NINA TINSLEY
WSTĘP DO MIŁOŚCI
Przełożyła Ludmiła Trigg
ROZDZIAŁ I
W czerwcu do Lakę Distriet zaczynali przyjeżdżać pierwsi turyści i
Galeria Reeda, coraz bardziej popularna, również napełniała się
ludźmi.
– Ten facet przychodzi tu każdego popołudnia już od tygodnia –
Jenna Reed przesunęła się swoim inwalidzkim wózkiem na pozycję, z
której mogła obserwować zwiedzających.
– Który facet? – zapytałam, choć wiedziałam bardzo dobrze o kogo
chodzi, bo i ja zauważyłam jego częste wizyty.
– Myślę, że to Francuz, a może Włoch – Jenna powiedziała z
namysłem. – Muszę zobaczyć, jakiego koloru są jego oczy.
– Zrób to teraz – odpowiedziałam, ponieważ mężczyzna
podchodził akurat do krótkiej lady, za którą stałyśmy.
– Interesuje mnie obraz Felice Flyte o numerze 32. Rozumiem, że
to jest oryginał? – powiedział z lekkim, według mnie, francuskim
akcentem.
Jego oczy były ciemne, prawie czarne, głęboko osadzone pod
prostymi brwiami.
– Oczywiście, że to oryginał. Jeżeli sprzedajemy kopie, wyraźnie
to zaznaczamy – mój głos nie zabrzmiał chyba zbyt uprzejmie, ale
miałam za sobą długi, ciężki dzień.
– Tak myślałem. Jej prace są nie do podrobienia. Czy przyjmie
pani depozyt?
Wyjął portfel z kieszeni marynarki i wcisnął mi do ręki garść
piątek. Przeliczyłam je dokładnie, świadoma jego wzroku na sobie, po
czym wręczyłam mu kwit. Mężczyzna uśmiechnął się.
– Świetnie. To piękny obraz.
Jenna Reed przesunęła się wózkiem bliżej. Jego spojrzenie
spoczęło na chwilę na jej twarzy, po czym ześlizgnęło się z niej. Nie
byłam pewna, ale miałam wrażenie, że dostrzegłam w nim litość, a
tego Jenna nie znosiła.
– Dopilnuję, żeby obraz został dokładnie zapakowany i
przygotowany do odbioru – powiedziałam szybko.
– Dziękuję, zgłoszę się po niego na początku przyszłego tygodnia.
– Czy mogę prosić jeszcze o pańskie nazwisko? – zapytałam, z
długopisem przygotowanym w dłoni.
Mężczyzna zawahał się, w końcu wzruszył ramionami.
– To nieważne. Proszę się nie bać, na pewno wrócę. –
odpowiedział i ruszył w kierunku wyjścia.
Jenna głośno wypuściła powietrze.
– Dlaczego nie nalegałaś, żeby podał ci swoje nazwisko, Lindsay?
Chciałam je poznać.
– To niedobrze. On wyraźnie chce pozostać anonimowy.
Przygwoździła oparcia wózka zaciśniętymi pięściami.
– Dlaczego zawsze mnie ignorujesz? Nienawidzę tego miejsca,
Lindsay Strong!
– Jeśli tak bardzo go nienawidzisz, dlaczego wciąż tu
przychodzisz? Przecież nie musisz, możesz się trzymać stąd z daleka.
– Obserwuję cię. Roger oczekuje tego ode mnie! – Oczy jej stały
się granitowo twarde, a ich błysk przywiódł mi na myśl błysk
niedoszlifowanego kamienia. Była uderzająco piękna, jeśli nie liczyć
niezadowolonego grymasu jej ust.
– Nie opowiadaj bzdur, Jen. Rogerowi nie śniłoby się nawet nie
wierzyć mi.
– Och, wierzyć – powiedziała. – Jesteś taka głupia. Wiem, że nie
chcesz po prostu, abym ci stała na drodze!
Ton jej głosu podniósł się i rozejrzałam się wokoło w obawie, że
klienci mogliby nas usłyszeć. Na szczęście jednak Davies, który ściśle
przestrzegał godzin otwarcia i zamknięcia wystawy, dopilnował, żeby
zwiedzający powoli opuszczali już galerię.
– Masz prawo tu przebywać – stwierdziłam kwaśno – ale
denerwujesz personel swoimi śmiesznymi oskarżeniami. Będę musiała
pomówić z Rogerem...
– Pomówić z nim!? Proszę! Mój brat i tak nie stanie po twojej
stronie, nie odważyłby się!
– O czym ty mówisz? Jenna roześmiała się.
– Za dużo wiem.
Odwróciłam się od niej i zaczęłam przeliczać całodzienny utarg. W
tym momencie pojawił się Davies i podszedł do Jenny.
– Czy mam pomóc pani na schodach, panno Reed? – zapytał.
– Pilnuj swoich spraw!
Davies, były marynarz, z szerokimi ramionami, mocną opalenizną i
błękitnymi oczyma, stał obok niej bez ruchu. Odwróciłam się do
Jenny.
– Na miłość boską, idź już wreszcie! Mam cię serdecznie dosyć na
dzisiaj.
– Nie przejmujesz się, nikt się nie przejmuje... Davies stanął z tyłu
jej wózka i zaczął go popychać w kierunku wyjścia z galerii.
– Ja ci pokażę! – wrzasnęła.
Usiadłam, ciężko oddychając, próbując stłumić gniew, który
narastał we mnie.
– Proszę nie zwracać na nią uwagi, panno Lindsay. – Davies zdążył
już wrócić z powrotem. – Ciężko jej żyć z poczuciem winy.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
– Winy? Nie rozumiem.
– Niech pani lepiej zapomni o tym, co powiedziałem. Jest pani
gotowa?
Odprowadził mnie do sejfu w biurze i zaczekał, aż zdeponuję w
nim wpływy. W Daviesie tkwiła ogromna siła, dzięki której poczułam
się wreszcie odprężona.
– Odstawię ten obraz do magazynu – powiedział, przyklejając do
ramy kwit sprzedaży. – Piękny. – Przyglądał mu się z bliska. – Jeden z
jej najlepszych.
Zawsze mówił o mojej matce ona, jak gdyby była dla niego jedyną
kobietą na świecie. A może była? Davies był zawsze skrytym
mężczyzną. Niósł obraz tak ostrożnie, jak gdyby był zrobiony z
prawdziwego złota. Razem zamknęliśmy galerię i wyszliśmy.
Jezioro, jego wielkość i piękno, niewątpliwie mają wpływ na
charakter mojego miasta. Ulice biegną promieniście na kształt
wachlarza, zbiegając się tuż przy brzegu jeziora. Tam właśnie
położona jest galeria, a jej okna wychodzą na przystań statków
parowych. Budynek ma kształt krzyża, z prawej strony mieści się
księgarnia, gdzie sprzedaje się dzieła poetów i pisarzy z Krainy Jezior.
Po lewej stronie można kupić wyroby lokalnych rzemieślników. Oba
sklepy są połączone z galerią, która stała się charakterystycznym
punktem okolicy i, w pewnym sensie, świetnie prosperującym,
pomnikiem ku czci twórcy Joshuy Reeda. To właśnie on stworzył jej
ideę, urzeczywistnił i umierając pozostawił w rękach swego jedynego
syna Rogera, który kontynuował dzieło ojca.
Zaczęłam pracować w galerii zupełnie przypadkowo. Po
dwuletnich studiach ekonomicznych w Londynie, które nie były
czasem straconym, pracowałam dla importera win, z którym wiele
podróżowałam. Kiedy mój ojciec zginął w wypadku trzy lata temu,
wróciłam do domu – aby tu pozostać. Matka była załamana,
utrzymywała, że nie może żyć bez niego, mimo to jej siły twórcze tak
bardzo domagały się ujścia, że nadal tworzyła obrazy o wysokiej
wartości artystycznej.
Jak mogłam ją zostawić? Potrzebowała mnie rozpaczliwie,
zarówno kiedy siedziała apatycznie pomiędzy obrazami, jak i wtedy,
gdy spacerowała po wzgórzach, prawdopodobnie sama nie wiedząc,
gdzie jest. Jej stan mnie przerażał i często za nią chodziłam. Zdawała
sobie sprawę z tego, że ylokę się za nią z tyłu, ale nigdy nie dała po
sobie poznać, czy est z tego zadowolona. Raz tylko zatrzymała się,
zaczekała la mnie i wzięła w ramiona. Jej łzy zrosiły moją twarz i
więź, i która nas zawsze blisko ze sobą łączyła, zacieśniła się jeszcze
bardziej*.
Reedowie, a zwłaszcza Roger, byli naszymi przyjaciółmi od
niepamiętnych czasów. To właśnie jego ojciec odkrył talent mojej
matki. Kiedy po raz pierwszy przyjechała do miasta, jako młoda
studentka, zaczęła podpisywać swoje płótna panieńskim nazwiskiem
Felice Flyte i tak już pozostało. Jej obrazy wyróżniały się w galerii
przez prawie trzydzieści lat.
Dzieła Felice Flyte stały się bardzo poszukiwane i zdążyła już
sprzedać szereg płócien, zanim poznała mojego ojca Coninstona
Stronga i wyszła za niego za mąż. Małżeństwo to w żaden sposób nie
wpłynęło na jej twórczość i razem stworzyli dom w Feli Cottage,
gdzie ona i ja nadal mieszkamy.
Dom leży o parę mil od Longmare, bardzo blisko jeziora
Sweetwater. Jezioro nie jest duże, z trzech stron jego brzegi są raczej
strome i tylko od zachodu ziemia jest stosunkowo płaska, więc
wykorzystano to, budując tam szereg rezydencji Jak daleko sięgam
pamięcią, nasz dom był zawsze miejscem, gdzie zbierali się artyści –
wielbiciele mojej matki – oraz alpiniści, którzy z kolei podziwiali
umiejętności mojego ojca.
Imię Coninstona Stronga było szeroko znane wśród wspinającej się
braci dzięki temu, że zdobył on każdy szczyt w okolicy. W czasie
kiedy zginął, przygotowywał się właśnie do wyprawy na Everest.
Myślałam o moich rodzicach, jadąc wąskimi ulicami w kierunku
domu i przyszło mi do głowy, że nienawidzę sławy, którą byli
otoczeni, ale z drugiej strony, dla siebie pragnęłam jej również.
Kiedy dotarłam na miejsce, zastałam Felice stojącą przy oknie i
wpatrzoną w stronę pasma gór rozciągającego się na horyzoncie.
Kiedy mnie dostrzegła, szybko zmięła trzymany w ręku list i
wrzuciła go do pustego kominka.
– Cześć kochanie – powiedziała. – Przygotowałam kolację.
– Świetnie, jestem bardzo głodna.
– Jak zwykle. Nie wiem, jak to się dzieje, że nie tyjesz. Wyglądasz
jak ja dwadzieścia pięć lat temu – powiedziała smutno.
– Ależ ty się wcale nie zmieniłaś! – objęłam ją w pasie i
przytuliłam do siebie.
Żałuję, że nie odziedziczyłam po niej jej dziecięco miękkich
włosów i dużych, niebieskich oczu. Ja byłam podobna do ojca, z
kwadratowym
podbródkiem,
wysoko
osadzonymi
kośćmi
policzkowymi i brązowozłotymi cętkami oczu, które harmonizowały z
moimi kasztanowymi, kręcącymi się bez opamiętania włosami.
Mama nakryła do stołu z troskliwą dbałością. „Wygląda jak
martwa natura” – pomyślałam, zauważając kolorową misę z owocami
i wijący się bluszcz. Usiadłyśmy do kolacji.
– Roger był tutaj – powiedziała Felice, nakładając sobie sałatkę. –
Oskarżył mnie o jakieś działanie za jego plecami.
– A czy to prawda? – nałożyłam sobie na talerz kurczaka i
plasterek szynki.
– Ależ skąd, Lindsay! – powiedziała gwałtownie. – To przez tego
faceta... – zawahała się – Poprosił Rogera o adres i napisał do mnie, że
uważa, iż jestem niedoceniana. A Roger nie może znieść myśli, że
ktokolwiek inny mógłby się zająć moimi obrazami.
– Czy zrobiłaś coś w związku z tym? – zapytałam nerwowo.
– Nie, naprawdę nie. Czy mogłabym cokolwiek zrobić bez
porozumienia z tobą? – zaczęła szybko jeść, unikając mojego wzroku.
– Jak on się nazywa?
– Zapomniałam – powiedziała i roześmiała się. – Roger był
wściekły, ale przecież nie jest naszym właścicielem. – Spojrzała na
mnie. – Chyba że masz ochotę na bliższą znajomość?
Uśmiechnęłam się widząc błysk w jej rozszerzonych oczach.
– Nie złapiesz mnie w ten sposób, kochana mamo. Roger i ja
jesteśmy tylko przyjaciółmi i kolegami z pracy.
– Lubię Rogera, nawet gdy jest zły. On jest bardzo przywiązany do
ciebie.
– To ty tak twierdzisz. Sprzedałam dzisiaj twój kolejny obraz.
Kupił go jakiś młody mężczyzna, który sprawiał wrażenie twojego
wielbiciela. Bardzo chwalił twoje prace.
Felice sięgnęła po butelkę z winem i napełniła ostrożnie swój
kieliszek. Zawsze wydawała się być zdziwiona swoją popularnością i
w pewien sposób miała za złe obcym, że kupowali jej obrazy. Może
uważała, że w ten sposób sprzedaje także część siebie.
– Jenna była wściekła, bo nie chciał ujawić swojego nazwiska –
ciągnęłam. – Ona mnie zaczyna powoli denerwować.
– Nie chcę mówić o Jennie. Myślałam dzisiaj o tym, że nie
powinnam cię zmuszać, abyś tutaj została. Wiem, że lubisz pracę w
galerii, ale mam wyrzuty sumienia, że my wszyscy cię w jakiś sposób
wykorzystujemy.
– Ależ mamo, o czym ty mówisz? Dokąd miałabym wyjechać?
– Myślałam o Włoszech... i że mogłybyśmy pojechać we dwie.
– Naprawdę tak uważasz?! – wykrzyknęłam zdumiona.
– Nie, oczywiście że nie – powiedziała szybko – Ale dla twojego
dobra...
– Felice, nie jestem już twoim małym pisklątkiem, sama potrafię o
siebie zadbać.
– Tak, ale w przypadku niewidzialnych sił, które dobijają się do
naszych drzwi.
Taka właśnie jest Felice; żyje w harmonii ze swoim dziwnym,
nierealnym światem. Maluje tylko w te dni, kiedy gwiazdy są jej
przychylne, wędruje po wzgórzach tylko o świcie lub zmierzchu, w
towarzystwie naszego psa Barneya, który ją uwielbia.
Czasami wierzę w te jej „niewidzialne siły”. Niedługo po śmierci
ojca namalowała dziwny obraz. Jego kolory i nastrój miały w sobie
taką siłę, ze schowałam go, nie mogąc znieść jego widoku. Nawet
teraz myśl o tym obrazie budzi we mnie niepokój, t Wstałam i
zebrałam ze stołu brudne talerze, po czym zaniosłam je do kuchni i
wróciłam z kryształową misą pełną owoców i dzbankiem śmietanki.
– Ten mężczyzna, o którym ci mówiłam – Felice wróciła do tematu
– zadzwonił do mnie. Zaprosiłam go jutro na obiad. Chyba będziesz w
domu, jutro niedziela.
Zaproszenie kogoś na obiad było tak niepodobne do obecnego
wizerunku mamy, że odsunęłam Barneya z dywanika przed
kominkiem i wyciągnęłam z paleniska list. Wygładziwszy go
przeczytałam: „Jestem żarliwym wielbicielem pani prac. Mam
kontakty w Paryżu i Rzymie i myślę, że powinna Pani wystawiać też
w innych galeriach. Może moglibyśmy się spotkać? Oddany, P.
Deauville.
– Czy chciałabyś wystawiać w Europie? – zapytałam. Oczy mamy
rozbłysły.
– Tak, chciałabym. Coninston zawsze twierdził, że powinnam
zwiększyć swoją swobodę działania. Mówił, że moje obrazy są nie
tylko dziełami sztuki, ale także aktem odwagi. Uważał, że uchwycenie
nieskończonego piękna krajobrazu potwierdza istnienie harmonii
świata.
Nie wiedziałam, że ojciec odczuwał to w taki sposób, ale wtedy
dostrzegłam, że pasowało to do jego własnych pasji.
– Cóż, mam nadzieję, że po obiedzie uda nam się go pozbyć –
powiedziałam zrezygnowana. – Co proponujesz do jedzenia?
To żaden problem – stwierdziła z dumą. – Przyniosłam steki od
rzeźnika, to znaczy Dora przyniosła. A ty mogłabyś narwać w
ogrodzie trochę gruszek i podałoby się je z serem. Mięso usmażysz ty,
dobrze kochanie?
Felice jest prawdziwym nieszczęściem w kuchni. Coninston
gotował tak długo, dopóki nie byłam wystarczająco duża, by to po nim
przejąć. Ojciec zwykł mówić, że nie ożenił się z mamą dla jej
waleczności w kuchni, ale jej zniewalającego uśmiechu.
Felice uśmiechnęła się do mnie.
– Będzie nas czworo na obiedzie, bo zaprosiłam także Rogera.
Nie lubię, kiedy ktoś za mnie organizuje mi niedziele. Potrzebuję
jednego dnia wolności wyłącznie dla siebie, by nabrać sił na następny
tydzień. To przyjęcie Felice zdenerwowało mnie. Jeszcze raz, który to
już z kolei, wykorzystywała mnie.
Życie mojej mamy nie jest podporządkowane czasowi. Kieruje się
ona swoimi skłonnościami i inspiracją. Tej niedzieli obudziła się
wcześniej niż zwykle.
– Kochanie, w czym mam ci pomóc? – zapytała, a po chwili
dodała. – Idzie ci tak dobrze... może powinnam posprzątać pracownię?
„Oczywiście tego nie zrobi – pomyślałam. – Zignoruje wszelkie
przygotowania, a potem wkroczy do jadalni tak, jakby to ona stała pół
dnia nad kuchenką gazową.”
Wyszłam do ogrodu, aby narwać gruszek, najpierw jednak
postanowiłam wykopać trochę młodych ziemniaków. Przeszłam
między grządkami i stwierdziłam, że muszę im poświęcić trochę
czasu. Ogród był za długi i za duży, i tylko dlatego udawało mi się go
utrzymać w jako takim stanie, że spora jego część zarośnięta była
przez rozłożyste jodły. Posadził je jeszcze mój ojciec, mając nadzieję,
że sprzeda je korzystnie na Boże Narodzenie. Teraz drzewa miary
ponad dziesięć stóp długości i z determinacją wyciągały swe gałęzie
poza ogrodzenie.
– Wcześnie dziś wstałaś, Lindsay! – usłyszałam zza płotu głos
naszej sąsiadki, Dory Crumb.
Została ona wdową jakieś dwadzieścia lat temu i wciąż się smuciła,
ale nie z powodu braku męża, lecz syna, który wyszedł pewnego ranka
z domu, przeprawił się statkiem do Kanady i nigdy już nie wrócił Była
pulchna, miała błękitne, błyszczące oczy, śmiała się zaraźliwie i
szczerze kochała moją matkę.
– Felice urządza dzisiaj przyjęcie – powiedziałam, gdy podeszła do
mnie.
– No, no. Kto ma przyjść?
– Roger i jakiś facet, wielbiciel jej sztuki.
Dora pochyliła się i pomogła mi zbierać z ziemi gruszki.
– Rogerowi to się nie spodoba – powiedziała.
– Roger będzie musiał się z tym pogodzić. Roześmiała się.
– Pewnego dnia stracisz tego człowieka.
– Nie posiadam go, więc jak mogłabym go stracić?
– Domyślam się, że Jenna nie została zaproszona. Wyprostowałam
się i pokręciwszy przecząco głową, skierowałam się do kuchni. Dora
podążyła za mną.
– Czy Felice wciąż jest w jednym z tych swoich paskudnych
nastrojów? Może powinnam jej przygotować kąpiel? – rzuciła okiem
na górę.
Była niezastąpiona, ale Felice miała się o tym nie dowiedzieć i
wykorzystywała ją bezwzględnie, jak zresztą każdego z nas.
Roger przyjechał do nas wcześniej i wszedł przez otwarte drzwi
frontowe.
– Lindsay! – zawołał.
– Jestem tutaj! – odkrzyknęłam.
Podążył za moim głosem do kuchni. Podszedł do mnie z tyłu,
uścisnął i złożył delikatny pocałunek na mym policzku. Jego spokojny
wyraz twarzy podziałał na mnie kojąco.
– Miałeś dobrą podróż? – zapytałam, a on wdał się w opis swoich
interesów w Londynie, wymachując bukietem róż, które przyniósł ze
sobą.
– To dla Felice – zauważył mój wzrok – coś w rodzaju fajki
pokoju. Mieliśmy małą sprzeczkę.
– Tak, słyszałam co nie co.
– O co jej chodzi, Lindsay? Myślałem, że jest zadowolona ze
sposobu, w jaki zajmujemy się jej obrazami. Skąd ta nagła zmiana w
jej sercu?
– Nie mam pojęcia. Powiedz mi, kto to jest ten Deauville?
– Zamierzam dopiero się tego dowiedzieć – Roger odparł z
zawziętością. ‘
– Mama zaprosiła go na obiad. Roger roześmiał się.
– Świetnie.
– Może to będzie dla niej korzystne – powiedziałam.
– Zobaczymy – odparł Wziął różę i przeszedł do salonu. Po chwili
do kuchni weszła Dora i mrugnęła do mnie.
– Zaczynają sobie schlebiać – powiedziała zdejmując z półki
wazon.
– To zły znak – stwierdziłam, zajęta obieraniem ziemniaków.
Usłyszałam dzwonek telefonu i krzyknęłam do Rogera, żeby go
odebrał.
– To Deauville! – zawołał mnie. Wzięłam słuchawkę z jego dłoni.
– Pani Flyte? – usłyszałam.
– Nie. Jestem jej córką.
– Chciałem powiedzieć, że jest mi bardzo przykro, ale nie mogę
dzisiaj przyjść. Czy mógłbym przełożyć wizytę?
– Oczywiście. Będzie nam miło gościć pana kiedy indziej.
– Proszę przeprosić matkę w moim imieniu. Jestem bardzo
rozczarowany.
– My również – odpowiedziałam grzecznie.
Odłożyłam słuchawkę i zastanawiałam się chwilę, patrząc na
zegarek. Do obiadu została tylko godzina – to raczej zbyt późno, aby
zawiadamiać, że się nie przyjdzie na umówione spotkanie. Niemniej
jednak wydawał się być poruszony, może nagle poczuł pietra.
Wsadziłam głowę w drzwi do jadalni.
– Dzwonił Deauville, że nie przyjdzie. Jest mu bardzo przykro z
tego powodu i ma nadzieję, mamo, że zaprosisz go innym razem.
Felice spojrzała na Rogera – To twoja sprawka. Jak śmiesz mieszać
się w nie swoje sprawy?
– Spokojnie, Felice. Nie mam z tym nic wspólnego, przysięgam.
– W takim razie kto? – Jej wzrok spoczął na mnie.
– Nie bądź śmieszna, mamo. Zaczynasz być melodramatyczna.
Ludzie często odwołują spotkania w ostatniej chwili. Pewnie źle się
poczuł.
– Och, biedny człowiek. – Nagle poczuła do niego litość. – Napiszę
do niego kartkę, a ty, Roger, możesz mu ją zanieść do hotelu.
– Po obiedzie? – zapytał grzecznym tonem.
– Oczywiście, drogi Rogerze. Czy mogłabym pozbawić cię obiadu
albo towarzystwa Lindsay?
Wróciłam do kuchni i po chwili Roger też tam za mną wszedł.
– Co się stało? – zapytał.
– Nie wiem. A ty wiesz? – spojrzałam mu prosto w oczy. – Czy
bierzesz lekcje u Jenny?
Chwycił mnie za ramiona.
– Co masz na myśli?
– To mam na myśli, że ona zrobi wszystko, by osiągnąć swój cel i
wydaje mi się, że ty też nie chcesz, aby ten mężczyzna zobaczył się z
Felice. Nie mogę już dłużej znieść twojej siostry i jeśli nie będziesz
trzymał jej z dala od galerii, ja rezygnuję.
Roger patrzył na mnie osłupiały.
– Nie możesz, Lindsay. Nie dam sobie rady bez ciebie. Wiem, że
Jenna jest trudna, ale ta biedna dziewczyna ...
– Roger, czy ona kiedykolwiek powiedziała ci prawdę o wypadku?
– Nie rozumiem. Oczywiście, że tak.
– Ja znam oficjalną wersję. Mój ojciec i Jenna wspinali się na High
Sail. Oboje spadli, nie wiem jak i dlaczego. Felice twierdzi, że to była
wina Jenny. Mama bezgranicznie wierzy w umiejętności alpinistyczne
Cona i nic nie sprawi, że zmieni zdanie.
– Nie sądzę, żeby to była wina Jenny – przerwał i westchnął. – Ona
nie chce o tym mówić. Myślę, że nawet nie pamięta, co się stało. Była
przecież nieprzytomna, kiedy ich odnaleziono i nie doszła do siebie
przez parę dni. Proszę, nie pozwól, by coś stanęło między nami. –
Wziął moje ręce w swoje dłonie. – Potrzebuję cię, Lindsay. Nie
pozwolę ci nawet wspomnieć o wyjeździe.
W tym momencie w drzwiach stanęła Felice.
– O czym tak szepczecie?
– O niczym, kochanie – uspokoiłam ją. – Zjedzmy obiad. A potem
możemy wziąć Barneya na spacer po wzgórzach.
– Wykreślcie mnie z tego – powiedziała Felice. – Muszę skończyć
obraz. Idźcie we dwójkę, jestem pewna, że macie mnóstwo spraw do
omówienia – na przykład wasz spisek.
ROZDZIAŁ II
Deauville zadzwonił trzy dni później po południu. Felice
powiedziała mi o tym dopiero, kiedy piłyśmy kawę po obiedzie.
– Pan Deauville telefonował Zaprosiłam go na drinka jutro
wieczorem. Postaraj się wrócić do domu wcześniej, kochanie.
Roger był w tym czasie w Amsterdamie i z polecenia klienta
załatwiał kupno jakiegoś szczególnego obrazu. Przed wyjazdem
spróbował jeszcze pogodzić mnie z Jenną.
– Ona jest taka samotna – uzasadniał jej zachowanie i w końcu
niechętnie zgodziłam się, by przebywała w galerii w ciągu dnia.
Po naszej rozmowie Jenna przyjechała do galerii bardzo zgaszona i
natychmiast zajęła się w biurze papierkową robotą. Przed południem
miałam na chwilę wyjść, a kiedy wróciłam, jej twarz już promieniała.
– Był tutaj – przywitała mnie – no wiesz, – ciągnęła, gdy
spojrzałam na nią zdziwiona – ten tajemniczy facet, który kupił jeden
z obrazów Felice. Powiedział, że zabierze go pod koniec tygodnia.
– Czy spytałaś go o nazwisko? – Czyżbym zaczynała być złośliwa?
Jenna zmieszała się.
– Nie, ale i tak wkrótce się dowiem, kim jest. Nieznajomy młody
mężczyzna nie zaprzątał mi w tej chwili głowy, ale pan Deauville,
owszem. Bałam się, że może mieć zbyt duży wpływ na moją matkę.
Felice zadzwoniła do mnie po południu, przypominając, abym
wcześniej wyszła. Kiedy przyjechałam do domu, była już gotowa do
odegrania roli sławnej malarki Mama potrafi grać prawie tak dobrze,
jak malować i robi z siebie drugą Sarę Bernhardt. Ubrała się w
zwiewną sukienkę w tonacji szaro-pomarańczowej, a na szyi zawiesiła
sznur opali. Wydawało jej się, że tak właśnie powinna wyglądać
sławna artystka.
Dora Crumb przygotowała obiad i usiadła przy stole, by, zjeść go
razem z nami. Byłam jej wdzięczna za pomoc, bo często, kiedy
później wracałam z galerii, czułam się naprawdę zmęczona.
– O której ma przyjść ten ekscytujący mężczyzna? – zapytała
figlarnie. – Czy myślicie, że mogłabym na niego zerknąć?
– Oczywiście. Musisz zostać i wypić z nami drinka. – Pomyślałam,
że jeżeli Dora będzie nam towarzyszyć, Felice nie odważy się na
żadne układy z nieznajomym.
– Felice twierdzi, że go nie aprobujesz. A ja myślę, że ona
naprawdę zasługuje na to, by zdobyć większy rozgłos.
– Zgadzam się z tobą. Ale uwierz mi, to jakość obrazów wpłynie
na jej sławę, a nie obcy mężczyzna, schlebiający jej niejasnymi
propozycjami. Nie wierzę w nie – dodałam.
Dora zacisnęła usta.
– Jestem pewna, że uczynisz to, co dla Felice najlepsze –
powiedziała sztucznie.
Akurat w tym momencie zabrzmiał dzwonek. Otworzyłam drzwi i
stanęłam twarzą w twarz z tajemniczym mężczyzną, którego wizyta w
galerii tak bardzo zaintrygowała Jennę.
– Cześć. A to niespodzianka! Ty chyba nie jesteś Felice Flyte?
Byłam tak zaskoczona jego widokiem, że odparłam ostro:
– Nie, nie jestem, a Felice nie ma w domu.
– Musiała zajść jakaś pomyłka. Pani Flyte zaprosiła mnie na
dzisiaj. Jestem Philippe Deauville.
Lekko oszołomiona tą wiadomością zaprosiłam go do środka.
– Pan Deauville! – zaanonsowałam.
Felice, zaróżowiona z emocji, podniosła się i ujęła jego
wyciągniętą rękę. Musiał zrobić na mamie duże wrażenie, bo minęło
parę chwil zanim powiedziała:
– Czy mogę przedstawić panu moją córkę, Lindsay? A to jest nasza
przyjaciółka, pani Dora Crumb.
Deauville wyciągnął swoją dłoń z uścisku Felice i podał ją Dorze,
która spoglądała na niego z zaskoczoną miną.
– Pani córka i ja już się spotkaliśmy – uśmiechnął się do Felice.
– Nie powiedziałaś mi o tym, Lindsay. – Mama poczuła się chyba
dotknięta.
– Nie wiedziałam, z kim mam do czynienia, kiedy ten pan
przyszedł do galerii, aby kupić jeden z twoich obrazów. Proszę usiąść,
panie Deauville.
Wskazałam na krzesło na wprost kozetki, na której ulokowała się
już Felice, uważnie wygładzając wokół siebie fałdy sukienki.
Po wejściu do pokoju Deauville postawił na stole butelkę, którą
teraz podniósł i podał Felice.
– Proszę mi wybaczyć, że pozwoliłem sobie przynieść butelkę, ale
to spotkanie jest dla mnie czymś wyjątkowym. A ten szampan to także
coś wyjątkowego.
– Jak to miło – powiedziała mama. – Lindsay, przynieś kieliszki.
Uwielbiam takie niecodzienne okazje.
To prawda. Były czasy, kiedy i nasze życie miewało niepowszedni
charakter, gdy Felice i Coninston tak hojnie dzielili się swym
szczęściem, również i ze mną.
Wróciłam z kuchni, a Deauville otworzył butelkę i napełnił
kieliszki, które kolejno nam podał. Potem wyciągnął się na fotelu,
uśmiechnięty i zupełnie odprężony. Spróbował szampana i pokiwał
głową.
– Dobry rocznik – stwierdził. – Muszę paniom wyjaśnić, że mamy
małą winnicę na terenie posiadłości Deauville’ów, która leży w
Szampanii.
Felice pozbyła się już rezerwy.
– To ekscytujące. Czy jest pan tutaj na wakacjach? Domyślam się,
że mieszka pan we Francji?
Deauville pokręcił przecząco głową i zwrócił się do mnie.
– Co pani sądzi o winie?
– Jest znakomite, panie Deauville.
– Proszę mówić do mnie Philippe. Nie znoszę formalności. Wolno
popijając szampana pomyślałam, że jest szybkim graczem.
Nie ulegało też wątpliwości, że jest atrakcyjnym mężczyzną. Dora
nie spuszczała z niego wzroku.
– A jak mają się winnice do malarstwa? – zapytałam. – Chyba że
jesteś kolekcjonerem, nie handlowcem.
– Handlowcem! – Spojrzał na mnie, jakbym powiedziała jakieś
brzydkie słowo. – Nie, nie handluję obrazami. Już od dawna
pragnąłem poznać Felice Flyte. Widzi pani, moja matka przywiozła ze
sobą z Anglii dwa pani obrazy – powiedział, uśmiechając się do niej.
Felice była oczarowana.
– Czy kupiła je będąc tu na wakacjach?
– Nie. Moja matka była Angielką. Umarła rok temu i zostawiła mi
te dwa obrazy. Krótko potem mój ojciec również zmarł.
– O mój Boże! – wykrzyknęła Felice. – Jakie to smutne! Tak mi
przykro.
– Bardzo mi jej brakuje. – Podniósł się i zapytał, czy może
przynieść drugą butelkę z samochodu.
– On jest czarujący – wykrztusiła z siebie Dora. Wino zabarwiło jej
policzki na różowo. Było oczywiste, że jest szczęśliwa, mogąc
uczestniczyć w naszym życiu, które uważała za bardzo ekscytujące.
– Jest uprzejmy, ale chciałabym wiedzieć, co knuje.
– Knuje! – zgorszone Felice i Dora wykrzyknęły jednocześnie.
– Nie rozumiem – ciągnęła niepewnie Dora. – Chyba nie myślisz...
Myślałam wiele, ale nic z tego nie byłoby dla Philippe’a
Deauville’a przyjemne. Aczkolwiek, w miarę jak mijał wieczór, a
Felice zdawła się coraz bardziej oddalać od nas myślami, doszłam do
wniosku, że nie muszę się martwić.
W końcu Philippe skierował swoją uwagę ku mnie. Jego
informacje na temat galerii Reeda były zadziwiająco dokładne.
– Rozumiem, że to pan Reed nabywa obrazy. Czy jest ich znawcą?
– Znawcą czego? Masz na myśli obstawianie pewniaków, a może
to, czy ma nosa do obrazów, które się dobrze sprzedają?
Philippe zmarszczył swoje regularne brwi.
– Ależ to jest właśnie biznes.
– Oczywiście, prowadzi galerię z wielkim powodzeniem.
– Roger byłby bezradny nie mając koło siebie Lindsay – wtrąciła
Dora.
– Bzdury, Dora. Po prostu staram się robić dobrze to, co do mnie
należy, to wszystko.
Philippe pochylił się do przodu, jakby chciał skupić na sobie całą
moją uwagę.
– Myślałem, że może jesteś jego wspólnikiem – zaczął dociekać.
– Skąd ci to przyszło do głowy? Ja nie szukam kłopotów.
Roześmiał się.
– Może masz większą władzę nie siedząc na tronie. Szkoda byłoby
zmarnować taki talent.
– Te talenty, które mam, nie marnują się. I nie widzę...
– Masz rację – powiedział pogodnie – to nie moja sprawa. Felice
wstała z kozetki. Nie mogła chyba znieść, że nie znajduje się w
centrum uwagi.
– Lindsay nie ma żadnych ambicji – powiedziała lekceważąco.
– Nie sądzę, aby to była prawda – odpowiedział Philippe łagodnie i
również się podniósł. – Może pokaże mi pani pracownię innym razem.
Mam nadzieję, że nie przedłużyłem nadmiernie swojej wizyty.
Spojrzał na mnie, ale nie odpowiedziałam. To nie ja go zaprosiłam,
a teraz chciałam już, żeby sobie poszedł. Nie czułam się dobrze w
jego towarzystwie.
Wychodząc Philippe zaprosił naszą trójkę na obiad w hotelu Lake
End. Felice i Dora przyjęły zaproszenie, jednak ja zaczęłam się
wymawiać. Powiedziałam, że dam mu znać, jeżeli będę mogła
przyjść. Nie miałam ochoty na to spotkanie, z drugiej jednak strony
pomyślałam, że byłoby niebezpieczne zostawić z nim Felice sam na
sam. Dopóki nie wiedziałam, czego chce od mamy, musiałam strzec
jej interesów.
Reedom nie wspominałam o wizycie Philippe’a, bo uważałam, że
nie jest to ich sprawa, a poza tym wolałam sama zająć się
rozszyfrowywaniem jego planów. Ten człowiek poruszył czułą nutę w
moim umyśle i zaczęłam się zastanawiać, czy w czasie rozmowy z
nim celowe było przyjęcie tak ofensywnej postawy.
Spotkanie z Deuville’em spowodowało również, że zaczęłam
patrzeć na wszystko tak, jakby na nowo otworzyły mi się oczy.
Zdałam sobie sprawę, że duża część sukcesów galerii była wynikiem
moich wysiłków i pracy. Ciekawe, czy Roger też tak sądził.
Rozejm pomiędzy mną a Jenną trwał zaledwie trzy dni i został
przerwany w momencie, gdy poprosiłam Daviesa, aby przygotował
nową formę ekspozycji dla naszych obrazów. Do tej pory, zgodnie z
pomysłem Jenny, wisiały one na rozpiętym na ścianie materiale.
Zdążył się on już zakurzyć i stracić kolor, dlatego uważałam, że
potrzebne nam jest coś bardziej trwałego.
Roger, przynajmniej raz, przychylił się do mojej propozycji i Jenna
obraziła się na niego, a mi zarzuciła, że zachowuję się tak, jakby
Galeria była moją własnością. Jej irytacja jednak nie wpłynęła na
zmianę mojej decyzji i wkrótce Davies zabrał się do pracy. Jego
hobby była stolarka, której wyuczył się jeszcze w młodości i, dzięki
temu, stworzył dokładnie taki rodzaj dekoracji, o jaki mi chodziło.
Były to bardziej wytrzymałe niż materiał, pochyłe płyty drewniane, na
których łatwo było zawieszać obrazy. Wykorzystaliśmy moment,
kiedy Roger zabrał Jennę na badania kontrolne do szpitala i
rozmieściliśmy je z Daviesem w galerii.
Tego samego popołudnia Deauville przyszedł po swój obraz.
Zapłacił resztę sumy gotówką i przy okazji zaprosił mnie na kolację.
Zauważył moje wahanie i lekko położył rękę na moim ramieniu.
– Bardzo proszę, Lindsay. Nie wiem, jak długo tu jeszcze zostanę,
a naprawdę zależy mi na twoim towarzystwie.
Zabrzmiało to wystarczająco niewinnie. Wspólna kolana i
rozmowa mogłyby pomóc mi odkryć, jakie były jego plany względem
mojej matki, więc się zgodziłam.
Gdy wieczorem wychodziłam z Daviesem z galerii, Philippe czekał
już na mnie w swoim samochodzie. Jechał do hotelu Lake End z
typowo francuskim lekceważeniem wszystkich przepisów. Dotarliśmy
jednak na miejsce szczęśliwie i Philippe zaproponował najpierw
drinka w barze.
– Co za okropne miejsce – powiedział, gdy zajęliśmy stolik przy
oknie wychodzącym na zaniedbany trawnik i jezioro.
Przytaknęłam. Trawnik założono przed hotelem niedawno i
zupełnie nie pasował do charakteru budynku, który pierwotnie służył
poganiaczom bydła jako miejsce, gdzie mogli odpocząć i przespać się.
– Polubiłem to miasto, jezioro i góry, zwłaszcza góry – powiedział,
gdy podano nam drinki. – Czy uprawiasz wspinaczkę?
– Już nie.
– Szkoda. Miałem nadzieję, że mogłabyś być moim
przewodnikiem. Felice mówiła, że dużo spacerujesz.
– Kiedy ci to powiedziała? – zapytałam ostro.
– Zadzwoniła do mnie i zaproponowała, abym obejrzał jej
pracownię. Podejrzewam, że nie chciałaś, abym się z nią zobaczył sam
na sam. Uważasz, że mam w tym ukryty cel – roześmiał się. – W
pewnym sensie mam...
– W swoim liście dałeś do zrozumienia, że twoje zainteresowanie
obrazami mamy jest nie tylko osobiste.
– To prawda, że mam znajomości – rodzinne znajomości – w
Europie. Mój brat jest właścicielem wspaniałej galerii w Paryżu i
interesują go angielscy malarze. Twoja matka jest bardzo ambitna i
jestem pewien, że nie mówiła prawdy, kiedy powiedziała, że ty nie
jesteś.
Wzruszyłam ramionami. Nie miałam zamiaru dyskutować z nim o
moich ambicjach czy ich braku. Jednak moja ciekawość została
pobudzona. Wypiliśmy jeszcze parę drinków, po czym przenieśliśmy
się do restauracji. Philippe poradził się mnie co do menu i wina;
odniosłam wrażenie, że naprawdę mu zależy, abym sama dokonała
wyboru. Nie tak jak Roger, pomyślałam smutno. To on zawsze
zamawiał, a kiedy się temu sprzeciwiałam, zwykł twierdzić, że wie, co
ja lubię, tak jakbyśmy byli starym, zżytym małżeństwem.
Pomimo pewnych obaw, towarzystwo Deauville’a zaczęło mi
odpowiadać. Kawę podano nam w sali klubowej i kiedy już wygodnie
siedzieliśmy w fotelach, powiedział:
– Pokazałem Felice te dwa obrazy, które dostałem od matki, nie
pamięta jednak, aby je malowała.
– Jesteś pewien? Przytaknął.
– Myślę, że gdyby na płótnach nie było jej podpisu, zaprzeczyłaby
nawet, że je kiedykolwiek wcześniej widziała. Zależy mi na
umiejscowieniu ich w czasie. Felice powiedziała, że może ty
pamiętasz, kiedy zostały namalowane.
W jego słowach kryło się tyle napięcia, że zrozumiałam, jak bardzo
jest to dla niego ważne. Zaczęłam podejrzewać, że właśnie dlatego
zorganizował nasze spotkanie, zwłaszcza kiedy zapytał, czy
mogłabym pójść do niego, zobaczyć te obrazy.
Okna jego pokoju wychodziły na jezioro. Stało tam biurko i kilka
wygodnych krzeseł. Philippe otworzył szafę i wyjął z niej obrazy.
Były całkiem małe i oprawione w proste, drewniane ramy. Włączył
małą lampkę stojącą na stole, a ja ustawiłam obrazy. tak, aby padał na
nie strumień jasnego światła.
– Czy to Felice je malowała? – spytał Philippe natarczywie.
– Są przez nią podpisane, więc na pewno ona jest ich autorką –
odpowiedziałam, podziwiając dojrzałoś – jej wczesnych dzieł. –
Wątpię, aby to były kopie.
– Nie obchodzi mnie, czy to kopie, czy nie. Wszystko, co chcę
wiedzieć, to kiedy zostały namalowane.
Przyjrzałam się obrazom dokładniej. Oba przedstawiały ten sam
widok i tylko dziwny odstęp w czasie zdawał się je różnić. Pierwsze
płótno przedstawiało dom, niewyraźnie zarysowany na tle wzgórz, z
jeziorem dekoracyjnie umieszczonym na pierwszym planie. Drugi
obraz był dużo bardziej interesujący. Z domu pozostała już tylko
ruina, a wzgórza przybrały znajomy kształt szczytu, którego nigdy nie
zapomnę. Jezioro zniknęło, a jego miejsce zajęły dwie postacie,
stojące przodem w kierunku domu. Ręce mężczyzny spoczywały na
ramionach kobiety, jakby chcąc jej dodać otuchy.
– Felice musi pamiętać – powiedziałam. – Ale być może nie chce –
dodałam w zamyśleniu. – Jak myślisz, kogo te postacie przedstawiają?
– Nie wiem, matka nigdy mi tego nie wyjaśniła. W każdym razie
nie pokazała mi tych obrazów, aż do chwili swej śmierci.
– Czy twój ojciec nie rozpoznał ich?
– On nigdy nie był w Anglii. Wprawdzie chodziłem do szkoły
tutaj, ale tylko matka przyjeżdżała, by mnie odwiedzić i tylko ona
widziała uroczystość ukończenia moich studiów – zawahał się i
spojrzał w bok, po czym ciągnął dalej. – Od jakiegoś czasu nie
mieszkam we Francji, jestem nauczycielem w Blairgow – wymienił
nazwę ekskluzywnej szkoły prywatnej. – Moi bracia ukończyli szkoły
we Francji.
Niepewność z jaką mi o tym wszystkim mówił, zaintrygowała
mnie i zaczęłam się zastanawiać, dlaczego jego matka trzymała swą
przeszłość w tajemnicy.
– Gdyby twojej matce coś się przypomniało, a może ty mogłabyś
pobudzić jej pamięć, byłbym niezmiernie wdzięczny – powiedział
Philippe, gdy wróciliśmy do sali klubowej na jeszcze jedną kawę.
Nagle zaczęliśmy rozmawiać jak starzy, dobrzy przyjaciele.
Philippe od pięciu lat uczył w Blairgow francuskiego i bardzo lubił
swoją pracę.
– Interesuje mnie zwłaszcza krykiet. Trenuję drużynę drugoligową
i mamy na swoim koncie wiele zwycięstw. Moją prawdziwą pasją jest
jednak malarstwo. Maluję farbami olejnymi, ale bez większych
sukcesów – moi bracia są krytykami – Czy nie wolałbyś w takim razie
zająć się czymś, co ma związek ze sztuką?
– Może kiedyś – powiedział – ale nie teraz. Zmieniły się
okoliczności. Moja matka nalegała, żebym przyjechał do Anglii i
uczył. A ty malujesz?
Roześmiałam się.
– Nie, wolę robić interesy. Miałam świetną pracę u importera win,
zanim wróciłam do domu i zaczęłam pracować w galerii. –
Spojrzałam na zegarek. – O Boże, zobacz, która godzina! Muszę już
jechać.
Philippe zaproponował, że podrzuci mnie do domu, ale
odmówiłam, gdyż rano potrzebowałam swojego samochodu.
Przytrzymał moją rękę przy pożegnaniu i podziękował mi za
uprzejmość. Myślę jednak, że to dzięki jego staraniom wieczór był
taki udany.
Kiedy wróciłam do domu, Barney jednym susem wyskoczył z
kuchni, aby mnie powitać. Felice była w swoim pokoju, ale drzwi
były zamknięte, wyszłam więc z Barneyem do ogrodu. Pies pobiegł
od razu w stronę naszej bożonarodzeniowej plantacji, miał pewnie
nadzieję, że natknie się tam na króliki.
Przypomniałam sobie drugi obraz Deauville’a, który mnie głęboko
poruszył. Stojąc w ogrodzie, w chłodzie nocy i patrząc na gwiazdy
rozrzucone ponad wzgórzami, poczułam dreszcz niepokoju. Dlaczego
Felice malowała wtedy szczyt i z jakiego powodu udawała, że tego nie
pamięta?
Barney przybiegł z powrotem, wróciliśmy do domu i zamknęłam
drzwi wejściowe na klucz. Felice stała na półpiętrze i zawołała do
mnie:
– Marzę o filiżance herbaty. Nie mogę zasnąć. Wzięłam tacę do
góry, nalałam herbaty i usiadłam na łóżku. Mama siedziała oparta o
poduszki. Ze zdziwieniem dojrzałam zmarszczki dookoła jej ust i w
kącikach oczu.
Późno przyszłaś – powiedziała poirytowana. – Denerwowałam się.
Roger jest bardzo nierozsądny.
– Roger! Nie widziałam się z Rogerem. Byłam na kolacji z
Philipp’em Deauville’em.
Jej głos zabrzmiał teraz twardo.
– Dlaczego?
– To było spontaniczne zaproszenie. Przyszedł do galerii zabrać
swój obraz i poprosił, abym złagodziła jego samotność –
powiedziałam lekko.
– I zrobiłaś to? – nie powiedziała tego żartobliwym tonem.
– To zależy, co masz na myśli – spojrzałam jej prosto w oczy.
Wyciągnęła rękę z filiżanką i ponownie ją napełniłam.
– Felice, dlaczego powiedziałaś Philippe’owi, że nie pamiętasz,
abyś to ty malowała te dwa obrazy?
– Ciągle jeszcze gada na ten temat? Namalowałam mnóstwo
obrazów, kiedy tu przyjechałam i zanim jeszcze wyszłam za Cona.
Kupił je potem stary Reed, być może były wśród nich i te.
– Bardzo prawdopodobne. Ale dlaczego jest na nich namalowany
właśnie ten szczyt?
Mama wzdrygnała się, ale ja nie dałam za wygraną.
– A ten dom? Czy miał dla ciebie jakieś znaczenie? Odniosłam
wrażenie, że jego widok poruszył również Philipp’ea.
– Nie pamiętam żadnego domu, a góra jest po prostu górą i Bóg
jeden wie, jak wiele jest takich samych. Postacie są wytworem mojej
wyobraźni. Czy taka odpowiedź cię zadowala?
– Tak myślę – powiedziałam z niechęcią. – Zapomnijmy o tym –
Ty nie zapomnisz – odrzekła mama ponuro. – Przynajmniej tak długo,
jak on tu jest. Poproś go, żeby odjechał, Lindsay. On nam zagraża.
ROZDZIAŁ III
Następnego dnia Felice zadzwoniła do Philippe’a Deauville’a i
odwołała niedzielny obiad. Zdziwiła mnie ta zmiana w stosunku do
niego.
Tego wieczora Philippe czekał na mnie przed wejściem do galerii.
Reedowie wyszli wcześniej i było już po godzinach pracy, kiedy w
końcu i ja byłam gotowa do wyjścia.
Philippe stał na parkingu, oparty o maskę swojego samochodu.
– Wyglądasz na zmęczoną – stwierdził. – Co byś powiedziała na
drinka?
– Wystarczy filiżanka kawy, ale nie mam zbyt dużo czasu. Mama
oczekuje gości.
Philippe wziął mnie pod rękę i poszliśmy do nowo otwartej
kawiarni, parę metrów dalej. – Dzwoniła do mnie twoja matka –
powiedział – i odwołała nasz niedzielny obiad. Czy wiesz może
dlaczego ?
– Ona często zmienia decyzje.
– A może czymś ją obraziłem ?
– Raczej wprawiłeś ją w zakłopotanie. Z jakichś powodów nie
chce, aby jej przypominać o obrazach, które jej pokazałeś.
– Czy myślisz, że dlatego, iż są to jej wczesne prace ?
– Nie mam pojęcia. Być może rzeczywiście nie jest z nich
zadowolona.
– To zrozumiałe. Może mógłbym z nią porozmawiać, kiedy wrócę
w sobotę z Londynu. Lindsay, czy spędziłabyś ze mną niedzielę,
moglibyśmy pochodzić po górach ? – zawahał się, po czym dodał
szybko: – Ktoś rozpoznał ten szczyt na moim obrazie.
– Tak ?!
– Myślę, że ty też go znasz, ale chyba nie chcesz być w to
wszystko wmieszana.
– Co to ma znaczyć ? Wmieszana w co ? Oczywiście, że chcę się
wybrać na tę wycieczkę i poszukać tego tajemniczego domu.
Oczy Philippe’a rozbłysły i chwycił moją dłoń.
– Naprawdę tego chcesz, Lidsay ? Nie masz nic przeciwko temu,
aby poświęcić mi wolny dzień ? – Nie, myślę, że może być fajnie.
Przyjemniej jest spacerować w towarzystwie, a Felice łatwo się męczy
i szybko zaczyna ją to nudzić.
– Myślałem, że może pan Reed... ?
– Roger ! Nie, on swoje siły rezerwuje na grę w squasha, a poza
tym widzimy się wystarczająco często w ciągu tygodnia.
Nie wspomniałam Felice o moich planach na nadzielę wiedząc, iż
będzie myślała, że poszłam gdzieś z Rogerem. Pierwszy raz coś przed
nią ukryłam, na ogół moje życie nie stanowiło dla niej tajemnicy, choć
w głębi duszy czułam potrzebę, aby pewne sprawy mieć tylko dla
siebie. Tak było właśnie w tej chwili.
Jenna była ciągle zła, że ten tajemniczy mężczyzna odebrał obraz
w czasie, kiedy akurat była nieobecna w galerii. Nie zdradziłam jej, że
wiem kim jest, nie wspomniałam również Rogerowi, że widziałam się
z „tym facetem”. Roger przestał się zresztą interesować Philippe’m
Deauville’em, miał jakieś większe problemy, które stale wprawiały go
w przygnębienie.
– Co się dzieje, Roger ? – zapytałam go pewnego razu, gdy
jedliśmy obiad w hotelu Lake End.
– Nic, zupełnie nic.
– Czy coś nie tak z Jen ? – nalegałam. – A może chodzi o galerię –
Przecież powiedziałem, że nie stało się nic, czym byś się miała
przejmować. – odpowiedział z irytacją.
– A więc jednak coś się stało. – Zdałam sobie sprawę, jak dobrze
znam Rogera. Nie tylko jego humory – nawet nie miał ich tak dużo –
ale sposób, w jaki pracował jego umysł.
Wróciłam do tematu Jenny.
– Czy ona dalej tak cię wykorzystuje ?
– Nie bardziej niż zwykle. Ale czasami jest rzeczywiście
nieznośna... – przerwał.
– Więc jeśli to nie Jen, w takim razie interesy. Chyba że się
zakochałeś – dodałam lekko i zaskoczyła mnie jego gwałtowna
odpowiedź.
– Nie bądź tak cholernie głupia. Mam tylko jedną kobietę na
świecie. Ciebie. – Sięgnął po moją dłoń i przytrzymał ją.
„Zachowuje się jak człowiek, który tonie w ciemnym morzu –
pomyślałam – a ja jestem łodzią ratunkową, której kurczowo się
uczepił”.
– A więc to interesy – cofnęłam łagodnie swoją rękę. – Pieniądze?
Wiesz dzięki rachunkom, że galeria przynosi wystarczające zyski. Nie
łapię tego wszystkiego – powiedziałam zniecierpliwiona i wstałam. –
Muszę już iść, wracasz do pracy ?
– Później, najpierw muszę się z kimś spotkać.
Próbowałam zapomnieć o naszej rozmowie, ale bezskutecznie.
Davies był w biurze, kiedy wróciłam, więc wysłałam go na obiad, a
sama wyjęłam księgi rachunkowe z sejfu.
Czyżby Roger znalazł jakieś niezgodności w rachunkach?
Tygodniowe wpływy znacznie się podniosły, odkąd zaczął się sezon,
sprawdziłam uważnie wszystkie rachunki, nie mogłam jednak znaleźć
najmniejszej pomyłki.
Gdy wrócił Davies, poszliśmy do magazynu. Było to ciemne
pomieszczenie, z jednym tylko zakratowanym okienkiem pod sufitem.
Znajdowały się tam również drzwi, wychodzące na małą rampę
służącą do ładowania towarów. Te drzwi, jeśli nie były akurat
potrzebne, zawsze były zamknięte. Davies zapalił światło – zarówno
kontakt, jak i wyłącznik instalacji alarmowej znajdowały się w
zasięgu ręki – a ja wybrałam kilka nowych płócien. Miałam zamiar
powiesić je na miejscu, które zwolniło się po sprzedanych obrazach.
Roger nigdy nie wtrącał się do sposobu, w jaki dobierałam obrazy, ale
Jenna zawsze kwestionowała mój wybór. Tego popołudnia również
podążała za nami, gdy zmienialiśmy wystawę.
– To nie w porządku – podjechała na wózku do miejsca, gdzie
zawsze wisiały obrazy Felice. – Dlaczego przeznaczono dla niej aż
tyle miejsca ?
Davis, który stał w pobliżu, zesztywniał słysząc jej słowa, ale nie
odezwał się.
– Ustalił to z nią jeszcze twój ojciec – powiedziałam.
– Tak, ale on nie żyje – odrzekła brutalnie. – Roger i ja rządzimy tu
teraz, a ja mówię, że potrzebna jest zmiana. Davies, zanieś obraz Flyte
do magazynu.
Davies nie poruszył się. Stał sztywno wyprostowany, z rękami
wyciągniętymi wzdłuż ciała.
– Słyszysz co mówię ! – podniosła głos.
– Słyszę panią, ale nie ruszę tych obrazów, dopóki pan Roger mi
tego nie każe.
W tym momencie do galerii wszedł Roger.
– Chodź tutaj! – zawołała do niego Jenna.
– O co chodzi ?
– Potrzebuję miejsca, na którym wiszą obrazy Flyte, aby powiesić
tam płótna Johna Rittera.
A więc o to chodziło ! Ritter był lokalnym malarzem i widziałam
pewnego dnia jego i Jennę pogrążonych w rozmowie, niewątpliwie
dobijali targu.
– Davies nie chciał ich odnieść do magazynu – ciągnęła.
– Wypełniam pana polecenia, panie Reed. Ale moim zdaniem
wielu klientów przychodzi tu tylko po to, aby zobaczyć obrazy Flyte.
– Jesteś nią zaślepiony! – Jenna wpadła we wściekłość. – Ze
sposobu, w jaki ją czcisz, można by sądzić, że jest jakąś boginią.
Wyraz twarzy Daviesa zmienił się po raz pierwszy od czasu naszej
znajomości. Jenna zaszła mu naprawdę za skórę. Zbladł, a po chwili
powiedział:
– Jeśli jej obrazy zostaną usunięte, będę musiał zrezygnować z
pracy.
– Ależ to śmieszne. – Roger nigdy nie wybuchał gniewem, ale jego
opanowanie było tym bardziej niebezpieczne. – Obrazy Flyte
pozostaną na swoim miejscu i, co więcej, ustaliłem z nią, że odbędzie
się tu jej wernisaż. Lindsay, chciałbym uzgodnić z tobą termin.
– Roger! Jesteś nią tak samo zaślepiony jak on – Jenna wskazała
palcem na Daviesa.
– Dosyć już tego, Jen. – Roger popchnął jej wózek w stronę drzwi.
– Jeśli nie potrafisz się odpowiednio zachować, idź już lepiej do
domu.
Niedzielny ranek był przepiękny. Słońce wzeszło na niebo, które
miało kolor ametystu i wypełniło mój pokój bursztynowym blaskiem.
Ubrałam się pospiesznie i zeszłam do kuchni; po szybkim
śniadaniu byłam gotowa do wyjścia. Felice jeszcze spała, a kiedy
zamykałam drzwi frontowe, ujrzałam Dorę wychylającą się z okna.
– Dzień w plenerze ? – zapytała na widok mojego stroju. – Dobrze
ci zrobi, kochanie. Czy Felice już wstała ?
– Jeszcze nie.
– Nie szkodzi, zajrzę do niej potem i dotrzymam towarzystwa.
Philippe już na mnie czekał. Barney podbiegł do niego i po
wstępnym obwąchaniu zaaprobował jego towarzystwo.
– Bałem się, że nie przyjdziesz. Myślałem, że uważasz mnie za
szaleńca. Ten mityczny dom... – przerwał – jest tyle miejsc, gdzie
mógłby się znajdować.
– Przestudiowałam mapę, Philippe. Mam parę pomysłów.
Ruszyliśmy i już po chwili wspinaliśmy się po szczytach,
prowadzących na Gordon Fall Niebo przybrało kolor głębokiego
błękitu, który odbijał się w tafli leżącego poniżej jeziora. Słońce
świeciło teraz łagodnie, a skały rzucały czarne cienie na szlak.
Szliśmy znacznie oddaleni od innych piechurów i rozkoszowałam się
panującą dookoła ciszą, przerywaną tylko dalekim beczeniem owiec i
niesamowitym wołaniem kulików.
– Mam dziwne wrażenie, że znam to miejsce – odezwał się
Philippe. – Myślę, że matka opowiadała mi o tych górach w
dzieciństwie.
– Czy tutaj był jej dom ? Potrząsnął głową.
– Nie sądzę. Kiedy wyszła za mąż, przyjęła obywatelstwo
francuskie. Mój ojciec nazywał ją Yvette, ale naprawdę miała na imię
Eve.
Szliśmy równym krokiem. Zdałam sobie sprawę, jak wspaniałym
towarzyszem wspinaczki jest Philippe. Miałam wrażenie, że tymi
samymi oczyma patrzymy na fałdy gór, blask wody i zieleń lasów, nie
wdając się przy tym w bezmyślną gadaninę. Droga doprowadziła nas
do Gordon Fali, po czym zeszliśmy w dolinę, gdzie kamienne domy
Mosthwaite skupiły się dookoła gospody. Było już prawie południe,
więc zeszliśmy do niskiej, drewnianej salki barowej. Philippe zamówił
kanapki i coś do picia, a właściciel zaproponował, abyśmy usiedli na
zewnątrz.
– Korzystajcie z dnia, póki się da – pogłaskał się po zarośniętym
policzku. – Pogoda na pewno się zmieni.
– Skąd on o tym wie ? – Philippe usiadł i popatrzył na czyste
niebo.
– Widzisz ten obłoczek siedzący na szczycie High Sall! W czasie
kiedy będziemy jeść, zdąży się zmienić w wielką chmurę i przesłoni
słońce.
– To jest ta góra, prawda?
Wytężyłam wzrok, aby w przeźroczystym powietrzu dostrzec
każdy jej szczegół. To właśnie ten szczyt namalowany był na obrazie
Felice: szczyt którego unikałam przez trzy lata; szczyt, na którym
zginął mój ojciec.
Bardzo często myślałam o tym wypadku. Dlaczego mój ojciec,
który był doświadczonym alpinistą, zginął, a Jenna – zupełna no wiej
uszka – była tylko ranna ? Zmusiłam się, by spojrzeć na północną,
zdradliwą stronę High Sall. Dostrzegłam przylepione do ściany dwie
maleńkie figurki, nie większe od muchy. Zadrżałam i odrwóciłam
głowę, przykrywszy twarz dłońmi.
– Wszystko w porządku, Lindsay ? – Philippe przysunął swoje
krzesło i troskliwie objął mnie ramionami. Był teraz tak blisko mnie...
– Tak, już dobrze. Widzisz, na tej górze zginął mój ojciec.
– O Boże ! Co ja zrobiłem. Zranić cię w ten sposób.
– Nie, Philippe, nawet lepiej, że przyszłam tu z tobą, całkiem obcą
osobą, która o niczym nie wie i której nie zależy...
Philippe położył swój palec na mych ustach i nie pozwolił mi
skończyć.
– Zależy mi, Lindsay, naprawdę mi zależy. Ale niczego nie mogę
zrozumieć. Dlaczego Felice namalowała kiedyś właśnie tę górę i ten
piękny dom, nagle zniszczony, i tych dwoje ludzi ?
– Nie mam pojęcia. Może miała przeczucie, że High Sall
przyniesie jej nieszczęście, tak jak je zresztą przyniósł wielu innym
ludziom.
– A dom ?
– Dlaczego on cię tak intryguje ? – odpowiedziałam pytaniem.
– Myśl, że moja matka go znała.
– Ale czemu uważasz, że jest w nim coś niezwykłego ?
– Czuję to.
Skończyliśmy jeść i rzeczywiście, tak jak to przewidział
karczmarz, chmury zdążyły się już zgromadzić nad postrzępionym
szczytem High Sall. Rozłożyłam mapę i pokazałam Philippe’owi małą
plamkę na południowym zboczu wzniesienia.
– Tu musi być jakiś budynek. Jeśli zaraz wyruszymy, powinniśmy
tam dotrzeć, zanim zacznie padać, a nawet gdyby deszcz nas złapał po
drodze, zawsze możemy wrócić szosą.
– Może od razu zrezygnujemy z dalszej wędrówki ?
– Nie, za daleko zaszliśmy, musimy iść dalej. Ruszyliśmy ścieżką
prowadzącą wzdłuż doliny. Philippe wziął mnie za rękę – nie wiem,
czy podniosło go to na duchu, ale mnie na pewno zrobiło się raźniej.
Jego dłoń była wąska, długa, a na najmniejszym palcu nosił cienką,
złotą obrączkę.
Po chwili doszliśmy do wąskiej dróżki i gdy porównałam ją z
mapą, okazało się, że prowadzi prosto do budynku, ku któremu
zmierzaliśmy. Szło nam się teraz łatwiej, ścieżka sprawiała wrażenie
często uczęszczanej.
Na dom natknęliśmy się niespodziewanie. W żaden sposób nie
przypominał jednak budynku, który Felice uwieczniła na swym
obrazie. Został zbudowany z kamienia z Cumberland i podczas gdy
dolne pomieszczenie było właściwie zniszczone, schody prowadzące
na piętro zawaliły się zupełnie. Z ilości śmieci domyśliłam się, że dom
służył turystom i alpinistom jako schronienie i miejsce odpoczynku.
Philippe oparł się o jakąś wystającą belkę i powiedział:
– To by było zbyt proste...
– Tak – odpowiedziałam – zbyt proste.
Tak naprawdę nie za bardzo wierzyłam w istnienie tego domu i
tym bardziej dziwiła mnie obsesja, z jaką Philippe pragnął go
odnaleźć.
– To była dopiero pierwsza próba. Czy nadal jest on taki ważny dla
ciebie ?
Przytaknął. „‘
– Z jakiego innego powodu moja matka kupiłaby te obrazy ?
Musiał mieć dla niej jakieś znaczenie.
– Ludzie kupują obrazy z różnych powodów, lecz głównie dlatego,
że im się podobają.
– To prawda. Ale potem wieszają je na ścianie i z dumą
opowiadają przyjaciołom, jaki to świetny interes zrobili albo jakie to
niezwykłe miejsca przedstawiają ich płótna.
– Niezwykłe miejsca ? Dlaczego tak myślisz ?
– Matka nie powiesiła na ścianie żadnego z tych obrazów.
Trzymała je w ukryciu, zamknięte i dopiero kiedy wiedziała, że
umiera, poprosiła mnie, abym je odszukał.
Wtedy dopiero zrozumiałam, jakie znaczenie dla Philippe’a miała
ostatnia wola matki. Widocznie to miejsce coś dla niego znaczyło. Ale
jego obsesja w dalszym ciągu była dla mnie bezpodstawna.
– Chodźmy już – powiedziałam i w tym momencie zaczął padać
deszcz.
Po chwili lało jak z cebra, a grzmoty, początkowo oddalone,
przeniosły się tuż nad nasze głowy. Błyskawice rozświetlały niebo
przerażającym blaskiem i biedny Barney skomląc kulił się w kącie.
Przytuliłam się do jego drżącego ciała i ukryłam twarz w gęstych
kudłach – nie tylko on się bał. Za to Philippe z uśmiechem powiedział
do mnie:
– Czy to nie wspaniałe, Lindsay ? Podniecające, nieziemskie. Ta
siła żywiołów sprawia, że moje serce zaczyna szybciej bid – Baw się
dobrze – wymamrotałam.
Philippe odwrócił swą wilgotną twarz w stronę, gdzie skurczona
kucałam w ciemności.
– Chyba nie boisz się ?
– Oczywiście, że się boję – odparłam wyzywająco. – Zawsze
bałam się burzy.
W dwóch skokach znalazł się przy mnie, objął mnie ramionami i
uniósł, a ja ukryłam swoją twarz na jego piersi.
– Kiedy jestem przy tobie – powiedział – nie musisz się niczego
bać. Obiecuję.
Łatwo obiecywać, pomyślałam. Za parę tygodni zacznie się nowy
semestr w szkole i już go tu nie będzie. Wróci do jakiejś kobiety –
żony, narzeczonej, przyjaciółki – a ja zostanę bijąc się z własnymi
myślami.
Philippe uniósł moją twarz i spojrzał mi głęboko w oczy.
Co chciał powiedzieć ? W tym momencie oślepiający błysk
rozświetlił szarość, zmieniając twarz Philippe’a w jakąś przerażającą
maskę i wtedy on pochylił się i położył swoje usta na moich. Jeden
pocałunek, to wszystko, ale ja byłam już zgubiona.
– Burza już przechodzi, idziemy ? – zapytał, gdy już rozluźnił swój
uścisk.
Pokiwałam twierdząco głową, ale dla mnie burza się nie skończyła.
Philippe Deauville rozniecił w mym sercu żywioły, które być może
nigdy już nie przeminą.
ROZDZIAŁ IV
Felice nie życzyła sobie specjalnej wystawy jej obrazów w galerii,
a przynajmniej tak mówiła. Czekałem wiec cierpliwie, wypatrując
oznak, które by potwierdzały, że zmieniła swoje zdanie.
– Mogłabym mieć wystawę, w Londynie albo Paryżu –
powiedziała pewnego dnia.
– Więc spróbuj.
– Nie wierzysz mi. Tylko dlatego, że wystawiam w tej starej galerii
Reedów, myślisz, że nikt więcej nie chce oglądać moich obrazów.
– A kto chce?
Zawahała się, a jej oczy zwilgotniały.
– Zmieniłaś się, Lindsay, odkąd ten okropny Francuz się tu
pojawił.
Spojrzałam na nią zdziwiona.
– Nie wiem, o czym mówisz.
– On ma na ciebie zły wpływ, wiem to. I jeśli masz jeszcze trochę
rozsądku, lepiej trzymaj się od niego z daleka.
Następnego dnia mama skapitulowała.
– Możesz wystawić moje prace – powiedziała do mnie. – Ale jeżeli
chcesz, abym była na otwarciu, upewnij się najpierw, że nie natknę się
w galerii na Jennę.
Przekazałam dobrą nowinę Rogerowi, ale nie wspomniałam o
warunku, jaki postawiła Felice. Postanowiłam poczekać z tym na
odpowiedniejszy moment.
Następnych kilka dni upłynęło na kampanii reklamowej. Otwarcie
nowej wystawy było zawsze dużym wydarzeniem w kalendarzu
Longmare, ale tego roku Roger jakoś nie miał do tego serca. Nie
uwolnił się jeszcze ze swego przygnębienia i zasugerował mi, żebym
to ja zajęła się przygotowaniami.
Rzuciłam się w wir pracy ze zdwojoną energią i tylko Davies mnie
przyhamowywał.
– Trochę rozsądku, panno Lindsay. Mamy mnóstwo czasu, nie ma
sensu tak się przejmować, jeszcze nie było tak, żeby nam się nie
udało.
Ustaliłam, że wystawa odbędzie się w dwóch pierwszych
tygodniach sierpnia. Było to zagranie strategiczne, bo o tej porze roku
pełno było turystów, a że zwykle właśnie w tym czasie padało, więc
chcąc nie chcąc musieli spędzać czas w mieście.
Philippe co wieczór spotykał się ze mną po zamknięciu galerii.
Pewnego razu zaprosił mnie na kolację do hotelu i gdy szliśmy wolno
alejką, zaproponował, żeby przenieść wystawę do Paryża.
– Moglibyśmy pogadać z odpowiednimi ludźmi i to załatwić –
powiedział.
Pokręciłam przecząco głową.
– Jeszcze nie nadszedł odpowiedni moment. Roześmiał się.
– Czyżbyś się bała spędzić ze mną weekend?
– Nie wygłupiaj się – odpowiedziałam rozzłoszczona. – Po prostu
teraz nie mogę, mam dużo obowiązków.
– Zbyt dużo, Lindsay. I zbyt dużo z siebie dajesz. Spojrzałam na
jezioro, które połyskiwało srebrzyście.
– Tylko w ten sposób potrafię pracować – odrzekłam.
– Też kiedyś byłem taki. Dajesz z siebie wszystko i co się dzieje?
Zmieniają się okoliczności, a wraz z nimi i my.
– Felice twierdzi, że się zmieniłam – na gorsze. Tb dlatego, że nie
potrafię być taka, jak mój ojciec. On był jak niewolnik, gotowy
spełnić każdy jej kaprys.
– Nie pozwól, żeby matka tobą zawładnęła. Ona ma bardzo trudną
osobowość, jest wymagająca i nie do opanowania.
Philippe był pierwszą osobą, która zdała sobie z tego sprawę.
Roger nigdy w ten sposób nie mówił o Felice, ale być może tylko ktoś
z zewnątrz mógł właściwie ocenić sytuację. W każdym razie
poczułam się trochę urażona, gdyż i uważałam, że mi wolno
krytykować mamę, ale nie byłam przygotowana, aby robił to
ktokolwiek inny. Jakby wyczuwając moje niezadowolenie, Philippe
zmienił temat.
– Wynająłem łódź na niedzielę. Może moglibyśmy wybrać się we
trójkę na drugą stronę jeziora?
– We trójkę? – zdziwiłam się.
Jego śmiech zabrzmiał tak głośno, że aż jacyś ludzie odwrócili się
w naszą stronę.
– Jestem pewny, że nie chciałabyś zostawić Barneya w I domu. Co
za pies, bardzo go polubiłem.
– Och, Barney – odetchnęłam z ulgą.
Myśl o planowanej wycieczce była dla mnie tym, czym dla dziecka
jest listek, muszelka, jakaś niewielka rzecz, która sprawia
przyjemność i staje się prawdziwym skarbem. Myślałam o niej w
nielicznych wolnych chwilach, jednak bardziej zaprzątałam sobie
głowę Rogerem. Nasza przyjaźń stopniowa słabła. Zaczął mnie
traktować tak, jakbym była po prostu jego pracownicą i chociaż dalej
radził się mnie w pewnych sprawach, wiele rzeczy, które kiedyś
zostawiał mnie, załatwiał sam.
W skrytości ducha myślałam o tym, że jest niezadowolony z mojej
przyjaźni z Philippe’em, ale z drugiej strony miałam wrażenie, że
wcale sobie z tego nie zdaje sprawy. Wydawało się, że zupełnie już o
nim zapomniał.
Nie miałam nikogo, kto mógłby mi pomóc. Nie wiedziałam, jak
przebić się przez mur, który Roger ustawił pomiędzy nami i w końcu
postanowiłam spróbować określić moment, od którego przestał mi
ufać. Jenna, pomyślałam. A jeśli ona, to czemu? Próbowała mnie
skłócić z Rogerem, odkąd tylko zaczęłam pracować w galerii, więc
dlaczego właśnie teraz miałby jej zacząć słuchać?
Miałam ogromną ochotę porozmawiać natychmiast z Rogerem, ale
wyszedł z galerii i tym razem nawet nie powiedział, jak mogłabym się
z nim w razie potrzeby skontaktować. Czułam się głęboko dotknięta,
bo byłam pewna, że w tym wszystkim nie ma mojej’ winy, cokolwiek
Roger by o tym myślał.
Byłam w tym czasie bardzo zapracowana. Davies postanowił
pozmieniać coś w magazynie, nie miałam nic przeciwko temu – to
było jego królestwo.
Zgodziłam się z nim. Leżało tam parę płócien, które określiłam
jako „nieudane zakupy Rogera” i zaproponowałam, abyśmy je
odstawili na jedną stronę i żeby Roger po powrocie zadecydował, co z
nimi zrobić.
Nie sprawiła nam problemu ocena obrazów oprawionych, ale w
magazynie przetrzymywane były też zrolowane płótna. Leżały one na
półkach, a wśród nich odnalazłam również obrazy Johna Rittera, które
Jenna tak bardzo chciała wystawić.
– Myślę, że powinniśmy je wystawić – powiedziałam. – Ale co z
ramami?
Davies odparł, że gdybym wybrała najlepsze obrazy, on mógłby je
oprawić. Odłożyłam więc parę rysunków węglem, przedstawiających
Longdales, które uznałam za bardzo udane.
– A co pani sądzi o tym?
Davies trzymał w ręku szkic wykonany ołówkiem i piórkiem, a mi
zaparło dech.
– Czy to Rittera?
Podobieństwo do obrazu Philippe’a, przedstawiającego dom i górę
było tak uderzające, że aż nie mogłam w to uwierzyć. Davies
przyglądał się rysunkowi krytycznie.
– Za dobry na niego – oznajmił. – Myślę, że to jej dzieło.
– Ale jak się tu znalazł? – zapytałam. Davies wzruszył ramionami.
– Pan Reed przeglądał te płótna w niedzielę, poprosił mnie nawet,
żebym mu pomógł.
– Ależ on nigdy nie ogląda płócien! Gdzie leżą te, które kupił
ostatnio?
Davies wskazał parę zwiniętych rolek i powiedział:
– Pan Reed uważa, że pod warstwą farby mogą być na nich jakieś
inne obrazy.
Przyjrzałam się im z bliska, ale raczej nie byłabym skłonna
potwierdzić teorii Rogera.
– Powiedział mi, że gdy tylko będzie miał czas, popracuje nad ich
renowacją. – Spojrzał na mnie ciężko. – Pan Reed wydaje się być
ostatnio niespokojny. Czy ma jakieś kłopoty, panno Lindsay? Może
mogłaby pani z nim pomówić?
Mogłabym, ale czy powinnam? Stosunki między nami układały się
przecież ostatnio nie najlepiej.
– Nie sądzę... – zaczęłam.
– On pani posłucha. Nie chciałbym rozsiewać plotek, ale
przypadkiem słyszałem raz, jak kłócił się z panną Jenną.
– O co chodziło tym razem? – zapytałam zrezygnowana.
– Mówiła o tym, że szkoda byłoby zmarnować jakąś dobrą okazję.
On był zdenerwowany i kazał jej się zamknąć.
– Myślę, że w końcu sam odkryje karty, jak będzie gotowy –
powiedziałam obojętnie. Wiedziałam już z doświadczenia, że nie ma
sensu mieszać się w kłótnie Reedów.
Podniosłam rysunek i powiedziałam:
– Wezmę go do domu i zapytam Felice, czy pamięta, że go
narysowała. Ciekawa jestem, dlaczego nie jest podpisany. Czy Roger
to zauważył?
– Tak. I gdybym był na pani miejscu, poczekałabym na jego
powrót, zanim bym pokazał jej ten obraz.
Słowa Daviesa zdziwiły mnie i już miałam zamiar wypytywać go o
ich znaczenie, gdy zadzwonił telefon. Po drugiej stronie słuchawki
odezwała się gosposia Reedów, która oznajmiła mi podniesionym
głosem:
– Panna Jenna miała wypadek, jej wózek się wywrócił! Jest teraz w
szpitalu na badaniach, a ja nie wiem, gdzie mogłabym znaleźć pana
Reeda. Czy mogłaby pani pojechać do szpitala?
Zaniepokoiła mnie ta wiadomość, więc natychmiast wyjechałam.
Jenna leżała w małym, dwuosobowym pokoju, drugie łóżko nie było
jednak zajęte.
– Kto cię tu przysłał? – zapytała, gdy weszłam.
– Panna Linton. Nie wie, gdzie może znaleźć Rogera, może ty
wiesz?
Na jej twarzy pojawił się uśmiech.
– Ale numer! Czyżby Roger zapomniał ci powiedzieć, gdzie
wychodzi?
Zignorowałam jej szydercze słowa.
– Co powiedział lekarz?
– Ględził coś o moich nogach, ale powiedziałam mu, że nie życzę
sobie więcej operacji.
– Nie bądź dzieckiem, Jenna. Jak to się stało, że się przewróciłaś?
– Sięgałam po coś – wyjaśniła posępnie.
– Pójdę pomówić z lekarzem albo pielęgniarką.
– Dobrze, ale przyjdź jeszcze potem, Lindsay – usłyszałam i
wyczułam w jej głosie panikę.
Doktor, jakiś nowy w tym szpitalu, przedstawił mi się jako
Mcintyre. Oznajmił, że jego specjalnością są choroby narządów ruchu
i że chciałby się zająć przypadkiem Jenny, więc dobrze by było,
gdyby została parę dni w szpitalu. Potem zapytał mnie, czy jestem jej
krewną, więc wyjaśniłam mu sytuację, a następnie wróciłam do Jenny.
– Doktor Mcintyre zaiteresował się twoim przypadkiem. Chce cię
tu przetrzymać parę dni, chyba nie masz nic przeciwko temu?
Nie odpowiedziała. Zamiast tego z przerażeniem zauważyłam łzy
płynące po jej policzkach.
– Jen, co się stało?!
– Nie mogę tu zostać i nie zostanę! Sprowadź Rogera.
– A gdzie on jest?
– W Paryżu. Proszę, zawiadom go, żeby przyjechał Sięgnęła po
swoją torebkę i podała mi zwiniętą kartkę papieru. Wzięłam ją i
podniosłam się, ale w tym samym momencie Jenna kurczowo
chwyciła się mojej ręki, jej palce oplotły mnie tak mocno, że nie
mogłam się wyrwać.
– Nie masz pojęcia, jakie to straszne być uwięzioną w tym wózku
przez cały czas. Wolałabym raczej umrzeć.
– Jen, nie wolno ci tak mówić. Jesteś młoda i taka piękna...
– I bezradna. Nieużyteczna też, mówiłaś mi to tysiące razy. Nikt
mnie nie rozumie, nawet Roger. Jemu też nie zależy.
– Ależ to nieprawda, Jen! Rogerowi bardzo na tobie zależy.
– A tobie?
Tak bezpośrednio postawione pytanie zaskoczyło mnie. Jeśli
kiedykolwiek zastanawiałam się nad moim stosunkiem do Jenny, od
razu pojawiała się przeszkoda – wypadek. Przedtem prawie jej nie
znałam, a teraz było mi jej żal, to prawda. Nigdy jednak nie
próbowałam wczuć się w jej położenie, teraz uczyniłam to po raz
pierwszy i zdałam sobie sprawę, jak mało byłam wrażliwa na jej
nieszczęście. Spojrzałam w jej oczy – były wilgotne i patrzyły na
mnie błagalnie. Musiałam być szczera.
– Ten wypadek nas dzielił, ale teraz...
– Potrzebuję przyjaciela – powiedziała gwałtownie. – Ciebie,
Lindsay. Nie sądzę, żeby Felice kiedykolwiek mi wybaczyła, ale
wiem, że ty jesteś inna.
Spojrzałam na nią, leżała oparta o wysoko ułożone poduszki. Nagle
zapragnęłam ją do siebie przytulić. Pochyliłam się i pocałowałam ją
szybko.
– Poproś Rogera, żeby szybko wracał – wyszeptała.
Zadzwoniłam do Rogera jeszcze tego samego dnia wieczorem.
– Lindsay, ja nie...
– Zgadza się. Nie powiedziałeś mi, gdzie będziesz. To Jenna dała
mi telefon do ciebie. Miała mały wypadek, wypadła z wózka i jest
teraz w szpitalu.
– O Boże! – wyjęczał. – Czy to coś poważnego?
– Nie, ale chcę, żebyś przyjechał.
W słuchawce zapanowała cisza, w końcu ja się odezwałam.
– Roger?
– Słyszę cię. Nie mogę jutro wrócić, spróbuję złapać samolot
pojutrze.
– Ale... – zaczęłam i przerwałam, bo odpowiedział mi trzask
odkładanej słuchawki.
Niczym nie mogłam wytłumaczyć sobie jego zachowania. W ciągu
trzech lat naszej bliskiej współpracy nigdy się nie zdarzyło, aby mnie
tak zignorował.
Moja frustacja i gniew osiągnęły swój szczyt akurat w chwili,
kiedy Roger przyjechał dwa dni później, tuż przed zamknięciem
galerii. Ślęczałem w biurze nad księgami finansowymi, więc nawet
nie zauważyłam, kiedy stanął w drzwiach.
– Byłem w szpitalu. Jen powiedziała mi, że byłaś dla niej bardzo
miła. Przekonałem ją, aby została w szpitalu, dopóki lekarz nie
skończy wszystkich badań.
– Świetnie – powiedziałam dziarsko.
– Jesteś zła.
– Tak, jestem.
– Nie chciałem cię zdenerwować, miałem zamiar wrócić
następnego dnia. W tej chwili nie mogę o tym mówić.
Przyjęłam jego tłumaczenie tak spokojnie, jak to tylko było
możliwe. W końcu byłam tylko jego podwładną. Jenna nie raz mi o
tym przypominała.
„W porządku – pomyślałam – może to jakieś sprawy rodzinne”.
Przyjęłam bowiem, że taki był powód jego wyjazdu i nie miał on nic
wspólnego z galerią. Zauważyłam, że zaufanie Rogera do mnie nie
było już tak bezgranicznie jak kiedyś, odniosłam jednak wrażenie, że i
jemu nie za bardzo podoba się istniejący stan. Nawet butelka
wyszukanych perfum, którą mi ofiarował po przyjeździe wyglądała
jak łapówka, którą chciał mnie powstrzymać od komentarzy.
Przyjęłam ją jednak, zostawiając Rogera jego własnym sprawom,
sama zaś z niecierpliwością oczekiwałam na spotkanie z Philippe’em.
W końcu nadeszła ta chwila, kiedy oboje wsiedliśmy na przystani
w Longmare do wynajętej łodzi. Nazywała się „Wodny duszek” i imię
to znakomicie oddawało charakter jej ruchów, kiedy swawolnie
kołysała się na wodzie, kierowana mistrzowskimi uderzeniami wioseł
Philippe’a.
Usiadłam na rufie, jedną ręką obejmując Barneya. Kołysanie łodzi
i szybko zmieniająca się sceneria wprawiły mnie w radosny i pogodny
nastrój.
Philippe zaczął wypatrywać miejsca na postój i w końcu oboje
dostrzegliśmy płytką zatoczkę. Jej kamienisty brzeg srebrzył się w
słońcu, a woda odbijała zielony gąszcz drzew.
– Znakomite miejsce – stwierdziłam, gdy Philippe wyciągnął łódź
na brzeg.
– Nie miałem pojęcia, źe mogą się zdarzać takie dni jak ten –
odpowiedział, taszcząc ogromny kosz z jedzeniem. – Nawet Francja
nie może się równać do tego miejsca. Musimy to uczcić.
Otworzył kosz, wyjął z niego butelkę szampana i napełnił kieliszki
bursztynowym płynem.
– Nasze zdrowie, Lindsay.
– Nasze zdrowie.
Oparłam się o rozgrzaną słońcem skałę i, wolno popijając
spieniony szampan, spróbowałam spojrzeć na jezioro i góry oczyma
Felice. W jaki sposób udało się jej przenieść tak zwyczajne rzeczy na
obraz, który chwytał za serce swym nastrojem?
Philippe, jakby czytając w moich myślach, zapytał:
– Jak widziałaby tą scenerię twoja matka? – przerwał zamyślony i
po chwili ciągnął dalej: – Myślę, że ona potrafi wyczuć to, co kryje się
poza normalnością. Zazdroszczę jej tego.
Ja również jej zazdrościłam, ale nigdy nie przyznałabym się
głośno. Opowiedziałam Philippe’owi o rysunku, który odkryłam w
magazynie. Zgodził się ze mną, że należy pokazać go Felice i jeśli ona
przyzna, że to jej praca, wystawić w galerii.
– Czy widok na tym rysunku jest ten sam, co na moim obrazie?
– Bardzo podobny, ale jest między nimi jakaś różnica, której nie
potrafię uchwycić. Ciekawa jestem, który z nich namalowała
najpierw.
– Czy kiedykolwiek znajdziemy ten jej wymarzony dom? – zapytał
z zadumą.
– Jeśli to tylko marzenie, czy dalej tak wiele dla ciebie znaczy?
– lak, po to tu przyjechałem – przysunął się bliżej mnie i delikatnie
niczym motyl musnął dłonią moje ramię.
Zadrżałam i odsunęłam się, bo ten gest podziałał na innie bardziej
niż kiedyś pocałunek.
– Zajrzymy do twego kosza – zaproponowałam i już po chwili
ochoczo zabraliśmy się do jedzenia.
Gdy opróżnialiśmy butelkę z szampanem, zaproponowałam,
abyśmy podpłynęli do prywatnej posiadłości naszych znajomych, ale
Philippe’owi nie spodobał się ten pomysł.
– Oni mają dużą kolekcję obrazów Felice – próbowałam go
przekonać.
Roześmiał się.
– Marchewka dla konia?
– Niezupełnie. Dom Outhwaitów leży naprzeciwko domu, który
niegdyś należał do rodziny mojego ojca. Został sprzedany, kiedy
umarła babcia. Outhwaitowie bardzo lubią Felice i poczuliby się
dotknięci, gdybym im nie dała zaproszenia na wystawę.
W pół godziny później Philippe przycumował łódź do przystani
Outhwaitów i oboje wyskoczyliśmy na brzeg. Gospodarzy
dostrzegłam w ogrodzie. Pracowali w nim zawsze, niezależnie od
pogody, i dzięki temu był on najpiękniejszy w okolicy, a bliskość
jeziora i cudowny krajobraz dokoła jeszcze bardziej dodawały mu
uroku. Peggy wybiegła nam na spotkanie, za nią, wolniejszym
krokiem, podążał Dick. Oboje wyglądali podobnie: szczupli, o cerze
jak lśniący kasztan i błyszczących, niebieskich oczach.
Peggy wzięła mnie w ramiona.
– Jak cudownie cię widzieć, kochanie. Właśnie mówiłam Dickowi,
że nie widzieliśmy was od wieków.
Przedstawiłam im Philippe’a. Peggy spojrzała na niego uważnie i
zapytała:
– Czy myśmy się już kiedyś nie spotkali?
– Nie sądzę – odpowiedział, wyciągając rękę na powitanie.
– Dziwne, myślałam... Och dobrze, zawsze się mylę, prawda Dick?
– Niestety prawda – potrząsnął moją dłonią, a ja pocałowałam go w
policzek.
– Chodźcie proszę, napijemy się herbaty.
Peggy poprowadziła nas stromą ścieżką w kierunku domu.
Przeszliśmy obok ogródka alpejskiego, potem minęliśmy mały
trawnik, którego granice wyznaczał żywopłot z dzikich róż. Dom
położony był na niewielkim wzniesieniu, był długi i cały zatopiony w
listowiu otaczających go drzew.
Przez taras weszliśmy do salonu, którego wysokie okna były
otwarte na oścież, co stwarzało wrażenie, że jest on integralną częścią
ogrodu.
– Jak tam Felice? – zapytała Peggy, gdy przeszłam za nią do
kuchni.
– Jest teraz bardzo zajęta. W sierpniu odbędzie się jej wernisaż,
chciałam was przy okazji zaprosić.
– Z przyjemnością przyjdziemy – odpowiedziała układając ciastka
na talerzu.
– Nowy chłopak? – dodała z figlarnym uśmiechem.
– Daj spokój, Peggy. Tb nie mój chłopak – przerwałam. – Jest
wielbicielem malarstwa Felice.
– On mi kogoś przypomina...
– Pewnie jakiegoś aktora. Pokręciła przecząco głową.
– Za mało was widujemy, ciebie i Felice.
– Wiem, ale jestem bardzo zajęta w galerii, a i Felice dużo pracuje.
Ciągle tęskni za moim ojcem.
Peggy westchnęła i zaczęła parzyć herbatę, a ja zaniosłam tacę do
salonu. Podałam wszystkim filiżanki i poczęstowałam ciastem.
Przypomniało mi to dawne dobre czasy, kiedy we troje – ja, Felice i
Con – spędzaliśmy cudowne wieczory u Peggy i Dicka, śpiewając
zwariowane piosenki lub grając w karty.
Peggy zawsze interesowała się ludźmi i Felice uważała, że układa
ich w szufladkach, na których przykleja odpowiednie etykietki,
zgodnie z charakterem czy zawodem: Felice – artystka, Lindsay –
prowadzi galerię; ciekawa byłam, jak zakwalifikuje Philippe’a.
– Jest pan na wakacjach? – zapytała.
– Tak, na bardzo długich wakacjach. Jestem nauczycielem.
– Ach tak. A czego pan uczy?
– Francuskiego i historii.
– A to zbieg okoliczności, prawda Dick?! Mój mąż napisał książkę
o historii Lakeland i małe opracowanie na temat architektury
niektórych starych domów; Felice zrobiła do niego ilustracje.
– Rzeczywiście, zupełnie o tym zapomniałam – uśmiechnęłam się
do Philippe’a. – Te książki są nawet w księgarni koło galerii.
Philippe’owi rozbłysły oczy i podniósł się gwałtownie z fotela.
Wyglądał tak, jakby natrafił na ślad prowadzący do ukrytego skarbu i
miał zamiar szukać go do skutku.
– Trzymamy książki w jadalni, to jedyny pokój, którego okna
wychodzą na północną stronę – powiedziała Peggy.
Poprowadziła nas przez hall i otworzyła drzwi do pokoje. Jego
dwie ściany ozdobione były obrazami Felice. Philippe podchodził do
każdego z nich po kolei i uważnie się przyglądał. Domyśliłam się, że
pragnie doszukać się w nich potwierdzenia, że dom, który Felice
namalowała na jego obrazie, nie był tylko wytworem jej’ fantazji.
Tylko jedno z rozwieszonych płócien przypominało tamten widok i
znowu dostrzegłam tę dziwną różnicę czasu, która dzieliła dwa
obrazy. Philippe odwrócił się gwałtownie do Dicka.
– A czy wspomniał pan w swojej książce również o tym domku? –
zapytał wskazując na obraz, któremu właśnie się przyglądałam.
Dick spojrzał na płótno i zauważyłam w jego oczach zaskoczenie.
Peggy zrobiła krok w stronę męża, odpowiedziała „nie” i spojrzała na
niego ostrzegawczo.
– Czy ten dom rzeczywiście istnieje? – zapytał Philippe. Peggy
roześmiała się.
– Poznał pan Felice, prawda? Kto wie, co dla niej istnieje
naprawdę – powiedziała.
Wzięła Philippe’a pod rękę i podprowadziła do innego obrazu. Był
to pełen ekspresji pejzaż przedstawiający jezioro odbijające błękitne
niebo i kępę iglastych drzew, w tle zaś zarysowane były wysokie
szczyty gór.
– Ten jest moim ulubionym obrazem – stwierdziła.
ROZDZIAŁ V
– Myślę, że twoi przyjaciele znają ten dom – powiedział Philippe,
kiedy przyszedł do galerii następnego dnia, aby kupić książkę Dicka
Outhwaita w księgarni obok.
Całkowicie się z nim zgadzałam, ale uważałam, że głośne
przyznanie mu racji nic by nie dało.
– Może twoja matka kupiła te obrazy po prostu dlatego, że się jej
podobały i wcale nie mają one żadnego ukrytego znaczenia? –
zasugerowałam.
Pokręcił przecząco głową.
– Matka nikomu ich nie pokazywała, nawet mnie. Przykro mi, że
cały czas tak cię tym zanudzam, Lindsay. Może byśmy weszli na
drinka?
Spojrzałam na zegarek.
– Dzięki, ale nie mogę. Obiecałam zanieść coś Jennie do szpitala.
– Może pójdę z tobą? Poczekam na zewnątrz.
– Nie musisz. Jenna będzie zachwycona, gdy cię zobaczy. Już
dawno miała nadzieję, że wpadniesz do galerii, gdy ona tam będzie.
Philippe uśmiechnął się.
– Zaniosę jej jakieś kwiaty.
Kupił ogromny bukiet róż, goździków i niebieskich ostróżek, po
czym samochodem pojechaliśmy do szpitala. Jak zwykle były
problemy z zaparkowaniem, więc Philippe zaproponował, żebym
wysiadła i poszła do Jen pierwsza, a on miał dołączyć do nas, gdy
tylko uda mu się znaleźć miejsce, aby zostawić samochód.
Przed pokojem Jenny natknęłam się na Johna Rittera. Zatrzymał się
i chwycił mnie za rękę.
– Chcę z tobą porozmawiać – powiedział z zaczepką w głosie i
nachmurzoną miną. Jego wąskie usta ginęły w gąszczu brody.
– Nie tutaj. Miło mi będzie porozmawiać z panem w galerii.
– Nie będzie ci tak miło, jak usłyszysz, co mam do powiedzenia.
– O tym już ja zdecyduję – oswobodziłam swoje ramię i minąwszy
go weszłam do pokoju.
Jenna siedziała na krześle przy oknie. Słońce rzucało promień
światła na jej włosy, a cała postać sprawiała eteryczne i nieziemskie
wrażenie.
– Co robił tutaj Ritter? – zapytałam.
– Dlaczego nie miałby mnie odwiedzić? Jest moim przyjacielem.
– Roger go nie aprobuje i też był zły na ciebie, kiedy przyjęłaś bez
pytania jego obrazy.
– Ale nie ma nic przeciwko temu. Zresztą, kim jest Roger, aby
rościć sobie prawo do osądzania Rittera?
– O jejku, Jen – wyjąkałam. – Wiesz chyba, jakiego pokroju
człowiekiem jest Ritter.
– Jeśli wiem, to co? – odpowiedziała wyzywająco. Postawiłam
koszyk na stoliku obok okna.
– Prosiłaś o te rzeczy. Jenna uśmiechnęła się.
– Dziękuję, Lindsay.
– Jakie są ostatnie wyniki badań?
– Świetne – oczy jej rozbłysły. – Doktor mówi, że będę mogła
wrócić do domu na tydzień lub dwa.
– A ja myślałam... Przerwała mi:
– Zgodziłam się na wyjazd do kliniki na Węgrzech.
– To wspaniale, bardzo się cieszę.
– Naprawdę, Lindsay? – kąciki jej ust opadły niebezpiecznie na
dół.
– Hej, Jen. Głowa do góry. Jesteś przecież dzielną dziewczyną,
inaczej Con nie zabierałby cię na wspinaczki.
Jen przetarła oczy.
– On dużo o mnie myślał.
– Jestem tego pewna, lubił śmiałe dzieciaki.
– Czy ciebie też zabierał w góry? – spytała.
– Czasami – nigdy nikomu nie przyznałam się do mojego lęku
wysokości, nawet ojcu.
Rozległo się lekkie pukanie do drzwi i Philippe wsadził głowę do
pokoju.
– Mogę wejść?
Oczy Jenny rozbłysły, a na policzkach pojawił się lekki rumieniec,
bardzo jej było z tym do twarzy.
Philippe wszedł do środka i położył kwiaty na jej kolanach.
– Jak to miło z pana strony – rzuciła mi spłoszone spojrzenie. – Nie
powiedziałaś, że się znacie.
Philippe uśmiechnął się.
– Ale my się także znamy.
– Nie wiem, jak pan się nazywa.
– Philippe Deauville.
– Philippe Deauville – powtórzyła. – Przychodziło mi na myśl
wiele imion, ale nie Philippe – oczy jej zaszły mgłą. – Jesteś zła,
Lindsay. Myślę, że chciałaś go zatrzymać tylko dla siebie.
– Hej, proszę poczekać! – Philippe usiadł na łóżku. –
Przedstawiłem się matce Lindsay, interesuje mnie jej twórczość.
– Och, Felice – powiedziała. – Zawsze ta Felice. Con mówił o niej
bez przerwy w czasie naszej ostatnie wspinaczki. Felice, Felice...
Wściekłam się i... – przerwała.
Po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że pomiędzy tą dziewczyną a
moim ojcem mogło coś być. Czyżby Con próbował Jennie coś
powiedzieć? Ostrzec siedemnastoletnią pannę, że Felice jest jego
całym życiem?
– Felice jest wielką artystką, podziwiam jej prace.
– I nie ulega wątpliwości, że ją też. Każdy uważa, że Felice jest
wspaniała, ale ja wiem o wielu rzeczach.
– Jeszcze jedno twoje kłamstwo, Jenna. Ostrzegam cię, że nie chcę
słyszeć słowa przeciwko mojej matce, rozumiesz?
Spojrzeliśmy sobie z Philippe’em w oczy. Na jego badawczo
uniesione brwi odpowiedziałam kręcąc przecząco głową. Nie
zdawałam sobie sprawy, jak bardzo Jenna nienawidzi mamy.
– Czy Roger wie, że wracasz jutro do domu? Przytaknęła.
– Wie, ale przyśle po mnie Lintona – spojrzała na Philippe’a i
zrobiła naburmuszoną minę. – Roger ma już dość swojej małej
siostrzyczki. Stanęłam na drodze jego małżeńskich planów – prawda,
Lindsay?
– Na miłość boską, Jenna. Wiesz, że to nieprawda.
– To ty tak twierdzisz – odparowała. – Uważasz, że Roger jest
nieomylny.
– Może mógłbym się na coś przydać? – wtrącił Philippe. – Czy
pozwoliłabyś, żebym to ja odwiózł cię do domu?
Jego trochę zbyt sztuczne słowa zabrzmiały fałszywie, ale Jenna
tego nie wyczuła.
– Mógłbyś? Rzeczywiście byś mógł? Byłoby naprawdę wspaniale.
Zaczęli ustalać czas i szczegóły, a ja słuchałam ich z rosnącym
zniecierpliwieniem, żałując, że przykładam taką wagę do moich
spotkań z Philippe’em. Zaczęłam podejrzewać, że jego
zainteresowanie moją osobą spowodowane było tylko tym, że
podziwiał prace Felice. Potrzebował mojej pomocy do ustalania
miejsc przedstawionych na jej obrazach. Podniosłam się i
powiedziałam:
– Muszę już iść.
Philippe również się poderwał – Czy nie mógłbyś zostać, Philippe?
– Oczy Jenny patrzyły na niego błagalnie.
– Oczywiście, zostań – powiedziałam zimno. – Mogę wrócić na
piechotę.
– Nie mów głupstw, Lindsay – odpowiedział ostro. – Do jutra,
Jenna!
Przez całą drogę powrotną nie odezwaliśmy się do siebie ani
słowem, dopiero przed wejściem do galerii Philippe przemówił.
– Czy zjesz ze mną kolację dziś wieczorem?
– Dziękuję za zaproszenie, ale nie mogę – odrzekłam bez żadnych
dalszych wyjaśnień.
Kiedy wróciłam do domu, zastałam matkę stojącą na środku
pracowni. Była smutna i przygnębiona.
– Co się stało, Felice? Spojrzała na mnie.
– Chciałabym, aby ten Francuz nigdy się tu nie zjawił. Nie
powinno się ruszać przeszłości, należy pozwolić, aby zakrył ją czas.
– O czym ty mówisz? – zapytałam zirytowana. – Philippe ma
prawo próbować odszukać dom, który według niego ma związek z
jego matką. Myślę, że zarówno ty, jak i Outhwaitowie wiecie, gdzie
on się znajduje. Jest nawiedzany przez duchy, czy co?
– Nawiedzany? – zaczęła. – Po prostu nie ma takiego domu.
Zawsze wiedziałam, kiedy moja matka kłamie. Odwracała wtedy
głowę w bok i składała razem ręce.
– Więc dlaczego tak cię prześladuje?
– Prześladuje mnie!? – wykrzyknęła. – Nie mnie, może innych.
Tak, innych. Oznacza dla nich koniec epoki, której nie chcieliby
zakończyć.
– A więc jednak ten dom rzeczywiście istnieje! A kto to są ci
„oni”?
– Ludzie. Ludzie, których zapomniałam.
– Nie wierzę ci. Robisz tajemnicę z całkiem zwyczajnej rzeczy i
zwodzisz Philippe’a. Mam już serdecznie dosyć tej historii.
– To dobrze, więc zapomnij o niej.
Zdawało mi się, że mama uwalnia się powoli z przygnębienia,
przeobrażając się podobnie jak gąsienica, która zmienia się w motyla.
Jej policzki nabrały koloru, z twarzy zniknął wyraz napięcia,
wyprostowała się i jakby z powrotem napełniła energią.
– Pośpiesz się, Lindsay, mamy przecież iść na kolację do Dory, a
już jesteśmy spóźnione.
Moje zniechęcenie też zaczęło się ulatniać. Cieszyło mnie
zaproszenie Dory, była bowiem znakomitą kucharką i zwykły
proszony obiad przeistaczał się u niej w prawdziwe przyjęcie.
Postanowiłam przestać myśleć o wszystkich błahych problemach i
dobrze się u Dory zabawić.
Rzeczywiście udało mi się to, bo do czasu, gdy siedziałyśmy przy
kawie i likierze, moich myśli nie zaprzątało już nic prócz dobrego
jedzenia. Za to Dora, która nie miała zbyt mocnej głowy, a była już po
dwóch kieliszkach wina, nagle stała się sentymentalna.
– Ten chłopak, Philippe, kogoś mi przypomina. Nie mogę sobie
tylko przypomnieć kogo, ale cały czas mi to chodzi po głowie.
– Nie bądź śmieszna, Dora – powiedziała Felice. Dora pokręciła
głową.
– Sprawia to ten jego zwyczaj rozszerzania oczu. Ktoś, kogo
kiedyś znałyśmy, też miał taki nawyk. Felice, spróbuj sobie
przypomnieć!
– Outhwaitom on też kogoś przypomina – wtrąciłam.
Felice określiła całą sprawę mianem bredni, ale zarówno ja, jak i
Dora byłyśmy co do tego przekonane. Wiedziałam, że kiedy jakaś
myśl zagnieździ się w głowie Dory, ona nieprędko o tym zapomni. A i
ja, trochę oszołomiona winem, nabrałam przekonania, że stoję nad
krawędzią przepaści i gdybym w nią wpadła, zmieniłoby to całe moje
życie.
– Nie spocznę, dopóki nie przypomnę sobie, kogo on mi
przypomina – powiedziała Dora.
Felice była zła, jej oczy zabłysły, a dłonie zacisnęły się w pięści.
– Nie chcę już słyszeć ani słowa więcej na temat tego Francuza.
– PółFrancuza, Felice. Jego matka była Angielką – powiedziałam,
a Dora dodała:
– Lubię go, ma świetne maniery. Zaprosił mnie na herbatę.
– Nic mi o tym nie mówiłaś – powiedziała Felice. Chyba ją to
uraziło, gdyż była przyzwyczajona, że u podstaw ich przyjaźni leżały
szczerość i otwartość.
– Nie chciałaś o tym wiedzieć. Nie widzę zresztą w tym nic złego,
że pragnie poznać przeszłość swojej matki. Obiecałam mu pomóc –
dodała wyzywająco.
Felice spojrzała na nią wymownie.
– Jak?
Dora uśmiechnęła się.
– Wymyślę jakiś sposób. Ciężko jest przecież żyć, nie wiedząc,
kim są rodzice matki albo nie znając historii rodziny – przerwała, by
zobaczyć, jaki efekt wywarły na nas jej słowa.
– Śledzę przeszłość swojej rodziny – kontynuowała – i nie mam z
tym większych problemów, bo Crumbowie rodzili się i umierali tu
przez ostatnie trzysta lat. A jak to jest z Flyte’ami? – spytała i twardo
spojrzała na Felice.
Rodzina Flyte’ow była czułym punktem mojej matki. Matka Felice
zmarła, a ojciec ożenił się po raz drugi z jakąś „kokotą” – jak to
określała – którą poderwał w barze.
Podniosłam się.
– Czas do łóżka, muszę jutro wcześnie wstać.
– Za dużo pracujesz. Ten Roger Reed nie ma dla ciebie litości.
– To nieprawda, Doro. Roger jest bardzo troskliwy i tworzymy
dobrany zespół.
Następnego dnia, gdy przyszłam do galerii, Roger już tam był.
Siedział przy biurku zajęty przeglądaniem korespondencji. Wyglądał
na bardzo zmęczonego.
– Źle wyglądasz – stwierdziłam i usiadłam naprzeciwko niego.
– Czy to ty wpadłaś na ten idiotyczny pomysł, aby Deauville
odwiózł Jen ze szpitala do domu? Wiesz jaka ona jest wpływowa, ani
się obejrzy, a zacznie jej się wydawać, że jest w nim głęboko
zakochana.
– Przynajmniej odwróciłoby to jej uwagę od tego okropnego
Rittera.
– Rittera?! Co?! Przecież jej zabroniłem...
– Roger, ona jest uparta, będzie ci się sprzeciwiać tylko dlatego, że
taką ma zasadę.
– Czy rozmawiałaś z nim? Przytaknęłam.
– Był bardzo agresywny. Powiedziałam, że jeśli ma mi coś do
powiedzenia, niech przyjdzie tutaj.
– Czy jego obrazy są wciąż w galerii?
– Tak. Jest trochę rysunków, myślałam ...
– Nie i jeszcze raz nie! – Roger uderzył pięścią w stół. – Gdyby tu
przyszedł podczas mojej nieobecności, każ mu je zabrać z powrotem.
A jak będziesz z nim rozmawiać, niech Davies siedzi też w biurze, nie
ufam temu Ritterowi.
– Stanie się przez to naszym wrogiem – powiedziałam cicho.
– Już nim jest – Roger przesunął korespondencję w moim
kierunku. – Dostaliśmy list z galerii Wildera, chcą przenieść do siebie
obrazy Felice po skończeniu wernisażu. Powinno ją to ucieszyć.
Zaczęliśmy rozmawiać o szczegółach wystawy. Miała się zacząć
dopiero za tydzień, ale w prasie ukazały się już pochlebne artykuły na
jej temat Jeszcze raz przeglądnęliśmy listę zaproszonych gości, byli na
niej wszyscy wielbiciele z lokalnego fanklubu, którzy prace Felice
otaczali czymś w rodzaju kultu.
Roger uspokoił się, gdy sprawdził, że wszystko jest dopięte na
ostatni guzik i już mieliśmy wychodzić na obiad, kiedy zadzwoniła
Jenna. Słyszałam w jej głosie radosne podniecenie, gdy mówiła, że
Philippe odwiózł ją do domu i nie musimy się o nią martwić.
Powiedziała też, że Philippe obiecał zostać u niej dopóty, dopóki
Roger nie wróci do domu.
Poczułam zazdrość i zaniepokoiłam się, bo Jenna mogła
wykorzystać to spotkanie dla jakiejś intrygi. Czy Philippe uwierzyłby
jej? Dlaczego nie?
– Chciałbym porozmawiać z Felice – powiedział Roger w czasie
obiadu.
– Dobrze, jedź więc ze mną do domu.
– Nie, przełóżmy to na jutro. Lepiej zrobię, jeśli teraz pojadę i
przypilnuję mojej siostry. Nie wolno jej zbyt ufać.
Gdy wróciłam do domu, Dora czekała na mnie przy swoich
drzwiach. Kiwnęła ręką, zaparkowałam więc samochód i weszłam za
nią do środka.
– Philippe był u mnie na herbacie – powiedziała – i pokazał mi
swoje obrazy. Cały czas myślałam i w końcu coś sobie
przypomniałam. Wkrótce po ślubie Felice i Con strasznie się
pokłócili. Naprawdą trudno było ich nie usłyszeć – przyznała
szczerze. – Po tej kłótni Felice wyniosła się z domu, nie było jej
tydzień, a kiedy wróciła, pokazała mi obraz. Był na nim dom,
identyczny jak ten, który jest namalowany na obrazach Philippe’a.
Spytałam, co to za miejsce, ale ona tylko się roześmiała i powiedziała,
że to tajemnica. Podejrzewałam, że nie chciała, aby Con dowiedział
się, gdzie była.
– Więc ten dom naprawdę istnieje – zamyśliłam się.
– Felice złapała autobus – ciągnęła Dora. – Wiem, bo mój Bert
rozmawiał z nią na przystanku. Powiedziała mu, że jedzie odwiedzić
przyjaciół. To był autobus do Grasmere – dodała triumfalnie. – Czy
uważasz, że powinnam o tym powiedzieć Philippe’owi?
– Oczywiście. Znajdziesz go u Reedów.
– A co on tam robi?
– Dotrzymuje Jennie towarzystwa.
Dora spojrzała na mnie dziwnie i powiedziała:
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
ROZDZIAŁ VI
Ritter pojawił się w galerii akurat w tym czasie, kiedy Roger
załatwiał w mieście swoje sprawy. Kiedy Davies go zaanonsował,
wpadłam nagle w panikę.
– Dobrze, powiedz mu, żeby wszedł, ale przyjdź też do biura. To
prośba Rogera – dodałam.
– Gdzie jest Reed? – zapytał Ritter wchodząc do środka.
– Jest zajęty.
– Powinien tu być, a nie zostawiać całą brudną robotę swojej
pannie przytakiwalskiej.
Poczułam, że się czerwienię.
– Czy nie byłoby lepiej, gdyby wziął pan po prostu swoje obrazy,
tak jak o to prosił pan Reed w swoim liście?
– To by ci odpowiadało, co? – usiadł ciężko na krześle. Twarz mu
nabiegła krwią i nawet poprzez szerokość biurka czułam zapach
whisky z jego ust.
– Panie Ritter – powiedziałam wolno i wyraźnie – pana rysunki
zostały tu przyniesione bez zgody i wiedzy pana Reeda. Nie ma on
obowiązku wystawiać ich i w związku z tym, proszę je stąd zabrać.
– Więc jednak Jenna miała rację, że nie powinien liczyć na ten
układ.
Patrzył na mnie zaczerwienionymi oczyma, zezując lekko, tak
jakby miał problemy za skoncentrowaniem swego wzroku na mnie.
– Powiedziała mi, że najpierw będę musiał cię trochę urobić.
– Staje się pan nieprzyjemny – powiedziałam, a Davies przysunął
się do mego krzesła. Byłam mu wdzięczna za jego siłę i spokój, za
jego całkowitą lojalność.
Ritter spojrzał na niego.
– Moje obrazy są tak samo dobre, jak obrazy Flyte – powiedział
zjadliwie. – Każdy mi to mówi.
– Więc nie będzie miał pan problemów z umieszczeniem ich w
innym miejscu.
Pochylił się do przodu, oparł łokcie na biurku i ukrył twarz w
swoich dłoniach. Jego zachowanie zaczynało mnie niepokoić,
pragnęłam, aby Roger już wrócił. Podniosłam słuchawkę telefonu i
zamówiłam kawę w pobliskim barze. Ritter obserwował mnie zza
rozpostartych palców. Kiedy przyniesiono kawę, jego ręce wróciły do
normalnej pozycji i nasypał sobie cukru do filiżanki.
– Nie mogę stąd zabrać swoich obrazów, to niemożliwe.
– Jego głos był teraz niebezpiecznie spokojny. – Myślałem, że
Jenna to wyjaśniła. Ona wie, że muszę tu pozostać, dopóki... –
przerwał, by napić się kawy.
– To nie jest możliwe – wtrąciłam. – Potrzebujemy więcej miejsca.
– Aby powiesić obrazy pani Flyte, przypuszczam – zadrwił. – Nie
mam zamiaru zabierać ich stąd, dopóki Jenna czy Roger nie powiedzą
mi tego osobiście. I na pewno nie podporządkuję się twoim
instrukcjom.
Wstał przytrzymując się biurka.
– Do zobaczenia, panno Mocna – dodał i chwiejnym krokiem
ruszył do wyjścia.
Davies otworzył mu drzwi i wyprowadził na zewnątrz.
Byłam zła i czułam się upokorzona. Ciekawe, czy to Jenna
zachęciła go, aby pokazał mi, gdzie jest moje miejsce, czy miał też
może inny powód, aby nie zabrać tych obrazów.
Davies wrócił do biura i powiedział:
– Proszę się nie przejmować jego chamstwem, panno Lindsay. Czy
panna Jenna zaznaczyła w księgach, ile obrazów zostało u nas?
– Mam nadzieję – powiedziałam przerzucając kartotekę.
– Kiedy to było?
Davies chwilę pomyślał.
– To było wtedy, kiedy pani i pan Reed byliście na aukcji w
Londynie. Próbowałem nic dopuścić do tego, aby je przyjęła.
Powiedziała mi, żebym pilnował swojego nosa i zanieśli je do
magazynu, gdzie spędzili trochę czasu.
– Ale do książki ich nie wpisała.
– Tak też myślałem. Kiedy wyszli, poszedłem do magazynu i
przeliczyłem je. Jestem pewien, że było ich dziesięć. Zapisałem to
nawet w swoim kalendarzyku – pokazał mi notatkę. – Miałem
przeczucie, że on może próbować nas potem naciągnąć.
Davies nalał wody do elektrycznego czajnika, a kiedy się
zagotowała, zaparzył herbatę.
– Nie podoba mi się to – stwierdziłam, wolno popijając gorący
napój.
– Mnie również. Ale to pan Reed powinien wszystko wyjaśnić.
Proszę się nie martwić, panno Lindsay, to nie jest przecież pani
problem.
Nie byłam tego zbyt pewna, ale Davies naprawdę potrafił mnie
uspokoić. Dzięki temu, że podszedł do całej sprawy z takim spokojem,
ja również nabrałam przekonania, że nie jest tak źle, jak na to
wyglądało.
Czekałam cały dzień na powrót Rogera, ale ponieważ nie pojawił
się, w desperacji wykręciłam w końcu jego domowy numer telefonu.
Odebrała Jenna.
– Ach, to ty. Rogera nie ma w domu, powinnaś go jednak lepiej
pilnować. Ty chyba śpisz, panno Mocna – roześmiała się i odłożyła
słuchawkę.
„Cholerni Reedeowie” – pomyślałam i zaczęłam się zbierać do
wyjścia. Zamknęliśmy z Daviesem galerię i wyszliśmy jak zwykle
razem. Tego wieczoru Philippe nie czekał na mnie.
Zaglądnął za to do galerii następnego dnia kolo południa.
– Co się stało, Lindsay?
Dopiero jego pytanie uzmysłowiło mi, że mój wygląd
odzwierciedla pewnie niepokój, jaki ogarnął mnie od rana. Nie
mogłam jednak dyskutować z Philippe’em o przyczynach mojego
stanu, a był on spowodowany zniknięciem Rogera. Brzmiało to może
zbyt dramatycznie, ale taka była prawda – Roger nie pojawił się od
poprzedniego dnia. Nie dał znaku życia ani mnie, ani Jennie, która
dzwoniła do mnie zeszłej nocy. Była przerażona, ja jeszcze wtedy
tylko wściekła.
– Roger nie przyszedł w nocy do domu, czekałam na niego aż do
drugiej. To moja wina, Lindsay. Pokłóciliśmy się, okropnie się
zachowałem.
Zrobiło mi się słabo.
– O co się pokłóciliście?
– Nie miało to nic wspólnego z tobą. Sprawy rodzinne, a ty nie
jesteś rodziną – jeszcze nie.
Byłam pewna, że nigdy nie wejdę do ich rodziny, ale smutno mi się
zrobiło, że tak naprawdę nic się nie zmieniło między mną a Jenną. W
szpitalu potrzebowała mnie – przyjaciela, teraz już nie. W głębi swego
serca wiedziałam, że różnice między nami były zbyt duże, aby mogły
zostać tak łatwo przezwyciężone.
Ranek w galerii nie upłynął zbyt spokojnie. Musiałam zająć się
kilkoma klientami, którzy chcieli rozmawiać z Rogerem, ale
ukoronowaniem wszystkiego była wizyta mężczyzny, którego Davies
zaanonsował jako sierżanta Braka.
– Mówi, że jest umówiony z panem Reedem. Czy przyjmie go
pani? – zapytał.
Przytaknęłam i pomyślałam, że przynajmniej nie przynosi mi złych
wieści o Rogerze, jeśli oczekiwał, że się tu z nim zobaczy.
Sierżant był tęgim mężczyzną o twardych oczach. Myślę, że
przestępcom nie okazywał zbyt dużo miłosierdzia. Usiadł na
wskazanym przeze mnie krześle i przyjął filiżankę herbaty, którą mu
zaproponowałam.
– W okolicy pojawił się gang złodziei obrazów – zaczął. –
Pomyślałem, że lepiej będzie, jak was ostrzegę i przy okazji sprawdzę
wasz system alarmowy.
Objaśniłam mu więc, na jakiej zasadzie działa system
antywłamaniowy zainstalowany w galerii i powiedziałam również o
zamkach na oknach i drzwiach oraz o sejfie szyfrowym, gdzie
trzymaliśmy parę cenniejszych obrazów, głównie tych, które Roger
kupił na czyjeś polecenie.
– Brzmi to zadowalająco, ale chciałbym jeszcze przyjrzeć się
wszystkiemu z bliska – odezwał się, po czym wyszedł z Daviesem.
Usiadłam z powrotem z westchnieniem ulgi. Posortowałam
korespondencję rozrzuconą na biurku. Do otwarcia wystawy zostało
jeszcze parę dni i chociaż wszystko układało się zgodnie z planem,
było parę spraw, które powinien był wziąć w swoje ręce Roger i w
których właśnie on musiał podjąć decyzję. Ale gdzie był Roger?! W
kalendarzu, oprócz nabazgranych czyichś inicjałów, nie było żadnych
notatek, godzin czy terminów spotkań.
Nic więc dziwnego, że nie byłam zachwycona widząc w galerii
Philippe’a.
– Moja droga, teraz najbardziej potrzebujesz drinka i czegoś do
jedzenia.
– Nie mogę wyjść – odparłam.
– Dlaczego?
– Czekam na telefon.
Akurat w tym momencie pojawił się Davies.
– Mogę odebrać telefon, panno Lindsay.
Niechętnie opuściłam z Philippe’em galerię, pocieszając się tylko
myślą, że gdyby Roger zadzwonił, łatwo mogłabym stracić
cierpliwość w czasie rozmowy. „Może będzie lepiej, jeżeli
rzeczywiście Davies odbierze telefon – pomyślałam – bo ja byłam
zbyt wściekła na Rogera”.
Poszliśmy do baru Harriersa, bardzo zatłoczonego o tej porze dnia.
Philippe znalazł jednak dla nas mały stolik i poszedł do barku
zamówić coś do jedzenia i przynieść drinki. Kiedy już ustawił
szklanki na stole, usiadł i uśmiechnął się do mnie. To chyba ten ciepły
uśmiech sprawił, że mój nastrój poprawił się i nabrałam znowu
pewności siebie.
– Co cię martwi? – zapytał Philippe.
Gdybym mogła powiedzieć mu prawdę, odpowiedziałabym po
prostu: „Reedowie”. Zamiast tego odrzekłam:
– Nic takiego, codzienne sprawy.
– Nie wierzę ci, Lindsay. Ale muszę przyznać, że wyglądasz
bardzo atrakcyjnie, kiedy tak marszczysz brwi.
– Och przestań, Philippe – roześmiałam się.
– No, teraz już lepiej – uśmiechnął się szeroko, sięgnął po moją
dłoń i uścisnął ją.
– Czy Roger się pojawił? – zapytał nagle. – Jenna dzwoniła do
mnie nad ranem. Poprzedniego dnia nieźle się pokłócili – niestety w
moim towarzystwie. Ta dziewczyna sprawia mu wiele problemów.
– O co się pokłócili? Philippe zawahał się.
– Chodziło o jakiegoś malarza.
– O Rittera – wyszeptałam. – Jenna jest taka naiwna.
– Nie powiedziałbym tego. Jest wyrachowaną młodą panią i nie
podoba mi się jej stosunek do ciebie i Felice.
Nie wiem czemu, ale odniosłam wrażenie, że powiedział te słowa
zbyt gwałtownie. Piękna twarz Jenny stanęła przed moimi oczami i
zadałam sobie pytanie, czy zdążyła już usidlić Philippe’a. Aby
odwrócić od niej swoje myśli, zapytałam, czy Dora przekazała mu
swoje rewelacje na temat pamiętnej kłótni Felice z Conem.
– Czy myślisz, że coś w tym jest?
– Nie mam pojęcia. Jeśli ten dom rzeczywiście istnieje, na pewno
ktoś by go rozpoznał. Czy jesteś pewien, że twoja matka pochodzi z
tych stron?
– Już niczego nie jestem pewien – westchnął. – Lindsay, czy mogę
przyjść na otwarcie wystawy?
– Byłabym zawiedziona, gdybyś nie przyszedł. Philippe
uśmiechnął się.
– Czy myślisz, że mógłbym przynieść te dwa obrazy, namalowane
przez Felice? Oczywiście nie na sprzedaż – dodał pośpiesznie.
– Ale może ktoś potrafiłby rozpoznać ten dom i powiedzieć, gdzie
go szukać.
Zawahałam się, po czym odpowiedziałam:
– Jeśli chodzi o mnie, nie mam nic przeciwko temu, ale będę
musiała jeszcze zapytać Rogera.
To ostatnie nie było akurat zbyt proste, bo Roger nie pojawił się
również następnego dnia i na moją głowę spadł jeszcze problem z
rozhisteryzowaną Jenną, którą musiałam się zająć.
Postanowiłam zwrócić się o pomoc do Philippe’a.
– Pracujesz z dziećmi, więc powiedz mi, co robisz w takich
wypadkach?
– Trudno nazwać Jennę dzieckiem, ale wiem, co masz na myśli.
Chłopcy w mojej klasie cierpią na ten sam brak poczucia
bezpieczeństwa, przynajmniej część z nich. Rozbite domy działają
niszcząco na psychikę. Myślę, że musimy ją uspokoić i przywrócić jej
wiarę we własne siły.
– Ale jak? Nie mam pojęcia, gdzie jest Roger, czy przypadkiem nie
miał jakiegoś wypadku. A może powinnam zawiadomić policję?
– Jeśli nie podasz im więcej faktów, a tego nie jesteś przecież
wstanie uczynić, nie zainteresują się tą sprawą – stwierdził Philippe i
zaproponował, żebyśmy zabrali Jennę na obiad.
Zadzwoniłam więc do niej, aby ją zaprosić i chwilę
porozmawiałam z panią Linton. Obiecała mi, że będzie siedzieć przy
telefonie i stwierdziła, że Jennie dobrze zrobi wyrwanie się na jakiś
czas z domu. Myślę, że i ona była zmęczona atmosferą panującą w
domu Reedów.
Miałam się spotkać z Philippe’em i Jenną w hotelowym barze. Gdy
przyszłam, zatrzymałam się na chwilę przy wejściu i dojrzałam Jennę
dzięki temu, że była ubrana w długą, płomiennie czerwoną suknię.
Również czerwoną, aksamitną wstążką były przewiązane jej włosy,
które kręciły się jak korkociągi. Wpatrywała się w Philippe’a i serce
mi zamarło, gdy dostrzegłam jego dłoń dotykającą jej policzka.
Gdybym mogła wyjść niezauważona, na pewno bym to zrobiła, ale
właśnie w tej chwili Philippe spojrzał w moją stronę i pomachał mi
ręką.
Chociaż Roger nie siedział z nami przy stoliku, moje myśli stale
krążyły wokół niego i byłam zadowolona, kiedy ten okropny wieczór
się zakończył. Philippe odwiózł Jen do domu, a ja, pogrążona w
myślach, wracałam sama.
Zaparkowałam samochód przed domem, a gdy wysiadłam,
dojrzałam palące się w salonie światło. Zdziwiło mnie, że Felice
jeszcze nie śpi, popędziłam więc do domu w obawie, że coś się stało.
Jakież było moje zaskoczenie, gdy wszedłszy do pokoju ujrzałam
Rogera siedzącego na sofie z Barneyem u boku. Wszystkie hamowane
do tej pory uczucia z ostatnich dni wezbrały we mnie, nie
powiedziałam jednak ani słowa. Przez moment, który dla mnie trwał
wieczność, Roger także się nie odzywał. Patrzyliśmy na siebie, w
końcu on przemówił pierwszy.
– Przepraszam. Martwiłaś się? – Tak.
– Miałem swoje powody.
– Czy należy za to winić Jennę? Bardzo się denerwuje, uważa, że z
jej winy zniknąłeś gdzieś bez słowa.
– Częściowo. Ona jest taka samowolna i uparta, czasami naprawdę
trudno z nią wytrzymać. Wyszedłem z domu zdenerwowany, a kiedy
trochę ochłonąłem, zdałem sobie sprawę, że czasami traktuję ją jak
dziecko. Być może dlatego, że jest przykuta do tego wózka.
– Chyba masz rację – westchnęłam i zdjęłam płaszcz. – Zaparzę
kawy.
Roger przeszedł za mną do kuchni.
– Gdzie byłeś? Może nie powinnam pytać?
Spojrzałam na niego. Wyglądał na zakłopotanego i moja sympatia
do niego natychmiast wróciła. Nalałam wody do ekspresu i
odmierzyłam łyżeczką kawę.
– Jadłeś coś, Roger?
– Tak, w samochodzie.
Sięgnęłam po tacę i ustawiłam na niej talerz z ciastem.
– Miałem zamiar do ciebie zadzwonić, Lindsay, jednak chciałem,
żeby Jenna się denerwowała. Może to głupie z mojej strony, ale
uważam, że zasłużyła sobie na to.
– To było bardzo głupie. Każda dobra asystentka denerwuje się,
kiedy jej szef znika gdzieś bez słowa i zostawia ją, można powiedzieć,
z niemowlakiem na ręku.
– Szef? Czy uważasz mnie za swojego szefa?
– Jenna nie zostawia żadnych wątpliwości co do tego, że to ty i ona
jesteście właścicielami galerii. Poinformowała mnie również, że nie
mam prawa mieszać się w wasze prywatne sprawy.
– Jest zazdrosna o ciebie.
– Ależ to idiotyczne!
– Nie całkiem. Dobrze wie, jak bardzo mi na tobie zależy.
Przemilczałam jego ostatnie słowa i skoncentrowałam się na
przygotowywaniu kawy, której aromat wypełnił kuchnię. Między
nami zapanowała rodzinna atmosfera, której właściwie nie chciałam
podtrzymywać, ale Roger czuł się tak swobodnie, jakby rzeczywiście
był członkiem rodziny.
– Odnoszę wrażenie, że nie tylko jestem twoją asystentką, czy jak
byś chciał to nazwać, ale również w pewnym sensie detektywem.
Dedukuję, że byłeś za granicą.
– A to... tak – nie wyjaśnił mi nic więcej.
– Czy to kłótnia z Jenną doprowadziła do twego wyjazdu?
– Kłótnia? Kto ci o niej powiedział?
– Ona. I Philippe, który słyszał co nieco. Roger zmieszał się.
– Wypijmy kawę tutaj. Lubię waszą kuchnię, wszystko ma tu
swoje miejsce i jest tu miejsce na wszystko. To przywodzi mi na myśl
ciebie, droga Lindsay, jesteś taka praktyczna.
Napełniłam filiżanki kawą i odkroiłam dla Rogera kawałek ciasta.
– Lindsay, usiądź proszę. Muszę z tobą pomówić. Część moich
pretensji do niego już się ulotniła. Byłam zła z powodu jego
tajemniczej podróży, jak ją nazwałam, ale gdzie był i dlaczego, to była
jego prywatna sprawa. Wysunęłam spod stołu taboret i usiadłam.
– Myślę, że Jenna powiedziała ci, że postawiłem jej ultimatum? –
zapytał Roger.
Pokręciłam przecząco głową i dosypałam sobie śmietanki do kawy.
– Nie mogę brać na serio jej scen. Zaczyna być coraz bardziej
uparta i samowolna. Pokłóciliśmy się o Johna Rittera.
– Wcale mnie to nie dziwi. Jest niebezpiecznym i mściwym
człowiekiem. Odbyłam z nim bardzo nieprzyjemną rozmowę, na
szczęście Davies był w tym czasie ze mną w biurze. Naprawdę byłam
zadowolona z jego ochrony, bo ten facet przyszedł pijany. W każdym
razie nawet Davies przyznaje mi rację, że on sprawia kłopoty.
– Czy zabrał swoje płótna?
– Nie, odmówił. Nazwał mnie twoją „przytakiwalską” i
powiedział, że zabierze je dopiero wtedy, gdy ty albo Jenna każecie
mu to zrobić. Odniosłam wrażenie, że łączy go z Jenną jakiś układ, a
nawet, że on ma ją w garści.
– To całkiem możliwe – poważnie stwierdził Roger.
– Nie rozumiem, czy on ją szantażuje?
– Bóg jeden wie. Ona nie przyzna się do niczego, ale między nimi
rzeczywiście coś jest – dolał sobie kawy. – Wygląda na to, że nikomu
nie mogę ufać.
– Co masz na myśli? Czy sugerujesz, że mi także? Jeśli tak,
poddaję się.
Roger zerwał się z krzesła, przeszedł dookoła stołu i chwycił mnie
za ramiona.
– Co powiedziałaś temu Deauville’owi na temat galerii?
Spróbowałam uwolnić się z jego uścisku, ale trzymał mnie zbyt
mocno.
– Spójrz na mnie, Lindsay.
Podniosłam głowę i nasze spojrzenia spotkały się.
– Nie rozumiem cię. Philippe jest moim przyjacielem, dlaczego
miałby się interesować galerią?
– Podejrzewam, że wypytywał zarówno ciebie, jak i Jennę, a potem
wysyłał raporty do swoich braci w Paryżu.
– To najbardziej nieprawdopodobny pomysł, jaki kiedykolwiek
słyszałam. Dlaczego miałby... ?
Przerwałam, bowiem przypomniałam sobie pytanie Rogera i serce
mi zamarło z poczucia winy. Co ja mu powiedziałam?
– Nie patrz z takim przerażeniem, Lindsay. Na szczęście nic
takiego się nie stało – uwolnił mnie nagle i wrócił na swoje miejsce. –
Prawda wygląda tak, że Deauville’owie złożyli mi bardzo korzystną
ofertę dotyczącą galerii i obrazów. Muszę przyznać, że była naprawdę
kusząca...
– Ależ nie wolno ci nawet o tym myśleć! – przerwałam mu. – Twój
ojciec...
– To prawda. Mój ojciec nigdy by mi tego nie wybaczył. Ale ta
propozycja tak mnie poruszyła, że zacząłem się zastanawiać, jakie
mam motywy, aby nadal prowadzić galerię.
– I do jakich wniosków doszedłeś?
– Nie jestem pewien, nie potrafię myśleć tak logicznie, jak ty.
Wiem tylko tyle, że tkwią tu moje korzenie i gdybym sprzedał galerię,
byłbym niczym.
– To nieprawda.
– Prawda, Lindsay. Galeria jest sposobem na życie, moim
sposobem. Mam te same cele, jakie przyświecały mojemu ojcu. Nie
wylansowaliśmy żadnego znaczącego malarza, ale zawsze mieliśmy i
mamy głęboki respekt i wiarę w artystów, którzy żyli i pracowali tutaj.
Wyprostował się nerwowo. Byłam głęboko poruszona szczerością
Rogera i chociaż zawsze wiedziałam, jak bardzo myśli o galerii, nie
przypuszczałam, że znaczy dla niego tak wiele.
– Nie sprzedasz więc Galerii? – spytałam badawczo.
– Nie sprzedam, Lindsay.
Odetchnęłam z ulgą, nie opuściło mnie jednak przykre uczucie, że
Philippe mnie zdradził.
– A ty, droga Lindsay, co ty myślisz o galerii? I o mnie?
– Wiesz przecież, że lubię tę pracę i miejsce również.
– Więc nie myślałaś poważnie o zwolnieniu się?
– Oczywiście, że nie, Roger – przerwałam i spojrzałam na niego
uważnie.
– Trudno byłoby mi poradzić sobie bez ciebie i bez Daviesa. Ale
myślę o bardziej trwałym związku – dotyczącym nas – dodał.
Serce zaczęło mi bić szybciej.
– Nie sądzę, że to właściwa pora, aby mówić o bardziej trwałych
układach – powiedziałam pospiesznie. – Musimy pomyśleć przede
wszystkim o Jennie. A propos, czy zawiadomiłeś ją, że wróciłeś?
Myślę, że powinieneś ją uspokoić.
– Dzwoniłem już do niej wcześniej. Pani Linton powiedziała, że
jest na obiedzie z Deauville’em. I z tobą.
– Niepożądaną trzecią osobą – powiedziałam matowym głosem.
– Wcale tak nie myślę, Lindsay.
– Może, ale tak właśnie jest – odpowiedziałam bardziej ostro, niż
zamierzałam. – Mam nadzieję, że nie wyjeżdżasz znowu, w sobotę
mamy otwarcie wystawy Felice. I jest jeszcze sprawa Rittera.
Wstałam, Roger też się podniósł i przyciągnął mnie do siebie.
Zesztywniałam i odwróciłam głowę, ale nie zdało się to na nic.
Obsypał moje usta gwałtownymi pocałunkami, ale kiedy zauważył, że
nie wywierają one na mnie żadnego efektu, odsunął się.
– Jeśli to ten Deauville wszedł między nas... – powiedział.
– Nie mów głupstw, Roger. Czy nie byłoby lepiej, gdybyś już
poszedł?
Wymamrotał jakieś pożegnanie i wyszedł. Zamknęłam za nim
drzwi i wróciłam do kuchni, aby umyć filiżanki, po czym przeszłam
do salonu. Zastałam w nim Felice leniwie wyciągniętą na sofie, z
Barneyem rozłożonym obok niej.
– Dlaczego pozwoliłaś Rogerowi tu wejść? – zapytałam
wyciągając się w fotelu, bo nagle poczułam ogromne zmęczenie.
Felice przymknęła oczy, a jej ręce zaczęły błądzić po materiale
podomki, w którą była ubrana. Znałam ten jej odruch – odpowie
dopiero wtedy, kiedy wymyśli coś, co będzie najbardziej dla niej
korzystne.
– Przyniósł mi prezent, czy to nie miłe z jego strony? On jest
bardzo przyjemny, naprawdę, Lindsay. Mam nadzieję, że go nie
unieszczęśliwiasz?
– Nawet nie mam takiego zamiaru. Co ci przyniósł?
Mama podała mi skórzane puzderko i kiedy je otworzyłam, moim
oczom ukazała się cudowna miniatura spoczywająca na aksamicie
koloru kości słoniowej.
– Roger powiedział, że ta nieznajoma dama przypomina mu mnie.
Czy też tak sądzisz, Lindsay? – spytała ciekawie.
Według mnie twarz kobiety w najmniejszym stopniu nie była
podobna do mojej matki. Była młoda, niewinna i wzbudzała zaufanie,
a to niestety nie były przymioty Felice. Ale może mama wyglądała tak
w młodości, pomyślałam.
– Może ma rację, ale dlaczego on ci daje prezenty?
– To dowód jego uznania – roześmiała się. – Wspominał coś o
ślubie – waszym ślubie. Powiedziałam mu, że najpierw musiałby
usunąć z drogi Deauville’a – przerwała i dodała złośliwie – chyba że
Jenna zdążyła go usidlić.
– Dlaczego obawiasz się Philippe’a? Czy znałaś jego matkę? Felice
szeroko otworzyła oczy.
– Nigdy nie byłam we Francji. A on marnuje czas, ode mnie
niczego się nie dowie.
– Utwierdziłaś mnie w przekonaniu, że ona tutaj mieszkała. No
cóż, obiecałam Philippe’owi, że mu pomogę i mam zamiar dotrzymać
słowa.
– Albo zostawisz tę sprawę w spokoju, Lindsay, albo będziesz
jeszcze kiedyś żałować, że się nią zajęłaś.
– Dlaczego? Co ty ukrywasz, mamo?
– Głupia dziewczyno! Jeśli matka Deauville’a by chciała, żeby znał
prawdę, na pewno by mu wszystko powiedziała. Ale ona tego nie
zrobiła. Przeszłość nie żyje, tak jak mój Con – z oczu popłynęły jej
łzy, więc zrzuciłam Barneya z sofy, usiadłam obok niej i przytuliłam
do siebie.
ROZDZIAŁ VII
Sobotni ranek przyniósł ze sobą szare, zachmurzone niebo, ale nie
zmartwiłam się z tego powodu, wręcz przeciwnie. Miałam nadzieję,
że dzięki złej pogodzie więcej ludzi przyjdzie na otwarcie wystawy
Felice.
Przyjechałam do galerii wcześniej niż zwykle, ale i tak nie byłam
przed Daviesem, który otworzył mi drzwi i z miejsca zapytał:
– Czy ona dobrze się czuje?
– Mam nadzieję. Jeszcze spała, kiedy wychodziłam, ale pani
Crumb dopilnuje, aby dotarła tu na czas.
Uśmiechnął się i razem przeszliśmy wzdłuż ścian galerii.
Davies zatrzymał się przed obrazami Philippe’a, które Roger
zgodził się powiesić, choć narzekał trochę, że zajmują miejsce
potrzebne na obrazy przeznaczone na sprzedaż.
– Czy one coś ci przypominają? – zapytałam go. Davies
zmarszczył brwi.
– Czy są to jej wczesne prace? Dziwne – to jest przecież High Sall.
Włączył jeden . z małych reflektorków zawieszonych na ścianie i
skierował promień światła najpierw na jeden, potem na drugi obraz.
– Przypomina mi to miejsce, gdzie stary Percy... Ale...
– Stary Percy? – powtórzyłam. – Kto to jest?
– To tylko moje przypuszczenie. To miejsce nie leży w pobliżu
High Sall. Musi być wytworem fantazji, jej albo mojej.
– Muszę to wiedzieć – powiedziałam do niego cicho.
– Ten Francuz też się wszędzie wypytuje.
– To nie Francuz, jego matka była Angielką.
– Najlepiej zrobi, jak zostawi to wszystko w spokoju.
– Davies, przestań mnie denerwować! Co on ma zostawić w
spokoju?
Davies odwrócił się z upartym, nieustępliwym błyskiem w oczach.
Taki sam wyraz miały jego oczy, kiedy ktoś krytykował Felice.
Weszłam zrezygnowana do biura, musiałam zadzwonić do
delikatesów i dostawcy win, aby upewnić się, że moje zamówienie
zostanie zrealizowane na czas.
Wernisaże zawsze były kartą atutową Reeda. Chciał, aby uważano
go za poważnego krytyka sztuki, a nie tylko dostawcę pewnych dóbr.
Zainteresował się pracami Felice bardzo wcześnie i czasami
myślałam, że jego podziw nie dotyczył tylko jej obrazów, ale sięgał
znacznie głębiej.
Felice
przyjechała
w
towarzystwie
rozpromienionej
i
podekscytowanej Dory. Były punktualne, a mama wyglądała
zadziwiająco młodo w prostej, jasnej sukience i szkarłatnej,
szyfonowej chustce zawiązanej na szyi. Była zimna i wyniosła, ale
pod przykrywką spokoju dostrzegłam oznaki napięcia. Na pewno
obawiała się krytyków.
Swobodnie, uśmiechając się, mama przywitała się z Rogerem i
Daviesem. Jennę udało się przekonać, aby przyszła do galerii dopiero
wtedy, gdy Felice już w niej nie będzie.
Tymczasem
kolekcjonerzy
i
handlarze
zmieszali
się z
zaproszonymi gośćmi i z ich ilości wywnioskowałam, że wystawa
powinna stać się prawdziwą żyłą złota dla galerii i Felice.
Nadejścia Philippe’a nawet nie zauważyłam, dopiero kiedy miałam
chwilę czasu, by odetchnąć, ujrzałam go stojącego w pobliżu swoich
obrazów. Rozmawiał z Dorą, jednak jego wzrok spoczywał cały czas
na ludziach, którzy akurat je oglądali.
Outhwaitowie również się pojawili. Stali po obu stronach Felice
niby strażnicy i pomyślałam, że wyglądają tak, jakby chcieli ją przed
czymś ochronić. Zastanawiałam się, cóż by to mogło być.
Do południa zaproszeni goście już się rozeszli, a i reszta zbieraki
się powoli do wyjścia. Większość obrazów zaznaczona była
czerwonymi karteczkami z napisem „Sprzedane” i Roger był bardzo
zadowolony. Felice i Dora wyszły razem z Outhwaitami, a że niebo
się rozpogodziło, ja również zapragnęłam odetchnąć świeżym
powietrzem. Przed drzwiami galerii natknęłam się na Philippe’a.
– Idziesz na lunch? – zapytał.
Zawahałam się. Byłam zła na niego i czułam się dotknięta, że tak
zawiódł moje zaufanie. Potrzebowałam czasu, aby to wszystko
przemyśleć. Zdawałam sobie sprawę z tego, że w interesach wszystkie
chwyty są dozwolone i że informacje są często zdobywane w sposób
nieuczciwy. Z drugiej jednak strony nie mogłam pogodzić się z
faktem, ze Philippe’owi zależało na moim towarzystwie jedynie z
wyrachowania, że jego celem było tylko zdobycie informacji o galerii
i przekazanie ich braciom.
– Dlaczego się zastanawiasz? Czy umówiłaś się z kimś innym?
Pokręciłam przecząco głową.
– Po prostu nie mam czasu – powiedziałam wymijająco.
– Możemy się pospieszyć. W hotelu zamówiłem kosz na piknik, a
nie chciałbym jeść sam.
Musnął delikatnie moje nagie ramię i momentalnie rozbudziły się
moje zmysły.
– Moglibyśmy znaleźć jakieś spokojne miejsce nad jeziorem –
Philippe nie dawał za wygraną.
Zgodziłam się w końcu niechętnie, bo kręciło mi się w głowie i
czułam się dziwnie apatyczna. Była to chyba reakcja na napięcie
ostatnich kilku dni.
Wsiedliśmy do samochodu i podjechaliśmy na parking przy
wjeździe do Longmare, a dalej na piechotę dotarliśmy do małej
zatoczki nad brzegiem jeziora. Okolica była pusta, gdyż turyści nie
zapuszczali się w tę stronę, woleli trzymać się miasta i jego atrakcji.
Philippe niósł kosz i gdy tylko usiedliśmy, rozpakował go i
rozłożył jedzenie na kocu.
– To dzięki uprzejmości hotelu Lake End Wiedzą, co włożyć do
takiego kosza – roześmiał się, wyjmując z niego butelkę wina.
Siedziałam obok niego i po raz pierwszy od czasu, kiedy się
poznaliśmy, czułam się nieswojo. Philippe odgadł mój nastrój, bo już
po chwili zapytał, czym się znowu martwię.
– Myślę, że wiesz – powiedziałam cicho.
– Jeżeli jesteś zła z powodu Jenny...
– Nie – przerwałam mu. – Dlaczego wykorzystujesz mnie i Jennę,
aby zdobyć informacje na temat galerii? Czy dlatego zwróciłeś uwagę
na Felice i na mnie? No cóż, Roger rozszyfrował ciebie i twoich braci.
Wyraz bólu przeszył jego twarz.
– I jeszcze coś – wszystko we mnie wezbrało. – Nie wierzę w całą
tę gadaninę o poszukiwaniu śladów domu z twoich obrazów. Chciałeś
po prostu pozbawić nas galerii.
Opróżniłam szklankę, a on napełnił ją ponownie bez słowa.
– No! – spojrzałam na niego. – Nie masz mi nic do powiedzenia?
– Owszem, mam ci dużo do powiedzenia. Uspokój się, Lindsay.
Przede wszystkim mam pretensje do siebie, że nic ci nie powiedziałem
o zainteresowaniu moich braci galerią, zanim usłyszałaś o tym od
Rogera. Wszystko, co ty i Jenna mówiłyście, mogło mnie oczywiście
zainteresować, ale moi bracia są biznesmenami i zdobyli informacje
legalną drogą.
– Czy to znaczy, że nie szpiegowałeś?
– Czy wyglądam na szpiega? – roześmiał się. – Daj spokój,
Lindsay.
– Ale Roger powiedział, że posyłałeś informacje swoim braciom.
– To były tylko moje wrażenia na temat dobrze utrzymanej galerii,
miejsca, w którym artyści z Lakeland mają pewność, że będą
wystawiani. Interesy moich braci nie mają nic wspólnego ze mną.
– Więc twierdzisz, że jedynym powodem, dla którego odszukałeś
Felice, było poznanie tajemnicy związanej z obrazami twojej matki?
– Oczywiście – odparł zniecierpliwiony. – Czy teraz wierzysz już,
że nie nadużyłem twojego zaufania?
Przytaknęłam.
– Czuję się paskudnie, Philippe.
– Niepotrzebnie – pochylił się do przodu i pocałował innie w oba
policzki. – To co, dalej jesteśmy przyjaciółmi?
– Tak – odpowiedziałam, tłumiąc w sobie uczucia, które mnie
ogarnęły. Pragnęłam od Philippe’a Deauville’a czegoś znacznie
więcej, niż tylko przyjaźni.
– Świetnie. Bardzo sobie cenię twoją przyjaźń, Lindsay –
uśmiechnął się, a moje serce podskoczyło z radości.
Parę minut później Philippe zaproponował, abyśmy wybrali się na
spacer do Tarn Haws, kiedy będę miała wolny dzień.
– Tarn Haws? – powtórzyłam – Dlaczego właśnie tam? W tym
momencie przypomniałam sobie rozmowę Felice i Cona sprzed kilku
lat. Może dlatego ciągle ją miałam jeszcze w pamięci, bo przerodziła
się w awanturę i był to jedyny raz, kiedy słyszałam rodziców
kłócących się. Nie mogłam sobie oczywiście przypomnieć ich słów,
ale nazwa Tarn Haws pojawiała się kilkakrotnie, a pełen udręki płacz
Felice wciąż brzmiał w moich uszach. Dlaczego krzyczała wtedy z
taką desperacją: „Jak mogę zapomnieć! Ona wygrała!”? Zdziwiły
mnie wtedy jej słowa, gdyż wydawały mi się zupełnie bez sensu, teraz
jednak nabrały dla mnie nowego znaczenia. Nigdy nie pytałam
rodziców o powód ich kłótni i aż do dzisiejszego dnia nie
przywiązywałam do niej żadnego znaczenia – To Dora zasugerowała
mi, abym zobaczył to miejsce, zanim wyjadę.
– Wyjedziesz? Ale dlaczego?
– Dora uważa, że powinienem. Twierdzi, że Felice jest przeze mnie
nieszczęśliwa, a nie chciałbym, żeby tak rzeczywiście było. Ale
odnalezienie tego domu jest dla mnie naprawdę bardzo ważną sprawą.
– Myślę, że tylko marnujesz swój czas – powiedziałam zimno. –
Jeśli ten dom byłby taki ważny dla twojej matki, na pewno by ci o nim
wspomniała.
– Nigdy mi nie opowiadała o swoim życiu w Anglii.
– A może nie masz prawa grzebać w jej przeszłości? Może stało się
kiedyś coś, co raczej wolałaby zachować w tajemnicy?
– Tak – powiedział Philippe z zachmurzoną miną. – Imię mego
ojca.
– Nie rozumiem cię.
– To proste, moja droga. Kiedy zmarł Andre Deauville, sądziłem,
iż jako jego najstarszy syn odziedziczę dom i posiadłość. Wprawdzie
nigdy wcześniej nie było o tym mowy, a matka nawet nalegała, abym
przyjechał do Anglii i zaczął pracować jako nauczyciel. Widzisz,
Lindsay, wcale nie jestem Deauville’em, chociaż noszę nazwisko
mojego ojczyma. Jego testament wyjaśnił mi, że urodziłem się na
długo przedtem, zanim poznał moją matkę.
– Oh, Philippe, tak mi przykro – położyłam swoje ręce na jego
ramionach, ale łagodnie się z nich uwolnił.
– Nie szukam litości. I nie myśl, że winię o cokolwiek mojego
ojczyma. Uważam za słuszne, że prawdziwy Deauville powinien
zostać dziedzicem. Ale widzisz, Lindsay, muszę się dowiedzieć, kim
naprawdę jestem, czyja krew płynie w moich żyłach. Czy jesteś w
stanie to zrozumieć.
– Tak, myślę, że tak. Widzę, że znaczy to dla ciebie bardzo dużo,
ale czy dla kogokolwiek innego będzie to równie ważne?
– Na pewno. Dla kobiety, którą poślubię, może dla moich dzieci.
– Kobieta, która cię pokocha, nie będzie o to dbała – powiedziałam
łagodnie.
– Tak myślisz? Moja narzeczona zerwała zaręczyny, kiedy
dowiedziała się, że nie jestem spadkobiercą Dcauville’a.
– W takim razie nie kochała cię naprawdę.
Philippe roześmiał się.
– Masz rację, przerzuciła swoje uczucia na mojego przyrodniego
brata.
Wstał i przeszedł kilka kroków nad brzeg jeziora. Nie potrafiłam
ocenić, jak bardzo go to wszystko boli i nie mogłam znaleźć
odpowiednich słów, które mogłyby go choć trochę pocieszyć.
Podniosłam się również i zaczęłam chować do koszyka resztki po
naszym pikniku. Philippe odwrócił się i patrzył na mnie, ale nie
mogłam dostrzec wyrazu jego twarzy, gdyż słońce znajdowało się
akurat tuż za jego plecami.
– Przykro mi, Lindsay. Nie mam prawa zaprzątać ci głowy swoimi
problemami. Ale miałem nadzieję, że może Felice...
– Jeżeli w dalszym ciągu potrzebujesz mojej pomocy, jestem
gotowa.
– Potrzebuję – odpowiedział gwałtownie, objął mnie ramionami i
pocałował w oba policzki. Czyż mogłam teraz oczekiwać czegoś
więcej?
– Nie pozwól im zmusić mnie do wyjazdu, jeszcze nie teraz.
– Obiecuję.
Jego ręce zacisnęły się mocniej na mych ramionach i tym razem
łagodnie pocałował moje usta, tak jakby chciał w ten sposób
przypieczętować naszą umowę.
Kiedy wróciłam do galerii, Roger był już w biurze. Spojrzał
wymownie na zegarek, czym wyraźnie dał mi do zrozumienia, że
jestem tylko jego pracownicą.
– Dzwoniła Dora. Prosiła, aby ci przekazać, że Felice zachorowała
– powiedział.
– Zachorowała? Była przecież w świetnym stanie, kiedy...
– Lepiej jedź do domu, chociaż nie jest mi to zbyt na rękę, mamy
tyle pracy.
– Bardzo mi przykro, Roger, ale muszę sprawdzić, co się stało.
– Jakoś sobie poradzimy.
Dora czekała już na mnie przed frontowymi drzwiami.
– Wybacz, Lindsay, że cię ściągnęłam, ale Felice bardzo nalegała.
Roger nie byłby oczywiście zachwycony?
– Co się stało? – zapytałam, zdejmując w hallu marynarkę.
– Nie chce nic powiedzieć. Udało mi się tylko nakłonić ją, aby
położyła się do łóżka, sądziłam, że lepiej będzie nie posyłać po
doktora, dopóki nie przyjedziesz.
Felice leżała w łóżku w zaciemnionym pokoju. Zanim weszłam do
środka, zatrzymałam się na chwilę w drzwiach i uświadomiłam sobie,
jak bardzo mama jest ode mnie zależna odkąd zmarł Con. Usiadłam
na brzegu łóżka, a ona momentalnie otworzyła oczy.
– Dlaczego dotarcie tu zajęło ci tyle czasu? Con byłby przy mnie
natychmiast.
– Nie jestem Conem i przyjechałam tak szybko, jak tylko mogłam.
– Dla ciebie zawsze jestem na ostatnim miejscu – powiedziała
płaczliwym tonem.
– Nie mów głupstw, Felice. Co cię boi?
– Wszystko – zajęczała. – Czy dzwoniłaś po doktora? Zeszłam na
dół i zadzwoniłam do doktora Marchanta. On i mój ojciec, byli kiedyś
przyjaciółmi i razem znosili kaprysy Felice, nie myśląc o
konsekwencjach, które teraz ponosiłam ja.
Na szczęście doktor Marchant mieszkał bardzo blisko nas i zjawił
się w ciągu kilku minut.
– Nagły atak, co? Była w świetnej formie, kiedy rozmawiałem z
nią w galerii dziś rano.
Wspiął się ciężko po schodach i zapukał do pokoju Felice. Ja
dołączyłam do Dory, która przygotowywała w kuchni herbatę.
– Jak to się stało? – zapytałam ją ponownie. – Sądziłam, że
spędzacie czas z Outhwaitami.
– Tak, byliśmy razem w hotelu Lake End, ale Felice rozbolała
głowa i Outhwaitowie odwieźli nas do domu. Kiedy weszłyśmy do
środka, prawie straciła przytomność. Czy myślisz, że to coś
poważnego?
Okrągła, czerstwa twarz Dory była pełna niepokoju. Postawiła
dzbanek z herbatą na tacy i zaniosła ją do salonu.
– Pójdę już – powiedziała nerwowo. – Czy przyjdziesz po mnie,
jak tylko doktor Marchant wyjdzie?
Za kilka minut doktor Marchant zszedł na dół i wyciągnął się w
fotelu. Podsunęłam mu filiżankę z herbatą, a on uśmiechnął się z
wdzięcznością.
– Nie martw się, Lindsay. Trochę spokoju i ciszy, a za parę dni
Felice dojdzie do siebie. Napięcia i emocje ostatnich dni sprawiły, że
jej nerwy nie wytrzymały.
Podniósł filiżankę do ust i opróżnił jednym haustem, więc
napełniłam ją ponownie.
– Myślę, że coś ją gryzie. Coninston wiedziałby, co zrobić, aby to z
siebie wyrzuciła, ale teraz, gdy go nie ma, ona wszystko trzyma w
sobie. Jak sądzisz, czym się tak przejmuje?
Pokręciłam przecząco głową.
– Ach prawda, dałem jej środek uspokajający, po którym będzie
prawdopodobnie spała kilka godzin. Spróbuj z nią potem
porozmawiać, Lindsay.
Odprowadziłam doktora do drzwi, po czym znowu zajrzałam do
pokoju mamy. Spała spokojnie, policzki ułożyła na dłoniach, a ciało
było wyprostowane i odprężone. Za chwilę zjawiła się Dora, która
zaoferowała, że posiedzi przy Felice, dopóki ta się nie obudzi,
pojechałam więc z powrotem do galerii.
Gdy weszłam, Roger był akurat zajęty rozmową z klientem, a
Jenna siedziała w biurze.
– Nie spodziewaliśmy się, że jeszcze tu wrócisz – przywitała mnie.
– Felice to pijawka, dlaczego się od niej nie uwolnisz?
– Jest ode mnie zależna, w taki sam sposób, jak ty jesteś zależna od
Rogera.
Jenna zaczerwieniła się.
– To nie to samo. Ona tylko chce, aby się nią zajmowano.
– I ty też, Jenna.
– Philippe uważa, że mnie źle traktujesz.
– Ma prawo tak myśleć.
– Powiedziałam mu, że nie możesz mi wybaczyć, bo myślisz, że to
przeze mnie Coninston nie żyje. Philippe zabiera mnie dziś wieczorem
na kolację.
– Świetnie, a teraz się zamknij i pozwól mi trochę popracować.
Jenna wyjechała wózkiem z biura i w chwilę potem do drzwi
zapukał Davies.
– Czy z Nią wszystko w porządku? – zapytał wchodząc.
– Doktor mówi, że to chwilowy kryzys nerwowy spowodowany
napięciem i zbyt dużą ilością wrażeń. Teraz śpi i Dora jest przy niej.
– To dobra wiadomość. Myślałem... – przerwał, zamknął drzwi do
biura, po czym podszedł do mnie.
– Rozmawiała z tym Deauville’em, przypadkowo ich usłyszałem.
Prosiła go, żeby wyjechał i kiedy odpowiedział, że nie może, straciła
cierpliwość. Ona go straszyła, panno Lindsay.
– Chyba żartujesz, Davies. Pokręcił przecząco głową.
– Słyszałem ich wyraźnie. Powiedziała, że jeżeli nie wyjedzie,
odbije się to na pani i pani będzie cierpieć.
– Ja? Ależ to nonsens!
– Wcale tak nie sądzę.
– A co na to Philippe?
– Był bardzo zły. Powiedział, że jeśli ktokolwiek ośmieli się panią
skrzywdzić, będzie miał z nim do czynienia. Zdenerwowało ją to. Nie
lubię, kiedy Ona się denerwuje.
Następnego ranka obudził mnie Barney, który wskoczył na moje
łóżko i zaczął mnie lizać po twarzy. Otworzyłam oczy – promienie
światła przebijały się przez zasłony i odbijały w wypolerowanych
meblach. Miałam wrażenie, że jest jeszcze wcześnie i doszłam do
wniosku, że to Felice pozwoliła Barneyowi wejść na górę, podczas
gdy ona przygotowywała najprawdopodobniej herbatę w kuchni.
Leżałam chwilę, nasłuchując odgłosów dochodzących z głębi
domu, ale zdziwiła mnie panująca wokół cisza. Mama zwykle celowo
zachowywała się głośno, gdyż nie mogła znieść, aby ktoś spał,
podczas gdy ona już była na nogach. Ciągle jeszcze zaspana
wysunęłam się z łóżka, założyłam szlafrok i zeszłam na dół. Kuchnia
była pusta, tak samo zresztą jak salon i pracownia. Czajnik, który stał
na stole kuchennym, był jeszcze gorący i pomyślałam, że Felice
zrobiła herbatę i zaniosła ją do swojego pokoju. Najpierw musiała
chyba pójść do ogrodu, bo drzwi wejściowe nie były zamknięte na
klucz, a pamiętam, że zanim poszłam spać wczorajszej nocy,
dokładnie je zatrzasnęłam.
Weszłam więc do pokoju mamy. Kołdra zsunięta była na brzeg
łóżka, a na jednym z krzeseł leżały bezładnie porozrzucane ubrania.
Wyglądało to tak, jakby Felice gorączkowo szukała, w co ma się
ubrać. Okno było otwarte na oścież i wyjrzałam do ogrodu,
spodziewając się ją w nim ujrzeć, ale i tam mamy nie było. No cóż,
pomyślałam, jeżeli Felice ma ochotę na spacer o piątej rano, dlaczego
nie? Ciągle byłam bardzo śpiąca i potrzebowałam solidnego
odpoczynku po poprzednim – długim, męczącym i pełnym wrażeń
dniu. Wróciłam do swojego pokoju, łagodnie odsunęłam rozłożonego
na łóżku Barneya, położyłam się obok niego i zasnęłam.
Obudziłam się nagle z uczuciem przerażenia. Barney warczał
chicho, a ja usłyszałam, że ktoś woła moje imię. Spojrzałam na
zegarek ze strachem, że spóźnię się do pracy i dopiero po chwili
dotarło do mnie, że jest przecież niedziela. Otworzyłam drzwi od
pokoju i krzyknęłam w dół.
– Idę!
Ujrzałam Dorę wspinającą się po schodach.
– Lindsay, czy Felice jest z tobą?
– Oczywiście, że nie. Mama jest... – nagle wszystko sobie
przypomniałam. – O Boże, czy ona jeszcze nie wróciła.
– Wróciła? – Dora spojrzała na mnie zaskoczona.
– Felice wyszła, bardzo wcześnie rano. Zrobiła sobie herbatę i
wyszła. Przynajmniej tak mi się zdawało – dodałam niepewnie.
– To znaczy, że nie wiesz, gdzie ona jest? Pokręciłam przecząco
głową.
– Myślałam, że wyszła na poranny spacer, może żeby namalować
wschód słońca, czy coś w tym rodzaju.
Dora rzuciła mi oskarżycielskie spojrzenie.
– Wiesz przecież, że ona nie była sobą, tak była ostatnio
zdenerwowana. Przyszłam, żeby jej zrobić filiżankę herbaty.
– Dora, bądź tak dobra i przygotuj herbatę dla nas, chciałabym się
ubrać. Mama prawdopodobnie będzie tu lada chwila.
Wróciłam do pokoju, wciągnęłam na siebie dżinsy i sweterek, a
przez ten czas Dora zdążyła przygotować herbatę i parę grzanek.
– Zadręczam cię, Lindsay – powiedziała. – Miałaś wczoraj taki
pracowity dzień, nie powinnam cię była budzić. Usiądź, kochanie.
Wypiłam dwie filiżanki herbaty i zabrałam się do jedzenia, ale
niepokój Dory i mnie się udzielił. Nie odzywała się ani słowem i to
również zaczęło mnie denerwować.
– Ona w ogóle nie ma zmysłu orientacji – odezwała się w końcu. –
Kiedyś pokłóciła się z Coninstonem i nie było jej przez cały dzień, tak
że musiał w końcu dzwonić do Pogotowia Górskiego.
– Felice jest samolubna i nierozważna.
– Och nie, Lindsay. Ona jest jak dziecko, chce po prostu, aby się
nią zajmować.
– A to należy do moich obowiązków – powiedziałam ponuro.
– Czy pójdziesz jej szukać?
– Tak, pójdę – odpowiedziałam i wstałam z krzesła. – Pójdę jej
poszukać, chociaż Bóg jeden wie, gdzie ją znaleźć.
Uczucie ulgi, które zauważyłam na twarzy Dory wydało mi się
zupełnie niedorzeczne, ale prawdę mówiąc, sama byłam już nieźle
przestraszona.
– Dora, najlepiej będzie, jak ty zostaniesz w domu. Ja pójdę do
Gorton Feli, a potem zejdę do wsi i zadzwonię stamtąd do ciebie. Jeśli
jej nie znajdę, albo się dowiem, że nadal nie ma jej w domu,
zawiadomię Rogera.
– To dobry pomysł – stwierdziła Dora. – Potrzebujesz czegoś do
jedzenia, czekoladę, no i apteczkę.
Zapakowałam swój plecak, wzięłam kurtkę przeciwdeszczową i
zasznurowałam buty. Barney radośnie skakał wokół mnie i
pomyślałam, że szkoda, iż nie jest psem gończym, bo mógłby wtedy
odnaleźć Felice, idąc jej tropem. W każdym razie, na pewno był
dobrym kompanem.
Wyruszyliśmy w drogę. Nie był to dobry dzień na piesze
wędrówki; było gorąco i wilgotno, w powietrzu wisiała burza.
Minęłam kilka grupek piechurów, również wspinających się na
Gorton Feli, ale na próżno wypytywałam o Felice. Nic zresztą
dziwnego, wyszła z domu ponad pięć godzin temu. Tymczasem mój
niepokój o nią rósł z każdym krokiem. Co jakiś czas przystawałam,
aby obserwować okolicę przez lornetkę w nadziei, że w końcu gdzieś
ją wypatrzę, ale bez powodzenia. Zrezygnowana, zeszłam ścieżką do
wsi i zadzwoniłam do Dory.
Dowiedziałam się, że Felice jeszcze nie wróciła. Pomyślałam
przerażona, że mogła wpaść w jakąś przepaść i może leży tam
nieprzytomna, w panice zadzwoniłam więc do Rogera.
– Dobrze, już jadę – odpowiedział, gdy zdałam mu relację o
zniknięciu mamy. – Wezmę ze sobą Daviesa i braci Knightów.
– Och, Roger, dziękuję ci.
– A gdzie ty teraz jesteś?
– W Gorton.
– Świetnie, zamów sobie drinka w gospodzie i czekaj tam na mnie.
Drzwi do baru były otwarte, weszłam więc do środka i zamówiłam
piwo z mrożoną lemoniadą. Zabrałam szklankę, wyszłam na zewnątrz
i usiadłam na drewnianej ławce, aby tam zaczekać na Rogera.
Był bardzo słowny, bo minęło zaledwie kilkanaście minut, gdy
jego samochód zatrzymał się przed barem i wyskoczyli z niego Davies
i bracia Knightowie. Roger podszedł do mnie i objąwszy mocno,
pocałował.
– Znajdziesz ją, kochanie. Nie martw się.
Davies miał już przygotowany plan akcji. Zaproponował, aby
każde z nas poszło inną drogą do wodospadu przy szczycie Freavey,
doszedł bowiem do wniosku, że było to jedyne miejsce, gdzie mogła
dotrzeć. Dalej był już tylko szczyt High Sall, którego jednak Felice
unikała jak ognia. Po godzinie poszukiwań mieliśmy spotkać się w
gospodzie i zadzwonić do Dory. Davies i Knightowie, którzy byli
dobrymi alpinistami, wybrali drogę najtrudniejszą, położoną najwyżej
i prowadzącą do samego szczytu góry Greavey. Roger miał się zająć
łagodniejszą częścią środkową, a ja szłam ścieżką wzdłuż jeziora, aż
do miejsca, gdzie tworzył się wodospad.
Felice była już poza domem od prawie siedmiu godzin i nerwy
sprawiły, że bolał mnie żołądek – ściśnięty i twardy, jak kamień.
Miałam wyrzuty sumienia, że to ja jestem winna zniknięciu mamy, bo
nie starałam się jej wysłuchać czy zrozumieć. Zaczęłam biec. Serce
waliło mi jak młot, kiedy dotarłam do wodospadu, a jego rytm jeszcze
bardziej przyspieszył się, gdy nad brzegiem jeziora ujrzałam jakąś
postać. Zawołałam imię mamy, a Barney wyskoczył w jej kierunku,
by już po chwili zatrzymać się z zaskoczeniem. Kobieta odwróciła
głowę w moją stronę, to nie była Felice. Strach dosięgną! zenitu –
dlaczego ona tak uparcie wpatrywała się w jezioro? Zaczęłam iść,
zmuszając się do patrzenia na wodę. Miała bladozielony kolor i była
tak przejrzysta, że widać było leżące na dnie białe kamienie, od
których odbijało się światło.
– Nie chciałabym pani przeszkadzać – powiedziałam, kiedy w
końcu dotarłam do nieznajomej • ale szukam mojej matki.
– Nie znajdzie jej pani tutaj – odparła. – Siedzę tu sama już od
świtu, czekając na przyjaciela, ale on nie przyjdzie. Ani teraz, ani już
nigdy...
Jej smutek był tak oczywisty, że nie wypytywałam już o nic więcej
i pomaszerowałam z powrotem w kierunku gospody. Właściciel
rozpoznał mnie.
– Czy to pani nazywa się Strong?
Skinęłam twierdząco głową – a on ciągnął dalej.
– Pan Reed zostawił dla pani wiadomość. Rozwinęłam kartkę,
którą mi podał i przeczytałam:
„Znalazłem Felice, jest bardzo wyczerpana. Zawożę ją do domu.
Davies i chłopcy wracają na piechotę. Przyjadę do ciebie – czekaj. „
– Dzięki Bogu! – odetchnęłam z ulgą.
W tym momencie nogi ugięły się pode mną i musiałam
przytrzymać się barmana, żeby nie upaść.
– Już dobrze, panienko – chwycił mnie silnymi ramionami. – Już
po wszystkim. Przygotuję pani teraz filiżankę mocnej herbaty.
Ciągle mnie obejmując, podprowadził na zaplecze, gdzie krzątała
się jego żona.
– Panienka od pana Reeda! – powiedziała, pomagając mi usiąść na
krześle. – Przestraszyła się, myślała, że mama zginęła gdzieś w
górach. Ale nie trzeba się już martwić, pan Reed ją znalazł. To dobry
człowiek.
Gorąca herbata przywróciła mnie do życia. Byłam poruszona
dobrocią tych dwojga ludzi, którzy zdawali się bardzo dobrze znać
Rogera. Po krótkim odpoczynku poczułam, że wracają mi siły, a wraz
z nimi również gniew na matkę.
Jak mogła sprawić mi tyle kłopotów?! Zamyśliłam się nad jej
zachowaniem i dopiero głos Rogera, wołającego moje imię,
przywrócił mnie do rzeczywistości. Wyszłam mu na spotkanie.
Roger wziął mnie za rękę, podziękował barmanowi i jego żonie, po
czym wraz z Bameyem wsiedliśmy do samochodu.
– Nie wiem, jak mam ci dziękować, Roger.
– Daj spokój, nie zrobiłem przecież nic takiego.
– Przyszedłeś, kiedy cię potrzebowałam.
– Oczywiście, ale teraz Lindsay, nie mów już nic i odpocznij. Z
Felice wszystko w porządku – roześmiał się. – Była oburzona, kiedy
ją odnaleźliśmy. Nie miała prawa sprawiać ci tyle bólu, powiedziałem
jej to.
Roger był osobą, na której można było polegać i której na mnie
zależało, ale czy to nie za mało? Kiedy jechaliśmy wzdłuż wąskiej
drogi, cały czas miałam przed oczyma twarz Philippe’a, wspomnienie
jego prowokującego uśmiechu tkwiło w moim sercu jak cierń.
Gdy zatrzymaliśmy się przed domem, natychmiast ukazała się
Dora i podbiegła do samochodu.
– Nie wiem co robić – nerwowo ściskała swoje ręce – Felice
zamknęła się w pracowni i nie odpowiada na moje pukanie.
– Cholerna baba! – powiedział Roger, idąc za mną przez dom w
stronę pracowni. Uderzył nerwowo pięścią w drzwi.
– Natychmiast mnie wpuść! – krzyknął. Odpowiedziała nam tylko
cisza. Co ona tam robiła?
– Jeśli w tej chwili nie otworzysz drzwi, wyważę je! Klucz w
zamku przekręcił się i Felice pozwoliła mi wejść, ale Rogerowi
zatrzasnęła drzwi przed nosem i ponownie zamknęła je na klucz.
Potem podeszła do sztalug, zupełnie ignorując moją obecność.
– Ostatni raz martwiłam się i szukałam cię. Nie będę się
przejmować, kiedy następnym razem nie wrócisz wcale.
– Myślę, że tak będzie najlepiej, jestem dla ciebie ciężarem –
westchnęła, a mój gniew gdzieś się ulotnił.
Podeszłam do niej, objęłam i ucałowałam w pachnące policzki.
Odsunęła mnie od siebie łagodnie i kątem oka dostrzegłam prawie
skończony obraz, namalowany chyba w jakimś amoku, tak krzykliwe
były jego kolory. High Sail, mocny i bezwzględny, wystrzelał w górę,
a jego wierzchołek przysłonięty był chmurami. Na pierwszym planie
widać było dom i skrawek jeziora, na którego brzegu leżał mężczyzna.
Nie żył, wiedziałam, że nie żył. Patrzyłam na obraz przerażona – czy
mama straciła rozum? Objęłam ją jeszcze mocniej, ale ona znowu
mnie odepchnęła.
– Więc jednak ci na mnie zależy – powiedziała rozdrażniona. –
Wiedziałam, że będziesz mnie szukać i szukać. Biedna Dora, była taka
spanikowana.
– Dlaczego nam to robisz? Davies i bracia Knight chyba ciągle
jeszcze są w górach. Dlaczego chcesz, abym czuła się winna? Czy
chcesz na mnie przerzucić ciężar swoich grzechów?
– Grzechów?! – krzyknęła. – Jakaż jesteś głupia. Czasami mam
wrażenie, że nie jesteś moją córką – moją i Cona.
– Trzymasz mnie przy sobie jak psa na łańcuchu. Con uciekł...
– Jak śmiesz! – błyskawicznym ruchem uderzyła mnie otwartą
dłonią w policzek.
Odwróciłam się, pocierając twarz – bardzo bolało.
– Nie odchodź, Lindsay, nie zniosę samotności. Przepraszam,
kochanie, nie chciałam cię skrzywdzić.
Odsunęła moją rękę z policzka i pocałowała mnie.
– No już, już będzie dobrze.
– Nie będzie, mamo. Chciałaś mnie zranić. W porządku, mogę
dzielić twój ból, jeśli to jest to, czego pragniesz. Ale dlaczego jesteś
taka poruszona? – spojrzałam wymownie na płótno umieszczone na
sztalugach. – Rozumiem twój strach przed High Sall, ale to i to. –
Wskazałam na dom, a potem mój palec przesunął się na ciało
martwego mężczyzny.
– Tego domu nie ma – powiedziała – ciała też nie, tylko ja
zostałam.
Zaczęła płakać, najpierw cicho, a potem już rozdzierające szlochy
wstrząsnęły jej ciałem. Moja litość i współczucie dla mamy już się
wyczerpały, ale nie mogłam przecież stać tak bez ruchu.
– Uspokój się – próbowałam ją uciszyć, trzymając przy sobie.
Podprowadziłam mamę do fotela, w którym wyciągnęła się z
zamkniętymi oczyma. Wyglądała tak młodo, z włosami opadającymi
dokoła twarzy.
– Jestem zmęczona, tak bardzo zmęczona – westchnęła głęboko. –
Myślę, że będzie najlepiej, jak się już położę.
Odprowadziłam Felice do jej pokoju, posłałam łóżko i zasunęłam
zasłony.
– Nie wyjdziesz chyba – powiedziała niespokojnie. – To znaczy, że
zostaniesz w domu.
– Oczywiście, zajdę do ciebie później.
Musiałam się czegoś napić, więc weszłam do kuchni, gdzie
zastałam Daviesa, przygotowywującego herbatę.
– Mam ochotę na gin – powiedziałam. – Podwójny. A ty?
Przytaknął i odstawił czajnik na bok.
– Gdzie jest Roger?
– Wyszedł już. Był wściekły. On nie potrafi jej zrozumieć.
– Wydaje mi się, że ja też jej nie rozumiem. Czuję się przez to
bezradna i boję się – położyłam ręce na stole, a on je przykrył swoimi.
– Chodź na chwilę do pracowni. Chciałabym ci coś pokazać.
Davies dokończył swojego drinka i poszedł za mną.
– Spójrz na to – stanęłam przed sztalugami. – Rozumiem jej
obsesję na temat High Sail, ale nie wiem, jakie znaczenie mają te dwie
rzeczy – wskazałam na namalowane na obrazie – dom i ciało
mężczyzny.
Davies patrzył przez chwilę na płótno, po czym odwrócił się i
wyszedł przed dom. Usiadł na ławce, oddychając tak ciężko, jakby
miał za sobą długi i ciężki bieg.
– Czy ten dom jest tylko wytworem wyobraźni? – nalegałam. –
Kim może być ten mężczyzna?
– To jej fantazje, a może złe sny.
– To coś więcej niż sny, Davies. Wyjaśnij mi to.
– Ona sama pani powie, kiedy nadejdzie czas – podniósł się i
poklepał mnie po ramieniu.
Domyśliłam się, że już nic więcej z niego nie wydobędę. Wstał,
pożegnał się i ruszył w drogę powrotną. Obserwowałam go, jak
schodzi ścieżką w dół i wkrótce zniknął mi z oczu, ale długo jeszcze
słyszałam stukot jego podzelowanych butów.
Po chwili wróciłam do pracowni Felice, zdjęłam płótno ze sztalug i
schowałam je pomiędzy inne obrazy oparte o ścianę. Miałam nadzieję,
że gdy się obudzi, nie będzie już pamiętać, że je namalowała. Ja
jednak miałam pamiętać jeszcze bardzo długo – to było jak cień, który
kładł się na życie moje i Felice.
ROZDZIAŁ VIII
– Ten list nadszedł wczoraj. Był adresowany do mojej matki, więc
adwokaci Deauville’ów przekazali go mnie.
Siedziałam w barze hotelu Lake End, słuchając Philippe’a, który z
ożywieniem dzielił się ze mną najnowszymi wiadomościami.
Niecierpliwym ruchem odrzucił włosy, spadające mu na czoło, po
czym ciągnął dalej.
– Został wysłany przez radców prawnych z Chester, zawiadamiają,
że niedawno zmarła ciotka mojej matki i proszą mamę o kontakt z
nimi.
– Chester... – powtórzyłam w milczeniu.
– Zadzwoniłem do nich i powiedzieli, że najlepiej będzie, jak
skontaktuję się z nimi osobiście. Podali też nazwisko i adres mojego
kuzyna w Chester, gdzie mieszkała ta ciotka. Ona była siostrą mojej
babki.
– A więc okazuje się, że szukałeś w złym miejscu.
Nie byłam pewna, czy jestem z tego zadowolona, czynie. Wyjazd
Philippe’a na pewno przyśpieszyłby powrót Felice do zdrowia, ale dla
mnie myśl o rozstaniu z nim była nie do zniesienia.
– Ten kuzyn zaprosił mnie. Dał do zrozumienia, że mogę
przyjechać z osobą towarzyszącą. Może pojedziesz ze mną?
Jego propozycja sprawiła mi przyjemność. Bardzo chciałam z nim
być, z drugiej jednak strony obawiałam się, że ten wyjazd sprawi, że
nasze przyszłe, nieuniknione rozstanie, będzie dla mnie jeszcze
bardziej bolesne.
– Chciałabym, ale...
– Wiem – powiedział zniecierpliwiony – Felice nie wypuści cię
spoza zasięgu swego wzroku.
Powiedział to tak, jakbym była więźniem swojej własnej matki.
– Pojadę – szybko podjęłam decyzję.
Uśmiechnął się, a moje serce zabiło mocniej.
– Wiedziałam, że pojedziesz, Lindsay. Nie potrafisz opuścić kogoś
w potrzebie.
Roześmiałam się.
– Ależ właśnie to robię! Felice...
– Czy ona czuje się już lepiej?
– Nie wiem, Philippe. Zachowuje się ostatnio tak, ja by była
otoczona jakimś niewidocznym kokonem, nie mogę do niej dotrzeć.
Naprawdę nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie pomoc Dory, bo
matka zupełnie mnie odtrąciła, nie mam zresztą pojęcia dlaczego.
Nie chciałam zdradzić się przez Philippe’em, czy przed
kimkolwiek, jak trudne były dla mnie te ostatnie dni.
– Nie myśl o tym, Lindsay – powiedział Philippe z werwą. – W tej
chwili potrzebujesz dobrego jedzenia, dobrego wina i kogoś, kto by
cię rozpieszczał.
Objął mnie ramieniem i przeszliśmy do restauracji, gdzie od razu
zjawił się przy nas kelner, wskazując wolne miejsca. Wybór dań
Philippe zostawił mnie i już po chwili na stole pojawiły się zakąski.
– Ten list tak wiele zmienił – zauważył Philippe, dłubiąc w
plasterku melona, leżącym na talerzyku. – Czuję się tak, jakbym
odkrywał nowy świat, dwie połowy mnie samego może się w końcu
spotkają. Jeśli nie dowiem się, kim był ojciec, będę się czuł oszukany
do końca życia.
– Philippe, nie powinieneś wiązać z tym listem zbyt wielu nadziei.
A jeśli twój kuzyn wierzy, że ty naprawdę jesteś Deauvile’em.
Przyszłość miała pokazać, że przewidywałam dobrze.
Podróż do Chester upłynęła nam spokojnie, nawet zbyt spokojnie.
Siedząc obok Philippe’a czułam, że jest coraz bardziej
podekscytowany tą wizytą, odetchnęłam z ulgą, kiedy w końcu
dojechaliśmy na miejsce, Posiadłość Cornellów leżała na
przedmieściu miasta, na stoku łagodnie opadającym ku rzece, a ich
biało-czarny dom był typowym przykładem architektury tych stron.
Pani Cornell oczekiwała nas w drzwiach. Była wysoka i elegancka.
Przywitała Philippe’a szerokim uśmiechem, który jednak nie roztopił
lodowatego spojrzenia jej oczu. Podałyśmy sobie ręce, po czym
Barbara – bo tak miała na imię – zaprosiła nas do środka, gdzie
najpierw pokazała nam nasze pokoje, a następnie zaprowadziła do
salonu. Był umeblowany samymi antykami, których piękno
podkreślały ustawione tu i ówdzie kompozycje z kwiatów.
Zaproponowała nam cherry.
– Mój mąż przyjdzie późno. Zwykle przez cały weekend gra w
golfa. To takie nudne. Czy pan gra w golfa, Philippe?
– Raczej nie – lekkim tonem odpowiedział Philippe. – Moją pasją
jest krykiet.
Kiedy piliśmy już trzecią cherry, zjawił się William Cornell.
– Przepraszam cię, kochanie – powiedział, starając się pocałować
Barbarę w policzek, czego jednak zręcznie uniknęła.
– Cieszę się, że was widzę. Jeszcze jedną cherry?
Podniósł butelkę i napełnił nasze kieliszki, sobie nalewając
podwójnie i udając, że nie widzi krzywego spojrzenia żony. Jego
twarz, ogorzałą od słońca i wiatru, przecinały czerwone żyłki, a w
jego jasno-niebieskich oczach – czaił się błysk rozbawienia.
– Kolacja jest już gotowa. – Barbara wprowadziła nas do jadalni i
wskazała miejsce przy stole. Był nakryty koronkową serwetą, a na
środku stała srebrna waza wypełniona bukietem róż.
Najpierw podano nam łososia, który, jak zapewniła Barbara, został
złapany w pobliskiej rzece. Wiliam napełnił kieliszki winem, po czym
pochylił się w stronę Philippe’a.
– Jesteś bardzo podobny do Eve – powiedział – Ona była
najładniejsza w całej rodzinie, prawdziwa piękność.
Ta uwaga najwyraźniej nie spodobała się Barbarze, bo stała się
jeszcze bardziej lodowata niż przedtem.
– Czy znałeś moją matkę? – zapytał Philippe z ożywieniem.
– Kto jej nie znał? – Wiliam roześmiał się. – Każy facet w mieście
za nią szalał. Była bystrą kobietą, studiowała na uniwersytecie w
Liverpoolu, a po francusku mówiła bezbłędnie. No i kochała
zwierzęta, zawsze widziałem ją w towarzystwie psa lub kota.
Philippe uśmiechnął się.
– To prawda. W domu trzymała mnóstwo pudli, ku niezadowoleniu
mojego ojca, zresztą. Nie lubiła się z nimi rozstawać.
– Kochała też konie – ciągnął William. – Konno jeździła jak
kawalerzysta, prawda Barbaro?
Barbara przytaknęła. Postać Eve Deauville zaczynała powoli
wyłaniać się z ciemności. Myślałam o niej jak o tajemniczej osobie,
niewątpliwie bardzo prostolinijnej, która dla dobra swojego syna
poślubiła Andre Deauville’a, starszego od niej o dziesięć lat.
– Założę się, że macie dużo koni w waszej stajni – William znowu
zwrócił się do Philippe’a.
– To prawda. Są one dobrze znane na torach wyścigowych Francji i
Anglii. Matka uczyła nas wszystkich jeździć.
– Eve zawsze trzymała się blisko stajni, kiedy tu mieszkała.
– Mieszkała tutaj?
– Nie wiedziałeś? Myślałem... – William spojrzał pytająco na
Barbarę, ale że ta siedziała niewzruszona, ciągnął dalej: – Eve
przyjechała tutaj i zamieszkała z rodziną Barbary krótko po tym, jak
jej ojciec zginął na wojnie. Twój Dziadek, Philippe, był wspaniałym
człowiekiem, latał na Spitfire’ach. Matka Eve zginęła po jego śmierci
w czasie nalotu.
– Tutaj był zawsze mój dom. – Barbara spojrzała na męża. –
Oczywiście przez jakiś czas była jeszcze Eve, która z nami mieszkała.
– Barbara i ja pobraliśmy się w czasie wojny. Służyłem w
marynarce, a kiedy zostałem zdemobilizowany, nigdzie nie mogłem
znaleźć pracy. Zamieszkaliśmy więc tutaj, co wtedy wydawało się
najlepszym wyjściem, no i zostaliśmy już tu.
– To piękny dom – odezwałam się. – Marzę o tym, aby obejrzeć
jeszcze ogród.
– Uczyniłem z niego miłe miejsce – stwierdził – William z dumą. –
Kiedyś chciałem zostać ogrodnikiem – nienawidziłem miasta – ale w
końcu rodzina załatwiła mi pracę w firmie ubezpieczeniowej w
Manchesterze. Do tej pory zresztą się do niej przyzwyczaiłem – dodał.
– William każdego zanudza sprawami swojego ogrodu –
powiedziała Barbara. – Jestem pewna, że pani to nie interesuje,
prawda?
– Wręcz przeciwnie! Sama uprawiam nasz domowy ogródek, choć
nie jestem fachowcem. Może mógłby mi pan dać parę wskazówek?
William uśmiechnął się.
– Z przyjemnością. Ale proszę mi mówić po imieniu, będzie
prościej.
Ani Philippe, ani Barbara nie wyrazili chęci wyjścia do ogrodu
razem z nami. Ciotka zapisała Eve w testamencie parę cennych
przedmiotów i Barbara zaproponowała, aby je przejrzeli i wybrali te,
które Philippe chciałby zatrzymać. Byłam nawet z tego zadowolona,
bo przynajmniej udało mi się uniknąć jej towarzystwa i wyraźnej
wrogości.
– Moja żona jest trochę nie w sosie – próbował usprawiedliwić jej
zachowanie William, kiedy podziwiałam już w ogrodzie cudowny
kłąb róż – bardzo kochała moją stryjeczną babkę.
Nie przekonał mnie jednak, że właśnie z tego powodu Barbara tak
chłodno nas przyjęła. Byłam więcej niż pewna, że sprawił to raczej
fakt, że Philippe jest synem Eve i następne słowa Williama
potwierdziły moje przypuszczenia.
– Philippe wydaje się być całkiem miłym człowiekiem. Rozumiem,
że Eve miała kilkoro dzieci – wyczułam zazdrość i tęsknotę w jego
słowach.
– Philippe ma jeszcze trzech braci – wyjaśniłam.
– Szczęśliwy facet – wymamrotał William i domyśliłam się, że ma
na myśli Andre Deauville’a.
Przeszliśmy przez bramę, oplataną zielonymi pnączami bluszczu i
skierowaliśmy się w stronę rzeki, gdzie na chwilę usiedliśmy.
– To był dla mnie szok, gdy dowiedziałem się, że Eve nie żyje. –
William poczęstował mnie papierosem i sam też zapalił. – Bardzo
często o niej myślałem. Zawsze sądziłem, że wyjdzie za mąż za kogoś
z naszego kręgu znajomych – poznasz dzisiaj niektórych z nich,
Barbara zaprosiła ich na drinka, aby poznali Philippe’a. Eve jednak
wyniosła się do Francji. Myślę, że to te wakacje w Lakę District
wytrąciły ją z równowagi.
Serce mi zamarło.
– Czy ona miała przyjaciół w Lakę District? William przytaknął.
– Tak, koleżankę ze studiów. Dziwną dziewczynę, ale interesującą
i bardzo wrażliwą. Pamiętam, że była brunetką o błyszczących
oczach.
– A czy pamiętasz, jak się nazywała? Spojrzał na mnie zdziwiony i
zawahał się.
– Chyba nie, pamiętam tylko, że była Irlandką i pisała wiersze.
– Ale czy ona mieszkała w Lakę District? – wypytywałam dalej.
– Nie sądzę. Chyba mieszkała w jakimś schronisku, tak jak Eve.
Wydaje mi się, że przyjaźniły się tam z jakąś artystką.
– Artystką? – powtórzyłam oszołomiona.
– Tak, utalentowaną dziewczyną, dała jej nawet parę swoich
obrazów. Dwa z nich zabrała Eve później ze sobą, a jeden został tutaj.
Bardzo mi się podobał i Eve go u mnie zostawiła, wisi cały czas w
mojej jaskini – roześmiał się jowialnie. – Brzmi to tak, jakbym był
jakimś niedźwiedziem. Eve mnie tak nazywała, mówiła, że jestem
największym i najlepszym niedźwiedziem, jakiego udało jej się
kiedykolwiek spotkać.
– Bardzo ci na niej zależało? – zapytałam ciepło.
– O tak, kochałem ją – odpowiedział po prostu. – Ale widzisz, było
za późno. – Poklepał mnie po ramieniu, a oczy zaszły mu mgłą i
zamyślił się nad przeszłością.
Przyszło mi do głowy, że może to on jest ojcem Philippe’a, ale
natychmiast odrzuciłam tę myśl.
– Nigdy się nie dowiedziała, jak bardzo mi na niej zależało –
znowu podjął rozmowę. – Wyjechała na wiosnę i całe lato spędziła z
przyjaciółką w Lakę District. Wróciła w październiku po swoje rzeczy
i nawet nie zatrzymała się już tutaj na noc.
To długie lato stanęło mi nagle przed oczyma. Wyobraziłam sobie
Eve ze swoją irlandzką przyjaciółką i w towarzystwie Felice, nie
miałam bowiem żadnych wątpliwości, że to właśnie moja matka była
tą trzecią, która spędzała z nimi czas. Ale co wydarzyło się potem?
Głos Williama przywołał mnie do rzeczywistości.
– Jak poznałaś Philippe’a? – zapytał.
– Pracuję w Longmare w Galerii i Philippe zjawił się tam pewnego
dnia, aby kupić obraz.
– Moja żona nie lubi obrazów. Zbiera tylko te przeklęte chińskie
figurki. Czasami aż boję się chodzić po mieszkaniu, żeby
przypadkiem którejś nie strącić.
Zaczynałam bardzo lubić Williama, w przeciwieństwie do Barbary,
która podobała mi się coraz mniej.
– Chodź, pokażę ci jeszcze grządki ze szparagami – zaproponował
i wąską ścieżką ruszyłam za nim do ogrodu.
– Uprawiam wszystkie jarzyny. Barbara uważa, że powinniśmy
zatrudnić ogrodnika, tak jak wszyscy nasi sąsiedzi – znowu się
roześmiał Odpowiedziałam Williamowi, jak to Coninston wpadł na
ten wspaniały pomysł, aby posadzić w naszym ogrodzie jodły i
sprzedać je potem, przed Bożym Narodzeniem. Oczywiście dodałam,
że nie mógł się potem zdecydować na ich ścięcie i tak rosną do
dzisiejszego dnia – żywa pamiątka po moim ojcu.
– Musiał być wrażliwym człowiekiem – skomentował moją
opowieść William. – Spójrz na te wierzby. Barbara chce je wyciąć, ale
nie pozwolę jej na to. Dom należy do niej, urządza go po swojemu, ale
ogród jest mój – dokończył bojowym tonem.
Napatrzywszy się na ogród Williama, zaproponowałam z kolei,
abyśmy poszli obejrzeć obraz, wiszący w jego pokoju.
Okazało się, że moje przewidywania były słuszne, było to
rzeczywiście jedno z płócien Felice. Sprawiało bardzo przyjemne
wrażenie, a przedstawiało fragment jeziora, z brzegiem porośniętym
trzciną i słonecznymi żonkilami. Tło stanowiły góry, których
wierzchołki spowite były w chmurach, a na jeziorze unosiła się pusta
łódź.
– Zabawna jest ta łódź – stwierdził William. – Porzucona na środku
jeziora, tak jakby... – przerwał i zmarszczył brwi, zastanawiając się
nad czymś. – Zapytałem o nią Eve i wtedy powiedziała, żebym ten
obraz przetrzymał u siebie, bo któregoś dnia może będzie chciała
sobie dzięki niemu o czymś przypomnieć. Pomyślałem, że to bardzo
dziwne i nadal tak myślę. A ona już nam niczego nie wyjaśni –
westchnął. – Czy myślisz, że Philippe miałby coś przeciwko temu,
żebym zatrzymał ten obraz na pamiątkę?
William powtórzył swoje pytanie Philipe’owi, kiedy siedzieliśmy
już w salonie, popijając herbatę z chińskiej porcelany i przegryzając
kanapki. Reakcja Philippe’a na wieść o obrazie była podobna do
mojej, Felice była bowiem kluczem do całej tajemnicy, której tak
uparcie strzegła.
Wkrótce przybyli na drinka przyjaciele Cornellów. Było oczywiste,
że stanowią dobraną paczkę, zżytą w ciągu wielu lat znajomości.
Próbowałam odgadnąć, który z tych zadbanych miejscowych notabli
kochał się w Eve. Wspominali ją raczej ostrożnie, ale w ich słowach
można było wyczuć żal po jej stracie, podczas gdy opinie ich żon były
już bardziej ostre i dosadne. Philippe zrobił na nich duże wrażenie,
gdyż imponowały im pieniądze, majątek i siła, a Eve poprzez
małżeństwo z Deauville’m stało się dla nich symbolem
niewyobrażalnego wręcz sukcesu.
Następnego dnia Philippe zajrzał do mojego pokoju bardzo
wcześnie. Stojąc przy oknie, obserwowałam akurat mgłę, powoli
unoszącą się znad rzeki.
Philippe objął mnie i pocałował.
– Wyjedźmy wcześnie, będziemy mieli cały dzień tylko dla siebie.
– Czy Cornellowie nie poczują się tym urażeni?
– Och, na pewno – wychylił się przez otwarte okno. – Ale nie
mogę znieść tego domu, sprawia na mnie przytłaczające wrażenie. Nic
dziwnego, że matka też go nie lubiła. Czy myślisz, że William ... ?
– Na pewno nie – przerwałam mu – Eve nie kochała się w żadnym
z tutejszych mężczyzn.
Philippe odetchnął z ulgą.
– Całe szczęście, bo już zacząłem obawiać się komplikacji.
– Mógłbyś trafić na kogoś gorszego niż William – powiedziałam.
– Myślę, że tego się właśnie boję. Przypuśćmy... – przerwał – Daj
spokój, Philippe. Myślę, że niepotrzebnie się martwisz. Ty to ty, a
kogo obchodzi, kim są twoi rodzice.
– Mnie – odpowiedział poważnie. – Ten obraz Felice, który
William tak hołubi, dokładnie odzwierciedla stan mojej duszy. Jestem
jak ta pusta łódź na jeziorze, unoszona prądem w stronę złotej
przyszłości, która czeka gdzieś za horyzontem. Czy myślisz, że Felice
chciała tym obrazem coś przekazać?
– Tak, ale na pewno nie to, o czym myślisz. Sądzę, że kiedy
poznała Eve, wydarzyła się jakaś tragedia, coś o czym Felice nie
potrafi zapomnieć, a co, być może, twoja matka ukryła głęboko w
swej podświadomości, bo nigdy ci o tym nie powiedziała.
– Chyba masz rację. Spakuj się kochanie i spróbujmy już
wyjechać.
Nie było to jednak takie proste. Wprawdzie Barbara nie miała nic
przeciwko temu, abyśmy ich opuścili po tradycyjnym angielskim
śniadaniu, ale William nie pozwolił uciec nam tak szybko. Zdążył już
odwołać swoją poranną partię golfa, co było dużym poświęceniem z
jego strony i nie miał ochoty spędzić samotnie poranka w domu, pod
czujnym okiem swojej żony. Zaproponował, abyśmy poszli obejrzeć
pobliski ogród botaniczny, co Barbara przyjęła z dezaprobatą.
– Na miłość Boską, William. Chodźmy raczej nad rzekę, nasi
znajomi urządzają tam dzisiaj piknik.
– Ależ my nie mamy nic przeciwko temu, aby zobaczyć ogród
botaniczny – powiedziałam szybko i Philippe mnie poparł,
przewidując, że dzięki temu będziemy się już mogli wyrwać przed
południem.
Gdy dotarliśmy do ogrodu, William bardzo się ożywił i widać było
po nim, że jest w swoim żywiole. Wyjawił nam swój sekret, troskliwie
ukrywany przed Barbarą, że jest współwłaścicielem tego miejsca i ma
zamiar szczęśliwie spędzić w nim czas po przejściu na emeryturę.
Potem pokazał drzewko różane, które sam wyhodował i nazwał
imieniem Eve. Jego kwiaty miały bladoróżowy kolor, przechodzący w
czystą czerwień na brzegach płatków. Philippe był tak nimi
zachwycony, że kupił pół tuzina, które miał zamiar posadzić w
ogrodzie domu we Francji, jeśli uda się je przetransportować.
W drogę powrotną wyjechaliśmy tak szybko, jak tylko na to
pozwalała grzeczność i z westchnieniem ulgi zostawiliśmy za sobą
dom Cornellów.
– Dziękuję ci – powiedział Philippe. – Nie zdawałem sobie sprawy,
w co cię pakuję, ten weekend nie był zbyt udany.
– Bzdura – odpowiedziałam. – Bardzo polubiłam Williama i
odkryłam przy okazji część prawdy o Eve.
Nie powiedziałam mu, że sam fakt przebywania z nim przez cały
czas sprawiał mi przyjemność. Byłam pewna, że gdyby tylko Philippe
zaprzestał szukania swojego ojca, zbliżylibyśmy się do siebie jeszcze
bardziej.
– William radził, żebyśmy wstąpili na kawę do jakiejś przydrożnej
knajpki. Bardzo ją zachwalał i dał mi dokładne wskazówki, jak tam
dojechać. Powiedział, żeby koniecznie się tam na niego powołać.
– Czemu nie, możemy spróbować.
– Biedny William, zwierzył mi się, że już dawno wyniósłby się z
domu Barbary, tylko trzyma go tam jeszcze jego ogród. Zastanawiam
się, czy to nie z powodu Barbary matka czuła się tam nieszczęśliwa.
Może właśnie dlatego wyjechała, najpierw na północ, a potem do
Francji. Żałuję teraz, że jej o to nie wypytywałem, ale aż do tej pory
nie interesowało mnie to, co robiła zanim wyszła za Deauville’a.
– To zupełnie zrozumiałe. Myślę, że Eve była indywidualistką.
Wiesz, nagle stała mi się bardzo bliska, tak jakbym ją znała osobiście.
Philippe uśmiechnął się zadowolony.
– Szkoda, że się już nigdy nie spotkacie – stwierdził. Zgodnie ze
wskazówkami Williama, skręciliśmy w wąską, boczną drogę. Gałęzie
drzew, rosnących na poboczu, tworzyły nad szosą rodzaj tunelu, przez
którego gęstwinę przebijały się promienie słońca. Dalej, za niskim
żywopłotem, rozciągały się pastwiska, których granicę wyznaczała
wstęga rzeki. Po paru kilometrach ukazała się nam kawiarnia, o której
mówił William. Na zewnątrz ustawione były stoliki z kolorowymi
parasolami, wybraliśmy jeden z nich, stojący tuż nad brzegiem rzeki i
usiedliśmy. Prawie natychmiast podeszła młoda kobieta, aby przyjąć
zamówienie. Philippe wspomniał imię Williama i jej oczy zabłysły
figlarnie.
– O, znacie go? – zapytał i zaraz dodała – jest naszym
przyjacielem.
– Nie dziwię się, że William tak lubi to miejsce – powiedziałam,
wpatrując się w rzekę, która płynęła leniwie opodal. Woda była
całkiem gładka i tylko od czasu do czasu wyskakujące spod
powierzchni ryby, naruszały jej spokój. – Jego sekretne miejsce –
dodałam zamyślona – każdy z nas potrzebuje czegoś takiego.
A moje?. Gdzie jest moje? Przyszedł mi na myśl wodospad
Greavey, gdzie cisza zakłócona była tylko przez kaskady wody
rozbijającej się o kamienie i żałobny krzyk kulików, i gdzie nie
istniała ani przeszłość, ani czas teraźniejszy.
Tymczasem przy stoliku obok usiadła jakaś starsza pani, a w
chwilę potem nadeszła młoda kobieta, prowadząc ze sobą trójkę dzieci
– dwóch chłopców i dziewczynkę. Philippe opowiadał mi o swojej
rodzinie, a ja obserwowałam chłopców, którzy zawzięcie się kłócili.
Matka krzyknęła na nich, po czym weszła do kawiarni, aby coś
zamówić. Dziewczynka zeszła ze swojego krzesła i usiłowała
rozdzielić bijących się już braci.
Philippe odwrócił się do nich plecami.
– Chodźmy już – powiedział i sięgnął do kieszeni po portfel. –
Cholera, musiał mi wypaść w samochodzie, chyba że zostawiłem go u
Cornellów. Pójdę sprawdzić. – Podniósł się i odszedł w stronę
parkingu.
Dziewczynka rozpłakała się. Miała jasne włosy, przytrzymywane
po obu stronach twarzy błyszczącymi spinkami. Próbowała wkroczyć
między chłopców, ale ci nie zwracali na nią najmniejszej uwagi.
Pragnęłam, aby wróciła ich matka, w końcu nie wytrzymałam,
podniosłam się z krzesła.
– Przestańcie się bić!
Chłopcy zupełnie mnie zignorowali, za to dziewczynka odwróciła
się w moją stronę, nagle tracąc równowagę. Nie wiem, czy się po
prostu potknęła, czy też potrącili ją bracia, w każdym razie nagle
znalazła się w rzece. Na sekundę wszystko dookoła zamarło.
Rzuciłam się jej na ratunek, w biegu zrzuciłam buty i wskoczyłam do
wody. Tuż pod powierzchnią dostrzegłam zarys ciała dziewczynki i
wyciągnęłam ją. Mała była napięta i sztywna ze strachu i przywarła do
mnie z siłą, jakiej bym się po niej nigdy nie spodziewała.
– Jesteś już bezpieczna, już wszystko dobrze – próbowałam ją
uspokoić, trzymając jej głowę nad powierzchnią wody i holując do
brzegu.
Stała już tam starsza pani, której podałam dziewczynkę i sama z
kolei spróbowałam wyjść z wody, ale moje nogi ugrzęzły w mule.
Poczułam, że przy każdym ruchu zapadają się w nim głębiej i głębiej.
– Niech pani kogoś zawoła! – krzyknęłam. – Ugrzęzłam w tym
bagnie!
Kobieta położyła dziewczynkę na trawie i zniknęła. Złapałam się
trzciny, która rosła w zasięgu moich rąk, ale złamała się natychmiast.
Wokół panowała zupełna cisza, tak że słyszałam głośne bicie swojego
serca i na sekundę, w moich myślach, pojawił się widok ostatniego
obrazu namalowanego przez Felice, z ciałem mężczyzny na brzegu
jeziora.
Głos Philippe’a przywołał mnie do rzeczywistości. Ukląkł na
brzegu, wyciągnął ręce i nasze palce spotkały się; wychylił się jeszcze
mocniej i chwycił mnie.
– Trzymaj się, Lindsay! Trzymaj się, na litość Boską!
Ciągnął mnie mocno do siebie, ale przerażona stwierdziłam, że
bagno zaciska swój uścisk i przeszło mi przez myśl, że już nigdy się z
niego nie wydobędę. Philippe ciągnął tak mocno, aż miałam wrażenie,
że wyrywa mi ręce, nagle z potwornym chlupnięciem moje nogi
zostały oswobodzone i znalazłam się na brzegu obok Philippe’a.
– Lindsay, kochana Lindsay – obejmował mnie mocno i nie
mogłam się zmusić, aby się od niego oderwać.
Dookoła nas zdążył się już zgromadzić niewielki tłumek
ciekawskich.
– Czy coś się jej stało? – zapytał ktoś.
– Nie, wszystko dobrze, nie licząc tego, że potwornie śmierdzę.
A co z małą?
– Wszystko w porządku.
– Przyda ci się teraz gorąca kąpiel, Lindsay – Philippe wziął mnie
na ręce i zaniósł do kawiarni.
Pokazano mi drogę do łazienki, wspięłam się po schodach na
pierwsze piętro i już po chwili napuszczałam wody do wanny.
Philippe przyniósł z samochodu moją walizkę i przebrałam się w
suche rzeczy.
Kiedy gotowa zeszłam na dół, Philippe wziął mnie w ramiona i
przytulił tak mocno, że prawie nie mogłam oddychać. Pomyślałam. że
jednak mu na mnie zależy; może mnie kocha, a może nie, ale
przynajmniej mu zależy.
Wsiedliśmy do samochodu i przez jakiś czas jechaliśmy w
zupełnym milczeniu.
– Nie mów Felice o tej przygodzie – poprosiłam Philippe’a.
Zatrzymał samochód, wyłączył silnik i złapał mnie za rękę.
– Dlaczego nie?
– Właściwie nie jestem całkiem pewna. Widzisz, ona ma obsesję
na punkcie wody. Kiedy Roger znalazł ją wtedy przy wodospadzie i
sprowadził do domu, mama zamknęła się w studio i namalowała
przerażający obraz – zadrżałam na myśl o nim.
– Dlaczego nic mi o tym nie powiedziałaś?
– Pokazałam obraz Davisowi. Nic nie powiedział, pobladł tylko i
był tak zdenerwowany, że od razu wyszedł. Schowałam potem to
płótno.
– Dlaczego?
– Było w nim tyle grozy... To jezioro, pusta łódź, ciało... znowu
zadrżałam – Philippe objął mnie.
– Nie myśl już o tym – powiedział łagodnie i poczułam jego usta
na moim czole, policzkach, szyi. – O mój Boże, Lindsay – wyszeptał.
– Gdyby coś ci się stało...
Czekałam, mając nadzieję na dalszy ciąg, ale po chwili Philippe
uwolnił mnie i wiedziałam, że nie powie już nic więcej. Odejdzie i
stracę go, jeśli on nie dowie się, kim był jego ojciec.
ROZDZIAŁ IX
– Wyjeżdżam – powiedziała Jenna, wjeżdżając na wózku do biura i
zamykając za sobą drzwi.
Spojrzałam na nią znad papierów, które trzymałam w ręku.
– Wyjeżdżasz? – powtórzyłam zdziwiona. – Teraz?
– Oczywiście, że nie teraz. – Uderzyła dłońmi w oparcie swojego
wózka, jakby chciała jeszcze bardziej przyciągnąć do siebie moją
uwagę. – Ten doktor ze szpitala załatwił mi pobyt w klinice na
Węgrzech. Uważa, że jest szansa na to, że odzyskam władzę w
nogach.
– Ależ to wspaniale! Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze.
– Wierzę, że naprawdę tego chcesz. Przestałabym w końcu być
ciężarem dla Rogera i byłby wolny.
– Jestem pewna, że Roger...
– Och Lindsay, nie czaruj mnie. Dobrze wiesz, co Roger czuje. Był
dla mnie wspaniały, ale chcę być niezależna i mieć swoje własne
życie – oczy jej błyszczały i była pełna życia.
Po raz pierwszy od śmierci Coninstona moja niechęć do niej
rozpłynęła się gdzieś, a i ona mówiła do mnie z powagą, jakiej do tej
pory u niej nie znałam.
– Lindsay, chyba znasz testament mojego ojca; Roger tyle razy o
nim mówił. Otóż postanowiłam się wycofać, to znaczy rezygnuję ze
swojej części udziałów.
– Czy to znaczy, że Roger będzie musiał sprzedać Galerię?
– Oczywiście, że nie, głupia. Naprawdę myślisz, że mogłabym mu
to zrobić?
– Nie – zmieszałam się. – Jestem pewna, że nie chciałabyś go
skrzywdzić.
– Masz cholerną rację, nie chciałabym. Ojciec zastrzegł pewne w
warunki, na wypadek, gdybym chciała wyjść za mąż – skrzywiła się.
– Dick Outhwait jest jednym z członków Rady Nadzorczej i
zgodził się, aby scedować część udziałów Galerii na kogoś innego. Ja
potrzebuję swojego udziału, aby wyjechać na Węgry, będzie mnie to
dużo kosztować. Ale jest jeszcze coś. Ktoś musi mnie tu zastąpić,
Roger musi mieć nowego partnera... – przerwała i tak mocno złapała
się poręczy wózka, aż jej pobladły kostki u dłoni. – Ciebie.
Czułam, że zasłużyłam na to. Całe lata ciężko pracowałam na
sukces galerii, ale zawsze musiałam czekać z realizacją moich
pomysłów na zgodę Rogera i Jenny. Teraz jednak wszystko się
zmieniło – w moim życiu był Philippe. Czy mogłam pozwolić, aby
miłość do niego stanęła na drodze moich ambicji?
– Nie musisz decydować się od razu – Jenna powiedziała szybko. –
Zresztą Roger byłby wściekły, gdyby dowiedział się, że rozmawiałam
z tobą na ten temat. Ale pomyślałam, że będzie to w porządku wobec
ciebie, jeżeli poznasz prawdę wcześniej i będziesz miała czas, aby się
zastanowić. Mam na myśli ciebie i Rogera. Och do diabła, Lindsay,
musisz przecież wiedzieć, co on do ciebie czuje.
– Muszę? – zapytałam cicho – Roger i ja jesteśmy przyjaciółmi...
Nie pozwoliła mi dokończyć.
– I gdybyście chcieli, moglibyście być kochankami. On cię
potrzebuje, Lindsay. Ciężko mi o tym mówić, ale to prawda. On
naprawdę cię potrzebuje.
Czy to nie za mało, pomyślałam.
– Muszę ci powiedzieć jeszcze jedno, na wypadek, gdyby coś
poszło nie tak – usta jej zadrżały i oczy zaszkliły się.
– Jest tylko pięćdziesiąt procent szans, że operacja się uda.
Chciałabym, abyś poznała prawdę o śmierci twojego ojca. Zapytaj
Dicka Outhwaita, był jej świadkiem. – Otarła łzy niecierpliwym
ruchem. – Chciałabym, abyśmy się rozstały jak przyjaciółki.
Wstałam i ucałowałam ją.
– Dzękuję, Lindsay. Nigdy nie wydobędziesz prawdy z Felice, ma
żelazny charakter, pomimo tego głupiego kobiecego wnętrza. Wierzy
tylko w to, co jest dla niej wygodne. Decyzja, czy chcesz znać
prawdę, należy tylko do ciebie. A teraz bądź taka dobra i otwórz mi te
cholerne drzwi.
Obserwowałam ją, jak przejeżdżała wózkiem przez galerię,
krzycząc na Daviesa, aby jej otworzył drzwi wejściowe. Usiadłam
przy biurku i zamyśliłam się nad swoją przyszłością. Czy naprawdę
miałam jakiś wybór? Czy ta pozorna bezradność Felice zmuszała
mnie, abym przy niej została? Jak mogłam zawieść Rogera?
Wiedziałam, że mnie potrzebuje; byliśmy przyjaciółmi, znajomymi z
pracy i jeśli miałam wierzyć jego zachowaniu, chciał się ze mną
ożenić.
A z drugiej strony, co zrobić z miłością do Philippe’a,
nieodwzajemnioną miłością, która już prawdopodobnie taką
pozostanie? Z tego co wiedziałam, mógł mieć przecież kogoś innego.
Wprawdzie powiedział mi o swoich zerwanych zaręczynach, ale nie
oznaczało to, że nie czeka gdzieś na niego jakaś inna kobieta.
Westchnęłam i spróbowałam skupić się na pracy, ale już po chwili
znowu złapałam się na myśli o Rogerze. Co miałam mu
odpowiedzieć? Kogo mogłabym się poradzić? Było na szczęście
trochę czasu, aby to wszystko przemyśleć, bo Roger wyjechał i nie
spodziewałam się go wcześniej, niż za parę dni.
Wyszłam z galerii wcześnie, obiecując sobie, że nadrobię
zaległości następnego dnia. Miałam dreszcze, spowodowane chyba
kąpielą w zimnej wodzie poprzedniego dnia. Jednak zanim dotarłam
do domu poczułam się już lepiej i postanowiłam wyjść z Barneyem na
spacer po wzgórzach.
Marsz do Greavey i odpoczynek przy wodospadzie rzeczywiście
dobrze nam zrobiły, bowiem znowu poczułam się normalnie. Kiedy
wróciłam do domu, zastałam Dorę siedzącą w naszej kuchni.
– Gdzie jest Felice? – zapytałam.
– Bolała ją głowa, więc położyła się spać. Chodźmy do mnie,
właśnie przygotowałam kolację.
Zgodziłam się chętnie i już za chwilę siedziałam wygodnie w
fotelu, ze szklanką sherry w ręku.
– Odpręż się, kochanie, jesteś taka spięta – powiedziała Dora.
Z ulgą sączyłam swojego drinka, podczas gdy ona nakrywała do
stołu. Pokój był bardzo przyjemny, jego białe ściany kontrastowały z
dębowymi belkami na suficie i meblami – panowała tu prawdziwie
rodzinna atmosfera.
– Opowiedz mi o waszym wyjeździe – poprosiła Dora, gdy
siedziałyśmy już przy stole.
Interesowało ją wszystko: Cornellowie, dom, ich przyjaciele,
ogród. Najbardziej jednak dopytywała się o obraz Felice, który wisiał
w pokoju Williama.
– Opisz mi go – zażądała.
– Chyba pamiętam ten obraz. Mówisz, że sprawiał raczej
przyjemne wrażenie?
– Tak, w pewnym sensie. Pomijając tylko opuszczoną łódź.
Dlaczego mama tak uparcie maluje puste łodzie?
Skończyłyśmy jeść i Dora wstała od stołu.
– Usiądź tutaj, kochanie – wskazała mi wygodny fotel – i nie ruszaj
się stąd. Skoczę tylko do Felice zobaczyć, czy przypadkiem czegoś
nie potrzebuje.
Usiadłam więc w fotelu i spróbowałam się odprężyć. Przymknęłam
oczy i na chwilę się zdrzemnęłam, a kiedy ponownie je otworzyłam,
Dora przygotowywała właśnie kawę.
– Dzwonił Philippe, kiedy robiłam Felice drinka. Opowiedział mi o
tym, jaka byłaś wczoraj odważna, ratując tę dziewczynkę. Wybiera się
do nas.
– To był tylko naturalny odruch – skwitowałam jej słowa.
– Czy opowiedziałaś o tym Felice?
– Nie, Philippe nalegał, abym nic jej nie mówiła. Lindsay, czy
zdajesz sobie sprawę, że Felice jest o niego zazdrosna? Przyzwyczaiła
się do myśli, że pewnego dnia możesz ją opuścić dla Rogera, ale tylko
dlatego, że wie, że dalej byście się o nią troszczyli.
– Ma jeszcze ciebie – odpowiedziałam, zanim zdążyłam się
zastanowić nad swymi słowami.
– Jestem na drugim miejscu – stwierdziła. – Zawsze byłam na
drugim miejscu, nawet mój mąż ożenił się ze mną w chwili słabości.
– Jestem pewna, że to nieprawda.
– Ale on dla mnie też nie był pierwszym. Byłam zakochana w
Leslie’m Outhwaicie. Wszystkieśmy się w nim kochały; ja, Felice i
inne dziewczyny.
– Czy Leslie Outhwaite jest siostrzeńcem Dicka? A która z was
została jego szczęśliwą wybranką?
– Żadna, on umarł.
– A jak to było z mamą i moim ojcem? Dora uśmiechnęła się
szeroko.
– Wiesz, jaki był Con. Gwałtowne zaloty i małżeństwo. Kochał
twoją matkę do szaleństwa... Felice też go kochała, wiem o tym, była
też bardzo lojalna. Potrzebowała wsparcia, opieki i Con jej to
zapewnił. A poza tym, wierzył w jej talent.
Nie powiedziała mi nic nowego, doskonale zdawałam sobie
sprawę, co czuli do siebie Felice i Con.
Naszą rozmowę przerwał przyjazd Philippe’a. Dora wyszła do
kuchni, aby przygotować mu kawę i zostaliśmy sami.
– Martwiłem się o ciebie – pochylił się i pocałował mnie w
policzek. – Mam nadzieję, że się nie przeziębiłaś?
– Oczywiście, że nie. Byłam tylko trochę zmęczona i Dora
zaprosiła mnie do siebie. Przez cały czas mnie rozpieszcza – dodałam,
gdy wróciła z kuchni.
– Chyba pójdę zobaczyć co u Felice – powiedziała.
– Dora jest jak zwykle bardzo taktowna. A jak się czuje Felice?
– Położyła się do łóżka, bo rozbolała ją głowa. Spojrzał na mnie
zamyślony.
– Czy to nie jest mały protest z jej strony? Po prostu reakcja na
nasz wspólny wyjazd?
– Nie sądzę – odpowiedziałam bez przekonania, bo trafił znowu w
samo sedno.
Philippe wypił kawę i ponownie napełnił filiżankę.
– Jenna poprosiła mnie, abym pojechał z nią na Węgry do kliniki.
Zrobiła awanturę, kiedy jej odmówiłem.
– Wiecznie robi awantury.
– Chyba mi nie uwierzyła, kiedy powiedziałem, że muszę jechać
do Londynu. W każdym razie jestem pewien, że Roger będzie jej
towarzyszył.
– A czy ty miałbyś ochotę jechać? Spojrzał w bok.
– Miałem wrażenie, że zaproponowała to z grzeczności –
Grzeczności! – wybuchłam. – Ona nie dba o grzeczności. Potrzebuje
uwagi, opieki, miłości i całkowitego poświęcenia.
– Tak jak większość kobiet – stwierdził rozdrażniony. – Szkoda, że
nie możecie być przyjaciółkami.
– No dobrze – poddałam się. – Doszliśmy do porozumienia.
– Świetnie. Jenna jest na straconej pozycji, ten wypadek zrujnował
jej życie.
– I doprowadził do śmierci mojego ojca. Philippe podniósł się.
– Czy masz ochotę przejść się nad jezioro? Chciałbym zrobić parę
zdjęć.
– Jeśli chcesz – powiedziałam obojętnie.
Był tak pochłonięty Jenną, iż stwierdziłam, że nie mam już
żadnych szans.
– Oczywiście, że chcę, moja droga Lindsay. – Wyciągnął ręce i
pomógł mi wstać, przytrzymując mnie przy sobie na moment
Nad jeziorem wiał lekki wiatr, marszcząc powierzchnię wody.
Spienione fale rozbijały się o brzeg. Philippe zaczął zabawę z
aparatem; co chwilę zmieniał miejsca, siadał, kucał, kładł się.
– Masz zamiar wygrać jakiś konkurs fotograficzny, czy co?
– To z powodu oświetlenia. Felice maluje zwykle ten rodzaj
wieczornego światła, jest w nim coś magicznego. Twoja matka jest
geniuszem.
– Nie, nie jest. Jest po prostu dobra jako artystka i potworna, jeśli
chodzi o współżycie z nią.
Philippe przykucnął nad brzegiem jeziora z aparatem skierowanym
na wprost siebie. Woda błyszczała srebrzyście, a na jej powierzchni
igrały punkciki światła poruszane łagodnym falowaniem jeziora. Po
drugiej stronie, nad brzegiem majaczył zarys domu, częściowo
ukrytego za gęstwiną liści otaczającego go ogrodu. Cała scena wydała
mi się jakaś nierealna i przez sekundę wydawało mi się, że w tym
dziwnym, wieczornym świetle dostrzegłam tajemniczy dom, tak
dobrze mi znany z obrazów Felice.
Philippe podniósł się.
– To chyba złudzenie spowodowane tym światłem. Ten dom...
– Masz na myśli ten dom po środku? Przed chwilą też zwróciłam
na niego uwagę. Zrób zdjęcie – powiedziałam, przyjrzałam się
budynkowi lepiej i ze zdumieniem stwierdziłam, że przecież go
dobrze znam.
– Nie mogę w to uwierzyć, Philippe – stanęłam obok niego. –
Wiesz, do kogo należy ten dom? Do Outhwaitów.
W tym momencie na przystani ukazał się mężczyzna, który
odcumował łódź i zaczął płynąć w naszym kierunku. Po chwili
wyłączył silnik i łódź dobiła do brzegu.
– Tak myślałem, że to wy! – krzyknął mężczyzna. – Zapraszam na
drinka.
– Jak udało ci się nas rozpoznać? – zapytałam, gdy wsiedliśmy do
łodzi.
Dick Outhwait roześmiał się.
– Tajemnica! Mamy teleskop.
Włączył silnik, gdy tylko zajęliśmy miejsca i już po chwili byliśmy
na drugim brzegu. Na pomoście czekała Peggy.
– Lindsay, kochanie. Jak dobrze was widzieć. Gdy was ujrzałam,
od razu powiedziałam do Dicka – prawda Dick – że wy dwoje musicie
mieć wielką ochotę na coś do picia – prowadziła nas ścieżką w stronę
tarasu. – Philippe, czy wiesz jak obchodzić się z rożnem? Dick zawsze
twierdził, że nie jesteśmy na czasie, bo nie mamy rożna, a teraz gdy je
w końcu kupiłam, zupełnie go nie używamy.
– Pokaż mi, gdzie ono jest.
Z prawdziwą przyjemnością przyglądałam się, z jaką wprawą i
znajomością rzeczy Philippe zabrał się do pracy i już po chwili
powietrze wypełnił zapach smażonych szaszłyków. Odeszłam nad
brzeg jeziora, mając ciągle w pamięci dom Outhwaitów widziany z
drugiej strony. Z tego brzegu widok był mi znajomy i zdałam sobie
sprawę, że widziałam go wiele razy na obrazach Felice. Nadszedł
Dick.
– Nigdy nie mam dosyć tego widoku.
– Felice często go malowała, prawda?
– Tak, w dawnych czasach, zanim jeszcze poznała Coninstona.
– W jaki sposób się spotkaliście?
– Mój bratanek studiował razem z nią w Akademii Sztuk Pięknych.
To on ją tutaj przywiózł.
– Leslie? – zdziwiłam się.
– Tak – odpowiedział Dick i westchnął. – On nie żyje. Biedny
Leslie, miał taki talent i zginął w tak głupim wypadku.
– Co się stało?
– Utopił się w tym jeziorze. – Dick odwrócił się.
– Chodźmy Lindsay, szaszłyki są już na pewno gotowe.
„Utopił się w tym jeziorze” – słowa Dicka kołatały mu się w
głowie, gdy usiedliśmy na tarasie. Szaszłyki były dobrze przypieczone
i pikantne, Peggy podała jeszcze do nich chleb i pikle.
Nad jeziorem zaczynał już powoli zapadać zmrok. To właśnie tę
porę dnia, jej nieokreślony, niebieskoszary blask, Felice uchwyciła na
swych obrazach z takim powodzeniem. Byliśmy w trakcie jedzenia,
kiedy z drugiego brzegu odbiła łódź. Samotna postać, która siedziała
na dziobie dopłynęła do środka jeziora i pozostała tam już bez ruchu.
Leslie utopił się w tym jeziorze. Ale jak? Nie było to przecież
niebezpieczne miejsce, nie było w nim zdradzieckich prądów czy
głębin. Jedynie w czasie nielicznych sztormów jezioro przybierało
bardziej groźny wygląd, ale nawet gdyby rzeczywiście istniało jakieś
niebezpieczeństwo, zawsze przecież można było dopłynąć do którejś z
przystani.
Nie wiem dlaczego, ta bardzo odległa tragedia wywarła na mnie
takie wrażenie, czułam się, jakbym widziała to zdarzenie na własne
oczy. Nagle zdałam sobie sprawę, skąd to uczucie – widziałam już
przecież to wszystko na wielu obrazach Felice. Spojrzałam na
Philippe’a, rozglądał się dookoła niespokojnie. Nagle Dick dotknął
mojego ramienia.
– Dzwoniła do nas Jenna. Czy ten pomysł z Węgrami, to według
ciebie rozsądne?
– Myślę, że jeżeli jest szansa na odzyskanie władzy w nogach, to
powinna spróbować.
– A jeżeli nic z tego nie wyjdzie?
– Nie wiem, jak będzie mogła z tym żyć. Dick, ona mi
powiedziała, że widziałeś ich wypadek. Jak to możliwe?
Dick odwrócił wzrok, a Peggy natychmiast się wtrąciła.
– Nie wiemy, co się stało.
– Myślę, że wiecie – stwierdziłam cicho. – Coninston był waszym
najlepszym przyjacielem. Czyżbyście go kryli?
Peggy zaparło dech, a jej twarz poczerwieniała ze złości.
– Jak śmiesz mówić coś takiego, Lindsay. Twój własny ojciec.
– Oto właśnie dlaczego. Muszę znać prawdę.
– Zapomnij o tym, to już przeszłość – powiedział Dick z gniewem
w głosie.
– Ale nie dla Jenny. Widzicie, wszystko co wiem na ten temat, to
tylko pogłoski. Ty Dick, o niczym mi nie powiedziałeś. Mam prawo
znać prawdę. – Zwróciłam się do Philippe’a. – Czy nie mam racji?
– Lepiej zostaw tę historię w spokoju – odpowiedział cicho.
– A czy ty masz zamiar zostawić swój problem w spokoju? To nie
fair wobec Jenny, Felice nienawidzi jej od tamtej pory. Wini ją za ten
wypadek, a gdy spróbuję coś od niej wyciągnąć, zaraz zalewa się
łzami.
– Nie widziałam tego wypadku – gwałtowne słowa Peggy tylko
zwiększyły moją podejrzliwość.
– Felice być może nie wie dokładnie, co się stało, ale ciągle ją to
prześladuje – powiedziałam cicho. – Maluje High Sail, jakby to był jej
senny koszmar, tak samo jak maluje ciągle jezioro i pustą łódź.
– Bzdura – Outhwaitowie powiedzieli to równocześnie. Pokręciłam
przecząco głową.
– Pamiętacie, że Con zabierał mnie na wspinaczkę po łatwiejszych
ścianach. Nie zapomniałam jego taktyki, zdawał sobie sprawę z
niebezpieczeństw wspinaczki, więc na szczycie tej, prawie
nieosiągalnej góry, on i Jenna musieli połączyć się liną. Jeśli on by
spadł, Jenna nie miałaby sił, aby go utrzymać. Tymczasem on zginął,
a Jenna tylko się poważnie potłukła. Więc co było nie tak?
Dick podniósł się, był bardzo zdenerwowany.
– To śmieszne i całkiem niepotrzebne. Jestem pewien, że Felice
powiedziała ci...
Przerwałam mu.
– Nigdy nie rozmawiała ze mną o wypadku. Uważałam, zresztą tak
jak inni, że była to wina Jenny. Ale teraz chciałabym się wreszcie
dowiedzieć prawdy, Dick.
Dick usiadł ponownie i ukrył twarz w dłoniach. Kiedy w końcu na
mnie spojrzał, przeraził mnie wyraz smutku w jego oczach.
– Lindsay ma rację. Za długo miałem na sumieniu, to że nie
powiedziałem wtedy prawdy.
Peggy wybuchnęła gniewnie.
– Dick, przecież ustaliliśmy. Nie możemy cofnąć słowa, które
daliśmy Felice, to jej złamie serce.
– A co z Jenną? Młodą, piękną i przykutą do wózka. Sprawiliście,
że jak wszyscy uwierzyliśmy, że to była jej wina, bo Felice nie mogła
się pogodzić z faktem, że reputacja Cona mogłaby zostać splamiona.
Peggy zerwała się z krzesła i stanęła przy mnie.
– Nie będziemy cię słuchać, prawda? Dick, powiedz jej, że to
wszystko przeszłość i nie powinno ją to obchodzić.
– No, Dick? Czy możesz mi powiedzieć, że nie powinna mnie
obchodzić śmierć własnego ojca?
Dick pochylił się do przodu i położył dłonie na moich kolanach.
– Lindsay, błagam cię, zapomnij o tym. Zdarzył się wypadek i to
jest prawda.
– Więc jeżeli to był wypadek, jak mówisz, dlaczego Felice zwaliła
całą winę na Jennę? Nigdy nie powiedziałeś mi o okolicznościach
tego wypadku, a kiedy wróciłam do domu, Felice nie była w stanie,
aby opowiadać na jakiekolwiek pytania. Źle zrobiłam, bo powinnam
była od razu zainteresować się, jak wyglądała prawda. Ale aż do
chwili, kiedy Jenna powiedziała mi, że wszystko widziałeś, nie
chciałam denerwować Felice. Teraz sytuacja się zmieniła, Jenna ma
rację, chcę znać prawdę i mam do tego prawo.
Dick podniósł się i powiedział.
– Po wypadku zapytałem się Felice, czy mogę ci powiedzieć, jak
do niego doszło, ale zmusiła mnie, abym przyrzekł, że tego nie zrobię.
Teraz muszę złamać to przyrzeczenie.
Odszedł w głąb domu ciężkim krokiem i ze spuszczoną głową;
wyglądał tak, jakby nagle postarzał się o kilka lat.
Poczułam, jak w moich oczach zbierają się łzy, które po chwili
zaczęły wolno spływać po policzkach.
– O Boże, Philippe! Co ja zrobiłam?
Philippe przyciągnął mnie do siebie i zaczął całować moje włosy,
oczy, mokre policzki; były to pocałunki pozbawione namiętności,
pocałunki, jakimi obsypuje się dziecko, aby złagodzić jego ból.
Dick zjawił się po chwili na tarasie.
– Weź to – powiedział i wcisnął mi do ręki swój pamiętnik. –
Znajdziesz tu moją relację z wypadku.
– Dick, czy jesteś pewny, że chcesz, abym to przeczytała?
– Tak – odpowiedział stanowczo. – Peggy się ze mną nie zgadza,
jest bardzo zdenerwowana. Jeżeli nie macie nic przeciwko temu,
odwiozę was z powrotem.
Wsiedliśmy do łodzi, Dick zapalił silnik i szybko znaleźliśmy się
po drugiej stronie jeziora.
– Dick? – dotknęłam jego ramienia, gdy dobiliśmy do brzegu.
– Masz rację – powiedział. – Tylko błagam cię, nie zdradź się
przed Felice, że pożyczyłem ci swój pamiętnik. Jeżeli ma wreszcie
odzyskać spokój, może się jej to udać tylko wtedy, gdy podtrzyma
swoje złudzenie.
– Myślę, że straciłam dwoje przyjaciół – powiedziałam do
Philippe’a, przyciskając pamiętnik do piersi.
– Zawsze byli lojalni wobec Felice... – objął mnie ramieniem i
poszliśmy w stronę drogi. Zaczynało się już ściemniać.
– Muszę znać prawdę, Philippe.
– Ona ci tego nie wybaczy.
Philippe odprowadził mnie pod dom i odszedł nie proponując
spotkania. Ogarnął mnie smutek i tak mocno ścisnęłam pamiętnik
Dicka, aż wycisnął ślad na moim ręku. Może powinnam się teraz
odwrócić i wrzucić ten pamiętnik do wody, nie przeczytawszy go? A
jeśli to zrobię, co potem?
W domu nie paliły się żadne światła, ale okna salonu Dory były
rzęsiście oświetlone i doszłam do wniosku, że pewnie Felice,
pozbywszy się bólu głowy, dotrzymuje Dorze towarzystwa.
Kiedy przekręciłam klucz w zamku, Barney zawarczał i wyskoczył
na zewnątrz, gdy tylko otworzyłam drzwi, po czym stanął na ścieżce
czekając aż pójdziemy na codzienny spacer. Nie mogłam go zawieźć,
najpierw jednak zaniosłam pamiętnik do swojego pokoju i zamknęłam
go w szufladzie.
Barney poprowadził mnie ścieżką w stronę wzgórz. Woddali góry,
fiołkowo-różowego koloru, powoli zlewały się z nocnym niebem.
Zmierzch zapadał teraz szybko i widziałam już tylko zarys drogi.
Szłam wolno, próbując uspokoić myśli. Musiałam uwierzyć, że to co
miałam zamiar zrobić, było słuszne.
Kiedy wróciłam do domu, u Dory było już ciemno, za to
dostrzegłam światło w pokoju Felice. Wbiegłam po schodach na górę;
Felice leżała na łóżku i czytała.
– Nie boli cię już głowa?
– Nie, dzięki Dorze – powiedziała zjadliwie. – Naprawdę
wolałabym, abyś nie zabierała psa na spacer o tak późnej porze.
Mogłoby ci się coś stać.
Odłożyła książkę i okulary na nocny stolik i skuliła się pod kołdrą.
– Robiłyśmy z Dorą ciasteczka na uroczystości kościelne.
Podeszłam do niej i ucałowałam w miękkie policzki.
– Śpij dobrze – zamknęłam drzwi i przeszłam do swojego pokoju.
Opłukałam twarz zimną wodą, rozebrałam się szybko, włożyłam
szlafrok i usiadłam przy biurku, aby przeczytać pamiętnik Dicka.
Zaznaczył zakładką ze wstążki miejsce, gdzie chciał, abym
otworzyła. U góry strony widniała data: 4 maja. Musiałam się
skoncentrować, aby odcyfrować niewyraźne pismo Dicka. Miałam
przed sobą raport z miejsca wypadku, pisany przez prawnika, który
bezstronnie ustalił fakty i pozostawił je bez komentarza. Pisał:
„Straszny dzień. Coninston zabił się na High Sail. Jenna jest w
ciężkim stanie. Nisko zawieszone chmury i topniejący w szczelinach
gór śnieg sprawił, że pół – , nocna ściana była zupełnie mokra.
Towarzyszyłem im w marszu przez piargi aż do podnóża skały. W
takich warunkach była to cholernie niebezpieczna wyprawa i błagałem
Cona przez całą drogę, by zrezygnował ze swoich zamierzeń ze
względu na Felice. Powiedział mi, że pokłócili się z powodu tego
głupiego planu Jenny, ale nie zrezygnował. Powiązali się liną,
Coninston prowadził, wbijając haki i mocując linę asekurującą. Jenna
wspinała się na prawo od niego, wyszukując oparcia w głębokich
szczelinach, Con przytrzymywał ją swoją liną. Posuwali się wolno,
widziałem, że mają problemy. Con nie zauważył spadającego kawałka
skały, który uderzył go w ramię i strącił ze skaty. Spadł na linie 30
albo 40 stóp w dół. Nie byłem w stanie dojrzeć, czy się rusza. Jenna
zaczęte się spuszczać w dół, ale w pośpiechu straciła równowagę i
spadła na ten sam występ, co Con. Nie mogłem do nich dotrzeć bez
odpowiedniego sprzętu, pobiegłem więc do samochodu, podjechałem
do najbliższego telefonu i wezwałem policję i Pogotowie Górskie.
Akcja była bardzo trudna, ze względu na złe warunki, ale w końcu do
nich dotarli. Kiedy zwieźli Cona na dół, już nie żył, a Jenna była
nieprzytomna. Pojechałem do szpitala za karetką.
Nie wiem, jak zdobędę się na odwagę, aby o wszystkim
powiedzieć Felice”.
Na tym zapiski kończyły się. Przerzuciłam parę kartek i czytałam
dalej. Dick pisał, że brał udział w dochodzeniu, które miało ustalić
przyczyny zgonu Cona. Werdykt brzmiał: nieszczęśliwy wypadek.
Zamknęłam pamiętnik i otarłam załzawione oczy. Przypuszczałam
już wcześniej, że niechęć Felice do Jenny była spowodowana tym, że
była ona z Conem podczas jego ostatniej wspinaczki. Ale świadectwo
Dicka otworzyło mi oczy na jeszcze jeden szczegół.
Zdałam sobie sprawę, że one obie biorą na siebie winę za wypadek,
któremu nie potrafiły zapobiec. Felice nie mogła sobie darować, że
Con zmarł, zanim doszło między nimi do pojednania po wcześniejszej
sprzeczce. Usprawiedliwiłam jej gniew wielką miłością do Cona i
strachem o jego bezpieczeństwo.
Jenna natomiast winiła siebie za swoje głupie pragnienie przygody
i wyzwanie rzucone Coninstonowi. Nareszcie zrozumiałam, dlaczego
Felice nie chciała mówić o śmierci ojca. Rana spowodowana kłótnią
ciągle nie była zagojona. Zaś biedna Jenna, która zapamiętała tak
niewiele, ze stoickim spokojem znosiła wszystko uważając, że ma
swój wkład w to, że doszło do wypadku. Pomyślałam, że może
nadejdzie czas, kiedy będę mogła odegrać między nimi rolę rozjemcy.
ROZDZIAŁ X
Roger wrócił do domu następnego wieczora i kiedy dzień później
przyjechałam do galerii, zastałam go już w biurze. Ledwie mnie
zobaczył, podszedł do mnie, objął i pocałował, pierwszy raz był to
długi i namiętny pocałunek.
– Roger! – wyrwałam się z jego objęć. – Co się dzieje?
Roger roześmiał się i uświadomiłam sobie, jak atrakcyjnym jest
mężczyzną i że zaledwie parę tygodni temu jego namiętność wcale by
mi nie przeszkadzała.
– To była owocna podróż. Trafiłem na ważny obraz, który na
pewno bardzo dobrze sprzedamy – przerwał dając mi czas, abym
usiadła. – A poza tym – ciągnął dalej – jak wiesz, Jenna zdecydowała
się na wyjazd do tej kliniki na Węgrzech. Obiecałem pojechać z nią i
pozostać tam aż do czasu, gdy będzie po wszystkim.
– Pragnę całym sercem, aby odzyskała władzę w nogach –
przerwałam mu – ale czy nie sądzisz, że ona działa trochę zbyt
pochopnie rezygnując ze swoich udziałów w galerii?
Dopiero, gdy skończyłam mówić przypomniałam sobie, że Jenna
prosiła, abym się nie wygadała przed Rogerem, zanim on sam mi tego
nie powie.
– Wiedziałem, że się wygada. Uważam, że będzie miała
zapewniony byt, a poza tym nie jest związana uczuciowo z galerią i
więcej tu z nią kłopotów, niż pożytku. To ojciec pokierował nami tak,
byśmy zajęli się interesami. Jeśli chodzi o mnie, wcale mi to nie
przeszkadza – uśmiechnął się i sięgnął po moją rękę. – A ty, Lindsay?
Czy twoje serce naprawdę należy do galerii?
Zawahałam się przez moment.
– Wiesz, że kocham swoją pracę. A poza tym czuję się w jakiś
sposób odpowiedzialna za galerię ze względu na umowę, jaką twój
ojciec zawarł z Felice.
– Ciebie to do niczego nie zobowiązuje. Obrazy Felice będą
wisiały tu tak długo, jak długo galeria będzie otwarta dla publiczności.
– Wiem, o tym, Roger i jestem pewna, że matka to docenia.
– Wątpię, ona uważa, że jest to jej prawo. Mój ojciec ją adorował.
– Głupstwa mówisz – skwitowałam szybko. – On był przywiązany
do twojej matki.
– Matka zmarła dawno temu. Dziwne – zauważył – że musiałem
się właśnie zakochać w córce Felice.
Usiadłam powoli na krześle. Serce waliło mi jak młot i poczułam,
że moje policzki stają się czerwone. Roger zdawał się tego nie
zauważać. Przewracał jakieś papiery na biurku, w pewnym momencie
odłożył swój długopis i spojrzał na mnie.
– Wiesz, że rezygnacja Jenny zostawia mi wolną rękę co do
wyboru nowego wspólnika. Czy rozważysz moją propozycję?
– Czy uważasz, że to dobry pomysł? To znaczy mam na myśli...
– Masz na myśli – przerwał mi zły – że nie chcesz być związana z
Galerią na zawsze. Chcesz wolności. Ale czy nie widzisz, Lindsay, że
chcę się z tobą ożenić? Wiesz, że cię kocham i myślę, że moglibyśmy
być ze sobą szczęśliwi.
Twarz mu pojaśniała, gdy to mówił, a jego wzrok zmusił mnie,
abym też na niego spojrzała.
– Nie musisz się decydować od razu, mogę poczekać. Odwrócił
głowę w bok i teraz widziałam tylko jego zawzięcie zaciśnięte usta.
– Jenna powiedziała mi, że wyjechałaś na weekend z
Deauville’em. Nie podoba mi się to. – Podniósł się nagle z krzesła,
podniósł mnie w górę i przytrzymał w swoich ramionach.
– To chyba nie jest twój interes.
– Owszem, chyba tak. Należysz do mnie.
– Nie, Roger, nie należę. Proszę, puść mnie. Doszliśmy do miejsca,
z którego nie było już powrotu i nie byłam z tego zadowolona.
Chciałam w dalszym ciągu pracować w galerii, bo lubiłam tę pracę.
Zgodziłabym się też oczywiście zostać wspólnikiem Rogera, gdyby
nie było to związane z jakimiś dodatkowymi warunkami.
Roger zwolnił swój uścisk i usiadł ciężko na krześle. Miał teraz tak
samo posępny wyraz twarzy, jaki często widziałam u jego siostry.
– Przypuszczam, że Deauville powiedział ci, że jego ojciec
pominął go dzieląc swój majątek tylko pomiędzy jego trzech braci.
Sprawdziłem to dokładnie. Trochę to dziwne, nie uważasz?
– Wcale mnie to nie dziwi. Andre Deauville nie był ojcem
Philippe’a.
Roger spojrzał na mnie zdziwiony.
– Powiedział ci to? Nie wierzę Deauville’om. Kto jest w takim
razie jego ojcem?
– Nie mam pojęcia.
Roger wyprostował się i chwycił mnie za nadgarstki.
– Nie wierzę ci.
– To nie jest ani mój, ani twój interes, więc lepiej zapomnij o tym.
Spojrzał na mnie groźnie, by już po chwili, tak jak mu się to często
zdarzało, zmienić się całkowicie. Pocałował moją dłoń i uśmiechnął
się w taki sposób, jakby już zdążył zapomnieć o swoim gniewie.
– Przepraszam, kochanie. Wiesz, że jestem zazdrosny, to głupie z
mojej strony. Nie mam o co być zazdrosny, prawda?
Zignorowałam jego pytanie.
– Roger, bardzo lubię pracę w galerii. Czy nie moglibyśmy
zostawić wszystkiego tak jak było, przynajmniej do czasu, gdy Jenna
będzie już po operacji?
Uśmiechnął się.
– Oczywiście, Lindsay. Nie poradziłbym sobie z tą cholerną galerią
bez ciebie.
Była to prawda.
Napięcie, jakie na chwilę zapanowało między nami, zdążyło się
ulotnić i odetchnęłam z ulgą. Usiedliśmy, by porozmawiać o
interesach i ostatnich transakcjach, które rzeczywiście były
wyjątkowo udane. Przerwał nam dzwonek telefonu. Podniosłam
słuchawkę i wymieniłam nazwę galerii. Przez chwilę w słuchawce
panowała cisza, aż w końcu ktoś poprosił o rozmowę z Rogerem.
Zapytałam kto mówi, choć już dobrze wiedziałam, do kogo należał
głos. Zasłoniłam słuchawkę dłonią i wyszeptałam do Rogera.
– Ritter.
Roger wyciągnął rękę po słuchawkę i przedstawił się, jego twarz
stała się teraz kamienna, a głos brzmiał szorstko.
– Zwróciliśmy panu wszystkie obrazy, panie Ritter. Moja siostra
dała panu pokwitowanie na dziesięć płócien i tyle zwróciliśmy.
Przerwał słuchając, po czym znowu odezwał się.
– Nic nie wiem o żadnej paczce. Sprawdzę to i zadzwonię do pana.
Rzucił słuchawkę na widełki i zawołał Daviesa, który natychmiast
wszedł do biura.
– Zamknij drzwi – powiedział niecierpliwie Roger. – Dwonił przed
chwilą Ritter i twierdził, że zostawił tu Jennie jakąś paczkę.
Davies przytaknął.
– To prawda, na opakowaniu jest napisane jej imię.
– Przynieś ją tutaj, proszę.
Za moment Davies wrócił z paczką, w której najwyraźniej były
zrolowane płótna. Róg papierowego opakowania był z jednej strony
naderwany, pod spodem znajdowała się jeszcze jedna warstwa
papieru.
– Wygląda na to, że mamy tu jeszcze inne płótna Rittera – warknął
Roger.
Davies zawahał się.
– Panna Jenna powiedziała, że pod żadnym pozorem nie mogę
panu tego pokazać i była bardzo zła, kiedy nie chciałem jej tego
przyrzec. Kazała mi wyjść z magazynu, ale kiedy poszła do domu
zajrzałem tam, lecz paczki już nie zauważyłem. Dopiero później,
kiedy przestawiałem ramy, , przypadkowo się na nią natknąłem.
– Dziwne, myślę, że powinniśmy je otworzyć, Roger –
powiedziałam.
Roger wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia w co się Jenna bawi, ale jeśli myśli, że uda się
jej podrzucić mi te cholerne obrazy Rittera, to się grubo myli –
przerwał i obserwował, jak Davies rozpakowuje paczkę, rozwija
płótna i układa je na podłodze.
Na widok obrazów Roger głęboko odetchnął i sięgnął po szkło
powiększające, które leżało na biurku. Ja i Davies spojrzeliśmy na
siebie.
– Cholera! – powiedział Roger. – Spójrzcie na to. Przykucnęliśmy
z Daviesem koło niego.
– Nie wierzę własnym oczom. Nigdy dotąd nie widziałem tak
dobrych kopii – stwierdziłam.
– To nie kopie – Roger delikatnie przesuwał palcem po podpisie,
widocznym na obrazie. – To oryginały.
– Ależ to niemożliwe! – wykrzyknęłam. – Oczywiście, widziałam
je wcześniej w kolekcji Carvela w Galerii Thurley, ale myślałam...
– Te obrazy zostały skradzione – powiedział Davies. Roger
poczerwieniał z gniewu.
– Jak Ritter śmiał tak wykorzystać Jennę?! Będę... będę... – Nie
mógł dokończyć.
– Niech się pan uspokoi. – Davies wyprostował się. – Myślę, że
musimy się dowiedzieć, czy panna Jenna jest rzeczywiście w to
zamieszana.
– Daj spokój, Davies. Jenna i skradzione obrazy – jego głos
załamał się.
– Ona mogła o niczym nie wiedzieć – powiedziałam niepewnie. –
Na pewno ją okłamał.
– Więc Ritter jest albo złodziejem, albo odbiorcą skradzionych
obrazów – skwitował Roger. – Wygląda na to, że go mamy.
– Chyba jednak nie, Roger. Bardzo sprytnie to obmyślił. Policji
nigdy by nie przyszło do głowy, aby szukać skradzionych obrazów w
galerii o takiej reputacji, jak nasza. Ukrycie ich tutaj było
mistrzowskim posunięciem, zwłaszcza, że wciągnął w to Jennę –
zaczęłam rozpatrywać, jakie konsekwencję przyniosłoby znalezienie
skradzionych obrazów na terenie galerii. – Oskarżyliby nas, że
skradziono je na nasze polecenie.
– I bylibyśmy zrujnowani – dodał Roger.
– Do tego nie dojdzie – odezwał się Davies. – Musimy się ich
pozbyć.
– Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. W jaki sposób się ich pozbyć?
Spojrzałam wyczekująco na Daviesa.
– Muszę pomyśleć – odpowiedział.
Roger podsunął mu krzesło, ja również usiadłam, bo nagle
poczułam jak bardzo jestem przerażona tą sytuacją. Tylko Davies
zdawał się tym wszystkim bawić. Nabrałam otuchy, gdy pomyślałam
że, jeżeli ktokolwiek jest w stanie przechytrzyć tego łobuza, to tylko
Davies. Jego długa i zaszczytna służba w marynarce świadczyła o
odwadze i pomysłowości. Bałam się już teraz tylko o Jennę. Ten
sierżant z policji, który przyszedł sprawdzić nasz system alarmowy,
mówił z takim zawzięciem o gangu złodziei obrazów grasującym w
okolicy.
– Myślę, że Jenna powinna wyjechać na Węgry tak szybko, jak to
możliwe. Tutaj może się znaleźć w niebezpieczeństwie –
powiedziałam.
– Tak, to bardzo prawdopodobne. – Davies zgodził się ze mną. –
Wydaje mi się, że nie powinniśmy niczego ruszać, zanim pan i panna
Jenna nie wyjedziecie.
– Nie mam zamiaru się ulotnić, zostawiając wszystko na waszej
głowie. Przypuśćmy, że zwrócilibyśmy paczkę Ritterowi?
Davies przecząco pokręcił głową.
– To zbyt ryzykowne. Jeśliby go złapali, na pewno zaznałby, że
Jenna mu pomagała.
– Nie mógłby być aż tak... – zaprotestowałam.
– Niestety, mógłby – przerwał mi Roger.
– Więc co zrobimy? – zaczynałam się coraz bardziej denerwować.
– Nie rozumiem tylko, dlaczego Ritter wciągnął w to wszystko Jennę i
galerię?
– Myślę, że znam odpowiedź – powiedział Davies. – Ubzdurał
sobie, że Reedowie zmarnowali jego artystyczną karierę. Zarówno
pan, jak i pański ojciec konsekwentnie odmawialiście wystawiania
jego prac. Drugim powodem jest to, że panna Jenna go odrzuciła.
– Co masz na myśli? – Roger rzucił mu gniewne spojrzenie.
– Słyszałem, jak prosił ją, aby zmieniła zdanie i wyszła za niego za
mąż. Nie miałem zamiaru podsłuchiwać, ale byli akurat w magazynie
i nie widzieli mnie. Odpowiedziała mu na to, żeby się odwalił.
– Nie wygląda mi na człowieka, który miałby zamiar się żenić... –
Roger przerwał i dodał niepewnie – no, z dziewczyną taką jak Jenna.
– Chciał się po prostu wżenić w Reedów – skwitował Davies. –
Myślał, że jako mąż Jenny będzie mógł uzyskać kontrolę nad galerią.
Spojrzałam na nich bezradnie.
– Co możemy zrobić?
Davies uśmiechnął się w sposób, który nie wróżył Ritterowi nic
dobrego.
– A gdybyśmy zwrócili obrazy do Galerii Thurley?
Davies szczegółowo objaśnił nam swój pomysł. Miał zamiar
pożyczyć samochód dostawczy od swojego przyjaciela, któremu
kiedyś wyświadczył przysługę i odstawić paczkę pod drzwi Galerii
Thurley. Właściciele byliby szczęśliwi, że odzyskali najbardziej
wartościowe obrazy z ich kolekcji, a samochód i kierowca, jak nas
zapewnił Davies, nigdy nie zostałyby rozpoznane. Według mnie był to
szaleńczy i zbyt ryzykowny pomysł i głośno powiedziałam, co o nim
myślę.
– Nie ma innego wyjścia – odparł Roger. – Nie zapomnę ci tego,
Davies – dodał.
Plan został przyjęty i dokładnie ustaliliśmy czas akcji. Jak tylko
Roger dał się przekonać, że musi wyjechać i znalazł się z Jenną na
pokładzie samolotu, miałam zawiadomić Rittera, że znaleźliśmy jego
paczkę – teraz zawierającą już falsyfikaty – po czym oryginały miały
zostać zwrócone. Tutaj w końcu uśmiechnęło się do nas szczęście.
Dyskretnie zasięgnęłam informacji i dowiedziałam się, że
Thurleyowie wyjechali za granicę i każda przesyłka, którą otrzymają,
zostanie umieszczona w bezpiecznym miejscu, aż do ich powrotu.
Znaczyło to, że wieść o odnalezieniu obrazów nie rozniesie się zbyt
szybko a w tym czasie policji uda się może złapać Rittera i jego
bandę.
Mimo wszystko bałam się o powodzenie naszego planu. Nie
uspokoił mnie nawet Davies, kiedy zapewniał mnie, że wszystko jest
w największym porządku, obrazy zostały zwrócone i nikt nie
zauważył niczego podejrzanego, ale jakoś nie przyniosło mi to ulgi.
Do tego jeszcze rozmowa z Ritterem była dla mnie prawdziwą
męczarnią. Był wściekły, gdy powiedziałam mu, że nie może
rozmawiać z Jenną, bo ona i Roger wyjechali, nie mówiąc nawet
gdzie. Gdy zgłosił się po swoją paczkę, miałam nadzieję, że jest to
koniec całej historii, ale w głębi serca wiedziałam, że do końca jest
jeszcze daleko.
Kiedy tego samego dnia, Philippe czekał na mnie w zwykłym
miejscu przed galerią, miałam wielką ochotę zwierzyć mu się ze
wszystkiego, ale ustaliliśmy z Rogerem i Daviesem, że cała sprawa
pozostanie tajemnicą naszej trójki.
Była szósta godzina i wieczór tak piękny, że uświadomiłam sobie,
jak bardzo kocham Lakeland i że naprawdę, nie chciałabym mieszkać
nigdzie indziej.
Wybraliśmy się z Philippe’em do restauracji, a potem jeździliśmy
wolno wzdłuż wąskich uliczek, podziwiając ich piękno. W końcu
wyjechaliśmy z miasta i zaparkowaliśmy samochód. Przez
wrzosowisko przeszliśmy do miejsca, skąd roztaczał się cudowny
widok na jezioro i pasmo gór.
– Żałuję, że muszę jechać do Londynu – powiedział Philippe. – Ale
na pewno wrócę do soboty. Lindsay, czy uważasz, że powinienem
zaniechać szukania mojego ojca?
– Czy jesteś w stanie to uczynić? Czy to pytanie nie zostanie w
tobie na zawsze, domagając się odpowiedzi?
– Na pewno tak, Andre Deauville oficjalnie użyczył mi swego
nazwiska. Myślę, że była to część umowy z moją matką, ale w końcu
ją oszukał. Nie zmienił swojego testamentu aż do chwili, kiedy
zmarła.
– Czemu go potem zmienił?
– Może moi bracia odkryli, że Andre Deauville był tylko moim
ojczymem i zmusili go do tego. Ale nie winię za to ani ich, ani jego.
Znalazł miejsce, gdzie mogliśmy usiąść i objął mnie.
– Czy możesz mi wybaczyć tę obsesję. Lindsay? Jeśli powiesz
choć słowo, jestem gotów zaniechać poszukiwań.
Pokręciłam przecząco głową i jego dłoń uścisnęła mocniej moje
ramię.
– Daj mi jeszcze trochę czasu – poprosił.
Uniosłam swoją twarz, a on pocałował mnie mocno i namiętnie.
– Myślę, że musisz szukać dalej, Philippe. Rozumiem cię,
naprawdę. Teraz, kiedy Dick powiedział mi prawdę o śmierci Cona,
wszystko wydaje się inne. Powtórzyłam Philippe’owi to, co
wyczytałam w pamiętniku Dicka, a on wysłuchał mnie uważnie.
– Gdybym tylko mogła porozmawiać z mamą o śmierci ojca,
jestem pewna, że pomogłoby jej to, ale ona w ogóle nie dopuszcza do
poruszania tego tematu.
Philippe odwiózł mnie do domu. Czułam, że porzucił swoje
nadzieje co do odnalezienia ojca, a jego zawód był tak dokuczliwy,
jak niegdyś mój. Pomyślałam, że powinien jednak znać prawdę i że
ostatnią, i jedyną szansą by to się stało, była rozmowa z Felice.
Kiedy weszłam do domu, mama leżała na kozetce w salonie.
Przywołała mnie leniwym ruchem ręki i usiadłam obok niej.
– Czy byłaś gdzieś z tym Francuzem? – zapytała rozdrażniona i
spojrzała na mnie twardo błękitnymi oczyma.
– Felice, dlaczego nie chcesz się przyznać, że znałaś jego matkę?
Jej panieńskie nazwisko brzmiało Cornell, a Philippe urodził się
zanim wyszła za mąż za Andre Deauville’a. Powiedziała Williamowi
Cornellowi, że dałaś jej swoje trzy obrazy, dwa z nich są teraz u
Philippe’a, a ten trzeci ma William. Taki wiosenny pejzaż, z pustą
łodzią na jeziorze. Myślę – powiedziałam ostrożnie – że wiesz, kim
był kochanek Eve. Mama wyraźnie rozdrażniona zerwała się z
kozetki.
– Jeżeli nie przestaniesz mnie obsypywać tymi bzdurnymi
historiami, będę musiała cię poprosić, abyś wyszła. Nie mam ochoty
być przepytywana – przerwała, bo głos się jej nagle załamał.
– Mówię ci, że to nie była moja wina.
– Co nie było twoją winą?
– Nic, nie chciałam tego powiedzieć. Próbujesz mnie wyprowadzić
z równowagi. Odejdź i zostaw mnie w spokoju! – wybiegła z pokoju i
usłyszałam jej szybkie kroki na wypolerowanych deskach schodów.
Drzwi do jej pokoju zamknęły się z głośnym hukiem, który
wyraźnie dał mi do zrozumienia, że może nadszedł już czas, aby nasze
drogi się rozeszły. Ale jak mogłam ją opuścić? Ogarnął mnie
przypływ uczuć do mamy; pragnęłam ją pocieszyć i ukoić i przykro
mi było, że mnie odrzuciła. Rozmyślania przerwał mi Barney, kładąc
głowę na kolanach. W jego psich oczach zauważyłam wiarę, że go nie
zawiodę i wyprowadzę na zwykły spacer. Poszliśmy więc w stronę
wzgórz, oświetlonych ostatnimi promieniami zachodzącego słońca.
Wracając po kilkunastu minutach, dostrzegłam Dorę, czekającą na
mnie przed bramą naszego domu.
– Felice cię szukała.
– Czego chciała?
– Chce ci pokazać swój nowy obraz. Jest teraz w pracowni.
Weszłam więc do zatopionego w ciszy domu, otworzyłam drzwi do
studia i stanęłam niezdecydowana.
– O, jesteś już kochanie. Podejdź tu i przyjrzyj się. Wstrzymałam
oddech i spojrzałam na spokojną scenerię obrazu. Nie było na nim ani
High Sall, ani pustej łodzi, ani groźnie wyglądającego jeziora. Wręcz
przeciwnie, namalowała długie pasmo zielonych wzgórz i czyste,
błękitne niebo bez żadnej chmurki – sprawiał bardzo pogodne
wrażenie.
– Już wszystko w porządku – powiedziała i pocałowała mnie.
Wiedziałam jednak, że nie była to prawda.
ROZDZIAŁ XI
Nadszedł szczyt sezonu turystycznego i galeria wraz z
przylegającymi do niej sklepami była oblężona przez klientów cały
dzień. W lokalnej gazecie ukazał się artykuł na temat twórczości
Felice, który jeszcze wzmocnił zainteresowanie jej obrazami.
Davies i ja byliśmy w pracy całą sobotę i zaczęłam z
niecierpliwością oczekiwać powrotu Rogera z Węgier.
Pod koniec dnia Davies przyniósł mi do biura dzbanek mocnej
herbaty i zaproponowałam, aby wypił ją razem ze mną.
– Nie mamy już więcej Jej obrazów w magazynie –
zakomunikował.
Uśmiechnęłam się, sposób w jaki mówił o mamie zawsze budził
moje ciepłe uczucia.
– W poniedziałek ma przyjechać ten facet z Galerii Londyńskiej i
na pewno będzie chciał kupić parę Jej płócien.
– Przycisnę trochę Felice dziś wieczorem. Pracowała ostatnio
bardzo ciężko i jestem pewna, że skończyła już kilka obrazów.
Przyniosę je jutro do galerii i powiesimy je w poniedziałek rano.
Davies z zadumą popijał herbatę.
– Ritter był tutaj – powiedział w końcu. Wzdrygnęłam się.
– Czy rozmawiał z tobą? Czego chciał?
– Spytał mnie o adres panny Jenny. Kiedy powiedziałem, że go nie
znam, zrobił się bardzo agresywny i zaczął mi grozić.
– Grozić!? Czym? – zapytałam ze strachem.
– Powiedział, że ma nadzieję, że jesteśmy ubezpieczeni, bo byłoby
przykre, gdyby galeria się spaliła.
Poczułam zimny dreszcz przebiegający mi po plecach.
– Powiedziałam mu, że gdyby coś takiego się stało,
wiedzielibyśmy do kogo skierować policję.
– Davies, nie podoba mi się to. Chciałabym, żeby Roger już wrócił.
– Proszę się nie martwić, panno Lindsay. Mam zamiar zająć się
Ritterem osobiście.
– Tylko bądź ostrożny, Davies. Nie zniosłabym, gdyby coś ci się
stało.
Tuż przed zamknięciem Galerii odwiedził mnie Dick Outhwait.
Podał mi na przywitanie rękę i ucałował w oba policzki – poczułam,
że wszystko mi już wybaczył.
– Felice zaprosiła mnie i Peggy na kolację, ale najpierw chciałem
zamienić z tobą kilka słów – powiedział.
– Dick, przykro mi, że zmusiłam cię, abyś odkrył przede mną
okoliczności śmierci Cona. Ale musiałam poznać prawdę.
Uśmiechnął się i zanim wypuścił moją dłoń, mocno ją uścisnął.
– Cieszę się, że to zrobiłaś. Od dawna miałem ochotę ci o tym
powiedzieć, ale Felice stanowczo się temu sprzeciwiała. Czy coś jej
wspomniałaś na ten temat?
– Nie, oczywiście, że nie. Weźmiesz teraz swój pamiętnik? Jest
zamknięty w sejfie – otworzyłam skrytkę i podałam mu go – Dick,
dlaczego tak się ociągałeś, aby porozmawiać ze mną o ojcu?
– Tak naprawdę to nie wiem, pomijając oczywiście to, że
obiecałem Felice, że nie pisnę ani słowa. A my zawsze ją chroniliśmy,
od pierwszego dnia, kiedy zjawiła się w naszym domu. Wiele lat temu
Con prosił mnie, abym się nią zaopiekował, gdyby on zmarł pierwszy.
Wieczorem śmiertelnie zmęczona, zaparkowałam samochód przed
domem i przyłączyłam się do naszych gości. Dick przygotował mi
drinka, którego z wdzięcznością przyjęłam, a Dora zaczęła nalegać,
abym zjadła kolację, którą zostawiła dla mnie w jadalni. Byłam zbyt
wyczerpana, aby cokolwiek przełknąć, ale pod wpływem bacznego
wzroku Dory zabrałam się do jedzenia. Kiedy Dora zniknęła w
kuchni, aby przygotować kawę, przyszedł do mnie Dick.
– Posiedzę trochę z tobą, chyba nie masz nic przeciwko temu?
Wskazałam mu miejsce koło siebie. Usiadł na krześle krzyżując
nogi i odchylając się do tyłu.
– O czym myślisz, Dick?
– Roger powiedział mi, że Jenna chce wycofać swój udział w
Galerii. Jak ci wiadomo, jestem jednym z wykonawców testamentu
Reeda. Roger zaproponował, abyś ty została jego nowym
wspólnikiem, więc skontaktowałem się z innymi członkami rady
nadzorczej i wiem, że są gotowi to zaakceptować.
– Ja natomiast nie – odpowiedziałam zimno.
Dick spojrzał na mnie. W jego błękitnych oczach przysłoniętych
krzaczastymi brwiami dojrzałam błysk zdziwienia.
– Rozumiem, że Roger rozmawiał o tym z tobą.
– Owszem, ale są pewne przeszkody.
– Nie wiem o żadnych.
– Małżeństwo.
– Nie rozumiem. Zawsze myślałam, że ty i Roger... Pokręciłam
przecząco głową.
– Czy masz kogoś innego? Przytaknęłam w milczeniu.
– Czy to Deauville?
– Tak. ale...
– Wiem, Felice go nie lubi. Peggy i ja uważamy, że jest czarujący –
zawahał się na moment. – On mi kogoś przypomina ... – westchnął –
ale to chyba tylko moja wyobraźnia – Chwileczkę, Dick. Andre
Deauville nie był ojcem Philippe’a.
– Acha, więc to tak wygląda.
Pomyślałam, że adwokacka praktyka Dicka nauczyła go nie dziwić
się żadnym nagłym zwrotom, które rządzą naszym losem.
– Philippe nie poprosi mnie, ani żadnej innej kobiety o rękę,
dopóki nie dowie się, kim byli jego przodkowie. Ma , w sobie obsesję,
strach przed „złą” krwią, czy coś w tym rodzaju. Dick, kiedy poznałeś
Felice, ona przyjaźniła się z dziewczyną o imieniu Eve Cornell. Eve
była matką Philippe’a. Czy pamiętasz ją?
Tym razem poruszyłam go do żywego. Twarz mu pobladła, a oczy
przybrały kształt wąskich szparek. Pochyliłam się do przodu.
– Znałeś ją. Czy to dlatego Philippe ci kogoś przypomina? Felice
udaje, że jej nie znała, dlaczego?
– Nie mogę odpowiadać za Felice – powiedział ochrypłym głosem.
– Musisz, Dick. Czy nie widzisz, że wchodzi tu w grę moje
szczęście? Bardzo kocham Philippe’a – dodałam łagodnie.
Dick przyglądał mi się przez dłuższą chwilę. Z bólem
obserwowałam, jak walczy ze sobą, ale nie mogłam ustąpić. Rosło we
mnie podniecenie i nadzieja.
– Dlaczego nie chcecie mówić o Eve Cornell? Czy nie wiedziałeś,
że wyjechała stąd do Francji i wyszła za Andre Deauville’a?
– Oczywiście, że nie wiedziałem.
– Dick, poczekaj. Dlaczego nie możesz o niej mówić?
– Nie teraz. Peggy zacznie się niepokoić, że gdzieś zniknąłem –
powiedział i pośpiesznie wyszedł z pokoju.
Byłam zbyt zmęczona, aby się nad tym wszystkim zastanawiać.
Podniosłam się ciężko z krzesła i trzymając się poręczy, weszłam po
schodach do mojego pokoju. Otworzyłam okno na całą szerokość, w
ubraniu rzuciłam się na łóżko i rozpłakałam się.
Obudziłam się wcześnie, w domu panowała cisza. Przez moment
nie mogłam dojść, dlaczego leżę w łóżku ubrana, ale już po chwili
przypomniałam sobie rozmowę z Dickiem i jej zakończenie.
Znużona zrzuciłam z siebie ubranie i przygotowałam kąpiel.
Zanurzyłam się w gorącej wodzie, wciąż czując w głowie chaos
spowodowany zachowaniem Dicka. Czy on znowu chronił przed
czymś Felice? Jeśli tak, to przed czym? Wytarłam się ręcznikiem,
wskoczyłam w dżinsy i sweter, i zeszłam do kuchni, gdzie z
entuzjazmem przywitał mnie Barney. Nastawiłam wodę na herbatę,
świadoma nadziei, z jaką wpatrywał się we mnie.
– No dobrze – jak zwykle poddałam się. – Chodź!
Barney powstrzymywał okazanie swojej radości do momentu, gdy
znaleźliśmy się na zewnątrz. Wtedy natychmiast wyskoczył do przodu
i zniknął pomiędzy świątecznymi drzewami Cona.
Poszliśmy w stronę wzgórz, pustych o tej porze dnia, jeśli nie
liczyć pasących się tu i ówdzie stad owiec. Panująca cisza i spokój
sprawiły, że poczułam się nareszcie odprężona. Postanowiłam pójść
inną niż zwykle drogą, która doprowadziła nas w dół do jeziora, a
potem do małej zatoczki naprzeciwko domu Outhwaitów.
Przez całą drogę myślałam o tajemnicy, którą tak bardzo chciałam
rozwikłać, ale przypominało to układanie łamigłówki z małych części,
których nie umiałam sklecić w całość. Tymczasem Barney wskoczył
do jeziora; uwielbiał wodę i kąpiel, więc pozwoliłam mu chwilę
popływać, po czym gwizdnęłam na niego. Wyskoczył na brzeg,
otrzepując się tak energicznie, że chłodne krople wody dosięgły nawet
mnie.
Słońce zdążyło już wzejść ponad szczyty wzgórz i cała okolica
skąpana była w magicznym, porannym świetle, jakie Felice potrafiła
oddać na swych obrazach z takim uczuciem i artyzmem. Kiedy
wróciliśmy do domu, mama siedziała przy stole jedząc śniadanie i
czytając równocześnie niedzielną gazetę.
– Dzień dobry, kochanie! – Była promienna jak ten świąteczny
poranek i wyglądała bardzo elegancko w białym kostiumie z
marynarskimi akcentami. – Odpoczęłaś już? Zajrzałam do ciebie
wczoraj w nocy, wyglądałaś na bardzo zmęczoną.
Pocałowałam ją w policzek, a ona niespodziewanie objęła mnie
ramionami i przytuliła do siebie.
– Potrzebuję cię, Lindsay – wyszeptała. – Nie odchodź.
– Nigdzie się nie wybieram – usiadłam i nalałam sobie kawy.
– Nie, nie powinnam mówić w ten sposób. Con zwykle się
denerwował, kiedy zaczynałam go błagać, aby mnie nigdy nie
opuszczał.
Spojrzałam na nią ze zdziwieniem.
– Jestem pewna, że byłaby to ostatnia myśl, jaka mogłaby mu
przyjść do głowy.
– Mam nadzieję – odpowiedziała i z nagłym ożywieniem dodała. –
Usmażyć ci jajecznicę?
Posmarowałam masłem grzankę.
– Byliśmy z Barneyem nad jeziorem, Barney się wykąpał w tej
zatoczce naprzeciw Outhwaitów, jest całkiem płytka.
– Naprawdę? Przestałam już robić spacery nad jezioro. Idziemy
teraz z Dorą do kościoła.
Schyliłam się i pozbierałam porozrzucaną gazetę, którą zrzuciła
wstając z krzesła.
– Kochanie, myślałam, że może zjemy potem w trójkę obiad w
hotelu Lakę End. Dołączysz do nas?
– Nie, mamo. Mam trochę pracy.
– Mam nadzieję, że Roger docenia poświęcenie, z jakim dla niego
pracujesz. Ten chłopak ma szczęście – podeszła do mnie i owionął
mnie zapach jej perfum. Schyliła się i pocałowała mnie w policzek. –
Roger zapytał mnie kiedyś, czy miałabym coś przeciwko temu,
abyście się pobrali.
– Zapomnij o tym, mamo. Nie mam zamiaru wychodzić za Rogera.
Zmarszczyła brwi i zaczęła zakładać rękawiczki.
– Będę modlić się, aby wrócił ci zdrowy rozum – powiedziała i
odeszła, wołając rozkazująco na Dorę.
Czy mama zawsze była taka apodyktyczna? – pomyślałam. Czy
Con pozwalał jej sobą rządzić? Czy to właśnie z tego powodu
pragnęłam wyrwać stąd swoje korzenie i zacząć niezależne życie z
dala od niej i Co na?
W południe zrobiłam sobie parę kanapek i wybrałam się z
Berneyem do zatoczki nad brzegiem jeziora. Znalazłam wygodne
miejsce i usiadłam, obserwując łódź, zakotwiczoną na środku jeziora.
Siedziało w niej bezruchu dwóch mężczyzn łowiących ryby. Nagle
jeden z nich podrzucił swoją wędkę i ujrzałam odblask światła, gdy
zdejmował rybę z haczyka. Wtedy drugi mężczyzna zaczął
protestować wymachując rękoma i podniósł się gwałtownie. Łódź
zakołysała się niebezpiecznie i nabrała wody. W panującej dookoła
ciszy usłyszałam głos pierwszego mężczyzny:
– Usiądź, idioto!
Włożył wiosło w dulkę i zaczął wiosłować w stronę brzegu.
Przerażona zdałam sobie sprawę, jak łatwo może się przewrócić taka
łódź.
Pusta łódź, na środku znajomego jeziora. Ostatnia część
łamigłówki, która rozwiązałaby tajemnicę obsesji Felice na punkcie
tego miejsca, kołatała mi się po głowie.
Wróciliśmy z Berneyem powoli do domu. Gdy otwierałam drzwi
wejściowe, usłyszałam natarczywy dźwięk telefonu. Podniosłam
słuchawkę i serce skoczyło mi z radości, gdy usłyszałam głos
Philippe’a.
– Cześć, kochanie. Wracam już do Lakeland. Może spotkalibyśmy
się w hotelu na kolacji?
– Z przyjemnością.
– Świetnie, spotkajmy się o ósmej, dobrze? Uważaj na siebie,
Lindsay!
W jego głosie brzmiała inna, nowa nuta, jakby nagle powziął jakąś
decyzję i na przekór zdrowemu rozsądkowi nabrałam nadziei.
Gdy Felice wróciła do domu, zapytałam ją, czy ma może jakieś
skończone obrazy, które moglibyśmy już wystawić w Galerii.
– Myślę, że coś by się znalazło w pracowni. Zajrzyj tam, ale nie
zabieraj niczego, zanim mi nie pokażesz.
Rzadko wchodziłam sama do jej studia. Wprawdzie mama nigdy
mi tego wyraźnie nie zakazała, jednak zawsze, miałam nieokreślone
uczucie, że mogłam wkroczyć nieproszona na jakiś święty,
zastrzeżony teren.
Zapach farb i terpentyny, ostre światło, rzeźbione mahoniowe
krzesło ze szkarłatną chustą przewieszoną przez poręcze – to wszystko
było częścią jej świata, do wejścia w który nie czułam się
upoważniona.
O jedną ze ścian opartych było kilka obrazów, już oprawionych.
Oglądnęłam je i przypomniałam sobie, że zostały zwrócone z
Manchesteru, gdzie odbywała się wystawa twórczości z Lakeland.
Felice na pewno nie miałaby nic przeciwko temu, aby je wystawić na
sprzedaż. Zainteresowałam się płótnami leżącymi obok, część z nich
nie była jeszcze skończona, a jednemu czy dwóm brakowało tej
charakterystycznej iskry, która prace mamy czyniła tak wyjątkowymi.
Byłam zaskoczona, jak płodną malarką jest Felice i skierowałam się w
końcu do kilku oprawionych obrazów, stojących w niewielkim
oddaleniu od innych płócien.
Były to portrety, których Felice raczej nie lubiła malować, ale te
były bardzo udane. Pierwszy z brzegu był znakomitą podobizną Dory.
Emanował z niego jej pogodny charakter, widoczny w półuśmiechu i
błysku szczęścia w oczach. Spoglądałam po kolei na znajome twarze:
Dick, Peggy, Roger, Con. Na samym końcu stał oparty o ścianę obraz
owinięty białym płótnem. Odwinęłam je i spojrzałam zdziwiona:
przecież Felice nie namalowałaby Philippe’a? Podeszłam z obrazem
do okna, tak aby światło padało wprost na niego i zdałam sobie
sprawę ze swojej pomyłki. To nie był portret Philippe’a, ale jakiegoś
mężczyzny, który go bardzo przypominał. Mój błąd spowodowany był
zapewne tym, że w pierwszym momencie wpadł mi w oko tylko zarys
ust,
jasność
oczu,
charakterystyczne
pochylenie
głowy.
Uzmysłowiłam sobie, że mogło to być podobieństwo rodzinne,
widoczne w półuśmiechu błąkającym się wokół ust, kształcie policzka
i brody, błysku w oczach. Czy to uderzające podobieństwo było tylko
dziełem przypadku? Ponownie zawinęłam obraz i wzięłam ze sobą do
salonu. Felice oglądała jakiś film, wyłączyłam więc telewizor i
zdejmując z obrazu płótno przytrzymałam je na wprost niej.
– Kto to jest? – mój głos zabrzmiał ostrzej, niż zamierzałam. Mama
zmrużyła oczy, zacisnęła usta, a po chwili odpowiedziała szorstko.
– Gdzie go znalazłaś? Sądziłam...
– Ukryłaś go! Dlaczego?
Spojrzała na mnie, twarz jej poczerwieniała.
– Prosiłam Cona, aby go zniszczył.
– Dlaczego?
– Bo nie chcę, aby mi coś przypominał. Con powiedział, że nie
powinnam czuć się całe życie winna.
– Winna? O czym ty mówisz, na litość Boską?
– O wypadku. Byliśmy na łodzi... – ukryła twarz w dłoniach, a ja
mimowolnie przypomniałam sobie scenę, jakiej byłam świadkiem
tego dnia. Dwóch mężczyzn w łodzi i tragedia, do której omal nie
doszło.
– Czy nie byłoby lepiej, gdybyś mi o wszystkim opowiedziała? –
zapytałam łagodnie.
Felice uśmiechnęła się i odsłoniła twarz.
– Myślę, że masz rację. Jeśli ja ci tego nie powiem, wcześniej czy
później Philippe Deauville odkryje prawdę. Lepiej będzie, gdy sama ci
o wszystkim powiem.
Wyciągnęła ręce po portret i przyglądała mu się uważnie przez
pełną minutę. Potem, westchnąwszy jeszcze raz, odstawiła go na bok.
– Nie potrzebuję tego obrazu, aby sobie o nim przypomnieć –
powiedziała cicho. – Nie zapomina się mężczyzny, którego się
kochało; jego uśmiechu, głosu, sposobu, w jaki trzymał cię w
ramionach.
– Kochałaś tego mężczyznę? Przed Conem? Pokiwała twierdząco
głową.
– Przed Conem, ale potem już nie – musisz w to uwierzyć.
– Kim on jest?
– To Leslic Outhwait.
Spojrzałam na nią zdziwiona, a ona podniosła się.
– Nie chcę o tym mówić.
– Ale ja chcę. Usiądź, mamo. Felice z powrotem opadła na krzesło.
– Wyznanie prawdy pomoże ci, mamo. Con zawsze powtarzał, że
ukryty strach rozsadza serce. Czy nie rozumiesz, że mówiąc mi o
wszystkim pozbędziesz się uczucia winy?
– Nie wiem, kochanie, naprawdę nie wiem. Być może. Ponagliłam
ją łagodnie.
– Poznałaś Leslie’ego w Akademii, prawda?
– Tak. Był wyjątkowym artystą i dodał mi odwagi. Ściągnął mnie
tutaj, do Dicka i Peggy i zrozumiałam, że ta okolica jest właśnie tym,
co zawsze chciałam malować. Zakochałam się w mężczyźnie i w
krajobrazie. Było to szczególne uczucie, coś w rodzaju reinkarnacji.
Czułam kształty i koloryt gór całą sobą, Leslie był taki sam. Parę
widoków z gór, które namalował, było naprawdę wspaniałych, rzucił
nimi wyzwanie czasowi. Dick i Peggy schowali te obrazy, bo
patrzenie na nie jest dla nich zbyt bolesne.
– A czy Leslie też cię kochał?
– Początkowo tak. Ale potem pojawiła się Eve Cornell. – Felice
zacisnęła oczy, objęła piersi ramionami i kołysała się jak dziecko w
przód i w tył Widzisz, nie wiedziałam, że zostali kochankami Leslic
powiedział mi o tym dopiero tego dnia w łodzi – W łodzi –
powtórzyłam. – W tej pustej łodzi? Przytaknęła.
– Powiedział mi, ze Eve spodziewa się ich dziecka, miał zamiar się
z nią ożenić. Podskoczyłam, ogarnięta straszliwym gniewem i wtedy
łódź przewróciła się, a my wpadliśmy do wody. Ja zdołałam dopłynąć
do brzego, Leslie utonął.
Objęłam mamę ramionami, przyciągając do siebie jej drżące ciało.
– Nigdy się nie przyznałam, że to była moja wina. I
znienawidziłam Eve za to, że mi go odebrała.
– To był wypadek, Felice. Nikt nie był temu winien.
– Nieprawda. W głębi serca winiłam za to Leslie’ego, uważałam,
że mnie oszukał.
Westchnęła ciężko i z oczu popłynęły jej łzy. Otarłam jej policzki i
od tego momentu zaczęłam ją kochać jeszcze mocniej.
– Czy nienawidzisz Philippe’a dlatego, że jest synem Leslie’ego?
– Nie, dlatego, że jest synem Eve. Powiesz mu o wszystkim?
– Tak – odpowiedziałam. – Powiem mu.
Odłożyłam obrazy, które chciałam zabrać do galerii i Felice
zaaprobowała mój wybór. Zaaprobowała – to nie jest właściwe słowo.
Kiedy rozłożyłam przed nią płótna, powiedziała po prostu:
– Weź, które chcesz. Nie ma to już dla mnie większego znaczenia.
Wiedziałam, że prędzej czy później zmieni zdanie, więc starałam
się wybrać te obrazy, które nie miały dla niej żadnego ukrytego
znaczenia. Mama na pewno potrzebowała dużo czasu, ale – być może
dzięki temu, że w końcu mi się zwierzyła – zaczęła już dochodzić do
siebie.
Małe części łamigłówki, które tak długo nie dawały mi spokoju,
zaczynały się układać w jedną całość. Z powodu perfidii Eve mama
podejrzewała Jennę, o podstępne działania, mające jej z kolei odebrać
Cona.
Myślałam o rewelacjach, które zdradziła mi Felice przygotowując
się do spotkania z Philippe’em. Wyobrażałam sobie jego radość, gdy
dowie się, że rzeczywiście należał do tego miejsca, że jego instynkt
jednak go nie zawiódł. Spodziewałam się, że będzie to doniosły
wieczór, więc z tą myślą wyjęłam z szafy nową sukienkę, którą
trzymałam na specjalne okazje. Moim kolorem jest niebieski, który
podkreśla cień moich oczu i lśnienie długich włosów.
Zawołałam na Felice, aby pomogła mi włożyć oprawione i
zrolowane płótna na dno bagażnika.
– Czy idziesz na spotkanie z Philippe’em? – zapytała drżącym
głosem.
– Najpierw zawiozę obrazy do galerii, a potem jadę na kolację do
hotelu.
– Boję się, że... – zaczęła.
– Nic się nie bój – przerwałam jej twardo, wsiadłam do samochodu
i ruszyłam w stronę miasta.
Zatrzymałam się na zapleczu Galerii, parkując koło drzwi do
magazynu. Przecisnęłam się między ścianą a samochodem i stanęłam
na chwilę pod drzwiami, szukając w torebce kluczy. W końcu
otworzyłam magazyn, gotowa włączyć sygnał alarmowy po
pierwszym dźwięku, ale nie usłyszałam znajomego „Biip”.
Zaskoczona zapaliłam światło i spostrzegłam, że alarm był
wyłączony. Czyżby Davies zapomniał go przekręcić? Przypomniałam
sobie, że powiedziałam mu, iż przywiozę do galerii obrazy Felice,
więc może Davies czekał już na mnie?
Wyjęłam obrazy z bagażnika, zamknęłam samochód, a potem
drzwi do magazynu i przeszłam do biura. Szklane drzwi prowadzące
do sali wystawowej były otwarte. Światło nie było zapalone, ale przez
wysokie okna wpadało trochę słabych, wieczornych promieni
zachodzącego słońca. Wokół panowała nieprzyjemna cisza.
Nagle usłyszałam ciche kroki, podeszłam więc do drzwi i ujrzałam
jakąś postać na samym końcu sali.
– Davies! – krzyknęłam. – Co ty tam robisz? Nieźle mnie
przestraszyłeś.
Davies nie odpowiedział, zrobił tylko parę kroków w moim
kierunku, nagle oświetlony ostatnim promieniem słońca. To co
ujrzałam, zaparło mi z przerażenia dech w piersiach. Postać nie miała
twarzy, tylko maskę zrobioną z naciągniętej na głowę pończochy, a w
jej ręku dostrzegłam nóż, którego ostrze zabłysło złowrogo.
ROZDZIAŁ XII
Zamarłam. Serce waliło mi jak młot, a dłonie zacisnęły się w
pięści. Ujrzałam drugą postać, a za chwilę ukazała się jeszcze jedna.
Człowiek z nożem wepchnął mnie z powrotem do biura.
Próbowałam się poruszyć, ale nogi ugięły się pode mną i upadłabym
na podłogę, gdyby nie przytrzymała mnie czyjaś ręka, która w
następnej chwili rzuciła mnie na krzesło.
Nie mogłam uwierzyć, że przytrafiło mi się coś takiego i poczułam
histeryczne pragnienie, aby krzyczeć z całych sil Podszedł do mnie
trzeci z mężczyzn. Był grubszy, niż pozostali. Moj wzrok przesunął
się po czarnym golfie, w który był ubrany, a następnie powędrował ku
twarzy i wtedy mężczyzna zrzucił maskę i oto wpatrywałam się w
twarde, ciemne oczy Johna Rittera.
– To pan ! – wydusiłam z siebie.
– A któżby inny ? Czy myślisz, że puściłbym ci płazem kradzież
moich obrazów ?
– Nie rozumiem. Przecież zwróciliśmy panu obrazy...
– Ale nie oryginały. Chcę właśnie je – natychmiast. Przesunął się i
pochylił nade mną, a ja wbiłam plecy w oparcie krzesła. Jego oddech
zalatywał zapachem whisky, – Gdzie one są ?
– Nie ma ich tutaj – wymamrotałam.
– Kłamstwo nic dobrego ci nie przyniesie. Przeszukajcie wszystko
– krzyknął do swoich dwóch kompanów i podszedł do drzwi, skąd
mógł obserwować zarówno ich, jak i mnie.
Co zrobią, gdy nie znajdą obrazów ? – myślałam gorączkowo.
Miałam wrażenie, że przeszukiwanie galerii trwa wieczność, przez
cały czas nie spuszczałam wzroku z Rittera. W końcu mężczyźni
wrócili i Ritter stanął nade mną z nożem w ręku.
– Gdzie je schowaliście ? – zapytał miękko, ale wyczułam w jego
głosie nutę groźby.
Zebrałam w sobie resztki odwagi i odpowiedziałam.
– Są tam, gdzie ich miejsce.
W innych okolicznościach jego pełne niedowierzania spojrzenie na
pewno przyprawiłoby mnie o śmiech.
– Nie, panie Ritter. Nie policja. Zostały zwrócone do Galerii
Thurleyów anonimowo.
– Domyślam się, że Reed nie byłby tak głupi, żeby wkroczyć do
ich galerii z obrazami pod pachą. Proszę bardzo, szanowny panie.
Znalazłem je pod krzakiem agrestu.
– Oczywiście, że nie – powiedziałam zgryźliwie.
– W takim razie jak ?
– Powiedzmy, że zostały szczęśliwie zwrócone przez frontowe
drzwi.
– Kłamiesz!
– Nie. Walczę tylko ze złodziejami twojego pokroju ! Ritter zbliżył
się do mnie z nożem wymierzonym tuż nad moim sercem.
– Jeszcze jeden taki żart, panno Lindsay Strong, a twoja buźka nie
będzie już taka piękna.
Nasze spojrzenia spotkały się, ale wytrzymałam jego wzrok. Po
sekundzie zrobił krok do tyłu.
– Do ciebie nic nie mam – wymamrotał, – tylko do Reedów. Jen na
mnie wykiwała.
– Ona nie miała z tym nic wspólnego, – Na pewno miała. Byliśmy
wspólnikami.
– To bardzo prawdopodobne. Jenna nigdy nie naraziłaby na
szwank dobrego imienia jej brata i galerii. Wykorzystałeś ją w
bezwzględny sposób. Ale przynajmniej miała tyle rozumu, aby
odtrącić twoją ofertę małżeńską – dodałam z niemałą satysfakcją.
Jego twarz zaczerwieniła się z gniewu.
– Niezupełnie. Widzisz, to ja trzymałem w ręku asa. Prędzej czy
później musiałaby za mnie wyjść, bo jeżeli jest taka lojalna, jak
mówisz, nie chciałaby, aby skradzione obrazy zostały odnalezione
tutaj.
– Szantaż do niczego cię nie doprowadzi. Jenna zrezygnowała ze
wszystkiego, nie ma już nic wspólnego z galerią.
Nóż zadrżał Ritterowi w ręce.
– Cholernie dobrze kłamiesz.
– Idź już Ritter. Powiedziałam ci, gdzie są obrazy.
– Nie wierzę ci, ale dowiem się prawdy.
Poprosił telefonistkę o połączenie z domem Thurleyów, a kiedy
ktoś się odezwał, przemówił miękkim głosem.
– Dobry wieczór, jestem dziennikarzem z „Daily News”.
Otrzymałem wiadomość, że dwa obrazy skradzione z waszej galerii
zostały zwrócone. Czy mógłby pan to potwierdzić ?
Modliłam się w duchu, aby okazało się, że Thurley’owie wrócili
już do domu i otworzyli paczkę. Nie słyszałam głosu po drugiej
stronie, ale wyraz twarzy Rittera powiedział mi wszystko.
Odetchnęłam z ulgę. Ritter wolno odłożył słuchawkę na widełki i
dostrzegłam, że jest tak wściekły, jakby siedziała w nim jakaś dzika
bestia.
– Zwiążcie ją ! – ryknął do swoich kompanów. Mężczyźni tak
mocno zacisnęli sznurek wokół moich nadgarstków i kostek u nóg, że
czułam, jak wrzyna mi się w ciało.
– Krzyk ci nic nie pomoże – powiedział Ritter. – I wierz mi, jeśli
zawiadomisz policję, będzie to koniec Reedów.
Zgasił światło w biurze i usłyszałam, jak wychodzą z galerii.
Zaczęłam po cichu płakać.
Czas nie miał już żadnego znaczenia, byłam poza nim, zawieszona
w próżni bólu i rozpaczy. Ostrożnie spróbowałam rozluźnić więzy, ale
nie poddawały się. Pomyślałam o ojcu, przypomniałam sobie dzień,
kiedy poszliśmy na wspinaczkę w góry i nagle dopadła nas mgła.
– Zostajemy na miejscu, panienko – powiedział wtedy. – Zawsze
jest szansa, że nadejdzie pomoc. Nigdy nie wpadaj w panikę,
kochanie, nigdy nie wpadaj w panikę.
Wydawało mi się teraz, że ojciec jest przy mnie. Słyszałam jego
głos i byłam świadoma jego miłości.
Odetchnęłam głęboko i zaczęłam analizować swoją sytuację. W
najgorszym wypadku musiałabym się tu przemęczyć przez całą noc,
aż do chwili, kiedy Davies otworzy rano Galerię. Istniała jeszcze
szansa, że Philippe, zaniepokojony tym, że nie przyszłam na
spotkanie, zadzwoni do Felice i dowie się, że najpierw miałam
zostawić obrazy w galerii.
Zamknęłam oczy i w myślach błagałam Philippe’a, aby zaczął
mnie szukać, jeśli choć trochę mu na mnie zależy. Tęskniłam za nim
tak bardzo, że prawie zapomniałam o rozdzierającym bólu w moich
kostkach.
– Nie panikuj – powiedziałam głośno do siebie. – Nie panikuj. Po
chwili straciłam chyba przytomność, a gdy doszłam do siebie, światło
wpadające przez okna było już bladoniebieskie. Pomyślałam, że nie
wytrzymam już tego wszystkiego ani chwili dłużej i zaczęłam
przeraźliwie krzyczeć. Nagle zdałam sobie sprawę, że oprócz
własnego głosu, słyszę jeszcze jakiś hałas. Uciszyłam się natychmiast
i tym razem usłyszałam huk i trzask łamanego drzewa, serce zaczęło
mi szybciej bić. Ktoś szedł po drewnianej podłodze w magazynie i
usłyszałam znajomy głos wołający moje imię.
– Philippe – wyszeptałam, gdy ujrzałam go wchodzącego do biura.
Za moment ukazała się również w drzwiach tęga postać sierżanta
Bracka.
– Już wszystko dobrze, kochanie – powiedział Philippe.
Wziął nóż od sierżanta i ostrożnie przeciął sznur, którym byłam
skrępowana, po czym zaczął łagodnie masować moje nadgarstki, aby
przywrócić w nich krążenie. Łzy zaczęły mi spływać po policzkach,
sama nie wiedziałam, czy były spowodowane ulgą, czy też bólem,
który towarzyszył odzyskiwaniu władzy w zdrętwiałych rękach i
nogach.
Tymczasem sierżant i dwóch posterunkowych, którzy mu
towarzyszyli, rozpoczęli dokładne przeszukiwanie galerii i już po
chwili odnaleźli Daviesa w męskiej toalecie.
– Był związany i miał zakneblowane usta – powiedział sierżant,
pomagając Daviesowi wejść do biura i sadzając go na krześle.
Twarz Daviesa była popielatoszara, a oczy całkiem czarne z
gniewu.
– Co się stało ? – zapytałam go słabym głosem.
– Porwali mnie z mojego własnego domu i zmusili do otwarcia
galerii. Nie spodziewali się twojej wizyty.
Wyrwałam się z opiekuńczych ramion Philippe’a i złapałam
Daviesa za rękę.
– Czy jesteś ranny ?
– Kości mam całe. Jedynie parę zadrapań: nie poddałem im się tak
łatwo – znajomy uśmiech rozjaśnił mu twarz.
Ostrzegałem panią, że w tym rejonie grasuje gang złodziei obrazów
– wtrącił sierżant. – Prawdopodobnie ta sama grupa obrabowała
Galerię Thurleyów. Sprowadzę zaraz facetów od daktyloskopii, a pani
niech lepiej sprawdzi, czego brakuje.
– Mieli rękawiczki – powiedział Davies.
– Czy rozpoznał pan którego z nich ? Davies zaprzeczył ruchem
głowy.
– Mieli założone na twarzach pończochy.
– A pani, panno Strong ?
– Musiałabym się zastanowić – odpowiedziałam, ale wiedziałam,
że nie wydam przecież Rittera. Nie wiedziałam, jak daleko zaszła
Jenna w układach z nim, nie mogłam jej więc narażać.
Nagle zakręciło mi się w głowie, a głos sierżanta zaczął dobiegać
jakby z bardzo daleka, zamknęłam więc oczy i miałam już tylko
świadomość obejmujących mnie troskliwie ramion Philippe’a.
Philippe zabrał mnie i Daviesa na badania kontrolne do szpitala,
ale ponieważ nie zgodziliśmy się w nim zostać, pojechaliśmy do
mojego domu. Dora natychmiast zabrała się do pracy i już wkrótce
czekały na wszystkich posłane łóżka Mama czuwała przy mnie całą
noc. Za każdym razem, kiedy otwierałam oczy, widziałam ją owiniętą
w wełniany koc i siedzącą na brzegu łóżka. Kiedy wyciągnęłam do
niej, rękę, chwyciła moją dłoń i mocno uścisnęła.
Następnego ranka Philippe i Davies próbowali wybić mi z głowy
wyjazd do galerii, ale ja uparłam się, aby im towarzyszyć. Davies
wydawał się być głęboko poruszony naszą przygodą. Wprawdzie jego
podrapana twarz wyglądała już lepiej, ale złość, spowodowana
faktem, że dał się tak podejść, wyzwoliła w nim niebywałą energię i
żądzę zemsty. Jednak najbardziej niepokoiłam się o Rogera. Sierżant
Brack zadzwonił do niego i byłam pewna, że Roeger odchodzi teraz
od zmysłów. Bardzo chciałam z nim porozmawiać, a z drugiej strony
wiedziałam, że nie zniosłabym jego wypytywania.
Aż do rana przy roztrzaskanych drzwiach do galerii czuwał
policjant, a kiedy we trójkę zjawiliśmy się tam, zastaliśmy już także
sierżanta Bracka. Poinformował nas, że Roger dzwonił do niego z
lotniska, gdzie czekał na powrotny samolot.
– Pan Reed bardzo nam pomógł, podając pewne nazwisko. Ale
kiedy przyjechaliśmy po tego ptaszka, zdążył już wyfrunąć. Daleko
nie ucieknie, dostaniemy wkrótce i jego, i resztę bandy.
Galeria wyglądała tak, jakby grasował w niej jakiś szaleniec,
ogarnięty żądzą niszczenia.
– Wiedziała pani, panno Lindsay, że to sprawka Rittera –
powiedział Davies, kiedy zaczęliśmy próby doprowadzenia
wszystkiego do porządku. – Dlaczego nie powiedziała pani o tym
policji ?
– Nie mogłam – odpowiedziałam. – Nie jestem przecież pewna, do
jakiego stopnia jest w to wszystko zamieszana Jenna.
– No tak – powiedział i uśmiechnął się. – Chyba zrobiłbym to
samo na pani miejscu.
Obrazy Felice wydawały się być głównym celem niszczycielskiej
działalności bandy. W miarę, jak odkrywaliśmy kolejne straty, twarz
Daviesa stawała się coraz bardziej zawzięta.
– Nigdy tego Ritterowi nie wybaczę – powiedział, podnosząc jeden
ze zniszczonych obrazów. – Im szybciej znajdzie się za kratkami, tym
lepiej dla niego.
Zamknęliśmy Galerię dla zwiedzających, ale musieliśmy jednak
otworzyć oba sklepy, więc ich pracownicy nie mogli nam pomóc w
porządkach. Byłam wdzięczna Philippe’owi, że został ze mną i
Daviesem, i podjął się tej niewdzięcznej pracy.
Roger przyjechał koło południa. Wbiegł do Galerii i chwycił mnie
w ramiona.
– O Boże ! – wykrztusił – nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby
coś ci się stało.
– Jestem cała i zdrowa – wyzwoliłam się z jego objęć.
– Powinienem był tu jednak zostać.
– Całe szczęście, że cię tu nie było. Ritter chciał się zemścić na
tobie i Jennie. Powiedział, że go wystawiła do wiatru.
Roger zachmurzył się i skierował swoje kroki do biura, ciągnąc
mnie za sobą. Krzyknął coś do Daviesa, zanim otworzył szafkę i wyjął
z niej butelkę whisky i szklanki, a jego twarz spochmurniała jeszcze
bardziej, kiedy dostrzegł zadrapania na twarzy Daviesa.
– Co się stało ? – zapytał, siadając za biurkiem. Davies opróżnił
swoją szklankę i odstawił na bok, jego twarz wyglądała tak, jakby się
postarzał o kilka lat w ciągu minionej nocy.
Opowiedział Rogerowi całą historię aż do momentu, gdy znalazła
go policja. Jego lekko skruszony głos wywołał w Rogerze
natychmiastową reakcję.
– Dobrze zrobiłeś, Davies. Nie miałeś przecież żadnych szans, aby
samemu przeciwstawić się tej trójce.
Następnie przyszła kolej na mnie i opis wydarzeń rozpoczęłam w
miejscu, kiedy otworzyłam tylne drzwi do magazynu, gotowa
wyłączyć alarm.
– Czy nie zdziwiło cię to, że alarm nie był włączony ? • zapytał
Roger.
– Właściwie nie. Wspomniałam Daviesowi, że przywidzę obrazy
Felice w niedzielę i byłam pewna, że to właśnie on zjawił się w
Galerii przede mną i wyłączył alarm. Wniosłam obrazy do środka i w
tym momencie... – zadrżałam na wspomnienie tej strasznej chwili, gdy
ujrzałam przed sobą zamaskowane twarze. Ze ściśniętym sercem
przypomniałam sobie groźby, które rzucał Ritter przeciwko Rogerowi
i Jennie.
– Roger, dopóki Ritter jest na wolności, powinieneś zawiadomić tę
klinikę na Węgrzech, aby dobrze pilnowali Jenny. Czy ona wie, co się
stało ?
Roger westchnął ciężko.
– Musiałem jej powiedzieć. Chciałem się dowiedzieć, czy
rzeczywiście skumała się z tym Ritterem. Przyznała się, że zdawała
sobie sprawę, że on coś knuje, ale nie wiedziała co i domyśliła się, że
ma zamiar ją w to wciągnąć. Powiedziałem sierżantowi, że Ritter
może spróbować zemsty na Jennie, więc natychmiast zawiadomili o
tym tamtejszą policję. Nie mogę jej darować, że się związała z tym
łotrem.
– Nie sądzę, aby chciała zrobić coś złego – wtrącił Davies.
– Masz rację, Dawies. Początkowo był to dla niej tylko żart,
spowodowany nudą, ale potem przestraszyła się, bo Ritter zaczął jej
grozić.
– A jeżeli policja złapie Rittera, czy będzie próbował ją w to
wmieszać ?
– Myślę, że nie. On nie ma żadnych dowodów, sprawdziłem to
dokładnie.
Odetchnęłam z ulgą i nagle oczy napełniły mi się łzami, Roger
podszedł do mnie i pomógł mi wstać z krzesła.
– Lindsay, jesteś wykończona. Jedź do domu i spróbuj odpocząć –
odprowadził mnie w stronę wyjścia z galerii, gdzie czekał na mnie
Philippe.
– Uważaj na nią – powiedział do niego Roger, odwrócił się i
odszedł do biura, nie patrząc już na nas.
Ogarnęło mnie dziwne uczucie, że skończył się dla mnie jakiś
ważny okres w życiu, nie miałam pewności, czy przyszłość się dla
mnie otworzy, czy też nie przyniesie mi już nic znaczącego.
Felice leżała na kozetce w salonie, z kompresem nasyconym
wywarem z lawendy na oczach. Gdy zauważyła, że wchodzę do
pokoju natychmiast się podniosła.
– O, jesteś już, kochanie.
– Źle się czujesz, mamo ? – nie potrafiłam ukryć, jak bardzo jestem
o nią niespokojna.
– Nie, po prostu odpoczywam – spuściła nogi na podłogę i wstając
dostrzegła w końcu Philippe’a. – Wejdź dalej, Philippe – zaprosiła go.
– Macie ochotę na coś do jedzenia ?
– Ja przygotuję. – powiedziałam.
– Nie trzeba, kochanie. Dora zostawiła kolację na stole w jadalni.
Pójdę do kuchni i przygotuję tylko kawę.
Wyszła z pokoju i chciałam iść za nią, ale Philippe przytrzymał
mnie za ramię.
– Usiądź, ja jej pomogę.
Nie miałam ochoty zostać sam na sam ze swoimi myślami, które
bezładnie plątały mi się po głowie. Usiadłam na kozetce, zrzuciłam
buty i oparłam wygodnie plecy, starając się odprężyć. Wiedziałam, że
mogę nadać swoim myślom sens i zrozumieć moje uczucia, jeżeli
tylko zdołam odnaleźć drogę, która wyprowadzi mnie z tego labiryntu.
Psychicznie bowiem czułam się tak, jakbym była zagubiona w
labiryncie i otoczona wysokimi ścianami z żywopłotu, gęstego od
ukrytego w nim zła.
Z zamyślenia wyrwał mnie Barney, który sapiąc wpadł do pokoju.
Podbiegł do mnie, położył przednie łapy na moich kolanach i polizał
moją twarz. Jego psie oczy, pełne oddania i miłości sprawiły, że nagle
poczułam się spokojna i wróciła mi odwaga.
Philippe zawołał mnie do jadalni. Felice siedziała już przy stole,
my zajęliśmy miejsca po obu jej stronach, naprzeciwko siebie.
Nałożyłam na talerz mięso i sałatkę i pomyślałam o kochanej Dorze,
która zadała sobie tyle trudu, żeby przygotować dla nas kolację.
Był to zapewne jej sposób, aby okazać nam swoją sympatię i
przywiązanie.
Felice zachowywała się bardzo nerwowo; zarówno jej ruchy, jak i
drżenie całego ciała przypominały mi ptaka ze złamanym skrzydłem.
Philippe, nawet jeśli to zauważył, nie dał nic po sobie poznać, ale ja
czułam, że jeszcze chwila, a tego nie wytrzymam i będę musiała
odejść od stołu. Opowiedziałam jej, że Roger wrócił już do domu i że
jak dotąd, policja nie wpadła na trop złodziei, ale zdawało mi się, że
wcale nie słucha, co do niej mówię.
W końcu odezwała się:
– Myślałam Lindsay o tym, że powinnaś gdzieś wyjechać, zrobić
sobie wakacje. Może pojechałybyśmy do Włoch ?
– Nie mogę teraz uciec i zostawić Rogera samego.
– Uciec ? – przyjrzała mi się badawczo. – O czym ty mówisz?
Wakacje nie są ucieczką. Przeżyłaś okropne rzeczy i prędzej czy
później odbije się to na twoich nerwach. Jestem pewna, że Roger
zgodziłby się ze mną, że powinnaś odpocząć.
– Przykro mi, mamo, ale nie mogę sobie teraz pozwolić na wyjazd.
– Zobaczysz, że to się dla ciebie źle skończy – powiedziała
proroczym tonem.
– Bzdury – odpowiedziałam ostro i schyliłam się pod stół, rzucając
jakiś kąsek Barneyowi.
– Nie lubię kiedy karmi się psa przy stole – powiedziała Felice.
– Przestań, całą cię obślinił. Naprawdę Lindsay potrzebujesz
kogoś, kto by się tobą opiekował.
– Ach, więc to do tego zmierzała moja matka – pomyślałam i
usłyszałam głos Philippe’a.
– Jestem pewien, że Lindsay sama wie, jak się o siebie troszczyć.
A poza tym są inni, którzy mogliby się o nią martwić.
– Na przykład kto ? – zapytała Felice ostrym tonem.
– Hej, przestańcie mówić o mnie tak, jakby mnie tu nie było.
– Kochanie uspokój się, chcę przecież dla ciebie jak najlepiej.
– Ja także – wtrącił Philippe. Felice uśmiechnęła się zgryźliwie.
– Jestem tego pewna. I oczywiście nie wolno nam zapomnieć o
Rogerze. Jest taki życzliwy, a poza tym bardzo zależy mu na Lindsay.
Uważam, że ma pierwszeństwo.
Spojrzała z ukosa na Philippe’a.
– Kiedy zaczyna się rok szkolny ?
– Za tydzień lub dwa, ale ja stąd nie wyjeżdżam.
– Dlaczego ? – tym razem mama obrzuciła go lodowatym
spojrzeniem.
– Zrezygnowałem z poprzedniej pracy. Zaproponowano mi posadę
w szkole w Ovesbury, Na dźwięk jego słów serce zabiło mi mocniej.
– Przyjąłeś tą propozycję ? – zapytałam. Ovesbury leży tylko o
dziesięć mil stąd.
– Tak zgodziłem się. Jest to rodzaj pracy, jaki naprawdę mi
odpowiada; mam uczyć francuskiego i krykieta. Nie chcę wyjeżdżać z
Lakeland, czuję się tutaj jak w domu. Może to trochę śmiesznie brzmi,
bo urodziłem się przecież we Francji, ale taka jest prawda.
Dlaczego Philippe powiedział o tym właśnie teraz, a do tego z taką
zadumą?
Felice siedziała bez ruchu. Wpatrywała się w okno, skąd roztaczał
się widok na pochyłe zbocza wzgórz.
– Mam coś do pokazania Philippe’owi. Chodźcie do pracowni.
Przeszliśmy za mamą do studia, gdzie stały jej sztalugi, przykryte
kawałkiem płótna. Felice podeszła do nich, odrzuciła płótno i
odwróciła sztalugi w stronę okna. Philippe grzecznie zrobił krok w ich
kierunku i nagle zamarł zdziwiony. .
– Kto to jest ?! – wykrzyknął, chwytając mamę za ramię.
– Leslie Outhwit. Namalowałam ten obraz trzydzieści lat temu, tuż
po tym jak utopił się w jeziorze.
– On... My... – Philippe nie mógł wydobyć z siebie głosu, a jego
twarz zrobiła się zupełnie biała.
– Czy dostrzegasz podobieństwo ? – W przeciwieństwie do niego
Felice była całkiem opanowana. – Zupełnie słusznie. On był
kochankiem twojej matki, a twoim ojcem.
– Czy jesteś tego pewna ? – Tak mocno zacisnął swoją dłoń na jej
ramieniu, że aż skrzywiła się z bólu.
– Oczywiście, że jestem tego pewna. Sam mi powiedział, że kocha
twoją matkę, która nosiła wtedy jego dziecko. Miał zamiar ją poślubić.
Tylko ja wiedziałam, ile wysiłku musiało ją kosztować
opowiedzenie tej historii Philippe’owi.
– Ale nie ożenił się z nią – powiedział Philippe.
– Nie. Zmarł.
– Dlaczego zmarł ? – zapytał ochrypłym głosem. Felice
oswobodziła swoje ramię.
– Lindsay ci wszystko opowie. – Przeszła tuż koło mnie, całując
mnie delikatnie w policzek.
– Teraz wszystko zależy od ciebie – wyszeptała. – Od ciebie...
– Ona wiedziała kim jestem jak tylko mnie zobaczyła, prawda?
Przytaknęłam, podeszłam do sztalug, odwróciłam je od okna i z
powrotem przykryłam. Philippe nie powstrzymywał mnie, stał dalej w
tym samym miejscu oddychając ciężko, jakby brakowało mu
powietrza. Czułam, że ja również mam ściśnięte gardło.
– Chodź, przejdziemy się w stronę jeziora – zaproponowałam. –
Mam takie uczucie, jakbym się dusiła.
Philippe pokiwał twierdząco głową i objąwszy mnie, wyprowadził
w stronę ogrodu. Powietrze było parne, a ponad wzgórzami zbierały
się chmury deszczowe, ale na zachodzie, na przekór nadciągającej
burzy, ciągle jeszcze świeciło słońce.
– Będzie burza.
– Przejdzie.
Obejmując mnie mocno Philippe dostosował rytm swoich kroków
do moich i ruszyliśmy w kierunku jeziora. Zatoczka naprzeciwko
domu Outhwitów była pusta i usiedliśmy w cieniu skał. Czułam
zapach rozgrzanej ziemi, spragnionej nadchodzącego deszczu. Jezioro
było zupełnie spokojne, tylko od czasu do czasu fale lekko uderzały o
brzeg. Kolor wody, w miarę jak niebo nabierało ciemniejszej barwy,
również stawał się coraz bardziej atramentowy.
Philippe przyciągnął mnie do siebie.
– Utopił się w jeziorze.
– Opowiedz mi o tym.
Zostałam schwytana w sieć, którą podstępnie zastawiła moja
matka. Mogłam oczywiście skłamać czy powiedzieć coś wymijająco.
Mogłam powiedzieć, że nagle zerwał się sztorm, albo że ktoś w łodzi
nagle się niebezpiecznie poruszył i Philippe’owi pewnie by to
wystarczyło. Był tak przejęty wyznaniem Felice, że to Leslie Outhwait
był jego ojcem, że do tego, w jaki sposób zginął, nie przykładał już
takiej wagi. Poza tym pragnęłam jednak osłonić i wybronić swoją
matkę.
Doszłam jednak do wniosku, że Philippe ma prawo poznać prawdę,
tak samo jak ja miałam prawo, by poznać okoliczności śmierci mojego
ojca. Kochałam Philippe’a zbyt mocno, aby mu tego odmówić.
– Felice i Leslie Outhwait studiowali na tej samej Akademii Sztuk
Pięknych – zaczęłam. – Tamtego lata zaprosił ją do domu
Outhwaifów. Przyjechała więc i zakochała się w nim, tak samo jak
zakochała się w krajobrazie tych okolic. Była pewna, że Leslie też ją
kocha, jej marzenia związane były z nim i liczyła na to, że czeka ich
cudowna, wspólna przyszłość. Zgodziła się na małżeństwo –
przerwałam i spojrzałam na jezioro.
– Wtedy właśnie pojawiła się Eve ze swoimi znajomymi z
uniwersytetu. Poznały się z Felice, Eve bardzo podobały się jej
obrazy, wkrótce poznała też Leslie’ego. Kiedy jej towarzystwo
wyjechało, Outhwait’owie zaproponowali jej, by zamieszkała u nich,
więc została tutaj.
– Trójkąt – powiedział Philippe z zadumą.
– Tak. Całe lato spędzili we trójkę. Leslie był oczarowany twoją
matką i wkrótce oboje zakochali się w sobie. Przez cały czas ukrywali
to przed Felice, aż nadszedł moment, gdy ona i Leslie wybrali się na
przejażdżkę łodzią. Wtedy Leslie powiedział jej, że Eve spodziewa się
jego dziecka i poprosił, aby mama zwolniła go z obietnicy
małżeńskiej. Felice gwałtownie się podniosła i w tym momencie łódź
przewróciła się. Moja mama była wtedy świetną pływaczką, ale Leslie
niestety nie. Nie wiedziała także, że miał kłopoty z sercem; woda była
lodowato zimna, Leslie dostał ataku i utonął.
– Więc to był wypadek – stwierdził Philippe pewnym głosem, –
Mama obwiniała siebie przez te wszystkie lata.
– Bzdura. Biedna Felice.
Moje serce zadrżało z miłości do Phillipe’a, a jego litość podziałała
na moją duszę jak balsam.
– Teraz wiesz już wszystko. Outhwaitowie też wiedzieli. Philippe
wstał i wyciągnął ręce, aby mnie także pomóc się podnieść.
– Nie mogło stać się lepiej. Od pierwszego momentu, kiedy
ujrzałem obraz mojej matki, wiedziałem, że należę do tego miejsca. A
teraz, Lindsay, czy jest dla mnie jakaś nadzieja ? Wiem, że nie jest to
w porządku wobec Rogera. Może nie powinienem pytać?
– To zależy.
– Od czego ?
– Czy mnie kochasz.
Przyciągnął mnie blisko ku sobie, objął ramionami i pocałował.
– Kocham cię całym serce, Lindsay. Nigdy cię nie opuszczę.
– Ja też cię kocham, Philippe. Bałam się, że...
– Nie musisz się już nigdy więcej o nic bać.
Pocałował mnie mocno i namiętnie. Zagubieni w ekstazie naszej
wzajemnej miłości, nie zauważyliśmy nawet ciężkich kropli deszczu,
które zaczęły uderzać o wysuszoną ziemię. W końcu Philippe zwolnił
swój uścisk i rozejrzał się za jakimś schronieniem.
– Uciekamy ? – zapytał.
Nie miałam ochoty rezygnować z takiej cudownej chwili jak ta.
Philippe, wyczuwając mój nastrój, zdjął swoją kurtkę i przytrzymał ją
ponad naszymi głowami. Dostrzegłam, że od strony przystani
Outhwaitów płynie w naszym kierunku jakaś łódź. Był to Dick.
– Wsiadajcie ! Przemokniecie do suchej nitki! – zawołał do nas,
gdy tylko przybił do brzegu.
Wyciągnął dłoń, by przytrzymać mnie, gdy wskakiwałam na
pokład. Philippe usiadł obok mnie, a Dick mocno uścisnął jego rękę.
– Witaj w domu – powiedział.