NINA TINSLEY
WSTĘP DO MIŁOŚCI
Przełożyła Ludmiła Trigg
ROZDZIAŁ I
W czerwcu do Lakę Distriet zaczynali przyjeżdżać pierwsi turyści i Galeria Reeda, coraz
bardziej popularna, również napełniała się ludźmi.
– Ten facet przychodzi tu każdego popołudnia już od tygodnia – Jenna Reed przesunęła się
swoim inwalidzkim wózkiem na pozycję, z której mogła obserwować zwiedzających.
– Który facet? – zapytałam, choć wiedziałam bardzo dobrze o kogo chodzi, bo i ja
zauważyłam jego częste wizyty.
– Myślę, że to Francuz, a może Włoch – Jenna powiedziała z namysłem. – Muszę
zobaczyć, jakiego koloru są jego oczy.
– Zrób to teraz – odpowiedziałam, ponieważ mężczyzna podchodził akurat do krótkiej
lady, za którą stałyśmy.
– Interesuje mnie obraz Felice Flyte o numerze 32. Rozumiem, że to jest oryginał? –
powiedział z lekkim, według mnie, francuskim akcentem.
Jego oczy były ciemne, prawie czarne, głęboko osadzone pod prostymi brwiami.
– Oczywiście, że to oryginał. Jeżeli sprzedajemy kopie, wyraźnie to zaznaczamy – mój głos
nie zabrzmiał chyba zbyt uprzejmie, ale miałam za sobą długi, ciężki dzień.
– Tak myślałem. Jej prace są nie do podrobienia. Czy przyjmie pani depozyt?
Wyjął portfel z kieszeni marynarki i wcisnął mi do ręki garść piątek. Przeliczyłam je
dokładnie, świadoma jego wzroku na sobie, po czym wręczyłam mu kwit. Mężczyzna
uśmiechnął się.
– Świetnie. To piękny obraz.
Jenna Reed przesunęła się wózkiem bliżej. Jego spojrzenie spoczęło na chwilę na jej
twarzy, po czym ześlizgnęło się z niej. Nie byłam pewna, ale miałam wrażenie, że dostrzegłam
w nim litość, a tego Jenna nie znosiła.
– Dopilnuję, żeby obraz został dokładnie zapakowany i przygotowany do odbioru –
powiedziałam szybko.
– Dziękuję, zgłoszę się po niego na początku przyszłego tygodnia.
– Czy mogę prosić jeszcze o pańskie nazwisko? – zapytałam, z długopisem
przygotowanym w dłoni.
Mężczyzna zawahał się, w końcu wzruszył ramionami.
– To nieważne. Proszę się nie bać, na pewno wrócę. – odpowiedział i ruszył w kierunku
wyjścia.
Jenna głośno wypuściła powietrze.
– Dlaczego nie nalegałaś, żeby podał ci swoje nazwisko, Lindsay? Chciałam je poznać.
– To niedobrze. On wyraźnie chce pozostać anonimowy. Przygwoździła oparcia wózka
zaciśniętymi pięściami.
– Dlaczego zawsze mnie ignorujesz? Nienawidzę tego miejsca, Lindsay Strong!
– Jeśli tak bardzo go nienawidzisz, dlaczego wciąż tu przychodzisz? Przecież nie musisz,
możesz się trzymać stąd z daleka.
– Obserwuję cię. Roger oczekuje tego ode mnie! – Oczy jej stały się granitowo twarde, a
ich błysk przywiódł mi na myśl błysk niedoszlifowanego kamienia. Była uderzająco piękna,
jeśli nie liczyć niezadowolonego grymasu jej ust.
– Nie opowiadaj bzdur, Jen. Rogerowi nie śniłoby się nawet nie wierzyć mi.
– Och, wierzyć – powiedziała. – Jesteś taka głupia. Wiem, że nie chcesz po prostu, abym ci
stała na drodze!
Ton jej głosu podniósł się i rozejrzałam się wokoło w obawie, że klienci mogliby nas
usłyszeć. Na szczęście jednak Davies, który ściśle przestrzegał godzin otwarcia i zamknięcia
wystawy, dopilnował, żeby zwiedzający powoli opuszczali już galerię.
– Masz prawo tu przebywać – stwierdziłam kwaśno – ale denerwujesz personel swoimi
śmiesznymi oskarżeniami. Będę musiała pomówić z Rogerem...
– Pomówić z nim!? Proszę! Mój brat i tak nie stanie po twojej stronie, nie odważyłby się!
– O czym ty mówisz? Jenna roześmiała się.
– Za dużo wiem.
Odwróciłam się od niej i zaczęłam przeliczać całodzienny utarg. W tym momencie pojawił
się Davies i podszedł do Jenny.
– Czy mam pomóc pani na schodach, panno Reed? – zapytał.
– Pilnuj swoich spraw!
Davies, były marynarz, z szerokimi ramionami, mocną opalenizną i błękitnymi oczyma,
stał obok niej bez ruchu. Odwróciłam się do Jenny.
– Na miłość boską, idź już wreszcie! Mam cię serdecznie dosyć na dzisiaj.
– Nie przejmujesz się, nikt się nie przejmuje... Davies stanął z tyłu jej wózka i zaczął go
popychać w kierunku wyjścia z galerii.
– Ja ci pokażę! – wrzasnęła.
Usiadłam, ciężko oddychając, próbując stłumić gniew, który narastał we mnie.
– Proszę nie zwracać na nią uwagi, panno Lindsay. – Davies zdążył już wrócić z powrotem.
– Ciężko jej żyć z poczuciem winy.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
– Winy? Nie rozumiem.
– Niech pani lepiej zapomni o tym, co powiedziałem. Jest pani gotowa?
Odprowadził mnie do sejfu w biurze i zaczekał, aż zdeponuję w nim wpływy. W Daviesie
tkwiła ogromna siła, dzięki której poczułam się wreszcie odprężona.
– Odstawię ten obraz do magazynu – powiedział, przyklejając do ramy kwit sprzedaży. –
Piękny. – Przyglądał mu się z bliska. – Jeden z jej najlepszych.
Zawsze mówił o mojej matce ona, jak gdyby była dla niego jedyną kobietą na świecie. A
może była? Davies był zawsze skrytym mężczyzną. Niósł obraz tak ostrożnie, jak gdyby był
zrobiony z prawdziwego złota. Razem zamknęliśmy galerię i wyszliśmy.
Jezioro, jego wielkość i piękno, niewątpliwie mają wpływ na charakter mojego miasta.
Ulice biegną promieniście na kształt wachlarza, zbiegając się tuż przy brzegu jeziora. Tam
właśnie położona jest galeria, a jej okna wychodzą na przystań statków parowych. Budynek ma
kształt krzyża, z prawej strony mieści się księgarnia, gdzie sprzedaje się dzieła poetów i pisarzy
z Krainy Jezior. Po lewej stronie można kupić wyroby lokalnych rzemieślników. Oba sklepy są
połączone z galerią, która stała się charakterystycznym punktem okolicy i, w pewnym sensie,
świetnie prosperującym, pomnikiem ku czci twórcy Joshuy Reeda. To właśnie on stworzył jej
ideę, urzeczywistnił i umierając pozostawił w rękach swego jedynego syna Rogera, który
kontynuował dzieło ojca.
Zaczęłam pracować w galerii zupełnie przypadkowo. Po dwuletnich studiach
ekonomicznych w Londynie, które nie były czasem straconym, pracowałam dla importera win,
z którym wiele podróżowałam. Kiedy mój ojciec zginął w wypadku trzy lata temu, wróciłam do
domu – aby tu pozostać. Matka była załamana, utrzymywała, że nie może żyć bez niego, mimo
to jej siły twórcze tak bardzo domagały się ujścia, że nadal tworzyła obrazy o wysokiej wartości
artystycznej.
Jak mogłam ją zostawić? Potrzebowała mnie rozpaczliwie, zarówno kiedy siedziała
apatycznie pomiędzy obrazami, jak i wtedy, gdy spacerowała po wzgórzach, prawdopodobnie
sama nie wiedząc, gdzie jest. Jej stan mnie przerażał i często za nią chodziłam. Zdawała sobie
sprawę z tego, że ylokę się za nią z tyłu, ale nigdy nie dała po sobie poznać, czy est z tego
zadowolona. Raz tylko zatrzymała się, zaczekała la mnie i wzięła w ramiona. Jej łzy zrosiły
moją twarz i więź, i która nas zawsze blisko ze sobą łączyła, zacieśniła się jeszcze bardziej*.
Reedowie, a zwłaszcza Roger, byli naszymi przyjaciółmi od niepamiętnych czasów. To
właśnie jego ojciec odkrył talent mojej matki. Kiedy po raz pierwszy przyjechała do miasta,
jako młoda studentka, zaczęła podpisywać swoje płótna panieńskim nazwiskiem Felice Flyte i
tak już pozostało. Jej obrazy wyróżniały się w galerii przez prawie trzydzieści lat.
Dzieła Felice Flyte stały się bardzo poszukiwane i zdążyła już sprzedać szereg płócien,
zanim poznała mojego ojca Coninstona Stronga i wyszła za niego za mąż. Małżeństwo to w
żaden sposób nie wpłynęło na jej twórczość i razem stworzyli dom w Feli Cottage, gdzie ona i
ja nadal mieszkamy.
Dom leży o parę mil od Longmare, bardzo blisko jeziora Sweetwater. Jezioro nie jest duże,
z trzech stron jego brzegi są raczej strome i tylko od zachodu ziemia jest stosunkowo płaska,
więc wykorzystano to, budując tam szereg rezydencji Jak daleko sięgam pamięcią, nasz dom
był zawsze miejscem, gdzie zbierali się artyści – wielbiciele mojej matki – oraz alpiniści,
którzy z kolei podziwiali umiejętności mojego ojca.
Imię Coninstona Stronga było szeroko znane wśród wspinającej się braci dzięki temu, że
zdobył on każdy szczyt w okolicy. W czasie kiedy zginął, przygotowywał się właśnie do
wyprawy na Everest.
Myślałam o moich rodzicach, jadąc wąskimi ulicami w kierunku domu i przyszło mi do
głowy, że nienawidzę sławy, którą byli otoczeni, ale z drugiej strony, dla siebie pragnęłam jej
również.
Kiedy dotarłam na miejsce, zastałam Felice stojącą przy oknie i wpatrzoną w stronę pasma
gór rozciągającego się na horyzoncie.
Kiedy mnie dostrzegła, szybko zmięła trzymany w ręku list i wrzuciła go do pustego
kominka.
– Cześć kochanie – powiedziała. – Przygotowałam kolację.
– Świetnie, jestem bardzo głodna.
– Jak zwykle. Nie wiem, jak to się dzieje, że nie tyjesz. Wyglądasz jak ja dwadzieścia pięć
lat temu – powiedziała smutno.
– Ależ ty się wcale nie zmieniłaś! – objęłam ją w pasie i przytuliłam do siebie.
Żałuję, że nie odziedziczyłam po niej jej dziecięco miękkich włosów i dużych, niebieskich
oczu. Ja byłam podobna do ojca, z kwadratowym podbródkiem, wysoko osadzonymi kośćmi
policzkowymi i brązowozłotymi cętkami oczu, które harmonizowały z moimi kasztanowymi,
kręcącymi się bez opamiętania włosami.
Mama nakryła do stołu z troskliwą dbałością. „Wygląda jak martwa natura” – pomyślałam,
zauważając kolorową misę z owocami i wijący się bluszcz. Usiadłyśmy do kolacji.
– Roger był tutaj – powiedziała Felice, nakładając sobie sałatkę. – Oskarżył mnie o jakieś
działanie za jego plecami.
– A czy to prawda? – nałożyłam sobie na talerz kurczaka i plasterek szynki.
– Ależ skąd, Lindsay! – powiedziała gwałtownie. – To przez tego faceta... – zawahała się –
Poprosił Rogera o adres i napisał do mnie, że uważa, iż jestem niedoceniana. A Roger nie może
znieść myśli, że ktokolwiek inny mógłby się zająć moimi obrazami.
– Czy zrobiłaś coś w związku z tym? – zapytałam nerwowo.
– Nie, naprawdę nie. Czy mogłabym cokolwiek zrobić bez porozumienia z tobą? – zaczęła
szybko jeść, unikając mojego wzroku.
– Jak on się nazywa?
– Zapomniałam – powiedziała i roześmiała się. – Roger był wściekły, ale przecież nie jest
naszym właścicielem. – Spojrzała na mnie. – Chyba że masz ochotę na bliższą znajomość?
Uśmiechnęłam się widząc błysk w jej rozszerzonych oczach.
– Nie złapiesz mnie w ten sposób, kochana mamo. Roger i ja jesteśmy tylko przyjaciółmi i
kolegami z pracy.
– Lubię Rogera, nawet gdy jest zły. On jest bardzo przywiązany do ciebie.
– To ty tak twierdzisz. Sprzedałam dzisiaj twój kolejny obraz. Kupił go jakiś młody
mężczyzna, który sprawiał wrażenie twojego wielbiciela. Bardzo chwalił twoje prace.
Felice sięgnęła po butelkę z winem i napełniła ostrożnie swój kieliszek. Zawsze wydawała
się być zdziwiona swoją popularnością i w pewien sposób miała za złe obcym, że kupowali jej
obrazy. Może uważała, że w ten sposób sprzedaje także część siebie.
– Jenna była wściekła, bo nie chciał ujawić swojego nazwiska – ciągnęłam. – Ona mnie
zaczyna powoli denerwować.
– Nie chcę mówić o Jennie. Myślałam dzisiaj o tym, że nie powinnam cię zmuszać, abyś
tutaj została. Wiem, że lubisz pracę w galerii, ale mam wyrzuty sumienia, że my wszyscy cię w
jakiś sposób wykorzystujemy.
– Ależ mamo, o czym ty mówisz? Dokąd miałabym wyjechać?
– Myślałam o Włoszech... i że mogłybyśmy pojechać we dwie.
– Naprawdę tak uważasz?! – wykrzyknęłam zdumiona.
– Nie, oczywiście że nie – powiedziała szybko – Ale dla twojego dobra...
– Felice, nie jestem już twoim małym pisklątkiem, sama potrafię o siebie zadbać.
– Tak, ale w przypadku niewidzialnych sił, które dobijają się do naszych drzwi.
Taka właśnie jest Felice; żyje w harmonii ze swoim dziwnym, nierealnym światem. Maluje
tylko w te dni, kiedy gwiazdy są jej przychylne, wędruje po wzgórzach tylko o świcie lub
zmierzchu, w towarzystwie naszego psa Barneya, który ją uwielbia.
Czasami wierzę w te jej „niewidzialne siły”. Niedługo po śmierci ojca namalowała dziwny
obraz. Jego kolory i nastrój miały w sobie taką siłę, ze schowałam go, nie mogąc znieść jego
widoku. Nawet teraz myśl o tym obrazie budzi we mnie niepokój, t Wstałam i zebrałam ze stołu
brudne talerze, po czym zaniosłam je do kuchni i wróciłam z kryształową misą pełną owoców i
dzbankiem śmietanki.
– Ten mężczyzna, o którym ci mówiłam – Felice wróciła do tematu – zadzwonił do mnie.
Zaprosiłam go jutro na obiad. Chyba będziesz w domu, jutro niedziela.
Zaproszenie kogoś na obiad było tak niepodobne do obecnego wizerunku mamy, że
odsunęłam Barneya z dywanika przed kominkiem i wyciągnęłam z paleniska list.
Wygładziwszy go przeczytałam: „Jestem żarliwym wielbicielem pani prac. Mam kontakty w
Paryżu i Rzymie i myślę, że powinna Pani wystawiać też w innych galeriach. Może
moglibyśmy się spotkać? Oddany, P. Deauville.
– Czy chciałabyś wystawiać w Europie? – zapytałam. Oczy mamy rozbłysły.
– Tak, chciałabym. Coninston zawsze twierdził, że powinnam zwiększyć swoją swobodę
działania. Mówił, że moje obrazy są nie tylko dziełami sztuki, ale także aktem odwagi. Uważał,
że uchwycenie nieskończonego piękna krajobrazu potwierdza istnienie harmonii świata.
Nie wiedziałam, że ojciec odczuwał to w taki sposób, ale wtedy dostrzegłam, że pasowało
to do jego własnych pasji.
– Cóż, mam nadzieję, że po obiedzie uda nam się go pozbyć – powiedziałam
zrezygnowana. – Co proponujesz do jedzenia?
To żaden problem – stwierdziła z dumą. – Przyniosłam steki od rzeźnika, to znaczy Dora
przyniosła. A ty mogłabyś narwać w ogrodzie trochę gruszek i podałoby się je z serem. Mięso
usmażysz ty, dobrze kochanie?
Felice jest prawdziwym nieszczęściem w kuchni. Coninston gotował tak długo, dopóki nie
byłam wystarczająco duża, by to po nim przejąć. Ojciec zwykł mówić, że nie ożenił się z mamą
dla jej waleczności w kuchni, ale jej zniewalającego uśmiechu.
Felice uśmiechnęła się do mnie.
– Będzie nas czworo na obiedzie, bo zaprosiłam także Rogera.
Nie lubię, kiedy ktoś za mnie organizuje mi niedziele. Potrzebuję jednego dnia wolności
wyłącznie dla siebie, by nabrać sił na następny tydzień. To przyjęcie Felice zdenerwowało
mnie. Jeszcze raz, który to już z kolei, wykorzystywała mnie.
Życie mojej mamy nie jest podporządkowane czasowi. Kieruje się ona swoimi
skłonnościami i inspiracją. Tej niedzieli obudziła się wcześniej niż zwykle.
– Kochanie, w czym mam ci pomóc? – zapytała, a po chwili dodała. – Idzie ci tak dobrze...
może powinnam posprzątać pracownię?
„Oczywiście tego nie zrobi – pomyślałam. – Zignoruje wszelkie przygotowania, a potem
wkroczy do jadalni tak, jakby to ona stała pół dnia nad kuchenką gazową.”
Wyszłam do ogrodu, aby narwać gruszek, najpierw jednak postanowiłam wykopać trochę
młodych ziemniaków. Przeszłam między grządkami i stwierdziłam, że muszę im poświęcić
trochę czasu. Ogród był za długi i za duży, i tylko dlatego udawało mi się go utrzymać w jako
takim stanie, że spora jego część zarośnięta była przez rozłożyste jodły. Posadził je jeszcze mój
ojciec, mając nadzieję, że sprzeda je korzystnie na Boże Narodzenie. Teraz drzewa miary
ponad dziesięć stóp długości i z determinacją wyciągały swe gałęzie poza ogrodzenie.
– Wcześnie dziś wstałaś, Lindsay! – usłyszałam zza płotu głos naszej sąsiadki, Dory
Crumb.
Została ona wdową jakieś dwadzieścia lat temu i wciąż się smuciła, ale nie z powodu braku
męża, lecz syna, który wyszedł pewnego ranka z domu, przeprawił się statkiem do Kanady i
nigdy już nie wrócił Była pulchna, miała błękitne, błyszczące oczy, śmiała się zaraźliwie i
szczerze kochała moją matkę.
– Felice urządza dzisiaj przyjęcie – powiedziałam, gdy podeszła do mnie.
– No, no. Kto ma przyjść?
– Roger i jakiś facet, wielbiciel jej sztuki.
Dora pochyliła się i pomogła mi zbierać z ziemi gruszki.
– Rogerowi to się nie spodoba – powiedziała.
– Roger będzie musiał się z tym pogodzić. Roześmiała się.
– Pewnego dnia stracisz tego człowieka.
– Nie posiadam go, więc jak mogłabym go stracić?
– Domyślam się, że Jenna nie została zaproszona. Wyprostowałam się i pokręciwszy
przecząco głową, skierowałam się do kuchni. Dora podążyła za mną.
– Czy Felice wciąż jest w jednym z tych swoich paskudnych nastrojów? Może powinnam
jej przygotować kąpiel? – rzuciła okiem na górę.
Była niezastąpiona, ale Felice miała się o tym nie dowiedzieć i wykorzystywała ją
bezwzględnie, jak zresztą każdego z nas.
Roger przyjechał do nas wcześniej i wszedł przez otwarte drzwi frontowe.
– Lindsay! – zawołał.
– Jestem tutaj! – odkrzyknęłam.
Podążył za moim głosem do kuchni. Podszedł do mnie z tyłu, uścisnął i złożył delikatny
pocałunek na mym policzku. Jego spokojny wyraz twarzy podziałał na mnie kojąco.
– Miałeś dobrą podróż? – zapytałam, a on wdał się w opis swoich interesów w Londynie,
wymachując bukietem róż, które przyniósł ze sobą.
– To dla Felice – zauważył mój wzrok – coś w rodzaju fajki pokoju. Mieliśmy małą
sprzeczkę.
– Tak, słyszałam co nie co.
– O co jej chodzi, Lindsay? Myślałem, że jest zadowolona ze sposobu, w jaki zajmujemy
się jej obrazami. Skąd ta nagła zmiana w jej sercu?
– Nie mam pojęcia. Powiedz mi, kto to jest ten Deauville?
– Zamierzam dopiero się tego dowiedzieć – Roger odparł z zawziętością. ‘
– Mama zaprosiła go na obiad. Roger roześmiał się.
– Świetnie.
– Może to będzie dla niej korzystne – powiedziałam.
– Zobaczymy – odparł Wziął różę i przeszedł do salonu. Po chwili do kuchni weszła Dora i
mrugnęła do mnie.
– Zaczynają sobie schlebiać – powiedziała zdejmując z półki wazon.
– To zły znak – stwierdziłam, zajęta obieraniem ziemniaków. Usłyszałam dzwonek
telefonu i krzyknęłam do Rogera, żeby go odebrał.
– To Deauville! – zawołał mnie. Wzięłam słuchawkę z jego dłoni.
– Pani Flyte? – usłyszałam.
– Nie. Jestem jej córką.
– Chciałem powiedzieć, że jest mi bardzo przykro, ale nie mogę dzisiaj przyjść. Czy
mógłbym przełożyć wizytę?
– Oczywiście. Będzie nam miło gościć pana kiedy indziej.
– Proszę przeprosić matkę w moim imieniu. Jestem bardzo rozczarowany.
– My również – odpowiedziałam grzecznie.
Odłożyłam słuchawkę i zastanawiałam się chwilę, patrząc na zegarek. Do obiadu została
tylko godzina – to raczej zbyt późno, aby zawiadamiać, że się nie przyjdzie na umówione
spotkanie. Niemniej jednak wydawał się być poruszony, może nagle poczuł pietra.
Wsadziłam głowę w drzwi do jadalni.
– Dzwonił Deauville, że nie przyjdzie. Jest mu bardzo przykro z tego powodu i ma
nadzieję, mamo, że zaprosisz go innym razem.
Felice spojrzała na Rogera – To twoja sprawka. Jak śmiesz mieszać się w nie swoje
sprawy?
– Spokojnie, Felice. Nie mam z tym nic wspólnego, przysięgam.
– W takim razie kto? – Jej wzrok spoczął na mnie.
– Nie bądź śmieszna, mamo. Zaczynasz być melodramatyczna. Ludzie często odwołują
spotkania w ostatniej chwili. Pewnie źle się poczuł.
– Och, biedny człowiek. – Nagle poczuła do niego litość. – Napiszę do niego kartkę, a ty,
Roger, możesz mu ją zanieść do hotelu.
– Po obiedzie? – zapytał grzecznym tonem.
– Oczywiście, drogi Rogerze. Czy mogłabym pozbawić cię obiadu albo towarzystwa
Lindsay?
Wróciłam do kuchni i po chwili Roger też tam za mną wszedł.
– Co się stało? – zapytał.
– Nie wiem. A ty wiesz? – spojrzałam mu prosto w oczy. – Czy bierzesz lekcje u Jenny?
Chwycił mnie za ramiona.
– Co masz na myśli?
– To mam na myśli, że ona zrobi wszystko, by osiągnąć swój cel i wydaje mi się, że ty też
nie chcesz, aby ten mężczyzna zobaczył się z Felice. Nie mogę już dłużej znieść twojej siostry i
jeśli nie będziesz trzymał jej z dala od galerii, ja rezygnuję.
Roger patrzył na mnie osłupiały.
– Nie możesz, Lindsay. Nie dam sobie rady bez ciebie. Wiem, że Jenna jest trudna, ale ta
biedna dziewczyna ...
– Roger, czy ona kiedykolwiek powiedziała ci prawdę o wypadku?
– Nie rozumiem. Oczywiście, że tak.
– Ja znam oficjalną wersję. Mój ojciec i Jenna wspinali się na High Sail. Oboje spadli, nie
wiem jak i dlaczego. Felice twierdzi, że to była wina Jenny. Mama bezgranicznie wierzy w
umiejętności alpinistyczne Cona i nic nie sprawi, że zmieni zdanie.
– Nie sądzę, żeby to była wina Jenny – przerwał i westchnął. – Ona nie chce o tym mówić.
Myślę, że nawet nie pamięta, co się stało. Była przecież nieprzytomna, kiedy ich odnaleziono i
nie doszła do siebie przez parę dni. Proszę, nie pozwól, by coś stanęło między nami. – Wziął
moje ręce w swoje dłonie. – Potrzebuję cię, Lindsay. Nie pozwolę ci nawet wspomnieć o
wyjeździe.
W tym momencie w drzwiach stanęła Felice.
– O czym tak szepczecie?
– O niczym, kochanie – uspokoiłam ją. – Zjedzmy obiad. A potem możemy wziąć Barneya
na spacer po wzgórzach.
– Wykreślcie mnie z tego – powiedziała Felice. – Muszę skończyć obraz. Idźcie we
dwójkę, jestem pewna, że macie mnóstwo spraw do omówienia – na przykład wasz spisek.
ROZDZIAŁ II
Deauville zadzwonił trzy dni później po południu. Felice powiedziała mi o tym dopiero,
kiedy piłyśmy kawę po obiedzie.
– Pan Deauville telefonował Zaprosiłam go na drinka jutro wieczorem. Postaraj się wrócić
do domu wcześniej, kochanie.
Roger był w tym czasie w Amsterdamie i z polecenia klienta załatwiał kupno jakiegoś
szczególnego obrazu. Przed wyjazdem spróbował jeszcze pogodzić mnie z Jenną.
– Ona jest taka samotna – uzasadniał jej zachowanie i w końcu niechętnie zgodziłam się, by
przebywała w galerii w ciągu dnia.
Po naszej rozmowie Jenna przyjechała do galerii bardzo zgaszona i natychmiast zajęła się
w biurze papierkową robotą. Przed południem miałam na chwilę wyjść, a kiedy wróciłam, jej
twarz już promieniała.
– Był tutaj – przywitała mnie – no wiesz, – ciągnęła, gdy spojrzałam na nią zdziwiona – ten
tajemniczy facet, który kupił jeden z obrazów Felice. Powiedział, że zabierze go pod koniec
tygodnia.
– Czy spytałaś go o nazwisko? – Czyżbym zaczynała być złośliwa? Jenna zmieszała się.
– Nie, ale i tak wkrótce się dowiem, kim jest. Nieznajomy młody mężczyzna nie zaprzątał
mi w tej chwili głowy, ale pan Deauville, owszem. Bałam się, że może mieć zbyt duży wpływ
na moją matkę.
Felice zadzwoniła do mnie po południu, przypominając, abym wcześniej wyszła. Kiedy
przyjechałam do domu, była już gotowa do odegrania roli sławnej malarki Mama potrafi grać
prawie tak dobrze, jak malować i robi z siebie drugą Sarę Bernhardt. Ubrała się w zwiewną
sukienkę w tonacji szaro-pomarańczowej, a na szyi zawiesiła sznur opali. Wydawało jej się, że
tak właśnie powinna wyglądać sławna artystka.
Dora Crumb przygotowała obiad i usiadła przy stole, by, zjeść go razem z nami. Byłam jej
wdzięczna za pomoc, bo często, kiedy później wracałam z galerii, czułam się naprawdę
zmęczona.
– O której ma przyjść ten ekscytujący mężczyzna? – zapytała figlarnie. – Czy myślicie, że
mogłabym na niego zerknąć?
– Oczywiście. Musisz zostać i wypić z nami drinka. – Pomyślałam, że jeżeli Dora będzie
nam towarzyszyć, Felice nie odważy się na żadne układy z nieznajomym.
– Felice twierdzi, że go nie aprobujesz. A ja myślę, że ona naprawdę zasługuje na to, by
zdobyć większy rozgłos.
– Zgadzam się z tobą. Ale uwierz mi, to jakość obrazów wpłynie na jej sławę, a nie obcy
mężczyzna, schlebiający jej niejasnymi propozycjami. Nie wierzę w nie – dodałam.
Dora zacisnęła usta.
– Jestem pewna, że uczynisz to, co dla Felice najlepsze – powiedziała sztucznie.
Akurat w tym momencie zabrzmiał dzwonek. Otworzyłam drzwi i stanęłam twarzą w twarz
z tajemniczym mężczyzną, którego wizyta w galerii tak bardzo zaintrygowała Jennę.
– Cześć. A to niespodzianka! Ty chyba nie jesteś Felice Flyte?
Byłam tak zaskoczona jego widokiem, że odparłam ostro:
– Nie, nie jestem, a Felice nie ma w domu.
– Musiała zajść jakaś pomyłka. Pani Flyte zaprosiła mnie na dzisiaj. Jestem Philippe
Deauville.
Lekko oszołomiona tą wiadomością zaprosiłam go do środka.
– Pan Deauville! – zaanonsowałam.
Felice, zaróżowiona z emocji, podniosła się i ujęła jego wyciągniętą rękę. Musiał zrobić na
mamie duże wrażenie, bo minęło parę chwil zanim powiedziała:
– Czy mogę przedstawić panu moją córkę, Lindsay? A to jest nasza przyjaciółka, pani Dora
Crumb.
Deauville wyciągnął swoją dłoń z uścisku Felice i podał ją Dorze, która spoglądała na
niego z zaskoczoną miną.
– Pani córka i ja już się spotkaliśmy – uśmiechnął się do Felice.
– Nie powiedziałaś mi o tym, Lindsay. – Mama poczuła się chyba dotknięta.
– Nie wiedziałam, z kim mam do czynienia, kiedy ten pan przyszedł do galerii, aby kupić
jeden z twoich obrazów. Proszę usiąść, panie Deauville.
Wskazałam na krzesło na wprost kozetki, na której ulokowała się już Felice, uważnie
wygładzając wokół siebie fałdy sukienki.
Po wejściu do pokoju Deauville postawił na stole butelkę, którą teraz podniósł i podał
Felice.
– Proszę mi wybaczyć, że pozwoliłem sobie przynieść butelkę, ale to spotkanie jest dla
mnie czymś wyjątkowym. A ten szampan to także coś wyjątkowego.
– Jak to miło – powiedziała mama. – Lindsay, przynieś kieliszki. Uwielbiam takie
niecodzienne okazje.
To prawda. Były czasy, kiedy i nasze życie miewało niepowszedni charakter, gdy Felice i
Coninston tak hojnie dzielili się swym szczęściem, również i ze mną.
Wróciłam z kuchni, a Deauville otworzył butelkę i napełnił kieliszki, które kolejno nam
podał. Potem wyciągnął się na fotelu, uśmiechnięty i zupełnie odprężony. Spróbował szampana
i pokiwał głową.
– Dobry rocznik – stwierdził. – Muszę paniom wyjaśnić, że mamy małą winnicę na terenie
posiadłości Deauville’ów, która leży w Szampanii.
Felice pozbyła się już rezerwy.
– To ekscytujące. Czy jest pan tutaj na wakacjach? Domyślam się, że mieszka pan we
Francji?
Deauville pokręcił przecząco głową i zwrócił się do mnie.
– Co pani sądzi o winie?
– Jest znakomite, panie Deauville.
– Proszę mówić do mnie Philippe. Nie znoszę formalności. Wolno popijając szampana
pomyślałam, że jest szybkim graczem.
Nie ulegało też wątpliwości, że jest atrakcyjnym mężczyzną. Dora nie spuszczała z niego
wzroku.
– A jak mają się winnice do malarstwa? – zapytałam. – Chyba że jesteś kolekcjonerem, nie
handlowcem.
– Handlowcem! – Spojrzał na mnie, jakbym powiedziała jakieś brzydkie słowo. – Nie, nie
handluję obrazami. Już od dawna pragnąłem poznać Felice Flyte. Widzi pani, moja matka
przywiozła ze sobą z Anglii dwa pani obrazy – powiedział, uśmiechając się do niej.
Felice była oczarowana.
– Czy kupiła je będąc tu na wakacjach?
– Nie. Moja matka była Angielką. Umarła rok temu i zostawiła mi te dwa obrazy. Krótko
potem mój ojciec również zmarł.
– O mój Boże! – wykrzyknęła Felice. – Jakie to smutne! Tak mi przykro.
– Bardzo mi jej brakuje. – Podniósł się i zapytał, czy może przynieść drugą butelkę z
samochodu.
– On jest czarujący – wykrztusiła z siebie Dora. Wino zabarwiło jej policzki na różowo.
Było oczywiste, że jest szczęśliwa, mogąc uczestniczyć w naszym życiu, które uważała za
bardzo ekscytujące.
– Jest uprzejmy, ale chciałabym wiedzieć, co knuje.
– Knuje! – zgorszone Felice i Dora wykrzyknęły jednocześnie.
– Nie rozumiem – ciągnęła niepewnie Dora. – Chyba nie myślisz...
Myślałam wiele, ale nic z tego nie byłoby dla Philippe’a Deauville’a przyjemne.
Aczkolwiek, w miarę jak mijał wieczór, a Felice zdawła się coraz bardziej oddalać od nas
myślami, doszłam do wniosku, że nie muszę się martwić.
W końcu Philippe skierował swoją uwagę ku mnie. Jego informacje na temat galerii Reeda
były zadziwiająco dokładne.
– Rozumiem, że to pan Reed nabywa obrazy. Czy jest ich znawcą?
– Znawcą czego? Masz na myśli obstawianie pewniaków, a może to, czy ma nosa do
obrazów, które się dobrze sprzedają?
Philippe zmarszczył swoje regularne brwi.
– Ależ to jest właśnie biznes.
– Oczywiście, prowadzi galerię z wielkim powodzeniem.
– Roger byłby bezradny nie mając koło siebie Lindsay – wtrąciła Dora.
– Bzdury, Dora. Po prostu staram się robić dobrze to, co do mnie należy, to wszystko.
Philippe pochylił się do przodu, jakby chciał skupić na sobie całą moją uwagę.
– Myślałem, że może jesteś jego wspólnikiem – zaczął dociekać.
– Skąd ci to przyszło do głowy? Ja nie szukam kłopotów. Roześmiał się.
– Może masz większą władzę nie siedząc na tronie. Szkoda byłoby zmarnować taki talent.
– Te talenty, które mam, nie marnują się. I nie widzę...
– Masz rację – powiedział pogodnie – to nie moja sprawa. Felice wstała z kozetki. Nie
mogła chyba znieść, że nie znajduje się w centrum uwagi.
– Lindsay nie ma żadnych ambicji – powiedziała lekceważąco.
– Nie sądzę, aby to była prawda – odpowiedział Philippe łagodnie i również się podniósł. –
Może pokaże mi pani pracownię innym razem. Mam nadzieję, że nie przedłużyłem nadmiernie
swojej wizyty.
Spojrzał na mnie, ale nie odpowiedziałam. To nie ja go zaprosiłam, a teraz chciałam już,
żeby sobie poszedł. Nie czułam się dobrze w jego towarzystwie.
Wychodząc Philippe zaprosił naszą trójkę na obiad w hotelu Lake End. Felice i Dora
przyjęły zaproszenie, jednak ja zaczęłam się wymawiać. Powiedziałam, że dam mu znać, jeżeli
będę mogła przyjść. Nie miałam ochoty na to spotkanie, z drugiej jednak strony pomyślałam, że
byłoby niebezpieczne zostawić z nim Felice sam na sam. Dopóki nie wiedziałam, czego chce
od mamy, musiałam strzec jej interesów.
Reedom nie wspominałam o wizycie Philippe’a, bo uważałam, że nie jest to ich sprawa, a
poza tym wolałam sama zająć się rozszyfrowywaniem jego planów. Ten człowiek poruszył
czułą nutę w moim umyśle i zaczęłam się zastanawiać, czy w czasie rozmowy z nim celowe
było przyjęcie tak ofensywnej postawy.
Spotkanie z Deuville’em spowodowało również, że zaczęłam patrzeć na wszystko tak,
jakby na nowo otworzyły mi się oczy. Zdałam sobie sprawę, że duża część sukcesów galerii
była wynikiem moich wysiłków i pracy. Ciekawe, czy Roger też tak sądził.
Rozejm pomiędzy mną a Jenną trwał zaledwie trzy dni i został przerwany w momencie,
gdy poprosiłam Daviesa, aby przygotował nową formę ekspozycji dla naszych obrazów. Do tej
pory, zgodnie z pomysłem Jenny, wisiały one na rozpiętym na ścianie materiale. Zdążył się on
już zakurzyć i stracić kolor, dlatego uważałam, że potrzebne nam jest coś bardziej trwałego.
Roger, przynajmniej raz, przychylił się do mojej propozycji i Jenna obraziła się na niego, a
mi zarzuciła, że zachowuję się tak, jakby Galeria była moją własnością. Jej irytacja jednak nie
wpłynęła na zmianę mojej decyzji i wkrótce Davies zabrał się do pracy. Jego hobby była
stolarka, której wyuczył się jeszcze w młodości i, dzięki temu, stworzył dokładnie taki rodzaj
dekoracji, o jaki mi chodziło. Były to bardziej wytrzymałe niż materiał, pochyłe płyty
drewniane, na których łatwo było zawieszać obrazy. Wykorzystaliśmy moment, kiedy Roger
zabrał Jennę na badania kontrolne do szpitala i rozmieściliśmy je z Daviesem w galerii.
Tego samego popołudnia Deauville przyszedł po swój obraz. Zapłacił resztę sumy gotówką
i przy okazji zaprosił mnie na kolację. Zauważył moje wahanie i lekko położył rękę na moim
ramieniu.
– Bardzo proszę, Lindsay. Nie wiem, jak długo tu jeszcze zostanę, a naprawdę zależy mi na
twoim towarzystwie.
Zabrzmiało to wystarczająco niewinnie. Wspólna kolana i rozmowa mogłyby pomóc mi
odkryć, jakie były jego plany względem mojej matki, więc się zgodziłam.
Gdy wieczorem wychodziłam z Daviesem z galerii, Philippe czekał już na mnie w swoim
samochodzie. Jechał do hotelu Lake End z typowo francuskim lekceważeniem wszystkich
przepisów. Dotarliśmy jednak na miejsce szczęśliwie i Philippe zaproponował najpierw drinka
w barze.
– Co za okropne miejsce – powiedział, gdy zajęliśmy stolik przy oknie wychodzącym na
zaniedbany trawnik i jezioro.
Przytaknęłam. Trawnik założono przed hotelem niedawno i zupełnie nie pasował do
charakteru budynku, który pierwotnie służył poganiaczom bydła jako miejsce, gdzie mogli
odpocząć i przespać się.
– Polubiłem to miasto, jezioro i góry, zwłaszcza góry – powiedział, gdy podano nam drinki.
– Czy uprawiasz wspinaczkę?
– Już nie.
– Szkoda. Miałem nadzieję, że mogłabyś być moim przewodnikiem. Felice mówiła, że
dużo spacerujesz.
– Kiedy ci to powiedziała? – zapytałam ostro.
– Zadzwoniła do mnie i zaproponowała, abym obejrzał jej pracownię. Podejrzewam, że nie
chciałaś, abym się z nią zobaczył sam na sam. Uważasz, że mam w tym ukryty cel – roześmiał
się. – W pewnym sensie mam...
– W swoim liście dałeś do zrozumienia, że twoje zainteresowanie obrazami mamy jest nie
tylko osobiste.
– To prawda, że mam znajomości – rodzinne znajomości – w Europie. Mój brat jest
właścicielem wspaniałej galerii w Paryżu i interesują go angielscy malarze. Twoja matka jest
bardzo ambitna i jestem pewien, że nie mówiła prawdy, kiedy powiedziała, że ty nie jesteś.
Wzruszyłam ramionami. Nie miałam zamiaru dyskutować z nim o moich ambicjach czy
ich braku. Jednak moja ciekawość została pobudzona. Wypiliśmy jeszcze parę drinków, po
czym przenieśliśmy się do restauracji. Philippe poradził się mnie co do menu i wina; odniosłam
wrażenie, że naprawdę mu zależy, abym sama dokonała wyboru. Nie tak jak Roger,
pomyślałam smutno. To on zawsze zamawiał, a kiedy się temu sprzeciwiałam, zwykł twierdzić,
że wie, co ja lubię, tak jakbyśmy byli starym, zżytym małżeństwem.
Pomimo pewnych obaw, towarzystwo Deauville’a zaczęło mi odpowiadać. Kawę podano
nam w sali klubowej i kiedy już wygodnie siedzieliśmy w fotelach, powiedział:
– Pokazałem Felice te dwa obrazy, które dostałem od matki, nie pamięta jednak, aby je
malowała.
– Jesteś pewien? Przytaknął.
– Myślę, że gdyby na płótnach nie było jej podpisu, zaprzeczyłaby nawet, że je
kiedykolwiek wcześniej widziała. Zależy mi na umiejscowieniu ich w czasie. Felice
powiedziała, że może ty pamiętasz, kiedy zostały namalowane.
W jego słowach kryło się tyle napięcia, że zrozumiałam, jak bardzo jest to dla niego ważne.
Zaczęłam podejrzewać, że właśnie dlatego zorganizował nasze spotkanie, zwłaszcza kiedy
zapytał, czy mogłabym pójść do niego, zobaczyć te obrazy.
Okna jego pokoju wychodziły na jezioro. Stało tam biurko i kilka wygodnych krzeseł.
Philippe otworzył szafę i wyjął z niej obrazy. Były całkiem małe i oprawione w proste,
drewniane ramy. Włączył małą lampkę stojącą na stole, a ja ustawiłam obrazy. tak, aby padał
na nie strumień jasnego światła.
– Czy to Felice je malowała? – spytał Philippe natarczywie.
– Są przez nią podpisane, więc na pewno ona jest ich autorką – odpowiedziałam,
podziwiając dojrzałoś – jej wczesnych dzieł. – Wątpię, aby to były kopie.
– Nie obchodzi mnie, czy to kopie, czy nie. Wszystko, co chcę wiedzieć, to kiedy zostały
namalowane.
Przyjrzałam się obrazom dokładniej. Oba przedstawiały ten sam widok i tylko dziwny
odstęp w czasie zdawał się je różnić. Pierwsze płótno przedstawiało dom, niewyraźnie
zarysowany na tle wzgórz, z jeziorem dekoracyjnie umieszczonym na pierwszym planie. Drugi
obraz był dużo bardziej interesujący. Z domu pozostała już tylko ruina, a wzgórza przybrały
znajomy kształt szczytu, którego nigdy nie zapomnę. Jezioro zniknęło, a jego miejsce zajęły
dwie postacie, stojące przodem w kierunku domu. Ręce mężczyzny spoczywały na ramionach
kobiety, jakby chcąc jej dodać otuchy.
– Felice musi pamiętać – powiedziałam. – Ale być może nie chce – dodałam w zamyśleniu.
– Jak myślisz, kogo te postacie przedstawiają?
– Nie wiem, matka nigdy mi tego nie wyjaśniła. W każdym razie nie pokazała mi tych
obrazów, aż do chwili swej śmierci.
– Czy twój ojciec nie rozpoznał ich?
– On nigdy nie był w Anglii. Wprawdzie chodziłem do szkoły tutaj, ale tylko matka
przyjeżdżała, by mnie odwiedzić i tylko ona widziała uroczystość ukończenia moich studiów –
zawahał się i spojrzał w bok, po czym ciągnął dalej. – Od jakiegoś czasu nie mieszkam we
Francji, jestem nauczycielem w Blairgow – wymienił nazwę ekskluzywnej szkoły prywatnej. –
Moi bracia ukończyli szkoły we Francji.
Niepewność z jaką mi o tym wszystkim mówił, zaintrygowała mnie i zaczęłam się
zastanawiać, dlaczego jego matka trzymała swą przeszłość w tajemnicy.
– Gdyby twojej matce coś się przypomniało, a może ty mogłabyś pobudzić jej pamięć,
byłbym niezmiernie wdzięczny – powiedział Philippe, gdy wróciliśmy do sali klubowej na
jeszcze jedną kawę.
Nagle zaczęliśmy rozmawiać jak starzy, dobrzy przyjaciele. Philippe od pięciu lat uczył w
Blairgow francuskiego i bardzo lubił swoją pracę.
– Interesuje mnie zwłaszcza krykiet. Trenuję drużynę drugoligową i mamy na swoim
koncie wiele zwycięstw. Moją prawdziwą pasją jest jednak malarstwo. Maluję farbami
olejnymi, ale bez większych sukcesów – moi bracia są krytykami – Czy nie wolałbyś w takim
razie zająć się czymś, co ma związek ze sztuką?
– Może kiedyś – powiedział – ale nie teraz. Zmieniły się okoliczności. Moja matka
nalegała, żebym przyjechał do Anglii i uczył. A ty malujesz?
Roześmiałam się.
– Nie, wolę robić interesy. Miałam świetną pracę u importera win, zanim wróciłam do
domu i zaczęłam pracować w galerii. – Spojrzałam na zegarek. – O Boże, zobacz, która
godzina! Muszę już jechać.
Philippe zaproponował, że podrzuci mnie do domu, ale odmówiłam, gdyż rano
potrzebowałam swojego samochodu. Przytrzymał moją rękę przy pożegnaniu i podziękował mi
za uprzejmość. Myślę jednak, że to dzięki jego staraniom wieczór był taki udany.
Kiedy wróciłam do domu, Barney jednym susem wyskoczył z kuchni, aby mnie powitać.
Felice była w swoim pokoju, ale drzwi były zamknięte, wyszłam więc z Barneyem do ogrodu.
Pies pobiegł od razu w stronę naszej bożonarodzeniowej plantacji, miał pewnie nadzieję, że
natknie się tam na króliki.
Przypomniałam sobie drugi obraz Deauville’a, który mnie głęboko poruszył. Stojąc w
ogrodzie, w chłodzie nocy i patrząc na gwiazdy rozrzucone ponad wzgórzami, poczułam
dreszcz niepokoju. Dlaczego Felice malowała wtedy szczyt i z jakiego powodu udawała, że
tego nie pamięta?
Barney przybiegł z powrotem, wróciliśmy do domu i zamknęłam drzwi wejściowe na
klucz. Felice stała na półpiętrze i zawołała do mnie:
– Marzę o filiżance herbaty. Nie mogę zasnąć. Wzięłam tacę do góry, nalałam herbaty i
usiadłam na łóżku. Mama siedziała oparta o poduszki. Ze zdziwieniem dojrzałam zmarszczki
dookoła jej ust i w kącikach oczu.
Późno przyszłaś – powiedziała poirytowana. – Denerwowałam się. Roger jest bardzo
nierozsądny.
– Roger! Nie widziałam się z Rogerem. Byłam na kolacji z Philipp’em Deauville’em.
Jej głos zabrzmiał teraz twardo.
– Dlaczego?
– To było spontaniczne zaproszenie. Przyszedł do galerii zabrać swój obraz i poprosił,
abym złagodziła jego samotność – powiedziałam lekko.
– I zrobiłaś to? – nie powiedziała tego żartobliwym tonem.
– To zależy, co masz na myśli – spojrzałam jej prosto w oczy. Wyciągnęła rękę z filiżanką
i ponownie ją napełniłam.
– Felice, dlaczego powiedziałaś Philippe’owi, że nie pamiętasz, abyś to ty malowała te dwa
obrazy?
– Ciągle jeszcze gada na ten temat? Namalowałam mnóstwo obrazów, kiedy tu
przyjechałam i zanim jeszcze wyszłam za Cona. Kupił je potem stary Reed, być może były
wśród nich i te.
– Bardzo prawdopodobne. Ale dlaczego jest na nich namalowany właśnie ten szczyt?
Mama wzdrygnała się, ale ja nie dałam za wygraną.
– A ten dom? Czy miał dla ciebie jakieś znaczenie? Odniosłam wrażenie, że jego widok
poruszył również Philipp’ea.
– Nie pamiętam żadnego domu, a góra jest po prostu górą i Bóg jeden wie, jak wiele jest
takich samych. Postacie są wytworem mojej wyobraźni. Czy taka odpowiedź cię zadowala?
– Tak myślę – powiedziałam z niechęcią. – Zapomnijmy o tym – Ty nie zapomnisz –
odrzekła mama ponuro. – Przynajmniej tak długo, jak on tu jest. Poproś go, żeby odjechał,
Lindsay. On nam zagraża.
ROZDZIAŁ III
Następnego dnia Felice zadzwoniła do Philippe’a Deauville’a i odwołała niedzielny obiad.
Zdziwiła mnie ta zmiana w stosunku do niego.
Tego wieczora Philippe czekał na mnie przed wejściem do galerii.
Reedowie wyszli wcześniej i było już po godzinach pracy, kiedy w końcu i ja byłam
gotowa do wyjścia.
Philippe stał na parkingu, oparty o maskę swojego samochodu.
– Wyglądasz na zmęczoną – stwierdził. – Co byś powiedziała na drinka?
– Wystarczy filiżanka kawy, ale nie mam zbyt dużo czasu. Mama oczekuje gości.
Philippe wziął mnie pod rękę i poszliśmy do nowo otwartej kawiarni, parę metrów dalej. –
Dzwoniła do mnie twoja matka – powiedział – i odwołała nasz niedzielny obiad. Czy wiesz
może dlaczego ?
– Ona często zmienia decyzje.
– A może czymś ją obraziłem ?
– Raczej wprawiłeś ją w zakłopotanie. Z jakichś powodów nie chce, aby jej przypominać o
obrazach, które jej pokazałeś.
– Czy myślisz, że dlatego, iż są to jej wczesne prace ?
– Nie mam pojęcia. Być może rzeczywiście nie jest z nich zadowolona.
– To zrozumiałe. Może mógłbym z nią porozmawiać, kiedy wrócę w sobotę z Londynu.
Lindsay, czy spędziłabyś ze mną niedzielę, moglibyśmy pochodzić po górach ? – zawahał się,
po czym dodał szybko: – Ktoś rozpoznał ten szczyt na moim obrazie.
– Tak ?!
– Myślę, że ty też go znasz, ale chyba nie chcesz być w to wszystko wmieszana.
– Co to ma znaczyć ? Wmieszana w co ? Oczywiście, że chcę się wybrać na tę wycieczkę i
poszukać tego tajemniczego domu.
Oczy Philippe’a rozbłysły i chwycił moją dłoń.
– Naprawdę tego chcesz, Lidsay ? Nie masz nic przeciwko temu, aby poświęcić mi wolny
dzień ? – Nie, myślę, że może być fajnie. Przyjemniej jest spacerować w towarzystwie, a Felice
łatwo się męczy i szybko zaczyna ją to nudzić.
– Myślałem, że może pan Reed... ?
– Roger ! Nie, on swoje siły rezerwuje na grę w squasha, a poza tym widzimy się
wystarczająco często w ciągu tygodnia.
Nie wspomniałam Felice o moich planach na nadzielę wiedząc, iż będzie myślała, że
poszłam gdzieś z Rogerem. Pierwszy raz coś przed nią ukryłam, na ogół moje życie nie
stanowiło dla niej tajemnicy, choć w głębi duszy czułam potrzebę, aby pewne sprawy mieć
tylko dla siebie. Tak było właśnie w tej chwili.
Jenna była ciągle zła, że ten tajemniczy mężczyzna odebrał obraz w czasie, kiedy akurat
była nieobecna w galerii. Nie zdradziłam jej, że wiem kim jest, nie wspomniałam również
Rogerowi, że widziałam się z „tym facetem”. Roger przestał się zresztą interesować Philippe’m
Deauville’em, miał jakieś większe problemy, które stale wprawiały go w przygnębienie.
– Co się dzieje, Roger ? – zapytałam go pewnego razu, gdy jedliśmy obiad w hotelu Lake
End.
– Nic, zupełnie nic.
– Czy coś nie tak z Jen ? – nalegałam. – A może chodzi o galerię – Przecież powiedziałem,
że nie stało się nic, czym byś się miała przejmować. – odpowiedział z irytacją.
– A więc jednak coś się stało. – Zdałam sobie sprawę, jak dobrze znam Rogera. Nie tylko
jego humory – nawet nie miał ich tak dużo – ale sposób, w jaki pracował jego umysł.
Wróciłam do tematu Jenny.
– Czy ona dalej tak cię wykorzystuje ?
– Nie bardziej niż zwykle. Ale czasami jest rzeczywiście nieznośna... – przerwał.
– Więc jeśli to nie Jen, w takim razie interesy. Chyba że się zakochałeś – dodałam lekko i
zaskoczyła mnie jego gwałtowna odpowiedź.
– Nie bądź tak cholernie głupia. Mam tylko jedną kobietę na świecie. Ciebie. – Sięgnął po
moją dłoń i przytrzymał ją.
„Zachowuje się jak człowiek, który tonie w ciemnym morzu – pomyślałam – a ja jestem
łodzią ratunkową, której kurczowo się uczepił”.
– A więc to interesy – cofnęłam łagodnie swoją rękę. – Pieniądze? Wiesz dzięki
rachunkom, że galeria przynosi wystarczające zyski. Nie łapię tego wszystkiego –
powiedziałam zniecierpliwiona i wstałam. – Muszę już iść, wracasz do pracy ?
– Później, najpierw muszę się z kimś spotkać.
Próbowałam zapomnieć o naszej rozmowie, ale bezskutecznie. Davies był w biurze, kiedy
wróciłam, więc wysłałam go na obiad, a sama wyjęłam księgi rachunkowe z sejfu.
Czyżby Roger znalazł jakieś niezgodności w rachunkach? Tygodniowe wpływy znacznie
się podniosły, odkąd zaczął się sezon, sprawdziłam uważnie wszystkie rachunki, nie mogłam
jednak znaleźć najmniejszej pomyłki.
Gdy wrócił Davies, poszliśmy do magazynu. Było to ciemne pomieszczenie, z jednym
tylko zakratowanym okienkiem pod sufitem. Znajdowały się tam również drzwi, wychodzące
na małą rampę służącą do ładowania towarów. Te drzwi, jeśli nie były akurat potrzebne,
zawsze były zamknięte. Davies zapalił światło – zarówno kontakt, jak i wyłącznik instalacji
alarmowej znajdowały się w zasięgu ręki – a ja wybrałam kilka nowych płócien. Miałam
zamiar powiesić je na miejscu, które zwolniło się po sprzedanych obrazach. Roger nigdy nie
wtrącał się do sposobu, w jaki dobierałam obrazy, ale Jenna zawsze kwestionowała mój wybór.
Tego popołudnia również podążała za nami, gdy zmienialiśmy wystawę.
– To nie w porządku – podjechała na wózku do miejsca, gdzie zawsze wisiały obrazy
Felice. – Dlaczego przeznaczono dla niej aż tyle miejsca ?
Davis, który stał w pobliżu, zesztywniał słysząc jej słowa, ale nie odezwał się.
– Ustalił to z nią jeszcze twój ojciec – powiedziałam.
– Tak, ale on nie żyje – odrzekła brutalnie. – Roger i ja rządzimy tu teraz, a ja mówię, że
potrzebna jest zmiana. Davies, zanieś obraz Flyte do magazynu.
Davies nie poruszył się. Stał sztywno wyprostowany, z rękami wyciągniętymi wzdłuż
ciała.
– Słyszysz co mówię ! – podniosła głos.
– Słyszę panią, ale nie ruszę tych obrazów, dopóki pan Roger mi tego nie każe.
W tym momencie do galerii wszedł Roger.
– Chodź tutaj! – zawołała do niego Jenna.
– O co chodzi ?
– Potrzebuję miejsca, na którym wiszą obrazy Flyte, aby powiesić tam płótna Johna Rittera.
A więc o to chodziło ! Ritter był lokalnym malarzem i widziałam pewnego dnia jego i
Jennę pogrążonych w rozmowie, niewątpliwie dobijali targu.
– Davies nie chciał ich odnieść do magazynu – ciągnęła.
– Wypełniam pana polecenia, panie Reed. Ale moim zdaniem wielu klientów przychodzi tu
tylko po to, aby zobaczyć obrazy Flyte.
– Jesteś nią zaślepiony! – Jenna wpadła we wściekłość. – Ze sposobu, w jaki ją czcisz,
można by sądzić, że jest jakąś boginią.
Wyraz twarzy Daviesa zmienił się po raz pierwszy od czasu naszej znajomości. Jenna
zaszła mu naprawdę za skórę. Zbladł, a po chwili powiedział:
– Jeśli jej obrazy zostaną usunięte, będę musiał zrezygnować z pracy.
– Ależ to śmieszne. – Roger nigdy nie wybuchał gniewem, ale jego opanowanie było tym
bardziej niebezpieczne. – Obrazy Flyte pozostaną na swoim miejscu i, co więcej, ustaliłem z
nią, że odbędzie się tu jej wernisaż. Lindsay, chciałbym uzgodnić z tobą termin.
– Roger! Jesteś nią tak samo zaślepiony jak on – Jenna wskazała palcem na Daviesa.
– Dosyć już tego, Jen. – Roger popchnął jej wózek w stronę drzwi.
– Jeśli nie potrafisz się odpowiednio zachować, idź już lepiej do domu.
Niedzielny ranek był przepiękny. Słońce wzeszło na niebo, które miało kolor ametystu i
wypełniło mój pokój bursztynowym blaskiem.
Ubrałam się pospiesznie i zeszłam do kuchni; po szybkim śniadaniu byłam gotowa do
wyjścia. Felice jeszcze spała, a kiedy zamykałam drzwi frontowe, ujrzałam Dorę wychylającą
się z okna.
– Dzień w plenerze ? – zapytała na widok mojego stroju. – Dobrze ci zrobi, kochanie. Czy
Felice już wstała ?
– Jeszcze nie.
– Nie szkodzi, zajrzę do niej potem i dotrzymam towarzystwa.
Philippe już na mnie czekał. Barney podbiegł do niego i po wstępnym obwąchaniu
zaaprobował jego towarzystwo.
– Bałem się, że nie przyjdziesz. Myślałem, że uważasz mnie za szaleńca. Ten mityczny
dom... – przerwał – jest tyle miejsc, gdzie mógłby się znajdować.
– Przestudiowałam mapę, Philippe. Mam parę pomysłów.
Ruszyliśmy i już po chwili wspinaliśmy się po szczytach, prowadzących na Gordon Fall
Niebo przybrało kolor głębokiego błękitu, który odbijał się w tafli leżącego poniżej jeziora.
Słońce świeciło teraz łagodnie, a skały rzucały czarne cienie na szlak. Szliśmy znacznie
oddaleni od innych piechurów i rozkoszowałam się panującą dookoła ciszą, przerywaną tylko
dalekim beczeniem owiec i niesamowitym wołaniem kulików.
– Mam dziwne wrażenie, że znam to miejsce – odezwał się Philippe. – Myślę, że matka
opowiadała mi o tych górach w dzieciństwie.
– Czy tutaj był jej dom ? Potrząsnął głową.
– Nie sądzę. Kiedy wyszła za mąż, przyjęła obywatelstwo francuskie. Mój ojciec nazywał
ją Yvette, ale naprawdę miała na imię Eve.
Szliśmy równym krokiem. Zdałam sobie sprawę, jak wspaniałym towarzyszem wspinaczki
jest Philippe. Miałam wrażenie, że tymi samymi oczyma patrzymy na fałdy gór, blask wody i
zieleń lasów, nie wdając się przy tym w bezmyślną gadaninę. Droga doprowadziła nas do
Gordon Fali, po czym zeszliśmy w dolinę, gdzie kamienne domy Mosthwaite skupiły się
dookoła gospody. Było już prawie południe, więc zeszliśmy do niskiej, drewnianej salki
barowej. Philippe zamówił kanapki i coś do picia, a właściciel zaproponował, abyśmy usiedli
na zewnątrz.
– Korzystajcie z dnia, póki się da – pogłaskał się po zarośniętym policzku. – Pogoda na
pewno się zmieni.
– Skąd on o tym wie ? – Philippe usiadł i popatrzył na czyste niebo.
– Widzisz ten obłoczek siedzący na szczycie High Sall! W czasie kiedy będziemy jeść,
zdąży się zmienić w wielką chmurę i przesłoni słońce.
– To jest ta góra, prawda?
Wytężyłam wzrok, aby w przeźroczystym powietrzu dostrzec każdy jej szczegół. To
właśnie ten szczyt namalowany był na obrazie Felice: szczyt którego unikałam przez trzy lata;
szczyt, na którym zginął mój ojciec.
Bardzo często myślałam o tym wypadku. Dlaczego mój ojciec, który był doświadczonym
alpinistą, zginął, a Jenna – zupełna no wiej uszka – była tylko ranna ? Zmusiłam się, by spojrzeć
na północną, zdradliwą stronę High Sall. Dostrzegłam przylepione do ściany dwie maleńkie
figurki, nie większe od muchy. Zadrżałam i odrwóciłam głowę, przykrywszy twarz dłońmi.
– Wszystko w porządku, Lindsay ? – Philippe przysunął swoje krzesło i troskliwie objął
mnie ramionami. Był teraz tak blisko mnie...
– Tak, już dobrze. Widzisz, na tej górze zginął mój ojciec.
– O Boże ! Co ja zrobiłem. Zranić cię w ten sposób.
– Nie, Philippe, nawet lepiej, że przyszłam tu z tobą, całkiem obcą osobą, która o niczym
nie wie i której nie zależy...
Philippe położył swój palec na mych ustach i nie pozwolił mi skończyć.
– Zależy mi, Lindsay, naprawdę mi zależy. Ale niczego nie mogę zrozumieć. Dlaczego
Felice namalowała kiedyś właśnie tę górę i ten piękny dom, nagle zniszczony, i tych dwoje
ludzi ?
– Nie mam pojęcia. Może miała przeczucie, że High Sall przyniesie jej nieszczęście, tak jak
je zresztą przyniósł wielu innym ludziom.
– A dom ?
– Dlaczego on cię tak intryguje ? – odpowiedziałam pytaniem.
– Myśl, że moja matka go znała.
– Ale czemu uważasz, że jest w nim coś niezwykłego ?
– Czuję to.
Skończyliśmy jeść i rzeczywiście, tak jak to przewidział karczmarz, chmury zdążyły się już
zgromadzić nad postrzępionym szczytem High Sall. Rozłożyłam mapę i pokazałam
Philippe’owi małą plamkę na południowym zboczu wzniesienia.
– Tu musi być jakiś budynek. Jeśli zaraz wyruszymy, powinniśmy tam dotrzeć, zanim
zacznie padać, a nawet gdyby deszcz nas złapał po drodze, zawsze możemy wrócić szosą.
– Może od razu zrezygnujemy z dalszej wędrówki ?
– Nie, za daleko zaszliśmy, musimy iść dalej. Ruszyliśmy ścieżką prowadzącą wzdłuż
doliny. Philippe wziął mnie za rękę – nie wiem, czy podniosło go to na duchu, ale mnie na
pewno zrobiło się raźniej. Jego dłoń była wąska, długa, a na najmniejszym palcu nosił cienką,
złotą obrączkę.
Po chwili doszliśmy do wąskiej dróżki i gdy porównałam ją z mapą, okazało się, że
prowadzi prosto do budynku, ku któremu zmierzaliśmy. Szło nam się teraz łatwiej, ścieżka
sprawiała wrażenie często uczęszczanej.
Na dom natknęliśmy się niespodziewanie. W żaden sposób nie przypominał jednak
budynku, który Felice uwieczniła na swym obrazie. Został zbudowany z kamienia z
Cumberland i podczas gdy dolne pomieszczenie było właściwie zniszczone, schody
prowadzące na piętro zawaliły się zupełnie. Z ilości śmieci domyśliłam się, że dom służył
turystom i alpinistom jako schronienie i miejsce odpoczynku.
Philippe oparł się o jakąś wystającą belkę i powiedział:
– To by było zbyt proste...
– Tak – odpowiedziałam – zbyt proste.
Tak naprawdę nie za bardzo wierzyłam w istnienie tego domu i tym bardziej dziwiła mnie
obsesja, z jaką Philippe pragnął go odnaleźć.
– To była dopiero pierwsza próba. Czy nadal jest on taki ważny dla ciebie ?
Przytaknął. „‘
– Z jakiego innego powodu moja matka kupiłaby te obrazy ? Musiał mieć dla niej jakieś
znaczenie.
– Ludzie kupują obrazy z różnych powodów, lecz głównie dlatego, że im się podobają.
– To prawda. Ale potem wieszają je na ścianie i z dumą opowiadają przyjaciołom, jaki to
świetny interes zrobili albo jakie to niezwykłe miejsca przedstawiają ich płótna.
– Niezwykłe miejsca ? Dlaczego tak myślisz ?
– Matka nie powiesiła na ścianie żadnego z tych obrazów. Trzymała je w ukryciu,
zamknięte i dopiero kiedy wiedziała, że umiera, poprosiła mnie, abym je odszukał.
Wtedy dopiero zrozumiałam, jakie znaczenie dla Philippe’a miała ostatnia wola matki.
Widocznie to miejsce coś dla niego znaczyło. Ale jego obsesja w dalszym ciągu była dla mnie
bezpodstawna.
– Chodźmy już – powiedziałam i w tym momencie zaczął padać deszcz.
Po chwili lało jak z cebra, a grzmoty, początkowo oddalone, przeniosły się tuż nad nasze
głowy. Błyskawice rozświetlały niebo przerażającym blaskiem i biedny Barney skomląc kulił
się w kącie. Przytuliłam się do jego drżącego ciała i ukryłam twarz w gęstych kudłach – nie
tylko on się bał. Za to Philippe z uśmiechem powiedział do mnie:
– Czy to nie wspaniałe, Lindsay ? Podniecające, nieziemskie. Ta siła żywiołów sprawia, że
moje serce zaczyna szybciej bid – Baw się dobrze – wymamrotałam.
Philippe odwrócił swą wilgotną twarz w stronę, gdzie skurczona kucałam w ciemności.
– Chyba nie boisz się ?
– Oczywiście, że się boję – odparłam wyzywająco. – Zawsze bałam się burzy.
W dwóch skokach znalazł się przy mnie, objął mnie ramionami i uniósł, a ja ukryłam swoją
twarz na jego piersi.
– Kiedy jestem przy tobie – powiedział – nie musisz się niczego bać. Obiecuję.
Łatwo obiecywać, pomyślałam. Za parę tygodni zacznie się nowy semestr w szkole i już go
tu nie będzie. Wróci do jakiejś kobiety – żony, narzeczonej, przyjaciółki – a ja zostanę bijąc się
z własnymi myślami.
Philippe uniósł moją twarz i spojrzał mi głęboko w oczy.
Co chciał powiedzieć ? W tym momencie oślepiający błysk rozświetlił szarość, zmieniając
twarz Philippe’a w jakąś przerażającą maskę i wtedy on pochylił się i położył swoje usta na
moich. Jeden pocałunek, to wszystko, ale ja byłam już zgubiona.
– Burza już przechodzi, idziemy ? – zapytał, gdy już rozluźnił swój uścisk.
Pokiwałam twierdząco głową, ale dla mnie burza się nie skończyła. Philippe Deauville
rozniecił w mym sercu żywioły, które być może nigdy już nie przeminą.
ROZDZIAŁ IV
Felice nie życzyła sobie specjalnej wystawy jej obrazów w galerii, a przynajmniej tak
mówiła. Czekałem wiec cierpliwie, wypatrując oznak, które by potwierdzały, że zmieniła
swoje zdanie.
– Mogłabym mieć wystawę, w Londynie albo Paryżu – powiedziała pewnego dnia.
– Więc spróbuj.
– Nie wierzysz mi. Tylko dlatego, że wystawiam w tej starej galerii Reedów, myślisz, że
nikt więcej nie chce oglądać moich obrazów.
– A kto chce?
Zawahała się, a jej oczy zwilgotniały.
– Zmieniłaś się, Lindsay, odkąd ten okropny Francuz się tu pojawił.
Spojrzałam na nią zdziwiona.
– Nie wiem, o czym mówisz.
– On ma na ciebie zły wpływ, wiem to. I jeśli masz jeszcze trochę rozsądku, lepiej trzymaj
się od niego z daleka.
Następnego dnia mama skapitulowała.
– Możesz wystawić moje prace – powiedziała do mnie. – Ale jeżeli chcesz, abym była na
otwarciu, upewnij się najpierw, że nie natknę się w galerii na Jennę.
Przekazałam dobrą nowinę Rogerowi, ale nie wspomniałam o warunku, jaki postawiła
Felice. Postanowiłam poczekać z tym na odpowiedniejszy moment.
Następnych kilka dni upłynęło na kampanii reklamowej. Otwarcie nowej wystawy było
zawsze dużym wydarzeniem w kalendarzu Longmare, ale tego roku Roger jakoś nie miał do
tego serca. Nie uwolnił się jeszcze ze swego przygnębienia i zasugerował mi, żebym to ja zajęła
się przygotowaniami.
Rzuciłam się w wir pracy ze zdwojoną energią i tylko Davies mnie przyhamowywał.
– Trochę rozsądku, panno Lindsay. Mamy mnóstwo czasu, nie ma sensu tak się
przejmować, jeszcze nie było tak, żeby nam się nie udało.
Ustaliłam, że wystawa odbędzie się w dwóch pierwszych tygodniach sierpnia. Było to
zagranie strategiczne, bo o tej porze roku pełno było turystów, a że zwykle właśnie w tym
czasie padało, więc chcąc nie chcąc musieli spędzać czas w mieście.
Philippe co wieczór spotykał się ze mną po zamknięciu galerii. Pewnego razu zaprosił mnie
na kolację do hotelu i gdy szliśmy wolno alejką, zaproponował, żeby przenieść wystawę do
Paryża.
– Moglibyśmy pogadać z odpowiednimi ludźmi i to załatwić – powiedział.
Pokręciłam przecząco głową.
– Jeszcze nie nadszedł odpowiedni moment. Roześmiał się.
– Czyżbyś się bała spędzić ze mną weekend?
– Nie wygłupiaj się – odpowiedziałam rozzłoszczona. – Po prostu teraz nie mogę, mam
dużo obowiązków.
– Zbyt dużo, Lindsay. I zbyt dużo z siebie dajesz. Spojrzałam na jezioro, które połyskiwało
srebrzyście.
– Tylko w ten sposób potrafię pracować – odrzekłam.
– Też kiedyś byłem taki. Dajesz z siebie wszystko i co się dzieje? Zmieniają się
okoliczności, a wraz z nimi i my.
– Felice twierdzi, że się zmieniłam – na gorsze. Tb dlatego, że nie potrafię być taka, jak mój
ojciec. On był jak niewolnik, gotowy spełnić każdy jej kaprys.
– Nie pozwól, żeby matka tobą zawładnęła. Ona ma bardzo trudną osobowość, jest
wymagająca i nie do opanowania.
Philippe był pierwszą osobą, która zdała sobie z tego sprawę. Roger nigdy w ten sposób nie
mówił o Felice, ale być może tylko ktoś z zewnątrz mógł właściwie ocenić sytuację. W każdym
razie poczułam się trochę urażona, gdyż i uważałam, że mi wolno krytykować mamę, ale nie
byłam przygotowana, aby robił to ktokolwiek inny. Jakby wyczuwając moje niezadowolenie,
Philippe zmienił temat.
– Wynająłem łódź na niedzielę. Może moglibyśmy wybrać się we trójkę na drugą stronę
jeziora?
– We trójkę? – zdziwiłam się.
Jego śmiech zabrzmiał tak głośno, że aż jacyś ludzie odwrócili się w naszą stronę.
– Jestem pewny, że nie chciałabyś zostawić Barneya w I domu. Co za pies, bardzo go
polubiłem.
– Och, Barney – odetchnęłam z ulgą.
Myśl o planowanej wycieczce była dla mnie tym, czym dla dziecka jest listek, muszelka,
jakaś niewielka rzecz, która sprawia przyjemność i staje się prawdziwym skarbem. Myślałam o
niej w nielicznych wolnych chwilach, jednak bardziej zaprzątałam sobie głowę Rogerem.
Nasza przyjaźń stopniowa słabła. Zaczął mnie traktować tak, jakbym była po prostu jego
pracownicą i chociaż dalej radził się mnie w pewnych sprawach, wiele rzeczy, które kiedyś
zostawiał mnie, załatwiał sam.
W skrytości ducha myślałam o tym, że jest niezadowolony z mojej przyjaźni z Philippe’em,
ale z drugiej strony miałam wrażenie, że wcale sobie z tego nie zdaje sprawy. Wydawało się, że
zupełnie już o nim zapomniał.
Nie miałam nikogo, kto mógłby mi pomóc. Nie wiedziałam, jak przebić się przez mur,
który Roger ustawił pomiędzy nami i w końcu postanowiłam spróbować określić moment, od
którego przestał mi ufać. Jenna, pomyślałam. A jeśli ona, to czemu? Próbowała mnie skłócić z
Rogerem, odkąd tylko zaczęłam pracować w galerii, więc dlaczego właśnie teraz miałby jej
zacząć słuchać?
Miałam ogromną ochotę porozmawiać natychmiast z Rogerem, ale wyszedł z galerii i tym
razem nawet nie powiedział, jak mogłabym się z nim w razie potrzeby skontaktować. Czułam
się głęboko dotknięta, bo byłam pewna, że w tym wszystkim nie ma mojej’ winy, cokolwiek
Roger by o tym myślał.
Byłam w tym czasie bardzo zapracowana. Davies postanowił pozmieniać coś w
magazynie, nie miałam nic przeciwko temu – to było jego królestwo.
Zgodziłam się z nim. Leżało tam parę płócien, które określiłam jako „nieudane zakupy
Rogera” i zaproponowałam, abyśmy je odstawili na jedną stronę i żeby Roger po powrocie
zadecydował, co z nimi zrobić.
Nie sprawiła nam problemu ocena obrazów oprawionych, ale w magazynie
przetrzymywane były też zrolowane płótna. Leżały one na półkach, a wśród nich odnalazłam
również obrazy Johna Rittera, które Jenna tak bardzo chciała wystawić.
– Myślę, że powinniśmy je wystawić – powiedziałam. – Ale co z ramami?
Davies odparł, że gdybym wybrała najlepsze obrazy, on mógłby je oprawić. Odłożyłam
więc parę rysunków węglem, przedstawiających Longdales, które uznałam za bardzo udane.
– A co pani sądzi o tym?
Davies trzymał w ręku szkic wykonany ołówkiem i piórkiem, a mi zaparło dech.
– Czy to Rittera?
Podobieństwo do obrazu Philippe’a, przedstawiającego dom i górę było tak uderzające, że
aż nie mogłam w to uwierzyć. Davies przyglądał się rysunkowi krytycznie.
– Za dobry na niego – oznajmił. – Myślę, że to jej dzieło.
– Ale jak się tu znalazł? – zapytałam. Davies wzruszył ramionami.
– Pan Reed przeglądał te płótna w niedzielę, poprosił mnie nawet, żebym mu pomógł.
– Ależ on nigdy nie ogląda płócien! Gdzie leżą te, które kupił ostatnio?
Davies wskazał parę zwiniętych rolek i powiedział:
– Pan Reed uważa, że pod warstwą farby mogą być na nich jakieś inne obrazy.
Przyjrzałam się im z bliska, ale raczej nie byłabym skłonna potwierdzić teorii Rogera.
– Powiedział mi, że gdy tylko będzie miał czas, popracuje nad ich renowacją. – Spojrzał na
mnie ciężko. – Pan Reed wydaje się być ostatnio niespokojny. Czy ma jakieś kłopoty, panno
Lindsay? Może mogłaby pani z nim pomówić?
Mogłabym, ale czy powinnam? Stosunki między nami układały się przecież ostatnio nie
najlepiej.
– Nie sądzę... – zaczęłam.
– On pani posłucha. Nie chciałbym rozsiewać plotek, ale przypadkiem słyszałem raz, jak
kłócił się z panną Jenną.
– O co chodziło tym razem? – zapytałam zrezygnowana.
– Mówiła o tym, że szkoda byłoby zmarnować jakąś dobrą okazję. On był zdenerwowany i
kazał jej się zamknąć.
– Myślę, że w końcu sam odkryje karty, jak będzie gotowy – powiedziałam obojętnie.
Wiedziałam już z doświadczenia, że nie ma sensu mieszać się w kłótnie Reedów.
Podniosłam rysunek i powiedziałam:
– Wezmę go do domu i zapytam Felice, czy pamięta, że go narysowała. Ciekawa jestem,
dlaczego nie jest podpisany. Czy Roger to zauważył?
– Tak. I gdybym był na pani miejscu, poczekałabym na jego powrót, zanim bym pokazał jej
ten obraz.
Słowa Daviesa zdziwiły mnie i już miałam zamiar wypytywać go o ich znaczenie, gdy
zadzwonił telefon. Po drugiej stronie słuchawki odezwała się gosposia Reedów, która
oznajmiła mi podniesionym głosem:
– Panna Jenna miała wypadek, jej wózek się wywrócił! Jest teraz w szpitalu na badaniach, a
ja nie wiem, gdzie mogłabym znaleźć pana Reeda. Czy mogłaby pani pojechać do szpitala?
Zaniepokoiła mnie ta wiadomość, więc natychmiast wyjechałam. Jenna leżała w małym,
dwuosobowym pokoju, drugie łóżko nie było jednak zajęte.
– Kto cię tu przysłał? – zapytała, gdy weszłam.
– Panna Linton. Nie wie, gdzie może znaleźć Rogera, może ty wiesz?
Na jej twarzy pojawił się uśmiech.
– Ale numer! Czyżby Roger zapomniał ci powiedzieć, gdzie wychodzi?
Zignorowałam jej szydercze słowa.
– Co powiedział lekarz?
– Ględził coś o moich nogach, ale powiedziałam mu, że nie życzę sobie więcej operacji.
– Nie bądź dzieckiem, Jenna. Jak to się stało, że się przewróciłaś?
– Sięgałam po coś – wyjaśniła posępnie.
– Pójdę pomówić z lekarzem albo pielęgniarką.
– Dobrze, ale przyjdź jeszcze potem, Lindsay – usłyszałam i wyczułam w jej głosie panikę.
Doktor, jakiś nowy w tym szpitalu, przedstawił mi się jako Mcintyre. Oznajmił, że jego
specjalnością są choroby narządów ruchu i że chciałby się zająć przypadkiem Jenny, więc
dobrze by było, gdyby została parę dni w szpitalu. Potem zapytał mnie, czy jestem jej krewną,
więc wyjaśniłam mu sytuację, a następnie wróciłam do Jenny.
– Doktor Mcintyre zaiteresował się twoim przypadkiem. Chce cię tu przetrzymać parę dni,
chyba nie masz nic przeciwko temu?
Nie odpowiedziała. Zamiast tego z przerażeniem zauważyłam łzy płynące po jej
policzkach.
– Jen, co się stało?!
– Nie mogę tu zostać i nie zostanę! Sprowadź Rogera.
– A gdzie on jest?
– W Paryżu. Proszę, zawiadom go, żeby przyjechał Sięgnęła po swoją torebkę i podała mi
zwiniętą kartkę papieru. Wzięłam ją i podniosłam się, ale w tym samym momencie Jenna
kurczowo chwyciła się mojej ręki, jej palce oplotły mnie tak mocno, że nie mogłam się wyrwać.
– Nie masz pojęcia, jakie to straszne być uwięzioną w tym wózku przez cały czas.
Wolałabym raczej umrzeć.
– Jen, nie wolno ci tak mówić. Jesteś młoda i taka piękna...
– I bezradna. Nieużyteczna też, mówiłaś mi to tysiące razy. Nikt mnie nie rozumie, nawet
Roger. Jemu też nie zależy.
– Ależ to nieprawda, Jen! Rogerowi bardzo na tobie zależy.
– A tobie?
Tak bezpośrednio postawione pytanie zaskoczyło mnie. Jeśli kiedykolwiek zastanawiałam
się nad moim stosunkiem do Jenny, od razu pojawiała się przeszkoda – wypadek. Przedtem
prawie jej nie znałam, a teraz było mi jej żal, to prawda. Nigdy jednak nie próbowałam wczuć
się w jej położenie, teraz uczyniłam to po raz pierwszy i zdałam sobie sprawę, jak mało byłam
wrażliwa na jej nieszczęście. Spojrzałam w jej oczy – były wilgotne i patrzyły na mnie
błagalnie. Musiałam być szczera.
– Ten wypadek nas dzielił, ale teraz...
– Potrzebuję przyjaciela – powiedziała gwałtownie. – Ciebie, Lindsay. Nie sądzę, żeby
Felice kiedykolwiek mi wybaczyła, ale wiem, że ty jesteś inna.
Spojrzałam na nią, leżała oparta o wysoko ułożone poduszki. Nagle zapragnęłam ją do
siebie przytulić. Pochyliłam się i pocałowałam ją szybko.
– Poproś Rogera, żeby szybko wracał – wyszeptała.
Zadzwoniłam do Rogera jeszcze tego samego dnia wieczorem.
– Lindsay, ja nie...
– Zgadza się. Nie powiedziałeś mi, gdzie będziesz. To Jenna dała mi telefon do ciebie.
Miała mały wypadek, wypadła z wózka i jest teraz w szpitalu.
– O Boże! – wyjęczał. – Czy to coś poważnego?
– Nie, ale chcę, żebyś przyjechał.
W słuchawce zapanowała cisza, w końcu ja się odezwałam.
– Roger?
– Słyszę cię. Nie mogę jutro wrócić, spróbuję złapać samolot pojutrze.
– Ale... – zaczęłam i przerwałam, bo odpowiedział mi trzask odkładanej słuchawki.
Niczym nie mogłam wytłumaczyć sobie jego zachowania. W ciągu trzech lat naszej
bliskiej współpracy nigdy się nie zdarzyło, aby mnie tak zignorował.
Moja frustacja i gniew osiągnęły swój szczyt akurat w chwili, kiedy Roger przyjechał dwa
dni później, tuż przed zamknięciem galerii. Ślęczałem w biurze nad księgami finansowymi,
więc nawet nie zauważyłam, kiedy stanął w drzwiach.
– Byłem w szpitalu. Jen powiedziała mi, że byłaś dla niej bardzo miła. Przekonałem ją, aby
została w szpitalu, dopóki lekarz nie skończy wszystkich badań.
– Świetnie – powiedziałam dziarsko.
– Jesteś zła.
– Tak, jestem.
– Nie chciałem cię zdenerwować, miałem zamiar wrócić następnego dnia. W tej chwili nie
mogę o tym mówić.
Przyjęłam jego tłumaczenie tak spokojnie, jak to tylko było możliwe. W końcu byłam tylko
jego podwładną. Jenna nie raz mi o tym przypominała.
„W porządku – pomyślałam – może to jakieś sprawy rodzinne”. Przyjęłam bowiem, że taki
był powód jego wyjazdu i nie miał on nic wspólnego z galerią. Zauważyłam, że zaufanie
Rogera do mnie nie było już tak bezgranicznie jak kiedyś, odniosłam jednak wrażenie, że i
jemu nie za bardzo podoba się istniejący stan. Nawet butelka wyszukanych perfum, którą mi
ofiarował po przyjeździe wyglądała jak łapówka, którą chciał mnie powstrzymać od
komentarzy. Przyjęłam ją jednak, zostawiając Rogera jego własnym sprawom, sama zaś z
niecierpliwością oczekiwałam na spotkanie z Philippe’em.
W końcu nadeszła ta chwila, kiedy oboje wsiedliśmy na przystani w Longmare do
wynajętej łodzi. Nazywała się „Wodny duszek” i imię to znakomicie oddawało charakter jej
ruchów, kiedy swawolnie kołysała się na wodzie, kierowana mistrzowskimi uderzeniami
wioseł Philippe’a.
Usiadłam na rufie, jedną ręką obejmując Barneya. Kołysanie łodzi i szybko zmieniająca się
sceneria wprawiły mnie w radosny i pogodny nastrój.
Philippe zaczął wypatrywać miejsca na postój i w końcu oboje dostrzegliśmy płytką
zatoczkę. Jej kamienisty brzeg srebrzył się w słońcu, a woda odbijała zielony gąszcz drzew.
– Znakomite miejsce – stwierdziłam, gdy Philippe wyciągnął łódź na brzeg.
– Nie miałem pojęcia, źe mogą się zdarzać takie dni jak ten – odpowiedział, taszcząc
ogromny kosz z jedzeniem. – Nawet Francja nie może się równać do tego miejsca. Musimy to
uczcić.
Otworzył kosz, wyjął z niego butelkę szampana i napełnił kieliszki bursztynowym płynem.
– Nasze zdrowie, Lindsay.
– Nasze zdrowie.
Oparłam się o rozgrzaną słońcem skałę i, wolno popijając spieniony szampan,
spróbowałam spojrzeć na jezioro i góry oczyma Felice. W jaki sposób udało się jej przenieść
tak zwyczajne rzeczy na obraz, który chwytał za serce swym nastrojem?
Philippe, jakby czytając w moich myślach, zapytał:
– Jak widziałaby tą scenerię twoja matka? – przerwał zamyślony i po chwili ciągnął dalej: –
Myślę, że ona potrafi wyczuć to, co kryje się poza normalnością. Zazdroszczę jej tego.
Ja również jej zazdrościłam, ale nigdy nie przyznałabym się głośno. Opowiedziałam
Philippe’owi o rysunku, który odkryłam w magazynie. Zgodził się ze mną, że należy pokazać
go Felice i jeśli ona przyzna, że to jej praca, wystawić w galerii.
– Czy widok na tym rysunku jest ten sam, co na moim obrazie?
– Bardzo podobny, ale jest między nimi jakaś różnica, której nie potrafię uchwycić.
Ciekawa jestem, który z nich namalowała najpierw.
– Czy kiedykolwiek znajdziemy ten jej wymarzony dom? – zapytał z zadumą.
– Jeśli to tylko marzenie, czy dalej tak wiele dla ciebie znaczy?
– lak, po to tu przyjechałem – przysunął się bliżej mnie i delikatnie niczym motyl musnął
dłonią moje ramię.
Zadrżałam i odsunęłam się, bo ten gest podziałał na innie bardziej niż kiedyś pocałunek.
– Zajrzymy do twego kosza – zaproponowałam i już po chwili ochoczo zabraliśmy się do
jedzenia.
Gdy opróżnialiśmy butelkę z szampanem, zaproponowałam, abyśmy podpłynęli do
prywatnej posiadłości naszych znajomych, ale Philippe’owi nie spodobał się ten pomysł.
– Oni mają dużą kolekcję obrazów Felice – próbowałam go przekonać.
Roześmiał się.
– Marchewka dla konia?
– Niezupełnie. Dom Outhwaitów leży naprzeciwko domu, który niegdyś należał do rodziny
mojego ojca. Został sprzedany, kiedy umarła babcia. Outhwaitowie bardzo lubią Felice i
poczuliby się dotknięci, gdybym im nie dała zaproszenia na wystawę.
W pół godziny później Philippe przycumował łódź do przystani Outhwaitów i oboje
wyskoczyliśmy na brzeg. Gospodarzy dostrzegłam w ogrodzie. Pracowali w nim zawsze,
niezależnie od pogody, i dzięki temu był on najpiękniejszy w okolicy, a bliskość jeziora i
cudowny krajobraz dokoła jeszcze bardziej dodawały mu uroku. Peggy wybiegła nam na
spotkanie, za nią, wolniejszym krokiem, podążał Dick. Oboje wyglądali podobnie: szczupli, o
cerze jak lśniący kasztan i błyszczących, niebieskich oczach.
Peggy wzięła mnie w ramiona.
– Jak cudownie cię widzieć, kochanie. Właśnie mówiłam Dickowi, że nie widzieliśmy was
od wieków.
Przedstawiłam im Philippe’a. Peggy spojrzała na niego uważnie i zapytała:
– Czy myśmy się już kiedyś nie spotkali?
– Nie sądzę – odpowiedział, wyciągając rękę na powitanie.
– Dziwne, myślałam... Och dobrze, zawsze się mylę, prawda Dick?
– Niestety prawda – potrząsnął moją dłonią, a ja pocałowałam go w policzek.
– Chodźcie proszę, napijemy się herbaty.
Peggy poprowadziła nas stromą ścieżką w kierunku domu. Przeszliśmy obok ogródka
alpejskiego, potem minęliśmy mały trawnik, którego granice wyznaczał żywopłot z dzikich
róż. Dom położony był na niewielkim wzniesieniu, był długi i cały zatopiony w listowiu
otaczających go drzew.
Przez taras weszliśmy do salonu, którego wysokie okna były otwarte na oścież, co
stwarzało wrażenie, że jest on integralną częścią ogrodu.
– Jak tam Felice? – zapytała Peggy, gdy przeszłam za nią do kuchni.
– Jest teraz bardzo zajęta. W sierpniu odbędzie się jej wernisaż, chciałam was przy okazji
zaprosić.
– Z przyjemnością przyjdziemy – odpowiedziała układając ciastka na talerzu.
– Nowy chłopak? – dodała z figlarnym uśmiechem.
– Daj spokój, Peggy. Tb nie mój chłopak – przerwałam. – Jest wielbicielem malarstwa
Felice.
– On mi kogoś przypomina...
– Pewnie jakiegoś aktora. Pokręciła przecząco głową.
– Za mało was widujemy, ciebie i Felice.
– Wiem, ale jestem bardzo zajęta w galerii, a i Felice dużo pracuje. Ciągle tęskni za moim
ojcem.
Peggy westchnęła i zaczęła parzyć herbatę, a ja zaniosłam tacę do salonu. Podałam
wszystkim filiżanki i poczęstowałam ciastem. Przypomniało mi to dawne dobre czasy, kiedy
we troje – ja, Felice i Con – spędzaliśmy cudowne wieczory u Peggy i Dicka, śpiewając
zwariowane piosenki lub grając w karty.
Peggy zawsze interesowała się ludźmi i Felice uważała, że układa ich w szufladkach, na
których przykleja odpowiednie etykietki, zgodnie z charakterem czy zawodem: Felice –
artystka, Lindsay – prowadzi galerię; ciekawa byłam, jak zakwalifikuje Philippe’a.
– Jest pan na wakacjach? – zapytała.
– Tak, na bardzo długich wakacjach. Jestem nauczycielem.
– Ach tak. A czego pan uczy?
– Francuskiego i historii.
– A to zbieg okoliczności, prawda Dick?! Mój mąż napisał książkę o historii Lakeland i
małe opracowanie na temat architektury niektórych starych domów; Felice zrobiła do niego
ilustracje.
– Rzeczywiście, zupełnie o tym zapomniałam – uśmiechnęłam się do Philippe’a. – Te
książki są nawet w księgarni koło galerii.
Philippe’owi rozbłysły oczy i podniósł się gwałtownie z fotela. Wyglądał tak, jakby natrafił
na ślad prowadzący do ukrytego skarbu i miał zamiar szukać go do skutku.
– Trzymamy książki w jadalni, to jedyny pokój, którego okna wychodzą na północną stronę
– powiedziała Peggy.
Poprowadziła nas przez hall i otworzyła drzwi do pokoje. Jego dwie ściany ozdobione były
obrazami Felice. Philippe podchodził do każdego z nich po kolei i uważnie się przyglądał.
Domyśliłam się, że pragnie doszukać się w nich potwierdzenia, że dom, który Felice
namalowała na jego obrazie, nie był tylko wytworem jej’ fantazji. Tylko jedno z rozwieszonych
płócien przypominało tamten widok i znowu dostrzegłam tę dziwną różnicę czasu, która
dzieliła dwa obrazy. Philippe odwrócił się gwałtownie do Dicka.
– A czy wspomniał pan w swojej książce również o tym domku? – zapytał wskazując na
obraz, któremu właśnie się przyglądałam.
Dick spojrzał na płótno i zauważyłam w jego oczach zaskoczenie. Peggy zrobiła krok w
stronę męża, odpowiedziała „nie” i spojrzała na niego ostrzegawczo.
– Czy ten dom rzeczywiście istnieje? – zapytał Philippe. Peggy roześmiała się.
– Poznał pan Felice, prawda? Kto wie, co dla niej istnieje naprawdę – powiedziała.
Wzięła Philippe’a pod rękę i podprowadziła do innego obrazu. Był to pełen ekspresji
pejzaż przedstawiający jezioro odbijające błękitne niebo i kępę iglastych drzew, w tle zaś
zarysowane były wysokie szczyty gór.
– Ten jest moim ulubionym obrazem – stwierdziła.
ROZDZIAŁ V
– Myślę, że twoi przyjaciele znają ten dom – powiedział Philippe, kiedy przyszedł do
galerii następnego dnia, aby kupić książkę Dicka Outhwaita w księgarni obok.
Całkowicie się z nim zgadzałam, ale uważałam, że głośne przyznanie mu racji nic by nie
dało.
– Może twoja matka kupiła te obrazy po prostu dlatego, że się jej podobały i wcale nie mają
one żadnego ukrytego znaczenia? – zasugerowałam.
Pokręcił przecząco głową.
– Matka nikomu ich nie pokazywała, nawet mnie. Przykro mi, że cały czas tak cię tym
zanudzam, Lindsay. Może byśmy weszli na drinka?
Spojrzałam na zegarek.
– Dzięki, ale nie mogę. Obiecałam zanieść coś Jennie do szpitala.
– Może pójdę z tobą? Poczekam na zewnątrz.
– Nie musisz. Jenna będzie zachwycona, gdy cię zobaczy. Już dawno miała nadzieję, że
wpadniesz do galerii, gdy ona tam będzie.
Philippe uśmiechnął się.
– Zaniosę jej jakieś kwiaty.
Kupił ogromny bukiet róż, goździków i niebieskich ostróżek, po czym samochodem
pojechaliśmy do szpitala. Jak zwykle były problemy z zaparkowaniem, więc Philippe
zaproponował, żebym wysiadła i poszła do Jen pierwsza, a on miał dołączyć do nas, gdy tylko
uda mu się znaleźć miejsce, aby zostawić samochód.
Przed pokojem Jenny natknęłam się na Johna Rittera. Zatrzymał się i chwycił mnie za rękę.
– Chcę z tobą porozmawiać – powiedział z zaczepką w głosie i nachmurzoną miną. Jego
wąskie usta ginęły w gąszczu brody.
– Nie tutaj. Miło mi będzie porozmawiać z panem w galerii.
– Nie będzie ci tak miło, jak usłyszysz, co mam do powiedzenia.
– O tym już ja zdecyduję – oswobodziłam swoje ramię i minąwszy go weszłam do pokoju.
Jenna siedziała na krześle przy oknie. Słońce rzucało promień światła na jej włosy, a cała
postać sprawiała eteryczne i nieziemskie wrażenie.
– Co robił tutaj Ritter? – zapytałam.
– Dlaczego nie miałby mnie odwiedzić? Jest moim przyjacielem.
– Roger go nie aprobuje i też był zły na ciebie, kiedy przyjęłaś bez pytania jego obrazy.
– Ale nie ma nic przeciwko temu. Zresztą, kim jest Roger, aby rościć sobie prawo do
osądzania Rittera?
– O jejku, Jen – wyjąkałam. – Wiesz chyba, jakiego pokroju człowiekiem jest Ritter.
– Jeśli wiem, to co? – odpowiedziała wyzywająco. Postawiłam koszyk na stoliku obok
okna.
– Prosiłaś o te rzeczy. Jenna uśmiechnęła się.
– Dziękuję, Lindsay.
– Jakie są ostatnie wyniki badań?
– Świetne – oczy jej rozbłysły. – Doktor mówi, że będę mogła wrócić do domu na tydzień
lub dwa.
– A ja myślałam... Przerwała mi:
– Zgodziłam się na wyjazd do kliniki na Węgrzech.
– To wspaniale, bardzo się cieszę.
– Naprawdę, Lindsay? – kąciki jej ust opadły niebezpiecznie na dół.
– Hej, Jen. Głowa do góry. Jesteś przecież dzielną dziewczyną, inaczej Con nie zabierałby
cię na wspinaczki.
Jen przetarła oczy.
– On dużo o mnie myślał.
– Jestem tego pewna, lubił śmiałe dzieciaki.
– Czy ciebie też zabierał w góry? – spytała.
– Czasami – nigdy nikomu nie przyznałam się do mojego lęku wysokości, nawet ojcu.
Rozległo się lekkie pukanie do drzwi i Philippe wsadził głowę do pokoju.
– Mogę wejść?
Oczy Jenny rozbłysły, a na policzkach pojawił się lekki rumieniec, bardzo jej było z tym do
twarzy.
Philippe wszedł do środka i położył kwiaty na jej kolanach.
– Jak to miło z pana strony – rzuciła mi spłoszone spojrzenie. – Nie powiedziałaś, że się
znacie.
Philippe uśmiechnął się.
– Ale my się także znamy.
– Nie wiem, jak pan się nazywa.
– Philippe Deauville.
– Philippe Deauville – powtórzyła. – Przychodziło mi na myśl wiele imion, ale nie Philippe
– oczy jej zaszły mgłą. – Jesteś zła, Lindsay. Myślę, że chciałaś go zatrzymać tylko dla siebie.
– Hej, proszę poczekać! – Philippe usiadł na łóżku. – Przedstawiłem się matce Lindsay,
interesuje mnie jej twórczość.
– Och, Felice – powiedziała. – Zawsze ta Felice. Con mówił o niej bez przerwy w czasie
naszej ostatnie wspinaczki. Felice, Felice... Wściekłam się i... – przerwała.
Po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że pomiędzy tą dziewczyną a moim ojcem mogło coś
być. Czyżby Con próbował Jennie coś powiedzieć? Ostrzec siedemnastoletnią pannę, że Felice
jest jego całym życiem?
– Felice jest wielką artystką, podziwiam jej prace.
– I nie ulega wątpliwości, że ją też. Każdy uważa, że Felice jest wspaniała, ale ja wiem o
wielu rzeczach.
– Jeszcze jedno twoje kłamstwo, Jenna. Ostrzegam cię, że nie chcę słyszeć słowa
przeciwko mojej matce, rozumiesz?
Spojrzeliśmy sobie z Philippe’em w oczy. Na jego badawczo uniesione brwi
odpowiedziałam kręcąc przecząco głową. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo Jenna
nienawidzi mamy.
– Czy Roger wie, że wracasz jutro do domu? Przytaknęła.
– Wie, ale przyśle po mnie Lintona – spojrzała na Philippe’a i zrobiła naburmuszoną minę.
– Roger ma już dość swojej małej siostrzyczki. Stanęłam na drodze jego małżeńskich planów –
prawda, Lindsay?
– Na miłość boską, Jenna. Wiesz, że to nieprawda.
– To ty tak twierdzisz – odparowała. – Uważasz, że Roger jest nieomylny.
– Może mógłbym się na coś przydać? – wtrącił Philippe. – Czy pozwoliłabyś, żebym to ja
odwiózł cię do domu?
Jego trochę zbyt sztuczne słowa zabrzmiały fałszywie, ale Jenna tego nie wyczuła.
– Mógłbyś? Rzeczywiście byś mógł? Byłoby naprawdę wspaniale.
Zaczęli ustalać czas i szczegóły, a ja słuchałam ich z rosnącym zniecierpliwieniem, żałując,
że przykładam taką wagę do moich spotkań z Philippe’em. Zaczęłam podejrzewać, że jego
zainteresowanie moją osobą spowodowane było tylko tym, że podziwiał prace Felice.
Potrzebował mojej pomocy do ustalania miejsc przedstawionych na jej obrazach. Podniosłam
się i powiedziałam:
– Muszę już iść.
Philippe również się poderwał – Czy nie mógłbyś zostać, Philippe? – Oczy Jenny patrzyły
na niego błagalnie.
– Oczywiście, zostań – powiedziałam zimno. – Mogę wrócić na piechotę.
– Nie mów głupstw, Lindsay – odpowiedział ostro. – Do jutra, Jenna!
Przez całą drogę powrotną nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem, dopiero przed
wejściem do galerii Philippe przemówił.
– Czy zjesz ze mną kolację dziś wieczorem?
– Dziękuję za zaproszenie, ale nie mogę – odrzekłam bez żadnych dalszych wyjaśnień.
Kiedy wróciłam do domu, zastałam matkę stojącą na środku pracowni. Była smutna i
przygnębiona.
– Co się stało, Felice? Spojrzała na mnie.
– Chciałabym, aby ten Francuz nigdy się tu nie zjawił. Nie powinno się ruszać przeszłości,
należy pozwolić, aby zakrył ją czas.
– O czym ty mówisz? – zapytałam zirytowana. – Philippe ma prawo próbować odszukać
dom, który według niego ma związek z jego matką. Myślę, że zarówno ty, jak i Outhwaitowie
wiecie, gdzie on się znajduje. Jest nawiedzany przez duchy, czy co?
– Nawiedzany? – zaczęła. – Po prostu nie ma takiego domu. Zawsze wiedziałam, kiedy
moja matka kłamie. Odwracała wtedy głowę w bok i składała razem ręce.
– Więc dlaczego tak cię prześladuje?
– Prześladuje mnie!? – wykrzyknęła. – Nie mnie, może innych. Tak, innych. Oznacza dla
nich koniec epoki, której nie chcieliby zakończyć.
– A więc jednak ten dom rzeczywiście istnieje! A kto to są ci „oni”?
– Ludzie. Ludzie, których zapomniałam.
– Nie wierzę ci. Robisz tajemnicę z całkiem zwyczajnej rzeczy i zwodzisz Philippe’a. Mam
już serdecznie dosyć tej historii.
– To dobrze, więc zapomnij o niej.
Zdawało mi się, że mama uwalnia się powoli z przygnębienia, przeobrażając się podobnie
jak gąsienica, która zmienia się w motyla. Jej policzki nabrały koloru, z twarzy zniknął wyraz
napięcia, wyprostowała się i jakby z powrotem napełniła energią.
– Pośpiesz się, Lindsay, mamy przecież iść na kolację do Dory, a już jesteśmy spóźnione.
Moje zniechęcenie też zaczęło się ulatniać. Cieszyło mnie zaproszenie Dory, była bowiem
znakomitą kucharką i zwykły proszony obiad przeistaczał się u niej w prawdziwe przyjęcie.
Postanowiłam przestać myśleć o wszystkich błahych problemach i dobrze się u Dory zabawić.
Rzeczywiście udało mi się to, bo do czasu, gdy siedziałyśmy przy kawie i likierze, moich
myśli nie zaprzątało już nic prócz dobrego jedzenia. Za to Dora, która nie miała zbyt mocnej
głowy, a była już po dwóch kieliszkach wina, nagle stała się sentymentalna.
– Ten chłopak, Philippe, kogoś mi przypomina. Nie mogę sobie tylko przypomnieć kogo,
ale cały czas mi to chodzi po głowie.
– Nie bądź śmieszna, Dora – powiedziała Felice. Dora pokręciła głową.
– Sprawia to ten jego zwyczaj rozszerzania oczu. Ktoś, kogo kiedyś znałyśmy, też miał taki
nawyk. Felice, spróbuj sobie przypomnieć!
– Outhwaitom on też kogoś przypomina – wtrąciłam.
Felice określiła całą sprawę mianem bredni, ale zarówno ja, jak i Dora byłyśmy co do tego
przekonane. Wiedziałam, że kiedy jakaś myśl zagnieździ się w głowie Dory, ona nieprędko o
tym zapomni. A i ja, trochę oszołomiona winem, nabrałam przekonania, że stoję nad krawędzią
przepaści i gdybym w nią wpadła, zmieniłoby to całe moje życie.
– Nie spocznę, dopóki nie przypomnę sobie, kogo on mi przypomina – powiedziała Dora.
Felice była zła, jej oczy zabłysły, a dłonie zacisnęły się w pięści.
– Nie chcę już słyszeć ani słowa więcej na temat tego Francuza.
– PółFrancuza, Felice. Jego matka była Angielką – powiedziałam, a Dora dodała:
– Lubię go, ma świetne maniery. Zaprosił mnie na herbatę.
– Nic mi o tym nie mówiłaś – powiedziała Felice. Chyba ją to uraziło, gdyż była
przyzwyczajona, że u podstaw ich przyjaźni leżały szczerość i otwartość.
– Nie chciałaś o tym wiedzieć. Nie widzę zresztą w tym nic złego, że pragnie poznać
przeszłość swojej matki. Obiecałam mu pomóc – dodała wyzywająco.
Felice spojrzała na nią wymownie.
– Jak?
Dora uśmiechnęła się.
– Wymyślę jakiś sposób. Ciężko jest przecież żyć, nie wiedząc, kim są rodzice matki albo
nie znając historii rodziny – przerwała, by zobaczyć, jaki efekt wywarły na nas jej słowa.
– Śledzę przeszłość swojej rodziny – kontynuowała – i nie mam z tym większych
problemów, bo Crumbowie rodzili się i umierali tu przez ostatnie trzysta lat. A jak to jest z
Flyte’ami? – spytała i twardo spojrzała na Felice.
Rodzina Flyte’ow była czułym punktem mojej matki. Matka Felice zmarła, a ojciec ożenił
się po raz drugi z jakąś „kokotą” – jak to określała – którą poderwał w barze.
Podniosłam się.
– Czas do łóżka, muszę jutro wcześnie wstać.
– Za dużo pracujesz. Ten Roger Reed nie ma dla ciebie litości.
– To nieprawda, Doro. Roger jest bardzo troskliwy i tworzymy dobrany zespół.
Następnego dnia, gdy przyszłam do galerii, Roger już tam był. Siedział przy biurku zajęty
przeglądaniem korespondencji. Wyglądał na bardzo zmęczonego.
– Źle wyglądasz – stwierdziłam i usiadłam naprzeciwko niego.
– Czy to ty wpadłaś na ten idiotyczny pomysł, aby Deauville odwiózł Jen ze szpitala do
domu? Wiesz jaka ona jest wpływowa, ani się obejrzy, a zacznie jej się wydawać, że jest w nim
głęboko zakochana.
– Przynajmniej odwróciłoby to jej uwagę od tego okropnego Rittera.
– Rittera?! Co?! Przecież jej zabroniłem...
– Roger, ona jest uparta, będzie ci się sprzeciwiać tylko dlatego, że taką ma zasadę.
– Czy rozmawiałaś z nim? Przytaknęłam.
– Był bardzo agresywny. Powiedziałam, że jeśli ma mi coś do powiedzenia, niech przyjdzie
tutaj.
– Czy jego obrazy są wciąż w galerii?
– Tak. Jest trochę rysunków, myślałam ...
– Nie i jeszcze raz nie! – Roger uderzył pięścią w stół. – Gdyby tu przyszedł podczas mojej
nieobecności, każ mu je zabrać z powrotem. A jak będziesz z nim rozmawiać, niech Davies
siedzi też w biurze, nie ufam temu Ritterowi.
– Stanie się przez to naszym wrogiem – powiedziałam cicho.
– Już nim jest – Roger przesunął korespondencję w moim kierunku. – Dostaliśmy list z
galerii Wildera, chcą przenieść do siebie obrazy Felice po skończeniu wernisażu. Powinno ją to
ucieszyć.
Zaczęliśmy rozmawiać o szczegółach wystawy. Miała się zacząć dopiero za tydzień, ale w
prasie ukazały się już pochlebne artykuły na jej temat Jeszcze raz przeglądnęliśmy listę
zaproszonych gości, byli na niej wszyscy wielbiciele z lokalnego fanklubu, którzy prace Felice
otaczali czymś w rodzaju kultu.
Roger uspokoił się, gdy sprawdził, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik i już mieliśmy
wychodzić na obiad, kiedy zadzwoniła Jenna. Słyszałam w jej głosie radosne podniecenie, gdy
mówiła, że Philippe odwiózł ją do domu i nie musimy się o nią martwić. Powiedziała też, że
Philippe obiecał zostać u niej dopóty, dopóki Roger nie wróci do domu.
Poczułam zazdrość i zaniepokoiłam się, bo Jenna mogła wykorzystać to spotkanie dla
jakiejś intrygi. Czy Philippe uwierzyłby jej? Dlaczego nie?
– Chciałbym porozmawiać z Felice – powiedział Roger w czasie obiadu.
– Dobrze, jedź więc ze mną do domu.
– Nie, przełóżmy to na jutro. Lepiej zrobię, jeśli teraz pojadę i przypilnuję mojej siostry.
Nie wolno jej zbyt ufać.
Gdy wróciłam do domu, Dora czekała na mnie przy swoich drzwiach. Kiwnęła ręką,
zaparkowałam więc samochód i weszłam za nią do środka.
– Philippe był u mnie na herbacie – powiedziała – i pokazał mi swoje obrazy. Cały czas
myślałam i w końcu coś sobie przypomniałam. Wkrótce po ślubie Felice i Con strasznie się
pokłócili. Naprawdą trudno było ich nie usłyszeć – przyznała szczerze. – Po tej kłótni Felice
wyniosła się z domu, nie było jej tydzień, a kiedy wróciła, pokazała mi obraz. Był na nim dom,
identyczny jak ten, który jest namalowany na obrazach Philippe’a. Spytałam, co to za miejsce,
ale ona tylko się roześmiała i powiedziała, że to tajemnica. Podejrzewałam, że nie chciała, aby
Con dowiedział się, gdzie była.
– Więc ten dom naprawdę istnieje – zamyśliłam się.
– Felice złapała autobus – ciągnęła Dora. – Wiem, bo mój Bert rozmawiał z nią na
przystanku. Powiedziała mu, że jedzie odwiedzić przyjaciół. To był autobus do Grasmere –
dodała triumfalnie. – Czy uważasz, że powinnam o tym powiedzieć Philippe’owi?
– Oczywiście. Znajdziesz go u Reedów.
– A co on tam robi?
– Dotrzymuje Jennie towarzystwa.
Dora spojrzała na mnie dziwnie i powiedziała:
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
ROZDZIAŁ VI
Ritter pojawił się w galerii akurat w tym czasie, kiedy Roger załatwiał w mieście swoje
sprawy. Kiedy Davies go zaanonsował, wpadłam nagle w panikę.
– Dobrze, powiedz mu, żeby wszedł, ale przyjdź też do biura. To prośba Rogera – dodałam.
– Gdzie jest Reed? – zapytał Ritter wchodząc do środka.
– Jest zajęty.
– Powinien tu być, a nie zostawiać całą brudną robotę swojej pannie przytakiwalskiej.
Poczułam, że się czerwienię.
– Czy nie byłoby lepiej, gdyby wziął pan po prostu swoje obrazy, tak jak o to prosił pan
Reed w swoim liście?
– To by ci odpowiadało, co? – usiadł ciężko na krześle. Twarz mu nabiegła krwią i nawet
poprzez szerokość biurka czułam zapach whisky z jego ust.
– Panie Ritter – powiedziałam wolno i wyraźnie – pana rysunki zostały tu przyniesione bez
zgody i wiedzy pana Reeda. Nie ma on obowiązku wystawiać ich i w związku z tym, proszę je
stąd zabrać.
– Więc jednak Jenna miała rację, że nie powinien liczyć na ten układ.
Patrzył na mnie zaczerwienionymi oczyma, zezując lekko, tak jakby miał problemy za
skoncentrowaniem swego wzroku na mnie.
– Powiedziała mi, że najpierw będę musiał cię trochę urobić.
– Staje się pan nieprzyjemny – powiedziałam, a Davies przysunął się do mego krzesła.
Byłam mu wdzięczna za jego siłę i spokój, za jego całkowitą lojalność.
Ritter spojrzał na niego.
– Moje obrazy są tak samo dobre, jak obrazy Flyte – powiedział zjadliwie. – Każdy mi to
mówi.
– Więc nie będzie miał pan problemów z umieszczeniem ich w innym miejscu.
Pochylił się do przodu, oparł łokcie na biurku i ukrył twarz w swoich dłoniach. Jego
zachowanie zaczynało mnie niepokoić, pragnęłam, aby Roger już wrócił. Podniosłam
słuchawkę telefonu i zamówiłam kawę w pobliskim barze. Ritter obserwował mnie zza
rozpostartych palców. Kiedy przyniesiono kawę, jego ręce wróciły do normalnej pozycji i
nasypał sobie cukru do filiżanki.
– Nie mogę stąd zabrać swoich obrazów, to niemożliwe.
– Jego głos był teraz niebezpiecznie spokojny. – Myślałem, że Jenna to wyjaśniła. Ona wie,
że muszę tu pozostać, dopóki... – przerwał, by napić się kawy.
– To nie jest możliwe – wtrąciłam. – Potrzebujemy więcej miejsca.
– Aby powiesić obrazy pani Flyte, przypuszczam – zadrwił. – Nie mam zamiaru zabierać
ich stąd, dopóki Jenna czy Roger nie powiedzą mi tego osobiście. I na pewno nie
podporządkuję się twoim instrukcjom.
Wstał przytrzymując się biurka.
– Do zobaczenia, panno Mocna – dodał i chwiejnym krokiem ruszył do wyjścia.
Davies otworzył mu drzwi i wyprowadził na zewnątrz.
Byłam zła i czułam się upokorzona. Ciekawe, czy to Jenna zachęciła go, aby pokazał mi,
gdzie jest moje miejsce, czy miał też może inny powód, aby nie zabrać tych obrazów.
Davies wrócił do biura i powiedział:
– Proszę się nie przejmować jego chamstwem, panno Lindsay. Czy panna Jenna zaznaczyła
w księgach, ile obrazów zostało u nas?
– Mam nadzieję – powiedziałam przerzucając kartotekę.
– Kiedy to było?
Davies chwilę pomyślał.
– To było wtedy, kiedy pani i pan Reed byliście na aukcji w Londynie. Próbowałem nic
dopuścić do tego, aby je przyjęła. Powiedziała mi, żebym pilnował swojego nosa i zanieśli je do
magazynu, gdzie spędzili trochę czasu.
– Ale do książki ich nie wpisała.
– Tak też myślałem. Kiedy wyszli, poszedłem do magazynu i przeliczyłem je. Jestem
pewien, że było ich dziesięć. Zapisałem to nawet w swoim kalendarzyku – pokazał mi notatkę.
– Miałem przeczucie, że on może próbować nas potem naciągnąć.
Davies nalał wody do elektrycznego czajnika, a kiedy się zagotowała, zaparzył herbatę.
– Nie podoba mi się to – stwierdziłam, wolno popijając gorący napój.
– Mnie również. Ale to pan Reed powinien wszystko wyjaśnić. Proszę się nie martwić,
panno Lindsay, to nie jest przecież pani problem.
Nie byłam tego zbyt pewna, ale Davies naprawdę potrafił mnie uspokoić. Dzięki temu, że
podszedł do całej sprawy z takim spokojem, ja również nabrałam przekonania, że nie jest tak
źle, jak na to wyglądało.
Czekałam cały dzień na powrót Rogera, ale ponieważ nie pojawił się, w desperacji
wykręciłam w końcu jego domowy numer telefonu. Odebrała Jenna.
– Ach, to ty. Rogera nie ma w domu, powinnaś go jednak lepiej pilnować. Ty chyba śpisz,
panno Mocna – roześmiała się i odłożyła słuchawkę.
„Cholerni Reedeowie” – pomyślałam i zaczęłam się zbierać do wyjścia. Zamknęliśmy z
Daviesem galerię i wyszliśmy jak zwykle razem. Tego wieczoru Philippe nie czekał na mnie.
Zaglądnął za to do galerii następnego dnia kolo południa.
– Co się stało, Lindsay?
Dopiero jego pytanie uzmysłowiło mi, że mój wygląd odzwierciedla pewnie niepokój, jaki
ogarnął mnie od rana. Nie mogłam jednak dyskutować z Philippe’em o przyczynach mojego
stanu, a był on spowodowany zniknięciem Rogera. Brzmiało to może zbyt dramatycznie, ale
taka była prawda – Roger nie pojawił się od poprzedniego dnia. Nie dał znaku życia ani mnie,
ani Jennie, która dzwoniła do mnie zeszłej nocy. Była przerażona, ja jeszcze wtedy tylko
wściekła.
– Roger nie przyszedł w nocy do domu, czekałam na niego aż do drugiej. To moja wina,
Lindsay. Pokłóciliśmy się, okropnie się zachowałem.
Zrobiło mi się słabo.
– O co się pokłóciliście?
– Nie miało to nic wspólnego z tobą. Sprawy rodzinne, a ty nie jesteś rodziną – jeszcze nie.
Byłam pewna, że nigdy nie wejdę do ich rodziny, ale smutno mi się zrobiło, że tak
naprawdę nic się nie zmieniło między mną a Jenną. W szpitalu potrzebowała mnie –
przyjaciela, teraz już nie. W głębi swego serca wiedziałam, że różnice między nami były zbyt
duże, aby mogły zostać tak łatwo przezwyciężone.
Ranek w galerii nie upłynął zbyt spokojnie. Musiałam zająć się kilkoma klientami, którzy
chcieli rozmawiać z Rogerem, ale ukoronowaniem wszystkiego była wizyta mężczyzny,
którego Davies zaanonsował jako sierżanta Braka.
– Mówi, że jest umówiony z panem Reedem. Czy przyjmie go pani? – zapytał.
Przytaknęłam i pomyślałam, że przynajmniej nie przynosi mi złych wieści o Rogerze, jeśli
oczekiwał, że się tu z nim zobaczy.
Sierżant był tęgim mężczyzną o twardych oczach. Myślę, że przestępcom nie okazywał
zbyt dużo miłosierdzia. Usiadł na wskazanym przeze mnie krześle i przyjął filiżankę herbaty,
którą mu zaproponowałam.
– W okolicy pojawił się gang złodziei obrazów – zaczął. – Pomyślałem, że lepiej będzie,
jak was ostrzegę i przy okazji sprawdzę wasz system alarmowy.
Objaśniłam mu więc, na jakiej zasadzie działa system antywłamaniowy zainstalowany w
galerii i powiedziałam również o zamkach na oknach i drzwiach oraz o sejfie szyfrowym, gdzie
trzymaliśmy parę cenniejszych obrazów, głównie tych, które Roger kupił na czyjeś polecenie.
– Brzmi to zadowalająco, ale chciałbym jeszcze przyjrzeć się wszystkiemu z bliska –
odezwał się, po czym wyszedł z Daviesem.
Usiadłam z powrotem z westchnieniem ulgi. Posortowałam korespondencję rozrzuconą na
biurku. Do otwarcia wystawy zostało jeszcze parę dni i chociaż wszystko układało się zgodnie
z planem, było parę spraw, które powinien był wziąć w swoje ręce Roger i w których właśnie
on musiał podjąć decyzję. Ale gdzie był Roger?! W kalendarzu, oprócz nabazgranych czyichś
inicjałów, nie było żadnych notatek, godzin czy terminów spotkań.
Nic więc dziwnego, że nie byłam zachwycona widząc w galerii Philippe’a.
– Moja droga, teraz najbardziej potrzebujesz drinka i czegoś do jedzenia.
– Nie mogę wyjść – odparłam.
– Dlaczego?
– Czekam na telefon.
Akurat w tym momencie pojawił się Davies.
– Mogę odebrać telefon, panno Lindsay.
Niechętnie opuściłam z Philippe’em galerię, pocieszając się tylko myślą, że gdyby Roger
zadzwonił, łatwo mogłabym stracić cierpliwość w czasie rozmowy. „Może będzie lepiej, jeżeli
rzeczywiście Davies odbierze telefon – pomyślałam – bo ja byłam zbyt wściekła na Rogera”.
Poszliśmy do baru Harriersa, bardzo zatłoczonego o tej porze dnia. Philippe znalazł jednak
dla nas mały stolik i poszedł do barku zamówić coś do jedzenia i przynieść drinki. Kiedy już
ustawił szklanki na stole, usiadł i uśmiechnął się do mnie. To chyba ten ciepły uśmiech sprawił,
że mój nastrój poprawił się i nabrałam znowu pewności siebie.
– Co cię martwi? – zapytał Philippe.
Gdybym mogła powiedzieć mu prawdę, odpowiedziałabym po prostu: „Reedowie”.
Zamiast tego odrzekłam:
– Nic takiego, codzienne sprawy.
– Nie wierzę ci, Lindsay. Ale muszę przyznać, że wyglądasz bardzo atrakcyjnie, kiedy tak
marszczysz brwi.
– Och przestań, Philippe – roześmiałam się.
– No, teraz już lepiej – uśmiechnął się szeroko, sięgnął po moją dłoń i uścisnął ją.
– Czy Roger się pojawił? – zapytał nagle. – Jenna dzwoniła do mnie nad ranem.
Poprzedniego dnia nieźle się pokłócili – niestety w moim towarzystwie. Ta dziewczyna sprawia
mu wiele problemów.
– O co się pokłócili? Philippe zawahał się.
– Chodziło o jakiegoś malarza.
– O Rittera – wyszeptałam. – Jenna jest taka naiwna.
– Nie powiedziałbym tego. Jest wyrachowaną młodą panią i nie podoba mi się jej stosunek
do ciebie i Felice.
Nie wiem czemu, ale odniosłam wrażenie, że powiedział te słowa zbyt gwałtownie. Piękna
twarz Jenny stanęła przed moimi oczami i zadałam sobie pytanie, czy zdążyła już usidlić
Philippe’a. Aby odwrócić od niej swoje myśli, zapytałam, czy Dora przekazała mu swoje
rewelacje na temat pamiętnej kłótni Felice z Conem.
– Czy myślisz, że coś w tym jest?
– Nie mam pojęcia. Jeśli ten dom rzeczywiście istnieje, na pewno ktoś by go rozpoznał.
Czy jesteś pewien, że twoja matka pochodzi z tych stron?
– Już niczego nie jestem pewien – westchnął. – Lindsay, czy mogę przyjść na otwarcie
wystawy?
– Byłabym zawiedziona, gdybyś nie przyszedł. Philippe uśmiechnął się.
– Czy myślisz, że mógłbym przynieść te dwa obrazy, namalowane przez Felice?
Oczywiście nie na sprzedaż – dodał pośpiesznie.
– Ale może ktoś potrafiłby rozpoznać ten dom i powiedzieć, gdzie go szukać.
Zawahałam się, po czym odpowiedziałam:
– Jeśli chodzi o mnie, nie mam nic przeciwko temu, ale będę musiała jeszcze zapytać
Rogera.
To ostatnie nie było akurat zbyt proste, bo Roger nie pojawił się również następnego dnia i
na moją głowę spadł jeszcze problem z rozhisteryzowaną Jenną, którą musiałam się zająć.
Postanowiłam zwrócić się o pomoc do Philippe’a.
– Pracujesz z dziećmi, więc powiedz mi, co robisz w takich wypadkach?
– Trudno nazwać Jennę dzieckiem, ale wiem, co masz na myśli. Chłopcy w mojej klasie
cierpią na ten sam brak poczucia bezpieczeństwa, przynajmniej część z nich. Rozbite domy
działają niszcząco na psychikę. Myślę, że musimy ją uspokoić i przywrócić jej wiarę we własne
siły.
– Ale jak? Nie mam pojęcia, gdzie jest Roger, czy przypadkiem nie miał jakiegoś wypadku.
A może powinnam zawiadomić policję?
– Jeśli nie podasz im więcej faktów, a tego nie jesteś przecież wstanie uczynić, nie
zainteresują się tą sprawą – stwierdził Philippe i zaproponował, żebyśmy zabrali Jennę na
obiad.
Zadzwoniłam więc do niej, aby ją zaprosić i chwilę porozmawiałam z panią Linton.
Obiecała mi, że będzie siedzieć przy telefonie i stwierdziła, że Jennie dobrze zrobi wyrwanie
się na jakiś czas z domu. Myślę, że i ona była zmęczona atmosferą panującą w domu Reedów.
Miałam się spotkać z Philippe’em i Jenną w hotelowym barze. Gdy przyszłam,
zatrzymałam się na chwilę przy wejściu i dojrzałam Jennę dzięki temu, że była ubrana w długą,
płomiennie czerwoną suknię. Również czerwoną, aksamitną wstążką były przewiązane jej
włosy, które kręciły się jak korkociągi. Wpatrywała się w Philippe’a i serce mi zamarło, gdy
dostrzegłam jego dłoń dotykającą jej policzka. Gdybym mogła wyjść niezauważona, na pewno
bym to zrobiła, ale właśnie w tej chwili Philippe spojrzał w moją stronę i pomachał mi ręką.
Chociaż Roger nie siedział z nami przy stoliku, moje myśli stale krążyły wokół niego i
byłam zadowolona, kiedy ten okropny wieczór się zakończył. Philippe odwiózł Jen do domu, a
ja, pogrążona w myślach, wracałam sama.
Zaparkowałam samochód przed domem, a gdy wysiadłam, dojrzałam palące się w salonie
światło. Zdziwiło mnie, że Felice jeszcze nie śpi, popędziłam więc do domu w obawie, że coś
się stało.
Jakież było moje zaskoczenie, gdy wszedłszy do pokoju ujrzałam Rogera siedzącego na
sofie z Barneyem u boku. Wszystkie hamowane do tej pory uczucia z ostatnich dni wezbrały we
mnie, nie powiedziałam jednak ani słowa. Przez moment, który dla mnie trwał wieczność,
Roger także się nie odzywał. Patrzyliśmy na siebie, w końcu on przemówił pierwszy.
– Przepraszam. Martwiłaś się? – Tak.
– Miałem swoje powody.
– Czy należy za to winić Jennę? Bardzo się denerwuje, uważa, że z jej winy zniknąłeś
gdzieś bez słowa.
– Częściowo. Ona jest taka samowolna i uparta, czasami naprawdę trudno z nią wytrzymać.
Wyszedłem z domu zdenerwowany, a kiedy trochę ochłonąłem, zdałem sobie sprawę, że
czasami traktuję ją jak dziecko. Być może dlatego, że jest przykuta do tego wózka.
– Chyba masz rację – westchnęłam i zdjęłam płaszcz. – Zaparzę kawy.
Roger przeszedł za mną do kuchni.
– Gdzie byłeś? Może nie powinnam pytać?
Spojrzałam na niego. Wyglądał na zakłopotanego i moja sympatia do niego natychmiast
wróciła. Nalałam wody do ekspresu i odmierzyłam łyżeczką kawę.
– Jadłeś coś, Roger?
– Tak, w samochodzie.
Sięgnęłam po tacę i ustawiłam na niej talerz z ciastem.
– Miałem zamiar do ciebie zadzwonić, Lindsay, jednak chciałem, żeby Jenna się
denerwowała. Może to głupie z mojej strony, ale uważam, że zasłużyła sobie na to.
– To było bardzo głupie. Każda dobra asystentka denerwuje się, kiedy jej szef znika gdzieś
bez słowa i zostawia ją, można powiedzieć, z niemowlakiem na ręku.
– Szef? Czy uważasz mnie za swojego szefa?
– Jenna nie zostawia żadnych wątpliwości co do tego, że to ty i ona jesteście właścicielami
galerii. Poinformowała mnie również, że nie mam prawa mieszać się w wasze prywatne
sprawy.
– Jest zazdrosna o ciebie.
– Ależ to idiotyczne!
– Nie całkiem. Dobrze wie, jak bardzo mi na tobie zależy. Przemilczałam jego ostatnie
słowa i skoncentrowałam się na przygotowywaniu kawy, której aromat wypełnił kuchnię.
Między nami zapanowała rodzinna atmosfera, której właściwie nie chciałam podtrzymywać,
ale Roger czuł się tak swobodnie, jakby rzeczywiście był członkiem rodziny.
– Odnoszę wrażenie, że nie tylko jestem twoją asystentką, czy jak byś chciał to nazwać, ale
również w pewnym sensie detektywem. Dedukuję, że byłeś za granicą.
– A to... tak – nie wyjaśnił mi nic więcej.
– Czy to kłótnia z Jenną doprowadziła do twego wyjazdu?
– Kłótnia? Kto ci o niej powiedział?
– Ona. I Philippe, który słyszał co nieco. Roger zmieszał się.
– Wypijmy kawę tutaj. Lubię waszą kuchnię, wszystko ma tu swoje miejsce i jest tu
miejsce na wszystko. To przywodzi mi na myśl ciebie, droga Lindsay, jesteś taka praktyczna.
Napełniłam filiżanki kawą i odkroiłam dla Rogera kawałek ciasta.
– Lindsay, usiądź proszę. Muszę z tobą pomówić. Część moich pretensji do niego już się
ulotniła. Byłam zła z powodu jego tajemniczej podróży, jak ją nazwałam, ale gdzie był i
dlaczego, to była jego prywatna sprawa. Wysunęłam spod stołu taboret i usiadłam.
– Myślę, że Jenna powiedziała ci, że postawiłem jej ultimatum? – zapytał Roger.
Pokręciłam przecząco głową i dosypałam sobie śmietanki do kawy.
– Nie mogę brać na serio jej scen. Zaczyna być coraz bardziej uparta i samowolna.
Pokłóciliśmy się o Johna Rittera.
– Wcale mnie to nie dziwi. Jest niebezpiecznym i mściwym człowiekiem. Odbyłam z nim
bardzo nieprzyjemną rozmowę, na szczęście Davies był w tym czasie ze mną w biurze.
Naprawdę byłam zadowolona z jego ochrony, bo ten facet przyszedł pijany. W każdym razie
nawet Davies przyznaje mi rację, że on sprawia kłopoty.
– Czy zabrał swoje płótna?
– Nie, odmówił. Nazwał mnie twoją „przytakiwalską” i powiedział, że zabierze je dopiero
wtedy, gdy ty albo Jenna każecie mu to zrobić. Odniosłam wrażenie, że łączy go z Jenną jakiś
układ, a nawet, że on ma ją w garści.
– To całkiem możliwe – poważnie stwierdził Roger.
– Nie rozumiem, czy on ją szantażuje?
– Bóg jeden wie. Ona nie przyzna się do niczego, ale między nimi rzeczywiście coś jest –
dolał sobie kawy. – Wygląda na to, że nikomu nie mogę ufać.
– Co masz na myśli? Czy sugerujesz, że mi także? Jeśli tak, poddaję się.
Roger zerwał się z krzesła, przeszedł dookoła stołu i chwycił mnie za ramiona.
– Co powiedziałaś temu Deauville’owi na temat galerii? Spróbowałam uwolnić się z jego
uścisku, ale trzymał mnie zbyt mocno.
– Spójrz na mnie, Lindsay.
Podniosłam głowę i nasze spojrzenia spotkały się.
– Nie rozumiem cię. Philippe jest moim przyjacielem, dlaczego miałby się interesować
galerią?
– Podejrzewam, że wypytywał zarówno ciebie, jak i Jennę, a potem wysyłał raporty do
swoich braci w Paryżu.
– To najbardziej nieprawdopodobny pomysł, jaki kiedykolwiek słyszałam. Dlaczego
miałby... ?
Przerwałam, bowiem przypomniałam sobie pytanie Rogera i serce mi zamarło z poczucia
winy. Co ja mu powiedziałam?
– Nie patrz z takim przerażeniem, Lindsay. Na szczęście nic takiego się nie stało – uwolnił
mnie nagle i wrócił na swoje miejsce. – Prawda wygląda tak, że Deauville’owie złożyli mi
bardzo korzystną ofertę dotyczącą galerii i obrazów. Muszę przyznać, że była naprawdę
kusząca...
– Ależ nie wolno ci nawet o tym myśleć! – przerwałam mu. – Twój ojciec...
– To prawda. Mój ojciec nigdy by mi tego nie wybaczył. Ale ta propozycja tak mnie
poruszyła, że zacząłem się zastanawiać, jakie mam motywy, aby nadal prowadzić galerię.
– I do jakich wniosków doszedłeś?
– Nie jestem pewien, nie potrafię myśleć tak logicznie, jak ty. Wiem tylko tyle, że tkwią tu
moje korzenie i gdybym sprzedał galerię, byłbym niczym.
– To nieprawda.
– Prawda, Lindsay. Galeria jest sposobem na życie, moim sposobem. Mam te same cele,
jakie przyświecały mojemu ojcu. Nie wylansowaliśmy żadnego znaczącego malarza, ale
zawsze mieliśmy i mamy głęboki respekt i wiarę w artystów, którzy żyli i pracowali tutaj.
Wyprostował się nerwowo. Byłam głęboko poruszona szczerością Rogera i chociaż zawsze
wiedziałam, jak bardzo myśli o galerii, nie przypuszczałam, że znaczy dla niego tak wiele.
– Nie sprzedasz więc Galerii? – spytałam badawczo.
– Nie sprzedam, Lindsay.
Odetchnęłam z ulgą, nie opuściło mnie jednak przykre uczucie, że Philippe mnie zdradził.
– A ty, droga Lindsay, co ty myślisz o galerii? I o mnie?
– Wiesz przecież, że lubię tę pracę i miejsce również.
– Więc nie myślałaś poważnie o zwolnieniu się?
– Oczywiście, że nie, Roger – przerwałam i spojrzałam na niego uważnie.
– Trudno byłoby mi poradzić sobie bez ciebie i bez Daviesa. Ale myślę o bardziej trwałym
związku – dotyczącym nas – dodał.
Serce zaczęło mi bić szybciej.
– Nie sądzę, że to właściwa pora, aby mówić o bardziej trwałych układach – powiedziałam
pospiesznie. – Musimy pomyśleć przede wszystkim o Jennie. A propos, czy zawiadomiłeś ją,
że wróciłeś? Myślę, że powinieneś ją uspokoić.
– Dzwoniłem już do niej wcześniej. Pani Linton powiedziała, że jest na obiedzie z
Deauville’em. I z tobą.
– Niepożądaną trzecią osobą – powiedziałam matowym głosem.
– Wcale tak nie myślę, Lindsay.
– Może, ale tak właśnie jest – odpowiedziałam bardziej ostro, niż zamierzałam. – Mam
nadzieję, że nie wyjeżdżasz znowu, w sobotę mamy otwarcie wystawy Felice. I jest jeszcze
sprawa Rittera.
Wstałam, Roger też się podniósł i przyciągnął mnie do siebie. Zesztywniałam i odwróciłam
głowę, ale nie zdało się to na nic. Obsypał moje usta gwałtownymi pocałunkami, ale kiedy
zauważył, że nie wywierają one na mnie żadnego efektu, odsunął się.
– Jeśli to ten Deauville wszedł między nas... – powiedział.
– Nie mów głupstw, Roger. Czy nie byłoby lepiej, gdybyś już poszedł?
Wymamrotał jakieś pożegnanie i wyszedł. Zamknęłam za nim drzwi i wróciłam do kuchni,
aby umyć filiżanki, po czym przeszłam do salonu. Zastałam w nim Felice leniwie wyciągniętą
na sofie, z Barneyem rozłożonym obok niej.
– Dlaczego pozwoliłaś Rogerowi tu wejść? – zapytałam wyciągając się w fotelu, bo nagle
poczułam ogromne zmęczenie.
Felice przymknęła oczy, a jej ręce zaczęły błądzić po materiale podomki, w którą była
ubrana. Znałam ten jej odruch – odpowie dopiero wtedy, kiedy wymyśli coś, co będzie
najbardziej dla niej korzystne.
– Przyniósł mi prezent, czy to nie miłe z jego strony? On jest bardzo przyjemny, naprawdę,
Lindsay. Mam nadzieję, że go nie unieszczęśliwiasz?
– Nawet nie mam takiego zamiaru. Co ci przyniósł?
Mama podała mi skórzane puzderko i kiedy je otworzyłam, moim oczom ukazała się
cudowna miniatura spoczywająca na aksamicie koloru kości słoniowej.
– Roger powiedział, że ta nieznajoma dama przypomina mu mnie. Czy też tak sądzisz,
Lindsay? – spytała ciekawie.
Według mnie twarz kobiety w najmniejszym stopniu nie była podobna do mojej matki.
Była młoda, niewinna i wzbudzała zaufanie, a to niestety nie były przymioty Felice. Ale może
mama wyglądała tak w młodości, pomyślałam.
– Może ma rację, ale dlaczego on ci daje prezenty?
– To dowód jego uznania – roześmiała się. – Wspominał coś o ślubie – waszym ślubie.
Powiedziałam mu, że najpierw musiałby usunąć z drogi Deauville’a – przerwała i dodała
złośliwie – chyba że Jenna zdążyła go usidlić.
– Dlaczego obawiasz się Philippe’a? Czy znałaś jego matkę? Felice szeroko otworzyła
oczy.
– Nigdy nie byłam we Francji. A on marnuje czas, ode mnie niczego się nie dowie.
– Utwierdziłaś mnie w przekonaniu, że ona tutaj mieszkała. No cóż, obiecałam
Philippe’owi, że mu pomogę i mam zamiar dotrzymać słowa.
– Albo zostawisz tę sprawę w spokoju, Lindsay, albo będziesz jeszcze kiedyś żałować, że
się nią zajęłaś.
– Dlaczego? Co ty ukrywasz, mamo?
– Głupia dziewczyno! Jeśli matka Deauville’a by chciała, żeby znał prawdę, na pewno by
mu wszystko powiedziała. Ale ona tego nie zrobiła. Przeszłość nie żyje, tak jak mój Con – z
oczu popłynęły jej łzy, więc zrzuciłam Barneya z sofy, usiadłam obok niej i przytuliłam do
siebie.
ROZDZIAŁ VII
Sobotni ranek przyniósł ze sobą szare, zachmurzone niebo, ale nie zmartwiłam się z tego
powodu, wręcz przeciwnie. Miałam nadzieję, że dzięki złej pogodzie więcej ludzi przyjdzie na
otwarcie wystawy Felice.
Przyjechałam do galerii wcześniej niż zwykle, ale i tak nie byłam przed Daviesem, który
otworzył mi drzwi i z miejsca zapytał:
– Czy ona dobrze się czuje?
– Mam nadzieję. Jeszcze spała, kiedy wychodziłam, ale pani Crumb dopilnuje, aby dotarła
tu na czas.
Uśmiechnął się i razem przeszliśmy wzdłuż ścian galerii.
Davies zatrzymał się przed obrazami Philippe’a, które Roger zgodził się powiesić, choć
narzekał trochę, że zajmują miejsce potrzebne na obrazy przeznaczone na sprzedaż.
– Czy one coś ci przypominają? – zapytałam go. Davies zmarszczył brwi.
– Czy są to jej wczesne prace? Dziwne – to jest przecież High Sall.
Włączył jeden . z małych reflektorków zawieszonych na ścianie i skierował promień
światła najpierw na jeden, potem na drugi obraz.
– Przypomina mi to miejsce, gdzie stary Percy... Ale...
– Stary Percy? – powtórzyłam. – Kto to jest?
– To tylko moje przypuszczenie. To miejsce nie leży w pobliżu High Sall. Musi być
wytworem fantazji, jej albo mojej.
– Muszę to wiedzieć – powiedziałam do niego cicho.
– Ten Francuz też się wszędzie wypytuje.
– To nie Francuz, jego matka była Angielką.
– Najlepiej zrobi, jak zostawi to wszystko w spokoju.
– Davies, przestań mnie denerwować! Co on ma zostawić w spokoju?
Davies odwrócił się z upartym, nieustępliwym błyskiem w oczach. Taki sam wyraz miały
jego oczy, kiedy ktoś krytykował Felice.
Weszłam zrezygnowana do biura, musiałam zadzwonić do delikatesów i dostawcy win,
aby upewnić się, że moje zamówienie zostanie zrealizowane na czas.
Wernisaże zawsze były kartą atutową Reeda. Chciał, aby uważano go za poważnego
krytyka sztuki, a nie tylko dostawcę pewnych dóbr. Zainteresował się pracami Felice bardzo
wcześnie i czasami myślałam, że jego podziw nie dotyczył tylko jej obrazów, ale sięgał
znacznie głębiej.
Felice przyjechała w towarzystwie rozpromienionej i podekscytowanej Dory. Były
punktualne, a mama wyglądała zadziwiająco młodo w prostej, jasnej sukience i szkarłatnej,
szyfonowej chustce zawiązanej na szyi. Była zimna i wyniosła, ale pod przykrywką spokoju
dostrzegłam oznaki napięcia. Na pewno obawiała się krytyków.
Swobodnie, uśmiechając się, mama przywitała się z Rogerem i Daviesem. Jennę udało się
przekonać, aby przyszła do galerii dopiero wtedy, gdy Felice już w niej nie będzie.
Tymczasem kolekcjonerzy i handlarze zmieszali się z zaproszonymi gośćmi i z ich ilości
wywnioskowałam, że wystawa powinna stać się prawdziwą żyłą złota dla galerii i Felice.
Nadejścia Philippe’a nawet nie zauważyłam, dopiero kiedy miałam chwilę czasu, by
odetchnąć, ujrzałam go stojącego w pobliżu swoich obrazów. Rozmawiał z Dorą, jednak jego
wzrok spoczywał cały czas na ludziach, którzy akurat je oglądali.
Outhwaitowie również się pojawili. Stali po obu stronach Felice niby strażnicy i
pomyślałam, że wyglądają tak, jakby chcieli ją przed czymś ochronić. Zastanawiałam się, cóż
by to mogło być.
Do południa zaproszeni goście już się rozeszli, a i reszta zbieraki się powoli do wyjścia.
Większość obrazów zaznaczona była czerwonymi karteczkami z napisem „Sprzedane” i Roger
był bardzo zadowolony. Felice i Dora wyszły razem z Outhwaitami, a że niebo się
rozpogodziło, ja również zapragnęłam odetchnąć świeżym powietrzem. Przed drzwiami galerii
natknęłam się na Philippe’a.
– Idziesz na lunch? – zapytał.
Zawahałam się. Byłam zła na niego i czułam się dotknięta, że tak zawiódł moje zaufanie.
Potrzebowałam czasu, aby to wszystko przemyśleć. Zdawałam sobie sprawę z tego, że w
interesach wszystkie chwyty są dozwolone i że informacje są często zdobywane w sposób
nieuczciwy. Z drugiej jednak strony nie mogłam pogodzić się z faktem, ze Philippe’owi
zależało na moim towarzystwie jedynie z wyrachowania, że jego celem było tylko zdobycie
informacji o galerii i przekazanie ich braciom.
– Dlaczego się zastanawiasz? Czy umówiłaś się z kimś innym?
Pokręciłam przecząco głową.
– Po prostu nie mam czasu – powiedziałam wymijająco.
– Możemy się pospieszyć. W hotelu zamówiłem kosz na piknik, a nie chciałbym jeść sam.
Musnął delikatnie moje nagie ramię i momentalnie rozbudziły się moje zmysły.
– Moglibyśmy znaleźć jakieś spokojne miejsce nad jeziorem – Philippe nie dawał za
wygraną.
Zgodziłam się w końcu niechętnie, bo kręciło mi się w głowie i czułam się dziwnie
apatyczna. Była to chyba reakcja na napięcie ostatnich kilku dni.
Wsiedliśmy do samochodu i podjechaliśmy na parking przy wjeździe do Longmare, a dalej
na piechotę dotarliśmy do małej zatoczki nad brzegiem jeziora. Okolica była pusta, gdyż
turyści nie zapuszczali się w tę stronę, woleli trzymać się miasta i jego atrakcji.
Philippe niósł kosz i gdy tylko usiedliśmy, rozpakował go i rozłożył jedzenie na kocu.
– To dzięki uprzejmości hotelu Lake End Wiedzą, co włożyć do takiego kosza – roześmiał
się, wyjmując z niego butelkę wina.
Siedziałam obok niego i po raz pierwszy od czasu, kiedy się poznaliśmy, czułam się
nieswojo. Philippe odgadł mój nastrój, bo już po chwili zapytał, czym się znowu martwię.
– Myślę, że wiesz – powiedziałam cicho.
– Jeżeli jesteś zła z powodu Jenny...
– Nie – przerwałam mu. – Dlaczego wykorzystujesz mnie i Jennę, aby zdobyć informacje
na temat galerii? Czy dlatego zwróciłeś uwagę na Felice i na mnie? No cóż, Roger rozszyfrował
ciebie i twoich braci.
Wyraz bólu przeszył jego twarz.
– I jeszcze coś – wszystko we mnie wezbrało. – Nie wierzę w całą tę gadaninę o
poszukiwaniu śladów domu z twoich obrazów. Chciałeś po prostu pozbawić nas galerii.
Opróżniłam szklankę, a on napełnił ją ponownie bez słowa.
– No! – spojrzałam na niego. – Nie masz mi nic do powiedzenia?
– Owszem, mam ci dużo do powiedzenia. Uspokój się, Lindsay. Przede wszystkim mam
pretensje do siebie, że nic ci nie powiedziałem o zainteresowaniu moich braci galerią, zanim
usłyszałaś o tym od Rogera. Wszystko, co ty i Jenna mówiłyście, mogło mnie oczywiście
zainteresować, ale moi bracia są biznesmenami i zdobyli informacje legalną drogą.
– Czy to znaczy, że nie szpiegowałeś?
– Czy wyglądam na szpiega? – roześmiał się. – Daj spokój, Lindsay.
– Ale Roger powiedział, że posyłałeś informacje swoim braciom.
– To były tylko moje wrażenia na temat dobrze utrzymanej galerii, miejsca, w którym
artyści z Lakeland mają pewność, że będą wystawiani. Interesy moich braci nie mają nic
wspólnego ze mną.
– Więc twierdzisz, że jedynym powodem, dla którego odszukałeś Felice, było poznanie
tajemnicy związanej z obrazami twojej matki?
– Oczywiście – odparł zniecierpliwiony. – Czy teraz wierzysz już, że nie nadużyłem
twojego zaufania?
Przytaknęłam.
– Czuję się paskudnie, Philippe.
– Niepotrzebnie – pochylił się do przodu i pocałował innie w oba policzki. – To co, dalej
jesteśmy przyjaciółmi?
– Tak – odpowiedziałam, tłumiąc w sobie uczucia, które mnie ogarnęły. Pragnęłam od
Philippe’a Deauville’a czegoś znacznie więcej, niż tylko przyjaźni.
– Świetnie. Bardzo sobie cenię twoją przyjaźń, Lindsay – uśmiechnął się, a moje serce
podskoczyło z radości.
Parę minut później Philippe zaproponował, abyśmy wybrali się na spacer do Tarn Haws,
kiedy będę miała wolny dzień.
– Tarn Haws? – powtórzyłam – Dlaczego właśnie tam? W tym momencie przypomniałam
sobie rozmowę Felice i Cona sprzed kilku lat. Może dlatego ciągle ją miałam jeszcze w
pamięci, bo przerodziła się w awanturę i był to jedyny raz, kiedy słyszałam rodziców kłócących
się. Nie mogłam sobie oczywiście przypomnieć ich słów, ale nazwa Tarn Haws pojawiała się
kilkakrotnie, a pełen udręki płacz Felice wciąż brzmiał w moich uszach. Dlaczego krzyczała
wtedy z taką desperacją: „Jak mogę zapomnieć! Ona wygrała!”? Zdziwiły mnie wtedy jej
słowa, gdyż wydawały mi się zupełnie bez sensu, teraz jednak nabrały dla mnie nowego
znaczenia. Nigdy nie pytałam rodziców o powód ich kłótni i aż do dzisiejszego dnia nie
przywiązywałam do niej żadnego znaczenia – To Dora zasugerowała mi, abym zobaczył to
miejsce, zanim wyjadę.
– Wyjedziesz? Ale dlaczego?
– Dora uważa, że powinienem. Twierdzi, że Felice jest przeze mnie nieszczęśliwa, a nie
chciałbym, żeby tak rzeczywiście było. Ale odnalezienie tego domu jest dla mnie naprawdę
bardzo ważną sprawą.
– Myślę, że tylko marnujesz swój czas – powiedziałam zimno. – Jeśli ten dom byłby taki
ważny dla twojej matki, na pewno by ci o nim wspomniała.
– Nigdy mi nie opowiadała o swoim życiu w Anglii.
– A może nie masz prawa grzebać w jej przeszłości? Może stało się kiedyś coś, co raczej
wolałaby zachować w tajemnicy?
– Tak – powiedział Philippe z zachmurzoną miną. – Imię mego ojca.
– Nie rozumiem cię.
– To proste, moja droga. Kiedy zmarł Andre Deauville, sądziłem, iż jako jego najstarszy
syn odziedziczę dom i posiadłość. Wprawdzie nigdy wcześniej nie było o tym mowy, a matka
nawet nalegała, abym przyjechał do Anglii i zaczął pracować jako nauczyciel. Widzisz,
Lindsay, wcale nie jestem Deauville’em, chociaż noszę nazwisko mojego ojczyma. Jego
testament wyjaśnił mi, że urodziłem się na długo przedtem, zanim poznał moją matkę.
– Oh, Philippe, tak mi przykro – położyłam swoje ręce na jego ramionach, ale łagodnie się
z nich uwolnił.
– Nie szukam litości. I nie myśl, że winię o cokolwiek mojego ojczyma. Uważam za
słuszne, że prawdziwy Deauville powinien zostać dziedzicem. Ale widzisz, Lindsay, muszę się
dowiedzieć, kim naprawdę jestem, czyja krew płynie w moich żyłach. Czy jesteś w stanie to
zrozumieć.
– Tak, myślę, że tak. Widzę, że znaczy to dla ciebie bardzo dużo, ale czy dla kogokolwiek
innego będzie to równie ważne?
– Na pewno. Dla kobiety, którą poślubię, może dla moich dzieci.
– Kobieta, która cię pokocha, nie będzie o to dbała – powiedziałam łagodnie.
– Tak myślisz? Moja narzeczona zerwała zaręczyny, kiedy dowiedziała się, że nie jestem
spadkobiercą Dcauville’a.
– W takim razie nie kochała cię naprawdę.
Philippe roześmiał się.
– Masz rację, przerzuciła swoje uczucia na mojego przyrodniego brata.
Wstał i przeszedł kilka kroków nad brzeg jeziora. Nie potrafiłam ocenić, jak bardzo go to
wszystko boli i nie mogłam znaleźć odpowiednich słów, które mogłyby go choć trochę
pocieszyć. Podniosłam się również i zaczęłam chować do koszyka resztki po naszym pikniku.
Philippe odwrócił się i patrzył na mnie, ale nie mogłam dostrzec wyrazu jego twarzy, gdyż
słońce znajdowało się akurat tuż za jego plecami.
– Przykro mi, Lindsay. Nie mam prawa zaprzątać ci głowy swoimi problemami. Ale
miałem nadzieję, że może Felice...
– Jeżeli w dalszym ciągu potrzebujesz mojej pomocy, jestem gotowa.
– Potrzebuję – odpowiedział gwałtownie, objął mnie ramionami i pocałował w oba
policzki. Czyż mogłam teraz oczekiwać czegoś więcej?
– Nie pozwól im zmusić mnie do wyjazdu, jeszcze nie teraz.
– Obiecuję.
Jego ręce zacisnęły się mocniej na mych ramionach i tym razem łagodnie pocałował moje
usta, tak jakby chciał w ten sposób przypieczętować naszą umowę.
Kiedy wróciłam do galerii, Roger był już w biurze. Spojrzał wymownie na zegarek, czym
wyraźnie dał mi do zrozumienia, że jestem tylko jego pracownicą.
– Dzwoniła Dora. Prosiła, aby ci przekazać, że Felice zachorowała – powiedział.
– Zachorowała? Była przecież w świetnym stanie, kiedy...
– Lepiej jedź do domu, chociaż nie jest mi to zbyt na rękę, mamy tyle pracy.
– Bardzo mi przykro, Roger, ale muszę sprawdzić, co się stało.
– Jakoś sobie poradzimy.
Dora czekała już na mnie przed frontowymi drzwiami.
– Wybacz, Lindsay, że cię ściągnęłam, ale Felice bardzo nalegała. Roger nie byłby
oczywiście zachwycony?
– Co się stało? – zapytałam, zdejmując w hallu marynarkę.
– Nie chce nic powiedzieć. Udało mi się tylko nakłonić ją, aby położyła się do łóżka,
sądziłam, że lepiej będzie nie posyłać po doktora, dopóki nie przyjedziesz.
Felice leżała w łóżku w zaciemnionym pokoju. Zanim weszłam do środka, zatrzymałam się
na chwilę w drzwiach i uświadomiłam sobie, jak bardzo mama jest ode mnie zależna odkąd
zmarł Con. Usiadłam na brzegu łóżka, a ona momentalnie otworzyła oczy.
– Dlaczego dotarcie tu zajęło ci tyle czasu? Con byłby przy mnie natychmiast.
– Nie jestem Conem i przyjechałam tak szybko, jak tylko mogłam.
– Dla ciebie zawsze jestem na ostatnim miejscu – powiedziała płaczliwym tonem.
– Nie mów głupstw, Felice. Co cię boi?
– Wszystko – zajęczała. – Czy dzwoniłaś po doktora? Zeszłam na dół i zadzwoniłam do
doktora Marchanta. On i mój ojciec, byli kiedyś przyjaciółmi i razem znosili kaprysy Felice, nie
myśląc o konsekwencjach, które teraz ponosiłam ja.
Na szczęście doktor Marchant mieszkał bardzo blisko nas i zjawił się w ciągu kilku minut.
– Nagły atak, co? Była w świetnej formie, kiedy rozmawiałem z nią w galerii dziś rano.
Wspiął się ciężko po schodach i zapukał do pokoju Felice. Ja dołączyłam do Dory, która
przygotowywała w kuchni herbatę.
– Jak to się stało? – zapytałam ją ponownie. – Sądziłam, że spędzacie czas z Outhwaitami.
– Tak, byliśmy razem w hotelu Lake End, ale Felice rozbolała głowa i Outhwaitowie
odwieźli nas do domu. Kiedy weszłyśmy do środka, prawie straciła przytomność. Czy myślisz,
że to coś poważnego?
Okrągła, czerstwa twarz Dory była pełna niepokoju. Postawiła dzbanek z herbatą na tacy i
zaniosła ją do salonu.
– Pójdę już – powiedziała nerwowo. – Czy przyjdziesz po mnie, jak tylko doktor Marchant
wyjdzie?
Za kilka minut doktor Marchant zszedł na dół i wyciągnął się w fotelu. Podsunęłam mu
filiżankę z herbatą, a on uśmiechnął się z wdzięcznością.
– Nie martw się, Lindsay. Trochę spokoju i ciszy, a za parę dni Felice dojdzie do siebie.
Napięcia i emocje ostatnich dni sprawiły, że jej nerwy nie wytrzymały.
Podniósł filiżankę do ust i opróżnił jednym haustem, więc napełniłam ją ponownie.
– Myślę, że coś ją gryzie. Coninston wiedziałby, co zrobić, aby to z siebie wyrzuciła, ale
teraz, gdy go nie ma, ona wszystko trzyma w sobie. Jak sądzisz, czym się tak przejmuje?
Pokręciłam przecząco głową.
– Ach prawda, dałem jej środek uspokajający, po którym będzie prawdopodobnie spała
kilka godzin. Spróbuj z nią potem porozmawiać, Lindsay.
Odprowadziłam doktora do drzwi, po czym znowu zajrzałam do pokoju mamy. Spała
spokojnie, policzki ułożyła na dłoniach, a ciało było wyprostowane i odprężone. Za chwilę
zjawiła się Dora, która zaoferowała, że posiedzi przy Felice, dopóki ta się nie obudzi,
pojechałam więc z powrotem do galerii.
Gdy weszłam, Roger był akurat zajęty rozmową z klientem, a Jenna siedziała w biurze.
– Nie spodziewaliśmy się, że jeszcze tu wrócisz – przywitała mnie. – Felice to pijawka,
dlaczego się od niej nie uwolnisz?
– Jest ode mnie zależna, w taki sam sposób, jak ty jesteś zależna od Rogera.
Jenna zaczerwieniła się.
– To nie to samo. Ona tylko chce, aby się nią zajmowano.
– I ty też, Jenna.
– Philippe uważa, że mnie źle traktujesz.
– Ma prawo tak myśleć.
– Powiedziałam mu, że nie możesz mi wybaczyć, bo myślisz, że to przeze mnie Coninston
nie żyje. Philippe zabiera mnie dziś wieczorem na kolację.
– Świetnie, a teraz się zamknij i pozwól mi trochę popracować.
Jenna wyjechała wózkiem z biura i w chwilę potem do drzwi zapukał Davies.
– Czy z Nią wszystko w porządku? – zapytał wchodząc.
– Doktor mówi, że to chwilowy kryzys nerwowy spowodowany napięciem i zbyt dużą
ilością wrażeń. Teraz śpi i Dora jest przy niej.
– To dobra wiadomość. Myślałem... – przerwał, zamknął drzwi do biura, po czym podszedł
do mnie.
– Rozmawiała z tym Deauville’em, przypadkowo ich usłyszałem. Prosiła go, żeby
wyjechał i kiedy odpowiedział, że nie może, straciła cierpliwość. Ona go straszyła, panno
Lindsay.
– Chyba żartujesz, Davies. Pokręcił przecząco głową.
– Słyszałem ich wyraźnie. Powiedziała, że jeżeli nie wyjedzie, odbije się to na pani i pani
będzie cierpieć.
– Ja? Ależ to nonsens!
– Wcale tak nie sądzę.
– A co na to Philippe?
– Był bardzo zły. Powiedział, że jeśli ktokolwiek ośmieli się panią skrzywdzić, będzie miał
z nim do czynienia. Zdenerwowało ją to. Nie lubię, kiedy Ona się denerwuje.
Następnego ranka obudził mnie Barney, który wskoczył na moje łóżko i zaczął mnie lizać
po twarzy. Otworzyłam oczy – promienie światła przebijały się przez zasłony i odbijały w
wypolerowanych meblach. Miałam wrażenie, że jest jeszcze wcześnie i doszłam do wniosku,
że to Felice pozwoliła Barneyowi wejść na górę, podczas gdy ona przygotowywała
najprawdopodobniej herbatę w kuchni.
Leżałam chwilę, nasłuchując odgłosów dochodzących z głębi domu, ale zdziwiła mnie
panująca wokół cisza. Mama zwykle celowo zachowywała się głośno, gdyż nie mogła znieść,
aby ktoś spał, podczas gdy ona już była na nogach. Ciągle jeszcze zaspana wysunęłam się z
łóżka, założyłam szlafrok i zeszłam na dół. Kuchnia była pusta, tak samo zresztą jak salon i
pracownia. Czajnik, który stał na stole kuchennym, był jeszcze gorący i pomyślałam, że Felice
zrobiła herbatę i zaniosła ją do swojego pokoju. Najpierw musiała chyba pójść do ogrodu, bo
drzwi wejściowe nie były zamknięte na klucz, a pamiętam, że zanim poszłam spać wczorajszej
nocy, dokładnie je zatrzasnęłam.
Weszłam więc do pokoju mamy. Kołdra zsunięta była na brzeg łóżka, a na jednym z
krzeseł leżały bezładnie porozrzucane ubrania. Wyglądało to tak, jakby Felice gorączkowo
szukała, w co ma się ubrać. Okno było otwarte na oścież i wyjrzałam do ogrodu, spodziewając
się ją w nim ujrzeć, ale i tam mamy nie było. No cóż, pomyślałam, jeżeli Felice ma ochotę na
spacer o piątej rano, dlaczego nie? Ciągle byłam bardzo śpiąca i potrzebowałam solidnego
odpoczynku po poprzednim – długim, męczącym i pełnym wrażeń dniu. Wróciłam do swojego
pokoju, łagodnie odsunęłam rozłożonego na łóżku Barneya, położyłam się obok niego i
zasnęłam.
Obudziłam się nagle z uczuciem przerażenia. Barney warczał chicho, a ja usłyszałam, że
ktoś woła moje imię. Spojrzałam na zegarek ze strachem, że spóźnię się do pracy i dopiero po
chwili dotarło do mnie, że jest przecież niedziela. Otworzyłam drzwi od pokoju i krzyknęłam w
dół.
– Idę!
Ujrzałam Dorę wspinającą się po schodach.
– Lindsay, czy Felice jest z tobą?
– Oczywiście, że nie. Mama jest... – nagle wszystko sobie przypomniałam. – O Boże, czy
ona jeszcze nie wróciła.
– Wróciła? – Dora spojrzała na mnie zaskoczona.
– Felice wyszła, bardzo wcześnie rano. Zrobiła sobie herbatę i wyszła. Przynajmniej tak mi
się zdawało – dodałam niepewnie.
– To znaczy, że nie wiesz, gdzie ona jest? Pokręciłam przecząco głową.
– Myślałam, że wyszła na poranny spacer, może żeby namalować wschód słońca, czy coś w
tym rodzaju.
Dora rzuciła mi oskarżycielskie spojrzenie.
– Wiesz przecież, że ona nie była sobą, tak była ostatnio zdenerwowana. Przyszłam, żeby
jej zrobić filiżankę herbaty.
– Dora, bądź tak dobra i przygotuj herbatę dla nas, chciałabym się ubrać. Mama
prawdopodobnie będzie tu lada chwila.
Wróciłam do pokoju, wciągnęłam na siebie dżinsy i sweterek, a przez ten czas Dora
zdążyła przygotować herbatę i parę grzanek.
– Zadręczam cię, Lindsay – powiedziała. – Miałaś wczoraj taki pracowity dzień, nie
powinnam cię była budzić. Usiądź, kochanie.
Wypiłam dwie filiżanki herbaty i zabrałam się do jedzenia, ale niepokój Dory i mnie się
udzielił. Nie odzywała się ani słowem i to również zaczęło mnie denerwować.
– Ona w ogóle nie ma zmysłu orientacji – odezwała się w końcu. – Kiedyś pokłóciła się z
Coninstonem i nie było jej przez cały dzień, tak że musiał w końcu dzwonić do Pogotowia
Górskiego.
– Felice jest samolubna i nierozważna.
– Och nie, Lindsay. Ona jest jak dziecko, chce po prostu, aby się nią zajmować.
– A to należy do moich obowiązków – powiedziałam ponuro.
– Czy pójdziesz jej szukać?
– Tak, pójdę – odpowiedziałam i wstałam z krzesła. – Pójdę jej poszukać, chociaż Bóg
jeden wie, gdzie ją znaleźć.
Uczucie ulgi, które zauważyłam na twarzy Dory wydało mi się zupełnie niedorzeczne, ale
prawdę mówiąc, sama byłam już nieźle przestraszona.
– Dora, najlepiej będzie, jak ty zostaniesz w domu. Ja pójdę do Gorton Feli, a potem zejdę
do wsi i zadzwonię stamtąd do ciebie. Jeśli jej nie znajdę, albo się dowiem, że nadal nie ma jej
w domu, zawiadomię Rogera.
– To dobry pomysł – stwierdziła Dora. – Potrzebujesz czegoś do jedzenia, czekoladę, no i
apteczkę.
Zapakowałam swój plecak, wzięłam kurtkę przeciwdeszczową i zasznurowałam buty.
Barney radośnie skakał wokół mnie i pomyślałam, że szkoda, iż nie jest psem gończym, bo
mógłby wtedy odnaleźć Felice, idąc jej tropem. W każdym razie, na pewno był dobrym
kompanem.
Wyruszyliśmy w drogę. Nie był to dobry dzień na piesze wędrówki; było gorąco i
wilgotno, w powietrzu wisiała burza. Minęłam kilka grupek piechurów, również wspinających
się na Gorton Feli, ale na próżno wypytywałam o Felice. Nic zresztą dziwnego, wyszła z domu
ponad pięć godzin temu. Tymczasem mój niepokój o nią rósł z każdym krokiem. Co jakiś czas
przystawałam, aby obserwować okolicę przez lornetkę w nadziei, że w końcu gdzieś ją
wypatrzę, ale bez powodzenia. Zrezygnowana, zeszłam ścieżką do wsi i zadzwoniłam do Dory.
Dowiedziałam się, że Felice jeszcze nie wróciła. Pomyślałam przerażona, że mogła wpaść
w jakąś przepaść i może leży tam nieprzytomna, w panice zadzwoniłam więc do Rogera.
– Dobrze, już jadę – odpowiedział, gdy zdałam mu relację o zniknięciu mamy. – Wezmę ze
sobą Daviesa i braci Knightów.
– Och, Roger, dziękuję ci.
– A gdzie ty teraz jesteś?
– W Gorton.
– Świetnie, zamów sobie drinka w gospodzie i czekaj tam na mnie.
Drzwi do baru były otwarte, weszłam więc do środka i zamówiłam piwo z mrożoną
lemoniadą. Zabrałam szklankę, wyszłam na zewnątrz i usiadłam na drewnianej ławce, aby tam
zaczekać na Rogera.
Był bardzo słowny, bo minęło zaledwie kilkanaście minut, gdy jego samochód zatrzymał
się przed barem i wyskoczyli z niego Davies i bracia Knightowie. Roger podszedł do mnie i
objąwszy mocno, pocałował.
– Znajdziesz ją, kochanie. Nie martw się.
Davies miał już przygotowany plan akcji. Zaproponował, aby każde z nas poszło inną
drogą do wodospadu przy szczycie Freavey, doszedł bowiem do wniosku, że było to jedyne
miejsce, gdzie mogła dotrzeć. Dalej był już tylko szczyt High Sall, którego jednak Felice
unikała jak ognia. Po godzinie poszukiwań mieliśmy spotkać się w gospodzie i zadzwonić do
Dory. Davies i Knightowie, którzy byli dobrymi alpinistami, wybrali drogę najtrudniejszą,
położoną najwyżej i prowadzącą do samego szczytu góry Greavey. Roger miał się zająć
łagodniejszą częścią środkową, a ja szłam ścieżką wzdłuż jeziora, aż do miejsca, gdzie tworzył
się wodospad.
Felice była już poza domem od prawie siedmiu godzin i nerwy sprawiły, że bolał mnie
żołądek – ściśnięty i twardy, jak kamień. Miałam wyrzuty sumienia, że to ja jestem winna
zniknięciu mamy, bo nie starałam się jej wysłuchać czy zrozumieć. Zaczęłam biec. Serce waliło
mi jak młot, kiedy dotarłam do wodospadu, a jego rytm jeszcze bardziej przyspieszył się, gdy
nad brzegiem jeziora ujrzałam jakąś postać. Zawołałam imię mamy, a Barney wyskoczył w jej
kierunku, by już po chwili zatrzymać się z zaskoczeniem. Kobieta odwróciła głowę w moją
stronę, to nie była Felice. Strach dosięgną! zenitu – dlaczego ona tak uparcie wpatrywała się w
jezioro? Zaczęłam iść, zmuszając się do patrzenia na wodę. Miała bladozielony kolor i była tak
przejrzysta, że widać było leżące na dnie białe kamienie, od których odbijało się światło.
– Nie chciałabym pani przeszkadzać – powiedziałam, kiedy w końcu dotarłam do
nieznajomej • ale szukam mojej matki.
– Nie znajdzie jej pani tutaj – odparła. – Siedzę tu sama już od świtu, czekając na
przyjaciela, ale on nie przyjdzie. Ani teraz, ani już nigdy...
Jej smutek był tak oczywisty, że nie wypytywałam już o nic więcej i pomaszerowałam z
powrotem w kierunku gospody. Właściciel rozpoznał mnie.
– Czy to pani nazywa się Strong?
Skinęłam twierdząco głową – a on ciągnął dalej.
– Pan Reed zostawił dla pani wiadomość. Rozwinęłam kartkę, którą mi podał i
przeczytałam:
„Znalazłem Felice, jest bardzo wyczerpana. Zawożę ją do domu. Davies i chłopcy wracają
na piechotę. Przyjadę do ciebie – czekaj. „
– Dzięki Bogu! – odetchnęłam z ulgą.
W tym momencie nogi ugięły się pode mną i musiałam przytrzymać się barmana, żeby nie
upaść.
– Już dobrze, panienko – chwycił mnie silnymi ramionami. – Już po wszystkim. Przygotuję
pani teraz filiżankę mocnej herbaty.
Ciągle mnie obejmując, podprowadził na zaplecze, gdzie krzątała się jego żona.
– Panienka od pana Reeda! – powiedziała, pomagając mi usiąść na krześle. – Przestraszyła
się, myślała, że mama zginęła gdzieś w górach. Ale nie trzeba się już martwić, pan Reed ją
znalazł. To dobry człowiek.
Gorąca herbata przywróciła mnie do życia. Byłam poruszona dobrocią tych dwojga ludzi,
którzy zdawali się bardzo dobrze znać Rogera. Po krótkim odpoczynku poczułam, że wracają
mi siły, a wraz z nimi również gniew na matkę.
Jak mogła sprawić mi tyle kłopotów?! Zamyśliłam się nad jej zachowaniem i dopiero głos
Rogera, wołającego moje imię, przywrócił mnie do rzeczywistości. Wyszłam mu na spotkanie.
Roger wziął mnie za rękę, podziękował barmanowi i jego żonie, po czym wraz z Bameyem
wsiedliśmy do samochodu.
– Nie wiem, jak mam ci dziękować, Roger.
– Daj spokój, nie zrobiłem przecież nic takiego.
– Przyszedłeś, kiedy cię potrzebowałam.
– Oczywiście, ale teraz Lindsay, nie mów już nic i odpocznij. Z Felice wszystko w
porządku – roześmiał się. – Była oburzona, kiedy ją odnaleźliśmy. Nie miała prawa sprawiać ci
tyle bólu, powiedziałem jej to.
Roger był osobą, na której można było polegać i której na mnie zależało, ale czy to nie za
mało? Kiedy jechaliśmy wzdłuż wąskiej drogi, cały czas miałam przed oczyma twarz
Philippe’a, wspomnienie jego prowokującego uśmiechu tkwiło w moim sercu jak cierń.
Gdy zatrzymaliśmy się przed domem, natychmiast ukazała się Dora i podbiegła do
samochodu.
– Nie wiem co robić – nerwowo ściskała swoje ręce – Felice zamknęła się w pracowni i nie
odpowiada na moje pukanie.
– Cholerna baba! – powiedział Roger, idąc za mną przez dom w stronę pracowni. Uderzył
nerwowo pięścią w drzwi.
– Natychmiast mnie wpuść! – krzyknął. Odpowiedziała nam tylko cisza. Co ona tam
robiła?
– Jeśli w tej chwili nie otworzysz drzwi, wyważę je! Klucz w zamku przekręcił się i Felice
pozwoliła mi wejść, ale Rogerowi zatrzasnęła drzwi przed nosem i ponownie zamknęła je na
klucz. Potem podeszła do sztalug, zupełnie ignorując moją obecność.
– Ostatni raz martwiłam się i szukałam cię. Nie będę się przejmować, kiedy następnym
razem nie wrócisz wcale.
– Myślę, że tak będzie najlepiej, jestem dla ciebie ciężarem – westchnęła, a mój gniew
gdzieś się ulotnił.
Podeszłam do niej, objęłam i ucałowałam w pachnące policzki. Odsunęła mnie od siebie
łagodnie i kątem oka dostrzegłam prawie skończony obraz, namalowany chyba w jakimś
amoku, tak krzykliwe były jego kolory. High Sail, mocny i bezwzględny, wystrzelał w górę, a
jego wierzchołek przysłonięty był chmurami. Na pierwszym planie widać było dom i skrawek
jeziora, na którego brzegu leżał mężczyzna. Nie żył, wiedziałam, że nie żył. Patrzyłam na obraz
przerażona – czy mama straciła rozum? Objęłam ją jeszcze mocniej, ale ona znowu mnie
odepchnęła.
– Więc jednak ci na mnie zależy – powiedziała rozdrażniona. – Wiedziałam, że będziesz
mnie szukać i szukać. Biedna Dora, była taka spanikowana.
– Dlaczego nam to robisz? Davies i bracia Knight chyba ciągle jeszcze są w górach.
Dlaczego chcesz, abym czuła się winna? Czy chcesz na mnie przerzucić ciężar swoich
grzechów?
– Grzechów?! – krzyknęła. – Jakaż jesteś głupia. Czasami mam wrażenie, że nie jesteś
moją córką – moją i Cona.
– Trzymasz mnie przy sobie jak psa na łańcuchu. Con uciekł...
– Jak śmiesz! – błyskawicznym ruchem uderzyła mnie otwartą dłonią w policzek.
Odwróciłam się, pocierając twarz – bardzo bolało.
– Nie odchodź, Lindsay, nie zniosę samotności. Przepraszam, kochanie, nie chciałam cię
skrzywdzić.
Odsunęła moją rękę z policzka i pocałowała mnie.
– No już, już będzie dobrze.
– Nie będzie, mamo. Chciałaś mnie zranić. W porządku, mogę dzielić twój ból, jeśli to jest
to, czego pragniesz. Ale dlaczego jesteś taka poruszona? – spojrzałam wymownie na płótno
umieszczone na sztalugach. – Rozumiem twój strach przed High Sall, ale to i to. – Wskazałam
na dom, a potem mój palec przesunął się na ciało martwego mężczyzny.
– Tego domu nie ma – powiedziała – ciała też nie, tylko ja zostałam.
Zaczęła płakać, najpierw cicho, a potem już rozdzierające szlochy wstrząsnęły jej ciałem.
Moja litość i współczucie dla mamy już się wyczerpały, ale nie mogłam przecież stać tak bez
ruchu.
– Uspokój się – próbowałam ją uciszyć, trzymając przy sobie. Podprowadziłam mamę do
fotela, w którym wyciągnęła się z zamkniętymi oczyma. Wyglądała tak młodo, z włosami
opadającymi dokoła twarzy.
– Jestem zmęczona, tak bardzo zmęczona – westchnęła głęboko. – Myślę, że będzie
najlepiej, jak się już położę.
Odprowadziłam Felice do jej pokoju, posłałam łóżko i zasunęłam zasłony.
– Nie wyjdziesz chyba – powiedziała niespokojnie. – To znaczy, że zostaniesz w domu.
– Oczywiście, zajdę do ciebie później.
Musiałam się czegoś napić, więc weszłam do kuchni, gdzie zastałam Daviesa,
przygotowywującego herbatę.
– Mam ochotę na gin – powiedziałam. – Podwójny. A ty? Przytaknął i odstawił czajnik na
bok.
– Gdzie jest Roger?
– Wyszedł już. Był wściekły. On nie potrafi jej zrozumieć.
– Wydaje mi się, że ja też jej nie rozumiem. Czuję się przez to bezradna i boję się –
położyłam ręce na stole, a on je przykrył swoimi. – Chodź na chwilę do pracowni. Chciałabym
ci coś pokazać.
Davies dokończył swojego drinka i poszedł za mną.
– Spójrz na to – stanęłam przed sztalugami. – Rozumiem jej obsesję na temat High Sail, ale
nie wiem, jakie znaczenie mają te dwie rzeczy – wskazałam na namalowane na obrazie – dom i
ciało mężczyzny.
Davies patrzył przez chwilę na płótno, po czym odwrócił się i wyszedł przed dom. Usiadł
na ławce, oddychając tak ciężko, jakby miał za sobą długi i ciężki bieg.
– Czy ten dom jest tylko wytworem wyobraźni? – nalegałam. – Kim może być ten
mężczyzna?
– To jej fantazje, a może złe sny.
– To coś więcej niż sny, Davies. Wyjaśnij mi to.
– Ona sama pani powie, kiedy nadejdzie czas – podniósł się i poklepał mnie po ramieniu.
Domyśliłam się, że już nic więcej z niego nie wydobędę. Wstał, pożegnał się i ruszył w
drogę powrotną. Obserwowałam go, jak schodzi ścieżką w dół i wkrótce zniknął mi z oczu, ale
długo jeszcze słyszałam stukot jego podzelowanych butów.
Po chwili wróciłam do pracowni Felice, zdjęłam płótno ze sztalug i schowałam je
pomiędzy inne obrazy oparte o ścianę. Miałam nadzieję, że gdy się obudzi, nie będzie już
pamiętać, że je namalowała. Ja jednak miałam pamiętać jeszcze bardzo długo – to było jak cień,
który kładł się na życie moje i Felice.
ROZDZIAŁ VIII
– Ten list nadszedł wczoraj. Był adresowany do mojej matki, więc adwokaci Deauville’ów
przekazali go mnie.
Siedziałam w barze hotelu Lake End, słuchając Philippe’a, który z ożywieniem dzielił się
ze mną najnowszymi wiadomościami.
Niecierpliwym ruchem odrzucił włosy, spadające mu na czoło, po czym ciągnął dalej.
– Został wysłany przez radców prawnych z Chester, zawiadamiają, że niedawno zmarła
ciotka mojej matki i proszą mamę o kontakt z nimi.
– Chester... – powtórzyłam w milczeniu.
– Zadzwoniłem do nich i powiedzieli, że najlepiej będzie, jak skontaktuję się z nimi
osobiście. Podali też nazwisko i adres mojego kuzyna w Chester, gdzie mieszkała ta ciotka.
Ona była siostrą mojej babki.
– A więc okazuje się, że szukałeś w złym miejscu.
Nie byłam pewna, czy jestem z tego zadowolona, czynie. Wyjazd Philippe’a na pewno
przyśpieszyłby powrót Felice do zdrowia, ale dla mnie myśl o rozstaniu z nim była nie do
zniesienia.
– Ten kuzyn zaprosił mnie. Dał do zrozumienia, że mogę przyjechać z osobą towarzyszącą.
Może pojedziesz ze mną?
Jego propozycja sprawiła mi przyjemność. Bardzo chciałam z nim być, z drugiej jednak
strony obawiałam się, że ten wyjazd sprawi, że nasze przyszłe, nieuniknione rozstanie, będzie
dla mnie jeszcze bardziej bolesne.
– Chciałabym, ale...
– Wiem – powiedział zniecierpliwiony – Felice nie wypuści cię spoza zasięgu swego
wzroku.
Powiedział to tak, jakbym była więźniem swojej własnej matki.
– Pojadę – szybko podjęłam decyzję.
Uśmiechnął się, a moje serce zabiło mocniej.
– Wiedziałam, że pojedziesz, Lindsay. Nie potrafisz opuścić kogoś w potrzebie.
Roześmiałam się.
– Ależ właśnie to robię! Felice...
– Czy ona czuje się już lepiej?
– Nie wiem, Philippe. Zachowuje się ostatnio tak, ja by była otoczona jakimś
niewidocznym kokonem, nie mogę do niej dotrzeć. Naprawdę nie wiem, co bym zrobiła, gdyby
nie pomoc Dory, bo matka zupełnie mnie odtrąciła, nie mam zresztą pojęcia dlaczego.
Nie chciałam zdradzić się przez Philippe’em, czy przed kimkolwiek, jak trudne były dla
mnie te ostatnie dni.
– Nie myśl o tym, Lindsay – powiedział Philippe z werwą. – W tej chwili potrzebujesz
dobrego jedzenia, dobrego wina i kogoś, kto by cię rozpieszczał.
Objął mnie ramieniem i przeszliśmy do restauracji, gdzie od razu zjawił się przy nas kelner,
wskazując wolne miejsca. Wybór dań Philippe zostawił mnie i już po chwili na stole pojawiły
się zakąski.
– Ten list tak wiele zmienił – zauważył Philippe, dłubiąc w plasterku melona, leżącym na
talerzyku. – Czuję się tak, jakbym odkrywał nowy świat, dwie połowy mnie samego może się w
końcu spotkają. Jeśli nie dowiem się, kim był ojciec, będę się czuł oszukany do końca życia.
– Philippe, nie powinieneś wiązać z tym listem zbyt wielu nadziei. A jeśli twój kuzyn
wierzy, że ty naprawdę jesteś Deauvile’em.
Przyszłość miała pokazać, że przewidywałam dobrze.
Podróż do Chester upłynęła nam spokojnie, nawet zbyt spokojnie. Siedząc obok Philippe’a
czułam, że jest coraz bardziej podekscytowany tą wizytą, odetchnęłam z ulgą, kiedy w końcu
dojechaliśmy na miejsce, Posiadłość Cornellów leżała na przedmieściu miasta, na stoku
łagodnie opadającym ku rzece, a ich biało-czarny dom był typowym przykładem architektury
tych stron.
Pani Cornell oczekiwała nas w drzwiach. Była wysoka i elegancka. Przywitała Philippe’a
szerokim uśmiechem, który jednak nie roztopił lodowatego spojrzenia jej oczu. Podałyśmy
sobie ręce, po czym Barbara – bo tak miała na imię – zaprosiła nas do środka, gdzie najpierw
pokazała nam nasze pokoje, a następnie zaprowadziła do salonu. Był umeblowany samymi
antykami, których piękno podkreślały ustawione tu i ówdzie kompozycje z kwiatów.
Zaproponowała nam cherry.
– Mój mąż przyjdzie późno. Zwykle przez cały weekend gra w golfa. To takie nudne. Czy
pan gra w golfa, Philippe?
– Raczej nie – lekkim tonem odpowiedział Philippe. – Moją pasją jest krykiet.
Kiedy piliśmy już trzecią cherry, zjawił się William Cornell.
– Przepraszam cię, kochanie – powiedział, starając się pocałować Barbarę w policzek,
czego jednak zręcznie uniknęła.
– Cieszę się, że was widzę. Jeszcze jedną cherry?
Podniósł butelkę i napełnił nasze kieliszki, sobie nalewając podwójnie i udając, że nie
widzi krzywego spojrzenia żony. Jego twarz, ogorzałą od słońca i wiatru, przecinały czerwone
żyłki, a w jego jasno-niebieskich oczach – czaił się błysk rozbawienia.
– Kolacja jest już gotowa. – Barbara wprowadziła nas do jadalni i wskazała miejsce przy
stole. Był nakryty koronkową serwetą, a na środku stała srebrna waza wypełniona bukietem
róż.
Najpierw podano nam łososia, który, jak zapewniła Barbara, został złapany w pobliskiej
rzece. Wiliam napełnił kieliszki winem, po czym pochylił się w stronę Philippe’a.
– Jesteś bardzo podobny do Eve – powiedział – Ona była najładniejsza w całej rodzinie,
prawdziwa piękność.
Ta uwaga najwyraźniej nie spodobała się Barbarze, bo stała się jeszcze bardziej lodowata
niż przedtem.
– Czy znałeś moją matkę? – zapytał Philippe z ożywieniem.
– Kto jej nie znał? – Wiliam roześmiał się. – Każy facet w mieście za nią szalał. Była bystrą
kobietą, studiowała na uniwersytecie w Liverpoolu, a po francusku mówiła bezbłędnie. No i
kochała zwierzęta, zawsze widziałem ją w towarzystwie psa lub kota.
Philippe uśmiechnął się.
– To prawda. W domu trzymała mnóstwo pudli, ku niezadowoleniu mojego ojca, zresztą.
Nie lubiła się z nimi rozstawać.
– Kochała też konie – ciągnął William. – Konno jeździła jak kawalerzysta, prawda
Barbaro?
Barbara przytaknęła. Postać Eve Deauville zaczynała powoli wyłaniać się z ciemności.
Myślałam o niej jak o tajemniczej osobie, niewątpliwie bardzo prostolinijnej, która dla dobra
swojego syna poślubiła Andre Deauville’a, starszego od niej o dziesięć lat.
– Założę się, że macie dużo koni w waszej stajni – William znowu zwrócił się do
Philippe’a.
– To prawda. Są one dobrze znane na torach wyścigowych Francji i Anglii. Matka uczyła
nas wszystkich jeździć.
– Eve zawsze trzymała się blisko stajni, kiedy tu mieszkała.
– Mieszkała tutaj?
– Nie wiedziałeś? Myślałem... – William spojrzał pytająco na Barbarę, ale że ta siedziała
niewzruszona, ciągnął dalej: – Eve przyjechała tutaj i zamieszkała z rodziną Barbary krótko po
tym, jak jej ojciec zginął na wojnie. Twój Dziadek, Philippe, był wspaniałym człowiekiem,
latał na Spitfire’ach. Matka Eve zginęła po jego śmierci w czasie nalotu.
– Tutaj był zawsze mój dom. – Barbara spojrzała na męża. – Oczywiście przez jakiś czas
była jeszcze Eve, która z nami mieszkała.
– Barbara i ja pobraliśmy się w czasie wojny. Służyłem w marynarce, a kiedy zostałem
zdemobilizowany, nigdzie nie mogłem znaleźć pracy. Zamieszkaliśmy więc tutaj, co wtedy
wydawało się najlepszym wyjściem, no i zostaliśmy już tu.
– To piękny dom – odezwałam się. – Marzę o tym, aby obejrzeć jeszcze ogród.
– Uczyniłem z niego miłe miejsce – stwierdził – William z dumą. – Kiedyś chciałem zostać
ogrodnikiem – nienawidziłem miasta – ale w końcu rodzina załatwiła mi pracę w firmie
ubezpieczeniowej w Manchesterze. Do tej pory zresztą się do niej przyzwyczaiłem – dodał.
– William każdego zanudza sprawami swojego ogrodu – powiedziała Barbara. – Jestem
pewna, że pani to nie interesuje, prawda?
– Wręcz przeciwnie! Sama uprawiam nasz domowy ogródek, choć nie jestem fachowcem.
Może mógłby mi pan dać parę wskazówek?
William uśmiechnął się.
– Z przyjemnością. Ale proszę mi mówić po imieniu, będzie prościej.
Ani Philippe, ani Barbara nie wyrazili chęci wyjścia do ogrodu razem z nami. Ciotka
zapisała Eve w testamencie parę cennych przedmiotów i Barbara zaproponowała, aby je
przejrzeli i wybrali te, które Philippe chciałby zatrzymać. Byłam nawet z tego zadowolona, bo
przynajmniej udało mi się uniknąć jej towarzystwa i wyraźnej wrogości.
– Moja żona jest trochę nie w sosie – próbował usprawiedliwić jej zachowanie William,
kiedy podziwiałam już w ogrodzie cudowny kłąb róż – bardzo kochała moją stryjeczną babkę.
Nie przekonał mnie jednak, że właśnie z tego powodu Barbara tak chłodno nas przyjęła.
Byłam więcej niż pewna, że sprawił to raczej fakt, że Philippe jest synem Eve i następne słowa
Williama potwierdziły moje przypuszczenia.
– Philippe wydaje się być całkiem miłym człowiekiem. Rozumiem, że Eve miała kilkoro
dzieci – wyczułam zazdrość i tęsknotę w jego słowach.
– Philippe ma jeszcze trzech braci – wyjaśniłam.
– Szczęśliwy facet – wymamrotał William i domyśliłam się, że ma na myśli Andre
Deauville’a.
Przeszliśmy przez bramę, oplataną zielonymi pnączami bluszczu i skierowaliśmy się w
stronę rzeki, gdzie na chwilę usiedliśmy.
– To był dla mnie szok, gdy dowiedziałem się, że Eve nie żyje. – William poczęstował
mnie papierosem i sam też zapalił. – Bardzo często o niej myślałem. Zawsze sądziłem, że
wyjdzie za mąż za kogoś z naszego kręgu znajomych – poznasz dzisiaj niektórych z nich,
Barbara zaprosiła ich na drinka, aby poznali Philippe’a. Eve jednak wyniosła się do Francji.
Myślę, że to te wakacje w Lakę District wytrąciły ją z równowagi.
Serce mi zamarło.
– Czy ona miała przyjaciół w Lakę District? William przytaknął.
– Tak, koleżankę ze studiów. Dziwną dziewczynę, ale interesującą i bardzo wrażliwą.
Pamiętam, że była brunetką o błyszczących oczach.
– A czy pamiętasz, jak się nazywała? Spojrzał na mnie zdziwiony i zawahał się.
– Chyba nie, pamiętam tylko, że była Irlandką i pisała wiersze.
– Ale czy ona mieszkała w Lakę District? – wypytywałam dalej.
– Nie sądzę. Chyba mieszkała w jakimś schronisku, tak jak Eve.
Wydaje mi się, że przyjaźniły się tam z jakąś artystką.
– Artystką? – powtórzyłam oszołomiona.
– Tak, utalentowaną dziewczyną, dała jej nawet parę swoich obrazów. Dwa z nich zabrała
Eve później ze sobą, a jeden został tutaj. Bardzo mi się podobał i Eve go u mnie zostawiła, wisi
cały czas w mojej jaskini – roześmiał się jowialnie. – Brzmi to tak, jakbym był jakimś
niedźwiedziem. Eve mnie tak nazywała, mówiła, że jestem największym i najlepszym
niedźwiedziem, jakiego udało jej się kiedykolwiek spotkać.
– Bardzo ci na niej zależało? – zapytałam ciepło.
– O tak, kochałem ją – odpowiedział po prostu. – Ale widzisz, było za późno. – Poklepał
mnie po ramieniu, a oczy zaszły mu mgłą i zamyślił się nad przeszłością.
Przyszło mi do głowy, że może to on jest ojcem Philippe’a, ale natychmiast odrzuciłam tę
myśl.
– Nigdy się nie dowiedziała, jak bardzo mi na niej zależało – znowu podjął rozmowę. –
Wyjechała na wiosnę i całe lato spędziła z przyjaciółką w Lakę District. Wróciła w
październiku po swoje rzeczy i nawet nie zatrzymała się już tutaj na noc.
To długie lato stanęło mi nagle przed oczyma. Wyobraziłam sobie Eve ze swoją irlandzką
przyjaciółką i w towarzystwie Felice, nie miałam bowiem żadnych wątpliwości, że to właśnie
moja matka była tą trzecią, która spędzała z nimi czas. Ale co wydarzyło się potem?
Głos Williama przywołał mnie do rzeczywistości.
– Jak poznałaś Philippe’a? – zapytał.
– Pracuję w Longmare w Galerii i Philippe zjawił się tam pewnego dnia, aby kupić obraz.
– Moja żona nie lubi obrazów. Zbiera tylko te przeklęte chińskie figurki. Czasami aż boję
się chodzić po mieszkaniu, żeby przypadkiem którejś nie strącić.
Zaczynałam bardzo lubić Williama, w przeciwieństwie do Barbary, która podobała mi się
coraz mniej.
– Chodź, pokażę ci jeszcze grządki ze szparagami – zaproponował i wąską ścieżką
ruszyłam za nim do ogrodu.
– Uprawiam wszystkie jarzyny. Barbara uważa, że powinniśmy zatrudnić ogrodnika, tak
jak wszyscy nasi sąsiedzi – znowu się roześmiał Odpowiedziałam Williamowi, jak to
Coninston wpadł na ten wspaniały pomysł, aby posadzić w naszym ogrodzie jodły i sprzedać je
potem, przed Bożym Narodzeniem. Oczywiście dodałam, że nie mógł się potem zdecydować
na ich ścięcie i tak rosną do dzisiejszego dnia – żywa pamiątka po moim ojcu.
– Musiał być wrażliwym człowiekiem – skomentował moją opowieść William. – Spójrz na
te wierzby. Barbara chce je wyciąć, ale nie pozwolę jej na to. Dom należy do niej, urządza go
po swojemu, ale ogród jest mój – dokończył bojowym tonem.
Napatrzywszy się na ogród Williama, zaproponowałam z kolei, abyśmy poszli obejrzeć
obraz, wiszący w jego pokoju.
Okazało się, że moje przewidywania były słuszne, było to rzeczywiście jedno z płócien
Felice. Sprawiało bardzo przyjemne wrażenie, a przedstawiało fragment jeziora, z brzegiem
porośniętym trzciną i słonecznymi żonkilami. Tło stanowiły góry, których wierzchołki spowite
były w chmurach, a na jeziorze unosiła się pusta łódź.
– Zabawna jest ta łódź – stwierdził William. – Porzucona na środku jeziora, tak jakby... –
przerwał i zmarszczył brwi, zastanawiając się nad czymś. – Zapytałem o nią Eve i wtedy
powiedziała, żebym ten obraz przetrzymał u siebie, bo któregoś dnia może będzie chciała sobie
dzięki niemu o czymś przypomnieć. Pomyślałem, że to bardzo dziwne i nadal tak myślę. A ona
już nam niczego nie wyjaśni – westchnął. – Czy myślisz, że Philippe miałby coś przeciwko
temu, żebym zatrzymał ten obraz na pamiątkę?
William powtórzył swoje pytanie Philipe’owi, kiedy siedzieliśmy już w salonie, popijając
herbatę z chińskiej porcelany i przegryzając kanapki. Reakcja Philippe’a na wieść o obrazie
była podobna do mojej, Felice była bowiem kluczem do całej tajemnicy, której tak uparcie
strzegła.
Wkrótce przybyli na drinka przyjaciele Cornellów. Było oczywiste, że stanowią dobraną
paczkę, zżytą w ciągu wielu lat znajomości. Próbowałam odgadnąć, który z tych zadbanych
miejscowych notabli kochał się w Eve. Wspominali ją raczej ostrożnie, ale w ich słowach
można było wyczuć żal po jej stracie, podczas gdy opinie ich żon były już bardziej ostre i
dosadne. Philippe zrobił na nich duże wrażenie, gdyż imponowały im pieniądze, majątek i siła,
a Eve poprzez małżeństwo z Deauville’m stało się dla nich symbolem niewyobrażalnego wręcz
sukcesu.
Następnego dnia Philippe zajrzał do mojego pokoju bardzo wcześnie. Stojąc przy oknie,
obserwowałam akurat mgłę, powoli unoszącą się znad rzeki.
Philippe objął mnie i pocałował.
– Wyjedźmy wcześnie, będziemy mieli cały dzień tylko dla siebie.
– Czy Cornellowie nie poczują się tym urażeni?
– Och, na pewno – wychylił się przez otwarte okno. – Ale nie mogę znieść tego domu,
sprawia na mnie przytłaczające wrażenie. Nic dziwnego, że matka też go nie lubiła. Czy
myślisz, że William ... ?
– Na pewno nie – przerwałam mu – Eve nie kochała się w żadnym z tutejszych mężczyzn.
Philippe odetchnął z ulgą.
– Całe szczęście, bo już zacząłem obawiać się komplikacji.
– Mógłbyś trafić na kogoś gorszego niż William – powiedziałam.
– Myślę, że tego się właśnie boję. Przypuśćmy... – przerwał – Daj spokój, Philippe. Myślę,
że niepotrzebnie się martwisz. Ty to ty, a kogo obchodzi, kim są twoi rodzice.
– Mnie – odpowiedział poważnie. – Ten obraz Felice, który William tak hołubi, dokładnie
odzwierciedla stan mojej duszy. Jestem jak ta pusta łódź na jeziorze, unoszona prądem w stronę
złotej przyszłości, która czeka gdzieś za horyzontem. Czy myślisz, że Felice chciała tym
obrazem coś przekazać?
– Tak, ale na pewno nie to, o czym myślisz. Sądzę, że kiedy poznała Eve, wydarzyła się
jakaś tragedia, coś o czym Felice nie potrafi zapomnieć, a co, być może, twoja matka ukryła
głęboko w swej podświadomości, bo nigdy ci o tym nie powiedziała.
– Chyba masz rację. Spakuj się kochanie i spróbujmy już wyjechać.
Nie było to jednak takie proste. Wprawdzie Barbara nie miała nic przeciwko temu, abyśmy
ich opuścili po tradycyjnym angielskim śniadaniu, ale William nie pozwolił uciec nam tak
szybko. Zdążył już odwołać swoją poranną partię golfa, co było dużym poświęceniem z jego
strony i nie miał ochoty spędzić samotnie poranka w domu, pod czujnym okiem swojej żony.
Zaproponował, abyśmy poszli obejrzeć pobliski ogród botaniczny, co Barbara przyjęła z
dezaprobatą.
– Na miłość Boską, William. Chodźmy raczej nad rzekę, nasi znajomi urządzają tam dzisiaj
piknik.
– Ależ my nie mamy nic przeciwko temu, aby zobaczyć ogród botaniczny – powiedziałam
szybko i Philippe mnie poparł, przewidując, że dzięki temu będziemy się już mogli wyrwać
przed południem.
Gdy dotarliśmy do ogrodu, William bardzo się ożywił i widać było po nim, że jest w swoim
żywiole. Wyjawił nam swój sekret, troskliwie ukrywany przed Barbarą, że jest
współwłaścicielem tego miejsca i ma zamiar szczęśliwie spędzić w nim czas po przejściu na
emeryturę. Potem pokazał drzewko różane, które sam wyhodował i nazwał imieniem Eve. Jego
kwiaty miały bladoróżowy kolor, przechodzący w czystą czerwień na brzegach płatków.
Philippe był tak nimi zachwycony, że kupił pół tuzina, które miał zamiar posadzić w ogrodzie
domu we Francji, jeśli uda się je przetransportować.
W drogę powrotną wyjechaliśmy tak szybko, jak tylko na to pozwalała grzeczność i z
westchnieniem ulgi zostawiliśmy za sobą dom Cornellów.
– Dziękuję ci – powiedział Philippe. – Nie zdawałem sobie sprawy, w co cię pakuję, ten
weekend nie był zbyt udany.
– Bzdura – odpowiedziałam. – Bardzo polubiłam Williama i odkryłam przy okazji część
prawdy o Eve.
Nie powiedziałam mu, że sam fakt przebywania z nim przez cały czas sprawiał mi
przyjemność. Byłam pewna, że gdyby tylko Philippe zaprzestał szukania swojego ojca,
zbliżylibyśmy się do siebie jeszcze bardziej.
– William radził, żebyśmy wstąpili na kawę do jakiejś przydrożnej knajpki. Bardzo ją
zachwalał i dał mi dokładne wskazówki, jak tam dojechać. Powiedział, żeby koniecznie się tam
na niego powołać.
– Czemu nie, możemy spróbować.
– Biedny William, zwierzył mi się, że już dawno wyniósłby się z domu Barbary, tylko
trzyma go tam jeszcze jego ogród. Zastanawiam się, czy to nie z powodu Barbary matka czuła
się tam nieszczęśliwa. Może właśnie dlatego wyjechała, najpierw na północ, a potem do
Francji. Żałuję teraz, że jej o to nie wypytywałem, ale aż do tej pory nie interesowało mnie to,
co robiła zanim wyszła za Deauville’a.
– To zupełnie zrozumiałe. Myślę, że Eve była indywidualistką. Wiesz, nagle stała mi się
bardzo bliska, tak jakbym ją znała osobiście.
Philippe uśmiechnął się zadowolony.
– Szkoda, że się już nigdy nie spotkacie – stwierdził. Zgodnie ze wskazówkami Williama,
skręciliśmy w wąską, boczną drogę. Gałęzie drzew, rosnących na poboczu, tworzyły nad szosą
rodzaj tunelu, przez którego gęstwinę przebijały się promienie słońca. Dalej, za niskim
żywopłotem, rozciągały się pastwiska, których granicę wyznaczała wstęga rzeki. Po paru
kilometrach ukazała się nam kawiarnia, o której mówił William. Na zewnątrz ustawione były
stoliki z kolorowymi parasolami, wybraliśmy jeden z nich, stojący tuż nad brzegiem rzeki i
usiedliśmy. Prawie natychmiast podeszła młoda kobieta, aby przyjąć zamówienie. Philippe
wspomniał imię Williama i jej oczy zabłysły figlarnie.
– O, znacie go? – zapytał i zaraz dodała – jest naszym przyjacielem.
– Nie dziwię się, że William tak lubi to miejsce – powiedziałam, wpatrując się w rzekę,
która płynęła leniwie opodal. Woda była całkiem gładka i tylko od czasu do czasu wyskakujące
spod powierzchni ryby, naruszały jej spokój. – Jego sekretne miejsce – dodałam zamyślona –
każdy z nas potrzebuje czegoś takiego.
A moje?. Gdzie jest moje? Przyszedł mi na myśl wodospad Greavey, gdzie cisza zakłócona
była tylko przez kaskady wody rozbijającej się o kamienie i żałobny krzyk kulików, i gdzie nie
istniała ani przeszłość, ani czas teraźniejszy.
Tymczasem przy stoliku obok usiadła jakaś starsza pani, a w chwilę potem nadeszła młoda
kobieta, prowadząc ze sobą trójkę dzieci – dwóch chłopców i dziewczynkę. Philippe opowiadał
mi o swojej rodzinie, a ja obserwowałam chłopców, którzy zawzięcie się kłócili. Matka
krzyknęła na nich, po czym weszła do kawiarni, aby coś zamówić. Dziewczynka zeszła ze
swojego krzesła i usiłowała rozdzielić bijących się już braci.
Philippe odwrócił się do nich plecami.
– Chodźmy już – powiedział i sięgnął do kieszeni po portfel. – Cholera, musiał mi wypaść
w samochodzie, chyba że zostawiłem go u Cornellów. Pójdę sprawdzić. – Podniósł się i
odszedł w stronę parkingu.
Dziewczynka rozpłakała się. Miała jasne włosy, przytrzymywane po obu stronach twarzy
błyszczącymi spinkami. Próbowała wkroczyć między chłopców, ale ci nie zwracali na nią
najmniejszej uwagi. Pragnęłam, aby wróciła ich matka, w końcu nie wytrzymałam, podniosłam
się z krzesła.
– Przestańcie się bić!
Chłopcy zupełnie mnie zignorowali, za to dziewczynka odwróciła się w moją stronę, nagle
tracąc równowagę. Nie wiem, czy się po prostu potknęła, czy też potrącili ją bracia, w każdym
razie nagle znalazła się w rzece. Na sekundę wszystko dookoła zamarło. Rzuciłam się jej na
ratunek, w biegu zrzuciłam buty i wskoczyłam do wody. Tuż pod powierzchnią dostrzegłam
zarys ciała dziewczynki i wyciągnęłam ją. Mała była napięta i sztywna ze strachu i przywarła
do mnie z siłą, jakiej bym się po niej nigdy nie spodziewała.
– Jesteś już bezpieczna, już wszystko dobrze – próbowałam ją uspokoić, trzymając jej
głowę nad powierzchnią wody i holując do brzegu.
Stała już tam starsza pani, której podałam dziewczynkę i sama z kolei spróbowałam wyjść z
wody, ale moje nogi ugrzęzły w mule. Poczułam, że przy każdym ruchu zapadają się w nim
głębiej i głębiej.
– Niech pani kogoś zawoła! – krzyknęłam. – Ugrzęzłam w tym bagnie!
Kobieta położyła dziewczynkę na trawie i zniknęła. Złapałam się trzciny, która rosła w
zasięgu moich rąk, ale złamała się natychmiast. Wokół panowała zupełna cisza, tak że
słyszałam głośne bicie swojego serca i na sekundę, w moich myślach, pojawił się widok
ostatniego obrazu namalowanego przez Felice, z ciałem mężczyzny na brzegu jeziora.
Głos Philippe’a przywołał mnie do rzeczywistości. Ukląkł na brzegu, wyciągnął ręce i
nasze palce spotkały się; wychylił się jeszcze mocniej i chwycił mnie.
– Trzymaj się, Lindsay! Trzymaj się, na litość Boską!
Ciągnął mnie mocno do siebie, ale przerażona stwierdziłam, że bagno zaciska swój uścisk i
przeszło mi przez myśl, że już nigdy się z niego nie wydobędę. Philippe ciągnął tak mocno, aż
miałam wrażenie, że wyrywa mi ręce, nagle z potwornym chlupnięciem moje nogi zostały
oswobodzone i znalazłam się na brzegu obok Philippe’a.
– Lindsay, kochana Lindsay – obejmował mnie mocno i nie mogłam się zmusić, aby się od
niego oderwać.
Dookoła nas zdążył się już zgromadzić niewielki tłumek ciekawskich.
– Czy coś się jej stało? – zapytał ktoś.
– Nie, wszystko dobrze, nie licząc tego, że potwornie śmierdzę.
A co z małą?
– Wszystko w porządku.
– Przyda ci się teraz gorąca kąpiel, Lindsay – Philippe wziął mnie na ręce i zaniósł do
kawiarni.
Pokazano mi drogę do łazienki, wspięłam się po schodach na pierwsze piętro i już po chwili
napuszczałam wody do wanny. Philippe przyniósł z samochodu moją walizkę i przebrałam się
w suche rzeczy.
Kiedy gotowa zeszłam na dół, Philippe wziął mnie w ramiona i przytulił tak mocno, że
prawie nie mogłam oddychać. Pomyślałam. że jednak mu na mnie zależy; może mnie kocha, a
może nie, ale przynajmniej mu zależy.
Wsiedliśmy do samochodu i przez jakiś czas jechaliśmy w zupełnym milczeniu.
– Nie mów Felice o tej przygodzie – poprosiłam Philippe’a. Zatrzymał samochód, wyłączył
silnik i złapał mnie za rękę.
– Dlaczego nie?
– Właściwie nie jestem całkiem pewna. Widzisz, ona ma obsesję na punkcie wody. Kiedy
Roger znalazł ją wtedy przy wodospadzie i sprowadził do domu, mama zamknęła się w studio i
namalowała przerażający obraz – zadrżałam na myśl o nim.
– Dlaczego nic mi o tym nie powiedziałaś?
– Pokazałam obraz Davisowi. Nic nie powiedział, pobladł tylko i był tak zdenerwowany, że
od razu wyszedł. Schowałam potem to płótno.
– Dlaczego?
– Było w nim tyle grozy... To jezioro, pusta łódź, ciało... znowu zadrżałam – Philippe objął
mnie.
– Nie myśl już o tym – powiedział łagodnie i poczułam jego usta na moim czole,
policzkach, szyi. – O mój Boże, Lindsay – wyszeptał. – Gdyby coś ci się stało...
Czekałam, mając nadzieję na dalszy ciąg, ale po chwili Philippe uwolnił mnie i
wiedziałam, że nie powie już nic więcej. Odejdzie i stracę go, jeśli on nie dowie się, kim był
jego ojciec.
ROZDZIAŁ IX
– Wyjeżdżam – powiedziała Jenna, wjeżdżając na wózku do biura i zamykając za sobą
drzwi.
Spojrzałam na nią znad papierów, które trzymałam w ręku.
– Wyjeżdżasz? – powtórzyłam zdziwiona. – Teraz?
– Oczywiście, że nie teraz. – Uderzyła dłońmi w oparcie swojego wózka, jakby chciała
jeszcze bardziej przyciągnąć do siebie moją uwagę. – Ten doktor ze szpitala załatwił mi pobyt
w klinice na Węgrzech. Uważa, że jest szansa na to, że odzyskam władzę w nogach.
– Ależ to wspaniale! Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze.
– Wierzę, że naprawdę tego chcesz. Przestałabym w końcu być ciężarem dla Rogera i byłby
wolny.
– Jestem pewna, że Roger...
– Och Lindsay, nie czaruj mnie. Dobrze wiesz, co Roger czuje. Był dla mnie wspaniały, ale
chcę być niezależna i mieć swoje własne życie – oczy jej błyszczały i była pełna życia.
Po raz pierwszy od śmierci Coninstona moja niechęć do niej rozpłynęła się gdzieś, a i ona
mówiła do mnie z powagą, jakiej do tej pory u niej nie znałam.
– Lindsay, chyba znasz testament mojego ojca; Roger tyle razy o nim mówił. Otóż
postanowiłam się wycofać, to znaczy rezygnuję ze swojej części udziałów.
– Czy to znaczy, że Roger będzie musiał sprzedać Galerię?
– Oczywiście, że nie, głupia. Naprawdę myślisz, że mogłabym mu to zrobić?
– Nie – zmieszałam się. – Jestem pewna, że nie chciałabyś go skrzywdzić.
– Masz cholerną rację, nie chciałabym. Ojciec zastrzegł pewne w warunki, na wypadek,
gdybym chciała wyjść za mąż – skrzywiła się.
– Dick Outhwait jest jednym z członków Rady Nadzorczej i zgodził się, aby scedować
część udziałów Galerii na kogoś innego. Ja potrzebuję swojego udziału, aby wyjechać na
Węgry, będzie mnie to dużo kosztować. Ale jest jeszcze coś. Ktoś musi mnie tu zastąpić, Roger
musi mieć nowego partnera... – przerwała i tak mocno złapała się poręczy wózka, aż jej
pobladły kostki u dłoni. – Ciebie.
Czułam, że zasłużyłam na to. Całe lata ciężko pracowałam na sukces galerii, ale zawsze
musiałam czekać z realizacją moich pomysłów na zgodę Rogera i Jenny. Teraz jednak
wszystko się zmieniło – w moim życiu był Philippe. Czy mogłam pozwolić, aby miłość do
niego stanęła na drodze moich ambicji?
– Nie musisz decydować się od razu – Jenna powiedziała szybko. – Zresztą Roger byłby
wściekły, gdyby dowiedział się, że rozmawiałam z tobą na ten temat. Ale pomyślałam, że
będzie to w porządku wobec ciebie, jeżeli poznasz prawdę wcześniej i będziesz miała czas, aby
się zastanowić. Mam na myśli ciebie i Rogera. Och do diabła, Lindsay, musisz przecież
wiedzieć, co on do ciebie czuje.
– Muszę? – zapytałam cicho – Roger i ja jesteśmy przyjaciółmi... Nie pozwoliła mi
dokończyć.
– I gdybyście chcieli, moglibyście być kochankami. On cię potrzebuje, Lindsay. Ciężko mi
o tym mówić, ale to prawda. On naprawdę cię potrzebuje.
Czy to nie za mało, pomyślałam.
– Muszę ci powiedzieć jeszcze jedno, na wypadek, gdyby coś poszło nie tak – usta jej
zadrżały i oczy zaszkliły się.
– Jest tylko pięćdziesiąt procent szans, że operacja się uda. Chciałabym, abyś poznała
prawdę o śmierci twojego ojca. Zapytaj Dicka Outhwaita, był jej świadkiem. – Otarła łzy
niecierpliwym ruchem. – Chciałabym, abyśmy się rozstały jak przyjaciółki.
Wstałam i ucałowałam ją.
– Dzękuję, Lindsay. Nigdy nie wydobędziesz prawdy z Felice, ma żelazny charakter,
pomimo tego głupiego kobiecego wnętrza. Wierzy tylko w to, co jest dla niej wygodne.
Decyzja, czy chcesz znać prawdę, należy tylko do ciebie. A teraz bądź taka dobra i otwórz mi te
cholerne drzwi.
Obserwowałam ją, jak przejeżdżała wózkiem przez galerię, krzycząc na Daviesa, aby jej
otworzył drzwi wejściowe. Usiadłam przy biurku i zamyśliłam się nad swoją przyszłością. Czy
naprawdę miałam jakiś wybór? Czy ta pozorna bezradność Felice zmuszała mnie, abym przy
niej została? Jak mogłam zawieść Rogera? Wiedziałam, że mnie potrzebuje; byliśmy
przyjaciółmi, znajomymi z pracy i jeśli miałam wierzyć jego zachowaniu, chciał się ze mną
ożenić.
A z drugiej strony, co zrobić z miłością do Philippe’a, nieodwzajemnioną miłością, która
już prawdopodobnie taką pozostanie? Z tego co wiedziałam, mógł mieć przecież kogoś innego.
Wprawdzie powiedział mi o swoich zerwanych zaręczynach, ale nie oznaczało to, że nie czeka
gdzieś na niego jakaś inna kobieta.
Westchnęłam i spróbowałam skupić się na pracy, ale już po chwili znowu złapałam się na
myśli o Rogerze. Co miałam mu odpowiedzieć? Kogo mogłabym się poradzić? Było na
szczęście trochę czasu, aby to wszystko przemyśleć, bo Roger wyjechał i nie spodziewałam się
go wcześniej, niż za parę dni.
Wyszłam z galerii wcześnie, obiecując sobie, że nadrobię zaległości następnego dnia.
Miałam dreszcze, spowodowane chyba kąpielą w zimnej wodzie poprzedniego dnia. Jednak
zanim dotarłam do domu poczułam się już lepiej i postanowiłam wyjść z Barneyem na spacer
po wzgórzach.
Marsz do Greavey i odpoczynek przy wodospadzie rzeczywiście dobrze nam zrobiły,
bowiem znowu poczułam się normalnie. Kiedy wróciłam do domu, zastałam Dorę siedzącą w
naszej kuchni.
– Gdzie jest Felice? – zapytałam.
– Bolała ją głowa, więc położyła się spać. Chodźmy do mnie, właśnie przygotowałam
kolację.
Zgodziłam się chętnie i już za chwilę siedziałam wygodnie w fotelu, ze szklanką sherry w
ręku.
– Odpręż się, kochanie, jesteś taka spięta – powiedziała Dora.
Z ulgą sączyłam swojego drinka, podczas gdy ona nakrywała do stołu. Pokój był bardzo
przyjemny, jego białe ściany kontrastowały z dębowymi belkami na suficie i meblami –
panowała tu prawdziwie rodzinna atmosfera.
– Opowiedz mi o waszym wyjeździe – poprosiła Dora, gdy siedziałyśmy już przy stole.
Interesowało ją wszystko: Cornellowie, dom, ich przyjaciele, ogród. Najbardziej jednak
dopytywała się o obraz Felice, który wisiał w pokoju Williama.
– Opisz mi go – zażądała.
– Chyba pamiętam ten obraz. Mówisz, że sprawiał raczej przyjemne wrażenie?
– Tak, w pewnym sensie. Pomijając tylko opuszczoną łódź. Dlaczego mama tak uparcie
maluje puste łodzie?
Skończyłyśmy jeść i Dora wstała od stołu.
– Usiądź tutaj, kochanie – wskazała mi wygodny fotel – i nie ruszaj się stąd. Skoczę tylko
do Felice zobaczyć, czy przypadkiem czegoś nie potrzebuje.
Usiadłam więc w fotelu i spróbowałam się odprężyć. Przymknęłam oczy i na chwilę się
zdrzemnęłam, a kiedy ponownie je otworzyłam, Dora przygotowywała właśnie kawę.
– Dzwonił Philippe, kiedy robiłam Felice drinka. Opowiedział mi o tym, jaka byłaś wczoraj
odważna, ratując tę dziewczynkę. Wybiera się do nas.
– To był tylko naturalny odruch – skwitowałam jej słowa.
– Czy opowiedziałaś o tym Felice?
– Nie, Philippe nalegał, abym nic jej nie mówiła. Lindsay, czy zdajesz sobie sprawę, że
Felice jest o niego zazdrosna? Przyzwyczaiła się do myśli, że pewnego dnia możesz ją opuścić
dla Rogera, ale tylko dlatego, że wie, że dalej byście się o nią troszczyli.
– Ma jeszcze ciebie – odpowiedziałam, zanim zdążyłam się zastanowić nad swymi
słowami.
– Jestem na drugim miejscu – stwierdziła. – Zawsze byłam na drugim miejscu, nawet mój
mąż ożenił się ze mną w chwili słabości.
– Jestem pewna, że to nieprawda.
– Ale on dla mnie też nie był pierwszym. Byłam zakochana w Leslie’m Outhwaicie.
Wszystkieśmy się w nim kochały; ja, Felice i inne dziewczyny.
– Czy Leslie Outhwaite jest siostrzeńcem Dicka? A która z was została jego szczęśliwą
wybranką?
– Żadna, on umarł.
– A jak to było z mamą i moim ojcem? Dora uśmiechnęła się szeroko.
– Wiesz, jaki był Con. Gwałtowne zaloty i małżeństwo. Kochał twoją matkę do
szaleństwa... Felice też go kochała, wiem o tym, była też bardzo lojalna. Potrzebowała
wsparcia, opieki i Con jej to zapewnił. A poza tym, wierzył w jej talent.
Nie powiedziała mi nic nowego, doskonale zdawałam sobie sprawę, co czuli do siebie
Felice i Con.
Naszą rozmowę przerwał przyjazd Philippe’a. Dora wyszła do kuchni, aby przygotować
mu kawę i zostaliśmy sami.
– Martwiłem się o ciebie – pochylił się i pocałował mnie w policzek. – Mam nadzieję, że
się nie przeziębiłaś?
– Oczywiście, że nie. Byłam tylko trochę zmęczona i Dora zaprosiła mnie do siebie. Przez
cały czas mnie rozpieszcza – dodałam, gdy wróciła z kuchni.
– Chyba pójdę zobaczyć co u Felice – powiedziała.
– Dora jest jak zwykle bardzo taktowna. A jak się czuje Felice?
– Położyła się do łóżka, bo rozbolała ją głowa. Spojrzał na mnie zamyślony.
– Czy to nie jest mały protest z jej strony? Po prostu reakcja na nasz wspólny wyjazd?
– Nie sądzę – odpowiedziałam bez przekonania, bo trafił znowu w samo sedno.
Philippe wypił kawę i ponownie napełnił filiżankę.
– Jenna poprosiła mnie, abym pojechał z nią na Węgry do kliniki. Zrobiła awanturę, kiedy
jej odmówiłem.
– Wiecznie robi awantury.
– Chyba mi nie uwierzyła, kiedy powiedziałem, że muszę jechać do Londynu. W każdym
razie jestem pewien, że Roger będzie jej towarzyszył.
– A czy ty miałbyś ochotę jechać? Spojrzał w bok.
– Miałem wrażenie, że zaproponowała to z grzeczności – Grzeczności! – wybuchłam. –
Ona nie dba o grzeczności. Potrzebuje uwagi, opieki, miłości i całkowitego poświęcenia.
– Tak jak większość kobiet – stwierdził rozdrażniony. – Szkoda, że nie możecie być
przyjaciółkami.
– No dobrze – poddałam się. – Doszliśmy do porozumienia.
– Świetnie. Jenna jest na straconej pozycji, ten wypadek zrujnował jej życie.
– I doprowadził do śmierci mojego ojca. Philippe podniósł się.
– Czy masz ochotę przejść się nad jezioro? Chciałbym zrobić parę zdjęć.
– Jeśli chcesz – powiedziałam obojętnie.
Był tak pochłonięty Jenną, iż stwierdziłam, że nie mam już żadnych szans.
– Oczywiście, że chcę, moja droga Lindsay. – Wyciągnął ręce i pomógł mi wstać,
przytrzymując mnie przy sobie na moment
Nad jeziorem wiał lekki wiatr, marszcząc powierzchnię wody. Spienione fale rozbijały się
o brzeg. Philippe zaczął zabawę z aparatem; co chwilę zmieniał miejsca, siadał, kucał, kładł się.
– Masz zamiar wygrać jakiś konkurs fotograficzny, czy co?
– To z powodu oświetlenia. Felice maluje zwykle ten rodzaj wieczornego światła, jest w
nim coś magicznego. Twoja matka jest geniuszem.
– Nie, nie jest. Jest po prostu dobra jako artystka i potworna, jeśli chodzi o współżycie z
nią.
Philippe przykucnął nad brzegiem jeziora z aparatem skierowanym na wprost siebie. Woda
błyszczała srebrzyście, a na jej powierzchni igrały punkciki światła poruszane łagodnym
falowaniem jeziora. Po drugiej stronie, nad brzegiem majaczył zarys domu, częściowo
ukrytego za gęstwiną liści otaczającego go ogrodu. Cała scena wydała mi się jakaś nierealna i
przez sekundę wydawało mi się, że w tym dziwnym, wieczornym świetle dostrzegłam
tajemniczy dom, tak dobrze mi znany z obrazów Felice.
Philippe podniósł się.
– To chyba złudzenie spowodowane tym światłem. Ten dom...
– Masz na myśli ten dom po środku? Przed chwilą też zwróciłam na niego uwagę. Zrób
zdjęcie – powiedziałam, przyjrzałam się budynkowi lepiej i ze zdumieniem stwierdziłam, że
przecież go dobrze znam.
– Nie mogę w to uwierzyć, Philippe – stanęłam obok niego. – Wiesz, do kogo należy ten
dom? Do Outhwaitów.
W tym momencie na przystani ukazał się mężczyzna, który odcumował łódź i zaczął
płynąć w naszym kierunku. Po chwili wyłączył silnik i łódź dobiła do brzegu.
– Tak myślałem, że to wy! – krzyknął mężczyzna. – Zapraszam na drinka.
– Jak udało ci się nas rozpoznać? – zapytałam, gdy wsiedliśmy do łodzi.
Dick Outhwait roześmiał się.
– Tajemnica! Mamy teleskop.
Włączył silnik, gdy tylko zajęliśmy miejsca i już po chwili byliśmy na drugim brzegu. Na
pomoście czekała Peggy.
– Lindsay, kochanie. Jak dobrze was widzieć. Gdy was ujrzałam, od razu powiedziałam do
Dicka – prawda Dick – że wy dwoje musicie mieć wielką ochotę na coś do picia – prowadziła
nas ścieżką w stronę tarasu. – Philippe, czy wiesz jak obchodzić się z rożnem? Dick zawsze
twierdził, że nie jesteśmy na czasie, bo nie mamy rożna, a teraz gdy je w końcu kupiłam,
zupełnie go nie używamy.
– Pokaż mi, gdzie ono jest.
Z prawdziwą przyjemnością przyglądałam się, z jaką wprawą i znajomością rzeczy
Philippe zabrał się do pracy i już po chwili powietrze wypełnił zapach smażonych szaszłyków.
Odeszłam nad brzeg jeziora, mając ciągle w pamięci dom Outhwaitów widziany z drugiej
strony. Z tego brzegu widok był mi znajomy i zdałam sobie sprawę, że widziałam go wiele razy
na obrazach Felice. Nadszedł Dick.
– Nigdy nie mam dosyć tego widoku.
– Felice często go malowała, prawda?
– Tak, w dawnych czasach, zanim jeszcze poznała Coninstona.
– W jaki sposób się spotkaliście?
– Mój bratanek studiował razem z nią w Akademii Sztuk Pięknych. To on ją tutaj
przywiózł.
– Leslie? – zdziwiłam się.
– Tak – odpowiedział Dick i westchnął. – On nie żyje. Biedny Leslie, miał taki talent i
zginął w tak głupim wypadku.
– Co się stało?
– Utopił się w tym jeziorze. – Dick odwrócił się.
– Chodźmy Lindsay, szaszłyki są już na pewno gotowe.
„Utopił się w tym jeziorze” – słowa Dicka kołatały mu się w głowie, gdy usiedliśmy na
tarasie. Szaszłyki były dobrze przypieczone i pikantne, Peggy podała jeszcze do nich chleb i
pikle.
Nad jeziorem zaczynał już powoli zapadać zmrok. To właśnie tę porę dnia, jej
nieokreślony, niebieskoszary blask, Felice uchwyciła na swych obrazach z takim
powodzeniem. Byliśmy w trakcie jedzenia, kiedy z drugiego brzegu odbiła łódź. Samotna
postać, która siedziała na dziobie dopłynęła do środka jeziora i pozostała tam już bez ruchu.
Leslie utopił się w tym jeziorze. Ale jak? Nie było to przecież niebezpieczne miejsce, nie
było w nim zdradzieckich prądów czy głębin. Jedynie w czasie nielicznych sztormów jezioro
przybierało bardziej groźny wygląd, ale nawet gdyby rzeczywiście istniało jakieś
niebezpieczeństwo, zawsze przecież można było dopłynąć do którejś z przystani.
Nie wiem dlaczego, ta bardzo odległa tragedia wywarła na mnie takie wrażenie, czułam się,
jakbym widziała to zdarzenie na własne oczy. Nagle zdałam sobie sprawę, skąd to uczucie –
widziałam już przecież to wszystko na wielu obrazach Felice. Spojrzałam na Philippe’a,
rozglądał się dookoła niespokojnie. Nagle Dick dotknął mojego ramienia.
– Dzwoniła do nas Jenna. Czy ten pomysł z Węgrami, to według ciebie rozsądne?
– Myślę, że jeżeli jest szansa na odzyskanie władzy w nogach, to powinna spróbować.
– A jeżeli nic z tego nie wyjdzie?
– Nie wiem, jak będzie mogła z tym żyć. Dick, ona mi powiedziała, że widziałeś ich
wypadek. Jak to możliwe?
Dick odwrócił wzrok, a Peggy natychmiast się wtrąciła.
– Nie wiemy, co się stało.
– Myślę, że wiecie – stwierdziłam cicho. – Coninston był waszym najlepszym
przyjacielem. Czyżbyście go kryli?
Peggy zaparło dech, a jej twarz poczerwieniała ze złości.
– Jak śmiesz mówić coś takiego, Lindsay. Twój własny ojciec.
– Oto właśnie dlaczego. Muszę znać prawdę.
– Zapomnij o tym, to już przeszłość – powiedział Dick z gniewem w głosie.
– Ale nie dla Jenny. Widzicie, wszystko co wiem na ten temat, to tylko pogłoski. Ty Dick,
o niczym mi nie powiedziałeś. Mam prawo znać prawdę. – Zwróciłam się do Philippe’a. – Czy
nie mam racji?
– Lepiej zostaw tę historię w spokoju – odpowiedział cicho.
– A czy ty masz zamiar zostawić swój problem w spokoju? To nie fair wobec Jenny, Felice
nienawidzi jej od tamtej pory. Wini ją za ten wypadek, a gdy spróbuję coś od niej wyciągnąć,
zaraz zalewa się łzami.
– Nie widziałam tego wypadku – gwałtowne słowa Peggy tylko zwiększyły moją
podejrzliwość.
– Felice być może nie wie dokładnie, co się stało, ale ciągle ją to prześladuje –
powiedziałam cicho. – Maluje High Sail, jakby to był jej senny koszmar, tak samo jak maluje
ciągle jezioro i pustą łódź.
– Bzdura – Outhwaitowie powiedzieli to równocześnie. Pokręciłam przecząco głową.
– Pamiętacie, że Con zabierał mnie na wspinaczkę po łatwiejszych ścianach. Nie
zapomniałam jego taktyki, zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństw wspinaczki, więc na
szczycie tej, prawie nieosiągalnej góry, on i Jenna musieli połączyć się liną. Jeśli on by spadł,
Jenna nie miałaby sił, aby go utrzymać. Tymczasem on zginął, a Jenna tylko się poważnie
potłukła. Więc co było nie tak?
Dick podniósł się, był bardzo zdenerwowany.
– To śmieszne i całkiem niepotrzebne. Jestem pewien, że Felice powiedziała ci...
Przerwałam mu.
– Nigdy nie rozmawiała ze mną o wypadku. Uważałam, zresztą tak jak inni, że była to wina
Jenny. Ale teraz chciałabym się wreszcie dowiedzieć prawdy, Dick.
Dick usiadł ponownie i ukrył twarz w dłoniach. Kiedy w końcu na mnie spojrzał, przeraził
mnie wyraz smutku w jego oczach.
– Lindsay ma rację. Za długo miałem na sumieniu, to że nie powiedziałem wtedy prawdy.
Peggy wybuchnęła gniewnie.
– Dick, przecież ustaliliśmy. Nie możemy cofnąć słowa, które daliśmy Felice, to jej złamie
serce.
– A co z Jenną? Młodą, piękną i przykutą do wózka. Sprawiliście, że jak wszyscy
uwierzyliśmy, że to była jej wina, bo Felice nie mogła się pogodzić z faktem, że reputacja Cona
mogłaby zostać splamiona.
Peggy zerwała się z krzesła i stanęła przy mnie.
– Nie będziemy cię słuchać, prawda? Dick, powiedz jej, że to wszystko przeszłość i nie
powinno ją to obchodzić.
– No, Dick? Czy możesz mi powiedzieć, że nie powinna mnie obchodzić śmierć własnego
ojca?
Dick pochylił się do przodu i położył dłonie na moich kolanach.
– Lindsay, błagam cię, zapomnij o tym. Zdarzył się wypadek i to jest prawda.
– Więc jeżeli to był wypadek, jak mówisz, dlaczego Felice zwaliła całą winę na Jennę?
Nigdy nie powiedziałeś mi o okolicznościach tego wypadku, a kiedy wróciłam do domu, Felice
nie była w stanie, aby opowiadać na jakiekolwiek pytania. Źle zrobiłam, bo powinnam była od
razu zainteresować się, jak wyglądała prawda. Ale aż do chwili, kiedy Jenna powiedziała mi, że
wszystko widziałeś, nie chciałam denerwować Felice. Teraz sytuacja się zmieniła, Jenna ma
rację, chcę znać prawdę i mam do tego prawo.
Dick podniósł się i powiedział.
– Po wypadku zapytałem się Felice, czy mogę ci powiedzieć, jak do niego doszło, ale
zmusiła mnie, abym przyrzekł, że tego nie zrobię. Teraz muszę złamać to przyrzeczenie.
Odszedł w głąb domu ciężkim krokiem i ze spuszczoną głową; wyglądał tak, jakby nagle
postarzał się o kilka lat.
Poczułam, jak w moich oczach zbierają się łzy, które po chwili zaczęły wolno spływać po
policzkach.
– O Boże, Philippe! Co ja zrobiłam?
Philippe przyciągnął mnie do siebie i zaczął całować moje włosy, oczy, mokre policzki;
były to pocałunki pozbawione namiętności, pocałunki, jakimi obsypuje się dziecko, aby
złagodzić jego ból.
Dick zjawił się po chwili na tarasie.
– Weź to – powiedział i wcisnął mi do ręki swój pamiętnik. – Znajdziesz tu moją relację z
wypadku.
– Dick, czy jesteś pewny, że chcesz, abym to przeczytała?
– Tak – odpowiedział stanowczo. – Peggy się ze mną nie zgadza, jest bardzo
zdenerwowana. Jeżeli nie macie nic przeciwko temu, odwiozę was z powrotem.
Wsiedliśmy do łodzi, Dick zapalił silnik i szybko znaleźliśmy się po drugiej stronie jeziora.
– Dick? – dotknęłam jego ramienia, gdy dobiliśmy do brzegu.
– Masz rację – powiedział. – Tylko błagam cię, nie zdradź się przed Felice, że pożyczyłem
ci swój pamiętnik. Jeżeli ma wreszcie odzyskać spokój, może się jej to udać tylko wtedy, gdy
podtrzyma swoje złudzenie.
– Myślę, że straciłam dwoje przyjaciół – powiedziałam do Philippe’a, przyciskając
pamiętnik do piersi.
– Zawsze byli lojalni wobec Felice... – objął mnie ramieniem i poszliśmy w stronę drogi.
Zaczynało się już ściemniać.
– Muszę znać prawdę, Philippe.
– Ona ci tego nie wybaczy.
Philippe odprowadził mnie pod dom i odszedł nie proponując spotkania. Ogarnął mnie
smutek i tak mocno ścisnęłam pamiętnik Dicka, aż wycisnął ślad na moim ręku. Może
powinnam się teraz odwrócić i wrzucić ten pamiętnik do wody, nie przeczytawszy go? A jeśli
to zrobię, co potem?
W domu nie paliły się żadne światła, ale okna salonu Dory były rzęsiście oświetlone i
doszłam do wniosku, że pewnie Felice, pozbywszy się bólu głowy, dotrzymuje Dorze
towarzystwa.
Kiedy przekręciłam klucz w zamku, Barney zawarczał i wyskoczył na zewnątrz, gdy tylko
otworzyłam drzwi, po czym stanął na ścieżce czekając aż pójdziemy na codzienny spacer. Nie
mogłam go zawieźć, najpierw jednak zaniosłam pamiętnik do swojego pokoju i zamknęłam go
w szufladzie.
Barney poprowadził mnie ścieżką w stronę wzgórz. Woddali góry, fiołkowo-różowego
koloru, powoli zlewały się z nocnym niebem. Zmierzch zapadał teraz szybko i widziałam już
tylko zarys drogi. Szłam wolno, próbując uspokoić myśli. Musiałam uwierzyć, że to co miałam
zamiar zrobić, było słuszne.
Kiedy wróciłam do domu, u Dory było już ciemno, za to dostrzegłam światło w pokoju
Felice. Wbiegłam po schodach na górę; Felice leżała na łóżku i czytała.
– Nie boli cię już głowa?
– Nie, dzięki Dorze – powiedziała zjadliwie. – Naprawdę wolałabym, abyś nie zabierała
psa na spacer o tak późnej porze. Mogłoby ci się coś stać.
Odłożyła książkę i okulary na nocny stolik i skuliła się pod kołdrą.
– Robiłyśmy z Dorą ciasteczka na uroczystości kościelne. Podeszłam do niej i ucałowałam
w miękkie policzki.
– Śpij dobrze – zamknęłam drzwi i przeszłam do swojego pokoju.
Opłukałam twarz zimną wodą, rozebrałam się szybko, włożyłam szlafrok i usiadłam przy
biurku, aby przeczytać pamiętnik Dicka.
Zaznaczył zakładką ze wstążki miejsce, gdzie chciał, abym otworzyła. U góry strony
widniała data: 4 maja. Musiałam się skoncentrować, aby odcyfrować niewyraźne pismo Dicka.
Miałam przed sobą raport z miejsca wypadku, pisany przez prawnika, który bezstronnie ustalił
fakty i pozostawił je bez komentarza. Pisał: „Straszny dzień. Coninston zabił się na High Sail.
Jenna jest w ciężkim stanie. Nisko zawieszone chmury i topniejący w szczelinach gór śnieg
sprawił, że pół – , nocna ściana była zupełnie mokra. Towarzyszyłem im w marszu przez piargi
aż do podnóża skały. W takich warunkach była to cholernie niebezpieczna wyprawa i błagałem
Cona przez całą drogę, by zrezygnował ze swoich zamierzeń ze względu na Felice. Powiedział
mi, że pokłócili się z powodu tego głupiego planu Jenny, ale nie zrezygnował. Powiązali się
liną, Coninston prowadził, wbijając haki i mocując linę asekurującą. Jenna wspinała się na
prawo od niego, wyszukując oparcia w głębokich szczelinach, Con przytrzymywał ją swoją
liną. Posuwali się wolno, widziałem, że mają problemy. Con nie zauważył spadającego
kawałka skały, który uderzył go w ramię i strącił ze skaty. Spadł na linie 30 albo 40 stóp w dół.
Nie byłem w stanie dojrzeć, czy się rusza. Jenna zaczęte się spuszczać w dół, ale w pośpiechu
straciła równowagę i spadła na ten sam występ, co Con. Nie mogłem do nich dotrzeć bez
odpowiedniego sprzętu, pobiegłem więc do samochodu, podjechałem do najbliższego telefonu
i wezwałem policję i Pogotowie Górskie. Akcja była bardzo trudna, ze względu na złe warunki,
ale w końcu do nich dotarli. Kiedy zwieźli Cona na dół, już nie żył, a Jenna była nieprzytomna.
Pojechałem do szpitala za karetką.
Nie wiem, jak zdobędę się na odwagę, aby o wszystkim powiedzieć Felice”.
Na tym zapiski kończyły się. Przerzuciłam parę kartek i czytałam dalej. Dick pisał, że brał
udział w dochodzeniu, które miało ustalić przyczyny zgonu Cona. Werdykt brzmiał:
nieszczęśliwy wypadek.
Zamknęłam pamiętnik i otarłam załzawione oczy. Przypuszczałam już wcześniej, że
niechęć Felice do Jenny była spowodowana tym, że była ona z Conem podczas jego ostatniej
wspinaczki. Ale świadectwo Dicka otworzyło mi oczy na jeszcze jeden szczegół.
Zdałam sobie sprawę, że one obie biorą na siebie winę za wypadek, któremu nie potrafiły
zapobiec. Felice nie mogła sobie darować, że Con zmarł, zanim doszło między nimi do
pojednania po wcześniejszej sprzeczce. Usprawiedliwiłam jej gniew wielką miłością do Cona i
strachem o jego bezpieczeństwo.
Jenna natomiast winiła siebie za swoje głupie pragnienie przygody i wyzwanie rzucone
Coninstonowi. Nareszcie zrozumiałam, dlaczego Felice nie chciała mówić o śmierci ojca. Rana
spowodowana kłótnią ciągle nie była zagojona. Zaś biedna Jenna, która zapamiętała tak
niewiele, ze stoickim spokojem znosiła wszystko uważając, że ma swój wkład w to, że doszło
do wypadku. Pomyślałam, że może nadejdzie czas, kiedy będę mogła odegrać między nimi rolę
rozjemcy.
ROZDZIAŁ X
Roger wrócił do domu następnego wieczora i kiedy dzień później przyjechałam do galerii,
zastałam go już w biurze. Ledwie mnie zobaczył, podszedł do mnie, objął i pocałował,
pierwszy raz był to długi i namiętny pocałunek.
– Roger! – wyrwałam się z jego objęć. – Co się dzieje?
Roger roześmiał się i uświadomiłam sobie, jak atrakcyjnym jest mężczyzną i że zaledwie
parę tygodni temu jego namiętność wcale by mi nie przeszkadzała.
– To była owocna podróż. Trafiłem na ważny obraz, który na pewno bardzo dobrze
sprzedamy – przerwał dając mi czas, abym usiadła. – A poza tym – ciągnął dalej – jak wiesz,
Jenna zdecydowała się na wyjazd do tej kliniki na Węgrzech. Obiecałem pojechać z nią i
pozostać tam aż do czasu, gdy będzie po wszystkim.
– Pragnę całym sercem, aby odzyskała władzę w nogach – przerwałam mu – ale czy nie
sądzisz, że ona działa trochę zbyt pochopnie rezygnując ze swoich udziałów w galerii?
Dopiero, gdy skończyłam mówić przypomniałam sobie, że Jenna prosiła, abym się nie
wygadała przed Rogerem, zanim on sam mi tego nie powie.
– Wiedziałem, że się wygada. Uważam, że będzie miała zapewniony byt, a poza tym nie
jest związana uczuciowo z galerią i więcej tu z nią kłopotów, niż pożytku. To ojciec pokierował
nami tak, byśmy zajęli się interesami. Jeśli chodzi o mnie, wcale mi to nie przeszkadza –
uśmiechnął się i sięgnął po moją rękę. – A ty, Lindsay? Czy twoje serce naprawdę należy do
galerii?
Zawahałam się przez moment.
– Wiesz, że kocham swoją pracę. A poza tym czuję się w jakiś sposób odpowiedzialna za
galerię ze względu na umowę, jaką twój ojciec zawarł z Felice.
– Ciebie to do niczego nie zobowiązuje. Obrazy Felice będą wisiały tu tak długo, jak długo
galeria będzie otwarta dla publiczności.
– Wiem, o tym, Roger i jestem pewna, że matka to docenia.
– Wątpię, ona uważa, że jest to jej prawo. Mój ojciec ją adorował.
– Głupstwa mówisz – skwitowałam szybko. – On był przywiązany do twojej matki.
– Matka zmarła dawno temu. Dziwne – zauważył – że musiałem się właśnie zakochać w
córce Felice.
Usiadłam powoli na krześle. Serce waliło mi jak młot i poczułam, że moje policzki stają się
czerwone. Roger zdawał się tego nie zauważać. Przewracał jakieś papiery na biurku, w
pewnym momencie odłożył swój długopis i spojrzał na mnie.
– Wiesz, że rezygnacja Jenny zostawia mi wolną rękę co do wyboru nowego wspólnika.
Czy rozważysz moją propozycję?
– Czy uważasz, że to dobry pomysł? To znaczy mam na myśli...
– Masz na myśli – przerwał mi zły – że nie chcesz być związana z Galerią na zawsze.
Chcesz wolności. Ale czy nie widzisz, Lindsay, że chcę się z tobą ożenić? Wiesz, że cię kocham
i myślę, że moglibyśmy być ze sobą szczęśliwi.
Twarz mu pojaśniała, gdy to mówił, a jego wzrok zmusił mnie, abym też na niego
spojrzała.
– Nie musisz się decydować od razu, mogę poczekać. Odwrócił głowę w bok i teraz
widziałam tylko jego zawzięcie zaciśnięte usta.
– Jenna powiedziała mi, że wyjechałaś na weekend z Deauville’em. Nie podoba mi się to. –
Podniósł się nagle z krzesła, podniósł mnie w górę i przytrzymał w swoich ramionach.
– To chyba nie jest twój interes.
– Owszem, chyba tak. Należysz do mnie.
– Nie, Roger, nie należę. Proszę, puść mnie. Doszliśmy do miejsca, z którego nie było już
powrotu i nie byłam z tego zadowolona. Chciałam w dalszym ciągu pracować w galerii, bo
lubiłam tę pracę. Zgodziłabym się też oczywiście zostać wspólnikiem Rogera, gdyby nie było
to związane z jakimiś dodatkowymi warunkami.
Roger zwolnił swój uścisk i usiadł ciężko na krześle. Miał teraz tak samo posępny wyraz
twarzy, jaki często widziałam u jego siostry.
– Przypuszczam, że Deauville powiedział ci, że jego ojciec pominął go dzieląc swój
majątek tylko pomiędzy jego trzech braci. Sprawdziłem to dokładnie. Trochę to dziwne, nie
uważasz?
– Wcale mnie to nie dziwi. Andre Deauville nie był ojcem Philippe’a.
Roger spojrzał na mnie zdziwiony.
– Powiedział ci to? Nie wierzę Deauville’om. Kto jest w takim razie jego ojcem?
– Nie mam pojęcia.
Roger wyprostował się i chwycił mnie za nadgarstki.
– Nie wierzę ci.
– To nie jest ani mój, ani twój interes, więc lepiej zapomnij o tym.
Spojrzał na mnie groźnie, by już po chwili, tak jak mu się to często zdarzało, zmienić się
całkowicie. Pocałował moją dłoń i uśmiechnął się w taki sposób, jakby już zdążył zapomnieć o
swoim gniewie.
– Przepraszam, kochanie. Wiesz, że jestem zazdrosny, to głupie z mojej strony. Nie mam o
co być zazdrosny, prawda?
Zignorowałam jego pytanie.
– Roger, bardzo lubię pracę w galerii. Czy nie moglibyśmy zostawić wszystkiego tak jak
było, przynajmniej do czasu, gdy Jenna będzie już po operacji?
Uśmiechnął się.
– Oczywiście, Lindsay. Nie poradziłbym sobie z tą cholerną galerią bez ciebie.
Była to prawda.
Napięcie, jakie na chwilę zapanowało między nami, zdążyło się ulotnić i odetchnęłam z
ulgą. Usiedliśmy, by porozmawiać o interesach i ostatnich transakcjach, które rzeczywiście
były wyjątkowo udane. Przerwał nam dzwonek telefonu. Podniosłam słuchawkę i wymieniłam
nazwę galerii. Przez chwilę w słuchawce panowała cisza, aż w końcu ktoś poprosił o rozmowę
z Rogerem. Zapytałam kto mówi, choć już dobrze wiedziałam, do kogo należał głos.
Zasłoniłam słuchawkę dłonią i wyszeptałam do Rogera.
– Ritter.
Roger wyciągnął rękę po słuchawkę i przedstawił się, jego twarz stała się teraz kamienna, a
głos brzmiał szorstko.
– Zwróciliśmy panu wszystkie obrazy, panie Ritter. Moja siostra dała panu pokwitowanie
na dziesięć płócien i tyle zwróciliśmy.
Przerwał słuchając, po czym znowu odezwał się.
– Nic nie wiem o żadnej paczce. Sprawdzę to i zadzwonię do pana.
Rzucił słuchawkę na widełki i zawołał Daviesa, który natychmiast wszedł do biura.
– Zamknij drzwi – powiedział niecierpliwie Roger. – Dwonił przed chwilą Ritter i
twierdził, że zostawił tu Jennie jakąś paczkę.
Davies przytaknął.
– To prawda, na opakowaniu jest napisane jej imię.
– Przynieś ją tutaj, proszę.
Za moment Davies wrócił z paczką, w której najwyraźniej były zrolowane płótna. Róg
papierowego opakowania był z jednej strony naderwany, pod spodem znajdowała się jeszcze
jedna warstwa papieru.
– Wygląda na to, że mamy tu jeszcze inne płótna Rittera – warknął Roger.
Davies zawahał się.
– Panna Jenna powiedziała, że pod żadnym pozorem nie mogę panu tego pokazać i była
bardzo zła, kiedy nie chciałem jej tego przyrzec. Kazała mi wyjść z magazynu, ale kiedy poszła
do domu zajrzałem tam, lecz paczki już nie zauważyłem. Dopiero później, kiedy przestawiałem
ramy, , przypadkowo się na nią natknąłem.
– Dziwne, myślę, że powinniśmy je otworzyć, Roger – powiedziałam.
Roger wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia w co się Jenna bawi, ale jeśli myśli, że uda się jej podrzucić mi te
cholerne obrazy Rittera, to się grubo myli – przerwał i obserwował, jak Davies rozpakowuje
paczkę, rozwija płótna i układa je na podłodze.
Na widok obrazów Roger głęboko odetchnął i sięgnął po szkło powiększające, które leżało
na biurku. Ja i Davies spojrzeliśmy na siebie.
– Cholera! – powiedział Roger. – Spójrzcie na to. Przykucnęliśmy z Daviesem koło niego.
– Nie wierzę własnym oczom. Nigdy dotąd nie widziałem tak dobrych kopii –
stwierdziłam.
– To nie kopie – Roger delikatnie przesuwał palcem po podpisie, widocznym na obrazie. –
To oryginały.
– Ależ to niemożliwe! – wykrzyknęłam. – Oczywiście, widziałam je wcześniej w kolekcji
Carvela w Galerii Thurley, ale myślałam...
– Te obrazy zostały skradzione – powiedział Davies. Roger poczerwieniał z gniewu.
– Jak Ritter śmiał tak wykorzystać Jennę?! Będę... będę... – Nie mógł dokończyć.
– Niech się pan uspokoi. – Davies wyprostował się. – Myślę, że musimy się dowiedzieć,
czy panna Jenna jest rzeczywiście w to zamieszana.
– Daj spokój, Davies. Jenna i skradzione obrazy – jego głos załamał się.
– Ona mogła o niczym nie wiedzieć – powiedziałam niepewnie. – Na pewno ją okłamał.
– Więc Ritter jest albo złodziejem, albo odbiorcą skradzionych obrazów – skwitował
Roger. – Wygląda na to, że go mamy.
– Chyba jednak nie, Roger. Bardzo sprytnie to obmyślił. Policji nigdy by nie przyszło do
głowy, aby szukać skradzionych obrazów w galerii o takiej reputacji, jak nasza. Ukrycie ich
tutaj było mistrzowskim posunięciem, zwłaszcza, że wciągnął w to Jennę – zaczęłam
rozpatrywać, jakie konsekwencję przyniosłoby znalezienie skradzionych obrazów na terenie
galerii. – Oskarżyliby nas, że skradziono je na nasze polecenie.
– I bylibyśmy zrujnowani – dodał Roger.
– Do tego nie dojdzie – odezwał się Davies. – Musimy się ich pozbyć.
– Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. W jaki sposób się ich pozbyć?
Spojrzałam wyczekująco na Daviesa.
– Muszę pomyśleć – odpowiedział.
Roger podsunął mu krzesło, ja również usiadłam, bo nagle poczułam jak bardzo jestem
przerażona tą sytuacją. Tylko Davies zdawał się tym wszystkim bawić. Nabrałam otuchy, gdy
pomyślałam że, jeżeli ktokolwiek jest w stanie przechytrzyć tego łobuza, to tylko Davies. Jego
długa i zaszczytna służba w marynarce świadczyła o odwadze i pomysłowości. Bałam się już
teraz tylko o Jennę. Ten sierżant z policji, który przyszedł sprawdzić nasz system alarmowy,
mówił z takim zawzięciem o gangu złodziei obrazów grasującym w okolicy.
– Myślę, że Jenna powinna wyjechać na Węgry tak szybko, jak to możliwe. Tutaj może się
znaleźć w niebezpieczeństwie – powiedziałam.
– Tak, to bardzo prawdopodobne. – Davies zgodził się ze mną. – Wydaje mi się, że nie
powinniśmy niczego ruszać, zanim pan i panna Jenna nie wyjedziecie.
– Nie mam zamiaru się ulotnić, zostawiając wszystko na waszej głowie. Przypuśćmy, że
zwrócilibyśmy paczkę Ritterowi?
Davies przecząco pokręcił głową.
– To zbyt ryzykowne. Jeśliby go złapali, na pewno zaznałby, że Jenna mu pomagała.
– Nie mógłby być aż tak... – zaprotestowałam.
– Niestety, mógłby – przerwał mi Roger.
– Więc co zrobimy? – zaczynałam się coraz bardziej denerwować. – Nie rozumiem tylko,
dlaczego Ritter wciągnął w to wszystko Jennę i galerię?
– Myślę, że znam odpowiedź – powiedział Davies. – Ubzdurał sobie, że Reedowie
zmarnowali jego artystyczną karierę. Zarówno pan, jak i pański ojciec konsekwentnie
odmawialiście wystawiania jego prac. Drugim powodem jest to, że panna Jenna go odrzuciła.
– Co masz na myśli? – Roger rzucił mu gniewne spojrzenie.
– Słyszałem, jak prosił ją, aby zmieniła zdanie i wyszła za niego za mąż. Nie miałem
zamiaru podsłuchiwać, ale byli akurat w magazynie i nie widzieli mnie. Odpowiedziała mu na
to, żeby się odwalił.
– Nie wygląda mi na człowieka, który miałby zamiar się żenić... – Roger przerwał i dodał
niepewnie – no, z dziewczyną taką jak Jenna.
– Chciał się po prostu wżenić w Reedów – skwitował Davies. – Myślał, że jako mąż Jenny
będzie mógł uzyskać kontrolę nad galerią.
Spojrzałam na nich bezradnie.
– Co możemy zrobić?
Davies uśmiechnął się w sposób, który nie wróżył Ritterowi nic dobrego.
– A gdybyśmy zwrócili obrazy do Galerii Thurley?
Davies szczegółowo objaśnił nam swój pomysł. Miał zamiar pożyczyć samochód
dostawczy od swojego przyjaciela, któremu kiedyś wyświadczył przysługę i odstawić paczkę
pod drzwi Galerii Thurley. Właściciele byliby szczęśliwi, że odzyskali najbardziej wartościowe
obrazy z ich kolekcji, a samochód i kierowca, jak nas zapewnił Davies, nigdy nie zostałyby
rozpoznane. Według mnie był to szaleńczy i zbyt ryzykowny pomysł i głośno powiedziałam, co
o nim myślę.
– Nie ma innego wyjścia – odparł Roger. – Nie zapomnę ci tego, Davies – dodał.
Plan został przyjęty i dokładnie ustaliliśmy czas akcji. Jak tylko Roger dał się przekonać, że
musi wyjechać i znalazł się z Jenną na pokładzie samolotu, miałam zawiadomić Rittera, że
znaleźliśmy jego paczkę – teraz zawierającą już falsyfikaty – po czym oryginały miały zostać
zwrócone. Tutaj w końcu uśmiechnęło się do nas szczęście. Dyskretnie zasięgnęłam informacji
i dowiedziałam się, że Thurleyowie wyjechali za granicę i każda przesyłka, którą otrzymają,
zostanie umieszczona w bezpiecznym miejscu, aż do ich powrotu. Znaczyło to, że wieść o
odnalezieniu obrazów nie rozniesie się zbyt szybko a w tym czasie policji uda się może złapać
Rittera i jego bandę.
Mimo wszystko bałam się o powodzenie naszego planu. Nie uspokoił mnie nawet Davies,
kiedy zapewniał mnie, że wszystko jest w największym porządku, obrazy zostały zwrócone i
nikt nie zauważył niczego podejrzanego, ale jakoś nie przyniosło mi to ulgi. Do tego jeszcze
rozmowa z Ritterem była dla mnie prawdziwą męczarnią. Był wściekły, gdy powiedziałam mu,
że nie może rozmawiać z Jenną, bo ona i Roger wyjechali, nie mówiąc nawet gdzie. Gdy zgłosił
się po swoją paczkę, miałam nadzieję, że jest to koniec całej historii, ale w głębi serca
wiedziałam, że do końca jest jeszcze daleko.
Kiedy tego samego dnia, Philippe czekał na mnie w zwykłym miejscu przed galerią,
miałam wielką ochotę zwierzyć mu się ze wszystkiego, ale ustaliliśmy z Rogerem i Daviesem,
że cała sprawa pozostanie tajemnicą naszej trójki.
Była szósta godzina i wieczór tak piękny, że uświadomiłam sobie, jak bardzo kocham
Lakeland i że naprawdę, nie chciałabym mieszkać nigdzie indziej.
Wybraliśmy się z Philippe’em do restauracji, a potem jeździliśmy wolno wzdłuż wąskich
uliczek, podziwiając ich piękno. W końcu wyjechaliśmy z miasta i zaparkowaliśmy samochód.
Przez wrzosowisko przeszliśmy do miejsca, skąd roztaczał się cudowny widok na jezioro i
pasmo gór.
– Żałuję, że muszę jechać do Londynu – powiedział Philippe. – Ale na pewno wrócę do
soboty. Lindsay, czy uważasz, że powinienem zaniechać szukania mojego ojca?
– Czy jesteś w stanie to uczynić? Czy to pytanie nie zostanie w tobie na zawsze, domagając
się odpowiedzi?
– Na pewno tak, Andre Deauville oficjalnie użyczył mi swego nazwiska. Myślę, że była to
część umowy z moją matką, ale w końcu ją oszukał. Nie zmienił swojego testamentu aż do
chwili, kiedy zmarła.
– Czemu go potem zmienił?
– Może moi bracia odkryli, że Andre Deauville był tylko moim ojczymem i zmusili go do
tego. Ale nie winię za to ani ich, ani jego.
Znalazł miejsce, gdzie mogliśmy usiąść i objął mnie.
– Czy możesz mi wybaczyć tę obsesję. Lindsay? Jeśli powiesz choć słowo, jestem gotów
zaniechać poszukiwań.
Pokręciłam przecząco głową i jego dłoń uścisnęła mocniej moje ramię.
– Daj mi jeszcze trochę czasu – poprosił.
Uniosłam swoją twarz, a on pocałował mnie mocno i namiętnie.
– Myślę, że musisz szukać dalej, Philippe. Rozumiem cię, naprawdę. Teraz, kiedy Dick
powiedział mi prawdę o śmierci Cona, wszystko wydaje się inne. Powtórzyłam Philippe’owi
to, co wyczytałam w pamiętniku Dicka, a on wysłuchał mnie uważnie.
– Gdybym tylko mogła porozmawiać z mamą o śmierci ojca, jestem pewna, że pomogłoby
jej to, ale ona w ogóle nie dopuszcza do poruszania tego tematu.
Philippe odwiózł mnie do domu. Czułam, że porzucił swoje nadzieje co do odnalezienia
ojca, a jego zawód był tak dokuczliwy, jak niegdyś mój. Pomyślałam, że powinien jednak znać
prawdę i że ostatnią, i jedyną szansą by to się stało, była rozmowa z Felice.
Kiedy weszłam do domu, mama leżała na kozetce w salonie. Przywołała mnie leniwym
ruchem ręki i usiadłam obok niej.
– Czy byłaś gdzieś z tym Francuzem? – zapytała rozdrażniona i spojrzała na mnie twardo
błękitnymi oczyma.
– Felice, dlaczego nie chcesz się przyznać, że znałaś jego matkę? Jej panieńskie nazwisko
brzmiało Cornell, a Philippe urodził się zanim wyszła za mąż za Andre Deauville’a.
Powiedziała Williamowi Cornellowi, że dałaś jej swoje trzy obrazy, dwa z nich są teraz u
Philippe’a, a ten trzeci ma William. Taki wiosenny pejzaż, z pustą łodzią na jeziorze. Myślę –
powiedziałam ostrożnie – że wiesz, kim był kochanek Eve. Mama wyraźnie rozdrażniona
zerwała się z kozetki.
– Jeżeli nie przestaniesz mnie obsypywać tymi bzdurnymi historiami, będę musiała cię
poprosić, abyś wyszła. Nie mam ochoty być przepytywana – przerwała, bo głos się jej nagle
załamał.
– Mówię ci, że to nie była moja wina.
– Co nie było twoją winą?
– Nic, nie chciałam tego powiedzieć. Próbujesz mnie wyprowadzić z równowagi. Odejdź i
zostaw mnie w spokoju! – wybiegła z pokoju i usłyszałam jej szybkie kroki na
wypolerowanych deskach schodów.
Drzwi do jej pokoju zamknęły się z głośnym hukiem, który wyraźnie dał mi do
zrozumienia, że może nadszedł już czas, aby nasze drogi się rozeszły. Ale jak mogłam ją
opuścić? Ogarnął mnie przypływ uczuć do mamy; pragnęłam ją pocieszyć i ukoić i przykro mi
było, że mnie odrzuciła. Rozmyślania przerwał mi Barney, kładąc głowę na kolanach. W jego
psich oczach zauważyłam wiarę, że go nie zawiodę i wyprowadzę na zwykły spacer. Poszliśmy
więc w stronę wzgórz, oświetlonych ostatnimi promieniami zachodzącego słońca. Wracając po
kilkunastu minutach, dostrzegłam Dorę, czekającą na mnie przed bramą naszego domu.
– Felice cię szukała.
– Czego chciała?
– Chce ci pokazać swój nowy obraz. Jest teraz w pracowni. Weszłam więc do zatopionego
w ciszy domu, otworzyłam drzwi do studia i stanęłam niezdecydowana.
– O, jesteś już kochanie. Podejdź tu i przyjrzyj się. Wstrzymałam oddech i spojrzałam na
spokojną scenerię obrazu. Nie było na nim ani High Sall, ani pustej łodzi, ani groźnie
wyglądającego jeziora. Wręcz przeciwnie, namalowała długie pasmo zielonych wzgórz i
czyste, błękitne niebo bez żadnej chmurki – sprawiał bardzo pogodne wrażenie.
– Już wszystko w porządku – powiedziała i pocałowała mnie. Wiedziałam jednak, że nie
była to prawda.
ROZDZIAŁ XI
Nadszedł szczyt sezonu turystycznego i galeria wraz z przylegającymi do niej sklepami
była oblężona przez klientów cały dzień. W lokalnej gazecie ukazał się artykuł na temat
twórczości Felice, który jeszcze wzmocnił zainteresowanie jej obrazami.
Davies i ja byliśmy w pracy całą sobotę i zaczęłam z niecierpliwością oczekiwać powrotu
Rogera z Węgier.
Pod koniec dnia Davies przyniósł mi do biura dzbanek mocnej herbaty i zaproponowałam,
aby wypił ją razem ze mną.
– Nie mamy już więcej Jej obrazów w magazynie – zakomunikował.
Uśmiechnęłam się, sposób w jaki mówił o mamie zawsze budził moje ciepłe uczucia.
– W poniedziałek ma przyjechać ten facet z Galerii Londyńskiej i na pewno będzie chciał
kupić parę Jej płócien.
– Przycisnę trochę Felice dziś wieczorem. Pracowała ostatnio bardzo ciężko i jestem
pewna, że skończyła już kilka obrazów.
Przyniosę je jutro do galerii i powiesimy je w poniedziałek rano.
Davies z zadumą popijał herbatę.
– Ritter był tutaj – powiedział w końcu. Wzdrygnęłam się.
– Czy rozmawiał z tobą? Czego chciał?
– Spytał mnie o adres panny Jenny. Kiedy powiedziałem, że go nie znam, zrobił się bardzo
agresywny i zaczął mi grozić.
– Grozić!? Czym? – zapytałam ze strachem.
– Powiedział, że ma nadzieję, że jesteśmy ubezpieczeni, bo byłoby przykre, gdyby galeria
się spaliła.
Poczułam zimny dreszcz przebiegający mi po plecach.
– Powiedziałam mu, że gdyby coś takiego się stało, wiedzielibyśmy do kogo skierować
policję.
– Davies, nie podoba mi się to. Chciałabym, żeby Roger już wrócił.
– Proszę się nie martwić, panno Lindsay. Mam zamiar zająć się Ritterem osobiście.
– Tylko bądź ostrożny, Davies. Nie zniosłabym, gdyby coś ci się stało.
Tuż przed zamknięciem Galerii odwiedził mnie Dick Outhwait. Podał mi na przywitanie
rękę i ucałował w oba policzki – poczułam, że wszystko mi już wybaczył.
– Felice zaprosiła mnie i Peggy na kolację, ale najpierw chciałem zamienić z tobą kilka
słów – powiedział.
– Dick, przykro mi, że zmusiłam cię, abyś odkrył przede mną okoliczności śmierci Cona.
Ale musiałam poznać prawdę.
Uśmiechnął się i zanim wypuścił moją dłoń, mocno ją uścisnął.
– Cieszę się, że to zrobiłaś. Od dawna miałem ochotę ci o tym powiedzieć, ale Felice
stanowczo się temu sprzeciwiała. Czy coś jej wspomniałaś na ten temat?
– Nie, oczywiście, że nie. Weźmiesz teraz swój pamiętnik? Jest zamknięty w sejfie –
otworzyłam skrytkę i podałam mu go – Dick, dlaczego tak się ociągałeś, aby porozmawiać ze
mną o ojcu?
– Tak naprawdę to nie wiem, pomijając oczywiście to, że obiecałem Felice, że nie pisnę ani
słowa. A my zawsze ją chroniliśmy, od pierwszego dnia, kiedy zjawiła się w naszym domu.
Wiele lat temu Con prosił mnie, abym się nią zaopiekował, gdyby on zmarł pierwszy.
Wieczorem śmiertelnie zmęczona, zaparkowałam samochód przed domem i przyłączyłam
się do naszych gości. Dick przygotował mi drinka, którego z wdzięcznością przyjęłam, a Dora
zaczęła nalegać, abym zjadła kolację, którą zostawiła dla mnie w jadalni. Byłam zbyt
wyczerpana, aby cokolwiek przełknąć, ale pod wpływem bacznego wzroku Dory zabrałam się
do jedzenia. Kiedy Dora zniknęła w kuchni, aby przygotować kawę, przyszedł do mnie Dick.
– Posiedzę trochę z tobą, chyba nie masz nic przeciwko temu?
Wskazałam mu miejsce koło siebie. Usiadł na krześle krzyżując nogi i odchylając się do
tyłu.
– O czym myślisz, Dick?
– Roger powiedział mi, że Jenna chce wycofać swój udział w Galerii. Jak ci wiadomo,
jestem jednym z wykonawców testamentu Reeda. Roger zaproponował, abyś ty została jego
nowym wspólnikiem, więc skontaktowałem się z innymi członkami rady nadzorczej i wiem, że
są gotowi to zaakceptować.
– Ja natomiast nie – odpowiedziałam zimno.
Dick spojrzał na mnie. W jego błękitnych oczach przysłoniętych krzaczastymi brwiami
dojrzałam błysk zdziwienia.
– Rozumiem, że Roger rozmawiał o tym z tobą.
– Owszem, ale są pewne przeszkody.
– Nie wiem o żadnych.
– Małżeństwo.
– Nie rozumiem. Zawsze myślałam, że ty i Roger... Pokręciłam przecząco głową.
– Czy masz kogoś innego? Przytaknęłam w milczeniu.
– Czy to Deauville?
– Tak. ale...
– Wiem, Felice go nie lubi. Peggy i ja uważamy, że jest czarujący – zawahał się na moment.
– On mi kogoś przypomina ... – westchnął – ale to chyba tylko moja wyobraźnia – Chwileczkę,
Dick. Andre Deauville nie był ojcem Philippe’a.
– Acha, więc to tak wygląda.
Pomyślałam, że adwokacka praktyka Dicka nauczyła go nie dziwić się żadnym nagłym
zwrotom, które rządzą naszym losem.
– Philippe nie poprosi mnie, ani żadnej innej kobiety o rękę, dopóki nie dowie się, kim byli
jego przodkowie. Ma , w sobie obsesję, strach przed „złą” krwią, czy coś w tym rodzaju. Dick,
kiedy poznałeś Felice, ona przyjaźniła się z dziewczyną o imieniu Eve Cornell. Eve była matką
Philippe’a. Czy pamiętasz ją?
Tym razem poruszyłam go do żywego. Twarz mu pobladła, a oczy przybrały kształt
wąskich szparek. Pochyliłam się do przodu.
– Znałeś ją. Czy to dlatego Philippe ci kogoś przypomina? Felice udaje, że jej nie znała,
dlaczego?
– Nie mogę odpowiadać za Felice – powiedział ochrypłym głosem.
– Musisz, Dick. Czy nie widzisz, że wchodzi tu w grę moje szczęście? Bardzo kocham
Philippe’a – dodałam łagodnie.
Dick przyglądał mi się przez dłuższą chwilę. Z bólem obserwowałam, jak walczy ze sobą,
ale nie mogłam ustąpić. Rosło we mnie podniecenie i nadzieja.
– Dlaczego nie chcecie mówić o Eve Cornell? Czy nie wiedziałeś, że wyjechała stąd do
Francji i wyszła za Andre Deauville’a?
– Oczywiście, że nie wiedziałem.
– Dick, poczekaj. Dlaczego nie możesz o niej mówić?
– Nie teraz. Peggy zacznie się niepokoić, że gdzieś zniknąłem – powiedział i pośpiesznie
wyszedł z pokoju.
Byłam zbyt zmęczona, aby się nad tym wszystkim zastanawiać. Podniosłam się ciężko z
krzesła i trzymając się poręczy, weszłam po schodach do mojego pokoju. Otworzyłam okno na
całą szerokość, w ubraniu rzuciłam się na łóżko i rozpłakałam się.
Obudziłam się wcześnie, w domu panowała cisza. Przez moment nie mogłam dojść,
dlaczego leżę w łóżku ubrana, ale już po chwili przypomniałam sobie rozmowę z Dickiem i jej
zakończenie.
Znużona zrzuciłam z siebie ubranie i przygotowałam kąpiel. Zanurzyłam się w gorącej
wodzie, wciąż czując w głowie chaos spowodowany zachowaniem Dicka. Czy on znowu
chronił przed czymś Felice? Jeśli tak, to przed czym? Wytarłam się ręcznikiem, wskoczyłam w
dżinsy i sweter, i zeszłam do kuchni, gdzie z entuzjazmem przywitał mnie Barney. Nastawiłam
wodę na herbatę, świadoma nadziei, z jaką wpatrywał się we mnie.
– No dobrze – jak zwykle poddałam się. – Chodź!
Barney powstrzymywał okazanie swojej radości do momentu, gdy znaleźliśmy się na
zewnątrz. Wtedy natychmiast wyskoczył do przodu i zniknął pomiędzy świątecznymi
drzewami Cona.
Poszliśmy w stronę wzgórz, pustych o tej porze dnia, jeśli nie liczyć pasących się tu i
ówdzie stad owiec. Panująca cisza i spokój sprawiły, że poczułam się nareszcie odprężona.
Postanowiłam pójść inną niż zwykle drogą, która doprowadziła nas w dół do jeziora, a potem
do małej zatoczki naprzeciwko domu Outhwaitów.
Przez całą drogę myślałam o tajemnicy, którą tak bardzo chciałam rozwikłać, ale
przypominało to układanie łamigłówki z małych części, których nie umiałam sklecić w całość.
Tymczasem Barney wskoczył do jeziora; uwielbiał wodę i kąpiel, więc pozwoliłam mu chwilę
popływać, po czym gwizdnęłam na niego. Wyskoczył na brzeg, otrzepując się tak energicznie,
że chłodne krople wody dosięgły nawet mnie.
Słońce zdążyło już wzejść ponad szczyty wzgórz i cała okolica skąpana była w
magicznym, porannym świetle, jakie Felice potrafiła oddać na swych obrazach z takim
uczuciem i artyzmem. Kiedy wróciliśmy do domu, mama siedziała przy stole jedząc śniadanie i
czytając równocześnie niedzielną gazetę.
– Dzień dobry, kochanie! – Była promienna jak ten świąteczny poranek i wyglądała bardzo
elegancko w białym kostiumie z marynarskimi akcentami. – Odpoczęłaś już? Zajrzałam do
ciebie wczoraj w nocy, wyglądałaś na bardzo zmęczoną.
Pocałowałam ją w policzek, a ona niespodziewanie objęła mnie ramionami i przytuliła do
siebie.
– Potrzebuję cię, Lindsay – wyszeptała. – Nie odchodź.
– Nigdzie się nie wybieram – usiadłam i nalałam sobie kawy.
– Nie, nie powinnam mówić w ten sposób. Con zwykle się denerwował, kiedy zaczynałam
go błagać, aby mnie nigdy nie opuszczał.
Spojrzałam na nią ze zdziwieniem.
– Jestem pewna, że byłaby to ostatnia myśl, jaka mogłaby mu przyjść do głowy.
– Mam nadzieję – odpowiedziała i z nagłym ożywieniem dodała. – Usmażyć ci jajecznicę?
Posmarowałam masłem grzankę.
– Byliśmy z Barneyem nad jeziorem, Barney się wykąpał w tej zatoczce naprzeciw
Outhwaitów, jest całkiem płytka.
– Naprawdę? Przestałam już robić spacery nad jezioro. Idziemy teraz z Dorą do kościoła.
Schyliłam się i pozbierałam porozrzucaną gazetę, którą zrzuciła wstając z krzesła.
– Kochanie, myślałam, że może zjemy potem w trójkę obiad w hotelu Lakę End. Dołączysz
do nas?
– Nie, mamo. Mam trochę pracy.
– Mam nadzieję, że Roger docenia poświęcenie, z jakim dla niego pracujesz. Ten chłopak
ma szczęście – podeszła do mnie i owionął mnie zapach jej perfum. Schyliła się i pocałowała
mnie w policzek. – Roger zapytał mnie kiedyś, czy miałabym coś przeciwko temu, abyście się
pobrali.
– Zapomnij o tym, mamo. Nie mam zamiaru wychodzić za Rogera.
Zmarszczyła brwi i zaczęła zakładać rękawiczki.
– Będę modlić się, aby wrócił ci zdrowy rozum – powiedziała i odeszła, wołając
rozkazująco na Dorę.
Czy mama zawsze była taka apodyktyczna? – pomyślałam. Czy Con pozwalał jej sobą
rządzić? Czy to właśnie z tego powodu pragnęłam wyrwać stąd swoje korzenie i zacząć
niezależne życie z dala od niej i Co na?
W południe zrobiłam sobie parę kanapek i wybrałam się z Berneyem do zatoczki nad
brzegiem jeziora. Znalazłam wygodne miejsce i usiadłam, obserwując łódź, zakotwiczoną na
środku jeziora. Siedziało w niej bezruchu dwóch mężczyzn łowiących ryby. Nagle jeden z nich
podrzucił swoją wędkę i ujrzałam odblask światła, gdy zdejmował rybę z haczyka. Wtedy drugi
mężczyzna zaczął protestować wymachując rękoma i podniósł się gwałtownie. Łódź
zakołysała się niebezpiecznie i nabrała wody. W panującej dookoła ciszy usłyszałam głos
pierwszego mężczyzny:
– Usiądź, idioto!
Włożył wiosło w dulkę i zaczął wiosłować w stronę brzegu. Przerażona zdałam sobie
sprawę, jak łatwo może się przewrócić taka łódź.
Pusta łódź, na środku znajomego jeziora. Ostatnia część łamigłówki, która rozwiązałaby
tajemnicę obsesji Felice na punkcie tego miejsca, kołatała mi się po głowie.
Wróciliśmy z Berneyem powoli do domu. Gdy otwierałam drzwi wejściowe, usłyszałam
natarczywy dźwięk telefonu. Podniosłam słuchawkę i serce skoczyło mi z radości, gdy
usłyszałam głos Philippe’a.
– Cześć, kochanie. Wracam już do Lakeland. Może spotkalibyśmy się w hotelu na kolacji?
– Z przyjemnością.
– Świetnie, spotkajmy się o ósmej, dobrze? Uważaj na siebie, Lindsay!
W jego głosie brzmiała inna, nowa nuta, jakby nagle powziął jakąś decyzję i na przekór
zdrowemu rozsądkowi nabrałam nadziei.
Gdy Felice wróciła do domu, zapytałam ją, czy ma może jakieś skończone obrazy, które
moglibyśmy już wystawić w Galerii.
– Myślę, że coś by się znalazło w pracowni. Zajrzyj tam, ale nie zabieraj niczego, zanim mi
nie pokażesz.
Rzadko wchodziłam sama do jej studia. Wprawdzie mama nigdy mi tego wyraźnie nie
zakazała, jednak zawsze, miałam nieokreślone uczucie, że mogłam wkroczyć nieproszona na
jakiś święty, zastrzeżony teren.
Zapach farb i terpentyny, ostre światło, rzeźbione mahoniowe krzesło ze szkarłatną chustą
przewieszoną przez poręcze – to wszystko było częścią jej świata, do wejścia w który nie
czułam się upoważniona.
O jedną ze ścian opartych było kilka obrazów, już oprawionych. Oglądnęłam je i
przypomniałam sobie, że zostały zwrócone z Manchesteru, gdzie odbywała się wystawa
twórczości z Lakeland. Felice na pewno nie miałaby nic przeciwko temu, aby je wystawić na
sprzedaż. Zainteresowałam się płótnami leżącymi obok, część z nich nie była jeszcze
skończona, a jednemu czy dwóm brakowało tej charakterystycznej iskry, która prace mamy
czyniła tak wyjątkowymi. Byłam zaskoczona, jak płodną malarką jest Felice i skierowałam się
w końcu do kilku oprawionych obrazów, stojących w niewielkim oddaleniu od innych płócien.
Były to portrety, których Felice raczej nie lubiła malować, ale te były bardzo udane.
Pierwszy z brzegu był znakomitą podobizną Dory. Emanował z niego jej pogodny charakter,
widoczny w półuśmiechu i błysku szczęścia w oczach. Spoglądałam po kolei na znajome
twarze: Dick, Peggy, Roger, Con. Na samym końcu stał oparty o ścianę obraz owinięty białym
płótnem. Odwinęłam je i spojrzałam zdziwiona: przecież Felice nie namalowałaby Philippe’a?
Podeszłam z obrazem do okna, tak aby światło padało wprost na niego i zdałam sobie sprawę ze
swojej pomyłki. To nie był portret Philippe’a, ale jakiegoś mężczyzny, który go bardzo
przypominał. Mój błąd spowodowany był zapewne tym, że w pierwszym momencie wpadł mi
w oko tylko zarys ust, jasność oczu, charakterystyczne pochylenie głowy. Uzmysłowiłam
sobie, że mogło to być podobieństwo rodzinne, widoczne w półuśmiechu błąkającym się wokół
ust, kształcie policzka i brody, błysku w oczach. Czy to uderzające podobieństwo było tylko
dziełem przypadku? Ponownie zawinęłam obraz i wzięłam ze sobą do salonu. Felice oglądała
jakiś film, wyłączyłam więc telewizor i zdejmując z obrazu płótno przytrzymałam je na wprost
niej.
– Kto to jest? – mój głos zabrzmiał ostrzej, niż zamierzałam. Mama zmrużyła oczy,
zacisnęła usta, a po chwili odpowiedziała szorstko.
– Gdzie go znalazłaś? Sądziłam...
– Ukryłaś go! Dlaczego?
Spojrzała na mnie, twarz jej poczerwieniała.
– Prosiłam Cona, aby go zniszczył.
– Dlaczego?
– Bo nie chcę, aby mi coś przypominał. Con powiedział, że nie powinnam czuć się całe
życie winna.
– Winna? O czym ty mówisz, na litość Boską?
– O wypadku. Byliśmy na łodzi... – ukryła twarz w dłoniach, a ja mimowolnie
przypomniałam sobie scenę, jakiej byłam świadkiem tego dnia. Dwóch mężczyzn w łodzi i
tragedia, do której omal nie doszło.
– Czy nie byłoby lepiej, gdybyś mi o wszystkim opowiedziała? – zapytałam łagodnie.
Felice uśmiechnęła się i odsłoniła twarz.
– Myślę, że masz rację. Jeśli ja ci tego nie powiem, wcześniej czy później Philippe
Deauville odkryje prawdę. Lepiej będzie, gdy sama ci o wszystkim powiem.
Wyciągnęła ręce po portret i przyglądała mu się uważnie przez pełną minutę. Potem,
westchnąwszy jeszcze raz, odstawiła go na bok.
– Nie potrzebuję tego obrazu, aby sobie o nim przypomnieć – powiedziała cicho. – Nie
zapomina się mężczyzny, którego się kochało; jego uśmiechu, głosu, sposobu, w jaki trzymał
cię w ramionach.
– Kochałaś tego mężczyznę? Przed Conem? Pokiwała twierdząco głową.
– Przed Conem, ale potem już nie – musisz w to uwierzyć.
– Kim on jest?
– To Leslic Outhwait.
Spojrzałam na nią zdziwiona, a ona podniosła się.
– Nie chcę o tym mówić.
– Ale ja chcę. Usiądź, mamo. Felice z powrotem opadła na krzesło.
– Wyznanie prawdy pomoże ci, mamo. Con zawsze powtarzał, że ukryty strach rozsadza
serce. Czy nie rozumiesz, że mówiąc mi o wszystkim pozbędziesz się uczucia winy?
– Nie wiem, kochanie, naprawdę nie wiem. Być może. Ponagliłam ją łagodnie.
– Poznałaś Leslie’ego w Akademii, prawda?
– Tak. Był wyjątkowym artystą i dodał mi odwagi. Ściągnął mnie tutaj, do Dicka i Peggy i
zrozumiałam, że ta okolica jest właśnie tym, co zawsze chciałam malować. Zakochałam się w
mężczyźnie i w krajobrazie. Było to szczególne uczucie, coś w rodzaju reinkarnacji. Czułam
kształty i koloryt gór całą sobą, Leslie był taki sam. Parę widoków z gór, które namalował, było
naprawdę wspaniałych, rzucił nimi wyzwanie czasowi. Dick i Peggy schowali te obrazy, bo
patrzenie na nie jest dla nich zbyt bolesne.
– A czy Leslie też cię kochał?
– Początkowo tak. Ale potem pojawiła się Eve Cornell. – Felice zacisnęła oczy, objęła
piersi ramionami i kołysała się jak dziecko w przód i w tył Widzisz, nie wiedziałam, że zostali
kochankami Leslic powiedział mi o tym dopiero tego dnia w łodzi – W łodzi – powtórzyłam. –
W tej pustej łodzi? Przytaknęła.
– Powiedział mi, ze Eve spodziewa się ich dziecka, miał zamiar się z nią ożenić.
Podskoczyłam, ogarnięta straszliwym gniewem i wtedy łódź przewróciła się, a my wpadliśmy
do wody. Ja zdołałam dopłynąć do brzego, Leslie utonął.
Objęłam mamę ramionami, przyciągając do siebie jej drżące ciało.
– Nigdy się nie przyznałam, że to była moja wina. I znienawidziłam Eve za to, że mi go
odebrała.
– To był wypadek, Felice. Nikt nie był temu winien.
– Nieprawda. W głębi serca winiłam za to Leslie’ego, uważałam, że mnie oszukał.
Westchnęła ciężko i z oczu popłynęły jej łzy. Otarłam jej policzki i od tego momentu
zaczęłam ją kochać jeszcze mocniej.
– Czy nienawidzisz Philippe’a dlatego, że jest synem Leslie’ego?
– Nie, dlatego, że jest synem Eve. Powiesz mu o wszystkim?
– Tak – odpowiedziałam. – Powiem mu.
Odłożyłam obrazy, które chciałam zabrać do galerii i Felice zaaprobowała mój wybór.
Zaaprobowała – to nie jest właściwe słowo. Kiedy rozłożyłam przed nią płótna, powiedziała po
prostu:
– Weź, które chcesz. Nie ma to już dla mnie większego znaczenia.
Wiedziałam, że prędzej czy później zmieni zdanie, więc starałam się wybrać te obrazy,
które nie miały dla niej żadnego ukrytego znaczenia. Mama na pewno potrzebowała dużo
czasu, ale – być może dzięki temu, że w końcu mi się zwierzyła – zaczęła już dochodzić do
siebie.
Małe części łamigłówki, które tak długo nie dawały mi spokoju, zaczynały się układać w
jedną całość. Z powodu perfidii Eve mama podejrzewała Jennę, o podstępne działania, mające
jej z kolei odebrać Cona.
Myślałam o rewelacjach, które zdradziła mi Felice przygotowując się do spotkania z
Philippe’em. Wyobrażałam sobie jego radość, gdy dowie się, że rzeczywiście należał do tego
miejsca, że jego instynkt jednak go nie zawiódł. Spodziewałam się, że będzie to doniosły
wieczór, więc z tą myślą wyjęłam z szafy nową sukienkę, którą trzymałam na specjalne okazje.
Moim kolorem jest niebieski, który podkreśla cień moich oczu i lśnienie długich włosów.
Zawołałam na Felice, aby pomogła mi włożyć oprawione i zrolowane płótna na dno
bagażnika.
– Czy idziesz na spotkanie z Philippe’em? – zapytała drżącym głosem.
– Najpierw zawiozę obrazy do galerii, a potem jadę na kolację do hotelu.
– Boję się, że... – zaczęła.
– Nic się nie bój – przerwałam jej twardo, wsiadłam do samochodu i ruszyłam w stronę
miasta.
Zatrzymałam się na zapleczu Galerii, parkując koło drzwi do magazynu. Przecisnęłam się
między ścianą a samochodem i stanęłam na chwilę pod drzwiami, szukając w torebce kluczy.
W końcu otworzyłam magazyn, gotowa włączyć sygnał alarmowy po pierwszym dźwięku, ale
nie usłyszałam znajomego „Biip”. Zaskoczona zapaliłam światło i spostrzegłam, że alarm był
wyłączony. Czyżby Davies zapomniał go przekręcić? Przypomniałam sobie, że powiedziałam
mu, iż przywiozę do galerii obrazy Felice, więc może Davies czekał już na mnie?
Wyjęłam obrazy z bagażnika, zamknęłam samochód, a potem drzwi do magazynu i
przeszłam do biura. Szklane drzwi prowadzące do sali wystawowej były otwarte. Światło nie
było zapalone, ale przez wysokie okna wpadało trochę słabych, wieczornych promieni
zachodzącego słońca. Wokół panowała nieprzyjemna cisza.
Nagle usłyszałam ciche kroki, podeszłam więc do drzwi i ujrzałam jakąś postać na samym
końcu sali.
– Davies! – krzyknęłam. – Co ty tam robisz? Nieźle mnie przestraszyłeś.
Davies nie odpowiedział, zrobił tylko parę kroków w moim kierunku, nagle oświetlony
ostatnim promieniem słońca. To co ujrzałam, zaparło mi z przerażenia dech w piersiach. Postać
nie miała twarzy, tylko maskę zrobioną z naciągniętej na głowę pończochy, a w jej ręku
dostrzegłam nóż, którego ostrze zabłysło złowrogo.
ROZDZIAŁ XII
Zamarłam. Serce waliło mi jak młot, a dłonie zacisnęły się w pięści. Ujrzałam drugą postać,
a za chwilę ukazała się jeszcze jedna.
Człowiek z nożem wepchnął mnie z powrotem do biura. Próbowałam się poruszyć, ale nogi
ugięły się pode mną i upadłabym na podłogę, gdyby nie przytrzymała mnie czyjaś ręka, która w
następnej chwili rzuciła mnie na krzesło.
Nie mogłam uwierzyć, że przytrafiło mi się coś takiego i poczułam histeryczne pragnienie,
aby krzyczeć z całych sil Podszedł do mnie trzeci z mężczyzn. Był grubszy, niż pozostali. Moj
wzrok przesunął się po czarnym golfie, w który był ubrany, a następnie powędrował ku twarzy
i wtedy mężczyzna zrzucił maskę i oto wpatrywałam się w twarde, ciemne oczy Johna Rittera.
– To pan ! – wydusiłam z siebie.
– A któżby inny ? Czy myślisz, że puściłbym ci płazem kradzież moich obrazów ?
– Nie rozumiem. Przecież zwróciliśmy panu obrazy...
– Ale nie oryginały. Chcę właśnie je – natychmiast. Przesunął się i pochylił nade mną, a ja
wbiłam plecy w oparcie krzesła. Jego oddech zalatywał zapachem whisky, – Gdzie one są ?
– Nie ma ich tutaj – wymamrotałam.
– Kłamstwo nic dobrego ci nie przyniesie. Przeszukajcie wszystko – krzyknął do swoich
dwóch kompanów i podszedł do drzwi, skąd mógł obserwować zarówno ich, jak i mnie.
Co zrobią, gdy nie znajdą obrazów ? – myślałam gorączkowo. Miałam wrażenie, że
przeszukiwanie galerii trwa wieczność, przez cały czas nie spuszczałam wzroku z Rittera. W
końcu mężczyźni wrócili i Ritter stanął nade mną z nożem w ręku.
– Gdzie je schowaliście ? – zapytał miękko, ale wyczułam w jego głosie nutę groźby.
Zebrałam w sobie resztki odwagi i odpowiedziałam.
– Są tam, gdzie ich miejsce.
W innych okolicznościach jego pełne niedowierzania spojrzenie na pewno przyprawiłoby
mnie o śmiech.
– Nie, panie Ritter. Nie policja. Zostały zwrócone do Galerii Thurleyów anonimowo.
– Domyślam się, że Reed nie byłby tak głupi, żeby wkroczyć do ich galerii z obrazami pod
pachą. Proszę bardzo, szanowny panie. Znalazłem je pod krzakiem agrestu.
– Oczywiście, że nie – powiedziałam zgryźliwie.
– W takim razie jak ?
– Powiedzmy, że zostały szczęśliwie zwrócone przez frontowe drzwi.
– Kłamiesz!
– Nie. Walczę tylko ze złodziejami twojego pokroju ! Ritter zbliżył się do mnie z nożem
wymierzonym tuż nad moim sercem.
– Jeszcze jeden taki żart, panno Lindsay Strong, a twoja buźka nie będzie już taka piękna.
Nasze spojrzenia spotkały się, ale wytrzymałam jego wzrok. Po sekundzie zrobił krok do
tyłu.
– Do ciebie nic nie mam – wymamrotał, – tylko do Reedów. Jen na mnie wykiwała.
– Ona nie miała z tym nic wspólnego, – Na pewno miała. Byliśmy wspólnikami.
– To bardzo prawdopodobne. Jenna nigdy nie naraziłaby na szwank dobrego imienia jej
brata i galerii. Wykorzystałeś ją w bezwzględny sposób. Ale przynajmniej miała tyle rozumu,
aby odtrącić twoją ofertę małżeńską – dodałam z niemałą satysfakcją.
Jego twarz zaczerwieniła się z gniewu.
– Niezupełnie. Widzisz, to ja trzymałem w ręku asa. Prędzej czy później musiałaby za mnie
wyjść, bo jeżeli jest taka lojalna, jak mówisz, nie chciałaby, aby skradzione obrazy zostały
odnalezione tutaj.
– Szantaż do niczego cię nie doprowadzi. Jenna zrezygnowała ze wszystkiego, nie ma już
nic wspólnego z galerią.
Nóż zadrżał Ritterowi w ręce.
– Cholernie dobrze kłamiesz.
– Idź już Ritter. Powiedziałam ci, gdzie są obrazy.
– Nie wierzę ci, ale dowiem się prawdy.
Poprosił telefonistkę o połączenie z domem Thurleyów, a kiedy ktoś się odezwał,
przemówił miękkim głosem.
– Dobry wieczór, jestem dziennikarzem z „Daily News”. Otrzymałem wiadomość, że dwa
obrazy skradzione z waszej galerii zostały zwrócone. Czy mógłby pan to potwierdzić ?
Modliłam się w duchu, aby okazało się, że Thurley’owie wrócili już do domu i otworzyli
paczkę. Nie słyszałam głosu po drugiej stronie, ale wyraz twarzy Rittera powiedział mi
wszystko. Odetchnęłam z ulgę. Ritter wolno odłożył słuchawkę na widełki i dostrzegłam, że
jest tak wściekły, jakby siedziała w nim jakaś dzika bestia.
– Zwiążcie ją ! – ryknął do swoich kompanów. Mężczyźni tak mocno zacisnęli sznurek
wokół moich nadgarstków i kostek u nóg, że czułam, jak wrzyna mi się w ciało.
– Krzyk ci nic nie pomoże – powiedział Ritter. – I wierz mi, jeśli zawiadomisz policję,
będzie to koniec Reedów.
Zgasił światło w biurze i usłyszałam, jak wychodzą z galerii. Zaczęłam po cichu płakać.
Czas nie miał już żadnego znaczenia, byłam poza nim, zawieszona w próżni bólu i
rozpaczy. Ostrożnie spróbowałam rozluźnić więzy, ale nie poddawały się. Pomyślałam o ojcu,
przypomniałam sobie dzień, kiedy poszliśmy na wspinaczkę w góry i nagle dopadła nas mgła.
– Zostajemy na miejscu, panienko – powiedział wtedy. – Zawsze jest szansa, że nadejdzie
pomoc. Nigdy nie wpadaj w panikę, kochanie, nigdy nie wpadaj w panikę.
Wydawało mi się teraz, że ojciec jest przy mnie. Słyszałam jego głos i byłam świadoma
jego miłości.
Odetchnęłam głęboko i zaczęłam analizować swoją sytuację. W najgorszym wypadku
musiałabym się tu przemęczyć przez całą noc, aż do chwili, kiedy Davies otworzy rano Galerię.
Istniała jeszcze szansa, że Philippe, zaniepokojony tym, że nie przyszłam na spotkanie,
zadzwoni do Felice i dowie się, że najpierw miałam zostawić obrazy w galerii.
Zamknęłam oczy i w myślach błagałam Philippe’a, aby zaczął mnie szukać, jeśli choć
trochę mu na mnie zależy. Tęskniłam za nim tak bardzo, że prawie zapomniałam o
rozdzierającym bólu w moich kostkach.
– Nie panikuj – powiedziałam głośno do siebie. – Nie panikuj. Po chwili straciłam chyba
przytomność, a gdy doszłam do siebie, światło wpadające przez okna było już bladoniebieskie.
Pomyślałam, że nie wytrzymam już tego wszystkiego ani chwili dłużej i zaczęłam przeraźliwie
krzyczeć. Nagle zdałam sobie sprawę, że oprócz własnego głosu, słyszę jeszcze jakiś hałas.
Uciszyłam się natychmiast i tym razem usłyszałam huk i trzask łamanego drzewa, serce zaczęło
mi szybciej bić. Ktoś szedł po drewnianej podłodze w magazynie i usłyszałam znajomy głos
wołający moje imię.
– Philippe – wyszeptałam, gdy ujrzałam go wchodzącego do biura. Za moment ukazała się
również w drzwiach tęga postać sierżanta Bracka.
– Już wszystko dobrze, kochanie – powiedział Philippe.
Wziął nóż od sierżanta i ostrożnie przeciął sznur, którym byłam skrępowana, po czym
zaczął łagodnie masować moje nadgarstki, aby przywrócić w nich krążenie. Łzy zaczęły mi
spływać po policzkach, sama nie wiedziałam, czy były spowodowane ulgą, czy też bólem,
który towarzyszył odzyskiwaniu władzy w zdrętwiałych rękach i nogach.
Tymczasem sierżant i dwóch posterunkowych, którzy mu towarzyszyli, rozpoczęli
dokładne przeszukiwanie galerii i już po chwili odnaleźli Daviesa w męskiej toalecie.
– Był związany i miał zakneblowane usta – powiedział sierżant, pomagając Daviesowi
wejść do biura i sadzając go na krześle.
Twarz Daviesa była popielatoszara, a oczy całkiem czarne z gniewu.
– Co się stało ? – zapytałam go słabym głosem.
– Porwali mnie z mojego własnego domu i zmusili do otwarcia galerii. Nie spodziewali się
twojej wizyty.
Wyrwałam się z opiekuńczych ramion Philippe’a i złapałam Daviesa za rękę.
– Czy jesteś ranny ?
– Kości mam całe. Jedynie parę zadrapań: nie poddałem im się tak łatwo – znajomy
uśmiech rozjaśnił mu twarz.
Ostrzegałem panią, że w tym rejonie grasuje gang złodziei obrazów – wtrącił sierżant. –
Prawdopodobnie ta sama grupa obrabowała Galerię Thurleyów. Sprowadzę zaraz facetów od
daktyloskopii, a pani niech lepiej sprawdzi, czego brakuje.
– Mieli rękawiczki – powiedział Davies.
– Czy rozpoznał pan którego z nich ? Davies zaprzeczył ruchem głowy.
– Mieli założone na twarzach pończochy.
– A pani, panno Strong ?
– Musiałabym się zastanowić – odpowiedziałam, ale wiedziałam, że nie wydam przecież
Rittera. Nie wiedziałam, jak daleko zaszła Jenna w układach z nim, nie mogłam jej więc
narażać.
Nagle zakręciło mi się w głowie, a głos sierżanta zaczął dobiegać jakby z bardzo daleka,
zamknęłam więc oczy i miałam już tylko świadomość obejmujących mnie troskliwie ramion
Philippe’a.
Philippe zabrał mnie i Daviesa na badania kontrolne do szpitala, ale ponieważ nie
zgodziliśmy się w nim zostać, pojechaliśmy do mojego domu. Dora natychmiast zabrała się do
pracy i już wkrótce czekały na wszystkich posłane łóżka Mama czuwała przy mnie całą noc. Za
każdym razem, kiedy otwierałam oczy, widziałam ją owiniętą w wełniany koc i siedzącą na
brzegu łóżka. Kiedy wyciągnęłam do niej, rękę, chwyciła moją dłoń i mocno uścisnęła.
Następnego ranka Philippe i Davies próbowali wybić mi z głowy wyjazd do galerii, ale ja
uparłam się, aby im towarzyszyć. Davies wydawał się być głęboko poruszony naszą przygodą.
Wprawdzie jego podrapana twarz wyglądała już lepiej, ale złość, spowodowana faktem, że dał
się tak podejść, wyzwoliła w nim niebywałą energię i żądzę zemsty. Jednak najbardziej
niepokoiłam się o Rogera. Sierżant Brack zadzwonił do niego i byłam pewna, że Roeger
odchodzi teraz od zmysłów. Bardzo chciałam z nim porozmawiać, a z drugiej strony
wiedziałam, że nie zniosłabym jego wypytywania.
Aż do rana przy roztrzaskanych drzwiach do galerii czuwał policjant, a kiedy we trójkę
zjawiliśmy się tam, zastaliśmy już także sierżanta Bracka. Poinformował nas, że Roger dzwonił
do niego z lotniska, gdzie czekał na powrotny samolot.
– Pan Reed bardzo nam pomógł, podając pewne nazwisko. Ale kiedy przyjechaliśmy po
tego ptaszka, zdążył już wyfrunąć. Daleko nie ucieknie, dostaniemy wkrótce i jego, i resztę
bandy.
Galeria wyglądała tak, jakby grasował w niej jakiś szaleniec, ogarnięty żądzą niszczenia.
– Wiedziała pani, panno Lindsay, że to sprawka Rittera – powiedział Davies, kiedy
zaczęliśmy próby doprowadzenia wszystkiego do porządku. – Dlaczego nie powiedziała pani o
tym policji ?
– Nie mogłam – odpowiedziałam. – Nie jestem przecież pewna, do jakiego stopnia jest w to
wszystko zamieszana Jenna.
– No tak – powiedział i uśmiechnął się. – Chyba zrobiłbym to samo na pani miejscu.
Obrazy Felice wydawały się być głównym celem niszczycielskiej działalności bandy. W
miarę, jak odkrywaliśmy kolejne straty, twarz Daviesa stawała się coraz bardziej zawzięta.
– Nigdy tego Ritterowi nie wybaczę – powiedział, podnosząc jeden ze zniszczonych
obrazów. – Im szybciej znajdzie się za kratkami, tym lepiej dla niego.
Zamknęliśmy Galerię dla zwiedzających, ale musieliśmy jednak otworzyć oba sklepy, więc
ich pracownicy nie mogli nam pomóc w porządkach. Byłam wdzięczna Philippe’owi, że został
ze mną i Daviesem, i podjął się tej niewdzięcznej pracy.
Roger przyjechał koło południa. Wbiegł do Galerii i chwycił mnie w ramiona.
– O Boże ! – wykrztusił – nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby coś ci się stało.
– Jestem cała i zdrowa – wyzwoliłam się z jego objęć.
– Powinienem był tu jednak zostać.
– Całe szczęście, że cię tu nie było. Ritter chciał się zemścić na tobie i Jennie. Powiedział,
że go wystawiła do wiatru.
Roger zachmurzył się i skierował swoje kroki do biura, ciągnąc mnie za sobą. Krzyknął coś
do Daviesa, zanim otworzył szafkę i wyjął z niej butelkę whisky i szklanki, a jego twarz
spochmurniała jeszcze bardziej, kiedy dostrzegł zadrapania na twarzy Daviesa.
– Co się stało ? – zapytał, siadając za biurkiem. Davies opróżnił swoją szklankę i odstawił
na bok, jego twarz wyglądała tak, jakby się postarzał o kilka lat w ciągu minionej nocy.
Opowiedział Rogerowi całą historię aż do momentu, gdy znalazła go policja. Jego lekko
skruszony głos wywołał w Rogerze natychmiastową reakcję.
– Dobrze zrobiłeś, Davies. Nie miałeś przecież żadnych szans, aby samemu przeciwstawić
się tej trójce.
Następnie przyszła kolej na mnie i opis wydarzeń rozpoczęłam w miejscu, kiedy
otworzyłam tylne drzwi do magazynu, gotowa wyłączyć alarm.
– Czy nie zdziwiło cię to, że alarm nie był włączony ? • zapytał Roger.
– Właściwie nie. Wspomniałam Daviesowi, że przywidzę obrazy Felice w niedzielę i
byłam pewna, że to właśnie on zjawił się w Galerii przede mną i wyłączył alarm. Wniosłam
obrazy do środka i w tym momencie... – zadrżałam na wspomnienie tej strasznej chwili, gdy
ujrzałam przed sobą zamaskowane twarze. Ze ściśniętym sercem przypomniałam sobie groźby,
które rzucał Ritter przeciwko Rogerowi i Jennie.
– Roger, dopóki Ritter jest na wolności, powinieneś zawiadomić tę klinikę na Węgrzech,
aby dobrze pilnowali Jenny. Czy ona wie, co się stało ?
Roger westchnął ciężko.
– Musiałem jej powiedzieć. Chciałem się dowiedzieć, czy rzeczywiście skumała się z tym
Ritterem. Przyznała się, że zdawała sobie sprawę, że on coś knuje, ale nie wiedziała co i
domyśliła się, że ma zamiar ją w to wciągnąć. Powiedziałem sierżantowi, że Ritter może
spróbować zemsty na Jennie, więc natychmiast zawiadomili o tym tamtejszą policję. Nie mogę
jej darować, że się związała z tym łotrem.
– Nie sądzę, aby chciała zrobić coś złego – wtrącił Davies.
– Masz rację, Dawies. Początkowo był to dla niej tylko żart, spowodowany nudą, ale potem
przestraszyła się, bo Ritter zaczął jej grozić.
– A jeżeli policja złapie Rittera, czy będzie próbował ją w to wmieszać ?
– Myślę, że nie. On nie ma żadnych dowodów, sprawdziłem to dokładnie.
Odetchnęłam z ulgą i nagle oczy napełniły mi się łzami, Roger podszedł do mnie i pomógł
mi wstać z krzesła.
– Lindsay, jesteś wykończona. Jedź do domu i spróbuj odpocząć – odprowadził mnie w
stronę wyjścia z galerii, gdzie czekał na mnie Philippe.
– Uważaj na nią – powiedział do niego Roger, odwrócił się i odszedł do biura, nie patrząc
już na nas.
Ogarnęło mnie dziwne uczucie, że skończył się dla mnie jakiś ważny okres w życiu, nie
miałam pewności, czy przyszłość się dla mnie otworzy, czy też nie przyniesie mi już nic
znaczącego.
Felice leżała na kozetce w salonie, z kompresem nasyconym wywarem z lawendy na
oczach. Gdy zauważyła, że wchodzę do pokoju natychmiast się podniosła.
– O, jesteś już, kochanie.
– Źle się czujesz, mamo ? – nie potrafiłam ukryć, jak bardzo jestem o nią niespokojna.
– Nie, po prostu odpoczywam – spuściła nogi na podłogę i wstając dostrzegła w końcu
Philippe’a. – Wejdź dalej, Philippe – zaprosiła go. – Macie ochotę na coś do jedzenia ?
– Ja przygotuję. – powiedziałam.
– Nie trzeba, kochanie. Dora zostawiła kolację na stole w jadalni. Pójdę do kuchni i
przygotuję tylko kawę.
Wyszła z pokoju i chciałam iść za nią, ale Philippe przytrzymał mnie za ramię.
– Usiądź, ja jej pomogę.
Nie miałam ochoty zostać sam na sam ze swoimi myślami, które bezładnie plątały mi się po
głowie. Usiadłam na kozetce, zrzuciłam buty i oparłam wygodnie plecy, starając się odprężyć.
Wiedziałam, że mogę nadać swoim myślom sens i zrozumieć moje uczucia, jeżeli tylko zdołam
odnaleźć drogę, która wyprowadzi mnie z tego labiryntu. Psychicznie bowiem czułam się tak,
jakbym była zagubiona w labiryncie i otoczona wysokimi ścianami z żywopłotu, gęstego od
ukrytego w nim zła.
Z zamyślenia wyrwał mnie Barney, który sapiąc wpadł do pokoju. Podbiegł do mnie,
położył przednie łapy na moich kolanach i polizał moją twarz. Jego psie oczy, pełne oddania i
miłości sprawiły, że nagle poczułam się spokojna i wróciła mi odwaga.
Philippe zawołał mnie do jadalni. Felice siedziała już przy stole, my zajęliśmy miejsca po
obu jej stronach, naprzeciwko siebie. Nałożyłam na talerz mięso i sałatkę i pomyślałam o
kochanej Dorze, która zadała sobie tyle trudu, żeby przygotować dla nas kolację.
Był to zapewne jej sposób, aby okazać nam swoją sympatię i przywiązanie.
Felice zachowywała się bardzo nerwowo; zarówno jej ruchy, jak i drżenie całego ciała
przypominały mi ptaka ze złamanym skrzydłem. Philippe, nawet jeśli to zauważył, nie dał nic
po sobie poznać, ale ja czułam, że jeszcze chwila, a tego nie wytrzymam i będę musiała odejść
od stołu. Opowiedziałam jej, że Roger wrócił już do domu i że jak dotąd, policja nie wpadła na
trop złodziei, ale zdawało mi się, że wcale nie słucha, co do niej mówię.
W końcu odezwała się:
– Myślałam Lindsay o tym, że powinnaś gdzieś wyjechać, zrobić sobie wakacje. Może
pojechałybyśmy do Włoch ?
– Nie mogę teraz uciec i zostawić Rogera samego.
– Uciec ? – przyjrzała mi się badawczo. – O czym ty mówisz? Wakacje nie są ucieczką.
Przeżyłaś okropne rzeczy i prędzej czy później odbije się to na twoich nerwach. Jestem pewna,
że Roger zgodziłby się ze mną, że powinnaś odpocząć.
– Przykro mi, mamo, ale nie mogę sobie teraz pozwolić na wyjazd.
– Zobaczysz, że to się dla ciebie źle skończy – powiedziała proroczym tonem.
– Bzdury – odpowiedziałam ostro i schyliłam się pod stół, rzucając jakiś kąsek Barneyowi.
– Nie lubię kiedy karmi się psa przy stole – powiedziała Felice.
– Przestań, całą cię obślinił. Naprawdę Lindsay potrzebujesz kogoś, kto by się tobą
opiekował.
– Ach, więc to do tego zmierzała moja matka – pomyślałam i usłyszałam głos Philippe’a.
– Jestem pewien, że Lindsay sama wie, jak się o siebie troszczyć. A poza tym są inni,
którzy mogliby się o nią martwić.
– Na przykład kto ? – zapytała Felice ostrym tonem.
– Hej, przestańcie mówić o mnie tak, jakby mnie tu nie było.
– Kochanie uspokój się, chcę przecież dla ciebie jak najlepiej.
– Ja także – wtrącił Philippe. Felice uśmiechnęła się zgryźliwie.
– Jestem tego pewna. I oczywiście nie wolno nam zapomnieć o Rogerze. Jest taki życzliwy,
a poza tym bardzo zależy mu na Lindsay. Uważam, że ma pierwszeństwo.
Spojrzała z ukosa na Philippe’a.
– Kiedy zaczyna się rok szkolny ?
– Za tydzień lub dwa, ale ja stąd nie wyjeżdżam.
– Dlaczego ? – tym razem mama obrzuciła go lodowatym spojrzeniem.
– Zrezygnowałem z poprzedniej pracy. Zaproponowano mi posadę w szkole w Ovesbury,
Na dźwięk jego słów serce zabiło mi mocniej.
– Przyjąłeś tą propozycję ? – zapytałam. Ovesbury leży tylko o dziesięć mil stąd.
– Tak zgodziłem się. Jest to rodzaj pracy, jaki naprawdę mi odpowiada; mam uczyć
francuskiego i krykieta. Nie chcę wyjeżdżać z Lakeland, czuję się tutaj jak w domu. Może to
trochę śmiesznie brzmi, bo urodziłem się przecież we Francji, ale taka jest prawda.
Dlaczego Philippe powiedział o tym właśnie teraz, a do tego z taką zadumą?
Felice siedziała bez ruchu. Wpatrywała się w okno, skąd roztaczał się widok na pochyłe
zbocza wzgórz.
– Mam coś do pokazania Philippe’owi. Chodźcie do pracowni.
Przeszliśmy za mamą do studia, gdzie stały jej sztalugi, przykryte kawałkiem płótna. Felice
podeszła do nich, odrzuciła płótno i odwróciła sztalugi w stronę okna. Philippe grzecznie zrobił
krok w ich kierunku i nagle zamarł zdziwiony. .
– Kto to jest ?! – wykrzyknął, chwytając mamę za ramię.
– Leslie Outhwit. Namalowałam ten obraz trzydzieści lat temu, tuż po tym jak utopił się w
jeziorze.
– On... My... – Philippe nie mógł wydobyć z siebie głosu, a jego twarz zrobiła się zupełnie
biała.
– Czy dostrzegasz podobieństwo ? – W przeciwieństwie do niego Felice była całkiem
opanowana. – Zupełnie słusznie. On był kochankiem twojej matki, a twoim ojcem.
– Czy jesteś tego pewna ? – Tak mocno zacisnął swoją dłoń na jej ramieniu, że aż skrzywiła
się z bólu.
– Oczywiście, że jestem tego pewna. Sam mi powiedział, że kocha twoją matkę, która
nosiła wtedy jego dziecko. Miał zamiar ją poślubić.
Tylko ja wiedziałam, ile wysiłku musiało ją kosztować opowiedzenie tej historii
Philippe’owi.
– Ale nie ożenił się z nią – powiedział Philippe.
– Nie. Zmarł.
– Dlaczego zmarł ? – zapytał ochrypłym głosem. Felice oswobodziła swoje ramię.
– Lindsay ci wszystko opowie. – Przeszła tuż koło mnie, całując mnie delikatnie w
policzek.
– Teraz wszystko zależy od ciebie – wyszeptała. – Od ciebie...
– Ona wiedziała kim jestem jak tylko mnie zobaczyła, prawda?
Przytaknęłam, podeszłam do sztalug, odwróciłam je od okna i z powrotem przykryłam.
Philippe nie powstrzymywał mnie, stał dalej w tym samym miejscu oddychając ciężko, jakby
brakowało mu powietrza. Czułam, że ja również mam ściśnięte gardło.
– Chodź, przejdziemy się w stronę jeziora – zaproponowałam. – Mam takie uczucie,
jakbym się dusiła.
Philippe pokiwał twierdząco głową i objąwszy mnie, wyprowadził w stronę ogrodu.
Powietrze było parne, a ponad wzgórzami zbierały się chmury deszczowe, ale na zachodzie, na
przekór nadciągającej burzy, ciągle jeszcze świeciło słońce.
– Będzie burza.
– Przejdzie.
Obejmując mnie mocno Philippe dostosował rytm swoich kroków do moich i ruszyliśmy w
kierunku jeziora. Zatoczka naprzeciwko domu Outhwitów była pusta i usiedliśmy w cieniu
skał. Czułam zapach rozgrzanej ziemi, spragnionej nadchodzącego deszczu. Jezioro było
zupełnie spokojne, tylko od czasu do czasu fale lekko uderzały o brzeg. Kolor wody, w miarę
jak niebo nabierało ciemniejszej barwy, również stawał się coraz bardziej atramentowy.
Philippe przyciągnął mnie do siebie.
– Utopił się w jeziorze.
– Opowiedz mi o tym.
Zostałam schwytana w sieć, którą podstępnie zastawiła moja matka. Mogłam oczywiście
skłamać czy powiedzieć coś wymijająco. Mogłam powiedzieć, że nagle zerwał się sztorm, albo
że ktoś w łodzi nagle się niebezpiecznie poruszył i Philippe’owi pewnie by to wystarczyło. Był
tak przejęty wyznaniem Felice, że to Leslie Outhwait był jego ojcem, że do tego, w jaki sposób
zginął, nie przykładał już takiej wagi. Poza tym pragnęłam jednak osłonić i wybronić swoją
matkę.
Doszłam jednak do wniosku, że Philippe ma prawo poznać prawdę, tak samo jak ja miałam
prawo, by poznać okoliczności śmierci mojego ojca. Kochałam Philippe’a zbyt mocno, aby mu
tego odmówić.
– Felice i Leslie Outhwait studiowali na tej samej Akademii Sztuk Pięknych – zaczęłam. –
Tamtego lata zaprosił ją do domu Outhwaifów. Przyjechała więc i zakochała się w nim, tak
samo jak zakochała się w krajobrazie tych okolic. Była pewna, że Leslie też ją kocha, jej
marzenia związane były z nim i liczyła na to, że czeka ich cudowna, wspólna przyszłość.
Zgodziła się na małżeństwo – przerwałam i spojrzałam na jezioro.
– Wtedy właśnie pojawiła się Eve ze swoimi znajomymi z uniwersytetu. Poznały się z
Felice, Eve bardzo podobały się jej obrazy, wkrótce poznała też Leslie’ego. Kiedy jej
towarzystwo wyjechało, Outhwait’owie zaproponowali jej, by zamieszkała u nich, więc została
tutaj.
– Trójkąt – powiedział Philippe z zadumą.
– Tak. Całe lato spędzili we trójkę. Leslie był oczarowany twoją matką i wkrótce oboje
zakochali się w sobie. Przez cały czas ukrywali to przed Felice, aż nadszedł moment, gdy ona i
Leslie wybrali się na przejażdżkę łodzią. Wtedy Leslie powiedział jej, że Eve spodziewa się
jego dziecka i poprosił, aby mama zwolniła go z obietnicy małżeńskiej. Felice gwałtownie się
podniosła i w tym momencie łódź przewróciła się. Moja mama była wtedy świetną pływaczką,
ale Leslie niestety nie. Nie wiedziała także, że miał kłopoty z sercem; woda była lodowato
zimna, Leslie dostał ataku i utonął.
– Więc to był wypadek – stwierdził Philippe pewnym głosem, – Mama obwiniała siebie
przez te wszystkie lata.
– Bzdura. Biedna Felice.
Moje serce zadrżało z miłości do Phillipe’a, a jego litość podziałała na moją duszę jak
balsam.
– Teraz wiesz już wszystko. Outhwaitowie też wiedzieli. Philippe wstał i wyciągnął ręce,
aby mnie także pomóc się podnieść.
– Nie mogło stać się lepiej. Od pierwszego momentu, kiedy ujrzałem obraz mojej matki,
wiedziałem, że należę do tego miejsca. A teraz, Lindsay, czy jest dla mnie jakaś nadzieja ?
Wiem, że nie jest to w porządku wobec Rogera. Może nie powinienem pytać?
– To zależy.
– Od czego ?
– Czy mnie kochasz.
Przyciągnął mnie blisko ku sobie, objął ramionami i pocałował.
– Kocham cię całym serce, Lindsay. Nigdy cię nie opuszczę.
– Ja też cię kocham, Philippe. Bałam się, że...
– Nie musisz się już nigdy więcej o nic bać.
Pocałował mnie mocno i namiętnie. Zagubieni w ekstazie naszej wzajemnej miłości, nie
zauważyliśmy nawet ciężkich kropli deszczu, które zaczęły uderzać o wysuszoną ziemię. W
końcu Philippe zwolnił swój uścisk i rozejrzał się za jakimś schronieniem.
– Uciekamy ? – zapytał.
Nie miałam ochoty rezygnować z takiej cudownej chwili jak ta. Philippe, wyczuwając mój
nastrój, zdjął swoją kurtkę i przytrzymał ją ponad naszymi głowami. Dostrzegłam, że od strony
przystani Outhwaitów płynie w naszym kierunku jakaś łódź. Był to Dick.
– Wsiadajcie ! Przemokniecie do suchej nitki! – zawołał do nas, gdy tylko przybił do
brzegu.
Wyciągnął dłoń, by przytrzymać mnie, gdy wskakiwałam na pokład. Philippe usiadł obok
mnie, a Dick mocno uścisnął jego rękę.
– Witaj w domu – powiedział.