CÓŻ TO JEST PRAWDA?
Pytanie Piłata: „Cóż to jest prawda?" (Ewangelia według
św. Jana 18, 38), rozumiane w kontekście, w jakim zostało
zadane, zawiera w sobie problem neutralności. Jeśli bo
wiem wziąć pod uwagę państwowo-prawne stosunki ówcze
snej Palestyny, pytanie zadane przez procuratora Poncjusza
Piłata znaczy, że to, co taki człowiek jak Jezus uważa za
prawdę, z punktu widzenia państwa jest całkowicie nie
istotne. Liberalne i tolerancyjne stanowisko, jakie zajmuje
tu władza państwowa, może budzić zdumienie. Daremnie
szukać by czegoś podobnego w starożytnej, a nawet nowo
czesnej państwowości, aż po czasy liberalizmu. Tolerancja
taka była możliwa w szczególnej sytuacji prawnej władzy
państwowej, zawisłej między żydowskim „królem" a rzym
skim procuratorem. Może tak właśnie przedstawia się po
lityczny aspekt tolerancji; wówczas zadaniem polityki,
która dąży do urzeczywistnienia ideału tolerancji byłoby
ustanowienie podobnej równowagi władzy państwowej.
Łudzilibyśmy się sądząc, że ten problem nie pojawia się
w nowoczesnym państwie, które zasadniczo uznaje wolność
nauki. Powoływanie się na ową wolność jest bowiem zawsze
niebezpieczną abstrakcją. Wolność ta nie zwalnia naukowca
z odpowiedzialności politycznej, z chwilą gdy opuszcza on
zaciszny gabinet oraz chronione przed wejściem osób nie
powołanych laboratorium i dzieli się swoją wiedzą z opinią
publiczną. Jakkolwiek idea prawdy rządzi życiem badacza
w sposób bezwarunkowy i jednoznaczny, to przecież jawność
jego wypowiedzi jest ograniczona i wieloznaczna. Badacz
musi wiedzieć, jakie będą skutki jego słów, i musi za nie
odpowiadać. Konsekwencja takiej sytuaGji bywa o tyle
przewrotna, że badacz mając na względzie owe skutki, skłon-
32
ny będzie podawać, a nawet samemu sobie wmawiać jako
prawdę to, co w rzeczywistości dyktuje mu opinia publi
czna albo interes państwa. Zachodzi tu ścisły związek między
granicami wyrażania poglądów a brakiem wolności samego
myślenia. Przyznajmy otwarcie, że pytanie: „Cóż to jest
prawda?" w sensie, w jakim zadał je Piłat, po dziś dzień
określa nasze życie.
Ale jest jeszcze inna tonacja, jakiej możemy dosłuchać się
w słowach Piłata, tonacja, jaką słyszał w nich Nietzsche,
twierdząc, że są to jedyne słowa Nowego Testamentu, które
mają wartość. Słowa Piłata mają mianowicie wyrażać nie
chętny sceptycyzm wobec „zapaleńca". Nietzsche cytuje je
nieprzypadkowo. Wszak i jego krytyczne spojrzenie na
współczesne chrześcijaństwo jest krytycznym spojrzeniem
psychologa na fanatyka.
Ten sceptycyzm przybiera skrajną formę w stosunku Nie
tzschego do nauki. Nauka, stale żądając dowodów i dając
dowody, jest w istocie równie nietolerancyjna jak fa
natyk. Nikt nie jest tak niewyrozumiały jak człowiek, który
chce dowieść, że to, co mówi, jest prawdą. Według Nie
tzschego nauka jest nietolerancyjna, ponieważ jest w ogóle
oznaką słabości, późnym wytworem życia, aleksandryń-
stwem, dziedzictwem owej dekadencji, która bierze począ
tek od twórcy dialektyki — Sokratesa; przedtem bowiem
nie zdarzała się „nieprzyzwoitość dowodzenia", a szlachetna
pewność siebie obywała się w swoich nakazach i wypowie
dziach bez dowodów.
Ten psychologiczny sceptycyzm wobec orzeczenia prawdy
nie dotyczy oczywiście samej nauki. Pod tym względem
Nietzsche nie znalazł kontynuatorów. Ale nauka jako taka
wzbudza pewną wątpliwość, która prześwieca jako trzecia
warstwa spoza słów „cóż to jest prawda?". Czy nauka rze
czywiście, jak sama o sobie twierdzi, jest ostateczną instan
cją i jedynym siedliskiem prawdy?
Nauka uwolniła nas od wielu przesądów i zdemaskowała
wiele złudzeń. Wysuwane przez naukę roszczenie do prawdy
polega zawsze na kwestionowaniu nie sprawdzonych presu-
pozycji, a tym samym na lepszym rozpoznawaniu tego, co
jest. Ale jednocześnie, w miarę jak postępowanie naukowe
rozszerza się na wszystko, co jest, wątpliwe staje się, czy
założenia nauki dopuszczają w ogóle pytanie o prawdę w jej
pełnym wymiarze. Pytamy z troską, w jakiej mierze z sa-
(vlc
* A X
3 Rozum, siowo, dzieje c J L " V — - - 33
mego postępowania nauki wynika, że jest tyle pytań, na
które musimy znaleźć odpowiedź, a których nauka nam za
brania? Nauka zabrania pytań, dyskredytując je, to jest
ogłaszając je za bezsensowne. Albowiem dla nauki sens ma
wyłącznie to, co odpowiada jej własnej metodzie dochodze
nia do prawdy i badania prawdy. Uczucie niezadowolenia
wobec zgłaszanego przez naukę roszczenia do prawdy rodzi
się zwłaszcza w dziedzinie religii, filozofii i światopoglą
du. Są to instancje, na które powołują się głosy sceptyczne
wobec nauki, aby zaznaczyć ograniczenia naukowej specja
lizacji i metodycznego badania w stosunku do rozstrzygają
cych problemów życiowych.
Wydaje się oczywiste, że spośród tych trzech warstw Pi
łatowego pytania najważniejsza jest dla nas warstwa osta
tnia, która uwydatnia problem wewnętrznego związku
prawdy i nauki. Należy tedy przede wszystkim oddać spra
wiedliwość temu wyjątkowemu związkowi, jaki zachodzi
między prawdą a nauką.
NAUKA I PRAWDA
Nie ulega niczyjej wątpliwości, że cywilizacja zachodnia
zawdzięcza swój specyficzny kształt, a także swoją wciąż
rosnącą jednolitość nauce. Ale chcąc pojąć ten związek,
trzeba cofnąć się do źródeł zachodniej nauki, to jest do jej
greckich początków. Nauka grecka jest czymś nowym i od
miennym w porównaniu z tym, co przedtem wiedziano
i uprawiano jako wiedzę. Stwarzając naukę Grecy oderwali
Zachód od Wschodu i nadali mu jego własny kierunek roz
woju. Spowodował to szczególnyj^jdo_j,vi«lzy, poznania,
| badania tego, co nieznane, dziwne, osobliwe oraz równie
j
s
?c?ególny sceptycyzm wobec tego, co ludzie mówią i co
'podają za prawdę. Pouczającym przykładem jest pod tym!
względem pewna scena u Homera. Oto Telemach na py
tanie, kim jest, odpowiada: moją matką jest Penelopa, ale
kto jest ojcem, tego przecież nigdy nie można na pewno
wiedzieć. Ludzie mówią, że Odyseusz. Ten skrajny scepty
cyzm ujawnia charakterystyczną zdolność Greków do prze
istaczania bezpośredniego głodu wiedzy i pragnienia prawdy
w naukę.
Toteż Heidegger, sięgając do greckiego słowa na ozna-
34
czenie prawdy, dokonał niezmiernie ważnego odkrycia.
Oczywiście nie Heidegger pierwszy odkrył, że aletheia to
właściwie tyle co „nieskrytość". Ale Heidegger nauczył nas,
co to znaczy dla myślenia o byciu, że właśnie ze skrytości
i niejawności rzeczy trzeba niejako gwałtem wydobyć praw
dę. Skrytość i niejawność są ze sobą powiązane. Rzeczy
same z siebie trzymają się w ukryciu; „natura lubi się ukry
wać" — miał powiedzieć Heraklit. Ale brak jawności cechu
je także ludzkie słowa i czyny /Ludzkie mówienie nie prze- |/
kazuje bowiem wyłącznie pravray, zna także pozór, złudzę- I
nie, udawanie.-Istnieje zatem pierwotny związek między 1
prawdziwym byciem i prawdziwą mową. Nieskrytość tego,
co jest, dochodzi do głosu w jawności wypowiedzi.
Rodzajem mowy, który w sposób najbardziej czysty rea
lizuje ten związek, jest nauczanie. Zapewne, doświadczamy
mowy nie tylko i nie przede wszystkim jako tego, co uczy,
ale takie doświadczenie mowy mieli na myśli filozofowie
greccy i ono właśnie powołało do życia naukę i jej możli
wości. Mowę, logos, można też wykładać jako rozum, o tyle
zasadnie, że Grecy bardzo szybko pojęli, iż to, co pierwotnie ,
zawiera się i ukrywa w mowie, to same rzeczy w ich zro- /
zumiałośei. To rozum samych rzeczy daje się przedstawić I
i przekazać w pewnym szczególnym sposobie mówienia. Ów
sposób mówienia nazywamy wypowiedzią albo sądem. Ję-1
zyk grecki określał to słowem apophansis, późniejsza logi
ka ukuła pojęcie sądu. Cechą sądu w odróżnieniu od innych
[sposobów mówienia jesTtó, że jego jedyną intencją jest by
cie prawdziwym, że chce być prawdziwy i oceniany wy
łącznie według tego, czy ujawnia to, co jest, tak, jak ono
jest. Są rozkazy, prośby, zaklęcia, jest zagadkowe zjawisko
pytania, do którego jeszcze wypadnie nam powrócić, krótko
mówiąc — mowa przybiera niezliczone formy, w których
mieści się coś takiego jak prawdziwość. Ale powołaniem
tych form nie jest wyłącznie ukazanie tego, co jest, tak, jak
ono jest.
Co to za doświadczenie, w którym prawda jest jedynie
tym, co przekazane w mowie? Prawda to nieskrytość. Sens
mowy polega na podawaniu tej nieskrytości, na objawianiu.
Podaję coś i w ten sposób coś jest dane, przekazane komuś
tak samo, jak jest dane mnie samemu. Według Arystotelesa
sąd jest prawdziwy, gdy podaje razem to, co jest razem dane
w rzeczywistości; sąd jest fałszywy, gdy podaje razem to,
3* 35
co w rzeczywistości nie jest dane razem. Prawdę mowy
określa się zatem jako dostosowanie mowy do rzeczy; mowa
jest prawdziwa, jeśli to, co podaje, stosuje się do danej
rzeczy. Stąd pochodzi dobrze znana z logiki definicja prawdy
jako adaeąuatio intellectus ad rem. Zakłada się przy tym
jako coś oczywistego, że mowa, to jest intellectus, który się
w niej wyraża, może być tak dostosowana, że dochodzi
w niej do głosu tylko to, co jest dane, a więc — że istotnie
podaje rzeczy takimi, jakie one są. Ze względu na to, że
istnieją także inne możliwości prawdy mowy, nazywamy
to prawdą zdania. Siedliskiem prawdy jest sąd.
Zaprezentowany tu pogląd jest może jednostronny i nie
znajduje jednoznacznego poparcia u Arystotelesa. Ale taki
właśnie pogląd ukształtował się na gruncie greckiej teorii
logosu i stał się podstawą nowożytnego pojęcia nauki, jakie
z tej teorii wyrosło. Nauka stworzona przez Greków nie
odpowiada bynajmniej naszemu pojęciu nauki. Właściwą
nauką jest według Greków nie przyrodoznawstwo, a już
na pewno nie historia, lecz matematyka. Przedmiotem ma
tematyki jest bowiem byt czysto rozumowy, matematykę
można przedstawić w postaci zamkniętego systemu deduk
cyjnego, a przeto stanowi ona wzór wszystkich nauk. Dla
nowoczesnej nauki charakterystyczne jest zaś, że matema
tyka stanowi taki wzór nie ze względu na rodzaj bytu przy
sługujący jej przedmiotowi, ale jako najdoskonalszy sposób
poznania. Nowożytna postać nauki zerwała całkowicie
z postaciami wiedzy, jakie ukształtowały się w Grecji i na
chrześcijańskim Zachodzie. Elementem dominującym stała
się idea metody. W sensie nowożytnym metoda, choć przed
stawia się rozmaicie w różnych naukach, jest jednoli
ta. Ideał poznawczy określony przez pojęcie metody, polega
na tym, że dążymy drogą poznania tak świadomie, że zawsze
możemy ponownie na nią wejść. Methodos znaczy postępo
wanie „drogą, którą idzie się za kimś". Metodyczność zakła
da stałą możliwość pójścia drogą, którą się raz już szło,
i taką możliwość znamionuje postępowanie naukowe. Ale
tym samym ogranicza się siłą rzeczy zasięg roszczenia do
prawdy. Jeżeli prawdę (veritas) ustanawia dopiero spraw-
dzalność — bez względu na jej formę — to kryterium poz
nania nie jest już jego prawda, ale jego pewność. Toteż od
czasu klasycznego sformułowania reguły pewności przez
Kartezjusza etos nowoczesnej nauki zobowiązuje do uzna-
36
wania za wystarczający warunek prawdy tego tylko, co
czyni zadość ideałowi pewności.
Ta cecha współczesnej nauki określa całe nasze życie.
Albowiem ideał weryfikacji, ograniczenie tego, co się wie,
do tego, co można sprawdzić, spełnia się w naśladowaniu.
To właśnie zasada postępowania współczesnej nauki u-
kształtowała cały świat planowania i techniki. Problem na
szej cywilizacji i ciężka dola, jaką gotuje nam jej stech
nicyzowanie, nie polega na tym, że brak właściwej in
stancji pośredniej między poznaniem a praktycznym sto
sowaniem jego wyników. Niemożliwość takiej instancji
wynika wprost z istoty naukowego sposobu poznania. Sa
ma nauka jest techniką.
Rzeczą godną uwagi jest, że przemiana, jakiej z chwilą
narodzin nowożytności uległo pojęcie nauki, nie naruszy
ła fundamentalnego pierwiastka greckiej myśli o bycie.
Nowożytna fizyka zakłada starożytną metafizykę. Heideg
ger rozpoznał owo sięgające starożytności znamię zachod
niego myślenia i na tym polega rola, jaką odegrał w kształ
towaniu się dziejowej samowiedzy teraźniejszości. Rozpo
znanie to staje na przeszkodzie wszelkim romantycznym
próbom odświeżania dawnych — średniowiecznych bądź
hellenistyczno-humanistycznych — ideałów, ponieważ
stwierdza nieuchronność dziejów zachodniej cywilizacji.
Nie może nas odtąd zadowolić nawet stworzony przez
Hegla schemat filozofii dziejów i dziejów filozofii, gdyż
według Hegla filozofia grecka była jedynie spekulatywną
wprawką do tego, czego spełnienie przyniosła dopiero sa-
mowiedza ducha w czasach nowożytnych. Idealizm speku-
latywny i jego postulat nauki spekulatywnej pozostał bez
silną próbą restauracji. Nauka — cokolwiek by o niej mó
wić — jest alfą i omegą naszej cywilizacji.
PRAWDA POZA NAUKĄ
Filozofia nie od dziś dopatruje się w tym problemu. Można
raczej powiedzieć, że całą naszą świadomość cywilizacji
określa fakt, że współczesną naukę prześladuje jak cień kry
tyka „szkół". W perspektywie filozoficznej zagadnienie
to można sformułować następująco: czy, w jakim sensie
i w jaki sposób można sięgnąć poza wiedzę, która stała się
35
tematem nauk? Nie trzeba wspominać, że w praktycznym
doświadczeniu życiowym zdarza się to każdemu z nas. Moż-
na zawsze mieć nadzieję, że inni są przekonani o tym, co się
samemu uważa za prawdę, nawet jeżeli nie można tego do
wieść. Więcej — nie zawsze uznaje się dowodzenie za wła
ściwy sposób przekonywania. Wciąż na nowo przekraczamy
granicę możliwości obiektywizowania własnych przekonań,
którą zgodnie ze swoją logiczną formą skrępowana jest wy
powiedź. Żyjemy wśród form przekazywania tego, czego nie
można zobiektywizować, a form tych dostarcza nam język,
między innymi język poezji.
Tymczasem nauka według swego własnego mniemania
przezwycięża przypadkowość subiektywnego doświadczenia
przez obiektywne poznanie, język wieloznacznej symboli
ki przez jednoznaczność pojęcia. Powstaje jednak pytanie:
czy w obrębie nauki jako takiej istnieje granica możli
wości obiektywizacji, wynikająca wprost z istoty sądu
i prawdy wypowiedzi?
Odpowiedź na to pytanie nie jest bynajmniej oczywi
sta. We współczesnej filozofii istnieje nurt, którego znacze
nia nie wolno lekceważyć, a dla którego odpowiedź ta nie
ulega wątpliwości. Cała mianowicie tajemnica i jedyne za
danie filozofii ma polegać na tak dokładnym formułowa
niu wypowiedzi, by mogły one rzeczywiście jednoznacz
nie wyrażać to, co ma się na myśli. Filozofia winna stwo
rzyć system znaków niezależny od metafizycznej wielo
znaczności języków naturalnych oraz od wieloznaczności
współczesnej kultury i płynących stąd pomyłek i niepo
rozumień, a zbliżony do jednoznaczności i precyzji mate
matyki. Logika matematyczna uchodzi tu za środek rozwią
zania wszystkich problemów, pozostawianych dotąd przez
naukę filozofii. Ten nurt, który narodził się w ojczyźnie
nominalizmu i przeniknął cały świat, przywraca do życia
idee wieku osiemnastego. Jako filozofia napotyka jednak
immanentną trudność logiczną, z czego sam stopniowo za
czyna sobie zdawać sprawę. Można wykazać, że wprowa
dzenie konwencjonalnego systemu znaków nie może się do
konać za sprawą systemu przez te konwencje stanowionego,
że przeto wprowadzenie języka sztucznego zakłada zawsze
istnienie innego języka, którym się mówi. Mamy tu do czy
nienia z logicznym problemem metajęzyka. I jeszcze z czymś.
Oto język, którym mówimy i w którym żyjemy, ma szcze-
38
golną pozycję. Jest jednocześnie materialną daną wyjściową
wszelkiej dalszej analizy logicznej. I to nie tylko jako pro
sta suma wypowiedzi. Albowiem wypowiedź, która ma mó
wić prawdę, musi czynić zadość nie tylko warunkom logicz
nej analizy. Jej roszczenie do nieskrytości polega nie tylko
na akcie podania tego, co dane. Nie wystarcza, by to , co jest
dane, było też podane w wypowiedzi. Problem polega na
tym, czy wszystko jest dane tak, aby mogło być podane
w mowie, i czy podanie tego, co można podać, nie przeszka
dza uznaniu czegoś, co również jest, i jest doświadczane.
Sądzę, że bardzo wymownym świadectwem tego proble
mu są nauki humanistyczne. W naukach humanistycznych
również jest coś, co można podciągnąć pod pojęcie meto
dy współczesnej nauki. Każdy z nas musi uznawać spraw-
dzalność wyników poznania za ideał. Ale musimy także
przyznać, że ten ideał bywa nader rzadko osiągany, a ci
spośród badaczy, którzy najusilniej starają się go osiągnąć,
przeważnie nie mają nam do powiedzenia rzeczy naprawdę
ważnych. W naukach humanistycznych zdarza się coś, co
w naukach przyrodniczych jest nie do pomyślenia — oto
badacz może niekiedy nauczyć się więcej z książki dyletan
ta niż z książek innych badaczy. Oczywiście są to przypadki
wyjątkowe, ale fakt, że się zdarzają, wskazuje, że spraw-
dzalność sądu jest kryterium niewspółmiernym wobec za
chodzącego tu stosunku poznania prawdy i możliwości jej
wypowiedzenia. Jest to sytuacja tak często spotykana w na
ukach humanistycznych, że uzasadnione podejrzenia budzi
w nas określony typ prac naukowych, które z przodu i z ty
łu, a przede wszystkim u dołu, to jest w przypisach, po
kazują metodę, jaką zostały opracowane. Czy rzeczywiście
pojawiają się tam jakieś nowe pytania? Czy coś zostaje po
znane? Czy też tylko naśladuje się metodę poznawczą i tak'
wybornie utrafia w jej zewnętrzne formy, że powstaje
wrażenie pracy naukowej? Musimy przyznać, że — odwrot
nie — największe, najbardziej płodne osiągnięcia nauk hu
manistycznych pozostawiają daleko w tyle ideał sprawdzal-
ności. Z perspektywy filozofii jest to rzecz bardzo ważna.
Albowiem nie chcemy przez to powiedzieć, że mało orygi
nalny badacz z rozmysłem stwarza złudzenia i dzięki temu
uchodzi za uczonego, a odwrotnie, badacz płodny to ten,
który w akcie rewolucyjnego protestu odrzuca wszystko, co
do tej pory w nauce obowiązywało. Chcemy raczej uwydat-
39
nić pewien faktyczny stosunek, zgodnie z którym to, co
umożliwia naukę, może zarazem ograniczać płodność nau
kowego poznania. Chodzi tu o zasadniczy stosunek prawdy
i nieprawdy. I
Otóż, chociaż podawanie tego, co dane, jest prawdziwe,
to znaczy pokazuje, jak jest, to jednocześnie określa z gó
ry, o co w ogóle można dalej sensownie pytać i co w kolej
nych czynnościach poznawczych ukazywać. Każdy dalszy
krok w poznaniu oznacza jakąś utratę prawdy. Nie chodzi
przy tym o stosunek ilościowy, jak gdybyśmy mogli utrzy
mać tylko określony, skończony zakres naszej wiedzy. Po
znając prawdę zarazem zakrywamy prawdę i zapominamy
ją. Ale to nie wszystko. Już bowiem pytając o prawdę je
steśmy z konieczności skrępowani naszą sytuacją herme-
neutyczną. A to przecież znaczy, że nie jesteśmy w stanie
poznać jakiejś części prawdy, ponieważ ograniczają nas —
choć o tym nie wiemy — przesądy. W praktyce pracy nau
kowej istnieje również coś takiego jak „moda".
Zdajemy sobie sprawę z tego, jaką potęgą jest moda
i jaką presję potrafi wywierać. Oczywiście słowo „moda"
brzmi w nauce fatalnie, gdyż pretendujemy do wyższości
ponad to, co jest jedynie wymogiem mody. Pytanie tylko,
czy obecność mody w nauce nie należy do samej istoty
rzeczy. Czy sposób, w jaki poznajemy prawdę, nie powo
duje z konieczności, że każdy krok do przodu oddala nas
od założeń, z których wyszliśmy, pogrąża je w mroku o-
czywistości, skrajnie utrudnia wyjście poza te założenia,
wypróbowanie nowych założeń, a tym samym uzyskanie
rzeczywiście nowej wiedzy? Nie tylko życie, ale także nauka
ulega biurokratyzacji. Pytamy więc: czy należy to do is
toty nauki, czy też jest to tylko rodzaj kulturalnej choro
by nauki, schorzenie znane też w innych dziedzinach —
by wspomnieć choćby o ogromnych pudłach budynków
administracyjnych i zakładów ubezpieczeniowych? Może
rzeczywiście należy to do samej istoty prawdy, tak jak
pojawia się ona w myśli greckiej, a zatem i do istoty na
szych możliwości poznawczych, tak jak ukształtowała je
nauka grecka. Współczesna nauka zradykalizowała tylko,
jak widzieliśmy powyżej, założenia nauki greckiej, które
dają o sobie znać w pojęciach logosu, wypowiedzi, sądu.
Badania filozoficzne, którym w Niemczech mego pokole
nia nadali kształt Husserl i Heidegger, usiłowały zdać z te-
40
go sprawę pytając o wykraczające poza logikę warunki
prawdy wypowiedzi. Myślę, że zasadniczo można powie
dzieć, iż nie mogą istnieć wypowiedzi po prostu prawdziwe.
Teza ta jest znana jako punkt wyjścia Heglowskiej idei
autokonstrukcji rozumu przez dialektykę. „Forma sądu nie
nadaje się do wyrażania prawd spekulatywnych." Prawda
jest bowiem całością. Wszelako krytyka wypowiedzi i są
du, jaką uprawia Hegel, sama jest jeszcze odniesiona do
ideału całkowitego wypowiedzenia, mianowicie do total
ności dialektycznego procesu, którą ujmuje wiedza abso
lutna. Ideał ten jest dalszą radykalizacją pierwiastka grec
kiego. Granicę, którą logika zdań sama sobie wyznacza,
określa w rzeczywistości nie myśl Hegla, ale dopiero nau
ki, których przedmiotem było doświadczenie dziejów i któ
re przeciwstawiały się Heglowi. Tak na przykład w prze
łomie zainicjowanym przez Heideggera doniosłą rolę ode
grały prace Diltheya poświęcone doświadczeniu świata dzie
jów.
• • •
PRAWDA J A K O ODPOWIEDŹ
Nie ma wypowiedzi, którą można by ująć tylko ze względu
na podaną w niej treść, jeżeli chce się uchwycić ją w jej
prawdzie. Każda wypowiedź jest umotywowana. Każda
wypowiedź ma założenia, których nie wypowiada. Uwzględ
nienie tych założeń jest warunkiem zgłębienia prawdy wy
powiedzi. Otóż twierdzę, że ostateczną formą logiczną ta
kiej motywacji wypowiedzi jest pytanie. Pierwszeństwo
w logice ma nie sąd, ale pytanie, czemu historyczne świa
dectwo dają platoński dialog i dialektyczne źródła grec
kiej logiki. Prymat pytania wobec wypowiedzi oznacza jed
nak, że wypowiedź jest ze swej istoty odpowiedzią. Nie ma
wypowiedzi, która by nie była jakimś rodzajem odpowie
dzi. Toteż kryterium zrozumienia wypowiedzi musi być
zrozumienie pytania, na które ona odpowiada. Wydaje się
to rzeczą oczywistą i każdemu dobrze znaną z życiowego
doświadczenia. Gdy ktoś wypowiada stwierdzenie, które
go nie rozumiem, próbuję sobie wyjaśnić, w jaki sposób
do tego doszedł, jakie zadał sobie pytanie, na które owa
wypowiedź odpowiada. Jeżeli ma to być wypowiedź praw
dziwa, trzeba samemu zadać pytanie, na które ona odpo-
41
wiada. Z pewnością nie zawsze łatwo jest znaleźć właśnie
t o pytanie, na które wypowiedź rzeczywiście odpowiada.
Nie jest łatwo przede wszystkim dlatego, że również pyta
nie nie jest czymś pierwotnym, do czego można się dowol
nie odwoływać. Bowiem każde pytanie jest samo odpowie
dzią. Oto dialektyka, w którą się wikłamy. Każde pytanie
jest umotywowane. Jego sens nie jest w nim w pełni obec
ny. Tu właśnie należy szukać korzeni wspomnianego wyżej
aleksandrynizmu, który zagraża naszej kulturze nauko-
wej — trudno bowiem w niej zadawać pytania źródłowe.
Rzeczą rozstrzygającą, umiejętnością, którą musi odznaczać
się badacz naprawdę godny tego miana, jest umiejętność do
strzegania pytań. Dostrzegać pytania to znaczy uczynić wy
łom w zwartym murze presupozycji, który dominuje nad
naszym myśleniem i poznawaniem. Nie jest prawdziwym
badaczem, kto nie umie przedrzeć się przez ten mur i dzię
ki temu zyskać możliwość dostrzeżenia nowych pytań i u-
dzielenia nowych odpowiedzi. Horyzont sensu każdej wypo
wiedzi zakreśla jakaś sytuacja pytania.
Jeśli używam w tym kontekście pojęcia sytuacji, świad
czy to o tym, że naukowe pytania i naukowa wypowiedź
są tylko szczególnymi przypadkami bardziej ogólnego sto
sunku, do którego odnosi się pojęcie sytuacji. Sytuację
i prawdę wiąże już ze sobą amerykańska filozofia pragma
tyzmu. W myśl pragmatyzmu właściwością prawdy jest
zdolność do uporania się z jakąś sytuacją. Poznanie jest
płodne, jeśli likwiduje problematyczną sytuację. Nie są
dzę, by pragmatyczne ujęcie rzeczy tu wystarczało. Świad
czy o tym już fakt, że pragmatyzm odrzuca wszelkie tak
zwane pytania filozoficzne, metafizyczne, bo chodzi prze
cież tylko o to, aby poradzić sobie z jakąś sytuacją. Aby
posunąć się naprzód, trzeba, twierdzi pragmatyzm, pozbyć
się całego dogmatycznego balastu tradycji. Uważam, że
to wniosek zbyt pochopny. Prymat pytania, o którym mó
wiłem, nie ma charakteru pragmatycznego. Prawdziwa
odpowiedź zaś nie wiąże się z kryteriami skuteczności dzia
łania. Ale pragmatyzm ma rację o tyle, o ile głosi koniecz
ność wyjścia poza formalny związek między pytaniem a
sensem wypowiedzi. Zjawisko pytania jako kategoria sto
sunków międzyludzkich ukaże się w całej swojej konkret
ności, jeśli od teoretycznej relacji pytania i odpowiedzi,
która decyduje w nauce, przejdziemy do konkretnych sy-
42
tuacji, kiedy ludzie są wywoływani po nazwisku i zapyty
wani oraz kiedy sami sobie zadają pytania. Zobaczymy
wówczas, że istota wypowiedzi ulega rozszerzeniu. Wypo
wiedź jest zawsze odpowiedzią i zawsze odsyła do pytania,
a co więcej, zarówno pytanie, jak odpowiedź pełnią jako
wypowiedzi funkcję hermeneutyczną. Zarówno pytanie,
jak odpowiedź są skierowane do kogoś. Nie chodzi tylko
o to, że w treść naszych wypowiedzi wplata się jakiś ele
ment społecznego świata, w którym żyjemy. Tak rzeczy
wiście jest. Rzecz jednak w tym, że wypowiedź zawiera
prawdę tylko o tyle, o ile jest skierowana do kogoś. Albo
wiem horyzont sytuacji, który ustanawia prawdę wypo
wiedzi, obejmuje także tego, komu tą wypowiedzią coś
się mówi.
B
| tjo-^i': » -•< • QJf/*^9^*<-
Z całą świadomością wyciągnęła ten wniosek współczesna
filozofia egzystencjalna. Przypomnijmy filozofię komuni
kacji u Jaspersa, której pointa polega na tym, że zniewa
lająca władza nauki kończy się tam, gdzie dociera się do
właściwych zagadnień ludzkiego istnienia — skończoności,
dziejowości, winy, śmierci, krótko mówiąc — do tak zwa
nych „sytuacji granicznych". W tej dziedzinie komunikacja
to już nie przekazywanie wyników poznania przy użyciu
nieodpartych dowodów, ale rodzaj commercium egzystencji.
Ten, kto mówi, sam został zagadnięty, i odpowiada jako
jakieś Ja jakiemuś Ty, bo sam jest jakimś Ty dla swoje
go Ty. Nie wystarcza jednak, moim zdaniem, pojęciu praw
dy naukowej, która jest anonimowa, ogólna i zniewalają
ca, przeciwstawić pojęcie prawdy egzystencjalnej. Zwią
zek prawdy z jakąś możliwą egzystencją, o którym mówi
Jaspers, kryje bardziej ogólny problem filozoficzny.
Dopiero Heideggerowskie pytanie o istotę prawdy wy
kracza rzeczywiście poza problem subiektywności. Myśl
Heideggera przebywa drogę od narzędzia (Zeug) przez dzie
ło (Werk) do rzeczy (Ding), drogę, która daleko w tyle po
zostawia zagadnienie nauki, w tym także nauk historycz
nych. Warto pamiętać, że dziejowość bycia panuje także
tam, gdzie istnienie jest siebie świadome i gdzie jako nau
ka zachowuje się historycznie. Hermeneutyka nauk histo
rycznych, rozwijana najpierw przez romantyzm i szkołę
historyczną, od Schleiermachera po Diltheya, staje się cał
kiem nowym zadaniem, jeżeli umieścić ją wzorem Heideg
gera poza problemem subiektywności. Dotychczas poszedł
43
w tym kierunku jedynie Hans Lipps, którego logika her-
meneutyczna nie jest wprawdzie w rzeczywistości herme
neutyką, ale skutecznie broni obowiązującej mocy języka
przed logiczną niwelacją.
•
HISTORIA I PRAWDA
To, że — jak powiedzieliśmy wyżej — każda wypowiedź
ma swój horyzont sytuacyjny i jest do kogoś skierowana,
stanowi tedy tylko podstawę do dalej idącego wniosku, iż
skończoność i dziejowość wszelkiej wypowiedzi sprowadza
się do zasadniczej skończoności i dziejowości naszego by
cia. Stwierdzenie, że wypowiedź jest czymś więcej niż u-
obecnieniem danego stanu rzeczy, znaczy przede wszystkim,
że wypowiedź ta należy do całości dziejowej egzystencji
i jest współczesna wszystkiemu, co może być w niej obec
ne. Kiedy chcemy zrozumieć sądy, które nam przekazano,
rozpoczynamy historyczne rozważania, z których ma wy
niknąć, gdzie i kiedy te sądy zostały wypowiedziane, jaka
była ich motywacja, a tym samym — jaki jest ich właści
wy sens. A zatem, kiedy chcemy uprzytomnić sobie jakiś
sąd jako taki, musimy uprzytomnić sobie zarazem jego hi
storyczny horyzont. Ale w rzeczywistości robimy jeszcze
coś więcej. Nasz stosunek do przekazu nie ogranicza się
bowiem do zrozumienia go, o ile zrozumienie miałoby ozna
czać wydobycie sensu przez historyczną rekonstrukcję. Tak
może postępować filolog, ale nawet filolog przyzna, że w
rzeczywistości robi coś więcej. Gdyby starożytność nie była
klasyczna, to jest — gdyby nie stanowiła wzoru mówie
nia, myślenia i tworzenia, nie byłoby filologii klasycznej.
Otóż dotyczy to każdej filologii, w każdej filologii daje o so
bie znać fascynacja innym, obcym albo odległym, które się
przed nami odsłania. Właściwa filologia nie jest wyłącznie
historią, a to dlatego, że także sama historia jest w rzeczy
wistości ratio philosophandi, drogą poznania prawdy. Czło
wiek studiujący dzieje sam określony jest przez doświad
czenie dziejów. Historię pisze się wciąż na nowo, bo jesteś
my stale określani przez naszą teraźniejszość. Chodzi nie
tylko o rekonstrukcję, nie tylko o to, by przeszłość stała
się nam współczesna. Właściwa zagadka i problem rozumie
nia polega na tym, że to, co w ten sposób uwspółcześnio-
44
no, zawsze już było nam współczesne jako coś, co chce być
prawdą. To, co zdawało się jedynie rekonstrukcją minio
nego sensu, stapia się z tym, co przemawia do nas bezpo
średnio jako prawda. Samowiedza świadomości historycz
nej musi uwzględnić ową współczesność przeszłości jako
problem dialektyczny. Poznanie dziejów nie polega nigdy
wyłącznie na ich uprzytomnieniu. Ale także rozumienie nie
jest tylko rekonstrukcją jakiejś struktury sensu, świado
mym wykładem nieświadomego wytworu. Rozumieć się
wzajemnie to rozumieć się w jakiejś sprawie. Rozumieć
przeszłość to — odpowiednio — słyszeć, co chce nam ona
powiedzieć jako prawdę. Prymat pytania nad wypowiedzią
oznacza w hermeneutyce, że każde pytanie, które rozumie- i
my, zadajemy sami. Stopienie horyzontu teraźniejszości i ho- j
ryzontu przeszłości to sprawa historycznych nauk humani
stycznych. Ale zajmując się tą sprawą nauki humanistyczne
czynią to tylko, co my już czynimy po prostu istniejąc.
Jeśli posługuję się tu pojęciem współczesności, to po to,
aby umożliwić takie zastosowanie tego pojęcia, jakie suge
ruje Kierkegaard. Kierkegaard określał prawdę chrześci
jańskiego przesłania jako „współczesność", właściwe zada
nie chrześcijanina zaś widział w dążeniu do takiej współ
czesności, która by znosiła wszelki dystans historyczny. To,
co Kierkegaard ze względów teologicznych ubierał w for
mę paradoksu, jest wszak ze swej istoty czymś ważnym
dla całego naszego stosunku do przekazu i przeszłości. Są
dzę, że język dokonuje stałej syntezy horyzontu przeszłoś
ci i horyzontu teraźniejszości. Rozumiemy się nawzajem,
kiedy ze sobą rozmawiamy, kiedy nie możemy się dogadać,
a przecież w końcu przez użycie słów przedkładamy sobie
wzajemnie wypowiedziane tymi słowami rzeczy. Język ma
swoją własną dziejowość. Każdy z nas ma swój własny ję
zyk. Dwoje ludzi, którzy dzielą ze sobą życie, ma swój ję
zyk. Nie ma problemu jednego, wspólnego dla wszystkich
języka, jest tylko cudowność faktu, że jakkolwiek każdy
z nas ma odmienny język, możemy rozumieć się nawzajem
ponad granicami indywidualności, narodów i czasów. A za
razem rzeczy, o których mówimy, przedstawiają się nam,
gdy o nich mówimy, jako coś wspólnego. Jaka jest rzecz,
to wychodzi na jaw niejako dopiero wtedy, gdy o tym mó
wimy. To, co nazywamy prawdą, otwartość, nieskrytość
rzeczy, ma tedy swoją własną czasowość i swoją własną dzie-
45
jowość. W trakcie wszystkich zabiegów o prawdę spostrze
gamy ze zdumieniem, że nie możemy powiedzieć prawdy
nie zwracając się do kogoś i nie odpowiadając komuś, a prze
to bez wspólnoty uzyskanego porozumienia. Ale najbardziej
zdumiewające w istocie języka i rozmowy jest to, że kiedy
z kimś o czymś rozmawiam, nie jestem wcale związany tym,
co sądzę, że nikt z nas nie obejmuje swoim sądem całej
prawdy, ale że niejako cała prawda obejmuje nas obu,
w tym, co każdy z osobna sądzi. Hermeneutyka na miarę
naszej dziejowej egzystencji miałaby za zadanie rozwinąć te
związki sensu języka i rozmowy, które rozgrywają się ponad
nami.
przełożyła Małgorzata Łuluisiewicz
•
'
'
•
CZŁOWIEK I JĘZYK
Klasyczna, pochodząca od Arystotelesa definicja istoty
człowieka głosi, że człowiek jest żywą istotą, która posia
da logos. Definicja ta stała się kanonem w tradycji Zacho
du w postaci takiej oto formuły: człowiek to animal ra-
tionale,
rozumna żywa istota, to znaczy istota wyróżniają
ca się spośród innych zwierząt zdolnością do myślenia.
Greckie słowo logos oddawano więc przez „rozum" lub
„myślenie". W istocie słowo to oznacza jednak również —
a nawet przede wszystkim — język. Arystoteles tak pisze
gdzieś o różnicy między człowiekiem a zwierzęciem: Zwie
rzęta mogą porozumiewać się między sobą. Dążąc do cze
goś, wskazują sobie nawzajem, co sprawia im przyjemność,
unikając czegoś — wskazują, co sprawia im ból. Przyroda
nie poszła dalej w tym wypadku. Tylko człowiekowi do
dany został logos, by mógł ujawniać innym, co jest ko
rzystne, a co szkodliwe, i przez to zarazem, co słuszne, a co
niesłuszne. Głęboka to myśl. Korzystne lub szkodliwe jest
coś, czego pożąda się nie dla niego samego, lecz dla czegoś
innego — coś, co służy do dostarczania czegoś, czego nie
ma. Za osobliwość człowieka uznaje się więc tu górowanie
nad tym, co za każdym razem obecne, poczucie przyszłości.
I jednym tchem dodaje Arystoteles, że tym samym dane
jest człowiekowi poczucie słuszności i niesłuszności —
wszystko to zaś dlatego, że człowiek jako jedyny posiada
logos. Człowiek może myśleć i może mówić. Może mówić,
to znaczy może mówiąc ujawnić coś, czego nie ma w obec
nej chwili — tak, że również ktoś inny ma to przed oczy
ma. Wszystkie swoje myśli człowiek może w ten sposób
przekazać innym, ba — więcej jeszcze: tylko dzięki tej
możliwości przekazu istnieje w ogóle między ludźmi wspól-
47
nota myśli, pewne wspólne pojęcia. Przede wszystkim te,
które pozwalają ludziom żyć razem bez mordu i zabójstw,
dzięki którym możliwe jest życie społeczne, życie unormo
wane politycznie, oparta na podziale pracy wspólnota gos
podarcza. Wszystko to zawiera się w prostej formule: czło
wiek jest żywą istotą, która mówi.
Zdawałoby się, że tak uderzające i przekonywające stwier
dzenie powinno od dawna zapewnić zjawisku języka wy
różnione miejsce w refleksji nad istotą człowieka. Cóż bar
dziej przekonywającego niż to, że język zwierząt — o ile
chce się tak nazwać ich sposób porozumiewania się — jest
czymś zupełnie różnym od języka ludzkiego, przedstawia
jącego i komunikującego innym świat przedmiotowy? I to
za pomocą zmiennych, a nie raz na zawsze ustalonych zna
ków, jakimi posługują się zwierzęta; „zmiennych" nie tyl
ko w tym sensie, że istnieją różne języki, lecz także w tym,
że w jednym te same wyrażenia mogą oznaczać coś innego,
różne wyrażenia zaś — to samo.
W rzeczywistości jednak istota języka nie stała się by
najmniej ośrodkiem zainteresowania filozofii zachodniej.
Rzucającą się w oczy wskazówkę dawał wprawdzie zawsze
Stary Testament: wedle historii stworzenia Bóg dał czło
wiekowi władzę nad światem, pozwalając mu nazywać
wszelki byt według własnego uznania. Także historia wie
ży babilońskiej świadczy o fundamentalnym znaczeniu ję
zyka dla ludzkiego życia. A jednak to właśnie religijna tra
dycja chrześcijańskiego Zachodu obezwładniła w pewnej
mierze myśl o języku, tak że dopiero epoka Oświecenia po
stawiła na nowo problem jego pochodzenia. Przestano wów
czas poszukiwać odpowiedzi na pytanie o pochodzenie ję
zyka w Piśmie Świętym. Zaczęto jej szukać w naturze czło
wieka. Był to wielki krok naprzód. Teraz trzeba było bo
wiem pójść dalej; skoro język należy do natury człowie
ka, nie ma sensu pytać o sytuację człowieka p r z e d po
jawieniem się języka, a w konsekwencji także o pochodze
nie języka w ogóle. Herder i Wilhelm von Humboldt spo
strzegli, że pierwotnie ludzki charakter języka to pierwot
nie językowy charakter człowieka i podkreślali podstawo
we znaczenie tego zjawiska dla ludzkiego obrazu świata.
Wilhelm von Humboldt, były minister kultury, po wyco
faniu się z życia publicznego poświęcił się badaniom nad
różnorodnością struktury ludzkiego języka. Dzieło starości
48
tego mędrca z Tegel stało się fundamentem nowożytnego
językoznawstwa.
Jednakże stworzenie filozofii i nauki o języku przez
Humboldta nie oznaczało jeszcze w żadnym wypadku, że
udało się ponownie osiągnąć tę samą głębię zrozumienia
co Arystoteles. Badania nad językami poszczególnych lu
dów rzuciły z pewnością nowe światło na różnorodność lu
dów i epok oraz leżącą u jej podstaw wspólną istotę czło
wieka. Ale horyzont pytania o człowieka i język ograni
czało tu przekonanie, że język jest pewną zdolnością, w ja
ką człowiek jest wyposażony — chodzi zaś o to, by wy
jaśnić jej strukturalne prawidłowości (takie jak gramaty
ka, syntaksa, słownictwo). W zwierciadle języka można zo
baczyć poglądy na świat poszczególnych ludów, ba — na
wet strukturę ich kultury aż do najdrobniejszych szczegó
łów. Taki właśnie wgląd w stan kulturowy indogermań-
skiej rodziny ludów zawdzięczamy na przykład świetnym
badaniom Viktora Hehnsa nad roślinami uprawnymi
i zwierzętami domowymi. Językoznawstwo jest jakby inną
prehistorią, prehistorią ludzkiego ducha. Jednakże zjawi
sko języka ujęte od tej strony oznacza jedynie pewne wy
różnione pole wyrazu, na którym można badać istotę czło
wieka i jego rozwój historyczny. To jednak za mało, by
wniknąć w głąb myśli filozoficznej. Nie pozwalała na to
leżąca u podłoża całej myśli nowożytnej kartezjańska cha
rakterystyka świadomości jako samoświadomości. Ów nie
wzruszony fundament wszelkiej pewności, ów najpewniej
szy z wszystkich faktów — fakt samowiedzy — stał się w
czasach nowożytnych miernikiem naukowego poznania w
ogóle. Naukowa analiza języka opierała się ostatecznie na
tym samym fundamencie. Energia językotwórcza była jed
ną z form, w jakich potwierdzała się spontaniczność pod
miotu. Oczywiście, także z tego punktu widzenia można
było płodnie interpretować zawarty w poszczególnych ję
zykach pogląd na świat — ale zagadka, jaką jest dla myśli
zjawisko języka, pozostawała w ukryciu. Do istoty języka
należy bowiem jej wręcz przepastna nieświadomość. Dla
tego nie przypadkiem samo pojęcie „język" jest tworem
późnym. Słowo logos oznacza nie tylko myśl i język, lecz
także pojęcie i prawo. Utworzenie pojęcia „język" zakłada
uświadomienie sobie faktu, że się mówi. Jest to jednak do
piero rezultat pewnego ruchu refleksyjnego, w wyniku
4 Rozum, słowo, dzieje
49
którego człowiek już nie tylko mówi, lecz i nabiera dy
stansu do tego, że mówi. Właściwa zagadka języka polega
zaś na tym, że w rzeczywistości nigdy nie potrafimy tego
zrobić do końca. Myślenie o języku nie jest nigdy w stanie
wyprzedzić języka. Możemy myśleć tylko w jakimś języ
ku i właśnie to zadomowienie naszej myśli w języku jest
tą głęboką zagadką, którą język stawia myśleniu.
Język nie jest jednym ze środków, za pomocą których
świadomość komunikuje się ze światem. Nie jest trzecim
(obok znaku i narzędzia, które z pewnością także określa
ją istotę człowieka) instrumentem służącym do tego. Ję
zyk w ogóle nie jest instrumentem, nie jest narzędziem.
Narzędzie jest bowiem — z istoty — czymś, czego użycie
można opanować: narzędzie możemy wziąć do ręki i odło
żyć, gdy już spełniło swoje zadanie. Wydawałoby się, że
podobnie jest z językiem: bierzemy w usta leżące w pogo
towiu słowa jakiegoś języka i pozwalamy, by po użyciu
zniknęły z powrotem w ogólnym zapasie słów, którym roz
porządzamy. Ale to nie to samo. Analogia ta jest fałszy
wa, ponieważ świadomość nigdy nie stoi naprzeciw świa
ta, sięgając — w stanie jakby bezjęzykowym — po na
rzędzie porozumienia. We wszelkiej naszej wiedzy o nas
samych i o świecie jesteśmy już raczej ogarnięci przez ję
zyk, przez nasz własny język. Wychowujemy się, poznaje
my świat, poznajemy ludzi i w końcu poznajemy nas sa
mych ucząc się mówić. Nauka mówienia nie polega na za
znajamianiu się z użyciem gotowego już narzędzia w celu
oznaczenia swojskiego i znanego nam już świata. Nauka
mówienia to oswajanie i poznawanie świata samego i świa
ta takiego, jakim go napotykamy.
Zagadkowy, głęboko utajony proces! Jakim urojeniem
jest przekonanie, że dziecko wypowiada jedno, pierwsze
słowo! Jakim szaleństwem była chęć odkrycia języka ludz
kości przez wychowywanie dzieci w hermetycznym zamk
nięciu wobec wszelkich ludzkich dźwięków, by następnie
na podstawie ich pierwszego artykułowanego dźwięku przy
znać pewnemu istniejącemu ludzkiemu językowi przywilej
prajęzyka stworzenia! Szaleństwo takich pomysłów leży
w tym, że chcą one w jakiś sztuczny sposób przerwać na
sze prawdziwe związki ze światem języka, w którym ży
jemy. W rzeczywistości jesteśmy zawsze już zadomowieni
w języku tak jak w świecie. Najgłębszy opis procesu nauki
50
mówienia znajduję znów u Arystotelesa. Miejsce to trak
tuje wprawdzie nie o nauce mówienia, lecz o myśleniu,
to znaczy o zdobywaniu pojęć ogólnych. Jak to się dzie
je, że w potoku następujących po sobie zjawisk, w ciągłym
przepływie zmiennych wrażeń w ogóle coś pozostaje? Prze
de wszystkim jest to niewątpliwie zasługa zdolności do za
chowywania — pamięci. To ona pozwala nam rozpoznać
coś jako to samo — i jest to pierwsze wielkie dokonanie
abstrakcji. Wśród uciekających, zmiennych zjawisk tu i tam
rozpoznaje się coś wspólnego — i tak z coraz większej
liczby takich aktów rozpoznania (nazywamy je doświadcze
niami), powstaje z wolna jedność doświadczenia. Dzięki
niej zaś możemy wyraźnie rozporządzać tym, co tak do
świadczone: możemy posiadać wiedzę ogólną. Jak właści
wie powstaje ta wiedza ogólna — pyta Arystoteles? Na
pewno przecież nie nagle, z okazji jakiegoś pojedynczego
zjawiska, które pojawia się znowu w szeregu innych zja
wisk i zostaje rozpoznane jako to samo. To pojedyncze zja
wisko jako takie nie wyróżnia się przecież spośród innych
tajemniczą zdolnością do prezentacji tego, co ogólne. Jest
podobne do wszystkich innych zjawisk. A jednak wiedza
ogólna kiedyś powstała. Gdzie to się rozpoczęło? Arystote
les znajduje na to idealny obraz
1
: w jaki sposób — pyta
— zatrzymuje się uciekające wojsko? W którym momencie
znowu stoi? Z pewnością przecież nie wtedy, gdy staje
pierwszy, drugi czy trzeci żołnierz. Na pewno nie można
powiedzieć, że wojsko stoi, gdy określona liczba uciekają
cych żołnierzy zaniechała ucieczki — ani też że wtedy, gdy
ostatni żołnierz przestał uciekać. W tym momencie bowiem
wojsko nie zaczyna, lecz od dawna już zaczęło się zatrzy
mywać. Jak to się zaczyna, jak rozszerza i jak to się dzie
je, że w pewnym momencie wojsko znów stoi, to znaczy:
znów słucha komendy? Nikt nie wie tego do końca, nikt
nie potrafi tego zaplanować, nikt nie jest w stanie tego
stwierdzić. A jednak bez wątpienia coś takiego się dzieje.
Dokładnie tak samo ma się sprawa z wiedzą ogólną i do
kładnie tak samo — ponieważ jest to w istocie to samo —
z naszym wkraczaniem w język.
Językowa wykładnia świata poprzedza zawsze wszelką
myśl i wszelkie poznanie. Ucząc się jej wychowujemy się
~~>" Analityki wtóre, lOOa, przeł. K. Leśniak, Warszawa 1973, s. 258 (przyp.
tłum.).
4* 51
w świecie zarazem. Dlatego to właśnie język jest właści
wym śladem naszej skończoności. Język ma nas zawsze już
za sobą. Miernikiem właściwego mu sposobu bycia nie mo
że być świadomość jednostki. Ba, język, którym mówimy
nie jest naprawdę obecny w żadnej świadomości jednostko
wej. W jaki zatem sposób język jest obecny? Na pewno nie
jest to możliwe bez świadomości jednostkowej. Ale także
nie jest obecny w zespole wielu takich świadomości.
Nikt, kto mówi, nie ma przecież właściwej świadomości
swego mówienia. Tylko w wyjątkowych wypadkach mówią
cy świadom jest języka, którym mówi. Na przykład wtedy,
gdy komuś, kto chce coś powiedzieć, przychodzi na myśl
słowo, które go dziwi, które wydaje mu się obce lub komi
czne, tak, że sam zadaje sobie wówczas pytanie: „czy można
właściwie tak powiedzieć?" Stajemy się wtedy na moment
świadomi języka, którym mówimy, ponieważ nie robi on
tego, co do niego należy. Jakie jest więc właściwe zadanie
języka? Sądzę, że można tu wyróżnić trzy różne aspekty.
Po pierwsze, mówienie z istoty zapomina o sobie. Żywa
mowa nie jest świadoma swej struktury, gramatyki, synta-
ksy, itd. — a więc wszystkiego tego, co jest tematem języ
koznawstwa. Współczesna szkoła zmuszona do tłumaczenia
gramatyki i syntaksy na własnym języku ojczystym za
miast na języku martwym, takim jak łacina, wypacza więc
z konieczności naturalny stan rzeczy. Żądając wyraźnego
uświadomienia sobie gramatyki języka od kogoś, kto mówi
tym językiem od dzieciństwa, żąda się doprawdy ogromne
go wysiłku abstrakcji. W rzeczywistym procesie mówienia
sam język znika całkowicie za tym, co za każdym razem
jest w nim powiedziane. Jest takie ładne doświadczenie,
które każdy z nas przeżył ucząc się języków obcych. Cho
dzi o zdania służące jako przykłady w podręcznikach czy
na kursach językowych. Ich zadaniem jest uświadomienie
w abstrakcyjny sposób określonego zjawiska językowego.
Dawniej, gdy jeszcze przyznawano się do tego zadania ab
strakcji, jakim jest nauczenie się gramatyki i syntaksy ja
kiegoś języka, były to zdania wyraźnie bezsensowne, mó
wiące coś o Cezarze czy wuju Karolu. Nowsza tendencja,
zgodnie z którą usiłuje się zawrzeć dodatkowo w takich
przykładach sporą ilość interesującej wiedzy o zagranicy,
ma niezamierzone skutki uboczne: im bardziej interesują
ca treść przykładu, tym bardziej zaciera się jego pierwo-
...2
tna funkcja. Im bardziej język jest żywym procesem, tym
mniej jest się go świadomym. Niepamięć języka o sobie
samym świadczy więc o tym, że jego prawdziwy byt polega
na tym, co w nim powiedziane, na tym co tworzy wspólny
świat naszego życia wraz z należącym do niego całym wiel
kim łańcuchem tradycji, wychodzącej nam naprzeciw z lite
ratury obcej, literatury żywych i martwych języków. Praw
dziwym bytem języka jest to, co absorbuje nas, gdy go sły
szymy — to, co powiedziane.
Byt języka charakteryzuje się po drugie tym, że Ja nie
jest jego podmiotem. Kto mówi językiem niezrozumiałym
dla.nikogo poza nim, nie mówi w ogóle. Mówić — to mó
wić do kogoś. Słowo chce być słowem celnym — to zaś zna
czy, że słowo nie tylko przedstawia mnie samemu rzecz,
o której mówi, lecz stawia ją przed oczyma również temu,
do kogo mówię.
Mówienie należy więc nie do sfery jednostki, lecz do sfe
ry wspólnoty. Dlatego słusznie postąpił Ferdinand Ebner
dając niegdyś swemu ważnemu dziełu Das Wort und die
geistigen Realitdten
podtytuł Pnewmatologische Fragmen-
te.
Duchowa realność języka jest bowiem realnością pneu-
ma,
ducha łączącego Ja i Ty. Język jest rzeczywisty w ro
zmowie — na co już dawno zwrócono uwagę. W każdej roz
mowie zaś panuje duch, dobry lub zły, duch zatwardzia
łości i zahamowania lub duch otwarcia się ku sobie i płyn
nej wymiany między Ja i Ty.
Nicią przewodnią opisu formy, w jakiej dokonuje się
wszelka rozmowa, może być pojęcie gry (por. 3 część Wahr-
heit und Methode).
Musimy się jednak przede wszystkim
odzwyczaić od widzenia istoty gry z perspektywy świado
mości grającego. Z tej perspektywy można dostrzec stru
kturę gry jedynie od strony jej subiektywnego przejawia
nia się. Taki właśnie opis grającego człowieka stał się po
pularny — głównie dzięki Schillerowi. Jednakże w rzeczy
wistości gra jest ruchem, ogarniającym tego lub to, co gra.
„Gra fal", „igrające komary", „swobodna gra członów" —
to na pewno nie tylko przenośnie. Fascynacja grą polega
właśnie na zniknięciu własnego ja w pewnym ruchu, roz
wijającym swą własną dynamikę. Gra toczy się, gdy gracz
uczestniczy w niej z całą powagą, gdy nie jest ona dla nie
go „tylko grą", czymś niepoważnym. Ludzi, którzy tego nie
potrafią, nazywamy ludźmi niezdolnymi do gry. Otóż są-
53
dzę, że gra i rozmowa, która Jest rzeczywistością Języka, są
sobie strukturalnie pokrewne. To nie wola Jednostki, przy
chylna lub powściągliwa, decyduje o tym, że zaczynamy
naprawdę rozmawiać i że rozmowa unosi nas Jakby dalej
— decyduje o tym prawo rzeczy, o którą w rozmowie cho
dzi — rzeczy, wywołującej każde Tak i Nie i w końcu go
dzącej Je ze sobą. Dlatego mówimy czasem po udanej roz
mowie, że Jesteśmy nią wypełnieni. Gra Tak i Nie rozgry
wa się dalej w myśli, czyli — wedle słów Platona — we
wnętrznej rozmowie duszy z samą sobą.
r
ź\
Wiąże się z tym trzeci aspekt, który chciałbym nazwać
uniwersalnością języka. Język nie jest zamkniętym obsza
rem tego, co da się powiedzieć, obok którego leżałby obszar
niewypowiedzianego. Język jest wszechobejmujący. Wszyst
ko, co domniemane, da się zasadniczo powiedzieć. Język
jest równie uniwersalny jak rozum. Dlatego każdą rozmo
wę cechuje również wewnętrzna nieskończoność i brak
końca. Przerywamy ją — bo wydaje się nam, że dość już
powiedzieliśmy albo że nie ma już nic do powiedzenia.
Ale przerwanie takie nigdy nie jest ostateczne — rozmowa
zawsze daje się podjąć na nowo.
Doświadczamy tego często nawet boleśnie, gdy żąda się
od nas jakiejś wypowiedzi. Pytanie, na które trzeba wte
dy odpowiedzieć — pomyślmy choćby o krańcowych przy
kładach takiej sytuacji: o przesłuchaniu czy zeznaniach
przed sądem — jest jakby przeszkodą dla ducha języka,
ducha, który chce wypowiedzieć się w rozmowie. („Teraz
ja mówię" lub „niech Pan odpowie na moje pytanie!")
Wszystko, co powiedziane, nie zawiera swej prawdy po
prostu w sobie, lecz odsyła w tył i w przód; do tego, co nie
powiedziane. Każda wypowiedź ma jakieś motywy — to
znaczy: o wszystko, co powiedziane, można sensownie za
pytać: „dlaczego to mówisz?" I dopiero wówczas, gdy to
nie powiedziane rozumiane jest wespół z tym, co powie
dziane, wypowiedź jest w ogóle zrozumiała. Widać to szcze-^
I golnie w wypadku pytania. Pytanie, które jest dla nas nie
i umotywowane, nie ma odpowiedzi. Motywy pytania otwie
rają bowiem dopiero dziedzinę, z której odpowiedź może
być zaczerpnięta, a następnie udzielona. W istocie zatem,
tak w pytaniu, jak i w odpowiedzi kryje się nieskończona
rozmowa — przestrzeń dla słowa i odpowiedzi na nie.
Wszystko, co powiedziane, mieści się w tej przestrzeni.
54
Możemy to wyjaśnić na przykładzie wspólnego nam
wszystkim doświadczenia. Chodzi mi o tłumaczenie i czy
tanie przekładów z obcych języków. Tłumacz zastaje pe
wien językowy tekst — to znaczy coś, co ustnie lub na pi
śmie powiedziano — który powinien przełożyć na własny
język. Jest oczywiście związany z tym, co zastaje, a prze
cież nie może tego po prostu sformułować w nowym ma
teriale językowym, już nie obcym, lecz własnym — nie
mówiąc nic samemu. To zaś znaczy, że tłumacz musi w so
bie samym zdobyć nieskończoną przestrzeń mówienia, od
powiadającą temu, co powiedziane w obcym języku. Każdy
wie, jakie to trudne. Każdy wie, jak przekład spłaszcza to,
co powiedziane w oryginale. Odwzorowuje to jakby na pła
szczyźnie, tak, że sensy słów i formy zdaniowe przekładu
kopiują oryginał — ale przekładowi brak przestrzeni. Bra
kuje mu trzeciego wymiaru, właściwego temu, co powie
dziane pierwotnie, to znaczy w oryginale. Jest to nie dają
ce się uniknąć ograniczenie wszelkich przekładów. Żaden
nie może zastąpić oryginału. To tylko złudzenie, że rzucona
w przekładzie na płaszczyznę wypowiedź oryginału musi
być łatwiej zrozumiała, bowiem przekład pomija z konie
czności to, co w oryginale drugorzędne, co zawarte między
wierszami. Przekonanie, że taka dedukcja do jednolitego
sensu ułatwia rozumienie, jest iluzją. Żaden przekład nie
jest tak zrozumiały jak oryginał. Wieloznaczny sens tego,
co powiedziane — a sens wskazuje zawsze jakiś kierunek
— wychodzi na jaw tylko wówczas, gdy coś mówimy: nie
powtarzamy, lecz mówimy po prostu. Zawsze wtedy, gdy
tylko powtarzamy za kimś, ów sens wymyka się nam z rąk.
Zadaniem tłumacza nie jest więc odtworzenie tego, co po
wiedziane. Musi on raczej zwrócić się w kierunku przez nie
wskazanym, to znaczy ku jego sensowi — by przenieść to,
co jest do powiedzenia, w perspektywę swego własnego mó
wienia.
Najlepiej widać to wtedy, gdy tłumacz ma umożliwić bez
pośrednią rozmowę między ludźmi mówiącymi różnymi ję
zykami. Tłumacz odtwarzający tylko, czym są słowa i zda
nia wypowiadane przez jednego z rozmówców w języku
drugiego, wypacza rozmowę czyniąc ją niezrozumiałą. Nie
musi on bowiem odtwarzać dosłownie tego, co powiedzia
ne, lecz jedynie to, co ktoś inny chciał powiedzieć i powie
dział, wielu rzeczy nie dopowiadając. Także ograniczoność
55
jego odtworzenia musi zdobyć sobie przestrzeń, która jest
warunkiem koniecznym rozmowy, to znaczy wewnętrznej
nieskończoności, właściwej wszelkiemu porozumieniu.
Język jest więc prawdziwym centrum ludzkiego bytowa
nia — jeżeli widzi się go w jemu tylko właściwej dziedzi
nie, w dziedzinie ludzkiego współbycia, dziedzinie poro
zumienia, stale na nowo narastającej zgody, niezbędnej
ludzkiemu życiu tak bardzo jak powietrze, którym oddy
chamy. Człowiek jest rzeczywiście, tak jak to powiedział
Arystoteles, istotą mówiącą. Albowiem wszystko, co ludz
kie, powinniśmy dać sobie powiedzieć.
przełożył Krzysztof Michalski
-.
FILOZOFICZNE PODSTAWY
DWUDZIESTEGO WIEKU
Jeżeli zadajemy dziś pytanie zadawane pod koniec XIX
wieku (Chamberlain) temuż wiekowi, to znaczy, że mamy
powody, by na coś spoglądać wstecz. Z historycznego pun
ktu widzenia wiek XX nie jest na pewno wielkością okre
śloną przez rachubę czasu. Wiek XIX trwał w rzeczywi
stości od śmierci Goethego i Hegla do wybuchu pierwszej
wojny światowej, kiedy to właśnie rozpoczął się wiek XX,
okres wojny światowej i wojen światowych. Jeżeli zada
jemy dziś retrospektywne pytanie dotyczące tej epoki na
szego wieku, to znaczy, że od owego okresu wojen dzieli
nas jakaś świadomość epoki. Wydaje się, że młodsze poko
lenie jest już w swojej postawie życiowej na tyle wyzwolo
ne od strachu, by nie oczekiwać grożących katastrof jako
nieuchronnego następstwa historycznych powikłań teraź
niejszości. Oczekuje się powszechnie, że ludzkość nauczy
się dawać sobie radę z potężnymi środkami, jakimi dyspo
nuje, a jakie mogłyby spowodować wzajemne unicestwie
nie, że trzeźwa ocena rzeczywistości i gotowość do rozum
nych kompromisów zostawi otwartą drogę przyszłości. W
świetle tego oczekiwania pojawia się także pytanie o pod
stawy tego stulecia, w którym żyjemy i w którego prze
trwanie wierzymy.
Pytanie o podstawy jakiejś epoki, jakiegoś stulecia, ja
kiegoś czasu, to pytanie o coś, czego na zewnątrz nie wi
dać, a co przecież ukształtowało jednolite oblicze naszej
współczesności. Jeśli odpowiemy, że podstawy XX wieku
dał wiek XIX, zabrzmi to banalnie. Wszelako w takiej od
powiedzi zawiera się pewna prawda, którą można przyjąć
za punkt wyjścia, że mianowicie wówczas, w XIX wieku,
rozpoczął się okres rewolucji przemysłowej — gwałtowna
57
Hans-Georg
Gadamer
rozum
słowo, dzieje
Szkice wybrane
Wybrał, opracował i wstępem poprzedził
Krzysztof Michalski
Przełożyli
Małgorzata Łukasiewicz
Krzysztof Michalski
Państwowy Instytut Wydawniczy
Warszawa 1979