Nina Tinsley
Narzeczona
(The Bridge Between)
Przełożyła Magdalena Szczerbiak
Rozdział 1
Seaton zawsze mówił o Melbury z jakąś przejmującą
nostalgią, toteż teraz, wjeżdżając do miasteczka, Donna poddała
się urokowi jego kamienic oraz wąskich i krętych uliczek.
„Gdyby był tutaj ze mną... " – pomyślała powstrzymując łzy.
Jego niespodziewana śmierć przed sześcioma tygodniami
wywołała szok, z którego nie mogła się otrząsnąć.
Jechała teraz wzdłuż High Street wprost ku Riversly. Lęk
przed spotkaniem z jego kuzynami narastał w niej od początku
podróży.
W Londynie wszystko wydawało się dużo prostsze –
pozostawała jedynie sprawa domu, który teraz stał się jej
własnością. Ileż to razy, jako narzeczona Seatona Warleya,
wyobrażała sobie ich wspólny powrót z Paryża i szczęście
czekające na nią w Riversly. Marzyła o tym, aż do dnia, w
którym miała miejsce owa fatalna w skutkach rozmowa. Póki
była sekretarką Seatona, nie martwiła się jego wybuchowym
temperamentem, lecz od chwili zaręczyn jej uczucia zaczęły się
zmieniać. „Dlaczego – myślała – byłam taka głupia, żeby
krzyczeć, że nigdy, ale to nigdy go nie poślubię? I co za
dziecinny gest – bezmyślny, niepotrzebny – cisnąć prosto w
niego
pierścionkiem
zaręczynowym.
Oczywiście,
nie
potraktował tego poważnie, tylko spojrzał tak smutno, jakbym
sprawiła mu niespodziewany ból i po chwili wyszedł bez
słowa".
Zaraz wybiegła za nim, ale już wsiadł do taksówki. Odwrócił
się tylko i wtedy widziała jego twarz po raz ostatni.
Podczas
pobytu
u
ojca,
prowadzącego
badania
archeologiczne, gnębiła ją beznadziejna samotność. Pierścionek,
który miała ze sobą, postanowiła zwrócić Seatonowi przy
najbliższym spotkaniu. Jednak nigdy do tego nie doszło i
wszyscy nadal uważali ją za jego narzeczoną.
Miasto zostało w tyle. Wysokie zarośla po obu stronach drogi
przerzedziły się na tyle, że Donna mogła swobodnie
obserwować okolicę. Wkrótce miał się pokazać dom. Jechała
wolno środkiem wąskiej szosy, a przez otwarte okna samochodu
napływał wraz z czystym i rześkim powietrzem zapach świeżo
skoszonej trawy. Nagle – przed maską jej samochodu pojawił
się galopujący koń. Zdawał się biec prosto na nią. Widziała
tylko jego rozwianą grzywę i nieruchome, dzikie oczy.
Odruchowo, gwałtownie szarpnęła kierownicę, zjeżdżając z
przeraźliwym piskiem hamulców na pobocze. Samochód
bezwładnie stoczył się do rowu.
Donna była zbyt oszołomiona, aby się poruszyć.
Ubezpieczona pasami siedziała wyprostowana, próbując dojść
do siebie.
Uświadomiła sobie, że jest bliska utraty świadomości. Całe
ciało było bezwładne i wydawało jej się takie ciężkie, jakby
było z ołowiu.
– Nie poddawaj się. Wytrzymaj jeszcze moment – usłyszała.
Otworzyła oczy. Mężczyzna mocował się z drzwiami i wkrótce
poczuła, jak jego silne ramiona wyciągają ją na zewnątrz.
Mocno ją przytulił. Dopiero łzy strachu ocuciły ją nieco.
– Dzięki Bogu, jesteś cała i zdrowa. To była moja wina. Ta
paskudna kobyła zrzuciła mnie i poniosła. Zaraz moi ludzie
zajmą się autem. A my musimy jak najszybciej jechać do domu i
sprowadzić doktora. To niedaleko. Trzeba się upewnić czy
wszystko z tobą w porządku.
– Już mi lepiej – powiedziała słabo Donna. – Proszę mnie
zostawić.
– Mowy nie ma! Jest pani w szoku. Donna nieoczekiwanie
poczuła, że wcale nie chce, aby ją pozostawiono w spokoju.
Mocno objęła nieznajomego za szyję. W czasie krótkiej jazdy
samochodem siedziała wsparta o jego ramię Po przybyciu na
miejsce ułożono ją wygodnie na kanapie.
– Gdzie ja jestem? – zapytała swego opiekuna.
– W Manor Farm – odpowiedział z uśmiechem. Nazywam się
Richard Fielding.
– O Boże, powinnam się tego domyślić. Jestem Donna
Martingale.
Dostrzegła lekki grymas na twarzy Richarda.
– Myślałem, że wciąż jest pani w Paryżu.
– W torebce mam pański list, który otrzymałam od pana
Brooksa zaledwie tydzień temu. Właśnie przebywam u ojca,
który jest archeologiem i teraz uczestniczy w pracach w Dolinie
Królów.
– Rozumiem – głos Richarda brzmiał obco i nieprzyjaźnie.
Uśmiechnęła się niepewnie i chyba po raz pierwszy
pożałowała, że nie pozostała z ojcem. Ale on jednoznacznie dał
do zrozumienia, że jej nie chce. Odkąd pamięta, zawsze cenił
niezależność. Uważał, że jego córka jak najwcześniej powinna
zacząć podejmować samodzielne decyzje. W pewnym sensie
była mu za to wdzięczna.
– Oto i herbata.
Duża tryskająca zdrowiem kobieta postawiła tacę na stole i
usiadła naprzeciw Donny, bacznie się jej przyglądając.
– Niezłego bigosu narobiła ta klaczka. George znalazł Vanity
aż gdzieś w Melbury. Czy mam nalać herbaty?
– Nie, dziękuję Jen, poradzę sobie – odparł Richard, nie
podnosząc się jednak z miejsca.
– Proszę siedzieć. Niepotrzebnie pytam. Po dzisiejszym
zajściu i pan na pewno jest roztrzęsiony. Nie mówiąc już o
biednej małej – Jen postawiła przed Donną parującą filiżankę.
– A teraz przygotuję kąpiel – ciągnęła. – Jeszcze przed
przyjściem doktora zdąży się pani wygrzać i odprężyć. I dla
pana Richarda także, inaczej będzie pan jutro cały połamany.
Wyszła z pokoju pozostawiając ich dwoje samym sobie.
Richard pierwszy przerwał kłopotliwe milczenie.
– Jen jest córką naszej starej niani. Nany była w Manor Farm
odkąd pamiętam. Kiedy umarła, Jen zajęła jej miejsce. Przykro
mi, że moja matka jest teraz nieobecna – dodał sucho.
Donna wyciągnęła drżącą dłoń w kierunku stołu, lecz w tej
samej sekundzie podszedł do niej, podając filiżankę.
Jego bliskość podziałała na nią paraliżująco. Nie chciała ani
litości, ani współczucia. Pamiętała nastrój jego listu, z którego
wnioskowała: ten człowiek mnie nienawidzi. Obecna
życzliwość zaskoczyła ją. Opiekuńczość, jaką okazał
nieznajomej osobie, kłóciła się z wrogością listu adresowanego
do konkretnej Donny Martingale.
– Wszystko w porządku – powiedziała odsuwając się.
Był na tyle blisko, że zauważyła zadrapanie na jego policzku.
Niezgrabnie dotknęła chusteczką jego twarzy.
– Nie wolno tego lekceważyć – powiedziała z troską.
– To głupstwo – nakrył jej rękę swoją i w tym momencie
poczuła napływającą falę czułości. Lecz już po chwili oczy
Richarda ponownie nabrały nieufnego wyrazu. Raptownie wstał
i podszedł do kominka.
– Czy mógłby pan skontaktować się w moim imieniu z Janem
Warleyem? – spytała po chwili wahania.
– Czy oni pani oczekują? – odwrócił się do niej. – Clare nic
mi nie wspominała o pani przybyciu. Kiedy się pani z nimi
umawiała? – wypytywał ją.
– Wczoraj rozmawiałam z gospodynią i przekazałam jej
informację.
– To był pewnie pomysł Brooksa. Nie jest zbyt delikatny,
niestety.
– Nieprawda – zaczęła bronić starego prawnika. – Pan Brooks
radził mi wracać do Paryża. Powiedział tylko, że Warleyowie
będą robić trudności.
– A czego się pani spodziewała? – zawołał oburzony. –
Chyba nie oczekiwała pani fanfar na powitanie? Pani nie raczy
sobie zdawać sprawy z tego, co im zrobiła?
Zamknęła oczy. To pytanie zawisło jak wielka, czarna
chmura. „Im zrobiła, im zrobiła" – brzmiało jej w uszach.
– Nic nie zrobiłam. Seaton mógł zmienić swój testament w
każdej chwili. Mam takie samo prawo do Riversly jak
Warleyowie – wybuchnęła, w głębi serca wiedząc, że to
nieprawda.
Kiedy Seaton powiedział jej o zmianach w testamencie na jej
korzyść, zignorowała to i śmiejąc się spytała: „A co to za
różnica". Jednak była i to duża. W ten sposób zarzucił haczyk.
Wielkie pragnienie posiadania własnego domu sprawiło, że
znosiła jego humory, aż do tamtego dnia.
Nagle ocknęła się z imieniem Seatona na ustach. Leżała w
wielkim mahoniowym łożu w obcym pokoju. Nie umiała
określić, czy jest wieczór, czy też wczesny świt. Czuła
dokuczliwy głód. podniosła głowę i zobaczyła, że przypatruje
się jej Jen.
– Nareszcie się przebudziłaś – powiedziała do niej z
uśmiechem. – Spałaś jak mała dziewczynka, prawie siedem
godzin bez przerwy. Masz ochotę na zupę?
– Tak, oczywiście. Jestem bardzo głodna. Która godzina?
– Zbliża się dziesiąta. Wnieśliśmy cię na górę z Richardem.
Doktor przyszedł parę minut później, ale nie pozwolił cię
budzić. Sen jest najlepszym lekarstwem. Moja mama zawsze
powtarzała: „pozwólmy działać naturze".
„Jaka ulga" – pomyślała Donna – „aż do jutra rana mam
spokój z Riversly i Warleyami".
– Usiądź – Jan ostrożnie przysunęła tackę z talerzykiem
pachnącej zupy i zaczęła się jej przyglądać.
Donnę poczuła się nieswojo. Zastanawiała się, dlaczego tak
dziwnie patrzy.
– Byłaś tu przez cały czas, kiedy spałam? – zapytała, jakby z
obawą, że Jen mogła odkryć jej najgłębsze sekrety. Ale nie
usłyszała odpowiedzi.
– Przykro mi, że sprawiłam tyle kłopotu – powiedziała
jeszcze.
Jen odłożyła robótkę i odezwała się:
– Kłopoty się dopiero zaczną. Moja matka miała szczególny
dar...
– Jaki dar? – zainteresowała się Donna.
– Umiała przepowiadać przyszłość.
– A ty?
– Ja także widzę rzeczy, których widzieć nie powinnam.
Zwykle jednak nie mówię o nich. Pan Seaton beształ mnie za to.
„To są bzdury, Jen" – powtarzał często. Nazwał mnie kiedyś
głupią babą, gdy powiedziałam mu o...
Serce Donny zaczęło bić mocniej. Nie wytrzymała.
– O wypadku?... Że Seaton zginie, tak? Czy mogłaś go
uratować?
Ale Jen zdawała się nie słyszeć gorączkowych pytań Donny.
– Biedny głuptasie – powiedziała po chwili – to straszna
historia. To nie był wypadek. To nie był wypadek.
W pokoju rozległ się dźwięk opuszczonej na talerz łyżki.
Donna zamknęła oczy w nadziei, że ciemność zatrze pamięć o
niewiarygodnych słowach Jen.
– Oczywiście, że to był wypadek – odezwała się. – Pan
Brooks pokazał mi szczegółowy raport w sprawie tego zajścia
na moście.
– Zgadza się, moja droga. Wszyscy byliśmy na przesłuchaniu
– przyznała potulnie Jen, wracając do robótki. – Pan Richard
także zeznawał. Biedny pan Seaton. Takie nieszczęście!
Najpierw uderzył się w głowę, a potem wpadł do rzeki.
– Nie wierzysz w to co mówisz, prawda? Powiedziałaś
przecież...
Jen spojrzała nieruchomo przed siebie i uśmiechnęła się. Jej
twarz była łagodna i spokojna.
– Oczywiście, to był wypadek. Jak można myśleć inaczej?
Donna patrzyła na nią zdziwiona. Czyżby wypowiedziane
przed chwilą słowa były wytworem jej wyobraźni? To prawda,
że czytając list od pana Brooksa nabrała pewnych wątpliwości,
ale były to tylko podejrzenia. Kto mógł chcieć śmierci Seatona?
Wszak tylko ona wiedziała o poprawkach w testamencie. A
może nie tylko ona? Kim są kuzyni Seatona? Skąd wzięła się
wrogość Richarda Fieldinga?
Poczuła się znowu osłabiona.
– No, malutka – Jen siedziała przy niej głaszcząc
złocistobrązowe włosy Donny – pora spać. Wszystko będzie
dobrze. Z Jen jesteś bezpieczna.
„Ta kobieta ukrywa coś przede mną. Muszę się sama
dowiedzieć, co rzeczywiście zdarzyło się Seatonowi. Muszę... ".
Usłyszała odgłos otwieranych drzwi i poznała głos Richarda:
– Co z nią, Jen? Czy już lepiej?
– Jutro będzie zdrowa jak rydz. Nie ma powodu do
zdenerwowania, proszę pana.
Pochylił się nad Donną. Poczuła jego ciepły oddech na czole,
ale nie chciała otwierać oczu.
– Oczywiście, że się denerwuję. Jeden wypadek w Riversly to
i tak za dużo.
„Co on ma wspólnego z Riversly? I dlaczego mnie
nienawidzi?" – pomyślała Donna zapadając w sen.
Rozdział 2
– To nie w porządku. To po prostu nie jest w porządku.
Seaton był naszym kuzynem. Ty jesteś zupełnie obca – głos
Clare Warley brzmiał ostro.
Donna przez chwilę miała wrażenie, że ta kobieta ją uderzy.
Znowu zaczęła żałować, że nie posłuchała pana Brooksa i nie
wróciła do Paryża. Nerwowo spojrzała na Jana, brata Clare.
Mimo, że był jej rówieśnikiem, wyglądał wyjątkowo młodo,
wręcz chłopięco, jak na swoje dwadzieścia pięć lat. Trudno było
uwierzyć, że jest aż o siedem lat starszy od siostry.
Donna przyjechała do domu Warleyów w towarzystwie
Richarda, który teraz stał obok i przysłuchiwał się rozmowie.
Znajdowali się w bawialni umeblowanej z doskonałym
smakiem. Od razu wyczuła dobry gust Seatona, docenianego
wśród znawców antyków. Eleganckie meble w stylu Edwarda
zdobiły pokój utrzymany w ciemnej tonacji.
– Riversly należy do Warleyów. Zbudował go dziadek
Seatona, a my zawsze tu mieszkaliśmy – Clare spojrzała
wymownie na Richarda oczekując wsparcia. – Byłeś jednym ze
świadków przy zmianie testamentu, nie możesz skłonić jej do
wycofania się?
– Obawiam się, że nie, kochanie. Dokument obowiązuje i nikt
nie jest w stanie go zmienić.
– Ale dlaczego mamy wszystko jej przekazać? – z oczu Clare
wyzierała rozpacz.
– On mnie kochał – odezwała się Donna, a w jej oczach
zalśniły łzy. – Z pewnością wiecie także o tym, że
zamierzaliśmy się pobrać.
– Dziwne, że nic o tym nie wspominał. Nie wierzę ci. Czemu
miałby trzymać to w sekrecie?
„Rzeczywiście, dlaczego" – pomyślała Donna w przypływie
gniewu na Seatona. „Czy postanowił nic nie wspominać aż do
szczęśliwego finału ich narzeczeństwa? A gdyby teraz żył, czy
zmieniłby swoją decyzję na korzyść kuzynów?"
– Kwestionuje pan moje słowa? – zapytała ostro Jana.
– Jeśli próbujesz nas oszukać – Clare zwróciła ku niej twarz i
zasyczała jak żmija – wkrótce będziesz musiała oddać dom.
Podbiegła do brata i oboje skierowali ku Donnie nienawistne
spojrzenia. Nagle do dyskusji wtrącił się Richard:
– Seaton sprawił, że rezygnacja panny Martingale miałaby
poważne konsekwencje. Musi ona zamieszkać w Riversly, gdyż
w przeciwnym razie dom zostanie sprzedany, a dochód
przeznaczony na cele dobroczynne.
– A co będzie z nami?
– To zależy od..
– Od czego? – Donna czekała niecierpliwie dalszego ciągu,
przyglądając się aroganckim twarzom Warleyów.
– Od pani uprzejmości – dokończył Richard.
– Co przez to rozumiesz? – niepewnym głosem spytała Clare.
Dona zacisnęła wargi. Richard obserwował ją z lekkim
rozbawieniem.
– Tylko to, że jeśli panna Martingale się zdecyduje, możecie
mieszkać razem. Lecz może ona ma inne plany... – zawiesił
głos.
Nagle uzmysłowiła sobie, w jaką pułapkę wpędził ją Seaton.
Zdawała sobie sprawę, jak jego warunek był trudny do
spełnienia. Mogła porzucić Riversly, ale każda następna chwila
spędzona w tym domu, czyniła tę decyzję trudniejszą. Jeśli
wyjedzie, co stanie się z Clare i Janem, który teraz uważnie jej
się przyglądał. Miał oczy Seatona – świeciły ze szczególną
intensywnością. Wiedziała, że chciał, aby go zrozumiała i nie
mogła tego zlekceważyć.
– Nie będę mieszkała z nią pod jednym dachem – nie
wytrzymała Clare. – Ucieknę. Zabiję się!
– Nie wygłupiaj się – Jan przyjął jej wybuch spokojnie. – Nie
masz w tej sprawie nic do powiedzenia.
– Odejdę. Znajdę sobie jakąś pracę.
– Co takiego? – zaśmiał się Richard.
Rozwścieczona Clare odwróciła się do nich plecami
krzycząc:
– Zobaczycie jeszcze. Nikogo z was nie potrzebuję. Jesteście
wstrętni – rzuciła się z płaczem na kanapę.
Donna rozumiała jej wściekłość. W niej samej narastała
nienawiść do Seatona za to, że postawił ją w sytuacji, z której
nie umiała wybrnąć.
– No więc jak – dyplomatycznie zagadnął Jan. – Mam
rozumieć, że odtąd żyjemy w trójkę w Riversly.
– Myślę, że zamiarem Seatona było, abyście po jego ślubie
zamieszkali tutaj wszyscy razem – odezwał się Richard.
Clare podniosła na niego zapłakane oczy.
– Czy wiedziałeś, że Seaton ma zamiar się ożenić?
– Tak.
– Dlaczego powiedział tobie, a nie nam?
– Przypuszczam, że miał swoje powody.
– Byliśmy pewni, że do końca życia pozostanie kawalerem,
po tym co... – Jan urwał raptownie, znacząco spoglądając na
Richarda, ale ten zignorował go.
– Zresztą, nic dziwnego, że chciał się z panią ożenić –
kontynuował Jan. – Jest pani wyjątkowo piękną kobietą.
Donna poczuła na sobie uporczywy wzrok Richarda
Fieldinga. Nie pojmowała, dlaczego komplement Jana tak go
zirytował.
– Muszę już iść – wstał szybko. – Panno Martingale –
uścisnął jej rękę – może pani zostać w Manor Farm jak długo
pani zechce.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, wtrącił Jan:
– Ona nigdzie nie pojedzie. Zostaje tutaj.
– Jesteś skończonym idiotą, Jan – histerycznie krzyknęła
Clare. – Czy nie rozumiesz, że jeśli ona natychmiast nie
odejdzie, nigdy się jej nie pozbędziemy?
Jan chwycił siostrę za ramiona i brutalnie nią potrząsnął.
– Zamknij się mała wariatko.
– Puszczaj mnie. Zapomniałeś już o czym wiem...
Zamachnął się i mocno uderzył ją w twarz. Stanęła oniemiała
i przestraszona, a potem podbiegła do Richarda.
– Dlaczego nie zostawisz jej w spokoju – powiedział Richard
przytulając dziewczynę.
– Ktoś musi nauczyć ją rozumu – odrzekł stanowczo Jan. –
Za bardzo ją rozpieszczano od śmierci matki. Seaton zawsze
zachowywał się w stosunku do niej zbyt pobłażliwie. Chyba
zgodzi się pani ze mną? – zwrócił się do Donny.
Przyznała mu w duchu rację. Sama wielokrotnie powtarzała
Seatonowi, że powinien trzymać tę małą w ryzach. W tej chwili
nie miała jednak zamiaru nikogo osądzać.
Jan zaśmiał się i odsunął Clare od Richarda. Pogładził ręką
jej włosy i pocałował w zaczerwieniony policzek.
– Przepraszam kochanie, ale masz wyjątkowy dar
wyprowadzania mnie z równowagi. Teraz bądź grzeczna i idź
poproś panią Lanten.
– Mam cię gdzieś! Idź sam! – Clare wybiegła z pokoju głośno
trzaskając drzwiami.
Na twarzy Jana pojawił się grymas.
– Pewnego dnia dam jej lekcję, której nigdy nie zapomni.
Richard i Donna zostali sami.
– Życie z Warleyami może okazać się dość uciążliwe –
powiedział. – Dlaczego nie zdecyduje się pani wrócić ze mną na
Manor Farm?
Pomyślała, że ma jakiś poważny powód, aby namawiać ją do
wyjazdu. Wiedziała, że jeśli teraz z nim odejdzie, nigdy nie już
będzie miała dość odwagi, aby wrócić. Zanim jednak zdążyła
mu odpowiedzieć, w drzwiach stanął Jan z panią Lanten.
Gospodyni wyrzucała mu, że tak szorstko obszedł się z Clare.
Młody Warley ignorując ją, powiedział:
– Panna Martingale zostaje z nami. Proszę pokaż jej pokój.
Donna dzielnie wytrzymała spojrzenie pani Lanten. Przesłała
jej nawet nieśmiały uśmiech, nie odwzajemniła go jednak. Przed
odejściem zwróciła się do Richarda:
– Dziękuję za pana życzliwość, panie Fielding.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
Uśmiechnął się i zniżając nieco głos, spytał ponownie:
– Na pewno chce pani tu zostać?
Skinęła głową, mile zaskoczona jego zainteresowaniem.
Kiedy znalazły się na schodach, pani Lanten odezwała się
pierwsza.
– Sądzę, że pan Seaton przeznaczył dla pani pokój francuski.
Powiedział, że urządza go dla szczególnej osoby. – Cóż –
kontynuowała, gdy weszły do środka – osobiście uważam, że
jest okropny. Ten różowy kolor i, jak na mój gust, zbyt
fantazyjne meble! Ja lubię stare, angielskie sprzęty, zwyczajne i
praktyczne.
Donna patrzyła oczarowana. Czuła się tak, jakby śniła sen
utkany dla niej przez Seatona. Weszła do pokoju urządzonego
dla kobiety, którą kochał – dla niej! Odwróciła się do pani
Lanten.
– Jest cudowny. Seaton nic o nim nie wspominał, Kiedy go
urządził?
– Ostatnim razem, gdy tu przyjechał...
– Przed wypadkiem? – dokończyła Donna.
– Wypadek? – pani Lanten podeszła do Donny i wyszeptała:
– Jego śmierć to nie był wypadek.
Donna zadrżała.
– Ale taka jest oficjalna wersja policji – próbowała
zaprzeczyć. – Zeznanie pana Fieldinga...
– Zgadza się, ale pana sędziego nie było wtedy na moście,
nieprawdaż? Pana Richarda również. Niech pani przez chwilę
pomyśli. Pan Seaton tysiące razy przechodził przez most. On nie
mógł się po prostu poślizgnąć i upaść, jak napisała policja.
– Jeśli pani coś wie... Obowiązkiem pani jest...
– Ja nic nie wiem. Tak jest bezpieczniej – stwierdziła,
podchodząc do drzwi. – Kolacja będzie gotowa o siódmej –
dodała wychodząc z pokoju.
Donna usiadła na łóżku. Myśli krążyły chaotycznie. Pani
Lanten nie miała pojęcia o podejrzeniach, które wzbudziła Jen, a
więc czyżby jej własne, ukryte w podświadomości, miały jakieś
konkretne źródło? Nie, to musiał być wypadek. To zbyt
przerażające brać pod uwagę coś innego.
Zaczęła przechadzać się po pokoju. Jakże Seaton musiał ją
kochać, skoro zbierał dla niej w tajemnicy delikatne, francuskie
meble Louise Quinze, które tak podziwiała. Łzy wzruszenia
spłynęły jej po policzkach. Gdyby mogła pokochać go tak, jak
na to zasługiwał...
Podeszła do okna. Czarujący ogród rozciągał się od progu
tarasu aż do rzeki – granicy Manor Farm. Krajobraz ten był jej
znany. Ileż to razy miała okazję podziwiać go na obrazach
Seatona. Domy z kamienia, wspaniałe ogrody, zieleń pól –
wszystko znała z paryskiego atelier. Seaton obiecywał jej same
jasne, szczęśliwe dni, kiedy zostanie panią na Riversly. A teraz,
kiedy to nastąpiło, czuła się tak samotna, jak nigdy dotąd.
Odkąd pamiętała, zawsze pragnęła mieć liczną, kochającą
rodzinę. W wyobraźni stworzyła dla siebie i dla Seatona ich
wspólny dom w Riversly, gdzie nareszcie czułaby się potrzebna.
Myślała z radością o gromadce dzieci, o tym, że w końcu uda jej
się osiąść na stałe. Jednak Seaton nie do końca ją rozumiał.
Często powtarzał „będziemy rodziną", ale miał na myśli prócz
niej, także Jana i Clare. Już wtedy przygnębiał ją fakt, że stając
się jego żoną będzie miała na głowie dwójkę młodych
Warleyów.
„Nie jestem jeszcze panią na Riversly" – pomyślała
rozpakowując walizkę. „Muszę jak najszybciej dokładnie
poznać dom, wchłonąć jego atmosferę, zobaczyć ogród i rzekę".
Nagle przypomniał jej się most. Poczuła ulgę, że nie było go
widać z okna sypialni. Wspomnienia wciąż napawały ją lękiem.
Dla odprężenia postanowiła wziąć kąpiel. Wsypała do wanny
ulubione sole, które czekały na nią przy lustrze. Seaton pomyślał
o wszystkim...
Ubrała się starannie, aby zrobić jak najlepsze wrażenie.
Seaton zawsze podziwiał proste, czarne suknie, które doskonale
podkreślały biel jej skóry. Narzucając na ramiona szyfonową
chustę, niechętnie opuściła pokój.
Kiedy weszła do bawialni, Richard podniósł się natychmiast z
fotela. Nie potrafił ukryć zachwytu.
– Wygląda pani oszałamiająco – powiedział i ukłonił się.
– Dziękuję. A gdzie pozostali?
Wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia. Pani pozwoli, że zrobię pani drinka.
Donna wybrała Martini i usiadła na krześle, w miejscu, gdzie
lekki cień spowił jej twarz. Nie czuła się swobodnie w
towarzystwie Richarda, ciągle miała w pamięci niechęć, jaką jej
okazał, kiedy przedstawiła mu swoje nazwisko. Poza tym
drażniło ją to, że tak dobrze wczuł się w rolę gospodarza.
– Przykro mi, że Clare była tak nieprzyjemną – powiedział. –
Próbowałem ją przygotować na to spotkanie.
– Nie bardzo się to panu udało.
– Clare przechodzi teraz trudny okres.
– Proszę nie opowiadać głupstw. Ona najzwyczajniej w
świecie jest rozpieszczona. Seaton szalał na jej punkcie.
Wystarczyło, że kiwnęła paluszkiem, a już był przy niej.
– Czy pani ma zamiar postępować inaczej?
Spojrzała na niego z rezerwą.
– Nie chcę mieć z Clare nic wspólnego.
– Jeśli zdecydowała się pani pozostać w Riversly, obawiam
się, że będzie pani miała, i to sporo. Nie sądzę, żeby w pełni
zdawała sobie pani sprawę ze skomplikowanej treści testamentu.
Zgodnie z jego wolą, Clare ma pozostać pod pani opieką aż do
czasu, kiedy osiągnie pełnoletność, jeśli, rzecz jasna, wcześniej
nie wyjdzie za mąż.
– Pan raczy żartować – Donna odstawiła kieliszek i wstała
zdenerwowana.
– Niestety, nie. Jest pani za nią odpowiedzialna.
– To niemożliwe!
W jej brązowych oczach zapłonął gniew. Nagle znienawidziła
Seatona. Jak mógł zrobić jej coś podobnego, jak mógł skazać ją
na życie z tą paskudną dziewczyną? Gdyby Donna nie chciała
zostać w Riversly, wszystko byłoby proste, ale im dłużej
przebywała w tym pięknym miejscu, rosło w niej pragnienie,
aby nazywać je domem. Usiadła zrezygnowana. Richard
podszedł bliżej i położył dłoń na oparciu krzesła. Speszył ją tym
gestem.
– Czy Jan i Clare wiedzą o tym? – spytała szybko.
– Jan zrozumiał to dokładnie, ale Clare...
– Pan Brooks powinien był mnie uprzedzić – żaliła się – nie
przyjechałabym...
– Owszem, przyjechałaby pani. Nie sądzę, aby mogła pani
porzucić Riversly nawet z powodu tuzina rozkapryszonych dam.
– Tak, ma pan rację. Jestem teraz właścicielką Riversly i
mam zamiar tu pozostać. Jeśli będziemy żyły pod jednym
dachem, będzie musiała dostosować się do mnie.
– A jeśli nie zechce? – spojrzał na nią uważnie. – Seaton
wierzył, że jest pani osobą dobrą i wyrozumiałą. Na pewno nie
bez powodu tak myślał.
Nie odpowiedziała, ponuro spoglądając na panią Lanten,
która stanęła w drzwiach salonu:
– Kolacja gotowa od dziesięciu minut. Nie ma sensu dłużej
czekać. Jan gdzieś wyszedł, a Clare dąsa się i lepiej zostawić ją
w spokoju.
– Może zanieść jej coś do pokoju? – zasugerowała Donna.
– To nic nie da. Jeśli nie jest głodna i tak niczego nie tknie.
Nie trzeba się martwić.
– My się naprawdę martwimy – twardo rzekł Ryszard.
– Pani Lanten podała zupę i wróciła do kuchni.
– Kto, przepraszam, martwi się o Clare? – chciała upewnić
się Donna.
– Jan, ja i moja matka. Clare potrzebuje prawdziwej
matczynej miłości.
– Powiedziałabym raczej, że miłości prawdziwego
mężczyzny.
Richard uśmiechnął się.
– Żaden normalny mężczyzna nie będzie mógł żyć z Clare
Warley. Ona odziedziczyła dziką krew po swoim dziadku.
– Dziką krew? A Seaton... – Donna zawahała się.
– Seaton zmienił się kilka lat temu. Wcześniej był dokładnie
taki sam. Jak długo była jego sekretarką?
– Dwa lata.
Richard zamyślił się.
– Nie przypuszczałem, że zdecyduje się znowu tu osiedlić.
Tyle wspomnień...
– Jestem przekonana, że pan się myli. On bardzo pragnął tu
mieszkać. W Paryżu miał mnóstwo obrazków z pejzażem
tutejszych okolic.
Richard otworzył butelkę wytrawnego wina i nalał je do
kieliszków.
– Warleyowie i Fieldingowie od bardzo dawna żyli w
przyjaźni. Nasi przodkowie wspólnie wybudowali ten most.
Donnę przebiegł dreszcz. Richard przyglądał się jej uważnie,
mówiąc dalej:
– Most łączący...
– Droga, która łączy czy dzieli... ? – spytała i zamyśliła się.
Koniec końców przybyła tutaj właśnie przez ten most.
Usiłowała przypomnieć sobie, czy widziała go na obrazach
Seatona. Nie, nie było go na żadnym z nich. Czyżby
przeczuwał?
– To była droga pojednania i nienawiści – odpowiedział
Richard. – I pewnie taką pozostanie – dodał.
Rozdział 3
Donna miała nadzieję, że jak najdłużej uda jej się uniknąć
widoku mostu. Przez cały ranek próbowała uwolnić się od pani
Lanten, która uparła się, by osobiście pokazać jej każdy
zakamarek domu. Sam pomysł spodobał się Donnie, ale do tego,
żeby przez okrągłe dwie godziny uprzejmie wsłuchiwać się w
czyjś monolog, trzeba mieć anielską cierpliwość, a tej, niestety,
nie posiadała.
Gospodyni nie była do niej przychylnie nastawiona. Śledziła
każdy jej ruch od momentu, kiedy pojawiła się w Riversly. Pani
Lanten opowiedziała się otwarcie po stronie Warleyów, zdolna
poświęcić im wszystko.
– Pani Martingale, czy umie pani prowadzić gospodarstwo?
– Nie, ale szybko się uczę – odpowiedziała zaczepnie Donna.
Podstępny uśmiech wykrzywił i tak niezbyt ładną twarz pani
Lanten.
– To nie będzie konieczne. Widzi pani, podczas długich
nieobecności pan Seaton nigdy nie musiał martwić się o
Riversly. Ja zajmowałam się wszystkim i myślę, że nie miał
zastrzeżeń. Opiekowałam się także dziećmi od czasu śmierci ich
matki, czyli przez ostatnie dziesięć lat.
Donna nie miała ochoty słuchać tego dłużej. Zapewniła tylko,
że nie ma zamiaru niczego zmienić w dotychczasowym,
sprawdzonym sposobie zarządzania i szybko uciekła do ogrodu.
Nadzieja na cichy spacer wśród zieleni rychło prysła.
Nieprzyjemny głos elektrycznej kosiarki ucichł dopiero wtedy,
kiedy podeszła do ogrodnika na odległość wyciągniętej reki.
– Dzień dobry pani.
Nie zważając na jego przesadny, sztuczny uśmiech, ^ nowa
właścicielka głośno pochwaliła piękny i starannie utrzymany
ogród.
– Wykonuję swoją pracę najlepiej jak umiem. Pan Seaton
nigdy nie miał powodów do narzekań, myślę, że nie należy mnie
nadzorować.
„No cóż, skutecznie mnie przepłoszył" – pomyślała Donna.
Podejrzewała, że wszyscy za wszelką cenę będą chcieli dać jej
do zrozumienia, że jej przyjazd tutaj nie był konieczny. Przecież
sami doskonale dawali sobie radę. W ponurym nastroju poszła w
głąb parku. Spacerowała wśród drzew, podziwiając ich piękno,
ale myślała o czymś innym. Rozważała swoją dziwną pozycję:
ni to wdowy, ni to żony. Ta świadomość nie opuszczała jej od
momentu, gdy przekroczyła próg Riversly. „Nie mogę tego tak
zostawić" – pomyślała – „Clare ma rację. Jestem obca i taką
pozostanę". Idąc dalej ścieżką, dotarła nad rzekę. Zobaczyła
błyszczący w słońcu most. Był solidny, zbudowany z wielkich
kamieni – sprawiał wrażenie, jakby stał tu od wieków. Długo
mu się przyglądała i dopiero odgłos kroków wyrwał ją z
zamyślenia. Odwróciła się gwałtownie.
– Byłem pewien, że cię tu znajdę – powiedział Jan
wyciągając rękę na powitanie.
Usiedli na zboczu porośniętym wysoką trawą.
– Lanten biega podenerwowana, jest pewna, że wkrótce
odsuniesz ją od obowiązków – zaśmiał się. – Masz taki zamiar?
– Nie mogę tutaj zostać – powiedziała cicho.
– Czy to rewanż za serdeczność, z jaką cię przywitaliśmy?
Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli ty odejdziesz,
wszyscy będziemy musieli uczynić to samo.
– Nie chcę tego.
– Jeżeli byś mogła legalnie przekazać nam Riversly, czy
zrobiłabyś to?
– Sama nie wiem – odpowiedziała. – Widzisz, myślę, że
Seaton zmienił testament nie tylko z racji naszych zaręczyn.
Musiały być jeszcze jakieś inne powody.
Jan zapytał ostrożnie:
– Skąd takie przypuszczenie? Czy Seaton coś sugerował?
– Nie, oczywiście, że nie – urwała. – Jan, powiedz mi, jego
śmierć to był wypadek, prawda?
– Co ty wygadujesz? – twarz Warleya przybrała groźny
wyraz, chwycił ją za ramiona.
– Zostaw mnie. To boli.
Puścił ją i drżąc ze zdenerwowania mówił podniesionym
głosem:
– Nie masz prawa snuć tych żałosnych insynuacji. Chcesz
posłać mnie i Clare do diabła, ale to ci się nie uda. Jesteśmy
dość odporni. Jeśli zdecydujesz się tu zostać, nie wchodź nam w
drogę.
Ruszył wzdłuż rzeki, ale po chwili zatrzymał się i zawrócił.
– Wybacz mi, ten przeklęty temperament Warleyów – jestem
tylko nieodrodnym kuzynem Seatona.
Była zmieszana, ale przede wszystkim zła na tę jego nagłą
zmianę nastrojów. Czyżby jakiś podstęp?
– Nie kłóćmy się, Donna – czy mogę do ciebie tak mówić? –
zapytał uśmiechając się promiennie.
Skinęła głową. On zaś ciągnął:
– Wygląda na to, że będziemy się teraz często widywać, więc
lepiej zostańmy przyjaciółmi.
– Przecież możesz się wyprowadzić – zauważyła sucho.
– Nie dałbym rady się utrzymać.
– Jak to, a dochód ze sklepu?
– Ja chcę dużych pieniędzy. A czy myślałaś już o sprzedaży
sklepu?
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Ależ to jeden z najlepszych sklepów z antykami w całym
kraju. Ty chyba nie mówisz poważnie?
– Jak najbardziej. Stary Brooks poinformował mnie, że jeśli
zdecydujesz się sprzedać tę graciarnię, przypadnie mi niezła
sumka. Poza tym nie wyobrażam sobie, jak moglibyśmy to
ciągnąć bez Seatona. Za kilka miesięcy grozi nam kompletna
klapa.
– Nie musi się tak stać – powiedziała.
– Czy chcesz przez to powiedzieć, że nie zrezygnujesz ze
sklepu?
– Tak jest. Seaton nauczył mnie mnóstwa rzeczy, jeśli idzie o
branżę. Koniecznie trzeba sprawdzić księgi. Szaleństwem
byłoby pozbyć się tego. W jaki sposób chciałbyś potem
utrzymać Riversly?
– Seaton nie powiedział ci, jak bardzo interes podupadł?
Jesteśmy na skraju bankructwa, tylko jeszcze ty o tym nie wiesz.
Czuła jak osłabia się jej entuzjazm. Jan chyba rzeczywiście
jest dobrze zorientowany, w końcu to on zarządzał sklepem
podczas dwuletniego pobytu Seaton w Paryżu. Teraz
przypomniała sobie dzień, kiedy Seaton bardzo zdenerwowany
wspomniał o fatalnych obrotach firmy. Był przygnębiony, bał
się powrotu do Riversly. Serce biło jej mocno. Jan przestraszył
ją nie na żarty. Teraz stał i przyglądał się jej v a uśmiech
błąkający się w kącikach ust nie wróżył niczego dobrego.
– Cest la vie! – rzuciła pół żartem, pół serio, ale nie miała
ochoty na dalszą rozmowę. – Może pokażesz mi stajnie?
Ruszyli w kierunku domu.
– Warleyowie zawsze mieli słabość do koni – odezwał się Jan
i uśmiechając się przygładził ręką włosy. – Dziadek Seatona
wybudował Riversly za pieniądze wygrane w karty. Jego żona
była wspaniałą, dzielną kobietą, wszystkim zarządzała, miała też
głowę do interesów. To ona założyła sklep, który wkrótce stał
się chlubą Melbury.
– Seaton nigdy mi o tym nie wspominał – powiedziała
Donna.
– Hmm, jeśli nie on, to ja ci teraz to mówię. Ciotka
prowadziła sklep, a kiedy ona umarła, ojciec Seatona nie chciał
tam pracować. Czy o tym ci powiedział?
– Nie. Wiem tylko, że ojciec został zamordowany w 1942.
– To prawda. Uciekł z domu, aby wstąpić do armii. Ciotka
nigdy mu tego nie wybaczyła. Zabrał wszystkie oszczędności i
przegrał je gdzieś.
– Seaton nie uprawiał hazardu?
– Oczywiście, że tak, aż do dnia, kiedy jego przyjaciel
pokazał mu weksle, wówczas się opamiętał. Wtedy, gdyby nie
Fieldingowie, Riversly zostałoby sprzedane – głos Jana zaczął
drżeć, jakby to, co mówił, sprawiało mu ból.
„Zależy mu na Riversly" – pomyślała Donna – czując
przypływ życzliwości i ciepła. Ale kiedy spojrzała na niego,
stwierdziła, że uważnie ją obserwuje.
– Nie zdajesz sobie sprawy, jakie masz szczęście –
powiedział z nieukrywaną zazdrością.
Puściła tę uwagę mimo uszu. Zastanawiała się teraz, jak, i
dlaczego Fieldingowie pomogli Warleyom. „Muszę koniecznie
wypytać pana Brooksa, może on coś wie" – rozmyślała.
– Za to teraz mamy problem z Fieldingami, którzy chyba
roszczą sobie prawo do Riversly – rzucił Jan i kopnął z
rozmachem leżący na ziemi kamień.
– Czy rzeczywiście tak jest? – nieśmiało spytała Donna.
– Nie wiem na pewno. To zagmatwana historia. Nigdy nie
zdołałem się dowiedzieć całej prawdy. Pociemniałe z przejęcia
oczy Jana, sprawiły, że Donna nie chciała go wypytywać. Doszli
do zabudowań stajennych.
– Z powodu złej passy w sklepie, Seaton kilka razy chciał
sprzedać konie. Ale Clare ma bzika na ich punkcie i wymusiła
na nim zmianę decyzji.
Stanęli w pustej stajni, gdzie panował przyjemny chłód.
– Richard i Clare pojechali na spacer, a reszta koni jest na
wybiegu – wyjaśnił Jan.
Badawczo się jej przyglądał. Donna poczuła się nieswojo.
Rozglądała się nerwowo, to miejsce wywołało wspomnienia. W
Paryżu Seaton uczył ją jeździć konno, zawsze był blisko
ubezpieczając ją, lubiła czuć go przy sobie.
Jan zbliżył się.
– Proszę cię, nigdy nie sprzedawaj koni. To złamałoby serce
Clare. Ona dla nich żyje – a po chwili dodał – no i dla Richarda.
Donna zdziwiła się.
– Dla Richarda – powtórzyła.
– Nie zauważyłaś? Jest w nim zakochana po uszy.
– Z wzajemnością? – wyrwało jej się niechcący.
– Richard niczego nie daje za darmo. Zapamiętaj to sobie.
W oddali rozległy się odgłosy kopyt i rżenie koni. Wyszli na
zewnątrz.
–
Pokazywałem
Donnie
stajnie
–
poinformował
nadjeżdżających Jan.
Clare dosiadała kasztanowej klaczy – wyglądała imponująco.
– Czy to ten sam koń... – zaczęła Donna.
Jan przytrzymał klacz za uzdę.
– Nie powinieneś był pozwolić Clare dosiadać Vanity. To
zbyt ryzykowne – zwrócił się do Richarda.
– Nie wygłupiaj się, Jan – podsumowała go siostra. – Wiesz,
Richard sprzedaje Vanity, a ja chciałabym ją mieć bardziej niż
cokolwiek na świecie – powiedziała przymilając się.
– Nie zapomnij proszę, że jesteśmy bez grosza – odparł Jan.
– Musisz zapytać Donnę.
Clare wahała się dłuższą chwilę, duma walczyła w niej z
pragnieniem posiadania klaczy.
– Muszę ją mieć! Musisz mi ją kupić! – rzuciła w stronę
Donny.
– Muszę? – z udanym zdziwieniem powtórzyła Donna,
jednocześnie obawiając się sytuacji, w której miałaby całą trójkę
przeciw sobie.
Clare poczerwieniała ze złości. Wyglądała tak pięknie, że
Donnie zaparło dech. Wiedziała już, dlaczego Seaton ulegał
wszystkim jej zachciankom. Podczas tego pojedynku na
spojrzenia zdała sobie jasno sprawę, że jeśli spełni jej żądanie,
dziewczyna nie da jej spokoju, jeśli zaś odmówi, powstanie
między nimi bariera, której nigdy nie uda się przełamać. Długo
milczała czując na sobie spojrzenie mężczyzn: lekko
rozbawione Richarda i zacięte Jana, który był wyraźnie przeciw
pomysłowi Clare.
– Prowokujesz mnie – odpowiedziała wreszcie. – Każesz
działać pochopnie, Clare. Jan przed chwilą mówił mi, jak słabo
idą sprawy sklepu, a ja nawet nie miałam czasu, by osobiście na
ten temat porozmawiać z panem Brooksem – urwała.
Clare zacisnęła usta. Spojrzała zimno mówiąc:
– O Boże! Jakbym słyszała Seatona. Dokładnie ta sama
reakcja!
– Przecież wiesz, że to nieprawda. Seaton zwykł ci
ustępować.
– Musiałaś się bardzo wściekać, kiedy wydawał pieniądze na
swoich biednych kuzynów. Przyznaj się, to ty namówiłaś go,
aby nas wydziedziczył – Clare napadła na Donnę.
– Nie, a szkoda – odparła.
– Wygląda na to, że trafiłaś na równego sobie przeciwnika –
wtrącił Jan.
Clare obrzuciła go gniewnym spojrzeniem.
– Nienawidzę cię, Janie Warley – krzyknęła. – Jesteś
potworem! Nigdy ci nie przebaczę! Za dużo wiem...
Jan chwycił ją za włosy, aż jęknęła z bólu i szamocząc się z
nią, poprowadził w stronę stajni. Donna przyglądała się im z
lękiem i niedowierzaniem.
– Przytrzymaj konia!
Richard pobiegł za nimi.
– Zachowujecie się jak para chuliganów – powiedział
rozdzielając rodzeństwo, które jednak nie zamierzało zaprzestać
bójki.
– Clare! – krzyknął jej prosto w twarz.
Dziewczyna stanęła zdezorientowana. Z wargi Jana sączyła
się krew, a oczy błyszczały dziko.
– Zapłacisz mi za to, siostrzyczko – powiedział, i ruszył w
kierunku domu.
– Jan!
Clare wyrwała się Richardowi i pobiegła za bratem. Złapała
go za ramię, ale ją odepchnął tak, że omal nie upadła. Nie
zniechęciło jej to, bo znowu szła za nim, coś mu tłumacząc. Po
chwili zniknęli za domem.
– Zaczekajcie! – Donna bała się, że bójka zacznie się na
nowo.
– Nie martw się, lepiej zostawić ich w spokoju – przekonywał
Richard. – Bez przerwy się kłócą. Oboje mają temperament
Warleyów. Zapewniam cię, że to istna trucizna. Zresztą, pewnie
sama wiesz doskonale.
Niestety miał rację. Tak, odczuła co to znaczy. Przywołała na
pamięć tamtą kłótnię. Schyliła głowę i spojrzała na pierścionek.
Diamenty lśniły w słońcu.
Richard wprowadzał konie do boksów.
– Ta dwójka zmarnuje ci życie, dokładnie tak, jak Seatonowi.
Dlaczego po prostu nie spakujesz się i nie wyjedziesz?
– Chcesz powiedzieć: „Nie zostawisz Riversly?" Zawahał się.
– Miałem na myśli twój powrót do Paryża. Oni i tak cię do
tego zmuszą.
– Dlaczego tak ci zależy na moim zniknięciu? – jej głos łamał
się, odwróciła głowę. – Dlaczego mnie nienawidzisz? –
wyszeptała, pewna, że nie usłyszał.
Kiedy spojrzała na niego, stał w zamyśleniu, spoglądał na
dom. Chciała uciec stamtąd jak najdalej, ale zatrzymał ją tym
tajemniczym chłodem. Gdy poruszyła się, nareszcie przemówił:
– Nic dla mnie nie znaczysz.
– I ty nic dla mnie nie znaczysz. Jesteśmy kwita? A poza tym
nie zamierzam opuścić Riversly.
– Nie łudziłem się, że skorzystasz z mojej rady. Seaton
wspominał mi, że chcesz koniecznie zamieszkać w tym chorym,
przeklętym domu.
– Jak śmiesz? – próbowała opanować wściekłość.
– Seaton zdawał sobie sprawę, że jest za stary dla ciebie.
– Wolę starszych mężczyzn – odpowiedziała sucho, w tym
samym momencie uświadomiwszy sobie, że Richard jest od niej
starszy około ośmiu lat.
– Po co o tym mówisz. Dlaczego koniecznie chcesz zniszczyć
moje wspomnienia?
– Nie, wcale nie – podszedł do niej i dotknął przepraszająco
jej ramienia. – Ja tylko nie chcę, żebyś została skrzywdzona, a
tak może się stać. Proszę, zaufaj mi. Chcę tylko, żebyś była
szczęśliwa.
Nie wierzyła mu, ale przykre napięcie ustąpiło.
– Zdaje mi się, że rozumiem to wielkie przywiązanie
Warleyów do Riversly, ale z drugiej strony jest coś
przerażającego w tym domu – powiedział Richard.
– Może nikt nigdy prawdziwie go nie kochał. Zawsze tylko
go używano – stwierdziła Donna.
Nie rozumiała, dlaczego tak szybko polubiła to miejsce, ale
była pewna, że będzie bronić swych praw do niego]
Stała w korytarzu, kiedy zadzwonił telefon. Upewniwszy się,
że nikogo nie ma w pobliżu, podniosła słuchawkę.
– Powiedz Janowi, że chcę z nim mówić – usłyszała
charakterystyczny męski głos, który wydał jej się znajomy.
– Nie ma go – odparła.
– Jesteś pewna?
– Oczywiście. Proszę zostawić swoje nazwisko, przekażę
Janowi, żeby się z panem skontaktował.
– Nie sądzę, żeby to było najlepsze wyjście. Czy mogę mieć
pewność, że przekażesz informację? Powiedz mu, że spotkamy
się jutro rano w umówionym miejscu albo... – Donna rzuciła
słuchawką.
Stała nieruchoma. Dwa miesiące temu ciągle ktoś dzwonił do
Seatona – rozpoznała teraz ten głos. Na pewno nie wróżył nic
dobrego.
– Kto dzwonił? – usłyszała za sobą Jana.
– Jakiś mężczyzna do ciebie. Myślałam, że wyszedłeś. Nie
podał nazwiska, ale jutro rano macie się spotkać w umówionym
miejscu.
Twarz Jana pobladła.
– Jan!
Zbliżyła się chwytając go za rękę, ale wyrwał się i pobiegł na
górę. Rozległo się trzaśniecie drzwiami.
Rozdział 4
Zostawiła sobie dość czasu, żeby punktualnie zjawić się na
moście. Tam umówiły się z panią Fielding na pierwsze
spotkanie. Szła wolno ścieżką prowadzącą wśród bujnych
rododendronów. Przez cały ranek padał deszcz, jednak zaraz po
lunchu wyszło słońce i teraz powietrze było przyjemne i rześkie.
Ziemia parowała, a na liściach drgały kropelki wody.
Przystanęła na chwilę, gdy ujrzała most. Napełnił ją strachem.
Kiedy podeszła bardzo blisko, zebrała całą odwagę i krok po
kroku zbliżyła się do matki Richarda. Kobieta przytuliła ją do
siebie.
– Wiem co czujesz, moja droga. Ze mną działo się to samo,
kiedy przyszłam tu pierwszy raz po tragicznej śmierci Seatona.
Byliśmy bliskimi przyjaciółmi – uśmiechnęła się. – Teraz już
wiem dlaczego się w tobie zakochał. Jesteś wyjątkowo piękna.
– Bardzo pani dziękuję – odparła Donna. – To chyba trochę
dziecinne i niepoważne mieć takie lęki. Ale wie pani, nie mogę
zrozumieć, jak mógł się tutaj zdarzyć wypadek – czuła, że cała
drży.
– Pomyślałabym, że nie jesteś człowiekiem, gdybyś tego
wszystkiego nie przeżywała przychodząc tutaj – uśmiechnęła się
przyjaźnie kobieta. – Jestem Stephanie Fielding. Przykro mi, że
byłam nieobecna w czasie twojej pierwszej, tak pechowej
wizyty w naszym domu. Richard jest taki przekorny, jak mały
chłopiec. Nie chciał uwierzyć, że Vanity ma awersję do
mężczyzn. Ona ich po prostu nie znosi...
– Donna Martingale – uścisnęła wyciągniętą dłoń. – Pani
żartuje z niego?...
– Skądże znowu – śmiała się spoglądając jednocześnie na
dwa piękne spaniele, siedzące cierpliwie przy jej nogach. –
Poznaj Cleopatrę i Filomenę. W domu nazywamy je Cleo i Fifi.
Daję pieskom romantyczne imiona – to dobrze wpływa na ich
„ego".
Donna przykucnęła, aby pogłaskać dwie ulubienice, ale jej
myśli krążyły wokół „zagadki mostu". Popatrzyła w dół.
– On nie mógł po prostu spaść – powiedziała poruszona. –
Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Nawet jeśli poślizgnął się i
upadł, nie mógł tak od razu wpaść do wody, obudowa jest za
wysoka. I gdzie uderzył głową?
Twarz pani Fielding była skupiona.
– Nie wierzysz w zeznania Richarda? – zapytała wprost.
Donna przechyliła się i spojrzała w wodę.
– Nie wygląda groźnie. Tu jest dość płytko – cofnęła się. –
Kto go tak nienawidził? – zapytała cicho.
– Jesteś przygnębiona, kochanie. Lepiej chodźmy do domu.
Napijemy się herbaty w ogrodzie... – pani Fielding objęła ją
ramieniem.
„Gdzieś musi tkwić prawda. Możliwe, że matka Richarda jej
nie zna, ale ktoś inny na pewno" – wracały obsesyjne myśli.
Szły, prowadząc się pod ręce; psy biegły przodem.
Dochodziły do bramy posiadłości, kiedy pani Fielding
przystając westchnęła:
– To mój ulubiony widok – przed nimi rozciągały się ogrody
Manor Farm. – Nasza posiadłość była niegdyś własnością
dworu. Dopiero dziadek Richarda wykupił część gruntów dla
swojej rodziny. Moi przodkowie otrzymali spory kawał ziemi z
rąk Karola II, w nagrodę za zasługi dla tronu. Na nieszczęście,
dziadek został wmieszany w bardzo kosztowny proces sądowy i
musiał sprzedać dom, aby pokryć koszty. Możesz sobie więc
wyobrazić, jakim świętem był dzień, w którym poślubiłam ojca
Richarda. Mogliśmy wykupić posiadłość, a teraz moje dzieci
odziedziczą ją. Richard radzi sobie z gospodarstwem całkiem
nieźle, więc Manor Farm jest samowystarczalna – pani Fielding
spojrzała zaniepokojona na Donnę. – Mam nadzieję, że nie
zanudziłam cię tą opowieścią.
– Skądże – odparła uprzejmie dziewczyna.
Podeszły właśnie do olbrzymiego dębu. Rozłożyste konary
tworzyły rodzaj baldachimu. W cieniu stał okrągły stoliczek
nakryty do podwieczorku. Usiadły w wiklinowych fotelach.
– Wiesz moja droga, Seaton uwielbiał tu wpadać na
popołudniową herbatę. Nawet w chłodne dni wolał z salonu
przejść tutaj.
– Szkoda, że nie znałam go z tej strony. Wiem natomiast, że
uwielbiał komfort – wyznała Donna.
– Myślę, że w Paryżu wygoda była mu niezbędna. U nas na
wsi mógł sobie pozwolić na bardziej naturalny styl życia. Swoją
drogą, musiał przepadać za tym miastem.
– Trochę tak, ale bardzo tęsknił do Riversly – Donna
zachmurzyła się. – Mam wrażenie, że były konkretne powody,
dla których bał się wrócić.
Matka Richarda odpoczywała z zamkniętymi oczami.
„Pewnie ma mnie dosyć" – pomyślała Donna. Zastanawiała ją
nadzwyczajna przyjaźń dwóch rodów: Fieldingów i Warleyów.
Dużo by dała, żeby poznać prawdziwe przyczyny, dla których
sąsiedzi tak się o nią troszczą. Oparła głowę o poręcz... Po raz
pierwszy poddała się całkowicie urokowi tego miejsca. Przybyła
z krainy nieustannego hałasu, a teraz w ciszy popołudnia
słyszała każdy dźwięk: śpiew ptaka, nawołujące się w oddali
głosy, szum wody. Ocknęła się, gdy Jen stawiała przed nimi
czajnik świeżo zaparzonej herbaty.
– Mam nadzieję, że nie należy pani do kobiet, które
przesadnie dbają o swoją figurę. Właśnie upiekłam całą blachę
ciasteczek.
– Ależ skądże – zaśmiała się Donna. – Wspaniale pachną.
– Domyślam się, że nie zabawisz tu długo. Richard mówił mi,
że zamierzasz wkrótce wrócić do Francji.
– Richard jest w błędzie. Mam zamiar osiąść w Riversly,
choćby nawet nikomu z was nie było to na rękę – stanowczym
głosem wyjaśniła Donna.
– Ależ ja naprawdę się cieszę, że podjęłaś taką decyzję.
Najwyższy czas, żeby Riversly miało swoją panią.
– Dziękuję za miłe słowa. Zrozumiałe, że ani Jan, ani Clare
nie są tym zachwyceni, ale dlaczego Richardowi tak zależy,
abym wyjechała?
– Spośród całej rodziny, tylko z nim były zawsze jakieś
kłopoty – odpowiedziała Stephanie Fielding.
Donna spojrzała pytająco.
– Mam jednego syna i dwie córki. Moja najstarsza jest
mężatką i mieszka w Londynie. A Elaine... umilkła na chwilę. –
Nie mogę uwierzyć, że Richard, mój najmłodszy, ma już
trzydzieści trzy lata. Zdaje mi się, że tak niedawno
mieszkaliśmy wszyscy razem – dokończyła.
Słońce schowało się za chmury, powiał chłodny, północny
wiatr. Pogodny dzień dobiegał końca.
– Lepiej wejdźmy do domu.
Czas spędzony w towarzystwie pani Fielding oraz świeże
powietrze rozproszyły chwilowo niepokój Donny. Teraz w
pokoju gościnnym Manor Farm, czuła się bardziej swobodnie
niż u siebie.
– Oczywiście zostaniesz na kolacji. Richard byłby bardzo
zawiedziony, gdybyś odmówiła. Myślę, że Warleyowie też lada
chwila zjawią się tutaj.
Rzeczywiście niebawem przybyła Clare. Najpierw usłyszały
jak spiera się z Jen. Niewiele później zjawiła się w pokoju
gościnnym i podbiegła do pani Fielding z powitalnym całusem.
– Jak się masz, Steph – objęła ramionami matkę Richarda. –
Jen przesadza. Każe mi zdjąć buty i nałożyć grube skarpety.
W tejże chwili weszła Jen wymachując parą wełnianych
skarpetek.
– Nic podobnego. Wiem tylko, że od mokrych nóg
przychodzą najgorsze choroby.
– Co się stało Clare? – zapytała pani Fielding.
– Vanity próbowała mnie zrzucić, kiedy przejeżdżałam
strumyk w Ninę Acres. Zdołałam się utrzymać, ale woda
porządnie przemoczyła moje buty.
– Gorąca kąpiel i to natychmiast – zarządziła pani Fielding. –
A potem lepiej będzie, jak przebierzesz się w jedną z moich
sukienek. Jesteś nieznośną dziewczyną, Clare.
– Dziękuję, już pędzę na górę. A gdzie Richard?
– A propos, czy on wiedział, jakiego konia dziś dosiadasz?
– No, tak naprawdę to nie – odpowiedziała Clare słabym
głosem.
W tej chwili spostrzegła Donnę i jej twarz gwałtownie
stężała.
– Nie przypuszczałam, że cię tu spotkam – odezwała się.
– Clare, co to znaczy? – spytała pani Fielding – Donna jest
moim gościem, tak samo jak ty, czy Jan.
– Ona nie należy...
– Kto nie należy? – Richard ukazał się w drzwiach.
Clare ruszyła ku niemu z promiennym uśmiechem.
Zarzuciła mu ręce na szyję. Richard jednak delikatnie, ale
stanowczo ją odsunął.
– Skąd tyle błota na twojej twarzy i we włosach? Czy
wsiadłaś na Vanity?
– Nie myślałam, że będziesz się złościł.
– Jeśli chcesz sobie koniecznie złamać kark, to trudno, twoja
sprawa.
– Richard, bardzo się o mnie martwisz, prawda? – znowu
chciała się do niego przytulić.
– Na miłość boską! Doprowadź się do porządku – mówiąc to
odszedł nieco dalej.
Zaskoczona Clare wybiegła z pokoju. Richard zwrócił się ku
Donnie.
– Witaj! Udało ci się przejść przez most?
Potwierdziła, spuściwszy głowę. Pani Fielding podniosła się z
miejsca.
– Richardzie zadbaj o drinki, a ja idę do kuchni sprawdzić, co
z kolacją.
Gdy wyszła, Richard stwierdził:
– Clare staje się niemożliwa. Domyślam się, że o tobie była
mowa, gdy przyszedłem.
– Clare ma słuszność. Nie należę do klanu Warleyów i
Fieldingów.
Richard opadł ciężko na krzesło.
– Jest na to rada. Jeśli nie możesz kogoś pokonać, przyłącz
się do niego.
Donna poczuła rumieńce na twarzy. Dlaczego on zawsze
musiał kpić? Przypuszczała, że specjalnie wprawił ją w
zakłopotanie.
– Wygląda pani wspaniale, jak złoto-brązowy liść – szczery
zachwyt brzmiał w jego głosie. – Czy Seaton namalował pani
portret?
Przytaknęła.
– Mam nadzieję, że nie zostawiła go pani w Paryżu. Powinien
zdobić Riversly.
– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
– Zawsze jeszcze może go pani sprezentować ukochanemu
mężczyźnie – powiedział prowokująco.
– Może pewnego dnia tak się stanie – brzmiała odpowiedź.
Jego słowa zawierały aluzję. Nie była do tego przyzwyczajona.
Seaton miał zwyczaj mówić o wszystkim wprost. Może z
wyjątkiem tematu: kuzynostwo.
– Jak pan myśli, dlaczego Seaton tak długo zwlekał z
powrotem do Riversly? Mam wrażenie, że czegoś się obawiał...
Wahał się przez chwilę, po czym rzekł wolno:
– Uznał za słuszne nie pokazywać się, dopóki moja siostra
Elaine mieszkała z nami.
– Jak to? – serce Donny zaczęło bić gwałtownie.
– To długa historia – odpowiedział tylko i w skupieniu zaczął
napełniać kieliszki.
Donna zrozumiała jedno: Elaine Fielding w szczególny
sposób miała wpływ na przeszłość Seatona.
– Widziałem dziś rano w Swindon Jana, jak 'wsiadał do
czyjegoś samochodu. Chyba mnie nie zauważył. Czy mówił,
gdzie się wybiera?
Spodziewała się, że Richard zmieni temat.
– Pani Lanten poinformowała mnie tylko o jego wczesnym
wyjściu. Oznajmił jej, że jedzie do Londynu kupić coś do
sklepu, ale... – urwała.
– Ale co? – patrzył wyczekująco.
Czy można zaufać Richardowi? Z drugiej strony, czy mogła
poradzić sobie z tym wszystkim sama, nie dzieląc się z nikim?
Opowiedziała mu o wczorajszym tajemniczym i podejrzanym
telefonie.
Richard podzielił jej obawy.
– Czy Clare wie?
– Nie mam pojęcia.
– Podejrzewam, że Jan ma jakieś kłopoty. Clare, nawet jeśli
mogłaby coś wyjaśnić, nie zrobi tego. Pomimo ciągłych kłótni,
jest fantastycznie lojalna wobec brata.
– Jestem pewna, że Seaton wrócił WTEDY ze względu na
Jana. Martwił się o niego. Żałuję, że nic o tym nie powiedział.
– Albo nie, chociaż wydaje mi się, że chciał to zrobić tego
samego ranka, kiedy zginął. Poprosił, abyśmy spotkali się na
moście, tak, żeby nikt nie mógł słyszeć naszej rozmowy –
Richard był bardzo poruszony.
– Czy ktoś jeszcze mógł o tym wiedzieć?
– Niewykluczone. Telefonował do mnie poprzedniego
wieczoru.
– Coś strasznego dzieje się w Riversly. Myślę, że śmierć
Seatona to...
Zakryła twarz, Richard natychmiast znalazł się przy niej.
Objął ją ramieniem... Pragnęła przytulić się mocno do niego, ale
bała się ciągle, czy nie okaże się jednak jej wrogiem.
– Wyjedź stąd, Donna – wyszeptał – musisz wyjechać. Nie
mamy żadnego prawa mieszać cię w to wszystko. Seaton nie
chciałby, abyś miała problemy.
– Nie mogę tak po prostu uciec. Czy nie widzisz, że teraz
jestem odpowiedzialna za to, co się wydarzy. Śmierć Seatona
zmieniła wszystko. Muszę zająć jego miejsce.
Czułość Richarda sprawiła, że mocniej przywarła do niego.
Uwierzyła, że są po tej samej stronie.
Raptownie otworzyły się drzwi. Clare wyglądała nadzwyczaj
pięknie, ale z jej oczu buchnęła wściekłość.
– Dlaczego patrzysz na nią w ten sposób? – zapytała
zgorszona. – Czy nie rozumiesz, że ona tylko czeka, aby zgarnąć
Riversly? To nie jest w porządku. Nienawidzę jej. Cieszę się, że
Seaton nie żyje. Nigdy nie będzie nosiła nazwiska Warleyów.
– Clare – pani Fielding krzyknęła, oburzona jej zachowaniem.
– Jak śmiesz odzywać się w ten sposób w moim domu?
– Steph, czuję się taka nieszczęśliwa – Clare wtuliła się w
nią.
Początkowo pani Fielding stała niewzruszona, lecz już po
chwili zaczęła uspokajać dziewczynę. Donna odwróciła głowę,
bo nie chciała, by ktokolwiek widział jej łzy. Ileż to razy
pragnęła pociechy i zrozumienia, nie zaznając ich nigdy. W
dniu, w którym odeszła matka, nie uroniła ani jednej łzy.
Uparcie wierzyła w jej powrót. Być może to zbliżyło ją do
Seatona. Jego opiekuńczość i dobroć zastępowały brak
matczynej czułości... Gdyby jeszcze mogła w pełni
odwzajemnić jego uczucia...
Wstała i podeszła do okna. Richard dotknął jej ramienia. Z
wdzięcznością przyjęła ten gest.
– Będziesz musiała przyzwyczaić się do łez Clare. Nie potrafi
nad nimi panować, tak, jak nie umie opanować napadów złości.
Zbliżył się do Clare:
– Swoimi łzami terroryzowałaś Seatona, ale z nami ci się nie
uda.
– Richard! Nie bądź okrutny.
– Okrutny? Ależ mamo! Zbyt dobrze znam sztuczki Clare.
Złość i łzy są dla niej skutecznym środkiem do celu. I nie ma dla
niej znaczenia to, że ktoś przez nią cierpi.
Clare zaczęła wycierać mokrą twarz.
– Jesteś wstrętny. A ja myślałam, że mnie kochasz.
– Nie mam zamiaru w nieskończoność znosić twoich
humorów. Ani ja, ani Donna. Weź to pod uwagę, moja panno.
– Ty lepiej uważaj – rzuciła Clare w stronę Donny, a
odwracając się do Richarda dodała: – Jesteś tak samo podły jak
ona. •
– Tego już za wiele! Nie zniosę dłużej waszych sporów i
pretensji. Clare – wytrzyj łzy. Richard niech przygotuje drinki.
A my wszyscy usiądźmy w spokoju – zarządziła pani Fielding.
Clare przykucnęła blisko jej kolan. Richard stał nieruchomo,
wpatrzony w ogień. W chwilę potem Jen oznajmiła, że kolacja
jest już gotowa.
– Czy Jan przyjdzie? – pani Fielding wyczekująco spojrzała
na Clare.
– Zadzwonię do domu – zdecydowała dziewczyna.
Wróciła z wiadomością, że brata jeszcze nie ma.
– W takim razie zaczynamy bez niego.
Rozdział 5
– Donna.
Obudziła się natychmiast.
– Tak? Co się stało? Wrócił?
Clare stała w drzwiach sypialni.
– Donna. Boję się. To już cztery dni.
– Chodź tutaj – powiedziała Donna siadając na łóżku.
Clare podeszła, ubrana była w jasnoniebieski, szkolny
kostiumik. Trzęsła się z zimna.
– Coś się stało z Janem – powiedziała ściszonym głosem. –
Wiem na pewno. Powinnyśmy mu pomóc.
– Wskakuj szybko – Donna wskazała miejsce obok siebie. –
Na pewno masz lodowate stopy.
Clare ociągała się, ale już po chwili leżały razem szczelnie
otulone kołdrą. Cierpienie w głosie dziewczyny wywołało
dreszcz przerażenia u Donny. Każdego dnia widziała, jak strach
o Jana narasta w sercu jego siostry.
– Musimy zawiadomić policję – odezwała się w końcu.
Clare gwałtownie zaprotestowała:
– Nie, nigdy by nam nie wybaczył. Donna, czy nie myślisz,
że mogłybyśmy same go odszukać?
– Dobrze, ale gdzie zaczniemy? Clare, w końcu ty wiesz o
wiele więcej niż ja.
– Dlaczego tak myślisz? Naprawdę nie... – nie była jednak
zbyt przekonywująca.
– Czy Jan kiedykolwiek zniknął na tak długo? – spytała
Donna.
– Raz. Seaton go znalazł.
– Gdzie?
– Nie jestem pewna, chyba w Holandii.
Donna pamiętała nagłą i tajemniczą podróż Seatona do
Holandii, ponad rok temu. Wówczas uważała ją za ucieczkę dla
poprawy nastroju.
– Nienawidzę tej bezsilności – Clare prawie płakała. –
Donna, jak on mógł mi to zrobić?
– Nie wolno mówić w ten sposób. Musiał mieć ważne
powody.
– Czuję się taka samotna – Clare ukryła twarz w poduszce.
Donna pogładziła jej kruczoczarne włosy.
– Oczywiście, że nie jesteś sama. Masz oddanych przyjaciół,
Clare długo szlochała, aż w końcu Donna posłała jej
porozumiewawczego kuksańca.
– Rozchmurz się, Clare. Może właśnie dziś przyjdą jakieś
wieści.
Jednak poczta przyniosła tylko list od pana Brooksa, z
zawiadomieniem o terminie spotkania, które wyznaczył Donnie
i Janowi. Donna była zmuszona iść na nie sama.
Sklep oczarował ją. Celowo przybyła wcześniej, żeby go
obejrzeć.
W czasie minionego tygodnia zaniechała decyzji o
natychmiastowej, bezceremonialnej interwencji w interesy Jana.
Nie zamierzała się wtrącać. Przyjechała tu, żeby zaspokoić
ciekawość.
Stała rozglądając się dookoła. Na początku odniosła wrażenie
nadmiaru: zbyt dużo mebli jak na jedno pomieszczenie. Seaton
poświęcił temu zagadnieniu cały rozdział w swej ostatniej
książce. Donna przepisując go na maszynie wiele razy,
zapamiętała treść niemal w całości. Zwróciła również uwagę na
niezbyt fortunne oświetlenie. Personel krzątał się, zajęty obsługą
klientów.
Seaton często opowiadał jej o Dalby'm Lewinie, szefie działu
sprzedaży, chwaląc jego zaradność i lojalność. Z zadowoleniem
myślał o tym, że Jan ma pod ręką człowieka godnego zaufania, a
przede wszystkim, dobrego fachowca.
Ale czy Jan korzystał z rad Lewina – Donna miała poważne
wątpliwości.
– Dzień dobry pani – stał przed nią mężczyzna w średnim
wieku, lekko szpakowaty, w ciemnym garniturze.
„Służbista" – pomyślała – „przepisowy brak entuzjazmu".
– Czy pan Lewin?
Skinął głową.
– Donna Martingale.
Uśmiechnął się beznamiętnie.
– Oczekiwaliśmy pani. Może przejdźmy do biura.
Urządzenie pokoju znajdującego się w głębi sklepu,
zachowało piętno gustu Seatona. Elegancja i prostota – dwa
wyrazy cisnęły jej się na usta, gdy patrzyła na jasne, drewniane
meble, oszkloną bibliotekę, masywne biurko i maszynę do
pisania stojącą na mahoniowym stoliku. Widok z okna dopełniał
atmosfery powagi. Było tam podwórko klasztorne, pośrodku
którego znajdowała się omszała studnia, a nad nią – drzewko
magnolii.
– Pan Brooks umówił się z panią na 11.30? – Dalby Lewin
pytająco spojrzał na Donnę.
– Zgadza się. Celowo przyszłam wcześniej. Chciałabym z
panem porozmawiać.
Wciąż stał w drzwiach.
– Proszę usiąść, panie Lewin. Czy miał pan jakąś wiadomość
od Jana?
– Nie, pani Martingale. Codziennie oczekuję telefonu od
niego. Wyjechał do Midlands w poniedziałek, żeby obejrzeć
dom z zamiarem ewentualnego kupna, ale nie dotarł tam.
– Skąd pan ma te wiadomości?
– Człowiek, z którym był umówiony w Londynie,
skontaktował się ze mną, niepocieszony, że Jan się wycofał.
– Jak pan myśli, co się mogło stać? Czy podobna historia
miała miejsce w przeszłości?
Lewin po krótkim namyśle odparł:
– Jan kiedyś zniknął nieoczekiwanie, gdy w pobliżu
rozgrywały się zawody jeździeckie. Ale wtedy zatelefonował.
Donna odnosiła wrażenie, że sprawa zniknięcia Jana nie
interesuje pana Lewina. Nabrała co do tego pewności, kiedy
nagle zapytał:
– Stała się pani nowym właścicielem sklepu. Czy zamierza
pani wprowadzić jakieś zmiany? My – cały personel –
niepokoimy się o nasze posady – wyczekująco przyglądał się
Donnie.
– Zapewniam, że nie ma powodu do niepokoju.
– Jeśli chodzi o zakup eksponatów, polegaliśmy dotąd na
panu Seatonie.
– Od dziś możecie polegać we wszystkim na mnie –
powiedziała swobodnie.
Wstał mówiąc:
– Naturalnie będziemy w stosunku do pani całkowicie lojalni.
– Dziękuję. A teraz, czy mógłby pan poczęstować mnie
filiżanką kawy?
Oddalił się z westchnieniem ulgi.
Donna podeszła do okna. Słońce rozjaśniło jej twarz. Kiedy
Lewin wrócił z kawą, poprosiła o księgi rachunkowe i popijając,
przeglądała je.
Pan Brooks, jak zwykle punktualny, przybył w towarzystwie
młodego mężczyzny, który przedstawił się jako Mikę Sadler,
wspólnik Seatona.
– Czy nie przygnębia pani widok tych wszystkich staroci? –
spytał Sadler.
– Nie. Mój ojciec jest archeologiem. Od dzieciństwa żyłam
wśród antyków.
Pan Brooks niespokojnie zerkał w stronę Donny.
– Jan się spóźnia – zauważył wreszcie.
– Nie będzie go dzisiaj.
– Dlaczego? Przecież specjalnie napisałem do niego list,
który mam nadzieję, dotarł na czas.
– Jan zniknął. Od poniedziałku nie pokazał się w domu.
Pan Brooks spojrzał ponuro.
– Czy zrobiła pani coś, aby go odszukać?
– Niestety nie. Obiecałam Clare, że nie zawiadomię policji.
– A więc ona wie – Sadler usiadł wbijając ręce w kieszenie.
– Co takiego? – zaniepokoiła się Donna. – O co panu chodzi?
– Łudziliśmy się, że Jan będzie w stanie wytłumaczyć pewne
nieścisłości w rachunkach. Duże kwoty nie zostały w nich
uwzględnione – pan Brooks urwał i wskazał ręką na plik
papierów leżących na stole.
Donna patrzyła na nich zdezorientowana.
– Nie rozumiem. Czy oskarżacie Jana o...
– Spokojnie, pani Martingale. Nikogo nie oskarżamy.
Chcemy wyjaśnień. Seaton martwił się, gdyż... – pan Brooks
znowu zawiesił głos.
– Seaton? Czy Seaton wiedział? Kiedy to wyszło na jaw?
Mikę Sadler zaczął przechadzać się po pokoju.
– Upewniliśmy się po dokładnym sprawdzeniu rachunków,
na kilka dni przed wypadkiem. Pan Warley był bardzo
przygnębiony. Zamierzał osobiście porozmawiać z Janem.
Donna poczuła dreszcz przerażenia. Oczami wyobraźni
zobaczyła most i dwie postacie prowadzące zaciętą dyskusję,
wodę przepływającą poniżej i... Zamknęła oczy w nadziei, że
koszmar zniknie. Minęła dłuższa chwila, zanim dotarł do niej
zaniepokojony głos pana Brooksa:
– Czy wszystko w porządku moja droga?
Całym wysiłkiem woli usiłowała się opanować.
– Proszę kontynuować – powiedziała słabo.
– Problem utrzymania sklepu staje się coraz poważniejszy.
Pani zapewne orientuje się, że jeśli zostanie on sprzedany,
wejdzie w życie następny punkt testamentu Seatona.
Przytaknęła.
– Oczywiście może pani nie zastosować się do mojej rady,
ale... Osobiście uważam, że powinna pani utrzymać ten biznes.
Seaton miał bardzo dobrą opinię w tej branży.
– Tak, rozumiem. Muszę to przemyśleć. Dużo zależy od Jana
– powiedziała Donna.
– Oczywiście. Ale trzeba stanowczo zaznaczyć, że Jan – takie
było życzenie Seatona – nigdy już nie będzie mógł ponownie
przejąć sklepu.
– Ale co on pocznie? – zareagowała gwałtownie Donna. –
Nie można odbierać mu wszystkiego. To nieludzkie.
– Jan jest nieuczciwym człowiekiem i namiętnym hazardzistą
– powiedział pan Brooks, chowając dokumenty do teczki. – Jeśli
zdecydowałaby się pani wnieść sprawę do sądu...
– Proszę przestać – odparła ze złością – jak mogłabym
zaskarżyć Warleya?
Twarz pana Brooksa wyrażała dezaprobatę.
– Przykro mi panie Brooks, nie chciałam pana urazić, ale
proszę mnie zrozumieć.
– Tak – uśmiechnął się. – A przy okazji, radzę postarać się
odszukać tego młodego człowieka.
Ta rozmowa wyczerpała Donnę. Zegar na wieży kościoła
wybił właśnie dwunastą. Usłyszała dyskretne pukanie – wszedł
pan Lewin.
– Pan Fielding jest tutaj. Pyta, czy go pani przyjmie.
W pierwszej chwili chciała odmówić, bo nie miała ochoty na
rozmowę z kimkolwiek. Jednak Richard wcale nie czekał na
pozwolenie, wyminął Lewina i wszedł do gabinetu.
– Telefonowałam do Riversly – powiedział. – Lanty
powiedziała, że pan Brooks i Sadler mają spotkać się z tobą w
sklepie. Domyślam się, że wyszli niedawno.
Skinęła głową.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś?
– A powinnam? Nie chcieli się widzieć z tobą, tylko ze mną i
Janem.
– Gdzie się podziewa Jan? – Richard usiadł na krześle.
– Clare nic ci nie wspominała? Nie ma go od poniedziałku.
Spojrzał z niedowierzaniem.
– Chodźmy stąd. Clare powinna...
– To znaczy, że ci nie wspominała? Bała się że zawiadomisz
policję.
Zmieszany Richard wykrztusił słabym głosem:
– Przecież zawsze mi ufała. Donna, co się tutaj dzieje? Jesteś
bardzo blada. Czy to rozmowa z Brooksem tak cię przygnębiła?
Potwierdziła. Widziała, że Richard szczerze się tym przejął i
chciała wyznać mu wszystko. Nie miała jednak prawa
wtajemniczać go w kłopoty Jana, rozumiała, że przede
wszystkim powinna najpierw porozmawiać o wszystkim z Clare.
– To jest ponad moje siły. Nie przypuszczałam, że będę
zmuszona podejmować decyzje odnośnie do sklepu –
powiedziała wstając.
– Wyglądasz, jakbyś potrzebowała drinka. Napijmy się razem
– zaproponował. – Tu obok jest mały bar.
Nie miała siły mu odmówić.
– Clare musi być bardzo zmartwiona – rzekł, stawiając na
stoliku dwa drinki. – Jan to łajdak. Nikt nie jest w stanie
utrzymać go z dala od wyścigów. Bóg jeden wie, skąd on bierze
na to wszystko pieniądze. Nie znoszę, kiedy Clare jest smutna –
dodał.
Donna poczuła zazdrość o troskę, z jaką Richard mówił o
Clare. Sądziła dotąd, że uczucie dziewczyny nie jest
odwzajemnione, ale może nie miała racji.
– Co zamierzasz zrobić w sprawie sklepu?
– Pan Brooks uważa, że powinnam tu zostać. Tego
oczekiwałby Seaton.
– Znasz się na handlu antykami?
Poczuła się trochę urażona jego pytaniem.
– Wystarczająco – ucięła krótko. – A poza tym muszę
pomyśleć o personelu. Są pełni obaw o swoje posady.
– Lewin demonizuje. Nie mam pojęcia, dlaczego Seaton go
trzymał. Jest mnóstwo innych zawodów na „a"... – ironizował
Richard.
Przerwała mu:
– Łatwo ci mówić. Ty jesteś bogatym właścicielem
ziemskim. Wiem, co czuje człowiek, który traci pracę.
Uśmiechnął się.
– Masz rację, Donna. Jestem bezmyślnym bałwanem.
Warleyowie będą błogosławić dzień, w którym odziedziczyłaś
Riversly.
Po powrocie do sklepu przestudiowała listę zakupionych
ostatnio mebli i nareszcie przekonała się, jakim ogromnym
kapitałem dysponuje. Zrozumiała jednocześnie, że dwa lata z
Seatonem pomogły jej, między innymi, zorientować się w
sprawach obrotu gotówką. Skończyła wprawdzie szkołę
handlową przed podjęciem pierwszej posady, ale to, czym
musiała się zająć, było o wiele bardziej skomplikowane i
podniecające.
Wracała do domu dopiero późnym popołudniem. Opuściła
szyby w samochodzie i woń świeżo skoszonej trawy wraz z
nagrzanym powietrzem wdarła się do środka. Prawie tydzień
minął od czasu, gdy po raz pierwszy jechała tą drogą, z
niepokojem w sercu. Teraz wydawało się jej, że życie gdzie
indziej jest niemożliwe. Pomyślała o Richardzie. Dlaczego tak ją
irytował?
Dojeżdżając do domu zauważyła jakąś postać machającą do
niej od progu. Gdy się zatrzymała, Richard nie pozwolił jej
wysiąść, tylko szybko zajął miejsce obok.
– Clare miała wypadek – powiedział. – Cholerna Vanity!
– Czy to coś poważnego?
– Nie wiem. Zabrano ją do szpitala w Bath. Lanty tam
pojechała. Kiedy tam zadzwoniłem, powiedziała mi, że Clare
koniecznie chce się z tobą widzieć. O mnie nie pytała.
– Dlaczego miałaby? – odparła Donna. – Jest pewna twojej
miłości.
Nie odpowiedział.
– Chce ze mną porozmawiać ze względu na Jana – dodała.
– Donna, nie tylko Warleyowie cię potrzebują – dał znak, aby
ruszyła. – Jedźmy, Clare czeka.
Rozdział 6
Kiedy Donna i Richard przybyli do szpitala, Clare
odpoczywała po zabiegu. Złamane ramię zostało porządnie
opatrzone, lekarz zalecił jednak pozostanie przez parę dni na
obserwacji.
Dziewczyna leżała z zamkniętymi oczami. Bladość
policzków nadawała twarzy dziecinny, bezbronny wyraz. Donna
chciała przytulić ją mocno do siebie, zapewnić, że wszystko
będzie dobrze. Nieświadomie dotknęła ramienia Richarda.
Wziął jej dłoń i zamknął w swojej.
Minęła zaledwie chwila, kiedy Clare przebudziła się i dała
znak, aby podeszli bliżej.
– Donna, proszę cię, znajdź Jana. Potrzebuję go – Donna
stanęła przy jej wezgłowiu. – On ma kłopoty, pomóż mu – głos
Clare stawał się coraz słabszy, aż w końcu znowu zapadła w
drzemkę.
Do pokoju weszła pielęgniarka.
– Nie ma sensu tak stać. Teraz będzie spała godzinami.
Ponad połowę drogi powrotnej przejechali w milczeniu.
Wreszcie Richard odezwał się:
– Clare bardzo martwi się o tego swojego cholernego brata.
Nie może przecież w nieskończoność go ochraniać. Czy
domyślasz się, co ona przed nami ukrywa?
Donna wcisnęła się głębiej w fotel.
– Dopóki ty się nie zjawiłeś – ciągnął rozgoryczony – ufała
mi. Teraz obie traktujecie mnie jak wroga.
– Przestań, Richardzie – powiedziała znużona.
Nie odezwał się już. Spojrzała na jego smutną twarz.
Znowu pożałowała, że nie wróciła do Paryża, uwolniłaby się
od problemów kuzynostwa. Wydawało się, że ci ludzie
nieustannie popadają w kłopoty, przy okazji angażując w nie
całe najbliższe otoczenie. Zrozumiała, że Seaton przekazał jej
cały majątek, ale przy okazji ściągnął na jej barki
odpowiedzialność za swych kuzynów. Może wierzył, że Donnie
rzeczywiście
uda
się
uchronić
tę
dwójkę
przed
niebezpieczeństwem. Ale wszystko stało się tak nagle, nie czuła
się przygotowana do podjęcia takiej odpowiedzialności.
Westchnęła głęboko, oparła czoło o zimną szybę samochodu.
Bliska płaczu wyszeptała:
– Gdyby nie ja, kto opiekowałby się nimi?
– Fieldingowie – odpowiedział Richard.
– A więc gdybym teraz wyjechała stąd, nic by się nie stało.
Fieldingowie odnaleźliby Jana, poprowadzili sklep, zadbali o
Clare.
– Niekoniecznie to miałem na myśli.
– A może zdawało ci się, że potrafisz w wielkopańskim stylu
mieć na wszystko oko: uznając uczucie Clare za coś
oczywistego, okazując brak zrozumienia dla nałogów Jana,
które właściwie w naszych czasach można by nazwać chorobą.
Nie zmartwiłbyś się specjalnie, gdyby Lewin i cała reszta
personelu straciła pracę, gdybym zamknęła sklep – jedną z
najważniejszych spraw w życiu Seatona. Prawda?
– Donna... – Richard zjechał na pobocze, wyłączył silnik,
słychać było tylko deszcz uderzający o dach auta.
– Czy rzeczywiście myślisz, że jestem aż tak nieczuły? Kiedy
zabrakło Seatona, starałem się zająć jego miejsce...
– Nie, Richardzie, ty nie jesteś nieczuły. Doskonale
rozumiem, że nie masz cierpliwości dla tych dwojga. Seaton
podziwiał cię, ufał tobie, dlaczego nie oddał ich pod twoją
opiekę? – – Były pewne powody – zaczął Richard. – Jan nie
przyjąłby ode mnie żadnych uwag czy upomnień. Masz rację
mówiąc, że nie potrafię ich zrozumieć. A ty?
– Może trochę.
– Ale zostaniesz? – zapytał uśmiechając się przy tym
niepewnie.
Skinęła głową. Dotknął lekko jej ramienia.
– Cieszę się... naprawdę – powiedział włączając silnik. –
Myślę, że Seaton wiedział co robi, przekazując Riversly w twoje
ręce.
„Może zrozumie wreszcie, że ma we mnie przyjaciela" –
pomyślała. Czekała z niecierpliwością chwili, kiedy wejdzie do
domu, zrzuci płaszcz i wygodnie usiądzie w fotelu.
Kiedy zatrzymali się na podwórku, pani Lanten już biegła w
ich kierunku.
– Co z nią? Jak się czuje? Nie pozwolili mi jej zobaczyć –
lamentowała.
– Wszystko będzie dobrze. Za kilka dni Clare wróci do domu
– wyjaśniła Donna.
Dopiero w oświetlonym korytarzu zwróciła uwagę na
zaczerwienione od płaczu oczy gospodyni. Podeszła do niej i
objęła ją. Przez krótką chwilę poczuła w tej kobiecie
sprzymierzeńca.
– Nakryłam do kolacji. Czy pan Richard zostanie?
Wahając się spojrzała na Donnę.
– Proszę – powiedziała.
Przeszła do swego pokoju. Spojrzała w lustro. Czuła ciężar
wydarzeń, ale tego dnia twarz pozostała niezmieniona, jedynie
w oczach odbijało się znużenie. Umyła ręce, poprawiła makijaż
i zeszła na dół...
Richard zawołał do niej z salonu:
– Przygotowałem coś mocniejszego do picia.
– Dobry pomysł, po takim dniu!
– Biedna mała Donna.
Poczuła dreszcze. Odstawiając szklankę powiedziała:
– Nie taka znów biedna. Powiedz raczej bogata Donna.
W jego niebieskich oczach pojawił się błysk przekory.
– Nie da się ukryć. Fortuna Seatona w takich pięknych rękach
– podszedł bliżej i ucałował jej dłonie.
– Przestań – próbowała je wyrwać.
– Niby dlaczego? Doprowadzasz mnie do szaleństwa, każąc
czekać na siebie tak długo – puścił jej ręce, by niespodziewanie
chwycić ją w ramiona.
Podniosła głowę. Oczy Richarda pociemniały z pożądania.
Czuła pełne słodyczy pocałunki na szyi i policzkach, aż
wreszcie ich usta spotkały się. Zarzuciła mu ręce na szyję. Ten
moment słabości sprawił, że zapomniała o wszystkim, pozwoliła
się unieść rozkoszy w jego ramionach.
Kiedy jednak wyszeptał jej imię, przypomniała sobie Clare.
Wyrwała się, cała drżąc, nie mogąc wymówić słowa. Myśli
biegały chaotycznie: Clare kochała tego mężczyznę, a on...
Richard też wydawał się oszołomiony. Odsunął się.
– Donna, wybacz mi. Nie miałem prawa...
Zdawała sobie sprawę, że dała się ponieść emocjom.
Nie traktował jej poważnie. Nawet jego przywiązanie do
Clare nie powstrzymało go... Zła na siebie, szybkim krokiem
przeszła do jadalni.
Skwapliwie podążył za nią. Usiedli przy stole. Podała mu
kurczaka i sałatkę.
– Nalej proszę wina – powiedziała.
Richard pewną ręką napełnił kieliszki.
– Nareszcie pani na Riversly.
– Jakieś obiekcje?
– Skądże znowu.
Nagle straciła apetyt. Odłożyła sztućce i podniosła do ust
kieliszek, przez cały czas czując na sobie spojrzenie Richarda.
– Nie jesteś głodna?
Atmosfera wspólnego posiłku sprawiła, że Donna poczuła się
nieco swobodniej. Przyszłość nie miała znaczenia, liczyła się
tylko chwila bieżąca. Richard uśmiechnął się do niej łagodnie.
Dobrze się tutaj czuł; jadł z nią kolację, pił wino i – co do tego
nie miała wątpliwości – pragnął jej.
Pani Lanten podała kawę w salonie. Richard wypił ją
duszkiem stojąc, po czym przeprosił, mówiąc że musi już iść.
– Jutro rano wcześnie zaczynam.
Odprowadziła go do drzwi i jeszcze długo patrzyła za nim, aż
zniknie w ciemności.
Pod koniec drugiego tygodnia pobytu Clare w szpitalu
nastąpiła lekka poprawa jej stanu zdrowia. Podczas drugiej
wizyty Donny, lekarz poprosił ją o chwilę rozmowy.
– Tę dziewczynę coś gnębi – powiedział z troską. – Dlaczego
brat jej nie odwiedza?
Donna, przyparta do muru, odpowiedziała, że Jan wyjechał.
Doktor był oburzony.
– Nie może się pani z nim skontaktować? Pacjentka jest w
złym stanie psychicznym i bardzo cierpi. Może on odmówił
przybycia tutaj?
– Ależ nie – zaprzeczyła pośpiesznie.
– No cóż, dopóki nic się nie da z tym zrobić, pani
podopieczna ma znikome szanse na wyzdrowienie.
Donna zamarła.
– Czy złamanie jest aż tak poważne?
Lekarz spojrzał na nią surowo.
– Nie chodzi o jej kości, ale o nią samą. Musi pani odszukać
jej brata. To konieczne.
Nie chciała wracać do pustego domu, przygnębiona tym, co
usłyszała, pojechała więc do Manor Farm.
Jen wprowadziła ją do bawialni. Richard był sam Podniósł się
natychmiast, aby ją powitać, rozrzucając przy okazji sterty gazet
wokół siebie. Ukrywała poruszenie, dopóki Jen nie opuściła
pokoju.
– Martwię się o Clare. Lekarz stwierdził...
– Wiem – przerwał jej – mnie również powiedział.
– Musisz coś na to poradzić. Nie mogę cię prosić o
odnalezienie Jana, ale przynajmniej otocz opieką Clare.
Dlaczego ona tak się boi, Richardzie?
– Nie wiem – odparł w zamyśleniu.
– Ona zrobi dla ciebie wszystko. Jestem przekonana, że
potrafisz ją uspokoić. Proszę, porozmawiaj z nią.
– Skąd wiesz, czy już tego nie zrobiłem. To nic nie pomogło.
Wyglądało tak, jakby Clare mnie w ogóle nie słyszała. Ona
myśli, że Jan nie żyje – dodał cicho.
– Już dawno powinniśmy pójść na policję.
– Nie możemy. Przyrzekliśmy Clare.
– Zatrudnimy detektywa – z desperacją stwierdziła Donna.
– Oczywiście, że możemy. Tylko ciekawe, jak on się do tej
sprawy zabierze. Musi przecież oprzeć się na jakichś faktach, a
Clare odmawia udzielania informacji.
– Ty widziałeś Jana wsiadającego do samochodu? Nie
pamiętasz numeru? Nic, zupełnie?
– Nie – odparł Richard – posłuchaj mojej rady: pozostaw
sprawy swojemu biegowi. On pewnego dnia sam wróci.
– I nie obchodzi cię to, co się w tym czasie stanie z Clare?
Podskoczył do niej i mocno chwycił ją za ramiona.
– Oczywiście, że obchodzi i to bardziej niż możesz sobie
wyobrazić. Ale tłumaczę ci, że nic nie możemy zrobić!
Odwróciła się od niego.
– Nie wierzę ci – szybkim krokiem opuściła pokój.
Pobiegł za nią aż do samochodu.
– Na miłość boską! – krzyknął. – Nie rób nic, czego później
będziesz żałować.
Rzeczywiście, Donna nic nie mogła zrobić. Przez kolejne dni
nosiła się z zamiarem wynajęcia prywatnego detektywa, ale w
końcu zrezygnowała. Zadzwoniła natomiast do pana Brooksa,
prosząc o radę. Podczas rozmowy odniosła wrażenie, że Brooks
rozmawiał już wcześniej z Richardem.
Pan Brooks radził czekać.
– Musimy stawić czoła faktom, pani Martingale. A fakty są
takie, że Jan w ciągu ostatniego roku przywłaszczył sobie dużą
ilość pieniędzy. Obawiam się, że ta kradzież nie jest jedynym
powodem, dla którego się ukrył. Jan zdaje sobie doskonale
sprawę, że pani go nie zaskarży, nie chcąc szargać nazwiska
Seatona.
– Mógł zostać porwany albo zamordowany – rzuciła
nerwowo Donna.
– Porwanie należy wykluczyć, gdyż nie otrzymaliśmy
żądania okupu. Nie powinna pani nazbyt wysilać wyobraźni.
Jeśli chce pani usłyszeć, co ja o tym myślę, to uważam, że
należy spróbować przekonać Clare, iż jej brat wyjechał za
granicę.
Ale Donna nie chciała nakłaniać Clare do wiary w cokolwiek.
Rzadko ją odwiedzała, wiedząc, że Richard z matką jeżdżą do
szpitala prawie codziennie. Również pani Lanten każdego ranka
przyjeżdżała autobusem do swojej wychowanicy.
Dobrze się złożyło, że w trzecim tygodniu pobytu w Riversly,
panna Martingale miała aż nadto pracy w sklepie. Pierwsza
zmiana, którą przeprowadziła, dotyczyła oświetlenia. Posłuchała
rady Dalby Lewina i zaangażowała najlepszego w mieście
elektryka.
– Proszę spojrzeć – tłumaczyła mu – pokój z eksponatami jest
jak scena, odpowiednie oświetlenie to połowa sukcesu. Nie
czytał pan książki pana Seatona?
– Tak, ale...
– Ale – przerwała mu – uważa pan, że to stek bzdur, prawda?
W niedługim czasie obroty sklepu wyraźnie wzrosły i Donna
mogła sobie pogratulować pomysłu, a przede wszystkim
odwagi. Poczuła się pewniej i plany na przyszłość zaczęły
nabierać realnych kształtów.
Nie myślała więcej o ciążącej na niej odpowiedzialności za
młodego Warleya – pamiętała słowa Brooksa: „Jan nie ma
prawa do sklepu".
Z Richardem Fieldingiem nie widziała się od czasu kłótni o
Clare. Nie chciała pierwsza nawiązywać kontaktu, ale każdy
dzień wzmagał pragnienie zobaczenia go znowu...
Wieczory spędzała spacerując po ogrodzie, ale nigdy nie
przekroczyła ponownie mostu.
W piątek, późnym popołudniem, Richard przyjechał do
sklepu. Nie czekał, aż Lewin go zapowie, od razu wszedł do
biura.
– Wspaniałe wiadomości – powiedział w progu –
rozmawiałem z Janem.
Wpatrywała się w niego zdumiona tym, co usłyszała.
– Dlaczego skontaktował się z tobą, a nie ze mną?
– Telefonował bardzo późno w nocy. Uważał, że lepiej
będzie, jak porozmawia ze mną. Jest w Amsterdamie.
Gdyby nie podniecenie wywołane słowami Richarda, z
pewnością zauważyłaby lekkie wahanie w jego głosie.
– Co on tam robi na miłość boską? Dlaczego tak długo się nie
odzywał? – wybuchnęła.
– Powiedział, że napisał do Clare. Nic więcej nie udało mi się
z niego wyciągnąć. Było go słabo słychać.
– Czy przekazałeś mu, że Clare nie dostała żadnego listu?
Kiedy wraca do domu?
– Tego nie powiedział...
Donna poczuła wściekłość.
– Ale uświadomiłeś mu, jak bardzo Clare jest niespokojna,
jak bardzo go potrzebuje? Rozmawiałeś z nią?
Przytaknął.
– Dawno nie widziałem Clare tak szczęśliwej. Lekarz
stwierdził, że teraz jej stan na pewno się polepszy. – Odwrócił
się tak, że nie widziała jego twarzy. – Sama widzisz, że miałem
rację. Najlepszym wyjściem było spokojnie czekać.
Wiedziałem, że Jan któregoś dnia się odezwie.
– Ale nie wrócił...
– Uczyni to niebawem – z uśmiechem zbliżył się do niej.
– Zobaczymy – odpowiedziała chłodno. – Jednak
najważniejsze, że Clare jest spokojna.
– Zapewniam cię, że jest. Donna, uczcijmy to, proszę, tylko
we dwoje...
– Uczcić? – powtórzyła nie rozumiejąc o co mu chodzi. –
Cieszę się, że Jan jest bezpieczny, ale to nie rozwiązuje moich
problemów. Co się stanie, gdy Jan wróci do Riversly? Brooks
powiedział wyraźnie, że Warley nie ma już prawa do sklepu –
wyczekująco spoglądała na Richarda.
– To znaczy, że Brooks ci powiedział...
– Myślałam, że ty o niczym nie wiesz!
– Seaton zwierzył mi się ostatniego wieczoru. To był dla
niego prawdziwy szok.
– Dla mnie również.
– Masz jednak możliwość wyboru – odpowiedział twardo.
– Jak to? – spojrzała z niedowierzaniem.
– Albo wbrew Brooksowi nalegać na powrót Jana do biznesu,
albo wytoczyć proces.
– Jak łatwo tobie i Brooksowi przychodzi zrzucić całą
odpowiedzialność na mnie. Aż miło słuchać waszych
wywodów.
– Ta odpowiedzialność, to część spadku.
– Aleja nie wiedziałam...
– A ja tak. Pamiętasz, jak błagałem cię, abyś wróciła do
Paryża. Znam Jana. Nienawidziliśmy się od dzieciństwa, dopóki
nie byłem na tyle duży, żeby... Czy nie widzisz, że on się
stacza?
Zaskoczona spojrzała na niego.
– Nie znam Jana na tyle. Myślę, że jest miły.
– Kobiety zawsze o nim tak mówiły. Nawet moja siostra...
– Myślałam, że twoja siostra...
– Myślałaś, że Elaine kochała Seatona. To prawda, ona
również mu się podobała, dopóki Jan... – schował twarz w
dłoniach.
Donna słuchała zdruzgotana. Ileż to razy Seaton zapewniał,
że ona jest jedyną miłością jego życia.
– Dopóki...
– Jan poślubił Elaine – powiedział cicho Ryszard.
– Co takiego? To nieprawda!
– Niestety tak.
– Nie rozumiem. W takim razie dlaczego twoja siostra nie
mieszka w Riversly? Dlaczego nic o tym nie wiedziałam?
– To nie miało nic wspólnego z tobą, była to sprawa między
Warleyami a Fieldingami.
Nie mogąc pohamować gniewu wybuchnęła:
– Co wy jeszcze ukrywacie przede mną? Może ktoś mi
wreszcie wyjaśni, o co w tym wszystkim chodzi?
Naglą myśl przemknęła jej przez głowę:
– Kiedy miał miejsce ślub? Zaraz, zaraz, niech zgadnę... Dwa
lata temu, kiedy Seaton przeprowadził się do Paryża.
Najzwyczajniej uciekł, pozostawiając Riversly Janowi i twojej
siostrze – czy tak?
– Nie! – odparł Richard wzburzony. – Seaton zamknął
Riversly. Elaine i Jan zamieszkali na krótko w Manor Farm.
Clare była wtedy w szkole z internatem, a pani Lanten
przeniosła się do siostry. Małżeństwo rozpadło się po sześciu
miesiącach. Elaine wyjechała do Londynu, a Jan przekonał
Seatona, by otworzył Riversly.
Donna czuła, jak jej gniew rośnie. Seaton oszukiwał ją, a
Richard wiedział o tym. W tym momencie nienawidziła także
jego. Decydująca kłótnia między nią a Seatonem stanęła jej
przed oczami. Teraz zrozumiała, że sam ją wtedy sprowokował,
wiedział, że Elaine Fielding wkrótce znowu będzie wolna. Ale
jego plan nie powiódł się... Ktoś nienawidził go tak bardzo, że
postanowił go zabić. Stało się to, zanim Seaton zdążył drugi raz
zmienić testament. I w ten sposób ona, Donna Martingale,
została właścicielką Riversly. Los okazał się dla niej łaskawy.
Richard dotknął jej dłoni.
– Nie chciałem, żebyś się dowiedziała o Elaine, moja droga.
Ale przez cały ten czas bałem się, że ktoś obcy może ci o tym
powiedzieć. Nie pozwolę, aby ich przeszłość miała ciebie
skrzywdzić... Słyszysz.. ? – przemówił do niej z przejmującą
czułością. – Nie dopuszczę do tego. Wiem, że Seaton cię kochał.
– Nie próbuj mnie pocieszać. Nie chcę tego. Czy to już
wszystko, co powinnam wiedzieć?
– Donna, ja nie chciałem zniszczyć tego, co było między tobą
a Seatonem. Odejście Elaine było dla niego ciosem, cieszyliśmy
się, gdy znowu się zakochał.
Nie wierzyła w to co mówił, lecz zdołała się już opanować i
słuchała spokojnie. Podszedł blisko. W jego oczach dostrzegła
wiele życzliwości.
– Muszę iść. Pani Lanten...
– Nie obawiaj się – powiedział z tajemniczym uśmiechem –
uprzedziłem ją, że dziś wieczór porywam cię na kolację.
– Ale...
– Wszystko już załatwione. Zarezerwowany stolik czeka na
nas w Pheasant. Proszę, nie odmawiaj, Donna. To wszystko nie
jest takie straszne, jak ci się wydaje – dodał.
Uśmiechnęła się, wdzięczna za jego troskę. Już zbyt długo
musiała sama dbać o wszystko. Była odpowiedzialna i rozsądna,
ale teraz czuła się zmęczona. Zresztą, pragnienie przebywania
blisko Richarda było zbyt silne, aby mogła odmówić.
– Chodźmy więc – powiedziała – inaczej nie zdążymy wypić
drinka przed posiłkiem.
Czuła się wspaniale, wolna od trosk. „Jeszcze jedno
złudzenie" – pomyślała sadowiąc się wygodnie w samochodzie
Richarda. Przecież właściwie nic się nie zmieniło – sprawa Jana
pozostawała wciąż otwarta.
Jechali na południowy kraniec Melbury boczną drogą,
podziwiając rozległe widoki.
– Jeśli nie będzie padało, żniwa zaczną się w przyszłym
tygodniu – rzekł Richard. – Zobaczysz, spodoba ci się w
Pheasant – zapewnił parkując wóz. – Często tutaj wpadam. To
miejsce ma swój klimat.
Wnętrze hallu sprawiło na Donnie wrażenie zbytniego
przepychu, ale w jadalni było rzeczywiście bardzo przytulnie.
Kiedy usiedli, Richard zaczął opowiadać o życiu na farmie, o
swoich planach i ambicjach. Potrawy okazały się wyjątkowo
smaczne. Przemknęło jej przez myśl, że tworzą dobraną parę.
Po kolacji wrócili na parking, gdzie stał samochód Donny.
Richard asystował jej, aż usiadła za kierownicą. Wychyliła się w
jego stronę.
– Dziękuję ci Richardzie. To był uroczy wieczór.
Pocałował ją lekko w policzek.
– Przyjemnie jest wiedzieć, że jest nam ze sobą dobrze.
Patrzyła, jak odjeżdżał. Czuła rozczarowanie, że niczego
sobie nie wyjaśnili. A potem zawahała się' – czy rzeczywiście
było co wyjaśniać?
Rozdział 7
W każdą sobotę – dzień targowy, Melbury nabierało
odmiennego charakteru, zmieniało swój wygląd. Wąskie uliczki
zapełniali spacerujący, którzy promieniowali radością i
entuzjazmem.
Donna wcześniej niż zwykle przyjechała do miasta, aby
uniknąć kłopotu z zaparkowaniem samochodu.
Dzień wstał pochmurny, ale słońce powoli zaczęło rozjaśniać
ulice miasteczka.
Otworzyła sklep. Lubiła tę poranną ciszę. Znajomy zapach
drewna przenikał wszędzie, nasycał powietrze.
Zaraz
po
wejściu
do
biura
zaczęła
przeglądać
korespondencję. Szukała wiadomości z Amsterdamu. Nie miała
wprawdzie powodu oczekiwać od Jana dziesięciostronicowego
listu, ale liczyła na parę słów wyjaśnienia. Zastanawiała się, czy
rzeczywiście przebywa w Holandii. Jeśli tak, to pewnie
skontaktował się z firmami, których adresy powinny być mu
znane. Kiedy nadszedł Dalby Lewin, natychmiast o nie zapytała.
Zmarszczył brwi.
– Nie ma ich tutaj. Pan Seaton zerwał kontakty ponad rok
temu. Mieliśmy sprowadzić towar z Delft, ale umowę zerwano.
Rozzłościło to pana Jana – powiedział. – Miał zwyczaj
regularnie podróżować do Holandii – dodał z przekąsem.
– Przypuszczam, że ma tam przyjaciół.
– Tak sądzę. Pewien Holender często do niego telefonuje.
– Ale oczywiście nie znasz ani jego adresu, ani numeru
telefonu.
Potwierdził. Donna w głębi serca wątpiła w autentyczność
rozmowy Richarda z Janem. Dużo by dała, aby wiedzieć
dlaczego Jan skontaktował się z Richardem, a nie z Clare. Na
szczęście dzień miała tak wypełniony, że zapomniała o całej
sprawie.
Zegar klasztorny wybił szóstą, kiedy wychodziła ze sklepu.
Szła do samochodu z dziwnym poczuciem niespełnienia.
Miasteczko wróciło do stanu codziennej senności. Zatęskniła za
atmosferą nieustającego ruchu, tak naturalną w Paryżu. Wolno
wracała do Riversly, z niechęcią myśląc o samotnym obiedzie.
W przedpokoju zawołała panią Lanten, ale po chwili
przypomniała sobie, że gospodyni miała pójść do znajomych w
mieście. Zaczęła przechadzać się po pokojach. Im dłużej
przyglądała się meblom, fotografiom i drobnym pamiątkom po
ludziach, którzy tu mieszkali, tym bardziej rosła w niej
świadomość, że jest tu obca.
Jedynie w pokoju przygotowanym dla niej przez Seatona
czuła się jak u siebie.
Usiadła przy otwartym oknie. „Amsterdam" – wciąż o tym
myślała. Nagle postanowiła zajrzeć do sypialni Jana.
Delikatnie zamknęła drzwi od wewnątrz i rozejrzała się
dookoła. Starannie pościelone łóżko, odkurzone meble. W
łazience, ku swemu zdumieniu, znalazła szczoteczkę do zębów
oraz maszynkę do golenia. Jeśli planował wyjazd, to czy nie
zabrałby tych osobistych przyborów ze sobą? Wszystkie ubrania
wisiały w szafach, niczego nie brakowało. Nabrała pewności, że
trzy tygodnie temu, w poniedziałkowy ranek, wyszedł z domu
bez żadnego bagażu.
Wiedziona ciekawością, zajrzała do szuflady. Tu, wśród
różnych drobiazgów, leżał paszport Jana. Sprawdziła tylko, czy
dokument jest aktualny – okazało się że tak: ostatnie stemple
miały datę sprzed dwóch miesięcy. Donna była przybita swym
odkryciem. Amsterdam to fikcja, ale w takim razie, dlaczego
Richard kłamał?
Usiadła na łóżku i zastanowiwszy się zrozumiała, że chodziło
mu przecież o dobro Clare. Ale dlaczego nie wtajemniczył jej –
Donny? Widocznie nie miał do niej zaufania. Zdecydowała się
jak najszybciej porozmawiać z Richardem.
Wybiegła z domu, ale dotarłszy do mostu zatrzymała się,
jakby bała się przekroczyć tę granicę. Oparła się o balustradę,
kątem oka dostrzegła niebieskiego zimorodka. Gniew zaczął
mijać i teraz była już pewna, że lepiej zatrzymać dla siebie nowe
informacje. Przechyliła się, aby spojrzeć w lśniące lustro wody.
I nagle obok jej twarzy pojawiła się inna, brodata i
długowłosa. Czyjeś mocne ramiona uniosły ją i obróciły.
Zobaczyła obcego mężczyznę, zaczęła krzyczeć.
– Zamknij się, idiotko – ręką zakrył jej usta. – Nic ci nie
zrobię. Mam wiadomości od...
Ogarnięta paniką wyrywała się, starając uwolnić od niego.
– Na miłość boską, uspokój się – powiedział jej prosto do
ucha. – Przychodzę od Jana.
Zastygła nieruchomo, a po chwili zwróciła ku niemu twarz.
Teraz ją puścił.
– Przykro mi, że cię tak bardzo wystraszyłem. Jan kazał mi
porozmawiać z tobą na osobności. Kręciłem się tutaj jakiś czas,
nie mając pewności czy siostra Jana albo gospodyni są w domu.
Powoli odzyskiwała równowagę.
– Czy wszystko w porządku, pani Martingale?
Przytaknęła.
– Gdzie jest Jan?
– U mnie. Miał wypadek i jest teraz kompletnie spłukany.
Właściwie obaj jesteśmy.
– Dlaczego sam nie przyszedł, aby się ze mną zobaczyć?
– Nie może.
– Czy aż tak z nim źle?
– Dosyć.
Strach powrócił. Nie była w stanie się skoncentrować.
Odwróciła się, by nie widział jej twarzy.
– Nazywam się Colin. Przychodzę od Jana. Musisz mi
uwierzyć. On czeka na nas.
– Jak to: na nas? – powtórzyła. – Ja nigdzie nie jadę.
– Obawiam się, że musisz. Nie mogę wrócić sam. Jan jest
chory. Potrzebuje ciebie.
Wahała się, instynktownie czując niebezpieczeństwo. Nie
odpowiedziała. Gwałtownie chwycił ją pod rękę i tak złączeni
doszli do drzwi frontowych.
– Naciśnij dzwonek – rozkazał. – Czy jesteś sama w domu?
Gdy nie posłuchała, sam zadzwonił. Nikt nie zareagował, a
ciemność we wszystkich oknach i zupełna cisza upewniła go, że
dom jest pusty.
– Otwieraj.
Ociągała się w nadziei, że ktoś nadejdzie. Niestety, na
próżno. Weszli do przedpokoju i kiedy zapaliła światło –
pierwszy raz przyjrzeli się sobie.
– Twój chłopak mówił, że jesteś piękna...
– On nie jest moim... – zaczęła.
– Najpierw forsa – przerwał jej – potem porozmawiamy.
– Nie mam dużo pieniędzy – powiedziała otwierając torebkę.
– Sejf, pani Martingale, sejf mnie interesuje. Oto klucz, który
dostałem od Jana. Proszę się pospieszyć. Poczekam tutaj. I
żadnych numerów – opadł na fotel.
Donna poszła do gabinetu Jana. Czuła się strasznie. Ten obcy
mężczyzna wydawał się wiedzieć tak dużo, że nie powinna mieć
wątpliwości, iż Jan go przysłał. Wyciągnęła kilka książek z
półki i jej oczom ukazały się charakterystyczne drzwiczki w
ścianie.
Otworzyła sejf. Niezgrabnie zaczęła pakować do torby stos
papierów wartościowych. Nagle zauważyła mały skórzany
woreczek leżący na podłodze przy jej nogach, który z pewnością
wypadł z sejfu. Chciała zajrzeć do środka, ale strach przed
niespodziewanym nadejściem Colina sprawił, że szybko
wrzuciła go z powrotem do skrytki.
– Dobra dziewczynka – zawołał, kiedy ukazała się na
korytarzu.
Stwierdziła, ku swojemu zdumieniu, że już się go nie boi.
Miał sympatyczny uśmiech, a mimo niechlujnego wyglądu,
wytartych dżinsów i koszuli, odznaczał się pewnością siebie.
Gdy podeszli do samochodu Donny, zapytał, czy może
poprowadzić.
– Brałem kiedyś udział w wyścigach samochodowych –
dodał, kiedy się zgodziła.
– A teraz...
– Brak samochodu, brak pracy, brak miejsca dla takich
facetów jak ja.
Przemknęli przez Melbury i zanim się spostrzegła, byli na
trasie do Bristolu.
Donna analizowała sytuację. Chyba jest szalona. Pozwalała
się wieźć temu nieznajomemu nie wiadomo dokąd. Może on
wcale nie zabierze jej do Jana? Nawet Richard nie miałby
pojęcia, gdzie jej szukać. Richard – dlaczego pomyślała właśnie
o nim? Dotarli do przedmieścia i Colin skręcił w jedną z
mrocznych uliczek.
– Jesteśmy na miejscu – poinformował – Wysiadaj!
Weszli w bramę. Długim ciemnym korytarzem dotarli do
schodów. Na pierwszym piętrze Colin zatrzymał się.
– Jan nie wygląda dobrze. Bądź przygotowana na wstrząs.
Pchnął drzwi i przytrzymał je, aby mogła wejść do środka.
Pokój oświetlała tylko mała nocna lampka, większość
sprzętów tonęła w cieniu. Dostrzegła łóżko.
– Jan? – spytała nieśmiało.
Ktoś się poruszył, więc podeszła bliżej i nagle zobaczyła
głowę szczelnie owiniętą bandażem, spod którego widać było
jedynie oczy i usta. Colin włączył mocniejsze światło.
– Jan, na miłość boską. Co się stało?
Colin stanął za nią.
– Wszystko w porządku, Donna – Jan usiadł powoli – nie ma
powodu do paniki. To było trzy tygodnie temu. Dwóch
mężczyzn napadło mnie na ulicy. Ale na szczęście Colin mnie
znalazł.
– Po co kłamiesz... – Colin wyraźnie chciał sprostować.
– Zapomniałem spytać – Jan przerwał mu ostro. – Donna, czy
przyjechaliście bez wiedzy Clare i pani Lanten?
Skinęła głową, a po chwili powiedziała:
– Powinieneś od razu pójść do szpitala. Czy byłeś u lekarza?
– Oczywiście, że tak. Dostał całą masę leków. Obecnie już
ich nie bierze, bo, jak twierdzi, czuje się dobrze – wyjaśnił
Colin.
– Czy przyniosłaś pieniądze? – Jan spytał zniecierpliwiony.
– Zabieram cię do domu – twardo powiedziała Donna.
– To niemożliwe.
– Ale dlaczego? – spojrzała na Colina oczekując poparcia, a
on uśmiechnął się szeroko.
– OK. Papużki chcą być same. Idę do doktora – tu obok,
jakbyście mnie potrzebowali.
– Jan, musisz wrócić do domu – podjęła Donna, gdy tamten
wyszedł. – Wiem wszystko o pieniądzach ze sklepu. I
przysięgam, że nie masz się czego obawiać.
– Moja kochana Donna, wiem, że stary Brooks i Richard
wykorzystają każdą okazję, aby się mnie pozbyć, ale ty –
przechyli! się do niej – ze względu na Seatona, powstrzymasz
ich, prawda?
– Więc co jeszcze stoi na przeszkodzie, abyś wrócił do Clare,
do mnie?
– Nie mogę ci powiedzieć. Musisz mi zaufać kiedy mówię, że
Riversly nigdy nie będzie miejscem dla mnie.
– Nie rozumiem...
– Jeśli wrócę teraz, to sprowadzę niebezpieczeństwo na ciebie
i Clare.
– Jak to?
Zaczął tulić jej ręce. Zadrżała, ale przysunęła się do niego
mówiąc:
– Nie wierzę, że napadli cię zupełnie obcy ludzie. To było na
pewno zaplanowane.
– Donna, posłuchaj, zostałem pobity i jeśli nie pokażę się w
Riversly pomyślą, że najprawdopodobniej nie żyję– Ależ Janie...
Kto? Dlaczego? – zawołała, a łzy napłynęły jej do oczu.
– Nie mogę, nie chcę ci powiedzieć. Proszę, nie płacz, tego
nie zniosę. Wiesz – ciągnął – pierwszego dnia, kiedy
spacerowaliśmy wzdłuż rzeki – dzięki tobie zacząłem myśleć, że
może nie wszystko dla mnie stracone. Może nie jest za późno, to
znaczy dla ciebie i dla mnie.
Westchnęła:
– Cóż mogę ci powiedzieć. Przecież cię nie znam.
– Gdyby Seaton przywiózł cię do Riversly wcześniej...
Wyrwała ręce.
– Chyba nie rozumiem. Kochałam Seatona – ale te słowa
uświadomiły jej tylko, ile czasu już upłynęło, jak wiele się
zmieniło.
– Ale jego już nie ma. Ja jestem. Proszę, wysłuchaj mnie,
Donna. Rozpaczliwie cię potrzebuję. Jeśli bylibyśmy razem,
zmieniłbym się. Kiedy tylko kłopoty się skończą – wrócę do
Riversly, a wtedy...
– To jest niemożliwe – zbyt późno dostrzegła pułapkę, którą
dla niej szykował.
Usta jej drżały. Odwróciła głowę. Jan był jak dziecko,
samolubny w swych zachciankach. Najbardziej w świecie
pragnął łatwego życia. Nawet jeśli go kochała, nigdy nie
złożyłaby siebie na ołtarzu jego „prawdziwej miłości".
– Zatem nic z tego – powiedział łagodnie.
– Tylko siebie możesz za to winić – odpowiedziała spokojnie.
– Jeśli się zabiję, to z twojego powodu. Będziesz miała mnie
na sumieniu do końca życia.
– Jan, na miłość boską, nie bądź śmieszny – kiedy
wydoroślejesz? Naucz się akceptować fakty. Nasze małżeństwo
byłoby tak samo niemożliwe jak... – przerwała.
– Richard powiedział ci o Elaine. Na pewno. Zawsze mnie
nienawidził. On za wszelką cenę chce posiadać Riversly. Wiesz
o tym? To dlatego bałamuci Clare.
– Nie wierzę – odpowiedziała. – Clare jest teraz w szpitalu.
Vanity ją zrzuciła. Stało się to nazajutrz po twoim zniknięciu.
Jan zamknął oczy.
– Czy bardzo z nią źle? – zapytał drżącym głosem.
– Jeszcze niedawno było dość dramatycznie, ale teraz wraca
do zdrowia – dzięki Richardowi. Skłamał, że telefonowałeś do
niego z Amsterdamu, inaczej Clare zamartwiłaby się na śmierć.
Bardzo przeżywa twoją nieobecność.
– Amsterdam – wykrztusił – skąd on wiedział?
– Nieważne skąd – urwała. – Czy mam powiedzieć Clare, że
jesteś w Bristolu?
– Nie, absolutnie. Nikomu nie zdradzisz, że tu jestem –
musisz mi to przyrzec.
– W porządku – podeszła do łóżka i wysypała gotówkę i
papiery. – To koniec, Jan – i nie próbuj mnie więcej w to
mieszać.
Wyszła z pokoju nie oglądając się na niego.
Rozdział 8
Nie mogła zasnąć. Gdy tylko zamykała oczy powracały
wydarzenia ostatniego wieczoru. Nie miała wyrzutów sumienia,
jeśli chodzi o Jana. Nie mogła go ochronić przed jego własnymi
szaleństwami, pragnęła jednak dla niego spokoju. Nie potrafiła
zapomnieć jego pokaleczonej, obandażowanej twarzy i błagalnie
wpatrzonych w nią oczu. Zdrzemnęła się tuż nad ranem.
Wkrótce weszła pani Lanten niosąc śniadanie.
– Dzień dobry pani – powiedziała sucho, odsłaniając zasłony.
Donna, mimo zmęczenia, z przyjemnością spojrzała w stronę
okna.
– Co za wspaniały poranek – pani Lanten stanęła przy
drzwiach patrząc wymownie.
– Czy coś się stało? – zapytała Donna.
– Wybiera się pani na przejażdżkę z panem Richardem, tak?
Donna przytaknęła, zdziwiona jej pytaniem.
– To nie jest w porządku – powiedziała gospodyni oburzona.
– Nie w porządku?
– A co ludzie pomyślą? Teraz, kiedy Clare leży w szpitalu, a
przecież każdy wie, że Clare i pan Richard... – przerwała. – Ktoś
musi opiekować się Clare. Kocham tę małą. Jeśli pani ma
zamiar ją skrzywdzić...
– Czy ty nie przesadzasz? – nachmurzyła się Donna.
– Jestem taka zdenerwowana. Nie wiem sama, co o tym
myśleć. Jan obiecał się nią opiekować, a włóczy się gdzieś za
granicą. I żeby nie przysłać nawet słowa otuchy biednej
dziewczynie. Te ciągłe kłótnie między nim a panem Seatonem.
Nie potrafię tego wszystkiego zrozumieć. Było tak wiele
awantur w tym domu. Kiedy pan Seaton umarł, myślałam, że
coś się zmieni – dodała ciszej.
– Sądzisz, że to była jego wina? – ostrym tonem zapytała
Donna.
– To nie chodzi o to... – w oczach pani Lanten widać było
smutek i strach.
Donna miała wrażenie, że ta kobieta wiedziała więcej niż
mówiła.
– Cokolwiek masz na myśli, ja i tak wiem wystarczająco
dużo, żeby nie móc spać po nocach – i dorzuciła: – Zapewniam
cię, że nie jestem dla Clare zagrożeniem, jeśli tylko Richard jest
zdecydowany.
„I bardzo tego żałuję" – uzupełniła w myśli, kiedy pani
Lanten wyszła z pokoju Wypiła filiżankę kawy i z powrotem
opadła na poduszki.
Wspomniała ubiegły wieczór. „Gdybym mogła powiedzieć o
wszystkim Richardowi. Gdybym nie przyrzekała dochować
tajemnicy... " – westchnęła wstając.
Kiedy weszła do stajni w Manor Farm, czekał już na nią
osiodłany koń.
– Planowałam dziś dosiąść Vanity – zwróciła się do
stajennego. – Gdzie ona jest?
– Niestety, to niemożliwe, pan Richard nie chce więcej
wypadków – odpowiedział mężczyzna.
Była niepocieszona. Wsiadła na Firefly, myśląc, że
stanowczo musi odkupić Vanity od Richarda. „Jeśli do tej pory
nikt sobie z nią nie poradził, to ja spróbuję" – postanowiła.
– Czekałem na ciebie z niecierpliwością – zawołał Richard,
gdy tylko znalazła się w zasięgu jego głosu. – Jesteś piękna.
Jego oczy wyrażały zachwyt.
– Nawet tak wcześnie? – odpowiedziała bez skrępowania,
czując ciepło ogarniające jej serce.
Richard zaplanował trasę przejażdżki tak, by mogła
podziwiać piękno okolicy. Jechali wzdłuż złotych pól, w oddali
widniała zielona ściana lasu, a wszystko skąpane było w blasku
porannego słońca. Zatrzymali się nad strumieniem, pozwalając
koniom nacieszyć się wodą, aby już za chwilę wolno kłusować
po starej brukowanej drodze wśród drzew.
– Gdzieś tutaj stoi stara romańska budowla. Choć chyba
lepiej powiedzieć: jej resztki. Masz ochotę zobaczyć? – spytał
Richard.
Wkraczała teraz z nim w świat, gdzie zamierzchła przeszłość
stykała się z teraźniejszością. Pragnęła tylko jednego: jak
najdłużej iść w cudownej ciszy tak blisko niego.
Ze starego domu pozostały tylko cztery ściany i niewielki
fragment mozaikowej posadzki.
Ramiona Richarda objęły ją mocno, usta musnęły policzek.
– Najdroższa! – wyszeptał całując jej gorące usta. Długą
chwilę trwali przytuleni do siebie, aż zapragnęła się uwolnić.
– Proszę, nie... – nawet obezwładniona jego bliskością nie
mogła zapomnieć o Clare.
– Ale dlaczego? Boisz się?
– Czego miałabym się bać? Znam cię przecież...
Spojrzał na nią niepewnie.
– Donna, o. co ci chodzi; czy coś się zmieniło?
– Nic się nie zmieniło – chciała, żeby w jej głosie zabrzmiała
stanowczość – niestety...
– Wciąż, tak jak w dniu mojego przyjazdu, zachowujemy się
jak wrogowie.
– Nie, nieprawda. Wtedy starałem się za wszelką cenę ostrzec
cię.
Nerwowym ruchem zmierzwił włosy. Napotkała jego
bezradne spojrzenie. Richard opuścił głowę. Donna poczuła się
okropnie. „Przecież go kocham, a traktuję jak obcego" –
pomyślała. Odeszła wolnym krokiem. Dogonił ją i bez słowa
wrócili do domu. Czar poranka prysł bezpowrotnie.
– Zaopiekuj się końmi – powiedział Richard do stajennego,
gdy zatrzymali się na ubitym placu przed domem.
Jakby zawstydzony swoim złym humorem wziął ją pod rękę i
razem stanęli w drzwiach. Stephania wyszła ich powitać:
– Jesteście już, moi kochani. Jakiś mężczyzna chce się z tobą
widzieć, Richardzie. Czeka w pokoju gościnnym.
Stephania zaprosiła Donnę na górę, aby tam mogła się
spokojnie
odświeżyć.
Dziewczyna
rozczesała
włosy,
nieznacznie poprawiła makijaż i po chwili razem usiadły przy
oknie.
– Czy wierzysz w to, że Jan jest w Amsterdamie? – Stephania
zapytała wprost, wyglądała na bardzo zaniepokojoną.
– A dlaczego nie? – spytała Donna.
– Myślę, że Richard wymyślił tę historię z telefonem, aby
ratować Clare. Ma bzika na punkcie tej dziewczyny...
– Co pani przez to rozumie?
– Nie mam pojęcia, czy on ją rzeczywiście kocha, czy jego
zachowanie wypływa z wrodzonej wrażliwości.
– Z wrodzonej wrażliwości? – powtórzyła Donna.
– Nie wierzysz mi, że jest wrażliwy? Tak bardzo bym chciała,
żebyś spróbowała przebić się przez te pozory, które stwarza.
Jego arogancja to tylko maska.
– Pani jest matką...
– Nie chcę, żeby Richard ożenił się z Clare – powiedziała
Stephania. – Ona go unieszczęśliwi, tak samo jak Jan – Elaine.
– Czy Richard ją kocha? – cicho spytała Donna.
– Trudne pytanie. Clare Warley pochodzi ze specyficznej
rodziny. Ona i jej brat odziedziczyli po ojcu najgorsze cechy
charakteru. Mówiono o nim: diabelski Warley.
Pamiętam go bardzo dobrze. Niespokojny duch, a do tego
zawadiaka, zawsze skory do bójki...
– Ale czy on...
Starsza pani wstała, na jej twarzy błąkał się tajemniczy
uśmiech.
– Tak się cieszę, że zdecydowałaś się zostać w Riversly –
powiedziała tylko.
„Jesteś jedyną osobą, która to czuje" – pomyślała Donna.
Zeszły po schodach, Stephanie poszła do kuchni. Donna
przez uchylone drzwi do salonu usłyszała głos rozmówcy
Richarda, zlękła się, gdyż brzmiał w jej uszach podejrzanie
znajomo.
„To nie może być on" – uspokajała się. Usłyszała, jak
zwracał się do Richarda:
– Zatem załatwiliśmy naszą sprawę, panie Fielding. Mam
pańskie słowo.
Donna weszła do pokoju. Richard i jego towarzysz stali przy
oknie. Odwrócili się jednocześnie w jej stronę.
Był to wysoki mężczyzna o śniadej karnacji, kruczo-czarnych
włosach i ciemnych, bezczelnych oczach.
– Droga Donno, pozwól, że ci przedstawię Mecera Cahilla –
Richard wziął ją pod ramię.
– Cahill, poznaj panią Martingale z Riversly.
Mężczyzna wyciągnął rękę na powitanie. Donna zignorowała
ten gest. Bała się tylko, żeby nogi nie odmówiły jej
posłuszeństwa. Czuła, jak drżą. Richard przypatrywał się jej w
osłupieniu. Nie mógł wykrztusić słowa. Jednakowoż Cahill nie
bacząc na zniewagę uśmiechnął się, odsłaniając śnieżnobiałe
zęby.
Ten uśmiech odmienił znacznie jego twarz i Donna zaczęła
się zastanawiać, czy aby przeczucia jej nie zawiodły. Wyglądał
przecież tak zwyczajnie.
– To prawdziwa przyjemność spotkać panią. Bardzo dużo o
pani słyszałem od jej narzeczonego. A czy coś on o mnie
wspominał?
– Nie, nigdy.
– Jaka szkoda – posłał jej kolejny uśmiech.
Przyglądała mu się podejrzliwie.
Następnie zwrócił się do Richarda.
– Muszę już iść. Wkrótce się spotkamy, pani Martingale,
zapewniam panią.
Zabrzmiało to niemal jak groźba.
Odwróciła głowę i wsłuchała się jeszcze w jego głos, kiedy
rozmawiał z Richardem przy drzwiach.
Po chwili Richard wrócił do pokoju. Podając jej drinka
spytał:
– O co chodzi? Dlaczego zachowałaś się w ten sposób?
– Co ten mężczyzna tu robił? Czy ty masz z nim coś
wspólnego? Jakie interesy z nim załatwiasz? – napadła na niego
bez zastanowienia.
Twarz Richarda stężała, nabierając wyrazu wrogości.
– Naprawdę, Donna, to nie jest twoja sprawa.
– Mylisz się. To jest człowiek, który telefonował do Jana w
wieczór poprzedzający jego zniknięcie.
– Wiem – odpowiedział cicho.
– Wiesz? – spytała zaskoczona. – Wiedziałeś i nic nie
zrobiłeś?
– Dlaczego miałbym coś zrobić? Ten człowiek był umówiony
z Janem w sprawie interesów, ale Jan wszystko popsuł.
Zapomniałaś jak mówiłem, że widziałem Jana wsiadającego do
samochodu...
– Pana Cahilla, bez wątpienia.
Richard raptownie wstał.
– Co ty wiesz na temat Cahilla?
Odwróciła głowę. „To tylko moja intuicja" – pomyślała.
– Zdziwił się, kiedy mu powiedziałem, że Jan był w Holandii.
– Wątpię w to. Chciałabym wiedzieć, gdzie był Cahill tego
poranka, kiedy zginął Seaton. Czy w dalszym ciągu uważasz, że
jego śmierć była przypadkowa?
– Oczywiście, że to był wypadek. Moja droga, bardzo
niebezpiecznie jest oskarżać...
– Nie oskarżam pana Cahilla, przynajmniej na razie –
spokorniała. – Ale Richardzie, chyba nie wmówisz mi, że
niczego nie podejrzewasz.
Zaciął usta, a jego brak zaufania dotknął ją boleśnie. Myślała
z satysfakcją o tym, że nie zdradziła Jana, który nie wahał się
zaufać jej i poprosił o pomoc. Teraz wspomagali się w
niebezpieczeństwie i poczuła, jak bardzo jest z nim związana.
Podczas lunchu, na świeżym powietrzu w ogrodzie, humor
Donny nieznacznie się poprawił. Stephanie miała mnóstwo
planów związanych z letnią zabawą. Nalegała, aby Donna
pomogła w organizacji tej uroczystości tradycyjnej już na Manor
Farm.
W pewnym momencie zwróciła się do Richarda:
– Donna ma zmysł estetyczny, potrzebujemy jej, prawda?
Richard był skory do gniewu, ale urazy zapominał równie
szybko. Dodał zatem:
– Nie mam pojęcia, Donna, jak sobie radziliśmy, zanim
przyjechałaś.
Spojrzała na niego, zdziwiona jego szczerym uśmiechem.
„Gdyby tylko zechciał mi zaufać" – pomyślała.
Następnych kilka dni upłynęło bardzo szybko. Zaakceptowali
ją szybko, widząc, że posiada niemałą wiedzę.
Pod koniec tygodnia wybrała się do Londynu, aby spotkać się
z panem Brooksem. Jego serdeczne powitanie bardzo ją
ucieszyło. Usiedli w wielkich miękkich fotelach. Donna
spodziewała się, że przy szklance sherry pomówią o interesach.
– Poprosiłem panią o spotkanie, gdyż mam pewne
interesujące informacje – pan Brooks na chwilę zawiesił głos. –
O ile dobrze zrozumiałem, pani nie do końca aprobuje wersję
dotyczącą okoliczności śmierci Seatona. Podejrzewa pani, że nie
był to wypadek, czy nie tak?
– No cóż – zaczęła ostrożnie.
– Mam podobne wątpliwości – kontynuował pan Brooks. –
Otrzymałem zupełnie nowe zeznanie świadka, który widział
Seatona rozmawiającego z mężczyzną na moście około
piętnastu minut przed tym, jak Fielding znalazł jego ciało.
Milczała.
– Ten człowiek opowiada, że to była poważna kłótnia. Chciał
nawet interweniować, ale w końcu zrezygnował, obawiając się
niezadowolenia Seatona.
– Dlaczego w takim razie nie zeznawał?
– Dużo podróżuje. Wyjechał nie wiedząc nic o tragedii.
– Jakiś włóczęga. Wierzy pan mu?
Mimo, że nowe wieści wydawały się potwierdzić jej
przypuszczenia, Donna wątpiła w ich znaczenie w obliczu
prawa.
– Czy świadek rozpoznał, z kim rozmawiał Seaton?
Pan Brooks zaprzeczył ruchem głowy. – Zastanawiałem się,
czy pani zna kogoś, kto mógł życzyć Seatonowi śmierci?
Owszem miała pewne podejrzenie...
– Muszę nad tym pomyśleć – urwała, zląkłszy się
przenikliwego spojrzenia pana Brooksa.
– Richard Fielding poinformował mnie, że Jan jest w
Amsterdamie. Czy pan z nim rozmawiał? – tym pytaniem
przerwała krępującą ciszę.
– Dopiero zamierzam – odparł. – Nie mieliśmy, jak dotąd,
okazji omówić spraw dotyczących sklepu – zwrócił się do niej
po chwili.
– Zdecydowałam się poprowadzę biuro, być może zmienię
decyzję, kiedy Jan wróci do domu – odpowiedziała sucho.
– Seaton zawsze obawiał się wybryków Jana i jego
szerokiego gestu. Chyba życzyłby sobie, żeby on prowadził
własny interes, jednak nie zatwierdził tego prawnie.
Najprawdopodobniej tylko dlatego, że nie zdążył. Mam
nadzieję, że pani nie będzie tak nierozważna.
– Pan nie lubi Jana, prawda? – przerwała Donna. – Ja nie
zamierzam spisać go na straty.
– Pani Martingale, sądzę, że i tak zbyt dużo swobody
pozostawiono mu w przeszłości.
– Nie może mnie pan zmusić, abym zrobiła cokolwiek
przeciw niemu.
– Racja. Ale myślę, że czas najwyższy, aby zdała sobie pani
sprawę z powagi sytuacji. Otóż powierzyłem Seatonowi dość
sporą sumę pieniędzy, kiedy miał kłopoty finansowe związane
ze sklepem. Czuję się więc odpowiedzialny za ten interes.
– Czy chce pan przez to powiedzieć, że sklep nie jest mój?
– Nie to miałem na myśli. Wszakże umowa z Seatonem
wciąż obowiązuje i mam prawo wycofać pożyczkę, a nawet
wystąpić o sprzedaż sklepu. Proszę nie myśleć, że w ten sposób
chcę panią nastraszyć. Chcę tylko uświadomić pani, dlaczego
jestem przeciwny powrotowi Jana do interesu. Czy się
rozumiemy?
Rozumiała bardzo dobrze, lecz mimo to opowiadała się po
stronie Jana. Była gotowa bronić go przed całym światem.
Czekała niecierpliwie na wiadomość od niego. Była
zdecydowana spełnić życzenie Seatona wyrażone w testamencie
– chronić Jana i zabezpieczyć jego wolność, nawet za cenę
poślubienia go.
Rozdział 9
Letnia zabawa organizowana każdego roku na Manor Farm
była najjaśniejszym punktem w życiu towarzyskim Melbury.
Donna z wielkim zaangażowaniem pomagała Stephanie w
przygotowaniach. Była szczęśliwa i wdzięczna, gdyż dzięki
temu mogła spędzić wiele czasu w towarzystwie Richarda.
Wrażliwość, jaką wykazywał w spełnianiu życzeń swojej matki,
a również próśb samej Donny, sprawiła, że uczucie, jakie żywiła
dla niego, wzrastało z każdą chwilą.
Pewnego wieczoru poszli razem do stajni, opatrzyć kopyta
jednemu z koni. Donna cierpliwie czekała na Richarda,
przysłuchując się z jaką czułością przemawia do swego
czworonożnego przyjaciela.
W pewnej chwili spojrzał na nią i rzekł:
– Clare wychodzi jutro ze szpitala. Prosiła, abym po nią
przyjechał, ale musiałem odmówić, na co zareagowała furią.
Uważa, że żniwa mogą poczekać z jej powodu. Znowu będą z
nią kłopoty.
– Wiem – odparła Donna.
– Jest mi niezręcznie prosić cię o to, ale czy będziesz tak
dobra i ją przywieziesz? Mama jest całkowicie pochłonięta
przygotowaniem zabawy.
– Oczywiście, pojadę po Clare.
– Dziękuję, Donna. Dobrze jest móc na tobie polegać.
Następnego dnia Clare zawitała do Riversly.
– To wspaniale znowu być w domu – powiedziała, kiedy
Donna zatrzymała samochód przed frontowymi drzwiami. –
Gdyby tylko jeszcze Jan mógł być z nami. Oczekiwałam wieści
od niego. Wiesz, on nie jest w Amsterdamie. Dzwoniłam do
jego znajomych, ale nie skontaktował się z nimi.
– Richard... – zaczęła Donna.
– Kochany Richard. On jeden powiedział mi, że Jan jest
bezpieczny. Ale to taki lichy kłamca – Clare spojrzała na Donnę.
– Jestem pewna, że wiesz gdzie Jan się ukrywa. Czy on zmusił
cię, żebyś milczała? Nawet jeśli tak, znajdę go– Clare, to nie ma
sensu. Wyrządzisz więcej szkody niż pożytku.
Twarz dziewczyny nabrała wyrazu determinacji.
– Nigdy mu nie wybaczę, że zaufał właśnie tobie –
powiedziała wysiadając z samochodu.
Donna uświadomiła sobie smutną prawdę: nie pozostanie w
Riversly razem z Clare, będzie musiała wyjechać. Tylko czy
znajdzie na to dość siły?
Wraz z powrotem Clare skończyły się wieczorne spacery i
nawet jeśli Richard tęsknił za Donną, to nie uczynił nic, aby
mogli się spotkać.
W końcu tygodnia Colin zadzwonił do sklepu. Zgodziła się
spotkać z nim.
– Dobra dziewczyna – przywitał ją, wskakując do
samochodu. – Twój chłopak płacze z tęsknoty za tobą.
Donna, przygotowując się do drugiej „randki", obmyślała
różne argumenty, które miały skłonić Jana do powrotu.
Znajoma uliczka zrobiła na niej to samo przygnębiające
wrażenie; dziwny zapach, zapach niebezpieczeństwa, unosił się
w powietrzu.
Colin z pasją zatrzasnął drzwi samochodu. Prowadził ją, jak
poprzednio, schodami w górę, silnie podtrzymując za ramię.
Jan wyglądał jak więzień, któremu przez dłuższy czas
odmawiali widoku słońca. Jego twarz miała nienaturalny, szary
kolor, oczy miał podkrążone, a szrama na policzku wciąż była
bardzo zaczerwieniona. Widok ten wzruszył Donnę.
Przyglądając mu się doszła do wniosku, że zaniecha namawiania
go do powrotu.
– Bałem się, że nie zechcesz przyjechać – powiedział.
Od momentu ich przyjścia, Colin natrętnie się w nią
wpatrywał.
– Ona nie mogłaby cię zostawić. Sam przecież wiesz, że
potrzebujemy jej – odezwał się nagle.
Donna spojrzała na niego z gniewem.
– O czym ty mówisz...
Nie pozwolił jej dokończyć.
– Sytuacja w poważnym stopniu uległa zmianie. Jeśli chcesz,
żeby twój narzeczony dożył spokojnej starości...
– On nie jest moim narzeczonym! – krzyknęła. – Ale
oczywiście zależy mi na bezpieczeństwie Jana. Do czego
zmierzasz?
Zauważyła ostrzegawcze spojrzenie, jakie Jan posłał swemu
towarzyszowi, a po chwili sam zaczął tłumaczyć:
– Chodzi o to, że Colin powinien wyjechać, a ja zastanawiam
się, czy z nim jechać.
– Dokąd? – zapytała przerażona.
– Do Irlandii. Lecz najpierw musimy przedostać się do
Liverpoolu. Myśleliśmy, że ty...
– Nie ma mowy – zareagowała stanowczo. – Macie do
dyspozycji pociągi.
– Ty nic nie rozumiesz – włączył się Colin. – Nie wolno nam
wyzywać losu. Powinniśmy tam pojechać po cichu i bezpiecznie
– czyli w nocy.
– Jan, proszę cię, nie jedź. Wróć ze mną do domu. Nie
musisz się niczego obawiać. Rozmawiałam z Brooksem,
dojdziemy w trójkę do porozumienia.
Potrząsnął tylko głową.
– Nie pojadę... Przyrzekłem Colinowi.
– Co on ci obiecał? – zapytała i wyzywająco spojrzała na
Colina.
– Lepiej, żebyś się nie dowiedziała.
– Muszę. Jan jest pod moją opieką.
Roześmiał się głośno.
– W takim razie jedź z nami i pobierzcie się.
– Nie bądź taki dowcipny – skwitowała go.
Chwyciła Jana za ręce i powiedziała z czułością:
– Przecież wiesz, że nie mogę jechać. Nie zostawię Riversly,
Clare, sklepu.
– Tak, wiem – Jan nie wydawał się być przekonany.
– Tak bardzo chciałabym poznać powody, dla których
odmawiasz powrotu.
– A więc jak, zawieziesz nas, czy nie? – Colin zaczynał się
niecierpliwić, w jego głosie wyczuła cichą groźbę.
Zwróciła się do Jana:
– To nie będzie proste. Clare jest już w domu. Podejrzewa, że
wiem, gdzie się ukrywasz.
– Powiedziałaś jej?
– Oczywiście, że nie. Sama się domyśli.
– Im wcześniej pojedziemy, tym lepiej – wtrącił Colin. –
Poza tym potrzebujemy pieniędzy.
– Ostatnio przywiozłam całą gotówkę z sejfu Jana – odparła
chłodno.
– To nie jest zabawa, moja mała. Zdecydowani faceci sięgają
po ostateczne środki.
– Colin – Jan bronił jej, jednak bez przekonania.
– Zamknij się – rzucił tamten.
Donna patrząc na niego czuła, że przechodzą ją ciarki. Zlękła
się nie na żarty, nie tylko o siebie, ale również o Jana, który
wydawał się całkowicie bezwolny wobec swojego kompana.
– Musimy mieć pieniądze – oczy Colina błyszczały groźnie. –
Zawsze mogę zatrzymać ciebie jako okup.
– Nie ośmieliłbyś się. Jan by nie pozwolił.
– Jesteś idiotką. On nie ma wyboru. Jest poszukiwany.
– Jan... – jęknęła.
– Proszę cię, Donna, uspokój się. Colin mówi prawdę.
– Ile? – zapytała po chwili zastanowienia.
– Pięć tysięcy funtów.
– To niemożliwe.
– Błagam, Donna. Możesz wypłacić z zamrożonego konta.
– A co będzie, jak Brooks się zorientuje?
– Do diabła z Brooksem. To są twoje pieniądze. W końcu
jesteś moją dłużniczką.
– Nie jestem ci nic winna.
Twarz Jana nabrała groźnego, obcego wyrazu.
– Seaton mógł powtórnie zmienić swój testament, a nawet
mam pewność, że myślał o tym.
– Wiesz, że nie zrobiłby tego – zaprzeczyła gwałtownie. – To
mogło nastąpić tylko w przypadku zerwania zaręczyn.
Zastanawiała się, czy Jan wiedział o kłótni, do jakiej doszło
między nią a Seatonem. Kiedy uspokoiła się trochę, zrozumiała,
że nic nie mógł o tym wiedzieć. Chodziło mu zatem o pieniądze.
Jego długi wciąż rosły. I nagle zrozumiała, czego rozpaczliwie
od niej oczekiwał. Uważał za oczywiste, że jest zobowiązana
pomagać mu w kłopotach.
– W poniedziałek pójdę do banku – powiedziała kapitulując.
Colin odetchnął z ulgą.
– Byłem pewien, że się zrozumiemy – rzekł.
– Z tobą nie mam nic wspólnego – rzuciła w jego stronę. –
Nie zobaczyłbyś ani centa z moich pieniędzy, gdyby Jan ich nie
potrzebował.
Zaśmiał się.
– Dobrze się składa, że nie musimy tego sprawdzić. Mam
jeszcze parę spraw do załatwienia w mieście. Umawiamy się za
tydzień.
Do domu wracała przygnębiona. Odpowiedzialność za Jana
ciążyła na niej jak przekleństwo.
Zamknęła samochód w garażu. Ucieszyła się widząc światło
w salonie. Mimo, że dochodziła północ, zastała tam Richarda.
Stał z kieliszkiem w ręku pochylony nad kominkiem.
– Czy coś się stało? Clare? – przywitała go zdziwiona.
– Z nią wszystko w porządku. Od godziny słodko śpi. Lanty
powiedziała mi, że wyjechałaś. Byłem niespokojny. Gdzie się
podziewałaś?
Nalała sobie drinka i opadła na fotel. Była kompletnie
wyczerpana. Konfrontacja z Colinem i Janem kosztowała ją
więcej nerwów, niż się spodziewała.
– Domyślam się, że to nie moja sprawa – powiedział Richard.
– Zgadza się. Nie jesteś moim aniołem stróżem.
– Donna, zrozum – jego twarz zmieniła się, miał rozpalone
policzki
i
pociemniałe
oczy
–
narażasz
się
na
niebezpieczeństwo.
– Jakie niebezpieczeństwo? Z czyjej strony? Z twojej, Jana
albo tego, kto zabił Seatona? Czy jeszcze kogoś powinnam się
bać?
Zbliżył się do niej. Usiadł blisko i objął ją. Przelękła się, gdyż
była bliska płaczu, a nie chciała, żeby Richard widział jej łzy.
– Gdzie byłaś? Martwiłem się.
Jego troskliwość działała jak balsam, ale Donna mimo
wszystko bała się. Przypomniała sobie, jak w ostatnim
momencie, przed opuszczeniem pokoju, Jan podszedł do niej i
wyszeptał: „ufam ci", a ona czuła jego lęk, jakby był jej
własnym.
Richard odebrał kieliszek z jej rąk i pocałował w policzek.
Słodycz, z jaką to uczynił, sprawiła, że przywarła do niego i
objęła go ramionami. Następny pocałunek był gwałtowny,
niemal szalony. Nagle Richard odsunął twarz.
– Znalazłaś Jana, prawda? Wiedziałaś, że wtedy skłamałem.
Musiałem to zrobić, ze względu na Clare. Donna, czy ty nie
rozumiesz, że Jan jest pasożytem i kanciarzem?
– To ty jesteś łajdakiem – powiedziała wstając. – Myślałeś, że
jeśli mnie pocałujesz, zdradzę ci...
Poczuła gniew i wstyd na wspomnienie, jak bardzo przed
chwilą go pragnęła.
– Jesteś niemądra. Czy nie widzisz, że chcę cię obronić przed
popełnieniem głupstwa? On wydrze ci wszystko, co masz.
– Nie powinno cię to interesować. To są moje pieniądze i do
mnie należy decyzja, jak nimi rozporządzać – odpowiedziała
stanowczo, żałując tylko, że Richard tak trafnie przewidział
żądanie Jana.
– W takim razie nie spełnisz oczekiwań Seatona, który
uwierzył, że znajdziesz w sobie dość siły, żeby nie folgować
zachciankom jego kuzyna. Pozwól sobie pomóc, Donna,
kochanie. Powiedz, gdzie on się ukrywa.
– Zostaw mnie samą. Idź sobie. Jesteś najbardziej
odrażającym człowiekiem, jakiego znam.
– Pożałujesz tych słów. Nie przyjdę w tej sprawie po raz
drugi.
– Odejdź już – powtórzyła zamykając oczy.
Kiedy je otworzyła, była w pokoju sama. Spuściła głowę, a
odgłos zatrzaskiwanych drzwi sprawił jej ból.
„Nie obchodzi mnie, czy kiedykolwiek jeszcze go zobaczę" –
pomyślała patrząc przez okno. Samochód Richarda znikł w
ciemności.
Rozdział 10
– Pospiesz się, Donna! Spóźnimy się przez ciebie – Clare
wpadła do sypialni. – Podoba ci się moja nowa sukienka?
Odwróciła się od lustra, aby przyjrzeć się dziewczynie.
– Jest wspaniała. Clare, wyglądasz w niej czarująco.
– Naprawdę? Myślisz, że spodoba się Richardowi?
Clare miała na sobie długą szyfonową kreację – białą z
ciemnymi dodatkami. Odkryte ramiona i opalony dekolt
dopełniały całości. Donna pomyślała, że Richard nie oprze się
tej porywającej bogince młodości.
– Taksówka będzie za kilka minut. Co się dzieje? Nie chcesz
iść na zabawę?
– Oczywiście, że tak – odparła Donna bez przekonania. –
Miałam ciężki dzień w sklepie. Jestem zmęczona.
– Nie możemy na ciebie czekać. Idziemy razem z Lanty. Jak
będziesz gotowa, zadzwoń po taksówkę.
Zbiegła po schodach i pisk opon odjeżdżającego samochodu
upewnił Donnę, że Clare opuściła dom.
Rzeczywiście nie była w najlepszym nastroju. Tylko
grzeczność kazała jej pokonać senność, ubrać się wizytowo,
zrobić dyskretny makijaż i uczesać włosy. Perspektywa
spotkania Richarda w Manor Farm wcale nie dodawała jej
odwagi. Wspomnienie ostatniego wieczoru przyniosło rumieniec
gniewu. Ten sam gniew nie dał jej spokojnie zasnąć w nocy,
zakłócał również ten piękny dzień.
Z zamyślenia wyrwał ją odgłos samochodu zajeżdżającego na
podwórko. Pewnie Lanty zadzwoniła po taksówkę. Sięgnęła po
wieczorową torebkę, zarzuciła na ramiona drogą chustę i ruszyła
do wyjścia.
W hallu stał Richard. Z wrażenia zatrzymał się, próbując
uspokoić rozkołatane serce.
– Clare powiedziała, że masz migrenę i prawdopodobnie w
ogóle nie przyjedziesz – powiedział zbliżając się.
– Czuję się znacznie lepiej. Właściwie to zamierzałam
wezwać taksówkę.
– Matka nalegała, abym przyjechał. A poza tym martwiłem
się...
– Naprawdę? – zapytała z przesadnym zdziwieniem.
Nagle spostrzegła ich odbicie w lustrze. Oboje mieli smutne
twarze.
– Donna, ostatnią rzeczą, jakiej pragnę, to kłótnia z tobą –
rzekł Richard gwałtownie. – Czy nie możemy zostać
przyjaciółmi?
„Przyjaciółmi?" – pomyślała zrezygnowana. „Na co się
przyda przyjaźń, jeśli tak rozpaczliwie pragnęła jego miłości?"
Odwróciła oczy bojąc się, że ją zdradzą. Czy zniosłaby widok
innej kobiety przytulonej do jego ramienia? Podeszła do drzwi,
zgasiła światła i zamknęła dom.
Od momentu, kiedy Stephanie zaczęła opowiadać o corocznej
letniej uroczystości w Manor Farm, Donna wyobrażała sobie, że
wejdzie na salę jako partnerka Richarda Fieldinga, a
tymczasem...
Poprowadził ją przez tłum gości wprost do matki. Stephanie
przywitała Donnę serdecznym uśmiechem.
– Czy ból głowy minął? Jestem taka zła na Clare, że
pozwoliła ci zostać. Ona jest czasami bezmyślna.
Spoglądając na grupkę młodych ludzi skupionych wokół
Clare, Donna przez chwilę pomyślała, że mimo wszystko lepiej
byłoby nie wychodzić z domu.
Po chwili do Clare zbliżył się Richard, poprosił ją do tańca.
Gdy tańczyli, trzymał ją mocno w ramionach, a ona ufnie
przytulała się do niego.
Donna poczuła się okropnie. Postanowiła jak najszybciej
wrócić do Paryża. Być może pan Brooks znajdzie jakiś sposób,
by ocalić Riversly dla Warleyów. Poczuła nagły skórcz, kiedy
wyobraziła sobie, że opuści dom, w którym tak bardzo chciała
znaleźć dla siebie spokój i szczęście. Zamyślona nie zauważyła
mężczyzny, który od dłuższej chwili stał tuż za nią, dopóki się
nie odezwał:
– Pani Martingale, czy mogę prosić do tańca?
Zaskoczona odwróciła głowę i ujrzała ciemną twarz Mercera
Cahilla.
Dlaczego nie? Lepiej zatańczyć z nim, niż stać samotnie –
powiedziała sobie.
Mercer tańczył znakomicie. Objął ją zgrabnie i prowadził
umiejętnie wśród innych par. Skończyła się muzyka, a on wcale
nie zamierzał odejść.
– Może coś przekąsimy? – Zaproponował.
Przeszli do jadalni, gdzie czekał bogato zastawiony stół.
Mercer przyrządzał drinki, a Donna zajęła miejsce naprzeciw
drzwi wychodzących na parkiet. Mogła swobodnie obserwować
Richarda tańczącego z Clare.
– Mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko temu,
jeśli zabiorę się do jedzenia. Dobre odżywianie jest bardzo
ważne, nie sądzisz?
– Tylko wtedy, gdy jest się głodnym.
– Masz słuszność. Nie sądzę jednak, abyś kiedykolwiek
zaznała prawdziwego głodu, tak jak ja.
Spojrzała na niego z zainteresowaniem.
– Pochodzę z ubogiej rodziny – ciągnął. – Do dziś pamiętam,
jak to jest, kiedy nie ma co włożyć do ust.
Uśmiechnęła się uprzejmie, czując jednocześnie, że jej
niechęć do Mercera Cahilla, mimo nieufności, powoli topnieje.
Podnieśli do ust kieliszki – on wzniósł cichy toast na jej cześć.
Czuła się dość swobodnie, choć widok Richarda i Clare nie
sprzyjał jej radości. Oczami wyobraźni widziała ich
przytulonych w jednym z ciemnych zakamarków ogrodu. Jakby
czytając w jej myślach, Mencer powiedział:
– Widzę, że Clare stosuje swoje stare sztuczki. Jest jeszcze
wielką trzpiotką, ale bardzo lojalną jeśli chodzi o brata. A
propos, wie pani gdzie on jest w tej chwili?...
Zmroził ją tym podchwytliwym pytaniem.
– Wyjechał w interesach – odparła chłodno.
– Jakie to dziwne, że Richard i Clare wiedzą tylko tyle, co
pani. Choć właściwie Richard upiera się przy wersji, że Jan
przebywa w Amsterdamie, ale i tak wszyscy wiemy, że kłamie.
– Dlaczego to pana interesuje?
– Tak się składa, że Jan i ja prowadziliśmy wspólne interesy.
Ale on nie spełnił warunków układu, co mi się bardzo nie
podoba, moja droga.
– Po co mi pan to mówi?
– Myślę, że powinnaś na niego wpłynąć, gdyż także w twoim
interesie jest, aby wreszcie się ze mną spotkał. Zapewniam cię,
że Seaton byłby rad z naszej współpracy. Jemu zawsze chodziło
o bezpieczeństwo rodziny.
– Dlaczego próbujesz mnie zastraszyć? – zapytała ostrym
tonem Donna. – Nie wiem dokładnie o co chodzi w tej grze, ale
jest dla mnie oczywiste, że nikt inny, tylko właśnie ty dzwoniłeś
do Jana tego wieczoru przed jego zniknięciem. W zeszłym roku
kontaktowałeś się kilkakrotnie z Seatonem – co za każdym
razem działało na niego przygnębiająco. Z tego, co wiem,
prawdopodobnie z tobą rozmawiał na moście tamtego ranka,
kiedy... – urwała.
– Czy insynuujesz, że ja... – głos Cahilla brzmiał złowrogo.
Teraz dopiero spostrzegła, jak bardzo jej rozmówca jest
wzburzony.
– Ty głupia istoto, wszyscy Warleyowie są tacy sami:
kłamcy, oszuści i złodzieje...
– Proszę przestać! – krzyknęła, jednocześnie drżącą ręką
chlusnęła winem w twarz Cahilla.
Przerażona, patrzyła jak cienkie strużki trunku spływają po
jego policzkach i kapią na biały kołnierzyk i koszulę.
Cahill dyszał ze wściekłości.
W tej samej chwili Stephanie stanęła przy stole:
– Szukam ciebie, Donna. Och, mój drogi, widzę, że
przydarzył się panu mały wypadek. Kelner! Proszę przynieść
serwetkę.
Ale Cahill nie przyjął pomocy, otarł twarz chusteczką.
Wkrótce podniósł się i posłał Donnie twarde spojrzenie mówiąc:
– Nie mam zamiaru przepraszać za słowa prawdy. Jeśli czuje
się pani dotknięta, to tylko pani sprawa.
Patrzyła na niego obojętnie. Teraz, gdy ochłonęła, żałowała,
że dała się ponieść nerwom. Widząc pytający wzrok Stephanie,
rzekła:
– Przepraszam, panią, ale ten człowiek zirytował mnie.
Obawiam się, że pozbawiłam go przyjemności zjedzenia kolacji
– dodała, lekko się uśmiechając.
– Czy możesz mi zdradzić, co on ci powiedział? – spytała
Stephanie z ciekawością, biorąc Donnę pod rękę. Przeszły do
osobnego pokoju.
– Chciał mnie zastraszyć, nie, nie mnie – nas – na moment
poczuła się jak członek rodziny Warleyów. – Stef, o co tutaj
chodzi? Dlaczego Richard utrzymuje kontakty z tym
człowiekiem?
Stephanie usiadła na łóżku, a Donna w fotelu.
– Sama nie wiem. Richard nigdy o nim nie mówi, ale wiem,
że Seaton mu ufał. Pamiętam, jak któregoś ranka podczas
lunchu posprzeczali się i Seaton zapowiedział, że nigdy więcej
nie życzy sobie być zapraszany w tym samym czasie co Cahill.
Donna zamknęła oczy. Czuła ucisk w skroniach i pragnęła jak
najszybciej znaleźć się we własnym łóżku. Tygodnie
oczekiwania
na
wspaniałą
zabawę
zakończyły
się
rozczarowaniem i przygnębieniem.
Słyszała jak Stephanie wyszła z pokoju, a w sekundę później
zjawił się przy niej Richard.
– Donna, gdzie ty się podziewasz? Nie tańczyliśmy jeszcze.
Czy coś się stało?
– Mama ci nie powiedziała? Obawiam się, że wystraszyłam
jednego z twoich gości. Wylałam kieliszek wina wprost na twarz
panu Cahillowi.
Richard spojrzał zdumiony.
– Dlaczego?
– Straszył nas. W szczególności Jana.
– Jestem pewien, że się mylisz. Czy nie powinnaś przestać
przesadnie martwić się o Jana i powiedzieć wreszcie, gdzie on
się ukrywa?
– Żebyś mógł szybko przekazać wiadomość temu
zwyrodnialcowi Cahillowi?
– Donna! – ostry głos Richarda przywołał ją do porządku.
– Wybacz, Richardzie. Nie chciałam tego powiedzieć. Ale
jestem naprawdę zmęczona ciągłymi pytaniami o Jana. Jeśli on
chciałby abyście wiedzieli, gdzie się znajduje, sam by was o tym
poinformował.
– Ktoś mógłby pomyśleć, że zakochałaś się w tym chłopaku –
powiedział zły.
Teraz Donna przyjrzała mu się.
– Jesteś zazdrosny?
– A jeśli...
Ich spojrzenia spotkały się na krótko.
– Ale nie jesteś – odezwała się po chwili. – W ogóle nie
zależy ci na mnie, dopóki masz Clare.
– To nie jest tak. I nie pozwolę, żebyś angażowała się w
związki z takim facetem jak Jan. On się nigdy nie zmieni.
– Wcale nie chcę, aby się zmienił. Przypuśćmy, że zgodzę się
wyjść za niego, a wtedy Riversly na zawsze pozostanie w rękach
Warleyów.
– Czy ty jesteś szalona?
– Myślałam, że uważasz się za przyjaciela Seatona. Czy on
nie chciałby właśnie tego?
– Nigdy. On nienawidził Jana... – Richard przerwał i tylko
bolesny skórcz przemknął po jego twarzy.
– Dlatego, że twoja siostra go wolała? Czy dlatego, że Jan
doprowadziłby interesy do bankructwa? Może jest coś jeszcze, o
czym nie wiem, a co Warleyowie chowają w tajemnicy?
Oddech Richarda stał się nierówny.
– Nigdy nie dopuszczę do twojego małżeństwa z Janem.
– A niby jak zamierzasz mnie powstrzymać? Żeniąc się ze
mną? Wtedy Riversly będzie twoje.
Wiedziała, że posunęła się za daleko. Oczy Richarda
ściemniały w niewypowiedzianym bólu.
– Donna, dlaczego musimy ranić się w ten sposób? Nie
zniosę tego.
Jej gniew osłabł i nagle zapragnęła przytulić się do Richarda.
Być może wyczytał wszystko w jej oczach. Raptownie wstał.
– Chodź już. Muszę wrócić do gości, a nie wyjdę z pokoju
bez ciebie.
Bez sprzeciwu przyjęła jego ramię i wyszli razem.
„Gdyby tylko" – pomyślała słysząc rozbawione głosy i
muzykę – , , gdyby Warleyowie mogli dla nas nie istnieć".
Richard uparł się, że osobiście odwiezie do domu damy z
Riversly – także Donna, jako jedyna z ostatnich, opuściła
zabawę w Manor Farm. Całą drogę powrotną Clare wypełniła
swoim podnieconym szczebiotem.
Podczas ostatnich tańców nie wypuszczała Richarda z objęć.
Donna zmuszona towarzyszyć starszemu panu, Colonelowi
Gunter, starannie maskowała zazdrość zabawiając partnera.
Richard prowadził szybko, niedbale odpowiadał na pytanie
Clare.
„Zmęczył się nami" – pomyślała Donna. Wreszcie dotarli na
miejsce.
– Spójrz, Donna, jestem pewien, że zostawiliśmy zgaszone
światła.
– To prawda.
Nie mogła uwierzyć, ale rzeczywiście z przedpokoju i z
górnego piętra biła jasność.
– Jan wrócił do domu! – krzyknęła Clare usiłując jak
najszybciej wydostać się z samochodu.
– Czekaj – przytrzymał ją Richard.
Donna znieruchomiała, a pani Lanten odruchowo położyła
rękę na jej ramieniu.
– Klucze – Richard przejął inicjatywę. Podała mu cały pęk.
– Pospieszcie się – Clare podskakiwała z niecierpliwości. –
To na pewno Jan.
– To nie może być Jan – Donna dotknęła ramienia Richarda –
a ktokolwiek tam jest, może nie być sam. – Richard spojrzał na
nią z powątpiewaniem.
– Jeśli to pułapka, po co mieliby zostawić zapalone światło?
Przekręcił klucz i pchnął drzwi. Clare wpadła do hallu,
wykrzykując imię brata. Na próżno jednak sprawdzała pokoje.
W drzwiach gabinetu stanęła jak wryta.
– Boże, Richard, szybko!!! – usłyszeli jej krzyk i podbiegli do
niej.
Widok, który mieli przed oczami, przyprawił o dreszcze.
Pokój był kompletnie zdemolowany: szuflady walały się po
podłodze wraz z ich zawartością, papiery i książki
poniewierające się wszędzie, kawałki szkła, rozbita stara
drezdeńska figurka.
– O mój Boże – Richard rozglądał się bezradnie. – Dlaczego?
Kto to zrobił?
– Wandale – podsumowała pani Lanten. Lepiej zadzwońmy
na policję.
– Czekajcie – powiedział Richard. – Zastanówmy się, czego
brakuje? Czy coś w ogóle zginęło?
– Jak mamy to stwierdzić? – odparła Donna. – Trudno
powiedzieć na pierwszy rzut oka. Chyba powinniśmy sprawdzić
resztę domu.
– Dlaczego tylko gabinet? – myślał głośno Richard, kiedy
obejrzeli już wszystko.
To również zainteresowało policję, kiedy przyjechała parę
minut później.
– Nie ulega wątpliwości, że włamywacze szukali czegoś
konkretnego. Papierów wartościowych, gotówki. Czy trzymała
pani jakieś większe pieniądze w domu, pani Martingale?
– Nie. Posiadamy dobrze zabezpieczone miejsce w sklepie.
• – I nie macie tutaj żadnego sejfu? Sierżant przechadzał się
wzdłuż ścian.
– Nie, oczywiście, że nie – odpowiedziała Clare.
W końcu znaleziono okno w spiżarni, przez które
najprawdopodobniej obcy dostali się do środka. Domownicy
otrzymali polecenie, aby niczego nie dotykać do czasu fachowej
ekspertyzy. Richard z sierżantem zabezpieczyli okno i dołączyli
do pozostałych, siedzących przy okrągłym stole w kuchni.
– Koniecznie musimy kupić dużego psa. Niedobrze jest
zostawić dom bez opieki – stwierdziła gospodyni.
– Jan wkrótce wróci – powiedziała Clare.
– Rzeczywiście, byłoby wskazane postarać się o alarm, pani
Martingale – podjął sierżant.
Po chwili spytał, przypatrując się twarzom obecnych:
– Gdzie aktualnie przebywa Jan?
– Wyjechał za granicę w interesach – odpowiedziała Donna.
– Chyba często wyjeżdża – zauważył. – Kiedy go nie ma, kto
rozporządza kluczami od sklepu?
– Ja – Donna wyrzuciła na stół zawartość torebki. –
Zapomniałam wziąć je ze sobą.
W pośpiechu wybiegła do swego pokoju. Nerwowo chwyciła
torebkę używaną na co dzień, do pracy.
– Dzięki Bogu są tutaj – triumfalnie potrząsnęła kluczami w
kierunku Clare, która przyszła za nią na górę.
– Lepiej będzie, jeśli pokażemy je sierżantowi – powiedziała
Clare odbierając je od Donny.
Donna z ulgą opadła na łóżko.
– Wyglądasz na bardzo zmęczoną. Nie ma potrzeby, żebyś
wracała na dół. Weź kąpiel i odpręż się.
Opiekuńczość Clare była miła, ale jednocześnie podejrzana.
Jednak Donna, z powodu znużenia, nie zastanawiała się nad
tym.
– Później odniosę ci klucze. Położę na toaletce – powiedziała.
Oczy miała błyszczące z podniecenia. – Tańce były wspaniałe.
Mogłabym bawić się do rana.
Wyszła trzaskając drzwiami.
Donna nie była w stanie się rozluźnić. Jej myśli cały czas
wracały do zdemolowanego gabinetu. Nie, to nie miało sensu.
Na pewno nie chodziło o papiery w biurku; nie miały żadnej
wartości. Czego więc szukali intruzi?
Instynkt podpowiadał jej udział Jana w tej całej sprawie.
Poczuła dreszcze, wspominając Mercera. Czy to mógł być on?
Czy on w rewanżu zniszczył bezcenny porcelanowy posążek?
Dlaczego Clare skłamała w sprawie sejfu? Jaki mógł być inny
powód, oprócz tego, że dziewczyna chciała ukryć tajemną
skrytkę brata? Poza tym klucze od sejfu i od sklepu złączone są
w jeden pęk. Clare mogła to wykorzystać i sprawdzić zawartość
sejfu, kiedy wzięła klucze, aby pokazać sierżantowi.
Nagle Donna przypomniała sobie skórzany woreczek, który
kiedyś znalazła w sejfie. Musiał zawierać coś specjalnego, może
biżuterię?
Delikatnie otworzyła drzwi sypialni. Dom tonął w ciszy. Pani
Lanten zostawiła w hallu zapalone światło.
Donna weszła do gabinetu. Pierwsze spojrzenie padło na
drezdeńską figurkę, rozłupaną na dwoje. Stwierdziła ze
zdumieniem, że porcelanowa rzeźba jest w środku pusta.
Czyżby schowek? Prosto z Holandii... Poczuła pulsowanie w
skroniach, podbiegła do znajomej szafki z książkami – sejf był
otwarty. Wyciągnęła rękę... i upewniła się w swych
podejrzeniach: ani śladu woreczka. Sejf był całkowicie pusty.
Teraz naprawdę się zlękła.
Rozdział 11
Gdyby Donna bardziej dbała o swój komfort psychiczny, to
odleciałaby do Paryża tego słonecznego, wrześniowego ranka,
zamiast starać się o gotówkę dla Jana. Straciła mnóstwo czasu w
gabinecie dyrektora banku, cierpliwie słuchając, co ma jej do
powiedzenia w związku z tak poważną wypłatą pieniędzy z
konta. Był wyraźnie zaszokowany i równocześnie wystraszony.
– Ależ pani Martingale, czy to rozsądne jechać na aukcję z
tak ogromną sumą pieniędzy?
– Prawdopodobnie nie. Ale to jest sposób, w jaki załatwiam
swoje interesy – odpowiedziała stanowczym tonem.
– A włamanie w sobotni wieczór? – zauważył znacząco.
– Nic nie zginęło – była zdecydowana utrzymać uciążliwą
atmosferę sensacji, którą wyczuła w Melbury.
Wróciła do sklepu i przekazała kasetkę z pieniędzmi panu
Lewinowi, który zamknął ją zaraz w bezpiecznej kasie
pancernej.
– Nie będę jej potrzebować aż do czasu powrotu z targów w
Benton Manor – powiedziała do swego zastępcy.
– Jak długo pani nie będzie? – dopytywał się skrupulatnie
Lewin, zawsze zadowolony, ilekroć mógł zarządzać sklepem w
jej imieniu.
– Kilka dni. Proszę nie kontaktować się ze mną; jeszcze nie
wiem, gdzie się zatrzymam.
Następnego dnia, jadąc na północ, przyrzekła sobie nie
myśleć o problemach Warleyów, pragnęła odpocząć za wszelką
cenę. Ale kiedy wieczorem znalazła się w pustym hotelowym
pokoju, powróciła, jak żywa, twarz Jana. Z niecierpliwością
oczekiwała weekendu i kolejnej szansy przekonania go, aby
zaniechał ucieczki. Wspominała także Richarda, zastanawiała
się nad tym, jak chłodno odnosili się do siebie ostatnio.
W sklepie pojawiła się w czwartkowe popołudnie. Była
zadowolona z pomyślnej transakcji, dzięki której nabyła
osiemnastowieczne ozdobne zegary i kilka naczyń z chińskiej
porcelany.
Lewin zdziwił się na jej widok.
– Nie spodziewałem się pani przed końcem następnego
tygodnia. Panna Clare Walery poprosiła mnie o kasetkę z sejfu.
Powiedziała, że to na wyraźną pani prośbę.
– Jaką kasetkę? – nie skojarzyła Donna.
– Tę, którą przyniosła pani w poniedziałek z banku.
Czuła, że siły ją opuszczają, usiadła w fotelu.
– Kiedy to było?
– Wczoraj. Czy nie powinienem był? Nic pani nie mówiła... –
pytał zdziwiony Lewin.
Jak mogła podejrzewać, że Clare wie o wszystkim?
Obojętnie wysłuchała raportu pana Lewina o sprawach sklepu
i szybko kazała mu odejść. „Muszę natychmiast zobaczyć się z
Clare". W miarę zbliżania się do Riversly coraz bardziej
obawiała się konfrontacji.
– Pani Lanten! Clare! – wystarczyła chwila, aby się
zorientować, że nikogo nie ma w domu.
„Tylko bez paniki" – powtarzała głośno, biegnąc w stronę
Manor Farm. „Tylko bez paniki" . Zdyszana dopadła drzwi. Jen
bez słowa wskazała jej salon. Byli tam wszyscy z wyjątkiem
Clare.
Richard siedział przy stole przeglądając mapy. Odwrócił się
w stronę Donny, lecz z wyrazu jego twarzy nie mogła
wywnioskować, czy jest zły czy zmartwiony. Niezwykłe było
spotkać go w domu w samym środku żniw.
Domyśliła się, że coś się musiało wydarzyć. Stephanie i pani
Lanten siedziały na kanapie. Gospodyni Warleyow wyglądała na
zmęczoną. Pani Fielding zaczerwienionymi oczami patrzyła na
Donnę pogardliwie, nawet jej nie przywitała.
„Nie jestem tu mile widziana... " – pomyślała.
Pani Lanten wstała i zrobiła krok w jej stronę.
– Gdzie ona jest? Co się przytrafiło mojej dziewczynce?
Czułam, że to twoja sprawka. Jeśli cośkolwiek jej się stanie...
– Dosyć tego, pani Lanten – odezwał się Richard.
– Donna czy wiesz, gdzie w tej chwili przebywa Clare?
Stała w drzwiach nieruchomo, bez słowa. Tylko jej oczy
mówiły obecnym, jak jest zrozpaczona.
– Chodź, kochanie – Richard pomógł jej usiąść. – Jesteś
pewnie przestraszona, jak my wszyscy. Ale teraz musisz nam
pomóc – powiedział otulając jej dłonie.
– Richardzie – wyszeptała – mogę tylko zgadywać...
– Ona bezczelnie kłamie – pani Lanten na nowo podjęła atak.
– Clare powiedziała, że rozmawiały przez telefon – wskazywała
oskarżycielsko palcem. – Mówiła, że pani Donna zapomniała
zabrać ze sobą kasetki ze sklepu i prosi, aby dziewczyna ją
dostarczyła. Clare obiecała wrócić do wieczora. Wzięła
samochód Jana i tyle ją widziałam. O północy byłam chora z
przerażenia – sama w tym domu – czekałam...
– Proszę, Lanty, uwierz mi, nie dzwoniłam do Clare. Czy
naprawdę myślisz, ze zrobiłabym jej coś złego?
– W takim razie kto? – słabym głosem spytała matka
Richarda.
– Jan – Donna poczuła dreszcz wymawiając to imię – tylko
Jan.
Wzrok Richarda był tak zimny, że aż się zlękła. Nagle pokój
zaczął wirować, zrobiło jej się słabo. Richard chwycił Donnę w
ramiona i ostrożnie posadził na kanapie, chroniąc tym samym
przed upadkiem.
– Czy Clare zagraża niebezpieczeństwo? – spytał.
– Być może. Podobnie jak Janowi.
Stephanie objęła Donnę, mówiąc:
– Wszystko w porządku. Możesz nam opowiedzieć, co wiesz.
Donna wiedziała, że Warleyowie byli dla Stephanie czymś
więcej, niż tylko dziećmi sąsiadów.
Musiała złamać obietnicę daną Janowi, nie było innego
wyjścia. Całą siłą woli zmusiła się, aby mówić w miarę jasno.
– Jan jest – był – poprawiła się – w Bristolu. Ale teraz jest w
drodze do Irlandii.
– Od jak dawna o tym wiedziałaś? – zagadnęła starsza pani.
– Kilka tygodni temu Jan został dotkliwie pobity. Człowiek, u
którego mieszkał, zaopiekował się nim. Potem przysłał po mnie.
Jan bał się wrócić do domu. Stephanie, tak się strasznie martwię.
– Moja droga, to takie okropne...
– Przyrzekłam Janowi... – zaczęła.
– Nie miałaś prawa niczego mu obiecywać – przerwał jej
Richard. – Zrobiłaś ze mnie głupca. Dlaczego nie powiedziałaś
mi, gdzie on się ukrywa?
Potrząsnęła głową. Nie potrafiła wyrazić słowami podejrzeń,
które jeszcze pogłębiło zniknięcie Clare. Ktoś zabił Seatona,
ktoś jeszcze usiłował pozbawić życia Jana, dlatego że, jak
przypuszczała, obaj zamieszani byli w jakąś podejrzaną aferę.
– Donna musiała dotrzymać obietnicy danej Janowi. Teraz
możemy mieć tylko nadzieję, że Clare jest bezpieczna ze swoim
bratem – skomentowała pani Fielding.
Donna nie odpowiedziała. Czuła, że obojgu Warleyom grozi
wielkie niebezpieczeństwo ze strony Colina, a na Jana
dodatkowo czyhali ludzie, którzy już omal nie pozbawili go
życia.
Obawiała się, że Richard zacznie nalegać, aby powiadomiono
policję. Nie wiedziała, co robić, była zdenerwowana i
przygnębiona.
Zakryła
twarz
dłońmi,
czując,
jak
powstrzymywane długo łzy przerwały zaporę powiek.
– Nie warto płakać, Donna – odezwał się Richard.
– To nie jest twoja wina. Jan jest łobuzem, zawsze nim był.
Sam sobie zawdzięcza tarapaty, w jakim się teraz znalazł. Ale
pod żadnym pozorem, nie powinien był angażować w to Clare.
– Seaton ufał, że zaopiekuję się nimi. Zawiodłam go –
wyrzekła łkając.
Richard przytulił ją do siebie.
– No, już dobrze, kochanie. Teraz możemy tylko czekać i
mieć nadzieję...
Podczas następnych kilku dni Richard okazał się najbardziej
czułym i delikatnym przyjacielem, jakiego Donna kiedykolwiek
miała. Była mu niezmiernie wdzięczna za okazywaną
życzliwość.
Warleyowie nie dawali znaku życia.
Richard często opowiadał o Clare. Na początku z gniewem,
później wspomnienia odżywały w nim i pytał ze smutkiem:
– Dlaczego mi nie ufała?
– Uspokój się. Przecież wiedziała, że nienawidzisz Jana. A on
ukrywa się przed policją, nie zapomnij o tym. Musisz sobie
wreszcie zdać sprawę, jak bardzo jej zależy na bracie.
– Wszystkie jesteście takie same – powiedział ostro.
– Ty, Clare, Elaine. Co wy do diabła widzicie w tym facecie?
– Nie mogę odpowiadać za Clare i Elaine.
– Chcę się dowiedzieć, dlaczego darzysz go sympatią, mimo
tego, co o nim wiesz?
Nie umiała wytłumaczyć tej mieszaniny uczuć, jaką
wywoływał w niej Jan. Współczucie i litość, i jakiś bliżej
nieokreślony rodzaj miłości. Ale nie wiedziała, dlaczego
przeżywała to tak intensywnie.
Męczyły ją te wszystkie dociekliwe pytania Richarda, ale
zarazem tak bardzo go potrzebowała.
Pewnego wieczoru, w tydzień po zniknięciu Clare, zadzwonił
telefon. Donna podniosła słuchawkę z mocno bijącym sercem.
– Donna? – usłyszała.
– Jan. Gdzie jesteś? Czy Clare jest z tobą?
– Oczywiście, że tak.
Czuła gwałtowny łomot serca.
– Czy wracacie oboje do domu?
– Mamy kłopoty. Colin uciekł z całą gotówką. Siedzimy bez
grosza w kieszeni w Dublinie. Nie możemy nawet zapłacić
rachunku. Pomożesz nam?
Zgodziła się. Zadzwoniła do Richarda, wyjaśniając wszystko,
odmówiła jednak, gdy chciał pojechać z nią. Sytuacja była
wystarczająco skomplikowana.
Zjawiła się w Dublinie następnego wieczoru. Zajechała
taksówką przed hotel. Jan i Clare czekali na nią w hallu.
– Dzięki Bogu, że przyjechałaś – Jan podbiegł i ucałował ją
gorąco.
– Myśleliśmy, że...
– I o włos mielibyście rację. Jestem wami bardzo zmęczona.
Clare też podeszła i powiedziała cicho:
– Dziękuję, Donna, że przyjechałaś.
Była szczęśliwa, widząc tych dwoje razem – zdrowych i
bezpiecznych. Otoczyła Clare ramieniem i długo tuliła.
– Oj! Głuptasy, głuptasy... gdybyście wiedzieli, jak się
martwiliśmy.
– Richard też? – ożywiła się Clare.
Donna najpierw przytaknęła, a potem dodała:
– Richard najbardziej ze wszystkich.
Jan uśmiechnął się i podał jej bagaż portierowi.
– Czy miałabyś coś przeciwko porządnej kolacji? Jesteśmy
bardzo głodni.
Przy stole nie zadawała żadnych pytań, dopiero wieczorem
zeszli się w jej pokoju, aby wyjaśnić całą sytuację.
– Co się stało? – spytała, siadając w fotelu.
Jan zaczął niecierpliwie przechadzać się po pokoju.
– Colin zabrał wszystko, łącznie z samochodem – zastanowił
się przez chwilę. – Colin zawsze stawał po stronie przegranych.
Dlatego właśnie zaopiekował się mną.
– Wątpię w to – odparła chłodno Donna. – Dla mnie
oczywiste jest, że chciał twoich pieniędzy.
– Ale ja ich nie mam. Za to ty masz.
Jan wpatrywał się w Donnę.
– Seaton nas oszukał – ciągnął.
Poczuła nieprzyjemne mrowienie.
– W każdym razie nie postąpił uczciwie. Nie żebym go
winił...
– Myślałam, że wy wiedzieliście o mnie – powiedziała cicho.
– Oczywiście, domyślaliśmy się, że ma kogoś. Po co miałby
w taki sposób meblować sypialnię? Dopiero komplet Louise
Quinze okazał się wystarczająco piękny. Wnioskowaliśmy więc,
że to musi być Francuzka.
– Czy rozmawialiście o tym z Richardem? – spytała nagle.
– Oczywiście, że tak – wtrąciła się Clare. – Richard obiecał
nam pomóc. Odradzał Seatonowi zbyt szybki ślub – zaśmiała
się. – Byłaś zdecydowanie zbyt egzotyczna.
„Richard zatem uprzedził się do mnie na samym początku" –
pomyślała Donna. – „Dlatego też pewnie napisał ten
nieprzyjemny list. "
Clare położyła się na łóżku podkurczając nogi. Coś się
zmieniło w tej dziewczynie, choć wciąż broniła swej
niezależności.
Donna zwróciła się do Jana.
– Dlaczego zmieniłeś nasz plan?
– To był pomysł Colina. Powiedział, że czekanie jest zbyt
niebezpieczne. Był wściekły, kiedy zadzwonił do sklepu i
przekonał się, że wyjechałaś. Wtedy zwrócił się do Clare.
– Domyśliłam się, że wyjęłaś pieniądze z banku. Nie było ich
w domu, musiały być w sklepie. Nie jesteś zbyt rezolutna –
wytłumaczyła się Clare.
– Ale na pewno nie jestem oszustką.
Oczy Clare rozbłysły złowrogo.
– Wzięliśmy to, co należy do nas. Zamierzamy zatrzymać
Riversly.
– Widzicie jakieś sensowne wyjście? – zapytała Donna.
– Jest jedno, ale Jan jest na to za głupi. Musi się z tobą
ożenić. Jak wyjdziesz za niego, nikt nigdy nie odbierze nam
Riversly.
– Jak śmiesz proponować coś takiego?
– On wcale nie jest taki zły – odparła beztrosko Clare i
zaśmiała się.
– Oczywiście, że nikt nie może cię zmusić do ślubu ze mną,
nawet jeśli czujesz się winna – Jan usiadł na ziemi blisko jej
kolan. – Czy tak trudno było zmusić Seatona do zmiany
testamentu? Czy przypomniałaś mu o obowiązkach względem
nas? – prowokował ją.
– Ja nie byłam w stanie nic zrobić – odepchnęła go.
– Ależ byłaś. Mogłaś zaprotestować. Powiedzieć, że nie
chcesz Riversly.
Niespodziewanie pochwycił ręce Donny i zaczął je całować.
– Nie – wyrwała się.
– Zobacz Clare, ona mnie nienawidzi.
– Małżeństwo między nami jest po prostu niemożliwe –
powiedziała stanowczo.
– Czyżby? – patrzył z czułością, a dłonią muskał jej policzek.
– Widzę, że należysz do kobiet, które nie wychodzą za mąż, jeśli
nie kochają.
Napotkała jego ironiczne spojrzenie.
– Nie zamierzam poślubić mężczyzny, który boi się nawet
wrócić do własnego domu – odpowiedziała Donna.
– Właśnie wracam.
– Ale przecież...
– Teraz już nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Będę
potrzebował twojego poparcia u Brooksa.
– Czy to rozsądne? To znaczy, tłumaczyłeś mi...
– Zapomnij o tamtym, Donna. Sytuacja się zmieniła...
Przejrzała mu się bliżej, w nim także dostrzegła pewną
zmianę. Nie chodziło wcale o wygląd zewnętrzny, ale o sposób
bycia. Kiedy się uśmiechał, oczy błyszczały radośnie.
– Niebezpieczeństwo minęło – powtórzył.
Powinna się z tego ucieszyć, lecz nie potrafiła. Wiedziała
dokładnie, ile kłopotów spowoduje powrót Jana na wieś.
Niestety, nie myliła się.
Donna zatelefonowała do pani Lanten z lotniska w Heathrow.
Po godzinie dotarli do Riversly. Gospodyni czekała przed
domem. Ściskała Clare wykrzykując słowa powitania. Clare
ucałowała ją w policzki.
– Tęskniłam do ciebie, Lanty, tak bardzo tęskniłam do
Riversly.
Pani Lanten uśmiechnęła się do Donny.
– A jednak przywiozła ich pani z powrotem. Pani Fielding i
pan Richard są w salonie.
Clare padła wprost w ramiona Richarda. Donna z Janem
pozostali z tyłu. Ponad głową dziewczyny Richard spoglądał na
Donnę. Nie umiałby powiedzieć, czy jest zły czy spokojny.
Nagle pomyślała: „Co to za różnica?" – i podeszła do Stephanii,
aby się przywitać.
– Dzięki Bogu, szczęśliwie wróciliście do domu –
powiedziała pani Fielding.
– Nawet ja? – Jan odezwał się stojąc w drzwiach.
– Miałem nadzieję nigdy więcej cię nie ujrzeć – powiedział
Richard.
Zapadła cisza, którą przerwał śmiech Jana:
– Tym gorzej – odpowiedział – bo będziesz miał okazję
często mnie widywać, kiedy zostanę panem na Riversly.
Odwrócił się i pogwizdując zaczął wchodzić po schodach.
Rozdział 12
Wiadomość o śmierci Mercera Cahilla zamieściło sobotnie
wydanie „Kuriera". Zwykłe podczas popołudniowej przerwy w
pracy Donna przeglądała prasę. „Ciało wyłowiono u północnych
wybrzeży Walii. Był pasażerem irlandzkiego promu, we wtorek
11 września. Świetny oficer policji. Podejrzenie o morderstwo".
Odłożyła gazetę drżącymi rękami.
„Mój Boże – pomyślała – „czyżby to zrobił Jan? Próbowała
uspokoić nerwy. Niemożliwe, Jan nie mógłby skrzywdzić
człowieka. A zatem kto? Warleyowie i Cahill? Pamiętała tylko,
jak zależało Cahillowi na znalezieniu Jana. Jeszcze jedna myśl
krążyła jej po głowie: Cahill – oficer policji. Dlaczego nikt jej
nie powiedział? Na przykład Richard. Musiał o tym wiedzieć.
Przecież załatwiał jakieś sprawy z tym człowiekiem.
Nie umiała w tej chwili znaleźć żadnego logicznego
wyjaśnienia. Żałowała, że nie może otwarcie porozmawiać z
Richardem, gdyż odkąd wróciła z Irlandii, wyraźnie jej unikał.
Za to Clare bez skrępowania chwaliła się zażyłością z
Fieldingiem. Jan konsekwentnie tkał sieć, w którą Donna
mogłaby, nie bez przyjemności, dać się złapać. Bez przerwy
mówił o małżeństwie i o zbawiennym skutku tego dla Warleyów
i Riversly. Donna drżała na samą myśl o tym. Wiedziała, że
powinna uciec stąd jak najszybciej. Może pojechać do ojca? Nie
pisał do niej od czasu śmierci Seatona. Ale niewykluczone, że
Jan odszukałby ją nawet w Egipcie.
Przyjechał do sklepu kilka minut później, zachowując się
przy tym hałaśliwie i pretensjonalnie, jak gdyby wciąż sobie
wyobrażał, że jest właścicielem dobrze prosperującego interesu.
– Kochana Donna, dlaczego taka poważna? Lepiej jedź ze
mną na wyścigi konne do Goodwood. – Zaśmiał się ironicznie.
– Jestem zajęta.
– Kiszenie starych gratów z pewnością może poczekać do
poniedziałku.
– Jan!
– W porządku, nie chciałem cię urazić. Ale jeśli nie chcesz
iść ze mną, bądź tak słodka i pożycz mi kilka funtów.
– Widziałeś to? – wskazała na gazetę leżącą na stole.
Jan spojrzał przelotnie.
– No i co? Nigdy nie lubiłem tego Cahilla.
– Płynęliście tym samym promem. On ciebie szukał –
wszędzie i bardzo wytrwale. Rozmawiałaś z nim?
– Po co miałbym to robić? Mam wrodzony wstręt do
policjantów.
– Dlaczego on się tobą interesował, Jan? – wypytywała
chłodno. – Bardzo się zdziwił, kiedy Richard powiedział mu, że
jesteś w Amsterdamie – zawahała się. – Myślę, że prowadził
jakieś interesy z Richardem.
Nagle Jan przysiadł na krawędzi stołu. Twarz mu gwałtownie
pobladła. Przechylił się i chwycił Donnę za nadgarstki, aż
poczuła dotkliwy ból.
– I co, powiedziałaś Cahillowi, gdzie mnie znaleźć? Czy
właśnie dlatego płynął razem z nami promem do Irlandii?
Próbowała się wyrwać.
– Całkiem miło się wam rozmawiało podczas zabawy,
nieprawdaż? Clare mi wszystko opowiedziała.
– Co mogłam zdradzić? O niczym nie wiedziałam!
– O diamentach – patrzył na nią z pasją. – A jednak
zdradziłaś mnie...
– Nie!
Puścił jej ręce, zataczając się po pokoju pijany wściekłością.
– Wiedziałaś o diamentach! Czyż to nie jest wystarczający
powód?
Potrząsnęła głową. Nie była w stanie wykrztusić słowa.
Zrobiło jej się słabo ze strachu i ze złości.
– Nie jesteś taka głupia, Donna. Szczęśliwie się stało, że
Clare wyjęła klejnoty z sejfu, zanim Cahill zainscenizował
włamanie. Oczywiście nie mógł już niczego znaleźć. Rozbił
nawet drezdeńską figurkę, aby się upewnić, że tam ich nie ma.
Clare przywiozła diamenty ze sobą. Colin domyślił się, jak
wielkie niebezpieczeństwo nam zagraża. Zmusił ją, by mu je
oddała. Zaraz potem uznał, że najlepszym wyjściem będzie
unieszkodliwienie Cahilla na zawsze.
Słuchała przerażona:
– Chcesz powiedzieć, że to Colin go zamordował?
– Tak. A co, myślałaś, że to ja? – uśmiechnął się zjadliwie. –
Ostrzegałem Colina, że diamenty przyniosą mu nieszczęście. To
już trzecia osoba zginęła.
Historia opowiedziana przez Jana poraziła ją. Bezwładnie
opadła na krzesło. Jan przysunął się do niej, mówiąc:
– Teraz wiesz zbyt dużo, moja kochana. Im wcześniej się
pobierzemy, tym lepiej.
– Nigdy, a jeśli natychmiast nie wyniesiesz się z Riversly,
bezzwłocznie zawiadomię policję – krzyknęła.
– Pomyśl o skandalu – powiedział słodkim głosem Jan.
Gniew przeszedł mu momentalnie. W tej chwili przypominał
rozkosznego chłopczyka: duże roześmiane oczy, proszące go o
wybaczenie.
– Nie możesz mnie wyrzucić. Gdzie bym się podział?
Umarłabyś ze zmartwienia.
Spojrzał na nią czule. Podniósł jej dłonie do ust, znacząc je
delikatnymi pocałunkami.
– Znowu przyjaciele? To mi się podoba. A teraz skarbie, daj
mi trochę pieniążków.
Chciała odmówić, powiedzieć, żeby poszedł do diabła. Ale
nie zrobiła tego. Wyjęła z torebki banknot i rzuciła na stół. Jan
ucałował ją z wdzięcznością.
– Jestem pewny, że przyniesie mi szczęście.
Kiedy wyszedł, długo patrzyła przez okno na niebo w
klasztornym dachu. Ani śladu słońca. Ściany były obleczone
szarością.
Wyobraziła sobie, jak ta wielka budowla nagle zaczyna się
walić, grzebiąc pod gruzami ten pokój i ją samą.
Próbowała rozmasować posiniałe nadgarstki, ale czuła
dokuczliwy ból. Zdecydowała, że zadzwoni do pana Brooksa.
Wykręciła już numer do jego biura, zanim zorientowała się, że
jest sobota. Niecierpliwie przewracała kartki w poszukiwaniu
domowego numeru telefonu do swego adwokata.
– Muszę się z panem jak najszybciej zobaczyć – powiedziała,
kiedy w końcu usłyszała jego głos w słuchawce.
– Czy przyjedzie pani do mnie? – zaproponował bez wahania,
jakby od dawna oczekiwał tego spotkania.
Samochód stał przed sklepem. Do Oxfordu była zaledwie
godzina jazdy.
Pan Brooks przywitał Donnę w ogrodzie, na tyłach swego
starego wiktoriańskiego domu. Ubrany w luźne spodnie i
swobodną koszulkę wyglądał o wiele młodziej. Był bez
okularów, mogła zobaczyć jego duże, dobre, niebieskie oczy.
– Co za upał – szli do salonu. – Z pewnością zaraz spadnie
deszcz.
– Usiądź, moja droga, zaraz będzie gorąca herbata. Jest pani
bardzo blada.
Donna rozumiała, dlaczego Seaton ufał temu człowiekowi; w
jego zachowaniu czuło się, oprócz angielskiej flegmy, wysoką
klasę, a także dobroć.
Herbata w delikatnych filiżankach z chińskiej porcelany
parowała i pachniała kojąco.
– Przyszłam do pana – zaczęła Donna – gdyż wiem, że dłużej
nie mogę zostać w Riversly. Jestem panu wdzięczna za to, że
odradził mi pan sprzedaż mieszkania w Paryżu. Postanowiłam
wrócić.
Nie wydawał się być zdziwiony.
– Jest pani świadoma konsekwencji?
– Nie czuję się na siłach dłużej ponosić odpowiedzialności za
kuzynów Seatona. Ten układ nie zdaje egzaminu.
– Dużo pani traci, podejmując tę decyzję. Zdaje pani sobie
sprawę?
– Nie chcę niczego.
– A jednak pokonali panią...
Zadrżała.
– Nie zniosę już dłużej... – jej głos łamał się tak, że nie mogła
mówić. Łzy spłynęły po policzkach.
– Moja droga, byłaś bardzo dzielna. Seaton na pewno byłby z
ciebie dumny. Nie mógł uporać się z Janem, wiesz o tym. To
Jan – o niego przede wszystkim chodzi, czy tak?
Przytaknęła.
– Czy naprawdę nie ma sposobu, aby zmusić Warleyów do
opuszczenia Riversly?
Brooks zaprzeczył.
– Chyba, że dobrowolnie zrezygnują. Clare prawdopodobnie
wyjdzie za mąż. Ale Jan...
– Jest zdecydowany posiąść Riversly, bez względu na
okoliczności.
– To jest zupełnie niemożliwe. Chyba, że – czy on
przypadkiem nie proponował pani małżeństwa?
Potwierdziła.
– A pani? – przyglądał się jej wyczekująco.
– Nigdy się na to nie zgodzę.
– Dobrze. Nadszedł czas, abym poważnie porozmawiał z
Janem. Myślę, że pewne rzeczy mogę mu wytłumaczyć.
„Jak on mało rozumie" – pomyślała Donna. Jadąc tu,
wierzyła, że być może uwolni się od ciężaru swoich obaw, teraz
wiedziała, że musi sobie sama ze wszystkim poradzić.
– Mam nadzieję, że pani nie porzuci sklepu. Radzi sobie pani
znakomicie – powiedział Brooks. – Wyprawa do Paryża nie jest
złym pomysłem, ponieważ przyniesie możliwość kontaktu z
partnerami handlowymi Seatona. Jeśli chodzi o piękne meble,
posiada pani to samo, co on wyczucie. Jest jeszcze jedno, o
czym chciałbym pani przy okazji wspomnieć: planowane jest
drugie wydanie książki Seatona. Dziennikarze mają do pani
mnóstwo pytań.
Donna powoli zaczynała rozumieć, że nie ze wszystkiego
musi zrezygnować. Pozostał sklep. Najbardziej jednak bolało ją
to, że straci Richarda. „Takie moje szczęście" – tłumaczyła
sobie. „Clare zawsze będzie stała pomiędzy nami".
Po południu znacznie się ściemniło. Pierwsze krople spadły
na ziemię. Patrząc przez okno widziała, jak roślinność odżyła,
złakniona deszczu.
Podniosła się z fotela.
– Muszę iść.
– Lepiej będzie, jeśli pani zostanie. Jazda samochodem przy
takiej pogodzie może okazać się niebezpieczna. Oczywiście,
jeśli zniesie pani towarzystwo starego człowieka...
Ledwo dała się przekonać. Ulewa, w istocie, wzrastała
gwałtownie, Donna postanowiła zatem zostać na noc.
– Moja gospodyni wskaże pani pokój.
Donna próbowała porozumieć się telefonicznie z Riversly,
jednak bez powodzenia. „Kto miałby się o mnie martwić?" –
pomyślała przygnębiona. Nie była pewna, czy zaśnie po
przykrych wydarzeniach minionego dnia.
Na szczęście spała smacznie aż do rana, gdy słońce zajrzało
do okna.
Burza oczyściła powietrze. Wszędzie czuło się świeżość.
Przed południem pożegnała pana Brooksa, chcąc jakiś czas
pospacerować starymi uliczkami Oxfordu. Dopiero po południu
pojechała do domu.
Pani Lanten siedziała przy kuchennym stole, głośno płacząc.
– Lanty, co się stało?
– Więc pani wróciła? Czy Jan również?
– Oczywiście, że nie. Pojechałam na spotkanie z panem
Brooksem, a tam złapała mnie ulewa, więc zdecydowałam, że
nie będę ryzykować i zostałam na noc. Próbowałam się z wami
skontaktować, ale bez skutku.
– Nikogo tutaj nie ma, chociaż są potrzebni. Bardzo miło
spędziłam ten czas z Clare – powiedziała ironicznie gospodyni.
Łzy zaschły jej na policzkach.
– Czy ona jest chora?
– Zdaje się, że coś z nią nie tak. Zamknęła się w pokoju. Nie
odpowiada, kiedy ją wołam. Przybiegła z płaczem z Manor
Farm; wyglądała, jakby diabeł w nią wstąpił.
Donna usiadła zrezygnowana. Tylko Richard mógł wpędzić
Clare w taką rozpacz.
– Proszę, porozmawiaj z nią – odezwała się Lanty.
– Clare – Donna zapukała do drzwi. – Clare, proszę, pozwól
mi wejść.
Modliła się, by nie stracić panowania nad sobą. Po chwili
usłyszała szczęk klucza przekręcanego w zamku.
– Idź sobie. Nie chcę...
Donna starała się stanąć jak najbliżej Clare.
– Każdy czasami potrzebuje pomocy. Dlaczego z tobą
miałoby być inaczej?
– Co ty możesz poradzić?
– Nic, dopóki się nie dowiem, co ci dolega.
Donna weszła do pokoju. Clare wróciła na łóżko. Leżała na
wznak z głową przytuloną do poduszki i tępym wzrokiem
patrzyła w sufit. Donna przycupnęła obok na podłodze.
Panowała cisza.
– Oszukiwał mnie – powiedziała Clare cichym głosem.
– Kto?
– Richard, oczywiście. Powiedział, że kocha mnie tak, jak
siostrę. Co mi z tego. Sprawię, że pokocha mnie naprawdę.
Wiem, że to potrafię, Donna. Muszę... Powiedz mu, że się
zabiję, jeśli się ze mną nie ożeni.
– Oczywiście, że tego nie zrobisz – powiedziała Donna.
– Ty nie wiesz, co to znaczy kochać kogoś bezgranicznie.
Seaton nie był w stanie rozpalić w tobie prawdziwej
namiętności. Był już za stary i nudny, ale miał Riversly.
Donna z trudem się powstrzymała od wymierzenia Clare
policzka. Siedziała słuchając.
– Życzliwość i słodycz; to jesteś ty – twarz dziewczyny
poczerwieniała z przejęcia. – Ty dbasz o innych ludzi, ja nie.
– Tobie zależy na Janie.
– Oczywiście, że kocham Jana. On jest częścią mnie. Ale nie
mogę żyć bez Richarda.
Donnę wzruszyło cierpienie Clare. Dziewczyna usiadła przy
niej na podłodze i otuliła rękami jej kibić.
– Proszę, Donna, pomóż mi. Jesteś jedyną osobą, której
Richard posłucha.
– Stephanie bardzo cię lubi.
– To nie wystarczy, żeby chciała, abym była jej synową.
Uważa, że mam w sobie zatrutą krew Warleyów. Seaton nie
zawiódłby mnie.
„Ale przecież" – pomyślała Donna, gładząc czarne włosy
Clare – „nawet Seaton nie mógłby wywrzeć na Richardzie takiej
presji".
– Nie wiesz, o co prosisz, moja mała – odpowiedziała cicho.
Clare raptownie wstała, zaczęła przeraźliwie krzyczeć.
Jednym ruchem ręki pozrzucała z półki książki i szklane
naczynia. Kawałek szkła podniosła z ziemi i próbowała przeciąć
nim żyły przy nadgarstkach. Nim Donna zdążyła zareagować na
niebieskim dywanie pojawiły się czerwone krople krwi.
– Widzisz, do czego mnie doprowadziłaś? – Clare chwyciła
teraz największy kawałek szkła i stanęła blisko Donny.
„Ta dziewczyna jest szalona" – pomyślała Donna, próbując
zachować spokój.
Clare zbliżyła szkło do jej twarzy.
– Tak bardzo cię nienawidzę, że mogłabym cię zabić, ale nie
zrobię tego, na razie. Jen ostrzegała mnie. To czarownica,
wiesz? Widzi przyszłość. Powiedziała, że wzejdzie ciemna
gwiazda i przysłoni słońce. Nie jestem pewna, co to znaczy, lecz
chyba przeczuwała twój przyjazd do Riversly i to, że ukradniesz
moje szczęście. Ona wiedziała też, że Seaton zginie...
– Clare, przestań mówić głupstwa.
– To nie są głupstwa! – wrzasnęła Clare i gwałtownie zbliżyła
ostrze do szyi Donny.
Donna zamarła. Widziała tylko, jak ręce Clare krwawią coraz
mocniej.
– Clare, na miłość boską...
– Nie ruszaj się, albo...
W tej chwili do pokoju weszła pani Lanten.
– Znowu podsłuchiwałaś – oskarżycielskim tonem
powiedziała Clare i upadła na podłogę.
– Szybko – przyskoczyła do niej Donna – wody, bandaże.
Razem z gospodynią ułożyły dziewczynę na łóżku,
obandażowały ręce. Donna była pewna, że to ostatni rozdział tej
historii.
– Powinnyśmy się upewnić, czy wszystko z nią w porządku –
powiedziała Lanty.
– Nie potrzebuję doktora. Jestem zdrowa. i silna, prawda
Lanty? – Clare otworzyła oczy.
– Jesteś pewna? – zapytała Donna patrząc z czułością na
Clare.
Wielkie łzy spłynęły po twarzy dziewczyny.
– Pragnę Richarda. Proszę, Donna, powiedz mu, że go
potrzebuję. Inaczej wykrwawię się na śmierć.
Pani Lanten spojrzała na Donnę.
– Zrób, o co prosi – rzekła.
– Dobrze – powiedziała Donna.
Zamykając drzwi do pokoju Clare, miała przed oczami
ciemność.
„Nie porozmawiam z Richardem" – pomyślała, opadając na
łóżko, wiedząc jednocześnie, że musi to uczynić. W tej chwili
jednak nie była zdolna mówić z kimkolwiek. Postanowiła
uspokoić nerwy – zaczęła się pakować.
Wkrótce weszła pani Lanten niosąc herbatę.
– Uspokoiła ją pani – powiedziała z wdzięcznością. – Więc
jednak wyjeżdża pani?
– Tak.
– Może i lepiej. Nigdy nie będzie spokoju w tym domu. Ale
porozmawia pani najpierw z panem Fieldingiem? – upewniła się
jeszcze.
Donna skończyła się pakować, wypiła filiżankę herbaty i
zeszła na dół, aby zatelefonować do Richarda. Odebrała
Stephania.
– Zaraz powinien wrócić, moja droga.
– To ważne, potrzebuję pomocy.
– Przyślę go do ciebie.
– Nie, Stephanie. Lepiej poproś, żeby spotkał się ze mną na
moście.
– Dobrze.
Gdy tylko wypowiedziała prośbę, pożałowała jej. Jednak po
chwili uznała to miejsce za najwłaściwsze na pożegnanie.
Usłyszała kroki i zobaczyła Clare znikającą w swoim pokoju.
Rozdział 13
Richard stał na moście. Czekał na Donnę. Kiedy zobaczyła
most, przystanęła na chwilę, przeraził ją, jak pierwszego dnia.
Znowu przypomniał jej Seatona, z trudem powstrzymała łzy.
Szła wzdłuż rzeki w stronę Richarda. Ujrzał, jak się zbliża,
lecz nie zrobił żadnego gestu, aby ją powitać. Powiedział tylko:
– Co sprawiło, że wróciłaś? Czyżbyś się rozmyśliła...
– Dlaczego nie miałabym wrócić? – spytała zdumiona. – Pan
Brooks zaproponował, abym u niego przeczekała ulewę –
wyjaśniła.
– Brooks. U niego byłaś. A ja myślałem...
– Richard, na miłość boską... Zdecydowałam, że muszę z nim
omówić pewne sprawy, wracam i co zastaję? Clare usiłuje
popełnić samobójstwo, Jana oczywiście nie ma – dwa dni temu
wyjechał na wyścigi konne do Goodwood. Pani Laten u kresu
wytrzymałości nerwowej. Wierz mi, nie mogę już dłużej
zajmować się Warleyami. Spakowałam swoje rzeczy i rano
wyjeżdżam do Paryża.
– Nigdzie nie pojedziesz – Richard chwycił ją za obolałe
nadgarstki. Jęknęła cicho.
– Kto to zrobił?
– Posprzeczaliśmy się z Janem. Podejrzewałam, że to on zabił
Cahilla.
Richard tulił jej dłonie.
– Wiedziałeś, że Jan przemycał diamenty, prawda? – spytała.
Przytaknął.
– Miałem nadzieję, że się nie dowiesz. Co rzeczywiście
przytrafiło się Cahillowi?
– Jan powiedział, że Colin wypchnął go za burtę. Pan Cahill
śledził ich i wsiadł za nimi na prom do Irlandii.
Colin uświadomił sobie niebezpieczeństwo, kiedy odkrył, że
Clare ma przy sobie diamenty. Wtedy je ukradł, podobnie jak
całą gotówkę i samochód Jana – przerwała, by po chwili mówić
dalej. – Czuję straszne wyrzuty sumienia, kiedy pomyślę o panu
Cahillu. Widzisz, byłam pewna, że to on zamordował Seatona.
Pan Brooks znalazł świadka, który widział dwóch mężczyzn
rozmawiających na moście tamtego ranka – zwróciła się do
Richarda drżącym z przejęcia głosem.
Patrzył na nią poruszony. Po chwili odrzekł.
– Mogę. cię zapewnić, że pan Cahill nie zabił Seatona. Wiem,
gdzie był, kiedy to się stało. Zostaje więc tylko jeden
podejrzany, czy nie? I przysięgam, że go oskarżę, jeśli ty nie
zrezygnujesz z małżeństwa.
– O jakie małżeństwo ci chodzi? – spytała. – Przecież ja nie
wychodzę za mąż...
– Aleja myślałem... Clare przysięgała mi, że zgodziłaś się
poślubić Jana.
– Kłamała. Oczywiście tak się nie stanie. Nie kocham go.
– Och, Donno, moja najdroższa, tak się bałem.
– Richard! – z wrażenia zaparło jej oddech.
– W takim razie, czy jest nadzieja dla mnie?
Serce Donny biło jak oszalałe. Nie mogła spojrzeć
Richardowi w oczy. Obietnica dana Clare wróciła jak koszmar.
– Clare cię kocha – wykrztusiła, uwalniając się z jego objęć.
– Omal nie oszalała z rozpaczy, kiedy powiedziałeś, że między
wami wszystko skończone.
– To jasne, że musiałem tak zrobić. Donna, ja kocham ciebie!
Obezwładniona radością próbowała jeszcze tłumaczyć. Ale w
końcu zaniechała słów. Ale przecież Clare była pomiędzy nimi
teraz i na zawsze i nic nie mogło zmienić tej sytuacji. Czuła jak
jej usta drżą, w oczach miała łzy.
– Czy ty mnie kochasz? – zapytał.
Ze wszystkich sił chciałaby zaprzeczyć, lecz to było
niemożliwe.
– Kocham cię – odpowiedziała.
W oczach Richarda dostrzegła ulgę. Otulił ją ramionami.
Pierwszy jego pocałunek wyrażał wielką czułość, zaś następny,
słodki i namiętny, oddawał porywającą siłę jego uczucia. Donna
oszołomiona
szczęściem
zapomniała
o
wszystkich
zmartwieniach.
Nagle jakiś dziwny dźwięk przykuł jej uwagę.
Odwróciła głowę nasłuchując.
– Co to?
– Ptak albo jakieś zwierzę.
– Nie. To było jak płacz.
– Kochanie, zdawało ci się.
Serce podpowiadało jej, że ktoś płakał. „Clare" – pomyślała.
„Na pewno Clare. Widziała nas. Z pewnością czuje się okropnie.
Muszę z nią porozmawiać".
– To nie ma sensu, Richardzie. Nie mam prawa was
rozdzielać – powiedziała.
– I nie musisz. Ja nie należę do niej.
– Prosiła mnie, abym koniecznie z tobą...
– Moja najdroższa, Clare wkrótce wszystko zrozumie.
Niekiedy trzeba być okrutnym, aby być naprawdę dobrym.
– Musimy to jej wytłumaczyć, dać trochę czasu, pomóc jej,
Richardzie. Strasznie się o nią boję.
– Jest młoda i silna. Na pewno sobie kogoś znajdzie –
odrzekł.
Donna była przekonana, że nie mówi tego poważnie. Musiał
zdawać sobie sprawę, że dziewczyna kocha go ponad wszystko.
I wiedziała, że to właśnie ona, Donna, powinna być teraz silna i
twarda.
– Nie mogę stanąć między tobą a Clare. Riversly przypadło
mi w udziale zupełnie niespodziewanie, choć przyznaję, że
wtedy nie spytałam nawet Seatona, ile ten dom znaczy dla
Warleyów. To był niewybaczalny błąd. Mogę jednak zmienić
testament. Jeszcze dzisiaj.
– Seaton oddałby życie za twoje szczęście.
Znowu zaczęła rozglądać się i uważnie nasłuchiwać.
Czy nie łudzi się myśląc, że jest w stanie pomóc Clare?
– Zapomnij o Riversly – odezwał się Richard. – Mój ojciec
powinien był dawno sprzedać tę posiadłość. Zanim ojciec
Seatona ją wydzierżawił.
– Chcesz powiedzieć, że wciąż jest waszą własnością?
– Nie. Seaton spłacił ją, zanim jeszcze zaręczyli się z Elaine –
z nienawiścią spojrzał w kierunku domu. – Nikt nigdy nie był
tam szczęśliwy; czasami wolałbym, żeby wszystko poszło z
dymem.
Donna z ciężkim sercem spojrzała w stronę ogrodu. Nagle, na
drodze prowadzącej do mostu, ukazał się Jan. Nadszedł
zdyszany, z potarganymi włosami i płonącymi z podniecenia
oczami.
– Wygrałem! – wykrzyknął uradowany. – Wiedziałem, że
przyniesiesz mi szczęście. Kochana Donno, moja najpiękniejsza
– zaczął wymachiwać pokaźnym plikiem pieniędzy.
– Schowaj to! – rzucił Richard.
– O, nie. Muszę spłacić moje długi – postanowił Jan. – Czy
nie tak, Richardzie?
Zabrzmiało to jak wyzwanie. Donna odsunęła się
przestraszona. Sylwetki dwóch mężczyzn na tle czerwieni
zachodzącego słońca przerażały ją, a jednocześnie tak bardzo
przypominały inną sytuację. Przyglądała się jak Richard i Jan
patrzą na siebie z nienawiścią.
– Przestańcie wreszcie – poprosiła w przypływie odwagi i
stanęła między nimi. – Jan, posłuchaj mnie teraz. Jutro
wyjeżdżam, ty i Clare przejmiecie Riversly, w każdym razie
zrobię wszystko, aby tak się stało.
– Donna, nie żartuj – odpowiedział. – Wiesz, że nie możesz
tego zrobić. Seaton dał wyraźne instrukcje: musimy wspólnie tu
tkwić. Nie, nie mam żadnej możliwości odzyskać Riversly.
– Musi być jakiś sposób – Donna bezradnie patrzyła na
swych rozmówców.
Po chwili Jan się odezwał:
– Seaton myślał, że jest bardzo mądry, kiedy straszył mnie
wydziedziczeniem.
– Kiedy to było? – spytała.
Jan wyglądał teraz jak obłąkany.
– Stał dokładnie w tym samym miejscu, gdzie ty teraz, tego
ranka, kiedy zginął. Najpierw Cahill utwierdził jego podejrzenia
o przemycie diamentów, w który miałem być zamieszany, choć
przecież nie dysponował żadnymi dowodami. Seaton powiedział
mi wtedy, że pozbawi mnie spadku, a dodatkowo naśle policję.
Chyba, że wyemigruję.
– Więc ty go zabiłeś?
– Nie. To był wypadek. Podczas rozmowy przewrócił się,
uderzając głową o kamień. Zmarł na miejscu. Wypchnąłem ciało
do rzeki.
Donna zakryła twarz dłońmi. Poczuła, jak ktoś dotyka jej
ramienia.
– Chyba nie będziesz niemądra i nie wezwiesz policji? –
spytał Jan.
– Jeśli nie ona, to ja to zrobię – odezwał się Richard.
Jan zignorował jego słowa.
– Więc jak, Donna? – Jan chciał się upewnić.
– Nie, nie zrobię tego – odpowiedziała drżąc i niepewnie
spojrzała na Richarda. – Poza tym nie ma żadnego dowodu.
– A świadek Brooksa? – W głosie Richarda brzmiała
satysfakcja.
– Jaki świadek? Kto? – dopytywał się Jan.
– On widział tylko, jak Seaton z kimś rozmawiał, ale nie
umiał nic więcej powiedzieć – powtórzyła informację otrzymaną
od adwokata.
– Ale mógłby go rozpoznać – z twarzy Richarda biła
niepohamowana odraza.
– To do niczego nie doprowadzi – odezwała się cicho Donna.
– Dlaczego koniecznie chcesz go chronić? – Richard nie
mógł zrozumieć. – Myślałem, że kochałaś Seatona. Czy nie
pragniesz go pomścić?
Odwróciła głowę. „Już nie" – pomyślała. Pamiętała, w jaką
wpadła histerię, kiedy dowiedziała się z listu pana Brooksa o
śmierci Seatona. Ale w tej chwili chciała uwierzyć słowom Jana;
wystarczająco już się nacierpiała.
Richard podszedł do niej. Kiedy spojrzała w jego oczy,
poraził ją ich gniew.
W tej chwili usłyszeli zbliżający się tętent kopyt.
– Kto, do diabła? – Jan wybiegł na spotkanie.
– Panie Warley – usłyszeli głos stajennego – panna Clare
wyjechała na Vanity. Nawet jej nie osiodłała. Wpadła do stajni
zapłakana. Ręce miała w bandażach, całe pokrwawione. Nie
będzie w stanie zapanować nad koniem.
– O mój Boże! Którędy pojechała? – Jan już siedział na
koniu.
– Krzyczała coś o państwu Fieldingach. Jeśli nie przejeżdżała
tędy – pewnie wybrała przeciwny kierunek.
Twarz Richarda pobladła.
– Na co czekamy? Choć szybko, Donna.
Zaczęli biec w kierunku stajni. Wkrótce, siedząc już w
siodłach, rozdzielili się.
– Ja spróbuję w lesie, a ty jedź przez pole – zarządził Richard.
– Tylko ostrożnie.
Kłusem minęła dolinkę, strumień i znalazła się na otwartej
przestrzeni pól. Rozglądała się uważnie, słysząc w ciszy
wieczoru jedynie własny przyspieszony oddech. Instynktownie
skierowała się w stronę urwiska. Nagle dojrzała Clarę leżącą
nieruchomo w cieniu piaszczystej stromizny. Donna zeskoczyła
na ziemię i przypadła do dziewczyny.
Sprawdziła puls, którego nie wyczuła.
– Och, Clare, najdroższa – wyszeptała pochylona nad jej
twarzą – wybacz mi, wybacz mi. Nauczyłam się, jak cię kochać,
ale ty nienawidziłaś mnie, aż do ostatniej chwili.
Ułożyła głowę Clare na swych kolanach i płacząc tuliła ją do
siebie.
Rozdział 14
– Janie, pani Martingale wykazała wystarczająco dużo dobrej
woli... – urzędowy głos pana Brooksa brzmiał stanowczo.
Jan stał przy oknie, a kiedy się odwrócił jego twarz wyrażała
smutek.
– Przejmujesz wyposażenie domu – zwróciła się do niego
Donna. – Chciałabym zachować meble z sypialni. Gdybym
mogła przekazać ci Riversly...
– Cóż robiłbym tutaj... teraz? – zapytał.
– Niestety, to jest niemożliwe – odezwał się Brooks do
Donny.
– Dobrze byłoby, gdyby Jan sporządził listę wszystkich
rzeczy, które chce zatrzymać. Reszta może zostać sprzedana, a
pieniądze zostaną wpłacone na konto.
Jan rozglądał się po twarzach obecnych. Utkwił wzrok w
Richardzie.
– Nigdy ci nie wybaczę.
– Proszę, nie wolno ci obwiniać Richarda – odezwała się
Donna.
– Ty nic nie rozumiesz – żachnął się Jan. – Kiedy Riversly
zostanie sprzedane, musisz zniszczyć most, bo jeśli nie, to wrócę
i sam to zrobię.
– Nie będzie takiej potrzeby – stanowczym tonem
rozstrzygnął pan Brooks. – Mam tylko nadzieję, Janie, że
będziesz się trzymał z daleka od Riversly.
Adwokat wstał, szykując się do wyjścia.
– Richardzie, czy mogę zamienić z tobą dwa słowa na
osobności?
Donna słyszała ich przyciszone głosy. Spojrzała na Jana.
Powoli spacerował po pokoju. Dotykał ręką porcelanowej wazy,
fotografii, przyłożył do ucha wielką morską muszlę.
– Gdzie się podziejesz? – spytała.
Uśmiechnął się, w jego oczach nie było trwogi, tylko
znużenie. Podszedł i przytulił ją serdecznie.
– Dam sobie radę. Być może odszukam swoją małżonkę –
zaśmiał się. – Nigdy tak naprawdę mnie nie porzuciła,
zastosowała się jedynie do rady Fieldingów... – zawiesił głos. –
My, Donna, prawdopodobnie nigdy już się nie spotkamy.
Szkoda tylko, że niczego nie można już zmienić. Nigdy cię nie
zapomnę, Donna – pocałował ją w policzki, po chwili wyszedł z
pokoju.
Widziała przez okno, jak układał bagaż w samochodzie.
Usłyszała wołanie Richarda. Wyszła do przedpokoju,
dokładnie zamykając za sobą drzwi salonu. Fielding porwał ją w
ramiona i pocałował.
– Koniecznie musisz jechać do Paryża?
– Nie mogłabym tu zostać – odpowiedziała. – Czy nie
rozumiesz, że nie umiałabym mieszkać w tym domu z Janem i
Clare, tak jak nie mogłabym mieszkać bez nich?
Richard pomógł jej zapakować walizki do samochodu.
Patrzyła na dom, czuła ucisk w gardle i łzy napływające do
oczu.
– Pospiesz się – zawołał Richard – nie mamy zbyt dużo
czasu...
Podbiegła.
– My? – zastanowiło ją.
– Czy myślałaś chociaż przez moment, że pozwolę ci jechać
samej do Paryża, gdzie tyle różnych niebezpieczeństw, na
przykład ruchliwe ulice... – włączył silnik. – Okazja specjalna –
miodowy miesiąc – wszystko zaplanowane.
– Och, Richardzie, tak bardzo cię kocham – wyznała
uszczęśliwiona.
Widziała jego rozpromienioną twarz, kiedy minęli bramę i
wjechali na drogę do Malbury. Poszukał jej dłoni i ucałował.
– Nie oglądaj się za siebie, nigdy – powiedział.