PRZEDMOWA DO PRACY
Władysława Siemaszki i Ewy Siemaszko
LUDOBÓJSTWO
DOKONANE PRZEZ NACJONALISTÓW UKRAIŃSKICH
NA LUDNOŚCI POLSKIEJ WOŁYNIA 1939-1945
I. Monumentalna praca Władysława i Ewy Siemaszków (ojca i córki) o ludobójstwie
ukraińskim na Wołyniu w okresie II wojny światowej jest jakby woluminem w nieistniejącym
wielotomowym dziele o całokształcie ludobójstwa na Polakach w tamtych latach. Polacy byli
wówczas obiektem ludobójstwa - w różnych postaciach i rozmiarach - niemieckiego,
sowieckiego oraz ukraińskiego. Dwa pierwsze są nieźle znane i udokumentowane. Natomiast
ludobójstwo ukraińskie, jak dotąd - znacznie gorzej. To ostatnie, terytorialnie, nie ograniczało
się zresztą, jak wiadomo, do obszaru Wołynia (i części południowego Polesia), lecz objęto
również całą Małopolskę Wschodnią, a nawet część powiatów południowowschodniej Polski
w jej obecnych pojałtańskich granicach. Ale trzeba pamiętać, iż teren byłego województwa
wołyńskiego był pierwszym obszarem ukraińskiego ludobójstwa na Polakach, z ilością
zamordowanych znacznie wyższą niż na terenach poszczególnych byłych województw
Małopolski Wschodniej (województwa: tarnopolskie, stanisławowskie i wschodnia część
lwowskiego) (1). Zatem słusznie Autorzy wzięli to właśnie województwo w pierwszym
rzędzie na warsztat.
Pojęcie i sam termin "ludobójstwo" (angielskie genocide) stworzone zostały we wczesnych
latach czterdziestych przez Rafała Lemkina. Lemkin (1901-1959) był w latach trzydziestych
podprokuratorem Sądu Okręgowego w Brzeżanach (woj. tarnopolskie), później delegowanym
na równorzędne stanowisko w Warszawie, wreszcie adwokatem i wykładowcą Wolnej
Wszechnicy Polskiej tamże. Nad problematyką ludobójstwa (określaną przez niego wówczas
jako "akty barbarzyństwa") pracował już przed wojną. Do Stanów Zjednoczonych przedostał
się w 1941 r. i tam w 1944 r. wydał swoje przełomowe dzieło (2). Był również głównym
twórcą podstawowego w tej dziedzinie traktatu międzynarodowego: Konwencji o
zapobieganiu i karaniu zbrodni ludobójstwa, przyjętej przez Zgromadzenie Ogólne ONZ 9
grudnia 1948 r. W związku z tym w latach pięćdziesiątych dwukrotnie proponowano go do
Pokojowej Nagrody Nobla (3). Zapisy cytowanej K o n w e n c j i , która jest ratyfikowana
przez olbrzymią większość państw świata, muszą być dziś traktowane jako ius cogens, innymi
słowy takie, od których "nie może być odwrotu" (przeciwieństwem jest ius dispositiuum) (4).
Jednocześnie zbrodnia ludobójstwa wpisana jest do większości kodeksów karnych państw
współczesnego świata (5).
W rozumieniu art. II tej K o n w e n c j i "ludobójstwem jest którykolwiek z następujących
czynów, dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych,
etnicznych, rasowych lub religijnych jako takich", dokonanych w różnych postaciach: na
pierwszym miejscu (art. II, pkt a/) figuruje, rzecz jasna, "zabójstwo członków grupy", dalej
jednak (punkty b/-e/) ujęte są również: "b/ spowodowanie poważnego uszkodzenia ciała lub
rozstroju zdrowia psychicznego członków grupy; c/ rozmyślne stworzenie dla członków
grupy warunków życia obliczonych na spowodowanie ich całkowitego lub częściowego
zniszczenia fizycznego; d/ stosowanie środków, które mają na celu wstrzymanie urodzin w
obrębie grupy; e/ przymusowe przekazywanie dzieci członków grupy do innej grupy".
Trzeba tu wyraźnie powiedzieć, że ludobójstwo ukraińskie na Polakach ma w stosunku do
ludobójstwa niemieckiego i sowieckiego szereg fatalnych wyróżników (okoliczności
obciążających):
Po pierwsze, w swoim założeniu obejmowało ono jak najszybszą eksterminację fizyczną
(wymordowanie) - "tam i wtedy" - wszystkich Polaków, których udało się dosięgnąć (6), od
niemowląt po starców, bez jakiejkolwiek różnicy płci lub wieku. Pod tym względem
porównywalne jest ono jedynie do niemieckiego totalnego ludobójstwa na śydach - lecz nie
na Polakach (7). Zresztą, dodajmy, jeśli chodzi o eksterminację śydów - obywateli polskich -
na Kresach południowowschodnich RP, Ukraińcy mieli nie tylko olbrzymi udział we
wszystkich masowych aktach ludobójstwa wspólnie z Niemcami lub samodzielnie pod
niemieckim nadzorem (8), ale dokonywali również podobnych aktów na własną rękę, już
latem 1941 r. w momencie wkraczania wojsk niemieckich (9). Później, już po wspólnej z
Niemcami likwidacji gett, a więc głównie od drugiej połowy 1942 r., Ukraińcy wyłapywali i
mordowali jeszcze pojedynczych ukrywających się śydów (10). Wszystkie te "akcje"
połączone były, przypomnijmy, z olbrzymim rabunkiem mienia (11).
Po drugie, ludobójstwo ukraińskie połączone było z reguły ze stosowaniem najbardziej
barbarzyńskich tortur. Chodzi tu o sięgające XVII i XVIII w. tradycje hajdamackie
(powstania Chmielnickiego (12) i "koliszczyzny" (13)), stosowane już wtedy rąbanie ofiar
siekierami, wrzucanie rannych do studzien, przerzynanie piłą, wleczenie koniem,
wydłubywanie oczu, wyrywanie języków itp. (14). Takich barbarzyńskich czynów Niemcy, a
nawet Sowieci (z reguły) nie dokonywali. Oczywiście było bicie i często bestialskie znęcanie
się w czasie śledztw (15) oraz w obozach koncentracyjnych (gdzie dochodziło jeszcze wielkie
głodowanie i praca ponad siły, zbrodnicze eksperymenty medyczne u Niemców etc.), ale nie
miało miejsca mordowanie połączone z obcinaniem czy wyrywaniem części ciała,
przepiłowywaniem, rozpruwaniem brzuchów i wywlekaniem wnętrzności itp. (16).
W ogóle, dodajmy, w skali europejskiej - rozpatrywane pod kątem stosowanych
straszliwych tortur - ukraińskie ludobójstwo na Polakach porównywalne jest jedynie
częściowo z ludobójstwem chorwackim (ustasze Ante Pavelicia) na Serbach w okresie II
wojny światowej od wiosny 1941 r. Jednak tam praktykowano szeroko masowe wypędzanie
oraz "nawracanie" na katolicyzm, co oznaczało pozostanie przy życiu dużej większości
Serbów, którzy znaleźli się w granicach stworzonego w kwietniu 1941 r. - z łaski Niemiec i
Włoch państwa chorwackiego (17). Natomiast w przypadku ludobójstwa ukraińskiego
praktycznie wszystkich Polaków, którzy wpadli w ręce siepaczy - mordowano. Bowiem,
wbrew kłamstwom strony ukraińskiej, całkowicie obalonym w pracy Siemaszków, nie było
ż
adnych "wezwań do opuszczenia" Wołynia przez Polaków czy wprost ich "wysiedlania".
Odwrotnie, bardzo często Polaków chcących uciekać przed ludobójstwem mającym już
miejsce w sąsiednim powiecie czy gminach zachęcano do pozostania, "gwarantując" im
bezpieczeństwo
(sporadycznie nawet na piśmie!) lub wręcz grożono, że ucieczka traktowana będzie jak
"zdrada" wobec Ukraińców - wszystko po to, by ich wszystkich na miejscu wymordować! (o
czym jeszcze dalej).
Po trzecie, o ile ludobójstwo niemieckie i sowieckie dokonywane było wyłącznie przez
"wyspecjalizowane" zbrodnicze formacje mundurowe: po stronie niemieckiej w
szczególności tzw. Einsatzgruppen der Sicherheitspolizei oraz SD (Sicherheitsdienst); po
stronie sowieckiej wojska NKWD - to inaczej było jeśli chodzi o ludobójstwo ukraińskie. W
tym przypadku obok dominującej scenę banderowskiej Ukraińskiej Powstańczej Armii i (na
Wołyniu) konkurencyjnych formacji bulbowców i melnykowców oraz stworzonej przez
Niemców w drugiej połowie 1941 r. policji ukraińskiej (która w początkach 1943 r.
zdezerterowała), zwłaszcza przy większych ludobójczych akcjach, uczestniczyły w nich
również w sumie dziesiątki tysięcy lokalnych ukraińskich chłopów, w tym tzw.
Somooboronni Kuszczowi Widdiły (formalnie wiejskie oddziały "samoobrony", które jednak
w praktyce stanowiły siły pomocnicze UPA w ludobójstwie na Polakach), sąsiedzi, bandy
uzbrojone w siekiery, widły itp. - rodzaj ukraińskiego pospolitego ruszenia. Mało tego,
towarzyszyły im czasem kobiety, wyrostki, a nawet dzieci ukraińskie, zajmujący się
masowym rabunkiem mienia, podpaleniami i dobijaniem rannych Polaków (18). Działo się
tak mimo nieraz wzajemnej wieloletniej rzekomej przyjaźni, czy wręcz istniejących w
stosunku do pewnych Polaków długów wdzięczności (19).
Dlatego ludobójstwo na Wołyniu w okresie II wojny światowej określam jednoznacznie
jako ludobójstwo u k r a i ń s k i e (a nie, na przykład, jako dokonane przez UPA,
banderowców, nacjonalistów ukraińskich, czy podobnie). Wbrew bowiem temu, co
niejednokrotnie zaznacza w swych publikacjach Wiktor Poliszczuk (pochwalnie cytowany
dalej w tej Przedmowie), genocyd na Wołyniu - jak to dokumentuje praca Siemaszków -
dokonany został przez szerokie rzesze tamtejszych Ukraińców, nie tylko "bojowników" UPA,
ale również grube tysiące zwykłych chłopów (często zresztą do tego przez UPA
przymuszanych), oraz nieraz niestety wspomagających ich w dobijaniu, podpalaniu, a
zwłaszcza rabunku masy kobiet, wyrostków, a czasem nawet dzieci.
Dla całkowitej jasności: 1) Nikt nie twierdzi, że w ludobójstwie i zjawiskach temu
towarzyszących uczestniczyła większość Ukraińców wołyńskich, tym bardziej iż, jak już o
tym była mowa (por. przypis 6), ludobójstwo na Polakach ograniczyć się musiało w zasadzie
do terenów wiejskich; niemniej chodziło tu o poważny segment ludności ukraińskiej Wołynia.
A więc fakty oraz pewna uczciwość nakazują, a co najmniej pozwalają mówić w tym
przypadku o Ukraińcach tout court, podobnie jak cytowany dalej prezydent RFN Roman
Herzog mówi nie o zbrodniach popełnionych przez nazistów czy podobnie, ale o zbrodniach
popełnionych przez Niemców. 2) Jednocześnie trzeba wyrazić wysokie uznanie dla tych
Ukraińców, którzy-dość liczne takie przykłady znajdujemy w pracy Siemaszków - pomagali
Polakom przez ostrzeżenie, krótkie ukrywanie, czy przetransportowywanie do najbliższego
miasta. Za taką pomoc fanatycy z OUN i UPA (zwłaszcza tzw. Służba Bezpeky) często karali
swoich rodaków śmiercią (por. np. Rozdział V, wieś Lisznia, gm. Uhorsk). Ale cała ta pomoc
była, niestety, tylko kroplą w morzu wobec dziesiątków tysięcy wymordowanych wówczas
Polaków.
Po czwarte, osobnej wzmianki wymaga zjawisko szczególnie zbrodniczego podejścia do
małżeństw mieszanych polsko-ukraińskich. W takich mianowicie przypadkach ukraińscy
ludobójcy nierzadko mordowali - gdzie się dało - całe takie rodziny, łącznie z dziećmi (!), lub
dochodziło co najmniej do mordu na polskim współmałżonku. Mało tego, niekiedy pod
groźbą kary śmierci zmuszali ukraińskiego męża czy nawet ukraińską żonę do
własnoręcznego zamordowania polskiego współmałżonka (20) (!!). Takie barbarzyństwo nie
miało, w podobnych sytuacjach małżeństw mieszanych (na przykład polsko-rosyjskich),
nigdy miejsca u Sowietów (21), lub w przypadku małżeństw niemiecko-żydowskich u
Niemców. U tych ostatnich w przypadkach maleństw mieszanych niemiecko-żydowskich
(mimo quasi totalnej Ausrottung niemieckich śydów) wydaje się, że większość owych
małżeństw, choć mocno szykanowanych i doprowadzanych do stanu głodowego, jednak
przetrwała do końca wojny (22). Jako charakterystyczny można tu przytoczyć znany casus
prof. Karla Jaspersa, który ożeniony był z śydówką; jednak małżeństwo to było przez lata w
tragicznej Suizidbereilschafl (gotowości do popełnienia samobójstwa) (23). Zaś żądanie
zabicia przez Niemca czy Niemkę swego żydowskiego współmałżonka - było nie do
pomyślenia.
Po piąte, w przypadkach ludobójstwa niemieckiego i sowieckiego na Polakach chodziło o
zbrodnie dokonane przez okupantów. Tymczasem ludobójstwo ukraińskie dokonane zostało
przez Ukraińców - obywateli polskich, mieszkańców tamtych terenów w okresie II RP, którzy
nie wykazali choćby minimalnej lojalności (24). Ale, dodajmy, gdy było to dla nich
korzystne, Ukraińcy nadal skwapliwie na polskie obywatelstwo się powoływali (25), albo
wręcz, posługując się zrabowanymi dokumentami osobistymi zamordowanych Polaków,
"repatriowali się" pod ich nazwiskami do Polski lub przemieszczali na Zachód (26).
Po szóste (tu wątek poboczny) z ludobójstwem ukraińskim związana była przeważnie
barbarzyńska "taktyka spalonej ziemi". Po zrabowaniu ruchomości i inwentarza
zamordowanych Polaków, ich budynki byty przeważnie palone (wycinano nawet sady!),
często niszczono także budynki publiczne, np. szkolne. W tych ramach zniszczono też
całkowicie dużą liczbę zabytkowych polskich dworów z zabudowaniami gospodarczymi oraz
kościołów i kaplic katolickich (27). Takiego dodatkowego barbarzyństwa nie demonstrowali
na ogół ani Niemcy, ani Sowieci (28).
Wreszcie po siódme, Niemcy od dawna przyznają się do swoich zbrodni i publicznie za nie
przeprosili. Tak np. prezydent RFN Roman Herzog przemawiając w Warszawie na
uroczystościach związanych z 50-leciem Powstania Warszawskiego 1 sierpnia 1994 r.
powiedział wyraźnie: "Pochylam głowę przed bojownikami Powstania Warszawskiego jak też
przed wszystkimi polskimi ofiarami wojny. Proszę o przebaczenie za to, co wyrządzili
Niemcy" (podkreślenie R. S.) (29). Na parę gestów zdobył się również prezydent Rosji Borys
Jelcyn, m. in. kiedy składając 25 sierpnia 1993 r. hołd ofiarom Kalania na Powązkach w
Warszawie, pocałował w rękę prałata Zdzisława Peszkowskiego i wyszeptał słowo
"przepraszam". Wieczorem pokazała to całej Polsce nasza Telewizja (30). Także w literaturze
niemieckiej i od 10 lat - rosyjskiej, omawia się otwarcie ludobójstwo na Polakach. Natomiast
zachowanie Ukraińców w tym względzie jest na ogól kompletnie inne: demonstrowane jest
milczenie, wielkie krętactwo lub wręcz grube kłamstwo. Ten aspekt będzie jeszcze rozwinięty
dalej.
Podsumowując punkt I: ludobójstwo ukraińskie na Polakach w okresie II wojny światowej
pod względem swej bezwzględności i barbarzyństwa, a po jego dokonaniu - po dziś dzień! -
ze względu na zaprzeczenia lub co najmniej grubymi nićmi szyte relatywizowanie i wykręty -
znacznie "przewyższa" ludobójstwo niemieckie i sowieckie.
II. Byłe województwo wołyńskie, które Autorzy wzięli na warsztat pod kątem ukraińskiego
ludobójstwa, było terenem, gdzie przed 1940 r. mieszkało około 350 tys. Polaków, którzy
stanowili zaledwie niecałe 17% ludności. Masowe wywózki sowieckie w okresie 1940-1941
zredukowały jeszcze ten procent. Globalne straty Polaków z rąk ukraińskich Autorzy oceniają
na 50 do 60 tysięcy. Ale trzeba jeszcze raz podkreślić, że niezależnie od ludobójstwa na
Polakach, Ukraińcy uczestniczyli wszędzie, wspólnie z Niemcami lub samodzielnie,
dosłownie wszędzie, w ludobójstwie dokonanym na około 200 tys. wołyńskich śydów-
obywatelach polskich - sprawa, do której w pracy również się nawiązuje, choć nie stanowi
ona jej właściwego tematu (31).
W pracy metodycznie przebadane są tereny wszystkich 11 powiatów byłego województwa
wołyńskiego - od Bugu po granicę polsko-sowiecką z 1939 r. W ramach powiatów
uwzględnione są wszystkie gminy wiejskie (łącznie 103) i miejskie, wreszcie - "baza
podstawowa" - pojedyncze wsie, osady, kolonie, futory etc., łącznie około 1720 jednostek!, w
których zdołano ustalić (często, jeśli nie przeważnie -w sposób niepełny) ludobójstwo na
Polakach. Niezależnie od tego przy każdej z gmin odnotowane są te jednostki administracyjne
(wsie, kolonie, osady itp.), w których również mieszkali Polacy, ale co do których nie udało
się uzyskać jakichkolwiek wiadomości - w sumie jest ich nieco więcej (około 1790), niż
owych, o których jakieś wiadomości zostały zebrane. Ponieważ jednak ukraińskie
ludobójstwo na Polakach, wyraźnie "centralnie sterowane", przebiegało w 1943 r.
metodycznie i globalnie przez wszystkie tereny Wołynia od wschodu na zachód - nie ma
najmniejszych powodów do złudzeń, że owe "ciemne plamy" były jakimiś wyspami spokoju.
Odwrotnie, jako pewnik przyjąć trzeba, że w znakomitej ich większości Polacy, którzy nie
zdołali uciec lub stawić skutecznego oporu, poddani zostali ludobójstwu tak, jak ich rodacy w
miejscowościach, w których owo ludobójstwo udało się udokumentować. A więc trafnie, a
jednocześnie z ostrożnością, Autorzy przedstawiają dla tych miejscowości ogólne dane
szacunkowe. Dodajmy, nie pomijają oni również "delikatnej" sprawy nielicznych polskich
odwetów na ukraińskich ludobójcach, gdy zrozpaczeni bliscy okrutnie torturowanych i
zamordowanych Polaków atakowali wsie ukraińskie. Na ten temat sprawiedliwie pisze prof.
Tadeusz Piotrowski (32): "zaiste byłoby zdumiewające, gdyby nie było takich akcji
odwetowych". Zaś Wiktor Poliszczuk stwierdza: "(...) Chociaż były akcje odwetowe ze strony
Polaków (...), to one, jeśli chodzi o zasięg, były kroplą w morzu masowych mordów, jakich
dopuściła się OUN-UPA na Polakach" (33).
Imponujący jest zakres wykorzystanych przez Autorów źródeł (por. szczegóły w
Bibliografii). Wielką wagę mają również umieszczone w Dokumentach liczne relacje
ś
wiadków ukraińskiego ludobójstwa oraz inne dokumenty. W sumie jest to praca wzorcowa,
stanowiąca przykład dla podobnej pracy cry prac o ukraińskim ludobójstwie na Polakach w
Małopołsce Wschodniej (34), również pilnie potrzebnych.
 III. Warto rzucić okiem na to, jak owo szczególnie barbarzyńskie ludobójstwo
ukraińskie na Polakach potraktowane jest w oświadczeniach ukraińskich i polsko-ukraińskich
oraz w literaturze ukraińskiej i polskiej.
A. Wspomnieliśmy już wyżej o wypowiedziach w sprawę ludobójstwa, ciążącego na ich
własnych rodakach, prezydentów Niemiec i Rosji. Nic podobnego dotąd nie miało miejsca ze
strony ukraińskiej. Mocno reklamowane "wspólne oświadczenie prezydentów Polski i
Ukrainy o porozumieniu i pojednaniu" z 21 maja 1997 r., deklarujące w preambule, że
"przyszłość stosunków polsko-ukraińskich należy budować na prawdzie i sprawiedliwości",
wspomina jedynie w pół zdania - "nie można zapominać o krwi Polaków przelanej na
Wołyniu, zwłaszcza w latach 1942-1993 (...) ", przemilcza jednak dalej całkowicie takąż krew
polską przelaną w Malopolsce Wschodniej, zaś przypominając "akcję Wisła" jakby zestawia
rzeczy całkowicie nieporównywalne, bo w tej akcji, podyktowanej zresztą stanem wyższej
konieczności państwowej (konieczność pozbawienia UPA bazy logistycznej, która
funkcjonowała wyłącznie w oparciu o miejscową ludność ukraińską i mogła zapewniać
upowcom kwatery, wyżywienia oraz materiał ludzki jeszcze przez dalsze lata), nie było śladu
ludobójstwa. W sumie oświadczenie z 1997 r. nie rozwiązuje zasadniczej sprawy przyznania
się strony ukraińskiej do ludobójstwa na Polakach i publicznego przeproszenia za to Polaków
(35).
Co do stanowiska - w interesującej nas dziedzinie - co najmniej dużego odłamu wysokiego
szczebla kleru kościoła greckokatolickiego (obecnie określającego się również nazwą
kościoła bizantyjsko-ukraińskiego) wystarczy zacytować wypowiedź mitrata Stefana
Dziubiny z Przemyśla w "homilii" na uroczystościach 11 maja 1997 w Jaworznie, gdzie m. in.
przedstawił "Ukraińską Powstańczą Armię jako ukraińską samoobronę przed Polakami",
którzy "ulegając hitlerowskiej prowokacji mordowali i palili wsie ukraińskie na Wołyniu,
wobec czego Ukraińcy uzbroili się i zaczęli bić i Niemców, i Polaków" (36). Takie
twierdzenie, które nie mogło być wypowiedziane bez akceptacji głowy kościoła
greckokatolickiego w Polsce, padło wobec obecnych tam m. in. prezydentów Polski i Ukrainy
(37). Tenże mitrat 7 lipca 2000 r. wygłosił arcykłamliwe, prowokacyjne i wprost
bulwersujące polską opinię publiczną kazanie z okazji pochówku członków UPA w
Pikulicach na obrzeżach Przemyśla (38). Jak pisaliśmy już w związku z tym parę lat temu:
"uważamy, że za taką publiczną perwersję podstawowej i silnie moralnie zabarwionej prawdy
historycznej powinno się u nas karać, podobnie jak w RFN karze się tzw. Auschmitzluge... "
(39).
Natomiast wśród polskich Ukraińców świeckich w ostatnich latach na czoło wysunął się
niejaki R. Drozd z publikacją o UPA, złożoną głównie ze "starannie dobranych" dokumentów
i krótkich wprowadzeń (40). Uderza kłamliwość owej publikacji, gdzie na przykład na s. 117-
118 czytamy: "Konflikt polsko-ukraiński na przełomie 1942/93 r. przekształcił się w swoistą
polsko-ukraińską wojnę partyzancką [!], trwającą do 1947 r., która pochłonęła po obu
stronach kilkadziesiąt tysięcy ofiar. (...) Moim zdaniem liczby poniesionych ofiar po obu
stronach będą bardzo przybliżone" (po polsku powinno być "zbliżone"). Takiego
megakłamstwa nikt z Ukraińców bodaj dotąd nie wysunął! Ocenić to trzeba jako wielką UPA-
Luge.
Dalej (s. 118) Drozd następująco próbuje "maskować rzeczywistość": "Oczywiście trudno
tutaj wskazać, kto był stroną atakującą, a kto broniącą się, gdyż na napad odpowiadano
napadem, mordem na mord, grabieżą na grabież, podpaleniem na podpalenie, a wszystko to
usprawiedliwiano przeprowadzaniem akcji odwetowej. Można jedynie przyjąć, że stroną
atakującą była ta, która stanowiła większą silę na danym terenie. (...) ". Otóż pomijając już
fakt, iż - jak Drozd doskonale wie - na Wołyniu na terenach wiejskich mniejszość polska
prawie wszędzie stanowiła mniejszą siłę (a więc nawet według niego musieli atakować
Ukraińcy!), praca Siemaszków doskonale dokumentuje, jak to UPA w 1943 r. rozpoczęła
ludobójstwo całkowicie nieprzygotowanych Polaków. Ci ostatni byli w stanie zorganizować
jedynie ograniczone samoobrony, zaś do odwetów doszło w niewielu przypadkach.
B. Jeśli chodzi o ukraińską literaturę historyczną, w przeciwieństwie do niemieckiej i
rosyjskiej (41), w swej znakomitej większości "twardo" stoi ona na stanowisku nie
przyznawania się do popełnionego przez swych rodaków ludobójstwa na Polakach w okresie
II wojny światowej.
Totalne kłamstwo w tej dziedzinie zaingurował bezpośrednio po II wojnie światowej sam
M. Łebed', główny herszt ukraińskiego ludobójstwa na Polakach (pełniący obowiązki
osadzonego wówczas, w wyjątkowo dobrych warunkach, w Sachsenhausen S. Bandery), w
książce o UPA wydanej już w 1946 r. (42) Łebed' zauważa (s. 51), że "dużym ciosem" dla
Niemców było przejście do szeregów UPA (w początkach 1943 r.) całej ukraińskiej policji i
tzw. szucmanów-Ukraińców na terenie całego Wołynia i Polesia (oczywiście przemilcza, że
owa wysługująca się Niemcom policja miała wielki udział w ludobójstwie wołyńskich
ś
ydów, o czym była już mowa wyżej, oraz że zdążyła ona wymordować licznych Polaków).
Dalej Łebed' pisze (s. 52): "Na ich miejsce Niemcy zaproponowali Polakom stworzyć polską
policję. Wśród polskiej społeczności Wołynia znalazło się wielu ludzi zaślepionych
historyczną nienawiścią do narodu ukraińskiego, którzy poszli na usługi Niemców. (...) Z tych
polskich oddziałów stworzyli Niemcy odrębne karne oddziały policyjne, które wsławiły się
największymi i najokrutniejszymi mordami i grabieżami ludności ukraińskiej. (...)
Historyczna nienawiść Polaków wobec narodu ukraińskiego zbierała swoje żniwo. (...)
Przekonana przez poprzednie rządy Polski do kolonizacji ziem ukraińskich, wychowana w
duchu szowinistycznym i w ślepej nienawiści do wszystkiego co ukraińskie, polska ludność
Wołynia i Polesia zdawała obecnie kolejny raz swój egzamin. Do tego trzeba jeszcze
wspomnieć, że bolszewickie oddziały partyzanckie otrzymywały pewną pomoc i informacje
w polskich koloniach co do ukraińskiego ruchu niepodległościowego. Zatem nic dziwnego, że
cierpliwość narodu się skończyła. (...) On przeszedł do samoobrony i odpłacił za wszystkie,
wiekami nabrzmiałe krzywdy. - Aby nie dopuścić do żywiołowej masowej akcji antypolskiej i
wzajemnej walki ukraińsko-polskiej (...) Ukraińska Powstańcza Armia usiłowała wciągnąć
Polaków do wspólnej walki przeciw Niemcom i bolszewikom. Kiedy jednak nie dało to
ż
adnego wyniku, UPA dała ludności polskiej rozkaz opuszczenia ukraińskich terenów
Wołynia i Polesia. (s. 73) (...) Latem 1943 r. prawie cały Wołyń znajduje się we władaniu
UPA. Polacy, którzy otrzymali rozkaz opuścić teren, przeważnie dobrowolnie ten rozkaz
wykonali. Ich majątek nieruchomy przeszedł na własność narodu ukraińskiego. Tym samym
przestały istnieć stworzone po 1920 r. polskie kolonie, jak różnego rodzaju Sienkiewiczówki,
Ludwikówki itp. (...)".
Dokonajmy, w największym skrócie, przeglądu kłamstw Łebedia.
1) Przypisywanie polskim "karnym oddziałom policyjnym" "największych i
najokrutniejszych mordów" i to jeszcze p r z e d u k r a i ń s k i m l u d o b ó j s t w e m n a
P o l a k a c h (bo taką sekwencję Łebed' zastosował) nie znajduje potwierdzenia w pracy
Siemaszków, ani w innych poważnych polskich pracach naukowych. 2) Co do rzekomego
wychowywania Polaków w duchu szowinistycznym i w ślepej nienawiści "do wszystkiego co
ukraińskie", sytuacja przedstawiała się wręcz odwrotnie: w szczególności w świetle setek
relacji wykorzystanych w pracy Siemaszków, wyłaniają się dobre, nieraz wręcz przyjazne
stosunki między ludnością polską a ukraińską na Wołyniu w okresie przedwojennym,
prowadzące do mieszanych małżeństw itp. Te dobre stosunki całkowicie zrujnowała dopiero
przeprowadzana na wielką skalę akcja głównie galicyjskich agitatorów OUN-UPA,
propagujących skrajny, wręcz ludobójczy szowinizm ukraiński. 3) Fabrykacje wskazane w
dwu poprzednich punktach potrzebne były jednak Łebediowi po to, aby wylansować
kłamstwo o tym, że na Wołyniu sami Polacy "spowodowali" krwawe akcje ukraińskie. W
owej rzekomej "samoobronie", wprost sprowokowanej przez Polaków, naród ukraiński
jedynie "odpłacił za wszystkie, wiekami nabrzmiałe krzywdy". Rodzaj tej "odpłaty" nie jest
sprecyzowany, nie mniej jest oczywiste, że w sposób nieco zawoalowany usiłuje się tu
usprawiedliwiać ukraińskie ludobójstwo na niemal bezbronnych Polakach. 4) Dalej - dość
niespodziewanie i jakby chcąc pomniejszyć rozmiary "ukraińskiej odpłaty za wszystko" -
Łebed' oferuje dalsze kłamstwa o tym, jak to UPA, "aby nie dopuścić do żywiołowej masowej
akcji antypolskiej", usiłowała przyciągnąć Polaków do wspólnej walki przeciw Niemcom i
bolszewikom. Tymczasem w rzeczywistości żadnych takich autentycznych prób nie było -
poza zdradzieckim "wabieniem", a potem mordowaniem Polaków (43). 5) Co do rzekomego
upowskiego "rozkazu", aby ludność polska opuściła teren Wołynia, nigdy - jak wykazuje
praca Siemaszków - czegoś takiego nie było. Odwrotnie - perfidnie zachęcano Polaków do
pozostania na miejscu, udzielano im nawet gwarancji na piśmie, by ich "we właściwym
czasie" wymordować (bliżej o tym dalej). Zresztą sam taki "rozkaz" byłby zbrodniczym
bezprawiem. 6) Przechwałki Łebedia o tym, jakoby latem 1943 r. "prawie cały Wołyń"
znajdował się we władaniu UPA są kolejną fabrykacją. Bowiem miasta i w większości
miasteczka wołyńskie były wówczas nadal obsadzone przez załogi niemieckie (częściowo
przez sprzymierzonych z nimi Węgrów) i właśnie dzięki temu tysiącom Polaków udało się
uratować, tam się chroniąc. "Konkretna" wiadomość Łebedia (s. 50) o tym, jakoby upowcom
udało się zdobyć powiatowe miasto Horochów na południowozachodnim Wołyniu, jest
całkowicie sfabrykowana (44). 7) Twierdzenie Łebedia, że Polacy, którzy otrzymali "rozkaz"
opuścić teren, "przeważnie dobrowolnie ten rozkaz wykonali" - jest całkowitym zmyśleniem.
W rzeczywistości - co znów wykazuje praca Siemaszków - były jedynie nie zawsze udane,
gdy rzeź już bezpośrednio zagrażała, ucieczki do miast i miasteczek spod kul, noży i siekier
ukraińskich ludobójców. 8) Wzmiankowane przez Łebedia przejście "majątku nieruchomego"
Polaków "na własność narodu ukraińskiego" (pomijając całkowite bezprawie takiej upowskiej
"nacjonalizacji") - jak to dokumentuje praca Siemaszków - wyraziło się w tym, że domy i
zabudowania polskie były z reguły przez upowców barbarzyńsko palone, pozostawała sama
ziemia. Jednocześnie Łebed' przemilcza sprawę wielkiego majątku ruchomego Polaków,
który masowo rozgrabiły tysiące Ukraińców i Ukrainek - zjawisko również szeroko
udokumentowane w pracy Siemaszków. 9) Wreszcie nacechowana satysfakcją uwaga
Łebedia o tym, że "przestały istnieć stworzone po 1920 r. polskie kolonie, jak różnego
rodzaju Sienkiewiczówki, Ludwikówki itp. " również zawiera przewrotne fałszerstwo, a
mianowicie sprawę tysięcy pomordowanych Polaków oraz ich spalonych domostw sprowadza
do powstałych po Traktacie Ryskim 1921 r. "polskich kolonii". Tymczasem owe "kolonie"
(cywilne i wojskowe) stanowiły zaledwie niewielką część polskich gospodarstw rolnych
istniejących na Wołyniu od pokoleń. Nawet wskazana przez Łebedia Ludwikówka (gm.
Młynów, pow. Dubno) była tego rodzaju starą osadą polską.
Podsumowując ten wątek: niemal bezpośrednio po wielkim, dokonanym pod
kierownictwem Łebedia ukraińskim ludobójstwie na Polakach na Wołyniu, ów zbrodniarz
przygotował i ogłosił w 1946 r. arcykłamliwą publikację, usiłującą całkowicie zanegować
owo ludobójstwo. Tymi częściowo zmodyfikowanymi kłamstwami, co najmniej w pewnym
zakresie, posługuje się nadal większość ukraińskich historyków, wzmiankowany już
grekokatolicki mitrat oraz, na przykład ostatnio, polski autor R. Torzecki (o którym dalej).
Dodajmy iż Łebed', na początku wojny wyszkolony przez gestapo, po kapitulacji Niemiec w
1945 r. ukrywał się w Rzymie, korzystając m. in. z pomocy pewnych grekokatolickich
dygnitarry kościelnych z Watykanu. Dość szybko nawiązał kontakt z CIA. W 1949 r.
wpuszczono go do USA jako "eksperta" CIA na bazie no questions asked. śyt tam do chwili
ś
mierci w 1998 r. absolutnie nie niepokojony (45), podczas gdy jego czyny jednoznacznie
kwalifikowały go do kary śmierci.
Przyjrzyjmy się obecnie Historii Ukrainy J. Hrycaka, "dyrektora Instytutu Badań
Historycznych Uniwersytetu we Lwowie", świeżo wydanej w przekładzie polskim (46).
Hrycak pisze m. in. o "... "rzezi wołyńskiej" -wzajemnej i krwawej czystce etnicznej, której
ofiarami padło po obu stronach tysiące spokojnych mieszkańców". Dalej czytamy m.in.:
"Było to krwawe starcie dwóch nacjonalizmów, posiadających długą listę wzajemnych
krzywd i nienawiści. śadna ze stron konfliktu nie była ani całkowicie niewinna, ani
całkowicie winna". Rzuca się w oczy, że Hrycak pisząc o liczbie zamordowanych Polaków
wspomina, iż "zawodowi polscy historycy szacują liczbę ofiar z polskiej strony na 60-100
tysięcy osób (z tego około 50 tysięcy przypada na Wołyń), a z ukraińskiej na około
trzykrotnie mniejszą" (a więc na około 20-30 tysięcy - sic!) (47). Tak więc, ukraińskie
ludobójstwo na Polakach przedstawione zostało jako "wzajemna krwawa czystka etniczna"
(podkr. R. S.), rodzaj "bratobójczego konfliktu", albo - jak to określają niektórzy inni
Ukraińcy - "wojny domowej", czy wręcz "wojny polsko-ukraińskiej" (sic!) (48). Z równym
powodzeniem, jak to ujął prof. T Piotrowski, można byłoby mówić o wojnie niemiecko-
ż
ydowskiej! (49).
Podobne pozycje zajmują, w mniejszym lub większym stopniu różni ukraińscy naukowcy,
uczestniczący w organizowanych od 1996 r międzynarodowych seminariach historycznych na
temat "stosunków polsko-ukraińskich w latach II wojny światowej" (50). Ukraińcy ci
(podobnie jak już cytowany Hrycak, który w tych seminariach udziału nie bierze) w sposób
skoncertowany mówią przeważnie o obopólnej polsko-ukraińskiej rzezi, mają "wątpliwości",
kto tę rzeź rozpoczął, operują nieprawdą, na poparcie swych tez nie przedstawiają dowodów
etc. Systematyczną krytykę czterech pierwszych seminariów w tej serii dał W Poliszczuk
(51). Omawiając wypowiedź jednego z ukraińskich dyskutantów, formułuje on następujące
ogólne uwagi (s. 19-20): "Prawie każde zdanie, każda wypowiedź nie tylko tego, ale też
innych ukraińskich uczestników seminarium, wymagałaby zasadniczej polemiki, tak one
nasycone są propagandą, kłamstwem, wypaczeniami". Jeśli chodzi o stronę polską,
Poliszczuk podkreśla często niezbyt dobre przygotowanie, dopuszczanie się "deformacji"
(kiedy na przykład cytowany przez nas również R. Torzecki używa w odniesieniu do
wydarzeń wołyńskich 1943 r. sformułowania "walki bratobójcze"), kierowanie się nie
prawdą, lecz "poprawnością polityczną". W pewnych publikacjach ukraińskich dochodzą do
tego nieraz wprost prowokacyjne żądania rewizji obecnych granic z Polską, grube i wręcz
niepoczytalne oskarżanie i obrażanie Polaków itp. (52).
Cennym wyjątkiem jest mało znana w Polsce, wydana w Moskwie 270-stronicowa praca
ukraińskiego profesora Witalego Masłowśkiego, zatytułowana Z kim i przeciw komu
wojowali ukraińscy nacjonaliści w latach II wojny światowej (53). Autor opiera się częściowo
na źródłach archiwalnych oraz na literaturze, głównie ukraińskiej i polskiej. W ostatnim
rozdziale swej pracy z dużym uznaniem wielokrotnie cytuje Poliszczuka (o którym dalej),
zresztą cały ów rozdział zatytułował "OUN-UPA oczyma Ukraińca Wiktora Poliszczuka".
Ujawnia i piętnuje ludobójstwo popełnione na ludności polskiej na Wołyniu i w Małopolsce
Wschodniej. Jednocześnie piętnuje niebezpieczną działalność poslupowskich nacjonalistów
na obecnej Ukrainie, nie tylko we Lwowie, ale nawet w Kijowie, "galicyjski fundamentalizm"
itp. (54), propagowanie "doncowszczyzny", "stawianie pomników SS-owcom 14. Dywizji
Strzelców SS-Halyczyna, kierownikom OUN-UPA E. Konowalcowi, A. Melnykowi, S.
Banderze, R. Szuchewiczowi i innym, sławienie morderców Polaków, śydów, Rosjan,
Ukraińców jako "narodowych bohaterów Ukrainy", ich nazwiskami nazywa się ulice i place,
wydobywa się nienawistny ludziom duch doncowszczyzny i banderowszcryzny" (55).
Dodajmy, że prof. Masłowśkyj został zamordowany w październiku 1999 r. we Lwowie przez
tzw. "nieznanych sprawców", w rzeczywistości wyraźnie ludzi z kręgów zbrodniczych
fanatyków postupowskich, co kojarzy się z podobnymi mordami OUN w latach
międzywojennych oraz UPA w latach późniejszych (56).
Prawdomówne i wartościowe są również pewne artykuły ogłoszone w dwóch
czasopismach ukraińskich na Wołyniu w latach dziewięćdziesiątych - "Diatoh" (Równe) i
"Sprawedływist" (Łuck). Na przykład w pierwszym z nich (nr 49, grudzień 1993) ukazał się
artykuł pod wszystko mówiącym tytułem (tłumaczymy z ukraińskiego): Tragedia Wołynia:
ludobójstwo na ludności polskiej. Świadczą dokumenty.
Podobnie do Hrycaka i innych autorów z Ukrainy, z drobnymi wyjątkami, przedstawia się
literatura ukraińska ukazująca się na Zachodzie, głównie w Ameryce Północnej. Takim
duchem przepojony jest np. wydawany od wielu lat w Toronto "Litopys UPA" (57).
Cytowany już O. Subtelny pisze o ludobójstwie na Wołyniu m.in. (58): "Według źródeł
polskich, w latach 1943-4 około 60.000-80.000 polskich mężczyzn, kobiet i dzieci zostało
zmasakrowanych na Wołyniu przez Ukraińców. (...) Ukraińcy twierdzą, że masakry ich
rodaków rozpoczęły się
wcześniej, w 1942 r., kiedy Polacy zlikwidowali tysiące ukraińskich wieśniaków w
przeważnie zamieszkałych przez Polaków rejonach Chełmszczyzny [!] i że kontynuowali to
oni w latach 1944-45 w stosunku do bezbronnej ukraińskiej mniejszości na zachód od Sanu
[!]. W każdym razie jest rzeczą jasną, że zarówno ukraińskie, jak i polskie jednostki zbrojne,
zaangażowały się w totalną rzeź doprowadzając do krwawego apogeum nienawiść, która
wzrastała między oboma narodami przez pokolenia". A więc rzekomo Polacy zaczęli masowo
mordować Ukraińców (59), a potem doszło do rodzaju wojny domowej między jednostkami
zbrojnymi obu stron.
Wyjątkiem godnym najwyższego uznania są liczne publikacje znanego w Polsce Wiktora
Poliszczuka, Ukraińca z Wołynia, doktora nauk politycznych Uniwersytetu we Wrocławiu, od
dwudziestu lat zamieszkałego w Kanadzie, ale często odwiedzającego Polskę (60). Z jego
prac nas tu szczególnie interesujących wymienić należy cytowane już: Gorzką prawdę.
Zbrodniczość OUN-UPA, oraz Manowce polskich historyków, dalej trójjęzyczną Ocenę
polityczną i prawną OUN-UPA (61). Ideologię nacjonalizmu ukraińskiego według Dmytra
Doncowa (62) oraz Integralny nacjonalizm ukraiński jako odmiano faszyzmu (dwa tomy:
1998 i 2000) (63). Wymieńmy również cytowane już wspomnienia Danyły Szumuka, który
służył jako "politruk" w UPA, następnie wiele lat spędził w łagrach sowieckich, a który
wspomina krytycznie o mordach na Polakach (64).
Jeśli chodzi o literaturę polską z lat dziewięćdziesiątych, ukazało się parę mniejszych prac,
raczej przyczynkowych, odnoszących się do ludobójstwa na Polakach na Wołyniu. Są to
przeważnie zbiory dokumentów (zwłaszcza relacji świadków, mających walor dokumentarny)
(65); inne z owych prac trajlują o ludobójstwie ukraińskim w poszczególnych powiatach czy
wręcz gminach Wołynia (66). Jednak żadna z nich, nawet w przybliżeniu nie dorównuje pracy
Siemaszków - nie ma charakteru kompleksowego, nie zawiera takiej ilości przeprowadzonych
badań i bogactwa źródeł, żadna z nich nie posiada również walorów definitive work, o czym
jest mowa przy końcu tej Przedmowy. Ważna rolę dokumentacyjną spełnia wydawane we
Wrocławiu czasopismo "Na Rubieży" (67). Z drugiej strony co najmniej paru zawodowych
historyków wypisuje rzeczy, które nieraz są jedynie jakimiś półprawdami lub wręcz
kłamstwem, dąży do przemilczania spraw jednoznacznie obciążających stronę ukraińską,
usiłuje tworzyć im jakieś alibi. Prace te są inspirowane, jak się wydaje, m.in. duchem
"Kultury" Giedroycia oraz jego w tym zakresie eksperta, wzmiankowanego już Osadczuka
oraz importowaną z USA, w tym wypadku wprost absurdalną political correctness,
"polityczną poprawnością", fałszującą w tym zakresie prawdę.
Można tu wymienić m.in. publikacje W Serczyka (68) i T. Olszańskiego (69), zaś z
publikacji ostatnich: H. Dyldgową (70) oraz wręcz głęboko kłamliwy w interesującym nas
zakresie artykulik R. Torzeckiego. W tekście tym wprost poraża następujący fragment (71):
"Często słyszy się, że konfrontacja była planowym działaniem Ukraińców, którzy chcieli
całkowicie pozbyć się Polaków, mordując ich, na co dziś nie mamy żadnych dowodów [!].
Ukraińcy podjęli decyzję usunięcia Polaków ze spornych terenów przez ich wyrugowanie, a
nie wymordowanie [!]. Dopiero kiedy się to nie powiodło, a Polacy nie chcieli opuścić
terenów, doszło do użycia siły [!]".
Czyżby, jak twierdzi Torzecki, "nie ma żadnych dowodów" na to, że Ukraińcy dokładnie
planowali ludobójstwo na Polakach ? Można tu odesłać do pracy zbiorowej pod red.
Władysława Filara, w której powołuje się on na dokument z Archiwum SBU Obwodu
Wołyńskiego zawierający odnośną tajną dyrektywę terytorialnego dowództwa UPA-Piwnicz,
podpisanej przez "Kłyma Sawura" (Roman Dmytro Klaczkiwśkyj) (72). Natomiast praca
Siemaszków drobiazgowo dokumentująca przebieg systematycznego ludobójstwa na Wołyniu
latem 1993 r. według jednego schematu i obejmującego w tych samych interwałach
czasowych duże obszary, w wyniku którego dokonywano miesiąc po miesiącu "oczyszczanie"
Wołynia ze wschodu na zachód z ludności polskiej - ostatecznie potwierdza wybitnie
planowy charakter tych zbrodni. Dalej - sprawa już poruszona w związku z kłamstwami
Łebedia - na jakiej to podstawie prawnej i moralnej rzekomo "Ukraińcy podjęli decyzję [!]
usunięcia Polaków" z ziemi, na której oni żyli w większości od pokoleń, "przez ich
wyrugowanie" (!?). Chodziło tutaj o całkowicie bezprawne rzekome "ultimatum", co do
którego strona ukraińska po dziś dzień rozpowszechnia kłamstwa (np. "na Wołyniu
informowano ludność polską, że w ciągu 98 godzin musi wyjechać za Bug, w przeciwnym
razie będzie ona podlegała likwidacji" - por. Polska-Ukraina..., op. cit., t. 3, s. 83), a którego
to "ultimatum", jak praca Siemaszków dokumentuje, na Wołyniu w ogóle nie było.
Przeciwnie, jak to wykazują Siemaszkowie, w dużej ilości przypadków Ukraińcy perfidnie
odradzali Polakom ucieczkę pod pretekstem, iż "nic im nie grozi", czasem dając nawet
"gwarancje" na piśmie (!); niekiedy mówili im, że ucieczka będzie wręcz traktowana jako
zdrada (!); lub nawet wabili Polaków, którzy uciekli np. do Krzemieńca, do powrotu na wieś i
tych, którzy w dobrej wierze lam powrócili, zamordowali. Wreszcie, według Torzeckiego,
dopiero kiedy "Polacy nie chcieli opuścić terenów" - dlaczego i dokąd konkretnie mieli się
oni udać na nędzę i poniewierkę na żądanie bandytów? - "doszło do użycia siły" (co znów
zostało sformułowane w ten sposób, że mogło by oznaczać "tylko" usunięcie przy użyciu
siły!). W taki oto pożałowania godny sposób Torzecki opisał i podsumował ludobójstwo na
50-60 tysiącach wołyńskich Polaków.
Wielu autorów tej grupy, w większym czy mniejszym zakresie, forsuje "naukowo" to, co
"praktycznie" postulował były wicemarszałek Sejmu III RP Aleksander Małachowski, który
na "Kongresie Ukraińców w Polsce" w 1997 r. oświadczył: "Odkrywanie prawdy o historii
jest rozdrapywaniem ran, a my musimy rany goić (...)" (73). Dzieje się to wszystko w
sytuacji, gdy jeszcze dzisiaj ludobójstwo ukraińskie jest znane wielu Polakom ze strasznego
osobistego doświadczenia (74).
IV Podsumowując całość: dzieło Siemaszków doskonale dokumentuje całokształt
ludobójstwa ukraińskiego na Polakach na Wołyniu w latach II wojny światowej. Stanowi w
swej dziedzinie to, co w świecie anglosaskim określa się często jako definitive work - pracę
ostateczną w sensie pełnego, dogłębnego i obiektywnego przebadania tematu. Oczywiście w
przyszłości potrzebne jeszcze będą pewne uzupełnienia tu czy tam, pewne poprawki tu i
ówdzie, badania w archiwach zagranicznych. Ale całość tematu jest już w zasadzie
wyczerpana, prawidłowe wnioski wysnute.
Już nikt - z wyjątkiem notorycznych falsyfikatorów- nie będzie mógł mieć cienia
wątpliwości co do tego, kto interesujące nas ludobójstwo "zaczął". Nikt nie będzie mógł nadal
fabrykować legendy na temat tego, jak to rzekomo na Wołyniu - pomijając zresztą krzyczące
bezprawie, które taka akcja musiałaby oznaczać - Ukraińcy najpierw "tylko" żądali, aby
Polacy "dobrowolnie" opuścili tę ziemię. Nikt nie będzie mógł kwestionować faktów
planowego i szczególnie barbarzyńskiego ukraińskiego ludobójstwa na wołyńskich Polakach,
stanowiących tam zaledwie kilkanaście procent ludności, a w dodatku niemal zupełnie
bezbronnych. Nikt uczciwy wreszcie nie będzie mógł choćby tylko bezmyślnie określać
interesujących nas tu wydarzeń na Wołyniu po prostu jako "wojnę domową", "bratobójczy
konflikt", "zderzenie dwu nacjonalizmów", "wojnę polsko-ukraińską" itp.
Praca Siemaszków, produkt ponad dziesięcioletniego trudu, stanowi obszerne i
podstawowe dzieło w zakresie podjętej tematyki, zrealizowane na skalę u nas w tej dziedzinie
dotąd nie spotykaną, zapełniającą pokaźną lukę w historii Polski okresu II wojny światowej w
ogóle, a historii ludobójstwa na Polakach w tamtym okresie w szczególności.
W sumie wyłania się obraz szczególnie bestialskiego ludobójstwa, do którego druga strona
nie chce się do tej pory przyznać. Bowiem Ukraińcy, jak dotąd, nie poszli drogą Niemców,
ani nawet Rosjan, którzy oficjalnie uznali popełnione przez siebie ludobójstwo. Ukraińcy
wybrali tu raczej "metodę turecką" - ponieważ Turcy, jak wiadomo, do dziś nie chcą się
przyznać do popełnionego w latach I wojny światowej ludobójstwa na około półtora milionie
Ormian (75). Urzędowe czynniki tureckie przez cale dziesięciolecia na ten lemat milczały.
Dopiero kiedy młodzi Ormianie zaczęli w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych - "dla
przypomnienia imperialistycznemu rządowi tureckiemu zbrodni dokonanych na narodzie
ormiańskim" - zabijać tureckich dyplomatów (ofiarą padli m.in. ambasadorzy w Wiedniu,
Paryżu, Watykanie i Belgradzie), konsulów etc., ruszyła spora turecka "kontrofensywa
publicystyczna" (76). W jej ramach usiłuje się przedstawić wydarzenia z roku 1915 i z lat
późniejszych jako tragiczną "wojnę domową", w dodatku wywołaną przez mniejszość
ormiańską (dziwne podobieństwo do ukraińskich kłamstw odnośnie wydarzeń na Wołyniu!).
Padają też takie sformułowania, jak: "śadna przemoc, żaden w świecie terror nie spowoduje
abyśmy prosili o przebaczenie za zbrodnię, która nie została popełniona" (!) (77).
Dzisiejsza, od niedawna wolna Armenia, nie waha się mówić o tym ludobójstwie otwarcie,
m.in. w ONZ (78). Apeluje również do Turcji o bezpośrednie rozmowy w tej sprawie (79).
Mało tego: potępiają to ludobójstwo publicznie niektóre parlamenty zagraniczne, ostatnio, w
listopadzie 2000 r., Senat francuski (80) (w 1998 r. francuskie Zgromadzenie Narodowe), zaś
wcześniej parlament Grecji, Senat Belgii i 14 kwietnia 1995 Duma rosyjska. Tymczasem
władze III RP wprost "boją się" poruszać temat ludobójstwa ukraińskiego.
Rzuca się wreszcie w oczy brak jakiegokolwiek pryncypialnego, uczciwego
ustosunkowania się do interesującego nas ludobójstwa choć części ukraińskiej elity
umysłowej, w szczególności pisarzy i uczonych. Przypomnijmy, że chluba literatury
niemieckiej, noblista Thomas Mann, w swej powieści "Doklor Fauslus", po wzmiance o tym,
jak pewien "transatlantycki" (tj. północnoamerykański) generał w 1945 r. kazał defilować
mieszkańcom Weimaru przed krematoriami tamtejszego obozu koncentracyjnego, pisał m.in.
(81): "Czyż chorobliwa to jedynie skrucha zadawać sobie pytanie, jak w ogóle w przyszłości
"Niemcy" w jakiejkolwiek swej postaci będą się mogły odważyć na zabranie głosu w
jakiejkolwiek ludzkiej sprawie? ".
Dalej, późniejszy niemiecki noblista Gunter Grass, już jako młody człowiek, pod silnym
wpływem ogłoszonej w 1951 r. pracy wybitnego filozofa i socjologa Theodora Adorno (82),
zawsze mocno potępia niemieckie ludobójstwo dokonane w okresie II wojny światowej.
Dochodziło do tego, że kiedy w 1990 r. pojawiła się sprawa połączenia NRD z RFN, Grass
był temu przeciwny. Argumentował, że to zjednoczone Niemcy (Rzesza) zorganizowały
ludobójstwo i przeprowadziły je. Mówił o doświadczeniu, jakie "my kryminaliści, z naszymi
ofiarami mieliśmy jako zjednoczone Niemcy", mówił o Auschwitz jako "trwałym stygmacie
na naszej [to jest niemieckiej] historii" etc. (83). Powtórzył to podobnie w 2000 r. (84).
Często spotykaliśmy się z podobnymi, silniej lub słabiej wyartykułowanymi, wypowiedziami
na uniwersytetach w RFN. Śladu czegoś podobnego nie widać wśród ukraińskiej inteligencji
twórczej! (85).
Tym bardziej więc praca Siemaszków jest potrzebna i cenna. Zasługuje ona na najszersze
rozpowszechnienie nie tylko w Polsce, ale także na Ukrainie i w ogóle na Wschodzie.
Zasługuje również na możliwie szerokie rozpowszechnienie na Zachodzie, w tym na staranne
wykorzystanie w wyłaniającej się tam dyscyplinie comparative genocide (ludobójstwo
porównawcze) (86).
Jeśli wreszcie chodzi o wymiar moralny, widziany zwłaszcza z perspektywy polskiej, nie
można wybaczyć tego ludobójstwa nie tylko tym, którzy masowo torturowali, a polem
mordowali, ale także owym "naukowcom", a nawet duchownym ukraińskim, którzy przez
następne dziesięciolecia - do dziś włącznie! - na ten temat bezwstydnie kłamali lub nadal
kłamią, oferują różne półprawdy, świadomie plączą lub "relatywizują", albo demonstracyjnie
milczą.
Ale prawda w końcu musi się przebić, również po stronie ukraińskiej: DUCUNT FACTA
VOLENTEM, NOLENTEM TRAHUNT. Tego ludobójstwa już po prostu zakłamać się nie
da.
Prof. dr Ryszard Szawłowski
Listopad 2000