzpsem.Papużkispojrzałyzdziwione.
— Dlaczego tak mówisz? Gaga jest w porządku. Nigdy nikogo o nic nie wypytuje. Jak
ten…
KuksaniecdanyprzezBrytyjkęzamknąłPapużceusta.OdchodzącGagazastanawiałasię,
kogo
teżdziewczynkamiałanamyśli:kapralaczyjakąścałkieminnąosobę.
Dopamiętnika-Bibliwróciładopierowieczorem.Aleniewnamiocie.Wiedziała,gdzie
Niteckakładziekluczeod
90
pomieszczeniazakuchnią.Igdziesąświece.TekupioneprzezJackanawypadek,gdyby
wysiadłprąd.
Sprawdziwszy,czyniktniegrzebałwjejplecaku—miałatakąstarą,dobrąmetodę„na
trawkę” — wyjęła diariusz grubo owinięty w plastik i schowała do kieszeni. Potem z
latarką, swetrem i kawałkami zwędzonych herbatników czekała na dobry moment, by
wśliznąćsiędo
upatrzonegopomieszczenia.
—Niemamnie—powiedziałapoważniedoMarmolady,gdytawróciłazumywalni.—
Alejestem.
Marmoladaskinęłagłową.Przyzwyczaiłasięprzezteprawieczterytygodniedosposobu
mówieniaswojejnajlepszejkoleżankaZrozumiaławlot,ocoidzie.
—Awrazieczego?
Gagazarzuciłasweternaplecy.
—Wrazieczegoudawajsowę.Trzyrazy.Marmoladacisnęłamokryręcznik.
— Oszalałaś? Nie umiem udawać puchacza. Całe życie tkwiłam na przedmieściu w
okolicy
najgorszychknajp.Znamodgłosywydawaneprzezwszystkiegatunkispołecznychmętów.
Aleniewiem,comówisowa.Niemojawinainiemojabranża!
—Agwizdaćumiesz?
Marmoladawłożyładoustdwapalce.Dźwięk,jakisięrozległ,mógłbyzbudzićumarłego.
Z
namiotuFryderykaGrubegowyjrzałyczteryrozkudłanegłowy.
—Cosiędzieje?Obózwniebezpieczeństwie?
—Nie!—odwrzasnęłaMarmolada.—PróbujemyzGagąsystemalarmowy.
Głowy zniknęły. Nie tak łatwo oderwać się od pokerka. A Fryderykowi Grubemu
brakowałoasa.
Pikowego.GagaspojrzałanaMarmoladęznikłąnadzieją.
—Ciszejsięnieda?Zapytanaskinęłagłową.
—Da.Cicho,trzyrazy.No,toczuwaj!
—Tyczuwaj!—roześmiałasięGaga.—Jamamprzedsobąnocneżycie.
Szła ostrożnie. Poza polaną było prawie całkiem ciemno. ,,A tak naprawdę — myślała
gryząc
herbatnik—towolałabymterazusiąśćnapniu,nadjeziorem.Tużpodrozło-
91
żystymigałęziamiolchy.Podwarunkiem,żetamgdzieśwgórzetkwiłbyMichał.Niechby
nawet opowiadał te swoje historyjki o statkach i serze holenderskim. Tego chciałabym
najbardziej.
Jutrotampójdę.Rano.Iopowiemmuobiałymchłopcuzeszpitala.Opowiem”.
Potknęłasięojakiśkorzeń.Oprzytomniała.
W malutkim pomieszczeniu, pomiędzy workiem z cukrem a puszkami przecieru, było
bardzo
duszno. Dziewczynce udało się otworzyć mały, zgrzytający lufcik. Do środka wpadło
trochę
wieczornego chłodu. Świecę postawiła pomiędzy dwoma plastikowymi baniakami.
Osłaniały
płomień,któregoniktzzewnątrzniepowinienzobaczyć.Otworzyładziennik.
Samniewiem,pocospisujęwłasnemyśli.Odczasu,gdyzrozumiałem,żetencholerny
świat mnie odrzuci, że zniszczą mnie ludzie bezmyślni, że nie jestem w stanie zmienić
tego, czym obdarzyła mnie natura… powinienem albo publicznie ogłosić protest, albo
zamilknąć.Raznazawsze.Gdybymniebyłtchórzem,dawnobyłobyjużpowszystkim…
— Więc jest tchórzem — wymruczała Gaga. Swoim zwyczajem mówiła do siebie.
Oczywiście
wtedy
tylko, gdy przypuszczała, że nikt nie może jej podsłuchać. — To daje pewną nadzieję.
Rzadko kiedy tchórzliwi ludzie samounicestwia-ją się. Ale on mi wygląda trochę na
kokieta.Czytajmydalej.
Dziśporazpierwszyodebrałemsygnał.Czyżbyodtakiejsamejjakjaistoty?Byłowjej
wzroku coś takiego, że poczułem się jak człowiek, któremu zabrakło nagle tchu. Nigdy
dotąd niczego podobnego nie doświadczyłem. Ale nie odważyłem się na żaden gest ani
słowo. Znów to tchórzostwo. Wieczorem ojciec przeprowadził ze mną ważną, w jego
mniemaniu,rozmowę.
Kochany
tato.Zapóźnoodobrychparęlat!Czułemsięjakfacet,któremumówią,żesłońcewstaje
nawschodzie.Dlaczegodoroślisąwciążtakstraszliwiepruderyjni.Itaknaiwni.Wina
polskiego modelu katolicyzmu? To źle. Ale przecież nie o tym chciałem pisać. Biedni
starzy.
Nigdyniczegonierozumieją.Boowielusprawachwporządnychrodzinachniemówisię.
Tylko się umiera. Elegancko. Tyle chyba mogę dla nich zrobić: umrę elegancko. Z
fantazją.Niebylejak.Ztakąsamąfan-92
tazją,zjakąobnoszęmaskęnaswojejtwarzy.Kończę,boidą…
Gaga pomrugała powiekami. Świeca filowała tworząc na przeciwległej ścianie
fantastyczne
cienie.
—Coonbredzi!—denerwowałasię.Własnygłoswydałjejsięzgrzytliwy.
„Ojakimpiszesygnale?Amożejestszpiegiem?Sprzedałsięjakiejśobcejagenturzeza
trzydzieścizielonychsrebrników?Iteraz»dostałsygnał»?Boisię,żebezpiekawszystko
wywęszy,iwoli,nawszelkiwypadek,przenieśćsięeleganckonatamtenświat!Nie,coś
tu
nie tak. Do szpiegostwa nigdy nie wciąga się gówniarzy. A poza tym wspomina o
zasadniczej
rozmowiezojcem.Jeślitosprawyseksu,torzeczywiściedziesięćlatzapóźno!Boże,jak
trudnojestzrozumiećdrugiegoczłowieka.Ontopisze,bomuźle,boumierazestrachu
albo cierpienia. A ja, idiotka, niczego nie rozumiem! To tak, jakby mówić Syzyfowi:
Walkazgórąteżmożewypełnićserceczłowieka”.
Gdzieś,dziewczyncewydałosiędaleko,rozległsięcichygwizd.Potemjeszczedwa.
„Marmolada daje znać, że coś się dzieje!” — Zdmuchnęła świecę i na wszelki wypadek
zdusiła palcami knot. Już nie raz w życiu widziała skutki pożaru wywołanego li tylko
ludzkągłupotą.
Schowała pamiętnik za pazuchę, narzuciła sweter i uważnie zamknęła za sobą drzwi.
Wsiąkła w ciemność, ale oczy miała jak na łożyskach kulkowych. Chciała widzieć
wszystko,co
ewentualnieczaisięwkrzakach.
— No, co jest? — spytała teatralnym szeptem dostrzegłszy białą zjawę u wejścia do
namiotu.
— Cicho, nie budź dzieci. Śpią jak zabite. Właśnie Jacek z chłopakami pognali do lasu.
Ktośsiętukręcił.Jaceknieśpijużodparunocy.Czuwa.Podsypiawdzień.Razemznim
pełnią dyżury Jaroszek, Fryderyk Gruby, Marek i Gruszka. Wszystko chłopy na wyrost.
Silnii
wysportowani.Pognalizlatarkamiwlas.
—Idioci!—syknęłaGaga.—Zkijamiprzeciwuzbrojonymbandytom?
Marmoladawciągnęłajądonamiotu.
—Szkopułwtym,żetoniebylibandyci.Toktośzna-
93
szych.Zjawawylazłaznamiotu.Dawałakomuśznakilatarką.Marekdostrzegł,boakurat
patrzyłwtamtymkierunku.Zrobilialarm,niestetyzbythałaśliwy.
Gagawestchnęła.„Więcjednakktośznaszych.Ocotuchodzi,dodiabła?Przecieżnieo
pieniądzeczykosztowności.Zabralijużwszystko,cobyło.Jachybazwariuję!”
— Skoro wiedzą, z którego namiotu wylazła zjawa, wystarczyło sprawdzić, kto został!
Kogo
niema,tenwinien!
Marmoladaskrzywiłasięokropnie.
—Teżtakpomyśleli.Szkopułwtym,żewnamiocienikogoniebrakuje!
Wdalirozległysięcichegłosy.Błysnęłylatarki.
—Wracają—wyszeptałaMarmolada.—Aleniepuszcząparyzust.
—Dlaczego?Pocotetajemnice?
—BoPapugisięboją.TePanienkizDobrychDomówpodobnonapisałyalarmującelisty
do
rodziców. Zjadą się tu hurmem, aby zapędzić pod skrzydła swoje cudowne maleństwa.
Cały ten kwiat polskiej inteligencji hodowany pod kloszem. W cieplarni. Cholerne
orchidee…
— Nie wściekaj się! — Gaga klepnęła Marmoladę po ramieniu. — Nie ich wina, że
urodziły się w wyściełanych gniazdkach. A co do rozumu… nie są ani takie głupie, ani
takienaiwne.
Gdyby przyszło do Rewolucji Gówniarzy, będą szły w pierwszym szeregu. Z
transparentami.I
dadząpopalić,komutrzeba.
Marmoladawsłuchiwałasięwodgłosynocy.
— Może masz rację. Ale szlag mnie czasem trafia. Chyba weszli do namiotów! —
odsunęła
płachtę.Natleabsolutnejczerniporuszałsiętylkojedendługiisilnypromieńlatarki.—
FryderykGrubywracanatarczy.Zajączwiałalbosięschowałwgawrze.
—Wgawrzechowasięniedźwiedź—ziewnęłaGagazawijającsięwkoc.—Zającma
norę.
Marmoladanieodpowiedziała.Mruczałacośjeszczedopoduszki.
Rzekapodnosiłasięiopadała.Gaganiemogławysunąćgłowynapowierzchnię.Woda
nieustanniezalewałajejustainos.Ktoś,miałżółteoczyjakpiesBaskervile’ów,
94
przytknąwszy jej do pleców dwa pistolety mówił bardzo wyraźnie: „Ty wiesz znacznie
więcej,niżchceszpowiedzieć!”Terazwynurzyłsięzodmętównurekubranywpodwodny
skafander.
Zamiastbaniastejgłowymiałczepekpielęgniarki.Ikobiecymgłosempowtarzał:„Onjest
szpiegiemBeneluxu”.—„DlaczegoВепеїихи?—denerwowałasięGagawalczączcoraz
większąfalą.—ChceumrzećzakrólowąHolandi?”Zniknąłnurek,zaśnajegomiejscu
pojawiła się meduza. Albo olbrzymia ośmiornica zupełnie biała: potwór — albinos.
MachałaGadzeprzed
nosem ramionami wołając z głębi otworu gębowego: „Piątek! Wszystko skończy się w
piątek!”
Gagaotworzyłaoczy.To,cobyłoośmiornicą,znikło.NadjejgłowąstałaKarolina
potrząsającręcznikiem.
—Zbudźsię,dodiabła!Umarłaśczyco?
— Gdzie ten nurek? — Gaga mrugała powiekami. — No? Karolina wzniosła oczy do
nieba.
—Obózludziomrozumodbiera!Zgłupiałaśdocna?Tuniemażadnegonurka!Tusięje
śniadanie,aprzedtemmyjeuszy!
Marmoladawytrząsałapoduszkę.
—Niewrzeszcz!Śniłojejsięcoś.
Gaga usiadła całkiem już rozbudzona. Pomyślała przytomnie, że czas ucieka.
Białorzęsemu
chłopcu, temu drugiemu, który chce umrzeć, i jej. Nie rozwikła tego wszystkiego. Bo
zamiast przeprowadzić rozmowy z pozostałymi kandydatami na samobójców, ma dziś
ochotętylkona
jedno:chcesiedziećnapniudrzewapodolchą.
Zaraz po śniadniu wypatrzyła Michała, który jak zwykle lekceważąc wszystkich i
wszystko,niesłyszącwogólenakazówizakazów,wykrzykiwanychgromkoprzezJacka,
prułprzezwysokie
trawynadjezioro.
Gagapowlokłasięzanim.Szliwdużejodsiebieodległościwfalującejzielenipopas.
Słońcewyłaziłoznadlasu,chmurybyłydrobneibiałe,wiałlekkiwiatr.Wyszłaz
trzcinowiska dopiero wtedy, kiedy już była pewna, że chłopiec zajął swoje siedzisko.
Zdjęłasandałyibosoprzemaszerowałaposzorstkiej,czerwonawejkorze.Niestarałasię
zachowywać cicho. Wręcz przeciwnie. Zależało jej, by wiedział, że tam jest. Na swoim
miejscu.
95
Minęłoparęminut,nimolchaprzemówiła.Dziśjakbybasem.
— Jest takie zadanie w podręczniku do matematyki: ,,Jeśli półtora kota zjada półtorej
myszywciągupółtoradnia,toilemyszyzjewciągupółtoratygodniasiedemkotów?”
Gagaprzełknęłaślinę.
—Mówiszserio?Jesttakiezadanie?
—Tak.Wpodręcznikuzosiemdziesiątegoszóstegoroku.No?
— To problem dla króla Popiela — westchnęła. — Jeśli o mnie chodzi, nie sprostam.
Umiesz
objaśniaćsny?
Olcha milczała. Mogło to oznaczać kompletny brak zainteresowania tematem. Wreszcie
odezwałosięcośwrodzajustęknięcia:
—Niemogłaśspać?Cościęzbudziło?Gagapotrząsnęłagłową.
—Nie.Aleśniłamisiębiałaośmiornica.Olbrzym.JakMobyDick.
Michałzatrzeszczałgdzieśpomiędzykonarami.
— Ci ze „Star Tigera” też widzieli coś w rodzaju monstrualnej ośmiornicy wyłaniającej
sięzmorza.
—Kto?—niezrozumiałaGaga.
—TaksięnazywałsamolotlecącyzAzorównaBermudy.Wczterdziestymósmymroku.
Ostatnie słowa wypowiedziane przez radio brzmiały: „Wszystko w porządku”. A po
sekundzie:„Białaośmiornica!Tokoniec!”Iniktjużnigdyniewidziałtegosamolotu.
—TonaBermudach?CzyliwTrójkącieBermudzkim!
—Tak.Awkilkatygodnipóźniejzaginął„StarAriel”.
—Ico?
— Zaczęto poszukiwania. Marynarka amerykańska i samoloty brytyjskie. Nic nie
pomogło.
PrzedtemjeszczezaginęławtymrejoniegrupapięciubombowcówzbazynaFlorydzie.
Wysłanyzanimisamolotratowniczyniewrócił.Przezpięćdniszukanośladównamorzu.
—Czytałamgdzieś,żeteopowieścisącałkowiciezmyślone.Przezżądnychsławy
dziennikarzy.
—Nieprawda.Uczeniuważają,żetegotypuprzypadków.niewolnotraktowaćjakserii
zwyczajnych,nieszczęśliwych
96
zbiegówokoliczności.Mówisięotwarcieoanomaliachatmosferycznych,zaburzeniach
elektromagnetyczno-gra-witacyjnych.
—Jeślinawet,tobyłybyślady…no,szczątkinawodzie.Michałmilczałprzezchwilę.
—Właśnie.Tylkowersja„czarnejdziury”wniebiejestnajbliższaprawdzie.Wiesz,coto
jest„oknostartowe?”
—Nie.
—WrejonachTrójkątasąwprostidealnewarunkidlarakietwystrzeliwanychwKosmos.
Alboprzylatującychstamtąd…
—Ufo?—roześmiałasięGaga.Olchazaszeleściłajakbyzezłości.
—Niewydziwiaj.CizGeminiIV,kosmonaucikrążącywokółZiemi,coświdzieli.Tocoś
przypominałoimdozłudzenia…ośmiornicę.
Dziewczynka przesunęła dłonią po czole. Było zroszone potem. „Albo jest tak gorąco,
albo coś się wydarzy. Trójkąt Bermudzki może być wszędzie. Nawet nad tym niby
spokojnymzielonkawymjeziorem”.
—Nigdyniemiałamproroczychsnów—wyszeptała.—Alektowie…czytywierzysz
wBoga?
— Nie jestem pewien. Ale możliwe, że będę miał najgłupszą minę na Sądzie
Ostatecznym.
Dlaczegootopytasz?
Gagapodciągnęłakolana.
—Bozastanawiamsię,czymogłabymkogośzabić.Wiaranatoniepozwala.
—Chybażenawojnie.Niewiem,czymógłbymzabićczłowieka.Zwierzęcianapewno
nie.
Ktoślazłprzezwysokietrawy.Podnosiłnogijakbocian.
— Miałaby piękne tycjanowskie włosy — powiedziała Gaga głośno. — Gdyby je myła
choćrazwtygodniu!—wkładałasandałytakniezręcznie,żeomaływłosniewylądowała
wjeziorze.
Margaretaszławpatrzonawwierzchołekolchy.Gagadałanurawtrzcinyiruszyław
przeciwnym kierunku. Nie miała najmniejszej ochoty wysłuchiwać kretyńskich
zachwytównad
mądrością Michała. Dobrze znała jego wartość. A nieszczęsna Margareta na dodatek
pociłasięjakhipopotam.
7—KolacjanaTitaniku97
Zpremedytacjąwybrałatępolankęwzagajniku,którąokupowali„olewacze”.Jaksami
twierdzili, poza własną specjalnością, w której wiedli prym, olewali wszystko i
wszystkich.
—Tumiwisiipowiewa—mawiałflegmatycznieFryderykGruby,gdychodziłoojakieś
prace,zwaneniewiedziećczemuspołecznymi.Palcemniekiwnął,gdyprzeciekałnamiot,
dłubałw
eskimoskimnosie,gdytrzebabyłodźwigaćciężkiewiadrazwodądlaNiteckiej.Boraz
się
zdarzyłaawariawodociągu.Wydawałosię,żeniciniktgonieruszyzposad.Aleciągłe
wizyty milicji w obozie, wieści o napadzie na stację benzynową, dziwne nocne znaki
stworzyłyatmosferęzagrożenia.WtedyoświadczyłzdumionemuJackowi:
—Będziemyczuwaćnazmianę.Wrógniemysz.Nieprześliźniesię!
—Widaćwstąpiłwniegoduchprzodków!—prześmie-wałsięJaroszekprężącwydatnie
muskułykulturysty.—Będziebroniłhonoruojczyznyicnotyjejcór!
Fryderyknieobraziłsię.Twierdziłpóźniej,żewidaćnadeszła„jegopora”.Żeobudziłsię
z uśpienia jak tatrzański rycerz. Ale tak mówiąc prawdę, w sprawach życiowych dalej
olewał
wszystkoiwszystkich.Poprostunieumiałinaczej.Inieonjeden.
Na polanie, rozłożeni pod sosnami w malowniczych pozach, ciągnąc piwo z jednej
butelki,
obojętninaurokiprzyrody,jezioro,słońce,chmuryiwiatr,rżnęliwzatłusz-czonekarty.
Fryderyk Gruby z brzuchem jak beczka, piegowaty Marek, Jaroszek i Ambroży zwany
Kulawym.
Leżeliwgłębokimcieniu,aby,brońBoże,niezaróżowiłimsięnawetkawałekucha.Piwo
byłociepłeiwydzielałodośćobrzydliwąwoń.Czteremuczonymnieprzeszkadzałotoani
trochę.
Kupkabanknotówleżącanaskrawkugazetyświadczyła,żeniktjeszczenierozbiłbanku.
Gagaprzycupnęłaniedaleko.Wiedziała,żecigeniuszeniecierpią,jakimdziewczęta
przeszkadzająwzbożnymdziele.
—Dajjeszczejedną.
—Kulawy,niepodglądaj,bodostanieszoczopląsu!
—Idamakaro.
98
—Notoco?Mamcoślepszego!
Kartytrzaskaływgazetę,kupkapieniędzyrosła.
„Skąd mają forsę? — zastanawiała się Gaga. — Po wizycie złodziei nikomu nic nie
ocalało.Takwkażdymraziezeznalizgodniemilicjantom”.
—Skądmacieforsę?—niewytrzymała.
Fryderyk Gruby spojrzał na nią, jak się spogląda na dość obrzydliwego gada, który na
dodatekmawylinkę.
—Zjeżdżaj.
Gagaanimyślała.„Muszęrozpracowaćtychczterech.Jednegopodrugim!Każdyznich
możebyćautoremnotatekskrobanychtechnicznympismem”.
— Potrzejpny mi czarny długopis. Może któryś z was ma? To było otwarte wyzwanie
rzucone
autorowifałszywej
Bibli . Pamiętnik pisany był cienkim czarnym długopisem. Najwyraźniej zagranicznym,
bonigdysięnierozmazywał,niepogrubiałliter.
Jaroszekuniósłgłowę.Onjedenmiałnasobiekompletnystrój:dżinsyikoszulkępolo.
Resztabyłanawpółnaga.
—Przyjmijdowiadomości,żejakprzystałonaprawdziwegoangielskiegokonserwatystę,
używam wyłącznie staroświeckiego parkera z atramentem. Długopis, coca-cola, muzyka
rockowa,wieżowce,tankowceigronkowcemnienieinteresują.
—Alenatyłkumaszspodnieamerykańskichfarmerów!Jaroszekwzruszyłramionami.
—Niepozwolonomituprzyjechaćwsmokinguimeloniku.Aleczarnyparasolmam.A
czarnegodługopisunie.
„To go skreślam — myślała Gaga, opędzając się od drobniutkich muszek, które
gromadziły się pomiędzy gałązkami młodniaka. — Mimo podejrzeń skreślam. Facet mi
psychicznieniepasujedoobrazusamobójcy.Alektóryznichtaknaprawdępasuje?”
Postanowiłaniedaćsiętakłatwospławić.
—Powiedzcie,skądmacieforsę.Milicjamyśli,żezabranonamwszystko,doostatniej
złotówki.No,niewygłupiajciesię.Sprawasięrozrosła,niedotyczyjużtylkonapaduna
naszobóz.
—Skądwiesz?—Kulawyzamarłzasempikwdłoni.
—TonaszdomowySherlockHolmes!—roześmiałsię
99
Jaroszek.—PrzybywaprostozBakerStreetnapomocnaszymtępymglinom.Niemam
racji?
— Nie, doktorze Watsonie — powiedziała dobitnie Ga-ga. — Ale nie olewam
wszystkiego.Itymsięróżnimy.
—Powiedzciejej,bopęknie—ziewnąłFryderykGruby.—Albozanudzinasnaśmierć.
Marek pogrzebał w kieszeniach. Wyciągnął jakiś zmię-toszony świstek i rzucił
dziewczyncepodnogi.
—Sprawdź.Niefałszowany.
Gagasięgnęłairozprostowałapapierek.ByłtoodcinekprzekazupocztowegodlaMarka
na
zawrotnąsumępięciutysięcyzłotych.Idatasięzgadzała.Przekaznadszedłdomiasteczka
wtrzydnipowizyciezłodziei.
— Dzięki — powiedziała poważnie zwracając papier. — Schowaj na wszelki wypadek.
Gliniarzepowiedzieli,żejesz-
*czetuwrócą.Cizłodziejesąrównież…zabójcami.Taksięskłada.
Minychłopaków,ichwytrzeszczoneoczy,byłydlaGagiwspaniałąsatysfakcją.
—O,cholera!—zamrugałFryderyk.—Totakiebuty!Naszewigwamysąnaprawdęw
niebezpieczeństwie!Tolubię!
—Amniewisi—wzruszyłramionamiMarek.
—Ipowiewa—dorzuciłKulawy.Aspikwylądowałnagazecie.Bankbyłrozbity.
Naobiadbyłymielonezsurówkąikompot.Widelce,tłustawejakzawsze,zgrzytałypo
talerzachiwpierwszejchwiliniktnieusłyszał.Ajeślinawetusłyszał,toniezdawał
sobiesprawyztego,żedźwięki,mocneuderzenieheavymetal,dobiegajązodbiornika
radiowego.DopieropokilkuminutachMarmoladauniosłagłowę.
—Skądtoradio?
Inniteżzastrzygliuszami.
Radioodbiornikibateryjnewoboziebyły.Ijedenwalkman.Aleprzednapadem.Złodzieje
bowiemzabralicałyznalezionysprzęt.Niezostałonic.Aterazgrzmiałotymmetalem,aż
uszypuchły.
—Ukogoto?
—UPapużek.
100
Dziewczynki z Bardzo Dobrych Domów siedziały jak trusie. I tylko pracowicie żuły
mielone.
Surówkęteż.
—No,cotojest?—spytałJacek.—Bardzoproszęoodpowiedź,dokogonależyradio?
Nistąd,nizowądGnojekzsunąłsiępodstół,przebiegłwąskąprzestrzeńnaczworakachi
zwiewałwstronęlasu.
Jacekzamilkłzkawałkiemmięsanawidelcu.Tuiówdziezabrzmiałstłumionyśmiech.
—WidocznieGnojekpodwędziłkomuśtranzystor.Pewniejakbyłwmiasteczku.Mapan
wyjątkowozdolnąpro-geniturę…
Jacek wstał i poszedł do namiotu, skąd dobiegały ostre synkopy. Po„chwili wyszedł
trzymając w ręku małe radio. Przesunął gałką po skali i zamiast muzyki rozległ się
surowy,ojcowski
głos:„Lekturaraportuoprzebieguiwynikachwdrażaniareformygospodarczejw
osiemdziesiątymósmymrokupotwierdzaspołeczneodczucie,żebyłtorokzastoju.Tym
odczuciomnależysięprzeciwstawiać…”
—Ktotyje—steśPo—lakma—ły!—zaczęłyskandowaćPapużkiwalącwidelcamio
blat
stołu.
—Cisza!—wrzasnąłJaceknajwyraźniejtracącpanowanie.
Papużki grzecznie umilkły. Radio zresztą też. Jacek mimo wszystko wolał nie
prowokować.—
Proszę,abywłaściciellubteżwłaścicielkaradiaprzyznałasię,skądjema.Inaczejbędę
musiałzłożyćzeznanienamilicji.
Ciszaprzystolebyłataka,żesłyszałosiędalekiekuciedzięcioła.
Naglezbarakurozległsięwrzask.TowrzeszczałaMarga-retaciągniętaprzezNiteckąza
ucho.RozsierdzonakucharkaprzywlokłanieszczęsnąofiaręwprostdostópJacka.
—No,powiedzpanuprawdę!Powiedz,jaknaświętejspowiedzi…
Margareta przestała porykiwać. Wyrwała się babce i walnąwszy trzymanym w ręku
talerzemo
ziemię,krzyknęłahisterycznie:
—OtoniechpanzapytaswojegoGnojka!Itę…tam!—palcemwskazałaMonikę.
Sprawaokazałasiędośćzawikłana.Znalezionyipostawionydoraportumaleckręciłi
kluczył:
101
—MyśmyzMonikąznaleźli.Wkrzakach.Tamgdziedęby…
Gaganastawiłauszu.Hasło,,dęby”wywoływałonienajlepszeskojarzenia.
Monika,spokojnaipełnagodności,oświadczyła,żenicniewie,nigdytegoradianie
widziała.Mabateryjne,radzieckie.Toznaczy…miała.
GagaobserwującPapużkizauważyła,jakwymieniałyzesobąspojrzenia.
—Nicnierozumiem!—denerwowałsięJacek.—Jednozwaszrzucawinęnadrugiego.
Coma
Margaretaztymwspólnego?
Niteckazacięłausta.
—Onapowie.Jaknaświętejspowiedzi.
— Nie na spowiedzi, tylko na milicji! Idziemy! Margareta pękła. Widać zupełnie nie
miała
ochotyspotkać
sięzestróżamiprawa.
—Botobyłotak:skrobałammarchew,kiedyzlasuwyszłaMonikazGnój…zpańskim
synem.
Małymiałwrękutoradyjko,aMonika,niewiemdlaczego,wygrażałamupięściąprzed
nosem.
Potempokazałanamiot,wktórym,jaksiędomyślam,miałjeschować…czypodrzucić.
To
wszystkoopowiedziałambabce.Niewiem,ktojeterazotworzył,żezaczęłograć…ale…
wszystkiedziewczynyztegonamiotubyłytu,przystole.Więctonieone.
Wszyscywskupieniusiorbalikompot.
—Czyktośprzyznajesiędotegotranzystora?Ciszabyłajedynąodpowiedzią.
— Dobrze — Jacek potrząsał radiem. — Pokażę to na posterunku. Zdejmą odciski
palców…
—Nonsens!—roześmiałsięJuryś.—Tunapewnosądziesiątkipalców.Anajbardziej
podejrzanyjestmały.Potejhistoriizukradzionymipięćsetkamimożepanmiećkłopoty.
Recydywa.Itowwiekuzaledwiedziewięciulat!
Jaceknieodpowiedział.Niestanąłwobroniesyna.Choćzapewnebardzochciał.
AGagazaczęłasiępoważniezastanawiać,ktoipocowpakowałnieszczęsnegoGnojkaw
takietarapaty.Jużniebyławcalepewna,czyiowepięćsetkizwinąłzwłasnejinicjatywy.
Ktośtudziałałzpremedytacją.Alekto?Czasnaglił,
102
apiętroweaferyprzybierałypostaćgórylodowej,którejtylkomaływierzchołeksterczał
nadpowierzchniąwody.
Z uczuciem serdecznej ulgi Gaga przywitała żółtą szczotkę do zębów uczepioną długiej
linki,nakońcuktórejposuwałsiępiesBaskervile’ów.
—Dobrze,żepanawidzę.Tusiędziejącuda.Zniebaspadająradioodbiorniki,doktórych
niktsięnieprzyznaje.
—Jatuprywatnie—wymruczałkapral.
—Widzę—niespeszyłasięGaga.—Niemapannasobiegustownegoszaroniebieskiego
ubranka.Aletonic.Możeonbyponiuchałkołodębów.
Poniuchał.Nietylkoobleciałkilkarazyzagajnikznosemwtrawie,alę,nawetskotłował
ją pazurami. W starych, suchych dębowych liściach zaściełających ziemię u stóp
olbrzymich drzew była jama, a w jamie szarobura szmata, na widok której Gadze krew
odpłynęła z serca. Poznała ją natychmiast. To w nią zawinięte były pistolety. Pies
ostrożniepodniósłzdobyczi
szczeknął.Kapralwyjąłzkieszeniplastikowyworeczek.
„Zawszenosijezsobą?—zastanowiłasięwmyślachGaga.—Odruchzawodowy,czy
czegoś
takiegosięspodziewał?”
—Cuchniesmaremdokonserwacji—powiedziałpodnoszącszmatęnawysokośćnosa.
—
Założę
się,żetymczyszczonobroń.
—NosjakwScotlandYardzie—wymruczaładziewczynkaniezbytuprzejmie.
—Cochceszprzeztopowiedzieć?
—Nictakiego.Żemapandobrywęch.
—Onmalepszy.Ramzes.
Piessiedziałbardzozsiebiezadowolony.Jegooczymiałyłagodny,okrągływykrój.Ibyły
prawiebłękitne.Srebrzystasmuganagrzbieciepołyskiwałajakfutrolisa.
—ZupełnieniewyglądaszwtejchwilinapsaBasker-vile’ów—zmartwiłasięGaga.—
RaczejjakpokojowyBurek.
Pieswywiesiłwielkiozórjakpłatróżowejszynki.
—Agdziebroń?—powiedziałgłośnokapralKubicki.—No,gdzieona?
,,Ba—pomyślałaGagaponuro.—Samachciałabym
103
towiedzieć!Czy,gdybymjejniezabrałazpaśnika,milicjajużbyjąodnalazła?Wątpię.
Właściciellubwłaścicieledobrzewiedzą,żemiałamjąwręku.Azatemwszystkomoże
się
zdarzyć. Jedno jest pewne: dęby są miejscem spotkań. Tej bandy z kimś z naszych.
Dokładnieotymsamympomyślałkapral.
Mam uczucie, jakbym całe życie był ślepcem, który nagle zobaczył. I już nie mam
żadnych
złudzeń. Wiem, kim jestem. I kim byłbym, gdybym dalej żył. Wiem też, że moje życie
stałobysięjednąwielkągehenną.Przeczytałemwszystko,copowinienem.Niewieletego,
ale
wystarczyło.Topotworne…
Gagazaszeleściłakartkami.Wpiswbrulionienosiłdatęczerwcową.Azatemtużprzed
wyjazdemnaobóz.
— To czyste kretyństwo — wyszeptała — facet sam się upewnia, że nie powinien dalej
żyć.
Tylkocojestpotworne?Co?Dlaczegotakkluczy,taksięboirzucićnakartydiariuszacałą
prawdę?Nazwaćjąpoimieniu?Janiczegodotądnieodcyfrowałam.Albojestemostatnią
idiotką zdur-niałą od wiecznego siedzenia w trawie, albo to jakaś gigantyczna
mistyfikacja!
—Idorzuciłapochwili:—Ódsiedzeniawtrawiemożnadostać,,wilka”.Alesięnie
głupieje.
Zamknęładziennikkompletniezniechęcona.Jejwzrokposzybowałwgórę.Wysoko,pod
białymiobłokami,płynęłycichoimiękkodwaczerwononogiebociany.Widoktensprawił
jej
przyjemność.Zapomniała,żejesttupoto,bychłonąćprzyrodę.Bywpatrywaćsięw
brunatniejącełanytrzcinowisk,głębokązieleńjezioraisłuchaćpopiskiwanianieznanych
ptaków.Jechałatu,byleżećnawygrzanejsłońcempolanie,jeśćpoziomki,nabieraćciałai
opalenizny.Azamiasttegopsujeoczynadrozchwianymi,nerwowymibazgrołami,walczy
z
niewidocznąbandąoparępistoletów,niszczymrowiskoizjadazimneresztkiobiadowez
wojskowejmenażki.
Igdzietusens?
Sensuniebyłozagrosz.Prawdopodobniemilicjateżutknęławmarazmie,bomundurowi
nie
zjawialisięjużwobozie,niewzywanoJackaaninikogozdorosłych.Niepokazałsięani
gorylzsycylijskiejmafi,anitajemnicza
104
paniwczerwonympłaszczudeszczowym.Wogóleniktsięniepojawił.Nawetpies
Baskervile’ówzuczepionymdolinkikapralem.Gagaodczułatobardzoboleśnie.Samau
kresusiłicierpliwościmarzyła,bycośsięznówstało.
Cokolwiek.
Nie czekała długo. Tej nocy nikt nie spał w żadnym z namiotów. Ani w baraku. O
godzinie
trzeciejpiętnaścierozpętałasięgigantycznaburzazpiorunami.Jasne,prawiebiałeświatło
błyskawicłączyłosięztrzaskiempiorunówwalącychwwysokiesosnypodrugiejstronie
jeziora.Wszystkotoodbywałosiębezjednejkroplideszczu.PrzerażonePapużkizbiłysię
wjednymznamiotówwpierzastykłąb,naciągnęłynagłowy,cosiędało,itrzęsącsięjak
galaretypojękiwałynabożnepieśni.Zielonepłótnofalowało,wicherwzmagałsię,asucha
burzaszalała.
Była to widmowa noc. Z wyciem coś przelatywało nad dachami, może to podróżowały
gałęzie, a może, jak twierdziła Marmolada, czarownice na miotłach. W takiej czarnej
groziewszystko
wydaje się możliwe. Zapalone świeczki gasły od podmuchów, światła nie było, może
wdałysięjakieśsiłynieczyste,lecznajprawdopodobniejwyłączyłajeelektrownia.Takna
wszelki
wypadek.
Gaga zwinięta w kłębek zatykała uszy palcami prosząc Boga o litość. O rychły koniec
świataalbospokójiciszę.Ocokolwiekinnegoniżto,cosiędziałonazewnątrzw
nieprzeniknionych ciemnościach albo w jaskrawym rozbłysku. W swej nieograniczonej
wyobraźniwidziałasięporwanąprzezhuraganwrazznamiotemiMarmoladąażzaKoło
Polarne.Lub
zagrzebaną pod stosem świerkowych pni. W myślach widziała nawet swój pogrzeb:
dębową
trumnę
z ozdobnymi szarfami i stosownymi złoconymi napisami niesioną na ramionach przez
Roberta
Redforda i Dustina Hoffmana. Obaj panowie szli z kamiennymi twarzami, po których
spływały
grube, wcale nie glicerynowe łzy. W ogóle płakał cały Hol ywood, a Bulwar
Zachodzącego
Słońcapokrytybyłkirem.
KarolinazMarmoladąwcisnęłysiępodłóżkoitamskrzypiałyniemiłosierniesprężynami.
Słychaćjebyłopomimohuraganuiłopoczącychścian.
Oczwartejpiętnaścielunąłdeszcz.Nie,toniebyłdeszcz,
105
to była zwarta ściana wody. W ciągu kilku minut pływało wszystko: plecaki, torby,
zrzucone z łóżek koce. Potop papy Noego to kaszka z mlekiem w porównaniu do
nawałnicy, która rozpętała się nad cichą dotąd i względnie spokojną polaną. Wydawało
się,żedobryBógchcezakarę
utopić obozowisko, a przecież nie było, u licha, czymś w rodzaju prawdziwej Sodomy i
Gomory.
Owszem, działy się tu rzeczy dziwne, ale w końcu bez przesady. I jak w takich
ciemnościachzacząćbudowęArki?Jakzbieraćpoparzezwierzątek,gdywszystkiemokre
ipochowanew
norachczydziuplach?Gaga,naturalnie,widziaławmyślachbiałąburtęstatkurodemze
Starego Testamentu. Ona sama stała na mostku kapitańskim w żółtej szwedzkiej
sztormówcez
kapturemiryczałacotchuwpłucach:Ludziesprawiedliwi,ludziebezgrzechu,domnie,
biegiem! Zostają rozbójnicy, gwałciciele, mordercy i samobójcy! Wreszcie się dowiem,
którytozwas!No,który,dojasnejcholery,pisałtenpamiętnik?Niechsięprzyzna,zanim
zniknienazawszewodmętachburejwody!Resztanapokład,będziezbawiona,amen!
ZajętaobserwacjąnadciągającychpotrapiebiałejjakskrzydłomewyArki,niezauważyła,
że pioruny biły już o kilka kilometrów dalej, że błyskawice zmieniły kolor z białych na
zielonezniebieskawymotokiem.Żewreszcieścianadeszczuprzerzedziłasięprzechodząc
wzwykłą
choćszybkąulewę,tazaśwciurkającestrumyki.Dziewczynkatakbyłazajętawłasnymi
sprawami,żeztrudemdotarłodoniej,żebosaMarmoladaoddłuższejjużchwilipotrząsa
jejramieniem.
— No, co z tobą? Zesztywniałaś ze strachu? Już przechodzi. Trzeba ratować dobytek,
zanim
całkiemrozmięknie!
Jaktowspaniale,żenaświeciesąnormalniludzie.Myślącyidziałającyjakdobry
szwajcarski zegarek. Taka była Marmolada. Chciała pracować, pomagać, ratować, no,
robić
cokolwiek,zamiastsiedziećwkuckizpalcamiwuszach.
Gaga pomrugała jak człowiek, który z sennego koszmaru wychodzi na zalany słońcem
park.
Jeszczebyłociemno,jeszczeszalałwiatr,alegdzieśtam,odwschodu,pojawiłasięszara
poświata.Wstawałdzień,adzieńnigdyniestraszy.
106
Wręczprzeciwnie—rozładowujenocnenapięcia,przeganiazłeigłupiemyśli.Aleteż,
czasem,przynosizdziwienie.
Takimzdziwieniembyłbrakjednejosoby.Jednejznich—Moniki.
Jejłóżkopuste,plecak,jakwszystkie,spłynąłdokąta,zmoczonapiżamaponiewierałasię
na suchym kocu, co samo w sobie było zagadką nie do rozwikłania, zaś elektroniczny
zegarek,zktórymnigdysięnierozstawała,leżałsobiespokojniepodpoduszką.
— Nic, tylko ją zabrała czarownica — wymruczała Marmolada krzywiąc się
niemiłosiernie. Sama wyglądała nie lepiej: blada z niewyspania, z rozkudłaną głową, bo
potopukradłgdzieśpo
drodzegrzebień.—Jeździłytakniskonamiotłach…”
—Przezdachnamiotu?—jęknęłaKarolina.—Oszalałaś,byłabyjakaśdziura…
—Onemajądługiełapy.Sięgnęłaizabrała.Monikaśpitużprzywyjściu.
Gagapodniosłaręce.
—Przestańciesięwygłupiać!Topoważnasprawa.Gdybychciaładaćnogę,dawnobyto
zrobiławsposóbcywilizowany,niezostawiająctuwszystkichswoichdokumentów.
—Azostawiła?
—Jasne—odparłaMargareta,którazzaginionądzieliłatensamnamiot.—Wszystkiejej
rzeczysąnamiejscu.
— Jak to: wszystkie! — zdenerwowała się Gaga. — Chyba nie uciekła naga jak święty
turecki!
Cośnasiebiewłożyła,nonie?
Pani Kornikowa z rozwianym kokiem przeszukiwała namiot. Wyglądało na to, że burza
utopiła
wszystkiegrzebienie.
— Ja się chyba zabiję — mruczała przerażona i zmoczona do suchej nitki, choć tam, w
baraku,gdziespała,ulewaniepoczyniławiększychspustoszeń.—Janiemamnerwówdo
takichdzieci!
Jasięnienadajęnamilicjanta,niechJaceklecinaposterunek,niechktoścośwreszcie
zrobi!Margareta,zobacz,czegobrakuje?No,ruszciesiędziewczyny!Znaciechybajej
ciuchy?
Znały.Niebrakowałoniczego.
IwtedywparowałaLady.Zmęczona,niewyspana,wotoczeniusiedmiuPapugwymiętych
jak
zmokłe
kuryoświad-
107
czyła,nimniejniwięcej,żezginęłajejwspaniałaangielskakreacjawkolorzewściekłego
różu.Zginęławnocypodczasnawałnicy,zwalizkistojącejwnajdalszymkącie.
Gaga otworzyła usta i zaraz je zamknęła. Czuła, że musi usiąść. Obojętnie gdzie. W
samym
środkunajwiększejkałuży.Bowiemwściekłyróżowykolorożywałporaztrzeci.
—CotakstoiszjakżonaLota?—Margaretadałajejpotężnegokuksańca.—Wyglądasz,
jak
byśzobaczyłazjawę!
—Bozobaczyłam—zaszczekałaGaga.Byłojejnaprzemianzimnoigorąco.Czuła,że
włos
jeżysięjejnagłowie.
— Niech już wreszcie to się skończy! — wyszeptała przez zaciśnięte wargi. — Bo
zwariujęipójdędoczubków.
Lady miała minę sfinksa. Obrzuciła Gagę zimnym spojrzeniem i wycofała się z
podtopionego
namiotukrokiemdamyrodemzangielskiegodworu.
Jaceksiedziałnapieńkuniemyigłuchy.Nicdoniegoniedocierało.Nawetmarudzenie
przerażonego nocną nawałnicą malca. Nitecka mamrocząc coś świątobliwego zabrała go
na
gorące
mleko.
— Weź się w garść, chłopie! — Fryderyk Gruby łupnął wychowawcę w plecy. — Nie
czasna
filozofowanie!
Jacek przetarł zaczerwienione oczy. Miał wszystkiego dość. Od dawna. Ale nie mógł
wsiąśćdopociągubylejakiegoizwiaćnaBermudy.Choćniewielkie,alejakieśprzecież
poczucie
obowiązku nie pozwalało. I nie tylko ono. Milicja też. Nikomu nie wolno było bez jej
zgodyopuszczaćobozu.
—Dałanogę?—rzuciłwprzestrzeń.—No,taMonika?Ktosięzniąprzyjaźnił?
TegoFryderykGrubyniewiedział.WezwanaMargaretapotrząsałatłustymiwłosami.
—Jatamnicniewiem.Onatakabyła…
—Jaka?—Jacekwzniósłdoniebaumęczonespojrzenie.
—No…takanieprzystępna.Zbylekimniegadała.Zdruzgotanynowymzmartwieniem
szefobozuzwołał
naradę.
— Niech się natychmiast stawią wszystkie dziewczyny. Do stołu. Chłopcy zjedzą
śniadanie
później.
Alenicwtymobozieniemogłostaćsięnatychmiast.
108
Rozprzężenie i niesubordynacja sięgały szczytu. Złaziły się po jednej, po dwie,
niewyspane,bladeijakieśtakiewy-miętoszone.
Margareta z Nitecką strzelały porcelitowymi kubkami i talerzami same złe jak chrzan.
Swąd
przypalonegomlekaprzypominałGadzeszpital.Przedoczymastanęłajejwoskowoblada
twarzyczka chłopca. ,,Co z nim? — pomyślała. — Nawet nie mogę go odwiedzić. Za
daleko,by
pójśćnapiechotę,agangsterjużchybapomnieniewyślezielonegosamochodu.Szkoda.
A
może coś wiedzą na stacji benzynowej? Przecież to raptem parę kilometrów stąd! Tak,
pójdępośniadaniu.Możedowiemsięczegośoddziadkachłopaka.Staremuprzecieżnic
sięniestało.
Powinienpracować”.
Jacekwciążniemógłsiędoliczyćdziewcząt.Powinnoichbyćwobozieczternaściepo
zniknięciuMoniki.NieliczącMargarety.
—No,kogowciążbrakuje?
— Lady i tej rudej Papużki: Madonny — stęknęła Karolina. — Wieszają zmoczone
sukienkina
sznurze.
—Niechktośponieskoczy!
Nie ruszyła się żadna. W skupieniu skubały kawałki podsuszonej bułki. Nikt nie miał
apetytu.
Gaga wyjęła palcem kożuch z mleka i strząsnęła pod stół. „Zachowuję się poniżej
wszelkiej
krytyki—pomyślałaponuro.—Alecomamzrobić,jakłyżeczkaśmierdzipomyjami?”
Wkońcuściągnęłyiteoczekiwane.Zaczęłosięcośwrodzajuprzesłuchania:
—KtowidziałMonikęostatni?Milczaływodzącposobiespojrzeniami.
— Ja ją widziałam wczoraj wieczorem. Szł# do umywalni z ręcznikiem — wyszeptała
jednaz
Papużek.
—Jateżjątamwidziałam.Matakącharakterystycznąniebieskąmydelniczkęzmotylem.
—Apotem?—drążyłJacek.—Wnamiocie?
TrzywspółlokatorkiMonikispoglądałyposobieniezdecydowanie.
—Niepamiętam—przyznałasięjednaznic?h,rozkładającręce.—No,nicanicnie
pamiętam.
—Coto,amnezjazbiorowa?—ryknąłJace<kzrywającsięodstołu.—Namózgwam
padło?
109
—Niechpanniewrzeszczy—powiedziałacichoMarmolada.—Tonicniezmieni.Czy
ta
mydelniczkajestwnamiocie?
Jacekusiadłpodpierającbrodęnaręku.Czuł,żeutychludzitraciresztkisympati.Bo
autorytetunigdyniemiał.
— Przepraszam — wymruczał z trudem. — Jestem zdenerwowany. Zaraz muszę jechać
na
milicję,a
chciałbym wiedzieć o Monice jak najwięcej. Lepiej, jak się tu sami zastanowimy, niż
gdyby
nasmielimaglowaćcipanowie…
Dziewczyny kiwały głowami. To co mówił miało sens. Wróciła z namiotu ta, która
szukała
mydelniczki.Trzymałająwobudłoniachniosącostrożnieniczymodbezpieczonygranat.
—Jest.Iręcznik.Teżniebieski.
—Toznaczy,żewróciłazumywalnidonamiotu.
Gagapotrząsnęłagłową.Byłarozkudłanajakinne.Iteż,odziwo,niemogłaznaleźć
grzebienia.
—Toznaczytylkotyle,żejejrzeczywróciłydonamiotu.Jacekwestchnął.
—Notak.Mógłjektośprzynieść.Czyktóraśzwasmiaławczorajwrękumydelniczkę
Moniki?
Gagaobrzuciłajewszystkieuważnymspojrzeniem.NiespodobałajejsięminaHanki.
—Tycoświesz—powiedziałacelującwniąoskarżyciel-skopalec.
Hankazaczerwieniłasięjakpiwonia.Potemzbladła,widzącpiętnaścieparwlepionychw
siebieoczu.
— Wyduś — zgrzytnęła Marmolada. — No, radzę ci… Nie trzeba było naciskać.
ZmieszanaHankazeznawała
łamiącymsięgłosem:
— Wczoraj myłam się w tej lewej umywalni, bo w prawej nie leciała woda i… no i
słyszałam,jakzaściankąMonikazkimśrozmawiała…
—Skądwiesz,żetobyłaMonika?—przerwałaGaga.
—Bo…no,poznałamjejgłos.
—Atendrugi?—nacierałJacek.
—Jaki:drugi?—Hankamiałaminę,jakbychciałazemdleć.
— Głos, oczywiście. To była dziewczyna czy chłopak? Hanka spojrzała na Gagę z
przerażeniem.
110
— W umywalni dziewcząt? Skąd by się tam wziął chłopak? No… — dorzuciła po
przerwie—
czasemrobiąnamgłupiekawały,podglądają,ale…
—Ktopodgląda?—zawyłJacektargającwłosy.„Cholera—pomyślałaGaga—nigdy
niedojdziemy
sedna!Dziewczynychichocą,sprawasięrozmydlą!”
—Czytoważne,ktopodgląda?—jęknęła.—Wszyscypodglądają!Niewiepanotym?
Taki wiek tych naszych gentlemanów! Ale niech Hanka mówi, bo nie skończymy do
wieczora!
Jacekskinąłgłową.Nieporazpierwszyzdałsobiesprawęztego,żenicniewieoswoich
podopiecznych.Hankapowróciładoopowieści.
— Nie wiem, czyj był drugi głos. Woda leciała. Nie słyszałam dokładnie. Gdybym
wiedziała…
,,Gdybyś wiedziała — dorzuciła Gaga w myślach — możliwe, że i ciebie dziś by tu nie
było!”
Terazdziewczynyprzekrzykiwałysięnawzajem:
—Napewnoniebyłojejwnamiocie!
—Jakzgasiłyśmyświatło,tojejłóżkojeszczebyłopuste!Pamiętam!
—Toskądsięwzięłyprzyborytoaletowe?
—Przecież…Hankajeprzyniosła!Zapadłacisza.
—Ty?Dlaczegoniepowiedziałaśwcześniej?
—Kiedy:wcześniej?Niktmnieotoniepytał.Monikaweszładomojejkabiny,położyła
ręcznikimydłonastołkuipowiedziała:„Zanieśmito,proszę.Jazarazwracam!”
Milczeliwszyscy.
—Jakbyłaubrana?—głosGagizabrzmiałwciszyjakkarabinowystrzał.
Hankawytrzeszczyłaitakguzikowateoczy.
—Normalnie.Wpiżamę.Takąwciapki.
—Szukaćpiżamy!—wrzasnąłJacek.Niktsięnieruszył.
—Nietrzeba—przypomniałaMarmolada.—Leżałamokranasuchymkocu.
—Przecieżniewyszłagoła!—jęknąłJacek.
— Pewnie w mojej sukience — stwierdziła Lady rzeczowo. — Rano stwierdziłam jej
brak.
111
—Agdziebyła?Wwalizce?Ladyzimnoskinęłagłową.
—CzyktoświdziałMonikęwnamiocieLady?
Nikt się nie odezwał. Papużki siedziały z otwartymi ustami, jak karpie wyjęte z wody.
Gagaodstawiłakubek.Itakwnimbyłysamekożuchy.
— Mogła sukienkę wziąć w ciągu dnia. Już raz to zrobiła. Lady uniosła w górę cienkie
brwi.
—Kiedy?Nicotymniewiem!
Gaga nie dałaby sobie obciąć głowy, że Brytyjka nie łże jak pies. Ale nie zamierzała
nikomuułatwiaćżycia.
— W dniu napadu na obóz. Widziałam ją w tej sukience. Kolorek tak rzucający się w
oczy,żeniemożnapomylić.Spacerowałapoddębami.
—Sama?—spytałJacekcicho.Dziewczynkaskinęłagłową.
— Tak. W każdym razie wtedy, gdy ją spotkałam, była sama. A sukienka jest w obozie
tylko
jedna.Wściekleróżowa.Potrzechzgórątygodniachpobytuznamyjużnaszeciuchyna
wylot.
Nikttuzresztąniezjechałzkuframi!
Czternaściegłówpotakiwałowmilczeniu.Przesłuchaniedobiegłokońca.
Wobozieniewielesięzmieniło,zatoznówpojawiłsiękapralKubickizRamzesem.
—Witamy—wymruczałaGagazadowolona,bopiespomachałogonemnajejwidok.—
Dawno
was
niebyło.
Kapral łypnął okiem. Nigdy nie wiedział, kiedy ta strzyga żartuje, a kiedy mówi
poważnie.
RamzesobwąchałpiżamęMoniki,potemjeszczejejkurtkęikalosze,podniósłłebwgórę
i
szczeknął, jakby chcąc potwierdzić, że zrozumiał, czego od niego oczekują. A potem
nagle
puściłsiępędemkluczącmiędzydrzewami.Zanim,uczepionydługiejlinki,kapral
rozchlapująckałuże.ParuchłopcówiGagarunęłowśladzanimi.Pieszatrzymałsięna
skraju lasu tam, gdzie kiedyś na Gagę czekał zielony samochód. Wyciągał pysk łapiąc
wiatr,aleśladsięurwał.
— Może ktoś tu po nią przyjechał? — wysapała Gaga. — Nie widać żadnych kolein.
Nocnaburzaiulewnydeszczrozmyływszystko.Cozapech!
112
Kapralporuszałwąsamijakkrólik.Wyglądałzabawnie,alenikomuniebyłodośmiechu.
Ramzesusiadłzawstydzony.
— Złapał bardzo nikły ślad — wyszeptał Kubicki skracając linkę. — Mimo ulewy
pociągnąłażtutaj.Madoskonaływęch.Aledziewczynastądsamanieposzła.Musiałją
ktośzabraćjakimśpojazdem.
—Motorem!—zawołałFryderykGruby.—Chodźcietu,zobaczcie.
Podsamymidrzewami,napiasku,którychłonąłwilgoćjakgąbka,widaćbyłoodciśnięty
śladopony.Bardzowyraźny.
—Tak.Tomotocykl.Stary,ciężkityp.Wracamy!
GagaszłaobokpsaBaskervile’ów.Raztylkoudałojejsiępołożyćdłońnajegołbie.
Zwierzęwarknęłoipokazałozęby.
—Nigdytegowięcejnierób—powiedziałcichokapral.—Tospecjalnieszkolonypies.
Ma
prawozaatakować.
— W pana obecności też? — zdziwiła się dziewczynka. Ale Kubicki nie odpowiedział.
Myślamibyłzupełniegdzie
indziej.Analizowałnowąsytuację.
— Czy mam z panem jechać? — spytał Jacek nie bardzo wiedząc, czego od niego
oczekują.
—Nie—padłazdecydowanaodpowiedź.—Milicjawie,codalejrobić.Proszępilnować
obozu.
Iniechniktsięstądnieoddalabeznaszejzgody!
— Za kilka dni oddalimy się wszyscy! — odparł godnie Juryś. — Nikt i nic nas nie
zatrzyma.
Koniecobozu!
Gagachyłkiemzbliżyłasiędogazika.
—Proszęmniezabraćdomiasteczka.Chciałabym…Kubickiwłączyłstacyjkę.Silnik
zadygotał.
— Właź! — rzucił krótko. — Ale wrócisz piechotą! Gaga wskoczyła na siedzenie.
Podczas
jazdy,nazakręcie,
mocniej oparła się o czarnosrebrne futro Baskervil e’a. Spojrzała na niego spod oka z
lękieminadzieją.Alepieszmrużyłtylkoswojeżółteślepia.Obojeudali,żenicanicsię
nie
zdarzyło. Na rynku gazik zahamował. Szczoteczka do zębów podjechała ku górze
ukazująccośnakształtuśmiechu.
—Stacjabenzynowajestnakońcuulicywylotowej!—burknął.
8—KolacjanaTitaniku113
Gagapokręciłagłową.
—Ajednaksiępandomyślił!
— To mój zawód — powiedział i kazał wysiąść psu. Odchodzili nie obejrzawszy się za
siebie.
Gaga powlokła się wolno we wskazanym kierunku. Mijała małe parterowe domki w
mikroskopijnych ogródkach. Niektóre ładnie odnowione, z czystymi szybami, inne
rozlatującesięzestarości.
Iprzyjednych,iprzydrugichkwitłyostróżkioprzedziwnymliliowołososiowymkolorze.
Potembyłpłotzdziuramiposękach,jakieśmagazynyoddzieloneodulicyprzerdzewiałą
siatką,pustyplaczarośniętyzielskiemi,uwylotu,żółtydaszekstacjibenzynowej.Trzy
dystrybutory, w tym jeden nieczynny, kiosk z różnymi płynami do mycia szyb
samochodowychikalendarzzgołąMulatką.
Gaga przystanęła. Obrzuciła wzrokiem to małe i biedne królestwo pożeraczy szos. Jakiś
niski, gruby mężczyzna z zielonym plastikowym daszkiem nad czołem nalewał benzynę
dożółtej
odrapanejpółciężarówki.
„To pewnie dziadek chłopaka. Zaczekam — pomyślała rozglądając się na boki. Pod
ścianą,
opartyożelaznąbeczkępooleju,stałmotocykl.Raczejwrak.Gagazbliżyłasięchcąc
przyjrzećsięoponom.—Nie,zupełnieinnyrysunek.NietymporwanoMonikę!”
Półciężarówkawłaśnieruszałanapierwszymbiegu.Dziewczynkaodsunęłasię,żebyją
przepuścić. Przez moment tylko mignęła jej twarz kierowcy. Tylko przez moment. Ale
coś,
jakaślampkazapaliłasięwjejmózgu.Zamrugałapowiekami.„Gdziejawidziałamtego
człowieka?Gdzie!”Jakspozamgływyłoniłsięobrazsprzedparudni:hamującypod
restauracjątrabantiprzysadzistymężczyznazbutelkamiwódkiwobjęciach.„Nie,tonie
on!
Więckto?Wywołaćjeszczerazobrazjakfotograficznąkliszę.No,trochęwysiłku,
dziewczyno! W środku wozu jacyś mężczyźni o niewyraźnych zarysach głów. Różowa,
ostraplamasukienkiikierowcazaprzedniąszybą.Toon!Tensam,którywłaśnieodjechał
półciężarówka.
Napewnoon!Tylerazyćwiczyłasięwrysowaniuludzkichtwarzy:ostrepodbródki,
przysadzisteczaszki,długielubkrótkieiszerokienosy.Toojciec
114
chciał,bypróbowałasiłwjegowłasnejspecjalnościkarykaturzysty.Robiłatoniezchęci,
leczzprzymusu.Niczresztąztegoniewyszło.Wolałaliteraturę.Adziśtewysiłkinacoś
sięprzydały.
—Czegotuszukasz?—zabrzmiałzajejplecamiostrygłos.
Dziewczynka wzdrygnęła się. Niski człowiek w niebieskim, spłowiałym od prania
kombinezoniezapinałtorbęzwisającąmunapiersi.
—Przepraszam—Gagaspojrzałabłagalnie—czypanjestmożedziadkiemchłopaka…
ze
szpitala?
Mężczyznaprzeciągnąłdłoniąpoźleogolonympodbródku.
—Aty..Tkto?
—Ztegoobozupodlasem—powiedziałaszybko.—Znamgo.Postawiłammurazlody.
Jaksięczuje?
Mężczyznaprzyłożyłdłońdodaszka.
—Lepiej.Aleniebezpieczeństwojeszczenieminęło.Wezwałemturodziców.Przyjechali.
— Proszę pana, to ważne… dla nas wszystkich — mówiła gorączkowo. — Czy pan
może…znatępółciężarówkę?
Mężczyznazmarszczyłbrwi.
—Oczymty,ulicha?ORomkapytaszczyojakąściężarówkę?
Gagaopanowywałasięztrudem.„OBoże,wszystkozepsułam!Jestemtakachaotycznai
wciąż
myślę,żemoirozmówcyrozumiejąmniewlot!Ajaoperujęskrótami,októrychniemogą
miećnajmniejszegopojęcia!”
— Pytam o Romka, naturalnie. Widzi pan… byłam u niego w szpitalu. Specjalnie mnie
tam
zawieźli.Cizmilicji.
—Poco?—staryczłowiekwciążniewielerozumiał.
—Powiempanu.Aletotajemnica.
Nadjeżdżałzdużąszybkościąjakiśfordzrejestracjąsąsiedniegowojewództwa.Kierowca
otworzyłdrzwi.
—Sprzedapan?Popięćset?Pracownikstacjizakląłpodnosem.
—Zjeżdżaj,człowieku!
Fordzgrzytnąłbiegamiitylkosięzanimzakurzyło.Gagawestchnęła.—Zepsułampanu
interes,co?Staryroześmiałsięukazującbrakiwuzębieniu.
115
—Nicztego,panienko!Jakbędziebenzynabezkartek,tosprzedam.Możemójwspólnik
coś kombinuje, ale nie ja. Z prokuratorem nie chcę mieć nic wspólnego na stare lata.
Dziękuję
Bogu,żeżyję.
—Myślipanonapadzie?—upewniłasięGaga.
— A jakże. A bandyci trzymali nas na muszce. Mnie i Gienka. Gdyby Romek się nie
napatoczył, pewnie nie użyliby broni. Ale ty coś mówiłaś o szpitalu. Wpuścili cię do
niego?Przecież
nikomuniepozwalają…
Gagapotargałaitakskudlonewłosy.
—Jestemświadkiem—powiedziałacichutko.—Milicjapodejrzewa,żenapadnastacjęi
na
naszobóztodziełotychsamychludzi.Chybatylkojaichwidziałambezczarnychmasek
na
twarzach.MilicjazawiozłamniedoRomkaspecjalnie.Jegoprzypadek,choćróżny,miał
być
dla mnie ostrzeżeniem. Nie powiedzieli tego, ale posądzają mnie, że wiem więcej, niż
mówię.
Pokazali mi biedaka, żeby spowodować u mnie wstrząs psychiczny. Żeby mnie
odblokować!
Mężczyznamrugałjakczłowiek,któryzawszelkącenęusiłujepojąćcośwyjątkowomało
zrozumiałego.Gagarozłożyłaręce.—Jeślitorzeczywiściecisami…
Staryotworzyłustaizarazjezamknął.
—Inieboiszsięchodzićsama?Gagauśmiechnęłasięzwyższością.
—Bowidzipan,jaichwidziałam.Aleonimnienie.Proszę—przysunęłaustadoucha
starego—czymożepamiętapannumerrejestracyjnytejżółtejpółciężarówki,którabrała
przedtembenzynę?
Starypomrugałrząsami.
—Brałbenzynęnakartki.Musibyćślad.Czyto…któryśznich,JezusMaria…
Gagachwyciłastaregozarękawkombinezonu.
—Tylkospokojnie.Niejestempewna,alemamcośprzeciwkotejżółtejpółciężarówce.
Proszę,niechpanodszukanumer.
Po dziesięciu minutach sprawa była załatwiona. Numer rejestracyjny zapisany na
karteczce.
—Wrócisztujeszcze?—spytałnalewającbenzynękolejnemuklientowi.
116
—Tak.Bardzodziękuję.IproszępozdrowićRomka.„Coteraz?—myślaławracającna
rynek.—
Odszukać
Kubickiego? Dać mu ten numer? A może poszukać żółtej półciężarówki. Ma tu gdzieś
garaż?
Nonsens! Zbrodniarze nie siedzieliby pod nosem postawionej na nogi milicji. A może
właśnie?
Najciemniej,podobno,jestpodlatarnią!”Stałaniezdecydowanapodsklepempiekarza.Na
wystawie znów było największe na świecie ciastko z serem. Pociągnęła nosem. Potem
weszła.
Pachniałoświeżymchlebemiczymśjeszcze.Roztartymiziarenkamiczarnuszki.
—Poproszętakie—wskazałapalcem.
Dostała do ręki duży, miękki i jeszcze ciepły placek. Ser żółtawy, pachnący wanilią
wyciekał
na boki. Oblizała usta. Wyszła ze sRlepu walcząc z łakomstwem. Miała dziką,
nieprzepartą
ochotę pożarcia ciastka jednym kłapnięciem. Nie było to wszakże możliwe. Odskubując
spore
kęsy łaziła tam i z powrotem po krótkiej uliczce. Nie mogła się na nic zdecydować.
Chciałojejsiępić,alenaoranżadęzabrakłopieniędzy.Podrażnionaambicjaniepozwalała
lecieć
wprost do Wielkiej Detektywni. „Tyle im dałam wskazówek, opisałam przysadzistego z
trabanta, a ten włoski mafioso w ciemnych okularach nawet nie zareagował. Co on
właściwiesobiemyśli?
Kapral,coprawda,zgadujeniekiedymojemyśli,alecotozasztuka!Każdyśrednio
inteligentnyszympansbysiędomyślił!”
—Coturobisz?—usłyszałaczyjśgłosnaduchem.
— A wy? — odpaliła bez namysłu poznając Rudego i Kukłę. Byli ostatnimi, których
zapisaławswoimtajnymnotesie.
Ostatnimi, z którymi miała przeprowadzić „wywiady indywidualne”. Zastanawiała się
nawet,dlaczegozostawiłaichnakoniec,idoszładowniosku,żepowodembyłazwykła,
właściwie
niczym nie uzasadniona niechęć. Rudy, o lekko kasztanowych, ładnie wijących się
włosach,był
nijaki.No,poprostujakbybezcharakteru.Niemiałnigdywłasnegozdania,niezabierał
głosu,łaziłztymswoimwalkmanemwuszach,akażdakaseta,którejsłuchał,brzmiała
podobnie.Marmoladamówiła,żejegoszarekomórki,oilejeszczejakaśzostaławcałości,
podskakujądorytmuidlategoRudyniemyśli.Nigdyniemyśli.Odczasukradzieży
nieszczęśniknieumiałsobieznaleźćmiejsca.Walkman,jak
117
wszystkie inne odbiorniki, padł ofiarą złodziei. Rudy czas jakiś jeszcze poruszał
kończynami w takt niesłyszalnych melodi , potem zastygł w bezruchu i totalnej
niemożności.Jakbymu
skradzionowłasneżycie.
InaczejKukła.Ćwiczyłkulturystykę,marzyłonaturalnymprzyrościemięśni.Często,
eksponujączlubościąbicepsy,marmurowiałnaglenakształtantycznejrzeźby.Byłładnie,
proporcjonalnie zbudowany i podniecał się mikrobiologią. Poza tym niewiele go
obchodziło.
Nie wiadomo dlaczego przystał do Rudego. Może im obu dobrze się milczało? Nie
mieszkali
nawetrazemwnamiocie.
„Skąd się wzięli w miasteczku? — pomyślała Gaga, lecz natychmiast sama sobie dała
odpowiedź, widząc wyładowane torby, które dźwigali solidarnie. — Widać dopadła ich
Kornikowaiwysłałapobrakująceprodukty”.
—Cożarłaś?—dopytywałsięKukłaprzyglądającsiędziewczynceoblizującejpalce.
— Nie żarłam, tylko jadłam — odparła urażona. — W porównaniu z wami jem jak
ptaszek.
Obajchłopcydźwignęlitorbyzchodnika.
—Dobrze,żetenobózjużsiękończy—westchnąłRudy.—Cichotujakwgrobie.
—Copowiedząrodzice,jakwróciszbeztej…no,aparaturynauszach?—roześmiałasię
Gaga.
Rudyskrzywiłusta.
—Kupiąnowegowalkmana.Staćichnato.
—Tacynadziani?—zainteresowałsięKukła.
—Acomyślisz.ConajmniejtrzyrazywrokuzasuwajądoTurcjilubGrecji.Jakniez
„Orbisem”,toz„GromadąRolnikPolski”.Pohandlują,poszwindlująigotówkananową
wyprawęjużleżywpończosze.Ażdziw,żesięniezałamiąpodciężaremtobołów.
—Acelnicy?—dziwiłasięGaga.
Rudyspojrzałnaniąwzrokiempełnympobłażania.
—Coty,życianieznasz?Zcotrzecimmożnasiędogadać.Jeszczesięniezdarzyło,żeby
starzypłacilicło.Never.
— Podoba ci się takie życie? — pytanie Kukły było może nie na miejscu, ale chłopak
walił
zawszeprostozmostu.
—Aco?—Rudyprzystanął.—Muszęzmienićrękę,bo
118
milewazdrętwiała.PolichaNiteckiejtylecukru?Możebimberpędzi?Gagaspojrzałana
niegospodoka.
— Uważasz, że wszyscy ludzie robią coś nielegalnie? Rudy pokazał w uśmiechu ładne
zęby.
— Nie rób ze mnie takiego kompletnego idioty. Ale rodziny nie zmienisz. Ja, widzisz,
nawet nie mam porządnych dżinsów na tyłku. Choć mógłbym mieć i dziesięć par.
Tureckich,greckich,arabskich…boja,kobito,kontestuję.Mamtodokładniegdzieś.
Szli wolno drogą nad jeziorem. Po ulewie nie było nawet śladu. Wszystko wessał
żółtoszary, gruboziarnisty piach. Tylko na sze/okich liściach dzikiego bzu lśniły drobiny
wody. Choć nie było słońca, temperatura podnosiła się z wolna. Wszystko dookoła
parowało.Lustrowodyteż.
— Nie korzystasz z dóbr cywilizacji? — podtrzymywał rwącą się rozmowę Kukła. —
Głupiś.Jabioręwszystko,codają.Anawetwięcej.
—Toznaczy…kradniesz?—roześmiałasięGaga.
—Takjakby.Podbieramczasemstarymforsęzkufra.Spojrzelinaniegowszczerym
zdumieniu.
—Zczego?
Kukłauśmiechnąłsięzwyższością.
—Majątaki…nadaczy.Mówią,żeantykpoprapradziad-ku.Ciemnaskóra,trochę
złuszczona,imosiężnezamki.Toniekuferaforteca!
—Niktgojeszczenieukradł?—zainteresowałsięRudy.
—Nie.Tadaczajestcałaoplatanadrutami,podczerwienią,systemyalarmowezcałego
świata.
—Tojaktysiędotegokufradostajesz?—zaciekawiłasięGaga.Śmiertelniejąnudziło
bredzenieohandlarzach,podróżachpotowaribogactwiewpodczerwieni,musiałajednak
doprowadzić„ankietę”dokońca.
— Bez problemu. Dawno już podrobiłem klucze. Forsa mi potrzebna na różne badania.
No,nietylko.Dlaszpanuteż.Lubięstawiać,fundować,brylować.Cowtymdziwnego?
„Nic—pomyślałaGaga.—Nic.Jesteśwykwitem,wypryskiemswoichczasów.Szpan,ot
i
wszystko.Tylkojaksiędotegomamikrobiologia?Czyżbyasekuracja?Wprzy-
119
padku,gdyjednakzłodziejeprzebijąsięprzezblokadęiwygarnąwszystkozkufra!Kiedy
nie będzie za co fundować długonogim blondynkom obmacującym z zachwytem w
błękitnychoczach
naprężoneinatłuszczonemuskuły!Wtedywgryzieszsięjakszczurwświatnauki.I
zamieszkaszwnim,ażkuferpoprapradziadkunapełnisięodnowa.Bo,żesięnapełni,w
toniewątpię!”
—Czegooczekujecieodżycia?—spytała,gdyznówprzystanęli.Obózbyłblisko,aczas
upływał.
— Wszystkiego! — rozmarzył się Kukła. — Będę mister universum. Oblecę estrady
świata,anastarośćzajmęsiętym,wczymjestemdobry.
— Tylko że podczas tego oblatywania świata nauka pójdzie galopem do przodu! —
powiedział
leniwieRudy.—Aty,bracie,zostanieszwtyle.Iniedogonisz.Biologiamanajwiększą
przyszłość. W Stanach nikt nie chce już studiować elektroniki czy robotyki. Tylko
biologię.
— I humanistykę — zgodziła się Gaga. — A jeśli będzie tak, jak kracze Rudy, to co
zrobisz?
Popełniszsamobójstwo?Harakiri?
Kukłaspojrzałnaniązeszczerymzdumieniem.Jegoładneszareoczybłyszczały.
—Oszalałaś?Jakochamżycie!Jakmisięnicnieuda,toożenięsięzbogatąstarą
Amerykanką.Ibędęmiałdwa,cojamówię,dziesięćkufrów!
— Niezła perspektywa! — parsknął Rudy. — Ja też stawiam na Amerykę. I dlatego
jestem
olimpijczykiem…zrosyjskiego!Tampotrzebująspecjalistówzeznajomościąjęzyków
wschodniejEuropy.
—Nojasne.NaprzykładfacecizCIA—burknęłaGaga.Chłopcyroześmielisię.Czyto,
co
mówili,byłoprawdą,
czytylkoszpanowali?Ktotowie.Gagapoczułasięstaraisamotna.Nietylkodlatego,że
odpadliostatniposądzanioewentualneautorstwodiariusza.Takżeidlatego,żestale
ponosiła klęskę. Kostki układanki nie pasowały do niczego. Teraz żałowała, że nie
wstąpiładokaprala.„Możetennumerrejestracyjnyciężarówkicośbyprzyspieszył?”
Wobozieczekałaichnielichasensacja.Zbitawgrupkimłodzieżgorączkowooczymś
rozprawiała.
120
—No,ijest!—wysapałaMarmoladazprzejęciem.Gagaczekałacierpliwiezerkającna
menażkę.Ciastko,
nieciastko,alejakieśdrugiedaniebysięzjadło.
— Co: jest? — spytała uprzejmie. — Monika się znalazła? W Marmoladę jakby piorun
strzelił.
—Tyotejgłupiejgęsi,atupistoletwisinasuficie!Gadzeopadłaszczęka.Dosłownieiw
przenośni.
—Jakipistolet?Jakisufit?Mów,bozabiję!Marmoladauśmiechnęłasięszeroko.Wjej
wydaniubył
tojednakuśmiechmangustydogrzechotnika.
— Kornikowa robiła przegląd namiotów. Czy porządek, czysto i w ogóle. Wpadła w
popłoch, bo przyjeżdżają niektórzy rodzice. Papugi wszystko opisały i zdenerwowani
papciowie^nadlatują co rychlej z różnych stron kraju. Kornikowa boi się ogólnej
kompromitacji…
—Icoztympistoletem?—przerwałaGaganiezbytgrzecznie.
—Przeglądałałóżka,zbierałaporozrzucanegraty.Naglezobaczyłakałużęnapodłodze.
Widoczniepłótnonamiotugdzieśprzeciekałobardziejniżtodozwolone.Spojrzaławgórę
i
cośjązastanowiło.Cośtambyłoprzyczepione.
—Dosufitu?Dopłótna?—gorączkowałasięGaga.—Czym?
Marmoladaskrzywiłasię.
—ŚciągnęłaJackaidrabinęzbaraku.Okazałosię,żedopłótna,tużprzymetalowych
podporach, jest przyczepiony pistolet. Szeroką lepiącą taśmą. Dobrą, zagraniczną.
Trzymałajakzłoto.Itowtakimmiejscu,gdzienajciemniej.Gdybynietennocnyprzeciek
nigdyniktbybroninieodkrył.
Gagaoblizywałasuchewargi.
—Pistolet…nagaz?Marmoladawzruszyłaramionami.
—Normalny.Jacektwierdzi,żewojskowy.Mówi,żeznatentypzestudiumwojskowego:
P-64
kaliberdziesięćmilimetrów.Nabity.
Gagaciężkousiadłanałóżku.„Tokoniec!Jużnictuniemamdozrobienia.Znapaduna
stację benzynową pistolety powędrowały do paśnika. Z paśnika do mrowiska, a z
mrowiska
prosto pod sufit. Jeden. A gdzie drugi? — przeraziła się. — Cholera, gdzie drugi?
Skończyłasięzabawawciu-121
ciubabkę.Tonietylkozłodziejeimordercy,zamieszanyjestnajwyraźniejktośznas!
Przyszły samobójca, którego nie udało mi się zidentyfikować? To może być jedna i ta
sama
osoba!”Tamyślporaziłająświatłem.Jakbłyskawica.
—Agdzieonjest?Tenpistolet?
—Jacekznimpognałnamilicję.
—Oczywiściezatarłpoprzednieodciskipalcówizostawiłwłasne,czytak?
Marmoladarozłożyładłonie.
—Dokładnietak.Jakośniktniemyślał…oodciskach.
— Banda głupców! — wyszeptała Gaga. — I to wszystko mnie ominęło. Gdybym tu
była… — nie dokończyła. Czy potrafiłaby ostrzec ciężko przerażonego Jacka? Czy w
ogólektokolwiek
zechciałby posłuchać jej rad? Że nie wolno niczego ruszać przed przyjazdem specjalnej
ekipyśledczej!—Bezmyślnabanda—mruknęławstając.—No,samapowiedz?
—Przecieżzdołuniktniemógłzobaczyć,cototakiegozaklejonetaśmątamwisi!—
Marmoladabroniłanieudaczników.—Kiedytuwpadłam,Jacekjużwisiałpodstropem,a
KornikowazNiteckąlamentowały.Byłopokompocie!
Popołudniuatmosferanapolaniestałasięniedozniesienia.PrzestraszonePanienkiz
Bardzo Dobrych Domów popłakiwały po kątach. Chłopcy, jak nigdy zbici w jedną
gromadę,
pomstowalinanieudolnośćmilicji,rząduiwładzlokalnych.Tak,jakbytemogłyzapobiec
wieszaniupistoletów,gdziesiękomupodoba.
— To jest wyzwanie! — mruczał Jaroszek. — W Londynie rząd dawno by już upadł,
gdybydziałysiętamtakierzeczy!
— Idiota! — westchnęła Marmolada. — Co ma rząd do koloni letnich! Uważacie, że to
,,Kursykrajuiżycia”?MożepodałbysiędodymisjiszefScotlandYardu,alenieodrazu
całyrząd!
— W porządnym państwie, gdzie władzę sprawują konserwatyści, rząd odpowiada za
wszystko!
—
zapewniałJaroszek.
Piekarczykpopukałsiępalcemwczoło.
— W Szwecji zastrzelono na ulicy premiera, a szef policji nie ustąpił ze stanowiska, bo
musięniechciało.
122
Gagawzruszyłaramionami.
—Ludzie,oczymwygadacie?Zastanówciesięlepiej,KTOwłaziłdonamiotu!Musiał
mieć
drabinęalbochociażstołek.WypytajciePapugi,któretammieszkają.
FryderykGrubypodrapałsięponosie.Miałtakizwyczaj,gdyintensywniemyślał.
—Pytaliśmy.Onenicniewidziałyinicniesłyszały.Marmoladaodwróciłasięnapięcie.
Szłaprzezpolanę
równym,lekkimkrokiemmodelki.
—Cojej?—niezrozumiałJuryś.
Gagaprzymknęłaoczyioparłasięopieńbrzózki.
— Nie wytrzymała głupot, które tu wygadujecie. Marmolada ma umysł analityczny.
Poszła
przemyślećsprawę.Aswojądrogąniewydajesięwam,żetuktośrobinaswkonia?Ktoś
z
naszych,oczywiście.
—Chceszpowiedzieć,żewszyscyjesteśmypodejrzani?Gagaskinęłagłową.
—Towłaśniemamnamyśli.
Bezżaluporzuciłarozdyskutowanetowarzystwo.„Niechsobiewzdychajądorządów
konserwatystówbrytyjskich,niechwiecująirozcinająwłosnaczworo.Mnietozupełnie
nieinteresuje.Szkodatylko,żepiekielnałamigłówkaniepasujedoniczego.Cogorsza,do
nikogo!”
Podolchąbyłocichoispokojnie.Jezioro,dziśwkolorzeultramaryny,marszczyłosię
drobniutkimizałamaniamifallubświatła.Poulewiepieńbyłśliski,jakiśtakikasztanowo-
zielonkawy i wcale nie drapał, gdy się na nim usiadło. Lustro wody wyraźnie się
podniosłoimożnabyłomoczyćpięty.Wspaniale.
Gdybyniebyłotakokropnie.
—Jakna,,Titanicu”,co?—zachrypiałaolcha.
Gaga uśmiechnęła się z satysfakcją. To, co na obozie lubiła najbardziej, to gadające
drzewo.
—Tenokręt,któryutonął?Michałmilczałprzezdłuższąchwilę.
—,,Titanic”tosymbol.Podobnorozpadłsięnajeżdżającnalodowągórę.Dziśuczenisą
innegozdania.Jakaśprzegrodaniebyłacałkiemszczelna,czycośwtymrodzaju.Aleten
obrazprześladujemnieodlat:jestczternastegokwietniatysiącdziewięćsetdwunastego
roku.Statekpasa-
123
żerski oświetlony jak choinka na Boże Narodzenie, na pełnym morzu, w noc czarną, że
choćokowykol.Orkiestragra,strzelająkorkiodszampana…atagóralodowatuż,tuż.
Tylko,że
niktotymniewie.Nawetkapitan.Tak,,,Titanic”jestsymbolem.
—Takmyślisz?—Gagasłuchałazdużąuwagą.—Żenaszedzisiejszeczasytoteż…
„Titanic”?Ludzietańczą,jedzą,atamktośnanichjużczyhazbombąnuklearną…alboz
pistoletem.Aoninic,tylkopałaszujązrazyzkaszą…
Michałzaszeleściłzezłością.
—Nieprawda.Akuratwiem,cojedlina„Titanicu”wtęnoc.
—Co?—zainteresowałasięGaga.
—Niewiem,jakcinajbogatsi.Alemenudladrugiejklasybyło…bojawiem…trochę
dziwne.Albojasięnajedzeniunieznamnajlepiej.
—Nomów!—denerwowałasiędziewczynka.—Cojedli?
— Consomme z tapioką, dorsza pieczonego w ostrym sosie, kurczaka w sosie curry z
ryżem,
jagnię w sosie miętowym, zielony groszek, purśe z rzepy, ryż, ziemniaki z wody i
pieczone, pudding śliwkowy, galaretkę winną, kanapki z kokosowymi wiórkami, lody
amerykańskie, różne orzeszki, świeże owoce, sery, ciasteczka i kawę. — Michał umilkł
lekkozdyszany.
Gagapomrugałarzęsami.—Niebujasz?
—Słowowsłowozapamiętanezksiążki.
Wierzyłamu.Zawszewierzyła,bonigdygoniezłapałanakłamstwie.Znałtysiącetakich
historyjek.Zawszeporządnieudokumentowanych.
— Jagnię w sosie miętowym! — wzdrygnęła się dziewczynka wyciągając pięty z wody.
Jezioro
wcale nie było takie znów ciepłe. — W ogóle nic bym z tego nie chciała. Chyba może
lody.
Zdążylitozjeść?
Michałzmieniłpozycjęnagałęzi.
—Tak.Izarazpotemprzydźwiękachwiedeńskiegowalcaposzlinadno.
—Tocisiępodoba?—pytaniebyłopodchwytliwe.
—Tak.Efektownaśmierć.
Gagazamarła.Poczuła,jakjejsięmarszczyskóranaplecach.
124
—Chciałbyś…zginąćefektownie?
Michałmilczał.Wreszciewycedziłtakimjakimśzduszonymgłosem:
—Chcężyć.Inaczejniżinni.Ciekawie.Bezzahamowań…Gagaodetchnęłazulgą.To
brzmiałocałkiemsensownie.Gawędzilijeszczeotymiowym.Alekażdeznichniosło
pod powiekami inną wizję tonącego okrętu. I nie było od tego obrazu ucieczki. Góry
lodowe
podchodziłyzewszystkichstron.Zaciskałykrąg.
Wieczorem znów zaroiło się w obozie od ludzi z milicyjnej ekipy. Niektórzy z
obozowiczów już rozpoznawali twarze. Rzucali swoje uwagi na temat śledztwa, często
ironiczne.Mundurowinfedawalisięsprowokować.Robiliswojesprawnieiszybko.
— Działał w rękawiczkach — rzucił jeden z cywilów, gdy spod warstwy srebrzystego
proszkunamaszcienamiotuukazałysięniewyraźneślady.—Aleitakbędziejemożna
rozszyfrować.
Gaganiestrudzeniekręciłasięwpobliżusamochodu.Tenprzysadzisty,szpakowaty,w
zniszczonymmundurze,najwyraźniejbyłichszefem.
—Proszępana—podeszłabliziutko,gdyjużsadowiłsięobokkierowcy.—Widziałam
dziśwmiasteczkużółtąpół-ciężarówkę—zaczęłaniepewnie.
Spojrzałynaniąoczyzaczerwienionezniewyspania.
—Tak?Ico?
—Widzipan…zakierownicąsiedziałjedenztych…cojeździlitrabantem.Poznałamgo.
I znam numer półcięża-rówki. To ja ich spotkałam w dniu napadu… to po mnie tu
przysyłali
samochóddoszpitala,.,toja…
Milicjantnieczekałdłużej.
—SierżancieMalicki,zgłościeopiekunowiobozu,żezabierammujednązjegotrzódki.
Wsiadaj.Jakmasznaimię?
—Gaga.
Niktsięniezdziwił.Nietakiedziśmająimionanastolatki.Inietakieprzezwiska.
Nie jechali długo. Potem przez godzinę tkwiła w dużym pokoju z niską, ciemnozieloną
lampąnabiurku,zanimzajętosięniąitym,comiaładopowiedzenia.Następnieczterech
125
mundurowych z najwyższą uwagą słuchało i notowało. Wszystko było ważne.
Domniemany portret też. Gaga dostała miękki ołówek i blok papieru. Gdy rysunek był
gotowy,jedenzobecnychwpokojuzamrugałpowiekami.
—Więcjednakon!
Gagauniosławzrokznadkartki.
—Znaciego?
— Ale z braku dowodów… — umilkł nagle, jakby zdając sobie sprawę, że zdradza
szczegóły
śledztwa.
Dziewczynka wyglądała na zmęczoną. Oczy jej się kleiły. Tak chciała dziś jeszcze
poczytać
nielicznejużstronydiariuszazfałszywejBibli.,,Trzebatoodłożyćdojutra—myśli
snuły się leniwie — oni wiedzą więcej, niż przypuszczam. Tym razem jednak
powiedziałam
wszystkoopistoletach, paśnikuimrówkach. Znówzataiłamdziennik samobójcy,bonie
jestem pewna, czy ma związek ze sprawą. I przygodę Lady. Jeśli to w ogóle można
nazwaćprzygodą.
SamaLadyomijamniejakwyspęzadżumionych.Widaćprawdąjeststwierdzenie,żenie
lubią
nasci,októrychzbytdużowiemy”.
—Czytojużnaprawdęwszystko,comiałaśnamdopowiedzenia?—szpakowatyzapalał
wyjątkowosmrodliwegopapierosa.
Gagapoczuła,żesiędusi.
—Możnabyotworzyćokno?
Szpakowatyzdusiłpapierosawpełnejpobrzegipopielniczce.
—Jestotwarte.Tylkojazadużokopcę.Więctojużwszystko?
Gagaskinęłagłową.
Jeden z milicjantów patrzył na nią dziwnie przenikliwie. Dziewczynka poczuła się
niepewnie.
—Czy…czycoświadomooMonice?
Mężczyźniwymienilispojrzenia.Szpakowatykrótkoskinąłgłową.
—Cośjejsięprzecieżnależyzaterewelacjezciężarówkąipistoletamiwmrowisku.
— Monika jest bezpieczna. Nikt jej nie porwał. Zniknęła… no, można to tak nazwać,
zgodniezwłasnymżyczeniem.Zrozum,dziewczyno,więcejniemożemycipowiedzieć.
—Dladobraśledztwa—mruknęłaniechętnie.
126
— Właśnie tak. Aha, ten mały Romek przychodzi do zdrowia. Jego stan poprawia się z
dnianadzień.Rodzicechcągozabraćdodomu.Cojeszcze…notak!Pamiętaj,jedenz
pistoletów
jeszczejestgdzieśukryty.Możliwe,żewokolicywaszegoobozu.Jesteściepodbaczną
obserwacjąnaszychludzi.
—TegozBaskervile’emteż?Szpakowatyuśmiechnąłsięporazpierwszy.
— Czytujesz Conan Doyle’a? Ja też. Choć wolę Mc Leana. Tak. Pies też będzie. A do
ciebie
mamosobliwąprośbę…—urwałzmarszczywszybrwi.
— Już wiem — wymruczała tłumiąc ziewnięcie. — Żebym nie żonglowała pistoletami,
jeślisięjeszczejakieśznajdą.
—Właśnie”!’Może…—zastanowiłsięszpakowaty—możewogólewyłączyłabyśsięz
tegośledztwa,co?Zostawjenam!
— Wykluczone! — ożywiła się Gaga. — A kto zanotował numery żółtego wozu? Kto
znalazłnotespoddębami,krawatipółlitrówkę?
Mężczyźniwolnopodnieślisięzkrzeseł.Ichminywyraźnieświadczyłyotym,żemuszą
się
pogodzićznieprzepartąaktywnościądziewczyny.
—Możnabyjązamknąć,co?—zaproponowałgłośnobrunetzpieprzykiemkołoucha.
—Do
czasu
zakończeniaśledztwa.
— A prawa człowieka! — wrzasnęła Gaga, zrywając się z miejsca. — Trybunał
Konstytucyjny,
RzecznikPrawObywatelskich!
—Wporządku,wporządku!—zamachałdłońmiszpakowaty.—Odwieźciejądoobozu.
NajlepiejzKubickim.—IzwracającsiędoGagi,którejnajwyraźniejpowiekiopadałyna
oczy:—Proszęcię,uważajnasiebie.Zgoda?
Kiwnęła głową i usnęła. Tak jej się w każdym razie zdawało. Bo na drugi dzień nie
pamiętałaaniwząb,jakikiedyznalazłasięnapolanie,wnamiocie,wewłasnymłóżku.
Od kiedy go poznałem, jest coraz gorzej. Ma nade mną władzę nieograniczoną. W jego
wzroku
jestcoś,comnieparaliżuje…—czytałaGagawpisdodiariuszapoddatączternastego
czerwca.Jakkobrawpatrzonawkurczaka.
127
Tysiącrazymówiłemsobie,żetonic,żepojakimśczasiewyzwolęsię,będętraktował
normalnie.Nicztego.Wczorajprzyniósłmikoszulkęznapisem:Mistery.Tajemnica?Bo
łączynascoś,comożnanazwaćtajemnicą.Afrodytaodeszłazironicznymuśmieszkiem.
Nic na to nie poradzę. Jest dla mnie jak chłodna rzeźba z białego marmuru. Mogę
podziwiać,alenieumiemkochać,niestety.
— Co on bredzi? — jęknęła Gaga szarpiąc włosy. „Zakamuflował wszystko bardzo
dokładnie.
Zupełnie tak, jakby to pisał człowiek chory na trąd, który wie, że musi zostać
odizolowany,alezanicnaświecienieprzyznasiędotego!
Siedziała w kucki na wyspie pomiędzy falującymi łanami wysokich traw. Właśnie
przekwitały i od lądu płynęły nad wodami jeziora białe obłoczki pyłków. W małych,
płytkichzakolachroiłosiędokijanekiżab.Wszystkotoskrzeczało,szeleściło,kumkało.
Wsadziłanoswcienkie
białestroniczkizapisaneczarnymdługopisem.Literyznówbyłyforemne,okrągłei
wycieniowane.Widaćautorpisałwolnoiznamysłem.
Ojciec jest człowiekiem powszechnie szanowanym. Dla niego moja nowa znajomość
byłaby
szokiem. Mama zapewne dostałaby spazmów. A przecież żyjemy w kraju, gdzie istnieje
równośćobywateliwedługprawa,gdziezaodmiennośćpoglądówjużsięwkryminalenie
siedzi.Mój
przyjaciel X, bo tak go tu nazwę, nie byłby jednakowoż zaakceptowany. Ani Y. Bo
poznałemteżYgreka.Pomałumniepożerają.Ajasięniebronię.Cogorsze,sprawiamito
przyjemność.
Dziewczynka uniosła głowę odetchnąwszy głęboko. W jej nieokiełznanej wyobraźni
zaczęła
rysowaćsięsylwetka:„portretzimaginacji”tego,ktotopisał.
—Jestpodatnynaprzeróżnewpływy—mruczałapółgłosemprzewróciwszysięnaplecy.
Przedoczymamiałaterazstadoporządnieostrzyżonychbaranówpłynącychponiebiejak
kierdel.—
Pewnie poznał jakichś punków albo rockersów. Lub, co nie daj Boże, różnych kil erów
czy
satanistów.Pełnoich,jeślibyłnaprzykładwJarocinienarockowisku.Bezsensu!—
skarciłasamąsiebie.—Jarocinjestwlipcu.AwpisopoznaniuXiYwpołowieczerwca.
Przecieżto…natrzydniprzedprzyjazdemtutaj!
128
Gaga znów rozczochrała włosy. Robiła to bezwiednie co kilka minut, w wielkim
zaaferowaniu.
Toteż wyglądała jak kandydatka na miss ze środkowej Afryki. Data uzmysłowiła jej
właściwy
upływczasu.Idaławieledomyślenia.
,,To wszystko wygląda podejrzanie — łowiła oczami barana w dziwnej aureoli nad
wełnistą
głową.Szybowałcałkiemosobno,jakbychcącpodkreślićwłasnąwartość,dostojeństwo,
czy też rolę przywódcy stada. — Zrekapitulu-jmy to, co już wiemy na podstawie
przeczytanych
fragmentów: chłopak jest z porządnego, inteligenckiego domu, ma problemy z
dziewczynami,niechceonichznikimrozmawiać.Delikatnyiwrażliwy.Martwisięoto,
copomyśląrodzice.
Poznajejakichśosobnikówwnienajlepszymgatunku.Ale,QBogaojca,osamobójstwie
myślał
jużwcześniej!WięcaniX,aniYniemająztymnicwspólnego.Cowięcjestnarzeczy?
Jak byłam w lesie, tak jestem w lesie! — skarciła samą siebie w myślach. — Albo
wyciągam
niewłaściwewnioski.Tak,zapewne”.
Zaszeleściłytrzciny.Ktośmozolnieprzebijałsięprzezłąkęrozchlapująckałuże.Gaga
ukryłaczarnąksięgęwplażowymworku.Doniegonigdyniktniezaglądał,niegrzebał
wiedząc,iżznajdzieconajwyżejmokrykostium,ręczniklubśliskiemydło.
Czarny wilgotny nos obwąchał włosy dziewczynki. Już nie było baranka z aureolą. W
ogóleniebyłożadnegobaranka.Zgórypatrzyłynaniąwilczeżółteślepia.
—Musisztakstraszyć?—szepnęłazbłogimuśmiechem.UwielbiałaBaskervile’asama
nie
wiedzącdlaczego.
Kapralszedłjakbocianwysokounoszącnogiwkaloszach.Znówbyłpocywilnemu.
—Takmyślałem,żetoznówty—wysapałstającwrozkroku.—Niktinnyniełazipo
bagnach!
— Mówiłam już panu — Gaga usiadła — że szukam samotności. Nie trzeba mi wciąż
deptaćpo
piętach.
Żółtaszczoteczkadozębówzjeżyłasię.
—Awłaśnie,żetrzeba.Inaczejznównarobiszgłupstw!Niemogłaśwcześniejpowiedzieć
o
tychpistoletach?Możebyniedoszłodostrzelaniny!
Gagazacisnęłazęby.Pochwiliodezwałasięzgryźliwie:
—Pistoletynaprzódstrzelały,adopieropóźniejzna-
9—KolacjanaTitaniku
129
lazłysięwpaśniku.Ukrytojetamponapadzienastacjębenzynową.Niezmojejwiny
zranionomałego!Kubickiprzykucnąłgrzebiącpatykiemwmule.
—Nodobrze.Apocojeschowałaśwmrowisku?Gagastraciłanadziejęnasamotność.
— Żeby ich nie wykorzystał właściciel. Myślałam, że polezą tam dzień lub dwa, ktoś
zacznieszukaćzguby,zdradzisię,aja…
—Atygocapniesz,zakujeszwkajdankiiosobiście,piechotąodprowadziszpodbronią
do
komisariatunieprzestającgwizdaćmelodizfilmu,,MostnarzeceKwai”…Tak?
Wzruszyła ramionami. Co miała odpowiedzieć? Że to, co zrobiła, było ostatnim
kretyństwem?
Nie zgadzała się z taką oceną faktów. Naturalnie, o złapaniu przestępcy czy też
przestępców, na gorącym uczynku, nie było mowy. Sama, bez pomocy, zostałaby
najprawdopodobniej
potraktowanatak,jakmałyRomek.Alemogłaprzecieżpodejrzeć.Zobaczyćzbrodniarza.
Jednegoczydwóch.Chciałatego.Nieświadomierywalizowałazniebieskimimundurami.
Zawsze chciała być lepsza. I dlatego tu jest. Na obozie olimpijczyków. Dopiero od
niedawna,ze
smutkiem,zdałasobiesprawęztego,żecinajlepsiniesą,lubniekonieczniebędą,
społeczeństwunajprzydatniejsi.Aprzecieżtakawłaśniejestideaolimpiad.Potrafiążując
gumę balonową olewać wszystko, okazując egocentryzm do sześcianu. Gruboskórni
geniusze,
mózgowcyzprzyszłościądlazagranicznychuniwersytetów.Sfrustrowani,ezgaltowanii
kłamliwi. No, trzeba uczciwie przyznać, że nie wszyscy. Są i tacy jak Marmolada. Jak
Wojtek, Kacper, Kukła czy Piekarczyk. Czasem i oni szpanują, ale głównie dla pozy.
Możnazrozumiećiwybaczyć.Toprzecieżdopieroszesnastolatki.
Kubickiniespuszczałoczuzdziewczynki.
—Dalejmaszzamiarprowadzićśledztwo?
—Tak!—wrzasnęłazrywającsięzmiejsca.—Tak!—Iporwawszytorbęzpasjąwlazła
w
najgęściejszyszlam.Szłachlapiącipryskając,wcaleniewidząc,jakjestwtymśmieszna.
Piesijegopanodprowadzalijąwzrokiem.
—Piekielnastrzyga!—zmełwustachKubicki.Basker-vilezmrużyłżółteoczy.Czybył
tegosamegozdania?
Wątpliwe.
130
Gnojekprzyczepiłsięjakrzepizanicniepozwalałsięodtrącić.Marniałcośzgębą
zapchanągumą,ajegookrągłejakguzikioczywołały^zniemąprośbą.
—Botoona,wszystkoona—czarnezbrudupaluchygniotłybrzegspódnicyGagi.—
Niktniechcesłuchać…
Dziewczynkaprzystanęłazniechęcona.
—Hej,ty!—powiedziałaostro.—Jakmaszcośnawątrobie,towaldotaty.Jasięnie
nadajęnaspowiedniczkę.Grzechówcinieodpuszczęipokutyniezadam.Jasne?
Gnojekpociągnąłnosem.
—Dotatyniemogę.Ongoniwpiętkę.Mawaswszystkichpo…—urwałtaktownie.
— Wiem. — Gadze chciało się śmiać. — Wiem dokładnie, gdzie nas ma tatulo. Ale
przyjechałzwłasnej,nieprzymuszonejwoliibezzgodykomendantanieodjedzie.Apoza
tym—spojrzała
małemu w oczy — wziął za to pieniądze. Państwowe. Czyli nasze. I siedział tu z tobą
prawieprzezmiesiąc.Jedzącipijąc.Jasne?
Małygrzebałpatykiemwpiasku.
—Alejacoświem.OradiuiMonice.Tylkoniktniechcesłuchać.Iwtyłekdostałem
niesprawiedliwie.
Gagazmiękła.Tobyłargument.
—Wporządku—powiedziała.—Możemypogadaćpoważnie.Alesądwawarunki—
dorzuciła
miękko.
Czarneguzikibłysnęły.
—Jakie?
—Przyjdzieszdobarakupozmroku.Odstronylasu.Wejściemprzezskładzik.Iumyjesz
sięjakczłowiek.Gębę,uszy,łapy.
Gnojekskrzywiłsięjakpozjedzeniucytryny.
—Nogiteż?
Gagaprzygryzławargi,żebysięnieroześmiać.
— Nogi mnie nie obchodzą. Ale nie mogę patrzeć, jak ci gile wiszą do pasa. Masz być
czystowymytyibalonówęzostawićwswoimnamiocie.Okay?
Małypoważnieskinąłgłową.
Marmoladasprawnienalewałazupędotalerzy.ZpełnymibiegałyHankaitłustowłosa
Margareta.
131
—Organizacjapracyjakzkoziej…trąba!—puknęłapalcemwczołoGaga.—Nielepiej
talerzeustawićnastołachiprzynieśćkociołzzupą?
—Tylkoktoudźwignietakiciężar?—wzruszyłaramionamiMarmolada.
—Chłopaki.Nasiukochanikulturyści.
Margaretaodrzuciłazczołakłaki.Błysnęłowściekłebłękitnespojrzenie.
— To ich o to poproś. Bo na nasze wołania nie reagują. A w ogóle to się tak nie
wymądrzaj.
Dziśmaszdyżurwkuchni.
Gagaumilkła.Odyżurzezapomniała.Chybachciałazapomnieć.
Idąc w kierunku namiotu, natknęła się na faceta w ciemnych okularach. Nie od razu
poznała
goryla*zsycylijskiejmafi.
—Ipantu?—zdziwiłasięszczerze.Przyjrzałjejsięspodoka.
—Nowłaśnie.Jatutaj.Lubięlas.Cisza,spokój…
—Dopókiktośniepociągnieseriązpistoletu,co?Wtedyjakbygłośniej.Iciekawiej.
Mężczyznaniezareagował.Byłztych,którzyprzyjmująwszystkozkamiennymwyrazem
twarzy.
Nawetdowcipyoczłonkachrządu.
— Nie musisz przyznawać się, że mnie znasz. Gaga przystopowała. O, to już było coś
nowego.
— Mam udawać, że pana nie widzę? Powietrze? Czy pan myśli, że trzydziestu trzech
mózgowców da się nabrać na pańskie incognito? Że weźmiemy pana za zbieracza
grzybówlubczłonka
pielgrzymkidoCzęstochowy,któryzgubiłsiętuprzezgapiostwo?Musiałbypanzdjąćte
czarneokulary,przypiąćbiałąbrodęiwąsy.Atak,tonamilęczućtajniaka,panie
Corleone.
Inieoglądającsięodeszła.
Mężczyźniedrgnęłaszczęka.Toniebyłnawetćwierć-uśmiech.Cieńzabawy,jeślitakowy
możepojawićsięnakamiennymobliczuposągu.
PodnamiotemtkwiłKubickiwkaloszach.ObokwarowałczarnosrebrnyBaskervile.
—Orany!—jęknęłaGaga.—Cokroktoorganwładzy.
132
Dziśwkaloszach.Żyćzwamiciężko,abezwasjeszczetrudniej!
Z namiotu wyszła rumianolica Karolina. Miała na sobie jeszcze mniejsze bikini. Za to
biustjakbywiększy.
— Próbuję go poderwać — szepnęła do Gagi mrużąc bezczelne oczy. — Ale facet jak
głaz.Albopedał,albokochatylkopsy.
Gaga zastopowała jak wryta. Coś ją zaskoczyło. Coś, co wypowiedziała przed chwilą
Karolina.
Mrugałapowiekamichcączłapaćtęwątłąnić.Niestety.Wyparowała,zanimudałosięją
namotać.Zniecierpliwionaodburknęła:
—JaktamGrześ?Kochacięjeszcze?
Karolinawyszczerzyłazęby.Omiłościmogłamówićdorana.—Tak.Aledołączyłjeszcze
Gruszka.Wiesz,tenmatematyk.
Gaga skinęła głową. Gruszka nie został dotąd oficjalnie wykreślony z rejestru
podejrzanych.
TkwiłtamsamotnieniczymSzymonSłupnik.
— Też się oświadczył? — spytała zrzucając przepoconą koszulkę. Sama myśl o
niechybnym
praniuprzyprawiałająobólgłowy.
Karolina wyciągnęła się na łóżku. W tej niewymuszonej pozie mogłaby statystować w
filmach
porno.FryderykGrubypowiedziałbynapewno:,,Tocałkiemładnykawałekwołowiny”.
Zaś Gadze, nie wiadomo dlaczego, przypomniało się inne nagie ciało skrępowane
sznuremdo
bielizny.
—Jakniezłapiątychzbrodniarzywciągutygodnia,toprzestanępłacićpodatki!—
wymruczałaszukającczystegostanika.—Niemanicgorszegoniżleniwapolicja!
—Onie—odezwałsiękapral—naszepensjeniepochodząodpodatników.Samije
wypracowujemy.Jakwszyscy.Znasfiskusteżzdzierapodatki.
Gagachwyciłamydłoiręcznik.Przeztegosiedzącegonazewnątrzfacetamusiaławyjść
ubranaodstópdogłów.Zupanapewnojużwystygła.
— Idę się myć! — zawołała głośno. Kiedy wyszła, kaprala już tam nie było. Tylko w
pobliżuumywalnizobaczyłasrebrzystyogonpsa.
„Pilnująmniejakokawgłowie!—roześmiałasięcicho.—Włosmizgłowyspaśćnie
może!”
133
Naobiadopróczmarchewkowejzgrysikiemiklopsazburaczkamibyłkompot.Nitecka
uwijałasięjakwukropie.
—Ktośjeszczedonasprzyjedzie?—spytałJuryśpółgłosem.—Tenchudyrewizor?
—Tenpropagandzista?Zbezpieki?—Kulawyprzełykałmarchewkowązwyraźnym
obrzydzeniem.
Ladyuniosłaświeżoumytągłowę.Miałapiękne,bardzojasnewłosy.
—Wamsięjużbezpiekamnożyjakkróliki!WszystkopachnieScotlandYardem!
—Atenstółtam?Niewidziałaś?—wskazałdłoniąJaroszek.—Tokto?NiepolicjaJej
KrólewskiejMości?
Istotnie.Zdalaodsosnowychkrzyżakówzniesubordy-nowanąmłodzieżąustawiono
pięcioosobowystolik.Jedliprzynimpanowiecywilezdziwnieodstającymimarynarkami.
Podpachamimielimałotajemniczezgrubienia.
—Źleuszytegarniturki!—skarciłKacper.—Gnatysterczą.
—Kości?—zdziwiłasięjednazPapug.Ryknęliśmiechem,ażechoposzłopolesie.
—Gnatinaczejkopyto—wykrztusiłRudywyśmiawszysiędostatecznie.
Papużkabyłajednymwielkimznakiemzapytania.
—Zlitujciesięioświećciepanienkę—jęknąłKacper.—kopytotopoprostupistolet.
Rewolwer.No,brońkrótka.
Papugi umilkły trwożnie wpatrzone w szerokie bary nieznajomych. Dopiero po chwili
zaczęły
sięzwdziękiemuśmiechać.
—Kretynki—warknęłaMarmolada.
Gaga powoli jadła ziemniaki. Głowę jej zaprzątała nowa myśl: „Dlaczego Michał nigdy
nie
bierzeudziałuwogólnychrozmowach?Inikt,odziwo,siędoniegootonieprzyczepia.
Niktniekomentuje.NawetFryderykGrubyniebędącyprzecieżosobnikiemszczególnie
taktownym.
Michałżyłżyciem samotnika.Odpierwszego dnia.Zaanektowałolchę, zrobiłsobietam
wcale wygodne siedzisko i oddawał się filozofowaniu. I nikt nigdy nie pisnął nawet
marnegosłowa.
Dziwne.Alemnieteżnieskubią.Nieczepiająsię.Teżwiodężywotnikomuiniczemunie
podporządkowany.Ionitoakceptują.Aczasemnawetpomagają.JakMarmolada”.
134
Jacek dał hasło do powstania. — Proszę was — dorzuciłto-nem błagalnym. — Nie
oddalajciesięnigdziewpojedynkę.Wogólenieoddalajciesiębezmojejzgody.
Wzruszyliramionami.Nie,stanowczokierownikobozuniemiałanicieniaautorytetu.A
szkoda.
Czym jest prawdziwe zagrożenie? — pisał anonimowy autor w notatce z dnia
siedemnastego
czerwca — niewiadomą. Ludzkość boi się przede wszystkim broni nuklearnej. A
jednostka? Boi się noża, kastetu, AIDS i następnego Czarnobyla. Czego boję się ja?
Szyderstwa.Topo
pierwsze.Inietolerancji,podrugie.Życiawciągłymstresie.Aprzecieżtylkotakiemi
pisane.Odwczorajwiemtonapewno.Stałosię,cosięstaćmusiało.Uczuciedziwne,jak
wszystkoconieznSne.Iwspaniałejednocześnie.Ależyćztymniemożna.Niktnigdymi
niewybaczy.Nigdy.Przyjechałem,bytuumrzeć”.
Gagazamknęłaczarnąksięgę.Niebyłowniejjużwięcejanijednegowpisu.Tylkoczyste
kartki.Bezjednejplamki.
— Esteta — wyszeptała gładząc palcami wklęsłe, pozłacane litery na okładce. —
Zakłamany, obrzydliwy aż do szpiku. Przyjechał tu, żeby umrzeć. I co? Jakoś żyje. Ma
czterydniprzedsobą.Tylkoczterydni.Ijateżmamtylkoczterydni,żebygouratować.
O,piekło!Niech
sięcośstanie!Niechsięwreszciezdradzi,bojużmibrakujesił!
— Co tam mruczysz? — zabrzmiał jej nad uchem głos Wojtka. — Jak Baba Jaga nad
kotłem
tajemniczegoziela.
— Szkoda, że ci zabrali skrzypce — powiedziała Gaga chowając ukradkiem fałszywą
Bibliędotorby.—Cizłodzieje.Moglibyśmyzrobićpożegnalneognisko.Zagrałbyś.
—Naprzykładco?—Wojtekobjadałgałązkęjeżyn.Byłyjeszczeczerwone,niedojrzałe.
—Vivaldiego.Albo…cośPaganiniego.Czytobyłinstrumentwysokiejklasy?Ten
skradziony?
Wojtek rozłożył ręce. Był bardzo chudy i wysoki. Właściwie tyczkowaty. I miał
najdłuższe
palcewEuropie.Powinienwłaściwiebyćpianistą.
— Tak sobie. Nic szczególnego. Ale w kryzysie każdy instrument staje się
najwartościowszym.
Szkoda mi skrzypiec. Tym bardziej że szkoła ich nie ma. Te były moją własnością.
Mojego
ojca.
135
—Teżgra?
— Tak. — Wojtek odrzucił ogryzioną gałązkę. — W orkiestrze filharmoni . Teraz są na
drugiejpółkuli.KoncertująwBrisbane.Dojesieni.
—Chciałbyśzrobićkarieręsolisty?
Wojtekuśmiechnąłsię.Miałkrzywedolnezęby.
— Kobieto, każdy, kto przestąpi próg szkoły muzycznej, chce być Szeryngiem lub
Dawidem
Ojstrachem.Inaczejniewartoćwiczyćpoosiemgodzindziennie.Oczywiście,żebędę
genialny.Jużjestem.Resztatocholernapraca.Itylkoto.
—Comyśliszośmierci?—Gagasiedziaławkuckizdłońmizanurzonymiwewłosach.
Wojtekprzyjrzałsięjejuważnie.
—Maszjakiśproblem?Trzebaciwczymśpomóc?CałyWojtek.Innyroześmiałbysiędo
rozpukuiodparł
byle co. Byle głupstwo. A ten inaczej: pyta, czy może pomóc. Ilu jest takich, co nie
olewają wszystkiego? Trzech na stu? Trzydziestu? Skądinąd ciekawe zagadnienie.
Statystykaniedo
odnotowaniawrocznikachGUS-u.
—Niestety.Niktmiwtympomócniemoże.Tojestzagadkana…czterydni.
— Chyba… za cztery punkty? — roześmiał się Wojtek. — Lubię rozwiązywać zagadki.
Życioweteż.Tojestjaknapadnabank:albochwytaszmiliony,alboparęlatpaki!
—Napewnochceszżyć?—wyjęczałaGaga.—Wpiątekteż?
Wojtekspojrzałnaniąspodoka.Alewzrokmiałsurowy.
—Znamcię.Niewygłupiaszsięzbylepowodu.Aleteżniepozwalaszsobiepomóc.Pan
Bóg
Żydówmawiał:„Kobietastworzonajestzżebra.Ażebrojestkrzywąkością.Jeśliją
zaczniecie prostować — złamiecie ją”. Nie chcę cię prostować. Zostań ze swoimi
problemamisocjo-lingwi-stycznymi.Bywaj.
Odchodził w kierunku jeziora wysoki, chwiejny. „Pięknie mu będzie we fraku —
pomyślałaGaga.
—Ajadalejjestemgłupimgłąbem.Ityle”.
OspotkaniuzGnojkiembyłabyzapomniała.Zezłościzabrałasiędoprania.Anazbierało
siętegosporo.Wiesza-136
jąckolorowebluzkinasznurze,całyczaswidziaławilgotnynosukrytywtrawie.
—Panwyglądanatakiego,comyślizzawęgła!—powiedziałagłośno.
Kapral Kubicki nie odezwał się. Nie musiał. Spełniał swój obowiązek w skupieniu i
milczeniu.
Zakłótniezpodopiecznyminiedostawałspecjalnejpremii.Anijegopies.
Zmierzchało. Zaraz Margareta zacznie walić w patelnię. Gnojek wylazł z łopianu jakiś
dziwny.
Gagawpierwszejchwiliniewiedziała,ocochodzi,dopierogdyjejwlazłpodnogi,
zbaraniała:Gnojekbyłczysty.No,wypranyjaktabawełnianakoszulka,cojąwieszała.
—Przyjdziesz?—prawiewionął.Szeptbyłprzenikliwy.Piesnastawiłuszu.
GagaruchemgłowypokazałamuBaskervile’aijegopana.Zrozumiałbezsłów.Izniknął
takcicho,jaksiępojawił.
W namiocie miotała się Karolina. Szukając wstążki do wiązania włosów, patroszyła
wszystkieswojetobołki.
— Co to jest? — wrzasnęła nagle wyciągając kłąb różowego materiału. — Kto mi to
wrzepił?
Gagazastygławbezruchu.
—Stop!Nieruszajsię!Stój,mówię!—Toniebyłaprośba.Tobyłrozkaz.
Karolinazastygłanaczworakach.
—Cojest?—wyszeptałaprzestraszona.
Gaga nie miała czasu na tłumaczenie. Jednym skokiem dopadła płachty wyjściowej i
wrzasnęławciemniejącylas:
—Paniekapralu!Panieka…
Znalazłsiękołoniejwsekundzie.Piesteż.
— Ta różowa sukienka, widzi pan? — dziewczynka przyklękła obok oszołomionej bez
reszty
Karoliny.—Ktośjąpodrzucił.TosukienkaLady,alenosiłająMonika.
Kubickipowolisięuspokajał.Oddychałgłęboko.
—Ramzes,siad.
Czerwonyozórzwisałmuażnapiersi.Wprzymrużonychślepiachczaiłysięiskierki
rozbawienia.
—Rozumiepan?—Gagarozciągnęławściekleróżowymateriałnaziemi.
—Nicanic—przyznałszczerzekapral.
—Tojestdowódrzeczowy—powiedziałaGagawsta-
137
jąc. — Ktoś ją podrzucił Karolinie do plecaka. Ta sukienka może być kluczem do całej
sprawy.
Karolinapowolidźwigałasięzklęczek.Starałasięprzytymprzybieraćpozyodpowiednie
doskąpegostroju.Podobałjejsięmłodyblondyn.Ijegowąsik.
Kapralwyraźnieźlesięczułwciasnymnamiocie.Bezprzekonaniawziąłsukienkę.Nagle
zareagował Ramzes. Podniósł łeb w górę i szczeknął. To jeszcze bardziej speszyło
milicjanta.
Wyciągnąłrękęzdowodemrzeczowym.
—Wąchaj.
Baskervil e szczeknął dwa razy. Ale się nie ruszył. Gaga przyglądała się mu pełna
zachwytu.
—Onpoznałzapach.Niewietylko,czyj.Tasukienkanapewnobyławtrabancie.Razem
zezłodziejami.Zanimograbiliobóz.
Karolinapatrzyłananiąszerokootwartymioczyma.
—Cotybredzisz?
—Niebredzę.Widziałamichwmiasteczku.Toznaczymężczyznwtrabancie.Pomiędzy
nimi
siedziaładziewczynawtejsukni.Takbyło!
Kapral zachował się jak trzeba: zwinął „dowód” w porządny pakunek, obrzucił namiot
uważnym spojrzeniem i wyszedł. Wysiłki Karoliny na pewno poszły na marne. Kiedy
nadeszłaMarmolada,zastałaswojewspółlokatorkiprzetrząsającewszystkiekąty.
—Niepytaj,tylkoszukaj!—rzuciłaGagazasiebie.
—Aleczego?—sapnęłaMarmoladaniezbytzdziwiona.ZnałajużGagęodponadtrzech
tygodni.
—Wszystkiego,coniejesttwoje!—powiedziałaKarolinanurkującpodłóżkoHanki.
Popółgodziniedałyzawygraną.Namiotwyglądałjakpoprzejściuśredniegotornada.
—Jakaśzołzatopodrzuciła—mamrotałaKarolinaogryzająckciuk.—Myślę,żeto…
Piskzabrzmiałjakgłosmyszyzłapanejwpułapkę.ToHankanawidokswojejwalizki.
— Kto wam pozwolił grzebać w moich rzeczach? — Jej oczy były wściekłe a
jednocześnie
trwożliwe.
—Ilecizatozapłaciła?No,gadaj?—Gagaszłazaciosem.Albotrafi,alboprzeprosi.
Trzeciegowyjścianiebyło.
138
Hankadałasięzłapaćjakostatniaidiotka.Zatrzepotałarzęsami,pomachałarękamii
zwyczajniechciaładaćnogę.
— Marmolada! — Gaga tylko o pół tonu podniosła głos. Wysportowana wysoka
dziewczyna
żelaznymchwytem
unieruchomiłaniedoszłąuciekinierkę.
—Zwariowałyście?Cowy…?
—Słuchaj—Gagamówiłacichoistraszliwiewolno.—Tam,nazewnątrz,czekasześciu
milicjantów.Sątu,bynietylkozłapaćzbrodniarzyizłodziei,alerównieżpoto,by
wreszcie wyjaśnić wszystkie zaistniałe okoliczności. Kto co komu podrzucił też. Przed
chwilą kapral wyszedł stąd z różową sukienką Lady. Tą, która rzekomo zginęła razem z
Moniką. Była w plecaku Karoliny. Ty ją tam włożyłaś. Pies wytropił — dorzuciła bez
sensu.
Hankachlipnęłarazidrugi.Przestałasięwyrywać.Usiadłanałóżkuiprzeznikogonie
popędzanamamrotałaprzezłzy:
—Wcaleniechciałam.Toona.Ladymikazała.Powiedziała,żejużczasutrzećnosatej
wścibskiejbabie…
—Tomniedotyczy!—ucieszyłasięGaga.
—No.Ciebie.
— I dlatego włożyłaś sukienkę do mojego plecaka? — wrzasnęła Karolina. Niewiele z
tego
wszystkiegorozumiała,alenieznosiłaintryg.
— Chciałam do plecaka Gagi. Ale mi się pomyliły. Marmolada zachlupotała termosem.
Zdjęła
nakrętkęinalaładoniejtrochępłynu.PodałazasmarkanejHance.
—Masz,łyknij.Apotemmówdalej.
Hanka pociągnęła i zakrztusiła się. W namiocie rozszedł się charakterystyczny zapach.
GagaspojrzałanaMarmoladęznaganą.
—Rum?
Zapytanaskinęłagłową.
— Jeszcze mam trochę w zapasie. No, Hanka, zeznawaj dalej albo wołamy organa
władzy.
Toostateczniezadecydowało.Hankaśpiewałajaknaspowiedzi.Tykożewszystkierelacje
w
sumieniedawałypełnegoobrazu.
—Jatamniewiem,ocoztąsukienkąchodzi.Dlaczegomiałazostaćpodrzucona.Lady
nigdyjejniewłożyła.Wkażdymraziejajejnaniejniewidziałam.
139
—Anakimwidziałaś?—spytałaGaga.
—Nanikim.Alepamiętacie,żetrzydnitemu,zarazpozniknięciuMoniki,Ladyzgłosiła
kradzieżtejwłaśnieróżowejszmaty.Wyglądałonato,żechceobciążyćMonikę.
—Nowłaśnie—skinęłagłowąMarmolada.
—TylkożenaszaBrytyjkazmieniłazdanie.Ikradzieżąsuknipostanowiłaobciążyćmnie
—
powiedziałaGagaspokojnie.Cocizatodała?
Hankapomrugałarzęsami.
—Perfumy.Angielskie.
—Aledlaczego?—jęknęłaMarmolada.—Tosiękupynietrzyma.
—Owszem.Trzyma.Bowiemcośoniej,oczymchciałabyzapomnieć—wysapałaGaga
ze
złością.—Głupiedziew-czyniskopowinnowiedzieć,żenietrzebamniezastraszać,abym
niepuściłaparyzust!
—Iniepuścisz?Nawetnam?—spytałaKarolina.
— Już i tak za dużo wiecie — westchnęła Gaga — a mnie czeka dziś jeszcze jedna
rozmowa.
Wiesz,gdziemnieszukać—zwróciłasiędoMarmoladybiorąclatarkę.—Posprzątajcie
tu,
zanimprzyjdąPapugi.Trzyrazyzagwiżdżesz.Wrazieczego!
—Dobrze,żetenfacetzpsemciępilnuje!—roześmiałasięKarolinaznutkązazdrościw
głosie.—Chybasięzakochał!
Gagawywaliłajęzyk.Czułaustawicznąobecnośćżółtejszczoteczkidozębów,cojąnieco
deprymowało.Trzebajednakprzyznać,żeanipan,anipiesspecjalniejejnieograniczali
swobód.Toteżdoskładzikudotarłaprzeznikogonienagabywana.
Gnojekkorzystajączsamotnościwyżerałkiszoneogórki.Jedenpodrugim,ażtrzaskaływ
zębach.
— Dosyć! — Gaga była stanowcza. Postawiła słój na najwyższej półce. — Inni też by
zjedli.
Małydokładnieoblizywałpalce.
—Zawszemusiszwszystkowidzieć?
—Tocechamojegocharakteru—odparłasadowiącsięnaskrzyncepopomidorach.—O
co
chodzi?Byleszybko!
Gnojeknaburmuszyłsię.
—Szybkosięnieda.Cholerniepogmatwane.
140
Gagawyczuła,żespowiedźmałegomożeprzynieśćpewnerewelacje.Niespodziewałasię
tylko,żeażtakie.
—Tozasuwaj.Odczegozaczynasz?
—OdkocówyitychdwóchpięćsetekKornikowej.
—Stary—westchnęładziewczynka.—Podwędziłeśje.Samawidziałam.
— Cholera w bok! — wrzasnął zrywając się ze stołka. — Widziałaś, że brałem, ale nie
wiesz,dlakogo!
Gagazmarszczyłabrwi.Nadewszystkonielubiłamałychkłamstewek.
—Dorabiaszideologię,synku?
Gnojek znów usiadł. Wyglądał jak mały, porzucony pa-jacyk. W jego bystrych zwykle
oczkach
malowałosięcierpienie.
—Albowysłuchaszdokońca,albonie.
—Wporządku.Więcejcinieprzerwę.Mów.
—PieniądzebyłypotrzebneMonice.Miałauktórejśzdziewczyndług.Zabluzkę,którą
odkupiłaczycośtakiego.Niewiem.Samaswojeprzepuściławmiasteczku.Jaktobaba.
Powiedziała,żejakwezmęzkasetkiKornikowejdwiepięćsetki,tomizałatwiwalkmana.
Z
kasetą.Nacałewakacje.
—Tomiałabyćpożyczka?Tenwalkman?Nieprezent?Małyprzeczącopotrząsnąłgłową.
—Nienazawsze.Tylkotu.OdRudego.Miałpodobnodwa.OnaiRudy…nowiesz…—
zająknąłsię.
— Nie wiem — powiedziała zimno. — Nic mnie nie obchodzi, co robiła Monika z
Rudym.
Gnojekwzruszyłramionami.
—Nictakiego.Tylkosięcałowali.Razczydwa.Jatamwidzęwszystko,bonamnienikt
niezwracauwagi.
—Icodalej?
— No… zwinąłem te pięćsetki. Ale mnie nakryliście. I kocówę dostałem
niesprawiedliwie.
Niedlasiebiebrałem.
— Sprawiedliwie — stęknęła Gaga. — Nie jest ważny powód, tylko czyn. Co mówi
siódme
przykazanie?Niekradnij!
— Dobra. Nie zgłaszam pretensji. Ale Monika była wściekła. Kiedy ją spotkałem koło
dębów,wdzieńnapadunaobóz,to…
—Zaraz,zaraz—Gagauniosładłońdogóry.—Toważne:jakMonikabyłaubrana?
141
Małypomrugałrzęsami.
— No jak? W takiej kiecce z falbaną. Różowej. Gaga przymknęła oczy: oto drugi
świadek.
—Cojeszczetamwidziałeś,przypomnijsobie.
—Gadałazkimś.Jakiśfacetstałpoddębem.Myślałem,żetoRudy,alejaksięchowałza
drzewo,tozobaczyłemszarespodnie.Rudytakichniema.Iupuściłnaziemięcoś.
—Co?
—Wyglądałojakkalendarzykczynotes…Monikabyłazła,żejąszpieguję.Zarazposzła
doobozu,ijazanią.Nawetmyślałem,żebywrócićpotem,zobaczyć,cotamleży,aletato
ryczałnamnieizapomniałem.
— Dobrze mówisz — pochwaliła go Gaga. — Wszystko się na razie zgadza. Też tam
byłam.
Gnojekmościłsięnastołkuzadowolonyzsiebie.Takrzadkoktośgochwalił,ajeszcze
rzadziejmuwierzył.
— Ale to nie koniec — pochwalił się. — Potem widziałem ciebie, jak właziłaś po
drabincedopaśnika.
—Kilkadnipóźniej—westchnęłaGaga.—Niewidziałamcię,tobłąd.
—Takmyślę.Cośwyjmowałaś.Tobyłowszmacie.
—Zawszepodglądaszzukrycia?
Gnojekgrzebałwskazującympalcemwnosie.
—Nietylkoja.Zatobąktoślazł.
—Kto?—szarpnęłasięGaga.Zaskrzypiałaniebezpiecznieskrzynkapopomidorach.
—Niewidziałemdobrze.Kryłsię.Aletoktóryśznaszychchłopaków.Wdżinsachi
adidasachzczerwonymipaskami.
„Sprawdzić,ktomaadidasyzczerwonymipaskami!”—tłukłosięwmózgudziewczynki.
—Jakibył?Brunet,blondyn?Maływzruszyłramionami.
— Cały siedział w krzaku. Wystawały tylko dżinsy i buty. Ja też leżałem w sosenkach.
Tyletamtego…
—Icodalej?
—Tenfacetwidział,gdzieposzłaśzpakunkiemwszmacie.Cotobyło?
—Lodytruskawkowe!—warknęła.—Człowieku,toważne!Tyteżpolazłeśzanami?
Małyprzeczącopokręciłgłową.
142
—Przylazłtengrzybiarz,Kacper.Zacząłgadać.Dżinsyzniknęły.Boten,cocięśledził,
poszedłdalej,zatobą.
Gaga skinęła głową. Wspaniałe klocki Lego zaczęły się układać we właściwy wzór. ,,A
zatem
ktoś z naszych podejrzał, jak zagrzebywałam pistolety w mrowisku. Potem je odkopał i
zabrał.
Jedenschowałpodpowałąnamiotu.Adrugi?”
—Tojużwszystko.—Gnojekpatrzyłłakomienasłoikzdżememwiśniowym.
—Nieprawda.—Gagaodstawiłasłoiknanajwyższąpółkę.Bądźcobądźbyłdobrem
społecznym.
Gnojekspojrzałnaniąłzawo.
—Nie^wierzysz?Pokręciłagłową.
—Nie.Jeszczecizostaładowyjaśnieniasprawaradiatranzystorowego,którerzekomo
znalazłeśpoddębami.TylubMonika.
Małypacnąłsiędłoniąwczoło.
—Nojasne.Radio.Tobyłotak:Monikasięwierciła,cośchciałaodtych,no,Papugz
łatanegonamiotu.Wiesz,októrebabychodzi?
Wiedziała. W „łatanym” namiocie, zwanym tak od dużego kolorowego płatu
przykrywającego pod szczytem niezbyt szczelny dach, mieszkały Wyjątkowo Dobrze
WychowanePanienki.Takie,cotozbylekimniegadają.Iktóreżywiołowonieznosiły
Monikichoćta,wstydprzyznać,
wyraźnieoichwzględyzabiegała.
—Nodalej,boczaspłynie.
—Poszłapodtedębywściekła,boone,tezłatanego,wogóleniechciałyzniągadać.
Słyszałem jak plotkowały, że Monika nie umie poprawnie mówić, że nie jest żadną
olimpijką,tylkojąktośustosunkowanywepchnąłdoobozu.
Gaga poczuła głód. Rozejrzała się. Puszka po dżemie jabłkowym powinna zawierać
sucharki.Izawierała.Zdjęłazgórysłoikztruskawkami.Dobrospołecznemożesięstaćw
miarę potrzeb dobrem jednostkowym. Trudno, nie umrą przecież z głodu. Po chwili
chrupaliobojezanurzająckęsywdżemie.
—Icodalej?DlaczegociąglewłóczyłeśsięzaMoniką?Małyprzełknął.
143
—Bojejnielubię.Itejdrugiejteż.
—Jakiej:drugiej?
— Co gada stale po angielsku. Lady. Ona tę Monikę trzymała krótko. Rozkazywała, a
tamta
wykonywaławszystkobezgadania.Słyszałem…—jakiśhałasrozległsięnazewnątrz
składziku.Gnojekumilkłprzestraszony.
—Tonic.Mówdalej,cosłyszałeś?
—JaktaangielskazołzamówiładoKornikowej,żeMonikaniemaprawatubyć.Żeona
wszystkowieidoniesie,komutrzeba.KornikowatojakaśtamciotkaMoniki.
—Dalej.Cozradiem.
—Podejrzałemich.
—Kogo?
Małyżułpracowicie.Iciamkałprzytymjakprosię.
—Jednegofaceta.Stary…takzedwadzieścialat.Czarny,zwąsami.Miałfajnąkurtkę
nabijanąćwiekami.Szpaner.Tam,poddębami,chybasięspotkalizMoniką.Przyjeżdżał
na
motorze.Zostawiałgopodrugiejstronielasu.Odcementowni.
,,Jasne — myślała Gaga — i stamtąd odjechała. W dniu swojej ucieczki. Bo przecież
wiem,żeniktjejnieporwał.Czegośsięprzestraszyła,cośtumogłojąspotkaćtakiego,że
nawiałaprzynadarzającejsięokazji.Albosięwcześniejumówili.Chociażnie…zzeznań
dziewczynwynikało,żeposzłasięmyćbezzamiaruucieczki.Tostałosiępóźniej.Ktośpo
nią
przyjechał.Napewnotenbrunetzwąsikiem.Widaćziemiaimsiętupaliłapodnogami,
ale
dlaczego”.
—Icodalej?
—Wąsatymiałtranzystor.Radiostałopoddrzewemicichograło.Dlategoniesłyszałem,
o czym mówili. Facet chyba jej dosuwał, bo był czerwony na gębie ze złości. I machał
łapami.
Poszlidalej,aradiozostało.Więcsiępodkradłem,i…
—Tyjednakmaszlepkiełapki!—zezłościłasięGaga.
—Przecieżnienazawsze!Tylkotutaknudnowobozie.Niemożnaposłuchaćrocka.No,
dlamnietujestzacicho!Więcwziąłemtentranzystoriprzekręciłemgałkę,żebybyło
głośniej…
—Aoni?
—Jakniewpadną!Jakniewrzasną!Alewąsatyzreflekto-
144
wałsię,żegorozpoznam,idałdyla.Jateżwnogi,aledoobozu.ZamnąleciałaMonika
wołając,żebymtegoradianikomuniepokazywał.Mniesięteżniechciałopodpaść,więc
wrzuciłem je do namiotu. Monika, jak się zorientowała, że wszystko się wyda, udała
głupią.Ityle.
—Dobra.Towystarczy.Terazzmiatajdonamiotu,boojciecpodniesiewrzask,żecię
ukradli.
— Ojciec chciałby, żeby mnie ukradli — powiedział mały pochylając głowę. Wyglądał
dość
żałośnie.—Miałbyojedenkłopotzgłowymniej.
Gagaklepnęłagopowystającejłopatce.
—Tylkoniepękaj.Iniejesttakźle,jakmyślisz.Tatomaterazciężkieżycie.Znami
wszystkimi.Alesamasłyszałam,jaksięodgrażał,żezatydzień,jaksiętowszystko
skończy,toweźmiesynaipojadąwgóry.Nakoniecświata.
—Naprawdętakpowiedział?—oczymałegobyłypełneświatła.
—Tak.Aterazspadaj.Ianisłowanikomuotym,oczymtumówiliśmy.
Mały wtopił się w czerń. Ale był bezpieczny. Jego odejście zarejestrowały żółte,
zmrużone
ślepia.
Przyśniadaniuwszyscyziewali.Możetonaskutekzmianyciśnienia.Milicjantówgdzieś
wymiotło. Wydawało się, że to zwykły, kolonijny dzień. Że nic się nie zdarzyło na
polanie, a tylko komuś przyśnił się koszmarny sen. Czy to jednak możliwe, by wszyscy
śnilitosamo?
Gaga,uzyskawszypozwolenie,zabrałasiędomiasteczkarazemzKornikową.Szłydrogą
koło
jeziora. Był piękny ranek. Z tych takich ,,czystych”, gdy powietrze jest kryształowe i
przezroczyste.Kiedykonturynamiotów,drzewanawettrzcinrysująsięwyraziściejakna
chińskimjedwabiupomalowanympędzlemumaczanymwczarnymtuszu.Kornikowaszła
ciężko
posapując.
—Gdziemniezaniosło!Niemogłamtowdomusiedzieć!
— Przecież pani to lubi — powiedziała Gaga spokojnie. Sama słyszałam, jak
rozmawiałyście z Nitecką, że nie ma to jak kolonie, chociaż człowiek się i narobi, to
jednakzarobekjest
niezły.
—Jatakmówiłam?—zdumiałasięgrubaska.—Tomi
145
sięchybawełbieprzekręciło.Fakt,odkilkulatgospodarujęnakoloniach,aleczasysię
zmieniły. Przedtem władza mogła nakazać miejscowym, co ma być i ile. Znaczy…
jedzenia.Ateraz?Idziecibyłyinne.Nietocodziś:rozwydrzo-Ine,rozwrzeszczane,z
gołymi tyłkami latają, bezbożnice! \ Piwo piją, papierosy kurzą i kto wie, czy i czego
gorszegonierobiąwkrzakach.
—Todlaczegopaniniesprawdzi?—roześmiałasię!dziewczynka.—Mapaniwładzę:
możnadorodzicównapisać,poskarżyćsięnazłenawykiwyniesionezdomu…
—Ее,tam!—Kornikowamachnęłaręką.—Gdybytobyłymałedzieci…myślałam,że
jaktacymądrzy,nadzwyczajni,tacynajzdolniejsitoiwychowaniebędziesuper.Atuco?
Skaranie
boskieiSodoma!Niedlamniejużtakapraca.
—Tacyjesteśmy.Takzostaliśmyukształtowani.Przezdorosłycn.Toonistworzylinam
warunki:dobreizłe.Idaliprzykład:dobryizły.„Otoczenifałszem,dalikoncertfałszu”,
jakmawiałGombrowiczw„Ferdydurke”.
—Jatamsięnatymnieznam.Todlamniezamądre.—Tuidę.Napocztę.Apotemdo
piekarza.Zamówićchlebibułki.Popołudniuchłopakiodbiorą.Aty?
—Nastacjębenzynową.Znajdępaniąwpiekarnialbowspożywczym.Narazie.
—Tylkosięniezgub!Bomitenzpsemgłowęurwie!Gagaroześmiałasięwduchu.„Czy
onipowariowali?
Sądzą, że Baskervil e nie ma nic lepszego do roboty, tylko mnie pilnować! Czterdzieści
osiemgodzinnadobę!”
Na stacji benzynowej nie było dziadka. Wspólnik pokazał dziewczynce różowy dom na
końcu
uliczki.
—Tamjest.Zwnukiem.Dziśmawolnydzień.NaprzódbyłżółtopomalowanypłoteK.
Brzydki.Zbyt
agresywny.Wogródkukwitłykępyłubinówijeszczeczegośpomarańczowego.Zbliska
kwiatkiwyglądałyjakdrobnemaki.Gagazapukaładelikatnie.Apóźniejgłośniej.
—Wejść.
Wpokojubyłociemno.Zzaopuszczonychstorniewpadałnajmniejszypromieńświatła.
Zanim
sięwzrokprzyzwyczaił,dziewczynkastałanieporuszona.
—Ja…chciałamspytaćozdrowieRomka.
146
■-Starywstałzniskiejkozetki.
—A,toty.Poznaję.Romkawypuścilizeszpitalatylkodlatego,żetammajązamało
personelu.Pielęgniarek.Jużmunicniegrozi.Możebyćwdomu.Lekarzprzychodzi
codziennie.Naszlekarz.Zmiasteczka.Zobaczymy,możesięobudził…
Weszli ostrożnie na palcach. Tam też było ciemnawo, ale wzrok Gagi już się
przyzwyczaił. Na szerokim, małżeńskim łóżku leżał białowłosy chłopczyk. Ale policzki
miałzaróżowione.Nie
spał.
—Hej,jaksięmasz?Poznaliśmysięnarynkukołolodziarza.
Oczychłopcarozjaśniłysię.Nabladewargiwypełzłsłabyuśmiech.
—Onniebędziemówił.Jeszczejestzasłaby.Chceszkompotu?
Chciał.PiłłapczywiewodzącoczamizaGagą.
—Tocześć—powiedziała.—Jakjużwstaniesz,topójdziemyrazemnaciastkozserem.
—
Małyskrzywiłusta.—Nielubisz?Alodywpięciusmakach?
Uśmiechbyłodpowiedzią.Ilekki,ledwiedostrzegalnyruchdłonią.Wyszli,kiedy
przymknąłoczy.
—Matkaomalnieoszalała.Terazjestspokojna.Poszładomleczarnipomleko„prostood
krowy”.Małymusidobrzejeść.Aniemaapetytu.Tyle,comotyl.
Gagapodałastaremurękę.
—Wszystkobędziedobrze.Azbrodniarzyzłapią.
—Jużzłapali—wtrąciłdziadek.—Majątrzech.Tylkoczwartygdzieśsięzaszył.Alei
jegowykurzą.Sprawiedliwościmusisięstaćzadość.
Wychodziłazmieszanymiuczuciami.
„Jak to: złapali? Kiedy? I dlaczego ja o tym nie wiem?” Była taka zła, że gdyby tylko
któryśzmilicjantówsięnapatoczył,zapewnerugnęłabybrzydkimsłowem.
Naszczęścieniespotkałażadnego.
—Czegosiętuplączesz?—sapnąłFrydrykGrubyunoszącsięnałokciu.
Woboziebyłzakazrozwalaniasięnałóżkachwciągu
147
dnia.Alejakkażdyzakazitenzostałspokojniezlekceważony.
— Masz adidasy? — spytała Gaga rozglądając się po wnętrzu. Było wyjątkowo
zaflejtuszone.
Na podłodze, obok wypchanych brudnymi rzeczami plecaków, walały się koszule,
kąpielówki,anawetszczoteczkadozębów.—Aletubur…tego…no,maszadidasy?
ZaskoczonyFryderykGrubymrugałrzęsami.
—No,mam.Tamleżąwkącie.Boco?
—Nic—wymruczaładziewczynkaprzykucając.Leżałytrzypary.Zabłoconeibrudne,że
aż
strachwłożyćcośtakiegonanogi.Żadneniemiałyczerwonychlamówek.—Dzięki.
—Zaco?—Fryderyknicnierozumiał.
— Jako przyszły medyk, oczywiście, nie wierzysz w higienę, co? Twoje laboratorium
będzie
słynęłoznajbrudniejszychnaświecieprobówek.Przepowiadamcito.Ajakwiesz,jestem
czarownicą!
Gagawypuściłazpłucnagromadzonepowietrze.Wtym,,męskim”namiociecuchnęło.
Naplacykuchłopcygraliwsiatkówkę.
„SprawdzęjeszczeuJurysiaiWojtka.Niemogębezzwrócenianasiebieuwagiwłazićdo
wszystkichnamiotów”.
Następnywprostlśniłczystościąiporządkiem.Inawet,odziwo,unosiłsięwpowietrzu
nikły zapach lawendy. Ale adidasów z czerwonymi lamówkami też nie było. Za to u
Wojtka…ażtrzypary!Nowe,niezbytzniszczone,wytartezbłota.Stałyuwejścia,jakby
czekającna
właścicieli.
Gagapodrapałasiępogłowie.,,lcoteraz?OpróczWojtkamieszkatujeszczeKacper,
GrzegorziMichał.No,niczegotuniewymyślę.Tapiekielna,doniczegoniepasująca
łamigłówka”.
Coświlgotnegootarłosięojejłydkę.Gagapodskoczyławpółobrocie.
—Straszysz?—wyszeptałaznaganąwgłosie.—Nopewnie!Powinieneśstraszyć,
Baskervile!Iświecićwnocy.Jaktamten,twójimiennikzksiążki!
Piesnadstawiłuszu.Siedziałprzednamiotembezlinkiibezpana.Gagapostanowiła
zaryzykować.„Uczony,nietakigłupi,żebysięrzucić,jakgopogłaskapo
łbie”.
148
Jak zwykle Polak mądry po szkodzie. Zanim jeszcze jej dłoń dotknęła srebrzystego
grzbietu, już leżała na wznak, przytłamszona kilkudziesięciokilogramowym cielskiem.
Aleniebieskie
oczypatrzyłycałkiemprzyjaźnie.
—Siad,Ramzes!
Piesbezszemraniawykonałrozkaz.Dziewczynkapodniosłasięotrzepującspódnicę.Z
pretensjąspojrzałanarozbawioneobliczekaprala.
— Wesolutko, co? — wymruczała mściwie. — Złodzieje latają bezkarnie, gwałcą,
mordują,
okradająmieniebiednejinteligencjiniepracującej,amilicjapsemszczujenietych,co
trzeba.
Kapralwyszczerzyłzęby.
—Uprzedzałem,panienko,żebyniedotykaćpsa.Jestdobrzewyszkolony.
Ta„panienka”zdenerwowałaGagędoreszty.
—Wporządku.Niedotknęanijego,anipana.Obajjesteściedobrzewyszkoleni,obaj
gryziecienietych,cotrzeba.
I zaraz pożałowała tych słów. Żółta szczoteczka do zębów obwisła smutnie. Z oczu
młodego
człowiekawyzierałżal.
—Chodź,Ramzes!Nassięniemusikochać.Nawetszanować.Nasmożnaobrażać.My
zatonieobwiniamynikogo.
Biegłazanimiażdotrzcin.Wołała,krzyczała.Nieobejrzelisięanirazu.Wkońcu
zastopowała.
„Nie to nie — pomyślała zła jak chrzan. — Chciałam przeprosić. Mama ma rację
twierdząc, że mężczyznę trzeba przepraszać przez tydzień, ale, widać, nauka poszła w
las”.
Wgęstwinęzanurzyłasięzezłości,żaluicotudużomówić,zwłasnejbezsilności.Cośją
ciągnęłodomiejscapoddębami.Tamsięwszystkozaczęło.Itampowinnoskończyć.
Dęby to piękne drzewa. Szczególnie stare okazy z pniem szorstkim o czerwonkawej
barwie.
Silne,twardegałęziewynosząpodniebokoronęzciemnozielonychliści.Tedrzewabudzą
respekt i zaufanie. Nawet wtedy, gdy znajdzie się wzdłuż pnia ciemniejszą smugę, po
której zsunął się piorun. W czasie silnej burzy wokół korony stoi niebieskawa poświata.
Piorunyteżkochajądęby.Amożetomiłośćobopólna?
149
Gagausiadłapoddrzewem.Oparłasięplecamiomocnypień.Mówią,żebrzozadodaje
człowiekowisił.Adąbnie?Zamyśliłasięgłęboko.Tylesięostatniodziało.Tyleenergi
poświęciła,byrozszyfrowaćpiętrowezagadki.Inic.Tamgdziesięrozjaśniło,nagle
schodziłamgłaijużznowubyłociemno.Tylespraw,powiązań,tylezazębiającychsię
zdarzeń.Już,jużchwytasiękoniecnici,atu…odcięto.Ktośodciął.Ikłębekznówznika
nierozplatany.„Dlaczegonieposzłamnadjezioropodolchę?MożeMichałwreszcieby
mi
powiedział,kiedywPolscespalonoostatniączarownicę?Ajeśliznówbymilczał,jak
wczoraj? Siedziałam, chrząkałam, a on nic. Szeleścił ze złości gałęziami, aż się
domyśliłam,żechcebyćsam.Rozumiemgo.Idlategosięnienarzucam”.
Jakiś ptak usiadł niedaleko na gałęzi jarzębiny. Kołysał się, z trudem utrzymując
równowagę.
Miał jasnoszare piórka, czarne policzki, końce skrzydełek i ogonka. Gaga nie wiedziała,
jakitoptak.Aleprzyglądałamusięzprzyjemnością.Kiedyzerwałsięspłoszonyhałasem,
miałazazłenieznajomejosobie,żetuwłaśnieskierowałaswekroki.
Spoglądały na siebie niechętnie. Od pamiętnego dnia nie darzyły się szczególnym
uczuciem.
Omijaływzrokiem.
—Przyszłamtuspecjalnie—powiedziałaLadywysokotrzymającgłowę.—Bocisięto
należy.
Gagazacisnęławargi.„Zarozumiałebabsko!”—pomyślałaniechętnie.
—Wyrzutysumieniacięgnębią?—parsknęła.Angielkabyłabardzoangielska.Nie
drgnąłjejżaden
mięsieńnaładnejtwarzy.Gagamusiałaprzyznaćwduchu,żedziewczynamaklasę.
— No, nie mam sumienia. Ale już koniec zabawy w kotka i myszkę. Mam najwyżej
godzinę,możedwie.
Gagapowolipodniosłasięzmiejsca.CośbyłotakiegowtwarzyczyteżpostawieLady,że
poczułauciskwsercu.
—Nierozumiem…
—Achceszcokolwiekzrozumieć?Bomiotaszsięjakszczurwklatce.Siadaj!
Gagazsunęłasiępopniu.Chybapotrzebowałaoparcia.
—Jadotrzymałamobietnicy.Niczegootobienikomuniepowiedziałam.
150
Lady usiadła w trawie krzyżując długie, zgrabne nogi. Miała na sobie obcisłe dżinsy i
ładnąkoszulkęwostrymtoniebłękitu.
—Wiem.Inaczejdawnobymnieprzymknęli.Pewniezawspółudział.Nonie,żartuję!—
zrobiła uspokajający ruch dłonią. — Ale i tak będę koronnym świadkiem. Rozpoznałaś
mnieprzecież.
Gaga zmarszczyła brwi. Myśli galopowały jak źrebaki po stepie. Zanim zdążyła je
połapaći
jakotakopowiązać,Ladymówiładalej:
— Tam, w samochodzie. Poznałaś moją różową sukienkę, prawda? To ja siedziałam w
trabancie.
Razemzkumplami.Bocidwaj*łomoistarzyznajomi.JeszczezWybrzeża.
Gagaprzełykałaślinę.Łamigłówkazaczęłasięukładać.Klocekpoklocku.
—Monicekazałaśjązałożyćrano…tęsukienkę…—Gagamówiłacichoprzezściśniętą
krtań.—Żebywrazieczego…zmylićewentualnychświadków,czytak?Bowiedziałaś,
że
pojawilisiętwoikumpleirazemznimiurwieszsiędomiasta?
—Verywel—skinęłagłowązapytana.
—BoMonikatotwoje…alibi,co?Pojechałaśznimi…alewsamochodziebyłoich
czterech.
— W tym właśnie całe nieszczęście! — Lady przez parę sekund, może sekundę, miała
prawdziwie ludzkie oblicze. Jakiś cień żalu w oczach. Jak promień, który wędrując po
trawie,wpadłw
szczelinęmroku.Itamjużpozostał.—Nadobrąsprawęniewiem,skądcimoiznajomi
wytrzasnęli tamtych dwóch. Po wódce i paru piwach zachciało im się rozróby.
Przyjechaliśmydoobozu,jabyłamzajętazBobem…
—Tojedenztych…kumpli?
Ladypokazaławuśmiechurządpięknychzębów.
—Jakatyjesteśdziecinna,Gaga!Naprawdęniczegosięniedomyśliłaś?Ty,taka
spostrzegawcza?
Gaga spuściła głowę. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z paru faktów i paru niejasnych
myśli,któretłukłysiępogłowieodpychane,bo…niechcianeijakbyprzedwczesne.
—Niktcięniezgwałciłwtymlasku,prawda?Ladyprzytaknęła.
—Nikr.Wymyśliliśmytowostatniejchwili.JaiBob.
151
Od dawna się kochamy… No nie, nie miłość mam na myśli, rozumiesz? — Widząc
rumieniec
powoli wypełzający na szyję i policzki Gagi, dorzuciła: — Sypiam z nim. I nie tylko z
nim. I stale zażywam pigułki antykoncepcyjne. Więc nie boję się wpadki. Zaskoczyłam
cię?
— Tylko trochę. Wtedy… tam, kiedy cię znalazłam przywiązaną do drzewa,
zakneblowaną—
uwierzyłam.
— Każdy by uwierzył — przytaknęła Lady. — To był niezły pomysł. Nikt o zdrowych
zmysłach
nie łączyłby mnie z napastnikami. Bo naprawdę nie mam nic wspólnego z ograbieniem
obozu. Ale kiedy usłyszeliśmy wołanie… teraz wiem, że twoje… ale wtedy… Bob się
przestraszył…
—CzyBob…totenzwąsami?Brunet?Ladyprzekrzywiłagłowę.
—Więcjednakcoświesz.Nie,toIrys.Takipedał.Gagauniosłabrwi.
—Masznamyśli…
Lady wzruszyła ramionami. W jej blond lokach igrał promień słońca. Wyglądała jak
świętaz
obrazka.
—Tak,Irystohomoseksualista.Kochatylkowłasnąpłeć.Idlategotuprzyjechał.Ma
przyjacielawobozie…
Gaga otwierała i zamykała usta. Zupełnie jak karp wyjęty z wody. Nie, nie dlatego, że
tematjązaskoczył.Jakkażdanieźleoczytanaistotawwiekuprawieszesnastulatdobrze
wiedziała,żeopróczmiłościchłopakadodziewczynysąjeszczeinnenamiętnościnatym
najpiękniejszymzeświatów.Iżejesttorówniewielkamiłość.Jejtolerancjawtych
sprawachpolegałanatym,żewiedziała.Alewiedziećaznać—todwieróżnestronytej
samej monety. A teraz jeszcze na dodatek zrozumiała. Bo przecież ów diariusz, ta
fałszywaBibliawprostkrzyczałazeswychstronzapisanychczarnymdługopisem:jestem
inny!Jestemsamotnyzeswojąodmiennością,naktórąniktmnienigdynieprzygotował!I
nigdyniezostanę
zaakceptowanyprzeąnajbliższychmiludzi,przeznikogo.Botakajestmentalnośćludziw
moimkraju.Idlategomuszęumrzeć!
—Kto…ktojesttymprzyjacielem?—wyszeptaławstrząśnięta.
Ladywolnopokręciłagłową.
—Nie,Gaga.Niepowiem.Onniemaztąsprawąnic
152
wspólnego.JadługożyłamnaZachodzie.Wielewidziałamirozumiem.WIrlanditylko
katolicypatrząniechętnienawspółżyjącychzesobąmężczyzn.Takżenaprzyjaźniącesię
kobiety. Ale tu? W naszym nietolerancyjnym w gruncie rzeczy społeczeństwie? Toż to
szok! To tragedia prawie narodowa. Dopiero od czasu, kiedy pojawiło się zagrożenie
AIDSmówisięo
tymgłośniej.Ipisze.Aledorzeczy:kiedymyzBobembyliśmywtymsosnowymlasku,a
Irys z… no, z jednym z naszych kolegów, wtedy ci dwaj obrabowali obóz. I uciekli
trabantem.W
samochodzie została moja sukienka. Później Bob mi ją zwrócił. Gdy się to wszystko
wydało,
BobzIrysemteżmusielidaćnogę.Domiasteczka.
—Abroń?—kręciłagłowąGaga.—Skądmielipistolety?Ladyzmarszczyłabrwi.
— Dlaczego mówisz: pistolety? Było ich więcej? Nic o tym nie wiem. Ci kumple spod
ciemnej gwiazdy, mogę już o nich mówić, bo zostali złapani, gdy im zabrakło forsy na
dalszyubaw,
napadlinastacjębenzynową.Strzeliliparęrazy,kogośzranili…alechybatylkojedenz
nichmiałbroń…
—Itysięzadajeszztakimi…—Gagaugryzłasięwjęzyk.„Jaktoidiotycznie
zabrzmiało!”—pomyślałaponiewczasie.—Przepraszamcię,głupiomi…
Ladyniestraciłaniczlondyńskiejczyteżirlandzkiejzimnejkrwi.
—Taksięzłożyło.Toprzypadek,zIrysemznamsięoddawna.Byłam…no,chodziłam
kiedyś z jego dzisiejszym przyjacielem. Wydawało mi się wtedy, że będziemy parą. Nie
wiedziałam,żenigdyniepokochażadnejdziewczyny.Onchybateżjeszczewtedyotym
niewiedział.Nazywał
mnieAfrodytą.
Gagaprzymknęłaoczy.,,Tak.Toautorpamiętnika.Ladywie,ktonimjest.Ajaniemogę
zdradzić,żeznamtekst.Obłęd.Zwyciężająkonwenanse,atamcierpiczłowiek.Tylko,jak
wleźć z butami w cudze życie? Trzeba ten pamiętnik spalić, żeby nie wpadł w
niepowołane
ręce.Boludziesąokrutni.Igłupi.Aświatjesttakstworzony,byżyływnimoboksiebie
istotyzwykłeite,któresąinne”.
—ABob?Onniejest…
—Homoseksualistą?Nie.AlezIrysemznająsięoddaw-
153
na. Chyba jeszcze ze szkoły. Natomiast tamtych dwóch… oni mają przestępczą
przeszłość.Taktwierdzinaszpułkownik.
—Nasz?Ladywstała.
—Tak.Właśniejestwobozie.Odnaleźliwiększośćzrabowanychrzeczy:radia,aparaty
fotograficzne, biżuterię dziewczyn, skrzypce. Tylko forsy nie ma. Wszystko wydali na
wódkę.
Milicja przywiozła te wszystkie przedmioty. Jacek tryumfuje, jakby to on wyczarował
Sezam.
—Czyzłapali…całączwórkę?TwojegoBobateż?
— Oczywiście. I to on wyśpiewał wszystko. Bo jest, niestety, mięczakiem. Po nitce do
kłębkaiodnaleźlimelinęiwóz,teżkradziony…
— Żółtą półciężarówkę — westchnęła Gaga. — Tylko ciekawe, skąd mieli kartki na
benzynędotejciężarówki?
Ladyspojrzałananiązuznaniem.
— Brawo! Masz talent, Miss Marple. Właściwie żałuję, że chciałam cię wrobić w to
wszystko.
Kazałam podrzucić sukienkę do twojego bagażu. Miała być moim alibi. Takim wściekle
różowymalibi…
—Monikawiedziała,gdziejedzieszwtejsukni?
— Nie. Ale wiedziała z kim. To ja jej przedtem przedstawiłam Irysa. Tego z wąsami.
Spodobał
sięjej.
—Spotykalisiępoddębami.Gnojekichwidział.
—Tak.Irysnawetzapisałjejtelefonwnotesie.Alegozgubił.
— Wiem. Znalazłam go. Ale pies wywęszył i musiałam oddać milicji jako dowód
rzeczowy.KtowywiózłMonikę?
Ladywzruszyłaramionami,ą
—Tojużinnahistoria.Takijeden.Poznałagowmiasteczku.Wpewnymmomencie
przestraszyłasię,idiotka…Myślała,żejakznikniezobozu,toniktsięniąniebędzie
interesował.Totakamałamysz:tyległupia,cochciwa.Jestjużwswoimdomu.
— Posługiwałaś się nią. Była na twoje usługi. — Gaga otarła spoconą twarz. — I to ty
dałaśjejjakieśubranienadrogę.Wtedy…wnocy?
— Oczywiście. Jeden ciuch więcej, jeden mniej. Jakie to ma znaczenie, gdy grunt pod
nogamizaczynasiępalić?
154
Była niebezpieczna. Dla mnie. Za dużo wiedziała… A teraz chodź, bo zaczną cię
poszukiwać przy pomocy Ramzesa. Żegnaj, Gaga. Szkoda, że nie możemy się
zaprzyjaźnić.Niestety,moja
wolnośćsiękończy.Potakiejaferzetatuśwyślemniedoklasztoru.JakOfelięz
szekspirowskiegodramatu.
Podniosładłoń,jakczyniątostarzyIndianie,iwykręciłasięnapięcie.Tylkozielone
gałązkisosnyzakołysałysiętrącone.
Gaga najchętniej uciekłaby, gdzie pieprz rośnie. Została z ogromną tajemnicą i
świadomością, że nic nie może zrobić. A na dodatek zaczną ją maglować. Na pewno
zaczną. Bo nie znaleziono drugiego pistoletu. Przez nią nie znaleziono. I tyllfo ona
powinnawiedzieć,KTOgoma!
Aniewie.
Napolaniepanowałoożywienie.Spośródliczniezgromadzonychprzydługimsosnowym
stole
wieludziśodzyskałoswojeskarby.Toażdziwne,żetyleudałosięukraśćwstosunkowo
niedługimczasie.Rudypodrygiwałszczęśliwyzwalkmanemnauszach.Kukłapokazywał
wszystkimswójzłotyzegarekzdedykacjąodojca,wygrawerowanąnakopercie.
Wrogu,kołobaraku,Jacekrozmawiałzfacetemwszarymgarniturze.Gdysięodwrócił
profilem, Gaga natychmiast rozpoznała włoskiego mafioso. Rozglądał się z
roztargnieniem po placu, jakby kogoś szukając. Na widok nadchodzącej dziewczynki
zrobiłgestdłonią.Niebyłorady.Podeszła.
—TopułkownikStrużycki—zagadałJacek.Lśniłtakimszczęściem,żeażprzykrobyło
patrzeć.
Gagastałazopuszczonągłową.
—Chybajeszczeporozmawiamy?—Corleonestarałsiębyćuprzejmy.Bardzouprzejmy.
— O czym? — dziewczynka uniosła twarz. — Wszystko wiecie. Co odkryłam,
opowiedziałam
kapralowi.
—Ajednak…—upierałsiępułkownik-mafioso.Choćniemiałciemnychokularów,jego
podobieństwodoAlPacinabyłouderzające.
Jacek taktownie się odsunął. Za oficerem w cywilu i Gagą lazł w pewnym oddaleniu
Gnojek.
155
— Niech pan zaczeka — powiedziała przystając. — Inaczej ta obstawa podsłucha
wszystko.Mazajęczeuszytendzie-więciolatek.
Pułkownikobejrzałsięzaskoczony.
—Takiciekawski?
—Flaneloweucho.Dowasbysięnadał.Wywiadowcapierwszorzędny.Dziękiniemu
zrozumiałam
paręspraw.
Gnojekdłubałwnosieudając,żeobserwujezachódsłońca.
— Słuchaj — powiedziała dziewczynka. — Wszystko twemu ojcu wyjaśnię. O
pięćsetkach
Kornikowej też. Ale później. Teraz zostaw nas w spokoju i nie łaź tam, gdzie ci nie
kazano.
—Cholera!—smarknąłwtrawę.—Atakbyłociekawie.
—Było.Alesięskończyło!Ba,gdybyż.
Z pułkownikiem rozmowa była krótka. Gaga bez oporów powtórzyła to wszystko, co
wiedziała.
Parę szczegółów z relacji Brytyjki też. Już nie związana przysięgą dorzuciła kilka
obrazów z sosenkami w tle. Sprawę krawata, sznura do bielizny, zakneblowanej
dziewczyny, której nikt nie zgwałcił, butelki po zbożowej zawiniętej w czyjś zielony
sweter.Isukienkiwkolorze
wściekłegoróżu.Oczywiścieniezapomniałaobroniprzekładanejzpaśnikadomrówek.
Corleonesłuchałnieprzerywając.Paliłtylkojednegopapierosapodrugim.Pasowało
wszystko.Zwyjątkiemjednegoklocka.
—Niedomyślaszsię,gdzieiktomógłukryćdrugipistolet?
— Nie. Naprawdę. Ale chyba jest tu. W obozie. Wiem, że ktoś mnie śledził, kiedy
chowałam
pistolety do mrowiska. Ja naprawdę chciałam je ukryć przed właścicielem. Żeby ich już
nie
mógłużyć…żebyjużniktnigdyznichniestrzelił…
—Aprzedewszystkimobserwującmiejsceukrycia,samachciałaśdowiedziećsię,ktojest
przestępcą!Czypomyślałaś,naconarażaszsiebie?Kolegów?Naswszystkich?Tenmłody
człowiek lub dziewczyna może w tej chwili siedzieć na jednym z drzew, celując w
każdegoz
nas.Zgłupoty…
Gagajużniesłuchała.Straszliwyszumwuszachiciemnepłatkiprzedoczamiomałonie
zwaliłyjejznóg.Poczuła,żemdleje.Oparłasięonajbliższypieńbiałajakpłótno.
Widziałaruszającesięustapułkownika,aleniesłyszałaani
156
słowa.Jaknaniemymfilmie.Wmózgujejtłukłosiętylkojedno,jedynezdanie:„siedząc
nadrzewie”,„siedzącnadrzewie!”
BoGagajużwiedziała.Teraznapewno.Ktomabroń,gdziejątrzymaicozniązrobi.
Leciałajakwiatr,którysmagałjejpoliczki.Gnałaprzezłanytrawdepczącnajpiękniejsze
kwiaty,parłanaprzódniemogączłapaćtchu.Takuciekaczłowiekwśmiertelnym
niebezpieczeństwie.Itakbiegnieten,ktochcezdążyćzawszelkącenę.Łzypłynęłyjejpo
policzkach, brodzie, skapu-jąc na koszulkę. Nagle potknęła się. Noga uwięzła pod
wystającym korzeniem. Straciła równowagę i runęła jak długa twarzą w trawę. Ostatni
obraz, jaki uniosła pod powiekami, to wielkie szaroczarne cielsko mijające ją długimi
susamiigłuchyodgłos
strzałuodstronystarejolchy.
Kiedy podniosła się, strzepnąwszy z brody warstwę piasku czy też ziemi, i kulejąc
usiłowałapójśćdalej,zatrzymałjąostry,rozkazjącygłos:
—Zostańtu.Toniejestwidokdlaciebie!—Isilna,alestanowczadłońprzytrzymałają
namiejscu.
— Dlaczego to zrobił? — w oczach Marmolady stał mroczny cień. — Tylko ty wiesz,
dlaczego.
Leciałaśtamjakszalona,jakczłowiek,którypostradałzmysły.
—Bopostradałamje—odparłaGagazgłębipoduszki.Pozastrzykuuspokajającym,jaki
jejzaaplikowano,spaładziesięćgodzinbezprzerwy.Terazocknęłasię,aleniemogłabyć
sama.
Marmoladatkwiłaobokjaknieruchomaskała.
Resztazbierałasiędoodjazdu.
Autobusik,którywłaśnieprzyjechałponich,kolebałsiępowybojach.Tozapobiegliwi
rodzicePapużekprzyspieszyliewakuację.Choćżadenrewolwernieznajdowałsięjużw
niepowołanych rękach, umierali z niepokoju o swoje pociechy. Mimo iż pułkownik
zapewniał,żeniemajużniebezpieczeństwa,awszyscywinnisąpodkluczem.
Alecotammilicja.
Las był zielony i prześwietlony słońcem. Między młodymi sosenkami rozkładały się
ogromne
parasolepaproci.Świat
157
byłpiękny,alejużinny.„Jakpowybuchubombynuklearnej—myślałaGaga.—Araczej
tej
drugiej,poktórejprzyrodapozostanieniezmieniona,choćludzkośćwyginie.Nie,cośto
nietak.Przyrodateżzginie,apozostanądomy,autostradyikominycementowni.Jestem
samaw
całymkrajobrazie.Nienawidzętegojezioraiolchy,choćzostanątuibędątrwać.Mamw
oczach szumiące gałęzie, skrawek nogawki z wystrzępionym brzegiem i adidasy z
czerwonymi
lamówkami.Tylkoniechciałamwierzyć,żetote.Niedopuszczałamdosiebiemyśli,żeto
możebyćMichał.Boniechciałam,żebytobyłon.Inigdysięniedowiem,kiedyspalono
w
Polsceostatniączarownicę.Niechcę‘wiedzieć”.
Żółteoczypatrzyłycierpliwie.Takcierpliwie,żeGagadopierogdypiespodniósłuszy,
zwróciłananieuwagę.
—Nieskacznamnie.Nicniezrobiłam,BaskervilePieszbliżyłsięiusiadł.
—Możeszgopogłaskać.
Gagaprzykucnęła.WpiżamieKarolinywyglądałajaknastroszonypajac.Zrozkudłanymi
włosami,zoczamiwsinychpodkówkach,przedstawiałażałosnywidok
—Dlaczego?—spytałakrótko.
—Boodchodzimy—odparłażółtaszczoteczkadozębów.Kapralmiałsmutneoczy.-
Przyszliśmypodaćciłapę.
Gaga czuła przemożną potrzebę przytulenia się do kogoś lub czegoś bliskiego. W krtani
rosła kula jeżdżąc w górę i w dół. Objęła ramionami szyję psa i rozryczała się na całe
gardło.Niepamiętała,kiedyostatnirazjejsiętozdarzyło.
Pies znosił wszystko cierpliwie. Jego pan też. Wreszcie dziewczynka umilkła. Tylko jej
plecywstrząsałysięoddrgań.
—Niechmipodałapę.
Baskervilebezprotestuwykonałpolecenie,choćniezostałowydaneprzezkaprala.Pani
piesporozumiewalisięwzrokiem.
Gagapodniosłasięzklęczek.Przejechaładłoniąpotwarzy.Palcepachniałypsiąsierścią.
Dobry,uspokajającyzapach.
‘‘^‘
—Dowidzeniapanu—powiedziałacicho.-Jużsięniespotkamy.
158
—Światjestmały.
Odchodziliprzebijającsięprz^^odniak.
—Panutodobrze—wymruc^.^ocierającoczy.—MapanBaskervile’a,przyjaciela,a
;a?
,,Titanic”płyniedalej,agóralodowacorazbliżej.
Noc przed odjazdem długo nie chciała zapaść Na zachodzie wciąż pobłyskiwało
czerwienią,
jakbypaliłsięlas.Potemnaglepoczerniało.Siedzieliwciszywokółniezapa.onego
ogniska.Ci,cozostalidokońca.Nacośczekali.Naco?
Inaglepodwygwieżdżoneniebopopłynęłydźwiękiskrzypiec.ToWojtekwypowiadałsię
w
imieniuichwszystkich.Słuchalioszołomieni.Niktsięnieporuszył,niKtnieodetchnął
głośniej. A skrzypce zawodziły, melodia wznosiła się i opadała. Aż umilkła. Wtedy
dopiero
trzasnęła zapałka i buchnął ogień. Wysuszone szczapy trzeszczał/ strzelając snopami
iskier.
Ktośprzyniósłbutelkębiałegowina,ktośpodstawiłkubek.
— „Wypijemy za kolegów!” — rozległ się niezty baryton. To Kacper. Pieśń popłynęła
dalej.Ażnadjezioro,ażdoszumiącejolchy.Dorefrenudołączylinawetci,conieznali
słów.Kubekwędrowałzrąkdorąk.
— Niech ktoś coś powie — poprosił Jacek. Uśpiony Gnojek leżał mu z głową na
kolanach.
—„Musimykonieczniecośzrobić,cobyodnaszależało,ponieważdziejesiętakwiele,
coniezależyodnikogo”.—wyrecytowałaGagagłośnoiwyraźnie.Idodała:—Tonieja
ToWyspiański.
Ogniskodogasało.Niktniekwapiłsię,bydorzucićdrew.Czerwoneognikipełgaływśród
błękitnoliliowegdżaru.Siedzielinieruchomijakwodzowieindiańskichszczepówprzed
wykopaniem wojennego topora. Czy go wykopie? Podobno skutkiem rewolty
młodzieżowejporokutysiącdziewięćsetsześćdziesiątymósmymbyłpostmodernizm.
Coteraz?Bo„Titanic”płynie.
ists
byłpiękny,alejużinny.„Jakpowybuchubombynuklearnej—myślałaGaga.—Araczej
tej
drugiej,poktórejprzyrodapozostanieniezmieniona,choćludzkośćwyginie.Nie,cośto
nietak.Przyrodateżzginie,apozostanądomy,autostradyikominycementowni.Jestem
samaw
całymkrajobrazie.Nienawidzętegojezioraiolchy,choćzostanątuibędątrwać.Mamw
oczach szumiące gałęzie, skrawek nogawki z wystrzępionym brzegiem i adidasy z
czerwonymi
lamówkami.Tylkoniechciałamwierzyć,żetote.Niedopuszczałamdosiebiemyśli,żeto
możebyćMichał.Boniechciałam,żebytobyłon.Inigdysięniedowiem,kiedyspalono
w
Polsceostatniączarownicę.Niechcęwiedzieć”.
Żółteoczypatrzyłycierpliwie.Takcierpliwie,żeGagadopierogdypiespodniósłuszy,
zwróciłananieuwagę.
—Nieskacznamnie.Nicniezrobiłam,Baskervile.Pieszbliżyłsięiusiadł.
—Możeszgopogłaskać.
Gagaprzykucnęła.WpiżamieKarolinywyglądałajaknastroszonypajac.Zrozkudłanymi
włosami,zoczamiwsinychpodkówkach,przedstawiałażałosnywidok.
—Dlaczego?—spytałakrótko.
—Boodchodzimy—odparłażółtaszczoteczkadozębów.Kapralmiałsmutneoczy.—
Przyszliśmy
podaćciłapę.
Gaga czuła przemożną potrzebę przytulenia się do kogoś lub czegoś bliskiego. W krtani
rosła kula jeżdżąc w górę i w dół. Objęła ramionami szyję psa i rozryczała się na całe
gardło.Niepamiętała,kiedyostatnirazjejsiętozdarzyło.
Pies znosił wszystko cierpliwie. Jego pan też. Wreszcie dziewczynka umilkła. Tylko jej
plecywstrząsałysięoddrgań.
—Niechmipodałapę.
Baskervilebezprotestuwykonałpolecenie,choćniezostałowydaneprzezkaprala.Pani
piesporozumiewalisięwzrokiem.
Gagapodniosłasięzklęczek.Przejechaładłoniąpotwarzy.Palcepachniałypsiąsierścią.
Dobry,uspokajającyzapach.
—Dowidzeniapanu—powiedziałacicho.-Jużsięniespotkamy.
158
—Światjestmały.
Odchodziliprzebijającsięprzezmłodniak.
—Panutodobrze—wymruczałaocierającoczy.—MapanBaskervile’a,przyjaciela,a
ja?
„Titanic”płyniedalej,agóralodowacorazbliżej.
Noc przed odjazdem długo nie chciała zapaść. Na zachodzie wciąż po błyski wało
czerwienią, jakby palił się las. Potem nagle poczerniało. Siedzieli w ciszy wokół nie
zapalonego
ogniska.Ci,cozostalidokońca.Nacośczekali.Naco?
Inaglepodwygwieżdżoneniebopopłynęłydźwiękiskrzypiec.ToWojtekwypowiadałsię
w
imieniuichwszystkich.Słuchalioszołomieni.Niktsięnieporuszył,niktnieodetchnął
głośniej. A skrzypce zawodziły, melodia wznosiła się i opadała. Aż umilkła. Wtedy
dopiero
trzasnęła zapałka i buchnął ogień. Wysuszone szczapy trzeszczały strzelając snopami
iskier.
Ktośprzyniósłbutelkębiałegowina,ktośpodstawiłkubek.
— „Wypijemy za kolegów!” — rozległ się niezły baryton. To Kacper. Pieśń popłynęła
dalej.
Ażnadjezioro,ażdoszumiącejolchy.Dorefrenudołączylinawetci,conieznalisłów.
Kubekwędrowałzrąkdorąk.
— Niech ktoś coś powie — poprosił Jacek. Uśpiony Gnojek leżał mu z głową na
kolanach.
—„Musimykonieczniecośzrobić,cobyodnaszależało,ponieważdziejesiętakwiele,
coniezależyodnikogo”.—wyrecytowałaGagagłośnoiwyraźnie.Idodała:—Tonieja
ToWyspiański.
Ogniskodogasało.Niktniekwapiłsię,bydorzucićdrew.Czerwoneognikipełgaływśród
błękitnoliliowegożaru.Siedzielinieruchomijakwodzowieindiańskichszczepówprzed
wykopaniem wojennego topora. Czy go wykopią? Podobno skutkiem rewolty
młodzieżowejporokutysiącdziewięćsetsześćdziesiątymósmymbyłpostmodernizm.
Coteraz?Bo„Titanic”płynie.
SpecjalmiedlaDanusiprzygotowaliwykonalJanuszM.