background image

 

Tytuł oryginału 
Ponce Pilate 

Ilustracje  na  okładce  i  wyklejkach 
Jerzy Czerniawski 

Opracowanie  typograficzne  tekstu 
Jan Kubasiewicz 

I. 

KAPŁANI 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Éditions Gallimard 1961 

Świtało,  gdy  niemal  jednocześnie  doniesiono  Pi- 

łatowi  o  aresztowaniu  Jezusa  i  przybyciu  Anna- 

sza  i  Kaifasza,  którzy  chcieli  się  z  nim  co  rychlej 

zobaczyć,  ale  poza  pretorium,  gdyż  religia  zabra- 

niała  im  wszelkiego  zetknięcia  z  nieczystością  w 

dzień  święty.  Pomimo  wielu  lat  służby  na  tym 

stanowisku  podobnie  bezpodstawne  żądania  nadal 

wyprowadzały  Piłata  z  równowagi.  Zmuszony  był 

jednak  im  ustępować.  Najpoważniejszych  kłopo- 

tów  przysparzały  mu  zawsze  konflikty  z  fanatyz- 

mem  tutejszej  ludności.  W  sprawie  insygniów  mu- 

siał  w  końcu  ustąpić.  Gdy  wynikła  sprawa  akwe- 

duktu,  nie  uległ  co  prawda,  ale  byli  zabici  i  ran- 

ni.  Ostatnio,  gdy  Żydzi  zażądali,  by  zdjął  tarcze 

z  imieniem  cezara,  które  kazał  zawiesić  na  mu- 

rach  dawnego  pałacu  Heroda,  postanowił  grać  na 

zwłokę.  Żydzi  udali  się  na  skargę  do  Tyberiusza 

i  cesarz  zdezawuował  Piłata,  który  z  żalem  mu- 

siał  zdjąć  emblematy  stanowiące  przedmiot  spo- 

ru.  Ciągle  jeszcze  czuł  się  tą  decyzją  urażony. 

Chciał,  by  mury  jego  rezydencji  głosiły  władzę 

cezara,  a  tymczasem  cezar,  zamiast  poprzeć  swe- 

go  namiestnika,  daje  posłuch  skargom  podbitego 

ludu,  nakazując  usunąć  z  murów  swe  imię,  sym- 

bol rzymskiej potęgi. 

Instrukcje  Rzymu  były  wyraźne:  należy  w  mia- 

rę możności szanować miejscowe wierzenia i oby- 

background image

 

czaję.  Zdaniem  Piłata  był  to  przejaw  niewyba- 

czalnej  słabości.  Nauczony  doświadczeniem  oba- 

wiał  się,  że  wskutek  tego,  co  zaszło  ubiegłej  no- 

cy,  spotka  go  nowe  upokorzenie.  W  każdym  razie 

nie  mógł  się  pogodzić  z  groteskowym  w  jego 

mniemaniu  faktem,  że  zwyciężeni  —  choćby  na- 

wet  byli  to  kapłani  —  mogli  zmusić  przedstawi- 

ciela  cesarza,  by  przyjmował  ich  poza  obrębem 

sal,  w  których  zazwyczaj  urzędował.  Miał  sobie 

za  złe,  że  ulega  przesądnym  żądaniom,  których 

w  Rzymie  nie  zawahałby  się  otwarcie  wydrwić. 

Nie  była  to  z  jego  strony  pogarda  Rzymianina 

dla  ludzi  Wschodu  czy  pogarda  zdobywcy  wobec 

zwyciężonych,  lecz  bunt  filozofa  wobec  ludzkiej 

łatwowierności.  W  Rzymie  mógł  do  woli  kpić 

z  augurów  lub  wyśmiewać  odwieczne  zakazy  cią- 

żące  na  kapłanie  Jowisza.  Toteż  drażniło  go,  że 

nie  może  w  Jerozolimie  traktować  religii  żydow- 

skiej  równie  lekceważąco,  jak  traktował  w  Rzy- 

mie  religię  rzymską.  Oburzał  go  ten  przymus 

polityki.  Co  więcej,  było  dla  niego  oczywiste,  że 

jako  przedstawiciel  Tyberiusza  uosabia  porządek, 

rozum  i  prawo,  sprawiedliwość  i  władzę.  Ubole- 

wał,  że  otrzymane  przez  niego  dyrektywy  są  do 

tego  stopnia  absurdalne,  iż  aby  uniknąć  starć,  bez 

których  od  czasu  do  czasu  i  tak  nie  mogło  się  o- 

bejść,  musiał  godzić  się  na  podobne  ceregiele. 

Jeżeli 

Rzym 

rzeczywiście 

przynosił 

cywilizację 

i  pokój,  uleganie  przez  oportunizm  każdemu  głu- 

piemu  zwyczajowi  uwłaczało  jego  godności.  Le- 

piej  już  wobec  tego  było  nie  wychodzić  poza  Sie- 

dem  Wzgórz  i  w  ogóle  nie  podbijać  Italii  ani 

świata. 

Pełen  goryczy  i  rezygnacji  kazał  powiedzieć 

delegatom  Sanhedrynu,  że  zaraz  do  nich  wyjdzie. 

Następnie  wysłuchał  raportu  o  wczorajszych  za- 

mieszkach, który dostarczył mu nowych powodów 

do  niezadowolenia.  Od  początku  wydała  mu  się 

podejrzana  ta  banda  zbrojna  w  miecze  i  kije,  wy- 

ruszająca  bez  czyjegokolwiek  polecenia,  w  świet- 

le  latam  i  pochodni,  by  pojmać  nocą  kaznodzieję, 

który  formalnie  o  nic  nie  był  oskarżony.  Czy  nie 

chciano  przypadkiem  postawić  go  przed  faktem 

dokonanym?  Gdyby  jeszcze  chodziło  o  jakąś  przy- 

padkową  bójkę,  o  nieprzewidziane  starcie,  do  któ- 

rych  często  dochodzi  wskutek  nerwowości  cechu- 

jącej  tutejszą  ludność.  Ale  tu  wyraźnie  pachniało 

spiskiem.  Już  sama  obecność  Annasza  i  Kaifasza 

o  tak  wczesnej  porze  wskazywała,  kim  są  autorzy 

całej machinacji. 

Piłat  dawno  już  zresztą  kazał  sobie  wyjaśnić 

znaczenie  słowa  „mesjasz"  i  nie  po  raz  pierwszy 

o  nim  słyszał.  Miał  własny  pogląd  na  tę  sprawę. 

Rzecz  sama  w  sobie  wydawała  mu  się  dziwaczna, 

ale  mesjasze  z  całą  pewnością  nie  podlegali  sank- 

cjom  prawa  rzymskiego.  Jego  zdaniem  Żydzi  sa- 

mi  byli  temu  winni,  że  co  pewien  czas  jakiś  nie- 

zrównoważony  człowiek  ogłaszał  się  Mesjaszem. 

Ciągle  o  nim  mówili  i  wyczekiwali  jego  przyjścia. 

Oczywiste  więc  było,  że  taka  nadzieja  stanowić 

musi  nieustanną  pokusę  zarówno  dla  oszustów, 

jak  dla  ludzi,  którzy  w  dobrej  wierze  uważają 

się  za  natchnionych.  A  zresztą,  jak  rozpoznać 

prawdziwego  Mesjasza?  Nie  było  żadnego  ściśle 

określonego  kryterium,  dzięki  któremu  odróżnić 

by  go  można  od  podejrzanych  lub  niepożądanych 

kandydatów.  Czy  można  się  więc  dziwić,  że  za 

każdym  razem,  gdy  jakiś  półgłówek  albo  spry- 

ciarz  podając  się  za  pomazańca  pańskiego  zaczy- 

nał  wyrzucać  bogaczom  ich  zbytek,  a  kapłanom 

szachrajstwa,  Żydzi  byli  w  kłopocie?  Myśląc  o 

rym  Piłat  stawał  się  nagle  pobłażliwy  dla  obrzę- 

dów  towarzyszących  wyborom  flaminów  czy  in- 

tronizacji najwyższego kapłana. Wszystko to prze- 

background image

sądy,  ale  zdecydowanie  wolał  już  te,  które  są 

ściśle  ustalone  i  pozostawiają  jak  najmniej  miej- 

sca  dla  dowolności,  nieporozumień  i  niewłaści- 

wych sporów. 

Wzruszył  ramionami  i  ubawiony  słuchał  ma- 

lowniczych  fragmentów  relacji:  o  uchu  obciętym 

przez Szymona Piotra i cudownie przyklejonym, 

0

 

dwunastu  legionach  anielskich,  które  jakoby 

Mesjasz  mógł  w  każdej  chwili  sprowadzić  z  nie- 

ba  na  ziemię.  Uszczęśliwiony,  że  ma  znowu  do 

czynienia  z  folklorem,  do  którego  przywykł  od 

czasu  objęcia  stanowiska  w  Judei,  czuł,  jak  nie- 

pokój  powoli  się  rozwiewa.  Doszedł  do  wniosku, 

że  nie  ma  powodu  do  przesadnych  obaw.  Cała 

sprawa,  najzupełniej  banalna,  z  pewnością  szybko 

da  się  załatwić  podczas  krótkiej  rozmowy  z  Anna- 

szem  i  Kaifaszem.  Pod  tym  względem  Piłat  się 

łudził.  Wynikało  to  stąd,  że  nie  był  gorliwym 

urzędnikiem.  Był  optymistą  z  lenistwa,  podczas 

gdy  człowiek  zajmujący  się  polityką  powinien  być 

optymistą  wyłącznie  z  wyrachowania,  a  raczej 

nawet  udawać,  że  nim  jest,  by  uniknąć  wszelkich 

zbytecznych  trudności  lub  by  przyspieszyć  roz- 

wiązanie  problemów.  Optymizm  Piłata  nie  wyni- 

kał  z  taktyki:  za  jego  pomocą  bronił  się  odru- 

chowo przed komplikacjami, których nie znosił. 

Wyszedłszy  na  galerię  znajdującą  się  poza  o- 

brębem trybunału i biur Prokurator — pogodny 

1

 

niemal  beztroski  —  pozdrowił  najpierw  Anna- 

sza,  choć  ten  nie  pełnił  przecież  żadnej  oficjal- 

nej  funkcji,  a  następnie,  udając,  że  dopiero  co 

spostrzegł  Kaifasza,  rzucił  półgębkiem  pod  jego 

adresem  jakąś  banalną  formułkę  powitalną.  Pod- 

kreślał  w 

ten 

sposób  pierszeństwo  Annasza, 

chcąc  nadać  rozmowie  charakter  niejako  prywat- 

ny:  przyjmuje  Annasza,  osobistość  dostojną,  choć 

pozbawioną  funkcji  przez  poprzedniego  prokura- 

tora,  któremu  —  zapewne  przypadkiem  —  towa- 

rzyszy  zięć,  przewodniczący  Sanhedrynu.  Ale  ani 

Annasz,  ani  Kaifasz  nie  dali  się  na  to  nabrać.  Od 

razu  wyjaśnili  Piłatowi  cel  swojej  wizyty,  która 

—  jak  się  zapewne  domyśla  —  nie  jest  wyłącznie 

kurtuazyjna.  Plenum  Sanhedrynu  skazało  Jezusa 

na  śmierć.  Rada  Siedemdziesięciu  oczekuje  nie- 

zwłocznego  zatwierdzenia  wyroku  przez  władze 

rzymskie,  która  to  niezbędna  formalność  nie  po- 

winna  zająć  wiele  czasu.  Rada  byłaby  również 

wdzięczna 

Prokuratorowi, 

gdyby 

domniemany 

Mesjasz  został  jeszcze  tego  samego  dnia  ukrzy- 

żowany. 

Piłat  odpowiedział,  że  nie  widzi  powodu  do 

pośpiechu.  Następnie  zapytał,  czy  Rada  Siedem- 

dziesięciu  rzeczywiście  się  zebrała,  gdyż  o  ile  dob- 

rze  rozumie,  bywa  zwoływana  tylko  wówczas,  gdy 

chodzi  o  podjęcie  decyzji  najwyższej  wagi,  do 

jakich  tej  oczywiście  nie  można  zaliczyć.  A  zresz- 

tą,  skąd  nagle  taki  pośpiech?  Zaledwie  ubiegłej 

nocy  nastąpiło  aresztowanie,  a  już  o  świcie  wy- 

dany  jest  wyrok  i  żąda  się  natychmiastowej  e- 

gzekucji. 

Kaifasz  wymienił  kolejno  wypadki,  w  których 

wymagana 

jest 

obecność 

wszystkich 

członków 

Sanhedrynu:  w  sprawach  dotyczących  którego- 

kolwiek  z  plemion  jako  całości,  fałszywego  pro- 

roka, 

arcykapłana, 

wypowiedzenia 

wojny, 

po- 

większenia  obszaru  Jerozolimy,  ważnych  zmian  w 

planie  miasta.  Jezus  z  Galilei  jest  fałszywym 

prorokiem.  Decyzja  w  tej  sprawie  należała  więc 

do  Rady  Siedemdziesięciu,  a  nie  do  sekcji  sądow- 

niczej  Wielkiej  Rady.  I  została  podjęta.  Wydano 

wyrok  śmierci.  Jednakże,  jak  się  Prokurator 

z  pewnością  orientuje,  każdy  wyrok  śmierci  wy- 

maga  zatwierdzenia  przez  władze  rzymskie.  Dla- 

tego właśnie Kaifasz, jako przewodniczący Wiel- 

background image

10 

kiej  Rady,  przybył  prosić  go  o.wyrażenie  zgody. 

Towarzyszy  mu  jego  teść,  Annasz,  cieszący  się 

powszechnym  szacunkiem,  gdyż  chce  on  swoją 

obecnością  wyrazić  poparcie  dia  wyroku  najwyż- 

szej  instancji  żydowskiej  wspólnoty,  której  pra- 

wo  do  rozstrzygania  swoich  spraw  wewnętrznych 

całkowicie  niezależnie  i  zgodnie  z  własnym  pra- 

wodawstwem  zawsze  było  przez  Rzym  uznawane. 

Ponieważ  jednak,  z  drugiej  strony,  Rzym  za- 

strzegł  sobie  wyłączne  prawo  do  najwyższego  wy- 

miaru  kary,  konieczne  jest,  by  tam,  gdzie  wcho- 

dzi  w  grę  wyrok  śmierci,  w  ostatniej  instancji  de- 

cydował  jego  przedstawiciel.  Co  prawda  dla  Wiel- 

kiej  Rady  byłoby  niezrozumiałe,  gdyby  spotkała 

się  z  odmową,  sprzeczną  z  przyznaną  jej  uroczyś- 

cie  autonomią  w  zakresie  sądownictwa.  Z  całym 

szacunkiem,  lecz  stanowczo  Kaifasz  prosił  Proku- 

ratora o zatwierdzenie wyroku. 

Był  to  środek  zapobiegawczy,  który  Piłat  sam 

zalecił 

centralnym 

władzom 

administracyjnym, 

mniemając,  że  ukróci  w  ten  sposób  ekscesy  fana- 

tyzmu.  Obecnie  odkrywał  jego  złe  strony.  Chcąc 

usunąć  zbyt  popularnego  ich  zdaniem  intruza,  do- 

ktorzy  i  uczeni  w  piśmie  pod  pozorem  przestrze- 

gania  prawa  odium  jego  kaźni  zrzucali  na  władze 

rzymskie,  dla  których  oskarżony  był  zupełnie  nie- 

szkodliwy.  Wybieg,  jakim  się  wobec  niego  po- 

służono,  zirytował  Piłata  tym  bardziej,  że  umożli- 

wiało  go  jedno  z  wydanych  przez  niego  zarzą- 

dzeń.  Postanowił  więc,  że  to  on  okaże  się  w  tej 

grze sprytniejszy. 

Miał  w  rezerwie  dwa  argumenty.  Po  pierwsze, 

mógł  twierdzić,  że  wbrew  temu,  co  utrzymuje 

Sanhedryn,  Prokurator,  ponoszący  wyłączną  od- 

powiedzialność  za  najwyższy  wymiar  kary,  nie 

ma  bynajmniej  obowiązku  zatwierdzać  każdego 

bez  wyjątku  orzeczenia  miejscowych  sądów:  wi- 

nien  posłużyć  się  nową  instrukcją,  w  oparciu  o 

nią  wydać  sprawiedliwe  orzeczenie,  a  następnie 

zarządzić  przygotowania  niezbędne  dla  wymie- 

rzenia  kary.  Z  drugiej  strony,  o  ile  mu  wiadomo, 

Mesjasz  jest  Galilejczykiem,  a  jako  taki  powinien 

podlegać  sądom  Heroda,  tetrarchy  Galilei,  który 

szczęśliwym 

zbiegiem 

okoliczności 

przebywa 

właśnie w Jerozolimie. 

W  rezultacie  Piłat,  nie  tyle  z  przekonania,  co 

broniąc  zasady  uprawnień  władz  rzymskich,  o- 

znajmił,  że  zastrzega  sobie  zbadanie  akt  sprawy 

i  rozpatrzenie  zarzutów  postawionych  Prorokowi 

w  świetle  praw,  których  obowiązany  jest  prze- 

strzegać;  wydaje  mu  się  jednak,  że  zgodnie  z  prze- 

pisami  i  zasadami  kurtuazji  zatrzymany  powi- 

nien  najpierw  stanąć  przed  sądem  Heroda,  tetrar- 

chy  królestwa,  z  którego  sam  pochodzi.  Zajmie 

to  najwyżej  kilka  godzin,  gdyż  Herod  przebywa 

właśnie w mieście. 

Wstał,  kończąc  w  ten  sposób  audiencję.  Dob- 

rze  wiedział,  i  wiedzieli  o  tym  również  arcyka- 

płani,  że  Herod,  syn  króla,  który  zawdzięcza  swą 

koronę  łasce  Rzymu  i  swemu  indumejskiemu  po- 

chodzeniu,  niechętnie  będzie  się  mieszać  do  we- 

wnętrznych  sporów  żydowskich.  Annasz  i  Kaifasz 

próbowali  protestować,  ale  Piłat  przerwał  im  wy- 

niośle:  „Będzie  tak,  jak  powiedziałem."  Opuścił 

krużganek nawet ich nie żegnając. 

W  godzinę  później  doręczono  mu  pismo  San- 

hedrynu.  Ze  szczególnym  naciskiem  podkreślano 

w  nim  fakt,  że  ogłaszając  się  „królem  żydow- 

skim"  agitator  kwestionuje  supremację  władzy 

cesarskiej.  A  zatem,  skoro  sprawa  dotyczy  akurat 

w  tej  samej  mierze  polityki,  co  religii,  Prokura- 

tor  winien  być  nią  bezpośrednio  zainteresowany. 

Zakładając  nawet,  że  Prorok  nie  popełnił  żadne- 

go wykroczenia przeciw prawu rzymskiemu, co 

background image

1:1 

zresztą  bynajmniej  nie  jest  pewne,  przedstawi- 

ciel  cesarza  nie  może  przecież  uznać  niewinnym 

potencjalnego  uzurpatora.  Gdyby  jednak  podjął 

tak  ryzykowną  decyzję,  Sanhedryn  byłby  zmu- 

szony  obciążyć  go  całkowitą  odpowiedzialnością 

wobec  Rzymu.  Być  może  propretor  Syrii,  do  któ- 

rego  Piłat  winien  się  odwoływać  w  sprawach 

wielkiej  wagi,  będzie  miał  inny,  kto  wie  czy  nie 

właściwszy  pogląd  na  to,  co  należy  do  jego  obo- 

wiązków. 

Był  to  wyraźny  szantaż.  Nie  po  raz  pierwszy 

zresztą  kapłani  go  stosowali.  Tyle  tylko,  że  tym 

razem  niebezpieczeństwo^  było  niewątpliwe.  Gdy 

wynikła  sprawa  tarcz,  Żydzi  przesłali  Tyberiu- 

szowi  swoją  skargę  przez  Witeliusza  i  to  on  za- 

komunikował  Piłatowi,  że  cesarz  go  nie  poparł. 

Nietrudno  było  się  domyślić,  jakie  stanowisko 

zajmie  propretor  Syrii  w  tym  nowym  sporze. 

Piłat  był  uradowany,  że  zrzucił  na  Heroda  odpo- 

wiedzialność  za  tę  sprawę,  która  zaczynała  się 

robić kłopotliwa. 

Jednak  i  tym  razem  Piłat  brał  swoje  życzenia 

za  rzeczywistość.  Wprawdzie  Galilejczyk  uważał 

się  za  króla  żydowskiego  i,  normalnie  rzecz  bio- 

rąc,  Herod  powinien  był  czuć  się  obrażony  taki- 

mi  roszczeniami,  ale  tetrarcha  był  zbyt  ostrożny, 

żeby  kompromitować  się  angażowaniem  w  spra- 

wę  dotyczącą  przede  wszystkim  Żydów  i  Rzy- 

mian,  w  której  taki  słomiany  monarcha  jak  on 

mógł  jedynie  przegrać.  Toteż  wkrótce  straż  zło- 

żona  z  legionistów  przyprowadziła  do  pretorium 

Mesjasza  ubranego  w  białą  szatę,  w  jaką  oble- 

kano  niewinnych,  w  dwojakim  znaczeniu  tego 

słowa:  tych,  którzy  nie  byli  winni,  i  tych,  którzy 

nie  mieli  rozumu.  Piłat  został  poinformowany 

przez  wysłannika,  że  Herod  zażądał  od  więźnia 

cudu,  który  udowodniłby  jego  boskość.  Jezus  od- 

powiedział  milczeniem.  Piłat  był  zawiedziony,  że 

jego  podstęp  się  nie  udał.  Pomysł,  żeby  zażądać 

od  Proroka  cudu,  wydał  mu  się  początkowo  dziw- 

ny,  po  namyśle  jednak  doszedł  do  wniosku,  że 

jest  bardzo  sprytny.  Nie  można  było  w  bardziej 

elegancki  sposób  wykazać  Mesjaszowi,  że  nie  jest 

tym,  za  kogo  się  podaje.  W  tej  samej  chwili 

przemknęło  mu  przez  głowę  wspomnienie  daw- 

nych  lektur:  „Bóg,  który  nie  czyni  cudów  na 

próżno  ani  na  czyjekolwiek  żądanie."  Doprawdy, 

ci sofiści mają na wszystko odpowiedź... 

Pomimo  to  Prokurator  nadal  był  zdecydowany 

nie  ustępować  Sanhedrynowi.  Ma  się  rozumieć, 

nie  chodziło  mu  bynajmniej  o  Jezusa,  choć  sądząc 

tego,  co  o  nim  wiedział,  człowiek  ten  tak  czy 

owak  wart  był  więcej  od  swoich  prześladowców. 

Nienawidzili  go  ci,  których  Piłat  nie  cierpiał'naj- 

bardziej:  fanatycy,  którzy  z  pewnością  nie  pojmą 

nigdy  mądrości  i  tolerancji  greckich  filozofów. 

Korciło  go,  żeby  najzwyczajniej  w  świecie  zwol- 

nić  tego  kaznodzieję,  choćby  tylko  dlatego,  żeby 

zrobić  na  złość  Sanhedrynowi.  Ale  na  nieszczę- 

ście  lud  był  już  tak  wzburzony,  że  nie  mogło  być 

mowy  o  zatuszowaniu  całej  sprawy.  Musiał  zna- 

leźć  szybko  jakieś  wyjście.  Rozpoczynało  się 

święto  Paschy,  a  nazajutrz  był  szabas.  Najbar- 

dziej  niepokoiła  go  natarczywość  kapłanów.  Rzy- 

mianin  przeczuwał,  że  ryzykuje  ni  mniej,  ni  wię- 

cej  tylko  swoją  karierę  i  bezpieczeństwo.  Jego 

bezpośredni  zwierzchnik  w  hierarchii,  Witeliusz, 

cieszył  się  zaufaniem  Tyberiusza.  Gdyby  doszło 

do  zamieszek,  byłby  uszczęśliwiony,  mogąc  raz 

jeszcze  zrzucić  odpowiedzialność  na  administrację 

Prokuratora.  Po  sprawie  insygniów,  akweduktu 

i  tarcz  byłoby  to  niewątpliwie  równoznaczne  z  je- 

go  odwołaniem.  Nawet  gdyby  nie  wydarzyło  się 

nic poważnego, Witeliusz i tak nie omieszkałby 

background image

donieść  o  skargach  Wielkiej  Rady,  odpowiednio 

je podkreślając. Oskarżyłby      na    pewno      Piłata 

0

 

lekkomyślność  czy  niedbalstwo  lub  o  to,  że  u- 

parcie  prowadzi  nadal  swą  dobrze  znaną,  abstrak- 

cyjną politykę intelektualisty. 

Piłat  był  zaniepokojony,  czując,  że  dał  się  zła- 

pać  w  pułapkę.  Z  drugiej  strony,  na  wpół  iro- 

nicznie,  na  wpół  serio,  ubolewał,  że  jego  odraża- 

jące  zajęcia  nie  miały  nawet  tej  dobrej  strony, 

by mógł zapomnieć o bólach żołądka. 

'  Jednocześnie  zawiadomił  go  niewolnik,  że  żona 

pragnie  się  z  nim  zobaczyć,  i  przybył  centurion, 

donosząc,  że  tłum  na  ulicach  rośnie  i  staje  się 

coraz  bardziej  hałaśliwy.  Domagano  się  śmierci 

Proroka,  ograniczając  się  na  razie  do  krzyków. 

Dotychczas  straże  bez  trudu  utrzymywały  po- 

rządek,  ale  sytuacja  mogła  się  w  każdej  chwili 

pogorszyć.  Piłat  nie  pojmował,  jakim  sposobem 

doszło  tak  szybko  do  tak  wielkiej  manifestacji. 

Podejrzewał w tym    oczywiście    rękę Annasza 

1

 

Kaifasza,  dziwiła  go  jednak  tak  nieproporcjo- 

nalna  reakcja  na  jego  postępowanie,  które  w  na- 

iwności  swojej  uważał  za  rozważne,  bezstronne 

i  sprawiedliwe.  Niczego  .przecież  arcykapłanom 

nie  odmówił.  Grał  może  trochę  na  zwłokę.  Powo- 

ływał  się  na  argumenty  prawa,  ale  były  one  jak 

najbardziej  uzasadnione.  Dał  im  do  zrozumienia, 

że  przedstawiciel  imperatora,  starający  się  iść  na 

rękę  miejscowym  władzom.,  a  jednocześnie  dba- 

jący  o  zachowanie  porządku  publicznego,  nie  mo- 

że  przecież  za  każdym  razem  przyznawać  im  bez- 

krytycznie  racji.  Mógłby  też  dodać,  że  polityka 

imperium  musiała  liczyć  się  z  bardzo  złożonymi 

okolicznościami  i  że  w  tym  konkretnym  wypad- 

ku  nie  jest  dostatecznie  poinformowany.  Formu- 

łą  tą  posługiwał  się  zawsze  w  analogicznych  sy- 

tuacjach,  podobnie  zresztą  jak  większość  zarząd 

ców.  Nie  zrobił  tego  tym  razem,  dając  zapewne 

podświadomie  wyraz  swemu  uznaniu  dla  doświad- 

czenia  i  bystrości  partnerów,  którzy  umieliby 

właściwie  ocenić  wartość  tak  zdawkowych  fra- 

zesów.  Z  drugiej  strony,  czegóż  jeszcze  można  się 

było  spodziewać  po  wyższym  urzędniku  rzym- 

skim,  który  wie,  co  do  niego  należy?  Co  więcej, 

Piłat  był  głęboko  przekonany,  że  zachował  się 

z  nienaganną  grzecznością  i  że  jego  argumentacja 

powinna  trafić  rozmówcom  do  przekonania.  Nie 

był  w  końcu  ich  prokuratorem  wyłącznie  po  to, 

żeby im ulegać! 

W  rzeczywistości  Annasz  i  Kaifasz  nie  mieli 

żadnych  złudzeń  co  do  uczuć  Piłata.  Wiedzieli,  że 

mają  w  nim  wroga,  pomimo  to  jednak  byli  prze- 

konani,  zwłaszcza  po  niepowodzeniu,  jakie  spot- 

kało  go  w  sprawie  tarcz,  iż  ulegając  swej  znanej 

słabości  natychmiast  skapituluje.  Oni  zaś  nie 

mogli  czekać.  Jezus  był  popularny  na  wsi,  gdzie 

każdy  wierzył  w  jego  moc  nadprzyrodzoną,  a  tam 

ich  wpływy  były  bardzo  niewielkie.  Należało  się 

obawiać,  że  gdyby  wieść  o  jego  aresztowaniu  ro- 

zeszła  się  przed  wykonaniem  wyroku,  uczniowie 

mogliby  zebrać  dostateczną  liczbę  ludzi  i  uwol- 

nić  go  siłą.  Dlatego  też  większość  Sanhedrynu 

pod  wpływem  informacji  Kaifasza  i  rad  Annasza 

wydała  pośpiesznie  niezbędne  zarządzenia  mające 

na  celu  wywarcie  na  Piłata  podwójnego  nacisku: 

należy  zagrozić  mu  denuncjacją  wobec  propretora 

Syrii  oraz  wywołaniem  zamieszek  wśród  ludności, 

żądającej 

od 

rzymskiego 

gubernatora 

wyroku 

Ńmterci  na  buntownika,  który  ośmielił  się  powstać 

przeciw Rzymowi. 

Piłat  zaczynał  zdawać  sobie  powoli  sprawę,  do 

czego  zmierza  ten  manewr,  choć  jego  motywy 

nadal  wydawały  mu  się  niezbyt  jasne,  gdy  wpro- 

wadzono jego żonę. 

background image

17 

Kochał  ją  bardzo,  przede  wszystkim  z  egoizmu, 

ponieważ  nie  umiał  się  bez  niej  obejść.  Miano- 

wany  gubernatorem  Judei  zgodził  się  na  wyjazd 

jedynie  pod  warunkiem,  że  będzie  mu  towarzy- 

szyć  żona,  co  było  całkowicie  sprzeczne  nie  tyle 

może  z  regulaminem,  co  z  panującymi  pod  tym 

względem  obyczajami.  Prokula  udała  się  więc 

w  tę  podróż  za  specjalnym  zezwoleniem  Tybe- 

riusza. 

Ukazała  się  teraz  w  drzwiach,  blada  i  wstrzą- 

śnięta.  Przyszła  wyznać  mężowi,  że  przez  całą 

noc  nękał  ją  dziwny  sen  i  że  trzeba  ratować 

Sprawiedliwego,  którego  Żydzi  chcą  ukrzyżować. 

Moment  wybrała  biedaczka  niefortunny.  Inter- 

wencja  w  tej  głupiej  i  zagmatwanej  sprawie  nie 

była  bynajmniej  tym,  czego  Piłat  od  niej  oczeki- 

wał.  W  dodatku,  zamiast  służyć  mu  radą  w  tak 

delikatnej  sytuacji,  przychodzi  opowiedzieć  mu 

jakiś  sen!  Tego  już  było  za  wiele!  „Doprawdy, 

jak  można  niepokoić  się  z  powodu  snu?"  Ponie- 

waż  jednak  Prokula  była  bardzo  wzburzona,  a  Pi- 

łat  równie  słaby  w  życiu  małżeńskim,  jak  w  pu- 

blicznym,  zgodził  się  wysłuchać  opowieści  żony, 

starając  się  okazać  zainteresowanie.  Jednak  przez 

miłość  własną  i  aby  podkreślić  swą  dobroć,  uda- 

wał, że czyni to z pewnym zniecierpliwieniem. 

Prokula  zabłądziła  w  labiryncie  pełnym  ruchli- 

wych,  przemykających  ukradkiem  istot.  Wyma- 

lowane  na  ścianach  ryby  i  jagnięta  niekiedy  oży- 

wały.  Ścigał  ją  odgłos  ciężkich  kroków,  szczęk 

zbroi,  uczucie,  że  w  pobliżu  znajdują  się  niewi- 

dzialni  pretorianie.  Powietrze  stawało  się  coraz 

rzadsze,  rozgałęzienia  korytarzy  coraz  liczniejsze, 

wiara  w  Proroka  wyrażała  się  w  bezwzględnym, 

niepojętym  obowiązku  czytania  z  rybich  skór 

i  owczej  wełny,  jak  gdyby  z  runa  czy  łuski  moż- 

na było cokolwiek wyczytać. 

Prokula  wiedziała,  że  od  niej  zależy  los  Mes- 

jasza  —  i  nie  potrafiła  nic  odczytać  z  ryb  i  jag- 

niąt.  Żaliła  się,  że  umie  czytać  jedynie  litery. 

Jakiś  głos  mówił  jej,  że  tym  większa  jest  jej 

wina  i  że  nie  zwalnia  jej  to  od  odpowiedzialności 

za  straszliwą  pomyłkę,  której  skutki  cały  zamiesz- 

kany  świat  ponosić  będzie  przez  wieki.  Piłat  musi 

użyć  swej  władzy,  by  nie  dopuścić  do  tak  tra- 

gicznego  błędu.  Takich  przestróg  bogowie  nie  u- 

dzielają  dwa  razy.  Sunt  geminae  somni  portae... 

Przez  dwie  bliźniacze  bramy  wchodzą  sny,  które 

ostrzegają,  i  sny,  które  zwodzą...  Ale  ta  przepo- 

wiednia  nie  należy  z  pewnością  do  owych  zwod- 

niczych  przywidzeń,  jakie  cienie  przodków  zsyła- 

ją  nam  przez  bramę  z  kości  słoniowej.  Niechaj 

więc  Piłat  będzie  im  posłuszny  i  uratuje  Mesjasza 

od  hańbiącej  śmierci.  Prokula  drżała  jeszcze,  po- 

kryta kroplistym potem. 

Piłat  byłby  z  chęcią  odpowiedział,  że  minęły 

już  czasy,  kiedy  postępowaniem  urzędników  rzym- 

skich  kierowały  wróżby,  przepowiednie  i  sny, 

wnętrzności  zwierząt  ofiarnych  czy  głód  świętych 

kur.  Ale  żal  mu  się  zrobiło  wylęknionej  żony 

i  mimo  woli  był  pod  wrażeniem  jej  gwałtownych 

słów.  Uspokoił  ją  zatem  najlepiej,  jak  potrafił, 

tłumacząc,  że  sny  bywają  wieloznaczne  i  trudne 

do  wyjaśnienia,  że  bezprzedmiotowe  wzruszenia 

i  oderwane  obrazy  łączą  się  w  nich  w  mamiącą 

całość  i  strzec  się  należy,  by  nie  przypisywać  żad- 

nego  określonego  znaczenia  niepokojowi,  jaki  bu- 

dzą  w  nas  mroczne  jaskinie,  malowane  ryby  czy 

niewidzialni  żołnierze.  Obiecał  jej  jednak,  że  za- 

pyta  o  sens  widzenia  swego  przyjaciela  Marduka, 

który  jako  Chaldejczyk  biegły  był  w  tłumacze- 

niu  snów.  Obietnica  ta  nie  kosztowała  go  wiele, 

przede  wszystkim  dlatego,  że  w  każdej  rozmowie 

z Mardukiem znajdował przyjemność, rozrywkę 

background image

i  uspokojenie.  Ponadto  spośród  licznych  zalet  Me- 

zopotamijczyka  najwyżej  cenił  sceptycyzm,  prze- 

wyższający  nawet  jego  własny,  który  przez  długie 

lata,  zanim  poznał  Marduka,  uważał  za  nieprze- 

ścigniony.  Z  góry  już  cieszył  się  na  pokrzepiający 

wieczór  w  willi  Marduka.  Przy  okazji  rozerwie 

go  trochę,  opowiadając  mu  sen  żony.  Marduk  ha 

pewno  znajdzie  jakieś  prawdopodobne  i  uspoka- 

jające  wyjaśnienie.  Wybieg  się  uda.  W  gruncie 

rzeczy  Prokula  była  już  częściowo  uspokojona  o- 

bietnicą  Piłata,  gdyż  Chaldejczycy  słynęli  z  u- 

miejętności 

interpretowania 

snów. 

Wychodząc 

przeprosiła  męża,  że  przysparza  mu  kłopotów, 

których i tak mu nie brak. 

II. MENENIUSZ 

 
 
 
 
 
 
 
 

Piłat  powrócił  do  spraw  poważnych.  Jego  myśli 

jednak  nadal  krążyły  wokół  snu  Prokuli.  Wyrzu- 

cał  sobie,  że  podobne  głupstwa  mogą  na  nim  ro- 

bić  wrażenie.  Ale  tajemnicza  magia  snu  jest  tak 

wielka,  że  ulegają  jej  umysły  nawet  najbardziej 

na  nią  uodpornione.  Postanowił  wezwać  prefekta, 

aby  razem  z  nim  zastanowić  się  nad  rozwojem 

sytuacji  i  obrać  najlepszy  sposób  postępowania. 

Pełniący  służbę  centurion,  którego  posłał  po  Me- 

neniusza,  doniósł  mu  przy  okazji,  że  straże  z  trud- 

nością  powstrzymują  jakiegoś  narwańca,  uparcie 

żądającego  osobistej  rozmowy  z  Prokuratorem. 

Człowiek  ten  podaje  się  za  ucznia  Mesjasza,  a  jed- 

nocześnie  twierdzi,  że  to  on  właśnie  sprzedał  go 

kapłanom za trzydzieści srebrników. 

Piłata  zaciekawiła  możliwość  przepytania  czło- 

wieka  mówiącego  rzeczy  tak  ze  sobą  sprzeczne. 

Było  wysoce  prawdopodobne,  że  dowie  się  od 

niego  czegoś  o  mentalności  sekty,  zdecydował 

więc,  że  przyjmie  go  po  rozmowie  z  Meneniu- 

szem.  Tymczasem  wysłał  do  Marduka  wiadomość, 

że  jeśli  przyjaciel  nie  ma  nic  przeciwko  temu, 

zjawi  się  u  niego  dziś  wieczór,  po  obiedzie.  Na- 

stępnie  kazał  wprowadzić  prefekta  i  wyjaśnił  mu, 

jaką  to  jego  zdaniem  pułapkę  zastawił  na  niego 

Sanhedryn:  kapłani  chcą,  by  na  niego  spadło  o- 

dium śmierci niewinnego, którego jedynym prze- 

background image

stępstwem  jest  zapewne  to,  że  ich  nazwał  pobie- 
lanymi  grobami.  Porównanie  dosadne,  ale  Piła- 
towi  podoba  się,  bo  uważa,  że  jest  trafne.  Nie- 
mniej  manifestacje  uliczne  są  faktem.  Czy  moż- 
na  w  tej  sytuacji  ustąpić?  Wprawdzie  jest  to  naj- 
prostsze  wyjście,  którego  cenę  stanowiłoby  życie 
jednego  tylko  człowieka;  w  czasie  zamieszek  za- 
bitych  będzie  więcej.  Z  drugiej  strony  trudno, 
żeby  władze  rzymskie  ulegały  żądaniom  bandy 
fanatyków,  nie  mówiąc  o  tym,  że  w  przyszłości 
skutki  tego  mogłyby  się  okazać  groźne.  Poza  tym 
duża  część  ludności  wiejskiej  wielbi  Mesjasza. 
Gdyby  został  stracony  przez  legionistów,  jeszcze 
bardziej  znienawidzą  Rzym,  a  kapłani  nie  tylko 
nie  będą  mu  wdzięczni,  ale  uznają  to  za  dowód 
słabości,  o  której  nieprędko  zapomną.  Co  sądzi 
o  tym  Meneniusz,  obdarzony  umysłem  polityka, 
przenikliwym  i  ścisłym,  który  przez  długie  lata 
służby  na  odległych  rubieżach  przygranicznych 
wyzbył  się  niemądrych  skrupułów,  zyskał  nato- 
miast cenne doświadczenie? 

—  Panie  —  odrzekł  —  musimy  jak  najprędzej 

wydostać  się  z  impasu.  Sprawa  przybiera  zły  o- 
brót.  Świadczy  o  tym  już  choćby  ta  bójka  na  Gó- 
rze  Oliwnej.  Przede  wszystkim  jest  niezrozumiała. 
Prorok  codziennie  nauczał  w  świątyni,  z  łatwoś- 
cią  można  go  było  pojmać  w  biały  dzień,  najzu- 
pełniej  legalnie.  Tymczasem,  zamiast  go  zwyczaj- 
nie  aresztować,  wolą  wysłać  coś  w  rodzaju  karnej 
ekspedycji,  która  już  sama  w  sobie  jest  narusze- 
niem  prawa.  Rezultat:  jednemu  z  sług  arcykapła- 
na  obcięto  ucho.  Ten  kraj  nie  jest  zbyt  spokojny. 
Jest  nas  niewielu.  Rzym  nie  uznał  za  stosowne 
wzmocnić  składu  naszych  garnizonów.  Wystarczy, 
żeby  wybuchło  powstanie,  i  w  Judei  nie  zostanie 
po  nas  śladu  ani  popiołu.  Lepiej  ustąpić,  przynaj 
mniej  tym  razem.  Stracimy  chwilowo  twarz, 
przyznaję, ale W końcu to nie nieszczęście. 

Najlepsze  wyjście  to  stracić  Galilejczyka.  Zre- 

sztą  nawet  jeżelibyś  go  zwolnił,  ta  wrzeszcząca 

tłuszcza  prawdopodobnie  i  tak  go  rozszarpie.  Jed- 

nocześnie  zgadzam  się,  że  Rzym  nie  powinien  się 

w  to  mieszać.  Rzecz  w  tym,  żeby  wydostać  się 

z  tego  gniazda  os  nie  opowiadając  się  po  żadnej 

ze  stron.  Wiem,  Jezus  jest  niewinny,  a  raczej  jest 

niewinny  z  naszego  punktu  widzenia.  W  pojęciu 

kapłanów  natomiast  jest  winny  i  to  powinno  nam 

wystarczyć.  Oni  znają  się  na  tym  lepiej  od  nas. 

To  ich  sprawa.  Tym  bardziej  że  zarządzenia  de- 

partamentu,  aby  nie  mieszać  się  do  miejscowych 

waśni,  nie  pozostawiają  gubernatorowi  zbyt  wiel- 

kiej  swobody  w  kierowaniu  się  własnym  sądem. 

Obowiązki  nasze  są  tym  trudniejsze,  że  do  nas 

należy 

wyłączne 

prawo 

ferowania 

wyroków 

śmierci.  Ba,  nie  pierwszy  to  raz  zdani  wyłącznie 

na 

siebie 

urzędnicy 

muszą 

lawirować 

wśród 

sprzecznych zarządzeń. 

Dwie  rafy  należy  omijać:  jedną  jest  zapew- 

nienie  Jezusowi  ochrony  władz  rzymskich;  drugą 

—  wzięcie  na  siebie  odpowiedzialności  za  jego 

śmierć.  Czym  to  grozi?  Dobrze  znam  przewrot- 

ność  tych  ludzi:  najpierw  będą  domagać  się  jego 

śmierci,  a  potem  będą  nam  ją  mieli  za  złe.  W  ma- 

łych  miasteczkach  prosty  lud  wierzy  w  niego  jak 

w  Mesjasza,  którym  zresztą  mieni  się  być.  To 

demagog, 

chociaż 

wygląda 

raczej 

niewinnie. 

Zresztą  —  niewinny  czy  winny,  co  nas  to  obcho- 

dzi?  Wyjątkowo  tym  razem  podzielam  zdanie 

Kaifasza,  nie  żebym  zgadzał  się  z  argumentami, 

które  ta  kanalia  wysuwa  w  rozmowie  z  tobą,  pa- 

nie,  ale  popieram  zasadę,  którą  kieruje  się  on  w 

swojej  polityce,  a  którą  można  by  tak  mniej  wię- 

cej ująć: „Lepiej, by jeden człowiek zginął dla 

background image

10 

22 

zbawienia  ludu."  To  samo  bywało  wyrażane  ina- 

czej:  „Lepsza  jest  niesprawiedliwość  niż  nieład." 

W  gruncie  rzeczy  na  jedno  wychodzi.  W  moim 

mniemaniu  jest  to  niezłomna  zasada  wszelkiej 

polityki  godnej  tego  imienia.  Zważywszy  to  wszy- 

stko,  należy  pomyśleć  o  konsekwencjach...  Rzą- 

dzić  to  przewidywać,  czyż  nie  tak?  Byłoby  rów- 

nież  karygodną  niezręcznością  dopuścić  do  tego, 

żeby  ci  sami  ludzie,  którzy  dziś  żądają  od  nas 

wydania 

ofiary, 

jutro 

nazwali 

nas 

morder- 

cami  i  przestępcami.  Nie  może  być  cienia  wątpli- 

wości,  że  to  oni  sami  przyczynili  się  do  śmierci 

tego  człowieka,  bo  inaczej  zrobią  z  niego  męczen- 

nika,  który  zginął  walcząc  z  naszą  władzą.  Nie  za- 

pominajmy,  że  niezależnie  od  ich  sporów  wew- 

nętrznych  jesteśmy  dla  nich  zawsze  znienawidzo- 

nymi  ciemiężcami.  Pod  tym  względem  powinniś- 

my  być  przygotowani  z  ich  strony  na  wszelkie, 

najbardziej nieprawdopodobne zmiany frontu. 

Moja  propozycja  jest  następująca:  czasu  mamy 

niewiele,  trzeba  zacząć  działać.  Dziś  właśnie  przy- 

pada  święto,  podczas  którego,  jak  chce  tutejszy 

obyczaj,  zostaje  ułaskawiony  jeden  z  więźniów. 

Pozwól  panie,  by  tłum  wybrał  pomiędzy  Jezu- 

sem  a  pewnym  więzionym  przeze  mnie  zbójem, 

który  zwie  się  Barabasz.  Bądź  spokojny,  na  pew- 

no  wybiorą  złodzieja.  Przede  wszystkim  dopilnu- 

je  tego  Sanhedryn.  A  poza  tym  zwykły  opryszek 

nie  budzi  takich  namiętności  jak  prorok.  Tłusz- 

cza  wybierze  Barabasza,  żeby  móc  ukrzyżować 

Chrystusa.  Wydasz  im  wówczas  tego  człowieka 

jak  gdyby  niechętnie,  podkreślając  wyraźnie,  że 

to  nie  był  twój  wybór.  Zaznacz  też,  że  postępu- 

jesz  zgodnie  z  tradycją,  ułaskawiając  więźnia, 

którego  sami  wybrali,  i  że  umywasz  ręce  od 

śmierci  drugiego.  Nie  mówię  tego  w  przenośni: 

powinieneś  umyć  ręce  na  podium,  tak,  żeby  wszys- 

cy  to  widzieli.  W  całej  Judei,  a  nawet  poza  jej 

granicami  jest  to  gest  rytualny,  za  pomocą  któ- 

rego  człowiek  oczyszcza  się  z  grzechu  i  bluźnier- 

stwa,  neutralizuje  skutki  złego  snu  czy  groźnej 

przepowiedni,  zawiadamia  duszę  zmarłego  gwał- 

towną  śmiercią,  że  gdzie  indziej  winna  kierować 

swą  słuszną  pomstę.  Będzie  to  dla  wszystkich 

zrozumiałe.  Wierz  memu  doświadczeniu.  Ta  ma- 

gia  jest  u  nich  na  porządku  dziennym.  A  umycie 

rąk  jest  gestem  tak  oczywiście  symbolicznym,  że 

nie  okryje  cię  śmiesznością  wobec  wyższych 

władz. 

Dopilnuję,  żeby  dzbanek  z  wodą,  miska  i  ręcznik 

znalazły  się  w  pobliżu  podczas  jutrzejszego  sądu. 

W odpowiednim momencie sam poleję ci ręce. 

I  jeśli  pozwolisz,  panie,  jeszcze  jedna  rada:  każ 

Proroka  ukrzyżować  razem  ze  skazanymi  z  wy- 

roku  prawa  powszechnego,  żeby  egzekucja  nie 

miała  politycznego  charakteru  i  żeby  nie  spra- 

wiało  to  wrażenia,  że  Rzym  ustąpił  pod  naciskiem 

Wielkiej  Rady.  Trzeba  też  będzie  utrzymać  w  ta- 

jemnicy  miejsce,  gdzie  zostanie  pochowany  Gali- 

lejczyk.  Na  Wschodzie  groby  rabbich  otaczane  są 

czcią, to miejsca pielgrzymek, a więc i zebrań. 

Piłat  był  zakłopotany.  Podziwiał  chytrość  wy- 

biegu,  który  mu  zaproponowano.  A  jednocześnie 

po  raz  pierwszy  tak  wyraźnie  czuł  wstyd,  że  jest 

kimś,  komu  spokojnie  można  doradzać  zbrodnię 

jako  zbawienne  wyjście.  Słowa  Meneniusza  u- 

świadomiły  mu  nagle,  że  godząc  się  na  stracenie 

Jezusa,  podczas  gdy  mógł  temu  zapobiec,  był  tak 

samo  winny,  jak  gdyby  go  z  zimną  krwią  zamor- 

dował.  Nie  dostrzegał  dotąd  tego  aspektu  spra- 

wy. 

Odmawiając 

spełnienia 

prośby 

Annasza 

i  Kaifasza  kierował  się  raczej  osobistą  do  nich 

antypatią  niż  szacunkiem  dla  abstrakcyjnie  poję- 

tej sprawiedliwości. Argument, którym posłużył 

background image

11 

25 

się  Meneniusz  wyjaśniając  mu  prawdziwe  inten- 

cje  Kaifasza,  nie  przyszedł  mu  nawet  do  głowy. 

Nie  ulegało  wątpliwości,  że  dla  administratora 

niesprawiedliwość  mniej  jest  kłopotliwa  w  skut- 

kach  niż  zakłócenie  porządku.  Ale  powiedzieć,  że 

jest  lepsza...  Pomimo  że  dobrze  znał  już  nakazy 

polityki,  raziła  go  teraz  zasada,  której  hołdował 

przecież  całe  życie  jako  czemuś  oczywistemu, 

z  przyzwyczajenia,  z  lenistwa,  nie  odczuwając 

z  tego  powodu  wyrzutów  sumienia.  Nie  mógł  się 

pogodzić  z  brutalnością  jej  rzeczywistego  znacze- 

nia.  Skąd  wzięła  się  nagle  potrzeba  tak  okrutnego 

nazywania  rzeczy  po  imieniu?  To  tak,  jakby 

smutne  urzędowe  konieczności  podnosić  do  rangi 

bezwzględnych  zasad  moralnych.  „Tak,  powtarzał 

sobie,  z  pewnością  lepsza  jest  niesprawiedliwość 

niż  zamęt."  Znał  dobrze  tę  śpiewkę.  Cóż  stąd,  że 

przy  tym  przelana  zostanie  marna  krew.  By  ura- 

tować  wszystkich,  warto  poświęcić  jednostkę.  Ale 

po  co  zaraz  sankcjonować  bezprawie,  nadawać  mu 

rangę  mądrości  czy  godnego  naśladowania  ideału? 

Piłatowi  zdarzało  się  postępować  według  tej  za- 

sady.  Ale  gardził  nią  i  nie  znosił,  gdy  mówiono 

o niej w jego obecności. 

Meneniusz,  który  wielokrotnie  obserwował  u 

Prokuratora  tego  rodzaju  reakcje,  uważał  —  w 

przeciwieństwie  do  niego  —  że  jest  to  niekonse- 

kwencja  i  hipokryzja.  Piłat  mógłby  mu  na  to  je- 

dynie  odpowiedzieć,  że  w  jego  przekonaniu  gło- 

szenie  tego  rodzaju  zasad  i  godzenie  się  na  nie 

z  uległą  rezygnacją,  choćby  tylko  udaną,  daje 

im  siłę  i  wyolbrzymia  je,  deprawując  istotę  ludz- 

kiego  sumienia.  Rzymianin  mógłby  przysiąc,  że 

Jezus  z  Nazaretu  głosi  zasady  wręcz  przeciwne, 

gorszące  z  punktu  widzenia  racji  politycznych. 

Ale  czy  pomimo  to  wolno  poświęcić  wielu,  by  li- 

ra tować jednego sprawiedliwego? 

Czuł  w  głowie  zamęt,  a  jednocześnie  podejrze- 

wał,  że  istnieje  jakiś  niejasny  związek  pomiędzy 

tymi  paradoksalnymi  zasadami  a  nauką,  którą 

wpoili  mu  jego  mistrzowie  stoicy.  Stanowiły  one 

jak  gdyby  jej  przedłużenie.  W  gruncie  rzeczy  Pi- 

łat  był  zdania,  że  sprawiedliwości  powinno  stać 

się  zadość,  choćby  niebo  miało  się  przez  to  za- 

walić,  nie  bardzo  tylko  wiedział,  jak  tę  zasadę 

pogodzić  z  obowiązkami  gubernatora  prowincji. 

Cóż  bardziej  upragnionego  niż  pochwała  Katona, 

w  sercu  mędrca  równająca  się  werdyktowi  bo- 

gów?  Widocznie  do  tego  nie  dorósł,  skoro  obawia 

się  dezaprobaty  nie  Tyberiusza  nawet,  lecz  pro- 

pretora Syrii. 

Piłat  wiedział,  że  jest  tchórzem,  a  pomimo  to 

ulegał  zawsze  fascynacji  sprawiedliwością,  nie 

miał  jednak  dość  siły,  by  przekształcić  ją  w  żywą 

cnotę.  Raz  jeszcze  wybierze,  nie  bez  pewnej  po- 

gardy dla siebie, łatwiejsze rozwiązanie. 

—  Przygotuj  zatem  —  zwrócił  się  do  prefekta 

—  misę  i  stągiew  z  cienkiego  srebra,  a  także 

śnieżnobiały  ręcznik.  Niechże  choć  gest  będzie 

wytworny  i  symbol  wierny,  skoro  czyn  jest  nie- 

szlachetny. 

Żartował  wprawdzie,  lecz  sens  tej  drwiny  się- 

gał  daleko  poza  jej  bezpośrednią  przyczynę  i  nie 

był  ani  tak  lekki,  ani  tak  żartobliwy,  jak  mogło- 

by  się  wydawać.  Zadowolenie,  jakie  czerpiemy  ze 

spełnionego  obowiązku,  z  bezinteresownego  do- 

chodzenia  sprawiedliwości,  z  porywu  szlachetno- 

ści,  który  nie  pozostaje  tylko  teorią,  lecz  wyraża 

się  czynem,  jest  nietrwałe,  wątpliwe  i  kosztowne. 

Nagroda 

rzadko  równoważy 

poniesione 

ofiary. 

Toteż  są  one  tyleż  wartościowe,  co  rzadkie.  Każ- 

dy  się  wreszcie  zniechęca  i  zaczyna  postępować 

rozważniej,  bardziej  egoistycznie,  niszcząc  nieod- 

wracalnie    niezłomność      swoich    zasad.      Pragnie 

background image

 

jej  jednak  nadal.  Wielu  szuka  wówczas  jej  na- 

miastki  w  sztuce  lub  innych  formach  zewnętrz- 

nej  subiimacji,  mając  nadzieję,  że  zastąpią  im  one 

czystość  czy  doskonałość,  ów  absolut,  którym  u- 

rzeczeni  zostali  niegdyś,  w  sferze  głębszej  i  sta- 

wiającej  im  wyższe  wymagania.  Wydaje  im  się, 

że  służą  podobnemu  ideałowi  w  jakimś  świecie 

hermetycznym,  wolnym  od  wstrząsów,  niebezpie- 

czeństw  i  pomyłek,  gdzie  nie  muszą  już  poświęcać 

się  ani  płacić  własną  skórą.  Ustępstwo  to  ma  za- 

zwyczaj  pozory  mądrości  i  doświadczenia,  ale  ser- 

ce  nie  daje  się  im  zwieść.  Wie,  że  jest  to  rezyg- 

nacja  nieodwracalna.  Umysł  i  zmysłowa  wrażli- 

wość  doceniają  teraz  wyrafinowane  przyjemności, 

szlachetne  skądinąd  i  stanowiące  w  istocie  kwiat 

każdej 

cywilizacji. 

Pozwalają 

one 

zapomnieć 

o  wielu  rzeczach,  lecz  nie  o  wszystkich,  nie  o  tym, 

co  pozostało,  nie  o  poczuciu  największej  straty, 

poniesionej  w  dniu,  w  którym  pierwotne,  nie- 

zniszczalne  poczucie  ludzkiej  solidarności  popadło 

w  niełaskę  i  zastąpione  zostało  miłością  sztuki 

czy  innym  luksusowym  upodobaniem.  Piłat  zda- 

wał sobie z tego sprawę. 

Przypomniał  sobie  o  obłąkanym  czekającym  w 

kordegardzie i pospieszył go przesłuchać. 

III. JUDASZ 

 
 
 
 
 
 
 

Mężczyzna  zerwał  się  z  miejsca.  Był  rudy,  szpet- 

ny  i  przerażony.  Brudna,  podarta  tunika,  niepo- 

kój  i  pośpiech,  z  jakim  się  wysławiał,  nie  prze- 

mawiały  bynajmniej  na  jego  korzyść.  Piłat  żało- 

wał  nawet,  że  przyszedł,  i  omal  nie  wyrzucił  go 

za  drzwi  nie  wysłuchawszy,  ale  zreflektował  się. 

Skoro  już  zszedł  na  dół...  A  przede  wszystkim  nie 

chciał,  żeby  legioniści  odnieśli  wrażenie,  że  szko- 

da  mu  czasu  na  wysłuchanie  jakiegoś  nędzarza, 

.rodnym  ze  źródeł  słabości  Piłata  był  jego  szacu- 

nek dla człowieka. 

—  Musiałem  cię  ostrzec,  Prokuratorze.  Ty  o  ni- 

czym  nie  wiesz.  Nie  znasz  Świętych  Ksiąg,  jak  ja 

je  znam.  Nigdy  nad  nimi  nie  rozmyślałeś.  Jakże 

więc  miałbyś  je  rozumieć?  Nawet  najgorliwsi  ucz- 

niowie  Zbawiciela  nie  rozumieją,  na  czym  polega 

podstęp,  którym  trzeba  się  posłużyć.  Moje  imię, 

które  po  wiek  wieków  będzie  przeklęte,  nic  ci  nie 

powie.  Dla  ciebie  to  imię  włóczęgi  zatrzymanego 

przez  twoją  policję.  Ale  jest  to  zarazem  imię  na- 

rzędzia  boskiej  opatrzności.  Wszystko  dokona  się 

za  moim  pośrednictwem.  Za  moim  pośrednictwem, 

a  także  za  twoim,  Piłacie  Poncki,  Prokuratorze 

Judei.  Zaprzęgnięto  nas  do  jednego  wozu,  przy- 

kuto  do  tej  samej  galery.  Ale  ty,  Prokuratorze, 

joszcze  o  tym  nie  wiesz.  Dlatego  może  się  zda- 

rzyć,  że  dla  kaprysu  lub  żeby  uczynić  zadość  spra- 

wiedliwości,    wszystko      zepsujesz i pierworodne 

background image

28 

13 

przekleństwo  nadal  będzie  ciążyć  na  ludach  tej 

ziemi.  Tak,  wiem,  to  do  ciebie  podobne,  ty  zdol- 

ny  jesteś  uratować  Mesjasza,  obronić  go  przed 

męką,  ponieważ  jest  niewinny.  Jak  choćby  ten 

głupiec,  Szymon  Piotr,  który  zeszłej  nocy  chwy- 

cił  za  miecz  w  jego  obronie.  Ale  on  wie,  co  robi. 

Kazał  temu  tępemu  osiłkowi  schować  miecz  do 

pochwy  i  sam  przykleił  Malchusowi  ucho.  O  tak, 

on  wie.  To  ja  wskazałem  Zbawiciela  ludziom 

Kaifasza,  ja  sprawiłem,  że  aresztowano  go  nocą 

jak  zbrodniarza,  jak  podżegacza,  jak  przywódcę 

buntowników,  choć  całe  miasto  słało  przed  jego 

osiołkiem  dywan  palmowych  liści  i  wszyscy,  jak- 

by  nagle  wzrok  odzyskali,  całowali  go  po  rękach, 

rozpoznając  w  nim  Syna  Bożego.  Nie  przyszło 

mi  to  łatwo.  Musiałem  przekonać  kapłanów,  ka- 

pitana  oddziału  straży  miejskiej,  musiałem  uda- 

wać  chciwość,  żądając  za  moją  zdradę  trzydziestu 

sztuk  srebra,  żeby  myśleli,  że  robię  to  dla  zysku. 

Sami  są  tacy  chciwi,  że  był  to  dla  nich  najbar- 

dziej  zrozumiały  motyw.  Ale  ja  nie  chcę  ich  pie- 

niędzy.  Zaraz  po  tej  pozornej  zdradzie  rzuciłem 

im  je  w  twarz.  Zażądałem  ich  tylko  po  to,  żeby 

mi  uwierzyli  i  zgodzili  się  dokonać  tego,  co  mu- 

siało  zostać  dokonane:  żeby  nadali  temu  areszto- 

waniu  rozgłos,  który  uniemożliwi  im  wycofanie 

się  z  całej  sprawy  albo  jej  zatuszowanie  i  przed- 

stawienie  jako  błahego  wydarzenia.  Błahe!  Zba- 

wienie  świata  zależy  od  tego,  czy  Chrystus  zosta- 

nie  ukrzyżowany.  Jeżeli  nadal  będzie  żył  albo 

umrze  spokojnie  własną  śmiercią,  od  ukąs  zema 

rogatki, 

od 

zarazy 

albo 

gangreny, 

wszystko 

jedno  od  czego,  ale  zwyczajnie,  jak  wszyscy,  mo- 

żemy  pożegnać  się  z  odkupieniem.  Ale  nie  doj- 

dzie  do  tego  dzięki  Judaszowi  Iskariocie  i  dzięki 

tobie,  Prokuratorze.  Syn  Człowieczy,  jak  jest  po- 

wiedziane  w  Piśmie,  zawiśnie  na  krzyżu,  a  kości 

jego  będą  policzone.  Zasłona  w  Świątyni  rozedrze 

się  od  góry  do  dołu  i  w  samo  południe  ciemności 

okryją  ziemię.  Bóg  umiera  dla  odkupienia  ludzi. 

Odkupuje  zarówno  Żydów,  którzy  go  nienawidzą, 

jak  Rzymian,  którzy  go  nie  znają.  A  także  ich  sy- 

nów  i  synów  ich  synów.  Każda  kropla  jego  krwi 

odkupuje  każdego  z  nich  z  osobna.  Podobnie  jak 

ty,  Prokuratorze,  jestem  kapłanem  boskiej  ofiary. 

Nieważne,  że  tego  nie  rozumiesz.  Wystarczy,  byś 

dziś  kazał  ukrzyżować  Jezusa,  jak  tego  żąda  Kai- 

fasz,  a  świat  zostanie  zbawiony  przez  dobrowolną 

śmierć  Syna  Bożego.  Czy  wiesz,  że  aby  zbawić 

ludzi,  potrzeba  aż  męczeństwa  Syna  Bożego?  Bę- 

dą  mówili,  że  ty  byłeś  tchórzem,  a  ja  zdrajcą.  Ale 

cóż  to  ma  za  znaczenie,  kiedy  idzie  o  taką  staw- 

kę?  Nie  jestem  donosicielem,  nie  jestem  zdrajcą. 

Podobnie  jak  ty,  jestem  wykonawcą  woli  bożej. 

Wolą  Jezusa  jest,  byś  go  kazał'  ukrzyżować.  Nie 

będzie  nawet  odpowiadał  na  twoje  pytania.  Wczo- 

raj  podczas  wieczerzy  z  miłością  wskazał  mi  mo- 

ją  rolę,  mój  przywilej.  Wszyscy  zaraz  zaczęli  mną 

gardzić.  Patrzyli  na  mnie  z  odrazą.  Widocznie  ci 

zbrodniarze,  ci  bluźniercy  chcieliby  nie  dopuścić 

do  męki  Nauczyciela,  niwecząc  w  ten  sposób  cały 

sens,  cały  ogrom,  cały  bezmiar  jego  poniżenia. 

Ja  jeden  to  zrozumiałem.  Wydałem  go,  jak  gdyby 

był  nocnym  złodziejem,  ty  zaś,  Prokuratorze,  ka- 

żesz  go  ukrzyżować.  Obyś  tylko  w  odruchu  wiel- 

koduszności  nie  przeszkodził  odkupieniu  człowie- 

ka,  obyś  nie  uwolnił  niewinnego,  którego  wyda- 

łem.  Wypełnij  Pismo  i  spraw,  żeby  chwała  Zba- 

wiciela  dopełniła  się  przez  jego  poniżającą  mękę. 

Zrozum,  że  śmierć  na  krzyżu  będzie  potwierdze- 

niem  boskiego  posłannictwa.  To  znak  i  pieczęć 

gwarantująca  jego  autentyczność.  Jesteśmy  nie- 

zbędnymi  robotnikami  odkupienia.  On  powiedział: 

„Trzeba, żeby się stało zgorszenie, ale biada tym, 

background image

14 

przez  których  zgorszenie  przychodzi."  Jesteśmy 

narzędziami  zgorszenia  największego,  tymi,  przez 

których  Bóg  będzie  cierpieć  w  ciele  ludzkim 

i  umrze  śmiercią  niewolnika  dla  zbawienia  swych 

stworzeń.  Chciałem  ci  to  wszystko  powiedzieć, 

bo  nie  ufałem  zbytnio  twemu  tchórzostwu.  Nie  na- 

leży  nigdy  być  pewnym  tchórzostwa  największego 

tchórza.  Lękałem  się  u  ciebie  jakiegoś  nagłego 

przypływu  odwagi.  Wolałem,  żebyś  wiedział.  To 

wszystko,  żegnaj.  Pozostało  mi  już  tylko  się  po- 

wiesić.  Kto  wie,  czy  i  ty,  Prokuratorze,  nie  powie- 

sisz  się,  kiedy  nawet  dzieci  zaczną  wytykać  cię 

palcami  i  -wszyscy  będą  się  tobą  brzydzić  jako 

tym,  który  umył  ręce  z  krwi  Sprawiedliwego.  Od 

tej  chwili  imiona  nasze  złączone  są  na  wieczność: 

Tchórz  i  Zdrajca.  A  w  rzeczywistości  Nieustra- 

szony  i  Najwierniejszy,  ten,  którego  słabość  była 

niezbędna,  i  ten,  którego  poświęcenie  było  tak 

wielkie,  że  z  miłości  zgodził  się  na  zawsze  nosić 

piętno  zdrady.  Będziesz  przeklęty,  ale  pociesz  się: 

on  wie,  że  nie  mógłby  odkupić  łudzi  bez  mojej 

pozornej  zdrady  i  bez  twojego  udanego  tchórzo- 

stwa.  Zgódź  się  za  moim  przykładem  na  to  po- 

święcenie,  które  uczyni  nas  większymi  od  naj- 

większych świętych. 

Atak  wielkiej  choroby  przerwał  obłąkanemu. 

Tarzał  się  po  ziemi,  na  usta  wystąpiła  mu  piana. 

Piłat  dał  znak,  by  oszczędzono  mu  tak  odrażają- 

cego  widoku.  Zastanawiał  się  jednak,  jaki  sens 

mogło mieć to dziwaczne wyznanie. 

Nie  mógł  go  pojąć.  Całe  przemówienie  wyda- 

wało  mu  się  zwyczajnym  majaczeniem.  Skąd  ci 

ludzie  wzięli  te  groteskowe  niedorzeczności?  Co 

ma  znaczyć  idea  Boga  umierającego  dla  zbawie- 

nia  ludzi?  Przede  wszystkim  Bóg  nie  może  u- 

mrzeć.  To  sprzeczność.  Poza  tym  nic  go  nie  obcho- 

dzą  losy  ludzkości.  To  śmieszne.  A  już  pomysł,  że 

rzymski  urzędnik  znalazł  się  tu  jedynie  po  to, 

by  wypełniły  się  stare  proroctwa  żydowskie,  jest 

doprawdy  bezsensowny.  „Tak  bezsensowny,  po- 

myślał  Piłat,  że  muszę  dziś  wieczór  opowiedzieć 

o  tym  Mardukowi."  Sprawę  rzeczywiście  warto 

było  wyjaśnić.  Rzymianin  nie  oczekiwał  zresztą 

bynajmniej  jakiegoś  ściśle  rozumowego  wyjaśnie- 

nia,  a  jedynie  inteligentnego  komentarza  do  wie- 

rzeń  sekt  mesjanistycznych,  który  pozwoliłby  mu 

pojąć  tę  ważną  i  niemal  opatrznościową  rolę,  ja- 

ką  przypisywał  mu  ów  szaleniec  w  koniecznym 

męczeństwie  swego  Boga.  Dzięki  swej  erudycji 

Chaldejczyk  najlepiej  nadaje  się  na  przewodnika 

w tym zagmatwanym labiryncie przesądów. 

Rodzina  Marduka,  pochodząca  z  Ur,  od  wielu 

pokoleń  mieszkała  w  Palestynie.  Marduk  odzie- 

dziczył  skromną  posiadłość  położoną  na  skraju 

miasta,  w  pobliżu  groty  zwanej  Jaskinią  Jeremia- 

sza,  tuż  przy  drodze  wiodącej  do  Cezarei.  Poryty 

przez  kamieniołomy  i  cmentarzyska  grunt  rodził 

daktyle,  oliwki  i  figi.  Chaldejczyk  pasjonował  się 

badaniem  sekt,  doktryn  i  obrządków.  Ustalał  ich 

pochodzenie,  tropił  wewnętrzne  spory  delektując 

się  wykrywaniem  sprzeczności  i  podobieństw  w 

tej  subtelnej  i  gigantycznej  zarazem  geometrii. 

Zwykł  mawiać  żartobliwie,  choć  widoczne  było, 

że  nie  jest  to  jedynie  żart,  iż  dwie  tylko  zna  nau- 

ki  ścisłe:  matematykę  i  teologię.  Ta  ostatnia  zresz- 

tą, dodawał, odpowiadała mu bardziej. 

Ojciec  dał  mu  imię  na  pamiątkę  czcigodnego 

starca  z  Biblii,  Mardocheusza,  syna  Jaira,  syna 

Szimejego,  syna  Kiszą  z  pokolenia  Benjamina, 

którego  Aman  postanowił  zgubić  wraz  z  całym 

jego  ludem.  Gdy  zdawało  się  już,  że  wszystko 

stracone,  przed  obliczem  Aswerusa  zjawiła  się 

Estera,  bratanica  Benjamina,  cudem  wyjednując 

laskę dla niego i jego ludu. Po dziś dzień świę- 

background image

32 

15 

tuje  się  rocznicę  tego  wydarzenia.  Na  podstawie 

studiów  nowy  Mardocheusz  doszedł  do  wniosku, 

że  jego  patronem  jest  w  rzeczywistości  starożyt- 

ny  bóg  Marduk,  Estera  zaś  jest  boginią  Isztar. 

Łączyło  się  to  z  niebezpieczną  egzegezą  pewnego 

szczególną  czcią  otoczonego  rozdziału  z  Księgi 

Ksiąg.  Odkrycia  swe  zachował  jednak  w  tajem- 

nicy,  uważając  nie  bez  racji,  że  rozgłaszanie  ich 

mogłoby  się  okazać  groźne  w  skutkach.  Natomiast 

chcąc  uczcić  dyskretnie  to  zuchwałe  i  aż  nazbyt 

oczywiste  podobieństwo  zamienił  imię  Mardoche- 

usz  na  imię  starożytnego  bóstwa.  Toteż  znany  był 

pod  z  dawna  już  zagadkowo  brzmiącym  imieniem 

Marduk. 

Wielekroć  zwracać  się  musiał  do  władz  rzym- 

skich  o  zezwolenie  na  podróż  do  odległych  lub 

niebezpiecznych  prowincji,  gdzie  żyli  wyznawcy 

różnych  dziwacznych  kultów.  Ponieważ  niezbęd- 

na  mu  była  eskorta,  odesłano  go  do  Piłata,  który 

dzięki  temu  zetknął  się  z  tym  ówczesnym  prekur- 

sorem  etnografii.  Łączyła  ich  żywa  sympatia,  nie- 

wątpliwie  powstała  na  gruncie  wspólnego  im  obu 

sceptycyzmu,  choć  u  każdego  z  nich  wyrażał  się 

on  inaczej.  Piłat  uważał  wszystkie  religie  za 

sprzeczne  z  rozumem,  nieciekawe  przesądy.  Dla 

Marduka  natomiast  stanowiły  one  jedyny  przed- 

miot  zainteresowania,  sądził  bowiem,  że  więcej 

można  się  z  nich  dowiedzieć  o  naturze  ludzkiej 

niż  z  czegokolwiek  innego,  a  zwłaszcza  z  filozo- 

ficznych  abstrakcji.  Piłat  nie  podzielał  wpraw- 

dzie  tego  przekonania,  ale  szanował  je,  uważając 

ponadto,  że  sprzyja  ono  wypoczynkowi  i  miłym 

kontaktom  towarzyskim,  szczególnie  w  zestawie- 

niu  z  pedanterią  i  ograniczeniem  doktorów  Świą- 

tyni.  Już  naprzód  cieszył  się,  że  będzie  mógł  po- 

prosić  przyjaciela  o  wyjaśnienie  majaczeń  zdraj- 

cy olśnionego własną zdradą. 

IV. PRZESŁUCHANIE 

 
 
 
 
 
 
 
 

Coraz  wyraźniej  słychać  było  głuchy  i  złowrogi 

pomruk  zbliżającego  się  tłumu.  Zjawił  się  Mene- 

niusz,  by  zawiadomić  Piłata,  że  najwyżsi  przed- 

stawiciele  Sanhedrynu  przybyli  przed  pretorium 

prowadząc 

uwięzionego 

Galilejczyka 

żądają, 

by  Prokurator  wyszedł  i  przesłuchał  go  w  ich  o- 

becności.  Piłat  stanowczo  odmówił.  Miał  już  dość 

ustępowania  wobec  wszelkich  zachcianek  kapła- 

nów...  „Niech  wejdą,  jeżeli  chcą,  albo,  jeżeli  wo- 

lą,  niech  zostaną  na  zewnątrz."  On  natomiast, 

zgodnie  z  rzymską  procedurą,  przesłucha  oskarżo- 

nego  w  pretorium.  Kazał  wprowadzić  Proroka, 

przyczynę 

wszystkich 

niepotrzebnych 

kłopotów. 

Nazareńczyk  zbliżył  się  popychany,  w  białej  sza- 

cie, w którą kazał go oblec Herod. 

—■  Tyś  jest  król  żydowski?  —  zapytał  Proku- 

rator. 

 

Ty  tak  twierdzisz,  czy  inni  powiedzieli  ci 

o tym? — odpowiedział pytaniem Jezus. 

Piłat  uznał,  że  rozróżnienie  to  jest  bez  znacze- 

nia  i  że  raczej  do  niego  należy  stawianie  pytań. 

I.'odjął więc znowu: 

—  Czyż  jestem  Żydem,  bym  miał  o  tym  sądzić? 

Twój  lud  i  arcykapłani  przywiedli  cię  do  mnie. 

Cóżeś uczynił? 

—  Królestwo  moje  nie  jest  z  tego  świata.  Gdy- 

by moje królestwo z tego świata było, wojska 

background image

16 

moje walczyłyby, abym nie został wydany Ży- 

dom. Ale moje królestwo nie jest stąd. 

■— A zatem jesteś królem? 

 

Tyś  powiedział.  Jestem  królem.  Po  to  tylko 

narodziłem  się  i  przyszedłem  na  świat,  by  dać 

świadectwo  prawdzie.  Kto  jest  z  prawdy,  słucha 

głosu mego. 

Piłat  nie  mógł  powstrzymać  uśmiechu.  Praw- 

da?  Cóż  za  uproszczenie!  I  cóż  za  naiwność  mó- 

wić  o  tym  z  taką  pewnością!  Wprawdzie  ten  nie- 

wykształcony  człowiek,  syn  ciemnego  rzemieślni- 

ka  urodzony  w  jakiejś  zapadłej  wiosce,  nie  mógł 

znać  nierozwiązywalnych  trudności  wyłaniających 

się  przy  próbie  analizowania  tego  pojęcia.  Rzy- 

mianin  przypomniał  sobie  spory  sofistów  i  pole- 

miki  greckie.  Wzruszyło  go  to  i  jednocześnie  zi- 

rytowało. 

 

Cóż  to  jest  prawda?  —  zapytał,  by  go  wy- 

próbować,  choć  zdawał  sobie  sprawę  z  bezcelowo- 

ści takiego pytania. 

Jezus nie odpowiedział. 

 

Powiadasz,  że  twoje  królestwo  nie  jest  z  te- 

go  świata  i  że  przyszedłeś  na  świat.  Skąd  zatem 

przychodzisz? 

Jezus nie odpowiedział. 

—  Nie  chcesz  ze  mną  rozmawiać  —  rzekł  Piłat. 

—  Czy  nie  wiesz,  że  mam  władzę  uwolnić  cię  lub 

ukrzyżować? 

—  Nie  miałbyś  nade  mną  żadnej  władzy,  gdy- 

by  nie  została  ci  ona  dana  z  Wysokości.  Toteż 

większą winę ponosi ten, co mnie tobie wydał. 

Piłat  zdał  sobie  sprawę,  że  człowiek  ten  od- 

wołuje  się  stale  do  jakiegoś  wyższego  porządku, 

od  którego  ten  świat  wydaje  mu  się  uzależniony. 

Na  tej  płaszczyźnie  rozmowa  z  nim  nie  miała  sen- 

su.  Położył  zatem  kres  absurdalnej  dyskusji.  Nie 

ma się co spierać z kimś, kto doznał objawienia. 
Wyszedł  więc  i  zwrócił  się  do  przywódców  San- 
hedrynu: 

—  Nie  znajduję  żadnej  winy  w  tym  człowieku. 

Herod również nie znalazł, skoro go wam odesłał. 

W  gruncie  rzeczy  zaś  myślał:  „Pozwala  mówić 

o  sobie,  że  jest  królem  żydowskim,  a  jednocześnie 

twierdzi,  że  królestwo  jego  nie  jest  z  tego  świata. 

Sprzeczność  ta  dowodzi  jedynie,  że  nie  wszystkie 

klepki  ma  w  porządku.  Powiada  również,  że  jest 

synem  bożym.  To  również  nie  ma  sensu:  wszyscy 

jesteśmy  synami  bogów.  Jest  zarozumiały  i  tak 

mówi  o  prawdzie,  jak  gdyby  wiedział,  czym  ona 

jest.  Ale  niechbym  tylko  pozwolił  mu  to  powie- 

dzieć...  Osobiście  uważam,  że  jest  nieszkodliwy, 

a  według  otrzymanych  przeze  mnie  informacji 

poleca  nawet  płacić  podatki.  Rzym  nie  wymaga 

niczego ponad to." 

Tłum  szemrał  groźnie.  Kaifasz  oniemiał  ze  zdu- 

mienia.  Nigdy  nie  przypuszczał,  że  Piłat  może 

zająć  tak  jednoznaczne  stanowisko.  Rano  wyczuł 

u  niego  sprzeciw.  Sądził  jednak,  znając  dość  dob- 

rze  Prokuratora,  że  nie  potrwa  on  długo.  Rzymia- 

nin,  zazwyczaj  nonszalancki,  tolerancyjny  i  po- 

gardliwy,  nie  znosił,  kiedy  zmuszano  go  do  oka- 

zywania 

surowości 

lub 

podejmowania 

decyzji, 

zwłaszcza  w  sprawach,  które  go  nudziły  i  mu- 

siały  budzić  jego  niechęć,  a  co  więcej,  wymagały 

ostrożności,  gdyż  mogły  narazić  go  na  niełaskę 

cesarza.  Poza  tym  sprawa  tarcz  powinna  była 

stać  się  dla  niego  ostrzeżeniem,  że  nie  można  lek- 

ceważyć  wyrażonej  stanowczo  woli  władz  żydow- 

skich.  Piłat  zachowywał  się  tak  powściągliwie  za- 

pewne  dlatego,  że  nie  uświadamiał  sobie,  jak  po- 

ważna  była  to  sprawa.  Z  pewnością  nie  przy- 

puszczał,  że  wzburzenie  wywołane  przez  Jezusa 

mogłoby  stanowić  zagrożenie  dla  religii  i  kapła- 

nów, których zresztą traktował z nieukrywaną 

3B 

background image

37 

17 

obojętnością,  jeśli  nie  z  niechęcią;  uważał,  że  są 

to  nieszkodliwe  zamieszki,  częste  wśród  ludności 

pobożnej  i  przesądnej  i  stanowiące  szczęśliwe  uj- 

ście  dla  namiętności  politycznych 

narodowościo- 

wych  waśni.  Pewni,  że  taki  właśnie  jest  punkt 

widzenia  Piłata  na  całą  sprawę,  a  co  więcej,  zna- 

jąc  dobrze  jego  lęk  przed  komplikacjami,  Kaifasz 

Annasz,  podobnie  jak  wszyscy  ich  przyjaciele, 

byli  przekonani,  że  przy  pierwszej  okazji  pozo- 

stawi  im  wolną  rękę,  szczęśliwy,  że  nie  musi  się 

do tego mieszać. 

Publiczne  i  nie  dopuszczające  sprzeciwu  stwier- 

dzenie  przez  Piłata  niewinności  Jezusa  wprawiło 

ich  w  osłupienie.  Było  to  tak  nieoczekiwane,  że 

niewiele  brakowało,  by  sami  uznali  to  za  cud 

uwierzyli  w  domniemaną  moc  nadprzyrodzoną 

oszusta.  Zresztą  wskutek  zaskoczenia  przywiązy- 

wali  zbyt  wielką  wagę  do  słów  Prokuratora,  które 

nie  były  przecież  orzeczeniem  sędziego  ani  ogło- 

szonym  z  wysokości  trybunału  wyrokiem,  lecz  je- 

dynie  jego  osobistą  opinią,  nie  pociągającą  za  so- 

bą  żadnych  konsekwencji  prawnych.  Ich  zdumie- 

nie,  że  Piłat  chce  wziąć  na  siebie  odpowiedzial- 

ność,  której  mógł  uniknąć,  było  tak  wielkie,  iż 

ogarnął  ich  nagle  paniczny  lęk.  Oczyma  wyo- 

braźni  widzieli  już,  jak  autorytet  cesarski  chroni 

bezbożnego  włóczęgę,  bluźniącego  świętej  religii 

i  obrażającego  w  biały  dzień  jej  kapłanów.  Po- 

garda  rzymskiego  patrycjusza  dla  Żydów  to  rzecz 

normalna,  ale  nie  jest  to  powód,  by  oficjalny  u- 

rzędnik  brał  stronę  jakiejś  kreatury  przeciw  no- 

tablom.  Rzymianie  czy  Żydzi  —  kapłani  pozostają 

kapłanami,  są  podporą  i  strażnikami  porządku 

społecznego,  sługami  bogów.  Nie  można  żądać  od 

Rzymianina,  by  wielbił  prawdziwego  Boga,  ale 

można  chyba  domagać  się  od  państwowego  u- 

rzędnika  szacunku  dla  stanu  kapłańskiego,  gdzie- 

kolwiek  by  się  z  nim  spotkał.  Piłat  widocznie 

nie  zdaje  sobie  sprawy,  że  lekkomyślnie  i  jakby 

dla 

kaprysu 

zlekceważył 

dostojników 

politycz- 

nych  i  religijnych  tego  narodu,  biorąc  stronę  wi- 

chrzyciela,  wywodzącego  się  z  dołów  społecznych 

i  na  nich  się  opierającego,  przedmiot  zachwytu 

niewolników  i  nierządnic.  Postępowanie  takie  za- 

krawa  na  szaleństwo,  oznacza  bowiem  naruszenie 

milczącej  solidarności,  stanowiącej  niezbędny  fun- 

dament  każdego  społeczeństwa.  Z  drugiej  strony, 

gdy  znało  się  charakter  tego  człowieka,  rzecz  wy- 

dawała  się  zagadkowa.  Dlaczego  Piłat  im  się 

sprzeciwia? 

Niepokój  ich  był  bezpodstawny.  Przy  całej 

dbałości  o  zachowanie  stoickiej  równowagi  Piłat 
troszczył  się  przede  wszystkim  o  interesy  Rzymu, 

nie  zapominając  bynajmniej,  że  gdyby  coś  zaczęło 
się  psuć,  pozostawały  mu  jeszcze  w  odwodzie,  ja- 
ko  ostateczność,  stągiew  z  wodą  i  ręcznik,  które 
kazał  przygotować  Meneniuszowi.  Kaifasz  jednak, 
wytrącony  z  równowagi,  doszedł  do  wniosku,  że 
należy  uderzyć  natychmiast,  używając  najcięż- 
szych argumentów. Wykrzyknął tedy: 

 

Ktokolwiek  nazywa  się  królem,  jest  wro- 

giem cezara. Uwalniając Jezusa zdradzisz cezara. 

Groźbę  sformułował  jasno  i  wyraźnie.  Za  ple- 

cami  kapłanów  wył  podburzony  przez  nich  tłum. 
manifestantów,  domagając  się  ukrzyżowania  Pro- 
roka.  Piłat  był  przerażony,  ale  jednocześnie  oba- 
wiał  się  ustąpić  na  oczach  wszystkich  pod  nacis- 
kiem  bezczelnego  szantażu.  Postanowił  więc  zys- 
kać na czasie. 

 

Nie  mam  zamiaru  uwalniać  Jezusa.  Zostanie 

ukarany,  jak  na  to  zasłużył.  Jutro  stanie  przed 
moim  trybunałem  w  Gabbata  i  zgodnie  z  przyję- 
tym obyczajem będziecie mogli wybrać jego lub 

background image

18 

Barabasza.  Na  razie  pokażę  mu,  jak  Rzym  traktuje 

jego domniemany majestat. 

Lud  wolał,  że  wybiera  Barabasza,  i  domagał 

się,  żeby  Jezusa  ukrzyżowano  natychmiast.  Ale 

zarazem 

chciwie 

wyczekiwał 

zapowiedzianego 

widowiska.  Tymczasem  Piłat  wydał  Meneniuszo- 

wi  rozkazy:  otoczyć  pretorium  oddziałem  straży 

przybocznej,  tłum  oddzielić  od  budynków  potrój- 

nym  kordonem  legionistów,  unikać  rozlewu  krwi, 

ale w razie potrzeby użyć siły. 

Następnie  kazał  żołnierzom  przebrać  więźnia  w 

strój  króla  Saturnaliów  i  biczować  go,  ile  zechcą. 

Ubrali  go  w  purpurowy  płaszcz,  na  głowę  wcis- 

nęli  mu  uplecioną  z  cierni  koronę,  a  w  rękę  dali 

długą  trzcinę,  berło  szydercze.  Bili  go  przepiso- 

wymi  rózgami  z  gałązek  wiązu  i  skórzanymi  bi- 

czami  zakończonymi  kostką  lub  kulką  z  ołowiu. 

Kłaniali  mu  się  drwiąco  mówiąc:  „Bądź  pozdro- 

wiony,  królu  żydowski."  A  potem  policzkowali  go 

i pluli mu w twarz. 

Drzwi  były  szeroko  otwarte,  by  zebrane  tłumy 

nie  uroniły  żadnego  szczegółu  z  podniecającego 

widowiska,  lecz  Piłata  przejmowało  ono  wstrętem. 

Jednocześnie  jednak  gratulował  sobie,  że  nagle 

wpadł  na  pomysł  tak  przemyślnego  wybiegu:  na 

zarzut,  że  toleruje  domniemanego  króla,  odpo- 

wiedział  wydając  go  na  pośmiewisko  w  przebra- 

niu  niby-króla,  jakiego  co  roku  koronują  w  Rzy- 

mie  podczas  styczniowych  kalendów.  Szczęśliwym 

zbiegiem 

okoliczności, 

przynajmniej 

zgodnie 

z  tym,  co  twierdził  Marduk,  żydowskie  święto 

Purim,  przypadające  na  14  i  15  miesiąca  Adar, 

wywodziło  się  z  babilońskich  obrzędów  odbywa- 

jących  się  z  początkiem  wiosny,  podczas  których 

również  biczowano,  a  następnie  krzyżowano  lub 

wieszano 

błazeńskiego 

monarchę 

sprawującego 

przedtem  przez  pięć  dni  rządy  w  mieście.  W  ten 

sposób  sens  całej  pantomimy  musiał  być  dla  ga- 

wiedzi zrozumiały. 

Ponadto  Piłat  miał  nadzieję,  że  to  okrutne  wi- 

dowisko  wzbudzi  litość  manifestantów  czy  przy- 

najmniej  da  im  przedsmak  silnych  wrażeń,  dzię- 

ki  czemu  mniej  będą  się  niecierpliwić  w  oczeki- 

waniu  głównej  atrakcji,  jaką  stanowiło  dla  nich 

ukrzyżowanie.  Przede  wszystkim  jednak  Proku- 

rator,  mając  w  pamięci  groźbę  Kaifasza,  pewny 

już  był  obecnie,  że  potrafi  wytrącić  mu  z  ręki 

argument,  iż  godzi  się,  by  jakiś  oszust  uzurpował 

sobie  prawo  do  tytułu  króla  żydowskiego,  przy- 

sługującego  wyłącznie  cezarowi.  Ładny  mi  król! 

Błazen  w  królewskim  przebraniu,  którego  każdy 

gorliwie  bije  i  upokarza,  nie  szczędząc  mu  drwin 

i szyderstwa. 

Piłat  uważał  zresztą,  że  ta  nieco  brutalna  ku- 

racja  nie  zaszkodzi  jasnowidzącemu,  a  nawet  mo- 

że przywrócić mu poczucie rzeczywistości. 

Kazał  wyprowadzić  Jezusa  dziwacznie  wystro- 

jonego,  w  koronie,  purpurowej  szacie,  z  trzcino- 

wym  berłem.  Ludzie  śmiali  się  i  obrzucali  go 

wyzwiskami.  Ich  wesołość,  świadcząca  jedynie  o 

okrucieństwie,  przekonała  Piłata,  że  wygrał.  Ka- 

zał  im  uciszyć  się  i  powiedział:  „Oto  człowiek." 

Myślał,  że  tłum  zadowoli  się,  widząc  Proroka  w 

tak  uciesznym  i  żałosnym  stanie.  Ale  oni  znowu 

podnieśli  krzyk  wołając:  „Ukrzyżuj  go!  Ukrzyżuj 

go!" 

—  Mam  ukrzyżować  waszego  króla?  —  zapytał 

żartem.  Do  głowy  mu  nawet  nie  przyszło,  że  moż- 

na  by  ukrzyżować  ten  strzęp  człowieka,  którego 

trzeba  było  podtrzymywać,  bo  nie  mógł  nawet 

stać  o  własnych  siłach.  Uważał  zresztą,  że  dosyć 

już zrobił. 

Kaifasz  odpowiedział  poważnie,  by  wykazać,  że 

nie da się nabrać i że jego zdaniem sprawa więź- 

background image

19 

nia  nadal  pozostaje  otwarta,  aż  do  momentu  wła- 
ściwej kary: „Nie mamy króla poza cezarem." 

—  Jutro,  przed  trybunałem  w  Gabbata  —  od- 

rzekł Prokurator. 

V. MARDXJK 

 

Oddziały  porządkowe  były  teraz  na  miejscu. 

Piłat  powrócił  do  pretorium,  a  Galilejczyka  kazał 

zamknąć  w  lochu.  Na  dworze  tłum  wył,  usiłując 

przerwać  kordon  straży.  Prokurator  wdał  się  w 

krótką  sprzeczkę  z  Meneniuszem,  mającym  mu 

bardzo  za  złe,  że  z  miejsca  nie  zakończył  całej 

sprawy  i  nie  wydał  Jezusa.  Po  czym  poszedł  od- 

począć  i  przespać  się  przed  rozmową  z  Mardu- 

kiem;  chciał  mu  opowiedzieć  o  wydarzeniach 

dnia  i  wysłuchać  jego  uwag,  zawsze  pouczających 

i  dowcipnych;  w  najgorszym  razie  dowie  się  przy- 

najmniej,  jakie  jest  jego  zdanie.  Po  wlokącym  się 

w  nieskończoność  poranku,  pełnym  niepojętych 

i  denerwujących  wydarzeń,  Piłat  potrzebował  ta- 

kiego  odprężenia,  stanowiącego  znacznie  lepszy 

wypoczynek  niż  ociężała  sjesta,  jakiej  zażywał  w 

godzinach największego upału. 

 
 
 

Z  nadejściem  nocy  Piłat  kazał  zanieść  się  w 

lektyce  do  willi  Marduka.  W  Jerozolimie  pano- 

wał  spokój.  Słońce,  upał,  zmęczenie  i  głód  okaza- 

ły  się  silniejsze  od  uporu  ludności.  Ale  było  to 

tylko  zawieszenie  broni:  Prokurator  zdawał  sobie 

z  tego  sprawę.  Na  razie  świeżość  wieczoru  zapo- 

wiadała  ochłodzenie.  Pierwsze  gwiazdy  zapalały 

się  na  ciemnym  błękicie  nieba.  Mirabilis  otwie- 

rał  swe  kielichy,  zamykały  się  hibiskusy.  Ten 

zwykły,  niezmienny  porządek  rzeczy  wypełniał 

serce  Piłata  rzadko  przez  niego  doświadczanym 

uczuciem  beztroski.  Sprawiało  mu  przyjemność 

wyobrażanie  sobie  tej  kwiatowej  zmiany  warty 

i  usiłował  uchwycić  ją  węchem,  tropiąc  nowe  za- 

pachy. 

Znajdował  się  już  w  ogrodzie  i  nowe  były  tu 

przede  wszystkim  zapachy  kwiatów  hodowanych 

przez  służbę  Marduka.  On  sam  oczekiwał  Piłata 

pod  portykiem  domu.  Lekki  wiatr  poruszał  liście 

daktylowych  palm  podobnych  do  wielkich  zmę- 

czonych  pająków.  W  cieniu  zasypiał  paw.  Na  nis- 

kim  stole  ledwie  dojrzałe  migdały,  które  należało 

jeść  w  pokrytej  meszkiem  skorupce,  zastępowały 

tym  razem  czerwone  owoce  z  pestką  sprowadzone 

niegdyś  do  Rzymu  przez  Lukullusa,  którymi  Mar- 

duk  we  właściwej  im  porze  roku  lubił  popisywać 

się przed gośćmi. 

background image

43 

20 

Po  powitaniach  Marduk  dał  znak.  Jeden  z  słu- 

żących  wyciągnął  z  sąsiedniej  cysterny  jakiś 
ciemny przedmiot. 

—  Poszedłem  za  radą  poety  —  powiedział  Chal- 

dejczyk: 

W  bukłaku  z  koźlej  skóry  białe  wino  pozostaje 

chłodne. 

I dalej ciągnął żartobliwie: 

Cytryny barwy oliwy o smaku zimnej wody 

Zwieszały się wśród kwiecia cytrynowców giętkich. 

Na  potwierdzenie  cytatu  wskazał  drzewa  i  ka- 

zał  napełnić  kubki.  W  gęstniejącej  ciemności 

przemknął świetlik. 

Piłat  opowiedział  o  aresztowaniu  Proroka  i  roz- 

mowie  z  Annaszem  i  Kaifaszem,  otwarcie  oskar- 

żając  ich  o  przewrotność,  pewny,  że  rozmówca 

podziela  jego  zdanie.  Powtórzył  też  rady  Meneniu- 

sza,  przebieg  przesłuchania  więźnia  i  to,  co  po 

nim  nastąpiło,  a  potem  jakby  mimochodem 

wspomniał  o  śnie  Prokuli  i  wreszcie,  na  tyle  ściś- 

le,  na  ile  pozwoliła  mu  pamięć,  przytoczył  dziwne 

słowa  obłąkanego,  który  zjawił  się  błagając,  by 

Piłat  sprzymierzył  się  z  nim  dla  wypełnienia  się 

Pisma i kazał ukrzyżować Odkupiciela. 

O  jakie  odkupienie  mu  chodziło?  Czy  Marduk 

słyszał  coś  o  tych  dziwnych  wierzeniach?  Czy  są 

rozpowszechnione?  Czy  naprawdę  istnieją  sekty 

głoszące,  że  król  żydowski,  który  jest  zarazem 

synem  bożym,  musi  umrzeć  na  krzyżu?  Marduk 

zna  przecież  na  tyle  lojalność  Prokuratora,  żeby 

wiedzieć,  iż  nie  wykorzysta  dla  celów  politycznych 

(a  tym  bardziej  policyjnych)  otrzymanych  od  nie- 

go informacji. 

Marduk  uspokoił  go.  Darzył  Piłata  wielkim 

szacunkiem  i  wiedział,  że  w  tego  rodzaju  spra- 

wach  odznacza  się  on  subtelnością  niezgodną 

wręcz  z  pełnioną  przez  niego  funkcją.  Co  więcej, 

sądził,  że  Rzym  niezbyt  przejmować  się  musi  Ju- 

dea,  skoro  wysyła  do  niej  gubernatorów,  w  któ- 

rych  życiu  tyle  miejsca  zajmuje  bezinteresowna 

ciekawość.  W  gruncie  rzeczy  nie  był  szczególnie 

zdziwiony  dość  zresztą  nieprecyzyjną  relacją  Rzy- 

mianina. 

—  Twój  prorok  jest  zapewne  Esseńczykiem  — 

stwierdził. — Wiesz, kim są Esseńczycy? 

Piłat  nie  znał  Esseńczyków,  Sabińczyków  i  Sa- 

duceuszy,  a  tym  bardziej  nie  domyślał  się  nawet, 

że  paw,  który  drzemał  w  kącie  tarasu,  czczony 

był  przez  spokojne  społeczności  żyjące  nad  brze- 

gami  Eufratu  i  Tygrysu  jako  Duch  Zła  i  Książę 

tego  Świata.  Jego  nauczyciele  zatroszczyli  się 

przede  wszystkim  o  to,  by  przeczytał  Platona 

i  Homera.  Marduk  wyjaśnił  mu  więc,  kim  są 

Esseńczycy.  Oczekują  oni  przyjścia  Nauczyciela 

Sprawiedliwości,  za  którego  panowania  dokona 

się  zasadnicza  przemiana  serc  ludzkich.  Potępiają 

użycie  siły  i  nauczają  powszechnego  braterstwa. 

„Jeśli  uderzą  cię  w  prawy  policzek  —  mówią  — 

nadstaw  także  i  lewy."  Wierzą  w  nieśmiertelność 

duszy  i  głoszą,  że  najważniejsze  przykazanie  to 

miłować  bliźniego  jak  samego  siebie,  dla  miłości 

Boga. 

Zapadła  noc.  Pełno  było  teraz  świetlików,  któ- 

re  wznosząc  się  i  opadając  rozpoczynały  swój  mi- 

gotliwy  taniec.  Słudzy  wnieśli  żywiczne  pochod- 

nie  pachnące  wanilią.  Dbali  też,  by  kubki  były 

stale pełne. 

■—■  Nie  będzie  już  panów  ani  niewolników  — 

mówił  dalej  Marduk.  —  Oto  co  zapowiadają.  Jeśli 

spełnią  się  ich  przepowiednie  —  a  są  to  jedynie 

nadzieje  —  stosunki  między  ludźmi  odmienia 

się raz na zawsze. Wiesz, że zajmuję się studiowa- 

background image

21 

niem  różnych  religii.  I  powiem  ci  całkiem  serio, 

że  ta  właśnie  zawiera  to,  co  w  człowieku  najlep- 

sze,  toteż  gdybym  nie  wierzył  w  nie  wszystkie, 

poprosiłbym  o  chrzest,  który  jest  obrzędem  wpro- 

wadzającym  do  ich  społeczności.  Słowo  daję,  Pro- 

kuratorze,  jeżeli  ta  religia  zwycięży,  lata  nie  będą 

się  już  liczyć  od  założenia  Rzymu,  ale  od  naro- 

dzenia  Nauczyciela  Sprawiedliwości.  Myślę  zresz- 

tą,  że  słusznie,  gdyż  dzień  ten  upamiętni  wyda- 

rzenie  bardziej  brzemienne  w  skutki  niż  założenie 

stolicy. 

Piłat  wysłuchał  tego  zuchwalstwa  bez  mrugnię- 

cia.  Pod  wpływem  wina  stawał  się  niewrażliwy. 

Uważał  zresztą,  że  uprzejmość  wymaga,  by  prze- 

bywając  w  tym  ogrodzie  zapomniał  i  pozwolił  za- 

pomnieć  swemu  gospodarzowi,  iż  reprezentuje  po- 

tęgę  Rzymu.  Ponadto  gdy  był  młodszy,  pasjono- 

wały  go  spekulacje  etruskie  przewidujące  kres 

miast  i  państw,  a  także  jednostek,  oraz  wyznacza- 

jące  dokładną  datę  upadku  Rzymu.  Zresztą  wzrok 

jego podążał za zielonym baletem świetlików. 

Marduk  sam  był  nieco  oszołomiony  zarówno 

winem,  jak  przebiegiem  rozmowy  i  niezwykłym 

zainteresowaniem,  które  wyczuwał  u  swego  roz- 

mówcy.  Wdał  się  więc  w  głośne  rozważania  o  e- 

wentualnych  konsekwencjach 

zwycięstwa 

nowej 

doktryny,  o  jej  rozprzestrzenieniu  się  wśród  pros- 

tych  ludzi,  zaniepokojeniu  władz  państwowych, 

nieuniknionych  prześladowaniach,  odwadze  mę- 

czenników,  patrycjuszy  i  konsulów,  ulegających 

również  tej  niepowstrzymanej  epidemii,  i  wresz- 

cie  o  nawróceniu  cesarza,  a  później  gwałtownym 

i  krótkotrwałym  odrodzeniu  dawnych  wierzeń, 

ich  bezskutecznym  oporze  i  powolnym  zanikaniu. 

By  ożywić  swoje  opowiadanie  i  uczynić  je  bar- 

dziej  przekonywającym,  zaczął  opisywać  kata- 

kumby.  Nagle  znaczenie  snu  Prokuli  stało  się  dla 

niego  jasne.  Opisał  życie  prześladowanych  wy- 

znawców  i  wymienił  greckie  słowo  oznaczające  ry- 

bę,  które  składa  się  z  liter  stanowiących  inicjały 

innych  słów  tego  samego  języka,  a  mianowicie 

„Jezus Chrystus Syn Boga, Zbawiciel". 

Jakby  dla  podkreślenia  kontrastu  opowiedział 

teraz  o  plemieniu  Blemyów  wiodących  wojowni- 

czy  żywot  na  południe  od  Egiptu,  które  na  mocy 

traktatu  zawartego  za  panowania  Marcjana  co 

roku  zabierało  ze  sobą  w  niedostępne  góry  posąg 

Izydy,  czczonej  na  wyspie  File.  Po  kilku  miesią- 

cach  odwozili  ją  bardzo  uroczyście  do  sanktua- 

rium.  Triumf  nowej  religii  przez  długi  czas  jesz- 

cze  nie  zmienił  tego  obyczaju,  wyjaśniał  Marduk, 

gdyż  lęk,  jaki  budziło  to  dzikie  plemię,  cudem 

pozwalał  ostatnim  pogańskim  kapłanom  —  bo  tak 

ich  wówczas  nazywano  —  uprawiać  nadal  zaka- 

zaną  liturgię.  Wreszcie,  po  wyrżnięciu  plemienia 

przez  Nubijczyków,  biskup  Smyrny  objął  w  po- 

siadanie  wysepkę,  wydał  zakaz  uprawiania  kul- 

tów  i  wygnał  kapłanów,  którzy  chroniąc  się  za 

murami  świątyni  przed  nieustanną  groźbą  nowo 

powstałego  fanatyzmu  dwa  razy  do  roku  tylko 

radować  się  mogli  przybyciem  i  odjazdem  swych 

nieokrzesanych 

protektorów, 

wyładowywaniem 

uroczystych  ofiar  i  wyrafinowaną  pobożnością 

strojących  miny  wojowników  o  wymalowanych 

twarzach i spiłowanych zębach. 

Marduk  owi  wydawało  się,  że  to  on  wymyśla, 

że  sam  wynajduje  prawdopodobne  hipotezy.  Ale 

umysł  jego  miał  w  tym  mniejszy  udział,  niż  są- 

dził.  Była  to  jak  gdyby  odwrotność  tego,  co  dzie- 

je  się  w  czasie  snu,  gdy  śpiącemu  wydaje  się,  że 

czyta  w  nie  istniejącej  księdze  jakiś  tekst,  który 

sam  tworzy  w  miarę  czytania.  Przekonany  jest,  że 

tekst  jest  mu  dany,  a  on  tylko  go  odczytuje,  li- 

nijka po linijce, odwracając kartki trzymanej w 

background image

22 

47 

ręku  książki.  Z  Mardukiem  działo  się  odwrotnie. 

Przekonany  był,  że  wyobraża  sobie  to  wszystko, 

posługując  się  posiadaną  wiedzą  i  inteligencją. 

W  rzeczywistości  jednak  narzucało  mu  się  to  nie- 

odparcie  i  pojawiało  w  umyśle  bez  jego  udziału. 

Nie  była  to  ani  dedukcja,  ani  przewidywanie, 

ani  też  indukcja.  Oglądał  po  prostu,  nie  zdając 

sobie  z  tego  sprawy,  wielkie,  niewidzialne  wido- 

wisko. 

Wszystkie  przyszłe  wydarzenia  —  historia  taka, 

jaka  mogłaby  być  —  jawiły  się  jedne  po  drugich, 

nieuchwytne  i  ulotne  jak  znikający  blask  świetli- 

ków,  zapalając  się  i  natychmiast  niemal  gasnąc 

jak  migotliwe  napisy  świetlne.  Wątpić  należało, 

czy  napisy  te  kiedykolwiek  istniały,  a  tym  bar- 

dziej  czy  mogły  odpowiadać  jakiemuś  niewyobra- 

żalnemu  alfabetowi  lub  spójnemu  zespołowi  zna- 

czących  symboli.  Odczytywał  zatem  Marduk  nie- 

uchwytną,  zanikającą  historię  świata,  a  przynaj- 

mniej jedną z możliwych wersji tej historii. 

Opowiedział  o  Herodzie  i  Herodiadzie,  zesła- 

nych  na  wygnanie  w  zimne  Pireneje,  w  pobliże 

Słupów  Heraklesa,  do  Ługdunum  Convenarum, 

które  wkrótce  otrzymać  miało  nazwę  Saint-Ber- 

trand-de-Comminges,  chętnie  bowiem  nadawano 

miastom  i  grodom  warownym  imiona  tych,  co  od- 

dali  życie  za  zwycięstwo  nowej  wiary,  lub  imio- 

na  biskupów,  którzy  zasłynęli  pobożnością.  Przez 

delikatność  pominął  milczeniem  Piłata,  również 

pozbawionego  przez  Witeliusza  urzędu,  który  od- 

wołany  do  Rzymu,  a  wreszcie  wygnany,  po  śmier- 

ci  Tyberiusza  popełnił  z  rozpaczy  samobójstwo  w 

Vicnnie  Galijskiej.  Nie  wspomniał  też  o  tym,  że 

Piłat  został  kanonizowany,  że  kościół  etiopski  czci 

go  25  dnia  miesiąca  Sane,  czyli  19  czerwca,  że  w 

kalendarzu  i  w  synaksarium  figuruje  jako  Piłat 

Wyznawca,  a  wraz  z  nim  jego  żona  Pr  okuła,  zwa- 

na w ich chropawym języku Abroklą,    ona    ze 

względu  na  swój  sen,  on  zaś  z  powodu  darem- 

nych 

skrupułów 

bezskutecznych 

wysiłków, 

a  także  dlatego,  że  uznał  publicznie  niewinność 

Odkupiciela. 

Znacznie 

później  pewien  słynący 

z  surowości  mąż  duchowny,  galijski  lub  kaledoń- 

ski,  nazwie  wyniesienie  go  na  ołtarze  potwor- 

nością. 

Marduk  wolał  zająć  się  wyjaśnianiem  trudnoś- 

ci,  jakie  spadły  na  nowych  duszpasterzy;  wymie- 

niał  herezje,  sobory,  schizmy;  opowiadał  o  współ- 

zawodnictwie  władzy  świeckiej,  o  walce  papieży 

i  monarchów,  którzy  znowu  zaczną  używać  tytu- 

łu  cesarza.  Opisywał  narodziny  i  zaborczość  in- 

nych  religii,  bitwę  pod  Poitiers,  bitwę  pod  Lepan- 

to,  rącze  mongolskie  koniki  pod  Kijowem,  Krako- 

wem  i  Naddunajską  Vienna.  Z  upodobaniem 

i  łatwością  malował  tę  mglistą  przyszłość,  wymie- 

niając  jak  najwięcej  imion,  zauważył  bowiem,  że 

najbardziej  nieprawdopodobne  brednie  z  łatwoś- 

cią  znajdują  wiarę,  jeśli  tylko  poparte  są  nazwa- 

mi  rodów,  datami,  dokładną  lokalizacją,  cyframi, 

odsyłaczami  do  wykazów  i  kalendariów.  Marduk 

posługiwał  się  dostatecznie  wielu  językami  i  znał 

się  wystarczająco  na  prawach  fonetyki  i  filologii, 

by  wymyślane  przez  niego  imiona  wydawały  się 

prawdopodobne  mimo  zaskakującego  brzmienia. 

Udawał,  że  z  trudnością  wymawia  sylaby  nie  na- 

rodzonych  jeszcze  języków,  jednocześnie  dziwiąc 

się  trochę,  że  znajduje  je  za  każdym  razem,  jak 

gdyby  z  góry  uformowane  i  czekające  tylko  na 

jego zawołanie. 

Migotliwe  szmaragdowe  ogniki  nadal  wirowały 

w  powietrzu,  a  Marduk  opisywał  teraz  arcydzieła 

sztuki  zrodzone  z  niezwykłego  natchnienia:  o- 

drzwia  w  Reims  i  w  Chartres,  irlandzkie  ilumina- 

cje i koptyjskie hafty, malowidła w lupanarach 

background image

40 

23 

Etiopii  przedstawiające  spotkanie  Salomona  z  kró- 

lową  Sabą,  tyle  tak  zachwycających  cudowności, 

że  nie  zdołałby  ich  wyliczyć  i  opisać.  Wyobraził 

sobie  (a  raczej  sądził,  że  sobie  wyobraża)  odkrycie 

Nowego  Świata  i  dzieje  jego  podboju,  celowo  pod- 

palane  okręty,  drzewo  Nocne  triste,  miłość  Malin- 

che  i  triumf  Corteza.  Tak  bardzo  pragnął  jak  naj- 

więcej  ogarnąć  z  bogactw  stojących  przed  nim  o- 

tworem,  że  mieszały  mu  się  bez  ładu  i  składu 

osiągnięcia  sztuki  i  burze  historii.  Do  zamętu  te- 

go  przyczyniał  się  również  fakt,  że  jawiło  mu  się 

to  wszystko  jednocześnie,  i  nagle  spostrzegał,  że 

zapomniał 

wymienić 

jakiś 

niezwykle 

doniosły 

fakt  albo  najważniejsze  wydarzenie.  Odruchowo 

zresztą  skłonny  był  wybierać  to,  co  dziwne  lub 

zaskakujące. 

Widział  przyszłe  losy  Bizancjum  i  opowiadał 

o  marmurach  Świętej  Zofii,  których  regularne 

żyłki  układały  się  w  obrazy,  w  postacie  wielbłą- 

dów  i  demonów.  Opisywał  wejście  krzyżowców  do 

Konstantynopola  (Bizancjum  miało  w  przyszłości 

zmienić  nazwę),  potem  zdobycie  go  przez  Turków, 

to  znów  powracał  do  sztuk  pięknych  i  przeska- 

kując  całe  wieki  odtwarzał  obraz  malarza  na- 

zwiskiem 

Delacroix 

przedstawiający 

wkroczenie 

krzyżowców  do  Konstantynopola,  potem  stronice, 

na  których  poeta  Baudelaire  chwali  ów  obraz,  po- 

tem 

wreszcie 

artykuły 

krytyków 

sławiących 

twórczość  Baudelaire'a.  Tropił  w  ten  sposób  pe- 

wien  określony  wątek  w  przezroczystej  głębi  cza- 

su.  Wprawiało  go  to  w  stan  przypominający  odu- 

rzenie. 

Marduk  chciał  pokazać,  jak  wszystko,  aż  do 

najdrobniejszego  szczegółu,  wiąże  się  ze  sobą  i  jak 

nieskończona  wielość  wydarzeń  zawierać  się  mo- 

że  implicite  w  niedostrzegalnym  ziarenku:  w  wy- 

borze  jednej  z  dróg  na  decydującym  skrzyżowa- 

niu.  Któż  jednak  mógł  wiedzieć,  które  rozdroże 

jest  decydujące?  Niechaj  więc  Piłat  ma  się  na 

baczności!  Może  to  on  właśnie  znalazł  się  na  jed- 

nym  z  tych  niewidzialnych  rozstajów,  gdzie  ja- 

kiś  ślepy,  niedbały  lub  roztargniony  przywódca 

na  długi  czas  wyznaczył  drogę  całej  ludzkości? 

Chcąc  poprzeć  to  jeszcze  jednym  dowodem  Mar- 

duk  wymyślił  (czy  może  raczej  sądził,  że  wymy- 

śla)  nazwiska  teologów  przyszłości,  którzy  pisać 

będą  uczone  rozprawy  na  temat  snu  Prokuli,  wy- 

mienił  nawet  jednakowo  brzmiące  tytuły  tych 

wspomnień,  daty  i  miasta,  gdzie  zostaną  opubli- 

kowane,  Gottera  w  Jenie  —  w  roku  1704,  Johana 

Daniela  Kluge  w  Halle  —  w  1720,  Herbarta  w 

Oldenburgu  —  w  1735,  wszystko  daty  przyszłej 

ery.  Wynalazł  też  odpowiednie  nazwisko  dla  pew- 

nego  pisarza  francuskiego,  który  w  niecałe  dwa 

tysiące  lat  później  miał  odtworzyć  i  opublikować 

tę  dysputę  w  wydawnictwie  Nouvelle  Revue  Fran- 

çaise,  szczycąc  się  zapewne,  że  jest  dziełem  jego 

wyobraźni. 

Sącząc  wino,  zapatrzony  w  swawolne  igraszki 

świetlików,  jakby  chciał  pojąć  ich  niejasne  zna- 

czenie,  Piłat  słuchał  Marduka.  Był  rozbawiony 

i  wdzięczny.  Z  nieoczekiwaną  radością  oddawał 

się  tej  zabawie,  która  w  innych  okolicznościach 

wydałaby  mu  się  głupia.  Z  upodobaniem  słuchał 

wywodów  tego  bystrego  umysłu,  przewidującego 

całą  przypuszczalną  historię  świata  bez  profetycz- 

nych  ambicji,  wyłącznie  z  zamiłowania  do  swo- 

bodnej,  lecz  rozumowej  dedukcji:  prawdziwa  roz- 

kosz  dla  znawcy.  Błogosławił  swój  pomysł,  by 

odwiedzić  tej  nocy  Marduka  i  zapomnieć  o  zaj- 

mujących  go  sprawach.  Wieczór  był  przyjemniej- 

szy,  niż  się  spodziewał.  Doprowadzony  do  osta- 

teczności  przez  fanatyków  i  proroków  wdzięczny 

był panu domu, że bawi się w wizjonera, w grun- 

background image

(i 

24 

cie  rzeczy  nie  traktując  tego  poważnie,  i  przyta- 

cza  tyle  zmyślonych  szczegółów:  imiona  królów 

i  filozofów,  nazwy  owoców  lub  rzek,  które  w  jego 

ustach  wydawały  się  tak  naturalne.  Marduk  spra- 

wiał  wrażenie,  że  tworzy  tę  historię  przyszłości 

jak  poeta  epos,  to  dodając  nowe  epizody,  to  przy- 

krawając  nieco  dawne,  by  całość  stała  się  bar- 

dziej  jednolita.  Subtelność  artysty  i  wnikliwość 

znawcy  sprawowały  nad  tą  cudowną  swobodą 

giętką,  a  zarazem  czujną  kontrolę.  Wirtuozeria 

jak  wymarzona,  by  stanowić  rozrywkę  po  trudach 

administracji! 

Przez  cały  ten  czas  Piłat  nie  spuszczał  z  oczu 

zielonych  owadów.  Nagłe  zapalały  się,  wznosiły 

prostopadle  w  górę  i  równie  nagle  znikały.  Opa- 

dały  bezwładnie,  pociemniałe,  by  na  nowo  roz- 

błysnąć  tuż  przy  ziemi.  Zdawać  by  się  mogło,  że 

coraz  to  nowe  wytryskują  z  niej  nieprzerwanym 

strumieniem.  A  tymczasem  to  wciąż  te  same  ba- 

wiły  się  znacząc  w  ciemnościach  swe  ścieżki  sznu- 

rami  rozbłysłych  szmaragdów.  Pomiędzy  dwoma 

niewidzialnymi  granicami  migały  szybkie  smugi, 

ścigając  się  i  wirując  jak  szalone,  symbol  łagodno- 

ści  i  szczodrobliwości  natury,  ilustracja  opowieści 

Marduka,  bukiet  żywych  iskier  i  wytchnienie  dla 

ducha.  Piłat  z  ufnością  poddawał  się  obu  oszała- 

miającym  wizjom:  gonitwom  świetlików  i  szalo- 

nym hipotezom Chaldejczyka. 

Niespodziewanie  Marduk  powrócił  znowu  do 

zadziwiających  wierzeń,  od  których  rozpoczęła  się 

ich  rozmowa.  Opowiedział  o  spotkaniu  pewnego 

słowiańskiego 

powieściopisarza 

gymnosofistą 

znad  Gangesu,  którego  działalność  przywrócić 

miała  niepodległość  Indiom,  gdzie  Aleksander  na- 

daremnie  usiłował  zaprowadzić  władzę  Macedonii. 

Po  długich  latach  niewoli  odzyskały  one  niezależ- 

ność  dzięki  ruchowi  z  zasady  odrzucającemu  uży- 

cie  siły,  na  którego  czele  stał  ów  właśnie  asceta. 

Być  może  więc  doktryna  Esseńczyków,  która 

mogła  się  wydawać  śmiesznie  naiwna,  nie  była 

całkowicie  pozbawiona  politycznej 

skuteczności. 

Oczywiście  owa  siła,  której  przeciwstawiała  się 

dobrowolna  słabość,  musiała  być  lękliwa  i  hamo- 

wana  skrupułami,  wątpiąca  w  swoje  prawo.  Ale 

czyż  nie  tak  było  właśnie  w  wypadku  Piłata,  dy- 

sponującego  siłą,  której  wzdragał  się  używać  bru- 

talnie  i  systematycznie?  Czy  w  przeciwnym  razie 

wahałby  się  ukrzyżować  Galilejczyka,  jak  tego 

domagali  się  kapłani  i  tłum?  Czy  Prokurator  po- 

myślał  o  tym,  że  —  z  innego  punktu  widzenia  — 

aureola  męczeństwa  często  bywa  potrzebna,  by 

zapewnić  Prorokowi  następcę?  Marduk  w  ten 

sposób  interpretował  niepojętą  prośbę,  z  jaką  Ju- 

dasz  zwrócił  się  do  Piłata.  Obłąkany  przejął  się 

tak  namiętnie  doktryną  miłości  i  ofiary  głoszoną 

przez  swego  mistrza,  że  gotów  był  własnoręcznie 

zamordować  tego,  którego  uważał  za  Mesjasza, 

by  przyczynić  się  w  ten  sposób  do  zwycięstwa  je- 

go  wiary.  Nie  była  to  postawa  pozbawiona  logiki. 

Morderstwo  jednak  nie  wystarczało,  jako  że  jest 

ono  niemal  zawsze  skutkiem  gniewu  lub  zemsty, 

chęci zysku albo szaleństwa. 

Lepsza  była  egzekucja  z  wyroku  trybunału,  le- 

galna  kara  wymierzona  zgodnie  z  obowiązującym 

kodeksem  i  decyzją  kompetentnego  urzędnika. 

Akt  przemocy  staje  się  wówczas  oficjalny,  nie- 

sprawiedliwość  niepodważalna,  a  ogniwa  przy- 

czyn  i  skutków  tworzą  łańcuch,  bez  przerw  czy 

zahamowań.  Ofiara  Mesjasza  nie  mogła  przecież 

sprawiać  wrażenia  przypadku  w  zestawieniu  ze 

zgonem  mędrca,  który  jak  Sokrates  wybiera 

śmierć,  by  podporządkować  się  prawom  śmiertel- 

nego  państwa.  Chodziło  o  uwypuklenie  innego 

rodzaju niezgodności: pomiędzy    boską    miłością 

background image

 

a  porządkiem  politycznym.  Dlatego  też  rozwa- 

żywszy  to  wszystko  Marduk  zastanawiał  się,  czy 

nie  warto,  żeby  Prokurator  poszedł  jutro  za  radą 

szalonego,  który  w  gruncie  rzeczy  okazał  się 

trzeźwo  myślącym  i  rozsądnym  uczniem.  Tym  sa- 

mym  Piłat  zezwalając  tylko  działać  innym  przy- 

czyni  się  —  za  cenę  krwi  niewinnego  co  prawda 

■—  do  nadejścia  nowych  czasów.  Warto  było  za- 

tem  ustąpić,  a  zresztą  domniemany  Odkupiciel 

narażał  się  przecież  na  ogromne  ryzyko,  nie  u~ 

krzyżowania, lecz przeciwnie — uniewinnienia. 

Piłat  wstał.  Był  śmiertelnie  blady.  Żaden  z  nich 

nie  był  pijany,  ale  obaj  utracili  nagle  całą  do- 

tychczasową  beztroskę  i  przyjemne  podniecenie, 

jakie  zawsze  początkowo  wywołuje  wino  i  swo- 

bodna  wymiana  myśli.  Świetliki  przerwały  swoje 

akrobacje.  Prokurator  drżał,  jakby  nagle  przejął 

go  chłód  nocy.  W  rzeczywistości  jednak  wydawało 

mu  się,  że  tam,  gdzie  dotąd  trwał  zielony  taniec, 

widzi teraz stągiew, miskę i biały ręcznik. 

-—  Nie  sądzę  —  rzekł  —  by  Sokrates  czy  na- 

wet  Lukrecjusz  szanowali  religię,  której  na  to,  by 

została  uznana,  potrzebna  jest  niesprawiedliwość 

i podłość jakiegoś człowieka. 

Zostawił  Marduka  zbitego  z  tropu  i  nie  rozu- 

miejącego,  co  w  jego  słowach  dotknąć  mogło  tak 

boleśnie  człowieka,  który  —  jak  sądził  —  w  tej 

przynajmniej  dziedzinie  był  obojętny  i  niewraż- 

liwy. 

—  Dowodzi  to  jedynie  —  odrzekł,  gdy  Piłat 

wsiadał  już  do  swojej  lektyki,  miał  bowiem  tę 

słabość,  że  zawsze  chciał  mieć  ostatnie  słowo  ■— 

że  ani  Sokrates,  ani  Lukrecjusz  nie  byli,  podob- 

nie  zresztą  jak  ty,  religijni.  W  głębi  duszy  ani 

Sokrates  ani  Lukrecjusz  nie  szanowali,  jak  po- 

wiadasz, żadnej religii. 

Po  odejściu  Prokuratora  Marduk  nadal  pogrą- 

żony  był  w  myślach.  Ciągle  jeszcze  nękały  ■  go 

obrazy,  które  pominął,  nazwiska,  których  nie  wy- 

mienił.  Widział  długie  szeregi  ludzi  w  łachma- 

nach,  wlokących  się  bez  końca  stromymi  górski- 

mi  ścieżkami,  wśród  cierni  i  skał.  Szli  w  zwar- 

tych,  oddalonych  od  siebie  grupach.  Trzymali  się 

za  ręce,  wspierali  ramionami,  potykali  się  nieu- 

stannie.  Gdy  jeden  z  nich  padał,  straż  tylna  cias- 

no  zbitego  stada  pomagała  mu  wstać,  często  bez 

skutku.  Bywało  też,  że  zaganiała  brutalnie  do 

grupy  kogoś,  kto  oderwał  się  od  niej  i  nagle  po- 

zbawiony  oparcia  bił  rękami  powietrze.  Było  to 

owe  piętnaście  tysięcy  Bułgarów  wziętych  do  nie- 

woli  przez  Bazylego  II  Młodszego,  cesarza  zwa- 

nego 

przez  panegirystów 

Równym 

Apostołom, 

który  —  zanim,  odesłał  ich  carowi  Samuelowi  — 

kazał  wył  upić  im  oczy.  Na  każdą  setkę  przypadał 

jeden 

jednooki, 

prowadzący 

dziewięćdziesięciu 

dziewięciu  ślepców.  Gdy  ów  potworny  pochód 

piętnastu  tysięcy,  któremu  wówczas  daleko  już 

będzie  do  tej  liczby,  dotrze  do  dalekiej  stolicy 

i  przedefiluje  przed  Samuelem,  omdleje  on  z  prze- 

rażenia i w dwa dni później umrze, obłąkany. 

Marduk  zabronił  sobie  wdawania  się  w  szcze- 

góły  innych  okrucieństw,  a  pomimo  to  oblegały 

go  ich  niejasne  obrazy.  Odpychał  od  siebie  nacho- 

dzące  go  tłumnie  wizje  przyszłych  rzezi,  pobojo- 

wisk.  Wzruszył  ramionami,  jakby  chcąc  z  nich 

strząsnąć  przytłaczający  go  koszmar.  Ogarnęło  go 

teraz  zwątpienie.  Zadawał  sobie  pytanie,  czy  ka- 

techizując  przed  chwilą  Piłata  nie  przecenił  wpły- 

wu,  jaki  wywierają  religie  na  nieokrzesane  serca 

ludzkie.  Później  jednak  uspokoił  się:  czyż  poza 

wiarą 

we 

Wszechmoc, 

będącą 

jednocześnie 

Wszechmiłością, 

istnieje 

jakiekolwiek 

narzędzie, 

przy pomocy którego mógłby człowiek przezwy- 

 

3 2  

53 

background image

 

ciężyć  swą  naturę?  Oczywiście,  podziwia  mądrość 

Lukrecjusza,  a  bardziej  jeszcze  Sokratesa.  Czy 

byłoby 

jednak 

roztropne 

powierzyć 

mądrości 

przemianę  świata?  Mądrość,  nazbyt  oparta  na  ro- 

zumie,  wydawała  się  Chaldejczykowi  nie  dość  go- 

rąca  i  zaraźliwa.  Natomiast  wiara,  jakkolwiek 

niebezpieczna... 

Marduk  zamilkł.  Mówił  sam  do  siebie,  on,  któ- 

ry  wie,  że  trzeźwość  przeważa  w  nim  nad  zapal- 

czywością.  Jakim  sposobem  właściwa  mu  przeni- 

kliwość  doprowadziła  go  do  wniosku,  że  płodniej- 

szy  od  niej  jest  fanatyzm,  a  kto  wie,  może  nawet 

zaślepienie? 

VI. PIŁAT 

 
 
 
 
 
 
 
 

Piłat  był  przygnębiony  i  zdezorientowany.  Rada, 

jakiej  niemal  otwarcie  udzielił  mu  Marduk,  wpra- 

wiła  go  w  zakłopotanie.  Nie  mógł  otrząsnąć  się 

z  wrażenia,  jakie  zrobił  na  nim  końcowy  wniosek 

rozumowania,  którego  zresztą  wysłuchał  na  wpół 

śniąc.  Rada  ta,  płynąca  z  jakże  odmiennych  po- 

budek,  była  w  praktyce  zgodna  z  polityczną  su- 

gestią  Meneniusza  i  szalonymi  namowami  Juda- 

sza.  Jednak  jeśli  chodzi  o  Meneniusza,  zalecanie 

rozwiązań  cynicznych  należało  do  jego  funkcji, 

co  do  tego  drugiego  zaś,  nie  mieściło  się  w  głowie, 

by  kogokolwiek  rozsądnego  mogły  poruszyć  ma- 

jaczenia  szaleńca.  Natomiast  Piłat  zawsze  cenił 

sobie 

wielce 

zrównoważone 

sądy 

Marduka. 

Tu,  na  krańcu  świata,  gdzie  wszystko  niemal 

było  mu  obce,  a  umysłowość  mieszkańców  tak 

bardzo  różniła  się  od  jego  własnej,  Marduk  był 

jedynym  człowiekiem,  z  którym  lubił  rozmawiać 

i  w  którym  miał  światłego  i  opiekuńczego  po- 

wiernika.  Choć  Marduk  był  od  niego  młodszy, 

traktował  go  jak  starszego  brata,  jak  swego  mi- 

strza,  myślącego  bystrzej  i  przenikliwiej,  posia- 

dającego  więcej  doświadczenia  i  wiedzy.  Nieświa- 

domy  swej  roli  Marduk  był  jak  gdyby  zewnętrz- 

nym  sumieniem  Piłata.  I  oto  teraz,  wbrew  natu- 

rze,  sprzymierza  się  on  —  przynajmniej  na  pozór 

— z politykiem i z szaleńcem, zdaje się popie- 

i,r. 

background image

07 

5S 

rać  małostkowe  rozwiązanie  i  nieumiarkowaną  po- 

rywczość.  Na  domiar  wszystkiego  opowiada  się 

po  ich  stronie  tuż  po  wykazaniu  raz  jeszcze,  w 

genialnej  improwizacji,  rozległości  swych  uzdol- 

nień,  wyższości  kultury,  owej  oryginalności,  któ- 

ra  sprawia,  że  każdy  paradoks  staje  się  oczywi- 

stością;  jednym  słowem  tego  wszystkiego,  co  Pi- 

łat skłonny był niekiedy nazywać jego geniuszem. 

A  może  Marduk  chciał  go  wypróbować,  skusić? 

Intuicja  mówiła  mu,  że  jest  na  dobrej  drodze. 

Pozostawało  domyślić  się,  co  Chaldejczyk  chciał 

w nim wypróbować, a że nie chodziło mu ani 

poczucie  honoru,  ani  o  poszanowanie  sprawie- 

dliwości,  tego  Piłat  był  pewien.  Marduk  nawet 

na  moment  nie  zainteresował  się  rachubami  Me- 

neniusza.  Natomiast  bez  wahania  naświetlił  mo- 

tywy,  które  czyniły  zrozumiałym  zachowanie  żar- 

liwego  Żyda.  Niemal  uznał,  że  było  uzasadnione. 

Piłat  domyślił  się:  Marduk  go  prowokował,  po- 

nieważ  chciał  stwierdzić,  czy  jest  w  nim  coś,  co 

pozwoliłoby  mu  zrozumieć  lub  pojąć  aspiracje, 

uznać  lub  odczuć  potrzeby  inne  niżeli  prawa  u- 

miaru,  rozumu  i  sprawiedliwości,  które  człowiek 

wieki  całe  z  trudem  formułował,  szukając  po  o- 

macku  i  błądząc,  prawa,  do  których  całkowitego 

zwycięstwa nad tyloma potężnymi instynktami

 

1  samą  energią  życiową  nigdy  zapewne  nie  uda 

mu się doprowadzić. 

Marduk  chciał  mu  dać  do  zrozumienia,  że  siła 

tkwiąca  w  nieumlarkowaniu  jest  niezbędna,  by 

obudziło  się  pragnienie  umiaru,  że  na  to,  by  ro- 

zum  mniemał,  iż  to  on  panuje,  musi  w  nim  tkwić 

odrobina  szaleństwa,  i  że  pierwotna  gwałtowność 

powszechnej 

niesprawiedliwości 

stanowi 

jedyny 

rezerwuar 

siły 

zdolny 

przyspieszyć 

wątpliwy 

triumf nietrwałej i względnej sprawiedliwości. 

Piłat był jednocześnie uspokojony i zawiedzio- 

ny. Szczycił się, że nie wykroczył poza czysto 

ludzki porządek. Nie odznaczał się nigdy szcze- 

gólnym uwielbieniem bogów ani wiarą, nie był 

łatwowierny ani przesądny, nie darzył szacun- 

kiem ciemnych sił, czy to zwierzęcych, czy nad- 

naturalnych. Według niego zbawienie człowieka 

mogło być tylko w nim samym. Dlatego też nie- 

pokoiło go ciągle, że Marduk, który podobnie jak 

on nie wierzył w istnienie bogów, zachęcał go, by 

postąpił tak, jak gdyby istnieli. Nie dostrzegał, 

że Marduk co prawda nie wierzył w bogów, na- 

tomiast wierzył w to, co sprawia, iż ludzie nie- 

strudzenie tworzą ich wyobrażenia. Na tym po- 

legała różnica. 

Jakkolwiek  sprawa  się  przedstawiała,  poglądy 

metafizyczne  nie  mogły  w  niczym  pomóc  Proku- 

ratorowi,  który  stanąć  miał  nazajutrz  przed  ko- 

niecznością  podjęcia  tej  samej  trudnej  decyzji. 

Jak  każdy  Rzymianin  jego  stanu,  Piłat  otrzymał 

wykształcenie  prawnicze  i  zgodnie  z  wymagania- 

mi  obyczaju  poświęcił  się  karierze  wyższego  u- 

rzędnika.  Nie  zaszedł  w  niej  wysoko.  Zamiłowa- 

nie  do  greckiej  filozofii  sprawiało,  że  pogardzał 

swoim  zawodem,  jego  zdaniem  niezbyt  odpowied- 

nim  dla  mędrca.  Marzył  o  tym,  by  gdzieś  na  u- 

boczu  pielęgnować  ideał  osobistej  doskonałości, 

ale  brakło  mu  odwagi,  by  zrezygnować  z  urzędu. 

Powstrzymywały 

go 

codzienne 

przyzwyczajenia, 

rozliczne  i  niemałe  korzyści  materialne,  a  także 

próżność,  której  pochlebiało,  że  od  czasu  do  czasu 

mógł  powiedzieć  sobie,  iż  z  racji  swych  funkcji 

posiada  niemal  nieograniczoną  władzę  nad  wielu 

istnieniami ludzkimi. 

Uprawiał  stoicyzm  wyobraźni.  Bardziej  niż  co- 

kolwiek  cenił  siłę  ducha  i  najwyższe  opanowanie. 

Lubił  sobie  wyobrażać,  że  bez  drgnienia  patrzy, 

jak świat wali się w gruzy, wykazując w naj- 

background image

28 

trudniejszych 

warunkach 

niewzruszoną 

pogodę, 

na  którą  nie  mają  wpływu  pokusy  ni  lęk.  Nie 

mącą  jej  sukcesy,  nie  może  jej  zachwiać  żadna 

katastrofa.  Naturalnie  daleki  był  od  prawdy. 

Skrywana  obojętność,  z  jaką  odnosił 

się 

do  obo- 

wiązków 

związanych 

ze 

swoim 

stanowiskiem, 

sprawiała,  że  był  urzędnikiem  przeciętnym,  choć 

sumiennym.  W  jego  wieku  funkcja  zwykłego  pro- 

kuratora  na  pograniczu  Imperium  nie  była  by- 

najmniej  błyskotliwą  karierą,  zwłaszcza  dla  po- 

tomka  Poncjusza  Kominiusza,  który  w  roku  387, 

podczas  oblężenia  Rzymu  przez  Galów,  przypły- 

nął  Tybrem  na  tratwie,  by  oblężonym  dodać  od- 

wagi  wieścią  o  zwycięstwie  Kamillusa.  Piłat  jed- 

nak  bynajmniej  nie  był  dumny  ze  swego  pocho- 

dzenia  ani  z  pokrewieństwa  z  Poncjuszem  Tele- 

sinusem,  którego  głowę  na  rozkaz  Sulli  obnoszo- 

no  na  ostrzu  włóczni  wokół  murów  warownych 

Prenesty,  by  przerazić  żołnierzy  Mariusza,  czy 

z  Lucjuszem  Poncjuszem 

Aquila, 

jednym  ze  spis- 

kowców  biorących  udział  w  zasztyletowaniu  Ce- 

zara podczas id marcowych. 

Piłat  nie  ubolewał  nad  swoją  przeciętnością. 

Żył  w  cieniu,  zapomniany  na  odległej  placówce. 

Pozbawiony  ambicji,  byłby  jednak  wolał,  żeby 

wysłano  go  do  innej  prowincji,  gdyż  z  trudem 

znosił  Żydów.  Przybył  tu  dobrze  do  nich  usposo- 

biony,  życzliwy,  zarówno  z  przyczyn  politycz- 

nych,  jak  przez  wrodzoną  miękkość  charakteru. 

Wkrótce  jednak  zraziła  go  ich  nietolerancja  reli- 

gijna.  Każda,  najdziwniejsza  nawet  wiara  jest  do- 

puszczalna,  a  nawet  w  pewnym  sensie  normalna, 

zważywszy,  że  część  ludzkości  nadal  pogrążona 

jest  w  mrokach  barbarzyństwa.  Istnieją  jednak 

pewne  granice.  Głupota  nie  uprawnia  do  bez- 

względności,  jeśli  nawet  nie  pozwala  fanatykom 

uznawać  cudzych  zalet.  Ilekroć  usiłował  przeko- 

nać  arcykapłanów,  którzy  niemal  wszyscy  byli  fa- 

ryzeuszami,  do  jakiegoś  poglądu,  jego  zdaniem 

ludzkiego  i  rozsądnego,  więcej  tym  wywoływał 

oburzenia  i  nienawiści,  niż  gdyby  —  zamiast  ich 

przekonywać  —  po  prostu  wydał  rozkaz.  Wpadł- 

szy  w  ten  sposób  we  własne  sidła,  skoro  już  na 

.samym  początku  zrezygnował  ze  swoich  przywi- 

lejów  proponując  dyskusję,  najczęściej  ustępował, 

pozostawała  w  nim  jednak  gorycz,  narastająca 

jak  trujący  osad.  Od  czasu  do  czasu  próbował  być 

stanowczy,  osiągał  tym  jednak  tylko  tyle,  że  u- 

ważano go za okrutnika. 

Wkrótce  po  przybyciu  sprowadził  do  Jerozoli- 

my  legionistów,  którzy  wkroczyli  do  miasta  z  roz- 

winiętymi  sztandarami.  Nad  orłami  widniało  ob- 

licze  cesarza.  Wyobrażenie  twarzy  ludzkiej  było 

w  oczach  Żydów  bluźnierstwem  i  Rzymianie,  sza- 

nując  ich  wierzenia,  pozostawiali  dotąd  zawsze 

sztandary  u  bram  miasta.  Następnego  dnia  dele- 

gacja  mieszkańców  udała  się  do  Cezarei,  by  żądać 

usunięcia  portretów.  Przez  siedem  dni  przedkła- 

dali  mu  swoją  prośbę.  W  końcu  Piłat  kazał  im 

wracać  do  domu  grożąc,  że  gdyby  nie  usłuchali, 

zostaną  zabici,  i  legioniści  dobyli  mieczy.  Żydzi 

zakrzyknęli  na  to,  że  gotowi  są  umrzeć  za  swą 

wiarę.  Zrobiło  to  na  Piłacie  wielkie  wrażenie,  u- 

stąpił i kazał sztandary usunąć. 

Kiedy  indziej  znów  użył  pieniędzy  należących 

do  Świątyni  na  budowę  akweduktu.  Gdy  powró- 

cił  do  Jerozolimy,  Żydzi  zaatakowali  jego  rezy- 

dencję.  Prokurator  wysłał  przeciw  nim  legioni- 

stów.  Było  wielu  zabitych  i  rannych.  Tym  razem 

jednak  Piłat  dokończył  budowy  akweduktu,  gdyż 

wydawało  mu  się  wprost  śmieszne  nie  użyć  dla 

dobra  społecznego  bogactw,  które  w  założeniu 

miały pozostać bezproduktywne. 

Potem przyszła kolej na zupełnie jeszcze nie- 

background image

29 

dawną  sprawę  tarcz,  z  którą  Żydzi  udali  się  na 

skargę  do  Witeliusza  i  w  której  Tyberiusz  w  tak 

upokarzający sposób go zdezawuował. 

Za  każdym  razem  starał  się  postępować  jak 

najlepiej;  i  za  każdym  razem  gubiła  go  bądź  sła- 

bość,  bądź  brutalność,  zastępująca  ludziom  sła- 

bym  energię.  W  końcu  zaczął  sobą  gardzić.  Wsty- 

dził  się  sam  przed  sobą  znacznie  bardziej  ze 

względu  na  wyznawaną  przez  siebie  filozofię  niż 

na  szacunek  dla  władzy,  jaki  winien  był  budzić. 

Nie  miał  żadnych  wątpliwości,  że  za  każdym  ra- 

zem,  kiedy  okazywał  słabość,  zwyciężona  zostawała 

jego  dusza,  nie  Rzym.  Każde  ustępstwo  coraz  bar- 

dziej  oddalało  go  od  ideału  wyrozumowanej  sta- 

nowczości,  jaki  sobie  paradoksalnie  wyznaczył. 

Zdarzało  się,  że  w  nagłym  przypływie  energii 

przeprowadzał  swoją  wolę.  Nie  dawało  mu  to  jed- 

nak  żadnego  zadowolenia  wewnętrznego,  prze- 

świadczony  był  bowiem,  że  zwycięstwo  zawdzię- 

cza  bardziej  lękowi,  jaki  budzą  legioniści,  i  sza- 

cunkowi  dla  cezara  niż  swoim  zaletom.  Każdy  na 

jego  miejscu  uważałby  to  za  całkowicie  normal- 

ne.  Dla  Piłata  było  to  udręką.  Ów  pięćdziesięcio- 

letni  mężczyzna,  coraz  rzadziej  i  coraz  mniej  in- 

tensywnie  doświadczający  rozkoszy  ciała,  coraz 

mniej  miał  również  okazji,  by  odczuwać  szacu- 

nek  dla  samego  siebie,  najlepsze  pocieszenie  tych, 

którym doskwierać zaczyna ubytek sił witalnych. 

Zdawało  mu  się  niekiedy,  że  zawisło  nad  nim 

jakieś  złowrogie,  nieuniknione  fatum.  Brak  sta- 

łego  i  niezmiennego  kierunku  cechujący  zazwy- 

czaj  jego  postępowanie  sprawiał,  że  drobne  u- 

stępstwa  nakładały  się  na  siebie  i  nawet  te  naj- 

mniej  ważne,  oczywiście  najczęstsze,  stawały  się 

groźnym,  paraliżującym  ciężarem.  Słabość  prze- 

jawiająca  się  w  każdym  wyborze  stawała  się  jego 

drugą  naturą  i  Prokurator  czuł,  że  zbliża  się  mo- 

ment,  kiedy  zagnany  w  ohydną  ślepą  uliczkę  nie 

będzie  miał  sił  stawić  czoła  najdrobniejszej  na- 

wet  przeszkodzie.  Od  dawna  już  do  tego  stopnia 

przestał  dostrzegać  konieczność  mówienia  „nie", 

że  zwątpił  w  możliwość  wykrzesania  z  siebie  ja- 

kiegokolwiek  oporu.  Zapomniał,  że  podobnie  jak 

w  każdym  człowieku  istniały  w  nim  utajone  re- 

zerwy  siły,  skrytej  jak  stare  skaliste  podłoże  pod 

sypką  powłoką  gleby.  Zbieg  przypadków,  które 

wkrótce  przestały  być  przypadkami,  uczynił  z  Pi- 

łata  istotę  niezdecydowaną  i  lękliwą.  Natomiast 

inne  fatum,  podziemne,  dziedziczne,  pradawne, 

utkane  z  nieskończenie  liczniejszych  szczęśliwych 

przypadków,  trudnych  wyborów,  heroicznych  wy- 

rzeczeń,  również  wywierało  nacisk  i  posiadało 

własną  siłę  inercji,  budząc  w  rzymskim  prokura- 

torze,  upokorzonym  własną  bezwolnością,  skryte 

wyrzuty  sumienia.  Ten  uczeń  surowych  i  trzeź- 

wych  myślicieli  musiał  boleć  nad  każdą  swą  ka- 

pitulacją  i  o  żadnej  z  nich  nie  zapominał.  Toteż 

w  jego  pamięci,  w  jego  sercu  dojrzewał  zapał, 

jeszcze drzemiący, lecz jutro gotów wybuchnąć. 

Na  razie  Piłat  oddawał  cesarzowi,  co  cesarskie, 

a  mniemał,  iż  dla  jego  własnej  wygody  powinno 

tego  być  niewiele.  Zasłaniając  się  przepisami  lub 

polityczną  ostrożnością  pozwalał,  by  —  o  ile  to 

możliwe  —  świat  toczył  się  własnymi  drogami;  nie 

mieszał  się  też  do  spraw  do  niego  nie  należących, 

a  często  lekceważył  nawet  to,  czym  inny,  gorliw- 

szy  od  niego  prokurator  chętnie  by  się  zajął.  Wo- 

lał  badać  abstrakcyjne  problemy,  stanowiące  po- 

żywkę  raczej  dla  jego  marzeń  niż  dla  intelektu. 

Jak  często  bywa,  słabość  charakteru  rzutowała 

również  na  jego  inteligencję:  z  większym  upo- 

dobaniem  zagłębiał  się  w  próżne  meandry  i  nie- 

rozwiązywalne  subtelności  niż  w  problemy  wy- 

magające rozwiązań jednoznacznych i prostych. 

background image

30 

Tym  razem  przed  Piłatem  wyrósł  mur.  Nie  spo- 

sób  go  wyminąć.  Jutro  albo  będzie  musiał  zgo- 

dzić  się  na  śmierć  Jezusa,  albo  dla  ratowania 

go  poświęcić  swój  spokój  i  karierę,  narazić  się 

dobrowolnie 

na 

niezliczone 

przykrości, 

stawić 

czoło  jednocześnie  Żydom,  Rzymianom,  kapła- 

nom,  którzy  odczują  to  jako  straszliwą  obelgę, 

a  także  swoim  podwładnym  i  propretorowl,  któ- 

rzy  z  pewnością  mieć  mu  będą  za  złe  tę  decyzję, 

tyleż  absurdalną,  co  niebezpieczną.  Jak  zwykle 

puścił  wodze  swej  wyobraźni  i  widział  już  siebie 

w  roli  herosa  walczącego  z  wszystkim  i  wszyst- 

kimi  —  z  naciskami  Annasza  i  Kaifasza,  z  proś- 

bami  Judasza,  radami  Meneniuśza,  wyzwaniem' 

Marduka  ■—  wystawiającego  się  wielkodusznie  na 

ciosy  fanatyków,  którzy  z  pewnością  nie  wyba- 

czą mu, że chroni bezbożnika. 

Wizja  ta  wprawiała  go  w  uniesienie,  ale  —■  jak 

zwykle  —  nie  dodawała  mu  odwagi.  Przeciwnie, 

ów  wyimaginowany  heroizm,  co  do  którego  nie 

miał  złudzeń,  pogłębiał  w  nim  tylko  przeświad- 

czenie,  że  należy  do  tych,  co  zawsze  ustępują 

i  wybierają  najłatwiejsze  wyjście.  Dość  miał  już 

roli  tego,  który  umywa  ręce.  Dlatego  tak  żywo 

zareagował na sugestię Chaldejczyka. 

W  rzeczywistości  Marduk  sugerował  mu  coś  zu- 

pełnie  innego:  dobrowolne  poświęcenie  własnej 

godności,  poczucia  sprawiedliwości  i  dumy  we- 

wnętrznej  dla  sprawy  przerastającej  jego  marną 

osobę.  Piłat  wiedział  jednak  aż  nadto  dobrze,  że 

wydanie  Proroka  nie  byłoby  z  jego  strony  boles- 

ną  i  dobrowolną  ofiarą,  lecz  bezwartościową  łat- 

wizną, jeszcze jednym ustępstwem. 

VII. BEZSENNOŚĆ 

 
 
 
 
 
 
 
 

Przed  zaśnięciem  Piłat  postanowił  raz  jeszcze 
przyjrzeć  się  całej  sprawie,  teraz  już  chłodno,  o- 
biektywnie,  nie  mieszając  do  niej  swoich  we- 
wnętrznych  problemów.  W  końcu  gdyby  egzekucja 
Proroka  okazała  się  najlepszym  rozwiązaniem,  nie 
ma  powodu  odrzucać  jej  pod  pretekstem,  że  jest 
dla  niego  najwygodniejsza  i  wymagająca  naj- 
mniej wysiłku. 

Kiedy  na  przykład  państwowy  dostawca  daje 

odpowiedzialnemu  urzędnikowi  pewną  sumę  pie- 

niędzy,  by  jego  towar  miał  pierwszeństwo  przy 

zakupie,  urzędnik  ponosi  co  prawda  winę,  że  dał 

się  przekupić,  nie  znaczy  to  jednak  koniecznie,  by 

transakcja  ta  nie  miała  być  najkorzystniejsza  dla 

majątku publicznego. Ważniejsze są inne czynniki. 

Doszedł  teraz  do  wniosku,  że  wyolbrzymiał 

niebezpieczeństwo,  jakim  dla  jego  kariery  _  mo- 

głoby  być  uwolnienie  Jezusa.  Ostatecznie  Żydzi 

mieli  aż  nadto  okazji  do  wysuwania  przeciw  nie- 

mu  zarzutów,  a  Witeliusz  do  wysyłania  dskarży- 

cielskich  raportów  na  temat  administracji  swego 

podwładnego.  Z  drugiej  strony  była  to  przecież 

sprawa  drobna,  którą  Piłat  mógł  naświetlić  ze 

swojej  strony  w  sposób  wiarygodny.  Miał  już 

przygotowaną  z  góry  odpowiedź  na  argumenty 

Kaifasza,  gdyby  ten  poskarżył  się  propretorowi 

Syrii. Najcięższy zarzut, że toleruje przywłasz- 

background image

31 

czenie  sobie  przez  jasnowidzącego  tytułu  króla 

żydowskiego,  stał  się  bezpodstawny  z  chwilą,  gdy 

Piłat  zrobił  z  niego  błazeńskiego  monarchę.  Co 

prawda  niektóre  maksymy  Galilejczyka  mogły 

być  uznane  za  niebezpieczne  dla  moralności,  po- 

rządku  publicznego  i  wszelkiego  rodzaju  rządów. 

Piłat  znał  jednak  wielu  filozofów,  których  nauki 

były  o  wiele  bardziej  wywrotowe:  choćby  taki 

Diogenes. 

Piłatowi  doniesiono,  że  z  tego  właśnie  względu 

Kaifasz  potraktował  bardzo  poważnie  wypędze- 

nie  przekupniów  ze  Świątyni  i  darowanie  win 

cudzołożnicy.  Było  to  wprawdzie  w  obu  wypad- 

kach  postępowanie  niewłaściwe,  ale  nie  stano- 

wiło  zagrożenia  ani  dla  handlu,  ani  dla  wierno- 

ści  cnotliwych  małżonek.  Sam  był  zresztą  zdania, 

że  miejsce  kultu  nie  jest  miejscem  właściwym 

dla  kupców,  pamiętał  również,  że  sam  cieszył  się 

niegdyś  łaskami  wielu  pań  rzymskich  i  byłby  o- 

burzony  dowiadując  się,  że  za  swą  uczynność  zo- 

stały  ukamienowane.  Poważniejsza  była  nato- 

miast  sprawa  obowiązku  służby  wojskowej,  tu 

bowiem  doktryna  Mesjasza  prowadzić  mogła  do 

odmowy.  Czyż  jednak  od  Żydów  i  innych  naro- 

dów 

podbitych 

wymagano 

służby 

wojskowej? 

Byłby  to  szczyt  nierozsądku,  niekiedy  nawet 

wręcz  samobójstwo.  W  grę  wchodził  jedynie  wy- 

padek,  gdyby  Rzymianie  nawrócili  się  masowo 

na  nową  wiarę.  Ale  była  to  hipoteza  nieprawdo- 

podobna,  wbrew  żartobliwym,  pomysłom  Mardu- 

ka.  Tak  czy  owak,  Piłat  nie  potrafił  przewidy- 

wać  nieszczęść  tak  odległych  i  nie  próbował  na- 

wet,  gdyż  nie  leżało  to  w  jego  charakterze.  Bę- 

dzie  na  to  czas,  gdy  niebezpieczeństwo  stanie  się 

wyraźne.  Tak,  ma  już  odpowiedź,  przynajmniej 

z  politycznego  punktu  widzenia,  gdyby  Rzym  za- 

żądał od niego wyjaśnień.. 

Z  drugiej  strony  istniało  duże  prawdopodobień- 

stwo,  że  uwolnienie  Proroka  stanie  się  okazją  do 

rozruchów.  Miał  jednak  dostateczną  liczbę  woj- 

ska,  by  je  uśmierzyć.  Nie  brał  poważnie  pod  u- 

wagę  ewentualności  większych  i  długotrwałych 

zamieszek.  Nawet  spór  z  Annaszem  i  Kaifaszem 

straci  wkrótce  na  ostrości  i  wszystko  potoczy  się 

dawnym  trybem:  wzajemna  wrogość,  ledwie  skry- 

wana  pod  płaszczykiem  oficjalnej  uprzejmości. 

Wynikało  z  tego,  że  Prokurator  nie  poniesie  wiel- 

kiego ryzyka broniąc niewinnego. 

A  jednak  uwolnienie  Mesjasza  mogło  być  nie- 

bezpieczne.  Piłata  znowu  zaczął  ogarniać  niepo- 

kój:  a  jeśli  się  myli?  Jeżeli  tłum  zacznie  rabo- 

wać  i  podpalać  (na  Wschodzie  wzburzenie  ogar- 

nia  tłum  w  mgnieniu  oka)?  Jeżeli  legioniści  u- 

legną?...  MeneniuSz  miał  rację:  nie  posiadali  wy- 

starczających  środków,  by  przeciwstawić  się  roz- 

ruchom  na  dużą  skalę.  Widział  już,  jak  Rzymia- 

nie  zostają  zmuszeni  do  opuszczenia  Judei.  Czy 

ma prawo podejmować tak wielkie ryzyko? 

Z  drugiej  strony  ukrzyżowanie  Jezusa  było 

wyjściem  ze  wszech  miar  dogodnym.  Natomiast 

była  to  zbrodnia.  Ale  który  mąż  stanu  jej  nie  po- 

pełnia,  nie  bywa  zmuszony  do  popełniania  jej  dla 

dobra publicznego? 

Wszelkie  rządy  okazałyby  się  niemożliwe,  gdy- 

by  człowiek  ulegał  tak  paraliżującym  skrupułom. 

Wiadomo,  że  kto  ma  władzę,  nie  może  zachować 

czystych rąk. 

Czyste  ręce!  On  na  szczęście  miał  wyjście, 

mógł  umyć  ręce  na  oczach  tłumu.  Wszyscy  będą 

wiedzieli,  że  nie  splamiła  ich  krew  Sprawiedli- 

wego.  Wyobraził  sobie,  tym  razem  już  bez  drże- 

nia,  całą  scenę  tak  przebiegle  wyreżyserowaną 

wedle  rad  Meneniusza.  Widział  siebie,  jak  stojąc 

na podium ogłasza niewinność więźnia i wydaje 

background image

32 

6 0 

go  w  ręce  katów,  Prefekta,  który  zbliża  się  i  po- 

lewa  wodą  jego  ręce  wyciągnięte  nad  miednicą. 

Wyciera  je  powoli,  starannie,  gestem  uroczystym 

i  przebłagalnym.  Nawet  największy  głupiec  zro- 

zumie,  że  Rzym  (a  także  on,  Piłat)  nie  ma  nic 

wspólnego  z  aktem  okrucieństwa,  który  nastąpi. 

Jak  przewidział  Meneniusz,  ceremonia  przemówi 

do  wyobraźni  ludu.  Rzym  to  porządek  i  spra- 

wiedliwość.  Wszyscy  jasno  zobaczą  i  długo  będą 

pamiętać,  po  której  stronie  ujawniły  się  niena- 

wiść, fanatyzm i barbarzjmstwo. 

Uspokojony  przewrócił  się  na  drugi  bok,  w  na- 

dziei,  że  wkrótce  uśnie.  Ale  zanim  udało  mu  się 

zasnąć,  odrzucił  rozwiązanie,  którego  hipokryzja 

wydała  mu  się  nagle  odrażająca:  widzi,  przyzna- 

je,  a  co  więcej  stwierdza  publicznie,  że  popełnio- 

na  zostaje  zbrodnia,  i  daje  zbrodniarzom  wolną 

rękę. 

Zapewne  intencje  miał  dobre,  podkreślając,  że 

według  niego  skazany  jest  niewinny  i  nie  zasłu- 

guje  na  karę  śmierci.  Ów  teatralny  gest  służyć 

miał  wyłącznie  wskazaniu,  kto  za  tę  śmierć  ponosi 

odpowiedzialność.  Ale  jaka  odpowiedzialność  spad- 

nie  na  niego  za  to,  że  mogąc  zapobiec  zbrodni, 

świadomie  zachęcał  morderców,  mówiąc:  „Rób- 

cie,  jak  uważacie,  byleby  było  jasne,  że  ja  się  z 

wami nie zgadzam." 

Czy  wystarczy  doprawdy  wzruszyć  ramionami 

i  z  obrzydzeniem  odwrócić  wzrok?  Przecież  mor- 

dercom  w  gruncie  rzeczy  tylko  o  to  chodziło.  Co 

więcej,  istniało  niebezpieczeństwo,  że  przedstawi- 

ciele  porządku,  opierając  się  na  jego  przykładzie, 

zawsze,  gdy  będzie  to  dla  nich  korzystne,  znajdą 

sobie  powód,  by  stać  obojętnie  z  boku,  pod  pre- 

tekstem,  że  są  to  najlepsze  warunki,  by  neutralny 

obserwator  mógł  stwierdzić,  co  jest  cnotą,  a  co 

występkiem. 

Piłat  wciąż  na  nowo  potykał  się  o  tę  samą,  aż 

nadto  oczywistą  przeszkodę.  Po  jednej  stronie 

była  racja  stanu,  po  drugiej  świadomość,  że  to 

on,  Piłat,  osobiście  i  w  swoim  sumieniu  będzie 

winny,  że  dopuścił  do  stracenia  niewinnego,  choć- 

by  dla  uzasadnienia  swej  neutralności  przytaczał 

nie  wiem  jakie  pozorne  racje.  Wreszcie  podjął  o- 

stateczną  decyzję:  uratuje  Galilejczyka.  Postano- 

wił  nie  wracać  więcej  do  tej  sprawy.  Traktował 

ją  jako  zamkniętą,  zadowolony,  że  będzie  mógł 

wreszcie  zasnąć,  zakończywszy  spór  z  uspokojo- 

nym już teraz sumieniem. 

W  chwilę  późnej  jednak  niepokój  powrócił. 

Obłędna  logika  zdrajcy  i  egzegeza  Chaldejczyka 

ożyły  nagle  w  jego  pamięci.  Wyobraził  sobie,  że 

jest  tajemnym  i  nieodzownym  narzędziem  Boga 

zwiastowanego  przez  Mesjasza.  Z  gorączkowym 

pośpiechem 

właściwym 

bezsenności 

potwierdzał 

wyolbrzymiał 

absurdalne 

przesądy 

głoszone 

przez  sekty,  zawrotne  paradoksy  filozofów.  Rozu- 

mował  na  wpół  mechanicznie.  Jego  zgoda  na 

śmierć  Proroka  okazywała  się  decyzją  świętą, 

konieczną,  od  wieków  zaplanowaną  przez  najwyż- 

szą  Wolę,  która  z  góry  liczyła  na  jego  złą  odwa- 

gę.  Haniebna  śmierć  Boga,  do  której  miał  dopuś- 

cić  jego  egoizm,  niosła  odkupienie  rodzajowi 

ludzkiemu. 

Nie  tylko  zresztą  rodzajowi  ludzkiemu.  Bóg  nie 

może  ograniczyć  dobrodziejstwa  odkupienia  wy- 

łącznie  do  mieszkańców  Ziemi.  Winien  również 

odkupić  owe  przeróżne  rasy,  jakie  według  twier- 

dzeń 

pitagore 

jeżyków 

czy 

też 

Demetriusza 

z  Lampsaki  od  początku  czasów  na  niezliczonych 

planetach  przeżywają  jednocześnie  swą  historię, 

w  najdrobniejszych  szczegółach  identyczną  z  hi- 

storią  ludzi.  Jutro  o  świcie  na  każdej  z  gwiazd 

rozproszonych w nieskończoności firmamentu ro- 

background image

33 

zegra  się  ta  sama  scena,  która  rozgrywać  się  bę- 

dzie  na  Ziemi.  Piłat  Poncki,  nieprzełiezeni  Pon- 

ccy  Piłaci  publicznie  umyją  ręce,  aby  nieprzełicze- 

ni  bracia-Mesjasze,  aresztowani  już  poprzednio 

przez  oddziały  na  żołdzie  analogicznych  arcyka- 

płanów  i  wydani  przez  jednoczesnych  zdrajców,  w 

tym  samym  czasie  cierpieli  mękę  na  niezliczo- 

nych  identycznych  krzyżach.  Wówczas  w  bezkre- 

sie  eteru  na  każdej  z  planet  rozgrywać  się  zacz- 

ną  dokładnie  w  tej  samej  kolejności  owe  tysiące 

wydarzeń  przewidzianych  przez  Marduka,  któ- 

rym żaden Piłat nie miał prawa zapobiec. 

...Nie  miał  prawa,  zresztą  nie  mógł.  Piłat  w 

pośpiechu  i  w  półśnie  przechodził  niepostrzeże- 

nie  z  jednej  metafizyki  w  drugą,  odkrywając  na- 

gle,  że  jego  gest  zdeterminowany  był  odwiecz- 

nym  spadaniem  atomów,  i  z  nieoczekiwaną  gwał- 

townością  negował,  by  parenkliza  mogła  tu  wpro- 

wadzać  jakąkolwiek  przypadkowość.  Ukrzyżowa- 

nie  nie  tylko  powtarzać  się  będzie  w  przestrzeni, 

ale  ponieważ  liczba  atomów  jest  skończona,  a  co 

za  tym  idzie,  również  skończona  jest  liczba  możli- 

wych  pomiędzy  nimi  kombinacji,  ukrzyżowanie 

Zbawiciela  powtarzać  się  będzie  bez  dającego  się 

przewidzieć  końca  w  ciągłym,  cyklicznym  i  nie- 

wyczerpanym czasie. 

Miał  wrażenie,  że  nagle  się  przebudził.  Był  zla- 

ny  potem.  Podwójna,  ciągnąca  się  w  nieskończo- 

ność  sieć  krzyży,  na  których  konali  bogowie,  na- 

gle  znikła  i  Piłat  stwierdził,  że  jest  sam.  Zasta- 

nawiał  się,  czy  śnił,  czy  też  pod  wpływem  gorącz- 

ki  przeprowadzał  te  szaleńcze  wywody,  wzajem- 

nie zresztą sprzeczne. 

Zdumiony  był  teraz,  że  przyjął  tak  całkowicie, 

a  nawet  jak  gdyby  rozwinął  te  niedorzeczne  fan- 

tazje,  które  jeszcze  przed  chwilą  wydawały  mu 

się  wręcz  odpychające.  Nie  po  raz  pierwszy  zre- 

sztą  stwierdził,  że  sen  najczęściej  posługuje  się 

myślami  lub  wzruszeniami,  które  zostały  odrzu- 

cone  na  jawie,  bądź  po  to,  by  cieszyć  się  mogły 

krótkim  i  błyskotliwym  odwetem,  bądź  by  pozba- 

wić je siły. 

Nie  miał  też  sobie  przesadnie  za  złe,  że  —  na- 

wet  jeśli  był  to  nie  całkiem  sen  —  posłużył  się 

tylu  sylogizmami,  by  móc  uważać  się  za  ukry- 

tego  wspólnika  swojej  zwycięskiej  ofiary 

nie- 

mal  prawdziwą  ofiarę  wydanego  w  kosmosie  wy- 

roku,  on,  może  nie  gorliwy,  ale  lojalny  urzędnik, 

Sprawiedliwy  zmuszony  przez  bogów  do  prze- 

stępstwa,  by  mogło  się  dokonać  niepojęte  prze- 

znaczenie,  nie  jego  nawet  dotyczące.  Upojony  nie- 

zwykłością  swego  losu,  oczadziały  snem,  dozna- 

wał 

uczucia 

niewypowiedzianego 

szczęścia 

na 

myśl,  że  to  na  niego  spadnie  cały  wstyd 

hańba, 

na  niego  —  Sprawiedliwego,  a  w  każdym  razie 

doskonale Posłusznego. 

Przypomniał 

sobie 

zakończenie 

rozmowy 

Mardukiem,  kiedy  utrzymywał,  że  Sokrates  i  Lu- 

krecjusz  odrzuciliby  religię,  która  po  to,  by  się 

rozszerzyć  i  zapanować,  wymagałaby  czyjejkol- 

wiek  podłości.  Argument  ten  co  prawda  nie  prze- 

konał  Chaldejczyka.  Piłat  domyślał  się  teraz  dla- 

czego. 

I  nagle,  jak  gdyby  na  nowo  się  przebudził,  teo- 

logiczna  fantasmagoria  rozpadła  się  jak  domek 

z  kart.  Przypomniał  sobie  teraz  z  kolei  entuzjazm, 

jaki  ogarniał  go  niegdyś  podczas  lektury  dzieł 

Ksenodota  spopularyzowanych  przez  Cycerona  w 

dziele  De  finibus  potentiae  Deorum.  Już  sam  ty- 

tuł  go  oczarował:  granice  potęgi  bogów...  Według 

filozofa  bóstwa  i  gwiazdy,  prawa  kosmosu  czy 

nawet  samo  nieuniknione  Przeznaczenie  nie  mog- 

ły  zmusić  Sprawiedliwego  do  czynu,  którego 

wzbraniało mu sumienie. Konieczna była    jego 

background image

 

zgoda.  Czyn  występny  jest  zawsze  skutkiem  śle- 

poty  lub  ociężałości.  Najczęściej  zresztą  jest  on 

dzieckiem  pożądliwości,  która  jest  zaślepieniem 

i  ociężałością  zarazem.  Kiedy  dusza  skłania  się 

ku  złu,  dzieje  się  to  za  jej  własną  przyczyną,  sa- 

ma  bowiem  kładzie  na  wagę  ów  ciężar,  który 

przechyla  szalę.  Ani  Zeus,  na  próżno  pragnący 

wybawić  od  śmierci  Sarpedona,  ani  Los,  ślepy 

i  nieubłagany,  nie  są  w  stanie  zmusić  duszy  do 

słabości  lub  zbrodni.  Potęga  bogów  kończy  się 

tam,  gdzie  zaczyna  się  dążenie  do  cnoty.  Choćby 

szło  o  najwyższą  stawkę,  o  zbawienie  świata  na- 

wet,  dusza  ludzka  dopuszcza  się  zła  jedynie  za 

własną  zgodą.  Jest  panią  siebie.  Żadna  wszech- 

moc  nie  ma  władzy  nad  tym  jej  najwyższym 

przywilejem. 

Piłat  myślał  z  przyjemnością,  że  jeśliby  nawet 

bóg  żydowski  czy  jakikolwiek  inny  liczył  na  je- 

go  słabość,  on  mógł  pomimo  to  pozostać  odważ- 

ny. 

Bardziej  mu  to  zresztą  pochlebiało,  niż  doda- 

wało  ducha.  Pragnął  gorąco,  żeby  wszystko  było 

już  nieodwracalne.  Zazdrościł  hiszpańskiemu  kon- 

kwistadorowi,  który  według  przepowiedni  Mar- 

duka  miał  dobrowolnie  spalić  okręty  zapewnia- 

jące  mu  możliwość  ucieczki.  Chciał  mieć  już  za 

sobą  ów  wybór,  móc  powiedzieć:  „Dokonało  się!" 

—  i  walczyć  wyłącznie  z  trudnościami  zewnętrz- 

nymi:  z  rozruchami,  perfidią  Kaifasza,  niezado- 

woleniem  Rzymu.  Cierpiał,  że  nadal  ma  wolność 

podjęcia  lub  zaniechania  fatalnej  decyzji.  W  swo- 

im  przekonaniu  wiedział  już,  jak  powinien  postą- 

pić,  ale  coraz  bardziej  obawiał  się  obciążającej  go 

tajnej  hipoteki,  na  którą  składały  się  wszystkie 

jego  poprzednie  ustępstwa.  Z  natury  niecierpli- 

wy,  zafascynowany  był  perspektywą  zwycięstwa 

nad  sobą.  Jest  to  ów  stan,  w  którym  człowiek 

rzuca  się  na  przeszkodę,  choć  w  głębi  duszy  jesz- 

cze  pragnie  jej  uniknąć.  Być  może  w  swej  roz- 

terce  Piłat  doszedł  już  do  tego  punktu,  w  którym 

jego  słabość  zaczęła  oddziaływać  w  kierunku 

przeciwnym.  Nie  bez  powodu  się  lękał.  Pociągnię- 

ty, 

pochłonięty, 

olśniony 

wizją 

rozwiązania 

świadczącego  o  odwadze,  miał  uczucie,  że  za- 

miast się podźwignąć — upada. 

Z  sąsiedniego  pokoju  doszedł  go  jęk.  Pomyślał, 

że  to  pewnie  żonę  znowu  dręczą  koszmary  i  zde- 
cydował,  że  jeżeli  skarga  jeszcze  się  powtórzy, 
pójdzie  ją  obudzić.  To  uspokoiło  go  ostatecznie. 
Nic  nie  uspokaja  bardziej  niż  świadomość,  że 
możemy  uspokoić  kogoś  innego.  Piłat  poczuł  się 
mniej samotny i zasnął. 

background image

 

EPILOG 

 
 
 
 
 
 
 
 

Nazajutrz  Piłat  przykazał  osłupiałemu  Meneniu- 

szowi,  by  nie  przygotowywał  w  Gabbata  stągwi, 

miski  ani  ręcznika.  Udzielił  mu  natomiast  nie- 

zwykle  szczegółowych  instrukcji,  jak  i  gdzie  ma 

rozmieścić  kohorty,  by  sprawiały  wrażenie  licz- 

niejszych,  niż  były  w  rzeczywistości.  W  trybuna- 

le  wobec  wzburzonego  tłumu  orzekł  Jezusa  nie- 

winnym,  uwolnił  go  i  zapewnił  mu  opiekę  legio- 

nistów  na  tak  długo,  jak  będzie  to  potrzebne. 

Ponownie  wybuchły  zamieszki,  w  których,  jak 

zwykle, było wielu zabitych i rannych. 

Kaifasz  udał  się  na  skargę  do  Witeliusza  i  pro- 

pretor  złożył  Piłata  z  urzędu  w  roku  788  po  zało- 

żeniu  Rzymu.  Tyberiusz  zmarł,  zanim  oskarżony 

przybył  do  stolicy,  by  przedłożyć  swoją  obronę. 

Piłat  proces  przegrał  i  został  zesłany  do  Vienny 

Galijskiej,  gdzie  rzeczywiście  odebrał  sobie  życie, 

ale  nie  z  rozpaczy,  wbrew  pochopnym  nieco  prze- 

widywaniom  Marduka,  który  dał  się  ponieść  lo- 

gice  swojego  systemu  —  Piłat  był  bowiem  szczę- 

śliwy  —  lecz  dlatego,  że  stoikowi  zawsze  wolno 

porzucić  życie,  gdy  uzna  to  za  potrzebne.  Co  zaś 

dotyczy  pozbawienia  go  urzędu  i  zesłania  do 

Vienny,  jedno  i  drugie  z  pewnością  nastąpiłoby 

również,  gdyby  Prokurator  kazał  ukrzyżować  Je- 

zusa,  bo  zarówno  Kaifasz,  jak  Witeliusz  nienawi- 

dzili go i za wszelką cenę dążyli do jego zguby. 

Po  ogłoszeniu  wyroku  wśród  uczniów  Proroka 

zapanowała  wielka  radość.  Sądzili  już,  że  jest 

zgubiony.  A  oto  teraz  do  nich  wracał  i  sam  przed- 

stawiciel  cezara  ogłosił  jego  niewinność.  Był  to 

cudowny 

niemal 

triumf 

sprawiedliwości. 

Raz 

wreszcie  władza  stanęła  po  stronie  sprawiedliwe- 

go  i  prześladowanego.  Wkrótce  jednak  ów  gest 

Piłata  okazał  się  dla  Rabbiego  szkodliwy.  _  Być 

może  najgorliwsi  z  wiernych  pamiętali,  że  tu  i  ów- 

dzie  chodziły  słuchy,  jakoby  archaniołowie  zbroj- 

ni  w  miecze  ogniste  zjawić  się  mieli,  by  zdjąć  go 

z  narzędzia  kaźni.  Archaniołowie  nie  mieli  jed- 

nak  okazji  tego  uczynić.  Oczywiście  uczniowie 

nie  żałowali,  że  ich  Nauczyciel  nie  został  ukrzy- 

żowany.  Czuli  jednak,  że  interwencja  niebiań- 

skich  legionów  miałaby  w  sobie  więcej  dostojeń- 

stwa  niż  decyzja  urzędnika.  Niekiedy  sprawiało 

to  nawet  wrażenie,  jak  gdyby  byli  niezadowoleni, 

że  Syn  Boży  zawdzięcza  życie  stanowczości  u- 

rzędnika  rzymskiego.  Wydawało  im  się  to  sprzecz- 

ne z jego boską naturą. 

Mesjasz  natomiast  nadal  nauczał  z  powodze- 

niem  i  zmarł  w  podeszłym  wieku.  Zasłynął  sze- 

roko  ze  świętości  i  długo  jeszcze  odbywały  się 

pielgrzymki  do  miejsca,  gdzie  został  pochowany. 

Jednakże  za  sprawą  człowieka,  który  wbrew 

wszelkim  przewidywaniom  zdobył  się  na  odwa- 

gę,  chrześcijaństwo  nie  powstało.  Z  wyjątkiem 

wygnania  i  samobójstwa  Piłata  nie  nastąpiło  też 

żadne  z  przepowiedzianych  przez  Marduka  wy- 

darzeń. I historia potoczyła się inaczej.