Sezonowa miłość Sezon13


162






























XIII

Stosunki willi "Lewkonia" z chałupą Obidowską powoli się normują i układają.

Nie jest to przyjaźń nadzwyczajna, ale zwykła sezonowa zażyłość. A więc przede
wszystkim te panie przesyłają sobie wzajemnie rutynowane i wprawne w swym
zawodzie wyzyskiwaczki, noszące masło, jaja i rozmaite inne "konieczne" do
utrzymania egzystencji ludzkiej nadzwyczajności.

Pani Warchlakowska jest "zawołaną" gospodynią. A więc skupuje garnki masła
zjełczałego, chude kury, grzyby - słowem, całe stosy żywności, zdolne nakarmić
załogę okrętu mającego perspektywę zimowania wśród lodów. Wszystko się przyda, a
więc willa "Lewkonia" pachnie grzybami, kwaśnym mlekiem, owczym serem jak stara
śpiżarnia.

Ponieważ pani Warchlakowska ma szczególniejszy dar dominowania nad osobami,
które się do niej zbliżają, prędko ujarzmiła Tuśkę i wygłosiwszy zdanie, że
kobieta nie znająca się na kuchni jest ciężarem społeczeństwa, zmusiła Tuśkę do
tego, że i ta zaczynała "znać się na kuchni".

A więc najniepotrzebniej i w chałupie Obidowskiej zjawiły się wianki grzybów i
serki owcze, które mogły się przydać...

Na co i komu, to już nie należało do rzeczy.

Następnie wyszli na tapet mężowie.

Pani Warchlakowska była "wzorową" żoną i szczyciła się tym bardzo głośno.


Dbała ogromnie o swego męża, o stan jego żołądka, oczu i w ogóle zdrowia. Co
chwila mówiła: "mój mąż, mego męża, mojemu mężowi". Miała specjalny sposób
wymawiania tego słowa. Była w tym duma twórcy dla swojego dzieła. Bo dla pani
Warchlakowskiej pan radca był jej tworzywem. Ona go urobiła na tego pana
Warchlakowskiego, który miał znaczenie, który był kimś, z którym się inni
panowie Warchlakowscy liczyli. Jeżeli mieli kamienicę z pięćdziesięciu dwoma
oknami frontu, to było także dzieło pani Warchlakowskiej. Wszak to pod jej
presją mąż zamienił swoją rodzinną i po śmierci ojca przypadającą mu wioskę na
ową kamienicę, niosącą wprawdzie niewiele, ale dającą duże znaczenie w świecie.
Ta kupa cegieł symetrycznie ustawionych, z powprawianymi kawałkami szkła, nadaje
człowiekowi odrębne, wyższe stanowisko.

Kto słyszał, jak pani Warchlakowska mówiła: "moja kamienica, mój stróż, moje
podatki, moje waterklozety, moja kanalizacja, moi lokatorowie", nie mógł wątpić
ani na chwilę, że to osoba, z którą społeczeństwo musi się liczyć. Następnie
pani Warchlakowska zaasekurowała swego męża "na życie", "bo to nie wiadomo, jak
wypadnie". Była więc w porządku i była z tego dumna. Radcostwo pana
Warchlakowskiego dopełniło miary.

Zabrano się do edukacji dzieci. Były to wprawdzie dziewczęta, ale musiały być
odpowiednio kształcone.

Jak widzimy, dom był wzorowy. Na ustach pani Warchlakowskiej ciągle się
słyszało: "higiena i poczucie moralności". Ukochała sobie te słowa i mówiła, że
jest to jej wyznanie wiary. Była to więc dama niepowszednia, energiczna i mająca
poczucie obowiązku.

Tuśka w pierwszej chwili została olśniona i przygnieciona tą wyższością pani z
willi "Lewkonii".


Ani kamienicy o pięćdziesięciu oknach frontu, ani lokatorów, ani stróża, ani
podatków, ani asekuracji męża, ani jego posiedzeń radcowskich, ani sług co
tydzień zmienianych, ani kąpieli sobotnich w domu w jednej wodzie kolejno
panienek dla higieny - nic nie mogła ze swego repertuaru wyliczyć.

Pozwoliła pani Warchlakowskiej rozlać przed sobą cały zasób swej możności,
inteligencj i poczucia moralności, nie hazardując ze swej strony wiele.

Aż gdy dama w welwetach umilkła wyczerpana i wyczekująco face a main ku Tuśce
zwróciła, Tuśka uczuła, iż teraz przychodzi kolej wywnętrzyć swoje credo i
odkryć karty, którymi w życiu ona zagrywa.

Lecz ogarnęła ją chęć wywyższania się jeszcze ponad panią Warchlakowską i z
wielkim taktem i ostrożnie rozpoczęła wspaniałą serię kłamstw, którą roztaczała
powoli jak wachlarz, zasłaniając nim prawdę swego mizernego życia.

- Mój Boże!... tak, jeżeli nie najęła willi, to przede wszystkim dlatego, że
bała się mieszkać w niej sama tylko z córeczką. Służby nie brała, bo była
wyczerpana prowadzeniem ogromnego domu i chciała trochę odpocząć... Bo jeżeli
kobieta pojmuje swoje obowiązki na serio, to trud jej nie jest mały, i ci,
którzy mówią, że kobiety mają łatwiejszą część w życiu, mylą się zupełnie.

Lecz tu pani Warchlakowska podniosła protest:

- 0, nie - ona, pani Warchlakowska, umie ocenić trudy i starania męża, który
umiał przyrobić tyle fortuny i zajął takie w mieście stanowisko, że dziś liczy
się z nim nie tylko całe miasto, sala ratuszowa, prezydent - więc i inne
rozmaite figury, ale i ona, własna żona. Bo choć nikt nie jest prorokiem w swym

kraju, a głównie mąż we własnej rodzinie, to ona przecież uznaje w panu
Warchlakowskim owego proroka i idzie dokładnie linią, którą jej zakreślił.

- Nie tylko nie wbiję w ścianę jednego więcej gwoździa bez jego aprobaty, ale
chodzę zawsze tymi ulicami, które on mi wskaże, bo on wie najlepiej, co i jak
się robi w życiu.

Silna pierś, opięta welwetem, wznosi się miarowo jakby wzruszona przy tych
słowach.

- Tak, u mnie uwzględnia się gusty i upodobania przede wszystkim i męża -
tłumaczy Warchlakowska zgnębionej trochę Tuśce. - Ponieważ mąż mój lubi sztukę
mięsa z chrzanem, jadamy ją dwa razy tygodniowo, choć ani ja, ani moje panienki
ścierpieć jej nie mogą. A potem, rnój mąż jest za religijnym wychowaniem,
panienki moje są wpisane do bractwa dzieci Marii... A potem, dywanów nie znosi.
Więc nic... ani jednego chodniczka w pokoju i te wszystkie nowatorstwa
literackie także u nas nie mają miejsca... Tak, tak - ja się we wszystkim do
męża stosuję.

Tu pani Warchlakowska powiodła groźnie dokoła wzrokiem, ogarnęła nim smreki,
zamodlone w popołudniowej ciszy, i słoneczną drogę, ginącą w zieleni, i błękit
nieskalany, rozwieszony kopułą turkusową nad dyszącym w omdleniu samym
Zakopanem, i dodała:

- Ja tak pojmuję feminizm!...

Padło wielkie słowo.

Lecz nie wzruszyło Tuśki.


Ona siedziała cała pogrążona w myślach porównawczych.

Mój Boże! Ta mizerna figurka jej męża w niepokaźnym paltociku, czymże była wobec
imponującej a legendowej postaci pana radcy Warchlakowskiego!

Z urzędu, ze sprytu, z owej wspaniałości, z jaką trząsł całym miastem
sterroryzowanym i uwielbiającym, wyłaniał się nadzwyczajny, imponujący,
adorowany, nawet przez własną żonę.

- Budżetu miejskiego nie uchwalą, jeśli on się okoniem postawi... - pewnego razu
rzuciła niedbale Warchlakowska.

Budżet miejski!

Tuśka doznała olśnienia.

To było coś wielkiego, jakieś cyfry ogromne, jakieś miliony, los całego mrowiska
ludzi kłębiących się wśród kamienic. Nie rozumiała dokładnie, ale to ją
ostatecznie olśniło.

Grzeczny pan z Wareckiej ulicy, wlokący swą teczkę urzędniczego mola cicho i
posłusznie, czym był w porównaniu z takim radcą, od którego zależało
uchwalenie... budżetu!... "

I z pewną trwogą usłyszała Tuśka słowa:

- A pani mężulek odwiedzi panią w Zakopanem?


- Nie wiem...

- O!... to byłby grzech nie przyjechać do żony i córki! Naturalnie nasi panowie
mają swoje obowiązki społeczne i te idą przed rodziną - prawda?...

- Tak... tak...

- Cieszy mnie, że się pani ze mną zgadza pod tym względem. Ale i dla rodziny coś
uczynić należy... prawda?

- ! ! !

- A więc ujrzymy mężulka? - to dobrze, to bardzo dobrze. Tylko będzie państwu
trochę ciasno. Dwa pokoje... skoro macie takie duże mieszkanie w Warszawie.

- O! tam są jeszcze inne pokoje. Na czas pobytu męża dobiorę więcej izb.

- Tak, tak... nasi panowie mężowie nie lubią ciasnoty i to im się słusznie
należy. Ja dlatego wzięłam tak dużą willę, aby mój mąż miał gdzie królować, gdy
przyjedzie...

- Tak, tak!

- Gdyby się zjechali jednocześnie, byłoby to doskonałe. Złożyłby się mały
wincik. Pani mąż wintuje?

- Jak wszyscy.

- To doskonała dla nich rozrywka. Cały dzień wytężają umysł, wieczorem muszą się

rozerwać. Ja urządzam winty w domu. I to najlepsze. Niech mi pani wierzy.
Urządzić w domu herbata, przekąska... i przynajmniej ma się męża obok siebie.
Pani zapewne także tak robi?

- Tak, tak.

Przed oczyma Tuśki przesuwają się wspomnienia wieczorów dziwnie sennych,
monotonnych. Czytanie "Kuriera" od deski do deski, wszyscy przy jednej lampie,
aby oszczędzić nafty, i potem wyżółkły, wyschły profil męża, chylący się do snu,
jego ręka delikatna, anemiczna, z odciskiem od pióra na trzecim palcu, osłonione
tragicznym abażurem oczy zmęczone, obwiedzione czerwoną obwódką.

Ale pani ciepłej kolacji nie podaje? - bada ją dalej pani Warchlakowska.

- Jak czasem.

- To źle. Trzeba już przyjąć jeden system i tego się trzymać... W ten sposób
bałamuci się gości. Ja podaję herbatę, kanapki, suche ciastka i piwo. Kanapki
moje panienki z byle czego zrobią. Na to można użyć doskonale resztek z całego
tygodnia... A dla męża kolacja w sekrecie, w kąciku przygotowana. Wyborny
system. Radzę pani zaprowadzić.

Jakaś pointa niezadowolenia tkwi w głosie pani radczyni. Ta ciepła kolacja
trafiła ją w serce. Tuśka chwyta to w lot.

- O nie! nie! - protestuje - ja już nie mogę odstąpić od kolacji. - Taki u nas
zwyczaj... zresztą mąż tak chce...

- A! skoro mężuś...


Pani Warchlakowska uchyla czoła jak korna niewolnica.

Z polanki, na której słońce kładzie złoty, czarujący, świetlany płaszcz,
dobiegają cienkie głosiki panien Warchlakowskich.

- Play!...

- Fife!...

- Three...

Głosu Pity nie słychać. Miga tylko czasem jej biała sukieneczka i śliczne nóżki
w błękitnych pończochach.

Poruszają się jednak leniwo, niechętnie.

Pita co chwila przystaje, opiera się o żerdzie, patrzy obojętnie na panny
Warchlakowskie, które widocznie grają w piłkę "dla galerii", to jest dla dwóch
górali, wlokących się po drodze z olbrzymią belką, i dla dwóch pań, które
przystanęły i patrzą w głąb placyku.

Pani Warchlakowska na Pitę przez szkła patrzy.

- Śliczne dzieciątko... ubrane gustownie... tylko...

Zawiesiła głos.

Uśmiechnęła się, jakby przeżuwała cytrynę, i wreszcie dorzuca:


- Tylko cokolwiek za krótka spódniczka.

Tuśka czuje, że jest to wywzajemnienie się za ową legendową kolację przy wincie.

- Taka już u nas moda w Warszawie! - mówi wykrzywiając mimo woli usta takim
samym cierpko-kwaśnym uśmiechem.

Pani radczyni czuje się dotknięta w swej skromności kobiecej.

- Och! moda!... - podejmuje znowu - skoro chodzi o pewną skromność niewieścią,
moda nie istnieje. Należy chronić panienkę, nawet przed wzrokiem ludzkim.

- Pita jeszcze dziecko.

- 0 nie, nie... to już panienka... Mój mąż nigdy by nie pozwolił, aby moje
dziewczątka tak się produkowały...

- Ja Pity za nic bym w skarpetki nie ubrała, ale pończoszki...

- Och! skarpetki!...

I pani Warchlakowska kryje pod szlafrok swe słoniowate nogi, jakby sama myśl o
możności włożenia przez kobietę skarpetki przerażała ją niepomiernie.

W tej chwili drogą od Kościelisk powraca gwarne towarzystwo. Kilka kobiet, kilku
mężczyzn. Na czele Tuśka spostrzega jasny sportowy garnitur, koszulę z surowego
jedwabiu i roześmianą, wesołą twarz, wysłonecznioną dziwnie przejrzystymi
ślicznymi oczyma. I przerażona czuje, że serce jej tłuc się zaczyna jak ptak w

klatce. Zmieszana, nie śmie się ruszyć, odetchnąć...

Na twarz jej, na szyję powoli, przedziwnie wypływa czarujący, dziewczęcy
rumieniec.

Przez pokład pudru przebija się prześliczny, nieśmiały, płonący lekko z
początku, jakby twarz Tuśki odbiła w sobie blady, różowy blask jutrzenki.

I w miarę jak zbliża się ku niej ta twarz wesoła, te oczy słoneczne, pełne całej
mieszaniny uczuć, sprzecznych, bo karnych i zuchwałych, pieszczących i
drwiących, ten rumieniec potężnieje, przechodzi w płomień, rozpala się jak
słońce o południu, sypiące światło i żar.
.....

A cała ta gromadka ludzi odzianych jasno, jakoś rozwiewnie, z postaciami kilku
ślicznych kobiet we środku, kobiet o włosach złotych, ufryzowanych, o sukniach
odsłaniających, nie zaś kryjących linię ciała, kobiet bardzo malarskich a
strojnych, bardzo kwiatowych a miłych, idących w słońcu, bielą drogi, ma w sobie
wdzięk czegoś bez troski, a wybierającego z życia to, co życie jeno najlepszego
dać jest zdolne.

Idą lekko - depcąc po cieniach własnych, a nie czyniąc im krzywdy, nucą jakąś
kanconę, trzymają w rękach olbrzymie pęki szafirowych gencjan...

Dokoła nich rozwiewa się urok przejasny odczucia i wchłonięcia w siebie esencji
życiowego czaru. Tego określić nie można. To się wysnuwa, to wypływa z ich
gestów, z ich piękności, z dżwięku ich głosów, z uśmiechów ich ust, z ich
spojrzenia...


Gencjany w rękach mają i sami rozkwitają całym bukietem istot szczęśliwych, nie
liczących się z mrowiskiem, w którym mrówki ciemne mackami wyczuwają swe
zbliżenie i ostrą cieczą bronią się od napadów, mogących roznieść gmach
pracowicie wzniesiony ze śmieci, patyków i gruzów.

Idą dzieci Boże i promienieją światłem dusz, którym pozwalają żyć, rozwijać się,
nie gnębią ich, nie dręczą, lecz niosą je w słońcu, w wesołości, w pierwotnych
porywach, w Pięknie, jak niosą snopy szafirowej gencjany, pomiędzy którymi
połyska wspaniale gwiazda złotogłowiu.
.....

Zrównali się z willą pani Warchlakowskiej.

Dama w welwetach przyłożyła lornetkę do oczu.

- To... aktorzy! - zawyrokowała.

Dziewczęta przestały grać w piłkę i zbliżyły się do żerdzi. Na twarzach ich
zarysowała się niezdrowa ciekawość. Tylko Pita, oparta, patrzyła z jakąś
melancholią dziwną na przechodzących.

- Ten w środku, jasno odziany, to Porzycki! zdolny... wcale, wcale...

On jeden tylko obrzucił Pitę miłym spojrzeniem. Skinął jej głową, ale
dziewczynka, pomna uwag matki, spuściła oczy w ziemię z zażenowaniem widocznym.
Porzycki nie, spojrzał nawet na werandę ani na Tuśkę. I to jej było przykro,
choć wolała, że nie widział jej zmieszania.

Gromadka przeszła i ginęła powoli drogą jak jasny obłok. Cicha kancona dobiegała

jeszcze, jakby wlokąc się za nimi.

Oparta o żerdź Pita znów melancholijnymi oczyma śledziła oddalających się.

Pani radczyni uniosła się cokolwiek na fotelu.

- Oni tu gdzieś mieszkają, zdaje się w Jaszczurówce... a ten Porzycki to gdzieś
nawet w naszej okolicy... Straszni ludzie! O! o! niech pani patrzy, nie żenują
się... To szkandał!

Tuśka wysłała swój wzrok na zwiady i ujrzała, jak Parzycki nagłym ruchem objął
jedną z jasno odzianych kobiet. Była w tym ruchu swawola pazia. Trwało to
chwilę. Kobieta, śmiejąc się, wykręciła się zręcznie z obejmującego ją
ramienia...

- To panna ta i ta... - objaśniała Warchlakowska. - Jest przyjaciółką starego
hrabiego spod Gołębi, a ta trzecia...

Nagle dostrzegła, że "panienki" przypatrują się ciekawie aktorom i aktorkom.

- Panienki! proszę do piłki... co to znowu?...

Panienki cofnęły się chichocząc i uśmiechając złośliwie. Tylko Pita pozostała na
miejscu i patrzyła ciągle w stronę, skąd dolatywała kanzona.

- Niech pani każe swojej panience nie patrzeć za nimi! - upominała Tuśkę pani
Warchlakowska.

Tuśka jakby się ocknęła.


Cała była tak gorąca, jakby po niej war przeszedł.

- Pito... idź do panienek!... - wyrzekła machinalnie do dziecka.

- Czy pani wie - skrzeczała Warchlakowska - że ci ludzie to gorzej Cyganów. Oni
prawie wszyscy żyją bez Boga i bez zasad moralności. Prawie wszyscy w dzikich
małżeństwach... A jakże... mówił mi mąż... co za zgroza!... To szkandał!...
szkandał!...

Powoli marła kancona i obłok jasny spowijał coraz szczelniej oddalającą się
grupę aktorów.

Byli już teraz słonecznymi widmami, ledwo zaznaczonymi sylwetkami o złocistych,
leciuchnych konturach.

- Szkandał, moja droga pani!... - syczało w powietrzu.

I zdało się, że nic nie pozostaje z piękności egzystencji, tak jakby oni
wchłonęli w siebie wszystko, co wchłonąć może istota ludzka, otwarta i szczera,
nie zamykająca się w skorupę pleśni i wymierzonego w dozach przyzwoitych dobra
życiowego.

Rozpostarła się tylko wszechmoc pani Warchlakowskiej i cień jej werandy, na
której wietrzyła swoje welwety.

A z twarzy Tuśki powoli, stopniowo świeży i gorący żar rumieńca nikł i topniał w
delikatnej barwie zapadającego cicho słońca.


A na twarzyczkę Pity występowała natomiast coraz silniej, coraz wyraźniej
wielka, bezbrzeżna melancholia.

KONIEC ROZDZIAŁU


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sezonowa miłość Sezon11
Sezonowa miłość Sezon1
Sezonowa miłość Sezon18
Sezonowa miłość Sezon17
Sezonowa miłość Sezon15
Sezonowa miłość Sezon12
Sezonowa miłość Sezon10
Sezonowa miłość Sezon10
Sezonowa miłość Sezon19
Sezonowa miłość Sezon16
Sezonowa miłość Sezon14
Sezonowa miłość Sezon25
Sezonowa miłość Sezon32
Sezonowa miłość Sezon22
Sezonowa miłość Sezon4
Sezonowa miłość Sezon9
Sezonowa miłość Sezon35
Sezonowa miłość Sezon33

więcej podobnych podstron