6
Strugaccy B A - W krainie purpurowych ob³oków
7
Część 1
Siódmy poligon
8
9
Zasadnicza rozmowa
Sekretarz spojrza³ na Bykowa swym jedynym okiem.
Z Azji rodkowej?
Tak.
Dokumenty...
Rozkazuj¹cym gestem wyci¹gn¹³ poprzez stó³ rêkê o d³oni po-
dobnej do kleszczy, z niezwykle d³ugim palcem wskazuj¹cym; trzech
palców brakowa³o. Bykow po³o¿y³ na tej d³oni delegacjê s³u¿bow¹
i zawiadczenie. Sekretarz, nie piesz¹c siê, roz³o¿y³ papiery i czyta³:
Aleksiej Bykow, in¿ynier mechanik z bazy radziecko-chiñ-
skiej ekspedycji. Ministerstwo Geologii przysy³a wy¿ej wymienio-
nego w celu przeprowadzenia rozmów na temat jego dalszej pracy.
Podstawa: zapotrzebowanie PKKM z dnia...
Po czym zerkn¹³ na zawiadczenie i zwracaj¹c je w³acicielo-
wi, wskaza³ na obite czarnym skajem drzwi.
Wejdcie tam powiedzia³. Towarzysz Krajuchin czeka.
Bykow zapyta³:
Czy delegacja zostanie u was?
Tak, delegacja zostanie u mnie.
Bykow przyg³adzi³ w³osy i obci¹gn¹³ zamszow¹ wiatrówkê.
Wyda³o mu siê, ¿e jednooki sekretarz patrzy na niego jakby z cie-
kawoci¹ czy mo¿e z ironi¹. Naburmuszony otworzy³ drzwi i wszed³
do gabinetu.
Okna du¿ego i mrocznego pokoju zas³oniête by³y bambuso-
wymi matami. Go³e ciany z masy plastycznej matowo po³yskiwa³y
10
w sk¹pym wietle. Pod³ogê przykrywa³ miêkki czerwony dywan.
Bykow rozgl¹da³ siê, szukaj¹c wzrokiem gospodarza. Obok du¿e-
go, ca³kiem pustego biurka dostrzeg³ dwie ³ysiny. Jedna z nich bez-
krwista, o szarawym odcieniu widnia³a spoza oparcia fotela prze-
znaczonego zapewne dla interesantów. Druga jasnoszafranowego
koloru kiwa³a siê nad roz³o¿onymi na drugim koñcu biurka kalka-
mi technicznymi i niebieskimi fotokopiami rysunków.
Po chwili Bykow zobaczy³ trzeci¹ ³ysinê. Jej w³aciciel, nie-
zwykle têgi, ubrany w szary kombinezon, rozwali³ siê na dywanie,
wcisn¹wszy g³owê w k¹t miêdzy cian¹ i szaf¹ pancern¹. Od szyi
tego osobnika bieg³ pod biurko sznur...
Bykow poczu³ siê nieswojo. Przestêpowa³ z nogi na nogê, kil-
ka razy przesun¹³ suwak zamka b³yskawicznego wiatrówki i obej-
rza³ siê zaniepokojony na drzwi. W tej¿e chwili szafranowa ³ysina
zniknê³a. Rozleg³o siê sapanie i przyt³umiony, zachrypniêty g³os
stwierdzi³ z wyranym zadowoleniem :
Trzyma wspaniale! Wspa-nia-le!
Nad biurkiem powoli wyrasta³a wielka, przygarbiona postaæ
w roboczym nylonowym kombinezonie.
By³ to mê¿czyzna wysokiego wzrostu, barczysty i ociê¿a³y. Jego
szara i pobru¿d¿ona zmarszczkami twarz robi³a wra¿enie maski.
Zaciniête, w¹skie wargi tworzy³y liniê prost¹. Spod wysokiego
wypuk³ego czo³a spojrza³y na Bykowa okr¹g³e oczy bez rzês.
O co chodzi? pad³o chrapliwe pytanie.
Chcia³bym siê zobaczyæ z towarzyszem Krajuchinem od-
powiedzia³ Bykow, z pewnym niepokojem zerkaj¹c na le¿¹cego na
dywanie osobnika.
To w³anie ja. Mówi¹cy tak¿e zerkn¹³ na le¿¹cego, po czym
natychmiast wlepi³ okr¹g³e oczy w Bykowa. £ysina w fotelu ani
drgnê³a. Po chwili wahania Bykow zrobi³ kilka kroków w stronê
swego rozmówcy i przedstawi³ siê. Krajuchin s³ucha³, pochyliw-
szy g³owê.
Bardzo mi przyjemnie odpowiedzia³ sucho. Czeka³em
na was ju¿ wczoraj. Proszê, siadajcie wskaza³ na fotel wielk¹ jak
³opata d³oni¹. Proszê, tu. Zróbcie sobie miejsce i siadajcie.
Bykow, nie rozumiej¹c, o co chodzi, zbli¿y³ siê do biurka i pa-
trz¹c na fotel, z trudem opanowywa³ nerwowy umieszek. Na fote-
lu le¿a³ dziwaczny ubiór, podobny do skafandra dla nurków, zro-
biony z szarego materia³u. Srebrzysty he³m w kszta³cie kuli
z metalowymi zapinkami wystawa³ nad oparcie.
11
Po³ó¿cie to na pod³odze powiedzia³ Krajuchin.
Bykow obejrza³ siê na grub¹ kuk³ê le¿¹c¹ na pod³odze ko³o
pancernej szafy.
To tak¿e specjalny ubiór z niecierpliwoci¹ w g³osie ode-
zwa³ siê Krajuchin. Siadajcie wreszcie!
Bykow szybko zdj¹³ skafander z krzes³a i siad³, czuj¹c siê nieco
zawstydzony. Krajuchin patrzy³ na niego bez mrugniêcia powiek¹.
Tak... bêbni³ po biurku bladymi palcami. Tak... wiêc po-
znalimy siê, towarzyszu Bykow. Mo¿ecie zwracaæ siê do mnie po
prostu: Miko³aju Zacharowiczu. Mam nadziejê, ¿e mnie polubicie
i obdarzycie ¿yczliwoci¹. Bêdziecie pracowaæ pod moim kierow-
nictwem. Oczywicie, jeli...
Przenikliwy dwiêk telefonicznego dzwonka przerwa³ rozmo-
wê. Krajuchin podniós³ s³uchawkê.
Przepraszam, towarzyszu Bykow... S³ucham. Tak... to ja.
Nie powiedzia³ wiêcej ani s³owa. Bykow zauwa¿y³, jak w b³ê-
kitnawym blasku rzucanym przez ekran wideofonu na ³ysych skro-
niach Krajuchina nabrzmia³y ¿y³y, a twarz poczerwienia³a. Najwi-
doczniej rozmowa dotyczy³a spraw niezwyk³ej wagi. Aby nie wydaæ
siê niedyskretnym, Bykow zacz¹³ ogl¹daæ le¿¹cy na s¹siednim fo-
telu skafander. Przez rozchylone wyciêcie ko³nierza widzia³ wnê-
trze he³mu. Bykow odniós³ wra¿enie, ¿e poprzez sztywny materia³
widzi wzór na dywanie, chocia¿ srebrzysta kula, gdy patrzy³ na ni¹
z zewn¹trz, by³a ca³kiem nieprzezroczysta. Pochyli³ siê, aby lepiej
przyjrzeæ siê skafandrowi, lecz w tej samej chwili Krajuchin od³o-
¿y³ s³uchawkê i pstrykn¹³ wy³¹cznikiem.
Wezwaæ Pokati³owa! rozkaza³ ochryp³ym szeptem.
Rozkaz! odezwa³ siê czyj g³os.
Za godzinê!
Tak jest, za godzinê!
Znów pstrykn¹³ prze³¹cznik. Zapad³a cisza. Bykow podniós³
oczy i zobaczy³, ¿e Krajuchin z ca³ej si³y pociera czo³o d³oni¹.
Tak odezwa³ siê spokojnym g³osem, widz¹c, ¿e Bykow
mu siê przygl¹da. Ale¿ to zakuta pa³a! Jak grochem o cianê...
Wybaczcie, towarzyszu. Na czym to zatrzymalimy siê... Aha, aha...
Bardzo was przepraszam. Musimy porozmawiaæ powa¿nie, a cza-
su ma³o. W³aciwie ca³kiem go nie mamy. Zatem do rzeczy... Po
pierwsze chcia³bym was lepiej poznaæ. Opowiedzcie co o sobie.
Ale co? spyta³ Bykow.
No, chocia¿by ¿yciorys.
12
¯yciorys? in¿ynier zastanawia³ siê. ¯yciorys mam nie-
skomplikowany. Urodzi³em siê w roku 19... w rodzinie marynarza
¿eglugi ródl¹dowej. Pochodzê z okolic Gorkiego. Ojciec umar³,
kiedy nie mia³em jeszcze trzech lat. Do piêtnastego roku ¿ycia
mieszka³em i uczy³em siê w szkole-internacie. Potem przez cztery
lata pracowa³em jako motorzysta na wo³¿añskich odrzutowych li-
zgaczach-amfibiach. Gra³em w hokeja. Jako cz³onek reprezentacji
klubu Wo³ga dwa razy bra³em udzia³ w olimpiadach. Zacz¹³em stu-
diowaæ w wy¿szej szkole technicznej transportu l¹dowego. To daw-
na szko³a wojsk pancerno-motorowych. (Dlaczego, u licha, tyle
gadam? przemknê³a mu przez g³owê nieprzyjemna myl). Ukoñ-
czy³em wydzia³ transportu o napêdzie atomowo-odrzutowym prze-
znaczony dla uczestników ekspedycji naukowych. Potem... no có¿...
pos³ali mnie w góry w okolice Tien-szan. Nastêpnie w piaski pu-
styni Gobi... Tam pracowa³em, tam te¿ wst¹pi³em do partii. Co by
tu jeszcze? To chyba wszystko.
¯yciorys naprawdê nieskomplikowany przytakn¹³ Kraju-
chin. Skoñczylicie trzydzieci trzy lata? Tak?
Za miesi¹c skoñczê trzydzieci cztery.
Oczywicie kawaler?
Pytanie to wydawa³o siê Bykowowi bardzo nietaktowne. In¿y-
nier nie lubi³ ¿adnych aluzji do swego wygl¹du. Tym bardziej i¿
zna³ jedn¹ kobietê, która nie zwraca³a uwagi na to, ¿e jego twarz
jest spalona s³oñcem, ¿e ma nos jak kartofel i rude, sztywne w³osy.
Chcia³em powiedzieæ mówi³ dalej Krajuchin ¿e jeszcze
przed pó³ rokiem bylicie kawalerem.
Tak lakonicznie odpowiedzia³ Bykow teraz te¿ jestem
samotny. Na razie...
Zorientowa³ siê nagle, ¿e Krajuchin wie o nim bardzo du¿o,
a rzuca pytania nie po to, by siê czegoæ dowiedzieæ, lecz ¿eby wy-
robiæ sobie osobiste zdanie, czy te¿ z jakiego innego powodu.
Taka rozmowa nie nale¿a³a do przyjemnych, wiêc Bykow naje¿y³
siê.
Na razie jestem samotny powtórzy³.
A zatem nie macie bliskich krewnych doda³ Krajuchin.
Tak wychodzi, ¿e nie mam.
Wobec tego jestecie, ¿e tak powiem, ca³kiem samotni i nie-
zale¿ni...
Tak. Na razie jestem samotny.
Gdzie pracowalicie ostatnio?
13
Na Gobi...
Od dawna?
Od trzech lat...
Trzy lata! Przez ca³y czas na pustyni?
Tak. Oczywicie z ma³ymi przerwami. Wyjazdy s³u¿bowe,
kursy... Lecz w zasadzie ca³y czas na pustyni...
Nie znudzi³o siê?
Bykow zastanowi³ siê.
Pocz¹tkowo by³o trudno mówi³ ostro¿nie. Potem przy-
wyk³em. Ale wiadomo, praca nie jest tam ³atwa. Stanê³y mu przed
oczyma czarne przestrzenie piasków i rozpalone jak p³omieñ nie-
bo. Ale przecie¿ i pustyniê mo¿na pokochaæ...
Czy¿by? mrukn¹³ Krajuchin Mo¿na pokochaæ pustyniê?
A wy j¹ kochacie?
Przyzwyczai³em siê.
Jak¹ funkcjê pe³nilicie ostatnio?
By³em kierownikiem kolumny atomowych transporterów te-
renowych, nale¿¹cych do bazy ekspedycji.
Wobec tego musicie wietnie znaæ siê na maszynach. Nie-
prawda¿?
Zale¿y na jakich?
No, chocia¿by na waszych atomowych terenówkach.
Bykow uzna³ pytanie za retoryczne i nie odpowiedzia³.
Powiedzcie mi, proszê, czy to wy kierowalicie akcj¹ ratun-
kow¹ ekspedycji Daugego?
Tak, ja.
Gratulujê, doskonale dalicie sobie radê! Bez waszej pomo-
cy tamci by zginêli.
Bykow wzruszy³ ramionami.
Dla nas by³ to w³aciwie doæ zwyk³y marsz i nic wiêcej.
Krajuchin zmru¿y³ oczy A jednak ludzie z waszego zespo³u
prze¿yli ciê¿kie chwile... jeli mnie pamiêæ nie zawodzi.
Bykow zaczerwieni³ siê, co przy jego kolorze twarzy sprawia-
³o przykre wra¿enie.
Prze¿ylimy czarn¹ burzê! odpar³ ze z³oci¹. Nie chwalê
siê, towarzyszu Krajuchin. Maszerowaæ w takt muzyki ³atwo jest
tylko na defiladach. Na pustyni sprawa jest bardziej skompliko-
wana.
Rozmowa krêpowa³a go i poczu³ siê nieswojo. Krajuchin przy-
gl¹da³ mu siê z tajemniczym umieszkiem.
14
Tak... tak... bardziej skomplikowana... Trzy lata w pustyni.
Powiedzcie mi, towarzyszu Bykow, czy interesuje was co poza
s³u¿b¹?
Bykow rzuci³ mu pytaj¹ce spojrzenie.
Pod jakim wzglêdem?
Co robicie w wolnych chwilach?
Hm... Oczywicie czytam, grywam w szachy.
Zdaje siê, ¿e pisalicie jakie prace?
Pisa³em.
Du¿o?
Niewiele. Dwa artyku³y w czasopimie Transport g¹sieni-
cowy...
Na jaki temat?
Remont reaktorów napêdowych w polowych warunkach.
Z w³asnej praktyki.
Powiadacie, remont reaktorów napêdowych... Bardzo cie-
kawe. Aha, czy ze sportu interesuje was co jeszcze prócz hokeja?
D¿udo... jestem instruktorem.
wietnie. A czy ciekawi³a was kiedy astronomia?
Bykow odniós³ wra¿enie, ¿e Krajuchin drwi z niego.
Nie, astronomia nie interesowa³a mnie nigdy.
Szkoda!
Byæ mo¿e...
Chodzi o to, towarzyszu Bykow, ¿e wasza praca bêdzie,
w pewnym stopniu, zwi¹zana z t¹ nauk¹.
In¿ynier zasêpi³ siê.
Przepraszam, ale nie bardzo rozumiem...
Co powiedziano wam, deleguj¹c was tutaj?
Powiedziano, ¿e jestem skierowany w celu przeprowadze-
nia rozmów na temat ewentualnego udzia³u w wyprawie nauko-
wej. Chwilowo...
A nie powiedzieli, o jak¹ chodzi ekspedycjê?
O jak¹ wyprawê na pustyniê w poszukiwaniu rzadko spo-
tykanych rud.
Krajuchin strzeli³ palcami i po³o¿y³ d³onie na biurku.
Tak, to ca³kiem zrozumia³e mrukn¹³ ca³kiem oczywiste.
Nic tam o tym nie wiedz¹. A zatem, towarzyszu Bykow mówi³
dalej, westchn¹wszy g³êboko ma siê rozumieæ, ¿e astronomia
nie ma z tym nic wspólnego. Mówi¹c cile, prawie nic... A jesz-
cze cilej: wy nie macie z ni¹ nic wspólnego. Niewa¿ne, czy
15
interesowalicie siê t¹ nauk¹. W¹tpiê, czyby siê wam przyda³a. Osta-
tecznie przeczytacie co nieco, trochê wam opowiedz¹... Sprawa
polega na tym, ¿e bêdziecie pracowaæ nie tu... nie na Ziemi.
Bykow niespokojnie zamruga³ oczyma. Znów poczu³ siê tak
nieswojo, jak w pierwszej chwili, gdy przekroczy³ próg tego ga-
binetu.
Obawiam siê, ¿e nic nie rozumiem wykrztusi³. Nie na
Ziemi? A mo¿e na Ksiê¿ycu?
Nie, nie na Ksiê¿ycu. Znacznie dalej.
Wszystko zaczê³o siê wydawaæ dziwacznym snem. Krajuchin
opar³ brodê na splecionych palcach i mówi³:
Co was tak zadziwi³o, Aleksieju Piotrowiczu? Ju¿ od trzy-
dziestu lat ludzie lataj¹ na inne planety. Zwykli ludzie, tacy jak wy.
Ludzie o najró¿niejszych specjalnociach. Jestem zdania, ¿e mo-
glibycie zostaæ wietnym astronaut¹. Warto zwróciæ uwagê, ¿e
wielu astronautów doszlusowa³o do nas, ¿e tak powiem, z zewn¹trz,
na przyk³ad z lotnictwa. Rozumiem dobrze, ¿e wam jako in¿ynie-
rowi tak ca³kowicie zwi¹zanej z Ziemi¹ specjalnoci nie przysz³o
nawet na myl, ¿e moglibycie wzi¹æ udzia³ w takich pracach. A jed-
nak stworzone zosta³y takie mo¿liwoci, ¿e obecnie wysy³amy
wyprawê na Wenus, i jest nam potrzebny cz³owiek doskonale zna-
j¹cy warunki pracy w piaszczystych terenach. Nie s¹dzê, aby tam-
te pustynie bardzo ró¿ni³y siê od waszej ukochanej Gobi. Tyle ¿e
napotkacie nieco wiêksze trudnoci...
W g³owie Bykowa b³ysnê³a nagle myl:
Uranowa Golkonda!
Krajuchin spojrza³ na niego przenikliwie.
Tak. Uranowa Golkonda. Widzicie, ju¿ wiecie prawie wszystko.
Wenus... powoli mówi³ Bykow. Uranowa Golkonda...
Pokrêci³ g³ow¹ i umiechn¹³ siê. Ja... i niebo! Niewiarygodne!
No, nie taki z was chyba wielki grzesznik. A poza tym nie
wysy³amy was do rajskich ogrodów. Jednak mo¿e siê zdarzyæ...
Krajuchin pochyli³ siê i zapyta³ szeptem:
Boicie siê?
Bykow zastanowi³ siê.
Oczywicie strach mnie oblatuje przyzna³ siê. Prawdê
mówi¹c, po prostu mam stracha.. Zreszt¹... mo¿e nie dam rady.
Ale jeli za¿¹da siê ode mnie tylko tego, co potrafiê, to dlaczegó¿
by nie? popatrzy³ na Krajuchina i umiechn¹³ siê. Nie, nie bojê
siê a¿ tak bardzo, ¿eby odmówiæ. Musicie rozumieæ, ¿e to jednak
16
by³o zaskoczenie. A przy tym, dlaczego wy... uwa¿acie, ¿e wywi¹-
¿ê siê ze swego zadania?
Jestem najzupe³niej przekonany. Oczywicie, nie bêdzie ³a-
two. Bêdziecie mieli trudnoci, bêdzie wam ciê¿ko, bardzo ciê¿-
ko, natkniecie siê, byæ mo¿e, na niebezpieczeñstwa, o jakich na
razie nie mamy nawet pojêcia... lecz dacie sobie radê.
Lepiej siê na tym znacie, towarzyszu Krajuchin.
Tak mi siê wydaje. Liczymy na to, Aleksieju Piotrowiczu,
¿e nie pobiegniecie do waszego ministerstwa z prob¹ o zwolnie-
nie ze wzglêdu na stan zdrowia czy warunki rodzinne.
Towarzyszu Krajuchin!
A có¿ wy mylicie? Krajuchin zaczerwieni³ siê. Nie tacy
jak wy, siedz¹c na tym fotelu, sromotnie tchórzyli. Przeci¹gn¹³
d³oni¹ po twarzy. Mówi¹c szczerze, ju¿ od dawna mam was na
oku i jestem rad, ¿e siê nie omyli³em.
Bykow chrz¹kn¹³ za¿enowany i odwróci³ wzrok, po czym
spyta³:
A sk¹d mnie znacie?
Z akcji ratunkowej ekspedycji Daugego. Nale¿a³a ona do
naszego resortu. Od tej pory mam was na oku. Poprosi³em o opiniê
o was i wszystko, co potrzeba. Teraz nadszed³ czas i zaprosilimy
was tutaj.
Rozumiem.
Zwykle dajemy czas do namys³u, tydzieñ, a niekiedy mie-
si¹c. Tym razem jednak nie mo¿emy czekaæ. Decydujcie, towarzy-
szu Bykow. Uprzedzam was: jeli wahacie siê choæby odrobinê,
rezygnujcie natychmiast. Pretensji mieæ nie bêdziemy.
Bykow rozemia³ siê.
Towarzyszu Krajuchin, nie rezygnujê. Jeli uwa¿acie, ¿e dam
sobie radê, zgadzam siê. Oczywicie by³em trochê zaskoczony, ale
to nic nie szkodzi.
No to wietnie.
Krajuchin spokojnie sk³oni³ g³owê i zerkn¹³ na zegarek.
A teraz uwa¿ajcie. Ekspedycja potrwa stosunkowo krótko,
nie d³u¿ej ni¿ pó³tora miesi¹ca. Odpowiada wam to?
Odpowiada...
O szczegó³ach mówiæ teraz nie bêdê. Dowiecie siê wszyst-
kiego póniej. Czasu mamy jak na lekarstwo. Proszê wzi¹æ pod
uwagê, ¿e jutro odlatujemy.
Jutro? Na Wenus?
17
2 – W krainie...
Nie, na Wenus nie polecimy tak prêdko. Na razie popracuje-
my na Ziemi. Nie mylcie tylko, ¿e w Moskwie. Bêdziemy w in-
nym miejscu. Ale, ale... gdzie s¹ wasze rzeczy?
Na dole w szatni. Rzeczy mam niewiele walizê i rapor-
tówkê. Nie przypuszcza³em...
To nie jest najwa¿niejsze. Gdzie macie zamiar zatrzymaæ
siê? Polecam wam Pragê... To blisko, tu¿ obok.
Bykow przytakn¹³.
Wiem. To dobry hotel.
Bardzo dobry. Teraz jestecie wolni, a za... znów zerkn¹³
na zegarek za dwie godziny z minutami, to znaczy dok³adnie o sie-
demnastej, proszê was, towarzyszu kosmonauto, wracajcie tu do
mnie. Dowiecie siê paru rzeczy. Jedlicie obiad? Na pewno nie!
Restauracja znajduje siê na trzynastym piêtrze. Posilcie siê, od-
pocznijcie w klubie czy w bibliotece wszystko znajduje siê w tym
samym budynku. A wiêc punktualnie siedemnasta. A teraz, jazda!
Ja natomiast zabiorê siê do mycia g³owy... no... muszê komu zmyæ
g³owê.
Bykow, ci¹gle jeszcze podniecony, wsta³ i po chwili wahania
rzuci³ pytanie, które mêczy³o go w ci¹gu ca³ej rozmowy.
Towarzyszu Krajuchin, jak brzmi pe³na nazwa tej instytu-
cji? W skierowaniu podano skrót: PKKM. Mam wra¿enie, ¿e
rozszyfrowa³em go b³êdnie.
PKKM to Pañstwowy Komitet Komunikacji Miêdzyplane-
tarnej przy Radzie Ministrów. Jestem zastêpc¹ prezesa komitetu.
Dziêkujê odpowiedzia³ Bykow.
Komitet Komunikacji Miêdzyplanetarnej mrukn¹³, kieru-
j¹c siê do drzwi. Nno, tak... A ja myla³em, ¿e Pañstwowy Komi-
tet Komunikacji Miêdzynarodowej... Taki sam skrót...
W drzwiach Bykow zderzy³ siê z jakim dryblasem pêdz¹cym
do gabinetu. Zd¹¿y³ tylko zauwa¿yæ, ¿e wielkie ch³opisko mia³o
du¿e okulary w piêknej czarnej oprawie odcinaj¹ce siê od niezwy-
kle bladej twarzy. Cz³owiek ten nie zwróci³ uwagi na gocia i od-
sun¹wszy go na bok, ju¿ od progu wo³a³:
Miko³aju Zacharowiczu!
W odpowiedzi Bykow us³ysza³ grony, sycz¹cy g³os Kraju-
china:
Gdzie jest szósty reaktor?!
Pozwólcie. Miko³aju...
Pytam, gdzie jest szósty reaktor?
18
Bykow zamkn¹³ drzwi i ruszy³ do wyjcia. Ciemnolicy sekre-
tarz odprowadzi³ go spojrzeniem swego jedynego oka i znów po-
chyli³ siê nad biurkiem.
Załoga „Hiusa”
Wenus jest, licz¹c od S³oñca, drug¹ z kolei planet¹. rednia
odleg³oæ od S³oñca wynosi 0,723 jednostki astronomicznej, czyli
108 milionów km. Ca³kowity czas obiegu wokó³ S³oñca wynosi
224 dni 16 godzin 49 minut i 8 sekund. rednia prêdkoæ porusza-
nia siê po orbicie wynosi 35 km/sek... Jest najbli¿sz¹ planet¹ w s¹-
siedztwie Ziemi. W momencie gdy znajduje siê miêdzy S³oñcem
a Ziemi¹, odleg³oæ jej od naszej planety wynosi oko³o 39 milio-
nów km... Gdy jest po przeciwnej stronie S³oñca, odleg³oæ ta wzra-
sta do 258 milionów km. rednica równa siê 12 400 km, sp³aszcze-
nie jest niedostrzegalne. Przyjmuj¹c wielkoci ziemskie za 1, Wenus
bêdzie mieæ nastêpuj¹ce rozmiary: rednica 0,913, powierzch-
nia 0,95, objêtoæ 0,92, si³a przyci¹gania na powierzchni 0,85,
gêstoæ 0,88 (czyli 4,80 gr/cm
3
); masa 0,81.... czas obrotu wokó³
osi wynosi 57 godzin. Wenus otacza bardzo gêsta atmosfera z³o¿o-
na z dwutlenku wêgla i czadu, w której poruszaj¹ siê ob³oki z kry-
stalicznego amoniaku... Badania Wenus przeprowadzane s¹ z tym-
czasowych i sta³ych sputników, z których dwa nale¿¹ do Akademii
Nauk ZSRR. Kilka prób wyl¹dowania na tej planecie (Abrasimow,
Nisidzima, Soko³owski, Szi Feñ-ju i inni) i prowadzenia badañ bez-
porednio na jej powierzchni skoñczy³o siê niepowodzeniem....
Bykow spojrza³ na kolorow¹ fotografiê Wenus na aksamit-
no-czarnym tle ¿ó³tawy dysk z b³êkitnymi i pomarañczowymi cie-
niami. Zatrzasn¹³ grub¹ ksiêgê. Kilka prób wyl¹dowania... i pro-
wadzenia badañ bezporednio... skoñczy³o siê niepowodzeniem....
Krótko i wyranie. Próbowano. Bykow zacz¹³ sobie przypominaæ
wszystko, co czyta³ kiedy w ksi¹¿kach i gazetach, co widzia³ na
wyk³adach telewizyjnych i czego dowiedzia³ siê ze zwiêz³ych i su-
chych komunikatów TASS-u.
Pod koniec trzeciego dziesiêciolecia, od chwili gdy cz³owiek
pierwszy raz polecia³ na Ksiê¿yc, znane mu by³y wszystkie cia³a
niebieskie w promieniu pó³tora miliarda kilometrów. Rozwinê³y
siê nowe nauki planetologia i planetografia Ksiê¿yca, Marsa
i Merkurego, wielkich sputników du¿ych planet i niektórych ma³ych
19
planet-asteroidów. Kosmonauci, a zw³aszcza ci, którzy ca³e mie-
si¹ce, a nawet lata pracowali daleko od Ziemi, przywykli ju¿ do
lotnych warstw py³u na równinach Ksiê¿yca, do czerwonych pu-
styñ i jak gdyby wyschniêtych zaroli marsjañskiego saksau³u, do
lodowych przepaci i rozpalonych do bia³oci p³askowy¿ów Mer-
kurego, do obcego nieba, po którym pêdz¹ liczne ksiê¿yce, do S³oñ-
ca podobnego do jasnej gwiazdy. Setki pojazdów miêdzyplanetar-
nych przecina³o we wszystkich kierunkach Uk³ad S³oneczny. Zbli¿a³
siê nowy etap podboju przestrzeni kosmicznej przez cz³owieka
okres podboju wielkich, trudnych planet: Jupitera, Saturna, Ura-
na, Neptuna i Wenus.
Wenus by³a jednym z pierwszych obiektów, na który zwrócili
uwagê wyruszaj¹cy z Ziemi badacze kosmosu. Planeta znajduje
siê blisko Ziemi i S³oñca, ma wiele wspólnych z Ziemi¹ cech fi-
zycznych, a jednoczenie nic nie by³o wiadomo o jej budowie.
Wszystko to przykuwa³o uwagê kosmonautów.
Najpierw wys³ano ku niej rakiety automatyczne bez ludzi. Wy-
niki obserwacji i dowiadczeñ by³y niezachêcaj¹ce. Chmury, konsy-
stencj¹ sw¹ przypominaj¹ce oceaniczny i³, otacza³y planetê i zas³a-
nia³y wszystko. Na setkach kilometrów zwyk³ych i ultraczerwonych
filmów widnia³ stale ten sam obraz: bia³a, jednostajna, nieprzenik-
niona zas³ona utworzona zapewne z bardzo grubej warstwy ob³o-
ków. Nie zda³a egzaminu tak¿e radiooptyka. Fale radiowe albo od-
bija³y siê od górnych warstw atmosfery, albo by³y ca³kowicie przez
ni¹ wch³aniane. Ekrany radiolokatorów albo jarzy³y siê równym nic
nie znacz¹cym blaskiem, albo pozostawa³y czarne. Telemechanicz-
ne i cybernetyczne tankietki-laboratoria, które tak wietnie dawa³y
sobie radê podczas badañ Ksiê¿yca i Marsa, nie przesy³a³y ¿adnych
meldunków. Wszystkie zaginê³y gdzie na dnie zwartego oceanu
szaroró¿owej masy ob³oków.
Wówczas do szturmu ruszyli najodwa¿niejsi. Trzy wyprawy,
wyposa¿one w najnowsze, jak na owe czasy, urz¹dzenia technicz-
ne, jedna po drugiej zanurza³y siê w atmosferze tajemniczej plane-
ty. Pierwszy statek sp³on¹³, zanim zd¹¿y³ nadaæ choæby jeden ko-
munikat. (Obserwatorzy zauwa¿yli w miejscu zetkniêcia siê statku
z powierzchni¹ atmosfery Wenus nik³y b³ysk). Druga ekspedycja
nada³a meldunek, ¿e podchodzi do l¹dowania, a w dwadziecia
minut potem wiadomoæ, ¿e tu¿ nad powierzchni¹ statek ich niesie
niezwykle silny pr¹d atmosferyczny. By³a to ostatnia informacja.
Trzecia ekspedycja wyl¹dowa³a szczêliwie. Jednak nie wiadomo,
20
jakie kaprysy przyrody nie pozwoli³y na nawi¹zanie ³¹cznoci przez
ca³¹ dobê. Dowódca wyprawy meldowa³ póniej, ¿e wokó³ szalej¹
burze piaskowe, tr¹by powietrzne o tak potwornej sile, ¿e zwalaj¹
nawet ska³y, a wreszcie, ¿e otacza ich purpurowa nieprzenikniona
mg³a. Na tym ³¹cznoæ siê urwa³a i dopiero po tygodniu kto ner-
wowo rzuci³ do mikrofonu: Gor¹czka, gor¹czka, gor¹czka. By³y
to ostatnie s³owa, jakie us³yszano od cz³onków tej wyprawy.
Zag³ada trzech ekspedycji w tak krótkim czasie to ju¿ zbyt wie-
le! Zrozumiano, ¿e atakowaæ Wenus mo¿na dopiero po dokonaniu
nowych, bardzo dok³adnych przygotowañ. Trzeba by³o przeprowa-
dziæ ¿mudne, wszechstronne i g³êbokie rozpoznanie. Miêdzynaro-
dowy Kongres Kosmologów opracowa³ plan badania Wenus, które-
go realizacja mia³a trwaæ piêtnacie lat. Ludzkoæ zmobilizowa³a
w tym celu wszystkie najnowsze rodki znajduj¹ce siê w arsenale
wiedzy i techniki. Zbudowano i wys³ano w przestrzeñ kilka sputni-
ków-obserwatoriów, wyposa¿onych w setki automatów. Wprowa-
dzono do u¿ycia automatyczne sondy-szperacze, zastosowano ultra-
czerwon¹ i elektronow¹ optykê, aparaty jonoskopowe i wiele innych
urz¹dzeñ. Mózgi elektronowe bezustannie opracowywa³y otrzymy-
wane informacje. Wprzêgniêto do pracy najwiêksze w wiecie elek-
tronowe maszyny do obliczeñ. Stratosfera Wenus zosta³a zbadana
tak dok³adnie, ¿e wyniki wprowadza³y w podziw nawet uczonych.
W koñcu z niezbêdn¹ dok³adnoci¹ obliczono okres obrotu Wenus
wokó³ jej osi. Sporz¹dzono mapê z ogólnymi zarysami ³añcuchów
górskich. Zmierzono wystêpuj¹ce na Wenus pola magnetyczne. Pra-
ce prowadzono metodycznie i z pe³n¹ celowoci¹.
Francuski sputnik wykry³ na Wenus i okreli³ rejon zwiêkszonej
jonizacji. Po pewnym czasie odkrycie to potwierdzili uczeni radziec-
cy, chiñscy i japoñscy. Stwierdzono, ¿e rejon superintensywnej joni-
zacji obejmuje oko³o pól miliona metrów kwadratowych i okresowo
koncentruje siê na cile okrelonym miejscu. Stwierdzono równie¿,
¿e jonizacja nie ma nic wspólnego z grub¹ pow³ok¹ chmur, a zatem
wy³¹cza siê mo¿liwoæ jej atmosferycznego pochodzenia. Pozosta³o
tylko podsun¹æ myl, ¿e rejon jonizacji zwi¹zany jest z tward¹ po-
wierzchni¹ Wenus. Je¿eli ród³em jonizacji by³yby materia³y pro-
mieniotwórcze, to mog³y jedynie zdradzaæ obecnoæ rud radioak-
tywnych o niebywa³ej koncentracji. Nazwa Uranowa Golkonda
narzuca³a siê sama przez siê.
W takiej sytuacji sprawy przybra³y inny obrót. Jeli chodzi o ciê¿-
kie elementy radioaktywne, ludzkoæ ci¹gle jeszcze odczuwa³a ich
21
g³ód. Technologia wydobywania rozsianych po ca³ym globie rud roz-
wija³a siê powoli, natomiast zapotrzebowanie na materia³y rozsz-
czepialne wielokrotnie przewy¿sza³o produkcjê zak³adów aglome-
racyjnych, a sztuczne ich wytwarzanie by³o zbyt kosztowne.
Wy³¹cznie naukowe zainteresowania, jakie budzi³a Wenus, zosta³y
uzupe³nione zagadnieniami bardziej praktycznymi.
Znów wyruszy³o kilka ekspedycji. Zgin¹³ Sokolowski, wice-
prezes Miêdzynarodowego Kongresu Kosmogatorów*.
Jako niewidomy inwalida powróci³ do Nagoi nieustraszony Ni-
sidzima. Przepad³ bez wieci jeden z najlepszych pilotów chiñskich
Szi Feñ-ju. By³o rzecz¹ oczywist¹, ¿e stare rodki ataku zawodzi-
³y. Wenus po prostu drwi³a z wysi³ków cz³owieka. Analiza sk¹-
pych wiadomoci o katastrofach ekspedycji wykaza³a, ¿e aby po-
mylnie wyl¹dowaæ na Wenus, trzeba wyrzec siê dotychczasowych
konstrukcji i zasad technicznych, na których opiera³y siê loty miê-
dzyplanetarne. Miêdzynarodowy kongres wezwa³ do zaniechania
lotów a¿ do chwili, gdy zostan¹ zbudowane nowe statki miêdzy-
planetarne, i uchwali³ nagrodê za opracowanie takiej rakiety, która
by mog³a pokonaæ pancerz wenusjañskiej atmosfery. W Zwi¹zku
Radzieckim pe³n¹ par¹ prowadzono prace nad skonstruowaniem
rakiety o napêdzie fotonowym. Inne pañstwa tak¿e szuka³y nowych
rozwi¹zañ.
Na dwa lata przed rozpoczêciem naszej opowieci w central-
nych gazetach pojawi³a siê wzmianka, ¿e na najwiêkszym sputni-
ku Ziemi Wei-ta-de Ju-i, co znaczy Wielka przyjañ, radzieccy
i chiñscy mistrzowie bezgrawitacyjnego odlewnictwa metali od-
lewnictwa w warunkach, gdy nie istnieje dzia³anie si³y ciê¿koci
rozpoczêli odlewanie kad³uba rakiety o napêdzie fotonowym. Mo¿-
liwe, ¿e na tej w³anie rakiecie los pozwoli Bykowowi i jego towa-
rzyszom dostaæ siê na wenusjañskie pustynie... o których powie-
dzia³ Krajuchin: Nie s¹dzê, aby siê ró¿ni³y od waszej ukochanej
pustyni Gobi.
Zreszt¹ wszystko jedno, czy bêdzie to rakieta fotonowa, czy
te¿ atomowa, czy pustynie na Wenus bêd¹ siê zasadniczo ró¿ni³y
od ziemskich wiadomo by³o jedno: wyprawa mia³a do wykona-
nia nadzwyczaj trudne zadanie. Dla dokonania podboju Wenus i jej
* Autor stworzy³ nowe s³owo, którego pierwowzorem jest nawigator (przyp.
tlum.).
22
na po³y mitycznych skarbów Uranowej Golkondy potrzebna jest
ogromna wiedza, ¿elazne zdrowie, niezwyk³a wytrzyma³oæ... Trze-
ba byæ do tego prawdziwym astronaut¹, jednym z tych bohaterów,
jakich ogl¹da siê w kinie i jakich wita siê z kwiatami w rêku, albo
te¿... jednym z tych, co gin¹ w bezkresnej przestrzeni miêdzypla-
netarnej. Czy skromny in¿ynier Bykow ma doæ wiedzy, czy wy-
trzymaj¹ jego zdrowie i charakter?
Krajuchin zna siê na tych sprawach lepiej, jest przecie¿ za-
stêpc¹ prezesa PKKM, Pañstwowego Komitetu Komunikacji Miê-
dzyplanetarnej. Jeli Krajuchin jest przekonany, ¿e Bykow da so-
bie radê, to Bykow nie zawiedzie. Zreszt¹, ci astronauci to tak¿e
ludzie! Potrafi¹ oni, potrafi i on.
Bykow zda³ sobie nagle sprawê, ¿e uparcie wpatruje siê prosto
w oczy ³adniutkiej bibliotekarki siedz¹cej przy stoliku naprzeciw.
Dziewczyna najpierw zrobi³a gron¹ minê, lecz po chwili nie wy-
trzyma³a i parsknê³a miechem. Z kolei nachmurzy³ siê Bykow.
Trzeba bêdzie wys³aæ do Aszchabadu depeszê, ¿e delegacja prze-
ci¹gnie siê. Szkoda... nie zobaczy siê ju¿ przed wypraw¹... Ale co
by to da³o? Czy w ci¹gu kilku minut zdo³a powiedzieæ wszystko,
czego nie mia³ odwagi wyznaæ przez tyle lat? Niechaj los rozstrzy-
ga! Gdy wróci... (W myli zobaczy³ fotografiê w czasopimie. Bo-
haterowie kosmicznych przestrzeni powrócili z trudnego rejsu
kwiaty, umiechy, podniesione w gecie powitania d³onie...), gdy
wróci, wemie urlop i pojedzie do Aszchabadu. Podejdzie do zna-
jomego domu, nacinie guzik dzwonka...
Bykow spojrza³ na zegarek. Do pi¹tej brakowa³o jeszcze paru
minut. Wsta³, sk³oni³ siê bibliotekarce, zwracaj¹c jednoczenie tom
encyklopedii.
Jednooki sekretarz skin¹³ mu g³ow¹ jak staremu znajomemu.
Bykow jeszcze raz spojrza³ na zegarek (by³a za minutê pi¹ta), przy-
g³adzi³ rêk¹ w³osy, obci¹gn¹³ wiatrówkê i zdecydowanym ruchem
otworzy³ drzwi gabinetu.
Odniós³ wra¿enie, ¿e wszed³ do innego pokoju. Zas³ony na
oknach by³y rozsuniête; przez szeroko otwarte okna wdziera³o siê
s³oneczne wiat³o, oblewaj¹c z³otem jasne, aksamitne ciany z pla-
stiku. Fotel, który sta³ przy biurku, zosta³ odsuniêty. Nadal le¿a³ na
nim, zwiesiwszy za oparcie srebrzysty he³m, strój przypominaj¹cy
skafander. Pod cian¹ znajdowa³ siê zwiniêty dywan. Porodku
23
gabinetu, na wyfroterowanym parkiecie, sta³ dziwaczny przedmiot,
co w rodzaju ¿ó³wia o piêciu grubych nogach. G³adki, sferyczny
pancerz wznosi³ siê przynajmniej metr nad pod³og¹. Wokó³ ,,¿ó³-
wia przykucnê³o kilku mê¿czyzn.
Gdy Bykow wszed³ do gabinetu, jeden z nich, barczysty, przy-
garbiony, w czarnych ochronnych okularach, zakrywaj¹cych nie-
mal po³owê twarzy, podniós³ ³ys¹ g³owê, lni¹c¹ w s³onecznym
blasku, i odezwa³ siê chrypi¹cym g³osem Krajuchina:
Otó¿ i on! Towarzysze, przedstawiam wam szóstego cz³on-
ka waszej za³ogi, in¿yniera Aleksieja Piotrowicza Bykowa.
Zwróci³y siê ku niemu wszystkie twarze ros³y, bardzo przy-
stojny mê¿czyzna w lekkim, doskonale uszytym garniturze; czer-
wony od upa³u grubas z ogolon¹ g³ow¹; niady, czarnow³osy m³o-
dzian, wycieraj¹cy ¿ylaste d³onie zat³uszczonymi paku³ami, i...
Dauge, stary, dobry przyjaciel Dauge, tak samo jak na pustyni Gobi
wychud³y i niezgrabny, tylko ubrany inaczej, ju¿ nie w szerokich
spodniach i chustce na g³owie, lecz w zwyk³ym garniturze. Dauge
spogl¹da³ na Bykowa, wita³ go ¿yczliwym kiwaniem g³owy i umie-
cha³ siê na ca³¹ szerokoæ wielkich ust.
Poznajcie siê powiedzia³ Krajuchin. W³odzimierz Sier-
giejewicz Jurkowski, wybitny geolog i dowiadczony astronauta.
Przystojny geolog w wymuskanym garniturze jakby od niechce-
nia ucisn¹³ rêkê Bykowa i odwróci³ siê obojêtnie. Bykow k¹tem
oka spojrza³ na Krajuchina. Wyda³o siê mu, ¿e w jego oczach za-
b³ys³y i natychmiast przygas³y weso³e ogniki.
...Bogdan Bogdanowicz Spicyn, pilot, jeden z najlepszych
kosmonautów na wiecie. Cz³onek pierwszych ekspedycji do stre-
fy asteroidów.
Ciemny brunet b³ysn¹³ w umiechu wspania³ymi zêbami. D³oñ
mia³ gor¹c¹ i tward¹ jak ¿elazo.
Micha³ Antonowicz Krutikow mówi³ dalej Krajuchin na-
wigator. Duma radzieckiej astronautyki.
Ech, jak wy co powiecie, Miko³aju Zacharowiczu, to...
mrukn¹³ grubas, zmieszany jak panienka, przyjanie ogl¹daj¹c By-
kowa od stóp do g³ów. Towarzysz Bykow naprawdê mo¿e pomy-
leæ... Bardzo mi przyjemnie poznaæ was, towarzyszu Bykow...
A na koniec... tu, zdaje siê, przedstawiaæ nikogo nie potrze-
bujê.
Bykow i Dauge ucisnêli siê.
Wspaniale, Aleksieju, wspaniale! szepta³ Dauge.
24
Oczom nie wierzê, ¿e to ty!
A w³anie ¿e ja, Aleksieju!
Krajuchin uj¹³ Bykowa delikatnie za ³okieæ.
Dowódca statku i kierownik ekspedycji.
Bykow obejrza³ siê. W drzwiach sta³ niewysoki, dobrze zbu-
dowany mê¿czyzna o bardzo bladej twarzy i zupe³nie siwych w³o-
sach. Patrz¹c na jego regularne, wyraziste i delikatne rysy, nie
mo¿na by³o mu daæ wiêcej ni¿ trzydzieci parê lat. Widocznie
wszed³ do gabinetu tu¿ za Bykowem i obserwowa³ ca³¹ ceremoniê.
...Anatol Borysowicz Jermakow.
Bykow, gdy us³ysza³ nazwisko, które przed kilkoma miesi¹ca-
mi nie schodzi³o ze szpalt prasy, stan¹³ na bacznoæ. S¹ ludzie,
których przewagê czuje siê od pierwszego wejrzenia. Do takich
z pewnoci¹ nale¿a³ Jermakow. Bykow wyczuwa³ w nim niemal
olbrzymi¹ si³ê woli i wszechstronny umys³, który znamionuj¹ ¿ela-
zna logika i konsekwencja. Mocne usta Jermakowa rozchyli³y siê
w uprzejmym umiechu, lecz ciemne oczy z ciekawoci¹ i uwag¹
bada³y twarz nowego cz³onka ekspedycji.
Minê³o kilka trudnych sekund milczenia. Pierwszy odezwa³ siê
Jermakow:
Bardzo mi przyjemnie, towarzyszu Bykow.
I¿ynier delikatnie ucisn¹³ jego w¹sk¹, ciep³¹ d³oñ i odwróci³
siê do Daugego. Zauwa¿y³, ¿e czo³o starego towarzysza by³o po-
kryte kroplami potu. No có¿, w gabinecie by³o doæ gor¹co.
A wiêc, towarzysze zacz¹³ Krajuchin zebralimy siê ju¿
wszyscy i mo¿emy zaczynaæ konferencjê, ostatni¹ w Moskwie.
Zbli¿y³ siê do biurka i nacisn¹³ jeden z guzików na ebonitowej
tablicy rozdzielczej wideofonu. Rozleg³o siê ciche brzêczenie i szary
¿ó³w powoli zapad³ siê pod pod³ogê, a nad ciemnym otworem zasun¹³
siê parkiet. Dauge i Spicyn rozwinêli i u³o¿yli na pod³odze dywan,
a grubasek Krutikow podsun¹³ fotel na dawne miejsce przy biurku.
Siadajcie, towarzysze zaprosi³ Krajuchin.
Wszyscy zajêli miejsca w lekkich fotelikach z czerwonego drze-
wa. Zapanowa³o milczenie.
Z radoci¹ mogê was zawiadomiæ mówi³ Krajuchin ¿e
rozkaz zosta³ podpisany. Sta³o siê to przed dwiema godzinami, a je-
li chodzi o sk³ad za³ogi, to zosta³ ostatecznie zatwierdzony. Gra-
tulujê wam.
Wszyscy siedzieli nieruchomo i tylko elegancik Jurkowski pod-
niós³ g³owê i rzuci³ na Bykowa przelotne spojrzenie.
25
Co siê za tyczy zadania... Krajuchin zamilk³ na chwilê i pod-
niós³ kartkê do oczu. Jeli chodzi o zadanie, to w tym punkcie komi-
tet uzna³ za konieczne wprowadziæ kilka zmian, a raczej uzupe³nieñ.
Zaczyna siê... cicho, lecz z wyranym niezadowoleniem
szepn¹³ Dauge.
Zaterkota³ dzwonek telefonu. Krajuchin podniós³ i od razu po-
³o¿y³ s³uchawkê. Nacisn¹³ prze³¹cznik i burkn¹³:
Mam teraz konferencjê.
Tak jest! zabrzmia³o w g³oniku.
Tak wiêc, towarzysze, w zasadzie wszystko pozostaje tak,
jak by³o w projekcie. Zadaniem waszym bêdzie wypróbowanie
nowych urz¹dzeñ technicznych i przeprowadzenie geologicznych
badañ na Wenus. Poniewa¿ mamy wród nas nowicjusza, który nie
jest obeznany z naszymi sprawami, a tak¿e bior¹c pod uwagê, ¿e
powtarzanie jest matk¹ m¹droci... przeczytam wam tê czêæ roz-
kazu. Paragraf ósmy. Zadaniem ekspedycji jest: po pierwsze, prze-
prowadziæ wszechstronne próby eksploatacyjno-techniczne nowe-
go typu statku miêdzyplanetarnego rakiety o napêdzie fotonowym
»Hius«. Po drugie, wyl¹dowaæ na Wenus w rejonie z³ó¿ radioak-
tywnych rud Uranowa Golkonda, które przed dwoma laty zosta³y
odkryte przez ekspedycjê Tachmasiba-Jermakowa....
Bykow g³ono westchn¹³. Dauge ostrzegawczym gestem po³o-
¿y³ mu d³oñ na kolanie.
...i przeprowadziæ tam geologiczne badania. Paragraf dzie-
wi¹ty. Zadaniem grupy geologicznej ekspedycji jest okreliæ grani-
ce z³ó¿ Uranowej Golkondy, zebraæ próbki materia³ów radioaktyw-
nych oraz obliczyæ w przybli¿eniu zapasy tych kopalin. Po powrocie
przed³o¿yæ komitetowi szacunkow¹ wartoæ z³ó¿. Wszystko to by³o
w projekcie, ale teraz przeczytam punkt, który zosta³ dodany wtr¹-
ci³ Krajuchin. S³uchajcie! Paragraf dziesi¹ty. Zadaniem ekspedy-
cji jest znalezienie miejsca l¹dowania w odleg³oci nie wiêkszej ni¿
piêædziesi¹t kilometrów od granicy Uranowej Golkondy. L¹dowi-
sko musi nadawaæ siê dla wszystkich typów statków miêdzyplane-
tarnych, a ekspedycja wyposa¿y je w automatyczne radiolatarnie typu
Usmanowa-Szwarca, dzia³aj¹ce na zakresie fal ultrakrótkich i po-
bieraj¹ce energiê z miejscowych róde³. Krajuchin od³o¿y³ papiery
i spojrza³ na zebranych.
Przez chwilê panowa³o milczenie. Ciszê przerwa³ Jurkowski.
Z nonszalancj¹ uniós³ jedn¹ brew i zapyta³:
A któ¿ bêdzie to robi³?
26
Dziwne pytanie umiechaj¹c siê, zauwa¿y³ Krajuchin.
Wszystko to brzmi bardzo ³adnie, znajdziemy l¹dowisko
jakby pospiesznie zacz¹³ mówiæ Dauge. Ostatecznie nawet je wy-
budujemy. Ale z tymi radiolatarniami... Sprawa specjalnego przy-
gotowania... delikatna i wymaga specjalnego przygotowania.
To ju¿, moi drodzy, nie moja sprawa. Ta troska spada na
g³owê kierownika ekspedycji. Krajuchin zapali³ papierosa.
Prawda, Anatolu Borysowiczu?
Bykow z zaciekawieniem spojrza³ na Jermakowa. Ten mach-
n¹³ rêk¹.
S¹dzê mówi³ powoli ¿e wywi¹¿emy siê z zadania. Jeli
siê nie mylê, mamy jeszcze przed sob¹ pó³tora miesi¹ca. Przez ten
czas zd¹¿ymy poznaæ konstrukcjê owych latarñ i przeprowadziæ
kilka próbnych monta¿y. Nie taka to znów delikatna sprawa...
Musicie jednak wzi¹æ pod uwagê, ¿e nie dam wam na te prace
ca³ych szeciu tygodni ani nawet miesi¹ca przerwa³ mu Krajuchin.
W takim razie musz¹ wystarczyæ trzy tygodnie Jermakow
opuci³ wzrok i ogl¹da³ w³asne d³onie. Ma siê rozumieæ, jeli
nam to umo¿liwicie.
Nie rozumiem wtr¹ci³ siê Jurkowski, nie czekaj¹c na od-
powied Krajuchina co to znaczy pobieraj¹ce energiê z miej-
scowych róde³? Zdaje siê, ¿e tak przeczytalicie?
Znaczy to, drogi W³odzimierzu, ¿e ród³o energii dla radio-
latarni musicie znaleæ tam na miejscu odpowiedzia³ Krajuchin.
Zreszt¹, jestem przewiadczony, ¿e dla naszych techników ta spra-
wa jest ca³kiem jasna. Chyba tak?
Krutikow szybko przytakn¹³, a Spicyn, umiechaj¹c siê, zacz¹³:
Pewnie, ¿e rozumiemy. Jeli Golkonda zawiera chocia¿by
po³owê tych materia³ów radioaktywnych, o jakich siê mówi, czy
te¿ termoelementy... A zreszt¹, co tu mówiæ! Rozkaz to rozkaz.
Co innego wydaæ rozkaz, a ca³kiem co innego wykonaæ go
ponuro mrukn¹³ Jurkowski. W ka¿dym razie uwa¿am, ¿e punkt
ten trzeba by³o najpierw omówiæ z nami, a dopiero potem umiesz-
czaæ w rozkazie.
Dlaczego Krajuchin nie zgasi tego napuszonego ba¿anta?
ze z³oci¹ pomyla³ Bykow.
Cienkie, jakby szrama po chirurgicznym ciêciu, wargi Kraju-
china rozchyli³y siê w ironicznym umiechu.
W³odzimierzu Siergiejewiczu, czy uwa¿acie, ¿e to przekra-
cza mo¿liwoci ekspedycji?
27
Nie o to chodzi...
Oczywicie nie o to! ostro potwierdzi³ Krajuchin. Oczy-
wicie nie o to! Rzecz w tym, ¿e na osiem statków, które w ostatnim
dwudziestoleciu wylecia³y na Wenus, szeæ rozbi³o siê o ska³y. Zwa¿-
cie wiêc, ¿e Hius zostaje wys³any na Wenus nie wy³¹cznie... i nie
w celu zaspokojenia waszych, W³odzimierzu, geologicznych namiêt-
noci. Sprawa polega na tym, ¿e za wami pójd¹ inni... dziesi¹tki,
setki nastêpców. Wenus... Golkondy nie mo¿emy pozostawiæ bez
znaków nawigacyjnych. Nie mo¿emy i niech to diabli wezm¹! Albo
ustawimy tam automatyczne radiolatarnie, na których bêdzie mo¿na
ca³kowicie polegaæ, albo nadal bêdziemy wysy³aæ ludzi prawie na
pewn¹ zgubê. Czy¿bycie tego nie rozumieli?
Krajuchin zacz¹³ kas³aæ, odrzuci³ papierosa i chusteczk¹ wy-
tar³ ³ysinê. Jurkowski obla³ siê p¹sem i opuci³ wzrok. Wszyscy
milczeli. Dauge tr¹ci³ Bykowa ³okciem.
W ten oto sposób ci¹ga siê nasz ludek z niebotycznych wy-
¿yn na ziemiê.
Poczekaj, Grigorij szepn¹³ Bykow daj pos³uchaæ.
Jeszcze niezbyt wyranie zdawa³ sobie sprawê z koncepcji ekspe-
dycji i rodków, jakimi mia³a rozporz¹dzaæ. Na razie by³o oczywi-
ste, ¿e przynajmniej jedno l¹dowanie na Wenus przebieg³o pomyl-
nie. L¹dowanie ekspedycji Tachmasiba-Jermakowa. Uranowa
Golkonda nie by³a mitem.
Przypuszczam, ¿e nie bêdziemy musieli zmieniaæ obliczeñ
zwi¹zanych z lotem? spyta³ Jermakow.
Nie, dane przelotu nie ulegn¹ zmianie. Towarzysz Krutikow
powinien przewidzieæ start na piêtnastego, osiemnastego sierpnia.
Nawigator Krutikow umiechn¹³ siê i przytakn¹³ g³ow¹.
Mam jeszcze jedno pytanie niespodziewanie jeszcze raz
zabra³ g³os Jurkowski.
Proszê bardzo, W³odzimierzu Siergiejewiczu.
Zupe³nie nie rozumiem, jakie zadanie ma spe³niaæ towa-
rzysz... e... Bykow, zw³aszcza w takiej ekspedycji jak nasza. Nie
w¹tpiê w jego wielkie walory, zarówno fizyczne, jak i duchowe,
ale chcia³bym dowiedzieæ siê czegokolwiek o jego specjalnoci i za-
daniach.
Bykow wstrzyma³ oddech.
Wiadomo wam, ¿e ekspedycja bêdzie pracowaæ w warun-
kach pustynnych powoli wyjania³ Krajuchin. A towarzysz
Bykow jest z pustyni¹ za pan brat.
28
Hm... Myla³em, ¿e jest specjalist¹ od lotnisk. Mamy prawo
przypuszczaæ, ¿e Grigorij Dauge zna pustyniê nie gorzej.
Dauge zna pustyniê znacznie gorzej gniewnie zawo³a³ Gri-
gorij. Znaczniej gorzej! Wymieniony przez Jurkowskiego nawet
w prozaicznych piaskach Gobi przepad³by z kretesem, gdyby nie
Bykow... Ty, W³odku, nie znasz Bykowa, ale tak¿e nie znasz pu-
styñ. Nie wszystkie s¹ podobne do tej w Wielkim Syrcie.
Krajuchin spokojnie poczeka³, a¿ Dauge wypowie siê, i dopie-
ro wtedy dokoñczy³ przerwane objanienie. A poza tym Aleksiej
Piotrowicz jest wietnym in¿ynierem chemikiem i kierowc¹.
Jurkowski wzruszy³ ramionami.
Nie zrozumcie mnie le. Nie mam nic przeciwko in¿yniero-
wi Bykowowi. Lecz chyba powinienem wiedzieæ, jaka jest spe-
cjalnoæ moich towarzyszy wyprawy! Teraz ju¿ wiem: towarzysz
Bykow jest specjalist¹ od pustyñ.
Bykow zacisn¹³ zêby i milcza³. Jednak¿e Krajuchin gniewnie
wbi³ wzrok w Jurkowskiego i zagrzmia³:
W³odzimierzu Siergiejewiczu, jeli pope³niê b³¹d, popraw-
cie mnie. Zdaje siê, ¿e to wam podczas pobytu na Marsie przed
piêciu laty pêk³a g¹sienica u tankietki. Prawda? A wy i Chlebni-
kow wleklicie siê piêædziesi¹t kilometrów na piechotê, bo nie
umielicie jej naprawiæ...
Jurkowski zerwa³ siê i chcia³ co t³umaczyæ, lecz Krajuchin
mówi³ dalej:
Zreszt¹, nie o to nawet chodzi. In¿ynier Bykow zosta³ w³¹-
czony w sk³ad ekspedycji nie tylko jako specjalista, lecz tak¿e dla-
tego, ¿e ma owe fizyczne i duchowe walory, o których nie w¹tpi-
cie, co zreszt¹ sami przed chwil¹ s³yszelimy z waszych ust. To
cz³owiek, na którym wy bêdziecie mogli polegaæ w krytycznych
chwilach. A obiecujê, ¿e chwil takich wam nie zabraknie!
Poddawaj siê! Krutikow trzepn¹³ Jurkowskiego po ramie-
niu. Tym bardziej, ¿e to on w³anie uratowa³ twojego ukochane-
go Daugego...
Przestañ! burkn¹³ Jurkowski.
Bykow zrobi³ g³êboki wdech i zaczesa³ d³oni¹ stercz¹ce na
czubku g³owy w³osy. Krajuchin wyci¹gn¹³ z biurka z³o¿on¹ we
czworo kartkê i znów zacz¹³ mówiæ:
Przy sposobnoci co o obowi¹zkach. Wszyscy je znacie,
ale... ja tak, dla przypomnienia, przeczytam jeszcze raz. Jerma-
kow kierownik wyprawy, dowódca statku, fizyk, biolog i lekarz.
29
Spicyn pilot, radiotelegrafista, nawigator i mechanik pok³ado-
wy. Krutikow nawigator, cybernetyk, pilot i mechanik pok³ado-
wy. Jurkowski geolog, radiotelegrafista, biolog. Dauge geolog,
biolog. Bykow in¿ynier mechanik, chemik, kierowca transporte-
ra, radiotelegrafista.
Specjalista od pustyñ szepn¹³ Dauge.
Bykow niecierpliwie wzruszy³ ramionami.
A teraz co jeszcze... Krajuchin wsta³ i opar³ siê d³oñmi
o biurko. Kilka s³ów o zagadce, o zagadce Tachmasiba...
O Bo¿e! ¿a³onie szepn¹³ Krutikow.
Co powiedzielicie? zwróci³ siê do niego Krajuchin.
Nic wa¿nego.
Zapewne chcielicie powiedzieæ, ¿e mit o zagadce Tach-
masiba zanudzi³ ju¿ was na mieræ?
Niezupe³nie tak... ale... Krutikow poruszy³ siê za¿enowa-
ny i zerkn¹³ na Jermakowa.
Ale co w tym rodzaju. Wróæmy jednak do sprawy. W kie-
rownictwie Akademii znaleli siê ludzie, którzy zainteresowali siê
tym problemem i prosili, aby w³¹czyæ go w prace waszej ekspedy-
cji i rozszyfrowaæ tê zagadkê.
To oczywiste... z umiechem dorzuci³ Krutikow.
Nie zgodzi³em siê na to, bior¹c pod uwagê wasze i tak ju¿
bardzo napiête plany. Jednak¿e, poniewa¿ bêdziecie pracowaæ w po-
bli¿u Golkondy, zwracam siê do was z prob¹, abycie zwrócili uwagê
na wszelkie zjawiska, które w najmniejszym choæby stopniu przy-
pomina³yby to, co wiemy... czego dowiedzielimy siê od ekspedycji
Tachmasiba-Jermakowa. Zrozumielimy siê?
Wszyscy milczeli. Tylko Jermakow rzuci³ pó³g³osem:
Niestety, ogólnie przyjê³a siê opinia, ¿e dziwne przygody
Tachmasiba to mit. A przecie¿ jego mieræ nie jest mitem...
Móg³ zgin¹æ z tysi¹ca innych powodów powiedzia³ Dauge.
Ca³kiem mo¿liwe. Lecz nie nale¿y zapominaæ, ¿e czerwo-
ny kr¹g, wszystko jedno, co siê za tymi s³owami kryje, istnieje
rzeczywicie i sta³ siê przyczyn¹ jego zguby.
Krótko mówi¹c, nie jest to rozkaz, lecz proba doda³ Kraju-
chin chocia¿ obawiam siê, ¿e zagadka Tachmasiba da wam znaæ
o sobie, niezale¿nie od tego, czy w ni¹ wierzycie, czy nie... To wszyst-
ko, co chcia³em wam powiedzieæ. Teraz przejdmy do spraw bie¿¹-
cych. Wiecie, ¿e jutro wylatujemy. Zbiórka tu u mnie o dwunastej.
Pojedziemy na lotnisko Wnukowo... Towarzyszu Bykow!
30
S³ucham! Aleksiej poderwa³ siê z krzes³a.
Proszê, nie wstawajcie! Gdzie zamierzacie nocowaæ? W Pradze?
U mnie szybko odpowiedzia³ Dauge.
A zatem wietnie! No có¿, towarzysze, jeli nie ma pytañ,
mo¿ecie odejæ i szykowaæ siê do drogi. Anatolu Borysowiczu,
proszê, zostañcie chwilê.
Wszyscy wstali i zaczêli siê ¿egnaæ. W sekretariacie Dauge
wzi¹³ Bykowa pod rêkê.
Zejd na parter i czekaj na mnie w westybulu, ja skoczê po
samochód. Mamy przed sob¹ ca³y wieczór. Posiedzimy, pogada-
my. Spodziewam siê, ¿e masz ca³¹ masê pytañ. Prawda?
Grigorij, jaki ty przewiduj¹cy! S³ów mi brakuje!
U progu
Bykow westchn¹³ i usiad³ na tapczanie, odrzucaj¹c ko³drê. Nie
móg³ usn¹æ. W gabinecie Daugego by³o ciemno. Na pod³odze bie-
la³y zrzucone na pod³ogê przecierad³a. Za oknami ró¿owi³a siê
nocna ³una wielkomiejskich wiate³.
Bykow wyci¹gn¹³ rêkê po zegarek le¿¹cy na stoliku obok tap-
czanu, ale ten wylizn¹³ mu siê i upad³ na dywan. Bykow zsun¹³
siê z tapczanu i zacz¹³ szukaæ zguby, wodz¹c d³oni¹ po pod³odze.
Zegarka jednak nie by³o. In¿ynier wsta³ i poprawi³ rozkopane prze-
cierad³a. Robi³ to ju¿ trzeci raz od chwili, gdy Dauge ¿yczy³ mu
dobrej nocy i poszed³ do swojej sypialni pisaæ listy. Aleksiej po³o-
¿y³ siê, lecz sen nie przychodzi³. Biedaczysko krêci³ siê, sapa³, uk³a-
da³ siê najwygodniej, liczy³ do stu, ale wszystko nadaremnie.
Zbyt wiele wra¿eñ pomyla³. Zbyt wiele wra¿eñ i myli.
Zbyt wiele opowiada³ Dauge, a jeszcze wiêcej zosta³o nie wyt³u-
maczone. Co za rozkosz sprawi³by teraz papieros. Nie! Nie wol-
no! Trzeba odzwyczajaæ siê. Trzeba rzuciæ palenie i zupe³nie za-
pomnieæ o alkoholu. Wieczorem Grigorij bez ¿adnego entuzjazmu
przyj¹³ jego s³owa, ¿e ,,o tam, w walizce, czeka na swoj¹ kolej
butelka najlepszego ormiañskiego koniaku. Doæ obojêtnie spy-
ta³: Piêtnastoletnia?. Dwudziestoletnia! triumfalnie obwie-
ci³ Bykow. Wobec czego mo¿esz j¹ wyrzuciæ uprzejmie zapro-
ponowa³ Dauge. Wyrzuæ natychmiast do mietniczki, a ju¿
sama poleci przewodami zsypowymi, albo oddaj j¹ jutro komukol-
wiek. Pamiêtaj, ¿e w rakiecie nie wolno paliæ. Taki ju¿ jest nasz
31
regulamin. Na Ziemi wolno nam czasami napiæ siê trochê wina
gronowego, w drodze ani kropelki! Takie s¹ zasady, towarzyszu
astronauto.
To ci klasztor g³êboko prze¿ywaj¹c to stwierdzenie, za-
mrucza³ Bykow, uk³adaj¹c siê wygodniej pod ko³dr¹. Trzeba spaæ.
Muszê usn¹æ.
Zamkn¹³ oczy i natychmiast wyobrazi³ sobie du¿y hall, w któ-
rym po posiedzeniu czeka³ na Daugego. Minêli go Bogdan Spicyn
i t³uciutki Krutikow. Przystanêli przed kioskiem z ksi¹¿kami.
Z urywków rozmowy domyli³ siê, ¿e rozprawiaj¹ o jakiej nowej
ksi¹¿ce. W³aciwie Spicyn milcza³, a tylko Krutikow terkota³ wy-
sokim tenorkiem, od czasu do czasu rzucaj¹c w stronê nowicjusza
przyjazne spojrzenia. Bykow odniós³ wra¿enie, ¿e nowi koledzy
zapraszaj¹ go do wziêcia udzia³u w dyskusji, lecz akurat zjawi³ siê
Dauge z Jurkowskim. Dauge maszerowa³ zdecydowanym krokiem,
zagryzaj¹c wargi, a Jurkowski z twarz¹ jakby wykrzywion¹ skur-
czem ciska³ w rêku zgniecion¹ gazetê.
Zgin¹³ Dangée zakomunikowa³ Jurkowski, gdy podszed³
ju¿ ca³kiem blisko.
Bykow zauwa¿y³, jak s³owa te star³y z twarzy czarnow³osego
Spicyna weso³y umiech.
Do diab³a! zakl¹³ Spicyn. Krutikow pochyli³ siê do przo-
du. Wargi jego dr¿a³y.
O Bo¿e... Paul?!
Nad Jupiterem! z wciek³oci¹ mówi³ Jurkowski. Ugrz¹z³
w egzosferze, straci³ prêdkoæ, a nie chcia³ zawróciæ...
Poda³ gazetê. Bykow zobaczy³ portret w czarnej obwódce
szczup³y m³ody cz³owiek ze smutnymi oczyma.
Jupiter... Znów przeklêty Jupiter! zaciskaj¹c piêci, mówi³
Jurkowski. Jeszcze gorszy od Wenus, gorszy od wszystkiego na
wiecie. Chcia³bym tam... machn¹³ rêk¹, zrobi³ w ty³ zwrot i od-
szed³, energicznie st¹paj¹c po elastycznej pod³odze.
Paul Dangée. Paul... powtarza³ Krutikow ¿a³onie, krêc¹c
g³ow¹.
Nie zd¹¿y³em odpowiedzieæ na jego list z trudem wykrztusi³
Dauge. Wszyscy zamilkli. S³ychaæ by³o tylko chrzêst twardej ok³ad-
ki ksi¹¿ki, gniecionej w pulchnych, poroniêtych w³osami palcach
Krutikowa.
...Bykow otworzy³ oczy i u³o¿y³ siê na plecach. Wypadek zaæmi³
nastrój wieczoru. Rozmowa z Daugem nie uda³a siê. Ci astronauci
32
to diabelnie dzielni ch³opcy myla³ Aleksiej. A do tego zadzi-
wiaj¹co uparci. Prawdziwi ludzie! Ilu ju¿ ich zginê³o na Wenus!.
Ruszali do ataku na niezdarnych rakietach odrzutowych, zabiera-
j¹cych ograniczone zapasy paliwa. Nikt ich tam nie popêdza³, ra-
czej ich powstrzymywano, po powrocie nie pozwolono na dalsze
loty... jeli oczywicie wracali.
Teraz do szturmu rusza³ Hius... Bykow, jak ka¿dy in¿ynier
specjalista od silników o napêdzie atomowym, zna³ teoriê napêdu
fotonowego i z zaciekawieniem studiowa³ wszystko, co ukazywa³o
siê w druku na ten temat. Rakieta fotonowa przetwarza paliwo na
kwanty promieniowania elektromagnetycznego i dziêki temu uzy-
skuje najwy¿sz¹ osi¹galn¹ prêdkoæ strumienia odrzutowego, rów-
n¹ prêdkoci wiat³a. ród³em energii silnika rakiety fotonowej mog¹
byæ procesy termoj¹drowe (czêciowe przeistaczanie siê paliwa
w energiê promienist¹) lub te¿ procesy anihilacji antymaterii (pe³ne
przekszta³cenie siê paliwa w energiê promienist¹). Przewaga rakiety
fotonowej nad atomow¹ z p³ynnym paliwem by³a wielka i nieza-
przeczalna. Po pierwsze, stosunkowo ma³a waga paliwa; po drugie,
du¿y ciê¿ar u¿ytkowy; po trzecie, w porównaniu z rakiet¹ o napê-
dzie p³ynnym fantastyczne w³aciwoci manewrowania; po czwarte...
Tyle mówi teoria. Lecz Bykow wiedzia³ tak¿e, ¿e do niedawna
wszelkie próby wykorzystania zasady silnika rakietowo-fotonowego
w praktyce koñczy³y siê niepowodzeniem. Jeden z podstawowych
problemów tej zasady odbicie promieniowania nie dawa³ siê
rozwi¹zaæ w praktyce. Aby otrzymaæ fotonow¹ si³ê ci¹gu, trzeba
wytworzyæ promieniowanie o intensywnoci rzêdu milionów kilo-
kalorii na centymetr kwadratowy zwierciad³a odbijaj¹cego na se-
kundê. Takich temperatur, jakie wystêpuj¹ przy tych procesach
siêgaj¹cych setek tysiêcy stopni nie wytrzymywa³y ¿adne mate-
ria³y. Prototypy startuj¹ce bez pilotów spala³y siê do cna, zanim
zd¹¿y³y wykorzystaæ choæby jedn¹ setn¹ energii paliwa. A mimo
to rakieta Hius, maj¹ca napêd fotonowy, zosta³a zbudowana!
Wyprodukowano idealne zwierciad³o opowiada³ Dauge
absolutne zwierciad³o. Wytworzono materia³ odbijaj¹cy wszyst-
kie rodzaje energii promienistej o dowolnej intensywnoci, odbi-
jaj¹cy wszystkie rodzaje cz¹stek elementarnych o energiach do stu,
stu piêædziesiêciu milionów elektronowoltów. Zdaje siê, tylko prócz
neutronów. Cudowny materia³. Teoriê jego opracowa³ instytut
w Nowosybirsku. To prawda, nie mylano przy tym o rakiecie fo-
tonowej. Badano tam idealne os³ony maj¹ce zabezpieczyæ przed
33
3 – W krainie...
promieniowaniem reaktorów atomowych. Krajuchin jednak od razu
zorientowa³ siê, o co chodzi. Dauge, mówi¹c to, umiecha³ siê.
Krajuchin to fanatyk, jeli chodzi o rakiety fotonowe. To on wypo-
wiedzia³ znany aforyzm: Fotonowa rakieta wszechwiat podbi-
ty!. Natychmiast uchwyci³ siê on tego absolutnego zwierciad³a.
Do dalszego opracowania zapêdzi³ trzy czwarte laboratoriów i pra-
cowni komitetu, a jako wynik otrzyma³ Hiusa!
Wyprodukowanie absolutnego zwierciad³a by³o pierwszym
realnym osi¹gniêciem nowej, prawie fantastycznej nauki chemii
mezoatomowej, chemii sztucznych atomów, w których elektrony
zast¹piono mezonami. Sprawa ta poch³onê³a Bykowa do tego stop-
nia, ¿e na chwilê zapomnia³ o wszystkim o nieszczêsnym Paulu
Dangée, o Wenus, a nawet o czekaj¹cej go ekspedycji. Niestety,
o absolutnym zwierciadle Dauge móg³ powiedzieæ niewiele. Du¿o
natomiast opowiedzia³ mu o Hiusie.
W Hiusie zastosowano dwa ró¿ne rodzaje napêdu: piêæ zwy-
k³ych rakiet atomowo-odrzutowych unosi paraboliczny reflektor
z absolutnego zwierciad³a. W punkcie ogniskowej reflektora roz-
pyla siê z okrelon¹ czêstotliwoci¹ porcje plazmy wodorowo-try-
towej. Zadanie rakiet atomowych jest dwojakie: umo¿liwiaj¹ one
Hiusowi start i l¹dowanie na Ziemi, gdy¿ reaktor fotonowy nie
nadawa³ siê do tego celu, poniewa¿ ska¿a³by atmosferê niczym
jednoczesny wybuch dziesi¹tków bomb wodorowych. Reaktory
rakiet wytwarzaj¹ tak¿e energiê potrzebn¹ dla potê¿nych elektro-
magnesów, w których polu nastêpuje hamowanie plazmy i powsta-
je termoj¹drowa synteza.
Wszystko to takie proste i pomys³owe: piêæ rakiet i zwiercia-
d³o. Owa brzydka pokraka przypominaj¹ca ¿ó³wia, któr¹ Bykow
widzia³ stoj¹c¹ na piêciu nogach w gabinecie Krajuchina, to w³a-
nie makieta Hiusa. Szczerze mówi¹c, Hius nie mo¿e siê po-
szczyciæ wdziêcznymi kszta³tami...
In¿ynier znów usiad³ na ³ó¿ku. Skurczy³ siê, opieraj¹c g³owê
i plecy o ch³odn¹ cianê.
Polecimy na rakiecie fotonowej Hius-2. Hius-1 sp³on¹³
przed dwoma laty podczas lotów próbnych wygada³ siê Dauge.
Nikt nie zna przyczyn. Nie ma kogo spytaæ. Jedyny cz³owiek, któ-
ry móg³by cokolwiek wyjaniæ, to Aszot Petrosjan czeæ jego
pamiêci! Przeistoczy³ siê w atomowy py³ razem z ca³¹ mas¹ sto-
pów tytanu, z jakich by³ zbudowany kad³ub pierwszego Hiusa.
mieræ lekka i zaszczytna...
34
Nikt z nas, to pewne, mierci siê nie boi mignê³o w mylach
Bykowa. My tylko jej nie chcemy. Czyje to s³owa? In¿ynier
wsta³ z tapczanu. Wiedzia³ ju¿, ¿e nie zanie. Absolutne zwiercia-
d³o... Dangée, Hius. Petrosjan... Zrobimy ostatni¹ próbê.
Wyszed³ na balkon, ca³kiem machinalnie namaca³ w kieszeni
kurtki paczkê papierosów.
Jeli nie mo¿na zasn¹æ, powiadaj¹, trzeba przemarzn¹æ. By-
kow opar³ siê ³okciami o balustradê balkonu. Panowa³a cisza. Ol-
brzymie miasto spa³o w widmowym pó³mroku lipcowej nocy; da-
leko za horyzontem na niebie zawis³a ró¿owawa, drgaj¹ca ³una, na
pó³nocy olepiaj¹co bia³ym grotem wbija³a siê w niebo iglica Pa-
³acu Rad.
Na pewno ju¿ po drugiej myla³ Bykow. W³aciwie, gdzie
posia³em zegarek? Ale¿ ciep³a noc... Wiaterek tak nagrzany, deli-
katny... A »Hius« po sybiracku zimna wichura, pó³nocna zawie-
ja. Projekt rakiety o napêdzie fotonowym opracowali in¿ynierowie
Sybiracy i zaproponowali to s³owo jako kryptonim. Potem nazwa
przesz³a ju¿ na rakietê.
Dziwne i obce nazwy. Hius na czeæ syberyjskiego mrozu.
Uranowa Golkonda to, zdaje siê, na pami¹tkê staro¿ytnego mia-
sta, w którym król Salomon przechowywa³ niegdy swoje diamen-
ty... Aha... jeszcze zagadka Tachmasiba.
Tachmasib Mechti, wybitny azerbejd¿añski geolog, pierwszy
cz³owiek, który by³ na Golkondzie. Jermakow, Tachmasib i jesz-
cze dwóch geologów na specjalnie wyposa¿onej rakiecie sporto-
wej pomylnie wyl¹dowali na Wenus. By³ to wielki wyczyn, a jed-
noczenie szczêliwy przypadek. Takiego zdania s¹ wszyscy, nie
wy³¹czaj¹c Jermakowa.
Wyl¹dowali w odleg³oci oko³o dwudziestu kilometrów od gra-
nicy Golkondy. Tachmasib zostawi³ Jermakowa w rakiecie, a sam
ze swymi geologami wyruszy³ na rozpoznanie. Jaki by³ dalszy bieg
wypadków, nie wiadomo. Tachmasib powróci³ do rakiety dopiero
po czterech dniach. By³ sam. Na pó³ ¿ywy z pragnienia, straszliwie
wyczerpany, pokryty ranami wypalonymi przez promieniowanie.
Przyniós³ ze sob¹ próbki rud. Mia³ rudê uranow¹, radow¹, transu-
ranow¹. (Dauge, opowiadaj¹c o tym, wykrzykiwa³: to arcybogate
rudy, Aleksieju, to niezwyk³e rudy!). W specjalnym zbiorniczku
znajdowa³ siê szaroró¿owy proszek. Uczony by³ ju¿ nieprzytom-
ny. Pokazywa³ Jermakowowi zbiorniczek i co z zapa³em t³uma-
czy³ mu po azerbejd¿ansku. Jermakow nie rozumia³ ani s³owa
35
i b³aga³ go, aby przemówi³ po rosyjsku; domyli³ siê, ¿e chodzi
o co bardzo wa¿nego. Lecz po rosyjsku Tachmasib rzuci³ tylko:
Strze¿cie siê czerwonego krêgu! Uciekajcie przed czerwonym
krêgiem!. Nie powiedzia³ ju¿ wiêcej ani s³owa. Zmar³ podczas
startu i Jermakow spêdzi³ ze zmar³ym dwa tygodnie.
Czerwony kr¹g to w³anie jest tajemnic¹, zagadk¹ Tach-
masiba, tajemnic¹, która okrywa mieræ trzech geologów, zagadk¹
Golkondy. Ca³kiem mo¿liwe, ¿e nie istnieje ¿adna zagadka. Nie-
ma³o jest takich, co uwa¿aj¹, ¿e Tachmasib pokonany przez choro-
bê, pora¿ony promieniowaniem, bêd¹c wiadkiem mierci swych
towarzyszy, postrada³ zmys³y. Szaroró¿owy py³ przyniesiony
w zbiorniczku by³ skomplikowanym zwi¹zkiem organicznym krze-
mu znanym na Ziemi ju¿ od dawna.
Dlaczego Tachmasib wlók³ ze sob¹ ten zbiornik, nie wiadomo.
Tak¿e trudno jest poj¹æ, jaki zwi¹zek ma z tym czerwony kr¹g.
Dauge mówi³ o tym niechêtnie, krzywi¹c siê, jakby mia³ zga-
gê. Osobicie nie wierzy³ w zagadkê Tachmasiba, ale za to po-
trafi³ ca³ymi godzinami opowiadaæ o bogactwach Golkondy. Byle-
by dostaæ siê do niej, dojæ, dope³zn¹æ...
Bykow przysiad³ bokiem na balustradzie balkonu. Paczka pa-
pierosów przeszkadza³a mu. Wyj¹³ j¹ z kieszeni i po³o¿y³ obok.
Gdzie wysoko, pomrukuj¹c cicho, przelecia³ mig³owiec. Bykow
odprowadzi³ wzrokiem jego wiat³a pozycyjne czerwone i ¿ó³te.
Znów mylami wróci³ do rozmowy z Daugem.
Tachmasib i jego towarzysze szli do Golkondy pieszo. Nasza
ekspedycja bierze ze sob¹ transporter. Dauge powiada, ¿e to pierw-
szorzêdna maszyna. Zreszt¹ Grigorij wszystko uwa¿a za doskona-
³e: Hius jest wspania³y, transporter wspania³y. Jurkowski wspa-
nia³y. Tylko na temat dowódcy wypowiada siê jako ostro¿nie.
Okazuje siê, ¿e Jermakow jest adoptowanym synem Krajuchina.
Jeden z najlepszych kosmonautów wiata, ale znany ze swych dzi-
wactw. To prawda, podobno mia³ bardzo ciê¿kie ¿ycie. Dauge
mówi³ o nim jako bardzo niepewnie:
Prawie go nie znam... mówi¹... powiadaj¹... ¿e to cz³owiek
bardzo odwa¿ny, maj¹cy du¿¹ wiedzê i równie du¿¹ dozê bez-
wzglêdnoci. Powiadaj¹, ¿e nigdy siê nie mieje....
¯ona Jermakowa by³a pierwszym cz³owiekiem, który wyl¹do-
wa³ na sztucznym ksiê¿ycu Wenus. Wydarzy³o siê tam jakie nie-
szczêcie. Nikt dok³adnie nic o tym nie wie w ka¿dym razie cho-
dzi³o o jaki zatarg wewn¹trz za³ogi. Od tej pory kobiety nie bior¹
36
udzia³u w dalekich rejsach miêdzyplanetarnych, a Jermakow ca³-
kowicie powiêci³ siê zdobywaniu Wenus. Cztery razy próbowa³
wyl¹dowaæ na tej planecie i cztery razy ponosi³ klêskê. Pi¹ty raz
polecia³ z Tachmasibem Mechti. A teraz na Hiusie wybiera siê
na Wenus po raz szósty.
Bykow przespacerowa³ siê po balkonie. Za³o¿y³ rêce do ty³u.
Nie, na pewno nie zmarznie! Noc jest zbyt ciep³a. Prawie duszna.
A mo¿e jednak zapaliæ? Bykow poczu³, jak ronie w nim przeko-
nanie, ¿e najlepszym lekarstwem na bezsennoæ jest papieros. Od-
szuka³ palcami paczkê.
Najlepszy sposób na zwalczanie pokus to ulegaæ im.
Umiechn¹³ siê. Có¿ u diaska! Przecie¿ regulamin obowi¹zuje! Pu-
de³ko polecia³o w dó³ z jedenastego piêtra. Bykow przechyli³ siê
przez balustradê i patrzy³ w ciemn¹ przepaæ. Nagle b³ysnê³y wiat-
³a mkn¹cego samochodu, bezg³onie przelizgnê³y siê po asfalcie
i zniknê³y.
Niepotrzebnie namieci³em pomyla³. Ech, s³abostki i grze-
chy! Trzeba spaæ!. Wróci³ do pokoju i po omacku dotar³ do tap-
czanu. Pod stop¹ co zgrzytnê³o.,,Biedny zegarek b³ysnê³a myl,
która jednak nie mog³a rozjaniæ egipskich ciemnoci.
Westchn¹³ g³êboko i ciê¿ko opad³ na poduszki niewygodnego
tapczana. ,,O nie, panie in¿ynierze, specjalisto od pustyñ, nie za-
niesz dzisiaj! Dlaczego ten lalu Jurkowski tak siê do mnie uprze-
dzi³? Teraz ju¿ siê przyklei do mnie przezwisko »specjalista od
pustyñ«. Ale jak siê zmieni³ na twarzy, gdy mówi³ o Paulu Dangée!
Tak, taki typ na pewno nie cierpi przed lotem na bezsennoæ. »My
nie boimy siê mierci, my tylko jej nie chcemy...«. Czy mam racjê,
in¿ynierze? A mo¿e za pó³ roku w tym samym hallu kto oznajmi
wiadomoæ: S³yszelicie ju¿, towarzysze? Zgin¹³ »Hius«. Zgin¹³
Jermakow. Jurkowski i ten... jak go tam, specjalista od pustyñ.
Dêta lipa, Aleksieju! To wszystko skutki bezsennoci i nieróbstwa.
Mog³aby siê ju¿ skoñczyæ ta noc. Aby prêdzej do samolotu i na
lotnisko rakiet za krêgiem polarnym, na Siódmy Poligon, gdzie
ekspedycja bêdzie przygotowywaæ siê do drogi, gdzie bêdziemy
czekaæ na »Hiusa«, który wyruszy na próbny lot. Mamy wstaæ
o ósmej, a ja nie mogê zasn¹æ, bodaj to diabli... Dauge ju¿ na pew-
no pi....
W tej samej chwili Bykow zauwa¿y³, ¿e drzwi sypialni s¹ uchy-
lone i przez szparê pada w¹ski promyk wiat³a. Wsta³ i na palcach
podszed³ do drzwi. Zerkn¹³ przez szparê. Przy stole stoj¹cym obok
37
przygotowanego do spania ³ó¿ka siedzia³ Dauge. D³oñmi ciska³
g³owê. Na stole nie by³o prawie nic, ale na pod³odze le¿a³ wielki
plecak, na nim m³otek geologiczny o wypolerowanej od u¿ywania
r¹czce. Bykow chrz¹kn¹³.
W³a nie odwracaj¹c siê, zaprosi³ Dauge.
E... e... zaj¹kn¹³ siê Aleksiej, zmieszany. Wiesz, zapo-
mnia³em zapytaæ ciê...
Dauge obejrza³ siê.
Wchod ju¿, wchod... Siadaj, o czym zapomnia³e?
No... jak by to powiedzieæ... sam rozumiesz. Po co mamy
ustawiaæ na Wenus radiolatarnie, jeli jej atmosfera i tak nie prze-
puszcza fal radiowych?
Twarz Daugego ukryta by³a w g³êbokim cieniu aba¿uru. By-
kow siad³ na niziutkim, lekkim krzese³ku i energicznym ruchem
za³o¿y³ nogê na nogê. Sam fakt, ¿e znalaz³ siê w jasno owietlo-
nym pokoju, w towarzystwie wypróbowanego przyjaciela, przy-
niós³ mu ogromn¹ ulgê.
Tak mówi³ zamylony Dauge to zagadnienie jest napraw-
dê bardzo wa¿ne. Teraz rozumiem, dlaczego nie mog³e zasn¹æ do
tej pory. A ja ³amiê sobie g³owê: czego on dotychczas t³ucze siê po
pokoju? Zêby go bol¹ czy co? A tu chodzi o radiolatarnie... hm...
No tak... niepewnie przytakn¹³ Bykow, przyjmuj¹c mniej
bohatersk¹ pozê. Uczucie ulgi znik³o.
Na pewno wymyli³e co w tej materii! Tak? mówi³ Dau-
ge ca³kiem powa¿nym tonem. Oczywicie, co musia³e wymy-
liæ podczas swojego nocnego markowania! Co, co dla wszyst-
kich ma wielkie znaczenie...
Czy nie rozumiesz, Grigorij... zacz¹³ Bykow g³osem
zdradzaj¹cym wewnêtrzne przekonanie o wadze w³asnych s³ów.
Stara³ siê nadaæ twarzy wiele znacz¹cy wyraz, a jednoczenie nie
mia³ zielonego pojêcia, jak skoñczy zaczête zdanie.
Tak, tak, dobrze ciê rozumiem przerwa³ mu Dauge, ma-
chaj¹c rêk¹. Ty tak¿e dobrze rozumiesz, o co chodzi. Masz abso-
lutn¹ racjê! W³anie tak stoj¹ sprawy! Atmosfera Wenus rzeczywi-
cie nie przepuszcza promieni radiowych, lecz stosuj¹c bardzo
dok³adnie dobrane pasmo fal, zak³adamy, ¿e uda siê przerwaæ ow¹
radioblokadê. D³ugoæ fal okrelona zosta³a wy³¹cznie na podsta-
wie teorii, a jednoczenie i na podstawie obserwacji jonizacji pól...
czego, towarzyszu in¿ynierze?
Wenus posêpnie odpowiedzia³ Bykow.
38
W³anie. Wenus! Atmosfera planety przepuszcza tak¿e,
w pewnych wypadkach, fale innych d³ugoci, lecz jest to zjawisko
przypadkowe i nie mo¿na na nim polegaæ. Dlatego te¿ naszym za-
daniem bêdzie okreliæ pasmo, w jakim fale przedzieraj¹ siê przez
atmosferê, po czym ustawiæ radiolatarnie na powierzchni... na po-
wierzchni czego, in¿ynierze?
Wenus! ju¿ ze z³oci¹ odpowiedzia³ Bykow.
Wspaniale! zachwyca³ siê Dauge. Nie zmarnowa³e nie-
przespanej nocy. Jednak dotychczas wszystkie próby ustawienia
radiolatarni na powierzchni Wenus koñczy³y siê... jak siê koñczy-
³y, towarzyszu in¿ynierze?
Doæ zawo³a³ Bykow, wierc¹c siê na krzele.
Hm... To dziwne... Próby te, mój przyjacielu, koñczy³y siê
niepowodzeniami. Prawdopodobnie radiolatarnie-tankietki rozbi-
ja³y siê o ska³y. W ka¿dym razie po l¹dowaniu nie nadawa³y siê ju¿
do u¿ytku. Nawet jeli nie rozbija³y siê, to jaki z nich po¿ytek?
I tak by nam nic nie pomog³y! Za to teraz rozporz¹dzamy... czym
rozporz¹dzamy?
Nie rozporz¹dzamy ani odrobin¹ cierpliwoci ponuro mruk-
n¹³ Bykow.
Dauge triumfalnie obwieci³:
Teraz rozporz¹dzamy Hiusem, mamy radiolatarnie, zosta³a
znaleziona luka w radioblokadzie, przez któr¹ bêd¹ mog³y przebiæ
siê sygna³y okrelonej d³ugoci fal, a które tak¿e znalelimy. S³o-
wem, rozporz¹dzamy wszystkim oprócz odrobiny cierpliwoci, ale
to ju¿ jest tylko kwesti¹ przyzwyczajenia. Mo¿esz spaæ spokojnie.
Aleksiej westchn¹³ g³êboko i ¿a³oliwie.
Bezsennoæ rzuci³ jedno s³owo.
Bywa i tak... przytakn¹³ Dauge. Bykow zacz¹³ spacero-
waæ po pokoju i nagle zatrzyma³ siê przed zawieszonymi na cia-
nie zdjêciami stereoskopowymi. Lewa fotografia przedstawia³a
w¹sk¹, star¹ uliczkê w nadba³tyckim miasteczku, a prawa rakie-
tê miêdzyplanetarn¹, przypominaj¹c¹ gigantyczny nabój karabino-
wy z okresu II wojny wiatowej, który wbija³ siê ostrym koñcem
w czarne niebo. Na rodkowym zdjêciu Bykow zobaczy³ m³od¹
niewiastê w niebieskiej sukni zapiêtej wysoko pod szyjê. Twarz
kobiety by³a bardzo smutna.
Kto to? ¯ona?
Tak... A w³aciwie nie niechêtnie odpowiedzia³ Dauge.
To Masza Jurkowska, siostra W³odka. Rozeszlimy siê...
39
Przepraszam...
In¿ynier przygryz³ wargê i podszed³ do fotelika. Usiad³. Dauge
bezmylnie przerzuca³ kartki ksi¹¿ki le¿¹cej przed nim ma stole.
Dok³adniej mówi¹c, odesz³a ode mnie...
Bykow milcza³, obserwuj¹c wychud³¹, opalon¹ twarz przyja-
ciela. Owietlona b³êkitnym blaskiem lampy wydawa³a siê ca³kiem
czarna.
Jak widzisz, Aleksieju, ja tak¿e nie mogê zasn¹æ ze smut-
kiem w g³osie odezwa³ siê Dauge. Szkoda mi Paula. Tym razem
nie mam wielkiej ochoty na lot. Bardzo kocham Ziemiê. Bardzo!
Zapewne jeste przekonany, ¿e wszyscy astronauci to zami³owani
mieszkañcy nieba. Nieprawda! Wszyscy kochamy Ziemiê i têskni-
my za b³êkitem nieba. Siedzisz gdzie tam na Fobosie. Niebo nie
ma dna, jest zupe³nie czarne. Gwiazdy jak brylantowe ig³y k³uj¹
swym blaskiem w oczy. Uk³ady gwiezdne s¹ jakie dziwne, ca³-
kiem obce. Wszystko wokó³ wydaje siê byæ sztuczne: powietrze
sztuczne, cia³o sztuczne, nawet twoja w³asna waga te¿ jest nie-
naturalna...
Bykow s³ucha³ i nie mia³ drgn¹æ.
Nie znasz jeszcze tych uczuæ. Nie pisz tylko dlatego, ¿e
stoisz u progu: jedna noga po tej stronie, a druga ju¿ tam. A Jur-
kowski siedzi teraz i pisze wiersze. Wiersze o b³êkitnym niebie,
o mg³ach nad jeziorami, o bia³ych ob³okach nad lasem. Marna to
poezja. Po redakcjach maj¹ jej na kilogramy, on wie o tym dosko-
nale. Mimo to pisze.
Dauge zatrzasn¹³ ksi¹¿kê i zag³êbi³ siê w fotelu, zarzuci³ g³o-
wê do ty³u.
A pulchniutki Krutikow, nasz nawigator, oczywicie ugania
siê po Moskwie swym samochodem. Razem z ¿on¹. Ona siedzi
przy kierownicy, a on nie spuszcza z niej wzroku. ¯a³uje, ¿e nie
ma przy sobie dzieci. Zostawi³ je w Nowosybirsku u babci. Ch³o-
paczysko i dziewczynka, wspania³e dzieciaki... Dauge rozemia³
siê niespodziewanie. A wiesz, kto pi? Nasz drugi pilot. Bogdan
Spicyn. W³aciwy jego dom to rakieta. Ja powiada i na Zie-
mi czujê siê jak w poci¹gu: chcia³oby siê po³o¿yæ i zasn¹æ, byle
szybciej dojechaæ.... Bogdan to prawdziwy mieszkaniec nieba. S¹
tacy wród nas, zatruci na ca³e ¿ycie. Bogdan urodzi³ siê na Mar-
sie, w naukowym miasteczku Wielki Syrt. Mieszka³ tam do pi¹te-
go roku ¿ycia. Potem jego matka zachorowa³a i wys³ano ich na
Ziemiê. Opowiadaj¹, ¿e kiedy puszczono ma³ego Bogusia, ¿eby
40
sobie pohasa³ po trawce. Ch³opak spacerowa³, spacerowa³, a¿
wreszcie wlaz³ w jak¹ ka³u¿ê i jak nie zacznie wrzeszczeæ: Ja
chcê do domu! Na Marsa!.
Bykow rozemia³ siê weso³o. Czu³, jak topnieje, znika ciê¿ki
zator skomplikowanych uczuæ. Wszystko takie zrozumia³e; jest rze-
czywicie przed progiem jeszcze po tej stronie, ale jedn¹ nogê
ju¿ postawi³ po tamtej.
A có¿ porabia nasz dowódca? rzuci³ pytanie.
Douge spowa¿nia³.
Nie wiem. Po prostu nie potrafiê sobie wyobraziæ... Nie mam
pojêcia.
Te¿ na pewno pi, jak Bogdan mieszkaniec nieba...
Douge pokrêci³ g³ow¹.
Nie przypuszczam... Czy niebo jest pogodne?
Nie, nadci¹gnê³y chmury...
W takim razie zupe³nie ju¿ nie wiem. Dauge znów pokrê-
ci³ g³ow¹. Jeszcze móg³bym sobie wyobraziæ, jak Anatol Jerma-
kow wpatruje siê w jasn¹ gwiazdê nad horyzontem. W Wenus. A je-
go d³onie... Dauge zrobi³ pauzê jego d³onie zacisnê³y siê
w piêci, a¿ palce zbiela³y...
Nie brakuje ci fantazji, Grigorij!
Nie, Aleksieju, to nie fantazja. Dla nas Wenus to ostatecz-
nie tylko epizod. Bywalimy na Ksiê¿ycu, bywalimy na Marsie.
Teraz lecimy podbijaæ now¹ planetê. Wykonujemy swoje zadania.
A Jermakow... on ma z Wenus swoje porachunki, straszliwe pora-
chunki. Mogê ci powiedzieæ, dlaczego on tam leci: pêdzi go ¿¹dza
zemsty, pragnienie pokonania jej. Chce j¹ pokonaæ, bezlitonie i na
zawsze. Tak sobie to wyobra¿am... Powiêci³ tej planecie i ¿ycie,
i mieræ.
Musisz go dobrze znaæ.
Dauge poruszy³ ramionami.
Nie w tym sedno sprawy. Ja to czujê. Zrozum mówi¹c to
zacz¹³ liczyæ na palcach Nisidzima Japoñczyk, jego przyjaciel;
Soko³owski, jego najbli¿szy przyjaciel; Katarzyna, jego ¿ona...
Wszystkich poch³onê³a Wenus. Krajuchin jest dla niego drugim
ojcem. Ostatni swój rejs Krajuchin odby³ na Wenus. Po tym rejsie
lekarze zabronili mu lataæ. Na zawsze...
Dauge zerwa³ siê i zacz¹³ spacerowaæ po pokoju.
Podporz¹dkowaæ sobie i pokonaæ powtarza³. Bezlitonie
i na zawsze! Dla Jermakowa Wenus to uosobienie wszystkich wrogich
41
cz³owiekowi si³ przyrody. Nie wiem, czy ktokolwiek z nas bêdzie
w stanie poj¹æ takie uczucie. Byæ mo¿e to i lepiej. ¯eby to zrozu-
mieæ, trzeba stoczyæ takie walki, jakie ma za sob¹ Jermakow, i cier-
pieæ tak jak on, i znieæ tyle co on... Pokonaæ na zawsze... powtó-
rzy³ Dauge jakby w zamyleniu.
Aleksiej skuli³ ramiona, jakby poczu³ dreszcze.
Teraz rozumiesz, dlaczego mówi³em o zaciniêtych piê-
ciach koñczy³ Dauge. Poniewa¿ niebo pokrywaj¹ chmury, nie
mam pojêcia, co on mo¿e robiæ. Najprawdopodobniej po prostu
pi.
Zamilkli. Bykow zda³ sobie sprawê, ¿e pod takim dowódc¹ jesz-
cze nie pracowa³.
A jak twoje sprawy? niespodziewanie spyta³ Dauge.
Jakie sprawy?
Z twoj¹ aszchabadzk¹ nauczycielk¹.
Bykow od razu nad¹³ siê i posmutnia³.
Tak sobie odpowiedzia³ nieweso³o. Spotykamy siê...
Aha, spotykacie siê! I co z tego?
...i nic.
Owiadczy³e siê?
Tak.
Da³a kosza?
Nie. Powiedzia³a, ¿e siê zastanowi.
Kiedy to by³o?
Pó³ roku temu.
I co?
Co i co?. Nic wiêcej nie wiem.
To znaczy, ¿e dureñ, bracie. Wybacz, na mi³oæ bosk¹, ale
dureñ.
Bykow westchn¹³. Dauge patrzy³ na niego z nie ukrywan¹ drwin¹.
Osza³amiaj¹ce! wykrztusi³. Ch³op po trzydziestce. Ko-
cha piêkn¹ kobietê i spotyka siê z ni¹ ju¿ osiem lat...
Tylko piêæ.
Dobrze, niech bêdzie piêæ. Po piêciu latach owiadcza siê.
Proszê tylko zauwa¿yæ, ¿e ta nieszczêsna dziewczyna czeka³a cier-
pliwie piêæ lat...
Przestañ, Grigorij! za¿enowany prosi³ Bykow.
Chwileczkê! Potem z nadmiaru skromnoci lub trochê na
z³oæ powiedzia³a, ¿e zastanowi siê...
Doæ!
42
Dauge westchn¹³ i roz³o¿y³ rêce.
Przecie¿ to tylko twoja, Aleksieju, wina! Twoje zaloty przy-
pominaj¹ raczej znêcanie siê. Co ona o tobie pomyli? Niedo³êga!
Bykow milcza³, lecz po chwili odezwa³ siê z nadziej¹ w g³osie.
Kiedy powrócimy...
Dauge zachichota³.
Ech ty, zwyciêzco... twoja to wina, specjalisto od pustyñ!
Kiedy powrócimy!. Id ju¿ lepiej spaæ! Patrzeæ na ciebie nie
mogê!
Bykow wsta³ i wzi¹³ le¿¹c¹ na stoliku ksi¹¿kê.
La description planetographique du Fobos Paul Dangée prze-
czyta³. Na tytu³owej stronicy widnia³ nakrelony grubym czerwo-
nym o³ówkiem napis w jêzyku rosyjskim: Drogiemu Daugemu od
wiernego i wdziêcznego Paula Dangée.
Bykow obudzi³ siê o wicie. Drzwi do sypialni by³y uchylone.
Dauge w spodenkach gimnastycznych, niady i rozczochrany, sta³
przed biurkiem i wpatrywa³ siê w portret Maszy Jurkowskiej. Zdj¹³
portret i wsadzi³ go do plecaka.
Bykow ostro¿nie przewróci³ siê na drugi bok i znów zapad³
w sen.
Codzienność
Miasteczko by³o niewielkie kilkaset nowiutkich domków,
przypominaj¹cych przytulne chatki, sta³o przy czterech równole-
g³ych ulicach przeprowadzonych wzd³u¿ doliny miêdzy dwoma ³añ-
cuchami go³ych, przyp³aszczonych wzgórz. Jaskrawe, poranne s³oñ-
ce ³agodnym blaskiem owietla³o mokry asfalt ulic, pochy³e dachy,
drzewka w ogródkach. Za ³añcuchem wzgórz widnia³y wysokie,
lekkie konstrukcje, tak dobrze znane z filmu i fotografii urz¹-
dzenia startowe miêdzyplanetarnych statków.
Aleksiej Bykow owin¹³ siê w bia³y fartuch i czeka³, kiedy zawo-
³aj¹ go do lekarza. Przez olbrzymie okno na pó³ ciany patrzy³ na
ulicê. Za³oga Hiusa przyjecha³a do miasteczka poprzedniego dnia
wieczorem. W samolocie Bykow spa³ przez ca³¹ drogê, lecz widocz-
nie nie nadrobi³ zaleg³oci, bo w samochodzie wioz¹cym za³ogê
z lotniska tak¿e uci¹³ sobie drzemkê, a z wra¿eñ poprzedniego
43
wieczoru pozosta³y w pamiêci tylko fragmenty zalana z³otym bla-
skiem zachodz¹cego s³oñca ulica, jasny wielopiêtrowy gmach hote-
lu i s³owa dy¿urnej na jego piêtrze: Oto wasz pokój, towarzyszu....
O siódmej obudzi³ go Dauge, przychodz¹c z wiadomoci¹, ¿e wszy-
scy maj¹ stawiæ siê na badania lekarskie. Przyjaciel rzuci³ przy tym
uwagê, ¿e od zbyt d³ugiego spania mo¿na dostaæ odle¿yn. Gmach
z wszelkimi urz¹dzeniami medycznymi mieci³ siê tu¿ obok hotelu.
Astronautom polecono tam rozebraæ siê, narzuciæ fartuchy i czekaæ.
Ulice za oknem by³y puste. Przed domem naprzeciwko sta³ ae-
rodynamiczny samochód ze srebrnym jeleniem na ch³odnicy. Po
chodniku przesz³y dwie osoby w lekkich kombinezonach, nios¹c
wielkie teczki z rysunkami technicznymi. Ciê¿ko przepe³zn¹³ przed
oknem mocarny pó³g¹sienicowy elektrotraktor, ci¹gn¹c furgon. Do
ogródka wybieg³ dwunastoletni ch³opiec, popatrzy³ na niebo, gwizd-
n¹³ na palcach, przeskoczy³ przez p³ot i pobieg³ ulic¹, wyranie
naladuj¹c styl znanych mistrzów.
Bykow odszed³ od okna. Jermakowa i Jurkowskiego ju¿ we-
zwano do gabinetu. Pozostali cz³onkowie za³ogi rozbierali siê bez
popiechu i wieszali ubrania w ³adnych szafkach z na wpó³ prze-
zroczystymi podwójnymi drzwiczkami. Bykow z przyjemnoci¹
spogl¹da³ na Spicyna. Zbudowany by³ potê¿nie, a jednoczenie
miênie by³y suche jak u zawodowego sportowca; przelewa³y siê
pod delikatn¹ z³otaw¹ skór¹ na jego szerokich ramionach. Dauge
narzuci³ ju¿ fartuch i umiechaj¹c siê, z³oliwie zawi¹zywa³ rêka-
wy jedwabnej koszuli Jurkowskiego, dogaduj¹c: Tak, a teraz jesz-
cze tak.... Zakoñczywszy tak po¿yteczn¹ pracê, zachichota³ i pod-
szed³ do Bykowa:
Podoba ci siê nasze miasteczko?
Niebrzydkie odpowiedzia³ Bykow. A do pola startowe-
go daleko?
To tam, za wzgórzami. Widzisz startowe dwigi? Tam znaj-
duje siê s³awetny Siódmy Poligon, pierwszy i jak dotychczas jedy-
ny na wiecie poligon, na którym prowadzi siê dowiadczenia
próby startów i l¹dowañ rakiet o napêdzie fotonowym. St¹d wyru-
szy³a w wiat pierwsza rakieta fotonowa bez pilota Smok Gory-
nycz. Tu l¹dowaly po kolei Hius-l i Hius-2. Zapewne tu wy-
l¹duj¹ Hius-3, Hius-4, Hius-5.
Wyl¹duj¹ czy wystartuj¹?
Startowaæ te¿ bêd¹, lecz najpierw musz¹ wyl¹dowaæ. Prze-
cie¿ nie buduje siê ich na Ziemi.
44
Aha... Bykow przypomnia³ sobie pozaziemski zak³ad od-
lewniczy na sputniku Wei-ta-de Ju-i.
Tam, na wysokoci piêciu tysiêcy kilometrów nad Ziemi¹, gdzie
nie czuje siê skutków prawa ciê¿koci, natomiast istnieje prawie
idealna pró¿nia, odlewa siê gigantyczne kad³uby superciê¿kich ra-
kiet. Dwiecie piêædziesi¹t osób uczonych, in¿ynierów, techni-
ków i robotników czuwa nad dzia³aniem s³onecznych pieców,
kieruje prac¹ olbrzymich wirówek, skomplikowanych automatów
odlewniczych, przeobra¿aj¹c bloki tytanu i wolframu w kad³uby
miêdzyplanetarnych statków. W³anie tam zbudowano Hiusy.
Proszeni s¹ Krutikow i Spicyn rozleg³o siê za plecami wo-
³anie Jermakowa.
Przyjaciele obejrzeli siê. Krutikow rzuci³ gazetê i wszed³ za
Spicynem do gabinetu lekarza, ostro¿nie zamykaj¹c za sob¹ drzwi.
Siódmy Poligon to idealne miejsce! z entuzjazmem mó-
wi³ Dauge. Twarz¹ by³ zwrócony do Bykowa, lecz zezowa³ w stro-
nê Jurkowskiego, który ju¿ otworzy³ swoj¹ szafkê. Wokó³ nic,
tylko setki kilometrów tundry, ani jednej ludzkiej osady, ani jedne-
go cz³owieka. Na pó³nocy ocean...
Jurkowski zacz¹³ wk³adaæ koszulê.
...po linii prostej do wybrze¿a oceanu mamy oko³o dwustu
kilometrów... Dauge nagle parskn¹³ miechem, ale opanowa³ siê
i prawie uroczystym g³osem mówi³ dalej. Miêdzy miasteczkiem
a oceanem ci¹gnie siê piêæ milionów hektarów tundry naszego po-
ligonu.
Jurkowski wci¹gn¹³ ju¿ koszulê przez g³owê i stan¹³ nierucho-
mo w napiêtej pozie, podobny do stracha na wróble. Jermakow,
ju¿ ubrany, uda³ siê do lekarza, zapinaj¹c dok³adnie wszystkie gu-
ziki fartucha.
Mamy po³¹czenie z po³udniem za pomoc¹ kolei i szosy
g³ono perorowa³ Dauge. Czterysta kilometrów st¹d, ko³o pla-
cówki geofizycznej...
Ciekawe zastanawiaj¹c siê, pyta³ Jurkowski co to za kre-
tyn zawi¹za³ rêkawy?
...tak wiêc ko³o tamtej placówki tory skrêcaj¹ i ³¹cz¹ siê z sy-
beryjsk¹ magistral¹ tu¿ przed Jakuckiem... Hej, W³odku, jak zdró-
weczko?
Dziêkujê, niczego sobie pad³a odpowied. Jurkowski ci¹-
gn¹³ koszulê i zbli¿a³ siê do Daugego, napinaj¹c miênie w wielce
znacz¹cy sposób. Patrzy³ przy tym spode ³ba. Jestem ca³kiem
45
zdrów, ale postaram siê, ¿eby o tobie, mój drogi, nie móg³ powie-
dzieæ tego nawet najg³upszy weterynarz.
W³odek! krzykn¹³ Dauge. Co ci siê popl¹ta³o, przecie¿
to nie ja.
A kto?
To on! Dauge poklepa³ Bykowa po ow³osionej piersi.
To on, W³odeczku, taki kawalarz!
Jurkowski ledwie raczy³ spojrzeæ na Bykowa i odwróci³ siê na
piêcie. Bykow ju¿ otwiera³ usta, ¿eby co powiedzieæ, lecz tylko
chrz¹kn¹³ i zamilk³. Jurkowski nie przyjmuje go do swego towa-
rzystwa to by³o oczywiste. Dauge tak¿e tak to zrozumia³ i spe-
szy³ siê bardzo. W tej samej chwili otworzy³y siê drzwi i Jerma-
kow zwróci³ siê do stoj¹cych.
Towarzysze, wasza kolej.
Bykow, zadowolony z takiego obrotu sprawy, szybko wszed³
do gabinetu.
Najpierw zbada³ ich lekarz, ognisty brunet z fantastycznym no-
sem. Daugemu nie powiedzia³ ani s³owa, lecz badaj¹c Bykowa,
dotkn¹³ palcem d³ugiej szramy na jego piersiach i spyta³:
Od czego?
Awaria lakonicznie odpowiedzia³ in¿ynier.
Dawno? równie lakonicznie pyta³ dalej lekarz, podnosz¹c
wy¿ej nos.
Przed szeciu laty.
Pozosta³y jakie skutki?
Nie odpar³ Bykow, demonstracyjnie patrz¹c na doktorski nos.
Dauge cicho zachichota³.
Lekarz zanotowa³ co w grubej ksiêdze nosz¹cej napis: Dzien-
nik pacjenta nr 4024 Bykow Aleksiej Piotrowicz po czym prze-
prowadzi³ przyjació³ do s¹siedniego gabinetu. Sta³a tam du¿a mato-
wobia³a szafa. Lekarz skierowa³ swój nochal w stronê Daugego
i poleci³ mu wejæ do szafy. Bezszelestnie zamknê³y siê drzwi. Dok-
tor nacisn¹³ jakie klawisze na tablicy rozdzielczej umieszczonej po
prawej stronie szafy, z której wnêtrza natychmiast zaczê³y dolaty-
waæ przyt³umione szumy. Na tablicy zab³ys³y ró¿nokolorowe lamp-
ki, zaczê³y drgaæ wskazówki przyrz¹dów. Trwa³o to pó³torej minuty,
aparat cicho szczêkn¹³ i nie wiadomo sk¹d wylecia³a kartka pokryta
cyframi i szeregami liter. Lampki pogas³y, a doktor otworzy³ drzwi,
z których, pocieraj¹c ramiê, wycofa³ siê Dauge.
Lekarz z kolei zwróci³ siê do Bykowa i kiwn¹³ na niego nosem:
46
Naprzód!
Aleksiej chrz¹kn¹³ i wlaz³ do szafy. Ch³odne metalowe obrê-
cze objê³y go za ramiona i w pasie, przycisnê³y do czego ciep³ego
i miêkkiego, podnios³y, opuci³y. Rozb³ys³o czerwone wiat³o, po-
tem zielonkawe, nastêpnie co uk³u³o in¿yniera w przedramiê i By-
kow nagle poczu³ siê wolny. Drzwi otworzy³y siê.
Lekarz, mrucz¹c co tam pod nosem, odczytywa³ wyrzucone
przez szafê kartki. Wypisane tam by³y wszystkie dane o zdrowiu
pacjenta, a tak¿e spis indywidualnych æwiczeñ oraz dieta przewi-
dziana dla ka¿dego badanego na okres przygotowawczy przed star-
tem. Lekarz odnotowa³ co w dziennikach pacjentów i odda³ kartki
Jermakowowi, zaznaczaj¹c, ¿e takie badania bêd¹ przeprowadza-
ne co tydzieñ.
Jermakow podziêkowa³ i wyszed³.
Ubieraj¹c siê, Bykow zapyta³ Daugego:
Có¿ to za czarodziejska skrzynka? Inkubator dla doros³ych?
Elektronowa wersja puszki Pandory?
Cyberdoktor, elektronowa maszyna do stawiania diagnoz
odpowiedzia³ Dauge. By³aby do zniesienia, gdyby nie robi³a za-
strzyków. Nie znoszê zastrzyków!
Poszli do windy i pojechali na pi¹te piêtro do sto³ówki.
By³a to olbrzymia, doæ pusta sala zalana ró¿owawym wia-
t³em pó³nocnego s³oñca. Prawie ¿aden stolik nie by³ zajêty. nia-
danie albo ju¿ siê skoñczy³o, albo jeszcze siê nie zaczê³o.
Patrz, tam siedz¹ nasi zawo³a³ Dauge.
Za³oga Hiusa zestawi³a dwa stoliki ko³o okna. Siedzieli przy
nich obydwaj piloci i Jermakow. Bykow zauwa¿y³, ¿e pulchniutki
Krutikow ma strasznie nieszczêliw¹ minê. Duma radzieckiej
astronautyki siedzia³a zgarbiona nad szklank¹ mleka, skuba³a su-
chy chleb i z nie daj¹cym siê opisaæ smutkiem spogl¹da³a na talerz
Spicyna. Kruczow³osy Bogdan pastwi³ siê nad paruj¹cym kawa-
³em soczystego befsztyka.
Mo¿e siê wydaæ dziwne, ale niadanie podano ju¿ wed³ug za-
leconego przez cyberdoktora jad³ospisu indywidualnego. Bykow,
nie bardzo rozumiej¹c, dlaczego dosta³ tak dziwne dania, pa³aszo-
wa³ po kolei: ca³¹ salaterkê pachn¹cej trawki, wymiót³ talerz owsian-
ki, spróbowa³ zaledwie dwa plasterki wietnej wêdliny i zabra³ siê
do soku jab³kowego. Dauge dosta³ porcjê miêsa.
47
Grigorij podniós³ nó¿ i widelec i patrz¹c na Krutikowa, spyta³:
A có¿ tobie zaleci³ lekarz, Micha³ku?
Krutikow spiek³ raka i utkwi³ wzrok w szklance.
Mogê wam powiedzieæ obwieci³, zbli¿aj¹c siê Jurkow-
ski. Doktor na pewno d³ugo i troskliwie trzyma³ Micha³a za fa³-
dê brzucha i w sposób przystêpny t³umaczy³ mu, ¿e ob¿arstwo ni-
gdy nie nale¿a³o do cnót astronautów.
Krutikow w milczeniu dokoñczy³ piæ mleko i wyci¹gn¹³ rêkê
do koszyczka z pieczywem. Jermakow chrz¹kn¹³ znacz¹co i nawi-
gator cofn¹³ d³oñ.
Po niadaniu Krajuchin zawiadomi³, ¿e przyjecha³ Usmanow,
jeden z konstruktorów nowej radiolatarni. Mia³ on nauczyæ za³ogê
montowania i eksploatacji owego wspania³ego osi¹gniêcia nowo-
czesnej myli technicznej.
Przeznaczam na to dwa tygodnie powiedzia³ Krajuchin.
Potem ka¿dy zacznie pracê wedle swej specjalnoci.
Pierwsze wyk³ady odby³y siê w sali sportowej hotelu. Robotnicy
w granatowych kombinezonach wnieli grub¹ szecioboczn¹ belkê
i kilka innych przedmiotów, które w cz³owieku nie znaj¹cym siê na
rzeczy z trudem mog³y wzbudziæ jakiekolwiek skojarzenie. Nawet Spi-
cyn i Krutikow zdradzali zdumienie i ciekawoæ i tylko Jermakow
ogl¹da³ nieznan¹ aparaturê z jak zwykle obojêtnym wyrazem twarzy.
Wszed³ Usmanow. By³ to mê¿czyzna wysoki, o mocno zarysowa-
nych kociach policzkowych, ubrany w roboczy kombinezon. Przed-
stawi³ siê i z miejsca zacz¹³ wyk³ad. Powoli rozjani³y siê zasêpione
oblicza astronautów. Zaczê³y padaæ pytania, rozpali³a siê o¿ywiona
dyskusja. Do rozmowy w³¹czy³ siê tak¿e Bykow, który jak ka¿dy in-
¿ynier mia³ ogólne pojêcie o zasadach radiolokacji i radionawigacji.
Aparaty, nad którymi g³owili siê astronauci, mia³y wysy³aæ wi¹zki
ultrakrótkich fal w cile okrelonym kierunku i o cile okrelonej
d³ugoci. Te impulsy radiowe mia³y przedrzeæ siê przez zbite chmu-
ry py³owe i warstwy atmosfery o wielkiej jonizacji. Poszczególne
impulsy trwa³yby nie d³u¿ej ni¿ dziesiêæ mikrosekund, czyli co se-
kunda aparaty wysy³a³yby do stu impulsów. Specjalne urz¹dzenia
mia³y prowadziæ fale radiowe po spirali przecinaj¹cej w kilka se-
kund po³owê sfery nieba od horyzontu do zenitu i z powrotem do
horyzontu.
Takie dzia³anie aparatów umo¿liwia³oby statkom kosmicznym
nawigowanie nad nieznanymi planetami, których powierzchnia
jest zas³oniêta przed obserwacj¹ wizualn¹, a gdzie zwyk³e rodki
48
radiolokacji nie zdawa³y egzaminu wskutek zak³óceñ elektroma-
gnetycznych i nadmiernej jonizacji. Tego rodzaju radiolatarnie na-
le¿a³o ustawiæ na wynios³ociach, w pobli¿u dogodnych l¹dowisk
i innych takich punktów, które nale¿a³oby oznaczaæ na powierzch-
ni planety. Za³oga Hiusa mia³a ustawiæ je w pobli¿u pierwszego
l¹dowiska, na granicy Uranowej Golkondy.
A jakie maj¹ byæ ród³a energii? spyta³ Jurkowski.
Usmanow wyci¹gn¹³ z teczki zawini¹tko.
Selenowo-cyrkonowe baterie radiowe odpowiedzia³.
Dwiecie komórek na powierzchni jednego centymetra kwadrato-
wego. Moglibymy dostarczyæ wam dodatkowo neutronowe aku-
mulatory, ale przypuszczam, ¿e jest to zbyteczne. S¹ one zbyt wiel-
kie. Baterie pó³przewodnikowe s¹ znacznie wygodniejsze. Za³aduje
siê do Hiusa piêæset metrów kwadratowych takiej tkaniny, a wa-
szym zadaniem bêdzie tylko roz³o¿yæ j¹ i umocowaæ w pobli¿u
radiolatarni... Jeli gleba w pobli¿u Golkondy bêdzie promienio-
waæ z intensywnoci¹ piêædziesiêciu, szeædziesiêciu rentgenów
na godzinê, a wed³ug naszych obliczeñ promieniowanie jest tam
znacznie silniejsze, to baterie otrzymaj¹ ³adunek dwóch, trzech
tysiêcy kilowatów. Jest to wiêcej, ni¿ trzeba.
Bykow z niedowierzaniem obmacywa³ grub¹, elastyczn¹ pow³o-
kê. W na wpó³ przezroczystej masie widnia³y mêtnawe ziarenka.
Nie ma potrzeby rozbieraæ poszczególnych czêci urz¹dze-
nia radiolatarni mówi³ Usmanow By³oby to nawet bardzo nie
wskazane, towarzyszu Jermakow. (Dowódca statku przytakn¹³). Jak
widzicie, wszystkie s¹ zaplombowane fabrycznie. Za ich dzia³anie
odpowiada nasza pracownia. Reszta zadania jest ca³kiem prosta.
Proszê podejæ bli¿ej, o tak... Pomó¿cie mi... Dziêkujê.
Wszystkie czêci aparatury nawleka³o siê na szecioboczn¹
belkê, ³¹cz¹c za pomoc¹ zatrzasków i lizgaj¹cych siê po prowad-
nicach sworzni. Bykow zauwa¿y³, ¿e w ca³ej aparaturze nie by³o
ani jednej ruby, przynajmniej widocznej z zewn¹trz.
A teraz do tego gniazdka pod³¹czamy kabel od baterii. Tak
ustawiona radiolatarnia mo¿e dzia³aæ bez obs³ugi dziesi¹tki lat.
Urz¹dzenie proste i dobre mrukn¹³ Krutikow, g³aszcz¹c
wypuk³¹, pokryt¹ siatk¹ niczym oko pasikonika g³owê radiola-
tarni. Ile to wszystko wa¿y?
Zaledwie sto osiemdziesi¹t kilogramów.
Niele pochwali³ Jurkowski. Krótko mówi¹c, najtrud-
niejsz¹ spraw¹ bêdzie ustawienie tych latarni.
49
4 – W krainie...
Opracowano trzy wersje ustawienia aparatów. Na twardej, g³ad-
kiej skalistej powierzchni mo¿na by³o wykorzystaæ potê¿ne przy-
ssawki, jakimi by³y zakoñczone belki urz¹dzenia. W miêkkiej gle-
bie nale¿a³o wywierciæ otwór, wstawiæ do niego podstawê latarni
i zalaæ mas¹ plastyczn¹. W koñcu, jeliby zasz³a koniecznoæ usta-
wienia radiolatarni na gruncie sypkim, nale¿a³o przeprowadziæ miej-
scow¹ petryfikacjê gleby za pomoc¹ pr¹du wysokiej czêstotliwo-
ci. Przy zastosowaniu tej metody powstawa³ szecionogi blok
skalny siêgaj¹cy do dziesiêciu metrów w g³¹b gruntu. Belkê latar-
ni oczywicie wtapiano w podstawê.
Tego samego dnia przeprowadzono za miastem próby monta-
¿u i ustawienia radiolatarni. Bykow z zachwytem obserwowa³, jak
Jurkowski z wielk¹ wpraw¹ za pomoc¹ widra wibracyjnego wy-
wierci³ w granitowym bloku g³êboki otwór. Usmanow stwierdzi³,
¿e praca wykonana zosta³a doskonale i otwór jest idealnie piono-
wy. Wstawiono tam podstawê radiolatarni i uszczelniono, zalewa-
j¹c ohydnie woniej¹c¹ mas¹ wyt³aczan¹ cinieniem z butli opa-
trzonej w manometr. P³yn natychmiast stwardnia³.
Spróbujcie, jak trzyma! zawo³a³ Usmanow.
Bykow i Spicyn chwycili za s³up... po chwili na pomoc ruszyli
Dauge i Krutikow. Nie uda³o siê im jednak wyrwaæ ani nawet po-
ruszyæ mocno osadzonej latarni.
Widzicie! Wszystko gra! dumnie stwierdzi³ Usmanow.
Teraz zajmiemy siê monta¿em.
Gdy za³oga Hiusa powraca³a do hotelu, s³oñce znów zawi-
s³o nad wierzcho³kami wysokich dwigów startowych na lotnisku
rakiet.
Najbli¿sze dni powiêcimy na æwiczenia oznajmi³ Jerma-
kow. Ka¿dy cz³onek za³ogi musi opanowaæ pracê widrem wibra-
cyjnym w stopniu nie gorszym ni¿ nasi geologowie, a radiolatarnie
montowaæ z zawi¹zanymi oczyma. To nasze najbli¿sze zadania.
Po obiedzie Bykow skry³ siê w swoim pokoju i zacz¹³ pisaæ
list do Aszchabadu. Zape³ni³ zwartym pismem siedem stronic. Prze-
czyta³ swoje dzie³o, westchn¹³ beznadziejnie i rzuci³ siê na tap-
czan.
List wypad³ nieprzyzwoicie sentymentalnie. Bykow mia³ strasz-
liw¹ ochotê na papierosa. Po³o¿y³ siê na brzuchu i wsun¹³ do ust
o³ówek. A wiêc, jakie s¹ mo¿liwoci... Po pierwsze, mo¿na rozebraæ
50
siê i przespaæ siê do jutra; po drugie, mo¿na wleæ do wanny... Do
licha, co za przykre myli k³aæ siê, spaæ, k¹paæ siê... Zdecydo-
wanym ruchem zeskoczy³ z tapczana i pobieg³ do biblioteki.
W hotelu Siódmego Poligonu zaczyna³o siê wieczorne ¿ycie.
Trzaska³y drzwi. Po d³ugich korytarzach pieszyli elegancko ubrani
ludzie, z dolnego piêtra dolatywa³y dwiêki pe³nej temperamentu
muzyki. Przy wszystkich czterech windach by³o t³oczno, wobec czego
Bykow postanowi³ pójæ do biblioteki schodami. Naprzeciw p³yn¹³
strumieñ rozbawionej m³odzie¿y. Widocznie wszyscy szli do klubu.
W zacisznej czytelni Bykow wzi¹³ trzy ksi¹¿ki o Wenus, jedn¹
o teorii silników fotonowych i przejrza³ ostatni numer Kosmo-
nauty. Znalaz³ tam artyku³ Krutikowa o automatycznym sterowa-
niu statkami miêdzyplanetarnymi. Próbowa³ przeczytaæ go, ale ze
zdumieniem stwierdzi³, ¿e nic nie rozumie zbyt wiele by³o tam
matematyki.
Krzywa funkcji... mrucza³ pod nosem in¿ynier, próbuj¹c
choæby cokolwiek zrozumieæ z czytanego tekstu. A to ci grubas!
A mo¿e tak wst¹piæ do Daugego? wpad³ na zbawienny po-
mys³. Ciekawe, czym siê teraz zajmuj¹ moi towarzysze z »Hiu-
sa«? Czy¿by te¿ czytali ksi¹¿ki o Wenus? Bardzo w¹tpiê....
Dauge nie czyta³ ksi¹¿ek. Goli³ siê. Wysun¹³ doln¹ szczêkê
w sposób wprost nieprawdopodobny. W pokoju s³ychaæ by³o tylko
cichy szum elektrycznej maszynki do golenia. Ujrzawszy Byko-
wa, burkn¹³ co niezrozumia³ego.
Aleksiej rzuci³ siê na fotel i przygl¹da³ plecom przyjaciela, pa-
trzy³ na b³êkitne ciany z plastiku, du¿y, p³aski ekran telewizyjny,
matowy, jakby daleki sufit.
Dauge skoñczy³ golenie i spyta³:
A co ciê tu przywiod³o?
Przeszkadzam?
Nie, nie tyle, ¿e przeszkadzasz, ale w³anie mia³em mieæ roz-
mowê z Jurkowskim. Bardzo powa¿n¹ rozmowê.
Wszed³ do ³azienki. Zaszumia³a woda, gospodarz mrucza³ co
i z przyjemnoci¹ prycha³. Po chwili Dauge ukaza³ siê znowu, wy-
cieraj¹c cia³o rêcznikiem k¹pielowym.
Nie gniewaj siê, Aleksieju, ale...
Nie przejmuj siê, stary, ju¿ sobie idê... Bykow wsta³. Przy-
szed³em, bo mi siê nudzi³o.
Powa¿na rozmowa powtórzy³ Dauge. Jeli siê nudzisz,
to poszukaj pilotów. Zdaje siê, ¿e s¹ w sali gimnastycznej. Bogdan
51
gania tam Micha³a, ¿eby straci³ trochê t³uszczu. Popatrz na nich, to
prawdziwy ubaw!
Aha... No... Bóg z tob¹! Bykow ruszy³ do drzwi. Po-
wiedz mi, Grigorij spyta³, zatrzymuj¹c siê czemu Jurkowski
boczy siê na mnie?
Dauge westchn¹³ i odpowiedzia³, oci¹gaj¹c siê:
Nie przejmuj siê tym, Aleksieju. On w ogóle ma trudny
charakter. Do nowicjuszy z regu³y odnosi siê w³anie w taki spo-
sób, a poza tym do wszystkich, którzy nie przechodzili badañ w wi-
ruj¹cej kabinie lub nie siedzieli po dziesiêæ dni w maskach w azo-
towej atmosferze, jak to bywa w instytucie przygotowawczym...
po trzecie... widzisz, wyznaczono ciê na miejsce pewnego pilota,
bliskiego przyjaciela W³odka. Krajuchin zdecydowa³, ¿e wemie-
my ciebie. Teraz rozumiesz? S³owem, wszystko siê u³o¿y, a na Zie-
miê powrócicie jako najlepsi przyjaciele...
Bardzo w¹tpiê burkn¹³ Bykow, rozz³oszczony otworzy³
drzwi i wyszed³.
Nastêpnego dnia rozpoczê³a siê ciê¿ka praca, rêce mdla³y ze
zmêczenia, którego nie usuwa³y nawet gor¹ce prysznice i poobiedni
odpoczynek. Przez dwa tygodnie ca³a za³oga æwiczy³a siê w mon-
towaniu i ustawianiu radiolatarni.
Montowanie wszyscy opanowali bardzo prêdko ka¿dy mia³
przecie¿ du¿¹ praktykê in¿yniersk¹. Jednak¿e wider wibracyjny
okaza³ siê narzêdziem kaprynym. Zanim Jermakow wyrazi³ zado-
wolenie z pracy swych podkomendnych, w kamiennych morenach
rozrzuconych w pobli¿u miasteczka mo¿na by³o spostrzec mnó-
stwo kolawych i nierównych dziur ladów praktyki adeptów
sztuki pos³ugiwania siê nowoczesnym widrem. Nie mniej k³opo-
tów mieli astronauci z przyssawkami pró¿niowymi...
Nie rozumiem! zwróci³ siê pewnego razu Bykow do Dau-
gego. Po co tracimy tyle czasu na jakie tam widrowanie? Prze-
cie¿ ty robisz to wietnie, a Jurkowski nie gorzej. Czy to nie wy-
starczy?
Dauge spojrza³ na niego gronie.
A przypuæmy, ¿e nie dojdziemy z W³odkiem do Golkon-
dy... powiedzia³ spokojnie.
52
Krajuchina przez ca³y ten czas widywali tylko podczas niada-
nia. Ca³e dnie zajêty by³ przygotowywaniem wyposa¿enia i zaopa-
trzenia ekspedycji. Dos³ownie okr¹g³¹ dobê spêdza³ w magazy-
nach, przedsiêbiorstwach i urzêdach zaopatruj¹cych bazê rakietow¹.
Widocznie nie wszystko sz³o g³adko. Opowiadano, ¿e kogo wy-
rzuci³ z roboty, komu innemu zakaza³ pokazywaæ siê mu na oczy,
zanim nie usunie braków w swym dziale. Opowiadano o jego wy-
st¹pieniu na zebraniu miejskiego aktywu partyjnego i o tym, jak
obsztorcowa³ komendanta poligonu.
Bykow skrycie obserwowa³ Jermakowa. Kierownik ekspedy-
cji i dowódca statku w jednej osobie jak zwykle by³ ma³omówny,
opanowany i w³aciwie nigdy siê nie mia³. A gdy siê umiecha³,
to drga³y mu tylko wargi. W takich chwilach oczy stawa³y siê jesz-
cze bardziej zimne. Wkrótce Bykow przekona³ siê, ¿e umiech Jer-
makowa nie zwiastowa³ nic dobrego, zw³aszcza dla tych, do któ-
rych by³ skierowany.
Kiedy Dauge wsta³ od sto³u, pozostawiaj¹c na talerzu wiêk-
sz¹ czêæ cielêciny przewidzianej dla niego przez dietetyków.
Chwileczkê ³agodnym g³osem zatrzyma³ go Jermakow.
B¹dcie uprzejmi skoñczyæ drugie danie!
Nie mogê ju¿ wiêcej odpowiedzia³ Dauge.
A mimo to bardzo was proszê, skoñczcie jeszcze ³agod-
niej powiedzia³ Jermakow.
Dauge bez s³owa przeci¹gn¹³ brzegiem d³oni po gardle.
Wówczas Jermakow umiechn¹³ siê owym dziwnym umie-
chem.
Nie chcia³bym was martwiæ, Grigorij powiedzia³ cichut-
ko ale odnoszê wra¿enie, ¿e wasz stosunek do przepisów obo-
wi¹zuj¹cych podczas przygotowañ zmusi ekspedycjê do ograni-
czenia siê do jednego geologa. Nie mo¿emy dopuciæ, aby Wenus
mia³a choæby najmniejsz¹ szansê przeciw nam. Nawet gdyby to
by³ nie dojedzony przez was kawa³ek cielêciny...
Dauge zaczerwieni³ siê po uszy i z wciek³oci¹ usiad³, wbija-
j¹c widelec w pechowy kawa³ miêsa. Nikt siê nie odezwa³ ani na-
wet spojrza³ w jego stronê. Obiad zakoñczono w grobowym mil-
czeniu. Jermakow nie spuszcza³ wzroku z Daugego, dopóki geolog
nie zebra³ z talerza ostatniej kropli sosu.
Bykow, nie bez zdziwienia, zauwa¿y³, ¿e incydent ten, wiad-
cz¹cy o surowoci Jermakowa, nie wywo³a³ ani odrobiny obu-
rzenia wród cz³onków za³ogi. Wprost przeciwnie, tego samego
53
wieczoru Jurkowski co d³ugo t³umaczy³ pó³g³osem Daugemu, po
czym geolog tylko westchn¹³ g³êboko i jakby w poczuciu winy
roz³o¿y³ rêce.
Pod koniec drugiego tygodnia Usmanow po¿egna³ siê z za³og¹
i odlecia³. Nastêpnego dnia, zaraz po niadaniu, Krajuchin wyda³
polecenia:
Od dzi ka¿dy zajmie siê swoimi sprawami. Towarzyszu Jer-
makow, bêdziecie pracowaæ z Krutikowem i Spicynem, tak jak usta-
lilimy. Mo¿ecie wyruszaæ natychmiast. Przepustki ju¿ s¹ wypisa-
ne... Jurkowski i Dauge, poczekajcie na mnie tu na miejscu, odwiozê
naszego specjalistê od pustyñ i wracam natychmiast... Jedziemy,
towarzyszu Bykow.
Przed gmachem sta³ silny, pó³g¹sienicowy samochód.
Proszê, wsiadajcie zaprosi³ Krajuchin.
Siedli w tyle za kierowc¹. Gdy minêli ju¿ ulice miasta, Kraju-
chin nachyli³ siê i szepn¹³:
Z Daugem rozmawialicie?
O czym?
O wszystkim.
Tak... rozmawia³em.
No i co?
Bykow poruszy³ ramionami. Krajuchin nie powinien by³ zaczy-
naæ rozmowy w ten sposób. Do obowi¹zków kierownika nie nale¿y
wtr¹canie siê w cudze sprawy, w³a¿enie do serca podw³adnych bez
¿adnych do tego podstaw. Ludzie powa¿ni wol¹ prze¿ywaæ swoje
sprawy w samotnoci. Przy tym Krajuchin jakby w ogóle nie zauwa-
¿y³, ¿e nie otrzyma³ odpowiedzi. Po chwili milczenia powiedzia³:
A teraz, in¿ynierze, bêdziemy poznawaæ wasze gospodarstwo.
Po kilkunastu minutach samochód zatrzyma³ siê przed du¿ym
budynkiem bez okien, ale za to z drzwiami na ca³¹ cianê. Pod-
szed³ ponury stra¿nik i sprawdzi³ przepustkê.
Zawo³ajcie mechanika! poleci³ Krajuchin.
Wysiedli z samochodu. Wokó³ ci¹gnê³y siê równe, miejscami
tylko trochê sfa³dowane tereny, poroniête tward¹ traw¹. Po niebie
pe³z³y szare postrzêpione chmury. M¿y³ deszcz. Pod nogami chlu-
pota³a woda.
Tundra... westchn¹³ szofer.
Otworzy³y siê szerokie niczym wrota drzwi. Do Krajuchina zbli-
¿y³ siê umiechniêty mê¿czyzna w kombinezonie i wyci¹gn¹³ umo-
rusan¹ d³oñ.
54
Przywioz³em burkn¹³ Krajuchin.
Cz³owiek w kombinezonie zerkn¹³ na Bykowa.
Widzê, widzê! Chodmy.
Wewn¹trz budynku by³o ciemno. Krajuchin potkn¹³ siê o co
i zakl¹³ z cicha. Mechanik chrz¹kn¹³ jakby w poczuciu winy.
Nie zd¹¿ylimy jeszcze przeprowadziæ wiat³a, ale do jutra
wszystko bêdzie jak nale¿y.
Do jutra? A dzi co, trzeba siê grzebaæ po ciemku?
Wzrok Bykowa powoli przyzwyczaja³ siê do ciemnoci. Zoba-
czy³ przed sob¹ jak¹ potê¿n¹ szar¹ masê. Rozró¿nia³ g¹sienice,
otwarty luk, okr¹g³e lepe oczy reflektorów.
Co to takiego? spyta³.
To Malec odpowiedzia³ Krajuchin. Nasz czo³g-trans-
porter. Ró¿ni siê nieco od zwyk³ych maszyn tego typu, lecz opanu-
jecie go bardzo szybko. Bierzcie siê do roboty, choæby zaraz... A wy
co tu robicie? zwróci³ siê nagle do mechanika. Za pó³ godziny
macie pod³¹czyæ wiat³o!
Tak jest! ¿ywo odpowiedzia³ mechanik i znikn¹³.
Przyniecie ze sob¹ opis i instrukcje! rzuci³ za nim Kraju-
chin. To wszystko. Zostañcie tu i pracujcie. Przed obiadem przy-
jedzie po was samochód. Krajuchin po¿egna³ siê i skierowa³ siê
do wyjcia.
Kiedy po up³ywie dwudziestu minut pod sufitem zab³ys³a ¿a-
rówka, Bykow krzykn¹³ z zachwytu. Sta³ przed maszyn¹, najbar-
dziej nowoczesnym tworem r¹k ludzkich, jaki kiedykolwiek poru-
sza³ siê na g¹sienicach. Pojazd by³ ogromny, nie mniejszy od
wielkiego czo³gu-batyskafu, który Bykow ogl¹da³ na wystawie prze-
mys³owej przed paru laty. Jednoczenie kolos sprawia³ wra¿e-
nie lekkoci, by³ zgrabny, a nawet mia³ wdziêk. Okr¹g³y, d³ugi
i sp³aszczony nieco kad³ub, podniesiona trochê rufa, ledwie za-
znaczone wypuk³oci luków i peryskopów, wysoki przewit pod
kad³ubem... Nigdzie nie widaæ by³o ani jednego szwu! Talent kon-
struktorów zespoli³ w jedn¹ ca³oæ ogromn¹ si³ê ciê¿kiego wozu
transportowego ze szlachetnymi liniami superszybkich atomo-
karów.
xxx
Ale¿ to maszynka! pomrukiwa³ Bykow, ogl¹daj¹c Mal-
ca ze wszystkich stron i co chwila przysiadaj¹c, aby zajrzeæ pod
jego spód. A to co za diabe³? Urz¹dzenie równowa¿ne... Moro-
wo! A dwignie podpieraj¹ce wci¹gaj¹ siê do rodka?... M¹drze
pomylane!
55
Stan¹³ przy rufie i po³o¿y³ d³oñ na g³adkiej powierzchni burty.
Metal by³ ciep³y.
Paliwo j¹drowe za³adowane umiechaj¹c siê, dobrodusz-
nie powiedzia³ mechanik, który przez ca³y czas obserwowa³ Byko-
wa, stoj¹c przy drzwiach. Mo¿na siadaæ i ruszaæ w drogê.
Bykow zasêpi³ siê.
Na jazdê jeszcze za wczenie odpar³. Czy przynielicie
mi instrukcje?
Oczywicie! Proszê.
Dziêkujê.
Z niespodziewan¹ lekkoci¹ Bykow da³ nurka do otwartego
luku. Pokrywy zamknê³y siê nad jego g³ow¹.
Hej, towarzyszu krzykn¹³ mechanik czy bêdê wam po-
trzebny?
Zabêbni³ po pokrywie luku. Odpowiedzi nie by³o. Mechanik
wzruszy³ ramionami i odszed³.
W instrukcji Bykow wyczyta³, ¿e Malec jest czo³giem-trans-
porterem wietnie przystosowanym do pokonywania przeszkód tere-
nowych. Przeznaczony by³ do pracy w terenach o pod³o¿u twardym,
grz¹skim, sypkim i bardzo wyboistym. Móg³ dzia³aæ w atmosferze
p³ynnej i gazowej, przy cinieniu zewnêtrznym dochodz¹cym do
dwudziestu atmosfer i temperaturze do tysi¹ca stopni. Zabiera³ za-
³ogê do omiu osób i piêtnacie ton ³adunku. Napêd sk³ada³ siê
z turbin o mocy dwóch tysiêcy koni pobieraj¹cych energiê z ma-
³ych uranowo-plutonowych reaktorów. Wyposa¿ony by³ w podczer-
wone reflektory, ultradwiêkow¹ armatkê i parê mechanicznych
r¹k-manipulatorów (prawie takich samych jakich kierowcy atomo-
wozów u¿ywaj¹ do wymiany ³adunków energetycznych w swoich
wozach na stacjach zaopatrzenia w paliwo j¹drowe). Mia³ tak¿e
zewnêtrzne i wewnêtrzne wskaniki natê¿enia iloci promienio-
wania, dziesi¹tki innych aparatów, o których Bykow mia³ na razie
tylko zielone pojêcie. Pomieszczenie dla za³ogi, ³adunek, mecha-
nizmy i przyrz¹dy by³y pokryte budz¹cym zaufanie pancerzem z od-
pornej bardziej odpornej od pancerzy tytanowych ogniotrwa-
³ej i radioodpornej masy plastycznej.
Urz¹dzenie sterownicze Malca niewiele siê ró¿ni³o od zna-
nych Bykowowi systemów. In¿ynier przypuszcza³, ¿e uk³ad napê-
dowy jest równie prosty, lecz dla pewnoci postanowi³ przejrzeæ
ka¿d¹ rubkê. Na obiady i kolacje przyje¿d¿a³ do hotelu zmêczo-
ny, umazany t³ustymi grafitowymi smarami, poch³ania³ chciwie
56
swoje dania, zamienia³ tylko kilka krótkich zdañ z towarzyszami
i wraca³ do gara¿u lub k³ad³ siê do ³ó¿ka. Co rano i po obiedzie
przed hotelem czeka³ na niego samochód. Nie wolno by³o tylko
w niczym naruszaæ indywidualnych przepisów treningu i diety prze-
widzianych na okres przygotowawczy. Jermakow bardzo dok³ad-
nie tego przestrzega³.
Po czterech dniach Bykow po raz pierwszy wyjecha³ Mal-
cem w teren. Olbrzymi pojazd z zadziwiaj¹c¹ lekkoci¹ i prawie
bezszelestnie wysun¹³ siê z gara¿u. Dy¿urny mechanik, umiecha-
j¹c siê, machn¹³ rêk¹. Bykow odpowiedzia³ tym samym gestem
i zamkn¹³ luk w³azu. Nabra³ szybkoci. Malec pêdzi³ po wilgot-
nej tundrze w p³ynnych rozko³ysach, lekko pochylaj¹c siê na sto-
kach wzgórz. Przera¿one ptactwo zrywa³o siê z krzykiem i wzbija-
³o nad krzakami; podobny do szarej kuleczki przemkn¹³ zaj¹c.
Malec zbli¿a³ siê do ciel¹cego siê nisko pasma mg³y. Bykow
w³¹czy³ podczerwone reflektory. Na ekranie pojawia³y siê i znika-
³y bia³awe zarysy du¿ych zwa³ów kamieni, dziwacznie powygina-
nych drzew. Bykow rozpêdza³ transporter do maksymalnej szyb-
koci, po czym gwa³townie hamowa³ i stawa³, robi³ ostre skrêty,
zatacza³ w miejscu kó³ka i wtedy na szk³a peryskopu pada³o rude
rozbe³tane b³oto, które natychmiast zmywa³y automatyczne wycie-
raczki.
Niespodziewanie, gdy Malec by³ na pe³nej szybkoci, By-
kow zauwa¿y³ przed sob¹ siatkê z kolczastych drutów, skrêci³ ostro
na prawo i zahamowa³, jednak by³o ju¿ za póno. Rozleg³ siê zgrzyt
i dzwonienie, pod g¹sienicami co zachrzêci³o i transporter sta-
n¹³. Bykow wyskoczy³ z wozu. Tu¿ za nim ci¹gnê³y siê w obie
strony p³oty z kolczastych drutów. Przecina³ je wyciniêty w grz¹-
skim gruncie lad Malca. W p³ocie powsta³a olbrzymia wyrwa.
Tego jeszcze brakowa³o! mrukn¹³ Bykow, rozgl¹daj¹c siê
wokó³. Gdzie¿ mnie u licha zanios³o?
Zwróci³ uwagê na pó³kolisty budyneczek z jasnego betonu, le-
dwie widoczny we mgle, chocia¿ oddalony nie wiêcej ni¿ o dwa-
dziecia kroków.
Hej, taaam! Luudzieee! zawo³a³.
Odpowiedzi nie by³o. Jedyne g³osy, jakie s³ysza³, to szum desz-
czu i smêtne pobrzêkiwanie drucianej siatki. Bykow waha³ siê przez
chwilê, lecz wreszcie ruszy³ zdecydowanym krokiem do okr¹g³e-
go budynku. By³a to budowla ca³kiem niezwyk³a. W g³adkich wy-
sokich cianach nie znalaz³ ani okien, ani drzwi, nie dostrzeg³ nawet
57
otworów wentylacyjnych, jedynie nad sam¹ ziemi¹ zauwa¿y³ nie-
wielkie otwarte na ocie¿ kwadratowe drzwi. Nieco dalej z trawy
wystawa³a betonowa rura z okr¹g³ym, zardzewia³ym daszkiem. By-
kow zbli¿y³ siê do drzwi i zajrza³ do wnêtrza. Zdo³a³ jedynie za-
uwa¿yæ, ¿e by³o tam ciemno i ciep³o. Za plecami zgrzytnê³o ¿ela-
zo. In¿ynier obejrza³ siê i zamar³ na widok sceny, jak¹ mo¿na
zobaczyæ tylko w koszmarnym nie: daszek betonowej rury zwisa³
obok niej, a z wnêtrza ziemi wy³azi³ jaki stwór z kulist¹, pozba-
wion¹ oczu g³ow¹.
Aleksiej nie zd¹¿y³ uprzytomniæ sobie, ¿e ju¿ gdzie widzia³
tak¹ istotê, gdy owo co rzuci³o siê na niego. Chocia¿ otwór rury
znajdowa³ siê ze trzy metry od Bykowa, tajemniczy stwór pokona³
tê przestrzeñ jednym skokiem. In¿ynier ju¿ och³on¹³ z pierwszego
wra¿enia, a do tego zjawa nie mia³a ¿adnego pojêcia o d¿udo...
Wystarczy³o kilkanacie sekund, aby powaliæ j¹ na plecy. Aleksiej
przycisn¹³ przeciwnika do ziemi i zada³ mu kilka ciosów w miej-
sce, gdzie u ludzi zwykle bywa twarz. Podniós³ siê w sam¹ porê,
gdy¿ z rury wy³azi³a jeszcze jedna zjawa.
Teraz sprawy przybra³y inny obrót. Niewiele pomog³o d¿udo.
Na szczêkê Aleksieja zwali³ siê potê¿ny cios i in¿ynier rozci¹gn¹³
siê jak d³ugi. Zjawa chwyci³a go za nogi i powlok³a nie wiadomo
dok¹d. Trudno siê broniæ bêd¹c mocno trzymanym za nogi. By-
kow wiedzia³ o tym dobrze i nie stawia³ oporu, czekaj¹c, co bêdzie
dalej. Zjawy zatrzyma³y siê, lecz nie puszcza³y swej ofiary. Alek-
siej próbowa³ unieæ siê, opieraj¹c siê d³oñmi o trawê. Bola³y go
rozbite w pierwszym starciu piêci. Us³ysza³ tupot i obok ukaza³a
siê trzecia zjawa. Nagle Bykow poczu³, ¿e jest wolny. Odwróci³
siê b³yskawicznie i usiad³, z trudem obraca³ bol¹c¹ g³owê.
Rozejrza³ siê. Le¿a³ za ruf¹ Malca. Zjawy sta³y tu¿ przy nim
i wyczynia³y jakie ruchy rêkami przy swych g³owach. W koñcu
b³yszcz¹ce kule zosta³y zdjête i Bykow ze zdumieniem ujrza³ zna-
jomych zaniepokojonego Daugego, zachmurzonego Krajuchina
i bladego z wciek³oci Jurkowskiego. Jurkowski dotkn¹³ nosa
palcami i pokaza³ je zakrwawione Aleksiejowi.
Idiota! krzykn¹³ g³ono. Ba³wan! Czy macie kapustê za-
miast g³owy?
Uspokójcie siê... pohamowa³ go Krajuchin. Czy nie wi-
dzicie, ¿e on nie ma pojêcia, co siê sta³o?
A, to wy... wybe³kota³ Aleksiej.
Nie, nie my! Rycerze krzy¿owi! Delegacja Ligi Kobiet!
58
Prosi³em, uspokójcie siê, towarzyszu Jurkowski!
A wy, towarzyszu Bykow, szybciutko wyprowadzajcie st¹d
wasz wózek... Dauge, zamknijcie luk i drzwi i krzyknijcie tam, ¿e
odje¿d¿amy.
Rozkaz! odpowiedzia³ Dauge, na³o¿y³ dziwaczny he³m
i wyszed³ zza rufy Malca.
Bykow usiad³ w transporterze, a za nim Krajuchin i Jurkow-
ski, który nie przestawa³ kl¹æ.
Wyje¿d¿ajcie za ogrodzenie i zatrzymajcie siê! poleci³ Kra-
juchin.
Malec ruszy³ wstecznym biegiem.
Doæ! Stop! Teraz poczekamy na Daugego.
Bykow zerkn¹³ na Jurkowskiego, który ostro¿nie obmacywa³
swój opuchniêty nos.
Boli? ze wspó³czuciem spyta³ Krajuchin. Jurkow tylko wy-
krzywi³ siê z wciek³oci¹. Po zewnêtrznej stronie kad³uba zadud-
ni³y czyje kroki. Dauge zsun¹³ siê do w³azu.
Rozkaz wykonany zameldowa³ Krajuchinowi.
Jedziemy!
Bykow zbli¿y³ palce do klawiszów sterowania, lecz zatrzyma³
siê w pó³ ruchu, zastanowi³ chwilê, pstrykn¹³ kilkoma prze³¹czni-
kami, w³¹czy³ silnik i opuci³ miejsce kierowcy. Malec lekko
ruszy³ naprzód.
Co ty robisz? zawo³a³ przestraszony Dauge A kto bê-
dzie kierowaæ?
Automat skromnie odpowiedzia³ Bykow. Nie pamiêtam
drogi, nie potrafi³bym wróciæ. B¹dcie spokojni, Malec jest wy-
posa¿ony w aparaturê elektronow¹ sprzê¿on¹ z ¿yrokompasem.
Przez pewien czas jechali w milczeniu. Malec powtarza³ te
same manewry, jakie przed pó³ godzin¹ wykonywa³ Bykow, tyle
¿e w odwrotnym porz¹dku.
Czy macie ze sob¹ licznik radiacji? spyta³ Krajuchin Dau-
gego.
Mam! Nie bêdzie nam potrzebny. Zapomnia³em wam po-
wiedzieæ, ¿e kiedy Bykow zbli¿y³ siê do zbiornika, ju¿ zd¹¿ylimy
go zamkn¹æ. Wszystko zatem jest w porz¹dku.
Krajuchin odetchn¹l z ulg¹.
Niewiele brakowa³o, a narazilibycie siê na du¿e nieprzy-
jemnoci zwróci³ siê do Bykowa, wycieraj¹c pot z ³ysiny. Czy
wiecie, gdzie was zatrzymalimy?
59
Nie mam pojêcia... Bykow czu³ siê wielce nieswojo.
Za tymi zasiekami znajduje siê pod ziemi¹ potê¿ny reaktor
wytwarzaj¹cy tryt paliwo dla naszego Hiusa. Betonowa bu-
dowla, do której chcielicie tak nieostro¿nie zajrzeæ, to cmentarzy-
sko radioaktywnych odpadków pozostaj¹cych przy oczyszczaniu
uranu. Akurat dzi przerzucilimy tam komplet uranowych prêtów
przeznaczonych do przeróbki. Gdybycie wsunêli tam czubek
nosa...
Zrozumia³by to nawet je¿! zdenerwowanym g³osem do-
rzuci³ Jurkowski. Je¿eli co ogrodzone jest kolczastym drutem,
to znaczy, ¿e wejcie wzbronione. Ale oczywicie s¹ ludzie, co
musz¹ wszystko prze³amaæ... g¹sienicami... Nie mog¹ spokojnie
patrzeæ na ogrodzenie i rzucaj¹ siê na nie odwa¿nie jak lwy!
S³owa Jurkowskiego by³y niesprawiedliwe, ale Bykow tylko
westchn¹³ ze skruch¹. Krajuchin mówi³ dalej:
Pierwszy zauwa¿y³ was Jurkowski, w chwili gdy zbli¿ali-
cie siê do bunkra. Rzuci³ siê na was, aby odci¹gn¹æ od niebez-
piecznego miejsca. Spóni³ siê nieco. Bylimy przekonani, ¿e nie
uniknêlicie nieszczêcia.
Gnalimy na z³amanie karku odezwa³ siê Dauge. Myla-
³em, ¿e mi serce wyskoczy...
Bykow spojrza³ na Jurkowsklego i wyj¹ka³:
Ja... mnie... naprawdê jest mi bardzo przykro... nie chcia-
³em... zrezygnowany machn¹³ rêk¹. Diabli wiedz¹, jak to siê
sta³o! Musicie zrozumieæ, ¿e siê was przestraszy³em...
Jurkowski wykrzywi³ wargi w ironicznym umiechu.
Dauge zachichota³. Ale ³adnie go przywita³! Wspaniale!
O Bo¿e, co to by³a za walka!
Biæ umiecie siê dobrze weso³o chwali³ Bykowa Krajuchin
lecz na przysz³oæ przyda siê nieco ostro¿noci. Przy naszej pracy
nie wolno niczego dotykaæ go³ymi rêkami, tym bardziej bez pyta-
nia. Przypomnia³em sobie wa¿n¹ rzecz dzi wieczorem Dauge
wybierze dla was skafander i nauczy, jak siê z nim obchodziæ.
O, Bo¿e, ale to by³a draka! powtarza³ Dauge, wycieraj¹c oczy.
Bykow szybko usiad³ na miejscu kierowcy i wy³¹czy³ automat.
W lekkiej mgie³ce zauwa¿y³ ju¿ sylwetkê gara¿u.
Jeszcze jedno mówi³ Krajuchin. Musimy poddaæ praw-
dziwej próbie was i waszego,,Malca. Jestecie przygotowani?
W tym terenie nie mo¿na przeprowadziæ prawdziwych prób.
Wszêdzie tundra, równo jak na stole.
60
Nie martwcie siê! Znajdziemy wam, mój drogi, wspania³e
miejsce! W pó³mroku b³ysnê³y z³ote zêby Krajuchina.
Próba ognia
Bykow odprowadzi³ Krajuchina i geologów do wezwanej z mia-
sta terenówki, a sam powróci³ do gara¿u. Malec sta³ o dwa kroki
od bramy. Po jego ob³ych bokach sp³ywa³y stru¿ki deszczu.
Próby! powiedzia³ na g³os Bykow. No có¿, jak próby, to
wypróbuj¹!
Wyci¹gn¹³ z kieszeni wymiêt¹ i umazan¹ smarami instrukcjê,
przerzuci³ kilka kartek, westchn¹³ i wlaz³ do luku. Jak ka¿dy cz³o-
wiek nie znosi³ egzaminów, niezale¿nie od tego, jaki mia³y mieæ
charakter. Uwa¿a³, ¿e wielk¹ niesprawiedliwoci¹ bywa robienie
z ig³y wide³ i z niewa¿nych szczegó³ów nie maj¹cych ¿adnego zna-
czenia praktycznego problemów centralnej wagi. Kiedy osobi-
cie prowadzi³ wyk³ady, opiera³ siê na ca³kiem innych za³o¿eniach.
Choæbycie mieli czo³a wysokoci siedmiu piêdzi, i tak nie zapa-
miêtacie wszystkiego, co zosta³o napisane i kryje siê w stosach
ksi¹¿ek i wykresów. Znajduj¹ siê tam rzeczy wa¿ne, bardzo wa¿-
ne, najbardziej istotne, tak¿e zupe³nie niepotrzebne to, co zesta-
rza³o siê jeszcze przed narodzeniem lub straci³o swe znaczenie z bie-
giem czasu. A ja, oczywicie, nie mam zamiaru wymagaæ, abycie
wiedzieli dos³ownie wszystko, co znajduje siê w podrêcznikach
i na tablicach czy w wykresach. Lecz jeli kto z was, towarzysze,
nie bêdzie umia³ tego, co umieæ powinien to proszê siebie o to
winiæ. Autorytet Bykowa, jako najlepszego specjalisty od pojaz-
dów mechanicznych, os³ania³ tê zasadê przed atakami najbardziej
pedantycznych kierowników. Jego system zdawa³ egzamin na Gobi,
ale czy na pewno zda i tutaj? Tym razem on bêdzie poddany egza-
minom. To prawda, ¿e Krajuchin nie robi wra¿enia doktrynera i for-
malisty, ale kto mo¿e wiedzieæ, czego szukaj¹ jego maleñkie oczka,
ukryte za wielkimi czarnymi okularami? Takie myli zmusza³y By-
kowa do dok³adnego studiowania instrukcji. G³ówn¹ uwagê zwró-
ci³ przy tym na czêæ zawieraj¹c¹ omówienia awarii i sposób ich
usuwania w warunkach terenowych. In¿ynier zdj¹³ kurtkê, ubra³
siê w kombinezon i wsun¹³ siê do maszynowni.
Do hotelu wróci³ póno, zmêczony, lecz zadowolony i prawie
ju¿ ca³kiem spokojny. W restauracji nie spotka³ nikogo. Nie piesz¹c
61
siê, zjad³ kolacjê i poszed³ szukaæ Daugego. Zatrzyma³ siê na dru-
gim piêtrze, gdzie mieszkali astronauci. Jedne drzwi by³y uchylo-
ne. Bykow us³ysza³ g³os Jurkowskiego. Geolog deklamowa³ wier-
sze Bagrickiego :
...A wiatr jak ci gwizdnie*
Jak zacznie zawodziæ
I chlunie falami
O dwiêczne dno ³odzi,
By gwodzie dzwoni³y
I maszt by ³opota³:
Dobra robota,
Prawdziwa robota!
Bykow zajrza³ do pokoju. Jurkowski w pi¿amie le¿a³ na tap-
czanie z twarz¹ zwrócon¹ do okna. Obok niego siedzia³ Krutikow.
Zgarbiony ssa³ pust¹ fajkê. Przy stole siedzia³, ko³ysz¹c siê na krze-
le, Bogdan Spicyn i umiecha³ siê do w³asnych myli. Nikogo
wiêcej w pokoju nie by³o.
...Niech bije mi w ¿y³ach,
Niech ciska siê, wre
M³odoæ bezdomna
I z³oæ, co mnie ¿re!
By krew siê jak gwiazdy
Sypa³a cz³owiecza,
By pêdziæ jak wystrza³
Wszechwiatom naprzeciw...
To by³y wspania³e wiersze. A przy tym ba¿ant deklamowa³
je naprawdê dobrze. W jego g³êbokim, pe³nym si³y i uczucia g³o-
sie wibrowa³y nuty wyra¿aj¹ce niepokój i grozê. Bykow mimo woli
pomyla³, ¿e ten przystojny mê¿czyzna na pewno jest podobny do
autora recytowanych wierszy. Tak samo jest pe³en niepokoju i pra-
gnieñ, namiêtnoci badacza, który bez cienia ¿alu powiêci³by swoje
¿ycie, aby dokonaæ wielkich i niezwyk³ych czynów. Zapewne o tym
samym pomyla³ Krutikow, gdy¿ wyj¹³ z zêbów fajkê i wpatrywa³
* T³umaczy³ Zygmunt Braude (fragment Przemytników).
62
siê w Jurkowskiego, jakby pragn¹³ potwierdzenia swych przypusz-
czeñ. Jedynie Spicyn ko³ysa³ siê na krzele i umiecha³ siê z na
wpó³ przymkniêtymi powiekami.
...Bym dusz¹c siê piewa³
Przez straszne przestworze:
Ej, Czarne Morze!
Ej, dobre morze!...
Jurkowski przerwa³. Bykow odszed³ od drzwi i ruszy³ dalej.
Pokój Daugego by³ pusty. Na ³ó¿ku le¿a³ specjalny kombinezon,
który Grigorij na pewno wybra³ dla swego przyjaciela. Czerwone
refleksy wieczornego nieba mieni³y siê na polerowanej powierzchni
kulistego he³mu. Bykow chcia³ wyjæ, lecz zatrzyma³ wzrok na le-
¿¹cej na stole fotografii. Zna³ tê twarz piêknej kobiety o smutnej
twarzy, ubranej tak samo, jak widzia³ j¹ kiedy, w niebiesk¹ sukniê
zapiêt¹ pod szyj¹.
Masza Jurkowska, przypomnia³ sobie Bykow. Westchn¹³.
Biedny przyjacielu! Oto, do czego doprowadza mi³oæ... Je-
ste weso³y i dobry, potrafisz ¿artowaæ i miaæ siê nawet w naj-
trudniejszych chwilach, lecz nie potrafisz zapomnieæ o niej, nawet
na kilka dni przed startem w nieznane.
Najwstrêtniejsze w tej historii jest chyba to, ¿e przys³a³a taki
list w³anie teraz! zahucza³ g³os Jurkowskiego... Nie uspoko-
isz mnie, pró¿ny trud, mnichu mi³osierny, bo¿a krówko! To drañ-
stwo z jej strony...
Jak miesz?! (Bykow pocz¹tkowo nie pozna³, kto wyda³ ten
okrzyk). Jak miesz tak mówiæ o niej?! Przecie¿ ostatecznie to nie
twoja sprawa!
O, nie! To moja sprawa i nie tylko dlatego, ¿e jest moj¹ sio-
str¹! To tak¿e sprawa Krajuchina i wszystkich cz³onków naszej
za³ogi, nie pomijaj¹c twojego czerwonogêbego specjalisty od pu-
styñ. Tam, dok¹d siê wybieramy, bycie nasze bêdzie zale¿eæ od
przytomnoci umys³u ka¿dego z nas, od ka¿dego! Musimy sobie
nawzajem ca³kowicie zaufaæ i móc polegaæ na towarzyszach wy-
prawy. W tej chwili zastanawiam siê, czy starczy ci teraz si³y, woli
i chêci do ¿ycia? Czy nie zawiedziesz nas, Grigorij?
Spokojnie, W³odku!
Nie potrzeba spokojniej... Czy¿by jeszcze jej nie rozgryz³,
tej mojej czaruj¹cej siostrzyczki? Przecie¿ to nie cz³owiek, lecz
63
kuku³ka! Tak, kuku³eczka! Odejmij jej ten lalkowaty pyszczek, a co
pozostanie? Czy nie ma innych kobiet? Wiernych, kochaj¹cych,
rozumnych... Dlaczego trzymasz siê jej, dlaczego?
Bykow na palcach przeszed³ do swojego pokoju i zamkn¹³
drzwi. W¹tpi³, czy Dauge zechce myleæ dzi o speckombinezo-
nie. Zreszt¹, sam te¿ nie mia³ na nic ochoty. Zbyt wiele nasuwa siê
myli. Rozebra³ siê i po³o¿y³ siê do ³ó¿ka. Zamkn¹³ oczy. Najlep-
sze wyjcie to zasn¹æ. Wsta³, aby zasun¹æ zas³ony przy oknie. W
tej samej chwili do pokoju wszed³ Dauge. Wygl¹da³ jak zwykle
trochê rozczochrany, z przekrzywionym krawatem. Bykow usiad³
i wlepi³ w niego oczy.
Ju¿ siê k³adziesz? spyta³ Dauge. A kombinezon? Czego
tak gapisz siê na mnie? Czy co siê sta³o?
Obejrza³ w³asne d³onie, po czym spojrza³ na garnitur.
Nie, nic takiego... Ja tylko tak... z trudem wykrztusi³ By-
kow. Myla³em, ¿e ju¿ za póno...
Nic podobnego. Ubieraj siê, idziemy. Musisz dzi jeszcze
poznaæ speckombinezon, gdy¿ jutro... mam pewne obawy, ¿e nie
zd¹¿ymy. Gdzie tak d³ugo siedzia³?
Mia³em doæ zajêcia z Malcem. Mam pietra... Nie zdam
egzaminu.
Jakiego egzaminu?
Jak to, jakiego? Chodzi o te próby, pamiêtasz, mówi³ o nich
Krajuchin, gdy wracalimy z gara¿u.
A mnie siê zdaje, ¿e wszystko pójdzie jak najlepiej. Jeste
wietnym kierowc¹, wiem doskonale.
Kierowc¹... A jak zaczn¹ ci¹gn¹æ za jêzyk z teorii i innych
tam szczegó³ów?
Jêzyk, braciszku, i tak ci wyschnie na wiór. Przekonasz siê.
Nie rozumiem.
Przecie¿ wszystko jest oczywiste. Przeprowadzona zostanie
próbna jazda. Bêdziesz musia³ jechaæ na prze³aj przez bardzo nie-
równe tereny, na których czekaj¹ ciê dodatkowo sztuczne prze-
szkody. Taki bieg z przeszkodami, jak powiadaj¹ sportowcy.
Pojadê sam?
Nie wiem. Byæ mo¿e pol¹ kogo do towarzystwa. No, je-
ste gotów? Chodmy!
W pokoju Daugego Bykow zauwa¿y³, ¿e fotografia zniknê³a
ze sto³u. Grigorij zdj¹³ speckombinezon z ³ó¿ka i roz³o¿y³ go na
pod³odze.
64
Siadaj i s³uchaj rozkaza³ Dauge. Ta oto kapotka nazywa
siê SKK-6, czyli specjalny kombinezon systemu Krajuchina, szó-
sty model. Sporz¹dzono j¹ z bardzo mocnego i elastycznego mate-
ria³u o d³ugiej i skomplikowanej nazwie chemicznej. W zwyk³ej
technicznej gwarze nazywa siê on siliket. Jest to zwi¹zek orga-
niczno-krzemowy o arcybajkowym uk³adzie molekularnym. Na roz-
rywanie ma niezwyk³¹ wytrzyma³oæ. A ponadto jest ogniotrwa³y
i oczywicie wodo- i gazoszczelny.
Rozumiem mrukn¹³ Bykow. Przysiad³ w kucki i mi¹³ w rê-
ku, to znów wyg³adza³ elastyczny rêkaw skafandra.
Garniturków takich, jak siê domylasz, nie szyj¹ krawcy ani
nawet siê ich nie wyt³acza. S¹ one odlewane w takim oto gotowym
stanie: razem z kieszeniami, otworkami i wszystkimi szczegó³ami.
Siliket ma dwie warstwy. Uk³ad moleku³ jednej jest prostopad³y
do uk³adu moleku³ w drugiej warstwie. Zrozumiano?
Jasne jak s³oñce. To zwiêksza wytrzyma³oæ i szczelnoæ.
Masz racjê. A teraz obejrzyj he³m. Widzisz, umocowany jest
na karku i daje siê ³atwo odrzucaæ. O, tak!
Bykow zajrza³ do rodka he³mu. B³yszcz¹cy, jakby niklowany
z zewn¹trz, od wewn¹trz by³ zupe³nie przezroczysty.
Co to za sztuczki magiczne?
To spektrolit, specjalny rodzaj plastiku odpowiedzia³ Dau-
ge. Nielichy pomys³, co? Zapewnia widocznoæ z wewn¹trz.
Grigorij usiad³ obok Bykowa i stuka³ palcem po he³mie. Sam
rozumiesz, ¿e mo¿na by zastosowaæ ró¿ne inne przezroczyste ma-
teria³y, lecz spektrolit ma specjalne cenne w³aciwoci. Po pierw-
sze, w okrelony sposób polaryzuje wiat³o, dlatego te¿, gdy pa-
trzysz w ciemnoci lub o zmroku na silne ród³o wiat³a, nie razi
ciê ono i nie przeszkadza w widzeniu wszystkiego dooko³a. Spek-
trolit przepuszcza tylko promienie wietlne widoczne dla ludzkie-
go oka. Promienie chemiczne lub cieplne odbijaj¹ siê od powierzch-
ni he³mu lub s¹ ca³kowicie poch³aniane. Zreszt¹, tyczy siê to tak¿e
promieni rentgena i gamma. Po trzecie... no, zwyczajnie Krajuchin
dokona³ wielkiego dzie³a.
A to? Có¿ to takiego? Aha, chyba membrana.
Pa³¹k ze s³uchawkami. Urz¹dzenie do chwytania fal radio-
wych, zreszt¹ aparacik niezwykle czu³y, a pa³¹k s³u¿y jako amor-
tyzator... gdyby na przyk³ad spad³ na co twardego g³ówk¹ w dó³.
Tu znajduje siê mikrofon z nadajnikiem i bateria zasilaj¹ca lampy
pó³przewodnikowe.
65
5 – W krainie...
Rozumiem.
Garniturek jest tak¿e dwiêkoszczelny. Jeli chcesz us³yszeæ,
co siê dzieje na wiecie, masz tu ten aparacik. Regulujesz go sobie
zale¿nie od gêstoci atmosfery. Teraz ustawiony jest na ziemskie
cinienie atmosferyczne.
Rozumiem i to.
wietnie! Wyk³ad teoretyczny mamy za sob¹. Teraz, Alek-
sieju, b¹d ³askaw wystroiæ siê w to ubranko... Poczekaj, nie tak.
W³a nogami, o têdy, przez ko³nierzyk. A teraz zak³adaj he³m.
Dauge kaza³ przyjacielowi zak³adaæ skafander kilka razy, za-
k³adaæ i umocowywaæ he³m, przerabiaæ ró¿ne æwiczenia gimna-
styczne. W koñcu, gdy Aleksiej spoci³ siê jak mysz i chcia³ ju¿
b³agaæ Grigorija o zmi³owanie, w instruktorze zmiêk³o serce.
Na dzi doæ! Rozbieraj siê. Zwróæ jeszcze uwagê na co.
Tu przy pasku masz gniazdka na termosy z kakao, bulionem i na-
pojami orzewiaj¹cymi. Do wnêtrza he³mu prowadz¹ przewody do
picia. Aparaty tlenowe i poch³aniacze dwutlenku wêgla umocuje-
my na plecach. Proszê, oto one. Jeszcze zerknij na termoregula-
tor gdy jest zbyt zimno, mo¿esz w³¹czyæ centralne ogrzewanie.
Tu masz licznik radiacji. Aha, jeszcze co! W sk³ad wyposa¿enia
wchodzi filtr tlenowy. Jeli nawet znajdziesz siê w najbardziej tru-
j¹cej atmosferze, gdzie znajduje siê choæby piêæ procent tlenu, filtr
przepuci do he³mu tylko tlen. ¯adne inne gazy nie maj¹ prawa
przedostaæ siê przez ten doskona³y aparacik...
Bykow wydosta³ siê ze skafandra i jeszcze raz obejrza³ go bar-
dzo dok³adnie.
A jak jest z radiacj¹ atomow¹? Czy toto chroni przed ni¹?
Ma siê rozumieæ. W takich wypadkach siliket jest niezast¹-
piony.
Jak absolutne zwierciad³o fotonowego reaktora?
Otar³ pot z czo³a i siad³ na pod³odze obok Daugego. Grigorij
wyk³ada³ dalej:
Absolutne zwierciad³o jest twarde i kruche. Na takie gar-
niturki nie nadaje siê. Siliket jest godny zaufania. Dzi rano prze-
siedzielimy we trójkê Krajuchin, W³odek i ja ca³¹ godzinê
w bunkrze z odpadami radioaktywrnymi.
Niemo¿liwe!
Mówiê powa¿nie! Temperatura oko³o dwustu stopni, pro-
mieniowanie alfa i gamma i wszystko, co chcesz. Ciep³awo to nam
by³o, nie ma co ukrywaæ...
66
Bykow z podziwu klepn¹³ siê po kolanach. Kto zapuka³.
Wszed³ Krajuchin. Bykow wsta³ i poda³ mu krzes³o.
Dziêkujê, nie bêdê siada³ powiedzia³ Krajuchin. Ju¿ czas
trochê odpocz¹æ. Dajecie sobie radê z tym speckombinezonem?
Wypróbowalicie?
Tak jest.
Pozna³ go zupe³nie dobrze potwierdzi³ Dauge.
Nale¿a³oby przeprowadziæ trening w tym stroju, ale nie mamy
czasu na wszystko, nie starcza go i tak... Krajuchin wzi¹³ ju¿ za
klamkê, lecz zawróci³.
Najwa¿niejsze wylecia³o mi z pamiêci. Jutro, towarzyszu By-
kow, pojedcie raniutko do gara¿u i wróæcie pod hotel Malcem.
Tak jest!
Dobranoc!
Krajuchin wyszed³. Bykow tak¿e zacz¹³ siê ¿egnaæ. Przy
drzwiach przytrzyma³ przez chwilê d³oñ Grigorija i powiedzia³ ci-
chutko:
S³ysza³em... ¿e podobno dosta³e list. Nieprzyjemny list.
Dauge milcza³.
Wiesz, tak sobie pomyla³em, ¿e jeli by³bym ci potrzebny...
rozumiesz...
Dziêkujê... Grigorij umiechn¹³ siê smêtnie. Id ju¿ spaæ,
Aleksieju... przyczepili siê... pocieszyciele, niech was diabli wezm¹.
Nie gniewaj siê...
O tym nie ma mowy... Dobranoc.
Dobranoc.
Patrzcie go! Jeszcze pi wo³a³ Dauge, ci¹gaj¹c z Bykowa
ko³drê. Wstawaj, licznotko!
Odejd! odburkn¹³ Bykow, odwróci³ siê do ciany, pomru-
kuj¹c z przyjemnoci¹, i podci¹gn¹³ kolana pod brodê.
Pamiêtasz wieczór, zamieæ szala³a..., a teraz ju¿ godzina
siódma i na dole czeka na ciebie samochód.
Niemo¿liwe!
Dauge ledwie zdo³a³ zrobiæ unik. Bykow wyskoczy³ z pocieli
i rzuci³ siê po ubranie.
Poczekaj, braciszku, jeszcze zrób gimnastykê.
Odwo³ana! Jak tam pogoda?
Dauge odsun¹³ zas³ony.
67
Wspania³a! Ani jednej chmurki. Masz szczêcie, ale od Jer-
makowa i tak dostaniesz.
Za co? pyta³ Bykow, zapinaj¹c koszulê.
Za odwo³anie gimnastyki.
Nic nie szkodzi, niech daje... Pêdzê.
A niadanie?
Potem, potem...
Wypij chocia¿ szklankê mleka i przegry chlebem, waria-
cie! Jermakow naprawdê odwo³a próby.
Do diab³a z tym...
W restauracji Bykow pospiesznie opró¿ni³ szklankê mleka,
wsun¹³ do kieszeni kilka czarnych sucharów i popêdzi³.
Szczêliwej podró¿y! pokpiwa³ Dauge, stoj¹c z rêkoma
w kieszeni. Przez chwilê patrzy³ na oddalaj¹c¹ siê terenówkê, ziew-
n¹³ i poszed³ do swego pokoju.
Bykow ze zdumieniem zauwa¿y³, ¿e Malec nie wywo³u-
je wród mieszkañców miasta ¿adnej sensacji. Przechodnie obo-
jêtnie ogl¹dali siê, rzucali przelotne spojrzenia na transporter, cza-
sem tylko stawali, aby przyjrzeæ siê bardziej dok³adnie. Widocznie
wszelkiego rodzaju techniczne nowoci sta³y siê tu czym ca³-
kiem normalnym. In¿ynier zatrzyma³ Malca przed hotelem i po-
szed³ zameldowaæ siê u Krajuchina. Na korytarzu wpad³ na Jerma-
kowa.
Przyjechalicie ju¿? To wietnie. Przenikliwe spojrzenie
szarych oczu dowódcy spoczê³o na in¿ynierze. Bardzo le, ¿e
naruszylicie program zajêæ.
Ja?
Mielicie jak najlepsze intencje, to rozumiem, ale... za pó³-
torej czy za dwie godziny czeka was wielki wysi³ek i silne napiê-
cie nerwów, a dzisiejszy wypadek naruszenia dyscypliny mo¿e dro-
go kosztowaæ. I to nie tylko was.
Jermakow zamilk³ na chwilê, po czym mówi³ dalej.
Gdyby nie to, ¿e macie ¿elazne zdrowie, upiera³bym siê, aby
od³o¿yæ próbê dorzuci³ Jermakow.
To by³o ostatni raz mrukn¹³ Bykow.
Mam nadziejê. Program treningu zosta³ opracowany przez
najlepszych lekarzy kraju, a ka¿dy dowiadczony astronauta mo¿e
podaæ wam dziesi¹tki przyk³adów, jakie op³akane skutki miewa
naruszenie dyscypliny w wype³nianiu tych prostych obowi¹zków.
Gdybycie byli pilotem, dzisiejszy dzieñ by³by waszym ostatnim
68
dniem w za³odze. Na szczêcie nie jestecie pilotem. Za¿yjcie dzie-
siêæ tabletek toniku. A teraz chodmy. Czekaj¹ na nas.
W gabinecie Krajuchina oprócz ca³ej za³ogi Bykow zobaczy³
dwóch nieznajomych przewodnicz¹cego miejskiej rady narodo-
wej i sekretarza miejskiego komitetu partii. Gocie odnosili siê do
Krajuchina z tak wielkim szacunkiem, ¿e nietrudno by³o poj¹æ, ja-
kim autorytetem cieszy siê tu przedstawiciel Pañstwowego Komi-
tetu Komunikacji Miêdzyplanetarnej.
Nie bêdziemy marnowaæ czasu, towarzysze zacz¹³ Kraju-
chin, gdy tylko Bykow przywita³ siê ze wszystkimi i usiad³.
Aleksieju Piotrowiczu, wy dzisiaj gracie g³ówn¹ rolê, prosi-
my bli¿ej na scenê.
Bykow podszed³ do biurka i stan¹³ obok Krajuchina. Na twa-
rzach sekretarza partii i przewodnicz¹cego rady narodowej zoba-
czy³ przyjazne umiechy. Dauge mrugn¹³ porozumiewawczo. Na
biurku le¿a³a dok³adna mapa.
Próby przeprowadzimy w tym kwadracie... palec Kraju-
china wskaza³ pó³nocno-wschodni róg mapy. Ile to bêdzie kilo-
metrów od nas?
Bykow pochyli³ siê nad map¹.
Piêædziesi¹t.
S³usznie. Ile czasu potrzebuje Malec na...
Pó³ godziny, a mo¿e ze czterdzieci minut.
wietnie. Na terenach tych mo¿na obecnie znaleæ ró¿no-
rodne formy i rodzaje powierzchni sztucznego pochodzenia. Na
mapie oczywicie ich nie ma. Zadaniem waszym bêdzie przewieæ
nas wszystkich na to wzgórze, z którego bêdziemy obserwowaæ
próbê. Wy natomiast przetniecie wyznaczony rejon dok³adnie z po-
³udnia na pó³noc i powrócicie do nas wzd³u¿ tego strumienia. Czy
rozumiecie wasze zadanie?
Rozumiem.
Uprzedzam: na trasie mo¿ecie napotkaæ wszelkiego rodzaju
niespodzianki. Za jedn¹ mogê rêczyæ. Czy ludzie zostali ju¿ wy-
s³ani? zwróci³ siê Krajuchin do przewodnicz¹cego rady miejskiej.
Ten w odpowiedzi skin¹³ g³ow¹.
Próba jest powa¿na i trudna. Pojedzie z wami towarzysz Jer-
makow. Odwaga i ostro¿noæ to dwa has³a! Niepotrzebna jest tyl-
ko, jak to siê mówi, zbyteczna brawura.
Tak jest.
To wszystko. Czy macie pytania?
69
Nie.
Speckombinezon macie?
Zaraz wezmê, towarzyszu Krajuchin.
Zabierajcie zatem szybciutko i w drogê. My przez ten czas
zajmiemy miejsca w waszym wehikule.
Po kwadransie Malec by³ ju¿ za pó³nocnym pasmem wzgórz.
Bykow po raz pierwszy mia³ okazjê zobaczyæ pole startowe rakiet.
By³a to taka sama p³aska, równa jak stó³ tundra i tylko gdzienie-
gdzie widnia³y pagórki jakby poros³e szczecin¹. W niektórych miej-
scach widzia³ wyrudzia³e liszaje w kszta³cie gwiazd. Nie ros³a tam
ani jedna rolinka. Bykow skierowa³ Malca ku jednemu z takich
punktów. Miêkki, mlaszcz¹cy odg³os, jaki wydawa³y dotychczas
g¹sienice, zmieni³ siê. Przez kilka sekund s³ychaæ by³o hurkot, jakby
kto toczy³ pust¹ ¿elazn¹ beczkê po kocich ³bach.
Tu l¹dowa³y statki miêdzyplanetarne objania³ Dauge, któ-
ry siedzia³ za Aleksiejem.
A to?
W lewo od Malca mignê³y zardzewia³e szyny, resztki dru-
tów kolczastych i przechylony s³up, na którym widnia³ napis ,,1R.
Za ogrodzeniem Bykow dostrzeg³ olbrzymi lej wype³niony bur¹
niejednolit¹ mas¹.
Z tego miejsca przed piêciu laty wystartowa³ Smok Gory-
nycz mówi³ Dauge. Widzisz, miejsce startu ogrodzono, gdy¿
gleba stopi³a siê, tworz¹c radioaktywny ¿u¿el. 1R oznacza, ¿e
promieniowanie wynosi 1 rentgen.
Tyle to wiem burkn¹³ Aleksiej.
Malec pêdzi³ po tundrze, omijaj¹c polodowcowe moreny, bez
zatrzymania dos³ownie przelatywa³ przez p³yciutkie bagniste je-
ziora. Po przejechaniu trzydziestu kilometrów Jermakow poprosi³
Bykowa, aby ust¹pi³ mu miejsca przy kierownicy. Aleksiej prze-
szed³ do kabiny. Wszystkie w³azy by³y otwarte. Przewodnicz¹cy
miejskiej rady narodowej dyskutowa³ gor¹co z Krutikowem, a se-
kretarz komitetu partii przys³uchiwa³ siê ich rozmowie bez wiêk-
szego zainteresowania. Krajuchin drzema³ oparty o miêkkie obicie
z g¹bki. Jurkowski i Spicyn siedzieli na zewn¹trz i z kabiny by³o
tylko widaæ ich zwisaj¹ce z luku nogi. Bykow zajrza³ do maszy-
nowni, pos³ucha³, jak pracuj¹ mechanizmy, rozejrza³ siê dobrze,
czy wszystko w porz¹dku, i usiad³ ko³o Jermakowa.
Wycie silnika przybra³o na sile, Malec zwolni³ i zacz¹³ wspi-
naæ siê na zbocze. Jestemy na miejscu powiedzia³ Krajuchin.
70
Silnik transportera jeszcze raz zawy³, wóz wykrêci³ na miejscu
i stan¹³. Wszyscy szybko wyskoczyli. Bykow wyszed³ z wozu ostatni.
Szczyt wysokiego kurhanu pokrywa³a twarda, szara trawa. Przed
Aleksiejem roztoczy³ siê dziwny krajobraz. Równina skoñczy³a siê.
Hen, daleko, a¿ do skraju widnokrêgu na pó³nocy, rozci¹ga³y siê
zwa³y g³azów, wyrwy, stoj¹ce i stercz¹ce na wszystkie strony p³yty ka-
mienne. Poszczerbione nasypy otacza³y rozleg³e leje. Prawie pionowa
czerwona ciana postrzêpionym murem przecina³a ca³y ten chaos.
Proszê popatrzeæ rozleg³ siê za jego plecami g³os Kraju-
china moim zdaniem teren jest godzien waszego dowiadczenia
i umiejêtnoci, Aleksieju Piotrowiczu, a tak¿e wietnie nadaje siê
do sprawdzenia zalet naszego Malca. Jakie jest wasze zdanie?
Damy sobie radê! Bykow spojrza³ w ciemne okulary za-
s³aniaj¹ce oczy Krajuchina. Czy mo¿na zaczynaæ?
Spytajcie towarzysza Jermakowa. Tutaj on dowodzi.
Tym mnie nie speszysz pomyla³ Bykow i zwróci³ siê do
Jermakowa stoj¹cego na g¹sienicy Malca z lornetk¹ w rêku.
Towarzyszu Jermakow, czy mo¿na zaczynaæ?
Jermakow zeskoczy³ z g¹sienicy i skin¹³ g³ow¹.
Wci¹gajcie kombinezon rozkaza³ i ciszaj¹c g³os, doda³.
Nie denerwujcie siê... spokojniej.
Bykow wzruszy³ ramionami i wdrapa³ siê do w³azu transporte-
ra. Dauge zobi³ krok w jego stronê, lecz zatrzyma³ siê i pozosta³ na
uboczu. Jurkowski sta³ opodal. Pogwizduj¹c, spogl¹da³ na Mal-
ca, to znów na teren, po którym mia³ za chwilê rozpocz¹æ próbn¹
jazdê. Krajuchin przykucn¹³ nad roz³o¿on¹ na ziemi map¹ i pro-
wadzi³ o¿ywion¹ rozmowê z ojcami miasta. Krutikow i Spicyn
zajêci byli strojeniem maleñkiego odbiornika.
W³¹czcie mikrofon i umocujcie he³m powiedzia³ Jerma-
kow, siadaj¹c obok Bykowa.
Pomogli sobie nawzajem zapi¹æ szerokie pasy bezpieczeñstwa.
Bykow pochyli³ siê ku dowódcy.
Ruszamy. Cichutko zadwiêcza³o w s³uchawkach. Alek-
siej opuci³ palce na klawisze sterownicze. Malec ruszy³ z miej-
sca i zacz¹³ nabieraæ szybkoci, pêdz¹c po stoku. Na dole stan¹³
dêba. Wjecha³ na pierwszy wa³ kamieni i od razu da³ nurka w lej.
Jazda próbna by³a rozpoczêta.
Bykow nie mia³ czasu zastanawiaæ siê nad porównaniami, lecz
mimo to gdzie w podwiadomoci b³¹ka³o siê porównanie: Jak
¿aba w pi³ce futbolowej. Mechanicznie zacz¹³ powtarzaæ to zdanie.
71
W kwadratowym otworze przedniego luku miga³o b³êkitne niebo,
to znów pojawia³a siê czarna, jakby zwêglona ziemia lub zwa³y
g³azów. Malcem rzuca³o na wszystkie strony, lizgaj¹c siê po
kamieniach, zgrzyta³y g¹sienice. Tym mnie nie speszysz z upo-
rem powtarza³ Bykow. Transporter, hucz¹c, zwali³ siê do g³êbo-
kiego rowu. Na chwilê mignê³a w luku równa br¹zowa powierzch-
nia i na kolana chlusn¹³ wodospad.
Na drugim brzegu rowu Malec zatrzyma³ siê. Kilka metrów
przed nim wznosi³a siê prawie pionowa ciana z czerwonej gliny.
,,Z piêtnacie, dwadziecia metrów oblicza³ b³yskawicznie By-
kow. Spróbujemy.... K¹tem oka dostrzeg³, jak Jermakow zaci-
sn¹³ d³onie na porêczach fotela. Jak ¿aba w pi³ce futbolowej.
Ze wzgórza transporter wygl¹da³ jak ma³y szary ¿uczek pe³zn¹-
cy po zaoranym polu. A teraz ¿uczek postanowi³ wdrapaæ siê na
mur. W jaki zupe³nie niewyt³umaczalny sposób uda³o mu siê we-
drzeæ nieco na stromiznê, lecz w pewnej chwili drgn¹³, odpad³ od
ciany i otoczony k³êbami czerwonego py³u przewróci³ siê na plecy.
Do diab³a szepn¹³ sekretarz. Dlaczego nie ominie prze-
szkody?
Dauge nerwowo splun¹³.
Omijaæ nie wolno spokojnie odpowiedzia³ Krajuchin.
Wbrew za³o¿eniom próby. Uwaga!
Pod czerwonawym murem co siê dzia³o. ¯uk nagle zacz¹³ siê ru-
szaæ. Na wszystkie strony wysunê³y siê z kad³uba b³yszcz¹ce nogi na
przegubach, zgina³y siê, wpieraj¹c siê w grunt. Po chwili Malec znów
stan¹³ we w³aciwej pozycji. Nast¹pi³y chwile pe³ne napiêcia... Trzy
stalowe ³apy znalaz³y oparcie u podnó¿a ciany, a czwarta ostro¿nie szu-
ka³a mocniejszego punktu zaczepienia. Malec metr po metrze pod-
ci¹ga³ siê do szczytu przeszkody, tam g¹sienice szarpnê³y go do przo-
du i transporter popêdzi³ naprzód, po drodze wci¹gaj¹c swoje ³apy.
Ale¿ to chwat! Ale¿ zuch! wykrzykiwa³ podniecony Jur-
kowski. Prawdziwy mistrz!
A mo¿e jednak wymienimy go na jeszcze jednego pilota?
doci¹³ Krajuchin i podniós³ do oczu lornetkê.
Bykow triumfowa³. Wszystko sz³o doskonale. Malec poko-
nywa³ kolejne przeszkody. Kruszy³ g¹sienicami kamienie, rozpry-
skiwa³ rzadkie b³oto wype³niaj¹ce g³êbokie, okr¹g³e leje. Jak grom
dzia³ hucza³y wal¹ce siê g³azy. Kilka razy Jermakow prowadz¹cy
72
nawigacjê za pomoc¹ mapy i kompasu korygowa³ kurs. Bez tej
pomocy Bykow móg³by po prostu zjechaæ z wyznaczonej linii pro-
stej, która okrela³a trasê próbnej jazdy.
Ile ju¿ mamy za sob¹? spyta³ Bykow.
Pozosta³o jeszcze pó³tora kilometra...
Nagle przed Malcem bezg³onie buchnê³y s³upy malinowe-
go ognia. Bykow szarpn¹³ siê do ty³u i zatrzyma³ wóz.
To na pewno zapowiedziane niespodzianki Krajuchina
mrukn¹³ pod nosem.
Ogieñ ogarnia³ coraz wiêksz¹ przestrzeñ. Odnosi³o siê wra¿e-
nie, ¿e p³on¹ kamienie. Czarne smugi dymu wzbi³y siê zmieszane
z jêzykami ognia. Suchy gor¹cy wiatr niós³ chmury kurzu.
Skondensowana benzyna! zaniepokojony narzeka³ By-
kow. Napalm! Te¿ pomys³y...
Jermakow milcza³. Bykow umiechn¹³ siê. Zamkn¹³ luki ob-
serwacyjne spektrolitowymi zas³onami i dotkn¹³ klawiszy stero-
wania. Malec na pe³nym gazie zanurzy³ siê w ogniow¹ burzê.
Gdy na widnokrêgu rozpostar³a siê ciemnomalinowa kotara,
sekretarz komitetu miejskiego chrz¹kn¹³, a przewodnicz¹cy rady
miejskiej przysun¹³ siê do stacyjki radiowej. Krajuchin z ca³kowi-
tym spokojem objani³:
Kaza³em zapaliæ kilkadziesi¹t beczek benzyny. W ci¹gu kil-
ku minut temperatura powinna podnieæ siê do siedmiuset, dzie-
wiêciuset stopni. To g³upstwo. Malec wytrzyma to z ³atwoci¹.
Tylko czy wytrzymaj¹ nerwy...
Wytrzyma³y i Malec, i nerwy. Otoczony ob³okami czarnej
sadzy transporter wjecha³ w rzeczu³kê, która oznacza³a koniec tra-
sy. Zatrzyma³ siê. Fale pilnie omywa³y burty, sycza³y i wybucha³y
k³êbami pary. Pancerz Malca och³adza³ siê powolutku. Bykow
spojrza³ na zwisaj¹cego na pasach Jermakowa i potrz¹sn¹³ go za
ramiê. Jermakow by³ przytomny.
Ruszamy... wykrztusi³ niepewnie. Przejechalimy trasê
prawid³owo g³oniej ju¿ mówi³ dowódca. Jestem z was zado-
wolony, z was i z siebie.
Bykow nie odpowiedzia³.
Po drodze wzd³u¿ strumienia nie odezwali siê ani s³owem. Do-
piero gdy skrêcili w stronê kurhanu, z którego obserwatorzy ma-
chali do nich rêkoma, Bykow spyta³:
73
Nie rozumiem, co spowodowa³o, ¿e tu w rodku tundry po-
wsta³y takie zniszczenia ?
Jermakow d³ugo nie odpowiada³. Odpi¹³ pasy bezpieczeñstwa
i niechêtnie mrukn¹³:
Nad tym terenem wybuch³a rakieta... fotonowa rakieta, to
wszystko.
Tak przypuszcza³em, ¿e jaki wybuch... wyj¹ka³ wstrz¹-
niêty i zdumiony Bykow.
Pod koniec obiadu, do którego z okazji pomylnego zakoñcze-
nia prób podano kieliszek koniaku, zabra³ g³os Krajuchin.
Jermakow i Bykow przechodz¹ na tydzieñ na sanatoryjny
tryb ¿ycia. ¯adnej pracy. Mo¿ecie czytaæ powieci przygodowe,
chodziæ na spacery i spaæ. Pozostali przygotowuj¹ siê do przyjêcia
Hiusa. Otrzymalimy wiadomoæ, ¿e wylecia³ on ju¿ z Cio³-
kowskiego i przybêdzie do nas za piêæ albo szeæ dni.
Powrót „Hiusa”
Jermakow wprowadzi³ Malca do hangaru. Transporter by³
rozpalony do czerwonoci, a ca³y hangar natychmiast stan¹³ w p³o-
mieniach. Bykow rzuci³ siê do ganicy pianowej, co tylko wywo-
³a³o g³ony wybuch miechu Jermakowa, który z³apa³ in¿yniera za
ramiê i krzykn¹³ mu prosto w ucho, zwracaj¹c siê nie wiadomo
dlaczego na ty.
Aleksiej, wstawaj. Obud siê! S³yszysz?
Aleksiej nagle zda³ sobie sprawê, ¿e Jermakow ma na sobie
b³yszcz¹cy p³aszcz plastikowy i ¿e to w ogóle nie ¿aden Jerma-
kow, lecz Dauge. Usiad³ na tapczanie. Przecieraj¹c nieprzytomne
oczy, spyta³:
Co siê sta³o?
Hius podchodzi do l¹dowania. Idziemy na spotkanie. Wsta-
waj!
Dochodzi³a druga w nocy. Niebo pokrywa³y ciê¿kie szaroczarne
chmury i tylko na pó³nocy widnia³y jasne, jakby poci¹gniête ró-
¿em pasma. La³o.
Kto jeszcze idzie ich witaæ?
Ca³a nasza za³oga, a na dodatek jeszcze pó³ miasta,
Bykow zbli¿y³ siê do okna. Na ulicy ludzie zd¹¿ali w jedn¹ stro-
nê. Szli, podbiegali... Pobrzêkuj¹c, powa¿nie sun¹³ traktor, ci¹gn¹c
74
jakie dziwaczne urz¹dzenie na wielkich ko³ach. Minê³o go kilka
samochodów. Na dole trzasnê³y drzwi. Kto gniewnie zawo³a³.
Dlaczego nie wezwano go do tej pory?
Jermakow i pozostali astronauci czekali ju¿ w hallu. U drzwi
sta³ Krajuchin wyró¿niaj¹cy siê wród t³umu swoim wzrostem.
Otacza³a go grupa in¿ynierów w mokrych nieprzemakalnych p³asz-
czach i skórzanych kurtkach. Krajuchin mówi³ suchym i ostrym
g³osem, po prostu jakby kto gwodzie wbija³ w drewno.
Miasto powsta³o i istnieje tylko po to, aby zaopatrywaæ, wy-
sy³aæ w wiat i przyjmowaæ statki. Zapomnielicie o tym. Mam
wra¿enie, ¿e trzeba bêdzie odwie¿yæ wasz¹ pamiêæ. Ale o tym
póniej. Na razie natychmiast znaleæ wszystkie samochody. Wy-
s³aæ ludzi na stacjê tu Krajuchin zwróci³ siê do barczystego bro-
dacza. Za stacjê odpowiadacie g³ow¹.
Postaram siê, ¿eby wszystko gra³o basem przemówi³ brodacz.
Wszystkie rodki deaktywizacji i przeciwpo¿arowe...
Gotowe, towarzyszu Krajuchin.
Dobrze. Bêdê gdzie w schronach lub w ich pobli¿u. Aha...
Krajuchin wskaza³ palcem na m³odego mê¿czyznê w kapturze.
Melduj mi o wszystkich depeszach ze statku.
Rozkaz.
Mo¿ecie odejæ... A wy, Zajczenko Krajuchin mówi³ nie-
dbale, jakby od niechcenia tak¿e mo¿ecie odejæ, ale do aresztu.
Jeli zdarzy siê jaki wypadek, oddam was pod s¹d.
Zajczenko przycisn¹³ rêce do piersi.
Towarzyszu Krajuchin!
Powiedzia³em.
Pozwólcie mi pójæ na radiostacjê chocia¿ na godzinkê!
prosi³ Zajczenko. Wiem, ¿e jestem winien... tak s¹d... Zreszt¹
w tej chwili beze mnie trudno bêdzie tam cokolwiek naprawiæ.
Krajuchin zastanawia³ siê. Dobrze. Mo¿ecie jechaæ do ra-
diostacji. Na areszt bêdzie czas po wyl¹dowaniu statku.
Tak jest!
Wszyscy? Krajuchin liczy³ wzrokiem za³ogê. Jedziemy,
towarzysze.
Na dworze by³o mokro i d¹³ zimny wiatr. Przed hotelem nie-
cierpliwie mrucza³ i prycha³ samochód. Astronauci zajêli miejsca.
Maszyna ruszy³a, mijaj¹c d³ugi sznur pó³g¹sienicowych ciê¿aró-
wek z brezentowymi budami. Bykow zapyta³ pó³g³osem: O czym
by³a mowa? Co to za radiostacja, o której mówi³ Krajuchin?
75
Radiolatarnia dok³adnego naprowadzania Dauge zerkn¹³ na
plecy Krajuchina. Kiedy statek zbli¿a siê do Ziemi, pilot mo¿e orien-
towaæ siê wed³ug trzech radiolatarni bazowych. Jedna z nich ustawio-
na jest tu w miecie, a dwie pozosta³e na brzegu Oceanu Lodowate-
go u krañców poligonu. S¹ to punkty orientacyjne nie gwarantuj¹ce
jednak dok³adnej nawigacji. Statek mo¿e opuciæ siê równie dobrze
na miasto, jak na powierzchniê oceanu czy te¿ gdzie w tundrze.
Aby zapewniæ mo¿liwoæ precyzyjnego wyl¹dowania w oznaczo-
nym miejscu, ustawiono dodatkow¹ specjaln¹ radiolatarniê. W³a-
nie tê, o której by³a mowa. Zajczenko jest za ni¹ odpowiedzialny.
A co siê sta³o?
Wczoraj wieczorem podczas próby spali³ siê jaki wa¿ny agre-
gat nie wiem, czy by³ to transformator, czy co w tym rodzaju.
Okaza³o siê, ¿e zapasowy jest w sk³adzie, tylko nie wiadomo gdzie...
znikn¹³... Lepszy skandal! W najwa¿niejszej chwili radiostacja nie
dzia³a. Teraz mo¿na liczyæ tylko na umiejêtnoci Lachowa.
A któ¿ to?
Pilot Hiusa.
A je¿eli...
Najwy¿ej wyl¹duje na tundrze, ze dwiecie kilometrów st¹d.
Nie stanie siê nic z³ego. Dlatego wyznaczono tak rozleg³y poligon.
Lecz jeli opuci siê nad miastem, sprawa bêdzie gorsza.
Nie obawiajcie siê! pe³nym przekonania g³osem dorzuci³
Krutikow. Ty, Grigorij, nie strasz ludzi. Lachow ma dowiadcze-
nie, od razu zorientuje siê, ¿e nie ma co liczyæ na centraln¹ radio-
latarniê, i zacznie przesuwaæ siê ku pó³nocy. A ¿e to jest skandal,
to inna sprawa.
Dzi na radiolatarni pracowano ca³¹ noc. Próbowali j¹ na-
prawiæ. Mo¿e jeszcze siê im uda. Dauge znów zerkn¹³ na plecy
Krajuchina.
Do rozmowy wtr¹ci³ siê Spicyn:
Dla Lachowa to sprawa bez znaczenia. Na pewno wyl¹duje
porodku poligonu, nawiguj¹c wed³ug radiolatarni bazowej.
¯eby to... chmurnie mrukn¹³ Krutikow.
Lachow wyl¹duje dok³adnie porodku poligonu powtórzy³
Spicyn i zrobi³ minê wyranie daj¹c¹ do zrozumienia, ¿e dalsza
dyskusja na ten temat jest bezcelowa.
Jurkowski chrz¹kn¹³ i powiedzia³:
Szkoda Zajczyka. Nale¿a³oby ukaraæ nie jego, ale tych in-
nych, nieco wy¿ej.
76
Ka¿dy dostanie, co zarobi³ warkn¹³ Krajuchin, nie odwraca-
j¹c siê. Nikogo nie skrzywdzimy, ale Zajczenko dostanie pierwszy.
Kierownik poligonu...
Powiedzia³em ju¿... Krajuchin obejrza³ siê wreszcie i spoj-
rza³ na Jurkowskiego dostan¹ wszyscy wedle zas³ug. Nie zapo-
minajcie, W³odzimierzu Siergiejewiczu, ¿e jemu zaufano...
By³ to widocznie wa¿ki argument, gdy¿ Jurkowski nie sprzeci-
wia³ siê d³u¿ej. Nikt wiêcej siê nie odezwa³. Samochód skrêci³ i po-
mkn¹³ po betonowej p³aszczynie ko³o urz¹dzeñ startowych. Z pra-
wej, jakby przylepione do podnó¿y wzgórz, widnia³y niskie, lecz
szerokie budynki bez przednich cian, a nad nimi przebiega³a linia
wysokiego napiêcia gin¹ca gdzie za górkami. Tu i ówdzie sta³y
szare kopulaste baszty.
Schrony szepn¹³ Spicyn.
A my dok¹d jedziemy?
Do schronów podziemnych. Z nich bêdziemy obserwowaæ
l¹dowanie Hiusa.
Wyjechali na w¹sk¹ prost¹ szosê. Deszcz la³ coraz bardziej,
potoki wody zalewa³y okna, po asfalcie tañczy³y jasne wodne ba-
nieczki. Samochód zahamowa³ i stan¹³. Zbli¿y³ siê mê¿czyzna
w nieprzemakalnym p³aszczu z narzuconym na g³owê kapiszonem.
Nachyli³ siê, ¿eby zajrzeæ do samochodu, pozna³ Krajuchina i mach-
n¹³ rêk¹. Krajuchin uchyli³ drzwi i zawo³a³:
Jak dawno przeje¿d¿ali radiowcy?
Oko³o pó³ godziny temu, towarzyszu Krajuchin.
Uwa¿ajcie, nikogo nie przepuszczaæ.
Po kwadransie jazdy Bykow zobaczy³ wystaj¹ce z ziemi pan-
cerne kopu³y, podobne do wie¿yczek obserwacyjnych w starodaw-
nych schronach bojowych.
Podziemne schrony rzuci³ Spicyn.
Ju¿ dawno, bo przed trzydziestu laty, równina ta by³a poligonem
dowiadczalnym dla rakiet miêdzyplanetarnych. Obserwatorzy kryli
siê w okopach i lekkich schronach. Zdarza³o siê, ¿e wielkie, wyso-
koci¹ równe miejskim wie¿owcom rakiety, zamiast wzbiæ siê prosto
w niebo, z powodu jakich awarii w systemie sterowania przewraca-
³y siê i zaczyna³y pe³zaæ po ziemi, miotaj¹c ze swych dysz p³omie-
nie. Pewnego razu taka rakieta przewróci³a siê prosto na okop. By³y
ofiary w ludziach. Od tej pory istniej¹ podziemne schrony-obserwa-
toria, ¿elazobetonowe pomieszczenia ukryte g³êboko pod ziemi¹, wy-
posa¿one w urz¹dzenia zapewniaj¹ce widocznoæ w dos³ownie
77
wszystkich kierunkach. S¹ to tak zwane kaponiry. By³y budowane
z takim wyliczeniem, ¿e nawet bezporednie trafienie rakiet¹ nie za-
gra¿a³o bezpieczeñstwu obserwatorów.
Szofer wjecha³ do g³êbokiego betonowego okopu z grubym
dachem.
A teraz na piechotê powiedzia³ Krajuchin.
Krótki korytarz o wiec¹cych cianach doprowadzi³ astronau-
tów do zaciemnionego pomieszczenia z niskim stropem. Bykow
rozgl¹da³ siê zaciekawiony. Po prawej i lewej stronie schodki wio-
d³y do okr¹g³ych platforemek nakrytych stalowymi kopu³ami. Na
platforemkach sta³y peryskopy o czterdziestokrotnym powiêksze-
niu. Do szczelin obserwacyjnych zagl¹da³o szare, si¹pi¹ce m¿aw-
k¹ niebo. Trzech m³odzieñców w skórzanych kurtkach odprawia³o
czary przy radiostacji. Jeden z nich, widz¹c wchodz¹cego Kraju-
china, zameldowa³ mu, ¿e ³¹cznoæ ze stacjami radiolokacyjnymi
i radiolatarniami zosta³a nawi¹zana.
Spytajcie, czy s¹ jakie wiadomoci z Hiusa poleci³ Kra-
juchin.
Spicyn podszed³ do jednego z peryskopów. Inni usiedli na ta-
boretach ustawionych pod cianami. G³onik zachrypia³ i odezwa³
siê skrzecz¹cym g³osem:
Hius na razie milczy.
Krajuchin wsadzi³ rêce w kieszenie p³aszcza i zacz¹³ kr¹¿yæ
po schronie. Zatrzyma³ siê przed staruszkiem plakatem, zupe³nie
wyblak³ym ju¿, g³osz¹cym: Wzrost energii j¹drowej w ogólnym
bilansie energetycznym naszego kraju w latach 1900-1980. Popa-
trzy³ chwilê i spacerowa³ dalej. Radiowcy spogl¹dali na niego z wy-
ranym wspó³czuciem. Jurkowski szepn¹³ do Daugego:
Denerwuje siê staruszek...
Znów zarycza³ g³onik:
Uwaga, uwaga! Towarzyszu Krajuchin!
S³ucham! krótko, nie ukrywaj¹c zniecierpliwienia, od-
krzykn¹³ zawo³any.
Hius znajduje siê nad poligonem. Podajê jego wspó³rzêd-
ne z poprawk¹ na wasze stanowisko obserwacyjne. Azymut geo-
dezyjny osiem stopni i... czterdzieci... czterdzieci cztery minuty...
k¹t podniesienia szeædziesi¹t stopni. (Wyl¹duje w rodeczku
poligonu szepn¹³ Spicyn).
Czy na silniku fotonowym?
Na razie tak.
78
Przekazaæ rozkaz: na wysokoci szeædziesiêciu kilometrów
wy³¹czyæ silnik fotonowy i przejæ na rakiety wodorowe.
Rozkaz... nast¹pi³a pauza, po czym dalszy ci¹g meldun-
ku ...rozkaz zosta³ wykonany. Hius prosi o przys³anie sanitarki
i lekarza.
Wszyscy zwrócili w stronê g³onika zatrwo¿one twarze.
...u nich na pok³adzie znajduje siê in¿ynier z czeskiego sput-
nika, towarzysz Diwiszek. Czuje siê bardzo le.
Wydajcie polecenia, aby przys³ano sanitarkê, i niech natych-
miast szykuj¹ do startu mój samolot. Chory poleci do Moskwy.
A co mu jest?
Ska¿enie promieniami.
Krajuchin zakl¹³ z cicha.
Taka sprawa... Powiedzcie, ¿eby Lachow uwa¿a³, radiola-
tarnia dok³adnego naprowadzania nie dzia³a.
Zawiadomilimy go ju¿.
Co on na to? spyta³ Spicyn.
Rozemia³ siê.
G³onik zamilk³. Krajuchin wyj¹³ z kieszeni na piersiach ciem-
ne okulary.
Chodmy do peryskopów.
Przez peryskopy widaæ by³o szare niebo, szar¹ tundrê, szare
kopu³y s¹siednich punktów obserwacyjnych. Deszcz usta³, wilgot-
ny, niemrony wiatr marszczy³ wodê w ka³u¿ach, bawi³ siê niskimi
krzakami i twardymi ³ody¿kami trawy. Bykow spojrza³ na zega-
rek. Dochodzi³a pi¹ta.
Panowa³o milczenie. Minuty wlok³y siê straszliwie wolno.
Patrzcie! zawo³a³ Krutikow.
Niebo wype³ni³ dr¿¹cy fioletowy blask. Od razu zniknê³a sza-
roæ, w której chmury i tundra zlewa³y siê w jedno. W jednej chwi-
li blask wydoby³ z ka¿dej chmury jej delikatny rysunek i kszta³t.
Po ziemi przebiega³y olepiaj¹co bia³e linie. Blask wzmaga³ siê.
Nad tundr¹ zawis³a dziwna, nienaturalna odwrócona têcza. W ka-
³u¿ach zaigra³y jasne i liliowe refleksy. Uszy rozdziera³ narastaj¹-
cy wysoki ton. Bykow czu³, ¿e od wibracji zabola³y go zêby. Po-
trz¹sn¹³ g³ow¹ i zatka³ uszy. Blask olepia³, a dwiêk osi¹ga³ trudn¹
do wytrzymania wysokoæ i wibrowa³ ju¿ na granicy s³yszalnoci.
Lachow melduje, ¿e za dwie minuty wy³¹czy silnik fotono-
wy oznajmi³ basem g³onik.
Ju¿ dawno powinien by³ to zrobiæ mrukn¹³ Krajuchin.
79
Olepiaj¹ce wiat³o zgas³o i jak za dotkniêciem czarodziejskiej
ró¿d¿ki zniknê³y têcza i odblaski b³yskaj¹ce po ka³u¿ach. Tundrê
okry³ mrok. Po chwili wzrok obserwatorów przywyk³ do ciemno-
ci, monotonnej szarzyzny równiny i nieba. Nagle ca³y wiat na-
pe³ni³ siê przera¿aj¹cym wiszcz¹cym rykiem, jakby niezliczone
klucze odrzutowych samolotów defilowa³y nad l¹dowiskiem.
Widaæ go! krzykn¹³ Krutikow. Patrzcie!
Spod chmur wystrzeli³y s³upy czerwonych iskier. Ukaza³ siê
ciemny okr¹g³y kszta³t i ziej¹c ogniem, powoli opada³ coraz ni¿ej.
Rós³ w oczach. Ciê¿ki huk i grzmot wstrz¹sn¹³ powietrzem. Piêæ
ognistych s³upów wysunê³o siê z opadaj¹cego Hiusa i wpar³o siê
w ziemiê jak potê¿ne, idealnie proste maszty. Wzbi³y siê w górê
chmury pary, bryznê³y kawa³y b³ota. Olbrzymie cielsko statku za-
wis³o w powietrzu i ko³ysa³o siê, lekko wsparte na p³omienistych
nogach. Po chwili zaczê³o powoli opadaæ, a¿ wreszcie zniknê³o
w k³êbach pary. Ziemia lekko drgnê³a i huk ucich³. Nikt nie ode-
zwa³ siê ani jednym s³owem, jakby ka¿dy ws³uchiwa³ siê w hucz¹-
ce w uszach dzwony. W miejscu, gdzie wyl¹dowa³ planetolot, k³ê-
bi³y siê nadal ob³oki brudnobia³ej pary.
Czysta robota. Dok³adnoæ niezwyk³a dysz¹c jak po ciê¿kim
wysi³ku, mówi³ Spicyn.
Masz racjê popar³ go Krajuchin. L¹dowanie mistrzowskie.
Jedziemy, bo popêkacie z niecierpliwoci.
Hius wyl¹dowa³ w przewidzianym punkcie, lecz znacznie
dalej od schronów obserwacyjnych, ni¿ przypuszcza³ Bykow. Szo-
fer prowadzi³ samochód na maksymalnym gazie, osi¹gaj¹c szyb-
koæ, na jak¹ tylko pozwala³ teren, pokryty kêpkami trawy. Mimo
to jazda trwa³a oko³o kwadransa. Pneumatyki wozu zaszumia³y po
gor¹cej, spalonej, dymi¹cej wci¹¿ jeszcze ziemi. Gigantyczna ko-
pu³a Hiusa zas³ania³a pó³ nieba.
Proszê! Popatrzcie tylko! wo³a³ w uniesieniu Spicyn wy-
l¹dowa³ dolnym w³azem w stronê miasta! Fantastyczny pilot!
Ludzie wyskakiwali z samochodu i natychmiast zadzierali g³o-
wy. Bykow z podziwem i jakby nie wierz¹c w³asnym oczom, wpa-
trywa³ siê w miêdzyplanetarnego potwora, stworzonego wol¹ cz³o-
wieka w czarnej pró¿ni, w stoczni Wei-ta-de Ju-i. Nie widzia³
jeszcze tak wielkiej i dziwacznej w kszta³tach maszyny. Na pierw-
szy rzut oka mo¿e i by³a nieco podobna do ¿ó³wia, lecz takie po-
równanie nie przychodzi³o na myl, gdy patrzy³o siê z bliska. Pla-
netolot najbardziej chyba przypomina³ ogrodowy pawilonik dla
80
wielkoludów o kopulastym daszku i wsparty na piêciu potê¿nych
s³upach. Ka¿dy s³up, wielkoci du¿ej wie¿y cinieñ, podpiera³ dach
w kszta³cie soczewki. Dolna powierzchnia kad³uba tworzy³a wklês³e
zwierciad³o. Bykow stan¹³ pod nim i spojrza³ do góry. Zobaczy³
swoj¹ twarz straszliwie zniekszta³con¹ i powiêkszon¹.
Zwierciad³o... Cieniuteñka warstwa czarodziejskiego materia³u,
który w naturze mo¿na znaleæ zapewne tylko we wnêtrzu gwiazd
o najwiêkszym ciê¿arze gatunkowym. Jednak stosuj¹c przemylne
sposoby, ludzie potrafili pokryæ tym materia³em wypolerowan¹ po-
wierzchniê metalu. Bykow odniós³ wra¿enie, ¿e na jego twarz padaj¹
s³abe, ledwie wyczuwalne promienie ciep³a. Wiedzia³, ¿e zwiercia-
d³o nawet podczas pracy reaktora pozostaje zimne. Tam, oko³o piêt-
nastu metrów nad jego g³ow¹, czerni siê otwór, stanowi¹cy rodek
zwierciad³a. Podczas lotu wydobywa siê z niego rozpalona plazma
i w miejscu, gdzie teraz stoi on, Bykow, nastêpuje gwa³towny pro-
ces syntezy j¹der atomowych. Bykow nerwowo poruszy³ ramionami
i wyszed³ na otwart¹ przestrzeñ. Byæ mo¿e po raz pierwszy uwia-
domi³ sobie, jak potê¿ne si³y podporz¹dkowa³ swej woli cz³owiek!
Na górze co zaterkota³o. Nad Hiusem zawis³ du¿y mig³o-
wiec ze znakami Czerwonego Krzy¿a.
Organizacja przede wszystkim mrucza³ Jurkowski. Dla-
czego oni nie wy³a¿¹?
Jakby w odpowiedzi na jego pytanie miêdzy dwoma piercie-
niami reaktora tak nazywa³y siê nogi planetolotu tu¿ u kra-
wêdzi kad³uba otworzy³ siê okr¹g³y w³az, z którego wyjrza³a bla-
da, ale umiechniêta twarz.
Wasia! Lachow! wrzasn¹³ Spicyn, podskakuj¹c i wyma-
chuj¹c rêkoma.
Jak siê masz, Bogdan! Witajcie, towarzyszu Krajuchin. Czeæ
towarzysze!
Wy³acie ju¿, wy w³óczêgi miêdzyplanetarne! ochryp³ym
g³osem odpowiedzia³ Krajuchin. Dlaczego tak marudzicie?
Zaraz, zaraz. Sanitarka przyjecha³a?
Ju¿ czeka. Spicyn wskaza³ rêk¹ mig³owiec, który wyl¹-
dowa³ tu¿ przy Hiusie. Z sanitarki wysiedli ludzie w bia³ych far-
tuchach i podbiegli do w³azu planetolotu. W ciemnym otworze luku
ukaza³ siê jaki cz³owiek i wyrzuci³ elastyczn¹ drabinê.
Wecie chorego zawo³a³ Lachow.
Na czterech przezroczystych cieniutkich jak szpagat linkach ostro¿-
nie opuszczono chorego owiniêtego w przecierad³o i przywi¹zanego
81
6 – W krainie...
do hamaka. Bykow pomóg³ po³o¿yæ go na noszach przyniesionych ze
mig³owca. Ze zdziwieniem patrzy³ na ³zy sp³ywaj¹ce po policzkach
chorego.
Zemie szepta³ Czech. Zemie i modre niebo... modre...
No tak, towarzyszu Diwiszek, ju¿ jestecie na Ziemi ³a-
godnie mówi³ Krajuchin, nachylaj¹c siê nad chorym. Teraz ju¿
wszystko bêdzie w porz¹dku. Za kilka godzin wyl¹dujecie w Mo-
skwie, podleczycie siê trochê i do domu! Wypoczywaæ!
Diekuju, soudruhu...
Proszê przekazaæ moje polecenie zwróci³ siê Krajuchin do
lekarza. Natychmiast po wszystkich zabiegach, jakie mo¿na wy-
konaæ w naszych warunkach, odwieæ chorego do Moskwy moim
osobistym samolotem.
Tak jest, towarzyszu Krajuchin.
Przez ten czas Lachow i dwóch jego towarzyszy zeszli na zie-
miê. Szybko przywitali siê z przyjació³mi i podeszli do noszy.
Do zobaczenia, Janku! mówi³ Lachow. Wyzdrowiej szyb-
ko i wracaj do roboty, braciszku!
Szczup³a niewiasta w obszernym kombinezonie pog³aska³a Di-
wiszka po twarzy.
Nie traæcie czasu, towarzyszu Diwiszek, wracajcie do zdro-
wia. Pozdrówcie rodzinê.
Diekuju, soudru¿ko. Dziêkujê, dziêkujê szepta³ chory, ci-
skaj¹c d³onie swymi wychud³ymi palcami. Bardzo wam dziêkujê.
Wszyscy odprowadzili spojrzeniem odlatuj¹c¹ sanitarkê. La-
chow podniós³ wzrok na janiej¹ce niebo, spojrza³ na zamglone
sylwetki dalekich wzgórz i umiechn¹³ siê nieznacznie.
Znów na Ziemi. Znów w domu... Ale ¿ebycie wiedzieli, co
to za maszyna! Nie macie pojêcia, moi drodzy! mówi³ radonie.
Chwileczkê, towarzysze... wo³a³ Spicyn i ci¹gn¹³ Lacho-
wa za rêkaw, ustawiaj¹c go obok szczup³ej kobiety. Czokan, stañ
po lewej stronie, tu, ko³o Wiery...
Trzeci cz³onek za³ogi, wysoki milcz¹cy Kazach, nachmurzy³ czo³o.
Znów mêczysz nas fotografowaniem?
Oczywicie...
Spicyn cofn¹³ siê. Nie odwracaj¹c oczu od swych ofiar, wyci¹-
gn¹³ z kieszeni miniaturowy aparat filmowy. Przykucn¹³ i nakrêci³
kilka metrów tamy.
Doæ! gronie krzykn¹³ Krajuchin. Za³oga do samocho-
du i jazda odpoczywaæ! Rozmawiaæ bêdziemy wieczorem.
82
Chwileczkê. Miko³aju Zacharowiczu... Lachow podszed³
do Bykowa. Jeli siê nie mylê, nowy cz³onek za³ogi.
Ojej, nie przedstawi³em was sumitowa³ siê Krajuchin.
Aleksiej Piotrowicz Bykow. Chemik, in¿ynier atomista, kierowca.
Wasilij Siemionowicz Lachow, pilot. Wieroczka, podejdcie bli-
¿ej. Wiera Niko³ajewna Wasilewska, nawigator. Czokan Kunanba-
jew, mechanik pok³adowy.
Bykow ciska³ wyci¹gniête ku niemu d³onie.
A teraz do miasta! rozkaza³ Krajuchin.
Spotkamy siê wieczorem zawo³a³ Lachow do Bykowa.
My, Anatolu Borysowiczu zwróci³ siê Krajuchin do Jer-
makowa zostaniemy tu jeszcze z godzinkê. Obejrzymy Hiusa.
Wy tak¿e zostañcie, Aleksieju. Przy okazji porozmawiamy z kie-
rownikiem grupy zaopatrzenia i obs³ugi. Proszê ju¿ pêdziæ. Reszta
jest wolna.
W stronê Hiusa ci¹gnê³y przez tundrê sznury pojazdów, pó³-
g¹sienicowe ciê¿arówki, traktory, dwigi.
Powiedzcie im, ¿eby zwrócili uwagê na trzeci reaktor wo-
³a³ Czokan. Niech siê nim szczególnie zaopiekuj¹. Nawala tro-
chê system reguluj¹cy... A zreszt¹, sam jutro poka¿ê, o co chodzi.
Bykow z bij¹cym z podniecenia sercem szed³ za Krajuchinem i Jer-
makowem. Po elastycznej drabinie weszli do Hiusa. W szeciennej
komorze, do której prowadzi³o wejcie, Krajuchin powiedzia³:
Jest to komora przejciowa lub inaczej keson, przez który
wchodzi siê i wychodzi w warunkach przestrzeni kosmicznej lub
w truj¹cej atmosferze. Ciasno tu, co?
Nie tak bardzo... niepewnie mrukn¹³ Bykow.
Ciasno, ciasno jakby ze wstrêtem powtórzy³ Krajuchin.
Podczas projektowania nie wziêto pod uwagê ca³ego mnóstwa
szczegó³ów. Zaczniemy wy³adowanie, a póniej za³adunek, to zo-
baczycie sami. Dziesi¹tki, a nawet setki ton ³adunku trzeba prze-
nieæ przez takie trzy igielne ucha wskaza³ palcem otwór w³a-
zu. Wewn¹trz statku jest jeszcze gorzej. Przejcia w¹skie, pe³no
w nich przegródek i progów.
Z punktu widzenia warunków bezpieczeñstwa i jeli chodzi
o zachowanie szczelnoci, a zw³aszcza przy mo¿liwych uszkodze-
niach pow³oki przez meteoryty, ma to swoje olbrzymie zalety
doda³ Jermakow. Z kesonu poszli po karbowanych stopniach scho-
dów do jasno owietlonego korytarza. Rakieta o napêdzie termo-
j¹drowym, rzecz, mo¿na powiedzieæ, nowa mówi³ Krajuchin.
83
Projektowano j¹ jednak wed³ug starych zasad, jak zwyk³e rakiety,
wielu mo¿liwoci, jakie siê otwiera³y, nie wykorzystano. Rutyna,
na ni¹ nie ma rady... A tu, proszê, zaczyna siê nowa era.
Krajuchin pchn¹³ ciê¿kie stalowe drzwi. Astronauci weszli do
przestronnego pomieszczenia, gdzie Bykow zobaczy³ mnóstwo nie
znanych mu przyrz¹dów i tablic rozdzielczych.
To jest mostek kapitañski i sterówka objania³ Krajuchin.
A tam, za tymi tytanowymi os³onami, mieci siê serce Hiusa
fotoreaktor. Specjalne urz¹dzenie powoduje, ¿e przez dyszê w rodku
zwierciad³a wylatuje wytworzony tu strumieñ plazmy, potok go³ych
trytów, j¹der ciê¿kiego wodoru, dawkowany w maleñkich porcjach
z czêstotliwoci¹ kilku tysiêcy na sekundê. Potê¿ne pole elektroma-
gnetyczne wytwarzane przez piêæ selenoidów nad piercieniami re-
aktora gwa³townie hamuje drobinê plazmy, wskutek czego wywo³u-
je w niej reakcjê termoj¹drow¹. Punkt zatrzymania plazmy znajduje
siê w ognisku zwierciad³a stanowi¹cego doln¹ powierzchniê kad³u-
ba Hiusa. Zwarty strumieñ fal elektromagnetycznych, neutronów,
j¹der helu i nie roz³o¿onych jeszcze podczas reakcji trytów uderza
w zwierciad³o i wytwarza potê¿n¹ si³ê ci¹gu... Oczywicie... Kra-
juchin zamilk³ na chwilê ...gdyby nie owo zwierciad³o, absolutne
zwierciad³o, kad³ub statku sp³on¹³by do cna. Tak zgin¹³ pierwszy
Hius; najprawdopodobniej w s³oju materia³u tworz¹cego abso-
lutne zwierciad³o powsta³a jaka rysa...
Tego nikt nie wie skanduj¹c s³owa, powiedzia³ Jermakow.
Chodzi³ po kabinie, ogl¹da³ urz¹dzenia i aparaty, notowa³ co w ze-
szyciku.
Krajuchin poruszy³ jeszcze wargami, ale nic nie powiedzia³.
Dopiero po pewnej chwili zacz¹³ na nowo:
Rakieta fotonowa jest czym zupe³nie nowym. Osi¹gniêciem
donios³ym, otwieraj¹cym drogi w przysz³oæ... zdj¹³ okulary
i przeciera³ szk³a patrz¹c na Bykowa okr¹g³ymi oczyma. ,,£a-
skawa przyroda widocznie wie lepiej, dlaczego nie pozwala cz³o-
wiekowi spocz¹æ na laurach, gdy Ziemia przemieni siê w skromny
raj, dlaczego zmusza nas do zdobywania coraz to nowych wia-
tów tych ostatnich krain, do których kluczem powinny siê staæ
rakiety fotonowe. Przesz³o pó³ wieku temu powiedzia³ to pewien
m¹dry Niemiec, kiedy napêd fotonowy pozostawa³ dopiero w stre-
fie marzeñ. Teraz ten klucz do ostatnich, nie odkrytych jeszcze
krain mamy w rêkach. Nie potrafimy wykorzystaæ go w pe³ni...
Daleko nam jeszcze do doskona³oci. Wiele przed nami niepojêtego.
84
Za du¿o mamy rutyny. Wemy chocia¿by te nasze rakiety atomo-
we na Hiusie. W po³¹czeniu z silnikiem fotonowym przypomi-
naj¹ chabetê zaprzê¿on¹ do najnowoczeniejszego atomokaru.
Przecie¿ bez nich Hius nie móg³by wystartowaæ z Ziemi
niemia³o wtr¹ci³ Bykow. Krajuchin za³o¿y³ okulary.
W najbli¿szej przysz³oci na pewno zrezygnujemy ze star-
tów z Ziemi, Hiusy bêd¹ startowaæ ze sputników.
To zrozumia³e powiedzia³ Bykow. Na razie jednak Hius
musi zabieraæ zapasy zwyk³ego paliwa rakietowego.
Niewielkie to zapasy. Stanowi¹ zaledwie jedn¹ pi¹t¹ ciê¿a-
ru u¿ytkowego, gdy¿ s³u¿¹ jedynie dla oderwania siê od powierzchni
Ziemi i wyjcia poza atmosferê ³atwo poddaj¹c¹ siê ska¿eniu ato-
mowemu. Tam, w dalszych rejonach, w³¹cza siê silnik fotonowy.
Hius nie wie, co to niewygody zwi¹zane ze stanem niewa¿koci.
Pêdzi przez przestrzeñ kosmiczn¹ ze stale rosn¹c¹ prêdkoci¹,
z przypieszeniem dziesiêciu metrów na sekundê do kwadratu, od-
powiadaj¹cym prawie dok³adnie sile ciê¿koci na powierzchni Zie-
mi. Dziêki temu za³oga Hiusa unika wielu przykroci, jakie od-
czuwa siê w zwyk³ej rakiecie. Hius, przynajmniej w lotach
miêdzyplanetarnych, nie wie, co to s¹ d³ugie, czasami trwaj¹ce ca³e
lata loty bezw³adne, rozwija fantastyczne wprost szybkoci i odle-
g³oci do planet pokonuje w ci¹gu dni lub tygodni. Hius jest
kluczem otwieraj¹cym drogê do najbardziej odleg³ych i le¿¹cych
na skraju kosmosu wiatów.
Hius jest kluczem otwieraj¹cym drogi do wielkich pla-
net zmienionym, przyt³umionym g³osem stwierdzi³ Jermakow.
Sta³ schylony nad jakim aparatem i Bykow nie móg³ dojrzeæ jego
twarzy.
Krajuchin zacisn¹³ wargi.
Chodmy, towarzyszu Bykow powiedzia³ posêpnie. Po-
ka¿ê wam pozosta³e pomieszczenia.
Zwiedzili ca³y statek, zajrzeli do kabin za³ogi, do salonu i do
schronu. Wnêtrze statku by³o urz¹dzone prosto, prawie surowo.
W kabinach za³ogi go³e miêkkie ciany, wysuwane koje z szeroki-
mi elastycznymi pasami bezpieczeñstwa, szafki w cianach, niskie
i miêkkie fotele na sta³e przymocowane do elastycznej pod³ogi. W sa-
lonie du¿y okr¹g³y stó³, znów miêkkie fotele, a w elastycznych
cianach kredens i biblioteka. Na stole le¿a³ zapomniany przez któ-
rego cz³onka za³ogi wistek papieru zapisany nierównymi s³upka-
mi wyliczeñ. Krajuchin popatrzy³ na papierek i powiedzia³:
85
Wiadomo, kto zostawi³. Czokan... matematyk.
Gdy powrócili do w³azu wejciowego, zobaczyli wokó³ Hiu-
sa t³um ludzi i szeregi samochodów. Jermakow mówi³ co do kie-
rownika grupy zaopatrzenia i obs³ugi, który powtarza³ i przekazy-
wa³ polecenia stoj¹cym doko³a robotnikom, przewa¿nie m³odym
ch³opcom, którzy niedawno opucili uczelniê. Od czasu do czasu
rzuca³ jakie pytania i prosi³ Jermakowa o wyjanienia.
Jedziemy do domu zdecydowa³ Krajuchin. Jeli jutro za-
koñczymy za³adunek paliwa dla reaktorów, pojutrze zabierzemy
siê do sprzêtu i wyposa¿enia.
Ale, ale! zawo³a³ nagle Bykow, wsiadaj¹c ju¿ do samo-
chodu. Zupe³nie zapomnia³em... Co zrobimy z Malcem? Gdzie
mo¿na go umieciæ?
Na dachu odpowiedzia³ Krajuchin. Malec pogalopuje
przez kosmos wierzchem na Hiusie!
Bykow, s³ysz¹c tak¹ odpowied, tylko mrukn¹³ co z niedo-
wierzaniem i zamilk³.
Jak starożytni Argonauci
Nastêpnego dnia Lachow sk³ada³ sprawozdanie z lotu. Na ze-
branie przyszli nie tylko astronauci, lecz tak¿e oko³o trzydziestu
osób z personelu obs³ugi l¹dowiska statków miêdzyplanetarnych
i in¿ynierowie ze stoczni Wei-ta-de Ju-i. Lachow nie nabra³ jesz-
cze ziemskich rumieñców, by³ blady, lecz umiechniêty. Mówi³
szybko i dobitnie, w niektórych miejscach, jakby chc¹c jeszcze
bardziej przekonaæ s³uchaczy, stuka³ o³ówkiem w skórzan¹ teczkê
z dziennikami pok³adowymi i notatkami.
Lot próbny Hiusa odby³ siê zgodnie z planem. Statek przez
dwadziecia cztery godziny, bezporednio po starcie, zajmowa³ po-
zycjê nieruchom¹ w stosunku do S³oñca, po czym, lec¹c wokó³
niego, pomkn¹³ do punktu spotkania z Wenus, nabieraj¹c szybko-
ci z przypieszeniem 9,7 metra na sekundê do kwadratu. Po prze-
byciu dok³adnie po³owy odleg³oci, maj¹c ju¿ prêdkoæ równ¹ czte-
rem tysi¹com kilometrów na sekundê (wród s³uchaczy wybucha
o¿ywienie), Lachow odwróci³ rakietê zwierciad³em w stronê punktu
docelowego i zacz¹³ hamowanie. Po omiu i pó³ dniach Hius
wszed³ na orbitê Cio³kowskiego jednego z radzieckich sput-
ników Wenus, a po nastêpnych paru godzinach dotkn¹³ jego
86
powierzchni. Wykonuj¹c plan lotów próbnych, Lachow spêdzi³
oko³o miesi¹ca, lataj¹c wokó³ Wenus, badaj¹c pracê reaktora w naj-
bardziej wymylnych warunkach, odwiedzi³ sputniki nale¿¹ce do
innych pañstw i wyl¹dowa³ na Wenicie, satelicie Wenus. Na za-
koñczenie zabra³ z czeskiego sputnika chorego Diwiszka i z nim
polecia³ na Ziemiê.
Lachow opowiedzia³ o mo¿liwociach silnika fotonowego,
o wynikach zastosowania zasady Dopplera przy okrelaniu prêd-
koci rakiety, wyrazi³ swoje opinie na temat urz¹dzeñ zabezpie-
czaj¹cych przed uderzeniem meteorytów (Niesie... na szczêcie,
jeli mam byæ szczery... nie musielimy praktycznie sprawdzaæ jego
dzia³ania), poda³ nowe dane o warstwach kosmicznego py³u znaj-
duj¹cego siê miêdzy orbitami Ziemi i Wenus, (Dane te, jestem
o tym najzupe³niej przekonany, wskazuj¹, ¿e istnieje ca³kiem real-
na mo¿liwoæ zastosowania fotonowych silników przep³ywowych,
przynajmniej w rejsach na tych przestrzeniach, gdy tylko zostanie
rozwi¹zany problem silnika fotonowego pracuj¹cego na energii
otrzymywanej z anihilacji). Szczególn¹ uwagê zwróci³ na pewne
niepojête zjawiska, z którymi zetkn¹³ siê podczas rejsu. Zaobser-
wowano niczym nie wyt³umaczone przerwy w ³¹cznoci radiowej
i telewizyjnej, wibracje kad³uba statku o ultrawysokiej czêstotli-
woci, niewielkie zak³ócenia pola magnetycznego s³u¿¹cego do
hamowania plazmy w ogniskowym punkcie zwierciad³a. Wszystkie
te zjawiska mia³y miejsce w okresie tu¿ przed pocz¹tkiem hamo-
wania, czyli przy maksymalnej szybkoci statku. Lachow uwa¿a³,
¿e przyczyn nale¿y szukaæ w olbrzymich prêdkociach planetolo-
tu, kiedy to nale¿a³oby ju¿ kierowaæ siê zasadami mechaniki opar-
tej na teorii wzglêdnoci.
Jednak, ogólnie bior¹c, Hius nie zawiód³ nadziei. Na prze-
kór opiniom wyg³aszanym przez asekurantów i têpaków, którzy
samym swoim istnieniem kalaj¹ wielk¹ ideê komunikacji miê-
dzyplanetarnej, wyniki próbnych lotów dowiod³y, ¿e przysz³oæ
nale¿y do rakiet o napêdzie fotonowym. (Oklaski, okrzyki uzna-
nia). Nawet tak prymitywne po³¹czenie reaktora fotonowego ze
zwierciad³em absolutnym stanowi olbrzymi skok w technice lotów
miêdzyplanetarnych.
Drobne braki konstrukcyjne Hiusa by³y niczym w porówna-
niu z nie podlegaj¹cymi dyskusji zaletami i osi¹gniêciami tej ma-
szyny. Przecie¿ na Hiusie mo¿na praktycznie nie liczyæ siê ze
zu¿yciem paliwa, gdy¿ jego zapas jest w zasadzie nieograniczony,
87
mo¿na startowaæ i l¹dowaæ dowoln¹ iloæ razy, nie nara¿aj¹c za³o-
gi na przeci¹¿enia i szkodliwe dzia³anie si³y g, której przekro-
czenie poza pewn¹ granicê mo¿e nawet groziæ mierci¹, a wresz-
cie mo¿na lataæ w kosmosie niezale¿nie, nie zwa¿aj¹c, czy istniej¹
na trasach rejsów bazy porednie. Oczywicie innych zalet o mniej-
szym znaczeniu jest wiêcej.
...dosz³o do tego, towarzysze, ¿e o ma³o nie uleg³em poku-
sie, aby wyl¹dowaæ na Wenus. Zastanawia³em siê: ,,L¹dowaæ czy
nie?. (Sala wybuchnê³a miechem. Krajuchin zrobi³ gron¹ minê,
a Jurkowski pogrozi³ Lachowowi piêci¹). A co mylicie! Nikt i tak
by siê nie dowiedzia³. Wystarczy³o jednak popatrzeæ na tê mi³¹
planetê z bliska, ¿eby natychmiast przypomnieæ sobie, co to jest
karnoæ. Tak, muszê przyznaæ, ¿e dyscyplina to piêkna rzecz. Ni-
gdy jeszcze nie lata³em na planety otoczone atmosfer¹ i powiem
szczerze, ¿e Wenus robi wra¿enie... ale... nie najmilsze.
Lachow skoñczy³. Jego miejsce zajê³a Wiera, kosmogator Hiu-
sa. Wygl¹da³a bardzo ³adnie. Mia³a na sobie niebiesk¹ sukniê,
bardzo odpowiedni¹ dla jej figury i ró¿owej, nieco za¿enowanej
buzi. Wiera poda³a kilka optymalnych wariantów wyliczeñ pozwa-
laj¹cych okreliæ sposób wyprowadzenia statku fotonowego na tor
prosty. Okaza³o siê, ¿e zainstalowany na Hiusie mózg elektro-
nowy przeznaczony do prowadzenia obliczeñ nawigacyjnych nie
bardzo odpowiada nowej technice latania po torach prostych.
Kosmogator i operator musz¹ stale wprowadzaæ poprawki na za-
k³ócenia wywo³ane przyci¹ganiem S³oñca, co by³o ca³kiem zby-
teczne podczas lotów po krzywych orbitalnych. Wierze przerwa³
m³ody w¹sacz o bujnej czuprynie, bêd¹cy przedstawicielem insty-
tutu maszyn matematycznych. M³odzieniec zacz¹³ t³umaczyæ Kra-
juchinowi, ¿e w instytucie ju¿ podjêto wysi³ki, aby rozwi¹zaæ ten
problem. Mówi³ z zapa³em i bardzo zawile. Dobrali siê do niego
natychmiast Krutikow i jeszcze jeden z in¿ynierów. Rozgorza³a
dyskusja.
Nikt nie przerwa³ zacietrzewionym rozmówcom. Bykow by³
ju¿ prawie przekonany, ¿e najwa¿niejsz¹ czêci¹ rakiet fotonowych
jest nawigacyjny mózg elektronowy. Po chwili zorientowa³ siê, ¿e
z powa¿nego i uroczystego zebrania nic ju¿ nie bêdzie.
Grupa pracowników bazy rakietowej oblega³a Czokana Ku-
nanbajewa, który spokojnie t³umaczy³ im co i pokazywa³ o³ów-
kiem na rozwiniêtych arkuszach technicznych. Krajuchin i Jerma-
kow zebrali wokó³ siebie in¿ynierów ze stoczni Wei-ta-de Ju-i
88
i przegl¹dali z nimi dziennik lotów Hiusa. Budowniczowie ra-
kiety naradzali siê i zapisywali uwagi w swoich notatnikach. La-
chow, Bogdan Spicyn i Jurkowski s³uchali wywodów komendanta
Siódmego Poligonu. Jurkowski wtr¹ci³ jakie zdanie poparte iro-
nicznym umiechem, a wszyscy trzej jego towarzysze umiechnêli
siê Lachow i Spicyn weso³o, a komendant poligonu jakby czym
zawstydzony. W gabinecie panowa³ gwar g³osów i szelest papierów.
Bykow czeka³ do chwili, kiedy pierwsi dyskutanci ca³kowicie
pognêbili w¹sacza z instytutu maszyn matematycznych. Nie wie-
dz¹c, co robiæ dalej, podszed³ do Daugego. Ten zaproponowa³:
Chodmy do domu. Zakoñcz¹ bez nas. Warto przejrzeæ nowe
dane o Wenus. Mam sporo materia³ów. Przys³a³ je Machow, ko-
mendant Cio³kowskiego.
Wieczorem astronauci spotkali siê w czytelni. Wiera z ogniem
w oczach mówi³a:
Nie wystarczy oderwaæ siê od Ziemi i znaleæ w przestrzeni
miêdzyplanetarnej, ¿eby staæ siê zdobywc¹ kosmosu. Pierwsze ba-
lony nape³niane gazem nie zawojowa³y powietrza. Uczyni³ to do-
piero samolot. Mo¿e nie mam racji? Tak samo bêdzie z Hiusem!
Dziêki takiej rakiecie cz³owiek stanie siê panem przestrzeni ko-
smicznej, zupe³nie niezale¿nym od si³y przyci¹gania, od niewolni-
czego podporz¹dkowywania siê tym si³om...
Bogdan Spicyn patrzy³ na ni¹ rozkochanym wzrokiem, a La-
chow mrucza³ co, umiecha³ siê zmieszany, jakby dopiero teraz
zda³ sobie sprawê ze swego lotu.
Pomylcie tylko... to przecie¿ my pierwsi zaczêlimy tê epo-
kê! wykrzykn¹³. Jurkowski umiechn¹³ siê tak¿e.
Ale mimo to na Ziemi jest przyjemniej, no, powiedz nam
prawdê, przyznaj siê, Wasia!
Oczywicie!
Oczywicie. Ech, Wasia, Wasia, nie obdarzy³a ciê sk¹pa
natura nawet odrobin¹ poezji! Dokona³a takiego lotu... Nie, na pew-
no nie nale¿a³ ci siê taki zaszczyt.
Lachow spowa¿nia³.
Wiesz co? mówi³ prawie gronie. Nie jestem sportowcem,
ale zwyk³ym robotnikiem! A do tego nie widzê w tym nic z³ego.
Nikt nie twierdzi, ¿e to co z³ego. Jurkowski spojrza³ na
sufit. Musisz jednak przyznaæ, mon cher, ¿e drogê toruj¹ zwykle
ci, jak ty ich nazywasz, sportowcy.
A wiêc nawet nie na zmianê, tak na przyk³ad jeden na jeden?
89
Có¿ to za podzia³? wydziwia³ Krutikow. Sportowcy... pra-
cownicy....
Wszêdzie i zawsze zdecydowanie powiedzia³ Jurkowski
naprzód szli entuzjaci-marzyciele, samotni romantycy i to w³a-
nie oni wytyczali kierunki, torowali drogi dla administratorów,
in¿ynierów i...
...po ladach tamtych marzycieli i romantyków rusza³a chci-
wa, szara masa, czerñ... umiechaj¹c siê z³oliwie, cieniutkim
g³osem rzuci³ Dauge. Pyskacz z ciebie, W³odeczku, nic wiêcej!
Entuzjasta-marzyciel... samotny rycerz!
Jurkowski gwa³townie zwróci³ siê w jego stronê, lecz przys³u-
chuj¹cy siê rozmowie Krajuchin podniós³ rêkê.
Jeli pozwolicie zachrypia³ z wyran¹ drwin¹ w g³osie.
Czy uwa¿acie, W³odzimierzu, ¿e nie ma administratorów entuzja-
stów? A in¿ynierów marzycieli te¿ nie ma? No có¿... co tam jesz-
cze nale¿y siê tej szarej masie. Czy nie?
Bykow siedzia³ jak na szpilkach. Jeszcze nigdy dotychczas ba-
¿ant nie wyda³ mu siê tak niesympatyczny. Zerkn¹³ na Lachowa,
który poblad³ ura¿ony i zagryza³ wargi. Bykow rozz³oci³ siê jesz-
cze bardziej. Nie czu³ siê jednak upowa¿niony do zabierania g³osu,
uwa¿a³, ¿e jeszcze za wczenie.
Mam wra¿enie, W³odzimierzu Siergiejewiczu, ¿e wszyscy
jestemy entuzjastami i marzycielami mówi³ Krajuchin. Tylko
ka¿dy na swój sposób. Na przyk³ad Wiera entuzjazmuje siê tym,
¿e Hius umo¿liwia jej, ¿e u¿yjê starego wyra¿enia, ¿eglowaæ po
przestrzeni kosmicznej wszêdzie, gdzie tylko zechce, i radowaæ
tym jej uskrzydlon¹ duszê. Najwidoczniej uwa¿a, ¿e takie jest za-
danie pana przestrzeni.
Nie to mia³am na myli... odezwa³a siê zaskoczona Wie-
ra. Mam nadziejê, ¿e nie to... Musicie pamiêtaæ tak¿e o tym, ¿e
nasze pañstwo, nasz kraj domaga siê od was nie tyle rekordów,
ile... a przede wszystkim uranu, toru i innych surowców rozszcze-
pialnych. A jednak wszyscy jestemy marzycielami. Tylko ¿e ja,
dajmy na to, wcale nie marzê o tym, aby w³óczyæ siê po przestrzeni
kosmicznej jak bañka mydlana po pokoju, ale uwa¿am, ¿e musimy
przestrzeñ tê wykorzystaæ, wydobyæ z niej to, co mo¿e przynieæ
nam korzyæ... co niezbêdne jest dla coraz lepszego ¿ycia na Zie-
mi, dla komunistycznego wspó³¿ycia narodów. Zwoziæ wszystko
to do domu, a nie trwoniæ tego, co ju¿ w tym domu mamy! Taki
jest nasz cel, to jest poezja naszego ¿ycia.
90
Jak pszczo³y w zamyleniu powiedzia³ Krutikow.
W³anie tak, jak pszczo³y, a nie jak motylki. Chcia³bym jesz-
cze zwróciæ wasz¹ uwagê na drobny fakt, ¿e okresy przejciowe mi-
jaj¹ obecnie bardzo prêdko. Na przyk³ad: w nastêpnym rejsie piloci
Hiusa bêd¹ ju¿ wype³niali skromne obowi¹zki furmanów. Pierw-
sze skrzypce zagraj¹ tym razem inni specjalici. Bykow... Kraju-
chin pokazywa³ po kolei palcem siedz¹cych naprzeciw astronautów
i wymienia³ ich nazwiska. Dauge, a mo¿e i wy, towarzyszu Jur-
kowski. Ludzkoæ potrzebuje skarbów ukrytych na Wenus, a nie pe³-
nych zachwytu sprawozdañ. Po was przyjd¹ inni, ust¹picie miejsca
nowym bohaterom budowniczym zupe³nie nowych fabryk, jakie
stan¹ w pobli¿u Uranowej Golkondy. Ci nowi ludzie bêd¹ prowa-
dziæ pe³n¹ romantyzmu pracê, a nie tylko zajmowaæ siê sportem!
Ludzie s¹ ró¿ni jedni odnosz¹ siê do wszystkiego jak do areny
cyrkowej, na której mo¿na b³ysn¹æ swoj¹ sztuk¹ i zbieraæ oklaski,
a inni jak do zwyk³ej pracy. A wy, jak to powiadacie, mon cher, wiem,
¿e pragniecie przede wszystkim dorwaæ siê do tej skarbnicy tajem-
nic, gdzie znajdziecie ich ca³e stosy... taki ju¿ z was sportowiec!
Zapanowa³o milczenie. Jurkowski wsta³ i nie patrz¹c na niko-
go, wyszed³.
Dzielny ch³opak pierwszy odezwa³ siê Krajuchin. Od-
wa¿ny i m¹dry... Tylko ¿e ambicji ma a¿ tyle i ho, ho!
Jermakow zacz¹³ mówiæ bardzo powa¿nie:
Opowiada³ mi ojciec, ¿e niejaki Miko³aj Krajuchin, kiedy
by³...
Krajuchin, Krajuchin! Jaki znów Krajuchin? przerwa³ mu
w³aciciel tego nazwiska. To by³o tak dawno... a przy tym, mo¿e
ci wiadomo, ¿e wymienionego tu Krajuchina za takie same rzeczy
podkrêcono, tak... wybaczcie takie s³owa, i to na zebraniu partyj-
nym. W³anie twój ojciec, Anatolu! Tak, twój ojciec...
Krajuchin zacz¹³ gronie chrz¹kaæ, burkn¹³ co i wyszed³.
Nikt nie zauwa¿y³ nawet, jak minê³y dni dziel¹ce za³ogê od chwili
startu. Wszyscy byli straszliwie zajêci. Jermakow kierowa³ pracami
grupy zajmuj¹cej siê za³adunkiem Hiusa. Statek pokrywa³y zawi-
k³ane konstrukcje stalowe, opl¹tywa³y wê¿e i kable. Pod jego wiel-
kim kad³ubem st³oczy³y siê dziesi¹tki samochodów-zbiorników z ga-
zem, cystern, traktorów, dwigów i transporterów. Praca nie ustawa³a
przez ca³¹ dobê. Grubymi rurami, pokrytymi lodem i szronem, p³ynê³y
91
gazy w stanie p³ynnym wodór dla rakiet i tlen dla za³ogi. Cienkimi
wê¿ami p³ynê³a woda i smary. Transportery i dwigi ³adowa³y do
otwartych luków przenone zbiorniki, worki i skrzynki z prowian-
tem, aparatami i wyposa¿eniem. Dziesi¹tki mechaników grzeba³o
siê w uranowych reaktorach. Specjalici z Nowosybirska mikron po
mikronie kontrolowali powierzchniê absolutnego zwierciad³a.
Sprawdzali, czy w tej fantastycznie cienkiej warstwie, bêd¹cej jed-
noczenie najmocniejszym pancerzem, nie utworzy³y siê mikrosko-
pijne skazy, które sta³yby siê przyczyn¹ natychmiastowej mierci
za³ogi i zag³ady statku. Krajuchin osobicie przyjecha³ asystowaæ
przy ³adowaniu do Hiusa paliwa podstawowego. Z kopu³y statku
zdjêto grub¹ p³ytê tytanow¹ i do specjalnie urz¹dzonego pomiesz-
czenia opuszczono butle z mieszank¹ p³ynnego trytu i deuteronów,
po czym p³ytê u³o¿ono i zamocowano na starym miejscu, a na niej
z kolei umieszczono zasobnik z Malcem. Ten zwariowany za-
sobnik na grzbiecie Hiusa nadaje mu jaki prymitywny wygl¹d;
nie wiadomo teraz, co to jest? narzeka³a Wiera.
Lachow, Spicyn i Krutikow spêdzali ca³e dnie w kabinie nawi-
gacyjnej i sterowniczej. Dauge i Jurkowski studiowali najnowsze
materia³y o Wenus, które przywióz³ Lachow. Ani na chwilê nie
przerywali swoich rozwa¿añ i dyskusji, pisali jakie tajemnicze te-
legramy, biegali z nimi do Krajuchina, a po zatwierdzeniu wysy³ali
je do radiostacji.
Pewnego dnia Krajuchin wyrwa³ Bykowa z wiru pracy i poje-
cha³ z nim za po³udniowe przedmiecie, gdzie znajdowa³y siê pod-
ziemne sk³ady z broni¹ i amunicj¹.
Znajome zabawki? spyta³ Krajuchin.
Karabin automat, wzór z siedemdziesi¹tego pi¹tego roku.
A to?
Pistolet atomowy...
Proszê, wybierajcie.
Dla wszystkich?
Dla wszystkich i jeszcze kilka na zapas.
Bykow wybra³ osiem karabinów i kilkadziesi¹t rêcznych gra-
natów, atomowe pistolety, fiñskie no¿e w jasnych, skórzanych po-
chwach.
Gdzie jest amunicja i zapalniki do granatów?
Wszystko siê znajdzie. Wypiszcie zapotrzebowanie i dajcie
kierownikowi sk³adu.
Zeszli piêtro ni¿ej.
92
Tu te¿ jest co dla was powiedzia³ Krajuchin, wskazuj¹c
cylindryczne pude³ka o b³yszcz¹cych mêtnie karbowanych bokach.
Miny atomowe... szepn¹³ Bykow.
Znacie siê na tym?
Jak¿e móg³bym siê nie znaæ.
Wecie dziesiêæ kompletów, a nie zapomnijcie zabraæ tak¿e
z dziesiêciu rakiet owietlaj¹cych.
Po dwóch godzinach Bykow ³adowa³ ju¿ do Hiusa ciê¿kie
skrzynki z masy plastycznej i dziesiêæ cylindrycznych zasobników.
Wreszcie nadesz³a chwila, kiedy spod Hiusa odjecha³y
wszystkie ciê¿arówki, zniknê³y rusztowania i pajêczyna wê¿y i prze-
wodów, kiedy usuniêto dwigi i transportery. Nast¹pi³a cisza i spo-
kój. Pozosta³y tylko wdeptane w zryt¹ g¹sienicami i ko³ami ziemiê
stosy mieci.
Krajuchin w towarzystwie Jermakowa i kierownika grupy ob-
s³ugi zajrza³ do ka¿dego pomieszczenia, do ka¿dej skrytki na Hiu-
sie. Wszystko musia³ zobaczyæ, wszystkiego dotkn¹æ. Jak profe-
sor konserwatorium, s³uchaj¹c wykonania ulubionego utworu,
przys³uchiwa³ siê podejrzliwie dwiêkom wydawanym przez w³¹-
czone solenoidy, rzuci³ kilka dowcipnych uwag i zszed³ na ziemiê.
Wydaje siê, ¿e wszystko w porz¹dku, towarzyszu Jermakow.
Podpisujcie protokó³ odbiorczy.
Jermakow gestem wyrazi³ zgodê. Kierownik grupy obs³ugi wes-
tchn¹³ z ulg¹, pokrêci³ siê chwilê w milczeniu i w koñcu spyta³:
A kiedy start, towarzyszu Krajuchin? Jutro?
Jednak okaza³o siê, ¿e trzeba za³atwiæ jeszcze parê formalno-
ci. W miecie wezwano Krajuchina do radiostacji. Po powrocie
(Bykow odniós³ wra¿enie, ¿e Krajuchin jest bardzo niezadowolo-
ny, i¿ start zosta³ prze³o¿ony o jeden dzieñ) owiadczy³:
Jutro przyje¿d¿a komisja, a wieczorem mamy... no... uro-
czystoæ... przyjêcie. Mo¿na przyjæ bez fraków.
Jurkowski zacz¹³ co szeptaæ. Jermakow ziewn¹³, a Krutikow
wzruszy³ ramionami i powróci³ do czytania ksi¹¿ki.
Chod na spacer zaproponowa³ Aleksiejowi Grigorij.
Wyszli z hotelu i nie piesz¹c, siê ruszyli ulicami w kierunku
poligonu.
Zacznie siê... toasty, górnolotne przemówienia z³oci³ siê
Grigorij. Nie wytrzymujê tego!
Wiesz jednak próbowa³ uspokoiæ go jako Bykow ¿e to
wszystko...
93
Co wszystko? Ludzie wykonuj¹ swoj¹ pracê. Co w tym jest
nadzwyczajnego? Przecie¿ nie wyznacza siê specjalnej komisji,
aby wyprawiæ w podró¿ ekspedycjê geologiczn¹!
Widocznie jednak zdarza siê i to!
Nie wiadomo, po co. Chyba tylko, ¿eby denerwowaæ ludzi.
Przez jaki czas szli w milczeniu.
W takim razie, po co siê to robi? pyta³ Bykow.
Diabli wiedz¹, po co? Czasem odnoszê wra¿enie, ¿e wlecze
siê za sob¹ stare zwyczaje, wlecze je z czasów, kiedy jeszcze trze-
ba by³o napompowywaæ ludzi gadaniem, ¿eby wykonywali naj-
zwyklejsze, elementarne obowi¹zki... Od tego czasu nie mog¹
wyzbyæ siê tych zwariowanych zwyczajów. Któ¿ lepiej od nas mo¿e
wiedzieæ i oceniaæ, jakie znaczenie ma lot Hiusa? To mieszne,
¿eby jeszcze teraz wyg³aszaæ p³omienne, mobilizuj¹ce przemówie-
nia zawieraj¹ce jakie wywiechtane truizmy. Po co to? Chyba po
to, ¿eby jeszcze tysi¹czny raz powiedzieæ to, co wyssalimy ju¿
z mlekiem matki.
Poszli z powrotem do hotelu. Przed wejciem do restauracji
Dauge zatrzyma³ siê, cofn¹³ siê o krok i tr¹ci³ Bykowa ³okciem.
Æ szepn¹³.
Restauracjê wype³nia³ ³agodny blask popo³udniowego s³oñca.
Na otomance siedzia³ Bogdan Spicyn i Wiera Wasilewska. Mil-
czeli, wpatrzeni w okno. Miny mieli tak powa¿ne, a przy tym smut-
ne, ¿e w Bykowie zamar³o serce. Bogdan wielk¹ ³ap¹ obejmowa³
delikatne ramiona Wiery. Grigorij poci¹gn¹³ Bykowa za rêkaw
i obaj poszli na drugie piêtro.
Tak to bywa... filozoficznie stwierdzi³ Dauge. Spotykaj¹
siê na tydzieñ, na dwa, a potem ka¿de w swoj¹ stron¹. Wiera jest
starsza od Bogdana o piêæ lat... Mi³oæ... na ni¹ nie ma rady.
Zamyli³ siê. Bykow ostro¿nie spyta³:
Dlaczego siê nie pobior¹?
Dlaczego? po chwili powtórzy³ pytanie Dauge. A po co?
Spotykaj¹ siê tylko raz, mo¿e dwa razy w roku...
No, dobrze mrucza³ niepewnie Bykow. Zastanowi³ siê i pra-
wie krzykn¹³. Nic, do diab³a, nie rozumiem! Pobraliby siê, ¿yli-
by ze sob¹, lataliby razem...
Razem? Lataæ razem nie mo¿na, zapamiêtaj to sobie, Alek-
sieju. Bogdan bierze udzia³ w takich wyprawach, na jakie nie pusz-
cza siê kobiet. Có¿ to by³aby za rodzina? Spotkania tylko dwa razy
do roku...
94
Nie zaprotestowa³ Bykow gdyby zechcieli, jako by tam
wszystko zorganizowali.
Mo¿liwe. A mo¿e oni tylko wmawiaj¹ sobie, ¿e to jest mi-
³oæ?
Pleciesz!
Ja, Aleksieju, za ukochan¹ kobietê ¿ycie bym odda³ g³os
Daugego zadr¿a³. S³aby ze mnie cz³owiek...
Nastêpnego dnia przylecieli gocie z Moskwy. Ku zadowole-
niu i zdziwieniu Bykowa przyjêcie minê³o weso³o. Oczywicie wy-
g³aszano mowy (jego zdaniem ca³kiem dobre), wznoszono toasty
(tylko szampanem), sk³adano ¿yczenia. Krajuchin opowiedzia³
parê anegdot z dawnych czasów, a Jurkowski zacz¹³ niespodzie-
wanie deklamowaæ swoje ulubione wiersze Bagrickiego. Gdy skoñ-
czy³ recytowaæ Przemytników i gdy ucich³y oklaski, powie-
dzia³ z ¿alem:
Patrzcie, ile jest piêknych wierszy o morzu i ¿eglarzach,
a o nas nie ma...
Poeci znaj¹ morze od tysiêcy lat niemia³o zaczê³a Wie-
ra a przestrzeni kosmicznej nie znaj¹ w ogóle. Poczekaj jeszcze,
W³odku, a przeczytasz i takie wiersze... o nas.
Jurkowski poca³owa³ j¹ w rêkê.
Poczekam, Wiero. Na razie jednak tylko mo¿emy powta-
rzaæ:
Jak staro¿ytni Argonauci,
Rzuciwszy dom z ochot¹,
Ruszylimy
Tiram tam tam,
By zdobyæ runo z³ote.
Gdy wyszli gocie, Krutikow westchn¹³ i powiedzia³:
Dziêki Bogu, by³o doæ przyjemnie. Tylko...
Tylko w swoim gronie by³oby znacznie przyjemniej prze-
rwa³ mu Dauge zw³aszcza przy takiej okazji.
Krajuchin g³ono odsun¹³ krzes³o.
Proszê o chwileczkê uwagi powiedzia³. Tylko chwilecz-
kê, przyjaciele. Teraz ju¿ jestemy we w³asnym gronie i chcê wam
jeszcze co powiedzieæ. Aleksieju, nalejcie wina, a ty, Anatolu,
95
nie denerwuj siê, tylko po kropelce. Dziêkujê wam, przyjaciele!
Jestem wród was najstarszym astronaut¹. A¿ strach pomyleæ, na
jakich lataj¹cych trumnach musielimy wyruszaæ w przestrzeñ, gdy
zaczynalimy nasz¹ now¹ epokê. W porównaniu z Hiusem to
by³y wozy drabiniaste, ¿eby nie powiedzieæ czego gorszego. Nie
nale¿ê jednak przynajmniej tak mi siê zdaje do zadowolonych
z siebie g³upców, co zadzieraj¹ nosa i gard³uj¹, ¿e m³odzie¿ ma
znacznie lepsze warunki, ni¿ mymy mieli, i tym podobne bzdury.
Zadania zawsze okrelane s¹ naszymi mo¿liwociami. Wiêksze
mo¿liwoci... od razu rosn¹ i komplikuj¹ siê zadania. Nie bêdzie-
cie mieli l¿ejszej od nas roboty, wprost przeciwnie, bêdzie ona
znacznie trudniejsza, gdy¿ spada na was wiêksza odpowiedzial-
noæ. Jeli natraficie na trudnoci, na straszliwe trudnoci, przypo-
mnijcie sobie, dla kogo i w imiê czego to robicie! Znam was wszyst-
kich doæ dobrze, aby mieæ pe³ne zaufanie, ¿e jeli przypomnicie
sobie w³anie to, co mówi³em, natychmiast przybêdzie wam si³. To
wszystko. Za wasz¹ pomylnoæ!
Wzniós³ kielich, wypi³ i szybko wyszed³ z sali. Przez chwilê
panowa³o milczenie. W koñcu wsta³ Jurkowski i zacz¹³ cichym
g³osem:
No có¿, Argonauci... za naszego staruszka!
Tej nocy Bykow d³ugo nie móg³ zasn¹æ.
Wsta³, zapali³ wiat³o i siad³ przy stole. Wpatruj¹c siê w lamp-
kê, siedzia³ bez ruchu. Po d³ugiej chwili spojrza³ na gazetê, której
nie zd¹¿y³ przejrzeæ za dnia.
Odwa¿niej wprowadzaæ w ¿ycie nowoczesne zasady orki,
wo³a³ artyku³ wstêpny, Uczniowie z Islandii spêdzaj¹ wakacje na
Krymie. Podwodne sowchozy Dalekiego Wschodu dostarcz¹ po-
nad plan 30 milionów ton planktonu, Nowa elektrownia atomo-
wa o sile pó³tora miliona kilowatów zaczê³a pracê w Wierchojañ-
sku. Wycigi mikromig³owców podtytu³ brzmia³: Zwyciêzc¹
zosta³ piêtnastoletni ch³opiec Wasia Pticyn. Na starcie stuletni
³y¿wiarze.
Bykow przerzuca³ tylko stronice.
Festiwal stereofilmów krajów Ameryki £aciñskiej. Budo-
wa anglo-chiñsko-radzieckiego obserwatorium astronomicznego na
Ksiê¿ycu ,,Z Marsa donosz¹....
Bykow spojrza³ na gazetê, zastanowi³ siê. Nastêpnie szybko
z³o¿y³ j¹ i wsun¹³ do kieszeni. Musi zabraæ j¹ ze sob¹. Bêdzie cz¹st-
k¹ Ziemi, bije w niej potê¿ny puls rodzimej planety, którego nie
96
chce zapomnieæ, który chce czuæ tam, w dalekim rejsie. Symbol!
Aleksiej westchn¹³ i zgasi³ wiat³o.
Dzieñ startu by³ jasny i pogodny. O pi¹tej rano nikt ju¿ nie
spa³. Wszyscy zebrali siê w hotelu, siedzieli, krêcili siê bez celu.
Podczas niadania jedli niewiele i niechêtnie. Jermakow udawa³,
¿e nic nie zauwa¿a. Krajuchin rozmawia³ pó³g³osem z goæmi. Nad-
jecha³y samochody. Nie bacz¹c na wczesn¹ porê, na ulicach by³o
pe³no ludzi. Nikt nie rzuca³ hase³ ani powitalnych okrzyków, nikt
nie celebrowa³ ha³aliwie wielkiej chwili. Wszyscy spogl¹dali na
astronautów jak na swoich najbli¿szych, którzy wyruszaj¹ w dale-
k¹ i niebezpieczn¹ drogê. Samochody wyjecha³y za miasto.
Bykowa nagle ogarnê³o uczucie, które póniej d³ugo wspomi-
na³ ze wstydem. Dozna³ jakiego otêpienia. Jakby dosta³ rozdwo-
jenia jani i z wielk¹ ciekawoci¹ ogl¹da³ sam siebie ze wszyst-
kich stron. Nie by³ w stanie siê skoncentrowaæ. W g³owie buszowa³y
urwane myli, nie móg³ siê skupiæ na ¿adnej z nich.
Ko³o schronów obserwacyjnych zaczêto ¿egnaæ siê z pozosta-
j¹cymi na Ziemi. Bykow machinalnie podawa³ rêkê, czuj¹c, ¿e ma
bardzo g³upi¹ minê. Jednak i tym razem nie potrafi³ temu zaradziæ.
Krajuchin mówi³ co do niego, nastêpnie uciska³ go i uca³owa³.
Aleksiej potakiwa³, gdy zwróci³ siê do niego przewodnicz¹cy rady
narodowej miasteczka bazy. Odszed³ na bok, nogi mia³ jakby
z drewna. Jak na ekran filmu patrzy³ na Spicyna obejmuj¹cego Wie-
rê, g³adz¹cego d³oñmi jej twarz. Dauge wzi¹³ go wreszcie za rêkê
i zaprowadzi³ do samochodu.
Stanêli. Bykow podniós³ wzrok. Wznosi³a siê nad nim, b³yska-
j¹c matowo, wypuk³oæ piercienia reaktora. Zrozumia³ nagle, co
go tak niepokoi³o. W podwiadomoci têtni³a wci¹¿ ta sama myl:
,,Ostatni raz, ostatni raz. Nie przypomina³ sobie, kiedy siê zro-
dzi³o to nieustêpliwe brzêczenie, od którego nie by³ w stanie siê
uwolniæ.
Za³oga na miejsca! zawo³a³ Jermakow niezwykle rzekim
g³osem.
Bykow obejrza³ siê. Samochody, którymi przyjechali, ju¿ znik-
nê³y w oddali. Wokó³ s³a³a siê równa, pustynna tundra.
Aleksieju, nie marud!
,,Ostatnie kroki na Ziemi ws³uchiwa³ siê w swoje myli
z dziwn¹ uwag¹. Podszed³ do trapu. Ostatni ³yk ziemskiego po-
wietrza dudni³o w g³owie. Zag³êbi³ siê we w³az. Kto, chyba
Jurkowski, tr¹ci³ go i warkn¹³: Ostro¿niej!. Jeszcze raz trzeba
97
7 – W krainie...
spojrzeæ na b³êkitne niebo.... Zatrzaniêto pokrywê w³azu. By-
kow nagle poj¹³, ¿e siê boi. Zwyczajnie tchórzy. To wystarczy³o,
¿eby natychmiast uspokoiæ siê. Razem z Daugem wszed³ do salo-
nu. Zasiedli w fotelach. Przy³¹czy³ siê do nich Jurkowski. Za³o¿yli
i zapiêli pasy bezpieczeñstwa. Jermakow, Spicyn i Krutikow znaj-
dowali siê prawdopodobnie w kabinie kapitañskiej. Bykow spoj-
rza³ na Jurkowskiego. Twarz geologa by³a powa¿na. Na jego nosie
dostrzeg³ ¿ó³taw¹ plamkê. Jednak wtedy porz¹dnie dosta³ wspo-
mnia³ walkê przy bunkrze.
Przygotowaæ siê! rozleg³ siê z niewidzialnego g³onika g³os
Jermakowa.
Zapad³a martwa cisza. Bykow na chwilê poczu³ dusznoci
i os³abienie. Wysi³kiem woli opanowa³ odra¿aj¹ce uczucie bezsil-
noci i zerkn¹³ na Daugego. Ten w skupieniu patrzy³ prosto przed
siebie.
Start!
Gdzie z do³u dolecia³ straszliwy szum. Wszystko nagle prze-
sunê³o siê, drgnê³o. Fotele zaczê³y potwornie napieraæ na cia³a astro-
nautów. Bykow ze wszystkich si³ zaciska³ oczy, przed którymi kr¹-
¿y³y i miga³y ró¿nokolorowe krêgi. Szum przybiera³ na sile, potem
zacz¹³ cichn¹æ i w koñcu siê urwa³. Bykow ostro¿nie zwróci³ siê
w stronê Daugego.
Ju¿ wiêcej nic nie zaboli weso³ym g³osem powiedzia³ Gri-
gorij. Wystartowalimy.
Jurkowski nagle z ca³ej si³y uderzy³ siê w czo³o.
Co ci siê sta³o? zaniepokoi³ siê Dauge.
Diablica!
Kto?
Maszynka do golenia. Zapomnia³em elektrycznej maszynki
do golenia, a do tego nie wy³¹czy³em jej.
Bykow z pewnym wysi³kiem przyj¹³ postawê siedz¹c¹, mocno
potar³ d³oñmi skronie i westchn¹³ z ulg¹.
98
99
Część 2
Kosmos i ludzie
100
101
Krajuchin
Przed wieczorem pogoda siê zepsu³a. Od oceanu nadci¹gnê³y
masy zimnego, lodowatego powietrza. Nad tundr¹ pop³ynê³y zbite
fale szarej mg³y. Niebo pokry³y niskie chmury. wiat otuli³ prawie
nocny zmierzch.
W gabinecie kierownika g³ównej radiostacji Siódmego Poli-
gonu by³o jasno i ciep³o. Przy stole zag³êbiony w niskim fotelu,
opuciwszy g³owê na piersi, drzema³ Krajuchin. Wyci¹gn¹³ nie-
zgrabnie d³ugie nogi w zab³oconych butach, a mocne, ¿ylaste d³o-
nie bezw³adnie opar³ o porêcze fotela. Nad drzwiami zegar dwiêcz-
nie odmierza³ minuty. Krajuchin co chwila unosi³ sine
z przemêczenia powieki. Na brzegu sto³u sta³a nietkniêta, wysty-
g³a szklanka herbaty. Przez nie domkniête drzwi zajrza³ dy¿urny,
sta³ przez chwilê niezdecydowany, ale jednak wszed³ do gabinetu,
po³o¿y³ na stole plik depesz.
Jest co nowego? ochryp³ym g³osem spyta³ Krajuchin.
Dy¿urny drgn¹³.
Nie, nie ma. Pó³ godziny temu Hius nadawa³, ¿e wszystko
w porz¹dku.
Czy ³¹cznoæ telewizyjna nawi¹zana?
Jeszcze nie. Na razie siê nie udaje.
Krajuchin milcza³ przez d³ug¹ chwilê (dy¿urny niemia³o
chrz¹kn¹³), po czym siê odezwa³:
Tak wiêc, powiadacie, ¿e nie ma?
Nie, nie ma.
102
Dziêkujê...
Krajuchin spojrza³ na plik radiogramów i znów zamkn¹³ oczy.
Têpym bólem dokucza³o zmêczone serce, ³ama³o w lewym ramie-
niu. Wyprostowane nogi zdrêtwia³y, lecz nie mia³ ochoty wstawaæ.
Zmusi³ siê jednak do podniesienia rêki. Wzi¹³ szklankê z herbat¹,
która wyda³a siê mu s³odk¹ a¿ do md³oci. To wszystko nerwy
mrucza³ do siebie. Nerwy i staroæ. Do tego dnia nie mia³ pojê-
cia, co to znaczy zdenerwowanie, mia³ siê z lekarzy, którzy twier-
dzili, ¿e nie wolno siê mu denerwowaæ. Wydawa³o siê mu, ¿e ni-
gdy siê nie denerwowa³... a¿ do dnia startu Hiusa.
18 sierpnia 19... roku dok³adnie o godzinie pi¹tej rano wed³ug
czasu moskiewskiego doczeka³ siê zrealizowania lotu, o jakim
marzy³ ju¿ od piêtnastu lat. Start rakiety miêdzyplanetarnej o na-
pêdzie fotonowym stanowi³ pocz¹tek nowej ery w komunikacji miê-
dzyplanetarnej. Od tej chwili on, Krajuchin, przestawa³ mieæ wp³yw
na dalszy bieg wypadków. Piêtnacie lat poszukiwañ nauko-
wych, walki, olbrzymich napiêæ psychicznych i wysi³ku fizyczne-
go... A oto, jaki rezultat: siedzi sobie spokojnie i ws³uchuje siê
w têskne zawodzenie jesiennego wiatru, s³ucha, jak monoton-
nie krople deszczu wybijaj¹ werblem na szybach jakie sygna³y,
jak p³yn¹ strugami, jak szumi¹... Szeciu wybranych specjalistów,
wspania³ych ludzi, przejê³o od niego pa³eczkê sztafety i na naj-
doskonalszym z wybudowanych do tej pory statków pomknê³o da-
lej, aby urzeczywistniæ jego najg³êbsze marzenie. A on musia³ zo-
staæ. Od razu poczu³ siê s³aby, jakby z³amany. Teraz czeka, czeka,
czeka...
Na chwilê szarpnê³a nim zazdroæ i jednoczenie poczu³ do
samego siebie pretensjê, lecz zdo³a³ opanowaæ te uczucia, gdy¿
mimo wszystko najbardziej drêczy³ go strach, obawy o tych sze-
ciu... w³anie to poczucie spycha³o na dalszy plan wszystkie inne.
No, dobrze... Próbne loty Hiusa dowiod³y, ¿e maszyna jest dobra.
Procesy zachodz¹ce w tytanowym pancerzu fotoreaktora zosta³y
zbadane do najmniejszego szczegó³u. In¿ynier mo¿e z absolutn¹
dok³adnoci¹ powiedzieæ, co siê tam dzieje w ka¿dej miliardowej
cz¹stce sekundy, i przewidzieæ, co bêdzie siê dzia³o w nastêpnych,
równie króciutkich momentach. Wziêto pod uwagê dos³ownie
wszystkie zjawiska: fantastycznie wysokie temperatury, równie
fantastyczne prêdkoci, cinienia i naprê¿enia. A jednak pierwszy
Hius sp³on¹³ nie od uroku...
Krajuchin z trudem prze³kn¹³ kilka ³yków herbaty.
103
Gard³o mia³ wyschniête i piek³y go oczy. Ca³e cia³o przenika³
ohydny ch³ód. Po szybach nieprzerwanie cieka³y stru¿ki wody.
Ohyda... mrucza³ Krajuchin, kurcz¹c siê i wci¹gaj¹c jesz-
cze g³êbiej g³owê w ramiona.
Niepowodzenie wyprawy sta³oby siê klêsk¹, znaczy³oby, ¿e
przegra³ ca³e ¿ycie. W³anie teraz, gdy du¿o jest jeszcze takich, co
nie wierz¹ w Hiusa, gdy nie umilk³a jeszcze wrzawa wywo³ana
przez niedowiarków po katastrofie pierwszego Hiusa. Gdy roz-
legaj¹ siê jeszcze g³osy asekurantów. Wydawa³o siê, ¿e przy-
sz³oæ napêdu fotonowego zosta³a przes¹dzona, ¿e nawet pomys³
zosta³ zdyskredytowany na zawsze. Grupa niedowiarków, ludzi
ma³ych, którzy czepiali siê wielkiej sprawy, przesta³a gard³owaæ
dopiero na skutek interwencji specjalnej komisji pañstwowej.
W³aciwie to nie mo¿e narzekaæ. Za¿¹da³ olbrzymich sum, wk³a-
dów finansowych i materia³owych otrzyma³ wszystko z nawi¹zk¹,
wiêcej, ni¿ siê spodziewa³. Za¿¹da³ usuniêcia pracowników, których
uzna³ za szkodliwych lub niepotrzebnych, chocia¿ znajdowali siê
wród nich ludzie o wielkich zas³ugach zgodzono siê z nim. Pro-
wadzi³ odwa¿ne eksperymenty wierzono mu, zaufano. Bi³a z nie-
go potê¿na si³a, niewzruszone przekonanie o s³usznoci swego dzie-
³a. A przy tym, trzeba przyznaæ, ¿e mia³ szczêcie. Krajuchin pierwszy
zbada³ dwie wielkie planety i kilka ksiê¿yców, zaprojektowa³ piêæ
wielkich sputników, by³ wychowawc¹ i bo¿yszczem trzech pokoleñ
najodwa¿niejszych na wiecie astronautów... W tej chwili Krajuchin
zosta³ faktycznym dowódc¹ najpotê¿niejszej na wiecie floty miê-
dzyplanetarnej. Zachowa³ w pamiêci towarzyszy, którzy padli w ak-
cji, godziny straszliwych zw¹tpieñ i strachu. Wie, co to ból bezpow-
rotnych strat... zna smak triumfu, chwile ogromnego szczêcia,
przys³aniaj¹cej rzeczywistoæ dumy. Zwyciêstwa by³y trudne, ale nie
mo¿na ogl¹daæ siê wstecz. Trzeba pieszyæ w przysz³oæ. Wielki
naród powierzy³ mu swych najlepszych synów, odda³ do dyspozycji
najbardziej nowoczesn¹ technikê, ale za zaufanie ¿¹da³ zdobycia
kosmosu, odkrycia jego tajników, jego skarbów. Czy podo³a temu?
Czy on, Krajuchin, jest w stanie zapewniæ zwyciêstwo? Tak... jeli
Hius powróci szczêliwie na Ziemiê, wówczas ju¿ nikt nie odwa¿y
siê podnieæ g³osu przeciwko budowaniu rakiet fotonowych. A jeli...
Krajuchin wsta³ i aby rozruszaæ nogi, zacz¹³ spacerowaæ z k¹ta
w k¹t.
Takie postêpowanie do niczego nie doprowadzi powiedzia³
g³ono. Wró¿ê sobie jak stara baba. Jeli, jeli....
104
W rzeczywistoci by³ ca³kiem przekonany, ¿e nikt i nic nie po-
trafi zahamowaæ rozwoju silników fotonowych. Od momentu, kiedy
to zosta³y wyodrêbnione pierwsze najmniejsze okruchy absolut-
nego zwierciad³a, los starych rakiet reaktywnych by³ przes¹dzo-
ny. Teraz przestrzeñ kosmiczna bêdzie cofaæ siê przed nacieraj¹-
cymi. Bêdzie jeszcze walczyæ, poch³aniaæ nowe ofiary, lecz cofn¹æ
siê musi! Najpierw otworzy swoje granice, zwali s³upy graniczne
w Uk³adzie S³onecznym (kto wie, mo¿e jeszcze za ¿ycia Krajuchi-
na) i pustynnych przestrzeniach miêdzygwiezdnych.
Jak potê¿na jest myl. Pomys³ rakiet miêdzyplanetarnych od
pierwszej chwili mia³ swoich przeciwników, przewa¿nie tych, co
spoczywali na laurach i nie chcieli siê ruszyæ dalej, tych, którzy
ca³e swe ¿ycie powiêcali udowodnianiu, ¿e silnik fotonowy to
utopia, którzy od pierwszej chwili krytykowali tê nowoæ, a pó-
niej nie mieli odwagi przyznaæ siê do pope³nionego b³êdu, i tak¿e
tych, którzy szczerze, z uczciwych pobudek, nie chcieli ryzyko-
waæ ludzkim ¿yciem i bali siê trwoniæ spo³eczne pieni¹dze. Ludzi
tego pokroju by³o wielu, znacznie wiêcej, ni¿ pragnêli Krajuchin
i jego towarzysze. Uda³o siê jednak prze³amaæ opory. Konserwa-
tyci krzyczeli: Fantazja nie maj¹ca ¿adnego uzasadnienia! Spra-
wa dalekiej przysz³oci!. ¯¹dali od Krajuchina, ¿eby wyliczy³ siê
z dziesi¹tków modeli, które sp³onê³y bez ladu a on w odpowie-
dzi wys³a³ w przestrzeñ Smoka Gorynycza rakietê fotono-
w¹ z mechanicznym pilotem. Ludzie ci próbowali wykorzystaæ
przeciwko niemu tragediê pierwszego Hiusa, lecz i te próby spe³-
z³y na niczym. Drugi Hius wystartowa³. A mo¿e Krajuchin po-
pe³ni³ b³¹d, daj¹c za³odze Hiusa od razu tak karko³omne zada-
nie? A mo¿e nale¿a³o wykorzystaæ rakietê do zwyk³ych rejsów
miêdzyplanetarnych, przyzwyczaiæ siê do niej, uczyniæ z niej po-
wszechny rodek komunikacji? Wszystko mo¿liwe... Lecz ile cza-
su musia³by straciæ na takie sprawy? Tymczasem skarby Uranowej
Golkondy le¿¹ bezu¿ytecznie, czekaj¹. Tylko Hius umo¿liwi cz³o-
wiekowi ich opanowanie.
Krajuchin znów zag³êbi³ siê w fotelu i zastyg³ bez ruchu, skrzy-
¿owawszy rêce na piersi, jakby kurczy³ siê i chroni³ siê przed mro-
zem. Przejmowa³ go zi¹b, wstrz¹sa³y nim dreszcze. Zdawa³o mu
siê, ¿e stan ten wywo³any jest biernym wyczekiwaniem i drêcz¹-
cym niepokojem. Stokroæ lepiej by³oby samemu stan¹æ na czele wy-
prawy, lecz nikt nie puci³by go. Nie przyda³by siê tam, na strasznej
planecie, najstraszliwszej ze wszystkich w Uk³adzie S³onecznym,
105
có¿ bowiem móg³by robiæ tam cz³owiek z przepalonymi p³ucami,
sztucznym ¿o³¹dkiem i przemêczonym, chorym sercem? Móg³by
przydaæ siê jedynie jako dowiadczony doradca zrównowa¿ony
i ostro¿ny. Umia³ przecie¿ wycofywaæ siê w porê... M³odzie¿ za-
pomina³a czêsto o tej prawdzie, która warta jest wiêcej od innych.
Wszyscy to zapaleñcy i ludzie niecierpliwi. Nie wiedz¹, co to
strach, i nie doceniaj¹ bezcennego skarbu, jakim jest ostro¿noæ.
Nie bêd¹ oszczêdzaæ nawet ¿ycia, zapominaj¹c albo nie rozumie-
j¹c, ¿e swoj¹ mierci¹ mogliby zadaæ straszliwy cios ca³ej wielkiej
sprawie lotów miêdzyplanetarnych. Nie ma takiej Golkondy na
wiecie, któr¹ mo¿na by wyrównaæ ich stratê. Nikt nie dowiedzia³-
by siê, co siê sta³o za bia³¹ mg³¹ okrywaj¹c¹ oblicze niedostêpnej
planety, wszystko z³o¿ono by na karb niedoskona³oci Hiusa,
którego projekt i obliczenia, rysunki techniczne, wszystko posz³o-
by do archiwum, aby schn¹æ tam jak pergaminy pod narastaj¹c¹
pow³ok¹ kurzu i staroci. Na wiele lat wróci³oby panowanie rakiet
reaktywnych.
Lepiej nie myleæ o tym. Nie ma ¿adnych podstaw, aby nie
wierzyæ w sukces bohaterskiej szóstki.
Jermakow... M¹dry, opanowany, zawsze spokojny Anatol Jer-
makow. Chyba on najlepiej wie, jak w istocie przedstawiaj¹ siê
sprawy. W ka¿dym razie ma doæ dowiadczenia, aby oceniæ nale-
¿ycie, czym jest w komunikacji miêdzyplanetarnej rakieta o napê-
dzie fotonowym. Nic zreszt¹ w tym dziwnego. Ca³e ¿ycie spêdzi³
pod okiem Krajuchina. Z nim to polecia³ na pierwszy rejs... z nim
to dzieli³ siê swymi mylami i pomys³ami, które sw¹ mia³oci¹
i rozmachem robi³y wra¿enie fantazji. Bra³ przyk³ad z Krajuchina,
jak nale¿y nienawidziæ rutyny i konserwatyzmu, od niego uczy³
siê rozumieæ ludzi, tak jak on pragn¹³ s³u¿yæ swemu narodowi.
A jednak... Leci na Wenus, tak jak chodzili ¿o³nierze do ataku, bez
namys³u padnie w boju, rzucaj¹c siê na przeciwnika Anatol dy-
szy zemst¹, pragnie pomsty za wszystko, za straszn¹, niepotrzebn¹
mieræ ¿ony, mieræ strawionych przez ogieñ towarzyszy.
Pokonania Wenus nie ³¹czy nawet z podbojem ca³ego kosmosu...
Mani¹ Daugego s¹ legendarne ju¿, nie ocenione skarby Urano-
wej Golkondy. Widocznie ten zdolny geolog, specjalista od poszu-
kiwañ materia³ów rozszczepialnych, czuje siê jak zapalony myli-
wy, który przez d³ugi czas musia³ siê zadowalaæ tylko sk¹pym
zwierzostanem podmiejskich lasków, a który nagle dosta³ zaprosze-
nie na polowanie do dziewiczego lasu roj¹cego siê od zwierzyny. To
106
prawda, ma jeszcze Maszê Jurkowsk¹... Lecz ten cz³owiek nie mo¿e
pozwoliæ sobie na zbyt powa¿ne prze¿ywanie rodzinnych niesnasek.
Dla Jurkowskiego, tego szczêciarza, lot jest jeszcze jednym osi¹-
gniêciem sportowym, zapowiedzi¹ nowych prze¿yæ. Nie uderzaj¹
mu do g³owy s³awa i szacunek. Sam wielokrotnie drwi³ z upojonych
dowodzeniem pilotów, których wdziêczna ojczyzna troskliwie ota-
cza³a zas³u¿on¹ opiek¹. Bra³ ju¿ udzia³ w najbardziej ryzykanckich
wyprawach, lecz nie widzia³o siê wiele jego zdjêæ w prasie ani nie
widywano go zbyt czêsto w programach telewizyjnych. Po prostu
lubi niebezpieczeñstwa i ich przezwyciê¿anie. Rozkoszuje siê zwy-
ciêstwami jak smakosz zapachami wietnej kuchni. To prawda, ¿e
ma s³abostki, które ukrywa pieczo³owicie przed cudzymi domys³a-
mi, a które Krajuchin nazwa³ najgorszego gatunku czkawk¹ po ro-
mansach w rodzaju hrabiego Monte Christo. Romantyk... Szkoda,
¿e nie uznaje wartoci Bykowa i nie lubi go. Przez swoj¹ kastow¹
pysza³kowatoæ oskar¿a go o têpotê i uwa¿a za cz³owieka ograni-
czonego, bez odrobiny wyobrani. A przyczyn¹ tego jest niew¹tpli-
wie nadmiernie rozwiniêta wyobrania Jurkowskiego.
Bogdan Spicyn... Zupe³nie nie potrafi poj¹æ, jak mo¿na intere-
sowaæ siê czym innym ni¿ prowadzeniem rakiet przez przestrze-
nie kosmosu. Obecnie, gdy poczu³, ¿e pêk³y bariery ograniczaj¹ce
mo¿liwoci kosmogacji, poczu³ siê prawdziwym panem wszech-
wiata, mieszny facet! Poza Kosmosem i tablic¹ sterownicz¹ stat-
ku istnieje dla niego wy³¹cznie Wiera, mi³a, delikatna Wiera, jego
zdaniem jedyna kobieta na wiecie i jedyny cz³owiek, który rozu-
mie go ca³kowicie. Lecz i tu pozostaje wierny swoim podstawo-
wym zami³owaniom. Robi wra¿enie rycerza... pewnie gdy prowa-
dzi statek, uwa¿a, ¿e robi to dla chwa³y swej damy.
Micha³ Krutikow... Po prostu najlepszy kosmogator w kraju.
Dobroduszny, delikatny, lubi towarzyskie spotkania i okaza³e uro-
czystoci, gdzie zjawia siê w towarzystwie rodziny z ¿on¹ i dzieæ-
mi doskona³y matematyk, który opracowa³ kilka nowych zasad
i wzorów umo¿liwiaj¹cych bardziej proste i szybsze rozwi¹zywa-
nie skomplikowanych problemów kosmogacji. Z tak¹ sam¹ satys-
fakcj¹ pozuje przed fotoreporterami, jak ugania siê ca³e dnie z dzieæ-
mi. Nigdy nie odmawia wykonania najbardziej niepozornych
poleceñ ani nie waha siê, gdy trzeba lecieæ w karko³omny rejs.
Gdyby nie Krajuchin, Krutikowa zawsze wysy³ano by w nudne rejsy,
gro¿¹ce jednak miertelnym niebezpieczeñstwem w rejsy do
przestrzeni kosmicznej wype³nionej asteroidami. W tej chwili
107
kosmogator zajmuje swoje zwyk³e stanowisko obok starego przy-
jaciela Spicyna i prostodusznie zachwyca siê tym.
Na wspomnienie Aleksieja Bykowa Krajuchin umiechn¹³ siê.
Stanê³a mu przed oczyma jego czerwona jak wie¿o wypalona ce-
g³a twarz, ma³e, blisko osadzone oczy, ³uszcz¹cy siê kartofel nosa,
szczeciniaste, nastroszone w³osy nad wysokim, ³ukowato wygiê-
tym profilem czo³a. Nie mo¿na twierdziæ, ¿e to przystojny m³o-
dzieniec, oczywicie nie Jurkowski... W poezji te¿ na pewno nie-
zbyt mocny... Ale za to jaki praktyk! Jaki u niego refleks! Wystarczy
przypomnieæ sobie zajcie przy bunkrze, do którego prawie wje-
cha³ podczas próbnej jazdy... Dla Aleksieja lot na Wenus to za-
pewne jeszcze jeden nieco niezwyk³y wyjazd s³u¿bowy, który na
jaki czas oderwa³ go od pracy w azjatyckich pustyniach. Nada-
rzy³a siê mu okazja, aby w ca³ej okaza³oci popisaæ siê swym mi-
strzowskim opanowaniem pojazdu, popisaæ siê umiejêtnociami
in¿yniera atomisty i oczywicie kiedy pochwaliæ siê w gronie ko-
legów udzia³em w miêdzyplanetarnej podró¿y. Z drugiej za stro-
ny na pewno odczuwa³, jak ka¿dy nowicjusz, strach przed grony-
mi, a potê¿nymi tajemnicami pozaziemskiego wiata.
To bardzo dobrze, ¿e taki cz³owiek bierze udzia³ w wyprawie.
Wszyscy tworz¹ razem doskona³¹ dru¿ynê reprezentacyjn¹.
Ich tak ró¿norodne indywidualnoci cementuje jedno wszyscy s¹
komunistami, ludmi honoru i pracy. Maj¹ swoje s³abostki i wady,
lecz nawzajem uzupe³niaj¹ siê doskonale. Krajuchin czu³, ¿e mo¿e
byæ dumny ze swej umiejêtnoci dobierania ludzi.
Zamkn¹³ oczy. Od nowa robi przegl¹d za³ogi Hiusa. Jerma-
kowa, pilotów, geologów, specjalisty od pustyñ. Gdyby tak nie
pêtali siê pod nogami ostro¿nisie bez wiary w wielkie sprawy! To
prawda, ich sceptycyzm przynosi³ nie tylko szkodê. W walce z prze-
¿ytkami nowe nabiera si³. Trzeba przyznaæ, ¿e dziêki tej walce
Hius sta³ siê mocniejszy i bardziej odporny. Jednak¿e szkód prze-
ciwnicy przysporzyli znacznie wiêcej. Na walkê z nimi zu¿ywa³
mnóstwo energii, a oni ze wszystkich si³ starali siê podwa¿yæ wia-
rê twórców Hiusa we w³asne dzie³o. Szkoda, ¿e wród przeciw-
ników znaleli siê dawni przyjaciele i towarzysze, na których tak
bardzo liczy³...
Dy¿urny znów zajrza³ do gabinetu. Krajuchin obrzuci³ go takim
gniewnym spojrzeniem, ¿e ten stan¹³ jak wryty i tylko zamruga³ ze
108
zdziwienia oczyma. Jednak Krajuchin natychmiast siê opa-
nowa³.
xxxxx
Co nowego? rzuci³ krótko.
Radiogram z komitetu.
O co chodzi?
Pytaj¹ o Hiusa.
Przeka¿cie, ¿e wszystko... jak dotychczas wszystko w po-
rz¹dku.
Tak jest. Ale...
Co?
Wasz podpis...
Ju¿... o tak.
Krajuchin z³o¿y³ podpis na blankiecie.
Jak z ³¹cznoci¹ telewizyjn¹?
Dy¿urny jakby w poczuciu winy roz³o¿y³ rêce.
No, dobrze ju¿... idcie... idcie!
Krajuchin powróci³ do swoich wspomnieñ. Na przyjêciu przed
startem nie powiedzia³ tego, co chcia³. Nie móg³ przecie¿ wygar-
n¹æ prosto z mostu: Jeli zginiecie, to wszystko, nie tylko wy,
przepadnie.... Nie móg³ nawet wtr¹ciæ nic w tym stylu. A mo¿e
trzeba by³o?
Niepewnie podniós³ siê z fotela. Najwyraniej by³ chory. Czu³,
¿e ma gor¹czkê i dreszcze. Dobrze by by³o poprosiæ o co gor¹ce-
go do picia. Wyci¹gn¹³ rêkê do wideofonu. W tej samej chwili us³y-
sza³ szybkie kroki. Drzwi otworzy³y siê gwa³townie i umiechniê-
ty dy¿urny zawo³a³:
Towarzyszu Krajuchin! Nawi¹zalimy ³¹cznoæ! Jermakow
prosi was do ekranu!
Idê! odpowiedzia³ o¿ywiony na chwilê Krajuchin, lecz
przez moment nie ruszy³ siê z miejsca, patrz¹c gdzie nad g³ow¹
dy¿urnego. Muszê uprzedziæ Jermakowa ko³ata³o siê mu w my-
lach. Czy aby potrafiê?.
Dy¿urny zatrzyma³ na nim zaniepokojone, pytaj¹ce spojrze-
nie. Jakby pod jego wp³ywem Krajuchin ockn¹³ siê.
Idziemy!
W wielkim pokoju ³¹cznoci telewizyjnej jasne, ra¿¹ce wie-
tlówki rzuca³y blask na kilka fotelików ustawionych przed okr¹-
g³ym, srebrzystym ekranem. Krajuchin za³o¿y³ ciemne okulary.
W³¹czajcie powiedzia³, zbli¿aj¹c siê do ekranu. Dy¿urny sta-
n¹³ przy telewizorze. Na ekranie zamigota³y szare cienie i z zielonkawej
109
pustki wy³oni³a siê twarz Jermakowa. Krajuchinowi mignê³a myl, ¿e
fale radiowe, aby dotrzeæ do Ziemi, potrzebuj¹ ju¿ kilku sekund.
Jak siê masz, ch³opcze? zawo³a³. Jak mnie widzisz?
Doskonale.
Czy wszystko w porz¹dku?
Przed pó³ godzin¹ wyszlimy ju¿ na kurs po prostej. Pierwszy
raz w ¿yciu lecê przez przestrzeñ miêdzyplanetarn¹ po linii prostej.
Namêczylimy siê sporo, zanim wykrelilimy tor pierwszego eta-
pu. Elektronowe przeliczniki kosmogacyjne trzeba bêdzie udosko-
naliæ. Szybkoæ mamy oko³o piêædziesiêciu kilometrów na sekundê.
Fotoreaktor pracuje równo, temperatura zwierciad³a zero. Radia-
cja zwyk³e natê¿enie.
Jak za³oga?
Doskonale.
Bykow?
Trzyma siê dobrze. Martwi siê, ¿e nie mo¿e spojrzeæ na
Ziemiê.
A zrób tak, ¿eby móg³... poka¿ mu.
Tak jest.
Jak by³o podczas startu?
Wspaniale. Jurkowski rozczarowa³ siê. Powiada, ¿e taki start
nie obudzi³by nawet dziecka.
Za to musisz podziêkowaæ Bogdanowi. Jego mistrzostwu.
To zupe³nie oczywiste.
Przez chwilê milczeli, przypatruj¹c siê sobie poprzez dziel¹ce
ich miliony kilometrów.
A jakie s¹ twoje wra¿enia? Jak ty siê czujesz?
O mnie proszê siê nie martwiæ, Miko³aju Zacharowiczu.
Jermakow rzuci³ odpowied tak szybko, jakby ju¿ oczekiwa³ tego
pytania.
Krajuchin zasêpi³ siê.
Dy¿urny! zawo³a³.
Jestem!
Proszê was, wyjdcie na dziesiêæ minut.
Dy¿urny popiesznie wycofa³ siê z pokoju, starannie zamykaj¹c
za sob¹ drzwi.
B¹dcie o mnie spokojni powtórzy³ Jermakow.
Przecie¿ nie niepokojê siê o ciebie wolno wypowiadaj¹c
ka¿de s³owo, odpar³ Krajuchin. Ja, mój drogi, w ogóle bojê siê.
Jermakow przymru¿y³ oczy.
110
Boicie siê? Czy co siê sta³o?
Krajuchin zdj¹³ okulary. Jak mu to wyt³umaczyæ? myla³,
przecieraj¹c je chusteczk¹.
Chcia³bym ciê prosiæ: b¹d ostro¿ny. Tak... Zw³aszcza tam
na Wenus. Nie jeste dzieckiem i powiniene rozumieæ. Jeli na-
tkniecie siê na wielkie niebezpieczeñstwa, jeli bêdzie wam co
zagra¿aæ, pluñ na wszystko i wycofuj siê. W tej chwili nie chodzi
o Golkondê, nie ona jest najwa¿niejsza.
Czu³, ¿e Anatol nie rozumie, o co mu chodzi. Nie móg³ jednak
wykrztusiæ prostego polecenia: Ograniczyæ ryzyko do minimum.
W tej chwili najwa¿niejsze zadanie to szczêliwie powróciæ na Zie-
miê, bo jeli z wami co siê stanie, trzeba bêdzie na d³ugo zrezy-
gnowaæ z rakiet fotonowych.
Zawsze uwa¿a³, ¿e astronauci nie powinni zbytnio wg³êbiaæ
siê w ró¿nice zdañ, w szczegó³y walki, jaka toczy³a siê w komite-
cie. Wydawa³o mu siê, ¿e znajomoæ wszystkich tajników tych
spraw mo¿e poderwaæ zaufanie do kierownictwa.
Strze¿onego Pan Bóg strze¿e mówi³, czuj¹c z przera¿e-
niem, ¿e plecie bez sensu i naprawdê nieprzekonuj¹co. Nie ryzy-
kuj niepotrzebnie...
Oczywicie, jeli bêdzie ciê¿ko, jeli stanie siê niebezpiecznie?
Taki by³ w³anie Tolek Jermakow! Z mlekiem matki wyssa³ po-
gardê dla wszelkich waruneczków i niedomówieñ. Wstydzi³ siê te-
raz za Krajuchina i by³o mu ¿al staruszka. By³ zaniepokojony. Przy-
bli¿y³ siê na ekranie i przygl¹da³ siê Krajuchinowi. Ten natychmiast
siê cofn¹³. Przez kilka sekund panowa³o napiête milczenie.
A zatem proszê s³uchaæ, towarzyszu Jermakow Krajuchin
stara³ siê ze wszystkich si³ panowaæ nad podcinaj¹c¹ nogi s³abo-
ci¹ s³uchaæ uwa¿nie. Nie mam zamiaru prowadziæ jêzykowej
szermierki, przynajmniej teraz... Rozumiesz?
Tak jest! cicho odpowiedzia³ Jermakow. Nie bêdê nie-
potrzebnie ryzykowaæ. Zgadzam siê, ¿e najwa¿niejszym zadaniem
wyprawy jest szczêliwy powrót na Ziemiê statku i ludzi. Statek
potrafiê uchroniæ przed niebezpieczeñstwami, lecz czy potrafiê opa-
nowaæ swoich towarzyszy... oni przecie¿...
Jeste dowódc¹!
Tak, jestem dowódc¹, lecz ka¿dy z nich ma swój rozum, swo-
je myli i swoje w³asne serce. Nie bêd¹ chcieli mnie zrozumieæ
i nie wiem, czy potrafiê w razie potrzeby zmusiæ ich do odwrotu.
Nie mam waszego autorytetu.
111
Nie zrozumia³e mnie, mój ch³opcze...
Mam wra¿enie, ¿e jednak zrozumia³em, Miko³aju Zacharo-
wiczu. Na wasz rozkaz jestem gotów wykonaæ wszystko, nawet
jeliby to uw³acza³o mojemu honorowi. Czy jednak reszta by³aby
gotowa uczyniæ to samo, nie wiem.
Jermakow wwierca³ siê swoim wnikliwym spojrzeniem prosto
w sam mózg Krajuchina. Rozumia³... wszystko rozumia³.
Mogê siê tylko domylaæ, co macie na myli...
Krajuchin ciê¿ko opuci³ g³owê na piersi i wyszepta³:
Dobrze wiêc, postêpuj zgodnie z tym, co wiesz. Widocznie
nie ma na was rady. Ca³a moja nadzieja w twoim rozs¹dku. A teraz
wybacz... muszê ju¿ iæ. Zdaje siê, ¿e trochê siê rozchorowa³em.
Powinnicie wypocz¹æ.
A powinienem. Sprawdzaj dok³adnie dzia³anie automatów
radiowych. Co pó³ godziny musimy otrzymywaæ od was sygna³.
Co dwie godziny twoje osobiste sprawozdanie. Nie spóniajcie siê
nawet o sekundê!
Tak jest!
No, to trzymaj siê!
Krajuchin wsta³ i chwiejnym krokiem ruszy³ do drzwi. Czu³,
jak ko³ysze siê pod³oga, jak staje dêba. Muszê zd¹¿yæ... b³y-
snê³o mu w mylach, po czym zwali³ siê w czarn¹ przepaæ. Ock-
n¹³ siê w ciep³ym ³ó¿ku u siebie w hotelu. Za oknem wieci³o s³oñ-
ce. Na nocnym stoliku zobaczy³ plastikowe, ró¿nobarwne ampu³ki
i pude³eczka. Obok wpatrzeni w niego siedzieli doktor i Wiera,
ubrani w bia³e fartuchy.
Która godzina? zapyta³, z trudem poruszaj¹c niepos³usz-
nym jêzykiem.
Dwunasta piêæ natychmiast odpowiedzia³a Wiera.
A jaki dzieñ?
Dwudziesty sierpnia...
To ju¿ trzeci dzieñ.
Wiera przytaknê³a. Krajuchin zaniepokoi³ siê, próbowa³ siê
unieæ.
Jak Hius?
W porz¹dku. Doktor delikatnie po³o¿y³ mu rêkê na ramie-
niu. Proszê le¿eæ spokojnie.
Przed chwil¹ by³ telefon z radiostacji mówi³a Wiera.
Wszystko w porz¹dku.
To dobrze mrukn¹³ Krajuchin. To bardzo dobrze...
112
Doktor dotkn¹³ ramienia chorego jednym z plastikowych zbior-
niczków. Rozleg³o siê syczenie i lekarstwo zosta³o wprowadzone
pod skórê. Krajuchin zamkn¹³ oczy. Po chwili powiedzia³ wyranie:
Proszê przekazaæ Jermakowowi. Wszystko, co mówi³em, nie
liczy siê. To by³a panika... by³em chory...
Bredzi... szepnê³a Wiera.
Krajuchin chcia³ zaprotestowaæ, lecz usn¹³.
Obudzi³ siê w nocy i od razu poczu³ siê znacznie lepiej. Wiera
poda³a mu bulion i sucharki, do picia przynios³a wywar z indyj-
skich zió³ek.
W³¹czcie radiogramy za¿¹da³ Krajuchin.
Musicie jeszcze wypoczywaæ zaprotestowa³a Wiera.
Powiedzia³em: w³¹czcie radiogramy!
Wiera pos³usznie w³¹czy³a magnetofon. S³ucha³, ale nie potra-
fi³ siê skoncentrowaæ. Patrzy³ w sufit i zastanawia³ siê, czy Hius
zacz¹³ ju¿ wytracaæ szybkoæ. Zasn¹³ nie wiadomo kiedy.
Nastêpny dzieñ przeszed³ bez wa¿niejszych wydarzeñ. Stan
Krajuchina poprawia³ siê z ka¿d¹ chwil¹. Doktor zezwoli³ na usta-
wienie obok ³ó¿ka wideofonu, a nastêpnie telewizora. Zaczêli przy-
chodziæ gocie. Do pónej nocy nap³ywa³y z Hiusa sygna³y i ra-
porty Jermakowa. Przychodzili do Krajuchina in¿ynierowie,
majstrowie, kierownicy s³u¿b. Po kolacji chory przejrza³ gazety,
popatrzy³ na telestereoskopowy program z Moskwy, porozmawia³
z Wier¹ i Lachowem. Poczu³ siê zmêczony, jak zwykle ka¿dego
wieczoru, uspokoi³ siê wiêc i u³o¿y³ do snu.
Rano wpad³a do pokoju Wiera. By³a blada, nieuczesana. Zbyt
g³ono, przynajmniej takie odniós³ wra¿enie, wykrzyknê³a:
Hius nie podaje sygna³ów! Zamilk³ noc¹... zamilk³... i nie
odzywa siê ju¿ od piêciu godzin.
Ukry³a twarz w d³oniach i rozp³aka³a siê.
Atak
...Albo wszystko, co pisali powieciopisarze i dziennikarze, to
wielka bujda, albo nasz lot jest jaki nietypowy. Nie odczuwam
nic miêdzyplanetarnego. Wszystko jest takie zwyk³e, codzien-
ne. A jednoczenie... Owo jednoczenie zawadza ju¿ o uczucia
i prze¿ycia. Jeli zastanawiaæ siê nad faktami, to po prostu nie mogê
sobie wyobraziæ, ¿e znajdujê siê w planetolocie, który z fantastyczn¹
113
8 – W krainie...
szybkoci¹ pêdzi w kierunku S³oñca. W tej samej chwili, kiedy
piszê te s³owa, Jurkowski i Dauge lêcz¹ nad map¹ Wenus tak
nazywaj¹ dwa ko³a wyrysowane na du¿ej karcie papieru i pokryte
ró¿nokolorowymi znakami. Widniej¹ tam szeregi czerwonych i nie-
bieskich kó³ek, niewielkie plamki zakrelone zielonym tuszem.
Jurkowski wyjania³, ¿e czerwone kó³ka to szczyty górskie, któ-
rych pozycje zosta³y dok³adnie okrelone, natomiast kó³ka niebie-
skie to szczyty zaobserwowane, ale niedok³adnie naniesione na
mapê, zielone plamki to anomalie magnetyczne. Jest wreszcie du¿y
czarny kleks... to Uranowa Golkonda. Nic wiêcej na tej mapie nie
ma. Naprawdê planeta doæ zagadkowa! Geologowie spêdzaj¹ nad
t¹ map¹ ca³e godziny, mierz¹, sprawdzaj¹ co z notatkami, k³óc¹
siê pó³g³osem, dopóki Jermakow nie wyjdzie ze swojej kabiny, aby
zjeæ obiad, i nie przegoni ich od sto³u. W tej chwili na wachcie
jest Krutikow, a Bogdan w s¹siedniej kabinie czyta, le¿¹c na koi
skrêcony niczym chiñski paragraf. Nie zapomnia³ przywi¹zaæ siê
pasem bezpieczeñstwa widocznie taka ju¿ jest si³a przyzwycza-
jenia. Jermakow za zamkn¹³ siê u siebie i nie pokazuje siê od
dwóch godzin. W ogóle Jermakow to osobny rozdzia³...
...Ostatnia doba przesz³a bez szczególnie ciekawych wydarzeñ.
Zanim uda³o siê wejæ na w³aciwy kurs wiod¹cy po linii prostej
do miejsca spotkania z Wenus, piloci i mózg elektronowy musieli
siê sporo namêczyæ. Aby to osi¹gn¹æ, Jermakow i Krutikow jesz-
cze na Ziemi obliczyli jak¹ szatañsk¹ krzyw¹, trójwymiarow¹
spiralê wytyczaj¹c¹ tor Hiusa. Planetolot, lec¹c po niej, elimino-
wa³ si³y orbitalnego i obrotowego ruchu Ziemi i wydostawa³ siê na
p³aszczyznê orbity Wenus. Krutikow zwierza³ siê potem, ¿e mózg
elektronowy Hiusa nie znalaz³ siê na wysokoci zadania. Przez
ca³y czas wyprowadzania Hiusa na kurs po prostej siedzielimy
z Jurkowskim i Daugem w salonie i wyczuwalimy lekkie wstrz¹-
sy, ³agodzone przez cudown¹ amortyzacjê foteli, tak ¿e wszelkie
niemi³e wra¿enia, jakie odczuwa³em, skoñczy³y siê na lekkich md³o-
ciach. Po tych manewrach przygotowa³em obiad.
Mamy obfite zapasy gotowych obiadów w termokonserwach,
ale nie zapomnielimy tak¿e o ,,¿ywym miêsie w plastikowych
bakach, które sterylizowano promieniami gamma. Mamy równie¿
dostateczne zapasy warzyw i owoców. Postanowi³em zab³ysn¹æ
sztuk¹ kulinarn¹. Wszyscy mnie chwalili. Jurkowski nie omiesz-
ka³ wykorzystaæ okazji i powiedzia³: Cieszê siê, ¿e przynajmniej
mamy dobrego kucharza. Rozz³oci³em siê. Jermakow przygada³
114
Jurkowskiemu: Za to do waszego pichcenia mo¿na zbli¿aæ siê
tylko od nawietrznej.
Próbowalicie? spyta³ zaciekawiony Dauge.
Krajuchin ostrzega³!
Tak czy owak, bêdê kucharzy³ do koñca lotu. Z przyjemno-
ci¹! Jednak ba¿ant stale nabija siê ze mnie. Zreszt¹ gwi¿d¿ê na
tego b³êdnego rycerza!
To wszystko drobiazgi. Zaniepokoi³y mnie trzy rzeczy: pierw-
sza to spotkanie z meteorytem, druga rzut oka w przestrzeñ miê-
dzyplanetarn¹ i trzecia rozmowa z Jermakowem. Opowiem
o wszystkim po kolei.
Nie mielimy takiego szczêcia jak Lachow podczas lotu prób-
nego. Nied³ugo po starcie Hius napotka³ meteoryt. Tak, zwy-
czajnie pod³oga usunê³a siê spod nóg i serce stanê³o jakby podczas
jazdy jakim ultraprêdkim dwigiem. Przestrzeñ przed Hiusem
znajduje siê pod sta³¹ obserwacj¹ ultrakrótkich fal specjalnego ra-
daru. Jeli tylko w niebezpiecznej bliskoci zjawia siê meteoryt,
urz¹dzenie to na podstawie odbitych fal okrela jego tor i szyb-
koæ, przeprowadza kalkulacjê i okrela, czy nie znajdzie siê on na
drodze naszego statku. Jeli zagra¿a zderzenie, planetolot automa-
tycznie zwalnia lot lub nabiera szybkoci, ¿eby omin¹æ niebezpiecz-
ny punkt. Okazuje siê, ¿e spotkanie z meteorytami nie nale¿y do
rzadkoci i jest grone. Urz¹dzenie do wymijania takich przeszkód
dzia³a jak dot¹d znakomicie.
...Chocia¿ moi towarzysze nie zdradzaj¹ ¿adnego niepokoju, pra-
cuj¹ spokojnie, odpoczywaj¹, dyskutuj¹, ja reagujê nieco inaczej.
Dauge powiada, ¿e u nowicjuszy to rzecz czêsto spotykana, ¿e jest
to instynktowne uczucie lotu przez przestrzeñ, co w rodzaju cho-
roby morskiej. Nie zgadzam siê z tym! Jakie uczucie lotu przez
przestrzeñ mo¿e mieæ cz³owiek, który nie widzia³ na oczy prze-
strzeni kosmicznej? Na Hiusie nie ma nawet jednego iluminatora,
a jedyny ekran obserwacyjny znajduje siê w sterówce, do której w za-
sadzie nikt poza wachtowymi nie wchodzi. Kiedy w³anie rozmyla-
³em nad tym zagadnieniem, uczyniono dla mnie wyj¹tek, zreszt¹
w warunkach, które tylko zwiêkszy³y mój niepokój.
Od kilku godzin mielimy ju¿ ³¹cznoæ telewizyjn¹ z Siódmym
Poligonem. Krajuchin wezwa³ Jermakowa na jak¹ widocznie bar-
dzo wa¿n¹ rozmowê, gdy¿ nasz dowódca wyprosi³ z kabiny dowo-
dzenia nawet pe³ni¹cego wachtê Bogdana i osobicie zamkn¹³ za
nim drzwi. Rozmowa nie trwa³a d³ugo. Po chwili Jermakow odszed³
115
prosto do swojej kabiny, nie mówi¹c nikomu ani s³owa. Dauge i Jur-
kowski, ¿artuj¹c, zaczêli robiæ domys³y, lecz Bogdan przerwa³ im
doæ stanowczo. Po dwóch godzinach na wachtê wyszed³ Jerma-
kow. Po drodze poprosi³ mnie, abym wszed³ do kabiny dowodze-
nia. Towarzysze ledwie nie wyskoczyli ze skóry ze zdziwienia i pa-
trzyli na mnie zdumieni. Rozumiem ich. Mo¿na by³o pomyleæ, ¿e
Krajuchin rozmawia³ z Jermakowem w³anie na mój temat. Mnie
samemu przysz³o to do g³owy i przestraszy³em siê co niemiara.
W sterówce by³o gor¹co, przez tytanowy pancerz dolatywa³ huk
fotoreaktora. Jermakow nie spojrza³ mi w oczy, unika³ mojego wzro-
ku. Spyta³, czy chcia³bym zobaczyæ Ziemiê.
Zdaje siê, marzylicie o tym?
Uczu³em przykry skurcz w sercu, wysch³o mi w ustach. Bez
s³owa Jermakow podprowadzi³ mnie do aparatu podobnego do ol-
brzymiej lodówki, z której stercza³y jakby okulary lornetki. Zapro-
ponowa³ mi, abym spojrza³ przez te szk³a. Zobaczy³em czarn¹ prze-
paæ otoczon¹ s³abiutkimi fioletowymi b³yskami. Na dnie przepaci
skrzy³y siê miliardy b³yszcz¹cych i matowych punkcików, a po-
rodku dostrzeg³em wyrany krzy¿ celownika. Nieco w prawo ku
górze od przeciêcia siê linii zobaczy³em zielonkawy kr¹¿ek, a obok
niego jasno wiec¹c¹ gwiazdkê. By³a to Ziemia z Ksiê¿ycem...
Mamy przed sob¹ doln¹ pó³kulê sfery niebieskiej wyja-
nia³ Jermakow. Te b³yski na obwodzie przepaci to odbicie wy-
buchów termoj¹drowych w ogniskowej zwierciad³a.
Od razu uspokoi³em siê: nieprzyjemnie robi³o siê na myl, gdy-
by tak zechciano mnie wysadziæ ze statku i wys³aæ na Ziemiê.
Obraz ten nie sprawi³ na mnie jakiego potê¿nego wra¿e-
nia. Prawie to samo mo¿na ogl¹daæ w aszchabadzkim planeta-
rium. Podzieli³em siê swoim spostrze¿eniem z Jermakowem. Przy-
takn¹³.
Oczywicie, mielicie przed sob¹ tylko elektronowe odbicie
rzeczywistoci. Korzystamy z niego, aby sprawdzaæ dok³adnoæ
naszego kursu. Jasny krzy¿ wskazuje punkt przeciêcia siê naszej
osi z niebiesk¹ sfer¹.
Zaciekawi³o mnie, jaka odleg³oæ dzieli nas od Ziemi.
Oko³o trzydziestu milionów kilometrów... chcecie zerkn¹æ
w przód, zobaczyæ, co jest przed nami?
Jermakow manipulowa³ przez sekundê jakimi prze³¹cznikami
i na ekranie zobaczy³em jaskrawy ¿ó³ty dysk. Przeciêcie celownika
le¿a³o na samym jego rodeczku. Wokó³ miga³y gwiazdy.
116
To s³oñce objania³ Jermakow spójrzcie w prawo od nie-
go... widzicie? To Wenus! W chwili, kiedy Hius wejdzie na jej
orbitê, ona tak¿e znajdzie siê na celowniku...
Jermakow wy³¹czy³ aparat. Zaproponowa³, ¿ebym usiad³, i zer-
kn¹³ jakby ukradkiem na tablice rozdzielcze, na dziesi¹tki wska-
ników i wskaniczków, barwnych wiate³ek i wskazówek. Zaczê³a
siê rozmowa. Postaram siê odtworzyæ j¹ jak najdok³adniej.
Jermakow jak zwykle wygl¹da³ na ca³kiem spokojnego, lecz
podkr¹¿one oczy i mars na czole wskazywa³y na to, ¿e sta³o siê co
niezwyk³ego.
Powiedzcie mi, towarzyszu Bykow, jak zapatrujecie siê na
wasze stanowisko w ekspedycji?
Mówi¹c to, Jermakow wpatrywa³ siê we mnie przenikliwym
wzrokiem. Odpowiedzia³em natychmiast:
Nie wiem, o co wam chodzi.
Chodzi o sprawy subordynacji... podporz¹dkowania siê...
Teraz zastanowi³em siê d³u¿ej, ale odpar³em, ¿e w swojej pra-
cy przywyk³em do wykonywania poleceñ bezporednich prze³o-
¿onych.
To znaczy...
W tym wypadku wy jestecie moim dowódc¹ na statku i kie-
rownikiem wyprawy.
Jermakow milcza³ przez chwilê i rzuci³ pytanie:
A jeli wytworzy siê sytuacja, ¿e otrzymacie dwa sprzeczne
rozkazy?
Wykonaæ nale¿y ostatni... póniejszy.
Stara³em siê mówiæ spokojnie, lecz muszê przyznaæ, dostawa-
³em gêsiej skórki, gdy¿ rozmowa budzi³a najdziwaczniejsze przy-
puszczenia. Zacz¹³em ju¿ nawet przemyliwaæ nad planem dzia³a-
nia, jeli nagle Jermakow oka¿e siê piratem, który zechce podnieæ
czarn¹ banderê i uprawiaæ w kosmosie korsarstwo. Tymczasem pa-
da³y dalsze pytania:
Wobec tego, jeli mój rozkaz bêdzie sprzeczny z rozkazami
przewodnicz¹cego Komitetu Pañstwowego, wykonacie tylko mój?
Oczywicie... w tym momencie jak jaki g³upek obliza³em
wargi i doda³em: Nie jestemy w wojsku, lecz wykonam ka¿dy
rozkaz, jeli nie bêdzie godzi³ w interesy naszego pañstwa... i par-
tii. Jestem komunist¹.
Jermakow rozemia³ siê. Tylko proszê, nie wyobra¿ajcie sobie,
¿e jestem spiskowcem. Nie pos¹dzajcie mnie tak¿e, ¿e nie dowierzam
117
waszemu poczuciu dyscypliny. Chcê po prostu wiedzieæ, jakie
zajmiecie stanowisko, gdy warunki, w jakich mo¿emy siê znaleæ,
zmusz¹ nas do odst¹pienia od linii wytyczonej przez komitet. Bardzo
siê cieszê, ¿e nale¿ycie do ludzi, którzy wiedz¹, co to znaczy dyscypli-
na i ... ¿e wyjanilicie swoje na tê sprawê pogl¹dy.
Ja, dajê s³owo, tak¿e by³em rad z takiego obrotu sprawy.
A jednak chcia³bym wiedzieæ... zacz¹³em pytanie.
Wyjaniê, a raczej naprowadzê was na lad, a dalej ju¿ sami
zrozumiecie, o co chodzi. W obecnej sytuacji, tam, na Ziemi, naj-
wa¿niejsz¹ spraw¹ jest szczêliwy powrót Hiusa. Wa¿niejsz¹ ni¿
cokolwiek innego. Od tego zale¿y bardzo wiele... zbyt wiele, abymy
mogli ryzykowna podczas obserwacji i badañ Golkondy, nawet gdyby
chodzi³o tylko o wykonanie zadañ przewidzianych przez komitet.
Jermakow da³ mi do zrozumienia, ¿e mogê odejæ. Nie ma co,
jest nad czym pomyleæ. Aleksieju, miej siê na bacznoci! Nie bar-
dzo rozumiem, o co mu chodzi³o. Jermakow... no i Krajuchin to
ludzie, którzy nie lêkaj¹ siê byle czego. Tacy, aby rozpocz¹æ od-
wrót, musz¹ zmobilizowaæ ca³e swe mêstwo... o co mu chodzi³o?
Bykow postawi³ kropkê i starannie wsun¹³ zeszyt do podnisz-
czonej raportówki. Poszed³ do salonu. Zasta³ tam Jurkowskiego,
Daugego i Spicyna. Grigorij zwiedza³ na mapie ca³¹ Wenus, a Jur-
kowski i Spicyn wiedli gor¹c¹ dyskusjê, której Bykow pocz¹tko-
wo nie móg³ zrozumieæ. Wydawa³o mu siê, ¿e rozmowa toczy siê
o sprawach, o których nie ma zielonego pojêcia, gdy¿ dyskutanci
u¿ywali wzorów matematycznych z arsena³u rachunku ró¿niczko-
wego i co chwila ciskali w przeciwnika cytatami z klasyków, co,
trzeba przyznaæ, nie dodawa³o jasnoci ich rozmowie. Niektóre
uwagi by³y bardzo ciekawe i niezwyk³e. Nie minê³a minuta, jak
Bykow siedzia³ obok nich w fotelu przysuniêtym do biblioteki i po-
³yka³ chciwie ka¿de s³owo, ca³kiem zapominaj¹c o swoich niedaw-
nych troskach.
Przy takim podejciu, kochaniutki, zwalisz siê w b³oto, w ba-
gno niutoñstwa wo³a³ Jurkowski. Przecie¿ twoje twierdzenia
sprowadzaj¹ siê do uznawania absolutu przestrzeni. Gdzie ty to
wszystko studiowa³?
Zasada Lorentza...
A fakty, setki faktów... I ty omielasz siê je odrzucaæ! I do
tego kiedy? Prawie sto lat po narodzeniu siê teorii wzglêdnoci...
118
Nie mam zamiaru broniæ rozumowania Lorentza mówi³
Bogdan nie mam nawet zamiaru twierdziæ, ¿e jeste jedynym kon-
tynuatorem i obroñc¹ myli staruszka Einsteina. Chcia³em powie-
dzieæ, ¿e...
S³uchamy, s³uchamy...
...¿e w naszym zawodzie i przy obecnym stanie techniki jesz-
cze daleko nam do zetkniêcia siê w praktyce ze skutkami teorii
wzglêdnoci.
Aha, wiêc o to chodzi!
A o to!
Powiadasz, ¿e daleko nam...
Tak, daleeeko! Przestrzeñ dla astronautów jest jednorodn¹
pustk¹.
Jeli nie braæ pod uwagê meteorytów nie odwracaj¹c g³o-
wy, dorzuci³ Dauge.
Pustka! Latam od dziesiêciu lat i ani razu nie musia³em ro-
biæ ¿adnych poprawek na teoriê wzglêdnoci.
Przez chwilê dyskutuj¹cy milczeli, patrz¹c na siebie rozgor¹cz-
kowanymi oczyma jak koguty przed walk¹.
A powiedz mi, kochaniutki podstêpnie zacz¹³ znów Jur-
kowski czy s³ysza³e o ekspedycji na Wejanê?
Dok¹d?
Na Wejanê... Nie s³ysza³e? Pierwszy raz dociera do ciebie
ta nazwa? ¯al mi ciê, Bogdanku!
W³aciwie, co to jest? spyta³ Dauge.
Wejana maleñka planetka, której orbita znajduje siê we-
wn¹trz orbity Merkurego. Jej rednia odleg³oæ od S³oñca wynosi
oko³o dziesiêciu milionów kilometrów. Trzy lata temu odkryli j¹
chiñscy towarzysze i nazwali Wejan czyli Stra¿nik S³oñca, czy
co w tym rodzaju. Poniewa¿ planetka kr¹¿y blisko S³oñca, masa
jej szybko wyparowuje i trzeba siê liczyæ z tym, ¿e za sto lat mo¿e
ju¿ znikn¹æ. Czy¿by naprawdê nic o niej nie s³ysza³? ponownie
zwróci³ siê Jurkowski do Bogdana.
Ten tylko pokrêci³ g³ow¹.
S³uchaj wiêc... powtórzê ci, co w zesz³ym roku opowiedzia³
mi Fiedia, który wzi¹³ udzia³ w wyprawie do tego mikrusa. W tak
niewielkiej odleg³oci od S³oñca nie mo¿na by³o lekcewa¿yæ ¿ad-
nych nieznanych figlów, jakie mo¿e nam sp³ataæ jego potê¿ne
pole grawitacyjne. Owe figle o ma³o nie kosztowa³y ekspedy-
cjê ¿ycia.
119
Opowiadaj, jak ju¿ zacz¹³e!
Liu Szi-erowi nie uda³o siê podejæ do samej planetki, ale
doæ dok³adnie okreli³ jej orbitê. A tu proszê, pierwsza niespo-
dzianka. Nasi astronauci znaleli planetkê zupe³nie w innym miej-
scu, ni¿ poda³ Liu Szi-er.
Liu pope³ni³ jaki b³¹d mrukn¹³ Bogdan.
Za³ó¿my, ¿e tak. Aby nie upiec siê ¿ywcem, rakieta pokryta
by³a lustrzan¹ powierzchni¹. Pocz¹tkowo wszystko sz³o g³adko.
Odnaleziono planetê i ukryto siê w jej cieniu. Wejan by³ maleñki
i mia³ kszta³t gruszkowaty, taki kawa³ krystalicznego ¿elaza kilku-
kilometrowej rednicy, który obraca siê bardzo szybko i nie mo¿e
ostygn¹æ. Nasi, ukryci w cieniu, chcieli przeprowadziæ obserwa-
cje. Ale to nie takie proste... Jurkowski zrobi³ efektown¹ pauzê
i triumfuj¹co spojrza³ na Spicyna. Im bardziej przybli¿a³a siê pla-
netka do S³oñca, tym dziwniejsze dzia³y siê rzeczy. S³oñce zmie-
nia³o barwê, stawa³o siê ciemniejsze, to znów zupe³nie czerwone,
rozmiary jego pozornie zwiêksza³y siê szybciej, ni¿ nale¿a³o, szyb-
ciej ni¿ wedle zasad perspektywy. W koñcu... znów triumfuj¹ce
spojrzenie na Spicyna zaczê³o nagle grzaæ i wieciæ z dwóch stron
jednoczenie! Cieñ znikn¹³. Fiodor opowiada³, ¿e wszystkich przej¹³
strach. Planetolot prawie dotyka³ rozpalonej powierzchni Wejana,
a cienia ani ladu. S³oñce, wielkie, gorej¹ce, otacza³o rakietê ze
wszystkich stron. Tam, gdzie nie... mia³o prawa byæ w tej samej
chwili, co pierwsza rozpalona gwiazda, wieci³ potê¿ny, przes³a-
niaj¹cy ca³e niebo purpurowy dysk.
Mira¿ z przekonaniem powiedzia³ Bogdan.
Mira¿ w pró¿ni! Mira¿, który zionie ¿arem i bombarduje stru-
mieniami protonów! Dobrze, przyjmijmy i to za³o¿enie. Ale czym
wyt³umaczyæ, ¿e urz¹dzenia ¿yroskopowe na planetolocie przesta-
³y dzia³aæ? Czy to tak¿e mira¿? A choæby fakt, ¿e wszystkie chro-
nometry, nie wy³¹czaj¹c zwyk³ych zegarków, opóni³y siê, co
stwierdzono po powrocie, wszystkie jak jeden o równo dwadzie-
cia trzy minuty, czy to tak¿e zaliczasz do z³udzeñ optycznych?
Bogdan milcza³.
Czym mo¿na to wszystko wyt³umaczyæ? nie wytrzymu-
j¹c, rzuci³ pytanie Bykow.
Tylko tym, ¿e pole grawitacyjne w takiej bliskoci od S³oñ-
ca zniekszta³ci³o i zmieni³o wszelkie absoluty czasu i przestrzeni.
Na pociechê pozostaje tylko jedno Jurkowski teatralnym gestem
wyci¹gn¹³ rêkê do Spicyna ¿e wszystkie te zjawiska nie daj¹ siê
120
wyjaniæ nawet za pomoc¹ teorii wzglêdnoci. Fakt pozostaje fak-
tem: przestrzeñ to nie zwyk³a pustka, o jakiej przed pó³ godzin¹
tak lekkomylnie gada³e. wiadcz¹ o tym siwe w³osy Fiedii, któ-
remu uda³o siê odprowadziæ planetolot od Wejana dopiero po pi¹-
tej czy szóstej próbie.
Jurkowski przerwa³ i pogwizduj¹c, spacerowa³ po saloniku. By-
kow zastanawia³ siê, co znaczy³y s³owa: Pole grawitacyjne znie-
kszta³ci³o i zmieni³o wszelkie absoluty czasu i przestrzeni. Nie
zd¹¿y³ jednak zadaæ tego pytania, kiedy Dauge, ironicznie spogl¹-
daj¹c na Jurkowskiego, przerwa³ dyskusjê:
Doæ gadaniny! Nakrywajcie do sto³u i wo³ajcie Anatola.
Czas na kolacjê.
Po kolacji od sto³u odszed³ tylko Krutikow, który mia³ wachtê.
Jermakow, chocia¿ trochê zaspany, ale jak zawsze g³adko uczesa-
ny i ubrany jak na przegl¹d, siedzia³ z fili¿ank¹ w rêku, rozkoszu-
j¹c siê kaw¹. Bogdan i Jurkowski swoim zwyczajem rozweseleni
wspominali jakie kawa³y z okresu studenckiego. Dauge w sku-
pieniu, z niezwykle powa¿n¹ min¹, miesza³ jaki koktajl z co naj-
mniej dziesiêciu ró¿nych soków owocowych. £agodne wiat³o
wype³nia³o salonik. Wszystko wydawa³o siê trwa³e, przytulne i spo-
kojne. Bykow po raz setny pomyla³, ¿e nic nie kojarzy siê z meta-
lowym pud³em pêdz¹cym z fantastyczn¹ szybkoci¹, po³ykaj¹cym
miliony kilometrów czarnej przestrzeni.
O czym tak dumasz, Aleksieju? cichutko spyta³ Dauge.
Bykow umiechn¹³ siê.
Tak zwyczajnie... myli siê! Siedzimy sobie, gawêdzimy...
Zupe³nie inaczej wyobra¿a³em sobie lot.
Jak w ogóle mog³e to sobie wyobra¿aæ zdziwi³ siê Grigo-
rij. Na podstawie ksi¹¿ek? Czy mo¿e wed³ug opisów w gaze-
tach?
Chocia¿by...
Jurkowski górnolotnym tonem stwierdzi³:
Bohaterscy astronauci odwa¿nie pokonywali wszystkie prze-
ciwieñstwa na trasie ich niebezpiecznego lotu. Dzielnie kroczyli
na spotkanie niebezpieczeñstwom.
Tak... co w tym rodzaju. A ponadto spodziewa³em siê prze-
¿yæ wszelkie wra¿enia zwi¹zane z niewa¿koci¹ i inne nie znane
mi dotychczas...
121
Bój siê Boga, ch³opie!
Wiedzia³em dobrze, ¿e na statku poruszaj¹cym siê ze sta³ym
przypieszeniem stanu niewa¿koci nie odczujê, ale mimo to roz-
czarowa³em siê.
Bogdan i Grigorij rozemiali siê.
Wierzcie mi, Aleksieju powa¿nie zacz¹³ Jurkowski ¿e
bez niewa¿koci ¿yje siê znacznie lepiej. Mielicie szczêcie. Ja-
kie szeæ lat temu lecielimy na Ksiê¿yc. Wybra³ siê z nami, we-
cie to pod uwagê, równie¿ pewien specjalista. Tylko nie od pu-
styñ, lecz selenograf. Przez wiele lat pisa³ o Ksiê¿ycu, bada³ go,
dyskutowa³ na jego temat, ale na naszym satelicie nigdy nie stan¹³
w³asn¹ nog¹. Po prostu ba³ siê lotu... tak ju¿ bywa w tym ¿yciu.
Chodzi ci o G³uzkina? spyta³ Dauge.
No pewnie, ¿e o G³uzkina z umieszkiem odpowiedzia³
Jurkowski. Wystartowalimy. Lecimy. Wy³¹czylimy reaktor
i pasa¿erowie mogli opuciæ komory amortyzacyjne. Wszyscy a¿
dr¿eli z ciekawoci. Co to bêdzie uczucie niewa¿koci, inne
nieznane wra¿enia... sami rozumiecie. G³uzkin te¿ cieszy siê co
niemiara, chocia¿ trochê przyblad³. Po dwóch godzinach zbli¿a
siê do mnie i pyta: Gdzie toaleta, towarzyszu?. A ja, no tak siê
z³o¿y³o, zapomnia³em, ¿e to nowicjusz, i powiadam: Prosto ko-
rytarzem i pierwsze drzwi na prawo.... Nic wiêcej nie powie-
dzia³em, a on, moi najmilsi, maszeruje.
Na twarzach Daugego i Bogdana, a nawet Jermakowa poja-
wi³y siê umieszki. Bykow s³ucha³ powa¿nie.
Zamkn¹³ siê tam jak nale¿y opowiada³ dalej Jurkowski
i siedzi. Mija piêæ minut, dziesiêæ, kwadrans... nie wychodzi z toa-
lety! Nagle zjawia siê, ca³y mokry... od stóp do g³owy. Klnie, a do-
ko³a niego lataj¹ wodne baloniki... Chowamy siê, gdzie kto mo¿e.
W³¹czylimy wentylatory na pe³ny gaz, ale korytarz oczycilimy
z wielkim trudem. Kl¹³ nasz ksiê¿ycowy specjalista, a¿ uszy pu-
ch³y! Do dzi rumieniê siê, kiedy to wspomnê. A trzeba wam wie-
dzieæ, ¿e by³y wród nas kobiety. Niewa¿koæ potrafi p³ataæ figle,
towarzyszu Bykow uroczycie zakoñczy³ Jurkowski.
W ogóle niewa¿koæ nie nale¿y do wra¿eñ najmilszych
potwierdzi³ Dauge, gdy tylko umilk³ g³ony miech. Zanim na-
uczysz siê, jak nale¿y zachowywaæ siê w takich warunkach, wy-
cierpisz wiele...
Pamiêtam, jak jeden towarzysz... zacz¹³ Bogdan, ale umilk³.
Przerwa³ mu Jermakow:
122
Chwileczkê...
Wszyscy nadstawili uszu. Gdzie z góry dolatywa³ ledwie s³y-
szalny cieniutki pisk. Narasta³ i cich³ falami, zupe³nie, jakby ko-
mar lata³ po namiocie. Bykow widzia³, jak bladoæ pokrywa³a za-
rumienion¹ twarz Jermakowa, jak Dauge zrobi³ siê w jednej chwili
prawie siny, jak Spicyn wytrzeszczy³ oczy, a Jurkowski zacisn¹³
zêby, a¿ widaæ by³o ka¿dy miêsieñ na jego twarzy. Wszystkie oczy
by³y zwrócone ku górze. Bykow obejrza³ siê. Pod sufitem, w za³a-
maniu skórzanego obicia saloniku, b³yska³ równomiernie czerwo-
ny punkcik. Kto zakl¹³ ochryp³ym g³osem i zerwa³ siê z miejsca.
Przewróci³a siê szklanka i po bia³ej serwecie rozpe³z³a siê powoli
czerwona plama. W tej¿e chwili rozleg³o siê og³uszaj¹ce dzwonie-
nie. Sufit, twarze, rêce, bia³y obrus wszystko jakby zosta³o nasy-
cone przera¿aj¹cym malinowym wiat³em.
Promieniowanie! rykn¹³ Bykowowi nad uchem czyj zu-
pe³nie obcy g³os.
In¿ynier jak urzeczony nie móg³ oderwaæ wzroku od b³yskaj¹-
cej lampki ostrzegawczej. Dzwonek alarmowy brzêcza³ jak osza-
la³y. Gwa³townie otwar³y siê drzwi i wpad³ Krutikow.
Promieniowanie krzykn¹³ od progu.
Stê¿a³¹ twarz pokrywa³ pot. Jermakow, ledwie poruszaj¹c po-
blad³ymi wargami, odpowiedzia³ spokojnie:
Widzimy i s³yszymy.
Dlaczego? Sk¹d? mrucza³ Bogdan.
Jurkowski jakby w odpowiedzi wzruszy³ ramionami.
Niepotrzebne pytanie!
Wcale nie zbyteczne! popiesznie, jak po ciê¿kim wysi³-
ku, mówi³ Dauge. Mo¿e jeszcze zdo³amy siê os³oniæ...
Speckombinezony?
A chocia¿by!
Bzdura z przekonaniem w g³osie hukn¹³ Bogdan przecie¿
promieniowanie przebi³o pancerz ochronny i warstwê izoluj¹c¹.
Dzwonek alarmowy nie przestawa³ brzêczeæ natarczywie.
Przed tym nie zdo³asz siê os³oniæ wyszepta³ Krutikow.
Dauge umiechn¹³ siê gorzko. Musimy czekaæ mrukn¹³
cichutko.
Krutikow z jak¹ czupurn¹ powag¹ podniós³ przewrócon¹
szklankê i usiad³ miêdzy Bykowem i Jermakowem.
Nie mniej ni¿ sto rentgenów rzuci³ Jurkowski.
Chyba wiêcej poprawi³ go Spicyn.
123
Sto piêædziesi¹t! Kto da wiêcej? Dauge wzi¹³ ze sto³u ³y-
¿eczkê i zacz¹³ wyginaæ j¹ dr¿¹cymi palcami. Dajê wam s³owo,
¿e czujê, jak przewiercaj¹ mnie protony!
Ciekawe, jak d³ugo to potrwa? kurcz¹c siê, warkn¹³ Jur-
kowski i spojrza³ na lampkê indykatora.
Jeli d³u¿ej ni¿ piêæ minut, zagrasz marsza pogrzebowego...
Minê³y dwie minuty oznajmi³ Jermakow cicho.
Krutikow poprawi³ ko³nierz kombinezonu i zaci¹gn¹³ za-
mek b³yskawiczny. Siêgn¹³ rêk¹ po fajkê, któr¹ zawsze mia³ w kie-
szeni.
Dzwonek alarmowy nie przestawa³ dwiêczeæ natarczywie.
Siedz¹c pod ulew¹ promieni mierci, s³uchali cudownej mu-
zyki deklamowa³ Jurkowski. S³uchajcie, czy nie mo¿na wy³¹-
czyæ tego przeklêtego dzwonka? Nie jestem przyzwyczajony do
umierania w takich warunkach.
Dauge wreszcie pokona³ ³y¿eczkê, z³ama³ j¹ i rzuci³ na stó³.
Wszyscy wlepili wzrok w po³amane kawa³ki metalu.
Pierwsza ofiara ataku kosmosu wzniole oznajmi³ Jurkow-
ski. Grigorgij, b¹d moim przyjacielem i wpakuj ³apy do kieszeni!
Bykow zachmurzy³ siê, przymru¿y³ oczy. Jeli nie minie za
piêæ minut koniec! A najgorsze, ¿e nic nie mo¿na przeciwdzia-
³aæ. Nic a nic!
Dzwonienie nagle usta³o. Zgas³a czerwona lampka indykato-
ra. Cisza. Siedzieli bez ruchu, zbyt oszo³omieni, aby siê cieszyæ.
Pierwszy odezwa³ siê Jermakow, zwracaj¹c siê do Jurkowskiego.
A jednak jestecie fircyk, W³odzimierzu. Pozer...
Dauge rozemia³ siê nerwowo. Krutikow dosta³ ataku czkawki
i wyci¹gn¹³ rêkê do syfonu z wod¹ sodow¹.
Przepraszam, towarzyszu Jermakow! Bijê siê w piersi, ale
niezbyt mocno klepa³ Jurkowski. W m³odzieñczych latach wy-
stêpowa³em w teatrze amatorskim. Przeci¹gn¹³ siê, a¿ stawy mu
zatrzeszcza³y. Miejmy nadziejê, ¿e obejdzie siê bez gronych kon-
sekwencji. Na bie¿¹cym rachunku mam ostatnio ca³¹ okr¹g³¹ sum-
kê tych rentgenów.
Bykow nieprzytomnie krêci³ g³ow¹.
Czy¿by tylko dwie minuty?
Tak wiêc, drodzy towarzysze, mo¿emy uwa¿aæ incydent za
skoñczony zduszonym g³osem powiedzia³ Jermakow. Teraz na-
tychmiast bierzemy siê do sprawdzania wewnêtrznej warstwy izo-
lacyjnej!
124
A po co? Przecie¿ takie wypadki zdarzaj¹ siê raz na dziesiêæ
lat! basem zawo³a³ Krutikow. Jaka mog³a byæ przyczyna tego
wszystkiego?
Nawet je¿ to zrozumie! Promieniowanie kosmiczne! od-
powiedzia³ za wszystkich Jurkowski.
Jeli tak, to wspaniale. A ja, grzesznik nieczysty, mia³em
wra¿enie, ¿e nawali³ pancerz reaktora.
Bogdan spojrza³ na zegarek.
Muszê ruszaæ na wachtê. Czas podawaæ sygna³y na Ziemiê.
Zawiadomimy ich?
Nie! krótko odpar³ Jermakow. Nie ma powodu niepo-
trzebnie denerwowaæ ludzi. Nadaæ jak zwykle. Wszystko w po-
rz¹dku. Aha, teraz proszê wszystkich do gabinetu lekarskiego na
zastrzyki i dezaktywizacjê. Dauge pierwszy. Potem, jak powiedzia-
³em, ruszamy na sprawdzanie izolacji.
Na razie mo¿na pozwoliæ sobie na fili¿ankê kawy weso³o
stwierdzi³ Krutikow. E, ca³kiem ostyg³a! Aliosza, przyjacielu,
w³¹cz czajnik!
A jednak bohaterscy astronauci musz¹ pokonywaæ nie-
bezpieczeñstwa g³ono powiedzia³ Bykow, zerkaj¹c na Jurkow-
skiego.
Ten wybuchn¹³ miechem.
Nie niebezpieczeñstwa, drogi Aleksieju, lecz tylko strach
przed mierci¹. Niebezpieczeñstwa i trudnoci le¿¹ przed nami, za
to mogê rêczyæ, jak przepowiedzia³ Krajuchin.
Sos
Po kilku godzinach zagadka kosmicznego ataku zosta³a wyja-
niona. W odpowiedzi na ostro¿nie zadane pytanie Jermakowa
otrzymano komunikat Krymskiego Obserwatorium Aktynograficz-
nego, z którego wynika³o, ¿e dok³adnie w tej samej chwili, gdy
za³oga Hiusa czeka³a na wyrok, na S³oñcu mia³ miejsce potê¿ny
wybuch j¹drowy zjawisko doæ czêste i dobrze ju¿ zbadane.
Zwarty strumieñ j¹der atomów wodoru protonów z olbrzymi¹
szybkoci¹ pomkn¹³ w przestrzeñ i trafi³ na planetolot przecinaj¹-
cy jego drogê.
Zaledwie cz¹stka protonów przedosta³a siê przez tytanowy pan-
cerz Hiusa, wzmocniony warstw¹ absolutnego zwierciad³a, lecz
125
w³anie te cz¹stki wielkiego promienia wywo³a³y w jego warstwie
niezliczone ród³a gwa³townego promieniowania gamma, które
w praktyce nie znaj¹ ¿adnych przeszkód. Promienie gamma wpro-
wadzi³y w ruch urz¹dzenia alarmowe i niewiele brakowa³o, a znisz-
czy³yby za³ogê planetolotu na samym pocz¹tku podró¿y.
By³o to wydarzenie bardziej grone ni¿ spotkanie z meteory-
tem. Gdyby atak promieni potrwa³ chocia¿ kwadrans, nikt z za³ogi
Hiusa nie pozosta³by wród ¿ywych. Nawet znacznie krótsze na-
wietlanie promieniami o takiej sile mog³o wywo³aæ w organizmach
powa¿ne zak³ócenia: astronauta, który ju¿ by³ pora¿ony promie-
niowaniem, na pewno by zachorowa³. Na szczêcie Jermakow mia³
na pok³adzie najnowsze preparaty, dostarczone do komitetu przez
jeden z instytutów biofizycznych. Preparaty te, wprowadzone do
organizmu, ca³kowicie lub prawie calkowicie likwidowa³y skutki
pora¿enia radiacj¹.
S³ysza³em ju¿ o takich wypadkach powiedzia³ Bogdan, gdy
Jermakow skoñczy³ czytaæ komunikat. Zdaje siê, ¿e jakie piêt-
nacie lat temu w ten sposób zgin¹³ niemiecki kosmozbiorniko-
wiec. Jeli wybuchy na S³oñcu nie nale¿¹ do rzadkoci, to czemu
tak ma³o jest wypadków zderzenia siê z wi¹zkami wysy³anych przez
nie promieni?
Rzecz prosta, mielimy szczêcie westchn¹³ Dauge.
To ca³kiem jasne z miejsca wyjani³ Jurkowski. Powie-
dzia³bym, ¿e nale¿y siê dziwiæ, ¿e w ogóle trafilimy na nie. Stru-
mieñ protonów pêdzi w przestrzeni bardzo cienkim strumieniem,
u¿ywaj¹c ziemskich wyra¿eñ, i prawdopodobieñstwo natrafienia
na tak¹ niebezpieczn¹ wi¹zkê jest minimalne.
Rzecz prosta, mielimy szczêcie westchn¹³ Dauge. G³u-
pie uczucie, gdy czujesz, ¿e ciê zabijaj¹, a ty nie mo¿esz nic prze-
ciwdzia³aæ. Najgorsze to, ¿e nie znoszê, zupe³nie nie znoszê za-
strzyków, a od tych boli mnie do tego krzy¿.
Czy speckombinezony naprawdê nic by nie pomog³y? spy-
ta³ Bykow.
Jakie tam speckombinezony! Dauge machn¹³ rêk¹. Od
tych promieni nie ochroni¹ ciê ¿adne fata³aszki. Energia rzêdu mi-
liardów elektronowoltów!
Na szczêcie mamy to ju¿ za sob¹.
Na razie jeszcze nie wszyscy pocieszy³ go Jermakow.
A dlaczego?
W kabinie sterowania jeszcze migaj¹ indykatory.
126
Jurkowski b³yskawicznie zwróci³ siê do dowódcy.
Migaj¹?
Jermakow przytakn¹³.
Migaj¹ jak cholera! potwierdzi³ Bogdan.
Mocno?
Nie za bardzo, tak na jedn¹ setn¹ rentgena, ale mimo to mi-
gaj¹.
Wniosek: atak nie min¹³. Dauge zamyli³ siê. Przecie¿
lecimy w pobli¿u osi wi¹zki protonów.
Nic podobnego! z min¹ nauczyciela zaprotestowa³ Jurkow-
ski, zachowuj¹c siê, jakby gani³ têpego ucznia. S³oñce obraca
siê, a wraz z jego obrotem zmienia po³o¿enie punkt wybuchu; te-
raz ju¿ dawno promieniuje w innym kierunku. Nie, tu musi byæ
jaka inna przyczyna.
Wtórne ród³o radiacji powiedzia³ Jermakow.
Oczywicie! ucieszy³ siê Dauge. Trzeba by³o siê tego
spodziewaæ. Pod dzia³aniem bombardowania protonowego czêæ
atomów w masie pancerza sta³a siê radioaktywna. To wszystko.
Dobre mi to wszystko. Bêdziemy mieli z tym kupê k³o-
potów.
Nie przypuszczam sprzeciwi³ siê Spicyn. Przecie¿ radia-
cja nie jest silna, nie przekracza dopuszczalnego natê¿enia.
Dobrze, ¿e chocia¿ trochê os³oni³ nas Malec wtr¹ci³
Bykow.
W³anie Jermakow skrzywi³ siê. Malec móg³ tak¿e staæ
siê radioaktywny, a to by³oby niezbyt przyjemne.
Wyjdziemy na zewn¹trz i sprawdzimy! zaproponowa³ Jur-
kowski.
Dopiero wtedy, gdy odwrócimy siê zwierciad³em do S³oñ-
ca, czyli mniej wiêcej za dwadziecia cztery godziny.
I pomyleæ tylko, ¿e jeliby takie bombardowanie trwa³o kilka
minut d³u¿ej, by³oby po wszystkim! Hius z martw¹ za³og¹!
A za piêædziesi¹t godzin jako rozpalony ob³oczek wbijamy
siê w ¿ar s³oneczka.
Martwy planetolot z martw¹ za³og¹! Bogdan, mówi¹c to,
patrzy³ na Jermakowa. Taki los... bywa i tak... prawda Anatolu
Borysowiczu?
Miêdzyplanetarny Lataj¹cy Holender, s¹ ju¿ takie.
Co siê dzieje z takimi statkami? rzuci³ pytanie zacieka-
wiony Bykow. Co by³o przyczyn¹...
127
Choroby przywiezione z innych planet lub takie jak nasze
spotkania ze strumieniami protonów.
Rozmowa urwa³a siê.
¯ycie w planetolocie sz³o swoim trybem. Jermakow mia³ ba-
czenie na urz¹dzenia silnika fotonowego i opracowywa³ z Kruti-
kowem jaki nowy problem kosmogacji; geologowie po raz setny
przegl¹dali plan prac badawczych na Golkondzie; Bykow czyta³
ksi¹¿ki astronomiczne; Bogdan Spicyn ca³y wolny czas spêdza³
przy aparatach radiowych.
Pewnego dnia Bogdan zawo³a³ wszystkich do kabiny sterow-
niczej.
S³uchajcie mówi³ radonie. Mówi Mars. Piaszczysta Za-
toka. Specjalna audycja dla nas.
... i to wkrótce mówi³a kobieta wysokim, weso³ym g³o-
sem. W dolinie os³oniêtej przed mronymi burzami wykrylimy
otoczone odga³êzieniami Centralnego £añcucha p³ytkie jeziorka i
rozleg³e ³¹ki, tworz¹ce razem obrazek jakby wziêty z dziecinnej
bajki, ¿ebycie tylko mogli zobaczyæ, jaki to piêkny widok! Wspi-
nacie siê na szczyt wzgórza i spogl¹dacie w dó³: fioletowa po-
wierzchnia jeziora, nieruchoma jak lustro, cudowny dywan wyso-
kich traw pomarañczowego koloru i wielkich zielonych kwiatów,
a nad tym rozpiêty ciemnofio³kowy namiot nieba. Chcia³oby siê
zerwaæ skafandry....
Bykow zauwa¿y³, jak na twarzach przyjació³ zachwyt i radoæ
zmagaj¹ siê z niedowierzaniem. Jak wreszcie zaczynaj¹ janieæ
ciep³ymi umiechami, a w oczach zapalaj¹ siê b³yski.
To Mars! szepn¹³ Dauge. Pomylcie tylko, ch³opcy, to
ten pozornie martwy Mars!
Nazwalimy tê dolinê »Dolin¹ Hiusa«. Nie mo¿emy podaæ
wam wody z jej jezior ani kwiatów z ³¹k, nie jestemy nawet w sta-
nie pokazaæ jej wam, lecz chcemy, aby na wasz¹ czeæ nosi³a imiê
waszego statku! Jeszcze, chwileczka... Musimy koñczyæ i ¿yczy-
my wam, Anatolu Jermakow, i tobie, W³odku Jurkowski, tobie,
Michale Krutikow, tobie, Bogdanie Spicyn, i wam, Grigoriju Dau-
ge i Aleksieju Bykow, serdecznie ¿yczymy zwyciêstwa!.
Minê³o piêædziesi¹t godzin lotu i Jermakow zapowiedzia³, ¿e
pora przygotowaæ siê do zwrotu. Hius mia³ siê obróciæ zwiercia-
d³em w kierunku S³oñca i zacz¹æ hamowanie. Statek osi¹gn¹³ ju¿
128
szybkoæ tysi¹ca dwustu kilometrów na sekundê. Przez nastêpne
czterdzieci godzin Hius mia³ lecieæ z przypieszeniem ujem-
nym wzglêdem S³oñca, aby w punkcie spotkania z Wenus wytraciæ
ca³kowicie swój pêd.
Dauge wyjani³ dok³adnie ca³y manewr Aleksiejowi podczas
porz¹dkowania i zamykania szaf bibliotecznych, kredensu, bufe-
tu, umocowywania wszystkich przedmiotów, jakie mog³yby przy
gwa³townych zmianach, mówi¹c ostro¿nie, zmieniæ swoje po³o¿e-
nie. Szykowano siê do wa¿nego momentu. Za³oga zapiê³a pasy bez-
pieczeñstwa dopiero na rozkaz z kabiny sterowniczej. Bykow spo-
dziewa³ siê prze¿yæ, jakich dostarczy³a mu próbna jazda Malcem.
Tym razem jednak wszystko przesz³o znacznie spokojniej. Dziêki
niezwyk³emu artyzmowi, z jakim sterowa³ Spicyn, Hius wyko-
na³ zwrot szybko, a zarazem p³ynnie. Ledwie zdo³ano zauwa¿yæ
króciutk¹ chwilê niewa¿koci. Cz³onkowie za³ogi przebywaj¹cy
w saloniku odnieli wra¿enie, ¿e pod³oga uciek³a na chwilê w bok,
zatrzyma³a siê w pozycji pionowej i ponownie wróci³a na swoje
miejsce.
Hius pêdzi³ w stronê S³oñca zwrócony ku niemu zwiercia-
d³em. Fotoreaktor pracowa³ jak przedtem, zmniejszaj¹c nabyt¹ szyb-
koæ w tempie dziesiêciu metrów na sekundê do kwadratu. Po obie-
dzie Bykow przypomnia³ dowódcy, aby sprawdziæ, czy Malec
nie sta³ siê radioaktywny.
A przy okazji mówi³ in¿ynier warto zobaczyæ, czy pod-
czas zwrotu nie zosta³y uszkodzone jakie elementy przytrzymuj¹-
ce zasobnik z Malcem na kad³ubie Hiusa.
Tak zwyczajnie zobaczyæ? Jermakow przymru¿y³ oczy.
Nie wydaje mi siê to takie proste.
Przecie¿ w poprzednich rejsach nieraz wychodzilimy na ze-
wn¹trz wtr¹ci³ Jurkowski.
Bardzo mo¿liwe, ale proszê pamiêtaæ, ¿e by³o to w poprzed-
nich rejsach. Teraz lecimy ze sta³ym przypieszeniem.
No tak... Jurkowski zamilk³.
Zdajecie chyba sobie sprawê z tego, co by siê sta³o po opusz-
czeniu statku! dorzuci³ Jermakow.
Hius leci dalej, a ty wpadasz w tryskaj¹ce spod niego p³o-
mienie, w samo ognisko atomowej reakcji wyjani³ krótko Dauge.
Bykow zdecydowanie ruszy³ do ataku.
Towarzyszu Jermakow, Malec zosta³ oddany pod moj¹ opie-
kê. Proszê zatem o pozwolenie sprawdzenia, w jakim jest stanie!
129
9 – W krainie...
Artyku³ osiemnasty Instrukcji dla pilotów miêdzyplanetar-
nych powiada: Podczas lotów nie wolno wypuszczaæ na zewn¹trz
pasa¿erów... szybko zacytowa³ Jurkowski.
Ma racjê! popar³ go Dauge. S³uszna uwaga.
Ale ja nie jestem pasa¿erem! ostrym tonem stwierdzi³ Bykow.
Chwileczkê. Jermakow mówi³ powa¿nym g³osem. To-
warzyszu Bykow, naprawdê nie mam prawa wypuciæ was z kabi-
ny na pancerz statku. Zreszt¹, gdybym nawet mia³ prawo, nie uczy-
ni³bym tego. W razie wypadku nikt z nas nie potrafi zast¹piæ was
na Malcu...
Zbyt wielkie ryzyko straciæ takiego kucharza. Nie móg³
powstrzymaæ siê od docinków Jurkowski.
Bykow obrzuci³ ba¿anta lodowatym spojrzeniem, nie odci¹³
siê, lecz tylko podszed³ do Jermakowa.
Wy³¹czymy fotoreaktor i nie bêdzie ju¿ ¿adnego ryzyka
mówi³ Jermakow (Jurkowski zrobi³ kwan¹ minê). A jeli cho-
dzi o odpowiedzialnoæ, za wszystko odpowiadam osobicie, za
ludzi i sprzêt. Nie w tym jednak rzecz. Spicyn ma w tej chwili
wachtê. Krutikow szykuje siê do odpoczynku, zreszt¹ jego te¿ nie
nale¿y wysy³aæ do takiej pracy, zbyt ociê¿a³y...
Hm... czerwieni¹c siê, chrz¹kn¹³ Krutikow.
Pozostajê ja? umiechaj¹c siê, znowu zawo³a³ ba¿ant.
W³odzimierz przeszed³ specjalne kursy, a poza tym nabra³
wprawy podczas poprzednich lotów koñcz¹c rozmowê, stwier-
dzi³ Jermakow. Sprawdzaæ pójdzie albo on, albo...
Paragraf szesnasty g³ono wykrzykn¹³ Dauge paragraf
szesnasty mówi, ¿e dowódca statku nie mo¿e opuszczaæ go pod-
czas lotu.
Prawdê mówi! rozemia³ siê Jurkowski i wyszed³.
Bykow zasêpi³ siê, niezadowolony. Dauge klepn¹³ go po ra-
mieniu.
Nie przejmuj siê, Aleksieju! Do tej roboty potrzeba nie tyl-
ko odwagi, ale i wprawy.
Nie przesadzajmy.
Dobrze, ju¿ dobrze. A czy masz, bracie, pojêcie o skafan-
drze pró¿niowym?
O czym?
O skafandrze pró¿niowym! Takim garniturku do pracy w ko-
smicznej pró¿ni.
A nasz speckombinezon nie wystarcza?
130
Oj, bracie, bracie! Zrobi³by siê z ciebie balonik. Ani by
rêk¹, ani nog¹ nie móg³ ruszyæ. Widzia³e taki rozdêty kombine-
zon w gabinecie Krajuchina?
Bykow westchn¹³.
Taki los... Mia³em wielk¹ ochotê popatrzeæ na tê wasz¹ ko-
smiczn¹ przestrzeñ.
Zgadzam siê z Daugem, nie przejmujcie siê. Na tê przestrzeñ
napatrzycie siê jeszcze do syta spogl¹daj¹c serdecznie na in¿y-
niera, powiedzia³ Jermakow.
Powróci³ Jurkowski, nios¹c dwa ciê¿kie szarawe pakunki.
A mo¿e nie bêdziemy wy³¹czaæ fotoreaktora? rzuci³ nie
wiadomo do kogo pytanie i zacz¹³ rozpakowywaæ swój baga¿. Wy-
ci¹gn¹³ z niego przezroczysty cylinder, podwójne butle i jeszcze
jakie aparaty.
Bezwzglêdnie musimy wy³¹czyæ. Aha, Aleksieju, macie oka-
zjê popróbowaæ, jak wygl¹da wiat bez pola grawitacyjnego. Radzê
nie wychodziæ z saloniku i nie wykonywaæ gwa³townych ruchów.
Jak tylko wy³¹czy siê fotoreaktor, przestanie dzia³aæ przypieszenie
i Hius bêdzie lecia³ z niezmienn¹ szybkoci¹. A jeli nie ma przy-
pieszenia, nie ma te¿ wra¿enia ciê¿koci.
Humor Bykowa wyranie siê poprawia³. Zatar³ rêce.
Bardzom ciekaw, bardzom ciekaw. Nawet wstydzi³bym siê
przyznaæ, ¿e bra³em udzia³ w takim locie, a nie prze¿y³em ani chwili
niewa¿koci.
Gotowe... meldowa³ Jurkowski.
Sta³ w drzwiach zakuty w dziwaczny pancerz z metalowych
elastycznych obrêczy, podobny do olbrzymiego skorupiaka z ludz-
k¹ g³ow¹. Pod pach¹ trzyma³ przezroczysty he³m. Bykow nieraz
ogl¹da³ tego rodzaju skafandry na filmach i zdjêciach, lecz nie móg³
siê powstrzymaæ i obszed³ wokó³ geologa, ogl¹daj¹c go z wielk¹
ciekawoci¹.
Chodmy! powiedzia³ Jermakow.
Bykow usiad³ w fotelu i odprowadzi³ wzrokiem towarzyszy.
Na korytarzu ucich³y kroki. Dwiêcznie zamknê³y siê drzwi.
Dauge zapyta³ g³ono Jermakowa, gdzie znajduje siê uchwyt linki
asekuracyjnej. Zapad³a cisza.
Uwaga! rozleg³ siê w g³oniku g³os Spicyna.
W tej samej chwili Bykow poczu³, ¿e zaczyna siê lekko unosiæ
w powietrzu. Kurczowo wpi³ palce w porêcze fotela. Us³ysza³ ci-
chy wist i po saloniku przelecia³ zimny powiew. Bykow g³ono
131
westchn¹³. Odniós³ wra¿enie, ¿e nie sta³o siê nic nadzwyczajnego.
Puci³ porêcze fotela i ostro¿nie wsta³.
Gdy po kwadransie Jermakow, Dauge i pokryty bia³ym szro-
nem Jurkowski wrócili do saloniku, trzymaj¹c siê mocno porêczy
okalaj¹cych wszystkie pomieszczenia, zobaczyli Bykowa wisz¹-
cego g³ow¹ w dó³, zdenerwowanego, spoconego i czerwonego ze
wstydu. In¿ynier próbowa³ nadaremnie dosiêgn¹æ rêk¹ fotela.
Na ten widok Jurkowski rykn¹³ z zachwytu, wypuci³ porêcz
i sam wylecia³ w powietrze, stukn¹³ g³ow¹ o sufit i z powrotem wpad³
do korytarzyka. Dauge i Krutikow, dusz¹c siê ze miechu, dope³zli
do ponuro umiechaj¹cego siê in¿yniera i ci¹gnêli go na pod³ogê.
No, jak znajdujesz wiat bez si³y przyci¹gania? j¹kaj¹c siê
ze miechu, pyta³ Dauge. Mia³e prze¿ycie?
A mia³em! Bykow nie zdradza³ ochoty do weso³oci.
Uwaga! szczekn¹³ g³onik.
Po w³¹czeniu reaktora wszystko powróci³o do normy. Jurkow-
ski opowiedzia³ o wynikach swego wypadu. Zasobnik z Malcem
promieniuje, lecz bardzo s³abo. Uchwyty nie naruszone, w ka¿-
dym razie nie mo¿na by³o tego zauwa¿yæ, a przecie¿ zewnêtrzne
uchwyty by³y najwa¿niejsze.
Sierp Wenus widaæ go³ym okiem. Wokó³ S³oñca widnieje
korona jak aureola z diamentów! Dlaczego nie jestem poet¹?!
Jurkowski wsta³ i zacz¹³ deklamowaæ wiersz Czarna przepaæ.
Gor¹ca przepaæ ca³kiem powa¿nie zawo³a³ Bogdan Spi-
cyn, który wpad³ do saloniku, aby ³ykn¹æ kawy. Jurkowski popa-
trzy³ na niego, jakby go wcale nie zauwa¿a³, i zacz¹³ od pocz¹tku:
Otch³añ czarna skrzyd³a rozpostar³a.
Gwiazdy krople iskrz¹cych siê ³ez...
E... e... jak tam idzie dalej?
Z¿ar³a zaproponowa³ Bogdan.
Milcz, przeklêty.
To niech bêdzie: star³a.
Poczekaj... ju¿ mam...
Otch³anie mroczne, nieprzeniknione.
Gwiazdy krople iskrz¹cych siê ³ez...
Tam gdzie bezkres lodowej pustyni...
132
Tam parowóz teraz dymi! lirycznym tonem dokoñczy³
Bogdan.
O pechowej przygodzie Aleksieja w krainie niewa¿koci nikt
nie wspomnia³ ani s³owem. W planetolocie znów zapanowa³y spo-
kój, cisza i prawie ca³kiem ziemskie ¿ycie.
Bykow i Dauge grali w szachy. W pewnej chwili przerwa³ im
Krutikow.
S³yszelicie ostatnie nowiny?
Bykow spojrza³ na kosmogatora pytaj¹co, a Dauge spyta³ zdaw-
kowo:
No, co siê wydarzy³o?
£¹cznoæ siê zerwa³a.
Z kim?
Ze wszystkimi. Nie mo¿emy nawi¹zaæ kontaktu ani z Zie-
mi¹, ani z Cio³kowskim.
Dlaczego?
Krutikow wzruszy³ ramionami, wyci¹gn¹³ rêkê po wafel.
Jak dawno nie mamy ³¹cznoci?
Przesz³o od godziny. Kosmogator chrupa³ wafel. Jerma-
kow i Spicyn sprawdzili wszyciutko i próbowali na setki sposo-
bów, na ka¿dej fali. Pusto i cicho jak w dzikim stepie. A co naj-
wa¿niejsze, ¿e zwykle trafia siê na czyj¹ rozmowê. W tej chwili
jednak wokó³ nas panuje cisza jak na morskim dnie. Ani jednego
dwiêku, ani jednego nawet trzasku w s³uchawkach.
Mo¿e nawali³y aparaty? pyta³ Dauge.
Wszystkie trzy zespo³y jednoczenie? W¹tpliwe!
A anteny?
Kosmogator znów potrz¹sn¹³ ramionami. Dauge mrucza³ co
pod nosem i przy okazji zwali³ figury na szachownicy.
Gdzie W³odek?
Na pewno u siebie w kabinie.
Mo¿e tylko nie dzia³aj¹ nadajniki, a oni nas s³ysz¹.
Wszystko mo¿liwe. Ale tak, miêdzy nami, g³upie uczucie.
Ni z tego, ni z owego przesta³y dzia³aæ wszystkie aparaty radiowe.
Jeszcze nigdy co takiego siê nie przydarzy³o. Lachow wprawdzie
ostrzega³ nas, ale sam rozumiesz, w jednej chwili zrobi³o siê jako
nieprzyjemnie, nieprzytulnie...
Bykow popatrzy³ na Micha³a ze wspó³czuciem. Na pulchnej
twarzy kosmogatora b³yska³y maleñkie smutne oczy.
Rozumiem to... dobrze rozumiem.
133
Niew¹tpliwie zrobi³o siê dziwnie. Bykowa opanowa³o smutne
przeczucie, jakby przed jakim powa¿nym nieszczêciem. Byæ mo¿e
tylko dlatego, ¿e ka¿da najmniejsza niedok³adnoæ urasta³a w jego
oczach do powa¿nego problemu. Krutikow najwyraniej podziela³
ten niepokój, a jego przecie¿ nie mo¿na by³o pos¹dzaæ o brak do-
wiadczenia, jaki zdradza³ nowicjusz.
Tylko nie zwieszaæ nosów na kwintê z nienaturaln¹ weso-
³oci¹ wo³a³ Dauge. Na razie nic powa¿nego siê nie sta³o. Praw-
da, co nie? Z jakich nieznanych powodów przerwa³a siê ³¹cznoæ.
Ale silniki pracuj¹ jak nale¿y, prowiantu mamy doæ, Hius leci
po wytyczonym kursie.
Krutikow westchn¹³. Bykow rozumia³ go bardzo dobrze. Dla
nich, dzieci Ziemi, ³¹cznoæ radiowa by³a jedyn¹ uchwytn¹ nici¹ ³¹-
cz¹c¹ z rodzim¹ planet¹. Zerwanie siê tej niteczki, nawet na chwilê,
dzia³a³o przygnêbiaj¹co. Bykow ka¿d¹ komórk¹ swego cia³a odczu-
wa³ straszliw¹ samotnoæ Hiusa. Dziesi¹tki, setki milionów kilo-
metrów milcz¹cej przestrzeni jak o³ów zwali³y siê na jego ramiona,
odciê³y od pozosta³ych wiatów, od emanuj¹cej matczynym ciep³em
Ziemi. Dziesi¹tki, setki milionów kilometrów lodowatej pró¿ni... Te
nie daj¹ce siê poj¹æ zmys³ami kosmiczne pustkowia wcale nie s¹
niczym, ¿yj¹ swoim w³asnym niezrozumia³ym ¿yciem, kierowa-
nym przez nieznane prawa, skomplikowane, podstêpne...
Bykow spojrza³ na Daugego, który spokojnie przestawia³ figu-
ry na szachownicy. Zawstydzi³ siê swych myli. Wystarczy³o, ¿e
przestraszy³ siê raz, podczas startu. Przecie¿ najgorsze, co mo¿e
go spotkaæ... A dlaczego koniecznie co musi siê staæ?
Nowe igraszki naszego ukochanego kosmosu wchodz¹c,
obwieci³ Jurkowski. Jak wam siê to podoba?
Wcale siê nie podoba! odburkn¹³ Dauge. Przestañ wresz-
cie pajacowaæ! Znudzi³o siê nam... Na Ziemi Krajuchin oszaleje...
O staruszka mo¿esz siê nie baæ! Mocniejsz¹ ma g³owê ni¿
my obydwaj. Wydaje mi siê, ¿e ³¹cznoæ zosta³a przerwana dlate-
go, ¿e rejon przestrzeni, przez który w tej chwili lecimy, nie prze-
puszcza fal radiowych. Dlaczego tak jest, wyjaniæ nie potrafiê...
W ka¿dym razie nie ma co zwalaæ winy na stacje radiowe, a tym
bardziej na anteny.
Fantasta! westchn¹³ Micha³ Krutikow. Gdzie widzia³,
¿eby pró¿nia nie przepuszcza³a fal radiowych?
Do dzisiaj nigdzie! Ale Lachow mówi³ o tym. A ja jestem
tego wiadkiem w obecnej, o w³anie w tej chwili, chocia¿ nale¿ê
134
do ogólnie znanych sceptyków. Ciebie nawet faktami nie da siê
przekonaæ.
Jeste wiadkiem?
Jestem!
Tylko figê widzisz, W³odeczku!
Powiadasz, ¿e figê widzê? z przesadn¹ uprzejmoci¹ spy-
ta³ Jurkowski.
Ano, tak!
Jurkowski zrobi³ w ty³ zwrot i skierowa³ siê do drzwi. Przed
progiem zatrzyma³ siê.
Polecam wszystkim tu obecnym, aby poszli do drzwi kabiny
sterowniczej. Mo¿e uda siê wam us³yszeæ kilka ciekawych zdañ.
Krutikow skrzywi³ siê z niesmakiem i siêgn¹³ po nastêpny wa-
fel, szepcz¹c: Fantasta, fantasta.
Dauge milcza³, a Bykow w duszy przyznawa³ racjê Jurkow-
skiemu. Obydwaj wstali i podeszli do otwartych drzwi kabiny ste-
rowniczej, gdzie na stopniu siedzia³ ju¿ Jurkowski.
Z kabiny dolatywa³ monotonny g³os Spicyna.
Ziemia. Ziemia... Wu szesnacie, dlaczego siê nie odzywa-
cie? Raz, dwa, trzy, cztery, piêæ...
Cisza. Dauge i Bykow spojrzeli na siebie pytaj¹co. Jurkowski
w zamyleniu g³adzi³ brodê. Pstryknê³y niepowa¿nie jakie prze-
³¹czniki. Bogdan przerwa³ milczenie.
Nic nie s³ychaæ, towarzyszu Jermakow. Cicho jak w rodzin-
nym grobie.
Spróbujcie na d³ugich falach.
Tak jest.
Po chwili Bogdan zaczyna³ od pocz¹tku.
No dobrze, przyjmijmy, ¿e co jest nie w porz¹dku z antena-
mi. Jednak tak¹ radiostacjê, jak¹ ma Siódmy Poligon, mo¿na przyj-
mowaæ nawet bez anteny. Ale co u licha mog³o staæ siê z antena-
mi? Nic nie rozumiem! Ani jednego dwiêku, nawet najl¿ejszego
szmeru... Lachow mia³ racjê. To winna nasza szybkoæ...
Ziemia! Ziemia? Wu szesnacie, dlaczego nie odpowiada-
cie? Mówi Hius... Raz, dwa, trzy, cztery, piêæ.
Jurkowski ma racjê. Pewnie wpadlimy w jak¹ dziurê le¿¹-
c¹ w czwartym wymiarze oznajmi³ swoj¹ konkluzjê Jermakow.
Jurkowski chrz¹kn¹³ dwiêcznie. Jermakow podszed³ do drzwi.
Jestecie wszyscy?
Siedzimy i czekamy.
135
Jakie jest wasze zdanie? Co to znaczy?
Ja swoje ju¿ powiedzia³em owiadczy³ Jurkowski.
Mo¿e macie racjê, ale te deformacje pró¿ni zalatuj¹ mate-
matyczn¹ mistyk¹.
Jak uwa¿acie spokojnie odpowiedzia³ Jurkowski. Ja nie
uwa¿am tego za mistykê. Przypuszczam, ¿e najbardziej realne s¹
nasze osobiste dowiadczenia i odczucia zmys³owe.
Jermakow zastanawia³ siê.
Gdzie Micha³?
Zosta³ w saloniku. Wcina wafle.
Warto by...
Radosny okrzyk Bogdana nie pozwoli³ Jermakowowi skoñczyæ
zdania.
Odezwali siê! Odpowiadaj¹!
Wszyscy zerwali siê na równe nogi. Suchy, skrzypi¹cy nieco
g³os mówi³:
Tu wu szesnacie. Wu szesnacie, Hius. Hius, proszê
odpowiadaæ. Hius, proszê odpowiadaæ. Wu szesnacie. Raz, dwa,
trzy, cztery... cztery, trzy, dwa, jeden, Hius, proszê odpowiadaæ.
To Zajczenko szepn¹³ Jurkowski.
Bogdan zacz¹³ popiesznie swoj¹ litaniê.
Wu szesnacie, s³yszê was dobrze. Wu szesnacie, s³yszê was
dobrze. Tu mówi Hius. Dlaczego tak d³ugo nie odpowiadalicie?
Mówi wu szesnacie, mówi wu szesnacie wyranie, nie
zwracaj¹c uwagi na s³owa Bogdana, mówi³ dalej Zajczenko.
Hius, dlaczego nie odpowiadacie? Czemu milczycie? Hius,
proszê odpowiadaæ. Mówi wu szesnacie...
My ich s³yszymy, ale oni nas nie s³ysz¹ mówi³ Dauge.
Jedna godzina nie lepsza od drugiej, czy na odwrót...
Mówi Hius, s³yszê was dobrze monotonnym g³osem po-
wtarza³ Bogdan. Mówi Hius, s³yszê was dobrze. Wu szesna-
cie, mówi Hius...
Tak minê³a nastêpna godzina. Siódmy Poligon takim samym mo-
notonnym g³osem, jakby ju¿ pozbawiony nadziei, wzywa³ Hiusa,
a Bogdan odpowiada³ nie mniej monotonnie. Siódmy Poligon nie
s³ysza³ go. Kosmos pozwala³ Hiusowi s³yszeæ Ziemiê, lecz nie
przepuszcza³ jego fal radiowych do bazy. Jermakow bez przerwy
spacerowa³ po kabinie. Jurkowski zamkn¹³ oczy i nie rusza³ siê.
Dauge wybija³ werbel knykciami po kolanie. Bykow wzdycha³ i g³a-
dzi³ siê po udach. Do kabiny, ss¹c pust¹ fajkê, wszed³ Krutikow.
136
Mówi wu szesnacie, Hius, proszê odpowiadaæ... W eterze
co zaszumia³o i rozleg³y siê trzaski. Nowy, nieznajomy g³os wtr¹ci³
siê do rozmowy. Kto zd³awionym g³osem, jakby dusz¹c siê, wo³a³.
Hilfe! Hilfe! Save our souls! Na pomoc! Na pomoc! Take
our bearings!
Jurkowski wsta³ natychmiast. Zamar³ bez ruchu Jermakow.
Dauge cisn¹³ Aleksieja za rêkê.
Hilfe! Hilfe! wo³a³ nieznajomy g³os. In three hours we
are done... Ballonen... na pomoc! Umiera... wo³anie zag³uszy³y
straszliwe trzaski i piski.
Co to? jakby nie wierz¹c w³asnym uszom, pyta³ Bykow.
Kto ginie, wo³a pomocy... ledwie poruszaj¹c wargami, wy-
szepta³ Dauge.
...koordinaten... zwei und zwanzig... dwadziecia dwa... Du-
simy siê... Zum alles...
Spicyn do pelengatora, piorunem! rozkaza³ Jermakow.
Rozkaz!
Our bearings... take our bearings... Unseren pelengen.
Musimy natychmiast lecieæ w jego kierunku! zawo³a³ Jur-
kowski.
W jakim kierunku?
Spicyn, z³apa³e co?
Po krótkiej przerwie Spicyn zmienionym g³osem oznajmi³:
Nie mo¿na wzi¹æ namiaru!
Jak to nie mo¿na?
Nie mo¿na! dr¿¹cym tenorkiem t³umaczy³ Bogdan. Prze-
konajcie siê sami...
Nie naradzaj¹c siê, jak na rozkaz, Jurkowski, Dauge i Bykow
weszli do kabiny. Bykow zerkn¹³ przez ramiê Jermakowa. D³uga
smuk³a strza³ka powoli, niechêtnie kr¹¿y³a po tarczy, nie zatrzy-
muj¹c siê. Lekko drga³a i nic poza tym. Jurkowski zakl¹³.
Hilfe! Hilfe! Na pomoc! Tasukete kure! Nasze namiary...
Astronauci spogl¹dali jeden na drugiego. Bogdan z wciek³o-
ci¹ obraca³ namiernikiem, w³¹cza³ i wy³¹cza³ jakie kontakty.
Namiaru nie udawa³o siê uchwyciæ.
Zaklêta strefa mrucza³, wycieraj¹c pot z czo³a.
Jaki to wstyd dla nas... tam gin¹ ludzie... szepta³ Dauge.
Jermakow gwa³townie zwróci³ siê do niego.
Dlaczego weszlicie do kabiny? Kto wam pozwoli³? Proszê
wyjæ. Wszyscy trzej.
137
Na stopniach Jurkowski usiad³ na swoim miejscu i opar³ g³o-
wê na d³oniach. Bykow i Dauge stanêli obok.
Na pomoc! Na pomoc! wo³a³ ochryp³y g³os. Everybody
who hears us, please help!
Bykow s³ucha³, wstrzymuj¹c oddech. Nie wiedzia³, kto wzywa
pomocy, nie mia³ pojêcia, co siê sta³o tam w dalekiej pró¿ni, czu³
tylko ca³ym swoim jestestwem straszn¹ rozpacz przenikaj¹c¹ ka¿-
de s³owo wo³aj¹cego.
Gdybymy wiedzieli, gdzie siê znajduj¹! szepta³ Jurkowski.
Niech to diabli! z wciek³oci¹ wykrzykiwa³ Dauge.
Czy¿by nikt prócz nas nie s³ysza³ ich wo³ania?
O ile wiem, w tej chwili znajduje siê w przestrzeni oko³o
siedmiu statków. Ze wszystkich tylko dwa, chiñski i angielski, maj¹
pewn¹ rezerwê na dodatkowe przeloty. Zreszt¹ wszystko jedno...
zanim obliczyliby nowy tor, minê³aby godzina... Ciekawe jednak,
dlaczego nie s³yszymy ich?
Kogo?
Tych innych...
Tylko Hius móg³by lecieæ na pomoc bez obliczania toru,
prosto na namiar powiedzia³ Dauge.
Gdyby zna³ ten namiar.
W drzwiach pojawi³ siê Jermakow. Oczy mia³ b³yszcz¹ce, szkla-
ne. By³ blady.
Zejdcie, towarzysze, do swoich kabin! rozkaza³. Uk³a-
damy siê na kojach i zapinamy pasy. Spróbujemy wyrwaæ siê z te-
go zaczarowanego worka. Przypieszenie przekroczy czterokrot-
nie zwyk³e normy. Proszê mieæ to na uwadze. Dauge, wyt³umaczcie
Bykowowi, jak nale¿y siê zachowaæ podczas przeci¹¿enia.
Tak jest!
Jurkowski pierwszy ruszy³ w dó³. Z kabiny dolecia³y nowe g³o-
sy. Czyj dwiêczny, pewny siebie g³os pyta³:
Who speaks? Do you hear me? I take your bearing.
Wzywaj¹cy pomocy odpowiedzia³ zdenerwowanym g³osem:
I hear you all right!
Do you speak Chinese?
No...
Do you speak Russian?
Da, da... znam rosyjski... jestecie Rosjaninem?
Nie. Mówi dowódca gwiazdolotu ChRL Jan-tsy Liu
Szi-er. S³yszymy was od dawna, ale dopiero przed chwil¹ uda³o
138
siê nam naprawiæ nadajnik i wzi¹æ wasz namiar, z kim rozma-
wiam?
Profesor uniwersytetu w Cambridge... Robert Lloyd ze stat-
ku Star... straszliwa awaria...
Dalej rozmowa potoczy³a siê po angielsku.
Lecimy po waszym namiarze oznajmi³ Liu.
Dziêkujê... Gdzie jestecie?
Przed pó³ godzin¹ wystartowalimy z miêdzynarodowej bazy
na Fobosie.
S³owom Liu zawtórowa³ krzyk pe³en rozpaczy.
Nie zd¹¿ycie! Nie, w ¿adnym wypadku nie zd¹¿ycie! Jeste-
my skazani...
Postaramy siê zd¹¿yæ. Do startu szykuj¹ siê kosmiczne zbior-
nikowce. Zabierzemy was z uszkodzonego statku.
Nie zd¹¿ycie. Anglik mówi³ ju¿ zupe³nie spokojnie. Nie
zd¹¿ycie, bo tlenu zosta³o nam tylko na dwie godziny.
Podajcie wasz¹ pozycjê. Podajcie wspó³rzêdne.
Wspó³rzêdne heliocentryczne...
Profesor wymieni³ jakie niezrozumia³e dla Bykowa cyfry. S³y-
chaæ by³o, jak Jermakow i Bogdan przerzucaj¹ jakie kartki i w³¹-
czaj¹c maszynê elektronow¹, obliczaj¹ pozycjê. Przez chwilê pa-
nowa³a cisza.
Awaria w strefie asteroid. Jedna trzecia astronomicznej jed-
nostki od Marsa poda³ wyniki obliczeñ.
Piêædziesi¹t milionów kilometrów ponurym g³osem dorzu-
ci³ Jurkowski. Nawet Hius, gdyby znajdowa³ siê w pobli¿u Mar-
sa, nie zd¹¿y³by. Wsta³ i wyprê¿y³ siê w postawie na bacznoæ.
Rozumiem, o co chodzi mówi³ Liu. Czy nie macie ¿ad-
nej mo¿liwoci wytrwaæ jeszcze chocia¿ dziesiêæ godzin? Zasta-
nówcie siê... pomylcie!
W ¿adnym wypadku. Uszkodzone s¹ glicerynowe anesteza-
tory... Powietrze ucieka... Widocznie w poszyciu statku powsta³y
mikroskopijne otworki...
Po chwili profesor doda³:
Zosta³o nas dwóch. Jeden le¿y bez przytomnoci.
Nie traæcie ducha, profesorze!
Jestem zupe³nie spokojny profesor rozemia³ siê. Teraz
ju¿ jestem zupe³nie spokojny! Panie Liu...
S³ucham pana, profesorze!
Jest pan ostatnim cz³owiekiem, z jakim rozmawiam.
139
Profesorze, w tej chwili s³ysz¹ pana na pewno setki ludzi...
To wszystko jedno... Pan jest ostatnim, z kim rozmawiam.
Za ile tam godzin odnajdziecie nasz statek i nasze cia³a. Proszê
i zaklinam was, abycie przekazali wszystkie materia³y zebrane pod-
czas tego rejsu Miêdzynarodowemu Kongresowi Kosmogatorów.
Czy pan obiecuje mi to?
Obiecujê, profesorze Lloyd!
Wszystkich, którzy nas s³uchaj¹, biorê na wiadków. Mate-
ria³y wk³adam do teczki... teczki ze skóry krokodyla... o tak. K³adê
j¹ na stole w kabinie sterowniczej. S³yszycie mnie?
S³yszê pana doskonale, panie profesorze!
Doskonale, z góry panu dziêkujê, mister Liu. Mam jeszcze
jedn¹ probê. Kiedy wrócicie na Ziemiê... wrócicie na Ziemiê...
przez chwilê s³ychaæ by³o tylko spazmatyczny oddech profesora.
Przepraszam, mister Liu... Kiedy wróci pan na Ziemiê, na pewno
odwiedzi pana moja ¿ona, pani Lloyd, i syn. Proszê przekazaæ im
moje ostatnie pozdrowienia i powiedzieæ, ¿e pozostawa³em na
posterunku do koñca. Czy mnie pan s³yszy?
S³yszê, panie profesorze!
To by³oby wszystko... A wiêc ¿egnajcie... ¯egnajcie wszyscy,
którzy mnie s³uchaj¹! Wszystkim ¿yczê szczêcia i powodzenia.
¯egnaj profesorze! Schylam przed panem czo³o.
Nie potrzeba takich s³ów, mister Liu! Pelengator bêdzie pra-
cowa³ bez przerwy.
Tak jest.
Luki bêd¹ otwarte.
Po chwili milczenia Liu odpowiedzia³ krótko:
Tak jest, panie profesorze.
Tym razem to ju¿ na pewno wszystko. Good bye!
Zapad³o milczenie.
Czy nie moglibymy zd¹¿yæ... w ¿aden sposób? spyta³ By-
kow, ledwie poruszaj¹c zdrêtwia³ymi wargami.
Nikt nie odpowiedzia³. Wszyscy bez s³owa zeszli do saloniku,
usiedli w fotelach, staraj¹c siê nie patrzeæ na siebie. Po chwili do³¹-
czyli siê do nich Jermakow i Krutikow. Bykow z trudem uwiadamia³
sobie, co siê dzieje wokó³ niego. Myli jego uczepi³y siê obrazu us³u¿-
nie narysowanego wyobrani¹: siwy mê¿czyzna, dusz¹c siê, nie mo-
g¹c z³apaæ tchu, czo³ga siê po korytarzu i po kolei otwiera masywne
stalowe drzwi. Przed lukiem wejciowym zastanawia siê przez chwi-
lê, spogl¹da wstecz nieprzytomnym wzrokiem. Na koñcu korytarza
140
widaæ stó³, na którym le¿y teczka ze skóry krokodyla. Mê¿czyzna po-
ciera czo³o rêk¹, ostatni raz g³êboko wci¹ga rozrzedzone powietrze.
Aleksieju!
Bykow drgn¹³ i podniós³ wzrok. Pochylony nad nim sta³ Jer-
makow.
Idcie do swojej kabiny i postarajcie siê zasn¹æ.
Id. Aleksieju, id ju¿. Twarz ci zapad³a... dorzuci³ Dauge.
Bykow bez s³owa wsta³ i wyszed³ z saloniku. Przechodz¹c ko³o
schodów wiod¹cych do kabiny sterowniczej, us³ysza³, jak Bogdan
monotonnie powtarza:
Wu szesnacie, wu szesnacie... mówi Hius. Wu szesna-
cie, wu szesnacie... mówi Hius.
W saloniku Jermakow mówi³ pó³g³osem:
Zna³em profesora Lloyda. Niedawno z nim rozmawia³em.
Dobry astronauta. Nieprzeciêtny uczony...
Czeæ jego pamiêci! Trzyma³ siê dzielnie... wyszepta³ Jur-
kowski.
Nagle Dauge zerwa³ siê na równe nogi.
Niech to diabli porw¹! Odnoszê wra¿enie, ¿e zamarlimy
w jednym miejscu, ¿e wpadlimy w jak¹ przepaæ, ¿e zostalimy
zasypani...
Tylko bez paniki... zmêczonym g³osem, umiechaj¹c siê,
strofowa³ go Jermakow.
Nikt nie kwapi³ siê do obiadu. Po chwili pierwszy wsta³ Jer-
makow, aby pójæ do siebie. Krutikow po³o¿y³ d³oñ na ramieniu
Jurkowskiego i powiedzia³ za¿enowany:
Wygl¹da na to, ¿e mia³e racjê, W³odku.
Niewa¿ne! odpar³ Jurkowski. Stan¹³em wobec jeszcze
jednej zagadki.
Wzrok towarzyszy spocz¹³ na nim, jakby domagaj¹c siê na-
tychmiastowej odpowiedzi.
Liu powiedzia³, ¿e przed chwil¹ naprawi³ nadajnik.
No tak.
A przecie¿ s³yszelimy go doskonale przez ca³y czas.
Krutikow roztargnionym spojrzeniem popatrzy³ na Jermakowa.
Co w tym dziwnego?
Tylko to, ¿e Hius w stosunku do Liu znajdowa³ siê na ca³-
kiem innym namiarze ni¿ statek Lloyda. W¹ska smuga promieni
wysy³anych w jednym kierunku nie mog³a dotrzeæ do nas.
Dauge chwyci³ siê za g³owê.
141
Mam doæ zagadek! To staje siê nie do zniesienia!
Lecz Jermakow i Krutikow natychmiast zabrali Jurkowskiego
do kabiny sterowniczej,
Wenus z lotu ptaka
Po dwudziestu czterech godzinach ³¹cznoæ zosta³a nawi¹za-
na równie niespodziewanie, jak nast¹pi³o jej przerwanie. Widocz-
nie Hius min¹³ zaklête miejsca, dziwny obszar przestrzeni
majcy nie zbadany jeszcze wp³yw na fale radiowe. W salonie dys-
kutowano wiele na ten temat i oczywicie wysuniêto kilka hipotez,
wród których znalaz³y siê tak¿e ca³kowicie bzdurne. (Dauge sk³on-
ny by³ przypuszczaæ, ¿e wszyscy cz³onkowie za³ogi stali siê ofia-
rami zbiorowej psychozy). Jurkowski zacz¹³ opracowywaæ hipote-
zê jakich odbiæ w czwartym wymiarze. Przy pomocy najlepszego
matematyka na pok³adzie, Krutikowa, próbowa³ wprowadziæ fi-
zycznie prawid³owe pojêcie punktu przestrzeni, przez który fale
radiowe mog¹ przechodziæ tylko w jedn¹ stronê. Jeli chodzi o
Bykowa, to czu³ ¿al do przyjació³, ¿e tak spokojnie podeszli do
mierci Lloyda. Rozmowy o teoriach i nowych wzorach matema-
tycznych, jakie rozpoczê³y siê ju¿ w dwie godziny po tragedii, któ-
rej byli wiadkami, uwa¿a³ prawie za blunierstwo. Katastrofa an-
gielskiego planetolotu Star zrobi³a na nim wstrz¹saj¹ce wra¿enie.
Oszo³omiony, przybity, wa³êsa³ siê po statku.
Do Wenus pozostawa³o jeszcze piêtnacie milionów kilome-
trów. Lot mia³ siê ku koñcowi. Zbli¿a³a siê najtrudniejsza dla za³o-
gi chwila, l¹dowanie na gronej planecie. Uda³o siê to zaledwie
kilku astronautom.
Na Hiusie wszyscy pracowali wytrwale i spokojnie. Próby
zrozumienia zagadki zaklêtych miejsc by³y wyrazem ca³kiem na-
turalnej troski o tych, co kiedy mieli lecieæ ich ladem.
Bykow, aby wyraziæ dla nich swój podziw i szacunek, przygo-
towa³ wspania³y pilaw, tak ¿e Krutikow dwa razy biega³ po repetê,
za co dosta³o mu siê od Jermakowa.
Gdy tylko ³¹cznoæ z Ziemi¹ zosta³a na nowo nawi¹zana, Jer-
makow w krótkich s³owach opisa³ ostatnie wydarzenia i przekaza³
treæ rozmowy Lloyda z Liu.
Zdenerwowalimy siê porz¹dnie j¹kaj¹c siê z wra¿enia,
mówi³ Zajczenko. Wiera odchodzi³a od zmys³ów. A o Starze...
142
Ju¿ wszystko wiemy. Ca³y wiat s³ysza³ tê rozmowê. Liu dotar³ do
statku i zabra³ cia³a astronautów i dokumenty.
Co siê tam sta³o?
Dok³adnie nie wiadomo. Istniej¹ przypuszczenia, ¿e na-
st¹pi³ wybuch w reaktorze. Czêæ statku, w której by³y silniki, roz-
niesiona w strzêpy. Liu pokazywa³ nam fotografie... przez tele-
wizjê.
xxx
Ile osób zginê³o?
Liu znalaz³ dwa cia³a, ale Anglicy mówi¹, ¿e na statku by³o
omiu astronautów.
Czeæ ich pamiêci!
Czeæ ich pamiêci!
Towarzyszu Jermakow, a jakie jest wasze zdanie, jeli cho-
dzi o przerwê w ³¹cznoci radiowej?
Na razie nie mam w tej sprawie wyrobionej opinii.
Faktów oczywicie mamy niewiele. Ca³kiem mo¿liwe, ¿e
pewn¹ rolê odgrywa tu szybkoæ, z jak¹ leci Hius. Lachow zdaje
siê mówi³ o tym.
Ca³kiem mo¿liwe...
A mo¿e wpadlicie w ob³ok metalowego py³u?
Tym niczego nie da siê wyt³umaczyæ, pozostawimy ten pro-
blem do rozwi¹zania specjalistom. Co u Krajuchina?
Ju¿ ma siê lepiej. Wyrywa³ siê lekarzom, ¿eby tu przyjæ,
ale mu nie pozwolili. U nas tu bez przerwy lej¹ deszcze.
Pozdrówcie staruszka jak najserdeczniej w imieniu ca³ej za-
³ogi i ode mnie osobicie.
Polecenie przyjêto! weso³o odpowiedzia³ Zajczenko. Za-
gada³em siê z wami, a tu dla was od dwóch dni le¿y jaka wiado-
moæ.
Czytajcie, czego zwlekacie?
Zaraz, zaraz... Anatolu, wszystko, co mówi³em w ostatniej
naszej rozmowie, puæ w niepamiêæ. Najwyraniej starzejê siê i ro-
biê siê coraz bardziej miêkki. K.
Co?
Ka. Jedna litera. Wystarczy zamiast podpisu. Zrozumia-
no: Wszystko, co mówi³em, puæ w niepamiêæ.
Tak jest: ...puæ w niepamiêæ.
Jermakow spojrza³ zezem na Spicyna, który siedzia³ przy ta-
blicy rozdzielczej odwrócony do niego plecami. Zrozumia³em.
Istnia³a pewna ró¿nica zdañ. Czy to wszystko, co mielicie dla nas?
143
Wszyciutko, towarzyszu Jermakow. Czy rozk³ad audycji po-
zostaje ten sam?
Tak, taki sam. Do us³yszenia!
Podczas obiadu Spicyn poruszy³ nowy temat.
Ju¿ czas braæ namiary u Machowa mówi³.
Czy nie za wczenie? zdziwi³ siê Jermakow. Mamy jesz-
cze dziesiêæ godzin.
Jeli pozwolicie, wola³bym zacz¹æ namierzaæ siê wczeniej.
Lecimy w nowych warunkach, warto mieæ wiêcej danych.
Hius zbli¿a siê do Wenus Dauge wyjania³ Bykowowi
sens rozmowy. Trzeba teraz obliczyæ tor dolotu do Cio³kow-
skiego, musimy zbli¿yæ siê do niego.
Dotychczas przypuszcza³em, ¿e bêdziemy tylko utrzymywali
z nimi... no, z tymi na Cio³kowskim, ³¹cznoæ radiow¹ i wyl¹du-
jemy na Wenus, omijaj¹c jej sputnik.
A jednak musimy porozumieæ siê z Machowem i u³o¿yæ
wspó³dzia³anie.
Ciekaw jestem, jak d³ugo tam zabawimy!
Nie mam pojêcia. Anatolu Borysowiczu, jak d³ugo bêdzie-
my staæ przy Cio³kowskim?
Piêæ, szeæ godzin, nie wiêcej. Przeka¿emy pocztê, ksi¹¿ki,
owoce, naradzimy siê i dalej w drogê.
Jasne. Przy okazji. Aleksieju, poznasz znacznie lepiej wszyst-
kie wra¿enia zwi¹zane z niewa¿koci¹. Napatrzymy siê...
Bykow przypomnia³ sobie niefortunny incydent i nie podnosi³
wzroku.
Podejcie Hiusa do Cio³kowskiego zajê³o oko³o trzech go-
dzin i nie nale¿a³o do ³atwych. Pilotom du¿o k³opotów sprawia³
fakt, ¿e p³aszczyzna orbity Cio³kowskiego, po której sputnik kr¹-
¿y³ wokó³ Wenus w odleg³oci oko³o kilku tysiêcy kilometrów, by³a
prawie prostopad³a do p³aszczyzny orbitalnego obrotu planety. Kru-
tikow i Spicyn nie mogli narzekaæ na brak roboty. Problem jednak
rozwi¹zali i planetolot po sto¿kowej spirali zbli¿a³ siê do punktu,
w którym w oznaczonej chwili mia³ tak¿e znaleæ siê Cio³kow-
ski. Pasa¿erowie spêdzili ten czas w salonie przywi¹zani pasa-
mi do foteli i co chwila czuli, ¿e wa¿¹ tyle, co wielkie balony wy-
pe³nione wodorem, to znów cia³a ich stawa³y siê ciê¿kie jak o³ów.
Bykow odnosi³ wra¿enie, ¿e ko³ysze siê na jakiej gigantycznej
144
hutawce. Kurczowo chwyta³ porêcze, boj¹c siê ulecieæ do sufitu,
to otwiera³ usta, usi³uj¹æ z³apaæ nieco powietrza, gdy¿ czu³, ¿e ¿e-
bra wgniata mu w p³uca niesamowity ciê¿ar. Zmiany natê¿enia przy-
pieszeñ skoñczy³y siê i w pewnej chwili zamiast zwyk³ego przy
ko³ysaniu siê na hutawce wzlotu czu³, ¿e zapadaj¹ siê w straszli-
w¹ przepaæ.
Wreszcie z g³onika odezwa³ siê Spicyn:
Wszystko w porz¹dku, mo¿ecie odpinaæ pasy. Cio³kowski
znajduje siê sto kilometrów od nas, a Wenus ju¿ tylko trzy tysi¹ce
kilometrów.
Poczekaj. Aleksieju, nie odpinaj siê ostrzeg³ Bykowa Dau-
ge, sam zdejmuj¹c pas bezpieczeñstwa.
Razem z Jurkowskim przeci¹gn¹³ przez salonik nylonowe lin-
ki, aby mo¿na by³o poruszaæ siê swobodnie i mieæ za co uchwyciæ
w razie potrzeby. Robi¹c to, sami chwytali siê wszystkiego, co
wpad³o im w rêce, nie tylko porêczy przewidzianych do tego celu,
lecz tak¿e przymocowanych do pod³ogi mebli. Linki nylonowe
przeci¹gniêto równie¿ i w kabinach. Gdy wszystkie te przygoto-
wania zosta³y zakoñczone, Dauge zwróci³ siê do Bykowa:
Teraz mo¿esz uwolniæ siê z uwiêzi...
Bykow wsta³ bardzo ostro¿nie, lecz mimo to uniós³ siê nagle
w powietrze, zd¹¿y³ uchwyciæ porêcz fotela. Zaczerwieni³ siê, uj¹³
rêk¹ linkê, machn¹³ niezgrabnie nogami i znów stan¹³ na pod³odze.
Zupe³ne wariactwo... burcza³ niezadowolony.
Wiesz co, Aleksieju, warto by potrudziæ siê i przygotowaæ
jaki wspania³y obiadek dla ch³opaków z Cio³kowskiego wcho-
dz¹c do saloniku, mówi³ Krutikow.
Zaraz siê wezmê... z wielkim wysi³kiem odpowiedzia³
Bykow.
Nawet nie próbuj, Alku! zatrzyma³ go Krutikow. Na ra-
zie musisz z³o¿yæ grzecznie r¹czki i niczego nie dotykaæ.
Dlaczego?
A potrafi³by ugotowaæ co w tych warunkach? Woda prze-
cie¿ nie leci z kranu, tylko lata po kabinach w formie banieczek.
Kotlety skacz¹ po patelni jak wciek³e ¿aby i niedosma¿one lataj¹
w powietrzu...
Wynurzenia kulinarne kosmogatora przerwa³ doæ silny wstrz¹s.
Po zewnêtrznej stronie kad³uba co zgrzytnê³o, a salonik zako³ysa³
siê.
Co siê tam wyrabia? mrukn¹³ Dauge.
145
10 – W krainie...
Bykow spojrza³ na Krutikowa. Na czole kosmogatora b³ysz-
cza³y krople potu.
Micha³! rozleg³o siê wo³anie Spicyna. Witaj goci. Dia-
b³y weneckie!
Dauge odetchn¹³ g³êboko, a Micha³ siêgn¹³ do kieszeni po chu-
steczkê.
Rzeczywicie, diab³y zakl¹³ st³umionym g³osem, z trudem
chwytaj¹c oddech. W taki sposób mo¿na unieszczêliwiæ cz³o-
wieka na ca³e ¿ycie...
Wsadzi³ chusteczkê do kieszeni i chwytaj¹c za linki, wywlók³
siê dos³ownie za drzwi. Dauge mrucza³ niezadowolony:
Prawie za ka¿dym razem dzieje siê tak samo i zawsze serce
ucieka mi w piêty, a duszê mam na ramieniu.
Przycumowa³a do nas rakietka z Cio³kowskiego. Taka miê-
dzyplanetarna taksówka. Niepotrzebne popisywanie siê... na pew-
no przylecia³ Machow z³o¿yæ nam swoje uszanowanie... Poczekaj,
Alku, nie odlatuj! Dok¹d ci pieszno?
Bykow zrobi³ zbyt gwa³towny ruch i przelecia³ miêdzy linka-
mi. Trzasn¹³ g³ow¹ o sufit i znów wyl¹dowa³ na pod³odze. Dauge
pochwyci³ go za nogi. Szarpn¹³ i ustawi³ w pozycji pionowej do
pod³ogi.
Spokojniej, anio³ku niebiañski, nie trzeba siê denerwowaæ.
Czy pamiêtasz wzór m
2
dzielone na dwa? Tak, w³anie na dwie
po³ówki, w³anie to ciê uratowa³o, bo inaczej rozwali³by swój ³e-
bek tak¿e na po³ówki.
Bykow wtuli³ siê w bezpieczny i przyjazny fotel, postanawia-
j¹c twardo, ¿e nie ruszy siê z niego, dopóki nie odlec¹ i przypie-
szenie znów stworzy pole grawitacyjne. W tej¿e chwili w koryta-
rzu podniós³ siê jaki tumult i radosne powitania, g³one uderzenia
d³oni i, zdaje siê, wielkie ca³owanie.
Czo³em, przyjaciele! Witajcie, ziemscy ludkowie! hucza³
czyj bas. Witaj, Micha³, co siê z tob¹ dzieje? Chudniesz coraz
bardziej!
Witaj, ptaszyno! Najprzód ciê uciskam, a potem na³o¿ê
grzywnê za naruszanie przepisów ruchu miêdzyplanetarnego!
Bogdan! Nie móg³by na chwilê przestaæ? Zaczyna na powa¿-
nie, zamiast siê cieszyæ. Towarzyszu Jermakow, cieszê siê, ¿e was
widzê! Poznajcie siê, towarzysze, mój zastêpca, in¿ynier Grigorij
Sztirner. To w³anie on bêdzie bezporednio wspó³pracowa³ z wami.
S³ysza³em ju¿, bardzo siê cieszê...
146
Bardzo mi przyjemnie. Sztirner mówi³ oschle i jakim prze-
nikliwym g³osem.
Prosimy do salonu zaprasza³ Jermakow.
O nie, moi drodzy, nic z tego! Zabieramy pocztê i was wszyst-
kich do nas. Czekalimy tak d³ugo.
Wybaczcie, towarzyszu Machow, tym razem ograniczymy
siê do rozmowy tu, na pok³adzie Hiusa, a w drodze powrotnej
z³o¿ymy wam wizytê.
Zapad³o dziwne milczenie.
Niepotrzebnie tak powiedzia³ szepn¹³ Dauge, patrz¹c na
drzwi rozszerzonymi oczyma. Powtórzy³ dok³adnie s³owa Tach-
masiba...
Bykow poczu³ siê nieswojo.
Wiem, wiem, co macie na myli! znów zacz¹³ Jermakow.
Nie nale¿y byæ takim pewnym siebie. Musimy siê pieszyæ.
Skoñczy³ i umiechn¹³ siê.
Jak uwa¿acie, towarzyszu Jermakow niepewnie odpar³ Ma-
chow. Pójdziemy, gdzie sobie ¿yczycie.
Proszê wiêc têdy...
Gocie weszli pierwsi. Wysoki niedwiedziowaty Machow, a za
nim przypominaj¹cy ch³opaczka Sztirner. Obaj byli ubrani w miêk-
kie wytarte kombinezony z odrzuconymi na plecy he³mami. Sztir-
ner trzyma³ pod pach¹ teczkê. Gdy weszli do salonu, Machow za-
wo³a³:
Witajcie, towarzyszu Dauge! A to na pewno towarzysz By-
kow. Prawda?
Postêpuj¹c ju¿ zgodnie ze zdobytym dowiadczeniem, Aleksiej
nie wypuci³ linki, ciskaj¹c j¹ w lewej rêce, i ostro¿nie podawa³
praw¹ Machowowi i Sztirnerowi. Zasiedli do sto³u.
A teraz opowiadajcie, jak stoj¹ sprawy zwracaj¹c siê do
Machowa, zacz¹³ Jermakow.
Machow odchrz¹kn¹³ g³ono, a Sztirner otworzy³ teczkê. Za-
czê³a siê rzeczowa rozmowa. Zdania by³y zwiêz³e i pe³ne treci.
Pada³o wiêcej wzorów ni¿ s³ów. Dyskutuj¹cy wodzili palcami po
wykresach i tabelach obliczeñ, które przyniós³ zastêpca Machowa.
Tematem rozmowy by³o znalezienie jak najlepszego sposobu, aby
Hius móg³ wyl¹dowaæ dok³adnie na granicy Uranowej Golkon-
dy i utrzymaæ ³¹cznoæ z Cio³kowskim. Machow i Sztirner oraz
towarzysze z dwóch innych sputników Wenus opracowali dok³ad-
ny system ³¹cznoci radiowej, który przed³o¿yli dowódcy Hiusa
147
do wykorzystania w celu doprowadzenia statku do punktu po³o¿o-
nego oko³o piêædziesiêciu, stu kilometrów od granicy Golkondy.
System nie zosta³ jeszcze wypróbowany w praktyce, ale podczas
æwiczeñ doskonale zdawa³ egzamin i wydawa³ siê doæ dobry, aby
zapewniæ powodzenie.
My musimy teraz wykazaæ siê jak najwiêksz¹ dok³adnoci¹,
a wy, towarzysze, uwag¹ i umiejêtnoci¹ manewrowania mówi³
Sztirner. O ile siê dobrze orientujê, to Hius nie jest tak bardzo
ograniczony w zdolnoci manewrowej jak zwyk³e rakiety i w ka¿-
dych warunkach mo¿e dok³adnie lecieæ po namiarach. Moim zda-
niem najwa¿niejsza rzecz to skoncentrowanie uwagi. Jeli Hius
oderwie siê od promienia radiowego, istnieje mo¿liwoæ, ¿e wyl¹-
dujecie tysi¹ce kilometrów od ¿¹danego miejsca.
Uradzono, ¿e Hius bêdzie lecia³ po promieniu naprowadzaj¹-
cym i trzyma³ siê na skrzy¿owaniu trzech promieni radiowych, dziê-
ki którym wyl¹duje dok³adnie w wyznaczonym punkcie. Na wyso-
koci oko³o dziesiêciu lub piêtnastu kilometrów nad powierzchni¹
Wenus impulsy namierników radiowych nikn¹ lub zostaj¹ poch³o-
niête ca³kowicie przez atmosferê albo te¿ s¹ odbite przez ni¹ w prze-
strzeñ. Od tej wysokoci planetolot powinien opuszczaæ siê piono-
wo. Niewykluczone, ¿e zdradziecka atmosfera Wenus mo¿e skrzywiæ
promienie radiowe, co z kolei wywo³a³oby powa¿ne komplikacje.
Aby temu zapobiec, bêd¹ dzia³aæ kontrolne radiostacje wysy³aj¹ce
promienie równoleg³e do podstawowych. Spicyn i Jermakow zapi-
sywali jakie cyfry, porównywali swoje obliczenia z przyniesionymi
przez Sztirnera i stwierdzili, ¿e nie maj¹ ¿adnych pytañ. Machow
przeszed³ do drugiego punktu rozmowy. Poniewa¿ wedle wszelkie-
go prawdopodobieñstwa nie uda siê nawi¹zaæ trwa³ej ³¹cznoci ra-
diowej miêdzy Hiusem znajduj¹cym siê na powierzchni Wenus
a sputnikami, nale¿a³o zastosowaæ umowne sygna³y optyczne. Zda-
niem Machowa niezbêdne by³yby tylko dwa sygna³y, prowiant i wo-
da oraz czêci zapasowe i paliwo. Spisy czêci zapasowych i apa-
ratury przygotowano ju¿ zawczasu.
Przywielimy wam przenone wyrzutnie i dwie rakietki ato-
mowe. Jeli, na psa urok, wydarzy siê co... no rozumiecie... co
pójdzie niepomylnie i bêdzie wam potrzebna nasza pomoc, skie-
rujecie jedn¹ rakietkê prostopadle w górê. Wybuch nast¹pi na wy-
sokoci oko³o dwustu kilometrów. Oczywicie nie mo¿na wysy³aæ
jej w dowolnej chwili. Proszê, tu jest tablica, wed³ug której zorientu-
jecie siê, kiedy mo¿emy zaobserwowaæ wybuch. Nasi obserwatorzy
148
bêd¹ czuwali w wyznaczonych terminach, maj¹c na oku rejon wa-
szego l¹dowiska.
I co z tego? spyta³ Jermakow.
I... nic. Dowiemy siê, ¿e co nie w porz¹dku, i bêdziemy
starali siê wam pomóc.
W jaki sposób?
Wystrzelimy automatyczne rakiety z niezbêdnymi zapasami
awaryjnymi. Rakiety te polec¹ dok³adnie po waszym namiarze.
Doskonale! odpowiedzia³ Jermakow. A do czego potrzeb-
na druga rakieta sygnalizacyjna?
Wystrzelicie obie rakietki w wypadku, jeli l¹dowanie nie
uda³o siê i planetolot jest powa¿nie uszkodzony.
Zapanowa³o milczenie.
Bardzo mo¿liwe, ¿e wówczas nie bêdzie nikogo, kto móg³-
by wys³aæ sygna³y zauwa¿y³ Dauge, krzywi¹c siê.
Mój pesymizm nie siêga a¿ tak daleko spokojnie, ³agod-
nie odpar³ Machow.
Po zakoñczeniu rozmów Dauge zaproponowa³ Bykowowi:
Chod popatrzeæ na piêkn¹ Wenus. Jermakow pozwoli³ za-
braæ ciebie na zewn¹trz Hiusa.
Po dziesiêciu minutach, ubrani w krêpuj¹ce ruchy pancerze,
z przezroczystymi he³mami na g³owach stali w szeciennym keso-
nie przed w³azem. Dauge zamkn¹³ drzwi na g³ucho, w³¹czy³ pom-
pê i wpatrywa³ siê w manometr umieszczony na cianie. Cienka
strza³ka nierównymi skokami polecia³a w dó³. Gdy stanê³a, Dauge
odrzuci³ szeroki metalowy pas zamykaj¹cy w³az. Gruby p³at meta-
lu leciutko usun¹³ siê pod jego rêk¹. Bykow oczekiwa³ widoków,
o jakich czyta³ setki razy w reporta¿ach, opowiadaniach i powie-
ciach: czarno-fioletowa przepaæ, utkana olepiaj¹co jasnymi punk-
tami gwiazd. Tymczasem okr¹g³y otwór w³azu zajania³ matowym
¿ó³toró¿owawym blaskiem. Planetolot wisia³ nad olbrzymim, ³a-
godnie owietlonym, mglistym krêgiem. Szarawe cienie leniwie
pe³z³y po jasnym pomarañczowym polu, zbli¿a³y siê do siebie,
oddala³y, tworzy³y ko³a, to znów rozpada³y siê w niewyrane pla-
my. Na skrajach kr¹g by³ ciemniejszy, lecz nie mo¿na by³o wyra-
nie zobaczyæ jego brzegów, które w jaki niepojêty sposób, zupe³-
nie niedostrzegalnie, z fioletowomêtnych tonów przechodzi³y
w ca³kowit¹ nieprzeniknion¹ czerñ. Porodku natomiast splata³y
siê ró¿owe, ¿ó³te i szare wstêgi, lecz nie zlewa³y siê, a tylko wid-
nia³y wyranie za rudaw¹ mgie³k¹...
149
Wiêc to tak wygl¹da Wenus, najstraszliwsza z planet w Uk³a-
dzie S³onecznym? Bykow natychmiast zorientowa³ siê, ¿e owe
wolno pe³zaj¹ce cienie to nic innego jak tylko oddalone o tysi¹ce
kilometrów zmiany atmosferyczne, potworne burze o fantastycz-
nych szybkociach, tajfuny, tr¹by i zawirowania, do których nie
mo¿na porównaæ nic ze zjawisk spotykanych na Ziemi.
Jedna d³uga, szara plama wyci¹gnê³a siê, zrobi³a siê cieñsza,
wygiê³a siê i zwinê³a siê w kr¹g... Mo¿na by³o sobie wyobraziæ
gigantyczny wir i potworne masy chmur, które pêdzi³y, skrêca³y
siê w jej rodku z fantastyczn¹ szybkoci¹. Nie wygl¹da zachêca-
j¹co, przypomnia³ sobie Bykow czyje s³owa. Nie móg³ oderwaæ
wzroku od tego strasznego i jednoczenie wspania³ego widoku.
Tam pod t¹ wrz¹c¹ stale pokryw¹ chmur kryje siê wielki wiat,
kryj¹ siê góry i pustynie.... a, byæ mo¿e, oceany i morza. Gdzie tam
ukryte le¿¹ skarby, które ma odnaleæ za³oga Hiusa. Tam spoczy-
waj¹ wraki i szcz¹tki zdalnie sterowanych rakiet, rozbite planetoloty,
mogi³y odwa¿nych astronautów... Bykowa opanowa³o przygnêbiaj¹-
ce uczucie podobne do zabobonnego strachu. Uwiadamia³ sobie, z ja-
k¹ wciek³oci¹ planeta odpiera³a ataki mia³ków, którzy chcieli j¹
podbiæ. Jednak rozum ludzki jest silniejszy od ¿ywio³ów, cz³owiek to
rozum i si³a, wsparte uporem. Jeli nawet za³oga Hiusa z³o¿y g³owy
w tej bitwie, nie powstrzyma to tych, którzy wyrusz¹ jej ladem.
Na janiej¹c¹ tarczê wpe³z³a z lewej strony czarna chmura
nierówna, pe³na g³êbokich przepaci i wzniesieñ.
Przelatujemy nad nocn¹ czêæ planety zadwiêcza³y w he³-
mie s³owa Daugego.
Hius zanurzy³ siê w ciemny sto¿ek cienia rzucanego przez We-
nus. Zapad³ mrok, tylko zarysy planety otacza³a wiec¹ca korona. Wkrót-
ce jednak Bykow zauwa¿y³ na czarnym tle s³abe ró¿owawe b³yski.
Co to mo¿e byæ? spyta³.
Dauge poruszy³ siê i obserwowa³ z napiêciem. Po chwili By-
kow us³ysza³ odpowied:
Chyba wulkany. S³ysza³em, ¿e s¹ tam rejony nieprzerwanej
dzia³alnoci wulkanicznej. Na razie nikt nie wie o tym nic pewne-
go. Po prostu przypuszczenie...
Przyjaciele opucili keson, gdy znów zbli¿yli siê do strefy dzien-
nej, a Wenus wygl¹da³a jak Ksiê¿yc w nowiu, b³yskaj¹c w¹skim
jasnym sierpem.
Chcia³bym zobaczyæ Cio³kowskiego zawo³a³ nagle By-
kow. Gdzie siê podzia³ nasz sputnik?
150
Nie zobaczymy go st¹d wyjani³ Dauge. Lecimy zwró-
ceni lukami w stronê Wenus. Cio³kowski znajduje siê nad nami.
Na razie nie mo¿esz ³aziæ po kad³ubie Hiusa, do tego trzeba mieæ
du¿o wprawy. Zobaczysz go w drodze powrotnej.
Bykow skojarzy³ s³owa Daugego z jego niedawn¹ reakcj¹ na
temat zapowiedzi Jermakowa. Westchn¹³, ale nic nie powiedzia³.
W kad³ubie czekano ju¿ na nich. Jermakow zaprasza³ wszyst-
kich na obiad. By³ to pierwszy posi³ek w warunkach niewa¿koci.
Bykow wyrazi³ cich¹ nadziejê, ¿e ju¿ wiêcej nie bêdzie jada³ obia-
dów w tak niemi³ej sytuacji.
Astronauci ssali jedzenie przez smoczki po³¹czone z naczy-
niami elastycznymi rurkami. Kawa³ki chleba i zak¹ski brali z tale-
rzy nakrytych siatkami i za ka¿dym razem zamykali je starannie.
Opiekun Malca na pewno cierpia³by g³ód, gdyby nie zaopieko-
wa³ siê nim siedz¹cy obok Krutikow.
Podczas obiadu rozmowa toczy³a siê o ¿yciu na sputniku i o pla-
nach wybudowania ca³ej armady Hiusów, o specjalnych kursach
i konsultacjach dla studentów pracuj¹cych na sputnikach i studiuj¹-
cych korespondencyjnie. Machow uskar¿a³ siê na bezmylnoæ za-
opatrzeniowców, którzy przys³ali na Cio³kowskiego seriê filmów
o technice jazdy na nartach. Sztirner mia³ siê, ¿e kto przywióz³ na
Cio³kowskiego myszy i teraz za³oga b³aga o przys³anie kota. To
bêdzie niecodzienne widowisko: polowanie kota na myszy w wa-
runkach niewa¿koci.... Mówiono o koncertach wietnego zespo³u
indonezyjskiego i wstrz¹saj¹cej symfonii swierd³owszczanina Ga-
da³owa Droga do gwiazd. Nie oby³o siê bez odpowiedniej porcji
dowcipów wywo³uj¹cych salwy miechu. Ani s³owem nie wspomnia-
no o zadaniach, jakie czeka³y za³ogê Hiusa.
W pewnej chwili Jermakow spojrza³ na zegarek, a Machow
natychmiast zorientowa³ siê, o co chodzi, i wsta³.
Ju¿ na nas czas, towarzysze!
Po¿egnania trwa³y krótko. Astronauci ucisnêli sobie d³onie. By-
kow ze zdziwieniem zauwa¿y³, ¿e Machow denerwuje siê do tego
stopnia, i¿ blednie i w jego zmienionej twarzy zapadaj¹ siê policzki.
Oznaki zdenerwowania wystêpowa³y u Sztirnera mniej widocznie.
Nie zapomnijcie odejæ od nas przynajmniej na piêædziesi¹t kilo-
metrów przypomina³ Jermakow bo mo¿emy was porz¹dnie przypiec.
Dziêkujemy za ostrze¿enie, ale naprawdê nie martwcie siê
o nas wyb¹ka³ Machow. ¯eg... No, to do widzenia! Trzymajcie
siê, przyjaciele!
151
Odwróci³ siê i szybko wyszed³ do korytarza, przeci¹gaj¹c siê
po lince. Sztirner machn¹³ przyjanie rêk¹ i ruszy³ za nim. Dwiêcz-
nie zatrzasnê³a siê klapa w³azu. Zapad³a cisza.
Z tego wszystkiego zapomnielimy opowiedzieæ im o ko-
smicznym ataku zauwa¿y³ Jurkowski.
Jermakow spojrza³ na niego roztargnionym wzrokiem.
Nie opowiedzielimy... To nic wa¿nego, proszê szykowaæ
siê... Spicyn, idziemy.
Bykow szeptem spyta³ Daugego:
Micha³ zostaje z nami?
Tak. W kabinie sterowniczej nie ma dla niego ¿adnego zajê-
cia... Dauge potrz¹sn¹³ g³ow¹, jakby odpêdza³ jakie myli. No
có¿, zajmujemy swoje miejsca.
Micha³ i W³odek siedzieli ju¿ w fotelach i zapinali pasy.
Dauge pomóg³ Aleksiejowi przywi¹zaæ siê. Zdj¹³ linki i stan¹³
niezdecydowany.
Na co czekasz? krzykn¹³ Jurkowski.
Pozosta³o nam dziesiêæ minut oznajmi³ Jermakow przez
g³onik.
Dauge popiesznie zaj¹³ swój fotel.
Znów zapad³o milczenie. Bykow zamkn¹³ oczy i pogr¹¿y³ siê
we wspomnieniach. Widzia³ ukochan¹ twarz dziewczyny, czu³ za-
pach perfum, rozpociera³a siê nad nim ciemna azjatycka noc. To
by³o bardzo dawno! Co cisnê³o go za gard³o.
Startujemy... Zaczyna siê opuszczanie! rykn¹³ g³onik.
Pod³oga saloniku drgnê³a. Oparcie fotela zaczê³o uciskaæ ple-
cy. Uszy rozdziera³ narastaj¹cy ryk reaktora. Machow i Sztirner
rozp³aszczyli nosy o okr¹g³e iluminatory kosmicznej taksówki. Pa-
trzyli, jak z Hiusa, przypominaj¹cego czarn¹ meduzê rozpostar-
t¹ na tle wielkiego pomarañczowego dysku Wenus, b³ysnê³y p³o-
mienie. Pocz¹tkowo s³abiutki blask sta³ siê nagle olepiaj¹cy jak
fioletowe s³oñce. Po chwili, gdy odwa¿yli siê otworzyæ oczy, Hiu-
sa ju¿ nie by³o. Pozosta³ po nim tylko lekki ob³oczek.
Życie pełne jest niespodzianek
Nikt z za³ogi Hiusa nie robi³ sobie nadziei na ³atwe l¹do-
wanie. Kiedy Jermakow, wyg³aszaj¹c sprawozdanie z lotu i prze-
biegu wyprawy Tachmasiba, opowiedzia³, jak trudno pilotowaæ
152
rakietê w wenusjañskiej atmosferze, jak potwornej si³y pr¹dy at-
mosferyczne rzuca³y ni¹ niby piórkiem, jakiego nadludzkiego
wysi³ku trzeba by³o, aby utrzymaæ rakietê w pozycji dyszami
w dó³. Opisywa³ wichury, lodowe wiry nad rozpalonym do stu
stopni terenem. W takich warunkach ca³kowicie zawodzi³y naj-
nowoczeniejsze urz¹dzenia ¿yroskopowe, które w spokojniej-
szych atmosferach automatycznie utrzymywa³y statek miêdzy-
planetarny na kursie i we w³aciwej pozycji, nie pozwalaj¹c na
nadmierne rzucanie nim, nie dopuszczaj¹c do przewracania i ko-
zio³kowania.
Nawigacja Hiusa opiera³a siê na niezbyt dok³adnych, mo-
g¹cych lada chwila urwaæ siê sygna³ach nadawanych ze sputni-
ków. W elektromagnetycznych polach wytwarzanych przez We-
nus przestawa³y dzia³aæ radiolokatory ostrzegaj¹ce planetolot
przed meteorytami, statek wiêc móg³ siê nadziaæ na ka¿dy wyso-
ko stercz¹cy skalny szczyt nie wy³owiony przez radar. Burze i wiry
powietrza wenusjañskiego mog³y znosiæ Hiusa jeszcze bardziej
ni¿ zwyk³e rakiety, bo chocia¿ statek ³atwiej dawa³ ustawiaæ siê
dyszami w dó³, to jednak nie móg³ pochwaliæ siê op³ywowymi
kszta³tami.
A mimo to Hius mia³ wiêksze szanse wyl¹dowania w prze-
widzianym punkcie, gdy¿ zdolnoci manewrowe w p³aszczyznach
pionowych mia³ nieporównanie lepsze i móg³ opuszczaæ siê bar-
dzo powoli, dos³ownie centymetr po centymetrze, a tak¿e w razie
potrzeby natychmiast nabieraæ wysokoci, aby wybraæ inne l¹do-
wisko. Pod tym wzglêdem przewy¿sza³ wszystkie dotychczasowe
rakiety reaktywne. Jermakow twierdzi³, ¿e Hius jest panem prze-
strzeni miêdzyplanetarnych, a teraz musia³ tego dowieæ.
G³upstwa, wszystko to g³upstwa! mrucza³ Krutikow, spraw-
dzaj¹c po raz dziesi¹ty, czy trzymaj¹ go pasy bezpieczeñstwa.
Wszystko musi pójæ jak z p³atka, jestem tego pewien. Byæ mo¿e
potrzêsie nas nieco. Pomylcie tylko, jaki przewrót w historii lo-
tów miêdzyplanetarnych nast¹pi po tym rejsie Hiusa!
Owa myl podnios³a dodaje mi otuchy w obliczu czekaj¹-
cych nas prób górnolotnie, a ¿artobliwie wydeklamowa³ Jurkow-
ski. I bêd¹ ludziska mówiæ: To Krutikow... tak, tak, ten sam, co
pierwszy budowa³ l¹dowiska rakiet na Wenus!
¯eby tylko szczêliwie wyl¹dowaæ... wycedzi³ przez zêby
Dauge.
Micha³ wyszuka³ w kieszeni pust¹ fajkê i zacz¹³ j¹ ssaæ.
153
Rzeczywicie, ¿eby to ju¿ prêdzej by³o po wszystkim! po-
wiedzia³ cicho. A jednak wszystko jest podobne do poprzednich
rejsów. Prawda?
Prawda! powtórzy³ za nim Dauge. wiêta prawda. Pod-
czas l¹dowania na cichych planetach nie maj¹cych atmosfery sa-
mopoczucie bywa³o ca³kiem inne.
Dlaczego? z wysi³kiem spyta³ Bykow, zastanawiaj¹c siê
jednoczenie, czy inni tak¿e odczuwaj¹ nudnoci i czy krêci siê im
w g³owach.
Dlatego, mój drogi, ¿e maj¹c takich pilotów, jak Jermakow
i Spicyn, mo¿na przy l¹dowaniach i startach spaæ, czytaæ czy graæ
w szachy. Widocznie jednak wszêdzie, tylko nie na Wenus.
Tak z g³êbokim westchnieniem doda³ Krutikow tylko nie
tu na Wenus.
Ju¿ mam doæ waszego glêdzenia hukn¹³ Jurkowski. Cze-
go jêczycie? Zachowajcie swoje prze¿ycia dla siebie. Bierzcie przy-
k³ad z Bykowa, zzielenia³, ale trzyma siê i nic nie gada. Lepiej
zapiewajmy!
G³onik przekaza³ im pe³en napiêcia g³os Jermakowa.
Uwaga!
Pod³oga zako³ysa³a siê i zaczê³a stawaæ dêba.
Z tego, co siê dzia³o przez nastêpne trzy godziny, w pamiêci
Bykowa pozosta³y tylko strzêpy urywkowych wra¿eñ. Póniej nie
potrafi³ nawet ustaliæ ich kolejnoci. Zdawa³o siê mu, ¿e Jurkow-
ski dotar³ do Daugego, któremu g³owa opad³a na piersi, i poda³ mu
tlen z butli. Pamiêta³, jak Spicyn zmienionym nie do poznania g³o-
sem zawiadomi³ ich, ¿e Jermakow rozbi³ sobie g³owê. By³o to chy-
ba po tym, jak pas, którym Bykow by³ przywi¹zany do fotela, pêk³
niczym sparcia³y sznurek. Nie pamiêta na pewno, co by³o dalej.
Jakie niesamowite si³y igra³y Hiusem, tak ¿e przypomnia³ sobie
próbn¹ jazdê w Malcu, jak ¿aba w pi³ce futbolowej. Zdaje siê,
¿e myl ta zawita³a mu w g³owie dopiero wtedy, gdy lecia³ z ka-
wa³kiem pasa w rêku i wyr¿n¹³ plecami o przeciwleg³¹ cianê sa-
lonu. Elastyczne obicie ciany odrzuci³o go i zapewne straci³ wte-
dy przytomnoæ, bo obudzi³ siê ju¿ mocno przykrêpowany do fotela.
Nie pamiêta³ tak¿e, w jaki sposób miêdzy jego kolanami zosta³
umocowany zbiorniczek z aktywnym ozonem, ani momentu,
kiedy Jurkowski zwis³ na swoich pasach zalany krwi¹... W jednej
chwili poczu³, ¿e Micha³ potrz¹sa go za ramiê i wrzeszczy mu co
do ucha... Wszystkie te obrazy miga³y w mylach przes³oniête
154
¿ó³to-zielon¹ mgie³k¹, rozdzielane okresami ciemnoci, kiedy tra-
ci³ przytomnoæ. Sufit ucieka³ gdzie w bok, to znów b³yskawicz-
nie wraca³ na swoje miejsce, po czym pod³oga zaczyna³a unosiæ
siê, pr¹c na stopy. Statek ani na chwilê nie pozostawa³ w spokoju,
ale gdy ko³ysa³ siê nieco ³agodniej, Bykow odchyla³ g³owê do ty³u
i otwieraj¹c usta, robi³ g³êbokie wdechy. Planetolot znów zaczyna³
swój opêtañczy taniec i wiat przewraca³ siê od pocz¹tku. Reakto-
ry nie rycza³y ju¿, lecz tylko szumia³y dyskretnie, nie zag³uszaj¹c
jêków i rzucanych co chwila dowcipów. Zahartowane wilki ko-
smiczne mimo wszystko ¿artowa³y. Bykow jednak nie zapamiêta³
ani jednego powiedzonka. Zbyt absorbowa³y go w³asne prze¿ycia
i doznania, które wynika³y z przekonania, ¿e ka¿dy nastêpny skok
Hiusa ostatecznie wytarmosi z niego resztki ducha. Czasem pró-
bowa³ sobie wyobraziæ pilotów znajduj¹cych siê w kabinie sterow-
niczej. Ponure by³y to obrazy. Widzia³ ich okaleczonych, przybory
i aparaty rozbite, a planetolot spadaj¹cy na ostre ska³y Wenus. Praw-
dopodobnie Hius wpad³ w jaki potê¿ny pr¹d atmosferycz-
ny, a nie maj¹c dostatecznej szybkoci wytraconej przed l¹dowa-
niem, zosta³ uniesiony daleko od miejsca przewidzianego w planie.
Prawdopodobnie Jermakow i Spicyn czynili szalone wysi³ki, aby
utrzymaæ go w granicach namiarów. Jak póniej opowiada³ Spi-
cyn, jeszcze ani razu w ca³ej karierze nie l¹dowa³ w tak trudnych
warunkach.
Nagle zapanowa³a cisza. Ca³kowity, niczym nie zak³ócany spo-
kój... Nie s³ychaæ by³o ani jednego dwiêku, nie czu³o siê najmniej-
szej wibracji. Ludzie odczuli tê ciszê jak uderzenie pioruna. Bykow
odniós³ wra¿enie, ¿e stan¹³ nawet czas. Przed oczyma jeszcze miga-
³y mu ró¿nobarwne plamy, po ciele sp³ywa³y strugi potu, dr¿a³y rêce
i nogi. Opanowa³a go obezw³adniaj¹ca apatia. Poczu³ nieprzemo¿n¹
potrzebê snu. Pragn¹³ jednego, wyprostowaæ nogi i spaæ, spaæ... Przez
zmru¿one powieki zobaczy³, jak Jurkowski porusza³ siê i po chwili
wsta³, zrobi³ kilka niepewnych kroków, otar³ d³oni¹ twarz i ze zdzi-
wieniem patrzy³ na umazane krwi¹ palce.
Co ci siê sta³o? cicho zapyta³ Dauge.
Nnnic taakiego j¹kaj¹c siê, odpowiedzia³ Jurkowski. Zda-
je siê, ¿e to z nosa... Straszliwie bol¹ mnie oczy.
Mogê was zapewniæ, ¿e to by³o prawdziwe trzêsienie...
³api¹c powietrze otwartymi ustami, mówi³ Krutikow.
Jurkowski podniós³ rêce, zrobi³ kilka gimnastycznych ruchów
i nagle zamar³.
155
Towarzysze! Jestemy na Wenus! wrzasn¹³. Jestemy na
Wenus... i ¿yjemy! Hius stoi ca³y, w jednym kawa³ku! Niech to
diabli. Dauge, wstawaj! Czy rozumiesz? Jestemy na Wenus!
Nie mów hop pohamowa³ jego entuzjazm Dauge. Zdaje
siê, ¿e Jermakow mia³ osobist¹ awariê...
Ja te¿ s³ysza³em, co mówi³ Bogdan dorzuci³ Krutikow.
Chodmy!
Ruszyli do kabiny sterowniczej, lecz zanim doszli do drzwi,
ukaza³ siê w nich Jermakow. Blady, ociekaj¹cy potem, z g³ow¹
obanda¿owan¹ nie¿nobia³¹ elastyczn¹ opask¹.
Wszyscy ¿ywi? spyta³, obrzucaj¹c zebranych zmêczonym
spojrzeniem.
Wszyscy odpowiedzia³ Dauge.
Gratulujê szczêliwego l¹dowania!
Po kolei ciska³ d³onie za³ogi. Co siê dzieje z Bogdanem?
zaniepokoi³ siê Micha³.
pi.
Hm...
Le¿y jak zabity.
Co siê dziwiæ? umiechn¹³ siê Krutikow. Przesz³o trzy
godziny takiej zabawy... Sam ledwie trzymam siê na nogach.
Ciekawe, co z Malcem? Czy nie zerwa³ siê z uwiêzi?
niespodziewanie zapyta³ Bykow.
Wyjdziemy sprawdziæ? bez entuzjazmu spyta³ Jurkowski.
Nie. Jermakow jeszcze raz przyjrza³ siê ka¿demu po kolei
i powtórzy³:
Nie. Absolutnie nie. Odpocznijcie, zajmijcie siê trochê do-
prowadzeniem samych siebie do porz¹dku, o wychodzeniu bêdzie-
my rozmawiaæ za jakie cztery godziny, kiedy otrzymamy wszystkie
dane z zewnêtrznego laboratorium. W³¹czcie jonizatory, wyk¹pcie
siê i spaæ!
Nie zaszkodzi³oby co przek¹siæ... zmartwiony takimi roz-
kazami b¹kn¹³ Krutikow.
... i wypiæ kieliszek koniaku pomyla³ Bykow.
To ju¿, jak kto woli. Ja osobicie skaczê do wanny, a stam-
t¹d prosto do ³ó¿ka. Aleksieju, pomó¿cie Bogdanowi, zaprowad-
cie go do jego kabiny. Dobrze?
Oczywicie, towarzyszu Jermakow.
Nie. To nie to, co sobie wyobra¿a³ Bykow. Sprawy uk³ada³y
siê prociej i lepiej. Po przesz³o pó³ godzinie, wygrzany w k¹pieli
156
i zaczerwieniony jeszcze bardziej ni¿ zwykle, wsun¹³ siê miêdzy
przecierad³a. Znów stan¹³ mu przed oczyma domek w Aszchaba-
dzie... Umiechn¹³ siê po dzieciêcemu szczêliwy i zasn¹³.
Jak zwykle obudzi³ go Dauge. Chuda twarz Grigorija wyda-
wa³a siê jeszcze bardziej poci¹g³a, czarne oczy zapad³y g³êbiej
i b³yszcza³y jak w gor¹czce.
Ubieraj siê, Aleksieju. Wk³adaj speckombinezon i przychod
do salonu mówi³ zachrypniêtym g³osem. Za chwilê wychodzi-
my na zewn¹trz.
Wychodzimy na zewn¹trz! Jak b³yskawica przemknê³a myl,
¿e oto on znajduje siê na planecie, z któr¹ w walce zginê³o tylu
mia³ków. Teraz zacznie siê wykonywanie zasadniczego zadania,
jakie ich tu sprowadzi³o.
Ubiera³ siê popiesznie. Wyci¹gn¹³ ze schowka speckombine-
zon i wcisn¹³ siê w niego. W salonie czekali ju¿ wszyscy cz³onko-
wie za³ogi Hiusa. Stali wokó³ sto³u. Spektrolitowe he³my mieli
odrzucone na plecy. Milczeli. Szeroko otwarte oczy Jermakowa
wieci³y siê jak u kota. Micha³ ssa³ swoj¹ fajeczkê.
Podaæ kawy? zwróci³ siê do wszystkich od razu Bykow.
Mylê, ¿e lepiej potem robi¹c marsa, odpowiedzia³ Jur-
kowski. Nie ma co zwlekaæ, ruszajmy lepiej. Rzecz niebywa³a!
Minê³o piêæ godzin od chwili l¹dowania, a my jeszcze nie otwo-
rzylimy w³azów!
Chodmy jako zwyczajnie zaproponowa³ Jermakow.
Czy zabraæ broñ? Bykow rzuci³ na dowódcê pytaj¹ce spoj-
rzenie.
Jermakow skin¹³ na znak zgody. Wszyscy ruszyli na korytarz
do wyjcia, a Bykow popêdzi³ na górê do magazynu. Po chwili
do³¹czy³ do towarzyszy z automatem przewieszonym przez pier
i dwoma granatami za pasem.
Aleksiej zdobywca! za¿artowa³ Spicyn.
Jurkowski jeszcze bardziej siê skrzywi³.
St³oczyli siê w komorze przejciowej, przed zewnêtrzn¹ po-
kryw¹ w³azu. Bogdan zamkn¹³ szczelne drzwi.
Za³o¿yæ he³my! pad³ rozkaz Jermakowa.
Od tej chwili Bykow nie widzia³ twarzy towarzyszy i zrobi³o siê
mu nieprzyjemnie. Zaszumia³a pompa. Drgnê³a strza³ka manome-
tru. Jermakow opar³ d³oñ na dwigni otwieraj¹cej drzwi. Odsunê³a
siê ciê¿ka stalowa p³yta. Pokrywa w³azu drgnê³a i pod nogi chlusnê-
³a ohydna, t³usta szaro¿ó³ta ma. Masa ta by³a gêsta i lepka, lecz
157
p³ynê³a lekko. Na jej bulgocz¹cej powierzchni zadrga³o wiat³o re-
flektora. Efekt by³ tak nieoczekiwany, ¿e przez kilka sekund nikt nie
ruszy³ siê z miejsca. Jurkowski ze zd³awionym w gardle okrzykiem
rzuci³ siê do pokrywy. Jednak Bykow wyprzedzi³ go o u³amek se-
kundy. Chwyci³ za brzeg pokrywy i nacisn¹³ j¹ z ca³ej si³y. Nogi
lizga³y siê w mazi. In¿ynier upad³ na kolana. Lecz Jurkowski i Dauge
przytrzymali go i pomogli napieraæ na pokrywê. Inni nie czekali na
wyniki wysi³ków przyjació³, lecz tak¿e wziêli siê do pomocy. Meta-
lowa p³yta drgnê³a i z mlaszcz¹cym dwiêkiem powróci³a na swoje
miejsce. Jermakow nacisn¹³ dwigniê zasuwy.
Astronauci wyprostowali zgiête z wysi³ku karki. Pod nogami
parowa³a, rozlewa³a siê mêtna masa. Bykow podniós³ automat, otar³
kolbê rêkawem i zajrza³ do lufy. Dopiero wtedy starannie wytar³
kolana.
O ile mog³em siê zorientowaæ odezwa³ siê Dauge to ani
trochê nie przypomina piasku!
Ja te¿ mogê stwierdziæ, ¿e to nie przypomina pustyni po-
par³ go Jurkowski i doda³ po chwili ...chocia¿ nie jestem w tych
sprawach specjalist¹.
Jermakow przykucn¹³ i przygl¹da³ siê b³otnistej ka³u¿y.
Jeli mam mówiæ powa¿nie, to po prostu Hius wyl¹dowa³
w bagnisku.
I wlaz³ po uszy w b³oto przytakn¹³ Jurkowski. Ale gdzie
s¹ pustynie?
¯ycie pe³ne jest niespodzianek filozoficznie podsumowa³
Krutikow.
Oto, jak Sztirner przys³u¿y³ siê nam swoimi namiarami!
A co winien jest Sztirner?
Jeli Hius ca³kowicie pogr¹¿y³ siê w to trzêsawisko...
zacz¹³ Bogdan.
Przerwa³ mu zniecierpliwiony Jurkowski.
Wyjdziemy przez górny w³az i zobaczymy, co siê tam dzie-
je. To bêdzie najprostsze.
Wyszli z komory przejciowej i zostawiaj¹c na linoleum rdza-
we lady, wdrapali siê do w¹skiego korytarza przed w³azem towa-
rowym.
B³oto na Wenus, pomylcie tylko, co za niespodzianka wy-
dziwia³ Krutikow.
Górny w³az otwierali, zachowuj¹c jak najwiêksz¹ ostro¿noæ,
aby móc zatrzasn¹æ go w jednej chwili. Nie sta³o siê jednak nic
158
strasznego. Cichy wist wpadaj¹cej do komory atmosfery wenu-
sjañskiej zamilk³ natychmiast.
Hura! cicho i spokojnie powiedzia³ Jurkowski. Wszyst-
ko w porz¹dku. Mo¿na otwieraæ.
Odrzucona pokrywa zadwiêcza³a o kad³ub. Stoj¹cy przy w³a-
zie Jermakow wychyli³ siê i wysun¹³ siê na zewn¹trz. Za jego ple-
cami st³oczyli siê Jurkowski i Krutikow. Dauge przecisn¹³ siê miê-
dzy nimi, wydaj¹c jaki niezrozumia³y dwiêk.
Po wyjciu z w³azu przez chwilê nie widzieli nic a nic. Ca³y wiat
otula³a nieprzenikniona ¿ó³tawa mg³a. Poni¿ej, nie dalej ni¿ pó³tora
metra, mêtnie b³yska³a powierzchnia trzêsawiska. Dolatywa³y jakie
niezrozumia³e odg³osy, przypominaj¹ce st³umiony kaszel czy te¿ bul-
gotanie. Astronauci d³ugo nie mogli oderwaæ siê od widoku mêtnych
bia³awych fal unosz¹cej siê nad bagniskiem pary. Chwilami odnosili
wra¿enie, ¿e przed nimi majacz¹ jakie cienie, ukazuj¹ siê jakie stra-
szyd³a, lecz nap³ynê³y nowe fale mg³y i wszystko zniknê³o.
Doæ oznajmi³ Jermakow. Ju¿ mi siê w oczach m¹ci. Mu-
simy u¿yæ podczerwonych promieni. Wyprostowa³ siê i spojrza³
do góry. Zdaje siê, ¿e Malec siedzi na swoim miejscu.
Porz¹dnie wpadlimy pomrukiwa³ Spicyn, le¿¹c na brzu-
chu i rozgl¹daj¹c siê we wszystkich kierunkach. Piercienie re-
aktorów wcisnê³y siê w b³ocko do koñca.
Nic nie szkodzi. Rozejrzymy siê nieco i spróbujemy wyrwaæ
siê z topieli.
A co bêdzie, jeli kad³ub zapadnie siê jeszcze g³êbiej?
Promienie podczerwone nic nie pokaza³y. Na ekranie k³êbi³y
siê liczne cienie, grunt wydawa³ siê mieæ ró¿n¹ konsystencjê; miej-
scami by³ sypki, w innych miejscach jakby ubity, to znów grz¹ski.
Wyjdmy i przyjrzyjmy siê z bliska, co to za licho zapro-
ponowa³ Jurkowski.
Ju¿ szykowa³ siê do skoku, lecz Bykow chwyci³ go za ramiê.
O co chodzi? zirytowanym tonem spyta³ geolog.
,,¯ycie pe³ne jest niespodzianek odpar³ Bykow. Tym ra-
zem ja pójdê pierwszy.
Niby dlaczego?
Bykow podniós³ automat.
Przestañcie udawaæ lorda Rockstona! Jurkowski strz¹sn¹³
rêkê Aleksieja.
159
Bykow ma racjê wtr¹ci³ siê Jermakow. Przepraszam,
W³odku, przepuæcie mnie.
Nic nie rozumiem...
Proszê przepuciæ mnie i Bykowa. Wracamy za trzy minuty.
Wszyscy wiedzieli, ¿e dowódca nie powinien opuszczaæ stat-
ku po l¹dowaniu w nieznanym miejscu. Jednoczenie wszyscy ro-
zumieli Jermakowa. Jurkowski odsun¹³ siê na bok. Bykow wpraw-
nym ruchem przygotowa³ automat i skoczy³ za Jermakowem. Po
kolana zag³êbi³ siê w rzadk¹ masê.
160
161
11 – W krainie...
Część 3
Na granicy Uranowej
Golkondy
162
163
W bagnisku
Bagnisko na Wenus... Wyda³o siê to astronautom ca³kowitym
absurdem. Znacznie wiêksz¹ niedorzecznoci¹ ni¿, dajmy na to,
palmowe gaje na Ksiê¿ycu czy stada krów na go³ych ska³ach aste-
roidów. Mleczna mg³a zamiast ognistego nieba i rzadkie b³ocko
zamiast suchego, gor¹cego jak ogieñ piasku. Wywraca³o to na nice
stare i dawno ustalone pojêcia, bêd¹c jednoczenie odkryciem wiel-
kiej wagi. Jednak niespodzianka komplikowa³a sytuacjê. Nic prze-
cie¿ nie przeszkadza tak bardzo w powa¿nej pracy jak niespodzian-
ki. Nawet odwa¿ny kierowca, który na swych wozach terenowych
przemierzy³ pustyniê Gobi, cz³owiek, który nie mia³ wielkiego do-
wiadczenia w naukach teoretycznych tycz¹cych siê Wenus i przez
to nie wyobra¿aj¹cy sobie tej planety, nie maj¹cy ¿adnego wyro-
bionego o niej zdania, by³ ca³kowicie zaskoczony i straci³ nieco na
minie. To, co zobaczy³ przez otwarty w³az Hiusa, w ¿aden spo-
sób nie kojarzy³o siê z jego zadaniami jako przewodnika, specjali-
sty od pustyñ.
Jeli chodzi o innych cz³onków za³ogi, to rzecz jasna, ¿e spo-
dziewali siê zastaæ powierzchniê Wenus ca³kiem inn¹, i w³anie
dlatego obawy ich by³y znacznie powa¿niejsze. A przecie¿ zarów-
no piloci, jak i geologowie zawsze byli przygotowani na wszelkie-
go rodzaju niespodzianki i trudnoci. Ka¿dy z nich zdawa³ sobie
sprawê, ¿e bior¹c pod uwagê szybkoæ Hiusa, mogli wyl¹dowaæ
o tysi¹ce kilometrów od wyznaczonego punktu na granicy Gol-
kondy. Mogli opaæ na góry, przekozio³kowaæ, wreszcie rozbiæ siê
164
o ska³y. Tego rodzaju komplikacje by³y jednak¿e brane pod uwa-
gê, chocia¿ wiadomo, ¿e grozi³y mierci¹. Przy wykonywaniu
wielkich zadañ zawsze istnieje ryzyko lubi³ mawiaæ Krajuchin
a ci, co bardzo boj¹ siê mierci, nie nadaj¹ siê do naszego towarzy-
stwa. Ale ¿eby znaleæ bagnisko na Wenus?!
Pomimo du¿ego dowiadczenia i wytrzyma³oci nerwowej
astronauci z trudem potrafili taiæ przed towarzyszami w³asny nie-
pokój. Ka¿dy z nich wiedzia³, ¿e losy wyprawy zale¿¹ w tej chwili
od ca³ego ³añcucha nie znanych jeszcze czynników. Ka¿dy zada-
wa³ sobie coraz to inne, trudne pytania. Jaki obszar zajmuje bagni-
sko? Jaki jest jego charakter i struktura? Czy Malec bêdzie móg³
poruszaæ siê po jego powierzchni? Czy Hius nara¿ony jest na
niebezpieczeñstwo ca³kowitego pogr¹¿enia siê w lepk¹ ma? Czy
mo¿na bêdzie zaryzykowaæ i oderwaæ planetolot od gruntu, aby
wyl¹dowaæ w innym miejscu?
Tu¿ przed startem Dauge powiedzia³ Krajuchinowi:
Abymy tylko wyl¹dowali szczêliwie, a tam pójdziemy da-
lej, chocia¿by przez samo piek³o. Ka¿dy by³ przygotowany
przedzieraæ siê przez piek³o, lecz czy mo¿na by³o przypuszczaæ,
¿e bêdzie ono przedstawiaæ siê jako bulgocz¹ca, mêtna i dziwna
masa?
Dla Bykowa niespodzianka by³a tylko przygod¹. Jego brak do-
wiadczenia w sprawach astronautycznych, g³êboka wiara w cu-
downe w³aciwoci i mo¿liwoci Hiusa, a przede wszystkim
w swoich towarzyszy spowodowa³y, ¿e by³ ca³kiem spokojny. Fakt,
¿e Jermakow stan¹³ po jego stronie w maleñkim sporze z Jurkow-
skim, po³echta³ jego pró¿noæ.
Z trudem wyci¹gaj¹c z b³ota nogi, zrobi³ kilka kroków za do-
wódc¹, który nagle zatrzyma³ siê i zacz¹³ nas³uchiwaæ. Otacza³ ich
nieprzenikniony ¿ó³tawy mrok. Widzieli jedynie maleñk¹ przestrzeñ
bezporednio ko³o siebie, lecz za to s³yszeli wiele. Niewidzialne prze-
strzenie bagniska rozbrzmiewa³y dziwnymi g³osami. S³ychaæ by³o
ochryp³e westchnienia, kaszel, chrz¹kania. Gdzie z daleka dolaty-
wa³y przyt³umione jêki, to wybucha³ basowy ryk, któremu wtórowa-
³o przeci¹g³e buczenie. Bardzo mo¿liwe, ¿e dwiêki te powstawa³y
w samym bagnisku, lecz Bykow wyobrazi³ sobie tysi¹ce fantastycz-
nych potworów, ukrywaj¹cych siê za kurtyn¹ mgie³, i szybko nama-
ca³ rêk¹ wsuniête za pas granaty. Jak opowiem to wszystko swoim
kompanom z ekspedycji gobijskiej, to i tak nie uwierz¹ pomyla³.
Opanowa³o go nieprzyjemne uczucie samotnoci. Obejrza³ siê na
165
potê¿ny kszta³t Hiusa, chwyci³ porêczniej automat i szybko wysu-
n¹³ siê przed Jermakowa.
Niespodziewanie zatyka³ licznik promieniowania. Nie wyka-
zuje wiêcej ni¿ jedn¹ tysiêczn¹ rentgena uspokoi³ siê natych-
miast. W tej samej chwili nast¹pi³ nog¹ na co twardego. Nachyli³
siê i zacz¹³ macaæ przed sob¹ woln¹ rêk¹, z t³ustej rdzawej mazi
stercza³y jakie kanciaste bry³y oblepione b³otem.
Cocie znaleli? zawo³a³ Jermakow.
Na razie nic nadzwyczajnego. Mam pod nogami co w ro-
dzaju kamieni czy od³amków...
Potykaj¹c siê, ruszy³ przez teren pokryty twardymi przedmiotami.
Bardzo wsysa bagnisko?
Nie bardzo! odpowiedzia³ Aleksiej i wpad³ po pas.
,,¯eby tylko nie uton¹æ przypadkiem mignê³o mu w mylach.
Lufa automatu uderzy³a o co twardego. Bykow popatrzy³ zdumio-
ny. Przed nim ci¹gnê³a siê szara p³aszczyzna otoczona b³yszcz¹-
cym jak polewa brze¿kiem.
Towarzyszu Jermakow! zawo³a³.
S³ucham!
Mam przed sob¹ asfaltowe bagnisko.
Nic nie rozumiem. Ju¿ idê!
Powiadam, ¿e bagnisko pokryte jest dalej asfaltem!
Co pleciesz, Aleksieju? dolecia³ z daleka g³os Daugego,
który z reszt¹ za³ogi sta³ na kad³ubie Hiusa i ws³uchiwa³ siê w ka¿-
de s³owo zwiadowców.
Wygl¹da jak prawdziwy asfalt czy takyr*, jaki znam z na-
szych pustyñ!
Bykow zarzuci³ automat na ramiê i uchwyciwszy rêkoma za
brzeg platformy, z g³onym mlaniêciem wyrwa³ siê z bagniska.
Licznik promieniowania o¿ywi³ siê.
Prawdziwy asfalt, towarzyszu Jermakow!
Mo¿e to ju¿ brzeg...
Nie wiem... ale chyba nie... to tylko skorupa na bagnisku.
Jermakow sta³ ju¿ przy nim i bada³ gruboæ skorupy.
Nie grubsza ni¿ na trzydzieci, trzydzieci piêæ centyme-
trów powiedzia³.
* Takyr rodzaj naturalnego klepiska z gliniastych i³ów spotykany na pusty-
niach Azji rodkowej.
166
Ju¿ wiem, co to jest! wo³a³ Krutikow. Hius opada³ na
fotoreaktorze...
Niech to diabli... zakl¹³ Jurkowski.
Ca³kiem jasne... p³omieñ stopi³ powierzchniê, a Hius po-
kruszy³ swym ciê¿arem piêknie przygotowan¹ p³ytê l¹dowiska
odkrzykn¹³ Jermakow.
Nie mniejsza od Placu Czerwonego w Moskwie... medy-
towa³ Bykow tylko straszliwie popêkana.
Malec przejedzie?
Malec wszêdzie przejdzie!
Ja ju¿ wracam... Za³oga mo¿e wychodziæ. Jurkowski i Spi-
cyn, do³¹czcie do Bykowa.
Tak jest!
Naprzód, zwyciêzcy kosmosu! ¿artobliwie zanuci³ Jurkow-
ski. Uwa¿aj, Bogdan!
A ja? jak ura¿one dziecko zawo³a³ Dauge.
Przeprowadzimy razem analizê gruntu i atmosfery!
To co innego!
Towarzyszu Krutikow, spróbujcie rozpoznaæ teren za pomoc¹
radaru. Jermakow wydawa³ polecenia, otrzepuj¹c siê z b³ota przed
w³azem. Towarzysz Bykow ju¿ na was czeka zwróci³ siê do
Jurkowskiego i Spicyna. On jest dowódc¹ grupy rozpoznawczej.
Nie wypuszczaæ siê za daleko.
Tak jest! odkrzykn¹³ Bykow.
Ma racjê myla³. Nie warto b³¹dziæ na lepo po pas czy
po szyjê w b³ocie! Mamy do takich wycieczek »Malca« z odpo-
wiednimi podczerwonymi reflektorami. Ale, ale, przecie¿ trzeba
zdj¹æ mój wózek.
Gdzie w pobli¿u siarczycie kl¹³ Jurkowski. Bogdan pokrzy-
kiwa³ st³umionym g³osem:
W prawo. W³odku, jeszcze bardziej w prawo.
Bykow s³ysza³ ka¿dy krok, któremu akompaniowa³o ohydne mla-
skanie bagniska, z mg³y wy³oni³y siê wreszcie sylwetki towarzyszy.
Gdzie jestecie? A bodaj to diabli, nic nie widaæ. Nie po¿ar-
³y ciê jeszcze miejscowe potwory?
Bóg zachowa³! odburkn¹³ Aleksiej, pomagaj¹c kolegom
wydostaæ siê na platformê. Jurkowskl tupn¹³, aby sprawdziæ wy-
trzyma³oæ asfaltu. Bogdan, wycieraj¹c d³oni¹ przedni¹ czêæ za-
b³oconego he³mu, kl¹³:
To idiotyzm!
167
Co?
Nazwaæ takie paskudztwo imieniem bogini mi³oci!
Jurkowski rozemia³ siê. Wolniutko posuwali siê po p³ycie,
przeskakuj¹c przez ziej¹ce par¹ szczeliny.
Bogdan, slyszysz...? odezwa³ siê Bykow. B³oto promieniuje.
Ka¿dy s³yszy! Nasze liczniki s¹ bardzo czu³e.
Wszystko, co znajdowa³o siê pod reaktorem, musi promie-
niowaæ pouczaj¹cym tonem wtr¹ci³ Jurkowski.
Uwaga! Aleksiej podniós³ rêkê.
Stanêli. Dalekie odg³osy rozmowy na Hiusie ledwo dociera-
³y przez ustawiczne szmery i trzaski w s³uchawkach.
Jak daleko odeszlimy od naszych? spyta³ Spicyn.
Nie wiêcej ni¿ siedemdziesi¹t metrów natychmiast odpo-
wiedzia³ Bykow.
To znaczy, nasze radiotelefony maj¹ zasiêg niewiele wiêkszy.
Niezbyt wielki dorzuci³ Jurkowski. Zapewne przeszka-
dza jonizacja.
Ruszyli dalej. Niesamowite dwiêki, chrz¹kania i ryk rozlega-
³y siê coraz bli¿ej. Gdzie od prawej dolecia³o gromkie chrapanie.
...ryknê³y spi¿e... mrukn¹³ Jurkowski.
Proszê, ju¿ koniec!
Czego?
Naszego asfaltu!
Skraj olbrzymiego placka upieczonego z b³ota ogniem fotore-
aktora ³agodnym pó³kolem zapada³ siê w bagnisku. We mgle ko³y-
sa³y siê widmowe sylwetki szarawych rolin. Wyrasta³y z b³ota nie
dalej ni¿ dziesiêæ kroków od astronautów, lecz przes³oniête rucho-
mymi falami mg³y widnia³y podobne do niesamowitych sylwetek.
Nie mo¿na by³o rozró¿niæ ¿adnych szczegó³ów.
Wenusjañski las szepn¹³ Jurkowski tak dziwnyn tonem,
¿e Bykow mimo woli obejrza³ siê w jego stronê.
Chocia¿ wenusjañski, ale moim zdaniem... ohydny! wyra-
zi³ swoj¹ opiniê Bogdan.
Milcza³by! oburzy³ siê Jurkowski. Pleciesz g³upstwa!
Przecie¿ to nowe, nie znane jeszcze formy ¿ycia... a my... w³anie
my je odkrylimy!
Uwaga, cicho zawo³a³ Bykow. Macie, o ile siê nie mylê,
jeszcze jedn¹ formê tego ¿ycia.
Na skraju p³yty ukaza³a siê powoli rozszerzaj¹ca siê plama.
Gdzie? Jurkowski spojrza³ we wskazanym kierunku.
168
Plama zniknê³a równie niespodziewanie, jak siê pojawi³a.
Zdawa³o mi siê... uspokoi³ go Bykow. S³uchajcie!
Tu¿ obok nas! O tam... Spicyn pokaza³ rêk¹ gdzie w prawo.
Tak, w³anie tam szepta³ Bykow. A wiêc nie omyli³em
siê. Wyci¹gn¹³ zza pasa granat i rozgl¹da³ siê bacznie.
Czy du¿e?
Du¿e!
Znów co ryknê³o. Tym razem ca³kiem blisko. ¯adne stworze-
nie na Ziemi nie wydawa³o tak przejmuj¹cego g³osu, podobnego
do mechanicznego wycia syreny, a jednak przera¿aj¹cego.
Ale¿ ryczy... szepn¹³ Bykow.
Podejdmy bli¿ej zaproponowa³ Jurkowski, nieco schryp-
niêtym g³osem. ¯eby to by³o na Marsie! To jest cudowna i po-
rz¹dna planeta! Po prostu sanatorium!
Niepotrzebna brawura. Moim zdaniem nie ma co chodziæ,
gdzie nie trzeba spokojnie odpowiedzia³ Spicyn.
Bykow milcza³. Jurkowski zdecydowanie ruszy³ naprzód.
Jak boicie siê, to ja sam rzuci³ wyzywaj¹co.
Zdarzenia potoczy³y siê b³yskawicznie. Na asfalt spad³ jaki
miêkki kszta³t, jakby kto rzuci³ wór z mokr¹ bielizn¹. Kulista ciem-
na masa sunê³a na ludzi. Jurkowski krzykn¹³ i przewróci³ siê w ba-
gnisko. Spicyn cofn¹³ siê. Na mgnienie oka Bykow odniós³ wra¿e-
nie, ¿e zapad³a ca³kowita cisza.
Padnij krzykn¹³.
Spicyn przylgn¹³ do p³yty. Bykow odskoczy³ do ty³u i po kolei
rzuci³ dwa granaty. Wybuchy oszo³omi³y go. Mg³ê rozdar³y ole-
piaj¹ce b³yski. Bykow dostrzeg³ olbrzymie oliz³e cielsko przypo-
minaj¹ce skórzany worek, pokryty g³êbokimi zmarszczkami.
Finita la comedia! sil¹c siê na spokój, powiedzia³ Spicyn,
z trudem staj¹c na nogi.
Gdzie Jurkowski?! krzykn¹³ Bykow.
Jestem tu... Podajcie mi rêkê!
Koledzy wci¹gnêli na asfalt unurzanego w b³ocie W³odka.
Ba¿ant, nie trac¹c czasu na podziêkowanie, rzuci³ siê w stronê,
gdzie ukaza³ siê tajemniczy stwór.
Nic nie ma zawo³a³ pe³en rozczarowania.
Po nowej formie ¿ycia nie zosta³ nawet lad.
Przecie¿ widzielimy je! Jurkowski nie dawa³ za wygran¹
i chodzi³ po brzegu, wpatruj¹c siê w niewyrane zarysy dziwacz-
nych rolin, kryj¹cych siê we mgle.
169
By³o... Ale nie ma...
Rozp³ynê³o siê... Spicyn mówi³ jakby w zamyleniu.
A mo¿e nie trafilicie? spyta³ Jurkowski, staj¹c przed By-
kowem, który ogl¹da³ swój automat.
Bykow i tym razem nie odpowiedzia³ na prowokacyjne pyta-
nie Jurkowskiego.
Zniknê³o i pozostaje nam tylko podziêkowaæ Allachowi
mówi³ dalej Spicyn. Ciekawe, jaki mia³o to do nas interes? Mo¿e
chcia³o zjeæ obiad?
Có¿ za bzdura! oburzy³ siê Jurkowski. Zupe³na bzdura.
Nie mam pojêcia, sk¹d bior¹ siê takie g³upie przypuszczenia, ¿e
istoty z innych planet musz¹ byæ ludo¿ercami. Rozumiem jeszcze,
gdy mówi¹ tak powieciopisarze czy inni scenarzyci, ale ¿eby
ty... stary astronauta...
Wracali w milczeniu. G³osów kolegów na Hiusie nie s³ysze-
li zupe³nie. Zanim zeszli z platformy i pogr¹¿yli siê w bagnisko,
Jurkowski powiedzia³:
Jedno jest pewne. Na Wenus znajduj¹ siê istoty ¿ywe. To
jest wa¿ne. Tylko, Aleksieju, czy jestecie przekonani, ¿e nie chy-
bilicie?
Tego by³o ju¿ za wiele. Bykow przyspieszy³ kroku. Liczniki
promieniowania tyka³y bez przerwy.
Bykow straci³ trochê czasu na dok³adne czyszczenie broni. Gdy
wszed³ do salonu, trafi³ akurat na dyskusjê przypominaj¹c¹ raczej
k³ótniê.
Jurkowski i Dauge, stoj¹c na przeciwleg³ych krañcach sto³u,
krzyczeli co do siebie, a Krutikow i Spicyn siedzieli, s³uchaj¹c
ich z ironicznymi umieszkami przylepionymi do twarzy. Jerma-
kowa w salonie nie by³o.
W takim razie, jak mo¿esz to wyt³umaczyæ? Najwidocz-
niej nie pierwszy raz Dauge rzuca³ to samo pytanie.
Mówi³em ci ju¿...
S³ysza³em... s³ysza³em, ale chcê wiedzieæ, dlaczego to rzu-
ci³o siê na was?
A kto ci powiedzia³, ¿e rzuci³o siê na nas?
Bogdan powiedzia³! A ty sam potwierdzi³e...
Nic podobnego! To po prostu natknê³o siê na nas przypad-
kowo. To jeszcze nie wszystko: jestem przekonany, ¿e do chwili,
170
kiedy bohaterski Aleksiej nie poczêstowa³ go swoimi bombami,
nie mia³o pojêcia o naszym istnieniu!
Osobicie w takich wypadkach wolê spodziewaæ siê wszyst-
kiego najgorszego i jestem wdziêczny Aleksiejowi, ¿e przegoni³
toto.
A ja wtr¹ci³ siê Bykow, spogl¹daj¹c spode ³ba na Jurkow-
skiego nie mog³em post¹piæ inaczej!
Jurkowski lekcewa¿¹co wykrzywi³ usta.
Odbieglimy od tematu zwróci³ siê do Daugego.
Spicyn mu przerwa³:
Uwa¿asz zatem, ¿e istoty z ró¿nych planet nie mog¹ mieæ
apetytu na osobniki przybywaj¹ce z innych wiatów, gdy¿ te po-
wsta³y dziêki innej ewolucji i maj¹ inne ustroje... Czy tak?
Ogólnie bior¹c: tak!
Nie wiem. Bardzo mo¿liwe, ¿e masz racjê. Tylko czy przy-
pominasz sobie Walê Biezuchow¹ i ca³¹ jej grupê? Powiniene j¹
dobrze pamiêtaæ. Mia³a psa... takiego kundla... skrzy¿owanie jam-
nika z buldogiem, straszliwie g³upie psisko. Kiedy Woronow przy-
wióz³ z Kalisto bia³¹ jaszczurkê, kundel dobra³ siê do jej klatki,
poobgryza³ biedaczce ³apy. Nikt nie zd¹¿y³ nawet krzykn¹æ, tak
siê uwin¹³. To prawda, chorowa³ potem przez tydzieñ na ¿o³¹dek.
O proszê! bez przekonania rzuci³ Jurkowski.
Krutikow i Bykow wybuchnêli miechem.
Taki tragiczny koniec mia³o spotkanie dwóch istot z ró¿-
nych wiatów mówi³ Spicyn kundla z Ziemi i jaszczurki z sate-
lity Jupitera.
Przecie¿ nawet je¿ zrozumia³by... zacz¹³ Jurkowski, lecz
machn¹³ rêk¹ i mrukn¹³ tylko jaskiniowcy...
Do salonu wszed³ Jermakow. Usiad³ przy stole i roz³o¿y³ bru-
lion w skórzanej oprawie, schylaj¹c nad nim obanda¿owan¹ g³o-
wê. Bykow usiad³ tak¿e i czeka³.
A teraz, towarzysze odezwa³ siê dowódca musimy za-
stanowiæ siê nad planem dalszego dzia³ania. Czekam na sprawoz-
danie towarzysza Bykowa. S³uchamy!
Bykow wsta³.
Otacza nas bagnisko. Dziesiêæ kroków od Hiusa... za-
cz¹³ Aleksiej relacjê, staraj¹c siê nie opuciæ ¿adnego szczegó³u,
a jednoczenie zdawa³ sobie sprawê, ¿e kierownik jego departa-
mentu geologicznego nazwa³by go fajt³ap¹. Jednak Jermakow s³u-
cha³ bardzo uwa¿nie, potakuj¹co kiwa³ g³ow¹ i robi³ jakie notatki.
171
Aleksiej zdziwi³ siê nieco, gdy podczas opowiadania incydentu
z nieznan¹ istot¹ ¿yw¹ dowódca nie zdradzi³ ani cienia ciekawoci
i tylko umiechn¹³ siê z lekka, gdy Jurkowski zacz¹³ krêciæ siê
niecierpliwie, protestuj¹c widocznie w ten sposób przeciwko zbyt
realistycznemu przedstawieniu przez Bykowa jego zachowania.
To by³oby wszystko zakoñczy³ nagle Bykow.
Jermakow podziêkowa³, a Dauge rzuci³ Aleksiejowi porozu-
miewawcze spojrzenie i ³ypn¹³ okiem w stronê Jurkowskiego. By-
kow z kamienn¹ twarz¹ nie zwróci³ na to uwagi.
Podsumowuj¹c to wszystko mówi³ Jermakow wiemy tyl-
ko, ¿e wyl¹dowalimy w bagnisku nie dalej ni¿ sto kilometrów od
granicy Uranowej Golkondy. Odleg³oæ wprawdzie niewielka...
i w innych warunkach moglibymy osi¹gn¹æ nasz cel w ci¹gu doby.
Tymczasem siedzimy w b³ocku i to wedle naszych obserwacji ra-
darowych niezbyt bezpiecznym. Otaczaj¹ nas bowiem ze wszyst-
kich stron skaliste góry, miêdzy którymi jak dotychczas nie zna-
lelimy ¿adnego przejcia.
Wulkany? spyta³ Dauge.
Ca³kiem mo¿liwe, ¿e znajdujemy siê w kraterze wielkiego
wulkanu. A wulkan ten nie nale¿y do zwyczajnych. Analiza wody
z otaczaj¹cego nas bagna wykazuje, ¿e jest to woda... ciê¿ka i su-
perciê¿ka, zmieszane mniej wiêcej pó³ na pó³.
Jurkowski zerwa³ siê ze swego miejsca.
Trytowa woda?
Tak... T
2
O potwierdzi³ Jermakow.
Ale...
W³anie, w³anie... Okres po³owicznego zaniku T
2
O wynosi
zaledwie oko³o dwunastu lat. To znaczy...
To znaczy, ¿e nasz wulkan albo powsta³ dopiero niedawno, albo
istnieje tu jakie ród³o uzupe³niaj¹ce ubytek trytu... wtr¹ci³ Dauge.
Bykow nie potrafi³ wyobraziæ sobie, jakie to mo¿e byæ ród³o,
które dostarcza superciê¿kiego wodoru, produkowanego na Ziemi
w skomplikowanych urz¹dzeniach, specjalnie do tego celu budo-
wanych reaktorach. S³ucha³ wiêc uwa¿nie.
Na tym jeszcze nie koniec ci¹gn¹³ dalej Jermakow. Kra-
ter, oczywicie, jeli wyl¹dowalimy w kraterze, po prostu nie ma
dna. Nasze echosondy okaza³y siê bezsilne.
Jaka jest rednica krateru? spyta³ Jurkowski.
Krater ma kszta³t prawie regularnego ko³a o promieniu oko³o
piêtnastu kilometrów. Hius wyl¹dowa³ bli¿ej pó³nocno-wschodniego
172
brzegu i do ³añcucha górskiego mamy zaledwie osiem kilometrów.
Jurkowski wsta³, przyg³adzi³ w³osy i powiedzia³:
S³owem, pod nami setki metrów bagna, a przed nami sto
kilometrów... Z tego dziesiêæ po topieli i ile tam przez skaliste
góry.
Tak potwierdzi³ Jermakow.
Po³owê b³ota stanowi woda trytowa. Pozwolê sobie przypo-
mnieæ towarzyszom, ¿e tryt rozpada siê przy jednoczesnym wy-
promieniowywaniu neutronów, a promienie te, chodzi mi o d³u¿-
sze dzia³anie, nie wp³ywaj¹ dodatnio na organizm, nawet jeli siê
chodzi w speckombinezonach...
Racja...
Przy tym Bykow zapewnia nas, ¿e Malec przejedzie za-
równo przez bagnisko, jak i przez góry. Czy na pewno przejedzie
przez skaliste progi i doliny?
Malec, jak powiedzia³em, przejedzie wszêdzie z upo-
rem powtórzy³ Bykow. W najgorszym wypadku bêdê oczyszczaæ
drogê, wysadzaj¹c przeszkody.
A jednak uwa¿am, ¿e chodzi tu o Hiusa, nie chcia³bym
zostawiæ go w tym raczej niezbyt bezpiecznym miejscu.
Jurkowski usiad³.
Nie przypuszczam, abymy musieli uciekaæ siê do wysadza-
nia ska³, ¿eby zrobiæ przejazd dla Malca zabra³ g³os Dauge.
Trudno wyobraziæ sobie ³añcuch górski bez ¿adnych przerw, a je-
li s¹, to trzeba ich poszukaæ.
Proszê mieæ na uwadze powiedzia³ Spicyn ¿e Hius nie
jest przystosowany do lotów poziomych i z ³atwoci¹ mo¿na prze-
lecieæ kilka tysiêcy kilometrów za daleko. Nie mamy zielonego
pojêcia, jak¹ si³ê osi¹gaj¹ pr¹dy atmosferyczne na tej przemi³ej
planecie. W koñcu lepiej siedzieæ w b³ocie, ni¿ le¿eæ na ska³ach...
Jeli dobrze rozumiem, chodzi wam o to, co zrobiæ, aby
zmniejszyæ ryzyko. Odezwa³ siê milcz¹cy dotychczas Krutikow.
Czy pozostawiæ Hiusa tu, gdzie siedzi, czy próbowaæ wyrwaæ
go z bagniska. Prawda?
A co, waszym zdaniem, nale¿y zrobiæ w tej sytuacji?
Jeli Alek... to jest towarzysz Aleksiej gwarantuje, ¿e Ma-
lec przebrnie przez przeszkody, a geologowie stwierdz¹, ¿e Hius
nie utonie, proponujê pozostaæ na miejscu.
Co to znaczy stwierdz¹, ¿e nie zatonie? wykrzykn¹³ Jur-
kowski.
173
To znaczy udowodni¹, ¿e Hius nie zapadnie siê ani te¿ nie
przewróci kosmogator spokojnie wsadzi³ miêdzy zêby pust¹ fajkê.
Jermakow wsta³.
Wobec tego Hius pozostaje na miejscu owiadczy³ zde-
cydowanym tonem. Przeprowadzilimy z Daugem niezbêdne po-
miary i odnoszê wra¿enie, ¿e planetolot stoi doæ pewnie. W ka¿-
dym razie ryzyko zapadniêcia siê w bagno nie jest wiêksze ni¿
rozbicia siê o ska³y przy próbie zmiany miejsca.
Bykow zerkn¹³ na Jurkowskiego, który siedzia³ z pokerow¹
twarz¹.
Oczywicie, nie zostawimy Hiusa bez opieki. Na Mal-
cu wyruszy piêæ osób, a jeden z pilotów zostanie w statku.
Spicyn drgn¹³ i zaniepokojony spojrza³ na dowódcê. Krutikow
wyj¹³ z ust fajkê. Czekali na decyzjê.
Hiusem zaopiekuje siê Krutikow. Czy s¹ jakie sprzeci-
wy? Mam na myli jakie uzasadnione sprzeciwy...
S¹dz¹c po wyrazie twarzy kosmogatora, nie by³ on przekona-
ny, czy sprzeciwy, które chcia³ wyraziæ, s¹ uzasadnione. Jerma-
kow mówil dalej:
Doskonale zatem. Nie traæmy czasu. Musimy wyruszyæ
w ci¹gu najbli¿szej doby, mam na myli dwadziecia cztery godzi-
ny. Obecnie wed³ug czasu wenusjañskiego jest wieczór, a start wy-
padnie w nocy, nie przypuszczam jednak, aby ciemnoci przeszko-
dzi³y nam bardziej ni¿ mg³a. A teraz zjedzmy co...
...co Bóg da³... wzdychaj¹c, rzuci³ Krutikow.
...i zabierzemy siê do zdejmowania Malca.
Narada zosta³a zakoñczona. Aleksiej zauwa¿y³, ¿e wszyscy w ja-
ki dyskretny sposób chcieli wyraziæ Micha³owi swoje wspó³czucie.
Jak to dobrze, ¿e Hius siedzi w b³ocie po szyjê. Zdejmuj¹c
Malca, nie bêdziemy musieli zawracaæ sobie g³owy ca³ym syste-
mem bloków, którego, mówi¹c szczerze, ca³kiem nie rozumiem.
Drobiazgi owiadczy³ Dauge. Nie ma tam nic skompli-
kowanego, a i tak nie ominie ciê okazja, gdy bêdziemy Malca
³adowali ponownie na Hiusa. Oczywicie, ¿e w tej chwili dopi-
sa³o nam nie byle jakie szczêcie. Prawda, Aleksieju?
Bykow mrukn¹³ potakuj¹co.
Malec opuci³ swój gara¿ na grzbiecie planetolotu bez ¿ad-
nych trudnoci. Odmontowano przedni¹ cianê zasobnika i Bykow
pe³nym powagi tonem poprosi³ towarzyszy, ¿eby schronili siê w ko-
morze przejciowej Hiusa.
174
Tam bêdzie bezpieczniej doda³, widz¹c ich zdziwione miny.
Astronauci, umiechaj¹c siê, wykonali polecenie. Bykow zamkn¹³
wszystkie w³azy transportera i usiad³ przy urz¹dzeniu sterowym.
Dotkn¹³ klawiszy na tablicy rozdzielczej. Silnik Malca warkn¹³
cicho. Zgrzytnê³y g¹sienice. A teraz zaimponujemy wszystkim
postanowi³ Bykow. Silnik rykn¹³ na pe³nych obrotach i Malec
skoczy³ lekko jak ¿aba do sadzawki. Mignê³o we mgle potê¿ne
cielsko i z pluskiem wpad³o do bagniska, Hius zako³ysa³ siê jak
³ódka na falach. Po chwili astronauci us³yszeli, jak Malec, dr¹c
g¹sienicami asfaltow¹ skorupê, zatoczy³ ³uk i nie wiadomo, p³yn¹c
czy jad¹c, zbli¿y³ siê do planetolotu. Kierowca zatrzyma³ maszynê
przed wyjciowym lukiem. Przenikliwe wiat³o reflektorów roz-
dziera³o sk³êbione nad oparzeliskiem mg³y.
Prawdziwy mistrz! mrukn¹³ Jurkowski.
Zachwycony Krutikow bi³ brawo. Przed w³azem zjawi³ siê nagle
wy³aniaj¹cy siê z mgie³, niezdarnie poruszaj¹cy siê kszta³t i w s³u-
chawkach wszystkich astronautów rozleg³ siê nieco skrzypi¹cy g³os:
Towarzyszu dowódco, Malec gotów do drogi.
Jeli ju¿ mówi³o siê o sportowym stusunku do pracy i ¿ycia, to
Bykow bezwzglêdnie zawsze mia³ w sobie jakie cechy dawnego
zawodnika. W ka¿dym razie ws³awi³ siê skokami z miejsca na wszel-
kiego rodzaju pojazdach g¹sienicowych, co stawia³o go na pierw-
szym miejscu wród mistrzów kierownicy. Bykow wiedzia³ o tym
i by³ z tego dumny. Pomys³, aby zaimponowaæ towarzyszom, wpad³
mu do g³owy w ostatniej chwili. Nie mia³ pojêcia, jak ustosunkuje
siê do tego rodzaju popisów dowódca. Lecz Jermakow widocznie
jak wszyscy by³ zachwycony i gor¹co ucisn¹³ mu d³oñ.
W ka¿dym razie powinnicie byli uprzedziæ nas!
To niemo¿liwe zaprotestowa³ Spicyn. Ka¿dy prawdzi-
wy mistrz ma w sobie co z magika. Przecie¿ trzeba mieæ jak¹
satysfakcjê!
Z miejsca przyst¹piono do pakowania sprzêtu i za³adowywa-
nia go na transporter. Przez kilka godzin astronauci nosili skrzynki
z prowiantem, sprzêtem i worki z witaminizowan¹ wod¹.
Zapad³a noc. Nieprzeniknione ciemnoci otoczy³y planetolot.
Wokó³ rozbrzmiewa³y przera¿aj¹ce odg³osy ¿ycia, a na ich tle led-
wie dos³yszalnie tyka³y dozymetry.
Gdy zakoñczono ¿mudne ³adowanie, Jermakow i Bykow spraw-
dzili Malca, pocz¹wszy od peryskopów do g¹sienic. Zajrzeli do ka¿-
dego k¹cika i dok³adnie obejrzeli umocowanie ³adunku, zape³niaj¹cego
175
prawie ca³¹ woln¹ przestrzeñ w kabinie dla za³ogi. Bykow dok³adnie
pozamyka³ wszystkie w³azy.
A teraz, proszê iæ spaæ! poleci³ Jermakow. Sprawdzam
za kwadrans.
Astronauci zmêczeni, lecz zadowoleni, wpadli do salonu, aby
jak najszybciej zjeæ kolacjê. Krutikow, który bieg³ na przodzie,
przewróci³ siê, polizn¹wszy.
Niech to diabli! Któ¿ to porozlewa³ takie obrzydlistwo?
krzykn¹³ oburzony.
Co mówisz?
Patrzcie, tu rzeczywicie co jest... zaniepokoi³ siê Jerma-
kow. Pod³ogê salonu pokrywa³a cienka pow³oka przezroczystego,
czerwonawego luzu. Dopiero widz¹c ow¹ masê, Bykow zda³ so-
bie sprawê, ¿e w powietrzu wisi odór gnij¹cych owoców. Jurkow-
ski tak¿e co poczu³, bo poci¹gn¹³ nosem i zacz¹³ prychaæ.
A sk¹d ten smrodek? wo³a³.
Jermakow schylony nad pod³og¹ bada³ dziwn¹ pleñ. Kruti-
kow, ogl¹daj¹c siê wokó³, wskaza³ na kredens.
Patrzcie zawo³a³ tam te¿ to wlaz³o! Zza nie domkniê-
tych drzwiczek kredensu zwisa³y festony br¹zowych nici. Ko³o lo-
dówki widnia³a du¿a rudawa plama. Talerzyk stoj¹cy na stole po-
krywa³a ruda, puszysta pajêczyna.
Pleñ?
Nie pomylelimy o tym wczeniej... mrukn¹³ Jermakow.
Jurkowski ogl¹da³ najpierw talerz, póniej wzi¹³ siê do bli¿-
szego badania pleni na pod³odze i ko³o lodówki.
Nno... tak. Wpucilimy do naszej twierdzy powa¿nego prze-
ciwnika.
Jakiego znów przeciwnika?
Pleñ... grzyb... wyrêczy³ Jurkowskiego Jermakow. Wnie-
limy do Hiusa zarodniki wenusjañskiej flory... a mo¿e fauny...
i oto mamy skutki. Jak moglimy o tym zapomnieæ? Odwo³ujê po-
przednie polecenie. Zabieramy siê, towarzysze, do roboty. Musi-
my dok³adnie przegl¹dn¹æ wszystkie zak¹tki na Hiusie i prze-
prowadziæ dezynfekcjê za pomoc¹ ultradwiêku. Na razie, miejmy
nadziejê, nie sta³o siê nic gronego, ale na wszelki wypadek radzê,
aby wszyscy natychmiast wyk¹pali siê i natarli spirytusem.
A mo¿e po zrobieniu porz¹dków? zaproponowa³ Jurkow-
ski. Jermakow jednak powtórzy³ polecenie, dodaj¹c:
Po sprz¹taniu mo¿emy tak¿e... nawet musimy. A teraz do roboty.
176
Pracy nie brakowa³o. Skórzane obicia w niektórych kabinach
upstrzone by³y bia³awymi pêcherzykami nie wiêkszymi ni¿ g³ówki
od szpilek. Plastikowe obicia i przedmioty nie ucierpia³y od tej
niezwyk³ej inwazji. Za to wszystkie rzeczy zawieraj¹ce nieco wil-
goci poros³y pleni¹ podobn¹ do przêdzy. Na we³nianych dywani-
kach w ³azience, na rêcznikach i przecierad³ach utworzy³y siê
puszyste plamy rdzawych nalotów. Krutikow z przera¿eniem skon-
statowa³, ¿e wszystkie prowianty niezbyt dok³adnie zabezpieczo-
ne zosta³y ca³kowicie zniszczone. Nie ocala³ nawet, upatrzony za-
wczasu, kawa³ek wêdliny zostawiony pod przykryciem w kredensie.
Przemieni³ siê w ohydn¹ br¹zow¹ masê wyzwalaj¹c¹ straszliwy
odór. Astronauci musieli dotrzeæ aparatur¹ ultradwiêkow¹ do
wszystkich zakamarków statku.
Widaæ wyranie, ¿e miejscowa mikrofauna bardziej lubi zwy-
k³¹ ziemsk¹ wodê od niezwyk³ej wenusjañskiej.
Niestety... mrukn¹³ Jermakow.
Bykow na wszelki wypadek wydezynfekowa³ tak¿e powierzo-
n¹ jego opiece broñ i amunicjê.
Gdy po trzech godzinach za³oga zebra³a siê w salonie, aby zjeæ
co Bóg raczy³ ocaliæ, jak to ze smutkiem powiedzia³ Krutikow,
dowódca Hiusa zacz¹³ opowiadaæ, nie patrz¹c na nikogo:
Przed piêciu laty zginê³a, zaatakowana przez nieznan¹ cho-
robê, za³oga amerykañskiego planetolotu Astra-12. Wyl¹dowali
na Kalisto i po piêtnastu godzinach zmarli. Mam nadziejê, ¿e nam
nie grozi podobny los, ale musimy zachowaæ wiêksz¹ ostro¿noæ.
Przy najmniejszych niedomaganiach natychmiast proszê meldo-
waæ. Przez chwilê bêbni³ palcami po stole i doda³:
Po kolacji proszê, ¿eby wszyscy jak najszybciej udali siê na
spoczynek. Mamy przed sob¹ tylko siedem godzin na sen. Towa-
rzysza Krutikowa poproszê na chwilê do siebie.
Z jak¹ rozkosz¹ wypi³bym teraz kieliszek koniaku wes-
tchn¹³ Bykow. Dauge przytakiwa³ ze zrozumieniem.
Czerwone i czarne
Malec pe³z³ powoli miêdzy dwiema wysokimi, pionowymi
cianami, które jakby wypolerowane b³yska³y czerni¹ antracytu.
Nie koñcz¹cy siê korytarz górski zdawa³ siê zamykaæ siê gdzie
daleko w czerwonej mgle. Popêkane, nierówne dno rozpadliny
177
12 – W krainie...
pokrywa³a gruba warstwa czarnego ciê¿kiego py³u, który wzbija³
siê ciemn¹ chmur¹ tu¿ za Malcem i opada³ natychmiast, zasypu-
j¹c lady g¹sienic. Nad sun¹cym przez niezwyk³¹ dolinê transpor-
terem p³onê³o pomarañczowoczerwone niebo, ze wciek³¹ szyb-
koci¹ przelatywa³y ³aciate purpurowe ob³oki. Straszne i dziwne
uczucie ogarnê³o ludzi, gdy znaleli siê w tej szczelinie, jakby no-
¿em wyciêtej wród bazaltowych ska³. Na pewno nie inn¹ drog¹
schodzi³ Dante do piek³a w swej Boskiej Komedii. ciany by³y tak
g³adkie, ¿e robi³y wra¿enie specjalnie wypolerowanych, jakby dzia-
³a³y tu rozumne si³y.
Oczywicie Dauge i Jurkowski nie zaniechali okazji, aby wy-
g³osiæ kilka hipotez. Obijaj¹c siê o kolegów, uderzaj¹c g³owami
o nisko zawieszony elastyczny sufit, rozgadali siê, jak zwykle
w takich wypadkach. Dyskutowali o synklinach i epigenezie, oskar-
¿ali siê nawzajem o ignorancjê w najbardziej podstawowych praw-
dach, co chwila zwracaj¹c siê o poparcie do Jermakowa i Spicyna.
Skoñczy³o siê na tym, ¿e dowódca na³o¿y³ he³m i wy³¹czy³ s³u-
chawki. A Bogdan na czysto retoryczne pytanie, co myli na temat
wp³ywu granitowych orodków magmy na kszta³towanie siê po-
wierzchniowych warstw geologicznych Wenus, odpowiedzia³ ca³-
kiem powa¿nie:
Moim zdaniem recesja okresu aluwialnego wp³ywa na feno-
typ tylko wtedy, gdy genotyp jest dostatecznie homozygotyczny...
Pozbawione sensu zestawienie uczonych s³ów wywo³a³o obu-
rzenie dyskutantów, lecz przygasi³o ich zapa³ krasomówczy i przy-
wróci³o spokój. Bykow odczu³ jakby wielk¹ ulgê, gdy¿ namiêtna,
a pozbawiona podstaw dyskusja o hipotezach wydawa³a siê mu
doæ niew³aciwa w obliczu dzikiego, niepojêtego, a realnego wia-
ta, w jakim porusza³ siê Malec.
Dzieñ przedtem, po wydostaniu siê z trzêsawiska, wlok¹c za sob¹
d³ugie warkocze bladych rolin wodnych, transporter czas jaki kr¹-
¿y³ po kamienistym gruncie, zanim uda³o siê znaleæ przejcie przez
otaczaj¹cy krater ³añcuch górski. Ska³y poroniête gêstym, a moc-
nym jak ¿elazo szarawym bluszczem wygl¹da³y na ca³kiem niedo-
stêpne. Dopiero przy zastosowaniu radaru odkryto w kilka minut
szczelinê zaroniêt¹ krzakami, a raczej kêpami go³ych pêdów z wiel-
kimi, pó³metrowymi cierniami. Rycz¹c i zgrzytaj¹c, Malec wdar³
siê w owe ¿elazne d¿ungle. Pomagaj¹c sobie wysuwanymi ³apami,
³ami¹c i odrzucaj¹c na bok oporne pnie, przebi³ drogê do rozpadliny.
Astronauci wyszli na chwilê z transportera i w milczeniu spogl¹dali
178
na wypolerowane ciany doliny i krwaw¹ wstêgê nieba zawieszon¹
nad ich g³owami, na p³omienisty pas widniej¹cy w oddali. Gdy wró-
cili do maszyny, Dauge powiedzia³ cicho:
A grunt dr¿y pod nogami...
Bykow nie czu³ nic, lecz Jermakow dorzuci³ równie cicho i po-
wa¿nie, jak Dauge:
To Golkonda. Po czym, zwracaj¹c siê do Bykowa, spyta³:
Przejedziemy?
Zaryzykujemy weso³o odpowiedzia³ Aleksiej. Jeli jed-
nak napotkamy zwaliska skalne lub dolina oka¿e siê lep¹ uliczk¹.
trzeba bêdzie zawróciæ i szukaæ w innym miejscu. A mo¿e spróbu-
jemy wysadziæ przeszkodê...
Malec ruszy³ dalej. Po³yka³ kilometry i przez d³ugi czas nic
nie zapowiada³o, ¿e dolina oka¿e siê zamkniêta lub przegrodzona.
Aleksiej siê uspokoi³.
Silnik pracowa³ równo, poskrzypywa³y nieco skrzynki i przy-
trzymuj¹ce je rzemienie. Wszyscy posnêli. Nie opar³ siê znu¿eniu
nawet pe³en niepohamowanej energii Jurkowski. Bykow widzia³
wnêtrze kabiny w lustrze umieszczonym nad ekranem infraczer-
wonego reflektora. Spa³ Bogdan, opar³szy g³owê o radiostacjê. Spa³,
le¿¹c na pakunkach, Jurkowski, a obok wyci¹gniêty Dauge, marsz-
cz¹c przez sen swoj¹ dobroduszn¹ twarz. Jermakow kiwa³ siê, sie-
dz¹c w na³o¿onym he³mie.
Po obu stronach maszyny przesuwa³y siê, dr¿¹c i przechylaj¹c
siê, b³yskaj¹ce czerni¹ ska³y rozpadliny. Blask reflektorów tañczy³
po nierównej nawierzchni zasp z czarnego py³u. Dalej mrok... czar-
na pustka. Gdzie tam skalne mury rozst¹pi¹ siê i Malec wyje-
dzie na pustyniê. A jeli po drodze napotkaj¹ nieprzebyte prze-
szkody?.
Czarne obrze¿a doliny naprawdê robi¹ wra¿enie, jakby przechy-
la³y siê i podskakiwa³y. Ukazuje siê co chwila gorej¹ce niebo. Trans-
porter wype³za z g³êbokiego do³u, reflektory znów g³aszcz¹ fale
czarnego py³u. Znów dó³, za nim wzniesienie... tak bez koñca...
Malec pe³znie powolutku. Pokona³ dwadziecia kilometrów
trzêsawiska i przejecha³ mniej wiêcej tak¹ sam¹ przestrzeñ po dnie
skalnej szczeliny. Bykow od piêciu godzin siedzi przy tablicy roz-
dzielczej sterowania. Zdrêtwia³y mu ju¿ nogi i kark. Czarne i czer-
wone barwy, którymi nasycony jest ten wenusjañski wiat, mêcz¹
oczy. Lecz przecie¿ nie powierzy transportera nikomu, nawet
dowódcy. Droga jest zbyt trudna dla niewprawnego kierowcy.
179
Oczywicie Malcowi nic by siê nie sta³o, lecz jak¹ osi¹galiby
szybkoæ... Nawet Bykow przy swej wprawie nie zdobywa siê na
ryzyko wyci¹gania wiêcej ni¿ szeciu, omiu kilometrów na godzi-
nê. ¯eby chocia¿ skoñczy³y siê te przeklête ska³y!
Jermakow wyprostowa³ siê i zdj¹³ he³m.
Jak droga, Aleksieju?
Bez zmian!
Zmêczylicie siê?
Bykow niezdecydowanie poruszy³ ramionami.
Mo¿e przeka¿ecie mi sterowanie i odpoczniecie?
Droga bardzo trudna.
Taak... nienadzwyczajna. Ale ju¿ nied³ugo powinnimy wy-
jechaæ na pustyniê.
¯eby to...
Obudzi³ siê Jurkowski. Usiad³ i tar³ d³oñmi twarz.
wietnie siê pospa³o! Dauge!
Co... co?
Wstawaj!
Co siê sta³o? Tfu... ale¿ mia³em sen... tfu!
Grigorij zachrypniêtym g³osem zacz¹³ opowiadaæ sen, lecz By-
kow nie s³ucha³ go. Za pancerzem Malca dzia³o siê co dziwne-
go. Niebo pociemnia³o i nabra³o koloru brudnobr¹zowego. W wie-
tle reflektorów, jak k³êby niegu podczas zamieci, zawirowa³y
czarne punkty. Czarny py³ sypa³ siê gdzie z nieba jak piekielny
nieg. Po chwili nie by³o ju¿ widaæ ani drogi, ani ska³. Lampki
alarmowe po³¹czone z zewnêtrznymi licznikami i dozymetrami
zab³ysnê³y malinowym wiat³em, strza³ki na tarczach radiometrów
alfa i beta zadrga³y nerwowo. Bykow zahamowa³ pojazd. Trans-
porter zelizn¹³ siê praw¹ g¹sienic¹ w dó³ i wykrêci³ siê, staj¹c
w poprzek doliny. wiat³a reflektorów zm¹cone czarnym py³em
wpar³y siê w g³adk¹ cianê bazaltu.
Co siê sta³o? spyta³ Jermakow.
Bykow bez s³owa otworzy³ zas³onê przedniej szyby.
Jermakow milcza³ przez chwilê i po chwili, gdy napatrzy³ siê
na zamieæ, powiedzia³:
Czarna burza. Ju¿ siê z ni¹ kiedy zetkn¹³em.
Co siê tam dzieje? rozleg³ siê zaniepokojony g³os Daugego.
Spicyn, spogl¹daj¹c na szybê, mrukn¹³:
Karnawa³ kominiarzy.
Co siê tu dzieje!?
180
Czarna burza g³oniej wyjania³ Jermakow. Jeszcze je-
den dowód, ¿e znajdujemy siê blisko Golkondy. Wy³¹czcie silnik,
Aleksieju.
In¿ynier wykona³ rozkaz, lecz Malec nie przesta³ wibrowaæ.
Pobrzêkiwa³ jaki le umocowany metalowy przedmiot.
Wyjdziemy? niecierpliwi³ siê Jurkowski.
Po co? Py³ jest radioaktywny, przecie¿ widzicie! Musieliby-
my straciæ mnóstwo czasu na dezaktywizacjê.
Dobrze by by³o wzi¹æ próbkê tego wiñstwa...
To lepiej za pomoc¹ mechanicznych r¹k wtr¹ci³ siê By-
kow. Mo¿na, towarzyszu Jermakow? a zwracaj¹c siê do Dau-
gego, zawo³a³:
Grigorij, dawaj zasobnik.
Jurkowski i Dauge usadowili siê w komorze przejciowej przed
górnym w³azem Malca. Po chwili przed transporterem znalaz³
siê ju¿ o³owiany cylinder. Bykow, dziwacznie poruszaj¹c rêkoma,
manipulowa³ sztucznymi, mechanicznymi palcami na d³ugich me-
talowych prêtach. Napierw chwyci³ w nie zasobnik. Stoj¹cy obok
niego Spicyn nie wytrzyma³ i mrukn¹³:
No... no... teraz...
Nie nokaj mi nad g³ow¹ burkn¹³ gronie Bykow.
Sztuczne rêce odkrêci³y pokrywê cylindra, potrzyma³y chwilê
otwarty zbiorniczek pod czarnym niegiem i poda³y go do górnego
w³azu.
Mamy go! krzykn¹³ uradowany Dauge.
Bykow wci¹gn¹³ sztuczne rêce do schowków i wytar³ pot z czo³a.
Jermakow szepta³, siedz¹c ko³o niego:
Dwa razy widzia³em czarn¹ zamieæ, ale za ka¿dym razem
odczuwalimy przed tym silne wstrz¹sy podziemne... to jest chyba
nale¿y powiedzieæ podgruntowe.
Tym razem nic takiego nie zauwa¿ylimy rzeczowo stwier-
dzi³ Bykow.
Mo¿e nie zwrócilimy uwagi podczas jazdy.
Za to obecnie grunt dr¿y coraz silniej... dorzuci³ Spicyn.
Gdy bylimy w g³êbi doliny, nie czulimy nic podobnego... a teraz...
Jestemy bli¿ej Golkondy.
Jurkowski i Dauge wrócili z komory przejciowej, ¿ywo roz-
prawiaj¹c. Jermakow poleci³ jechaæ dalej. Bykow w³¹czy³ infra-
czerwony reflektor. Bazaltowe ciany rozpadliny drgnê³y i zaczê³y
cofaæ siê w ty³. Po pó³ godzinie czarny nieg przesta³ sypaæ i niebo
181
na nowo sta³o siê pomarañczowoczerwone. W napiêciu prowadz¹c
transporter, Bykow jednoczenie przys³uchiwa³ siê rozmowom to-
cz¹cym siê za plecami.
Z o¿ywionej dyskusji, jak¹ wiedli Jurkowski i Dauge, dowie-
dzia³ siê, ¿e: po pierwsze czarny nieg na pewno jest popio³em
pochodzenia wulkanicznego; po drugie ¿e powa¿nie mówiæ o ra-
dioaktywnym popiele wulkanicznym mo¿e tylko cz³owiek, który
nie jest w stanie nawet obliczyæ prostej funkcji ca³kowej (tego
rodzaju okrelenie naukowej impotencji wyda³o siê in¿ynierowi
doæ mgliste, lecz w ka¿dym razie utwierdzi³o go w przekonaniu,
¿e geologowie nie potrafi¹ rozmawiaæ powa¿nie o popiele wulka-
nicznym); po trzecie ¿e czarne zamiecie zwi¹zane s¹ niew¹tpli-
wie z dzia³alnoci¹ Golkondy, i po czwarte, ¿e na ten temat nie
mo¿na jeszcze powiedzieæ nic pewnego.
Nie bacz¹c na nie wyjanion¹ sytuacjê, astronauci zjedli nia-
danie. Bykow zmniejszy³ szybkoæ, wypi³ ca³y termos czekolady
i zjad³ dwie kanapki z wêdlin¹. Po przek¹sce Jermakow, Dauge
i Jurkowski zanotowali obserwacje dokonane przez zewnêtrzne la-
boratorium automatyczne. W miarê oddalania siê od bagniska wil-
gotnoæ atmosfery spada³a i podczas sprawdzania zapisów dosz³a
prawie do zera. Zwiêkszy³a siê zawartoæ izotopów gazów szla-
chetnych, tlenku wêgla i tlenu; temperatura waha³a siê miêdzy
siedemdziesiêcioma piêcioma a stoma stopniami. Ku zdumieniu
wszystkich i dzikiemu po prostu zachwytowi Jurkowskiego labo-
ratorium wykry³o w atmosferze wyrane lady ¿ywej plazmy ja-
kie mikroorganizmy, bakterie czy te¿ wirusy, które potrafi³y prze-
trwaæ w suchym i rozpalonym powietrzu wenusjañskim. W wyniku
tych obserwacji Jermakow zaleci³ jeszcze wiêksz¹ ostro¿noæ przy
wychodzeniu z wozu i zapowiedzia³, ¿e przy pierwszej nadaj¹cej
siê okazji zrobi wszystkim zastrzyki silnych antybiotyków.
Dauge wzdycha³, wyra¿aj¹c pobo¿ne ¿yczenia, ¿e chcia³by do-
czekaæ chwili, kiedy Wenus zostanie opanowana ca³kowicie i zmie-
niona w kwitn¹cy sad, po którym bêdzie mo¿na spacerowaæ bez
speckombinezonów, nie obawiaj¹c siê jakich z³oliwych choróbsk.
W ogóle celem ludzkiego ¿ycia doda³ po zastanowieniu
siê jest przekszta³cenie ka¿dego miejsca, do którego cz³owiek
dotrze, w kwitn¹cy sad. Jeli my nie doczekamy tej chwili, kiedy
tu na Wenus zakwitn¹ sady, to nasze dzieci do¿yj¹ tego na pewno.
Po takim spokojnym wstêpie zaczê³a siê zwyk³a d³uga i g³ona
dyskusja z Jurkowskim na temat mo¿liwoci przeobra¿ania przyrody
182
w skali ca³ej planety. Obydwaj zgadzali siê, ¿e w zasadzie nic temu
nie stoi na przeszkodzie, ale kiedy zaczêli rozwa¿aæ, jak to prak-
tycznie wykonaæ i jakie zastosowaæ metody dzia³ania, ró¿nice ujaw-
ni³y siê bardzo szybko. Niewiele brakowa³o, by dyskusja zmieni³a
siê w prawdziw¹ k³ótniê.
Rozpadlina skoñczy³a siê ca³kiem niespodziewanie. Skalne
ciany nagle obni¿y³y siê i oddali³y. Blask reflektorów zblad³ przy
czerwonym wietle sp³ywaj¹cym z nieba. Bykow doda³ gazu, Ma-
lec jeszcze kilka razy podskoczy³ na nierównociach i wjecha³ na
kamienist¹ równinê, czarn¹ i rozleg³¹.
Pustynia z ulg¹ w g³osie oznajmi³ Bykow.
Zatrzymaj siê, Aleksieju, na chwilê wo³a³ Dauge.
Malec stan¹³. Astronauci natychmiast za³o¿yli he³my i wy-
siedli z wozu. Bykow wyszed³ ostatni.
Góry mieli za sob¹. Daleko na widnokrêgu stercza³y postrzêpio-
ne jak zêby wielkoluda czarne ska³y, równy jak ciêcie no¿em w¹-
wóz. Pustynia, lub raczej to, co w pewnym stopniu przypomina³o
pustyniê, by³o now¹ niespodziank¹. W ka¿dym razie Spicyn, który
nigdy w ¿yciu nie widzia³ prawdziwej pustyni, wyobra¿a³ sobie, ¿e
zobaczy ¿ó³te i szare piaski i wydmy. Tymczasem wokó³ Malca
ci¹gnê³a siê równa jak stó³ czarna przestrzeñ, po której sunê³y prze-
zroczyste jak mgie³ka strumienie drobniutkiego py³u. Daleko, na
samym krañcu widnokrêgu zas³oniêtego czerwonaw¹ kotar¹ mgie³,
leniwie przesuwa³y siê wdziêcznie wyginaj¹ce siê cienie jak gigan-
tyczne wê¿e próbuj¹ce stan¹æ na ogonach. Ca³y ten wiat pokrywa³a
pomarañczowoczerwona kopu³a nieba, po którym pêdzi³y ciemne,
purpurowe ob³oki z wciek³¹ szybkoci¹ zbli¿aj¹ce siê do Malca.
Jak siê wam podoba taka nawierzchnia? spyta³ Jermako-
wa, podchodz¹c do Bykowa.
Pustynia... spokojnie odpowiedzia³ in¿ynier.
Ma siê rozumieæ. Dla was to ojczysty krajobraz. Nie spotka-
cie tu wprawdzie saksau³ów, ale macie prawdziw¹ Gobi, najpraw-
dziwsze czarne piaski.
Czarne to one s¹... Bykow zaj¹kn¹³ siê. No i nawierzch-
nia wygl¹da ca³kiem przyzwoicie. Szeroka, równa... teraz popê-
dzimy.
Dauge wyg³upia³ siê i wrzeszcza³. Astronauci w weso³ych
nastrojach wracali do maszyny. Bogdan Spicyn zatrzyma³ siê na
chwilê przy w³azie i powiedzia³:
Zupe³nie jak u Stendhala.
183
Co takiego? zdziwi³ siê Bykow.
Wszystko czerwone i czarne... Rozumiesz, nigdy nie lubi-
³em Stendhala...
Bykow znów usiad³ przy tablicy rozdzielczej sterowania. Ma-
lec drgn¹³ i zacz¹³ nabieraæ szybkoci. Gna³ naprzód, lekko ko³y-
sz¹c siê. Wiatr pêdzi³ ogon kurzu, niós³ po pustyni smugi py³u,
wierci³ nimi i podnosi³ w formie tr¹b powietrznych. Oto maleñki
wir py³u ronie, powiêksza siê, rozszerza i wytryska w niebo pio-
nowym s³upem. Na horyzoncie widnieje ju¿ ca³a masa takich wi-
ruj¹cych tr¹b.
Lepiej nie zbli¿aæ siê do tych diab³ów rzuci³ ostrzegawczo
Dauge.
Pewnie, ¿e lepiej odpowiedzia³ Bykow, przypominaj¹c so-
bie spotkanie ze znacznie mniejsz¹ tr¹b¹ powietrzn¹, która znisz-
czy³a obóz geologów na Gobi, zmieniaj¹c go w zwyk³¹ wydmê.
Wiatr przybiera³ na sile. W pobli¿u bazaltowych ska³ ledwie
siê go czu³o, lecz na otwartej przestrzeni hula³, wyj¹c w antenach
i sypi¹c piaskiem w przedni¹ cianê wozu. Droga wiod³a nieco pod
górê. Transporter wdrapywa³ siê na rozleg³y p³askowy¿. W niektó-
rych miejscach warstwa czarnego piasku by³a zmieciona przez wiatr
i wówczas g¹sienice turkota³y po go³ej, popêkanej skale.
Spicyn, ju¿ nie wiadomo który raz, próbowa³ nawi¹zaæ ³¹cz-
noæ z Hiusem. Dauge i Jurkowski rozmawiali o planie poszuki-
wañ geologicznych, od czasu do czasu gestykuluj¹c zaciekle, jak-
by chcieli uszanowaæ uszy przyjació³.
Bykow przekaza³ sterowanie dowódcy, rzuci³ mu kilka po¿y-
tecznych rad, a sam u³o¿y³ siê na baga¿ach z mocnym postanowie-
niem uciêcia drzemki. Do Golkondy, zdaniem Jermakowa, pozo-
sta³y jeszcze ze dwie godziny jazdy, mia³ wiêc troszkê czasu, lecz
sen nie przychodzi³.
Bogdan Spicyn podniós³ nagle rêkê i poprosi³ o ciszê.
Jurkowski uradowany zacz¹³ pytaæ, czy ju¿ z³apa³ radiostacjê
Hiusa.
Nie... ale poczekajcie chwileczkê. Bogdan jeszcze chwilê
stroi³ aparat, po czym wyszepta³:
Namiary.
Czyje? Hiusa?
Nie. Ale pos³uchajcie.
Jurkowski i Dauge pochylili siê nad nim. Jermakow tak¿e na-
s³uchiwa³.
184
Poczekajcie chwilê... zastanawia³ siê na g³os Dauge. To
znaczy, ¿e prócz nas kto tu jest na tej planecie.
Tak wygl¹da!
W prawo od kursu... Ciekawe! Jermakow nagle zwróci³
siê do Aleksieja. Towarzyszu Bykow, obejmijcie sterowanie.
Dowódca wsta³ i za³o¿y³ s³uchawki. Na twarzach wyranie malo-
wa³ siê niepokój.
Trzy kropki, trzy kreski...
Jermakow zdj¹³ s³uchawki.
W ci¹gu ostatnich dziesiêciu lat w rejonie Golkondy znala-
z³o siê szeæ ekspedycji badawczych i co najmniej z tuzin rakiet
bez obs³ugi ludzkiej.
Wszystko jest mo¿liwe! Dauge mówi³ podnieconym g³o-
sem. Tam mog¹ znajdowaæ siê ludzie! Wzywaj¹ przecie¿ pomocy!
Bardzo w to w¹tpiê zaprotestowa³ Jurkowski. Jakie jest
wasze zdanie, Anatolu Borysowiczu?
Krzywicki wytrzyma³ na Marsie trzy miesi¹ce, ale on zna-
laz³ wodê... Moim zdaniem jest to automatyczny pelengator.
Bykow niespokojnie krêci³ siê przy sterze.
Skrêcamy czy nie? wykrzykn¹³ wreszcie zniecierpliwiony.
Jermakow zastanawia³ siê. Wszyscy domylali siê, ¿e nie mo¿e
podj¹æ decyzji, lecz trudno by³o dociec dlaczego. Musia³y to jed-
nak byæ wa¿ne przyczyny, tego byli pewni.
Chodzi o wodê... powiedzia³ wreszcie Jermakow.
O wodê... jak echo powtórzy³ Jurkowski.
A mo¿e to bêdzie ca³kiem blisko... jakby prosz¹c, wyszep-
ta³ Dauge.
Jedziemy zatem zdecydowa³ Jermakow. Mo¿e potrafi-
my dotrzeæ tam za dwie godziny. Jedziemy, Aleksieju, zmieniajcie
kurs... wed³ug ¿yrokompasu... pochyli³ siê nad radiostacj¹ szeæ-
dziesi¹t stopni, o tak... a teraz na pe³ny gaz.
Malec pomkn¹³, przecinaj¹c ruchliwe strugi py³u nadlatuj¹-
ce z pó³nocy. Wiatr uderza³ o praw¹ burtê wozu czasem z tak¹
moc¹, ¿e Bykow szóstym zmys³em kierowcy wyczuwa³, jak ma-
szyna traci statecznoæ. Zmienia³ wówczas kurs o parê stopni, na-
stawiaj¹c na uderzenia wichury i piasku przedni pancerz, to znów
wystawia³ praw¹ ³apê, aby w razie czego podeprzeæ siê ni¹. Bog-
dan ze s³uchawkami na uszach siedzia³ przy radioaparacie i pó³-
g³osem korygowa³ kurs. W lustrze Bykow widzia³ poblad³¹ twarz
Daugego. Mija³y minuty, przelatywa³y nad pustyni¹ purpurowe
185
ob³oki... W pewnej chwili Jurkowski pochyli³ siê nad Bykowem
i krzykn¹³ mu do ucha kilka s³ów. Aleksiej w tej samej chwili za-
uwa¿y³ przed Malcem wielki wypalony kr¹g, porodku którego
zia³ du¿y lej o postrzêpionych brzegach. G¹sienice zadudni³y po
twardym jak ska³a gruncie. In¿ynier rzuci³ Daugemu pytaj¹ce spoj-
rzenie, lecz ten albo nie zauwa¿y³ leja, albo uwa¿a³, ¿e na Wenus
nie ma siê czemu dziwiæ. Jeszcze jedna zagadka tej planety
pomyla³ Bykow. Zerkn¹³ na strza³kê szybkociomierza. Drga³a
ko³o stu dwudziestu. Niesamowity czarno-czerwony wiat miga³
przed oczyma, a¿ zaczyna³y ³zawiæ.
Popiesz siê, Aleksieju! Prêdzej! szepta³ b³agalnie nad
uchem Dauge.
Bykow przymru¿y³ oczy i potrz¹sn¹³ g³ow¹. W tej chwili Jur-
kowski krzykn¹³:
W lewo! Skrêcajcie w lewo! O tam...
Planetolot! wykrzykn¹³ Dauge.
Nawet Bykow swym niedowiadczonym okiem móg³ zobaczyæ,
jakiego rodzaju katastrofa zniszczy³a ten wielki metalowy sto¿ek.
Najwyraniej by³o widaæ, ¿e statek, podchodz¹c do l¹dowania, do-
sta³ siê w potê¿ny wir i zosta³ rzucony bokiem na szczyt bazalto-
wego wzgórza. Pozosta³ tak ju¿ na zawsze, tkwi¹c miêdzy powywra-
canymi jakim kataklizmem ska³ami. Jak kawa³ki blachy wyrzucone
na mietnik le¿a³y pogiête wielkie p³aszczyzny stateczników, ca³a
rufowa czêæ rakiety przeciêta by³a nierówn¹ lini¹ pêkniêcia, któ-
re ju¿ zasypa³ czarny piasek. Nad sam¹ ziemi¹ widnia³ niewielki
otwór otwarty na ocie¿ w³az.
Taak, namiary na pewno by³y automatyczne... ponurym to-
nem powiedzia³ Jurkowski.
Bykow obejrza³ siê na towarzyszy. Dauge gryz³ wargi. Piêkna
twarz Jurkowskiego zastyg³a. Spicyn krêci³ g³ow¹, jakby zobaczy³
co, co jest ca³kiem oczywiste. Jermakow z ponurym wyrazem twa-
rzy nie odrywa³ wzroku od iluminatora.
Podjedcie bli¿ej, Aleksieju wyda³ nieg³one polecenie.
Gdy Malec przedosta³ siê wreszcie przez zwaliska kamieni
i stan¹³ przed w³azem do planetolotu, wszyscy cz³onkowie za³ogi
zaczêli zak³adaæ he³my. Jermakow jednak rozkaza³, aby pozostali
w transporterze, po czym dorzuci³:
Ze mn¹ pójd¹ tylko Bykow i Spicyn.
Przywiecaj¹c sobie latarkami, pe³zli po ciemnych korytarzach
przewróconego planetolotu. Dotarli do stalowych drzwi. Bykow
186
s³ysza³, jak poskrzypuje siliketowy kombinezon, jak wali w skro-
niach puls. Jermakow mocowa³ siê z drzwiami, lecz nie da³ rady
ich otworzyæ i zwróci³ siê do Bykowa.
Nie mam si³y, bracie. Wasza kolej. Spróbujcie.
Bykow nacisn¹³ ca³¹ wag¹ cia³a, napi¹³ miênie. Drzwi ze
zgrzytem ust¹pi³y.
Droga otwarta szepn¹³, wskazuj¹c na w¹sk¹ szparê.
W pustym szeciennym pomieszczeniu, zapewne w komorze przej-
ciowej, zobaczyli zniszczony aparat tlenowy i le¿¹cy na pod³odze
³uskowy pancerz astronautyczny. Jermakow nachyli³ siê, ogl¹daj¹c go.
Butle z tlenem puste.
Spójrzcie zduszonym g³osem zawo³a³ Spicyn.
Bykow cofn¹³ siê. Pod nogami co zabrzêcza³o. W planetolo-
cie, przewiecaj¹c przez szpary i nie domkniête drzwi, pali³o siê
wiat³o, wskazuj¹c drogê do dalszych kabin.
Minêli owietlony mlecznymi ¿arówkami salon, zawalony ja-
kimi zetla³ymi ju¿ szmatami, na których mo¿na by³o rozró¿niæ
br¹zowe plamy, weszli do kabiny sterowniczej.
Na cianie, która w nienaturalnej pozycji rakiety wisia³a nad
nimi jak sufit, b³yska³a matowa ¿arówka. Tablica rozdzielcza, ze-
rwana ze swego miejsca, trzyma³a siê na nadpalonych przewodach.
W radioaparacie miga³o zielone wiate³ko. Aparat dzia³a³. Przed
nim siedzia³ cz³owiek. G³owê owiniêt¹ zrudzia³ymi banda¿ami
pochyli³ na piersi i nie zwraca³ uwagi na nieustannie migaj¹ce wia-
te³ko, rzucaj¹ce przez rozbite szk³o os³onki zielony promyk.
Witaj, pandicie Bidchanie Bondepadchaju, bohaterski Hin-
dusie! opieraj¹c d³onie na oparciu krzes³a, cicho wypowiedzia³
Jermakow. Oto, gdzie siê spotkalimy. Zgin¹³e na posterunku
jak prawdziwy cz³owiek...
Milcza³ przez chwilê, próbuj¹c opanowaæ zdenerwowanie.
W koñcu, wznosz¹c ciniêt¹ piêæ i skanduj¹c s³owa, powiedzia³:
Czeæ twojej pamiêci!
U³o¿yli cia³o martwego astronauty na pod³odze.
Lepszego pomnika ni¿ ten planetolot nie mo¿na wymyliæ
powiedzia³ Jermakow, pochylaj¹c g³owê. Zostawimy go na miejscu.
Bykow wpatrywa³ siê w chude, poranione cia³o, niestarannie
owiniête w banda¿e i porwane przecierad³a. Wyda³o mu siê, ¿e
ten bojownik nauki nie ba³ siê mierci, która docig³a go tu, milio-
ny kilometrów od Ziemi. Tacy ludzie nie za³amuj¹ siê, nie cofaj¹.
Spicyn zbli¿y³ siê do radioaparatu.
187
Sam go naprawia³... o proszê, widaæ, ¿e naprawi³ automat
nadajnik namiarów. Nie potrafiê tylko poj¹æ, w jaki sposób uda³o
siê mu zachowaæ ¿ycie przy tak silnym uderzeniu. Wszystko prze-
cie¿ rozbite jest w drzazgi.
A gdzie s¹ jego towarzysze? spyta³ nagle Bykow.
Kto?
Jego towarzysze...
Bondepadchaj lecia³ samotnie odpowiedzia³ Jermakow.
Astronauci zabrali ze sob¹ dziennik pok³adowy, filmy z auto-
matycznych obserwatoriów, notatki i dok³adnie zamknêli za sob¹
drzwi. Gdy maszerowali do Malca, Jermakow cichym g³osem
powiedzia³, jakby w formie rady:
Nie opowiadajcie zbyt wiele o tym, co widzielimy. Towa-
rzyszu Spicyn, zróbcie kilka zdjêæ statku i chodmy.
W kabinie transportera Jermakow zaj¹³ miejsce kierowcy
i w kilku zdaniach opowiedzia³ o tragedii Bondepadchaja.
Dauge spyta³ tylko, czy chodzi o tego samego uczonego, któ-
ry za³o¿y³ obserwatorium na Ksiê¿ycu. Nie dosta³ odpowiedzi na
swoje pytanie. Dopiero po d³ugiej przerwie Jermakow powiedzia³
z nutk¹ wciek³oci w g³osie:
Potworna planeta... ale my j¹ pokonamy! My j¹ opanujemy!
Malec pêdzi³ na pó³noc, omijaj¹c po drodze wiruj¹ce tr¹by
powietrzne. W pewnej chwili ca³kowicie zmieniaj¹c barwê nieba,
wybuch³a nad horyzontem olepiaj¹ca b³êkitna zorza. Na jej tle astro-
nauci zobaczyli wyranie rysuj¹cy siê ³añcuch górski ci¹gn¹cy siê
daleko na skraju widnokrêgu. Zorza drgnê³a, mieni¹c siê b³êkitem
i biel¹, i po paru minutach zgas³a równie nagle, jak rozb³ys³a.
To Golkonda umiecha siê do nas zwodniczo powiedzia³
Jermakow. Zbli¿a siê nowa czarna burza, Aleksieju, siadajcie przy
sterach. Teraz bêdziecie mieli okazjê pokazaæ wszystkie swoje
umiejêtnoci.
Wenus obnaża kły
Bykow z trudem potrafi³ póniej uwiadomiæ sobie przebieg
wydarzeñ, jakie rozegra³y siê dos³ownie w kilka sekund po s³o-
wach dowódcy. Inni cz³onkowie za³ogi tak¿e nie zorientowali siê,
co zasz³o. Nie zd¹¿yli nawet pozapinaæ pasów bezpieczeñstwa.
Czarna burza Golkondy nie nadchodzi jak huragan! Po prostu
188
powstaje jak odbicie w lustrze w jednej chwili. Bykow zd¹¿y³
zaledwie zauwa¿yæ na podczerwonym ekranie czarn¹ masê, która
wpad³a na Malca. W tym momencie koñczy³y siê wszelkie wra-
¿enia, a zaczyna³y mechaniczne odczucia.
Transporter jakby zderzy³ siê z poci¹giem popiesznym. Bykow
uderzy³ g³ow¹ o przedni¹ cianê i jêkn¹³ z bólu. W oczach zamiga³y
mu wszystkie gwiazdy kosmosu. Poczu³, jak Malec staje dêba i lada
chwila przewróci siê na plecy. Da³ pe³ny gaz, w³¹czy³ maksymalne
obroty, jakie móg³ wyci¹gn¹æ silnik. Jednoczenie wyrzuci³ raczej,
ni¿ wysun¹³ ³apy. Prawa tylna zgiê³a siê po kilku sekundach. Trans-
porter zakrêci³ siê w miejscu i zwali³ na bok. £apy unios³y go nieco,
a burza od razu rzuci³a na g¹sienice. Jak zwykle w chwilach praw-
dziwego niebezpieczeñstwa mózg pracowa³ niezawodnie. Bykow sta³
siê jedn¹ z czêci wielkiego organizmu maszyny. Nieprzytomnymi
oczyma widzia³, jak w czarnej otch³ani burzy co chwila wybuchaj¹
b³êkitem jasne kule. Kule wybucha³y bezg³onie, sypi¹c ogniem. Sil-
nik zapewne rycza³, lecz nie by³o go s³ychaæ w straszliwym gromie
huraganu, który spycha³ Malca do ty³u. G¹sienice bezskutecznie
obraca³y siê z olbrzymi¹ szybkoci¹. Tytanowe ³apy wygina³y siê
jak trzciny, ale Malec cofa³ siê. Znów staje dêba i pada na bok.
Bykow naciska jakie klawisze urz¹dzeñ kieruj¹cych dzia³aniem
maszyny... Na ekranie b³yskawice wybuchaj¹ kulistymi plamami,
Malec podnosi siê, znów siê przewraca i nagle... Wszystko uci-
cha. Bykow ustawia maszynê... wy³¹cza silnik i zdejmuje rêce z kla-
wiszów. Przez przedni¹ szybê widzi czerwono-czarny wiat, tym ra-
zem piêkny i mi³y. W ciszy s³ychaæ gwa³towne tykanie liczników
promieniowania i dozymetrów. Bykow zajrza³ do kabiny. Jermakow
zdrêtwia³ymi palcami próbowa³ rozpl¹taæ pasy, jakimi by³ przymo-
cowany do fotelika. Spicyn bez he³mu na g³owie siedzia³ na pod³o-
dze pod radiostacj¹.
Wiecie co, ¿eby tak ¿yæ... zacz¹³ Bogdan, ale urwa³ i filo-
zoficznie umiechaj¹c, siê zapyta³:
Czy¿by m³odoæ naszej planety by³a równie niespokojna?
Spod stolika umocowanego pod cian¹ wylaz³ Dauge, kln¹c
po ³otewsku. Usiad³, opar³ siê o baga¿e i znów zakl¹³ w ojczystym
jêzyku. Zdj¹³ he³m. By³ blady i ostrzega³, ¿e zaraz dostanie mor-
skiej choroby. Jurkowskiego musieli szukaæ pod stosami baga¿ów.
Le¿a³ przez chwilê bez przytomnoci, lecz prêdko przyszed³ do
siebie i spyta³:
Co siê sta³o? Gdzie jestem?
189
Bogdan powa¿nie odpowiedzia³:
W Malcu... to taki transporter...
Do diab³a ze szczegó³ami! Na jakiej jestem planecie?
Wyj¹tkowe zdolnoci... rykn¹³ ni z tego, ni z owego Dau-
ge. Przy ka¿dej okazji powtarzaæ stare kawa³y.
Jurkowski zerwa³ siê i patrz¹c na Daugego, wycedzi³ przez zêby.
Cher Grégoire! A wiesz, jaki przybra³e kolorek?
Wydaje mi siê, ¿e ¿ó³ty.
Nie. Jeste purpurowy, widocznie poddajesz siê prawu mi-
mikry. Tu wszystko jest purpurowe.
Przerwa³ mu rozkazuj¹cy g³os Jermakowa:
Towarzysze! Alarm! Natychmiast za³o¿yæ he³my!
Bykow akurat mia³ zamiar zdj¹æ he³m, ale zatrzyma³ siê w pó³
ruchu. Jermakow wyjania³:
Spójrzcie, co siê tu dzieje! Do Malca dosta³a siê radioak-
tywna sadza. Przygotowaæ siê do dezaktywizacji.
Bykow zrozumia³, ¿e sta³a siê rzecz na pozór niemo¿liwa. Przez
mikroskopijne, nieledwie w³oskowate szczeliny w³azu huragan wci-
sn¹³ do wnêtrza wozu czarny py³. Bogdan Spicyn, który umazany
by³ sadz¹, rzuci³ siê do umywalni. Dauge waha³ siê chwilê, lecz
spojrzawszy na Jermakowa, na³o¿y³ he³m.
Aleksieju, obejrzyjcie Malca z zewn¹trz poleci³ dowódca.
Wokó³ transportera panowa³a cudowna cisza. Przesta³ nawet
wiaæ wiatr, który dotychczas d¹³ od strony Golkondy. Zniknê³y gi-
gantyczne tr¹by powietrzne, tañcz¹ce do niedawna na widnokrê-
gu. Bykow zeskoczy³ z maszyny i zapad³ siê po kolana w czarnym
pyle. Grunt dr¿a³ tak silnie, ¿e Bykowowi dzwoni³y zêby. W s³u-
chawkach co chwila dwiêcza³ g³uchy grzmot.
Golkonda! Bykow wpatrywa³ siê w ³añcuch wzgórz na wid-
nokrêgu.
W purpurowej mgie³ce zjawia³ siê, to znów gin¹³ postrzêpiony
grzbiet, drga³ w rozpalonych gazach atmosfery.
Grzmot dudni¹cy gdzie w trzewiach planety nie milk³. Ma-
lec sta³ z uniesionym dziobem, lekko przechylony na prawy bok,
przypominaj¹c wielkiego, czarnego paj¹ka, który stoczy³ przed
chwil¹ ciê¿k¹ walkê. Pod dnem maszyny uros³a pokana wydma
z czarnego py³u, a ³apy Malca tonê³y w niej g³êboko. Obcho-
dz¹c transporter dooko³a, Bykow przygl¹da³ siê bruzdom wyrytym
podczas cofania siê pod naporem czarnej burzy. Wydawa³y siê byæ
ca³kiem p³ytkie, lecz w rzeczywistoci kry³ siê w nich po pas.
190
Tylna prawa ³apa dos³ownie wisia³a na paru metalowych ¿y³-
kach. Napór wichury wywichn¹³ ow¹ niezwykle mocn¹, sporz¹-
dzon¹ z tytanu koæ i rzuci³ niezdatn¹ w czarny proch. Uszko-
dzenie mo¿na by³o naprawiæ, ale Bykow, zabieraj¹c siê do roboty,
wiedzia³, ¿e ³apa nie uzyska ju¿ dawnej si³y.
Niewiele brakowa³o do zakoñczenia pracy, gdy us³ysza³ nad
uchem g³os Jermakowa:
Jak wasze sprawy? My swoje ju¿ za³atwilimy.
Dowódca przykucn¹³ obok in¿yniera.
My nie mielimy wiele k³opotu, ale i wy, zdaje siê, ju¿ koñ-
czycie.
Tak... dysz¹c ciê¿ko, odpowiedzia³ Bykow. Szkoda Mal-
ca, pokaleczy³ nó¿kê, biedaczek. Teraz nadaje siê do spokojnych
spacerów. Patrz¹c krytycznym okiem na swoj¹ robotê, doda³:
Trzeba by³o cofaæ siê, nie po³ama³bym koci.
Dowódca umiechn¹³ siê.
A macie pojêcie, jak d³ugo trwa³ huragan? spyta³ niespo-
dziewanie.
Chyba ze dwadziecia minut. Nie patrzy³em na zegarek
odpowiedzia³ bez zastanowienia Bykow.
Akurat! Tylko trzy i pó³ minuty!
Niemo¿liwe.
Trzy i pó³ minuty powtórzy³ Jermakow. Przez ten czas
cofnê³o nas tysi¹c metrów. Gdybycie pozwolili unieæ siê, Ma-
lec by³by sto kilometrów st¹d. A do tego le¿a³by rozbity na ka-
wa³ki. Nie zdajecie nawet sobie sprawy, co zrobilicie. Jerma-
kow przyjanie pog³aska³ metalow¹ ³apê Malca. Teraz musimy
ruszaæ. Droga otwarta, a Golkonda tu¿ przed nami. S³yszycie, jak
grzmi?... Nie dalej ni¿ sto piêædziesi¹t kilometrów st¹d. Ju¿ j¹ wi-
daæ... Tam na widnokrêgu to nie góry, lecz w³anie têtni¹ca ener-
gi¹ Golkonda.
Bykow, zanim ruszy³ za dowódc¹, spojrza³ na cel swej jazdy.
W oczach mieni³y mu siê przez chwilê szerokie fio³kowe pasma,
po czym nagle znik³y. Aleksiej potrz¹sn¹³ g³ow¹. Pasma zniknê³y.
Jeszcze tego brakowa³o! mrukn¹³. Mam halucynacje. We-
so³a historia! Nie ma co!
Ca³e wnêtrze Malca by³o wyszorowane i b³yska³o czystym
metalem i plastikiem. £adunek zosta³ porz¹dnie u³o¿ony i zamo-
cowany. Nastroszony, z mokrymi jeszcze w³osami, zaró¿owiony
po k¹pieli Bogdan siedzia³ przy radiostacji. Geologowie zajêli swój
191
ulubiony k¹cik za sk³adanym stolikiem. Jurkowski przegl¹da³ ja-
k¹ broszurê i pogwizdywa³ przez zêby. Wnêtrze maszyny zrobi³o
na Bykowie wra¿enie, jakie robi ciche i przytulne mieszkanie. Po-
czu³ nagle, ¿e chce mu siê straszliwie spaæ. Oczy same siê zamyka-
³y. In¿ynier czu³, ¿e odbija siê na nim napiêcie ostatnich godzin.
Anatolu Borysowiczu...
Idcie spaæ... nic innego tylko spaæ!
Z rozkosz¹! Bykow przysiad³ na pakunkach i zdj¹³ he³m.
Dauge obserwowa³ go bacznym przyjacielskim okiem.
Gdy Aleksiej zdj¹³ he³m, Dauge poblad³. Jednoczenie Jerma-
kow zawo³a³:
Aleksieju, macie ca³¹ twarz umazan¹ krwi¹!
Stukn¹³em siê twarz¹ mrukn¹³ kierowca, obmacuj¹c nos.
Nie dotykajcie! Zaraz przemyjê siniec... W³odku, podajcie
lustro...
Bykow zobaczy³ na czole olbrzymi siniec. Nos mia³ spuchniê-
ty, a dolna warga nabra³a jakich groteskowych kszta³tów. Na po-
liczkach widnia³y dziwaczne wzory.
Jermakow, przemywaj¹c krwawe nacieki, mówi³:
Nic gronego, chocia¿ wygl¹da bardzo efektownie. Nie ro-
zumiem, jak moglicie nie poczuæ takiego pot³uczenia.
Bola³o trochê, ale nie bardzo. Kto móg³ przypuszczaæ?...
Ja wierzê wiêcie w to, co on mówi. Sam sta³em po³owê
drogi na g³owie i przytrzymywa³em ¿o³¹dek jêzykiem.
Bujasz! Nie sta³e na g³owie, tylko do góry nogami!
Bykow powiesi³ he³m i ledwie zd¹¿y³ po³o¿yæ siê, ju¿ spa³.
Jurkowski mówi³ co do niego, ale by³o za póno.
Aleksiej p³yn¹³ bia³ym stateczkiem po szerokiej b³êkitnej rze-
ce. Brzegi zas³ania³a leciutka mgie³ka. Nad wod¹ unosi³ siê dzi-
waczny, olepiaj¹co bia³y ptak. Nagle pok³ad usun¹³ siê w bok.
Bykow wypad³ za burtê. Kto krzykn¹³: Co za piekielna droga!.
In¿ynier machn¹³ nogami i usiad³. Jermakow siedzia³ przy tablicy
rozdzielczej sterowania, a reszta towarzyszy sta³a za nim, wlepia-
j¹c oczy w ekran.
Bogdan Spicyn rozprawia³:
Podstarza³a bogini piêknoci, a jakie to zêbiska pokazuje.
Piêkny widok: Wenus obna¿a k³y! A my leziemy do jej paszczêki.
Bykow zwlók³ siê ze swego twardego ³o¿a i przecisn¹³ siê miê-
dzy Bogdanem a Grigorijem. Pustynia skoñczy³a siê. Omijaj¹c zwa-
³y g³azów, Malec sun¹³ przez las g³adkich kamiennych s³upów.
192
Nad g³azami stercza³y wysokie, ostro zakoñczone, naturalne obe-
liski. Bogdan mia³ racjê, z daleka przypomina³y one potê¿ne star-
cze zêby. Grunt by³ popêkany i pokryty licznymi lejami, na któ-
rych ros³y twarde bluszcze. Cierniste ga³êzie oplata³y kamienne
s³upy otaczaj¹ce Malca ze wszystkich stron.
Trzês³o niesamowicie. Jurkowski na jakim podskoku trans-
portera przygryz³ sobie jêzyk i a¿ kwikn¹³ z bólu. Bykow dotkn¹³
ramienia Jermakowa i powiedzia³ stanowczym tonem:
Musimy zatrzymaæ wóz, towarzyszu Jermakow. W tym te-
renie moglibymy z ³atwoci¹ przebiæ brzuch naszego Malca.
Jermakow skin¹³ g³ow¹ na znak zgody. Podprowadzi³ trans-
porter pod najbli¿szy cokó³ i wy³¹czy³ silnik.
Nale¿a³oby przeprowadziæ rozpoznanie drogi doradza³ By-
kow. Bardzo mo¿liwe, ¿e bêdziemy musieli zawróciæ i szukaæ
nowego dojazdu do Golkondy.
Nie! krótko zaprotestowa³ Jermakow. Nie mamy na to
czasu, a pasmo kamieni ci¹gnie siê bardzo daleko.
Wobec tego trzeba bêdzie wysadzaæ ska³y. Kilka min po-
winno wystarczyæ powiedzia³ tym razem Spicyn.
Jermakow zastanawia³ siê przez chwilê. Wsta³ i oznajmi³:
Rozpoznanie przeprowadzimy we czwórkê. Kierowca zo-
staje w wozie.
Tak jest.
Rozpoznanie! Nareszcie rozpoznanie! wykrzykiwa³ Dau-
ge, chwytaj¹c za m³otek geologiczny.
M³otek zostawcie poleci³ Jermakow. Bierzemy tylko
broñ.
Anatolu Borysowiczu... przecie¿ nie bylimy ani... razu w te-
renie...
Teraz nie czas na to. Jurkowski, Spicyn i Dauge za mn¹.
Bykow, nie odchodziæ na krok od maszyny. Nawet jeli us³yszycie
wystrza³y. Czy wszyscy gotowi? Idziemy wiêc.
Aleksiej razem ze wszystkimi wyszed³ z wozu i usiad³ na jego
zewnêtrznym pancerzu. Z niewielkiego podwy¿szenia, jakie sta-
nowi³a umieszczona na wierzchu kad³uba wie¿yczka dowódcy, wi-
dzia³ dobrze, jak w ró¿nych kierunkach pe³zn¹ maleñkie ludzkie
figurynki, tak maleñkie w porównaniu z kamiennymi olbrzymami,
¿e robi¹ wra¿enie drobniutkich owadów. Jurkowski z Bogdanem
udali siê w prawo, a Jermakow i Grigorij prosto. Przez d³ug¹ chwi-
lê s³ysza³ wynurzenia W³odka Jurkowskiego, ¿e maszeruj¹ przez
193
13 – W krainie...
najcudowniejszy na wiecie rezerwat geologiczny, weso³e odpo-
wiedzi Bogdana i dziarskie pokrzykiwania Grigorija, który basem
zacz¹³ piewaæ piosenkê o Argonautach. Jednak¿e wkrótce uci-
ch³y wszelkie g³osy i Bykow pozosta³ sam.
Po niebie, jak i przedtem, pêdzi³y szalone chmury. W szczy-
tach kamiennego lasu wiatr wypiewywa³ ponure melodie. Bykow
kilka razy us³ysza³ g³ony trzask i wówczas zrywa³ siê na równe
nogi, rozgl¹da³ dooko³a, bo odnosi³ wra¿enie, ¿e jest to wystrza³
sygnalizacyjny. Po pewnym czasie zorientowa³ siê, ¿e to wichura
zwala kamienne drzewa lub obala jedne na drugie. Zszed³ jednak
do kabiny i wzi¹³ automat. Teren dr¿a³ od ciê¿kich uderzeñ.
Okolica by³a wyj¹tkowo ponura. Bykow wyobrazi³ sobie, ¿e
znajduje siê w ruinach jakiego wielkiego pa³acu. Nie mia³ on kom-
nat, lecz tylko wspania³e kolumny z czarnego kamienia. Miêdzy
kolumnami z godnoci¹ przechadzali siê bia³o ubrani mêdrcy, piêk-
ne kobiety, wojownicy w miedzianych he³mach z tarczami w rêku...
Niby na rysunku, jaki widzia³ w historycznej powieci o Atlanty-
dzie... Pewnego dnia rozhula³a siê czarna burza. Zwali³a dach, który
run¹³ miêdzy kolumny. Wszystko zginê³o i pozosta³ tylko kamien-
ny las.
Nagle in¿ynier zerwa³ siê. Zdawa³o mu siê, ¿e za jednym z ka-
miennych wzgórz poruszy³ siê ciemny kszta³t, nie mniejszy od spo-
rej kamienicy. Tajemnicze stworzenie okaza³o siê tylko wielkim
g³azem. Kamienie przybra³y tak dziwaczne kszta³ty, ¿e niektóre do
z³udzenia przypomina³y wielkoludy. Bykow uspokoi³ siê i zacz¹³
obserwowaæ najbli¿sze kamienie, doszukuj¹c siê wród nich zna-
nych mu obrazów. Oto le¿y wyci¹gniêty pi¹cy lew, tam rozemia-
na twarz wygl¹da spod wysokiej czapy; dalej gigantyczna ¿aba czai
siê do skoku; obok niej dziwaczny zwierz z rogami i wy³upiastymi
oczyma... Kamienne konie wyci¹gniête w cwale ¿y³y swym nieru-
chomym ¿yciem. Na pewno ca³y ten zwierzyniec dysza³, obserwo-
wa³ wiat spod przymru¿onych powiek, niezauwa¿alnie robi³ bo-
kami po ciê¿kim wysi³ku... Patrzy³y na przybysza z obcej planety
kamienne tygrysy, jaszczury, smoki...
Aleksiejowi przysz³o na myl, ¿e jednak ta planeta nie ma tak
bogatego ¿ycia jak Ziemia. Tam nawet na pustyni by³y wê¿e, skor-
piony, tarantule... na skraju wielkich pustyñ widywa³o siê antylo-
py. Co prawda w tamtym b³ocku wokó³ Hiusa ¿ycie a¿ têtni³o,
ale za to na pustyni istnia³y tylko twarde ciernie, wyrastaj¹ce prosto
z kamieni kolce. Gdy Malec próbowa³ wydostaæ siê za skalist¹
194
barykadê okalaj¹c¹ krater, Bykow odniós³ wra¿enie, ¿e mign¹³ mu
jaki cieñ i skry³ siê w k³uj¹cych zarolach. Lecz na pewno by³o to
z³udzenie optyczne... Nêdzna planetka.
Co to wszystko jest w porównaniu z zielon¹ traw¹, z ga³¹zka-
mi brzozy. Gdzie tu szukaæ bia³ych chatek i szemrz¹cych strumie-
ni? westchn¹³ têsknie: Ech, Ziemio, Ziemio!.
Daleko za zwa³ami kamieni przesunê³a siê postaæ id¹cego.
Spieszy³, wymachuj¹c rêkoma, jakby ba³ siê straciæ równowagê.
Potkn¹³ siê i o ma³o nie upad³. W s³uchawkach Bykowa ledwie
dos³yszalnie zabrzêcza³ g³os. Jurkowski! Jak przyjemnie dojrzeæ
znów ¿ywego cz³owieka w tym martwym lesie na kamiennym cmen-
tarzu! Idzie i ju¿ nie pieszy siê... g³os brzmi posêpnie, widocznie
nie ma przejazdu... Niedobrze, trzeba bêdzie wysadzaæ ska³y...
marnowanie czasu. Bykow rozemia³ siê. Ale nim kiwa! Jak na
morzu! Geolog zamacha³ rêkoma i podnosz¹c jedn¹ nogê, zje-
cha³ z wielkiego g³azu. W s³uchawkach rozleg³o siê kilka bardziej
soczystych s³ówek. Aleksiej umiecha³ siê. Cieszy³ siê widokiem
cz³owieka! Jurkowski w koñcu wcale nie taki z³y ch³op, nawet nie-
prawdziwy ba¿ant. Lubi zadzieraæ nosa, to jasne! A w ogóle po-
eta! Bykow nie zna³ siê na wierszach, a do wszelkiego rodzaju
romantyki odnosi³ siê sceptycznie.
Jurkowski zbli¿y³ siê, oddychaj¹c z trudem. Zdj¹³ z szyi auto-
mat i ze wstrêtem rzuci³ go na pancerz Malca. Usiad³ na kamie-
niu. Bykow po chwili milczenia rzuci³ pytanie:
Drogê znalelicie?
Jurkowski machn¹³ rêk¹.
Zwa³y kamieni, do³y i diabli wiedz¹ co. Sterczy to wszystko
z piasku na metr... na pó³tora metra... Ka¿dy taki kamyczek ostry
jak brzytwa. Wskaza³ rêk¹ kierunek, z którego tylko co wróci³.
Dwiecie metrów w tamtym kierunku z¹bki naszej Wenus tworz¹
nieprzebyt¹ cianê. S³owem, lepa uliczka. Zdaje siê, ¿e szanowny
in¿ynier bêdzie musia³ zawróciæ swoje pancerne dyszle. Jaki mê-
drzec proponowa³, abymy zabrali na Hiusa mig³owiec. Dziwa-
d³o! Tu ka¿dy najmocniejszy samolot rozlecia³by siê w kawa³eczki
w ci¹gu jednej sekundy.
Mo¿e jednak Dauge i Jermakow znajd¹ przejcie.
Mo¿liwe, chocia¿ osobicie bardzo w to w¹tpiê. Najpraw-
dopodobniej bêdziemy musieli szukaæ objazdu. Nie zdo³amy prze-
cie¿ wysadziæ wszystkich przeszkód na naszej drodze! Na waszym
miejscu ju¿ zacz¹³bym szykowaæ maszynê.
195
Jurkowski wlaz³ na transporter i usiad³ obok Bykowa. Wypro-
stowa³ nogi i uderza³ stop¹ o stopê.
S³yszycie? Czujecie, jak oddycha Golkonda? Wspania³a kra-
ina zagadek i tajemnic... Dzika... dziewicza przyroda. Atmosfera
nie ska¿ona ¿adnym ludzkim oddechem, wiat, przestrzenie nie
tkniête ludzk¹ stop¹.
Bykow mrukn¹³ co. Sposób, w jaki rozmawia³ Jurkowski, de-
nerwowa³ go. Wspania³y romantyk wyda³ mu siê niedorzeczny i po-
zerski.
O, proszê, jeszcze jedna zagadka... ba¿ant wyci¹gn¹³ rêkê.
Nad szczytami zab³ys³y na nowo fioletowe pasma. Bykow o¿y-
wi³ siê.
Widzicie je? Wy je tak¿e widzicie?
Nie rozumiem, co znaczy tak¿e? Trudno nie zauwa¿yæ!
Ukaza³y siê dwie nowe figurki. Wdrapa³y siê na zwa³ kamieni
i pomacha³y rêkoma. Bykow odpowiedzia³ takim samym znakiem.
Wraca Jermakow i Dauge. A gdzie siê podzia³ Bogdan? Ro-
zeszlicie siê czy co?
Widocznie zgubilimy siê roztargnionym tonem odpowie-
dzia³ Jurkowski. W takim terenie wystarczy parê kroków i ju¿
mo¿na siê zgubiæ. A Bogdan dawno wyruszy³?
Co za pytanie? Przecie¿ poszed³ razem z Wami!
Co? wykrzykn¹³ Jurkowski.
Bykow zastanawia³ siê w milczeniu. Zgrywa siê »ba¿ant« czy
naprawdê nic nie pamiêta?.
Bogdan przecie¿ wróci³ do Malca, ¿eby zmieniæ butle z tle-
nem... co mu nawala³o... kaza³ mi iæ samemu i wróci³...
Bykow patrzy³ na mówi¹cego, jakby nie rozumia³, o co cho-
dzi. Jurkowski widzia³ tylko nieruchomy he³m. Powtórzy³ raz jesz-
cze zdanie:
Bogdan nie powróci³ do Malca z trudem wyj¹ka³ Bykow.
Nie wróci³?
Obydwaj zerwali siê na równe nogi. Bykow tak¿e nie widzia³
twarzy swego rozmówcy, ale nie s³ysza³ nawet jego oddechu... Jur-
kowski skamienia³.
Ostro¿niej... ostro¿niej, towarzyszu Jermakow! rozbrzmie-
wa³ blisko g³os Daugego.
Bykow obejrza³ siê. Dauge wy³oni³ siê zza kamieni, prowa-
dz¹c pod rêkê dowódcê wyprawy, a na szyi mia³ zawieszone dwa
automaty. Jermakow silnie utyka³ na praw¹ nogê.
196
Szykujcie siê do jazdy. Tam mo¿na przejechaæ. Wszyscy do
wozu!
Jurkowski zeskoczy³ na kamienie. Po drodze porwa³ automat
i pobieg³ swym starym ladem.
Bykow krzykn¹³ do Daugego:
Grigorij! Natychmiast oddaj jeden pistolet dowódcy i bie-
giem za Jurkowskim. Po czym zwróci³ siê do Jermakowa:
Anatolu Borysowiczu, z Bogdanem co siê sta³o, wypadek,
czy pozwolicie iæ?
Ruszajcie!
Dauge ju¿ pêdzi³. Ton, jakim Bykow wyda³ rozkaz, nie po-
zwala³ na zastanowienie siê. Po kilku chwilach biegu po stercz¹-
cych kamieniach, po ostrych jak brzytwa krawêdziach, po g³ad-
kich p³ytkach Bykow czu³, ¿e oblewa siê potem.
Trzeba braæ pod rozwagê kilka mo¿liwoci myla³. Albo
co napad³o na Bogdana, bo, byæ mo¿e, ska³y nie s¹ martwe, albo
upad³ i rozbi³ siê... le¿y gdzie i czeka na pomoc. Dlaczego zatem
nie strzela...? Nie wzywa pomocy? W tej samej chwili zaterkota³a
seria z automatu. Bogdan? Nie, to Jurkowski. Zuch, nie straci³
g³owy. W³¹czy³ sygna³owy magazynek i grzeje! Nie ma ¿adnej
odpowiedzi!.
Bykow siedzia³ oparty o tobo³y z prowiantem. Powoli ¿u³
prasowan¹ wêdlinê, chciwie popijaj¹c sokiem. Obok chrapa³ Dau-
ge. niada twarz zapad³a, nie golone policzki wydawa³y siê jesz-
cze chudsze, ni¿ by³y w istocie. Od czasu do czasu mrucza³ co po
³otewsku. Nad radioaparatem drzema³ Jermakow. Chocia¿ mia³
zamkniête oczy, szuka³ w eterze najmniejszego dwiêku. Pró-
bowa³ nawi¹zaæ ³¹cznoæ z Hiusem. Dawniej zawsze robi³ to
Bogdan.
Po pancerzu miarowo, powoli stuka³y kroki. To Jurkowski. Uwa-
¿a siê za winnego. Nie powinien by³ pozwoliæ wracaæ Bogdanowi
bez opieki. Szkoda Bogdana, ale szkoda tak¿e Jurkowskiego.
Przesz³o dwanacie godzin spêdzili na poszukiwaniu zaginio-
nego towarzysza. Znajdywali tylko ³uski od wystrzelonych nabo-
jów... ich w³asnych nabojów. Znajdywali lady butów... swoich w³a-
snych butów. Bogdan nie odpowiada³. Gdy Jurkowskl lub Dauge
chcieli na chwilê chocia¿ od³¹czyæ siê od grupy, Bykow rozkazy-
wa³ im, aby wrócili, rozkazywa³ takim tonem, ¿e nie poznawa³ go
197
sam! Kilka razy mieli wra¿enie, ¿e gdzie daleko rozlegaj¹ siê
wystrza³y. Biegli w tamt¹ stronê. Odpowiadali wystrza³ami, lecz
wszystko na pró¿no! Pot zalewa³ im oczy. Nogi ugina³y siê ze zmê-
czenia. Coraz czêciej potykali siê i przewracali. W koñcu Jur-
kowski upad³, a Dauge, który chcia³ mu pomóc, zwali³ siê na nie-
go. Bykow zbli¿y³ siê do nich i przysiad³, z trudem zginaj¹c zbola³e
nogi. Jurkowski, dysz¹c z wysi³kiem, próbowa³ wstaæ. Uda³o mu
siê to po wielkich trudach. Bykow powiedzia³ cicho:
Musimy wróciæ do Malca i odpocz¹æ.
Odpowiedzia³ mu histeryczny krzyk W³odka:
Nie, za ¿adne skarby! Nie!
Jednak wrócili. Bykow niós³ wszystkie trzy automaty i trzyma³
pod rêkê Jurkowskiego. Dauge, chwiej¹c siê na nogach, szed³ przed
nimi, wybieraj¹c drogê. Gdy zatrzymywa³ siê, opieraj¹c siê o g³a-
zy, Bykow popycha³ go, przynaglaj¹c do marszu. Geolog z trudem
odrywa³ siê od kamienia i szed³ dalej. Wydawa³o siê, ¿e olep³ ze
zmêczenia, ale mimo to w³anie on pierwszy zauwa¿y³ czarn¹ roz-
padlinê, nad któr¹ le¿a³ automat Bogdana. Dauge krzykn¹³ i osu-
waj¹c siê na kolana, wskazywa³ dr¿¹c¹ d³oni¹ kierunek...
Do tego miejsca podjechali Malcem i gdy Bykow umocowa-
ny na stalowej lince opuci³ siê w przepaæ, wszyscy z zapartymi
oddechami czekali na wiadomoci. Aleksiej s³ysza³, jak na górze
Jurkowski bez przerwy nawo³ywa³: Bogdan! Bogdan!. Po pó³-
godzinnych poszukiwaniach Bykow wiedzia³, ¿e Bogdana nie znaj-
dzie. Widzia³ tylko zwa³y kamieni, nawiany do szczeliny piasek,
kawa³ki wenusjañskich cierni i ga³êzi, drobny t³uczeñ... Dotkn¹³
ka¿dego kamienia, zajrza³ do ka¿dej rozpadliny i szczeliny. Nie...
Bogdana tam nie by³o. Ledwie ¿ywy ze zmêczenia wydosta³ siê na
równinê i ostatkami przytomnoci zawlók³ siê do kabiny transpor-
tera. Upad³ i zasn¹³...
Za³oga wypoczywa³a po potwornym wprost zmêczeniu i na-
piêciu nerwów. Bykow poczu³ g³ód i wzi¹³ siê do jedzenia. Akurat
wyrzuci³ opakowanie i okruchy do przewodu-mietniczki, gdy
Dauge zerwa³ siê i patrz¹c na Aleksieja, krzykn¹³:
Bogdan, Bogu! Znalaz³ siê nareszcie!
Jermakow podniós³ siê na ³okciu. Dauge oprzytomnia³ i zacz¹³
przepraszaæ, t³umacz¹c siê jakim snem. Bykow zwróci³ siê do do-
wódcy.
198
Towarzyszu Jermakow, spróbujemy jeszcze raz? Nie odje-
dziemy chyba...
Tak ledwie poruszaj¹c wargami, odpowiedzia³ Jermakow.
Czterdzieci osiem godzin trwa³y dalsze poszukiwania. Napiê-
cie i wyczerpanie ros³y z ka¿d¹ chwil¹, tak samo jak mala³a na-
dzieja, ¿e natrafi¹ chocia¿by na jeszcze jeden lad Bogdana.
W promieniu kilometra nie by³o szczeliny, do której nie zaj-
rzeliby astronauci. Do rozpadliny, nad któr¹ znaleli automat,
opuszczali siê ze cztery razy. Nie mogli uczyniæ nic wiêcej. Gdyby
Bogdan zgin¹³ na ich oczach, gdyby przywali³a go kamienna lawi-
na, gdyby znaleli jego cia³o, czuliby siê znacznie lepiej.
Jermakow milcza³. Gdy towarzysze wyruszali, wychodzi³ z ka-
biny i k³ad³ automat na kolana. Czeka³ na sygna³. Nie móg³ ruszyæ
siê z miejsca, gdy¿ bola³a go skrêcona noga. Próbowa³ po³¹czyæ
siê z Krutikowem. By³y to trudne próby. Jermakow ba³ siê rozmo-
wy z kosmogatorem, lecz gdy wreszcie z g³onika wród trzasków
i wistów zdo³ano wy³owiæ g³os Krutikowa, Jermakow zacz¹³ roz-
mowê tonem tak spokojnym i chwilami nawet ¿artobliwym, jakby
siê nic z³ego nie sta³o. Mówi³, ¿e cel jest ju¿ blisko, ¿e wszystko
jest w porz¹dku i tylko z³e warunki terenowe opóni³y nieco marsz.
Pozdrowi³ Krutikowa w imieniu wszystkich cz³onków za³ogi. S³u-
chaj¹c tej rozmowy, geologowie potakuj¹co kiwali g³owami. Mi-
cha³ nie musi wiedzieæ o wszystkim. Samotnoæ i tak nie jest lekka
do zniesienia.
Tego dnia Jurkowski podj¹³ ostatni¹ rozpaczliw¹ próbê. Jako
dowiadczony alpinista wspi¹³ siê na wysok¹ kamienn¹ wie¿ycê
odleg³¹ oko³o stu metrów od Malca. Znalaz³ w niej stosunkowo
w¹ski komin i wspieraj¹c siê w jego ciany, dosta³ siê na szczyt.
Przyjaciele oczekiwali go z resztkami z³udnych nadziei. Jur-
kowski zszed³ na dó³ i powiedzia³ tylko:
Golkonda ju¿ widoczna jak na d³oni...
Jermakow czeka³ na nich przy w³azie do Malca. Gdy za³oga
znalaz³a siê w kabinie i zdjê³a he³my, powiedzia³ krótko:
Za godzinê wyruszamy.
Bykow oczekiwa³ takiego rozkazu. Nawet gdyby Bogdan mia³
pe³ne butle tlenu, nie móg³by wytrzymaæ tak d³ugo. Zapas skoñ-
czy³ siê ju¿ dawno, a tlen, jaki mo¿na by³o pobieraæ za pomoc¹
filtru z atmosfery wenusjañskiej, przed³u¿y³by tylko agoniê o trzy-
dzieci, mo¿e czterdzieci godzin.
Bogdan Spicyn nie móg³ tak d³ugo utrzymaæ siê przy ¿yciu.
199
Jermakow po wydaniu rozkazu zobaczy³ tragiczny wyraz twa-
rzy Jurkowskiego, zauwa¿y³, jak zmieni³ siê nagle Dauge.
Nie rozporz¹dzamy ju¿ rezerw¹ czasu. Pozostawanie na miej-
scu uwa¿am za niemo¿liwe i... bezcelowe owiadczy³.
Jurkowski miota³ siê. Zaciska³ piêci. Dauge zwiesi³ g³owê.
Milczenie sta³o siê nie do wytrzymania. Bykow usiad³ przy tablicy
rozdzielczej sterownicy. Nagle Jurkowski zawo³a³:
Nie ruszê siê st¹d! On musi byæ tu, gdzie blisko, tu¿ obok
nas...
Jermakow odezwa³ siê cichym, uspokajaj¹cym tonem.
Drogi W³odku, musimy ruszaæ. Bogdan umar³. A my musi-
my wykonaæ nasze zadania. Nie mamy prawa... Czy mylicie, ¿e
na Ziemi, podczas pierwszych wypraw na Antarktydê, by³o ³atwiej?
Barens, Siedow, Scott, Amundsen... Nasi dziadowie pod Stalin-
gradem? mieræ nie mo¿e zatrzymaæ natarcia.
Jeszcze nigdy Jermakow nie mówi³ tak du¿o naraz.
Jurkowski traci³ poczucie rzeczywistoci.
Plujê na to wszystko! Plujê na Golkondê! Nie ruszê siê st¹d.
Zostanê choæby sam!
Jermakow poblad³, ale mówi³ tak spokojnie jak przed chwil¹.
Towarzyszu Jurkowski, nie histeryzujcie. Wecie siê w garæ!
Rozkazujê wam na³o¿yæ he³m i przygotowaæ siê do drogi pod-
szed³ do sterów. Bykow ust¹pi³ mu miejsca.
Jurkowski za³ama³ siê ostatecznie. Zwali³ siê na baga¿e.
Dauge przysiad³ obok i t³umaczy³ jak dziecku:
W³odku, zrozum, musimy ruszaæ. Tego nie da siê unikn¹æ.
Prowadzimy straszliw¹ bitwê... bitwê...
Nad brzegiem Morza Dymiącego
Tu...
Tak jest, towarzyszu Jermakow. Poczekajcie... pomogê. Gri-
gorij, nie pij.
Bykow wyjrza³ z w³azu. Przymru¿y³ oczy. Wydosta³ siê na pan-
cerz Malca i poda³ rêkê dowódcy. Za Jermakowem wyszed³ ponu-
ry jak noc Dauge. Jurkowski le¿a³ w kabinie, odwrócony do ciany.
Przed astronautami zionê³a ogniem i hucza³a Golkonda! Nie
dalej ni¿ kilometr od Malca ci¹gnê³a siê w lewo i w prawo, hen,
a¿ do widnokrêgu, ruchoma wrz¹ca chmura dymu i py³u. Potê¿ne
200
fale przebiega³y przez tê niezwyk³¹ chmurê, kolebi¹c ni¹ i uno-
sz¹c. Daleko stercza³a czarna jak wêgiel ska³a zas³aniaj¹ca pó³ nie-
ba. Co chwila pada³ na ni¹ blask ró¿nokolorowych wiate³. Szczyt
ton¹³ w pêdz¹cych purpurowych ob³okach, z tego olbrzymiego ki-
pi¹cego kot³a dolatywa³ nieustanny grzmot. Grunt dr¿a³ pod noga-
mi, zdawa³ siê usuwaæ jak ¿ywe stworzenie. Bykow przygryz³ wargi
i odgrodzi³ siê od zewnêtrznych g³osów.
Wy³¹cz mikrofon! S³yszysz? dar³ mu siê nad uchem Dauge.
Ju¿ dawno wy³¹czy³em! Nie ha³asuj!
I tak nie mogê przekrzyczeæ tej burzy...
Z k³êbi¹cych siê chmur wytrysn¹³ ognisty k³¹b, wzbi³ siê w nie-
bo i rozerwa³ z og³uszaj¹cym hukiem.
To by³o wspania³e zawo³a³ z zachwytem Dauge. Pójdê
zawo³aæ W³odka.
Nie nale¿y go niepokoiæ z jak¹ niechêci¹ szepn¹³ Jerma-
kow.
Bykow nie móg³ oderwaæ wzroku od góry tak wielkiej, ¿e prze-
kracza³a jego wyobraniê. W koñcu zrozumia³, ¿e to olbrzymi s³up
dymu. Trudno by³o uwierzyæ, ¿e tak wielkie i pozornie trwa³e dzie³o
natury sk³ada siê z pary, rozpalonych gazów i py³ów. Tylko po bar-
dzo dok³adnym przyjrzeniu siê mo¿na by³o dostrzec, ¿e g³adkie
ciany powoli pe³zn¹ ku niskiemu pu³apowi purpurowych ob³o-
ków. Przez chwilê czu³ siê bardzo nieswojo. Jaki gigantyczny
komin tkwi¹cy a¿ w g³êbi cia³a planety wyrzuca³ tysi¹ce ton pia-
sku, py³u i kamieni. Tam po stokach tej góry z niepojêt¹ szybko-
ci¹ pêdz¹ chmury mineralnego kruszywa rozpalone do olbrzymich
temperatur.
Bykow ockn¹³ siê.
Jaka bêdzie dalsza trasa, towarzyszu Jermakow? Co bêdzie-
my robiæ teraz?
Jermakow siedzia³ na wie¿yczce i obserwowa³ Golkondê przez
lornetkê.
To powiedz¹ nam geologowie. Najprawdopodobniej pojedzie-
my skrajem Golkondy i bêdziemy zbieraæ materia³y... Po drodze mu-
simy znaleæ miejsce, gdzie wytyczymy l¹dowisko dla rakiet.
Geologowie wyszli wreszcie z maszyny. Dauge w podnieceniu
wymachiwa³ r¹koma.
Tylko popatrz, W³odku! Mamy przed sob¹ geologiczn¹ ka-
tastrofê, kataklizm! Uszczypnij mnie! Czy czasem nie ulegam z³u-
dzeniom?
201
Jurkowski doæ obojêtnie s³ucha³ przyjaciela i usiad³ przy do-
wódcy. Odnosi³o siê wra¿enie, ¿e jest mu absolutnie wszystko jed-
no, co siê dzieje. Dauge zeskoczy³ w dó³ i jego he³m pochyli³ siê
nisko nad gruntem. Przez chwilê medytowa³ nad czym, a¿ wresz-
cie wsun¹³ w czarny py³ d³oñ i zawo³a³, podnosz¹c garæ gleby do
góry:
Jurkowski, popatrz. Smo³owe piaski! Czy tu zaczniemy?
zwróci³ siê do Jermakowa. Chyba nie. Wdrapa³ siê na pancerz
wozu.
Nie, raczej jedmy dalej. W³aciwe skarby znajdziemy do-
piero tam wskaza³ rêk¹ zas³onê szarego dymu.
Grigorij, to niebezpieczna sprawa. Diabli wiedz¹, co siê tam
dzieje.
Niebezpieczna?! unosi³ siê Grigorij. Po co ¿e tu w ogó-
le przylecia³? Rozpoznanie jest zawsze niebezpieczne.
Oko³o pó³tora kilometra od Malca wyrós³ wysoki s³up sza-
rego dymu, w którym b³yska³y bia³e p³omienie. S³up wznosi³ swój
wierzcho³ek, stawa³ siê coraz bardziej olepiaj¹cy. W jednostajny
szum, ha³as i dudnienie wplót³ siê potê¿ny grom. Malec zako³y-
sa³ siê. Bykow straci³ równowagê i przytrzyma³ siê ramienia Dau-
gego. Zdo³a³ jednak zauwa¿yæ, ¿e nad s³upem dymu ukaza³a siê
b³êkitna kula, ulecia³a w niebo i spad³a w sk³êbione mg³y.
Widzia³e? To ju¿ nie jest przypuszczalne niebezpieczeñ-
stwo, ale co bardziej realnego.
A wiêc musimy dostaæ siê tam, bli¿ej Golkondy.
Tak zaczê³a siê realna, codzienna praca wyprawy.
Malec sun¹³ wzd³u¿ ciany dymu w odleg³oci nie mniejszej
ni¿ trzysta metrów. Jermakow nie zgodzi³ siê na ¿¹dania Daugego.
Dopóki nie urz¹dzilimy l¹dowiska dla rakiet i nie ustawili-
my na nim radiolatarñ, nie mam prawa ryzykowaæ. Zaczniemy
dzia³aæ, kiedy ju¿ Hius przeniesie siê na nowe l¹dowisko.
Co dwa, trzy kilometry Malec zatrzymywa³ siê i zwiadowcy
wychodzili na poszukiwania. W maszynie zostawa³ tylko Jerma-
kow. Dauge i Jurkowski zbierali próbki geologiczne, a Bykow usta-
wia³ aparaty do obserwacji geofizycznych, które zabierali w drodze
powrotnej. Bykow zwykle szed³ na koñcu, przeklinaj¹c geologów
w ¿ywy kamieñ za to, ¿e ³adowali na niego takie stosy swoich
przyborów i wszelkiego drañstwa. Drañstwo by³o straszliwie
202
ciê¿kie. Bykow dwiga³ tak¿e olbrzymie iloci próbek gruntu. Po-
nadto geologowie przez ca³y czas rozmawiali miêdzy sob¹, a do
Aleksieja zwracali siê tylko w wyj¹tkowych wypadkach. Ka¿dy
zwiadowca mia³ przy sobie automat. Przeszkadza³o to geologom
i pewnego razu Dauge próbowa³ oddaæ swój Aleksiejowi. In¿ynier
zaprotestowa³.
Ka¿dy musi mieæ przy sobie swoj¹ broñ. Nios¹c dwa pistolety,
Bykow nie tylko nie móg³by stan¹æ w obronie kolegów, lecz tak¿e
sam by³by bezbronny. T³umaczy³ geologom, ¿e chocia¿ automaty
przeszkadzaj¹ im, nie ma na to rady.
Dauge upiera³ siê przy swoim:
Aleksieju, kochasiu! Zwraca³ siê przymilnie do przyjacie-
la. A któ¿ to ma zamiar na nas napadaæ? A có¿ to my takiego
mamy nadzwyczajnego, ¿e boisz siê napaci? Asekurant! Bezpiecz-
ni! Otwórz oczêta... przecie¿ wszystko wokó³ martwe. Przy tym
natê¿eniu radiacji nie potrafi utrzymaæ siê przy ¿yciu ¿adne ¿ywe
stworzenie, oczywicie prócz takich gruboskórnych jak ty!
Bykow nie ust¹pi³. W koñcu Dauge z du¿¹ doz¹ z³oliwoci
spyta³, co Bykow zrobi, jeli on, Grigorij Dauge, wyrzuci ten ka-
wa³ ¿elaza i nie bêdzie mia³ zamiaru braæ go wiêcej do rêki?
Bykow zareagowa³... absolutnym milczeniem i zwyciê¿y³.
Las ostrych ska³ek, nazwany K³ami Wenus, podchodzi³ prawie
do samego skraju Morza Dymi¹cego pokrytego szar¹ mas¹ gê-
stych mgie³ kot³a Uranowej Golkondy. Nie uda³o siê znaleæ miej-
sca dla sta³ego l¹dowiska rakiet. Teren by³ a¿ nazbyt niepewny.
Ska³y i leje ziej¹ce ogniem i wygas³e pêkniêcia i szczeliny w grun-
cie wszystko to dzia³a³o raczej odstraszaj¹co. Wprawdzie wy-
prawa mia³a ze sob¹ dziesiêæ min atomowych i dwadziecia grana-
tów, lecz do oczyszczania gruntu by³ to zapas niewystarczaj¹cy.
Do przygotowania l¹dowiska w tym terenie potrzebna by by³a ca³a
armia budowniczych, uzbrojona w maszyny i wielkie iloci mate-
ria³ów wybuchowych. Dopiero wtedy mo¿na by pomyleæ o zwy-
ciêstwie. Kiedy, w przysz³oci, takie lotniska rakiet zostan¹ tu wy-
budowane. Rozb³ysn¹ potê¿ne radiolatarnie, powstan¹ wielkie
zak³ady produkuj¹ce paliwo atomowe, opasz¹ Wenus szerokie au-
tostrady... na razie jednak... trzeba znaleæ w najbli¿szej okolicy
dostatecznie rozleg³¹ i równ¹ p³aszczyznê, na której mo¿na by urz¹-
dziæ l¹dowisko dla pierwszych statków z Ziemi. Trzeba znaleæ!
Ale gdzie szukaæ? Na jednym z króciutkich posiedzeñ Jermakow
powiedzia³:
203
Geologowie niecierpliwi¹ siê i chc¹ siê dostaæ na Morze
Dymi¹ce. Maj¹ racjê, zapewne zagadka Golkondy kryje siê w³a-
nie tam. Lecz my jestemy pierwszymi prawdziwymi zwiadowca-
mi. Zadanie nasze polega na zgromadzeniu i przywiezieniu na Zie-
miê niewielkiej kolekcji minera³ów i ¿ywych organizmów.
Powinnimy oceniæ wartoæ Golkondy i zastanowiæ siê nad op³a-
calnoci¹ jej eksploatacji. Zbadaæ i podaæ dane orientacyjne co do
skorupy geologicznej Wenus. Proszê to dobrze zrozumieæ. Na Zie-
mi wszyscy pojmowali to doskonale... Czy¿by opanowa³a was go-
r¹czka z³ota? Nie mamy prawa zapomnieæ o równie wa¿nym zada-
niu o przygotowaniu l¹dowiska dla rakiet. Nie wykonawszy tej
czêci naszego programu, nie mo¿emy st¹d wyruszyæ. Brak wody
ogranicza czas naszej wyprawy Malcem. Jeli w ci¹gu dziesiê-
ciu dni nie potrafimy znaleæ nic odpowiedniego w tych okolicach,
bêdziemy musieli wprowadziæ Malca na tamt¹ stronê ³añcucha
górskiego i szukaæ miejsca do l¹dowania w innych rejonach.
Tak. Woda bardzo ogranicza³a czas przebywania w terenie. Nie-
spodziewanie du¿o zu¿yto jej na dezaktywizacjê. Zwiadowcy po
ka¿dym powrocie z rozpoznania musieli dok³adnie myæ siê w ko-
morze przejciowej. W fa³dach speckombinezonów zbiera³ siê lepki
czarny py³, który mo¿na by³o jedynie wyp³ukaæ silnym strumie-
niem dezaktywizuj¹cej wody. Jermakow licznikiem promieniowa-
nia sprawdza³ czystoæ kombinezonów i zdarza³o siê, ¿e p³ukanie
musiano powtarzaæ kilkakrotnie. Zapas dezaktywizuj¹cej wody
zmniejsza³ siê b³yskawicznie. Najlepsze filtry i poch³aniacze jono-
wymienne pomaga³y niewiele. Woda po p³ukaniu kombinezonów
stawa³a siê radioaktywna i trzeba by³o j¹ wylewaæ. Widocznie
w smolistym pyle znajdowa³y siê jakie cia³a koloidalne, których
radioaktywnoci nie niwelowa³y stosowane dotychczas urz¹dze-
nia. Po opró¿nieniu zbiornika z wod¹ dezaktywizuj¹c¹ mo¿na by³o
liczyæ tylko na wodê do picia wiezion¹ w nylonowych workach.
Malec wêdrowa³ stale na zachód, pozostawiaj¹c po prawej
burcie sk³êbione fale Morza Dymi¹cego. Grunt drga³ i czêsto ko³y-
sa³ siê, poruszany dalekimi wstrz¹sami. Wichry nios³y radioaktywny
kurz i pary. Za widnokrêgiem w potworny sposób rycza³ grony
s³up dymów nawis³y nad kipi¹cym uranowym kot³em. Tam bez prze-
rwy powstawa³y nowe transuranidy: zaczyna³ siê niewielki proces
i wybucha³a maleñka bomba atomowa o ekwiwalencie trotylowym
kilkudziesiêciu ton. Przez lornetkê mo¿na by³o widzieæ, jak w wiel-
kiej górze dymów b³yskaj¹ setki takich wybuchów. W olbrzymim
204
kotle o rednicy setek kilometrów warzy³y siê straszliwe masy skon-
centrowanej energii.
Ciekawe, co by siê sta³o, gdyby nie by³o tam du¿ej iloci
materia³ów poch³aniaj¹cych neutrony. Bomba atomowa wagi rzê-
du stu milionów ton dzia³aj¹ca bez chwili spoczynku.
Miejsce to nie nale¿a³o do najprzyjemniejszych. W cianie dy-
mów ukazywa³y siê tajemnicze pasma fioletowego wiat³a i po
chwili niknê³y, nabieraj¹c przed tym blasku, który stawa³ siê ole-
piaj¹cy, a¿ wreszcie wybucha³y ulew¹ wiec¹cego py³u. Izolacja
g³osowa kombinezonów nie t³umi³a potê¿nego huku.
Pewnego dnia uderzy³a w transporter nowa czarna burza. Chmura
wysunê³a siê z kot³a Golkondy i Bykow zd¹¿y³ tylko odwróciæ Mal-
ca, aby próbowaæ ucieczki. Nie uda³o siê. Burza ogarnê³a ich w jed-
nej chwili, uderzy³a po pancerzu kamieniami, sypnê³a piaskiem. Na
ekranie zape³ga³y jasne b³yski wy³adowañ. Potem wszystko zama-
za³o siê. Za³oga siedzia³a z bij¹cym sercem, czekaj¹c na koniec tej
szalonej jazdy, która zakoñczy³a siê gwa³townym zahamowaniem
transportera. Zd¹¿yli jeszcze dojrzeæ gin¹c¹ za widnokrêgiem chmurê.
Golkonda dysza³a. Niekiedy na Malca wali³y siê niewidoczne
fale radiacji. Liczniki zaczyna³y tykaæ ze zdwojon¹, zwielokrot-
nion¹ moc¹. Stosowano wszelkie dodatkowe rodki zabezpiecza-
j¹ce, wzmacniano ochronê kombinezonów. Jermakow codziennie
obdziela³ za³ogê zastrzykami aradiatinu preparatu zapobiegaj¹-
cego rozwijaniu siê choroby popromiennej. Geologowie pracowali
os³oniêci specjalnymi tarczami, chroni¹cymi przed promieniowa-
niem. Mimo tych ostro¿noci nad za³og¹ Malca zawis³o grone
niebezpieczeñstwo. Wszyscy zaczêli traciæ apetyt. Pojawi³y siê
oznaki bezkrwistoci pierwsze symptomy choroby popromien-
nej. Os³abienie fizyczne i rozdra¿nienie nerwowe dope³nia³y obra-
zu. Jermakow w milczeniu prowadzi³ Malca wzd³u¿ brzegów
Morza Dymi¹cego.
Ju¿ wkrótce po przybyciu nad Golkondê Bykow poczyni³ pewne
dziwne obserwacje, zwi¹zane jakby z tajemniczym wp³ywem Gol-
kondy na dowódcê. Dok³adnie o godzinie dwudziestej, wed³ug cza-
su Hiusa, jako ¿e astronauci liczyli czas wed³ug warunków ziem-
skich, Jermakow, utykaj¹c na okaleczonej nodze, wdrapywa³ siê
do wie¿yczki dowódcy na grzbiecie Malca i po ustawieniu sze-
rokok¹tnego dalmierza na po³udnie, w kierunku pustyni, wyczeki-
wa³, jakby spodziewaj¹c siê jakiego sygna³u. Bykow nie bardzo
rozumia³, o co chodzi, lecz nie odwa¿y³ siê zapytaæ.
205
Wyniki rozpoznania geologicznego okaza³y siê wspania³e. Gol-
konda by³a prawdziw¹, jak tego oczekiwano, skarbnic¹. Uran, tor,
rad... transuranity... pluton, kaliforn, ameryk, kiur pierwiastki,
których wydobycie na Ziemi poch³ania olbrzymie rodki, wymaga
budowania specjalnych urz¹dzeñ, poch³aniaj¹cych ogromne sumy
po prostu le¿a³y pod nogami. Bez specjalnych k³opotów mo¿na
by³o u¿ytkowaæ je na skalê przemys³ow¹ w nieograniczonej prak-
tycznie iloci. Dauge a¿ pia³ z zachwytu. Nawet Jurkowski, od
pewnego czasu ponury i przygaszony, o¿ywi³ siê i zachwyca³ co-
raz to nowymi odkryciami. Nie mo¿na by³o nie doceniaæ tego, co
znajdowano. Zbli¿a³a siê prze³omowa era w energetyce, technice,
przemyle, a nawet medycynie. Za³oga Hiusa, a w tej chwili Mal-
ca, widzia³a oczyma wyobrani swoj¹ ojczyst¹ Ziemiê, zdrowych,
nie znaj¹cych chorób ludzi, ¿yj¹cych w dobrobycie, we wspania-
³ych miastach i osadach wród zieleni, widzia³a olbrzymie zak³ady
produkcyjne i energetyczne, którym z pomoc¹ mia³y przyjæ ich
odkrycia, osi¹gniête nie wiadomo jeszcze kosztem jakich ofiar. Ta
garstka ludzi nie cofa³a siê przed niczym.
Dauge zacz¹³ traciæ w³osy. Wychud³ i os³ab³. Jedynie oczy by³y
b³yszcz¹ce i pe³ne ognia, jak zawsze. Gor¹czkowa³, lecz nie prze-
rywa³ pracy.
Grypa? Trzeba mieæ niezwyk³y talent, by przeziêbiæ siê, nie
wychodz¹c ani na chwilê ze speckombinezonu! Tego siê po sobie
nie spodziewa³em oburza³ siê Grigorij, patrz¹c na termometr.
Na pewno nic innego tylko grypa!
Jermakow kiwa³ g³ow¹. Sam czu³ siê nie najlepiej. Wywich-
niêta noga nie przestawa³a boleæ, przeciwnie dokucza³a coraz
bardziej.
Jurkowskiego mêczy³y wrzody. W³odek posêpnia³ coraz bar-
dziej.
Bykow pozornie czu³ siê ca³kiem dobrze. Na pewno lepiej od
innych, lecz mia³ k³opot z oczami. Widzia³ coraz s³abiej, po prostu
stawa³ siê krótkowidzem. Jermakow zbada³ go i zaaplikowa³ ja-
kie krople, po czym zaleci³ specjaln¹ dietê i codziennie dawa³
podwójny zastrzyk z aradiatinu.
Pomimo ¿e temperatura radioaktywnego gruntu dochodzi³a do
stu stopni, teren by³ widocznie zamieszka³y przez jakie ¿ywe isto-
ty. Podczas jednej z wycieczek rozpoznawczych Bykow ogl¹da³
lady nieznanego metalu wtopionego w kamienny blok, gdy nagle
do jego uszu dolecia³y krzyki.
206
Szykuj¹c automat do strza³u, rzuci³ siê w tamt¹ stronê. Na-
przeciwko biegli geologowie. Jurkowski ogl¹da³ siê, wymachuj¹c
pistoletem. Dauge ci¹gn¹³ go za pasek.
Mówiê ci, Aleksieju, co za bestia... opowiada³ podnieco-
ny. Prosto z kamienia wylaz³a taka piêciometrowa szyja z dzio-
bem i paszcz¹, widzia³e, W³odku? Chwyci³em automat... widzia-
³e, W³odku?
Ni cholery nie widzia³em zasêpiony odpowiedzia³ W³odek
Jurkowski, poprawiaj¹c plecak. Krzykn¹³e, r¹bn¹³e seriê z auto-
matu, przeszywaj¹c mierciononymi promieniami diabli wiedz¹ co,
i rzuci³e siê do ucieczki, wlok¹c mnie za sob¹... Nie, nie widzia³em.
Przez chwilê stali, obserwuj¹c bacznie okolicê, a Dauge znów
zacz¹³ opowieæ o tym, jak podczas ogl¹dania jakiego bardzo cie-
kawego kamienia przesun¹³ siê po nim d³ugi cieñ, jak on, Dauge,
podniós³ wzrok i zobaczy³ tu¿ nad g³ow¹ Jurkowskiego potê¿n¹
szyjê ni to smoka, ni to innego zwierzêcia. Szyja by³a zakoñczona
ma³¹ g³ow¹ z potê¿n¹ paszcz¹. Oczu zwierzê nie mia³o. Dauge
wrós³ w ziemiê, lecz natychmiast och³on¹³, odda³ seriê z automatu,
porwa³ Jurkowskiego i zmyka³ co si³.
Co mnie oszo³omi³o ca³kowicie, to fakt, ¿e bestia wysuwa³a
g³owê prosto z kamienia...
Wyda³o ci siê! Jurkowski lekcewa¿¹co machn¹³ rêk¹. Po
prostu zwierz siedzia³ za ska³¹ i tylko odnios³e wra¿enie, ¿e wy³a-
zi z kamienia. Zapewne przestraszy³ siê, ¿e pewien roztargniony
Dauge chce mu nadepn¹æ na ³eb, wobec czego...
Nie wyg³upiaj siê krzykn¹³ powa¿nie Grigorij. Chod-
my lepiej zobaczyæ, co to by³o. Aleksieju, masz granaty?
Granaty mam, ale iæ chyba nie warto.
Dlaczego? We trójkê damy sobie radê! A przy tym jestem
pewien, ¿e go zrani³em. Co ty na to, W³odku?
Jurkowski sta³ niezdecydowany, manipuluj¹c przy bezpieczni-
ku automatu. Bykow jeszcze raz zaapelowa³ do towarzyszy.
Mówiê wam, nie warto. Nie podobaj¹ mi siê te ska³y. Lepiej
przyjechaæ tu naszym czo³giem... Malcem.
A jednak chodmy niespodziewanie odezwa³ siê Jurkow-
ski. Jeli go ut³uk³, Grigoriju, to bêdzie rzecz arcyciekawa do
obejrzenia. Nasi biologowie zapiej¹ z radoci. W najgorszym wy-
padku Bykow mo¿e wróciæ do swojego czo³gu.
Bykow mia³ ochotê zwróciæ uwagê, ¿e to on jest dowódc¹, ale
zrezygnowa³: a nu¿ to naprawdê wa¿na dla nauki sprawa?
207
Posuwali siê ostro¿nie, ogl¹dali siê doko³a i szli obok siebie.
Bykow trzyma³ gotowy do rzucenia granat.
To tu! powiedzia³ Dauge.
S¹dz¹c po tym, co widzimy, chybi³e! uszczypliwie ode-
zwa³ siê Jurkowski. Chodmy do domu, czas na obiad.
Bykow rozgl¹da³ siê po okolicy. Ska³y, zwa³y kamieni, piach
i t³uczeñ. Na jednym z g³azów, na wysokoci oko³o czterech me-
trów, widnia³y wypalone lady wystrza³ów. Wielki to musia³ byæ
gad, nic dziwnego, ¿e Dauge zmyka³ co si³ w nogach.
Widocznie chybi³em ¿a³onie przyzna³ siê Grigorij.
A szkoda! Mielibymy wspania³y eksponat dla naszego muzeum.
W drodze powrotnej Jurkowski nabija³ siê z Daugego, przezy-
waj¹c go pogromc¹ smoków. Podczas obiadu wszyscy mówili
niezwykle du¿o. S³uchaj¹c weso³ych miechów i ¿artów, Bykow
doszed³ do wniosku, ¿e nie ma tego z³ego, co by na dobre nie wy-
sz³o bo przecie¿ ostatnio atmosfera w kabinie Malca stawa³a
siê ca³kiem przykra. Wydarzenie to wnios³o jakie odprê¿enie i zli-
kwidowa³o dotychczasowy nastrój. Jurkowski ca³kiem przyjanie
zrobi³ kilka uwag o wygl¹dzie Bykowa i nawet zwróci³ siê do nie-
go bezporednio, aby poda³ mu nó¿ do konserw, czym niezmiernie
zdumia³ Aleksieja. Po obiedzie Jermakow skorzysta³ z okazji, aby
upomnieæ astronautów, i podkreli³, ¿e zachowanie siê maleñkiej
grupy by³o bardzo nieostro¿ne. Patrz¹c na Jurkowskiego, powtó-
rzy³ dobitnie, ¿e odpowiedzialnoæ za bezpieczeñstwo wycieczek
spoczywa na Aleksieju. Grigorij, umiechaj¹c siê szeroko, odpo-
wiedzia³ tylko tak jest, ale Jurkowski zasêpi³ siê jak skarcony
dzieciak.
W godzinê potem Bykow prowadzi³ transporter, ostro¿nie
wymijaj¹c zwa³y kamienia, a Jermakow siedzia³ nad notatkami.
Ciszê przerwa³ nagle g³onym szeptem Dauge:
W³odeczku spójrz tylko! Mam tu co!
Oho! Grigorij... Jurkowski krzykn¹³ z nie ukrywanym za-
chwytem i dopiero po d³u¿szej chwili doda³:
To przecie¿ sensacyjne odkrycie. Gdzie to znalaz³?
Pod t¹ ska³¹, gdzie mieszka smok. Na oko zwyk³y kawa³ek
ska³y, ale uderzy³a mnie jego forma.
Trylobit... Zupe³ny trylobit! Nasi ch³opcy na Ziemi ca³kiem
oszalej¹!
Trylobit na Wenus? zahucza³ zdziwiony g³os Jermakowa.
Czy jestecie pewni?
208
Jeli mamy byæ dok³adni, to nie jest to typowy trylobit za-
cz¹³ wyjaniaæ Dauge.
Nawet na oko widaæ pewne ró¿nice, chocia¿ nie jestem spe-
cjalist¹. Podobieñstwo jednak uderzaj¹ce. Zreszt¹ najwa¿niejszy
jest sam fakt, ¿e mo¿na znaleæ tu skamieliny! O ile siê nie mylê,
nie spotkano ich jeszcze na ¿adnej planecie.
Niezwyk³y okaz zacz¹³ kr¹¿yæ z r¹k do r¹k. Bykow spogl¹da³
na szary kamyczek, w którym odcisnê³y siê delikatnie wyrane wzo-
ry g³ówki, ca³ego stworzonka i licznych zgiêtych ³apek. Dauge t³u-
maczy³, ¿e stworzonko to musia³o przebywaæ w gruncie przez wiele
milionów lat, zanim skamienia³o. Doda³ przy tym, ¿e na Ziemi znaj-
duje siê skamieliny ca³kiem podobne do tej wenusjañskiej.
...no có¿, wokó³ nas same zagadki i tajemnice mówi³ z za-
pa³em. Golkonda wielka zagadka; K³y Wenus zagadka; pur-
purowe ob³oki wielka niewiadoma; bagno, w którym tkwi Hius,
czarne burze; wybuchy nad Golkond¹; a teraz mamy trylobita...
Czy¿by rozlewa³o siê tu niegdy morze?
Zapomnia³e o swoim smoku, Owidiuszu Dauge dorzuci³
Jurkowski.
Zagadka Tachmasiba przypomnia³ Jermakow.
Same zagadki...
Bykow, milcz¹c, myla³ o Bogdanie. Widocznie wszyscy pomy-
leli o nim, gdy¿ weso³y nastrój prysn¹³ nagle jak mydlana bañka.
Min¹³ nastêpny dzieñ. Malec cierpliwie wêdrowa³ na zachód,
szukaj¹c wygodnego l¹dowiska dla rakiet. Znów przypomnia³y
o sobie tajemnicze istoty zamieszkuj¹ce te okolice. Pewnego dnia
Dauge, wychodz¹c z Malca, cofn¹³ siê z krzykiem, twierdz¹c, ¿e
zobaczy³ wielkiego wê¿a wype³zaj¹cego spod transportera. Bykow
natychmiast zacz¹³ skrêcaæ prawie w miejscu, aby zabiæ gada. Za-
tañczy³ maszyn¹ kozaczka, jak potem mówi³ Jurkowski. Wpraw-
dzie pod Malcem utworzy³ siê pokany dó³, lecz wê¿a nie znale-
ziono.
Jermakow poleci³ Aleksiejowi zachowaæ jak najwiêksz¹ czuj-
noæ. In¿ynier zabiera³ ze sob¹ po cztery granaty i stale trzymaj¹c
automat w pogotowiu, nie odstêpowa³ geologów ani na krok. Mi-
ja³y dalsze dni, lecz smoki nie pokazywa³y siê. Napiêcie s³ab³o.
Bykow zauwa¿y³, ¿e geologowie pracowali spokojniej i stali
siê weselsi. Czasami jednak zachowywali siê jak mali ch³opcy, za-
czynali miaæ siê z byle czego, popychali siê i baraszkowali. Prze-
komarzali siê, mówi¹c, ¿e maj¹ zamiar wybraæ siê dalej w g³¹b
209
14 – W krainie...
Morza Dymi¹cego , nie pytaj¹c o zezwolenie Jermakowa. Aleksiej
udawa³, ¿e siê z³oci, krzycza³ na nich i cieszy³ siê, ¿e nast¹pi³a tak
wielka zmiana w nastrojach. Od chwili zaginiêcia Bogdana dopie-
ro teraz wszystko wraca³o do normalnego stanu.
Wieczorami, gdy po dziesiêciogodzinnym dniu pracy siedzieli
przy kolacji, Jurkowski i Dauge g³ono marzyli o wielkiej wypra-
wie w g³¹b Golkondy, dyskutowali nad przypuszczalnymi mo¿li-
wociami powstania tego gigantycznego krateru lub rozprawiali
o zagadnieniach nowych badañ w kosmosie. Jurkowski, przyciska-
j¹c d³onie do serca, przysiêga³ na wszystkie wiêtoci, ¿e gdy tylko
skoñcz¹ z t¹ Golkond¹, bêdzie walczy³ i wywalczy rodki do zor-
ganizowania wyprawy na straszliwy Jupiter, gdzie niedawno zgi-
n¹³ Paul Dangée. Na to Dauge odpowiada³ ze z³oci¹, ¿e Jupiter to
nic innego, jak tylko olbrzymi balonik nape³niony wodorem i geo-
logom nic po nim, a w ogóle Jupiter jeszcze za daleko i za wysoko,
a ludzie do niego nie doroli, chocia¿ maj¹ ju¿ statki o napêdzie
fotonowym. Przypomina³ pewne chiñskie powiedzonko o nosoro¿-
cu: Gdy nosoro¿ec patrzy na ksiê¿yc, to tylko szkoda, ¿e siê w nim
w¹troba od tego psuje.... Jurkowski irytowa³ siê, zaczyna³ wyk³a-
daæ swoje racje, zaginaj¹c palce i licz¹c: Po pierwsze... po dru-
gie..., i tak do koñca wieczoru.
Bykow rozkoszowa³ siê atmosfer¹ tych sporów i dyskusji, czu-
j¹c, jak bardzo zbli¿yli siê wszyscy do siebie, jak pog³êbi³y siê
uczucia przyjani i ka¿dy pe³en by³ wiary w powodzenie wyprawy,
pe³en energii i nadziei.
Lecz zdarzy³ siê niespodziewany wypadek.
Pewnego dnia Bykow wybra³ siê na rozpoznanie z Daugem.
Jurkowski pozosta³ w maszynie, aby uporz¹dkowaæ materia³ i zro-
biæ szkic sprawozdania z dotychczasowych badañ i obserwacji Gol-
kondy.
Aleksiej niechêtnie zgodzi³ siê na wymarsz tylko we dwójkê.
Wcale nie umiecha³o siê mu spotkanie ze smokami.
Przyjaciele wêdrowali przez dwie godziny i nie zauwa¿yli nic
nadzwyczajnego. Gdy ju¿ wracali, Bykow, znu¿ony apodyktycz-
nymi uwagami Daugego i zmêczony noszeniem ciê¿kich zasobni-
ków z próbkami, poczu³ siê le.
Z trudem opanowywa³ straszliwy ból g³owy, bez wiêkszej ener-
gii próbowa³ wygodniej u³o¿yæ na plecach ciê¿ary. Kl¹³ przyjació³
geologów, zastanawiaj¹c siê, jak d³ugo jeszcze maj¹ zamiar u¿y-
waæ go jako zwierzê juczne do noszenia tych brukowców... Czu³
210
ucisk i palenie w oczach. Wokó³ stercza³y, doprowadzaj¹ce swym
widokiem do md³oci, K³y Wenus, a na pó³nocy jak granica legen-
darnego piek³a snu³a siê zas³ona z dymów. Wygl¹da na to, ¿e za-
chorowa³em... myla³ obojêtnie. Mia³ wielk¹ ochotê po³o¿yæ siê
i odpocz¹æ. Ledwie s³ysza³ monotonny huk Golkondy.
O, znów! krzyk Daugego przywróci³ mu przytomnoæ.
Okropnie nie lubiê takich dziwacznych formacji.
Stali nad du¿ym lejem, porodku którego widnia³a bezdenna
studnia, od której rozchodzi³y siê szczeliny.
Spójrz, brzegi leja s¹ wyranie stopione mówi³ Dauge.
Musia³a tu panowaæ straszliwa temperatura. Tysi¹ce stopni!
Podziemny wybuch? leniwie spyta³ Aleksiej, czuj¹c, ¿e
z trudem porusza jêzykiem. Pragn¹³ jednego: spaæ, spaæ za wszel-
k¹ cenê.
Tak, podziemny wybuch atomowy... Dauge dorzuci³ co
po ³otewsku. Bardzo nie lubiê takich ladów. Nie podoba mi siê
nawet kolor gleby.
Wokó³ leja wszystko by³o pokryte jakby nalotem o intensyw-
nym czerwonym kolorze.
Wszystko tu jest czerwone, czerwone i czarne Bykow
przypomnia³ sobie Bogdana. Chodmy, Grigorij. Jestem bardzo
zmêczony.
Zrobili zaledwie parê kroków, gdy Dauge krzykn¹³ przerali-
wie, z dzik¹ nut¹ w g³osie. Bykow obejrza³ siê.
Co siê sta³o?
Granat! Aleksieju, prêdzej, dawaj granat! wrzeszcza³ nie-
przytomnie Dauge, szarpi¹c go za ramiê.
Bykow wyci¹gn¹³ granat zza pasa, nie rozumiej¹c, o co chodzi
przyjacielowi. Dauge, trzymaj¹c automat pod pach¹, sypa³ seriê za
seri¹.
Wokó³ widnia³y tylko go³e dzikie ska³y. Bykow widzia³, jak
miotacz miertelnych promieni rysowa³ na popêkanych kamieniach
czarne smugi.
Smok! wrzeszcza³ Dauge. Rzucaj granat!
Na chwilê nie przerywa³ ognia, celuj¹c do jakiego niewidzial-
nego stworu, stoj¹cego gdzie nie dalej ni¿ dziesiêæ metrów przed
nim. Bykow wypatrywa³ zmêczone oczy. Nie widzia³ nic a nic.
Dauge powiedzia³ wreszcie zmienionym g³osem. Grigo-
rij... co siê z tob¹ dzieje, przyjacielu?
W koñcu Dauge opuci³ automat.
211
Uciek³! mrucza³, ledwie wyrzucaj¹c s³owa. Uciek³. A mo-
g³e zabiæ go granatem. Dlaczego nie rzuca³e?
Bykow rozgl¹da³ siê jeszcze wokó³, gdy¿ chcia³, naprawdê
chcia³ dojrzeæ chocia¿ lad czego podejrzanego. Doko³a nie by³o
widaæ nic prócz g³azów. Bykow zdecydowanym ruchem wsun¹³
granat za pas.
Grigorij, chodmy... chodmy ju¿, kochany...
Powlekli siê powolutku dalej. Dauge szed³, najwyraniej zata-
czaj¹c siê. Mówi³ co, pl¹cz¹c rosyjskie i ³otewskie s³owa.
Ko³o Malca czekali na nich towarzysze.
Co siê sta³o? zacz¹³ dopytywaæ siê Jermakow.
Zupe³nie niezwyk³e zwierzê opowiada³, j¹kaj¹c siê Dau-
ge. Potê¿ne zwierzaki... czarne, d³ugoci co najmniej dziesiêciu
metrów. Skórê maj¹ b³yszcz¹c¹, jakby by³a mokra. Dlaczego nie
rzuci³e w niego granatem? zwróci³ siê do Aleksieja.
Towarzysze pomogli Daugemu wejæ na Malca, wsun¹æ siê
do kabiny i zdj¹æ he³m. Geolog by³ mokry od potu, wytrzeszcza³
oczy.
Nie rozumiem tylko, dlaczego s¹ przezroczyste? wyrzuci³
z siebie prawie z jêkiem i upad³ twarz¹ na poduszki.
U³o¿ony wygodniej natychmiast zapad³ w kamienny sen. Jer-
makow wys³ucha³ sprawozdania Bykowa i zanim rzuci³ pytanie,
minê³a d³uga chwila milczenia.
Czy jestecie, Aleksieju, ca³kowicie przekonany, ¿e nie by³o
¿adnego smoka?
Na pewno nie by³o tam ¿adnego smoka z przekonaniem
powiedzia³ Aleksiej.
Niedobrze... mrukn¹³ Jurkowski, przygryzaj¹c wargi.
Jermakow wzi¹³ apteczkê i przysiad³ obok pi¹cego. Jurkow-
ski usiad³ przy nim. Rozleg³y siê jakie dziwne szmery, po kabinie
rozszed³ siê zapach ozonu. Grigorij jêkn¹³ ¿a³onie.
Po wszystkim ³agodnie powiedzia³ Jurkowski.
Bardzo niedobrze, W³odku powiedzia³, wstaj¹c, Jerma-
kow. Dauge jest powa¿nie chory i...
Jurkowski podniós³ g³owê. Wyranie czeka³ na dalsze s³owa
dowódcy, który zrobi³ d³u¿sz¹ pauzê, jakby siê namyla³.
...i przypomina Tachmasiba ponuro mówi³ dalej Jerma-
kow. Symptomy s¹ takie same. Co w rodzaju halucynacji.
Gdy Malec ruszy³ w dalsz¹ drogê, Dauge ockn¹³ siê, zacze-
sa³ rêk¹ niesforne w³osy i spokojnie zapyta³:
212
Czy ju¿ jedziemy?
Drzemi¹cy obok niego Bykow uniós³ siê na ³okciu. Grigorij
umiechn¹³ siê do niego.
Przepraszam, ¿e ciê rozbudzi³em, Alku! pij dalej...
Jurkowski zamar³ nad swoim stolikiem i patrzy³ na przyjaciela
ze zdumieniem i radoci¹. Jermakow zatrzyma³ Malca i powie-
dzia³ z ulg¹:
Zdaje siê, ¿e tym razem uda³o nam siê...
Urodziny
Bykow podniós³ rêkê, aby otrzeæ spocone czo³o, i ze z³oci¹
opuci³ j¹ z powrotem. Stale zapomina³ o tym he³mie! Czasami
palce same unosz¹ siê, aby podrapaæ siê po g³owie w trudnej sytu-
acji, czy w zamyleniu chcesz w³o¿yæ do ust kawa³ek czekolady
i trafiasz na g³adk¹ przezroczyst¹ zas³onê. Dawniej podczas roz-
mylañ lubi³ szarpaæ doln¹ wargê teraz musia³ siê od tego odzwy-
czaiæ. Dauge zauwa¿y³ to i nie omieszka³ wyg³osiæ krótkiego refe-
ratu na temat: Wp³yw astronautycznych speckombinezonów na
odzwyczajanie cz³owieczeñstwa od g³upich przyzwyczajeñ.
Ju¿ drugi dzieñ z nieba sypa³ czarny nieg, k³êbi³ siê w pory-
wach niezbyt mocnego wiatru, pokrywa³ z lekka pofalowany te-
ren, na którym sta³ Malec. Bykow rozgl¹da³ siê po równej po-
wierzchni, wietnie nadaj¹cej siê na l¹dowisko rakiet. Mieli
szczêcie! W³aciwie, jeli nie braæ pod uwagê kilkudziesiêciu ster-
cz¹cych wysoko naturalnych ska³, to rakietodrom mia³ powierzch-
niê oko³o dwóch tysiêcy kilometrów kwadratowych, pokrytych
smolistymi piaskami. Od po³udnia granicê stanowi³o pó³koliste
pasmo K³ów Wenus. na pó³nocy za cian¹ Morza Dymi¹cego hu-
cza³a Golkonda. Odleg³oæ do niej wynosi³a nie wiêcej ni¿ czter-
dzieci kilometrów, nie za blisko i nie za daleko. Grunt by³ na tyle
radioaktywny, ¿e dostarcza³ doæ energii niezbêdnej dla zasilania
selenowych baterii róde³ pr¹du, na jakich pracowa³y radiolatar-
nie. Radiolatarnie mia³y byæ ustawione na wierzcho³kach olbrzy-
miego równobocznego trójk¹ta przewidzianego na lotnisko. Jako
pierwsze zadanie astronauci postawili sobie wysadzenie niebez-
piecznych ska³. Mo¿liwoæ wyl¹dowania na nich by³a doæ powa¿-
na, gdy¿ stercza³y w dwóch du¿ych grupach akurat porodku trój-
k¹ta. To zadanie mo¿na by³o wykonaæ w³asnymi si³ami. Bykow
213
przy pomocy geologów z³o¿y³ dwie miny porodku pó³nocnej gru-
py ska³. Wybuch wed³ug jego obliczeñ powinien by³ wyrwaæ g³azy
i sproszkowaæ je. Drug¹ grupê po³udniow¹ zdecydowa³ siê zli-
kwidowaæ z góry. Minê postanowi³ umieciæ na szczycie jednego
z kamiennych s³upów. Wybuch mia³ zniszczyæ wszystkie nierów-
noci, jak to powiada³ Dauge, wbiæ ska³y w ziemiê.
Na jak¹ czêstotliwoæ nastawiaæ zapalnik? dopytywa³ siê
Jurkowski, gdy dotar³ ju¿ do szczytu kamiennego s³upa i nie bez
wysi³ku wci¹gn¹³ tam ciê¿k¹ minê.
Podzia³ka osiem! odkrzykn¹³ Bykow, zadzieraj¹c g³owê.
Rozumiem... na tle purpurowych chmur, w smugach czar-
nej zadymki, widnia³a sylwetka Jurkowskiego. Gotowe! Zdaje
siê, ¿e wszystko powinno graæ!
Z³acie! wo³a³ Aleksiej.
Strasznie jestem ciekaw twojej miny, gdy oka¿e siê, ¿e ska-
³y po wybuchu bêd¹ sta³y jak przedtem medytowa³ Dauge sie-
dz¹cy obok Bykowa na wie¿yczce transportera.
Nie bój siê! Nie bêd¹ sta³y! odpowiedzia³ Bykow, niespo-
kojnie obserwuj¹c, jak Jurkowski z olbrzymi¹ wpraw¹ z³azi z góry
po prawie pionowej g³adkiej cianie. Po kiego diab³a pcha siê taki
bez linki asekuracyjnej? Oczywicie, nie mo¿e wytrzymaæ bez swo-
ich sztuczek i popisów, o, proszê, ani w tê, ani w tamt¹.
Jurkowski dos³ownie przylepi³ siê do ska³y na wysokoci oko-
³o siedmiu metrów nad powierzchni¹. Wydawa³o siê, ¿e ca³kiem
znieruchomia³. Tylko z niezwyk³ej pozycji, jak¹ przyj¹³, i szumi¹-
cego w s³uchawkach schrypniêtego, urywanego oddechu mo¿na
by³o domylaæ siê, z jak wielkim pracuje wysi³kiem.
Dauge zaniepokojony zawo³a³:
W³odek, co siê dzieje?
Jurkowski nie odpowiedzia³, lecz jak kamieñ zelizn¹³ siê po
cianie ska³y. Bykow mimo woli zamkn¹³ oczy, a gdy je otworzy³,
zobaczy³ geologa zawieszonego na rêkach trzy metry ni¿ej. Jur-
kowski trzyma³ siê jakiego, niewidocznego z wie¿yczki transpor-
tera, wystêpu.
W³odek! Grigorij rzuci³ siê w stronê ska³y. Dauge, uspo-
koiæ siê! zabrzmia³ ¿artobliwie rozkazuj¹cy g³os Jurkowskiego,
dr¿¹cy jednak z napiêcia. Ile mi zosta³o?
Ze cztery metry jêkn¹³ Dauge. Pot³uczesz siê, wariacie!
Odsuñ siê! krzykn¹³ W³odek i odbijaj¹c siê od ciany, sko-
czy³. Upad³ wed³ug wszelkich prawide³ sztuki. Przygi¹³ kolana
214
i zwali³ siê na bok. Bykow zeskoczy³ z transportera, lecz nie by³o
potrzeby. Geolog siedzia³ ju¿, rozgl¹daj¹c siê. Wtedy Bykow za-
bra³ g³os, i to jak!
Có¿ to za chuligañstwo, towarzyszu Jurkowski? warkn¹³
gronie. Jakim prawem nara¿acie siê na niebezpieczeñstwo? Na-
tychmiast idcie do dowódcy i zameldujcie o tym.
Co za historie o takie g³upstwo! mówi³ Jurkowski tonem
wyranie pojednawczym. Cztery metry to przecie¿ zupe³ne g³up-
stwo! Sami zastanówcie siê...
Jednak Bykowa ponios³o.
Moglicie najspokojniej zjechaæ na linie! Zachowujecie siê
jak sztubak! Znalelicie w³aciw¹ porê, aby zabawiaæ siê
w sportowca! A zreszt¹, diabli was wiedz¹!
Przesta³by, Alku! wtr¹ci³ siê Dauge, obejmuj¹c jednocze-
nie W³odka ramieniem. Wiadomo, ¿e sztubak! Co mo¿na z ta-
kim zrobiæ, wiadomo odwa¿niak!
,,Odwa¿niak! To co z tego? Skrêci sobie jaki gnat i musisz,
bracie, ci¹gn¹æ siê z inwalid¹.
Przepraszam, Aleksieju niespodziewanie powiedzia³ Jur-
kowski. Moja wina.
Bykow od razu uspokoi³ siê.
Zameldujcie o swoim postêpowaniu dowódcy powiedzia³
i podniós³ linê. Geologowie pomogli mu j¹ zwin¹æ. Dauge doga-
dywa³:
Taka piêkna ska³ka, a¿ szkoda j¹ niszczyæ mówi³, gdy ju¿
byli przy w³azie transportera i patrzyli na przes³oniête czarn¹ za-
dymk¹ kamienne sto¿ki. To po prostu barbarzyñstwo zniszczyæ
pomnik, który natura wystawi³a na czeæ W³odzimierza Jurkow-
skiego.
Rozgadany Grigorij r¹bn¹³ d³oni¹ po plecach W³odka, który
zsuwa³ siê do w³azu. Jermakow skierowa³ Malca na po³udnie
i zatrzyma³ na skraju K³ów Wenus. Skazane na zag³adê ska³y znik-
nê³y ju¿ z oczu astronautów, przes³oniête zawieruch¹.
Czy mo¿na zaczynaæ, towarzyszu Jermakow? spyta³ Bykow.
Mo¿na!
Bykow po³o¿y³ d³oñ na prze³¹cznik radiozapalarki i nacisn¹³
go. Na ekranie rozb³ys³o jasne bia³e wiat³o, potem na ciemniej-
szym tle unios³y siê przechylane wichur¹ trzy krwawoczerwone
ogniste s³upy, zakoñczone u wierzcho³ków grzybami dymu. Z da-
leka, zag³uszaj¹c huk Golkondy, jak grom z piekielnej czeluci
215
dolecia³o mocarne stêkniêcie i g³os wybuchu potoczy³ siê nad ,,Mal-
cem, ulatuj¹c w pustyniê.
Tego samego dnia przesta³ sypaæ czarny nieg, ale zapanowa-
³a niezwyk³a ciemnoæ. Zgas³y wiec¹ce purpurowe ob³oki. Nad
pustyni¹ rozpostar³a swe skrzyd³a upiorna noc. Lekko fosforyzo-
wa³y smolne piaski, ze szczelin w gruncie wiatr unosi³ wiec¹ce
dymy.
Astronauci przyst¹pili do ustawiania radiolatarñ. Pracowali
w ciemnociach, przywiecaj¹c sobie latarkami umocowanymi, jak
u górników, na he³mach lub korzystali z reflektorów Malca. Przy-
da³y siê teraz æwiczenia przeprowadzane na Siódmym Poligonie.
Z ³atwoci¹ zmontowali radiolatarnie, lecz u³o¿enie i przysypanie
piaskiem wielkich, bo licz¹cych setki metrów kwadratowych, ba-
terii selenowych zajmowa³o du¿o czasu. Praca by³a nudna i mê-
cz¹ca. Pod wieczór wszyscy opadali z si³ i niechêtnie po³ykali nie-
co bulionu z chlebem, aby jak najprêdzej zwaliæ siê na pos³ania.
Ca³a praca spad³a na geologów i Bykowa, gdy¿ Jermakow na-
dal nie móg³ poruszaæ siê swobodnie i spêdza³ ca³e godziny przy
radiostacji, utrzymuj¹c ³¹cznoæ z Hiusem oraz próbuj¹c napra-
wiæ telewizor. Prowadzi³ dziennik wyprawy, zapisywa³ wskazania
zewnêtrznego laboratorium automatycznego, pracowa³ nad sporz¹-
dzeniem mapy okolic Golkondy, dok³adnie nanosz¹c czarnym
i czerwonym tuszem znaki konwencjonalne na nylonowy arkusz.
Bywa³o, ¿e siada³ ko³o worków z wod¹, obmacywa³ je i zagryzaj¹c
poszarza³e wargi, oblicza³ co w pamiêci, mru¿¹c przy tym zaczer-
wienione powieki. Co noc dok³adnie o godzinie dziewiêtnastej piêæ-
dziesi¹t piêæ wed³ug czasu Hiusa gasi³ w kabinie wiat³o i wy-
chodzi³ do wie¿yczki dowódcy na grzbiecie Malca. Przylepia³
siê do dalmierza i obserwowa³ po³udniowy horyzont. Za ka¿dym
razem, gdy koñczono uk³adanie baterii radiolatarni, wychodzi³
z transportera, podpierany przez Bykowa, sprawdza³ instalacjê urz¹-
dzenia i uruchamia³ j¹.
Niekiedy ³¹cznoæ z Hiusem dzia³a³a znakomicie widocz-
nie takie by³y kaprysy wenusjañskiej atmosfery. W te dni Jermakow
rozmawia³ z Krutikowem co cztery godziny. Micha³ dopytywa³ siê
o szczegó³y ich ¿ycia, przysy³a³ pozdrowienia. Mówi³, ¿e ma siê do-
skonale, ¿e wszystko jest w jak najlepszym porz¹dku, lecz wyranie
mo¿na by³o wyczuæ w jego g³osie têsknotê za towarzyszami, za Zie-
mi¹, co robi³o na Bykowie przygnêbiaj¹ce wra¿enie. A przecie¿ ko-
smogator nie wiedzia³ jeszcze nic o losie Bogdana.
216
To by³y najmilsze minuty przerywaj¹ce monotoniê codziennej
pracy. Usi¹æ wygodnie, rozluniæ obola³e miênie i s³uchaæ za-
chrypniêtego, dalekiego g³osu kosmogatora tak jak melomani s³u-
chaj¹ piêknej muzyki. Przyjemnie by³o myleæ, ¿e Micha³ czuje
siê dobrze, ¿e ju¿ nied³ugo Hius przyleci tu na nowe lotnisko,
aby zabraæ ich i powróciæ na Ziemiê.
Jednak zdrowie za³ogi znów zaczê³o przysparzaæ k³opotów.
Ka¿dy stara³ siê ukryæ w³asne niedomagania, lecz nie zawsze siê
to udawa³o. Bykow czêsto budzi³ siê w nocy drêczony straszliwym
bólem oczu i widzia³, jak Jermakow obmacuje, jêcz¹c przy tym,
swoj¹ opuchniêt¹ kostkê. Jurkowski w tajemnicy przed przyjació³-
mi banda¿owa³ wrzody, jakie pootwiera³y mu siê na nogach i rê-
kach. Dauge czu³ siê chyba najgorzej. Wygl¹da³ ca³kiem zdrowo,
lecz trawi³a go nie rozpoznana tajemnicza choroba. Stale mia³
wysok¹ temperaturê i wychud³ straszliwie. Jermakow robi³, co by³o
w jego mocy dawa³ mu rodki uspokajaj¹ce, stosowa³ elektrote-
rapiê, lecz wszystko na pró¿no. Choroba nie ustêpowa³a i Dauge
dostawa³ dziwnych ataków, podczas których bredzi³ lub z krzy-
kiem ucieka³ przed wyimaginowanymi potworami. Objawy by³y
straszliwe, lecz nikt nie wiedzia³, jak im przeciwdzia³aæ. W chwi-
lach, gdy nastêpowa³ atak, Dauge nikogo nie zauwa¿a³, a gdy przy-
chodzi³ do siebie, nic nie pamiêta³.
Astronauci koñczyli monta¿ drugiej radiolatarni. Zosta³o jesz-
cze kilka godzin do jej uruchomienia. Bykow zmêczony i spocony
poszed³ do transportera, aby obetrzeæ pot z czo³a i nieco odpocz¹æ.
Geologowie uk³adali ostatnie metry baterii. Jermakow siedzia³ przy
radiostacji, z³y i zasêpiony. Bykow spyta³:
Czy co powa¿nego?
Jermakow drgn¹³ i obejrza³ siê.
Rozmawia³em z Micha³em... i... dowódca zawaha³ siê
nagle ³¹cznoæ zosta³a zerwana.
Czy nawali³y aparaty?
O to chodzi, ¿e nie. Aparat jest w ca³kowitym porz¹dku.
A do ostatniej chwili mielimy doskona³e warunki.
W tonie, jakim mówi³ dowódca, Bykow wyczu³ co niezwy-
k³ego. Przez chwilê obydwaj patrzyli na siebie badawczo. W koñ-
cu Jermakow rzuci³ pytanie:
Na d³ugo macie jeszcze roboty?
217
Mniej wiêcej na dwie godziny.
To dobrze dowódca spojrza³ na zegarek. Aleksieju, czy
nie zauwa¿ylicie kiedy b³ysków daleko na po³udniu?
Na po³udniu? W kierunku Hiusa? Nie, nie widzia³em. Prze-
cie¿ na po³udniu, tam, gdzie odkrylimy b³otny krater, nigdy nie
wieci³y ¿adne zorze. W ka¿dym razie do tej pory nie wieci³y.
Nno, tak... macie racjê. Jermakow mówi³ ju¿ bardzo spo-
kojnie. Koñczcie robotê i idcie odpoczywaæ. Bykow za³o¿y³
he³m i ruszy³ do wyjcia. Nagle poczu³ siê rzeki i wypoczêty. Przy
komorze przejciowej zatrzyma³ siê.
Za chwilê wrócê, ¿eby pomóc wam wydostaæ siê z kabiny
powiedzia³.
Jermakow spojrza³ naprzód na Aleksieja, potem na zegarek
i wyskandowa³:
Miejcie baczenie na po³udniowy widnokr¹g!
Na widnokr¹g?
Tak. Obserwujcie, co siê dzieje na po³udniu, w kierunku ba-
gniska.
Oczywicie, bêdziemy!
Bykow obudzi³ siê w nocy i zobaczy³ Jermakowa siedz¹cego
przy radiu. £¹cznoci nie by³o, Hius milcza³ ju¿ ca³y dzieñ.
Astronauci ustawili trzeci¹ radiolatarniê, co zajê³o im stosun-
kowo niewiele czasu, bo tylko dziesiêæ godzin. Jermakow, utyka-
j¹c na nogê, sprawdzi³ wszystko i w³¹czy³ sygna³ nadajnika.
Astronauci stali obok matowo pob³yskuj¹cej wie¿yczki i mil-
czeli. Nic siê tu nie zmieni³o. Tam, gdzie hucza³ kipi¹cy energi¹
kocio³ Golkondy, jak dawniej wznosi³a siê purpurowa kotara wia-
t³a. Pod nogami dr¿a³ grunt. Na po³udniu nad czarn¹ pustyni¹ prze-
latywa³y tr¹by powietrzne i burze. Radiolatarnia ledwie dos³yszal-
nie wyrzuci³a sygna³y skierowane przede wszystkim w stronê nieba,
od horyzontu do zenitu i od zenitu do horyzontu, jakby wij¹c nie-
widzialn¹ spiralê promieni radiowych.
Najwa¿niejsze zadanie zosta³o wykonane. Teraz z olbrzymie-
go bagniska wystartuje Hius, zabierze Malca, ich ladem przy-
lec¹ tu dziesi¹tki planetolotów kieruj¹cych siê g³osem ustawionych
ju¿ radiolatarni, wyrzucaj¹cych w przestrzeñ sygna³y, które astro-
nauci bêd¹ odczytywali jako ca³kiem wyrane zdanie: Tu znajdu-
je siê lotnisko, tu znajduje siê Golkonda. Tu, w³óczêdzy niezmie-
rzonych przestrzeni kosmosu, jest cel waszego lotu.
Jermakow wysokim, dwiêcznym g³osem owiadczy³:
218
Rakietodrom Uranowa Golkonda numer jeden gotów do
przyjêcia planetolotów. Godzina siedemnasta czterdzieci piêæ,
szesnastego wrzenia 19... roku. Podniós³ rêkê i doda³ uroczy-
stym tonem:
My, za³oga radzieckiego planetolotu Hius, owiadczamy
w imieniu Zwi¹zku Socjalistycznych Republik Radzieckich, ¿e Ura-
nowa Golkonda wraz ze wszystkimi jej skarbami jest w³asnoci¹
ca³ej ludzkoci.
Do latarni zbli¿y³ siê Bykow i przymocowa³ szerokie czerwo-
ne p³ótno. Wiatr rozwin¹³ sztandar Zwi¹zku Radzieckiego, który
w purpurowym blasku wyda³ siê prawie czarny, tym mocniej b³y-
skaj¹c z³ot¹ gwiazd¹ i starym herbem sierpem i m³otem.
Jurkowski krzykn¹³: Hura!, a Dauge bi³ brawa.
Na tym oficjalna czêæ uroczystoci zosta³a zakoñczona.
Po powrocie do transportera Jermakow natychmiast siad³ przy
radiostacji.
Jurkowski rozebra³ siê i le¿¹c ju¿ na ³ó¿ku, spyta³:
A teraz, Grigorij, jaki przewidujesz poczêstunek?
Bykow nagle uwiadomi³ sobie, ¿e to urodziny Daugego. Jesz-
cze na pocz¹tku pracy, gdy stawiali pierwsz¹ radiolatarniê, Dauge
zapowiada³, ¿e tak wielk¹ uroczystoæ jak jego urodziny musz¹
oblaæ, czym siê da, a nie bêd¹ sk¹piæ ani jad³a, ani frykasów. Za-
proszenie wyg³osi³ wierszem:
Na wieczór ku mej czci wydany
Mam zaszczyt prosiæ o przybycie.
I proszê, bycie przyszli
Schludnie ubrani i wymyci.
Bykow, umiechaj¹c siê, pyta³ o zapowiadane frykasy. Dauge
natychmiast zacz¹³ grzebaæ w swoim plecaku. Wyci¹gn¹³ staran-
nie owiniêt¹ w papier butelkê, dwie puszki rolmopsów i spory ka-
wa³ wêdzonej po ³otewsku s³oniny. Wszystkie te przysmaki nie
wchodzi³y do jad³ospisu astronautów, ale Dauge przemyci³ je
dawno, przewiduj¹c, ¿e nie wymiga siê byle czym. Bykow roz³o-
¿y³ serwetkê i wyj¹³ z plastikowego opakowania sztuæce i kieliszki.
Poda³ chleb. Jurkowski chrz¹kn¹³ i w znacz¹cy sposób mrukn¹³
a jednak, po czym przysun¹³ siê do improwizowanego biesiadnego
219
sto³u. W pancernym wozie od razu zapanowa³a przytulna domowa
atmosfera. Zrobi³o siê przyjemnie i jako inaczej ni¿ dotychczas.
Dauge odwin¹³ butelkê, postawi³ porodku serwetki i zatar³ rêce.
Jurkowski przyczesa³ w³osy. Bykow, zastanowiwszy siê chwilê, na
speckombinezon za³o¿y³ krawat, co wywo³a³o u solenizanta rado-
sny zachwyt.
Podczas tych doæ d³ugich przygotowañ Jermakow lêcza³ przy
aparacie radiowym. Zrobi³ jakie obliczenia i wywo³ywa³ Hiusa.
Odbiornik milcza³. Wprawdzie g³onik chrypia³ i skrzecza³, ale by³y
to jedyne dwiêki, jakie mo¿na by³o z niego wydobyæ. Jermakow
wy³¹czy³ aparat, zmêczonym ruchem zdj¹³ he³m i starannie powie-
si³ go na wieszaku. Bykow ze zdziwieniem zauwa¿y³, ¿e twarz do-
wódcy sta³a siê bardziej surowa i jakby pociemnia³a. Jermakow
najwyraniej niepokoi³ siê czym bardzo powa¿nie. Niepokoi³ siê
w³anie teraz, gdy mieli za sob¹ olbrzymi szmat drogi, gdy wyko-
nali ju¿ zadanie i pozostawa³o im tylko czekaæ na przybycie Hiu-
sa. Czekaæ... Ale na razie nie mogli zawiadomiæ Krutikowa, ¿eby
przylecia³. To dziwne... tak dziwne, ¿e Aleksiej starym zwyczajem
znów zacz¹³ szarpaæ doln¹ wargê.
Towarzysze, chcia³bym, abycie wypoczêli... Jermakow za-
milk³ i patrzy³ zaskoczony na zastawiony stó³. Co to za pomys³?
Na wieczór ku mej czci wydany... Dauge urwa³, przerazi³
go bowiem wyraz twarzy dowódcy. Towarzyszu Jermakow, dzi
moje wiêto, w pewnym stopniu zakoñczenie...
To noworodek, towarzyszu Jermakow weso³o wyjani³ Jur-
kowski, walcz¹c z korkiem od butelki. Wypijemy po ³yku konia-
ku, pogadamy sobie.
Jermakow spojrza³ na niego, potem na zaczerwienionego Gri-
gorija i Bykowa, który nie wiadomo dlaczego zas³oni³ d³oni¹ kra-
wat. Umiechn¹³ siê ³agodnie.
W takim razie, nalewajcie! z³o¿y³ mapê, le¿¹c¹ na stoliku
ko³o radia. Wszyscy usiedli.
Czy wzniesiecie jaki toast? pyta³ Jermakow, bior¹c z r¹k
Jurkowskiego kieliszek.
Bez tego ani rusz! odpowiedzia³ W³odek i zacz¹³ górno-
lotnie. wiêcimy podwójn¹ uroczystoæ! Dzi urodzi³ siê wielki
Grigorij Dauge i maleñkie lotnisko dla rakiet Uranowa Golkonda.
Oba noworodki maj¹ przed sob¹ wspania³¹ przysz³oæ, oba s¹ bli-
skie naszym sercom. ¯yjcie i ronijcie, a mnó¿cie siê! Hura, hura,
hura!
220
Za pancerzem Malca gwizda³ gor¹cy wiatr. Wokó³ transpor-
tera ros³y zaspy ciemnego piasku. Obca, czarna noc otuli³a ze
wszech stron maleñki, przytulny k¹cik ¿ycia i wiat³a.
wietne rolmopsy chwali³ Jurkowski, w skupieniu nadzie-
waj¹c na widelec ulubiony przysmak. Bardzo lubiê rolmopsy.
Grigorij pokrêci³ g³ow¹ i zwróci³ siê do Jermakowa.
Kiedy mia³em z rolmopsami ciekaw¹ historiê. Raczej cho-
dzi³o nie o rolmopsa, ale... Wyobracie sobie Gobi, pustynia, kilka
namiotów... ekspedycja geologiczna. W promieniu trzystu kilome-
trów ani ¿ywej duszy, dziki kraj, rozkosz! A my, m³odzi prakty-
kanci, mielimy w zapasach butelczynê koniaku i puszkê rolmop-
sów. Czekalimy tylko na jak¹ godn¹ okazjê, ¿eby... no wiadomo
co. Dauge porozumiewawczo strzeli³ palcami. Doczekalimy
siê wreszcie. Tak jak dzi obchodzilimy urodziny jednej... jedne-
go z naszych towarzyszy. Przed naszym praktykanckim namiotem
zebrali siê wszyscy, szeæ osób. Otworzylimy koniak, pokroili-
my chleb, umylimy nawet rêce. Roz³o¿ylimy zapasy na futerale
od teodolitu, a ja zacz¹³em, poganiany po¿¹dliwym wzrokiem ko-
legów, otwieraæ puszkê z rolmopsami. Sami rozumiecie, stale ba-
ranina, wêdliny i takie tam, a tu a¿ linka cieknie, ¿eby zjeæ co
kwanego, ostrego! Ledwie otworzy³em puszkê, a tu... Dauge
zrobi³ pauzê, a Bykow niecierpliwie chrz¹kn¹³ i spyta³:
No, otworzy³e puszkê i co?
Nawet nie zapamiêta³em, jak to siê sta³o. Wszyscy nachylili
siê nad puszk¹, a ja akurat spojrza³em nad ich g³owami i zobaczy-
³em na najbli¿szej wydmie gigantyczn¹ liszkê. Zwija³a siê, pe³zn¹c
jak prawdziwy boa dusiciel, z³o¿ony z takich wielkich cz³onów.
K³amiesz! z przekonaniem powiedzia³ Jurkowski.
Cierpliwoci! skarci³ go Bykow. Pozwólcie mu skoñczyæ.
Nie k³amiê. W³odku, to by³ o³goj-chorchoj.
O³goj... kto? spyta³ Bykow.
O³goj-chorchoj powtórzy³ Dauge. Zdaje siê, jedyne l¹-
dowe zwierzê na Ziemi uzbrojone w broñ elektryczn¹.
Jurkowski ci¹gn¹³ brwi i przypomina³ sobie.
O³goj-chorchoj... zdaje siê, pierwszy raz zosta³ opisa-
ny w jednym z gobijskich opowiadañ Iwana Jefriemowa jeszcze
przed pó³ wiekiem.
W³anie, w³anie podchwyci³ Dauge. Potem okaza³o siê,
¿e w ci¹gu piêædziesiêciu lat bylimy trzeci¹ czy czwart¹ ekspedy-
cj¹, która widzia³a to stworzenie.
221
Ale co siê wreszcie sta³o? niecierpliwi³ siê Bykow.
Dauge westchn¹³.
Nic takiego, oczywicie, siê nie sta³o. Wrzasn¹³em na ca³e
gard³o. Zerwalimy siê na równe nogi, rolmopsy spad³y na ziemiê,
w piach. Rzucilimy siê po broñ, a gdy wrócilimy... Dauge bez-
radnie roz³o¿y³ rêce. Nie mielimy ¿adnych szans. Elektryczna
liszka ukry³a siê.
Dosta³e na pewno od kolegów stwierdzi³ Jurkowski i znów
wyci¹gn¹³ widelec, celuj¹c w rolmopsa.
No, pewnie, ale nie tak, jak to sobie wyobra¿asz. Do koñca
ekspedycji nie mówiono o niczym innym jak tylko o o³goj-chor-
choj.
A ja nigdy nie widzia³em czego podobnego w mojej pusty-
ni przyzna³ Bykow. Dauge wyjania³, ¿e o³goj-chorchoj przeby-
wa jedynie w najbardziej upalnych rejonach mongolskiej Gobi.
Mam pewien projekt znów zabra³ g³os W³odek.
Przepraszam... na chwileczkê przerwa³ mu Jermakow.
Wsta³ i w³¹czy³ radioodbiornik.
Kabinê nagle wype³ni³y trzaski i zgrzyty. Geologowie spogl¹-
dali na siebie.
Nie ma ³¹cznoci? zaniepokojony spyta³ Dauge.
Nie mamy jej ju¿ drug¹ dobê cicho odpowiedzia³ Bykow,
zerkaj¹c na dowódcê.
Jermakow przekrêci³ ga³kê odbiornika. Trzaski umilk³y. Za
godzinê z minutami ruszamy w kierunku Hiusa powiedzia³,
spogl¹daj¹c na zegarek. Oczywicie, jeli sytuacja nie ulegnie
zmianie.
Astronauci têpo patrzyli na siebie.
Towarzyszu Jermakow, a Morze Dymi¹ce? zaniepokoi³ siê
Jurkowski.
Czy mamy zrezygnowaæ z Morza Dymi¹cego? pyta³ Dauge.
Zreszt¹, umówilimy siê, ¿e Micha³ przyleci do nas Hiu-
sem. Lotnisko gotowe do przyjêcia maszyny. Micha³ tylko czeka
na wasz rozkaz.
Nie mamy ³¹cznoci beznamiêtnie odpowiedzia³ Jermakow.
Wielka rzecz! Przecie¿ i przed tym rwa³a siê stale upiera³
siê Jurkowski. Mo¿emy poczekaæ. ...a przez ten czas zbadamy
tajemnicze Morze Dymi¹ce popar³ go Dauge. W ten sposób
po³¹czymy przyjemne z po¿ytecznym.
Jermakow pokrêci³ przecz¹co g³ow¹.
222
Nie. Pojedziemy do Hiusa.
Powiedzia³ to tak ³agodnym tonem, ¿e po raz pierwszy astro-
nauci odnieli wra¿enie, ¿e dowódca prosi ich o zgodê.
£¹cznoæ mo¿e uda siê nawi¹zaæ, a mo¿e siê nie uda. Nie mo-
¿emy jednak czekaæ. Musimy natychmiast wracaæ do Hiusa. Wody
zosta³o nam na niepe³ne cztery doby. Od jutra ograniczamy porcje.
Wycofywaæ siê? W po³owie dzie³a? Zrywaj¹c siê z miej-
sca, zawo³a³ Jurkowski. Mamy ograniczyæ badania do jakich
okruchów i zrezygnowaæ, stoj¹c ju¿ na brzegu tajemnic i zagadek?
Powierzono nam odpowiedzialn¹ pracê...
Bykow od razu zorientowa³ siê, ¿e nadesz³a decyduj¹ca roz-
mowa. Zaczyna³a siê ju¿ kilka razy, geologowie czêsto i natarczy-
wie dopominali siê o zezwolenie na wszczêcie rozpoznania zasnu-
tego dymami obszaru, lecz dowódca albo zbywa³ ich milczeniem,
albo dawa³ odpowiedzi tak ma³o wi¹¿¹ce, ¿e geologowie, nie chc¹c
naruszyæ dyscypliny, pêkali wprost ze z³oci, zmuszeni d³awiæ w so-
bie najbardziej wa¿kie argumenty.
Bykow wprawdzie nie spodziewa³ siê, ¿e do decyduj¹cej roz-
mowy dojdzie w³anie teraz, gdy siedzieli spokojnie, aby spêdziæ
w mi³ym nastroju kilka godzin. Wieczór zepsuty ca³kowicie. Po-
zosta³o jedno milczeæ i s³uchaæ, a zabraæ g³os, kiedy bêdzie to
konieczne. A o tym, ¿e bêdzie musia³ przewa¿yæ szalê, nie w¹tpi³
ani na chwilê, wystarczy³o popatrzeæ na te poblad³e, zapadniête
twarze. Ka¿dy z tych ludzi by³ zdecydowany i ca³kowicie przeko-
nany o w³asnej racji.
Czy nie uwa¿acie, ¿e obserwacje i wstêpne badania geolo-
giczne daj¹ nam pe³ny obraz najbli¿szych okolic Golkondy? prze-
rwa³ Jurkowskiemu Jermakow.
Tylko na dalekim przedpolu? Jurkowski przymru¿y³ oczy.
Tak.
Tak, zebralimy dok³adne dane wtr¹ci³ siê Dauge lecz...
Zakoñczylicie pierwsze, przybli¿one rozpoznanie jakocio-
wego i ilociowego sk³adu wartociowych kopalin zalegaj¹cych
okolice Golkondy. Jermakow mówi³ g³ono i ostro. Udowod-
nilicie, ¿e w okolicy Golkondy warto rozpocz¹æ eksploatacjê od-
krytych z³ó¿. Zgromadzilicie podstawowe materia³y dotycz¹ce
naturalnych warunków, poznalicie geografiê i klimat tych rejo-
nów. Okrelilicie radioaktywnoæ. Macie ju¿ mapy geologiczne
i topograficzne. Dokonalicie geofizycznego rozpoznania Wenus
w tym rejonie...
223
Lecz wszystkie te dane s¹ jeszcze doæ p³ynne i niezupe³nie
dostateczne wtr¹ci³ siê Jurkowski. Mamy okazjê zdobyæ znacz-
nie dok³adniejsze wiadomoci.
Nie mamy ¿adnych mo¿liwoci dobitnie odpar³ Jermakow.
Jak to, nie mamy?
Powiedzia³em ju¿. Jestem gotów powtórzyæ jeszcze raz. Za-
pasy wody wystarcz¹ na cztery dni. £¹cznoæ przerwana, Hius
zosta³ na miejscu l¹dowania w bagnisku, co nie jest zbyt bezpiecz-
ne. Badanie Morza Dymi¹cego by³oby w tych warunkach przed-
siêwziêciem awanturniczym. Najmniejsza awaria transportera mo¿e
staæ siê przyczyn¹ zupe³nej klêski. A ponadto...
Jakie awanturnictwo, kiedy chodzi o wykonanie zadañ po-
wierzonych przez rz¹d? Jurkowski zerwa³ siê podniecony do naj-
wy¿szego stopnia. Powierzono nam odpowiedzialne zadanie, a my
wykonujemy tylko jego czêæ. To hañba. Nie tak szybko jeszcze bêd¹
tu ludzie...
Jeli wycofamy siê, przylec¹ na pewno, jeli zostaniemy, nie
dotr¹ tu... Mo¿e spróbuj¹ za jakie dwadziecia lat... Nie mamy za-
tem prawa ryzykowaæ i wystawiaæ na niebezpieczeñstwo dotych-
czasowych wyników ekspedycji.
Ryzyko! Niebezpieczeñstwo! unosi³ siê Jurkowski. Nie
bojê siê ani jednego, ani drugiego! Mówcie, co chcecie, towarzy-
szu Jermakow, ale nie mo¿ecie robiæ z nas tchórzy.
Jermakow mimo woli drgn¹³. To przecie¿ by³y jego w³asne s³o-
wa. Jurkowski mówi³ podniecony.
Podstawowe zadanie ekspedycji nie zostanie wykonane!
Nie macie racji! wtr¹ci³ siê wreszcie Bykow.
Wiedzia³ dobrze, dlaczego Jermakow musi zachowaæ ostro¿-
noæ. Geologowie przyzwyczajeni, ¿e Aleksiej nie zabiera³ do tej
pory g³osu w dyskusjach, wlepili w niego zdziwione spojrzenia.
Jermakow nawet poruszy³ siê. Bykow mówi³.
Podstawowe zadanie ekspedycji nie polega na tym, co wy
mówicie. le zrozumielicie rozkaz komitetu. Podstawowym za-
daniem jest wypróbowanie Hiusa.
Bykow ma racjê. Naszym podstawowym zadaniem jest udo-
wodniæ, ¿e statki tego typu co Hius mog¹, s¹ w stanie opanowaæ
Wenus. Musimy tego dowieæ, poza tym zawieæ na Ziemiê wyni-
ki naszego pierwszego rozpoznania. Materia³ ju¿ znajduje siê w na-
szym posiadaniu. Lotnisko dla rakiet przygotowane. Pozostaje nam
jedno powrót.
224
Niefortunny solenizant z obrzydzeniem zacz¹³ dojadaæ rolmop-
sa najwyraniej poddawa³ siê.
Jurkowski jednak nie zrezygnowa³ jeszcze i wykrzykn¹³ z ¿alem:
I mamy porzuciæ tak¹ robotê!
Lepiej jest najwiêkszym wrogiem dobrego, W³odku. A poza
tym robota nasza jest w³aciwie zakoñczona.
Wy nie jestecie specjalist¹ bezczelnie powiedzia³ Jur-
kowski.
Ale jestem dowódc¹! na twarzy Jermakowa zadrga³y miê-
nie. Mówi³ dalej, powstrzymuj¹c siê od gwa³towniejszych s³ów.
Odpowiadam za wszystko. Móg³bym zwyczajnie wydaæ rozkaz,
lecz wys³ucha³em waszych opinii i doszed³em do wniosku, ¿e s¹
nieprzekonuj¹ce. Nie bêdziemy wracaæ do tej sprawy. Poza tym,
jeli Micha³ nawi¹¿e z nami ³¹cznoæ w ci¹gu najbli¿szej godziny,
dam wam jeszcze dwa, trzy dni czasu na wasze prace. Nastrój siê
zepsu³. Geologowie usiedli obok siebie i ponuro zwiesili g³owy.
Jermakow powróci³ do radioodbiornika. G³onik tylko piszcza³
i warcza³. Czas up³ywa³, a ³¹cznoci nawi¹zaæ siê nie udawa³o. Za-
pomniana butelka samotnie sta³a na rodku stolika.
G³onik nie zmienia³ swej nieprzyjemnej symfonii trzasków,
a do tego zab³ys³y wiate³ka indykatorów radiacji i zabrzêcza³y licz-
niki.
Wenus przesy³a ci pozdrowienia. S³yszysz, Grigorij? bez-
dwiêcznym g³osem odezwa³ siê Jurkowski.
Oj, Bo¿e, Bo¿e... jêkn¹³ solenizant i zacz¹³ g³ono kl¹æ po
³otewsku.
Jurkowski zanuci³ sentymentaln¹ piosenkê:
Czy s³yszysz to smêtne kabestanu granie?
Jak liny napiête nuc¹?
To Mgie³ Synowie wyp³ywaj¹ z przystani.
Ach, dok¹d? Kiedy powróc¹?
Dauge podchwyci³ melodiê, fa³szuj¹c straszliwie:
To Mgie³ Synowie wyp³ywaj¹ z przystani.
Ach, dok¹d? Kiedy powróc¹?
Czy s³yszysz, jak mewa krzykliwie zawodzi,
Muskaj¹c falê spienion¹?
225
15 – W krainie...
Ju¿ maszty sczernia³e znikaj¹ na wodzie
Za deszczu szar¹ zas³on¹...
W morze burzliwe, w porann¹ wichurê,
w sk³êbione fali odmêty
Ci ludzie pogodnie o wicie ponurym
Prowadz¹ swoje okrêty.
Nie straszna im w sztormy wachta przy szturwale.
Przybój o dzikie ska³ zrêby
I ryk tej dziewi¹tej rozszala³ej fali,
I wyszczerzone raf zêby.
W noce upalne zwilgotnia³e sieci
I szelest ¿agli na rei,
Czu³e muniêcie wiatru, co przyleci
Z dalekiej, przybrze¿nej kniei.
Trzech oceanów czekaj¹ tam na nich
Brzegi, gdzie fale siê k³óc¹...
To Mgie³ Synowie wyp³ywaj¹ z przystani...
Kiedy z podró¿y tej wróc¹?
A mo¿e tak lepiej wypiæ po jednym?
Wypili. Jurkowski rozrzewni³ siê i jeszcze bardziej posmutnia³.
Jermakow zastanawia³ siê nad czym w wielkim napiêciu i co chwi-
la spogl¹da³ na zegarek. Bykowa opanowa³ smutek. Wyci¹gn¹³ siê
na fotelu i zamkn¹³ oczy. Wraca³ mylami daleko na Ziemiê... czu³
lekki pieszczotliwy powiew wiatru, widzia³ b³êkitne niebo, bia³e
ob³oki odbijaj¹ce siê jak w zwierciadle w du¿ej ka³u¿y.
Jermakow podniós³ siê zdecydowanie. Spokojnie zwróci³ siê
do towarzyszy:
Przepraszam, ale muszê na chwilê zgasiæ wiat³o i obejrzeæ
okolicê. Pomó¿cie mi, Aleksieju.
Wyszli do wie¿yczki dowódcy. Jermakow wy³¹czy³ wiat³a i jak
zwykle skierowa³ dalmierz na po³udnie. Bykow przylgn¹³ do dru-
giego dalmierza. Na o³owianoczarnym tle poprzecinanym fosfory-
zuj¹cymi smugami zab³ys³y czerwone jaskrawe gwiazdy, unosz¹c
siê tu¿ nad czarn¹ smug¹ widnokrêgu. Odleg³oæ niespodziewa-
nie krzykn¹³ zachrypniêtym g³osem Jermakow. Nie przegapcie
226
kierunku ani odleg³oci. Bykow machinalnie nastawia³ bêbny dal-
mierza. Gwiazdki zniknê³y. Jermakow zapali³ wiat³o i odczyta³
dane.
A ile u was? rzuci³ pytanie.
Wysokoæ: dziesiêæ stopni zero osiem minut, azymut trzy-
dzieci stopni dwadziecia szeæ minut... Ale co to...
Nie poruszajcie tego tematu. Jermakow zapisa³ dane w no-
tesie. Proszê was, Aleksieju, o tym potem!
Bykow zacz¹³ szarpaæ doln¹ wargê.
wiat³o, w³¹czcie wiat³o! wo³a³ z do³u Jurkowski. Z Dau-
gem znów co siê dzieje.
Ostatnie słowo Golkondy
Malec gna³ co si³ w motorze. Na ekranie miga³y zarysy ska³,
kamienny chaos. Na potê¿nych barach zwa³ów kamieni tañczy³y
dalekie b³yski zórz Golkondy.
Kierowca transportera móg³ nawet na takiej drodze wyci¹gn¹æ
wiêksz¹ szybkoæ, lecz za ka¿dym razem, gdy Malec podskaki-
wa³ na nierównociach, le¿¹cy na ³ó¿ku Jurkowski jêcza³ i budzi³
siê, zgrzytaj¹c zêbami. Cia³o mia³ obsypane wrzodami. Jazda mê-
czy³a go bardziej ni¿ innych.
Równy szum silnika nie móg³ zag³uszyæ trzasków radia, które
prawie bez przerwy by³o w³¹czone. Dowódca siedzia³ przy sk³ada-
nym stoliku nad papierami. Wstrz¹sy wywo³ane jazd¹ zapewne mu
przeszkadza³y, lecz nic nie mówi³.
Jak to wszystko wygl¹da inaczej, ni¿ sobie wyobra¿a³ Bykow!
Rozpoznanie zakoñczone, radiolatarnie stanê³y na rogach nowe-
go wielkiego l¹dowiska rakiet... powinien by³ przylecieæ Hius,
powinno nast¹piæ wspania³e spotkanie. Siedzieliby teraz w prze-
stronnych wygodnych kabinach, serdeczny druh Micha³ wióz³by
ich na ojczyst¹ Ziemiê. Tymczasem na po³udniu stale b³yskaj¹
niepokoj¹ce wybuchy. Transporter urz¹dza jakie wciek³e wyci-
gi po nierównym terenie, a dowódca siedzi z pe³n¹ napiêcia twa-
rz¹. Bykow jeszcze nigdy nie widzia³ go w takim stanie. Czemu
tak gnaj¹? Oczywicie, trudno czekaæ na Hiusa, maj¹c ograni-
czony zapas wody, chorego cz³onka za³ogi i... pozostaj¹c bez ³¹cz-
noci. Rzecz zrozumia³a, ¿e powrót jest konieczny, ale takie tem-
po... Dlaczego dowódca przywi¹zuje tak wielkie znaczenie do
227
wybuchów na po³udniu? Przecie¿ czeka³ na nie. Czy¿by to by³o
zwi¹zane z Micha³em? Niemo¿liwe!
Aleksieju, chcia³em z wami porozmawiaæ cicho odezwa³
siê dowódca.
S³ucham! odpowiedzia³ Bykow, nie odwracaj¹c siê, gdy¿
ca³a jego uwaga skupiona by³a na prowadzeniu maszyny po nie-
równym terenie. Wpadli w jaki dó³. Transporterem rzuci³o, Jur-
kowski jêkn¹³.
Zatrzymajcie wóz poleci³ Jermakow.
Tak jest!
Jermakow siedzia³ przy stoliku. £agodne b³êkitnawe wiat³o
pada³o na mapê, na bawi¹ce siê o³ówkiem smuk³e palce dowódcy.
Proszê, s³uchajcie bardzo uwa¿nie. Sprawa jest niezmiernej
wagi. Pamiêtacie te dwa wybuchy na po³udniu?
Okreli³em wspó³rzêdne, bior¹c pod uwagê mo¿liwoæ, ¿e
by³y to rakiety sygnalizacyjne.
Hius?
Nie wiem na pewno. Spójrzcie...
Jermakow wskaza³ na now¹ mapê sporz¹dzon¹ podczas wy-
prawy Malca. Bykow zobaczy³ prawie regularne ko³o bagniska
b³otnego krateru, na którym widnia³ krzy¿yk oznaczaj¹cy miejsce
l¹dowania Hiusa. Drobnymi punkcikami by³a wytyczona trasa
transportera wiod¹ca przez pustyniê, kamienny las, K³y Wenus i te-
ren wokó³ lotniska Golkonda-l. Wyranie odcina³a siê ciemna pla-
ma Golkondy, otoczona morzem dymów.
Jermakow koñcem o³ówka wskaza³ maleñkie czerwone kó³ka
na po³udniowy wschód od bagniska.
Ten punkt to wyliczona pozycja b³ysków. W³anie tam wy-
buch³y rakiety, jeli oczywicie by³y to rakiety. Pozycja obliczona
z dok³adnoci¹ piêciu do siedmiu kilometrów.
Ale dlaczego Hius mia³by zmieniaæ miejsce i przelatywaæ
w³anie tam?
Nie twierdzê, ¿e sygna³y pochodz¹ z Hiusa. Ale...
S³ucham.
Jermakow skuli³ siê i podrapa³ po bol¹cej nodze.
Zrozumcie mnie. W tej chwili jedziemy do miejsca l¹dowa-
nia Hiusa, w stronê bagniska. Rakiety mog³a wystrzeliæ jaka
inna ekspedycja, wiedz¹c, ¿e znajdujemy siê gdzie w tej okolicy.
Bardzo mo¿liwe, ¿e by³a to kosmiczna ciê¿arówka, rakieta z pro-
wiantem sterowana automatycznie i przys³ana z Cio³kowskiego.
228
A równie dobrze mo¿e tam nic nie byæ. Mo¿e s¹ to tylko jakie
zjawiska atmosferyczne... chocia¿ bardzo dok³adnie odpowiadaj¹
naszym umownym sygna³om.
Czy równo o dwudziestej?
O dwudziestej dwanacie spokojnie poprawi³ Jermakow.
Micha³ mia³ podawaæ sygna³y równo o dwudziestej?
Tak.
W serce Bykowa wkrad³ siê niemi³y ch³ód z³ego przeczucia.
Jermakow mówi³ dalej:
£¹cznoæ zerwa³a siê w sposób bardzo dziwny. G³onik za-
szumia³, tak ¿e prawie nie s³ysza³em Krutikowa, chocia¿ odnio-
s³em wra¿enie, ¿e zawo³a³ co jakim nieswoim g³osem. Jakby bar-
dzo siê zdenerwowa³. Potem nasta³a cisza, która trwa ju¿ trzy doby.
Nachyli³ siê do ucha Bykowa i szepta³. Oczy zawieci³y mu na
moment jak u kota.
Jedn¹ mapê dajê wam. Schowajcie j¹ i trzymajcie zawsze przy
sobie. Drug¹ bêdê mia³ ze sob¹, w³o¿ê j¹ tu do szuflady stolika. Nie
bacz¹c na to, co mo¿e siê staæ, trzymajcie kurs na bagnisko. Nie
szukajcie nowych przejæ, nie nale¿y traciæ czasu. Kierujcie siê pro-
sto na Hiusa i dopiero, jeli nie znajdziecie go na bagnisku...
Bykow powstrzyma³ oddech.
Oczywicie mam nadziejê, ¿e wszystko pójdzie jak najle-
piej zakoñczy³ Jermakow takim tonem, ¿e Bykow zrozumia³ od
razu: dowódca prawie nie liczy³ siê z pomylnym przebiegiem
wydarzeñ.
Przez kilka sekund milczeli obydwaj.
To wszystko, co chcia³em wam powiedzieæ. Trzymajcie kurs
na bagnisko! Jermakow chrz¹kn¹³ i odwróci³ siê do odbiornika.
Malec, gniot¹c g¹sienicami rozkruszone kamienie, ruszy³
z miejsca. Bykow nie zwraca³ ju¿ ¿adnej uwagi na jêki Jurkow-
skiego. Strza³ka szybkociomierza przekroczy³a liczbê trzydzieci.
Transporter nabiera³ szybkoci.
Co z Hiusem? zastanawia³ siê Aleksiej. Co z Micha-
³em? Czy¿by sta³o siê co z³ego? Czy¿by planetolot zagin¹³?.
Dauge z chorobliwymi wypiekami na twarzy chrapa³. Okrut-
na, nie daj¹ca siê opanowaæ choroba! Co to jest? Nie pomagaj¹
¿adne leki. Gor¹czka, która zniszczy³a za³ogê czeskiego statku!
powiedzia³ Jurkowski. Pustynna gor¹czka. Dlaczego jednak zacho-
rowa³ tylko Grigorij? Za³oga Malca przez ca³y czas znajdowa³a
siê w takich samych warunkach. To prawda, ¿e podczas poszukiwañ
229
Bogdana Dauge w pewnej chwili wyskoczy³ z komory przejcio-
wej bez skafandra i zdrowo ³ykn¹³ py³u i wenusjañskiej atmosfery.
Jeli to naprawdê jest pustynna gor¹czka, to biednego, dzielnego
Grigorija nie czekaj¹ ³atwe chwile. Jermakow twierdzi³, ¿e nie-
bieskie niebo leczy wszystkie choroby lepiej od najdoskonalszych
lekarzy. No dobrze... lecz jeli do tego nieba jeszcze daleka dro-
ga, mo¿e trzeba bêdzie poczekaæ, zanim siê je zobaczy... Szkoda
Grigorija.
Bykow czu³, jak coraz bardziej bol¹ go oczy. Oderwa³ lew¹
rêkê od klawiszów kierowania i przetar³ oko.
Bol¹? spyta³ Jermakow.
Bol¹ jak echo odpowiedzia³ Bykow.
Jermakow ostro¿nie przedosta³ siê od stolika przy radioapara-
tach na siedzenie obok kierowcy i spojrza³ na szybkociomierz.
Jechali z szybkoci¹ czterdziestu piêciu kilometrów na godzinê.
Zbyt wolno. Transporter podskoczy³ i rozgniataj¹c g¹sienicami
kamienie, pojecha³ dalej. Do diaska jêkn¹³ Jurkowski. Strza³-
ka szybkociomierza drga³a ju¿ ko³o siedemdziesi¹tki.
Malec zbli¿y³ siê do skalistej bariery otaczaj¹cej bagnisko,
gdy Bykow zauwa¿y³ przed sob¹ czerwone plamy i pasma, nad
którymi unosi³ siê ciê¿ki fioletowy dymek. Niezwyk³y p³omienny
potok zagradza³ transporterowi drogê. Bykow zatrzyma³ maszynê
i zawo³a³ po cichutku Jermakowa. Przez d³ug¹ chwilê wpatrywali
siê w tajemnicze zjawisko.
Spróbujemy sforsowaæ? zapyta³ Bykow.
Jermakow niezrozumiale poruszy³ g³ow¹.
Nie powiedzia³ po chwili. Nie warto ryzykowaæ. Lepiej
spróbujemy omin¹æ.
Co to mo¿e byæ?
Nie mam pojêcia. Podjedcie bli¿ej.
Malec powolutku przejecha³ jeszcze dwiecie metrów i za-
trzyma³ siê. Na czarnym tle gleby b³yska³y jaskrawe czerwone smu-
gi, wyginaj¹ce siê jak ¿ywe. Dalej, za woalem czerwonawej mgie³ki,
tworzy³y jednolit¹ czerwon¹ plamê. Robi³o to wra¿enie, ¿e na pu-
styniê wylewa siê z jakiego krateru rozpalona lawa. Bykow za-
uwa¿y³, ¿e czerwona lawa podp³ynê³a do wielkiego g³azu, zatrzy-
ma³a siê na chwilê i zaczê³a wpe³zaæ na niego.
To pe³znie... wyszepta³ Jermakow.
230
G³az nikn¹³ pod ruchomym czerwonym ciastem.
Ki diabe³?!
Chodmy zobaczyæ z bliska zdecydowa³ Jermakow.
Poderwa³ siê szybko i jêkn¹³, st¹pn¹wszy chor¹ nog¹.
Z powrotem zwali³ siê na fotel. Nie bardzo nadajê siê do
marszu... Zbudcie geologów.
Nie od razu wyszli z transportera. Od czerwonej masy bi³ jaki
straszliwy, pe³en grozy nastrój. Nawet Jurkowski nie odezwa³ siê,
gdy Bykow zaproponowa³, aby zbadaæ masê, pobieraj¹c próbkê
sztucznymi ³apami Malca.
Mo¿e... zgodzi³ siê Dauge lecz moim zdaniem to nie jest
lawa.
Jermakow nachyli³ siê i krzywi¹c siê, obmacywa³ nogê.
Zachowajcie jak najdalej id¹c¹ ostro¿noæ. W razie najmniej-
szego niebezpieczeñstwa natychmiast wracajcie do transportera.
Zawsze zd¹¿ycie uciec. To p³ynie bardzo wolno.
Przed wejciem do komory przejciowej Bykow obejrza³ siê.
Jermakow, siedz¹c zgarbiony, nie spuszcza³ oka z czerwonej lawy
sun¹cej na maszynê. Nie ubra³ siê w speckombinezon i Bykow wy-
ranie widzia³, jak jego d³onie zacisnê³y siê w piêci.
Drgaj¹ca masa sunê³a pó³kolem, obejmuj¹c transporter. D³u-
gie zagony wysuniête do przodu, jakby bada³y teren. Nad ca³ym
¿ywym dywanem unosi³a siê fio³kowa mgie³ka. W s³uchawkach
hucza³a daleka Golkonda i rozlega³y siê szelest i zgrzyt. To czer-
wona lawa nios³a ze sob¹ kamienie i od³amki ska³.
Strasznie przypomina ¿yw¹ istotê mrukn¹³ Dauge.
Nie pleæ g³upstw skarci³ go Jurkowski.
To naprawdê jest ¿ywa istota. Spójrz tylko, jak owe zagony
wysuwaj¹ siê przed g³ówny potok, szukaj¹c drogi...
Niczego nie szukaj¹.
Dauge nachyli³ siê, podniós³ kamieñ i wo³aj¹c, a niech tam!
cisn¹³ nim w czerwon¹ masê. Bykow nie zd¹¿y³ go powstrzymaæ,
naprê¿y³ siê ca³y, gotów na przyjêcie wszelkich niespodzianek. Jed-
nak nic siê nie sta³o. Kamieñ uderzy³ o czerwon¹ powierzchniê,
podskoczy³, potoczy³ siê i le¿a³ spokojnie. Wokó³ niego wznios³y
siê tylko smu¿ki fio³kowego dymu. Po chwili znikn¹³, jakby roz-
p³yn¹³ siê. Czerwona masa wessa³a go.
Temperatura normalna oznajmi³ Jurkowski, spogl¹daj¹c na
termometr piêædziesi¹t cztery stopnie i trzy dziesi¹te. Jak na te
okolice, ca³kiem normalna poprawi³ siê. To nie mo¿e byæ lawa.
231
Podeszli do samej granicy lawy. Tu¿ przed nimi unosi³a siê
zas³ona z dymu czy mgie³ki. Jeszcze kilka kroków i mogli wst¹piæ
na ów czarodziejski kobierzec.
Nie warto chodziæ dalej powiedzia³ Bykow. Mój licznik
radiacji ju¿ ca³kiem oszala³.
Racja mrukn¹³ Dauge. Promieniowanie zwiêkszy³o siê
wyranie, ta masa jest silnie radioaktywna. Uwa¿aj, W³odku.
Widzê przecie¿ i s³yszê. Jurkowski przykucn¹³ tu¿ przed
law¹ i obserwowa³. Grunt pokrywa³a gruba wiec¹ca warstwa cze-
go w rodzaju twardej porowatej g¹bki, która powoli sunê³a po
powierzchni, w niektórych miejscach zagarniaj¹c kamienie i pcha-
j¹c je przed sob¹.
Gruboæ piêtnacie centymetrów. Podawa³ Jurkowski. To
nie mo¿e byæ ¿ywa istota! Wo³a³, patrz¹c, jak masa napiera na
ostr¹ krawêd kamienia. To nie reaguje na bodce zewnêtrzne.
Dziwak jeste, W³odku mówi³ Dauge. Przecie¿ g¹bka
tak¿e nie reaguje na bodce zewnêtrzne. Jestem przekonany, ¿e to
kolonia jakich mikroorganizmów.
Mikroorganizmy przy takim natê¿eniu promieniowania!
Jurkowski myla³ g³ono. Chocia¿ wiadomo, ¿e ¿ycie mo¿e przy-
stosowaæ siê do ka¿dych warunków. Tym bardziej, ¿e to samo jest
radioaktywne. Mo¿e masz racjê, Grigorij. Wemy próbkê. W do-
mu zbadamy.
S³owem, uwa¿acie, ¿e Malec mo¿e przejechaæ przez to
czerwone pole?
Raczej tak ni¿ nie powiedzia³ po chwili zastanowienia siê
Dauge. W ka¿dym razie to na pewno nie jest lawa.
W takim razie chodmy do Malca. Jermakow czeka.
Poczekaj, Aleksieju. Musimy wzi¹æ próbkê.
Transporter sta³ nie dalej ni¿ sto metrów od zwiadowców. Jego
burty b³yska³y na czerwonym tle. Czernia³ otwór w³azu. Lawa oto-
czy³a ju¿ Malca z trzech stron.
Chodcie szybciej do transportera ponagla³ Bykow. Nie
podoba mi siê zachowanie tego czarodziejskiego dywaniku.
Chwileczkê... pobiegnê po zasobnik dla wziêcia próbki
upiera³ siê Dauge i ruszy³ do maszyny. Bykow patrzy³ w lad za
nim, lecz po chwili znów przygl¹da³ siê, jak Jurkowski próbowa³
odci¹æ fiñskim no¿em kawa³ek lawy.
Po co siê tak mêczycie, W³odku? Wemiemy, co potrzeba,
manipulatorem, ma mocniejsze paluszki.
232
Jurkowski zapali³ siê i tylko dysza³ z wciek³oci, manipuluj¹c
no¿em. Nó¿ z ³atwoci¹ wchodzi³ w masê, lecz nie móg³ jej od-
ci¹æ. Zamyka³a siê za jego ostrzem. Geolog zacz¹³ rwaæ elastyczn¹
ruchliw¹ masê i w koñcu uda³o mu siê oddzieliæ spory kawa³ek.
Buchn¹³ wiec¹cy gaz. Jurkowski rzuci³ kawa³ek masy na grunt
i odtr¹ci³ go nog¹. Na czarnym piasku zawieci³a jaskrawa czer-
wona plama. Za nimi co zagrzmia³o. Obejrzeli siê. Dauge siedzia³
w dziwnej pozycji ko³o Malca. Widocznie spad³ z niego przy
wchodzeniu.
Jurkowski zakl¹³. Dauge podniós³ siê i ci¹gn¹c na pasku za-
sobnik, szed³ szybkim krokiem w stronê kolegów. Bykow zauwa-
¿y³, ¿e ogniste macki otoczy³y transporter z trzech stron i ¿e wokó³
maszyny ko³o lawy zamknê³o siê, tworz¹c regularny kr¹g o redni-
cy oko³o trzystu metrów.
Ko³o... ogniste ko³o... nie ognisty kr¹g uwiadomi³ sobie
nagle straszliw¹ nazwê, ostrze¿enie, jakie pozostawi³ po sobie Tach-
masib. Oto zagadka Tachmasiba. wiadomoæ tego sparali¿owa³a
go na chwilê. Zanim jednak zd¹¿y³ och³on¹æ, poczu³, jak grunt pod
nogami siê usuwa. Straci³ równowagê, k¹tem oka dojrza³, jak Dauge
przewraca siê, a Jurkowski stara siê wstaæ.
Na czarnym niebie wybuch³a jaskrawa, olepiaj¹co bia³a zo-
rza. Drugi wstrz¹s zwali³ Bykowa z nóg. Rozleg³ siê huk i grzmot.
Jakby z wielkiej odleg³oci dolecia³ krzyk Jurkowskiego. By-
kow wlepi³ siê w grunt. Zobaczy³, jak obok Malca utworzy³ siê
lej, z którego buchn¹³ s³up dymu. Malec wylecia³ w górê i jakby
pragn¹c uciec, bezsilnie me³³ g¹sienicami wenusjañsk¹ atmosferê.
Bykow zobaczy³, ¿e Grigorij upad³, uniós³ siê i znów leg³ jak mar-
twy. Siliketowy kombinezon nie os³oni³ Bykowa od straszliwego
¿aru, jaki cisn¹³ ca³e cia³o, pozbawiaj¹c je prawie ca³kowicie czu-
cia. Trac¹c przytomnoæ, Bykow podniós³ siê i zdo³a³ zaledwie zro-
biæ kilka kroków w kierunku transportera, gdy ziemia znów zako-
³ysa³a siê i Aleksiej upad³. Grzmot ucich³. Poprzez pot zalewaj¹cy
oczy Bykow widzia³, jak spêkana ziemia staje siê winiowoczer-
wona, zaczyna wieciæ jak roz¿arzone ¿elazo, jak zapada siê roz-
palony do czerwonoci transporter.
Za plecami s³ysza³ wo³anie Jurkowskiego.
Aleksiej zacisn¹³ mocno zêby, ostatkiem przytomnoci przezwy-
ciê¿y³ obezw³adniaj¹c¹ go s³aboæ i poczo³ga³ siê w kierunku g³osu.
Jurkowski wyci¹ga³ do niego sczernia³e, jakby zwêglone rêce. Alek-
siej zdo³a³ wykrzesaæ z siebie jeszcze doæ si³y, aby uchwyciæ je
233
i odci¹gn¹æ krzycz¹cego wci¹¿ geologa od malinowoczerwonej drga-
j¹cej masy.
Straci³ przytomnoæ. Gdy odzyska³ j¹, zobaczy³ obok siebie
le¿¹cego Jurkowskiego, grunt nieco ciemniejszy, jednak jeszcze
dysz¹cy straszliwym ¿arem, i Malca w³aciwie tylko sczernia-
³y wrak zapadniêty g³êboko w roztopion¹ pustyniê. Transporter dy-
mi³ jeszcze i zmienia³ kolor niby dogorywaj¹cy kameleon. Na nie-
bie nie by³o ju¿ olepiaj¹cych bia³o-b³êkitnych smug. Uszy rozrywa³
nieustanny, og³uszaj¹cy brzêk. Bykow dopiero po chwili zda³ so-
bie sprawê, ¿e to licznik radiacji. Dziesi¹tki, setki rentgenów
przemknê³o mu przez myl.
Podniós³ siê i chwyci³ Jurkowskiego pod pachy, próbuj¹c do-
wlec go do Malca, aby dalej od pieni¹cej siê, buchaj¹cej ró¿ow¹
par¹ lawy. Po czterdziestu krokach natkn¹³ siê na Daugego. Grigo-
rij le¿a³ na plecach, kurczowo ciskaj¹c palce na fa³dach kombine-
zonu pod gard³em. Bykow po³o¿y³ obok niego W³odka Jurkow-
skiego i pochyli³ siê, nas³uchuj¹c. Dauge oddycha³ prêdko, ochryple.
Dolna czêæ speckombinezonu porwana by³a w strzêpy. Aleksiej
odkrêci³ kurek butli z tlenem, a sam trzês¹cymi siê palcami zdj¹³
pas od automatu i cisn¹³ nim kombinezon Grigorija, aby nie do-
puciæ do twarzy radioaktywnego py³u i nie pozwoliæ wdychaæ go
wraz z ubogim w tlen powietrzem. Dauge jêkn¹³ i g³êboko wci¹-
gn¹³ w p³uca o¿ywczy gaz. Jurkowski tak¿e ockn¹³ siê z omdlenia.
Rzuci³ siê gwa³townie i usiad³. Dauge charcza³.
Aleksieju... Malec... mówi³ jakby bez zwi¹zku Jurkow-
ski. Prêdzej...
Bykow pomóg³ mu podnieæ siê i potykaj¹c siê, obydwaj ru-
szyli ku transporterowi, stoj¹cemu nie dalej ni¿ sto kroków od nich.
Jurkowski pierwszy dosta³ siê do w³azu, ale siê zelizn¹³.
Bykow ruszy³ nastêpny. Pokrywa w³azu nadtopi³a siê i przy-
bra³a kszta³t owalu. Pancerz by³ jeszcze rozpalony do tego stopnia,
¿e piek³ nawet przez siliketowy kombinezon. Bykow dosta³ siê
wreszcie do komory przejciowej, lecz nie mog¹c znaleæ kontak-
tu elektrycznego, w³¹czy³ lampkê na he³mie. Rzuci³ siê do drzwi
wiod¹cych do kabiny transportera. Nie móg³ ich otworzyæ.
Zawo³a³ kilka razy dowódcê, lecz nie otrzyma³ odpowiedzi. Ana-
tolij Jermakow zgin¹³. Temperatura wybuchu by³a zbyt wysoka, aby
móg³ prze¿yæ tak d³ugo w rozpalonym kad³ubie transportera. Do tego,
gdy wychodzili, Jermakow by³ bez he³mu. We wnêtrzu transportera
wszystko na pewno spali³o siê do cna. Wszystko... a wiêc i Jermakow.
234
Jurkowski piekli³ siê, nie wiedz¹c, o co chodzi.
Otwieraj w³az! Prêdzej, czego marudzisz! W koñcu Jur-
kowski dosta³ siê do komory przejciowej i rzuci³ siê na drzwi do
kabiny. Bykow pomóg³ mu. Bez skutku. Jurkowski z wciek³oci¹
zacz¹³ waliæ w drzwi piêciami.
Musimy ci¹æ... burkn¹³ Bykow.
Ale czym? przytomniej¹c nagle, zawo³a³ Jurkowski.
Chodmy prêdzej do zapasowego w³azu! Prêdko!
Bykow wyskoczy³ z komory. Nigdy nie u¿ywany zapasowy
w³az znajdowa³ siê na rufie wozu. Teraz, gdy Malec osiad³ g³ê-
boko w roztopionym gruncie, drzwi znalaz³y siê pod powierzchni¹
twardej, pokrytej szkliwem stopionych minera³ów skorupy. Trans-
porter przemieni³ siê w niedostêpn¹, martw¹ twierdzê. Jermakow
nie ¿y³ i by³ ca³kowicie odciêty od reszty wiata.
Bykow podniós³ d³onie do twarzy i opar³ je o g³adk¹ powierzch-
niê he³mu.
Daugego przynieli pod sam transporter i u³o¿yli jak najwy-
godniej. Grigorij jeszcze nie odzyska³ przytomnoci. W³odek
i Aleksiej wyci¹gali, jakie siê da³o, szmaty i improwizowanymi ban-
da¿ami owijali rany przyjaciela. Próbowali stosowaæ sztuczne od-
dychanie, sami nie wiedz¹c po co. Strzêpami kombinezonu okry-
wali spalone cia³o przed porywami gor¹cego wiatru. Bykow co
chwila spogl¹da³ na rêczny termometr, lecz temperatura opada³a
bardzo powoli.
Umrze ponuro stwierdzi³ Jurkowski. Oparzenia drugie-
go stopnia.
Milcza³by! wrzasn¹³ na niego Bykow.
Aleksy, spójrz jêkn¹³ Jurkowski. Zobacz tylko, ona pe³-
znie...
Kto? Aleksiej obejrza³ siê i od razu zrozumia³. Doko³a
Malca zacienia³ siê ognisty kr¹g lawy. Purpurowa masa napie-
ra³a ze wszystkich stron, kieruj¹c siê koncentrycznie do miejsca
straszliwego podziemnego wybuchu, który zniszczy³ Malca, zo-
stawiaj¹c obok krateru zwa³y pokrytych glazur¹ stopionego mine-
ra³u g³azów. Nad lejem wznosi³ siê s³up dymu.
Poch³onie nas jak w malignie mówi³ Jurkowski. Zdusi,
rozdepcze... musimy uciekaæ.
Dok¹d? Bykow omiót³ oczyma widnokr¹g. Czerwony dy-
wan napiera³ ze wszystkich stron.
Jurkowski wsta³. Ostro¿nie wzi¹³ Daugego za ramiona.
235
Bierz siê, Aleksy, do roboty. Schronimy siê w komorze przej-
ciowej Malca. Mo¿e przeczekamy.
Grigorij ¿a³onie jêkn¹³, gdy tylko zaczêli przeci¹gaæ go przez
w³az. W komorze przejciowej by³o straszliwie gor¹co. Tempera-
tura na pewno znacznie wy¿sza ni¿ na zewn¹trz.
O Bo¿e jêkn¹³ Bykow. Dziewiêædziesi¹t stopni. Po³o-
¿y³ siê na rozpalonej pod³odze i wci¹gn¹³ Daugego na siebie. Jur-
kowski próbowa³ zamkn¹æ pokrywê w³azu, lecz bezskutecznie. Po-
krywa zmieni³a kszta³t i nie pasowa³a ju¿ do otworu. Przyci¹gn¹³
wiêc, ile siê da³o, zwichrowany p³at pancernego plastiku i obser-
wowa³ przez szczelinê, co siê dzieje wokó³ Malca.
Za chwilê to wiñstwo zacznie wdrapywaæ siê na nasz czo³g.
To nie zna przeszkód, nie omija ich, prze³azi przez nie. Zobaczy-
my, co siê stanie.
Odszed³ od szczeliny i wtuli³ siê w ciemny k¹t. Aleksiej mil-
cza³, ws³uchuj¹c siê w charczenie Grigorija i szmery dochodz¹ce
z zewn¹trz. Czu³ nieznony ¿ar przypiekaj¹cy plecy. Byli skazani.
Malec zgin¹³. Nie maj¹ wody, nie maj¹ tlenu ani prowiantów.
Grigorij wygl¹da³ coraz gorzej. Co mo¿na dla niego uczyniæ, jak
mu pomóc? A chcia³oby siê zrobiæ cokolwiek...
Malec drgn¹³. Czerwone wiat³o przedostaj¹ce siê przez
szczeliny w³azu sta³o siê bardziej intensywne, janiejsze. Zachrzê-
ci³o, zgrzytnê³o... czerwona masa powoli wch³ania³a zniszczony
transporter.
Po pó³ godzinie temperatura spad³a do szeædziesiêciu stopni.
Aleksiej u³o¿y³ Daugego obok siebie. Ostro¿nie zdj¹³ mu he³m
i wla³ w usta nieco cytrynowego soku. Grigorij otworzy³ oczy. By-
kow pog³aska³ go po nieogolonej brodzie i znów za³o¿y³ he³m.
Gdzie jestemy?
W Malcu. Jeste ranny.
Nogi... strasznie bol¹ mnie nogi. Co siê sta³o? Dlaczego jest
ciemno? Dlaczego stoimy?
Prze¿ylimy wybuch... powiedzia³ Jurkowski, lecz nie zdo-
by³ siê na wyjawienie ca³ej straszliwej prawdy.
Tak... pamiêtam... wybuch. Rzuci³o mn¹ o ziemi¹. W³odku,
czy ty rozumiesz, co to by³o? Pod powierzchni¹ wybuch³ atomowy
kocio³... pamiêtasz, sprzeczalimy siê na ten temat... nie uda³o siê
nam... akurat pod nami.
Dauge oddycha³ urywanie i szybko. Aleksy odkrêci³ kurek tle-
nowy do samego koñca.
236
O dobrze... tak... tak... jeszcze. Dauge wdycha³ tlen g³êbo-
ko, po¿¹dliwie. Gdzie jest Jermakow? Dlaczego milczycie? Alek-
sy, co siê sta³o?
Malec zniszczony Jurkowski milcza³ przez chwilê i po-
woli dokoñczy³:
Jermakow zgin¹³.
Dauge westchn¹³ i straci³ przytomnoæ. Malec dr¿a³. Co
zgrzyta³o po pancerzu, w szczelinach b³yska³o czerwone wiat³o.
Jurkowski nagle zacz¹³ mówiæ bardzo g³ono:
Grigorij. Grisza, obud siê... wydostaniemy siê st¹d... Po-
niesiemy ciê na rêkach... Grisza!
Daugego chwyta³y kurcze. Bredzi³, wo³a³ Maszê.
Bykow uj¹³ w d³onie jego bezsiln¹ g³owê zamkniêt¹ w he³mie
i przytuli³ do siebie. Dauge zamilk³.
Umar³? nieswoim g³osem spyta³ Jurkowski.
Bykow a¿ zgrzytn¹³ zêbami.
Nie, nie umar³. Poniesiemy go. Rozumiesz? Dopóki sami
bêdziemy ¿yæ.
Poniesiemy.
Jurkowski przycisn¹³ siê do w³azu.
Szeæ lat razem... Ksiê¿yc... marsjañskie pustynie... szeæ lat.
Gwa³townym, niespodziewanie silnym ruchem odrzuci³ pokry-
wê w³azu. Na wiecie panowa³a ciemnoæ, g³êboka noc. Daleko,
drgaj¹c od nadmiaru w³asnej si³y, hucza³a Uranowa Golkonda,
podnosz¹c nad horyzontem mglist¹, nasycon¹ b³yskami wybuchów
zorzê.
Sto pięćdziesiąt tysięcy kroków
Zostali we trzech.
Dauge stale by³ nieprzytomny. Przyjaciele z wielkim wysi³kiem
wydostali go z komory przejciowej. Przez d³ug¹ chwilê nie rusza-
li siê, jakby nie maj¹c odwagi opuciæ tego strasznego miejsca. Jak
zwykle grunt dr¿a³ pod nogami. Czerwona lawa zniknê³a. Zd¹¿yli
jeszcze zobaczyæ jej resztki na brzegach krateru pozostawionego
przez podziemny wybuch. Czerwona masa szybko wci¹ga³a siê do
bezdennego otworu leja, jednoczenie gasz¹c fio³kowe wiat³o.
Mrok sta³ siê jeszcze bardziej gêsty. Bykow podniós³ ju¿ automat,
aby oddaæ ostatni salut, lecz rozmyli³ siê. Pozosta³ mu tylko jeden
237
magazynek z amunicj¹ sygna³ow¹ zaledwie szeædziesi¹t nabo-
jów, a mieli przed sob¹ sto kilometrów marszu przez pustyniê, przez
skalisty w¹wóz, przez bagnisko...
Sto kilometrów, sto tysiêcy metrów, sto piêædziesi¹t tysiêcy kro-
ków, z których ka¿dy po nieznanym, niebezpiecznym gruncie.
Salwê honorow¹! za¿¹da³ Jurkowski, a Bykow znów pod-
niós³ automat i odda³ krótk¹, bardzo sk¹p¹ seriê.
Z kawa³ków selenowego materia³u, jakie znaleli w komorze
przejciowej w Malcu, sporz¹dzili co w rodzaju noszy, na któ-
rych u³o¿yli Daugego. Dobry, mocny materia³. Starczy³o go jesz-
cze na obmotanie ca³ego cia³a Grigorija, a¿ po he³m.
Maszerowali, uginaj¹c siê pod ciê¿arem towarzysza, brn¹c
przez piekielne ciemnoci z rzadka owietlane b³êkitnawymi b³y-
skawicami bez grzmotów. W takich chwilach Bykow widzia³ przed
sob¹ he³m Daugego spoczywaj¹cy na noszach i zgiête, ko³ysz¹ce
siê plecy Jurkowskiego, a dalej dysz¹ce groz¹ mierci piaski i ni-
skie chmury z migaj¹cymi w nich pasmami wiat³a.
B³yskawica jak krótkotrwa³a zorza gas³a powoli i wiat znów
gin¹³ z oczu otulony nieprzeniknionym mrokiem pod nogami
chrzêci³ wsysaj¹cy stopy piach, w s³uchawkach zawodzi³ wicher...
Szli w milczeniu. Aby zaoszczêdziæ zapasy tlenu, w³¹czyli fil-
try i czerpali o¿ywczy gaz z wenusjañskiej atmosfery. Oddychali
z trudem. Powietrze dochodz¹ce do he³mów by³o rozpalone, brak
tlenu zmusza³ ich co chwila do niepowstrzymanego ziewania...
Chciwie otwierali spieczone wargi jak ryby wyrzucone z wody.
Pragnienie! Zdawa³o siê, ¿e krtañ zasypa³ ju¿ gor¹cy piasek
pustyni, jêzyk jak zeschniêty ko³ek ledwie da³ siê poruszaæ w ustach.
A tu u samych warg, wystarczy je tylko nieco wyci¹gn¹æ, siêgn¹æ
nimi, jest ustnik, którym pop³ynie cudowny cytrynowy napój... pach-
n¹cy, kwaskowy. Wystarczy tylko odrobinê pochyliæ g³owê i po-
ci¹gn¹æ tego najwspanialszego na wiecie napoju! Choæby kropel-
kê, jeden ³yk... ¿eby tylko zwil¿yæ jêzyk.
Nie wolno! Aby na to zarobiæ, trzeba przejæ piêædziesi¹t ty-
siêcy kroków. Do celu pozosta³o jeszcze oko³o stu tysiêcy, a do
tego Grigorij... Grisza... Bykow oblizuje wargi. Czuje, ¿e piêæ cen-
tymetrów od warg sterczy z he³mu ustnik z ch³odz¹cym napojem...
Prawdê mówi¹c, po co to wszystko? Zadanie i tak ju¿ skoñ-
czone. Daleko nad Uranow¹ Golkond¹ ³uny igraj¹ na g³adkiej stali
s³upów radiolatarñ. Wkrótce, mo¿e ca³kiem nied³ugo, wyl¹duj¹ tu
planetoloty i odwa¿ni, weseli ludzie rozpoczn¹ prawdziwy atak.
238
Silni, wypoczêci, zaopatrzeni w zapasy wie¿ego, ch³odnego soku
cytrynowego, który bêd¹ mogli piæ bez ograniczeñ. Golkonda podda
siê. To ju¿ zupe³nie nie zale¿y od dwóch ledwie trzymaj¹cych siê
na nogach wraków ludzkich w siliketowych kombinezonach. A co
stoi na przeszkodzie, aby zatrzymaæ siê, lec na piasku, napiæ siê do
syta ch³odnego p³ynu i zasn¹æ?
Niechaj wichury usypuj¹ nad nimi wydmê z czarnego piasku.
Na razie warto by zdj¹æ i wyrzuciæ automat. Po kiego licha jest
potrzebny tu, w g³uchej pustyni? Tu przecie¿ wszystko i tak wy-
mar³o ju¿ dawno! Piæ!!! W termosie pozosta³o jeszcze pó³ litra soku!
Piæ i czekaæ, a¿ wiatr dokona reszty...
Ale nie! Jeszcze marsz przez bagnisko, a tam broñ bêdzie po-
trzebna. Bagnisko... W Hiusie czeka Micha³. Bêdzie tak siedzia³,
nie dosypiaj¹c, wyczerpany, nie ruszaj¹c siê od radioodbiornika.
Nie odleci bez nich, nie odleci, dopóki nie otrzyma jakiejkolwiek
wiadomoci.... byæ mo¿e wbrew zakazowi sam wyruszy na poszu-
kiwania. Wie przecie¿ doskonale, ¿e nie mo¿na utrzymaæ siê tu
przy ¿yciu bez wielkich zapasów wie¿ej, ch³odnej wody. Nie wol-
no po³o¿yæ siê! Trzeba nieæ Daugego! Micha³ czeka. Krajuchin
tak¿e czeka... i Machow, ten opanowany in¿ynier z Cio³kowskie-
go, czeka tak¿e dziewczyna z Aszchabadu... Czekaj¹ wszyscy lu-
dzie, ca³a ukochana planeta. Jeli po³o¿¹ siê tu na piasku, to zrobi¹
wszystkim straszliwy zawód... Mog¹ dojæ, mog¹ mog¹... Nie chce
siê a trzeba! powiada³ Grigorij.
...Ju¿ ca³¹ dobê wlok¹ siê po piasku, w którym coraz g³êbiej
grzêzn¹ nogi. Ju¿ ca³¹ dobê zmagaj¹ siê z wiatrem, który chce ich
powaliæ. Przez ostatnie dwie doby jedli tylko raz. Pili tak¿e tylko
raz. Jurkowski upada ze zmêczenia, wypuszcza z r¹k nosze. By-
kow stara siê mu pomóc. Do diab³a... zaczyna kl¹æ geolog. Jak
to do diab³a, kiedy nie wolno im siê zatrzymaæ. Pozosta³o tyl-
ko sto tysiêcy kroków... no, mo¿e trochê wiêcej... Bykow siada
ko³o wycieñczonego W³odka. Czeka. Nie ma na co czekaæ... Nie
wolno! Czas to koñcz¹ca siê woda, a woda to ¿ycie. Bykow
tr¹ca Jurkowskiego. Ten mruczy co bez zwi¹zku. Chodmy,
W³odku!
Chodmy, niewiele ju¿ nam pozosta³o!
Jurkowski znów co mruczy, ale nie rusza siê z miejsca. Bykow
przysuwa siê do niego po omacku, znajduje kran butli tlenowej,
239
otwiera go na parê sekund. Jurkowski oddycha g³êboko, po czym
powoli wstaje. Aleksiej pomaga mu...
Wlok¹ siê ju¿ czwart¹ dobê. Pierwsza doba to by³a pustynia.
Jurkowski upad³ i nie chcia³ wstaæ. Bykow w³¹czy³ mu dodatkow¹
dawkê tlenu. Drugi dzieñ... aha... Co by³o na drugi dzieñ? Bykow
zapad³ siê w lej wype³niony lotnym piaskiem i Jurkowski ledwie
zdo³a³ go wyci¹gn¹æ. Prawie przez godzinê odpoczywali w tam-
tym miejscu i napili siê soku. Grigorij oddycha³ nieco ³atwiej, ale
nie odzyskiwa³ przytomnoci. To by³ dobry dzieñ. A co siê dzia³o
w ci¹gu trzeciej doby? Rêce omdlewa³y i drêtwia³y.
Coraz trudniej by³o nosiæ Griszê. Zrobili wiêc pêtle, które po-
zak³adali na szyje, i w ten sposób uda³o siê im nieæ towarzysza.
Potem, gdy spali, wichura usypa³a wokó³ nich zaspê. Dzi, gdy
zaczynali marsz, znów musieli wygrzebaæ siê z piaszczystej wy-
dmy. Jurkowskiego i Grigorija Bykow musia³ wygrzebywaæ w³a-
snorêcznie. No tak, minê³y ju¿ trzy doby. W ci¹gu dnia udaje siê
im przejæ trzydzieci tysiêcy kroków. Bykow ma przy sobie kro-
komierz. Przeszli ju¿ sto tysiêcy kroków. A ca³a droga ma sto piêæ-
dziesi¹t tysiêcy kroków... Pozosta³o zatem tylko piêædziesi¹t tysiêcy.
Dzi obejrzeli oparzenia na nogach Grigorija. Skóra zlaz³a, po-
zostawiaj¹c brocz¹ce krwi¹ rany. Bykow opatrzy³ je, jak umia³.
Potem zabra³ od Jurkowskiego termosy Daugego. Odniós³ wra¿e-
nie, ¿e W³odzimierz dwa razy poci¹ga³ z nich...
Bykow wszystko dwiga na w³asnym grzbiecie. Jurkowski
znów przewróci³ siê. B³yskawica zorza rzuca na rozpostarte na pia-
sku cia³o niesamowity dr¿¹cy blask.
Wstawaj!
Nie...
Mówiê ci, wstawaj!
Nie mogê...
Wstawaj, bo zabijê! wytê¿aj¹c si³y, krzyczy Bykow.
Zostaw mnie i Grigorija! z wciek³oci¹ wyrzuca z siebie
Jurkowski. Id sam...
Jednak podnosi siê.
Aleksiej przez wpó³przymkniête powieki widzi w³asny cieñ
d³ugi, niezgrabny. Cieñ ko³ysze siê i szarpniêciami stara siê utrzy-
maæ równowagê. Wiatr zmienia kierunek. Teraz wieje im w plecy,
pomaga maszerowaæ, a gdy ucicha, cia³o zdaje siê ci¹¿yæ niezmiernie.
240
Dobrze, ¿e nie wybuch³a czarna burza. W³odek pada. Le¿y nieru-
chomo, szarpi¹c palcami piach.
Wstawaj!
Na postoju Bykow kompletnie wyczerpany, pozbawiony resz-
tek energii zasn¹³. Jurkowski mia³ czuwaæ. Czwartego dnia prze-
szli nie wiêcej ni¿ dwanacie tysiêcy kroków. Gdy tylko Bykow
zasn¹³, Jurkowski zdj¹³ z siebie termosy z resztkami p³ynnej cze-
kolady i lemoniady, zdj¹³ butlê z tlenem, w³o¿y³ to wszystko do
worka i zostawi³ przy noszach. Umocowa³ he³m i poszed³ samot-
nie umrzeæ. Bykow obudzi³ siê akurat w porê. Odnalaz³ geologa,
gdy ten nie maj¹c ju¿ si³ odczo³gaæ siê dalej, próbowa³ ci¹gn¹æ
z g³owy he³m, który na szczêcie zaczepi³ siê o co.
Bykow powlók³ Jurkowskiego z powrotem na miejsce posto-
ju. Pomóg³ mu umocowaæ he³m jak nale¿y i pod³¹czyæ butle z tle-
nem. Obydwaj nie wymówili ani s³owa. Dopiero po chwili Bykow
powiedzia³:
Jestem bardzo zmêczony. Chce mi siê spaæ. Daj s³owo, ¿e
nie uciekniesz, gdy bêdê odpoczywa³!
Jurkowski milcza³.
Bardzo chcê spaæ... bardzo... A ty, W³odku, nie dajesz mi
odetchn¹æ nawet na chwilê.
Jurkowski milcza³ uparcie, w s³uchawkach by³o s³ychaæ tylko
jego przypieszony oddech.
W³odku, mówiê ci chcê spaæ! Porozmawiamy, kiedy siê
obudzê. B³agam ciê, W³odku!
Dobrze odezwa³ siê Jurkowski. pij, wszystko w porz¹dku.
Bykow chcia³ mu podziêkowaæ, lecz ju¿ nie zd¹¿y³. Zasn¹³ ka-
miennym snem.
Na niebie znów pokaza³y siê purpurowe ob³oki. Wia³ silny
wiatr, wia³ z pó³nocy i pomaga³ w marszu. Chmury nadci¹gnê³y
znad Golkondy podczas snu Bykowa. Na widnokrêgu zwija³y siê
wê¿owe cienie tr¹b powietrznych, zupe³nie tak samo, jak przed
trzema tygodniami, gdy Malec pêdzi³ pod wiatr w kierunku Ura-
nowej Golkondy. Malec pozosta³ daleko jako pomnik wielkiego
marszu. Pozostali tam dwaj towarzysze, lecz wielki marsz nie skoñ-
czy³ siê jeszcze.
241
16 – W krainie...
Jurkowski ca³kiem opada³ z si³. Bywa³y chwile, ¿e Bykow
nienawidzi³ go. Geolog coraz czêciej opuszcza³ nosze na pia-
sek. Aleksiej wcieka³ siê. Nie wolno straciæ tego ba¿anta. Te-
raz tylko on jeden na wiecie mo¿e okreliæ dok³adnie, jak¹ bez-
cenn¹ wartoæ maj¹ te przeklête piaski, dro¿sze od z³ota, od
wszystkiego, co zdo³ano dotychczas odkryæ. Bykow z trudem
wstawa³ po ka¿dym postoju. Otwiera³ kran butli tlenowej i liczy³
do dziesiêciu. Bez tej dodatkowej dawki nie mia³by si³y ruszyæ
w dalsz¹ drogê.
W pewnej chwili sam musia³ unieæ bezw³adne cia³o Daugego
i zarzuciæ sobie na ramiê. Jurkowski nie wsta³, nieruchomo sie-
dzia³ na wydmie czarnego piasku.
Wiesz co, Bykow, tak nie mo¿na... g³os jego brzmia³ ochry-
ple, ale spokojnie. Ja protestujê.
Bykow ma ochotê rozerwaæ go na strzêpy, nie ma jednak si³
i dlatego tylko mo¿e wykrztusiæ:
Pyskaczu, wstawaæ i marsz!
Zostaw nas! Po co siê tak mêczysz? Przez nas sam zginiesz...
Nie twój interes! Wstawaj i marsz!
Jurkowski waha siê.
A ty co, chcesz zdobyæ laury bohatera? Mêczennika? K³a-
miesz! Bêdê ciê popêdza³, dopóki sam nie padnê. A jeli nawet
padnê, to ty sam poczo³gasz siê dalej. Zrozumia³e? Wstawaj!
Jurkowski pos³usznie wstaje. Dobry, morowy ch³opak, praw-
dziwy radziecki cz³owiek, chocia¿ trochê s³aby. Bykow od razu
zapomina o nienawici, jak¹ czu³ przed chwil¹. Kocha W³odka jak
brata. Ani s³owa nie powiedzia³. Milczy sukinsyn... Nie skar¿y siê,
chocia¿ w³osy wy³a¿¹ mu garciami, a twarz ma bardziej szar¹ ni¿
ta pustynia. Chwieje siê. Kochany W³odek! Dojdziemy jako.
Spójrz, bracie, znów odwalilimy dziesiêæ kilosów. Naprzód. Raz,
dwa! Raz, dwa!
Jurkowski mruczy:
Pos³uchaj, Alku! Na wszelki wypadek, gdybym nie doszed³.
Jeli chodzi o zagadkê Tachmasiba, o czerwony kr¹g... ja uwa-
¿am, ¿e to bakterie. Jestem o tym przekonany. Kolonie bakterii.
Nie naszych ziemskich. Tu istnieje ca³kiem odmienne ¿ycie. Nie-
organiczne... ¿ycie nieorganiczne. Bakterie ¿yj¹ce dziêki promie-
niowaniu. Pobieraj¹ promienie z materia³ów i reakcji radioak-
tywnych i ¿yj¹, wykorzystuj¹c tê energiê. Bykow, s³yszysz, co
mówiê?
242
Oczywicie. Bykow s³yszy i stara siê zapamiêtaæ: Bakterie
i promieniowanie....
...Zbieraj¹ siê w miejscach, gdzie powinien nast¹piæ wybuch
atomowy mówi³ dalej Jurkowski. Zbieraj¹ siê, tworz¹c kr¹g,
i czekaj¹. Malec znalaz³ siê w³anie w takim miejscu. Pod nim
wybuch... podziemny atomowy... wybuch. Bakterie czuj¹, gdzie
ma to nast¹piæ... Czekaj¹ zg³odnia³e... S³yszysz? Jestem prawie
przekonany...
Oczywicie. Bykow s³yszy. Wlecze siê wzd³u¿ kamiennej ba-
riery i wypatruje, gdzie skry³ siê w¹wóz. Powinien byæ gdzie bli-
sko... a tam za nim woda.
...powiedz to wszystkim mówi Jurkowski. Powiedz, ¿e
gdzie czerwony kr¹g bakterii, tam nast¹pi wybuch. Niech siê strzeg¹
czerwonego krêgu. Powiesz wszystkim ? Czy s³yszysz?
Tak, tak, powiem. Sam powiesz!
Trzeba liczyæ kroki... jeden... dwa...
Po szeciu dniach dotarli do w¹wozu. Bykow zostawi³ Jurkow-
skiego przy kamiennej cianie i d³ugo b³¹dzi³, aby znaleæ wej-
cie. Wylot czarnej szczeliny zarós³ k³uj¹cymi krzakami i wygl¹-
da³ gronie w czerwonym wietle ognistego nieba. Bykow powróci³
do Jurkowskiego, wzi¹³ Daugego na plecy i ruszy³ wzd³u¿ kamien-
nego muru. Przy wejciu do w¹wozu zwali³ siê i le¿a³ na wpó³
przytomny. Chwilami wraca³a mu wiadomoæ i s³ysza³, jak Jur-
kowski ogarniêty wciek³oci¹ wykrzykiwa³, ³ykaj¹c s³owa:
Wrócimy tu jeszcze... przyjdziemy! Zap³acisz nam za nasze
mêki, za mieræ! Przeklêta planeto! Bêdziesz harowaæ na nas jak
niewolnica... Bêdziesz pracowaæ, daj¹c wiat³o i ¿ycie... Zakuje-
my siê w stal i beton! Bêdziesz pracowaæ.
Bykow podniós³ siê i wspieraj¹c siê o spêkany kamieñ, zawo³a³:
Doæ!
Nie. Maszerowaæ ju¿ dalej nie ma si³. Mo¿na jednak czo³gaæ
siê. Mo¿na posuwaæ siê na czworakach i wlec za sob¹ Daugego.
Tak jest znacznie l¿ej, ni¿ nieæ go na plecach. Jurkowski tak¿e
czo³ga siê.
Bykow zatrzymuje siê, w³¹cza lampkê elektryczn¹ i spogl¹-
da za siebie. Jurkowski jest tu¿. Le¿y za nieruchomym cia³em Gri-
gorija. Wpiera rozstawione ³okcie w piasek i patrzy na niego le-
pym owalem he³mu. Wszyscy po³¹czeni s¹ rzemieniem zdjêtym
243
z plecaka. Trzeba uwa¿aæ na ten ³¹cz¹cy ich pasek. Ju¿ raz rozwi¹-
za³ siê niepostrze¿enie i Bykow odczo³ga³ siê za daleko. Musia³
wracaæ i szukaæ Jurkowskiego, który bezradnie krêci³ siê porod-
ku w¹wozu. Robi³ wra¿enie lepego. Gdy trzyma siê za pasek, nie
zostaje.
Widaæ lady Malca poczernia³e, pogniecione ga³êzie twar-
dych jak ¿elazo rolin le¿¹ wyrwane wród pogruchotanych g¹sie-
nicami transportera kamieni. W¹wóz zd¹¿y³ ju¿ zarosn¹æ, jednak
mo¿na przedzieraæ siê po starym ladzie. Do pokonania pozosta³o
jeszcze kilka tysiêcy kroków...
Bykow siada i podci¹ga pozbawione czucia nogi. Skóra na ko-
lanach popêka³a, lecz nie wiadomo dlaczego nie czuje bólu. Wszyst-
ko w porz¹dku, tak jest lepiej.
Niedaleko ju¿ nasze bagnisko. W³odku, zosta³ jeszcze tylko
kawa³ek drogi. Ruszamy!
Ruszamy! powtarza W³odek Jurkowski.
Naprzód.
Naprzód!
Na bagnisku w wietlistej mgle majaczy³y d¿ungle bezbarw-
nych rolin. Ros³y ciasno splecione i wêdrowcy musieli przeciskaæ
siê miêdzy nimi, ocieraj¹c siê o liskie grube pnie. Trzêsawisko
mlaska³o, cmoka³o i usi³owa³o wessaæ astronautów swoj¹ oblen¹
b³otnist¹ gêb¹. Przed ostatnim decyduj¹cym odcinkiem marszu za-
trzymali siê na d³u¿szy odpoczynek. Bykow wyci¹gn¹³ bezcenny,
upragniony termos Daugego ostatni¹ nadziejê i pomoc. Pozosta³
tam prawie dwa litry soku cytrynowego i gdy Bykow mign¹³ ter-
mosem owietlonym promieniem lampki elektrycznej, Jurkowski
umiechn¹³ siê. Bykow pozwoli³ Jurkowskiemu i sobie wypiæ po
piêæ du¿ych ³yków ¿ycia, a Daugemu wla³ w spieczone usta ca³¹
szklankê. Potem spali po kolei, po trzy godziny, i znów poci¹gnêli
po piêæ ³yków.
Gdy ruszyli, Bykow obci¹¿ony le¿¹cym na jego plecach Dau-
gem zapad³ siê w bagnisko i Jurkowski z trudem zdo³a³ ich wyci¹-
gn¹æ. Jakim cudem od razu znaleli miejsce, gdzie przed miesi¹-
cem wyl¹dowa³ Hius.
Tylko ¿e... Hiusa nie by³o.
Tam, gdzie sta³ ich statek, pozosta³a tylko rozleg³a, o szeæ-
dziesiêciu metrach rednicy twarda platforma ze spieczonego, przy-
pominaj¹cego asfalt b³ota. Od jej rodka rozchodzi³y siê pêkniê-
cia, przez które ju¿ wytryska³y w górê bia³awe wenusjañskie roliny.
244
„Hius” versus Venus
Micha³ Krutikow najwiêksz¹ rozkosz ¿ycia odczuwa³ wtedy,
gdy móg³ usi¹æ w ogródku przy swojej willi w Górach A³tajskich,
roz³o¿yæ na stoliku ustawionym pod roz³o¿yst¹ olch¹ ksi¹¿ki i pra-
cowaæ, nie piesz¹c siê, spokojnie i metodycznie. Interesowa³ siê
niektórymi zagadnieniami teorii kosmogacji i od lat ho³ubi³ ma-
rzenie, ¿e kiedy napisze niewielk¹, lecz pe³n¹ treci ksi¹¿kê, w któ-
rej usystematyzowa³by wszystkie osi¹gniêcia ostatnich dwudzie-
stu lat, zwi¹zane z tym przedmiotem.
By³ matematykiem, absolwentem wydzia³u matematyczno-me-
chanicznego Uniwersytetu Leningradzkiego i pocz¹tkowo, zaraz
po studiach, pracowa³ w Instytucie Kosmogacji. Lubi³ swoj¹ pra-
cê, prawdziw¹ przyjemnoæ sprawia³o mu obserwowanie wyników
obliczeñ, gdy spod pióra wyp³ywaj¹ skomplikowane, lecz wysu-
blimowane piêkne wzory zawieraj¹ce g³êbok¹ treæ.
Nie spostrzeg³ siê nawet, jak poch³onê³y go ca³kowicie proble-
my automatycznego sterowania na nowych reaktywnych rakietach
atomowych, niedawno wprowadzonych w³anie do eksploatacji. To
zdecydowa³o o jego dalszych losach. Uparty Krajuchin wci¹gn¹³
go w kr¹g swej dzia³alnoci, namówi³ do ukoñczenia szko³y ko-
smogatorów astronautów i jako jednego z pierwszych skierowa³
na loty w strefê asteroid. Wszystko to dzia³o siê przed piêtnastu
laty.
Micha³ bywa³ na Ksiê¿ycu i na Marsie, lata³, jak ju¿ wiemy,
w strefie asteroidów, sta³ siê doskona³ym kosmogatorem prakty-
kiem. Nie ominê³y go liczne przygody, widzia³ to, czego nigdy nie
by³by w stanie poznaæ, siedz¹c w instytucie naukowym przy pracy
teoretycznej.
Jednak¿e ponad wszystko przek³ada³ pracê w cieniu roz³o¿y-
stego drzewa, grzebanie siê w grubych ksiêgach i matematyczne
obliczenia, których szeregi wygl¹daj¹ jak tajemniczy szyfr uczo-
nych; lubi³ ws³uchiwaæ siê w szelest lici nad g³ow¹, gdy nieru-
chome s³oñce wisi na najczystszym z b³êkitów, gdy wieje leciutko
wiatr, a przy stoliku stoi w zasiêgu rêki wiaderko z lodem, a w nim
butelki z o¿ywczym narzanem.
Niechaj ¿ona z córeczk¹ zbieraj¹ porzeczki na pobliskich krze-
wach, a synek, dzielny ch³opak, siedzi przed mrowiskiem i dzie-
ciêcym szczebiotem wyra¿a swoje najg³êbsze zdumienie. Niebo
245
jest czyste, nie widaæ na nim ani jednej chmurki, a przede wszyst-
kim jest nasycone g³êbokim b³êkitem.
Gdy Krutikow owego pamiêtnego dnia po¿egna³ towarzyszy
i zosta³ sam na Hiusie, d³ugo jeszcze sta³ w otwartym w³azie i ob-
serwowa³, jak w k³êbi¹cej siê mgle nikn¹ wiate³ka na rufie Mal-
ca. Transporter przepad³ gdzie w b³otnistej d¿ungli, zniknê³y wia-
te³ka, wiat od razu sta³ siê ciemniejszy, bardziej ponury.
Minê³a doba. Nad bagniskiem niemia³o zawita³ dzieñ. Mg³y
przybra³y ró¿owy odcieñ. Lepkie opary bezszelestnymi falami uno-
si³y siê nad powierzchni¹ b³otnistego krateru, ciê¿k¹ opoñcz¹ przy-
kry³y planetolot i otaczaj¹cy go fantastyczny las powykrzywianych
pni, grzybów, traw powyginanych, niesamowitych... W nieprze-
niknionej mgle ko³ysz¹ce siê roliny sprawia³y wra¿enie, ¿e p³yn¹
obok statku i nie ma im koñca. Czasami zaczyna³ padaæ deszcz,
warkliwe bulgotanie gor¹cych róde³ zag³usza³ szum ulewy. Mi-
cha³ mia³ doæ pracy. Zrobi³ dok³adny przegl¹d planetolotu. Wy-
mieni³ kilka czêci uszkodzonych podczas l¹dowania, sprawdzi³
wszystkie aparaty i urz¹dzenia i posprz¹ta³ w kabinach kolegów.
Spod poduszki Daugego wypad³a paczka listów pisanych na ma-
szynie, na b³êkitnym papierze z czerwonym brze¿kiem. Listy Ma-
rii Jurkowskiej. Micha³ z³o¿y³ je i schowa³ w szufladce stolika.
W kabinie Jurkowskiego le¿a³ czarny, oprawny w skórê brulion.
Micha³ pozna³ od razu, ¿e to zbiór wierszy W³odka, który wpisy-
wa³ tu swoje utwory od wielu ju¿ lat. Stronice brulionu by³y po-
kryte rysunkami fregat o dumnych kszta³tach, lecz zawsze z jedna-
kowymi garbatymi dziobami. Micha³ przeczyta³ kilka wierszy:
Szarej jesieni wierna przyjació³ko,
Wszak wci¹¿ pamiêtasz i ci¹gle mnie czekasz?
Westchn¹³. Nie porywa³a go ta poezja, lecz schowa³ brulion do
kieszeni. Poczyta siê na sen. Jurkowski nigdy nie ukrywa³ wierszy
przed przyjació³mi, zw³aszcza przed najbli¿szymi.
Przez pierwszy dzieñ ³¹cznoæ dzia³a³a nienadzwyczajnie. Od-
biornik milcza³. Micha³ ca³e godziny przesiadywa³ przy aparacie,
szukaj¹c g³osu przyjació³ i bezskutecznie nawo³uj¹c Malca.
Za³oga transportera nie odzywa³a siê. Tylko raz Micha³ z³apa³
tajemniczy sygna³, który wstrz¹sn¹³ nim do g³êbi: trzy kropki,
246
kreska, kropka; trzy kropki, kreska, kropka... Kosmogator próbo-
wa³ nawi¹zaæ ³¹cznoæ z tajemniczym radiotelegrafist¹, nadaj¹cym
sygna³ wzywaj¹cy pomocy. Dopiero w kilka dni póniej dowie-
dzia³ siê od Jermakowa, ¿e to sygna³ namiarowy z rozbitego statku
Bondepadchaja.
Nadszed³ jednak dzieñ, kiedy w odbiorniku, pokonuj¹c zgrzy-
ty i trzaski, zadwiêcza³ spokojny g³os Jermakowa. Micha³ pro-
mienia³ z radoci. Od tej chwili ³¹cznoæ zaczê³a dzia³aæ sprawnie.
Dowódca zawiadamia³, ¿e wszystko jest w porz¹dku. Cel zosta³
osi¹gniêty. Jermakow opowiada³, jak prowadzone s¹ badania, jak
siê czuj¹ cz³onkowie wyprawy.
Micha³ za ka¿dym razem prosi³, ¿eby ich pozdrowi³, ¿eby po-
zdrowi³ serdecznie! Przyszed³ dzieñ, kiedy dowódca oznajmi³, ¿e
skrêci³ nogê i od tej chwili on osobicie bêdzie pe³ni³ obowi¹zki
radiooperatora, gdy¿ reszta za³ogi jest straszliwie przeci¹¿ona prac¹.
Zdarza³o siê jednak, ¿e odzywa³ siê Aleksiej. T³umaczy³, ¿e
Bogdan nie ma szczêcia i nie mo¿e po³¹czyæ siê z Hiusem w cza-
sie swoich dy¿urów. Krutikow, który bardzo lubi³ Bogdana, prosi³
o przekazywanie mu specjalnie gor¹cych pozdrowieñ. To przecie¿
stary druh! Ju¿ od piêtnastu lat.
Bardzo czêsto odbiornik milcza³ lub trzeszcza³ jak oszala³y.
Wówczas kosmogator odczuwa³ samotnoæ i têsknotê za ludzkim
s³owem. Ciê¿kie jest ¿ycie, gdy nie mo¿na porozmawiaæ, pomiaæ
siê czy te¿ posprzeczaæ... Nawet obiady nie smakowa³y, trudno by³o
prze³kn¹æ choæby kês chleba. Micha³ próbowa³ pracowaæ, lecz nie
potrafi³ napisaæ jednej linijki. Bra³ siê do czytania. Pocz¹tkowo
sz³o to jako tako. W bibliotece Hiusa by³ spory wybór dobrych
ksi¹¿ek, a w ci¹gu ostatnich lat Micha³ nieczêsto mia³ czas na be-
letrystykê, zbyt by³ zajêty, nawet w tak zwanych wolnych chwi-
lach. Namiêtnoæ czytania minê³a... zwyciê¿y³y myli o rodzinie,
o przyjacio³ach.
Têsknota wypêdzi³a Micha³a z kabiny Hiusa. Pewnego razu,
³ami¹c rozkaz dowódcy, ¿e nie wolno opuszczaæ planetolotu bez ja-
kiej bardzo wa¿nej przyczyny, wzi¹³ automat i przez godzinê w³ó-
czy³ siê we mgle po d¿unglach wielkich skrzypów. Niespokojnie
ogl¹daj¹c siê za ka¿dym westchnieniem trzêsawiska, za ka¿dym sze-
lestem, zbiera³ do zasobnika okazy miejscowej flory kawa³ki bla-
dych rolin, okr¹g³e fosforyzuj¹ce kapelusiki grzybów, a do specjal-
nego pude³ka nabra³ ohydnego z wygl¹du i³u. Potem zgubi³ to
wszystko, gdy¿ zapad³ siê w jak¹ dziurê, i z trudem wydosta³ siê na
247
twardszy grunt, gubi¹c przy tej okazji tak¿e i automat. Bezbronny
d³ugo szuka³ drogi do planetolotu. Po prze¿yciu takich przygód po-
stanowi³ nie robiæ wiêcej wypadów z Hiusa. Ograniczy³ siê do
obserwowania otaczaj¹cego go wiata z w³azu planetolotu. Sam
musia³ przyznaæ, ¿e nie zabrak³o ciekawych wra¿eñ.
Pewnego razu wype³zn¹³ z bagniska na spieczon¹ wokó³ Hiu-
sa skorupê jaki stwór o b³yszcz¹cej skórze. Prychaj¹c i pochra-
puj¹c, wlepi³ w kosmogatora bezczelne spojrzenie bia³ych oczu.
Micha³ siêgn¹³ po broñ, lecz dziwad³o zniknê³o we mgle. Po pan-
cerzu Hiusa pe³za³y wielkie fio³kowe miêczaki. Spada³y ciê¿ko,
uderzaj¹c o bagnisko i nikn¹c w b³ocie. Czasami nad g³ow¹ prze-
latywa³y jakie cienie. Miêso¿erne roliny rozdziera³y na czêci
rozpaczliwie broni¹ce siê olbrzymie g¹sienice; z mg³y dolatywa³y
przeraliwe, chrypi¹ce krzyki; nad planetolotem ukaza³ siê pew-
nego razu cieñ przypominaj¹cy d³ugiego wê¿a z³o¿onego jakby
z k³êbków we³ny. Micha³ szybko zamkn¹³ w³az, nie czekaj¹c na
ewentualn¹ wizytê stworzenia.
Kiedy, drzemi¹c przy aparatach, poczu³, jak Hius siê zako³ysa³.
Gdy wyjrza³ z w³azu, zobaczy³ w bagnisku wielkie owalne do³y i dro-
gê wy³aman¹ przez d¿unglê przez jakiego gigantycznego potwora.
Micha³ przeprowadzi³ do komory przejciowej po³¹czenia od
radiostacji i nie schodz¹c do kabiny, nawo³ywa³ przyjació³. Móg³
teraz pogodziæ obowi¹zki z pasj¹ zaspokajania ciekawoci. Trzy-
maj¹c palec na wy³¹czniku, obserwowa³ i s³ucha³, co siê dzieje
wokó³. Asfaltowy kr¹g wokó³ Hiusa szybko porós³ bezbarwny-
mi rolinami. Od pierwszego dnia Micha³ obserwowa³, jak zaciska
siê piercieñ otaczaj¹cej go d¿ungli. W koñcu roliny ca³kowicie
oplot³y planetolot, który siedz¹c g³êboko w bagnisku, co raz bar-
dziej ton¹³ w napieraj¹cym na niego wiecie planety nosz¹cej imiê
bogini mi³oci i piêknoci. Atmosfera sk³adaj¹ca siê z dwutlenku
wêgla, azotu i gor¹cej mg³y, ciê¿ka woda zawieraj¹ca du¿y pro-
cent wody deu- i trytowej, wilgotny upa³ dochodz¹cy do stu stopni
Celsjusza, flora i fauna, których wygl¹d z miejsca przes¹dza³, ¿e
nie da siê ich u¿yæ jako po¿ywienia, by³y tym wiatem, jaki coraz
mocniej wch³ania³ Hiusa.
Dobrze, ¿e wasza Golkonda nie jest podobna do tego bagni-
ska... mówi³ do Jermakowa przez radio. W odpowiedzi dowódca
tylko chrz¹kn¹³ znacz¹co.
Wkrótce po tej rozmowie rozszala³a siê burza. We mgle za-
dr¿a³o zielonkawe wiat³o, rozleg³y siê grzmoty, rozb³ys³y b³êkitne
248
kuliste b³yskawice. Uderzy³ upalny wiatr. Micha³ patrzy³ na wska-
zówkê termometru, która pe³z³a szybko w górê i przekroczy³a licz-
bê dwiecie. Hius ko³ysa³ siê jak statek na morzu. W pewnej
chwili fala rzadkiego b³ota chlusnê³a do w³azu. Kosmogator, li-
zgaj¹c siê w ile, nie móg³ od razu zamkn¹æ pokrywy, a póniej
nowe uderzenie wichury cisnê³o ni¹ w Micha³a, który straci³ przy-
tomnoæ. Ockn¹³ siê prawie po godzinie. Huragan przeszed³. W ko-
morze przejciowej przelewa³o siê rzadkie b³oto, a na pancerzu
planetolotu le¿a³y stosy wenusjañskich rolin.
Nastêpnego dnia po burzy Jermakow zawiadomi³ Krutikowa
o chorobie Daugego. Nie by³a to mobilizuj¹ca wiadomoæ. Micha³
odczu³ to jako pierwszy powa¿ny cios. Zaczyna³a siê pechowa se-
ria. Samotny astronauta tak¿e rozchorowa³ siê. Termometr wska-
zywa³ tak¹ sam¹ temperaturê, jak¹ mia³ Dauge trzydzieci dzie-
wiêæ stopni. Micha³ le¿a³ na koi i rozmyla³. Ssa³ ustnik pustej
fajki i przypomina³ sobie wszystkie ponure przypuszczenia, jakie
nasuwa³y siê przed tym lotem. Rozmyla³ o zagadce Tachmasiba,
o tajemniczych chorobach. Byæ mo¿e towarzysze powróc¹ do
Hiusa a on nie bêdzie w stanie wpuciæ ich do rodka. Musi za-
tem pamiêtaæ, aby nie zamykaæ w³azu... No dobrze, a jeli do ko-
mory przejciowej dostanie siê jaki potwór... czy potrafi go wy-
pêdziæ?
Micha³ zastanawia³ siê d³ugo, ale nie móg³ siê zdecydowaæ.
Na wszelki wypadek sprawdzi³ dwie rakiety sygnalizacyjne pó³-
metrowej d³ugoci stalowe cygara pokryte grub¹ warstw¹ smaru.
Obejrza³ masywne trójnogi stanowi¹ce podstawy do montowania
rakiet przed odpaleniem. Urz¹dzenie startowe nie by³o skompliko-
wane. Ko³o stateczników rakiety znajdowa³ siê rodzaj bezpieczni-
ka. Wystarczy³o w³¹czyæ go, a wówczas ju¿ mo¿na by³o odpalaæ
za pomoc¹ fal radiowych. Jeli dostanie silnych ataków choroby
i bêdzie czu³, ¿e jest z nim niedobrze, wystrzeli rakietê, jak by³o
ustalone, dok³adnie o godzinie dwudziestej zero, zero wed³ug cza-
su Hiusa. A potem pozostanie tylko czekaæ, pozostawiaj¹c po-
krywê w³azu otwart¹.
Zaczê³a siê nowa d³uga wenusjañska noc. Micha³ wys³uchiwa³
informacji dowódcy o przebiegu dzia³añ w okolicy Golkon-
dy, o tym, jak ustawia siê radiolatarnie, jak praca dobiega koñca.
Ju¿ nied³ugo Micha³ bêdzie móg³ wystartowaæ i kieruj¹c siê we-
d³ug radiolatarñ, wyl¹duje na nowym lotnisku. Czeka go wkrótce
spotkanie z przyjació³mi i najcudowniejsza podró¿! Bêd¹ lecieæ na
249
Ziemiê! Wst¹pi¹ na Cio³kowskiego. I wreszcie Ziemia... a tam
najwspanialsze ze wszystkich powitania, najradoniejsze...
Micha³ wspomina swój pierwszy powrót z kosmosu. Kwiaty,
muzyka, t³umy ludzi, a wród nich Zoja. M³odziutka, ale ju¿ star-
szy laborant instytutu Krajuchina. Starszy laborant ¿arto-
wa³ z niej Micha³ i docina³: Jeli ty jeste starszym laborantem, to
jak wygl¹daj¹ m³odsi?.
Wspomina, jak przyjêto w wiecie naukowym pomys³ wykorzy-
stania absolutnego zwierciad³a. Jak atakowano jego odkrywcê,
Szrajbera, obrzucaj¹c go tysi¹cem epitetów. Nazywano go szalo-
nym starcem, ,,redniowiecznym alchemikiem, fantast¹. Pamiê-
ta³, jak Krajuchin stan¹³ w obronie Szrajbera, jak zacz¹³ toczyæ za-
ciêt¹ walkê, aby absolutne zwierciad³o wykorzystaæ do budowy
silnika fotonowego, jak nara¿a³ siê ró¿nym ludziom i niewiele bra-
kowa³o, aby przegra³ tê trudn¹ rozgrywkê.
Teraz Micha³ siedzia³ we wnêtrzu Hiusa, który by³ owocem
tych zmagañ. Hius versus Venus powiedzia³ na g³os, wyczer-
puj¹c dwie trzecie swej znajomoci ³aciny. Hius versus Venus!
Jak na razie to wszystko idzie jak najlepiej! Tfu... ¿eby tylko nie
zauroczyæ.
W dwanacie dni po odjedzie Malca Krutikow obudzi³ siê
przera¿ony, s³ysz¹c czyj g³os. Zda³ sobie sprawê, ¿e to on sam
mówi. Zmierzy³ temperaturê, by³a normalna, tylko g³owa bola³a
i czu³ mrowie w palcach.
Opieraj¹c siê o ciany korytarza, s³aniaj¹c siê na nogach, pod-
szed³ do radioodbiornika. Zacz¹³ nawo³ywaæ Malca. Za³oga trans-
portera nie odpowiada³a.
Trzeba koniecznie przewietrzyæ siê mówi³ na g³os. Jestem
chory i muszê siê przewietrzyæ.
Wróci³ pustymi korytarzami do kabiny i wszed³ do magazynu,
gdzie przechowywano speckombinezony. W blasku matowych lamp
zobaczy³ stare br¹zowe lady na cianach. Pami¹tka po wizycie
wenusjañskiej pleni. Uderzy³a go nagle cisza... ta cisza, która ota-
cza³a go prawie od dwóch tygodni, a która w³anie teraz, w tej
chwili, zaczê³a ci¹¿yæ... cisza oczekiwania, cisza samotnoci.
Na zewn¹trz... koniecznie muszê siê przewietrzyæ!.
250
Z wielkim trudem dotar³ do górnej komory przejciowej. He³m
ci¹¿y³ jak nigdy, rêce z wysi³kiem otworzy³y pokrywê w³azu. Mi-
cha³ bezsilnie opad³ na obramowanie w³azu.
Mg³a zniknê³a. Nad g³ow¹ rozpociera³a siê nieprzenikniona
ciemna czasza nieba, obramowana na horyzoncie czerwonym pier-
cieniem.
Micha³ rozsun¹³ porastaj¹ce Hiusa zielska. Równina krateru
wieci³a s³abym blaskiem. Ciemnoæ... pustka... Czerwona smuga
na widnokrêgu p³ynê³a powoli, jakby po¿eraj¹c ciemnoæ. Kosmo-
gator a¿ krzykn¹³ ze zdziwienia tu¿ przed sob¹ zobaczy³ pusty-
niê, nad któr¹ prawie nieruchomo sta³a gigantyczna tr¹ba powietrz-
na, a wokó³ niej szala³a wichura. Obraz ko³ysa³ siê przez chwilê
i znikn¹³. Zamiast piaszczystej pustyni widnia³o tylko fosforyzuj¹-
ce bagnisko, a za nalanymi purpur¹ szczytami gór zapala³o siê i ga-
s³o jakie silne wiat³o.
Micha³ zszed³ do kabiny. Nie bardzo rozumia³, co przed chwi-
l¹ prze¿ywa³. Fatamorgana czy zwyk³e halucynacje?. Wzi¹³ apa-
rat filmowy i tak uzbrojony poszed³ z powrotem do komory przej-
ciowej. Czerwona smuga znów zaczyna³a nabieraæ ¿ycia. Nad
Hiusem zamigota³y nowe obrazy. Krutikow nie ¿a³owa³ filmu.
Gdy zjawisko zniknê³o, natychmiast wróci³ do kabiny i wywo³a³
film. A wiêc jednak nie halucynacje... na filmie wyranie widzia³
drzewa i ska³y. Jak to dobrze, ¿e na tej planecie istniej¹ tak¿e inne
widoki ni¿ bagniste równiny. Jak to dobrze, ¿e mo¿na sfilmowaæ
zjawisko fatamorgany i upewniæ siê, ¿e to nie chorobliwe z³udzenia.
Rozmylania przerwa³ dwiêk p³yn¹cy z g³onika. Micha³ rzuci³
siê do aparatu. Mówi³ Jermakow. Rozmowa nagle siê urwa³a. Micha³
nie zd¹¿y³ nawet rozpytaæ o wszystko, czego by³ ciekaw. Poczu³, jak
pod³oga ucieka mu spod nóg. Krzykn¹³ co do Jermakowa, lecz od-
biornik zawy³ tylko tysi¹cem syren. Micha³ próbowa³ podnieæ siê z
krzes³a, lecz drugi silny wstrz¹s zwali³ go z nóg. Upadaj¹c, zaczepi³ o
radiowy aparat, który zwali³ siê tak¿e. Trzêsienie ziemi... nie, raczej
trzêsienie Wenus mignê³o w mylach. Kosmogator podniós³ siê i za-
cz¹³ nawo³ywaæ Jermakowa. G³onik jednak tylko wiszcza³ i trzesz-
cza³. Hius pochyli³ siê. Kosmogator znów run¹³ jak d³ugi i potoczy³
siê a¿ pod deskê rozdzielcz¹ urz¹dzeñ napêdowych i sterowniczych.
G³onik zmienia³ swój ton na coraz ni¿szy, a¿ wreszcie urwa³ siê jak-
by pod ciê¿kim uderzeniem.
251
Przy l¹dowaniu na Wenus planetolot zapad³ siê g³êboko w i³.
Niezbyt zapewne gruba warstwa pokrywaj¹ca bezdenne bagnisko
ustêpowa³a mikron po mikronie, centymetr po centymetrze pod
naporem tysi¹ctonowej masy. Podczas rozmowy Krutikowa z do-
wódc¹ przerwa³a siê ostatecznie i Hius jak kamieñ poszed³
w dó³... Micha³ siedzia³ oniemia³y. Towarzysze, gdy powróc¹ z wy-
prawy, zobacz¹ tylko ciemn¹ ³ysinkê wród zaroli, stawik wype³-
niony radioaktywn¹ wod¹. Zgin¹ pozbawieni tlenu, wody, ¿ywno-
ci. Nie bêd¹ mogli nawet wys³aæ rakiet sygnalizacyjnych, aby
zawiadomiæ Cio³kowskiego. Micha³ uchwyci³ rêkoma za skraj
tablicy rozdzielczej. Czu³, jak planetolot przechyla siê. Jeli zwali
siê na bok, to koniec! mieræ! Naprê¿aj¹c miênie, dosta³ siê wresz-
cie do g³ównych urz¹dzeñ napêdowych. Po³o¿y³ palce na klawi-
szach. Radonie zape³ga³y ró¿nokolorowe wiate³ka indykatorów.
Trzêsawiskiem wstrz¹sn¹³ potê¿ny podmuch bij¹cy z dysz pla-
netolotu. Buchnê³y k³êby pary i rozpalonego b³ota. Z bagniska, jak
z piekielnej czeluci, wy³oni³ siê potê¿ny kszta³t Hiusa, jak piê-
cionogi potworny skorupiak zawis³ nad kraterem i uniós³ siê lekko
w górê. Na bagnisku pozosta³a wypalona ¿arem rakiet twarda plat-
forma z biegn¹cymi od jej rodka pêkniêciami.
Malec, Malec, tu mówi Hius! S³ucham was! Tu mówi
Hius! Malec, Malec, tu mówi Hius, przechodzê na od-
biór, przechodzê na odbiór!
Micha³ nawo³ywa³, czeka³, lecz w odpowiedzi g³onik przyno-
si³ tylko wycie samorodnych fal radiowych, trzaski wy³adowañ.
Nie otrzymywa³ odpowiedzi. Od piêciu dni za³oga Malca nie
odpowiada³a. Co mog³o siê staæ? Dlaczego nie przesy³aj¹ polece-
nia, aby l¹dowaæ na nowym lotnisku?
Hius po wydostaniu siê z bagniska wyl¹dowa³ na twardym
kamienistym gruncie. Jego piêæ ³ap kolumn reaktorów znalaz³o
wreszcie oparcie na sta³ym l¹dzie. Dziwna to maszyna ten Hius.
Cechuje j¹ ³atwoæ obs³ugi i olbrzymia statecznoæ podczas lotu.
Tylko dziêki swym potê¿nym silnikom móg³ wyskoczyæ z b³ota, prze-
lecieæ nad otaczaj¹c¹ krater barier¹ wysokich ska³ i delikatnie opu-
ciæ siê na grunt, jakby nie by³o pr¹dów atmosferycznych i straszli-
wych tr¹b powietrznych. Hius poddawa³ siê pos³usznie rozkazom
dowiadczonego, lecz przera¿onego wydarzeniami pilota, którego
nerwy napiête by³y do ostatnich granic wytrzyma³oci. Nie zosta³y
zmarnowane bezsenne noce Krajuchina, Priwa³owa i setek innych,
który w³o¿yli w stworzenie tej maszyny ca³e swe dowiadczenie
252
i wiedzê, ca³¹ duszê twórców nowego statku rakiety o napêdzie
fotonowym. Hius zwyciê¿y³ w okolicznociach, w jakich ka¿dy
inny typ statku uleg³by ca³kowitej zag³adzie.
Hius sta³ w nieprzeniknionych ciemnociach, ca³y i nienaru-
szony, jeli nie liczyæ drobnych uszkodzeñ radiostacji naprawio-
nych natychmiast przez Krutikowa.
Hius wyl¹dowa³, lecz kosmogator nie móg³ zorientowaæ siê
dok³adnie, jaka jest jego dok³adna pozycja. Zreszt¹ nie jest to sprawa
najwa¿niejsza. Czeka³ przecie¿ na sygna³ z Malca, aby przenieæ
siê na nowe lotnisko. Micha³ wstaje i zaczyna spacerowaæ tam
i z powrotem po kabinie.
Jeli nie uda siê nawi¹zaæ ³¹cznoci, Malec pojedzie na miej-
sce pierwszego l¹dowania. Za³oga bêdzie szukaæ Hiusa, a prze-
cie¿ nie ma ju¿ wody... Dlaczego nie podaj¹ sygna³u? A mo¿e ju¿
nadali?
Micha³ wytê¿a³ wszystkie si³y, aby opanowaæ zdradzieckie ataki
s³aboci. Uspokój siê, cz³owieku! mówi³ sam do siebie. Tylko
spokój jest potrzebny w takich chwilach, z ka¿dej sytuacji s¹ dwa
wyjcia, tak przynajmniej zawsze powtarza³ Grisza Dauge. Plane-
tolot jest ca³y i w pe³nej gotowoci do lotu, a zatem kosmogator
mo¿e czuæ siê bezpiecznie. Nie o to jednak chodzi! Czy iæ na
bagnisko i zostawiæ tam znak, wskazówki, gdzie siê podzia³? Brr...
dziesi¹tki kilometrów po straszliwym b³ocie... Hius pozosta³by
bez opieki. A gdzie siê znajduje owo bagnisko? W jakim maszero-
waæ kierunku?
Nagle przypomnia³ sobie! Przecie¿ mo¿e wystrzeliæ sygna³o-
we rakiety dok³adnie o godzinie dwudziestej zero, zero. Tak umó-
wili siê z Jermakowem. Micha³ zszed³ do dolnej komory przejcio-
wej. Otworzy³ w³az i wyszed³ na pustyniê, po której hula³
przenikliwy, upalny wiatr. Spuszczenie rakiet na powierzchniê
Wenus nie przysz³o ³atwo. Musia³ jednak wystrzeliæ obie rakiety!
Jedna mo¿e byæ nie zauwa¿ona... Tak mówi³ Jermakow.
Micha³ oddali³ siê, wlok¹c za sob¹ obie rakiety na odleg³oæ stu
metrów od Hiusa. Wytê¿a³ przy tej pracy ca³¹ wolê i wszystkie
miênie. Ustawi³ je na trójnogach i w³¹czy³ urz¹dzenia odpalaj¹ce.
Dla bezpieczeñstwa powinien by³ wejæ do Hiusa, lecz nie móg³
znaleæ trapu rozhutanego wichur¹. Micha³ prawie nieprzytomny
z wysi³ku ukry³ siê za kolumn¹ reaktora. Nie zauwa¿y³ nawet, jak
rakiety jedna po drugiej wystrzeli³y w niebo i gdzie wysoko za chmu-
rami rozerwa³y siê, wybuchaj¹c olepiaj¹co bia³ymi b³yskami.
253
Gdy wreszcie oprzytomnia³ i wszed³ do przytulnej kabiny
w Hiusie, zrzuci³ z siebie speckombinezon i zwali³ siê na kojê.
Przele¿a³ parê godzin, po czym spokojniejszy ju¿ wypi³ kubek bu-
lionu i poszed³ do kabiny sterowania. Dopiero tam zorientowa³ siê,
¿e jego zegarek opónia siê w stosunku do idealnego chronometru
Hiusa, dzia³aj¹cego na zasadzie rozpadu moleku³ metalu. Ra-
kiety zosta³y zatem wystrzelone z dwunastominutowym opónie-
niem. Jermakow móg³ ich nie zauwa¿yæ. Lecz kosmogator nie mia³
si³ na g³êbsze rozwa¿ania, na zastanawianie siê, jakie z takiej po-
my³ki mog¹ wynikn¹æ skutki. Pozostawa³o mu jedno: czekaæ.
Le¿¹c ju¿ w koi, Micha³ zerwa³ siê nagle na równe nogi. Trze-
ba byæ ostatnim idiot¹ wymyla³ sobie. Powinien by³ natychmiast
w³¹czyæ stacjê namiarow¹ i podawaæ w³asne namiary radiowe.
Wczeniej czy póniej Jermakow us³yszy namiary i okreli kurs
Malca, przyjedzie prosto do Hiusa.
Manipuluj¹c przy tablicy rozdzielczej, podpiewywa³ z ucie-
chy, patrz¹c na wiec¹ce ekrany radiolokatora.
Minê³y nastêpne cztery doby.
Malec, Malec, bierzcie moje namiary! D³ugoæ fal...
wo³a³ do mikrofonu. Atmosfera Wenus mia³a swoje humory. Nie
zawsze przepuszcza³a fale radaru. Micha³ uzbroi³ siê w cierpliwoæ.
Mówi Hius, mówi Hius... bierzcie moje namiary po-
wtarza³ jak urzeczony.
Ciekawe, co pomyleli sobie na Cio³kowskim, gdy zobaczy-
li rakiety? Na pewno og³osili ¿a³obê. Machow szykuje do startu
kosmiczne ciê¿arówki z automatycznymi pilotami. Krajuchin po-
czu³ siê nagle starcem i siedzi w swym gabinecie, ponuro rozmy-
laj¹c nad tym, co siê sta³o przepad³y jego nadzieje, przepad³y
wszystkie marzenia jego ¿ycia Hius zgin¹³! Nie, Hius nie
zgin¹³! Hius jest wspania³¹ maszyn¹!
S³ucham was... odezwijcie siê. Tu mówi Hius, Malec,
s³ucham was, przechodzê na odbiór...
Mija³y dni, Malec nie odzywa³ siê. Musia³o staæ siê co po-
wa¿nego. Na pró¿no czeka? Nie! Musi czekaæ! Oni musz¹ wróciæ!
Micha³ znów nawo³uje przyjació³.
Dziewi¹tego dnia kosmogator jeszcze raz sprawdzi³ radiolo-
kator, sprawdzi³ speckombinezon, wzi¹³ automat i zszed³ na ka-
mienisty, twardy grunt pod Hiusem. Po niebie mknê³y purpurowe
254
ob³oki. Pod nogami chrzêci³ rudy, drobny piach. Wiatr podnosi³
go i niós³ burymi chmurami, szumia³ w s³uchawkach, ha³asowa³
w twardych suchych zarolach porastaj¹cych pustyniê o dwiecie
kroków od planetolotu. Drzewa z p³askimi koronami by³y zwêglo-
ne nawet w odleg³oci pó³ kilometra od Hiusa.
Micha³ rozejrza³ siê, pog³aska³ pieszczotliwie jedn¹ z wielkich
³ap Hiusa, na której spiek³y siê grudki b³ota, i ruszy³ w kierunku
drzew. Nie potrafi³ czekaæ d³u¿ej ani chwili. Tamci zginêli, to by³o
oczywiste. Nie mo¿e jednak odlecieæ, zanim nie znajdzie ich cia³.
W spalonym lesie prawie natychmiast natkn¹³ siê na trzech to-
warzyszy. Pierwszy czo³ga³ siê, skrêcaj¹c siê jak g¹sienica, cze-
piaj¹c palcami nierównoci gruntu. Na plecach wlók³ owiniêty brud-
nymi szmatami kszta³t, ledwie przypominaj¹cy cz³owieka. Nastêpny
po³¹czony rzemieniem z pierwszym czo³ga³ siê jego ladem. Sunê-
li powolutku prosto na skamienia³ego z wra¿enia Micha³a. Pierw-
szy z nich uderzy³ srebrzystym he³mem o pieñ. Jêkn¹³ i jakby ze
z³oci¹ zacz¹³ omijaæ ³ukiem przeszkodê.
Micha³ krzykn¹³ i rzuci³ siê ku towarzyszom. Pierwszy pod-
niós³ siê b³yskawicznie na kolana i b³ysn¹³ automatem.
Kto? zaskrzecza³ obcym g³osem.
Aleksiej! zawo³a³ Krutikow. Przyklêkn¹³ ko³o Bykowa, ob-
j¹³ go w serdecznym ucisku.
Pod nogami Krutikowa zaszeleci³a mapa. Na twardym papie-
rze kosmogator zobaczy³ czarny kszta³t Golkondy, kr¹g oznacza-
j¹cy krater bagniska, a obok maleñkie czerwone kó³ko. Gdyby zna³
w³asn¹ pozycjê, odgad³by od razu, ¿e w³anie tu stoi Hius. Jer-
makow wyznaczy³ miejsce z dok³adnoci¹ do kilku kilometrów.
Bykow koñczy³ opowiadanie. Jurkowski le¿a³ na fotelu, obok
którego sta³ bia³y, matowy cylinder, gdzie w specjalnym leczni-
czym roztworze umieszczono Daugego. Grigorij pok³uty zastrzy-
kami ¿y³ i czeka³ na wyzdrowienie. Krutikow przeciera³ ³zawi¹ce
nagle oczy... Nadrabia³ min¹. Jurkowski upomina³ go:
Nie rozp³acz siê tylko. W³¹cz lepiej radio na fale radiolatarñ
Golkondy.
Micha³ pos³usznie wykona³ probê. W g³oniku odezwa³y siê
wyrane sygna³y...
Czy potrafi³by kierowaæ siê nimi? spyta³ szeptem W³o-
dek, zwracaj¹c siê do kosmogatora.
255
Te¿ pytanie? Przecie¿ to proste! Nawet nowicjusz by potra-
fi³! odpowiedzia³ Micha³. A ty, Aleksy, w³ó¿ okulary. Znów
chcesz dostaæ ataku lepoty? krzykn¹³ na Bykowa. Do Cio³-
kowskiego pozosta³o jeszcze tysi¹c piêæset kilometrów... dorzuci³
i tym razem ju¿ nie ukrywaj¹c ³ez, siêgn¹³ po chusteczkê.
Nie rozp³acz siê! powtórzy³ Jurkowski. Zadanie zosta³o
wykonane... Nie moglimy uczyniæ nic wiêcej... Droga zosta³a uto-
rowana. Jeszcze tu wrócimy. Wszyscy i Aleksy, i Grisza, i ty, i ja!
W przestrzeñ, jakby przywo³uj¹c astronautów, lecia³y sygna³y
radiolatarñ. Pêdzi³y nad rozbitymi statkami, nad zniszczonym Mal-
cem, nad nieznan¹ mogi³¹ Bogdana, nad hucz¹cymi gardzielami
Golkondy. Wylatywa³y nad purpurowe ob³oki i podawa³y radonie
wieæ, ¿e droga otwarta.