Przycajona groza

background image

_______________________________________________
|

|

| !!! |
|

|

|_______________________________________________|

PRZYCZAJONA GROZA

1. Cie

ń

na kominie

Tej nocy, kiedy udałem si

ę

do opuszczonej posiadło

ś

ci na szczycie

Góry Gromów, by odnale

źć

tam przyczajon

ą

groz

ę

, wokoło szalała burza.

Nie byłem sam, nieostro

ż

no

ść

i brawura nie ł

ą

czyły si

ę

bowiem w mej

duszy z zamiłowaniem do rzeczy osobliwych i przera

ż

aj

ą

cych, które

ugruntowały m

ą

karier

ę

i skłoniły do poszukiwa

ń

tajemniczych a

budz

ą

cych groz

ę

koszmarów, zarówno w

ż

yciu, jak i literaturze.

Towarzyszyło mi dwóch wiernych krzepkich m

ęż

czyzn, po których

posłałem, gdy nadeszła pora; ludzie ci ze wzgl

ę

du na swe szczególne

umiej

ę

tno

ś

ci od dawna towarzyszyli mi w upiornych ekspedycjach.

Wyruszyli

ś

my z wioski po cichu, z uwagi na reporterów, którzy wci

ąż

tam przebywali, od czasu owej mrocznej, pos

ę

pnej paniki, jaka

wybuchła zaledwie miesi

ą

c wcze

ś

niej, a

ś

ci

ś

lej od koszmarnej nocy,

gdy nieuchwytna

ś

mier

ć

nawiedziła niewielk

ą

wiosk

ę

. Skonstatowałem,

i

ż

przydadz

ą

mi si

ę

ź

niej, teraz wszelako nie zale

ż

ało mi zbytnio

na ich obecno

ś

ci. Gdzie

ś

w gł

ę

bi serca chciałem, by wzi

ę

li udział w

tych poszukiwaniach, bym nie musiał tak długo nosi

ć

w sobie

brzemienia owego sekretu, w gr

ę

wchodziła bowiem obawa,

ż

e

ś

wiat uzna

mnie za obł

ą

kanego lub

ż

e ja sam strac

ę

zmysły za spraw

ą

demonicznych

implikacji tej mro

żą

cej krew w

ż

yłach tajemnicy. Teraz jednak

postanowiłem wyzna

ć

wszystko, niechaj kto chce nazwie mnie szale

ń

cem,

ż

ałuj

ę

jedynie,

ż

e tak długo trzymałem ow

ą

rzecz w sekrecie. Ja

bowiem i tylko ja wiem, jakiego rodzaju groza czai si

ę

na szczycie

tej widmowej, opuszczonej góry.
Niewielkim automobilem przebrn

ę

li

ś

my przez mierz

ą

c

ą

wiele mil poła

ć

pradawnego lasu i wzgórza, póki stromizna nie okazała si

ę

dla naszego

pojazdu nie do pokonania. Miejsce to, ogl

ą

dane noc

ą

i bez tłumów

ś

ledczych, którzy kr

ę

cili si

ę

tu za dnia, wydało si

ę

nam o wiele

bardziej złowrogie i nieraz kusiło nas, by zrobi

ć

u

ż

ytek z

acetylenowego reflektora, nie zwa

ż

aj

ą

c na to, co silny blask mógłby

ku nam przywabi

ć

. Po zmierzchu krajobraz wcale nie wydawał si

ę

przyjazny i urokliwszy; podejrzewam,

ż

e nawet nie wiedz

ą

c o grozie,

która tutaj czyhała, mimo woli wyczułbym zawart

ą

w owym miejscu zł

ą

aur

ę

. W pobli

ż

u nie było wida

ć

ż

adnych dzikich zwierz

ą

t, s

ą

one

bowiem roztropne, wyczuj

ą

od razu obecno

ść

zagro

ż

enia i

ś

mierci.

Prastare, poorane przez pioruny drzewa wydawały si

ę

nienaturalnie

wielkie i poskr

ę

cane, inna ro

ś

linno

ść

natomiast nienaturalnie g

ę

sta i

wybujała, podczas gdy poro

ś

ni

ę

te chwastami fulgurytowe pagórki i

wzniesienia kojarzyły mi si

ę

z w

ęż

ami i czaszkami trupów

powi

ę

kszonymi do gigantycznych rozmiarów.

Groza czaiła si

ę

na Górze Gromów od ponad stu lat. Dowiedziałem si

ę

tego dzi

ę

ki artykułowi w gazecie dotycz

ą

cemu tragedii, który po raz

pierwszy przybli

ż

ś

wiatu to niesamowite miejsce. Jest to odległy,

odludny region Catskills, gdzie ongi przez krótki czas próbowała
osi

ąść

grupa osadników - Holendrów, pozostawiaj

ą

c po sobie jedynie

kilka zrujnowanych posesji oraz zaludnione grupkami zdegenerowanych
indywiduów

ż

ałosne wioski rozrzucone na zapomnianych przez Boga

górskich zboczach. Normalni ludzie rzadko odwiedzali te rejony, póki
nie sformowano oddziałów policji stanowej, lecz nawet wówczas stró

ż

e

prawa patrolowali je sporadycznie i z wielk

ą

niech

ę

ci

ą

. Groza

wszelako nale

ż

y do elementów prastarej tradycji, obecnych w

s

ą

siaduj

ą

cych ze sob

ą

wioskach, jest ona bowiem głównym tematem

niewyszukanych rozmów owych nieszcz

ę

snych wiejskich prostaków, którzy

z rzadka opuszczaj

ą

swe doliny, by wymienia

ć

r

ę

cznie plecione kosze

background image

na prymitywne, acz niezb

ę

dne do

ż

ycia rzeczy, których sami nie byli w

stanie ustrzeli

ć

, zrobi

ć

lub wyhodowa

ć

.

Przyczajona groza zamieszkała w unikanej przez ludzi, opuszczonej
posesji Martense’ów wzniesionej na szczycie wysokiego, tarasowego
wzgórza, które z uwagi na cz

ę

sto

ść

szalej

ą

cych nad nim burz nazwano

Gór

ą

Gromów. Przez ponad sto lat prastary, otoczony gajem, kamienny

dom był tematem niewiarygodnych, mro

żą

cych krew w

ż

yłach historii,

opowiada

ń

o pot

ęż

nej, sun

ą

cej cicho i nieubłaganie

ś

mierci, która

latem nawiedziła okoliczne tereny. Wie

ś

niacy z trwog

ą

i zapami

ę

taniem

zarazem mówili o demonie, który po zmierzchu czyhał na samotnych
w

ę

drowców, aby porwa

ć

ich w nieznane lub pozostawi

ć

rozszarpane na

strz

ę

py szcz

ą

tki w pobli

ż

u le

ś

nego duktu, nad

ż

arte, jakby to uczyniły

wielkie, okrutne bestie. Czasami miejscowi szeptali tak

ż

e o

ś

ladach

krwi wiod

ą

cych jakoby ku odległej posesji. Niektórzy zarzekali si

ę

,

ż

e to grzmoty wywoływały przyczajon

ą

groz

ę

z jej domeny, inni

natomiast twierdzili, i

ż

huk gromu był jej prawdziwym głosem.

Nikt, kto mieszkał poza le

ś

nymi ost

ę

pami, nie wierzył w te

ż

norodne, cz

ę

stokro

ć

sprzeczne historie, pełne niespójnych,

wynaturzonych opisów na wpół dostrze

ż

onego demona;

ż

aden farmer ani

wie

ś

niak nie w

ą

tpił jednak,

ż

e posiadło

ść

Martense’ów była

nawiedzona. Historia tej okolicy nie pozostawiała miejsca na
jakiekolwiek pow

ą

tpiewanie, mimo i

ż

ś

ledczy, którzy odwiedzali

posesj

ę

, gdy jaka

ś

rozgłaszana przez miejscowych historia okazywała

si

ę

wyj

ą

tkowo barwna, nie natrafili na jakiekolwiek

ś

lady istnienia

upiornych mocy. Babki snuły osobliwe opowie

ś

ci o duchu Martense’a,

legendy zwi

ą

zane z jego rodem, dziwaczn

ą

wad

ą

wrodzon

ą

, przekazywan

ą

genetycznie z pokolenia na pokolenie, a polegaj

ą

c

ą

na odmienno

ś

ci

barw obojga oczu, burzliwymi nienaturalnymi dziejami owej rodziny,
zapisywanymi w opasłej kronice, i morderstwem, którego kl

ą

twa ci

ąż

yła

nad kolejnymi dziedzicami.
Groza, która przyci

ą

gn

ę

ła mnie tutaj, była jak nagły omen,

potwierdzaj

ą

cy najwymy

ś

lniejsze spo

ś

ród osobliwych historii

rozgłaszanych w

ś

ród górali. Pewnej letniej nocy, po wyj

ą

tkowo silnej

burzy, w okolicy odnotowano gwałtown

ą

ucieczk

ę

ogarni

ę

tych panik

ą

wie

ś

niaków, których trwogi nie mogły wywoła

ć

zwykłe przywidzenia czy

iluzje.

Ż

ałosne tłumy prymitywnych górali, wyj

ą

c i wrzeszcz

ą

c

wniebogłosy, bełkotały o nienasyconej grozie, która ich nawiedziła.
Co do tego ludzie nie mieli w

ą

tpliwo

ś

ci. Nie widzieli, co to było,

ale słyszeli straszliwe wrzaski dochodz

ą

ce z jednego z siół i

wiedzieli,

ż

e miejsce to odwiedziła okrutna

ś

mier

ć

.

Rankiem mieszka

ń

cy i policja pod

ąż

yli za wstrz

ąś

ni

ę

tymi góralami do

miejsca, którego, jak powiadano, dotkn

ą

ł palec

ś

mierci. Tak było w

istocie. Ziemia pod jedn

ą

z wiosek górali zapadła si

ę

po uderzeniu

pioruna, obracaj

ą

c w perzyn

ę

kilka cuchn

ą

cych, brudnych szałasów;

było to jednak niczym w porównaniu ze zniszczeniami bez w

ą

tpienia

organicznej natury. Mimo i

ż

zamieszkiwało tu około siedemdziesi

ę

ciu

pi

ę

ciu osób, w pobli

ż

u nie było

ż

ywego ducha. Wzburzon

ą

ziemi

ę

pokrywały plamy krwi i ludzkie szcz

ą

tki, a

ż

nadto wyrazi

ś

cie

obrazuj

ą

ce okrucie

ń

stwo szponów i kłów nie nazwanego demona. Od

miejsca masakry nie odchodziły jednak

ż

adne widoczne

ś

lady, które

znaczyłyby jego drog

ę

ucieczki. Wszyscy zgodnie potwierdzali,

ż

e

sprawc

ą

owej zbrodni musiało by

ć

jakie

ś

potworne zwierz

ę

, nikt

wszak

ż

e nie wspomniał, i

ż

okrutno

ś

ci

ą

mord ten przypominał

najbardziej pos

ę

pne rzezie dokonywane w

ś

ród gł

ę

boko dekadenckich

wspólnot. Spraw

ę

ponownie nagło

ś

niono, kiedy okazało si

ę

,

ż

e w nie

wyja

ś

niony sposób zagin

ę

ło około dwudziestu pi

ę

ciu mieszka

ń

ców

wioski, nawet jednak w tych okoliczno

ś

ciach nikt nie potrafił

wytłumaczy

ć

, w jaki sposób ludzie ci byliby w stanie zamordowa

ć

ze

szczególnym okrucie

ń

stwem, jak dzikie bestie, prawie pi

ęć

dziesi

ą

t

osób. Niezbitym dowodem było to,

ż

e owej letniej nocy niebo rozci

ę

ła

błyskawica, a po burzy pozostała wymarła wioska pełna upiornych,
zmasakrowanych, rozszarpanych i nad

ż

artych ciał.

W okolicy natychmiast zacz

ę

to szemra

ć

, ł

ą

cz

ą

c owo koszmarne zdarzenie

z nawiedzon

ą

posesj

ą

Martense’ów, cho

ć

oba miejsca dzieliła odległo

ść

background image

ponad trzech mil. Policjanci byli bardziej sceptyczni, wł

ą

czyli

posiadło

ść

do

ś

ledztwa jedynie z obowi

ą

zku i po pobie

ż

nym

przeszukaniu, stwierdziwszy,

ż

e jest opuszczona, natychmiast

skre

ś

lili j

ą

z rejestrów. Wie

ś

niacy i okoliczni mieszka

ń

cy natomiast

przeczesali całe to miejsce z niezwykł

ą

pieczołowito

ś

ci

ą

. Wywrócili

wszystko w domu do góry nogami, przebagrowali stawy i strumienie,
przetrz

ą

sn

ę

li zaro

ś

la i przebadali uwa

ż

nie ka

ż

dy skrawek pobliskiego

lasu. Wszystko na pró

ż

no;

ś

mier

ć

pojawiła si

ę

i odeszła, nie

pozostawiaj

ą

c po sobie

ż

adnych

ś

ladów, z wyj

ą

tkiem zniszcze

ń

i

trupów.
Drugiego dnia poszukiwa

ń

cał

ą

spraw

ę

nagło

ś

niła skutecznie prasa, na

Górze Gromów zaroiło si

ę

nagle od dziennikarzy. Pismacy

skoncentrowali si

ę

przede wszystkim na makabrycznych szczegółach, a

przeprowadzaj

ą

c wywiady, starali si

ę

ukaza

ć

cał

ą

spraw

ę

jak pradawny

koszmar w historycznej otoczce legend i mitów opowiadanych przez
miejscowe babiny. Z pocz

ą

tku

ś

ledziłem te doniesienia bez wi

ę

kszego

entuzjazmu, je

ż

eli bowiem chodzi o groz

ę

, uwa

ż

am siebie za konesera,

jednak po tygodniu wyczułem co

ś

dziwnego, co wzbudziło me

zainteresowanie, i tak oto pi

ą

tego sierpnia 1921 roku wynaj

ą

łem pokój

w hotelu w Lefferts Corners, wiosce le

żą

cej najbli

ż

ej Góry Gromów, w

hotelu pełni

ą

cym zarazem funkcj

ę

kwatery głównej badaj

ą

cych okolic

ę

dziennikarzy. Trzy tygodnie pó

ź

niej dziennikarzy pozostało tu ju

ż

niewielu, mogłem zatem rozpocz

ąć

swe przera

ż

aj

ą

ce

ś

ledztwo, oparte na

pobie

ż

nych wywiadach, badaniach i obserwacjach, czyli tym wszystkim,

czym zajmowałem si

ę

do tej pory.

Tak wi

ę

c owej letniej nocy, gdy z oddali dobiegał ryk grzmotów,

zostawiłem swój cichy automobil i z dwoma uzbrojonymi towarzyszami
wspi

ą

łem si

ę

na szczyt Góry Gromów. W

ś

wietle mej latarki

elektrycznej ju

ż

niebawem po

ś

ród wielkich d

ę

bów zacz

ę

ły ukazywa

ć

si

ę

widmowe, szare mury. W mrokach tej pos

ę

pnej nocy, rozja

ś

niona jedynie

faluj

ą

cym snopem

ś

wiatła, owa wielka budowla zdawała si

ę

mgli

ś

cie

sugerowa

ć

koszmary, których za dnia nie sposób było dostrzec;

niemniej jednak nie zawahałem si

ę

, jako

ż

e przybyłem tu z gł

ę

bokim

postanowieniem doprowadzenia mojej misji do ko

ń

ca. Chciałem upewni

ć

si

ę

, czy moje przypuszczenia były słuszne. Wierzyłem,

ż

e odgłos

grzmotów przywoływał demona

ś

mierci z jakiego

ś

przera

ż

aj

ą

cego

sekretnego miejsca i, czy demon ów był istot

ą

z krwi i ko

ś

ci, czy te

ż

widmow

ą

zjaw

ą

, zamierzałem go ujrze

ć

.

Jako

ż

e uprzednio starannie przeszukałem star

ą

posesj

ę

, plan miałem

gruntownie opracowany; na miejsce czuwania wybrałem stary pokój Jana
Martense’a, ofiary mordu, o którym pami

ęć

po dzi

ś

dzie

ń

ż

yje w

wie

ś

niaczych legendach. Co

ś

mi mówiło,

ż

e jego apartament najlepiej

b

ę

dzie si

ę

nadawa

ć

do moich celów. Komnata mierz

ą

ca około dwudziestu

stóp kwadratowych zawierała, podobnie jak inne pokoje, sterty
połamanych gratów, które ongi

ś

były meblami. Znajdowała si

ę

na

pierwszym pi

ę

trze w południowo-wschodnim naro

ż

niku domu, miała

wielkie okno od wschodniej i w

ą

skie od południowej strony, oba

wszelako pozbawione były szyb oraz okiennic. Naprzeciw du

ż

ego okna

mie

ś

cił si

ę

pot

ęż

ny holenderski kominek, na kaflach którego

przedstawiono histori

ę

syna marnotrawnego, naprzeciw w

ą

skiego okienka

za

ś

w

ś

cian

ę

wbudowano szerokie ło

ż

e.

Gdy grzmoty, stłumione przez drzewa, przybrały na sile, zaj

ą

łem si

ę

realizacj

ą

szczegółów mego planu. Najpierw przymocowałem do parapetu

okna trzy, jedn

ą

obok drugiej, drabinki sznurowe, które przyniosłem

ze sob

ą

. Wiedziałem,

ż

e si

ę

gaj

ą

szerokiego spłachcia trawnika pod

oknem, poniewa

ż

wcze

ś

niej dokładnie je sprawdziłem. Nast

ę

pnie we

trzech przyci

ą

gn

ę

li

ś

my z drugiego pokoju szerokie ło

ż

e z baldachimem

i ustawili

ś

my je przy oknie. Zamaskowali

ś

my je gał

ę

ziami jedliny i

rozci

ą

gn

ę

li

ś

my si

ę

we trzech na łó

ż

ku, z przygotowanymi pistoletami

automatycznymi. Dwóch odpoczywało, podczas gdy trzeci trzymał wart

ę

.

Niezale

ż

nie od tego, z której strony mógł si

ę

pojawi

ć

demon, mieli

ś

my

zapewnion

ą

drog

ę

ucieczki. Gdyby przybył z wn

ę

trza domu, mieli

ś

my

drabinki sznurowe, gdyby za

ś

zjawił si

ę

z zewn

ą

trz, pozostawały nam

schody i drzwi. Maj

ą

c na uwadze precedens, nie s

ą

dzili

ś

my, aby nawet

background image

w najgorszej sytuacji upiór

ś

cigał nas daleko od domu.

Trzymałem wart

ę

mi

ę

dzy północ

ą

a pierwsz

ą

i nagle, pomimo pos

ę

pno

ś

ci

domostwa, nie strze

ż

onego okna i zbli

ż

aj

ą

cej si

ę

burzy, poczułem

niezwykł

ą

senno

ść

. Znajdowałem si

ę

pomi

ę

dzy dwoma moimi towarzyszami,

George’em Bennettem zwróconym ku oknu i Williamem Tobeyem wpatruj

ą

cym

si

ę

w kominek. Bennett spał, najwyra

ź

niej pora

ż

ony t

ą

sam

ą

tajemnicz

ą

senno

ś

ci

ą

, która dotkn

ę

ła i mnie, tote

ż

wyznaczyłem na kolejn

ą

wart

ę

Tobeya, cho

ć

i jemu kiwała si

ę

lekko głowa. To zadziwiaj

ą

ce, z jakim

zapami

ę

taniem wpatrywał si

ę

w ten kominek.

Przybieraj

ą

cy na sile grzmot musiał wywrze

ć

znacz

ą

cy wpływ na moje

sny, gdy

ż

podczas krótkiej drzemki, która mnie zmogła, nawiedziły

mnie i

ś

cie apokaliptyczne wizje. Raz o mało si

ę

nie obudziłem,

prawdopodobnie dlatego,

ż

e

ś

pi

ą

cy pod oknem przypadkiem poło

ż

ył mi

r

ę

k

ę

na piersi. Nie rozbudziłem si

ę

jednak na tyle, by sprawdzi

ć

, czy

Tobey wypełniał nale

ż

ycie swe obowi

ą

zki wartownika, lecz poczułem w

zwi

ą

zku z tym niewysłowiony a niejasny niepokój. Nigdy dot

ą

d nie

do

ś

wiadczyłem równie silnego wra

ż

enia obecno

ś

ci zła. Pó

ź

niej znów

musiałem zapa

ść

w sen, wyrwały mnie bowiem z obj

ęć

karmi

ą

cego mój

umysł koszmarami Morfeusza przera

ź

liwe, przeszywaj

ą

ce noc krzyki,

jakich nigdy dot

ą

d nie słyszałem ani nawet nie byłem w stanie sobie

wyobrazi

ć

.

We wrzaskach tych zawierał si

ę

odgłos, z jakim sama esencja ludzkiego

strachu, agonii i cierpienia mogłaby dobija

ć

si

ę

bezradnie i

szale

ń

czo do hebanowych bram mrocznego zapomnienia. Obudziłem si

ę

po

ś

ród czerwonego obł

ę

du i diabolicznej drwiny, podczas gdy niepoj

ę

te

wizje owej chorobliwej i krystalicznie wyrazistej udr

ę

ki umykały

gdzie

ś

hen, wycofuj

ą

c si

ę

z mego umysłu. Nie było

ś

wiatła, lecz

wyczuwaj

ą

c po swej prawej stronie puste miejsce, zorientowałem si

ę

,

ż

e Tobey gdzie

ś

znikn

ą

ł. Bóg jeden wiedział, dok

ą

d mógł si

ę

uda

ć

. Na

mojej piersi wci

ąż

spoczywało ci

ęż

kie rami

ę

ś

pi

ą

cego przy oknie

m

ęż

czyzny.

I nagle błysn

ę

ło, a zaraz potem hukn

ą

ł grom, wstrz

ą

saj

ą

c w posadach

cał

ą

gór

ą

, i rozłupał patriarch

ę

pokrzywionych, gruzłowatych drzew.

Gdy rozbłysł potworny, zygzakowaty piorun,

ś

pi

ą

cy drgn

ą

ł i nagle si

ę

obudził, a blask zza okna sprawił,

ż

e na przewodzie kominkowym,

powy

ż

ej paleniska, pojawił si

ę

jego cie

ń

, od którego nie byłem potem

w stanie oderwa

ć

wzroku. To,

ż

e nadal

ż

yj

ę

i zachowałem zdrowe

zmysły, jest cudem, którego nie potrafi

ę

wytłumaczy

ć

. Nie jestem w

stanie tego wyja

ś

ni

ć

, gdy

ż

cie

ń

na kominie nie nale

ż

ał do George’a

Bennetta ani jakiejkolwiek innej istoty ludzkiej, lecz do
blu

ź

nierczej potworno

ś

ci z najdalszych zakamarków piekieł;

bezimiennej, bezkształtnej potwornej istoty, której

ż

aden umysł nie

potrafi w pełni obj

ąć

i

ż

adne pióro nie jest w stanie jej opisa

ć

. W

nast

ę

pnej chwili pozostałem w przekl

ę

tej posiadło

ś

ci sam, rozdygotany

i bełkocz

ą

cy jak obł

ą

kaniec. Po George’u Bennetcie i Williamie Tobeyu

nie pozostał

ż

aden

ś

lad, nie było

ż

adnych oznak walki. I nikt nigdy

ju

ż

o nich nie usłyszał.

2. Chodz

ą

cy w

ś

ród burzy

Nast

ę

pne kilka dni po tym przera

ż

aj

ą

cym do

ś

wiadczeniu w posiadło

ś

ci

le

żą

cej po

ś

ród le

ś

nej głuszy przele

ż

ałem do cna wyczerpany w

hotelowym pokoju w Lefferts Corners. Nie pami

ę

tam dokładnie, jak

udało mi si

ę

dotrze

ć

do automobilu, uruchomi

ć

go i wróci

ć

niepostrze

ż

enie do wioski; nie mam bowiem

ż

adnych konkretnych

wspomnie

ń

, jedynie mgliste, ulotne wizje dzikor

ę

kich gigantycznych

drzew, demonicznego mamrotania gromów i charonicznych cieni
przecinaj

ą

cych w poprzek niskie pagórki, od których w tej okolicy a

ż

si

ę

roiło.

Gdy rozdygotany rozmy

ś

lałem, co mogło rzuci

ć

ów pora

ż

aj

ą

cy zmysły

cie

ń

, zorientowałem si

ę

,

ż

e ujrzałem na własne oczy jeden z

najokropniejszych koszmarów ziemi, nie nazwan

ą

groz

ę

z zewn

ę

trznej

pustki, której słabe demoniczne skrobanie słyszymy niekiedy na

background image

najdalszych obrze

ż

ach kosmosu, której oblicza jednak lito

ś

ciwie

oszcz

ę

dzono nam ujrze

ć

. Nie mam do

ść

odwagi, by stara

ć

si

ę

przeanalizowa

ć

lub zidentyfikowa

ć

cie

ń

, który ujrzałem. Tamtej nocy

co

ś

le

ż

ało pomi

ę

dzy oknem a mn

ą

i dreszcz mnie przechodził za ka

ż

dym

razem, gdy instynkt nakazywał, bym próbował to jako

ś

okre

ś

li

ć

. Gdyby

przynajmniej zawarczało, zawyło lub za

ś

miało si

ę

zawodz

ą

cym,

piskliwym chichotem, to przynajmniej do pewnego stopnia złagodziłoby
przepastn

ą

potworno

ść

owego zdarzenia.

Lecz to było ciche, tak ciche... Poło

ż

yło mi na piersi ci

ęż

kie swe

rami

ę

lub nog

ę

... Najwyra

ź

niej była to istota organiczna, no,

przynajmniej kiedy

ś

była organiczna... Jan Martense, którego pokój

zaj

ą

łem, został pogrzebany na cmentarzu w pobli

ż

u swej posiadło

ś

ci...

musz

ę

odnale

źć

Bennetta i Tobeya, je

ż

eli

ż

yj

ą

... Czemu to zabrało

ich, a mnie zostawiło na koniec?... Senno

ść

jest tak

przytłaczaj

ą

ca... nieodparta... a sny tak upiorne...

Wkrótce u

ś

wiadomiłem sobie,

ż

e musz

ę

opowiedzie

ć

komu

ś

m

ą

histori

ę

,

bo w przeciwnym razie załami

ę

si

ę

całkowicie. Postanowiłem ju

ż

,

ż

e

nie porzuc

ę

poszukiwa

ń

przyczajonej grozy, gdy

ż

w błogiej

nie

ś

wiadomo

ś

ci s

ą

dziłem, i

ż

niepewno

ść

gorsza jest od poznania,

jakkolwiek miałoby si

ę

ono okaza

ć

zatrwa

ż

aj

ą

ce. Obmy

ś

liłem przeto

najlepszy w mym mniemaniu plan działania; wiedziałem ju

ż

, komu mam

si

ę

zwierzy

ć

ze swych prze

ż

y

ć

i jak wy

ś

ledzi

ć

i dopa

ść

istot

ę

, która

w niewiadomy sposób porwała dwóch moich ludzi i rzuciła koszmarny
cie

ń

.

W Lefferts Corners zapoznałem si

ę

z kilkoma uprzejmymi

dziennikarzami, którzy zdecydowali si

ę

pozosta

ć

w wiosce, by

zrelacjonowa

ć

ostatnie echa tragedii. Spo

ś

ród nich wła

ś

nie

postanowiłem wybra

ć

mego powiernika i im dłu

ż

ej si

ę

nad tym

zastanawiałem, tym bardziej byłem przekonany, by opowiedzie

ć

o swych

makabrycznych prze

ż

yciach niejakiemu Arthurowi Munroe, ciemnowłosemu,

szczupłemu m

ęż

czy

ź

nie w wieku około trzydziestu pi

ę

ciu lat, którego

wykształcenie, gusta i inteligencja oraz temperament sugerowały, i

ż

nie ograniczał si

ę

on jedynie do konwencjonalnych pomysłów oraz

do

ś

wiadcze

ń

.

Pewnego wrze

ś

niowego popołudnia Arthur Munroe wysłuchał mej

opowie

ś

ci. Od pocz

ą

tku zauwa

ż

yłem,

ż

e okazywał zainteresowanie i

sympati

ę

, kiedy natomiast sko

ń

czyłem, zacz

ą

ł dyskutowa

ć

ze mn

ą

,

analizuj

ą

c dogł

ę

bnie i wnikliwie całe zdarzenie. Rada wszelako,

jakiej mi udzielił, była jak najbardziej praktyczna, zalecił bowiem
odroczenie dalszych działa

ń

na terenie posesji Martense’ów, póki nie

zdob

ę

dziemy bardziej szczegółowych informacji historycznych oraz

geograficznych.
Z jego inicjatywy przeczesali

ś

my okolic

ę

w poszukiwaniu informacji

dotycz

ą

cych straszliwej rodziny Martense’ów i odkryli

ś

my,

ż

e pewien

człowiek posiada ich cudownie iluminowan

ą

, rodow

ą

kronik

ę

. Sporo

rozmawiali

ś

my równie

ż

z prymitywnymi osadnikami z gór, którzy nie

umkn

ę

li przed zgroz

ą

i szale

ń

stwem w odleglejsze zak

ą

tki Catskills,

co miało by

ć

zacz

ą

tkiem zwie

ń

czenia naszych bada

ń

, a mianowicie

wyczerpuj

ą

cej i definitywnej analizy posiadło

ś

ci w

ś

wietle jej

szczegółowo zarejestrowanej historii, a tak

ż

e skrupulatnego i

ostatecznego zbadania miejsc wi

ążą

cych si

ę

z licznymi tragediami

uwiecznionymi w ludowych opowie

ś

ciach górali.

Rezultaty bada

ń

pocz

ą

tkowo nie były zbyt zach

ę

caj

ą

ce, aczkolwiek ich

zestawienia zdawały si

ę

zdradza

ć

wyra

ź

ny i znacz

ą

cy trend;

mianowicie, liczba doniesie

ń

zwi

ą

zanych z koszmarnymi, przera

ż

aj

ą

cymi

zdarzeniami była zdecydowanie wi

ę

ksza w rejonach znajduj

ą

cych si

ę

w

pobli

ż

u opuszczonej posesji lub w miejscach ł

ą

cz

ą

cych si

ę

z ni

ą

poprzez połacie mrocznego, pos

ę

pnego lasu. Zdarzały si

ę

, rzecz jasna,

wyj

ą

tki, tragedia, o której dowiedział si

ę

cały

ś

wiat, wydarzyła si

ę

na płaskiej pozbawionej drzew przestrzeni w miejscu równie odległym
od lasu, jak i od podejrzanej, powszechnie unikanej posesji.
Je

ż

eli chodzi o natur

ę

i wygl

ą

d przyczajonej grozy, przera

ż

eni i mało

rozgarni

ę

ci mieszka

ń

cy szałasu nie mogli lub nie chcieli nam pomóc.

Mówili o niej pospołu jako o w

ęż

u i olbrzymie, diabelskim gromie i

background image

nietoperzu, s

ę

pie i krocz

ą

cym drzewie. My wszelako domniemywali

ś

my,

i

ż

była to

ż

ywa istota, wysoce wra

ż

liwa na wyładowania elektryczne. W

niektórych wersjach sugerowano,

ż

e miała ona skrzydła, uznali

ś

my

jednak, z uwagi na jawn

ą

wr

ę

cz niech

ęć

do otwartych przestrzeni,

ż

e

musi ona raczej porusza

ć

si

ę

po ziemi. Jedynym czynnikiem zdaj

ą

cym

si

ę

przeczy

ć

powy

ż

szej teorii, była szybko

ść

, z jak

ą

musiałaby

przemieszcza

ć

si

ę

owa istota, by dokona

ć

rzeczy, które jej

przypisywano.
Kiedy poznali

ś

my górali nieco lepiej, stwierdzili

ś

my, i

ż

s

ą

to ludzie

pod wieloma wzgl

ę

dami sympatyczni i mili. Byli pro

ś

ci, to prawda, i

znajdowali si

ę

po opadaj

ą

cej stronie na skali ewolucyjnej ze wzgl

ę

du

na swe niefortunne pochodzenie i ogłupiaj

ą

c

ą

izolacj

ę

. L

ę

kali si

ę

obcych, lecz z wolna do nas przywykli, a nawet słu

ż

yli nam sw

ą

pomoc

ą

, gdy wyci

ę

li

ś

my zaro

ś

la i zerwali

ś

my wszystkie przepierzenia

na terenie posesji, poszukuj

ą

c, aczkolwiek na pró

ż

no, przyczajonej

grozy. Kiedy poprosili

ś

my, by pomogli nam odnale

źć

Bennetta i Tobeya,

zareagowali ze szczer

ą

konsternacj

ą

. Chcieli nam pomóc, ale

wiedzieli,

ż

e przyjaciele moi opu

ś

cili ten padół równie skutecznie i

nieodwołalnie, jak zaginieni górale z pobliskiego sioła i inni,
których porwała tajemnicza groza. Byli

ś

my przekonani,

ż

e wiele po

ś

ród

ich ofiar padło ofiar

ą

wewn

ę

trznych porachunków i mordów, tak jak

odstrzeliwane s

ą

dzikie zwierz

ę

ta, niemniej z niecierpliwo

ś

ci

ą

i

niepokojem oczekiwali

ś

my na kolejn

ą

tragedi

ę

.

W połowie pa

ź

dziernika nie na

ż

arty zacz

ę

li

ś

my si

ę

niepokoi

ć

przedłu

ż

aj

ą

cym si

ę

impasem. Noce były pogodne i spokojne, demoniczny

napastnik nie zaatakował ponownie, przeprowadzone za

ś

przez nas na

pró

ż

no badania domu i okolicy przywiodły nas niemal do przekonania,

ż

e mieli

ś

my do czynienia z istot

ą

niematerialnej natury. Obawiali

ś

my

si

ę

,

ż

e nadejd

ą

chłody i poło

żą

kres naszym badaniom, wszyscy bowiem

zgodnie przyznawali, i

ż

zim

ą

demon nie dawał o sobie zna

ć

. Dlatego

te

ż

w po

ś

piechu i desperacji przepasywali

ś

my w promieniach

zachodz

ą

cego sło

ń

ca nawiedzony przez groz

ę

za

ś

cianek. Osada

ś

wieciła

teraz pustkami, gdy

ż

górale bali si

ę

tu zachodzi

ć

, a co dopiero

zamieszka

ć

. Feralna osada nie miała nazwy, mie

ś

ciła si

ę

na

niewielkiej połaci bezdrzewnej przestrzeni pomi

ę

dzy skalnymi

wzniesieniami o nazwach Sto

ż

kowa Góra i Klonowe Wzgórze. Wioska

le

ż

ała bli

ż

ej Klonowego Wzgórza ni

ż

Sto

ż

kowej Góry, a niektóre z

prymitywnych sadyb wzniesione były wr

ę

cz w jaskiniach w zboczu

pierwszego ze wspomnianych wzniesie

ń

. Miejsce to oddalone było o

jakie

ś

dwie mile na północny zachód od podnó

ż

a Góry Gromów i trzy

mile od otoczonej d

ę

bami starej posiadło

ś

ci. Je

ż

eli chodzi o

odległo

ś

ci pomi

ę

dzy osad

ą

a posesj

ą

, teren na przestrzeni dwóch i

jednej czwartej mili był otwarty i równy, je

ś

li nie liczy

ć

tych kilku

zygzakowatych jak zastygłe pod ziemi

ą

w

ęż

e pagórków, poro

ś

ni

ę

tych

traw

ą

i gdzieniegdzie równie

ż

chwastami. Rozpatruj

ą

c te szczegóły

topograficzne, doszli

ś

my w ko

ń

cu do wniosku,

ż

e demon musiał nadej

ść

od Sto

ż

kowej Góry, której zalesiony południowy kraniec nieznacznie

tylko oddalony był od najdalej wysuni

ę

tej ku zachodowi odnogi Góry

Gromów. Odnale

ź

li

ś

my tak

ż

e osuwisko znajduj

ą

ce si

ę

na stoku Klonowego

Wzgórza oraz strzeliste, rozłupane drzewo, gdzie trafił piorun, który
przywołał złe moce. Gdy niemal dwudziesty raz Arthur Munroe i ja
przepatrywali

ś

my z uwag

ą

ka

ż

dy cal obróconej w perzyn

ę

osady,

ogarn

ę

ło nas wyj

ą

tkowe zniech

ę

cenie, rezygnacja zmieszana z całkiem

nowym, niewytłumaczalnym l

ę

kiem. Było to zgoła niewiarygodne, nawet

dla pospolitych, przera

ż

aj

ą

cych i niezwykłych wypadków,

ż

e w miejscu,

gdzie wydarzyła si

ę

tak okrutna i budz

ą

ca trwog

ę

tragedia, nie

pozostał

ż

aden

ś

lad, który mógłby rzuci

ć

cho

ć

odrobin

ę

ś

wiatła na

materi

ę

owego wydarzenia. Prowadzili

ś

my przeto nasze badania pod

ołowianym, mrocznym niebem, z tragicznym, acz honorowym zapałem
godnym lepszej sprawy, mimo i

ż

doskonale wiedzieli

ś

my,

ż

e nasze

działania, cho

ć

konieczne i niezb

ę

dne, skazane były nieuchronnie na

pora

ż

k

ę

. Działali

ś

my z ogromn

ą

dokładno

ś

ci

ą

, odwiedzili

ś

my wszystkie

chaty, jedn

ą

po drugiej, przeszukali

ś

my ka

ż

d

ą

kamienn

ą

chudob

ę

w

poszukiwaniu ciał, przepatrywali

ś

my bacznie ka

ż

dy skrawek górskiego

background image

zbocza, lecz bezskutecznie - nie znale

ź

li

ś

my w skałach

ż

adnych jaski

ń

ani grot.
A jednak, jak ju

ż

wspomniałem, czułem unosz

ą

ce si

ę

gdzie

ś

ponad nami

gro

ź

ne i nie wyja

ś

nione l

ę

ki, jakby z otchłani kosmicznej pustki

obserwowały nas wielkie nienasycone gryfy o nietoperzych skrzydłach.
Gdy nadeszło popołudnie, zrobiło si

ę

nagle ciemno, usłyszeli

ś

my tak

ż

e

pierwszy grzmot. Nad Gór

ą

Gromów zbierało si

ę

na burz

ę

. D

ź

wi

ę

k ten w

takim miejscu mocno nami wstrz

ą

sn

ą

ł, lecz naturalnie nie tak, jakby

to było w nocy. Łudzili

ś

my si

ę

jeszcze,

ż

e burza rozp

ę

ta si

ę

dopiero

po zmierzchu i z t

ą

nadziej

ą

ko

ń

cz

ą

c bezowocn

ą

inspekcj

ę

osady,

ruszyli

ś

my do najbli

ż

szego zamieszkanego sioła, by zebra

ć

grupk

ę

górali, którzy mogliby pomóc nam w poszukiwaniach. Mimo

ż

e mocno

strwo

ż

eni, kilku młodszych m

ęż

czyzn pod naszym przywództwem obiecało

nam sw

ą

pomoc.

Ledwie ruszyli

ś

my w drog

ę

powrotn

ą

, kiedy lun

ę

ło jak z cebra, deszcz

był tak rz

ę

sisty,

ż

e nieodzowne okazało si

ę

znalezienie jakiego

ś

schronienia. Było ciemno cho

ć

oko wykol i potykali

ś

my si

ę

niemal przy

ka

ż

dym kroku, lecz w

ś

wietle przecinaj

ą

cych niebo raz po raz

błyskawic i znaj

ą

c „na pami

ęć

” drog

ę

do wioski, dotarli

ś

my wkrótce do

znajduj

ą

cej si

ę

tam najlepiej zachowanej chaty. Prymitywny szałas

zbity był z grubych pni drzew i szorstkich nie heblowanych desek.
Jedyne male

ń

kie okienko i drzwi wychodziły na Klonowe Wzgórze.

Zaryglowali

ś

my drzwi przed deszczem i wiatrem, zablokowali

ś

my te

ż

okno toporn

ą

okiennic

ą

, jako

ż

e po wielokrotnej inspekcji chat

odnalezienie jej nie sprawiło nam trudno

ś

ci. Siedzenie w egipskich

ciemno

ś

ciach na drewnianych, rozchwierutanych skrzyniach nie było

przyjemne, ogarni

ę

ci pos

ę

pnym nastrojem palili

ś

my fajki, wł

ą

czaj

ą

c co

pewien czas nasze kieszonkowe latarki.

Ś

wiatło piorunów przebijało

raz po raz przez szczeliny w

ś

cianie; owo popołudnie było tak

mroczne,

ż

e ka

ż

dy błysk wydawał si

ę

wr

ę

cz o

ś

lepiaj

ą

cy.

Burzliwe czuwanie skojarzyło mi si

ę

z tamt

ą

upiorn

ą

, przera

ż

aj

ą

c

ą

noc

ą

na Górze Gromów. W umy

ś

le mym kołatało si

ę

wci

ąż

pytanie, które

nie dawało mi spokoju od owego straszliwego wydarzenia. Znów pytałem
sam siebie, dlaczego demon, zbli

ż

aj

ą

c si

ę

do trójki badaczy od strony

okna lub z wn

ę

trza domu, rozpocz

ą

ł od ludzi znajduj

ą

cych si

ę

po

bokach, pozostawiaj

ą

c mnie, umieszczonego pomi

ę

dzy nimi, na koniec,

zanim wyj

ą

tkowo silny grzmot nie przegnał go z powrotem. Dlaczego nie

porywał swych ofiar w kolejno

ś

ci, niezale

ż

nie od tego, od której

strony si

ę

pojawił? Czemu nie zabrał mnie drugiego? Jak

ą

zasad

ą

si

ę

kierował, gdy chwytał w swe macki moich przyjaciół? A mo

ż

e wiedział,

ż

e byłem szefem grupy, i oszcz

ę

dziwszy mnie, zarezerwował dla mnie

los du

ż

o gorszy ni

ż

ten, jaki czekał mych towarzyszy?

Gdy tak rozmy

ś

lałem, zupełnie jakby dramatyzm moich refleksji wpłyn

ą

ł

na intensywno

ść

wyładowa

ń

, kolejny piorun uderzył gdzie

ś

niedaleko, z

potworn

ą

sił

ą

, a po huku grzmotu dał si

ę

słysze

ć

odgłos przesuwaj

ą

cej

si

ę

ziemi. Równocze

ś

nie skowyt wichru przybrał na sile, przechodz

ą

c w

zawodzenie, pos

ę

pne crescendo. Byli

ś

my przekonani,

ż

e błyskawica

ponownie trafiła w samotne drzewo na Klonowym Wzgórzu; Munroe wstał
ze swojej skrzynki i podszedł do małego okienka, by oszacowa

ć

rozmiary zniszcze

ń

. Kiedy zdj

ą

ł okiennic

ę

, deszcz i wyj

ą

cy op

ę

ta

ń

czo

wicher wtargn

ę

ły dziko do

ś

rodka, nie słyszałem wi

ę

c, co powiedział.

Czekałem cierpliwie, podczas gdy Munroe wychylił si

ę

na zewn

ą

trz,

próbuj

ą

c okre

ś

li

ć

pandemonium

ż

ywiołu. Stopniowo wiatr si

ę

uspokoił,

chmury rozwiały, burza min

ę

ła. Miałem nadziej

ę

,

ż

e burzliwa pogoda

utrzyma si

ę

do wieczora, by

ś

my mogli przeprowadzi

ć

nasze

poszukiwania, ale promie

ń

sło

ń

ca wnikaj

ą

cy boja

ź

liwie przez otwór po

s

ę

ku w desce za mymi plecami w okamgnieniu obrócił moje nadzieje

wniwecz.
Wołaj

ą

c do Munroe, aby

ś

my wykorzystali słoneczn

ą

pogod

ę

, bo burza

mogła wszak powróci

ć

, odryglowałem i otworzyłem toporne odrzwia. Plac

na zewn

ą

trz pokrywały kału

ż

e błocka i deszczówki, wida

ć

te

ż

było

ś

wie

ż

e zwały ziemi z osuwiska, które pojawiło si

ę

nieopodal, nie

dostrzegłem jednak niczego, co wyja

ś

niałoby zainteresowanie mego

towarzysza, stoj

ą

cego w bezruchu i milczeniu przy male

ń

kim oknie.

background image

Podchodz

ą

c do miejsca, sk

ą

d si

ę

wychylał, dotkn

ą

łem jego ramienia.

Munroe nie poruszył si

ę

jednak. Potrz

ą

sn

ą

łem nim lekko i poczułem

dławi

ą

ce macki rakowatej grozy, której korzenie si

ę

gały niepami

ę

tnej

przeszło

ś

ci i bezdennych otchłani nocy, wykraczaj

ą

c poza znane nam

granice czasu i przestrzeni.
Arthur Munroe był martwy. A to, co pozostało z jego nad

ż

artej,

zmasakrowanej głowy, było zupełnie pozbawione twarzy.

3. Co oznaczała czerwona po

ś

wiata

W burzliw

ą

noc ósmego listopada 1921 roku, gdy blask latarni rzucał

dokoła pos

ę

pne, trupie cienie, stałem samotnie, jak kretyn rozkopuj

ą

c

grób Jana Martense’a. Zacz

ą

łem kopa

ć

ju

ż

po południu, poniewa

ż

zbierało si

ę

na burz

ę

, teraz natomiast cieszyłem si

ę

,

ż

e było ciemno,

a przed deszczem chroniło mnie g

ę

ste listowie drzew powy

ż

ej.

Wydaje mi si

ę

,

ż

e wypadki, jakie zdarzyły si

ę

od pami

ę

tnego pi

ą

tego

sierpnia, cz

ęś

ciowo pomieszały mi rozum: demoniczny cie

ń

w starym

domu, ogólne napi

ę

cie i rozczarowanie oraz to, co wydarzyło si

ę

w

wiosce podczas pa

ź

dziernikowej burzy. Po tym zdarzeniu wykopałem grób

człowiekowi, którego

ś

mierci nie potrafiłem poj

ąć

. Wiedziałem,

ż

e

inni tak

ż

e by tego nie zrozumieli, tote

ż

pozostawiłem ich w

prze

ś

wiadczeniu,

ż

e Arthur Munroe odszedł gdzie

ś

w nieznane. Górale

mogliby to poj

ąć

, lecz nie chciałem ich bardziej trwo

ż

y

ć

. Szukali

Arthura, lecz go nie odnale

ź

li. Co do mnie, sprawiałem wra

ż

enie

wyj

ą

tkowo nieczułego i gruboskórnego. Wstrz

ą

s, jakiego doznałem w

starej posesji, uczynił co

ś

z moim mózgiem i mogłem obecnie my

ś

le

ć

wył

ą

cznie o poszukiwaniu grozy, która w mej wyobra

ź

ni urosła do

gigantycznych rozmiarów. Poszukiwania te, z uwagi na los Arthura
Munroe, poprzysi

ą

głem sobie prowadzi

ć

potajemnie i w samotno

ś

ci.

Ju

ż

sama sceneria miejsca, w którym kopałem, mogłaby wzbudzi

ć

trwog

ę

w sercu ka

ż

dego normalnego człowieka. Ogromne, prastare drzewa,

groteskowe, pos

ę

pne i złowrogie, wznosiły si

ę

nade mn

ą

niczym kolumny

jakiej

ś

piekielnej

ś

wi

ą

tyni druidów, tłumi

ą

c odgłosy grzmotów,

uciszaj

ą

c wyj

ą

cy wiatr i prawie nie dopuszczaj

ą

c do mnie deszczu. W

tle, za pooranymi, gruzłowatymi pniami, o

ś

wietlone słabymi błyskami

niemal tu niewidocznych piorunów strzelały w gór

ę

spowite wilgotnym

blaskiem mury opuszczonej posesji, nieco bli

ż

ej za

ś

znajdował si

ę

zapuszczony holenderski ogród, którego

ś

cie

ż

ki i klomby pokrywała

biała, grzybiasta, cuchn

ą

ca, nadmiernie wybujała ro

ś

linno

ść

, która

nigdy nie widziała prawdziwego dziennego

ś

wiatła. Najbli

ż

ej wszelako

rozci

ą

gał si

ę

cmentarz z pokrzywionymi, zdeformowanymi drzewami,

unosz

ą

cymi w gór

ę

szale

ń

czo skr

ę

cone konary, korzenie ich za

ś

,

przemie

ś

ciwszy plugawe płyty nagrobne, łapczywie wysysały jadowite,

truj

ą

ce płyny z tego, co znajdowało si

ę

w ziemi. Od czasu do czasu

pod br

ą

zowymi całunami li

ś

ci, które gniły i rozkładały si

ę

w mrokach

przedpotopowego lasu, udało mi si

ę

wypatrze

ć

zarys jednego z owych

niskich pagórków tak charakterystycznych dla tego umiłowanego przez
pioruny obszaru.
Historia doprowadziła mnie do tego archaicznego grobu. Sk

ą

din

ą

d tylko

na historii mogłem si

ę

oprze

ć

, inne

ś

lady bowiem prowadziły

niechybnie ku pos

ą

dzeniom o uprawianie plugawych satanistycznych

praktyk. Wierzyłem teraz,

ż

e przyczajona groza nie była istot

ą

z krwi

i ko

ś

ci, lecz upiorem, zjaw

ą

o wilczych kłach sun

ą

c

ą

jak je

ź

dziec na

rumaku burzy. Wierzyłem równie

ż

, z uwagi na mnóstwo ludowych poda

ń

i

legend, zebranych podczas mych poszukiwa

ń

wraz z Arthurem Munroe

w

ś

ród okolicznej ludno

ś

ci,

ż

e musiał to by

ć

duch Jana Martense’a,

zmarłego w 1762 roku. Oto, dlaczego zachowuj

ą

c si

ę

jak ostatni

kretyn, zawzi

ę

cie rozkopy wałem jego mogił

ę

.

Rezydencj

ę

Martense’ów zbudował w roku 1670 Gerrit Martense, bogaty

kupiec z Nowego Amsterdamu, któremu nie spodobała si

ę

zmiana

porz

ą

dków pod rz

ą

dami Brytyjczyków i wzniósł ow

ą

wspaniał

ą

posesj

ę

w

odległym górzystym zak

ą

tku, jako

ż

e odludne poło

ż

enie i niezwykła

sceneria tego miejsca wielce przypadły mu do gustu. Jedynym minusem

background image

owej urokliwej sk

ą

din

ą

d pustelni była niespotykana cz

ę

sto

ść

i

gwałtowno

ść

letnich burz z piorunami. Wybieraj

ą

c wzgórze i wznosz

ą

c

na nim sw

ą

posiadło

ść

, Mynheer Martense przypisał cz

ę

stotliwo

ść

owych

naturalnych zjawisk anomaliom pogodowym zachodz

ą

cym w danym roku. W

mi ar

ę

upływu czasu stwierdził jednak, i

ż

zjawiska te były niemal

wizytówk

ą

obranego przez niego wzgórza. W ko

ń

cu, kiedy nawałnice

szczególnie mocno dały mu si

ę

we znaki, przysposobił jedn

ą

z piwnic,

by stała si

ę

dla

ń

oaz

ą

spokoju na czas trwania najgwałtowniejszych

burz.
O potomkach Gerrita Martense’a wiadomo znacznie mniej ani

ż

eli o nim

samym, wszyscy oni bowiem dorastali w nienawi

ś

ci do cywilizacji

angielskiej i szkolono ich, by unikali przyjmuj

ą

cych j

ą

kolonistów.

Wiedli

ż

ycie prawdziwych odludków, a ludzie twierdzili,

ż

e izolacja

wywołała u nich zaburzenia mowy i rozumowania. Cech

ą

charakterystyczn

ą

ich wszystkich była wrodzona wada polegaj

ą

ca na

odmienno

ś

ci barwy t

ę

czówek - jedno oko mieli niebieskie, drugie

natomiast br

ą

zowe.

Ich kontakty z innymi lud

ź

mi stawały si

ę

coraz to rzadsze, a

ż

w ko

ń

cu

doszło do zawierania mał

ż

e

ń

stw z członkami licznej w rezydencji

słu

ż

by, zamieszkuj

ą

cej na terenie posiadło

ś

ci. Niektórzy

przedstawiciele rodu przeprowadzili si

ę

na drugi kraniec doliny, by

zwi

ą

za

ć

si

ę

z

ż

yj

ą

cymi w tamtych wioskach góralami i da

ć

pocz

ą

tek

prymitywnym, debilowatym wie

ś

niakom zamieszkuj

ą

cym obecnie te tereny.

Inni z uporem i zapami

ę

taniem pozostali w rezydencji swych przodków,

tworz

ą

c zamkni

ę

t

ą

i pos

ę

pn

ą

społeczno

ść

, która wszelako nerwowo i

wra

ż

liwie reagowała na nawiedzaj

ą

ce ich gór

ę

burze.

Wi

ę

kszo

ść

tych informacji została rozgłoszona całemu

ś

wiatu za

po

ś

rednictwem młodego Jana Martense’a, który z pewn

ą

niefrasobliwo

ś

ci

ą

zaci

ą

gn

ą

ł si

ę

do armii kolonialnej, kiedy na Gór

ę

Gromów doszły wie

ś

ci o Konwencji w Albany. Był on pierwszym spo

ś

ród

potomków Gerrita, który zwiedził niemały kawałek

ś

wiata, a kiedy w

1760 roku powrócił, po sze

ś

ciu latach wojaczki, został przez swego

ojca, stryja i braci znienawidzony i wykl

ę

ty jako odmieniec, mimo i

ż

podobnie jak oni miał oczy w dwóch ró

ż

nych kolorach. Nie dzielił ju

ż

z nimi osobliwych obyczajów i zachowa

ń

, a i burze nie wywierały na

ń

równie silnego wpływu jak na reszt

ę

rodziny. Co wi

ę

cej, otoczenie, w

jakim si

ę

znalazł, coraz bardziej go przygn

ę

biało, do tego stopnia,

i

ż

cz

ę

sto pisywał do przyjaciela w Albany, zwierzaj

ą

c mu si

ę

w

listach,

ż

e zamierza opu

ś

ci

ć

rodzinny dom.

Wiosn

ą

1763 roku Jonathan Gifford, przyjaciel Jana Martense’a z

Albany, zacz

ą

ł niepokoi

ć

si

ę

przedłu

ż

aj

ą

cym si

ę

brakiem

korespondencji od swego druha, zwłaszcza

ż

e wiedział o jego kłopotach

rodzinnych i cz

ę

stych sprzeczkach z najbli

ż

szymi. Postanowiwszy

zło

ż

y

ć

mu wizyt

ę

, wybrał si

ę

w góry konno. Zapis w jego dzienniku

głosił, i

ż

dotarł na Gór

ę

Gromów dwudziestego wrze

ś

nia i stwierdził,

ż

e posesja obróciła si

ę

w ruin

ę

. Pos

ę

pni, dziwnoocy Martense’owie,

którzy zaszokowali go swym niechlujnym, niemal zwierz

ę

cym wygl

ą

dem,

gardłowym głosem, z trudem artykułuj

ą

c słowa, poinformowali go,

ż

e

Jan nie

ż

yje. Powiedzieli,

ż

e poprzedniej jesieni został pora

ż

ony

piorunem i pochowano go przy domu, za zaniedbanym, poro

ś

ni

ę

tym przez

chwasty ogrodem. Pokazali go

ś

ciowi mogił

ę

, zwykły grób, bez

ż

adnych

oznacze

ń

czy napisów. Co

ś

w zachowaniu Martense’ów wzbudziło w

Giffordzie odraz

ę

i podejrzliwo

ść

, tote

ż

tydzie

ń

ź

niej powrócił

uzbrojony w łopat

ę

i oskard, by zbada

ć

, co naprawd

ę

stało si

ę

z jego

przyjacielem. Jego podejrzenia okazały si

ę

słuszne - czaszka była

okrutnie zmia

ż

d

ż

ona, jakby seri

ą

pot

ęż

nych, brutalnych ciosów, tote

ż

powróciwszy do Albany, wniósł przeciwko Martense’om oskar

ż

enie o

zamordowanie ich krewniaka.
Brakowało dowodów prawnych, niemniej historia jak błyskawica
rozniosła si

ę

po okolicy i od tej pory

ś

wiat całkowicie odci

ą

ł si

ę

od

Martense’ów. Nikt nie chciał prowadzi

ć

z nimi interesów, posiadło

ś

ci

za

ś

powszechnie unikano i uwa

ż

ano za przekl

ę

t

ą

. Mimo to jakim

ś

cudem

przetrwali,

ż

yj

ą

c z produktów wytworzonych na terenie posiadło

ś

ci,

ś

wiatła dostrzegane od czasu do czasu z odległych wzgórz

ś

wiadczyły

background image

bowiem o ich ci

ą

głej obecno

ś

ci na Górze Gromów.

Ś

wiatła te widywano

a

ż

do 1810 roku, lecz ostatnio zdarzało si

ę

to nader rzadko.

Tymczasem wokół posesji narosła mroczna, diabelska legenda. Miejsca
tego unikano jak ognia i kojarzono z wszelkimi wytworami ludowych
zabobonów. Nikt tu nie przyje

ż

d

ż

ał, a

ż

do 1816 roku, kiedy górale

zwrócili uwag

ę

,

ż

e w rezydencji od dłu

ż

szego ju

ż

czasu nie paliło si

ę

ś

wiatło. Wtedy te

ż

zebrana napr

ę

dce dru

ż

yna odwiedziła to miejsce i

zbadawszy je gruntownie, stwierdziła, i

ż

dom był opuszczony i w

wi

ę

kszej mierze zrujnowany.

Nie natrafiono na

ż

adne szcz

ą

tki, tote

ż

uznano, i

ż

mieszka

ń

cy nie

tyle powymierali, ile raczej cichaczem wynie

ś

li si

ę

z rezydencji.

Musieli oni opu

ś

ci

ć

to miejsce par

ę

lat temu, mnogo

ść

za

ś

pomieszcze

ń

rezydencji przerobionych na pokoje mieszkalne pozwoliła jedynie
pobie

ż

nie domy

ś

li

ć

si

ę

, jak liczn

ą

tworzyli tu ostatnio społeczno

ść

.

Ich poziom kultury mocno si

ę

obni

ż

ył, czego dowodem były gnij

ą

ce,

rozpadaj

ą

ce si

ę

meble i rozsypane wsz

ę

dzie srebra, porzucone wraz z

odej

ś

ciem ich wła

ś

cieli. Chocia

ż

przera

ż

aj

ą

cy Martense’owie odeszli,

l

ę

k przed nawiedzonym domem pozostał; co wi

ę

cej, narastał z roku na

rok, w miar

ę

jak w

ś

ród górskich dekadentów pocz

ę

ły kr

ąż

y

ć

nowe,

dziwne historie. I oto stał tam, opuszczony, budz

ą

cy groz

ę

, zwi

ą

zany

nieodł

ą

cznie z m

ś

ciwym duchem Jana Martense’a. Stał tam, owej nocy,

gdy rozkopywałem grób Jana Martense’a.
Okre

ś

liłem wykonywan

ą

przez siebie czynno

ść

jako krety

ń

sk

ą

, zarówno

bowiem to, co robiłem, jak i metoda mego działania były idiotyczne.
Niebawem dokopałem si

ę

do trumny Jana Martense’a - zawierała ona

teraz jedynie kurz i saletr

ę

, jednak ogarni

ę

ty w

ś

ciekłym pragnieniem

ekshumowania ducha, j

ą

łem grzeba

ć

, irracjonalnie i niezdarnie, pod

miejscem, gdzie zło

ż

one były jego szcz

ą

tki. Bóg jeden wie, co

spodziewałem si

ę

tam odnale

źć

, czułem jedynie,

ż

e rozkopuj

ę

grób

człowieka, którego duch w

ę

druje nocami po okolicy.

Nie sposób stwierdzi

ć

, jak monstrualn

ą

ę

boko

ść

osi

ą

gn

ą

łem, kiedy

ostrze mojej łopaty, a niebawem i moje stopy przebiły si

ę

przez

grunt, na którym stałem. Wydarzenie to, nawet w obecnych
okoliczno

ś

ciach, było niezwykłe i zatrwa

ż

aj

ą

ce, istnienie bowiem

podziemnego tunelu stanowiło budz

ą

ce groz

ę

potwierdzenie mych

szale

ń

czych teorii. Podczas upadku, cho

ć

nast

ą

pił on z niewysoka,

zgasła moja lampa, wyj

ą

łem jednak z kieszeni mał

ą

elektryczn

ą

latark

ę

i zlustrowałem niewielki, poziomy tunel ci

ą

gn

ą

cy si

ę

niesko

ń

czenie w

obu kierunkach. Był dostatecznie szeroki, by mógł si

ę

przeze

ń

przecisn

ąć

rosły m

ęż

czyzna, i cho

ć

w owej chwili nie post

ą

piłby tak

ż

aden logicznie rozumuj

ą

cy m

ęż

czyzna, zapomniałem o

niebezpiecze

ń

stwie, rozs

ą

dku i mo

ż

liwo

ś

ci ubrudzenia si

ę

ziemi

ą

,

ogarni

ę

ty trawi

ą

c

ą

umysł gor

ą

czk

ą

, pragnieniem odkrycia przyczajonej

grozy. Wybieraj

ą

c drog

ę

ku posesji, wpełzłem do tunelu i zacz

ą

łem si

ę

czołga

ć

, macaj

ą

c przed sob

ą

energicznie, na o

ś

lep, obiema r

ę

kami i od

czasu do czasu przy

ś

wiecaj

ą

c sobie latark

ą

.

Jaki

ż

j

ę

zyk mógłby opisa

ć

sytuacj

ę

człowieka zagubionego w

niesko

ń

czonych trzewiach ziemi, drapi

ą

cego, zdyszanego, wij

ą

cego si

ę

,

orz

ą

cego szale

ń

czo r

ę

kami przed sob

ą

, macaj

ą

cego i wyszukuj

ą

cego

drog

ę

przez zapadni

ę

te czelu

ś

cie zapomnianej bezdennej czerni,

pozbawiony poczucia czasu, bezpiecze

ń

stwa, kierunku i konkretnego

celu, ku któremu zmierza? Jest w tym co

ś

upiornego, niemniej tak

wła

ś

nie uczyniłem. I trwało to tak długo,

ż

e

ż

ycie zblakło w mych

my

ś

lach, staj

ą

c si

ę

jeno odległym wspomnieniem, a ja zlałem si

ę

w

jedno z kretami i p

ę

drakami zamieszkuj

ą

cymi mroczne, podziemne

czelu

ś

cie. W gruncie rzeczy przez czysty przypadek po długim

czołganiu si

ę

tunelem przypomniałem sobie o latarce i zapaliłem j

ą

,

o

ś

wietlaj

ą

c słabym snopem elektrycznego

ś

wiatła rozci

ą

gaj

ą

cy si

ę

przede mn

ą

gliniasty, skr

ę

caj

ą

cy w oddali korytarz.

Pełzłem tak przez czas jaki

ś

i bateria .latarki wyczerpała si

ę

niemal

do ko

ń

ca, gdy nagle tunel ostro j

ą

ł unosi

ć

si

ę

w gór

ę

, zmuszaj

ą

c mnie

do zmiany sposobu poruszania si

ę

. Gdy uniosłem wzrok, ni st

ą

d, ni

zow

ą

d dojrzałem błyszcz

ą

ce w oddali dwa demoniczne odbicia mojej

gasn

ą

cej latarki, dwa błyskaj

ą

ce odbicia promieniuj

ą

ce wr

ę

cz

background image

namacalnie złem i przywodz

ą

ce szale

ń

cze, mgliste wspomnienia.

Automatycznie przystan

ą

łem, cho

ć

umysł mój nie pracował na tyle

sprawnie, by nakazał mi natychmiast zawróci

ć

.

Ś

lepia przybli

ż

yły si

ę

,

cho

ć

dostrzegłem jedynie szpon istoty, która na mnie patrzyła. Có

ż

to

jednak był za szpon! Naraz gdzie

ś

z góry dobiegł gło

ś

ny łoskot, który

rozpoznałem. Był to huk gromu, narosły do i

ś

cie histerycznej furii.

Musiałem widocznie przez czas jaki

ś

pi

ąć

si

ę

pod gór

ę

i teraz

znajdowałem si

ę

niedaleko powierzchni. Podczas gdy odgłos grzmotu z

wolna cichł, te błyszcz

ą

ce

ś

lepia wci

ąż

przygl

ą

dały mi si

ę

z

bezmy

ś

ln

ą

, t

ę

p

ą

zło

ś

liwo

ś

ci

ą

.

Dzi

ę

ki Bogu,

ż

e nie wiedziałem wtedy, czym było to co

ś

, w przeciwnym

razie niechybnie bym umarł. Ocalił mnie ten sam grzmot, który ow

ą

istot

ę

przywołał, w tej samej chwili bowiem w zbocze góry znowu

uderzył piorun i ujrzałem sypi

ą

ce si

ę

na mnie wi

ę

ksze i mniejsze

grudy ziemi oraz odłamki fulgurytu. Stwór z cyklopow

ą

w

ś

ciekło

ś

ci

ą

zacz

ą

ł ora

ć

ziemi

ę

powy

ż

ej tej przekl

ę

tej jamy, o

ś

lepiaj

ą

c mnie i

ogłuszaj

ą

c, lecz nie pozostawiaj

ą

c całkiem bez zmysłów. W chaosie

osuwaj

ą

cej si

ę

, przesypuj

ą

cej ziemi brn

ą

łem bezradnie, toruj

ą

c sobie

drog

ę

obiema dło

ń

mi, póki padaj

ą

cy na m

ą

głow

ę

deszcz nie pomógł mi

złapa

ć

równowagi i ujrzałem,

ż

e wydostałem si

ę

na powierzchni

ę

w

znanym mi miejscu. W

ś

wietle błyskawic dostrzegłem rozgrzeban

ą

ziemi

ę

dokoła i pozostało

ś

ci osobliwego, niskiego pagórka, ci

ą

gn

ą

cego si

ę

od

wy

ż

szych partii poro

ś

ni

ę

tego lasem zbocza. W chaosie tym wszelako nic

nie wskazywało, jakobym wydostał si

ę

przed chwil

ą

z sekretnych,

zabójczych katakumb. W mym umy

ś

le, jak i w tej ziemi panował chaos, a

gdy od południa okolic

ę

spowiła osobliwa czerwona po

ś

wiata, niemal

nie zdawałem sobie sprawy z ogromu koszmaru, jaki wła

ś

nie prze

ż

yłem.

Jednak dwa dni pó

ź

niej, kiedy górale powiedzieli mi, co oznaczała

czerwona po

ś

wiata, ogarn

ę

ła mnie jeszcze wi

ę

ksza zgroza ni

ż

wówczas,

gdy odnalazłem tajemny podziemny tunel i spotkałem si

ę

w nim z

mroczn

ą

, zaopatrzon

ą

w szpony istot

ą

o błyszcz

ą

cych

ś

lepiach. Zgroza

była tym wi

ę

ksza,

ż

e wi

ą

zały si

ę

z ni

ą

niewyobra

ż

alne niemal

implikacje. W odległej o dwadzie

ś

cia mil wiosce mniej wi

ę

cej w tej

samej chwili, gdy w zbocze Góry Gromów uderzył piorun, dzi

ę

ki czemu

wydostałem si

ę

z podziemi na powierzchni

ę

, wydarzył si

ę

istny

koszmar. Z korony drzewa na dziurawy, zniszczony dach starej chaty
zeskoczyła potworna, nie nazwana istota. Dokonała co prawda rzezi,
lecz górale pospiesznie podpalili chat

ę

, zanim monstrum zdołało si

ę

z

niej wydosta

ć

. Stało si

ę

to w tym samym momencie, gdy na istot

ę

o

długich szponach i błyszcz

ą

cych

ś

lepiach zacz

ę

ły osypywa

ć

si

ę

w

tunelu kaskady ziemi.

4. Groza ujawniona

Nie mo

ż

e by

ć

nic normalnego w umy

ś

le człowieka, który wiedz

ą

c to, co

ja wiedziałem o koszmarach Góry Gromów, szukałby samotnie
przyczajonej tam grozy. Fakt,

ż

e co najmniej dwa uciele

ś

nienia grozy

zostały zniszczone, rodził cie

ń

nikłej gwarancji mentalnego i

fizycznego bezpiecze

ń

stwa w tym Acheroncie wielokształtnego

diabelstwa. Mimo to kontynuowałem swe poszukiwania z jeszcze wi

ę

kszym

zapałem, chocia

ż

wydarzenia i odkryte przeze mnie rewelacje stawały

si

ę

coraz potworniejsze.

Kiedy w dwa dni po tym, jak rozdygotany z przera

ż

enia wyczołgałem si

ę

z krypty istoty o zakrzywionych szponach i l

ś

ni

ą

cych

ś

lepiach,

dowiedziałem si

ę

, i

ż

dwadzie

ś

cia mil dalej, w tym samym czasie, gdy

byłem obserwowany przez mrocznego stwora, inny maszkaron dokonał
potwornej zbrodni, poczułem,

ż

e ze zgrozy krew zastyga mi w

ż

yłach.

Przera

ż

enie to wszelako było w tak du

ż

ym stopniu zmieszane z

zadziwieniem, ciekawo

ś

ci

ą

i n

ę

c

ą

c

ą

groteskowo

ś

ci

ą

,

ż

e uczucie to

stało si

ę

nieomal przyjemne. Czasami w wirze koszmaru, gdy

niewidzialne pot

ę

gi unosz

ą

ci

ę

w swych obj

ę

ciach ponad dachami

osobliwych, umarłych miast ku wyszczerzonej szczelinie Nis, odczuwasz
ulg

ę

, a nawet rozkosz, mog

ą

c wrzasn

ąć

wniebogłosy i da

ć

si

ę

ponie

ść

background image

upiornemu wirowi sennego przeznaczenia na samo dno nieznanej i
niezgł

ę

bionej czelu

ś

ci, gdzie ma on swój kres.

Tak było i z koszmarem na jawie, który przydarzył mi si

ę

na Górze

Gromów. Odkrycie,

ż

e miejsce to nawiedzały a

ż

dwa potwory, natchn

ę

ło

mnie niepohamowan

ą

żą

dz

ą

natychmiastowego udania si

ę

do przekl

ę

tego

rejonu i wygrzebania gołymi r

ę

kami

ś

mierci łypi

ą

cej złowrogo z ka

ż

dej

grudki tej zatrutej, plugawej ziemi.
Najszybciej, jak było to mo

ż

liwe, odwiedziłem grób Jana Martense’a,

ale na pró

ż

no zacz

ą

łem kopa

ć

w tym samym miejscu, co poprzednio.

Jaki

ś

ogromny zawał zasypał

ś

lady sekretnego tunelu, deszcz natomiast

zmył do jamy sporo ziemi, tak wi

ę

c nie potrafiłem stwierdzi

ć

, jak

ę

boko dokopałem si

ę

tamtego dnia. Odbyłem równie

ż

znojn

ą

wypraw

ę

do

odległej wioski, gdzie spalono mordercz

ą

istot

ę

, lecz mój trud nie

przyniósł spodziewanych efektów. W popiołach feralnej chaty
natrafiłem na kilka ko

ś

ci,

ż

adne jednak raczej nie nale

ż

ały do

monstrum. Górale stwierdzili,

ż

e potwór dopadł jedn

ą

tylko ofiar

ę

,

cho

ć

w tym wzgl

ę

dzie chyba si

ę

mylili, obok kompletnej czaszki istoty

ludzkiej odnalazłem bowiem ko

ś

cisty fragment pochodz

ą

cy z pewno

ś

ci

ą

z

czaszki człowieka.
Chocia

ż

wie

ś

niacy zauwa

ż

yli atakuj

ą

c

ą

istot

ę

, nikt nie potrafił

powiedzie

ć

, jak ona wła

ś

ciwie wygl

ą

dała, ci, którzy j

ą

ujrzeli,

twierdzili, i

ż

był to po prostu diabeł.

Zbadawszy wielkie drzewo, gdzie czyhało monstrum, ni odnalazłem na
nim

ż

adnych wyra

ź

nych

ś

ladów. Usiłowałem odnale

źć

w lesie trop owej

dziwnej istoty, lecz nie byłem w stanie znie

ść

widoku tych upiornie

wielkich, pos

ę

pnych pni ani grubych wij

ą

cych si

ę

jak w

ęż

e korzeni,

poskr

ę

canych złowrogo i nikn

ą

cych w trzewiach ziemi.

Moim nast

ę

pnym posuni

ę

ciem było przebadanie z mikroskopijn

ą

dokładno

ś

ci

ą

opuszczonej wioski, gdzie

ś

mier

ć

uderzyła z nie maj

ą

c

ą

sobie równej srogo

ś

ci

ą

i gdzie Arthur Munroe ujrzał co

ś

, czego,

niestety, nie zdołał przed

ś

mierci

ą

wyjawi

ć

. Chocia

ż

poprzednie

badania, jakie wykonałem, były nad wyraz staranne, miałem teraz nowe
dane, które mogłem i powinienem wykorzysta

ć

. Przera

ż

aj

ą

ce

do

ś

wiadczenie w tunelu upewniło mnie,

ż

e przyczajona groza,

przynajmniej w jednej ze swych faz, posiada form

ę

istoty podziemnej.

Tym razem, czternastego listopada, skoncentrowałem swe poszukiwania
na niego

ś

cinnych stokach Sto

ż

kowej Góry i Klonowego Wzgórza,

otaczaj

ą

cych z dwóch stron nieszcz

ę

sne sioło, szczególn

ą

za

ś

uwag

ę

skupiłem na zwałach

ś

wie

ż

ej ziemi w rejonie niedawnego osuwiska, przy

drugim ze wspomnianych wzniesie

ń

.

Przez całe popołudnie nie odkryłem nic rewelacyjnego, a gdy nadszedł
zmierzch, stoj

ą

c na Klonowym Wzgórzu, spojrzałem w dół na wiosk

ę

i

znajduj

ą

c

ą

si

ę

po drugiej stronie doliny Gór

ę

Gromów. Zachód sło

ń

ca

był wprost urzekaj

ą

cy, a kiedy wzeszedł ksi

ęż

yc zbli

ż

aj

ą

cy si

ę

do

pełni, zalał sw

ą

srebrzyst

ą

po

ś

wiat

ą

cał

ą

równin

ę

, odległe góry i

osobliwe, widniej

ą

ce tu i ówdzie, niskie pagórki. Była to i

ś

cie

sielankowa scena, lecz we mnie,

ś

wiadomym, co skrywała, wzbudziła

jedynie odraz

ę

i wstr

ę

t. Nienawidziłem tego drwi

ą

cego ksi

ęż

yca,

zdradliwej równiny, prze

ż

artej zgnilizn

ą

góry i tych złowieszczych

pagórków, wszystko zdawało mi si

ę

ska

ż

one odra

ż

aj

ą

c

ą

plugawo

ś

ci

ą

i

zwi

ą

zane jakim

ś

ohydnym paktem z wynaturzonymi, ukrytymi mocami.

Gdy tak popatrywałem oboj

ę

tnie na sk

ą

pan

ą

ksi

ęż

ycowym blaskiem

panoram

ę

, wzrok mój przykuła pewna niezwykło

ść

w naturze i układzie

jednego elementu topograficznego. Nie miałem gł

ę

bszej wiedzy z

dziedziny geologii, od pocz

ą

tku jednak zainteresowały mnie tak liczne

w tej okolicy pagórki i wzniesienia. Zauwa

ż

yłem,

ż

e były rozrzucone

do

ść

szeroko wokół Góry Gromów, cho

ć

mniej liczne na równinie ni

ź

li w

pobli

ż

u samego szczytu góry, gdzie prehistoryczne zlodowacenia bez

w

ą

tpienia natrafiły na słabszy opór i mogły swym zdumiewaj

ą

cym

fantazyjnym zachciankom da

ć

wi

ę

kszy upust. Teraz, w

ś

wietle wisz

ą

cego

nisko na niebie ksi

ęż

yca tworz

ą

cym długie, dziwaczne cienie, uderzyło

mnie,

ż

e rozliczne linie i punkty układu pagórków s

ą

w niezwykły

sposób powi

ą

zane z wierzchołkiem Góry Gromów. Szczyt ów był bez

w

ą

tpienia

ś

rodkiem, sk

ą

d rozchodziły si

ę

linie lub rz

ę

dy punktów,

background image

niezliczone i nieregularne, jakby z rezydencji Martense’ów na
wszystkie strony wysuwały si

ę

widmowe macki zgrozy. My

ś

l o nich

sprawiała,

ż

e ciarki przeszły mi naraz po plecach i oto w jednej

chwili przestałem uwa

ż

a

ć

owe pagórki za dzieło pradawnych zlodowace

ń

.

Im dłu

ż

ej nad tym rozmy

ś

lałem, tym słabiej wierzyłem w me

dotychczasowe przekonania. Na podstawie dokonanych wcze

ś

niej bada

ń

umysł mój, który otworzył si

ę

na nowo, zacz

ą

ł analizowa

ć

uznawane

dot

ą

d za groteskowe i niewiarygodne, mro

żą

ce krew w

ż

yłach analogie

na bazie aspektów paranormalnych oraz mych do

ś

wiadcze

ń

w podziemnym

tunelu. Zanim si

ę

zorientowałem, mruczałem ju

ż

pod nosem jak oszalały

oderwane, pełne emocji słowa: - Mój Bo

ż

e... kretowiska... to

przekl

ę

te miejsce musi przypomina

ć

od wewn

ą

trz wielki plaster

miodu... ile ich jest... tamtej nocy, w posiadło

ś

ci... najpierw

zabrały Bennetta i Tobeya... podchodz

ą

c nas z obu stron... - A potem

zacz

ą

łem rozgrzebywa

ć

op

ę

ta

ń

czo pagórek znajduj

ą

cy si

ę

najbli

ż

ej

mnie; kopałem pełen desperacji i rozdygotany, ale w gł

ę

bi duszy

nieomal si

ę

radowałem; kopałem i koniec ko

ń

ców zakrzykn

ą

łem w głos

pod wpływem jakiej

ś

nieokre

ś

lonej emocji, kiedy napotkałem wylot

tunelu lub jamy, identyczny jak ten, którym wyczołgałem si

ę

na

powierzchni

ę

owej upiornej nocy.

Pami

ę

tam potem,

ż

e biegłem z łopat

ą

w dłoni. To był straszny bieg,

gnałem przez sk

ą

pane srebrzystym blaskiem, naznaczone pagórkami ł

ą

ki

i trawione chorob

ą

, mroczne otchłanie nawiedzonego lasu porastaj

ą

ce

strome zbocze góry. Zdyszany przeskakiwałem znajduj

ą

ce si

ę

na mej

drodze przeszkody, zmierzaj

ą

c ku przera

ź

liwej posesji Martense’ów.

Pami

ę

tam, jak zupełnie irracjonalnie zacz

ą

łem kopa

ć

po kolei w kilku

zakamarkach zaro

ś

ni

ę

tej krzewami wrzo

ś

ca piwniczki. Kopałem, by

odnale

źć

ś

rodek, centrum plugawego serca tego blu

ź

nierczego,

złowrogiego uniwersum pagórków. Potem, przypominam sobie, wybuchn

ą

łem

gromkim

ś

miechem, gdy natkn

ą

łem si

ę

na sekretne przej

ś

cie, otwór u

podstawy starego komina, gdzie rosły g

ę

ste chwasty rzucaj

ą

ce

dziwaczne, niepokoj

ą

ce cienie w migotliwym blasku

ś

wiecy, jedynej

sk

ą

din

ą

d, jak

ą

miałem przypadkiem przy sobie. Nie wiem, co jeszcze

pozostało tam, na dole, w gł

ę

bi owego piekielnego ula, czaj

ą

c si

ę

i

wyczekuj

ą

c, a

ż

odgłos gromu wyrwie je z sennego odr

ę

twienia. Dwa

zostały zabite, mo

ż

e to poło

ż

yło kres grozie. Wci

ąż

jednak pozostała

we mnie niepohamowana determinacja, by pozna

ć

najgł

ę

bszy sekret owej

grozy, któr

ą

znów uwa

ż

ałem za co

ś

okre

ś

lonego, materialnego i

organicznego.
Z pełnych niezdecydowania rozwa

ż

a

ń

, czy mam zbada

ć

przej

ś

cie sam i

niezwłocznie, posiłkuj

ą

c si

ę

m

ą

niezawodn

ą

kieszonkow

ą

latark

ą

, czy

spróbowa

ć

zwoła

ć

grup

ę

górali, którzy wsparliby mnie w tej wyprawie,

wyrwał mnie po chwili nagły podmuch wiatru napływaj

ą

cy z zewn

ą

trz,

który zgasił w

ą

tły płomyk

ś

wiecy, pozostawiaj

ą

c mnie w i

ś

cie

egipskich ciemno

ś

ciach. Ksi

ęż

yc nie prze

ś

wiecał ju

ż

przez szczeliny i

otwory powy

ż

ej, a po chwili, z narastaj

ą

cym niepokojem, usłyszałem

złowrogi i znacz

ą

cy odgłos odległego jeszcze grzmotu.

W głowie miałem m

ę

tlik, lecz ostatecznie zacz

ą

łem maca

ć

na o

ś

lep w

poszukiwaniu najodleglejszego k

ą

ta piwnicy. Ani na chwil

ę

nie

odrywałem wzroku od przera

ż

aj

ą

cego otworu u podstawy komina, wkrótce

za

ś

zacz

ą

łem dostrzega

ć

zarysy zmurszałych cegieł i odra

ż

aj

ą

cych

chwastów, gdy słaby blask piorunów przenikn

ą

ł plugawe zaro

ś

la na

zewn

ą

trz i o

ś

wietlił szczeliny w górnej cz

ęś

ci muru.

Z ka

ż

d

ą

mijaj

ą

c

ą

sekund

ą

coraz bardziej trawiła mnie mieszanina l

ę

ku

i zaciekawienia. Co mogła przywoła

ć

burza... i czy pozostało jeszcze

co

ś

, co mogły zawezwa

ć

grzmoty? W

ś

wietle pioruna ukryłem si

ę

za

g

ę

st

ą

k

ę

p

ą

ro

ś

linno

ś

ci, zza której mogłem obserwowa

ć

otwór, nie b

ę

d

ą

c

samemu zauwa

ż

onym.

Je

ś

li niebiosa s

ą

miłosierne, wyma

żą

pewnego dnia z mej

ś

wiadomo

ś

ci

widok, który wówczas ujrzałem, i pozwol

ą

mi prze

ż

y

ć

w spokoju

ostatnie lata, jakie pozostały mi na tym padole. Obecnie nocami
dokucza mi bezsenno

ść

, a gdy nadchodzi burza i zaczyna grzmie

ć

, musz

ę

uspokaja

ć

sterane nerwy opiatami. Istota pojawiła si

ę

nagle, zupełnie

niezapowiedzianie, demon wypełzł

ż

wawo, niby szczur z jakich

ś

background image

odległych i niewyobra

ż

alnych czelu

ś

ci, dało si

ę

słysze

ć

piekielne

sapanie, zduszone pochrz

ą

kiwanie i naraz z otworu w podstawie komina

wypłyn

ę

ły niezliczone tłumy plugawych w swej tr

ę

dowatej, niezdrowej

potworno

ś

ci istot, istna rzeka odra

ż

aj

ą

cych pomiotów nocy,

najprzeró

ż

niejszych okazów organicznego zepsucia, bardziej

zatrwa

ż

aj

ą

cych ni

ż

najpotworniejsze przykłady dost

ę

pnego

ś

miertelnikom szale

ń

stwa i zwichrowanej patologii.

Wrz

ą

c, kipi

ą

c i faluj

ą

c, bulgocz

ą

c niczym w

ęż

owy jad, potok istot

wypłyn

ą

ł z przepastnego otworu, rozprzestrzeniaj

ą

c si

ę

jak bezlitosna

zaraza lub

ś

miertelne zaka

ż

enie i kieruj

ą

c ku kolejnym wyj

ś

ciom,

rozdzielaj

ą

c si

ę

, by rozproszywszy si

ę

w

ś

ród ost

ę

pów mrocznego,

nocnego lasu, sia

ć

strach, szale

ń

stwo i

ś

mier

ć

.

Bóg jeden wie, ile ich tam było, ale z pewno

ś

ci

ą

tysi

ą

ce.

Widok tych szeregów w słabych, krótkotrwałych błyskach piorunów był
zaiste szokuj

ą

cy. Kiedy rozproszyły si

ę

na tyle, bym mógł przyjrze

ć

si

ę

pojedynczym osobnikom, stwierdziłem,

ż

e były to skarlałe,

zdeformowane włochate diabły lub mo

ż

e małpy. Owe monstrualne i

diaboliczne karykatury małpiego rodu były zarazem przera

ź

liwie ciche.

Nie usłyszałem nawet gło

ś

niejszego pisku, gdy jeden z maruderów z

wpraw

ą

wskazuj

ą

c

ą

na dług

ą

praktyk

ę

rzucił si

ę

na młodszego, wyra

ź

nie

słabszego towarzysza, by bez zwłoki zaspokoi

ć

jego kosztem

doskwieraj

ą

cy mu głód. Inne istoty rozdrapały w okamgnieniu resztki i

po

ż

arły ze smakiem,

ś

lini

ą

c si

ę

przy tym niepomiernie. I wtedy pomimo

oszołomienia i zgrozy moja pos

ę

pna ciekawo

ść

wzi

ę

ła gór

ę

; gdy

ostatnie monstrum wyłoniło si

ę

z podziemnego

ś

wiata nieznanych i

niespotykanych koszmarów, wyj

ą

łem swój pistolet automatyczny i

zastrzeliłem potworka, odczekawszy, a

ż

huk gromu zagłuszy odgłos

wystrzału.
Wrzeszcz

ą

ce, wij

ą

ce si

ę

, pełzaj

ą

ce, rw

ą

ce cienie czerwonego lepkiego

szale

ń

stwa

ś

cigaj

ą

ce si

ę

mi

ę

dzy sob

ą

w

ś

ród nieko

ń

cz

ą

cych si

ę

,

ociekaj

ą

cych krwi

ą

korytarzy fioletowego, fulgurytowego nieba...

bezkształtne fontanny i kalejdoskopowe mutacje upiornej, zapami

ę

tanej

sceny; lasy pełne monstrualnych, przero

ś

ni

ę

tych d

ę

bów z w

ęż

owymi

korzeniami, poskr

ę

canymi i spijaj

ą

cymi nie nazwane soki z trzewi

ziemi roj

ą

cych si

ę

od milionów kanibalistycznych diabłów; macki jak

rz

ę

dy pagórków si

ę

gaj

ą

ce z podziemnego nukleusu polipowego

plugastwa... szale

ń

czy piorun roz

ś

wietlaj

ą

cy poro

ś

ni

ę

te zjadliwym

bluszczem mury i demoniczne przej

ś

cia, zdławione porastaj

ą

c

ą

je

g

ą

bczast

ą

, grzybiast

ą

, odra

ż

aj

ą

c

ą

ro

ś

linno

ś

ci

ą

...

Niebiosom niech b

ę

d

ą

dzi

ę

ki za instynkt, który nie

ś

wiadomie przywiódł

mnie z powrotem do miejsc zamieszkanych przez ludzi, do spokojnej
osady

ś

pi

ą

cej pod baldachimem czystego nieba pełnego spokojnych,

migocz

ą

cych rado

ś

nie gwiazd.

Po tygodniu doszedłem do siebie na tyle,

ż

e posłałem do Albany po

zespół ludzi, polecaj

ą

c im, aby wysadzili dynamitem posiadło

ść

Martense’ów i cały wierzchołek góry, zrównali z ziemi

ą

wszelkie

pagórki - wyj

ś

cia wchodz

ą

ce w skład sieci podziemnych tuneli - i

zniszczyli pewne, nadmiernie wyro

ś

ni

ę

te drzewa, których istnienie

zdawało si

ę

obelg

ą

dla zdrowego rozs

ą

dku. Gdy wypełnili to zadanie,

mogłem wreszcie spa

ć

nieco spokojniej, lecz prawdziwego ukojenia nie

zaznam nigdy, póki w pami

ę

ci mej pozostanie owa niewypowiedziana

straszliwa tajemnica przyczajonej grozy. Sekret ten b

ę

dzie mnie n

ę

kał

a

ż

do

ś

mierci, któ

ż

bowiem zar

ę

czy,

ż

e dokonano całkowitej

eksterminacji tego niewypowiedzianego plugastwa i

ż

e podobne

makabryczne fenomeny nie kryj

ą

si

ę

w mrocznych zak

ą

tkach na całej

kuli ziemskiej? Kto, dysponuj

ą

c m

ą

wiedz

ą

, nie my

ś

lałby o

istniej

ą

cych na ziemi, nieznanych jaskiniach, nie czuj

ą

c przy tym na

plecach lodowatych dreszczy zgrozy wywołanych mglistymi, acz jak
najbardziej usprawiedliwionymi podejrzeniami? Nie jestem w stanie
spojrze

ć

na studni

ę

czy na wylot tunelu, by widok ten nie wzbudził we

mnie uczucia zatrwa

ż

aj

ą

cego l

ę

ku... dlaczego lekarze nie dadz

ą

mi

czego

ś

, bym mógł spokojnie zasn

ąć

lub uspokoi

ć

skołatane nerwy, gdy

na dworze zaczyna grzmie

ć

? To, co ujrzałem w blasku pioruna, gdy

zastrzeliłem ostatniego wyłaniaj

ą

cego si

ę

z czelu

ś

ci piekielnych

background image

marudera, było tak proste i banalne,

ż

e min

ę

ła niemal minuta, zanim

to poj

ą

łem i o mało nie straciłem zmysłów. Istota wygl

ą

dała

odra

ż

aj

ą

co. Był to brudny, cuchn

ą

cy, białawy, podobny do goryla stwór

o ostrych,

ż

ółtych kłach i zmierzwionym futrze. Ostateczny wytwór

ssaczej degeneracji, przera

ż

aj

ą

cy wynik parzenia si

ę

w odizolowanych

grupach, takiego

ż

rozrodu i kanibalizmu, który praktykowany zarówno

na powierzchni, jak i pod ziemi

ą

, dostarczał im niezb

ę

dnego

po

ż

ywienia; uciele

ś

nienie całego gniewu, dziko

ś

ci, chaosu, szale

ń

stwa

i roze

ś

mianej grozy czyhaj

ą

cej gdzie

ś

poza

ż

yciem. To spojrzało na

mnie, umieraj

ą

c, a jego

ś

lepia wygl

ą

dały równie osobliwie jak te,

które obserwowały mnie w podziemnym tunelu i które wywołały we mnie
wtedy jeszcze bli

ż

ej nie sprecyzowane przypuszczenia i skojarzenia.

Jedno oko było niebieskie, drugie za

ś

br

ą

zowe. Jak głosiły stare

legendy, zró

ż

nicowanie barwy t

ę

czówek było cech

ą

wrodzon

ą

charakteryzuj

ą

c

ą

wszystkich Martense’ów, i w jednej, mro

żą

cej krew w

ż

yłach ow

ą

gwałtowno

ś

ci

ą

chwili iluminacji poj

ą

łem, co stało si

ę

z

owym zaginionym klanem, co naprawd

ę

spotkało przera

ż

aj

ą

c

ą

i

doprowadzon

ą

przez grzmoty do szale

ń

stwa rodzin

ę

Martense’ów.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Przycajona groza, H. P. Lovecraft
GROZA PIEKŁA, Zagrożenia
groza v zenite
groza severnyh morej
GROZA PIEKŁA 224
Dziwne otwory w ziemi w Kanadzie grożą ewakuacjami ludności, Dziwne otwory w ziemi w Kanadzie grożą
Żydzi grożą Europie atakiem nuklearnym
Fenomen grozy w muzyce (groza, muzyka) (2)
Ostrovskij - Groza, Opracowania lektur po rosyjsku
Wysokie?wki witaminy C grożą zaćmą
Manule Aguirre - 'Geometria strachu', Wokół gotycyzmów - wyobraźnia, groza, okrucieństwo [cała książ
Groza świata zagrożenie dla człowieka w literaturze XX lecia
PRZYCZAJONA GROZA
Jakie kary porządkowe grożą pracownikowi, BHP
Golding Wiliam - Bóg skorpion, Fantastyka i Groza
Agnieszka Izdebska - 'Gotyckie labirynty', Wokół gotycyzmów - wyobraźnia, groza, okrucieństwo [cała
Złe warunki do inwestowania w Polsce grożą zahamowaniem wzrostu
Ortograficzna groza

więcej podobnych podstron