Różne sposoby przedstawiania postaci Poncjusza Piłata
"W białym płaszczu z podbiciem koloru krwawnika posuwistym krokiem kawalerzysty wczesnym rankiem czternastego dnia wiosennego miesiąca nisan pod krytą kolumnadę łączącą oba
skrzydła pałacu Heroda Wielkiego wyszedł prokurator Judei Poncjusz Piłat."
Poprzez wieki utarła się tradycja traktowania postaci Poncjusza Piłata jako okrutnika uległego wołaniom tłumu jerozolimskiego: "Ukrzyżuj go!" i całkowicie posłusznego Cezarowi. Zasadniczym piętnem na jego reputacji (oprócz wyroku śmierci wydanego na Chrystusa) stał się gest, który miał go oczyścić z winy, a został symbolem tchórzostwa; Piłat umył ręce przed tłumem i nie będzie mu to nigdy zapomniane. Choć wydał Jezusa w ręce ludu, jednak to jego imię widniało pod wyrokiem śmierci. Historia nie wspomina Piłata jako gospodarnego namiestnika Judei, ale jako kata Chrystusa.
Lecz czy to naprawdę Poncjusz Piłat jest winien śmierci Zbawiciela?
Spójrzmy na bezduszny tłum żądny krwi Sprawiedliwego (jak Go w Biblii nazwał Piłat), krzyczący na dziedzińcu pretorium: "Na krzyż z Nim!" i "Krew Jego na nas i na dzieci nasze!" (Mt. 27, 22; 25). Po czyjej stronie leży wina?
Biblia prawie jednoznacznie mówi o Piłacie: "winny". Przyjrzyjmy się bliżej sytuacji człowieka, który przegrał najdonioślejszy w dziejach ludzkich pojedynek z polityką.
Jako namiestnik Judei Poncjusz Piłat miał władzę skazywania na śmierć, której to możliwości nie mieli Żydzi, gdyż takie wówczas obowiązywało prawo (rzymskie). Namiestnik posiadał spore kompetencje, jednak podlegał całkowicie Cezarowi, któremu był zobowiązany być posłusznym. Wyrok na Chrystusa wydał Sanhedryn, jednak tylko Piłat mógł go zatwierdzić lub nie.
Będąc człowiekiem dbającym o swoje stanowisko, prokurator sprzeciwił się jednak decyzji Kajfasza. Pomimo całej swojej bezwzględności i konsekwencji w rządzeniu Palestyną Piłat stanął w obronie Chrystusa i stwierdził wobec tłumu: "Nie znajduję żadnej winy w tym człowieku" (Łk. 23, 4). Dla namiestnika Jezus był takim samym skazańcem jak inni, lecz zainteresował się Jego sprawą i nie chciał dopuścić do uśmiercenia Go, czym sprzeciwiał się woli Żydów; zarówno tych zgromadzonych pod oknami pretorium, jak i tych wysoko postawionych, podejmujących swe decyzje w cichych, eleganckich komnatach. Czy jest to postępowanie normalne dla człowieka będącego niemal u szczytu władzy absolutnej, nie liczącej się z jednostką? Myślę, że nie.
Zaangażowanie osobiste w sprawy sądownicze nie mogło leżeć w naturze namiestnika, gdyż wtedy jego rola jako zarządzającego uległaby zdegradowaniu i rozdrobnieniu, na co nie mógł sobie pozwolić. Jednakże człowiek tak omotany polityką i tak uzależniony od czynników silniejszych od siebie obawiał się, że swoją - zbyt może osobistą - chęcią uwolnienia Chrystusa może wywołać zamieszki w Jerozolimie. Wpłynęłoby to na pewno ujemnie na jego pozycję polityczną, czego nie chciał. I w tym miejscu można dostrzec pewien symptom tchórzostwa - strachu o władzę, o opinię zwierzchników, o własną pozycję... Sam Jezus powiedział o sytuacji Piłata: "Nie miałbyś żadnej władzy nade Mną, gdyby ci jej nie dano z góry. Dlatego większy grzech ma ten, który Mnie wydał tobie". A tłum groził: "Jeżeli Go uwolnisz, nie jesteś przyjacielem Cezara. Każdy, kto się czyni królem, sprzeciwia się Cezarowi" (J. 19, 11-12).
Piłat znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Jeśli uwolni Chrystusa, wybuchną zamieszki, może nawet dojść do samosądu, a z Rzymu być może przyjdzie polecenie zwolnienia stanowiska namiestnika. Jeżeli skaże Jezusa na śmierć, zabije Sprawiedliwego, który jest według niego nieszkodliwy dla jego władzy. Ale lud był bezlitosny. Z niezrozumiałą dla mnie zaciętością żądał śmierci Boga-Człowieka, którego tak niedawno przecież witał gałązkami palmowymi, gdy wjeżdżał do Jerozolimy.
Piłat nie chciał śmierci Chrystusa, ale sytuacja zmusiła go do wydania wyroku. Postanowił nie mieć nic wspólnego z kaźnią i ... umył ręce wobec tłumu. Potem wydał Chrystusa na ukrzyżowanie. Gest umycia rąk ani go nie oczyścił w oczach potomnych, ani nie uspokoił jego sumienia. Wycisnął natomiast na nim piętno kata Zbawiciela ludzkości.
Poncjusz Piłat w "Mistrzu i Małgorzacie" był równie uwikłany w sieć zależności politycznych, jak ten w Biblii. Nad jego postępowaniem przez cały czas unosiło się widmo Cezara Tyberiusza - zgrzybiałego, syfilitycznego starca, trzęsącego połową starożytnego świata. To ten właśnie, jakże daleki, a jednak wpływowy cień władcy, nadawał ton każdej decyzji prokuratora.
W chwili pojawienia się oskarżonego Jeszui Ha-Nocri w Piłacie została przełamana bariera odgradzająca go od świata. Owa bariera to nieufność, a co za tym idzie - upatrywanie wroga w każdym człowieku. Po rozmowie z oskarżonym, która wbrew zamierzeniom i zwyczajom Piłata stała się bardzo osobista, namiestnik stwierdził obiektywnie, że ów człowiek jest niewinny. Wielkie zdziwienie surowego prokuratora wywołały słowa Jeszui, który nazwał go "dobrym człowiekiem". Według prawdy: "najważniejsze jest niewidoczne dla oczu", Ha-Nocri odkrył w Piłacie chorego, zmęczonego życiem człowieka, ukrytego pod maską okrutnika.
Rozmowy ze skazanym zafascynowały namiestnika i wciągnęły go w walkę o uwolnienie Jeszui. Od tej pory zaangażował się w tę sprawę tak osobiście, że wszedł w zatarg z Sanhedrynem i z prawem, kiedy rozkazał zamordować Judę z Kiriatu.
Podjęte przez niego kroki nie przełamały twardego stanowiska Kajfasza, który postanowił pozbyć się Jeszui za wszelką cenę, gdyż jego działalność zagrażała stanowisku arcykapłana. Między Piłatem a Kajfaszem doszło do wymiany zdań i poglądów, jaka nie powinna była zaistnieć między ludźmi tak wysoko postawionymi.
Odarłszy Piłata z nienawiści, Jeszua odkrył człowieka wrażliwego, któremu tak za życia, jak i długi czas po śmierci, nie dane było zaznać spokoju. Fascynacja Piłata Jeszuą stała się jego obsesją, zaś śmierć Ha-Nocri złamała mu życie. Wydając wyrok na Jeszuę, Piłat zabił samego siebie. Jedyny moment szczęścia, jakiego w życiu zaznał, został mu brutalnie odebrany, zaś wyrzuty sumienia nigdy odtąd nie ucichły w duszy Piłata.
Obsesja niedokończonej rozmowy zawładnęła mroczną egzystencją prokuratora. Zebrał w sobie wszystkie fakty i uderzył go jeden szczególny: życie jedynego naprawdę dobrego człowieka poświęcił dla posłuszeństwa okrutnemu i nieczułemu starcowi, którego nic nie obchodzi taka wartość jak życie ludzkie. Uerzyła Piłata brzydota - tak, brzydota! - jego czynu. Bo czymże się okazał, jak nie uniżoną, służalczą miernotą Jego Imperatorskiej Mości?...
Jakże świat musi omotać człowieka, aby zdobył się on na świadome wbicie sztyletu w swoje serce i w serce innego, drogiego mu człowieka? Jakiż to ustrój skazuje na wieczny niepokój tych, którzy mają sumienie, a nagradza tych, którzy go nigdy nie posiadali? Gdzież indziej, jak nie na świecie, może rozegrać się w tak krótkim czasie dramat przyjaźni i zrodzonej z niej śmierci?...
Piąty prokurator Judei Poncjusz Piłat był człowiekiem sprawiedliwym i obiektywnym, ale również ubezwłasnowolnionym swoim stanowiskiem i władzą, jaką posiadał i jaką posiadano nad nim. Jakże prawdziwe okazuje się stwierdzenie, że władza czyni człowieka swoim niewolnikiem, nie zaś władcą.
Podobnie wygląda sytuacja Poncjusza Piłata w filmie "Żywot Briana wg Monty Pythona", z tą tylko różnicą, że nie jest on niewolnikiem władzy, ale jej marionetką. Nie jest człowiekiem, ale jego karykaturą. Prezentuje wszystkie cechy wysoko postawionego Rzymianina w krzywym zwierciadle. Można o nim powiedzieć, że został przedstawiony w konwencji klaudiuszowskiej: pajac na wysokim stanowisku. Może to także potwierdzić fakt wady wymowy Piłata w filmie, a także groteskowość i karykaturalność jego postaci. Namiestnik Judei jest tu pokazany jako kompletny idiota niezorientowany w sprawach kraju, którym rządzi. Jego zblazowanie i narcyzm przejawiają się całkowitym brakiem zainteresowania wszystkim oprócz własnej osoby. Przy całej swojej nieświadomości istnienia Briana, Piłat równie nieświadomie go ułaskawia, ulegając woli rozwydrzonego tłumu.
Piłatem nie kieruje rozum ani serce, ale głupi przypadek. Może nawet nie zwrócił uwagi na to, kogo ułaskawił. Lecz decyzja uwolnienia nie dociera do Briana, który wisi na krzyżu uczczony przez przyjaciół i z nudów podśpiewuje piosenkę: "Always look on the bright side of life..."
I to wszystko. Winy ani zasługi Piłata w tym nie ma żadnej. Chyba po raz pierwszy od chwili śmierci Chrystusa stworzoną taką jej interpretację, że Piłat nie został nią obciążony.
Uważam, że nie powinno się jednoznacznie oceniać tego człowieka. Przez niego (m.in.) dokonało się zbawienie. Jeśli nie byłby to on, znalazłby się ktoś inny, kto skazałby Chrystusa. Z tych trzech wizerunków Piłata należy wyciągnąć wspólny mianownik; spróbować sobie wyobrazić, jakim człowiekiem mógł być namiestnik Judei. Od Piłata biblijnego możemy wziąć obiektywizm i gest umycia rąk, od Bułhakowskiego - walkę wewnętrzną i wyrzuty sumienia, zaś od filmowego - po prostu niewinność.
W tej chwili można najróżniej wyobrażać go sobie, bo już nie wiadomo, jaki był naprawdę. Ja go sobie wyobrażam jako człowieka przeraźliwie samotnego, zamkniętego w skorupie bezwzględności, okrucieństwa, obojętności i rozpaczliwie (w głębi duszy) pragnącego przyjaźni i ciepła ludzkiego. Gdy Dobro w postaci Jeszui Ha-Nocri samo do niego przychodzi i przełamuje wszystkie bariery, Piłat widzi, że znalazł się w sytuacji bez wyjścia, bo to nie jest normalna sytuacja między ludźmi, tylko scena między oskarżonym a jego sędzią. Przeciwstawia się żądaniom śmierci Jeszui, lecz na próżno szuka właściwego rozwiązania, bo to nie on tak naprawdę decyduje o życiu lub śmierci tego człowieka, tylko ktoś na górze, kto pociąga za sznureczki jego marionetkowych rąk. Decyzja właściwie już zapadła, a Piłat nie potrafi dać sobie rady z tą sytuacją, która wymyka mu się spod kontroli. Ulega presji i odtąd wypadki toczą się już bez jakichkolwiek zahamowań. Jeszua ginie, jego zdrajca także - z rozkazu Piłata - a on sam zostaje na zgliszczach swojego życia, bez poczucia dobrze spełnionego obowiązku, a za to z wielkim bagażem cierpienia, które zabiera z sobą w długą drogę i z którym przez bardzo długi czas się nie rozstanie.