DANA PALMER
SPLĄTANE LOSY
PROLOG
Delikatna twarz na nakrochmalonej białej poduszce była blada i nieruchoma.
Mężczyzna patrzył na nią z góry z trudnym do ukrycia uczuciem nie znanego sobie
niepokoju. Przez lata trzymał swoje emocje pod kontrolą. Czułość była luksusem, na jaki
ż
aden najemnik, a już najmniej ktoś z reputacją Diega Laremosa nie mógł sobie pozwolić.
Ale to nie była obca kobieta i emocje, które odczuwał patrząc na nią, były dość
pomieszane. Nie widział jej od pięciu lat, a mimo to nie wydawała się starsza nawet o dzień.
Powinna mieć dwadzieścia sześć lat, pomyślał nieobecny duchem. Sam miał lat czterdzieści.
Nie spodziewał się, że będzie nieprzytomna. Kiedy nadeszła do niego wiadomość ze
szpitala, nieomal ją zlekceważył. Melissa Sterling zdradziła go dawno temu. Nie miał ochoty
na odnawianie przykrej znajomości, ale z poczucia obowiązku i z ciekawości przyjechał do
południowej Arizony. Ale to nie była pułapka, jak poprzednio. Kobieta była ranna i bezradna,
lecz żyła, choć przez cały ten czas uważał ją za umarłą.
Wysoki, ciemny, w nieskazitelnym, ciemnoszarym garniturze, odwrócił się, aby
bezmyślnie popatrzeć przez szybę na dobrze utrzymane podłogi przed separatką Melissy
Sterling. Nosił wąsy, których nie miał w owe dramatyczne dni, jakie z nim dzieliła. Był trochę
bardziej muskularny i trochę starszy. Ale lata podkreślały jedynie jego dobry wygląd i czyniły
go dojrzalszym. Prześliznął się spojrzeniem ciemnych oczu w stronę łóżka, na którym
spoczywało smukłe ciało tej kobiety, tej obcej, która schwytała go w pułapkę małżeństwa, a
potem porzuciła.
Jak na kobietę Melissa była wysoka, choć on był od niej znacznie wyższy. Miała
długie, faliste blond włosy, które kiedyś sięgały niżej talii. Obcięła je. Okalały teraz jej
owalną, mizerną twarz. Miała niebieskie cienie pod zamkniętymi oczami i doskonałe w
kształcie usta, niemal tak samo blade jak jej twarz; prosty nos marszczył się lekko w proteście
przeciwko przymocowanym do niego rurkom, które tłoczyły powietrze. Wokół pełno było
sprzętu elektronicznego i przewodów, które prowadziły do różnych monitorów.
Wypadek - powiedział dzień wcześniej przez telefon lekarz dyżurny. - Jest gorzej niż
ź
le.
To była katastrofa lotnicza, którą cudem przeżyli ona, pilot i kilku innych pasażerów
samolotu z Phoenix. Samolot rozbił się na pustyni w pobliżu Tucson; przywieziono ją tu
nieprzytomną. Personel ostrego dyżuru znalazł w portfelu zniszczony, starannie złożony
dokument, który zawierał informację o jej stanie cywilnym. Był to akt ślubu napisany po
hiszpańsku; wyblakły atrament zaświadczał, że jest żoną niejakiego Diega Laremosa z Dos
Rios w Gwatemali. Lekarz upierał się, że Diego jest jej mężem, a skoro tak, to czy zgadza się
na natychmiastową operację dla ratowania jej życia?
Niezbyt chętnie sięgając pamięcią wstecz pytał, czy nie ma innych bliskich, ale lekarz
powiedział, że tych trochę żałosnych resztek bagażu nie zawierało żadnej wskazówki. Diego
pozostawił więc swoją gwatemalską farmę na łasce własnej, najemnej bandy i udał się
samolotem z miasta Gwatemala do Tucson.
Nie spał przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny.
Kobieta w łóżku poruszyła się nagle z jękiem. Jej wielkie i łagodne, szare oczy były
jedynym widocznym znakiem związków krwi z matką Melissy, Gwatemalką, której zdrada
ś
ciągnęła cierpienie i... niesławę na całą rodzinę Laremosów.
Spojrzeniem ciemnych oczu ogarnął jej blade, zastygłe rysy i myślał, jak to się stało,
ż
e on i Melissa mogli w ogóle do czegoś takiego doprowadzić...
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Była mglista, deszczowa pogoda, ale to akurat nie przeszkadzało Melissie Sterling.
Zmokniecie nie wydawało się wygórowaną ceną za kilka drogich chwil z Diegiem
Laremosem.
Jego rodzina posiadała od czterech pokoleń fincę, gigantyczną gwatemalską farmę,
która graniczyła z ziemią jej ojca. Obydwie rodziny były zwaśnione ze sobą z powodu, jaki
dała nieżyjąca już matka Melissy. Mimo to dziewczyna uwielbiała syna i spadkobiercę
Laremosów. Wydawało się, że ta dziewczęca adoracja jest mu obojętna.
Ostatniej nocy szalała burza. Melissa pojechała konno do małego domku mamy
Chavez, aby sprawdzić, czy staruszka czuje się dobrze. I okazało się, że Diego,
zaniepokojony o swoją starą nianię, również zajrzał tam w tym samym celu. Przyniósł melony
i ryby, a teraz odprowadzał Melissę do domu jej ojca.
Pod panamą Diega czerniała gęstwina włosów. Czuło się chłodne opanowanie, które
graniczyło z zarozumiałością. Nigdy nie musiał podnosić głosu na służących; Melissa tylko
raz widziała go w bójce. Był godny, powściągliwy i wydawało się, że nie ma żadnych
słabości. Ale był tajemniczy. Często znikał na całe tygodnie i pewnego razu wrócił z bliznami
na policzku, utykając. Melissa była bardzo ciekawa, ale nie zapytała, co się stało.
Mimo, że miała już lat dwadzieścia, ciągle jeszcze była nieśmiała w obecności
mężczyzn, a zwłaszcza Diega. Uratował ją kiedyś, gdy zgubiła się podczas deszczu w lesie,
poszukując ruin z czasów Majów i od tamtej chwili kochała się w nim potajemnie.
- Przypuszczam, że twoja babka i siostra umarłyby, gdyby wiedziały, że jestem o krok
od ciebie - westchnęła.
- Nie darzą twojej rodziny nadmierną sympatią, to prawda... - zgodził się. - Moi
krewni nie mogą zapomnieć, że Edward Sterling porwał novię memu ojcu w przeddzień ich
ś
lubu i że z nią uciekł.
- Mój ojciec kochał ją i ona go kochała - powiedziała broniąc się Melissa. - Twój
ojciec tak czy owak mógł zawrzeć z nią jedynie małżeństwo aranżowane, nie z miłości. Był
znacznie starszy od mojej matki. Ponadto od lat był wdowcem.
- Twój ojciec jest Anglikiem - powiedział Diego chłodno. - Nigdy nie rozumiał
naszego sposobu życia. Tu honor jest życiem sam w sobie. Kiedy ukradł kobietę zaręczoną z
moim ojcem, pohańbił rodzinę. - Diego spojrzał na Melissę, nie dodając, że jego ojciec liczył
także na dziedzictwo jej nieboszczki matki, bo chciał odbudować fortunę rodową. Diego
uważał, że postawa ojca miała na względzie raczej interes, ale stary mężczyzna, na swój
chłodny sposób, był przywiązany do Sheili Sterling.
Diego ściągnął cugle wierzchowca i utkwił wzrok w Melissie, obejmując spojrzeniem
jej wiotkie ciało w dżinsach i różowej koszuli, rozpiętej aż po pełne piersi. Nie mógł sobie
pozwolić na romans z córką kobiety, która okryła niesławą jego rodzinę.
- Twój ojciec nie powinien ci pozwalać na takie włóczęgi - powiedział
nieoczekiwanie, łagodząc wymowę słów nieśmiałym uśmiechem. - Zaczynają tu działać
partyzanci. Jest niebezpiecznie.
- Nie myślałam o tym - powiedziała.
- Nigdy tak nie rób, chica - szepnął, naciągając kapelusz skosem na czoło. - Twoje
fantazje przyniosą ci pewnego dnia zgubę. To groźne czasy.
- Zawsze jest groźnie - powiedziała z płochliwym uśmiechem. - Ale ja czuję się z tobą
bezpiecznie.
- To najniebezpieczniejsza fantazja ze wszystkich - powiedział z zadumą - ale
niewątpliwie nie zdajesz sobie jeszcze z tego sprawy. Ruszaj, trzeba stąd iść...
- Chwileczkę. - Wyjęła aparat fotograficzny z kieszeni i nastawiając na niego,
odpowiedziała uśmiechem na jego grymas: - Wiem, co myślisz: nigdy więcej. Ale cóż mogę
poradzić, jeśli trudno mi znaleźć właściwą perspektywę na obrazie, na którym cię maluję?
Potrzebny mi jeszcze jeden kadr. Jeden, obiecuję.
- Nacisnęła migawkę, zanim zdołał zaprotestować.
- Ten słynny obraz zabiera ci bardzo wiele czasu, niña - powiedział. - Pracujesz nad
nim już osiem miesięcy, a ja jeszcze nie mogłem nawet rzucić na niego okiem.
- Pracuję wolno - odpowiedziała wymijająco. Fotografia miała być dodana do kolekcji
zdjęć, nad którymi siadała, aby powzdychać w zaciszu własnego pokoju. Aby pomarzyć,
ponieważ marzenia były raczej wszystkim, co mogła przeżyć z Diegiem. Wiedziała to dobrze.
Jego rodzina byłaby przeciwna nawet jakiejkolwiek wzmiance o możliwości pobytu Melissy
pod ich dachem, podobnie zresztą jak o ich przyjaźni.
- Kiedy wybierasz się na studia?
- Niebawem, jak sądzę. Wyprosiłam rok po szkole, żeby pobyć z tatą, ale ten zamęt
bardzo go niepokoi. Zamierza mnie stąd wysłać. A ja nie chcę jechać do Stanów. Chcę być
tutaj.
- Twój ojciec słusznie nalega - mruknął Diego, choć nie chciał myśleć o przejażdżkach
po swoich włościach bez szans na spotkanie Melissy. Przyzwyczaił się do niej. Dla
mężczyzny światowego, doświadczonego i cynicznego, jakim stał się przez lata, Melissa była
haustem wiosennego powietrza. Bał się, że gdyby mu dano szansę, mógłby ulec pokusie jej
rozkosznego, młodego ciała. Była smukła i wysoka, miała długie, opalone nogi, piersi o
właściwym kształcie oraz zgrabnie wciętą talię. Nie była piękna, lecz jej ciemna twarz
wspaniale prezentowała się w oprawie długich jasnych włosów. Odpowiednio ubrana i
wyszkolona byłaby wyjątkową... gospodynią, żoną, z której mężczyzna mógłby być dumny.
Ale Diego nie zamierzał myśleć o Melissie w taki sposób. Gdyby kiedykolwiek miał
się ożenić, jego żoną byłaby Gwatemalka z dobrej rodziny, nie zaś kobieta, której ojciec raz
już zhańbił nazwisko Laremosów.
- Jesteś teraz prawie zawsze w domu - powiedziała Melissa, kiedy jechali stępa wzdłuż
doliny w pobliżu wulkanu Atitlán, widocznego na tle zielonej dżungli. Kochała Gwatemalę,
lubiła wulkany i jeziora, rzeki i rozległe doliny. Kochała zwłaszcza tajemnicze ruiny Majów,
te, których odkrycie było taką sensacją.
- Farma pochłania większość mojego czasu od dnia śmierci ojca - odrzekł. - Ponadto
zrobiłem się za stary, aby zajmować się pracą, do której przywykłem.
- Nigdy o tym nie mówiłeś. Co to za praca?
- Owszem, byłoby o czym mówić. - Uśmiechnął się niepewnie. - Jak idzie twojemu
ojcu z kompanią bananową? Wyrównali mu straty z powodu burzy?
Tropikalna burza zniszczyła plantację bananów, w której ojciec Melissy miał znaczne
udziały. Tegoroczne zbiory były bardzo nędzne. Podobnie jak Diego, jej ojciec inwestował
także w inne branże, na przykład w hodowlę bydła, które pasło się na terenach sąsiadujących
z ziemiami Laremosów. Ale tradycyjnie na owocach zarabiało się najwięcej.
- Nie wiem - potrząsnęła głową. - Nie rozmawia ze mną o interesach. Sądzę, że myśli,
iż jestem zbyt tępa, aby je zrozumieć. - Uśmiechnęła się, będąc myślami daleko, przy małej
książce, na którą trafiła niedawno w kufrze matki. - Wiesz, mój tata bardzo się zmienił od
czasu, kiedy matka go poznała. Jest dziś stateczny i spokojny. Mama pisała, że kiedy się
pobrali, zawsze znajdował się w samym centrum spraw, był bardzo odważny i lubił ryzyko...
- Myślę, że jej śmierć trochę go zmieniła, maleńka - powiedział Diego, nieobecny
duchem.
- Być może - odrzekła. - Apollo mówił, że byłeś najlepszy tam, w tej swojej robocie -
dodała szybko. - I że któregoś dnia może opowiesz mi o tym.
Patrząc jej w oczy, powiedział półszeptem:
- Moja przeszłość jest czymś, o czym nigdy nie zamierzam z kimkolwiek rozmawiać.
Apollo nie ma prawa mówić ci takich rzeczy.
Głos zmroził ją, ponieważ zabrzmiał lodowato. Zmieniła nerwowo temat.
- To miły człowiek. Kiedyś, podczas burzy, pomagał tacie spędzić zabłąkane krowy.
Musi być dobry w tym, co robi, inaczej nie chciałbyś go trzymać.
- Jest dobry - powiedział, notując w pamięci, że musi poważnie porozmawiać z tym
czarnym amerykańskim eks-żandarmem, który był jednym z członków jego bandy
najemników - ale to nie oznacza, że może dyskutować z tobą na mój temat.
- Nie złość się na niego, proszę - powiedziała łagodnie. - To była moja wina, nie jego.
Przepraszam, że go zapytałam. Wiem, że jesteś bardzo skryty, jeśli idzie o twoje życie
prywatne, ale chciałam wiedzieć, dlaczego wróciłeś wtedy do domu tak bardzo poraniony. -
Spuściła oczy. - Martwiłam się.
Nie mógł jej mówić o swojej przeszłości. Nie mógł jej powiedzieć, że był
najemnikiem, którego praca polegała na niszczeniu pewnych miejsc i – czasem - ludzi. I że
była to bardzo dobrze płatna praca i że jedynym, czym się w takiej pracy ryzykuje, jest
własne życie. Jego sekretne operacje okryte były tajemnicą. Wiedzieli o nich jedynie
urzędnicy państwowi, którym wyświadczał czasem przysługi. A co się tyczy przyjaciół i
znajomych, nie musieli wiedzieć, skąd ma pieniądze na utrzymywanie gospodarstwa...
- No importa. Powinnaś wyjść za mąż - powiedział niespodziewanie. - Już czas, aby
twój ojciec znalazł ci narzeczonego.
- Sama sobie znajdę męża. Nie chcę, aby mnie obiecano jakiemuś bogatemu
staruchowi z myślą o pomnożeniu rodzinnej fortuny.
Diego uśmiechnął się.
- Och, niña, to młodzieńczy idealizm. Kiedy osiągniesz mój wiek, znikną wszystkie
jego ślady. Namiętna miłość nie trwa długo.
- Mówisz takim chłodnym tonem - powiedziała półgłosem. - Nie wierzysz w miłość?
- Miłość jest słowem, którego nie znam - odrzekł niedbale. - Nie interesuje mnie.
Melissa doznała zawrotu głowy i poczuła lęk. Zawsze uważała, że Diego jest równie
romantyczny jak ona. Nie chciała myśleć o tym, że może poślubić kogoś innego, ale miał już
trzydzieści pięć lat i wkrótce powinien zacząć myśleć o spadkobiercy.
- To bardzo cyniczna postawa.
Popatrzył na nią, unosząc czarne brwi.
- Należymy do dwóch różnych światów, wiesz o tym? Mimo twego gwatemalskiego
wychowania i świetnej znajomości hiszpańskiego rozumujesz ciągle jak Angielka.
- Zapewne odziedziczyłam po matce znacznie więcej, niż sądzisz - wyznała z
zakłopotaniem. - Była Hiszpanką, ale uciekła z pierwszym drużbą z własnego ślubu.
- Nie ma z czego żartować.
Odgarnęła do tyłu długie włosy.
- Nie pesz mnie, Diego - napomniała go delikatnie. - Nie to miałam na myśli. Ja
naprawdę jestem bardzo tradycyjna.
- Oczywiście, tego jestem pewien - powiedział. Ich spojrzenia spotkały się; odczekał,
aż się zarumieni. - Nawet moja prababka aprobuje to, że ojciec trzyma cię twardą ręką.
Dwadzieścia lat i ani wieczoru z młodym mężczyzną poza polem obserwacji taty.
Nie wytrzymała jego przenikliwego spojrzenia.
- Nie tak wielu młodych mężczyzn składa mi wizyty. Nie jestem dziedziczką i nie
jestem piękna.
- Piękno jest przelotne; charakter trwa. Dla mnie jesteś w porządku, pequeña -
powiedział miękko. - W swoim czasie młody człowiek przyjdzie z kwiatami i zaproponuje ci
małżeństwo. Nie trzeba się spieszyć.
- Więc tak myślisz - powiedziała żałośnie. - Spędzam całe moje życie samotnie.
- Samotność jest ogniem, który hartuje stal - pocieszył ją. - Korzystaj z tego. Da ci to
w przyszłości pogodę ducha, którą nauczysz się cenić.
Spojrzała na niego pytająco.
- Założę się, że ty życia nie spędzasz samotnie?
- Nie całkiem, być może. - Wzruszył ramionami. - Ale od czasu do czasu lubię swoje
własne towarzystwo. Lubię także zapach kawowych krzewów, wdzięczne ruchy liści palmy
bananowej, parny wiatr na twarzy, dumne ruiny Majów i wyniosłe wulkany. Oto moje
dziedzictwo. Twoje dziedzictwo - dodał z czułym uśmiechem. - Pewnego dnia uznasz to za
najszczęśliwszy okres w swoim życiu. Nie marnuj go.
To możliwe, pomyślała z zadumą. Poczuła niemal dreszcz rozkoszy, mając go tak
blisko siebie. Tak, to był dobry czas, czas pełni życia i miłości. Nie życzyłaby sobie niczego
więcej.
Zsiadł z konia i zdjął ją z siodła, objąwszy szczupłymi, mocnymi i pewnymi dłońmi w
talii. Przez krótką chwilę trzymał ją w taki sposób, że ich spojrzenia spotkały się i coś
mignęło w jego ciemnych oczach. Ale zaraz zgasło; postawił ją na ziemi i cofnął się.
Odchyliła głowę, broniąc się przed ledwo wyczuwalnym zapachem skóry i tytoniu,
którymi przesiąkła jego biała koszula. Tak bardzo chciała wspiąć się i pocałować jego twarde
wargi, przywrzeć do niego i doświadczyć wszystkich cudów pierwszego uczucia. Ale Diego
widział tylko młodą dziewczynę, a nie kobietę.
- Odprowadzę twoją klacz do stajni - obiecał, wskakując z gracją na siodło. - Nie
odchodź teraz daleko od domu - dodał stanowczo. - Ojciec powie ci, co wiesz już ode mnie,
ż
e samotne przejażdżki nie są teraz bezpieczne.
- Jak pan sobie życzy, señor Laremos - mruknęła i dygnęła prowokująco.
Kiedyś zareagowałby śmiechem na taki gest. Ale teraz zaczepka wywołała nagły i
nieoczekiwany efekt. Krew zatętniła mu w skroniach, ciało odmówiło posłuszeństwa. Czarne
oczy powędrowały ku jej delikatnym piersiom i zatrzymały się na nich.
- Do zobaczenia - powiedział i zawrócił konia.
Melissa wpatrywała się w niego z biciem serca. Mimo swej niewinności rozpoznała w
jego oczach błysk gorącego pożądania. Chciała biec za nim, aby się przekonać, że właściwie
pojęła jego reakcję.
Weszła do domu z dreszczem tłumionego podniecenia. Od tej chwili każdy dzień miał
nieść jeszcze więcej niespodzianek.
Estrella, przygotowując kolację, przeszła samą siebie. Przyrządziła stek z pieprzem,
serem i ryżem przyprawionym sosem oraz zimnym melonem jako sałatką.
Melissa objęła ją, gdy ta delektowała się zapachami potraw.
- Delicioso - powiedziała, szczerząc w uśmiechu zęby.
- Stek kładzie się na podbite oko - prychnęła z lekceważeniem Estrella. - Najlepsze
jest mięso iguany.
- Prędzej zjadłabym węża - skrzywiła się Melissa.
- Jadłaś wczoraj. - Estrella uśmiechnęła się figlarnie.
- To był kurczak! - Oczy młodej kobiety rozszerzyły się.
Estrella zaprzeczyła ruchem głowy.
- Wąż! - Wybuchnęła śmiechem, kiedy Melissa zamierzyła się na nią. - Nie, nie, nie.
Nie możesz mnie uderzyć. To był pomysł twojego ojca.
- Mój ojciec nie zrobiłby czegoś takiego - powiedziała.
- Nie znasz ojca - skwitowała ladina z błyskiem w oku. - Poćwicz na pianinie, bo
señora Lopez rozzłości się, kiedy w piątek przyjdzie cię posłuchać.
Melissa westchnęła.
- Myślę, że ta cierpliwa dama rzeczywiście wpadnie w furię. Nigdy nie daje za
wygraną, nawet kiedy wie, że przelecę kadencję nie dotykając czarnych klawiszy.
- Ćwicz!
Kiwnęła głową i nagle zmieniła temat:
- Tata nie dzwonił? - spytała.
- Nie. - Estrella spojrzała na Melissę, mrużąc jedno ze swych czarnych oczu. - Nie
ż
yczyłby sobie, abyś jeździła konno z panem Laremosem.
- Skąd wiesz, że jeździłam? - krzyknęła.
- To jest mój sekret - powiedziała Estrella z zadowoloną miną. - No, zwiewaj i pozwól
mi zająć się kuchnią.
Melissa wstała z nadzieją, że Estrella nie podzieli się wiadomością z ojcem.
I, jak się wydaje, ladina rzeczywiście nie miała takiego zamiaru, ale Edward Sterling
dowiedział się o tym tak czy owak. Wrócił ze swojej podróży w interesach zaniepokojony.
Jego siwiejące blond włosy były wilgotne od deszczu, a elegancki, biały garnitur trochę się
wygniótł.
- Luis Martinez widział cię na przejażdżce z Laremosem - powiedział szorstko, nie
mówiąc jej „dzień dobry". - Sądziłem, że rozmawialiśmy już na ten temat?
- Nic na to nie poradzę - powiedziała, rezygnując z jakichkolwiek wykrętów. - Myślę,
ż
e w to nie wierzysz.
- Wierzę - powiedział ku jej zdziwieniu. - A nawet rozumiem to. Ale nie rozumiem,
dlaczego Laremos zachęca cię do tego. Nie zamierza się żenić, Melisso, i wie, co dla mnie
znaczyłoby skompromitowanie ciebie. - Jego twarz stężała. - To właśnie niepokoi mnie
najbardziej. Cała rodzina Laremosa byłaby zachwycona, gdyby mogła nas widzieć
upokorzonych.
- Nie możesz uwierzyć, że Diego ma dobre intencje, prawda? śe mnie po prostu lubi?
- Podniosła ręce.
- Przypuszczam, że lubi pochlebstwa - powiedział sucho. Nalał brandy do kieliszka i
usiadł, krzyżując nogi. - Posłuchaj, kochanie, już pora, abyś poznała prawdę o twoim
bohaterze. To długa i niezbyt piękna historia. Miałem nadzieję, że pójdziesz na studia i że nie
stanie się nic złego. Ale musisz przestać ubóstwiać tego typa. Jak sądzisz, co Diego Laremos
robił jeszcze dwa lata temu, aby się utrzymać?
- Podróżował w interesach. Laremosowie mają pieniądze.
- Laremosowie nie mają niczego. Albo nie mieli niczego - uciął. - Stary miał nadzieję,
ż
e poślubi Sheilę i położy łapę na domniemanych milionach jej ojca. Ale nie wiedział, że
ojciec Sheili stracił wszystko i że ma zamiar dobrać się do ich plantacji bananów. To była
komedia pomyłek. Wtedy poznałem twoją matkę i tak skończyły się podchody. Do dziś nikt z
jej rodziny nie odzywa się do mnie, a Laremosowie robią to tylko przez grzeczność. A wielka
ironia całej sprawy polega na tym, że żaden z nich nie znał prawdy o rodzinie drugiego.
Nigdy nie było tam żadnych pieniędzy, jedynie mrzonki o połączeniu majątków.
- Jeśli Laremosowie nie mieli niczego - wdała się w spekulacje Melissa - to dlaczego
dziś mają tak wiele?
- Ponieważ twój drogi Diego miał wiele werwy. Miał także kilku takich jak on sam
przyjaciół z bronią automatyczną - powiedział bezceremonialnie ojciec. - Diego był
najemnym żołnierzem.
Melissa milczała i patrzyła bez wyrazu na ojca.
- Diego nie jest tak bezwzględny, aby mordować ludzi.
- Nie bądź dzieckiem - usłyszała w odpowiedzi. - Nie wiedziałaś, że ludzie, którymi
otacza się w Casa de Luz, są jego dawnymi kamratami? Człowiek, którego nazwali Pierwsza
Koszula, czarny eks-żołnierz Apollo Blain, Semson i Drago - wszyscy są byłymi
najemnikami i żaden z nich nie ma własnego kraju.
Melissa poczuła drżenie rąk. Sceny i epizody z życia Diega, które oglądała i które ją
zaintrygowały, układają się oto w sensowną całość. Straszliwą całość.
- Widzę, że rozumiesz - powiedział ojciec bardzo spokojnie. - Nie myślę o nim źle
dlatego, że wiem, co robił. Ale przeszłość tego rodzaju byłaby zbyt trudna do przyjęcia dla
kobiety. Jestem pewien, że nad swoimi uczuciami panuje żelazną wolą. Niewinna, zakochana
dziewczyna nie zdoła go otworzyć, Melisso. A ciebie on nie bierze nawet pod uwagę. Ożeni
się z Gwatemalką, jeśli się w ogóle ożeni. Ciebie nie poślubi, nie wiesz?
Starała się uśmiechnąć, ale na policzkach pokazały się łzy.
- Dziecinko! - Ojciec wstał i objął ją czule. - Nie gniewaj się; nie ma przyszłości dla
ciebie i Diega. Najlepiej będzie, jeśli stąd wyjedziesz.
Melissa musiała się zgodzić.
- Masz rację. Nie wiedziałam. Diego nigdy mi nie mówił o swojej przeszłości. Teraz
rozumiem, co miał na myśli, kiedy mówił, że nie wie, czym jest miłość.
- Chciałbym, żeby twoja matka żyła. Wiedziałaby, co ci doradzić - powiedział ojciec i
pogładził jej włosy.
- Ale i ty radzisz całkiem dobrze - odparła Melissa ocierając łzy. - Myślę, że pewnego
dnia będzie to dla mnie przeszłość.
- Pewnego dnia - zgodził się ojciec. - W najlepszym wypadku, Melly, wasze dwa
ś
wiaty nie dopasują się do siebie. Są zbyt różne.
- Diego też to powiedział. - Podniosła wzrok.
- Zatem Laremos zdaje sobie z tego sprawę. Dobrze. Nie będzie więc żadnych
przeszkód - pokiwał głową Edward.
Być może ojciec miał rację. Jeśli Diego coś czuł, było to fizyczne, nie duchowe.
Pożądanie może być czymś wspaniałym, ale bez uczucia jest tylko cieniem. Przeszłość Diega
wstrząsnęła nią. Czy mężczyzna taki jak on był w ogóle zdolny do miłości?
Dzielenie się nimi z ojcem i wprowadzanie go w jeszcze większy niepokój nie miało
sensu.
- Jak poszło w stolicy? - zapytała, starając się rozluźnić atmosferę.
- Nie jest tak źle, jak na początku sądziłem. Zjedzmy coś, wszystko ci wyjaśnię. Jeżeli
jesteś wystarczająco dorosła, aby iść na studia, przypuszczam, że masz także dość lat, aby
zapoznać się ze stanem finansów rodziny.
ROZDZIAŁ DRUGI
Melissa spała płytkim snem. Śnił jej się Diego w chaosie wystrzałów i ostrych słów i
obudziła się z wrażeniem, że niemal nie zmrużyła oka.
Zjadła śniadanie w towarzystwie ojca, który jej powiedział, że musi wracać do miasta,
aby sfinalizować kontrakt z firmą skupującą owoce.
- Siedź w domu - ostrzegł wychodząc. - śadnych tête à tête z Diegiem Laremosem.
- Muszę poćwiczyć na pianinie - rzuciła z daleka, kiedy już wychodził na dwór. - Ty
też uważaj na siebie.
Ruszył samochodem, a ona usiadła w salonie przy małym pianinie i otworzyła zeszyt z
ć
wiczeniami. Nie miała do nich serca, dlatego ćwiczyła bardzo uproszczony kawałek
Sibeliusa, poddając się bezwolnie jego błogiemu, smutnemu przesłaniu. Miała opuścić
Gwatemalę i Diega. Nie było żadnej nadziei. Wiedziała w głębi duszy, że nigdy go nie
zdobędzie, zaczęła sobie uświadamiać, że jeżeli nie wyjedzie, przyszłość jej rysuje się dość
ponuro.
Poznawszy jego przeszłość, doszła do wniosku, że posiąść go może tylko kobieta
znacznie bardziej doświadczona i bardziej skomplikowana.
Wstała od pianina, zamknęła wieko i usiadła przy biurku ojca. Leżały tam
porozrzucane pakiety obligacji i ołówek służący do prowadzenia rachunków. Melissa napisała
nim kilka linijek namiętnej prozy o nieodwzajemnionej miłości.
A potem nagle, pod wpływem impulsu, skreśliła krótki list do Diega, prosząc, aby
spotkał się z nią w dżungli tej nocy, ponieważ chciałaby mu pokazać, zanim nastanie świt, jak
bardzo go kocha.
Przeczytawszy roześmiała się na samą myśl o wysłaniu takiej kartki. Zmięła ją, rzuciła
na blat, wstała zza biurka, przeczytała list raz jeszcze i wróciła do pianina. Potem zjadła
obiad, który wcale jej nie smakował i w końcu uświadomiła sobie, że oszaleje, jeśli będzie
musiała przesiedzieć tak resztę popołudnia.
Osiodłała klacz i machając poirytowanej Estrelli ruszyła ku dolinie.
Musiała „wygalopować" z siebie trochę tej nerwowej energii. Pędziła w dół poprzez
dolinę, gdy nagle rozległ się wystrzał. Wystraszona klacz na moment stanęła w miejscu i
zrzuciła Melissę na twardy grunt. Ramię i kark zetknęły się z ostrymi kamieniami. Skrzywiła
się i jęknęła, próbując usiąść. Klacz z rozwianą grzywą pędziła dalej i wtedy właśnie Melissa
dostrzegła zbliżającego się jeźdźca, za którym gnali trzej uzbrojeni mężczyźni. Diego!
Wystrzał rozległ się raz jeszcze i Melissa uświadomiła sobie, że mężczyźni strzelają
do Diega. Nie odwracał się. Jego uwaga skupiona była teraz na Melissie. Pędził ku niej
galopem, był dzięki temu mniej wyraźnym celem dla ścigających go jeźdźców. Łukiem
mijając Melissę wyskoczył z siodła.
- Por Dios - rzucił się na kolana i wystrzelił w kierunku zbliżającego się jeźdźca.
Wystrzał ogłuszył ją i wywołał mdłości, kiedy uświadomiła sobie, jak rozpaczliwa była to
sytuacja.
- Jesteś ranna?
- Nie, Diego, upadłam tylko.
- Silencio. - Strzelił raz jeszcze do partyzanta, który zatrzymał się nagle w połowie
doliny, żeby oddać strzał. Przygiął Melissę ku ziemi delikatnym, lecz zdecydowanym ruchem
i wycelował, tym razem dokładniej. Nie chciał, żeby to widziała, ale jej życie zależało od
tego, czy zdoła zatrzymać prześladowców.
Ogień z przeciwnej strony zamarł. Melissa zerknęła na Diega. Jego mocno opalona
twarz była teraz nieruchoma, a ręce zdecydowanie i pewnie unosiły krótką broń.
Odwrócił się nagle. Podniósł ją z trawy szybkim, lekkim ruchem, a jego mięśnie
poradziły sobie z ciężarem, jak gdyby w ogóle go nie czuł.
Rzucił się w gęstą dżunglę, która graniczyła z łąką. Biegł cały czas. Ponad jego
ramieniem dostrzegła rozpierzchłe konie i dwu jeźdźców zwijających się w siodłach jak
gdyby z bólu, podczas gdy trzeci ciągle jeszcze leżał na ziemi. Koń Diega dawno już uciekł,
podobnie jak koń Melissy.
Teraz, kiedy przynajmniej przez chwilę byli poza zasięgiem niebezpieczeństwa, jej
ciało stało się wiotkie. Była ranna. Była naprawdę ranna. Wyglądało to na jakiś
nieprawdopodobny koszmar. Chwała Bogu, że Diego... Dreszcz przeniknął ją na myśl o tym,
co mogło się zdarzyć, gdyby ci mężczyźni dopadli ją i gdyby była sama.
- Spadłam - wyjąkała, patrząc bezsilnie w jego złą twarz, kiedy pochylił się nad nią. -
Diego, ci mężczyźni... czy jesteśmy wystarczająco daleko...?
- W tej chwili tak - powiedział. - Przynajmniej zanim zorganizują posiłki, Melisso.
Mówiłem ci, żebyś nie jeździła sama, prawda?
Jego oczy świeciły czernią, a ona myślała, że w gruncie rzeczy widzi go po raz
pierwszy. Nie był już tym rozleniwionym i pogodnym mężczyzną. Był kimś obcym.
Najemnikiem, o którym opowiadał jej ojciec. Człowiekiem bez maski.
- Gdzie są twoi ludzie? - spytała oschłym tonem. Jej ciało zesztywniało, kiedy męskie,
szczupłe palce zaczęły rozpinać bluzkę. - Diego, nie! - krzyknęła.
- Trzeba zatamować krwotok - uciął. - Nie ma czasu na przesadną skromność. Leż
spokojnie.
Unieruchomił jej ręce z rosnącym zniecierpliwieniem i ściągnął bluzkę, pod którą
nosiła delikatny biustonosz. Jego czarne oczy przeszyły natychmiast przezroczysty materiał,
który skrywał młode, jędrne piersi. Spojrzał też zaraz na jej ramię, które było zranione i
krwawiło.
- Jesteśmy odcięci - szepnął. - Popełniłem błąd zakładając, że kilka wystrzałów
wystraszy partyzanta, który przeprowadzał zwiad wokół mojego pastwiska. Odjechał, ale
tylko po to, żeby wrócić z tuzinem albo i większą jeszcze liczbą swoich przyjaciół. Nigdy nie
nauczysz się słuchać? - spytał zimno. Przytknął chusteczkę do zranionych miejsc, tamując
krew.
Grymas bólu wykrzywił jej twarz.
- Trzeba to opatrzyć. To cud, że nic poważniejszego nie stało się twojej piersi, choć
jest porządnie posiniaczona.
Diego zignorował jej zakłopotanie, rozpościerając chusteczkę na piersiach i
poprawiając bluzkę. Nie pokazał po sobie nic z tego, co naprawdę czuł, ale obraz jej
nietkniętego, doskonałego młodego ciała wprawił go w stan bolesnego pragnienia. Do tej
pory mógł traktować Melissę jak dziecko. Ale po dzisiejszym dniu nie będzie już zdolny
myśleć o niej w ten sposób.
- Musimy szybko wydostać się z doliny. Rozpędziłem ich, ale właśnie dlatego tu
wrócą. - Pomógł jej wstać. - Możesz iść?
- Oczywiście - powiedziała, patrząc szeroko otwartymi oczami na małą, ale potężną
broń, którą podniósł z ziemi.
- Uzi - powiedział lekceważąc zaciekawienie dziewczyny - broń automatyczna, którą
zaprojektowali Izraelczycy. - Bardzo mi przykro, że musiałaś patrzeć na to, co się działo,
maleńka, ale gdybym nie odpowiedział im ogniem...
- Wiem - powiedziała. Popatrzyła na niego i odwróciła wzrok, kiedy ruszyli w
dżunglę. - Diego, ojciec powiedział mi, że robiłeś to zawodowo.
Zatrzymał się i spojrzał na nią badawczo, ale w jej twarzy nie dostrzegł ani pogardy,
ani lęku, ani przerażenia.
- Po to, jak sądzę, żeby zniechęcić cię do jakichkolwiek poważniejszych kontaktów ze
mną?
Zarumieniła się raz jeszcze i opuściła wzrok.
- Widzę, że moje zachowanie było dość czytelne - powiedziała gorzko. - Nie
zdawałam sobie sprawy z tego, że każdy wokół wie, iż robię z siebie idiotkę.
- Mam trzydzieści pięć lat - powiedział Diego spokojnie. - A kobiety, wybacz, są
dopuszczalnym nałogiem. Masz wyrazistą twarz, Melisso, i twoja niewinność tym bardziej
naraża cię na niebezpieczeństwo. Ale nigdy nie powiedziałbym o tobie, że jesteś głupia, bo
jesteś wrażliwa - wahał się, czy użyć tego zwrotu - na siłę przyciągania. - Ale to nie pora,
ż
eby o tym rozmawiać. Chodź, musimy znaleźć schronienie.
Marsz nie był łatwy. Dżunglę tworzyły rośliny pnące i gęste krzewy, a Diego miał
tylko nóż. Nie wziął maczety. Starał się nie zostawiać po sobie widocznego śladu, ale goniący
ich mężczyźni byli doświadczonymi tropicielami. Melissa wiedziała, że należy się bać, ale
obecność Diega całkowicie eliminowała lęki. Wiedziała, że ją ochroni, wszystko jedno, w jaki
sposób. I niezależnie od niebezpieczeństwa czuła radość, że jest z nim.
Stanął, żeby popatrzeć na kompas umieszczony na rękojeści noża.
- Gdzieś tu bardzo blisko są ruiny - powiedział cicho. - Przy odrobinie szczęścia
znajdziemy się tam przed zmrokiem. - Popatrzył na niebo, które ciemniało grożąc ulewą. -
Ojca nie ma w domu?
- Nie - powiedziała z przygnębieniem - będzie chory ze zmartwienia. I wściekły.
- I gotów do zbrodni, jak sądzę - mruknął poirytowany.
- Przepraszam - powiedziała delikatnie - naprawdę przepraszam.
- Rzeczywiście? Za to, że jesteś ze mną tak jak teraz? Naprawdę przepraszasz,
querida? - zapytał głosem aksamitnym, głębokim, miękkim i czułym.
Odwrócił się od niej, lecz jego ciało drżało z namiętności. Był człowiekiem zbyt
gorącej krwi, aby nie czuć niczego, kiedy patrzył na jej smukłe ciało, na słodką jak
uwodzicielski klejnot niewinność. Pragnął jej tak, jak nigdy jeszcze nie pragnął żadnej
kobiety, ale poddanie się uczuciom oznaczałoby zdanie się na łaskę mściwego ojca. Niepokoił
się już, co będzie, jeśli okoliczności zmuszą ich do spędzenia nocy w ruinach. Apollo i reszta
pójdą go szukać, ale ulewa zmyje wszelkie ślady i opóźni odsiecz, a partyzanci wsiądą im
wkrótce na kark.
Melissa czuła, że jej włosy przylgnęły do czaszki, a ubranie przykleiło się do ciała.
Dżinsy i buty nasiąkły wodą, a koszula stała się przezroczysta i ociekała strumieniami.
Czarne włosy Diega wyglądały jak mycka, a jego bardzo hiszpańskie rysy ujawniły się
jeszcze dobitniej. Oliwkowa karnacja i czarne oczy czyniły zeń niemal typ człowieka
pierwotnego. Miał w sobie zarówno krew Majów, jak i Hiszpanów, bo jego pochodzący z
Madrytu przodkowie weszli w związki rodzinne z Gwatemalkami. Wystające kości
policzkowe wskazywały na indiański rodowód, a prosty nos i delikatne, zmysłowe wargi były
z kolei dowodem pochodzenia hiszpańskiego.
- Tam - powiedział nagle i dotarli na polanę, gdzie znajdowała się świątynia Majów,
tkwiąca jak szara wartownia w zielonej dżungli. Zachowała się tylko fragmentarycznie, ale
przynajmniej część budowli była pod dachem.
Diego poprowadził dziewczynę przez zarośnięte wejście, płosząc wielkiego węża.
Pokryte pleśnią wnętrze pachniało głazami i kurzem, ale ściany po jednej stronie ruin były
niemal nietknięte.
Melissę przebiegł dreszcz.
- Nabawimy się zapalenia płuc - szepnęła.
- Nie jest aż tak źle - powiedział z lekkim uśmiechem. Podszedł ku zarośniętemu
otworowi. Ściągnął koszulę i powiesił ją na sterczącej belce. Przeciągnął się leniwie.
Melissa pieszczotliwym wzrokiem przyglądała się jego ciemnym opalonym mięśniom
i niewyraźnemu klinowi ciemnych włosów, które zwężały się ku dołowi, w stronę pasa,
wokół jego zgrabnej talii. Sam ten obraz przyprawiał ją o drżenie.
Spostrzegł jej reakcję i dobre intencje osłabły. Wyglądała wspaniale w ubraniu
przylegającym do świetnej figury. Poprzez wilgotną bluzkę mógł podziwiać kształt piersi, ich
fiołkoworóżowe koniuszki, twarde i pięknie uformowane.
- Przyniosę trochę gałęzi - powiedział krótko.
Wyszedł, a Melissa ściągnęła bluzkę i wyżęła ją. Dotknęła włosów i odgarnęła
kosmyki z twarzy, zdając sobie sprawę, że musi wyglądać okropnie.
Diego wrócił po kilku minutach z liśćmi dzikiej palmy bananowej, które rozłożył na
ziemi, aby można było usiąść.
Miała już na sobie bluzkę i mimo że materiał był teraz nieco mniej wilgotny, piersi w
dalszym ciągu odznaczały się wyjątkowo wyraźnie.
- Przypuszczam, że rzeczywiście tak postąpią - powiedziała cicho, nawiązując do tego,
co rzekł przed chwilą.
- Nie krępuje cię, niña, że tak patrzę na ciebie?
- Nie mam zbyt wielkiego doświadczenia - bąknęła czerwieniąc się.
Swoboda, na jaką sobie pozwalał, była szaleństwem, ale nic nie mógł na to poradzić.
Bardziej niż czegokolwiek pragnął jej dotknąć. Pragnął rozbierać ją wolno i delikatnie, chciał
pokazać jej całe misterium kochania się. Serce zaczęło mu walić w piersiach, kiedy wyobraził
sobie ich dwoje na naprędce skleconym posłaniu z jej ciałem przyzwalającym i otwartym dla
niego do końca.
Wyraz jego twarzy wprawił Melissę w zakłopotanie.
- Dlaczego zostałeś najemnikiem? - zapytała z nadzieją, że odwróci od siebie jego
uwagę.
- To sprawa pieniędzy. Byliśmy w trudnej sytuacji, a ojciec nie mógł się pogodzić z
upokarzającym poszukiwaniem pracy, ponieważ przez całe swoje życie miał pieniądze. Ja zaś
byłem lekkomyślny i lubiłem niebezpieczeństwo. Po służbie wojskowej dowiedziałem się o
istnieniu grupy, która potrzebowała eksperta w zakresie broni krótkiej. Zgłosiłem się. -
Uśmiechnął się do wspomnień. - To był pasjonujący okres. Raz czy dwa znalazłem się w
poważnym niebezpieczeństwie. Pozostali przechodzili z wolna do innych zajęć, a ja trwałem.
Nie byłem już tak szybki, a mimo to zostałem - to błąd, który kosztował mnie niemal życie.
Potem, kiedy byłem wystarczająco zamożny, aby ustabilizować się, wróciłem do domu.
- śałujesz?
- Czasami. To był dobry okres. Specjalne poczucie więzi i przyjaźni z tymi, którzy
razem ze mną narażali się na śmierć.
- I kobiety, jak sądzę - powiedziała z niechęcią, a jej twarz wyrażała więcej, niż mogła
przypuszczać.
- I kobiety - powiedział spokojnie. - Jesteś zaszokowana?
Spuściła wzrok.
- Nigdy nie sądziłam, że byłeś mnichem, Diego.
Lało coraz mocniej. Drgnęła, kiedy piorun rąbnął w pobliżu świątyni i przerażający
grzmot przewalił się po niebie.
Objął ją i położył na palmowych liściach, a palce raz jeszcze dotknęły guzików bluzki.
Tym razem nie broniła się i nie protestowała. Patrzyła nań po prostu szeroko otwartymi
oczami.
- Chcę sprawdzić, czy ranka jeszcze krwawi - powiedział łagodnie. Odsunął brzegi
bluzki, podniósł chusteczkę, którą wcześniej tamował krwotok, a jego czarne oczy zwęziły
się. Na twarzy pojawił się grymas. - Zostanie blizna - powiedział, przesuwając palcem po
skaleczeniu. - Szkoda, na tak wspaniałej skórze.
Wstrzymała oddech.
- Nie mam żadnego kojącego rany balsamu - powiedział miękko, szukając jej
spojrzenia. - Ale może będzie lepiej, jeśli pocałuję to miejsce...
Kiedy mówił, był nad nią pochylony i Melissa jęknęła, czując wilgotne ciepło jego ust
na swoim ciele. Zacisnęła ręce za sobą, wyginając plecy.
Zaskoczony namiętną reakcją dziewczyny podniósł głowę, aby na nią popatrzeć. Był
zdziwiony, ale i dumny, kiedy spostrzegł, że rozkosz rozogniła jej policzki, a oczy stały się
lśniące. Jej spragnione usta rozchyliły się. Przestało się liczyć w tej chwili wszystko poza
jednym - chciał, żeby jęknęła raz jeszcze, chciał dostrzec w oczach pierwsze błyski pasji
niewinnego ciała. Myśl o jej czystości i postanowienie, że nie tknie Melissy, ulotniły się tak
samo, jak poczucie zagrożenia.
Wsunął jedną dłoń pod jej kark i palcami pieścił tył głowy. Ustami dotknął czule jej
ciała, a język badał rankę na jedwabnej skórze. Pachniała kwiatami; zanurzył twarz w jej
zapachu. Wolna ręka znalazła zapięcie biustonosza. Zsunął ramiączka i zdjął stanik razem z
bluzką. Była naga i drżąca. Nie zamierzał tego robić, ale pożądanie zerwało wędzidła. Nie
mógł się cofnąć. Nie chciał. Była jego. Należała do niego. Powstrzymał jej gwałtowny ruch,
kiedy chciała się zakryć.
- To będzie nasz sekret, coś, o czym będziemy wiedzieć tylko my dwoje - wyszeptał.
Jego oczy powędrowały ku piersiom. - Takie wspaniałe, młode - westchnął, nachylając się ku
nim. Takie słodkie, drżące, tak cudownie kształtne...
Usta dotknęły twardego koniuszka. Zesztywniała. Objął ją, a drugą ręką wzbudzał
słodkie płomienie, błądząc wzdłuż żeber i poniżej piersi, niżej i niżej, aby zapragnęła w bólu
pełnej pieszczoty. Padał deszcz i rozlegały się straszliwe gromy. Przemoknięte ubrania nie
były żadną przeszkodą, ciała przylgnęły do siebie w dusznym półmroku ruin.
Rozkoszował się wstydliwym dotknięciem jej rąk, którymi obejmowała ramiona i
plecy. Zachwycał go jej cichy jęk i krzyk, kiedy zbliżał swoje usta do jej warg, aż w końcu
rozchylił je pocałunkiem, którego nie można było powstrzymać.
Wygięła się, napierając swoim ciałem na jego wilgotną skórę, naga pod jego nagością.
Czuła twardość mięśni, które dotykały piersi. Wbiła paznokcie w jego plecy, smakując
głodnymi ustami pachnący płomień jego otwartych ust.
- Ciiii... - szepnął, kiedy starała się coś powiedzieć. - Powiem ci jak to będzie. Moje
ciało i twoje, deszcz wokół nas, dżungla ponad nami. Słodkie zespolenie kobiety i mężczyzny
tu; w pomniku Majów. Jak pierwsza kobieta i pierwszy mężczyzna na ziemi. Jedynie las
usłyszy twój krzyk bolesnej rozkoszy.
Miękka głębia głosu odurzyła ją. Tak, chciała tego. Pragnęła go. Wygięła się, kiedy
przesunął dłońmi po jej rozedrganym ciele, dotykając ustami ust w taki sposób, jakiego nigdy
nie umiała sobie nawet wymarzyć. Zapach liści palmowych, pleśni i wilgotna woń ruin
współgrały z podnieceniem Diega i jego gorączkową potrzebą spełnienia.
Patrzyła, jak się rozbiera, ale wstyd spalił się w ogniu pożądania. Kiedy położył się
obok, podziwiała jego zgrabną, smukłą sylwetkę. Pozwolił jej patrzeć na siebie, a nawet był
dumny ze swojej męskości. Skłonił ją, aby go dotknęła, aby odkryła twardość i płomień jego
ciała, kiedy szeptał, całował ją i pieścił, przeciągając tę chwilę w nieskończoność, kiedy
wszelki rozsądek ustąpił miejsca nienasyconej namiętności.
Dała wszystko, o co prosił, ulegając mu zupełnie. Kiedy nie było odwrotu, popatrzyła
na niego odważnie i z ufnością, biorąc w siebie nagłe wejście mocnego ciała z jednym tylko,
niezbyt mocnym refleksem bólu, który znikł pod jego czułym, dumnym wzrokiem.
- Dziewica - wyszeptał, a jego oczy lśniły czernią, kiedy ją wchłaniał w siebie.
Delikatnie, powoli kochał Melissę, drżąc z powstrzymywanego napięcia. - Jesteśmy razem,
jesteś cała moja, moja kobieta.
Powstrzymywała oddech czując to, co jej dawał. Oczy traciły na chwilę zdolność
widzenia, twarz wyrażała zdziwienie, miłość i pożądanie, wszystko naraz.
- Obejmij mnie - wyszeptał - obejmij mnie mocno, bo za chwilę poczujesz uderzenie
namiętności i będziesz potrzebowała mojej siły. Obejmij mocno, querida, obejmij mnie
szybko, daj mi wszystko, co masz... adorada - szeptał, gdy jego rytm potęgował się i rósł aż
do szokującego finału. - Melissa mia!
Jej ciało poszybowało na niebotyczną wysokość, mięśnie napięły się do granic
możliwości. Krzyknęła, lecz on jęknął i zmiażdżył ją uściskiem, zanim dotknęła czegoś, co
znikło, choć była bardzo blisko.
Zapłakała, czując zawód i ból. Nie potrafiłaby wyjaśnić, dlaczego. Całował czule jej
twarz, obejmował ją, łagodne oczy patrzyły na nią pytająco.
- Nie czułaś? - wyszeptał, zmuszając ją do spojrzenia na siebie.
- Było tak blisko - szepnęła w zapamiętaniu. - Prawie... o!
Uśmiechnął się ze smutkiem i czułością, wolno podnosząc głowę, aby móc popatrzeć
jej w oczy.
- Tak - szepnął. - Tu. I tu... delikatnie, querida. Pocałuj mnie i staraj osiągnąć ten sam
rytm, tak, querida, tak, tak, teraz...
Zacisnął zęby, czując jej ciało, które dążyło do spełnienia. Kiedy krzyknęła, a potem
zaczęła szeptać, był gdzieś w swoim piekielnym, czarnym niebycie, a potem całą wieczność
spadał na ziemię, w jej ramiona.
Leżeli w lekkim półmroku, zobojętniali na deszcz, nasyceni, cudownie zmęczeni, pod
jej bluzką i jego koszulą, jak pod mokrym kocem. Co jakiś czas nachylał się, żeby pocałować
ją leniwie. Wargi miał miękkie i powolne, uśmiech subtelny. Przez kilka chwil nie było
przeszłości ani przyszłości, nie było niebezpieczeństwa ani konsekwencji.
Melissa była poruszona tym, co nastąpiło, tak bardzo w nim zakochana, że dać się w
tej chwili kochać wydawało się jej rzeczą najnaturalniejszą na świecie. Ale kiedy zmysły
ostygły, poczuła przerażenie i lęk. O czym myślał, leżąc tak spokojnie obok niej? Było mu
przykro czy przyjemnie? Winił ją?
Nagle rzeczywistość uderzyła ich w najokrutniejszy z możliwych sposobów.
Rżenie koni i donośne głosy przedarły się przez grzmoty i deszcz i grupy mężczyzn
znalazła się nagle w ruinach. Przewodził im ojciec Melissy. Zamarł, widząc ubrania i dwoje
ludzi, najwyraźniej kochanków, przykrytych niedbale dwiema koszulami.
- Laremos! Niech cię piekło pochłonie! - wybuchnął Edward Sterling. - Niech cię
piekło pochłonie! Coś ty zrobił!
ROZDZIAŁ TRZECI
Melissa czuła, że upokorzenie, jakiego doznała tego wieczoru, pozostanie w jej
pamięci do końca życia. Wściekłość ojca, wymuszone poczucie winy Diega, jej wstyd i łzy.
Mężczyźni szybko opuścili ruiny, ponaglani przez Edwarda Sterlinga, ale Melissa wiedziała,
ż
e wystarczyło im parę sekund, aby zorientować się, co się stało.
Edward Sterling ruszył ich śladem, dając Melissie i Laremosowi czas na ubranie się.
Diego milczał.
Melissa rzuciła pełne nadziei spojrzenie ku jego twarzy o ostrych rysach, później
ruszyła przodem.
Deszcz przestał padać. Ojciec czekał na zewnątrz, jego ludzie z respektem trzymali się
z dala.
- To nie była wyłącznie wina Diega - zaczęła Melissa.
- Tak, wiem o tym - powiedział ojciec lodowatym tonem. - Znalazłem twoje zapiski i
list, w którym prosisz Laremosa, żeby się z tobą spotkał. Jak to ujęłaś? - „aby mu dać dowód
miłości".
Diego obrócił się w stronę Melissy i wyrzucił z siebie z chłodną wściekłością w
oczach:
- Ukartowałaś to wszystko, a ja jak głupiec dałem się wpędzić w pułapkę.
- Przecież to niemożliwe. Jak mogłam to wszystko zaplanować? Pościg guerillas
także? - spytała, starając się o rzeczowy ton.
- W takich okolicznościach żaden mężczyzna, który ma choć trochę poczucia honoru,
nie odmówiłby małżeństwa - powiedział lodowatym tonem Sterling.
- A co pan wie o honorze? - spytał Diego. - Pan, który uwiódł mojemu ojcu
narzeczoną, parę dni przed ich ślubem.
Sterling z trudem pohamował wściekłość.
- To nie ma nic do rzeczy. Nie będę bronił zachowania mojej córki, ale musi pan
przyznać, señor Laremos, że nie znalazłaby się w tym kłopotliwym położeniu bez pańskiego
współudziału.
Te słowa wzburzyły krew w żyłach Diega, bo zarzut trudno było odeprzeć. Należało
go winić w równym stopniu, co Melissę. Znalazł się w pułapce i sam zatrzasnął zamek. Nie
chciał nawet na nią patrzeć. Słodkie interludium, sny o doskonałości, wszystko to zostało
zniweczone. Nie był w stanie powiedzieć, czy udźwignie ten ciężar, ale jakiż miał wybór?
Jeszcze jedna plama na honorze rodziny byłaby nie do zniesienia, zwłaszcza dla babki i
siostry.
- Nie mam zamiaru uchylać się od odpowiedzialności, señor - powiedział Diego
tonem lekceważącej pogardy. - Zapewniam pana, że Melissa znajdzie opiekę.
Melissa otworzyła usta, chciała się sprzeciwić, ale ojciec i Diego spojrzeli na nią z tak
jadowitą złością, że nie mogła wydusić z siebie ani słowa.
Uporano się z partyzantami. Apollo Blain - wysoki, uzbrojony po zęby - wraz z niskim
ż
ylastym mężczyzną, którego Laremos nazywał Pierwszą Koszulą, pojawili się na czele
jeźdźców u wylotu doliny.
- Szefie, wojska rządowe są już w pańskiej posiadłości - powiedział, szczerząc zęby
Koszula.
Apollo zachichotał, skrzyżowawszy muskularne ramiona na łęku siodła.
- Robią panu porządki, że tak powiem. Widzę, że wyszedł pan cało, szefie. I panna
Sterling również.
- Dzięki - odpowiedziała z trudem Melissa.
- Jeśli pan pozwoli, dołączę do moich ludzi. – Diego zwrócił się do Edwarda w sposób
chłodny i formalny. - Dołożę wszelkich starań, aby ślub mógł się odbyć tak szybko, jak to
możliwe.
- Będziemy czekali na wiadomość od pana, señor - uciął Edward.
Ruszył w stronę swoich jeźdźców spinając konia za plecami Melissy.
- Chyba żadne wyjaśnienia nie mają już sensu. - Melissa była zbyt słaba i roztrzęsiona,
aby podnieść wzrok w stronę Diega i jego ludzi.
- Rzeczywiście - powiedział ojciec. - Mam nadzieję, że kochasz Laremosa. A w
każdym razie będziesz musiała, bo to on jest teraz panem sytuacji. Będzie nas nienawidził,
ciebie i mnie, ale nie pozwolę, żeby wystawił cię na publiczne poniżenie. Nawet jeśli to ty
nawarzyłaś tego cholernego piwa.
Łzy popłynęły jej po policzkach. Modlitwy, jej utęsknione marzenia ziściły się, ale
przecież nie chciała usidlić Diega. Pragnęła, aby ją pokochał, by się z nią ożenił. I teraz
przyszło spełnienie, ale ona czuła, że los zakpił z niej boleśnie. Przypomniała sobie stare
powiedzenie: „Uważaj, bo marzenia mogą się ziścić". I dopiero teraz zrozumiała jego sens.
Mijał tydzień za tygodniem. Melissę fetowano, a i ona wydawała przyjęcie za
przyjęciem z nieodłączną, sztywną señorą Laremos i Juana, siostrą Diega, u swego boku.
Obydwie żywiły niechęć do Melissy, ale starały się robić dobrą minę do złej gry.
Diego prawie nie odzywał się do Melissy, chyba że było to zupełnie niezbędne. To, że
jej nienawidził, stawało się coraz bardziej oczywiste. W miarę jak przybliżał się dzień ślubu,
uzmysławiała sobie coraz wyraźniej, jaki fatalny błąd popełniła nie słuchając ojca. Nie
powinna była wychodzić z domu tamtego deszczowego dnia.
Ś
lubny strój został już wybrany. Katolicki kościół w Guatemala City zapełnił się po
brzegi przyjaciółmi i pociotkami panny młodej i pana młodego. Melissa była spięta, zaś pan
młody traktował to wydarzenie z nieukrywaną nonszalancją. Składał słowa przysięgi w
obliczu ojca Santiago. Z ledwie ukrytą wyrazem sarkazmu na twarzy włożył obrączkę na
palec Melissy. Później uniósł welon i spojrzał jej w oczy prawie z pogardą, a kiedy ją
całował, czuła, że robi to raczej z obowiązku, aby tradycji stało się zadość. Jego wargi były
zimne jak lód. Potem poprowadził ją od ołtarza, wiódł środkiem kościoła, tak nieczuły i
sztywny jak dywan, po którym stąpali.
Przyjęcie weselne było jednym wielkim koszmarem, wydawało się, że muzyka i tańce
nigdy się nie skończą. Wreszcie Diego oznajmił gościom, że już pora na niego i na małżonkę.
Wcześniej zapowiedział Melissie, że nie będzie miodowego miesiąca, bo ma zbyt wiele
pracy. Odjechali do domu, on, Melissa, jego siostra i babka o lodowatym spojrzeniu.
Spakował walizki i ruszył w długą podróż do Europy. Melissie brakowało ojca i Estrelli.
Tęskniła za ciepłem domu. Ale przede wszystkim było jej brak tego, którego niegdyś
pokochała, dawnego Diega. Ten Diego, którego poślubiła, wiecznie zły i odpychający,
wydawał się jej obcym mężczyzną.
Nie minęło sześć tygodni od wyjazdu Diega, kiedy poczuła, że dzieje się z nią coś
dziwnego, co przerodziło się w przerażającą świadomość: była w ciąży. Miała mdłości, już
nie tylko w porze śniadania, ale przez cały czas. Ukrywała swój stan przed babką i siostrą
Diega, ale z czasem stawało się to coraz trudniejsze.
Zabijała czas, chodząc bez celu z pokoju do pokoju, szukała sobie zajęć, aby tylko
zapomnieć. Nie pozwalano jej uczestniczyć w pracach domowych ani usiąść z wszystkimi;
domownicy opuszczali pokój, kiedy się tam pojawiała. Jadała w samotności, bo señorita, aby
jej unikać, zmieniały codziennie pory posiłków. Ledwie ją tolerowano, obie kobiety dawały
do zrozumienia, jak bardzo jej nie lubią. A Diego ciągle był daleko.
- Czy nie ma sposobu, aby mnie pani polubiła? - spytała któregoś wieczora señora
Laremos, kiedy Juana opuściła bawialnię, a sztywna dama szykowała się, aby pójść w jej
ś
lady.
Señora
przeszyła
ją
spojrzeniem
ciemnych
zimnych
oczu,
tak
bardzo
przypominających wzrok Diega, że Melissę przeszły ciarki.
- Nie jesteś tu mile widziana. Chyba zdajesz sobie z tego sprawę? - wycedziła starsza
pani. - Mój wnuk cię nie chce, my też. Pozbawiłaś nas honoru, tak jak wcześniej twoja matka.
Melissa spuściła głowę.
- To nie była moja wina - powiedziała drżącym głosem. - Nie tylko moja.
- Gdyby nie upór twojego ojca, Diego potraktowałby cię tak jak inne kobiety, które
okazywały mu względy. Byłabyś sowicie wynagrodzona...
- Co pani na ma myśli? - spytała Melissa, czując, jak pryskają złudzenia i jak pęka jej
serce na wzmiankę o innych kobietach w życiu Diega.
- Zostałabyś wyposażona na całe życie, dostałabyś samochód, futro z norek - mówiła
chłodno señora, dumnie wyciągając szyję.
- Proszę, niech pani mówi dalej, niech mnie pani poniża. Nic nie jest w stanie zmienić
faktu, że jestem żoną Diega.
- Posłuchaj, mój mały kotku z tupetem. - Starszą panią wstrząsnął gniew. -
Wystarczająco wiele zgryzot przysporzyła mi wasza rodzina jeszcze przed tobą. Gardzę
wami!
Melissa przyjęła to ze spokojem.
- Tak, wiem - powiedziała z dumą. - Boże uchowaj, abym tak traktowała gości pod
moim dachem. Nie na próżno odebrałam staranne wychowanie - syknęła jadowicie.
Twarz señory oblał rumieniec. Bez słowa wyszła z pokoju, a potem unikała Melisy
jeszcze staranniej.
Melissa zaniechała prób zbliżenia. Może gdyby Diego miał czas przywyknąć do nowej
sytuacji, wszystko potoczyłoby się inaczej. Wierzyła, że da się ubłagać. I że uprosi go, aby
dał jej szansę stania się jego prawdziwą żoną.
Na razie mdłości dokuczały coraz bardziej i wiedziała, że wkrótce musi pójść do
lekarza. Z dnia na dzień stawała się bledsza. Tak blada, że Juana, ryzykując gniew babki,
wślizgnęła się do jej pokoju pewnego wieczoru, pytając, jak się czuje.
- Wyglądasz tak źle, Melisso. Tak bym chciała, żeby wszystko ułożyło się inaczej.
Diego... rozłożyła ręce... jest jaki jest. A babce otworzyły się stare rany przez samą twoją
obecność tutaj.
- Dobrze to rozumiem - powiedziała cicho Melissa, siląc się na uśmiech.
- Czy mogę ci w czymś pomóc? - Juana westchnęła.
- W każdym razie dziękuję za życzliwość. - Melissa potrząsnęła głową.
Juana otworzyła drzwi, zawahała się przez moment.
- Babcia ci tego nie powtórzy, ale dzwonił Diego. Jutro wraca. Myślę, że chciałabyś o
tym wiedzieć.
Znikła tak szybko, jak się pojawiła. Melissa rozejrzała się po swoim pokoju,
schludnym, pełnym starych, ciemnych mebli. W żadnym wypadku nie mógł uchodzić za
sypialnię pana domu. Zastanawiała się, czy Diego w ogóle zdobędzie się na to, aby sypiać z
nią w jednym pokoju. I chciała, żeby na razie pozostało tak, jak jest, by nie dowiedział się o
dziecku.
Prawie nie spała tej nocy, zastanawiając się, jak to będzie, kiedy go znów zobaczy.
Zaspała następnego dnia i po raz pierwszy poczuła, że nie dokuczają jej mdłości. Zeszła na
dół. Siedział przy stole, na honorowym miejscu. Tym razem cała rodzina zebrała się przy
ś
niadaniu.
Serce skoczyło jej do gardła na jego widok. Miał na sobie lekki, biały garnitur z
tropiku, który podkreślał jego ciemną karnację, natomiast sam Diego wyglądał na
zmęczonego. Spojrzał na nią, kiedy wchodziła. Wtedy poczuła, że lejąca się sukienka z szarej
krepy to nie był dobry pomysł. Wydawała się odpowiednia na tę okazję, ale teraz czuła się
tak, jakby stała przed nim naga. Juana ubrana była w prostą, perkalową spódnicę i białą
bluzkę, señora zaś wybrała spokojny, ciemny strój.
Wzrok Diega nie zdradzał specjalnego zainteresowania. Przywitał ją w sposób
formalny.
- Señora Laremos. Jak się czujesz?
Nic się nie zmieniło, to było oczywiste. Dalej ją obwiniał. Nienawidził jej. Nosiła w
sobie jego dziecko, była tego prawie pewna, ale jak mogła mu o tym powiedzieć? Podeszła do
stołu, szybko usiadła, tak daleko od innych, na ile pozwalał dobry ton.
- Witam w domu, señor - powiedziała opanowana. Tygodnie chłodnej kurtuazji i
wrogości odcisnęły na niej swoje piętno. Siedziała blada i cicha, a Diego wydawał się
poruszony jej wyglądem. Później jednak powróciły wspomnienia. Usidliła go. Nie był w
stanie o tym zapomnieć. Najpierw Sheila, później Melissa. Sterlingowie dwukrotnie gorzko
zakpili z honoru Laremosów.
Mimo wszystko nie wygląda najlepiej, pomyślał. Señora Laremos również zauważyła
to szczególne zachowanie swojego nie chcianego domownika, ale nie zamierzała zrobić
pierwszego kroku. Ta dziewczyna była ich przekleństwem. Nawet służący szeptali po kątach,
w jak dwuznacznej sytuacji ich przyłapano.
- Jesteśmy już po śniadaniu, Melisso - powiedziała, siląc się na uprzejmość. - Ale jeśli
chcesz, Carisa przyniesie ci coś do jedzenia.
- Dziękuję, señora, wystarczy mi kawa. - Sięgnęła po srebrny dzbanek, na próżno
starając się opanować drżenie rąk. Juana zagryzła wargi i odwróciła wzrok. Diego dostrzegł
reakcję siostry. Zaczął sobie wyobrażać, co musiała przejść Melissa. Dotychczas myślał tylko
o tym, jak się uwolnić od sztucznej intymności, którą zmuszony był dzielić z żoną. Teraz
zaczął się zastanawiać, jakie przyjęcie zgotowali Melissie i uświadomił sobie z przerażeniem,
ż
e to jego chłód narzucił ton.
- Schudłaś - powiedział nieoczekiwanie. - Nie dopisuje ci apetyt?
- Dziękuję, wszystko w porządku, señor. - Przełknęła łyk kawy ze wzrokiem
utkwionym w filiżance.
- Powinnaś się położyć, Melisso - powiedziała z zakłopotaniem babka. - Nie
wyglądasz najlepiej.
Melissa nie zaprotestowała.
- Jak pani sobie życzy, señora - odpowiedziała bezwiednie. Wstała od stołu i nie
spojrzawszy na nikogo, ruszyła długim, wyłożonym dywanami holem do swojego pokoju.
Diego zasępił się. Słuchał z roztargnieniem opowieści babki o tym, co się wydarzyło
na folwarku podczas jego nieobecności. Myślami był z Melissa.
- Od jak dawna jest w takim stanie? - przerwał nagle.
Juana już otwierała usta, ale babka uciszyła ją.
- Przecież przygarnęliśmy ją pod nasz dach, pomimo okoliczności, w jakich doszło do
waszego związku - powiedziała wyniośle. - Ona widać woli swoje towarzystwo.
- Przepraszam - przerwała Juana, gwałtownie wstała od stołu i z gniewną dezaprobatą
na twarzy znikła za drzwiami.
Diego dopił kawę i poszedł do pokoju Melissy. Ale kiedy zbliżał się do drzwi,
zawahał się. Sytuacja była napięta. Nie chciał jej zaostrzać. Cofnął rękę z klamki. Będzie
jeszcze wiele okazji, żeby z nią porozmawiać, pomyślał.
Interesy zaprzątnęły go bez reszty. Melissa widywała go w przelocie, kiedy właśnie
wychodził albo szykował się do wyjścia. Nie zbliżał się do niej, a jeśli już, to po to, żeby
zapytać, jak się czuje, albo ukłonić się i odejść. Przez cały dzień siedziała w pokoju i
popatrywała przez okno. Tace z posiłkami przynosiła Carisa. Nawet ciąża wydawała się
czymś nierzeczywistym, mimo że zdawała sobie sprawę, iż prędzej czy później będzie
musiała zobaczyć się z lekarzem.
Kiedy Diego zdecydował się ją odwiedzić, za oknem szalała ulewa. Zagnał właśnie
bydło i wyglądał na zmęczonego. W ciemnych, szerokich spodniach i rozchełstanej białej
koszuli, z kropelkami deszczu na mokrych włosach wyglądał jak klasyczny Latynos, męski i
bosko ponętny.
- Czy nie możesz choć trochę pobyć z nami? - spytał bez ogródek. - Moja babka
uważa, że mocno przesadzasz w swojej niechęci.
- Ona mnie nienawidzi - odpowiedziała mechanicznie, ze wzrokiem utkwionym w
mroku za szybą. - Ty też.
- Oczekiwałaś, że odnajdziesz we mnie czułego małżonka po tym wszystkim, co się
stało? - Twarz Diega stężała.
- Nie wiem, na co liczyłam. śyłam marzeniami. Spełniły się, a ja zrozumiałam, że
rzeczywistość lubi okłamywać. Lepiej by się stało, gdybym wyjechała do Ameryki. Nie
powinnam się zgodzić... Powinnam cię powstrzymać.
Poczuł przypływ ślepego gniewu.
- Powstrzymać mnie? - Jego tubalny głos zadźwięczał w ciszy pokoju. - Przecież to
był twój cholerny plan!
Podniosła oczy.
- Ale to ty się zapomniałeś - powiedziała cicho tonem przygany. - Nie musiałeś
kochać się ze mną.
Tego było za wiele. Zaczął w szale wściekłości wyrzucać z siebie bezładnie
hiszpańskie słowa, jakby zabrakło mu angielskich.
- Już dobrze - powiedziała, wstając niepewnie. - W porządku, to była moja wina,
wyłącznie moja. Chciałam cię usidlić i powiodło się, a teraz obydwoje płacimy za moje błędy.
- Jej przezroczyste oczy prosiły o litość, ale nie znalazły zrozumienia. - Nie potrafię nawet
wypowiedzieć, jak strasznie mi przykro, jak bardzo cię błagam o wybaczenie. Ale zrozum,
Diego, nie mamy szans na rozwód. Musimy jakoś ułożyć sobie życie.
- Naprawdę tak myślisz? - spytał unosząc głowę.
Zbliżyła się do niego, w ostatnim desperackim wysiłku, aby przełamać dzielący ich
dystans. Łagodne oczy szukały jego wzroku. Wyglądała młodo i bardzo pociągająco,
rozbrajała go, była coraz bliżej, czuł zapach perfum i ciepło jej ciała. Nagle zawirowały
wspomnienia i poczuł, że słabnie.
Wyczuła, że w jakiś sposób staje się jej uległy. Dodało jej to odwagi. Wyciągnęła
ręce, położyła mu na piersi, czując chłód skóry i miękką plątaninę włosów, kryjącą mocne
mięśnie.
- Diego, jesteśmy mężem i żoną - wyszeptała.
Odrzucił głowę i zesztywniał. Nie, powiedział w duchu, nie omota go po raz drugi.
- Za każdym razem, kiedy mnie pani dotyka, señora Laremos, czuję wstręt -
powiedział lodowato. - Wolałbym do końca życia sypiać sam, niż dzielić z tobą łoże. Jesteś
odpychająca.
Spojrzała na niego oczami zranionej łani. „Wstręt". „Jesteś odpychająca". Nie mogła
tego słuchać dłużej. Łzy stanęły jej w oczach. Z grymasem bólu na twarzy rzuciła się do
drzwi, które zostawił uchylone, biegła korytarzem z rozwianymi włosami. Kiedy przemykała
w stronę drzwi wyjściowych, czuła na sobie spojrzenia kobiet obserwujących ją bacznie z
bawialni.
Dom był piętrowy, położony na skarpie, z szerokim gankiem. Wyrosły przed nią
kamienne schody wiodące w dół. Ślepa od łez, w strugach deszczu, straciła równowagę.
Kiedy runęła głową w dół, w ciemność, nie czuła ulewy ani bólu. Tępe uderzenie wstrząsnęło
nią. Gdzieś w oddali męski głos złorzeczył i przeklinał, zdawało się, że już poza zasięgiem jej
ś
wiadomości.
Doszła do siebie w szpitalu, otoczona postaciami w białych fartuchach. Dyżurny
lekarz był Amerykaninem, młodym, jasnowłosym, o niebieskich oczach i przyjaznym
uśmiechu.
- No, nareszcie - powiedział łagodnie, kiedy drgnęła i otworzyła oczy. - Lekki wstrząs,
byliśmy o włos od poronienia.
- Jestem w ciąży? - spytała sennie.
- Gdzieś od dwóch i pół miesiąca - przytaknął. - Miła niespodzianka?
- Chciałabym, żeby tak było - westchnęła. - Niech pan nie mówi o tym mężowi,
zgoda? Wystarczająco wiele nerwów już go to kosztowało - dodała, dobrze odgrywając swoją
rolę przed młodym mężczyzną. Nie chciała, aby Diego dowiedział się o dziecku.
- Przykro mi, ale musiałem go uprzedzić, że ciąża jest zagrożona - powiedział
przepraszająco. – Kiedy tu panią przywieziono, była pani w bardzo złym stanie. To
prawdziwy cud, że nie straciła pani dziecka, i mimo wszystko chciałbym, aby na wszelki
wypadek przeszła pani serię badań.
Wybuchnęła płaczem. Wszystko powróciło: jej małżeństwo na siłę, nienawiść jego
rodziny, jego nienawiść.
- Nie chcę, aby się dowiedział, że dziecko zostało uratowane - błagała. - Zaklinam
pana, nie wolno panu powiedzieć mu o tym, nie wolno! Nie mogę tu zostać, nie mogę urodzić
dziecka otoczona murem nienawiści. Zabiorą mi je i nigdy już go nie zobaczę. Nie zdaje sobie
pan sprawy, jak oni nienawidzą mnie i mojej rodziny.
- Przecież nie mogę go okłamać - westchnął ciężko.
- Nie wymagam tego od pana - powiedziała. - Jeśli rano będę mogła opuścić szpital, a
pan nie będzie z nim rozmawiał, powiem mu, że dziecka nie udało się uratować.
- Przecież nie mogę go okłamać - powtórzył lekarz.
Wzięła głęboki oddech. Teraz poczuła ból.
- Ale może pan z nim nie rozmawiać?
- Postaram się być dla niego nieuchwytny - obiecał. - Ale jeśli mnie spyta, będę musiał
powiedzieć mu całą prawdę. To mój obowiązek.
- Czy wyznanie pacjenta, tak jak spowiedź, nie jest otoczone tajemnicą? - zapytała z
gorzkim uśmiechem.
- Jest, ale kłamstwo to co innego. Zresztą nie potrafię udawać - powiedział. - Łatwo
mnie przejrzy.
- W porządku - wyszeptała. - Mniejsza o to.
Zawahał się przez sekundę. Potem pochylił się nad nią, zbadał głowę. Mocno zabolała.
Po kilku minutach przyniósł coś na uśmierzenie bólu i kazał przewieźć ją do separatki z
całonocną opieką.
Zastanawiała się, czy Diego przyjdzie ją odwiedzić. Później pogrążona w półśnie,
zobaczyła go przy łóżku. Głos Diega był dziwnie matowy.
- Jak się czujesz? - spytał.
- Powiedzieli mi, że wyjdę z tego cało - odpowiedziała, odwracając od niego głowę.
Zanurzył ręce głęboko w kieszeniach i popatrzył na nią z przeraźliwym smutkiem w
oczach, smutkiem, którego jeszcze nie znała.
- Tak mi przykro... z powodu dziecka - powiedział sztywno. - Jedna z sióstr
powiedziała, że lekarz, który się tobą opiekuje... wspominał, iż w czasie upadku doznałaś
ciężkich obrażeń. Nie zdawałem sobie sprawy, że w grę wchodzi dziecko - dodał powoli.
- Nie musisz się o nie więcej kłopotać - powiedziała głucho. - Oszczędzę ci kolejnej
pułapki. Nienawidziłbyś myśli, że dziecko dodatkowo wiąże cię ze mną.
Wpatrywał się w nią w milczeniu. Usidliła go, to była jej wina, ale żal mu było
dziecka, czuł się za to odpowiedzialny. Spojrzał z politowaniem na jej blade rysy, na
podrapaną twarz. Zmieniła się nie do poznania. Postarzała się o lata.
Zamyślił się. Czyż ona sama nie ściągnęła na siebie tego wszystkiego? Pragnęła go
poślubić, ale nie wzięła pod uwagę jego uczuć. Zmusiła go do ożenku, o rozwodzie nie może
być mowy. śal nie wygasł i trudno było przypuszczać, że zdobędzie się na to, aby jej
wybaczyć. Ale teraz przez jakiś czas będzie musiał się nią opiekować. W porządku, jutro coś
wymyśli. Może wyśle ją na Barbados, do swojej posiadłości. Niech tam wydobrzeje.
Nie mógł zasnąć, zastanawiał się, co robić dalej. A kiedy poszedł ją zobaczyć, okazało
się, że to ona sama rozwiązała jego problemy. Znikła...
ROZDZIAŁ CZWARTY
Melissa otworzyła oczy i zaraz je zamknęła. Poruszyła gwałtownie głową, aby móc na
niego spojrzeć. Zatrzymała wzrok na twarzy Diega i nagle ze wzdrygnięciem przymknęła
powieki. Wyprostował się i odwrócił, aby przywołać pielęgniarkę. Kiedy wychodził z pokoju,
myślał o tym, że wyraz jej twarzy świadczy nie o tym, że przebudziła się z koszmarnego snu,
lecz przeciwnie: że obudziła się w koszmarze.
Kiedy oczy Melissy otworzyły się znowu, stał przed nią cień w ostrej bieli i sprawdzał
coś fachowo, używając czegoś nieprzyjemnie zimnego i metalowego.
- W porządku - mruknął męski głos - bardzo dobrze. Wraca do siebie - zwrócił się do
ubranej na biało kobiety, która stała za nim.
Melissa próbowała unieść rękę.
- Pro...sze - jej głos brzmiał ochryple i obco. - Muszę jechać do domu.
- Obawiam się, że jeszcze nie w tej chwili - powiedział uprzejmie, z uśmiechem.
Oblizała wargi. Były wyschnięte.
- Matthew - wyszeptała - mój chłopczyk. U sąsiadki. Oni nie wiedzą...
- Proszę odpoczywać, pani Laremos. Ma pani za sobą ciężką noc... - Lekarz zawahał
się.
- Niech pan tak do mnie nie mówi! - zaprotestowała. - Nazywam się Melissa Sterling.
Lekarz chciał dodać, że jej mąż stoi właśnie za drzwiami, ale wyraz twarzy pacjentki
powstrzymał go. Powiedział coś do pielęgniarki i szybko wyszedł do holu.
Diego przechadzał się tam i z powrotem i palił jak smok.
- Jak się czuje? - zapytał bez wstępów.
- Ciągle jeszcze jest w szoku - powiedział lekarz, opierając się o ścianę i zakładając
ręce. - Ale jest pewien problem - zawahał się, ponieważ wiedział od Diega, że są z Melissa od
kilku lat w separacji. Nie miał pojęcia, czy ojcem dziecka jest jej mąż, czy ktoś inny.
Odchrząknął. - śona martwi się o dziecko. Zdaje się, że jest ono u sąsiadki.
Diego poczuł, że sztywnieje. Dziecko. Na chwilę, straszną chwilę, zawładnęła nim
myśl, że było to jego dziecko. Ale przypomniał sobie, że Melissa poroniła i że następna ciąża
była wykluczona przed jej wyjazdem z farmy. Spali ze sobą tylko raz.
Znaczy to, że Melissa była z innym mężczyzną. I że zaszła w ciążę. śe nie on, Diego,
był ojcem. Poczuł do niej wściekłą nienawiść. Zapewne jej zemsta była usprawiedliwiona.
Prawdę powiedziawszy, zmienił życie Melissy w piekło przez krótki czas ich małżeństwa. A
teraz ona brała rewanż. Zraniła go najmocniej, jak tylko się dało.
Musiał stoczyć ze sobą walkę, żeby nie odwrócić się na pięcie i nie odejść. Ale
rozsądek przeważył. Dziecko nie mogło odpowiadać za zbieg okoliczności. Jest zapewne
samotne i przerażone.
- Gdyby pan mógł ustalić, gdzie ono jest, zająłbym się nim - powiedział sztywno. -
Melissa wydobrzeje?
- Myślę, że tak. Najgorsze już za nią. Miała silny krwotok wewnętrzny. Ma także
poszarpane ścięgna. Będzie się to goić przynajmniej miesiąc. Musieliśmy usunąć jajnik, ale
drugi jest w porządku. Może jeszcze mieć dzieci.
Diego nie patrzył na lekarza. Patrzył na drzwi do pokoju Melissy.
- Ile lat ma dziecko?
- Nie wiem. Czy to ma znaczenie?
Diego otrząsnął się. To, o czym myślał, było mało prawdopodobne. Straciła dziecko,
które jej dał. Wzięli ją do szpitala po bolesnym upadku i lekarz powiedział mu wtedy, że małe
są nadzieje na donoszenie ciąży. Niemożliwe, żeby obydwoje kłamali.
- Postaram się dowiedzieć czegoś o miejscu pobytu dziecka - powiedział lekarz do
Diega. - Nie ma sensu, żeby pan tu czekał. Jutro pacjentka będzie znacznie bardziej
przytomna. I wtedy może ją pan odwiedzić.
Diego chciał mu powiedzieć, że jeśli Melissa odzyska przytomność, nie będzie chciała
widzieć go w ogóle. Ale wzruszył jedynie ramionami i skinął głową na znak zgody.
Zostawił numer telefonu w pokoju pielęgniarek i wrócił do hotelu. Był zadowolony, że
znajduje się w klimatyzowanym apartamencie, a nie w dusznym upale w Tucson, gdzie
opowiadano żartem, że kiedy złoczyńca z pobliskiej Yumy umarł i poszedł do piekła, rodzina
posłała mu z domu koce.
Jego myśli powędrowały z powrotem ku Melissie i jej szpitalnemu łóżku i ku
wyrazowi jej twarzy, kiedy go zobaczyła. Ukryła się bardzo dobrze. Wykorzystał wszystkie
swoje znajomości i kontakty, wszystkie pieniądze, jakie miał, aby ją odnaleźć - bez rezultatu.
Zatarła za sobą ślady. Właściwie dlaczego miał jej to za złe ? Traktował ją okrutnie, a ona
była zaledwie dziewczynką, która go uwielbiała.
Ale Diego rozmyślał o dziecku z trudną do pohamowania wściekłością. Byli ciągle
małżeństwem i mimo niewierności nie mogło być mowy o rozwodzie. Melissa, katoliczka,
odrzuciłaby takie rozwiązanie, podobnie jak on.
Wyrwał go z tych rozmyślań nagły dzwonek telefonu. Telefonował lekarz, któremu
udało się ustalić nazwisko i adres sąsiadki, opiekującej się synem Melissy.
Po godzinie wchodził do przyjemnego salonu w domu Henrietty Grady na tej samej
ulicy, przy której według informacji szpitala mieszkała także Melissa.
- Taka słodka dziewczyna - powiedziała pani Grady. - I Matthew bardzo grzeczny. Nie
mam własnych dzieci, wie pan, Melissa i Matthew właściwie mnie zaadoptowali.
- Jestem przekonany, że pani przyjaźń ma ogromne znaczenie dla Melissy - odrzekł,
nie chcąc wchodzić w szczegóły na temat małżeństwa. - Chłopiec...
- Oto on. Jak się masz, dziecinko?
Diego urwał na widok zadbanego chłopca, który zaspany wkroczył do salonu w
piżamce.
- Wszystko w porządku, babciu Grady - powiedział, wdrapując się na jej kolana i
patrząc na wysokiego, ciemnego mężczyznę z wyraźnym zaciekawieniem.
- Kto ty jesteś? - zapytał.
Diego patrzył na niego z zimnym gniewem. Kimkolwiek był kochanek Melissy,
musiał mieć w sobie trochę krwi hiszpańskiej. Chłopiec miał ciemnoblond włosy, oliwkową
cerę i brązowe oczy. Był czarującym dzieckiem ze szczupłą, ciemną, śmiejącą się buzią.
Wyglądał na cztery latka. Znaczyło to, że wierność Melissy trwała zaledwie tygodnie, może
miesiące, zanim pojawił się inny mężczyzna.
- Jestem Matthew - powiedział do Diega. - Moja mamusia wyjechała. Jesteś moim
tatą?
Diego nie był pewien, czy potrafi się odezwać.
- Jestem mężem twojej mamy - powiedział krótko. - Twoja mama wyzdrowieje. Jest
lekko ranna. Wkrótce wróci do domu.
- Dokąd pójdzie Matt? - zapytał grzecznie chłopiec.
Diego westchnął. Nie przypuszczał, że wypadek Melissy wpłynie tak bardzo na jego
własne życie. Był za nią odpowiedzialny, dopóki Melissa nie wydobrzeje, podobnie jak był
odpowiedzialny za dziecko. To była kwestia honoru i chociaż jego własny ucierpiał bardzo w
przeszłości, honor był ciągle częścią jego osobowości.
- Ty i twoja mama zamieszkacie ze mną - powiedział sztywno - ale tymczasem
będziesz mógł zostać tutaj. - Zwrócił się do pani Grady: - Czy możemy tak się umówić? Będę
musiał spędzić sporo czasu w szpitalu, zanim zdołam przywieźć Melissę do domu, a nie ma
sensu przenosić go z miejsca na miejsce częściej niż trzeba.
- Oczywiście - powiedziała pani Grady bez sprzeciwu.
- Zostawię pani numer telefonu w moim hotelu i w szpitalu na wypadek, gdyby mnie
pani potrzebowała. - Wyjął książeczkę czekową. - Proszę nie oponować - powiedział
spostrzegłszy, że waha się, czy przyjąć pieniądze. - Gdyby nie pani, Melissa z pewnością
musiałaby wynająć opiekunkę do dziecka. Dlatego nalegam, aby pozwoliła pani sobie
zapłacić.
- Zrobiłabym to tak czy owak - powiedziała.
- Tak, czułem to. - Uśmiechnął się i wypisał czek.
- Czy Matt będzie mieszkać z tobą i mamą? - spytał Matthew spokojnie,
zrezygnowanym tonem.
Diego podniósł wzrok.
- Tak - powiedział oschle. - Przez jakiś czas.
- Moja mamusia będzie za mną tęsknić, jeśli jest chora. Czy mogę ją odwiedzić?
Ciemne, pełne łez oczy dziecka budziły wzruszenie. Diego całe lata uczył się ukrywać
emocje. A mimo to ciągle miał z tym problemy, zwłaszcza w takich chwilach.
- Doktor opiekuje się twoją matką bardzo starannie. Niedługo będziesz mógł ją
odwiedzić. Obiecuję.
- Kocham mamę - powiedział Matthew. – Chodzi ze mną wszędzie i kupuje mi lody. I
pozwala mi spać ze sobą, kiedy się boję.
Pani Grady spostrzegła, że twarz Diega stała się jeszcze bardziej obca niż przedtem.
Jak to możliwe, że Melissa wyszła za mąż za takiego zimnego typa, człowieka, którego nie
wzruszały nawet łzy własnego dziecka?
- Słuchaj, przecież jest film rysunkowy, a ty zaraz idziesz spać - powiedziała pani
Grady i szybko włączyła telewizor na film z Kubusiem Puchatkiem. Chłopiec rozsiadł się
wygodnie w fotelu.
- Gracias - powiedział Diego, kiedy chłopiec ukłonił mu się z szacunkiem. - Opowiem
Melissie o pani dobroci dla jej synka.
Pani Grady starała się nie pokazać po sobie, że ją zamurowało.
- Proszę mi wybaczyć, ale Matthew jest oczywiście także pańskim synkiem?
Wyraz jego oczu sprawił, że pożałowała pytania. Odprowadziła go prędko do drzwi,
mówiąc coś bez sensu.
- Mam nadzieję, że z Melissa wszystko będzie dobrze - powiedziała.
- Tak. Ja też mam taką nadzieję. - Diego odwrócił się, żeby jeszcze raz spojrzeć na
chłopca, który oglądał telewizję. Nie lubił dziecka Melissy. Przyjechał tu ze względu na
poczucie obowiązku i honor. Czuł się zdradzony raz jeszcze i nie miał pojęcia, jak zniesie
tego dzieciaka.
Wrócił do szpitala i zatrzymał się przed drzwiami izolatki Melissy, przekonując
samego siebie, że denerwowanie jej w tej chwili nie ma sensu. Po chwili zapukał i wkroczył
bezceremonialnie - wysoki, elegancki, starając się panować nad sobą. Melissa
prawdopodobnie nie wiedziała, co czuł, kiedy po raz pierwszy zniknęła ze szpitala, ani w jaki
sposób męczyło go poczucie winy. Poszukiwał jej, i gdyby ją znalazł, dołożyłby wszelkich
starań, aby małżeństwo funkcjonowało normalnie. Ze względu na honor rodziny postarałby
się ją przekonać, iż jest nadzwyczaj zadowolony. A potem mieliby więcej dzieci i znaleźliby
jakiś sposób na wspólne życie. Ale wszystko to mieściło się w sferze przypuszczeń, a teraz
był tu i musiał stawić czoło przyszłości.
Jednego był pewien - nigdy więcej nie będzie jej mógł zaufać. Miłość to słowo,
którego nie znał. Zbliżył się do tego stanu, zanim Melissa zmusiła go do nie chcianego
małżeństwa. Ale unicestwiła to delikatne uczucie w zarodku, a on uodpornił się przez lata na
kobiece kłamstwa. Ale w jaki sposób ma teraz ukryć swoją wzgardę i złość, kiedy Matthew
każdego dnia będzie mu przypominać zdradę?
ROZDZIAŁ PIĄTY
Melissa patrzyła na Diega, który stał w drzwiach. Była oszołomiona środkami
znieczulającymi, ale nic nie mogło osłabić jej reakcji na pierwsze od pięciu lat spotkanie z
mężem.
Wiele lat temu tęskniła do niego. Ale wspomnienie obojętności oraz nienawiści jego
rodziny zabiły w jej sercu to uczucie. Wydoroślała. Była bezradna, nie mogła ryzykować
ujawnienia prawdy o chłopczyku, bo wiedziała bardzo dobrze, że Diego odrzuci ją
bezlitośnie. Raz już to zrobił.
Otworzyła oczy raz jeszcze - był teraz bliżej, a twarz miał nieprzeniknioną jak zawsze.
Poczuła zapach wody kolońskiej. Przeszył ją dreszcz. Pamiętała czysty aromat perfum oraz
zachwycający dotyk jego twardych ust. Wąsy wyglądały obco, były bardzo czarne i gęste,
podobnie jak pofalowana, starannie utrzymana fryzura nad ciemną twarzą. Był starszy, to
prawda i nawet trochę bardziej muskularny. Ale to był Diego.
- Melissa - wypowiedział śpiewnie jej imię.
- Diego.
- Jak się czujesz?
Zastanawiała się, jak go odnaleźli, dlaczego się z nim skontaktowali. Dotknęła czoła,
starając się coś sobie przypomnieć.
- To był wypadek lotniczy - wyszeptała.
- Postaraj się nie myśleć o tym teraz. - Stał nad nią, trzymając ręce głęboko w
kieszeniach.
I nagle przypomniała sobie:
- Matthew, och nie, Matthew!
- Ostrożnie - powiedział miękko i pomógł jej oprzeć się na poduszkach. - Twój syn ma
się bardzo dobrze, odwiedziłem go. - Patrzyła nań wyczekująco. Ale on nie powiedział o
dziecku nic więcej.
- Poprosiłem panią Grady, żeby został u niej, dopóki nie poczujesz się na tyle dobrze,
aby stąd wyjść.
- To bardzo uprzejmie z twojej strony - powiedziała.
- Będziesz niezdolna do pracy przez sześć tygodni. A pani Grady przypuszcza, że
masz poważne kłopoty finansowe.
Zamknęła oczy, ponieważ naszła ją fala mdłości.
- Na wiosnę miałam zapalenie płuc. Zostałam z rachunkami...
- Czy pani mnie słyszy, pani Laremos? - zapytał, akcentując starannie nazwisko
małżeńskie, o którym wiedział, że go nienawidzi. - Jest pani niezdolna do pracy. I dopóty tak
będzie, wraz z dzieckiem pozostanie pani ze mną.
- Nie. - Otwarła oczy.
- To już postanowione - powiedział lekceważącym tonem.
- Nie pojadę do Gwatemali, Diego - powiedziała z nieoczekiwaną mocą. Dawniej mu
się nie sprzeciwiała. Podniósł głowę, patrząc na nią z góry.
- Do Chicago, nie do Gwatemali - odparł spokojnie. - Stan spoczynku, w który
przeszedłem, wycofując się z dawnej działalności, zaczyna mnie nudzić. - Wzruszył
ramionami. - Nie potrzebuję tak bardzo pieniędzy, ale Apollo Blain zaoferował mi pracę
konsultanta i mam już mieszkanie w Chicago.
Apollo. To było znajome imię. Pamiętała najemników, z którymi Diego związał się w
swoim czasie.
- On miał kłopoty, był na bakier z prawem...
- Nie, to już przeszłość. Bronił go J.D.Brettman i wygrał sprawę. Apollo prowadzi
teraz swój własny biznes i większość grupy pracuje dla niego.. Jest ostatnim kawalerem z
tego towarzystwa. Pozostali się pożenili. Nawet Koszula.
- Koszula ożenił się? - Przełknęła ślinę.
- Z wdową sekutnicą. Nie do wiary, prawda? Trzy lata temu jeździłem do Teksasu na
ś
lub.
- Bardzo się cieszę - powiedziała w napięciu. - Miło wiedzieć, że pewni ludzie patrzą
na małżeństwo jak na szczęśliwy finał, a nie jak na pewną śmierć.
Jego oczy zwęziły się i znieruchomiały.
- Oglądanie się w przeszłość niczego nie załatwi - powiedział w końcu. - Obydwoje
musimy się od niej oderwać. Nie mogę opuścić cię w takiej chwili, a pani Grady raczej nie
będzie w stanie zajmować się tobą i dbać o twego syna.
Zwróciła uwagę na akcent, z jakim mówił o Matthew. Musiał być przekonany, że go
zdradziła. A ona nie miała innego wyjścia, jak tylko utrzymywać go w tym przekonaniu.
- A ty jesteś w stanie?
- To kwestia honoru - powiedział sucho.
- Oczywiście, honoru - rzuciła ze znużeniem i poruszyła się, czując rwący ból. - Mam
nadzieję, że potrafię wpoić dziecku, że honor i duma nie są tak ważne, jak współczucie i
miłość.
- Kim jest jego ojciec, Melisso? - spytał ostro. Nie chciał o to pytać, ale słowa same
utorowały sobie drogę. - Czyje jest to dziecko?
- To moje dziecko - powiedziała z oburzeniem. - Kiedy mnie odtrąciłeś, straciłeś
wszelkie prawa do narzucania mi czegokolwiek. Nic ci do tego, kto jest jego ojcem. Nie
chciałeś mnie, być może zechciał mnie ktoś inny. - Odwróciła głowę.
Zagotowało się w nim, ale nie odpowiedział. Uderzyła w jego najsłabszy punkt.
- Nie można zmienić tego, co się stało - powiedział raz jeszcze i popatrzył przez okno.
Melissa nie potrafiła opanować emocji, które wywołał w niej ten łagodny, brzmiący z
hiszpańska głos. Nie mogła zaspokoić dręczącego ją ciągle głodu jego miłości. Ale nie dała
tego po sobie poznać.
- Dlaczego skontaktowali się z tobą? - Patrzyła na jego delikatne dłonie.
- Miałaś w portfelu metrykę ślubu. To dziwne, że nosiłaś ją przy sobie. Nienawidziłaś
mnie przecież w chwili wyjazdu z Gwatemali.
- W takim samym stopniu, jak ty nienawidziłeś mnie, Diego - powiedziała zmęczona.
Jego serce zareagowało na dźwięk imienia w jej ustach. Wyszeptała je tamtego
deszczowego popołudnia w górach, potem wyjęczała je, a jeszcze później wykrzyczała.
- Tak przynajmniej to wyglądało, prawda? - powiedział i odwrócił się poirytowany. -
Niemniej jednak starałem się odnaleźć cię - rzekł twardo - ale nie po to, aby ci pomóc.
- Nie sądziłam, że będziesz mnie szukać. Nie przypuszczałam, żeby obchodziło cię to,
iż wyjechałam, skoro straciłam dziecko - powiedziała, brnąc dalej w kłamstwo. - A to było
jedyne, co miało dla ciebie jakąkolwiek wartość w naszym małżeństwie.
Odwrócił głowę. Nie powiedział jej całej prawdy o spustoszeniu, jakie spowodowało
w nim jej odejście.
- Byłaś moją żoną - powiedział lekceważąco. - Byłem za ciebie odpowiedzialny.
- Tak - zgodziła się. - Tylko to. Niemiły obowiązek. - Skrzywiła się, walcząc z bólem,
ponieważ działanie zastrzyku powoli mijało. Jej łagodne, szare oczy szukały twarzy Diega. -
Nigdy mnie nie chciałeś inaczej, jak tylko w jeden sposób. A po ślubie nawet i tego nie.
To nie była prawda. Nie mogła wiedzieć, jak musiał ze sobą walczyć, aby trzymać się
z dala od jej sypialni. Podniecała go nawet teraz. Ale zmusił się do zachowania dystansu.
Obcość i kąśliwe uwagi były częścią gry, która miała trzymać Melissę z dala od jego serca.
Zawsze był samotny i wolny. Miłość była rodzajem więzienia, niewoli. Nie chciał tego.
Nawet małżeństwo nie zmieniło jego poglądów. Przynajmniej nie na początku.
- Wolność była dla mnie rodzajem religii - powiedział. - Nie przewidziałem, że
pewnego dnia będę musiał z niej zrezygnować. Małżeństwa nigdy nie uważałem za stan
pożądany.
- Nauczyłam się tego - odparła i skrzywiła się, opierając na poduszce. - Co oni mi
zrobili? Niczego mi nie mówią.
- Operowali cię, żeby zatamować krwotok wewnętrzny. - Stał nad nią z lekko
pochyloną głową. - Masz też poszarpane ścięgna w nodze i będzie cię to bolało, dopóki się
nie zagoi. I jeszcze mniejsze obrażenia. Musieli usunąć jeden z jajników, ale lekarz mówi, że
możesz jeszcze mieć dzieci.
- Nie chcę więcej dzieci. - Zarumieniła się.
- Nie ma wątpliwości, że to jedno, z którym zostawił cię kochanek, wystarczy,
prawda?
Chciała go uderzyć. Jej oczy dziko zapłonęły, wstrzymała oddech.
- Boże, nienawidzę cię - wysyczała, a na jej twarzy odmalował się nowy grymas bólu.
Zignorował ten atak.
- Czy potrzebujesz środka przeciwbólowego? - zapytał niespodziewanie.
Chciała powiedzieć, że nie. Ale nie mogła.
- Zajrzę do pielęgniarki, kiedy będę wychodzić. Muszę zająć się ubraniami dla
Matthew.
- Zapomniałam. Ubrania Matthew są w wysokiej skrzyni z szufladami w moim
mieszkaniu.
- A klucz? - spytał.
- W mojej torebce. - Nie chciała Diega w mieszkaniu. Nie było tam widocznych
ś
ladów przeszłości, ale mógł zauważyć coś, co przeoczyła. Ale Matthew był przecież
ważniejszy.
Podał jej torebkę, wziął klucze i włożył żałosny, plastykowy pulares z powrotem do
jej szafki. Obraz jej strojów był również przygnębiający. Zamknął oczy. Bolało go, że jest tak
biedna. Diego wiedział o bankructwie ojca Melissy, który wkrótce potem umarł.
Mieszkanie, które zajmowała wspólnie z Matthew, było równie biedne jak ubrania w
szpitalnej szafce. Właścicielka domu przyglądała mu się z podejrzliwością i zaciekawieniem,
dopóki nie wyjął książeczki czekowej i nie zapytał, ile jest jej winna jego żona.
Diego odnalazł plastykowy worek, w którym było dość rzeczy, aby Matthew miał się
w co ubierać przez następnych kilka dni. Ale już wiedział, że będzie musiał zrobić trochę
zakupów. Tych kilka dziecięcych szmatek wyglądało tak, jak gdyby pochodziły z wyprzedaży
ubrań ofiarowanych na cele dobroczynne.
Zajrzał do drugiej komódki, żeby wyjąć szlafrok i trochę bielizny Melissy, ale
zatrzymał się, znalazłszy tam małą fotografię. Wziął ją delikatnie do rąk. Było to jego zdjęcie,
to, które Melissa zrobiła mu wiele lat temu. Siedział na jednym ze swoich ogierów. Miał na
głowie panamę, ubrany był w ciemne spodnie i białą rozpiętą koszulę. Widać było pod nią
brązową pierś i mech czarnych włosów. Uśmiechał się do niej pochylony nad końskim
karkiem i gładził falującą grzywę. Na odwrocie było napisane: Diego, okolice Atitlan.
Brakowało daty, ale fotografia była zniszczona i pognieciona, jak gdyby Melissa nosiła ją bez
przerwy ze sobą. Pamiętał dzień, w którym została zrobiona. Było to tuż przed ich spotkaniem
w ruinach Majów.
Włożył ją powoli pod szlafrok i znalazł jeszcze coś. Książeczkę z powkładanymi
między kartki kwiatami i skrawkami papieru oraz srebrną, cienką zakładkę. Rozpoznał
niektóre pamiątki. Kwiatki dawał jej od czasu do czasu, zrywając je po drodze, kiedy
spacerowali razem po polach. Na kawałkach papieru gryzmolił dla niej różne rzeczy,
zwłaszcza hiszpańskie słowa, których starała się nauczyć. Zakładkę do książki podarował jej
na osiemnaste urodziny.
Zmarszczył brwi. Dlaczego przechowywała te przedmioty tyle lat? Położył je z
powrotem tam, gdzie były i przykrył delikatnie sukienką, zostawiając szufladę w takim
porządku, w jakim ją zastał. Starał się nie myśleć o tym znalezisku.
Na zakupy wybrał się następnego ranka. Znał wymiary Melissy, ale musiał
zatelefonować do pani Grady w sprawie rozmiarów Matthew. Nie czuł się najlepiej, kupując
ubranka dla dziecka innego mężczyzny, ale podszedł w końcu także do stoiska z zabawkami.
Twarz Matthew, kiedy położył pakunki na sofie w mieszkaniu pani Grady, wyrażała
wielką radość. Diego uśmiechnął się bezradnie, kiedy chłopiec z nie ukrywanym szczęściem
wydobywał klocki i zabawki elektryczne oraz małego, zdalnie sterowanego robota.
- On ma tak mało rzeczy. A to, co ma, jest takie skromne - westchnęła pani Grady,
przyglądając się z uśmiechem, jak chłopiec bierze jedną zabawkę po drugiej, siadając w
końcu na podłodze z małym, skomputeryzowanym misiem, który mówił.
Diego przyglądał się chłopczykowi i poczuł nagle głęboki żal, że za jego sprawą
Melissa poroniła. Pamiętał z przerażającą jasnością, co jej powiedział tej nocy, zanim
wybiegła na deszcz i spadła ze schodów w wilgotną ciemność. Dios, czy nigdy tego nie
zapomni? Odwrócił się.
- Muszę iść. Melissa potrzebuje czystej odzieży. Wezmę sukienki do szpitala.
- Jak ona się czuje?
- Dużo lepiej. Lekarz mówi, że będę mógł zabrać ją do domu za kilka dni. - Spojrzał
na przysadzistą kobietę. - Matthew pojedzie z nami do Chicago. Wiem, że będzie za panią
tęsknić. Melissa i ja jesteśmy pani wdzięczni za opiekę, jaką go pani otacza.
- Dziękuję panu za zabawki - powiedział Matthew, który znalazł się nagle u stóp
Diega. Wyciągnął ręce, aby mężczyzna go podniósł: był przyzwyczajony do serdeczności
dorosłych. Ale wysoki pan zesztywniał i popatrzył z niechęcią. Matthew cofnął się, a radość
w jego oczach ustąpiła miejsca chwilowej niepewności. Diego czuł wzgardę dla samego
siebie. Jak mógł potraktować dziecko z takim chłodem! W czym Matthew zawinił? Odwrócił
się do drzwi, unikając wzroku pani Grady, która patrzyła z dezaprobatą. Pożegnał się i szybko
wyszedł.
W szpitalu Melissa z pomocą pielęgniarki przymierzyła jedną z pastelowych sukienek,
które jej przyniósł... Była zachwycona różową, z gorsetem i tasiemkami, i pomyślała, że
byłaby bardzo szczęśliwa, gdyby w przeszłości Diego kupił jej cokolwiek. Ale on zrobił to
teraz z litości, a nie z miłości.
- Nie powinieneś wydawać tak wiele... - Sukienka była z jedwabiu, nie z taniej
tkaniny.
Wzruszył ramionami.
- Przez pewien czas będziesz to nosić - powiedział. - Kupiłem trochę rzeczy dla twego
syna - dodał niechętnie. - I jakieś zabawki.
Łzy napłynęły jej do oczu.
- Dziękuję, że to dla niego zrobiłeś - powiedziała spokojnie. - Nie mogłam mu dać
zbyt wiele. Nigdy nie miałam pieniędzy na zabawki.
Siedziała teraz podparta na łóżku, miała świeżo umyte włosy. Loki spadały na
zarumienione policzki. Jest urocza, myślał, patrząc na nią. Jej kształty i linie stały się
znacznie bardziej kobiece. Oczy zwęziły mu się na widok jej różowych, pełnych piersi.
Zarumieniła się jeszcze bardziej i chciała podciągnąć prześcieradło, ale jego szczupła,
ciemna ręka przeszkodziła temu.
- Nie trzeba, Melisso - powiedział cicho. - Zapewne nie sądzisz, że chciałbym w tych
okolicznościach cokolwiek ci sugerować?
Zmieniła pozycję.
- Nie, oczywiście, że nie. - Westchnęła. - Nie spodziewałam się, że kupisz mi nowe
sukienki - powiedziała z nadzieją, że zmieni temat. Nie lubiła tego typu spojrzeń. - Nie
mogłeś u mnie żadnych znaleźć? - I przypomniała sobie nagle z bólem, co znajdowało się w
szufladzie pod sukienkami.
- Jeden rzut oka na rzeczy w komódce przekonał mnie, że nie nadają się do niczego -
powiedział niedbale. - A te ci się nie podobają?
- Są bardzo piękne - rzuciła. Były z jedwabiu, a mogła sobie pozwolić zaledwie na
bawełnę. Oczywiście, podobały jej się, ale skąd ten gest?
- Czy tak jest od twego przyjazdu do Ameryki? - spytał, patrząc na nią. - Miałaś
trudności?
Nie lubiła takich pytań. Patrzyła na swoje złożone ręce.
- Pieniądze to nie wszystko - powiedziała.
- Ale ich brak - owszem - odparł i wstał z fotela, patrząc zamyślonymi oczami. - A
ojciec chłopca nie mógł ci pomóc?
Zacisnęła zęby. To było nie do zniesienia.
- Nie, nie można go było niepokoić - powiedziała zwięźle. - A ty nie musisz być taki
obłudny i oskarżycielska Diego. Nie sądziłam ani przez moment, że spędziłeś ostatnie pięć lat
bez kobiety.
Nie odpowiedział.
- Czy Matthew widział swego ojca? - zapytał z naciskiem.
Nie miała odwagi odpowiedzieć.
- Zdaję sobie sprawę, że nie lubisz Matthew, ale mam nadzieję, że nie zamierzasz
wyładowywać na nim swojej złości.
Popatrzył na nią.
- Myślisz, że mógłbym tak potraktować dziecko?
- Sama byłam prawie dzieckiem - przypomniała.
- Ty i ta twoja pełna jadu rodzina traktowaliście mnie w taki sposób bez skrupułów.
- Tak - przyznał nad wyraz uprzejmie. Włożył ręce do kieszeni i popatrzył na nią z
uwagą. - Moja babka zupełnie się załamała, kiedy zniknęłaś. Powiedziała mi wtedy, jak byłaś
traktowana. Było to dla mnie coś w rodzaju szoku.
Zanim Melissa mogła zareagować na jego nieoczekiwane wyznanie, drzwi otworzyły
się i weszła pielęgniarka z kolacją. Uśmiechnęła się do Diega i postawiła tacę przed Melissa.
- Jesz tak mało - powiedział Diego, kiedy ledwo co skubnęła.
Siedział z wdziękiem koło okna, trzymając nogę na nodze. Był bardzo
latynoamerykański i nieskazitelnie ubrany, jak zawsze. Musiała oderwać wzrok, zanim wyraz
jej twarzy mógłby mu zdradzić, jak bardzo jest dla niej ciągle atrakcyjny.
- Nie jestem zbyt głodna.
- Nie zjadłabyś porządnego steku z grzybami i cebulką, chiquita? - spytał z miłym
spojrzeniem, pierwszym od chwili, kiedy zobaczyła go w tym pokoju. - I frytek, i chleba?
- Stop - jęknęła.
- Myślę, że to jedzenie nie jest zbyt atrakcyjne. Kiedy stąd wyjdziesz, zadbam, abyś
jadła, co należy. - Uśmiechnął się.
- Mam pracę - zaczęła.
- Której nie będziesz mogła wykonywać, dopóki nie poczujesz się całkiem dobrze -
przypomniał. - Porozmawiam z twoim pracodawcą.
- To nic nie pomoże. Nie mogą pozwolić sobie na trzymanie miejsca przez sześć
tygodni. - Westchnęła.
- Nie ma nikogo, kto mógłby cię zastąpić?
- Jest. - Pomyślała o swoim młodym, pełnym entuzjazmu asystencie.
- Nie będzie więc problemu.
Popatrzyła na niego, wypijając ostatni łyk mleka.
- Nie zgodzę się, żebyś mnie zabrał - powiedziała. - Wdzięczna ci jestem za pomoc,
ale nie chcę już być twoją żoną.
- Ja też tego nie chcę, Melisso - powiedział lekceważącym tonem, siląc się na
obojętność. - Ale na razie nie mamy wyjścia. A co do rozwodu - wzruszył ramionami - nie
wchodzi w grę. Ale możemy żyć w separacji lub może uda się znaleźć jakieś inne
rozwiązanie, kiedy będziesz już zdrowa. Oczywiście zaopiekuję się tobą i dzieckiem.
- To nie Gwatemala. W Ameryce kobiety mają takie same prawa jak mężczyźni. Nie
jesteśmy niczyją własnością. W pełni odpowiadam za Matthew i siebie. Mogę zarobić.
Jego ciemne brwi uniosły się nieco.
- Rzeczywiście? I dlatego znalazłem cię w skrajnej biedzie wraz z dzieckiem, które
nosi używane ubranka i nie ma ani jednej nowej zabawki?
Zapragnęła nagle wyskoczyć z łóżka i zdzielić go tacą po głowie.
- Nie zamieszkam z tobą! Wzruszył ramionami.
- Więc co zrobisz, niña? - zapytał.
Zastanowiła się nad tym przez chwilę, przełykając łzy bezsilnej wściekłości. I z
ciężkim westchnieniem opadła na poduszkę.
- Nie wiem - powiedziała szczerze.
- To będzie tylko tymczasowe rozwiązanie - przypomniał. - Zanim nie wydobrzejesz.
Chicago na pewno ci się spodoba Jest tam jezioro, plaża i wiele miejsc, które mogą
zainteresować chłopca.
- Matt i ja dostaniemy tam w zimie zapalenia płuc. śadne z nas nie było poza Arizoną
w ciągu ostatnich pię... poprawiła się szybko - trzech lat.
Nie zauważył pomyłki. Przyglądał się jej szczupłemu ciału. Nawet dziś pojawiała się
obsesyjnie w jego snach i marzeniach. Tak, bardzo kochał Melissę, ale zdołał zabić całą
miłość do niej. Kiedyś był pewien, że pragnęła go kochać, ale teraz nie mógł mieć do niej
pretensji o powściągliwość. A jego własne uczucia kipiały od chwili, kiedy dowiedział się o
dziecku.
- Jest wiosna - mruknął. - Do zimy wiele może się zdarzyć.
- Nie będę mieszkać w Gwatemali, Diego - powtórzyła. - I na pewno nie z twoją babką
ani siostrą. W żadnym wypadku.
Pogładził ją nerwowo po głowie.
- Moja babka mieszka teraz ze swoją siostrą na Barbados - powiedział. - I ciągle
ż
ałuje, że nie została prababką, którą byłaby, gdyby nie trudny do zniesienia chłód, którym
cię otoczyliśmy. A moja siostra wyszła za mąż i mieszka w Meksyku.
- Wiedzą, że tu przyjechałeś? - zapytała, udając obojętność. Señora była okrutna i
Juana również, choć w inny sposób.
- Dzwoniłem do obydwu wczoraj wieczorem. Przesyłają ci pozdrowienia. Być może
pewnego dnia będą mogły przeprosić cię za złe traktowanie.
- Juana starała się być uprzejma - powiedziała, wyciągając nitkę z prześcieradła. - A
babka nie. Sądzę, że mogłabym zrozumieć, jak się czuła, ale to w niczym nie ułatwiłoby mi
przebywania tam.
- I oskarżasz mnie, że pozostawiłem cię na jej łasce? - Prawda?
- Tak. W gruncie rzeczy tak - powtórzyła patrząc w górę. - Nigdy nie pozwoliłeś mi
niczego wyjaśnić. Automatycznie oskarżyłeś mnie na podstawie przypadkowych dowodów i
zmusiłeś, bym za to zapłaciła, co - jak sądziłeś - zrobiłam. I zapłaciłam - dodała lodowatym
głosem. - Nigdy ci nie powiem jak.
- Ale zemściłaś się, prawda? - zwrócił się do niej z równie lodowatym uśmiechem. -
Wzięłaś sobie kochanka i jesteś matką jego dziecka.
Zmusiła się do uśmiechu.
- Umiesz dociekać prawdy, Diego - powiedziała delikatnie. - Podziwiam łatwość, z
jaką odczytujesz cudze myśli.
- śałuję, że nie miałem tych umiejętności wtedy, kiedy opuszczałaś szpital. Tego dnia,
kiedy zniknęłaś, był zamach stanu i wiele osób zginęło.
Kiedy mówił, dostrzegła w jego oczach błysk emocji. Nie spostrzegła wcześniej, że
wyglądał na bardzo zmęczonego. Na jego szczupłej twarzy pojawiły się zmarszczki.
Ten obcy, uprzejmy pan w niczym nie przypominał mężczyzny, którego znała z
Gwatemali. Zmienił się nie do poznania. Ale to, co powiedział, zaczęło wreszcie docierać do
jej świadomości. Drgnęła.
- Czy dużo osób zginęło? - spytała nagle.
- W czasie zamachu zdarzyło się kilka pojedynczych wypadków. Jednego z ciał nie
można było zidentyfikować. Była to młoda dziewczyna, blondynka.
- Myślałeś, że to ja? - krzyknęła.
Odetchnął głęboko. Mógł odpowiedzieć dopiero po dłuższej chwili.
- Tak, myślałem, że to ty.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Ciche wyznanie Diega oszołomiło Melissę. Oczywiście, wiedziała o zamachu. Trudno
było nie wiedzieć. Ale przecież myślała tylko o tym, żeby uciec. Zataiła miejsce pobytu, nie
przypuszczając, że Diego mógłby pomyśleć, iż to ją dotknęło nieszczęście. Myślała jedynie o
tym, jak ukryć przed nim ciążę.
- Naprawdę nie przypuszczałam, że cię to obchodzi.
- Obchodzi? - obruszył się, a spojrzenie jego ciemnych oczu przypomniało tamto,
które tak dobrze zapamiętała. Kiedy była podlotkiem, sprawiało, że nawet żaden z jego ludzi
nie mógł mu się sprzeciwić. Twarz Diega stężała, oczy nabrały koloru stali. - Czy mam ci
dokładnie opisać, jak wyglądała tamta dziewczyna?
Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy.
- Mogę sobie wyobrazić - powiedziała. - Ale skąd mogłam wiedzieć, że ma to dla
ciebie jakiekolwiek znaczenie? Jak się o wszystkim dowiedziałeś?
- Twój ojciec mi powiedział. Udało ci się sprytnie schronić w Stanach Zjednoczonych.
Moi ludzie nie potrafili wpaść na twój trop.
Pragnęła mu zadać dużo więcej pytań, ale pora nie była ku temu stosowna. Co innego
zaprzątało jej myśli. Przede wszystkim, jak teraz będą żyli razem, kiedy jeszcze całkiem nie
wydobrzała? I najważniejsze: jak uchronić przed nim Matthew?
- Nie chcę jechać z tobą. - Postawiła sprawę jasno. - Pojadę, bo nie mam innego
wyboru. Ale nie oczekuj, że będę całowała ślady twoich stóp, tak jak to miałam kiedyś w
zwyczaju. Od pięciu lat przestałam żyć marzeniami.
- A ja ledwie zacząłem - odpowiedział miękkim, łagodnym tonem. Przyjrzał się jej z
uwagą. - Może to lepiej, że spotkaliśmy się znów właśnie teraz. Jesteś wystarczająco dojrzała,
aby zobaczyć we mnie mężczyznę, a nie odbicie swoich snów. Wrócę niebawem. Muszę się
zająć Matthew - powiedział.
- Powiedz mu, że go kocham, powiedz, jak bardzo za nim tęsknię, i że już niedługo
wrócę do domu, dobrze?
- Oczywiście - zawahał się, czując niezręczność sytuacji. - Dziecko tęskni za tobą -
uśmiechnął się kącikami ust. - Enamorada - westchnął głęboko. - Gdybyś wiedziała, jak puste
były te lata...
Niespodziewanie otworzyły się drzwi. Weszła pielęgniarka, żeby zajrzeć, czy Melissa
daje znaki życia. Diego uśmiechnął na ten widok, lekko zmieszany i z wymówką, że już na
niego pora, opuścił pokój. Melissa ścisnęła w dłoni chusteczkę, myśląc już tylko o tym, by
wreszcie wypłakać się do woli.
Była wdzięczna, że Diego wyszedł, bo wyraz jego czarnych oczu przywoływał
najbardziej bolesne ze wspomnień. Nadal jej pożądał, ten wzrok nie mógł kłamać, nawet jeśli
nie kochał jej i nie ufał. Może to powinno jej wystarczyć, ale nie wystarczyłoby Matthew.
Matthew zasługiwał na to, żeby mieć prawdziwego ojca, a nie chłodnego opiekuna. Z drugiej
strony, gdyby powiedziała Diegowi prawdę, mogłaby na zawsze utracić syna, szczególnie
teraz, kiedy nie miała siły o niego walczyć. Musi jakoś przeczekać. Na razie uwolni się od
nieustannych kłopotów finansowych. A to już było coś.
Kilka dni później Melissa opuściła szpital i Diego zabrał ją do hotelu, w którym się
zatrzymał. Wynajął samolot, aby następnego dnia przewieźć ją do Chicago. Właściwie
wdzięczna mu była za te luksusy.
Błagała, żeby to ona mogła odebrać Matthew od pani Grady, ale postawił na swoim.
Była osłabiona, a on nalegał. Tak więc poszedł po chłopca, a ona odpoczywała na jednym z
wielkich podwójnych łóżek wspaniałego hotelowego apartamentu, obolała i wściekła.
Zaledwie po kilku minutach drzwi otworzyły się i Matthew biegł w jej kierunku,
płacząc i śmiejąc się, a później przywarł do jej piersi, objął ją i szybko starał się coś
powiedzieć poprzez łzy.
- Mój syneczku. - Uniosła się łagodnie, gładziła jego kasztanowe loki i wzdychała
cicho. Szwy krępowały ruchy, ale nie zważała na ból.
Diego obserwował czułą scenę, wpatrzony w jej jasne włosy nad ciemną czupryną
dziecka. Był zazdrosny o chłopca, a jeszcze bardziej o jego ojca. Nienawidził myśli o ciele
Melissy w objęciach innego mężczyzny, w łóżku innego mężczyzny.
Melissa wybuchnęła śmiechem, kiedy Matt wyciągnął do niej misia i zabawka
przemówiła elektronicznym głosem.
- Miły jest, co? - pytał wzrok Matta. - Mój... twój... to znaczy ten pan mi go kupił.
- Diego - podpowiedziała Melissa.
- Diego - powtórzył Matthew. Skierował wzrok na wysokiego mężczyznę, który
milczał. Matt nie był pewien, czy lubi Diega, czy nie, ale czuł, że wysoki mężczyzna z
pewnością nie lubi jego. Będzie bardzo trudno zamieszkać z kimś, kto okazuje tak mało
ciepła.
Melissa dotknęła bladych, chudych policzków chłopca.
- Musisz się trochę opalić - powiedziała cicho. Za dużo czasu spędzasz w domu.
Diego odstawił bagaże, podciągnął zasłony, zanurzył się w fotelu, stojącym obok
stolika przy oknie i zapalił cienkie cygaro.
- Wynająłem opiekunkę dla Matthew - powiedział. - Będzie zabierała go do parku albo
na plażę.
Melissa objęła mocno syna.
- Nie - powiedziała stanowczo. - Jeśli będzie chodził dokądkolwiek, to ze mną.
Diego podniósł brwi. To nie jest zdrowy stosunek matki do dziecka. Chłopiec, który
się kurczowo trzyma maminego fartucha, raczej nie może wyrosnąć na silnego mężczyznę.
Założywszy nogę na nogę, palił cygaro, a jego wzrok kontrolował kobietę i dziecko.
- Skażesz go na przebywanie w czterech ścianach i na własne towarzystwo?
Usiadła na łóżku, poprawiając poduszki za plecami.
- Już wkrótce wstanę, wkrótce będę na nogach - zaprotestowała.
- O tak - potwierdził dobrotliwie, obserwując, jak zmaga się z własną słabością. -
Potrafisz już sama usiąść.
- I mogę nawet chodzić. - Posłała mu najcieplejsze spojrzenie.
- Podtrzymam cię, mamo - zapewnił Matt. – Jestem bardzo silny.
- Tak, wiem o tym, kochanie - powiedziała głosem pełnym miłości. Mężczyzna
siedzący w fotelu poczuł, jak wzbiera w nim gniew na widok kobiety, darzącej takim
uczuciem dziecko obcego mężczyzny.
- Co chcielibyście na obiad? - przerwał nagle, podnosząc się z fotela.
- Dla mnie stek i sałatkę - powiedziała.
- Matt ma ochotę na rybę - powiedział chłopczyk, nerwowo i z lękiem przywarłszy do
ramienia matki.
- Mogą nie mieć ryby, Matt - zaczęła Melissa.
- Muszą mieć - powiedział sztywno Diego. - Wczoraj wieczorem jadłem rybę.
- Dla mnie kawa i mleko dla Matta - powiedziała, unikając zimnej twarzy Diega, który
przypatrywał się chłopcu.
Przytaknął ruchem głowy i podszedł do telefonu.
- Ten pan nie lubi Matta - powiedział chłopiec z cichym smutnym westchnieniem. -
Nie ma dzieci?
Diego nie odwrócił się ani nie poruszył, ale dobrze wszystko słyszał. Sytuacja stawała
się coraz bardziej napięta.
Obiad podano ze stolika na kółkach, odsługiwał ich kelner cały w bieli. Matthew
usiadł tak daleko, jak się tylko dało, jakby potrzebował bezpiecznego dystansu od wysokiego
mężczyzny, który go nie lubił. Diego zajął miejsce obok Melissy. Starała się pozostać
obojętna na egzotyczny zapach jego wody kolońskiej, usiłowała nie dostrzegać silnego,
smukłego ciała. Był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała, a kiedy
kroił stek, bardzo chciała wsunąć palce w jego ciemną, wąską dłoń, trzymającą nóż.
Diego skończył pierwszy i zszedł do holu, niby po coś do czytania dla Melissy. W
rzeczywistości pragnął uwolnić się od widoku wątłej, smutnej twarzy chłopca. Miał żal do
siebie, że go tak traktuje, że rani Bogu ducha winne dziecko, które przecież mogło być jego,
gdyby wypadki potoczyły się inaczej.
Poszedł do hotelowego baru, zamówił whisky, wypalił jeszcze jedno cygaro i poszedł
na górę, z magazynem dla Melissy i książką do kolorowania i kredkami dla Matta.
Zastał chłopca u boku Melissy, obydwoje zesztywnieli na jego widok.
- Kupiłem książkę - odezwał się z wahaniem.
Matt nie poruszył się. Podniósł na niego wyczekujący wzrok, bez najmniejszej zmiany
na twarzy.
Diego wziął książkę i kredki, podał je chłopcu, ale ten nie wykonał żadnego ruchu.
- Nie weźmiesz książki, Matt? - spytała łagodnie Melissa.
- Nie. On nie lubi Matta - odpowiedział bez zastanowienia, podnosząc oczy.
Diego obruszył się. Dzieciak dotknął go do żywego; nigdy by się nie spodziewał, że to
może tak zaboleć. Odnalazł siebie w tym małym chłopcu, samotnym, przestraszonym i
smutnym. Nie miał szczęśliwego dzieciństwa, ponieważ ojciec nigdy naprawdę nie kochał
matki. Matka wiedziała o tym dobrze i cierpiała z tego powodu. Zmarła młodo, a ojciec
jeszcze bardziej usunął się w cień. Później, kiedy spotkał śliczną Sheilę, zmienił się nie do
poznania. Ale ta zmiana trwała krótko za sprawą rodziny Melissy. Nawet na łożu śmierci
ojciec ciągle kochał Sheilę Sterling. Śmierć ojca odmieniła Diega, przekonał się, dokąd może
zaprowadzić mężczyznę miłość do kobiety. Nie można dać się owładnąć miłości, bo to się
kończy bardzo źle.
Co innego ten chłopiec... cóż był winien? Jak mógł obwiniać Matta za grzechy
Melissy? Położył delikatnie książkę i kredki na stoliku przy sofie i podał Melissie kolorowy
magazyn, który dla niej kupił. Później powrócił do swojego fotela i zapalił cygaro,
zanurzywszy głowę w stercie dokumentów.
Chłopiec westchnął, przysiadł na podłodze, rozrzucając wkoło kredki i zabrał się do
rysowania swojej ulubionej postaci z komiksu.
Diego spojrzał na niego i uśmiechnął się niepewnie. Melissa obserwowała go.
Zapomniała już, jak bardzo potrafił być opiekuńczy. Od tamtych dni, kiedy byli przyjaciółmi,
upłynęło wiele czasu.
Wieczór minął szybko. Kiedy Diego poprosił Matta o poskładanie kredek, Melissa już
otwierała usta, żeby coś powiedzieć. Nie stanęła jednak po stronie malca, bo wiedziała, że
Diego ma rację.
Pomogła Mattowi przebrać się w piżamę, a później spojrzała z wahaniem na Diega, bo
w pokoju były tylko dwa podwójne łoża. Nie chciała znaleźć się zbyt blisko męża, który stał
się obcy, ale też nie potrafiła tego powiedzieć w obecności Matta.
Diego wybawił ją z kłopotów, sugerując, że chłopiec powinien spać razem z nią.
Tylko tej nocy, ponieważ nazajutrz, w Chicago, będą mieli do dyspozycji apartament z
czterema sypialniami i pokojem dla Matta. Tak, pomyślała Melissa, to dopiero początek
kłopotów. Stać ją było tylko na maleńkie mieszkanie z wersalką, która służyła za łóżko. Matt
nie był przyzwyczajony do spania w oddzielnym pokoju.
Następnego ranka odlecieli do Chicago. Pomimo komfortu wynajętego małego
odrzutowca, Melissa ciągle czuła się obolała i było jej nieswojo. Wzięła lekarstwa, a dyżurny
doktor dał jej adres lekarza w Chicago na wypadek komplikacji. Gdyby tylko mogła usiąść i
podziwiać widoki, tak jak Matthew, pomyślała obserwując ekscytację, z jaką chłopiec
przylgnął do szyby i zadawał setki pytań na temat samolotu i Chicago. Diego rozluźnił się na
tyle, że zaczął odpowiadać na niektóre pytania malca, ale nie przychodziło mu to łatwo.
W odległych gwatemalskich czasach Melissa nie zastanawiała się, jakim ojcem będzie
Diego. Pogrążona w świecie marzeń, myślała tylko o romansie z nim, nie o codziennych
sprawach, które zdarzają się w życiu mężczyzny i kobiety, kiedy już przywiędnie pierwsze
gwałtowne uczucie. Teraz, obserwując syna z ojcem, zdała sobie sprawę, że Diego lubi
dzieci. Był cierpliwy dla Matthew, traktując każde jego nowe pytanie ze śmiertelną powagą.
Co prawda jeszcze nie wyzwolił się z szoku, jakim było pojawienie się dziecka i ciągle
traktował jej chłopca z rezerwą, nie jak swojego syna.
Wyniósł ją z samolotu do oczekującej limuzyny, aby zawieźć do apartamentu przy
Lincoln Park.
Apartament znajdował się na ostatnim piętrze, okna wychodziły na park i jezioro
Michigan, a na horyzoncie mokły w deszczu szare sylwetki drapaczy chmur. Melissa od razu
została położona do łóżka w jednym z pokoi gościnnych, aby odpocząć po podróży, podczas
gdy Matthew zwiedzał olbrzymie mieszkanie. Diego przedstawił Melissie panią Albright,
która miała opiekować się dzieckiem, a także sprzątać i gotować. Ta miła, korpulentna
kobieta trafiła tu z polecenia Apolla i opiekowała się apartamentem Diega od ponad roku.
Kiedy malec i Melissa byli już rozlokowani, Diego podniósł słuchawkę i wykręcił
numer.
Melissa słyszała rozmowę, ale nie mogła zrozumieć wielu słów. Wyglądało na to, że
Diego rozmawia z Apollem. I rzeczywiście to był on. Zjawił się w mieszkaniu w godzinę
później ze smukłą, niską czarną kobietą u swego boku.
Diego przedstawił Melissie wielkiego muskularnego mężczyznę w popielatym
garniturze.
- To jest Apollo Blain. Pamiętasz go? - Apollo uśmiechnął się i przytaknął, Melissa
odwzajemniła uśmiech. - A to jest Joyce Latham, sekretarka Apolla.
- Tymczasowa - dodał Apollo z lekkim skinieniem w stronę Joyce.
- Rzeczywiście, tymczasowa - powiedziała Joyce z silnym akcentem,
charakterystycznym dla Indii Zachodnich. - Zanim nie znajdę kogoś wystarczająco
odważnego, aby mnie zastąpił.
Apollo popatrzył na nią z góry.
- Amen, siostro - przerwał. - Przy odrobinie szczęścia trafię na kogoś, kto jest w stanie
zapamiętać cholerne numery telefonów przynajmniej tak długo, aby móc je wykręcić i jeszcze
ułożyć teczki moich klientów według alfabetu, żebym mógł znaleźć to, czego potrzebuję.
- A ja może wreszcie znajdę szefa, który umie czytać - odcięła się Joyce.
- Uspokójcie się - zaśmiał się Diego. - Melissa cudem wyszła z jednej opresji, nie
wpędzajcie jej w nowy kataklizm, proszę.
Apollo przytaknął posłusznie.
- Przepraszam, poniosło mnie.
- I mnie też - mruknęła Joyce i odsunęła się od niego na bezpieczną odległość.
Poruszała się bez wdzięku, miała za to piękne oczy i gładką cerę koloru kawy z mlekiem.
Pewnie miała też zgrabną figurę, ale luźna bezkształtna sukienka skrywała to udanie.
- Miło cię poznać. - Melissa przywitała się z nią z uśmiechem. - Oczywiście pamiętam
Apolla z dawnych lat. Jak długo z nim pracujesz?
- O dwa tygodnie za długo - mruknęła Joyce.
- Masz rację, o dwa tygodnie i jeden dzień za długo - dodał Apollo. Po chwili odezwał
się do Diega: - Dutch i J.D. wpadną tutaj później, a Koszula obiecał, że przyleci ze swoją
panią w przyszłym tygodniu. Będziemy w komplecie.
- Pamiętam nasze ostatnie spotkanie - powiedział Diego z lekkim uśmiechem. -
Wyrzucili nas z hotelu o trzeciej nad ranem.
- A jeden z nas trafił do aresztu - dodał Apollo wyraźnie zadowolony z siebie.
- A więc to tak? - spytała go Joyce. - Jak długo trzymali cię w więzieniu?
- Nie mnie. Diega. - Obruszył się.
- Diega? - Melissa spojrzała na niego z niedowierzaniem. Ten chłodny, nieczuły
mężczyzna, którego znała, miał wystarczająco dużo zimnej krwi, aby nie dać się wpakować
do więzienia. A może zupełnie go nie znała?
- Uraziły go pewne uwagi na temat jego latynoskiego dziedzictwa kulturowego -
wyjaśnił Apollo, spoglądając na Diega, którego twarz ani drgnęła. - Dżentelmen, który
poczynił te uwagi, był bardzo potężny i bardzo godny potępienia, a więc - pozwolicie, że
skrócę całą opowieść - Diego towarzyszył mu w drodze do hotelowego basenu, a wiodła ona
akurat przez wielkie przeszklone drzwi.
- To było dawno. - Diego odwrócił się na widok wbiegającego do pokoju Matthew.
- Mamo, musisz koniecznie zobaczyć moje rysunki - powiedział chłopiec tonem nie
znoszącym sprzeciwu i zaczął ciągnąć Melissę za rękę. - Narysowałem szczeniaczka i
pszczołę! Chodź, zobacz!
- Momento, Matthew - ostro przerwał Diego. Przedstawił chłopca gościom, którzy
uśmiechnęli się szeroko na widok malca. - Pokażesz mamie rysunki za chwilę, kiedy już
goście pójdą, dobrze, szkrabie?
- Dobrze - zgodził się Matthew. Uśmiechnął się do matki, onieśmielony obszedł gości
i znów zajął się swoimi kredkami.
Apollo odezwał się.
- Jesteście podobni jak dwie krople wody... - Słowa zamarły mu w gardle na widok
wściekłości w oczach Diega. Odchrząknął. - No tak, lepiej wracajmy do roboty. Spotkamy się
wieczorem, kiedy przyjdą tamci. Ale nie będziemy wam zabierać dużo czasu. Nie chcemy
pani sprawiać kłopotu. Proszę nie przygotowywać żadnej kolacji. Wpadniemy tylko na parę
drinków. W porządku?
- I następnym razem każde z nas przyjedzie własnym samochodem - dodała Joyce,
rzucając wymowne spojrzenie w stronę czarnoskórego mężczyzny. - Ma szczególny sposób
jeżdżenia po mieście, wybiera kierunek jazdy i zamyka oczy.
- Mógłbym lepiej prowadzić, gdybyś przestała zakrywać rękami oczy i robić tyle
hałasu - rzucił.
- Usiłowałam się modlić!
- Do zobaczenia. - Apollo pożegnał Diega i Melissę. Ujął Joyce pod ramię i na poły
prowadząc ją, a na poły ciągnąc, zniknął za drzwiami.
- Dobrana z nich para, nie sądzisz? - rzuciła sucho Melissa, kiedy już sobie poszli. -
Zastanawiam się, czy obydwoje ubezpieczyli się na życie...?
Na twarzy Diega pojawił się uśmiech.
- To ciekawe spostrzeżenie, señora Laremos. A teraz, jeśli nie mogę być ci w niczym
pomocny, doceń wreszcie talent artystyczny syna, a ja powrócę do swoich zajęć.
Bladoszare oczy szukały jego twarzy, chciała coś wyczytać, jakąś zmianę, ale na
próżno; jak dawniej była kamienna i nieprzenikniona.
- Słowa Apolla o waszym podobieństwie z Mattem uraziły cię? - spytała.
- Ojciec chłopca z pewnością miał w sobie latynoską krew - odpowiedział obojętnie.
Włożył ręce do kieszeni, a spojrzenie jego ciemnych oczu stężało. - Nadal nie masz zamiaru
powiedzieć, kto był twoim kochankiem, prawda?
- Dlaczego ma to dla ciebie znaczenie? - spytała. - Kiedy wyjeżdżałam z Gwatemali,
miałam wrażenie, że najlepiej będzie, jeśli mnie nigdy nie zobaczysz.
- Był moment, kiedy chciałem z tobą poważnie porozmawiać. Nie posłuchałaś mnie,
więc doszedłem do wniosku, że moje uczucia niewiele cię obchodzą.
- Czy ty w ogóle masz jakieś uczucia? - spytała gwałtownie. - Ojciec powiedział mi,
ż
e jeśli nawet tak jest, to potrzebny jest dynamit, żeby się do nich dobrać.
Stał i obserwował ją uważnie, a w jego z lekka falujących kruczych włosach odbijało
się światło.
- Czy to cię dziwi, Melisso, jeśli wziąć pod uwagę, czym się wówczas zajmowałem?
- Rozumiałam to - odpowiedziała. - Nawet jeśli byłam młoda, nie byłam taka głupia.
- Czy nie zdawałaś sobie sprawy, Melisso, co się może zdarzyć, kiedy zastawiałaś na
mnie swoje słodkie sidła? - spytał z gorzkim uśmiechem.
- To nie była pułapka - powiedziała z uporem. - Chodzi ci o parę głupich miłosnych
wierszy i jeden bezwstydny list do ciebie, który miałam zniszczyć? - Jej policzki lekko
zaróżowiły się pod wpływem wspomnień. - Chciałam powiedzieć ojcu i tobie, że to był błąd,
ale czy ktokolwiek chciał mnie wysłuchać? - Jej palce bezwiednie mięły kołnierz różowej
bluzki. - Kochałam cię ponad życie, a ojciec właśnie chciał mnie wysłać na studia.
Wiedziałam, że nie zobaczyłabym cię więcej. Każda sekunda, jaką miałam spędzić z tobą,
była na wagę złota, dlatego ci uległam. Niczego nie zaplanowałam, to nie były sidła. -
Uśmiechnęła się chłodno. - O, ironio losu, byłam na tyle głupia, że uwierzyłam, iż mnie
pokochasz, jeśli będziemy żyli razem. Ale zostawiłeś mnie na pastwę swojej rodziny i
wyjechałeś, a kiedy wróciłeś i ja rozpaczliwie usiłowałam zwrócić na siebie uwagę... - Nie
mogła mówić dalej. Myśl o tym, z jaką pogardą została przez niego odrzucona, odebrała jej
głos. - Wiem, śniłam na jawie. A potem dostałam od życia wszystko, co chciałam, ale to był
prezent wymuszony, nie ofiarowany z wolnej woli. Pierwsza rozumna decyzja, jaką podjęłam,
dotyczyła wyjazdu.
Czuł się tak, jakby go ugodziła czymś ciężkim.
- Chcesz mnie przekonać, że nie myślałaś o małżeństwie?
- Oczywiście, że myślałam o małżeństwie, ale nigdy nie pomyślałam, żeby cię zmusić!
- wybuchnęła i łzy pojawiły się w kącikach oczu. - Kochałam cię, miałam dwadzieścia lat,
nigdy nie było w moim życiu innego mężczyzny, Diego, ty stałeś się całym moim światem!
Diego zesztywniał. Instynktownie, gdzieś głęboko w środku czuł, że musiała
przechodzić piekło, ale nie potrafił tego uzewnętrznić.
- Kiedy twój ojciec potwierdził, że żyjesz, poszedłem go odwiedzić. Powiedział mi
tylko, że mnie nienawidzisz i że nie chcesz mnie więcej widzieć. - Opuścił wzrok i zaczął się
jej uważnie przyglądać. - Chciałem potwierdzenia tych słów, dlatego ciągle cię szukałem.
Wszystko na próżno.
- Występując o amerykańskie obywatelstwo użyłam panieńskiego nazwiska -
wyjaśniła. - Mieszkałam w wielkich miastach. Kiedy się urządziłam, skontaktowałam się z
ojcem i błagałam go, żeby ci nie podawał mojego adresu. Później, kiedy zadzwonił do mnie
adwokat i powiedział o śmierci ojca, pogrążyłam się w żałobie. Ale nie miałam tyle
pieniędzy, żeby przyjechać na pogrzeb. Wtedy uprosiłam adwokata, żeby nie ujawniał
mojego miejsca pobytu. Naprawdę nie przypuszczałam, że będziesz mnie szukał, kiedy się
dowiesz, że... - muszę skłamać, pomyślała - ...że straciłam dziecko. Ale powinnam się była co
do tego upewnić.
- Byłem za ciebie odpowiedzialny - powiedział sucho. - I ciągle jestem. Wiara, w
której zostaliśmy wychowani, nie pozwala na rozwody.
- A pamięć o tym, co przeszłam, nie pozwala mi pogodzić się z tobą - ucięła. - Zostanę
tutaj, póki nie będę mogła podjąć pracy. Odpowiadam za siebie i za syna. Nie ma dla ciebie
miejsca w moim życiu, ani w moim sercu. Już nigdy.
- A Matthew? - Starał się ukryć swoją bezradność.
- Matthew nie powinien cię obchodzić. – Odrzuciła włosy. - Myśli, że go
nienawidzisz, i pewnie się nie myli. Najlepiej będzie, jeśli wywiozę go stąd tak szybko, jak to
tylko możliwe.
- A czy spodziewałaś się, że zaakceptuję go bez zmrużenia oka? Jest najlepszym
dowodem, że to nie uczucia kierowały tobą, kiedy byliśmy razem. Gdybyś mnie kochała,
Melisso, nigdy nie byłoby w twoim życiu innego mężczyzny. Nigdy!
W tym tkwi sedno sprawy, pomyślała. Gdyby jej ufał, wiedziałby z pewnością, że
kochała go za bardzo, żeby mieć innego. Nie znał jej. I nie uczynił żadnego wysiłku, aby ją
poznać, poza zbliżeniem fizycznym. Zmęczona osunęła się na poduszki.
- Nie mam już więcej siły na kłótnie.
- Wiem. Potrzebujesz wypoczynku. Porozmawiamy, kiedy będziesz w lepszej formie.
- Mam nadzieję, że nie oczekujesz, iż stanę się twoją wierną niewolnicą, jak kiedyś -
powiedziała, utkwiwszy w nim lodowaty wzrok.
- Lubię cię taką, jak teraz, niña - powiedział powoli, akcentując każde słowo. Ciemne
oczy zabłysły, kiedy sunął wzrokiem po jej ciele. - Kobiety z ogniem w żyłach bywają dużo
bardziej interesujące niż zalęknione dziewczynki.
- Dajmy już sobie spokój z ogniem - powiedziała twardo.
- Naprawdę? - Przysunął się powoli do łóżka. - Zastanów się, czy warto odrzucać moje
propozycje - powiedział łagodnym, głębokim głosem, który zapamiętała tak dobrze, gdy
wypowiadał hiszpańskie miłosne zaklęcia w ciszy ruin Majów. - Mógłbym cię do nich
przekonać. - Pochylił się niżej, tak że prawie czuła ciepło jego twardych ust tuż obok swoich
rozchylonych warg. Pachniały dymem i drażniły obietnicą pocałunków, za które kiedyś
oddałaby wszystko.
Z głębi piersi wyrwał się gwałtowny szloch, ukryła twarz w poduszce, mocno
zacisnęła powieki.
- Nie - westchnęła. - Proszę, nie. - Czuła jego oddech blisko swoich ust.
Nagle wyprostował się, aż zaskrzypiało łóżko i stanął obok. Odwrócił się i wyciągnął
cygaro.
- Ależ nie ma potrzeby, abyś się broniła z uporem dziewicy - powiedział sucho,
zapalając je. - Chciałem się tylko z tobą podroczyć. Straciłem na ciebie ochotę dokładnie tego
dnia, kiedy zobaczyłem, jak bardzo pragniesz zemsty.
Była mu wdzięczna za ten wybuch gniewu. Oszczędził jej poniżającego pragnienia
pocałunków.
- Ten mężczyzna, który mnie zastąpił w twoim sercu - ojciec Matthew - gdzie on teraz
jest, Melisso?
Oczy Melissy zwęziły się, błagała o wybawienie z kłopotu. Nadeszło w postaci
Matthew, który wbiegł do pokoju sprawdzić, dlaczego mama nie przychodzi podziwiać jego
rysunków. Melissa podniosła się powoli i pozwoliła chłopcu, aby ją poprowadził do swojej
sypialni. Stawiała stopy ostrożnie i niepewnie. Nie spojrzała na Diega.
Tego wieczora pani Albright wykąpała Matthew i położyła go do łóżka, aby Diego i
Melissa mogli się zająć gośćmi. Melissa ciągle miała kłopoty z chodzeniem, przeszkadzała jej
noga i blizna po usunięciu jajnika. Wykąpała się i ubrała samodzielnie, a później Diego
przyszedł zanieść ją do bawialni. Zatrzymał się w progu, urzeczony jej widokiem. Miała na
sobie bladoniebieską jedwabną suknię, która podkreślała blask rozpuszczonych jasnych
włosów, szarość oczu i kremową cerę. Schudła nieco, jej piękna figura nabrała kształtów.
Diego ubrany był w ciemny garnitur, biała koszula kontrastowała z latynoską karnacją
jego ciała, czernią włosów i oczu.
Odezwał się dzwonek i przyszli goście. Apollo i Joyce pojawili się razem, choć z
pewną rezerwą wobec siebie; Melissę zdziwiło, że czarny mężczyzna zabrał swoją sekretarkę,
mimo że jej gorąco nienawidził. Za nimi pojawił się krępy blondyn o nienagannej prezencji
gwiazdy kina oraz rosły osiłek o ciemnej kudłatej czuprynie.
Diego przedstawił blondyna:
- Eric van Meer czyli Dutch. A to... - uśmiechnął się w stronę osiłka - ...Archer czyli
J.D. Brettman. Panowie, to moja żona, Melissa.
Uśmiechnęli się i wypowiedzieli naraz wszystkie słowa stosowne na taką okazję, ale
Melissa wyczuła, że zaskoczyło ich, dlaczego Diego nigdy wcześniej o niej nie wspominał.
Przeprosili, że nie przyszli z żonami, z Danielle i Gaby, ale dzieci złapały infekcję i panie
musiały zostać w domu, żeby je kurować. Oczywiście, przedstawią je Melissie przy innej
okazji. Melissa odwzajemniła uśmiech.
- Będę czekać z niecierpliwością - powiedziała grzecznie. Stanęli kołem i zaczęli
rozmawiać o interesach, a Melissa poczuła się daleko od męża, który zajął się rozmową ze
starymi druhami. Widziała, jak bardzo jest do nich przywiązany. Ale czego się po nim
spodziewać w takich okolicznościach? Diego miał zająć się nią, póki nie wydobrzeje, tylko
tego mogła się spodziewać. Być może ożyło trochę dawnego zauroczenia, ale nie mogła sobie
pozwolić na żadną próbę pojednania.
Joyce odłączyła się od reszty i usiadła obok Melissy na rogu wielkiej sofy.
- Czuję się tutaj jak zielony groszek w sklepie z lodami - mruknęła.
Melissa uśmiechnęła się na przekór sobie.
- Ja identycznie, trzymajmy się więc razem - szepnęła. - Jak to się stało, że pracujesz
dla Apolla? - spytała po chwili.
Sąsiadka uśmiechnęła się ponuro.
- Nie znałam tu nikogo. Przyjechałam z Miami, więc zgłosiłam się do agencji
pośrednictwa. Skierowali mnie do niego. Starał się mnie od razu odesłać, ale nie było innych
chętnych, więc machnął ręką.
- Nie wygląda na zbyt pamiętliwego - mruknęła cierpko Melissa. - W końcu nie każdy
szef zabiera swoją sekretarkę na imprezy towarzyskie.
- A, o to ci chodzi. - Joyce westchnęła. - Pomyślał, że będziesz się czuła obco wśród
samych mężczyzn. A skoro żony nie mogły przyjść, przyszłam ja. - Uśmiechnęła się szeroko.
Było mi miło, że zostałam zaproszona. Zazwyczaj nie muszę się opędzać od zaproszeń.
- Rozumiem, co masz na myśli - powiedziała Melissa z uśmiechem. - Dobrze, że
przyszłaś.
Tak jak obiecał Apollo, nie zabawili długo. Kiedy żegnali się i wychodzili, J.D.
Brettman spojrzał na Melissę z nie ukrywanym zaciekawieniem.
Później, kiedy goście już poszli na dobre, a Diego zdejmował marynarkę i krawat oraz
rozpinał guziki koszuli, Melissa spytała o to.
- Dlaczego pan Brettman przyglądał się mi tak uważnie? - spytała cicho.
Nalał kieliszek brandy, zaproponował jej również, ale odmówiła.
- Wiedział, że w moim życiu istniała jakaś kobieta - zaczął. - Krążyły opowieści, że
zraniłem ją bardzo boleśnie. - Poprawił się w fotelu. - Takie tam plotki służących. -
Wiedziano, że potłukłaś się i że odwieziono cię do szpitala. - Kiedy podnosił kieliszek brandy
do ust, jego oczy miały smutny, nieobecny wyraz. - Pewnie mówiło się nawet, że to ja cię
popchnąłem.
- Przecież to nie ty!
- Nie ja? - Uniósł głowę. - To przeze mnie wybiegłaś z domu w tamtą noc. Ja jestem
za to odpowiedzialny.
- Przykro mi, że ludzie tak o tobie pomyśleli. - Opuściła oczy. - Byłam zbyt
zdesperowana, żeby się zastanawiać, jak to może wyglądać w cudzych oczach.
- Nieważne - powiedział, jakby chciał skończyć ten wątek. - To było dawno temu.
- Muszę sprawdzić, co się dzieje z Matthew. Pani Albright wyszła razem z innymi -
powiedziała Melissa. Zaczęła się podnosić, ale naderwane ścięgno i świeże blizny dały o
sobie znać. Stanęła nieruchomo, aby złapać oddech i zaśmiała się. - Chyba nie mam siły na tę
eskapadę.
Wstał z ociąganiem i odstawił kieliszek. Uniósł ją na rękach z zadziwiającą łatwością.
- Jesteś ciągle taka słaba - mówił, niosąc ją w ramionach wzdłuż długiego korytarza. -
Potrzebujesz czasu, aby wydobrzeć do końca.
Po drodze musiała walczyć ze sobą, żeby nie oprzeć głowy na jego ramieniu. Upajała
się zapachem Diega, czuła ciepło jego ciała i siłę wysmukłych ramion.
- Lubię twoich starych kolegów - odezwała się cicho.
- Oni ciebie też. - Wniósł ją przez otwarte drzwi do pokoju Matthew i łagodnie
postawił na podłodze. Chłopiec spał, długie rzęsy ciemniały na tle oliwkowej twarzy, ciemne
włosy rozrzucone były na poduszce. Diego wpatrywał się w malca w milczeniu.
- Tak mało jest do ciebie podobny - powiedział głębokim miękkim głosem. - Za
wyjątkiem włosów, w których jest coś z twoich jasnych. - Obrócił się, w jego oczach czaiło
się wyzwanie. - Jego ojcem jest ladino, prawda, Melisso?
Zaczerwieniła się jak burak. Starała się coś powiedzieć, ale głos zamarł jej w gardle.
- Mówiłaś, że mnie kochałaś - nalegał. Zmrużył oczy. - Jeśli to była prawda, dlaczego
oddałaś się innemu, nawet jeśli to miało pomóc zagoić rany, które ci zadałem?
Ledwo chwyciła oddech. Czuła się jak w potrzasku.
- Jak on się nazywa? - spytał.
Jej usta rozchyliły się.
- Ja... nie musisz tego wiedzieć - westchnęła.
- Gdzie go spotkałaś? - Ujął jej twarz w swoje ciemne, wysmukłe dłonie.
- Diego... - Przełknęła ślinę. Czarne oczy wypełniły cały świat. W bladym świetle
lampy wydawał się groźnym olbrzymem.
- Tak - odetchnął z ulgą, przywierając do jej łagodnych ust. Tak, powtórz to jeszcze
raz, querida. Powiedz moje imię, wyszepcz je...
Rozwarł jej usta łagodnym, nieustępliwym naporem swoich warg, drażnił je, pieścił.
Jej bezradne ręce oplotły go w pasie. Nie chciała się poddać tak łatwo, ale dawna namiętność
brała górę z podobną mocą jak wtedy. Nie miała już siły, aby zatrzymać bieg wydarzeń.
Wiedział o tym. Całował wzdychając z cicha. Później opuściła go łagodność. Poczuła,
jak jego usta stają się twardsze, zdobywcze. Szeptał coś po hiszpańsku, zanurzywszy ręce w
jej włosach, coraz zapalczywiej przyciskał jej usta do swoich. Wstrząsnął nim dreszcz, a ona
wtuliła się w jego ciało, przywarła doń roztrzęsiona, owładnięta chęcią, aby się znaleźć jak
najbliżej. Nagle jego ramiona zamknęły się wokół niej, przyciągnęły ją silnie, aż do słodkiego
bólu.
Brakło jej tchu pod naporem jego zdobywczych warg; wtedy przerwał gwałtownie.
Podniósł głowę, jego oczy stały się dzikie i ciemne, a oddech równie szybki jak jej.
- Zabolało? - spytał szorstko. Powracała mu zdolność samokontroli. Powoli uwolnił ją
z objęć i odsunął się. Obrócił oczy w stronę śpiącego dziecka. - Muszę cię prosić o
wybaczenie - powiedział chłodno. - To nie było zamierzone.
Opuściła wzrok tam, gdzie spod białej rozchylonej koszuli wychynęło jego oliwkowe
ciało i ciemny gąszcz włosów.
- Już dobrze - powiedziała niepewnie i nie miała odwagi podnieść oczu.
Nie wiedział, co ze sobą zrobić, ciałem wstrząsało pożądanie łagodnego ciepła
Melissy, rozumem targały rozedrgane sprzeczne myśli. Uniósł jej głowę.
- Chyba będzie najrozsądniej, jeśli wrócisz do łóżka.
Nie zamierzała się sprzeczać.
- Nie, ja sama... nie musisz mnie brać na ręce - zaprotestowała, kiedy zbliżył się do
niej. - Dam sobie radę. Powinnam zacząć ćwiczyć nogę. Dziękuję za dobre chęci.
Skinął głową i odsunął się, aby mogła wyjść. Jego ciemne oczy podążały za nią z
ukrytym pragnieniem, ale kiedy znikła, przeniosły się na śpiącego malca. Zastanawiał się, czy
Melissa ciągle jeszcze kocha ojca chłopca, czy myśli o nim. Uczucie goryczy sprawiło, że
szybko opuścił sypialnię dziecka i poszedł do siebie. Później pogrążył się w pracy, aż do
skrajnego wyczerpania, i dopiero wtedy mógł zasnąć.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Atmosfera podczas śniadania była napięta. Melissa prawie nie spała tej nocy. Bolesna
ś
wiadomość, że tak łatwo uległa namiętnościom Diega, nie dawała jej spokoju. Za wszelką
cenę chciała przecież udowodnić, że już nic do niego nie czuje, ale wczoraj znów był tak
blisko, że jej zbolałe serce nie miało siły się obronić.
Czuła na sobie jego uważne spojrzenie, kiedy próbowała przełknąć kawałek jajecznicy
na bekonie. Także Matthew siedział przy stole nadspodziewanie spokojnie. Zwracał dużo
więcej uwagi na swoje zachowanie niż wtedy, kiedy mieszkał tylko z Melissa.
- Jesteś dzisiaj milcząca, señora Laremos - powiedział łagodnie Diego, a jego ciemne
oczy przypatrywały się uważnie bladej twarzy Melissy. - Nie wyspałaś się?
Drażnił się z nią, a ona była zbyt zmęczona, aby podjąć grę.
- Nie - wyznała, odnajdując jego spojrzenie. - Prawdę mówiąc, prawie nie zmrużyłam
oka.
- Ja także - odpowiedział cicho. - Przez wiele lat żyłem samotnie, Melisso, mimo że
pewnie uważasz mnie za niepoprawnego playboya.
- Dawniej nigdy nie brakowało ci towarzystwa. - Podniosła filiżankę do ust.
- Zanim się z tobą ożeniłem - zgodził się. - Małżeństwo oznacza świętą przysięgę,
niña.
- Nie jestem małą dziewczynką - odparowała.
Na jego zaciśniętych wargach pojawił się blady uśmiech.
- Ale byłaś nią tamtego odległego lata - powiedział i jego oczy złagodniały na to
wspomnienie. - Dziewczęca, słodka, pełna radości życia. A później nagle odmieniłaś się,
stałaś się złym duchem, który nawiedzał nasz dom, nawet kiedy cię już w nim nie było.
- Lepiej by się stało, gdybym wyjechała do Ameryki - odpowiedziała, spoglądając na
cichego Matthew, który z zainteresowaniem przysłuchiwał się rozmowie. - Nie miałam u
ciebie żadnej szansy.
- To okoliczności naszego małżeństwa, Melisso, obróciły mnie przeciw tobie -
powiedział krótko. - One przesądziły o wszystkim. - Mogliśmy się przecież zbliżyć do siebie
w sposób naturalny, budować nasz związek na uczuciu i przyjaźni.
- Nigdy nie potrafiłabym zadowolić się okruchami - powiedziała z prostotą. -
Potrzebowałam czegoś więcej.
- I uważałaś, że wystarczy samo pragnienie - przypomniał jej.
Zaniepokojona nagłym zainteresowaniem Matta uśmiechnęła się do niego i chociaż
był dopiero w połowie śniadania, odesłała go od stołu, aby się zajął kreskówkami.
- Jest mały, ale słuch ma dobry - powiedziała sucho, z oskarżeniem w szarych oczach.
- Nasze kłótnie martwią go.
- Zrobię wszystko, żeby cię uwolnić od mojego towarzystwa, skoro jest ci niemiłe -
powiedział łagodnie. Wytarł wąsy w serwetkę i wstał od stołu. - Adios.
Przystanął w progu, popatrzył na Matthew, który właśnie włączył telewizor na cały
regulator. Powiedział coś do chłopca, który przyciszył fonię, spoglądając oskarżycielsko na
wysokiego mężczyznę.
- Jeśli będziesz przeszkadzał sąsiadom, szkrabie, wyrzucą nas wszystkich - zwrócił mu
uwagę. - I wylądujemy na ulicy.
- Wtedy Matt pójdzie z mamą do domu - powiedział chłopiec - i już nie będzie z tobą.
Diega rozśmieszyła ta próba sił. Chłopiec miał charakter. Nie chciał go łamać, choć to
syn innego mężczyzny. Diego, wbrew samemu sobie, poczuł sympatię do malca.
Wiedziony impulsem podszedł do telewizora, przyklęknął przed ciemnookim
chłopcem. Zaskoczona Melissa obserwowała całą scenę od drzwi.
- Podczas weekendu możemy pójść do zoo - powiedział Diego do chłopca. - Jeśli
odejdziesz ode mnie, szkrabie, lwy i tygrysy odwiedzę sam...
- Lwy i tygrysy?
- Słonie i żyrafy, i niedźwiedzie.
Matt przysunął się nieco do Diega.
- I dostanę watę na patyku? Tata Billa zabrał go do zoo, a później poszli na watę i na
lody.
- Może zrobimy tak samo. - Diego uśmiechnął się łagodnie.
- Jutro?
- Za kilka dni - powiedział mu Diego. - Mam dużo rzeczy do zrobienia w tym
tygodniu, a ty musisz się opiekować mamą, zanim nie wydobrzeje.
- Mogę jej poczytać książkę.
Melissa omal nie wybuchnęła śmiechem, ponieważ historie Matthew były jedyne w
swoim rodzaju. Postaci z bajek występowały obok bohaterów kreskówek w
nieprawdopodobnych sytuacjach.
- A więc jeśli będziesz grzeczny, niño, w sobotę pójdziemy razem obejrzeć zwierzęta.
Matt spojrzał na Melissę, a później, z ociąganiem, jeszcze raz na Diega.
- Mama nie może pójść z nami?
-
Mama nie może tyle chodzić - wyjaśnił Diego cierpliwie. - Ale my możemy, si?
Matt zawahał się. Nie czuł się pewnie w towarzystwie tego mężczyzny, ale bardzo
chciał iść do zoo.
- Si - odpowiedział.
- Zatem jesteśmy umówieni. - Diego uśmiechnął się i wstał z klęczek. - I bez
oglądania kreskówek na cały regulator - ostrzegł, pogroziwszy chłopcu palcem.
- Zgoda. - Matt uśmiechnął się z wahaniem.
Diego spojrzał na Melissę, która stała w drzwiach w różowej koszuli i długim białym
bawełnianym szlafroku, bez makijażu, z falą jasnych loków okalających bladą twarz. Nawet
teraz była piękna.
Spojrzał jej w oczy, aż się zarumieniła i spuściła wzrok. Uśmiechnął się łagodnie.
- Peszę cię, querida?- spytał z westchnieniem. - Taką dojrzałą kobietę jak ty?
- Oczywiście, że nie - obruszyła się.
- Zostań w łóżku - powiedział. - Im szybciej noga się wyleczy, tym prędzej
rozpoczniemy życie rodzinne.
- Za wcześnie na to - zaczęła.
- Nie. O pięć lat za późno. - Rzucił jej długie spojrzenie. - Odpowiadam za ciebie, i za
Matta. Musimy się porozumieć.
- Mówiłam ci, że poszukam pracy...
- Nie!
Chciała coś powiedzieć, ale uciszył ją ruchem ręki i oczu. Wyszedł, zanim zdążyła się
odezwać.
To był gorączkowy poranek. Ledwie Diego pojawił się w biurze, już musiał wyjść z
Dutchem, obsłużyć klientów. Kiedy wrócili, zza drzwi biura dobiegały podniesione głosy.
Diego zawahał się, przysłuchując się gwałtownej wymianie zdań między Joyce i Apollem.
Nadszedł Dutch, z papierosem w ustach, łagodny jak zwykle. Spojrzał na Diega z
wyrozumiałym uśmiechem.
- Mam wrażenie, że łatwiej było polubić strzelaninę niż to tutaj - powiedział,
wskazując na zamknięte drzwi, zza których dobiegały wrzaski tamtych dwojga. - Dokończę
tutaj papierosa, zanim się nie dogadają albo zatłuką na śmierć.
- Może się pobiorą pewnego dnia i wtedy wszystko się ułoży. - Diego zapalił cygaro i
wypuścił dym.
- Lepiej, aby się wpierw porozumieli - zauważył Dutch. - Małżeństwo raczej nie
rozwiązuje problemów. Na odwrót, jeszcze bardziej je uwidacznia.
Diego westchnął.
- Pewnie masz rację. - Jego twarz zasępiła się. W miarę jak za drzwiami coraz głośniej
brzmiały podniesione głosy, wspomnienie wczorajszej nocy powracało jak zły sen. Czy staną
się z Melissa taką wiecznie skłóconą parą? Powodem konfliktu był Matthew i nie było nadziei
na rozwiązanie; mimo rosnącego zainteresowania chłopcem nie mógł znieść myśli o jego
ojcu.
- Zagłębiony w myślach? - cicho spytał Dutch.
- Małżeństwo nie jest instytucją, którą brałem pod uwagę. Zostaliśmy razem z Melissa
przyłapani w... jak to powiedzieć... kompromitującej sytuacji. Małżeństwo było sprawą
honoru, a nie wyboru.
- Chyba zależy jej na tobie - powiedział Dutch bez przekonania. - Chłopiec...
- To nie jest mój syn - odpowiedział Diego opryskliwie, patrząc w ciemne oczy
Dutcha.
- Mój Boże! - Dutch wpatrywał się w niego.
- Opuściła mnie, kiedy z mojej winy straciła nasze dziecko - powiedział Diego. Jego
czarne oczy zmąciła gorycz wspomnień. - Być może szukała pocieszenia, może chciała się
zrewanżować. Tak czy inaczej dziecko stało się przeszkodą, której nie mogę pokonać.
- Jesteś całkowicie pewien, że straciła twoje dziecko? - zapytał Dutch po dłuższym
namyśle.
Wtedy właśnie Diego po raz pierwszy zaczął wątpić w to, co usłyszał pięć lat temu.
Słowa Dutcha zasiały ziarno zwątpienia. Spojrzał na niego, marszcząc brwi.
- Był tam, w szpitalu, lekarz - powiedział do Dutcha. - Starałem się go później
odnaleźć, ale wyjechał do Ameryki Południowej na praktykę. Pielęgniarka mówiła, że
Melissa była ciężko ranna, a ona sama powiedziała mi, że dziecko nie żyje.
- Porządnie się spiłeś podczas naszego ostatniego spotkania - mówił Dutch. -
Zapakowałem cię do łóżka. Dużo mówiłeś. Wiem wszystko o Melissie.
Diego odwrócił wzrok.
- Naprawdę? - spytał z lękiem.
- Dlatego możesz wyłożyć przede mną karty na stół - powiedział Dutch. - Przeszliśmy
razem długą drogę. Nie mamy przed sobą wielu sekretów. Nie układało się między wami. Czy
zatem nie mogło być tak, że chciała ukryć ciążę przed tobą, obawiając się, że zabierzesz jej
chłopca?
Diego wpatrywał się w niego, na wpół oślepły z szoku.
- Melissa nie zrobiłaby tego - powiedział szybko. - Kłamstwo nie leży w jej naturze.
Nawet teraz nie ma serca do oszukiwania.
- Możesz się mylić - obruszył się Dutch.
- Nie w tym przypadku. Poza tym wiek się nie zgadza - powiedział ciężko. - Matthew
nie ma jeszcze czterech lat.
- Rozumiem.
Diego jeszcze raz zaciągnął się cygarem. Głosy dochodzące zza ściany były coraz
głośniejsze, a później nagle umilkły, kiedy zadzwonił telefon.
- Początkowo i ja miałem wątpliwości - wyznał. - Ale później wyleciały mi z głowy.
- Mimo wszystko mógłbyś rzucić okiem na jego metrykę - zasugerował Dutch. - Aby
się upewnić.
Diego zaśmiał się i podziękował za radę Dutcha. W głębi duszy pojawiły się nowe
wątpliwości. Nie był już pewien niczego, ani swoich uczuć do Melissy, ani upartej myśli, że
zna ją dobrze. Zaczął sobie uświadamiać, że właściwie nigdy jej nie poznał.
Kiedy wrócił do domu, zastał Matthew rozciągniętego na łóżku i Melissę czytającą mu
książkę. Zatrzymał się w progu, aby im się przyjrzeć przez parę sekund.
Tak, to było możliwe. Matthew mógł być jego synem. Musiał to teraz przyznać.
Chłopiec miał jego karnację, jego oczy, jego nos i podbródek. Kształt oczu odziedziczył po
matce, a jego włosy były tylko trochę ciemniejsze niż jej. Nie zgadzał się tylko wiek.
Matthew musiałby mieć ponad cztery lata, aby być jego prawowitym synem. Melissa
powiedziała, że właśnie skończył trzy lata. Ale też Diego niewiele wiedział o dzieciach, a
poza tym istniała zawsze możliwość, że Melissa nie powiedziała prawdy.
Z zasady nie kłamała, ale miała wiele powodów, aby chcieć mu odpłacić za okrutne
potraktowanie. I czy była typem kobiety, która by łatwo przeszła od jednego mężczyzny do
drugiego? A może po prostu uważała, że Diega stać na to, aby zabrać jej Matta i razem z nim
zniknąć z jej życia. Zrozumiał, że miała prawo tak pomyśleć. Jeśli on nie znał Melissy,
Melissa z pewnością nie znała jego. Odwrócił się od drzwi z postanowieniem, że zniszczy
bariery, jakie wybudował między nimi. Był samotny, i ona też. Czy była dla nich jeszcze
jakaś nadzieja?
Nie musiał długo czekać. W połowie pierwszego dania odważyła się zadać mu
pytanie, które chodziło za nią przez cały dzień.
- Myślisz, że będę mogła dostać pracę, kiedy lekarz wyrazi na to zgodę? - spytała
ostrożnie.
Odstawił filiżankę kawy i spojrzał na nią przeciągle.
- Przecież już masz zajęcie, prawda? - spytał, wskazując ruchem głowy na Matthew,
który z zadowoleniem pochłaniał kurczaka.
- Tak, i uwielbiam się nim opiekować, móc poświęcać mu wolny czas - wyznała.
Ale... - Westchnęła ciężko. - To nie jest uczciwe z mojej strony, pozostawać na twoim
utrzymaniu.
Zaskoczyły go te słowa. Usiadł głębiej w krześle.
- Melisso, pamiętasz z pewnością, że w Gwatemali należałem do ludzi bogatych.
Pracuję, bo lubię, nie dlatego, że muszę. I odłożyłem w szwajcarskich bankach więcej niż
potrzeba, by utrzymać nas wszystkich aż do późnej starości.
- Nie wiedziałam o tym. Mimo wszystko nie chciałabym mieć wobec ciebie
zobowiązań.
- Jestem twoim mężem. I moim obowiązkiem jest opiekować się tobą.
- To jest przedpotopowe podejście do sprawy - mruknęła Melissa, czując, jak bierze ją
gniew. - We współczesnym świecie ludzie są partnerami.
- Mama i tata Josego kłócili się przez cały czas - zauważył Matthew, patrząc na matkę
z wyrzutem. - A później tata Josego poszedł sobie.
- Niñito - powiedział łagodnie Diego - nie zgadzamy się z twoją mamą od czasu do
czasu. Tak to już jest w małżeństwie?
Matthew gonił widelcem kluski po talerzu.
- Yo no se - mruknął pod nosem doskonałym hiszpańskim.
Diego drgnął. Wstał od stołu, aby uklęknąć obok krzesła chłopca.
- Hablas español? - zapytał ciepło.
- Si - odpowiedział Matthew, a później wyrzucił z siebie w tym samym języku kilka
nieskładnych słów, pełnych obaw i strachu, zanim Diego nie przerwał mu, kładąc palec na
jego małych ustach.
- Niño - powiedział uspokajającym głębokim tonem - tworzymy rodzinę. Nie będzie
nam łatwo, ale jeśli się postaramy, będziemy mogli się nauczyć, jak być ze sobą. Czy nie
będzie ci miło, mój mały, spędzać tu czas z mamą, w ładnym mieszkaniu, wśród zabawek?
Matt popatrzył z przestrachem.
- Nie lubisz Matta - mruknął.
Diego wziął długi oddech i położył miękko rękę na głowie malca. - Przez długi czas
ż
yłem samotnie - powiedział z wahaniem. - Nie miałem nikogo, kto by mi pokazał, jak być
ojcem. Tego trzeba się nauczyć i tylko mały chłopiec może być nauczycielem.
- Aha - powiedział Matt i przytaknął głową. - No dobrze, mogę spróbować. - Podniósł
brwi. - Ale pójdziemy razem do zoo, i do parku, i na mecz baseballowy, i w różne miejsca?
- To również - przytaknął Diego.
- Nie masz małego chłopca?
Diego poczuł, jak język grzęźnie mu w gardle. Wpatrywał się w drobną twarz chłopca,
tak podobną do swojej, i był zaskoczony, jak wielką odczuwa potrzebę, aby być jego ojcem,
prawdziwym ojcem. Samotność stała się nagle nie do zniesienia.
- Nie - powiedział. - Nie mam... małego chłopca.
Melissa poczuła gorące łzy na policzkach. Nie przypuszczała nawet w najskrytszych
marzeniach, że Diego będzie w stanie zaakceptować Matta, że go pokocha.
- Tak przypuszczałem - powiedział Matthew z dziecięcą prostotą. - Mama i ja
będziemy mieszkać z tobą?
- Si.
- Zawsze chciałem mieć własnego tatusia - wyznał Matthew. - Mama powiedziała, że
mój tata jest bardzo dzielnym mężczyzną. Wyjechał od nas, ale mama często mówi, że on
wróci.
Tego już było za wiele. Twarz Diega stężała. Kiedy odwracał się do Melissy z
oskarżeniem w oczach, czułość wyparowała w jednej chwili i powróciły myśli, że może to
wszystko jest wyłącznie tworem jego wyobraźni.
- Tak mówiła? - spytał ostro.
Melissa, łykając łzy, resztką sił starała się zachować opanowanie.
- Matt, nie poszedłbyś pobawić się misiem?
- Dobrze. - Zeskoczył z krzesła ze wstydliwym spojrzeniem w stronę Diega i wybiegł
z pokoju.
Kiedy Diego odwrócił się do Melissy, miał skupioną twarz.
- Czy jego ojciec żyje? - powiedział z napięciem.
- Tak. - Spuściła oczy na stół. Serce jej biło jak oszalałe.
- Gdzie on jest?
Potrząsnęła głową, nie mogąc wykrztusić ani słowa, niezdolna brnąć dalej w
kłamstwa.
- Jeśli mi nie ufasz, jak możemy nadal być małżeństwem?
- To samo dotyczy ciebie. Nigdy mi nie ufałeś. Jak mogłeś się spodziewać, Diego, że
zaufam tobie?
- Nie zdawałem sobie sprawy, że tak świetnie mówi po hiszpańsku - zaczął po chwili,
łagodząc napięcie.
- To przyszło jakby samo z siebie - powiedziała. - Swoją drogą to dobrze, kiedy
dziecko zna dwa języki, zwłaszcza w Tucson, gdzie tyle osób mówi po hiszpańsku. W
każdym razie większość jego kolegów.
Poprawił się w krześle, jego ciemne oczy przyglądały się Melissie z uporem.
- Stajesz się z dnia na dzień piękniejsza - powiedział niespodziewanie.
- Nie sądziłam, że kiedykolwiek przyjrzałeś mi się wystarczająco uważnie, aby to
dostrzec. - Zapłoniła się.
Zapalił cygaro i łagodnie wypuścił dym.
- To wszystko nie jest takie proste, zdajesz sobie sprawę? Chłopiec nie ma poczucia
pewności.
- Przepraszam za kłótnie - powiedziała ze smutkiem. - Wszystko psuję.
- Nie. Obydwoje jesteśmy temu winni - obruszył się. - Nie jest łatwo zapomnieć o
przeszłości, prawda?
- Gwatemala wydaje mi się czasami taka odległa - przechyliła się w tył. - Diego, a co
się dzieje z farmą?
- Myślę o niej częściej, niż ci się wydaje, Melisso - odpowiedział. Wpatrywał się w
cygaro. - Utrzymanie posiadłości, zapewnienie ochrony robotnikom staje się coraz
trudniejsze. - Wzdrygałem się na samą myśl, że mógłbym się poddać, ale też w grę zaczyna
wchodzić coraz większe ryzyko finansowe. Teraz, kiedy muszę się zająć tobą i chłopcem,
zaczynam myśleć, czy nie lepiej ją sprzedać.
- Przecież twoja rodzina mieszkała tam od trzech pokoleń - zaprotestowała. - To twoje
dziedzictwo.
- To tylko kawałek ziemi - powiedział łagodnie. - Trochę kamieni i ziemi. Wiele
istnień ludzkich kosztowało utrzymanie go i jeszcze wiele nowych trzeba by było poświęcić. -
Przechylił się gwałtownie, zmarszczył brwi. - A gdybym cię poprosił, żebyśmy razem wrócili
do Gwatemali i tam wychowywali Matthew?
Na moment wstrzymała oddech. Zawahała się, starając oddalić niepokój, z jakim
przyjęła słowa Diega.
- Widzisz? Sama boisz się podjąć ryzyko związane z życiem Matthew, ja również. -
Jeszcze raz poprawił się w krześle. - Rozsądniej byłoby wydzierżawić albo sprzedać
posiadłość, niż ryzykować powrót. Lubię Chicago. A ty?
- Dlaczego nie? - odpowiedziała powoli. - Wydaje mi się, że też je polubiłam. Nie
wiem, jak to będzie zimą...
- Zimę możemy spędzić na Karaibach i wrócić wiosną. Apollo myśli o rozszerzeniu
działalności naszej firmy, Blain Security Consultants, chcemy uruchomić kursy walki z
terroryzmem w tamtej części świata. - Uśmiechnął się. - Mogę połączyć interesy z
przyjemnością.
- Nigdy mi nie mówiłeś, czym się zajmujesz - przypomniała mu.
- Uczę taktyki - powiedział. Odłożył cygaro. - Zajmujemy się tym razem, Dutch i ja,
uczę również szoferów zamożnych ludzi odpowiedniej techniki jazdy. - Podniósł na nią
wzrok. - Pamiętasz, że przez kilka lat byłem kierowcą rajdowym.
- Ojciec wspominał kiedyś o tym - powiedziała. Oczy Melissy przebiegły po jego
ciemnej twarzy. - Nie możesz żyć bez kuszenia losu? Bez ryzyka?
- Dorastałem przyzwyczajony do ryzyka i adrenaliny we krwi. - Zamyślił się z
uśmiechem na twarzy. - I widać uzależniłem się. W każdym razie to mało prawdopodobne,
abym w najbliższym czasie uczynił cię bogatą wdową, señora Laremos - dodał kpiącym
tonem, myśląc z goryczą o ojcu chłopca.
- Pieniądze nigdy nie były moim nałogiem - powiedziała z cichą dumą. Powoli
podniosła się. - Myśl sobie, co chcesz. Twoje zdanie nie jest już dla mnie takie ważne.
- Kiedyś było inaczej - powiedział miękko, uniósł się, aby ją ująć w pasie i
przytrzymać przed sobą. - Kiedyś mnie kochałaś, Melisso.
- Miłość umiera jak marzenia - westchnęła zadumana. - To było dawno, byłam bardzo
młoda.
- Wciąż jesteś bardzo młoda - powiedział cicho głębokim głosem. - Jak sobie dawałaś
radę, samotna i w ciąży, w obcym miejscu?
- Miałam przyjaciół - odpowiedziała z wahaniem. - I dobrą pracę. Później
zachorowałam na zapalenie płuc i wszystko się rozleciało.
- Ale znalazłaś czas, aby wpoić Matthew wartości, dumę i honor.
- Chciałam, aby wyrósł na prawdziwego człowieka - powiedziała. Podniosła wzrok,
szukając jego ciemnych oczu, tak blisko swoich.
- Obwiniasz mnie, prawda? O zdradę...
Jej poniżenie zraniło go. Sprawiło, że poczuł się winny za wszystko, co jej powiedział.
Westchnął ciężko.
- Czy to raczej nie ja cię zdradziłem? - wyszeptał i przywarł do jej ust.
Nigdy wcześniej nie całował jej w ten sposób. Czuła cudownie łagodny dotyk jego
warg. Pieściły ją, całowały w ciszy wzajemnego spełnienia.
- Ale Matthew... - wyszeptała.
- Pocałuj mnie, querida - wyszeptał i znów jego usta przywarły do jej ust, kiedy
przyciskał ją do swojego twardego wysmukłego ciała, a jego wargi stawały się coraz bardziej
niecierpliwe.
Poczuła, jak narasta w nim pragnienie. Jej nogi drżały, wargi podążały tam, gdzie je
prowadził, zagubione do utraty tchu w ciepłej rozkoszy. Oplotła go ramionami i przylgnęła
jeszcze mocniej. Nagle poczuła, że cały sztywnieje, przeszyty gwałtownym skurczem.
- Nie - szepnął ostro i odepchnął ją. Oczy mu błyszczały. Oddech był szybki i
urywany. - Nie chcę półśrodków. Chcę cię mieć całą albo wcale. A na to jeszcze za wcześnie,
prawda?
Chciała zaprzeczyć, ale rzeczywiście było za wcześnie, nie tylko na fizyczne
zbliżenie. Było zbyt wiele ran, zbyt wiele pytań. Spuściła oczy.
- Nie będę cię powstrzymywać - powiedziała, szokując siebie samą i mężczyznę
stojącego przed nią w bezruchu. - Nie powiem nie.
- To już tyle czasu - powiedział głębokim, cichym głosem. - Nie mogę ci obiecać, że
będę spokojny i łagodny, mimo czułości, jaką cię darzę; nie tym razem. - Wzdrygnął się. - A
nie zniósłbym myśli, że mogę ci zadać ból. Lepiej będzie, jeśli się powstrzymamy.
Obserwowała go ze zdziwieniem w oczach. Cała drżała z niespełnienia. Niczego nie
pragnęła bardziej, niż poczuć na sobie jego ciało i zatopić się w słodkiej ciemności.
- Pragnę cię - wyszeptała z bólem.
Odwrócił się, jego ciemne oczy były spokojne i gorące.
- Ja również, nie mniej niż ty, wierz mi – powiedział gwałtownie. - Ale najpierw
musimy sobie wszystko wyjaśnić do końca. Powiedz mi, Melisso, kto jest ojcem Matthew?
Chciała powiedzieć. Musiała powiedzieć. Ale nie mogła. Uważała, że powinien dojść
do tego samodzielnie, powinien uwierzyć w jej niewinność, bez dowodów i wyjaśnień.
- Nie mogę - westchnęła.
- Wiedz zatem jedno: mam już dosyć wykrętów i udawania. Jeśli nie powiesz mi
prawdy, przysięgam, więcej cię nie dotknę.
Oddychała z trudem. Nie miała do niego pełnego zaufania, on z kolei nie ufał jej.
Gdyby ją kochał, nie miałby wątpliwości, że Matthew jest jego synem.
Diego obserwował, jak bije się z myślami. Kiedy zobaczył, jak zaciska zęby,
zrozumiał, że przegrał tę rundę. Nie powie mu. Boi się. W końcu istniał jeszcze jeden sposób,
aby poznać prawdę. Tak jak sugerował Dutch, musiała istnieć metryka Matthew. Napisze do
Biura Ewidencji Ludności w Arizonie i poprosi o odpis. Pozwoli to mu poznać wiek Matta i
wyjaśnić kwestię jego ojcostwa.
- Późno już - powiedział, nie dając jej szansy na podjęcie rozmowy. - Lepiej będzie,
jak pójdziesz spać. - Przytaknęła, odwróciła się na pięcie i bez słowa poszła do swojego
pokoju.
Następne dni minęły w takiej atmosferze, jakby siedzieli na minie. Melissa czuła
obecność Diega jak nigdy dotąd. Był miły i uprzejmy, ale nic ponadto. Noce stawały się coraz
dłuższe.
Melissa była zawiedziona, jej syn wręcz na odwrót. Niczym cień, nie odstępował
Diega ani na krok. Diegowi to nie przeszkadzało, przeciwnie, wydawało się, jest zachwycony.
Był pobłażliwy, zauważał obecność chłopca, bawił się z nim. Na początku robił to dosyć
niezdarnie, ponieważ nie miał doświadczenia z dziećmi. Ale z biegiem czasu nauczył się
wszystkiego i malec stał się niezbędną częścią każdego dnia.
Poszli do zoo, zostawiając Melissę w towarzystwie telewizora i filmu przygodowego
na wideo. Byli tam prawie do zmierzchu, a kiedy wreszcie wrócili, Matthew wydawał się
odmieniony.
- Widzieliśmy kobrę - opowiadał z podnieceniem na twarzy. - I żyrafę, i lwa, i małpy.
Jadłem watę cukrową, jechałem kolejką i gonił mnie mały piesek - paplał radośnie.
- A tata już nie żyje ze zmęczenia - westchnął Diego i wycieńczony padł na kanapę
obok Melissy. - Już myślałem, że będę musiał kupić motor, żeby dotrzymać mu kroku.
- Ale wykończyłem tatę - wykrzyknął Matt. - Prawda, tato? - Melissa patrzyła to na
jednego, to na drugiego szerokimi ze zdziwienia oczami.
- Ojciec Matthew nie wróci do was. - Diego zwrócił się do niej. Zapalił papierosa z
lekkim drżeniem rąk i czekał, jakie wrażenie na Melissie zrobią te słowa. - Ja zastąpię mu
ojca i zaopiekuję się nim. A on będzie moim synem.
- Zawsze chciałem mieć własnego tatusia - powiedział Matthew do Melissy. Wtulił
policzek w oparcie kanapy i przyglądał się jej. - Mój tata odszedł, więc chcę mieć Diega.
Melissa próbowała złapać powietrze, ale przychodziło jej to z trudem. Wszystko, co
naopowiadała Matthew na temat ojca, powróciło teraz z bezwzględną konsekwencją. Błagała
los, żeby nie wygadał się przed Diegiem. A zwłaszcza o fotografii... czemu na Boga pokazała
Matthew to zdjęcie?
Ale Diego i Matthew wyglądali tak niewinnie i spokojnie, że z pewnością nie łączył
ich żaden sekret. Oczywiście, że nie. Martwiła się na zapas.
- Dobrze się bawiłeś?
- Wspaniale, a jutro idziemy do kościoła.
Melissa popatrzyła ze zdumieniem na Diega.
- Chłopcu potrzebna jest religia - powiedział stanowczo. - Kiedy wyzdrowiejesz,
możesz chodzić z nami.
- Nie mam zamiaru się sprzeciwiać - powiedziała z roztargnieniem.
- To dobrze, bo na nic by się to zdało. Matt, zobacz, co jest w telewizji, a ja
zorganizuję coś do jedzenia. Chcesz rybę?
- Tak, bardzo - powiedział chłopiec, cały rozpromieniony, i pobiegł oglądać
kreskówki.
- A ty, kochanie? - spytał Melissę, czułym spojrzeniem oceniając jej strój: kremowy
sweter z dekoltem i szare spodnie.
- Poproszę o sałatkę - mruknęła. - Obiad dla Matthew jest w lodówce, sałatka też.
Wszystko przygotowałam, kiedy was nie było. Są też steki, mogę je upiec dla ciebie...
- Ja to zrobię. - Wstał, przeciągnął się leniwie.
- I tak muszę się poruszać. - Podniosła się i zaczekała parę sekund, zanim ruszyła z
miejsca. Utykała jeszcze wyraźnie, ale chodzenie sprawiało dużo mniejszy ból niż tydzień
temu. Uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
- Młodym rany goją się szybko - powiedział z uśmiechem.
- Nie jestem taka młoda, Diego - odpowiedziała.
Zbliżył się do niej, objął w pasie i przyciągnął do siebie łagodnie.
- Jesteś, kiedy się uśmiechasz - odrzekł pogodnie. - Przywracasz mi wspomnienia
szczęśliwych chwil w Gwatemali.
- A były w ogóle takie? - spytała ze smutkiem. Szukał jej łagodnych szarych oczu.
- Nie pamiętasz, co przeżyliśmy razem, zanim wzięliśmy ślub? Zapomniałaś o naszej
przyjaźni, miłych chwilach spędzonych razem?
- Byłam wtedy dzieckiem, a ty byłeś już dorosły. - Spuściła wzrok - Miałam dosyć
bezinteresownej przyjaźni i nie spełnionych marzeń.
- A później schroniliśmy się w ruinach Majów - wyszeptał cicho, by nie usłyszał ich
Matt, zajęty oglądaniem telewizji. - I staliśmy się kochankami, w strugach ulewy, gdy wokół
czaiło się niebezpieczeństwo. Twoje ciało przykryte moim ciałem, twoje usta zanurzone w
moich...
Odsunęła się zbyt gwałtownie, czuła rumieniec na twarzy i przyspieszone tętno.
- Pozwól... przygotuję sos do sałatki.
Obserwował ją z lekkim, tajemniczym uśmiechem. Za jego plecami Matt śmiał się z
kreskówki. Posłał mu takie spojrzenie, że rad był, iż Melissa tego nie widzi. Matt powiedział
mu o fotografii ojca, kiedy zobaczyli plakat ze zdjęciem bananowców.
- Takie same śmieszne drzewa - krzyknął wtedy Matt - są na fotografii tatusia, którą
ma mama. Tatuś ma na głowie duży kapelusz i jest na koniu.
Diego oparł się o ścianę i nawet nie pamiętał, co z siebie wydusił, kiedy Matt paplał
dalej. Co prawda wysłał już list z prośbą o metrykę chłopca, ale nie była już potrzebna. Nie
mogła wchodzić w grę inna fotografia. Zrozumiał z bezsilną wściekłością, że mężczyzną, o
którego był zazdrosny, był on sam.
To on był ojcem Matta. To Matt był tym dzieckiem, które rzekomo straciła Melissa.
Ukrywała ciążę, bo prawdopodobnie obawiała się, że nie zależy mu na niej i bała się z nim
zostać, kiedy już urodzi się dziecko. Myślała raczej, że Diego odbierze jej dziecko, a ją
oddali. Uciekła, aby tak się nie stało.
Ciągle uciekała. Nie powiedziała mu prawdy o Matthew, bo mu nie ufała. Może
zresztą nie kochała go wystarczająco mocno, kto wie? Musi tę kwestię rozpracować. W końcu
poznał jednak prawdę, i to było najważniejsze.
Po kolacji Diego i Matthew rozciągnęli się na dywanie przed telewizorem. Diego był
w samych skarpetkach, w rozpiętej koszuli, z włosami w nieładzie i oczami śmiejącymi się do
syna. Spojrzał w górę, ciągle uśmiechnięty i zobaczył, że Melissa obserwuje go uważnie.
Matthew rzucił się na niego i czar chwili prysnął. Pozostawił Melissę rozbitą i nie
zaspokojoną. Diego zaakceptował Matta, i to powinno jej wystarczyć. Ale nie wystarczało.
Chciała, aby Diego ją kochał. Czy kiedykolwiek, pomyślała z goryczą, pragnęła czegoś
innego? Jednak ciągle to pragnienie wydawało się niemożliwe do spełnienia, teraz tak jak i
wtedy. Pożądał jej, ale być może nie miał już jej niczego do ofiarowania.
Diego był pochłonięty pracą przez następne kilka tygodni. Atmosfera w domu nieco
zelżała. Matt bawił się z Diegiem i z czasem stali się prawie nierozłączni. Diego spoglądał na
Melissę z leniwym pobłażaniem i raz czy drugi drażnił się z nią łagodnie. Tym niemniej
napięcie stale rosło, a nerwowość, z jaką Melissa odnosiła się do niego, jeszcze pogarszała
sprawę. Nie mogła zrozumieć, czemu zawdzięcza zmianę w traktowaniu Matta i jej samej. A
ponieważ nie domyślała się racjonalnej przyczyny tej odmiany, nie wierzyła w jej trwałość.
Kiedy przyszedł czas na ostatnie badanie kontrolne, Diego zwolnił się z pracy i
zawiózł ją do lekarza.
Uznano, że jest już zdrowa. Doktor prosił, aby uważała na nogę, która zagoiła się tak
szybko, ale orzekł, że może wrócić do pracy.
Kiedy zaczęła wspominać, że najwyższa pora rozejrzeć się za pracą, Diego poczuł się
nieswojo. Co będzie, jeśli skorzysta z pierwszej okazji i ucieknie? Nie potrafił dłużej skrywać
rosnącego przywiązania do chłopca. A jeśli się dowie, że Diego odkrył już prawdę o chłopcu?
Czy zabierze Matta i zniknie razem z nim, obawiając się, że mógłby ukraść jej syna?
Wzdrygał się na samą myśl, ale nie ufał Melissie na tyle, by zadać to pytanie. Musiał działać
ostrożnie, aby nie pogorszyć sytuacji. Rzecz sprowadzała się do jednego: jak zatrzymać
Melissę?
Bił się z myślami przez całą drogę powrotną do domu, zamknięty w sobie i nieobecny.
Odprowadziwszy ją do pokoju, wrócił do pracy. Wyszedł bez słowa. Jego zachowanie
zaniepokoiło Melissę.
- Potrzeba pani trochę rozrywki - radziła pani Albright, przyrządzając lunch. - Za dużo
pani przebywa w czterech ścianach, to niezdrowo.
- Z pewnością ma pani rację - westchnęła Melissa. - Chyba zadzwonię do Joyce i
umówię się z nią jutro na lunch. Może nawet znajdę pracę.
- Mężowi to się nie będzie podobało. Niech pani nie ma za złe moich słów - mruknęła
pani Albright sponad tartej marchewki.
- Obawiam się, że nie - powiedziała Melissa. - Ale to mnie nie powstrzyma.
Ucałowała w przelocie ciemną główkę Matthew, zajętego programem oświatowym w
telewizji, i poszła zatelefonować z pokoju Diega.
Na nieszczęście zapomniała telefonu do biura Apolla. Diego musiał mieć to gdzieś
zapisane. Nie chciała szukać w jego biurku, ale sprawa była zbyt ważna. Otworzyła środkową
szufladę i znalazła czarny notes z telefonami. Pod nim leżała otwarta koperta, która przykuła
jej uwagę.
Szybko spojrzała w stronę drzwi, a potem z bijącym sercem wyciągnęła ją i obejrzała.
Adres zwrotny wskazywał na Biuro Ewidencji Ludności w Arizonie. Otworzyła kopertę
drżącymi rękami i znalazła w środku to, czego się obawiała - odpis aktu urodzenia Matthew.
W rubryce „ojciec" starannie wypisano na maszynie imię, nazwisko i adres Diega.
A więc wiedział. I nic nie powiedział. Dręczył ją pytaniami, zagroził, że nie zbliży się
do niej, póki się nie dowie prawdy o Matthew. Dlaczego? Czy tego wymagało poczucie
dumy? Czy raczej grał na zwłokę, aby zdobyć sympatię Matthew, a później siłą usunąć
Melissę z ich życia? Może nie mówił prawdy, może chciał wrócić do Gwatemali tylko z
synem, a ją zostawić tutaj? Jego ciepły stosunek do Matta, od kiedy poszli razem do zoo, i
brak zainteresowania nią, pogłębiały uczucie niepewności. Albo dzisiejsza obojętność, kiedy
lekarz uznał, że Melissa może powrócić do pracy. Czy myślał, że pora ją porzucić, bo już nie
potrzebuje pomocy?
Bała się, w pierwszym odruchu chciała spakować walizkę i zabrać Matthew jak
najdalej i tak szybko, jak to możliwe. Ale to nie byłoby rozsądne. Musi spokojnie pomyśleć.
Musi działać logicznie, nie podejmować decyzji na łapu capu, by ich potem nie żałować.
Włożyła dokument z powrotem do koperty, przykryła ją starannie czarnym notesem i
zamknęła szufladę. Nie odważyła się szukać numeru telefonu, by Diego nie zorientował się,
ż
e zaglądała do szuflady.
Przypomniała sobie, że pani Albright musi znać ten numer. Wróciła do kuchni i
spytała ją o to.
- Ależ oczywiście, pani Laremos - uśmiechnęła się. - Znajdzie go pani w książce
telefonicznej pod Blain Security Consultants, Inc. - Przyjrzała się uważnie Melissie. -
Wszystko w porządku? Jest pani bardzo blada.
- Czuję się dobrze. - Melissa zdobyła się na uśmiech. - Tylko trudno mi się pozbierać.
Rany zabliźniły się, ale noga ciągle jeszcze sztywnieje. Chcieli mnie skierować na
fizykoterapię, ale wolałam ćwiczenia w domu. Kiedy je zacznę, noga na pewno się rozrusza.
- Moja siostra miała bóle w krzyżu i lekarz przepisał ćwiczenia - zauważyła pani
Albright. - Bardzo jej pomogły. Pani również pomogą.
- Tak, na pewno. Dziękuję.
Poszła do salonu, drżącymi rękami odnalazła i nakręciła numer.
Po drugim dzwonku w słuchawce odezwał się melodyjny głos Joyce.
- Blain Security Consultants. Słucham.
- Możesz jutro pójść ze mną na lunch i pomóc mi uchronić moje władze umysłowe -
powiedziała sucho Melissa. - Mówi Melissa, żona Diega.
- Tak, poznałam cię po głosie, Melisso - powiedziała ze śmiechem Joyce. - To
cudowny pomysł. Czy mogę wpaść po ciebie koło wpół do dwunastej? Jeśli mój szef
pozwoli...
Głęboki głos Apolla zabrzmiał w tle.
- Od kiedy to zabraniam pani wychodzić na lunch, panno Latham? Oczywiście, idźcie
razem. Niech pani przestanie robić ze mnie potwora.
- Nigdy tego nie robię, panie Blain - zapewniła go skwapliwie Joyce. - Obrażałabym w
ten sposób potwory.
Z oddali doszło przekleństwo, a później trzask drzwi. Joyce westchnęła niewinnie.
- Do zobaczenia jutro - szepnęła. - Muszę się zabrać do pracy, bo wylecę na zbitą
twarz.
- Wszystko na to wskazuje. Przyjemnego dnia.
- Wzajemnie.
Tego wieczora Diego wrócił późno. Akurat w samą porę, żeby pocałować Matthew na
dobranoc. Melissa, obserwując ich od progu, widziała na twarzy Diega oddanie i dumę, z jaką
spoglądał na syna. Od jak dawna wiedział? Być może domyślał się tego od samego początku.
Pewnie nawet wiedział, jak bardzo go kocha. Zastanawiała się, czy znajdzie w sobie dość siły,
aby go opuścić. Jeśli planuje odebranie jej Matta, nie będzie miała innego wyjścia. Nigdy nie
krył, co sądzi o miłości. Nie wierzył w nią. Nie miała powodu uważać, że po latach zmienił
zdanie.
Kochał Matthew, jeśli w ogóle kogoś kochał. Melissa komplikowała mu życie. Kiedy
wstał i ruszył do drzwi, odwróciła oczy - nie chciała, aby zobaczył w nich strach.
- Joyce powiedziała, że zabiera cię jutro na lunch - zaczął.
- Tak. Pomyślałam, że powinnam ruszyć się z mieszkania - powiedziała. - Czuję się
tutaj... samotnie.
Zatrzymał się na progu jej sypialni. Jego ciemne oczy były spokojne.
- Nie zawsze będzie tak, jak teraz - powiedział. - Już przecież możesz się poruszać;
poszukamy wspólnych zajęć dla naszej trójki, na ile czas pozwoli.
- Nie musisz czuć się wobec mnie zobowiązany. - Uśmiechnęła się smutno.
- Dlaczego?
Zapomniała, jaki był sprytny. Odwróciła oczy.
- Wiesz, chłopcy czasami lubią tylko męskie towarzystwo, bez udziału kobiet,
prawda?
Popatrzył zdziwiony. Spodziewał się, że powie coś więcej. Czuł się rozczarowany i
rozdrażniony. Czego w końcu oczekiwał? Utrzymała tajemnicę tak długo i teraz miałaby ją
zdradzić? Dawał się ponieść najczarniejszym myślom. Zostawił ją w spokoju, licząc, że
wreszcie wyjawi prawdę. Tak się nie stało. Być może źle odczytał stan jej ducha. A jeśli po
prostu nie zależy jej na nim? Jeśli opuści go teraz, kiedy już nie potrzebuje opieki?
Ledwie pamiętał, że zadała mu pytanie.
- Myślę, że będzie to z pożytkiem dla Matthew, jeśli trochę czasu będzie spędzał tylko
ze mną - odpowiedział jej znużony. Na tego twarzy rysowało się zmęczenie, przybyło mu
zmarszczek. Przyglądał się jej powoli przez chwilę, później odwrócił się. – Miałem dzisiaj
męczący dzień. Nie mam siły na rozmowy. Jeśli pozwolisz, pójdę już spać.
- Oczywiście. Dobranoc - odpowiedziała, zdziwiona jego tonem i spojrzeniem.
Skinął głową i ruszył korytarzem. Obserwowała go oczami pełnymi łagodnej zadumy i
ż
alu. Miłość to nie tylko to słodkie uczucie, które pokazują w kinie, pomyślała gorzko. Bywa
bolesna, przysparza cierpień.
Odwróciła się i weszła do sypialni, oglądając się w lustrze. Wyglądała mizernie,
dostrzegła zmarszczki na twarzy.
Otworzyła szufladę komódki i wyjęła z niej zdjęcie, które mu zrobiła w przeddzień
tamtych zdarzeń, kiedy ojciec odnalazł ich na wzgórzach. Westchnęła, gładząc palcami jego
twarz. Jakie to wszystko wydawało się odległe, jak nie spełnione! Kochała go, ale
wspomnienie tego wywoływało tylko ból. Gdyby i dla niej miał choć trochę uczucia,
pomyślała. Ale może on nie potrafi kochać? Schowała fotografię i zamknęła szufladę.
Marzenia nie zastąpią rzeczywistości.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Joyce i Melissa wybrały małą, przytulną restaurację z kuchnią francuską. Melissa
zamówiła naleśnik z nadzieniem z kurczaka i brokułów oraz świeżego melona, Joyce wolała
befsztyk z przystawkami.
- Jesteś dosyć milcząca, jak na osobę, która umówiła się na zwierzenia - zauważyła
Joyce po piętnastu minutach cichego skupienia nad talerzem.
- Mam kłopot. - Melissa westchnęła.
- Kto ich nie ma? - Joyce uśmiechnęła się.
- Zgoda. Mój sprowadza się do tego, że nie wiem, czy nie spakować walizki i nie
wyjechać z Chicago.
- W takim razie słucham uważnie. - Joyce odłożyła widelec.
- Matthew jest synem Diega - powiedziała. - Zanim uciekłam od niego pięć lat temu,
powiedziałam mu, że straciłam dziecko.
- I to ma być kłopot? - spytała Joyce ze zdziwieniem.
- Nie myślałam, że wie o wszystkim. Na początku wydawało się, że nie lubi Matta, a
później stali się nierozłącznymi przyjaciółmi. Wczoraj znalazłam w jego biurku odpis aktu
urodzenia Matthew.
- Jeśli już o tym wie, wszystko się dobrze ułoży. Czemu miałoby być inaczej? -
spytała Joyce.
- O to właśnie chodzi - powiedziała Melissa z westchnieniem. - Zależało mi, aby sam
się domyślił, że jest ojcem Matta i nie szukał dowodów; powinno mu wystarczyć
przekonanie, że nie byłabym w stanie go zdradzić. Ostatnio zachowuje się tak, jakby mnie nie
chciał przy sobie. I chyba wiem, dlaczego. Poznał prawdę o Matthew i teraz nienawidzi mnie
za to, że go okłamałam.
- Nadal nic nie rozumiem - przerwała Joyce.
- Bo to długa historia. Kiedyś wydawało mi się, że będzie lepiej, jeśli ukryję prawdę i
zniknę mu z oczu.
- Może miałaś rację - powiedziała łagodnie Joyce. - Nie możesz się obwiniać o
wszystko.
- Tak uważasz? - Melissa podniosła strapione oczy. - Prawdę mówiąc, wina leżała po
obu stronach. Teraz, kiedy zna prawdę, pewnie ma do mnie żal, że rozłączyłam go z synem.
Obawiam się, że będzie chciał zabrać mi Matta.
- To już czysta histeria - powiedziała stanowczo Joyce. - Dziewczyno, weź się w
garść. Tym razem nie możesz uciekać. Musisz zostać i walczyć o syna. Pomyśl również o tym
- dodała - że może warto także zacząć walczyć o męża. Poślubił cię. To znaczy, że mu na
tobie zależało.
Melissa skrzywiła się.
- Diego nie chciał się ze mną żenić. Przyłapano nas w dwuznacznej sytuacji - myślał
zresztą, że to był mój podstęp - i został zmuszony do ożenku. Traktowali mnie, on i jego
rodzina, jak trędowatą. Kiedy zorientowałam się, że jestem w ciąży, nie mogłam znieść myśli,
ż
e dziecko przyjdzie na świat w atmosferze nienawiści. Upewniłam go, że straciliśmy
potomka i uciekłam.
- Jesteś pewna, że cię nie kocha?
- Powiedział mi kiedyś, że nie wierzy w miłość, że to luksus, na który nie może sobie
pozwolić. Pociągam go fizycznie. I to wszystko.
Joyce przypatrywała się zgnębionej twarzy koleżanki.
- śadna z nas nie ma szczęścia w miłości - powiedziała po chwili wahania. - Pracuję
dla mężczyzny, który mnie nienawidzi, a ty żyjesz z mężczyzną, który cię nie kocha.
- Ty także nienawidzisz Apolla - przerwała Melissa.
- Tak uważasz? - Joyce uśmiechnęła się z bólem.
- Aha - Melissa odstawiła filiżankę. – Teraz rozumiem.
- Odpłacam mu pięknym za nadobne, aby się nie domyślił, co naprawdę czuję. Spójrz
na mnie - mruknęła. - On jest przystojny, bogaty, odnosi sukcesy. Czy chciałby kogoś tak
zwykłego i mało atrakcyjnego jak ja? Gdybym była tak piękna, jak ty...
- Ja? Piękna? - Melissa była autentycznie zdziwiona.
- Kochasz Diega? - Joyce patrzyła na nią długo.
Trudno było uczciwie odpowiedzieć na to pytanie, ale w końcu musiała.
- Tak, zawsze go kochałam - wyznała - i myślę, że zawsze będę.
- Dlaczego zatem uciekasz, dlaczego nie starasz się zbliżyć do niego? - spytała Joyce.
- Ucieczki nie przyniosły ci wiele, prawda?
- Tak, czuję się całkiem nędznie.
- Musisz sprawić, żeby cię chciał.
- Masz rację.
- A więc spróbuj. Nie pozwól, aby was rozdzieliła przeszłość.
- Nie bardzo wiem, jak uwieść mężczyznę.
- Ja również. - Joyce wzruszyła ramionami. - I co z tego? Nauczymy się razem.
Pomysł wydawał się Melissie coraz bardziej pociągający.
- Możemy spróbować. A jak nie wyjdzie...
- Zaufaj mi. Musi się udać.
- Jeśli mnie, to i tobie. - Melissa zacisnęła wargi. - Czy wiesz, że pracowałam w
wielkim sklepie z odzieżą? Mam niezły gust i wiem, co na kim dobrze leży. Może
wybrałybyśmy się na zakupy?
- A po co? - Joyce zmarszczyła brwi.
- Musisz trochę popracować nad sobą, a efekt będzie piorunujący, gwarantuję.
Wyobraź sobie Apolla klęczącego przy twoim biurku i wpatrzonego w ciebie z uwielbieniem
- przymilała się.
- Jedyny sposób, żeby klęknął przy moim biurku, to kopniak w żołądek - skrzywiła się
Joyce.
- Pesymistka. Przecież sama mnie namawiałaś do działania.
- Zgoda. W końcu co mamy do stracenia?
- Niewiele, jeśli o mnie chodzi. Co robisz w sobotę przed południem? Wybierzmy się
razem na zakupy.
- Mam trochę oszczędności - mruknęła Joyce. - W porządku. Przystępujemy do
działania.
- Cudownie. - Melissa zabrała się do deseru. - Wiesz, nagle wszystko zaczęło mi
smakować. Już czuję się lepiej.
- I ja też. Ale jeśli Apollo wyrzuci mnie przez okno, nie daruję ci tego.
- Nie wyrzuci.
Wiele pomysłów chodziło Melissie po głowie. A wszystko przez Joyce.
Tego przedpołudnia kupiła Mattowi grę rozwijającą pamięć. Kiedy Diego wrócił
wieczorem do domu, zastał ich rozciągniętych na dywanie. Była w beżowej bluzce bez
rękawów i opiętych dżinsach. Diego zatrzymał się na moment w progu. Na jego widok
obróciła się na bok, w zalotnej pozie.
- Dobry wieczór, señor Laremos - przywitała go. - Matthew dostał nową grę.
- I już pamiętam, gdzie jest jabłko - wykrzyknął Matthew, podrywając się na nogi i
rzucając w objęcia ojca. Później paplał z przejęciem, na czym polega nowa gra, i że już raz
pobił mamę.
- Jest pojętny - zauważył Diego, przyglądając się dużej kupce kart leżących obok
Matta i małej pod ręką Melissy.
- Niezwykle - zgodziła się, patrząc z uśmiechem na zadowoloną minę Matta. - I
skromny.
- Wiem już wszystko - powiedział Matthew ze szczerym przekonaniem. - Tato,
zagrasz z nami?
- Po obiedzie - zgodził się Diego.
- W porządku. - Matthew znów zajął się grą.
Teraz była kolej Melissy. Zauważyła, że Diego nie może oderwać oczu od dekoltu
bluzki, którą nałożyła na gołe ciało.
Usiadła i skierowała wzrok na męża.
- Stało się coś?
- Nie, nic. Przepraszam was na moment. - Zmarszczył brwi, odwrócił się na pięcie i
wyszedł do sypialni.
Przy obiedzie było wiele zamieszania, ponieważ wcześniej pani Albright zabrała
malca na dół do holu, gdzie spotkali jej córkę i wnuczka, którzy właśnie wrócili z Meksyku i
przywieźli Mattowi zabawkę: drewnianą kulkę na sznurku przyczepionym do podstawki, w
której trzeba ją było umieścić.
- O, znam tę zabawkę - uśmiechnął się Diego. - Jest bardzo popularna w stronach, z
których pochodzimy, ja i twoja mama - dodał uśmiechając się do Melissy. - Prawda,
kochanie?
- Tam, gdzie mieszkaliśmy, nie było sklepów z zabawkami - powiedziała do Matta. -
ś
yliśmy daleko od świata, w pobliżu wulkanu, a naokoło były starożytne ruiny Majów. -
Zarumieniła się lekko na myśl o jednym z tych pomników. Popatrzyła na Diega i odnalazła w
jego ciemnych oczach to samo wspomnienie.
- Tak - powiedział łagodnie. - Ruiny były... imponujące.
Zamyśliła się.
- To już pięć lat. - Była bardziej elokwentna, niż się tego spodziewała. - A wydaje się,
ż
e minęło tylko kilka dni.
- Mnie nie - odpowiedział gwałtownie. - Za dużo było trudnych chwil.
Matthew próbował bawić się kulką, ale Melissa odebrała mu zabawkę i położyła koło
swojego talerza, na znak, że powinien zająć się posiłkiem.
- Nigdy nie myślałaś o tym, żeby się ze mną skontaktować? - spytał nieoczekiwanie
Diego. Ta myśl coraz bardziej nie dawała mu spokoju. Nawet jeśli był w stanie zrozumieć
postępowanie Melissy, świadomość rozłąki z synem nie dawała spokoju. Tak bardzo chciał
być częścią życia Matta, doświadczyć tego, co inni ojcowie przechowują przez lata w czułej
pamięci. Pierwsze słowa Matta, pierwsze samodzielne kroki, pierwsze wspólne chwile, które
spajają rodziców i dzieci na zawsze. Wszystkiego został pozbawiony.
Melissa westchnęła ze smutkiem, wspominając moment narodzin Matthew. Jak
desperacko potrzebowała wtedy Diega! Ale on jej nie chciał. Dał to jasno do zrozumienia,
zaraz po ślubie, i nawet potem, kiedy spadła ze schodów, nie sposób było się do niego
zbliżyć.
- Myślałam o tym kiedyś - powiedziała cicho. - Ale przecież było oczywiste, Diego, że
nie ma dla mnie miejsca w twoim życiu.
- Nigdy nie brałaś pod uwagę, że uczucia potrafią być zmienne? I że może gorzko
wszystkiego żałowałem?
- Nie - odparła uczciwie. - Uznałam, że lepiej będzie, jeśli sama zadbam o siebie... i o
Matta.
- Musiało być ci ciężko, kiedy się urodził. - Starał się wydobyć z niej jak najwięcej.
- Coś było nie tak. Musiałam mieć cesarskie cięcie.
- Mój Boże. I nie miałaś nikogo przy sobie.
Spojrzała ciepło na Matta.
- Dałam sobie świetnie radę. Miałam uczynnych sąsiadów, a firma, w której
pracowałam, okazała wiele zrozumienia.
Palce Diega zacisnęły się na filiżance z taką siłą, że omal nie pękła. Nie mógł dłużej
tego słuchać. Melissa przeszła prawdziwe piekło, sama z maleńkim dzieckiem, które musiała
wychować. Gdyby ją inaczej potraktował, mogliby razem dzielić kłopoty.
- Nie było tak źle, Diego - powiedziała cicho, zauważywszy ból na jego twarzy. -
Naprawdę. Matt był najsłodszą nagrodą...
- Mam kilka telefonów do załatwienia. Przepraszam was na chwilę. - Diego wstał
gwałtownie.
Melissa obserwowała go, tęskniła za nim rozpaczliwie.
Diego poszedł do gabinetu, zamknął drzwi i oparł się o nie całym ciężarem. Nie
potrafił znieść myśli, że tyle wycierpiała przez niego. Gdyby mógł wcześniej z nią
porozmawiać. Otworzyć serce. Powiedzieć, co naprawdę czuje, jak wiele znaczą dla niego
ona i chłopiec. Miał za sobą burzliwą przeszłość; niewiele było tam miejsca na czułość. Teraz
odkrywał, co to właściwie znaczy, u boku dziecka i Melissy, która stopniowo stawała się
najcudowniejszą sprawą w jego życiu. Im dłużej byli razem, tym trudniej przychodziło
ukrywać rosnącą potrzebę tej kobiety. To już nie było wyłącznie fizyczne pożądanie, tak jak
na początku, w Gwatemali. Ale ciągle nie był jej pewny.
Być może czuła się zobowiązana; za to, że zaopiekował się Mattem i nią, że stworzył
im dom, kiedy potrzebowała kąta, aby dojść do siebie. Ale czy tak było naprawdę? Czy to
była tylko wdzięczność, czy coś więcej? Trudno powiedzieć.
Melissa poszła z Mattem do bawialni i rozłożyła karty na podłodze. Kiedy wrócił
Diego, zaczynali już drugą kolejkę. Zdjął marynarkę i krawat, podwinął rękawy białej
koszuli. Była rozpięta pod szyją. Oczy Melissy zatrzymały się na owłosionym muskularnym
torsie.
Dostrzegł to spojrzenie i zachwyt w jej oczach. śadna inna kobieta nie budziła w nim
takiego poczucia męskości i dumy jak Melissa. Pragnie go; tylko tego był pewien.
- Zagraj z nami, tatusiu - zawołał Matt, zapraszając ojca do siebie na dywan.
- Zrobimy ci miejsce - powiedziała Melissa z ciepłym uśmiechem.
- Ale tylko na chwilę - zgodził się Diego. Zdjął buty i położył się obok Melissy.
- Jak się w to gra?
Matt i Melissa wytłumaczyli mu zasady i obserwowali, czy zauważy, że dwie karty
pasują do siebie. Matthew zaśmiał się, a Melissa jęknęła, kiedy zgarnął je i ułożył koło siebie.
Uśmiechnął się do Melissy ze złośliwą iskierką w oku.
- Obserwowałem was od progu. Może nie tyle karty... - przesunął wzrokiem po
krągłych pośladkach Melissy, które rysowały się pod ciasnymi dżinsami.
Melissa zarumieniła się, ale jej wzrok ani drgnął.
- Zbereźnik - szepnęła drocząc się.
Był zaskoczony i wniebowzięty. Patrzył na jej usta rozchylone w uśmiechu. Nagle
podniósł się i musnął je delikatnie.
- Tata i mama Bobby'ego całują się w ten sposób, tylko Bobby mówi, że to mama
całuje tatę. - Matthew zaśmiał się radośnie.
Diego obruszył się.
- Mama nie może mnie całować, jest osłabiona po wypadku.
Melissa spojrzała na niego złośliwie.
- Matt, czy mógłbyś iść do kuchni i przynieść mi coś zimnego do picia? - zwróciła się
do chłopca.
- Dobrze. - Podniósł się i wybiegł z pokoju.
Melissa spojrzała kpiąco na Diega.
- A więc jestem za słaba, żeby cię pocałować, tak? - Obróciła się, popychając go
łagodnie na dywan. Oniemiał z wrażenia, kiedy pochyliła się nad nim i wpiła w jego usta tak
ż
arliwie, że aż jęknął w ekstazie.
- Za słaba, tak? - Melissa szeptała w rozchylone usta.
Zanurzył rękę w jej jasne falujące włosy, obrócił ją łagodnie i ułożył na dywanie.
Oplotła go ramionami, słyszała szaleńczy rytm jego serca, szeptała i wzdychała w
nienasycone usta Diega.
Gwałtownie uniósł głowę, we wpatrzonych w nią ciemnych oczach dostrzegła dziką
żą
dzę.
- Ostrożnie! - mruknął. - Kusisz los.
- Nie los - szepnęła z trudem łapiąc oddech. - Ciebie, señor. - Jej dłoń wślizgnęła się
pod koszulę Diega, zanurzyła w gęstych włosach, pieściła gorący, naprężony tors. Nagle cały
zesztywniał, a ona westchnęła urażona. - Jeśli nie chcesz mnie wystawiać na pokusę, miej
zawsze zapiętą koszulę.
- Co się stało z moją wstydliwą, dziką orchideą?
- Dorosła. - Jej łagodny wzrok szukał jego oczu. - Nie masz o to żalu...?
- Nie - powiedział cicho. Przycisnął jej rękę do piersi. - Rób, na co masz ochotę, moja
mała. Ale zdajesz sobie sprawę z nieuniknionych konsekwencji takiego zachowania? Prawda?
- Tak - szepnęła.
Przyciągnęła jego rękę i usiadła zgrabnym ruchem. Patrzyła mu w oczy i prowadziła
dłoń Diega tam, gdzie materiał bluzki nie osłaniał jędrnego ciała.
Westchnął głęboko, ręka w pieszczocie posuwała się coraz dalej.
- Czy i to zaplanowałaś? - spytał.
- O, tak - westchnęła, pochylając głowę, kiedy dotyk stawał się coraz słodszy. -
Diego...
- Nie. Nie tutaj. - Uwolnił rękę.
- Nie masz ochoty?
Obruszył się.
- Słodki głuptasie - westchnął. - Jeśli będę cię nadal trzymał w ramionach, moja
ochota stanie się jeszcze bardziej widoczna. Ale to nie jest zajęcie na tę chwilę.
Przytaknęła ze zrozumieniem.
- Tak, masz rację. - Uśmiechnęła się, unikając jego spojrzenia i odwróciła się na
widok Matta, który wbiegł do pokoju z butelką lemoniady. Otworzyła ją, dziękując chłopcu.
Diego przysiadł w pobliżu, obserwując ich, ale nie uczestnicząc w zabawie. Przez
resztę wieczoru nie spuszczał wzroku z Melissy. Był zatopiony w swoich myślach.
Przyszedł czas, żeby położyć Matthew. Melissa starała się ukryć przed Diegiem swój
stan ducha, ale czuła, jak drżą jej kolana za każdym razem, kiedy się do niej zbliżał.
Pożegnała się z Matthew i Diegiem i poszła do sypialni. Zamknęła drzwi na klucz, po raz
pierwszy od kiedy tu zamieszkała. Wstrzymała oddech na odgłos kroków w korytarzu, ale one
nawet nie zawahały się u jej progu.
Melissa i Joyce spędziły całą sobotę na zakupach i u fryzjera. Melissa namówiła Joyce
na jasne, żywe kolory, które podkreślały jej zgrabną figurę i przyciągały uwagę.
- To jest za bardzo seksy - powiedziała Joyce, pełna obaw, mierząc sukienkę z
gorsetem, który przywierał do jej smukłego ciała niczym bluszcz. W mieszance czerwieni,
ż
ółci, pomarańczowego i bieli było jej niezwykle do twarzy. - Nie potrafię tego z siebie zdjąć.
- Oczywiście, że potrafisz - zapewniała Melissa.
Joyce zaśmiała się nerwowo, ale kiedy ujrzała swoje odbicie w jednym z wielkich
luster butiku, aż jej odjęło dech. Czuła się jak nowo narodzona. Ruszyła do przodu, najpierw z
wahaniem, później z coraz większym luzem, aż wreszcie dała z siebie wszystko, na co stać
zgrabną dziewczynę z Indii Zachodnich.
- Tak - zaśmiała się Melissa. - Dokładnie taką sobie ciebie wyobrażałam. Masz wiele
naturalnego powabu, który skrywałaś pod fatalnymi luźnymi kieckami. Masz piękną figurę.
Uwidocznij ją!
Joyce nie wierzyła własnym oczom. Przymierzyła następny strój. Włożyła do niego
kolorowy turban i z zaskoczeniem wpatrywała się w elegancką damę, która spoglądała na nią
z lustra.
- Czy to ja? - mruknęła.
- Ależ tak - zapewniła Melissa. - Chodź. Stroje już mamy, teraz pora na resztę.
Zaprowadziła Joyce do fryzjera, który przystrzygł jej modnie włosy i tym samym
odmłodził o kilka lat.
- I jeszcze ostatnia rzecz - mruknęła Melissa, zabierając ją do kosmetyczki.
Tam znów odmieniono jej twarz, doradzono kolor pudru, szminki, cieni do powiek i
błyszczka, podkreślających kremową, gładką karnację Joyce.
- To niemożliwe. - Wpatrywała się w siebie, kiedy dzieło było już skończone.
- Biedny Apollo - powiedziała Melissa z uśmiechem. - Już przepadł.
- Tak myślisz? - Serce Joyce zabiło mocniej.
- Jestem tego pewna - zapewniła ją Melissa. - Teraz zajmiemy się moimi strojami, a
później popracujemy nad menu na poniedziałkowe party. Ale obiecaj, że wcześniej nie
nałożysz żadnej z nowych sukien, ani nie zdradzisz makijażu - ostrzegła. - To musi być
niespodzianka.
- Trudno mi będzie wytrzymać - skrzywiła się Joyce.
- Mnie również.
Melissa miała jeszcze trochę oszczędności w banku. Poprosiła Diega, aby je przelał z
Tucson do Chicago. Wyjęła je teraz na zakupy. Poszła do fryzjera i kosmetyczki. I, pełna
obaw, nie mogła się doczekać premiery. Diego już nie był tym beztroskim mężczyzną,
którego znała z Gwatemali. Był dużo dojrzalszy i jego doświadczenie onieśmielało ją.
Kiedy uporały się z zakupami, było już prawie ciemno. Melissa wróciła do domu
lekko utykając.
- Za bardzo sforsowałaś nogę - martwiła się Joyce.
- To tylko podrażnienie - zapewniła ją Melissa. - A ile było uciechy! Poczekaj do
następnego tygodnia, wtedy im pokażemy.
- Postaram się doprowadzić Apolla do nerwowego załamania - obiecała Joyce. -
Wracam do domu ćwiczyć wężowe ruchy. Jestem ci taka wdzięczna, Melisso.
- Od czego mamy przyjaciół? - Melissa uśmiechnęła się. - Podtrzymałaś mnie na
duchu. Chciałam ci się choć zrewanżować. Swoją drogą, wyglądasz wspaniale.
Joyce rozpromieniła się.
- Mam nadzieję, że ten dziki człowiek z biura będzie tego samego zdania.
- Na pewno. Wspomnisz moje słowa. Dobranoc.
Melissa weszła do mieszkania. Pani Albright miała wolny wieczór. Melissa ze
zdziwieniem spostrzegła Diega i syna w kuchni, wśród apetycznych ostrych zapachów
dobywających się z piekarnika.
Diego miał na sobie długi, biały fartuch pani Albright, a Matthew z zacięciem
przygotowywał sałatę.
- Co tu robicie? - wykrzyknęła Melissa, położywszy zakupy w bawialni.
- Obiad, querida - powiedział Diego z uśmiechem. - Twój syn szykuje sałatę, a ja
wołowinę w chili. Udała się wyprawa z Joyce?
- Wspaniale. Mój Boże, mogę wam w czymś pomóc?
- Oczywiście, nakryj do stołu, jeśli możesz. I nie przeszkadzaj kucharzom - dodał z
przekorą.
Uśmiechnęła się i podeszła do niego. Podniosła się na palcach i ucałowała go w
policzek.
- Jesteś kochany. Czy możemy zaprosić na poniedziałek van Meersów, Brettonów,
Apolla i Joyce?
Diego łapał oddech, zaskoczony jej bliskością i niespodziewanym pocałunkiem.
- Kochanie, możesz zaprosić nawet cały klub zapaśniczy, jeśli odmiana, jaka zaszła w
tobie, ma trwały charakter.
- Naprawdę się zmieniłam? - spytała cicho.
- Bardziej, niż ci się wydaje. Noga już nie boli?
- Tylko trochę sztywnieje, to wszystko.
- Tato, coś się przypala - stwierdził Matthew.
Diego znów skupił uwagę na ciężkim, żeliwnym rondlu i ze zdwojoną energią zaczął
mieszać mięso.
- Kucharz niech się lepiej zajmie chili, albo zostaniemy bez obiadu. Deser musi
zaczekać - dodał takim tonem, że przeszył ją dreszcz.
- Jak sobie życzysz, señor - uśmiechnęła się miło i z ociąganiem poszła układać
talerze i zastawę.
To był wspaniały posiłek. Przywołał wspomnienia pikantnej gwatemalskiej kuchni.
Rozmawiała z Diegiem o pracy i o zakupach, o tym, jak bardzo udała się wycieczka z Mattem
do zoo i jak chłopiec wpadł w zachwyt na widok prawdziwego lwa.
Kiedy malec poszedł spać, Melissa ułożyła się na kanapie, a Diego, przeprosiwszy ją,
zajął się dokumentami z biura.
- Wiesz - mruknął znad notatek - polubiłem pracę dla Apolla, to dla mnie prawdziwe
wyzwanie uczyć biznesmenów, jak sobie radzić z terroryzmem.
Odgarnęła włosy z twarzy.
- Diego... jak myślisz, czy Apollo coś czuje do Joyce?
Podniósł wzrok.
- O, nie - pogroził jej palcem z pobłażliwym uśmiechem. - Nie wyciągniesz tego ode
mnie. Nie mogę się z tobą dzielić sekretami Apolla.
Zarumieniła się lekko.
- Skoro tak, to ja ci nie wyjawię tajemnic Joyce.
- Wyglądasz tam samo, jak wtedy, kiedy miałaś szesnaście lat - powiedział obserwując
ją bacznie - a ja nie chciałem zabrać cię ze sobą na walkę byków. Pamiętasz? Nie odzywałaś
się później do mnie przez dłuższy czas.
- Poszłabym wtedy za tobą do jaskini zaklinacza węży - wyznała cicho - tak bardzo cię
uwielbiałam.
- Wiedziałem o tym. Dlatego tak konsekwentnie trzymałem cię na dystans. I udawało
mi się to całkiem nieźle do czasu, kiedy odcięła nas od świata banda guerrillas i zmusiła,
abyśmy się schronili w ruinach Majów. Tam straciłem głowę i zaspokoiłem głód, który we
mnie narastał od dawna.
- I słono za to zapłaciłeś - dodała cicho.
- Ty zapłaciłaś jeszcze więcej. Nigdy nie powinienem cię oskarżać, że zastawiłaś na
mnie sidła.
- Tyle było uraz z przeszłości - powiedziała. - A ty mnie nie kochałeś.
Zmarszczył brwi.
- Powiedziałem ci kiedyś, że ukryłem uczucia pod grubą skorupą.
- Tak. Pamiętam. Nie musisz się martwić, Diego - powiedziała ledwo dosłyszalnie. -
Wiem, że nie masz mi nic do ofiarowania, i nie proszę cię o nic. Tylko o dach nad głową i o
pomoc w wychowaniu syna, abyśmy nie musieli zwracać się do opieki społecznej. - Jasne
oczy szukały jego napiętej twarzy. - Chętnie pójdę do pracy i odciążę cię.
Wpatrywał się w nią.
- Czy wymagam od ciebie takiego poświęcenia?
- Nie masz z nas żadnego pożytku. Przybyły ci dwie osoby do utrzymania i przyniosły
ze sobą stare wspomnienie, gorzkie i niemiłe.
Wstał gwałtownie, trzymając biurowe dokumenty w zaciśniętej pięści. Spojrzał na nią
ze złością.
- Staram się zburzyć mur między nami, a ty odbudowujesz go na nowo. Mamy przed
sobą jeszcze wiele dobrego. Ale zanim zaczniemy wszystko od nowa, musisz nabrać do mnie
zaufania.
- Nie przychodzi mi to łatwo - odparła patrząc na niego. - Już raz mnie zdradziłeś.
- Zgoda. A czy ty nie zdradziłaś mnie z ojcem Matta?
Chciała mu odpowiedzieć, ale nie potrafiła. Odwróciła się i wyszła z pokoju. Mocne
postanowienie, że podejmie próbę pojednania, utonęło w bezbrzeżnej złości. Oddalali się od
siebie każdego dnia, nie mogła pokonać bariery, która oddzielała ją od Diega, mimo że
naprawdę się starała.
Może poniedziałkowe przyjęcie otworzy jakąś furtkę. Będzie liczyć godziny i modlić
się. Musi mu choć trochę na niej zależeć. Jeśli było inaczej, czy przeszłość ciążyłaby mu aż
tak bardzo? Ta myśl przyniosła na moment ukojenie. Przynajmniej tyle.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Jedyną pociechą, jaką przyniosła Melissie bezsenna noc, były przekrwione oczy
Diega. Wczorajszy spór zmartwił go, jak się zdaje, w tym samym stopniu, co ją. A wszystko
szło tak dobrze! Czy Diego miał rację? Czy to ona wznosiła mury?
Ubrała się do kościoła i pomogła Matthew włożyć piękne, niebieskie ubranko, które
kupili na skutek nalegań Diega.
Nie zapukała do jego pokoju, kiedy wchodzili do salonu. Był tam już, ubrany w
bardzo dobrze uszyty beżowy garnitur.
- Wyglądasz ślicznie - powiedział.
- Wyglądałabym lepiej, gdybym była wypoczęta - odparła. - Za bardzo się ostatnio
spieramy, Diego.
Westchnął i podszedł do niej. Matthew wykorzystał chwilę ich nieuwagi i włączył
program dla dzieci, reagując radosnym śmiechem na niektóre wierszyki.
- I to w czasie, kiedy powinniśmy przegnać demony przeszłości, sil - zapytał. Jego
szczupłe ręce dotykały lekko ramion Melissy, pieszcząc je poprzez delikatną tkaninę.
Wpatrywał się z niepokojem w jej oczy.
- Trochę ufności, to wszystko, czego nam potrzeba.
Uśmiechnęła się z rozrzewnieniem.
- A czego w żadnym z nas nie ma...
Nachylił się, żeby musnąć ustami jej wargi.
- Niech to przyjdzie samo - wyszeptał. - Mamy jeszcze czas, prawda?
Czułość w głosie Diega sprawiła, że łzy napłynęły jej do oczu. Objęła go ramionami,
dotykając włosów nad karkiem.
- Mam nadzieję - szepnęła z bólem. - Ze względu na Matthew.
- Na Matthew, a nie na nas? - zapytał spokojnie. - śyjemy oddzielnie. To nie może tak
trwać.
- Wiem. - Oparła czoło o jego podbródek i zamknęła oczy. - Nigdy mnie nie chciałeś
tak naprawdę. Sądzę, że powinnam być ci wdzięczna za twój przyjazd po katastrofie.
- Jakże mógłbym cię tak zostawić? - zapytał.
- Sądziłam, że to zrobisz, kiedy dowiesz się o dziecku - wyznała.
- Melisso, byłem samotny przez całe życie. Spędzałem każdy dzień tak, jak gdyby
ś
mierć stała u drzwi. Nigdy nie zamierzałem wiązać się z tobą. Ale pragnąłem cię, maleńka -
powiedział cicho ochrypłym głosem. - Pragnąłem cię obsesyjnie, aż stałaś się całym moim
ż
yciem. To ja utraciłem kontrolę nad sobą, to była moja wina, to ona nas rozdzieliła. -
Wzruszył ramionami. - Dlatego opuściłem dom. Dlatego właśnie kłamałem tej nocy, kiedy
wybiegłaś na deszcz i zostałaś odwieziona do szpitala. Odepchniesz mnie? - zaśmiał się z
goryczą.
Serce Melissy zaczęło bić mocniej, ponieważ poczuła lekkie drżenie jego szczupłego
ciała. Ale było to tylko pożądanie. A ona potrzebowała znacznie więcej.
- Czy pragnienie wystarczy? - zapytała, patrząc na niego uważnie, ze smutkiem.
Dotknął jej delikatnego policzka.
- Melisso, cieszą nas te same rzeczy. Lubimy tych samych ludzi. Zgadzamy się nawet
w sprawach polityki. Obydwoje kochamy dziecko. - Uśmiechnął się. - I co ważniejsze, znamy
się od tak dawna, niña. Znasz mnie na wylot, ze wszystkimi moimi wadami. Czy to nie lepszy
fundament małżeństwa niż pożądanie, o którym sądzisz, że jest jedynym łącznikiem między
nami?
- Być może zakochasz się w kimś... - zaczęła.
Położył palec na jej ustach.
- Dlaczego nie zmusisz mnie, abym zakochał się w tobie? - zapytał cicho. - Te nowe
stroje i sposób, w jaki się zachowujesz, wywierają większe wrażenie, niż jesteś w stanie sobie
wyobrazić.
- Mógłbyś? - Uśmiechnęła się.
- Mógłbym co? - szepnął.
- Zakochać się we mnie.
- Dlaczego nie skusisz mnie i nie sprawdzisz?
Patrzył na nią w taki sposób, że poczuła falę czystej radości i słodyczy, ale zanim
zdążyła odpowiedzieć, Matt wdarł się między nich, żeby stanowczo zapytać, czy zamierzają
w ogóle wyjść do kościoła.
Po mszy wybrali się na obiad, a potem na film, który Matt chciał koniecznie obejrzeć.
Nie było już więcej ani oskarżeń, ani sporów. Bawili się z Mattem i przygotowywali razem
kolację. Tej nocy, kiedy Matt znalazł się w łóżeczku, Melissa powiedziała Diegowi
„dobranoc" i poszła niechętnie do swego pokoju.
- Chwileczkę - zatrzymał ją i stanął w drzwiach. Bez słowa przyciągnął Melissę do
siebie i pochylił się, żeby pocałować ją z pełną bólu czułością. - Śpij dobrze.
- Ty też... - W jej oczach malowało się pytanie, którego nie umiała mu jeszcze zadać.
Krępowała się.
- Jeszcze nie moja... - wyszeptał. Odszukał oczami jej oczy. - Dopiero wtedy, kiedy
wszystkie bariery znikną, zrobimy ostatni, słodki krok razem. Goście przychodzą jutro
wieczorem?
Nagła zmiana tematu, coś jak gdyby zwolnienie rytmu silnika, pomyślała z
rozbawieniem, ale dostroiła się.
- Tak. Pani Albright i ja spędzimy bez wątpienia cały dzień w kuchni, ale zaprosiłam
także Gabby, Danielle i Joyce. Przyjdą. Mam nadzieję, że inne panie przyjdą także. Lubię je.
- A ja lubię ciebie - powiedział niespodziewanie z uśmiechem. - Niech ci się przyśnię -
szepnął, szukając ustami jej warg po raz ostatni.
Melissa weszła do sypialni, ale nie po to, żeby spać. Marzyła o nim.
Następny dzień był dość napięty. Melissa ubrała się wieczorem w jedną ze swoich
nowych sukni. Była to słodka kompozycja koloru fiołkoworóżowego i lawendy z
dopasowanym gorsetem, bluzką i bufiastymi rękawami. Ujęła jej pięć lat, jeszcze bardziej
rozjaśniła włosy i wyszczupliła zgrabną figurę.
Wychodząc z sypialni mocowała się z zapinką bransoletki.
Diego czekał w salonie, sącząc brandy.
- Pozwól - powiedział, odstawiając kieliszek, żeby pomóc jej zapiąć zameczek.
Zapiawszy zatrzymał jej rękę w swojej i zmarszczył brwi, patrząc na biżuterię.
Natychmiast domyśliła się, dlaczego tak się zachowuje. Bransoletka była cieniuteńkim
kółkiem z białego złota, wysadzanym szmaragdami. Kosztowny drobiazg, który Diego
podarował jej, kiedy ukończyła szkołę średnią. Zarumieniła się lekko.
- Dałem ci to tak dawno temu - powiedział miękko. Podniósł jej dłoń do ust i
pocałował. - Czy to dalej znaczy coś dla ciebie? Dlatego przechowujesz kółko tyle lat, mimo
ż
e mnie nienawidziłaś? - dociekał.
Zamknęła oczy, kiedy kruczoczarna głowa pochylała się nad jej ręką.
- Nigdy nie byłam zdolna do tego, aby cię znienawidzić, mimo wszystko - powiedziała
z gorzkim uśmiechem. Łzy napłynęły jej do oczu. - Starałam się, ale nawiedzałeś mnie, jak
dobry duch. Cały czas.
- Tak jak ty nawiedzałaś mnie - westchnął. - A teraz? Zależy ci jeszcze choć trochę na
mnie, mimo przeszłości?
- Nie musisz udawać, że nie wiesz, co do ciebie czuję - powiedziała, a jej bródka
zaczęła drgać. - Jesteś jak nałóg, z którego nie mogę się wyrwać. Dałam ci wszystko, co
miałam, a i tak było jeszcze za mało.
Łzy spłynęły jej po policzkach.
- Melisso, nie... - przygarnął ją do siebie delikatnym ruchem. - Nie płacz, mała, nie
mogę tego znieść.
- Nienawidzisz mnie!
Zanurzył palce w jej włosach i zamknął oczy.
- Mój Boże, jakże mógłbym cię nienawidzić?
Policzkiem potarł jej policzek, szukając ust. Całował je, starając się oszukać
nienasycony głód. Pieścił dłońmi jej plecy i przytulał mocno do siebie.
- Jakaś część mnie umarła, kiedy odeszłaś. Zabrałaś barwę mojego życia i
pozostawiłaś mnie z poczuciem winy i smutku.
Prawie go nie słyszała. Usta były wciąż głodne, a ona potrzebowała Diega, chciała go
zatrzymać. Wtem rozległ się głośny dzwonek u drzwi. Cofnął niechętnie głowę, a ramiona,
którymi ją obejmował, zaczęły lekko drżeć.
- Bez dalszych podstępów - powiedział cichym głosem. - Musimy być teraz uczciwi
wobec siebie. Dziś, kiedy goście wyjdą, porozmawiamy.
- Zdobędziesz się na całkowitą uczciwość, Diego?
- Zdaje się, że mnie nie doceniasz.
- Czy zawsze tak było? - spytała z westchnieniem.
Usłyszał głosy w holu i puścił Melissę, aby wziąć ją za rękę i poprowadzić w stronę
gości.
- Kiedy wyjdą, będzie mnóstwo czasu na rozmowę. Matthew poszedł do łóżka, ale
mogłabyś zajrzeć do niego, a ja zrobię drinki. Pani Albright wspomniała, że miał jakieś
kłopoty z żołądkiem.
- Zajrzę.
Melissa czuła jego palce na swoich; przeniknął ją przyjemny dreszcz, kiedy na niego
spojrzała. Uśmiechnął się. Upłynęło bardzo wiele czasu od chwili, kiedy po raz ostatni byli
tak blisko siebie. Oddała mu uścisk dłoni, kiedy witali się ze zdenerwowanym Apollem i z
zadowoloną z siebie Joyce. Miała na sobie jedną z sukienek, które kupowały wraz z Melissa.
Był to cynamonowordzawy szyfon, który opinał jej smukłą figurę. Ściągnęła włosy do tyłu,
wpięła drobne kolczyki, a do makijażu użyła kosmetyków z butiku. Wszystko razem
powodowało piorunujący efekt. Apollo zarejestrował ten fakt z niechęcią i złością w oku.
- I cóż ci teraz powiem? - zapytała Melissa, wskazując suknię Joyce. - Jesteś po prostu
urocza.
- To prawda. - Diego podniósł jej dłoń do ust i uśmiechnął się, kiedy niezadowolony
Apollo zrobił krok w tył burcząc „dobry wieczór".
- Zajrzę do Matthew i zaraz wracam - obiecała Melissa, przepraszając ich na chwilkę.
Chłopczyk spokojnie zasypiał. Melissa pogładziła go po ciemnych włosach z
uśmiechem i spytała:
- Czujesz się dobrze?
- Mój brzuszek źle się czuje. Boli.
- Gdzie cię boli, dziecinko? - spytała czule. Pokazał sam środek. Zadała szereg pytań i
doszła do wniosku, że jest to albo wirusowa infekcja, albo zatrucie. Mógł to być również
wyrostek. Ale gdyby tak było rzeczywiście stan musiałby się pogorszyć bardzo szybko.
- Staraj się zasnąć - powiedziała łagodnie, z serdecznością. - Jeśli do rana nie
poczujesz się lepiej, pójdziemy do lekarza, dobrze?
- Nie chcę do lekarza - powiedział Matthew buntowniczo. - Lekarze kłują ludzi igłami.
- Nie zawsze. A ty chcesz czuć się lepiej, prawda? Tata mówił, że może znowu
pojedziemy do zoo w przyszłą niedzielę - szepnęła konspiracyjnie. - Nie podoba ci się ten
pomysł?
- Bardzo. Tam są misie.
- Więc będziemy musieli coś zrobić, żebyś wyzdrowiał. Staraj się pospać trochę i rano
poczujesz się lepiej.
- Dobrze, mamo.
- Będę na dole, w holu. Zostawię ci szparę w drzwiach. Kiedy mnie będziesz
potrzebował, zawołaj, dobrze? - Pocałowała go w czoło i uśmiechnęła się. Była pewna, że to
wirus. Wnuczek pani Albright przyszedł z tym dwa dni temu. Matthew zszedł wtedy na dół,
ż
eby się z nim pobawić.
Zafrasowanie zniknęło z jej twarzy, kiedy weszła do salonu.
- Przyjechali już Gabby i J.D.Brettman. - Diego podał Melissie kieliszek brandy, po
czym objął ją ramieniem, kiedy rozmawiali o Chicago i o interesach. Lubiła czuć jego
bliskość. Miłość do niego gwałtownie rosła przez ostatnie tygodnie. Zadawała sobie nawet
pytanie, czy mogłaby teraz w ogóle istnieć bez niego. Kilka chwil później przyszli Erie van
Meer z żoną, pięknie uśmiechniętą brunetką w okularach. Melissa była zaskoczona.
Spodziewała się Dutcha raczej w towarzystwie jakiejś pięknej panienki z wyższych sfer. Ale
kiedy poznała Danielle, przyczyny jego zainteresowania stały się oczywiste. Dani była
wyjątkowa. Podobnie jak Gabby.
- Pozwólmy naszym paniom porozmawiać przez chwilę o modzie, bo ja mam coś do
omówienia z wami dwoma, zanim zacznie się kolacja. - Apollo powiedział to nagle,
uśmiechając się do pań. Wyraźnie zignorował przy tym Joyce, podszedł do panów i zabrał ich
na drugą stronę pokoju.
- Ot i mężczyźni - westchnęła Gabby, odprowadzając pełnym zadumy spojrzeniem
ogromne plecy swego męża.
- Któregoś dnia uduszę go - mruknęła Joyce do siebie. - Pewnego dnia wywieszę go za
oknem na sznurze od telefonu, który przetnę z uśmiechem na ustach.
- Ojej, to nie jest zdrowa postawa - zaśmiała się Danielle.
- Nienawidzę go - powiedziała z jadem w głosie. - Oto co jest zdrowe. - Oczy Joyce
stały się jeszcze czarniejsze.
Gabby wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Jest wystraszony, nie zauważyłaś? - szepnęła do Joyce. - Boi się ciebie. Pochodzi ze
skromnej rodziny dzierżawców ziemi. Z Południa. A twoi rodzice to dobrze prosperująca
familia. W pewien sposób, choć inaczej, J.D. był podobny, dopóki nie pobraliśmy się.
Wydawało się, że mnie nienawidzi i cokolwiek bym zrobiła, zawsze był niezadowolony.
Kłócił się i awanturował. A Apollo w jeszcze mniejszym stopniu niż Dutch skłonny jest
myśleć o małżeństwie. Dani mogłaby napisać książkę o niechętnych mężach. Dutch
nienawidził kobiet.
- Myślał, że nienawidzi - skorygowała Dani, posyłając sympatyczne spojrzenie swemu
przystojnemu mężowi. - Jedyne, czego oni zapewne potrzebują, to impuls, który może
pobudzić instynkty mężowskie i ojcowskie.
Melissa przytaknęła.
- Diego jest bardzo dobry dla Matthew. Nawet nie wiedziałam wtedy w Gwatemali, że
lubi dzieci.
- Wychowywać się w Ameryce Środkowej, to musi być ekscytujące - powiedziała
Gabby.
Po oczach Melissy było widać, że ma co wspominać.
- śyć w pobliżu Diega Laremosa to było ekscytujące - poprawiła. - Był całym moim
ś
wiatem.
- A mimo to dość długo żyliście oddzielnie.
- To było małżeństwo nie chciane. Wyjechałam, ponieważ sądziłam, że mnie już nie
chce, a teraz staramy się pozbierać i złożyć wszystko w całość. Nie jest łatwo - wyznała
Melissa.
- To dobry człowiek - powiedziała Gabby, patrząc przyjaźnie spokojnymi, zielonymi
oczami. – Uratował mi życie w Gwatemali, kiedy staraliśmy się wydostać z opałów siostrę
J.D. W krytycznej sytuacji jest to najbardziej opanowany mężczyzna, jakiego znam.
- Przypuszczam, że oni musieli w ten sposób żyć - zauważyła Joyce. Powędrowała
spojrzeniem ku miejscu, w którym stał Apollo i przez moment wszystko, co do niego czuła,
malowało się na jej twarzy.
- Przepraszam - powiedziała pani Albright, stając w drzwiach. - Kolacja na stole.
- Dziękuję, pani Albright - Melissa uśmiechnęła się i podeszła do Diega.
- Kolacja, kochanie - powiedziała lekko.
- Przez cały czas, jaki byliśmy razem - powiedział, kiedy przechodzili do elegancko
urządzonej jadalni - nie pamiętam, abyś kiedykolwiek użyła tego słowa.
- A ty używasz go ciągle - zauważyła z zuchwałym uśmiechem. - Jeśli nie po
angielsku, to po hiszpańsku.
- To przychodzi samo. - Przycisnął jej rękę do siebie i popatrzył na nią z głębokim
uczuciem.
Inni mężowie, idąc za nimi, wymieniali ze swoimi żonami porozumiewawcze
uśmiechy. Zamykająca pochód Joyce dotykała rękawa Apolla, jak gdyby były tam kolce. A
Apollo kroczył sztywno jak człowiek, który połknął kij.
- Rozluźnij się, dobrze? - mruknął do Joyce.
- Dobrze ci mówić, człowieku z żelaza.
Zwrócił ku niej głowę. Popatrzyli na siebie z dzikim pragnieniem.
- Boże, nie patrz tak na mnie - warknął prawie. - Nie tutaj.
- Niby dlaczego?
Szarpnął ją za sobą do stołu. Był przerażająco surowy.
Kolacja była dobra, ale goście - przynajmniej dwoje z nich' - sprawili, że napięcie
utrzymywało się.
- Stoisz mi na nodze - powiedziała nagle najeżona Joyce do Apolla.
- Jak możesz czuć cokolwiek, mając nogę tego rozmiaru? - odciął się.
Joyce starała się coś powiedzieć, ale nie mogła. Chwyciła swoją torebkę i rzucając
niemal z płaczem w głosie krótkie „dobranoc" wybiegła na dwór.
- Cholera - warknął Apollo i poszedł za nią, trzaskając drzwiami.
Kiedy wrócił w końcu do salonu, aby się pożegnać, był sam. Twarz wykrzywiał mu
grymas, widać było lekkie zaczerwienienie na jednym z policzków, ale jego przyjaciele
okazali się na tyle uprzejmi, że tego nie zauważyli. Pozostali goście wyszli wkrótce po nim.
Drzwi zamknęły się i Diego poprowadził Melissę do salonu.
- Wypijmy jeszcze po łyku kawy - powiedział - zanim pani Albright pozbiera
naczynia.
Melissa napełniła filiżankę.
- Dobrze poszło, prawda?
Uniósł brwi i uśmiechnął się.
- Masz na myśli Apolla i Joyce? Kiedy ją odpowiednio ubrać, ma świetną prezencję i
unikalną urodę.
- Tak też sądziłam. - Uśmiechnęła się. - Wydaje mi się, że go uderzyła. Zwróciłeś
uwagę na jego policzek?
- Ale zauważyłem także ślad szminki na jego ustach - powiedział z zadumą i
tłumionym śmiechem. - Biedak. Ożeni się, zanim zda sobie sprawę z tego, co się dzieje.
Postawiła spodeczek i filiżankę na kolanie.
- To w taki sposób myślisz o małżeństwie? Czy jest to coś, co sprawia, że mężczyźnie
należy współczuć?
- Tak, w pewnym okresie myślałem dokładnie w ten sposób - przyznał. Zapalił cygaro
i otoczył się chmurą dymu. - Nawet mówiłem ci o tym.
- Pamiętam - uśmiechnęła się do swojej kawy, upijając łyk. - Byłam zbyt młoda i
naiwna, aby uważać, że mogę skłonić cię do zmiany zdania.
- Gdybym dał ci szansę, być może tak by i było - powiedział, przymykając oczy. - Nie
mogę sobie przypomnieć ani jednego momentu w moim życiu, kiedy myślałbym o dzieciach i
domu, wiesz? I nawet gdy byłem z tobą, myślałem tylko o twoim zachwycającym ciele. I
nagle straciłem głowę i przywiązałem się do ciebie w najbardziej stały i trwały sposób.
Znienawidziłem za to ciebie i twojego ojca.
- Zauważyłam to - powiedziała żałośnie.
- Dopiero kiedy poroniłaś, wrócił mój rozsądek - kontynuował patrząc jej w twarz. -
Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, jak wiele odrzuciłem. Zdawałem sobie sprawę z niechęci
mojej babki do ciebie. Nawet chyba sądziłem, że chłód mojej rodziny sprawi, iż mnie
porzucisz. - Opuścił głowę i popatrzył na czubki butów. - Bardzo długo żyłem samotnie,
mogłem robić to, co chciałem. Ale tygodnie ciągnęły się bez końca. Brakowało mi ciebie. I
zawsze przypominał mi się ten dzień w deszczu i nasze łoże z liści. - Westchnął głęboko. -
Wróciłem do domu z nadzieją, że zdołam cię wypędzić, zanim przyjdzie mi skapitulować. I
wtedy przyszłaś do mnie, a ponieważ byłem tak bardzo ciebie spragniony, powiedziałem ci,
ż
e mnie odpychasz. I odrzuciłem cię.
Odczuwała współczucie dla jego przeżyć, choć przecież jej własne wcale nie były
lżejsze.
- Jak sobie radziłaś, kiedy wyjechałaś? - zapytał.
- Siłą woli przede wszystkim - westchnęła. - Musiałam poddać się wielu
biurokratycznym procedurom, żeby pozostać w USA. A ponieważ pojechałam z Matthew,
było ciężko. Zarabiałam dość dobrze, ale trzeba było dużo pieniędzy, aby go ubrać i wynająć
dla niego opiekunkę. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie pani Grady.
Podniósł brodę i popatrzył na nią półprzymkniętymi oczami.
- Nigdy cię nie interesowało, co się dzieje ze mną?
- Owszem, na początku chciałam to wiedzieć. Bałam się, że zechcesz mnie szukać. -
Przekręciła obrączkę ślubną na palcu. - A później, kiedy przezwyciężyłam depresję,
interesowało mnie, czy jesteś z inną kobietą, czy jest ci dobrze beze mnie.
Nachmurzył się.
- Uważasz mnie za dość płytkiego człowieka.
- Sam powiedziałeś, że mnie ani nie kochasz, ani nie potrzebujesz, że jestem
narzuconą ci przykrością.
Pociągnął cygaro i wypuścił chmurę dymu.
- Kiedy zacząłem sprzedawać moje usługi za granicą, robiłem to, aby się utrzymać i
aby pomóc rodzinie w spłacie długów - zaczął. - Ponieważ twoja matka uciekła z moim ojcem
zabierając nam swój posag, rodzina znalazła się w tarapatach. Po krótkim czasie
uświadomiłem sobie, że to, co robię, jest ekscytujące. Polubiłem ryzyko. Najważniejszą
przyczyną, dla której z oddaniem pracowałem, była potrzeba przygody oraz umiłowanie
wolności i niebezpieczeństwa. Przypuszczam, że żywiłem się adrenaliną.
- Jest coś, czego twoja rodzina nigdy nie wiedziała o posagu mojej matki, Diego -
powiedziała Melissa. - Matka go nie miała.
- Co to znaczy? - Zmarszczył brwi. - Mój ojciec powiedział...
- Twój ojciec nie wiedział. Mój dziadek miał trudności finansowe. Miał nadzieję, że
uda się połączyć jego kompanię z plantacją bananów twojej rodziny. Myślał, że w ten sposób
stanie na nogi. - Uśmiechnęła się ironicznie. - Posag nigdy nie istniał. To była właśnie jedna z
przyczyn jej ucieczki z moim ojcem: czuła się winna, że jej ojciec stara się wykorzystać
własną córkę do nieuczciwego robienia pieniędzy. Ojciec mojego ojca umarł wkrótce potem i
tata odziedziczył jego fortunę. Oto źródło naszych pieniędzy, a nie posag.
- Mój Boże - wyszeptał, chowając twarz w dłoniach. - Dios, a moja rodzina przez
wszystkie te lata oskarżała twojego ojca o nasze kłopoty finansowe.
- Uważał, że najlepiej będzie, jeśli wam tego nie powie - rzekła. - Rany były
dostatecznie głębokie, a twój ojciec powiedział mu coś bardzo przykrego po ich ślubie.
Myślę, że dosypał soli do ran, ponieważ mój ojciec nigdy mu nie wybaczył.
- Zawstydziłaś mnie, Melisso, - powiedział w końcu podnosząc głowę. - Wygląda na
to, że przyniosłem ci jedynie smutek i zgryzotę.
- Nie byłam bez skazy - powiedziała. - Wiersze i list napisane pod wpływem impulsu
były prawdziwe, chyba wiesz. Brakowało mi jedynie odwagi, aby ci je wysłać. Nie byłam
nawet piękna - powiedziała ze smutkiem.
- Ależ byłaś śliczna - zaprotestował. - Róża herbaciana w pąku, nie tknięta ani przez
fałsz, ani cynizm. Uwielbiałem cię. I kiedy skosztowałem tej słodyczy, okazało się, że mnie
odurzyła.
- Tak, zauważyłam to - westchnęła z goryczą.
- Walczyłem przeciwko małżeństwu, to prawda przyznał. - Broniłem się przed twoim
wpływem i w jakiejś mierze wygrałem. Ale kiedy uciekłaś z mojej sypialni tej ostatniej nocy,
wiedziałem, że to porażka. Wybiegłem za tobą, żeby ci wyjaśnić, że nie miałem na myśli
tego, co powiedziałem. Miałem zamiar prosić, żebyśmy postarali się uczynić nasze
małżeństwo normalnym związkiem, Melisso. I starałbym się. Przecież lubiłem cię i
pragnąłem. Mieliśmy więcej niż trzeba, by zbudować małżeństwo.
- Byłam przecież zbyt młoda - powiedziała. - Pragnęłabym czegoś, czego nie mógłbyś
mi dać. Byłeś moim idolem, a nie człowiekiem z krwi i kości. Byłeś większy niż życie, a jak
kobieta śmiertelna mogłaby żyć z wzorem doskonałości? Och, nie. Wolę cię takim, jakim
jesteś teraz. Ciało i krew, tu i ówdzie skaza. Potrafię postępować z człowiekiem, który jest tak
samo ludzki, jak ja.
Zaczął się uśmiechać spokojnie i zaborczo.
- Potrafisz, kochanie? - zapytał. - No to chodź tu i pokaż.
Serce Melissy zabiło z radości.
- Na kanapie? - spytała podnosząc brwi. - Przy otwartych drzwiach? Kiedy pani
Albright jest w kuchni?
- Widzisz, w jaki sposób działasz na mój mózg, Melisso. Najwyraźniej przestaje
funkcjonować, kiedy jestem w tym samym pomieszczeniu, co ty.
- Wszystko posprzątane, z wyjątkiem serwisu do kawy - powiedziała pani Albright
pogodnie, wchodząc do pokoju.
- Proszę zostawić filiżanki do jutra - powiedział Diego z uśmiechem. - Napracowała
się pani dosyć. A teraz proszę iść do domu i odpocząć wraz z rodziną. Buenas noches.
- Dziękuję, señor i buenas noches także państwu. - Skinęła głową Melissie, wyjęła
płaszcz z szafy i wyszła z mieszkania.
Oczy Diega pociemniały.
- Teraz - powiedział miękko - chodź do mnie, malutka.
Wstała, serce łomotało jej w piersiach. Podeszła do niego. Diego objął ją w talii i
pociągnął na kolana. Jej blond głowa znalazła się w zgięciu mocnego ramienia, a oczy
szukały oczu.
- Nie ma już barier - wyszeptał, nachylając się. - Nie będzie więcej forteli ani gier.
Jesteśmy mężem i żoną i będziemy teraz jednym umysłem, jednym sercem, jednym ciałem...!
Jego zgłodniałe usta wdarły się w nią, a ona przywarła do niego rozpalona w
zachwycie, z pragnieniem, które odczuwała zmysłami i duszą. Chciał ją wziąć, ale nie była
już dwudziestoletnią dziewczyną z gwiazdami w oczach. Była kobietą świadomą własnych
pragnień i potrzeb.
- A więc jesteś wystarczająco dorosła, aby być namiętną. To właśnie chcesz mi
powiedzieć prowokującą pieszczotą. Uważaj zatem, bo w tej materii moja wiedza jest
bogatsza od twojej.
Zaczęła oddychać szybciej.
- Pokaż mi - wyszeptała, zanurzając palce w jego gęstych włosach nad karkiem. -
Naucz mnie.
- To nie będzie tak delikatne i czułe jak za pierwszym razem, amada - powiedział
szorstko i coś ciemnego błysnęło mu w oczach. - To będzie dzika miłość.
- Dzika miłość to coś, co czuję do ciebie - wyszeptała zbliżając usta do jego warg.
- To spróbuj mnie - wyszeptał, otwierając jej wargi swoimi. - Niech to będzie święto
namiętności. - Przygarnął ją do siebie. Poczuła ręce na biodrach i wściekłą zuchwałość jego
ciała. Zaczęła drżeć. Przez lata żyła marzeniami, a teraz czuła tak dobrze zapamiętaną
rozkosz. Pragnął jej. I ona go pragnęła; tak bardzo, że tracili niemal przytomność. Przywarła
do niego, usta ustom przekazały jęk, zatraciła się zupełnie, kochając go bardziej, niż można to
wyrazić słowami.
- To będzie straszna noc - wyszeptał. - Tej nocy nie okażę ci litości. Czeka cię
spełnienie, które dasz także i mnie. Będę cię kochać tak, jak kocha się kobietę w marzeniach.
Drżała z emocji, słuchając jego wyznania.
- Nie wierzysz w miłość - szepnęła, idąc na niepewnych nogach.
- Rzeczywiście? Przekonasz się. Do rana dowiesz się o mnie znacznie więcej, niż
sądziłaś, że wiesz.
I nagle dziecięcy głos zapłakał w ciemnościach. Słychać było nie budzące wątpliwości
odgłosy, informujące, że ktoś cierpi po kolacji.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Matthew wymiotował dwukrotnie. Melissa zaopiekowała się malcem, wykąpała go,
zmieniła ubranie i pościel.
Chłopiec płakał, upokorzony z powodu tych chwil słabości.
- Przepraszam - westchnął.
- Za co, synku? - odpowiedziała łagodnie, całując go w czoło. - Kochanie, wszyscy od
czasu do czasu mamy takie kłopoty. Przyniosę ci trochę lodu, a tata zostanie przy tobie,
dopóki nie wrócę.
- Oczywiście - powiedział Diego, a kiedy przechodziła obok, złapał ją za rękę i
pocałował z oddaniem. - Naparz dla nas dzbanek kawy, kochanie.
- Nie musisz tu siedzieć - powiedziała. - Ja się nim zajmę.
- A od czego są ojcowie? Czyż nie są na dobre i złe?
Wróciła z kawą, która napełniła aromatem całą kuchnię, z kruszonym lodem i
łyżeczką. Diego cicho rozmawiał z Mattem. Rozpoznała historię, którą opowiadał chłopcu.
To była „Piękna i bestia", jedna z jego ulubionych opowieści.
- A później także żyli szczęśliwie? - dopytywał się Matthew, blady i osłabiony, ale
trzymający się dzielnie.
- Szczęście w prawdziwym świecie nie przychodzi samo, synku - powiedział Diego,
kiedy Melissa pochyliła się nad łóżkiem i podawała chłopcu do ust kawałki lodu.
Uśmiechnęła się do niego. Siedział przy łóżku chłopca, w rozpiętej koszuli z
podwiniętymi rękawami – klasyczny Latynos, wspaniale zbudowany, pod koszulą i
spodniami rysował się wyraźnie każdy mięsień silnego ciała.
Podała chłopcu jeszcze jeden kawałek lodu i z ulgą spostrzegła, że go połknął. Po
chwili już spał. Melissa odgarnęła potargane ciemne włosy z jego czoła i pieściła go
wzrokiem.
- Świetny facet - powiedział ciepło Diego. - Ma charakter, już za młodu. Dobrze się
spisałaś. Długo czekałem, kiedy mi wreszcie wszystko powiesz. Czy nie uważasz, że
przyszedł na to czas? Tej nocy, kiedy będziemy się kochali w mojej sypialni i kiedy
ostatecznie runie to, co nas oddziela od siebie?
- Czy wiedziałeś o tym od samego początku? - spytała.
- Nie - odpowiedział zgodnie z prawdą i uśmiechnął się. - Byłem chorobliwie
zazdrosny o mitycznego ojca Matthew. Ale kiedy was poznawałem, jego i ciebie, zacząłem
nabierać podejrzeń. Dlatego wysłałem list z prośbą o metrykę chłopca.
- Wiem, znalazłam ją przypadkiem w twoim biurku - wyznała.
- Ale zanim ją dostałem - ciągnął dalej - Matthew opisał mi fotografię ojca, którą mu
pokazałaś - uśmiechnął się, obserwując rumieńce na jej twarzy. - Tak, niña. Tę samą
fotografię, którą odkryłem, nic ci o tym nie mówiąc, w twojej szufladzie, przykrytą
ubraniami. Przywołała wspomnienia. I dała choć trochę nadziei, że jeszcze coś do mnie
czujesz.
- Tak się bałam, że ją zobaczysz. - Potrząsnęła głową. - Matt był twoim synem -
westchnęła - i pewnie chciałbyś go mieć.
- A ciebie nie? - spytał cicho. Pochylił się do przodu, obserwując ją. - Nie byłem dla
ciebie dobry, Melisso. Wzięliśmy ślub w tak złych okolicznościach, że gorsze trudno sobie
wyobrazić, i nawet kiedy cię znów odnalazłem, chciałem zachować wolność. Ale teraz... -
Uśmiechnął się czule. - Budziłem się każdego dnia z myślą, że zobaczę cię przy śniadaniu. W
nocy nie mogłem zasnąć, czując, że jesteś tak blisko. Moje dnie zaczynały się i kończyły
myślą o tobie. Zależy mi na synu, Melisso, ale ty jesteś dla mnie wszystkim na tym świecie.
Czymś więcej niż Matthew.
Zagryzła wargi, bliska łez. Odetchnęła głęboko.
- Chciałam ci powiedzieć, że nie straciliśmy dziecka, jeszcze zanim opuściłam
Gwatemalę. Ale nie mogłam pozwolić, aby się urodziło i wychowało w atmosferze
nienawiści. - Spuściła wzrok. - Był wszystkim, co mi zostało po tobie i pragnęłam go
zatrzymać za wszelką cenę. Ale nie było dnia ani nocy, nie było ani sekundy, abym nie
myślała o tobie i nie tęskniła za tobą. Nigdy nie przestałam cię kochać. I nigdy nie przestanę.
- Matthew jest twoim synem - dodała, walcząc ze łzami. - Przykro mi, że nie ufałam ci
na tyle, żeby to wcześniej powiedzieć.
- Przepraszam, że ci to utrudniłem. - Przybliżył się do niej, ujął jej dłonie, podniósł do
ust i całował łagodnie i żarliwie. - Mamy pięknego chłopca - powiedział patrząc jej w oczy. -
Ma z nas to, co najlepsze.
Przyciągnął ją do siebie i wziął w ramiona. Tulił ją i kołysał, szeptał do ucha
hiszpańskie zaklęcia, a ona musiała wypłakać z siebie całą gorycz, samotność i ból.
- Diego, jak mogliśmy stracić tyle lat.
- Teraz wreszcie możemy wszystko zacząć od nowa powiedział. Mamy przed sobą
wspólne życie i przyszłość.
- Nie myślałam o tym w najskrytszych marzeniach - mówiła przez łzy. - Znów bliska
byłam ucieczki. Na szczęście Joyce uświadomiła mi, że już raz uciekłam i to nie rozwiązało
niczego.
- Kiedy cię poślubiłem w Gwatemali, byłaś dzieckiem. Nie spodziewałem się, że w
Tucson odnajdę kobietę. - Zaśmiał się radośnie.
- Kiedy cię tam ujrzałam, nie mogłam uwierzyć własnym oczom - powiedziała. -
Ś
niłam o tobie, pragnęłam cię tak strasznie i oto się pojawiłeś. Ale myślałam, że mnie
nienawidzisz, więc nie miałam odwagi dać ci poznać, co czułam. No i był Matt.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi prawdy na samym początku? - spytał cicho.
- Bo nie byłam pewna, czy mi go nie zabierzesz. - Westchnęła. - Chciałam, żebyś
okazał mi zaufanie i sam z siebie doszedł do tego, że nie mogłam cię zdradzić z innym
mężczyzną.
- Wstyd mi, ale na początku myślałem inaczej - wyznał. - I oskarżałem siebie, że moje
okrutne postępowanie doprowadziło cię do ucieczki. Wina była i po mojej stronie;
pozwoliłem, aby moje pragnienie wzięło górę nad zdrowym rozsądkiem. - Westchnął ciężko.
- Ulegliśmy pożądaniu, nie myśląc o konsekwencjach, czyż nie tak?
- Ta konsekwencja okazała się cudowna, nie sądzisz, mój mężu? - Z uśmiechem
odwróciła się w stronę śpiącego syna.
Obrócił się i on.
- Jest zachwycający. - Pieścił ją wzrokiem. - Tak jak jego piękna mamusia.
Matthew poruszył się, usiadła obok niego na łóżku, patrząc w zaspane oczy.
- Czujesz się lepiej? - zapytała cicho.
- Jestem głodny - mruknął.
- Na razie nie możesz nic jeść, mój mały - powiedziała z uśmiechem. - Najpierw
ż
ołądek musi się uspokoić. Może ci przynieść trochę lodu?
- Tak, przynieś - poprosił.
W progu słyszała miękki głos Diega, który tłumaczył chłopcu, że jest jego
prawdziwym tatą.
Było już późno, ale obydwoje czuwali przy chłopcu. Melissa zwinęła się w kłębek w
nogach łóżka i w końcu przysnęła, Diego też zasnął, zatopiony w fotelu. Pani Albright zastała
ich tak następnego rana i uśmiechnęła się na progu. Ale po Matthew nie było ani śladu.
Zaskoczona weszła do kuchni, skąd wydobywały się podejrzane zapachy.
- Matthew! - krzyknęła od drzwi.
- Jestem głodny - odpowiedział chłopiec - a mama i tata nie chcą się obudzić.
Stał przy kuchni, w piżamie i na bosaka, i smażył jajecznicę.
- Przygotuję ci śniadanie, mój kurczaczku. Dlaczego jesteś taki głodny?
- Bo wczoraj kolacja sama ze mnie wyszła - wytłumaczył.
Pani Albright skinęła głową ze zrozumieniem.
- Kłopoty żołądkowe.
- Wielkie - zgodził się. - Mój tatuś jest prawdziwym tatusiem, wiesz, powiedział mi to
i zostaniemy z nim na zawsze. Czy możesz mi dać jajecznicę?
- Tak, kurczaczku, za sekundę - odpowiedziała ze śmiechem.
Diego ziewnął i przetarł oczy na widok chłopca gramolącego się do łóżka.
- Gdzie pani go znalazła? - spytał; był zarośnięty i miał podkrążone oczy.
- W kuchni. Szykował sobie śniadanie - wytłumaczyła pani Albright. - Przygotuję mu
jajecznicę i grzankę, jeśli mu to nie zaszkodzi. Wygląda na zdrowego.
- Trzeba go było widzieć wczoraj wieczorem - powiedziała zaspana Melissa. - Ale
jeśli jest głodny, jajecznica mu dobrze zrobi.
- A państwo niech się trochę prześpią - powiedziała pani Albright tonem nie
znoszącym sprzeciwu. - Matthew czuje się już dobrze i zajmę się nim. Zadzwonię do
pańskiego biura, señor, i powiem, co pana zatrzymało.
- Jest pani bardzo miła - ziewnął, ujmując rękę Melissy. - Chodź ze mną, señora
Laremos, dopóki jeszcze potrafię odnaleźć drogę do łóżka.
- Buenos noches! - mruknął Matthew.
- Buenos dias! - poprawiła go z uśmiechem Melissa. - I nie jedz zbyt dużo, dobrze? -
Posłała mu całusa. - Do zobaczenia, kochanie.
Poszła za Diegiem do sypialni i położyła się do łóżka, kiedy zamykał drzwi. Ledwie
czuła, jak rozbiera ją do snu. Po chwili już spała.
Kiedy przecierała oczy, jasne słońce leniwie oświetlało pokój; z zaskoczeniem
odkryła, że nie ma na sobie niczego.
Diego wszedł do sypialni z ręcznikiem na biodrach i z mokrymi włosami.
- Zbudziłaś się wreszcie - mruknął. Pochylił się i ściągnął z niej przykrycie. Studiował
z zachwytem każdy cal jej delikatnego różowego ciała. Po raz pierwszy od pięciu lat widział
ją znów nagą. Nie mógł ukryć wrażenia, jakie na nim zrobiła.
- Co za piękny widok - westchnął, z uśmiechem obserwując rumieniec wstydu na jej
twarzy. Kiedy to mówił, ściągnął ręcznik z bioder i niedbałym ruchem rzucił go na podłogę. -
Nareszcie - westchnął układając się koło niej. - Tak miała wyglądać nasza wczorajsza noc,
prawda, querida?
Spuściła wzrok, otoczyła go ramionami i przygarnęła ku sobie. Poczuła falę ciepła i
przygniatający ją ciężar muskularnego ciała. Dygotała w objęciach Diega, jej piersi prężyły
się pod dotykiem jego szorstkiego, owłosionego torsu, splecione nogi kochanków toczyły
czuły pojedynek.
- Cudownie - szepnęła łamiącym się głosem i wtuliła się w niego. Całowała jego usta,
pieściła je, błagała. - To cudowne, mieć cię tak blisko.
- Masz rację, nie ma nic wspanialszego – szepnął w jej rozchylone pożądliwe wargi.
Jego łagodne ręce wędrowały po jej ciele. - Tutaj, kochanie? - spytał czule. - Delikatnie, w ten
sposób? - Drgnęła pod jego palcami i naprężyła się cała. To była uczta zmysłów, po latach
głodówki.
- Ty... bestio - droczyła się. Wczepiła się paznokciami w jego plecy; twarz mu
pociemniała, oczy błyszczały.
- Co za rozkosz - szeptał, wędrując pocałunkami po zakątkach jej ciała, wzdłuż piersi,
brzucha i bioder.
Reagowała całym ciałem na zaborczy dotyk jego rąk, rozpalał w niej ogień pragnienia,
jej oczy stawały się ciemne i dzikie. Kiedy na moment spotkała jego wzrok, odczytała w nim
nienasycony głód pożądania. Wtedy wszedł w nią po raz pierwszy od ponad pięciu lat.
Wydała z siebie krzyk ostry, gwałtowny, zdławiony; krzyczały jej oczy, wielkie i
dzikie, i całe ciało, oddające się posłusznie kochankowi. Krzyczała z rozkoszy i z bólu, jaki
jej zadawał.
- To już tyle czasu, prawda? - szeptał łagodnie, zachwycony uczuciem błogości
wypisanym na jej twarzy. - Rozluźnij się, kochanie. - Zastygł w bezruchu, dając jej czas, aby
przywykła do niego, aby przyjęła go bez skrępowania. - Spokojnie. Tak, tak... - Przymknął
oczy i zagryzł zęby w przypływie dzikiej namiętności. Przeszył go dreszcz. - Cudownie -
westchnął, na powrót otwierając oczy. - Cudownie, robić to... z tobą... dzielić to razem. -
Oczy zamknęły się bezwiednie, ruchy stały się nagle ostre i gwałtowne. - Wybacz mi...!
Ale ona była razem z nim, przemierzała z nim każdy etap tej dzikiej podróży, jej
młode gibkie ciało oddawało się wspólnym uniesieniom i nie pozostawało dłużne. Powolna
mu, wtopiona w niego, obserwująca na jego twarzy wybuch spełnienia na krótko przed jej
wzlotem, ze zduszonym krzykiem ukryła głowę pod ramieniem Diega.
Muskularne ramiona, trzymające ją w uścisku, całe wilgotne, lekko drżały; napięcie
powoli ustępowało. Ugryzła go delikatnie w ramię i uśmiechnęła się odprężona, czując się po
raz pierwszy jak stuprocentowa kobieta, jak żona.
- Spróbuj mnie teraz zdradzić - szepnęła mu do ucha. - Tylko spróbuj, a wycisnę z
ciebie wszystkie soki, nie będziesz miał siły wyczołgać się z mojego łóżka.
- Czy mógłbym dotknąć innej kobiety? Po tobie? - westchnął. - Ślubowałem ci
wierność i traktuję tę przysięgę poważnie, tak jak ty. Nie dałyby mi spokoju wyrzuty
sumienia i strach, że mógłbym cię utracić. Kocham cię - powiedział cicho i musnął lekko jej
wargi. - Nie chcę nikogo innego. Od pierwszej naszej nocy, kiedy twoja dusza połączyła się
na zawsze z moją. Gdy mnie opuściłaś, zabrałaś cząstkę mojego życia.
- Przepraszam.
- To ja chciałem cię przeprosić. Wszystko co złe mamy już za sobą. Słodkie
zespolenie naszych ciał to dopiero początek. Będziemy razem dzielić życie, Melisso.
Wszystkie smutki i radości. Śmiech i łzy. Bo na tym polega związek dwojga ludzi.
- Tak bardzo cię kocham. - Uniosła się i pocałowała go w policzek.
- Ja ciebie też. - Bawił się jej jasnym lokiem, okręcał go wokół palca. Przysunął się i
odnalazł jej usta. W chwilę potem znów przyciągnęła go ku sobie; westchnął w przypływie
pożądania, które opanowało ich na nowo i powiodło w słodkie zatracenie z jeszcze większą
siłą niż poprzednio.
Prosto spod prysznica, odświeżeni, wymieniając czułe spojrzenia, zjawili się w
kuchni. Pani Albright nakrywała do kolacji.
Matthew został w swoim pokoju. Po posiłku poszli go zobaczyć, zachwyceni sobą,
synem i nowym związkiem, który ich połączył tego popołudnia.
- Kiedy jutro wrócę z pracy, przyniosę ci prezent. Co byś chciał? - spytał chłopca
Diego.
- Tylko ciebie, tato - zaśmiał się malec wyciągając ramiona.
- W takim razie to będzie okręt z całą załogą - zawyrokował Diego i z uśmiechem
spojrzał na Melissę, która przytuliła się do niego.
Następnego dnia rano Diego poszedł do pracy bez entuzjazmu. Apollo miotał się po
biurze jak kocur z przetrąconą łapą, a Joyce była tak chłodna, jakby dwie ostatnie doby
spędziła w lodówce.
- Jak się czuje Matthew? - spytał Apollo na widok Diega.
- On dużo lepiej, ale my mamy duże zaległości w spaniu - uśmiechnął się Diego,
opowiadając, jak to Matthew zabrał się za przygotowywanie śniadania.
Joyce wybuchnęła śmiechem.
- Mam nadzieję, że mieszkanie jest ubezpieczone od pożaru.
Apollo spojrzał na nią z nie ukrywaną złością.
- Nie masz nic do roboty? - spytał chłodno.
- Oczywiście, a zamiast tego muszę odwalać pracę za ciebie - powiedziała ze słodkim
uśmieszkiem. Miała na sobie kolejną nową kreację i wyglądała niezwykle ponętnie. Apollo
resztką woli udawał, że nie robi to na nim większego wrażenia, co zapowiadało kolejny
trudny i konfliktowy dzień pracy.
Tego popołudnia, kiedy Diego poszedł już do domu, Apollo był u kresu
wytrzymałości. Spoglądał na Joyce spode łba, a ona na niego i widać było, że coś muszą z
tym zrobić; inaczej groził kataklizm.
- Ładnie wyglądasz - powiedział z ociąganiem.
- Dziękuję - odpowiedziała równie uprzejmie.
Westchnął ze złością.
- Do cholery, już nie mogę z tym wytrzymać - mruknął, nerwowo przemierzając
przestrzeń wokół jej biurka. Wreszcie złapał ją za ramiona, przyciągnął do siebie i
zaskoczony swoim odruchem skonstatował, że sięga mu ledwie ramion. - Słuchaj, nie
możemy dłużej udawać, że przedwczoraj u Laremosów nic się nie stało. Zaraz zwariuję.
Wzięła głęboki oddech, bo i on robił na niej podobne wrażenie.
- Co w związku tym proponujesz? - spytała pewna, że chodzą mu po głowie poważne
zamiary.
Przyciągnął jej usta do swoich i pocałował ją długo i żarliwie. Westchnęła
przysuwając się bliżej i przywierając do niego. Oplótł ją ramionami, aż jęknęła.
- Nie chcę ci sprawiać bólu - obiecał skwapliwie, patrząc jej głęboko w oczy. -
Potrzebujemy na wszystko czasu...
- Co?
- Wynajmę ci lepsze mieszkanie. W tym samym budynku co moje - ciągnął dalej. -
Będziemy razem spędzać... prawie wszystkie noce. I jeśli się okaże, że wszystko dobrze się
układa... może zamieszkamy razem.
- Co? Chcesz, żebym została twoją kochanką? - Zmrużyła oczy.
- Kochanką? Co przez to rozumiesz? Mieszkamy w Ameryce. Ludzie tutaj żyją ze
sobą bez ślubu...
- Pochodzę z dobrego domu, więc nie będziemy żyć ze sobą - powiedziała z dumą. -
Weźmiemy ślub, będziemy mieli dzieci i staniemy się normalną rodziną! Moja matka ubiłaby
cię na miejscu, gdybyś chciał mnie uwieść!
- Kim jest twoja matka? Samotnym Jeźdźcem? - ironizował. - Posłuchaj, skarbie,
mogę mieć prawie każdą kobietę, na którą mam ochotę. I nie mam zamiaru cierpieć z tego
powodu, że moja cnotliwa sekretarka ma purytańskie zahamowania...
Joyce wbiła mu kolano w żołądek i obserwowała uważnie, jaki to przyniesie efekt.
Poczerwieniał, ledwo łapiąc oddech - i dobrze mu tak.
- Odchodzę stąd, chyba cię to nie dziwi - powiedziała z uśmieszkiem, którego nie
mógł nie zauważyć. Obróciła się na pięcie i zaczęła porządkować szuflady biurka i pakować
swoje drobiazgi do torebki. śałowała, że tak się wszystko potoczyło, bo przecież kochała tego
stukniętego faceta.
- śegnam, szefie - powiedziała zmierzając do drzwi. - Mam nadzieję, że lepiej ci się
ułoży z nową sekretarką.
- Gorzej już być nie może! - odciął się z wahaniem w głosie.
- Miło było - powiedziała z kpiną, zatrzymując się na moment w drzwiach. - Mam
nadzieję, że wystawisz mi wspaniałą opinię.
- Nie poleciłbym cię nawet diabłu!
- To wspaniale, bo nie chcę trafić gdzieś, gdzie mogłabym natknąć się na ciebie!
Zapłakana pospieszyła do mieszkania Melissy. Diego przyjrzał się jej uważnie i nalał
drinka, a później zostawił obie kobiety razem i pospiesznie wyszedł zagrać w karty z synem.
- Opowiedz mi wszystko po kolei - powiedziała spokojnie Melissa, kiedy Joyce udało
się powstrzymać łzy.
- Chciał, żebym została jego kochanką - wydobyła z siebie i szybko ukryła twarz w
chusteczce.
- Moje ty biedactwo! I domyślam się, co mu odpowiedziałaś.
- Nie tyle powiedziałam, co zrobiłam - wyznała Joyce. - Kopnęłam go w żołądek.
Opowiadał, ile to kobiet może mieć na jedno skinienie, naigrawał się ze mnie, że zachowałam
cnotę. Moja matka umarłaby ze wstydu, gdyby miała tego wszystkiego wysłuchać.
- Nie musisz się tłumaczyć - powiedziała łagodnie Melissa. - Powiem ci coś,
nauczyłam się na błędach, że lepiej intymne chwile pozostawić na po ślubie. Jestem może
staroświecka. Ale tam, gdzie dorastałam, rodzina cieszyła się szczególnym poważaniem.
ś
aden z jej członków nie odważyłby się skalać jej dobrego imienia. Teraz honor jest pustym
słowem, i czy ludzie stali się przez to szczęśliwsi?
- Rzeczywiście, jesteś staroświecka - westchnęła Joyce. - Tak, prawdziwy dinozaur -
westchnęła Melissa.
- I co teraz masz zamiar zrobić?
- To, co zrobiły dinozaury. Zginąć, w każdym razie dla Apolla Blain. Zrezygnowałam
z pracy - oczy Joyce powilgotniały - i nie zobaczę go nigdy więcej.
- Tego jestem pewna. Zostań u nas na kolacji, a później zastanowimy się, jak znaleźć
ci nową pracę.
- To miło z twojej strony - powiedziała Joyce. - Ale chyba lepiej będzie, jeśli wrócę do
Miami. Albo do domu, do mamy. - Wzdrygnęła się. - Nie sądzę, abym pasowała do tego
wspaniałego świata. Równie dobrze mogę powrócić tam, gdzie są moje korzenie.
- Nie będę miała do kogo się odezwać, ani z kim robić zakupów - westchnęła Melissa.
- Nie możesz wyjechać. Słuchaj, wykopiemy birmańską pułapkę na tygrysy tuż przed
drzwiami Apolla...
- Jesteś dobrą przyjaciółką - powiedziała Joyce i uśmiechnęła się. - Ale i to nie
pomoże. Musimy pomyśleć o czymś solidniejszym, czego nie przegryzie.
- Najpierw zjedzmy kolację. A później o tym porozmawiamy.
Joyce potrząsnęła głową.
- Nie przełknę niczego. Chcę już wrócić do domu i porządnie się wypłakać, a później
zadzwonić do mamy. Porozmawiamy jutro, zgoda?
- Jeśli ci będzie bardzo źle, zadzwoń do mnie, dobrze?
- Dobrze. - Joyce wstała i uśmiechnęła się z trudem.
Melissa odprowadziła ją do drzwi. A później oparła się o nie ciężko i westchnęła.
Zatrwożony Diego zajrzał do przedpokoju.
- Jakieś kłopoty?
- Odeszła z pracy. Wcześniej dała szefowi kopniaka - wyjaśniła Melissa. - Myślę, że
Apollo będzie do końca tygodnia w cudownym nastroju, ale to tylko moje przypuszczenie -
dodała z grymasem.
Podszedł do niej, ujął jej twarz w obie dłonie. Uśmiechnął się.
- Robi się gorąco - powiedział z kpiną.
- Nie tylko im - westchnęła z zaproszeniem w oczach. - Zbliżył się i sięgnął jej ust. -
Chodź do mnie - szepnęła, zarzucając mu ramiona na szyję i przyciągając go do siebie.
Był jej posłuszny; w ciężkim oddechu, w dzikim rytmie serca, w naprężeniu ciała
mogła odczytać to samo pragnienie, które i ją popychało ku niemu. Rozwarła usta pod
naporem jego warg.
- Tato! - Diego odwrócił głowę z ociąganiem.
- Za chwilę - odkrzyknął. - Ustalamy z twoją mamą plany - westchnął i dokończył
pocałunku.
- Jakie plany, tato? Wycieczki do zoo? - nalegał Matthew.
- Niezupełnie. Za chwilę wrócę, zgoda?
Odpowiedziało mu długie westchnienie.
- Zgoda.
Diego wzruszył ramionami i uśmiechnął się obserwując bezradną minę Melissy.
- Myślę, że dzisiaj wszyscy wcześnie położymy się spać - powiedział. - Aby nadrobić
wczorajsze zaległości - dodał.
- Jestem tego samego zdania - mruknęła Melissa, kiedy jego usta pozwoliły jej mówić.
Z każdą sekundą napierały coraz natarczywiej i dopiero głośne zaproszenie pani Albright, że
kolacja już gotowa, przywołało ich do porządku.
- Czasami tęsknię za ruinami Majów - westchnął Diego i wypuścił ją z objęć.
- Z guerrillas uzbrojonymi po zęby, którzy się na nas zasadzili, z pająkami i wężami
naokoło, z grzmotami piorunów - przekomarzała się. Pokręciła głową. - Chyba już wolę
Chicago.
- Trudno się z tym nie zgodzić. Zjedzmy kolację, a później porozmawiamy o
wyprawie do zoo, inaczej Matthew nie da nam spokoju.
W biurze pojawiła się nowa sekretarka, wynajęta do końca tygodnia. Apollo zakopał
topór wojenny. Wyglądał na przybitego i znużonego.
- Może weźmiesz urlop? - zaproponował Diego.
- Na pewno by nie zaszkodził - przytaknął Dutch, pochylając się nad biurkiem Apolla
z papierosem w dłoni.
- Dokąd miałbym pojechać? - Apollo spojrzał na nich bezradnie.
Diego oglądał paznokcie.
- Może na Ferris Street - powiedział szybko. - Panuje tam niezła pogoda o tej porze
roku.
Przy Ferris Street mieszkała Joyce, Apollo dobrze o tym wiedział, więc spojrzał na
Diega wściekle.
- Zaparkujesz samochód i możesz się nieźle zabawić - wtórował Dutch. - Poczytasz
książkę albo wypożyczysz przenośny telewizor i będziesz mógł spokojnie oglądać seriale.
- Ferris Street leży na końcu świata - powiedział Apollo. - Czy mam spędzić urlop w
cholernym samochodzie? O co wam chodzi?
- Możesz poprosić jakąś miłą panią, żeby się do ciebie przysiadła. Ferris Street może
się okazać całkiem romantycznym miejscem, jeśli się znajdzie odpowiednie towarzystwo.
Jesteś specjalistą od antyterroryzmu. Wiesz, jak oceniać ludzi.
- To prawda - zgodził się Diego. - Umiał przewidzieć, że damy sobie radę w kilku
rozmaitych przedsięwzięciach, na które nie mieliśmy ochoty.
- No właśnie - powiedział Dutch. - Kiedyś byłem taki jak ty. I miałem o wiele więcej
cholernych powodów niż ty, żeby nienawidzić kobiet. Ale odkryłem, że być z kobietą to
diabelnie bardziej interesujące, niż odrzucać ją.
- Poprosiłem, aby była ze mną, jeśli chcesz wiedzieć, panie Opiekunie Społeczny -
mruknął Apollo. - I dostałem od niej kopa.
- Zaproponowałeś jej małżeństwo? - dopytywał się Dutch.
- Nie chcę się żenić - powiedział Apollo.
- A więc miała rację, że się ciebie pozbyła - odparł Diego ze spokojem. - Znajdzie
innego, który się z nią ożeni i będzie miał z nią dzieci...
- Zamknij się do cholery - przerwał Apollo wyprowadzony z równowagi. - Pójdę na
spacer!
Ruszył w stronę drzwi.
- Idź na Ferris Street - krzyknął za nim Dutch. - Słyszałem, że pełno tam kwiatów. -
Może spotkasz jakąś znajomą twarz - dodał Diego z krzywym uśmiechem.
Apollo rzucił im na odchodnym wściekłe spojrzenie i trzasnął drzwiami.
- Pogodzi się z tym - rzucił Dutch. - Tak jak ja to zrobiłem.
- Jak my wszyscy - powiedział Diego. - Przyprowadź do nas w sobotę Dani. I dzieci.
Matthew się ucieszy.
Dutch popatrzył na niego uważnie.
- U was wszystko w porządku, jak widzę.
- Przyjacielu, gdyby szczęście miało postać ziaren piasku, mieszkałbym na
bezbrzeżnej pustyni. Świat należy do mnie.
- Czułem, że Matthew to twój syn - powiedział nieoczekiwanie Dutch. - Melissa nie
wyglądała na taką, która mogłaby zdradzić.
- Jesteś przenikliwy, jak za starych dobrych czasów - odpowiedział Diego i
uśmiechnął się do przyjaciela. - A twoja Dani? Czy jest zadowolona, że siedzi w domu i
zajmuje się dziećmi, zamiast iść do pracy?
- Zanim dzieci nie poszły do szkoły, było jej z tym dobrze. Później coraz częściej
zaczęła mi opowiadać, że chciałaby otworzyć mały antykwariat - skrzywił się Dutch. -
Trudno, skoro tak chce. Wolę ustąpić pierwszy. Tak było i tak będzie. Moja duma nie cierpi z
tego powodu.
Diego myślał o tych słowach w drodze do domu. Dutch miał rację. Jeśli Melissa
zechce wrócić do pracy, kiedy Matthew pójdzie do szkoły, to czemu nie? Powiedział jej o tym
w nocy, kiedy leżała w jego ramionach, obserwując światła wielkiego miasta, które igrały na
suficie w półmroku pokoju. Uśmiechnęła się i pocałowała go. I wtedy poczuł, że warto było
jej o tym powiedzieć.