Episode 28 - "The soul" - "Dusza"
Czarne pióro. Jedna ma
ła rzecz, a zmieniła wszystko. Dean 2009 wysłuchał napr dce
opowiedzianej mu historii i nie pozostawa
ło mu nic, jak tylko uwierzyć. Do czasu przybycia
Gabriela to Future Castiel by
ł jedynym aniołem - byłym, ale jednak - w tym obozie. Przeszły
Dean nie wierzy
ł, by nagle zjawiła si tu inna skrzydlata istota, za dobrze znał histori Chitaqui,
by
ła w ko cu troch i jego histori . Dr ały mu r ce, kiedy trzymał w dłoniach pióro i spytał dla
pewno ci:
- Mówisz, e Cas ju kiedy ...
- Tak, przed tym dziwnym wskrzeszeniem. Jak si pierwszy raz spotkali my, nie wspomina
łem
ci o tym, nie by
ło ani czasu, ani potrzeby. Zreszt jego mojo wróciło tylko na moment.
- Mojo...wróci
ło? - Dean 2009 przełkn ł lin . - I ty to przede mn zataiłe ?
y
ły na szyi nabrzmiały mu niebezpieczne, jakby chciał rzucić si na swojego sobowtóra.
- Spokojnie, spokojnie - tamten podniós
ł r ce w go cia uspokojenia. - Trwało to mo e kilka
minut, a ten dupek akurat by
ł pijany jak Bela. O ile dobrze pami tam, siedział na podłodze z
prawie pust butelk , patrzy
ł na trzymane w r kach pastylki - Bóg wie, jakie - i plótł swoje
bzdury na temat tego, jaki to on jest samotny i jak to wszystko, co sta
ło si na Ziemii, jest jego
win . Mia
łem dać mu w z by, eby go otrze wić, ale nie mogłem si zdecydować, co lepsze dla
obozu - pomóc mu wróci
ć do jako takiej wiadomo ci, czy dać mu zdechn ć po wypiciu
alkoholu i za yciu tych pastylek za jednym razem. Jak ja go nienawidzi
łem w tamtej chwili!
Potem spojrza
ł na mnie, u miechn ł si na mój widok, powiedział, e zrobiłby wszystko, aby
wróci
ło to, co było, to znaczy ten wiat i nasza przyja - i wtedy to si stało. Zupełnie, jakby
skumulowa
ł nagle w sobie jak energi , wstał, odrzucił gdzie butelk i pastylki, co błysn ło
mu w oczach i roz
ło ył te swoje cholerne skrzydła, czarne, jak noc. Ja stałem i gapiłem si jak
g
łupi, a on podszedł do mnie, poło ył mi r k na ramieniu i wyrzekł słowa, których długo
potem nie zapomnia
łem. Jak to szło? "Dean...wybaczam ci". Miałem wra enie, e przebacza mi
to, e nie zamierza
łem nia czyć go, odk d si tak stoczył. W ko cu sam tego chciał, nie miałem
zamiaru powstrzymywa
ć go przed niczym. Stali my tak chwil , jakby czekał na odpowied , a
potem nagle skrzyd
ła znikn ły, a on padł na podłog , z powrotem pijany i bez mocy. Jedno
tylko pióro spad
ło mi na r k , to, co trzymasz w dłoni.
- I po co je zachowa
łe ? - dociekał Dean 2009.
- Na dowód, e którego dnia ca
łkiem mu odwaliło - wzruszył ramionami Winchester 2014. -
Nie na pami tk przecie !
- A mo e czu
łe si winien? - odrzekła jego wcze niejsza wersja. - Mo e w gł bi duszy
wiedzia
łe , e on ma racj , e opu ciłe go po tym, jak Lucyfer zacz ł rz dzić Ziemi ?
- Czy ja wygl dam na opiekunk ? Dobra, dosy
ć gadania, szukamy Sama, czy mam ci z
powrotem wsadzi
ć do klatki, zwierzaku?
I w
ła nie dlatego Dean z obecnych czasów zgodził si na t wypraw . Aby chronić Sama...i o
ile to mo liwe - cho
ć przez jeden moment porozmawiać z Castielem z przyszło ci. A potem
zrozumie
ć, dlaczego powstrzymanie Lucyfera w jego linii czasowej nie pomogło Campowi i w
jaki niby sposób teraz ofiara z
ło ona z duszy Casa miałaby cokolwiek dać. Bo skoro
zwyci stwo nie mia
ło adnych odbić w roku 2014, to zapewne i zabójstwo Castiela 2009 nie
mia
łoby sensu, nie miałoby adnego wpływu na obóz, Camp istniałby nadal, z jedn tylko
ró nic - zabrak
łoby w nim jednego mieszka ca, który sma yłby si w Piekle po zawarciu
ca
łkowicie bezsensownej umowy...
***
Lucyfer 2009 zastanowi
ł si krótko. To, co Balthazar obiecał mu za wypełnienie misji, mo e
nie by
ło takie złe, ale przecie nie było tak dobre, jak to, co mógł dać mu Burzyciel Snów. Obaj
go do czego potrzebowali i obaj byli w stanie sk
łamać, a potem nie dać mu nic. W tej chwili
jednak e uk
ład z pradawn istot prezentował si o wiele korzystniej, wystarczyło tylko wydać
dusz Castiela i po problemie. A potem wiat by
łby jego...Całkowicie jego, tak jak zawsze tego
pragn
ł. Z drugiej strony Balthazar powiedział mu co konkretnego, Burzyciel za tylko krótk
obietnic dostania czego , co zawsze pragn
ł. Sk d miał wiedzieć, czy na pewno ta istota wie,
czego on, Lucyfer, naprawd potrzebuje?
- Dobrze - wypowiedzia
ł nagle. - Powiem ci, gdzie jest Castiel. Umie cili my go razem ze
mierci na Cmentarzu Zapomnienia. Tam powoli zaczyna zapomina
ć, kim jest, sk d przybył,
w ogóle wszystko, dzi ki czemu nied
ługo ulegnie wymazaniu z pami ci innych i z historii.
Lekkie drgnienie w jego umy le pozwoli
ło mu zrozumieć, e Burzyciel był nieco zaskoczony,
ale i zadowolony.
- W porz dku - odpar
ła istota. - Sprawdz to. Sprytne posuni cie, przyznaj .
- B dziesz potrzebowa
ł mnie, eby móc tam wej ć.
- Wiem. Rozumiem, e zabieramy si do tego od razu?
***
Balthazar siedzia
ł w ciemnym pokoju, obracaj c szklank w dłoni. Wiedział, e sojusz z
Lucyferem to najgorsze, co móg
ł zrobić...ale i jedyne wyj cie. Nie dało si w inny sposób
uratowa
ć całej sytuacji. ałował tylko, e nie mo e skontaktować si z Gabrielem, bo mimo
wszystko by
łoby dobrze porozmawiać z wojownikiem, który zgin ł ju jaki czas temu. Zaraz,
zaraz...A gdzie to si ostatnio podziewali bracia Winchester? Od pewnego czasu nie by
ł pewien
ich po
ło enia. Czy by co si stało, a on to przeoczył?
Wsta
ł, odstawił szklank na stolik, zamkn ł oczy i skupił si tak, jak tylko on potrafił.
- Dean, Sam, do cholery, gdzie jeste cie? Chyba nie kombinujecie niczego, co...
I w tej samej chwili jego oczy otworzy
ły si szeroko. Ju wiedział, gdzie s synowie Johna. W
kostnicy. A przynajmniej ich cia
ła, bo co stanowczo było nie tak...
***
Istotnie. Lisa Braeden siedzia
ła przy biurku policjanta i wypłakiwała oczy, powtarzaj c, e nie
ma poj cia, jak to si sta
ło, e ci młodzi m czy ni umarli tak nagle.
- I twierdzi pani...- funkcjonariusz poprawi
ł si na krze le - e był tam kto trzeci, pojawił si
nagle, porozmawia
ł chwil z pani towarzyszami i nagle znikn ł, czy tak?
Dawniej Lisa nie przyzna
łaby si , e widziała co paranormalnego, ale tym razem mierć
Deana tak j przybi
ła, e po prostu opowiedziała wszystko, chc c jak najszybciej uciec st d i
zaopiekowa
ć si Benem, jej synem.
- Tak, panie oficerze...Nie wiem, co im powiedzia
ł, ale potem wyszedł i...
- Dziwne - przerwa
ł jej mundurowy. - Bo my nie znale li my tam adnych ladów czyjej
obecno ci. Poza pani i pani synem, rzecz jasna. Có , wi cej b dziemy wiedzie
ć po sekcji.
- Po sekcji? - kobieta mimowolnie zadr a
ła.
- Dok
ładnie. Nasz lekarz zamierza ich zbadać tak, by dowiedzieć si , co tak naprawd ich
zabi
ło. Chwilowo pozostanie pani pod nadzorem policji, prosz nie opuszczać miasta. Jak
b dziemy znali wyniki sekcji, by
ć mo e postawimy pani w stan oskar enia.
***
mier
ć nie był zaskoczony. Wła nie powitał na swoim Cmentarzu dwie istoty, jedn z nich był
Lucyfer, którego dobrze zna
ł, a drug materializacja czego , co przypominało rozlany atrament.
- Och - stwierdzi
ł krótko. - A wi c przyprowadziłe ze sob towarzysza?
- Owszem - odpar
ł mu tamten. - To jest wła nie Burzyciel Snów i...
- Lucyferze - spowa nia
ł Je dziec - o ile w jego wypadku było to w ogóle jeszcze bardziej
mo liwe. - Ja dobrze wiem, kim on jest i czego chce. I nie jestem zaskoczony, e go tu
przyprowadzi
łe . W ko cu rytuał dotarcia tutaj dopuszcza wzi cie ze sob ...pasa era.
Có ...skoro chcecie spotka
ć si z Castielem, prosz bardzo. Le y gdzie tam.
Ust pi
ł im drogi i patrzył, jak dwaj przybysze krok za krokiem poruszaj si po tej pustej,
nagiej ziemii, zbli aj c si do miejsca, gdzie zostawi
ł konaj cego anioła. Konać na cmentarzu,
có za ironiczny przypadek...
Kiedy dotarli do celu, Lucyfer i Burzyciel Snów, ten, którego nazywano Diab
łem, pochylił si
pierwszy.
- O mój...- stwierdzi
ł zaskoczony, choć wiedział, czego mo e si spodziewać. Przed nim le ało
co , co przypomina
ło nienadmuchany materac. Było wci powłok , naczyniem Castiela,
cia
łem Jimmy'ego Novaka, ale niczym poza tym. Oblicze było bielsze od niegu, mały
strumyczek krwi barwi
ł tylko jego usta, ale krew była ju zakrzepła, jakby le ał tu ju od kilku
godzin, albo i d
łu ej. Zamkni te oczy, rozrzucone r ce, nogi uło one tak, jakby w ostatniej
chwili zgi
ł je, by próbować si podnie ć i gdzie doczołgać, pier nieporuszaj ca si ...martwa,
jak sam Castiel.
Lucyfer wiedzia
ł, e to si powinno stać wła nie w tym momencie. e fakt, w jakim stanie
znale li anio
ła, był najlepszym dowodem na to, e plan si powiódł i jego dusza nikomu ju nie
zagra a. A przecie nie jego win by
ło to, e Burzyciel si spó nił...czy nie?
U miechn
ł si lekko.
- Oto to, czego potrzebujesz - wskaza
ł na trupa.
Burzyciel pochyli
ł si nad ciałem, chc c wyssać upragnion dusz , nie patrz c na stoj cego
obok tego, który go tu przyprowadzi
ł. W mi dzyczasie Lucyfer przymkn ł oczy i szepn ł w
my lach dwa s
łowa. Oba były imionami, oba były sygnałami - jedno było imieniem tego, który
na niego czeka
ł, na wiadomo ć od niego, drugie brzmiało po prostu "Castiel".
***
- Nie - Gabriel pokr ci
ł głow . - Nie zapomn i doprowadz do spotkania obu Castieli.
- Nie masz na to szans i wiesz o tym - odpar
ł mu Lucyfer 2014. - Przy okazji, rozstaje, o które
pytasz, s tam - wskaza
ł r k na pewien kierunek. - Och. Czy wolno mi spytać, czy zamierzasz
zabra
ć tam ze sob tego trz s cego si ...jak mu tam? Chucka?
By
ły prorok z fascynacj zbli ył si do Lucyfera, podziwiaj c kogo , kogo widział do tej pory
tylko w swoich wizjach, a potem gdzie daleko na niebie, jak niszczy
ł wiat.
- Oczywi cie, e zamierzam go zabra
ć - odparł archanioł.
- Ty zawsze dba
łe o ludzi - wszedł mu w słowo Lucyfer. - Ale tym razem ten człowiek b dzie
ci tylko kul u nogi. A wiesz, co jest najzabawniejsze? e ten, którego tak poszukujesz, jest ci
potrzebny tylko do twojego planu, do niczego innego, gdyby nie to, w ogóle by ci nie
interesowa
ł. Tak naprawd ty tylko chcesz go wykorzystać - tak, jak zrobili to przed tob inni,
jak zrobi
ł to mi dzy innymi Dean Winchester. Poza tym Cas 2014 do niczego nie jest ci
potrzebny. I kto tu jest ten z
ły? - za miał si Lucyfer i w nast pnej sekundzie ju go nie było.
***
Tym razem Future Castiel si pomyli
ł. Być mo e na pocz tku widział dziewczynk , wydawało
mu si , e jest to ta sama, któr uwa a
ł za córk , a on sam wysycha wła nie na łó ku i ma
zamiar j obj
ć, ale jednak nie była to prawda. Znajdował si bowiem w tym samym domu, ale
nie by
ł to ju budynek taki, jakim go zapami tał. Zamiast niego były ruiny, spalone ciany,
dach zapadni ty do rodka, meble straszy
ły kikutami, a zamiast podłogi była krew. Całe morze
czerwonej krwi, w której chodzi
ł, która ci gała go do siebie i wabiła, jak gdyby chciała, by w
niej pop
ływał...
- Ja...- j kn
ł cicho. Rozpoznał, co si tu stało. Tak wła nie wygl dały domy po pierwszym
ataku Lucyfera, kiedy jeszcze mia
ł nadziej , e da si to wszystko odwrócić, e mo e jeszcze
zwyci
. Ju wtedy nie mia
ł mocy, ale miał jeszcze wiar .
- To twoja wina! - tu przed nim wyskoczy
ła nagle córka, patrz c na niego tymi du ymi,
czarnymi...nie...nie czarnymi, bo to nie by
ły jej oczy. To były kawałki kamieni, miast oczu
mia
ła skały, patrz ce na niego w tak samym oskar ycielskim tonie, jak jej głos, jak wyrzut w
s
łowach, które padły moment potem: - To ty doprowadziłe do tragedii, jeste odpowiedzialny
za to wszystko, to dzi ki tobie p
łonie Ziemia!
- Ale ja...próbowa
łam to powstrzymać, ja...- opadły mu r ce. Jego własna córka oskar a go o
co , czemu tak bardzo próbowa
ł zapobiec...i zawiódł. W gł bi serca wiedział, e ona ma racj ,
e ca
ła zagłada to tylko jego wina i e...
- Bydlaku! - pojawi
ł si nagle Dean, sun c do niego tu nad podłog , nie do ko ca materialny,
bez nóg, z widocznymi na ko cu ud fragmentami ko ci. - Dzi ki tobie mój brat sta
ł si
Szatanem, a ca
ła ludzko ć kona w m czarniach - tylko dlatego, e nie pozwoliłe mi
powiedzie
ć "Tak!". Widzisz, do czego doprowadziłe ? - szepn ł mu prosto w ucho.
- Dlaczego nie umar
łe , jak inni?
- Dlaczego ty yjesz, a oni nie?
- Dlaczego wci
bije twoje n dzne serce, a moje dzieci umar
ły?
Wci otacza
ły go szepty, ludzie, których nawet nie znał, zjawy, potwory, okaleczone,
cierpi ce, umieraj ce na jego oczach, wyci gaj ce do niego r ce zarówno z b
łaganiem o
pomoc, jak i równocze nie z nienawi ci w oczach. Wszystkie mówi
ły jednak jedno - to, co
sta
ło si z Ziemi , fakt, e Apokalipsa w ogóle si dokonała, było win nie kogo innego, a jego,
w
ła nie Castiela.
Stan
ły nad nim, otoczyły go kołem i powtarzały pytanie "Dlaczego?", jakby to było jedyne
s
łowo, jakie zapami tały z ycia. Ukl kn ł na podłodze, na tej rzece krwi, która momentalnie
zmoczy
ła mu spodnie, ukrył twarz w dłoniach i płakał coraz bardziej i bardziej. D wi ki
wwierca
ły mu si w dusz , jakby rozrywaj c j na kawałki. Czuł, e co w piersi mu zaraz
p knie, e upadnie w t krwist ma i nigdy wi cej si ju nie podniesie.
- Roxanne - szepn
ł, uczepiwszy si tego słowa, chocia nie miał poj cia, czyje to imi .
Wiedzia
ł tylko, e niesie mu co w rodzaju nikłej nadziei, jakby ukojenia.
***
Tylko martwi ludzie mogli dosta
ć si do istniej cego w obecnej wersji Camp Chitaqua. Martwi
ludzie i martwe anio
ły. To dlatego Gabriel tutaj był, co prawda z braćmi Winchester była nieco
inna sprawa, ale i oni mogli si tutaj przenie
ć dzi ki jego małej pomocy. Miał troch złe
przeczucie, e fakt, i poci si coraz wi cej i wi cej, oznacza, i dzieje si co niedobrego z
cia
łami Deana i Sama, ale nie miał jak tego teraz sprawdzić. Najwa niejsze, e Sam wydostał
si z
łapsk Deana 2014 i teraz pewnie znalazł ju ...co . Bo Gabriel nie miał adnej pewno ci, e
m
łodszy z Winchesterów zd ył odnale ć ciało Future Castiela i zaj ć si nim tak, by nie
zosta
ło pokarmem dla Crotów. To musiało na razie wystarczyć, teraz archanioł musi wymy lić
sposób, jak odszuka
ć dusz byłego anioła i ustrzec j przed Burzycielem Snów. Rok 2009...Jak
niby mia
ł si skontaktować z kim stamt d? Do jasnej cholery, przecie był trupem i mógł
rozmawia
ć tylko ze mierci ! I z braćmi Winchester, tak, jak zrobił to podczas wizyty w domu
Deana, ale to jednorazowa okazja, wi cej nie mo e ju tego powtórzy
ć. Zaraz, zaraz...
A gdyby tak? Zamkn
ł oczy, skupił si mocno, zacisn ł pi ci i...w ostatniej chwili
przypomnia
ł sobie o Chucku. Co ma niby uczynić z tym facetem? Jedyne, co mo e zrobić, to...
- Hej, Chuck - obróci
ł si do proroka. - Chcesz zostać wniebowzi ty?
***
Balthazar nie mia
ł pewno ci, co ma zrobić. W jednej chwili zrozumiał, e ciała braci
Winchesterów znajduj si w kostnicy, a ich dusze...W
ła nie, dobre pytanie, gdzie niby
znajdowa
ły si te małe cz stki? Czy by co wessało ich dusze i zostawiło puste powłoki?
Nigdzie nie móg
ł wyczuć tej niematerialnej jednostki. aden z braci nie miał w sobie ducha, a
je li tak, to Balthazar przecie powinien wiedzie
ć, e umarli i poszli do Nieba, czy te do
Piek
ła...Prawdopodobnie wydarzyło si co , o czym nie miał poj cia. Jak to mo liwe, skoro
mia
ł zamiar ich pilnować, co przeoczył, co przegapił?
I jeszcze to nagle wezwanie Lucyfera. Czego chcia
ł ten facet i dlaczego wzywał go akurat
teraz?
I gdzie mia
ł si udać najpierw?
***
Bobby nie mia
ł takiego problemu. Posprz tał ju dokładnie po demonie i mógł zaj ć si
przetrawieniem tej informacji, któr w
ła nie si dowiedział. Zagadkowym był sam fakt, e
Crowley w ogóle mia
ł jak kolwiek rodzin , ale być mo e, jak sam powiedział, nie był takim
zwyczajnym demonem i faktycznie móg
ł pomoć w odzyskaniu...
Tej my li
łowca nie sko czył. Usiadł naprzeciwko niedawnego wroga i ju miał zapytać o co ,
co mo e naprowadzi
łoby go na jakikolwiek trop, ale nagle do jego drzwi kto zapukał.
- A to co znowu? - mrukn
ł pod nosem Bobby, nim jednak e obrócił si w kierunku drzwi - o
Crowley'a obawia
ć si nie musiał, demon z cał pewno ci nie zaatakowałby go, b d c w tym
stanie - wrota otworzy
ły si same, jakby kto miał klucz i dobrze wiedział, e Singer jest w
rodku.
- Cze
ć, kochanie! - rozległ si bowiem wesoły głos kobiety. - T skniłe za mn ?
Och Bo e, jak on za ni t skni
ł. Stała przed nim jego własna ona, zmarła przed tak wielu
laty...
***
Kiedy nie móg
ł ju wytrzymać rosn cego bólu w piersi, oparł si r kami o podło e znajduj ce
si gdzie pod rdzawym p
łynem i próbował złapać oddech, ale czuł si tak, jakby otulono mu
serce jakim lepkim smarem, zupe
łnie, jakby to była...wła nie krew. W jednej sekundzie dłonie
rozpali
ł mu ywy ar, błyskawicznym ruchem wyrwał je wi c spod tej przekl tej mazi i
przy
ło ył do twarzy, by zaraz zrozumieć, e razem z nimi chlapn ła w niego struga przekl tej
rzeki. I nagle zrozumia
ł, e to jest kwas, b d cy jednocze nie krwi ...jego ofiar, wszystkich
tych, którzy zgin li...z jego winy, podczas tej przekl tej Apokalipsy, któr sam spowodowa
ł.
- Przepraszam...- szepn
ł jedynie, nim przewrócił si , lepy i bezsilny, prosto we wci
powi kszaj cy si strumie .
W ko cu czerwona woda zamkn
ła si nad nim zupełnie.
Duchy pochyli
ły si nad miejscem, gdzie znikn ło ciało, straszliwie chichocz c i przeklinaj c
jego imi .