Lucy Clark
Stworzeni dla siebie
Rozdział 1
–
Cóż to znowu? – jęknęła Kirsten, słysząc natarczywy
dźwięk dzwonka.
Zajrzała do ciasta i szybko zamknęła piekarnik. Spojrzała na
zegar –
wpół do dziewiątej.
–
Jeśli to jakiś natrętny akwizytor, to niech się utopi –
mruknęła ze złością, przemierzając hol. – Dzisiaj wody nie brak
–
dodała. Rzeczywiście, od samego rana lał ulewny deszcz. –
Zaraz, zaraz! –
zawołała, zirytowana, że musi się spieszyć.
Ostatnie tygodnie nie były dla niej łatwe i wcale nie
wyglądała gości. Dzwonek znów zadzwonił, gdy ujęła klamkę.
– Zaraz! –
zawołała głośniej i zmarszczyła czoło.
Kto do licha dobija się do jej domu w niedzielny wieczór
przy takiej podłej pogodzie? Zanim otworzyła drzwi, zapaliła
światło przed domem. Gniewne słowa zamarły jej na ustach,
gdy zobaczyła, kto za nimi stoi.
– Joel?
Jej irytacja ulotniła się bez śladu na widok mokrej twarzy
przybysza, po której spływały strugi deszczu. Gdy tak stała i
patrzyła na niego przez drzwi przesłonięte siatką, usłyszała
odjeżdżającą taksówkę. Pasma ciemnych włosów Joela
przykleiły mu się do głowy, na rzęsach drżały krople deszczu,
przenikliwe spojrzenie niebieskich oczu utkwione było w jej
twarzy. Serce zabiło jej mocniej; co za niespodzianka! Niebo
przecięła błyskawica, obrysowując srebrem kontur sylwetki.
– Co tu robisz? –
zapytała.
Nagły podmuch wiatru wtargnął do domu i Kirsten przejął
dreszcz.
–
Czy mogę wejść? – spytał niecierpliwie Joel.
– Ach, tak. –
Sięgnęła po klucz i otworzyła drzwi. Usunęła
się na bok, by go przepuścić. Miał dwie wielkie torby podróżne i
wspierał się na lasce. Gdy utykając przekroczył próg, Kirsten
przypomniała sobie rozmowę, jaką odbyli ponad trzy tygodnie
wcześniej.
Poczuła zapach jego wody toaletowej i nagle ogarnął ją
niepokój, gdy sobie uświadomiła, że zaproponowała mu
kilkumiesięczny kontrakt. Było to dzień po przyjęciu w domu
jego rodziców wydanym z okazji rocznicy ich ślubu. Od
tamtego czasu wiele się wydarzyło i Kirsten całkiem wyleciało z
głowy, że Joel dziś przyjedzie.
Zamykając drzwi, lekko się o niego otarła.
– Przepraszam –
wybąkała, usiłując zignorować wrażenie,
jakie wywarł na niej dotyk jego ramienia. – Hm... poczekaj
chwilę, przyniosę ci ręcznik.
Pospieszyła do bieliźniarki. Zaczerpnęła tchu. Joel McElroy,
nowy współpracownik w jej gabinecie medycyny rodzinnej – i
nowy lokator! No, prawie lokator. Zamieszka w domku
zbudowanym specjalnie dla jej rodziców na tyłach jej domu,
ale... Kirsten otrząsnęła się z zamyślenia i wyjęła ręcznik, po
czym wróciła do gościa i podała mu go.
–
Dziękuję.
Patr
zyła, jak wyciera sobie twarz i włosy. Gdy skończył,
położył ręcznik na torbie podróżnej i zdjął gruby, zimowy
płaszcz. Kirsten uśmiechnęła się na widok jego sterczących na
wszystkie strony, krótkich włosów.
–
Gdzie to powiesić? – zapytał, zerknąwszy na nią, i wahał
się przez moment. – Czy coś cię śmieszy?
Kirsten potrząsnęła przecząco głową.
–
Tak ci ładnie sterczą włosy – mruknęła i znów się
uśmiechnęła.
–
Cieszę się, że cię rozbawiłem. – Odpowiedział jej
uśmiechem. – Z tego, co mówiła mi moja siostra, wnioskuję, że
ostatnio nie było ci łatwo.
– To prawda –
odparła, poważniejąc.
Wzięła płaszcz Joela i zaniosła go do domowej pralni i
suszarni. Mówienie o śmierci przybranej siostry ciągle sprawiało
jej ból. W końcu od wypadku upłynęło zaledwie dwa tygodnie.
Dwa tygodnie od chwili, kiedy świat jej się zawalił.
Przypomniała sobie, że Jordanne, jej serdeczna przyjaciółka,
pytała ją, czy może powiedzieć swemu bratu, Joelowi, co się
stało. Kirsten pozwoliła, ale zaraz o tym zapomniała,
zaaferowana przygotowaniami
do pogrzebu i przejęta losem
Melissy, czteroletniej córeczki osieroconej przez Jacqui.
Wróciwszy, zastała Joela przed kominkiem. Zdjął
przemoczone buty i grzał się przy ogniu. Kirsten zauważyła, że
ma mokre nogawki dżinsów.
–
Coś ładnie pachnie – stwierdził wesoło.
– Ciasto! –
Pognała do kuchni i wyjęła blachę z piekarnika.
Na szczęście ciasto nie zdążyło się przypalić.
–
Wygląda wspaniale – usłyszała głos za plecami. Nie
wiedziała, że Joel podążył za nią. – Z jakiej to okazji?
–
Po prostu lubię piec ciasto.
–
Gdyby zostały ci jakieś resztki, chętnie się poczęstuję –
oznajmił. – Przepadam za domowym ciastem i ciasteczkami.
–
Nic dziwnego. Przecież twoja matka jest wspaniałą
kucharką.
–
No właśnie. – Skinął głową. – Zawsze wiedzieliśmy, kiedy
mamę coś dręczyło, bo wtedy szalała w kuchni jak burza.
Mówiła, że pieczenie koi jej nerwy. Nie wchodziliśmy jej w
drogę, bo jak tylko zjawialiśmy się w kuchni, od razu pędziła
nas do roboty –
mówił scenicznym szeptem.
Kirsten roześmiała się i wyjęła ciasto z formy. Joel wciągnął
głęboko w płuca aromatyczny zapach i oblizał wargi.
– Mm. Pachnie jak czekoladowy placek mojej mamy.
–
Zgadza się. Korzystałam z jej przepisu.
–
Naprawdę?
–
Zapominasz, że często bywałam w waszym domu, kiedy
razem z Jordanne studiowałyśmy medycynę.
–
Czy się kiedyś spotkaliśmy?
– Tak. –
Spojrzała na ciasto, uśmiech uleciał z jej twarzy.
Widywała niekiedy siostrę i wszystkich czterech braci Jordanne
i chociaż wszyscy mężczyźni w rodzinie McElroyów byli do
siebie podobni, Joel najbardziej zapadł jej w pamięć. Może
dlatego, że był obieżyświatem, wiecznym podróżnikiem. Brał
udział w zawodach narciarskich w różnych częściach świata, a
wtedy, gdy zdobył na olimpiadzie srebrny medal, Kirsten akurat
była w domu jego rodziców i wraz z całą rodziną oglądała w
telewizji jego wyczyn.
– Kiedy? –
Wydawał się zaskoczony.
–
Byłam na drugim roku. Przyjechałeś na kilka tygodni do
domu po jakichś zawodach.
–
Zawsze wracałem do domu po ciężkich zmaganiach. –
Skinął głową. – Pobyt na łonie rodziny uspokaja.
– Urok zwycza
jności?
– Chyba tak –
przyznał, zerkając na placek.
–
Poczęstujesz się?
–
Już myślałem, że nie spytasz. – Uśmiechnął się, jego oczy
wyrażały oczekiwanie.
Kirsten potrząsnęła głową, po czym wyjęła talerzyki.
–
Ciasto zawsze mi najlepiej smakowało, kiedy było jeszcze
ciepłe. – Przyglądał się, jak Kirsten kroi placek.
–
Po takim cieście można dostać niestrawności – zauważyła.
– I kto to mówi? –
powiedział kpiąco, biorąc od niej talerzyk.
Nie czekając na widelczyk, wziął palcami kawałek placka i
ugryzł spory kęs. Wydał pomruk zachwytu i kiwnął głową. –
Pyszne –
wymamrotał z pełnymi ustami.
Kirsten znowu wybuchnęła śmiechem, pierwszy raz od czasu
tragedii tak serdecznym. Spróbowała placka, rozkoszując się
jego smakiem. Przełknąwszy, spojrzała na Joela.
–
Dziękuję ci – odezwała się.
–
Ależ proszę – odparł, a ona natychmiast pojęła, że on
dobrze wie, za co mu podziękowała. – Gdybyś chciała z kimś o
tym pomówić, w każdej chwili możesz się do mnie zwrócić.
Człowiekowi jest trudno, kiedy traci kogoś, kogo kocha. – Jakaś
nutka w głosie Joela nasunęła Kirsten myśl, że może on też
stracił kogoś bliskiego.
Łzy napłynęły jej do oczu. Skinęła w milczeniu głową.
– Herbaty? –
spytała. Nie czekając na odpowiedź, odwróciła
się i zaczęła napełniać czajnik wodą. Ręce jej się trzęsły,
rozlewała wodę. Pociągnęła nosem, usiłując rozpaczliwie
powstrzymać płacz, ale poddała się, kiedy poczuła łzę toczącą
się po policzku.
– Pozwól –
usłyszała.
Joel odsunął ją na bok i nalał wody do czajnika, ona zaś
ukryła twarz w dłoniach i wybuchnęła płaczem.
– No, no –
powiedział cicho i zanim Kirsten pojęła, co się
dzieje, objął ją i przycisnął do piersi. Wtuliła twarz w jego
miękki wełniany sweter i dała upust długo tłumionemu żalowi.
–
Wyrzuć to z siebie – mruknął, gładząc jej długie włosy. –
Opowiedz mi o tym.
–
Jacqui była dla mnie jak siostra – wyjąkała wśród łkań. –
Mając kilkanaście lat, straciła rodziców. Zamieszkała u nas, a po
paru miesiącach moi rodzice ją adoptowali. Byłyśmy sobie
bardzo bliskie... Teraz muszę się zaopiekować jej czteroletnią
córeczką. Od śmierci rodziców Melissa nie przemówiła ani
słowa, krzyczy tylko przez sen i prawie nie je. – Kirsten
pociągnęła nosem. – Co ja mam robić?
Jej ciałem wstrząsały spazmy. Po dłuższej chwili zaczęła się
uspokajać. Życzliwość Joela przerwała tamy, a teraz pomagała
je zamknąć. Kirsten znów pociągnęła nosem, nagle świadoma
siły jego ramion. Znowu jego woda toaletowa podrażniła jej
zmysły i poczuła, że serce bije jej mocniej. Ogarnęło ją poczucie
bezpieczeństwa.
Joel jeszcze przez moment nie
wypuszczał jej z objęć, zanim
niechętnie z nich się uwolniła.
– Przepraszam –
szepnęła.
– Nie przepraszaj. –
Jakby dla podkreślenia tych słów,
potrząsnął głową.
Ogłuszający huk wstrząsnął powietrzem i nawet przez
zaciągnięte zasłony widać było, jak niebo rozbłysło.
Jak rażeni piorunem, przemknęło Kirsten przez głowę, gdy
oboje, spojrzawszy wpierw w okno, zatopili w sobie wzrok.
Przez długą chwilę nie odrywali od siebie oczu. Kirsten
oblizała wargi i odgarnęła z oczu kosmyki włosów. Zdała sobie
sprawę, że musi okropnie wyglądać i była na siebie zła, że się
rozbeczała przy prawie obcym człowieku. To prawda, że przez
długie lata była blisko z rodziną Joela, ale o nim samym prawie
nic nie wiedziała. Tylko to – że odkąd spotkali się dawno temu
jeden jedyny raz,
zawsze ciągnęło ją do niego.
Kiedy Jordanne podsunęła jej myśl, żeby zaproponowała
Joelowi, by pomógł jej w prowadzeniu praktyki lekarskiej,
Kirsten rozważała argumenty za i przeciw. Przeważył argument
zgoła nieracjonalny – jej zainteresowanie Joelem jako
mężczyzną.
Przypuszczała, że to był pomysł jej dwu bliskich
przyjaciółek, Sally i Jordanne, które niemal jednocześnie w
ciągu ostatnich miesięcy znalazły prawdziwą miłość. Zawsze
trzymały się wszystkie razem i wprawdzie teraz też urządzały
panieńskie wieczory, ale już nie tak często jak dawniej.
Więc Kirsten zaryzykowała i spytała Joela, czy miałby ochotę
zatrudnić się u niej w niepełnym wymiarze godzin, zarazem
lecząc uraz kolana. Wtedy nie przeczuwała, że wkrótce nastąpią
wydarzenia, które nagle odmienia
jej życie. To przez nie
wyleciało jej z głowy, iż Joel dziś przyjedzie.
Ale o to teraz p atrzą so b ie w oczy: o n w jej zielo n e, o n a w
jego niebieskie. Włosy prawie mu wyschły, lecz ciągle sterczą.
Bez wątpienia Joel McElroy jest bardzo przystojny. Gdy lekko
z
marszczył brwi, Kirsten pomyślała, że może się zastanawia, jak
ją delikatnie poinformować o swej rezygnacji. Wcale nie
miałaby mu tego za złe.
Ta myśl ją otrzeźwiła. Odwróciła się i wyszła z kuchni. Była
zadowolona, że Joel nie podążył za nią. Prędko wyjęła pościel i
ręczniki z bieliźniarki. Powróciwszy, stwierdziła, że Joel
nastawił czajnik i właśnie się raczy następnym kawałkiem
ciasta. Na jej widok nieśmiało się uśmiechnął.
–
Nie mogę się powstrzymać. Jesteś rozkoszna.
Otworzyła szeroko oczy, w ustach poczuła suchość.
–
Chciałem powiedzieć, że twoje ciasto jest rozkoszne –
prędko się poprawił. – Jesteś wspaniałą kucharką. – Ugryzł
wielki kęs, jakby pragnął udowodnić, że tak jest naprawdę i
jakby chciał powstrzymać potok swojej wymowy.
Kirsten nie bardzo w
iedziała, co mówić, wiec przycisnęła do
piersi pościel i chrząknęła.
–
Przyznaję, że w ferworze ostatnich wydarzeń całkiem
zapomniałam, że dzisiaj przyjeżdżasz.
–
Domyśliłem się – odparł.
–
Więc... może lepiej tej nocy śpij tu w pokoju gościnnym.
Nie włączyłam w domku ogrzewania.
Joel chwilę się jej przypatrywał, po czym potrząsnął głową.
–
Tam będę spał – rzekł. – Prędko się rozgrzeję. – Postąpił
krok do przodu i wyciągnął ręce po pościel. – Ale dziękuję za
propozycję.
– Tam jest okropnie zimno.
–
Wierz mi, Kirsten, że spałem w miejscach zimniejszych niż
Canberra. Zapominasz, że jestem przyzwyczajony do niskich
temperatur. Jak każdy narciarz z prawdziwego zdarzenia.
–
Przepraszam, zapomniałam. Ja wolę lato, nie przepadam za
chłodem. – Czuła, że się plącze, i niemal się ucieszyła, gdy
usłyszała głośne walenie w drzwi. – A cóż to znowu! –
Zostawiła Joela i pobiegła otworzyć. Jej irytacja zniknęła bez
śladu na widok sąsiadki, która wyglądała jak zmokły ptak. –
Stephanie? Co się stało?
–
Prędko, chodzi o lana. – Twarz Stephanie zalana była
łzami, głos brzmiał histerycznie. – Spadł z dachu.
–
Spadł z dachu? – powtórzyła Kirsten z niedowierzaniem. –
Poczekaj, wezmę torbę. Joel! – zawołała i pobiegła po torbę
lekarską. – Weź ze schowka płaszcze i latarkę! I czy mógłbyś mi
pomóc? –
Pognała z powrotem do drzwi. – Syn sąsiadki spadł z
dachu –
wyjaśniła, sprawdzając zawartość torby i jednocześnie
zawiązując włosy. Włożyła żółty przeciwdeszczowy płaszcz,
który Joel jej podał, i nasunęła na głowę kaptur.
– Wszystk
o zabrałaś? – zapytał.
– Tak. –
Kiwnęła głową.
–
Chodźmy.
Stephanie ponaglała ich, gdy przemierzali rozmiękły trawnik
pomiędzy domami. Na szczęście nie musieli forsować żadnych
płotów.
–
Ten ostatni piorun uderzył w nasz dom – tłumaczyła
Stephanie drżącym głosem. – łan właśnie mocował na dachu
antenę. Jego kolega mówi, że miał ją w ręku, kiedy trzasnął
piorun.
To nie wróżyło dobrze, ale Kirsten próbowała zbagatelizować
sprawę.
– Pewno w telewizji pokazywali mecz krykieta –
rzuciła
lekko. Wiedziała, że jej szesnastoletni sąsiad ma bzika na tym
punkcie.
–
Tak. Ja czytałam w swoim pokoju i jeden z jego kolegów
przyszedł mi powiedzieć, co się stało. Nie wiedziałam, że łan
wdrapał się na dach. – W głosie Stephanie brzmiał strach. – To
on!
Stephanie wskazała chłopca, który leżał obok domu, w
ogródku skalnym. Był widoczny w świetle latarki, którą trzymał
w ręku jego kolega. Front domu jarzył się od świateł.
Ruszyli pędem. Drugi kolega wyszedł z domu, z parasolem
nad głową. Podszedł do lana w tej samej chwili co oni i
przykucnął, osłaniając parasolem leżącą postać.
– Nie dotykaj go –
powiedzieli równocześnie Kirsten i Joel.
Kirsten uklękła przy głowie lana i wymacała palcami tętno na
szyi chłopca. – łan! – zawołała głośno. – łan! Czy mnie
słyszysz? To Kirsten, sąsiadka. – Żadnej odpowiedzi. – Słabe
tętno – poinformowała Joela, który klęczał z drugiej strony. –
Stephanie, wezwij karetkę. A ty – wskazała chłopca, który
trzymał latarkę – przynieś koce. Daj latarkę koledze.
Kirsten włożyła rękawiczki i sprawdziła, czy łan nie połknął
języka i czy tchawica nie jest zablokowana.
–
W porządku – oznajmiła z ulgą.
–
Dlaczego nie możemy go wnieść do domu? – zagadnął
chłopiec, który trzymał parasol i latarkę.
–
Może mieć uszkodzony kręgosłup – wyjaśniła Kirsten,
otwierając torbę i wydobywając z niej latarkę lekarską.
Skontrolowała źrenice chłopca i oznajmiła: – Reaguje na
światło. – Schowała latarkę z powrotem do torby i wyciągnęła
aparat do pomiaru ciśnienia. – Sto dziesięć na pięćdziesiąt –
powiedziała po chwili.
– Sprawdzaj pod
kątem arytmii – rzekł Joel, a Kirsten skinęła
głową.
– Co to takiego? –
zdziwił się chłopiec.
–
Jak masz na imię? – spytała go Kirsten.
–
Dwaine. A mój brat nazywa się Damian.
–
U osób, które zostały porażone prądem, zazwyczaj
występują zaburzenia rytmu serca – wyjaśniła pospiesznie
Kirsten. Znowu zaczęła wołać lana. Żadnej reakcji.
– Dlaczego nie odpowiada? –
spytał Dwaine, zdziwiony i
zatroskany.
– Jest nieprzytomny –
odparł Joel. Naciągnął rękawiczki i
przesunął rękoma po ciele lana, sprawdzając, czy chłopiec nie
ma uszkodzonych kości. – Prawe ramię nie jest w porządku i
chyba lewy staw biodrowy jest zwichnięty.
–
Nie mógłby pan go nastawić? – spytał Dwaine.
– Nie –
odparł Joel. – Najpierw trzeba zrobić prześwietlenie i
sprawdzić, czy nie ma złamań. A jak ty się czujesz? – spytał
Joel, nie patrząc na chłopca, bo obmacywał nogi lana. – Nie jest
ci przypadkiem niedobrze?
– Nie –
odparł Dwaine, szczękając zębami. – Tylko zimno.
–
Kiedy wróci matka lana, idź do domu i przebierz się w coś
suchego –
polecił Joel. – Niepotrzebny jest nam jeszcze jeden
chory. Lewa piszczel jest złamana, ale prawa noga w porządku –
zwrócił się do Kirsten, która przygotowywała się do podłączenia
kroplówki.
– Do lewego ramienia? –
spytała Kirsten.
– Tak.
Okrążyła lana, by mieć lepszy dostęp do jego lewej ręki. W
zimnym deszczu i wietrze kostniały jej dłonie w gumowych
rękawiczkach, ale starała się nie zwracać na to uwagi. Rozcięła
rękaw swetra i koszuli chłopca i odsłoniła ramię.
–
Ręce ma silnie poparzone – oznajmił Joel. – Wygląda na to,
że prąd przeszedł przez obie. – Spojrzał na Dwaina. – Czy
widziałeś, co się stało?
–
Nie. Ja siedziałem w domu. Damian był z łanem. To jemu
zrobiło się niedobrze.
Joel skinął głową i nadal zakładał na rany sterylne opatrunki z
torby Kirsten.
Powróciła Stephanie z kocami i parasolem.
–
Co mam z tym zrobić? – spytała.
– Okryj go, tylko delikatnie. I opatul jednym Dwaina.
Chłopak wspaniale się spisuje – powiedziała Kirsten, nie
podnosząc wzroku. – Dziękuję ci.
– Karetka w drodze – rzek
ła Stephanie. – Dwaine, dzwoniłam
do twojego ojca, on już jedzie, żeby zabrać was obu. Damian się
położył, bo jest mu słabo. Co z łanem? – W głosie Stephanie
brzmiała rozpacz.
Kirsten rzuciła jej szybkie spojrzenie.
–
Za wcześnie, żeby coś powiedzieć. – Mówiła tonem
wyrażającym współczucie i dałaby wiele, by objąć sąsiadkę, ale
nie mogła zostawić lana. – Potrzebny jest mu tlen, poza tym
musi go obejrzeć chirurg plastyczny i ortopeda.
–
Nie mogę go stracić! – Stephanie wy buchnęła płaczem. –
Dopiero co pocho
wałam Bruce’a.
–
Robimy wszystko, co możemy – oznajmił Joel. – Lepiej
niech pani idzie prędko do domu i przebierze się w coś suchego,
żeby być gotową, jak przyjedzie karetka.
–
Tak, słusznie. – Stephanie prędko odeszła.
–
Jak się trzymasz, Dwaine? – zagadnął Joel.
– Dobrze. –
Chłopak coraz głośniej szczękał zębami.
–
Jesteś dzielny. To już nie potrwa długo. A kto to taki, ten
Bruce? –
Joel zwrócił się do Kirsten.
–
Mąż Stephanie – odparła. – Umarł na raka płuc rok temu.
–
Czy ona ma więcej dzieci?
–
Nie. łan jest jedynakiem.
Joel pokiwał współczująco głową.
–
Już założyłem opatrunki – oznajmił. – Jak tam kroplówka?
–
Dopiero podłączyłam.
–
Zbadam objawy podstawowych czynności życiowych –
powiedział Joel, wyjmując z torby Kirsten latarkę.
–
Powinniśmy założyć, że ma uszkodzony kręgosłup, i
zastosować właściwą procedurę.
–
Źrenice nadal reagują na światło. – Joel zmierzył łanowi
ciśnienie krwi. – Sto dziesięć na pięćdziesiąt pięć. Nierówne
tętno. – Wymienili spojrzenia ponad nieruchomym ciałem.
– To koniec – s
zepnęła Kirsten. – Gdzie ten tlen! łan! Czy
mnie słyszysz, łan? – zawołała z nadzieją, że jej krzyk do niego
dotrze.
–
Co się dzieje? – spytał Dwaine.
– Arytmia –
rzuciła Kirsten.
–
Trzymaj, synu, latarkę – rzekł Joel, nie odrywając się od
lana. –
Wiem, że ci zimno, ale jesteś nam bardzo potrzebny.
Joel ucisnął tętnicę szyjną lana, usiłując zbadać tętno.
–
Tętno niewyczuwalne – oznajmił po kilku sekundach. –
Oddech ustał.
Joel ścisnął nos lana, przyłożył usta do jego ust i wdmuchnął
pięć oddechów w płuca nieprzytomnego chłopca.
Kirsten uklękła, przygotowując się do podjęcia reanimacji.
–
Jeden, jeden tysiąc – zaczęła liczyć. – Dwa, jeden tysiąc... –
Po piętnastu uciśnięciach mostka Joel znowu wdmuchnął
oddech w płuca lana.
Dwaine jęknął, ale oboje to zignorowali. Do uszu Kirsten
dotarł dźwięk syreny karetki, lecz nie dopuściła go do
świadomości. Oboje z Joelem musieli całkowicie skoncentrować
się na akcji reanimacyjnej. Dwie minuty później karetka
zajechała przed dom.
– Tutaj! –
wrzasnął Dwaine. Sanitariusze ruszyli biegiem, za
nimi podążała Stephanie.
–
Jest tętno! – wykrzyknął Joel z uniesieniem. – Podajcie
tlen! –
Założył łanowi na usta i nos maskę tlenową, a Kirsten
przysiadła na piętach i głęboko odetchnęła. Rzuciła spojrzenie
na Stephanie, która łkała i cała się trzęsła.
–
Pomogę przenieść go do karetki – rzekł Joel do Kirsten. –
Ty się zajmij Stephanie. Dwain, byłeś fantastyczny. – Poklepał
chłopca po plecach i wziął od niego latarkę i parasol. – Idź się
przebrać.
–
Cz.. . czy on przeżyje? – spytał Dwaine, rozpaczliwie
szczękając zębami.
–
Powinien. Przebierz się. – Powtórzył miękko Joel i lekko go
pchnął w stronę domu.
Kirsten wstała, ściągnęła rękawiczki i włożyła je do
plastykowej torebki. Podeszła do Stephanie i mocno ją objęła,
tymczasem Joel i
sanitariusze ułożyli lana na noszach.
– Czy on... ? –
Stephanie nie była w stanie dokończyć
pytania.
–
Przestał oddychać, ale już jest w porządku, tym bardziej że
ma tlen.
–
Taka jestem szczęśliwa, że byłaś w domu. Nie wiedziałam,
co robić.
–
Zrobiłaś, co należało. Cieszę się, że Joel był tutaj. Trudno
by mi było poradzić sobie samej. Czy czujesz się na siłach, żeby
teraz jechać?
– Tak.
–
To dobrze. Pojadę za wami do szpitala moim samochodem,
a Joel tu zostanie i sprawdzi, czy z chłopcami wszystko w
porządku. Daj mi klucze, poproszę go, żeby zamknął dom.
Stephanie zrobiła, co jej polecono, i gdy nosze z łanem
wniesiono do karetki, usiadła przy synu.
–
Zobaczymy się w szpitalu – zdążyła zawołać Kirsten, zanim
Joel zatrzasnął tylne drzwi karetki.
Po odjeździe matki i syna Kirsten z Joelem skierowali się do
domu Stephanie, by zająć się Dwaine’em i Damianem.
–
Zabiorę Dwaine’a do szpitala – zdecydowała Kirsten. –
Lepiej nie ryzykować. Wprawdzie włożył suche rzeczy lana, ale
wciąż ma dreszcze.
–
Masz rację. – Joel skinął głową. – Ty też się przebierz,
zanim pojedziesz do szpitala –
poradził.
–
Dobry pomysł. – Uśmiechnęła się ze znużeniem. –
Dziękuję ci za pomoc. Nie dałabym sobie bez ciebie rady.
–
Nie sądzę – odparł. – Ale dzięki za miłe słowa. A teraz idź i
włóż coś suchego. Ja zostanę z Damianem do przyjazdu jego
ojca.
–
Ty też powinieneś się przebrać.
–
Jestem przyzwyczajony do chłodu i wilgoci...
Uśmiechnął się i znów Kirsten zatamowało oddech.
Spojrzeli na siebie i stali tak przez długą chwilę, niezdolni
oder
wać od siebie oczu.
–
Chodźmy – powiedział Joel ochrypłym nagle głosem.
Kirsten starta z twarzy krople deszczu mokrą ręką i kiwnęła
głową. Idąc pospiesznie do domu, nakazała swemu sercu, by
biło normalnie. Jeżeli nie będzie ostrożna, obecność Joela za
każdym razem będzie ją przyprawiać o arytmię.
Rozdział 2
Kiedy Kirsten z Dwaine’em przyjechała do szpitala, na
oddziale nagłych wypadków zastała Stephanie czekającą
niecierpliwie na wiadomości o synu.
–
Jak się czujesz? – zapytała Kirsten.
– Nie najlepiej,
łan odzyskał przytomność w karetce, ale
tylko na parę sekund. Sanitariusz od razu dał mu zastrzyk, chyba
z morfiną. Powiedz mi, co z nim jest. Błagam.
–
Spróbuję się czegoś dowiedzieć, ale najpierw muszę
znaleźć kogoś, kto się zajmie Dwaine’em – odparła Kirsten.
Podeszła do recepcji i czekała, aż ktoś tam się pokaże.
Ponieważ nie pojawił się nikt, zostawiła Dwaine’a ze Stephanie,
pchnęła drzwi i znalazła się na terenie oddziału, gdzie miał
prawo przebywać tylko personel medyczny. Stała na korytarzu,
nie bar
dzo wiedząc, w którą stronę się udać.
– Kirsten? –
zabrzmiał niski męski głos. Odwróciła się i
ujrzała nadchodzącego Jeda McElroya, brata Joela. – Co cię
tutaj sprowadza?
–
Cześć, Jed. łan Behr, mój sąsiad, został tu przywieziony
mniej więcej piętnaście minut temu. Liczne urazy i porażenie
prądem.
– Jest w sali urazowej numer dwa –
odrzekł Jed. – Właśnie
idę do niego na konsultację ortopedyczną. Chodź ze mną.
–
Dziękuję, ale najpierw chciałabym prosić, żeby zbadano
pod kątem hipotermii chłopca, który pomagał na miejscu
wypadku.
–
Oczywiście. – Jed zajrzał do bufetu i zastał tam lekarkę
dyżurną. – Przepraszam, że przerywam ci odpoczynek –
powiedział i wskazał na Kirsten. – To jest doktor Doyle, która
przywiozła pacjenta. Chłopak jest w poczekalni.
Lekarka poc
iągnęła duży łyk kawy i wstała.
–
I tak miałam zamiar wracać – oznajmiła.
–
Musimy zajrzeć do pacjenta w urazowej numer dwa, więc
czy byłabyś tak dobra i... ? – Jed nie musiał kończyć. Lekarka
gestem ręki zasygnalizowała, żeby sobie poszedł.
–
Zajmę się nim. Jak ma na imię?
– Dwaine –
odparta Kirsten i krótko zrelacjonowała lekarce,
co się wydarzyło tego wieczoru.
–
Wygląda na to, że mieliście pełne ręce roboty – zauważył
Jed, gdy szli korytarzem.
–
Tak. Udało się nam ustabilizować stan lana tuż przed
przybyciem karetki.
–
Kiedy przyjechał Joel?
–
Jakieś dziesięć minut przed wypadkiem.
–
To wybrał dobry moment.
Jed wkroczył do sali urazowej i przedstawił Kirsten
chirurgowi plastycznemu, siostrze przełożonej i praktykantowi,
którzy zajmowali się łanem. Kirsten skinęła głową i
uśmiechnęła się do nich, spoglądając na nastolatka, którego
podłączono do elektrokardiografu monitorującego pracę serca i
do elektroencefalografu zapisującego czynność mózgu.
Westchnęła i pomodliła się w duchu, by łan wyzdrowiał, po
czym
zaczęła przysłuchiwać się wywodowi chirurga.
–
Obie dłonie wykazują ślad udaru, który spowodował
uszkodzenie sąsiednich nerwów i naczyń krwionośnych, i w
następstwie niedotlenienie tkanek. Można też przypuszczać, że
skoro prąd przeszedł przez ciało pacjenta i nastąpiło zatrzymanie
akcji serca, ucierpiało kilka organów. Według raportu załogi
karetki akcja reanimacyjna odbyła się na miejscu wypadku. Czy
tak? –
Chirurg spojrzał pytająco na Kirsten.
–
Tak. Z początku tętno było ledwo wyczuwalne, a po około
pięciu minutach i tętno, i oddech ustały. Wtedy wykonaliśmy...
– My? –
spytał chirurg.
– Doktor McElroy i ja –
dodała Kirsten. Wszyscy spojrzeli na
Jeda.
– Inny doktor McElroy –
wyjaśnił Jed z uśmiechem. – Nie ja
i nie Jordanne.
–
Dużo tych McElroyów – mruknął chirurg.
–
Doktor Joel McElroy właśnie zaczął ze mną współpracować
–
wyjaśniła Kirsten. – Był u mnie w domu, kiedy sąsiadka
przybiegła z prośbą o pomoc.
Ta deklaracja wzbudziła jeszcze większe zdziwienie
obecnych, które Kirsten starała się zignorować.
–
Jak mówiłam, reanimowaliśmy lana, który zareagował w
momencie przybycia karetki.
–
No cóż, wykonaliście kawał dobrej roboty – rzekł z
uznaniem chirurg.
– Kiedy pacjenta obejrzy kardiolog?
–
Za dziesięć minut wyjdzie z sali operacyjnej.
Jed skinął głową.
–
Zawiadomiłem też doktora Taylora, chirurga plastycznego.
Będzie tu wkrótce. – Lekarz zwrócił się do Renee Bourne, którą
Kirsten znała z poprzednich bytności w szpitalu. – Proszę nadal
monitorować pacjenta. Proszę też zlecić wykonanie analizy
moczu pod kątem poziomu mioglobiny i gazometrię krwi
tętniczej. Czekam na wyniki. Proszę, doktorze McElroy. –
Przekazał pacjenta Jedowi i wyszedł z sali.
–
W porządku. Trzeba zacząć od prześwietlenia kręgosłupa,
żeby wykluczyć ewentualne urazy. – Jed zwrócił się do Kirsten.
–
Czy zbadaliście lana pod kątem złamań?
–
Joel sprawdzał – odparła Kirsten. – To powinno być w
raporcie. Ja zazwyczaj zdaję się w tych sprawach na ortopedów.
Odnoszę zresztą wrażenie, że ostatnio tylko ich mam wokół
siebie.
Jed się zaśmiał, a reszta uniosła ze zdziwieniem brwi.
–
Sally Bransford, Jordanne i ja studiowałyśmy razem
medycynę – tłumaczyła Kirsten, gdy Jed badał chorego.
– No tak –
rzekła Renee. – A więc skoro Jed i Sally są
zaręczeni, a Alex i Jordanne też są razem, to nic dziwnego, że
ma
sz wokół siebie samych ortopedów.
–
Z wyjątkiem Joela – wtrącił Jed.
–
Tak, z wyjątkiem Joela – zgodziła się Kirsten. – Jednak Joel
ma dyplom z chirurgii ogólnej –
dodała. – Poza tym przez wiele
lat był lekarzem drużyn narciarskich i na pewno zdobył spore
doświadczenie w ortopedii urazowej.
– Owszem –
przyznał Jed. – Sądzę, że jego rozpoznanie na
pewno będzie trafne. – Jed wypisał dla lana skierowanie na
prześwietlenie.
–
Kiedy jego matka będzie mogła tutaj wejść?
–
Niech pomyślę. Widział go już specjalista z intensywnej
opieki i chirurg plastyczny. –
Jed wyliczał na palcach. –
Następnie ja go badałem, a teraz czekamy na kardiologa. Myślę,
że to na razie wystarczy. Trzeba jeszcze załatwić analizy i
potem matka będzie mogła pójść z nim na radiologię.
– Doskonale.
–
Mogłabyś ją teraz poinformować o jego stanie –
zasugerował Jed.
–
No właśnie – wtrąciła Renee. – A ja przyjdę po nią, kiedy
będziemy go przewozić na prześwietlenie.
– Dobrze –
zgodziła się Kirsten. Odchodząc, jeszcze raz
spojrzała na lana podłączonego do tej całej maszynerii, ale
wiedziała, że chłopak jest w dobrych rękach.
– I jak? –
Stephanie wstała z krzesła na widok Kirsten.
–
Jego stan jest stabilny. Zrobią mu jeszcze analizy i
prześwietlą, a potem prawdopodobnie zawiozą na salę
operacyjną, żeby dokładniej przyjrzeć się jego rękom.
–
Kiedy go zobaczę? – spytała Stephanie.
–
Będziesz mogła trochę przy nim pobyć, kiedy go zabiorą na
radiologię. Będzie cię potrzebował, gdy odzyska przytomność.
Kiedy się obudzi, powinien zobaczyć uśmiechniętą twarz matki.
To go natchnie otuchą, że wszystko będzie dobrze.
–
A będzie?
–
Wszystko wygląda dużo lepiej niż przedtem. Cały czas jest
pod nadzorem. Nastąpiła duża poprawa, jeśli chodzi o tętno i
ciśnienie krwi.
Stephanie chwyciła rękę Kirsten i spojrzała jej w oczy.
–
Widziałam, jak uciskasz mu piersi, a Joel robi mu sztuczne
oddychanie. Niewiele brakowało, żebym umarła – wyznała
cichutko Stephanie. –
łan jest moim życiem.
–
Wiem, ale my zdawaliśmy sobie sprawę, że może przestać
oddychać, więc byliśmy przygotowani na taką ewentualność. –
Kirsten ścisnęła rękę Stephanie. – Dzięki twojej przytomności
umysłu łan otrzymał szybką i skuteczną pomoc.
–
Nie wiedziałam, co jeszcze można było zrobić. – Do oczu
zrozpaczonej kobiety napłynęły świeże łzy.
– Stephanie, kto
ś powinien się tobą zaopiekować, zwłaszcza
tej nocy. Może zawiadomić twoją matkę, żeby tu przyjechała?
– Dobrze.
–
Daj mi jej numer telefonu. Zadzwonię do niej, a tobie
zrobię mocnej kawy. Co o tym myślisz?
–
Dziękuję.
Kirsten najpierw zrobiła kawę, a potem zatelefonowała do
matki Stephanie. Kiedy przekazała jej wiadomość, westchnęła w
duchu, by łan wyzdrowiał. Jeżeli nie przyplączą się powikłania,
chłopiec powinien przeżyć.
Ojciec Dwaine’a przyjechał po syna do szpitala. Kirsten z
ulgą skonstatowała, że chłopiec czuje się dobrze.
–
Był wspaniały – pochwaliła go przed ojcem.
–
To dobry chłopak – powiedział ojciec i zmierzwił chłopcu
czuprynę. – Zawsze powtarza, że chce być lekarzem.
–
To dlatego zadawałeś tyle pytań? – spytała z uśmiechem
Kirsten.
Chłopiec nieśmiało kiwnął głową.
–
No i martwiłem się o lana – wyjaśnił.
–
Jasne. Ani chwili w to nie wątpiłam. No, wracaj do domu i
uważaj na siebie. – Odprowadzała ich wzrokiem. – Przynajmniej
ten chłopiec jest zdrowy – odetchnęła.
– Znowu mówisz do siebie? –
usłyszała znajomy głos.
Odwróciła się i zobaczyła swoją przyjaciółkę Sally. Była w
stroju operacyjnym, krótką blond czuprynę miała zmierzwioną,
jakby dopiero co zerwała z głowy czepek i nieuważnie
przeczesała ręką włosy. Kirsten uśmiechnęła się. Jeszcze
niedawno Sally Bransford nigdzie by się nie pokazała, gdyby nie
wygląda absolutnie bez zarzutu. W krótkim czasie przebyła
długą drogę i wszyscy wiedzieli, że sprawił to Jed McElroy.
–
Cześć. Czy mnie szukasz?
–
Tak. Jed mi powiedział, że tu jesteś, więc postanowiłam cię
dopaść. Co z twoim pacjentem?
–
Jest pod dobrą opieką.
–
Miałam do ciebie jutro dzwonić w sprawie dodatkowych
zajęć.
– Tu w szpitalu?
–
Tak. Są dwa miejsca dla lekarzy rodzinnych na liście
ostrych dyżurów.
–
Chodzi o dyżurowanie raz w miesiącu, żeby lekarz
rodzinny mógł na bieżąco zapoznać się ze standardami
medycznymi w sytuacjach naglących?
–
Właśnie. Alex zaproponował udział w dyżurach Joelowi i
chce wiedzieć, czy ty też jesteś zainteresowana. Zdaję sobie
sprawę, że to nie jest dla ciebie dobry moment, skoro lada
chwila będziesz miała na głowie Melisse, lecz Alex chciał
najpierw to dać pod rozwagę tobie i Joelowi.
–
Czy Joel odmówił? – Kirsten była tego ciekawa, gdyż Joel
miał być u niej zatrudniony w niepełnym wymiarze godzin i
zastanawia
ło ją, co będzie robił w pozostałym czasie.
Wprawdzie na początku powiedział, że chce skorzystać z
urządzeń Instytutu Sportu Australijsko-Azjatyckiego, aby
wykurować chore kolano, i Kirsten uznała, że to z tego powodu
nie chce podjąć pracy w pełnym wymiarze.
–
Na razie nic nie słyszałam – odparła Sally, spoglądając z
ciekawością na przyjaciółkę. – Jeżeli się zgodzisz, to pierwszy
dyżur wypadnie ci pod koniec przyszłego tygodnia.
–
Pomyślę o tym. Teraz na pierwszym miejscu będzie
Melissa, ale muszę powiedzieć, że po dzisiejszym wypadku
chętnie odświeżyłabym swoje umiejętności.
– Kiedy ona przyjedzie?
– Za trzy tygodnie –
odparła Kirsten z westchnieniem. –
Chcemy przywieźć jej mebelki i ubranka, tak żeby miała tutaj
wszystkie swoje rzeczy.
– Twoi rodzice kupili tu dom, prawda?
–
Tak. Zamieszkają teraz na stałe w Canberze. Akurat w
moim sąsiedztwie był dom na sprzedaż, więc będziemy blisko
siebie. Początkowo mieli zamieszkać w domku na mojej posesji,
ale skoro mam się opiekować Melissą, uznali, że przyda się coś
większego.
–
Więc Melissa będzie mieszkać z tobą?
–
Tak. Jestem jej prawną opiekunką.
–
Czy ona lepiej się czuje?
– Niestety, nie. –
Kirsten z trudem powstrzymywała
napływające łzy. – Nadal prawie nic nie je, a odkąd dowiedziała
się o śmierci rodziców, nie odezwała się ani słowem.
Sally objęła Kirsten i krótko ją uścisnęła.
–
Pamiętaj, że możesz na mnie liczyć – powiedziała.
–
Wiem. Ty i Jordanne jesteście moją ostoją.
–
A po co ma się przyjaciół? – rzekła Sally. – I pamiętaj,
gdyby twoi rodzice potrzebowali pomocy przy przeprowadzce,
daj mi znać. Ja i Jed chętnie pomożemy, o ile nie wypadnie nam
wtedy dyżur.
–
Dziękuję – odparła Kirsten z wdzięcznością.
–
Och, Kirsten, dobrze, że jeszcze jesteś! – zawołał Jed,
podchodząc do obu kobiet i obejmując ramieniem narzeczoną. –
Przed chwilą dzwonił Joel z pytaniem o stan lana. Przy okazji
kazał ci przekazać, że zabezpieczył dom Stephanie.
–
To dobrze. Czekam jeszcze na jej matkę i potem zbieram
się do domu.
–
Wyglądasz na wykończoną – zauważyła Sally z troską.
–
I tak się czuję, ale przecież wiesz, że lekarze nigdy nie
odpoczywają.
– Tak to jest –
zgodził się Jed. Schylił się i pocałował Kirsten
w policzek. –
Uważaj na siebie – powiedział znacząco.
–
Jutro do ciebie zadzwonię – obiecała Sally i odeszła razem
z Jedem.
Kirsten wróciła do Stephanie i przekazała jej wiadomość od
Joela. Kiedy zjawiła się babka lana, Kirsten upewniła się, czy
obydwie kobiety mają wszystko co potrzeba, włożyła płaszcz i
udała się na parking dla personelu. Ciągle siąpił deszcz.
Pomyślała, że pewno dziś padł rekord opadów.
Widoczność była słaba. Kirsten jechała bardzo ostrożnie, a
gdy wreszcie wprowadziła swój stary samochód do garażu,
odetchnęła z ulgą. Wyłączyła silnik i przez kilka sekund
siedziała bez ruchu w fotelu. Wreszcie zebrała siły, wzięła
torebkę i płaszcz, i wygramoliła się z auta.
W domu było ciepło. Pomyślała, że pewno Joel jest tu
jeszcze. Może zmienił zdanie i zdecydował, że będzie tu spał.
– Joel! –
zawołała, ale odpowiedziało jej milczenie.
Weszła do kuchni, w której panował wielki porządek.
Pusto –
tylko na środku blatu kuchennego stał kubek. Nie
było śladu ciasta i nawet blacha gdzieś się podziała. Przecież nie
mógł jej zjeść! Kirsten uśmiechnęła się na tę myśl.
Podeszła do blatu i ujrzała kartkę wsuniętą pod ciepły
gar
nuszek... ze swoją ulubioną herbatą z miodem, którą zwykle
wypijała przed snem. Na kartce napisano: „Idź do łóżka i wypij
herbatę. Do zobaczenia rano”.
Nie było podpisu, ale Kirsten wiedziała, kto jest autorem
liściku. Stąd, gdzie stała, widziała okno małego domku. Światło
się paliło, doszła więc do wniosku, że Joel tam jest;
najwyraźniej nie chciał jej krępować.
W pierwszej chwili chciała pójść i mu podziękować, ale
stłumiła impuls i zrobiła to, co radził: wzięła kubek z herbatą i
poszła do sypialni. Przebrała się do snu, odchyliła kołdrę i
wsunęła się do łóżka.
Westchnęła z rozkoszą, gdy otoczyło ją ciepło elektrycznego
koca. Wolno popijała herbatę, mrużąc oczy między jednym
łykiem a drugim. Serdeczny gest Joela jeszcze lepiej usposobił
ją do niego. Jane i John McElroyowie wychowali sześcioro
cudownych, pełnych czułości dzieci i najwyraźniej Joel nie był
wśród nich wyjątkiem.
Joel zasłonił okno. Ona wróciła do domu i widział, jak
zabierała herbatę i wychodziła z kuchni. Pięknie. Jego zdaniem
Kirsten Doyle
zasługuje na to, by ją trochę rozpieszczać.
Wprawdzie omal nie zrezygnował z oferowanej posady, kiedy
Jordanne mu powiedziała o śmierci przybranej siostry Kirsten,
ale teraz, gdy tu dotarł, był zadowolony.
Zrobił sobie herbatę i usiadł przy piecyku. Pokój nagrzewał
się powoli, lecz teraz już było znośnie. Joel pogrążył się w
zadumie, wspominając wydarzenia wieczoru, lecz w pewnej
chwili sobie uświadomił, że jeszcze nie telefonował do matki.
Sięgnął po telefon komórkowy.
–
Cześć, mamo – powiedział.
–
Już zaczynałam się martwić – rzekła. – Jak ci się leciało?
Co słychać u Kirsten?
–
Doleciałem bez przygód. Kirsten ma się dobrze – odparł. –
Wybacz, że dzwonię tak późno, ale wydarzył się wypadek. –
Joel zrelacjonował matce, co się stało.
–
Cieszę się, że mogłeś pomóc i jestem pewna, że Kirsten
była zadowolona.
–
Czy ją dobrze znasz? – spytał Joel po chwili wahania.
– Dlaczego pytasz?
Z tonu matki wywnioskował, że nagle zaczęła sobie
wyobrażać, iż on się ustatkuje u boku Kirsten.
–
Wybij sobie z głowy, że skoro dwoje twoich dzieci właśnie
się zaręczyło, ja pójdę w ich ślady. Wiem, że jestem ostatnim
zatwardziałym kawalerem w rodzinie, ale nie przyjechałem do
Canberry, żeby podrywać Kirsten.
–
Ale ona jest taka ładna, kochanie – rzekła Jane.
– Owszem. Ja tylko mówi
ę, że nie przybyłem tu, żeby się z
nią wiązać. Jednakże gdyby coś... wynikło między mną i
Kirsten, będzie to wyłącznie nasza sprawa. Poza tym muszę się
skoncentrować na olimpiadzie.
–
Właśnie tym się trochę martwię, kochanie. Ty tak silnie
skupiasz się na swoim celu, że czasami nie zdajesz sobie sprawy
z... potrzeb tych, którzy cię otaczają. Ja cię nie krytykuję –
szybko dodała. – Jestem twoją matką. Bezwarunkowo cię
kocham. Ale proszę, staraj się nie skrzywdzić Kirsten.
–
Ależ nie skrzywdzę jej, tylko pamiętaj, że oboje jesteśmy
dorośli i mamy inne sprawy na głowie niż wdawanie się w
poważny związek.
–
Ale podobacie się sobie?
– Mamo!
–
No dobrze. Swoje powiedziałam.
–
Owszem, wiec może teraz mi powiesz, jak dobrze ją znasz?
–
spytał, lekko zirytowany.
– Zn
am ją bardzo dobrze. Sally nie poznałam bliżej, ale
Kirsten bywała u nas w domu prawie w każdy weekend, kiedy
studiowały medycynę razem z Jordanne.
–
Czy poznałaś jej rodziców?
–
Tak. Przyjaźnimy się z Isobelle i Gregiem Doyle’ami.
Właśnie niedawno ich odwiedziłam, żeby zobaczyć, jak się
miewa mała Melissa.
–
Byłem wtedy w domu?
– Tak, kochanie.
–
Nic mi nie mówiłaś – mruknął z rozdrażnieniem.
Jordanne przelotnie wspomniała, że rodzice Kirsten
mieszkają w Sydney, lecz nie zdawał sobie sprawy, że jego
matka ich zna.
–
Wybacz, kochanie. Nie wiedziałam, że mam ci się
opowiadać. – Jane zaśmiała się. – Chyba się odzwyczaiłam od
obecności dziecka w domu.
–
Mamo, ja nie jestem dzieckiem. Mam prawie czterdzieści
jeden lat.
– Wiem, kochanie, ale c
hociaż wszystkie moje dzieci
opuściły dom, ja nadal się o nie martwię.
–
Zdaję sobie z tego sprawę. Dziś wieczorem Kirsten
wspomniała, że z Melissą nie jest dobrze.
– Niestety –
przyznała Jane z westchnieniem. – Isobelle staje
na głowie, żeby ją nakłonić do jedzenia i spania. Poza tym mała
nie wypowiedziała ani słowa od czasu śmierci rodziców.
–
Biedne maleństwo – rzekł Joeł ze współczuciem.
–
Kirsten będzie musiała ograniczyć pracę, jak przyjedzie
Melissa, i chociaż Isobelle i Greg będą mieszkać tylko kilka
domów dalej, nie będzie jej łatwo. Postaraj się jej pomóc,
kochanie.
– Mam taki zamiar –
rzekł z determinacją, która go zadziwiła.
–
Cieszę się, że mieszkasz sam w tym domku, a nie z
Jordanne i Jedem.
–
Nie gniewaj się, mamo, ale po kilkumiesięcznym pobycie w
rodzinnym domu marzyłem, żeby być samemu. W końcu tak
żyję od prawie dwudziestu lat.
–
Wiem. Słuchaj, kochany, jest późno i pora spać. Sprawuj
się dobrze. Kocham cię.
Joel siedział i popijał herbatę, oddając się rozmyślaniom o
Kirsten. Wspomniała, że wcześniej się spotkali. Matka
powiedziała mu, że Kirsten prawie mieszkała w ich domu, gdy
studiowała medycynę, i że ich rodzice się przyjaźnili. Jordanne i
Kirsten przyjaźniły się dłużej niż dziesięć lat, ale Joel zauważył
ją dopiero na przyjęciu z okazji rocznicy ślubu rodziców miesiąc
temu.
Zamknął oczy, przywołując jej obraz, jak wchodzi do pokoju
z prezentem dla jego rodziców. Tak gorąco ich wycałowała i tak
serdecznie wyściskała, że zapragnął się dowiedzieć, kim jest.
Miała na sobie czarne spodnie i czarny żakiet wyszywany
perełkami, i włosy rozpuszczone jak dziś wieczorem.
Wywarła na nim silne wrażenie, a kiedy później napomknęła,
że szuka kogoś do pomocy w swej przychodni, kompletnie go
zaskoczyła. Jedyne, co do niego wtedy docierało, to układ jej
wa
rg, jej uśmiech, odurzający zapach perfum.
Dziś wieczór wyglądała inaczej w starych dżinsach i swetrze,
z włosami rozpuszczonymi, ale potarganymi, jakby nie czesała
ich od rana. Mimo że na jej twarzy malował się wyraz skrajnego
wyczerpania, była jeszcze piękniejsza niż wtedy na przyjęciu. A
kiedy ta przyjaciółka jego siostry stała wtulona w niego,
wzbudziła w nim uczucia, które trudno byłoby nazwać
siostrzanymi.
– Olimpiada –
powiedział na głos. – Muszę się skupić na
olimpiadzie.
Kiedy w piątek przed południem z gabinetu wyszli ostatni
pacjenci, Kirsten wyłączyła komputer i odetchnęła z ulgą.
Podeszła do drzwi, otworzyła je i stanęła twarzą w twarz z
Joelem, który właśnie miał zapukać.
– Ach, to ty –
rzekła z nieśmiałym uśmiechem.
Spotkali się na moment spojrzeniami, co się zdarzało przy
każdym ich zetknięciu podczas minionego tygodnia. Kirsten
odetchnęła głęboko, wyzwalając się spod uroku Joela, ale gdy
poczuła w nozdrzach zapach jego wody toaletowej, zrozumiała,
że popełniła błąd. Prędko się odwróciła i powędrowała z
powrotem w głąb gabinetu.
– Ja... –
zająknęła się – właśnie się do ciebie wybierałam. Czy
jesteś gotów na wizyty?
–
Jeśli ty jesteś gotowa... – powiedział tym swoim głębokim
głosem, który śnił się jej co noc od chwili jego przybycia.
–
Wezmę tylko torbę i możemy jechać. – Sprawdzając
zawartość torby lekarskiej, podniosła oczy na Joela. – Czy
chciałbyś wieczorem pójść ze mną na kolację?
– Tak –
odparł z lekkim wahaniem. – Dla uczczenia naszego
pierwszego wspólnego tygodnia? To znaczy –
poprawił się –
pierwszego tygodnia wspólnej pracy?
–
Właśnie – potwierdziła z uśmiechem. Bardzo się jej
podobały te jego przejęzyczenia. – Więc jak?
Przygryzła wargę, czekając na odpowiedź. Joel miał na sobie
granatowy garnitur i lnianą koszulę, rozluźniony lecz nie
przekrzywiony krawat. Był przystojny, ale przecież wiedziała to
od lat!
– Czemu nie? –
odparł, wzruszywszy ramionami.
Znowu spotkali się spojrzeniami i Kirsten przejął dreszcz na
myśl o kolacji z nim sam na sam. Zadzwonił telefon,
przywołując ją do rzeczywistości.
–
Tak, doktor Doyle. Och, cześć, Wes – powiedziała.
– Jak leci? –
Zamilkła, słuchając. – Dobrze. Dziękuję, że
mnie zawiadomiłeś. Ściskam. Pa.
–
Któż to taki, ten Wes? – spytał od niechcenia Joel.
Ogarnęła ją pokusa, by się z nim podroczyć.
– Adwokat –
powiedziała. – Znamy się od lat. Zajmuje się
wykonaniem testamentu mojej siostry.
– Sympatia?
–
Owszem, sympatyczny. Ma trzydzieści dwa lata, jest
przystojny i czeka na jakąś fantastyczną dziewczynę, która go
złapie.
–
Jest od ciebie o dwa lata młodszy?
– No wiesz! –
powiedziała z udawanym oburzeniem.
–
Jak można pytać kobietę o jej wiek.
Uniósł brwi z rozbawieniem i uśmiechnął się.
–
Czy to ty będziesz tą dziewczyną? – zapytał.
–
Nie mogę – odparła i parsknęła śmiechem. – W tym kraju
kazirodztwo jest zakazane.
– Co takiego? –
zapytał, lecz zaraz pojął, że Kirsten się z
niego nabija. – Czy to twój brat?
–
Tak. Starszy o całe dziesięć minut od drugiego bliźniaka. A
Lukę jest żonaty i ostatnio urodziło się im pierwsze dziecko.
Kirsten szybko przełączyła telefon do recepcjonistki, wzięła
klucze i torebkę. Joel otworzył jej drzwi.
–
Dziękuję – powiedziała, wychodząc z gabinetu.
Pożegnali recepcjonistkę, która miała wszystko pozamykać, i
wyszli przed dom. Kirsten otworzyła samochód, wsiadła do
środka i przechyliła się, by odblokować drzwi pasażera. Joel
zamierzał kupić sobie jakiś pojazd, ale ponieważ mieszkali
blisko, na razie nie było to konieczne.
Kirsten zwróciła uwagę, że przy wsiadaniu do samochodu
materiał spodni ciasno opiął się Joelowi wokół ud. Kiedy Joel
podchwycił jej wzrok, odwróciła się i uruchomiła samochód.
Żałowała, że ma włosy zaplecione w warkocz, a nie
rozpuszczone; zasłoniłyby jej zaczerwienioną twarz!
Joel dużo dla niej zrobił w zeszłym tygodniu. Dzięki jego
poczuciu humoru i optymistycznemu usposobieniu w znacznym
stopniu wyzwoliła się z depresji, która ją gnębiła po śmierci
Jacqui. Teraz starała się okiełznać niecierpliwe pragnienie, aby
jak najszybciej uporać się z wizytami domowymi i spędzić
resztę wieczoru tylko z Joelem.
Postanowi
ła, że będzie jeździć do pacjentów z nim, aby miał
okazję szybciej ich poznać. Zdawała sobie sprawę, że kiedy
przyjedzie Melissa, trzeba będzie zmienić godziny przyjęć w
gabinecie i prawdopodobnie zatrudnić jeszcze jednego lekarza.
Chciała przynajmniej w ciągu najbliższych czterech miesięcy,
póki Melissa nie pójdzie do szkoły, jak najwięcej z nią
przebywać.
– Lubisz ten swój stary samochód, prawda? –
spytał Joel,
wyrywając ją z zadumy.
– Tak. –
Uśmiechnęła się, włączając się w strumień
pojazdów. – Tyle mnie
łączy z nim wspomnień...
–
Podzielisz się jakimś?
–
Chętnie. – Zamyśliła się, po czym uśmiechnęła się z
nostalgią. – Któregoś roku po sesji egzaminacyjnej razem z
Jordanne namówiłyśmy Sally, żeby pojechała z nami na
wycieczkę.
–
Przedtem z wami nie jeździła?
–
Chyba słyszałeś, że ojciec Sally próbował przekupić
Jordanne, aby nakłoniła Sally do rezygnacji z medycyny.
– A, tak. –
Pokiwał głową.
–
Od tamtej pory Sally nie chciała spotykać się z nami poza
uczelnią, bo się bała ojca.
–
Dobrze, że się potem zmienił.
–
Właśnie.
–
Więc dlaczego wtedy się z wami wybrała?
–
Bo jej ojciec wyjechał za granicę i uznała, że może się
spokojnie wyrwać. – Kirsten uśmiechnęła się pod nosem. –
Dobrze zrobiła, bo wycieczka udała się fantastycznie.
Pojechałyśmy moim poczciwym, wysłużonym samochodem do
rezerwatu przyrody, gdzie obozowałyśmy już wcześniej z
Jordanne, ale tym razem wybrałyśmy na kemping inne miejsce,
w pobliżu rzeki.
– Aha. –
Joel kiwnął głową i uśmiechnął się ze
zrozumieniem. –
I w nocy rzeka wylała?
– Tak –
zaśmiała się Kirsten. – Sally pierwsza narobiła
alarmu. Wyniosłyśmy wszystko z namiotu na suchy ląd, ale
brodzenie boso w lodowatej wodzie nie należało do
przyjemności. Kiedy zabrałyśmy się do składania namiotu, w
środku wirowała woda, i właśnie wtedy zobaczyłam Księgę.
–
Księgę?
–
No wiesz, podręcznik anatomii dla studentów medycyny.
– Taki gruby tom?
–
Właśnie. Pływał w kółko jak niezdarna łódka, uderzając w
ścianę namiotu, powoli namakając wodą.
–
Do kogo należał?
–
Do mnie. Wciąż go mam na półce i za każdym razem, kiedy
do niego zaglądam, wspominam tę naszą wyprawę i pękam ze
śmiechu. Na szczęście postawiłyśmy wtedy samochód na
wzgórzu. Spałyśmy w nim – Kirsten poklepała pieszczotliwie
deskę rozdzielczą – bo namiot był całkiem mokry.
– To sympatyczne wspomnienie –
przyznał Joel.
–
Zawsze dbałam o mój samochód i regularnie oddawałam go
do przeglądu – wyznała. – Mam nadzieję, że będzie mi służył
jeszcze kilka lat.
– Pewnie tak –
zgodził się Joel.
Po chwili Kirsten zatrzymała się przed domem pierwszego
pacjenta, a potem drugiego i trzeciego.
– Ostatnia wizyta –
oznajmiła w końcu.
– Doris i Fred Dawsonowie –
odczytał z notesu Joel.
–
To przemiłe małżeństwo. Urodzili się w tym samym dniu
osiemdziesiąt lat temu, spłodzili sześcioro dzieci, dochowali się
licznych wnuków, a nawet prawnuków. Uwielbiam ich. Doris
wróciła niedawno do domu ze szpitala po wszczepieniu
endoprotezy stawu biodrowego. Jest pacjentką Aleksa.
– A Fred?
–
Choruje na astmę i muszę nad nim czuwać. Pielęgniarka
społeczna odwiedza go codziennie. Wiosna to dla astmatyków
niedobry czas.
Kiedy Kirsten wjeżdżała na podjazd starego ceglanego
domostwa, przed którym roztaczał się ogród pełen rodzimych,
wiecznie zielonych drzew, dochodziło wpół do szóstej.
– Kocham ten ogród –
oznajmiła Kirsten. Wysiadła z
samochodu, podeszła do drzewa i dotknęła pysznych,
czerwonych kwiatów. – To moje ulubione –
powiedziała. – Są
tak bardzo australijskie.
Roziskrzone spojrzenie Kirsten podziałało na Joela
elektryzująco. Oparty o samochód obserwował, jak muska
palcami czerwone strzępiaste płatki, wprost jaśniejąc radością.
Ze jest piękną kobietą, wiedział od pierwszego spotkania, ale
podczas ostatniego tygodnia pojął, że uroda Kirsten promieniuje
z jej wnętrza. Żadne kosmetyki świata nie dałyby takiego efektu.
Boże Narodzenie za progiem
Rozbłysnęły czerwienią kufliki
Wystrzeliły płomiennie
Przywróciły radość świętowania
Kirsten spojrzała na Joela; z jego miny poznała, że
wyrecytowany przez nią wierszyk mu się spodobał.
Ktoś zaklaskał, co odwróciło uwagę Kirsten od Joela i
pozwoliło jej na chwilę zapomnieć o miotających nią uczuciach.
W jednej chwili wątpiła, czy go pociąga, w następnej czuła, że
dużo dla niego znaczy.
–
To było prześliczne, moje dziecko – rzekł Fred, wolno
kuśtykając przez trawnik. Był to wysoki mężczyzna ze strzechą
srebrnych włosów na głowie. W jego oczach migotały iskierki
rozbawienia. –
Jestem szczęśliwy, kiedy widzę, jak ktoś
podziwia mój ogród.
–
Miło mi – odparła Kirsten i pocałowała go w policzek. –
Dzisiaj mówi pan z wi
ększą łatwością niż ostatnio.
– O, tak –
przyznał i poklepał ją po ręce. – A kto to taki? –
wskazał Joela, który się ku nim zbliżał.
– Mój nowy kolega, Joel McElroy.
– McElroy? –
zamyślił się Fred i zmrużył oczy. – Gdzie ja już
słyszałem to nazwisko?
– Zapewne w szpitalu –
rzekł Joel i uścisnął Fredowi dłoń. –
Mój brat i siostra pracują tam jako ortopedzi.
–
Rzeczywiście. To ta młoda dziewczyna, która odwiedziła
Doris podczas rehabilitacji w zeszłym tygodniu. Ma takie
zabawne imię.
– Jordanne –
podsunęła Kirsten.
–
O, właśnie. – Fred kaszlnął i uśmiechnął się. – Ta łepetyna
–
rzekł, pukając się palcem w głowę – już nie jest taka jak
dawniej.
–
Wejdźmy lepiej do domu, Fred – rzekła Kirsten. – Te pyłki
panu nie służą. – Wsunęła Fredowi rękę pod ramię. Odwróciła
się do Joela i podając mu kluczyki, poprosiła, żeby wziął jej
torbę i zamknął samochód.
–
On mi się podoba – szepnął Fred, pokonując z pomocą
Kirsten trzy stopnie wiodące na werandę okalającą dom.
–
Mnie też – odszepnęła Kirsten.
Rozdział 3
– Witam –
powiedziała serdecznie Doris ze swego fotela. –
Proszę wejść i usiąść.
Kirsten doprowadziła Freda do krzesła, na którym usiadł i
odetchnął z ulgą.
–
Jak się pani dzisiaj czuje? – zwróciła się Kirsten do Doris.
W tym momencie Joel zapukał do drzwi i wszedł do środka.
–
O, widzę, że przyprowadziła pani kolegę. Witam! Jak pan
ma na imię? – zagadnęła Doris, wyciągając rękę.
– Joel –
odpowiedział, ująwszy jej wątłą dłoń. – Przez pewien
czas będę pracował z Kirsten.
–
A czy n ie mó g łby p an zo stać tu na stałe i jej pomagać?
Biedulka jest taka zapracowana.
–
Joela nie należy do niczego nakłaniać – Kirsten stanęła w
jego obronie. –
Jego pierwszą miłością jest narciarstwo.
–
Naprawdę? – Doris przeniosła wzrok z Kirsten na Joela. –
Przecież w Australii nie ma dużo śniegu nawet w zimie.
–
Zwykle trenuję za granicą – wyjaśnił Joel – ale kiedy tylko
mogę, przyjeżdżam do kraju.
–
Joel zdobył srebrny medal na olimpiadzie.
–
Och, to fascynujące! – Doris z przejęciem zwróciła się do
męża. – Słyszałeś, Fred?
– Tak, kochanie.
–
On mi kogoś przypomina – rzekła Doris.
–
Jego siostra Jordanne jest chirurgiem ortopedą – wyjaśnił
Fred żonie.
–
Ależ tak. Co za podobieństwo! Pańska siostra jest przemiła.
–
Też tak uważam.
–
Czy ma pan więcej rodzeństwa? – zapytała Doris, nawet nie
próbu
jąc uwolnić dłoni z uścisku Joela.
– Ho, ho –
mruknęła pod nosem Kirsten.
Joel rzucił jej szybkie spojrzenie. Uśmiechał się z taką
tkliwością, że gdyby to ona była adresatką, serce by jej stopniało
jak lód w wiosennym słońcu.
–
Jest nas sześcioro. Ja byłem drugi w kolejności – wyjaśnił
Joel.
–
My też mamy szóstkę dzieci – pochwaliła się Doris i
poklepała Joela po ręce. – Jakie są imiona pana rodzeństwa?
– Uwaga, zaczynamy –
mruknęła Kirsten.
Joel znów ją obrzucił przelotnym spojrzeniem, w oczach
lśniło mu rozbawienie. Kirsten zrozumiała, że lubi, jak się z nim
droczyć. Postanowiła robić to jak najczęściej.
–
Mój najstarszy brat ma na imię Jed, jest chirurgiem
ortopedą i pracuje w szpitalu w Canberze.
–
On i Alex Page są serdecznymi przyjaciółmi – wtrąciła
Kirsten.
–
Potem jestem ja i kolejno według starszeństwa Jasmine,
Justin, potem Jordanne i na końcu Jared.
Doris i Fred zaśmiali się.
–
Czy mogę spytać, jakie imiona noszą pańscy rodzice? –
zagadnęła Doris, wysuwając w końcu dłoń z ręki Joela.
– John i Jane –
odparł.
–
Zadziwiające – rzekł Fred i odchrząknął.
–
To mi się podoba – oznajmiła Doris. – Czemu nie
wpadliśmy na podobny pomysł, kochanie? – spytała męża, po
czym z dumą wymieniła imiona swoich wszystkich dzieci,
wnuków i prawnuków.
–
Proszę sobie dalej gawędzić z Joelem – rzekła Kirsten,
ujmując przegub Doris – a ja w tym czasie panią zbadam.
– Dobrze, moje dziecko –
zgodziła się Doris i z ożywieniem
rozmawiała z Joelem o urokach dorastania w domu z tak
licznym rodzeństwem. Umilkła tylko wtedy, kiedy Kirsten
osłuchiwała jej płuca. Mówiła dalej, kiedy Kirsten sprawdzała
ruchomość jej biodra i obserwowała, jak Doris się porusza z
pomocą balkonika. Tymczasem Fred przyniósł herbatę i
ciasteczka.
– Co prawda to jest pora kolacji –
oznajmiła Doris, podając
K
irsten paterę – ale proszę się poczęstować chociaż jednym.
Przydałoby się, żeby pani trochę przytyła, moje dziecko.
Prawda, proszę pana? – zwróciła się do Joela.
Joel zmierzył Kirsten przelotnym spojrzeniem, a ona
wstrzymała oddech. Co myśli o jej wyglądzie? Czy uważa, że
jest za tłusta? Zbyt chuda? Przypomniała sobie, jak ją tkliwie
objął zeszłej niedzieli, i na samą myśl o tym zabrakło jej tchu.
Według niej byli jak stworzeni dla siebie.
–
Myślę, że nie ma najmniejszego znaczenia, co doktor Doyle
będzie jadła – rzekł Joel, poczęstowawszy się ciastkiem. – Jest
ustawicznie w ruchu, a jeżeli odpoczywa, to tylko po to, żeby
nabrać sił przed kolejnym zadaniem. Jedno ciastko więcej lub
mniej nic nie zmieni. Kirsten pozostanie Kirsten. Nic dodać, nic
ująć.
Kirste
n spojrzała na Joela, zastanawiając się, czy on się
droczy i co to wszystko ma znaczyć. Natomiast Doris zdawała
się doskonale rozumieć, o co chodzi, i pogłaskała go po ręce.
– Dobrze powiedziane –
orzekła.
Kirsten uznała, że lepiej nie drążyć tego tematu, zwłaszcza że
Doris wodziła spojrzeniem od niej do Joela i widać było, że aż
się pali do swatania.
–
Teraz pańska kolej – zwróciła się do Freda, dopijając
herbatę. Zbadała go i pochwaliła, że lepiej oddycha. – Tylko tak
dalej –
powiedziała. – Wpadnę tutaj w przyszły piątek po
południu, ale gdyby coś się zmieniło, proszę mnie odwiedzić
albo do mnie zatelefonować. To wszystko, zatem do zobaczenia.
Kirsten i Joel pożegnali się z gościnnymi staruszkami i
wyszli.
–
Nie chciałabyś czegoś zjeść? – spytał Joel, kiedy wyjechali
na drogę.
–
Umieram z głodu – przyznała.
–
Już prawie siódma, więc może pojedźmy od razu na
kolację?
–
Dobry pomysł. A dokąd?
– To ty mieszkasz w Canberze. Ty proponuj.
Kirsten zatrzymała samochód na czerwonych światłach i
spojrzała na Joela.
–
Jaką lubisz kuchnię? – spytała. – Tajską, włoską, chińską
czy francuską?
–
Francuską – odparł po chwili namysłu.
–
Znam takie jedno miejsce. Jordanne mi o nim powiedziała.
Podają tam fantastyczne czekoladowe fondue.
–
Nie jadłem czegoś takiego od lat.
Kirsten udało się znaleźć miejsce na parkingu nieopodal
restauracji. Kiedy tam weszli, okazało się, że jest pełna ludzi i
Kirsten pomyślała, że nie mają szans na wolny stolik – w końcu
był piątkowy wieczór.
Joel jednak zapytał kierownika sali, czy nie znalazłoby się
coś wolnego, przy czym nadmienił, że słyszał, iż restauracja
słynie na całą okolicę z fondue.
–
Proszę za mną – powiedział kierownik i ku zdziwieniu i
radości Kirsten powiódł ich do odosobnionego stolika.
Kiedy usiedli, spojrzała figlarnie na Joela.
–
Czy potrafisz zaczarować każdego, kogo spotkasz? –
spytała.
–
Każdego może nie, ale większość ludzi owszem – rzucił
nonszalancko.
–
Droczysz się ze mną, prawda?
– Teraz moja kolej.
Ich spojrzenia spotkały się ponad stolikiem oświetlonym
światłem świec i Kirsten znów załomotało serce. Aż trudno jej
było uwierzyć, że Joel tak prędko staje się dla niej tak ważny.
Może dlatego, że spędzają dużo czasu razem? Wiedziała jedno:
jeżeli nie będzie się pilnować, zakocha się w nim bez pamięci.
Zjawił się kelner z kartami dań. Ku zdziwieniu Kirsten, Joel
rozmawiał z nim o potrawach po francusku.
–
Na co masz ochotę? – zwrócił się do niej.
Zagłębiła się w lekturze menu, ale dla niej była to
chińszczyzna. Zresztą i tak bardziej zajmowało ją obserwowanie
Joela
niż objaśnienia kelnera. W końcu odłożyła kartę i
poprosiła o kurczaka.
Obaj mężczyźni spojrzeli na nią pytająco, ale ponieważ nic
już nie dodała, kelner skłonił tylko głowę, po czym zamienił
jeszcze kilka słów po francusku z Joelem. W restauracji
serwowan
o pięć różnych potraw z kurczaka, ale Joel nie chciał
wdawać się w zawiłe tłumaczenia i sam dokonał wyboru.
Podczas kolacji Joel okazał się ciekawym rozmówcą. Sypał
jak z rękawa anegdotami o swoich przygodach narciarskich,
opowiadał, jak lubi poznawać nowe kraje. Po ukończeniu
medycyny Kirsten sześć miesięcy była za granicą, mieszkając i
pracując w Kanadzie, ale nie miała czasu ani okazji, aby ją
bliżej poznać.
–
Wprawdzie spędziłam też dwa tygodnie w Europie, ale
zwiedziłam ją pobieżnie, jeżdżąc z miasta do miasta.
–
I od tamtej pory nie ciągnęło cię do podróżowania?
–
Właściwie nie. Zależało mi przede wszystkim na tym, żeby
otworzyć praktykę. A teraz muszę się zająć Melissą.
–
Dzieci mogę wnieść w dom wiele szczęścia – powiedział
Joel z zadumą.
– Lubisz dzieci? –
spytała zaskoczona.
Nie wyobrażała sobie Joela, wolnego ptaka, ustatkowanego i
otoczonego dziećmi.
–
Pewno, że tak, ale czy chciałbym mieć własne... – Wzruszył
ramionami. –
Nigdy o tym na serio nie myślałem. Przez długie
lata żyłem wśród rodzeństwa, małych kuzynek i kuzynów.
Kiedy się urodził Jared, miałem osiem lat i potrafiłem zmieniać
mu pieluszki i karmić go, doglądałem też Jordanne i Justina.
Pewnie Jed, który był najstarszy, miał gorzej niż ja, ale mnie też
obowiązków nie brakowało. Nie twierdzę, że tego nie lubiłem,
po prostu od wielu lat odpowiadam tylko za siebie i jest mi z
tym dobrze.
–
Byłeś przez pewien czas kapitanem olimpijskiej drużyny
narciarskiej?
–
Tak, kiedy zdobyłem srebrny medal. Ale co innego być
członkiem zespołu, a co innego zajmować się małymi dziećmi.
– Wiem, o co ci chodzi. –
Skinęła głową. – Moi bracia są, jak
wiesz, o dwa lata ode mnie młodsi i jako dziecko nie musiałam
się nimi specjalnie opiekować. Bawili się zawsze ze sobą i mnie
się nie naprzykrzali. Za to prowadzenie własnej praktyki
okazało się czymś naprawdę odkrywczym i kształcącym.
–
Kiedy otworzyłaś tę praktykę? – zapytał.
–
Pięć lat temu. Kiedy wróciłam do kraju, pracowałam w
kilku różnych miejscach i zbierałam na ten cel pieniądze, ale w
ostatnich miesiącach... – Kirsten ciężko westchnęła.
– Uczucie pustki? .
–
Coś w tym rodzaju. Pracowałam ciężko i długo, żeby coś
osiągnąć, a teraz, kiedy wszystko funkcjonuje jak należy, brak
mi wyzwania.
–
Znam to uczucie. Wyzwanie to potężny bodziec.
Kirsten z uśmiechem podniosła kieliszek do ust.
–
Wspomniałam Sally i Jordanne, że nie wiem, co powinnam
dalej robić. Niedługo potem Alex zaproponował mi dyżury na
oddziale nagłych wypadków w swoim szpitalu.
– To ci nie odpowiada?
–
Wręcz przeciwnie. Myślę, że czasem nie jest ważne, co
umiesz, tylko kogo znasz.
–
Tak, lecz Alex nie zaproponowałby ci pracy w szpitalu,
gdyby nie uważał, że się do niej nadajesz.
–
Wiem. Dlatego przyjęłam propozycję.
–
Przyjęłaś?
–
Tak. Jutro mam pierwszy dyżur.
–
Ja też – powiedział Joel i stuknął kieliszkiem o kieliszek
Kirsten. –
Co zamierzasz zrobić, kiedy przyjedzie Melissa? –
zagadnął.
Odchylił się i rozprostował kości. Kirsten zauważyła, że
koszula wysunęła mu się ze spodni i uniosła do góry. Miała
ochotę rozpiąć ją i dotknąć piersi Joela. Podniosła oczy i
napotkała jego wzrok. Na ustach miał uśmiech i uniósł brwi,
jakby chciał zakomunikować, że zna myśli Kirsten.
Szybko umknęła oczami w bok. Usiłowała sobie
przypomnieć, o co ją pytał. Sięgnęła po kieliszek i powoli
podniosła go do ust. Najchętniej pochyliłaby się ku Joelowi i
pocałowała go – coś zupełnie nie w jej stylu.
Odstawiła kieliszek i odkaszlnęła.
–
Co zamierzam zrobić? – powtórzyła pytanie Joela. –
Przyjmę kogoś na zastępstwo.
– To logiczne. –
Skinął głową.
Atmosfera się rozładowała i Kirsten odetchnęła z ulgą.
–
Melissa mnie potrzebuje i chciałabym spędzać z nią sporo
czasu, szczególnie przez kilka pierwszych miesięcy.
– To oczywiste. –
Po chwili milczenia zapytał: – Wiedziałaś,
że zostaniesz wyznaczona na jej opiekunkę?
– Tak. Jacqui po
prosiła mnie o to niedługo po urodzeniu
Melissy. To wspaniałe dziecko. Jest bardzo podobna do matki.
Bardzo mi jej żal i nie dziwię się, że tak kompletnie się
wyłączyła. Jej mały świat legł w gruzach.
– Czas najlepiej leczy rany, Kirsten –
rzekł Joel pocieszająco.
–
Czas i miłość. To niezawodna recepta.
Kirsten uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Joel dał
znak kelnerowi.
–
Co byś powiedziała na czekoladowe fondue? – zagadnął. –
Na pewno odpędzi smutki i wprowadzi nas w błogi nastrój.
–
Nie mogę się doczekać.
Joel zamienił z kelnerem kilka słów po francusku i gdy ten
się oddalił, Kirsten zapytała:
–
Ile ty właściwie znasz języków?
–
Trzy, nie licząc angielskiego. Kiedy się podróżuje po
świecie tyle co ja, łatwo sobie przyswoić podstawy. Poza tym
przez prawie dwa lata mieszkałem w Szwajcarii, gdzie się mówi
po niemiecku, francusku i włosku.
–
Jakie było twoje ulubione miejsce w Szwajcarii?
– Davos. –
Joel uśmiechnął się z zadumą.
–
Masz stamtąd dużo miłych wspomnień?
–
Można tak powiedzieć – przyznał ze śmiechem.
–
Jak ona miała na imię?
Znowu się zaśmiał i pogroził jej palcem.
–
Nie jestem taki skory do zwierzeń. – Spoważniał i wbił
wzrok w śnieżnobiały obrus. – Sylwia – wyznał cicho.
W tym momencie zjawił się kelner z fondue. Kirsten
zaskoczył przypływ zazdrości, jaka ogarnęła ją na myśl o tym,
że wcześniej jakaś inna kobieta całowała Joela. Szybko
opanowała to uczucie, gdyż pragnęła się cieszyć każdą spędzoną
z nim chwilą.
Joel nadal ją bawił anegdotami o swych licznych przygodach
narciarskich. Wreszcie Kirsten zapłaciła rachunek I wyszli z
restauracji na parking. Wsiadając do samochodu, poczuła się tak
znużona, że straciła ochotę na prowadzenie. Jednak kiedy Joel
zaproponował, że zastąpi ją za kierownicą, odmówiła.
– Mój kochan
y stary grat jest narowisty i trzeba umieć go
okiełznać – wyjaśniła.
Joel się zaśmiał i poczekał, aż Kirsten otworzy drzwi po
stronie pasażera.
– Czy dolega ci kolano? –
zagadnęła, kiedy ruszyli w stronę
domu.
–
Trochę. Zwłaszcza pod koniec dnia.
–
Zauważyłam, że lekko utykałeś, gdy szliśmy przez parking.
–
Joel się nie odezwał, więc ciągnęła: – Jak to się stało? Wiem,
że miałeś wypadek na nartach...
–
To się wydarzyło w sobotę wieczorem. Zmierzchało,
wracałem do schroniska. Wtem usłyszałem ostry kobiecy krzyk
i mignęło mi coś różowego. Pewno bym jej nie zauważył, gdyby
nie kolorowy kombinezon. Zaczął padać gęsty śnieg i biedna
dziewczyna straciła orientację. Jechała o wiele za szybko, więc
należało ją przyhamować. Ruszyłem za nią i zrównałem się z
nią. Byłbym sobie łatwo poradził, ale kiedy mnie zobaczyła,
rzuciła się na mnie i pociągnęła za sobą.
Urwał i głęboko westchnął. Kirsten spojrzała na niego z
boku. Głowę odrzucił na oparcie fotela i przymknął oczy.
–
Zorientowałem się, że pędzimy prosto na słup kolejki
linowej i że dziewczyna uderzy w niego głową, a przy takim
pędzie... – Otworzył oczy i spojrzał na drogę oświetloną
reflektorami samochodu. –
Jakoś zdołałem obrócić nas oboje na
chwilę przedtem, nim wpadliśmy na słup. Cały impet uderzenia
wypadł na moją nogę i lewy bok dziewczyny.
–
I wtedy rozbiłeś sobie kolano.
–
Zdruzgotałem kolano, goleń, kość piszczelową, złamałem
trzy palce u stóp . Ale jak zau ważył Jed , mo g łoby być o wiele
gorzej. Potem mi powiedział, że gdy pierwszy raz usłyszał o
moich ob
rażeniach, bardzo się bał o moje kolano. Gdybym
musiał się poddać operacji wymiany stawu kolanowego,
mógłbym się pożegnać z olimpiadą. Jutro miną trzy miesiące od
wypadku i choć to nie był łatwy czas, zawziąłem się, żeby
przetrwać.
– Nie brak ci uporu – wt
rąciła.
– O, tak –
zgodził się z uśmiechem. – Kolano powoli
odzyskuje sprawność. Kiedy zaproponowałaś mi pracę w
pobliżu Instytutu Sportu Australijsko-Azjatyckiego, gdzie
można kontynuować treningi, korzystać ze sprzętu i być pod
opieką fizjoterapeutów, nie mogłem odmówić. Muszę zrobić
wszystko, żeby być gotowym do sprawdzianu kwalifikacyjnego
przed następnymi Igrzyskami.
– Kiedy jest ten sprawdzian? –
spytała ze ściśniętym sercem.
Cały czas wiedziała, że Joel odjedzie.
–
W następny weekend.
–
Czy będziesz gotowy na czas? – spytała.
–
Mam nadzieję. Kilka tygodni temu rozmawiałem z
trenerem, który powiedział, że potrzebna będzie opinia
fizjoterapeuty na ten temat. Więc trzymaj za mnie kciuki.
Gdy Kirsten zajechała przed dom, za pomocą pilota
otworzyła bramę garażu. Zaparkowała samochód, wyłączyła
silnik, odpięła pas i obróciła się do Joela.
–
Mam nadzieję, że nie... – Urwała i spróbowała od nowa. –
Kiedy cię pytałam o ten wypadek, nie chciałam ci sprawić
przykrości.
– Wiem.
–
Dziękuję za miły wieczór. – Musiała przełknąć ślinę, bo
poczuła nagłą suchość w gardle. – Sprawiłeś mi dużą
przyjemność.
–
Cieszę się. – Odpiął pas i przechylił się w jej stronę. –
Jesteś bardzo piękna, Kirsten – powiedział, dotknąwszy jej
policzka.
Pojęła, że za chwilę ją pocałuje. Lekko się obróciła, żeby mu
było łatwiej dosięgnąć jej ust. Zbliżył do niej twarz i kiedy
dzieliły ich milimetry, poruszyła się i niechcący nacisnęła
łokciem klakson. Na jego dźwięk odskoczyli od siebie. Joel
uderzył głową o wsteczne lusterko, a Kirsten w tył fotela.
– Och!
– Przepraszam!
–
Nic ci się nie stało? – spytał. Gdy pokręciła głową, dodał: –
Chyba znajdziemy wygodniejszy sposób, żeby się pocałować na
dobranoc.
Powiedziawszy to, otworzył drzwi, schwycił teczkę i wysiadł
z samochodu. Kirsten jeszcze chwil
ę siedziała bez ruchu,
przyswajając sobie sens słów Joela. On chce ją pocałować.
Pocałować na dobranoc. Przeniknął ją ożywczy prąd. Poderwała
się, zamknęła samochód i pospieszyła do domu. Weszła za
Joelem do kuchni i niepewnie na niego spojrzała. Odruchowo
się odwróciła, aby napełnić czajnik.
–
Napijesz się herbaty? – spytała nieswoim głosem.
Joel wyciągnął do niej rękę.
–
Chodź tutaj – powiedział cicho.
Kirsten postąpiła kilka kroków do przodu i miękko wsunęła
dłoń do jego ręki. Joel przyciągnął ją do siebie i mocno
przygarnął. Ich ciała były jak stworzone dla siebie.
Nasłuchiwała bicia serca Joela i jego równy rytm wpłynął na
nią kojąco. Stali tak długą chwilę, czerpiąc od siebie spokój.
Oboje lekko odchylili się do tyłu i Kirsten spojrzała w oczy
Joela, które śniły się jej co noc w zeszłym tygodniu.
–
Jak się nazywają twoje perfumy? – spytał stłumionym
głosem. – Od tygodnia doprowadzają mnie do szaleństwa.
–
„Szaleństwo” – odparła.
–
Mogłem się domyślić.
Schylił się, by ją pocałować. Kirsten czekała bez tchu, kiedy
ustami dotknie jej warg, a gdy to nastąpiło, westchnęła z
zadowoleniem. Jeżeli Joel czekał na zachętę, to ją miał. Usta
Kirsten smakowały tak, jak oczekiwał. Przez cały tydzień
wyobrażał sobie, że trzyma ją w ramionach i całuje, lecz teraz
się okazało, że jego fantazje nie dorównywały rzeczywistości.
Oboje zapłonęli namiętnością, jak na sygnał. Kirsten wsunęła
palce w jego czuprynę, czego pragnęła od pierwszej chwili, on
zaś niecierpliwym gestem dotknął jej włosów. Nie przerywając
pocałunku, odnalazła koniec warkocza i jednym ruchem
ściągnęła z niego wstążkę. Po chwili na plecy opadły jej
złotobrązowe pasma. Całowali się z coraz większą pasją, aż
wreszcie Joel oderwał się od warg Kirsten i zaczął muskać
ustami jej szyję.
– Joel... – westchn
ęła.
– Co takiego? –
spytał, odsunął ją od siebie i spojrzał w jej
wzniesioną w górę twarz.
–
To najbardziej... niewiarygodny... pocałunek na dobranoc,
jakiego w życiu doświadczyłam.
Usta Joela wygięły się w uśmiechu.
–
Ja też – powiedział.
Rozdział 4
O
budziła się nazajutrz ze wspomnieniem namiętnych
pocałunków Joela. Westchnęła i wtuliła się w poduszkę. Joel
pocałował ją jeszcze kilka razy, po czym wypuścił ją z objęć,
pożegnał i wyszedł.
Powtarzała sobie, że musi się mieć na baczności, by się w
nim nie
rozkochać, ale w jego obecności jej determinacja słabła.
Przy nim czuła się ożywiona, pełna energii i bardzo kobieca.
Pomógł jej uporać się z depresją, w którą popadła po śmierci
Jacqui, i dzięki niemu z większym spokojem oczekiwała
rychłego przyjazdu pogrążonego w szoku dziecka.
Ktoś zapukał do bocznych drzwi. Kirsten prędko wyskoczyła
z łóżka, wsunęła stopy w pantofle, narzuciła szlafrok i
podreptała do kuchni. Odsunęła zasłonę i spojrzała prosto w
niebieskie oczy Joela. Stał za drzwiami w chłodzie poranka.
–
Dzień dobry – powitała go z serdecznym uśmiechem,
otworzywszy drzwi. Usunęła się na bok i zaprosiła go do
ciepłego wnętrza. Spostrzegła, że się nie uśmiecha. – Czy coś
się stało? – spytała z przestrachem.
–
Nie. Jesteś gotowa? – spytał uprzejmym tonem.
Gdzie się podział wczorajszy Joel? Dzisiaj zachowuje się
całkiem inaczej. Jest sztywny i opanowany. Trzeba się pożegnać
z myślą o wszelkich czułościach. Miał na sobie garnitur, na
jednej ręce przewieszony płaszcz, w drugiej trzymał teczkę.
Porażał oficjalnym chłodem.
– Mhm... –
Kirsten przełknęła ślinę i odwróciła się. – Która to
godzina?
–
Czas jechać do szpitala. – Spojrzał na zegarek. – Masz
dziesięć minut na prysznic i na ubranie się, jeżeli nie chcesz,
żebyśmy się spóźnili na nasz pierwszy dyżur.
–
Myślałam, że zaczynamy dopiero o dziesiątej. – Rzuciła
okiem na kuchenny zegar i osłupiała. – Co takiego? Za
dwadzieścia dziesiąta!
–
No właśnie.
Patrzył, jak Kirsten w popłochu szuka czegoś, by związać
włosy. Dostrzegł na podłodze wstążkę i schyliwszy się po nią,
zdał sobie sprawę, że to ta sama, którą Kirsten ściągnęła z
warkocza poprzedniego dnia.
–
Czy to może być? – zapytał. Wspomniał chwilę, gdy pieścił
jej włosy, i zabrakło mu tchu.
–
Tak, dziękuję – odparła sucho. Joel zrozumiał, że to jego
rezerwa spowodowała zmianę jej tonu.
–
Nie będziesz myła włosów? – zapytał, kiedy wybiegała z
pokoju. Za moment wróciła z naręczem ubrań.
–
Czy ty masz pojęcie, ile trwa umycie i wysuszenie moich
włosów? – zapytała. – W takie dni jak dzisiejszy miałabym
wielką ochotę je obciąć.
–
Ani się waż!
Gwałtowność reakcji Joela bardziej zaskoczyła jego niż ją.
Kirsten przystanęła i spojrzała na niego, marszcząc brwi, po
czym zniknęła w łazience.
Joel przymknął oczy i potarł ręką czoło. Musi zachować
dystans. U
słyszał szum wody i zmusił się, żeby nie myśleć o
Kirsten stojącej nago pod ciepłym strumieniem. Poprzedniego
wieczoru posunął się za daleko i teraz tego żałował, lecz
zarazem było mu przykro, że zmroził Kirsten. Powinien to jej
jakoś osłodzić; przynajmniej zrobi jej herbatę i grzankę. Ale to
wszystko, upomniał siebie, nastawiając czajnik.
Wczoraj wieczorem... Westchnął i przeciągnął ręką po
włosach. Wczoraj wieczorem nie mógł powściągnąć pragnienia,
by pocałować Kirsten. Dzięki temu odkrył coś ważnego – że
Kirsten całuje wprost niebiańsko. Mógłby się do niej za bardzo
przywiązać... a naprawdę nie ma na to czasu. Sprawdzian
kwalifikacyjny przed olimpiadą tuż-tuż. Poza tym, jeżeli ulegnie
fascynacji, otworzą się zabliźnione rany, które z takim trudem
leczył przez ostatnie trzy lata. Trzy długie, samotne lata, jakie
upłynęły od śmierci Sylwii.
Pięć minut później Kirsten pojawiła się w spodniach koloru
khaki, białej bluzce i swetrze oraz z torebką, w której
gorączkowo czegoś szukała.
–
Szminka! Nie mogę znaleźć szminki. – Rzuciła torebkę na
blat kuchenny i z rozwianymi włosami pobiegła z powrotem do
swojego pokoju.
Wróciwszy, schwyciła grzankę.
–
Dziękuję za śniadanie! – powiedziała.
Jest urzekająca, pomyślał Joel, patrząc na nią. Uświadomił
sobie, że oglądanie jej nie tylko w stanie wzburzenia, ale i
rozpaczliwego pośpiechu, jest wyjątkową okazją. Zazwyczaj w
takich sytuacjach ludzie nie dbają o pozory ani się nie silą na
ceremonialność.
Kirsten odrzuciła włosy do tyłu, zawiesiła torebkę na
ramieniu, dopiła herbatę, wpakowała do ust ostatni kęs grzanki i
zaczęła się nerwowo rozglądać.
– Czy tego szukasz? –
spytał Joel, pokazując jej kluczyki
samochodowe.
– Tak –
wymamrotała z pełnymi ustami i wyciągnęła po nie
rękę.
–
Dziś ja prowadzę – oznajmił, krocząc przez korytarz.
–
A ty będziesz się mogła spokojnie uczesać i umalować, a
nie na chybcika, na światłach.
Trochę ją zirytował jego nie dopuszczający sprzeciwu ton, ale
uznała, że akurat dzisiaj Joel ma rację.
–
Łatwo poznać, kiedy facet ma siostry – bąknęła.
Roześmiał się i otworzył drzwi do garażu. Kirsten udzieliła
mu wskazówek, jak się obchodzić z kapryśnym pedałem
sprzęgła i chimeryczną skrzynią biegów, i ruszyli.
– No nie –
mruknęła Kirsten i zwiększyła szybkość
wycieraczek. – Przy tym deszczu prawie nie
widać drogi –
wyjaśniła, gdy Joel na nią krzywo spojrzał.
–
Chyba powinienem ci zrobić jeszcze jedną grzankę –
zauważył, gdy zaczęła się malować.
–
Są inne sposoby zamknięcia mi ust niż zapychanie ich
grzanką – oznajmiła i w tym momencie zdała sobie sprawę z
dwuznaczności swoich słów. Chciała tylko powiedzieć, że
wystarczyłoby poprosić, by zamilkła, ale z jego miny
wywnioskowała, że sądzi, iż napomknęła o wczorajszym
pocałunku.
– Wiem –
rzekł spokojnie, ale tak zacisnął palce na
kierownicy, aż zbielały mu kostki.
Coś jest nie tak, pomyślała. W jednej chwili Joel jest
zadowolony, a w następnej krzywi się z przykrością. Uporawszy
się z makijażem, zaczęła zaplatać warkocz, co w samochodzie
nie było łatwe. Trąciła przy tym niechcący Joela.
– Czy nosisz warkocz, bo tak jest wygodnie?
–
Tak, a poza tym warkocz wygląda schludnie – mruknęła
cierpko i Joel zrozumiał, że znowu zgasił iskierkę porozumienia.
Potrząsnął głową.
– Zawsze chodzisz w spodniach? –
spytał.
–
Czy to ma być krytyka? – zaperzyła się.
– Nie, po prostu pytam –
zapewnił ją pospiesznie.
–
Wolę spodnie od spódnic. W lecie noszę szorty. Nigdy nie
gustowałam w sukienkach i spódniczkach, chociaż nic nie mam
przeciwko nim.
–
Ja też nigdy nie przepadałem za spódniczkami – powiedział
przekornie.
–
Miło mi to słyszeć – odrzekła tym samym tonem, a on się
ucieszył, że się rozchmurzyła. – Skręć teraz w lewo – poleciła. –
Tędy łatwiej dojechać na parking dla lekarzy.
Zostawili samochód i wkroczyli na oddział nagłych
wypadków o całą minutę przed czasem.
– Pi
ęknie się spisałaś – szepnął Kirsten do ucha.
Rozpromieniła się z zadowolenia. Powitała ich Renee, która
wskazała, gdzie mają złożyć płaszcze i torby.
–
Czy ciągle pada? – spytała.
– Tak –
odpowiedzieli jednocześnie.
–
To znaczy, że czeka nas ciężki dzień...
Renee zamierzała oprowadzić Kirsten i Joela po oddziale,
kiedy pojawił się Alex.
–
Cześć, przyszły szwagrze – przywitał się z Joelem. – Jak
kolano?
– Coraz lepiej –
odparł Joel z uśmiechem. – Poprawa jest
powolna, ale zdecydowana.
Alex zwrócił się do Kirsten i pocałował ją w policzek.
–
Jak zwykle ślicznie wyglądasz – orzekł. – Jordanne i ja
mamy dziś dyżur na ortopedii. Ona jest teraz na oddziale, ale
powinna tu być za chwilę.
–
Już jestem – obwieściła Jordanne, która podeszła z tyłu do
Aleksa. Uścisnęła narzeczonego, a potem zwróciła się do brata:
–
Widać miałeś dużo zajęć w tym tygodniu, bo jeszcze nie
miałam okazji cię zobaczyć. – Objęła Joela i pocałowała go w
policzek. –
Cieszę się, że tu jesteś – powiedziała.
Kirsten czuła się trochę nieswojo w obecności Jordanne. Czy
przyjaciółka się domyśli, że całowali się z Joelem? Nie chodziło
o to, że Jordanne mogłaby się zgorszyć, ale Kirsten nigdy jej nie
wspominała o swoim zauroczeniu Joelem.
– To prawdziwe spotkanie rodzinne –
zauważyła ze
śmiechem Renee. – Tylko Jeda i Sally brak do kompletu.
Szkoda, że wyjechali na weekend do Sydney.
Kiedy Jordanne i Alex odeszli do swoich obowiązków, Renee
zaczęła zapoznawać Kirsten i Joela z oddziałem.
–
Wprawdzie byliście tu kilka dni temu, ale jeszcze raz
oprowadzę was, póki jest spokojnie. Tutaj – wskazała wielką
tablicę – jest dzienny plan dyżurów. Stąd możecie się
dowiedzieć, jacy specjaliści mają dyżury na poszczególnych
oddziałach. Tu są sale urazowe – pokazała sale przygotowane na
przyjęcie chorych wymagających natychmiastowej pomocy – a
tam mamy gabinety zabiegowe. Będziecie przyjmować
pacjentów, którzy zgłaszają się do nas z różnego rodzaju
dolegliwościami. Pielęgniarki udzielą wam w razie potrzeby
dodatkowych informacji.
Renee zawróciła ku swojej dyżurce i wręczyła Kirsten i
Joelowi identyfikatory.
–
Kiedy przywiozą kogoś po wypadku, zostaniecie
poproszeni o pomoc tylko w razie braku personelu. Wasze
zadanie to przyjąć pacjentów z poczekalni – poinstruowała
Kirsten i Joela, po czym przedstawiła ich lekarzom obecnym na
oddziale.
Czas płynął Kirsten bardzo szybko. Kilka razy miała
trudności ze znalezieniem potrzebnych narzędzi lekarskich, ale
pomogła jej w tym jedna z pielęgniarek. Kiedy po dwóch
godzinach Kirsten zajrzała do poczekalni, stwierdziła, że jest
pusta.
–
Jak ci poszło? – usłyszała za plecami niski głos Joela.
Odwróciła się i spojrzała w jego śmiejące się oczy.
–
Świetnie. A tobie? – zapytała.
– Dobrze –
odparł z westchnieniem. – Kocham jazdę na
nartach, ale pomaganie ludziom to też moja pasja.
– Znam
to uczucie, chociaż akurat dzisiaj miałam dość
banalne przypadki, głównie zadawniony katar sienny, z którym
należało wcześniej zgłosić się do lekarza.
– Tak zwykle bywa. Kiedy nadchodzi weekend i gabinety
lekarskie są nieczynne, wtedy wszyscy zgłaszają się do szpitala.
–
Właśnie. W najmniej odpowiednim momencie maluchy
wpychają sobie do uszu różne dziwne przedmioty, dorośli
potrafią się poparzyć kawą...
–
Skoro mowa o kawie, to czy moglibyśmy teraz... ?
– Chyba tak, ale lepiej najpierw spytajmy Renee.
– Al
eż tak, zróbcie sobie przerwę, skoro to możliwe – rzekła
Renee. –
Przed chwilą odebrałam telefon z policji, że na
autostradzie był karambol. Nie cierpię deszczowych dni –
dodała z westchnieniem. – Karetki są w drodze i powinny tu
dotrzeć za godzinę, więc lepiej zjedzcie coś teraz, bo jak
przyjadą z rannymi, to jednocześnie zwali się nam na głowę
mnóstwo pacjentów z drobnymi dolegliwościami.
Kirsten i Joel udali się więc do bufetu, gdzie zastali Aleksa i
Jordanne. W trakcie posiłku rozmawiali z ożywieniem. W
pewnym momencie Kirsten spojrzała na zegar ścienny. Od
telefonicznego zgłoszenia odebranego przez Renee upłynęło już
pół godziny.
–
Czy znane są jakieś szczegóły o kraksie na autostradzie? –
zapytała Aleksa.
– Nie, ale wkrótce dostaniemy raport –
odparł, po czym
zwrócił się do Joela. – Jordanne mi mówiła, że jesteś
dyplomowanym chirurgiem. Czy tak?
–
Owszem, ale od ponad trzech lat nie wykonałem żadnej
operacji –
powiedział cicho Joel.
Kirsten zauważyła, że spojrzał porozumiewawczo na siostrę.
–
Jak myślisz, po co tu jestem? – rzekł Joel. – Po to, żeby
odświeżyć umiejętności i nauczyć się czegoś nowego.
– Jasne –
zgodził się Alex. – Ja nie proszę, żebyś dziś
operował, ale na wszelki wypadek dobrze wiedzieć.
Zadźwięczał pager.
–
Chodźmy, wzywają nas – powiedziała Jordanne.
Wszyscy czworo skierowali się na oddział nagłych
wypadków i zgłosili do Renee.
–
Jakie wiadomości? – spytał Alex i wszyscy z uwagą
wysłuchali odczytanego przez Renee raportu, dostarczonego
przed chwilą przez personel medyczny karetki.
–
Chyba spędzimy trochę czasu przy operacjach. Idę na blok
operacyjny i przygotuję instrumenty – zauważyła Jordanne.
–
Ze też Jed i Sally musieli akurat teraz wybrać się do Sydney
–
mruknął Alex, podążając za narzeczoną.
– A my idziemy do pacjentów, skoro n
ie jesteśmy potrzebni
gdzie indziej –
oznajmił Joel i wraz z Kirsten skierował się ku
poczekalni. Jak przewidywała Renee, napłynęło mnóstwo osób,
jedni w związku z karambolem, inni po poradę lub pomoc.
W wolnej chwili między przyjęciami pacjentów Kirsten
p
oszła odwiedzić lana. Przy jego łóżku siedziała Stephanie.
–
Witajcie, sąsiedzi, łan, wyglądasz dziś dużo lepiej –
powiedziała Kirsten, zerknąwszy na kartę chorego.
–
I lepiej się czuję. – Uśmiechnął się do niej z wdzięcznością.
–
Dziękuję ci, Kirsten. Mama mówi, że gdyby nie ty, to... –
zająknął się i łzy napłynęły mu do oczu.
–
Chciałem podziękować tobie i temu drugiemu lekarzowi,
który pomagał mnie ratować.
–
Powtórzę mu – obiecała Kirsten. Gawędziła z nimi jeszcze
kilka chwil, póki nie odwołała jej pielęgniarka, informując, że
wzywają ją na oddział nagłych wypadków.
–
Przepraszam, obowiązki – rzekła Kirsten i spojrzała na
lana. –
Postaram się tu wpaść w przyszłym tygodniu, ale
szczerze mówiąc, nie mogę się doczekać, kiedy będziesz już w
domu.
–
Ja też – odparł łan.
Wróciwszy na oddział nagłych wypadków, natknęła się na
Joela. Z jego twarzy wyczytała, że jest wstrząśnięty.
–
Co się stało? – spytała.
–
Następny wypadek.
–
Znowu jakaś kraksa?
– Nie –
odparł poważnie. – Na jedną z górskich wiosek
osunęła się błotna lawina. Obaliła drzewa, zrujnowała chaty.
– Co? –
Kirsten wprost nie mogła uwierzyć. – Niezły bilans
jak na pierwszy, podobno ulgowy dzień pracy w szpitalu.
–
Renee właśnie nadała wiadomość na pager Aleksowi, który
w tej chwili znajduje się w bloku operacyjnym. Alex jest
kierownikiem szpitalnego zespołu ratowniczego – tłumaczył
Joel. –
Mają tu taki niedobór personelu, że nie wiem, kogo on
tam wyśle.
–
Nie ma już pacjentów? – spytała Kirsten, wskazując pustą
poczekalnię.
–
Jak widzisz. Mam nadzieję, że to nie jest spokój przed
burzą.
–
A więc możemy się przydać gdzie indziej. – Ledwo Kirsten
wymówiła te słowa, zjawiła się przełożona. – Co słychać,
Renee?
–
Jordanne zastąpi Aleksa, który za chwilę opuści blok
operacyjny i zajmie się utworzeniem grupy ratowników.
–
Renee spojrzała na Joela. – Powiedział, że chce cię
włączyć, bo podobno dobrze znasz ten teren. Czy tak?
–
Właśnie stamtąd mnie przywiózł trzy miesiące temu –
odparł Joel.
–
Kirsten, czy możesz się zająć pacjentami, którzy będą
napływać do poczekalni? – spytała Renee. – Trzeba, żebyś
spisała ich dane i dopilnowała, aby wypełnili formularze, bo
brakuje nam w tej chwili personelu. Wezwałam kilka
pielęgniarek, ale trochę potrwa, nim dotrą. Za dziesięć minut
Alex przeprowadzi odprawę w pokoju lekarskim. Joel, proszę,
bądź tam punktualnie.
– Jasne.
Renee oddaliła się do swojej dyżurki.
–
To logiczne, że Alex chce cię zabrać ze sobą – powiedziała
Kirsten. –
Denerwujesz się?
–
Dlaczego miałbym się denerwować? Brałem wielokrotnie
udział w akcjach ratowniczych po osunięciu się lawin
śnieżnych, błotnych, ratowałem ofiary wypadków narciarskich.
Alex wie, co robi. Znam tamten teren i ludzi, którzy tam
pracują.
Chociaż oboje stali blisko blatu rejestracji, Kirsten lekko
uścisnęła ramię Joela.
–
Proszę, bądź ostrożny – rzekła z zatroskaniem.
–
Postaram się – obiecał. – W porównaniu z tymi wszystkimi
perypetiami, jakie przeżyłem w ciągu ostatnich lat, to będzie
fraszka. –
Uśmiechnął się, a ją wzruszenie ścisnęło za gardło. –
Wszystko będzie dobrze – zapewnił. – Zanim wyruszymy,
przyjdę się pożegnać.
Kiedy Joel odszedł, Kirsten musiała się zająć pacjentem z
urazem kręgosłupa. Pan Muller nie mógł się samodzielnie
poruszać, więc pomogła mu się przesiąść ze stojącego na
parkingu samochodu na wózek, który następnie wtoczyła do
szpitala i do gabinetu zabiegowego. Zbadawszy pacjenta,
zawiozła go na prześwietlenie. Po powrocie na oddział spotkała
Joela, który jej szukał.
– Jak tam odprawa? –
zagadnęła. Ponagliła go, by podążył za
nią do gabinetu zabiegowego. Jeżeli zamierzał ją pocałować na
pożegnanie, to lepiej, żeby byli sami.
–
Dowiedziałem się, że jeszcze nie zdołano wydobyć
dwudziestu pięciu osób i że na miejscu katastrofy pracują ekipy
ratownicze z Coomy. Kobieta nazwiskiem Frances Althorpe jest
ciężko ranna. Nie można dokładnie ocenić jej obrażeń, gdyż od
pasa w dół jest uwięziona w rumowisku, które jeszcze jest
ruchome.
– To potworne. Kiedy wyruszacie?
– Wyruszamy –
poprawił ją.
– Co takiego?
– Aleksowi brakuje jednej osoby w zespole i mam ci
powiedzieć, że zostałaś zwerbowana.
– Ale... –
zająknęła się – przecież ja nie mam pojęcia o
standardach medycznych stosowanych w ratownictwie.
–
Więc szybko się nauczysz, bo nie ma nikogo innego –
powiedział i wyciągnął do niej rękę, lecz się cofnęła.
–
Czyż Renee nie wezwała kilku osób z personelu? A kto się
zajmie pacjentami? Jest sobota po południu, pada deszcz. Dzieci
uprawiają dzisiaj różne sporty i w razie wypadku na oddziale nie
będzie nikogo, kto mógłby im pomóc – protestowała, przerażona
perspektywą udziału w wyprawie ratowniczej.
–
Chodź, porozmawiamy po drodze. – Joel wziął ją za rękę i
wyprowadził z gabinetu. – Byłaś wspaniała tego wieczoru, kiedy
lana poraził piorun.
–
Ale to była wyjątkowa sytuacja.
–
Posłuchaj, Renee panuje całkowicie nad wszystkim i sobie
porad
zi z pacjentami. My zaś polecimy helikopterem do
Jindabine i stamtąd samochodem na miejsce katastrofy. W ten
sposób dotrzemy tam za godzinę, podczas gdy podróż
samochodem trwałaby ponad trzy.
– Ale...
– Kirsten, nie ma czasu na „ale”. –
Joel ścisnął zachęcająco
jej rękę. Widziała, że aż się rwał, aby ratować ludzi, i jego
ekscytacja jej się udzieliła. – Dasz sobie radę – zapewnił ją. –
Pomogę ci.
Rozdział 5
Pełna przerażenia spoglądała w głąb szerokiej szczeliny w
rumowisku, zjeżdżając w dół. Ekipy ratownicze mozolnie
pracowały podczas ostatnich czterech godzin i teraz, gdy
schyłek dnia był bliski, sytuacja stawała się jeszcze bardziej
nagląca.
–
Kirsten, jesteś prawie na miejscu – zabrzmiał w
słuchawkach radiotelefonu głos Aleksa.
W czasie podróży na miejsce katastrofy Kirsten uważnie
przysłuchiwała się objaśnieniom Aleksa. Kiedy przybyli do
wioski, spełniała jego polecenia. W pewnej chwili Joel i Alex,
którzy cicho się naradzali, podeszli do niej.
–
Ile ważysz? – spytał Joel. Tym razem nie mogła mu
odpow
iedzieć, że to niedyskretne pytanie.
–
Sześćdziesiąt cztery kilo – odparła niepewnie. – Dlaczego
pytasz? –
Nagle uświadomiła sobie, że wolałaby nie znać
odpowiedzi.
–
Drużyna ochotniczej straży pożarnej, która znalazła
Frances, nie mogła przy niej nikogo zostawić, gdyż gruz jeszcze
się przemieszczał. Deszcz ze śniegiem, który wtedy padał, teraz
na szczęście ustał, więc trzeba spróbować do niej się dostać.
Odzyskała przytomność, dzięki czemu poznaliśmy jej nazwisko.
Jeden ze strażaków, który jest technikiem medycznym,
podłączył kroplówkę i zaaplikował morfinę. Teraz jednak
trzeba, żeby zjechał tam lekarz, ale na tyle lekki, żeby nie
poruszyć gruntu – tłumaczył Joel.
Na twarzy Kirsten odmalował się widocznie wyraz dzikiego
przerażenia, bo Joel natychmiast położył jej rękę na ramieniu.
–
Nie bój się – powiedział. – Nic ci nie grozi. Spuścimy cię w
specjalnej uprzęży, będziemy cię ubezpieczać liną i w każdej
chwili można będzie cię wyciągnąć.
–
Będę z tobą utrzymywał stałą łączność radiową – dodał
Alex. – Poradzisz sobie, Kirsten.
– No dobrze –
zgodziła się, podniesiona na duchu ich
optymizmem. Czuła, że nie ma wyboru.
Zanim się zorientowała, co się dzieje, zjeżdżała w dół, z torbą
z ratowniczym zestawem medycznym na piersiach.
– Jestem na dole –
zameldowała, dotknąwszy stopami gruntu.
Opuszczono ją w odległości kilku metrów od Frances i musiała
do niej ostrożnie podejść. – Frances? – Uklękła przy jej głowie.
–
Jestem lekarką. Nazywam się Kirsten Doyle. Jestem tu, żeby
ci pomóc.
Frances nie zareagowała, więc Kirsten wyjęła latarkę i
skontrolowała źrenice pacjentki. Poinformowała Aleksa przez
radiotelefon, że źrenice Frances reagują na światło i
kontynuowała obserwację.
–
Czy grunt, na którym stoisz, rusza się?
–
Nie, jest nieruchomy. Tętno Frances jest słabe.
–
Krwotok wewnętrzny – bąknął Alex.
– Tak –
zgodziła się Kirsten.
– Jak kroplówka?
–
Płyn się kończy. Zmienię butelkę. – Uczyniwszy to, podała
Aleksowi wyniki obserwacji pacjentki, po czym oznajmiła: –
Spróbuję teraz odgarnąć od niej mniejsze kawałki gruzu.
–
Uważaj ! – ostrzegł.
Ostrożnie podniosła kilka mniejszych odłamków i odłożyła je
dalej od kobiety.
– Francesi –
zawołała, ale znowu nie otrzymała odpowiedzi.
–
Właśnie próbuję – podniosła kawał cegły i ostrożnie odłożyła
go na bok –
odgarnąć trochę gruzu.
– Kirsten?
– Tak, Alex.
–
Wyślę ci na dół Joela. Chyba rumowisko już zastygło.
–
Tak, jest całkiem sucho – powiedziała, dalej wybierając
kawałki gruzu. Wkrótce spuszczono Joela.
– I jak? –
zaśmiał się. – Dobrze się bawisz?
– Nie bardzo, ale nie jest
tak źle, jak myślałam. – Przestała
usuwać odłamki i ponownie przeprowadziła badanie
podstawowych czynności życiowych rannej. – Bez zmian –
obwieściła.
Powoli, kawałek po kawałku, usuwali gruz wokół Frances,
ale kobieta od bioder w dół nadal tkwiła w rumowisku.
Kirsten znowu sprawdziła reakcję źrenic Frances na światło i
zbadała jej tętno. Tym razem kobieta zareagowała na jej
wołanie. Kirsten spojrzała na Joela.
–
Słyszałeś, czy mi się wydawało? – zapytała.
Joel potrząsnął głową, znieruchomiał i zaczął nasłuchiwać.
– Frances! –
zawołał. – Słyszysz mnie?
Kobieta wybełkotała coś niezrozumiałego. Oczy nadal miała
zamknięte, lecz mocno zaciśnięte powieki świadczyły, że
odzyskała przytomność.
–
Podaj jej więcej morfiny. Ostatnio dostała ją pięć godzin
temu –
polecił Joel, ściągnąwszy robocze rękawice i zamieniając
je na rękawiczki lekarskie. – Frances, jestem lekarzem, moje
nazwisko McElroy, a to doktor Doyle. Jesteś uwięziona w
rumowisku, ale nie rozpaczaj, pomożemy ci. – Zwrócił się do
Kirsten. – Gotowe? –
zapytał.
Skinęła głową i ostrożnie podała morfinę. Dwie minuty
później Frances z powrotem straciła przytomność, a Joel i
Kirsten znów się zabrali do odgarniania gruzu. W miarę jak
odsłaniało się ciało Frances, opatrywali jej rany. Unieruchomili
złamaną rękę i opatrzyli skaleczenia na twarzy. Ucieszyli się,
gdy przysłano im do pomocy dwóch mężczyzn, którzy zajęli się
gruzem. Cały teren oświetlał teraz potężny reflektor, gdyż
zapadł już zmrok.
– Kirsten, Joel! –
rozległ się w słuchawkach radiotelefonu
głos Aleksa. – Czas na powrót i odpoczynek.
Gdy znaleźli się na górze, Kirsten poczuła się tak zmęczona,
że najchętniej padłaby jak stoi na ziemię, ale Joel wziął ją za
rękę i poprowadził do namiotu, gdzie przygotowano posiłek dla
ekip ratowniczych.
W namiocie ni
e było nikogo. W głębi stał stół z kanapkami i
napojami, przy nim kilka krzeseł. Chociaż Kirsten miała na
sobie gruby płaszcz przeciwdeszczowy, odetchnęła z ulgą w
zaciszu namiotu, który chronił przed przenikliwym wiatrem.
–
Wyczerpujące zajęcie, prawda? – zagadnął Joel. – Ale
poczekaj, aż wydobędziemy Frances. Przekonasz się wtedy,
jakie to wspaniałe uczucie.
–
Mam nadzieję, bo w tej chwili najchętniej zwinęłabym się
w kłębek w cieplutkim łóżku i spałabym przez cały tydzień.
–
Dobrze cię rozumiem – powiedział ze śmiechem. Po chwili
twarz mu stężała i zapatrzył się w mrok nocy.
–
Straciłeś kiedyś kogoś podczas akcji ratowniczej?
–
Tak. W podobnych okolicznościach trzeba mieć
świadomość, że zrobiło się wszystko, żeby pomóc drugiemu
człowiekowi.
Powiedział to z taką gwałtownością, że Kirsten pomyślała, iż
musi być w tym jakiś ukryty sens.
–
Wolę o tym nie myśleć – powiedziała.
Joel głęboko odetchnął. Przymknął na moment oczy, na jego
przystojnej twarzy odmalowała się udręka.
– Joel?
–
Zycie jest zbyt cenne, żeby je marnować – mruknął i
pochylił się. by ją pocałować.
Kirsten czekała bez tchu na dotyk jego warg. Ten pocałunek
nie przypominał żadnego z dotychczasowych. Był delikatny,
pozostawił osad smutku. Nagle Joel się odsunął i spojrzał na
Kirsten. Odczytała w jego oczach cierpienie, lecz instynkt jej
podpowiedział, że nie chodzi o nią.
–
Co się stało? – spytała cicho.
–
To było dawno temu – wyszeptał, wyciągając rękę, by
pogłaskać policzek Kirsten. – Jaka ty jesteś piękna!
–
Założę się, że jej urody też nie brakowało – powiedziała bez
cienia zazdrości.
– Tak –
potwierdził.
–
Chcesz o tym mówić?
–
Niewiele jest do powiedzenia. To się stało w Szwajcarii,
pewnej okropnej nocy.
– Joel! –
przerwała mu. – Nic nie mów, jeżeli nie masz
ochoty. Nie chcę nalegać.
Uśmiechnął się do niej i jej zakłopotanie ulotniło się w jednej
chwili.
–
Ale ja chcę opowiedzieć ci o Sylwii. – Ze smutkiem
potrząsnął głową. – Jeździliśmy wtedy do późna na nartach,
zaskoczyła nas śnieżyca...
Kirsten wstrzymała oddech i położyła mu rękę na dłoni.
–
Na szczęście w pobliżu był szałas – ciągnął. – Takie szałasy
stawia się w wysokich górach specjalnie dla zbłąkanych albo
tych, którzy ulegną wypadkowi. Jest tam apteczka z
podstawowymi lekami, zapasy żywności, koce. W drodze do
szałasu Sylwia potknęła się i pośliznęła. Stoczyła się po zboczu,
spadła dziesięć metrów w głąb parowu i uderzyła w głaz. – Joel
mówił bezbarwnym głosem. – Jakoś doniosłem ją do szałasu,
ale miała rozległe wewnętrzne obrażenia. Wykorzystałem
wszelkie dostępne środki, ale jej potrzebna była natychmiastowa
transfuzja krwi.
Popatrzył na ich splecione dłonie, a potem spojrzał Kirsten w
oczy.
–
Zanim nas znaleziono, upłynęła doba. Trzy dni później
pochowałem Sylwię w Davos. Mieliśmy się pobrać pod koniec
miesiąca.
Kirsten milczała pod wrażeniem jego słów.
–
Musiałeś to bardzo ciężko przeżyć – powiedziała wreszcie.
–
O tak, ale... w trudnych sytuacjach znajdowałem zawsze
oparcie w mojej rodzinie i tym razem też się nie zawiodłem.
–
Na rodzinie zawsze można polegać, zwłaszcza na takiej jak
twoja –
przyznała z uśmiechem.
–
To było dawno temu. – Uścisnął jej rękę i wypuścił ją. –
Teraz jestem innym człowiekiem. Śmierć bliskiej osoby
pozostawia głęboki ślad.
Umilkli i posilali się, czekając na wezwanie. Kirsten dopijała
kawę, gdy do namiotu wszedł Alex.
– Co nowego? –
spytała.
–
Teraz spróbujemy podnieść duże bryły betonu. Udało się
częściowo odsłonić nogi Frances i widać, że będzie potrzebna
rozległa operacja. Będę czekał na górze i zajmę się nią, kiedy
tylko ją podniosą. Chciałbym, żebyście zjechali na dół i pomogli
umieścić ją na noszach.
Kirsten westchnęła.
–
Wiem, że pierwszy raz uczestniczysz w takiej akcji –
powiedział do niej Alex – i spisujesz się wspaniale. Jak zresztą
cały zespół. Tamte ekipy ratownicze odkopały dziesięć osób;
dwie z
marły, a osiem jest w drodze do szpitala. Jak można
sądzić, sytuacja Frances jest najbardziej dramatyczna.
– No to idziemy –
rzekł Joel i poklepał Aleksa po plecach.
Deszcz znów zaczął padać, co wszystko spowolniło, i
upłynęło jeszcze półtorej godziny, zanim Kirsten z Joelem
zdołali oczyścić Frances z resztek gruzu i ułożyć ją na noszach.
Kirsten nareszcie stanęła znów na twardym gruncie. Alex z
asystentem i dwie pielęgniarki opatrywali obrażenia Frances.
– Wracasz z Aleksem –
Joel poinformował Kirsten.
– A ty? –
Spojrzała na niego spod wpółprzymkniętych
powiek. W życiu nie była tak zmęczona.
–
Zostaję i będę pomagał innej ekipie.
– Ale...
–
Czuję taką potrzebę, Kirsten.
–
Ale jesteś wyczerpany.
–
Jestem bardzo wytrzymały i mam wielkie zasoby energii –
zap
ewnił ją. – Pamiętaj, że jestem sportowcem.
–
Pocałował Kirsten w czoło. – Wracaj z Aleksem. Twoja
pomoc będzie mu potrzebna.
–
Jak się dostaniesz do domu?
–
Są na świecie taksówki – powiedział i lekko się uśmiechnął.
–
Zobaczymy się rano.
Kirsten ujęła obiema rękami jego twarz i pocałowała go, nie
dbając, czy ktoś patrzy. Po tym wszystkim, co przeszli tej nocy,
co sobie powiedzieli, czuła, że Joel jest jej bliższy niż
jakikolwiek inny mężczyzna w jej życiu.
–
Uważaj na siebie – powiedziała, kiedy w końcu od siebie
się oderwali.
–
Postaram się – obiecał, odwrócił się i odszedł.
Łzy napłynęły Kirsten do oczu. Czy widzi Joela ostatni raz?
Nie! Odpędziła tę myśl. Joel zawsze wychodzi cało z opresji.
Czyż tego nie dowiódł?
– Joel! Joel! –
Kirsten brnęła po kolana w śniegu przez
rozległą polanę. – Joel! – zawołała znowu, wypatrując go
rozpaczliwie pośród wirujących płatków śnieżnych. Śnieg
zmienił się w rumowisko i Kirsten zaczęła gołymi rękoma
odrzucać kawały gruzu. Joel był przysypany podobnie jak
Frances i Kir
sten kopała coraz szybciej. – Czekaj – mówiła mu.
–
Wydobędę cię, obiecuję.
Zamknął oczy, głowa mu opadła na bok. Kirsten pospiesznie
zbadała mu tętno.
– Czekaj –
powtórzyła i znów zaczęła go odkopywać. Ręce
jej krwawiły, ale nie czuła bólu. – Joel! – zawołała ponownie i
obudził ją własny krzyk. Usiadła na łóżku i zobaczyła, że jest w
swojej sypialni. Nadal miała na sobie spodnie khaki i białą
bluzkę, które włożyła rano – wczoraj rano.
Pociągnęła nosem i potarła oczy, mokre od łez.
– Joel? –
szepnęła i cicho przemknęła przez dom aż do drzwi
wiodących do małego domku. Uchyliwszy je, ujrzała światło w
oknie. Ogarnęła ją radość. To znaczy, że on jest w domu. Wtem
opadły ją wątpliwości. Może zapomniał zgasić światło? Był
tylko jeden sposób, żeby się przekonać. Wróciła prędko do
swego pokoju, narzuciła luźny wełniany sweter, włożyła ciepłe
bambosze, po czym biegiem przemierzyła ogródek i zapukała do
drzwi domku.
Stojąc w porannym chłodzie, niecierpliwie czekała na
odpowiedź. Pospiesz się, Joel, ponaglała go w myślach.
Zapukała jeszcze raz, trochę głośniej.
–
Już idę ! – zawołał.
Odetchnęła z ulgą. Więc Joel jest w domu. Kiedy otworzył
drzwi, ogarnęła ją radość, która po chwili ustąpiła miejsca
przestrachowi. Z oczu Joela wyzierało zmęczenie, na czole
widniały kropelki potu. Przyjrzała się mu i zdała sobie sprawę,
że ciężko wspiera się na kulach. Spodnie miał obcięte nad
kolanem, które było grubo obandażowane.
– Joel ! –
Z troską obserwowała, jak manewrując kulami,
dociera do kanapy i siada, opierając nogę na stercie poduszek. –
Co się stało?
Nie czekając na odpowiedź, położyła mu rękę na czole. Było
rozpalone. Bez słowa poszła do kuchni i poszukała ręcznika.
Zmoczyła go w zimnej wodzie i wyżęła, myśląc przy tym, że
teraz szansa Joela na udział w olimpiadzie wygląda marnie.
Wróciła i położyła Joelowi ręcznik na czole. Spytała, czy
zażył środek przeciwbólowy.
–
Alex zrobił mi zastrzyk w szpitalu – odparł. – Wróciłem
dopiero przed dziesięcioma minutami.
–
Jak tu się dostałeś? Powinieneś zadzwonić do moich drzwi,
p
rzecież bym ci pomogła.
–
Jeden z pielęgniarzy mnie podwiózł. – Joel ujął rękę
Kirsten. –
Nie wypytuj mnie, tylko chodź i usiądź tu.
–
Po prostu martwię się o ciebie – powiedziała, ale usiadła
przy nim, jak prosił.
–
Miło to wiedzieć. – Przymknął oczy i pogłaskał rękę
Kirsten.
–
Cieszę się, że wróciłeś. Bardzo się niepokoiłam.
– Wiem –
powiedział zmęczonym głosem.
Kirsten przechyliła głowę i spojrzała na niego. Skrzywił się,
ale wiedziała, że to nie była reakcja na ból.
–
Co się stało?
–
Właśnie wydobyliśmy ostatniego przysypanego, kiedy
osunęła się belka i uderzyła mnie w prawą nogę. – W jego głosie
zabrzmiała rozpacz.
– Co zrobisz? –
spytała cicho Kirsten.
–
Będę znów musiał kurować kolano, chociaż na szczęście
ten uraz nie jest tak poważny jak poprzedni.
– Co mówi Alex?
–
Że mam lekko uszkodzony mięsień i ścięgno. Prześwietlił
mi nogę, ale nie stwierdził żadnych przemieszczeń. Operacja nie
jest konieczna.
–
To dobra wiadomość – rzekła pocieszająco.
– Taak. –
W głosie Joela zabrzmiała taka desperacja, że
Ki
rsten ścisnęło się serce.
Chwilę milczeli.
– Joel –
odezwała się cicho Kirsten. – Przykro mi z powodu
olimpiady.
–
A co ja mam powiedzieć? – Podniósł jej rękę do ust i
ucałował.
–
Pamiętam, jak cię oglądałam, kiedy zdobyłeś srebrny
medal. Twoi rodzice wyda
li przyjęcie i wszyscy obecni wznosili
okrzyki, a tej chwili, kiedy przejechałeś linię mety, nie zapomnę
do końca życia. To było fantastyczne.
– Tak. –
Przymknął oczy.
– Czy ta chwila ci wystarczy?
–
Chyba innej podobnej nie będzie.
–
A ja uważam, że ciągle jeszcze masz szansę dostać się do
reprezentacji. Zatelefonuj dziś do fizjoterapeuty i poproś, żeby
przyjechał i obejrzał twoje kolano. Zadzwoń do trenera i
dowiedz się, czy nie zgodziłby się na zakwalifikowanie w
późniejszym terminie.
–
A co z twoją praktyką? – Podniósł głowę i spojrzał jej w
oczy.
–
Dam sobie radę – odparła. – Będę cię odwozić na zabiegi i
potem przywozić do domu. Jeżeli ci zależy, żeby jeszcze raz
przeżyć ten moment, pomogę ci, jak potrafię.
–
Niedługo przyjedzie Melissa.
– Wiem – pow
iedziała z westchnieniem – ale jeżeli uda się
nam i ją w to wciągnąć, może jej też dobrze to zrobi.
Joel pocałował ją.
–
Dziękuję ci – rzekł głosem, w którym zabrzmiała nadzieja.
–
Jesteś dla mnie dobra...
–
Mów mi to częściej – powiedziała.
Roześmiał się. Siedzieli w milczeniu kilka minut, wreszcie
Kirsten przeciągnęła się i ziewnęła.
. –
Całkiem zesztywniałam – pożaliła się. – Chodź, położę cię
do łóżka.
–
Naprawdę, doktor Doyle? – zapytał z tym swoim
przekornym uśmiechem. Kirsten ucieszyła się, że wraca mu
dobry humor.
–
Dobrze wiesz, co mam na myśli.
Kirsten pomogła Joelowi wstać i zaprowadziła go do sypialni.
Posłała łóżko, a kiedy usiadł, wzięła od niego kule i ustawiła
obok, by miał je pod ręką, kiedy wstanie. Pomogła mu zdjąć
brudną koszulę i spodnie, powstrzymując się przed chęcią
pogładzenia jego pięknie sklepionej klatki piersiowej i
umięśnionych nóg. Przecież jest sportowcem, powtarzała sobie
w myślach. Wielokrotnie podziwiała jego sylwetkę i zdawała
sobie sprawę, że musi być doskonale zbudowany. Ale teraz,
widząc go tylko w satynowych bokserkach, doznała zawrotu
głowy. Z całej siły poprawiła poduszki, po czym pomogła
Joelowi wygodnie się ułożyć.
– Spij dobrze –
powiedziała. – Nic dzisiaj nie musisz robić,
więc postaraj się wypocząć.
– Tak jest, pani doktor –
odrzekł ze zmęczonym uśmiechem.
Kirsten usiadła na brzegu łóżka, on zaś ujął ją za rękę.
–
Jesteś dla mnie taka dobra – powiedział i po chwili zapadł
w sen.
Kirsten delikatnie wysunęła rękę z jego dłoni, zgasiła nocną
lampkę i cicho wyszła. Spadł jej ciężar z serca, gdy się
przekonała, że Joel jest w domu, a gdy tylko znalazła się w
łóżku, zasnęła kamiennym snem.
W piątek telefon komórkowy rozdzwonił się z chwilą, gdy
Joel zamykał drzwi. Opierając się na kulach, wydobył aparat i
opadł na krzesło.
– Doktor McElroy –
przedstawił się.
– Witaj, kochanie.
– Ach, to ty, mamo. –
Ułożył nogę na stołeczku i usadowił się
wygodnie.
–
Czy dzwonię nie w porę?
–
Właśnie wróciłem do domu.
– Z fizjoterapii?
–
Nie. Dzisiaj miałem wodne zabiegi, a później
odwiedzaliśmy razem z Kirsten pacjentów.
– Co z twoim kolanem?
–
Z każdym dniem coraz lepiej.
–
To wspaniale. Cieszę się, że Jed i Jordanne mają cię na oku.
Proszę, tylko się nie forsuj.
–
Jestem ostrożny, mamo – zapewnił ją. – Alex zaakceptował
wszys
tkie moje ćwiczenia.
–
To dobrze. Uspokoiłam się. A teraz mi powiedz, jak się
czuje Kirsten.
– Bardzo dobrze.
–
Jak sobie radziła podczas akcji ratowniczej?
–
Była rewelacyjna – rzekł Joel, nie kryjąc podziwu. – Wiem,
że się denerwowała, ale wzięła się w garść i robiła to, co
należało.
–
Cieszę się, że się dobrze spisała.
Joel dosłyszał w głosie matki nutkę dumy.
–
Tobie naprawdę na niej zależy, mamo, prawda? – zapytał.
–
Oczywiście – odparła Jane, lekko obruszona. – Zależy mi
na przyjaciołach moich dzieci, szczególnie takich jak Kirsten.
Ona jest czarująca i ponownie cię ostrzegam, że jeśli ją
skrzywdzisz...
– Mamo –
przerwał jej. – Ja naprawdę nie zamierzam jej
skrzywdzić.
–
Nie mówię, że umyślnie – powiedziała Jane łagodniejszym
tonem. – Do tego nie jeste
ś zdolny, ale ja czuję, że między wami
coś się święci. Kobieca intuicja, matczyna miłość – nazwij to,
jak chcesz, ale to uczucie mnie nie opuszcza.
Joel westchnął głęboko i przymknął powieki.
–
Tak. Masz rację – przyznał. – Coś się między nami
wydarzyło. Kirsten... ona...
–
Skruszyła twój obronny pancerz – podsunęła Jane.
–
Tak. Sposób, w jaki się uśmiecha, jej chęć pomocy innym,
perfumy, jakich używa, jej piękne, długie włosy... – Jęknął i
otworzył oczy. – Ale to nie ma znaczenia – dodał rzeczowo.
– Dlaczego?
– Z powodu olimpiady, mamo. To moja ostatnia szansa.
Spójrzmy prawdzie w oczy. Nie jestem naiwny.
Dwudziestolatki, z którymi będę walczył, mają więcej energii i
wytrzymałości ode mnie.
–
Bzdura. Tylko twoje kolano może cię pokonać. Nawet
dwudzie
stolatkowi nie byłoby łatwo odzyskać formę po takim
urazie. Na tobie zawsze wszystko błyskawicznie się goiło, a do
tego jeszcze ta twoja determinacja... Na pewno cię
zakwalifikują, nie mam cienia wątpliwości.
–
Jesteś moją matką. Nic innego nie możesz powiedzieć.
–
Nie masz racji, kochanie. Dlatego że jestem twoją matką,
mogę ci mówić prawdę. Chcę cię jeszcze spytać, co zamierzasz
robić po olimpiadzie.
–
Pewno tu wrócę. – Wzruszył ramionami. – Kirsten będzie
potrzebowała kogoś do pomocy.
–
Czy rozmawiałeś z nią o tym?
– Jeszcze nie.
Jane westchnęła.
–
Joel, kocham cię, ale mi obiecaj... – Głos matki był czuły i
spokojny, jak zawsze, kiedy miała wyrazić jakąś przenikliwą
opinię. Miała ten dar, że potrafiła zajrzeć w głąb czyjegoś serca.
–
Jeżeli czujesz do Kirsten połowę tego, co czułeś do Sylwii, to
wasz związek warto kontynuować. Obserwowałam was podczas
naszego rocznicowego przyjęcia i zauważyłam, że między wami
zaiskrzyło. Czy pamiętasz wasze pierwsze spotkanie? To było
dawno temu, kiedy przyjechałeś do domu w przerwie między
zawodami.
–
Nie pamiętam – wyszeptał z żalem. Ale wtedy mógł po
prostu zignorować Kirsten jako jedną z przyjaciółek swojej
siostry.
–
Kirsten wtedy podkochiwała się w tobie i teraz pewno to się
pogłębiło, dlatego cię przestrzegałam, żebyś nie igrał z jej
uczuciami. Kirsten to prawdziwy skarb i nie chcę, żebyś ją
stracił. Wiem, jak ważna jest dla ciebie olimpiada, ale
odpowiedz mi na pytanie...
Joel czekał.
–
Gdybyś miał do wyboru zdobyć jeszcze jeden medal,
nieważne jakiego koloru, albo spędzić życie z ukochaną kobietą,
co byś wolał?
Joel nie odpowiedział.
–
Jak się czuje Frances? – Kirsten zapytała o to w następny
czwartek Jordanne. Minęło prawie dwa tygodnie od czasu, kiedy
Frances doznała obrażeń.
–
Powoli następuje poprawa. Niestety, musieliśmy
amputować dwa palce jej prawej stopy, ale nic równie
drastycznego już jej nie grozi. Wczoraj po południu
operowaliśmy jej miednicę i na razie jesteśmy zadowoleni z
rezultatu.
–
Świetnie. A w jakim stanie są jej uda?
–
Ładnie się goją. Zespoliliśmy kości gwoździami z dobrym
skutkiem. Fizjoterapeuci też są zadowoleni z Frances.
– To wspaniale. A jak tam z jej stanem psychicznym?
–
Ona ma wspaniałe poczucie humoru, co jest bardzo
pomocne w takich sytuacjach. Przysięga, że nigdy więcej nie
podejmie
pracy w okolicy, gdzie jest śnieg. – Jordanne
zachichotała. – Odmówiła nawet wody z kostkami lodu,
twierdząc, że ziębią podobnie jak śnieg.
– Zabawne skojarzenie –
rzekła Kirsten.
–
A co słychać u mojego brata? – zagadnęła Jordanne. –
Głównie z jego powodu dzwonię – dodała.
Kirsten właśnie zakończyła przedpołudniowy dyżur. Zwykle
czwartkowe popołudnia miała wolne, ale ponieważ Joel ostro
ćwiczył pod okiem fizjoterapeuty, a drugi lekarz, którego
zatrudniła, musiał nagle pójść do dentysty, pracowała również
po południu.
–
Joel daje sobie radę lepiej, niż się spodziewałam. Myślę, że
pomaga mu doświadczenie sportowca. Odzyskuje sprawność
szybciej niż ci, którzy ćwiczą mniej energicznie.
–
Odkąd pamiętam, zawsze tak było. Wszystkie rany goiły się
mu w ciągu kilku dni. Skoro codziennie chodzi na fizjoterapię,
prędko odzyska sprawność. Ile czasu daje mu trener?
–
Do świąt Bożego Narodzenia. Drużyna odlatuje na zimową
olimpiadę w drugim tygodniu stycznia.
–
Jak myślisz, czy go zakwalifikują?
–
Jeżeli kierować się optymizmem, to tak, ale to ty jesteś
ortopedą. Jak go ocenia Alex?
–
Bardzo dobrze. Minęło jedenaście dni od czasu, kiedy Joel
zranił kolano, i jak zwykle u niego poprawa postępuje
nadzwyczaj szybko. Jeżeli będzie tak dalej, to myślę, że ma
szanse na wyjazd.
–
Niektórzy ludzie zdrowieją szybciej niż inni – powiedziała
Kirsten z zadumą.
–
Czy ty dobrze się czujesz? – spytała Jordanne.
– Taak.
–
Masz niepewny głos.
–
Nigdy nie miałam do czynienia z kimś takim jak Joel. On
ma tyle... energii. –
Kirsten czuła się trochę skrępowana,
rozmawiając z Jordanne o Joelu.
–
No więc co się dzieje między wami? – zagadnęła Jordanne
z typową dla niej bezpośredniością.
–
Chciałabym to wiedzieć.
–
Czy już cię pocałował? – W tonie Jordanne pobrzmiewało
przejęcie.
Kirsten wahała się chwilę.
– Tak –
przyznała w końcu.
–
Wiedziałam! – rzekła triumfalnie przyjaciółka. – Czy zatem
mogę rzec: witaj w rodzinie?
– Ha! –
Kirsten zaśmiała się ironicznie. – Nie sądzę,
Jordanne. Teraz mamy oboje co innego na głowie. Joel musi
trenować, a do mnie pod koniec tygodnia zjeżdża Melissa. –
Westchnęła. – Nic stałego, rozumiesz? Joel i ja... po prostu póki
co cieszymy się swoim towarzystwem.
– Och, daj spokój –
przerwała jej Jordanne. – Nie próbuj mi
wmówić, że należysz do osób, które się wdają w przelotne
związki. Ty jesteś typową romantyczką. Światło księżyca,
serenada i te rzeczy.
Kirsten uśmiechnęła się, słysząc słowa przyjaciółki. To
prawda. W głębi serca była romantyczką.
–
Jesteście idealną parą. Kiedy skończy się olimpiada i z
Melissą wszystko się ułoży, rozpoczniecie wspólne życie z
Joelem i będziesz szczęśliwa.
– Tak jak ty? –
Kirsten była zadowolona, że Jordanne nie
może widzieć jej twarzy i łez, których nie była w stanie
powstrzymać.
– Tak jak ja –
potwierdziła łagodnie Jordanne.
–
Jordanne, jesteś niepoprawną marzycielką.
–
Dziękuję! – rzekła Jordanne.
–
Ja wciąż nie wiem, co z nami będzie – oznajmiła Kirsten
tonem pełnym zwątpienia.
–
Opowiedz mi, jak to jest między wami – przynagliła ją
przyjaciółka.
Kirsten ni
e wahała się dłużej, a nawet była zadowolona, że
może wreszcie pomówić z Jordanne o swoim uczuciu do Joela.
–
Z jednej strony mam trochę żalu o to, że Joel poświęca tyle
czasu na rehabilitację kolana, ale z drugiej strony jestem
nastawiona do tego pozytywn
ie. W każdym razie w tym
tygodniu prawie codziennie jedliśmy razem kolację.
–
Nie mówiłam? Tworzycie idealną parę!
– Taak –
przytaknęła Kirsten. W jej głosie wciąż brzmiało
zwątpienie.
–
Nie poddawaj się – zachęcała Jordanne. – Wiem, że to
niełatwe, wierz mi. Kiedy dorastaliśmy, Joel zawsze biegł na
jakiś trening albo stosował jakąś specjalną dietę, albo był za
granicą. Nie zrozum mnie źle. Jestem naprawdę dumna z jego
osiągnięć, ale w pewnym sensie był bratem fantomem.
–
Chyba wiem, co masz na myśli – powiedziała Kirsten.
–
Słuchaj, nie wiedziałam, że zrobiło się tak późno – rzekła
Jordanne, spoglądając na zegarek. – Przepraszam, Kirsten, ale
muszę kończyć. Dzisiaj po południu czeka nas Z Aleksem kilka
operacji, a on nie cierpi się spóźniać.
–
Myślałam, że uwielbiasz wprawiać go w dobry humor –
powiedziała z przekorą Kirsten.
–
Tak sądzisz? – Jordanne zaśmiała się. – Pa, trzymaj się.
Rozdział 6
Kirsten była wstrząśnięta, gdy zobaczyła Melissę. Wysiadając
z samolotu i przechodząc do hali przylotów, dziewczynka
kurczowo trzymała babcię za rękę. Melissa schudła, miała
wymizerowaną twarzyczkę, jej jasne włosy zwisały oklapnięte.
Widząc podkrążone oczy małej, Kirsten poczuła ucisk w gardle.
Biedne dziecko wciąż nie mogło się pogodzić ze śmiercią
rodziców.
Kirst
en stłumiła uczucie żalu i promiennie się uśmiechnęła.
– Witaj. Lissy –
powiedziała czule i pochwyciła małą w
objęcia. Ku jej zdziwieniu Melissa zarzuciła jej rączki na szyję i
mocno ścisnęła. Kirsten pomyślała, że może źle zrobiła,
wracając po pogrzebie do Canberry bez Melissy, ale była
przekonana, że Melissa powinna pozostawać pod opieką
psychologa ze szpitala dziecięcego w Sydney.
Dziewczynka wybuchnęła płaczem i przytuliła buzię do jej
piersi. Kirsten uciszała ją, rozpaczliwie hamując łzy, które jej
samej cisnęły się do oczu. Pocałowała dziewczynkę w główkę i
próbowała osuszyć jej policzki, ale mała nie chciała się od niej
oderwać. Kirsten przywitała się z rodzicami, którzy mieli na
twarzach wyraz ulgi.
Za kierownicą samochodu usiadł ojciec Kirsten, Greg Doyle,
ona natomiast usadowiła się z tyłu razem z Melissa. Kiedy
przyjechali z lotniska do domu, dziewczynka nadal nie
wypuszczała Kirsten z objęć. Kirsten obniosła ją więc na rękach
po wszystkich pomieszczeniach. Kiedy Melissa zobaczyła swój
po
kój, w którym znajdowało się jej własne łóżeczko i zabawki,
wyśliznęła się z ramion Kirsten, pomknęła na drugi koniec
domu i ukryła się pod stolikiem komputerowym.
–
Myślałam, że postępuję właściwie – rzekła Kirsten do
matki, zszokowana zachowaniem dziecka. –
Przypuszczałam, ze
mała się ucieszy na widok znajomych przedmiotów.
–
Może one jej nasunęły wspomnienia, których nie chce –
odrzekła Isobelle i pocałowała córkę w policzek.
–
Zatem popełniłam błąd.
–
Nie możesz, kochanie, od razu spodziewać się cudów –
pocieszała ją matka. – Czas zrobi swoje.
Kirsten próbowała wywabić Melissę spod stolika, ale
dziewczynka nie chciała nawet na nią spojrzeć. W końcu
zrezygnowała, ale wpierw powiedziała jej, że bardzo ją kocha.
–
Chyba zajrzę do naszego nowego domu i sprawdzę, czy już
przywieziono rzeczy –
rzekł Greg.
–
Sądziłam, że dotrą tu dopiero w południe – powiedziała
Kirsten. –
Co, to już tak późno? – zdziwiła się, spojrzawszy na
zegar.
Greg uśmiechnął się do niej.
– Zobaczysz, jak czas szybko mija przy Melissie – za
uważył.
–
Dzieci zawsze zabierają nam najwięcej czasu. Ale są tak
cenne, że warto go im poświęcać – stwierdziła Isobelle.
–
Jakbym słyszał własną matkę – odezwał się męski głos.
Odwrócili się wszyscy w stronę drzwi, gdzie stał Joel. Był w
granatowych szort
ach, białej koszulce, miał zabandażowane
kolano. Wszedł do pokoju, podpierając się laską.
– Pan jest pewno Joelem –
rzekła Isobelle i wstała, by się
przywitać.
–
Matka tyle mi o panu opowiadała, że wydaje mi się, że pana
znam. –
Greg wymienił z Joelem uścisk dłoni.
Serce Kirsten wypełniło się miłością, kiedy Joel wszedł do
pokoju. Miała wyczerpujący emocjonalnie ranek, a teraz, gdy
Joel pojawił się niespodzianie, nie wiedziała, czy go pocałować,
czy udawać, że nic ich nie łączy. Nie miała okazji wspomnieć
r
odzicom o budzącym się między nimi uczuciu, gdyż cały czas
rozmawiali wyłącznie o Melissie.
Ale Joel wybawił ją z dylematu, bowiem podszedł do niej i
cmoknął ją w policzek.
– Jak sobie radzisz? –
zapytał i z zatroskaniem dotknął jej
ręki. Kirsten zajrzała mu głęboko w oczy, czerpiąc siłę z jego
bliskości.
– Nie najlepiej –
westchnęła. – Melissa tylko zerknęła na
swój nowy pokój i schowała się pod stolikiem komputerowym.
–
Wyjdzie stamtąd, jak jej się znudzi – rzekł Joel. –
Czteroletnia pociecha mojej siostr
y Jaśmin robi to samo.
–
Ale pociecha Jaśmin nie straciła obojga rodziców –
zauważyła Kirsten. Potarła czoło i westchnęła.
–
To prawda. Ale jeśli tak cię to martwi, to ją stamtąd
wywabię – zaproponował nonszalancko.
– W jaki sposób?
– Zobaczysz... – Pokiwa
ł palcem i uśmiechnął się
olśniewająco.
–
Bardzo bym chciał zobaczyć to widowisko – rzekł Greg,
kierując się do drzwi – ale muszę iść i sprawdzić, jak się spisuje
ekipa przeprowadzkowa.
–
Czy możesz mi dać kartkę papieru i ołówek? – spytał Joel,
odkładając na bok laskę.
Kirsten podała mu, o co prosił, i z podziwem obserwowała,
jak sprawnie się porusza. Znikł w pokoju, w którym skryła się
Melissa, a Kirsten ruszyła za nim.
Poczuła na ramieniu dłoń matki.
–
Daj mu chwilkę, córeczko. – Popatrzyła z ciekawością na
Kirsten. –
Nie chcę być wścibska, ale jak długo widujecie się z
Joelem?
–
Można powiedzieć, że właśnie zaczęliśmy – odparła
Kirsten i lekko się zarumieniła.
– Ach, tak. –
Isobelle się uśmiechnęła, ale w jej głosie
brzmiało wahanie.
– Co? Nie pochwalasz tego? –
zapytała Kirsten.
– Nie o to chodzi, kochanie. –
Isobelle zawiesiła głos. –
Tylko że w najbliższych miesiącach będziesz musiała
wprowadzić w swoim życiu dużo zmian, a to może
niekorzystnie odbić się na nowym związku. Po prostu bądź
ostrożna.
– Pos
taram się. – Kirsten pocałowała matkę w policzek i
ruszyła za Joelem. Ze zdumieniem zobaczyła, że Melissa
wychyliła się do połowy ze swojej kryjówki i w napięciu
przygląda się temu, co Joel rysuje na kartce.
Joel siedział na podłodze; zdrową nogę miał podwiniętą,
chorą wyciągnął przed siebie.
–
Teraz twoja kolej, chcesz spróbować? – spytał dziewczynkę
i położył ołówek na podłodze. – Wiem, że potrafisz – zachęcał
serdecznie.
Melissa cofnęła się w głąb swojej kryjówki, ale Joel nie
zwrócił na to uwagi, tylko obejrzał się na Kirsten i poklepał
dywan, wskazując jej miejsce obok siebie.
– Siadaj tutaj –
zaprosił z promiennym uśmiechem.
Usiadła i wodziła wzrokiem od Joela do Melissy.
– Co takiego rysujesz? –
zapytała.
– A, to niespodzianka –
odparł z tajemniczą miną. – Prawda,
Melisso? –
zagadnął, nie licząc na odpowiedź. – Kirsten,
przypomnij mi, żebym poprosił Doris Dawson o przepis na
ciasteczka, kiedy będziemy tam następnym razem. Ciągle o tym
zapominam. Wiesz, powiedziałem mamie o tych ciastkach, które
rozpływają się w ustach, I ona chce koniecznie mieć ten przepis.
Kirsten spojrzała na niego pytająco, niepewna, dlaczego
akurat teraz o tym mówi.
–
Dobrze, przypomnę ci – rzekła i chciała coś jeszcze dodać,
kiedy kątem oka dostrzegła jakieś poruszenie.
Spojrzała – to był ołówek. Melissa schwyciła ołówek!
Trudno było w to uwierzyć. Wprawdzie dziecko się nie
odezwało, ale kontakt został nawiązany!
–
Nie mówię, że ciastka mojej mamy są niejadalne –
powiedział Joel z nutką niecierpliwości, co sprawiło, że Kirsten
naty
chmiast skierowała na niego wzrok. – Wręcz przeciwnie. Po
prostu ciasteczka Doris są bajeczne i na pewno będą smakowały
mojemu tacie –
ciągnął tym samym tonem.
Do Kirsten nareszcie dotarło, o co chodzi Joelowi.
–
Och, tak! Oczywiście! To świetny pomysł. – Pokiwała
głową z przekonaniem.
Rozmawiali dalej z Joelem na obojętne tematy i Kirsten
ukradkiem sprawdzała, co robi Melissa. Po dłuższej chwili
dziewczynka odłożyła ołówek i z powrotem wczołgała się pod
stolik. Joel dokończył wypowiadane zdanie i odwróciwszy się
niedbale, spojrzał na kartkę papieru.
– Co? –
Wbił zdumiony wzrok w kartkę. – Skąd się to tutaj
wzięło? – spytał z niedowierzaniem.
–
Co się stało? – udała zdziwienie Kirsten.
–
Coś bardzo... dziwnego... – Przeciągał słowa. –
Narysowałem tutaj misia, a teraz nagle są dwa!
–
To rzeczywiście bardzo dziwne – przytaknęła Kirsten.
Spojrzała ukradkiem na Melissę, która zasłaniała usta rączką, a
oczy miała błyszczące z uciechy. – Może twoja ręka sama
narysowała drugiego misia, kiedy nie patrzyłeś? – podsunęła.
Zastanowił się przez moment nad jej słowami i wolno
pokiwał głową.
–
Może masz rację – powiedział. – Ale mam śmieszną rękę.
Melissa odjęła rękę od ust, które wygięły się w uśmiechu, i
wygramoliła się spod stolika. Pędem wybiegła z pokoju. Kirsten
z prz
estrachem spojrzała na Joela.
–
Co się stało? Już myślałam, że jest dobrze.
Zaczęła się podnosić, ale Joel ją zastopował.
– Poczekaj –
poprosił i uspokajająco pogłaskał jej rękę, aż
poczuła mrowienie w całym ciele. – Kiedy wróci, rozmawiajmy
jakby nigdy nic.
Kirsten skinęła głową i gdy usłyszeli tupot stóp, Joel puścił
jej rękę i zaczął opowiadać o artykule, który właśnie przeczytał.
Chwilę później do pokoju wpadła Melissa. trzymając coś za
plecami. Joel przestał mówić do Kirsten i spojrzał na
dziewczynkę.
– Ach, to ty –
powiedział z uśmiechem.
W tym momencie Melissa pokazała małego żółtego misia,
którego ukrywała za plecami.
Kirsten osłupiała. Nie dość, że Joel wywabił dziewczynkę
spod stolika, to jeszcze skłonił ją do reakcji i sprawił, że weszła
do swojeg
o nowego pokoju. Łzy napłynęły Kirsten do oczu, ale
pierwszy raz od wielu tygodni były to łzy szczęścia.
–
Proszę! Miś! Taki sam jak ten, którego narysowaliśmy! –
wykrzyknął Joel i wyciągnął rękę po zabawkę ofiarowaną mu
przez Melissę. – Jaki ładny. Prawda, Kirsten?
–
Prześliczny – oświadczyła Kirsten z uśmiechem i
wyciągnęła ręce do Melissy. Uczyniła to pod wpływem impulsu
i przemknęło jej przez głowę, że może popełniła kolejny błąd.
Melissa zawahała się, ale po chwili podbiegła do niej i ukryła
buzię na jej piersi.
Kirsten odetchnęła z ulgą i pomyślała, że jednak może sobie
poradzi. Zwłaszcza jeżeli będzie przy niej Joel. Była mu bardzo
wdzięczna. Miała ochotę go pocałować, ale uznała, że lepiej
odłożyć to na później.
–
Jesteś czarodziejem – powiedziała rozczulona.
Potrząsnął głową i powoli dźwignął się z podłogi.
– Wcale nie –
rzekł. – Po prostu rodzicielstwo sprowadza się
do metody prób i błędów.
–
A ty od kiedy zajmujesz się rodzicielstwem? – zakpiła.
–
Wujek czy tatuś, co to za różnica – skomentował,
wzruszywszy ramionami.
Joel spędził z Kirsten i Melissą cały dzień, rozładowując
trudne sytuacje. Obydwie były w jego obecności szczęśliwe i
Kirsten zdawała sobie sprawę, że jego pomoc jest nieoceniona.
Nie spodziewała się po nim aż tak wiele, ale może po prostu
niewłaściwie go osądziła. Z jej dawnych doświadczeń wynikało,
że mężczyźni nie kwapiliby się do znajomości z nią, wiedząc, że
ma pod opieką dziecko. A Joel z miejsca się włączył i pomaga.
Został na kolacji, poczekał, aż Melissa zostanie wykąpana.
Połaskotał dziecko zawinięte w puszysty, jaskrawożółty ręcznik.
–
Czy żółty to twój ulubiony kolor? – zapytał, na co Melissa
odpowiedziała nieznacznym skinieniem główki.
Kirsten potrząsnęła z niedowierzaniem głową. Joel podczas
jednego popołudnia z Melissą osiągnął więcej niż psycholog w
ciągu kilku tygodni. A może teraz zbierają owoce pracy
psychologa? W każdym razie Kirsten poczuła przypływ nadziei,
że wszystko będzie dobrze.
Ale kiedy Joel wyszedł i Kirsten chciała położyć Melissę do
łóżka, mała zaczęła płakać i wpadła w złość. Kirsten nigdy nie
widziała kogoś tak upartego – z wyjątkiem Jacqui, matki
Melissy.
–
Cicho, maleństwo – prosiła Kirsten, wyciągając pieluszkę
jednorazową z paczki zostawionej przez matkę. Pieluszki
przypominały majteczki, miały elastyczne wykończenia, dzięki
czemu łatwiej było je podciągać i opuszczać.
Biedna Melissa znów się zaczęła moczyć, ale zdaniem
psychologa było to normalne w tych okolicznościach.
–
Chodź, Lissy, i włóż nocną koszulkę. Spójrz, jest na niej
wyhaftowany twój u
lubiony miś – zachęcała Kirsten, unosząc w
górę koszulkę.
Melissa nie zareagowała na jej słowa i znów wybuchnęła
płaczem. Kirsten jęknęła; była do cna wyczerpana.
– Cicho, kochanie. –
Wzięła dziecko na ręce i usiadła na
kanapie. Sięgnęła po pilota, włączyła telewizor i przytuliła małą,
która wreszcie ucichła. Wkrótce zaczęła równo oddychać i
zapadła w sen. Kirsten oglądała program, ale po chwili oczy
zaczęły się jej zamykać. Powinna podnieść się z kanapy i pójść
do sypialni, ale mięśnie miała tak obolałe, że nie wiadomo, czy
zdołałaby ruszyć się z miejsca.
Poza tym chciała obejrzeć ten program...
Poderwała głowę do góry i rozejrzała się wokół. Światła w
pokoju były zapalone. Na ekranie telewizyjnym widniała flaga
australijska powiewająca na gmachu parlamentu i grano hymn
narodowy. Spojrzała na zegar. Niemożliwe, żeby było aż tak
późno! Po odegraniu hymnu na ekranie telewizora pokazał się
obraz testowy, widomy znak, że zakończono program. Kirsten
spojrzała na śpiące dziecko, leżące w jej ramionach.
–
Powinnyśmy obydwie położyć się do łóżka – szepnęła i
spróbowała się podnieść. Nie udało się.
Z Melissą ciążącą jej w ramionach, kołysząc się z boku na
bok, zaczęła stopniowo przesuwać się do przodu i w końcu
wstała. W tym momencie poczuła, że ma wilgotne nogi, i
u
świadomiła sobie, że nie założyła Melissie pieluszki. Teraz
obydwie były mokre.
Co robić? Z dziewczynką w ramionach podeszła do
bieliźniarki i wyciągnęła ręcznik, zrzucając przy tym kilka
innych na podłogę.
–
Później was podniosę – przemówiła do nich.
Pote
m rozpostarła ręcznik na łóżku, omal nie upuściwszy
Melissy. W końcu delikatnie ułożyła dziecko na ręczniku i
rozprostowała ramiona. Poruszyła nimi energicznie, by
przywrócić krążenie krwi.
Na szczęście Melissa się nie obudziła. Kirsten poszła prędko
do łazienki, po drodze zbierając rozrzucone ręczniki, i umyła się
przed snem. Potem wróciła do pokoju Melissy, przebrała ją w
nocną koszulkę i założyła pieluszkę. Dziecko spało jak kamień.
Zadowolona poszła do swojej sypialni, ale gdy tylko
przyłożyła głowę do poduszki, z pokoju Melissy dobiegł
stłumiony krzyk.
– Mamusiu! Mamusiu!
Serce Kirsten zabiło mocno. Wygramoliła się z łóżka,
zaczepiła stopą o pościel i upadła, uderzywszy nogą o nocny
stolik. Cicho pojękiwała, kuśtykając korytarzem.
– Cicho, kochanie – po
wiedziała, wchodząc do pokoju
Melissy.
Dziewczynka siedziała na łóżku, łzy płynęły jej po
policzkach, oczy miała zamknięte. Spała.
– Mamusiu! –
zawołała znów. W jej głosie brzmiała rozpacz.
–
Już dobrze, Lissy. Jestem przy tobie – wyszeptała Kirsten i
objęła dziewczynkę. – Już dobrze. – Melissa przytuliła się do
niej. – Cicho, cicho –
szeptała, kołysząc dziecko w ramionach.
Łkanie wstrząsało ciałem dziewczynki i Kirsten zapłakała
razem z nią. Nie miała pojęcia, czy zdoła jakoś pomóc temu
pogrążonemu w bólu dziecku.
W końcu obie ucichły i Kirsten ułożyła się na poduszce,
wciąż z Melissą w ramionach.
– Cicho, kochanie –
szepnęła. – Będzie dobrze, zobaczysz.
–
Co słychać? – zapytała Jordanne w następny piątek.
– Jestem kompletnie wyczerpana –
odparła Kirsten,
ramieniem dociskając do ucha słuchawkę telefonu i kończąc
wypisywanie danych pacjenta. – Od przyjazdu Melissy nie
przespałam porządnie ani jednej nocy.
– Mówisz tak jak moja siostra. –
Jordanne parsknęła
śmiechem. – A jak tam Melissa? Czy już przemówiła?
–
Mówi tylko przez sen, kiedy śnią się jej koszmary. Zresztą
trudno nazwać to mową – powiedziała Kirsten, wspominając, ile
razy obudziły ją krzyki udręczonego dziecka. – Zaczęła kiwać
głową na „tak” i na „nie”, co jest dobrym znakiem. Albo ja śpię
w jej łóżku, albo ona w moim. Bolą mnie mięśnie karku,
dokucza mi kręgosłup. Wiem, że nie powinnam jej zachęcać,
żeby spała ze mną, ale w tej chwili zrobiłabym wszystko, aby
się wyspać.
– To zrozumiale –
przyznała Jordanne. – A jak wasze
stosunki z Joelem? – zapyta
ła po chwili wahania. – Czy teraz,
kiedy zabiegi nie zabierają mu tyle czasu, częściej go widujesz?
Czy też rozstanie bardziej zbliża ludzi?
–
Jordanne, jesteś zatraconą romantyczką – odparła Kirsten. –
Joel przyszedł w sobotę po południu, kiedy przyjechała Melissa,
i zdziałał cuda.
–
On zawsze miał świetne podejście do dzieci. Nasi
bratankowie i siostrzenice za nim przepadają. Spędza z nimi
mnóstwo czasu i jest bardzo przyjacielski, ale stanowczy, jak
nasz tata. Będzie kiedyś fantastycznym ojcem.
– Mhm – m
ruknęła Kirsten.
Nie chciała powiedzieć czegoś, co by ją mogło w przyszłości
zobowiązać. Często myślała, obserwując Joela, kiedy był z
Melissą, jakim będzie cudownym ojcem dla swoich – dla ich
dzieci. To skojarzenie zawsze sprawiało, że oblewała się
rumieńcem, i tym razem też ją zapiekły policzki. Ich dzieci
miałyby kasztanowate włosy i takie same ciemnoniebieskie oczy
jak dzieci i wnuki McElroyów. Kirsten otrząsnęła się z zadumy.
–
Joel przychodził co wieczór w tym tygodniu, głównie żeby
towarzyszyć nam podczas kolacji i pobawić się z Melissą. –
Starała się mówić lekkim tonem. Nie mieli dla siebie z Joelem
ani jednej chwili. Ale czego się można spodziewać, skoro w
domu przebywa zestresowane dziecko?
–
Czy to ci sprawia przykrość? – spytała z troską w głosie
przyjaciółka.
–
Oczywiście! – wyrwało się Kirsten, ale od razu się
zreflektowała. – Nie gniewaj się, Jordanne. – Ciężko
westchnęła. – Nie mogę się teraz skupić na Joelu, w tej chwili
Melissa jest na pierwszym miejscu. Jestem pewna, że Joel to
rozumie.
– O, na pewno –
przyznała Jordanne. – Hierarchia ważności
zawsze była dla niego istotna. Myślę, że każdy zawodowy
sportowiec jest na to wyczulony. Musi się całkowicie skupić na
tym, co robi, nie może sobie pozwolić na żadną dekoncentrację.
Trudno się z tym pogodzić, zwłaszcza jeśli się jest tą
dekoncentracją.
– Mhm –
mruknęła Kirsten.
–
A jak się sprawuje ten nowy lekarz, którego zatrudniłaś? –
zagadnęła Jordanne.
Kirsten była wdzięczna przyjaciółce, że zmieniła temat.
–
Znakomicie. Załatwia większość popołudniowych
pacjentów, dzięki czemu mam czas na wizyty domowe albo
mogę być z Melissą.
–
Jak ona reaguje, kiedy musisz zająć się pracą?
–
Jakoś to znosi – odparła Kirsten. – Poniedziałek był trudny,
bo płakała, kiedy zostawiłam ją u rodziców. Ona ich kocha, to są
jedyni znani jej dziadkowie, ale... –
Urwała i westchnęła. – Co ja
bym dała, żeby odjąć jej ból i przywrócić radość.
–
Ale to niemożliwe – rzekła Jordanne.
–
Zapisałam ją w czwartki po południu do przedszkola, żeby
mogła przebywać z dziećmi w swoim wieku. Będę z nią
zostawać, to nam dobrze zrobi. Przynajmniej mam taką
nadzieję. Będę próbować wszystkiego, co tylko okaże się
skuteczne.
–
Z tym przedszkolem to dobry pomysł. Zaczynasz w
przyszłym tygodniu?
– Tak –
odparła Kirsten. Ktoś zapukał do drzwi. – Proszę! –
zawołała i jej twarz rozjaśniła się uśmiechem, gdy do pokoju
wkroczył Joel. – Właśnie wszedł twój brat – oznajmiła.
–
Nie będę wam zabierała tych niewielu chwil, jakie macie
dla siebie –
oznajmiła Jordanne i odłożyła słuchawkę.
Kirsten zrobiła to samo i spojrzała na Joela, który przemierzył
pokój i stanął przy niej. Zamknęła oczy i głęboko odetchnęła,
kiedy położył jej dłonie na ramionach i rozmasował napięte
mięśnie. Zamruczała z zadowolenia.
–
Zabieram cię dzisiaj na kolację – oświadczył.
Kirsten
cała się zjeżyła.
–
Nie mogę, Joel – powiedziała. – Nie mogę sobie pozwolić
na luksus robienia tego, na co mam ochotę. Przecież wiesz.
Muszę wrócić do Melissy.
–
Twoi rodzice na pewno chętnie ją zatrzymają jeszcze przez
kilka godzin.
–
To nie byłoby uczciwe wobec Melissy. – Kirsten obróciła
się i stanęła twarzą w twarz z Joelem. – Musiałaby przebywać z
nimi cały dzień. Nie chcę, żeby miała poczucie, że znowu ją
porzuciłam.
–
A kiedy ją porzuciłaś? – zapytał, marszcząc brwi.
– Po pogrzebie –
odparła Kirsten. W jej oczach odmalował
się żal. – Zostałam kilka dni, a potem wróciłam do Canberry.
Powinnam ją wtedy zabrać, a załatwianiem spraw zająć się
później.
–
Zdaje się, że psycholog poradził, żeby została z twoimi
rodzicami?
– Tak, ale to nie znaczy,
że miał rację. Nie chcę go
deprecjonować. Jestem pewna, że jest dobry w swej dziedzinie i
potrafi pomóc dzieciom przeżywającym stres. Po prostu sądzę,
że źle postąpiłam. Giną rodzice Melissy, a ja pakuję manatki i
odlatuję do Canberry.
–
Myślałem, że ona lubi być z twoimi rodzicami.
–
Owszem, ale ponieważ Jacqui była ode mnie o rok młodsza,
więc jest naturalne, że Melissa mnie przypisuje rolę matki. – A
tobie rolę ojca, dodała w myślach. – Widywałeś ją w tym
tygodniu. Powoli odzyskuje apetyt i chociaż jeszcze nie sypia
dobrze –
potarła obolałe ramię – to jej stan się polepsza.
–
To twoja zasługa. Ja nie proponuję ci wyjazdu na cały
weekend –
rzekł Joel, zaglądając jej w oczy – tylko chciałbym,
żebyś oderwała się od wszystkiego na parę godzin. Powinnaś
trochę odetchnąć. Nie masz doświadczenia z dziećmi, a tu nagle
musisz się zająć zestresowaną czterolatką.
–
Co to ma znaczyć? – spytała buntowniczo.
Była wykończona fizycznie i psychicznie. Rady Joela
wydawały się rozsądne, ale ona czuła, że jest jeszcze za
wcze
śnie, by zostawiać Melissę z rodzicami dłużej niż to
konieczne. A teraz odnosi wrażenie, że on ją krytykuje.
–
To znaczy, że nie jest łatwo radzić sobie z dziećmi –
powiedział Joel łagodnie, ignorując jej zaczepny ton.
– Po prostu stwierdzam fakt. Obserwuj
ę, jak sobie radzi z
potomstwem moje rodzeństwo. Widziałem wysiłki moich
rodziców, żeby wychować naszą szóstkę. Nie krytykuję cię,
mówię, jak jest. Trudno jest wychować dziecko, zwłaszcza
samemu.
– Ale ja nie jestem sama –
przypomniała mu. – Pomagają mi
ro
dzice. Po to przenieśli się do Canberry.
–
No właśnie – potwierdził z nutką triumfu. – Są tutaj, żeby ci
pomagać.
–
Ale to nie znaczy, że chcę z nimi zostawić Melissę dziś
wieczór. –
Kirsten głęboko odetchnęła.
Gdy Joel rozłożył szeroko ramiona, pozwoliła się objąć.
Oparła głowę o jego pierś i poczuła, że jej opór kruszeje.
– Joel –
powiedziała – ja po prostu chcę robić to co dobre dla
Melissy, ale często nie wiem, co to ma być!
Przytulił ją mocniej i pocałował w czubek głowy.
–
Wiem, ale też wiem, że wszyscy chcemy ci pomóc. Tylko
Sally jako jedynaczka nie ma doświadczenia z dziećmi, ale
reszta z nas – tak.
–
Dziękuję – powiedziała Kirsten i pocałowała go. – Wiem,
że chętnie pomożecie, ale są takie sprawy, które musimy
rozstrzygnąć same z Melissą.
– Zgadzam
się – rzekł i odwzajemnił pocałunek.
Kirsten poddała się urokowi chwili. Rozkoszowała się
bliskością Joela – kręciło się jej w głowie i wzruszał ją swoją
troskliwością.
–
Czy Melissa wciąż sypia w twoim łóżku? – zagadnął.
Kirsten omal nie podskoczyła. Ani słowem mu nie
wspominała o nocnym kontredansie z Melissą odprawianym
przez cały tydzień.
–
Skąd wiesz? – spytała.
–
Pamiętaj, że ja się znam na tych sprawach – odparł i
pocałował ją przelotnie, po czym przycisnął jej głowę do piersi.
–
Więc jak? – zapytał. – Jeżeli ci się nie podoba pomysł,
żebyśmy wybrali się gdzieś we dwoje, to zabierzmy ze sobą
Melissę.
– Co? –
Odsunęła się od niego i spojrzała w jego niebieskie
oczy, śmiejące się triumfalnie. – Na kolację?
Wybuchnął śmiechem. Kirsten uwielbiała, gdy się śmiał.
–
Takie rzeczy już się zdarzały – odparł i pocałował ją w sam
czubek nosa.
–
Ale... dokąd?
– Kirsten, w okolicy jest mnóstwo restauracji przyjaznych
dzieciom.
–
Nie mam ochoty jeść hamburgera na kolację – powiedziała,
krzywiąc się.
– Nie o t
ym myślałem. Posłuchaj, zajmę się wszystkim,
wybiorę odpowiednie miejsce, a wy obydwie macie się tylko
dobrze bawić. Jej to też dobrze zrobi – dodał z uśmiechem.
– No dobrze –
odparła po chwili wahania.
W ciągu tego tygodnia kilkakrotnie nasunęła się jej myśl, że
jeśli pozwoli, by Melissa przywiązała się do Joela, to kiedy on
odjedzie, mała będzie cierpieć. Ale przynajmniej będą się mogły
nawzajem pocieszać, bo Kirsten zdawała sobie sprawę, że chyba
jej serce pęknie.
Rozdział 7
Tego popołudnia Kirsten z Joelem jeździli z wizytami
domowymi do pacjentów. Najpierw odwiedzili Gail i Tony’ego
Watsonów, młodych rodziców, którzy nie radzili sobie z
nadpobudliwym, płaczącym niemowlakiem, i nakłonili ich, by
zgłosili się po pomoc do rodzinnego szpitala.
–
Dokąd teraz jedziemy? – spytał Joel, gdy na powrót znaleźli
się w samochodzie.
–
Do szpitala ogólnego odwiedzić lana Behra. Od tamtego
wieczoru, kiedy został porażony piorunem, minęły prawie cztery
tygodnie.
–
Jak szybko czas leci, zwłaszcza kiedy jest wypełniony
zdarzeniami –
powiedział z zadumą Joel.
–
Tak, to był gorący czas – zgodziła się Kirsten, włączając się
w ruch na drodze.
Dotarłszy do szpitala, udali się na oddział oparzeń. W
dyżurce pielęgniarek zapoznali się z opisem stanu lana, po czym
poszli do sali, w której leżał. Nie zastali już Stephanie, która
akurat przed chwilą wyszła, natomiast łan był radosny jak
skowronek.
–
Czy mnie oczy mylą? Czyżby to byli ludzie, którzy
uratowali mi życie? – powiedział z szerokim uśmiechem.
– Humor ci dzisiaj dopisuje –
rzekła Kirsten, zadowolona, że
chłopak z pogodą ducha znosi swoją sytuację.
– A dlaczego by nie? –
spytał z figlarną miną.
–
Czy nam powiesz, co cię tak cieszy, czy będziesz nas
trzymał w niepewności? – Kirsten przechyliła głowę na bok.
–
Hm, chirurg plastyk, pan Taylor, powiedział, że szwy po
operacji szybko mi się goją.
– Doskonale –
rzekł Joel.
–
To dobra wiadomość – przyznała Kirsten – ale założę się,
że nie ona tak cię uradowała.
–
No cóż, pański brat Jed – popatrzył na Joela – mówił, że
kości zrastają mi się prawidłowo i że niedługo, jeżeli chirurg
plastyk wyrazi zgodę, zostanę przeniesiony na rehabilitację, a
potem wypiszą mnie do domu.
– Bardzo dobre rokowanie –
zauważył Joel.
– Nie. To nie to –
upierała się Kirsten, przyglądając się
badawczo łanowi. – Tu chodzi o dziewczynę. Na pewno, łanie,
od pięciu lat jestem twoją sąsiadką i dobrze znam ten szczególny
wyraz twoich oczu.
Twarz lana rozpromieniła się.
– Tak –
przyznał. – Dzisiaj odwiedziła mnie Laura
Hemmingway. Właśnie pozdawała wszystkie egzaminy.
Jesteśmy w jednej grupie na zajęciach z literatury angielskiej i
chciałem ją zaprosić na potańcówkę na koniec roku. Byłem
pewien, że nie mam szans. – Wskazał na swe ciało. – Nie z tymi
obrażeniami. Myślałem, że nie zechce mnie znać.
–
Przypuszczam, że jest akurat na odwrót – rzekł Joel.
– Chyba tak –
zgodził się łan, cały czas się uśmiechając. –
Chociaż nie mogę iść na potańcówkę, ona zgodziła się przyjść
do szpitala i razem ze mną spędzić cały wieczór.
– Jakie to romantyczne... –
zauważyła z westchnieniem
Kirsten.
–
To dobrze, że jesteś taki radosny. Wierz mi, w takim stanie
ducha twoje ręce i kości szybciej się zagoją – oznajmił Joel.
–
To samo powiedział pański brat.
–
Czyli że mówię prawdę – stwierdził Joel.
Kirsten z Joele
m postali jeszcze chwilę przy łóżku lana, po
czym udali się na ortopedię odwiedzić Frances Althorpe. Z
powodu złamania kości miednicy była na wyciągu, w
niewygodnej pozycji, ale to jej nie przeszkodziło podzielić się z
nimi najnowszą szpitalną ploteczką ani opowiedzieć paru
dobrych dowcipów, które właśnie usłyszała.
–
Wspaniale jest widzieć, jak pacjent szybko odzyskuje
zdrowie –
rzekła Kirsten do Joela w drodze do samochodu. – A
szczególnie ktoś taki jak Frances. Czuję się do pewnego stopnia
za nią odpowiedzialna, bo pomagałam ją ratować.
–
Tak, to fantastyczne uczucie, kiedy się kogoś uratuje. –
Mówiąc to, Joel objął Kirsten, po czym obrócił ją ku sobie i
pocałował. – Mmm, masz takie słodkie usta – dodał.
Stanęli przy samochodzie. Ociepliło się i miły wietrzyk
owiewał twarz Kirsten. Oparła się o drzwi samochodu i
podniosła oczy na Joela. Ujął jej twarz w dłonie i pocałował ją
mocniej. Kolana ugięły się pod nią, uniosła ręce i zaczęła nimi
wodzić po piersi Joela, wreszcie splotła mu je na karku.
– A ty
obłędnie całujesz – szepnęła.
Kolejny pocałunek miał taką moc, że Kirsten zabrakło tchu.
Pomyślała w upojeniu, że mogłaby tak trwać w objęciach Joela
całą wieczność. Kochała go.
–
Hej, nie moglibyście poczekać, aż będziecie w domu? –
zabrzmiał znajomy męski głos. Oboje się obrócili i ujrzeli
zmierzającego ku nim Jeda. – Coś podobnego! – pogroził im
palcem. – Na widoku! Wstydu nie macie, czy co?
Joel przywitał się z bratem serdecznym uściskiem dłoni.
–
Zazdrościsz – zażartował – bo Sally wyjechała.
– A gdzie ona jest? –
spytała Kirsten.
–
Godzinę temu odleciała do Sydney, żeby razem z matką
poczynić przygotowania do wesela.
–
Już się stęskniłeś? – spytał Joel.
–
Tak, nie ma co ukrywać – przyznał chętnie Jed.
–
Och, miłość! – westchnęła Kirsten.
–
Teraz jadę do domu, pakuję walizkę i biorę taksówkę na
lotnisko. Czeka nas pracowity weekend.
–
Uściskaj ode mnie matkę i ojca – powiedział Joel i
pożegnał się z bratem.
–
Baw się dobrze – dorzuciła Kirsten i pocałowała Jeda w
policzek.
Wsiadła do samochodu i wkrótce znaleźli się w drodze do
Dawsonów, ostatniego dziś miejsca odwiedzin. Kirsten z
przyjemnością pomyślała o czekającej ją wkrótce kolacji z
Joelem i Melissą.
–
Bardzo się cieszę, że Jed i Sally się pobierają.
–
Czas, żeby Jed się ustatkował – zauważył Joel. – Jest dwa
lata starszy ode mnie, teraz już ma z górki.
–
Nie sądź tak pochopnie. Za dwa lata będziesz w jego wieku.
–
Tak, ale on nadal będzie dwa lata starszy niż ja.
–
A może Jordanne przygląda się sobie i myśli: Boże, jak to
dobrze, że nie jestem taka stara jak Joel. Między wami jest sześć
lat różnicy.
–
Między nami też jest różnica kilku lat, ale to ci nie
przeszkadza.
–
A dlaczego miałoby mi przeszkadzać? – zapytała. I tak
niedługo sobie stąd pojedziesz, pomyślała.
– Alex ma tyle lat co Jed –
zauważył Joel. – Czyli że dzieli
ich różnica ośmiu lat, tak samo jak Sally i Jeda, więc my wcale
nie wypadamy najgorzej.
– Mhm –
mruknęła, usiłując nie przywiązywać wagi do jego
słów. – Dobrze przynajmniej, że Jordanne i Aleksowi udało się
rozpoznać dzielącą ich różnicę.
–
Czy coś jest z nimi nie w porządku? – spytał zdziwiony.
–
Och, myślałam, że wiesz!
–
Chodzi ci o trudności z poczęciem dziecka?
–
Tak, ale w końcu to rozpracowali.
– Jak to Jordanne –
rzekł Joel. – Jeśli się zaweźmie...
– To postawi na swoim –
dokończyła za niego Kirsten. – A
swoją drogą, Doris Dawson szalenie się ucieszy, jak cię znowu
zobaczy.
– Flirtujemy tak bezwstydnie –
powiedział Joel z szerokim
uśmiechem.
Kirsten serdecznie się roześmiała, a gdy zajechali do
Dawsonów, znowu zachwyciła się urodą kuflików.
–
Patrz, zaczynają przekwitać. – Ze smutkiem pokiwała
głową, spoglądając w dół na upstrzoną czerwonymi płatkami
zieloną trawę, która wyglądała jak kolorowy kobierzec. –
Uwielbiam Boże Narodzenie – powiedziała cicho.
–
Już tylko pięć tygodni – rzekł Joel, kładąc jej rękę na
ramieniu. –
Niecierpliwie wyglądam tegorocznych świąt. Przez
ostatnie kilka lat nie przyjeżdżałem na Boże Narodzenie do
domu, bo zawsze miałem treningi. W tym roku ekipa wyjeżdża
po świętach.
Beztroski humor Kirsten
prysł w jednej chwili.
–
Będzie ci brak Bożego Narodzenia w śniegu? – zmusiła się
do pytania, nie podnosząc oczu na Joela.
–
Nie. Miło będzie spędzić święta z przyjaciółmi i rodziną. W
tym roku, kiedy Alex i Sally przybędą do rodziny, będzie
jeszcze bardzi
ej uroczyście niż zazwyczaj. Mama planuje
wielkie przyjęcie.
–
Mam nadzieję, że się nie przemęczy. To przecież mnóstwo
roboty.
–
Mama jest mądra, zatrudni firmę urządzającą przyjęcia –
poinformował Joel. – Sama lubi przygotowywać tylko karty z
nazwiskami i cukierki niespodzianki. Jasmine i Justin nie
cierpieli takiej dłubaniny, ale ja to uwielbiałem. Mama mówiła,
że to był jedyny sposób, żebym spokojnie usiedział przez kilka
godzin. –
Joel roześmiał się gromkim śmiechem i przysunął
bliżej do Kirsten.
– Czy
państwo raczą wejść do domu, czy też my mamy
przyjść do ogrodu? – zawołała Doris z ganku.
– Przepraszamy –
zawołali oboje i pospieszyli do drzwi.
Beztroski nastrój Kirsten ustąpił zatroskaniu, kiedy usłyszała
dobiegający ze środka świszczący dźwięk.
Fred s
iedział w swoim fotelu i uśmiechnął się do nich, gdy
weszli. Na powitanie uniósł w górę ciasteczko wypieku Doris,
które trzymał w ręku.
–
Nie podoba mi się pana oddech – rzekła Kirsten,
podchodząc do niego.
Otworzyła torbę lekarską i wyjęła stetoskop.
– Do
brze się czuję – odparł, kaszląc. – Jest wiosna. Jak pani
często powtarza, to niedobra pora dla astmatyków.
–
Proszę podnieść koszulę – poleciła Kirsten.
– Pani jest zawsze taka obcesowa –
zażartował Fred,
utkwiwszy wzrok w Joelu.
Kirsten nie podzielała jego wesołości/Odczekała, aż pacjent
wykona jej polecenie, po czym zaczęła go osłuchiwać.
– Niedobrze –
oznajmiła, skończywszy badanie. – Czy
zwiększył pan dawkę inhalatora?
– Tak, pani doktor –
zachrypiał Fred. Uśmiech nie schodził z
jego twarzy.
– Mówi
ę poważnie. To się może źle skończyć.
– Akurat –
zakpił Fred. – Mam astmę od urodzenia i
nauczyłem się sobie z nią radzić. Nic mi nie będzie. Zawsze tak
się czuję o tej porze roku. Nieprawda, Doris?
– Tak jest –
przytaknęła Doris, ale jej oczy zdradzały
zaniepokojenie. –
Proszę, usiądźcie państwo i poczęstujcie się
moimi ciastkami. Upiekłam je specjalnie dla was.
Podsunęła talerz Joelowi. Poczęstował się jednym, pochwalił,
że są doskonałe, i wspomniał, że jego matka prosi o przepis.
–
Proszę bardzo – odrzekła Doris. – Wie pan, panie Joelu, pan
mi bardzo przypomina naszego syna Simona. Prawda, Fred?
–
Jak on grzeczny i czarujący – rzekł Fred i sięgnął po
następne ciasteczko.
–
Proszę uważać – ostrzegła Kirsten.
– Pani doktor –
rzekł Fred i pogroził jej ciastkiem. – Zawsze
dotychczas postępowałem według pani zaleceń I dalej będę tak
robił, ale jeżeli każe mi pani pożegnać się z ciastkami mojej
żony, będę walczył jak lew.
Kirsten uśmiechnęła się do niego i wzniosła ręce w geście
poddania.
–
Powiedziałam tylko, żeby pan uważał. Zanim jeszcze
bardziej oberwę – rzekła ze śmiechem do Doris – chciałabym
zobaczyć, jak pani chodzi.
Doris podniosła się, ciężko opierając się na balkoniku.
Kirsten i Joel uważnie ją obserwowali.
– Bardzo dobrze –
pochwaliła pacjentkę Kirsten.
Następnie Doris zademonstrowała, jak chodzi; poprawa była
widoczna. Kirsten zainteresowała się, jak postępują sesje z
fizjoterapeutą.
Fred nagle się rozkaszlał i wszyscy utkwili w nim wzrok.
Jego ciało skręcał paroksyzm kaszlu, z ust wypadły mu
okruszyn
y ciastka. Łowił ustami powietrze, z oczu wyglądał mu
strach. Desperacko próbował oddychać, ale bez powodzenia.
–
Zadławił się ciastkiem – rzekł Joel i pospieszył Fredowi na
pomoc. Stanął za nim, dźwignął go z fotela i mocno uderzył
między łopatki. Nie pomogło.
Kirsten podbiegła do nich i podtrzymała Freda, podczas gdy
Joel wykonał manewr Heimlicha. Bez skutku!
Fred starał się chwytać oddech, ale do jego płuc
przedostawała się tylko cieniutka strużka powietrza, a i to lada
chwila mogło się skończyć.
–
Nastąpił obrzęk krtani i ciastko nie da się usunąć!
–
O Boże! – jęknęła Doris. Kirsten spojrzała na nią przez
ramię. Łzy płynęły strumieniem po jej twarzy. – Ratujcie go,
proszę, proszę!
–
Kirsten, kiedy ci powiem, ułożysz Freda w pozycji leżącej –
nakazał Joel, sięgając po swoją torbę. – Wykonam doraźną
tracheotomię – oznajmił, naciągając rękawiczki chirurgiczne.
Kirsten poczekała, aż Joel się przygotuje, i pomogła Fredowi
położyć się na podłodze.
–
Wszystko w porządku – uspokajała go. – Za chwilę będzie
pan mó
gł normalnie oddychać. – Patrzyła, jak Joel przeciera
wacikiem okolice gardła Freda.
– Co mu robicie? –
spytała przerażona Doris, widząc, jak Joel
bierze do ręki skalpel.
–
Ciastko utkwiło za mocno, wystąpił obrzęk krtani i oddech
jest niemożliwy. Joel wykona minimalne nacięcie tchawicy,
żeby powietrze mogło dopływać do płuc. W przeciwnym
wypadku nastąpiłby zgon z powodu asfiksji.
–
O Boże, o Boże! – zawodziła Doris.
Kirsten patrzyła, jak Joel robi nacięcie, osusza krew gazą, a
potem wprowadza do otworu uci
ęty przed chwilą kawałek rurki
z zestawu do kroplówki. Nie pomogło.
–
Ta rurka jest za cienka. Potrzebuję czegoś większego –
rzucił Joel i spojrzał pytająco na Kirsten.
–
A... co byś powiedział na... lejek?
–
Przynieś mi.
Kirsten popędziła do kuchni.
– Doris! –
zawołała. – Gdzie jest lejek?
– Zaraz, zaraz –
usiłowała przypomnieć sobie Doris.
Tymczasem Kirsten otwierała i zamykała po kolei wszystkie
szafki. –
W dolnej szafce, koło tej z szufladami! – krzyknęła
Doris.
– Mam! –
odkrzyknęła Kirsten i popędziła do pokoju. Nie
było czasu na sterylizację, więc szybko wręczyła lejek Joelowi.
Wprowadził go na miejsce. Rozległ się bulgocący, chrypliwy
dźwięk: to Fred zaczerpnął powietrza.
–
Dzięki Bogu – rzekła cicho Kirsten i uśmiechnęła się do
mężczyzny, którego kochała. – Dobra robota. – Odpięła od
paska telefon komórkowy i wybrała zaprogramowany numer
karetki szpitalnej. Podała informacje, a potem spojrzała na
Freda. Mocno zacisnął powieki i w skupieniu słuchał
uspokajających słów Joela, który go instruował, jak oddychać.
–
Czy on już czuje się dobrze? – spytała Doris.
–
Może teraz oddychać.
–
Och, dziękuję, dziękuję! – Doris wzniosła ręce w górę.
– Doris, lepiej spakujmy do torby rzeczy Freda, zanim
przyjedzie karetka –
rzekła Kirsten.
–
Ja z nim jadę – stanowczo oznajmiła Doris.
–
Więc dla pani też spakujmy torbę.
Kiedy przyjechała karetka, jej ekipa zajęła się Fredem i
wprowadziła mu do tchawicy odpowiedni przewód. Kirsten z
Joelem pojechali za karetką samochodem i w szpitalu pomogli
załatwić formalności związane z przyjęciem Freda i jego żony.
Freda od razu przewieziono na blok operacyjny, gdzie zajął
się nim chirurg otolaryngolog. Usunął przeszkodę i drożność
została przywrócona. Kirsten i Joel poczekali razem z Doris do
chwili, gdy skończyła się operacja i Fred został umieszczony na
noc na oddziale intensywnej opieki. Spokojni, że oboje są w
dobrych rękach, Kirsten i Joel powędrowali do samochodu i
ruszyli do domu.
–
Telefonowałaś do rodziców? – spytał Joel, spoglądając na
zegar na tablicy rozdzielcze
j. Dochodziła ósma wieczór.
–
Tak. Odprowadzili Melissę do mojego domu, żeby tam
zjadła kolację.
–
Czy będzie chciała spać?
–
Wątpię. Ona nie zasypia przed dziesiątą, chociaż zwykle
kładziemy się o wpół do dziewiątej.
–
Wszystko się ułoży – rzekł Joel z przekonaniem.
–
Mam nadzieję...
–
Jesteś głodna?
–
Nie bardzo, ale chyba powinnam coś zjeść. – W tym
momencie przypomniała sobie o planach kolacyjnych. – Joel? –
zagadnęła.
– Tak? –
odparł z uśmiechem wyrozumienia.
–
Nie obrazisz się, jeżeli nie wybierzemy się dzisiaj na
kolację? Jestem wykończona.
–
Widzę to. Ale kiedy zawieźliśmy Freda do szpitala,
obmyśliłem plan awaryjny.
–
Boję się pytać – mruknęła, zerknąwszy na niego przelotnie.
–
To będzie niespodzianka.
–
Joel, obiecaj mi, że nie...
– Ufaj mi, Kirsten. Po prostu mi ufaj.
Kiedy przyjechali do domu, zastali Melissę siedzącą na
kanapie pomiędzy rodzicami Kirsten; razem oglądali telewizję.
–
Cześć, Lissy – rzuciła Kirsten, przykucnęła i otworzyła
szeroko ramiona.
Melissa rzuciła się ku niej i objęła ją z całych sił. Ujrzawszy
stojącego z tyłu Joela, dziewczynka pognała do niego jak
pocisk, a on podniósł ją i uściskał. Kirsten zmarszczyła brwi i
pomyślała, że Joel stał się dla małej bardzo ważny i nie
wiadomo, czy to dobrze, czy źle. Jak na razie łatwiej niż
wszyscy pobudzał ją do śmiechu i radości, co było pozytywne.
Ale co się stanie, jak odjedzie? Czy Melissa znów zamknie się w
sobie? Czy zrozumie, że Joel musiał odjechać i że będą mogły
go oglądać tylko w telewizji? Czy zrozumie, gdy nie wróci?
– Hej, figlarko –
powiedział i połaskotał jej brzuszek. Melissa
zachichotała, ale nie odezwała się. – Czy byłaś dzisiaj grzeczna?
Melissa skinęła główką.
–
Wobec tego mam dla ciebie niespodziankę. W oczach małej
zapalił się błysk oczekiwania.
–
Pójdziemy już – rzekła Isobelle. Wstała, a Greg za nią. –
Mała niewiele dzisiaj jadła – dodała, zwracając się do Kirsten. –
Może zje więcej w waszym towarzystwie.
Kirsten uścisnęła matkę.
–
Dziękuję ci – szepnęła jej do ucha. – Dobrze jest wiedzieć,
że mogę liczyć na waszą pomoc.
–
Nie wyobrażam sobie, że mogłoby być inaczej – odparła
Isobelle i pocałowała córkę w policzek.
Kiedy rodzice Kirsten się pożegnali, Joel polecił Melissie,
żeby poszła z ciocią na górę i pomogła jej się przebrać w coś
wygodniejszego. Kirsten włożyła szorty i bawełnianą koszulkę,
Melissa wyszczotkowała jej włosy, po czym obie wróciły na
dół. W salonie meble były odsunięte pod ściany, a na środku
podłogi królował czerwono-granatowy piknikowy dywanik.
Kubki i talerze były rozstawione, ale nigdzie nie było widać
Joela.
– Joel! –
krzyknęła Kirsten i gdy usłyszała trzask
zamykanych drzwi samochodu, odwróciła się ku frontowym
drzwiom. Były otwarte. – Co tu się dzieje? – mruknęła pod
nosem, podchodząc bliżej. – Joel! – zawołała ponownie.
Zobaczyła go, jak szedł podjazdem, niosąc dwie torby.
Wysiadł z obcego samochodu, który zaraz potem zniknął w
ciemnościach. Kirsten uśmiechnęła się.
– Plan awaryjny? –
spytała, kiedy stanął w drzwiach.
– Tak jest. –
Skinął głową. – Piknik dla trojga!
Kirsten obserwowała, jak Joel razem z Melissą układają
przyniesione potrawy na talerzach. Co za świetny pomysł! Nie
miała ochoty wychodzić z domu ani gotować, a w ten sposób
odpocznie i się rozerwie.
Serce jej przepełniło się miłością, gdy patrzyła, jak Joel
wciąga do przygotowań Melissę. Czteroletni maluch o mało nie
pękł z dumy przy pełnieniu powierzonych mu obowiązków.
–
Proszę, siadajmy i jedzmy – polecił Joel.
W trójkę zasiedli do uczty. Melissa skubnęła trochę ryżu I
spróbowała kurczaka, ale zajadała się krewetkowymi
paluszkami –
pochłonęła prawie wszystkie.
–
Nigdy nie widziałam, żeby tyle jadła – Kirsten szepnęła
Joelowi do ucha. –
Mam nadzieję, że to jej nie zaszkodzi.
–
Będziemy jej pilnować – obiecał i pocałował Kirsten. Miło
było poczuć dotknięcie jego warg na ustach.
Uśmiechnęła się do niego i oboje odwrócili się do Melissy;
dziecko patrzyło na nich uważnie klejącymi się oczami.
–
Chodź tu, Lissy. – Kirsten przywołała małą gestem ręki.
Melissa podeszła i usiadła Kirsten na kolanach. Joel opasał je
o
bie ramionami i dziewczynka przytuliła się do piersi Kirsten,
wzdychając z zadowoleniem.
– Rodzina –
szepnęła, zamknęła oczy i usnęła.
Rozdział 8
Rodzina. To jedno słówko wypowiedziane przez Melisse
wzbudziło u Kirsten całą gamę emocji. Cieszyła się, że
siostrzenica wreszcie przemówiła i że przez trzy tygodnie, jakie
upłynęły od tego czasu, nie przestała mówić.
Tamy pękły.
Z drugiej strony fakt, że Melissa widziała w Joelu
zastępczego ojca, zaniepokoił ją. Nie wiedziała, co robić.
Melissa tak przylgnęła do Joela, że odsunięcie jej od niego
byłoby okrucieństwem.
W dniu, kiedy Kirsten pełniła dyżur na oddziale nagłych
wypadków w miejscowym szpitalu, Melissa została z Joelem.
Alex wprawdzie uważał, że rehabilitacja kolana Joela postępuje
pomyślnie, ale jeszcze nie wyraził zgody na podjęcie przez
niego dyżuru i w sytuacji, kiedy rodzice Kirsten pojechali do
Sydney odwiedzić syna, dobrze się złożyło, że Joel mógł się
zaopiekować Melissa.
Gdy Kirsten późno wieczorem wróciła do domu, szukała ich
we wszystkich pok
ojach. Nikt nie odpowiadał na jej wołania.
Wyszła do ogródka na tyłach domu, podeszła do małego domku
i przez otwarte drzwi z siatki ujrzała ich oboje, śpiących jak
susły, na leżance Joela.
Serce zabiło jej mocno, w gardle poczuła suchość. Moja
rodzina, po
myślała, i od tej pory z całych sił starała się wyprzeć
z pamięci ten obraz.
Stan kolana Joela poprawiał się bardzo szybko. Mógł się już
poruszać bez laski. Dwa dni temu powiedział jej, że
fizjoterapeuta uznał, iż może przystąpić do sprawdzianu przed
świętami Bożego Narodzenia.
Kirsten usiłowała się z tego cieszyć, ale wiedziała, że
poprawa stanu kolana Joela przybliża jego wyjazd. Nigdy z nią
nie rozmawiał o tym, co będzie robił po olimpiadzie;
parokrotnie chciała go zapytać, ale w ostatniej chwili
rejtero
wała.
Siedziała za biurkiem, przed chwilą wyszedł ostatni pacjent.
Po raz setny zadała sobie pytanie, jak postępować. Problem
polegał na tym, że im więcej czasu spędza z Joelem, tym
bardziej się do niego przywiązuje. Powtarzała sobie w kółko, że
powinna po
prostu cieszyć się jego obecnością, ale wciąż
dręczyły ją wątpliwości.
Ktoś zapukał i w uchylonych drzwiach stanął Joel.
–
Skończyłaś? – zapytał, dzwoniąc kluczykami
samochodowymi, a kiedy skinęła głową, dodał: – To dobrze, bo
nie mogę się doczekać, kiedy wypróbuję mój nowy samochód.
–
Nie rozumiem, po co go kupiłeś – powiedziała, starając się
nadać swojemu głosowi spokojne brzmienie, choć bynajmniej
nie była spokojna. Kiedy w pierwszej chwili dowiedziała się o
tym jego nabytku, zrodziła się w niej nadzieja, że może jednak
Joel zostanie. Że po olimpiadzie wróci do Canberry – do niej i
Melissy, i że stworzą rodzinę. Skupiła się na zapisaniu danych,
po czym wyłączyła komputer.
–
Ja go nie kupiłem, Kirsten – rzekł, wkładając kluczyki do
kieszeni, a ona
popatrzyła na niego zdziwiona. – Wypożyczyłem
go. Myślałem, że ci mówiłem.
– Nie –
zaprzeczyła.
Nadzieja ulotniła się.
– Przepraszam –
powiedział, gdy Kirsten wstała zza biurka i
podeszła do niego. – Wyleciało mi z pamięci w tym całym
zamieszaniu.
Pocałował ją w usta. Zakręciło się jej w głowie i zarazem
ogarnęła ją złość na siebie, że nie jest w stanie mu się oprzeć.
Joel, który stał w progu, wszedł do pokoju, zamknął za sobą
drzwi i dopiero wtedy pochylił się do następnego pocałunku.
Kirsten cicho westchn
ęła i pozwoliła się objąć. Wiedziała, że
musi się poddać, że pocałunki i pieszczoty Joela są jak narkotyk,
a ona jest całkowicie uzależniona. Rozpacz rozstania to sprawa
przyszłości i trzeba będzie jakoś się z tym uporać. A na razie
należy korzystać z chwili.
Usta Joela niecierpliwie szukały jej warg.
–
W ostatnich tygodniach nie mieliśmy dla siebie nawet kilku
sekund –
mruknął, odrywając usta od warg Kirsten i obsypując
pocałunkami jej szyję.
Był grudzień i wreszcie zrobiło się ciepło i świeciło słońce,
wi
ęc Kirsten włożyła białą bawełnianą sukienkę o szerokich
ramiączkach, odsłaniającą dekolt i zagłębienie między piersiami.
Zaborcze pocałunki Joela przeszywały Kirsten dreszczem. A
gdy zaczął pieścić jej piersi, krzyknęła z rozkoszy. Ugięły się
pod nią kolana i Joel musiał to wyczuć, gdyż podniósł ją i
posadził na pustym blacie biurka, i od nowa zawładnął jej
ustami.
Objęła go mocno, jej ciało ogarnęła gorączka. Joel ucałował
jej rzęsy, powieki, odgarnął jej włosy i zanurzył w nich palce
obu rąk.
Podczas min
ionych trzech tygodni rzadko się widywali I
tylko od czasu do czasu wymieniali przelotne pocałunki. Kirsten
zajęta była Melissą i pracą, Joel spędzał mnóstwo czasu u
fizjoterapeuty i na treningach. Ale Kirsten wiedziała, że
intensywność wzajemnego przyciągania zapowiada niezwykłą
głębię przeżyć.
–
Jesteś cudowną – szepnął Joel, musnąwszy ustami jej
wargi. Oczy zasnuło mu pożądanie, oddychał szybko i
nierówno, tak samo jak ona. – Kirsten –
szepnął znowu – tak
bardzo za tobą tęskniłem. Nie mogę się tobą nacieszyć. – Schylił
głowę i wtulił w jej szyję. Głęboko odetchnął. – Bosko
pachniesz. Twoje ciało jest cudowne. Twoje pocałunki są
rozkoszne.
Ugryzła go leciutko w ucho. Podrzucił głowę i obdarzył ją
tym swoim uśmiechem, który sprawiał, że zapierało jej oddech.
–
Czy ty masz pojęcie, jaka jesteś śliczna? – zapytał.
–
A czy ty wiesz, jak bardzo jesteś męski? – powiedziała
głosem stłumionym przez pożądanie.
Joel przygarnął ją mocniej do siebie.
–
Mógłbym tu tkwić cały dzień – oświadczył.
–
Mhm, wiem... Ale nikt nas nie wyręczy w pracy ani nikt nie
będzie za ciebie trenował do olimpiady. – Gdy tylko Kirsten
wymówiła to słowo, uścisk Joela osłabł. Po chwili wypuścił ją z
objęć.
–
Tak, masz rację. – Pocałował ją jeszcze raz, ujął pod
ramiona i
postawił na podłodze. Potem wsunął palce we włosy i
odwrócił się od Kirsten, spoglądając przez okno.
– Nie mówisz tego z entuzjazmem –
rzekła Kirsten,
zmartwiona jego tonem. –
Czy coś jest nie tak?
Milczał, co wprawiło ją w jeszcze większy niepokój.
– Joel? –
Podeszła do niego i położyła mu rękę na ramieniu. –
Joel, czy wszystko jest w porządku? Czy chodzi o twoje kolano?
–
Moje kolano jest już sprawne – powiedział w końcu.
Obrócił się ku niej i przymusił do uśmiechu. – Czuję się dobrze.
–
Skinął energicznie głową, a Kirsten zastanowiła się, kogo on
pragnie przekonać. Czy nie zdawał sobie sprawy, że ona za
dobrze go zna?
–
Myślałam, że twój trening i zajęcia z fizjoterapii
przebiegają pomyślnie – dodała.
–
Owszem, tyle że to kosztuje sporo zachodu. Ale czuję się
dobrze –
powtórzył i jakby dla potwierdzenia swoich słów
pocałował ją w usta. – A teraz może byśmy się wybrali na te
wizyty? –
zagadnął. Włożył rękę do kieszeni i wyciągnął lśniące
nowością kluczyki. – Jedźmy moim samochodem.
Kirsten stłumiła niepokój wywołany jego zachowaniem,
postanawiając, że pomyśli o tym później.
Zmusiła się do uśmiechu.
–
Chcesz wypróbować swoją nową zabawkę, tak? – spytała.
–
Jeżeli chcesz tak nazywać jaguara XJ8, to proszę bardzo.
Rzeczywiście, chciałbym się nim pobawić. – Pokazał zęby w
uśmiechu. – Nie prowadziłem samochodu od początku sierpnia,
kiedy zraniłem kolano. Wezmę tylko moją torbę lekarską i
spotkajmy się przed domem. – W oczach miał znowu żywy
błysk, jakby chwili smutku nigdy nie było.
Najpierw odwiedzili Watsonów. Po tygodniowym pobycie
całej trójki w szpitalu rodzinnym Tony Watson wrócił do pracy.
–
Wszyscy czujemy się o wiele lepiej – powiedziała Gail,
zaprosiwszy Kirsten i Joela do domu. Patrick spał w swym
wózku, a jego mama wyglądała na szczęśliwą i zadowoloną. –
Nie wiem. jak państwu dziękować za pomoc – ciągnęła Gail. –
Są jeszcze problemy, ale przynajmniej teraz wszyscy lepiej
sypiamy. Co sprawia, że człowiek inaczej patrzy na świat.
Kirsten kiwnęła głową ze zrozumieniem. Sama przecież z
trudem i dopiero po d
łuższym czasie nakłoniła Melissę do
spania we własnym łóżku i chociaż dziewczynka wciąż jeszcze
się moczyła, to jednak obie lepiej się wysypiały niż przedtem.
–
Patrick dostaje dodatkowo dwie butelki mieszanki, jedną
rano i jedną wieczorem, bo zaczyna mi brakować pokarmu.
Tony mu je podaje, a ja mam spokój –
dodała Gail z
promiennym uśmiechem. Szczęśliwa i zdrowa matka – aż miło
było na nią patrzeć.
–
Tak się cieszę – rzekła Kirsten.
Rozmowa trwała jeszcze przez pewien czas. Gail
poczęstowała Kirsten i Joela herbatą i gdy pili, nie mogła się
nachwalić, jak wspaniałego ma męża i syna. Potem Kirsten
poszła z Gail do sypialni, aby ją zbadać, a Joel w tym czasie
czuwał nad Patrickiem.
–
Jak to miło widzieć uszczęśliwionych ludzi – powiedziała
Kirsten, gdy po wyj
ściu od Watsonów sadowiła się w
ekscentrycznym samochodzie Joela.
– To twój sukces –
odpowiedział. – Dokąd teraz, pani doktor?
– Do szpitala. Zajrzymy do Freda i Frances, a potem
wpadniemy na rehabilitację zobaczyć lana.
–
Ciekawe, jak tam jego romans z tą dziewczyną...
–
Laurą Hemmingway – podsunęła Kirsten z uśmiechem.
–
A, tak. Czy miłość młodych nie jest czymś wspaniałym?
Kirsten nie odpowiedziała. Uśmiechała się, choć wcale nie
było jej do śmiechu. Wolałaby, żeby Joel nie mówił o miłości,
kiedy nie było wiadomo, co będzie z nimi.
– To on –
rzekła Doris podekscytowanym tonem, kiedy
Kirsten i Joel weszli do pokoju zajmowanego przez Freda. –
Człowiek, który ocalił ci życie. – Doris wstała z krzesła przy
łóżku męża i wyciągnęła do Joela rękę na powitanie.
K
irsten zaśmiała się i przepuściła Joela przodem. Podszedł do
Doris, która pociągnęła go za rękę, aby się pochylił, i
pocałowała go w policzek.
– Patrzcie tylko –
wychrypiał Fred. – Bo będę zazdrosny.
–
Dajże spokój, Freddie – upomniała go żona, puszczając
Joela i chwytając męża za rękę. – Ja świata nie widzę poza tobą.
–
To jest prawdziwa miłość! – Kirsten westchnęła
melancholijnie, uważając, by nie napotkać spojrzenia Joela. –
Cóż, widzę, że pan Fred czuje się lepiej – zauważyła,
zajrzawszy do karty chorego. – Bardzo dobrze. Otolaryngolog
też jest zadowolony, chociaż powrót do zdrowia trwał trochę
dłużej, niż mówią podręczniki.
–
Czy można wierzyć podręcznikom? – zauważył Joel.
–
Właśnie – poparła go Kirsten z uśmiechem i podała kartę
Freda Joelowi.
– Jak d
ługo on tu zostanie? – zapytała Doris.
–
Nie może się pani doczekać męża w domu? – zagadnął Joel.
– O, tak! –
oznajmiła Doris z udawanym patosem. – Brak mi
jego porozrzucanych wszędzie skarpetek, które muszę bez
przerwy zbierać, tęsknię do nieustannego pieczenia ciastek,
które on pochłania jedno po drugim. – Chociaż mówiła to
żartobliwie, wszyscy wiedzieli, że w jej słowach jest wiele
prawdy. –
O, proszę! – Wyjęła z torby kartkę. – To przepis dla
pańskiej matki. W zamian proszę o jedno ciastko do
spróbowania.
– Umowa stoi –
rzekł Joel i uśmiechnął się, po czym zwrócił
się do Freda. – A pan... niech pan pamięta, żeby bardzo uważać,
jak będzie pan jadł ciastko.
–
Będę uważał, panie doktorze – odrzekł Fred z powagą.
–
Przy każdym nasileniu astmy będę moczyć ciastka w
mleku, żeby nie były takie twarde i kruche – oznajmiła Doris
stanowczym głosem.
– Ona mi tym grozi –
powiedział z rezygnacją Fred.
–
Jeżeli to ma pomóc... – Kirsten zawiesiła głos I okrążyła
łóżko, żeby obejrzeć z bliska gardło Freda. – Ładnie się goi.
–
Ordynator wyrażał się z podziwem o cięciu doktora Joela –
poinformowała Doris. – Mówił, że wykonał kapitalną robotę. –
Doris spojrzała z uwielbieniem na Joela.
–
Dziękuję. Dostałem od niego list o operacji Freda i o jego
powrocie do zdrowia, co spraw
iło mi przyjemność – stwierdził
rzeczowo Joel i zaczął oglądać gardło Freda.
Kirsten podała mu stetoskop, by osłuchał pacjenta.
–
Astma też się uspokoiła – ocenił Joel.
–
Będzie żył – powiedziała Kirsten do Doris.
–
Och, wiem. Fred nie ośmieli się umrzeć, jeśli wpierw mnie
nie spyta. Ale kiedy będę mogła zabrać go do domu?
–
W głosie Doris drgała teraz błagalna nutka.
–
Pójdę i sprawdzę u siostry oddziałowej – zaofiarowała się
Kirsten i wyszła z pokoju.
Wróciła z orszakiem gości przybyłych w odwiedziny –
dwójką dzieci Freda i Doris wraz z potomstwem.
–
Patrzcie, państwo, kogo wam tu prowadzę – rzekła,
otwierając drzwi i puszczając przodem rodzinę Freda.
Wyściskali się i wycałowali. Jeszcze jedna zżyta ze sobą
rodzina, pomyślała Kirsten z zadumą.
– I co mów
i oddziałowa? – zapytała Doris, uciszając
wszystkich.
–
Ze jeżeli wszystko będzie tak dobrze jak dzisiaj, męża
będzie można wypisać do domu po porannym obchodzie.
–
Co za wspaniała wiadomość! – Twarz Doris rozjaśniła się
radością. – Dziękuję. Do końca życia będziemy państwa
dłużnikami. Gdybyśmy kiedyś mogli coś dla państwa zrobić,
proszę dać nam znać.
– Hm... –
Kirsten się zamyśliła. – Pozwólcie mi państwo
podziwiać swój ogród, kiedy przyjadę w odwiedziny.
–
A co ze świeżo upieczonymi ciasteczkami? – zagadnął Joel
i pogładził się po brzuchu.
– Gwarantujemy –
odezwali się razem Fred i Doris.
–
Wpadniemy do państwa w przyszły czwartek – obiecała
Kirsten. –
Ale gdyby było trzeba, proszę mnie wezwać
wcześniej.
–
Czy jest jakiś problem? – spytała Doris.
– O tak, olbrzymi –
zażartował Joel, przewracając oczami. –
Mój starszy brat się żeni w przyszły weekend i Kirsten będzie ze
mną na weselu.
–
Lecimy wszyscy w piątek do Sydney – dodała Kirsten.
–
To wspaniale. Czy to pański brat pracuje w tym szpitalu?
Ten, co jest
zaprzyjaźniony z doktorem Page’em?
–
Tak. Alex i Jordanne też będą na weselu. Ciekawe, jak
szpital w Canberze poradzi sobie bez czwórki swoich
najlepszych ortopedów? –
zażartowała Kirsten.
– Zatem do zobaczenia w czwartek.
Kirsten i Joel pożegnali się i zostawili starszych państwa z
rodziną, a sami udali się na ortopedię, do Frances Althorpe. Z
zaskoczeniem stwierdzili, że jej łóżko jest puste.
–
Została przeniesiona na rehabilitację – poinformowała ich
oddziałowa.
–
To dobra wiadomość. Widocznie jej stan zdecydowanie się
poprawił.
– Tak, to prawda –
odezwał się z tyłu znajomy głos.
Odwrócili się oboje i zobaczyli Aleksa.
–
Wpadliście sprawdzić, jak się czuje Frances? – zapytał.
– Tak. I Fred Dawson –
odparła Kirsten.
–
Byłem wcześniej u Freda i Doris – oznajmił Alex.
– Dlaczego? –
zdziwił się Joel, ale po chwili sam sobie
odpowiedział. – No tak, przecież jako chirurg ortopeda
opiekujesz się Doris.
–
Właśnie. Ona już dużo lepiej chodzi, a Fred też czuje się
dobrze. Martwiłem się, jak Doris poradzi sobie sama w domu,
ale potem przypomniałem sobie, że oni mają sześcioro dzieci.
Czy nie po to są dzieci, żeby pomagać w takich sytuacjach?
–
A jak myślisz, czemu moi rodzice mają ich tyle?
–
zaśmiał się Joel.
–
Miło było widzieć tę całą gromadkę u Freda i Doris – rzekła
Kirsten. –
A więc Frances czuje się na tyle dobrze, że można ją
było już przenieść?
– Zdecydowanie tak –
odparł Alex. – Jeszcze nigdy nie
widziałem, żeby ktoś tak szybko wracał do siebie po tak wielu
urazach, jak ta kobieta. Trzeba będzie jeszcze wielu starań, żeby
odzyskała pełnię zdrowia, ale z pewnością nastąpi to w
rekordowym czasie.
–
Ona jest z natury optymistką – oznajmiła Kirsten – Nawet
kiedy była przysypana i tkwiła w rumowisku, traktowała
sytuację z pogodą ducha.
– To zawsze pomaga. Mózg
jest potężnym organem i jeżeli
człowiek sobie mówi, że poczuje się lepiej, w dziewięciu
przypadkach na dziesięć tak się dzieje. – Rozległ się sygnał
pagera. Alex sprawdził numer. – Wzywają mnie na spotkanie.
Jeżeli wcześniej się nie zobaczymy, to do widzenia w Sydney.
Pożegnał się i pospiesznie opuścił oddział. Kirsten z Joelem
podążyli za nim.
Kiedy znaleźli się w klimatyzowanym wnętrzu samochodu
Joela, Kirsten oparła głowę o fotel i przymknęła oczy.
–
Jesteś zmęczona? – spytał po chwili.
– Mhm –
mruknęła. – Zaczyna mnie boleć głowa. Przejdzie
bez śladu, jeżeli położę się wcześnie spać.
–
Więc się o to postaramy – powiedział, skręcając na parking
oddziału rehabilitacyjnego. Odwiedzili Frances, która była
zadowolona z nowego miejsca. Z radością pokazywała, jak
sprawnie potrafi się poruszać.
–
Na Boże Narodzenie będę całkiem zdrowa – oznajmiła. –
To będzie mój prezent dla siebie samej. Wieczór w domu z
rodziną i przyjaciółmi, muzyka i dzikie tańce!
–
No. z tym lepiej ostrożnie, dopóki Alex nie pozwoli. Chyba
że jakiś powolny walc albo tango – zasugerował Joel.
– Tak jest, panie doktorze –
odparła z szerokim uśmiechem,
który wyraźnie zdradzał, że nie ma zamiaru go słuchać. –
Obiecuję, że spytam pana Aleksa.
–
Chyba o nic więcej nie mogę panią prosić – rzekł Joel i
pokiwał głową z rezygnacją.
Okazało się, że łan był w równie dobrym humorze jak
Frances. Przy jego łóżku siedziała Laura Hemmingway.
–
Nie możemy być u ciebie długo – oznajmiła Kirsten.
– Jaka szkoda –
odparł nieszczerze łan.
Kirsten i Joel odczyta
li kartę lana wiszącą na jego łóżku i
obejrzeli jego ręce.
–
Goją się fantastycznie – orzekła z zadowoleniem Kirsten.
–
Tak, to prawda. Dziękuję za odwiedziny – powiedział łan.
Potraktowali jego słowa jak hasło do wyjścia, pożegnali się i
zostawili go z La
urą.
Wrócili samochodem Joela do domu, a potem spacerkiem
wybrali się po Melissę. Kiedy szli, zadzwonił telefon
komórkowy Joela. Kirsten zaniepokoiła się, czy nie telefonują
ze szpitala albo czy nie chodzi o któregoś z jej pacjentów.
Joel skończył rozmowę w momencie, kiedy Isobelle
otworzyła drzwi, i Kirsten nie zdążyła zapytać, kto dzwonił.
–
Wcześnie wróciliście do domu – pisnęła radośnie Melissa i
pobiegła uściskać najpierw Joela, a potem Kirsten.
Ilekroć Joel był obecny, zawsze miał u dziewczynki
pierws
zeństwo. Co nie powinno zaskakiwać, uświadomiła sobie
Kirsten, gdyż Melissa bardzo kochała swojego ojca, a Jacqui
nazywała ją córeczką tatusia. Teraz, jak się zdawało, była
córeczką Joela.
Kirsten odpędziła nurtujące ją wątpliwości i uśmiechnęła się
do dzi
ecka. Zgodnie z obietnicą Joel dopilnował, żeby o wpół do
dziewiątej obydwie leżały w łóżkach. Otulił Melissę kołderką,
przeczytał jej bajkę, zmówił z nią pacierz i pocałował ją na
dobranoc, po czym wyszedł, zgasiwszy światło.
Potem poszedł do sypialni Kirsten, pieczołowicie ją okrył,
pogłaskał po rozpuszczonych włosach i zajrzał jej głęboko w
oczy.
–
Kirsten, ten telefon, który odebrałem wcześniej...
– Tak? –
Wstrzymała oddech, przejął ją lęk.
–
To dzwonił pierwszy trener naszej drużyny.
Zaniemówiła, jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
Musiał odgadnąć jej niepokój, bo się pochylił i pocałował ją
w usta.
–
Uspokój się, to nic złego. Muszę pojechać do Sydney na
sprawdzian. Jest tam ośnieżony stok pod dachem, gdzie będę
mógł wykonać ewolucje, tak aby trener ocenił sprawność
mojego kolana i podjął ostateczną decyzję.
–
Ale ja myślałam, że masz czas do Wigilii – wyszeptała.
–
Tak, lecz ten sprawdzian da trenerowi przynajmniej pojęcie,
jakie mam szanse.
Kirsten powstrzymywała łzy. Czuła się jak oszustka. Joel
myśli, że ona martwi się o jego kolano i o jego formę sportową,
ale jej nie o to chodzi. Ona martwi się o siebie i o Melissę.
– Kiedy jedziesz? –
spytała.
–
Jutro. Zostanę przez tydzień w Sydney, a potem zobaczymy
się w piątek przed weselem. – Uśmiechnął się do niej.
–
Więc nas opuszczasz – szepnęła z wyrzutem. Łza spłynęła
jej po policzku.
– No, no –
powiedział kojącym głosem i delikatnie starł jej
łzę. – Wyjeżdżam tylko na sześć dni, a potem czeka nas szalony
weselny weekend.
Pochylił się, żeby ją pocałować, lecz nie zareagowała.
Joel odjeżdża – tak jak przewidywała. Teraz może tylko na
sześć dni, ale następnym razem na dłużej. Kto wie? Może na
zawsze.
Rozdział 9
–
Okropnie wyglądasz – powiedziała Sally, która odwiedziła
Kirsten w ni
edzielę wieczorem. Kirsten wpuściła przyjaciółkę i
zamykając drzwi, kichnęła.
– To wirus –
wyjaśniła. – Wielkie słowo: wirus. – Kichnęła
znowu i wytarła nos. – Nie zbliżaj się do mnie. Nie chcesz
chyba być chora na własnym ślubie.
–
To dopiero za sześć dni – rzuciła beztrosko Sally.
Tanecznym krokiem wpadła do kuchni i włączyła czajnik. –
Usiądź i ułóż stopy wysoko – poleciła przyjaciółce, przyjmując
zasadniczy ton, jakim lekarze zwracają się do pacjentów. –
Gdzie jest Melissa?
–
Zdrzemnęła się.
–
Ona też to złapała?
Kirsten pokiwała głową.
–
A jak myślisz, od kogo się zaraziłam? – spytała. –
Chodziłam z nią co czwartek do przedszkola... – Kirsten znowu
kichnęła. – Wczoraj po południu, następnego dnia po ostatnim
tam pobycie, dostała wysokiej gorączki.
– Jak
tylko Joel wyjechał? – spytała Sally, wyjmując filiżanki
do herbaty.
Kirsten wzruszenie ścisnęło gardło i nie mogła wydobyć
słowa. Joela nie było tylko dwadzieścia cztery godziny, a one
już się zdążyły pochorować. Czy to o czymś nie świadczy?
Potaknęła, po czym ułożyła głowę na oparciu kanapy i
przymknęła oczy. Czuła się okropnie. Była rozgorączkowana,
znużona i wściekła na Joela, że sobie pojechał. Czy nie widzi, że
go obydwie kochają? Ze jest im potrzebny?
–
Najpierw skoczyła jej temperatura, a potem zwracała
wszystko, co zjadła. Zrazu myślałam, że to z tęsknoty za Joelem
–
przemówiła w końcu Kirsten, powstrzymując łzy. Sally
przyniosła filiżanki z herbatą i postawiła je na stoliku. – Teraz
wiem, że to wirus.
–
Więc Melissa tęskni za Joelem? – spytała Sally. Kirsten
otworzyła oczy i spojrzała na przyjaciółkę.
–
Kiedy odjechał, przyszła do mnie i zapytała, czy on wróci.
–
Dolna warga Kirsten drżała.
–
I co jej powiedziałaś?
–
Nie wiedziałam, co mówić. – Kirsten przycisnęła
chusteczkę do oczu, po czym wytarła nią nos. – Więc
powiedziałam, że pod koniec tygodnia polecimy samolotem,
żeby się z nim zobaczyć.
–
Jak to przyjęła?
–
Nie najlepiej. Pobiegła do swojego pokoju i zaczęła płakać.
Dzisiaj rano zapytała mnie, czy Joel poszedł do nieba, jak jej
mama i tata... –
Kirsten zaniosła się płaczem. – Ja sobie nie
poradzę...
– Z czym sobie nie poradzisz?
Kirsten odepchnęła Sally.
–
Nie zbliżaj się. Nie chcę, żebyś się rozchorowała.
–
Uspokój się – rzekła Sally ze śmiechem. – Nic mi nie grozi.
Już miałam tego wirusa dwa tygodnie temu.
–
Możesz go złapać jeszcze raz – oświadczyła Kirsten. –
Rozchorujesz się na swój ślub, a ja znowu będę miała poczucie
winy.
–
Nic podobnego. Zresztą ta infekcja przechodzi po
dwudziestu czterech godzinach i gdybym ją znowu złapała, do
soboty będę zdrowa jak rydz.
–
Jesteś dobrą przyjaciółką. – Kirsten wypłakała się na
ramieniu Sally, a potem podniosła głowę i otarła oczy. Nos
miała szorstki od wycierania, oczy ją piekły.
–
Powinnaś się przespać. Czy dzwoniłaś do rodziców?
– Tak. Oni w
iedzą, że Melissa jest trochę niezdrowa, ale
wszyscy myśleliśmy, że tak mocno przeżywa wyjazd Joela.
– On wróci –
powiedziała z przekonaniem Sally. – A teraz
kładź się do łóżka.
–
Ale Melissa lada chwila się obudzi.
–
Wypij herbatę – poleciła Sally i podała Kirsten filiżankę. –
Kiedy ostatnio wzięłaś paracetamol?
–
Godzinę temu. – Kirsten upiła łyk i zrozumiała, że to nie
jest zwyczajna herbata. Był w niej miód i cytryna, i jeszcze coś,
czego nie potrafiła zidentyfikować.
– Kropla sosu Tabasco –
zdradziła tajemnicę Sally. – Poleciła
mi to Jane McElroy, kiedy byłam chora, i podziałało
fantastycznie.
Kirsten upiła następny łyk i skrzywiła się.
– Wypij wszystko –
ofuknęła ją Sally.
Kiedy Kirsten dopiła herbatę, Sally pomogła jej wstać i
dopilnowała, żeby się położyła do łóżka.
–
Teraz zaśnij. Ja zostanę i wszystkim się zajmę.
–
Cieszę się, że do mnie wpadłaś – powiedziała Kirsten,
zamykając oczy i wtulając się w poduszkę. – Ale właściwie
dlaczego? –
zapytała po chwili, marszcząc brwi.
– Po pierwsze –
odparła ze śmiechem Sally – lubię być z
tobą. Po drugie, ostatnio rzadko się z tobą widywałam, bo byłam
zajęta przygotowaniami do ślubu, a po trzecie, chcę poprosić
Melissę, żeby była moją druhną i niosła kwiaty na moim ślubie.
Kirsten z zachwytem uśmiechnęła się do przyjaciółki,
ponownie zamknęła oczy i od razu przeniosła się w krainę
marzeń: Joel wpatrywał się w nią z uwielbieniem, byli w
ogrodzie pełnym pięknych kwiatów, ona miała na sobie białą
suknię z trenem. To nie Sally brała ślub, ale ona, Kirsten. Joel w
cza
rnym smokingu stał przy niej i obiecywał kochać ją i hołubić
po kres jej dni. Kirsten westchnęła. Czy marzenia rzeczywiście
się spełniają?
W następny piątek Kirsten z Melissą przyleciały do Sydney;
Kirsten nigdy w życiu nie była tak zadowolona, że wysiada z
samolotu. Obydwie przeżyły okropny tydzień bez Joela, ale
Kirsten wiedziała, że to tylko przedsmak tego co będzie, kiedy
on wyjedzie na dłużej.
Musiała się oswoić z myślą, że sama wychowuje dziecko – i
bardzo jej się to nie podobało. Rodzice byli wielką podporą, ale
podczas nieobecności Joela tym bardziej przygniatał ją ciężar
odpowiedzialności za Melissę.
Co wieczór Melissa zadawała jej pytanie, czy Joel poszedł do
nieba. Czy wróci. Obie płakały i jedna drugą utulała do snu.
Dziewczynkę od nowa zaczęły nękać nocne koszmary, które –
jak się wydawało – należały już do przeszłości.
Po wyjściu z samolotu Kirsten torowała sobie drogę przez
tłum na lotnisku ze śpiącą Melissą na ręku, objuczona ponadto
torebką i aparatem fotograficznym zawieszonym na drugim
ram
ieniu. Kiedy rano wyruszały w podróż, Melissa wpadła
niemal w histerię i Kirsten musiała poprosić ojca, który je
odwoził, żeby zatrzymał się przy aptece, by mogła kupić
dziewczynce środek uspokajający.
Isobelle chciała nawet zmienić termin odlotu na kolejny
dzień, ale Kirsten podziękowała. W Sydney miała po nie wyjść
Jordanne i zawieźć je do domu rodziców Sally. Była to obszerna
rezydencja, w której znajdowały się liczne pokoje gościnne.
Wszyscy weselni goście mieli tam spędzić cały weekend.
–
Pozwól, że ją wezmę – powiedział niski głos. Serce Kirsten
załomotało jak szalone.
– Joel? –
szepnęła i poczuła, jak krew wali jej młotem w
skroniach. Potknęła się, ale on ją objął opiekuńczo ramieniem i
zaprowadził do krzesła. Kiedy usiadła, wziął z jej rąk śpiącą
Mel
issę i przytulił. – Cco... ?
–
Co ja tu robię?
Kirsten kiwnęła głową, wciąż zaskoczona jego widokiem.
–
Miała po nas wyjechać Jordanne – rzuciła.
–
Powiedziałem jej, że ja pojadę. – Zmarszczył brwi. –
Wydawało mi się, że ci mówiłem, że będę czekał na was na
lotnisku.
Kirsten wbiła oczy w dywan, zadowolona, że jej oddech
powoli się uspokaja – o ile w obecności Joela mógł być
spokojny. Wolała, by nie wiedział, że specjalnie poprosiła
Jordanne o przyjazd na lotnisko, gdyż chciała mieć dla siebie
kilka godzin p
rzed spotkaniem z nim, aby się na nie
przygotować.
Jej uczucia wobec niego były złożone. Czuła złość,
rozczarowanie, rozdrażnienie, a zarazem rozpaczliwie pragnęła,
by znów ją objął, całował, by mówił jej słowa miłości, które
zwiążą ich na wieczność.
Ale t
eraz, gdy tu był, gdy siedział koło niej, wszystkie złe
emocje rozwiały się jak wiatr i jedyne, co zostało, to
świadomość, że bardzo go kocha. Spojrzała mu w oczy i
głęboko odetchnęła oczyszczającym oddechem, a potem się
uśmiechnęła.
–
Tęskniłam za tobą – szepnęła i pochyliła się, by musnąć
wargami jego usta. Przymknęła oczy i westchnęła.
–
Ja też za tobą tęskniłem – odparł. Pochylił się i pocałował
czoło Melissy. – I za nią również.
Spojrzał Kirsten w oczy. Wyglądał, jakby prawie nie sypiał
przez ostatnie dni, i Kirsten pomyślała, że pewno cały czas ostro
trenuje.
– Jak twoje kolano? –
zapytała.
– Bardzo dobrze –
odparł.
Joel uśmiechał się tylko ustami. Oczy miał smutne. Melissa
przebudziła się i oboje zwrócili na nią uwagę. Przetarła oczy i
powoli je otworzyła. Ujrzała Joela.
– Witaj, malutka –
powiedział i posadził ją na kolanach.
–
To ty jesteś tutaj? – zdziwiła się dziewczynka i zarzuciła
mu ramiona na szyję. Popatrzyła na Kirsten. – Miałaś rację,
ciociu. Joel nie poszedł do nieba jak mamusia i tatuś. – Mocno
się przytuliła do Joela, jakby nie chciała już nigdy się z nim
rozstać. Kirsten nie miała jej tego za złe. Sama tak właśnie
czuła.
Joel gwałtownie obrócił głowę i spojrzał na Kirsten. W jego
oczach malowała się troska.
– Nie przejmuj
się. Chyba czas poszukać naszych walizek,
prawda, Lissy? Czy pamiętasz, jakiego koloru jest twoja?
Jednak spojrzawszy na dziewczynkę, Kirsten przekonała się,
że mała zamknęła oczy, główkę wsparła na ramieniu Joela i
rączkami opasała mu szyję.
–
Zasnęła? – zapytał. Kirsten potaknęła. – Czy ona nie
przesadza z tym snem?
–
Wszystko w porządku – odparła Kirsten. – Musiałam jej
dać prometazynę na czas lotu.
– Dlaczego?
–
Wpadła w histerię, kiedy miała wsiąść do samolotu.
– Ale dlaczego?
–
Nie wiem, ale myślę, że boi się powrotu do Sydney. Ona tu
mieszkała od urodzenia.
Joel skinął głową i wstał.
–
Chodźmy po bagaże – powiedział.
Melissa znów się przebudziła i znowu na widok Joela wpadła
w zachwyt. Obsypywała go pocałunkami, a on, zaśmiewając się,
opasał ramieniem Kirsten.
–
Tak się cieszę, że tu jesteś – rzekł.
Melissa „pomagała” Joelowi pchać wózek z bagażami na
parking, gdzie czekał jego samochód. Był to biały jaguar XJ6,
własność Jeda. Kirsten była zadowolona z towarzystwa
dziewczynki, która bezustannie szczebi
otała; w pewnym
momencie wspomniała, jak bardzo były obie chore.
–
Naprawdę? – spytał cicho Joel, zerknąwszy na Kirsten,
która zajęła miejsce pasażera z przodu samochodu.
Skinęła głową, ale się nie odezwała. W końcu Sally miała
rację – to był jednodniowy wirus.
–
Wygląda na to – rzekł Joel, kładąc jej rękę na kolanie – że
miałaś zły tydzień.
– Mhm –
mruknęła, ale dalej trzymała język za zębami. Joel
nie był winien temu, że do tego stopnia na nim polegała, tak
mocno do niego tęskniła i tak bardzo go kochała.
–
I przyszła Sally i opiekowała się ciocią i poprosiła, żebym
została jej drużką – ciągnęła Melissa. – I jadłyśmy lody na
patyku, prawda, ciociu Kirsten? Moje były czerwone, a cioci
pomarańczowe, i ja miałam czerwony język, a ciocia
pomarańczowy. Prawda, ciociu Kirsten?
– Zgadza
się – przyznała Kirsten z udawaną radością.
–
Kolor języka jest bardzo ważny, jak się ma cztery lata –
powiadomiła konspiracyjnym szeptem Joela.
Melissa znów zajęła uwagę Joela, opowiadając mu o
koleżance, którą poznała w przedszkolu. Kiedy zajechali przed
posiadłość Bransfordów, na powitanie wybiegła im Sally.
Melissa rzuciła się jej w objęcia.
– No, no! –
rzekł Joel, wysiadając z samochodu, i potarł sobie
ucho.
–
Wiem, co myślisz – powiedziała Kirsten ze śmiechem. –
Najpierw nie m
ogliśmy z niej wydobyć słowa, a teraz nie
możemy powstrzymać jej paplaniny, ale ja się cieszę, że jest, jak
jest. –
Popatrzyła z czułością na siostrzenicę.
Weszli do domu i zostali zaprowadzeni do swych pokoi.
Melissa popiskiwała z zachwytu, oglądając rezydencję.
Dzień zaplanowano w najdrobniejszych szczegółach I
wszyscy doskonale się bawili. Park i trawniki wokół domu były
pięknie utrzymane. Ustawiono tam gigantyczny namiot, w
którym miało się odbyć przyjęcie na pięćset osób. Wszędzie
krzątali się ludzie z firmy przygotowującej ucztę weselną.
–
Tylko pięćset osób? – zakpiła Kirsten, gdy trzy przyjaciółki
usiadły wieczorem w ogrodzie, aby podziwiać zachód słońca.
Joel zajął się układaniem Melissy do snu i Kirsten z radością
znów zdała się na niego, chociaż chciała tego unikać. Ale
pomyślała, że nic się nie stanie, jeżeli jeszcze raz pozwoli sobie
na ten luksus.
–
Też się zdziwiłam – rzekła Jordanne. – W końcu za mąż
wychodzi córka takiej znakomitości jak Norman Bransford.
Myślałam, że on zechce tę nowinę ogłaszać całemu światu.
–
Staruszek Norman Bransford miałby na to wielką ochotę –
przyznała Sally ze śmiechem – ale musi uszanować nasze
życzenie, żeby uroczystość była skromna.
Kirsten i Jordanne popatrzyły na siebie z osłupieniem.
–
Skromna? Na pięćset osób?
– To wynik kompromisu –
broniła się Sally.
–
Przygotowania wypadły dobrze – rzekła Jordanne.
–
To będzie twój wielki dzień – dodała Kirsten. Wszystkie
trzy spojrzały na siebie z uśmiechem.
–
Tyle razem przeżyłyśmy – powiedziała Sally ze łzami w
oczach. –
Jutrzejszy dzień będzie dla mnie bardzo ważny i tak
się cieszę, że jesteście ze mną.
Wszystkie trzy złączyły dłonie i mocno się uścisnęły.
To jest właśnie przyjaźń, pomyślała Kirsten.
Jordanne pierwsza otrząsnęła się z zadumy.
–
No, dosyć tego rozczulania się, popłakiwania i
wspominania przeszłości – oznajmiła, otarłszy oczy – jeżeli nie
chcemy jutro mieć spuchniętych twarzy.
– Racja –
przyznała Sally. – Czy testy płodności wykazały
coś nowego? – spytała z całą otwartością Jordanne. Kirsten
wiedziała, że Jordanne się nie obrazi. Ich przyjaźń opierała się
na szczerości.
–
Alex mówi, że wyniki są lepsze niż kiedyś – odparła
Jordanne, wzruszywszy ramionami –
więc to dobry znak.
–
Mam nadzieję – rzekła Sally. – Przy takim postępie
medycyny nie powinniście mieć trudności z powiększeniem
rodziny.
–
Właśnie. Jordanne i Alex będą wspaniałymi rodzicami –
dodała Kirsten, czując przypływ macierzyńskiej dumy na myśl o
tym, że jej mała dziewczynka w tej chwili zasypia.
–
A jak się układa między tobą a Joelem? – zagadnęła
Jordanne.
Kirsten jęknęła i ukryła twarz w dłoniach.
–
Lepiej nie pytaj, bo jutro ja będę miała czerwone i
opuchnięte oczy – odparła.
–
Tak źle? O co chodzi? On cię kocha. Mój starszy brat jest w
tobie zakochany, jestem tego pewna –
rzekła Jordanne.
– To
się cieszę, że ktoś jest tego pewien, bo on raczej nie!
–
Powinnaś go widzieć, jak się dowiedział, że Jordanne
wybiera się po ciebie i Melissę na lotnisko – wtrąciła Sally.
–
Po prostu się wściekł – potwierdziła Jordanne. –
Wrzeszczał, jak to on się umawiał, że wyjedzie po ciebie, i że to
jego sprawa.
–
Zażądał od Jeda kluczyków i wypadł z domu jak burza.
–
To wcale mnie nie pociesza. Z tego, co wiemy, chciał
zobaczyć Melissę.
Jordanne i Sally potrząsnęły głowami.
– Nie –
zaprzeczyła Jordanne. – On się w tobie zakochał bez
pamięci.
–
Dobrze byłoby, gdyby ktoś mu o tym powiedział –
skwitowała Kirsten.
Ślub był widowiskowy, jak się tego wszyscy spodziewali.
Sally budziła zachwyt w skromnej, lecz eleganckiej kremowej
sukni z surowego jedwabiu. Prosty kró
j podkreślał jej idealną
figurę. Na głowie miała brylantowy diadem i upięty welon, te
same co przed laty jej matka, w ręku trzymała bukiet róż w
ulubionym żółtym kolorze.
Kirsten i Jordanne wystąpiły w sukienkach z żółtego
surowego jedwabiu, każda z bukietem białych róż. Obie miały
długie włosy i Sally poprosiła, by je po prostu spięły z tyłu
brylantowymi klamrami. Melissa zaś była w bladocytrynowej
sukience, miała francuskie loki i niosła wiązankę
różnokolorowych różyczek.
W ogrodzie rozstawiono krzesła wzdłuż alejki, jaką
wytyczały kosze z różami. Jed stał w towarzystwie Aleksa i
Joela, niecierpliwie czekając. Wszyscy trzej oszałamiali męską
urodą. Mieli na sobie czarne fraki i jaskrawożółte kamizelki.
Pogoda dopisała, jak na połowę grudnia było sucho.
Wsz
ystko odbywało się jakby we śnie, ale kiedy Jed i Sally
stanęli twarzą w twarz i do ślubowania ujęli się za ręce, Kirsten
nie mogła się powstrzymać i rzuciła ukradkowe spojrzenie na
Joela. Cichutko westchnęła, ujrzawszy, że on na nią patrzy z
wyrazem, jaki
ego dotąd u niego nie widziała. Usiłowała dociec,
co by to miało znaczyć, ale już po chwili podążała alejką za
nowożeńcami, pod rękę z Joelem.
–
Piękna uroczystość – szepnął jej do ucha, kiedy orszak się
rozszedł.
– O, tak –
zdążyła mu odszepnąć, zanim Melissa pociągnęła
ją za sukienkę.
–
Nie pamiętam, gdzie jest toaleta – powiedziała
alarmującym tonem.
Kirsten uśmiechnęła się do Joela i wzięła siostrzenicę za rękę.
Kiedy wróciły, goście zasiadali do uczty weselnej. Wszyscy
delektowali się wybornymi potrawami i Kirsten z Joelem nie
mieli sposobności do rozmowy. Wygłoszono przemówienia,
zabrał także głos Jed, który z czułością mówił o swej żonie, po
czym zagrała orkiestra.
Melissie zachciało się spać i wdrapała się Kirsten na kolana.
–
Miałaś dzisiaj dużo wrażeń, prawda, maleńka?
– Tak. –
Melissa skinęła główką. – Mojej mamusi by się tu
podobało – dodała z pełną smutku rezygnacją i Kirsten
wzruszenie ścisnęło gardło. To dobrze, że mogły mówić o
Jacqui i jej mężu. Kirsten pragnęła to kontynuować – by
podtrzymyw
ać pamięć o nich.
–
Myślę, że tak, kochanie.
–
Czy tęsknisz za moją mamusią? – spytała Melissa i
podniosła wzrok na ciotkę.
–
Bardzo tęsknię – wyszeptała Kirsten – ale ty jesteś do niej
tak podobna, że za każdym razem, gdy się uśmiechasz, czuję się,
jakby
to ona była przy mnie. – Położyła rękę na sercu.
–
Kocham cię, ciociu Kirsten – rzekła Melissa i ziewnęła.
–
Ja też ciebie kocham, Lissy – wyszeptała Kirsten,
powstrzymując łzy napływające jej do oczu.
Podszedł Joel i usiadł obok Kirsten, spoglądając na dziecko
śpiące w jej ramionach.
–
To był dla niej wielki dzień – powiedział. – Dzielnie sobie
radziła.
–
Tak, masz rację – odrzekła Kirsten z uśmiechem.
–
Położę ją spać, a potem zatańczymy, dobrze?
–
A jak się obudzi? Nie będzie wiedziała, gdzie jest.
W tym momencie podeszła do nich Isobelle i pocałowała
wnuczkę w głowę.
–
Uprzedziła mnie – zauważyła ze śmiechem. – Greg i ja
idziemy się położyć do naszego uroczego pokoju i chciałam
wam powiedzieć dobranoc. – Matka Kirsten przeniosła
spojrzenie z córki n
a Joela i z powrotem na córkę. – Poproszę
Grega, żeby zaniósł Melissę do domu i położył do łóżka. Jej
pokój jest na wprost naszego, po drugiej stronie korytarza, więc
będziemy mogli nad nią czuwać. A wy zostańcie i zabawcie się.
–
Świetny pomysł – rzekł Joel i wstał. – Idę po Grega. Zanim
Kirsten zdołała zaprotestować, wszystko zostało zorganizowane.
Chociaż całym sercem kochała Joela, teraz czuła się przy nim
trochę nieswojo. W ich związku było zbyt dużo niewiadomych,
a dzisiejszy wieczór nie nadawał się do dyskusji na ten temat.
–
Chodź, moja droga – powiedział, gdy Isobelle i Greg
zabrali Melissę. Wziął Kirsten za rękę i zaprowadził na parkiet.
–
Zatańczmy!
W niedzielę Kirsten, Joel i Melissa wrócili do Canberry. Jed i
Sally zamierzali spędzić kilka dni w pięknych Górach
Błękitnych, rozciągających się na zachód od Sydney, a potem
wrócić na tradycyjne przyjęcie połączone z ubieraniem choinki,
urządzane przez Jane McElroy dwudziestego czwartego grudnia.
W tym roku Jane planowała nadać mu szczególnie uroczysty
charakter.
– Kirsten, kiedy zamykasz gabinet? –
spytał Joel w środę
rano, wybierając się na ostatnią sesję z fizjoterapeutą.
–
W piątek po południu – odrzekła Kirsten, która kończyła
jeść śniadanie.
Od powrotu z Sydney starała się zapomnieć o wątpliwościach
dotyczących ich związku, lecz nie dawały jej spokoju. Usiłowała
cieszyć się każdą minutą, którą ona i Melissa spędzały z Joelem,
wiedząc, że wkrótce może je opuścić na zawsze.
–
Kiedy... zamierzasz wrócić do Sydney?
–
W piątek wieczór. A ty i Melissa kiedy lecicie?
–
W sobotę rano. Moi rodzice będą nam towarzyszyć, więc
chyba nie będę musiała nic jej dawać na uspokojenie.
–
Czy ona naprawdę myślała, że ja nie wrócę? – spytał Joel
po chwili wahania.
– Owszem. –
Kirsten spojrzała mu prosto w oczy. – Tak
myślała – dodała spokojnie.
Wiedziała, jak ważny jest dla niego medal olimpijski, a
ponieważ go kochała, pragnęła tylko jego szczęścia, ale czy on
nie widzi, że prawdziwe szczęście ma przed nosem? Obie z
Melissą bardzo go kochają, a mimo to on szuka szczęścia gdzie
indziej. Joel nic więcej nie powiedział, więc Kirsten zaniosła
swój kubek i talerz do zlewu.
–
Później umyję naczynia. Teraz prędko zaprowadzę Melissę
do mamy, bo inaczej spóźnię się do pracy.
W czwartek spędzili wieczór razem, siedząc na kanapie i
oglądając stary film z Mae West. Kirsten wiedziała, że zachowa
te chwile z Joelem na zawsze w pamięci. Wkroczył w jej życie
niecałe dziewięć tygodni temu i to były najlepsze tygodnie, jakie
kiedykolwiek przeżyła.
W piątek wieczorem obie odprowadziły Joela na lotnisko,
gdyż Kirsten uznała, że dla Melissy będzie lepiej, jeśli zobaczy,
jak on wsiada do samolotu, a nie jak odjeżdża taksówką sprzed
domu. Ucałowała go czule, a potem obydwie patrzyły, jak jego
samolot wzbija się w niebo.
– Jutro zobaczymy Joela, prawda, ciociu? –
spytała niepewnie
Melissa, kiedy wróciły do samochodu.
–
Oczywiście, kochanie.
Podczas jazdy Melissa była dziwnie milcząca i Kirsten
zaniepokoiła się, że dziewczynka może się znów rozchorować.
W końcu dziecko przemówiło:
– Dlaczego Joel
nie jest razem z tobą i ze mną? Tak jak moja
mamusia i tatuś byli ze sobą?
– No wiesz, kochanie –
Kirsten przełknęła ślinę, gdyż nagle
zaschło jej w gardle – my nie jesteśmy małżeństwem.
–
Ale przecież cały czas się całujecie.
–
Tak, całujemy się – potwierdziła z uśmiechem.
– I ty go lubisz.
– Tak.
– I on ciebie lubi.
– Tak.
–
Ale nie mieliście takiego wesela jak Sally i Jed.
– Nie –
odparła Kirsten, zastanawiając się, czy kiedykolwiek
się pobiorą, czy też złoto olimpijskie dostatecznie ogrzeje Joela
w owe lodowate zimowe wieczory, za którymi tak przepadał.
–
Może też się pobierzecie i ja będę na waszym weselu –
paplała Melissa. – W różowej sukience. A czy Jordanne
wychodzi za mąż?
– Tak. –
Kirsten starała się stłumić żal. Obydwie przyjaciółki
były szczęśliwe ze swoimi wybrańcami, a jej ukochany właśnie
odleciał – ponownie!
–
Na jej weselu będę w czerwonej sukience – oznajmiła
Melissa. Po chwili namysłu zapytała: – Kto jeszcze wychodzi za
mąż? Bo chciałabym mieć też niebieską sukienkę.
Kirsten nie mog
ła się powstrzymać od śmiechu.
–
Lissy, i bez wesela możesz mieć nową sukienkę. Jeśli
chcesz niebieską, to ci ją kupię.
–
Naprawdę, ciociu? Ale fajnie! Tylko że mieć nową
sukienkę specjalnie na wesele to większa frajda.
–
Tak, masz rację. – Kirsten westchnęła ze smutkiem. Melissa
bez ustanku szczebiotała, a wieczorem bez oporu poszła do
łóżka, szczęśliwa, że nazajutrz zobaczy kochanego Joela. Tym
razem przy wsiadaniu do samolotu nie histeryzowała i – dzięki
obecności dziadków – zniosła pogodnie krótką podróż z
Canberry do Sydney.
Joel nie czekał na lotnisku i Kirsten zamarło serce.
Bezustanne pytania Melissy, co się z nim stało, wprawiły ją w
jeszcze gorszy nastrój. Zamiast Joela przyjechał John McElroy,
tłumacząc, że Joel właśnie odbywa ostatni sprawdzian
k
walifikacyjny przed olimpiadą.
–
Myślałam, że ma go po południu – rzekła Kirsten.
–
Udało mu się go przenieść na wcześniejszą porę. Dzięki
temu po południu będziemy razem.
Melissa, przełamawszy początkową nieśmiałość, zaczęła
zasypywać Johna pytaniami.
Kiedy przyjechali do domu McElroyów, Kirsten i Melissa
zostały zaprowadzone na górę, do dawnego pokoju Jordanne.
Melissa aż jęknęła z zachwytu, widząc prześlicznie urządzony
pokoik, łóżko okryte kapą z falbankami i tapety o kwiatowym
wzorze.
Kirsten obserw
owała dziecko, które stało bez ruchu na środku
pokoju i przyglądało się wszystkiemu z otwartą buzią.
–
Czy chciałabyś, żeby twój pokoik tak wyglądał? – spytała z
wahaniem. Specjalnie upodobniła pokój Melissy do tego
urządzonego przez Jacqui, gdyż sądziła, że pomoże to dziecku
łatwiej się przystosować.
–
Czy to możliwe?
–
Pewno, że tak. Po świętach pójdziemy do specjalnego
sklepu i dobierzemy farby i kolory.
–
I kupimy nową kapę na łóżko? – zapytała dziewczynka,
podskakując z radości.
– No jasne –
odparła Kirsten, ubawiona jej entuzjazmem.
–
Joel nam pomoże. On jest duży i może wysoko sięgać.
Kirsten nic na to nie odpowiedziała, zresztą na szczęście
uwagę Melissy zajęła stara pozytywka Jordanne. Jak ma
wyjaśnić dziewczynce, że Joel prawdopodobnie nie wróci razem
z nimi do domu po świętach Bożego Narodzenia?
Gdy były na górze, przyjechał Joel, promiennie uśmiechnięty.
Kiedy Kirsten schodziła na dół, kolana się pod nią uginały; była
zła na siebie za taki brak opanowania. Patrzyła, jak Joel
schwycił w objęcia Melissę, wycałował ją i połaskotał w
brzuszek.
– Teraz twoja kolej! –
powiedział, widząc Kirsten na
schodach. Wypuścił Melissę i gnając po dwa stopnie naraz,
dopadł Kirsten, podniósł w górę i pocałował w usta.
–
Ostrożnie. Widzę, że jesteś zadowolony – odezwała się ze
zlodowaciałym sercem. Z jego zachowania wywnioskowała, że
zakwalifikowano go na olimpiadę.
– Jeszcze jak! –
Spojrzał jej w twarz i przestał się uśmiechać.
–
Co się stało? – zapytał i postawił ją na ziemi.
Nie mogła powstrzymać łez, które napłynęły jej do oczu.
– Nic... –
Urwała i zaczerpnęła tchu. – Najwyższy czas,
żebyśmy... Joel, muszę z tobą porozmawiać.
– No jasne –
mruknął z zatroskaniem. – No jasne. –
Zaprowadził ją do biblioteki. – Co się stało? – spytał, zamykając
drzwi.
Odeszła od niego o kilka kroków i stanęła przy kominku. W
palenisku, oczyszczonym po zimie, nie było teraz drew ani
papieru. Spojrzała na rodzinny portret sprzed lat, wiszący nad
kominkiem, i westchnęła.
– Joel –
zaczęła cicho, zwracając ku niemu twarz. – Musimy
porozmawiać... o nas.
– Dobrze –
odparł. – Ale o co chodzi?
– O ciebie –
odparła i wskazała go palcem, a potem poprawiła
włosy. Specjalnie je rozpuściła, gdyż wiedziała, jak on lubi na
nie patrzeć, a pragnęła mu sprawić przyjemność.
– Nie rozumiem.
– Jak widzisz nasz
ą przyszłość? – zapytała i na twarzy Joela
odmalowało się zrozumienie. – Jedziesz na olimpiadę i nie
będzie cię co najmniej cztery miesiące albo i dłużej. Co się
stanie z nami? Czy mam czekać, aż wrócisz? I czy w ogóle
wrócisz? Czy chcesz na stałe być moim wspólnikiem i
prowadzić ze mną praktykę lekarską? Czy chcesz założyć
rodzinę?
– Ho, ho! –
Wzniósł ręce do góry. – Chyba to cię od dawna
nurtuje, co? –
spytał i postąpił kilka kroków ku niej, po czym się
zatrzymał.
–
Tak. Nie chciałam zakłócać reżimu twoich treningów, bo
wiem, ile znaczy dla ciebie olimpiada, ale żebym chociaż
wiedziała, co czujesz... – Głos ją zawiódł, odwróciła się i
obiema rękoma uchwyciła się półki nad kominkiem. – Czy ty
masz pojęcie, jaki okropny był ten tydzień bez ciebie? – Mówiła
g
łębokim głosem, drżącym od udręki. – Mam teraz wiele
sympatii i szacunku do osób, które samotnie wychowują dzieci,
ale coś ci powiem, Joel. – Obróciła się ku niemu twarzą. – Ja nie
chcę być samotną matką. Melissa – ciągnęła – była półżywa ze
zmartwienia i
strachu, czy cię jeszcze kiedyś zobaczy. Ona tak
bardzo cię kocha i tak bardzo cię potrzebuje.
– Wiem –
odparł. – Wiem.
–
Kocham cię – wyszeptała. Jej oczy mówiły to samo.
–
Moja miła – powiedział i jednym skokiem znalazł się przy
niej. –
Moja miła – szepnął, pochylił się i pocałował ją z całą
siłą namiętności w usta.
Ten pocałunek wiele obiecywał, ale Kirsten czekała również
na słowa – małe dwa słówka, które by scaliły jej rozchwiane
życie. Tymczasem jednak Joel wypuścił ją z objęć, bo drzwi
biblioteki otw
orzyły się i pojawiła się w nich Melissa.
–
Tu jesteś! – zawołała i zaplotła rączki wokół nogi Joela. –
Szukałam cię. Jane mówiła, że musisz iść do sklepu, zanim go
zamkną, i że jeżeli ciocia się zgodzi, będę mogła pójść z tobą. –
Utkwiła błagalny wzrok w Kirsten. – Proszę, ciociu, pozwól mi
iść z Joelem. Proszę.
Kirsten nie wiedziała, co myśleć, co mówić. Była tak
rozgorączkowana, że nie była pewna, co robić.
–
Prędko wrócimy – rzekł Joel i ujął Melissę za rączkę.
– Dobrze –
odrzekła Kirsten i skinęła głową.
–
Ojej! Dziękuję, ciociu! – pisnęła Melissa, uściskała nogę
Kirsten i wybiegła z pokoju.
Joel krótko ucałował Kirsten i wskazał drzwi.
– Lepiej nie dam...
–
... jej czekać – dokończyła Kirsten. – Idź!
–
Wkrótce wrócę. Wszystko rozwikłamy – obiecał i podążył
za Melissa.
Kirsten zagłębiła się w wygodnym fotelu i pierwszy raz od
tygodni nie była w stanie płakać. Jednakże, chociaż rozmowa
nie potoczyła się tak, jak planowała, ciężar spadł jej z serca, bo
powiedziała Joelowi, że go kocha.
Nie wiedziała, jak długo tu jest, ale kiedy poczuła, że ktoś
delikatnie nią potrząsa, zdała sobie sprawę, że musiała się
zdrzemnąć.
– Kirsten, kochanie...
Poznała głos pani domu, Jane McElroy.
– Mhm.
–
Kirsten, zbudź się!
Podskoczyła, omal nie zwalając Jane z nóg.
– Och, przepraszam. –
Spojrzała w okno. Na zewnątrz było
ciemno. Stłumiła ziewnięcie. – Która to godzina?
–
Już niedługo kolacja. Pomyślałam sobie, że dobrze ci zrobi
drzemka. –
Objęła Kirsten matczynym uściskiem.
–
Krzątamy się wszyscy i nie było nawet okazji, żeby chwilkę
odetchnąć. – Usiadła w fotelu naprzeciwko Kirsten.
– Czy Melissa i Joel wrócili? –
spytała Kirsten z
przestrachem.
–
Tak, kochanie. Melissa bawi się w ogrodzie z innymi
dziećmi, a Joel pomaga ojcu ustawić stół.
–
A czy ja mogłabym w czymś pomóc?
–
Dziękuję, kochanie, ale wszystko funkcjonuje jak w
zegarku. A dzięki ludziom z firmy urządzającej przyjęcia nawet
ja mam wolną chwilę. – Uśmiechnęła się serdecznie do Kirsten i
poprosiła: – Opowiedz mi o sobie i Joelu.
Kirsten sennie się uśmiechnęła i umościła wygodniej w
fotelu.
– Nic nie umknie twojej uwagi, prawda, Jane? Chyba przez te
wszystkie lata wiedziałaś, że on mi się podoba.
Jane tylko skinęła głową.
– Kocham go –
powiedziała Kirsten, zamykając oczy.
– Jest dla mnie wszystkim... ale dla niego wszystkim jest
olimpiada.
–
Joel jest bardzo podobny do swojego ojca. Kiedy się na
czymś skoncentruje, cały się temu oddaje. Dlatego odnosi tyle
sukcesów w sporcie. Lecz zarazem, co mi się w nim podoba, ma
zdolność akceptacji. Chyba dzięki temu tak dobrze
porozumiewa się z dziećmi. Nie zmusza, żeby coś robiły. Po
prostu pozwała, żeby były sobą, i je akceptuje takimi, jakie są.
Justin i Jasmine nie mają ani takiej cierpliwości, ani tej
zdolności akceptacji co on, ale przypuszczam, że z własnymi
dziećmi jest inaczej.
Chwilę obydwie milczały, nasłuchując oddalonych odgłosów
dużego, pełnego ludzi domu.
–
Ja zawsze wierzyłam w cuda, ale ostatnio... – Kirsten
zamilkła i potarła ze znużeniem czoło. – Nie wiem, może po
prostu jestem zmęczona. Zbyt zmęczona, żeby jasno myśleć.
–
Zamąciło ci się w głowie od ciągłego analizowania –
podsunęła Jane i Kirsten potaknęła.
–
Właśnie.
–
Więc przestań. Przestań analizować i po prostu...
zaakceptuj. Pogódź się z tym, że Joel jest taki, jaki jest,
niezależnie od tego, czy bierze udział w zawodach, czy
przyjmuje pacjentów, i po prostu kochaj go za to, że jest sobą.
Jeżeli mnie posłuchasz, mogę cię zapewnić, że nie popełnisz
błędu. – Jane ujęła Kirsten za rękę i uścisnęła ją. – A teraz
chodźmy ubierać drzewko.
Kirsten już w lepszym nastroju pomknęła na górę, by się
przebrać. Po rozrzuconym ubraniu Melissy zorientowała się, że
widocznie dziewczynkę już przebrano w żółtą, „weselną”
sukienkę.
Pozbierała ciuszki Melissy, włożyła czarne spodnie i
czerwono-
zieloną bluzkę z ornamentem świątecznym, uczesała
włosy, do uszu przypięła kupione na tę okazję kolczyki i
poprawiła makijaż. Kiedy schodziła ze schodów, czuła się o
wiele lepiej.
Wszędzie kręcili się ludzie. Przybyli rodzice Sally i Aleksa,
Isobelle i Greg także byli obecni. Rodzeństwo Joela zaprosiło
krewnych swoich małżonków, tak że atmosfera była w pełni
rodzinna.
Wszyscy rozmawiali, kiedy John, Jed i Justin ustawiali
wysoką choinkę, na której wkrótce miary być zawieszane
ozdoby. Kiedy wszystko było gotowe, zaczęła się uroczystość.
Były różnokolorowe światełka i mieniące się kolorami tęczy
bańki, świecidełka, łańcuchy, wszelkiego rodzaju ozdoby.
Każdy z gości coś przyniósł i własnoręcznie stroił drzewko.
Kirsten obserwowała uważnie siostrzenicę, widziała jej zachwyt
i zadziwienie
przebiegiem uroczystości. Melissa bawiła się z
dziećmi Jasmine i Justina, szczególnie oczarowała ją maleńka
córeczka Jareda.
Kirsten przypatrywała się także Joelowi, który był
uszczęśliwiony, że jest w domu, a nie na drugim końcu świata
jak poprzedniego roku. Czuła się trochę zakłopotana,
wyznawszy mu miłość, ale przy tym cieszyła się, że to uczyniła.
Kiedy spotkali się spojrzeniami ponad głowami gości, Joel się
uśmiechnął. Szczęśliwym, kochającym uśmiechem.
Niebawem Jane obwieściła początek kolacji i wszyscy usiedli
przy długim stole, specjalnie przygotowanym na tę okazję.
Kirsten z podziwem oglądała pięknie wypisane karty i
fantazyjnie opakowane cukierki niespodzianki, aż proszące się,
by je otworzyć. Ciekawa była, czy w tym roku Joel pomagał
matce w ich przygotowaniu, jak wtedy, gdy był małym
chłopcem.
John McElroy, głowa klanu rodzinnego, stuknął w kieliszek,
prosząc o ciszę. Przywitał wszystkich, po czym poprosił, aby
pochylili
głowy,
przyjmując
bożonarodzeniowe
błogosławieństwo. Kiedy skończył, a chór głosów wyrecytował
„amen”, sięgnął po cukierek, na którym wypisano z zakrętasami
jego imię i nazwisko złotym atramentem.
–
A teraz zgodnie z tradycją należy otworzyć cukierki
niespodzianki, które Jane i jej mali podopieczni przygotowywali
przez cały dzień, pięknie je ozdabiając. Dobrej zabawy!
Wokół stołu rozległy się szelesty i trzaski. Kirsten zwróciła
się do Melissy, która siedziała między nią i Joelem.
– Otworzysz swój? –
spytała.
Melissa spojrzała najpierw na nią, a potem na Joela, i
potrząsnęła główką, a jej mała buzia rozjaśniła się uśmiechem.
– Najpierw ty, ciociu. –
Wskazała cukierek z jej imieniem.
Kirsten wzruszyła ramionami i wzięła go do ręki, którą potem
wyciągnęła do Melissy i Joela.
–
Pomożecie mi? – zapytała.
– Oczywi
ście – odparł Joel i uczynił zadość jej prośbie.
Kirsten otworzyła szeroko oczy na widok tego, co wypadło ze
środka. Była to karteczka papieru, ale nie owinięta wstążeczką,
lecz wsunięta w brylantowy pierścionek.
Zdumiona Kirsten wydała stłumiony okrzyk i kilka osób
siedzących w pobliżu zwróciło głowy w jej stronę, by zobaczyć,
co się dzieje. Kirsten ujęła pierścionek drżącymi palcami.
Popatrzyła na Joela, który się uśmiechał nieśmiało, niepewny jej
reakcji.
–
Przeczytaj karteczkę, ciociu – przynagliła Melissa.
Kirsten zdrewniały ręce. Jak zaklęta trzymała karteczkę i
pierścionek, nie zważając na utkwione w niej oczy wszystkich
gości, świadoma tylko obecności dwu istot siedzących obok.
Joel sięgnął ręką i powoli zsunął pierścionek ze zwitka
papieru. Ujął lewą rękę Kirsten i włożył pierścionek na jej
serdeczny palec.
–
Przeczytaj kartkę – rzekł cicho, i naraz palce Kirsten
odzyskały moc.
Rozwinęła karteczkę i ujrzała wypisane złotym atramentem
słowa, obwiedzione czerwonym i zielonym ornamentem.
– To ja namalow
ałam obwódkę – pochwaliła się Melissa, i
chociaż Kirsten zachwycił ornament, jeszcze bardziej
zachwyciły ją słowa.
Brzmiały one: KOCHAM CIĘ. WYJDŹ ZA MNIE. JOEL.
Kirsten głośno zaczerpnęła tchu i zwróciła spojrzenie na
mężczyznę, który wciąż czule trzymał ją za rękę.
–
Więc jak? – zapytał ledwo słyszalnym głosem.
–
A co z olimpiadą? – szepnęła.
–
Nie jadę.
To była ostatnia rzecz, jaką się spodziewała usłyszeć.
– Dlaczego? –
Jej głos zabrzmiał mocniej. – Byłeś dzisiaj taki
szczęśliwy. Byłeś szczęśliwy, gdy wróciłeś po spotkaniu z
trenerem.
–
Pewno, że byłem szczęśliwy. Wreszcie sobie
uświadomiłem, że wszystkie olimpijskie medale nie dadzą mi
tyle szczęścia co ty. Ty i Melissa. Wy jesteście moimi złotymi
medalami.
Kirsten nie wiedziała, co powiedzieć. Spojrzała na Melissę,
uświadamiając sobie, że dziewczynka została dopuszczona do
udziału w spisku.
–
A co ty myślisz, Lissy?
–
Moja mamusia i tatuś umarli – powiedziała spokojnie
Melissa. –
A Joel mi obiecał, że będzie moim nowym tatusiem.
Na słowa Melissy łzy wytrysnęły Kirsten z oczu, gardło
ścisnęło się ze wzruszenia. Melissa znowu utkwiła w niej wzrok
i Kirsten niecierpliwie otarła policzki, nie dbając o makijaż.
–
Ciociu Kirsten, czy zostaniesz moją nową mamusią?
Kirsten zadrżały usta. Nie wierzyła swoim uszom. Marzyła,
by usłyszeć te słowa, i była niebotycznie szczęśliwa, że Melissa
uwalnia się od swojej udręki. Pogładziła dziewczynkę czule po
policzku.
– Tak –
szepnęła i na potwierdzenie energicznie skinęła
głową. Podniosła głowę i spojrzała Joelowi w oczy. – Tak –
oświadczyła, po czym radośnie się roześmiała.
Gdy Joel przechylił się nad Melissa i pocałował Kirsten w
usta, rozległy się oklaski. Potem posadził sobie dziewczynkę na
kolanach i przesiadł się na jej krzesło, żeby mogli wszyscy troje
się objąć.
– Moja rodzina –
powiedziało wniebowzięte dziecko.
EPILOG
–
Usiądź wreszcie, Matyldo, bo wszędzie porozlewasz sok –
upomniała Kirsten córeczkę, która w końcu usłuchała.
–
Szkoda, że nie mam cierpliwości Joela – powiedziała do
Jordanne i Sally, kt
óre przybyły na rodzinne przyjęcie.
–
A to maleństwo jest zawsze zadowolone, całkiem jak jej
wujkowie –
rzekła Sally, która wzięła na ręce Jane, jedno z
trzymiesięcznych trojaczków, które urodziła Jordanne.
Malutka Jane rozpłakała się wniebogłosy i Jordanne
wyciągnęła do niej ręce.
–
Daj mi ją. Doprawdy, czasem się czuję jak maszyna do
karmienia.
–
Dobrze, że nie zaszłaś znowu w ciążę – rzekła Kirsten, na
co Jordanne pokiwała głową.
– Teraz kolej na Sally! –
Jordanne się roześmiała.
– Tommy ma
już prawie trzy lata i przyda się mu
siostrzyczka albo braciszek do zabawy –
odparła Sally i
poklepała swój zaokrąglony brzuch.
–
Wszystko w porządku? – zabrzmiał męski głos i w
drzwiach stanął Alex. Podszedł do wózka i popatrzył na
Annabelle i Charlotte,
które na szczęście mocno spały.
–
To straszne, kiedy cała trójka budzi się o drugiej nad ranem,
a mnie czeka w szpitalu operacja za operacją.
–
Wyobrażam sobie – powiedziała Kirsten.
– Jak tam jedzenie? –
spytała Sally.
– Prawie gotowe –
odparł Jed. Podszedł do żony i ją
pocałował. – Gdzie jest Tommy? – zapytał.
–
Przygląda się, jak Melissa gra na komputerze – odparła
Sally. –
Czas, żeby skończyli i umyli ręce.
–
Pójdę po nich – oznajmił Jed i wyszedł.
–
Czy możemy zaczynać? – spytał Joel.
Kirsten uśmiechnęła się na widok męża, jej wzrok był pełen
miłości. Matylda dopiła swój sok i podbiegła do ojca.
–
Zasiądźmy już do uczty, bo to nienarodzone maleństwo
zacznie protestować, że je źle odżywiam – rzekła Sally i wyszła
do zalanego słońcem ogrodu.
Kirsten podążyła za nią i stanęła urzeczona pięknem
kuflików, które Joel posadził w ogrodzie trzy lata temu.
Westchnęła, gdy podeszła do niej Melissa i ją objęła.
Siedmioletnia dziewczynka była tak podobna do Jacqui, że
czasem Kirsten na jej widok nie mogła pohamować łez.
Wprawdzie Melissa mówiła do niej „mamo”, lecz obydwie
kultywowały pamięć jej rodziców.
–
Czy wszyscy są? – zwrócił się Joel do gromadki
McElroyów i Page’ów. –
Jedzenie stygnie, więc proszę, jedzmy.
Kiedy wszyscy zaczęli sobie nakładać potrawy i w ogrodzie
rozległ się szmer wesołych rozmów, Joel zbliżył się do Kirsten i
musnął ustami jej szyję.
–
Kocham panią, pani McElroy – wyznał.
–
Z wzajemnością – odparła i pocałowała go w usta.