176
XIV
Życie Tuśki ułożyło się na modłę życia Warchlakowskiej. Było to ciągłe
ścieśnianie obręczy konwenansu, jakaś niewola liczenia się ze słowami, z
gestami, kontrola, pełna niby uprzejmości, zdawanie sprawy z każdego kroku, z
każdego słowa.
- Cóż droga pani dziś porabiała?
To ją witało parę razy dziennie, czy to u płotu jej chałupy, czy już od furtki,
gdy wchodziła do willi radczyni.
Porzycki wyjechał na wycieczkę i Tuśkę napadła dziwna ochota dowiedzieć się, czy
pojechał sam, czy w towarzystwie kobiet.
Ciągle widziała ten gest, jakim obejmował ową aktorkę, gest swawolnego pazia, a
przecie nie pozbawiony czułości.
- Może się w niej kocha!... - myślała.
Lecz zaraz przypominała sobie słowa Warchlakowskiej:
- Ta panna przecież ma kogoś... kto...
Nie rozumiała, dlaczego nie powiedziała Warchlakowskiej, iż Porzycki mieszka w
tej samej, co i ona, chacie. Coś ją za gardło ścisnęło...
Teraz już nie było mowy o aktorach w ogóle.
Rozmyślając tak, Tuśka usiadła na swojej werandzie. Posłała Pitę do panien
Warchlakowskich, a nawet surowo zirytowała się na dziecko, bo szło niechętnie i
zachmurzone.
Pragnęła pozostać sama.
Ogarniało ją coraz większe lenistwo. Przy tym miała troski materialne. Pieniądze
wychodziły z przerażającą szybkością. To pożycie z panią Warchlakowską narażało
ją na zwiększenie wydatków. Musiała jeść tak, jak te panie z willi, kupować
grzyby, jaja, poziomki, zdjęta fałszywym wstydem. Praczkę miały wspólną, która
podawała bajońskie rachunki, a na nieśmiałą uwagę Tuśki odpowiedziała zuchwale:
- Pani radczyni z willi to się nie targuje!
Co chwila okazywała się potrzeba jakiegoś wydatku, aby ,,dorównać" pani z willi.
Były to drobne, małe, śmieszne sumki, ale były mimo to i zjadały niewielką
sumkę, którą Tuśka mogła rozporządzać.
I znów ogarnął ją żal do męża.
- Dlaczego jest tak, nie inaczej? - Ach! gdyby był sprytniejszy, obrotniejszy i
zapobiegliwszy, działoby się inaczej. Inni jego koledzy biurowi nie oglądali się
jedynie na pensję. Kręcili się jak piskorze i często wykręcali się na wierzch.
Brali kamienice na spłaty, przystępowali do jakichś przedsiębiorstw, słowem,
szli w górę. A on wiecznie tkwił na Wareckiej pomiędzy fikusem a stołem z
samowarem!...
I dziś dlatego ona jest tak skrępowana nawet w chwili, gdy przecież raz
odetchnęła innym powietrzem i pewną względną swobodą...
Lecz jest to rzeczywiście tylko względna swoboda. Czuje, że to grzeczne,
systematyczne życie z Wareckiej powlokło się i tu za nią. Nie umie widocznie
sobie poradzić, a przecież coś się jej majaczy... coś przeczuwa poza lasem
gencjan...
Tak, tak.
Koło werandy krąży Obidowska. Ustroiła się w serdak i chodzi tam i z powrotem,
czając się z fartuchem, aby zacząć wycierać balu stradę werandy. Tuśka patrzy na
nią i dziwi się, jak Obidowska jest dzisiaj chytra i zmarnowana.
Ma prawie tragiczny wyraz twarzy, poczerniała, oczy jej zapadły...
Tuśka czuje jakąś litość na widok tej zmiany. Woła ku sobie góralkę:
- Gaździno, a chodźcie tutaj!
Obidowska podchodzi, nie śpieszy się. Głowę pochyliła i kiwa nią na obie strony,
jakby jej utrzymać nie mogła.
- A cego fcom?...
- Coście dziś taka mizerna?
- ?
- No... mizerna, blada. Czyście chorzy?
Gaździna ramionami wzrusza.
- Ni...
- No, o cóż wam?
Zacięte usta, tylko oczy spod brwi zabłysły jak dwa żużle.
Wreszcie potok słów, jakby konieczna potrzeba upustu dławiącego smutku.
- Wiedzom, poleciał na przewodnika.
- Kto?
- Ano on, Józek
- No, więc cóż? Tym lepiej, to zarobi.
- Ha, no... zarobi, dyrloga jedna!... zarobi, ale jo na taki gros niełakoma...
Poszły z nim takie strzygonie, co to wiadomo, na młodego chłopa łase... no...
Zacisnęła zęby, aż zgrzytnęły. Wbiła nogi w ziemię ze strasznym uporem. Biło od
niej tajonym gniewem i nagromadzoną w wyschłej piersi rozpaczą.
Tuśka spojrzała na nią zdziwiona.
- Ależ moja gaździno... - wyrzekła - dlaczegoż wam tak o te panie z miasta
chodzi? Przecież nie mówicie mu nic za Hankę, a on się z nią całuje tuż pod
waszym dachem.
- A!... to je co inkszego! Ona była przede mną, to wiadomo, jej prawo... A potem
ona górska je, nasza, to jensza sprawa. A te mieńskie, jak idom na wirchy, to
ino zęby scyrzeć...
- Mówiliście przecież, że Józek idzie z tym panem, co tu mieszka.
- A ino. Posed z nim i z tymi strzygoniami. Nabrali butelek i pośli na tyzień...
No... kieby ich bym dopadła, skąsałabyk ich... choć stara, na śmierć.
Tyle temperamentu ma jej głos niski, ochrypły - tak wyć musi wilczyca zraniona,
gdy sama zdycha gdzieś w jarze.
I głos jej znajduje niespodziewany oddźwięk w duszy Tuśki.
I ona nienawidzić zaczyna te jasne, wysłonecznione kobiety, które tam po
wirchach jak owe kozice z głazu na głaz skaczą, lotne i zwinne, a pomiędzy nimi
miga gibka postać męska.
Józek?... nie Józek. Nie tak smukły, ale za to bardziej wykwintny w linii,
równie silny, zgrabny, zuchwały...
Ten drugi.
Porzycki?
I oddychają całą piersią, idą coraz wyżej ku słońcu, w bukiety czarnych smreków,
ponad którymi jasna zieleń hal rozpływa się jakby seledynową chmurą.
Po raz pierwszy Tuśka z jakąś tęsknotą zwraca swe oczy w stronę gór. Słońce
zachodzi, są one w tej właśnie chwili stokroć piękniejsze i majestatu pełne. A
mają w sobie jeszcze jakąś moc ptaków, co gdy rozwiną skrzydła w górę, podnoszą
serca i dusze ludzi. Tuśka nie była tam nigdy na tych ścieżynach, co to między
kosodrzewiną wiją się przecięte srebrną nicią górskich strumieni, lecz
instynktem czuć zaczyna, że tym, co tam na ów "tyzień" poszli, jest w tej chwili
świeżej, milej, lepiej, młodziej niż jej na werandzie, choć taka ta weranda niby
słoneczna, niby wygodna...
Czuje to, ale gdyby jej kto kazał rzecz tę wypowiedzieć, może by nie potrafiła.
Obidowska przysunęła się zupełnie do balustradki.
Złożyła na niej czarne, do łokci obnażone ręce, a na tych rękach wsparła twarz.
Była dziwna, dzika, ponura i zagadkowa. Włosy tłuste lśniły się w słońcu jak
czarna, atłasowa, średniowieczna czapka. Każda bruzda w twarzy zdawała się mieć
osobną swoją historię i osobną przyczynę łez, które ją żłobiły.
- Ja wim - mówi niskim głosem - że Józek ma taką maturę, że go do państwa pcha i
mu z nimi dobrze jest. Ale jak się żenił, to wereda przysięgał, że o skałę się
praśnie, a w góry z poństwem nie póńdzie... I ot, jak przysięgi strzymał...
Pomilczała chwilę i powtórzyła, jakby swoje własne echo.
- I ot... jak przysięgi strzymał...
Dwie duże łzy ukazały się w jej oczach.
Wypełniły całe źrenice, oszkliły ich żółtość i spłynęły po rzęsach rzadkich i
jakby wypalonych. Chwilę zawahały się. Którą im płynąć bruzdą? Którą z nich
wyżłobiły miłosne zawody? I nagle rozlały się w strugę, która objęła całą sieć
tych zmarszczek i twarz okryła lśniącą, srebrnawą wilgocią, smutną i nad wyraz
tragiczną.
Tuśkę nie zdjęła jednak litość. Nie współczuła ona tej kobiecie, która płakała
za młodym mężem, ulatującym z gniazda jak młody ptak żądny swobody. Inna myśl
zajęła ją całą. Myśl, co się dzieje tam, dokąd oni poszli - gdzie tak świeżo,
młodo, dobrze...
Podstępnie zwraca się ku góralce:
- Moja gaździno... o cóż wam chodzi? Przecież tam nic złego się nie dzieje.
Poszli, wrócą. Józek przewodnik... o cóż chodzi?
Góralce zapłonęły oczy. Łzy jakby żarem, co przesunął się po nerwach, oschły w
jednej chwili.
- No... - wyrzekła wreszcie... - jakbyście tak widzieli, co oni tak wypiją, a
jak się zawsze przewodnicy uchleją, bo to państwa bawi, to byście ta inaksej
gadali... a jak się chłop uchleje, to on tam nie bacy, co robi...
Pokiwała głową, oderwała się od balustrady i ciężko stąpając odeszła w stronę
szopy.
Tuśka zamyśliła się nad jej słowami.
Więc... piją, a gdy piją, nie baczą, co robią.
Przypomniał się jej ten gest Porzyckiego, śliczny gest mężczyzny obejmującego w
posiadanie i ten powabny ruch kobiety, która na jedno mgnienie oka poddała się
ku niemu, a potem wywinęła się jak wąż z tego uścisku...
Tak było na gościńcu, a tam w górach, pośród tych gęstych zarośli, które
czarnymi płatami przyległy do ścian gór, pewnie jest jeszcze inaczej.
W słońcu, w swobodzie idą, śpiewając kanconę...
Oni - oni!...
Przymknęła oczy, góry pozostały mimo to przed nią fatalne i ciągnące. Teraz
oprócz gencjan kryły w sobie inne błękitne tajemnice...
Jakiś głos zbudził ją z uśpienia.
- Proszę pani - oto list dla pani, a to kartka dla tego pana obok. Drzwi
zamknięte, nikogo nie ma...
To listonosz wrzuca na werandę list z błękitną marką i śliczną liliowo-tęczową
kartkę pocztową.
Pada jak motyl z rozpostartymi skrzydłami na kolana Tuśki.
Ona się porywa.
- Proszę... proszę to zabrać...
Lecz listonosz już jest daleko. Biegnie jak na kółeczkach. Wpadł do sąsiedniej
willi.
Tuśka bierze kartkę i kładzie na stole.
- Oddam gaździnie - myśli - niech mu da tę kartkę, gdy wróci z tej orgii.
Czuje jakiś żal, ból nieokreślony. Jest to raczej uczucie smutku i przykucia do
ziemi. Otwiera list od męża i czytać zaczyna.
"Kochana żono! List twój otrzymałem. Cieszę się, że jesteś zdrowa i Pita także.
Chłopcy są zdrowi, pisali do mnie, bawią się i uczą. Kwiaty dobrze się hodują,
każę je wynosić na dziedziniec, skoro deszcz pada, a ta duża palma, zdaje się,
ma mszyce. Więc kazałem stróżowi myć i sam przygotowałem tytuń i zrobiłem odwar.
Futra, naftaliną przesypane, poskładałem..."
I tak cały list, cztery długie ćwiartki...
Tuśka jednak nie czuje, ile codziennego, szarego tragizmu wlecze się przez te
szeregi literek. W trującym zapachu naftaliny walczy drobny, chudy człowiek z
pasożytami, które obsiadły palmę, walczy wtedy, gdy słońce potokami złota zalewa
przestrzenie kryształowe, pełne balsamicznej woni i czarownych górskich wizji.
Z rodzajem znudzenia odkłada ten monotonny list i znów pogrąża cię w zadumie.
Piją! co?... wino, szampana, a potem te ładne, wesołe kobiety pozwalają się
całować, mówić do siebie poufale. Potem zachodzi słońce, potem rozkłada się
ognisko... tak czytała... układają się dokoła ogniska... znów piją... znów się
całują...
- List od mężusia?
Tuśka aż drgnęła cała.
Pani Warchlakowska stoi przed nią, na tym samym miejscu, na którym stała
niedawno Obidowska.
- Mężuś pisał?
- Tak.
- A... a... ta karteczka taka śliczna? To może od synusiów?
- Nie... to nie do mnie.
- A!...
Chwileczka milczenia. - Pani wie. Dziś rano zbudziły mnie nieludzkie wrzaski.
Idę do okna... myślałam, że się pali, a to ta banda aktorów i aktorek stała na
drodze i tak krzyczała na przewodnika i Porzyckiego, żeby się zbierali. Szli na
wycieczkę. Pani nie słyszała?
- Nie.
- I pani może nie wie, że ten Porzycki mieszka tu, u Obidowskiej?
Rumieniec znów oblewa twarz Tuśki.
- Nie...
Sama nie wie, dlaczego kłamie, ale kłamie.
- Tu... obok pani. Ja nie wiem, czy mężuś byłby bardzo kontent, gdyby o tym
wiedział. Bo wiadomo, aktor to nic nie uszanuje... Choć... niech Bóg zachowa, ja
wiem, że pani... a... cóż znowu!... ale oni! Bo to, proszę pani, piją... a skoro
mężczyzna pijany, to... no...
I tu radczyni wzdycha i wymownie się uśmiecha.
- I niechby tak, broń Boże, po pijanemu takiemu czemuś przyszło do głowy pani
zrobić jaki afront.
- O!... proszę pani...
- Kto to może wiedzieć? Między nami mówiąc, same kobiety upoważniają takich
aktorów do tego. U nas... w Krakowie, pani wie... ach! słyszała pani chyba o tej
doktorowej... nie?... no... nie wierzy pani?... One same do nich listy piszą - i
jakie listy! no!...
Wzrok Tuśki padł mimo woli na tęczową śliczną pocztówkę, leżącą na stoliku.
Warchlakowska wzrok ten podchwyciła.
- Może to do niego?... Czytajmy!... czytajmy...
I widząc pewne zakłopotanie na twarzy młodej kobiety dodaje śpiesznie:
- Gdyby to był list, to co innego... ale pocztówka toć otwarta dla wszystkich.
Wyciąga ręce i motyl barwi się w jej tłustych spoconych łapach. - A co?... do
niego - "Jaśnie wielmożny Porzycki, artysta dramatyczny". "Jaśnie", słyszy pani
- "Jaśnie"!!! Aktor i "Jaśnie..." A czymże będzie hrabia albo radca?
"Jaśnie"!... A teraz cóż opiewa o... o... jak męża kocham... cha! cha! niech no
pani czyta.
Podaje kartkę Tuśce.
"Drogie moje kochanie!... Jakże tam - czy ci dobrze, czy już się odtęskniłeś?
Choć proszę cię - nie zanadto, bo mnie będzie serce bolało. Mnie tu bez ciebie
pusto, strasznie i wczoraj przez łzy widziałam twoje nie zajęte miejsce przy
naszym stoliku. - Dziękuję za twe drogie listy, umiem je na pamięć i zawsze przy
sobie noszę. Uważaj, gdy idziesz w góry, aby nie spaść i nie wyrządzić sobie
jakiej krzywdy, bo ty jesteś treścią i celem mego życia..."
Tuśka nie chciała czytać dalej.
- To są sekrety tego pana - wyrzekła wyniośle, odkładając kartkę.
- No... dobry numer taki aktor! - śmiała się Warchlakowska. - Ta przez łzy
patrzy na jego nie zajęte miejsce, a on z aktorkami po górach lata... Ja na
miejscu pani wolałabym zażądać jego pokoju od gaździny i wygnałabym go, aby nie
plugawił dachu. Bo pani nie wie... on tu jeszcze jaką damę sprowadzi i dopiero
będzie szkandał!...
- Nie wiem jeszcze, co zrobię - odparła wymijająco Tuśka.
Głowa ją zaczęła boleć. Pomyślała, iż tak jak tam na Wareckiej dławiły ją mury
kamienic, wznoszące się dokoła jak mury więzienne, tak i tu zaczyna dławić ją
jakaś ścieśniona atmosfera, która powoli wałem od słońca i przestrzeni ją
otacza.
- Może się pójdziemy przejść? - proponuje pani Warchlakowska.
Lecz Tuśkę ogarnia nagle bardzo wyraźna odraza do tego ślimakowego wleczenia się
po gładkiej drodze z miną dystyngowanej damy, grzecznie spacerującej po parku.
- Dziękuję pani! - mówi, siląc się na jak najuprzejmiejszy uśmiech - głowa mnie
boli.
- Najlepiej się przejść... zresztą, jak pani chce. Ja idę.
Podniosła granatowy, alpagowy, opięty kostium, na tyle jednak, że przyzwoicie
dotykał ziemi, i wypłynęła jak kaczka na biel drogi.
Tuśka pozostała sama.
Patrzy na tęczową pocztówkę, patrzy na góry także tęczowe, tyle na nich barw się
mieni, i dziwnego doznaje wrażenia.
Ta Obidowska, biegnąca z załzawionymi oczyma w górskie ciemnie i srebrne żleby,
i ta druga tam daleko, przez łzy widząca puste miejsce człowieka, który znikł w
tych górskich ciemniach i srebrnych żlebach - i... potem ona sama biegnąca
wzrokiem jego śladem...
To wszystko - dziwne.
Nowe.
Niespodziewane.
A zwłaszcza... niepotrzebne!
Co ją to obchodzi?
A przecież...
Obchodzi!
KONIEC ROZDZIAŁU
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Sezonowa miłość Sezon11Sezonowa miłość Sezon1Sezonowa miłość Sezon18Sezonowa miłość Sezon17Sezonowa miłość Sezon13Sezonowa miłość Sezon15Sezonowa miłość Sezon12Sezonowa miłość Sezon10Sezonowa miłość Sezon10Sezonowa miłość Sezon19Sezonowa miłość Sezon16Sezonowa miłość Sezon25Sezonowa miłość Sezon32Sezonowa miłość Sezon22Sezonowa miłość Sezon4Sezonowa miłość Sezon9Sezonowa miłość Sezon35Sezonowa miłość Sezon33więcej podobnych podstron