123
X
Noc.
Oparta o poduszki, przy świetle jednej świecy, przysłonionej zielonym
abażurkiem, leży Tuśka, okryta kołdrą, kocem, peleryną, serdakiem, kołnierzem
futrzanym i jedwabną halką. Taka sama ilość odzieży jest nagromadzona na kołdrze
Pity. Przejmujące zimno przeszywa ciało Tuśki. Mała śpi, znacząc się jasną plamą
anemicznej twarzy w zagłębieniu poduszek.
Tuśka trzyma w zziębłej ręce książkę Mirbeau, ale nie czyta zajmujących dziejów
plotkarki przedpokojowej.
Niezadowolona z siebie, ze swego postępku względem dziecka, którego nieufność i
żal odczuwa mimo uśpienia, w jakim jest pogrążone, Tuśka nie może zasnąć i
czuje, że krew jej bije do głowy i hukiem uszy wypełnia.
Długo w noc nigdy nie czuwała, mając na uwadze od dzieciństwa nabrane
przeświadczenie, iż dla kobiety bardzo zgubną rzeczą jest oddawać się nocnym
rozmyślaniom, bo te nic dobrego z sobą nie przynoszą.
Zresztą tam, na Wareckiej, gdy się położy, zasypia prawie bez zwłoki i już jak
przez sen słyszy, jak mąż nakręca zegarek, wyjmuje z kieszeni drobne pieniądze,
scyzoryk, ołówek i składa je na marmurze szafki. On zwykle gasi świecę, kiedy
ona nie wie, tak jest senna i znużona. Lecz tu w Zakopanem, gdzie wszystko jakoś
dzieje się inaczej i przewrotnie, Tuśka w żaden sposób zasnąć nie może.
Zdarzenia dnia nabierają nadzwyczajnej plastyczności i cisną się ku niej z taką
siłą, że ją dręczą i niepokoją. Nieprzyjemnie jej także, że lekarz powiedział
przy Picie, iż ona, Tuśka, jest zupełnie zdrowa i płuca jej nie są zaatakowane.
W Warszawie, pragnąc koniecznie wyjechać, forsowała nutę swej choroby i mąż
silnie był przejęty owym "zajęciem szczytów", które wymagało natychmiastowej
opieki. Obecnie legenda upadała i ona sama nie miała nawet wytłumaczenia przed
sobą za ten wydatek zakopiańskiej wyprawy, który spadał na jej barki.
Przypominała sobie mozolne zbieranie tych pieniędzy, które obecnie płynęły jak
woda na drobiazgi i życie pełne niewygód, chłodu i pustki.
- Bo smutno tu i pusto - myślała - prawie jak na Wareckiej...
Trzeba porobić jakie znajomości. Może ta pani z trzema panienkami... Mimo woli
myśl jej zwróciła się do wczorajszego wieczoru, do werandy cukierni, do tego
knajpowego życia, które jednak miało swój urok i wdzięk.
I nagle zupełnie bez żadnej przyczyny zaczęła silnie i mimo woli myśleć o tym,
że ona właściwie przeszła przez życie nie wiedząc nawet, co to jest właściwie
miłość.
I zdawało się jej, że ma przed sobą całe krzaki gencjan błękitnych, które nagle
zasłaniają jej rachunki, pieniądze, męża, figury z ulicy Wareckiej, siostry
Barisson w góralsko-bułgarskich myckach, słowem, wszystko to drobne, małe,
napotkane przez dzień czy to myślą, czy wzrokiem.
- Rzeczywiście - nie kochałam nigdy...
Przymknęła oczy.
Gencjany błękitniały coraz silniej, a za nimi jak tło zaczęły wznosić się góry,
sine, fioletowe, pokrajane pasami kosodrzewiny, leciuchno porysowane srebrem
śniegu. Takie góry rozmarzone, rozbłękitnione, ledwo majaczące, nie przedstawiły
się jej nigdy. Było to coś z feerii, z zaczarowanej krainy, gdzie pełno było
piękna i widm niezrozumiałych.
Tuśka nie otwierała oczu, aby nie spłoszyć tych widm dziwnych, a tak uroczych.
Na jej usta wykwitł uśmiech.
- To widma... - myślała. - Góry nigdy nie są tak piękne...
Zdawało się jej równocześnie, że jest bardzo młoda i bardzo świeżo odczuwa
wrażenia życiowe.
To wszystko, co było do tej chwili jej egzystencją, znikało, rozpraszało się we
mgłę. Tak materialna jak duchowa strona jej teraźniejszości nie miała żadnego
znaczenia. Oczekiwała czegoś, spodziewała się, że rozłoni się las gencjan
błękitnych, że stanie się coś nadzwyczajnego, a ona...
- Szaleństwo!
Tuśka porwała się i siadła na łóżku.
Skąd takie myśli?
Nie wywołują ich przedpokojowe zwierzenia subretki Mirbeau, rezonującej o
polityce Francji z wprawą skończonego dyplomaty. Czyżby one były wewnątrz niej -
żyjące, istniejące pełnią sił i teraz wydobywały się pełne niepokoju i pragnień
nieokreślonych?
Wszak to życie, jakie do tej chwili pędziła, wystarczało jej pod względem
duchowym i w sferze uczuć. Jedyną jej troską była walka pieniężna, choć mąż jak
maszyna składał co miesiąc swą pensję w jej ręce. Lecz to pragnienie nowych
sukienek, boa - przyjęcia pani Iksickiej, podania kwiczołów, aby olśnić - dalej
pieniędzy na lekcje fortepianowego brzdąkania Pity - tysiące "niców", z których
się tworzyły bolesne kłopoty, oto były jedyne punkty, z którymi Tuśka nie mogła
się nigdy pogodzić w swej egzystencji.
Tamte inne przyjęła, a nawet sama ułożyła spokojnie drugą warstwę swego życia
nie z rezygnacją i zamiłowaniem do spokojnego, rozumnego godzenia się z brakiem
nadzwyczajności życiowych, lecz dlatego że nie odczuwała potrzeby pożądania
jakichś wybitnych faktów, mogących sprawdzić, czy są w niej skrzydła konieczne
dla wzbicia się ponad poziom przyjętego szablonu.
Z założonymi rękoma patrzyła, jak mijały dnie, nie czyniąc nic, aby jeden z nich
rozkwitł piękniejszym promieniem i był tym, do którego mimo woli zwraca się myśl
w chwili zwątpienia lub obrachunku życiowego.
Żyła tak od dziecka w tej atmosferze, której duszności nie czuła wcale. Pościel
jej łóżka była prosta, prawie hotelowa, bez fantazji, bez delikatności koronek,
bo "tego nikt nie widział".
Tak samo działo się z jej duchową stroną. Była bez fantazji, bez delikatności
pragnień, migocących brylantami i woniejących świeżością rozbudzonych świtem
róż.
Bo... tego nikt nie widzi...
.....
I znów rozbłękitniały dokoła łóżka Tuśki gencjany.
Uparta wizja, uparte zielska, uparte góry. Przyzywa na pomoc fikusy i palmy z
ulicy Wareckiej. Myśli o nich, czy aby stróż je wynosi na dziedziniec, czy
obmywa liście, czy mąż je okadza dymem tytuniowym. To są przynajmniej kwiaty...
Trwają, zielenią się, rosną...
Ale takie gencjany! - łodygi. Cóż stąd, że się mienią jak ametysty i że od nich
wieje jakąś świeżą swobodą, chłodem pełnym zaczarowanych ustroni, gdzie mech
jest szmaragdowy, a srebro zimnej wody opływa głazy wyszlifowane jak marmury
świątyń cichych i zapomnianych - cóż stąd?... Fikusy są praktyczniejsze - i
trwają... trwają...
Nie może jednak oprzeć się wrażeniu tej świeżości i nagle robi się jej żal tych
gencjan, które tam więdną na gościńcu, dotknąwszy z lekka ślicznej postaci Pity.
Przypomina sobie, jak mimo gniewu została olśniona wizją tego smukłego,
jasnowłosego dziewczęcia, na które, jak ptaki błękitne, jak strzały ukwiecone
szafirem, leciały zewsząd gencjany, tworząc dokoła niej poświatę najcudniejszych
promieni kwietnych.
I te włosy złote, na które padły szafirowe kwiaty, i te rączki wyciągnięte...
To było jasne, to było piękne...
Tuśce nagle zrobiło się żal Pity. Pomyślała, że dziecko poszło spać bardzo
smutne i pełne żalu. Przyszło wprawdzie grzecznie powiedzieć jej "dobranoc", ale
oczy więcej niż kiedykolwiek unikały wzroku matki.
- Skryta jest... - osądziła ją Tuśka - doktor miał rację.
Nie zastanowiła się jednak, że nie uczyniła nic, aby tę skrytość córki zwalczać,
przeciwnie, rozwijała ją systematycznie jako wynik dobrego ułożenia i
wychowania.
- Zresztą... może to jest dowód jej charakteru...
Tym chciała przerwać wizyjne błękity gencjan i jakiś dziwny, cichutki jakby
dźwięk strun, który teraz się z tych wizyj ku niej przekradał.
Zgasiła świecę.
W ciemności wizje błękitnych kwiatów nie tylko nie znikły, lecz przeciwnie,
spotężniały i nabrały wyrazistości.
Tylko teraz od gór płynął wiatr i kołysał lasem gencjan, a one dźwięczały coraz
milej, coraz głośniej...
- Skądże to znowu? - starała się myśleć Tuśka.
Ni to dzwoneczki, ni to dźwięk harfy skrzydłem ptaka trącanej... coś pośredniego
pędzi ku niej szybko i staje się coraz głośniejsze.
Nagle dźwięk ten staje się jeszcze głośniejszy i urywa się w pół tonu.
Słychać skrzyp drzwi, jakieś kroki... ktoś otwiera drzwi na rozcież, brzęk
łańcuszków...
Tuśka odczuwa w półśnie, że to wraca do domu sąsiad-aktor, i porywa się
przerażona.
Zdaje się jej, że drzwi nie zamknięte od jej pokoju, okna nie zasłonione.
Chce zapalić świecę, to znów wyrzeka się tej myśli, bo niebezpieczniej jest
dawać do poznania, że się nie śpi. Bóg wie, co takiemu człowiekowi może przyjść
do głowy.
Lecz aktorowi nic jakoś nie przychodzi do głowy. Umieścił swój rower, zamknął
drzwi wejściowe, zaryglował i grzecznie, cicho, prawie na palcach przechodzi
mimo drzwi Tuśki.
Przy drzwiach jednak zatrzymuje się.
Jest to jedna sekunda, lecz Tuśce wydaje się wiekiem. Zaparła oddech, sama nie
wie, co się z nią dzieje. On widocznie słuchał, czy te panie śpią, bo jeszcze
ciszej i delikatniej oddalił się do swego pokuju.
Tuśka położyła się i usiłowała zasnąć. Byłaby wolała stanowczo, ażeby aktor
powrócił do domu hałaśliwie, z łoskotem, hałasem, ażeby prowokacyjnie gwizdał
pod jej drzwiami, ażeby znów posłyszała:
Pod Ulm, pod Culm, pod Austerlitz...
Mogłaby przynajmniej zasypiać ze złością i gniewem na tego zuchwalca.
Tymczasem jego delikatność, potem to dziwnie ciche, milczące zatrzymanie się pod
jej drzwiami każą jej myśleć o nim, ale w inny, jakiś lepszy, łagodniejszy
sposób.
A potem ten gest rozrzucenia gencjan i wizja Pity, wyciągającej w promieniach
zachodzącego słońca rączki do ukwieconych szafirem ptaków, lecących ku niej
lotem strzał...
I te wizje gór ledwo zaznaczonych.
I ten sygnał rowerowy, który zdawał się dźwiękiem harfy i płynął od lasu
gencjan, bijących przed nią pokłony...
I ta świeżość rozmodlonych nad brzegami strumieni ruchów.
I ta młodość nagła rozmodlonej u krynicy swobody jej duszy... Bo choć nikt tego
nie widzi...
Tuśka zaczyna rozsnuwać pajęcze nici tkane brylantami, od których biją blaski.
Tak... tak...
KONIEC ROZDZIAŁU
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Sezonowa miłość Sezon11Sezonowa miłość Sezon1Sezonowa miłość Sezon18Sezonowa miłość Sezon17Sezonowa miłość Sezon13Sezonowa miłość Sezon15Sezonowa miłość Sezon12Sezonowa miłość Sezon19Sezonowa miłość Sezon16Sezonowa miłość Sezon14Sezonowa miłość Sezon25Sezonowa miłość Sezon32Sezonowa miłość Sezon22Sezonowa miłość Sezon4Sezonowa miłość Sezon9Sezonowa miłość Sezon35Sezonowa miłość Sezon33więcej podobnych podstron