Tajemnice polskich alchemików
Szesnaste i siedemnaste stulecia, to czasy genialnych alchemików i równie genialnych hochsztaplerów. To wieki
tworzenia się i krzepnięcia struktur wielu tajnych stowarzyszeń, w tym Masonerii i Różokrzyżowców. To wieki
prześladowań religijnych, płonących stosów i zarazem wiek pierwocin naukowych poszukiwań, które zaczęły
dawać rezultaty w XIX wieku, kiedy to zaczęła tworzyć się cywilizacja maszyn, pary i elektryczności, a w końcu
rozbitego atomu, statków kosmicznych i komputerów...
Po całej Europie krążyli rozmaici ludzie, którzy parali się alchemią. Alchemia to – według encyklopedii –
pseudonauka, której celem było dokonanie Wielkiego Dzieła – transmutacji jednych pierwiastków i substancji w
drugie. Konkretnie chodziło o wyprodukowanie złota z każdego innego dowolnego pierwiastka chemicznego –
mówiąc językiem współczesnego chemika.
COSMOPOLITA POLONUS i Wielkie Dzieło...
Jako się rzekło, alchemików było w owym czasie wielu. Ale niewielu mogło osiągnąć najwyższe zaszczyty i
dostąpić zaszczytu otrzymania Korony Adeptów – to taki szesnastowieczny odpowiednik dzisiejszej Nagrody
Nobla. Jednym z najznamienitszych był polski alchemik, filozof i dyplomata – baron Michał Sędziwój, zwany
także Sendivogius Polonus czy Polnus , posługujący się także zlatynizowanym pseudonimem Cosmopolita
(1566-1636). Jego inne pseudonimy, to: Sendivog, Sensophax, Helicantharus, Borentius, Borealis oraz
zanagramowane Divi Leschi genius amo i Angelus doce mihi ius . Był synem Jakuba Sędzimir - Sędziwoja i
Katarzyny Pielsz - Rogowskiej , pieczętował się herbem Ostoja. Dr Roman Bugaj w swej pracy pt. „Nauki
tajemne w dawnej Polsce. Mistrz Twardowski” (Warszawa 1986, op. cit. ss. 88-129) twierdzi, że początkowo
studiował w Krakowie, potem w Lipsku, Wiedniu, Altdorfie (Szwajcaria), Cambridge, Ingolsztadt, Rostocku i
Wittenberdze. Podróżował wiele po ówczesnym świecie i był w Rosji, Szwecji, Anglii, Hiszpanii, Portugalii,
Niemczech, Czechach i innych krajach. Po ukończeniu studiów pracował na dworze cesarza Rudolfa II
Habsburga (1552-1612) w Pradze Czeskiej. Nie zapominajmy, że szesnastowieczna Praga w której skupiły się
najwybitniejsze umysły ówczesnych czasów była tym, czym dla nas jest dzisiaj Silicon Valley – Dolina
Krzemowa! W roku 1559 powrócił do Polski i dostał się na dwór króla Zygmunta III Wazy (1566-1632), który
wyprawiał go z poselstwami do cesarza i książąt Rzeszy Niemieckiej, co nie przeszkadzało mu prowadzić prace
badawcze w podkrakowskich Krzepicach. Po odejściu ze służby królewskiej, Sędziwój powrócił do prac
alchemicznych na dworach cesarzy Macieja (1557-1619) i Ferdynanda II Habsburgów (1578-1637), gdzie
napisał swe bardzo poczytne i popularne traktaty alchemiczne „[Cosmopolitani] novum lumen chymicum”
(1604, wyd. polskie w 1971), które przetłumaczono na wiele języków i „Tractatus de lapide philosophorum”
(1604), znane jako „De lapide philosophorum tractatus duodecim”. W 1607 roku ukazało się jego kolejne dzieło
pt. „Dialogus Mercurii, Alchymistae et Naturae”, zaś w 1613 roku wydał on „Tractatus de Sulphure”. Sędziwój
pisał także po polsku i już w 1586 roku ukazał się jego traktat „Operatiae Elixiris Philosophici tak starydz iako y
teraznieyszych philosophow” znany z odpisów Hieronima Pinocciego, zaś w roku 1598 ukazał się jego „Traktat o
soli”, który w przekładzie na niemiecki wydano we Frankfurcie n/M. w roku 1682.
Współczesna nauka zrobiła z Sędziwoja szarlatana i zręcznego hochsztaplera, który przy pomocy intryg i
oszukańczych machinacji dorobił się tytułu barona von Sereskau i ogromnego majątku. Gmin widział w nim
czaromistrza, podobnie jak w Twardowskim czy Fauście, i przypisywał mu posiadanie nadprzyrodzonych mocy,
co upamiętniają legendy i podania o Czarodzieju z Polski w Niemczech i oczywiście w Polsce, a konkretnie na
Śląsku, gdzie najczęściej można go było spotkać. (W tym czasie Śląsk obejmował także część dzisiejszej
Republiki Czeskiej i Słowacji.) Sam cesarz zachwycony transmutacją, którą dokonał na jego oczach, upamiętnił
jego wyczyn tablicą, na której widnieje napis:
Faciat hoc quispiam alius quod fecit Sendivogius Polonus
Co w przekładzie oznacza: Niech ktokolwiek inny uczyni to, co uczynił Sędziwój Polak. Czy był rzeczywiście
oszustem? Na pewno dokonywał różnych – jakbyśmy to dzisiaj nazwali – ,,przekrętów” wobec głupich i
chciwych złota władców, którzy wykładali ogromne sumy na jego badania. A przecież gdyby nie tacy alchemicy,
to nie byłoby nowoczesnej chemii, tak jak bez astrologii nie byłoby współczesnej astronomii. Dlatego
bezkrytyczne opluwanie alchemii i astrologii oraz innych para-nauk przez współczesnych racjonalistów wydaje
mi się czymś niegodnym uczonego. Uważam, że tacy uczeni, jak Sędziwój czy Twardowski zasługują na swe
pomniki, a to dlatego, że oni byli prekursorami. Mieli odwagę postawić pytania i szukać na nie odpowiedzi. A że
różnymi sposobami wyciągali pieniądze na swe badania? – no cóż, a jakie mieli wyjście? Tylko poprzez
wykorzystywanie naiwności i chciwości tych, którzy mieli pieniądze i byli na tyle głupi, że dali się oszukać... NB,
sytuacja zmieniła się niewiele od czasów Sędziwoja i jest czymś haniebnym, że polska nauka nie ma pieniędzy
na podstawowe badania, a polscy uczeni muszą szukać dobrych warunków do pracy i odnoszą sukcesy głównie
za granicą!
Sędziwój nie działał w próżni, bo obok niego działały takie znakomitości świata alchemicznego, jak Aleksander
Seton-Kosmopolita , od którego przejął w dramatycznych okolicznościach kilka uncji kamienia filozoficznego w
postaci czerwonego, krystalicznego proszku, przy pomocy którego dokonywał Wielkiej Przemiany... Dzięki innej
znajomości z Ludwikiem Koralkiem z Cieszyna udało mu się wkręcić na dwór cesarski i dzięki temu odbyć kilka
podróży na Wschód – rzekomo w celu poszukiwań alchemicznych. W rzeczywistości były to misje ściśle
szpiegowskie.
Na pewno w Pradze zetknął się z rabbim Löve (Jehudi) Ben-Bezalelem (1525-1609) – twórcą glinianego
potwora – a w gruncie rzeczy pierwszego androida – Golema. Później został on Naczelnym Rabinem Polski w
Poznaniu, które to stanowisko objął w 1592 roku. (Zob. Zdzisław Zwoźniak – „Alchemia”, Warszawa 1978, op.
cit. ss. 92-104) Poza tym musiał się on tamże zetknąć z tajemnicą praskiego Orloja – zagadkowego zegara
astronomicznego i astrologicznego, o którym mówią, że odlicza czas do przyjścia Antychrysta... (Zob. Miloš
Jesenský – „Tajemnica praskiego Orloja” – referat na XII Festiwal Ezoteryczny, Bratysława 2002.)
Jeszcze w czasie pobytu w kraju spotka się z dwoma Anglikami: dr Johnem Dee ( 1527-1608), zwanego
Merlinem Królowej Elżbiety i Edwardem Kelley'em . Był on pod silnym wpływem prac Philippusa Aureolusa
Teophrastusa Bombastusa von Hochenheima alias Paracelsusa (1493-1541), z którym najprawdopodobniej
spotkał się także w Bratysławie lub w Bańskiej Szczawnicy (w tym czasie Schemnitz) na Słowacji, gdzie ten
ostatni prowadził prace alchemiczne nad produkcją złota z tamtejszych rud miedzi. NB, w 1520 roku Paracelsus
przebywał w Krakowie oraz Gdańsku i Wilnie. Niestety nie upamiętnia tego żadna tablica pamiątkowa w Polsce.
A szkoda. Czyżby Polacy tak bardzo wstydzili się swej historii tajemnej?... W Krakowie miał on wielu przyjaciół
w tym dworzanina królewskiego Jana Bonera . Z terenami Moraw Sędziwój związał się, kiedy otrzymał od
Rudolfa II dobra: dom w Ołomuńcu oraz majątki ziemskie w Chlebicach, Koutach i Zlamanym Ujezdie.
Wielkie Dzieło w Polsce i Europie Środkowej.
Jeszcze za czasów krakowskich zapewne spotkał się niejednokrotnie z Georgem Joachimem von Lauchenem vel
Retykiem (1514-1574), który podobnie jak Sędziwój był pod wpływem prac Paracelsusa i doktryny
jatrochemicznej. Prowadził on intensywną wymianę korespondencji z dr Tadeášem Hájkiem, zwanym
Hagecius(z)em, który był nadwornym medykiem Rudolfa II. Musiał się spotkać także z Janem Wawrzyńcem
Twardowskim (NB, „Encyklopedia Millenium Edycja 2001” podaje lata jego życia: 1515-1573), który był
najsłynniejszym z polskich alchemików i lekarzy tego okresu...
Wszyscy ci ludzie są związani ze sobą już to poprzez kontakty osobiste, już to poprzez prace, które piszą i
wydają. To normalne. Wiąże ich także tajemnica Wielkiego Dzieła. A w pojęciach alchemicznych owo Wielkie
Dzieło zawierało się w zasadniczych celach, które chcieli oni osiągnąć:
1. Uzyskanie alkathestu, – czyli uniwersalnego rozpuszczalnika;
2. Rafinacja tzw. spiritus mundi, – czyli substancji nasyconej wszelkimi planetarnymi wpływami;
3. Uzyskanie quinta essentia – substancji ekstrahowanej ze wszystkich minerałów, ciał roślinnych i zwierzęcych,
która miała być pomocna do życia człowieka;
4. Uzyskanie aurum potabile – płynnego złota, leku, który miałby uodparniać człowieka przeciw wszystkim
chorobom;
5. Uzyskanie eliksiru wiecznej młodości i wiecznego życia;
6. Uzyskanie arcanum, – czyli cudownego składnika wszystkich leków, czegoś w rodzaju katalizatora;
7. Opracowanie metody paligenezy – czyli zregenerowania lub zrekonstruowania żywych organizmów z popiołu
– à la Feniks ;
8. Uzyskanie homunculusa, – czyli wytworzenie nienaturalnymi metodami żywej istoty lub człowieka.
O ile mi wiadomo, podobny program mieli Różokrzyżowcy i niektóre odłamy masonerii, ale zredukowali oni swą
problematykę badawczą do czterech punktów:
1. Uzyskanie lapis philosophum – kamienia filozoficznego do transmutacji metali w złoto;
2. Uzyskanie panaceum, – czyli leku na wszystkie możliwe choroby;
3. Uzyskanie metody paligenezy i;
4. Wyprodukowanie homunculusa.
Wielkie Dzieło można było osiągnąć poprzez odpowiednie operacje magiczne i procesy chemiczne. Idea zupełnie
poroniona, ale...
Nie zapominajmy jeszcze o innym drobiazgu, a mianowicie o tym, że w dwa wieki potem na terenach
południowej Polski i Słowacji powstają loże masońskie i ansamblee (ansamblea jest różokrzyżowskim
odpowiednikiem loży wolnomularskiej) różokrzyżowe: w Krakowie (loża B'nei Brith – wolnomularstwo
żydowskie), Bielsku-Białej (loża B'nei Brith i kółko wolnomularskie), Lwowie (loża B'nei Brith i kółko
wolnomularskie założone dopiero w XIX wieku), Bratysławie, Preszowie (loża polskiego wolnomularstwa
założona przez emigrantów politycznych z Polski loża aux vertueux Voyageur . i ansamblea Różokrzyżowców.
Zob. Ludwik Hass – „Wolnomularstwo w Europie Środkowo-Wschodniej w XVIII i XIX wieku”, Wrocław 1982, s.
119), Bańskiej Szczawnicy, Bańskiej Bystrzycy i Koszycach. To wszystko na Słowacji odbywa się w latach 1744-
1777, zaś w latach późniejszych dochodzą jeszcze loże wolnomularskie w Spiskiej Nowej Wsi, Luczeńcu i
Żylinie. W Bańskiej Szczawnicy uprawia się intensywnie alchemię – wszak jest tam wyższa szkoła górnicza i
tutaj działał Paracelsus! (L. Hass - ibidem s. 74) I zapewne także i Sędziwój... Ten ostatni miał dom w
Ołomuńcu i tamże powstaje pierwsza loża masońska na Morawach w roku 1743, zaledwie w dwa lata po
powstaniu pierwszej loży w Pradze Czeskiej. Czy to przypadek? Nie, nie ma takich przypadków – Wolnomularze
i Różokrzyżowcy m u s i e l i założyć swe placówki tam, gdzie krzyżowały się drogi Wielkich Wtajemniczonych!
(L. Hass – ibidem, ss. 72-74, 504-505)
Alchemicy w Rzeczpospolitej Szlacheckiej i ich wpływ na historię.
Innym Wielkim Wtajemniczonym w Królestwie Polskim i Wielkim Księstwie Litewskim – czyli Rzeczpospolitej
Obojga Narodów był wspomniany tutaj już mistrz Twardowski. (Zob. Robert K. Leśniakiewicz – „Tajemnica
Mistrza Twardowskiego” – referat na XII Festiwal Ezoteryki, Bratysława 2002.)
Wielce tajemniczą postacią jest śląski uczony Witelo zwany z łaciny Vitello czy Witelionem (1230-1280), który
był przyrodnikiem, matematykiem, filozofem i oczywiście alchemikiem. Miał on staranne wykształcenie –
studiował bowiem w Paryżu i Padwie, gdzie wykładał na katedrze nauk wyzwolonych. Ważki wpływ nań mieli
m.in. Euklides, Klaudiusz Ptolemeusz , Arystoteles , al-Hazena , Awicenna , Grosseteste i Bacon. Nie muszę
przypominać, że wszyscy ci filozofowie parali się także alchemią... (Tu i dalej: Z. Zwoźniak – op. cit. ss. 74-
104.)
Witelo napisał 10-tomowy traktat o świetle i jego właściwościach pt. „Perspectiva” (1270-1273), znane później
pod tytułem „Optyka” i wydane w 1535 roku, w którym ustanowił kanon tej nauki, a który obowiązywał aż do
XVII wieku! Jego filozoficzne zainteresowania skupiały się wokół pojęcia demonów i naukowej – racjonalnej
próbie ich interpretacji, za co został wyklęty przez Kościół rzymskokatolicki, jak każdy niezależny umysł tej
epoki... Dziś znalazł swe należne mu miejsce w panteonie uczonych i jego imieniem nazwano jeden z
księżycowych kraterów.
Także w XIII wieku działał niejaki Mikołaj z Polski , dominikanin, o którym niewiele wiadomo. Podobnie jak
Witelo przebywał 20 lat w Montpellier (Francja), gdzie zdobył zawód lekarza i wymieniał doświadczenia ze
słynnym już wtedy Arnaldo de Villanovą (1235-1311), zaś w roku 1278 pojawił się na dworze księcia
małopolskiego Leszka Czarnego (1240-1288) jako nadworny medyk. Jego dalsze losy nie są znane.
Kolejnym alchemikiem polskim był Wincenty Kowski vel Vincent Koffski (?-1488), dominikanin, działający w
Gdańsku. Jest on autorem traktatu alchemicznego pt. „Tractatus de prima materia veterum lapidis
philosophorum”, wydanego w roku 1608. Badania niektórych historyków wykazują jednak, że Wincenty Kowski
nigdy nie istniał, a jest to jedynie pseudonim grupy autorów hermetycznych związanych z gdańską ansambleą
Różokrzyżowców i został napisany na krótko przed jego wydaniem. Tajemnica ta nie została nigdy rozwikłana i
potrzeba tutaj przenikliwości Pana Samochodzika z powieści Zbigniewa Nienackiego , który byłby w stanie dojść
prawdy o powstaniu tego dzieła i tożsamości o. Wincentego...
W roku 1491, niejaki bakałarz Kacper z kościoła p.w. Marii Magdaleny w Poznaniu, został skazany przez sąd
grodzki za „palenie złota” po 15-letnim procesie na całkowity zakaz zajmowania się „królewską sztuką”. Wyrok
ten zapadł w roku Pańskim 1506! Jak wskazują na to dokumenty procesowe, był on wcale biegły w
alchemicznej sztuce rozpuszczania złota w wodzie królewskiej i pozłacania metalowych przedmiotów.
Jednym z najchciwszych polskich alchemików był krakowski lekarz i adept „czarnej sztuki” Baliński z Balina
zwany Setnikiem , który podawał się za Greka z rodu Laskarisów. Alchemią ponoć zajmował się potajemnie.
Zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach ścigany przez wierzycieli i posądzony o otrucie króla polskiego i
wielkiego księcia litewskiego Aleksandra Jagiellończyka (1461-1506). NB, dalsze panowanie tego króla mogłoby
doprowadzić Rzeczpospolitą do szybkiego upadku, wskutek błędnych i nieprzemyślanych decyzji tego władcy...
Jak pisze Zdzisław Zwoźniak – w XV wieku alchemię nie wykładano na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie,
ale wielu profesorów tej uczelni ją uprawiało. Byli to m.in. Piotr Gaszowiec, Andrzej Grzymała, Adam z Bochynia
i Maciej z Miechowa – Miechowita.
Wiek XVI, to Renesans także i w Polsce. Alchemii nie wykładano nadal oficjalnie – była ona ars prohibita , ale
jej elementy pojawiały się na wydziale lekarskim Akademii Krakowskiej – Alma Mater Jagiellonica. To właśnie w
Krakowie przebywał słynny niemiecki alchemik dr Johannes Faust ( us ) (1480-1540). W roku 1520 przebywał
w Krakowie, Gdańsku i Wilnie słynny Paracelsus. Miał on tutaj przyjaciół: wspomnianego już tutaj Jana Bonera,
Wojciecha Bazę i Dawida Meyera . W drugiej połowie XVI wieku w Krakowie powstał krąg literacko-naukowy, do
którego należeli m.in. Andrzej Dudycz i znany nam z historii czaromistrza Jana Twardowskiego i mistrza
Mikołaja Kopernika – Jerzy Joachim von Lauchen vel Retyk - Rhaeticus! NB, ten ostatni był gorącym
zwolennikiem doktryny jatrochemicznej i pozostawił po sobie 7 traktatów alchemicznych. Niestety nie ukazały
się drukiem i znikły bez śladu...
Potężnym przyjacielem tych alchemików i aktywnym alchemikiem był Olbracht Łaski (1536-1603) – magnat i
wojewoda sandomierski. Swe prace alchemiczne prowadził w swym zamku w Kieżmarku na Słowacji, gdzie
znajdowały się jego dobra. Nawiasem mówiąc z Łaskimi wiąże się pewien doniosły epizod z historii eksploracji
Tatr, a mianowicie – pierwszą kobietą, która wybrała się w Tatry turystycznie – była Beata Kościelecka-Łaska ,
co stało się 11 czerwca 1565 roku, co podaje Jacek Kolbuszewski w książce „Skarby króla Gregoriusa”
(Katowice 1972, ss.29-30). Była to pierwsza turystka w Tatrach w ogóle! Czy w Tatry pognała ją li tylko
ciekawość? – tego nie dowiemy się już nigdy. Olbrachtowi Łaskiemu zawdzięczamy przełożenie z niemieckiego
na łacinę przez Adama Schröttera z Nysy dzieł Paracelsusa: „De praeparationiubus” oraz „Archidoxae libri X”, z
których korzystali alchemicy wymienieni w poprzednim akapicie. Łaski był też potężnym protektorem
angielskiego maga dr Johna Dee. Nawiasem mówiąc, Devius i Kelley najprawdopodobniej zrobili z niego swego
agenta wpływu na dworze polskim, co pomogło im m.in. uzyskać dla Elżbiety I Tudor wspaniałe perły Barbary
Radziwiłłównej i zamordowanie króla Stefana Batorego, o czym jeszcze tu będzie mówione...
W 1517 roku została powołana do życia przez króla Zygmunta I Starego (1467-1548) Komora Górnicza i
związana z nią Camera Separatoria , w której oddzielano złoto od srebra. Było to pierwsze państwowe
laboratorium chemiczne (i oczywiście alchemiczne – sic!), w którym produkowano kwas azotowy – HNO3, kwas
siarkowy– H2SO4 i wodę królewską – HCl + HNO3- w stosunku 3 : 1. Oczyszczano także siarkę, rtęć, antymon,
glejtę (tlenek ołowiu – PbO) i ołów. Rudę do przerobu dostarczano z kopalni w Rabsztynie i Tarnowskich Górach
oraz Olkusza. Dyrektorem Camera Separatoria w Mogile był krakowski mieszczanin Kasper Ber , który studiował
we Florencji i Wenecji, gdzie znajdowały się szkoły metalurgiczne i probiercze oraz... alchemiczne.
Jego syn Marcin Berowicz alias Martin Kasperberovič wstąpił do klasztoru Kartuzów i zamieszkał w Czerwonym
Klasztorze w słowackich Pieninach (!!!) – złota nie wyprodukował, ale pozostawił po sobie „Alchemiczny
testament” na kartach traktatu alchemicznego z 1535 roku. Dowodzi on, że Berowicz znał się doskonale na
alchemii i wykonał on wiele ciekawych doświadczeń. Inne źródła twierdzą, że uciekał on z Ołomuńca przed
prześladowaniami protestantów w 1563, skąd zabrał swe całe laboratorium alchemiczne. (Zob. M. Jesenský –
„Prawda i legenda brata Cypriana” na łamach „Nieznanego Świata”) NB, w klasztorze tym niemal dwa wieki
potem zamieszkał słynny brat Cyprian , którego unieśmiertelniły pierwsze eksperymenty z lotnią i
eksperymenty medyczno-alchemiczne, które pomogły mu wyleczyć wielu ludzi...
W tym samym czasie w Krakowie działają dr Kasper Skarbimir – filozof i medyk, profesor Uniwersytetu
Jagiellońskiego – autor zaginionych, niestety, „Listów alchemicznych”. Alchemikami byli także Jan Polak – autor
wykładu o ekstraktach z ziół i kwiatów oraz dr Mikołaj Husman – alchemik i profesor Jagiellonki.
Oczywiście najsłynniejszym był Jan Wawrzyniec Twardowski, zwany także pod zlatynizowanym imieniem
Lorenzo Dhur alias Duran, Durranus vel Laurentius Durranovius...
Alchemią interesowali się także królowie: Zygmunt II August (1520-1572), Stefan Batory (1533-1586) i
Zygmunt III Waza (1566-1632). Poza nimi magnaci: Mikołaj Wolski (1553-1630), wspomniany tutaj Olbracht
Łaski, bp. Franciszek Krasiński (był ponoć przyjacielem Twardowskiego!!!) oraz Mikołaj i Jerzy Mniszchowie.
Szczególnie na dworze Zygmunta Augusta – gdzie bywał Twardowski, który został odsunięty odeń po aferze z
duchem Barbary Radziwiłłównej (1520-1551) – znajdowała się również druga osobliwa postać, której poświęcę
nieco czasu. Jest nią Stanisław Dewojna vel Dewojno (?-1566) – lekarz, alchemik, mag i astrolog. Nie lubiany
przez dworzan, którzy nazywali go borsukiem – stał się Dewojna dla historyków „tajemniczym”,
„kontrowersyjnym” czy „osobliwszym wzorem dworaka” – dworaka – nie dworzanina, co ma zawsze
zabarwienie ujemne. Z królem wiązały go jakieś osobliwe więzy. Zdzisław Zwoźniak twierdzi, że to właśnie on
uczył króla alchemii i astrologii, zaś Tadeusz Rojek w swej książce pt. „XIII tajemnic historii” (Warszawa 1989,
op. cit. ss. 83-94 ) twierdzi, że poza tym był on jednym z największych zaufanych zauszników króla – jego
szarą eminencją – i pośrednikiem pomiędzy nim, a rodem Radziwiłłów oraz faktycznym „konstruktorem” jego
małżeństwa z Barbarą Radziwiłłówną. Postać ta jest dowodem na to, jak wielki wpływ na politykę mocarstwa,
jakim była Polska w epoce Renesansu, mieli m.in. alchemicy.
Historia Dewojny powtórzyła się w sto lat później, kiedy to na dworze Zygmunta III Wazy pojawiła się
królewska ochmistrzyni – niejaka Urszula Meierin vel Gienger, Gänger czy może Giengerin (?-1635). Nikt nie
znał jej prawdziwego nazwiska, a podane tutaj są jeno domysłami uczonych. Słowo „meierin” znaczy tyle, co
„ochmistrzyni” i zastąpiło jej prawdziwe nazwisko... Nie zachował się żaden portret tej damy, zaś jedyny obraz,
na którym uwieczniono ją w otoczeniu rodziny królewskiej znikł w niewyjaśnionych okolicznościach. Jej
przeszłość otacza nieprzenikniona tajemnica i nie wiadomo właściwie nawet tego, skąd pochodzi i kim byli jej
rodzice. A wpływ na króla i jego otoczenie miała potężny. Dość wspomnieć, że jej pogrzeb w Warszawie (w
kościele Karmelitanek Bosych lub oo. Jezuitów) odbył się z pompą godną samego króla... Być może była ona
agentką właśnie Towarzystwa Jezusowego i stanowiła element strategii Kościoła katolickiego walczącego o swe
wpływy w Europie, co jest o tyle prawdopodobne, że była niezmiernie pobożną panną do końca swego życia i
swój testament poświęciła właśnie oo. Jezuitom. Byłaby z niej doskonała agentka wpływu – miała dojścia,
koneksje i... pieniądze. Ogromne pieniądze. I chyba de facto była agentką wpływu, bowiem żadna ważna
decyzja państwowa nie miała prawa zapaść bez jej akceptacji... (T. Rojek – op. cit. ss. 139-152.)
Wracając jeszcze do Zygmunta Augusta, to trzecim jego magiem i alchemikiem był dr Baltazar Smosarski vel
Wawrzyszewski . Współpracował on w tym zakresie z Mikołajem Wolskim. Podejrzewano go o otrucie dwóch
ostatnich książąt mazowieckich – Stanisława i Janusza , ponoć na polecenie wojewodzianki i ich ... narzeczonej
Katarzyny Radziejowskiej .
Król Stefan Batory także interesował się magią i alchemią. Miał on na dworze alchemika i lekarza dr Ruperta
Fincka i swego spowiednika – też alchemika – prof. Hannibala Roselli'ego ! Kto wie, czy tajemnicza śmierć tego
władcy Polski, która nastąpiła po krótkiej, bo zaledwie pięciodniowej chorobie w dniu 12 grudnia 1586 roku, nie
była spowodowana przez podanie trucizny przez któregoś z zaufanych lekarzy-alchemików: dr Simona
Simoniusa i dr Niccolo Brucellego . Zamach ten zmienił losy Europy, bowiem Stefan Batory zamierzał
zlikwidować trzy nie-katolickie państwa europejskie: protestancką Anglię, prawosławną Rosję i muzułmańską
Turcję poprzez stworzenie ligi państw katolickich. Marzyła mu się V Krucjata , którą gorąco popierał papież
Sykstus V . Pierwszym jej celem byłaby Moskwa, a potem Turcja. Anglia i zapewne Niemcy byłyby na deser. Kto
wie, czy Batoremu nie marzył się tron Cesarstwa Europejskiej Unii Katolickiej - takiej Zjednoczonej Katolickiej
Europy??? Zatem być może został on zamordowany przez innego lekarza i alchemika – Leonarda Thurneissera
(1530-1595), do którego zwrócił się on z prośbą o jakąś odtrutkę. Król panicznie obawiał się trucizny po
zamachu innego alchemika – niejakiego Wawrzyńca Gradowskiego z Gradowa, który w 1578 roku usiłował otruć
Batorego. Czyżby miał jakieś dane po temu, by się obawiać nowego tego rodzaju zamachu na swe życie? Czy ze
strony Anglików? – to jest bardzo możliwe. Nie zapominajmy, że Devius i Kelley przebywali w Polsce od 5
lutego do sierpnia 1584 roku w Łasku i Krakowie, skąd udali się do Pragi. Tam potraktowano ich niemal wrogo i
12 kwietnia 1585 roku powrócili oni do Krakowa. Devius uzyskał audiencję na zamku królewskim w dniu 17
kwietnia 1585 roku. Batory – już poważnie chory (o czym wiedzieli tylko jego zaufani ludzie) przyjął Łaskiego,
Dee i Kelleya jeszcze raz 23 maja tegoż roku. 28 maja nastąpiło zerwanie serdecznej przyjaźni, kiedy Dee w
czasie „akcji” zasugerował królowi stworzenie ligi anty-francuskiej i anty-tureckiej, która miałaby zaszachować
ligę francusko-turecką, zaś bezpośrednia korzyść przypadłaby Rzeszy Niemieckiej i Anglii. Batory przejrzał grę –
gdyż miał swoje plany – i odprawił magów z 800 florenami w ręce. W półtora roku później zamordowano go.
Elżbieta I nie pozwoliłaby sobie na zmontowanie ligi katolickiej wymierzonej w jej imperium i zapewne
usunęłaby bez skrupułów każde zagrożenie z tej strony, a była piekielnie konsekwentna w swych poczynaniach.
Dowodem na to, że był to jednak zamach jest chociażby to, że królewskie archiwum zostało dokładnie
wyczyszczone z wielu kluczowych dokumentów. Olbracht Łaski miał wszelkie możliwości, by to zrobić – wszak
sprzeciwiał się elekcji Batorego i chciał zostać królem Polski! Czy mógł posunąć się aż tak daleko? Bardzo
możliwe – wszak miał motyw, możliwości i środki, a poza tym poparcie Anglików, którzy potrafili grać na
chorych i wybujałych ambicjach swych wrogów. To też jedna z trzynastu tajemnic polskiej historii.
Na temat Zygmunta III Wazy i jego dworu Zdzisław Zwoźniak pisze, że interesował się alchemią bardzo
poważnie, ale z pozycji amatora. Sam wykonywał w Krakowie i Warszawie doświadczenia alchemiczne.
Znajdował się pod wpływem Mikołaja Wolskiego, który alchemią zajmował się bardzo poważnie i traktował ją na
całkowicie serio. Król interesował się żywo farmacją i włączył ją do cechu złotników. Wtedy też powstał termin
„alchemista” odpowiadający dzisiejszemu „farmaceuta”. Królewska apteka była kierowana przez dwóch
alchemistów: Mikołaja Marianiego (?-1609) oraz prof. Bartłomieja Morkowica . Ich obowiązkami było m.in.
dostarczaniem królowi specyfików do doświadczeń alchemicznych, które król traktował bardziej jako rozrywkę,
niż naukę, bo był już pod znacznym wpływem jezuitów, którzy zajadle atakowali alchemików w swych
wystąpieniach – szczególnie ks. Stanisław z Gór Poklatecki SJ i ks. Fabian Birkowski SJ , podobnie jak i całe
duchowieństwo, bowiem alchemia w szesnasto- i siedemnastowiecznej Polsce była niezmiernie popularna, co
powodowało wzrost ilości fałszerstw złota, monet i innych walorów pieniężnych, na czym poważnie cierpiał
Kościół i państwo.
Wiek XVIII stanowi oświeceniowy przełom, w czasie którego alchemia stopniowo traci na znaczeniu i jest
wypierana przez chemię i farmację. Jest ona uprawiana jedynie w lożach masońskich i ansambleach
różokrzyżowskich, w których pojawili się pseudo-alchemicy pracujący nad transmutacją do dziś dnia –
szczególnie w USA i niektórych krajach Europy. Rzeczpospolita Szlachecka rozdarta pomiędzy trzy mocarstwa
miała inne zmartwienia, niż bezpłodne rozważania nad produkcją złota. II Rzeczpospolita zajęta obroną swych
granic także nie zajmowała się paranaukami, a badania alchemiczne zeszły na margines i uprawiana była tylko
w lożach tajnych stowarzyszeń. Pewien renesans przeżyła ona w III Rzeszy, gdzie w latach 1933-1945
zajmowano się nią w celu m.in. wynalezienia „cudownej broni”. Nie pomogła ona jednak hitlerowskim
ludobójcom i została zepchnięta ponownie na margines paranauk.
Wiedza z głębi Czasu?
Czy dojdziemy kiedykolwiek do prawdy o przeklętym albo świętym głodzie złota i jego produkcji?
Popatrzmy na to ze strony człowieka XXI wieku. Fizyka jądrowa twierdzi, że możliwe jest wyprodukowanie złota
w reaktorze jądrowym. Jak? – zainteresowanych odsyłamy do książki Klausa Hoffmanna pt. „Sztuczne złoto”
(Warszawa 1985), w którym autor zawarł wyczerpujący opis robienia sztucznego złota z innych pierwiastków, a
którą Czytelnikowi polecamy. NB, opisy te zrodziły w nas pas
udne podejrzenia, że hitlerowcy pracowali nad
uzyskaniem sztucznego złota w tajnych laboratoriach III Rzeszy na terenach Dolnego Śląska w latach 1933-45,
aż do zajęcia tych terenów przez Rosjan... (Zob. M. Jesenský i R. K. Leśniakiewicz – „WUNDERLAND:
Pozaziemskie technologie Trzeciej Rzeszy”, Warszawa 2001.)
Alkathest i panaceum , to odwieczne marzenia Ludzkości. Jak na razie zupełnie nieosiągalne... Były one
pochodnymi kamienia filozoficznego , stacjami do osiągnięcia tego właśnie celu.
Homunculus – o! – to było coś! Wyprodukowanie sztucznego człowieka jest niczym innym, jak po prostu
współczesnym klonowaniem!
I tutaj rodzi się kolejne pytanie – kto i jak wpadł na pomysł stworzenia całej gałęzi wiedzy nakierowanej na
przemiany pierwiastków i tworzenie klonów?
Alchemia pochodzi ze Wschodu – konkretnie z Egiptu, o czym mówi jej nazwa wywodząca się ze słów al-
khemeja – z Khem. A krajem Khem był starożytny Egipt... Egipt, który wedle tradycji przejął dziedzictwo i
spuściznę Atlantydy.
Idea transmutacji pierwiastków jest zatem stara jak świat, a przynajmniej starsza od cywilizacji europejskiej.
Skąd Starożytni wiedzieli o tym, że możliwa jest przemiana jednych pierwiastków w drugie? Przemiana taka
odbywa się nieprzerwanie od co najmniej 6 mld lat nad naszymi głowami – w jądrze Słońca i innych gwiazd,
gdzie pod straszliwym ciśnieniem i w niewyobrażalnych temperaturach jądra wodoru łączą się w jądra helu, te
zaś dalej łączą się w jądra węgla, tlenu i cięższych pierwiastków, aż do uranu o liczbie protonów w jądrze
równej 92. Ludzie potrafią zsyntetyzować chociaż w minimalnych ilościach pierwiastki o liczbie protonów w
jądrze wynoszącej 118 i ogólnej liczbie nukleonów 293 (proponowana nazwa ununoctium – Uuo – dane z
października 2002 roku, pierwiastek ununoctium zsyntetyzowano w Berkley /USA/), zaś ostatnio zsyntetyzowali
hiperciężki wodór – H-5 (5H*) z pięcioma nukleonami w jądrze! Kto im powiedział, że coś takiego jest możliwe,
i że przemiany te zachodzą tylko w ogniu? Oczywiście nie chodziło o zwyczajny ogień, ale ogień jądrowych i
termojądrowych przemian zachodzących w środku gwiazd. Skąd Starożytni to wiedzieli nie znając budowy
materii?
Skąd Starożytni wiedzieli, że można sklonować żywy organizm nie wiedząc niczego o genach, chromosomach,
itp. niuansach budowy komórek. Ba! – nie mieli pojęcia o komórkach jako takich, a co dopiero o ich budowie
wewnętrznej. Zatem ponawiam pytanie – kto im to powiedział?
I znowu – próba udzielenia odpowiedzi na te pytania prowadzi do poprzedzającej nas Supercywilizacji
Atlantydy, która runęła w gruzy, ale odpryski jej mądrości pozostały na ocalałych lądach dając inspirację
ludziom do poznania Prawdy o otaczającym ich Wszechświecie. Alchemia, astrologia, geomancja, kartomancja,
krystalomancja i inne nauki hermetyczne są w świetle tej hipotezy niczym innym, jak wykoślawionymi,
wykrzywionymi i wypaczonymi teoriami naukowymi, które dawno, dawno temu były obowiązującymi na Ziemi,
które niemal zapomniano, a teraz odkrywa się na nowo. Po których pozostały niepokojące artefakty i legendy,
które trzeba będzie na nowo odczytać i zinterpretować. Traktują o tym prace napisane przez dr Miloša
Jesenský'ego – „Bogowie atomowych wojen”, nasza wspólna – „Tajemnica Księżycowej Jaskini” i mój „Projekt
Tatry”, w których przedstawiliśmy niektóre aspekty tej hipotezy.
Alchemia i problem UFO.
Ale to nie wszystko. Jest bowiem jednak alternatywne wyjaśnienie, a mianowicie – chronoklazm. Wszystkie te
wiadomości, cała ta zaskakująca nas wiedza pochodzi z odległej Przyszłości lub równie odległej Przeszłości.
Dowód ten rychło znalazł się w czasie robienia przekładu nieprawdopodobnie ciekawej pracy zbiorowej ufologów
czeskich, słowackich, polskich i austriackich pod redakcją mgr Jana Černego z UFO-Klubu Zablesk pt. „Cechy
prawdziwości agrosymboli” (Jaromĕř 2003), w której autorzy wymieniając cechy stanowiące o prawdziwości
agroformacji zaznaczyli także anomalie czasowe. Chodzi tu o spowolnienie lub przyśpieszenie upływu czasu w
obrębie agroformacji.
O anomaliach czasowych związanych z Bliskimi Spotkaniami z UFO wiedziano od dawna. W mojej karierze
ufologicznej zetknąłem się trzykrotnie ze zjawiskami, które można by podciągnąć pod anomalie czasowe
spowodowane Lądowaniami UFO. Były to incydenty: CE2 Olsztyn k./Częstochowy (SC) 19961107-A, CE2
Spytkowice (KNT) 19961223-A oraz CE2 Jerzmanowice (KRA) 19930114-A. We wszystkich tych przypadkach,
na ziemi pozostały ślady świadczące o tym, że w ich obrębie – a miały one kształt podkowy o długości 5- 7 m i
szerokości 0,5- 0,8 m – doszło do przesunięcia czasowego – chronoklazmu. Ów chronoklazm objawiał się np.
postaniem śladu Lądowania w postaci podkowy, którą porastała soczyście zieloną trawą z kwiatami i
wiosennymi grzybami (wieruszkami zatokowymi – Entoloma sinutatum) w listopadzie, kiedy okoliczne trawy
były już uschnięte i szarobrązowe. Tak było w Olsztynie k./Częstochowy. Podobnie było w Spytkowicach, na
górze Golgota, gdzie znaleziono po Lądowaniu trzy kręgi ciemnozielonej trawy i takiż trójkąt równoboczny.
Trawa była świeża, jakby wiosenna, ale zwarzona mrozem (w tym czasie panowały tam mrozy do –330C).
Kiedy udałem się tam z Anną Leśniakiewicz i red. Bronisławem Rzepeckim w kwietniu 1997 roku, to jeszcze na
inkryminowanej łące widoczne były wyraźne ślady pozostawione przez NOL-a. Później znikły i kiedy odwiedziłem
to miejsce ponownie z ekipą CBUFOiZA na jesieni 2002 roku, już ich nie było...
Podobnie sprawa przedstawiała się z agrosymbolami. Badający w roku 2003 wylatowskie piktogramy zbożowe
Marcin Mioduszewski i ekipa Centrum Badań UFO i Zjawisk Anomalnych stwierdził, że dwa zegarki umieszczone
w piktogramie i poza piktogramem po pewnym czasie dają dwa różne wskazania czasu. Podobne obserwacje
dokonali inni ufolodzy w innych krajach. Najlogiczniejszym pytaniem, jakie należałoby postawić brzmi: dlaczego
powstały te anomalie?
Odpowiedź najprawdopodobniej brzmi – bo mamy do czynienia nie tyle ze statkami przestrzennymi, które
poruszają się w trójwymiarowej przestrzeni w anizotropowym czasie, a ze statkami poruszającymi się w 4 lub
więcej-wymiarowej przestrzeni (czyż nie słuszniej byłoby ją nazwać nadprzestrzenią???), w której czas może
być dowolnie regulowany: przyspieszany, zwalniany czy zawracany... – a zatem mamy do czynienia ze statkami
czasowo-nadprzestrzennymi, które mogą odbywać loty do najdalszych galaktyk w T = 0 lub T ≥ 0. A to
pozwalałoby na podróże do najodleglejszych krańców Wszechświata!
Powyższe założenie doskonale tłumaczy casus tzw. Meteorytu Tunguskiego, którego eksplozja nie pozostawiła
po sobie żadnych śladów materialnych. Otóż jego szczątki istnieją, ale mogą być przesunięte w czasie w
stosunku do naszego kontinuum. Efektem tego jest to, że nie można ich znaleźć po prostu dlatego, że jesteśmy
przy nich albo o chwilę za wcześnie, lub za późno, ale nie w t y m s a m y m czasie. Potworny wybuch rzędu
13...130 Mt TNT wyrzucił je w czasie o kilka sekund do przodu czy kilka sekund do tyłu. Ot i rozwiązanie całej
zagadki, które szczegółowo przedstawiliśmy w naszym artykule opublikowanym na łamach „The UFO
Researchera” i stronie internetowej CBUFOiZA w 2002 roku.
Z UFO jest podobnie. UFO poruszają się w czasie, co powoduje ich nagłą materializację i dematerializację w
naszym polu widzenia, czy w polu widzenia naszych przyrządów. UFO poruszają się także w trójwymiarowej
przestrzeni, co powoduje, że widzimy ich przemieszczanie się w środowisku, co jesteśmy w stanie zarejestrować
naszymi zmysłami. Hipoteza czasowo-przestrzennego napędu UFO doskonale tłumaczy wszystkie
zaobserwowane anomalie ruchu UFO: ogromne prędkości i przyśpieszenia (akceleracja i deceleracja rzędu setek
czy nawet tysięcy g), gwałtowne manewry (skręty i zwroty w miejscu o 900, czy nawet o 1800, przy ogromnych
prędkościach), pojawianie się i znikanie... Kiedyś sądziłem, że jest to tylko efekt tego, że martwa (a raczej
może mechaniczna czy biocybernetyczna) załoga jest w stanie je wytrzymać, o czym pisałem na łamach „Wizji
Peryferyjnych”. Prawda wydaje się wyglądać inaczej – mamy do czynienia z robotami czy robotami
biologicznymi, którymi są m.in. Szaraki.
A co wspólnego mają UFO i agroformacje z dawnymi siedzibami ludzkimi? W informacjach o obserwacjach UFO
w rejonach pojawiania się agrosymboli wielokrotnie powtarzają się informacje w rodzaju: „...w rejonie tym
znajdują się stanowiska archeologiczne” czy „...teren ten jest ciekawym z archeologicznego punktu widzenia...”,
itd. itp. doskonałym przykładem na to są wydarzenia w południowej części województwa kujawsko-
pomorskiego, gdzie w powiatach: Mogilno, Strzelno i Radziejów znajdują się stanowiska archeologiczne kultur
Polan i najprawdopodobniej także wcześniejszych, a teraz tereny te są prawdziwym „zagłębiem” agroformacji!
Sugerowałoby to, że UFO (a raczej ich Pasażerów) interesuje przeszłość naszego gatunku w ogóle – a nie
przeszłość Polaków, Anglików, Francuzów, Niemców, Rosjan, Japończyków czy kogoś tam jeszcze. Nie – tu
chodzi o przeszłość gatunku Homo sapiens sapiens w ogóle. I teraźniejszość też, bowiem wygląda na to, że tzw.
„fale UFO” nie są czymś przypadkowym i wskazują na nadchodzące ważne wydarzenia w naszej historii. A to
sugeruje już konkretne rozwiązanie problemu pochodzenia UFO.
Wygląda zatem na to, że UFO interesują się węzłowymi punktami naszej historii, a jest ich wiele. Z polskiej
historii najnowszej przypomnę tylko poznański Czerwiec i Październik 1956, gdański Grudzień 1970, Sierpień
1980 i kolejny Grudzień 1981 oraz pamiętny Czerwiec 1989. Wszystkie te wydarzenia poprzedzone były
zwiększoną ilością obserwacji UFO nad Polską, jak wynika to z prac Krzysztofa Piechoty i Bronisława
Rzepeckiego . Oczywiście część z nich była tylko czysto ziemskimi maszynami – najczęściej samolotami
zwiadowczymi NATO i Układu Warszawskiego – latającymi nad naszym terytorium. Tak czy inaczej - to jest
kolejny punkt mówiący „za” prawdziwością hipotezy o UFO spoza kurtyny czasu.
Mgr Wiktoria Leśniakiewicz spojrzała na ten problem z drugiej strony – doszła bowiem do wniosku, że w ogóle
nie ma żadnych Kosmitów – sic!, a jeżeli nawet – to odwiedzają Oni nas raz na kilka tysięcy lat. Lecąc z
Mombasy do Monachium broniła się przed nudą i uruchomiła swe szare komórki z ciekawym wynikiem.
Analizując wydarzenia historyczne i fakt pojawiania się agrosymboli doszła ona do wniosku, że agroformacje są
rzeczywiście tworami sztucznymi i zamierzonymi, ale nie przeznaczonymi dla nas!
Agrosymbole są dostrzegalne z powietrza i tylko z powietrza można docenić ich odrębność od naturalnych legów
zboża czy innej kultury uprawianej przez ludzi. Oczywiście ludzie nauczyli się latać, ale przecież agrosymbole
towarzyszyły Ludzkości od zawsze... – a zatem?
A zatem wygląda na to, że ich Twórcy nie kierowali tego Przekazu do ludzi. Ten Przekaz może być skierowany
do Pozaziemian – ale przez kogo??? Odpowiedź jest prosta – przez ludzi. Ale nie przez współczesnych, ale przez
– i tu mamy trzy wyjścia:
1.Naszych dalekich potomków, którzy opanowali zasady chronomocji i poruszają się w czasie równie łatwo, jak
my w przestrzeni – vide St. Lem – „Dzienniki gwiazdowe”;
2.Naszych dalekich Przodków z takich cywilizacji, jak np. Atlantyda, Atlantyka, Agharta, itd. itp., którzy
opanowali chronomocję – vide R. Cook – „Uprowadzenie”.
3.Obydwie te możliwości naraz – boż nie jest wykluczone, że na Ziemi miało i ma miejsce to, co opisał już I.
Asimov w swej kultowej powieści „Koniec Wieczności”.
I teraz następuje najciekawsze – dysponująca chronomocją Ludzkość wreszcie usiłuje „dodzwonić się” do jakiejś
Obcej Cywilizacji – programy naukowych poszukiwań Obcych Cywilizacji w rodzaju OZMA, CYKLOP, CETI czy
SETI były bezowocne – radiosygnału tak upragnionego i wyczekiwanego nie znaleziono i poszukiwania na
wszystkich zakresach fal radiowych wzięły w łeb – co zatem pozostało? Poszukiwania na chybił trafił? W
Galaktyce jest kilka milionów gwiazd podobnych do Słońca z ekosferą i planetami. Przeszukanie każdej z nich,
to całe lata pracy i wydatków energii, a przecież nasza cywilizacja ma też inne potrzeby, niż poszukiwania
Kosmitów...
W roku – dajmy na to – 9004 a . D. ówcześni historycy przypomnieli sobie, że na przełomie XX i XXI wieku
tamtejsze media wiele miejsca i czasu poświęcały czemuś takiemu, jak UFO. Sądzono, że są to statki
przestrzenne jakiejś Obcej Cywilizacji, która pragnęła nawiązać Kontakt z Ludzkością. Postanawiają zatem tą
sprawę zbadać – a nuż rzeczywiście w tych latach na Ziemi przebywali wysłannicy Obcych i istniałaby realna
możliwość skontaktowania się z Nimi już wtedy? Oczywiście zmieniłoby to Rzeczywistość, ale uznano, że gra
jest warta świeczki i posłano ekipy historyków i innych naukowców w celu dogłębnego zbadania sprawy i
nawiązania ewentualnego Kontaktu z Obcymi – jeśli takowi by się nawinęli... Przy okazji należało skontrolować
wszystkie epoki geologiczne – od Prekambru do Czwartorzędu. No i co? I do czego doszło?
Ano doszło do tego, że wysłannicy ci corocznie wygniatają nam piktogramy na polach w nadziei, że prawdziwi
Kosmici zwrócą na nie uwagę i dojdzie do Kontaktu ludzi z końca X tysiąclecia z Kosmitami tu i teraz – co
obserwujemy na własne oczy – my, ludzie z XXI wieku. Inne ekipy badawcze sieją śrubkami, świecami i innymi
artefaktami po wszystkich epokach geologicznych, zostawiają ślady swych bosych i obutych stóp na piaskach i
błotach Mezozoiku i Trzeciorzędu – stąd tajemnicze odciski stóp w Montanie i Fatrze i kilkunastu innych
miejscach na Ziemi. Te niewielkie chronoklazmy doprowadziły do tego, że wreszcie zaczynamy domyślać się
istnienia możliwości przenoszenia się w czasie i przestrzeni we wszystkich kierunkach. Chronomocja i możliwość
korzystania z niej na skalę przemysłową doprowadziła do powstania wszystkich anomalii, które zaobserwowano
i jeszcze się zaobserwuje nieraz. Wystarczy spojrzeć na odpowiednie zestawienie, by zrozumieć, jak rozległa
jest temporalna penetracja naszej planety. Od 2 mln do 2 mld lat! No i co? Czy teraz sprawa nie stała się
jaśniejsza? Nie Kosmici gubili te przedmioty, ale nasi Czcigodni Antenaci lub Potomkowie w poszukiwaniu
śladów Kosmitów! Do tego należałoby jeszcze dodać Księżycową Jaskinię z obszaru Magury na północy Słowacji
i Tarczę Cyklopa z Tatr Niskich, które opisuję wraz z dr Milošem Jesenským w naszej książce pt. „Tajomstvo
Mesiačnej jaskyne”. Tak nawiasem mówiąc, to istoty podróżujące w UFO wcale nie muszą być i nie są
Kosmitami, ale po prostu ludźmi w różnych stadiach ewolucyjnych – od ewolucyjnie najbliższych nam
psychosomatycznie Nordyków, do dalekich i chłodnych Szaraków. Pomiędzy nimi jest całe spektrum wyglądów i
kształtów istot ludzkich – wyliczono ich kilkadziesiąt!
Podobnie może być z tzw. zwierzętami reliktowymi, które nie wiadomo, jakim cudem przetrwały do naszych
czasów lub zostały do naszych czasów przeniesione wskutek działań ubocznych chronotechniki. Taki Tatzelwurm
, na ten przykład, mógł stanowić prototyp smoka i na dobrą sprawę, to właśnie średniowieczni smokobójcy
wytępili te europejskie warany do tego stopnia, że pozostały one tylko w niedostępnych partiach Alp czy
Karpat... (!!!) Z kolei Nessie też może być zwierzęciem z odległych epok geologicznych Przeszłości. Te
biologiczne anomalie też dadzą się wyjaśnić bez reszty w ten sposób. Co więcej – istnienie takich „ewolucyjnie
nieuzasadnionych” zwierząt, jak np. nowogwinejski rau czy amerykańska chupacabra też można wytłumaczyć
tym, że zostały one przeniesione w nasze czasy z... Przyszłości!
Reasumując to wszystko należy stwierdzić, że wygląda na to, iż obok nas i naszej Rzeczywistości znajduje się
potężny ruch pojazdów i ludzi w wymiarze czasu, który my możemy od czasu do czasu zobaczyć i nawet
utrwalić przy pomocy naszych przyrządów. Tym właśnie można wytłumaczyć fakt istnienia Niewidzialnych
Nieznanych Obiektów Latających, niesamowitych możliwości tych maszyn i działania Istot (a tak naprawdę tylko
Ludzi w wyższych stadiach ewolucji) na naszej planecie. Pierwsze próby chronomocji – jak domniemywam –
miały miejsce w czasie II Wojny Światowej. Hitlerowcom wcale nie chodziło o latający dyskoplan V-7 Vril czy
Haunebu , itp. – mieli wcale niezłe samoloty i nie był on im potrzebny – ale o przenoszenie się w czasie. To
właśnie temu miały służyć hitlerowskie programy badawcze takie, jak „Chronos” czy „Latarnik”. Czy im się to
udało? – bardzo wątpię. To także doskonale wyjaśnia, czemu późniejsze powtórki skonstruowania dyskoplanów
przez Amerykanów, Kanadyjczyków i Rosjan wzięły w łeb – po prostu chodziło o przemieszczanie się w
pięciowymiarowej nadprzestrzeni, a nie tylko w znanej nam czterowymiarowej czasoprzestrzeni... A śladami
tych usiłowań są np. tajemnicze konstrukcje typu tzw. „muchołapki” w Ludwigowicach Kłodzkich, która
przypomina pomniejszone kamienne sanktuarium w Stonehenge. Prawdopodobnie chodzi tutaj o zamknięcie
przestrzeni tak, by doszło do warunków sprzyjających chronomocji. Na jakiej zasadzie to działa? – tego
możemy się tylko domyślać. Fakt pozostaje faktem – istnieje podobieństwo obu tych konstrukcji i ich
przeznaczenie nadal pozostaje niejasne, a obie mogą mieć (ale nie muszą) związek z czasem i
przemieszczaniem się w nim.
Dowodami na istnienie chronomocyjnych pojazdów w ziemskiej atmosferze i poza nią są chociażby ostatnie
spektakularne incydenty z UFO w Polsce – chodzi mi tutaj o przypadki RV Rzeszów (RZ) 20040505-A i RV
Kowale Oleckie (NOG) 20040503-A, gdzie udało się sfotografować „normalnego” UFO wiszącego nad
Rzeszowem i Tachy-UFO przelatujące nad Kowalami Oleckimi w czasie burzy. Tak jak kształty różne są kształty
ludzi z Przyszłości, tak różne są kształty i typy rozmaitych chronotraków, chronobusów czy chronołazów – że
będę się już trzymał terminologii Stanisława Lema (zob. St. Lem – „Dzienniki gwiazdowe Ijona Tichego – Podróż
XX”). Te najmniej zaawansowane technicznie mają widzialny kształt talerzy, zaś te najbardziej – są dla naszych
oczu niewidoczne i stały się widoczne dzięki zastosowaniu aparatów fotograficznych i kamer video, których
migawki są w stanie robić zdjęcia w czasie 1/50 – 1/5000 sekundy na materiałach światłoczułych o czułości
>400 ASA lub elementach CCD.
A co z Kosmitami? – zapyta ktoś.
Być może bytują sobie gdzieś w otchłaniach Kosmosu. Może nas odwiedzają – ale są to raczej odwiedziny
sporadyczne. Podejrzewam, że to dopiero my – ludzie Ich odkryjemy, lub spotkamy na innej planecie. Ale to już
jest temat z innej ballady.
Od czasu do czasu słyszę, jak to polscy reżyserzy zapłakują się nad tym, że brak im już pomysłów na nowe
filmy – a tu proszę – oto gotowy scenariusz nie na jeden, ale na co najmniej pięć filmów. Trzeba tylko wysilić
mózgownicę, a może powstać serial o życiu i dokonaniach Witeliona, Kopernika, Sędziwoja, Twardowskiego,
Retyka i innych uczonych Średniowiecza i Odrodzenia, który byłby o niebo ciekawszy, niż łzawe latynoskie
opery mydlane czy beznadziejne i krwawe seriale policyjne made in Hollywood . Dlaczego nie można sięgnąć do
tej materii literackiej? Nie zezwoli na to cenzura Kościoła katolickiego, bo te postacie miały konszachty z
diabłem? Do tego już doszliśmy? Polskie Archiwum X wciąż czeka na swego odkrywcę i nie chcą odkryć go ci,
którzy albo nie znają, albo się wstydzą historii swojego narodu... A przecież te postacie i ich życie, praca,
szerokie kontakty z ówczesnym światem i dokonania świadczą tylko o tym, że Polacy, a także Słowacy, Czesi,
Węgrzy nie muszą wracać do Europy – jak głoszą to niektórzy politycy – a zawsze w niej byli! Ich życie jest na
to dowodem! Polska nie była i nie jest zaściankiem Europy, żeby musiała do niej wracać na kolanach, co także
dotyczy wszystkich tzw. krajów postkomunistycznych.
Tylko, że my musimy doróść do tej świadomości.