190
XV
Mija tydzień.
Ale jakoś się wlecze. Pogoda cudowna, mimo to Tuśka, a nawet Pita nieswoje, choć
od rana postrojone i przeważnie siedzą u Warchlakowskich.
Gdy pierwsze wrażenie minęło, Tuśka postanowiła powrócić właśnie do
Warchlakowskiej i nią jak murem chińskim odgrodzić się od jakichś dziwacznych
myśli, które napadać ją zaczęły.
Chodzi więc na spacer z panią Warchlakowską, była dwa razy w Morskim Oku na
kawie, oglądała szkołę koronkarską, wysłuchała sumy, chłonąc w siebie zapachy
serdaków pomieszane z wonią kadzideł, to wszystko nabawiło ją bólu głowy.
I znów na werandzie prowadzi z panią radczynią rozmowy o mężu, dzieciach i
sługach. Pani Warchlakowska dołącza jednak do tego repertuaru od czasu do czasu
jakąś pikantną anegdotkę, przeważnie z życia aktorów i aktorek.
Dziwnie dobrze poinformowana, wtajemnicza Tuśkę w rozmaite zakulisowe
historyjki. Mówi z oburzeniem, lecz widocznie delektuje się tymi historyjkami.
Tuśka słucha uważnie, choć nie rozumie, dlaczego doznaje jakiegoś bólu.
Kilkakrotnie chciała się przyznać Warchlakowskiej do zaczepek ze strony
Porzyckiego, lecz coś ją wstrzy- mało.
Nagle zdumiona usłyszała zapytanie:
- A czemu pani mi nie powiedziała, że zna Porzyckiego?
- Ja?
- Tak. Wiem, wiem, że nawet jakieś cukierki kursowały...
O! tylko niech pani nie łaje Pituchny, to nie ona... ta dziewczynka jest
ogromnie skryta... to kto inny...
Tuśka ochłonęła już i wzruszyła ramionami.
- Ten pan dał cukierki Picie, kazałam oddać, to wszystko.
- Wybornie pani zrobiła. Choć ja na miejscu pani wezwałabym męża, aby takiego
błazna moresu nauczył... Dawać cukierki! Proszę, cóż to on sobie myśli? Czy pani
jaka aktorka? czy co?...
Bardzo była oburzona pani radczyni. Pierś, opięta welwetem, falowała, tłuste
ręce wykonywały serię gestów rozwianych i kompletnie uzasadnionych.
- Dostał nauczkę - uspokajała ją Tuśka - i teraz zachowuje się zupełnie
przywoicie.
Lecz nagle uczuła, że pani Warchlakowska świdruje ją wzrokiem, tak jakby mówiła
"ejże!" i to ją zmieszało zupełnie. Zarumieniła się gwałtownie i spuściła oczy w
ziemię.
Czuła, iż Warchlakowska w tej chwili jej nie wierzy i że zaczyna się dokoła niej
snuć cała sieć fatalnych podejrzeń.
Rozstały się trochę chłodno. Warchlakowska ciągle zdawała się zapuszczać sondę
do dna jej duszy, Tuśka zaś cofała się i zamykała w sobie tak, jakby miała już
coś do ukrywania.
Nad wieczorem zupełnie niespodziewanie powrócił Porzycki.
Przyjechał furką, blady, zmęczony, niewyspany i widocznie w złym humorze.
Tuśka stała w oknie i zobaczywszy go tak nagle, doznała jakby olśnienia.
Cofnęła się za firankę, lecz patrzała, jak do Porzyckiego wybiegła Obidowska,
pytając o męża.
- Poszedł jeszcze dalej w góry - odrzekł aktor gniewnie, wyjmując z furki swój
serdak, ciupagę i jakieś drobiazgi.
- A bez co? bez co... kiedy oni wrócili?
- Nie wiem. Dajcie mi spokój - zmęczony jestem... Przynieście mi mleka. Listu
nie ma jakiego?
Wszedł do sieni i udał się do swojego pokoju.
Obidowska postała chwilę przed chałupą, wreszcie zawróciła i szła wolno w stronę
szopy. Idąc dostrzegła Tuśkę w oknie.
- Widzieli - zapytała - jaki to wymęczony? I nie hańbi się... To z chlania
wódczyska i z łajdactwa... a jakże...
Pokiwała głową i głosem, w którym drżały łzy, dodała:
- A wiedzom... mój nie wrócił!
I poszła.
Tuśce zrobiło się i wstyd, i przykro.
Tak często myślała teraz o Porzyckim, że aż tymi myślami upiększyła sobie jakoś
jego postać w myśli. Coś słonecznego biło od niego i rozsłoneczniało jej
wnętrze. Lecz oto zjawiał się on sam i był zmęczony pijatyką, hulanką, malał,
ginął w wyobraźni, niszcząc rzeczywistością to, co już zaczynało nabierać
pewnego promieniowania i jasnej pogodnej wizji. Tuśka poczuła do siebie żal, iż
dała się unieść jakiemuś niezrozumiałemu prądowi. Ścigała go myślą wśród
gencjan, złotogłowia lub szarych złomów i kłębów mgły. Odsuwała tą dekoracją
natrętne myśli o obecności "strzygoniów". A to "chlanie", ta bladość przywodzi
ich korowód na pamięć. Wstyd! wstyd!...
Postanawia nagle wrócić do rzeczywistości.
Wzrokiem szuka Pity.
Widzi ją, jak stoi oparta o żerdź. Jasne jej włosy rozpuszczone rozsypały się,
jak źle związany snop zboża, na tle granatowego żakieciku. Dokoła niej panny
Warchlakowskie coś mówią żywo, śmieją się, gestykulują. Pita stoi między nimi
nieruchoma. Twarzyczki jej nie widać, bo jest oparta o żerdź przydrożną
pleckami. Widać tylko, jak kurczy się jakoś i głowę w ramionka wtula ruchem
strwożonego ptaszka.
Tuśka czuje się zadowoloną z wypełnienia obowiązku macierzyńskiego. Dała Picie
ową rozrywkę, o której mówił lekarz, i to rozrywkę odpowiednią, przyzwoitą i
godziwą. Sama zaś musi wypełnić obowiązki dobrej żony. Siada przy stole,
rozkłada teczkę i pisać zaczyna.
,,Kochany mężu! List twój otrzymałam. Cieszę się, że jesteś zdrów i chłopcy
także. Co do naftaliny, to przyznam ci się, iż straciłam w nią wiarę, odkąd
przeczytałam, że właśnie mole mnożą się w naftalinie. W każdym razie wdzięczna
ci jestem za to, że zająłeś się futrami. Z palmą większa bieda i sądzę, że..."
I tak dalej płyną sznureczki liter, omawiających kwestie futer, palm, fikusa,
materaców, przyjęcia nowej sługi. Dalej następuje pochwała pani Warchlakowskiej,
dalej słowo o Giewoncie, który jest bardzo "ładny" - dalej...
Kleją się zdania, choć na pozór płyną z łatwością. Co więcej, Tuśka spojrzała na
list męża. Dwie stroniczki. Byłoby niegrzecznie, aby ona napisała mniej. Musi
więc wypełnić te obie stroniczki.
Nagle pod oknem ślicznie ktoś gwiżdże tę samą kanconę, którą śpiewali idący
drogą aktorzy. Przez muślin firanki Tuśka dostrzega Porzyckiego, jak ubrany w
świeży kostium, umyty, odświeżony, wyszedł przed dom i włożywszy ręce w
kieszenie od kurtki stoi, rozglądając się dokoła. Dziwi się Tuśka tej
metamorfozie. Znów jest wesół, rumiany, świeży, silny. Znów bije od niego
temperament, zdrowie i rozradowanie do życia. Tuśka mimo woli przestaje pisać i
siedzi zapatrzona w postać aktora. Coś ciągnie jej wzrok i przykuwa.
Równocześnie czuje, że uszy jej zaczynają pałać gorączkowo.
Nagle widzi, jak Porzycki przechodzi przez drogę i kieruje się ku grupie
złożonej z Pity i panien Warchlakowskich. Staje przy żerdzi i mówi coś, lecz co
- Tuśka pomimo wielkiej przedwieczornej ciszy dosłyszeć z głębi pokoju nie umie.
Słyszy tylko głos podniesiony i widzi kołysanie się postaci Porzyckiego. Panny
Warchlakowskie patrzą na niego zdumione, wreszcie jak stadko kuropatw rozbiegają
się i wpadają do domu. Pozostaje jedynie Pita i Tuśka zdumiona widzi, jak
dziecko zgina się, przesuwa pod żerdzią i wydostaje na drogę. Tam zatrzymuje się
przy Porzyckim z opuszczoną głową i wykonuje ruchy, jakby rozgniatała łzy na
rzęsach. Porzycki pochylony nad nią coś mówi, ona mu wreszcie odpowiada. Chwilę
zamieniają z sobą słowa. Wreszcie aktor bierze dziewczynkę za rękę i prowadzi
powoli do chaty. Ona idzie powoli, smutna, i gdy zbliżają się do sadyby, Tuśka
widzi, że Pita płacze.
Cała ta scena wprawia Tuśkę w zdumienie, irytuje niewypowiedzianie. Czego się
ten człowiek miesza znów pomiędzy dziewczęta? Czego on chce od Pity? Dlaczego ją
prowadzi do domu? Dlaczego ona płacze?
Czuje, iż powinna wstać, wyjść naprzeciw nadchodzącym, inaczej on wejdzie do jej
mieszkania razem z dzieckiem, lecz po prostu jest jak sparaliżowana i doznaje
wrażenia, jakby czuła niebezpieczeństwo, a kroku naprzód postąpić nie może. I
rzeczywiście, do niej siedzącej powoli zbliża się to oczekiwane a groźne. I ona
biernie musi mimowolnie czekać, patrzeć, wysłać duszę na powitanie. Lekkie
pukanie.
Do pokoju zaraz wchodzi Porzycki, trzymając ciągle za rękę spłakaną Pitę.
Dziecko pobladło i jest widocznie bardzo wzruszone. Aktor kłania się Tuśce z
wielką swobodą, która milcząc, z trudem podnosi się z krzesła.
I stoi tak naprzeciw niego bardzo strojna, w muślinowej białej sukni, w duże
białe róże. Całe masy falban opływają ją u dołu, a ona z nich wykwita jak smukły
cyprys z klombu róż białych.
- Pani daruje - mówi z dużą swobodą aktor - że właściwie nieznany, mieszam się w
te sprawy, ale po co pani pozwala, a nawet każe tej panience bawić sil z tymi
błaźnicami w tych czerwonych spencerach?
- ! ! !
- Tak, proszę pani - błaźnicami i szelmami. Niech się pani nie gorszy moimi
wyrażeniami, ale to już tak u nas aktorów. Mówi się, co się myśli. Więc proszę
pani, to są błaźnice, indyczki i szelmy.
- Proszę pana... to są córki pani Warchlakowskiej, osoby...
- Dobrze, dobrze... mamusia kołtunka in summo gradu, a panienki takie same. Czy
Warchlakowska, czy Prosiątkiewiczowa, czy inny diabeł, zawsze niewarte całować
psa w nos.
- Och!...
- Tu nie ma ani "och", ani "ach"! Czy pani wie, dlaczego ta śliczna panienka
płacze? Pani nie wie... A ja wiem. Ja wyszedłem na drogę, stoję i słucham.
Myślę, co też te panny mogą z pani córką mówić. Myślałem, bezeceństwa... Co pani
tak na mnie patrzy? Przecież to w takim "przedpieklu" to nie kupić, bo widzę,
panna Pita ma czerwone uszka i coś minka strasznie niepewna. Słucham... i
dolatuje mnie słowo jedno... drugie... Aż we mnie krew zawrzała. Pani wie, czym
one pani małą torturowały?
- Nie mam pojęcia. To są dzieci dobrze wychowane...
- Właśnie, można się zachwycać takim wychowaniem! Te błaźnice wygadywały
ostatnie głupstwa na panią, a dziecko tego wszystkiego słuchało.
- Co? jak?...
- A tak, tak. Wziąłem pannę Pitę na spowiedź i to biedactwo, płacząc, przyznało
mi się, że one zawsze zadają jej rozmaite pytania co do pani, co do domu, co do
jej stosunków familijnych, i to w formie bardzo przykrej.
Tuśka wzruszyła ramionami.
- To być nie może - powtórzyła mrużąc oczy - to są doskonale wychowane panienki.
- No, to może pani zmieni zdanie, gdy się pani dowie, że pytały Pitę, czy pani
jest z Żydów, bo ma nosek garbaty, dlaczego się pani maluje jak stara aktorzyca,
że wyśmiewały się, iż macie trzy pokoje...
Cichutki płacz przerwał mu mowę.
To Pita piąstkami zakrywszy oczka płakała rzewnie.
Tuśka zwróciła się do córki. Była blada i zgnębiona uczuciem ogromnego wstydu.
- Pito, czy to prawda?
- Tak... proszę mamusi! - wyłkało grzecznie dziecko.
- Dlaczego mi o tym nigdy nie mówiłaś?
Nie było odpowiedzi.
Lecz Porzycki znów zabrał głos.
- To tylko dowód, jak subtelną i śliczną naturę ma ta panienka. Nie chciała pani
dotknąć, powtarzając jej słowa tych błaźnic. Prawda, panno Pito?
Dziecko płakało cichutko, ocierając teraz oczy maluchną chusteczką, którą
wydobyło z kieszonki.
- A potem pani córeczka widocznie nie ma do pani zaufania - podjął znowu aktor -
a to źle, należy być szczerą względem mamy, powiedzieć wszystko, każdą myśl,
choćby grzech śmiertelny. Prawda? co?...
Zwrócił się wprost do Tuśki i patrzył na nią szeroko rozwartymi, szczerymi,
bardzo, przejrzystymi oczyma.
Tuśka nie odpowiadała nic. Była ciągle zgnębiona i upokorzona. Szczególnie to
wyrażenie "maluje się jak stara aktorzyca" działało na nią w fatalny sposób.
- A teraz - wyrzekł z kurtuazją markiza - pozwoli pani, że się przedstawię.
Jestem - Porzycki!
Roześmiał się szeroko, błyszcząc prześlicznymi jak perły zębami. Śmiech jego
podbijał, chwytał za serce, taki był z głębi i przeświadczenia jego płynący.
To: "Jestem Porzycki!" - zadźwięczało tryumfalną fanfarą. Znać było w tym tonie
duszę człowieka, który przywykł rzucać swe nazwisko w tłum, wzniecając uczucia
radosne i miłe.
- I... pójdę. Panna Pita się uspokoi, obetrze nosek, bo się zaczerwienił...
Co?... aha - już się ktoś przez łezki uśmiecha. Dobrze jest - górą nasi! Śmierć
Warchlakowskim! Vendetta!
Pita mimo woli uśmiechała się wśród łez. On porwał ją za rączki i zaczął z nią
menueta.
- Tak... tak... podaj mi rączkę, markizo... La ci darem la mano... Nie? no, to
nie...
Z nadzwyczaj ujmującym przymileniem ku Tuśce rzucił:
- Niech mamusia dobrodziejka pozwoli córce przyjąć bombonierkę ode mnie!...
Mamusiu, nie bądź sroga! Och, jak sroga jest mamusia! Och, jak biedna jest
Pitusia!...
I na usta Tuśki wykwitł blady uśmiech.
- Dziękuję panu, ale moja córeczka cukierków nie je.
- E!... gadanie austriackie. Widziałem, jak u Płonki repetowała ciastka, aż jej
się uszka trzęsły. Ale skoro moje nie w ład, to ja z nim nazad... Jak Boga
kocham!
I nagle spoważniawszy popatrzył z uwagą na Pitę.
- Jaka ona blada - wyrzekł z pewnym współczuciem w głosie.
W tej samej chwili zaciemniło się w oknie i ukazała się twarz pani
Warchlakowskiej, powracającej z miasta z mnóstwem zakupów w rękach.
- Cóż? idziemy dziś do Kuźnic? - zapytała z fałszywym uśmiechem, lecz na widok
stojącego na środku pokoju Porzyckiego uśmiech znikł jej z twarzy, a wystąpił
wyraz chłodnej, obrażonej godności.
- Przepraszam... nie wiedziałam, że pani ma gości!
I z majestatem zniknęła postać tej damy z ramy okna, natomiast kaczy cień
potoczył się ku willi.
Na werandzie trzy panny Warchlakowskie przyzywały matkę strwożonymi gestami.
Tuśka uczuła, jakby ją ktoś złapał na występku. Obecność aktora u niej, nie
usprawiedliwiona zupełnie, mogła rzeczywiście sprowadzić na nią jakieś
podejrzenie. Jako istota skryta miała ten rzut myśli, który w jednej chwili
rozjaśnia możliwość konsekwencji tego, co się nagle wykryło. Przeczuła, że
Warchlakowska w tej chwili stała się jej wrogiem.
Porzycki tymczasem zajmował się głównie Pitą.
- I cóż? - pytał. - Znów "placem"? No... dość tego. Najlepiej niech panna Pita
pójdzie ze mną tam, gdzie budują nową chałupę. Będziemy łazili po belkach,
przewracali kozły i lepiej się panna Pita zabawi niż z pannami Warchlakowskimi.
Tuśka z całej propozycji usłyszała głównie "przewracać kozły". Wydało się jej to
nadzwyczaj śmiałe i niesmacznie. Dobre jej ułożenie wzięło znów nad nią górę.
- Pan daruje - wyrzekła tonem wielkiej damy - ale moja córeczka musi właśnie
napisać list do ojca. Chodź, Pito - dopisz się do mego listu...
Aktor ręce rozłożył.
- O, skoro list do papy, to ja nie przeszkadzam. Niech panna Pita pisze...
Ojciec pierwszy.
Ukłonił się grzecznie, a nawet wytwornie, i bardzo umiejętnie, po scenicznemu
wyszedł z pokoju.
Na progu jednak się zatrzymał.
- Ja cukierki przyślę... - rzucił z uporem dziecka.
I z sieni już dodał:
- I coś dla pani mamy!
.....
Za chwilę weszła Obidowska.
W rękach trzymała ową nieszczęsna bombonierkę z pąsową kokardą i olbrzymi
czarujący snop szafirowych gencjan...
Smutna jej, świeżo spłakana, tragiczna twarz tonęła w szafirze kwiatów. Był to
kontrast nadzwyczajny i tak silny, że aż graniczył z Pięknem.
Wyciągnęła cukierki w stronę dziecka, a kwiaty ku matce.
- To dla nich, a to dla nich! - wyrzekła niskim, zmęczonym głosem.
KONIEC ROZDZIAŁU
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Sezonowa miłość Sezon11Sezonowa miłość Sezon1Sezonowa miłość Sezon18Sezonowa miłość Sezon17Sezonowa miłość Sezon13Sezonowa miłość Sezon12Sezonowa miłość Sezon10Sezonowa miłość Sezon10Sezonowa miłość Sezon19Sezonowa miłość Sezon16Sezonowa miłość Sezon14Sezonowa miłość Sezon25Sezonowa miłość Sezon32Sezonowa miłość Sezon22Sezonowa miłość Sezon4Sezonowa miłość Sezon9Sezonowa miłość Sezon35Sezonowa miłość Sezon33więcej podobnych podstron