Harrison Harry 7 Stalowy Szczur prezydentem

background image
background image

H

ARRY

H

ARRISON

S

TALOWY

S

ZCZUR PREZYDENTEM

Tytuł oryginału: THE STAINLESS STEEL RAT FOR PRESIDENT

Copyright 1982 by Harry Harrison Ali rights reserved

For the Polish edition Copyright 1994 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

background image

SPIS TRE´SCI

SPIS TRE´SCI

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

2

Rozdział 1

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

4

Rozdział 2

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

8

Rozdział 3

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

13

Rozdział 4

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

20

Rozdział 5

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

24

Rozdział 6

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

30

Rozdział 7

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

34

Rozdział 8

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

39

Rozdział 9

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

43

Rozdział 10

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

48

Rozdział 11

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

53

Rozdział 12

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

59

Rozdział 13

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

65

Rozdział 14

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

71

Rozdział 15

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

75

Rozdział 16

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

79

Rozdział 17

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

84

Rozdział 18

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

89

Rozdział 19

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

93

Rozdział 20

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

97

Rozdział 21

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 102

Rozdział 22

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 107

Rozdział 23

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 111

Rozdział 24

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 117

Rozdział 25

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 121

Rozdział 26

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 125

Rozdział 27

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 131

Rozdział 28

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 135

Rozdział 29

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 140

Rozdział 30

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 144

2

background image

Rozdział 31

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 148

POSŁOWIE

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 153

JESZCZE JEDNO POSŁOWIE

. . . . . . . . . . . . . . . . . . 156

background image

Rozdział 1

— Mo˙ze wzniosłaby´s jaki´s toast? — spytałem patrz ˛ac uwa˙znie kelnerowi na

r˛ece.

Nic nie poradz˛e, ˙ze nie mam zaufania do kelnerów w trakcie rozlewania trun-

ków, niezale˙znie od tego czy, jak ten tu, serwuj ˛a szampana, czy spirytus. Ku ich
rado´sci, a mojemu utrapieniu, im wychodzi zwykle sze´s´c setek z półlitrówki, ja
za´s potem za to płac˛e.

— Naturalnie — odparła Angelina unosz ˛ac kielich. — Za mojego m˛e˙za, Jima

di Griz, któremu ponownie udało si˛e ocali´c ´swiat.

Przyznaj˛e, ˙ze mnie wzruszyła, szczególnie przy słowie „ponownie”. Jako oso-

b˛e z natury skromn ˛a i nie´smiał ˛a zawsze wzruszały mnie wyrazy uznania kierowa-
ne całkiem obiektywnie pod adresem moich uzdolnie´n. Zwłaszcza gdy wygłaszał
je kto´s tak czaruj ˛acy i bezwzgl˛edny zarazem, jak moja Angelina, z której opini ˛a
nie licz ˛a si˛e jedynie durnie i samobójcy. Fakt, ˙ze brała udział (i to nader aktyw-
nie) w misji ratowania galaktyki przed obcymi powodował, ˙ze tym wi˛eksz ˛a wag˛e
przywi ˛azywałem do jej zdania

1

.

— Jeste´s zbyt uprzejma — wymamrotałem — ale prawda zawsze wychodzi

na jaw. Tak w ogóle, to patrz ˛ac na spraw˛e z pewnej perspektywy, była to całkiem
miła awantura.

Stukn˛eli´smy si˛e szkłem i wychylili´smy jego zawarto´s´c. Zerkaj ˛ac ponad ra-

mieniem Angeliny, podziwiałem pomara´nczowe sło´nce Blodgett, zachodz ˛ace za
purpurowy horyzont i odbijaj ˛ace si˛e karminowo od płyn ˛acego za drzwiami restau-
racji kanału. Ponadto rejestrowałem par˛e typków siedz ˛acych przy drzwiach i od
dobrego kwadransa wgapiaj ˛acych si˛e nachalnie w nasz stolik. Poj˛ecia nie mia-
łem, kim byli, ale nie w ˛atpiłem, ˙ze pod prawymi pachami targali w przepoconych
kaburach całkiem pot˛e˙zne gnaty.

Nie miało to zreszt ˛a ˙zadnego wpływu na sytuacj˛e. Nie po to zaprosiłem własn ˛a

˙zon˛e na kolacj˛e, by jakie´s platfusowate goryle psuły mi wieczór. Lokal był cał-

kiem przyjemny, szampan wr˛ecz doskonały, a pieczony mamut wprost wyborny.
Zapadł zmierzch, miejscowy kwartet zacz ˛ał przygrywa´c z cicha, a kawa i koniak

1

Patrz „Stalowy Szczur i pi ˛ata kolumna” (przyp. tłum.)

4

background image

doskonale wpływały na trawienie. Angelina poprawiła makija˙z i przegl ˛adaj ˛ac si˛e
w małym lusterku spytała spokojnie:

— Wiesz, ˙ze przy wej´sciu siedzi para oprychów, którzy zjawili si˛e zaraz po

nas i przez cały czas si˛e na nas gapi ˛a?

Westchn ˛ałem sm˛etnie i wyci ˛agn ˛ałem etui na cygara.
— Wolałem ci o nich nie wspomina´c; mogłaby´s straci´c apetyt.
— Nonsens! Dodali tylko troch˛e smaczku posiłkowi.
— To si˛e nazywa „˙zona doskonała” — u´smiechn ˛ałem si˛e zapalaj ˛ac cygaro. —

Ta planeta wieje nud ˛a. Jakiekolwiek wydarzenia mog ˛a tylko poprawi´c sytuacj˛e.

— Ciesz˛e si˛e, ˙ze masz dobry humor — odparła, zamykaj ˛ac puderniczk˛e —

bo id ˛a do nas. Od czego zaczynamy? To tylko wieczorowa torebka, wi˛ec nie mam
zbyt du˙zych zapasów amunicji. Wiesz, granaty dymne, bomby hukowe i inne takie
duperelki. . .

— I to wszystko? — zdumiałem si˛e szczerze.
— Przecie˙z mówi˛e, ˙ze same duperele, o masz: szminka typu pistolet jedno-

strzałowy. Zasi˛eg ledwie pi˛e´cdziesi ˛at jardów. I inne takie. . .

— A ju˙z my´slałem, ze co´s ci si˛e stało i faktycznie masz tylko granaty! — ode-

tchn ˛ałem. — T ˛apark ˛asam si˛e zajm˛e, troch˛e ruchu dobrze mi zrobi po ob˙zarstwie.

— Czwóreczka, mój drogi — poprawiła mnie z u´smiechem. — Masz za ple-

cami jeszcze park˛e kole˙zków tych tam. . .

— ˙Zaden problem.
Byli ju˙z blisko, ja za´s poczułem ulg˛e. Tak t˛epe mordy mogli mie´c jedynie

przedstawiciele kilku profesji, na przykład zakonnicy, ale równie zaawansowane
płaskostopie i ci˛e˙zki chód miewali jedynie gliniarze. Kryminali´sci w liczbie czte-
rech mogliby sprawi´c pewne kłopoty, lokalni stró˙ze prawa w równej sile potrafili
dostarczy´c jedynie rozrywki. Kroki ucichły i najbardziej nad˛ety z gromadki stan ˛ał
przede mn ˛a, wyci ˛agn ˛ał w pocie czoła zapewne ryt ˛a w złocie odznak˛e, ozdobion ˛a
dla wi˛ekszego efektu kilkoma szlachetnymi kamieniami, i podetkn ˛ał mi j ˛a pod
nos.

— Jestem kapitan Kretin z policji Blodgett, a ty, jak s ˛adz˛e, jeste´s osobnikiem

operuj ˛acym pod ksyw ˛a Stalowy Szczur. . .

Ksywa! Jakbym był pospolitym rzezimieszkiem! A˙z mn ˛a zatrz˛esło z oburze-

nia. Poza tym, cho´c nie lubi˛e nadmiernie sformalizowanych postaci ˙zycia spo-
łecznego, to nachalnie u˙zywaj ˛acy drugiej osoby gliniarz nigdy nie zdobywał mo-
jej sympatii. Bez słowa skruszyłem mu pod nosem cygaro, w którym ukryta była
fiolka z gazem nasennym. Zanim run ˛ał na stół, zabrałem mu jeszcze odznak˛e.
Ostatecznie to on sam usiłował mi j ˛a nachalnie podarowa´c. I to przy ´swiadkach.

Dopełniwszy powinno´sci dobrego samarytanina i uło˙zywszy kapitana (mógł

si˛e przecie˙z pokaleczy´c przy upadku, biedaczek), zerwałem si˛e i z półobrotu r ˛ab-
n ˛ałem jego kole˙zk˛e palcem wskazuj ˛acym pod ucho. Znajduj ˛acy si˛e w tym miejscu
splot nerwowy wykazuje si˛e du˙z ˛a wra˙zliwo´sci ˛a na urazy. Słabe nawet uderzenie

5

background image

powoduje u ka˙zdego normalnie zbudowanego człowieka natychmiastow ˛a utrat˛e
przytomno´sci. Gliniarz nie odbiegał od normy i szybko spocz ˛ał na swym prze-
ło˙zonym. Tego ju˙z nasz stolik nie wytrzymał: z brz˛ekiem i trzaskiem run ˛ał na
posadzk˛e.

— Dwadzie´scia dwa! — krzykn ˛ałem ruszaj ˛ac galopem ku kuchni. Policja po-

licj ˛a, ale co b˛edzie, jak rusz ˛a kelnerzy!

Z drzwi prowadz ˛acych do kuchni wyłoniło si˛e dwóch mundurowych, nast˛epni

dwaj zakwitli w głównym wyj´sciu. Ocalała dwójka naszych go´sci niemal rzuciła
si˛e im na szyj˛e.

— Zdrada! — wrzasn ˛ałem, uruchamiaj ˛ac wmontowanego w klamr˛e pasa krzy-

kacza.

Miłe to i niegro´zne urz ˛adzenie emituje ultrad´zwi˛eki wywołuj ˛ace uczucie stra-

chu w najbli˙zszym otoczeniu, tote˙z mojemu krzykowi zawtórowało kilka auten-
tycznych wrzasków przera˙zenia i w lokalu rozp˛etało si˛e pandemonium. O nic
innego mi nie chodziło. Jako cel numer dwa wybrałem kotar˛e osłaniaj ˛ac ˛a drzwi
przeciwpo˙zarowe.

I znów czterech mundurowych. To ju˙z stawało si˛e nudne. Czy musieli na mój

wieczór autorski przychodzi´c od razu pełn ˛a obsad ˛a komisariatu?

Wskoczyłem na długi stół bankietowy i pognałem ku panoramicznemu oknu,

wymijaj ˛ac zastaw˛e stołow ˛a ze zr˛eczno´sci ˛a, o któr ˛a si˛e nawet nie podejrzewałem.
Wtórowały mi coraz intensywniejsze wrzaski spanikowanych go´sci. Zatrzymałem
si˛e plecami do okna i rozejrzałem po sali. Ładna akcja! Co najmniej pół tuzi-
na stró˙zów prawa blokowało wszystkie drzwi, drugie tyle usiłowało si˛e do mnie
zbli˙zy´c.

— Ju˙z lepsi od was próbowali złapa´c Jima di Griz! — rykn ˛ałem. — Lepsza

´smier´c ni˙z niewola!

To ostatnie dodałem po sekundzie namysłu. Od czasu do czasu miewam po˙za-

łowania godn ˛a skłonno´s´c do efektownych wej´s´c i wyj´s´c. Posłałem jeszcze Ange-
linie całusa.

— Oto koniec sagi o Stalowym Szczurze! — dodałem głosem lektora ko´ncz ˛a-

cego bajk˛e i skoczyłem do tyłu.

Nim okrzyk zd ˛a˙zył przebrzmie´c, rozległ si˛e brz˛ek p˛ekaj ˛acego szkła, a ja wy-

padłem w mrok nocy. Jeszcze lec ˛ac przekr˛eciłem si˛e tak, aby wpa´s´c do kanału
ze splecionymi r˛ekami nad głow ˛a. Zanurkowałem i, nie próbuj ˛ac wypłyn ˛a´c, prze-
byłem dobre dwadzie´scia jardów. Gdy przebiłem wreszcie powierzchni˛e wody,
skrywała mnie zbawcza ciemno´s´c, a wokół panowała cisza.

Było to przyjemne zako´nczenie miłego wieczoru i przyznaj˛e, ˙ze nuciłem so-

bie pod nosem płyn ˛ac wolnym crawlem do brzegu. Cho´c na par˛e chwil udało mi
si˛e o˙zywi´c t˛e nudn ˛a planet˛e i zapewni´c cz˛e´sci mieszka´nców zaj˛ecie na czas dłu˙z-
szy. Policja b˛edzie mogła wypisywa´c tak drogie sercu ka˙zdego urz˛edasa s ˛a˙zniste
raporty, dziennikarze cho´c nie b˛ed ˛a musieli wymy´sla´c wiadomo´sci na pierwsze

6

background image

strony, a społecze´nstwo zostanie pora˙zone wstrz ˛asaj ˛acymi relacjami ze specjalnej
akcji sił policyjnych. Na dobr ˛a spraw˛e wychodziłem na dobroczy´nc˛e tego zadu-
pia, a nie na przest˛epc˛e. Niestety, sprawiedliwo´s´c jest czym´s unikatowym na tym
padole i liczy´c mogłem jedynie na zrozumienie najbli˙zszych.

„Dwadzie´scia dwa” oznaczało numer kryjówki. Na wszelki wypadek mieli-

´smy ich na Blodgett kilkana´scie. Ta akurat była parterowym domkiem w pew-

nej podejrzanej, jak na t˛e planet˛e, dzielnicy, w której moje przemoczone ubranie
nie powinno budzi´c sensacji, na wszelki wypadek jednak u˙zyłem tajnego wej-

´scia mieszcz ˛acego si˛e w publicznej toalecie. W samym domu mój szlak od szafy

(gdzie było wej´scie) do łazienki (gdzie był prysznic) znaczyły porozrzucane sztu-
ki garderoby. Gor ˛aca woda szybko wróciła mi ch˛e´c do ˙zycia.

Gdy Angelina weszła normalnymi drzwiami, mokre ubranie suszyło si˛e w su-

szarce, a ja odziany w suche rzeczy popijałem lecznicz ˛a siedemdziesi˛eciokonn ˛a
antygrypin˛e i zastanawiałem si˛e, czyby nie zapali´c cygara.

— Efektowne wyj´scie — powiedziała od progu.
— Miałem nadziej˛e, ˙ze ci si˛e spodoba — przyznałem skromnie. — Zapomnia-

ła´s zamkn ˛a´c za sob ˛a drzwi.

— Nie zapomniałam, kochanie — odparła, a na progu stan˛eła znana mi ju˙z

dru˙zyna z tutejszego komisariatu.

— I ty, Brutusie? — wrzasn ˛ałem zrywaj ˛ac si˛e na nogi.
— Zaraz ci wszystko wyja´sni˛e — odparła podchodz ˛ac.
— Zdrada! Pogadamy o tym w odpowiednim czasie! — odwrzasn ˛ałem, rzu-

caj ˛ac si˛e ku drzwiom awaryjnym ukrytym w boazerii.

Zanim tam dotarłem, moja droga ˙zona podstawiła mi nog˛e i run ˛ałem jak długi

na dywan, a na mnie zwaliło si˛e czterech mundurowych. Na pocz ˛atek. Nast˛epni
majaczyli ju˙z w sieni.

background image

Rozdział 2

Jestem dobry w walce wr˛ecz, ale nie a˙z tak. Przeciwko sobie miałem nie tylko

liczb˛e, ale i wag˛e przeciwników. Zanim udało mi si˛e znokautowa´c pierwszy kwar-
tet, obsiedli mnie ju˙z nast˛epni. Jeden złapał za kostk˛e, inny wczepił we włosy, i tak
dalej, i tak dalej. Krótko mówi ˛ac, padłem niczym chrz ˛aszcz pod natarciem mró-
wek. Ledwie udało mi si˛e uwolni´c dło´n i rzuci´c Angelinie zdobyczn ˛a odznak˛e.

— Masz — rykn ˛ałem. — Zasłu˙zyła´s na ni ˛a! Ale nie na pami ˛atk˛e! To nagroda

za zdrad˛e, za gorliw ˛a współprac˛e z policj ˛a!

— Urocze — stwierdziła łapi ˛ac j ˛a w locie i podchodz ˛ac bli˙zej. — A to twoja

nagroda za brak zaufania do własnej ˙zony.

Z tymi słowami r ˛abn˛eła mnie w szcz˛ek˛e, a kopyto w r˛eku miała zawsze.
— Pu´s´ccie go — usłyszałem z oddali poprzez szum odległych galaktyk i po-

czułem, ˙ze faktycznie mnie puszczaj ˛a. Prosto na ziemi˛e.

Gdy po dłu˙zszej chwili znów zacz ˛ałem rozró˙znia´c szczegóły otoczenia, do-

strzegłem, jak Angelina wr˛ecza złot ˛ablach˛e znajomemu pyszałkowi w garniturze.

— To jest kapitan Kretin, który dzi´s wieczorem próbował z tob ˛a porozma-

wia´c — poinformowała mnie lodowatym tonem. — Gotów jeste´s posłucha´c go
w ko´ncu?

Wymamrotałem co´s ogólnie niezrozumiałego i czołganiem przez pełzanie do-

tarłem do najbli˙zszego krzesła. Wdrapałem si˛e na nie i trzymaj ˛ac si˛e za szcz˛ek˛e
doszedłem do wniosku, ˙ze posiadanie ˙zony nie zawsze jest miłym do´swiadcze-
niem.

— Jak ju˙z wyja´sniłem pa´nskiej mał˙zonce, mister di Griz, chcieliby´smy jedy-

nie prosi´c pana o pomoc w ´sledztwie — odezwał si˛e, znacznie uprzejmiej ni˙z za
pierwszym razem, kapitan o d´zwi˛ecznym nazwisku. — Znale´zli´smy zamordowa-
nego człowie. . .

— To nie ja! Nie było mnie w tym czasie w mie´scie! ˙Z ˛adam adwokata. . .
— Kochanie! Posłuchaj tego miłego policjanta — przerwała mi z naciskiem

Angelina, a sposób, w jaki powiedziała „kochanie” skutecznie przyprawił o para-
li˙z moje struny głosowe. Z do´swiadczenia wiedziałem, ˙ze sprowokowana, Ange-
lina zdolna jest do wszystkiego. Teraz wła´snie wygl ˛adała na sprowokowan ˛a.

8

background image

— Nie zrozumiał mnie pan. — Kretin skorzystał z chwili ciszy. — Nikt pana

nie oskar˙za o morderstwo, chcieli´smy jedynie prosi´c o pomoc w rozwi ˛azaniu owej
zagadki. To pierwsze zabójstwo, jakie mamy na Blodgett od stu trzynastu lat i, ˙ze
tak powiem, brak nam do´swiadczenia w tak powa˙znych sprawach.

Rozumowanie było logicznie spójne i trudno mu było co´s zarzuci´c. Kretin

wyj ˛ał z kieszeni notes i ci ˛agn ˛ał monotonnym głosem.

— Dzi´s, około trzynastej, otrzymali´smy meldunek o zamieszaniu w dzielnicy

Zaytown, niedaleko od domu, który pa´nstwo wynajmujecie. Zgodnie z zeznania-
mi ´swiadków, z miejsca przest˛epstwa zbiegło trzech m˛e˙zczyzn, a policja odnalazła
pchni˛et ˛a kilkakrotnie no˙zem ofiar˛e, która zmarła nie odzyskuj ˛ac przytomno´sci.
M˛e˙zczyzna nie miał portfela ani ˙zadnego identyfikatora, mordercy za´s opró˙znili
mu dokładnie kieszenie. Jednak˙ze w trakcie sekcji znaleziono w jego ustach ten
oto kawałek papieru. — Podał mi nosz ˛ac ˛a ´slady zmi˛ecia kartk˛e, na której ko´slawo
wypisano:

ZDALOFY ˙ZD ˙ZÓR

— Orłem w ortografii to on nie był — mrukn ˛ałem, nadal otumaniony po „na-

grodzie” Angeliny.

— Genialna spostrzegawczo´s´c — warkn˛eła zagl ˛adaj ˛ac mi przez rami˛e.
— Przyj˛eli´smy robocz ˛a teori˛e, ˙ze ofiara próbowała si˛e z panem skontakto-

wa´c i połkn˛eła, albo raczej próbowała połkn ˛a´c, ow ˛a kartk˛e, by ukry´c jej istnienie
przed atakuj ˛acymi — ci ˛agn ˛ał oficer nie zra˙zony nasz ˛a uprzejmo´sci ˛a. — Oto jego
zdj˛ecie. Chcieliby´smy ustali´c w pierwszej kolejno´sci to˙zsamo´s´c zabitego.

Podał mi kolorowy kartonik. Całym wysiłkiem woli zogniskowałem spojrze-

nie na udanym nawet hologramie. Wszystko na nic. Nie znałem faceta.

— To ciekawa historia — stwierdziłem uprzejmie — ale pierwszy raz widz˛e

go na oczy.

Nie bardzo chcieli mi wierzy´c, nie mieli jednak wyboru. Przekonani najwy-

ra´zniej, i˙z ł˙z˛e w ˙zywe oczy, zadali jeszcze cał ˛a seri˛e bezsensownych pyta´n (otrzy-
muj ˛ac w zamian kilka równie bezsensownych odpowiedzi) i wyszli, wynosz ˛ac ze
sob ˛a trzech kumpli, którzy nie odzyskali jeszcze przytomno´sci. Ja za´s skierowa-
łem si˛e do barku, by przyrz ˛adzi´c jaki´s rozs ˛adny napitek.

Nale˙zał mi si˛e. Gdy odwróciłem si˛e ze szklaneczkami w dłoniach, o cal od

´zrenicy mojego lewego oka dostrzegłem koniec ostrza do´s´c długiego i nieprzy-

jemnie wygl ˛adaj ˛acego kuchennego no˙za.

— Przejd´zmy do rzeczy — oznajmiła z u´smiechem (nadal lodowatym) Ange-

lina. — Co miałe´s dokładnie na my´sli nazywaj ˛ac moje post˛epowanie zdrad ˛a?

— Kochanie! — sapn ˛ałem daj ˛ac krok w tył i opieraj ˛ac si˛e o kontuar.
Nó˙z przesun ˛ał si˛e płynnie, nadal pozostaj ˛ac jednak w bezpo´srednim s ˛asiedz-

twie mojego oka. ´Sciekaj ˛ace po plecach krople zimnego potu dodały mi elokwen-
cji.

9

background image

— Gdy zjawiła´s si˛e z policj ˛a, pomy´slałem, ˙ze zmuszono ci˛e do współpracy.

Nazwałem ci˛e zdrajczyni ˛a, by´s miała alibi. Znasz mnie przecie˙z. Czy s ˛adzisz, ˙ze
naprawd˛e tak uwa˙zam? ˙Ze zrobiłem to w innym celu, ni˙z ochronienie ciebie na
wypadek mojego aresztowania?

— Och, Jim! — Nó˙z (na szcz˛e´scie) wypadł jej z dłoni i obj˛eła mnie, ja za´s

zostałem zmuszony do rozpaczliwej ˙zonglerki szkłem, by nie zmarnowa´c drinków
na jej plecach.

— No, tak ju˙z lepiej — wysapałem, z trudem łapi ˛ac powietrze po długim

i gor ˛acym pocałunku. — Drobne nieporozumienie. Chod´z, napijemy si˛e i zasta-
nowimy, o co tu biega.

— Powiedziałe´s im prawd˛e? Rzeczywi´scie nie widziałe´s nigdy tego go´scia?
— Wiem, ˙ze po raz pierwszy złamałem własn ˛a zasad˛e, ale faktycznie powie-

działem im prawd˛e, co i tak w niczym im nie pomogło. Nigdy dot ˛ad nie widziałem
jegomo´scia.

— Wobec tego trzeba si˛e dowiedzie´c, kto to jest, a raczej kim był — oznajmi-

ła, wyci ˛agaj ˛ac hologram zza oparcia kanapy. — Zabrałam go Kretinowi, gdy si˛e

˙zegnał. To sprawa Korpusu, a nie lokalnej policji. Zaraz skontaktuj˛e si˛e z tutej-

szym agentem.

Naturalnie miała racj˛e, sprawa bez dwóch zda´n musiała si˛ega´c poza Blod-

gett. Prowincjonalna nuda jak nic sprzyja rozwojowi biurokracji i to tej najgor-
szej, nader uporz ˛adkowanej. Skoro tutejsza policja nie potrafiła zidentyfikowa´c
ofiary, nale˙zało zwróci´c si˛e do legendarnego i nadrz˛ednego wobec policji wszyst-
kich planet organu, znanego jako Korpus Specjalny. Ja za´s byłem najwa˙zniejszym
członkiem tej organizacji.

— Potrzebujemy wi˛ecej danych ni˙z tylko to — stwierdziłem, oddaj ˛ac jej holo-

gram. — Umów si˛e tu z agentem, a ja wróc˛e za godzin˛e ze wszystkim, co znajd˛e.

Kostnica miejska mie´sciła si˛e niedaleko (co mówiło wiele o reputacji dziel-

nicy) i była naturalnie tak licho zabezpieczona, ˙ze niemal nie zwalniaj ˛ac kroku
otworzyłem wytrychem tylne drzwi i wszedłem do ´srodka. Obdukcja nic nie dała,
spodziewałem si˛e tego zreszt ˛a. To był naprawd˛e dobry hologram. W kilkana´scie
sekund pobrałem próbki skóry, włosów i brudu spod paznokci. Potem odszukałem
odzie˙z denata i zebrałem drobiny pyłu z podeszew butów. Odło˙zyłem wszystko na
miejsce i wyszedłem t ˛a sam ˛a drog ˛a, nie wzbudzaj ˛ac niczyjego zainteresowania.
Do domu wróciłem przez frontowe drzwi w chwili, gdy agent Korpusu wchodził
przez szaf˛e.

— Ładna dzi´s pogoda, mister di Griz — powitał mnie, zamykaj ˛ac drzwi me-

bla.

— Na Blodgett zawsze jest ładnie, dlatego mam do´s´c tego miejsca. Kiedy

idzie nast˛epna przesyłka do sztabu?

— Za kilka godzin. Normalna cotygodniowa poczta, sam j ˛a zawo˙z˛e.

10

background image

— Doskonale. Przy okazji we´zmiesz ten pojemnik z próbkami i przeka˙zesz

go chłopcom w laboratorium. Tu masz zdj˛ecie zgasłego.

Chc˛e wiedzie´c, kto to był, sk ˛ad pochodził i tak dalej. Cokolwiek znajd ˛a. No

i jeszcze wszystko o miejscu jego pochodzenia, ale to ju˙z nie z laboratorium. Facet
mnie szukał, ja za´s go nie znam i bardzo mnie ciekawi, kogo i dlaczego nagle tak
zainteresowałem.

*

*

*

Odpowied´z przyszła w rekordowym tempie. Ju˙z po trzech minutach gong przy

drzwiach naszego oficjalnego mieszkania oznajmił go´scia, którym był wierny
Charlie. Wpu´sciłem go i si˛egn ˛ałem po zabezpieczony hermetycznie pojemnik. Ku
memu zdumieniu, kurier cofn ˛ał si˛e, przygryzaj ˛ac nerwowo doln ˛a warg˛e. Warkn ˛a-
łem ostrzegawczo i biedak omal nie zemdlał.

— Dostałem rozkazy, mister di Griz. . . — wyj ˛akał pospiesznie. — Osobi´scie

od samego Inskippa. . .

— I có˙z ta stara pierdoła kazała ci przekaza´c?
— ˙Ze sfałszował pan czeki i pobrał z tajnego konta Korpusu siedemdziesi ˛at

pi˛e´c tysi˛ecy kredytów, które najpierw musi pan zwróci´c! I ˙ze bez tego nie udzieli

˙zadnych informacji nie rokuj ˛acemu szans na reedukacj˛e łobuzowi, który. . .

— Jak powiedziałe´s? — spytałem robi ˛ac krok do przodu.
— To nie ja! — pisn ˛ał rozpaczliwie, odskakuj ˛ac. — To Inskipp! Ja tylko cytuj˛e

jego słowa, tak jak mi kazał!

— Posła´ncy przynosz ˛acy złe wie´sci maj ˛a do mnie pecha — oznajmiłem mu

chłodno, ale zanim mogłem wprowadzi´c słowa w czyn, pojawiła si˛e nagle pomi˛e-
dzy nami Angelina.

— Tu jest czek na pieni ˛adze, które po˙zyczyli´smy z konta, co było zreszt ˛a

spowodowane pomyłk ˛aw naliczeniu wysoko´sci naszych poborów — powiedziała
spokojnie, podaj ˛ac mu czek. — Teraz wszystko w porz ˛adku?

— Jasne! Sam czasem tak robi˛e — przyznał pospiesznie Charlie i czym pr˛e-

dzej dał jej pojemnik. — Gdyby pani była uprzejma odda´c to m˛e˙zowi, to ja ju˙z
pójd˛e. Mam jeszcze sporo zaj˛e´c. Do zobaczenia.

Czym pr˛edzej wycofał si˛e ocieraj ˛ac r˛ekawem pot z czoła, a ja odebrałem

pojemnik od Angeliny, ignoruj ˛ac jej w´sciekłe spojrzenia. Przyło˙zyłem kciuk do
zamka i pojemnik otworzył si˛e ukazuj ˛ac ekranik, z którego w´sciekle spojrzała
na mnie znana g˛eba. Gdyby Angelina nie przechwyciła baga˙zu, niechybnie r ˛ab-
n ˛ałby o podłog˛e. Dzi˛eki przytomno´sci jej umysłu cało´s´c rychło wyl ˛adowała na
stole i Inskipp mógł wreszcie zabra´c głos. Wykrzywiał si˛e przy tym szkaradnie
i potrz ˛asał jakim´s ´swistkiem.

— Do cholery, przesta´n kra´s´c fors˛e organizacji, di Griz! Dajesz zły przykład

innym. Oddałe´s ostatni ˛a kwot˛e, wi˛ec masz okazj˛e mnie posłucha´c, ale zapami˛etaj

11

background image

sobie na przyszło´s´c, ˙ze gdyby nie nasze zainteresowanie Paraiso-Aqui, to fig˛e by´s
dostał, a nie informacje!

— Czym? — spytałem zapominaj ˛ac, ˙ze to nagranie.
— Teraz jak ci˛e znam zadałe´s pewnie głupie pytanie w stylu „czym” albo „co

to jest” — u´smiechn˛eło si˛e szeroko zło´sliwe oblicze Inskippa. — Wi˛ec ci powiem:
to ojczysta planeta go´scia, który tak ci˛e interesuje. Co wi˛ecej: chc˛e, ˙zeby´s tam
poleciał i dokładnie sobie t˛e ojczyzn˛e obejrzał, a potem natychmiast si˛e u mnie
zameldował. Jak przeczytasz dokumenty w pojemniku, to od razu zrozumiesz,
dlaczego nas ta planeta interesuje.

Ekranik pociemniał i zjechał w dół, a zamek w dnie pojemnika zazgrzytał

i odskoczył. Naszym oczom ukazała si˛e wypchana koperta.

— Ciekawe — mrukn ˛ałem przegl ˛adaj ˛ac jej zawarto´s´c. — Coraz ciekawsze. . .
— A to dlaczego? — zainteresowała si˛e Angelina.
— Bo nie do´s´c, ˙ze nie znam człowieka, który zgin ˛ał próbuj ˛ac si˛e ze mn ˛askon-

taktowa´c, to w dodatku nic nie wiem o ´swiecie, z którego pochodzi.

— Có˙z. . . wypadałoby zmieni´c ten stan rzeczy, prawda?
— Te˙z racja. Wyj ˛atkowo zamierzam dokładnie wypełni´c instrukcj˛e Inskippa.

Tym razem interesuje nas dokładnie to samo, czyli informacje o tej tajemniczej
planecie.

U´smiechn˛eli´smy si˛e do siebie doskonale wiedz ˛ac, ˙ze nuda i lenistwo dobiegły

ko´nca. Zaczynało si˛e co´s nadzwyczaj ciekawego, cho´c ˙zadne z nas nie wiedziało
dokładnie, co wła´sciwie nas czeka.

background image

Rozdział 3

Prospekt reklamowy był ci˛e˙zki i ciepły w dotyku, a napis na okładce ´swiecił

pełnym samozadowolenia blaskiem.

— Przyb ˛ad´z do słonecznej doskonało´sci wakacyjnego ´swiata Paraiso-Aqui —

przeczytałem na głos.

— Paraiso-Aqui zostało zasiedlone w trakcie pierwszego etapu galaktycznej

ekspansji i dopiero niedawno odkryto je ponownie. Godne uwagi z powodu hoł-
dowania najbardziej skorumpowanej formie rz ˛adów w znanej galaktyce — zacy-
towała Angelina, przegl ˛adaj ˛ac cie´nsz ˛a ni˙z folder i oprawn ˛a w czer´n ksi ˛a˙zeczk˛e.

— Łagodnie okre´slaj ˛ac mamy tu do czynienia z niejak ˛arozbie˙zno´sci ˛azda´n —

stwierdziłem, zacieraj ˛ac r˛ece.

— Bulionu, sir? — spytał robot-steward, kłaniaj ˛ac si˛e w pas.
— To si˛e nie nadaje nawet do k ˛apieli, ty cybernetyczny palancie. Ale mo˙zesz

poda´c alteria´nski Panther Sweat on the rocks. Albo lepiej dwa. . .

— Jeden — poprawiła mnie Angelina. — Dla mnie bulion.
— Tak jest, madam. Doskonały wybór. Jestem zaszczycony — zagulgotał ten

kretyn anodowy ´slini ˛ac si˛e i rado´sci i zacieraj ˛ac łapki.

Na moje nieszcz˛e´scie oddalił si˛e zbyt szybko, abym mógł go kopn ˛a´c. Niena-

widziłem go gor ˛aco i serdecznie, podobnie jak bandy rozszczebiotanych turystów
zebranych w hallu i całego kapi ˛acego od bezgu´scia i obłudy statku pasa˙zerskie-
go obsługuj ˛acego Luksusow ˛a Tur˛e po Rajskiej Planecie. Bo tak si˛e nazywała ta
krety´nska wycieczka. Tury´sci nie do´s´c ˙ze byli rozszczebiotani i głupi, to jeszcze
wystrojeni jak diabeł na Zielone ´Swi ˛atki; od krótkiego nawet spojrzenia bolały
nie tylko oczy, ale i z˛eby.

— Kochanie, jeste´smy ubrani dokładnie w ten sam sposób — zwróciła mi

uwag˛e Angelina; najwidoczniej cholera tak mnie poniosła, ˙ze powiedziałem gło-

´sno, co my´sl˛e.

Owszem, miała racj˛e: ubrany byłem w jasnozielon ˛a koszul˛e z krótkimi r˛e-

kawami, ozdobion ˛a wielkimi purpurowo˙zółtymi kwiatkami oraz fioletowe szorty
w takie˙z same kwiatki, tyle ˙ze pomara´nczowoczarne. Angelina miała na sobie
komplecik z gatunku „szał daltonisty”, cho´c przyzna´c nale˙zało, ˙ze upiorny strój
wygl ˛adał na niej znacznie lepiej ni˙z na mnie. Na dobitk˛e włosy mieli´smy zrobione

13

background image

według najnowszej wakacyjnej mody, czyli złote loczki z zielonymi ko´ncówka-
mi. Czułbym si˛e jak sko´nczony kretyn, gdyby nie jeden drobiazg: wszyscy tutejsi
tury´sci odziani byli równie obrzydliwie. Przebranie było doskonałe, ale ile ono
mnie kosztowało! Widok mojego odbicia w lustrze przyprawiał mnie o niestraw-
no´s´c. Otworzyłem folder na chybił trafił, by zaj ˛a´c czym´s buntuj ˛ace si˛e poczucie
dobrego smaku. Ujrzałem, jak barwna fotografia złotej pla˙zy nagle o˙zyła. Fale
ze słyszalnym pluskiem uderzały łagodnie o brzeg, a powietrze wypełnił rze´ski
aromat morza.

— Szcz˛e´sliwi mieszka´ncy sp˛edzaj ˛a rado´snie i beztrosko czas na zabawach

w´sród dojrzałych owoców i łagodnych ryb. — Co za idiota to pisał?!

— Mieszka´ncy ˙zyj ˛a w warunkach przypominaj ˛acych niewolnictwo, a ˙zebrac-

two i epidemie s ˛a na porz ˛adku dziennym — dodała cicho Angelina konsultuj ˛ac
si˛e z czarn ˛a ksi ˛a˙zeczk ˛a. — Rz ˛adz ˛acy od lat dyktator sprawuje władz˛e absolutn ˛a.

— Trzydzie´sci minut do l ˛adowania! — oznajmiły szeptem gło´sniki, wywołu-

j ˛ac nagłe o˙zywienie pyskatych ponad miar˛e pasa˙zerów.

Z du˙z ˛a satysfakcj ˛a posłałem broszur˛e do atomowego spopielacza, gdzie ku

mojej satysfakcji zmieniła si˛e w dym, a Angelina zrobiła to samo, cho´c bez po-
dobnej rado´sci, z raportem Korpusu, gdy˙z nim była wła´snie owa czarna ksi ˛a˙zecz-
ka. Powodowała ni ˛a konieczno´s´c: gdyby znaleziono ow ˛a publikacj˛e w naszych
baga˙zach, nie mieliby´smy okazji obejrze´c ani cala kwadratowego planety.

— Có˙z, sami zobaczymy jak to wygl ˛ada — mrukn ˛ałem, odbieraj ˛ac od robota

drinki.

— O´swiadczani ci, ˙ze poza wszystkim, nadal jeste´smy na wakacjach, i b˛e-

dziesz si˛e dobrze bawił. B˛edziesz si˛e bawił jak cholera, cho´cbym miała zmusi´c
ci˛e do tego torturami — u´smiechn˛eła si˛e słodko Angelina. — Traktuj to jako
drugi miesi ˛ac miodowy. . . zaraz, nie drugi tylko pierwszy! Nigdy nie mieli´smy
uczciwego miesi ˛aca miodowego!

— Nie za pó´zno troch˛e? Jakkolwiek by nie było, bli´zniaki maj ˛a prawie dwu-

dziestk˛e na karkach. . .

— Czy chcesz przez to powiedzie´c, ˙ze jestem ju˙z stara, brzydka i zrz˛edli-

wa? — spytała z uraz ˛a w głosie.

Z wra˙zenia upu´sciłem drinka, który wypalił solidn ˛a dziur˛e w dywanie, i pa-

dłem na kolana. Autentycznie zrobiło mi si˛e jej ˙zal, tym bardziej ˙ze wcale nie
my´slałem tak, jak sugerowała.

— ´Swiatło mego ˙zycia! Jeste´s coraz pi˛ekniejsza i nie pieprz, prosz˛e, bez

sensu! — zawołałem, zyskuj ˛ac aplauz najbli˙zej zebranych i pełen zadowolenia
u´smiech Angeliny.

— Tak ju˙z lepiej. I pami˛etaj: małe wakacje od przest˛epstwa przydadz ˛asi˛e nam

obojgu!

14

background image

*

*

*

Wyl ˛adowali´smy. Przez otwart ˛a ´sluz˛e napłyn˛eło do wn˛etrza statku ciepłe po-

wietrze nios ˛ace tony słodkiej muzyki. Powiesiłem na szyi kamer˛e, nało˙zyłem
okulary przeciwsłoneczne, uj ˛ałem dło´n Angeliny i doł ˛aczyłem do przepełnionego
szcz˛e´sliwo´sci ˛a zbiegowiska. Angelin˛e zaraziła ich wesoło´s´c, mnie nie, ale mru-
czałem co´s pod nosem i szczerzyłem z˛eby, ˙zeby nie rzuca´c si˛e w oczy. Łypałem
natomiast podejrzliwie wokół, a to, co widziałem coraz mniej mi si˛e podobało.
Wszystko zgadzało si˛e co do joty z broszur ˛a reklamow ˛a, a takie rzeczy po prostu
na ´swiecie nie istniej ˛a.

Port kosmiczny usytuowany był na brzegu morza, dzi˛eki czemu powietrze by-

ło orze´zwiaj ˛ace i ciepłe równocze´snie. Sło´nce ´swieciło niczym na hologramie
reklamowym, a zgrabne dziewcz˛eta z gołymi biustami witały turystów wie´ncami
kwiatów i buteleczkami jakiego´s złocistego alkoholu. Butelk˛e schowałem, kwiat-
ki pow ˛achałem i starałem si˛e nie wybałusza´c oczu na panienki. Z do´swiadczenia
wiedziałem, jak dalece si˛ega zazdro´s´c Angeliny. Cało´s´c była tak sprawnie zor-
ganizowana, ˙ze w ci ˛agu kilku minut poproszono nas do odprawy paszportowej.
Urz˛ednik był równie ´sniady i u´smiechni˛ety co panienki, ale w odró˙znieniu od
nich miał na sobie koszul˛e, pewnie by podkre´sli´c wag˛e swojego stanowiska.

— Bonvenu al Paraiso-Aqui — powitał nas wyci ˛agaj ˛ac r˛ek˛e po dokumenty. —

Viajpasportaj, mipetas.

— A wi˛ec znacie tu esperanto — ucieszyłem si˛e podaj ˛ac mu galaktyczn ˛akart˛e

to˙zsamo´sci. Fałszyw ˛a naturalnie.

— Nie wszyscy — odparł wrzucaj ˛ac j ˛a do maszyny. — Naszym j˛ezykiem jest

pi˛ekny espanol, ale wszyscy, z którymi si˛e zetkniecie, b˛ed ˛a znali esperanto.

Gadaj ˛ac tak, patrzył na ekranik ko´ncówki komputera, który oczywi´scie nie

wy´swietlił mu nic wi˛ecej ni˙z spreparowane kłamstwa tycz ˛ace mojej osoby. Oddał
mi kart˛e i wskazał na obwieszon ˛a gadgetami kamer˛e na mojej szyi.

— To faktycznie tak dobry sprz˛et?
— Powinien by´c, bo kosztował mnie wi˛ecej kredytów, ni˙z widzisz w ci ˛agu

roku. Mog˛e si˛e o to zało˙zy´c, he, he.

— H˛e, h˛e — zarechotał nieszczerze. — Mog˛e j ˛a obejrze´c?
— Po co?
— Mamy do´s´c ´scisłe przepisy odno´snie sprz˛etu fotograficznego.
— A czemu? — zagrałem durnia. — Macie co´s do ukrycia?
Teraz u´smiech stał si˛e w stu procentach sztuczny, palce dziwnie mu zadygo-

tały, ale nie wypadł z roli. Wobec czego te˙z si˛e szeroko u´smiechn ˛ałem i podałem
mu kamer˛e ze słowami.

— Tylko ostro˙znie, bo to delikatne urz ˛adzenie. Złapał j ˛a i tylna ´scianka urz ˛a-

dzenia odskoczyła. Sam j ˛a oblu´zniłem. Z wn˛etrza wypadła szpula filmu, daj ˛ac mi
jednocze´snie idealny pretekst, by odebra´c cacko urz˛edasowi.

15

background image

— No i co´s pan zrobił najlepszego? — j˛ekn ˛ałem. — A mówiłem, ˙zeby´s uwa-

˙zał, niezdaro! Cały film ze statku diabli wzi˛eli.

Ignoruj ˛ac przeprosiny zebrałem film i z godno´sci ˛a (oraz z ˙zon ˛a) min ˛ałem go,

zmierzaj ˛ac ku wyj´sciu. Zgodnie z planem. Film pow˛edrował do kosza, a my na
zewn ˛atrz. Baga˙z, jak i nasze osoby, był całkowicie czysty. Wszystko co potrzebne,
ukryłem w kamerze, która mogła nie tylko filmowa´c, ale równie˙z robi´c cał ˛a mas˛e
nielegalnych na tej planecie rzeczy. Dzionek zacz ˛ał si˛e nie´zle.

— Bo˙ze, spójrz na to! — pisn˛eła Angelina doł ˛aczaj ˛ac do chóru radosnych

zawodze´n w stylu:

— Czy s ˛a niebezpieczne? albo
— Co to jest?
Ledwie udało nam si˛e wydosta´c.
— Panie i panowie, poprosz˛e o uwag˛e — rozległ si˛e głos wbitego w libe-

ri˛e przewodnika. — Nazywam si˛e Jorge i jestem waszym przedstawicielem tury-
stycznym. Je´sli macie jakie´s pytania, to prosz˛e zwraca´c si˛e z nimi do mnie. Teraz
odpowiem na pytanie, które, jak wiem, wszyscy sobie zadajecie: te miłe i łagodne
zwierz˛eta zaprz˛e˙zone do wozów zwane s ˛a w naszym j˛ezyku caballos. Ich historia
zagin˛eła w pomroce dziejów, ale wierzy si˛e, ˙ze przybyły one wraz z pierwszymi
kolonistami z legendarnej planety zwanej Ziemi ˛a lub Brudem i b˛ed ˛acej kolebk ˛a
ludzko´sci. S ˛a naszymi przyjaciółmi, bez protestu ci ˛agn ˛acymi wozy i pozwalaj ˛a-
cymi si˛e dosiada´c. Teraz zawioz ˛a nas do hotelu.

Caballos i drewniane wozy były najniewygodniejszym ´srodkiem transportu,

z jakim miałem pecha zetkn ˛a´c si˛e w ˙zyciu. Poza tym nie były to ˙zadne cabal-
los tylko normalne konie, jakich na Ziemi biegało pełno i która była faktycznym,
a nie mitycznym domem rodu ludzkiego, o czym naocznie i namacalnie miałem
okazj˛e si˛e przekona´c podczas tyle nagłej, co niespodziewanej podró˙zy za pomoc ˛a
timehelixu

2

. Naturalnie wiadomo´sci owe pozostawiłem dla siebie, a towarzystwo,

pomimo niewygód, bawiło si˛e ´swietnie, cho´c niewybrednie i wrzaskliwie. Zaczy-
nałem czu´c si˛e jak pi ˛ate koło u wozu.

Próbuj ˛ac dostosowa´c si˛e do od´swi˛etnego nastroju przypomniałem sobie bute-

leczk˛e bursztynowego płynu otrzyman ˛a przy powitaniu i postanowiłem zaryzyko-
wa´c, cho´c przewidywałem, ˙ze mo˙ze mie´c to tragiczne skutki. Mam umow˛e z ˙zo-
ł ˛adkiem, ˙ze on si˛e dobrze sprawuje, a ja nie przeprowadzam na nim eksperymen-
tów. Próba picia lokalnego specjału, najpewniej opartego na zgniłych owocach
i starych skarpetkach, mogła by´c uznana wył ˛acznie za eksperyment. Z determina-
cj ˛a odkorkowałem flaszk˛e i wysuszyłem j ˛a jednym, solidnym łykiem. Prawie mi
głos odebrało.

2

Patrz „Stalowy Szczur ocala ´swiat” (przyp. tłum.)

16

background image

— Hej! — zawołałem do Jorge siedz ˛acego na jednym z cugantów, co było

jeszcze gorsz ˛a form ˛a jazdy ni˙z ta, której ja do´swiadczałem. — Co to jest? Płynne
sło´nce? Doskonały alkohol.

— Miło mi, ˙ze smakuje. Wyrabiane jest ze sfermentowanego soku cana, a na-

zywa si˛e ron.

— ´Swietny wynalazek! Ma tylko jedn ˛a wad˛e: podawany jest w zbyt małych

opakowaniach.

— To zale˙zy jak si˛e trafi — roze´smiał si˛e i z juków przy siodle wyci ˛agn ˛ał

butelczyn˛e rozs ˛adniejszych rozmiarów.

— Jak ja ci si˛e odwdzi˛ecz˛e? — spytałem retorycznie, wyłuskuj ˛ac mu j ˛a z gar-

´sci.

— Bez trudu: dopisana do rachunku — zachichotał Jorge i pogalopował na

czoło kolumny.

— Chyba nie zamierzasz si˛e sku´c o tak wczesnej porze? — upewniła si˛e An-

gelina, gdy z westchnieniem opu´sciłem na wpół opró˙znion ˛a butelk˛e.

— Sk ˛ad˙ze znowu! Po prostu dostosowuj˛e si˛e do wakacyjnego nastroju. Przy-

ł ˛aczysz si˛e?

— Pó´zniej, chwilowo podziwiam widoki.
Faktycznie było co podziwia´c — droga biegła serpentynami przez nadmorskie

pola, za którymi pobłyskiwały pla˙ze i woda. Sielanka jak cholera! Tylko gdzie
tubylcy? Poza Jorge i wo´znicami nie było wokół nikogo. Faktycznie wszyscy,
których spotkamy b˛ed ˛a znali esperanto!

— Hej! Spójrzcie tu! — wrzasn ˛ał nagle jeden z turystów, gdy pokonali´smy

kolejny zakr˛et. — Czy oni nie wygl ˛adaj ˛a wspaniale?

Grupa kobiet i m˛e˙zczyzn długimi no˙zami ´scinała na polu przy drodze wyso-

kie zielone ro´sliny. Jak dla mnie, to nie było w nich nic wspaniałego, i to pomimo
skierowanych w nasz ˛a stron˛e u´smiechów. Wygl ˛adali na zm˛eczonych, wyczerpa-
nych i sk ˛apanych we własnym pocie. Z lekkim u´smiechem uniosłem kamer˛e na-
stawion ˛a na pojedyncze zdj˛ecie i nacisn ˛ałem migawk˛e.

Słysz ˛ac jej trzask nasz wo´znica odwrócił si˛e na ko´zle, wi˛ec te˙z go sfotogra-

fowałem. Przez sekund˛e wygl ˛adał, jakby miał ochot˛e mnie zdzieli´c batem, ale
opanował si˛e i wyszczerzył z˛eby w oficjalnym u´smiechu.

— Prosz˛e oszcz˛edza´c film na nasze pi˛ekne ogrody i zabytki — poradził.
— Mam du˙zo filmów — zapewniłem go rado´snie. — A co? Nie wolno foto-

grafowa´c ludzi pracuj ˛acych w polu?

— Oczywi´scie, ˙ze wolno, ale to nieciekawe.
— Te˙z my´sl˛e, ˙ze im si˛e to nie podoba. Wygl ˛adali na zm˛eczonych. Ile godzin

dziennie pracuj ˛a?

— Poj˛ecia nie mam — odparł zmieszany.
— A ile zarabiaj ˛a?

17

background image

To pytanie zadałem ju˙z jego plecom, gdy˙z nagle skupił si˛e na powo˙zeniu.

Pu´sciłem oko do Angeliny, która w odpowiedzi skin˛eła mi głow ˛a.

— My´sl˛e, ˙ze teraz spróbuj˛e, jak smakuje ron — stwierdziła.

*

*

*

Hotel był faktycznie luksusowy, a pokoje wygodne. W ka˙zdym czekał ba-

ga˙z (bez dwóch zda´n dokładnie przeszukany), wi˛ec zostawiłem Angelin˛e, by go
rozpakowała. Wi˛ekszo´s´c wycieczki stanowili m˛escy szowini´sci, wobec czego nie
nale˙zało si˛e wyró˙znia´c.

— Jak sko´nczysz, to zejd´z na dół, słonko — rzuciłem, zamykaj ˛ac szybko

drzwi, by nie dosta´c kapciem. Angelina nie pasowała do roli kury domowej i łatwo
mogła wypa´s´c z ram konwenansu.

Zajrzałem do baru, zatrzymałem si˛e przy basenie, gdzie opalało si˛e kilka atrak-

cyjnych nudystek i w ostatniej chwili przypomniałem sobie, ˙ze jestem ˙zonaty. Ju˙z
miałem ochot˛e zrobi´c im kilka artystycznych zdj˛e´c, jednak w por˛e u´swiadomiłem
sobie, jakiej klasy awantura by wybuchła, gdyby Angelina kiedykolwiek znalazła
te zdj˛ecia.

W ko´ncu trafiłem do hotelowego sklepu z pami ˛atkami i tu mnie trafiło. By´c

mo˙ze nie jestem wybitnym koneserem dzieł sztuki, ale tandeta i bezgu´scie zawsze
doprowadzały mnie do szału. Tu było tego a˙z w nadmiarze: stateczki z pozlepia-
nych krzywo muszli, wyrzezane w drewnie opałowym jelenie na rykowisku, krzy-

˙zyki z „akrobat ˛a” ze sraczkowatego plastiku czy czapki i koszulki z inspiruj ˛acymi

napisami w stylu: POCAŁUJ MNIE, UCZUCIOWY DURE ´N! TAK TRZYMA ´C!
WIEM, ˙ZE NA MNIE PATRZYSZ. I inne takie.

Z trudem opanowałem dreszcze i przeszedłem do kartek pocztowych i prze-

wodników. Te miały chocia˙z naturalne kolory. Przegl ˛adałem wła´snie przewodniki,
gdy mi˛ekki głos szepn ˛ał mi do ucha:

— Mog˛e w czym´s pomóc?
Szerokie usta, du˙ze migdałowe oczy, pełna figura o złocistej karnacji. . .
— Oczywi´scie, ˙ze mo˙zesz! — ucieszyłem si˛e i otrze´zwiałem. Nie z Angelina

na tej samej planecie!

— Chciałbym. . . przewodnik.
— Mamy wiele doskonałych przewodników. Jaki´s konkretny?
— Tak, histori˛e Paraiso-Aqui. Tylko nie jakie´s propagandowe bzdury dla tu-

rystów, ale co´s prawdziwego. Macie tu co´s takiego?

Przewierciła mnie powłóczystym i stalowym jednocze´snie spojrzeniem, po

czym odwróciła si˛e w stron˛e regału, by po kilku sekundach powróci´c z grub ˛a
ksi ˛a˙zk ˛a w r˛eku.

— S ˛adz˛e, ˙ze tu znajdzie pan to, czego pan szuka — powiedziała i powoli

odeszła.

18

background image

Z trudem oderwałem wzrok od jej kusz ˛aco faluj ˛acych bioder i skoncentrowa-

łem go na trzymanej w r˛eku ksi ˛a˙zce. Miała tytuł „Socjalna i Ekonomiczna Histo-
ria Paraiso-Aqui”. ´Slicznie. Przewertowałem j ˛a i natychmiast znalazłem wsuni˛et ˛a
pomi˛edzy strony karteczk˛e z wydrukowanym na czerwono tekstem:

UWAGA! NIE DAJ SI ˛

E ZŁAPA ´C Z T ˛

A KSI ˛

A ˙ZK ˛

A!

Nagły cie´n padł na kartk˛e tote˙z zamkn ˛ałem ksi ˛a˙zk˛e i spojrzałem w gór˛e. Jaki´s

osiłek sterczał obok, u´smiechaj ˛ac si˛e fałszywie.

— Chciałbym t˛e ksi ˛a˙zk˛e — oznajmił, wyci ˛agaj ˛ac łapsko.
— A po co panu moja ksi ˛a˙zka? — zdumiałem si˛e, najuczciwiej jak potrafiłem.
Był standardowym przykładem tajniaka. Nic, tylko wymalowa´c mu na czole

GLINA i umie´sci´c w podr˛eczniku. Jak galaktyka długa i szeroka, te typki były
zawsze takie same.

— To nie twoja sprawa — najwyra´zniej sko´nczył mu si˛e zapas dobrego wy-

chowania albo był tylko na pierwszej lekcji z tego przedmiotu. — Dawaj!

— Nie! — cofn ˛ałem si˛e udaj ˛ac strach. Z zimnym u´smieszkiem satysfakcji

si˛egn ˛ał, by mi j ˛a odebra´c.

Nareszcie zacz˛eły si˛e moje wakacje!

background image

Rozdział 4

Pozwoliłem, ˙zeby złapał ksi ˛a˙zk˛e obur ˛acz, zanim chwyciłem go za nos i solid-

nie poci ˛agn ˛ałem. Z czystego sadyzmu, przyznaje. Rykn ˛ał w´sciekle, odsłaniaj ˛ac
marzenie ka˙zdego pocz ˛atkuj ˛acego dentysty: klient na wiele lat. Po czym niespo-
dziewanie zamkn ˛ał g˛eb˛e. . . oraz oczy i zwalił si˛e ci˛e˙zko na ziemi˛e. Wielokrotnie
dowiedzion ˛a prawd ˛a jest, i˙z celny cios w splot słoneczny, zadany nie pi˛e´sci ˛a, ale
palcem, powoduje natychmiastow ˛autrat˛e przytomno´sci. Odwróciłem si˛e na pi˛ecie
i stwierdziłem, ˙ze ´swiadkiem mego drobnego sukcesu był jeden z tubylców w ho-
telowej liberii. Stał teraz przede mn ˛az otwart ˛az podziwu g˛eb ˛ai wytrzeszczonymi
oczami.

— Musiał by´c bardzo zm˛eczony, ˙ze tak nagle zasn ˛ał — powiedziałem. — Ta

planeta faktycznie sprzyja odpoczynkowi. Chciałbym kupi´c t˛e ksi ˛a˙zk˛e.

Facet spojrzał na okładk˛e i odzyskał głos.
— Przykro mi, ale to ksi ˛a˙zka nie z tego sklepu. Tym razem mnie zatkało.
— Sam widziałem, jak sprzedawczyni wyjmowała j ˛a z półki — zaprotestowa-

łem.

— Tu nie ma sprzedawczyni ani innego sprzedawcy, ni˙z ja. . .
Dopiero wtedy dotarła do mnie prawda: zostałem wystawiony i ledwie ta ´spi ˛a-

ca królewna z podłogi si˛e ocknie, stró˙ze prawa i porz ˛adku, jak si˛e to eufemistycz-
nie nazywa, wsi ˛ad ˛a mi z wrzaskiem na ogon. Miłe z ich strony. Wakacyjny ´swia-
tek zaczynał mnie ju˙z nudzi´c!

*

*

*

Angelina wła´snie wkładała kostium k ˛apielowy, gdy wszedłem do pokoju, to-

te˙z pierwsz ˛a rzecz ˛a jak ˛a zrobiłem, było wzi˛ecie jej w obj˛ecia i solidne obcałowa-
nie.

— Musimy cz˛e´sciej je´zdzi´c na wakacje, skoro tak na ciebie działaj ˛a— stwier-

dziła, gdy przerwali´smy dla złapania tchu. — Co to za ksi ˛a˙zka?

— Drobiazg, znalazłem w hotelowym sklepie. Chod´zmy na pla˙z˛e sprawdzi´c,

jak twój kostium pasuje do tutejszego piasku — jednocze´snie mrugn ˛ałem znacz ˛a-
co, wskazuj ˛ac dyskretnie palcem na ucho.

20

background image

— Cudownie — skin˛eła głow ˛a na znak zrozumienia. — Poczekaj, tylko po-

szukam sandałów.

W milczeniu wyszli´smy i dopiero wtedy, gdy odeszli´smy spory kawałek od

jakiegokolwiek budynku, spytała:

— Sk ˛ad wiesz, ˙ze pokój jest na podsłuchu?
— Nie wiem, ale wolałem tego nie sprawdza´c maj ˛ac t˛e ciekawostk˛e — od-

parłem pokazuj ˛ac tytuł ksi ˛a˙zki i znalezion ˛a w niej kartk˛e z ostrze˙zeniem. Po jej
drugiej stronie drobnym, odr˛ecznym pismem napisano:

Ludno´s´c tej planety rozpaczliwie potrzebuje twej pomocy. Błagamy, pomó˙z

nam. Je´sli si˛e zgodzisz nam pomóc, b ˛ad´z sam na pla˙zy o północy.

Podpisu nie było. Rozmoczyłem papier w wodzie, ugniotłem ze´n kulk˛e zmie-

szan ˛a z piaskiem i cisn ˛ałem daleko w fale.

— Zastanawiam si˛e, kto to napisał — mrukn˛eła Angelina.
— Wła´snie. Zrobiłem durnia z urz˛edasa w porcie, fotografowałem chłopów

w polu, zadawałem kłopotliwe pytania, tak ˙ze trudno było nie zwróci´c na mnie
uwagi. Skontaktowano si˛e wi˛ec ze mn ˛a, pytanie tylko kto. Z równym powodze-
niem mog ˛a to by´c zdesperowani mieszka´ncy, chc ˛acy, by galaktyka dowiedziała
si˛e o ich losie, jak i tutejsza bezpieka, chc ˛aca mnie wrobi´c i mie´c spokój. Pytanie
zreszt ˛a jest czysto akademickie, bo i tak trzeba pój´s´c na spotkanie, by to stwier-
dzi´c. Cho´c z tym mog ˛a by´c pewne kłopoty.

— A to dlaczego?
— Bo tajniak ze sklepu zacznie mnie szuka´c ledwie odzyska przytomno´s´c,

co nast ˛api niebawem. Nie wiem, kto napisał to zaproszenie, ale tego, ˙ze gliniarz
próbował mi je odebra´c, to jestem pewien.

— Wobec tego problem jest rozwi ˛azany: gdy policja przyjdzie po ciebie,

uciekniesz i przegonisz ich po całym mie´scie. To jedna z twoich ukochanych roz-
rywek. A ja pójd˛e na spotkanie.

— To mo˙ze by´c niebezpieczne. . .
— Jak miło — u´smiechn˛eła si˛e promiennie ujmuj ˛ac mnie za rami˛e. — Mar-

twisz si˛e o mnie!

— Nie, martwi˛e si˛e, ˙ze zabijesz tych, którzy b˛ed ˛a próbowali ci˛e złapa´c, je´sli

to zasadzka, zanim dowiesz si˛e, kim oni s ˛a i o co chodzi.

— Bydl˛e! — uchwyt zmienił si˛e w stalowy u´scisk, ale błyskawicznie ze-

l˙zał. — Tak naprawd˛e to chyba masz racj˛e. Spróbuj˛e nad sob ˛a panowa´c.

— A wi˛ec ustalone — stwierdziłem, masuj ˛ac obolałe rami˛e. — Wracamy do

pokoju i ka˙zemy poda´c jaki´s uczciwy posiłek. Nie lubi˛e lata´c po mie´scie o pustym
brzuchu.

Pierwsz ˛a rzecz ˛a, jak ˛a zobaczyli´smy po wej´sciu do pokoju, był facet chrapi ˛acy

na podłodze z r˛ek ˛a nadal wyci ˛agni˛et ˛a w stron˛e mojej kamery, która niewinnie
le˙zała sobie na fotelu.

21

background image

— Coraz gorsza słu˙zba w tych hotelach — stwierdziłem oburzony. — Nie

do´s´c, ˙ze włazi bez pozwolenia, to jeszcze chce kra´s´c. Dobrze, ˙ze aparat jest za-
bezpieczony przed takimi typkami.

— Glina — oznajmiła Angelina przeszukawszy kieszenie ´spi ˛acego. — Od-

znaka, spluwa, pałka, kajdanki, nó˙z i granaty ogłuszaj ˛ace. Wredny typek.

— Te˙z racja. Niezbyt przypomina aniołka pilnuj ˛acego raju. Lepiej we´z kamer˛e

ze sob ˛a, nigdy nic nie wiadomo. Teraz czas na posiłek, bo znowu właduj ˛asi˛e jacy´s
natr˛eci.

Obsługa była faktycznie błyskawiczna: w ci ˛agu pi˛eciu minut przybył kelner

z wózkiem uginaj ˛acym si˛e od rozmaitych przysmaków. Niestety, tu˙z za nim wla-
zło dwóch mundurowych policjantów.

— Won! — oznajmiła im władczo Angelina zast˛epuj ˛ac drog˛e. — Nikt was nie

zapraszał.

Kelner usiłował znikn ˛a´c pod wykładzin ˛a, a ja błyskawicznie zrobiłem sobie

kilka kanapek. Zapowiadało si˛e, ˙ze dosłownie b˛ed˛e jadł w biegu.

— Odsu´n si˛e, kobieto — warkn ˛ał pierwszy policjant i byłoby dla niego lepiej,

gdyby na tym poprzestał.

Poło˙zył jednak mi˛esist ˛a łap˛e na ramieniu Angeliny, chc ˛ac słowa wprowadzi´c

w czyn. Zdołał wyda´c jeden zduszony pisk, który zagłuszył trzask p˛ekaj ˛acych
ko´sci, i zwalił si˛e nieprzytomny na podłog˛e. Drugi si˛egn ˛ał po bro´n, ale zanim
dotkn ˛ał kolby, doł ˛aczył do kumpla, tyle ˙ze bez odgłosu łamanych gnatów. Kelner
odzyskał zdolno´sci motoryczne i rzucił si˛e do ucieczki, a u´smiechni˛eta rado´snie
Angelina zamkn˛eła za nim drzwi. Owin ˛ałem kanapki serwetk ˛a i doło˙zyłem do
cało´sci butelk˛e rumu.

— Czas na mnie — oznajmiłem, pochylaj ˛ac si˛e nad policjantami i daj ˛ac ka˙z-

demu zastrzyk w kark. — Przez co najmniej dwadzie´scia cztery godziny b˛ed ˛a
nieprzytomni, wi˛ec nie zdołaj ˛a ci˛e zidentyfikowa´c jako napastnika.

Pocałowałem j ˛a gor ˛aco, ale przerwało mi nachalne walenie do drzwi.
— Lepiej oddal˛e si˛e dyskretnie — uznałem, wychodz ˛ac na balkon.
Byli´smy na dwudziestym pi˛etrze, a gładka ´sciana pozbawiona była ozdóbek,

których mo˙zna byłoby u˙zy´c jako stopni. Zupełnie jakby bez tego nie dało si˛e
zej´s´c!

— Potrzymaj to chwil˛e, kochanie. — Podałem jej paczk˛e z lunchem, prze-

rzuciłem ciało przez barierk˛e i rozhu´stałem si˛e lekko, po czym pu´sciłem barierk˛e
i wyl ˛adowałem mi˛ekko na balkonie pi˛etro ni˙zej.

Angelina zrzuciła mi posiłek, posłała całusa i znikn˛eła w naszym pokoju.

Sprawy rozwijały si˛e w naprawd˛e miłym tempie.

Pokój, do którego nale˙zał balkon, ´swiecił pustk ˛a, co było miłe, ale nie nie-

spodziewane: o tej porze wszyscy tury´sci powinni by´c na pla˙zy albo w sklepach
z pami ˛atkami. Korzystaj ˛ac z tego zjadłem co miałem, popiłem rumem i wła´snie

22

background image

zaczynałem cało´s´c trawi´c, gdy w zamku zazgrzytał klucz. Niech˛etnie odstawiłem
nie dopit ˛a butelk˛e i rozpłaszczyłem si˛e na ´scianie za drzwiami.

Do ´srodka weszło dwóch ˙zołnierzy z broni ˛a gotow ˛a do strzału. Poczekałem,

czy nie ma ich wi˛ecej i wyszedłem zza drzwi, gdy stali plecami do mnie.

— Szukacie kogo´s? — spytałem uprzejmie. Odwrócili si˛e unosz ˛ac bro´n, wo-

bec czego wstrzymałem oddech i posłałem im pod nogi granat z gazem usypiaj ˛a-
cym. Po czym spokojnie wróciłem za drzwi, by nie dosta´c czym´s w łeb, gdy walili
si˛e na podłog˛e, tak byli obwieszeni broni ˛a i rynsztunkiem. Jeden z nich był mniej
wi˛ecej mojej budowy, co nasun˛eło mi pomysł, jak urozmaici´c po´scig. Jedyne, co
miałem mu do zarzucenia to tyle, ˙ze raczej stronił od k ˛apieli i mydła, bo kwestia
dziurawej bielizny była ju˙z wył ˛acznie jego zmartwieniem. Zostawiłem mu j ˛a.

Oszcz˛edzano tu na osobistym wyposa˙zeniu armii, ale nie na uzbrojeniu: mi-

kroradio, jonowy automat z pełnym ładunkiem i bezodrzutowy pistolet kalibru
50 z trzema zapasowymi magazynkami. Umie´sciłem to wszystko we wła´sciwych
miejscach i gotów byłem wyst˛epowa´c jako materiał propagandowy skłaniaj ˛acy do
zaci ˛agu do tutejszej armii.

Morale mi wzrosło, gdy gratuluj ˛ac sobie w duchu pomysłu, przejrzałem si˛e

w lustrze i otworzyłem drzwi na korytarz.

Niecelna seria rozłupała framug˛e o cale od mojej głowy, a wokół uszu zacz˛eły

mi gwizda´c zupełnie zmarnowane pociski.

background image

Rozdział 5

Błyskawicznie zatrzasn ˛ałem drzwi, rzucaj ˛ac si˛e jednocze´snie w bok, co

było rozs ˛adnym posuni˛eciem. Tam gdzie stałem przed sekund ˛a, pojawiła si˛e
w drzwiach cała seria dziur po kulach.

— To im nie przysporzy dobrej sławy u turystów — mrukn ˛ałem do siebie,

pełzn ˛ac w stron˛e balkonu.

Tym razem byłem ostro˙zniejszy. Najpierw wysun ˛ałem na zewn ˛atrz zawieszo-

ny na lufie spluwy hełm, co zostało powitane kanonad ˛a z s ˛asiedniego balkonu.
Podziurawiony hełm wyładował u moich stóp. Co za nerwowe towarzystwo!

Fakt faktem, ˙ze sam byłem sobie winny. Nie nale˙zało robi´c przerwy na lunch

tak szybko i tak blisko. Płaciłem za niedocenienie przeciwnika. Rzadko si˛e to zda-
rza, ale có˙z, nikt nie jest nieomylny i jego szcz˛e´scie, je´sli zda sobie z tego spraw˛e
na czas. Zbyt pewny siebie przest˛epca błyskawicznie staje si˛e byłym przest˛epc ˛a.
Albo w ˛acha kwiatki od spodu, albo przechodzi na pa´nstwowy wikt i opierunek.
Teraz przyszła kolej na my´slenie!

Przeciwnik trzymał oba wyj´scia, a czas biegł nieubłaganie; wobec czego nale-

˙zało zrobi´c trzecie wyj´scie. Pognałem skulony do łazienki akurat w chwili, w któ-

rej drzwi frontowe dziurawiła kolejna kanonada i wlazłem pod prysznic. Wybra-
łem prysznic, gdy˙z o tej porze było to najmniej prawdopodobne miejsce, gdzie
mógł przebywa´c jaki´s turysta. Je´sli ju˙z musz˛e zabi´c kogo´s, kto usiłuje mnie zabi´c,
mówi si˛e trudno, ale po co próbowa´c zrobi´c kuku niewinnemu przechodniowi?
Wyj ˛ałem z kieszeni debonder i wypaliłem w podłodze pier´scie´n obejmuj ˛acy bro-
dzik, w którym stałem.

Debonder molekularny cz˛estokro´c nazywany jest dezintegratorem, co jest bł˛e-

dem merytorycznym. Jego działanie bowiem nie niszczy ˙zadnej materii, a tylko
wi ˛azania mi˛edzycz ˛asteczkowe trzymaj ˛ace w kupie atomy tej˙ze materii. Gdy te
wi ˛azania znikaj ˛a, atomy przestaj ˛a si˛e trzyma´c owej kupy i osi ˛aga si˛e efekt, o któ-
ry człowiekowi chodziło. Proste, nie?

Brodzik, wraz z fragmentem podłogi, zachował si˛e zgodnie z powy˙zsz ˛a zasa-

d ˛a, czyli przestał trzyma´c si˛e kupy (to znaczy reszty podłogi) i run ˛ał w dół wn˛eki,
na prysznic łazienki pi˛etro ni˙zej. Opadaj ˛ac wraz z nim słyszałem, jak w uprzednio
zajmowanym przez nas obu (brodzik i mnie) lokalu p˛ekaj ˛a przestrzelone drzwi.

24

background image

Łazienka zgodnie z przewidywaniami była pusta, ale to w niczym nie zmienia-

ło faktu, ˙ze najrozs ˛adniejsz ˛a rzecz ˛a jak ˛a mogłem uczyni´c, było pozostanie w ru-
chu. Tak te˙z wła´snie zrobiłem. Wpadłem do pokoju, w którym przera˙zona turystka
z tego samego statku usiłowała dr˙z ˛acymi palcami wybra´c jaki´s numer na klawia-
turze telefonu: pewno recepcji. Na mój widok wrzasn˛eła i upu´sciła telefon.

— Cana, caballero. Espanol, von! — rykn ˛ałem gro´znie, wyczerpuj ˛ac tym sa-

mym zasób znanych mi słów tutejszego j˛ezyka.

Pisn˛eła i zemdlała. ´Slicznie!
Ostro˙znie uchyliłem drzwi. Korytarz był pusty.
Teraz przyszedł czas szybko´sci, a nie ostro˙zno´sci: galopem ruszyłem do scho-

dów słu˙zbowych mijaj ˛ac po drodze gromadk˛e ogłupiałych turystów. Zawsze za-
raz po przyje´zdzie zapoznaj˛e si˛e z rozkładem budynku, w którym mieszkam i jego
okolicy, co ju˙z niejednokrotnie uratowało mi je´sli nie ˙zycie, to na pewno zdrowie
i wolno´s´c. Drzwi prowadz ˛ace na owe schody były na swoim miejscu i ju˙z miałem
je otworzy´c, gdy usłyszałem cichn ˛acy z wolna łomot podkutych butów. Uchyliłem
drzwi i zobaczyłem plecy ostatniego z ˙zołnierzy biegn ˛acych w dół. Doskonale!

Czym pr˛edzej doł ˛aczyłem do nich słuchaj ˛ac wrzaskliwych ponagle´n sier˙zan-

ta. Na dole wmieszałem si˛e w grup˛e dekowników, biegn ˛ac ˛a ´swi´nskim truchtem na
samym ko´ncu, a potem to ju˙z była łatwizna; tyle tam było mundurów wokół ho-
telu, ˙ze wymkni˛ecie si˛e z ogólnego zamieszania i znikni˛ecie mi˛edzy budynkami
nie nastr˛eczało ˙zadnych trudno´sci.

*

*

*

Pogwizduj ˛ac rado´snie upchn ˛ałem mundur i bro´n w pojemniku na ´smieci przy

kuchni jednego z hoteli i stałem si˛e ponownie zwykłym turyst ˛a, których tabuny
pał˛etały si˛e wokół z wytrzeszczonymi oczyma, obserwuj ˛ac całe zamieszanie i py-
taj ˛ac si˛e nawzajem z coraz wi˛eksz ˛a histeri ˛a, co wła´sciwie si˛e dzieje.

Przewodnicy i obsługa hoteli próbowali ich uspokoi´c, ale z do´s´c miernym

skutkiem. Trzymałem si˛e z dala od tubylców, niezale˙znie jak niewinnie by wygl ˛a-
dali, a po kilku minutach ruszyłem ku pla˙zy. To, ˙ze poszedłem dalej ni˙z inni, było
moj ˛a spraw ˛a i nie zwróciło niczyjej uwagi. Na przeciwległym brzegu niewielkiej
zatoki panował spokój. Wywołane przeze mnie zamieszanie tutaj nie dotarło. Nie
widziałem nawet dachu swojego hotelu.

Poczułem si˛e lekko zm˛eczony, wi˛ec wspi ˛ałem si˛e na granicz ˛ace z d˙zungl ˛a

wydmy i oparłem o pie´n solidnie wygl ˛adaj ˛acego drzewa, w którego cieniu prze-
siedziałem do zmroku. Potem uło˙zyłem si˛e wygodnie na trawie i zasn ˛ałem snem
sprawiedliwego. Ciekawostk ˛atutejszej fauny był brak rozmaitych lataj ˛acych i peł-
zaj ˛acych natr˛etów wyposa˙zonych w z˛eby jadowe, zatem mogłem odpoczywa´c
spokojnie.

25

background image

*

*

*

Mo˙ze był to skutek zm˛eczenia, a mo˙ze rumu, tak czy tak, obudziłem si˛e do-

piero wtedy, gdy sło´nce stało ju˙z wysoko. Przeci ˛agn ˛ałem si˛e, ziewn ˛ałem i usły-
szałem pełne protestów burczenie w brzucha. Najwy˙zszy czas wraca´c. Najpierw
jednak dokładnie zakopałem całe nielegalne wyposa˙zenie pod pniem drzewa, któ-
re oznaczyłem na przyszło´s´c. Nie ogolony, ale czysty jak łza wróciłem do hotelu
zachowuj ˛ac maksymalne ´srodki ostro˙zno´sci: ostatni ˛a rzecz ˛a, jakiej pragn ˛ałem, to
zosta´c podziurawionym przez jakiego´s nadgorliwego rekruta. Jedynym sposobem
na opuszczenie tej planety w jednym kawałku było poddanie si˛e władzom, ale
zamierzałem to zrobi´c na moich warunkach.

Idealnie do tego celu nadawała si˛e hotelowa restauracja, do której zbli˙zyłem

si˛e pod osłon ˛a krzewów, by nie wpa´s´c w oko mundurowemu policjantowi w˛esz ˛a-
cemu przed wej´sciem. Do ´srodka wlazłem przez okno i czym pr˛edzej doł ˛aczyłem
do kilku turystów pałaszuj ˛acych z zapałem ´sniadanie. Nało˙zyłem sobie solidn ˛a
porcj˛e, nalałem soku i kawy i zaj ˛ałem si˛e po˙zytecznym zaj˛eciem zapełniania brzu-
cha. Zanim kelner mnie zauwa˙zył i prysn ˛ał, prawie sko´nczyłem.

— O co wczoraj było to całe zamieszanie? — spytałem siedz ˛ac ˛a obok starsz ˛a

par˛e pochłaniaj ˛ac ˛a jajecznic˛e z takim zapałem, jakby wła´snie zdechła ostatnia
kura.

— Nie powiedzieli nam — odparł m˛e˙zczyzna nie zmniejszaj ˛ac tempa ˙zu-

cia. — Powiedziałem im, ˙ze nie płaciłem za ogl ˛adanie strzelanin. Powiedziałem,

˙ze maj ˛a odda´c pieni ˛adze i powiedziałem, ˙ze odlatujemy najbli˙zszym statkiem.

Zanim zdołałem odpowiedzie´c, przy drzwiach si˛e zakotłowało. Pół tuzina po-

licjantów próbowało jednocze´snie dosta´c si˛e przez nie do ´srodka. Po chwili prze-
grupowali jednak szeregi i otoczyli mój stolik z broni ˛a gotow ˛a do strzału.

— Strzelamy, je´sli si˛e poruszysz! — wrzasn ˛ał jeden.
— Kelner! — wrzasn ˛ałem jeszcze gło´sniej. — Kierownika albo szefa tego

hotelu! Piorunem! — I spokojnie zabrałem si˛e za kaw˛e.

— Pójdziesz z nami — oznajmił najbezczelniejszy.
— Dlaczego? — spytałem spokojnie, zdaj ˛ac sobie spraw˛e, ˙ze obserwuje mnie

niezła widownia zło˙zona z turystów i pracowników hotelu.

Dwóch mundurowych złapało mnie za ramiona. Całym wysiłkiem woli nie

stawiałem im czynnego oporu. Do restauracji weszła kolejna grupa m˛e˙zczyzn.
Z ulg ˛a rozpoznałem jednego z nich.

— Jorge! — rykn ˛ałem. — Co to wszystko znaczy? Kim s ˛a ci dziwnie ubrani

ludzie?

— Policja — odparł wyra´znie nieszcz˛e´sliwy. — Chc ˛a z panem porozmawia´c.
— Prosz˛e bardzo. Mog ˛a ze mn ˛a rozmawia´c tutaj. Jestem turyst ˛a i mam swoje

prawa!

26

background image

Zrobiła si˛e niezła pyskówka w espanol i spory szum w´sród turystów, a wszyst-

ko zgodnie z planem.

— Przykro mi, ale nic nie mog˛e zrobi´c. Chc ˛a, ˙zeby pan z nimi poszedł. —

Jorge wygl ˛adał coraz bardziej nieszcz˛e´sliwie.

— Porwanie! — zawyłem. — Biedny turysta porwany przez fałszyw ˛a policj˛e!

Zawiadomcie natychmiast rz ˛ad, pras˛e i mojego konsula. Zapłacicie za to! Zaskar-

˙z˛e t˛e zasran ˛a planet˛e o takie odszkodowanie, ˙ze z torbami pójdziecie! A nast˛ep-

nych turystów zobaczycie w marzeniach!

Zgodny pomruk w´sród turystów tak dalece zdetonował policjantów, ˙ze gdyby

nie pojawienie si˛e na scenie oficera, pu´sciliby mnie wolno. Oficer miał kwadrato-
w ˛a szcz˛ek˛e, stalowy wzrok i natychmiast wzi ˛ał towarzystwo w karby.

— Prosz˛e si˛e nie niepokoi´c, nie jest pan aresztowany. Pu´sci´c go, durnie! —

Trzymaj ˛acy mnie odskoczyli jak oparzeni, a oficer kontynuował z u´smiechem,
adresuj ˛ac przemow˛e bardziej do reszty zgromadzonych ni˙z do mnie. — Wczoraj
miał miejsce pewien wypadek i ci ludzie s ˛adz ˛a, ˙ze był pan jego ´swiadkiem. . .

— Nic nie widziałem! Nikogo nie znam! A tak w ogóle to kim pan jest?
— Nazywam si˛e Oliveira i jestem kapitanem tutejszej policji. Miło mi sły-

sze´c, ˙ze pan nic nie widział. Czy w takim razie uda si˛e pan ze mn ˛a, by mi o tym
opowiedzie´c? Wypadek ten poci ˛agn ˛ał za sob ˛a pewne, by´c mo˙ze niewinne ofiary,
których status nale˙zy wyja´sni´c i w tym wła´snie celu potrzebujemy pa´nskiej po-
mocy. Chyba jej pan nam nie odmówi?

U´smiech miał tak ujmuj ˛acy, a logik˛e tak nieodpart ˛a, ˙ze gdybym si˛e dalej upie-

rał, wyszedłbym na wrednego chama maj ˛acego wszelk ˛a sprawiedliwo´s´c za nic.
Wobec tego zacz ˛ałem by´c równie miły jak on.

— Miło mi słysze´c kogo´s rozs ˛adnego. Oczywi´scie, ˙ze z ch˛eci ˛a wam pomog˛e,

ale gdzie wła´sciwie mamy si˛e uda´c? Musz˛e zostawi´c ˙zonie wiadomo´s´c.

Przez sekund˛e pod u´smiechem kapitana błysn˛eła w´sciekło´s´c.
— Do głównej kwatery policji. . .
— Doskonale. Hej, ty! — wskazałem na najbli˙zszego kelnera. — Jak st ˛ad

wyjd˛e, id´z zaraz do mojej ˙zony do pokoju dwa tysi ˛ace dziesi˛e´c i powiedz jej, ˙ze
poszedłem z miłym kapitanem Oliveir ˛a do jego głównej kwatery pomóc w ´sledz-
twie i ˙ze wróc˛e na lunch. Mo˙ze ci dobrzy policjanci powiedz ˛a mi, co si˛e tu wczo-
raj stało. Jak wróc˛e na lunch, to wam powiem, czego si˛e dowiedziałem. Chod´zmy,
kapitanie!

Przemowa była do kelnera, ale mówiłem tak gło´sno, ˙ze słycha´c mnie było

przy drzwiach. Nast˛epnie ruszyłem tak szybko, ˙ze policja ledwie za mn ˛a nad ˛a-

˙zyła. Zrobiłem co mogłem, reszta nale˙zała do nich. Nie ulegało w ˛atpliwo´sci, ˙ze

je´sli zdarzy mi si˛e jaki´s nieszcz˛e´sliwy wypadek, kilkunastu naocznych ´swiadków
b˛edzie doskonale wiedziało z czyjej winy.

A˙z do samochodu towarzyszyły mi ponure spojrzenia i stłumione przekle´n-

stwa. Potem rozległ si˛e pisk opon i wycie syren. Gnali´smy do miasta poło˙zonego

27

background image

po drugiej stronie portu kosmicznego. Oliveira nie jechał z nami, jego wóz ruszył
jako pierwszy i błyskawicznie znikn ˛ał mi z oczu. Bez w ˛atpienia, by przygotowa´c
komitet powitalny. Wprawiło mnie to w doskonały humor. Nie wiedzie´c natomiast
dlaczego, jego objawy wywołały szok u eskorty: patrzyli na mnie jak na waria-
ta. Mo˙ze zreszt ˛a nim byłem, bo kto normalny parałby si˛e tym zaj˛eciem co ja. . .
Przy tej okazji wykonałem seri˛e ´cwicze´n oddechowokoncentruj ˛acych, tak ˙ze gdy
wje˙zd˙zali´smy przez pancern ˛a bram˛e na ponury dziedziniec, bytem ju˙z gotów.

Dalej była rutyna tak nu˙z ˛aca, ˙ze szkoda słów. Zostałem rozebrany, prze´swie-

tlony i obejrzany przez dentyst˛e o oddechu chorobliwie ´smierdz ˛acym czosnkiem.
Moje ubranie znikn˛eło, poddawane zapewne podobnym testom. Oboje byli´smy
czy´sci. Cokolwiek za´s miałem przy sobie, nie poddawało si˛e ich badaniu (na przy-
kład prawdziwy skład moich z˛ebów pod szkliwem). Ostatecznie otrzymałem ba-
wełnian ˛akoszul˛e nocn ˛ai par˛e łapci przypominaj ˛acych mi szpital, po czym eskorta
gliniarzy doprowadziła mnie przed oblicze kapitana Oliveiry, który tym razem nie
musiał udawa´c uprzejmo´sci.

— Kto´s ty? — warkn ˛ał lodowatym tonem.
— Turyst ˛a napadni˛etym przez twoich zbi. . .
— Cargata! — rykn ˛ał.
Zapami˛etałem sobie to słówko, bo lokalne przekle´nstwa zawsze mnie intere-

sowały.

— Byłe´s obserwowany, gdy rozmawiałe´s z poszukiwan ˛a kryminalistk ˛a, która

przekazała ci jak ˛a´s wiadomo´s´c, a nast˛epnie zaatakowałe´s oficera wypełniaj ˛acego
obowi ˛azki, to jest próbuj ˛acego dowiedzie´c si˛e, jaka była tre´s´c tej wiadomo´sci.
Gdy inni policjanci przybyli do twego pokoju w hotelu, by przesłucha´c ci˛e w tej
sprawie, równie˙z ich zaatakowałe´s. To spokojny ´swiat i nie lubimy tu przemocy,
cho´c potrafimy sobie z ni ˛a poradzi´c. Sprowadzono wi˛ecej ludzi, by udaremni´c ci
dalsze akty gwałtu, ale niezbyt si˛e to udało. W ko´ncu jednak ci˛e złapali´smy i teraz
powiesz mi, kim faktycznie jeste´s i co tu robisz. Oraz co za wiadomo´s´c przekazali
ci tutejsi kryminali´sci.

— Fig˛e — odparłem równie lodowatym co on tonem, cho´c znacznie spokoj-

niej. — Przybyłem na t˛e zapyział ˛a planet˛e na wakacje. Zostałem kilkakrotnie za-
atakowany i broniłem si˛e, a poniewa˙z przez wiele lat słu˙zyłem w Galactic Space
Marin˛e Corps, wiem, jak to si˛e robi. W przeciwie´nstwie do tych durni, którzy
próbowali mnie uszkodzi´c. Nie mam poj˛ecia, dlaczego twoi pomagierzy mnie za-
atakowali i nie obchodzi mnie to, istotne jest, ˙ze próbowali mnie zabi´c i musiałem
si˛e broni´c. Potem poczekałem, a˙z si˛e tu uspokoi i poddałem si˛e. Teraz ˙z ˛adam wy-
puszczenia mnie st ˛ad, i to wszystko, co miałem ci do powiedzenia.

Słu˙zba w Galactic Space Marine Corps była uwzgl˛edniona w moim ˙zyciory-

sie, zapisanym w identyfikatorze na wypadek podobnej jak ta konieczno´sci.

— Gówno! — rykn ˛ał Oliveira wal ˛ac pi˛e´sci ˛a w stół i trac ˛ac cierpliwo´s´c. —

Albo powiesz mi prawd˛e dobrowolnie, albo wydusz˛e j ˛a z ciebie. . .

28

background image

— Jeste´s idiot ˛a! — przerwałem mu spokojnie. — Wszyscy tury´sci w tej chwili

ju˙z wiedz ˛a, gdzie jestem. Plotka roznosi si˛e błyskawicznie. Dotknij mnie palcem,
a diabli wezm ˛a wasz przemysł turystyczny i to na naprawd˛e długie lata. Teraz
gotów jestem zło˙zy´c oficjalne o´swiadczenie, którego nie zamierzam powtarza´c,
wi˛ec wł ˛acz nagrywanie, je´sli tego dot ˛ad nie zrobiłe´s, i ka˙z przynie´s´c wykrywacz
kłamstw. . .

— Krzesło, na którym siedzisz, to detektor kłamstw. Gadaj!
Dobrze, ˙ze o tym wcze´sniej nie wiedziałem, cho´c przy dobrym treningu mo˙zna

to urz ˛adzenie oszuka´c praktycznie w ka˙zdych okoliczno´sciach.

— Doskonale. Wi˛ec notuj: Otrzymałem w sklepie ksi ˛a˙zk˛e od osoby, której

nigdy przedtem nie widziałem na oczy i nie zobaczyłem tak˙ze ponownie, wi˛ec
nie byłem w stanie otrzyma´c od niej ˙zadnych interesuj ˛acych ci˛e informacji. Po-
j˛ecia nie mam, dlaczego ta osoba si˛e ze mn ˛a skontaktowała ani te˙z kim ona jest.
Koniec o´swiadczenia. Teraz oddajcie mi ubranie i dostarczcie samochód, bo st ˛ad
wychodz˛e, i to zaraz!

Wstałem i przez chwil˛e w pokoju panowała cisza. Trzeba mu to przyzna´c, ˙ze

umiał nad sob ˛a panowa´c. Wyrazu twarzy nie zmienił ani na jot˛e, ale widziałem,
jak pulsuje mu ˙zyła na skroni. Diabli go brali, ale nie był durniem i wiedział, ˙ze
ma tylko dwa wyj´scia: zabi´c mnie albo wypu´sci´c. Na to pierwsze miał ochot˛e, to
drugie dyktował rozs ˛adek i instynkt samozachowawczy. Gdyby mnie zabił, b˛ed ˛a-
ca tu podstawowym przemysłem turystyka znacznie by na tym ucierpiała. Co za
tym idzie, zmniejszyłby si˛e dopływ kredytów. A za to ju˙z zwierzchnicy na pewno
by go nie pogłaskali. Nie dałby głowy, ale stołek na pewno.

— Uwolni˛e ci˛e, wrócisz do hotelu, spakujesz si˛e i pozwolisz si˛e spokojnie za-

wie´z´c wraz z ˙zon ˛a do portu, gdzie wsi ˛adziesz na najbli˙zszy odlatuj ˛acy statek —
odezwał si˛e niespiesznie, ale wierzyłem ka˙zdemu jego słowu. — I nigdy tu nie
wrócisz, bo je´sli wrócisz, to zabij˛e ci˛e przy pierwszym spotkaniu. A spotkaliby-

´smy si˛e na pewno: masz na to moje słowo. Jeste´s w co´s wpl ˛atany, nie wiem w co

i dzi´s nie chc˛e tego wiedzie´c. Rozumiesz mnie?

— Doskonale. Zreszt ˛a pragn˛e, chyba bardziej ni˙z ty, opu´sci´c to zadupie.
Byłem jednak˙ze uprzejmy nie doda´c, ˙ze jeszcze bardziej chc˛e tu wróci´c.

Strasznie nie lubi˛e mie´c długów. Oliveira i ja mieli´smy si˛e jeszcze spotka´c.

background image

Rozdział 6

Pierwsza okazja do spokojnej rozmowy z Angelin ˛a nadarzyła si˛e dopiero po

starcie statku, gdy przestali kr˛eci´c si˛e w koło gliniarze. Wcze´sniej, gdy zostałem
przywieziony do hotelu, cały czas patrzyli nam na r˛ece i ledwie sko´nczyli´smy
pakowanie, odstawili nas do portu. Specjalnie dla nas wstrzymano o ponad godzi-
n˛e odlot liniowca pasa˙zerskiego. Ledwo znale´zli´smy si˛e w pró˙zni, nalałem sobie
solidn ˛a dawk˛e uspokajacza i wyj˛etym z kamery urz ˛adzeniem objechałem ´sciany
kabiny. Nie było „pluskiew,” ani optycznych, ani głosowych.

— Czysto — poinformowałem Angelin˛e. — Spotkanie o pomocy udało si˛e?
— Powiedziałe´s mi, ˙ze jaki´s tubylec si˛e z tob ˛a skontaktował — odparła ser-

decznym tonem o temperaturze zbli˙zonej do czterech stopni Kelvina. — Zapo-
mniałe´s tylko doda´c, ˙ze ten tubylec był wcale ładniutk ˛a panienk ˛a.

— Mo˙ze i był; widziałem j ˛a zaledwie par˛ena´scie sekund!
— I bardzo dobrze! Ju˙z ja co´s mog˛e powiedzie´c o twoim chorobliwym libido.

Tknij j ˛a palcem, a ci go obetn˛e.

— Zgoda, nie dotkn˛e jej palcem. Teraz opowiedz mi, co si˛e działo.
— Poszłam pla˙z ˛a. Czekała na mnie ukryta na skraju d˙zungli, zawołała i za-

pytała, czy czytałam notatk˛e. Powtórzyłam jej tre´s´c kartki i powiedziałam, ˙ze nie
mogłe´s si˛e zjawi´c. Ma na imi˛e Flavia i jest członkiem, jak sama przyznała, do´s´c
słabego ruchu wolno´sciowego. Tak naprawd˛e to nie s ˛a w stanie nawet skutecznie
protestowa´c, gdy˙z policja infiltruje ich równie szybko, jak si˛e organizuj ˛a. Trafiaj ˛a
do wi˛ezie´n albo zostaj ˛azabici. Jedyn ˛aich nadziej ˛ajest danie zna´c reszcie wszech-

´swiata, jak tu si˛e maj ˛a sprawy.

— Reszta wszech´swiata raczej o tym wie i nie bardzo j ˛a to obchodzi.
— Chyba zapomniałam jej o tym powiedzie´c. Nie miałam serca: była taka

zadowolona, ˙ze udało jej si˛e znale´z´c kogo´s, kto podejmie si˛e tego zadania. Wia-
domo´s´c miała pi˛e´c stron i wywarło na niej spore wra˙zenie, gdy zapami˛etałam
cało´s´c po jednorazowym przeczytaniu.

— Po ciemku?
— Zamknij si˛e. Była napisana fosforyzuj ˛acym atramentem i raczej przygn˛e-

biaj ˛aca. Jednym z powodów, dla których inne rz ˛ady nie przejmuj ˛a si˛e sytuacj ˛a
na tej planecie, jest fakt, ˙ze na pierwszy rzut oka wszystko wygl ˛ada na pełn ˛a de-

30

background image

mokracj˛e. Co cztery lata maj ˛a miejsce wybory prezydenta, które od pocz ˛atku do
ko´nca s ˛a sfałszowane. Dzi˛eki temu prezydentem jest od lat generał Julio Zapilote.
Obecnie zreszt ˛a po raz czterdziesty pierwszy. . .

— Cholera, facet musi mie´c z dwie´scie lat!
— Owszem. Nieustaj ˛aca kuracja geriatryczna. Ma poparcie wojska i policji,

które utrzymuj ˛a ludno´s´c w spokoju. Typowy układ spolaryzowanej władzy w r˛e-
kach niewielkiej grupki, a reszta jest praktycznie na poziomie niewolników. Po-

´srodku tkwi niewielka grupa arystokracji, i to ju˙z wszystko.

— To si˛e musi zmieni´c! — stwierdziłem wstaj ˛ac i rozpoczynaj ˛ac wyt˛e˙zony

proces my´slowy.

— Zgadzam si˛e, ale to nie b˛edzie łatwe.
— Dla kogo´s, kto uratował wszech´swiat. . .
— I to dwa razy.
— . . . nie ma rzeczy niemo˙zliwych. Zamierzam tam wróci´c i. . .
— Zamierzamy. Chłopcy i ja te˙z potrzebujemy wakacji.
— Zamierzamy wobec tego. Czy Flavia podała jakie´s powody, dla których

skontaktowali si˛e wła´snie ze mn ˛a?

— Przewodnik Jorge opowiedział im o twoim zachowaniu i o zainteresowaniu

zasadami ˙zycia w tym społecze´nstwie.

— ´Slicznie. Wobec tego kontaktem, jakby co, b˛edzie Jorge. Teraz rozumiem,

dlaczego ten nieboszczyk chciał do mnie dotrze´c, i ˙zeby było ´smieszniej, zamie-
rzam im pomóc. A w dodatku mam do wyrównania rachunek z niejakim kapita-
nem Oliveir ˛a. To ten, który mnie aresztował.

— Torturował ci˛e — Angelina spowa˙zniała. — Zabij˛e go je´sli tak! I to powoli!
— To dopiero troskliwa ˙zona. Dot ˛ad mnie nie torturował, ale nim sam si˛e

zajm˛e. Ty mo˙zesz skoncentrowa´c si˛e na uwolnieniu reszty planety.

— Rozs ˛adny pomysł. Masz jakie´s konkretniejsze propozycje?
— Jeszcze nie, ale to mnie nigdy dot ˛ad nie powstrzymało, jak pami˛etasz. Wró-

cimy z dobrym wyposa˙zeniem i jestem pewien, ˙ze co´s wymy´sl˛e.

— Mo˙ze by tak mała inwazja? Wiem, gdzie mo˙zna znale´z´c niezłych najemni-

ków. — O˙zywiła si˛e.

— Wolałbym co´s bardziej subtelnego. Pomysł chodzi mi ju˙z po głowie, ale

musi jeszcze dojrze´c.

Bli´zniacy byli naturalnie zachwyceni. James dowodził ochron ˛a ekspedycji

zoologicznej maj ˛acej zebra´c co jadowitsze okazy fauny i flory na kr ˛a˙z ˛acej wo-
kół upiornej gwiazdy zwanej Hernia, pokrytej bagnami i wieczn ˛a mgł ˛a planecie
Venida. Bolivar dla odmiany studiował program wi˛eziennictwa chc ˛ac wprowadzi´c
do´n jakie´s uzupełnienia. W tym celu siedział w uznanym za odporne na ucieczki
wi˛ezieniu na Heliorze, z którego prysn ˛ał, ledwie dostał moj ˛a wiadomo´s´c. Przybył
tu˙z za Jamesem, który przekazał ekspedycj˛e zast˛epcy i pognał do domu na łeb na
szyj˛e.

31

background image

Poniewa˙z obaj byli zawsze ˙zartymi osobnikami, wolałem poczeka´c, a˙z skon-

sumuj ˛a dziewi˛eciodaniowy obiad przygotowany przez Angelin˛e, zanim zaprosi-
łem rodzin˛e do gabinetu na narad˛e wojenn ˛a.

— Chyba si˛e troch˛e zmieniłe´s — zauwa˙zył na mój widok James.
— Plastelina i klocki, braciszku — mrukn ˛ał Bolivar ironicznie. — Poza tym,

˙ze tata dorobił si˛e ´sniadej cery, czarnych włosów, nowej szcz˛eki i policzków to

reszta, nie licz ˛ac w ˛asów i barwy oczu, jest ta sama co dawniej.

— I w dodatku zna nowy j˛ezyk — odezwałem si˛e w doskonałym espanol.
— Brzmi ładnie — ocenił James. — Troch˛e jak esperanto.
— Rano czeka was migrena, bo te˙z si˛e go nauczycie. Kilkugodzinna sesja

z memografem zupełnie tu wystarczy.

— A potem co? — spytał Bolivar. — Dzi˛eki, mamo. To ostatnie spowodowane

było pojawieniem si˛e Angeliny z tac ˛a zastawion ˛a kielichami z winem.

— A potem lecimy na Paraiso-Aqui, gdzie robi ˛a ten zacny trunek — odpar-

łem unosz ˛ac kielich. — Na ludzki j˛ezyk przekładaj ˛ac, nazwa znaczy Raj Tutaj
i spróbujemy dostosowa´c warunki, jakie tam panuj ˛a, do tej˙ze nazwy.

— Jak? — spytała, nie po raz pierwszy zreszt ˛a, Angelina.
— Wymy´sl˛e co´s na miejscu. Tymczasem obmy´sliłem, jak tam wróci´c z faso-

nem. Spójrzcie no na to cacko. . . — Nacisn ˛ałem guzik, odsłaniaj ˛ac s ˛asiaduj ˛acy
z gabinetem warsztat, w którym stał solidnych rozmiarów, nieco sfatygowany tu-
rystyczny samochód.

— Cacko jak cacko — mrukn ˛ał zawiedziony Bolivar. — Prawd˛e mówi ˛ac, nie

wygl ˛ada specjalnie.

— Dzi˛eki za uznanie: to wła´snie chciałem osi ˛agn ˛a´c. Otó˙z, moi drodzy, jest to

dokładny duplikat pojazdu, który sfotografowałem na Paraiso-Aqui. Jak mówi˛e
dokładny, to mam na my´sli wierno´s´c a˙z do najdrobniejszych detali. . .

— Nie wspominaj ˛ac o kilku innowacjach, o jakich budowniczym oryginału

nawet si˛e nie ´sniło — wtr ˛acił James.

— Wła´snie dlatego radz˛e nie naciska´c i nie przekr˛eca´c niczego, dopóki nie

wyja´sni˛e, co do czego słu˙zy. Oryginalne pojazdy na Paraiso-Aqui nap˛edzane s ˛a
czym´s, co oficjalnie nosi nazw˛e silnika spalinowego i jest mechanizmem zarówno
niewiarygodnie skomplikowanym, jak i nieefektywnym. A na dodatek potwornie

´smierdz ˛acym. Dobr ˛a trzcin˛e cukrow ˛a marnuj ˛a tam uzyskuj ˛ac alkohol metylowy,

zamiast spo˙zytkowa´c na produkcj˛e czego´s rozs ˛adnego, na przykład rumu. Alko-
hol ten jest materiałem p˛ednym owych silników. Poza poruszaniem pojazdu daje
jeszcze truj ˛acy gaz i kł˛eby pary: całkowity bezsens. Wobec tego ten tu nap˛edza-
ny jest niewielkim silnikiem atomowym, a dla zachowania pozorów ma generator
pary. Przy okazji zasila tak˙ze wbudowane w lampy lasery, radar i kilka innych
drobiazgów.

— Pi˛eknie — ucieszyła si˛e Angelina. — I co dalej?

32

background image

— Za dwa dni b˛edziecie mieli moj ˛aobecn ˛akarnacj˛e i kolor włosów, nie wspo-

minaj ˛ac o doskonałym miejscowym akcencie. Wyposa˙zona w najnowsze ekrany
i urz ˛adzenia wykrywaj ˛ace radiolokacj˛e jednostka Korpusu przerzuci nas i auto na
powierzchni˛e Paraiso-Aqui, gdzie zostaniemy samotni, bezbronni. . .

— Jak cholera! — nie wytrzymał Bolivar.
— Cicho! . . . i zdani na łask˛e tubylców o tysi ˛ace lat ´swietlnych od najbli˙zszej

przyjaznej nam bazy. Na planecie j˛ecz ˛acej pod butem dyktatora. Naprawd˛e czuj˛e
niepowstrzymany ˙zal. . .

— Masz na my´sli dyktatora? — upewniła si˛e Angelina.
— A kogo niby? — zdziwiłem si˛e szczerze. — Proponuj˛e toast za pocz ˛atek

nowego ˙zycia dla Paraiso-Aqui!

background image

Rozdział 7

Przyznaj˛e, ˙ze nawet ja, zaprawiony w długich samotnych eskapadach, poczu-

łem si˛e dziwnie, gdy kr ˛a˙zownik Korpusu bezgło´snie uleciał w noc. Siedzie´c we
własnym domu z kieliszkiem w dłoni i opowiada´c, jakim si˛e to jest sprytnym czy
odwa˙znym, to jedno, a zupełnie czym innym jest znale´z´c si˛e wraz z najbli˙zszymi
na powierzchni wrogiego ´swiata i by´c zdanym tylko na własne siły. Ten ´swiat nie
wiedział wprawdzie dot ˛ad o naszym przybyciu, ale. . .

— No, tato. . . — zacz ˛ał Bolivar.
— . . . zaczynamy zabaw˛e! — doko´nczył James, jak to mieli we zwyczaju.
Parskn˛eli ´smiechem, a ja otrz ˛asn ˛ałem si˛e z przygn˛ebienia.
— Macie całkowit ˛a racj˛e! — przytakn ˛ałem. — Zaczynamy!
James otworzył tylne drzwi limuzyny wpuszczaj ˛ac do wn˛etrza Angelin˛e, a Bo-

livar w uniformie szofera wspi ˛ał si˛e na przednie siedzenie i wł ˛aczył silnik. Noc
była bezchmurna i wystarczaj ˛aco jasna, by widzie´c najbli˙zsz ˛a okolic˛e. Doł ˛aczy-
łem do Angeliny wewn ˛atrz pojazdu, a James dosiadł si˛e do brata. Ubrany był
w biały garnitur i czarny krawat przypominaj ˛acy sznurowadło, co według tutej-
szej mody było typowym ubiorem młodszego urz˛ednika, podczas gdy Angelina
i ja dorównywali´smy strojami najdostojniejszej arystokracji, jak ˛a udało mi si˛e
znale´z´c na zdj˛eciach zamieszczonych w przewodnikach. Bolivar nało˙zył ciemne
okulary, wrzucił bieg i pomkn˛eli´smy w noc.

Naturalnie okulary były czułe na ultrafiolet, a lampy miały zamontowane

oprócz normalnych ˙zarówek (obecnie wył ˛aczonych) równie˙z takie, które ´swie-
c ˛a w tym, niewidzialnym gołym okiem, widmie. Przyznaj˛e, ˙ze mimo owej wie-
dzy i wiary w cuda techniki, szybka jazda po mrocznej okolicy wywoływała do´s´c
mieszane uczucia.

— Zgodnie z przewidywaniami podło˙ze jest twarde jak skała — odezwał si˛e

Bolivar. — Nie zostawiamy ˙zadnych ´sladów. A oto przed nami i droga, pusta
w obie strony. Trzymajcie si˛e: musz˛e przejecha´c przez rów.

Trzymanie si˛e było faktycznie wskazane, jako ˙ze zarzuciło nami pot˛e˙znie, ale

droga okazała si˛e równa i szeroka. Nabrali´smy pr˛edko´sci, nadal zreszt ˛a nie zapa-
laj ˛ac widzialnych reflektorów.

34

background image

— Za nast˛epnym zakr˛etem wł ˛acz ´swiatła — poleciłem. — Najwy˙zszy czas

sta´c si˛e uczciwymi obywatelami tej planety.

— Na jak długo? — spytał podejrzliwie.
— Do wybrze˙za. Je´sli dotrzemy tam wcze´snie, to troch˛e odpoczniemy, bo nie

chc˛e wje˙zd˙za´c do miasta przed ´switem. Przy ´sniadaniu zastanowimy si˛e, co dalej.

Przez wi˛ekszo´s´c nocy mieli´smy drog˛e tylko dla siebie. Z rzadka tylko co´s je-

chało z przeciwka i zawsze były to pojedyncze pojazdy. ˙Zadnych ´sladów alarmu
czy wojskowego konwoju. Otworzyłem wyj˛etego z lodówki szampana i opró˙z-
nili´smy go z Angelin ˛a przy d´zwi˛ekach muzyki z epoki. Mo˙ze podró˙z nie była
przesadnie luksusowa, ale przebiegała w warunkach zno´snego komfortu.

*

*

*

O ´swicie dotarli´smy do wybrze˙za i skr˛ecili´smy na drog˛e prowadz ˛ac ˛a do ku-

rortu. Tutejsze chłopstwo nale˙zało do rannych ptaszków, gdy˙z ledwie zrobiło si˛e
jasno, kawalkady wie´sniaków płci obojga udawały si˛e ju˙z na pola. Widz ˛ac nas,
schodzili na pobocze i kłaniali si˛e lub salutowali, co zgodnie z tutejszym oby-
czajem całkowicie ignorowali´smy. Słoneczko zaczynało mile przygrzewa´c, gdy
Angelin ˛a zauwa˙zyła restauracj˛e stwarzaj ˛ac ˛a nadziej˛e na otrzymanie ´sniadania.

— Stajemy — zarz ˛adziła. — Wła´snie nakrywaj ˛a stoły na ´swie˙zym powietrzu.
— Bolivar, zaparkujcie wóz w cieniu i na wszelki wypadek miejcie na´n oko.

No i si ˛ad´zcie przy innym stoliku — poleciłem.

Nie ma to jak by´c bogatym tam, gdzie wszyscy pozostali s ˛a biedni. Ledwie

wysiedli´smy, sam wła´sciciel pognał na powitanie.

— Witam serdecznie wasz ˛a wysoko´s´c wraz z Don ˛a — zgi ˛ał si˛e w ukłonie. —

Oto doskonały stolik dla pa´nstwa. Czekam na rozkazy.

— Ognia! — warkn ˛ałem wyjmuj ˛ac cienkie cygaro i trzej kelnerzy prawie si˛e

pobili o zaszczyt, by mi je podpali´c.

Gdy jednemu si˛e to udało, opadłem zadowolony na krzesło, przesuwaj ˛ac ka-

pelusz na tył głowy.

— To si˛e nazywa ˙zycie — mrukn ˛ałem rozmarzony.
— Urodzony wyzyskiwacz! — parskn˛eła półgłosem Angelin ˛a. — Mamy tych

ludzi uwolni´c z wyzysku, a nie zwi˛eksza´c ten wyzysk! Pami˛etasz?

— Trudno zapomnie´c! Co nie znaczy, ˙ze mamy si˛e zamartwia´c i nie korzysta´c

z istniej ˛acego wyzysku, zanim z nim nie sko´nczymy. No, najwy˙zszy czas! —
dodałem, bior ˛ac z r ˛ak kelnera menu.

35

background image

*

*

*

Z pełnym brzuchem rozkoszowałem si˛e przy kawie kolejnym cygarem i roz-

gl ˛adałem spokojnie po okolicy. Nagle pstrykn ˛ałem na Jamesa, który zbli˙zył si˛e
natychmiast z wła´sciwym wyrazem twarzy uni˙zonego zaniepokojenia.

— Przyjrzyj si˛e facetowi w zielonej koszuli rozmawiaj ˛acemu z trzema gruby-

mi turystami za twoimi plecami — poleciłem cicho, gdy zgi ˛ał si˛e w ukłonie. —
Mamy szcz˛e´scie, bo to Jorge. Id´z za nim i dowiedz si˛e, gdzie mieszka.

— Jasne, tato. Znikam.
Odwrócił si˛e na pi˛ecie, gdy Angelina dodała równie cichym co ja głosem:
— Najdro˙zszy, je´sli teraz ty si˛e nieco odwrócisz w prawo, to zauwa˙zysz, ˙ze

zbli˙zaj ˛a si˛e kłopoty.

Spojrzałem i przyznałem jej racj˛e: dwóch smutasów ubranych po cywilnemu,

ale na mil˛e ´smierdz ˛acych policj ˛a, rozmawiało z młodym mał˙ze´nstwem siedz ˛acym
przy pierwszym stoliku od prawej. Para pokazywała jakie´s dokumenty, które tam-
ci ogl ˛adali na wszystkie strony, najwidoczniej paszporty czy co´s w tym gu´scie.
Stanowiło to interesuj ˛acy problem, gdy˙z my nie mieli´smy ˙zadnych dowodów to˙z-
samo´sci, a to z tego oczywistego wzgl˛edu, ˙ze nie miałem okazji obejrze´c, jak
takowe tutaj wygl ˛adaj ˛a. Z powodu braku oryginału zrobienie własnych było nie-
mo˙zliwe.

— Angelino, kochanie, brawo za spostrzegawczo´s´c — skin ˛ałem na kelnera. —

We´z Bolivara i wsiadajcie do wozu. Zapłac˛e i wsi ˛ad˛e, gdy podjedziecie do kra-
w˛e˙znika.

Kelner był szybki, ale gliny te˙z. Zignorowali nast˛epne dwa stoliki zaj˛ete przez

turystów (co było wida´c na pierwszy rzut oka) i podeszli do mnie akurat w chwili,
gdy kładłem na stół gotówk˛e stanowi ˛ac ˛a równowarto´s´c rachunku wraz z sutym
napiwkiem.

— Czy ma pan, wasza wysoko´s´c, dowód to˙zsamo´sci? — spytał ni˙zszy i bar-

dziej oble´sny.

Spojrzałem na´n chłodno i wynio´sle i poczekałem, a˙z si˛e spoci, zanim si˛e ode-

zwałem.

— Oczywi´scie, ˙ze mam! — oznajmiłem i odwróciłem si˛e na pi˛ecie.
Do kraw˛e˙znika zbli˙zyli´smy si˛e równocze´snie: ja i wóz. Gdyby facet nie był

tak natr˛etny, mogłoby si˛e uda´c. . . Niestety, zaraz usłyszałem:

— A byłby pan tak uprzejmy, by nam je pokaza´c, ekscelencjo?
Wóz był blisko, ale nie a˙z tak blisko. . . Odwróciłem si˛e wi˛ec spokojnie i spoj-

rzałem na pytaj ˛acego z odraz ˛a.

— Nazwisko? — warkn ˛ałem.
— Viladelmas Pujol, eminencjo. . .

36

background image

— Wi˛ec posłuchajcie no, Pujol, uwa˙znie, bo nie b˛ed˛e powtarzał: Nie rozma-

wiam na ulicy z policjantami i niczego im nie pokazuj˛e w miejscach publicznych.
Won!

Odwrócił si˛e jak niepyszny, ale jego partner był albo bardziej uparty, albo

głupszy:

— Z przyjemno´sci ˛a b˛edziemy ekscelencji towarzyszy´c do komisariatu poli-

cji, który z prawdziw ˛a rado´sci ˛a powita pana w naszym mie´scie — o´swiadczył
spokojnie.

Scenka trwała ju˙z zbyt długo i lada chwila mogli´smy zacz ˛a´c zwraca´c uwag˛e.

Trzeba było działa´c szybko. Wóz był zbyt charakterystyczny i zbyt potrzebny,
by ryzykowa´c ucieczk˛e, a wi˛ec nale˙zało wymy´sli´c co´s innego. Co te˙z zrobiłem
w ci ˛agu mniej wi˛ecej dwóch sekund.

— To faktycznie miła propozycja — przyznałem, na co obaj u´smiechn˛eli si˛e

z ulg ˛a. — Jako ˙ze faktycznie jestem tu pierwszy raz, słabo znam miasto. Wobec
tego b˛edziecie mi towarzyszy´c i wska˙zecie drog˛e kierowcy.

— Dzi˛ekujemy, eminencjo!
Wsiedli w ukłonach i u´smiechach, przepraszaj ˛ac co drugie słowo. Gdybym

wyci ˛agn ˛ał dło´n, pewnie rzuciliby si˛e j ˛aucałowa´c. Bolivar zwolnił dwa rozkładane
siedziska, które natychmiast zaj˛eli, i ruszył.

— Wska˙zcie drog˛e kierowcy — poleciłem i zwróciłem si˛e do Angeliny: — Ci

dwaj policjanci wska˙z ˛a nam drog˛e do komisarza, który pragnie nas powita´c.

— Urocze — odparła unosz ˛ac lekko brew.
— Najpierw prosto, potem na trzecim skrzy˙zowaniu w prawo — powiedział

Pujol.

— A wi˛ec jak to napisał wielki poeta: Kiam me kalkulos al tui, vi endormigos

vian malbonulon kaj mi enctormigos mian — stwierdziłem z u´smiechem.

Co, jak wiadomo ka˙zdemu pocz ˛atkuj ˛acemu nawet studentowi esperanto, zna-

czy po prostu: Jak powiem „Trzy”, ty u´spisz swojego oprycha, a ja swojego.

— Nie jestem zbyt mocny w poezji, ekscelencjo — przyznał Pujol.
— Nigdy nie jest za pó´zno na nauk˛e. Opanowanie rytmu i rymu jest równie

łatwe jak liczenie do trzech. . . — odparłem lekcewa˙z ˛aco i nagłym chwytem zła-
pałem go za gardło.

Malowniczo wytrzeszczył oczy, rzucił si˛e z dwa razy i zemdlał. Angelina,

która organicznie nie trawiła policji, była bardziej dramatyczna: kopn˛eła swojego
typa w krocze, a gdy zwin ˛ał si˛e z bólu, trzasn˛eła go jeszcze w kark kantem dłoni.

— Ładne — przyznał Bolivar obserwuj ˛ac cało´s´c we wstecznym lusterku. —

Nikt na zewn ˛atrz nie zwrócił na to uwagi. No i wła´snie min˛eli´smy trzeci ˛a krzy-

˙zówk˛e.

— Doskonale. Jed´z do wybrze˙za, a my si˛e zastanowimy, co z nimi zrobi´c.
— Zar˙zn ˛a´c, obci ˛a˙zy´c kamieniami i wrzuci´c do morza — zaproponowała ra-

do´snie u´smiechni˛eta Angelina.

37

background image

— Nie da si˛e — mrukn ˛ałem smutno. — Znikniecie dwóch tajniaków wywoła-

łoby tu mał ˛a awantur˛e i postawiło na nogi okolic˛e. Poza tym jeste´s zreformowan ˛a
eksmorderczyni ˛a, która. . .

— To si˛e nie odnosi do policji!
— Te˙z ludzie, jak głosi prawo, wobec czego si˛e odnosi. Trzeba im b˛edzie da´c

po zastrzyku z amnezjalu, co jak wiesz, załatwia pami˛e´c do dwudziestu godzin
przed zastrzykiem.

— Strychnina jest skuteczniejsza.
— Niestety.
— Przed nami boczna droga prowadz ˛aca w las — oznajmił Bolivar przerywa-

j ˛ac nam dyskusj˛e o szczegółach technicznych.

— ´Slicznie. Wjed´z w ni ˛a, a ja si˛e zajm˛e zastrzykami. Wzi ˛ałem apteczk˛e, na-

stawiłem autostrzykawk˛e na ˙z ˛adan ˛a kombinacj˛e i dałem obu stró˙zom prawa po
zastrzyku. Gdy sko´nczyłem, byli´smy ju˙z w d˙zungli, tote˙z wraz z Bolivarem uło-

˙zyli´smy obu smacznie ´spi ˛acych w najbli˙zszych krzakach i odjechali´smy kieruj ˛ac

si˛e z powrotem ku miastu. Przy restauracji oczekiwał na nas James.

— Turystyka i krajoznawstwo? — spytał wsiadaj ˛ac.
— Czyny społecznie u˙zyteczne — odparłem. — Poło˙zyli´smy spa´c paru gli-

niarzy. Co z Jorge?

— Najpierw polazł do baru, gdzie wypił piwo dziel ˛ac si˛e z kumplami wra-

˙zeniami z całonocnej imprezy, jak ˛a wyprawili tury´sci, a teraz smacznie ´spi we

własnym łó˙zku.

— Mam nadziej˛e, ˙ze wiesz, gdzie ono si˛e znajduje?
— Te˙z pytanie. Jak ci˛e znam, tato, to masz ochot˛e przeszkodzi´c mu w zasłu-

˙zonym wypoczynku. Zgadłem? Poka˙z˛e drog˛e.

Do mieszkania wszedłem sam. Zamek nie stawiał oporu wytrychowi, bo i nie

miał prawa. Był tak prosty, ˙ze a˙z nudny. Przetuptałem na palcach przez pogr ˛a˙zony
w mroku pokój i okazało si˛e, ˙ze Jorge ´spi czujniej od kota. Gdy bytem w połowie
drogi, nagle rozbłysły lampy, a gospodarz stan ˛ał w drzwiach sypialni z całkiem
sporych rozmiarów pistoletem w dłoni. Gnat wygl ˛adał rzeczowo i był wymierzo-
ny w moj ˛a skromn ˛a osob˛e.

— Pomódl si˛e, szpiclu — polecił Jorge. — Bo zamierzam ci˛e zabi´c!

background image

Rozdział 8

— Tylko spokojnie, Jorge! Jestem przyjacielem. . .
— Który zakrada si˛e po nocy jak złodziej?
— W biały dzie´n to raz. A w ten sposób, bo nie chce zosta´c zauwa˙zonym, to

dwa. Jestem po waszej stronie: po twojej i po Flavii. . .

To ostatnie słowo prawie mnie zabiło.
— Co wiesz o Flavii? — wrzasn ˛ał bowiem gospodarz, kurczowo zaciskaj ˛ac

dło´n na kolbie.

Wobec czego dodałem nieco dramatyzmu do sytuacji: rymn ˛ałem na kolana

i rozpostarłem r˛ece w błagalnym ge´scie.

— Posłuchaj mnie, o waleczny! Przybyłem z innej planety po otrzymaniu wa-

szej wiadomo´sci. Tej przekazanej ˙zonie turysty w nocy na pla˙zy.

— Sk ˛ad o tym wiesz? — spytał podejrzliwie, ale za to opuszczaj ˛ac bro´n.
Widz ˛ac to wstałem, bo zacz˛eło mi by´c niewygodnie. Otrzepałem spodnie

i usiadłem na najbli˙zszym, nadaj ˛acym si˛e do tego celu, sprz˛ecie.

— Bo ja jestem tym wła´snie turyst ˛a, mój drogi. Troch˛e ucharakteryzowanym,

ale tym samym.

— Nie wierz˛e! Mo˙zesz by´c szpiclem.
— Pewnie, ˙ze mog˛e. ´Swi˛etym Mikołajem te˙z mog˛e by´c. Ale nie jestem i mo-

g˛e to udowodni´c: wiem o rzeczach, o których nikt inny nie mo˙ze wiedzie´c. Na
przykład o tym, ˙ze z Flavi ˛a na pla˙zy spotkała si˛e moja ˙zona, która zapami˛etała po
jednorazowym przeczytaniu pi˛eciostronicow ˛a wiadomo´s´c, jak ˛a ta jej dała. Zacy-
towała mi j ˛a pó´zniej i te˙z j ˛a zapami˛etałem, co ci zaraz udowodni˛e, słuchaj. . . —
i wyrecytowałem mu całe pi˛e´c stron.

W trakcie tego wyst˛epu wokalnego bro´n coraz bardziej si˛e obni˙zała, a gdy

sko´nczyłem, została odło˙zona.

— Wierz˛e ci, bo sam to napisałem, a poza mn ˛atylko Flavia widziała j ˛aspo´sród

mieszkaj ˛acych tu ludzi — oznajmił podbiegaj ˛ac do mnie z błyskiem w oku i zanim
si˛e zorientowałem, porwał mnie w ramiona i ucałował w oba policzki.

Zdecydowanie powinien był si˛e ogoli´c!
— Tego. . . miło mi. . . — mrukn ˛ałem uwalniaj ˛ac si˛e z u´scisku. — Zawsze

gotów do pomocy.

39

background image

— Nadal trudno mi w to uwierzy´c, nigdy dot ˛ad nie udało si˛e nam zdoby´c

pomocy z zewn ˛atrz. Kilka miesi˛ecy temu zdołali´smy przemyci´c członka naszej
grupy na liniowiec pasa˙zerski, ale nie mamy od niego znaku ˙zycia. . .

— Niewysoki, ´sniady, ze złamanym nosem? — przerwałem mu.
— Wła´snie! Ale sk ˛ad. . . ?
— Z przykro´sci ˛a musz˛e ci˛e poinformowa´c, ˙ze on nie ˙zyje. Bez w ˛atpienia

zreszt ˛a został zamordowany przez agentów waszej policji.

— Biedny Hector! Był taki odwa˙zny i pewny, ˙ze uda mu si˛e skontaktowa´c z le-

gendarnym Szczurem ze Stali, który mógłby nam pomóc. . . — głos Jorge umilkł
niczym zepsuty magnetofon, a on sam wybałuszył oczy w sposób naprawd˛e ma-
lowniczy.

Przyjrzałem si˛e własnym butom, strzepn ˛ałem pyłek z klapy i poczekałem spo-

kojnie, a˙z odzyska głos.

— Ty nie. . . — wychrypiał w ko´ncu. — Ty to nie. . .
— Na wasze szcz˛e´scie to ja — przerwałem mu. — Jestem znany pod wieloma

pseudonimami o wspólnym znaczeniu: De rat van voesturij staal, die Edelstahlrat-
te, El Escuriudizo, The Stainless Steel Rat, a nawet un criminale al nichelcromo,
czyli Stalowy Szczur. Do usług. Teraz b ˛ad´z uprzejmy opowiedzie´c mi dokładnie,
jaka jest wasza sytuacja i co planujecie.

— Mówi ˛ac krótko i prawd˛e, to planów nie mamy, a nasza sytuacja jest opła-

kana: tajna policja jest tu po prostu zbyt skuteczna. Ka˙zda organizacja antypre-
zydencka zostaje spenetrowana i zniszczona ju˙z w fazie tworzenia. Nasza jest
całkiem ´swie˙za, a i tak Flavia musi si˛e ukrywa´c, bo policja ju˙z wie o jej udziale.
Poniewa˙z mam do czynienia z turystami, wymy´slili´smy, ˙ze mo˙zemy spróbowa´c
poszuka´c pomocy poza nasz ˛a planet ˛a i praktycznie tylko na tym si˛e skupili´smy.
Wstyd mi przyzna´c, ale to wszystko, na co dot ˛ad nas było sta´c.

— Doskonałe nowiny, bo daj ˛a mi woln ˛a r˛ek˛e. Teraz b˛edzie seria pyta´n: czy s ˛a

tu inni podzielaj ˛acy wasze przekonania?

— Wszyscy chłopi czy robotnicy zabiliby Zapilote i jego gliniarzy zwanych

Ultimados, gdyby mogli. Władza znajduje si˛e w r˛ekach bogatych i klasy ´sredniej,
którzy w miar˛e wspomagaj ˛are˙zim, ale te˙z bez przesady. Naturalnie wielu spo´sród
starej arystokracji go nie cierpi, gdy˙z sporo stracili, gdy doszedł on do władzy, ale
nie s ˛a w ˙zaden sposób zorganizowani.

Co´s mi zacz˛eło ´swita´c.
— Opowiedz mi o tej starej arystokraci.
— Niewiele jest do opowiadania: sam wywodz˛e si˛e z jej szeregów, cho´c nie

mam imponuj ˛acego tytułu czy znaczenia.

Tylko dlatego zreszt ˛a obdarzono mnie wystarczaj ˛ac ˛a doz ˛a zaufania, by ze-

zwoli´c na kontakty z cudzoziemcami. Mieli´smy tu spokojn ˛a monarchi˛e, dopóki
ta ´swinia nie pojawiła si˛e na scenie. Zgadza si˛e, ze była niezbyt efektywna i nie
spełniała najlepiej swoich zada´n, ale ludzie mieli co je´s´c; nie było tortur czy mor-

40

background image

derstw politycznych. Była natomiast wystarczaj ˛aca porcja niezadowolenia w´sród
ludu, tak ˙ze gdy Zapilote zacz ˛ał szermowa´c hasłami wolno´sci i równo´sci, ludzie
za nim poszli, nie zdaj ˛ac sobie sprawy, ˙ze były to tylko frazesy, których nie zamie-
rzał ani przez chwil˛e traktowa´c powa˙znie. Tym niemniej ruch na rzecz demokracji
uzyskał takie rozmiary, ˙ze nawet cz˛e´s´c arystokracji zacz˛eła uwa˙za´c go za niezły
pomysł i w pierwszych wolnych wyborach Zapilote został prezydentem. Zanim
nadszedł czas kolejnych, miał po swojej stronie wszystkich skorumpowanych ge-
nerałów i utworzon ˛a przez siebie słu˙zb˛e bezpiecze´nstwa. Dzi˛eki pomocy armii
i Ultimados wybory zostały sfałszowane, podobnie jak i wszystkie kolejne, ma-
j ˛ace miejsce regularnie co cztery lata. Cho´c zbli˙za si˛e termin nast˛epnych, i tak
niczego to nie zmieni: Zapilote jest praktycznie do˙zywotnim prezydentem.

´Switanie nabrało cech realnego pomysłu, tote˙z u´smiechn ˛ałem si˛e szeroko.

— Wcale nie jest — o´swiadczyłem wesoło. — Ta planeta b˛edzie miała wybo-

ry, jakich nie do´swiadczyła w całej swej historii.

— Co masz na my´sli?
— Poszukamy kogo´s ze starej herbowej szlachty, komu mo˙zna zaufa´c i kto

jest w miar˛e uczciwy, i wystawimy go jako kandydata na prezydenta w kolejnych
wyborach.

— Ale˙z one b˛ed ˛a sfałszowane!
— A co by´s chciał? Tylko ˙ze tym razem przeze mnie. Te tutejsze cwaniacz-

ki od lewych wyborów przekonaj ˛a si˛e na własnej skórze, jak robi si˛e naprawd˛e
uczciwie sfałszowane wybory. Wygramy bez problemów.

— Naprawd˛e?
— Mog˛e si˛e zało˙zy´c! Ale wpierw musisz znale´z´c nam porz ˛adnego kandydata.
— Musz˛e pomy´sle´c — odparł, tr ˛ac w zamy´sleniu nie ogolony podbródek.
— A nie ułatwiłoby ci procesu my´slenia lekkie oliwienie? — spytałem uprzej-

mie. — Powiedzmy jakim´s rozs ˛adnym gatunkiem rumu?

— Oczywi´scie! Mam tu porz ˛adny, wyle˙zakowany ron, zbyt dobry dla tury-

stów. Je´sli pozwolisz, to skosztujemy.

Pozwoliłem i faktycznie był doskonały.
— Najlepsi ze szlachty ˙zyj ˛a z dala od miast — wyja´snił Jorge, gdy ron zacz ˛ał

działa´c i szare komórki zabrały si˛e do roboty. — W gł˛ebi kontynentu s ˛a wiel-
kie posiadło´sci nastawione na produkcj˛e kawy, zbo˙za i orzechów. Chłopi nie s ˛a
tam zbyt uciskani, a szlachta nie straciła na uczciwo´sci. Jak długo trzymaj ˛a si˛e
wszyscy z dala od polityki i dostarczaj ˛a ˙zywno´s´c do miast, Zapilote zostawia ich
w spokoju.

— Masz tam znajomych?
— To sami moi znajomi, a wła´sciwie rodzina, bo wszyscy szlachetnie urodze-

ni s ˛a w jakim´s stopniu spokrewnieni — wyja´snił ku memu lekkiemu osłupieniu.

— Znajdzie si˛e tam kto´s odpowiedni?

41

background image

— Jeden na pewno: Gonzales de Torres, markiz de la Rosa. Jest uczciwy,

rozs ˛adny, odwa˙zny i jak wszyscy diabli nienawidzi Zapilote.

— Musi by´c z niego miły kompan. Jak dawno go znasz?
— Jest moim stryjecznym kuzynem ze strony ciotki mojej matki. Spotykamy

si˛e na pogrzebach, weselach i innych ´swi˛etach rodzinnych. Ale wiele o nim wiem,
bo w´sród arystokracji nie ma tajemnic.

— Wydaje mi si˛e, ˙ze to mo˙ze by´c wła´sciwa osoba — oceniłem. — Jak mo˙ze-

my si˛e z nim skontaktowa´c?

— Potrzebujemy samochodu. . .
— Ju˙z mamy. Jedziesz z nami?
— Nie mog˛e zostawi´c turystów bez sensownego usprawiedliwienia, bo od ra-

zu stałbym si˛e podejrzany. Ale Flavia mo˙ze was poprowadzi´c. Dam jej wiadomo´s´c
dla kuzyna, a ona b˛edzie znacznie bezpieczniejsza w´sród swoich, ni˙z tu w mie-

´scie.

Wys ˛aczyłem reszt˛e zawarto´sci kielicha i niech˛etnie postawiłem go na stole.
— Wobec tego wszystko ustalone. Jad˛e teraz na przeja˙zd˙zk˛e po okolicy z pik-

nikiem i sjest ˛a. Po zapadni˛eciu zmroku zawracamy i zabieramy Flavi˛e, tylko mu-
sisz mi poda´c sk ˛ad i o której.

— Zlokalizowanie jej b˛edzie wymagało troch˛e czasu, a jeszcze dzi´s mam wy-

cieczk˛e do oprowadzenia. Ale je´sli przyjdziesz tu o pomocy, b˛ed˛e czekał przed
bram ˛a i zaprowadz˛e ci˛e do niej.

— Zgoda — odparłem wstaj ˛ac i pokazuj ˛ac na pokryt ˛a kurzem butelk˛e ru-

mu. — Wiesz, ˙ze raz otwarte, wieloletnie trunki szybko wietrzej ˛a? Lepiej byłoby
si˛e ni ˛a zaopiekowa´c, zanim zacznie si˛e ten godny ubolewania proces. . .

— Naturalnie. We´z j ˛a, błagam — wcisn ˛ał mi flaszk˛e, przed czym si˛e zreszt ˛a

niespecjalnie broniłem, i dodał: — Mam ich wi˛ecej, jak si˛e dzi´s spotkamy, wezm˛e
ze sob ˛a kilka co godniejszych.

— Ta planeta ma zalety, o których nie wspominaj ˛a turystyczne foldery —

uznałem. — Stary ron i nieuczciwe wybory. To˙z to faktycznie raj!

background image

Rozdział 9

— Brzmi fajnie — ocenili entuzjastycznie, jak na wrodzon ˛a pow´sci ˛agliwo´s´c

do pochwał, bli´zniacy.

— Brzmiałoby fajniej, gdyby ta cała Flavia z nami nie jechała — mrukn˛eła

Angelina.

Upiłem nieco rumu i machn ˛ałem lekcewa˙z ˛aco r˛ek ˛a.
— Moja droga ˙zono, dni mych miłosnych podbojów nale˙z ˛a do przeszło´sci,

nawet je´sli istniały wył ˛acznie w twoim podejrzliwym umy´sle. Flavia nic mnie nie
obchodzi. Zapewniam ci˛e o tym uroczy´scie i przy ´swiadkach.

Angelina uniosła brwi, albo z niedowierzaniem, albo z uznaniem, wolałem nie

docieka´c. Okolica była cicha i miła i miałem nieodpart ˛a ochot˛e rozkoszowa´c si˛e
ni ˛a do upojenia. Byłem bowiem pewien, ˙ze w najbli˙zszej przyszło´sci nie b˛edzie
ani cicho, ani miło. Siedzieli´smy na le´snej polanie, na wzgórzu wychodz ˛acym nad
morze i z pełnym zadowoleniem trawili´smy obfity posiłek. Krajobraz troch˛e szpe-
ciły nie uprz ˛atni˛ete jeszcze naczynia, ale obni˙zaj ˛acy si˛e poziom płynu w omszałej
butelce, jak i sło´nce na horyzoncie, dobitnie oznajmiały, ˙ze zbli˙za si˛e koniec leni-
stwa. James pochrapywał na trawie, Bolivar grzebał w samochodzie, a ja le˙załem
z głow ˛a na kolanach Angeliny i byłem w pełni zadowolony z ˙zyda, co zdarza si˛e
człowiekowi naprawd˛e rzadko.

— To si˛e nazywa ˙zycie — westchn ˛ałem. — Mo˙ze powinienem wycofa´c si˛e na

zasłu˙zon ˛aemerytur˛e na jak ˛a´s podobn ˛ado tej, spokojn ˛aplanet˛e, gdzie mogliby´smy
do˙zywa´c spokojnej staro´sci w promieniach. . .

— Nonsens — przerwała mi rzeczowym tonem Angelina. — W mniej ni˙z

dwadzie´scia cztery godziny nuda przywiodłaby ci˛e do skrajnej desperacji. Jedy-
nym powodem, dla którego podoba ci si˛e spokój, jest ´swiadomo´s´c tego, ˙ze za
kilka godzin zaczniesz działa´c. Naturalnie nie wspominaj ˛ac o tym drobiazgu, ˙ze
jeste´s na wpół zalany tym tutejszym rumem, który chlejesz od rana.

— Obra˙zasz mnie! Jestem trze´zwy jak nowo narodzone dzieci˛e pary absty-

nentów. Mog˛e ci wyrecytowa´c liczb˛e pi do dwudziestego miejsca po przecinku!

— To powiedz: stół z powyłamywanymi nogami.
— Stół bez nóg.

43

background image

— Pi˛eknie! — Niespodziewanie wstała i moja głowa łupn˛eła o ziemi˛e. — Czas

rusza´c! James, zanie´s ojca do samochodu, bo w ˛atpi˛e, ˙zeby był w stanie dotrze´c
tam o własnych siłach.

James mrugn ˛ał do mnie porozumiewawczo, wi˛ec mu odmrugn ˛ałem i przeto-

czyłem si˛e na brzuch. Pi˛e´cdziesi ˛at pompek szybko przywróciło mi jasno´s´c umy-
słu, czego zreszt ˛a błyskawicznie po˙załowałem, bo lekki kac zacz ˛ał mi przy tej
okazji rozsadza´c czaszk˛e. Ron, chocia˙z łagodny w smaku, swoj ˛a moc jednak po-
siadał. Wyrzuciłem pust ˛abutelk˛e, daj ˛ac sobie uroczy´scie słowo, ˙ze wi˛ecej nie tkn˛e
tego trunku. Do jutra, ma si˛e rozumie´c.

W ci ˛agu kilku chwil byli´smy gotowi do drogi. James pozbierał ´smieci, Ange-

lina poskładała naczynia do pojemnika pełni ˛acego jednocze´snie rol˛e ultrad´zwi˛e-
kowej myjki i ruszyli´smy z powrotem.

Z drogi niewiele pami˛etam, poniewa˙z udało mi si˛e przespa´c j ˛a prawie w ca-

ło´sci, cho´c był to sen pokrzepiaj ˛acy a nie wywołany przepiciem, jak sugerowała
Angelina. Obudziła mnie zreszt ˛a z wrodzon ˛a delikatno´sci ˛a, ale na czas: jej łokie´c
wbił si˛e w moje ˙zebra, gdy podjechali´smy pod blok, w którym mieszkał Jorge.
On sam czekał w cieniu przy drzwiach, a na nasz widok podbiegł i błyskawicznie
wskoczył do ´srodka.

— Jedziemy! Szybko! — polecił. — Tragedia: Ultimados złapali Flavi˛e!
— Kiedy? — spytałem.
— Kilka minut temu. Dostałem telefon wychodz ˛ac. Zaatakowali farm˛e, na

której si˛e ukrywała i zabrali j ˛a ze sob ˛a.

— Daleko do tej farmy? — zainteresowałem si˛e.
— Nie bardzo. Z pół godziny jazdy.
— Wobec tego mo˙zemy ich przechwyci´c, zanim dotr ˛a do miasta.
— Faktycznie! — ucieszył si˛e. — W takim razie skr˛ecamy tu w lewo. Do far-

my prowadzi tylko jedna przejezdna droga. Ale musz˛e was ostrzec: oni s ˛a uzbro-
jeni i niebezpieczni.

Równocze´snie rykn˛eli´smy ´smiechem, wywołuj ˛ac jego pełne osłupienia spoj-

rzenie. Bolivar uspokoił si˛e pierwszy i docisn ˛ał gaz do dechy.

Dotarcie do drogi prowadz ˛acej na nizin˛e, na której le˙zała farma, zaj˛eło nam

pi˛e´c minut. Zatrzymali´smy si˛e na ostatnim wzniesieniu, a ja przestudiowałem
okolic˛e dopracowuj ˛ac szczegóły planu.

— James, wyjmij ze skrytki pistolety igłowe i debonder — poleciłem. — Bo-

livar, cofnij samochód za zakr˛et, by go nie było wida´c. Angelino, kochanie, b˛e-
dziesz przyn˛et ˛a w naszej pułapce.

— To si˛e nazywa troskliwy m ˛a˙z!
Wskazałem promieniem latarki spore drzewo zwieszaj ˛ace si˛e cz˛e´sciowo nad

drog ˛a.

— Zetniemy je tak, by legło w poprzek — wyja´sniłem, nastawiaj ˛ac ucha. —

I to szybko, bo słysz˛e silnik zbli˙zaj ˛acego si˛e samochodu.

44

background image

Gdy zajmowali´smy pozycje w krzakach po obu stronach drogi, wida´c ju˙z by-

ło ´swiatła nadje˙zd˙zaj ˛acego pojazdu. Wóz min ˛ał ostatni zakr˛et i jego reflektory
o´swietliły koron˛e przegradzaj ˛acego drog˛e drzewa. Pisn˛eły hamulce i przez se-
kund˛e bałem si˛e, ˙ze Angelina b˛edzie musiała ucieka´c, by nie zosta´c przejechan ˛a,
ale na szcz˛e´scie ´zle oceniłem odległo´s´c. Samochód zatrzymał si˛e przed pozornie
przygniecion ˛a przez gał˛ezie Angelina, która słabo pomachała pasa˙zerom.

I to w zasadzie było wszystko. Kierowca wysiadł i padł trafiony igł ˛a ze ´srod-

kiem nasennym, a inne stalowe drobiny załatwiły przez uchylone okna pozosta-
łych urz˛edowych pasa˙zerów. Podszedłem, maj ˛ac w prawej r˛ece bro´n, a w lewej
latark˛e, i zlustrowałem wn˛etrze pełne chrapi ˛acych drabów, jak i ˙zywy dowód cel-
no´sci naszych strzałów: oszołomion ˛a, ale jak najbardziej przytomn ˛a Flavi˛e, sie-
dz ˛ac ˛a mi˛edzy nimi.

— Witamy na wolno´sci — powiedziałem pomagaj ˛ac jej wysi ˛a´s´c.
Angelina wysun˛eła si˛e spomi˛edzy gał˛ezi otrzepuj ˛ac sukni˛e z ziemi, ale zanim

zd ˛a˙zyła co´s powiedzie´c, moje miejsce zaj ˛ał nami˛etnie całuj ˛acy uratowan ˛a Jorge.
Wygl ˛adał na pasjonata tego zaj˛ecia.

— Nie licz ˛ac tego, ˙ze prawie mnie przejechali, to wszystko poszło zgodnie

z planem — podsumowała Angelina. — Teraz wystarczy wsadzi´c kierowc˛e z po-
wrotem i doł ˛aczy´c do niego kilka granatów termitowych.

Westchn ˛ałem i pocałowałem j ˛a a la Jorge, co zaszkodzi´c nie mogło, najwy˙zej

pomóc.

— ˙Zeby si˛e tu zaraz zrobił zlot gwia´zdzisty wszystkich tajniaków z okolicy?

Nie, kochanie, dostan ˛a dawk˛e pozwalaj ˛ac ˛a im przespa´c najbli˙zsze czterdzie´sci
osiem godzin, a potem ich zeznania i tak b˛ed ˛a bez znaczenia. James i Bolivar,
umie´s´ccie ich gdzie´s w lesie, mo˙ze by´c w pokrzywach. Je´sli chcecie, mo˙zecie
przeprowadzi´c konfiskat˛e ich mienia. Jorge, mógłby´s na chwil˛e przerwa´c to bez
w ˛atpienia pasjonuj ˛ace zaj˛ecie i da´c dziewczynie odpocz ˛a´c? ´Slicznie. Umiesz pro-
wadzi´c samochód?

— Oczywi´scie! Czy˙zby´s uwa˙zał, ˙ze jestem chłopem?
— Sk ˛ad˙ze! Przepraszam. Mo˙zesz umie´sci´c ten samochód w miejscu, gdzie

przez najbli˙zsze dwa dni nikt by na niego nie zwrócił uwagi?

— Pewno. Jest tu niedaleko ładne wzgórze ze stromym stokiem opadaj ˛acym

do morza. Nikt nie powinien znale´z´c samochodu, bo woda jest tam do´s´c gł˛eboka.

— W takim razie do roboty. Pocałuj Flavi˛e i znikaj. Gdy machali´smy mu na

po˙zegnanie, zauwa˙zyłem, ˙ze

Flavia ma na wpół zapuchni˛ete oko i kilka skalecze´n na twarzy.
— Pójd˛e po apteczk˛e — zaofiarowała si˛e Angelina. — Gdybym wiedziała

wcze´sniej, ˙ze te łajzy ci˛e pobiły, to sko´nczyłoby si˛e na granatach zapalaj ˛acych!

— Nie wiem, jak wam podzi˛ekowa´c — odezwała si˛e z uczuciem Flavia. —

Nie tylko za to, ˙ze mnie uratowali´scie, ale tak˙ze za to, co planujecie zrobi´c. Jorge
opowiedział mi wszystko. Mo˙zecie tego dokona´c?

45

background image

— Faktem jest, ˙ze mój m ˛a˙z potrafi prawie wszystko — przyznała Angelina

nakładaj ˛ac na skaleczenia krem odka˙zaj ˛acy. — Z pewnymi wyj ˛atkami naturalnie,
przynajmniej jak długo jestem w pobli˙zu.

— Sko´nczone, tato — oznajmił Bolivar wychodz ˛ac z lasu z nar˛eczem ubra´n.
— Widzieli´smy, co z ni ˛azrobili, wi˛ec pomy´sleli´smy, ˙ze przechadzka na golasa

do miasta dobrze im zrobi — dodał James obładowany butami.

— Faktycznie miłe z waszej strony. Flavia, to moi synowie: James i Bolivar.
Obaj entuzjastycznie u´scisn˛eli podan ˛a im dło´n, a Angelina dodała:
— Jak ich znam, to jest to miło´s´c od pierwszego uk ˛aszenia. Proponuj˛e ˙zeby-

´smy si˛e udali w dalsz ˛a drog˛e.

Udali´smy si˛e. Prosto do głównej autostrady, zgodnie z instrukcjami Flavii.
— Kiedy znajdziemy si˛e w gł˛ebi kontynentu, b˛edziemy bezpieczni, gdy˙z Ulti-

mados rzadko si˛e tam zapuszczaj ˛a, a i to wył ˛acznie w konwojach. Tylko przebycie
Bariery b˛edzie sporym problemem — wyja´sniła.

— Co to takiego? — spytałem.
— Mur przecinaj ˛acy cały kontynent i niemo˙zliwy do przebycia w miejscach

innych ni˙z przej´scia, przy których zbudowane s ˛a wartownie. Mur jest gruby,
zwie´nczony wieloma pasmami drutu kolczastego pod napi˛eciem. Z obu stron roz-
ci ˛agaj ˛a si˛e pola minowe i masa rozmaitego rodzaju detektorów.

— Brzmi zach˛ecaj ˛aco — oceniła Angelina. — Jim, otwórz szampana, to do-

skonały ´srodek na uspokojenie, a potem zajmij si˛e wymy´sleniem jakiego´s sen-
sownego planu.

*

*

*

— Opowiedz mi, jak wygl ˛adaj ˛a wartownie i przej´scia — poprosiłem Flavi˛e.
Obie z Angelina zaatakowały szampana z du˙z ˛a doz ˛a entuzjazmu; w przeci-

wie´nstwie do mnie, jak na jeden dzie´n wypiłem wystarczaj ˛ac ˛a ilo´s´c procentów.

— To małe forty zbudowane na drogach. Nie mo˙zna ich omin ˛a´c. W ka˙zdym

stacjonuje liczny i dobrze uzbrojony garnizon, przepuszczaj ˛acy jedynie osoby po-
siadaj ˛ace wła´sciwe dokumenty. No i naturalnie po dokładnej rewizji. Nigdy nie
uda si˛e nam tamt˛edy przejecha´c.

— Nigdy — wtr ˛aciła Angelina — jest słowem nie istniej ˛acym w słowniku

u˙zywanym przez nasz ˛a rodzin˛e. Jak my´slisz, J im: mur czy wartownia?

— Wartownia oczywi´scie. Łatwiej poradzi´c sobie z lud´zmi, ni˙z wysadza´c gór˛e

betonu, zasieków i min. Ile mamy do najbli˙zszej wartowni?

— Sto trzydzie´sci mil — odparła Flavia odczytuj ˛ac drogowskaz o´swietlony

przez reflektory wozu.

— Słyszałe´s, James?
— Słyszałem.

46

background image

— Zaprogramuj radar tak, by zacz ˛ał działa´c jakie´s trzydzie´sci mil od celu.

To powinno nam da´c wystarczaj ˛aco dobry obraz. Staniemy o siedem mil przed
wartowni ˛a i dokonamy ostatnich przygotowa´n — zarz ˛adziłem.

S ˛adz ˛ac po wyrazie twarzy, Flavia była przekonana, ˙ze ma do czynienia z sza-

le´ncami. Para bogatych turystów w starym samochodzie planuj ˛aca rozprawi´c si˛e
ze ´smietank ˛a armii. Có˙z. . . sk ˛ad miała wiedzie´c, ˙ze tak tury´sci, jak i samochód
kryj ˛a w sobie mas˛e niespodzianek.

*

*

*

— Jest — oznajmił James, gdy pokonali´smy szczyt kolejnego wzniesienia. —

Nawet nie potrzeba radaru.

Miał racj˛e, przed nami rozci ˛agała si˛e jasno o´swietlona Bariera, a z boku wid-

niała rz˛esi´scie o´swietlona, imponuj ˛aca zaiste wartownia. K ˛atem oka dostrzegłem,

˙ze Flavia dr˙zy, i u´smiechn ˛ałem si˛e, dodaj ˛ac jej odwagi.

— Teraz po kolei — wyci ˛agn ˛ałem spod siedzenia szuflad˛e i kolejno wszyst-

k ˛a jej zawarto´s´c. — Filtry przeciwgazowe do nosa. Angelina, wytłumacz Flavii,
jak je nało˙zy´c. Bolivar, zamknij dach, James, przygotuj miotacze. Nie ma sensu
ryzykowa´c bez potrzeby.

Z cichym szumem pancerny dach znalazł si˛e na miejscu, podobnie jak kulo-

odporne szyby, zmieniaj ˛ac sportowy wóz w pancerk˛e.

— James, zamkni˛ecie okien na mój rozkaz to twoje zadanie; teraz opu´s´c cz˛e-

´sciowo szyby, bo przy tej pogodzie szczelnie zamkni˛ety samochód ma prawo

wzbudzi´c podejrzenia. Przeł ˛acz na mnie sterowanie działka laserowego i przy-
gotuj działo bezodrzutowe na wypadek, gdyby brama okazała si˛e bardziej wy-
trzymała, ni˙z my´sl˛e.

Z oparcia mojego fotela wysun˛eła si˛e skrzynka zdalnego sterowania i ekran

celownika działka laserowego. Nastawiłem je na chwilowo niewidoczn ˛a bram˛e
i sprawdziłem odczyt odległo´sci.

— W porz ˛adku — stwierdziłem zadowolony. — Jakie´s pytania?
— Kiedy co´s zjemy? — to był James.
— Jak b˛edziemy po drugiej stronie. Inne pytania, by´c mo˙ze powa˙zniejszej

natury?

— Jedzenie to powa˙zny temat — zauwa˙zył Bolivar.
— Te˙z racja, ale s ˛a chwilowo wa˙zniejsze. Nie ma pyta´n? No to w drog˛e.
Bolivar wrzucił bieg i ruszyli´smy w dół zbocza do ataku.

background image

Rozdział 10

Naturalnie był to raczej powolny atak, im dłu˙zej bowiem udawało nam si˛e

ukry´c prawdziwe zamiary, tym wi˛eksze były nasze szans˛e na szybki sukces. Tak
wi˛ec, majestatycznie toczyli´smy si˛e do bitwy, a ja zabrałem si˛e za otwieranie ko-
lejnej butelki szampana, która tym razem stawiła bierny opór. Nadal mocowałem
si˛e z korkiem, gdy stan˛eli´smy na jaskrawo o´swietlonym placu przed stalow ˛a bra-
m ˛a.

— Otwiera´c! — wrzasn ˛ałem wychylaj ˛ac si˛e przez okno i ignoruj ˛ac rozmaite-

go kalibru lufy spogl ˛adaj ˛ace na nas ze strzelnic w murze. — Co wy, dwupierdki
osła i ko´nskie podogonia, sobie my´slicie? Jakim prawem zmuszacie szlachetnie
urodzonych do czekania pod zamkni˛et ˛a bram ˛a? Szofer, klakson! Niech si˛e ta ban-
da leniwych półgłówków w ko´ncu obudzi!

Klakson zawył, a wła´sciwie nie klakson tylko nagranie polowych organów,

którego u˙zywali´smy zamiast klaksonu. Umarłego mogło to na nogi postawi´c, no
i w ko´ncu brania otworzyła si˛e powoli. Zignorowałem fakt, ˙ze zamkn˛eła si˛e, led-
wie przez ni ˛a przejechali´smy, a przed nami widniała druga, zamkni˛eta na głucho,
i zaj ˛ałem si˛e korkiem. Wystrzelił z ładnym hukiem, tote˙z wszyscy zaj˛eli´smy si˛e
napełnianiem pustych kielichów. Wybiegaj ˛acych z odwachu ˙zołnierzy zignorowa-
li´smy. K ˛atem oka dostrzegłem Angelin˛e szturcha´ncem dodaj ˛ac ˛a Flavii odwagi,
gdy do okna od mojej strony przez tłum wybałuszaj ˛acych oczy ˙zołnierzy prze-
pchn ˛ał si˛e oficer.

— Dokumenty! — warkn ˛ał obcesowo.
— Wi˛ecej kultury, kmiocie, gdy si˛e zwracasz do szlachetnie urodzonych —

zmroziłem go gestykuluj ˛ac kielichem i rozlewaj ˛ac w koło jego zawarto´s´c. —
Otwórz bram˛e i znikaj.

— Dokumenty, poprosz˛e — odezwał si˛e ju˙z znacznie grzeczniej i nagle wy-

bałuszył oczy dostrzegłszy Flavi˛e.

Zanim zd ˛a˙zył wrzasn ˛a´c (najwidoczniej była od dawna poszukiwana i jej ry-

sopis zd ˛a˙zył dotrze´c tak˙ze do armii), cisn ˛ałem mu w otwarte usta szampana wraz
z kielichem.

— Okna! — rozkazałem. — Gaz!

48

background image

Szyby zatrzasn˛eły si˛e z cichym szcz˛ekiem, a z umieszczonych w karoserii

dysz trysn˛eły strugi gazu usypiaj ˛acego. Oficer zwalił si˛e na ziemi˛e natychmiast,
a w ´slad za nim kolejno osuwali si˛e podwładni. Przestałem podziwia´c widoki
i zaj ˛ałem si˛e umieszczonym pod mask ˛a laserem. Spomi˛edzy ozdobnej osłony
chłodnicy wystrzeliła igła rubinowego ´swiatła, która w´sród całkowitej ciszy trafiła
w stalowe wrota. Te zadymiły z wolna i niech˛etnie zacz˛eły si˛e topi´c, ale tylko
w miejscu, gdzie dotykał ich promie´n.

— Kiepsko raczej — zauwa˙zyła Angelina.
— S ˛a za grube — wyja´sniłem. — James, bierz si˛e do roboty! Wal w zwie´n-

czenie. . .

Długa maska wozu rozsun˛eła si˛e na boki ukazuj ˛ac szar ˛a luf˛e bezodrzutowego

działa kaliber sto pi˛e´c milimetrów. Hukn˛eło ogłuszaj ˛aco nawet w izolowanym
wn˛etrzu wozu, gdy˙z d´zwi˛ek odbił si˛e od ´scian wartowni i przeciwpancerne pociski
jeden po drugim łupn˛eły w stal bramy. Miałem wra˙zenie, ˙ze siedz˛e pod czasz ˛a
gigantycznego dzwonu, w który regularnie wali stalowym pr˛etem jaki´s maniak.
Na szcz˛e´scie wrota nie wytrzymały i przy akompaniamencie łoskotu i sypi ˛acego
si˛e gruzu run˛eły z trzaskiem na zewn ˛atrz.

Odskoczyłem odruchowo, gdy w szyb˛e tu˙z przy twarzy trafiła seria z karabi-

nu maszynowego. Pociski z pistoletów maszynowych tłukły o burty i dach, gdy˙z
nowi ˙zołnierze strzelaj ˛ac z biodra wypadali z ró˙znych wej´s´c do budynków, które
nas otaczały. I walili si˛e na ziemi˛e, ledwie weszli w stref˛e działania gazu.

— Wynosimy si˛e! — wrzasn ˛ałem, ledwie słysz ˛ac własny głos w tym hała-

sie. — Czekaj!

Jeden z nowo przybyłych dotarł a˙z do samochodu, gdzie opadł na zamykaj ˛ac ˛a

si˛e mask˛e, by po niej spłyn ˛a´c przed koła. Niestety, w trakcie tej gimnastyki jego
dło´n z broni ˛a zaklinowała obie nie domkni˛ete połowy. Diabli wiedzieli, co mo-
głoby si˛e sta´c, gdyby´smy tak pojechali. Mo˙ze nic (poza naturalnie przejechaniem
delikwenta), a mo˙ze wiele. Wolałem nie ryzykowa´c. Wyskoczyłem na zewn ˛atrz
odruchowo — kto´s musiał — i potykaj ˛ac si˛e o ´spi ˛acych podbiegłem do przodu
wozu. Gwałtownym szarpni˛eciem uwolniłem dło´n i kolb˛e blokuj ˛ac ˛a mask˛e, która
zamkn˛eła si˛e z trzaskiem, i odci ˛agn ˛ałem ofiar˛e na bok. Skoro i tak ju˙z musiałem
wyj´s´c, to mogłem przy okazji uratowa´c go od ´smierci, która ani nam, ani nikomu
nie była na nic potrzebna.

Gdy wskakiwałem do wn˛etrza ruszaj ˛acego samochodu, dostrzegłem kolejne-

go wybiegaj ˛acego z odwachu — ten był cwa´nszy i nało˙zył mask˛e przeciwgazow ˛a.
Uniósł bro´n i co´s mnie kopn˛eło w rami˛e okr˛ecaj ˛ac równocze´snie wokół. Poczu-
łem, ˙ze padam i potem obrazy nieco mi si˛e zamgliły i przemieszały. Próbowałem
wsta´c, ale mi si˛e to nie udało.

Le˙załem tu˙z przy drzwiach stoj ˛acego wozu, a nade mn ˛a stał James z bro-

ni ˛a w r˛eku. Wystrzelił dwukrotnie, złapał mnie wpół i prawie wrzucił do ´srodka.
Chciałem zobaczy´c, co si˛e dzieje, ale moje oczy czemu´s nie chciały si˛e otwo-

49

background image

rzy´c. . . na zewn ˛atrz co´s łupn˛eło, wóz zatrz ˛asł si˛e na jakich´s wybojach, a potem
kto´s zgasił ´swiatło.

*

*

*

Pierwsz ˛a rzecz ˛a jak ˛a dostrzegłem otwieraj ˛ac oczy, była twarz Angeliny, co

zawsze było miłym widokiem, ale teraz szczególnie mnie ucieszyło. Chciałem
co´s powiedzie´c, jednak chwycił mnie w´sciekły kaszel. Podała mi szklank˛e z wod ˛a,
któr ˛a duszkiem opró˙zniłem, i odsun˛eła si˛e. Stwierdziłem z niejakim zdumieniem,

˙ze spogl ˛adam w bł˛ekitne niebo. Woda miała zbawienny wpływ na moje struny

głosowe: odchrz ˛akn ˛ałem i spytałem:

— Mog˛e si˛e dowiedzie´c, jak poszło?
— Doskonale, je´sli nie liczy´c twojego zwariowanego bohaterstwa — odparła

z u´smiechem bior ˛ac moj ˛a dło´n. — Opór ustał, gdy gaz dotarł do budynków. Kilku
zdołało nało˙zy´c maski, ale nie stanowili wi˛ekszego zagro˙zenia. Dobrze, ˙ze wóz
jest pancerny: ma kilka naprawd˛e imponuj ˛acych wgniece´n i szram. Przez bram˛e
przejechali´smy bez kłopotów, potem skr˛ecili´smy w boczn ˛a drog˛e. Wysadzili´smy
most na wypadek pogoni i skierowali´smy si˛e ku wzgórzom. Znale´zli´smy to miłe
jeziorko i zrobili´smy postój. Wóz i namioty s ˛a ukryte pod drzewami. Nie licz ˛ac
twojego ramienia z czyst ˛a ran ˛a postrzałow ˛a w bicepsie i tricepsie, to jeste´smy cali
i zdrowi.

— Nic nie czuj˛e.
— I prawidłowo: jeste´s nafaszerowany narkotykami. Poniewa˙z zacz ˛ałem si˛e

ubiera´c, pomogła mi usi ˛a´s´c i zmieniła poło˙zenie poduszek, o które si˛e opierałem.

Le˙załem na jednym z rozło˙zonych rz˛edem ´spiworów, na których spali chłopcy

i Flavia. Dawało to wprost nieprzyzwoicie sielankow ˛a scen˛e uzupełnian ˛a łagod-
nym szumem wiatru. Z miejsca, w którym le˙załem, miałem doskonały widok na
poro´sni˛ety traw ˛astok wzgórza ci ˛agn ˛acy si˛e ku kolejnym wzniesieniom i majacz ˛a-
cym w oddali górom.

— Czy ty w ogóle spała´s? — spytałem podejrzliwie.
— Kto´s musiał sta´c na warcie.
— Teraz to moje zadanie. Odpocznij.
Zacz˛eła protestowa´c, ale i tak w ko´ncu stan˛eło na moim. Pocałowała mnie,

uzupełniła zapas wody na podr˛ecznym stoliku i zawin˛eła si˛e w ´spiwór.

Znieczulenie miało efekty pod jednym wzgl˛edem dziwnie przypominaj ˛ace ka-

ca, pi´c mi si˛e chciało jak diabli, tote˙z wody nie wystarczyło na długo. Poniewa˙z
perspektywa le˙zenia o suchym pysku nie odpowiadała mi, a nie chciałem przery-
wa´c nikomu zasłu˙zonego snu, pozbierałem si˛e wi˛ec do pionu. Z pocz ˛atku nieco
mi si˛e w głowie kr˛eciło, ale uczucie to szybko min˛eło i całkiem ju˙z pewnie po-
szedłem do samochodu. Gdy mijałem Bolivara, spojrzał na mnie zaalarmowany,
wi˛ec przyło˙zyłem palec do ust i chłopak natychmiast usn ˛ał z powrotem.

50

background image

Wóz miał wł ˛aczony radar i alarm, co znaczyło, ˙ze je´sli co´s cokolwiek wi˛ek-

szego od kota znajdzie si˛e bli˙zej ni˙z sto jardów, to wszyscy si˛e o tym dowiemy.
Zrobiło mi si˛e ra´zniej na duszy: chłopaki dawali sobie doskonale rad˛e, co było
mił ˛a wró˙zb ˛a na przyszło´s´c.

W lodówce chłodził si˛e por˛eczny pojemnik z wod ˛a i podr˛eczny zapas butelek

piwa, co szczególnie mi si˛e spodobało. Otworzyłem jedn ˛ai wychyliłem duszkiem,
po czym natychmiast uj ˛ałem za szyjk˛e słysz ˛ac na zewn ˛atrz kroki. Przezorno´s´c
okazała si˛e zb˛edna: to była Flavia.

— Jeste´s jedynym człowiekiem, który mógł nas tu doprowadzi´c — powiedzia-

ła z uczuciem. — Dzi˛ekuj˛e ci z całego serca.

— Drobiazg i rutyna. No i nie zapominaj, ˙ze miałem wysoce fachow ˛a pomoc.
— Musz˛e przyzna´c, ˙ze gdy Jorge mi wszystko powiedział, pomy´slałam, ˙ze

to szale´nstwo. Nie wierzyłam, ˙ze zdołacie wygra´c wybory. Teraz przepraszam za
w ˛atpliwo´sci. Wierz˛e, ˙ze zrobisz to, co obiecujesz i chc˛e, by tak si˛e stało. A wiesz
dlaczego?

— Przepraszam, ale moje szare komórki nadal si˛e szukaj ˛a, nie jestem chwilo-

wo zdolny do dalszych łamigłówek.

Podeszła, zatrzymuj ˛ac si˛e w odległo´sci ramienia i wreszcie mogłem w pełni

oceni´c jej urod˛e: oczy, w których gł˛ebinie mo˙zna było si˛e utopi´c, pełne, zmysłowe
wargi. . . westchn ˛ałem, wypiłem reszt˛e z drugiej butelki i na wszelki wypadek
siadłem na błotniku, by by´c nieco dalej od tych oczu. W mojej sytuacji nagłe
wzruszenia mog ˛a by´c zgubne w skutkach. . .

— Dlatego, ˙ze wierz˛e gł˛eboko, ˙ze jeste´s człowiekiem o nieposzlakowanym

honorze — wyja´sniła powa˙znie i z zapałem.

Całe szcz˛e´scie, ˙ze wcze´sniej zd ˛a˙zyłem usi ˛a´s´c!
— Osobi´scie uwa˙zam, ˙ze jestem przest˛epc ˛a, cho´c dzi˛eki za miłe słowo —

odparłem. — Poza tym policje co´s z tysi ˛aca planet zgodziłyby si˛e ze mn ˛a, nie
z tob ˛a.

— Nie rozumiem tego, ale wierz˛e w ciebie. Powiedz mi, dlaczego odci ˛agn ˛ałe´s

tego ˙zołnierza nara˙zaj ˛ac własne ˙zycie?

— I tak ryzykowałem, wi˛ec przy okazji uratowałem go od ´smierci pod kołami.
— Dlaczego ˙zycie jednego człowieka jest takie wa˙zne?
— Bo co mo˙ze by´c wa˙zniejszego? To wszystko, co ka˙zdy z nas ma najcen-

niejszego, niczym nie poprzedzone i nic po nim nie ma, niewa˙zne, co twierdziłby
jaki´s klecha oboj˛etnie jakiego wyznania. To co widzisz, to masz, tak wygl ˛ada na-
ga prawda. Prywatnie nigdy nikogo nie nawracałem i nie ˙zycz˛e sobie, by kto´s
to próbował robi´c ze mn ˛a. Mówi ˛ac po prostu, jestem realist ˛a i przyznaj˛e, ˙ze nie
ma ˙zadnych dowodów tak na istnienie, jak i na nieistnienie Boga. Niech ka˙zdy
wybiera zatem według własnego uznania. Osobi´scie s ˛adz˛e, ˙ze nie tylko tam w gó-
rze nikogo nie ma, ale w ogóle nie ma ˙zadnej góry. Wszystko co mam, to tylko
jedno ˙zycie, z którego zamierzam wycisn ˛a´c ile si˛e da. Dlatego te˙z uwa˙zam, ˙ze

51

background image

najgorszym, co mo˙zna zrobi´c innej osobie, to pozbawi´c go tej jedynej mo˙zliwo-

´sci istnienia. Dopuszczalne jest to tylko w obronie własnej lub najbli˙zszych, je´sli

nie ma innej mo˙zliwo´sci, by prze˙zy´c. Tylko zadufani w sobie głupi politycy lub
wykonuj ˛acy ich rozkazy t˛epi wojskowi zabijaj ˛a ludzi dla ich własnego dobra. Nie
wspominaj ˛ac naturalnie o fanatykach religijnych robi ˛acych to, by tych˙ze ludzi
zbawi´c. Ale ich miejsce jest w zakładzie dla obł ˛akanych, tak ˙ze mo˙zna ich po-
min ˛a´c. Na szcz˛e´scie ich wpływy s ˛a coraz mniejsze i na coraz mniejszej liczbie
planet. ˙Zyj i pozwól ˙zy´c innym to najm ˛adrzejsze motto, jakie w ˙zyciu słyszałem.

— Dobrze powiedziane, tato — ocenił Bolivar staj ˛ac za dziewczyn ˛a. — Mo˙ze

by´s si˛e tak poło˙zył? Przejm˛e wart˛e, je´sli si˛e zgodzisz.

— Wydaje mi si˛e, ˙ze to nie taki zły pomysł.
Skin ˛ał głow ˛a, ale patrz ˛ac na ni ˛a nie na mnie. Spogl ˛adała zreszt ˛a na niego rów-

nie intensywnie, tote˙z czułem, ˙ze w tym przypadku troje to ju˙z tłok.

— No to miłej warty. Flavio, je´sli nie jeste´s ´spi ˛aca, to mo˙ze dotrzymasz mu

towarzystwa? Jestem pewien, ˙ze ma mas˛e pyta´n dotycz ˛acych tej planety. . . i nie
tylko.

Zgodzili si˛e prawie entuzjastycznie, tote˙z poszedłem sobie kiwaj ˛ac głow ˛a

i czuj ˛ac si˛e mo˙ze nie tyle stary, ile zu˙zyty.

Pewnie znieczulenie przestawało działa´c. Albo był to wpływ teologicznego

wykładu: gadanie o pierdołach, i to oczywistych, zawsze mnie denerwowało.

— Uszy do góry — mrukn ˛ałem, układaj ˛ac si˛e w ´spiworze. — Jakkolwiek

by było, jeste´s zbawc ˛a tej planety i gówniarze b˛ed ˛a musieli uczy´c si˛e o tobie
w szkołach!

Co musiało by´c trafn ˛a form ˛a zemsty na losie, gdy˙z zasn ˛ałem z lekkim u´smie-

chem na ustach.

background image

Rozdział 11

Pó´znym popołudniem oddział był na nogach i kategorycznie ˙z ˛adał je´s´c. Rami˛e

te˙z si˛e obudziło i stwierdziło, ˙ze najwy˙zsza pora da´c o sobie zna´c, co mi si˛e prze-
stało podoba´c. Maj ˛ac do wyboru ´srodek znieczulaj ˛acy i jasny umysł, z koniecz-
no´sci wybrałem to drugie — trzeba było przygotowa´c plany na rozmaite okazje,
wobec czego mówi si˛e trudno. Zjadłem jajka na bekonie (jajka były sproszkowa-
ne, bekon liofilizowany) spłukuj ˛ac to rozpuszczaln ˛a kaw ˛a i daj ˛ac sobie uroczyste
słowo honoru, ˙ze nast˛epnym razem, przygotowuj ˛ac jaka´s wypraw˛e, wi˛ecej uwagi
b˛ed˛e po´swi˛ecał zapasom spo˙zywczym. Koniec mycia naczy´n i moich procesów
decyzyjnych zbiegł si˛e w czasie, wobec czego zacz ˛ałem si˛e rz ˛adzi´c.

— Bolivar, do roboty! — poleciłem, wi˛ec oderwał si˛e od Flavii, acz uczynił

to z pewn ˛a niech˛eci ˛a. — B ˛ad´z tak miły i przynie´s tu skrzynk˛e oznaczon ˛a „Top
Secret”; znajduje si˛e w baga˙zniku.

— Brawo! Najwy˙zszy czas, ˙zeby´smy si˛e dowiedzieli, co w niej jest.
Wszyscy zebrali si˛e wokół, gdy postawił obok mnie ci˛e˙zki szary pojemnik.
— Co za młodzie˙z! — stwierdziłem z dezaprobat ˛a przygl ˛adaj ˛ac si˛e rysom

przy zamku. — Za grosz cierpliwo´sci.

— To James — oburzył si˛e. — Ja próbowałem rozci ˛a´c wzdłu˙z szwu.
— Co te˙z ci si˛e nie udało — stwierdziłem z zadowoleniem. — Poniewa˙z nie

tylko zawarto´s´c, ale i opakowanie s ˛ajednymi z ostatnich osi ˛agni˛e´c profesora Coy-
pu, którego wszyscy znacie. Wystarczy tu przyło˙zy´c kciuk i wybra´c wła´sciw ˛a
kombinacj˛e. Ten, na kogo jest zaprogramowany zamek, nie ma jak wida´c ˙zad-
nych problemów z dotarciem do wn˛etrza. . .

Góra pojemnika odsun˛eła si˛e i wszyscy ciekawie zajrzeli do ´srodka. Wyj ˛ałem

czarn ˛a skrzynk˛e zaopatrzon ˛a w por˛eczny uchwyt. Miała w górnej ´sciance dziur˛e,
a w jednej z bocznych ´scianek przeł ˛acznik i gniazdo, z którego wychodziły dwa
przewody zako´nczone krokodylkami.

— Nie robi specjalnego wra˙zenia — krytycznie oceniła Angelina.
— Wszystko zale˙zy od punktu widzenia, moja droga. Mo˙ze nie wygl ˛ada atrak-

cyjnie, ale ma za to doskonałe zastosowanie. To przetwarzacz molekularny i to
działaj ˛acy w obie strony. Jak zobaczycie, co potrafi, to wam szcz˛eki poopada-
j ˛a — wyj ˛ałem z pojemnika pudełko, a z niego niewielki przedmiot i podałem go

53

background image

Jamesowi. — Jako ˙ze masz najwi˛ekszego w tej rodzinie ´swira na punkcie broni,
zechciej mi łaskawie powiedzie´c, co to takiego.

Obejrzał dokładnie owo co´s i oddał mi ze słowami:
— Bardzo dokładny model ci˛e˙zkiego mo´zdzierza rakietowego. Kaliber sto

pi˛e´cdziesi ˛at milimetrów, standardowe wyposa˙zenie wojsk. . .

— Wystarczy, nie prosiłem o detale techniczne — odezwałem si˛e pospiesz-

nie. — Tyle ˙ze pomyliłe´s si˛e w jednym drobiazgu: to nie jest model. To normalny
mo´zdzierz, z którego zabrano dziewi˛e´cdziesi ˛at dziewi˛e´c procent molekuł. Je´sli je
uzupełnimy, to wróci do normalnych rozmiarów, całkowicie zdatny do natych-
miastowego u˙zytku. Owo zabieranie i uzupełnianie molekuł to wła´snie to, czym
zajmuje si˛e przetwarzacz molekularny.

— Jeste´s pewien, ˙ze nie chcesz odpocz ˛a´c? — spytała nagle Angelina. — Takie

rany mog ˛a wywoła´c gor ˛aczk˛e. . .

— Zamilcz, niedowiarku! — zganiłem j ˛a. — Patrz i podziwiaj!
Postawiłem urz ˛adzenie na ziemi, przypi ˛ałem krokodylki do mo´zdzierza, który

ustawiłem w pewnej odległo´sci i wyci ˛agn ˛ałem teleskopowy lejek znajduj ˛acy si˛e
wokół otworu w pokrywie przetwarzacza.

— Teraz brak jedynie surowca. Chłopcy, b ˛ad´zcie uprzejmi poznosi´c tu kamie-

nie i inne odpadki i wsypa´c do tego lejka. Gotowe? Pi˛eknie, no to zaczynamy.

Przestawiłem przeł ˛acznik i urz ˛adzenie niezbyt gło´sno zawyło. Poza tym nic.

Sceptycyzm i ironia unosiły si˛e w powietrzu.

— Cierpliwo´sci! Potrzeba troch˛e czasu, ˙zeby rozebra´c molekuły na cz˛e´sci

składowe, nie? Oho, jedziemy z koksem!

Przypominało to ogl ˛adanie pompowania balonu, cho´c tym razem wypełnia-

czem było nie powietrze, lecz stal: w miar˛e wzrostu ilo´sci jej molekuł mo´zdzierz
rósł niczym na dro˙zd˙zach. W ci ˛agu niespełna minuty miał normalne gabaryty.
Rozległ si˛e brz˛eczyk i zawodzenie umilkło.

— Macie jeszcze jakie´s w ˛atpliwo´sci? — spytałem uprzejmie stukaj ˛ac jedno-

cze´snie w luf˛e.

Zagrała jak dzwon czystym d´zwi˛ekiem stali.
— Wspaniałe, tato — przyznał pełen podziwu Bolivar łapi ˛ac za przyrz ˛ady ce-

lownicze. — To znaczy, ˙ze mo˙zemy ze sob ˛a zabra´c praktycznie wszystko zmniej-
szaj ˛ac mas˛e tego wszystkiego. Na ten przykład. . .

— Jak ci˛e znam, to masz w tym pudełku cał ˛a mas˛e ciekawych rzeczy — prze-

rwał bratu James wyj ˛atkowo wyprzedzaj ˛acy go o wi˛ekszy ni˙z zwykle kawałek
drogi my´slowej.

— Mam, a jednej z nich wła´snie u˙zyjemy. Najpierw jednak trzeba zmniejszy´c

mo´zdzierz.

Przestawiłem przeł ˛acznik w przeciwne poło˙zenie, i ze szczeliny w boku po-

sypał si˛e stalowy pył, czemu towarzyszyło kurczenie si˛e mo´zdzierza. Gdy wrócił

54

background image

do rozmiarów sprzed pokazu, wył ˛aczyłem urz ˛adzenie i schowałem zabawk˛e. Wy-
j ˛ałem za to skomplikowanie wygl ˛adaj ˛ace co´s o kształcie zbli˙zonym do prostopa-
dło´scianu.

— Regenerator tkanki organicznej wraz z autodiagnost ˛a, typ stosowany

w wielkich szpitalach. Wystarczy dwadzie´scia cztery godziny w tym cudzie tech-
niki i moje rami˛e b˛edzie jak nowe. Chyba wszyscy powinni´smy by´c w jak najlep-
szej kondycji fizycznej, zanim zaczniemy kampani˛e wyborcz ˛a, prawda?

Tym razem za budulec posłu˙zyły najpierw stalowe resztki, potem okoliczne

kamienie. Gdy regenerator przybrał wła´sciwe rozmiary, podł ˛aczyłem go do mi-
krostosu. Angelina zdj˛eła mi opatrunek (rami˛e wygl ˛adało zdecydowanie obrzy-
dliwie) i poło˙zyłem si˛e w łó˙zku stanowi ˛acym integraln ˛a cz˛e´s´c regeneratora, który
cicho pomrukuj ˛ac zabrał si˛e do roboty.

*

*

*

Prawie z przykro´sci ˛a opuszczałem przytulne łó˙zko. Rami˛e i ducha miałem

zupełnie jak nowe. Pogoda była doskonała, powietrze czyste, a wokół panowała
atmosfera zupełnej sielanki: Angelina tkała z monomolekularnej nici kamizelk˛e
kuloodporn ˛a, a bli´zniacy zalecali si˛e do Flavii, która rozkwitała w oczach pod
wpływem ich komplementów. Poczułem si˛e zb˛ednym dodatkiem do tego obrazka
i postanowiłem czym pr˛edzej ten stan zmieni´c. Angelina zorientowała si˛e, ˙ze to
koniec wakacji, gdy zabrałem si˛e za oliwienie broni.

— Młodzie˙zy, czas si˛e pakowa´c — oznajmiła. — Wyje˙zd˙zamy!

*

*

*

Potem była to wył ˛acznie kwestia szybkiej i ci ˛agłej jazdy. Ojciec Flavii był

inspektorem rolnym i dzieci´nstwo sp˛edziła podró˙zuj ˛ac z nim po kraju, który dzi˛e-
ki temu doskonale znała. Prowadziła nas nie u˙zywanymi górskimi drogami, co
pozwalało omija´c miasteczka, a nawet pojedyncze farmy. Gdy w ko´ncu wyjecha-
li´smy na płaskowy˙z, cel mieli´smy praktycznie w zasi˛egu wzroku.

— Oto posiadło´s´c markiza de la Rosa — obwie´sciła Flavia.
— Gdzie? — spytałem niezbyt rozs ˛adnie, rozgl ˛adaj ˛ac si˛e po polach, lasach

i ł ˛akach rozci ˛agaj ˛acych si˛e od horyzontu po horyzont.

— Wsz˛edzie. Jest wła´scicielem setek tysi˛ecy hektarów. Szlachta czy arysto-

kracja, jak niektórzy wol ˛a ich nazywa´c, s ˛a tu typowymi feudałami, co było głów-
nym powodem, dzi˛eki któremu Zapilote zdobył władz˛e. Cz˛e´s´c z nich to banda
sadystów i durni, cz˛e´s´c nie. Markiz jest jednym z najłagodniej traktuj ˛acych swo-
ich poddanych i jednym z najbardziej inteligentnych. Dlatego bardzo istotne jest
pozyskanie go dla naszej sprawy.

55

background image

— To mamy ju˙z załatwione — uspokoiłem j ˛a. — Namówiłbym do wojska

nawet paralityka z wtórnym infantylizmem, gdybym był werbownikiem. Bolivar,
zatrzymaj no si˛e chłopcze, zanim miniemy ten portal.

Drog˛e przecinał imponuj ˛acych rozmiarów kamienny, wolno stoj ˛acy łuk. To

znaczy nie było ˙zadnego płotu czy wła´sciwej bramy. Na zwie´nczeniu wyryty miał
jaki´s potwornie skomplikowany herb, w którym roiło si˛e od gryfów, lwów, koron
i całej masy innych heraldycznych symboli.

Si˛egn ˛ałem do lodówki i wyci ˛agn ˛ałem pojemnik na lód. Miał podwójne dno,

w którym skrzyło si˛e od lodu i diamentów.

— Dla ciebie, mój skarbie — powiedziałem wsuwaj ˛ac Angelinie na palec

pier´scie´n z czterystukaratowym diamentem.

Westchn˛eła uroczo, po czym mow˛e jej odebrało, gdy otrzymała stosowny do

kompletu naszyjnik.

— Zawsze mówiłem, ˙ze dobre kamienie wymagaj ˛a odpowiedniej oprawy jak

te˙z okazji — dodałem.

— S ˛a wspaniałe.
— Podobnie jak ty. Jeszcze par˛e drobiazgów dla mojej skromnej osoby i je-

ste´smy gotowi.

Wło˙zyłem sygnet z rubinem wielko´sci goł˛ebiego jaja, pasuj ˛acy do wysadzanej

rubinami broszki do kapelusza i dostałem oklaski z przedniego siedzenia. Flavia
wpatrywała si˛e w nas w totalnym osłupieniu. Miałem nadziej˛e, ˙ze na markizie
wywrze to podobne wra˙zenie.

— Naprzód, na spotkanie przeznaczenia! — poleciłem i przejechali´smy przez

kamienny portal.

Droga była równa i dobrze utrzymana; prowadziła najpierw przez zielone ł ˛a-

ki, potem przez coraz kunsztowniejsze ogrody, by w ko´ncu dotrze´c przez park
z fontannami prosto na podjazd przed dworem, zamkiem, czy Bóg raczy wiedzie´c
czym. Domostwo było tyle˙z obszerne co trudne do sklasyfikowania, gdy˙z wyra-
stały ze´n w ró˙znych dziwnych miejscach wie˙zyczki, okienka, balustrady i cała
masa innych architektonicznych ozdobników. Przez najbli˙zsze drzwi wej´sciowe
wyszła dostojnie osobisto´s´c tak wystrojona, ˙ze a˙z oczy bolały.

— Markiz? — spytałem nieco ol´sniony bogactwem stroju.
— Jego lokaj — odparła Flavia. — Podaj mu nazwisko i tytuł, je´sli jeste´s

szlachetnie urodzonym.

Czy byłem urodzonym szlachetnie czy normalnie, diabli wiedzieli, ale tytuł

miałem, a jak˙ze, i to nie jeden, a z tuzin. Wszystko dzi˛eki płodnej wyobra´zni.
James otworzył drzwi, wi˛ec dostojnie wysiadłem i ruszyłem na spotkanie wystro-
jonego lokaja. Spotkali´smy si˛e w połowie schodów.

— Zakładam, ˙ze jest to rezydencja jego ekscelencji Gonzalesa de Torres, mar-

kiza de la Rosa?

— To jest rezydencja. . .

56

background image

— To miło, ˙ze nie pomyliłem adresu — przerwałem mu, zanim zacz ˛ał wyli-

czank˛e. — W takim razie b ˛ad´z uprzejmy poinformowa´c swojego pana, ˙ze przybył
ksi ˛a˙z˛e di Griz z rodzin ˛a.

— Według ˙zyczenia ja´snie pana. Prosz˛e za mn ˛a. Wprowadził nas do prze-

stronnego hallu i szepn ˛ał co´s nieco mniej wystrojonemu fagasowi, który pognał
gdzie´s bocznym korytarzem. Przeszli´smy po dywanach, w których ton˛eły stopy,
do pary solidnych drzwi, które lokaj otworzył uroczystym gestem, oznajmiaj ˛ac
dono´snym głosem moje przybycie. Wszedłem z wysoko podniesion ˛a głow ˛a.

Markiz wyszedł mi na spotkanie z wyci ˛agni˛et ˛aprawic ˛a. Był przystojnym m˛e˙z-

czyzn ˛a o szlachetnej twarzy i skroniach pokrytych siwizn ˛a. Wysportowany krok

´swiadczył o dobrej kondycji fizycznej. U´scisn ˛ałem jego dło´n z lekkim ukłonem.

— Witam, mo´sci ksi ˛a˙z˛e — odezwał si˛e z nut ˛a szczero´sci w głosie.
— Jim, je´sli byłby pan tak łaskaw. Na mojej planecie nie jeste´smy zwolenni-

kami formalizmu.

— Naturalnie, to bardzo ułatwia ˙zycie. A wi˛ec nie pochodzisz z tego ´swia-

ta. W takim razie gratuluj˛e opanowania naszego j˛ezyka: jest doskonałe. Nic te˙z
dziwnego, ˙ze twój tytuł wydał mi si˛e niezbyt znajomy.

— Twój natomiast jest szeroko znany w cywilizowanej galaktyce. Nie wpadł-

bym zreszt ˛a tak bez zapowiedzi, gdyby nie zach˛ecił mnie do tego jeden z twoich
krewnych, który tak˙ze dal mi list polecaj ˛acy — podałem mu list napisany przez
Jorge, który ostatecznie przypiecz˛etował to, ˙ze stali´smy si˛e mile widzianymi go-

´s´cmi.

Nast ˛apiły ogólne przedstawiania, pojawiła si˛e markiza, której bi˙zuteria nie ro-

biła ani w połowie takiego wra˙zenia jak ta noszona przez Angelin˛e, co przyznaj˛e,
sprawiło mi spor ˛a satysfakcj˛e.

Kiedy zostali´smy sami, de Torres (bo nalegał, by tak go nazywa´c) i ja siedli-

´smy przy sporej flaszce doskonałego rumu i przeszli´smy do rzeczy. To znaczy ja

przeszedłem.

— S ˛adz˛e, ˙ze wiesz, i˙z twój krewny, to znaczy Jorge, działa w ruchu oporu? —

spytałem.

— Teraz ju˙z wiem, co zreszt ˛a sprawia mi du˙z ˛a satysfakcj˛e. Ka˙zdy, kto wyst˛e-

puje przeciw tej kupie gówna, temu dwupierdkowi mamuta, synowi osła i. . . —
kontynuował w tym tonie dłu˙zsz ˛a chwil˛e, a ja zapami˛etywałem co bardziej ma-
lownicze epitety.

— Jak słysz˛e, darzysz obecnego prezydenta, hm. . . gor ˛acym i serdecznym

uczuciem, ˙ze tak to okre´sl˛e — wtr ˛aciłem, gdy zrobił przerw˛e dla przepłukania
gardła.

Tym razem wypowied´z była równie d´zwi˛eczna i z przyjemno´sci ˛a stwierdzi-

łem, ˙ze gospodarz nie powtórzył si˛e ani razu.

— To co mówisz, musi by´c prawd ˛a, jako ˙ze pokrywa si˛e z wie´sciami, jakie do-

tarły na Solysomba, czyli moj ˛a rodzinn ˛a planet˛e, odległ ˛a o wiele lat ´swietlnych.

57

background image

Co nas szczególnie zirytowało to fakt, ˙ze ów Zapilote popełnia swoje zbrodnie
w imi˛e demokracji, a jest to system, który bardzo szanujemy. Spokojnie, wiem,
co mówi˛e. Wypij troch˛e rumu, to doskonale działa na ci´snienie. Widzisz, gdy
u nas j ˛a wprowadzano, wielu ˙zywiło spore obawy, jako ˙ze co monarchia to mo-
narchia, natomiast w praktyce okazało si˛e, ˙ze jest to wcale rozs ˛adny ustrój, który
wszystkim wychodzi na dobre. Zwłaszcza je´sli wybory wygrywaj ˛a odpowiednio
urodzeni i wykształceni ludzie. A wygrywaj ˛a. Markiz uniósł brwi, ale staranne
wychowanie nie pozwoliło mu inaczej poda´c moich słów w w ˛atpliwo´s´c.

— Je´sli si˛e nad tym zastanowisz, przyznasz, ˙ze to ma sens i jest prawdopodob-

ne. To, ˙ze arystokracja rz ˛adziła przed walnymi wyborami, wcale nie musi ozna-
cza´c, ˙ze nie mo˙ze rz ˛adzi´c po ich wygraniu. Demokracja oznacza w tym przypad-
ku, ˙ze ludzie prawi i z charakterem maj ˛a wi˛eksz ˛a szans˛e wygrania ni˙z złodzieje
i durnie. Naturalnie je´sli wybory s ˛auczciwe. Samo urodzenie zreszt ˛anie ´swiadczy
o niczym: nie wiem jak ty, ale u nas jest sporo szlachty, których nie dopu´sciłbym
do pasania ´swi´n, bo to byłoby zbyt odpowiedzialne dla nich zaj˛ecie.

— Mamy ten sam problem — przyznał de Torres. — Jest wielu dobrze uro-

dzonych, których nie do´s´c, ˙ze nie wpu´sciłbym do tego domu, to nawet nie b˛ed˛e
profanował powietrza wymawianiem ich nazwisk.

— A wi˛ec jeste´smy tego samego zdania! — uniosłem kielich, czego efektem

był miły toast.

Jeszcze milsze było natychmiastowe uzupełnienie zawarto´sci kielichów.
— Dlatego te˙z zgłosiłem si˛e, by słu˙zy´c swym do´swiadczeniem politycznym

tobie i twoim rodakom. W nast˛epnych wyborach na prezydenta b˛edzie dwóch
kandydatów, a ja u˙zyj˛e wszelkich znanych mi ´srodków, by wybory były uczciwe
i by wygrał lepszy.

— Naprawd˛e mo˙zesz to zrobi´c?
— Słowo honoru.
— A wi˛ec jeste´s zbawc ˛a Paraiso-Aqui.
— Nie ja. To zadanie dla nowego prezydenta — sprostowałem łagodnie.
— A któ˙z ma nim zosta´c?
— Przecie˙z to oczywiste: ty.
Zatkało go. Gdy w ko´ncu si˛e odezwał, głos miał pełen ˙zalu.
— Nie mo˙ze to by´c. Przykro mi, ale nie mog˛e by´c prezydentem. Musisz zna-

le´z´c innego kandydata.

background image

Rozdział 12

Akurat poci ˛agn ˛ałem solidny łyk rumu, gdy to powiedział, tak ˙ze miał mas˛e

szcz˛e´scia, ˙ze go nie oplułem. Zakrztusiłem si˛e za to pot˛e˙znie i min˛eła dłu˙zsza
chwila, zanim przestałem kaszle´c i łzy przestały mi lecie´c ciurkiem.

— Nic nie rozumiem — wychrypiałem w ko´ncu.
— Nie b˛ed˛e kandydował i to z prostego powodu: dlatego, ˙ze zostan˛e wybrany,

a nie nadaj˛e si˛e na to stanowisko. Nie mam ˙zadnego do´swiadczenia w rz ˛adze-
niu planet ˛a i nie wiedziałbym nawet, od czego zacz ˛a´c. Nie mog˛e zostawi´c mojej
posiadło´sci, gdy˙z ˙zycie całe po´swi˛eciłem na jej rozwój, a nie znam osoby, która
mogłaby godnie kontynuowa´c to dzieło. Poza tym jest kto´s, kto znacznie bardziej
nadaje si˛e na to stanowisko, cho´cby z powodu posiadanych kwalifikacji. Przyzna-
j˛e, ˙ze okazja sko´nczenia z tyrani ˛aZapilote i obj˛ecia prezydentury jest kusz ˛aca, ale
musz˛e ust ˛api´c lepszemu od siebie.

Skromni´s, cholera!
— A kto jest tym wzorem cnót?
— Ty, mój drogi przyjacielu! Teraz mnie mow˛e odj˛eło.
O tym nie pomy´slałem, a propozycja była kusz ˛aca. . . ale były i przeszkody.
— Nie jestem obywatelem tej planety — zaprotestowałem.
— A to jaka´s ró˙znica? — zdziwił si˛e markiz.
— Zwykle du˙za, ale. . . — zamilkłem, bo nagle mnie ol´sniło: w umy´sle roz-

błysł mi gotowy, zapi˛ety na ostatni guzik pomysł, który moja pod´swiadomo´s´c
musiała przygotowywa´c od dłu˙zszego czasu.

— Zanim ci odpowiem, mog˛e najpierw zada´c par˛e pyta´n? — odezwałem si˛e

po chwili.

— Oczywi´scie.
— Czy masz bliskiego krewnego, ale wstydliwego z natury, który uwielbia

przesiadywa´c w domu i ogranicza do minimum kontakty ze ´swiatem zewn˛etrz-
nym?

— Podziwu godne! — zdumiał si˛e de Torres. — Wła´snie opisałe´s mego sio-

strze´nca, Hectora Harapo, to znaczy, naturalnie, Sir Hectora, Kawalera Orderu
Pszczoły, to niezbyt wielka kapituła, ale zawsze. Jego posiadło´s´c graniczy z moj ˛a,
a ostatni raz widziałem go z dziesi˛e´c lat temu. Poza nami˛etn ˛a lektur ˛a naukowych

59

background image

dzieł z dziedziny sadownictwa niewiele go interesuje. Prawd˛e mówi ˛ac, gdyby nie
moja pomoc, ju˙z dawno by go zlicytowano.

— Brzmi zach˛ecaj ˛aco. H˛e ma lat?
— Jest mniej wi˛ecej w twoim wieku i podobnej budowy, cho´c ma rozło˙zyst ˛a

czarn ˛a brod˛e.

— Broda to ˙zaden problem. Jeszcze jedno: czy zgodzisz si˛e by´c wiceprezy-

dentem, je´sli Sir Hector b˛edzie kandydował? Nie ukrywam, ˙ze twój autorytet bar-
dzo by pomógł w kampanii.

— Na to mog˛e si˛e spokojnie zgodzi´c. Ale musz˛e ci˛e ostrzec, Hector jest do-

brym człowiekiem, ale na prezydenta całkowicie si˛e nie nadaje.

— Kwestia dyskusyjna: historia zna nie takie przypadki.
Prezydentami zostawali ju˙z niedouczeni elektrycy albo zatwardziali oszu´sci,

ale nie o to chodzi. Je´sli si˛e zgodzisz, to musimy w imi˛e wy˙zszych racji popełni´c
co´s, co niektórzy mog ˛a uzna´c za przest˛epstwo, a co powiniene´s sam oceni´c. Uwa-

˙zam, ˙ze nale˙zy podstawi´c w miejsce Sir Hectora kandydata szlachetnie urodzo-

nego i z du˙zym do´swiadczeniem w dziedzinie polityki, zdeterminowanego. . . —
przerwałem, bo zacz ˛ał si˛e coraz szerzej u´smiecha´c.

— Ciebie! — doko´nczył.
— Wła´snie.
— Idealne! Nie przychodzi mi na my´sl nikt, kto by si˛e lepiej do tego nadawał.
— Doskonale. Ale nale˙zy by´c przygotowanym na kłopoty. Zanim oficjalnie

wyst ˛apimy, musimy uzgodni´c stanowiska i lini˛e polityczn ˛a partii. Mo˙zesz nie po-
lubi´c cz˛e´sci reform, które trzeba b˛edzie przeprowadzi´c, je´sli chcemy wygra´c.

— Nonsens. — Markiz machn ˛ał lekcewa˙z ˛aco r˛ek ˛a. — Ludzie honoru i od-

powiedniego urodzenia nie b˛ed ˛a si˛e sprzeczali o błahostki. Nie b˛edzie ˙zadnych
nieporozumie´n.

— W ˛atpi˛e, aby to było a˙z tak proste. We´zmy cho´cby jeden przykład: co by´s

zrobił, gdybym chciał podzieli´c wielkie maj ˛atki ziemskie i da´c ziemi˛e chłopom?

— Zastrzeliłbym ci˛e od r˛eki — wyja´snił spokojnie.
— A widzisz. Co prawda niczego takiego nie zamierzam, ale jako przykład

podziałało doskonale. — Nie była to prawda, zdawałem sobie jednak spraw˛e,

˙ze reformy maj ˛atkowe b˛ed ˛a procesem ˙zmudnym i w okresie wyborów lepiej ich

w ogóle nie porusza´c. — Natomiast, co nale˙zy zrobi´c, by uzyska´c popularno´s´c, to
obieca´c z dwie, trzy reformy mniejszego kalibru. Wiem, ˙ze w teorii mo˙ze to by´c
niemiłe, ale czasami trzeba si˛e po´swi˛eci´c dla dobra sprawy.

— Jak na przykład? — spytał podejrzliwie de Torres, maj ˛ac ´swie˙zo w pami˛eci

pomysł reformy rolnej.

— Na przykład powszechne równouprawnienie: jeden człowiek to jeden głos

i to wł ˛acznie z kobietami. . .

— Kobiety nie mog ˛a mie´c takich samych praw, jak m˛e˙zczy´zni!
— A powiesz to mojej ˙zonie?

60

background image

— Nie — przyznał, tr ˛ac szcz˛ek˛e. — Swojej te˙z nie. To niebezpieczne i rewo-

lucyjne pomysły, ale s ˛adz˛e, ˙ze musimy je zrealizowa´c.

— Je´sli my tego nie zrobimy, to uczyni to Zapilote. Poza tym musimy zre-

zygnowa´c z tortur i tajnej policji, wprowadzi´c poszanowanie praw jednostki, pu-
bliczn ˛a słu˙zb˛e zdrowia, darmowe mleko dla niemowl ˛at, prawo usuwania ci ˛a˙zy
i rozwody.

— Chyba masz racj˛e — zgodził si˛e markiz. — Wszyscy moi ludzie maj ˛a to,

o czym mówisz, i jako´s nie zrobiła si˛e z tego rewolucja, wobec czego mo˙zna je
da´c reszcie mieszka´nców tej planety. Widz˛e, ˙ze cały ten polityczny interes mo˙ze
by´c bardzo skomplikowany.

— Jak cholera — przyznałem. — A wi˛ec do roboty nad platform ˛a wyborcz ˛a.
— Musimy mie´c parti˛e na platformie?
— Tak si˛e mówi: platforma to wykaz tego, co chcemy zrobi´c po doj´sciu do

władzy. Partia za´s jest organizacj ˛a polityczn ˛a, któr ˛a musimy stworzy´c, by zosta´c
wybranymi.

— Brzmi rozs ˛adnie. A jak si˛e ta partia b˛edzie nazywa´c?
— Powinna si˛e nazywa´c Partia Szlachecko- Chłopsko- Robotnicza — mo˙ze

nie brzmi to najładniej, ale ma odpowiedni ˛a tre´s´c.

Był to pocz ˛atek godnego zapami˛etania wieczoru. Przy nast˛epnej omszałej bu-

telce stworzyli´smy szczegółowe plany. Markiz nie był durniem i miał doskonałe
kontakty jak i rozeznanie w tym, co si˛e dzieje na całej praktycznie planecie. Po-
ło˙zyli´smy si˛e nad ranem z poczuciem dobrze spełnionego obowi ˛azku.

Przy ´sniadaniu, podanym do łó˙zka, a raczej królewskiego ło˙za, opowiedziałem

Angelinie o naszych osi ˛agni˛eciach. Zanim wstałem, okazało si˛e, ˙ze de Torres jest
zdecydowanie bardziej rannym ptaszkiem ni˙z ja i ˙ze poczynił ju˙z pierwsze przy-
gotowania. Wysłał mianowicie swego zarz ˛adc˛e do posiadło´sci Sir Hectora i tym
samym samochodem przywiózł zaspanego i ogłupiałego krewniaka wraz z biblio-
tek ˛a. Umieszczono go w wygodnych pokojach w skrzydle budowli, gdzie z zado-
woleniem pogr ˛a˙zył si˛e w dalszych naukowych badaniach. Tak ˛a energi˛e nale˙zało
podziwia´c — wychodziło, ˙ze de Torres b˛edzie spor ˛a pomoc ˛a w czasie kampanii
wyborczej. Obejrzałem sobie Sir Hectora, stwierdziłem, ˙ze broda nie przedstawia

˙zadnego problemu: mo˙zna j ˛a podrobi´c na podstawie zwykłej fotografii. W ko´ncu

doszedłem do wniosku, ˙ze Sir Hector powinien by´c mi wdzi˛eczny za to, co b˛ed˛e
robił w jego imieniu.

I wtedy si˛e zacz˛eło.
Zastanawiałem si˛e wła´snie powa˙znie, czy nie nadszedł czas na porannego

drinka, gdy markiz z trzaskiem wypadł ze swego gabinetu.

— Co´s si˛e zacz˛eło — oznajmił dono´snie. — Wła´snie odbieraj ˛a nadzwyczajn ˛a

wiadomo´s´c. Chod´z ze mn ˛a.

61

background image

Pognałem za nim do windy, gdzie miał miejsce mój pierwszy kontakt z zabyt-

kami epoki hydraulicznej, które zreszt ˛a szybko nauczyłem si˛e docenia´c. D´zwigo-
wy zasun ˛ał za nami kut ˛a w br ˛azie krat˛e i zamkn ˛ał zawór.

„Zawór” musiałem powiedzie´c gło´sno, gdy˙z de Torres u´smiechn ˛ał si˛e dumnie

akurat w chwili, gdy ozdobna winda zatrz˛esła si˛e i nadzwyczaj równomiernie
ruszyła w gór˛e.

— Widz˛e, ˙ze jeste´s pod wra˙zeniem i nie dziwi˛e si˛e — stwierdził z dum ˛a mar-

kiz. — W mie´scie nie ma nic porz ˛adnie zbudowanego, tylko ta cała elektronika
i małe motorki, ale my na wsi wiemy, jak nale˙zy porz ˛adnie budowa´c. Puszcza do-
starcza paliwa, a turbina parowa energii pompuj ˛acej wod˛e. Systemy hydrauliczne
s ˛a niezniszczalne, mój drogi. Najlepszy dowód to to, jak płynnie unosimy si˛e na
doku wprawiaj ˛acym w ruch t˛e wind˛e.

— Cud! — uznałem i to z całkowitym przekonaniem. Cylinder musiał by´c

gł˛eboko wmurowany w fundamenty, a trzon miał co najmniej sto jardów. Nale-

˙zało mie´c nadziej˛e, ˙ze tutejsza metalurgia stoi na wysokim poziomie. Z dusz ˛a na

ramieniu obserwowałem wod˛e kapi ˛ac ˛a z zaworów i z autentyczn ˛a ulg ˛a przyj ˛a-
łem przystanek ko´ncowy. Czym pr˛edzej te˙z wysiadłem, cho´c wła´sciwsze byłoby
okre´slenie „wyskoczyłem”. Ryzyko ryzykiem, ale to ju˙z było czystej postaci ku-
szeniem losu.

Czekało mnie wi˛ecej niespodzianek mechanicznych rodem ze złotego wieku

pary. Ł ˛aczno´s´c, na ten przykład, nie była utrzymywana za pomoc ˛a radia czy tele-
fonu. Aby pozna´c tre´s´c wiadomo´sci, o której mowa, nale˙zało wpierw wspi ˛a´c si˛e
po kr˛etych schodach na potwornie wysok ˛a wie˙z˛e, góruj ˛ac ˛a nad reszt ˛a budynku,
gdzie wewn ˛atrz pomieszczenia znajduj ˛acego si˛e na najwy˙zszej jej kondygnacji
uwijało si˛e w´sród syku pary i łoskotu metalu pół tuzina m˛e˙zczyzn. Z podłogi
wychodziły grube rury doprowadzaj ˛ace energi˛e do czarnego silnika stoj ˛acego na

´srodku pokoju — rzecz była masywna i zaopatrzona w mnogo´s´c kół z˛ebatych,

przekładni i d´zwigni. Chwilowo pozostawała w bezruchu, a uwaga obecnych sku-
piona była na m˛e˙zczy´znie stoj ˛acym przy oknie z pot˛e˙zn ˛a lunet ˛a przy oku i wy-
krzykuj ˛acym cyfry.

— Siedem. . . dwa. . . dziewi˛e´c. . . cztery. . . nie wiem. . . koniec linii. Wysła´c,

˙zeby powtórzyli ostatni ˛a lini˛e.

Operator zabrał si˛e za d´zwignie; urz ˛adzenie j˛ekn˛eło, sykn˛eło i z łomotem ru-

szyło. L´sni ˛ace tłoki zacz˛eły si˛e przesuwa´c w gór˛e i w dół, a ponad dachem drgn˛eły
ramiona semafora, do których prowadziły.

— Widz˛e, ˙ze nasz telegraf semaforowy wywarł na tobie du˙ze wra˙zenie —

zauwa˙zył dumnie de Torres.

— Du˙ze to troch˛e za mało powiedziane — przyznałem. — Jestem wr˛ecz

wstrz ˛a´sni˛ety. Sk ˛ad jest ta wiadomo´s´c?

— Z wybrze˙za. Przekazywana jest od stacji do stacji, a poniewa˙z jest to pry-

watna sie´c ł ˛aczno´sci, ka˙zdy szlachetnie urodzony ma stacj˛e semaforow ˛aw zamku.

62

background image

Jeste´smy w stałej ł ˛aczno´sci ze sob ˛a i naturalnie u˙zywamy szyfrów. Ta wiadomo´s´c
rozpoczynała si˛e sygnałem najwy˙zszej wagi, wi˛ec przyprowadziłem ci˛e ze sob ˛a:
czuj˛e w ko´sciach, ˙ze ma to zwi ˛azek z naszymi sprawami. Aha, jest.

Ostatnia linijka została powtórzona i odczytana, a wiadomo´s´c składaj ˛aca si˛e

z kilkunastu grup cyfr wr˛eczona markizowi, który poprowadził mnie do niewiel-
kiego pomieszczenia wbudowanego w jedn ˛a ze ´scian. Prowadziły do´n grube sta-
lowe drzwi, a powietrza i odrobiny ´swiatła dostarczała w ˛aska strzelnica w murze.
De Torres poło˙zył wiadomo´s´c na stole, wyj ˛ał z kieszeni klucz deszyfruj ˛acy, usta-
wił kombinacj˛e i zaproponował:

— Szybciej pójdzie, jak b˛edziesz pisał.
Bez słowa wzi ˛ałem si˛e do roboty, wpisuj ˛ac litera po literze co mi powiedział.

Gdy sko´nczył, pochylił si˛e nad moim ramieniem i odczytał półgłosem:

TAJNA ZMIANA PRAW WYBORCZYCH. KANDYDAT NA

PREZYDENTA MUSI SI ˛

E OSOBI´SCIE ZAREJESTROWA ´C DO

SZÓSTEJ DZI´S W PRIMOROSO.

JORGE

— A wi˛ec zacz˛eły si˛e kłopoty — stwierdziłem. — Zapilote musiał wyczu´c

pismo nosem i próbuje ukr˛eci´c łeb całej sprawie, zanim si˛e oficjalnie zacz˛eła. Co
to jest to Primoroso?

— Stolica i twierdza Zapilote. Cwaniak! Je´sli spróbujemy si˛e zarejestrowa´c,

zostaniemy aresztowani, a je´sli nie zarejestrujemy si˛e, to wygra automatycznie
jako jedyny legalny kandydat. Nie mamy szans.

— Nigdy nie mów nigdy. Mo˙zemy jako´s dotrze´c do Primoroso na czas?
— Bez problemów: mój helikopter mo˙ze tam by´c w mniej ni˙z trzy godziny.
— Ilu ludzi mo˙ze zabra´c?
— Pi˛eciu wł ˛acznie z pilotem.
— Wobec tego czterech: nas dwóch, Bolivar i James. Wystarczy — zdecydo-

wałem.

— Ale twoi synowie s ˛a tacy młodzi. Mam tu niezłych specjalistów. . .
— Młodzi wiekiem, ale s ˛adz˛e, ˙ze do´swiadczeniem bij ˛a na głow˛e twoich wete-

ranów. Zreszt ˛a sam zobaczysz. Zajmij si˛e przygotowaniem maszyny, a ja ´sci ˛agn˛e
chłopaków.

*

*

*

Grzebałem wła´snie w baga˙zniku, gdy Angelina postukała mnie delikatnie

w rami˛e.

— Nie zamierzasz mnie przypadkiem tu zostawi´c? — spytała słodko.

63

background image

— Zamierzam — odparłem nie odwracaj ˛ac si˛e — i zostawi˛e, bo kto´s musi

ubezpiecza´c nasze tyły i przygotowa´c obron˛e bazy. Trzeba przygotowa´c si˛e na
obl˛e˙zenie, bo diabli wiedz ˛a, jak si˛e sprawy potocz ˛a. Poj˛ecia nie mam, co konkret-
nie da si˛e zrobi´c. Nie znam zamku i okolic, ale znam ciebie i wiem, ˙ze mog˛e na
tobie polega´c.

Wynurzyłem si˛e z nar˛eczem sprz˛etu i napotkałem jej podejrzliwe spojrzenie.
— Nie wymy´sliłe´s tego czasem na poczekaniu? — spytała jeszcze słodziej.
— Sk ˛ad˙ze! — ˙zywo zaprzeczyłem zastanawiaj ˛ac si˛e, sk ˛ad u niej nagle taka

przenikliwo´s´c. — Tylko nie zd ˛a˙zyłem ci wcze´sniej powiedzie´c; wypadki poto-
czyły si˛e zbyt szybko. Teraz za´s potrzebuj˛e twojej pomocy przy makija˙zu: musz˛e
mie´c odpowiedni ˛a brod˛e i to ju˙z.

Zmarszczyła brwi, ale po chwili skin˛eła głow ˛a na znak zgody.
— Niech b˛edzie. Tylko lepiej nie ł˙zyj, bo ci˛e zabij˛e. Je´sli co´s ci si˛e stanie, te˙z

ci˛e zabij˛e — dodała z typowo ˙ze´nsk ˛a logik ˛a, ale chwilowo wolałem nie zwraca´c
jej na to uwagi.

*

*

*

Pół godziny pó´zniej pocałowałem j ˛a na do widzenia poprzez g˛esty zarost fał-

szywej brody, staraj ˛ac si˛e za wszelk ˛a cen˛e nie okaza´c ˙zywiołowej rado´sci. Wresz-
cie co´s si˛e działo!

Pierwsza runda nieuczciwej (obustronnie) kampanii wyborczej bliska była po-

cz ˛atku.

background image

Rozdział 13

Wyszli´smy razem: bli´zniacy w prostych, szarych liberiach, które doskonale

podkre´slały bogactwo ubiorów markiza i mojego. Złoto, ustrojone piórami ka-
pelusze, powiewne peleryny, wysokie buty i koronki. . . Słowem wszystko, cze-
go chamstwo oczekuje po arystokracie. I doskonała bro´n na urz˛edasów, ˙ze nie
wspomn˛e o idealnych wr˛ecz mo˙zliwo´sciach ukrycia ró˙znych pomocnych rzeczy.
Byłem, praktycznie rzecz bior ˛ac, chodz ˛ac ˛a zbrojowni ˛a, podobnie jak bli´zniacy.

Helikopter był nowy i doskonale utrzymany, z ulg ˛a stwierdziłem, ˙ze nie po-

chodzi z epoki pary. De Torres, cho´c dumny ze starej techniki, nie wstydził si˛e
u˙zywa´c elektroniki i silniczków, gdy było to bardziej stosowne.

Wystartowali´smy i natychmiast wzi˛eli´smy kurs na wschodnie wybrze˙ze. Mar-

kiz, snuj ˛acy tymczasem plany na najbli˙zsz ˛a przyszło´s´c, wpadał w coraz wi˛ekszy
pesymizm.

— Je´sli wyl ˛adujemy w heliporcie, to zaraz zaczn ˛a si˛e problemy uniemo˙zli-

wiaj ˛ace nam wej´scie na teren miasta, a trzeba ci wiedzie´c, ˙ze jest ono otoczone
solidnym murem. Rejestracja odbywa si˛e w presidio le˙z ˛acym w samym ´srodku
miasta, co dodatkowo utrudnia spraw˛e.

— Co to jest to całe presidio?
— Stary fort i tradycyjna siedziba królów Paraiso-Aqui, obecnie okupowana

przez uzurpatora, który zrobił z niej swój dom, gabinet i prywatn ˛a kaplic˛e.

— Mo˙zna tam wyl ˛adowa´c?
— To zakazane, cho´c helikopter Zapilote cały czas ładuje na placu Wolno´sci

le˙z ˛acym przed wej´sciem do presidio.

— Jak on mo˙ze, to my te˙z — zdecydowałem. — Jedyne co mog ˛a nam zrobi´c,

to próbowa´c wlepi´c mandat za złe parkowanie.

— Najgorsze co mog ˛a nam zrobi´c, to zastrzeli´c bez skrupułów czy pyta´n! —

sprostował de Torres.

— Uszy do góry! Nie jeste´smy tak całkiem bezbronni — wskazałem na wali-

zeczk˛e, któr ˛a troskliwie trzymałem na kolanach. — Tu s ˛a nie tylko dokumenty.

— Ale i argumenty — dodał Bolivar z u´smiechem.
— Jemy przed czy po? — spytał rzeczowo James.

65

background image

— Zaraz — wyja´sniłem, rozdaj ˛ac kanapki zorganizowane w zamkowej kuch-

ni. — Znam wasze mo˙zliwo´sci w tym wzgl˛edzie. Tylko nie rzuca´c serwetek gdzie
popadnie.

— Tak. — Markiz miał dzi´s wolniejszy ni˙z zwykle tok my´slowy. — Wyl ˛adu-

jemy na placu, tego si˛e nie spodziewaj ˛a.

— A nas jako nas si˛e spodziewaj ˛a? — spytałem podejrzliwie.
— Je´sli jeszcze nie, to b˛ed ˛a si˛e wkrótce spodziewa´c. Pojawimy si˛e na radarze

na długo przed dotarciem do miasta.

— W takim razie po co im ułatwia´c ˙zycie? Gdyby´smy wyl ˛adowali w helipor-

cie, to jak by´smy dotarli do presidio?

— Poleciłbym przez radio, by oczekiwał na nas samochód z szoferem.
— Wi˛ec zrób to, i to zaraz. Wóz pojedzie do heliportu, a wraz z nim komitet

powitamy. Pilot wystartuje z placu ledwie wysi ˛adziemy i te˙z tam poleci, by na
nas poczeka´c. Powinien ju˙z tam by´c spokój, bo wojsko ´sci ˛agn ˛a do miasta, gdzie
my b˛edziemy. Wtedy ka˙zesz kierowcy podjecha´c pod presidio i przywie´z´c nas na
lotnisko — wyja´sniłem.

— Doskonały plan — ucieszył si˛e markiz łapi ˛ac mikrofon. — Zaraz go wcie-

limy w ˙zycie.

Potem mo˙zna było tylko czeka´c, wi˛ec zdrzemn ˛ałem si˛e, bo ostatnia noc nie

była dla mnie zbyt długa, a nie potrzebowałem wró˙zki, by wiedzie´c, ˙ze dzie´n
b˛edzie m˛ecz ˛acy.

*

*

*

— Za minut˛e l ˛adujemy, tato — obudził mnie James. — Pomy´slałem sobie, ˙ze

wolałby´s wiedzie´c.

— I miałe´s racj˛e — odparłem, tłumi ˛ac ziewni˛ecie. Przelatywali´smy nad przed-

mie´sciami sporego miasta, kieruj ˛ac si˛e ku białemu kwadratowi heliportu, za któ-
rym wida´c było stary mur obronny okalaj ˛acy ´sródmie´scie. Prowadziły do´n no-
woczesne autostrady, ale bramy były na swoim miejscu. Wsz˛edzie było cicho
i spokojnie. Za spokojnie. . .

— Pełna moc! — rozkazał de Torres i silnik rykn ˛ał ogłuszaj ˛aco.
Przelecieli´smy nad murem i dachami, po czym poło˙zyli´smy si˛e w gwałtow-

nym skr˛ecie wokół pot˛e˙znej i ponurej fortecy zajmuj ˛acej sam ´srodek miasta. Nie-
liczni przechodnie na placu Wolno´sci prysn˛eli w panice na boki widz ˛ac spadaj ˛ac ˛a
niczym kamie´n maszyn˛e. W ostatniej chwili pilot zwolnił, tak ˙ze wyl ˛adowali´smy
z niewielkim podskokiem. Moi chłopcy wyskoczyli natychmiast, pomogli nam
wysi ˛a´s´c i zatrzasn˛eli za nami drzwi. Maszyna poderwała si˛e błyskawicznie i od-
leciała, zanim do tubylców dotarło, co si˛e wła´sciwie stało.

A my pod wodz ˛a markiza ruszyli´smy ˙zwawo ku wej´sciu do presidio.

66

background image

Pierwsz ˛aprzeszkod˛e ledwie zauwa˙zyli´smy: był to młody oficerek obwieszony

jak choinka medalami, który próbował nas zatrzyma´c w samej bramie.

— L ˛adowanie na placu jest niezgodne z prawem — zapiszczał. — Czy chce-

cie. . .

— Chce, ˙zeby´s przestał mi zagradza´c drog˛e, gówniarzu! — warkn ˛ał de Torres

tonem, w którym słycha´c było pogard˛e ˙zywion ˛a wobec urz˛edników przez całe
pokolenia jego przodków.

Oficerek pobladł, zatrz ˛asł si˛e i praktycznie wtulił w ´scian˛e. Przemaszerowali-

´smy obok nie zaszczycaj ˛ac go spojrzeniem i skierowali´smy si˛e ku schodom pro-

wadz ˛acym do cz˛e´sci budynku zamienionej na urz˛edy. Siedz ˛acy przy nich referent
poderwał si˛e na nasz widok na równe nogi.

— Gdzie odbywa si˛e rejestracja kandydatów do wyborów prezydenckich? —

spytał markiz.

— Nie wiem, ekscelencjo — wykrztusił urz˛ednik.
— To si˛e dowiedz! — Nie znosz ˛acym sprzeciwu gestem de Torres wr˛eczył

mu słuchawk˛e telefonu.

Go´s´c nie miał wyboru, a motywowany wyrazem twarzy markiza uzyskał t˛e

informacj˛e ju˙z za drug ˛a prób ˛a.

— Na trzecim pi˛etrze ekscelencjo. Tu jest winda. . .
— A tu schody — przerwałem mu. — Wypadki chodz ˛a po ludziach, a to lina

si˛e urwie, a to pr ˛adu zabraknie. . .

— Wszystko mo˙ze si˛e zdarzy´c — zgodził si˛e markiz i ruszył ku schodom.

*

*

*

Zanim zjawiła si˛e opozycja, udało nam si˛e nie do´s´c ˙ze dosta´c do wła´sciwego

pokoju, to jeszcze pobra´c odpowiednie formularze. Wła´snie drapałem po jednym
z nich t˛epym piórem, usiłuj ˛ac zmusi´c je do kolaboracji (to znaczy pisania), gdy
z trzaskiem otworzyły si˛e drzwi wpuszczaj ˛ac tłum obwiesiów w czarnych uni-
formach, czarnych czapkach i lustrzanych okularach. Łobuzy grzebały nerwowo
przy kaburach i ani przez moment nie w ˛atpiłem, ˙ze mam wreszcie okazj˛e pozna´c
niesławnej pami˛eci Ultimados, czyli prywatny pluton egzekucyjny dyktatora. Za-
nim powyci ˛agali spluwy, zrobiło si˛e lekkie zamieszanie i do przodu przepchn ˛ał si˛e
brzuchaty oficerek w galowym uniformie. Poznaczona zmarszczkami twarz była
purpurowa z w´sciekło´sci, a po˙zółkłe od nikotyny palce nerwowo ´sciskały kolb˛e
inkrustowanego pistoletu.

— Przesta´ncie, do diabła, si˛e wygłupia´c, i to zaraz! — warkn ˛ał.
Markiz odwrócił si˛e powoli.
— A kim ty jeste´s? — spytał ze znudzeniem i wy˙zszo´sci ˛a najdobitniej ´swiad-

cz ˛acymi o jego wysokim urodzeniu.

67

background image

— Doskonale wiesz, kim jestem, de Torres! — zapiał Zapilote. — Co tu robi

ten brodaty przygłup?

— Ten d˙zentelmen jest moim siostrze´ncem. To Sir Hector Harapo, Kawaler

Orderu Pszczoły. Wła´snie wypełnia niezb˛edne formularze, by kandydowa´c w naj-
bli˙zszych wyborach na fotel prezydencki tej republiki. A czy istniej ˛ajakiekolwiek
powody, dla którym miałby tego nie czyni´c?

Generał-prezydent Julio Zapilote nie przez przypadek rz ˛adził t ˛a planet ˛a ju˙z od

tylu lat. Zapanował nad sob ˛a błyskawicznie i zamkn ˛ał z trzaskiem g˛eb˛e nie wypo-
wiadaj ˛ac ni słowa. Rumieniec gniewu ust ˛apił blado´sci, co znaczyło zapewne, ˙ze
dyktator zacz ˛ał my´sle´c.

— Całe mnóstwo — oparł ju˙z spokojny. — Rejestracja zaczyna si˛e dopiero

jutro, wi˛ec niech mo˙ze wróci tu we wła´sciwym czasie.

— Doprawdy? — W u´smiechu de Torresa było tyle ciepła, co w wiecznej

zmarzlinie. — Powiniene´s bardziej zwa˙za´c na postanowienia Kongresu, bo jesz-
cze zdetronizuj ˛a ci˛e zaocznie. Dzi´s rano ustalili, ˙ze rejestracja nie tylko zaczyna
si˛e dzisiaj, ale i dzisiaj si˛e ko´nczy. Chcesz zobaczy´c kopi˛e zarz ˛adzenia?

De Torres si˛egał ju˙z do kieszeni, co było blefem, ale udanym. Zapilote potrz ˛a-

sn ˛ał gwałtownie głow ˛a.

— Kto w ˛atpiłby w słowa człowieka o twojej pozycji? Ale Sir Hector nie mo˙ze

zarejestrowa´c si˛e bez ´swiadectwa urodzenia, wyników bada´n lekarskich, za´swiad-
cze´n o dochodach. . .

— Mam tu wszystko — odparłem z u´smiechem, podtykaj ˛ac mu pod nos wa-

lizeczk˛e.

Niemal widziałem, jak obracaj ˛a mu si˛e w głowie małe z˛ebate kółeczka. Naj-

wa˙zniejsze jednak, ˙ze dobrze wiedziałem, co planuje. Skoro pierwotny plan unie-
mo˙zliwienia kandydowania nie wypalił, pozostała mu tylko jedna mo˙zliwo´s´c, jego
ulubiona przemoc. S ˛adz ˛ac z wyrazu kaprawych oczu, wła´snie j ˛a rozwa˙zał. Gdyby
udało mu si˛e zastrzeli´c nas obu bez publiczno´sci, nie wahałby si˛e ani sekundy.
Przybyli´smy jednak w obecno´sci zbyt widu ´swiadków, markiz za´s był postaci ˛a
znan ˛a i jego usuni˛ecie nie przeszłoby bez echa. W pa´nstwie policyjnym bez ´sla-
du znikaj ˛a tylko szarzy obywatele. W ci˛e˙zkiej ciszy Zapilote machn ˛ał ostatecznie
r˛ek ˛a.

— Ko´ncz te gryzmoły — polecił mi łaskawie i zwrócił si˛e do de Torresa. —

A co robisz w tym wszystkim, drogi Gonzalesie? Prowadzisz siostrze´nca za r ˛acz-
k˛e?

Markiz nie zareagował na obelg˛e, jak ˛a było przej´scie na „ty”.
— Samodzielno´s´c to jego dewiza, Julio. Przybyłem, gdy˙z kandyduj˛e na wice-

prezydenta. Gdy zgodnie z prawem zostaniemy wybrani, wówczas dopilnujemy,
aby´s wyładował razem ze swoimi zbirami gdzie nale˙zy.

— Nie mówi si˛e do mnie w ten sposób! — Spokój znikn ˛ał, a Zapilote złapał

si˛e za kabur˛e.

68

background image

— Ja mówi˛e. Jestem tu, by doprowadzi´c do twego ko´nca. — Markiz był rów-

nie w´sciekły, a znaj ˛ac ju˙z nieco obu, wiedziałem, ˙ze ˙zaden nie ust ˛api.

W powietrzu zapachniało ´swie˙zym trupem w ilo´sciach bitewnych.
— Nie pomógłby mi pan z t ˛a rubryk ˛a? — spytałem, wpychaj ˛ac si˛e pomi˛e-

dzy obu i podtykaj ˛ac prezydentowi formularz. — Jest pan wysokim urz˛ednikiem,
i chyba. . .

— Z drogi, durniu! — wrzasn ˛ał, usiłuj ˛ac zepchn ˛a´c mnie na bok. Nie dałem

si˛e.

Ostatecznie papiery wyleciały w powietrze, a Zapilote spróbował zdzieli´c

mnie w pysk. To znaczy, on chciał to zrobi´c, a nie tylko spróbowa´c, ale mu nie
wyszło. Uchyliłem si˛e bez specjalnego trudu. Popatrzyłem jeszcze na niego ni-
czym wcielenie skrzywdzonej niewinno´sci, wzruszyłem ramionami i wzi ˛ałem si˛e
za zbieranie papierów.

— Skoro pan nie wie, to poszukam kogo´s lepiej zorientowanego.
Było to zachowanie tak nonsensowne, ˙ze rozładowało atmosfer˛e. De Torres

był zbyt inteligentny, by nie skorzysta´c z okazji i nie zrozumie´c, po co to zrobiłem.
Czym pr˛edzej pochylił si˛e, pomagaj ˛ac mi zbiera´c kartki, potem podszedł ze mn ˛a
do stołu.

— Dzi˛eki, Jim — powiedział cicho. — Uratowałe´s mnie. . . Pozwól, Sir Hec-

torze, ˙ze pomog˛e ci przej´s´c t˛e urz˛edow ˛a gehenn˛e.

Zapilote nawet teraz nie mógł nas zastrzeli´c, przeszkod ˛a byli mu James i Boli-

var, którzy tylko czekali na okazj˛e. Ku ich ˙zalowi nie próbował. Zamiast strzałów
rozległy si˛e stłumione rozkazy i tupot butów. Konfrontacja dobiegła ko´nca i go-
spodarze wynie´sli si˛e z hukiem za drzwi.

— Miałe´s racj˛e — powiedział de Torres. — Polityka to co´s fascynuj ˛acego.

Dalej, ko´nczmy z t ˛a makulatur ˛a i ruszajmy do domu.

Nikt nam ju˙z nie przeszkadzał, tote˙z wypełnianie tasiemcowych formularzy,

chocia˙z nudne, poszło szybko. Dopilnowali´smy, ˙zeby je oficjalnie opiecz˛etowano,
przyj˛eto i wpisano, na wszelki wypadek za˙z ˛adali´smy jeszcze kopii i z oczami
wkoło głowy wycofali´smy si˛e z budynku. Pierwszy krok został zrobiony.

— To dopiero pocz ˛atek — pocieszał si˛e markiz. — Teraz mamy ´smiertelnego

wroga, który zrobi wszystko, by nas wyko´nczy´c.

— I to wkrótce — przytakn ˛ałem. — Nie b˛edzie miał ju˙z drugiej, równie do-

godnej okazji.

— Nie odwa˙zy si˛e!
— Ale˙z odwa˙zy, mo˙zesz mi wierzy´c. Nie jeste´smy w twoich wło´sciach,

a w mie´scie łatwo o wypadek. W´sciekły tłum, maniakalny morderca zastrzelony
przy próbie ucieczki. . . Potem, rzecz jasna, pogrzeb na koszt pa´nstwa i wzrusza-
j ˛aca mowa Zapilote nad naszymi trumnami. Cało´s´c b˛edzie z pewno´sci ˛awygl ˛adała
nader autentycznie.

— To co powinni´smy zrobi´c? — zapytał de Torres.

69

background image

— Dokładnie to, co planowali´smy, czyli wróci´c jak najszybciej na l ˛adowi-

sko — wyja´sniłem, nie dodaj ˛ac, ˙ze najwła´sciwiej byłoby skasowa´c wóz, który
miał po nas przyjecha´c.

Przed wyj´sciem czekała na nas luksusowa limuzyna. Kierowca w uniformie

skłonił si˛e i otworzył drzwi, ale uprzejmo´s´c niczego jeszcze nie przes ˛adzała.

— Bolivar — poleciłem półgłosem. — Daj temu dobremu człowiekowi wy-

nagrodzenie za fatyg˛e i ka˙z mu odej´s´c. Ty poprowadzisz.

Gdy Bolivar za pomoc ˛a wykluczaj ˛acego sprzeciw chwytu odprowadzał ogłu-

pionego szofera, James wzi ˛ał detektor i zaj ˛ał si˛e sprawdzaniem pojazdu. Urz ˛adze-
nie było zmy´slne i wykrywało ka˙zdy rodzaj materiału wybuchowego. Podwozie
było czyste, ale pod mask ˛a tkwił plastikowy pojemnik, który moja pociecha bły-
skawicznie rozbroiła.

— Pro´scizna — ocenił z niesmakiem. — Podł ˛aczony do pedału hamulca, nijak

nie zamaskowany ani nie zabezpieczony. ˙Zadnej pułapki.

— Spieszyli si˛e — przypomniałem mu łagodnie. — Nast˛epnym razem bied ˛a

mieli wi˛ecej czasu. Ruszajmy.

— No, no — ucieszył si˛e Bolivar, siadaj ˛ac za kierownic ˛a. — Nadal jedziemy

do heliportu?

— A jest inny sposób, by wydosta´c si˛e z miasta? — spytałem markiza, ale ten

potrz ˛asn ˛ał przecz ˛aco głow ˛a. — Drogi wyjazdowe zablokuj ˛a bez problemów, a na
pomoc tubylców nie ma co liczy´c. Pozostaje tylko l ˛adowisko.

*

*

*

Drog˛e przebyli´smy z fasonem. Markiz pełnił rol˛e pilota, wykrzykuj ˛ac wska-

zówki, a Bolivar gnał przep˛edzaj ˛ac spod kół pieszych i szw˛edaj ˛acy si˛e gdzienie-
gdzie drób. Opony piszczały, syrena wyła, i do bramy dotarli´smy w tempie i´scie
ekspresowym, bij ˛ac wszelkie lokalne rekordy. Tam czekali jednak na nas wartow-
nicy i opuszczony szlaban.

— Nie ma czasu na pogaw˛edki — warkn ˛ałem. — Bolivar, zwolnij, jakby´s

chciał stan ˛a´c, a my zajmiemy si˛e granatami. Gdy wybuchn ˛a, gaz do dechy!

Wóz posłusznie zwolnił, granaty eksplodowały niegło´sno, ale skutecznie,

szlaban za´s p˛ekł z hukiem. Z piskiem opon wzi˛eli´smy zakr˛et i wpadli´smy na drog˛e
dojazdow ˛a do l ˛adowiska. Helikopter wida´c było jak na dłoni.

Płon ˛ał akurat jak pochodnia, a z przestrzelonych drzwi zwisał martwy pilot.

background image

Rozdział 14

— Nie powinien był tego robi´c! — w´sciekał si˛e de Torres. — Nie powinien

zabija´c niewinnego człowieka.

Podzielałem jego uczucia, ale nie miałem czasu na w´sciekło´s´c. Do´s´c skom-

plikowano nam plany. Znikn˛eła najprostsza droga ucieczki i szybko trzeba było
znale´z´c inn ˛a.

— Nie zatrzymuj si˛e! — poleciłem Bolivarowi. Niepotrzebnie, jak si˛e oka-

zało, gdy˙z zza mini˛etego przed chwil ˛a w˛egła wypadła za nami ci˛e˙zarówka pełna
mundurowych. Pozostałe helikoptery na l ˛adowisku były ciche i puste. Zanim zd ˛a-

˙zyliby´smy uruchomi´c którykolwiek z nich, ci z tyłu zamieniliby nas w sitka.

— Co jest za heliportem?
— Domy, fabryka, po prostu przedmie´scia. Potem jest autostrada na pomoc,

ale pewnie ju˙z zablokowana.

— Mo˙ze tak, mo˙ze nie. Na razie jedziemy prosto — zdecydowałem z nie-

szczer ˛a pewno´sci ˛a.

Z jednej pułapki pchali´smy si˛e w drug ˛a. Pl ˛atanina nieznanych ulic i uliczek

była doskonałym miejscem na niespodziewany atak. My´slałem wła´snie o tym,
gdy jaki´s głos zadudnił w koło.

— Nie ma ucieczki!
Było to jak gniew bo˙zy, szczególnie ˙ze uliczki były puste. Bolivar skr˛ecił

w pierwsz ˛a przecznic˛e, ale przed zagadkowym głosem rzeczywi´scie nie było
ucieczki.

— Nie unikniecie. Zatrzymajcie si˛e natychmiast, albo was ostrzelamy!
Tkni˛ety nagłym przeczuciem wychyliłem si˛e przez okno i spojrzałem w gór˛e.

Nad nami unosił si˛e dwumiejscowy grawilot policyjny, maszynka lekka i zwrot-
na niczym wa˙zka. Z pokładu spogl ˛adała na mnie jaka´s obrzydliwie du˙za armata,
tote˙z czym pr˛edzej cofn ˛ałem głow˛e. Akurat na czas, by powstrzyma´c de Torresa
wydobywaj ˛acego spomi˛edzy fałdów odzienia pistolet maszynowy.

— Pu´s´c mnie! Zastrzel˛e ich i b˛edzie spokój! — upierał si˛e markiz.
— Ju˙z pr˛edzej oni nas rozsmaruj ˛a na asfalcie, mój drogi! Poza tym mamy

lepszy pomysł. Zatrzymaj si˛e, Bolivar!

71

background image

W ko´ncu udało mi si˛e odebra´c markizowi zabawk˛e. Po ´smierci pilota szlachcic

stał si˛e dziwnie krwio˙zerczy.

— Zjed´z na pobocze i zatrzymaj si˛e. Musimy wszyscy wysi ˛a´s´c i unie´s´c r˛ece do

góry. Gdyby chcieli strzela´c, to ju˙z by to zrobili, maj ˛a zatem chyba inne plany. . .

— Chcesz podda´c si˛e bez walki! — zdenerwował si˛e markiz.
— Nikt nie mówi o poddaniu si˛e. Potrzebny mi ten grawilot, ale nie uszkodzo-

ny, zatem lepiej b˛edzie nie strzela´c. Teraz do roboty. Pami˛etajmy, ˙ze nadal mamy
na karku pogo´n.

Grawilot unosił si˛e tu˙z nad naszymi głowami. Wysiedli´smy zatem, tamci za´s

nadal mierzyli do nas ze swojej pukawki. Starałem im si˛e zanadto nie przygl ˛ada´c
i miałem nadziej˛e, ˙ze plan si˛e uda. W przeciwnym razie. . .

— Odsun ˛a´c si˛e od samochodu — polecił wzmocniony przez megafon głos.
Dopiero wtedy maszyna powoli opadła na ziemi˛e. Pilot miał na sobie zielony

mundur policji, ten od działka za´s był na czarno: Ultimados.

— B ˛ad´zcie nadal spokojni, a was nie zastrzel˛e. Macie zgin ˛a´c w wypadku he-

likoptera, a do tego nie trzeba dziur po kulach, prawda? Tylko nie s ˛ad´zcie, ˙ze
zawaham si˛e w razie potrzeby! Tym razem wam si˛e nie uda. . .

— Tego ju˙z za wiele! Moje serce. . . — j˛ekn ˛ał przekonywaj ˛aco James łapi ˛ac

si˛e za gors i osuwaj ˛ac na ziemi˛e.

— Dostał ataku! — zacz ˛ał desperowa´c Bolivar. — Trzeba mu poda´c lekar-

stwo!

I pochylił si˛e nad le˙z ˛acym.
— Odsun ˛a´c si˛e! Nie dotykaj go! — wrzasn ˛ał Ultimado. I wszystko poszłoby

gładko, gdyby markiz nie postanowił zosta´c bohaterem. Korzystaj ˛ac z tego, i˙z
Ultimado przestał zwraca´c na nas dwóch uwag˛e, z w´sciekłym rykiem rzucił si˛e na
bezpiecznika. Miał jednak zbyt daleko. Dwie rzeczy wydarzyły si˛e równocze´snie:
po pierwsze działko wypaliło, po drugie Bolivar odskoczył na bok, umo˙zliwiaj ˛ac
strzał Jamesowi. Pistolet igłowy wypluł pociski, załatwiaj ˛ac przez otwarte drzwi
pilota, zanim ten zd ˛a˙zył wystartowa´c. Markiz jednak le˙zał na ziemi. Zabrakło
dokładnie sekund, a obyłoby si˛e bez strat z naszej strony.

De Torres oberwał odłamkiem. Podbiegłem do´n i sztyletem rozci ˛ałem zakrwa-

wione ubranie. Jeden kawałek stali przedziurawił mu nog˛e, inny trafił w brzuch.
Cholera! Jedyne, co mogłem zrobi´c, to zdezynfekowa´c skaleczenia, poda´c znie-
czulenie i zało˙zy´c prowizoryczne opatrunki. Ran˛e wylotow ˛a z boku po prostu
zatkałem, nie bardzo wiedz ˛ac, co dalej. Tu potrzebna była chyba operacja. . .

— Bolivar, umiesz to pilotowa´c?
— Umiem pilotowa´c wszystko, co lata, tato.
— Miło słysze´c. Pilota i tego drugiego prosz˛e won. James, złap markiza deli-

katnie za nogi. Wpakujmy go do ´srodka.

— I do szpitala?

72

background image

— ˙Zeby go dobili? Ju˙z Ultimados znaj ˛a sposoby, by pacjent wyszedł nogami

do przodu. Prze˙zy´c mo˙ze jedynie w zamku. No i w automedzie. Ta maszynka
uniesie trzy osoby.

— Ale tato. . .
— Przy czterech silnik si˛e sfajczy. Uwa˙zajcie na niego, i w drog˛e. O mnie si˛e

nie bójcie, bywałem ju˙z w gorszych tarapatach. Naprzód!

To były dobre chłopaki. Odlecieli. Ja natomiast pakowałem obu ´spi ˛acych do

samochodu, gdy napatoczył si˛e jaki´s przechodzie´n. Widok dodał mu skrzydeł
i prysn ˛ał błyskawicznie. To i dobrze, nie potrzebowałem ´swiadków podczas zmia-
ny odzie˙zy, szczególnie ˙ze z tyłu dochodziło ju˙z całkiem wyra´zne wycie syren
po´scigu.

Czym pr˛edzej siadłem za kierownic ˛a i zamarłem. Powinienem uprzednio

wzi ˛a´c u Bolivara przyspieszony kurs obsługi tego cude´nka techniki. Nie podziela-
łem na co dzie´n jego entuzjazmu do zabytków. Kilkadziesi ˛at błyszcz ˛acych prze-
ł ˛aczników, d´zwigienek i zegarów wprawiło mnie w osłupienie, a ja przecie˙z nie
miałem czasu si˛e dziwi´c! Złapałem najwi˛eksz ˛a wajch˛e i poci ˛agn ˛ałem. . .

Rykn˛eło, grzmotn˛eło i wóz otoczyły kł˛eby dymu i pary, wobec czego natych-

miast cofn ˛ałem wajch˛e. Wychodziło na to, ˙ze w ramach troski o stan techniczny
pojazdu, byłem uprzejmy przedmucha´c rur˛e wydechow ˛agor ˛ac ˛apar ˛a. Do ekspery-
mentu numer dwa zabierałem si˛e ju˙z ostro˙zniej. Po oczyszczeniu przedniej szyby,
wł ˛aczeniu ´swiateł, udało mi nawet ruszy´c. Od razu do przodu!

Skr˛eciłem w pierwsz ˛a przecznic˛e, potem w kolejn ˛a. Droga biegła pod gór˛e,

syreny umilkły w oddali, zwolniłem zatem, by nie sta´c si˛e ´zródłem niezdrowej
sensacji. Nie wiedziałem, gdzie wła´sciwie mam jecha´c. Przed powietrznym po-

´scigiem i tak nie miałem szansy umkn ˛a´c, a lada chwila nale˙zało spodziewa´c si˛e

nast˛epnych grawilotów. Nast˛epny zakr˛et ukazał mi spory dom z podjazdem, z któ-
rego wła´snie wycofywał si˛e tyłem jaki´s samochód. Nacisn ˛ałem czym pr˛edzej na
hamulec i skr˛eciłem gwałtownie, wje˙zd˙zaj ˛ac przez trawnik do ´swie˙zo opuszczo-
nego gara˙zu. Drugie hamowanie zacz ˛ałem nieco zbyt pó´zno, zatrzymałem si˛e bo-
wiem dopiero na ´scianie. Dostałem przy tej okazji kierownic ˛a w czoło, a gdy
wysiadłem, nogi były jak z gumy. Prawdziwym problemem mógł jednak sta´c si˛e
wła´sciciel gara˙zu, który wyrósł wła´snie przed bram ˛a. Tak nie miałem ochoty na
pogaw˛edki. . .

— Zidiociałe´s pan? Co to za głupie dowcipy?
— Urggle — warkn ˛ałem niezbyt artykułowanie i trzasn ˛ałem si˛e na odlew, by

umie´sci´c własn ˛a szcz˛ek˛e w przewidzianej anatomicznie pozycji. Udało si˛e.

— Idiota! — wrzasn ˛ał tamten i zamachn ˛ał si˛e, jakby chciał kontynuowa´c ku-

racj˛e.

Mo˙ze naprawd˛e zamierzał mi pomóc, nie chciałem jednak nadu˙zywa´c jego

uprzejmo´sci. Uchyliłem si˛e i r ˛abn ˛ałem go krótkim prostym w ˙zoł ˛adek. J˛ekn ˛ał
jak nale˙zy, a gdy zło˙zył si˛e wpół, poprawiłem ciosem w kark. Potem złapałem za

73

background image

opuszczaj ˛ac ˛adrzwi wajch˛e. Akurat w por˛e, bo w chwili, gdy drzwi opadały skrzy-
pi ˛ac zawiasami, dostrzegłem dwa policyjne patrolowce przemykaj ˛ace na pełnym
gazie ulic ˛a. Drzwi zamkn˛eły si˛e. Nasłuchiwałem, czy zahamuj ˛a, ale nie. Syreny
ucichły, po´scig odjechał.

Po raz pierwszy od potwornie długiego czasu pozwoliłem sobie na chwil˛e

relaksu. Spojrzałem na zegarek. Zadziwiaj ˛ace, od momentu wej´scia do presidio
nie min˛eły jeszcze dwie godziny. Teraz nale˙zało przede wszystkim sprawdzi´c,
czy poobijany nieco gospodarz był sam w domu. Okno w drzwiach pozwalało
stwierdzi´c, ˙ze wyprowadzony niedawno z gara˙zu samochód stoi tam, gdzie zo-
stał zaparkowany. Ten ostatni zacz ˛ał zreszt ˛a zdradza´c oznaki przytomno´sci, tote˙z
zaaplikowałem mu igł˛e ze ´srodkiem nasennym.

Po pierwsze musiałem zmieni´c to˙zsamo´s´c i pozby´c si˛e dotychczasowego stro-

ju, bo ´slepy tajniak by mnie poznał, i to w ciemn ˛a noc. Mundur byłby niezły, ale
te˙z miał swoje minusy, natomiast biały garnitur i taki˙z szerokoskrzydły kapelusz
doskonale mi pasowały. Musiałem jedynie wytrz ˛asn ˛a´c z nich dotychczasowego
wła´sciciela. Uczyniłem to bez skrupułów. Kto pod ´swiatłymi rz ˛adami Zapilote
mógł pozwoli´c sobie na wóz i domek, nie był zapewne wzorem cnót wszelakich.
Poza tym osobnik ten miał na sobie koronkowe majtki wyszywane w złote ser-
duszka.

Kolejn ˛a spraw ˛a była broda. Na szcz˛e´scie miałem ze sob ˛a rozpuszczalnik, co

uratowało mnie przed utrat ˛a sporego kawałka skóry. By nie ułatwia´c zbytnio pra-
cy policji, spakowałem rekwizyt w foliow ˛a torb˛e. Garnitur pasował nie´zle, bu-
ty, o dziwo, tak˙ze. W okolicy nadal panował spokój. Uło˙zyłem gospodarza na
tylnym siedzeniu u˙zywaj ˛ac Ultimado jako podnó˙zka i wyszedłem. Sło´nce wci ˛a˙z
przygrzewało, chocia˙z miało si˛e ju˙z ku zachodowi, samochód czekał przy kraw˛e˙z-
niku. Ulic ˛a przemkn ˛ał wóz policyjny (ju˙z bez wyj ˛acej syreny), widocznie wracał
z nieudanego po´scigu. Przejechał, nie zatrzymuj ˛ac si˛e. Bo i po co? Szukali broda-
tego arystokraty w l´sni ˛acej limuzynie. Wsiadłem. Silnik był na chodzie, a liczba
przyrz ˛adów znacznie ograniczona. W ci ˛agu minuty zdołałem skłoni´c automobil
do jazdy, i to nie uruchamiaj ˛ac nawet wycieraczek.

Cel przeja˙zd˙zki był oczywisty: z powrotem do miasta. Do tej chwili zdołano

zablokowa´c najpewniej wszystkie drogi wylotowe, a w takim przypadku walka
z tutejsz ˛a kontrol ˛a dokumentów nie miała najmniejszego sensu. Byłem podobnej
budowy, co wła´sciciel pojazdu, ale na jego papiery nie miałem co liczy´c. Miasto
było obecnie najbezpieczniejszym miejscem sprzyjaj ˛acym na dodatek poczynie-
niu planów na dalsz ˛a przyszło´s´c.

Metod ˛a prób i bł˛edów wł ˛aczyłem muzyk˛e i pogwizduj ˛ac do wtóru rozkoszo-

wałem si˛e brzmieniem orkiestry wojskowej zło˙zonej chyba wył ˛acznie z tr ˛ab i b˛eb-
nów.

background image

Rozdział 15

Zdrowy rozs ˛adek podpowiadał, ˙ze czas mojego przebywania na wolno´sci

skróci si˛e znacznie, je´sli nie uruchomi˛e mych szarych komórek. Odkrycie znik-
ni˛ecia policyjnego grawilotu i naszej limuzyny musiało nast ˛api´c lada chwila, a to
oznaczało nowy zapał organów porz ˛adkowych do poszukiwa´n. Zaczn ˛a przetrz ˛a-
sa´c domy, wypytywa´c ludzi, a kiedy znajd ˛a nasz wóz, szybko ustal ˛a, czym si˛e
obecnie poruszam i jak jestem ubrany.

Na szcz˛e´scie nikt nie kontrolował pojazdów zmierzaj ˛acych do centrum. Doje-

chałem spokojnie i skr˛eciłem, byle dalej od presidio. Szybko znalazłem si˛e w uro-
czej dzielnicy małych sklepików i skrytych w cieniu drzew restauracji z ogródka-
mi ci ˛agn ˛acymi si˛e a˙z do chodników.

Prawie równocze´snie z widokiem pierwszej kafejki dotarło do mnie, ˙ze jestem

głodny. Nic nie jadłem od ´sniadania, a ´sniadanie było zdarzeniem prehistorycz-
nym. Nale˙zało zmieni´c ten stan, a w tym celu musiałem uciec si˛e do oszustwa.

Drzewa znikn˛eły, uliczki zrobiły si˛e znacznie w˛e˙zsze, a pod ´scianami domów

wyroili si˛e osobnicy w podniszczonych przyodziewkach. O to chodziło. Skr˛eci-
łem za najbli˙zszy róg i wył ˛aczyłem silnik. S ˛asiedztwo było wprost idealne, ale
istniała zawsze szansa, ˙ze trafi˛e na pocz ˛atkuj ˛acego złodzieja, zostawiłem zatem
otwarte okno i kluczyki w stacyjce. Prawdopodobie´nstwo, ˙zeby wóz stał jeszcze
po półgodzinie, bliskie było zera. Pogwizduj ˛ac rado´snie ruszyłem ra´znym kro-
kiem w stron˛e, z której przyjechałem. Robiło si˛e ju˙z szarawo i nad kafejkami
i sklepami pojawiły si˛e dyskretne neony.

Przyzna´c musz˛e, ˙ze Paraiso-Aqui ma kuchni˛e godn ˛a uznania. Chłodne wino,

którym popijałem cało´s´c, samo w sobie warte było szacunku. Obiad przypomi-
nał co´s w rodzaju poematu. Najpierw zupa z albondaces, czyli małymi kotlecika-
mi, potem empanadas — pasztet z drobiu i aracamde, to jest sałatka. Tak wygl ˛a-
dał pocz ˛atek. Restauracja zwała si˛e „Pod Pieczonym Prosiakiem”, i zanim sko´n-
czyłem posiłek, czułem si˛e nieco jak ów prosiak (ale przed pieczeniem). Jako´s´c
i obfito´s´c wy˙zywienia spowodowały, ˙ze straciłem chwilowo zainteresowanie pla-
nami na przyszło´s´c. Przytomno´s´c umysłu wróciła mi dopiero przy zestawie kawa-
koniak- cygaro, tote˙z z westchnieniem zabrałem si˛e za my´slenie, uprzednio ˙z ˛ada-
j ˛ac rachunku.

75

background image

Zało˙zy´c nale˙zało, ˙ze limuzyna pełna ´spi ˛acych królewiczów została ju˙z odnale-

ziona, a mój rysopis przekazany komu tylko si˛e dało. Na szcz˛e´scie prawie połowa
m˛eskiej populacji w polu widzenia ubrana była podobnie jak ja. Poza tym szu-
kano go´scia z czarn ˛a brod ˛a. Ładnie, szans˛e policji malały, ale jeszcze nie nikły.
Zapłaciłem, daj ˛ac spory napiwek i w asy´scie kłaniaj ˛acych si˛e nami˛etnie kelnerów
opu´sciłem lokal.

Tubylcy mieli zwyczaj za˙zywa´c sjesty w południe, najwi˛eksz ˛a za´s aktywno´s´c

wykazywali dopiero po zmroku, dzi˛eki czemu sklepy były nadal otwarte. Mogłem
spokojnie zaj ˛a´c si˛e garderob ˛a. Robiłem to wolno i stopniowo. Tu kapelusz, tam
marynarka, ówdzie buty. Gdy w ko´ncu wyszedłem z łazienki w jednym barów, by-
łem ju˙z kim innym. Stare ubranie znikn˛eło w ciemnej uliczce, mnie za´s pozostało
tylko znale´z´c sposób przemieszczenia si˛e w bezpieczniejsze okolice. Tylko!?

— Wygl ˛adasz na samotnego — rozległ si˛e niski, zmysłowy głos i obok mnie

wykwitła przedstawicielka najstarszego zawodu wszech´swiata.

To była dobra okazja, by zahaczy´c si˛e gdzie´s na cał ˛a noc bez konieczno´sci

podawania personaliów w hotelu, niemniej. . . Pokr˛eciłem głow ˛a i przedstawiciel-
ka zmieniła obiekt zainteresowa´n. Owszem, była niebrzydka, ale pomysł nie był
jednak najlepszy. Po pierwsze, wi˛ekszo´s´c tutejszych kurewek musiała by´c na usłu-
gach policji (alfonsowie za´s wszyscy), inaczej nie mogłyby, przy takim typie rz ˛a-
dów, w ogóle wykonywa´c swojego zawodu. Po drugie natomiast, gdyby Angelina
dowiedziała si˛e, jak sp˛edziłem noc, to za panienk˛e złamanego grosza bym nie dał.
Za siebie samego te˙z. Ostatni ˛a rzecz ˛a, której potrzebowałem, były przypadkowe
zwłoki i w´sciekła ˙zona. Nale˙zało wymy´sli´c co´s innego.

Rozwi ˛azanie zostało mi podane na srebrnej tacy. Siedz ˛acy przy s ˛asiednim sto-

liku dwaj m˛e˙zczy´zni rozmawiali na tyle gło´sno, ˙ze trudno było ich nie słysze´c.

— . . . i nie pokazał si˛e?
— Wła´snie. Pewnie, cholera, co´s mu wypadło.
— A nam si˛e spieprzyła partyjka. Poker we dwóch to do dupy gra!
Odwróciłem si˛e z u´smiechem i stukn ˛ałem bli˙zszego w rami˛e.
— Przepraszam, ˙ze podsłuchuj˛e, ale jestem tu obcy, a uwielbiam karty. Nie

idzie mi mo˙ze a˙z tak dobrze, ale poker, jak pan to poniek ˛ad okre´slił, to gra dla
grona przyjaciół, prawda?

Zagadni˛ety odwrócił si˛e powoli i z u´smiechem, jaki widziałem kiedy´s u zwie-

rzaka zwanego krokodylem na widok obiadu w pewnym ogrodzie zoologicznym.

— Wspaniale! Sami jeste´smy tu przejazdem i te˙z marzymy o partyjce tej, jak

pan to trafnie uj ˛ał, przyjacielskiej gry. Mo˙ze przył ˛aczy si˛e pan?

Byli szulerami. Równie dobrze mogliby mie´c to wypisane na czołach. Liczy-

li na łatw ˛a ofiar˛e do oskubania. Zapowiadało si˛e ciekawie! Naturalnie, ostatni ˛a
rzecz ˛a, której pragn˛eli, był kontakt z policj ˛a. Zapowiadało si˛e poł ˛aczenie przy-
jemnego z po˙zytecznym.

76

background image

Tak zatem, niczym jagni˛e wiedzione na rze´z, pozwoliłem najpierw zaprowa-

dzi´c si˛e do taksówki, potem do ich pokoju hotelowego, w którym rol˛e gospodyni
pełniła wcale atrakcyjna niewiasta.

— Prosz˛e usi ˛a´s´c i napi´c si˛e czego´s — zaproponował ni˙zszy z oszustów. —

Proponuj˛e, by´smy mówili sobie po imieniu, jak to mi˛edzy przyjaciółmi. Ja jestem
Adolfo, a ten tu nazywa si˛e Santos. Moja przyjaciółka to Renata.

— Jaime — przedstawiłem si˛e.
— Doskonale. Mo˙ze troch˛e rumu, zanim zaczniemy?
— Chorych pytaj ˛a, zdrowym nalewaj ˛a — odparłem sentencjonalnie.
Bawiłem si˛e doskonale. Renata przyrz ˛adzała drinki, Adolfo wyj ˛ał z szafki kil-

ka talii kart i ˙zetony, ja rozgl ˛adałem si˛e dyskretnie wokół. Santos sprawiał wra-

˙zenie silnego i powolnego. Pierwsze nie było z pewno´sci ˛a złudzeniem, drugie

owszem. Adolfo niezbyt umiej˛etnie tasował karty, pochwaliłem go zatem. S ˛adz ˛ac
po drobnych, ale zauwa˙zalnych dla zawodowca drobiazgach, był chyba naprawd˛e
dobrym oszustem.

Zacz˛eli´smy od losowania, kto pierwszy rozdaje. Mój król okazał si˛e najstar-

szy. Ustalili´smy, ˙ze gramy w normalnego pokera, Santos przeło˙zył i przedstawie-
nie ruszyło.

Z przyjemno´sci ˛a obserwowałem, jak fachowo mnie pod prowadzaj ˛a. Reneta

pilnowała, by moja szklanka nie była pusta, poza tym siedziała przy oknie słu-
chaj ˛ac cicho graj ˛acego radia. Z pocz ˛atku gra przebiegała łagodnie, je´sli nie liczy´c
tego, ˙ze rozdaj ˛acy Adolfo pilnował, bym dostawał nieco wy˙zsze karty i, póki co,
mógł uzna´c siebie za wygrywaj ˛acego.

— Przykro mi, ale chyba macie pecha — stwierdziłem, zgarniaj ˛ac kolejn ˛a

pul˛e i dostosowuj ˛ac swe zachowanie do roli potencjalnej ofiary.

— Taki los — zgodził si˛e Adolfo, tasuj ˛ac karty.
— Co s ˛adzicie o wyborach? — spytałem, bior ˛ac swoje karty (dziesi ˛atki

i szóstki).

— A co mamy s ˛adzi´c? — zdziwił si˛e Adolfo. — Chcesz wymieni´c?
— Jedn ˛a. Nie wiem, wi˛ec pytam. Słyszałem, ˙ze kto´s niezale˙zny startuje prze-

ciwko Zapilote. — Dostałem trzeci ˛a dziesi ˛atk˛e, wi˛ec podniosłem stawk˛e.

Adolfo zrobił to samo, Santos poło˙zył karty, a Renata przyniosła mi nowego

drinka.

— Bzdura! — powiedział Adolfo. — Ka˙zdy, kto spróbuje czego´s tak głupiego,

jak otwarty sprzeciw wobec Starego S˛epa, sko´nczy jako ofiara napadu. Co masz?

— Fula.
— Ja te˙z, na waletach. Najwy˙zszy czas, by si˛e odegra´c. Karta zacz˛eła mu i´s´c,

co było zreszt ˛ado przewidzenia, dzi˛eki czemu do´s´c szybko pozbyłem si˛e zarówno
wygranej, jak i gotówki z portfela.

— To by było na tyle — oznajmiłem, odkładaj ˛ac karty. — Chyba ˙ze si˛egn˛e do

rezerwy na podró˙z.

77

background image

— To zale˙zy tylko od ciebie — odparł Adolfo. — To przyjacielska gra, po-

winni´smy da´c ci szans˛e rewan˙zu.

— Masz racj˛e. Chyba mam ochot˛e si˛e odegra´c. — Podszedłem do walizeczki,

któr ˛a poło˙zyłem wcze´sniej na widocznym miejscu pod oknem. Otworzyłem j ˛a
i ju˙z zamierzałem si˛egn ˛a´c do ´srodka, gdy nagle usłyszałem za plecami twardy
i wrogi głos Santosa:

— B ˛ad´z łaskaw nie rusza´c si˛e, Jaime. Nie wyjmuj niczego z dyplomatki!
Obejrzałem si˛e powoli i stwierdziłem, ˙ze celuje we mnie z całkiem sporego

pistoletu. Podobnie zreszt ˛a jak Adolfo, który dysponował jednak nieco mniejsz ˛a
armat ˛a. W ramach równouprawnienia, Renata te˙z popisywała si˛e jak ˛a´s pukawk ˛a.
U´smiechn ˛ałem si˛e niewinnie i powoli podniosłem r˛ece.

— Mo˙ze powiecie mi, o co chodzi?
Jedyn ˛a odpowiedzi ˛a był szcz˛ek zamka, gdy Santos przeładował bro´n wprowa-

dzaj ˛ac nabój do lufy. Hałas odbił si˛e echem od ´scian w cichym nagle pokoju.

background image

Rozdział 16

— To si˛e nazywa przyjacielska gra — mrukn ˛ałem.
— A to jest przyjacielsko nastawiony podró˙zny, który marzy jedynie o roze-

graniu małej partyjki pokera — odparł Adolfo.

— O czym ty gadasz? — zdziwiłem si˛e.
— O tym, ˙ze pod stolikiem, przy którym stoisz, zamontowali´smy przeno´sny

fluoroskop. Czy mo˙zesz nam powiedzie´c, po co nosisz w dyplomatce a˙z trzy splu-
wy? Jedyne, co przychodzi nam do głowy, to stwierdzenie, ˙ze jeste´s policyjnym
szpiclem.

Roze´smiałem si˛e serdecznie, ale umilkłem widz ˛ac, ˙ze Adolfo przeładowuje

bro´n.

— No?
— Przesta´n si˛e wydurnia´c — zdenerwowałem si˛e. — Dobra, jak chcesz, to si˛e

dowiesz. Jestem szulerem i chciałem was oskuba´c.

— Co? Jak? — Wygłupiony Adolfo potrz ˛asn ˛ał głow ˛a. Bez dwóch zda´n było

to ostatnie wytłumaczenie, jakiego si˛e spodziewał.

— Nie wierzysz mi? To posłuchaj. Oznaczyłe´s paznokciem wszystkie figury

w obu taliach. Pozwoliłem ci si˛e oskuba´c, by si˛egn ˛a´c do rezerw i podwoi´c stawk˛e,
i w ostatnim rozdaniu zostawi´c was z płótnem w kieszeni. Bro´n jest zabezpiecze-
niem, bym mógł wyj´s´c st ˛ad cały, zdrowy i z fors ˛a przy sobie.

— Kłamiesz. — Adolfo usiłował zachowa´c pewno´s´c siebie. — Nikt nie wy-

kr˛eci mi takiego numeru.

— Tak? No to z przyjemno´sci ˛audowodni˛e, ˙ze jednak. Tasowałe´s t˛e tali˛e przed

chwil ˛a, tak? Wobec tego podejd˛e do stołu i rozdam. Obiecuj˛e, ˙ze nie wykonam

˙zadnego gwałtownego ruchu, wy za´s nie ´sciskajcie nazbyt mocno broni.

Jak powiedziałem, tak i zrobiłem. Wolno zbli˙zyłem si˛e do stołu, odsun ˛ałem

krzesło i siadłem. Rozdałem karty, a wszystko pod ich bacznym spojrzeniem. Po
czym wyci ˛agn ˛ałem si˛e wygodnie, zało˙zyłem dłonie za głow ˛a i wskazałem brod ˛a
karty.

— No, Adolfo, zobacz, stary, jakie karty los mi wyznaczył.
Opu´scił bro´n i si˛egn ˛ał, odwrócił karty licami do góry. Cztery asy i joker.

79

background image

— Pi˛e´c asów z zasady wygrywa w pokerze — wyja´sniłem z u´smiechem, gdy

wszyscy troje pochylili si˛e odruchowo nad obrazkami.

Pierwsza dostała igł˛e Renata, drugi Santos. Zawsze uwa˙załem, ˙ze najlepsz ˛a

polis ˛a ubezpieczeniow ˛a jest noszenie na karku minipistolecika. Adolfo odskoczył
zdumiony nagłym osuni˛eciem si˛e kompanów i spróbował unie´s´c bro´n. Zamarł,
widz ˛ac luf˛e pistoletu ju˙z wymierzon ˛a mi˛edzy jego oczy.

— Lepiej nie — ostrzegłem. — Odłó˙z gnata, a wszystko b˛edzie w porz ˛adku.

Nimi si˛e nie przejmuj, ´spi ˛a tylko.

Kln ˛ac pod nosem, rzucił pistolet na podłog˛e. Natychmiast skierowałem kop-

niakami wszystkie trzy armaty pod łó˙zko i z westchnieniem ulgi poci ˛agn ˛ałem
solidny łyk rumu.

— Zawsze prze´swietlacie go´sci? — spytałem uprzejmie. Skin ˛ał głow ˛a. Nadal

nie mógł wyj´s´c ze zdumienia.

Schowałem bro´n, co przywróciło mu zdolno´s´c mowy szybciej, ni˙z jakiekol-

wiek wyja´snienia.

— Je´sli tylko mo˙zemy. Renata robi to, gdy zaczniemy gra´c i daje nam zna´c,

czy znalazła co´s ciekawego.

— Nie´zle, nic nie zauwa˙zyłem. Słuchaj, jak ich obudz˛e, obiecujesz, ˙ze nie

b˛edzie ˙zadnych szale´nczych czynów? Mo˙zecie zreszt ˛a zatrzyma´c wygran ˛a jako,
powiedzmy, dowód mojej dobrej woli.

— Naprawd˛e? To kim ty jeste´s? Policja. . . Postanowiłem zaryzykowa´c szcze-

ro´s´c. W granicach rozs ˛adku, ma si˛e rozumie´c.

— Pryncypia ci si˛e pomieszały. Głównym powodem, dla którego skorzystałem

z okazji, był fakt, ˙ze wszyscy gliniarze w tym mie´scie ganiaj ˛a w tej chwili za mn ˛a
jak naj˛eci. Uznałem, ˙ze tu mnie nie znajd ˛a.

— To o tobie mówili w radiu! — pisn ˛ał, odskakuj ˛ac nagle. — Zabiłe´s czter-

dzie´sci dwie osoby. . .

— W radiu mogło co´s by´c, ale ˙ze czterdzie´sci dwie to bujda. Pracuj˛e dla kon-

kurencji wyborczej, która próbuje wykopa´c pana prezydenta z urz˛edu.

— Serio! — rozpromienił si˛e niespodziewanie. — Je´sli naprawd˛e chcesz to

zrobi´c, to jestem po twojej stronie. Upa´nstwowili cały hazard i sztuk˛e oszustwa
i teraz uczciwy szuler nie ma jak zarabia´c na ˙zycie.

— To jedna z najlepszych motywacji, o jakich kiedykolwiek słyszałem —

u´smiechn ˛ałem si˛e i wyci ˛agn ˛ałem dło´n. — Wła´snie wst ˛apiłe´s do partii, w imieniu
której mog˛e ci zagwarantowa´c, ˙ze przy wygranych wyborach na czele sekcji do
spraw hazardu zostanie obsadzony najgłupszy glina tej planety.

U´scisn˛eli´smy sobie r˛ece. Wygrzebałem z torby pneumatyczn ˛a strzykawk˛e

i wydostawszy spod łó˙zka wszystkie pistolety, dałem ´spi ˛acym po dawce ´srodka
na przebudzenie. Pistolety usun ˛ałem jedynie na wszelki wypadek.

— Za jakie´s pi˛e´c minut b˛ed ˛a przytomni — poinformowałem mojego nowego

towarzysza broni.

80

background image

— Mam pytanie. Owszem, ustawiłem t˛e talie dla siebie. Jak zdołałe´s rozda´c

sobie takie karty?

— Dzi˛eki temu, ˙ze zrobiłem co´s, czego si˛e nie spodziewałe´s — odparłem,

staraj ˛ac si˛e, by mój głos nie nabrzmiewał zanadto dum ˛a. — Obejrzyj cał ˛a tali˛e.

Zrobił to dokładnie.
— Jeden. . . drugi. . . joker. . . — rykn ˛ał ´smiechem. — Dałe´s sobie karty prze-

chwycone z innej talii, któr ˛a dzi´s grali´smy?

— Dokładnie. Ty byłe´s tak zaj˛ety układaniem, ˙ze nie miałe´s prawa tego za-

uwa˙zy´c.

— Jeste´s naprawd˛e dobry — przyznał. — Siadaj ˛ac miałe´s puste race. . . krze-

sło. . . wtedy musiałe´s je wyj ˛a´c, a potem wsun ˛a´c pod spód i rozda´c sobie. . .

Pokazałem mu jeszcze par˛e chwytów, które nie dotarły do tej planety, w za-

mian za zgrabny numer z odwracaniem uwagi, a˙z w ko´ncu Santos doszedł do
siebie. Chrz ˛akn ˛ał, przesun ˛ał j˛ezykiem po wargach, otworzył oczy i z rykiem usi-
łował na mnie skoczy´c. Adolfo zgrabnie podstawił mu nog˛e.

— To przyjaciel. Sied´z spokojnie na dupie, to wszystko ci wyja´sni˛e.
Jako ˙ze to Adolfo był tu przywódc ˛a, wyja´snienia zostały przyj˛ete bez sło-

wa sprzeciwu i bez głupich pyta´n. By przypiecz˛etowa´c przyja´z´n, dałem ka˙zdemu
z obecnych po paczce obanderolowanych banknotów.

— ˙Zeby było legalnie, jeste´scie oficjalnymi pracownikami partii i gwarantuj˛e,

˙ze pozostaniecie nimi do ko´nca. Nowy prezydent b˛edzie miał ten miły zwyczaj,
˙ze zrobi, o co go poprosz ˛a. — Zupełnym przypadkiem ani o jot˛e nie mijałem si˛e

z prawd ˛a. — Pierwsze, w czym mo˙zecie pomóc, to skontaktowanie si˛e z moimi
lud´zmi. Obrabiali´scie kiedy´s turystów w Puerto Azul?

— Bo˙ze bro´n! — j˛ekn ˛ał Adolfo. — To˙z to samobójstwo! Jedyne ´zródło do-

chodów tej planety, to wła´snie tury´sci. Gdyby´smy spróbowali cho´cby zbli˙zy´c si˛e
do nich, Ultimados załatwiliby nas nie do poznania. Całe Puerto Azul a˙z si˛e od
nich roi! Mo˙zemy zajmowa´c si˛e jedynie tubylcami, i to te˙z nie za cz˛esto, opłacaj ˛ac
si˛e policji. To policja chroni nas przed Ultimados.

— Jednak jako zwykły obywatel mo˙zesz pojecha´c do Puerto Azul?
— Ka˙zde z nas mo˙ze. Papiery mamy w porz ˛adku.
— To pi˛eknie. Mam tam pewien kontakt, który przeka˙ze wiadomo´s´c markizo-

wi de la Rosa, a to oznacza nadej´scie pomocy.

— Znasz go? — spytała Renata przytłumionym głosem. Najwyra´zniej posia-

danie kumpli w´sród arystokracji robiło tu wra˙zenie nawet na szulerach.

— Pewnie, ˙ze znam. Razem jedli´smy ´sniadanie. Musz˛e tylko si˛e zastanowi´c,

jak ma brzmie´c ta wiadomo´s´c. . .

Ruszyłem na spacer po pokoju, co przewa˙znie pomaga w my´sleniu. Owszem,

zaraz te˙z nasun˛eło mi si˛e kilka dalszych pyta´n. Czy markiz ˙zyje, co z chłopakami,
jaka jest sytuacja ogólna. . . Najlepiej byłoby osobi´scie skontaktowa´c si˛e z siedzi-

81

background image

b ˛a markiza, ale jak unikn ˛a´c przy tym podsłuchu i przechwycenia wiadomo´sci. . .
Jak zwykle, zadanie wła´sciwego pytania ułatwiło ˙zycie. . .

— Adolfo — spytałem, obracaj ˛ac si˛e na pi˛ecie — słyszałe´s kiedy´s o systemie

ł ˛aczno´sci semaforowej, u˙zywanym przez arystokracj˛e?

— A kto nie słyszał? Ramiona semaforów machaj ˛a na ka˙zdym ich dachu. Ci

ludzie pozostali w ´sredniowieczu! Czemu nie u˙zywaj ˛a telefonów. . . ?

— Bo telefon mo˙ze by´c na podsłuchu. Ale nie o to chodzi. Co to znaczy, ˙ze

na ka˙zdym ich dachu? To nie wszystkie ich pałace s ˛a po drugiej stronie muru?

— Sk ˛ad˙ze. Najbli˙zszy b˛edzie z dziesi˛e´c minut spacerkiem st ˛ad.
— A jak si˛e tam dosta´c?
— Wystarczy da´c si˛e wylegitymowa´c policjantom strzeg ˛acym wej´scia. To po

to, ˙zeby ludzie nie pchali si˛e tam jak do stodoły — wyja´snił z ironicznym u´smie-
chem. — Zawsze tak było.

— Wobec tego ja nie mam szans, ale wiadomo´s´c mo˙zna przekaza´c. — Spoj-

rzałem na Renat˛e. — Papiery masz w porz ˛adku?

— Chyba tak. Do´s´c za nie zapłacili´smy policji.
— Zatem mo˙zesz wej´s´c do pałacu. Opiszcie mi jeszcze wej´scie, to mo˙ze wy-

my´sl˛e sposób dla siebie. — Dałem jej jeszcze plik banknotów (i tak nie były moje,
tylko markiza, nie musiałem oszcz˛edza´c). — To na wydatki.

*

*

*

Jak ka˙zdy dobry plan, i ten był prosty i na dodatek, gotów jeszcze przed ´swi-

tem. Bezsenne noce zacz˛eły mi wchodzi´c w nawyk. Adolfo układał jakiego´s pa-
sjansa, Santos chrapał na kanapie, a nieobecno´s´c Renaty sugerowała, ˙ze poszła do
sypialni.

— Adolfo, o której otwieraj ˛a tu sklepy?
— Za jakie´s dwie godziny.
— Wobec tego czas na ´sniadanie i wyja´snienia. Ogło´s pobudk˛e, a ja zadzwoni˛e

po pokojówk˛e.

*

*

*

Mocna, czarna kawa zako´nczyła posiłek, przywracaj ˛ac mi jednocze´snie zdol-

no´s´c jasnego my´slenia. Przeszukawszy kieszenie, przypomniałem sobie, ˙ze odru-
chowo podw˛edziłem w zamku de Torresa troch˛e jego papieru listowego i kopert
z herbem. Nie my´slałem wtedy o niczym szczególnym, teraz przydało si˛e idealnie.
Wiadomo´s´c od szlachetnie urodzonego do innego szlachetnie urodzonego zawsze
lepiej wygl ˛ada, je´sli towarzyszy jej herb i inne tam takie. Podrobiłem podpis mar-
kiza, co spotkało si˛e z pełnym szacunku pomrukiem. Zakleiłem kopert˛e i podałem
Renacie.

82

background image

— Wiesz, co robi´c? — upewniłem si˛e.
— Naturalnie. Zrobi˛e zakupy, wezm˛e taksówk˛e i powiem, ˙ze dostarczam za-

mówienie dla ksi˛ecia. Policjanci wpuszcz ˛amnie bez problemów, oddam list i wyj-
d˛e jak weszłam. Reszta nale˙zy do ciebie.

— Pi˛eknie. Podkre´sl jeszcze potrzeb˛e po´spiechu i zgrania wszystkiego w cza-

sie, bo inaczej sytuacja mo˙ze sta´c si˛e nieco kłopotliwa dla wszystkich.

*

*

*

Czekaj ˛ac na wybicie godziny zero, martwiłem si˛e głównie jednym: czy mo˙z-

na zaufa´c przekupionemu szulerowi? Je´sli tak, to moi wspólnicy powinni znale´z´c
si˛e ju˙z na stanowiskach. Pogłaskałem przyklejon ˛a na nowo brod˛e i przyjrzałem
si˛e celowi z ogródka kafejki po przeciwnej stronie ulicy. Od muru otaczaj ˛acego
Castle Penoso dzieliło mnie nie wi˛ecej ni˙z dwie´scie jardów, a z chodnika do ˙ze-
laznej bramy prowadziły cztery stopnie, przy których stało dwóch mundurowych.
Renata pojawiła si˛e o wyznaczonej porze ze stert ˛a gustownie zapakowanych pu-
deł. Wymieniła par˛e zda´n z policjantami i znikn˛eła wewn ˛atrz. Wyszła po chwili
i odeszła nie zatrzymuj ˛ac si˛e, co było znakiem, ˙ze wiadomo´s´c została przekazana.
Spojrzałem na zegarek — zbli˙zał si˛e finał. Zostawiłem na stoliku nale˙zno´s´c wraz
napiwkiem i skierowałem si˛e do bramy.

Znudzeni gliniarze przygl ˛adali si˛e przechodniom, konkretnie pewnej nader

zgrabnej senioricie. Poza tym nic. Schyliłem si˛e, by zawi ˛aza´c sznurowadło. Je-

´sli zbyt długo b˛ed˛e si˛e tu kr˛ecił, zwróc˛e w ko´ncu czyj ˛a´s uwag˛e. Wreszcie ponad

normalny zgiełk uliczny wybił si˛e w´sciekły ryk silnika szybko nadje˙zd˙zaj ˛acego
samochodu. Byłem ju˙z prawie przy bramie, gdy dał si˛e słysze´c pisk hamulców
i wóz r ˛abn ˛ał w stoj ˛ac ˛a po przeciwnej stronie ulicy latarni˛e. Z okna po stronie
kierowcy wysun˛eła si˛e bezwładna r˛eka. . .

Obaj gliniarze co tchu ruszyli do miejsca wypadku, a ja ku drzwiom.
Dopadłem ich w dwu susach i naparłem ramieniem.
Były zamkni˛ete.

background image

Rozdział 17

Poczułem nagły przypływ paniki i adrenaliny, dzi˛eki czemu wszelkie zm˛ecze-

nie przeszło mi jak r˛ek ˛a odj ˛ał. Ponownie naparłem na drzwi, spogl ˛adaj ˛ac jedno-
cze´snie przez rami˛e. Wej´scie pozostało zamkni˛ete, za to policjanci dobiegli do
samochodu, w który nagle wst ˛apiło ˙zycie. Bezwładne rami˛e znikn˛eło, wóz cof-
n ˛ał si˛e ze zgrzytem i jak rakieta skoczył do przodu tu˙z przed nosami w´sciekłych
stró˙zów prawa.

Jeden, wida´c bardziej rozgarni˛ety, zapisał numery rejestracyjne pojazdu, co

i tak nie miało mu nic da´c. Wóz był kradziony. Za chwil˛e zawróc ˛a na posterunek
i wtedy. . .

Zdesperowany pchn ˛ałem ˙zelazne odrzwia po raz ostatni. Rozmy´slałem ju˙z nad

planem zast˛epczym, gdy wej´scie zostało otwarte, ja za´s wyładowałem jak długi
na wyfroterowanej posadzce. Brama zamkn˛eła si˛e za mn ˛a z łoskotem.

— Witaj w Castle Penoso, Sir Hectorze — usłyszałem nad sob ˛a jaki´s starczy

głos.

Czym pr˛edzej pozbierałem si˛e z podłogi i spojrzałem na stoj ˛acego obok w po-

zie pełnej szacunku osobnika. Zasuszony staruszek o siwych włosach i posza-
rzałej skórze, w szarej szacie. U´scisn ˛ałem ostro˙znie trz˛es ˛ac ˛a si˛e dło´n, zginaj ˛ac
równocze´snie grzbiet w ukłonie. Próbowałem przypomnie´c sobie, jak, do cholery,
nale˙zy zwraca´c si˛e do ksi˛ecia. Umysł jednak definitywnie odmówił współpracy
i pozostała mi jedynie improwizacja.

— Naprawd˛e trudno mi wyrazi´c m ˛a wdzi˛eczno´s´c, mo´sci ksi ˛a˙z˛e. Gdyby nie

pa´nskie po´swi˛ecenie, czekałaby mnie ´smier´c z r˛eki oprychów Zapilote.

— Nie ma o czym mówi´c — ˙zachn ˛ał si˛e. — Zapraszam na lampk˛e konia-

ku. Prosz˛e mi wszystko opowiedzie´c. Otrzymałem jedynie krótk ˛a wiadomo´s´c od
markiza. Prosił, bym pana wpu´scił, co zrobiłem, naturalnie. Dopisał jeszcze, ˙ze
Sir Hector mi wszystko wyja´sni.

Uczyniłem to, pokrzepiaj ˛ac si˛e doskonałym koniakiem. Oczywi´scie, relacja

była nieco uproszczona, ale w ogólnych zarysach prawdziwa. Ksi ˛a˙z˛e raczył wy-
bałusza´c oczy w trakcie, trz ˛a´s´c si˛e i wzdycha´c, a˙z w ko´ncu zaniepokoiłem si˛e
o staruszka nie na ˙zarty. Dotrwał jednak do ko´nca, a przy finale równie˙z si˛egn ˛ał
po koniak.

84

background image

— Oburzaj ˛ace! — sapn ˛ał. — Trzeba wreszcie sko´nczy´c z tym samozwa´nczym

tyranem. A jak si˛e miewa mój czcigodny kuzyn ze strony matki siostry szwagra
dziadka mojej ˙zony?

Teraz ja wytrzeszczyłem oczy, a˙z dotarło do mnie, ˙ze gospodarz miał na my´sli

markiza. Jego słodk ˛a tajemnic ˛a było, jak unikał pogubienia si˛e w tych wszystkich
koligacjach rodzinnych.

— Poj˛ecia nie mam! — przyznałem uczciwie. — To zreszt ˛ajeden z powodów,

dla których prosz˛e o pomoc. Ł ˛aczno´s´c semaforowa działa?

— Oczywi´scie. Zaraz wezw˛e ł ˛aczno´sciowca. Poci ˛agn ˛ał za sznur przy ´scia-

nie i wydał odpowiednie polecenie lokajowi, a ja zaj ˛ałem si˛e skondensowaniem
maksymalnej ilo´sci informacji w minimalnej obj˛eto´sci tekstu. Wyszło mi, co na-
st˛epuje:

JESTEM W CASTLE PENOSO. CO Z MARKIZEM I RESZT ˛

A?

HECTOR

Ksi ˛a˙z˛e wr˛eczył kartk˛e operatorowi, którego wymiotło z komnaty. Tym razem

nie było w˛edrówek do wie˙zy ni wind. Razem z nikn ˛acym z butelki koniakiem
czekali´smy na odpowied´z.

Wydarłem kartk˛e operatorowi z r˛eki ledwie pojawił si˛e w drzwiach. Zupełnie

zapomniałem o kodowaniu. Zanim ksi ˛a˙z˛e odszyfrował wiadomo´s´c, mało mnie
krew nie zalała, ale pop˛edzanie staruszka tylko pogorszyłoby spraw˛e. Trzymałem
nerwy na wodzy, a˙z w ko´ncu gospodarz był gotów.

MARKIZ WRACA DO ZROWIA. CHŁOPCY OK. CZEKAM

NA ROZKAZY.

LADY HARAPO

Ul˙zyło mi. Wszyscy dotarli do zamku, a poniewa˙z profilaktycznie zainstalo-

wałem w jednej z komnat automed, markiz miał szans˛e na długie ˙zycie. Podpis
za´s ´swiadczył, ˙ze podczas mojej nieobecno´sci rz ˛ady przej˛eła Angelina, czyli ˙ze
zamek gotów był na odparcie ewentualnego szturmu. Nalałem sobie kolejn ˛alamp-
k˛e koniaku.

— Zaiste dobre to wie´sci — stwierdził z zadowoleniem ksi ˛a˙z˛e. — Co teraz

poczynamy?

— Podwajamy ostro˙zno´s´c. To, ˙ze udało si˛e uj´s´c wszystkim z jaskini lwa,

´swiadczy raczej o olbrzymim szcz˛e´sciu, ni˙z rozumie. Wi˛ecej nie mo˙zna na to

liczy´c. Cała kampania wyborcza musi zosta´c zaplanowana krok po korku niczym
operacja wojskowa. Ja czy markiz, musimy by´c chronieni przy ka˙zdym publicz-
nym wyst ˛apieniu jak klejnoty koronne.

— Tak, klejnoty. . . Co za chamstwo! Pami˛etam jak wczoraj ten dzie´n, gdy

Zapilote obj ˛ał urz ˛ad prezydenta — wzruszył si˛e gospodarz, a mnie zatkało.

85

background image

Zapilote doszedł do władzy sto siedemdziesi ˛at lat temu, ale widocznie nie był

jedynym u˙zytkownikiem leków antygeriatrycznych w okolicy.

— Wierzyli´smy mu wtedy jak durnie — ci ˛agn ˛ał ksi ˛a˙z˛e. — Ja byłem Stra˙z-

nikiem Korony, ale demokracja zniosła ten tytuł, a piecz˛e nad klejnotami przej ˛ał
Zapilote. Nikt ich odt ˛ad nie ogl ˛adał. . .

Przestałem go słucha´c. Teraz powinienem wydosta´c si˛e z tego zawszonego

miasta i wróci´c do zamku zapewniaj ˛acego jakie takie bezpiecze´nstwo. Tylko jak?
Byłem zm˛eczony, wstawiony i nie miałem ochoty na twórcze my´slenie. Tym ra-
zem z pomoc ˛a przyszedł szcz˛e´sliwy traf, gdy˙z inaczej nazwa´c tego nie mo˙zna.
Rozległo si˛e natarczywe pukanie do drzwi. Po chwili powtórzyło si˛e, jeszcze gło-

´sniej, jako ˙ze zatopieni we własnych my´slach nie zwrócili´smy pocz ˛atkowo na nie

uwagi.

— Czegó˙z? — warkn ˛ał gospodarz, przywołany do rzeczywisto´sci. — Wej´s´c!
Drzwi uchyliły si˛e, wpuszczaj ˛ac kamerdynera, który s ˛adz ˛ac z wygl ˛adu, mógł-

by by´c ojcem ksi˛ecia, a na pewno rówie´snikiem.

— Nie chciałbym przeszkadza´c, wasza wysoko´s´c — oznajmił słabym tenor-

kiem słu˙z ˛acy — ale dzi´s jest czwartek.

— A czy istnieje jaki´s konkretny powód, dla którego informujesz mnie, jaki

dzi´s mamy dzie´n tygodnia? — zdumiał si˛e ksi ˛a˙z˛e.

— Tak, wasza wysoko´s´c. Kazał mi pan przypomina´c sobie o ich przyj´sciu

zawsze na pół godziny przed faktem.

— Merdi! — ze´zlił si˛e mo´sci ksi ˛a˙z˛e ukazuj ˛ac w grymasie nie´zle dopasowan ˛a

sztuczn ˛a szcz˛ek˛e. — I oni zaraz tu b˛ed ˛a?

— Oni? — potrz ˛asn ˛ałem głow ˛a czuj ˛ac, ˙ze co´s mi chyba umkn˛eło.
— Z polecenia rz ˛adu mam udost˛epnia´c co czwartek mój zamek tym brudasom

z innych planet. I to bez odliczenia od podatku! Miast tego cen˛e biletów doliczaj ˛a
mi do dochodów! Naturalnie nie spotkam si˛e z t ˛a hołot ˛a i dlatego. . .

— Przepraszam, ale do´s´c wolno dzi´s my´sl˛e — przerwałem mu brutalnie. —

Jak rozumiem, to wkrótce w zamku znajdzie si˛e wycieczka turystów?

— Niestety! Co za czasy!
— Ci˛e˙zkie. Ilu ich b˛edzie?
— Tylu, ilu mie´sci si˛e w autokarze z Puerto Azul. Czterdziestu, pi˛e´cdziesi˛e-

ciu — wyja´snił kamerdyner.

— Chamstwo i prostactwo — dodał ksi ˛a˙z˛e.
— Jak rozumiem, podejmowane s ˛a zawsze ´srodki ostro˙zno´sci, by nie wynie´sli

połowy pałacu?

— Towarzyszy im zawsze wyszkolona grupa słu˙z ˛acych — odparł kamerdyner.
— Pi˛eknie. — Zatarłem r˛ece. — Czy wasza wysoko´s´c b˛edzie miał co´s prze-

ciwko temu, bym skorzystał z pomocy słu˙zby przy dyskretnym opuszczeniu zam-
ku?

86

background image

— Sk ˛ad˙ze. Wszystko dla przyszłego prezydenta Paraiso-Aqui. — Gospodarz

pozbierał si˛e na równe nogi i z szacunkiem skłonił si˛e przede mn ˛a gł˛eboko.

Kamerdyner zrobił natychmiast to samo. Ja si˛e odkłoniłem.
— Jest st ˛ad jakie´s tajne wyj´scie? — spytałem, przechodz ˛ac w ko´ncu do rzeczy.
— Z ka˙zdego zamku jest tajne wyj´scie! — oznajmił ksi ˛a˙z˛e lekko zaskoczony

moj ˛a ignorancj ˛a. — Nasze ko´nczy si˛e w budynku po drugiej stronie ulicy. Wy-
konane za Trzeciego Ksi˛ecia Pensoso, który pasjami chadzał do mieszcz ˛acego si˛e
tam wówczas burdelu.

Mówi ˛ac to, u´smiechn ˛ał si˛e lekko, mo˙ze przypomniał sobie, jak wygl ˛adaj ˛a pa-

nienki. . .

— Dobrze. Zatem sprawa jest prosta, potrzebuj˛e liberii słu˙z ˛acego. Wybior˛e

sobie odpowiedniego turyst˛e, i jako on wyjd˛e potem z reszt ˛awycieczki. Obecno´s´c
turystów to najlepsza gwarancja bezpiecze´nstwa na tej planecie.

— A pa´nskie rzeczy. . . — zacz ˛ał ksi ˛a˙z˛e.
— Do wyrzucenia. Wezm˛e ubranie turysty.
— Broda?
— Zaraz zgol˛e.
Do ksi˛ecia dotarło w ko´ncu, na czym polega plan i roze´smiał si˛e serdecznie.
— Wcale sprytnie pomy´slane. A jako dziecko był pan tak głupi, ˙ze szkoda

mówi´c. Tajemnego przej´scia u˙zyjemy naturalnie, by pozby´c si˛e ciała turysty.

— ˙Zadne takie! — zaprotestowałem. — ˙Zadnych trupów, bo przewróc ˛a oko-

lic˛e do góry nogami! Wyda si˛e, ˙ze tu byłem. Prosz˛e nie zapomina´c, ˙ze tury´sci
znajduj ˛a si˛e pod szczególn ˛a ochron ˛a dyktatury, jako jedyne ´zródło kredytów. Za-
łatwimy to inaczej. Dam mu ´srodek, po którym przestanie pami˛eta´c zdarzenia
ostatnich dwudziestu czterech godzin, spoimy go winem. Gdy go potem znajd ˛a,
pomy´sl ˛a, ˙ze zalał si˛e jak ´swinia i zapomniał o bo˙zym ´swiecie. Policja odwiezie
go do hotelu i tyle.

— Wolałbym zabi´c którego´s — upierał si˛e ksi ˛a˙z˛e.
— Znajdziemy sobie jakiego´s po wyborach — obiecałem krwio˙zerczemu go-

spodarzowi. — Teraz potrzebuj˛e liberii. I gdzie jest łazienka?

Po kolejnym odklejeniu broda zacz˛eła wygl ˛ada´c na cokolwiek zmasakrowan ˛a,

ale zabrałem j ˛a ze sob ˛a. Zanim wbiłem si˛e w liberi˛e, tury´sci weszli ju˙z do pałacu
wypełniaj ˛ac go harmidrem godnym stada skretyniałych niemowl ˛at.

Słu˙zba została poinformowana o innowacji i nikt nawet okiem nie mrugn ˛ał,

gdy doł ˛aczyłem do obstawy. Bez słowa pilnowali błyskaj ˛acej fleszami wycieczki,
ubranej zreszt ˛a w straszn ˛a pstrokacizn˛e.

— . . . tuebonegon eksemplon de la petroj de la ekshumentepoko depasitocjar-

cento. . . — mówił przewodnik wskazuj ˛ac na potworne bohomazy wisz ˛ace krzy-
wo na ´scianach.

Tury´sci wgapiali si˛e w nie z podziwem, ja popatrywałem na nich (bez po-

dziwu). Wi˛ekszo´s´c go´sci tworzyła pary, a nawet liczniejsze zgromadzenia, i ci

87

background image

automatycznie odpadali. Było kilka samotnych kobiet, ale niezale˙znie od nikłych
mo˙zliwo´sci, nie miałem ochoty na zmian˛e płci. Wreszcie, w ogonie tłumku, do-
strzegłem ofiar˛e: samotnego chłopa prawie mojego wzrostu, w purpurowych szor-
tach, złotej koszuli. Zm˛eczony był jak sama ´smier´c, na szyi dyndał mu aparat
fotograficzny, a zwisaj ˛ac ˛a z ramienia torb˛e zdobił napis: BYŁEM W PUERTO
AZULI JEDYNE, CO TAM ZNALAZŁEM, TO TA GÓWNIANA TORBA! Ide-
alny!

Podszedłem do´n, gdy wycieczka podziwiała kolejny landszaft (takie łab ˛adki

nie wyst˛epuj ˛a w przyrodzie, nawet jako mutanty) i delikatnie stukn ˛ałem w rami˛e.
Obrócił si˛e błyskawicznie z wyrazem czystego obrzydzenia na twarzy. Za pó´zno,
i tak był mój.

— Prosz˛e nie mówi´c nic pozostałym, ale w prezencie od ksi˛ecia czeka na

pana butelka. Przypada tylko jedna na wycieczk˛e, dzi´s wypadło na pana. Prosz˛e
za mn ˛a.

Poszedł. Naturalnie, ˙ze poszedł, i to skrupulatnie maskuj ˛ac si˛e przed pozosta-

łymi.

— Tutaj, sir — oznajmiłem, wskazuj ˛ac drzwi gabinetu, w którym kamerdyner

oczekiwał z flaszk ˛a i kieliszkiem na srebrnej tacy.

Facet pisn ˛ał rado´snie i wyci ˛agn ˛ał łap˛e po szkło, ułatwiaj ˛ac mi tylko zadanie.

Dałem mu zastrzyk w przedrami˛e i zanim zd ˛a˙zył osun ˛a´c si˛e na dywan, zamkn ˛ałem
drzwi. Ksi ˛a˙z˛e przygl ˛adał si˛e temu z satysfakcj ˛a, ale byłby mi wi˛eksz ˛aprzeszkod ˛a,
ni˙z pomoc ˛a przy zamianie, tote˙z sam zabrałem si˛e za rozdziewanie ´spi ˛acego.

*

*

*

Zmieszałem si˛e z wycieczk ˛a, gdy ta wsiadała ju˙z do autokaru, tote˙z nikt nie

zwrócił na mnie uwagi. Znudzony policjant przeliczył obecnych, postawił ptaszka
w notatniku i dał znak kierowcy. Drzwi si˛e zamkn˛eły, klimatyzacja i nagło´snienie
ruszyły i potoczyli´smy si˛e ku drodze wyjazdowej z miasta.

Nagle siedz ˛aca obok mnie niewiasta spojrzała podejrzliwie i o´swiadczyła:
— Nigdy dot ˛ad pana nie widziałam!

background image

Rozdział 18

Lodowata stonoga przegalopowała mi po plecach. Czy˙zbym został zdemasko-

wany przez spostrzegawczego babsztyla? Nie mogłem u´spi´c jej dyskretnie, zacz ˛a-
łem wi˛ec improwizowa´c.

— Có˙z, ja te˙z dot ˛ad pani nie spotkałem.
— To si˛e nazywa przypadek! — ucieszyła si˛e niespodziewanie i zrozumiałem,

˙ze według niej to miał by´c podryw. — Mam na imi˛e Joyella i pochodz˛e z planety

Phigeunadon II. . .

Zdanie zako´nczyła cisza, z której nie omieszkałem skorzysta´c.
— Có˙z za zrz ˛adzenie losu. Ja jestem Wuuble i pochodz˛e z Blodgett.
— A gdzie tu zrz ˛adzenie losu?
— Obie planety le˙z ˛a w tej samej galaktyce.
Dowcip był płaski, ale spotkał si˛e z perlistym piskiem rado´sci i wiedziałem

ju˙z, ˙ze oto znalazłem mimowolnego sprzymierze´nca. Joyella miała dwa proble-
my: brak urody i samotno´s´c. Wystarczyło troch˛e zrozumienia i przez reszt˛e dnia
mogłem spokojnie słucha´c historii jej ˙zycia, opisów rodzinnej planety i pracy
w automatycznej oczyszczalni ´scieków.

Pó´znym popołudniem dotarli´smy do Puerto Azul, a jako ˙ze od opuszczenia

domu ksi˛ecia znalazłem si˛e na przymusowym odwyku, to ignoruj ˛ac rozanielony
wyraz twarzy mojej towarzyszki, w pierwszym rz˛edzie udałem si˛e do baru. Wraz
z torb ˛a znikn ˛ałem potem w tłumie. Musiałem dotrze´c do Jorge, którego zadaniem
było wydosta´c mnie z miasta.

*

*

*

Gdy doszedłem do jego domu, odniosłem wra˙zenie, ˙ze Jorge sam ma kłopoty.

Przede wszystkim, przy kraw˛e˙zniku parkowała podejrzana czarna limuzyna, któ-
rej kierowca nosił ciemne okulary. W bloku mieszkało jeszcze wielu innych ludzi,
ale co´s mi mówiło, ˙ze to nie oni interesuj ˛a si˛e Ultimados. Nauczyłem si˛e nie lek-
cewa˙zy´c intuicji, tote˙z wraz z planem miasta wyj ˛ałem zaraz kapsułk˛e z gazem
i podszedłem do samochodu.

89

background image

— Przepraszani, ale szukam tego tu i chyba si˛e zgubiłem. Podobno daj ˛a tam

dobrze pi´c. . . — zagaiłem przez uchylon ˛a szyb˛e.

— No pardos me, Esperanto. . .
— Nie rozumiem. Spójrz no tu i powiedz mi. . . — Podsun ˛ałem mu plan pod

nos i rozdusiłem kapsułk˛e.

Ledwie osun ˛ał si˛e na kierownic˛e, dałem mu zastrzyk i oparłem jego łeb o za-

główek. Wygl ˛adał do´s´c naturalnie. Maj ˛ac zabezpieczone tyły, wszedłem do bramy
w chwili, gdy Ultimados wyprowadzali z niej nieco zmi˛etoszonego Jorge.

— Ten facet wygl ˛ada na chorego — stwierdziłem, staj ˛ac im na drodze.
— Spadaj, durniu! — warkn ˛ał wi˛ekszy z bezpieczników, wyci ˛agaj ˛ac ku mnie

łap˛e.

— Napadasz na bezbronnego turyst˛e! — wrzasn ˛ałem, wal ˛ac go kantem dłoni

pod ucho i odskakuj ˛ac, by miał gdzie pa´s´c.

Drugi spróbował wyj ˛a´c bro´n, ale Jorge uczepił si˛e jego ramienia. Pozostało mi

tylko przyło˙zy´c oprychowi w kark.

— Ciesz˛e si˛e, ˙ze ci˛e widz˛e — powitał mnie Jorge, staraj ˛ac si˛e utrzyma´c na

nogach.

Ostro˙znie wyj ˛ał z opuchni˛etych ust ułamany z ˛ab, przyjrzał mu si˛e ponuro

i wyrzucił. Na pociech˛e pocz˛estował jednego z le˙z ˛acych solidnym kopem.

— Nie kopie si˛e le˙z ˛acego, bo mo˙ze wsta´c i odda´c — upomniałem go, da-

j ˛ac równocze´snie obu Ultimados po zastrzyku. — Zmywamy si˛e st ˛ad, ale nie na
piechot˛e.

— Dok ˛ad?
— Miałem nadziej˛e, ˙ze ty mi to powiesz. Wtaszczyli´smy obu ´spi ˛acych na tylne

siedzenie.

— Te˙z tam wsiadaj — powiedziałem, spychaj ˛ac kierowc˛e na podłog˛e. — A za-

tem gdzie jedziemy?

Z tyłu dobiegało mnie jedynie melodyjne chrapanie na trzy głosy. Ledwo Jorge

usiadł, zaraz chyba stracił przytomno´s´c. Musieli go nie´zle wymaglowa´c. Niemniej
znów byłem zdany tylko na siebie. Skierowałem wóz na szos˛e. Do´s´c miałem od-
grywania samotnego bohatera. Po choler˛e sprowadziłem tu rodzin˛e?

*

*

*

Zapadał wczesny zmierzch, gdy zatrzymałem si˛e w jakim´s zagajniku, wywa-

liłem trzech tajniaków na trawk˛e, powi ˛azałem ich własn ˛a odzie˙z ˛a i schowałem
w krzakach, bodaj˙ze je˙zynach poprzerastanych pokrzywami. Jorge zacz ˛ał poj˛eki-
wa´c, zaaplikowałem mu zatem znieczulenie i stymulatory. Efekt był natychmia-
stowy, powtórzyłem wi˛ec zabieg na sobie.

— Lepiej ci? — spytałem, gdy zacz ˛ał si˛e przeci ˛aga´c.

90

background image

— Owszem. Przede wszystkim musz˛e ci podzi˛ekowa´c.
— Najlepszy sposób to informacja, gdzie powinni´smy teraz pojecha´c.
— A gdzie jeste´smy?
— Autostrada, jakie´s pi˛etna´scie mil na południe od Puerto Azul.
— Umiesz pilotowa´c helikopter?
— Helikopter te˙z. A co, pl ˛acze si˛e tu jaki´s?
— Niedaleko jest niewielkie prywatne lotnisko. Pilnowane, naturalnie, ale. . .
Przerwał, słysz ˛ac moje lekcewa˙z ˛ace parskni˛ecie. Zm˛eczenie znikn˛eło. Po-

mkn˛eli´smy w stron˛e lotniska. Nareszcie jaka´s szansa na dotarcie do domu!

*

*

*

Jorge narzucał mi si˛e wr˛ecz z pomoc ˛a, ale kazałem mu zosta´c w wozie. Nie

lubi˛e, jak amatorzy pl ˛acz ˛a mi si˛e w trakcie pracy pod nogami. Odł ˛aczenie alarmu
i sforsowanie płotu z drutu kolczastego nie było wi˛ekszym problemem, a zała-
twienie wartowników trwało ciut dłu˙zej tylko dlatego, ˙ze bezwstydnie łazili po
całym terenie, zamiast grzecznie siedzie´c na wartowni. Po dziesi˛eciu minutach
podszedłem spacerowym krokiem do bramy i otwarłem j ˛a szeroko.

— Z tob ˛a wszystko wydaje si˛e takie proste — odezwał si˛e z podziwem Jorge.
— Ka˙zdy ma jakie´s uzdolnienia — przyznałem. — Ja na przykład, zupełnie

nie nadaj˛e si˛e na przewodnika. O, ten tu wygl ˛ada na wyczynowy model. Bierze-
my?

*

*

*

Zanim jeszcze Jorge zapi ˛ał pasy, wł ˛aczyłem spinakiem motory. Na jednym

z ekranów pojawiła si˛e komputerowa mapa.

— Tu jest Primoroso — wskazał Jorge. — Tu Bonie. Ma najsłabsz ˛a obron˛e

przeciwlotnicz ˛a. A posiadło´s´c markiza jest w tym kierunku. Jasne?

— Jasne. Gotów?
Skin ˛ał głow ˛a i wystartowali´smy.
Lot był nudny, radar nic nie pokazywał, nikt nas nie wołał przez radio. Gdyby

nie kilka ´swiateł w dole, nigdy nie zauwa˙zyłbym, ˙ze przelecieli´smy nad Barier ˛a.
Najwyra´zniej Zapilote nie brał pod uwag˛e porwania przez którego´s ze swoich
poddanych urz ˛adzenia lataj ˛acego. Có˙z, podobno człowiek uczy si˛e na bł˛edach.

Gdy znale´zli´smy si˛e nad Castle de la Rosa, odpowiedziałem na wezwanie

z zamku i wyl ˛adowałem na rz˛esi´scie o´swietlonym placu, gdzie czekały ju˙z trzy
najwa˙zniejsze dla mnie osoby.

Pomachałem chłopakom i wzi ˛ałem Angelin˛e w ramiona z takim entuzjazmem,

˙ze obaj zacz˛eli nam bi´c brawo.

91

background image

— Tego mi brakowało — szepn˛eła Angelina po dłu˙zszej chwili. — Nic ci

nie zrobili, kochanie? Bo je´sli, to tutejsze słu˙zby pogrzebowe zapomn ˛a, co to jest
martwy sezon.

— Oni nic, ale ja im sporo. Poza tym zdobyłem nowych sprzymierze´nców, nie

oszukiwałem w karty. Wła´sciwie nie miałem chwili spokoju. Co tutaj?

— Tak naprawd˛e, to nic. Markiz doszedł ju˙z prawie do siebie, my za´s przygo-

towali´smy twierdz˛e do obrony i opracowali´smy dokładne plany kampanii. . .

— Wojennej?
— Wyborczej. B˛edzie to najnieuczciwsza kampania, zako´nczona najdokład-

niejszym sfałszowaniem wyników w historii demokracji.

Jorge stał i słuchał tego ze szcz˛ek ˛a opadł ˛a do ziemi.

background image

Rozdział 19

Ranek był wspaniały, widok z balkonu przedni, a ´sniadanie, którego szcz ˛atki

(poza kaw ˛a) sprz ˛atała wła´snie słu˙zba, wprost wy´smienite. Jak zwykle, sielank˛e
przerwała Angelina.

— Podczas twojej nieobecno´sci przejrzałam bibliotek˛e markiza — oznajmiła,

odkładaj ˛ac serwetk˛e. — Jeden z jego przodków miał oryginalne hobby: kolekcjo-
nował uniwersytety. Zebrał ich prawie tysi ˛ac.

„Oryginalne” było łagodnym okre´sleniem, hobby nale˙zało nazwa´c raczej eks-

centrycznym. Cho´c z drugiej strony, ka˙zdy mo˙ze wydawa´c własne pieni ˛adze, jak
mu si˛e podoba, byle nie szkodził innym. Zbieranie uniwersytetów było kosztow-
ne, ale poza tym nieszkodliwe. Wydatki powodowała zreszt ˛a nie cena uniwersy-
tetu, bo ka˙zdy mie´scił si˛e na obszernym dysku, nie dro˙zszym ni˙z butelka dobrego
wina, ale konieczno´s´c podró˙zowania po całej zamieszkanej galaktyce i poszuki-
wania po co odleglejszych planetach takich zabytków jak banki pami˛eci dawno
nie istniej ˛acych uczelni.

— Sprawdziłam sobie t˛e bibliotek˛e pod k ˛atem danych na temat fałszowania

wyborów i politycznych brudów — wyja´sniła Angelina. — I chocia˙z było tam
sporo pozycji, wi˛ekszo´s´c stanowiły lamenty, ˙ze takie wydarzenia maj ˛a miejsce
i rozwa˙zania, jak im zapobiega´c. Dla nas bezu˙zyteczne.

— Szkoda.
— W jednym przypadku dopisało mi wszak˙ze szcz˛e´scie. Dysk był tak sta-

ry i zniszczony, ˙ze nazwy uczelni nie dało si˛e odczyta´c, ale nie byłabym zdzi-
wiona, gdyby pochodził jeszcze z Ziemi. Biblioteka uczelniana pozostała jednak
nietkni˛eta, w niej znalazłam co´s, co ´smiało mo˙zemy nazwa´c przewodnikiem po
naszej kampanii wyborczej. Oto wydruk.

Podała mi plik kartek, le˙z ˛acy dot ˛ad przy jej fotelu.
— Jak wygra´c wybory — przeczytałem na pierwszej. — Podtytuł, Albo jak

głosowa´c z cmentarza. Autorstwa niejakiego Seamensa O’Neila. Co ten podtytuł
oznacza, na lito´s´c bosk ˛a?

— Poczytaj dalej, to si˛e dowiesz. Doskonały sposób, dla nas idealny. Wszyst-

kie nazwiska z nagrobków na listach wyborczych!

Wzruszyłem ramionami i zabrałem si˛e za lektur˛e.

93

background image

*

*

*

Odło˙zyłem dzieło Seamensa O’Neila. Przepełniała mnie prawdziwa rado´s´c.
— Ten facet to geniusz-przyznałem. — Ty zreszt ˛a te˙z, ˙ze go znalazła´s. Po

prostu nie mo˙zemy przegra´c.

— I nie przegramy. W ci ˛agu tygodnia rozpoczniemy kampani˛e wyborcz ˛a i je-

´sli nie wydarzy si˛e nic zupełnie nieprzewidzianego, to wybory wygramy. A na-

szym najwi˛ekszym sprzymierze´ncem jest generał- prezydent Zapilote osobi´scie.

— Przepraszam, ale nie rozumiem.
— Poniewa˙z jego kampania opiera si˛e na odtwarzanych co cztery lata prze-

mówieniach i artykułach pojawiaj ˛acych si˛e z t ˛a sam ˛a cz˛estotliwo´sci ˛a w gazetach.
Kontroluje wszystkie ´srodki przekazu i elektroniczne urny wyborcze, dzi˛eki cze-
mu niezale˙znie od faktycznego przebiegu wyborów otrzymuje zawsze dziewi˛e´c-
dziesi ˛at procent głosów. Cała ta heca nie jest ani dla niego, ani dla jego ekipy
niczym szczególnym, a jedynie rutynowym, powtarzaj ˛acym si˛e etapem, który za-
wsze prowadzi do tego samego.

— I to nam ma pomóc?
— Oczywi´scie — u´smiechn˛eła si˛e wyrozumiale, niczym do przedszkolaka. —

Podł ˛aczymy si˛e do głównego nadajnika, wydrukujemy własn ˛a gazet˛e i przepro-
gramujemy centrum zliczania głosów tak, by podało wła´sciwe wyniki.

Z tego typu logik ˛a nie da si˛e dyskutowa´c. Przyznałem zatem Angelinie racj˛e,

dopiłem kaw˛e i wróciłem do sypialni, by znów sta´c si˛e brodatym. Ko´ncz ˛ac ma-
kija˙z, przegl ˛adałem powtórnie dzieło O’Neila. Bez dwóch zda´n, był to wizjoner.
Gdyby ˙zył w moich czasach, zostałby wybrany na Prezydenta Galaktyki (wymy-

´slaj ˛ac, w razie potrzeby, uprzednio takie stanowisko). Dot ˛ad opierałem si˛e w po-

dobnych sprawach na Wykształceniu ksi˛ecia, Mac O’Velly’ego, ale w porównaniu
z t ˛a tu prac ˛a, była to bajeczka dla grzecznych dzieci i uczciwych polityków. Oba
te poj˛ecia opisuj ˛a typy abstrakcyjne, nie wyst˛epuj ˛ace w przyrodzie. Sko´nczywszy
przygotowania, zwołałem w salonie narad˛e wojenn ˛a.

*

*

*

Zjawili si˛e wszyscy i tylko de Torres sprawiał wra˙zenie przygn˛ebionego.
— Spotkanie to jest pierwszym oficjalnym plenum naszej partii — oznajmi-

łem uroczy´scie. — I jako takie musi zacz ˛a´c si˛e od podj˛ecia pewnych decyzji
kadrowych. Bolivar, zostajesz sekretarzem partii, zabierz si˛e zatem za sprawoz-
dawczo´s´c, czyli rejestrowanie przebiegu spotkania. James, ty b˛edziesz przewod-
nicz ˛acym spotka´n, a co to znaczy, zaraz ci wyja´sni˛e. Angelina obejmuje funkcj˛e
managera kampanii wyborczej, co obejmuje równie˙z starania o głosy tutejszych
kobiet. Tyle na pocz ˛atek.

94

background image

— Nie całkiem — sprzeciwił si˛e de Torres. — Mamy jeszcze jedno wolne

stanowisko, wraz z kandydatem zreszt ˛a.

— Naturalnie. Jeste´s kandydatem na wiceprezydenta, i je´sli co´s jeszcze prze-

oczyłem, to prosz˛e mnie poprawi´c.

Markiz klasn ˛ał w dłonie i do salonu wszedł jaki´s m˛e˙zczyzna. Nie robi ˛acy

zreszt ˛a zbytniego wra˙zenia. Skłonił si˛e lekko w nasz ˛a stron˛e i znieruchomiał o ja-
kie´s pi˛e´c kroków od stołu.

— To Edwin Rodriguez — przedstawił go de Torres. — Od tej chwili osobista

ochrona przyszłego prezydenta. B˛edzie ci towarzyszył dosłownie wsz˛edzie i dbał
o cało´s´c twojej skóry. Nie mo˙zna dopu´sci´c do powtórki zdarze´n.

Obejrzałem jegomo´scia od stóp do głów i z trudem powstrzymałem chichot.
— Serdeczne dzi˛eki, doceniam intencje, ale jak dot ˛ad sam najlepiej dbam

o siebie. Poza tym obawiam si˛e, ˙ze ten młodzian mo˙ze zosta´c. . .

— Rodriguez — rzucił markiz. — Napastnik w oknie. W uszach zadzwoniło

mi od huku i dopiero w chwili dotarło do mnie, ˙ze le˙z˛e pod stołem, a Rodriguez
kl˛eczy mi na plecach. Okna nie było, pozostała tylko dziura w murze, z której
wolno sypał si˛e tynk. Rodriguez za´s spokojnie wciskał do pistoletu maszynowego
nowy magazynek.

— Koniec ataku — oznajmił gospodarz.
Mój nowy ochroniarz pomógł mi wsta´c, dzi˛eki czemu nie dałem mu w ucho,

a tylko godnie zaj ˛ałem miejsce w fotelu, z którego przed chwil ˛a mnie zrzucił.

— To była skromna demonstracja jego umiej˛etno´sci — u´smiechn ˛ał si˛e mar-

kiz. — Rodriguez jest szefem mojej ochrony od chwili, w której został zwyci˛ezc ˛a
ogólnoplanetarnych zawodów w sztukach walki. Jest równie˙z doskonałym strzel-
cem i umie szkoli´c młodzie˙z.

— Sporo zalet — mrukn ˛ałem. — Jak tylko zaczniemy kampani˛e, b˛edzie miał

r˛ece pełne roboty. Wracaj ˛ac za´s do kampanii, to musimy zaskoczy´c Zapilote i nie
da´c mu chwili na złapanie oddechu. Zaczynamy od mityngu wyborczego.

— A co to takiego? — zainteresował si˛e markiz.
— Doskonała impreza towarzyska. Kandydaci obiecuj ˛a wyborcom złote góry,

wyborcy pij ˛ai ob˙zeraj ˛asi˛e na koszt kandydatów, wszyscy dostaj ˛apo znaczku par-
tii, całuje si˛e dzieci. Ogólna fraternizacja i odrodzenie moralne. Nikt nie traktuje
tego powa˙znie, ale wszyscy to lubi ˛a. Panuje atmosfera mszy, burdelu i przekup-
stwa. Naplujemy na obecny re˙zim i dopilnujemy, aby było o tym gło´sno.

— To samobójstwo. — Markiz nie podzielał entuzjazmu. — Spróbuj ˛a zama-

chu, a mo˙ze nawet zbombarduj ˛acałe zbiegowisko. Zapilote gotów jest u˙zy´c nawet
taktycznej broni atomowej, aby mie´c spokój.

— Wierz˛e ci — u´smiechn ˛ałem si˛e szeroko. — To dlatego wła´snie spotkanie

wyborcze odb˛edzie si˛e nie w ˙zadnym du˙zym mie´scie, ale w Puerto Azul.

— A to dlaczego? — zdumiał si˛e de Torres.

95

background image

— Bo pełno tam turystów — wyja´sniła Angelina. — A im nie mo˙ze spa´s´c

włos z głowy. Tego ju˙z Zapilote dopilnuje. Doskonały wybór, mój drogi.

U´smiechn ˛ałem si˛e, mile połechtany.
— A jak si˛e tam dostaniemy, nie daj ˛ac si˛e zabi´c po drodze? — zainteresował

si˛e James.

— Nad tym wła´snie trzeba si˛e zastanowi´c. Mo˙zemy tam dolecie´c lub doje-

cha´c, lepiej chyba b˛edzie dolecie´c, za Barier ˛a drogi s ˛a bowiem pod pełn ˛a kontrol ˛a
wroga. Lotnictwo za´s ma słabe, ledwie kilka my´sliwców, a to dlatego, ˙ze lotnic-
two nigdy nie było mu potrzebne. I tak jest posiadaczem prawie wszystkiego, co
tu lata.

— Zatem lecimy, jutro zastanowimy si˛e czym. Teraz lokalizacja. . .
— Jeszcze nie jeste´s politykiem, a ju˙z bredzisz — przerwała mi Angelina.
— Przepraszam, miałem na my´sli miejsce spotkania. . .
— Tam jest du˙zy stadion. Co niedziela odbywaj ˛a si˛e na nim walki byków —

wyja´snił markiz.

— Walki byków? — spytałem podejrzliwie.
— Całkiem miła rozrywka. Zmutowane byki uprawiaj ˛aboks, naturalnie w nie-

co zmodyfikowanej postaci, ale. . .

— Zaiste musi to by´c miłe i kształc ˛ace. Wobec tego mamy stadion, co do

ostatniej chwili musi pozosta´c tajemnic ˛a. Jakie´s dalsze propozycje?

— Zle´c spraw˛e Jorge — zasugerowała Angelina. — Był tam przewodnikiem,

to i ma kontakty. Wynajmiemy stadion pod szyldem jakiego´s zespołu ludowego.

— Doskonale. Zrób rezerwacj˛e w którym´s z hoteli dla turystów i zajmij si˛e

rozdawnictwem biletów. Jeszcze co´s? Wobec tego ogłaszam rozpocz˛ecie kampa-
nii wyborczej, ko´ncz ˛ac niniejszym dzisiejsze spotkanie. I proponuj˛e przenie´s´c si˛e
do ogrodu na drinka.

— Na szampana — poprawił mnie markiz. — Za udane wybory i koniec dyk-

tatury.

background image

Rozdział 20

Odlecieli´smy o ´swicie czterema helikopterami i samolotem transportowym

z aprowizacj ˛a. Słoneczko ´swieciło, dzie´n był spokojny, przynajmniej do chwili,
gdy min˛eli´smy Barier˛e. Wówczas na radarach pojawiły si˛e dwa impulsy.

— S ˛a na kursie przechwycenia — poinformował Bolivar obsługuj ˛acy apara-

tur˛e wczesnego ostrzegania.

James zawiadywał obron ˛aprzeciwlotnicz ˛a, a ja radiem, z którego natychmiast

skorzystałem.

— Tu lot markiza de la Rosa. Wzywam dwie maszyny na kursie kolizyjnym.

Prosz˛e o identyfikacj˛e!

Odpowiedziała mi cisza.
— Rozwalmy ich, nim wystrzel ˛a rakiety! — zaproponował markiz.
— Oni musz ˛a zacz ˛a´c — potrz ˛asn ˛ałem głow ˛a. — Wszystko jest filmowane

i chc˛e mie´c argument, ˙ze działali´smy we własnej obronie.

— To b˛edzie pi˛ekny napis na naszych nagrobkach. Weszli w nasz zasi˛eg.
— Odpalili rakiety — zameldował James. — Strzelam antypociski. Na godzi-

nie drugiej oczekiwane fajerwerki.

We wskazanej cz˛e´sci nieba wykwitły dwie pomara´nczowe kule otoczone bia-

łym dymem.

— Zawracaj ˛a do kolejnego ataku — stwierdził Bolivar. — Ponownie w zasi˛e-

gu.

— Ognia! — warkn ˛ał de Torres.
James musn ˛ał przycisk i po parunastu sekundach niebo z prawej rozja´sniły

dwie znacznie wi˛eksze, cho´c odleglejsze eksplozje.

— Tak ko´ncz ˛a ci, którzy próbuj ˛a usun ˛a´c nowego prezydenta — o´swiadczyła

z satysfakcj ˛a Angelina.

— Ci w ka˙zdym razie nie spróbuj ˛a ju˙z po raz drugi — dodał zadowolony

markiz.

— Cholera, miało by´c bez rozlewu krwi. . . — Finał zdarzenia wcale mnie nie

cieszył.

— Gdy ju˙z wygramy, to owszem — odparł de Torres. — To wła´snie jest głów-

nym celem naszego działania. Powstrzymanie niepotrzebnych mordów.

97

background image

Innych problemów podczas lotu nie napotkali´smy.

*

*

*

Okr ˛a˙zyli´smy lotnisko w Puerto Azul. Po pierwsze dlatego, ˙ze taki manewr

zawsze ładnie wygl ˛ada z ziemi, po drugie, by zamontowana w jednym z heli-
kopterów aparatura mogła wszystko dokładnie sprawdzi´c. Wyszło na to, ˙ze nie
ma ˙zadnych niespodzianek, zatem wyl ˛adowali´smy. Na skraju pola oczekiwała ka-
walkada ró˙zowych limuzyn (kolor ten był zwykle zarezerwowany dla pojazdów
turystów).

Wytoczyli´smy z transportowca nasz wóz kandydacki, czyli najbardziej repre-

zentacyjn ˛a limuzyn˛e z gara˙zu markiza po niejakich przeróbkach. Zdobiły j ˛a na-
pisy: HARAPO PREZYDENTEM! na jednej, i HARAPO TO WŁA´SNIE TEN!
na drugiej burcie. Reszta przeróbek była niejawna. W ramach udaremniania przy-
szłych zamachów tylne siedzenia osłoni˛ete zostały niewidocznym polem siłowym
zdolnym powstrzyma´c promie´n lasera. Z gło´sników rykn˛eło marszem i karawana
ruszyła w stron˛e hotelu.

Po pierwszym utworze militarnym przeł ˛aczyłem aparatur˛e na tekst wyborczy.

Mo˙ze nie było to udane dzieło poetyckie, ale mieszało z błotem konkurencj˛e,
a tego nie słyszano tu od prawie dwóch wieków. Z miejsca wygrywałem uwag˛e
słuchaczy. Przypadkowe rymy były premi ˛a dla odbiorców.

*

*

*

Ludzie zwrócili na nas uwag˛e, ledwo wjechali´smy w przedmie´scia — ciche,

wystraszone postacie obserwuj ˛ace nerwowo nasz przejazd. Jedynie dzieciarnia si˛e
nie kryła, co zreszt ˛a naturalne; rozdawali´smy im paczki cukierków i szarfy oraz
chor ˛agiewki z napisem HARAPO PREZYDENTEM! Paczki nie były du˙ze, ale
dzieciarnia za to sprytna. Ledwo zjadł który´s swoj ˛a, zaraz wracał po nast˛epn ˛a.

Gdy skr˛ecili´smy na główny plac, pojawiły si˛e zapowiedzi kłopotów: drog˛e

blokował znany ju˙z nam typ ciemnego samochodu i banda osobników w ciemnych
okularach.

Zatrzymali´smy si˛e grzecznie, a u´smiechni˛ety Bolivar podszedł do pos˛epnego

oficera.

— Harapo prezydentem — powitał mundurowego i przypi ˛ał mu znaczek na-

szej partii. Tamten zerwał go zaraz i rzucił na ziemi˛e.

— Zawraca´c, sk ˛ad przyjechali´scie! Nie mo˙zecie dalej jecha´c!
— A mo˙zna wiedzie´c, czemu? — spytał uprzejmie Bolivar, nadal wciskaj ˛ac

znaczki policjantom broni ˛acym si˛e niczym diabły przed ´swi˛econ ˛a wod ˛a.

98

background image

Angelina te˙z wysiadła i zaj˛eła si˛e rozdawaniem cukierków i chor ˛agiewek, co

młodociana widownia przyj˛eła wcale rado´snie.

— Nie macie zezwolenia na parad˛e! — warkn ˛ał oficer.
— A kto tu urz ˛adza parad˛e? To˙z to tylko przejazd kilku samochodów.
— Jak mówi˛e, ˙ze to parada, to to jest parada! Macie dziesi˛e´c sekund, by za-

wróci´c, albo. . .

— Albo co?
— Albo zaczynamy strzela´c!
Ledwie przebrzmiały te słowa, okolica opustoszała. Trzeba przyzna´c, ˙ze tubyl-

cy mieli nie´zle rozwini˛ety instynkt samozachowawczy. Zapewne jedyny w miar˛e
pozytywny efekt długoletnich rz ˛adów Zapilote. Angelina straciła klientów, zacz˛e-
ła zatem rozdawa´c cukierki policjantom, protestuj ˛acym pocz ˛atkowo przeciwko
do˙zywianiu.

— Zaczniecie do nas strzela´c? — powtórzył Bolivar, ustawiaj ˛ac si˛e profilem

(profil miał przystojniejszy, a cała scena była filmowana). — B˛edziecie strzela´c
do bezbronnych obywateli, których przysi˛egali´scie broni´c wst˛epuj ˛ac do słu˙zby?

— Wasz czas min ˛ał. Cel. . . — warkn ˛ał oficer. Bolivar odskoczył, odsłania-

j ˛ac czarny wóz, z którego uniosła si˛e pojedyncza lufa. Zaraz zreszt ˛a opadła, gdy
jej wła´sciciel usn ˛ał, podobnie jak pozostali funkcjonariusze. Oprócz cukierków,
Angelina rozdzielała równie˙z kapsułki z gazem usypiaj ˛acym.

— . . . pal! — rykn ˛ał oficer.
Poniewa˙z nic si˛e nie stało, obrócił si˛e i zakl ˛ał. Spróbował wyrwa´c bro´n z ka-

bury, ale igła z narkotykiem trafiła go w policzek. Doł ˛aczył do podwładnych.

Równocze´snie rozległy si˛e przytłumione chichoty i na ulicy ponownie pojawi-

ły si˛e dzieciaki. Wrzeszczały, by odrobi´c stracony czas pozyskiwania cukierków.
Teraz było z nimi równie˙z troch˛e dorosłych. ´Smiali si˛e, gdy przystroili´smy ´spi ˛a-
cych w nasze znaczki i flagi.

Reszta poszła gładko. Ochotnicy odsun˛eli samochód, a my ruszyli´smy dalej.

Oprócz dotychczasowych dóbr rozdawali´smy teraz równie˙z zielone sze´sciok ˛aty
waluty wyborczej, która wieczorem miała by´c wymienna na stadionie na wino
i kanapki. Wreszcie zaczynało to przypomina´c normaln ˛a kampanie wyborcz ˛a.
I byłoby takie, gdyby nie Zapilote.

Im bli˙zej byli´smy centrum, tym wi˛eksze tłumy nas witały. Plotka rozchodziła

si˛e błyskawicznie. S ˛aczyli´smy sobie z markizem wino i machali´smy zach˛ecaj ˛aco
w rytm ogłuszaj ˛acej muzyki, a nieszcz˛e´sliwy Rodriguez maszerował obok dostoj-
nie tocz ˛acej si˛e limuzyny. Nieszcz˛e´sliwy dlatego, i˙z zmusiłem go do zostawienia
w samochodzie rozpylacza niepokoj ˛acych rozmiarów.

Była to m˛eska decyzja, gdy˙z tu˙z przed tym, jak kula trafiła w pole siłowe, mój

ochroniarz si˛egn ˛ał nerwowo pod pust ˛a pach˛e i przykl˛ekn ˛ał w pozycji strzeleckiej.
Przyznaj˛e, ˙ze widok wykwitaj ˛acych mi przed oczami nieruchomych pocisków
(pole było tak zaprogramowane, by spowalnia´c pociski, a nie niszczy´c) był nie-

99

background image

co deprymuj ˛acy, ale potrzebowałem ˙zywego zamachowca, a nie podziurawionego
trupa. Przed wyjazdem sprawdziłem poziom wyszkolenia Rodrigueza i przekona-
łem si˛e, ˙ze po jego akcji mo˙zna było ju˙z tylko posprz ˛ata´c.

— Jest w oknie na drugim pi˛etrze! — oznajmił Rodriguez, wskazuj ˛ac otwór,

w którym dostrzegłem ´slad ruchu.

— To go łap — poleciłem.
Zanim sko´nczyłem, ju˙z go nie było. Kazałem zatrzyma´c kawalkad˛e i wyj ˛ałem

ciepłe jeszcze pociski z uchwytu pola.

— Masz wszystko? — spytałem jad ˛acego za nami Jamesa, który zawzi˛ecie

filmował.

— Idealnie! — miaukn˛eła upakowana dyskretnie w moim uchu słuchawka;

komplet z umocowanym na krtani mikrofonem.

— Nie przestawaj kr˛eci´c. Jak znam ˙zycie, to Rodriguez zaraz go nam dostar-

czy. Nie mówiłem?

W drzwiach stylowej kamieniczki pojawił si˛e mój ochroniarz wlok ˛acy jedn ˛a

r˛ek ˛a za kołnierz nieprzytomnego faceta. W drugiej dłoni trzymał karabin snaj-
perski z celownikiem. Tłum zafalował, usiłuj ˛ac dojrze´c, co wła´sciwie si˛e dzieje,
tote˙z wł ˛aczyłem nagło´snienie. Ostatni ˛a rzecz ˛a, której potrzebowałem, była próba
samos ˛adu.

— Panie i panowie! Szanowni wyborcy z Puerto Azul! Z prawdziw ˛a przyjem-

no´sci ˛a zawitałem do waszego miasta i mam nadziej˛e, ze b˛ed ˛a miał okazj˛e spotka´c
si˛e z wami dzi´s wieczorem na stadionie, gdzie ch˛etnie z ka˙zdym porozmawiam.
B˛edzie te˙z mo˙zna zje´s´c i wypi´c za moje zdrowie. Wst˛ep jest bezpłatny, a setka
szcz˛e´sciarzy wróci do domu z nagrodami, gdy˙z wszystkie darmowe bilety wezm ˛a
udział w losowaniu. Nagrod ˛a s ˛a tarcze i lotki, i to nie byle jakie tarcze! Na ka˙zdej
widnieje pewna niezbyt przystojna, no, b ˛ad´zmy uczciwi, łotrowska g˛eba. Tak jest,
b˛edziecie mogli celowa´c do podobizny starego tyrana Zapilote!

To przykuło uwag˛e całej widowni. Paru spojrzało co prawda w niebo, jakby

oczekiwali zaraz gromu, który powinien porazi´c mnie za takie blu´znierstwo, ale
grom nie uderzył, natomiast Rodriguez dotarł bezpiecznie do samochodu, dezak-
tywował na moment pole i rzucił mi pod nogi niedoszłego zabójc ˛a wraz z jego na-
rz˛edziem. Bez słowa wskazał na nieco połamane, ale nadal rozpoznawalne czarne
okulary zdobi ˛ace dziwnie spłaszczony nos nieprzytomnego.

— Mo˙zecie s ˛adzi´c, ˙ze nieuprzejmie jest l˙zy´c nieobecnego — kontynuowa-

łem — ale prawd˛e mówi ˛ac, jestem w´sciekły i zaraz wam powiem dlaczego. Przy-
byłem tu na pokojowe spotkanie z wyborcami, a jak zostałem przywitany? Przez
wynaj˛etego morderc˛e, który próbował mnie zastrzeli´c! Tu, w dłoni, ´sciskam kule,
które były dla mnie przeznaczone, pod nogami mam jego bro´n. I powiem wam co´s
jeszcze: cho´c strzelał do mnie z wn˛etrza tego oto budynku, ma na nosie ciemne
okulary. . .

Tłum rykn ˛ał i drgn ˛ał, a ja czym pr˛edzej dałem znak, by kawalkada ruszyła.

100

background image

— Spokojnie! — rykn ˛ałem. Posłuchali za pierwszym razem. — Rozumiem,

co czujecie, ale walczymy nie tylko z jednym człowiekiem, a z całym systemem.
Walczymy o sprawiedliwo´s´c i demokracj˛e. Dopilnuj˛e, ˙zeby ten tutaj zamacho-
wiec stan ˛ał przed s ˛adem i został uczciwie skazany. Zobaczymy, jak przestrzega
si˛e prawa w waszym mie´scie!

*

*

*

Ledwie udało nam si˛e wymkn ˛a´c z prawdziwej nagonki, jak ˛a urz ˛adzili na nas

dziennikarze, i skry´c si˛e w Gran Pacajero Hotel, który został wybrany na nasz ˛a
siedzib˛e ze wzgl˛edu na podziemny gara˙z. Budynek został oczywi´scie dokładnie
sprawdzony, zanim wysiedli´smy. Tymczasem przeszukałem kieszenie niedoszłe-
go zamachowca i ku mojemu zdumieniu stwierdziłem, ˙ze facet miał przy sobie
dokumenty.

— Tu pisze, ˙ze jest on członkiem Federalnego Komitetu do spraw Zdrowia.

Co to takiego, do cholery? — spytałem, nieco wygłupiony.

— To oficjalna nazwa Ultimados — wyja´snił markiz. — W praktyce oznacza

legalnych zabójców.

— Legalnych to mo˙ze, ale zabójcy z nich jak z bo˙zej łaski! — oceniłem.
Jakby na przekór moim słowom, obiekt naszego zainteresowania o˙zył i rzu-

cił si˛e na mnie z wydobytym z r˛ekawa no˙zem. Wykopałem mu narz˛edzie z r˛eki,
a jego samego pocz˛estowałem kopniakiem w szcz˛ek˛e. Uspokoił si˛e i wrócił do
poprzedniego stanu. Przerzuciłem go sobie przez rami˛e.

— We´z bro´n. Idziemy na konferencj˛e prasow ˛a. Chc ˛asensacji, to b˛ed ˛aj ˛amieli.
Nasze wej´scie na zarezerwowan ˛a sal˛e, która pełna ju˙z była dziennikarzy, zro-

biło odpowiednie wra˙zenie. Flesze migały co chwila, a warkot kamer słycha´c było
a˙z na mównicy.

Mo˙ze niedelikatnie, za to z miłym dla ucha łupni˛eciem, pozbyłem si˛e ładunku

u stóp podium i uniosłem do góry zł ˛aczone dłonie, prosz ˛ac o cisz˛e.

— Wiecie, co to jest? — spytałem, pokazuj ˛ac im na otwartej dłoni kilka po-

cisków. — Kule, które ten tu wystrzelił do mnie kilka minut temu z broni, któr ˛a
trzyma obecnie markiz de la Rosa. Mam te˙z dokumenty tego osobnika, prosz˛e
si˛e im przyjrze´c. Czy nie wydaj ˛a si˛e dziwnie znajome? To Ultimado na usługach
Zapilote. Czy kto´s ma jeszcze jakie´s w ˛atpliwo´sci, dlaczego w tych wyborach po-
winien głosowa´c na mnie?! Je´sli tak, to słucham!

No i zacz˛eło si˛e! Konferencja prasowa jak w normalnym ´swiecie. ˙Załowałem

tylko, ˙ze nie zobacz˛e miny Zapilote, gdy dowie si˛e o całym tym pasztecie.

background image

Rozdział 21

— Ani wzmianki — oznajmiła Angelina. — Ani słowa w gazetach, radiu,

nigdzie.

— Czego zreszt ˛a si˛e spodziewali´smy — stwierdziłem, wytrzepuj ˛ac resztki

obiadu z brody. — Teraz mamy pewno´s´c i spróbujemy zrobi´c co si˛e da, aby ju-
trzejsze wiadomo´sci były nieco bardziej interesuj ˛ace. Ale to potem. Jak festyn?

— Stadion od godziny p˛eka w szwach i ko´ncz ˛a si˛e ju˙z kanapki. Ekrany i gło-

´sniki przekazuj ˛a atmosfer˛e tym, którzy nie dopchali si˛e do wej´scia.

— Tury´sci?
— Cała masa, i wygl ˛ada na to, ˙ze doskonale si˛e bawi ˛a.
— Gdyby ich tu nie było, mieliby´smy zabaw˛e innego rodzaju. Zapilote zaczy-

na zapewne dopiero rozumie´c, co si˛e dzieje, w miar˛e otrzymywania meldunków,
ale w ˛atpi˛e, by zdecydował si˛e na co´s powa˙zniejszego w obecno´sci turystów. Mo˙ze
potem. . .

— B˛edziesz musiał bardzo uwa˙za´c.
— Po pierwsze, to sam mam taki zamiar, po drugie, nie tylko ja, ale my wszy-

scy. Doł ˛aczymy do imprezy?

Doł ˛aczyli´smy. Z zachowaniem wszelkich mo˙zliwych ´srodków ostro˙zno´sci.

Z parkingu wyjechali´smy dopiero po sygnale obserwatora siedz ˛acego na ostat-
nim pi˛etrze hotelu i wpasowali´smy si˛e w luk˛e pomi˛edzy dwoma autokarami wy-
cieczkowymi. Z autostrady skr˛ecili´smy w konwoju ró˙zowych limuzyn cz˛e´sciowo
wyładowanych turystami. Byli najlepszym z mo˙zliwych parawanów.

Przed wej´sciem na stadion pojawił si˛e nowy element: przezroczysty namiot

z tuzinem pozbawionych złudze´n typków w ciemnych okularach. Wokół kł˛ebił
si˛e pełen entuzjazmu tłum obrzucaj ˛acy ich wyzwiskami, pustymi butelkami i nie
dojedzonymi kanapkami.

— Byłby´s uprzejmy wyja´sni´c mi to zjawisko? — spytałem Jamesa, gdy wy-

szedł nam na powitanie.

— Pocz ˛atkowo mieli´smy dzi˛eki nim pusty stadion. Ustawili si˛e przed wej-

´sciem i robili zdj˛ecie ka˙zdemu pod, chodz ˛acemu. Przekonali´smy ich z Bolivarem,

˙zeby oddali nam aparaty i poszli odpocz ˛a´c do namiotu. Obejrzeli´smy filmy. ˙Zadne

zjecie im nie wyszło! Patałachy!

102

background image

— Chwilowo jestem uosobieniem spokoju, zatem o przekonywaniu tych typ-

ków opowiesz mi wieczorem. Były jeszcze jakie´s problemy?

— Sk ˛ad˙ze. Pora ju˙z na wielkie wej´scie. Jeste´s gotów, tato. . . tego, chciałem

powiedzie´c, Sir Harapo?

— Pewnie, ˙ze jestem. A ty, de Torres?
— Naturalnie! To spotkanie przejdzie do historii! Naprzód!
Poszli´smy zatem korytarzem w´sród wiwatuj ˛acego tłumu, ´sciskaj ˛ac po drodze

wyci ˛agaj ˛ace si˛e ku nam dłonie, u´smiechaj ˛ac si˛e do obiektywów i przesyłaj ˛ac ca-
łusy dzieciom (ale tylko tym bardzo małym, Angelina szła obok i nie chciałem
ryzykowa´c sceny). Po schodkach wspi˛eli´smy si˛e na platform˛e. Rozległy si˛e fan-
fary i tłum ucichł z wolna. Pierwszy wyst ˛apił markiz.

— Jak wszyscy wiecie, jestem markizem de la Rosa i kandyduj˛e na stanowisko

wiceprezydenta tej planety. Na prezydenta kandyduje mój krewny, Sir Hector Ha-
rapo, Kawaler Orderu Pszczoły, zapalony botanik i naukowiec, który opu´scił z tej
okazji zacisze swego laboratorium. Tak zatem, bez dalszej zwłoki, pozwólcie, ˙ze
przedstawi˛e nast˛epnego prezydenta Paraiso-Aqui, Sir Hectora!

Rozległy si˛e wrzaski i piski, a ja pomachałem, a˙z mnie ramiona rozbolały,

po czym dałem sygnał do kolejnego zad˛ecia w fanfary i równocze´snie nacisn ˛ałem
ukryty w podłodze przeł ˛acznik uruchamiaj ˛acy nadajnik. Przez stadion przetoczyła
si˛e krótka fala ultrad´zwi˛eków i zgromadzenie natychmiast umilkło. W niejednym
oku błyszczała łza, co u´swiadomiło mi, ˙ze nast˛epnym razem trzeba b˛edzie nasta-
wi´c generatory na mniejsze nat˛e˙zenie, bo w przeciwnym razie widownia mi si˛e
rozryczy.

— Wyborcy obojga płci i go´scie z innych ´swiatów. Mam dla was wspaniał ˛a

wiadomo´s´c. . . — Przeł ˛aczyłem długo´s´c fali na pobudzanie i zgromadzeni zacz˛eli
si˛e u´smiecha´c jeszcze przed ogłoszeniem nowin. — Za kilka tygodni b˛edziemy
mieli wybory, czyli szans˛e, aby´scie zmienili dotychczasowego prezydenta na no-
wego, to jest na mnie. Zapyta´c mo˙zecie, dlaczego macie na mnie głosowa´c, i b˛e-
dzie to pytanie ze wszech miar uzasadnione. Powód jest jednak oczywisty: nie
jestem Juliem Zapilote!

Ten entuzjazm nie wymagał stymulacji. Zanim umilkł, zd ˛a˙zyłem pods ˛aczy´c

drinka ze stoj ˛acej na mównicy literatki.

— Głosujcie na mnie, a sko´nczy si˛e korupcja! Głosujcie na mnie, a Ultimados

zostan ˛ainstruktorami nauki pływania na farmie rekinów! Głosujcie na mnie, a zo-
baczycie, co potrafi uczciwy rz ˛ad! Obiecuj˛e wam zwolnienie z podatków, sze´s´c
tygodni płatnych wakacji co roku, trzydzie´sci godzin pracy tygodniowo, przej´scie
na emerytur˛e w wieku pi˛e´cdziesi˛eciu lat dla ka˙zdego z członków naszej partii.
Kr ˛a˙z ˛acy w´sród was ochotnicy rozdaj ˛a formularze deklaracji przyst ˛apienia. Poza
tym, co niedziela, darmowa walka byków obstawiana przez legalnych bukmache-
rów, a dodatkowo. . . — ci ˛ag dalszy uton ˛ał w ogłuszaj ˛acym aplauzie, z którym
ultrad´zwi˛eki nie miały nic wspólnego.

103

background image

Gdyby teraz przeprowadzi´c głosowanie, nawet jeden głos nie padłby na mego

przeciwnika. Nie przestawałem macha´c, od´swie˙zaj ˛ac jednocze´snie gardło.

— Nie obiecałe´s przypadkiem paru rzeczy, o których wcze´sniej nie było mo-

wy? — spytała cicho, acz dziecinnie, Angelina.

— Obiecałem. Ka˙zdy obiecuje i nikt w to nie wierzy. Przede wszystkim nie

wierz ˛a ci, którzy to wypowiadaj ˛a. To taka tradycja, a poza tym wszystkim popra-
wia humor.

— To akurat ci si˛e udało.
— I o to chodziło. Jeszcze par˛e słów, i zmywamy si˛e. Czeka nas pracowita

noc.

*

*

*

Festyn wyborczy dobiegł wreszcie ko´nca i udało nam si˛e przebi´c przez roz-

entuzjazmowany tłum w jednym kawałku i odjecha´c. Podró˙z do hotelu przebiegła
spokojnie, ale ledwie weszli´smy do apartamentu, sko´nczyły si˛e ˙zarty.

— Jeste´scie gotowi? — spytałem, odklejaj ˛ac brod˛e.
— Jeste´smy! — odparli bli´zniacy zgodnym chórem.
— No to meldujcie — poleciłem, bior ˛ac si˛e do przebierania.
— Główne informacje podawane s ˛aw biuletynie Ministerstwa Informacji, do-

starczanym codziennie do wszystkich mediów. — Bolivar sprawdził co´s w notat-
kach. — Lokalni cenzorzy pilnuj ˛a, by wszystko było zgodne z wytycznymi. Wia-
domo´sci s ˛anagrywane przed emisj ˛aw Centrum Nadawczym, sk ˛ad transmituje si˛e
je do satelitów, a stamt ˛ad do odbiorników lub sieci kablowych.

— Ile jest tych satelitów?
— Osiemna´scie, wszystkie na orbitach stacjonarnych tak dobranych, by po-

krywały cał ˛a powierzchni˛e planety.

— Tu ich mam — ucieszyłem si˛e, zapinaj ˛ac buty. — Na razie trzeba zapo-

mnie´c o gazetach. Zbyt trudno byłoby podmieni´c nakłady wszystkich dzienni-
ków, zreszt ˛a radio, a zwłaszcza telewizja, s ˛a tu popularniejsze. Potrzebne b˛ed ˛a
plany Centrum i schemat sieci nadajników.

Bolivar bez słowa wr˛eczył mi to pierwsze, James to drugie. Zatchn˛eło mnie ze

wzruszenia. To si˛e nazywa dobre dzieci!

— Przejrzeli´smy je. — Bolivar wskazał palcem miejsce na planie, z pozoru

niczym si˛e nie wyró˙zniaj ˛ace. — Mamy tu co´s odpowiedniego.

Pochyliłem si˛e, ´sledz ˛ac szczegóły, które referował James.
— To nadajnik mikrofalowy emituj ˛acy sygnał do satelitów, a to s ˛a poł ˛aczenia

z wyj´sciem ze studia telewizyjnego, tu z radiowego. Oba przechodz ˛a przez to
zł ˛acze, do którego czystym przypadkiem mo˙zna łatwo dotrze´c przez te oto drzwi,
umieszczone w piwnicy.

104

background image

— Tutaj! — wskazałem i wszyscy u´smiechn˛eli´smy si˛e z satysfakcj ˛a. — B˛e-

dzie nam potrzebny obwód precyzyjny, łatwy do podł ˛aczenia i trudny do wykry-
cia, umo˙zliwiaj ˛acy nam wielokrotn ˛aingerencj˛e w nadawany program. Nie wiecie,
gdzie mo˙zna tu znale´z´c takie cacko?

Obaj bli´zniacy wyj˛eli co´s z kieszeni.
— Jestem z was dumny!
Urz ˛adzenia były niewielkie, swobodnie mie´sciły si˛e w dłoni, ze ´swiatłowodo-

wymi wyj´sciami. Na drugim z nich widniał przeł ˛acznik.

— Zasilane bateriami atomowymi — wyja´snił Bolivar. — Wystarcz ˛a na lata.

Ten przewód nale˙zy podł ˛aczy´c do wyj´scia antenowego, te do obwodów wewn˛etrz-
nych. Gdy nadamy odpowiedni sygnał, nast ˛api automatyczne odci˛ecie ich audycji
i wł ˛aczenie naszej. Do chwili, a˙z kto´s im o tym nie powie, rzecz jest nie do wy-
krycia. B˛ed ˛a pewni, ˙ze nadaj ˛a, to co chc ˛a.

— To wystarczy, ale tylko na jeden raz. Gdy tylko przekonaj ˛a si˛e, jaki numer

im wyci˛eli´smy, przewróc ˛a Centrum do góry nogami, by tylko to znale´z´c, i b˛edzie-
my musieli powtórzy´c operacj˛e, a to ju˙z oka˙ze si˛e trudniejsze.

Nie przerywaj ˛ac mi, James wyj ˛ał z kieszeni kolejne urz ˛adzenie, tym razem

z mnóstwem lampek i przycisków. Na oko było ze dwa razy wi˛eksze od poprzed-
niego.

— Te˙z o tym pomy´sleli´smy — przyznał skromnie. — Skonstruowali´smy ten

oto drobiazg. Ma dwa zadania: robi´c wra˙zenie i eksplodowa´c, jak kto´s go ruszy.
Wewn ˛atrz znajduje si˛e masa elektroniki i ładunek termiczny. Jak cało´s´c si˛e stopi,
nikt nie dojdzie, co to wła´sciwie było. Umie´sci si˛e go w troch˛e łatwiejszym do
znalezienia miejscu. Gdy rozwieje si˛e dym, przestan ˛a szuka´c nast˛epnych.

— Miło, ˙ze my´slicie perspektywicznie. A teraz do roboty. Szkoda tak ładnie

rozpocz˛etego wieczoru.

— Tato, mo˙zemy to zało˙zy´c sami z Bolivarem. Musisz pewnie by´c zm˛eczo-

ny. . .

— I jestem, bycie politykiem to ci˛e˙zki kawałek chleba. Chyba nie zamierzacie

pozbawi´c mnie odrobiny rozrywki?

— Gdybym to ja decydowała, to ˙zadnej rozrywki by nie było — odezwała

si˛e po raz pierwszy od chwili powrotu Angelina. — Ale znam ci˛e zbyt dobrze
i nie b˛ed˛e strz˛epiła sobie gardła nadaremnie. Wielka mi przyjemno´s´c w ła˙zeniu
po kanałach, czy co tam planujecie. ˙Ze te˙z mi si˛e trafiła taka rodzinka! Tylko nie
my´slcie, ˙ze b˛ed˛e czekała na was z kolacj ˛a!

Pocałowałem j ˛a, dzi˛ekuj ˛ac za zrozumienie i wyszli´smy tylnymi schodami.
Normalny (czyli nie ró˙zowy) samochód zawiózł nas na miejsce. Zaparkowali-

´smy o przecznic˛e od Centrum, reszt˛e drogi pokonuj ˛ac piechot ˛a. Zreszt ˛a i tak nikt

nas nie ´sledził, a instalacja alarmowa budynku była zaledwie poprawna. Wył ˛a-
czyli´smy j ˛a bez problemów i weszli´smy przez okno w piwnicy. Pozostało jedynie
odszukanie drogi i wła´sciwego kabla oraz zało˙zenie niespodzianek. O tej porze

105

background image

Centrum było puste, audycja nocna szła z przygotowanych wcze´sniej dysków
i nikt ciekawski, nawet stra˙znik, nie pl ˛atał si˛e po korytarzach, a jednego dy˙zur-
nego technika łatwo było omin ˛a´c.

— Doskonale — mrukn ˛ałem, otrzepuj ˛ac r˛ece i podziwiaj ˛ac nasze r˛ekodzie-

ło. — Teraz wracamy napi´c si˛e czego´s od´swie˙zaj ˛acego i zobaczy´c, jak idzie reali-
zacja naszego programu.

Wyszli´smy t ˛a sam ˛a drog ˛a i wrócili´smy do samochodu.
Otworzyłem drzwi i znieruchomiałem.
Kto´s był w ´srodku. Kto´s obrzydliwie znajomy. Siedział na przednim fotelu

i mierzył do mnie z czarno oksydowanej armaty.

— A wi˛ec teraz nazywasz si˛e Sir Hector Harapo i nie jeste´s turyst ˛a — ode-

zwał si˛e porucznik Oliveira. — Ostrzegałem ci˛e, aby´s nie wracał. Teraz pretensje
mo˙zesz mie´c ju˙z tylko do siebie samego.

background image

Rozdział 22

Ledwie sko´nczył mówi´c, ulic˛e zalało jasne ´swiatło. Bez w ˛atpliwo´sci wpa-

dli´smy w pułapk˛e, i to dobr ˛a. Na dachach okolicznych domów zamontowano
reflektory. Wylot ulicy zablokowały wozy policyjne, a z bram kamienic wysypali
si˛e uzbrojeni mundurowi. Pozostało jedynie si˛e podda´c.

— Nie strzela´c! — wrzasn ˛ałem. — Poddajemy si˛e! Słyszycie? To rozkaz:

douchan gounoula!

Miałem nadziej˛e, ˙ze moje pociechy pami˛etaj ˛a jeszcze ów obrzydliwy j˛ezyk

obcych, i na szcz˛e´scie nie pomyliłem si˛e. Cho´c wszyscy zgodnie unie´sli´smy r˛ece,
nadal mogli´smy poprzez skrzy˙zowanie nadgarstków uruchamia´c wyrzutnie grana-
tów. To wła´snie poleciłem zrobi´c. Ostatnim widokiem, jaki zarejestrowałem, były
sylwetki bli´zniaków znikaj ˛ace w tumanach g˛estego dymu spowijaj ˛acego z wolna
całe otoczenie.

Na dalsz ˛a obserwacj˛e nie miałem czasu. Ledwie zd ˛a˙zyłem uskoczy´c przed

pociskiem z pistoletu Oliveiry. Kula gwizdn˛eła mi koło ucha, ale zanim strzelił
ponownie, wrzuciłem do wn˛etrza wozu granat gazowy. Porucznik przestał chwi-
lowo by´c niebezpieczny.

W ˛atpi˛e, czy od momentu otwarcia drzwi samochodu min˛eło wi˛ecej ni˙z dzie-

si˛e´c sekund, ale sytuacja zmieniła si˛e diametralnie. Ulic˛e wypełniały kł˛eby dymu
i gło´sne wrzaski oficerów i ˙zołnierzy, ryk silników i przenikliwe gwizdki sier˙zan-
tów.

— Jeszcze dymu i gazu! — rykn ˛ałem w tym samym j˛ezyku, co przedtem. —

Ja zajm˛e si˛e dywersj ˛a, wy pryskajcie do hotelu!

Miałem zamiar skupi´c na sobie ogóln ˛a uwag˛e i umo˙zliwi´c chłopakom spo-

kojny odwrót. Odsun ˛ałem bezwładnego oficera i w par˛e chwil zapaliłem silnik
i wrzuciłem bieg. Wykr˛eciłem nast˛epnie o sto osiemdziesi ˛at stopni i nadusiłem na
gaz. Wystrzeliłem z chmury dymu wprost w o´slepiaj ˛acy blask reflektorów rozp˛e-
dzaj ˛ac na wszystkie strony z pluton ˙zołnierzy. W nast˛epnej sekundzie r ˛abn ˛ałem
czołowo w transporter opancerzony, którego wcze´sniej dzi˛eki nim nie zauwa˙zy-
łem.

Łupn ˛ałem czołem w przedni ˛a szyb˛e (wytrzymała) i krwawi ˛ac z nosa opadłem

na fotel. Umysł funkcjonował na zwolnionych obrotach i po chwili dopiero dotarło

107

background image

do mnie, ˙ze zwi˛ekszenie ilo´sci dymu i gazu nie było złym pomysłem. Zaj ˛ałem si˛e
wprowadzaniem pomysłu w ˙zycie, gdy drzwi pancerki otworzyły si˛e go´scinnie.
Odruchowo posłałem tam dwa granaty gazowe.

Robiłem to wszystko nie oddychaj ˛ac, krwotok bowiem wypłukał mi z nosa

filtry i łatwo mogłem doł ˛aczy´c do u´spionych funkcjonariuszy. W przeciwie´nstwie
do nich, szybko stałbym si˛e martwy, co nie było mił ˛a perspektyw ˛a. Zaczynałem
si˛e ju˙z dusi´c, wygramoliłem si˛e zatem na czworakach z wozu i wstaj ˛ac r ˛abn ˛ałem
mocno ju˙z nadwer˛e˙zonym łbem w co´s twardego. Jakim´s cudem nie j˛ekn ˛ałem przy
tym, a szybkie obmacanie obiektu pozwoliło rozpozna´c otwarte drzwi pancerki.
Kln ˛ac w duchu wcisn ˛ałem si˛e do ´srodka, odsuwaj ˛ac bezceremonialnie jakiego´s
jegomo´scia ´spi ˛acego bezczelnie przy samym wej´sciu. Wewn ˛atrz było takich wi˛e-
cej.

Coraz bardziej brakowało mi powietrza. Hukn ˛ałem jeszcze w co´s metalowego

i dopiero po chwili zorientowałem si˛e, ˙ze to dół siedzenia dowódcy. W pojaz-
dach tego typu powinien on pełni´c równocze´snie rol˛e kierowcy — miał najlep-
sz ˛a widoczno´s´c z całej załogi. Wibracja stalowego pudła ´swiadczyła o tym, ˙ze
silnik wci ˛a˙z chodzi, trzeba było jeszcze znale´z´c urz ˛adzenia do sterowania tym
złomem. . .

Wspi ˛ałem si˛e na gór˛e, wyczułem jak ˛a´s d´zwigni˛e i poci ˛agn ˛ałem. Wóz ruszył,

a po odgłosach sadz ˛ac, zmienił przy tym mój wehikuł w stert˛e blachy. Co znaczy-
ło, ˙ze wracam na scen˛e wydarze´n. A ja musiałem zacz ˛a´c oddycha´c!

Przerzuciłem wajch˛e i udało mi si˛e zmusi´c pojazd do zmiany kierunku. Po

paru sekundach w koło zaja´sniały reflektory. Wysun ˛ałem głow˛e przez otwarty
właz i zaczerpn ˛ałem powietrza.

Nic si˛e nie stało. To znaczy, owszem, przestałem si˛e dusi´c. Powietrze wydało

mi si˛e słodkie i cudowne, nie zasn ˛ałem wszak˙ze. Wokół panował błogosławiony
chaos, ludzie i pojazdy p˛edzili w ró˙znych kierunkach, wrzeszcz ˛ac, kln ˛ac i tr ˛abi ˛ac!

Powoli wydostałem si˛e z najwi˛ekszego kł˛ebowiska i pomy´slałem, ˙ze dobrze

b˛edzie pomóc troch˛e chłopakom wywołuj ˛ac jeszcze odrobin˛e zamieszania. Za-
trzymałem transporter i przyjrzałem si˛e dokładnie ró˙znym zegarom, lampkom
i ekranom ja´sniej ˛acym pod moim nosem. Jeden z przeł ˛aczników podpisany był
„Wie˙zyczka artyleryjska”, co wygl ˛adało optymistycznie. Ustawiłem stopie´n unie-
sienia pary sprz˛e˙zonych działek szybkostrzelnych i nacisn ˛ałem spust.

Ryk wypełnił wn˛etrze, sypn ˛ał si˛e grad łusek, a cały pojazd a˙z si˛e zatrz ˛asł. Na

zewn ˛atrz wszystko, co ˙zyło, na gwałt szukało ukrycia. Czas było zmyka´c. Nie
przerywaj ˛ac ognia, ruszyłem dalej na wstecznym biegu. Okazało si˛e, ˙ze silnik
ma całkiem spor ˛a moc; tylny ekran pokazywał szybko zbli˙zaj ˛acy si˛e wylot ulicy.
Sterowanie do tyłu nie jest proste, zatem transporter poruszał si˛e zygzakiem, na
którym normalny w ˛a˙z przetr ˛aciłby sobie kr˛egosłup.

Działka umilkły, widocznie sko´nczyła si˛e amunicja. Min ˛ałem skrzy˙zowanie,

wyhamowałem zatem i przerzuciłem wajch˛e na jazd˛e do przodu. Zanim zd ˛a˙zyłem

108

background image

ruszy´c, przed mask ˛a pokazały si˛e trzy transportery identyczne z moim. Kierowca
pierwszego był całkowicie zaskoczony i przede wszystkim próbował nie dopu-

´sci´c do czołowego zderzenia. Jego manewry zdezorientowały dwóch pozostałych.

Z u´smiechem patrzyłem na ich nieskoordynowane ruchy. Zanim oprzytomnieli,
objechałem ich z lewej. Przez cały czas jednak nie przestawałem my´sle´c o Jame-
sie i Bolivarze. W zasadzie powinienem by´c spokojny, zrobiłem co mogłem, aby
im pomóc, obaj za´s byli na tyle do´swiadczeni, aby znikn ˛a´c st ˛ad bez kłopotu. Pod-

´swiadomo´s´c ojca powtarzała jednak swoje, i z trudem opanowywałem desperacj˛e,

bo ostatecznie to ja zawiodłem ich w pułapk˛e!

*

*

*

Kilka przecznic od hotelu zostawiłem w nie o´swietlonym zaułku transporter

i bocznymi uliczkami przedostałem si˛e do kuchennego wyj´scia. Teoretycznie za-
mkni˛etego, ale szcz˛e´scie nadal mi sprzyjało. Ani w słu˙zbowej windzie, ani na
korytarzach nikt na mnie nie czekał.

Drzwi apartamentu odtworzyła mi Angelina.
— Wygl ˛adasz na zu˙zytego. Ranny?
— Tylko poobijany. No i. . . — Rzadko mi si˛e to zdarza, ale naprawd˛e nie

wiedziałem, co powiedzie´c. Wyr˛eczył mnie wyraz mojej twarzy.

— Co z chłopcami?
— Nie wiem. Powinni by´c w porz ˛adku. Rozdzielili´smy si˛e. Mo˙ze mnie wpu-

´scisz, to wszystko opowiem.

*

*

*

Zrelacjonowałem jej dokładnie cał ˛a akcj˛e przepłukuj ˛ac gardło solidn ˛a porcj ˛a

rumu. Siedziała bez ruchu i w milczeniu. Dopiero gdy sko´nczyłem, podniosła
głow˛e.

— Sumienie ci˛e gryzie? Parujesz poczuciem winy.
— A jak ma by´c? Sam ich w to wci ˛agn ˛ałem. . .
— Zamknij si˛e! — za˙z ˛adała i pocałowała mnie w policzek. — Wszyscy je-

ste´smy doro´sli i potrafimy dba´c o siebie, oni te˙z. Nikogo w nic nie wci ˛agn ˛ałe´s,
a jeszcze pomogłe´s im uciec. Zrobiłe´s, co mo˙zna, teraz pozostaje tylko czeka´c
opatruj ˛ac twój nos, ale to pó´zniej, póki nie wypijesz jeszcze nieco rumu. . .

*

*

*

Krzywiłem si˛e troch˛e przy opatrywaniu mojego organu powonienia, by nie

sprawi´c Angelinie przykro´sci. W milczeniu, próbuj ˛ac bezskutecznie nie spogl ˛ada´c

109

background image

co chwila na zegar, opró˙zniłem własne naczynie. Angelina doł ˛aczyła bez słowa do
opró˙zniania butelki. Dolewałem wła´snie, gdy zadzwonił telefon. Angelina była
szybsza. Podniosła słuchawk˛e i przeł ˛aczyła rozmow˛e na aparat konferencyjny.

— Tu James — rozległo si˛e w gło´sniku i oboje odetchn˛eli´smy z ulg ˛a. — Za-

mieniłem si˛e mundurem z poborowym i jest OK. Tylko wolałbym si˛e w tym stroju
nie pokazywa´c w hotelu. . .

— Zaraz po ciebie wyjd˛e — oznajmiła Angelina. — Gdzie Bolivar?
Brak natychmiastowej odpowiedzi przywrócił napi˛ecie.
— Chyba go złapali. Widziałem gliniarzy w maskach przeciwgazowych pal-

cuj ˛acych si˛e do jednego z transporterów i odje˙zd˙zaj ˛acych, jakby si˛e paliło. Byłem
za daleko. Nie odezwał si˛e. . . ?

— Powiedziałabym ci przecie˙z.
— Cholera. . . Powinienem był. . .
— Zrobiłe´s, co trzeba. Teraz wracaj tutaj. . . Razem poczekamy na dalsze in-

formacje. ˙Ze go złapali, to jedno, ale nic mu nie zrobi ˛a. Słuchaj. . . — wdała si˛e
w uzgadnianie detali, jak zwykle opanowana, ja jednak widziałem jej oczy. Na-
prawd˛e, wewn ˛atrz, była roztrz˛esiona.

Podobnie zreszt ˛a jak i ja.

background image

Rozdział 23

Zdecydowanym ruchem zakorkowałem i odstawiłem butelk˛e. ˙Zarty si˛e sko´n-

czyły, a najbli˙zsza przyszło´s´c nale˙zała do trze´zwych. Szklank˛e jednak opró˙zni-
łem, jako ˙ze zagryzałem ron słonecznikiem, a olej unosi si˛e zwykle ku górze. . .
Angelina pojechała po Jamesa, ja za´s dy˙zurowałem przy telefonie, rozmy´slaj ˛ac
o ostatnich wydarzeniach. Zanim wrócili, doszedłem nawet do pewnych niemi-
łych wniosków.

— Je´sli to jest spo˙zywcze, to skorzystam. — James dopadł do wina. Dziwne,

je´sli wzi ˛a´c pod uwag˛e, ˙ze obaj traktowali alkohol równie niech˛etnie jak Angelina.

— Wiem, jak zagwarantowa´c bezpieczny powrót Bolivarowi — oznajmiłem.
— Ja te˙z — stwierdziła Angelina. — Nale˙zy opanowa´c tutejsze wi˛ezienie,

wystrzela´c opozycj˛e i po prostu go uwolni´c.

— I najpewniej samemu sko´nczy´c w ciupie. Nie, moja droga, kto´s po tamtej

stronie s ˛adzi najpewniej, ˙ze tak wła´snie uczynimy. Dzi´s w nocy wpadli´smy w pu-
łapk˛e wył ˛acznie przez własn ˛a pych˛e. Dot ˛ad byli´smy zawsze o dwa kroki przed
nimi i nabrali´smy przekonania, ˙ze tak b˛edzie zawsze. Niestety, ˙zarty si˛e sko´nczy-
ły, zacz˛eły si˛e schody. Teraz musimy przechytrzy´c tego go´scia, który tak si˛e stara
i zrobi´c co´s, czego naprawd˛e si˛e nie spodziewa.

— Czyli? — spytała podejrzliwie.
— Wzi ˛a´c je´nca, którego na pewno wymieni ˛a na Bolivara. Tak na marginesie,

to mocno w ˛atpi˛e, by trzymali go w tutejszym wi˛ezieniu.

— Kto niby ma by´c zakładnikiem?
— Zapilote. To jedyny stuprocentowy zakładnik na tej planecie.
James był tak zaskoczony, ˙ze przestał je´s´c, a to oznaczało, ˙ze naprawd˛e go

zadziwiłem. Angelina była bardziej opanowana.

— Byłby´s uprzejmy wyja´sni´c, jakie to paranoiczne rozumowanie doprowa-

dziło ci˛e do tego wniosku?

— Z rado´sci ˛a. Kto´s u nich my´sli i to wcale rozs ˛adnie. S ˛adz˛e, ˙ze mózgiem

sprawy jest Oliveira, ale pewien nie jestem. Nie to zreszt ˛a jest najwa˙zniejsze. Dla
uproszczenia załó˙zmy, ˙ze to on. Zdołał przeanalizowa´c nasze działania i wyci ˛a-
gn ˛a´c wła´sciwe wnioski: je´sli chcemy wygra´c, musimy dotrze´c do wyborców. Je-

´sli tak, to musimy zapewni´c sobie dost˛ep do kontrolowanych w pełni przez re˙zim

111

background image

´srodków przekazu. Nie wiedział, co dokładnie zrobimy, ale przewidział, gdzie si˛e

pojawimy. Zastawił wi˛ec tam pułapk˛e. Kolejnym jego zało˙zeniem b˛edzie, ˙ze spró-
bujemy odbi´c wi˛e´znia. Dlatego te˙z mo˙zna spokojnie przyj ˛a´c, ˙ze Bolivara nie ma
w tutejszym wi˛ezieniu, a sam budynek i przyległe do´n ulice b˛ed ˛a po prostu jedn ˛a
wielk ˛a łapk ˛a na myszy, od której najlepiej jest trzyma´c si˛e z daleka. Nale˙zy zatem
zmieni´c zasady gry i wzi ˛a´c Zapilote jako zakładnika. Bez dwóch zda´n wymieni ˛a
go za Bolivara i wszystko wróci do stanu wyj´sciowego. A my b˛edziemy mogli
spokojnie planowa´c nast˛epne ruchy według nowych zasad.

— ´Slicznie to wygl ˛ada. A pomy´slałe´s mo˙ze, jak dosta´c generała- prezydenta

w nasze łapki?

— Pomy´slałem. Teraz id˛e spa´c, aby by´c w formie, a rano, po pewnych przy-

gotowaniach, zło˙z˛e wizyt˛e lokalnemu dyktatorowi, czyli ogólnie szanowanemu
prezydentowi.

— Zwariowałe´s! — oceniła, mierz ˛ac do mnie z pistoletu. — Ten cios w głow˛e

musiał co´s ci poprzestawia´c. Id´z spa´c, a my opracujemy jaki´s mo˙ze mniej efek-
towny, ale i nie tak samobójczy plan.

— Zastrzelisz mnie, by uratowa´c mi ˙zycie? Musz˛e przyzna´c, ˙ze mimo długo-

letniej znajomo´sci, podstawy twej logiki nadal pozostaj ˛adla mnie zagadk ˛a. Odłó˙z
pukawk˛e i zacznij my´sle´c. By´c mo˙ze nadal uwa˙zasz mnie za durnia, ale chyba nic
w moim post˛epowaniu nie wskazuje i nie wskazywało na skłonno´sci samobój-
cze. To, o czym ci powiedziałem, to wbrew pozorom starannie opracowana akcja.
Obaj mo˙zemy potem spokojnie tu wróci´c. Brakuje mi jeszcze paru szczegółów
i zgadzam si˛e, ˙ze porz ˛adny sen mo˙ze tu pomóc.

*

*

*

Pomógł. Rano obudziłem si˛e z kompletnym planem. Musiał si˛e uda´c. Dobry

humor towarzyszył mi podczas ´sniadania i lotu do Primoroso, znikn ˛ał dopiero
w trakcie przemierzania placu Wolno´sci i podchodzenia do presidio. Tyle ˙ze było
ju˙z za pó´zno, by wymy´sli´c cokolwiek nowego lub si˛e wycofa´c.

— Przepustka! — warkn ˛ał wartownik.
— Nie potrzebuj˛e przepustki, ty półgłówku. Przyszedłem na oficjaln ˛a pro´sb˛e

pułkownika Oliveiry, by spotka´c si˛e z generałem- prezydentem.

— Przepraszam, sir, ale pułkownik nie zostawił ˙zadnych dyspozycji, gdy przy-

był od. . .

— Jest w presidio? Doskonale! Poł ˛acz mnie z nim, je´sli ci ˙zycie miłe!
Palec wartownika tak dygotał, ˙ze ledwie udało mu si˛e trafi´c na wła´sciwe cyfry.

W ko´ncu Oliveira pokazał si˛e na ekranie, ale zanim stra˙znik zdołała si˛e zameldo-
wa´c, odepchn ˛ałem go i przej ˛ałem rozmow˛e.

— Oliveira — warkn ˛ałem. — Jestem przy głównym wej´sciu. Mam ci przysła´c

zaproszenie? A mo˙ze trzeba ogłosi´c ci to przez radio, ˙zeby´s ruszył dup˛e?

112

background image

Szkoda, ˙ze nie miałem aparatu fotograficznego. Jego mina warta była ka˙zde

pieni ˛adze! Musiał oczekiwa´c ró˙znych wiadomo´sci, ale z cał ˛apewno´sci ˛anie takiej.
Gdy w ko´ncu przestał mu grozi´c wylew i przedwczesny zgon, wychrypiał:

— Aresztowa´c. . .
Przerwałem poł ˛aczenie i usiadłem na stołku wartownika.
— Widziałe´s, chłopcze, jakie na nim zrobiłem wra˙zenie? — spytałem, zapa-

laj ˛ac cygaro.

O chamstwie Oliveiry wiedziałem ju˙z wcze´sniej, ale nie s ˛adziłem, ˙ze nie da mi

spokojnie wypali´c. Zjawił si˛e na dole z całym plutonem zbirów, zanim zdołałem
zaci ˛agn ˛a´c si˛e chocia˙z ze dwa razy.

— Zeszłej nocy uj˛eli´scie jednego z moich ludzi — powitałem go, dmuchaj ˛ac

mu dymem prosto w nos. — Przybyłem tu, by spowodowa´c jego uwolnienie.

Jak ka˙zdy cham, tak i on zareagował typowo, czyli jeszcze wi˛ekszym cham-

stwem. Odmówiłem mu satysfakcji, nie stawiaj ˛ac oporu i pozwoliłem si˛e zanie´s´c
do podziemi, gdzie mnie kolejno rozebrano, przeszukano, prze´swietlono i prze-
szukano ponownie.

Oliveira obecny był przy wszystkich etapach i wygl ˛adał na coraz bardziej zde-

sperowanego. Wiedział, ˙ze w moim szale´nstwie jest metoda, ale nie pojmował ja-
ka. Byłem czysty jak łza, nic nie miałem w ubraniu, niczego nie ukryłem na sobie
ni w sobie. Kazał powtórzy´c wszystko raz jeszcze, ale otrzymał ten sam wynik,
czyli zero.

Dopiero wtedy dano mi papierowe ubranie wi˛e´znia i tekturowe łapcie oraz

skuto r˛ece i nogi solidnymi ła´ncuchami. Nast˛epnie zaci ˛agni˛eto do pokoju przesłu-
cha´n i ci´sni˛eto na przykr˛econe do betonowej podłogi krzesło.

— Kim jeste´s? — spytał Oliveira sprawdzaj ˛ac, na ile elastyczna jest jedna

z pał spoczywaj ˛acych na długim stole.

— Jestem generał James di Griz z Paramilitarnej Organizacji Politycznych

Identyfikacji. Mo˙zesz si˛e do mnie zwraca´c „sir”.

Trzasn ˛ał mnie na odlew po łydkach, co powinno zabole´c jak cholera. Nie po-

czułem nic. Prze´swietlenie nie mogło wykaza´c, ˙ze a˙z po czubki włosów nafa-
szerowany byłem neocuin ˛a, najsilniejszym specyfikiem przeciwbólowym znanym
człowiekowi. Gdy sko´nczy si˛e jej działanie, b˛ed˛e naprawd˛e biedny, teraz jednak
nie poczułbym nawet amputacji na ˙zywca.

— Bez głupich dowcipów. Kim jeste´s?
— Ju˙z ci powiedziałem. POPI ma za zadanie pomaga´c zacofanym planetom

w dochodzeniu do demokracji poprzez popieranie uczciwych polityków, jak ten
wasz Harapo. Ponadto mamy dopilnowa´c, aby kryminali´sci typu waszego obec-
nego prezydenta trafiali tam, gdzie ich miejsce.

Chyba go zdenerwowałem, bo zacz ˛ał mnie okłada´c na o´slep. Uchylałem si˛e

tylko od ciosów w głow˛e, cały czas u´smiechaj ˛ac si˛e z satysfakcj ˛a.

113

background image

— Bicie kogo´s sprawia ci przyjemno´s´c? — spytałem łagodnie po dłu˙zszej

chwili. — To mo˙zna uleczy´c.

Zamierzył si˛e ponownie, ale odrzucił pałk˛e. Co to za frajda, je´sli ofiara igno-

ruje wszelkie wysiłki?

— No, widz˛e, ˙ze mo˙zemy zacz ˛a´c wreszcie rozmow˛e — pochwaliłem jego po-

st˛epowanie. — Powiedziałem ci ju˙z, ˙ze udzielamy pomocy Harapo. Ostatniej nocy
udało ci si˛e złapa´c jednego z moich ludzi. Chc˛e, aby´s go wypu´scił. Natychmiast.

— Szalony? Mamy i jego, i ciebie. Pr˛edzej zdechniesz. . .
— Grozisz mi? Jeste´s głupszy, ni˙z przewiduje norma. Wobec tego czas po-

rozmawia´c z kim´s innym. Je´sli nie m ˛adrzejszym, to w ka˙zdym razie maj ˛acym tu
nieco wi˛ecej do powiedzenia. Zawiadom Zapilote, ˙ze id˛e do niego.

— Najpierw ci˛e zabij˛e! — złapał kolejn ˛a, wi˛eksz ˛a pał˛e.
— Gdyby przypadkiem udała ci si˛e ta sztuka, to Zapilote urwie ci łeb przy

samej dupie. Moja organizacja b˛edzie działa´c tak samo, tyle ˙ze teraz ju˙z całkiem
bezwzgl˛ednie. Oprócz stanowiska, prezydent straci wówczas najpewniej i ˙zycie.
Chcesz osobi´scie przekaza´c mu t˛e radosn ˛a wiadomo´s´c? To b˛ed ˛a twoje ostatnie
słowa. . .

Wida´c było, ˙ze targaj ˛a nim sprzeczne uczucia. Po chwili opu´scił narz˛edzie

perswazji i zwiesił głow˛e.

— Widz˛e, ˙ze zaczynamy my´sle´c. Teraz udamy si˛e do twojego szefa i przedys-

kutujemy mo˙zliwo´sci kompromisowego rozwi ˛azania sprawy.

— Jakiej sprawy?
— Szczegóły poznasz, o ile nie wyrzuci ci˛e na zbity pysk z pokoju. Teraz

poł ˛acz si˛e z nim.

Jego zmieszanie osi ˛agn˛eło szczyt, moja rado´s´c mo˙ze jeszcze nie, ale była bli-

sko. Dojrzał w ko´ncu i wybiegł z pokoju, ja za´s pozostałem, podziwiaj ˛ac siniaki,
które wła´snie zaczynały si˛e pojawia´c. Wolałem nie my´sle´c, jak b˛ed ˛a si˛e czuł za
par˛e godzin. Wyszło mi, ˙ze jak po czułym i intymnym spotkaniu z pospieszn ˛a
lokomotyw ˛a. Poprzysi ˛agłem sobie, ˙ze Oliveir˛e spotka w najbli˙zszym czasie co´s
naprawd˛e przykrego.

Rozmy´slania przerwał mi powrót pułkownika, tym razem z towarzystwem.

Zostałem postawiony na nogi, wojsko sformowało wokół mnie solidny czwo-
robok, po czym ruszyli´smy w w˛edrówk˛e po schodach, korytarzach i salach tak
l´sni ˛acych, a˙z oczy bolały. Zatrzymali´smy si˛e przed rze´zbionymi drzwiami, mi-
niatur ˛a bramy wła´sciwie, po obu stronach której pr˛e˙zyli si˛e wartownicy. Odrzwia
uchyliły si˛e od wewn ˛atrz i wkroczyli´smy do wn˛etrza. Obstawa dokładnie zasła-
niała mi widok i musiałem wygl ˛ada´c im zza ramion, by stwierdzi´c, ˙ze znalazłem
si˛e w obecno´sci Zapilote, który siedział za pot˛e˙znym biurkiem niczym ˙zaba na
krze´sle.

— Opowiedz mi o nim — rozkazał Oliveirze.

114

background image

Je´sli rozpoznał we mnie ogolonego Harapo, to nie dał tego nijak pozna´c po

sobie.

— Mówi, ˙ze jest generałem Jamesem di Grizem i twierdzi, ˙ze reprezentuje

organizacj˛e zwan ˛a POPI. . .

— Zastrzel˛e ci˛e za płytkie kawały. . .
— To prawda, wasza ekscelencjo!
Z przyjemno´sci ˛a obserwowałem, jak Oliveira poci si˛e ze strachu.
— W tym, co mówi, musi by´c sporo prawdy, bo z cał ˛a pewno´sci ˛a jest spoza

planety. Pierwszy raz pojawił si˛e tu kilka miesi˛ecy temu jako turysta. Nawi ˛azywał
kontakty z organizacj ˛a terrorystyczn ˛a w Puerto Azul. Został deportowany, zanim
zdołał spowodowa´c jakie´s kłopoty. Powrócił nielegalnie i jest wysoko w organi-
zacji Harapo, która przysparza nam. . . hm, pewnych problemów.

— Powiesz˛e tego Harapo na jego własnych flakach!
— Tak jest! Wszystkich zdrajców za flaki! — o˙zywił si˛e Oliveira. — Ja. . .
— Zamknij si˛e, albo zadyndasz pierwszy! — warkn ˛ał Zapilote i Oliveira

z trzaskiem zawarł jadaczk˛e.

Cał ˛a uwag˛e prezydent skupił teraz na mnie.
— A zatem pracujesz dla Harapo. . . Zanim ci˛e zabij˛e, to powiedz mi jeszcze,

po co tu przybyłe´s?

— ˙Zeby ci zaproponowa´c ugod˛e.
— Nie układam si˛e ze zdrajcami. Zabra´c go i rozstrzela´c! Aha, pora na impro-

wizacj˛e.

— Sta´c! — rykn ˛ałem. — Mo˙ze tak zacz ˛ałby´s my´sle´c, Zapilote? Wiem, ˙ze to

trudne, szczególnie dla nieprzyzwyczajonych, ale spróbuj! Jak ci si˛e wydaje, po
choler˛e przyszedłem tu sam i bez broni? Po to, ˙zeby twój totumfacki miał okazj˛e
sprawdzi´c na mnie swoje nowe pałki? Mo˙ze jednak w innym celu? To jest gest
dobrej woli, a na pocz ˛atek mog˛e ci powiedzie´c, ˙ze w twoim otoczeniu jest zdrajca,
i to bardzo blisko ciebie!

— Kto! — Bez w ˛atpienia zdobyłem jego uwag˛e. Zerwał si˛e na nogi i pochylił

nad biurkiem.

— Mo˙ze jeszcze mam publicznie wywrzeszcze´c jego nazwisko?
— Gadaj! Kto? — Prezydent zaczynał z wolna toczy´c pian˛e z pyska.
— Zgoda, je´sli chcesz przy ´swiadkach. . . — Ugi ˛ałem nogi i spr˛e˙zyłem si˛e do

skoku. — . . . to ci powiem, kto z twoich zaufanych chce ci˛e zabi´c. To. . .

Ci ˛agu dalszego nie było, gdy˙z od słów przeszedłem do czynów i skoczyłem.

Najpierw oberwali stra˙znicy, gdy˙z mimo skutych r ˛ak i nóg, nadal byłem nieco
lepszy w walce wr˛ecz ni˙z oni. Potem dostało si˛e biurku, na ko´ncu generałowi.
Z tym, ˙ze nie do ko´nca. Zdołałem mu tylko rozora´c policzek paznokciem, nim
reszta obstawy dopadła mnie i powaliła.

I tym razem nie broniłem si˛e, a tylko osłaniałem głow˛e i krocze. Jedno, bo

cenne, drugie, bo delikatne. Od linczu uratował mnie Oliveira, który widocznie

115

background image

nie miał zamiaru pozbawia´c si˛e przyjemno´sci osobistego rozprawienia si˛e z moj ˛a
osob ˛a. Paru nie uszkodzonych wojaków trzymało mnie krzepko w pozycji piono-
wej, a Oliveira wymierzył mi bro´n mi˛edzy oczy.

— Gadaj, kto chce zabi´c prezydenta?
— Ja. Tylko nie, ˙ze chc˛e, ale wła´sciwie ju˙z to zrobiłem. Widzisz szram˛e na

jego policzku? Krwawi?

Zapilote otarł dłoni ˛a policzek i z przera˙zeniem spojrzał na splamione krwi ˛a

palce.

— Przeszukali´scie mnie. — Odzyskałem nieco pewno´sci siebie i mówiłem

coraz mniej chrapliwie. — Durnie! Poza maszynkami trzeba było jeszcze u˙zy´c
głowy, ale do kogo ja to mówi˛e. . . Widzisz te spiłowane na ostro paznokcie?
S ˛a pokryte wirusem, który na tej planecie jest nieznany. Przy całkowitym bra-
ku odporno´sci powoduje ´smier´c w przeci ˛agu czterech godzin. Jeste´s chodz ˛acym
nieboszczykiem, staruchu. Słyszysz? Jeste´s martwy!

background image

Rozdział 24

Jak sobie łatwo wyobrazi´c, wywołało to na obecnych odpowiednie wra˙zenie.

Szczególnie za´s na podrapanym prezydencie, którego skóra przybrała rychło zie-
misty kolorek. Zatoczył si˛e z j˛ekiem sugeruj ˛acym, ˙ze po ponad dwóch wiekach
egzystencji ˙zycie definitywnie mu si˛e znudziło i wła´snie zamierza nas po˙zegna´c.
Ale nie, to było złudzenie. Najwyra´zniej wpadł w nałóg istnienia. Nale˙zało prze-
j ˛a´c inicjatyw˛e.

— Jeste´s ju˙z trupem, Zapilote. Chyba ˙ze dostaniesz w por˛e antidotum. Bo ono

istnieje, masz na to moje słowo. A teraz we´zcie st ˛ad tego idiot˛e z pistoletem.

Zapilote zerwał si˛e jak na spr˛e˙zynce, złapał Oliveir˛e za ucho i odci ˛agn ˛ał, byle

dalej. Pułkownik zawył dziko, upu´scił bro´n (na szcz˛e´scie nie wypaliła) i złapał
si˛e za naderwan ˛a cz˛e´s´c ciała. Zapilote stan ˛ał za´s przede mn ˛a, ale z uwagi na fakt,

˙ze był wzrostu siedz ˛acego psa, musiał zdrowo zadziera´c głow˛e, by spojrze´c mi

w oczy. Nie poprawiło mu to humoru.

— Na kolana go! — warkn ˛ał, a ˙zołnierze kopniakami zmusili mnie do opad-

ni˛ecia na kl˛eczki.

Nadal nie mógł wprawdzie patrze´c na mnie z góry, ale zawsze był to post˛ep.
— Co z antidotum? — wycharczał.
Z g˛eby zaleciało mu całym polem czosnku, którego nie znosz˛e, tote˙z odrucho-

wo usiłowałem si˛e cofn ˛a´c. Pozostało jednak opanowa´c odruchy.

— Je´sli w ci ˛agu trzech godzin dostaniesz zastrzyk, b˛edziesz ˙zył — odpar-

łem. — Z wolna pojawiaj ˛a si˛e pierwsze objawy, jak gor ˛aczka, która b˛edzie nara-
sta´c, a˙z mózg ci si˛e od niej zagotuje. Zaczn ˛a ci dr˛etwie´c palce, stopniowo parali˙z
obejmie całe ciało. . .

Zawył przenikliwie starczym falsetem i starł dr˙z ˛ac ˛adłoni ˛aspływaj ˛acy po twa-

rzy pot. Wrzasn ˛ał ponownie i zatoczył si˛e. Zanim zd ˛a˙zył pa´s´c jak długi, paru ˙zoł-
nierzy złapało go pod ramiona i uło˙zyło na fotelu.

— Ka˙z mnie uwolni´c. Niech zdejm ˛a mi ła´ncuchy — rozkazałem. — I niech

odejd ˛a wszyscy, poza t ˛a kreatur ˛a, Oliveir ˛a Bezuchym, który jeszcze nam si˛e przy-
da. Dalej.

117

background image

Zapilote dr˙z ˛acym głosem potwierdził moje polecenia. Ła´ncuchy opadły na

podłog˛e, a ja na krzesło, gdzie uło˙zyłem si˛e jak najwygodniej. Oliveira wci ˛a˙z
przyciskał dło´n do ucha.

— Teraz słuchaj uwa˙znie, bo nie b˛ed ˛a powtarzał — zwróciłem si˛e do ofiary

edukacji wojskowej. — We´zmiesz ten oto telefon i polecisz uwolni´c złapanego
wczoraj w nocy wi˛e´znia. Ma by´c ˙zywy i zdrowy, czyli bez obijania mu gnatów na
do widzenia. Dostarcz ˛a go apartamentu zajmowanego przez pana Harapo w Gran
Pacajero Hotel w Puerto Azul. Ma otrzyma´c numer telefonu i odezwa´c si˛e, gdy b˛e-
dzie ju˙z na miejscu. Je´sli zostan˛e przekonany, ˙ze nie próbujecie ˙zadnych oszustw,
to powrócimy do sprawy antidotum. Im dłu˙zej b˛edziesz zwlekał. . .

— Do roboty! — przerwał mi Zapilote.
Oliveira rzucił si˛e do telefonu, a prezydent zacz ˛ał na nowo mnie maglowa´c.
— Gdzie jest odtrutka? Gor˛e!
— Jeszcze par˛e godzin, tak od razu nie umrzesz, cho´c przyznaj˛e, ˙ze przebieg

tej choroby nie nale˙zy do miłych. Odtrutka jest w mie´scie, a zostanie dostarczona
po moim uprzednim telefonie. Jak chyba rozumiesz, polecenie to nie zostanie
wydane, dopóki nie znajd˛e si˛e bezpiecznie z dala od ciebie i twoich zbirów.

— Kto´s ty?
— Twoje przeznaczenie, staruszku. Twój wyrok. Ale do´s´c tego. Oliveira ju˙z

sko´nczył, zatem ka˙z przynie´s´c moje rzeczy, aby´smy potem nie tracili czasu na
głupstwa. Ostatecznie tobie powinno zale˙ze´c na tym najbardziej.

— A jak ˛amam pewno´s´c, ˙ze dotrzymasz słowa? ˙Ze antidotum w ogóle istnieje?
— ˙Zadnej. Ale nie masz wyboru, prawda? Rób lepiej, co ka˙z˛e.

*

*

*

Cała operacja trwała ł ˛acznie dwie godziny, w trakcie których Zapilote prawie

zapadł w ´spi ˛aczk˛e, a to za spraw ˛a rosn ˛acej gor ˛aczki. Dwaj lekarze przyboczni
robili, co mogli, by j ˛a zahamowa´c, ale niewiele zdołali zdziała´c. Prezydent tracił
z wolna czucie w r˛ekach i nogach, a˙z w ko´ncu odezwał si˛e stoj ˛acy na biurku
telefon.

— Di Griz — przedstawiłem si˛e, podnosz ˛ac słuchawk˛e.
— Nic ci nie jest? — rozległ si˛e głos Angeliny.
— Nie. Jak Bolivar?
— Jest tu i wła´snie je posiłek regeneracyjny. Mo˙zesz ko´nczy´c.
— Z przyjemno´sci ˛a.
Odło˙zyłem słuchawk˛e i skierowałem si˛e ku drzwiom, nie zaszczycaj ˛ac chore-

go nawet spojrzeniem. Zgodnie z instrukcj ˛a, przez pl ˛atanin˛e korytarzy i schodów
odprowadził mnie tylko jeden ˙zołnierz, a na placu Wolno´sci czekał ju˙z samochód
z pracuj ˛acym silnikiem. Zaraz pomkn ˛ałem na sygnale do heliportu, gdzie wolno

118

background image

mielił ju˙z wirnikiem powietrze mój osobisty ci˛e˙zki helikopter szturmowy z Jame-
sem w fotelu pilota. Bez zb˛ednych powita´n wystartował, ledwie zapiałem pasy.

— Udało si˛e, tato! — krzykn ˛ał, gdy byli´smy ju˙z w powietrzu.
— Udało. Podaj im przez radio adres lekarza i le´c do domu. To był m˛ecz ˛acy

dzie´n.

Wzmiankowanemu lekarzowi zło˙zyłem wizyt˛e jeszcze rano, w drodze do pre-

sidio, i przekonałem go, by za godziw ˛a opłat ˛a zrezygnował tego dnia z wszelkich
innych prac. Dałem mu strzykawk˛e i przykazałem, by czekał na telefon z wezwa-
niem. Miał poda´c zawarto´s´c strzykawki osobie, do której zostanie zawieziony.
Pomy´slałem, ˙ze najpewniej przyjm ˛a go w pałacu z pomp ˛a i parad ˛a.

*

*

*

W połowie drogi do Castle de la Rosa poł ˛aczyli´smy si˛e z reszt ˛a naszej armady

powietrznej, która wystartowała zaraz po zako´nczeniu mojej rozmowy z Angeli-
n ˛a. Nikomu jako´s nie było spieszno pozosta´c w bliskim s ˛asiedztwie słabuj ˛acego
przej´sciowo prezydenta. Pierwszym obiektem, który dostrzegłem na l ˛adowisku po
przyziemieniu, był Bolivar. Nieco posiniaczony i obanda˙zowany tu i ówdzie, ale
poza tym w porz ˛adku.

— To ´slady po nocnej przepychance — u´smiechn ˛ał si˛e do mnie. — Ty wygl ˛a-

dasz jeszcze gorzej.

— I tak te˙z b˛ed˛e si˛e czuł za chwil˛e, je´sli natychmiast nie znajd˛e si˛e w łó˙zku.

I prosz˛e o solidn ˛a porcj˛e czego´s przeciwbólowego.

— Zaraz dostaniesz, mam akurat spory zapas — powiedział i dał mi za-

strzyk. — Mama wszystko mi opowiedziała. . . Nie wiem, jak ci dzi˛ekowa´c. . .

— To nie dzi˛ekuj. Na moim miejscu zrobiłby´s to samo. Zaprowad´z mnie teraz

do wygodnego fotela, przyrz ˛ad´z jakiego´s leciutkiego drinka, to opowiem ci, jak
było w jaskini lwa. . .

*

*

*

— Nie obejmuj mnie! — zd ˛a˙zyłem wrzasn ˛a´c widz ˛ac nadbiegaj ˛ac ˛a u rozpo-

startymi ramionami Angelin˛e. — Mam chyba złamane trzy ˙zebra i wol˛e, aby naj-
pierw zaj ˛ał si˛e tym automed. A to dopiero za chwil˛e.

Markiz był nast˛epny w kolejce, ale James zdołał powstrzyma´c go przed r˛eko-

czynami.

— Proponuj˛e przenie´s´c imprez˛e do ´srodka — zasugerowałem stanowczo. Za-

nim pójd˛e le˙ze´c, mog˛e jeszcze chwil˛e posiedzie´c.

— Szampana! — polecił de Torres. — I to najlepszego! O dzisiejszym dniu

b˛ed ˛a kiedy´s w szkołach wykłada´c. . .

119

background image

Perspektywa była miła, chocia˙z zapewne nie dla przyszłych pokole´n. Zasta-

nowiłem si˛e przy okazji, na jak długo starczy wła´sciwie markizowi szampana, ale
musiał mie´c najwyra´zniej pojemne piwnice.

Fotele były wygodne, kielichy pełne, a szampan zaiste doskonały, tote˙z histo-

ria mojego pobytu w presidio była zapewne nieco bardziej atrakcyjna, ni˙z sam
pobyt. Zreszt ˛a, takie rzeczy odbiera si˛e subiektywnie. . .

— . . . a potem po prostu wyszedłem, wsiadłem do czekaj ˛acego samochodu

i spotkali´smy si˛e z Jamesem na lotnisku. To wszystko.

— To si˛e nazywa odwaga! — pochwalił mnie de Torres. — ˙Zeby samemu

wej´s´c do siedziby morderców. . .

— Zrobiłby´s to samo dla swojego syna, prawda? — przerwałem mu.
— Oczywi´scie, ale to nie o mnie mowa, tylko o tobie. No i jeszcze ta trucizna

na paznokciach. To˙z to szalenie niebezpieczne!

Spojrzał na nas jak na stukni˛etych, wszyscy bowiem parskn˛eli´smy ´smiechem.
Pierwsza opanowała si˛e Angelina.
— Przepraszam, zapomnieli´smy ci o tym powiedzie´c. Nie z ciebie si˛e ´smie-

jemy, ale z Zapilote. Tylko głupiec chodziłby po mie´scie maj ˛ac takie ´swi´nstwo
za paznokciami. Poza tym nie ma, nie było i nie b˛edzie ˙zadnej zarazy. Jim za-
aplikował prezydentowi mieszanin˛e ró˙znych prochów, z których jeden powodo-
wał gor ˛aczk˛e, inny dr˛etwienie ko´nczyn. Przestały działa´c po blisko czterech go-
dzinach, czyli akurat po zastrzyku, który składał si˛e ze zwykłego roztworu soli
fizjologicznych. Rozumiesz teraz? To był blef! Nie do´s´c, ˙ze mój m ˛a˙z jest bohate-
rem, ale jeszcze i wspaniałym aktorem!

Opu´sciłem skromnie głow˛e. Ale, niestety, Angelina miała racj˛e. To był zreszt ˛a

długi i m˛ecz ˛acy dzie´n, tote˙z niejakie podbudowanie mojego ego było jak najbar-
dziej na miejscu.

background image

Rozdział 25

W miar˛e jak ust˛epowało działanie blokad przeciwbólowych, wieczór stawał

si˛e coraz mniej interesuj ˛acy. Badanie potwierdziło złamanie trzech ˙zeber. Zastrzy-
ki z szpiku i stymulantów gwarantowały szybkie gojenie, ale dopiero solidna por-
cja rumu poło˙zyła mnie spa´c.

*

*

*

Obudziłem si˛e pó´zno, a Angelina pojawiła si˛e dopiero wtedy, gdy bytem przy

trzecim kubku kawy.

— Jak si˛e dzi´s czujemy? — spytała rado´snie.
— Nie wiem, jak wy, ale ja mam wra˙zenie, ˙ze ko´n mnie skopał.
— Biedactwo. — Pocałowała mnie w czoło. — Chłopcy przygotowali niespo-

dziank˛e, która powinna poprawi´c ci humor.

W tym˙ze momencie drzwi stan˛eły otworem i James wtaszczył do ´srodka tele-

wizor. Zaraz za nim pojawił si˛e Bolivar ze stolikiem.

— Nie lubi˛e tej skrzynki — wykrzywiłem si˛e z obrzydzeniem. — A szcze-

gólnie durnowatych programów przed´sniadaniowych, w sam raz dla półidiotów
i całych kretynów.

— No, no, tylko si˛e nie denerwuj — uspokoiła mnie Angelina. — Po pierwsze,

mamy ju˙z wczesne popołudnie, tutaj to pora obiadowa. A podczas obiadu zwykło
si˛e na tej planecie ogl ˛ada´c obszerne wydanie wiadomo´sci.

— Nie jadłem jeszcze obiadu i nie mam co trawi´c. Nie cierpi˛e wiadomo´sci

telewizyjnych!

— Słysz˛e słu˙zb˛e nadje˙zd˙zaj ˛ac ˛a ju˙z z dziewi˛eciodaniowym ´sniadaniem —

oznajmił Bolivar, daj ˛ac jednocze´snie wolny wjazd obficie zastawionym stolikom
na kółkach. — A to nie b˛ed ˛a normalne wiadomo´sci. Oliveira po swojemu spar-
tolił robot˛e i po wybuchu pułapki nie szukał ju˙z dalej. Przeka´zniki s ˛a na miejscu
i wszystko gra. Zało˙z˛e si˛e, ˙ze ten serwis ci si˛e spodoba.

— To zmienia posta´c rzeczy — ucieszyłem si˛e, bior ˛ac si˛e do jedzenia. —

I cofam wszystko, co powiedziałem o wiadomo´sciach. Bywaj ˛awr˛ecz porywaj ˛ace.
Angelino, kochanie, usi ˛ad´z obok mnie.

121

background image

Program, który przewidziano przed wiadomo´sciami, był tak durnowaty, ˙ze

o mało co par˛e da´n nie wyl ˛adowało na ekranie. Była to jaka´s ´spiewogra rekla-
muj ˛aca zalety tutejszej religii, pełna przy tym hipokryzji, nudna i nie˙zyciowa.
Potem pojawiły si˛e jeszcze głupsze i bardziej obrzydliwe zarazem reklamówki
jakich´s proszków, past, kosmetyków i wszelakiego innego ´smiecia. Nawet naj-
gorsze reklamy kiedy´s si˛e jednak ko´ncz ˛a i ostatecznie fanfary oznajmiły pocz ˛atek
dziennika. Na ekranie zakwitła niebrzydka nawet spikerka i zacz˛eło si˛e.

— Dobry wieczór panie i panowie, zaczynamy codzienny serwis wiadomo´sci

popołudniowych. Ze stolicy donosz ˛a: pan prezydent czuje si˛e dzi´s znacznie lepiej
i wraca do sił po wczorajszym zatruciu pokarmowym. Kochany panie prezyden-
cie, wszyscy tu obecni ˙zycz ˛a panu jak najszybszego powrotu do zdrowia. . . —
W tym momencie James przycisn ˛ał co´s w nadajniku i ekran poszarzał od zakłó-
ce´n.

Po chwili pokazałem si˛e na nim ja (z brod ˛a) oraz markiz, a kobiecy głos (inny

od poprzedniego) kontynuował:

— Nie ma co dłu˙zej rozwodzi´c si˛e nad urojonymi czy rzeczywistymi choro-

bami wiekowego starca, który dawno ju˙z powinien ust ˛api´c miejsca lepszym od
siebie. Przedstawiamy pa´nstwu młodzie´nca, który powinien zosta´c nowym prezy-
dentem. Oto Sir Hector Harapo wraz z przyszłym wiceprezydentem, markizem de
la Rosa. Obaj ci d˙zentelmeni odbyli wła´snie pierwsze spotkanie wyborcze w Pu-
erto Azul. Zako´nczyło si˛e ono całkowitym sukcesem, i to pomimo prób ze strony
skorumpowanej policji pragn ˛acej zakłóci´c jego przebieg. Pierwszym z całego sze-
regu tych usiłowa´n było. . .

Głos Angeliny komentował film nakr˛econy podczas zamachu, a ja promienia-

łem zadowoleniem.

Oczywi´scie cała audycja stawiała naszych adwersarzy w jak najgorszym ´swie-

tle, my za´s wychodzili´smy na postacie zgoła anielskie. Nawet jednak najgorsza
amatorszczyzna w naszym wykonaniu miała gwarantowane sto procent ogl ˛adal-
no´sci. Była to pierwsza od niepami˛etnych czasów jawna krytyka dyktatora i armii.
Gdy transmisja si˛e sko´nczyła, zacz ˛ałem bi´c brawo.

— Doskonała robota — pochwaliłem. — Tylko szkoda, ˙ze nie widzieli´smy

g˛eby Zapilote, gdy obiad stawał mu ko´sci ˛a w gardle. W ten sposób mamy ju˙z
za sob ˛a okres wst˛epny, a przed nami jeszcze trzy miesi ˛ace do wyborów. Musimy
odpowiednio je wykorzysta´c.

— Nie daj ˛ac si˛e przy tym zabi´c — uzupełniła Angelina.
— W rzeczy samej. Aby dotrze´c do wyborców, musimy zapewni´c sobie stały

dost˛ep do mediów. Tym razem Centrum zostanie zapewne przeszukane naprawd˛e
dokładnie i nasz ˛a instalacj˛e szlag trafi. Kolejne podł ˛aczenie jest mało mo˙zliwe,
chyba ˙ze przy wsparciu wojsk pancernych i ci˛e˙zkiej artylerii. Absurd. S ˛a inne
propozycje?

122

background image

— Przecie˙z to oczywiste — u´smiechn˛eła si˛e Angelina — trzeba zało˙zy´c prze-

rywacz w miejscu, które jest naprawd˛e trudno osi ˛agalne.

— A jakie to miejsce? Mo˙ze to wczorajsze, ale słabo kojarz˛e.
— Mama ma racj˛e! — ucieszył si˛e James (jego wczoraj nikt nie bił). — Trzeba

zało˙zy´c maszynki na satelitach telekomunikacyjnych!

Cholera! Sam powinienem na to wpa´s´c. Przez chwil˛e ogarn˛eło mnie zniech˛e-

cenie.

— Przegl ˛adami i konserwacj ˛a zajmuje si˛e firma Radio- difundir SA. Jej sie-

dziba mie´sci si˛e w porcie kosmicznym koło Puerto Azul. Naprawiaj ˛a te˙z rz ˛adowe
satelity meteorologiczne. S ˛a mał ˛a firm ˛a; tak mał ˛a, ˙ze posiadaj ˛a zaledwie jeden
zabytkowy prom przerobiony z holownika orbitalnego i dostosowany do pracy
z satelitami.

U´smiechn˛eli´smy si˛e naprawd˛e szeroko, ale zaraz przyszło mi do głowy pewne

pytanie.

— Chcesz powiedzie´c, ˙ze na tej planecie jest tylko jeden statek zdolny do

lotów poza atmosfer ˛a?

— Dokładnie tak. Ochrzcili go „Populacho”, i je´sli po fakcie wył ˛aczymy go na

dłu˙zszy czas z u˙zytku, to minie ładnych kilka miesi˛ecy, nim zdołaj ˛a go naprawi´c
lub kupi´c i sprowadzi´c tu nast˛epny.

— A zatem wiemy ju˙z, co robi´c. Potrzebny b˛edzie system przeka´zników do

zamontowania na ka˙zdym satelicie. System musi reagowa´c na zakodowany sygnał
i musi te˙z by´c samowystarczalny. W ten sposób b˛edziemy dociera´c do ka˙zdego
odbiornika na tej planecie niezale˙znie od pory dnia i nocy. „Populacho” natomiast
nie ma prawa wznie´s´c si˛e ani na cal, przynajmniej a˙z do dnia wyborów. Dobrze
my´sl˛e?

— Owszem — odparła Angelina. — Mam jednak co´s do dodania. Walczymy

o demokracj˛e, zatem dobrze byłoby zacz ˛ał post˛epowa´c zgodnie z jej zasadami. Na
przyszło´s´c nie powinni´smy wtr ˛aca´c si˛e w ich wiadomo´sci. Nale˙zy nadawa´c albo
przed, albo po nich, a wybór pozostawi´c widowni. Mo˙zliwo´s´c wyboru to jedna
z podstawowych zasad demokracji, prawda?

— A czy to m ˛adrze? — spytałem pełen w ˛atpliwo´sci. — Ci ludzie nie s ˛a przy-

zwyczajeni do wybierania. . .

— Cokolwiek powiesz, drogi m˛e˙zu, to wskazane. Wiem, ˙ze twoje osobiste

przekonania oscyluj ˛agdzie´s pomi˛edzy faszyzmem i anarchi ˛a. Z tych dwóch skraj-
no´sci wol˛e ju˙z anarchi˛e, ale gdyby da´c mi wybór, opowiem si˛e za demokracj ˛a. Czy
kto ma jeszcze inne zdanie?

Nikt nie miał.
— W takim razie, proponuj˛e wzi ˛a´c si˛e za szczegółowe planowanie tego prze-

st˛epstwa maj ˛acego posłu˙zy´c wolno´sci wyboru i demokracji.

— I kto jest teraz anarchizuj ˛acym faszyst ˛a czy na odwrót? — spytałem zło´sli-

wie.

123

background image

— Na pewno nie my. To, co powiedziałam, dyktowane jest czystym pragmaty-

zmem, a rezultaty powinny by´c zbawienne dla wszystkich. No, prawie wszystkich,
ale mieszka´ncy planety ogólnie na tym nie strac ˛a.

— To powiedz to wła´scicielom „Populacho”. Najlepiej w chwili, gdy stan ˛a na

kraw˛edzi krateru wybitego przez ich prom.

— S ˛a ubezpieczeni. — Nie pozwalała zbi´c si˛e z tropu. — Sam zawsze twier-

dzisz, ˙ze na porz ˛adnym przest˛epstwie nigdy nikt nie traci, je´sli nie liczy´c takich
harpagonów, jak urz ˛ad skarbowy czy firmy ubezpieczeniowe.

To prawda. Uwa˙załem tak od chwili wkroczenia na szlak Stalowego Szczura.
— W takim razie zgadzamy si˛e, by obecni tu kryształowo czy´sci demokraci

i zdeklarowani zwolennicy praworz ˛adno´sci zabrali si˛e za planowanie zniszczenia
promu kosmicznego — zako´nczyła z u´smiechem Angelina.

background image

Rozdział 26

— I co? — spytałem, wychylaj ˛ac si˛e przez okno samochodu.
— Zamykaj ˛aluk transportowy — zameldował Bolivar, który siedział na dachu

z lornetk ˛a. — Wła´snie jeden z załogi odł ˛acza kable zasilaj ˛ace, przeszli na własne
generatory. Obsługa naziemna odchodzi. . .

— Doskonale. Zła´z i wsiadaj. Zaczynamy!
Na pełnym gazie wypadli´smy z mrocznego hangaru na o´swietlon ˛a płyt˛e lotni-

ska. Angelina siedziała obok mnie, dzi˛eki czemu mogłem spokojnie j ˛a podziwia´c.

— W stroju piel˛egniarki wygl ˛adasz tak seksownie, ˙ze brakuje ci tylko białego

pejcza.

— Naprawd˛e ci si˛e podobam? — spytała powa˙znie, ignoruj ˛ac sadomasochi-

styczn ˛a aluzj˛e. — Spódniczka nie jest za krótka?

— Jest odpowiednio krótka — powiedziałem, poklepuj ˛ac j ˛a pieszczotliwie po

nodze odzianej w biał ˛a po´nczoch˛e. — Załoga nie b˛edzie mogła oczu od ciebie
oderwa´c. Jeste´s najbardziej odci ˛agaj ˛acym od pracy zjawiskiem na tej planecie.

— Ty te˙z wygl ˛adasz niczego. W tym mundurze z medalami i podkr˛econym

w ˛asem. . .

Podkr˛eciłem jeszcze bardziej w ˛asa i zabrz˛eczałem orderami.
— Tutaj szanuje si˛e takich. Im wi˛ecej autorytetu przypniesz sobie do piersi,

tym wi˛ekszy budzisz respekt. Uwaga, jeste´smy. Rozpoczyna si˛e operacja „Medi-
co”.

Ambulans zahamował z piskiem przy schodni. Równym, spr˛e˙zystym krokiem,

poprawiaj ˛ac pikelhaub˛e, ruszyłem ku stopniom. Za mn ˛a Angelina, a dalej obaj
chłopcy w białych uniformach. D´zwigali tajemnicz ˛a, biało pomalowan ˛a skrzyni˛e.

Stoj ˛acy przy ´sluzie kosmonauta gapił si˛e na nas z otwart ˛a g˛eb ˛a. Dopiero

w ostatniej chwili przypomniał sobie, po co go tam ustawiono i zagrodził nam
drog˛e.

— Na pokład nie mo˙zna — wyj ˛akał. — Za kilka minut start!
Obejrzałem go uwa˙znie od stóp do głów w sposób rezerwowany zwykle dla

karaczanów i stonóg. Gdy na jego obliczu pojawiły si˛e pierwsze oznaki paniki,
wyci ˛agn ˛ałem z kieszeni zwój i rozwin ˛ałem mu go przed nosem. Dokument opa-

125

background image

trzony był mnóstwem piecz˛eci, a tekst dla wi˛ekszego efektu, wydrukowany został
w kolorach czarnym i czerwonym.

— Widzisz? — spytałem ponuro. — To nakaz kwarantanny wydany przez

Rad˛e Zdrowia. Teraz prowad´z do kapitana.

Poprowadził. Dziwne, gdyby odmówił. Ledwie skr˛ecili´smy w pierwszy załom

korytarza, James i Bolivar odstawili pudło i zaj˛eli si˛e zamykaniem ´sluzy.

*

*

*

W sterowni powitał nas nieco wygłupiony i solidnie poirytowany kapitan.
— Co tu si˛e dzieje? Prosz˛e natychmiast opu´sci´c. . .
— Pan jest kapitan Diego de Avila — przerwałem. -
Tu jest nakaz wydany przez Rad˛e Zdrowia. Zanim pan wystartuje, załoga musi

zosta´c przebadana.

— Co oni znowu wymy´slili? — j˛ekn ˛ał. — Ja mam terminy! Musz˛e wystarto-

wa´c najpó´zniej za pół godziny. . .

— Wystartuje pan, mog˛e to obieca´c. Obu nam na tym zale˙zy. Staramy si˛e

powstrzyma´c wybuch epidemii choroby przywleczonej z innej planety. Perrytoni-
tis. . .

— Nigdy o niej nie słyszałem.
— No widzi pan, taka jest rzadka. Pierwszymi objawami s ˛a gor ˛aczka, ´slino-

tok i szczekanie jak pies. Mamy podstawy przypuszcza´c, ˙ze przynajmniej jeden
z członków pa´nskiej załogi jest ju˙z zara˙zony.

— Który?
— Ten — wskazałem na faceta, który nas przyprowadził. — Siostro, prosz˛e

sprawdzi´c jego gardło!

Jegomo´s´c pisn ˛ał i próbował zwia´c, ale James i Bolivar byli na miejscu i zła-

pali go wprawnie pod ramiona. Angelina zatkała mu nos i drewnian ˛a ły˙zeczk ˛a
przydusiła j˛ezyk w raptownie otwartych ustach.

— Ma silnie zaczerwienione gardło — stwierdziła po chwili.
— Nie jestem chory! — zaprotestował pryskaj ˛ac w koło ´slin ˛a. — Nic mi

nie. . . — i szczekn ˛ał dwukrotnie.

— A nie mówiłem? — mrukn ˛ałem. — Zaraz zacznie si˛e łasi´c i słu˙zy´c. Łapa´c

go, trzeba mu da´c zastrzyk!

Chocia˙z warczał i wył, bli´zniacy zdołali go unieruchomi´c. Dostał zastrzyk,

po którym zasn ˛ał. Zabieg ten neutralizował równocze´snie działanie narkotyku,
którym nas ˛aczone było drewienko Angeliny.

— Dopadli´smy go na czas — stwierdziłem, chowaj ˛ac strzykawk˛e. — A teraz,

kapitanie, prosz˛e zwoła´c reszt˛e załogi. Jak si˛e pan pospieszysz, to wystartujecie
na czas.

126

background image

Pospieszył si˛e. My te˙z. Po kwadransie wi˛ekszo´s´c załogi le˙zała nieprzytom-

na. Zupełnym przypadkiem epidemia omin˛eła szkieletow ˛a obsług˛e maszynowni
i dy˙zurn ˛awacht˛e. Spojrzałem z aprobat ˛ana nasz niewielki oddział, wyj ˛ałem z kie-
szeni argument strzelecki i skierowałem go na kapitana.

— To jest porwanie — wyja´sniłem mu. — Niech ˙zyje rewolucja!
— Oszalałe´s pan? Co pan wyprawiasz?
— Szalony nie jestem, ale bywam okrutny. Reprezentujemy Parti˛e Rewolucyj-

n ˛a Czarnego Pi ˛atku, Frakcja Popołudnie. Zabijamy ch˛etnie jednych, by uwolni´c
innych. Niczego si˛e nie boimy. Albo zgodzicie si˛e pokierowa´c tym statkiem, albo
zaczniemy was przekonywa´c. Po kolei.

— Wariat! Prawdziwy wariat! — j˛ekn ˛ał. — Dzwoni˛e po policj˛e. . .
Do słuchawki nie dotarł. Złapałem go za ramiona i obróciłem twarz ˛a do le˙z ˛a-

cych postaci.

— Zabi´c pierwszego! — poleciłem.
— Egalite at Liberie! — wrzasn ˛ał Bolivar, wyci ˛agaj ˛ac z zanadrza rze´znicki

nó˙z imponuj ˛acej długo´sci.

Dopadł najbli˙zej le˙z ˛acego, przykl˛ekn ˛ał mu na piersiach i jednym wprawnym

ruchem poder˙zn ˛ał mu gardło. Rozległ si˛e zduszony charkot, a na ´scian˛e trysn˛eły
dwie fontanny krwi. Piekielnie realistyczne.

— Wyrzu´c trupa — rozkazałem jeszcze i spojrzałem na kapitana.
Nawet na mnie ta krew wytaczana ze zbiorniczka o cielistej barwie, który Bo-

livar przykleił do szyi delikwenta przed egzekucj ˛a, zrobiła wra˙zenie. Na kapitanie
tym bardziej.

*

*

*

Wi˛ecej kłopotów ju˙z nie było. Kapitan i jego załoga współpracowali z na-

mi, je´sli nie z ochot ˛a, to co najmniej sprawnie. Nie wzbudzaj ˛ac ˙zadnych podej-
rze´n na dole wystartowali´smy w przewidzianym terminie. Gdy zbli˙zyli´smy si˛e do
pierwszego satelity, chłopcy wyci ˛agn˛eli z białej skrzyni pierwszy z przerywaczy
przeka´zników, a ja odszukałam na planach miejsce, gdzie najlepiej to cude´nko
przymocowa´c. Kable miały ró˙znokolorowe koszulki i nie przewidywali´smy pro-
blemów.

— No to do kombinezonów — oznajmiłem.
— Lepiej nich to zrobi który´s z chłopców — zaproponowała Angelina. —

Twoje ˙zebra nie doszły jeszcze całkowicie do siebie.

— S ˛a wystarczaj ˛aco zaleczone. Nie martw si˛e, zbrzydnie nam to zaj˛ecie, nim

oblecimy wszystkie satelity. Pierwszego na wszelki wypadek wolałbym załatwi´c
sam.

— Rozumiem, zale˙zy ci na sławie, a poza tym masz ochot˛e na mały spacer

w przestrzeni.

127

background image

— Otó˙z to. Bez odrobiny zabawy ˙zycie byłoby takie nudne.

*

*

*

Zabawnie to było tylko za pierwszym razem. Bł˛ekitny glob Paraiso-Aqui prze-

suwał si˛e pode mn ˛a niczym wyra´zny globus. Popodziwiałem go przez chwil˛e, po-
tem skierowałem si˛e ku satelicie o szeroko rozpostartych skrzydłach baterii sło-
necznych. Odnalezienie wła´sciwego miejsca i odsłoni˛ecie wła´sciwej klapki zaj˛eło
ledwie chwil˛e. Wpasowałem cylinder, a kilka ruchów lutownic ˛azespoliło go z ob-
wodami satelity.

— Gotów do próby — zameldowałem przez radio.
— Próba — odpowiedziały słuchawki i nic si˛e nie stało, jako ˙ze trudno jest

zobaczy´c pr ˛ad płyn ˛acy w instalacjach elektronicznych. — Działa. Przerywa co
trzeba i co trzeba dodaje.

Wróciłem na pokład.
Monta˙z przerywaczy nie był spraw ˛a ani trudn ˛a, ani czasochłonn ˛a, zmienianie

orbit natomiast trwało całe wieki. W efekcie sp˛edzili´smy w górze a˙z cztery dni,
pod koniec których wszyscy byli zm˛eczeni i nieco podenerwowani.

— Masz worki pod oczami — zauwa˙zyła Angelina podaj ˛ac mi butelk˛e ru-

mu. — Co zreszt ˛a pi˛eknie harmonizuje z przekrwionymi oczami.

— Prawie ju˙z sko´nczyli´smy, odpoczniemy po powrocie. — Dopiero co je-

dli´smy i łyczek rumu nie powinien zostawi´c trwalszych ´sladów. Czułem si˛e wy-
czerpany, gdy˙z dodatkowo musieli´smy jeszcze przez cały czas pilnowa´c załogi.
Bli´zniaki wygl ˛adały podobnie jak ja, i jedynie Angelina wydawała si˛e nie zm˛e-
czona.

— Ciekawe, jak tam kampania wyborcza? — zainteresowała si˛e niespodzie-

wanie.

— Na razie nijak, poza tym, ˙ze markiz trzyma fort i codziennie ogłasza ko-

munikaty prasowe, o czym chyba zreszt ˛a nikt nie wie. Jak wrócimy i podł ˛aczymy
si˛e do satelitów, to wszystko szybko si˛e zmieni.

— Denerwuje mnie tak długi brak kontaktu z rzeczywisto´sci ˛a. — Nalała sobie

odrobin˛e.

— To jedyna szansa. Gdyby siły zła dowiedziały si˛e, co tu robimy, Zapilote

spróbowałby zestrzeli´c wahadłowiec. Na razie, jak długo zgłaszamy si˛e podczas
rutynowych seansów ł ˛aczno´sci, nikt niczego nie podejrzewa. Czym tu si˛e mar-
twi´c? Do wyborów został jeszcze miesi ˛ac, a to spokojnie wystarczy, by uzyska´c
dziewi˛e´cdziesi ˛at dziewi˛e´c procent głosów.

— Tak, tak. To chyba ze zm˛eczenia zaczynam tak gdera´c. Gdy odpoczn˛e, to

wszystko wróci do normy. — Spojrzała na mnie podejrzliwie. — Tylko si˛e nie

´smiej, bo ci łapy połami˛e! Mam przeczucie, ˙ze dzieje si˛e co´s złego.

128

background image

Przyjrzała mi si˛e jeszcze uwa˙zniej, czy przypadkiem nie zdradzam skłonno´sci

do chichotania czy czegokolwiek w tym rodzaju, ale bytem jak skała. Potrz ˛asn ˛a-
łem głow ˛a i uniosłem szklank˛e rumu.

— Ty te˙z si˛e nie ´smiej — powiedziałem — ale i ja odczuwam niewytłuma-

czalny niepokój. Mo˙ze to przez brak kontaktu. Chocia˙z z drugiej strony nie wy-
obra˙zam sobie, co mogłoby pój´s´c nie tak.

— Dowiemy si˛e za kilka godzin — odparła. — A teraz zamie´n Jamesa na

mostku, niech przyjdzie tu co´s zje´s´c.

Zanim zd ˛a˙zyłem wyj´s´c, w drzwiach pojawił si˛e Bolivar. Jeszcze w skafandrze,

z hełmem pod pach ˛a.

— Zrobione! — oznajmił. — Ostatni zało˙zony ju˙z i sprawdzony. Szykuj bro-

d˛e, tato, bo niedługo wyst ˛apisz przed cał ˛a planet ˛a.

— Miło mi słysze´c. Wracamy!

*

*

*

Kapitan, który wci ˛a˙z miał nas za band˛e ˙zadnych krwi morderców, nie ukrywał

ulgi, gdy kazałem mu wej´s´c na orbit˛e powrotn ˛a. Chocia˙z pocz˛estowany gazem
usypiaj ˛acym wygl ˛adał, jakby ˙zegnał si˛e z ˙zyciem. Ale nie, poło˙zyłem go tylko
spa´c na czas l ˛adowania. Wysłałem zakodowan ˛a wiadomo´s´c i teraz ju˙z do mnie
tylko nale˙zało przeprowadzenie bardzo trudnego zapewne l ˛adowania.

— Trudne l ˛adowania to dla mnie mi˛eta — mrukn ˛ałem, wprowadzaj ˛ac nowe

koordynaty do komputera.

Przelecieli´smy Uni˛e terminatora. Planet˛e okrywała cienka powłoka chmur.

Byli´smy coraz ni˙zej, ale nigdzie nie wida´c było portu kosmicznego.

— Mam nadziej˛e, ˙ze wykopali tymczasem stosown ˛a dziur˛e — powiedziała

Angelina wygl ˛adaj ˛ac z zainteresowaniem przez iluminator.

— Z pewno´sci ˛a. Na de Torresie mo˙zna polega´c. Miałem racj˛e. Na samym

´srodku ł ˛aki w pobli˙zu zamku widniała mroczna dziura w ziemi, do której pro-

wadził nas sygnał radiolatarni. Wył ˛aczyłem go na dwie´scie jardów przed celem,
t˛e cz˛e´s´c l ˛adowania wolałem przeprowadzi´c osobi´scie. Pohukuj ˛ac silnikami waha-
dłowca przygl ˛adałem si˛e ekranowi radaru i wysoko´sciomierzowi, a˙z statek wpa-
sował si˛e w wykop. Dotkn˛eli´smy mi˛ekko gruntu i wył ˛aczyłem moc.

— Gotowe — oznajmiłem. — Gdy ustawi ˛a ´sciany stodoły, to prom zniknie

z ludzkich oczu, jakby nigdy nie istniał. Przynajmniej do wyborów. Załoga za´s
straci wolno´s´c, ale przyda im si˛e taki luksusowy urlop.

Przeszli´smy do ´sluzy, która wpu´sciła słoneczny blask. D´zwig dostawiał ju˙z

trap, przy którym czekał markiz. Przypominaj ˛acy chmur˛e gradow ˛a.

— Tragedia — o´swiadczył. — Straszna sprawa. Koniec z nami.
Wymienili´smy z Angelin ˛a porozumiewawcze spojrzenia. Przeczucie?

129

background image

— Co si˛e stało? — spytałem.
— Nie miałem z wami kontaktu. Cała robota na nic.
— A mógłby´s jeszcze powiedzie´c czemu? — wydusiłem z siebie uprzejmym

tonem przez zaci´sni˛ete z˛eby.

— Wybory. Zapilote wprowadził stan wyj ˛atkowy i przyspieszył wybory. To

ju˙z jutro rano. Nie zd ˛a˙zymy niczego zrobi´c. Znów go wybior ˛a.

background image

Rozdział 27

Kiedy wstrzymuje si˛e oddech, czas dziwnie si˛e dłu˙zy. Ale gdy usiłuje si˛e wy-

gra´c wybory, wówczas gna jak ten zaj ˛ac. A nam został ledwie jeden dzie´n.

Trudno jest przyzna´c si˛e do pora˙zki komu´s, kto nigdy jej nie do´swiadczył.

Zaraz, jakiej pora˙zki?

— To si˛e nie uda! — o´swiadczyłem. — Tym razem ten polityczny bankrut si˛e

przeliczył.

Obecni przyj˛eli deklaracj˛e z niejakim zdziwieniem. Tylko Bolivar zdobył si˛e

na nie´smiałe, ale nader istotne pytanie:

— Ale jak zamierzasz go powstrzyma´c? Jak? Nie miałem poj˛ecia.
— Jutro si˛e dowiecie. Lepsi od niego usiłowali ju˙z mnie wy´slizga´c, i jak dot ˛ad,

nikomu si˛e nie udało.

Odwróciłem si˛e i odszedłem, zanim zd ˛a˙zyli zasypa´c mnie kłopotliwymi pyta-

niami. Co zrobi´c? To pytanie kr ˛a˙zyło po moich płatach czołowych, zagl ˛adało do
płatu potylicznego, raz nawet zbł ˛adziło do mó˙zd˙zku. Ale odpowiedzi z tego nie
było.

Wróciłem do apartamentu, wzi ˛ałem k ˛apiel, ogoliłem si˛e, umyłem z˛eby, zja-

dłem uczciwe ´sniadanie popite wiaderkiem kawy, w ko´ncu si˛egn ˛ałem po omszał ˛a
butelk˛e rumu. Wci ˛a˙z miałem przed oczami problem, co zrobi´c z tym pasztetem?
I wci ˛a˙z nic nie przychodziło mi do głowy.

— Có˙z — mrukn ˛ałem sam do siebie, siadaj ˛ac na balkonie i podziwiaj ˛ac wi-

dok. — Przegrałem wybory.

Doj´scie do tego buduj ˛acego wniosku przyniosło mi ulg˛e i jakby pozbawiło

umysł blokady. Ostatecznie przegranie bitwy nie oznacza przegranej wojny, nale-

˙zy si˛e tylko zebra´c, przegrupowa´c i wróci´c z lepszym planem kolejnego starcia.

Pierwsz ˛a potyczk˛e musiałem spisa´c na straty, niemo˙zliwe bowiem było w ci ˛a-
gu jednego dnia zmieni´c program komputera zliczaj ˛acego. Tak naprawd˛e, tylko
to było istotne. Niewa˙zne, ile naprawd˛e padnie głosów na Harapo, wyniki i tak
zostan ˛a sfałszowane zgodnie z ˙zyczeniem Zapilote.

Ledwie to sobie u´swiadomiłem, projekt pomysłu wysun ˛ał si˛e nie´smiało z mro-

ków umysłu, nie chciał jako´s jednak da´c si˛e skusi´c, by przele´z´c do ´swiadomo´sci.
Przespacerowałem si˛e tam i z powrotem, potarłem czoło, popiłem rumu i wy-

131

background image

konałem cały szereg dalszych czynno´sci maj ˛acych pomaga´c w my´sleniu. Która´s
z metod musiała by´c skuteczna, bo nagle mnie ol´sniło. Wyci ˛ałem hołubca i złapa-
łem za wideofon.

Trwało chwil˛e, nim na ekranie pojawił si˛e podskakuj ˛acy rytmicznie na tle nie-

ba de Torres.

— Co si˛e stało? — spytał poprzez rytmiczny tupot. Wówczas dopiero dotarło

do mnie, ˙ze wideofon umieszczony ma na ł˛eku siodła.

— Małe pytanko. Ta planeta ma w teorii ustrój demokratyczny?
— W teorii. Mamy obiecuj ˛ac ˛a wszystko konstytucj˛e i inne takie. Mottem tej

planety powinno by´c: „Wszystkie chwyty dozwolone”. Ka˙zdego mo˙zna przeku-
pi´c, wszystko nielegalne mo˙zna zalegalizowa´c. Ale na papierze faktycznie jeste-

´smy demokracj ˛a. . .

— Wła´snie ten papier mnie teraz interesuje. Gdzie mo˙zna znale´z´c t˛e konsty-

tucje?

— W bibliotece naturalnie. Jest w banku pami˛eci i w ksi˛edze, która tkwi na

stela˙zu pomi˛edzy oknami. A po co ona?

— Wkrótce si˛e dowiesz. Dzi˛eki.

*

*

*

Ostro˙znie pomkn ˛ałem do biblioteki. Ostro˙znie, bo na pobliskim tarasie piła

akurat kaw˛e reszta mojej rodziny, a było jeszcze zdecydowanie za wcze´snie na
tłumaczenie czegokolwiek.

Konstytucja była tam, gdzie mnie markiz skierował. Otworzyłem opasły tom

i j˛ekn ˛ałem. Składała si˛e z ponad trzech tysi˛ecy stron drobnego druku. Pozostało
uciec si˛e do pomocy techniki.

Siadłem do komputera i załadowałem mu konstytucj˛e do pami˛eci operacyjnej.

Potem napisałem prosty program poszukuj ˛acy, zrobiłem sobie drinka i poczeka-
łem, a˙z maszynka oddzieli ziarno od plew.

Nie było to łatwe i nie nast ˛apiło szybko. Konstytucja, nie do´s´c ˙ze napisana

jak typowy akt prawny, wyj ˛atkowo pokr˛etnym j˛ezykiem, to okazała si˛e jeszcze
zlepkiem kilku innych dokumentów, których fragmenty posłu˙zyły prezydentowi
za ´sci ˛agi. Roiło si˛e tam od powtórze´n i nonsensów, co było zjawiskiem dobrym
i złym jednocze´snie. Złym, bo komputer dostawał czkawki, dobrym za´s, jako ˙ze
sprzyjało mojemu planowi. Gdzie´s tu musiał by´c jaki´s przydatny dla mnie haczyk.

Zapadł wieczór, zanim trafiłem na potrzebny mi drobiazg. Drug ˛apoprawk˛e do

przypisu odnosz ˛acego si˛e do podpunktu. Przeczytałem j ˛a i poczułem miłe ciepło.
Przeczytałem powtórnie, tym razem smakuj ˛ac ka˙zdy wyraz.

— Eureka! — wrzasn ˛ałem, nie mog ˛ac dłu˙zej opanowa´c rado´sci. — Eureka! —

powtórzyłem i wł ˛aczyłem wokoder komputera, by pokrzyczał „Eureka!” razem ze

132

background image

mn ˛a. W ró˙znych tonacjach i na ró˙zne melodie. Po chwili w bibliotece rozległ si˛e
cały chór „Eurek!” zwabiaj ˛ac Angelin˛e, która spojrzała na mnie krytycznie od
drzwi.

— Tak sobie my´slałam, ˙ze masz co´s wspólnego z tym domem wariatów. Niech

zgadn˛e. Rozwi ˛azałe´s nasze przej´sciowe trudno´sci?

— To był wielki problem, kochanie! — powiedziałem, bior ˛ac j ˛a za r˛ece i ru-

szaj ˛ac w tany po pokoju. — Wielki problem, który a˙z do tej chwili wydawał si˛e
nierozwi ˛azywalny. Ale nie mów jeszcze nic nikomu, mam słabo´s´c do efektow-
nych finałów. Rzecz jest tak prosta, ˙ze gdyby tylko przeciwnik si˛e dowiedział,
z łatwo´sci ˛a pokrzy˙zowałby nam plany. Ale nie dowie si˛e, lepiej b˛edzie zatem mil-
cze´c. Dzisiejszy program b˛edzie tak pomy´slany, ˙ze Zapilote jeszcze sam doło˙zy
r˛eki do własnej kl˛eski. Chod´zmy do studia!

W gł˛ebi serca nie jestem sadyst ˛a, nie lubi˛e zatem przerywa´c ludziom ogl ˛ada-

nia telewizji. Musiałem jednak gdzie´s wpakowa´c moj ˛a audycj˛e, wybrałem wi˛ec
program, który z nie znanych mi powodów powtarzano tu do znudzenia: odra-

˙zaj ˛acy, tasiemcowy serial opisuj ˛acy dzieje rodziny składaj ˛acej si˛e ze zboczonych

sadystów, którzy prowadzili przytułek dla umysłowo chorych, gdzie mo˙zna było
zostawi´c trzepni˛etych krewnych wyje˙zd˙zaj ˛ac na wakacje. Nazywało to si˛e Czy˙z
miło´s´c nie jest pot˛eg ˛a i było ogl ˛adane podobno przez sto osiem procent dorosłej
widowni. Niektórzy musieli widocznie wgapia´c si˛e w te krety´nstwa dwukrotnie.

Nagranie było gotowe na czas. Chłopcy sprawdzili instalacje satelitarne. Za-

mierzali´smy wysła´c sygnał z talerzowej anteny na dachu pałacu, najpierw do sta-
cjonarnego satelity bezpo´srednio nad nami, sk ˛ad miał pow˛edrowa´c do wszystkich
innych, by ostatecznie trafi´c do odbiorników na dole. Dzi´s czekały telewidzów
inne zupełnie atrakcje.

— Jeszcze trzy minuty — powiedział James, ładuj ˛ac kaset˛e do odtwarza-

cza. — Nie boisz si˛e, ˙ze stracisz publiczno´s´c, tato? Mog ˛a wył ˛aczy´c telewizory,
gdy zamiast filmu pojawi ˛a si˛e wiadomo´sci.

— Wykluczone. Wrosn ˛a w krzesła. Patrz tylko i słuchaj.

*

*

*

Jak cała planeta długa i szeroka, scenka z naszego salonu powtarzała si˛e we

wszystkich domach. Głowa rodziny w fotelu przed odbiornikiem, matka robi ˛aca
z boku na drutach lub wypełniaj ˛aca formularze podatkowe. Dzieci u ich stóp,
słu˙zba za plecami. ´Swiat wstrzymał oddech w oczekiwaniu na pocz ˛atek serialu.

Ju˙z.
Gdy tylko akcja rozwin˛eła si˛e, czyli rozkwitła sadyzmem, ekran zamrugał

i pojawiła si˛e na nim Angelina z mikrofonem. Była w normalnym wdzianku tu-
tejszych spikerek, w tle za´s miała udan ˛a podróbk˛e ichniego studia.

133

background image

— Mam dla pa´nstwa straszne wiadomo´sci — powiedziała przera˙zonym gło-

sem. — Doszło do zabójstwa. Niestety, nie chodzi o tego odra˙zaj ˛acego draba Za-
pilote, na co wi˛ekszo´s´c z was zapewne przez chwil˛e liczyła. Kandydat na pre-
zydenta, Sir Hector Harapo, powie wam zaraz, co si˛e stało. Po tej wiadomo´sci
wznowimy nadawanie normalnego programu. Sir Harapo. . . — Pojawiła si˛e moja
brodata twarz i pi˛e´s´c uniesiona i gotowa do uderzenia w stół.

— Czy wiecie, ˙ze miał miejsce zamach? — zacz ˛ałem. — Zamach na wa-

sze prawo dokonywania wolnego wyboru, prawo samodzielnego zdecydowania,
który z kandydatów na urz ˛ad prezydenta bardziej nadaje si˛e do sprawowania tej
zaszczytnej funkcji. Teraz odebrano wam to prawo. I kto to zrobił? Ta glizda Za-
pilote! Dot ˛ad unikatem obrzucania błotem przeciwnika, uwa˙zaj ˛ac, ˙ze nie powinno
czyni´c si˛e tego publicznie, ale to był bł ˛ad! Powiem wam, co ten zapchlony szczur
dot ˛ad uczynił. Najpierw usiłował uniemo˙zliwi´c mi kandydowanie, zmieniaj ˛ac po
cichu termin rejestracji, ale przeciwdziałałem temu. Potem próbował mnie zabi´c
w trakcie pierwszego spotkania przedwyborczego w Puerto Azul, ale i ta próba
mu si˛e nie powiodła. Trudno zreszt ˛a spodziewa´c si˛e czego´s bardziej finezyjnego
ze strony osobnika o ilorazie inteligencji pierwotniaka typu pantofelek. Ostatecz-
nie przyspieszył termin wyborów, bym nie miał okazji do dalszych spotka´n, by
zatka´c mi usta, nim opowiem o wszystkich jego zbrodniach i oszustwach, nim
naprawd˛e poznacie mnie! Ale to mu si˛e nie uda!

Przerwałem dla nabrania oddechu, a z ta´smy rozbrzmiała gło´sna owacja. Uci-

chła, gdy podniosłem r˛ek˛e.

— Jutro wy, czcigodni wyborcy, b˛edziecie mieli szans˛e! We´zcie udział w wy-

borach i głosujcie na Harapo i de Torresa, wówczas bowiem oddacie głosy za
wolno´sci ˛a, a Zapilote zapluje si˛e ze zło´sci niczym parszywa ropucha! On nie mo-

˙ze wygra´c tych wyborów! Razem ode´slemy go tam, gdzie jego miejsce, czyli na

´smietnik historii! Dzi˛ekuj˛e pa´nstwu!

Program zako´nczyły d´zwi˛eki marsza i widok powiewaj ˛acych chor ˛agwi.
— Ty chyba nie lubisz tego pana, tato — skomentował Bolivar.
— Je´sli chciałe´s go wkurzy´c, to chyba ci si˛e udało — dodał James. — Jak

dobrze pójdzie, to nie dostaniesz ani głosu.

Bez słowa podszedłem do wisz ˛acego na manekinie uniformu oficera-lekarza,

odpi ˛ałem najzdobniejszy medal i przypasałem go Jamesowi do koszuli.

— Nagroda za spostrzegawczo´s´c — oznajmiłem. — Trafiłe´s w dziesi ˛atk˛e.
— Serdeczne dzi˛eki, nie zdejm˛e go nawet w k ˛apieli. Ale mo˙ze zechciałby´s

powiedzie´c, jak zamierzasz zamieni´c druzgoc ˛ac ˛a kl˛esk˛e w zwyci˛estwo?

— Obawiam si˛e, ˙ze jeszcze przez jaki´s czas pozostanie to moj ˛a słodk ˛a tajem-

nic ˛a. Moj ˛a i twojej matki. Na razie nie wolno mi pisn ˛a´c ani słówka, bo nawet te
mury mog ˛a jednak mie´c uszy. Powiem wam jutro, ledwie wrócimy z głosowa-
nia. Je´sli kto´s sam domy´sli si˛e do tego czasu, o co chodzi, to zasłu˙zy na nast˛epny
medal.

background image

Rozdział 28

Dzie´n wyborów zacz ˛ał si˛e mocnym akcentem.
Eksplozja, która wywaliła szyby w wielu oknach zamku, wyrwała mnie z gł˛e-

bokiego snu. Półprzytomny stan ˛ałem przy łó˙zku w pozycji obronnej i gotów do
walki rozejrzałem si˛e w poszukiwaniu przeciwnika.

— Nie jest ci przypadkiem troch˛e zimno? — spytała po chwili Angelina, led-

wo wygl ˛adaj ˛ac spod koca.

— Jest. — Czym pr˛edzej dałem nura pod przykrycie. W tej˙ze chwili zadzwo-

nił telefon.

— To musiała by´c du˙za sztuka — oznajmił Bolivar, gdy podniosłem słuchaw-

k˛e. — Ekran jest tak nastawiony, by przechwytywa´c wszystko trzy mile od zamku.
Najpewniej wystrzelili j ˛az samolotu, który te˙z dorwali´smy, ale był za daleko, aby´s
dosłyszał eksplozj˛e.

— Dzi˛eki za informacj˛e — mrukn ˛ałem z niesmakiem, wstaj ˛ac ponownie i si˛e-

gaj ˛ac po szlafrok.

— Chyba nie oczekiwałe´s, ˙ze po wczorajszym to prezydent ka˙ze posła´c ci

kwiaty? — zdziwiła si˛e Angelina.

— Nie sadziłem, ˙ze wy´sle maszyn˛e z pilotem. Do´s´c mam zabijania. — Spoj-

rzałem za okno, gdzie wstawał ´swit równie szary, jak ja sam. — Nowy prezydent
z tym sko´nczy, tak to widz˛e. Teraz zamów jakie´s ´sniadanie. Czeka nas pracowity
dzie´n.

*

*

*

Dzie´n spełnił jej oczekiwania. Po ´sniadaniu i przylepieniu brody wyszli´smy

na ł ˛ak˛e za pałacem. Zamiast zwykle zasiedlaj ˛acych j ˛a krów i koni, wyrosło tam
miasteczko namiotów. Sam markiz dogl ˛adał ich rozstawiania.

— Dzie´n dobry — powitał nas rado´snie. — Namioty s ˛a gotowe, tak jak chcia-

łe´s, cho´c nikt nie rozumie, po co nam festyn. Oblewamy przegran ˛a? A mo˙ze s ˛a-
dzisz, ˙ze wygramy?

— Wszystko w swoim czasie, kochany markizie. Wybacz, ale na razie nie

puszcz˛e pary z ust. Powiedz tylko ludziom, ˙ze nie musz ˛a montowa´c podłóg.

135

background image

— Namioty maj ˛a sta´c puste?
— Otó˙z to.
Pozostawiłem go stoj ˛acego z nieco głupim wyrazem twarzy. W miar˛e upływu

dnia, coraz cz˛e´sciej spotykałem si˛e zreszt ˛a z bardzo podobnymi minami. Chocia˙z
wszyscy byli tu zbyt dobrze wychowani, by mi to powiedzie´c, po paru godzinach
wi˛ekszo´s´c zamkowej słu˙zby musiała nabra´c przekonania, ˙ze dostałem fioła. Zwa-
riował Szczur, ot co! Póki co tłumiłem tylko chichot i robiłem swoje.

*

*

*

Najwa˙zniejszy był oczywi´scie osobisty udział w głosowaniu. Lokal wybor-

czy dla okolicy mie´scił si˛e w niewielkim miasteczku Tortosa, ledwie par˛e mil od
maj ˛atku markiza. Pojechali´smy tam w konwoju l´sni ˛acych limuzyn obwieszonych
flagami i transparentami o takiej porze, by przyby´c akurat na otwarcie lokalu. Na
rynku pojawili´smy si˛e w chwili, gdy ratuszowy zegar wydzwaniał pełn ˛a godzin˛e.
Na miejscu zastali´smy ju˙z wcale dług ˛a kolejk˛e oczekuj ˛acych.

— Niezły pocz ˛atek — ocenił markiz.
— Tylko nie wiadomo, dzi˛eki komu — powiedziałem, wskazuj ˛ac na grup˛e

zwolenników Zapilote kr˛ec ˛ac ˛a si˛e obok wej´scia. Wymachiwali flagami jego partii
w kolorach zgniłej zieleni i bagnistego br ˛azu. Ka˙zdemu, kto si˛e nawin ˛ał, przypi-
nali znaczek tej˙ze partii, zwanej Radosny Myszołów.

— Wchodzimy na scen˛e — oznajmiłem, daj ˛ac znak do wysiadania. Mój pies

ła´ncuchowy, Rodriguez, dreptał mi, jak zwykle, po pi˛etach, obok kroczyli James
i Bolivar. ˙Zaden nie miał broni palnej, ale nie zmieniało to w niczym faktu, ˙ze byli
piekielnie niebezpieczni. W pewnym oddaleniu szła Angelina z kamer ˛a i mikro-
fonem. — To jest to — mrukn ˛ałem. — Kamera, ´swiatła, zaczynamy.

Równym krokiem przemierzyli´smy rynek staj ˛ac nos w nos z burmistrzem

i szefem policji. Obaj byli lud´zmi Zapilote, aktualnie do´s´c mocno zdenerwowa-
nymi i wygłupionymi.

— Widz˛e, ˙ze łamie si˛e tu prawo — przywitałem ich tonem oskar˙zyciela, sta-

j ˛ac równocze´snie profilem do kamery. — Konstytucja zabrania agitacji wyborczej
w odległo´sci mniejszej, ni˙z dwie´scie jardów od lokalu. Prosz˛e natychmiast odsu-
n ˛a´c tych ludzi!

— Ja tu jestem burmistrzem i nikt mi nie b˛edzie rozkazywał! — pisn ˛ał urz˛e-

das. — Szefie, niech no pan si˛e tym zajmie!

Policjant był na tyle głupi, ˙ze si˛egn ˛ał po bro´n. Rodriguez post ˛apił dwa szybkie

kroki, co´s gwizdn˛eło, łupn˛eło i klapn˛eło i okazało si˛e, ˙ze gliniarz le˙zy sobie na
ziemi jak gdyby nigdy nic. Zwolennicy Zapilote zbili si˛e w ciasn ˛a gromadk˛e,
a my ruszyli´smy w ich kierunku. Nie wytrzymali nerwowo, i gdy zostało nam ze
dwadzie´scia jardów, prysn˛eli niczym spłoszone kuropatwy.

136

background image

— Panie burmistrzu, prosz˛e wreszcie otworzy´c lokal wyborczy. Min˛eła ju˙z

dziewi ˛ata. Czas sko´nczy´c z t ˛a fars ˛a — poleciłem.

Ledwie znikn ˛ał w ratuszu, czekaj ˛acy rado´snie zaj˛eli si˛e wyrzucaniem znacz-

ków partii Zapilote. Moi ludzie starannie odmierzyli dwie´scie jardów od wej´scia
i zacz˛eli rozdawa´c nasze znaczki przedstawiaj ˛ace białego teriera trzymaj ˛acego
w pysku upolowanego szczura. Zupełnym przypadkiem pysk szczura przypomi-
nał do złudzenia facjat˛e obecnego prezydenta, wida´c taka ju˙z jego uroda. Wszyscy
chcieli mie´c taki znaczek, nawet ci stoj ˛acy ju˙z blisko wej´scia, zrobiło si˛e zatem
małe zamieszanie.

— A teraz — zwróciłem si˛e do wyborców — zaczynamy głosowanie.
W´sród okrzyków „Harapo prezydentem”, zostali´smy z markizem przepusz-

czeni, by´smy mogli odda´c głosy jako pierwsi.

Odszukałem moje nazwisko na spisie wyborców, podpisałem si˛e w wła´sci-

wym miejscu i czuj ˛ac na sobie wzrok wszystkich obecnych, wszedłem do budki,
w której mie´sciła si˛e elektroniczna urna. Zasun ˛ałem kotar˛e i si˛egn ˛ałem po d´zwi-
gni˛e podpisan ˛aHARAPO. Poniewa˙z było tylko dwóch kandydatów, były te˙z tylko
dwie d´zwignie. Poci ˛agn ˛ałem, co´s zawarczało i zapalił si˛e napis GŁOS ZARE-
JESTROWANY. Zasłonka odsun˛eła si˛e automatycznie, wobec czego wyszedłem,
ust˛epuj ˛ac miejsca markizowi.

— Jak to urz ˛adzenie działa? — spytałem urz˛ednika pikluj ˛acego list wyborców.

Spojrzał w bok udaj ˛ac, ˙ze mnie nie dostrzega, ale nie dałem mu szansy. W ko´ncu
musiał mnie zauwa˙zy´c.

— To sama elektronika — powiedział wreszcie. — Pa´nski głos zostaje zapisa-

ny w banku pami˛eci tej maszyny. Gdy głosowanie si˛e sko´nczy, centralny kompu-
ter poł ˛aczy si˛e z t ˛a i ze wszystkimi innym takimi maszynami, odczyta ich zapisy
i wprowadzi je do centralnego banku pami˛eci. Gdy zbierze ju˙z wszystkie głosy,
obliczy je i poda ostateczne wyniki.

— A sk ˛ad wiadomo, ˙ze centralny komputer nie oszuka? Kto´s mógłby zapro-

gramowa´c go na wygran ˛a której´s ze stron.

— To niemo˙zliwe! — powiedział z gł˛ebokim przekonaniem. — To byłoby

bezprawie. Wygra ten, kto dostanie najwi˛ecej głosów.

— Ten kto´s wła´snie stoi przed tob ˛a! — Wyszczerzyłem si˛e i potrz ˛asn ˛ałem jego

dłoni ˛a. — Mamy historyczny dzie´n. Ko´nczymy z geriatryczn ˛a pijawk ˛a, która od
pokole´n wysysa krew z mieszka´nców tej planety. Zwyci˛estwo jest nasze!

˙Zegnany przez wywołan ˛a ow ˛a metafor ˛a ˙zywiołow ˛a rado´sci ˛a tłumu, wyszli-

´smy z markizem z budynku, zapakowali´smy si˛e do samochodów i wrócili´smy do

zamku.

— I tyle na razie. Do szóstej, kiedy zamkn ˛a lokale, siedzimy jak myszy pod

miotł ˛a. Mam nadziej˛e, ˙ze szef kuchni przygotował co´s smakowitego.

— ˙Zadnej agitacji? — upewnił si˛e podejrzliwie Bolivar.

137

background image

— ˙Zadnego zagrzewania wiernych wyborców? — dorzucił James. — Je´sli tu

zostaniemy, wy´swiadczymy Zapilote przysług˛e.

— Naprawd˛e? — spytałem, u´smiechaj ˛ac si˛e tajemniczo. — Mam wra˙zenie,

˙ze na obiad jest ryba, a ryba dobra jest z białym winem.

*

*

*

Posiłek był zaiste wspaniały i przyzna´c si˛e musz˛e nawet do drzemki, jako ˙ze

zaliczyłem po drodze kilka lampek likieru. Polityka potraf! wym˛eczy´c człowieka.
Sło´nce zwisało ju˙z nisko nad horyzontem, gdy otworzyłem wreszcie oczy. Na tle
czerwonej tarczy rysowała si˛e pełna gracji sylwetka Angeliny.

— Ale widok! — powiedziałem. — Która godzina?
— Czas wstawa´c. Powiedziałam chłopcom wszystko. Uradowali si˛e niebo-

tycznie i wyruszyli z konwojem, by zd ˛a˙zy´c na czas. Wła´snie dochodzi szósta.
Zamykaj ˛a lokale.

— Wspaniale — stwierdziłem, przeci ˛agaj ˛ac si˛e błogo. — Chod´zmy posłucha´c

oficjalnego komunikatu.

Siły ciemno´sci nie marnowały czasu. Wła´snie podawano wst˛epne wyniki.

Markiz słuchał ich tuptaj ˛ac nerwowo po pokoju i wygra˙zaj ˛ac ekranowi pi˛e´sci ˛a.

— Przewiduj ˛a mia˙zd˙z ˛ace zwyci˛estwo. Ten kryminalista sterroryzował elekto-

rat. Bali si˛e głosowa´c przeciwko niemu.

— To o wiele bardziej prozaiczne, markizie. Cała ta elektronika to tylko my-

dlenie oczu. Kto niby kontroluje centralny komputer? Wynik b˛edzie taki, jakiego
Zapilote sobie ˙zyczy. Dlatego nie tracili´smy czasu na dalsze wyjazdy w teren.

— Wobec tego przegrali´smy!
— Istnieje powa˙zna szansa, ˙ze wygrali´smy. Wszystko zale˙zy od tego, jak da-

lece w´sciekł si˛e wczoraj prezydent. O, s ˛a wiadomo´sci, na które czekamy!

Na ekranie ukazał si˛e gogusiowaty wazeliniarz wymachuj ˛acy do kamery pli-

kiem wydruków komputerowych. Ze wszystkich sił starał si˛e wygl ˛ada´c na rozen-
tuzjazmowanego.

— To cudowne, absolutnie cudowne! Nasz drogi prezydent ponownie wy-

grał przy całkowitym poparciu społecze´nstwa. Pomimo wysiłków awanturniczych
i wywrotowych elementów pragn ˛acych zbruka´c perfidnymi metodami jego obraz
w oczach ukochanego przeze´n społecze´nstwa. . . Ale, prosz˛e pa´nstwa, oto otrzy-
małem wła´snie ko´ncowe rezultaty, na które wszyscy czekali´smy!

— Mów do mnie jeszcze — mrukn ˛ałem raz i drugi. Zwierz˛e telewizyjne

u´smiechn˛eło si˛e szeroko, spojrzało na kart˛e, potem w kamer˛e.

— Wyniki pochodz ˛a z miasta Tortosa w Regionie Centralnym, gdzie znajduje

si˛e siedziba tego indywiduum, de Torresa, który nazywa siebie markizem de la

138

background image

Rosa. Został zreszt ˛a wniesiony przeciw niemu zarzut podszywania si˛e pod szla-
chetnie urodzonego, niemniej chwilowo kandydował on na wiceprezydenta u bo-
ku recydywisty znanego jako Hector Harapo, który w swojej głupocie uroił sobie,

˙ze haniebnymi czynami zdob˛edzie serca wyborców i zostanie prezydentem. ˙Zyje-

my jednak w demokratycznym pa´nstwie. Panie i panowie, oto kraj, gdzie z pucy-
buta sta´c si˛e mo˙zna milionerem! Ale ci dwaj nie s ˛a wcale uczciwymi pucybutami,
wierzcie mi. Mog˛e tego łatwo dowie´s´c, fakty bowiem nie kłami ˛a! Znów zamachał
papierzyskami.

— No dalej, kretynie — warkn ˛ałem, i chyba mnie usłyszał.
— Ale nie przedłu˙zajmy tej pełnej napi˛ecia chwili. W Tortosie, gdzie gło-

sowali ci wykoleje´ncy, w miejscu, gdzie wraz ze swymi łotrami grozili uczci-
wym wyborcom chc ˛ac zmusi´c ich do posłusze´nstwa, na terenie, który te łotry
uwa˙zały za swój własny, rezultaty okazały si˛e inne od ich oczekiwa´n. Oto one. . .
generał-prezydent Zapilote. . . pi˛e´c tysi˛ecy trzysta dwana´scie głosów, podczas gdy
na zdrajców, Harapo i de Torresa, padły. . .

Zawiesił głos, a˙z w ko´ncu wrzasn ˛ał:
— . . . dwa głosy! Głosowali sami na siebie. Nikt inny ich nie poparł! Oto praw-

dziwa lojalno´s´c. Wyniki wci ˛a˙z spływaj ˛a, ale nie ulega najmniejszej w ˛atpliwo´sci,

˙ze nasz kochany prezydent został wybrany ponownie przez aklamacj˛e. . .

— Skurwiel! — krzykn ˛ał markiz, celnym kopem posyłaj ˛ac telewizor do k ˛ata,

gdzie aparat dotarł pod postaci ˛a cz˛e´sci zamiennych. — Sami widzieli´smy, jak
ludzie głosowali! To wszystko kłamstwa!

— Oczywi´scie — odparłem. — Nie mogło by´c inaczej. Wł ˛aczyłem mikrona-

dajnik, który miałem na r˛ece.

— Wszystko gotowe — odezwał si˛e głos Bolivara.
— To zaczynajcie. Wyniki s ˛a lepsze, ni˙z s ˛adzili´smy. Markiz zmia˙zd˙zył obca-

sem kilka zbyt du˙zych jeszcze, jak na jego gust, kawałków telewizora i spojrzał
na mnie, jakbym nagle zacz ˛ał kuka´c zamiast zegara.

— Niedługo nasze or˛edzie pójdzie w ´swiat. Niech tylko konwój wróci. . .
— Konwój?
— Niech wyja´sni˛e. Zasłu˙zyłe´s sobie, by usłysze´c to przed innymi. Zapilote

zrobił dokładnie to, czego chcieli´smy. Opanowany ˙z ˛adz ˛a zemsty, sam podarował
nam zwyci˛estwo!

background image

Rozdział 29

Rzeczywi´scie wypadało doinformowa´c markiza chwil˛e wcze´sniej, ni˙z cał ˛a

reszt˛e ´swiata. Czym pr˛edzej wyrwałem go ze stuporu (kopał bezmy´slnie coraz
drobniejsze szcz ˛atki odbiornika) i wr˛eczyłem mu wydruk odpowiedniego frag-
mentu konstytucji.

— Oto odpowied´z na wszystkie nasze pytania i obawy — powiedziałem. —

Czytaj.

Przeczytał. Powoli i uwa˙znie, słowo po słowie. U´smiechał si˛e przy tym coraz

szerzej, a˙z w ko´ncu wybuchn ˛ał serdecznym rechotem, odrzucił papier i wzi ˛ał si˛e
do nied´zwiadkowania.

— Jeste´s geniuszem! Zaprawd˛e, powiadam, jeste´s geniuszem! — Nie zaprze-

czałem przez grzeczno´s´c, niemniej wyzwoli´c z jego obj˛e´c udało mi si˛e dopiero
wtedy, gdy wycałował mnie w oba policzki. W ramach niektórych kultur istniej ˛a
zwyczaje, których nigdy nie zrozumiem! Od dalszych karesów uwolnił mnie głos
Angeliny.

— Konwój jest ju˙z na terenie posiadło´sci, wewn ˛atrz strefy bronionej. Za kilka

minut ta´smy b˛ed ˛a na miejscu.

— Wspaniale! Zaraz wło˙zymy mundury, by na sam koniec dobi´c przeciwnika!
Zebrali´smy si˛e wszyscy w bibliotece przed nowym telewizorem. Maszyneria

gotowa była do transmisji, a wył ˛acznik trzymałem w dłoni. Naprzeciwko siebie
miałem kamer˛e, obok opasły markizowy egzemplarz konstytucji. Palec spoczywał
w pełnej gotowo´sci na odpowiednim paragrafie. Przez ekran przewijały si˛e sceny
entuzjazmu, w który wpadli zwolennicy Zapilote. Istna orgia rado´sci z powodu
utrzymania si˛e przy korycie i wszelakiego samozadowolenia. Głos wyciszyli´smy,
bo samo ogl ˛adanie takiej pornografii było niemal ponad ludzk ˛a wytrzymało´s´c.

— Mo˙zesz wej´s´c, kiedy tylko zechcesz — poinformowała mnie Angelina.
— I dobrze, bo do´s´c mam tej szmiry. Czekam tylko, a˙z Wielki ´Scierwojad

osobi´scie pojawi si˛e na wizji. O wła´snie, czy kto´s mo˙ze zrobi´c gło´sniej?

Spiker zwijał si˛e, jakby dostał orgazmu na sam widok prezydenta, pot lał si˛e

z niego strumieniami.

— Tak, prosz˛e pa´nstwa, to naprawd˛e si˛e dzieje. . . Uniesienie si˛ega kulmina-

cji. . . Oto ten ´swi˛ety m ˛a˙z, który ju˙z tyle razy po´swi˛ecał si˛e dla racji stanu, raz

140

background image

jeszcze staje na czele naszej nawy. . . Idzie. . . Tłum szaleje, kobiety mdlej ˛a, m˛e˙z-
czy´zni płacz ˛a. Podnosi dło´n i zaraz zapada cisza. Słycha´c tylko zdyszane odde-
chy jego popleczników i odgłosy upadku ciał, bo kobiety wci ˛a˙z mdlej ˛a. . . Panie
i panowie, mieszka´ncy Paraiso-Aqui, z prawdziw ˛a i nieustaj ˛ac ˛a przyjemno´sci ˛a
zapowiadam przemówienie generała- prezydenta, Julio Zapilote!

Na ekranie pojawiła si˛e bardziej ni˙z zwykle obrzydliwa, powi˛ekszona bowiem

do monstrualnych rozmiarów, g˛eba dyktatora. Mlasn ˛ał i dobył z siebie o´slinione
słowa.

— Tego wła´snie si˛e po was spodziewałem, moi drodzy wyborcy. Wybory si˛e

sko´nczyły, a wy wypełnili´scie swój obywatelski obowi ˛azek i głosowali´scie w je-
dynie słuszny sposób. Słyszeli´scie, jaki koniec spotkał tego kryminalist˛e, Hectora
Harapo. . .

Nacisn ˛ałem wył ˛acznik i w jednej chwili moje oblicze zast ˛apiło mord˛e prezy-

denta.

— Koniec? Ty wypierdku mamuta! Walka dopiero si˛e zacz˛eła! Czy sadzisz, ˙ze

mo˙zesz oszukiwa´c wyborców mi˛edl ˛ac ich głosy w tej twojej maszynce do głoso-
wania i wyci ˛agaj ˛ac stamt ˛ad jedynie spreparowane łgarstwa? Mylisz si˛e. Nadszedł
czas rozlicze´n. Sam si˛e zdradziłe´s! Sam si˛e pogr ˛a˙zyłe´s, a to za spraw ˛a zachłanno-

´sci. ´Swiat pozna teraz twoje oszustwa. Zapraszani do małego miasta, do Tortosy.

Oto, jak widzicie na zegarze ratusza, wła´snie zamkni˛eto lokal wyborczy. . .

Mój głos został łagodnie wyciszony, a rol˛e komentatora przej ˛ał James.
— Lokal został zamkni˛ety, a mieszka´ncy Tortosy zbieraj ˛a si˛e, by pozna´c wy-

niki. Z jakiego´s powodu burmistrz i szef miejscowej policji usiłowali kilka minut
temu wymkn ˛a´c si˛e niepostrze˙zenie z miasta. Mo˙ze zreszt ˛a s ˛a zwolennikami Zapi-
lote. Szef policji jest jeszcze nieprzytomny, ale burmistrz a˙z pali si˛e do rozmowy
z nami.

Burmistrz wygl ˛adał jak kupka nieszcz˛e´scia, ale obecno´s´c Rodrigueza nie da-

wała mu ˙zadnych szans.

— Prosz˛e powiedzie´c nam, panie burmistrzu, czy wybory przebiegały zgodnie

z prawem i czy wszystkie głosy zostały zapisane w maszynie?

— Oczywi´scie, wszystko było wedle prawa. — Spojrzał niespokojnie na plac,

który z wolna zapełniał si˛e lud´zmi.

— Czy jako burmistrz miasta Tortosa zechce pan nam powiedzie´c, czy gro-

madz ˛acy si˛e tu obywatele s ˛a mieszka´ncami tego miasta?

— Tak, zapewne wi˛ekszo´s´c z nich. . . Nie jestem pewien. . .
— Nie jest pan pewien? A jak długo jest pan tu burmistrzem?
— Dwadzie´scia dwa lata.
— No to chyba powinien ich pan poznawa´c.
— Nie znam wszystkich. . .
— Nie zna pan? Czy mo˙ze mi pan wskaza´c kogokolwiek obcego?
— Nikogo takiego nie widz˛e.

141

background image

— Ale my musimy by´c pewni. O, widz˛e, ˙ze szef policji ju˙z do nas doł ˛aczył.

Na pewno nam pomo˙ze. Prosz˛e nam powiedzie´c, panie komendancie, jak długo
mieszka pan w Tortosie?

— No. . . od urodzenia. . . — odparł gliniarz mocno niech˛etnie.
— To dobrze. Czy widzi pan w tym zgromadzeniu kogo´s obcego?
Jeszcze bardziej niech˛etnie rozejrzał si˛e wokół i powiedział, ˙ze nie widzi.
— To bardzo dobrze — stwierdził James. — Wła´snie ogłaszane s ˛a wyniki.

Zaraz wł ˛aczymy gło´sniki, by wszyscy mogli usłysze´c komunikat.

Burmistrz i komendant dziwnie si˛e skurczyli. Gdy zapowiedziano informacje

o wynikach wyborów w Tortosie, drgn˛eli, jakby chcieli prysn ˛a´c, ale Rodriguez
przypomniał im o swoim istnieniu i zamarli w bezruchu. Za ich plecami wyborcy
dawali upust swojemu oburzeniu.

— Słyszycie to? — spytał James. — Czy˙zby co´s było nie tak? Tylko dwa

głosy na Hectora Harapo, a wszystkie pozostałe na Zapilote. Lepiej b˛edzie, jak
to sprawdzimy. — Dobrzy ludzie z Tortosy — jego wzmocniony przez megafo-
ny głos przetoczył si˛e nad tłumem. — Mówi do was przedstawiciel Sir Hectora
Harapo, który skłonny jest s ˛adzi´c, ˙ze ta ´swinia u władzy zignorowała wasze głosy
i ˙ze całe to elektroniczne cudo do głosowania było spreparowane na jego korzy´s´c.
Przekonajmy si˛e, jak było naprawd˛e. Prosz˛e, by ka˙zdy, kto głosował na Sir Hec-
tora Harapo, zechciał podnie´s´c r˛ek˛e. Dzi˛ekuj˛e.

Nad rynkiem zapadła cisza, a potem powoli, najpierw z wahaniem, potem

z dum ˛a, uniosły si˛e r˛ece. Las rak.

— Dobrze. Dzi˛ekuj˛e. Prosz˛e opu´sci´c r˛ece. A teraz poprosz˛e o podniesienie

r ˛ak zwolenników Zapilote.

Wszystkie dłonie znikn˛eły. Oprócz dwóch, które nale˙zały do burmistrza i szefa

policji.

— Oto jak wygl ˛ada prawda na temat głosowania w Tortosie — stwierdził

triumfuj ˛acym tonem James. — Wszyscy, oprócz tych dwóch wyrzutków, zostali
oszukani w trakcie tych wyborów. Mamy dowód, ˙ze głosy Tortosy zostały sfał-
szowane. Tutaj wygrał kto inny.

Dałem znak i przeł ˛aczyłem transmisj˛e na salon. Ci˛e˙zkim gestem wskazałem

na le˙z ˛ace obok tomiszcze.

— Popełniono przest˛epstwo. Przest˛epstwo przewidziane w artykule dziewi˛e´c-

set trzecim ´swi˛etej konstytucji naszej planety. Znaczenie spisanej na tej stronie
klauzuli numer siedemdziesi ˛at dziewi˛e´c jest jasne, bole´snie jasne i oczywiste. Po-
zwólcie, ˙ze przeczytam wam ten przepis.

Uniosłem do oczu kopi˛e wspomnianego przepisu i mo˙zliwie jak najbardziej

stentorowym głosem zacz ˛ałem:

— W zwi ˛azku ze specyfik ˛a elektronicznego głosowania oraz potrzeb ˛a za-

gwarantowania jak najdokładniejszego zliczania głosów niewidocznych od chwili
umieszczenia ich w pami˛eci maszyny wyborczej, postanawia si˛e, co nast˛epuje:

142

background image

Zgodnie z paragrafem dziewi˛etnastym, artykuł czterdziesty ustawy o wyborach,
zagwarantowana musi by´c jak najdokładniejsza kontrola, a jako dodatkow ˛a gwa-
rancj˛e prawidłowo´sci głosowania ustala si˛e, i˙z je´sli ponad wszelk ˛a w ˛atpliwo´s´c
ustalone zostanie, i˙z podczas głosowania na prezydenta, zawiodła chocia˙z jedna
maszyna do głosowania lub ˙ze zmienione zostały za jej spraw ˛a wyniki wyborów,
wszystkie oddane podczas tych˙ze wyborów głosy uznaje si˛e za niewa˙zne i nie-
byłe. Tym samym dane wybory uznaje si˛e za niewa˙zne i niebyłe. Konieczne jest
wówczas rozpisanie w ci ˛agu dwóch tygodni od daty ujawnienia nieprawidłowo´sci
nowych niejawnych wyborów z u˙zyciem tradycyjnej metody oddawania i zlicza-
nia papierowych głosów wrzucanych do urn. Zwyci˛ezca tych drugich wyborów
zostanie wówczas uznany za prezydenta i jego powinno´sci ˛a b˛edzie przeprowa-
dzi´c szczegółowe ´sledztwo i ustali´c przyczyny nieprawidłowego funkcjonowania
maszyn wyborczych jak i usun ˛a´c te nieprawidłowo´sci przed wykorzystaniem ich
w jakichkolwiek nast˛epnych wyborach.

Odło˙zyłem powoli wydruk na ksi˛eg˛e i odwróciłem si˛e do kamery.
— Niniejszym uznaj˛e dzisiejsze wybory za niewa˙zne i niebyłe. W ci ˛agu

dwóch tygodni od teraz b˛ed ˛a miały miejsce nowe wybory. A wówczas, niech wy-
grywa lepszy.

background image

Rozdział 30

— Ci˛ecie — poleciła Angelina i obecni dali upust rado´sci. — Dopi ˛ałe´s swe-

go. — Ucałowała mnie. — Jak i zaopiekowałe´s si˛e wyborcami z Tortosy.

— Dla swego jak i dla ich dobra. Wła´snie rozkładaj ˛a ´spiwory w namiotach

obok zamku. Mo˙ze nie b˛edzie im tu najwygodniej przez najbli˙zsze dwa tygodnie,
ale z pewno´sci ˛a b˛ed ˛a za to bezpieczni. Na dodatek zapłaci im si˛e za te przymuso-
we wakacje. Zdaje si˛e, ˙ze pomysł przypadł im do gustu.

— Zapilote nas zignoruje. — De Torres znów popadał w melancholi˛e. — Nie

zwróci uwagi na twoje ˙z ˛adanie powtórzenia wyborów. Po jego stronie jest siła.

— Nie odwa˙zy si˛e — wyja´sniłem. — Pełny zapis tej audycji jest wła´snie trans-

mitowany na planety, z których pochodzi wi˛ekszo´s´c przyje˙zd˙zaj ˛acych tu turystów.
Mo˙zesz by´c pewien, ˙ze s ˛a one nawał bardziej ni˙z zainteresowane wynikami na-
szych wyborów. A bez turystów i ich kredytów gospodarka Paraiso-Aqui runie
w ci ˛agu tygodnia.

— Zatem wygrali´smy! — Markiz był dzi´s skłonny do raptownej zmiany na-

stroju.

— Jeszcze nie. Musimy wygra´c batali˛e o urny wyborcze, ale tym razem b˛e-

dziemy gotowi. Na ka˙zdy jego pomysł, ja mam ju˙z gotowe trzy. Walka b˛edzie
obejmowała ka˙zdy etap wyborów, ale teraz mamy równe szans˛e.

*

*

*

To były bardzo pracowite dwa tygodnie. Urz˛edowo zatwierdzone urny zostały

wykonane i zapiecz˛etowane przy zachowaniu wszystkich ´srodków ostro˙zno´sci, co
nie miało wpływu na fakt, ˙ze bez wi˛ekszego trudu r ˛abn˛eli´smy z ich magazynów
próbki produktu i wykonali´smy własne skrzynki. Podobnie rzecz si˛e miała z kar-
tami do głosowania, których wydrukowali´smy dokładnie tyle samo, ile mennica
pa´nstwowa. Nie miałem poj˛ecia, do jakich granic posunie si˛e Zapilote, wobec
czego wolałem zabezpieczy´c si˛e ze wszystkich stron.

Jorge porzucił turystyk˛e i zaj ˛ał si˛e rekrutacj ˛a ochotników do tajnych komi-

tetów wyborczych we wszystkich obwodach. Wyposa˙zał ich od razu w ´srodki

144

background image

ł ˛aczno´sci. Drukarnie na całej planecie wypuszczały stosy moich broszur, dopilno-
wali´smy te˙z, aby w radiu ukazywały si˛e co wieczór nasze serwisy informacyjne.
Pierwszy był zawsze kłamliwy dziennik rz ˛adowy, zaraz potem szedł nasz, odkr˛e-
caj ˛acy łgarstwa i przedstawiaj ˛acy zwykłe aktualno´sci bez politycznego komenta-
rza, co i tak wystarczało, tutaj bowiem sama rzetelna informacja była czym´s no-
wym. Technicy Zapilote robili, co mogli, by zakłóci´c nasze transmisje, ale wzi˛eli-

´smy t˛e mo˙zliwo´s´c pod uwag˛e i konstrukcja przeka´zników udaremniała ich wysił-

ki. Gdyby wybory miały by´c naprawd˛e uczciwe, to Zapilote nie miałby ˙zadnych
szans.

*

*

*

Pewnym dowodem był fakt, ˙ze na trzy dni przed wyborami do granic strefy

ochronnej podjechała rz ˛adowa limuzyna z jednym pasa˙zerem, kierowc ˛a i gory-
lem. Zatrzymała si˛e na wezwanie stra˙zy, która natychmiast poinformowała mnie
o zdarzeniu.

— Przepraszam, Sir Hector, ale chc ˛a rozmawia´c osobi´scie z panem.
— Jak detektory?
— Tylko krótka bro´n. ˙Zadnych bomb, ˙zadnego promieniowania.
— Kto jest pasa˙zerem?
— Trudno powiedzie´c, sir. Ciemne szyby.
— Wpu´s´ccie ich. Nie s ˛adz˛e, ˙zeby miały z tego wynikn ˛a´c jakie´s kłopoty.
Nie wynikły. Wóz został zatrzymany w´sród drzew, z dala od zamku i pod

czujnymi oczami Rodrigueza i Bolivara. Kierowca i goryl zostali grzecznie wy-
prowadzeni i rozbrojeni. Dopiero wtedy do nich podszedłem. Niewielkie, osobiste
pole ochronne dodawało mi animuszu.

— Mo˙zna wysi ˛a´s´c — powiedziałem.
Drzwi uchyliły si˛e powoli i z wn˛etrza wyjrzała głowa Zapilote. Po kilku chwi-

lach cały prezydent wygramol ˛a si˛e na słoneczko.

— Czemu mam zawdzi˛ecza´c t˛e niespodziewan ˛a przyjemno´s´c? — zapytałem.
— Nie gadaj głupstw, Harapo. Przyjechałem w interesach — odwrócił si˛e

i si˛egn ˛ał po co´s do wn˛etrza samochodu.

Gdy si˛e odwrócił, spojrzał wprost w wylot lufy mojego pistoletu.
— Odłó˙z to, cymbale! — warkn ˛ał nerwowo. — Nie b˛ed˛e przecie˙z próbował

zabi´c ci˛e osobi´scie. — Wcisn ˛ał jaki´s guzik na trzymanym w r˛eku pudełku. — To
generator białego szumu. Zagłusza wszelkie urz ˛adzenia podsłuchowe i podgl ˛ady.
Nie zale˙zy mi na jakichkolwiek ´sladach mojej wizyty.

— To mi odpowiada. — Schowałem bro´n do kabury. — Czego chcesz?
— Dogada´c si˛e. Jeste´s pierwszym człowiekiem, który od stu siedemdziesi˛eciu

lat sprawił mi powa˙zne kłopoty. Doceniam to. Rz ˛adzenie zaczynało ju˙z stawa´c si˛e
nudne.

145

background image

— W ˛atpi˛e, by podzielali ten pogl ˛ad wszyscy ci, których kazałe´s zatłuc na

´smier´c.

— Tylko bez tego liberalnego pierdolenia. Nie jeste´smy na masowce. Jest nas

tylko dwóch i nie ma sensu mydli´c sobie oczu. Ten tłum obchodzi ci˛e przecie˙z
tyle samo, co mnie. . .

— A to sk ˛ad przyszło ci do głowy? — Rozmowa stawała si˛e interesuj ˛aca.
— Bo jeste´s politykiem, a jedno, na czym naprawd˛e zale˙zy politykowi, to

zosta´c wybranym, najpierw raz, potem znów i dalej w niesko´nczono´s´c. Postawiłe´s
mi si˛e, jeste´s kim´s i masz pewno´s´c, ˙ze nikt o tobie nie zapomni. Pi˛eknie. Czas
jednak sko´nczy´c zabaw˛e i wzi ˛a´c si˛e za interesy. Prawda jest taka, ˙ze nie b˛ed˛e ˙zył
wiecznie. . .

— Cholera! A to radosna niespodzianka! Zignorował moj ˛a rado´s´c.
— Leki nie działaj ˛a ju˙z na mnie tak, jak kiedy´s, i wkrótce b˛ed˛e musiał odej´s´c.

Nale˙zy pomy´sle´c o nast˛epcy, a ty idealnie si˛e do tego nadajesz. Co ty na to?

Rozkaszlał si˛e niespodziewanie i si˛egn ˛ał do kieszeni po tabletki. To była wspa-

niała propozycja, według niego, oczywi´scie. Facet stworzył tu sprawny aparat po-
licyjnego ucisku, daj ˛acy mu całkowit ˛a władz˛e nad planet ˛a, a teraz oferował mi to
wszystko w spadku i to w nieokre´slonej bli˙zej, ale na pewno niedalekiej przyszło-

´sci. Zakładaj ˛ac naturalnie, ˙ze do˙zyłbym owej przyszło´sci.

— A czego chcesz w zamian?
— Nie strugaj idioty. Przegrasz wybory i pozostaniesz liderem politycznej

opozycji. Wszyscy b˛ed ˛a przekonani, ˙ze jeste´s najfajniejszym zjawiskiem, jakie
zaistniało na ´swiecie od chwili, gdy wymy´slono pierdolenie. Wra˙zliwe, liberal-
ne duszyczki zaczn ˛a garn ˛a´c si˛e do ciebie drzwiami i oknami. Zorganizujesz ich
w parti˛e i zadbasz, aby nie sprawiali kłopotu. Je´sli trafi si˛e jaki´s wywrotowiec, to
dasz nam zna´c i zajmiemy si˛e go´sciem od r˛eki. Taki układ mo˙ze przetrwa´c i tysi ˛ac
kt, a na pewno dłu˙zej, ni˙z ty czy ja. To co, zgoda?

— Nie. Widz˛e zreszt ˛a, ˙ze ewentualne wyja´snienie ci, dlaczego, to byłby ci˛e˙zki

kawałek chleba. Wiesz, ja skłonny jestem wierzy´c w sens demokracji. . .

— Cha, cha!
— Równo´s´c wobec prawa. . .
— I co jeszcze?
— Wolno´s´c prasy i przekona´n, konieczno´s´c dowiedzenia winy, kontrol˛e nad

systemem podatkowym. . .

— Pokr˛eciło ci˛e? O czym ty, u diabła, mówisz?
— Uprzedzałem ci˛e, ˙ze najpewniej nie zrozumiesz. Mówi ˛ac twoim j˛ezykiem,

nie interesuj ˛a mnie obietnice na przyszło´s´c. Chc˛e władzy. Od razu, i całej. I zała-
twi˛e ka˙zdego, kto stanie mi na drodze. Jasne?

Zapilote westchn ˛ał i poci ˛agn ˛ał nosem.
— Jestem ju˙z stary i łatwo si˛e wzruszam. Sam byłem taki w twoim wieku.

Słuchaj, Harapo. Potrzebuj˛e ci˛e po mojej stronie. Przył ˛acz si˛e, a nie po˙załujesz!

146

background image

— Najpierw ci˛e zabij˛e!
— Sam bym tak powiedział! — Zapilote wsiadł powoli do samochodu. Nim

zamkn ˛ał drzwi, spojrzał na mnie raz jeszcze. — Ze zrozumiałych powodów nie
mog˛e ˙zyczy´c ci szcz˛e´scia, ale to spotkanie przyniosło mi ulg˛e. Wiem, ˙ze kto´s
podobny do mnie b˛edzie kontynuował moje dzieło.

Zamkn ˛ał drzwi, a ja dałem znak Bolivarowi, by przyprowadził jego obstaw˛e.

Wsiedli i odjechali.

— O co mu chodziło? — spytał Bolivar.
— Chciał podarowa´c mi ten ´swiat. Na razie partnerstwo, potem przej˛ecie

spadku.

— I co? Zgodziłe´s si˛e?
— Mój drogi, jestem przest˛epc ˛a, ale nie zbrodniarzem. Wszystko ma swoje

granice. Tacy jak on musz ˛a znikn ˛a´c z tego wszech´swiata. Mog˛e kogo´s pozbawi´c
maj ˛atku, ale nigdy ˙zycia czy wolno´sci. Tak prawd˛e mówi ˛ac, to nigdy nie okradłem
nikogo konkretnego. Zawsze były to albo korporacje, albo jakie´s inne molochy
opite cudz ˛a krwi ˛a i gromadz ˛ace niepotrzebne. . .

— Znam to na pami˛e´c! — j˛ekn ˛ał.
— I bardzo dobrze. Wracamy do zamku. Musz˛e umy´c łapy i wypi´c co´s moc-

niejszego, bo czuj˛e si˛e, jakby mnie robactwo oblazło.

background image

Rozdział 31

W dniu wyborów wstałem ledwie zacz˛eło ´swita´c. Stoj ˛ac w otwartym oknie

miałem okazj˛e podziwia´c wschód tutejszego sło´nca.

— ´Cwir, ´cwir — odezwała si˛e Angelina, otwieraj ˛ac jedno oko, by z dyzgustem

spojrze´c na budzik. — Witamy rannego ptaszka.

— Nie czas si˛e wylegiwa´c! Dzi´s piszemy histori˛e, a konkretnie to ja j ˛atworz˛e!
— Wiesz, gdzie ja mam histori˛e o tej porze? — Naci ˛agn˛eła koce na głow˛e. —

Spadaj.

Pod´spiewuj ˛ac sobie rado´snie zbiegłem po schodach. Markiz spo˙zywał akurat

´sniadanie na patio, zatem z ochot ˛a do niego doł ˛aczyłem.

— Mamy dzi´s historyczny dzie´n — stwierdził.
— Wła´snie powiedziałem co´s podobnego. — Wychylili´smy kaw ˛a toast za

zwyci˛estwo. Nie trwało długo, a James i Bolivar doł ˛aczyli do nas. Jeszcze przed
otwarciem lokali wyborczych byli´smy w kontakcie z naszymi grupami terenowy-
mi.

Nie min˛eły trzy minuty, a ju˙z otrzymali´smy z tuzin wezwa´n o pomoc. Gdzie´s

pobito naszych obserwatorów, dwóch innych zastrzelono, odkryto cztery fałszy-
we listy wyborcze. Robili´smy co w naszej mocy, ale sił mieli´smy niewiele, teren
za´s spory. Ju˙z wcze´sniej zdecydowali´smy si˛e spisa´c na straty wie´s, koncentruj ˛ac
si˛e na du˙zych miastach, gdzie nasz ˛a najpot˛e˙zniejsz ˛a broni ˛a byli przybysze spo-
za planety. Kilka najwi˛ekszych agencji informacyjnych przysłało przedstawicieli,
ostatecznie poprzednie, sfałszowane wybory przyczyniły temu ´swiatu sławy. Brak
czasu uniemo˙zliwił im przybycie w wi˛ekszej liczbie. Wi˛ekszo´s´c akredytowanych
dziennikarzy stanowili zatem wolni strzelcy, ł ˛acznie czterdziestu trzech.

— Działa — oznajmił Bolivar, ko´ncz ˛ac rozmow˛e radiow ˛a. — To był dziesi ˛aty

okr˛eg w Primoroso. Złapali´smy ich, jak napychali urn˛e fałszywymi głosami. Jeden
z dziennikarzy ma to wszystko na ta´smie, b˛edzie odwołanie. Mamy szcz˛e´scie, ˙ze
jest takie zainteresowanie.

— Szcz˛e´scie, mój synu, nie jest nigdy spraw ˛a przypadku — poinformowałem

go, skromnie spuszczaj ˛ac oczy. — Jest ich tu czterdziestu trzech, bo tylko do tylu
zdołałem dotrze´c w dwa tygodnie. Zapłacili´smy za ich przylot i pobyt, s ˛a tu na
wakacjach, co zrobi ˛a przy okazji, to ju˙z ich dodatkowy dochód.

148

background image

— Powinienem sam na to wpa´s´c — mrukn ˛ał. — Je´sli mo˙zna co´s załatwi´c na

lewo, to musisz zna´c ten sposób.

Klepn ˛ałem go w rami˛e i odwróciłem si˛e, wzruszony. Takie pochwały cenniej-

sze s ˛a od pereł.

*

*

*

W południe zrobiło si˛e naprawd˛e gor ˛aco. Bronili´smy si˛e, ledwo trzymaj ˛ac

gard˛e. W niektórych miastach przegrali´smy, gdy˙z zwolennicy Zapilote po prostu
zamkn˛eli lokale wyborcze i pod gro´zb ˛a u˙zycia broni palnej, podmienili urny na
własne. Musieli´smy na to pozwoli´c, gdy˙z inaczej groziło nam zbytnie rozprosze-
nie sił i utrata wielkich aglomeracji, gdzie jednak wygrywali´smy. Istniała szansa,
by wybory miały jednak co´s wspólnego z uczciwo´sci ˛a, a ich wynik z wol ˛a głosu-
j ˛acych.

W miar˛e napływania raportów markiz robił si˛e coraz bardziej przygn˛ebiony.

Wyłamywał palce, kl ˛ał pod nosem albo i na głos, a w ko´ncu nie wytrzymał.

— Tak dłu˙zej nie mo˙zna! Nie wykazujemy ˙zadnej inicjatywy! Nasi ludzie

siedz ˛a i gapi ˛a si˛e niewinnie, a potem jest ju˙z za pó´zno. Działa´c zaczynamy dopie-
ro po wykazaniu, ˙ze popełniono przest˛epstwo, a ten sposób nigdy nie wygramy!
Musieliby´smy złapa´c ka˙zd ˛auciekaj ˛ac ˛az lew ˛aurn ˛aekip˛e, czy przeszkodzi´c ka˙zdej
bojówce napadaj ˛acej na lokal, a cz˛esto nie wiemy nawet, ˙ze to si˛e dzieje. Trzeba
uderza´c, i to mocno! Dlaczego nasi nie strzelaj ˛ac do tych łotrów?

— Mój drogi, gdyby´smy u˙zywali ich metod, to z demokratycznych wyborów

zrobiłaby si˛e rychło zwykła wojna domowa.

— Ta cała demokracja coraz mniej mi si˛e podoba. Masa roboty i ˙zadnych

wyników. Pro´sciej ju˙z jest rozkazywa´c chłopom, od razu wiedz ˛a, co maj ˛a zrobi´c.
Wiemy, ˙ze b˛edziesz lepszym prezydentem, ni˙z ten kawałek gówna, Zapilote. No
to czemu nie zrobisz si˛e po prostu prezydentem, i po krzyku?

Westchn ˛ałem gł˛eboko. Gonzales de Torres, markiz de la Rosa, miał pogl ˛a-

dy osobliwie zbie˙zne z moimi, ale on nie był zdolny zrozumie´c zasad działania
demokracji. Pozostało mi liczy´c na jego dobre wychowanie i osobisty kodeks mo-
ralny.

— Pó´zniej ci to wszystko wyja´sni˛e. Póki co musimy zabra´c si˛e do podł ˛aczenia

automatycznego poprawiacza głosów.

— Czego?
— Maszyny, która w wybranych okr˛egach poda takie wyniki, jakich sobie

za˙zyczymy.

— Mo˙zecie to zrobi´c? To po co ta cała zabawa, po co ci zabici i ranni, po

choler˛e tak si˛e napracowali´smy?

— Bo musimy stworzy´c przynajmniej pozory uczciwych wyborów. Jak za-

czniemy od jawnego oszustwa, to sko´nczymy jak Zapilote, a tak ˛a ograniczon ˛a

149

background image

machlojk˛e damy rad˛e ukry´c przed wyborcami. Mieszka´ncy tego ´swiata uciesz ˛a
si˛e, ˙ze demokracja działa, a jak raz to chwyc ˛a, to ju˙z zostanie. Gonitwy za ło-
buzami umo˙zliwiły nam wy´sledzenie wi˛ekszo´sci fałszywych urn, ale sami nie
mieszamy si˛e ani do urn, ani do samych kart głosowania.

— No to przegramy.
— Nie. Wr˛ecz przeciwnie. Nie b˛edziemy fałszowali urn, a jedynie informacje

na temat ich zawarto´sci.

— Zgubiłem si˛e — przyznał de Torres, nalewaj ˛ac sobie rumu. — Pono´c ten

specyfik pomaga w my´sleniu.

— Te˙z poprosz˛e. Tak naprawd˛e, jest to ´smiesznie proste. Urz ˛adzenia ju˙z s ˛a

lub niedługo b˛ed ˛a podł ˛aczone do linii prowadz ˛acych z lokali do siedzib komisji
okr˛egowych.

Pokazałem mu niewielkie pudełko, z którego zwieszały si˛e ró˙znokolorowe ka-

belki. Markiz przyjrzał mu si˛e sceptycznie, ale powstrzymał si˛e od komentarzy.

— To cude´nko zaawansowanej technologii pozwala monitorowa´c rozmowy

konkretnych abonentów. Gdy głosy zostan ˛a zliczone, komisja przeka˙ze wideofo-
nicznie wyniki. Przechwycimy rozmow˛e i wprowadzimy dane do twojego wiel-
kiego komputera. Ten stworzy obraz i głos spikera, zamieni go w bity i prze´sle,
gdzie trzeba. My za´s zadbamy, by powiedział, co trzeba. To potrwa ledwie chwil-
k˛e.

— Ile dokładnie. Je´sli kto´s si˛e w tym połapie. . .
— Niecałe cztery milisekundy, czyli cztery tysi˛eczne sekundy. Masz dobry

komputer.

— Zrobimy tak ze wszystkimi głosami?
— Nie, to byłoby niemoralne. To, co robimy, jest nielegalne, ale moralnie

w porz ˛adku. Pewnego dnia wyja´sni˛e ci bli˙zej, na czym opieram mój system war-
to´sci. Nalej jeszcze troch˛e rumu, dzi˛ekuj˛e. Wracamy do pracy.

*

*

*

Wyniki miały zosta´c ogłoszone w budynku opery w Primoroso, wielkiej sali,

zaprojektowanej kiedy´s wła´snie w tym celu. Co cztery lata wypełniała si˛e co wy-

˙zej notowanymi poplecznikami Zapilote. W tym roku było inaczej — na podwy˙z-

szeniu miast jednego, stan˛eło dwóch kandydatów, publiczno´s´c za´s wcale nie by-
ła pewna ko´nca przedstawienia. Zapracowani, odkładali´smy wyjazd do ostatniej
chwili, a˙z w ko´ncu Angelina z markizem zmusili nas do zaj˛ecia miejsc w czeka-
j ˛acym helikopterze.

— Nie przesadziłe´s troch˛e z tymi ozdóbkami? — spytała Angelina wskazuj ˛ac

na mój złotem i medalami kapi ˛acy mundur.

— Sk ˛ad˙ze znowu. Ludzie chc ˛a widowiska i b˛ed ˛a je mieli. Prezydent powinien

wygl ˛ada´c jak prezydent. Ruszamy!

150

background image

*

*

*

Do miasta polecieli´smy w towarzystwie licznej i ci˛e˙zkozbrojnej eskorty. Po-

dobnie wyposa˙zona grupa czekała na nas na lotnisku. Zapilote mógłby jeszcze
zasłabn ˛a´c z rado´sci na wie´s´c o udanym zamachu, a nie chciałem do tego stop-
nia nara˙za´c jego zdrowia. Wn˛etrze opery miało by´c bezpieczne, gdy˙z wniesienie
broni do gmachu było zabronione i niemo˙zliwe. Zapilote miał własne powody, by
o to zadba´c.

Na podwy˙zszeniu zjawił si˛e przed nami. Na moje radosne powitanie zareago-

wał przekle´nstwem i spluni˛eciem.

— Nie jest w najlepszym humorze — mrukn ˛ał de Torres. — Mam nadziej˛e,

˙ze ma po temu powody.

Impreza rozwijała si˛e, szampan płyn ˛a) strumieniami, oczy obecnych nie odry-

wały si˛e od wielkiego ekranu, z którego miały pa´s´c wyniki. Chwilowo było zero
do zera, jak przed ka˙zdym normalnym meczem.

Nagle rozległ si˛e dzwon i sala umilkła. Przewodnicz ˛acy najwy˙zszej komisji

zliczaj ˛acej podszedł do mikrofonu.

— Lokale wyborcze zostały ju˙z zamkni˛ete i trwa zliczanie głosów — oznaj-

mił. — Czekamy na pierwsze wyniki. Wzywam Cucarache. Jeste´scie gotowi, Cu-
caracha?

Ekran o˙zył, ukazuj ˛ac powi˛ekszone popiersie urz˛ednika.
— Oto wyniki z Cucarachy. Na Zapilote szesna´scie głosów, na Sir Harapo

dziewi˛e´cset osiemdziesi ˛at pi˛e´c. Niech ˙zyje Harapo!

Ledwie to krzykn ˛ał, rozejrzał si˛e boja´zliwie i znikn ˛ał. Markiz pochylił si˛e do

mnie.

— Nigdy bym si˛e nie domy´slił, ˙ze to komputer, a nie przewodnicz ˛acy — po-

wiedział, osłaniaj ˛ac usta dłoni ˛a.

— Lepiej, to był prawdziwy człowiek. I uczciwie obliczone głosy uczciwych

wyborów. Miejmy nadziej˛e, ˙ze dalej b˛edzie podobnie.

Ale nie było, rzecz jasna. Bojówki Zapilote znały swój fach, zatem głosy ukła-

dały si˛e cz˛esto w podobnej proporcji, jak za pierwszym razem, tylko na odwrót.
Ogólnie jednak szli´smy łeb w łeb. Liczba zliczonych głosów rosła, napi˛ecie tak˙ze.
Wsz˛edzie tam, gdzie zdołali´smy zapobiec oszustwom, Teriery po˙zarły Myszoło-
wy. Jednak przeciwnik był dobry, za dobry. Chwilami my prowadzili´smy o krótki
pysk, chwilami oni szli przodem o włos.

— To naprawd˛e podniecaj ˛ace. Bardziej ni˙z walka byków — stwierdził de Tor-

res. — Wzmaga jednak pragnienie. Mam w piersiówce dziewi˛e´cdziesi˛ecioletni
ron. Masz wa´s´c ochot˛e spróbowa´c?

Nie dałem si˛e prosi´c i szybko skosztowałem, czy dobry. Markiz te˙z. Zostały

ju˙z tylko cztery okr˛egi wyborcze.

— Czy to nasze? — spytał szeptem de Torres.

151

background image

— Nie wiem — j˛ekn ˛ałem. — Zgubiłem si˛e! Najpierw prowadził Zapilote, po-

tem ja, przed ostatnim raportem przebijał mnie jednak siedemdziesi˛ecioma pi˛e-
cioma głosami.

— Powiniene´s nauczy´c si˛e liczy´c — sykn˛eła Angelina. — Albo od r˛eki od-

strzeli´c tego łajz˛e. . .

— To demokracja, kotku. Jeden człowiek, jeden głos, sama znasz teori˛e, a wy-

niki nieznane s ˛a do ko´nca. . .

— Oto ju˙z sal Panie i panowie, otrzymuj˛e wła´snie ostatni raport, ten jeden,

jedyny, najostatniejszy!

Na ekranie pojawiło si˛e nowe oblicze: ponury, w ˛asaty facet z okr˛egu Mie´n.
— Mam przyjemno´s´c przekaza´c pa´nstwu ostatnie wyniki z uzdrowiska zwa-

nego Solysombra, istnego ogrodu, ozdoby naszego południowego wybrze˙za. . . —
Publiczno´s´c j˛ekn˛eła, a ja zacisn ˛ałem z˛eby. — . . . oto ostanie wyniki. . . chwil˛e,
gdzie´s tu miałem kartk˛e. . .

— Pod mur z nim! — wrzasn ˛ał Zapilote, a markiz po raz pierwszy i ostatni

raczył zgodzi´c si˛e z dyktatorem.

— O, znalazłem. Dla naszego ukochanego prezydenta głosów osiemset dzie-

wi˛etna´scie. . .

— Jeste´smy w tyle o osiemset dziewi˛e´cdziesi ˛at cztery głosy — stwierdziła

Angelina. — Jeszcze zd ˛a˙zymy go otru´c. . .

— . . . a na tego drugiego kandydata, jak mu tam, o, Harapo, zdarzyło si˛e nie-

stety, ˙ze wy˙zebrał nieco głosów. . . — Spojrzał na kartk˛e, wokoło, i co´s musiało
do niego dotrze´c, bo spocił si˛e nagle jak mysz. — . . . osiemset dziewi˛e´cdziesi ˛at
sze´s´c głosów.

Tłum oszalał. Zapilote wygra˙zał mi pi˛e´sci ˛a, a Angelina usiłowała uszkodzi´c

mi b˛ebenek w uchu.

— Wygrałe´s! — wrzeszczała. — Czterema głosami! Obaj wygrali´scie!
— Sprawiedliwo´s´c zwyci˛e˙za!
Wstałem i pomachałem do publiczno´sci, potem ucałowałem Angelin˛e, u´sci-

sn ˛ałem markiza, zagrałem na nosie w´sciekaj ˛acemu si˛e malowniczo Zapilote i pod-
szedłem do mikrofonu. Musiałem odczeka´c jeszcze minut˛e z uniesionymi r˛ekami,
nim towarzystwo nieco si˛e uspokoiło. Kamery patrzyły tylko na mnie, a uszy spo-
rej cz˛e´sci galaktyki oczekiwały niecierpliwie moich słów. W ko´ncu mogłem prze-
mówi´c.

— Dzi˛ekuj˛e, przyjaciele, dzi˛ekuj˛e. Jestem skromnym człowiekiem. . . —

w tym momencie Angelina zacz˛eła klaska´c gło´sno, co dało pocz ˛atek nowej owa-
cji. Przytakiwałem, u´smiechałem si˛e i czekałem cierpliwie, a˙z oddadz ˛a mi głos.

— Jak powiedziałem, jestem człowiekiem skromnym, ale wola ludu zdecydo-

wała o moim przeznaczeniu, które podejm˛e. Obiecuj˛e wam. . .

Nie jestem pewien, czy słyszałem sam wystrzał, ale impet trafiaj ˛acej kuli rzu-

cił mnie do tyłu. Głowa opadła mi na pier´s, z której tryskała czerwona krew. . .

Upadłem i zemdlałem. . .

background image

POSŁOWIE

Mo˙zliwe, ˙ze s ˛a i takie zak ˛atki naszej planety, odległe i zapomniane, w których

nie jestem znany. Przedstawiam si˛e zatem, ja, Ricardo Gonzales de Torres y Alva-
rez, markiz de la Rosa. Historycy spisuj ˛acy dzieje naszej planety poprosili mnie,
bym własnymi słowami opisał tamten pami˛etny, czarny dzie´n. Chocia˙z nie wła-
dam najlepiej piórem, uwa˙załem bowiem zawsze pisarstwo za zaj˛ecie niegodne
dorosłego m˛e˙zczyzny, zgodziłem si˛e jednak. M˛e˙zczy´zni rodu de Torres nigdy nie
uchylali si˛e od ci ˛a˙z ˛acych na nich obowi ˛azków, niezale˙znie od ich natury. Zaczy-
nam zatem od miejsca, kiedy cała ta historia si˛e rozpocz˛eła.

Siedziałem tu˙z za plecami tego wspaniałego człowieka, wzoru cnót, naukow-

ca i kochaj ˛acego ojca. ˙Zadna pochwała jego osoby nie b˛edzie przesadzona. Ale
to tylko dygresja. Siedziałem obok, gdy przemawiał do publiczno´sci, do całego

´swiata, całej galaktyki, i był to moment naszej najwi˛ekszej rado´sci. W wolnych,

uczciwych i demokratycznych wyborach pokonali´smy wła´snie to zero moralne,
Zapilote. Hector został prezydentem, a mnie wybrano na wiceprezydenta. ´Swiat
stawał si˛e lepszy.

Wtedy padł strzał. Wymierzono go spod sufitu, z jednego z małych okien u˙zy-

wanych zapewne przez techników opery. Ujrzałem, jak ukochany przeze mnie
człowiek zadr˙zał, gdy trafiła we´n kula, potem upadł. W jednej chwili byłem przy
nim. ˙Zył jeszcze, ale z wolna zamierało ´swiatło jego oczu. Schyliłem si˛e i uj ˛ałem
jego dło´n. Ledwie poczułem jego słaby odzew, gdy poruszył palcami.

— Przyjacielu. . . — powiedział i zakaszlał, a usta jego zabarwiły si˛e czer-

wieni ˛a krwi. — Mój drogi przyjacielu. . . Odchodz˛e. Twoim b˛edzie. . . podj ˛a´c. . .
nasze dzieło. . . B ˛ad´z silny. Obiecaj mi. . . ˙ze zbudujesz ´swiat, o który obaj wal-
czyli´smy. . .

— Przysi˛egam, przysi˛egam — powiedziałem głosem dr˙z ˛acym z ˙zalu. Zamkn ˛ał

oczy, ale musiał usłysze´c mnie jeszcze, bo witaj ˛aca ju˙z ´smier´c dło´n drgn˛eła jesz-
cze, jakby w podzi˛ece, po czym opadła bezwładnie.

Potem jego kochaj ˛aca ˙zona przybiegła, odepchn˛eła mnie i podniosła go z sił ˛a,

o jak ˛a nigdy bym jej nie podejrzewał.

— To niemo˙zliwe! — krzykn˛eła, a moje serce bolało wraz z ni ˛a. — On nie

mo˙ze umrze´c! Doktora! Pogotowie! Trzeba go ratowa´c!

153

background image

Wynie´sli go, a ja ich nie powstrzymywałem. Lada chwila i tak miała po-

zna´c prawd˛e. Zrozpaczony opadłem na fotel, a wówczas ujrzałem, ˙ze dłonie moje
zabarwione s ˛a czerwieni ˛a krwi tego szlachetnego człowieka. Wyj ˛ałem chustk˛e
i przycisn ˛ałem j ˛a do czerwonych kropel, by wsi ˛akły w materi˛e, potem zło˙zyłem
chustk˛e zachowuj ˛ac j ˛a na wieczn ˛a rzeczy pami ˛atk˛e.

Teraz chustka owa le˙zy przede mn ˛a, pod hermetycznym kloszem wypełnio-

nym gazem oboj˛etnym, który zachowa tkanin˛e w cało´sci przez wieczno´s´c. Pojem-
nik stoi obok skrzynki z klejnotami koronnymi, które odnaleziono w prywatnych
apartamentach Zapilote, gdzie ta kreatura wykorzystywała je do jakich´s własnych,
niegodnych praktyk.

Reszt˛e ju˙z znacie. Tysi ˛ace spo´sród was uczestniczyły w pogrzebie. Nie za-

pomnieli´smy o nim. Jego prosty grób odwiedzany jest codziennie przez rzesze
obywateli.

Podobnie nie jest dla was tajemnic ˛a los jego wrogów, o nich bowiem pisano

potem najcz˛e´sciej. O tym, jak tłum zerwał si˛e z miejsc i zawołał „´Smier´c despo-
cie” i ju˙z zamierzał rzuci´c si˛e na Zapilote, by rozedrze´c go na sztuki. O tym, jak
tyran błagał o lito´s´c, jak zl ˛akł si˛e, gdy przyszło spojrze´c ´smierci w oczy.

Wówczas zdarzyło si˛e, ˙ze wróciła szlachetna ˙zona Harapo i stan˛eła pomi˛edzy

tłumem a pogardy godnym, roztrz˛esionym strz˛epkiem człowieka, którym stał si˛e
Zapilote, i uniosła dło´n, a tłum ucichł, gdy do´n przemówiła.

— Słuchajcie mnie mieszka´ncy Paraiso-Aqui, słuchajcie. Mój drogi m ˛a˙z nie

˙zyje. Ale nie odrzucajcie tego, za co umarł. Nawet teraz nie zapominajcie, ˙ze

istnieje prawo. Ukarzcie Zapilote za jego zbrodnie, ale nie zabijajcie go. Mój m ˛a˙z
pogardzał morderstwem, a zatem nie popełniajcie go w jego imieniu. Dzi˛ekuj˛e
wam.

Nie wstydz˛e si˛e przyzna´c, ˙ze miałem wówczas łzy w oczach. Niczyje oczy nie

pozostały suche w całej sali. Nawet Zapilote łkał poruszony, ˙ze nie zabij ˛a go od
ra˙z ˛a.

Wdowa po Sir Harapo opu´sciła Paraiso-Aqui zaraz nast˛epnego dnia. Zbyt wie-

le przypominało jej tu m˛e˙za. Widziałem, jak wchodziła do statku kosmicznego.
Obróciła si˛e raz, pomachała nam, i znikn˛eła we wn˛etrzu. Za ni ˛a poszli dwaj mło-
dzi ludzie, James i Bolivar. Pozostawili tu wszystko, zabieraj ˛ac tylko kilka sztuk
baga˙zu. ´Sluza zatrzasn˛eła si˛e i wi˛ecej ich ju˙z nie widziałem.

Reszta znajduje si˛e w ka˙zdym podr˛eczniku historii. Chocia˙z nie pragn ˛ałem

wcale obejmowa´c urz˛edu prezydenta, nie mogłem odmówi´c pro´sbie umieraj ˛a-
cego. Po´swi˛eciłem wam całe swoje siły, a wi˛ekszo´s´c z was uznała, ˙ze dobrze
wam słu˙zyłem. To daje satysfakcj˛e. Wyrzutki, które gn˛ebiły ten ´swiat, s ˛a ju˙z da-
leko. Os ˛adzono ich podczas jawnego procesu i uznano za winnych. Nasza pro´sba
do Mi˛edzygwiezdnej Ligi Sprawiedliwo´sci spotkała si˛e z pozytywn ˛a odpowie-
dzi ˛a i, jak wszyscy wiecie, zostali oni przewiezieni na planet˛e wi˛ezienn ˛a zwan ˛a
Calabozo. Pozbyli´smy si˛e wszystkich skorumpowanych s˛edziów i policjantów.

154

background image

Wszystkich Ultimados, którzy przez dwa stulecia byli postrachem tego ´swiata.
Doznali´smy oczyszczenia. Wszyscy skazani ˙zyj ˛a nadal, ale musz ˛a teraz walczy´c
o swe przetrwanie, Na Calabozo nie ma stra˙zników, jedynie kilka robotów, klimat
planety jest surowy, a przyroda dzika. S ˛a panami własnego losu, nie mog ˛a uciec.
Z cał ˛a pewno´sci zasłu˙zyli sobie na takie traktowanie.

Tutaj ko´nczy si˛e moja opowie´s´c. Jako prezydent byłem człowiekiem znacz-

nie lepszym, ni˙z kiedykolwiek dot ˛ad. Ten ´swiat stał si˛e lepszym. Jemu jeste´smy
winni wdzi˛eczno´s´c. Na zawsze pozostanie w naszej pami˛eci. Dzi˛ekuj˛e ci, drogi
przyjacielu, i ˙zegnaj.

background image

JESZCZE JEDNO POSŁOWIE

Jak to mówi ˛a, trudno jest zabi´c Stalowego Szczura, ale i on si˛e czasem m˛e-

czy. Poj˛ecia nie miałem, jakie to pami ˛atki zabrała Angelina z pałacu de Torresa
i skarbca Zapilote, ale nie ulegało w ˛atpliwo´sci, ˙ze jeszcze troch˛e, a torby wyrw ˛a
mi ramiona ze stawów. Wdrapałem si˛e w ko´ncu po trapie w ´slad za ni ˛a i bli´znia-
kami, wtaczaj ˛ac si˛e w zaciszne wn˛etrze wielkiego pasa˙zerskiego liniowca. Pocze-
kałem jeszcze na szcz˛ek drzwi ´sluzy, by upu´sci´c wreszcie baga˙ze i wyprostowa´c
grzbiet.

— James i Bolivar — j˛ekn ˛ałem. — Czy kto´s z was mógłby pomóc staremu

ojcu i zatarga´c te cholerne toboły do kabiny?

Przeci ˛agn ˛ałem si˛e przy wtórze gło´snego chrz˛estu ko´sci. Co za ulga. Nagle

dostrzegłem dwóch pasa˙zerów dziwnie kwapi ˛acych si˛e w moj ˛a stron˛e. Złapałem
torby, omal wyrywaj ˛ac je Bolivarowi.

— Nie, młody panie. Dopóki stary Jim ˙zyje, nie b˛edziesz nosił ci˛e˙zarów na

tym statku. T˛edy, prosz˛e pani, poka˙z˛e wam wasze kabiny.

Potuptałem z rodzin ˛a za plecami. Gdy drzwi kabiny zamkn˛eły si˛e za nami,

cisn ˛ałem przekl˛ete ci˛e˙zary gdzie popadło i j˛ekn ˛ałem.

— Biedaku. — Angelina podprowadziła moj ˛a chrz˛eszcz ˛ac ˛a osob˛e do fote-

la. — Odpocznij, a ja poszukam czego´s na wzmocnienie.

Z ulg ˛a odkleiłem siwe w ˛asy i takie˙z brwi, zrzuciłem siw ˛a peruk˛e, ona za´s

zaj˛eła si˛e waliz ˛a. Wieko odskoczyło, ukazuj ˛ac rz˛edy ciemnych butelek staran-
nie zabezpieczonych przed wszelkim nieszcz˛e´sciem. Podała mi z dum ˛a pierwsz ˛a
z nich.

— Stuletni ron. Mały prezencik z Paraiso-Aqui, który chyba poprawi ci humor.

Nalej˛e ci kapk˛e, trzeba sprawdzi´c, jak zniósł transport.

— ´Swiatło mego ˙zycia! — Naprawd˛e si˛e ucieszyłem. — Jeste´s dla mnie za

dobra. — Nalała. Niebo w g˛ebie.

— Czasami te˙z tak my´sl˛e. Ale cho´c tyle mogłam dla ciebie zrobi´c po pogrze-

bie.

— Ładnie wyszło, prawda? To był dobry strzał, James. Trafi´c tak prosto w ´sro-

dek worka z krwi ˛a. Wolałbym tylko, ˙zeby´s na przyszło´s´c u˙zył słabszego ładunku
miotaj ˛acego. Mimo kamizelki kuloodpornej czuj˛e si˛e, jakby mnie ko´n kopn ˛ał.

156

background image

— Przykro mi, ale to było dwie´scie dziewi˛e´c jardów. Potrzebna mi była pła-

ska trajektoria lotu pocisku, inaczej mógłbym spudłowa´c. Swoj ˛a drog ˛a, to medale
wspaniale wskazuj ˛a cel.

— Sko´nczyło si˛e dobrze, a to najwa˙zniejsze — stwierdziłem, delektuj ˛ac si˛e

złocistym płynem. — Nie miałe´s kłopotów ze znikni˛eciem?

Pyta´n miałem sporo, a dopiero teraz pojawiła si˛e pierwsza od chwili zamachu

okazja, by porozmawia´c spokojnie.

— ˙Zadnych. Bolivar pognał schodami, wi˛ec doł ˛aczyłem do niego zostawiaj ˛ac

bro´n przy okienku, i razem poprowadzili´smy po´scig za zamachowcem. ˙Zeby by-
ło ´smieszniej, w pewnej chwili doł ˛aczył do nas twój dobry znajomy, pułkownik
Oliveira. Udało nam si˛e wmanewrowa´c go w spokojny i cichy zaułek. . .

— Kochany pułkownik! Przekazali´scie mu moje pozdrowienia?
— Owszem. Roboty na wi˛eziennej planecie maj ˛a zdj ˛a´c mu gips dopiero za

miesi ˛ac.

— Coraz lepiej. Ogl ˛adałem wiadomo´sci i przyznaj˛e, ˙ze pogrzeb robił wra˙ze-

nie. Potwornie realistyczny. Prawie przekonali mnie, ˙ze kto´s le˙zy w trumnie.

— Bo i le˙zał — odezwała si˛e nagle powa˙zna Angelina. — Wiadomo´sci były

złe i dobre. Złe, bo jednym z zastrzelonych podczas wyborów był nasz najlepszy
człowiek w Primoroso. Adolfo, szuler, który pomógł odnale´z´c wiele fałszywych
urn. Ultimados go załatwili. Trafił do tego samego szpitala, co ty, zmarł kilka
minut pó´zniej. Nie udało si˛e odnale´z´c jego przyjaciół, a zatem skorzystali´smy ze
sposobno´sci.

— Biedny Adolfo. Nie grał zbyt dobrze w karty. Niech spoczywa w pokoju. —

Wypiłem w milczeniu toast za jego pami˛e´c. — A te dobre wiadomo´sci?

Obaj chłopcy nagle posmutnieli, za to Angelina poweselała.
— Jorge i Flavia wreszcie si˛e pobrali. Od lat byli zar˛eczeni, ale przysi˛egli

sobie, ˙ze pobior ˛a si˛e dopiero w wolnym ´swiecie.

— Jakie to romantyczne. Przykro mi, chłopaki, ale galaktyka pełna jest panie-

nek. A co z prawdziwym Sir Hectorem?

— Wszystko zgodnie z twoimi instrukcjami — wyja´snił Bolivar. — Nafa-

szerowali´smy go kosztownymi antygeriatrykami Zapilote, zgolili´smy mu brod˛e
i zrobili´smy lifting twarzy. Wygl ˛ada teraz o trzydzie´sci lat młodziej i mógłby by´c
własnym synem. Wrócił ju˙z do laboratorium, by „podj ˛a´c prac˛e ojca tam, gdzie on
j ˛a przerwał”. Wci ˛a˙z niezbyt rozumie, co wła´sciwie si˛e stało, ale rodzina dobrze
si˛e o niego troszczy.

— To była naprawd˛e udana operacja. Wszystkie w ˛atki zamkni˛ete, ´zli chłopcy

wyl ˛adowali w pierdlu, dobry markiz na scenie, a pokój i dobrobyt zapanuj ˛a teraz
w Paraiso-Aqui. Miły, niewielki epizod w walce z niesprawiedliwo´sci ˛a i nud ˛a.

— Dobra okazja do toastu — stwierdziła Angelina, otwieraj ˛ac szampana. —

Jeszcze jeden kieliszek i idziemy spa´c.

— Jak to si˛e zmiesza z rumem. . . — powiedziałem, przyjmuj ˛ac szkło.

157

background image

Unie´sli´smy kielichy i wypili´smy do dna.
Miło było pozostawa´c ˙zywym w tak miłym wszech´swiecie, szczególnie z ro-

dzink ˛a, jak moja. W tym momencie szampan uderzył mi do głowy. Najpierw si˛e
tam zakotłowało, potem zaburczało nieco ni˙zej i w ko´ncu eksplodowało. Angelina
miała racj˛e, nale˙zało i´s´c spa´c.

Naturalnie dopiero po osuszeniu butelki.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Harrison Harry Stalowy Szczur prezydentem BLACK
Harrison Harry Stalowy Szczur wstępuje do cyrku
Harrison Harry 2 Stalowy Szczur
Harrison Harry Stalowy szczur 11 Zlote lata Stalowego Szczura
Harrison Harry Stalowy szczur 08 Stalowy szczur ocala swiat
Harrison Harry Stalowy Szczur 09 Zlote Lata Stalowego Szczura
Harrison Harry Stalowy szczur 03 Stalowy szczur ocala swiat
Harrison Harry Stalowy Szczur 10 Stalowy Szczur Idzie Do Piekla
Harrison Harry Stalowy Szczur 01 Narodziny Stalowego Szczura
Harrison Harry Stalowy Szczur 6 Stalowy Szczur Ocala Swiat
Harrison Harry Stalowy Szczur 06 Narodziny Stalowego Szczura
Harrison Harry Stalowy Szczur 6 Stalowy Szczur Ocala Swiat
Harrison Harry Stalowy Szczur 05 Stalowy Szczur Ocala Swiat
Harrison Harry Stalowy Szczur 10 Stalowy Szczur Idzie Do Piekla
Harrison Harry Stalowy Szczur 10 Stalowy Szczur śpiewa bluesa
Harrison Harry Stalowy szczur 09 Zlote Lata Stalowego Szczura
Harrison Harry Stalowy szczur 06 Stalowy szczur
Harrison Harry Stalowy Szczur 12 Stalowy Szczur Wstepuje Do Cyrku

więcej podobnych podstron