Leanne Banks
Król z Chicago
PROLOG
„Wesołych świąt. Jesteś nowym władcą Altarii", mogłaby
powiedzieć matka Daniela.
Był styczeń. W Chicago, za oknami wysokiego apartamentowca,
w którym mieszkał Daniel Connelly, padał śnieg. Syn próbował
zrozumieć znaczenie słów matki. Nie każdy mężczyzna w Ameryce
był synem dawnej księżniczki. Emma Rosemere Connelly zrzekła się
książęcego tytułu przed trzydziestu pięciu laty, wychodząc za ojca
Daniela. Syn zawsze zwracał się do niej zwyczajnie, per „mamo".
Na zawsze jednak zachowała w sobie królewski sposób bycia,
wpojony jej, kiedy była księżniczką Altarii. Nawet w tej chwili,
przybita tragiczną wiadomością o śmierci najbliższych - ojca i brata,
którzy zginęli w wyniku wypadku jachtu - panowała nad sobą.
Siedziała sztywno obok męża na brązowej skórzanej kanapie.
- Obawiam się, że musisz mi to powtórzyć, mamo - odezwał się
Daniel, zagłębiając się w ulubionym fotelu.
Matka ujęła jego dłonie i pochyliła się naprzód, patrząc synowi w
oczy. Uśmiechnęła się smutno.
- Opowiadałam ci dużo o Altarii - przypomniała. - Byłeś tam kilka
razy.
Daniel przytaknął, przypominając sobie niewyraźne obrazy z
dzieciństwa.
- Pamiętam, że Altaria to piękna wyspa leżąca niedaleko
wybrzeża Włoch - odpowiedział. - Jest tam wspaniała plaża. Ale jak
mógłbym zostać nowym władcą tego kraju?
- Prawo Altarii stanowi, że tron dziedziczą tylko mężczyźni. Mój
ojciec i brat nie żyją... - powtórzyła Emma, ściskając mimowolnie
ręce Daniela. Mąż położył dłonie na jej ramionach, żeby poczuła, iż
ma w nim oparcie.
Grant Connelly dorobił się wielkiej fortuny w przemyśle
włókienniczym. Był opanowany jak mało kto.
- Mój brat miał tylko jedną córkę, Catherine - ciągnęła Emma.
Danielowi przypomniały się plotki, jakie słyszał o swoim wujku,
księciu Marku.
- Nie chcę źle mówić o zmarłym - zaczął - ale, czy jesteś pewna,
że wujek Mark nie miał więcej dzieci? Zdaje się, że przejął się na
dobre swoją życiową rolą księcia playboya...
Grant wydał nieartykułowany odgłos, coś pomiędzy kaszlnięciem
a wybuchem śmiechu.
- Danielu! - skarciła go matka, robiąc kwaśną minę. - Mark miał
swoje słabości, ale nigdy w życiu nie pozostawiłby samemu sobie
własnego dziecka. Jesteś prawowitym następcą tronu Altarii.
Daniel miał już trzydzieści cztery lata i nigdy w życiu nie
wyobrażał sobie, że mógłby zostać królem małego państewka. Urodził
się i wychował w Chicago. Zawsze uważał za oczywiste, że przeżyje
życie w Ameryce. Popatrzył na ojca.
Grant Connelly odziedziczył po przodkach fabrykę tekstylną i
przekształcił ją w wielką korporację, notowaną na liście pięciuset
największych przedsiębiorstw w Stanach Zjednoczonych. Biznes
pasjonował go. Grant miał talent do nieustannego rozwijania firmy i
pomnażania rodzinnego majątku.
Daniel nie odziedziczył tego po nim. Owszem, odnosił sukcesy -
w sportach, podczas studiów; także i teraz, jako wiceprezes do spraw
marketingu Connelly Corporation. Zawsze miał jednak poczucie
niedosytu. Chciał czegoś więcej, czegoś innego.
Czyżby tego?
Być królem?!
Podniósł wzrok i popatrzył na rodziców.
- Mam być królem?!
Ojciec pokiwał głową i powiedział:
- Masz cechy dobrego przywódcy. Jeśli tylko uważasz, że
powinieneś zająć się kierowaniem państwem, zrób to. To musi być
twój dobrowolny wybór.
Matka znów ścisnęła dłoń Daniela. Spojrzała na niego z dumą,
która mieszała się z troską.
- Rozważ starannie swoją decyzję - poradziła. - Mój ojciec
pragnął dla Altarii wszystkiego, co najlepsze. Założył Instytut
Rosemere do badań nad zwalczaniem raka. Ta placówka to nie tylko
wspaniałe mauzoleum mojej matki. Dzięki niemu w Altarii prowadzi
się teraz nowoczesne badania naukowe. Kierowanie państwem nie
będzie łatwe. Kiedy raz się na to zdecydujesz, odmieni to twoje życie
na zawsze.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Erin Lawrence z niecierpliwością czekała na chwilę, kiedy
zobaczy materiał, nad którym ma zacząć pracować. Jego wysokości
może nie spodobać się, że jest materiałem do opracowania, jednak
taka była prawda.
Erin poprawiła kapelusz i pokazała dokumenty strażnikowi
pilnującemu wysokiego apartamentowca, gdzie mieszkał Daniel
Connelly. Przyleciała wieczorem, już po zapadnięciu zmroku. I tak na
pierwszy rzut oka widać było, jak bardzo Chicago różni się od Altarii,
do której była przyzwyczajona.
Kiedy wysiadła z windy i zadzwoniła do drzwi mieszkania
Connelly'ego, serce zabiło jej szybciej. Wzięła głęboki oddech. Za
chwilę pozna następcę tronu Altarii, który wkrótce zostanie
koronowany na króla. Rozległo się szczekanie psa.
Po długim czasie otworzył jej wysoki mężczyzna o zwichrzonych
włosach i intensywnie zielonych oczach. Był w samych spodniach
podkreślających kształt jego wąskich bioder. Miał muskularną klatkę
piersiową.
- Dzwoniła pani? - spytał niedbale.
- Może pomyliłam... - Erin zamilkła, nie mogąc oderwać oczu od
półnagiego człowieka.
Jego klatkę piersiową porastały włosy. Nie wyglądał na
skrępowanego swoim niekompletnym strojem. Sprawiał wrażenie
mężczyzny, który wie, jak należy zająć się ciałem kobiety. Właśnie
przed takimi przestrzegały Erin wszystkie wychowawczynie. To do
tego rodzaju mężczyzn wymykają się w nocy przez okno zepsute
dziewczyny...
Oderwała w końcu spojrzenie od wspaniałego ciała, które
zobaczyła, i ponownie sprawdziła numer mieszkania. Zgadzał się.
Zrozumiała, kogo widzi, i przełknęła ślinę.
- Wasza wysokość? - upewniła się.
- Ach, to pani jest Erin Lawrence, specjalistka od królewskiej
etykiety.
Daniel zmierzył ją wzrokiem, oceniając jej figurę. Widać było, że
patrzy pod określonym kątem, po męsku, a przy tym robił to w
sposób, który oddziaływał na kobiety bardzo silnie. Erin wstrzymała
na chwilę oddech, aż Connelly znowu spojrzał jej w oczy.
Wydawał się odrobinę rozbawiony.
- Nie jestem pewien, dlaczego, ale myślałem, że ma pani
przyjechać o wcześniejszej godzinie.
- Oczywiście, wasza wysokość. Bardzo przepraszam. Mój samolot
był opóźniony.
- Zdarza się - odparł swobodnym tonem Daniel. Otworzył drzwi
szerzej. - Proszę, niech pani wejdzie. Przepraszam, że nie jestem
odpowiednio ubrany. Miałem dzisiaj dziewięć spotkań, więc
szykowałem się już do pójścia spać. Niech pani nie boi się psa.
Zamknąłem Jordana w zagrodzie.
- Jordana?
- Nazwałem go tak na cześć Michaela Jordana, najlepszego
koszykarza pod słońcem, który, niestety, nie gra już w Chicago Bulls.
Erin postanowiła dowiedzieć się czegoś na temat amerykańskiej
ligi koszykówki, o której nie miała pojęcia.
- Jedna z zasad etykiety głosi, że król powinien iść przodem -
odezwała się w końcu. - Nikt nigdy nie powinien być odwrócony
tyłem do króla.
- Coś takiego... - Daniel popatrzył na nią jeszcze raz. - Faktycznie,
taka osoba mogłaby się potem okropnie wstydzić...
Erin zaczerwieniła się. Miała nadzieję, że Connelly tego nie
widzi.
- Proszę przodem, wasza wysokość.
Daniel skinął głową. Przeprowadził Erin przez luksusowo
urządzony salon, w którym stały nowoczesne fotele i kanapa z
brązowej skóry oraz dębowe ławy. Weszli do świetnie wyposażonej
kuchni. Connelly wyciągnął z lodówki karton z mlekiem.
- Napije się pani czegoś? Może zrobić kanapkę? - spytał.
On zupełnie nie zdaje sobie sprawy ze swojej pozycji! pomyślała
Erin. Zastanawiała się, jaki będzie Daniel, kiedy zasiądzie na tronie.
Jeżeli kiedykolwiek do tego dojdzie. Nie robił wrażenia człowieka,
któremu zależy na karierze, na tym, żeby być kimś ważnym.
Popatrzyła na jego szerokie ramiona i złapała się na tym, że na
moment się rozmarzyła. Powróciła do rzeczywistości. Przyszły król
proponował właśnie, że zrobi jej coś do picia albo przygotuje
kanapkę. Tak nie mogło być.
- Nie, dziękuję, wasza wysokość.
- Gzy nie obrazi się pani, jeśli spytam, ile ma pani lat?
Zesztywniała.
- Dwadzieścia dwa, wasza wysokość.
Connelly skrzywił się odrobinę.
- Czy musi pani tytułować mnie „waszą wysokością"?
- Tak należy się zwracać do króla.
Daniel westchnął.
- No, dobra.
Pociągnął łyk mleka prosto z kartonu. Erin rozszerzyła oczy w
przerażeniu. Zauważył to i uśmiechnął się.
- Niech się pani nie martwi. To był ostatni łyk. - Wyrzucił pusty
karton do śmieci.
Nie komentowała jego zachowania. Przez lata, które spędziła w
najlepszych szwajcarskich szkołach z internatem, nauczono ją nie
mówić za dużo. Stał przed nią człowiek, który miał wkrótce zostać
królem Altarii.
Był przystojnym, wspaniale zbudowanym Amerykaninem, bardzo
atrakcyjnym mężczyzną; i nie miał absolutnie żadnego pojęcia o
królewskiej etykiecie. Jego przodkowie z Altarii musieli przewracać
się w grobach. Niech Bóg ma w opiece Altanę. I ją, Erin Lawrence.
- Nie jestem do końca pewien, jakie jest pani zadanie - odezwał
się Daniel.
- Mam przedstawić waszej wysokości zasady królewskiej
etykiety, a także dowiedzieć się jak najwięcej o osobistych
upodobaniach, pod kątem odpowiedniego przygotowania pałacu.
- Co to za etykieta?
- Jej tradycje sięgają minionych wieków. Polecono mi
poinformować waszą wysokość, jak powita go lud Altarii i jakich
reakcji będzie oczekiwać.
Daniel westchnął znowu i przesunął dłonią po twarzy.
- To znaczy, że mam brać lekcje etykiety... Będę musiał robić to
zaraz po tym, jak skończę na dany dzień analizować plan rozbudowy
pewnego lotniska albo budżet. Może spróbuje się pani przyzwyczaić
przez parę dni do nowej strefy czasowej, i wtedy coś ustalimy,
dobrze?
- Jestem gotowa natychmiast podjąć swoje obowiązki, wasza
wysokość.
- Wie pani co, niech się tu pani spokojnie urządzi; porozmawiamy
o wszystkim jutro albo pojutrze, dobrze?
Erin miała wrażenie, że przyszły król próbuje ją zbyć. Nie można
było na to pozwolić. Swoje zadanie otrzymała od ojca, który był
ministrem spraw zagranicznych Altarii. Wprawdzie przyjęła je
niechętnie - z obawą i niepokojem, który od zawsze był
przekleństwem jej życia. Nie mogła jednak zawieść ojca.
- Moje informacje mogą się waszej wysokości przydać. Mój
ojciec jest ministrem spraw zagranicznych Altarii, dzięki czemu mam
wgląd w meandry życia politycznego kraju.
Daniel popatrzył na Erin jeszcze raz.
- Dobrze. Zatelefonuję do pani, kiedy uporam się z niecierpiącymi
zwłoki sprawami. Życzę miłego pobytu w Chicago.
- Dziękuję, wasza wysokość.
- Czy aby na pewno nie napije się pani czegoś?
Czuła się zakłopotana natarczywą gościnnością przyszłego króla.
- Nie, dziękuję - odparła.
Daniel skinął głową i sięgnął do telefonu.
- Zadzwonię do strażnika, żeby wezwał dla pani taksówkę.
- Och, nie trzeba. Mogę to zrobić sama.
- Nie wątpię, że da pani radę, ale moja prywatna etykieta nie
pozwala na wysłanie młodej kobiety samej na ulice Chicago bez
zorganizowanego transportu od drzwi do drzwi.
Czyżby był dżentelmenem? pomyślała z radością Erin. Od lat
otaczali ją ludzie przejmujący się przede wszystkim własną pozycją.
Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć.
- Dziękuję, wasza wysokość - szepnęła.
Poleciwszy zamówić taksówkę, Daniel odprowadził Erin do
drzwi.
- Mówi pani z brytyjskim akcentem - stwierdził. - Dlaczego?
- Chodziłam do szwajcarskich szkół z internatem, gdzie
wychowawczyniami były Angielki.
- Ma pani podobny sposób bycia, jak moja matka.
- Uważam to za wielki komplement. W istocie, byłam w tej samej
szkole, w której niegdyś kształciła się matka waszej wysokości. Naród
Altarii zawsze kochał i podziwiał księżniczkę Emmę.
- Mimo że zrzekła się tytułu, aby wyjść za nieokiełznanego
amerykańskiego nuworysza?
- Jeśli nawet formalnie zrzekła się tytułu, w sercach
Altaryjczyków zawsze będzie księżniczką.
Daniel zachichotał.
- Jest pani bardzo dobra. Czy aby nie jest pani przypadkiem
specjalistką od public relations?
- Znajomość tej dziedziny wchodzi w zakres wiedzy wymaganej
na moim stanowisku. Ale, jak już wspomniałam, jednym z moich
zadań jest poznanie upodobań waszej wysokości, aby dobrze czuł się
w pałacu w Altarii.
- Nie mam wygórowanych wymagań. Do szczęścia wystarczy mi
mecz Chicago Bulls i chicagowski hot-dog.
Erin zamrugała oczami. Próbowała wyobrazić sobie szefa kuchni
pałacowej przygotowującego chicagowskiego hot-doga.
- Odnotuję to, wasza wysokość.
- Nie wątpię. Dobranoc.
Dwa dni później Daniel odsłuchiwał pocztę głosową. Skrzywił
się. Trzy wiadomości nagrała Erin Lawrence. Dziewczyna, w której
sposobie bycia nie było nawet cienia kokieterii. Miała atrakcyjne
kształty. Zachowywała się tak elegancko, że Daniel przekornie
wyobrażał ją sobie nagą i poddającą się szaleństwu zmysłów. Niezła
laska, myślał. Z drugiej strony, robiła wrażenie niewinnej.
Dziewczyny, którą można było skrzywdzić.
Nie próbował specjalnie odkładać rozpoczęcia spotkań z nią,
jednak nagła przemiana z wiceprezesa do spraw marketingu w króla
Altarii wymagała od niego mnóstwa pracy. Aby nie było bezkrólewia,
zwyczajowo możliwie jak najszybciej po śmierci króla koronuje się
jego następcę. Wydawało się dziwne, że minister spraw zagranicznych
Altarii przekazał Gonnelry'emu, iż nie są jeszcze gotowi na jego
przyjęcie.
Daniel postanowił zaczekać cierpliwie z zadaniem pytań, jakie
miał na ten temat, a na razie zająć się tym, co musiał zrobić w
Chicago. Trzeba było uporządkować sprawy w pracy i przygotować
wszystko, co było potrzebne do wyjazdu.
Zerknął na swój wypełniony co do minuty rozkład dnia, który
wpisywał do elektronicznego organizatora. Nie był z nikim umówiony
na kolację. Zadzwonił więc do hotelu, w którym mieszkała Erin.
- Dziękuję, że wasza wysokość dzwoni - odezwała się na jego
powitanie, oficjalnym, choć miłym tonem.
Daniel zastanawiał się, co musiałby zrobić, żeby panna Lawrence
stała się mniej opanowana. Ciekawe, jaką nosi bieliznę, przyszło mu
do głowy. Odsunął jednak tę myśl.
- Przepraszam, że dzwonię dopiero teraz - powiedział. - Byłem
zawalony robotą; dzisiaj zresztą jest tak samo. Może zjemy razem
kolację? Zamówię pizzę. Możemy spotkać się u mnie.
Nastąpiła dłuższa pauza.
- Ma pani jakiś problem?
- Nie, wasza wysokość - odparła panna Lawrence tonem
zdradzającym niechęć.
- Słyszę w pani głosie, że jednak jest jakiś kłopot. O co chodzi?
- Próbuję w tej chwili określić, czy jest to dopuszczalne, żebym
udzieliła waszej wysokości lekcji etykiety w prywatnym apartamencie
króla.
- Czy nie mówiła pani, że lekcje powinny odbywać się w
warunkach, gdzie zapewniona będzie prywatność?
- Tak jest, wasza wysokość, ale...
- Potrzebuje pani przyzwoitki, czy co?
- Absolutnie nie - zapewniła panna Lawrence. - Przyjdę na
kolację. O której powinnam się zjawić?
- To będzie późno. O dziewiętnastej trzydzieści.
- Oczywiście, wasza wysokość. Przyjdę o dziewiętnastej
trzydzieści.
Connelly odłożył słuchawkę i jęknął. W tym momencie drzwi
jego gabinetu otworzyły się i wszedł jego brat, Brett.
- Co słychać, wuwu? - zagadnął, uśmiechając się pod nosem. - Już
masz kłopoty ze sprawami królewskimi?
Daniel zmarszczył brwi.
- Co to za „wuwu"?
- Skrót od „wasza wysokość". Dziennikarze coś zwąchali.
Wszyscy domagają się wywiadu z tobą. Myślę, że dam radę jeszcze
trochę ich powstrzymać.
Brett był z natury wyjątkowo wygadany. Dlatego też znakomicie
nadawał się na funkcję wiceprezesa do spraw public relations
Connelly Corporation, którą zresztą pełnił. Był bardzo zadowolony z
tego, jak potrafi rozmawiać z dziennikarzami, tak że pisali i mówili o
firmie dobrze. A poza tym cieszył się niepomiernie ze swojej reputacji
playboya. Daniel od paru lat miał już tego dosyć.
- Myślisz, że Justin nadaje się do przejęcia obowiązków
wiceprezesa do spraw marketingu? - spytał Brett.
Justin miał w porównaniu z nimi purytańskie zasady. Był
spokojnym, odpowiedzialnym człowiekiem, a przy tym bardzo
pragnął wspiąć się wyżej po drabinie zarządzania Connelly
Corporation.
- Justin będzie znakomity na moim stanowisku, a w każdym razie
zrobi wszystko, żeby być jak najlepszym - odparł Daniel.
- Będzie nam cię brakować, ale...
- ...ale nie wykop mnie, proszę, za drzwi - dokończył za Bretta
Daniel, chichocząc złośliwie.
Bracia Connelly zawsze współzawodniczyli ze sobą, czy to w
pracy zawodowej, czy w sporcie.
- Byłeś znakomity jako szef marketingu - pochwalił go Brett. -
Naprawdę. Ale i tak zawsze miałem wrażenie, że chciałbyś robić coś
innego. Rozumiesz... Myślisz, że znalazłeś teraz to coś?
Daniel był zdumiony tym, ile Brett był w stanie wyczytać z jego
zachowania. Przytaknął.
- Tak sądzę. Muszę wierzyć, że to dar losu dla mnie. Zawsze
chciałem zrobić w życiu coś ważnego, niekoniecznie ważnego dla
przemysłu tekstylnego.
- W takim razie Altarianie mają szczęście, że do nich polecisz.
- Nie wiem. Coś mi się zdaje, że minister spraw zagranicznych
Altarii wcale nie nalega na mój szybki przylot. Z opóźnieniem udziela
mi odpowiedzi na pytania, które mu zadaję. Przysłał za to swoją
córkę. - Daniel nie był w stanie całkowicie powstrzymać nerwowego
uśmieszku.
- Córkę? A po co?
- Żeby nauczyła mnie królewskiej etykiety.
Brett zamrugał oczami, a potem parsknął śmiechem.
- Będzie starała się nauczyć cię wszystkiego, czego nie chciało ci
się uczyć od mamy! - skomentował.
- I jeszcze więcej; nie mam najmniejszych wątpliwości. - Daniel
machnął ręką. - Naprawdę, nie mam na to w tej chwili czasu. Z
drugiej strony nie chcę być niegrzeczny.
- Jaka ona jest?
- Dobrze ułożona cnotka. Ale ma obłędne ciałko - dodał. -
Wypukłości wszędzie, gdzie trzeba.
Brett wyszczerzył zęby w wilczym uśmiechu.
- To może będziesz jednak miał z tych lekcji korzyści uboczne!
Daniel pokręcił głową.
- Wątpię - odparł. - Jeszcze nigdy nie spotkałem kobiety, która
byłaby tak zdeterminowana, żeby zrobić ze mnie ideał.
Erin dźwigała pudełko z dużą pizzą, dwa grube tomy na temat
królewskiej etykiety oraz album przedstawiający zdjęcia królewskich
mundurów. Obróciła się bokiem do drzwi i wcisnęła łokciem guzik
dzwonka. Dostawca pizzy wszedł do budynku akurat razem z nią.
Uparła się, że to ona zawiezie pizzę klientowi i odebrała ją.
Daniel otworzył. Erin znów poczuła się zaszokowana bardzo
wysokim wzrostem następcy tronu. Jego oczy rozszerzyły się ze
zdumienia.
- Pomogę pani!... - zaproponował.
Sięgnął po ciężkie książki, kiedy z pokoju wybiegło coś dużego i
brązowego. Skoczyło na Erin, która... runęła na podłogę.
- Jordan, do nogi! - Pies wycofał się.
Erin, pomimo bólu, odruchowo ściskała pudło z pizzą.
- Przepraszam - powiedział Daniel. - Pies poczuł pizzę i dostał
świra. Wariuje z powodu wszystkich gości, którzy byli u mnie w tym
tygodniu.
Connelly lekko podniósł Erin; był bardzo silny. Zaniósł ją na
kanapę. Niezwykle się czuła, przyciśnięta do jego muskularnej piersi.
Nie przypominała sobie, kiedy ostatni raz ktoś ją niósł, ojciec czy
ktokolwiek.
Poczuła
dziwną,
nieokreśloną
przyjemność.
Zafascynowało ją to na moment.
Daniel próbował zabrać z jej rąk pizzę.
- Może już pani ją puścić - odezwał się, marszcząc brwi.
Erin zaczerwieniła się, wciąż roztrzęsiona.
- Przepraszam, wasza wysokość.
Connelly popatrzył na nią, zdziwiony.
- To niezwykłe, że nie wypuściła pani pudełka, kiedy wpadł na
panią Jordan.
Zamrugała oczami.
- To chyba kwestia ćwiczeń - wyjaśniła. - „Poruszaj się z
godnością, ale jeśli już się potkniesz, nie upuść tacy".
- Pani nauczycielka byłaby teraz dumna... - Postawił pizzę na
zestawie kina domowego i warknął do psa: - Nie dostaniesz dzisiaj
pizzy! Tak się nie traktuje damy!
Erin przyjrzała się skruszonemu Jordanowi. Był olbrzymi, miał
ciemne, ufne oczy i ogromne łapy.
- Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek widziałam psa tej rasy -
powiedziała, zaciekawiona. Jordan wyglądał jak skrzyżowanie
niedźwiedzia brunatnego z buldogiem.
Daniel podrapał psa za uszami.
- To kundel. - Wyszczerzył zęby w kuszącym uśmiechu. - Ja też
jestem mieszańcem. W połowie księciem z Altarii, a w połowie -
amerykańskim rebeliantem!
Ma rację, pomyślała Erin, tyle że jest znacznie ładniejszy od
swojego psa. Westchnęła. Nie wiedziała, co wstrząsnęło nią bardziej -
to, że wpadł na nią Jordan, czy to, że Daniel zaniósł ją na kanapę.
Opanowała dziwne uczucie, które ją ogarnęło, i przypomniała sobie o
książkach. Skup się na pracy, a nie na ciele jego wysokości! zbeształa
się. Spojrzała w stronę drzwi i zobaczyła książki na podłodze.
Poruszyła się, żeby wstać z kanapy i poczuła ukłucie bólu. Miała
podarte pończochy, a jedno z jej kolan krwawiło. W tym momencie
zobaczył to także Daniel, który wrócił z pokoju, gdzie zamknął psa.
Zaklął i skoczył ku Erin. Ostrożnie dotknął jej nogi.
- Cholera! Pójdę po środek przeciwbakteryjny i bandaż.
Erin pokręciła głową.
- Nie trzeba. - Ale Connelly'ego już nie było. Zerwała się i
pobiegła za nim. - Wasza wysokość, to niezgodne z etykietą... - Daniel
nie słuchał jej jednak.
Zatrzymała się w drzwiach łazienki, niepewna, co robić dalej.
Connelly wyjął z szafki z lekarstwami kilka przedmiotów. Zmoczył
myjkę.
- Niech pani wróci na kanapę - powiedział, patrząc wzrokiem
pozbawionym jakiejkolwiek kokieterii.
- Ale, wasza wysokość...
- Nie ma sensu protestować - mruknął, wychodząc szybko z
łazienki. - Mój pies rzucił się na panią i jestem za to odpowiedzialny.
Erin posłusznie poszła za Danielem i usiadła z powrotem na
kanapie.
- Wasza wysokość, to doprawdy nie jest odpowiednia sytuacja -
tłumaczyła.
- A co byłoby odpowiednie? Gdybym rozkazał zająć się pani
kolanem służącemu?
- Tak jest, wasza wysokość. Ewentualnie, gdybym zajęła się nim
sama.
Connelly pokręcił głową i ukląkł przed nią.
- Nie uważam za słuszne ani jednego, ani drugiego. Jestem królem
i wykorzystuję to, postępując po swojemu. - Popatrzył na zranione
kolano, a potem w oczy swojej rozmówczyni. - Musi pani ściągnąć
pończochy.
Serce Erin zakołatało. Zobaczyła, że następca tronu patrzy
stanowczym wzrokiem. Wstrzymała więc oddech, otworzyła usta,
potem je zamknęła. W końcu odchrząknęła i spytała:
- Czy wasza wysokość mógłby się odwrócić? - spytała,
zawstydzona.
Connelly zrozumiał, o co jej chodzi, wzruszył ramionami i
odwrócił się.
- Proszę bardzo. Niech pani powie, kiedy będzie pani gotowa.
Nigdy - pomyślała Erin, ściągając pończochy drżącymi dłońmi.
Widziała przed sobą przerażoną twarz nauczycielki z ostatniej szkoły,
gdzie szlifowano jej dobre maniery. Ojciec powierzył jej trudne
zadanie, nigdy jednak nie wyobrażała sobie, że znajdzie się w tak
niezręcznej sytuacji.
- Jest pani gotowa? - spytał Connelly.
- Tak, wasza wysokość - odpowiedziała niechętnie.
Daniel odwrócił się i zbliżył dłonie, aby zająć się zranionym
kolanem. Machinalnie napięła mięśnie.
- Boli? - upewnił się, podniósłszy wzrok.
- Chyba tak. Trochę - wybąkała, cały czas zdając sobie sprawę, że
oto jej przyszły król klęczy właśnie przed nią. Zamknęła oczy i
zaczęła oddychać głęboko, wyobrażając sobie Szwajcarię i padający
cicho śnieg.
Kiedy Daniel dotknął jej uda, miała wrażenie, że zarówno ją, jak i
jego ogarnął nastrój specyficznej intymności. Miał delikatne dłonie.
Oczyścił jej ranę i posmarował maścią przeciwbakteryjną. Owinął
kolano bandażem.
Erin otworzyła oczy i zobaczyła, że Connelly patrzy na jej
polakierowane paznokcie u nóg. Odruchowo zacisnęła palce, aby
schować paznokcie. Daniel przesunął dłoń w dół jej łydki, co
wywołało u Erin dziwne odczucie.
- Stopy pani zmarzną - powiedział. - Dam pani jakieś skarpetki. -
Podniósł się.
Popatrzył na nią z góry przez chwilę, podczas której Erin wydało
się, że świat wiruje. Wstrzymała oddech. Wzrok następcy tronu
spoczął na kilka sekund na jej ustach. Jej serce omal się nie
zatrzymało. Connelly pokręcił głową, jakby zastanawiał się, czy
pocałować Erin, a potem opanował się.
- Skarpetki - przypomniał sobie. - Może nie będą w pani guście,
ale na pewno będzie pani cieplej. - Zmrużył oczy. - Ale przecież nie
będzie pani chciała wracać do hotelu z gołymi nogami. Dam pani
spodnie od dresu i bluzę.
Przeraziła się. Miała nosić ubrania następcy tronu? Jak to się
stało, że pozwoliła, aby sytuacja do tego stopnia wymknęła jej się
spod kontroli?
- Dziękuję bardzo, wasza wysokość, ale naprawdę nie trzeba.
- Trzeba, trzeba. Jest zimno i znajdujemy się w Chicago. Nikt
przy zdrowych zmysłach nie wyszedłby na ulicę z gołymi nogami.
Chociaż to wstyd, żeby zakrywać takie nogi...
Tym razem serce Erin przyspieszyło. Jak miała wykonać swoje
zadanie, zachowując odpowiedni dystans do następcy tronu i, zgodnie
z zaleceniem ojca, sprytnie zniechęcić Connelly'ego do przyjęcia
korony? On traktował ją jak człowieka, a nie instruktorkę etykiety. A
przede wszystkim sama nie była w stanie zachować przy nim spokoju
i równowagi psychicznej. Daniel działał na nią tak elektryzująco, że
aż ją porażał.
ROZDZIAŁ DRUGI
Erin siedziała w obszernym dresie na kanapie Daniela. Trudno jej
było w tym stroju zachować elegancki wygląd. Wyprostowała się.
- Przyniosłam waszej wysokości kilka książek - zaczęła. - Ta jest
najbardziej kompletnym podręcznikiem królewskiej etykiety. Mam
jeszcze drugą. Oprócz tego wzięłam album ze zdjęciami mundurów
wojskowych, jakie wasza wysokość będzie nosił na różne okazje.
Niektórzy z nas mają lepszą pamięć wzrokową niż słowną.
- Obawia się pani, że lepiej może mi pójść z książką z obrazkami?
Miała nadzieję, że nie obraziła następcy tronu.
- Ciekaw jestem, co pani o mnie mówiono - odezwał się Daniel.
Ojciec powiedział o nim Erin kilka rzeczy, których nie mogła
powtórzyć. Odparła więc:
- Wiem, że wasza wysokość ma trzydzieści cztery lata i jest
wiceprezesem
do
spraw
marketingu
Connelly
Corporation.
Poinformowano mnie, że w college`u był stypendystą, ze względu na
wyniki w grze w football amerykański. Wiem też, że wasza wysokość
jest na wskroś amerykański. A, co najważniejsze, jest najstarszym
synem księżniczki Emmy, czyli prawowitym następcą tronu Altarii.
Wreszcie, że zgodził się porzucić życie typowego Amerykanina i
zostać królem naszego kraju.
Daniel skinął głową.
- Czy wie pani, że ukończyłem uniwersytet Northwestern i mam
magisterium z zarządzania oraz z filozofii? Ma pani w hotelu laptop?
- Mam.
- Jeśli chce pani dowiedzieć się więcej, Northwestern ma swoją
stronę internetową.
Erin miała poczucie, że bardzo niedokładnie opisano jej następcę
tronu.
- Zajrzę do niej.
Connelly spojrzał na album z mundurami.
- Jak rozumiem, do obowiązków króla należy między innymi
uczestniczenie w różnych wydarzeniach w przedstawionych tu
mundurach?
- Tak. Tradycyjna oprawa daje ludziom szczególny rodzaj
poczucia bezpieczeństwa.
- Jasne. Czy w pałacu pracuje ktoś, kto będzie wiedział, który
mundur powinienem włożyć?
- Oczywiście. Wasza wysokość będzie miał zawsze do dyspozycji
przynajmniej dwóch garderobianych. Pomyślałam jednak, że,
ponieważ wasza wysokość będzie ubierał się zdecydowanie inaczej
niż dotychczas, zechce zostać na ten temat poinformowany.
Daniel zamknął album.
- Wszystko mi jedno, co będę nosił, jeśli tylko nie będą to różowe
spódniczki albo coś podobnego. - Uśmiechnął się. - Chciałbym za to
dowiedzieć się czegoś o Altaryjczykach.
Sprawy nie przybierały zamierzonego przez ojca Erin obrotu.
Powiedział jej, że jeśli nie zdoła zniechęcić Connelly'ego do przyjęcia
korony, powinna przekonać go, iż funkcja króla jest głównie
reprezentacyjna i nie ma dużego znaczenia politycznego.
- O Altaryjczykach? - powtórzyła Erin.
- Tak. Jak opisałaby pani naród, z którego pani się wywodzi?
- Altaryjczycy są mili i troskliwi - powiedziała, przypominając
sobie tych wszystkich rodaków, którzy pracowali przy obsłudze
turystów. Pozostali zajmowali się rolnictwem, uprawiając głównie
owoce i warzywa. - Mamy silne tradycje rodzinne. Ponieważ Altara to
mała
wyspa,
oddalona
od
większych
ośrodków,
niewielu
mieszkańców jest dobrze wykształconych.
- Dlaczego?
- Nie mamy w kraju ani jednej szkoły wyższej.
- Czemuż to?
- Nigdy nie mieliśmy. Każdy, kto chce, żeby jego dzieci miały
wyższe wykształcenie, musi wysłać je na studia na kontynent
europejski.
- To znaczy, że jeśli ktoś jest inteligentny i ambitny, ale zbyt
biedny, żeby wyjechać za granicę, nie ma sposobu na zdobycie
wykształcenia?
Erin pokiwała głową.
- Tak. Biedniejsi robią to, co ich ojcowie i matki.
- Co na to parlament?
- Nasz parlament jest konserwatywny.
Daniel skrzywił się. Nie podobało mu się to, co słyszał.
- Jak pani myśli, jakiego króla chcieliby Altaryjczycy?
Erin nie była pewna, co powiedzieć. Cieszyła się, że następca
tronu interesował się narodem Altarii, a z drugiej strony pamiętała o
zaleceniach ojca. Nie chciała jednak kłamać.
- Myślę, że obywatele naszego państwa czekają na króla, który,
szanując tradycję, dałby im nadzieję na lepszą przyszłość. Nawet w
Ameryce rozumiecie siłę tradycji i jej znaczenie w trudnych czasach.
Altaryjczycy są bardzo dumni z dynastii Rosemere, która włada
wyspą od wieków. Chcieliby zatem króla, który ceni tradycję, a
zarazem wyznacza kierunki przyszłości.
Daniel pokiwał głową.
- Z tego wynika, że muszę przejść kurs historii Altarii.
Powiedziała pani, że orientuje się w meandrach polityki kraju. Co
mówią parlamentarzyści na temat objęcia tronu przez Amerykanina?
Erin poczuła skurcz w żołądku i odwróciła wzrok.
- Oficjalne stanowisko głosi, że parlament cieszy się, iż jest
następca tronu, który chce go objąć. Wielu posłów dziwiło się, że
wasza wysokość zgodził się pozbawić prywatności i osobistej
wolności, co wiąże się z pełnieniem funkcji króla.
Daniel westchnął, wstał i podszedł do okna.
- Rodzice wpoili nam - mnie i mojemu rodzeństwu - że wszyscy
mamy obowiązki do wypełnienia. Gdybym nie podjął się moich
obowiązków, nie byłbym w stanie patrzeć na siebie w lustrze.
Pracowałem w Connelly Corporation, ale zawsze czułem, że
powinienem robić coś innego. Nie przyszło mi do głowy, że mam być
królem, ale spadło to na mnie teraz i zdaje mi się, że to jest wyzwanie,
którego zawsze pragnąłem. - Popatrzył na nią. - Jestem Connellym, i
dam z siebie wszystko.
Erin zrozumiała, że Daniel Connelly ma silną osobowość, o którą
nie podejrzewał go jej ojciec.
- Mówiła pani o oficjalnym stanowisku parlamentu. Jakie jest
nieoficjalne? - spytał.
Erin była w kropce. Musiała postępować zgodnie z instrukcjami
ojca, ale... Zastanawiała się, jak jednocześnie zachować wierność ojcu
i własnym zasadom moralnym.
- Zarówno oficjalnie, jak i nieoficjalnie parlament nasz jest
strażnikiem tradycji i zachowuje się bardzo konserwatywnie.
- Zręczny sposób powiedzenia, że Altaryjczycy boją się objęcia
tronu przeze mnie.
- Nie powiedziałam niczego takiego.
- Nie musiała pani. - Connelly spojrzał na Erin z ukosa. - Pani
także się mnie boi.
Ściślej rzecz biorąc, czuję się wytrącona z równowagi, pomyślała
Erin.
- Skądże znowu! - odparła, czując, że to nie do końca prawda.
- Ani trochę? - Daniel usiadł koło Erin na kanapie.
Znów poczuła nerwowy skurcz w żołądku.
- Może odrobinę. Wasza wysokość nie jest dokładnie taki, jak się
spodziewałam.
- A czego się pani po mnie spodziewała?
- Doprawdy, nie jestem osobą o odpowiedniej pozycji, żeby
mówić takie rzeczy...
Daniel zirytował się.
- A skoro jestem królem i chcę wiedzieć?
- Czy to rozkaz, wasza wysokość?
- A potrzebuje pani w tej sprawie rozkazu?
- Tak.
- W takim razie to rozkaz. Co jest we mnie innego niż pani się
spodziewała?
Erin wzięła głęboki oddech; miała ochotę zapaść się pod ziemię.
- Wasza wysokość jest o wiele inteligentniejszym człowiekiem,
niż sądziłam. To przez to stypendium za grę w football amerykański...
- Northwestern jest uniwersytetem o bardzo wysokim poziomie i
stawia się tam jednakowe wymagania naukowe wszystkim studentom,
także drużynie piłkarskiej.
- Och!
- Co jeszcze?
- Zdziwiło mnie poczucie honoru waszej wysokości. Nie
spodziewałam się takiego zainteresowania altaryjskim narodem. Nie
wyobrażałam sobie, że wasza wysokość może być tak wrażliwy na
sytuację drugiego człowieka... Wasza wysokość słucha tego, co
mówię.
- To wszystko panią zdziwiło?
Erin w milczeniu pokiwała w głową.
- Dlaczego miałbym pani nie słuchać?
Wzruszyła ramionami. Ileż to razy miała wrażenie, że jej ojciec
patrzył przez nią, a nie na nią?
- Nie wiem. Chyba po prostu nie jestem przyzwyczajona do
takiego traktowania.
Daniel zmarszczył brwi, rozważając, co oznaczają słowa
dziewczyny.
- Jeszcze coś?
- Wasza wysokość jest wyższy, niż go sobie przedstawiałam. - I
przystojniejszy, dodała w myśli.
- Jaki jest średni wzrost Altaryjczyków?
- Trudno mi powiedzieć. Na pewno są niżsi.
Connelly zachichotał.
- A co we mnie pani nie zdziwiło?
- Wasza wysokość jest bardzo amerykański, zachowuje się
nadzwyczaj nieformalnie i jest skrajnie mało zainteresowany
nauczeniem się reguł królewskiej etykiety. - Wyrzuciwszy z siebie to
wszystko, Erin uspokoiła się.
- Ma pani rację. Żeby być sprawiedliwym, powiem, czego ja nie
spodziewałem się po pani... Wiedziałem wprawdzie, że jest pani córką
ministra spraw zagranicznych, ale i tak wyobrażałem sobie, że jest
pani znacznie starsza.
- Starsza?
- Kobieta około pięćdziesiątki, w butach ortopedycznych,
denerwująco pedantyczna i sztywna. - Słowa następcy tronu zabolały
Erin. Zawsze uważała, że jest pedantyczna i sztywna. - Zamiast tego -
kontynuował - zobaczyłem niebieskooką blondynkę o fantastycznych
nogach, denerwująco pedantyczną i sztywną.
Uśmiechnął się zalotnie.
- Ale może bycie dbającą o eleganckie formy zachowania
pedantką jest istotnym elementem pani pracy. Ciągle wyobrażam
sobie, jaka pani jest, kiedy pani nie pracuje. - Daniel położył dłoń na
jej dłoni i delikatnie rozwarł jej złożone razem palce. - Może z czasem
się dowiem.
Serce Erin zadrżało.
Półtorej godziny później wróciła do hotelu. Przejrzała stronę
internetową uniwersytetu Northwestern i zaczęła chodzić w tę i z
powrotem po pokoju.
Zadzwonił telefon. Wiedziała, że dzwoni jej ojciec.
- Czy spotkałaś się z tym Amerykaninem? -spytał bez żadnych
wstępów.
- Tak, dziś wieczorem spotkałam się z jego wysokością.
- Jak postąpiły sprawy?
Nieszczególnie, pomyślała.
- Stwierdziłam, że otrzymałam nieadekwatne informacje o
naszym następcy tronu - odpowiedziała.
- To znaczy?
- Z tego, co mi powiedziano, miał być niezbyt inteligentnym
człowiekiem.
- Bo nie jest. To piłkarz.
- Ojcze, ten człowiek ukończył z wyróżnieniem jeden z
najlepszych uniwersytetów.
- To jeszcze nie oznacza, że może zostać władcą Altarii.
- Oczywiście. Może zostać władcą Altarii tylko dlatego, że jest
najstarszym żyjącym męskim przedstawicielem dynastii Rosemere.
Równie dobrze mógłby mieć, na przykład, osiemnaście lat, i także
zostałby
królem.
Ale
okazuje
się,
że
to
inteligentny,
trzydziestoczteroletni mężczyzna o sporym doświadczeniu życiowym.
- Osiemnastolatkiem byłoby łatwiej sterować! - burknął pan
Lawrence. - Czy sądzisz, że będziesz w stanie zniechęcić go do
przyjęcia korony?
Erin ogarnęły sprzeczne uczucia. Częściowo rozumiała, dlaczego
jej ojciec żywił taką rezerwę wobec Connelly'ego. Był to Amerykanin,
człowiek o znikomej wiedzy na temat historii Altarii, nie rozumiejący
znaczenia tejże historii. Ojciec obawiał się, że po objęciu tronu Daniel
burzy spokój panujący na wyspie.
Tymczasem Connelly z determinacją mówił o tym, że bycie
królem to jego życiowe wyzwanie, któremu zamierzał sprostać.
- Nie wiem, ojcze. Usłyszałam od jego wysokości, że postrzega
objęcie tronu jako swój obowiązek i sprawę honoru.
Ojciec milczał. Był to jawny sygnał dezaprobaty. Erin zamknęła
oczy.
- Czyżbyś przechodziła na jego stronę? - spytał cicho pan
Lawrence.
- Nie - odparła krótko.
Zastanawiała się jednak, jak rozstrzygnie konflikt moralny, w
którego obliczu stanęła. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy ojciec był
daleko, a ona spotykała się z Danielem Connellym.
- Pamiętaj, Erin, że nawet jeśli Connelly okazał się dobrym
człowiekiem, nie znaczy to, że będzie dobrym królem Altarii. Idź już
spać, moje dziecko. Zatelefonuję znowu.
Erin wyjrzała przez okno i popatrzyła na świecące setkami
światełek wieżowce Chicago. Skuliła się. Ojciec nazwał ją dzieckiem.
Od lat już nie czuła się jak dziecko. Jej matka umarła, kiedy Erin była
malutka. Pamiętała tylko łagodny sposób bycia matki, jej śmiech,
delikatny dotyk, zapach perfum.
Od dzieciństwa mieszkała w internatach przy szkołach, w
związku z czym szybko dorosła. Była zmuszona polegać tylko na
sobie. Wiele lat skrywała swoje poczucie samotności. Teraz miała
wreszcie szansę nawiązać bliższe relacje z ojcem i nie wiedziała, czy
będzie w stanie do tego doprowadzić.
Popatrzyła na za duży o wiele numerów dres, który wciąż miała
na sobie. To dziwne, pomyślała. Miała uczucie, jakby ktoś ją
przytulał, otaczając ze wszystkich stron. Zastanawiała się, jak by się
czuła w ramionach Daniela. I jaki byłby dotyk jego ust na jej ustach i
skórze. Co za bezsensowne myśli! zmitygowała się. Szykując się do
snu, powtarzała sobie:
- Jego wysokość, jego wysokość...
Próbowała nie myśleć o Connellym, lecz nie mogła. Nie była w
stanie zapomnieć jego delikatnego dotyku, spojrzenia, troski...
- Przepraszam, że telefonuję w ostatniej chwili, ale czy nie
poszłaby pani ze mną dziś wieczorem na bal charytatywny? -
powiedział przez telefon Daniel następnego ranka.
Erin zastanowiła się, czy przyjęcie tego zaproszenia pozostaje w
zgodzie z zadaniem, jakie miała do wykonania.
- Co to za bal, wasza wysokość? - spytała.
- To jedna z akcji charytatywnych, w których moja rodzina bierze
czynny udział. Obiecałem, że będę; zanim okazało się, że mam zostać
królem. Powiedziałem matce, że i tak się zjawię, tyle że nie wezmę
udziału w prowadzeniu balu. Przyjedziemy tam później niż inni i
wyjdziemy wcześniej. Zgadza się pani?
- Dlaczego akurat mnie wasza wysokość zaprasza?
- Mógłbym pójść z inną kobietą, ale wówczas cały wieczór
spędziłbym na unikaniu rozmowy o moich planach na przyszłość.
Wkrótce opuszczę świat, w jakim się obracałem, i trafię do innego.
Pani najlepiej rozumie moją sytuację. Zatem - tak czy nie?
Erin była rozradowana. Przeraziła się jednak.
- Nie wzięłam ze sobą niczego odpowiedniego, co mogłabym
włożyć na bal.
- W Chicago jest zatrzęsienie sklepów. Niech pani kupi coś na
mój rachunek. I proszę nie zapomnieć o płaszczu. Bal zaczyna się o
ósmej. Przyjadę po panią o wpół do dziewiątej.
- Dobrze, wasza wysokość - odparła Erin, zastanawiając się, co
będzie się działo dalej.
Dziesięć godzin później Connelly zapukał do drzwi Erin. Gdy je
otworzyła, aż dech jej zaparło na widok Daniela w czarnym
smokingu, takimże płaszczu, oraz białym, kaszmirowym szalu. Nie
miała teraz przed sobą amerykańskiego parweniusza. To był elegancki
mężczyzna - do tego, niebezpiecznie przystojny.
Obrzucił ją wzrokiem.
- Widzę, że doszła pani do siebie, panno Lawrence - odezwał się
rmękkim głosem. - Bardzo pięknie pani wygląda.
- Dziękuję, wasza wysokość... - Erin ugryzła się w język. O mało
nie odpowiedziała uwagą, która byłaby absolutnie nie na miejscu.
Daniel uśmiechnął się nieznacznie.
- Czyżby nie było wolno prawić komplementów królowi? - spytał.
Zaczerwieniła się po uszy. Connelly patrzył na nią, jak gdyby
miał ochotę ją zjeść.
- Nie, oczywiście. Ale podlegam waszej wysokości - wyjaśniła.
Daniel skinął głową ze zrozumieniem.
- Jak zatem komplementuje się króla w odpowiedni sposób?
Erin próbowała się pozbierać.
- Jeśli wolno mi wypowiedzieć się na ten temat, wasza wysokość
wygląda dziś wieczorem nader szykownie.
- „Nader szykownie". To brzmi, jak słowa z dziewiętnasto-
wiecznej powieści. Zapewne nie będzie odpowiednie, jeśli powiem, że
wygląda pani tak atrakcyjnie, że Chicago może znowu zapłonąć na
pani widok?
To on tak wygląda, pomyślała Erin.
- Rzeczywiście, nie będzie, wasza wysokość - odparła.
- Ale nie ma pani nic przeciwko temu, żebym ostrzegł straż
pożarną o pani pojawieniu się?
- O moim pojawieniu się?
- Tak. - Connelly patrzył na nią takim wzrokiem, że aż się zlękła.
ROZDZIAŁ TRZECI
Daniel przeprowadził Erin przez wielki hol hotelu, w którym
odbywał się bal. Weszli do windy.
- Nie zostaniemy długo - odezwał się. - Od paru lat z trudem
znoszę podobne uroczystości. Wolałbym robić cokolwiek, niż tylko
pokazywać się ludziom.
- Proszę o wybaczenie, ale wasza wysokość zdaje sobie sprawę,
że pokazywanie się ludziom podczas oficjalnych uroczystości będzie
ważne dla Altaryjczyków?
- Wiem. Mogę ubrać się odpowiednio do okazji i pojawić się
gdzieś. Ale rozumiem także, że rolę króla określa osobowość
człowieka noszącego koronę, wizja, jaką ma przed sobą. Zamierzam
tyle samo czasu przeznaczać na działanie, co na sprawy
reprezentacyjne.
Erin znowu dziwnie się poczuła. Jej ojciec miał diametralnie
różną koncepcję roli Daniela Connelly'ego jako króla. Patrzyła na
silnego, dynamicznego mężczyznę, który stał koło niej, i zastanawiała
się, jak zdoła przekonać go, że ma być przede wszystkim postacią
papierową. To było niemożliwe. Zwłaszcza że sama nie była już
wcale przekonana, że tak powinno się stać. Powstrzymała myśli siłą
woli. Musiała wykonać powierzone zadanie.
Daniel minął główne wejście na salę balową i powiódł Erin
bocznym korytarzem do tylnych drzwi.
- Zdecydowaliśmy, że zwrócę na siebie mniejszą uwagę, jeśli nie
zostanę oficjalnie zapowiedziany. Dziennikarze będą musieli sami
mnie odnaleźć.
Erin mimowolnie pokręciła głową.
- O co chodzi?
- O nic, wasza wysokość.
Daniel westchnął.
- Nie chcę tego robić, ale... rozkazuję pani mówić wszystko, co
pani będzie sobie myśleć przez cały dzisiejszy wieczór.
- Jak to? - Erin popatrzyła na niego z przerażeniem. - Przez cały
wieczór?
- Tak. Proszę mi powiedzieć, dlaczego pokręciła pani głową,
kiedy powiedziałem, że dziennikarze będą musieli mnie odnaleźć?
Zamknęła oczy, zawstydzona.
- Muszę, wasza wysokość?
- Tak.
- Gdyby wasza wysokość chciał nie zwracać na siebie uwagi,
musiałby fizycznie zmaleć i stać się mniej inteligentnym. Oraz
wyglądać bardziej zwyczajnie. Wasza wysokość przyciąga uwagę od
razu, kiedy gdzieś wchodzi.
- Jesteś o wiele fajniejsza, kiedy mówisz szczerze - mruknął jej do
ucha Daniel. - Chodźmy.
Zaciągnął Erin do wielkiej sali wypełnionej pięknie ubranymi
ludźmi. Na końcu pomieszczenia grała cicho orkiestra. Podłoga była
marmurowa, na ścianach znajdowały się ogromne lustra, z sufitu
zwisały kryształowe żyrandole. Z boku stały stoły z przekąskami i
ciastkami, kelnerzy roznosili tace z szampanem.
Erin pamiętała przyjęcia, na których bywała z ojcem. Miała za
zadanie pokazać się w chwili, kiedy ich przedstawiano, a potem
zniknąć.
- Mogę być sama, podczas gdy wasza wysokość będzie odbywał
niezbędne rozmowy - odezwała się, wysuwając rękę z dłoni Daniela.
- Jak to? - zdziwił się.
- Jestem pewna, że są tu ludzie, z którymi wasza wysokość
powinien porozmawiać.
- Czy jest jakiś powód, dla którego nie możesz również z nimi
rozmawiać?
Erin była zmieszana. Pokręciła głową.
- Nie, ale myślałam, że wasza wysokość zaprosił mnie na
przyjęcie, aby zwyczajowo pojawić się w towarzystwie kobiety...
- Nie. Zaprosiłem cię, żeby być w stanie znieść ten wieczór.
Przede wszystkim ułatwisz mi to, przestając tytułować mnie „waszą
wysokością". Jeśli ktokolwiek to usłyszy, od razu zaciekawi się, o co
chodzi. Chyba musisz udawać, że mnie lubisz.
Erin kolejny raz poczuła skurcz w żołądku. Zaczęła nerwowo
wyginać palce.
- Jeśli mogę spytać, wasza... Co mam robić? W jaki sposób
powinnam udawać, że... cię lubię? - Z determinacją powstrzymywała
przerażenie.
Wzruszył ramionami.
- A bo ja wiem? O, idzie mój brat, Brett. Masz okazję poćwiczyć.
- Dobrze, że przyszedłeś - powitał Daniela Brett, poklepując go po
ramieniu.
- Jak ci idzie powstrzymywanie dziennikarzy? - Daniel rozejrzał
się uważnie.
- Jest tu paru; ale mają specjalne identyfikatory i czerwone róże w
klapach. Któż może oprzeć się róży?
- Sprytne - pochwalił Daniel. - Poznajcie się. To jest mój brat,
Brett, a to Erin Lawrence. Brett jest wiceprezesem do spraw public
relations Connelly Corporation.
Zobaczył, że Brett, znany podrywacz, omiótł Erin spojrzeniem, w
którym widać było aprobatę. Daniel wiedział, że nie pozwoliłby mu
jej skrzywdzić. Brett uniósł dłoń Erin, ucałował ją i wymówił:
- Enchante, mademoiselle.
- Merci beaucoup, wasza wy... - zaczęła i urwała, przerażona.
Popatrzyła na Daniela. - Przepraszam... - Pokręciła głową. - To
odruch.
- Lata szkolenia... - skomentował z sarkazmem w głosie Daniel.
- Ależ miło mi, kiedy nazywają mnie „waszą wysokością" -
odparł Brett. - Zwłaszcza kiedy robi to tak piękna młoda kobieta.
Daniel zirytował się.
- Przepraszam cię na chwilę - powiedział do Erin. - Zamienię
kilka słów z bratem. - Odeszli z Brettem na bok. - Odczep się od niej -
poradził Daniel. - To młodziutka dziewczyna.
- Bez przesady - odparł Brett. - Nie jest aż tak młodziutka. Ma
bardzo seksowny akcent. A przede wszystkim ciało...
- Ma dopiero dwadzieścia dwa lata i całe życie spędziła w
szkołach z internatem. To prawie tak samo, jakby została wychowana
w klasztorze.
Brett uniósł brwi.
- Co ty opowiadasz? Chcesz przekonać mnie czy siebie samego?
Siebie samego, przyznał w myślach Daniel. Ostatnią rzeczą, jakiej
w tej chwili potrzebował, był romans z instruktorką królewskiej
etykiety. Ale działała na niego tak, że...
- Jak czuje się mama? - zmienił temat.
Brett spoważniał. Emma Rosemere Connelly była w żałobie po
nagłej śmierci ojca i brata.
- Świetnie panuje nad sobą - odpowiedział Brett. - Tylko nie patrz
jej w oczy przez zbyt długi czas.
Daniel rozejrzał się i zobaczył swoich rodziców.
- Tata nie odstępuje jej na krok - zauważył.
- Tak - zgodził się Brett.
- To sprawi, że łatwiej dojdzie do siebie.
- Jak również fakt, że zdecydowałeś się zostać królem Altarii.
Daniel chciał jak najszybciej dokończyć swoją przemianę i wejść
w nową rolę; wiedział jednak, że takie rzeczy trwają długo.
- Wracaj do gości - odezwał się.
- Dzięki, że przyszedłeś. Zdaję sobie sprawę, że znalazłeś się w
nietypowej sytuacji i musisz dziwnie się ostatnio czuć. Ale jeśli
będziesz bystry, zdołasz zaznać trochę radości z Erin Lawrence.
- Prędzej zrobi się lato w styczniu, niż zacznę słuchać twoich rad
w kwestii relacji damsko-męskich.
- Niezła torpeda - zakończył Brett, po czym odszedł szybko, aby
uniknąć gniewu brata.
Daniel westchnął i wrócił do Erin.
- Widzę moich rodziców. Chodźmy się przywitać.
Uniosła dłoń do ust.
- Z twoją matką? Z księżniczką Emmą?
- Owszem. Ale pamiętaj, nie tytułuj jej „waszą wysokością".
Ruszyli przez tłum. Emma Rosemere Connelly miała na sobie
czarną sukienkę. Większość obecnych zwracała uwagę przede
wszystkim na urodę i elegancję byłej księżniczki, Daniel zobaczył
jednak smutek w jej oczach. Ścisnęło mu się serce.
Pocałował matkę w policzek.
- Pięknie wyglądasz - powiedział.
Uśmiechnęła się.
- Będę za tobą tęsknić. - Popatrzyła na Erin. - To pani musi być tą
kobietą, która nauczy mojego syna królewskiej etykiety. To
wspaniale. Miło mi panią poznać.
Erin chciała dygnąć, ale Daniel ją przytrzymał.
- To dla mnie wielki zaszczyt poznać waszą w... - Uśmiechnęła
się. - ...panią. Cieszy się pani ogromnym szacunkiem w szkole, którą
ukończyłam.
- Nie zawsze tak było - odparła Emma ze smutnym uśmiechem. -
Kiedyś nauczycielki były zrozpaczone moim brakiem zainteresowania
lekcjami protokołu i etykiety. Doprawdy, niezwykłe, jak ludzie
zmieniają swoje zapatrywania... A to mój mąż, Grant.
Ojciec Daniela przywitał się z Erin i pokręcił głową.
- Jest pani taka młoda! A ma pani przed sobą tak trudne zadanie. -
Popatrzył na Daniela.
- To samo sobie pomyślałam - dorzuciła Emma.
- W obcym kraju musi pani czuć się samotna. Umówmy się
koniecznie na obiad w restauracji. Zatelefonuję do Daniela i
uzgodnimy wszyscy odpowiedni termin.
- Dziękuję! - szepnęła oszołomiona Erin.
Daniel poprowadził ją dalej. Wziął z jednej z tac dwa kieliszki
szampana; jeden z nich podał Erin.
- Pij. Jako córka ministra spraw zagranicznych musiałaś poznać w
życiu mnóstwo ważnych osobistości.
- Rzeczywiście. Ale twoja rodzina jest taka miła! Od razu widać
po twoich rodzicach i bracie, że cię kochają; tak samo, jak widać, że
ty kochasz ich. Ciężko wam będzie, kiedy wyjedziesz do Altarii.
Daniel odwrócił wzrok. Erin miała rację. Nie mówił tego nikomu,
ale kiedy rozważał przyjęcie przez siebie korony, najtrudniejsze dla
niego było to, że będzie musiał opuścić wszystkich bliskich ludzi,
wszystkich, którym ufał. Nie wiedział, czy w Altarii będzie mógł ufać
choćby jednej osobie. Popatrzył na Erin i odparł:
- Myślę, że w znacznym stopniu dlatego postanowiłem tam
wyjechać, że postrzegam to jako mój obowiązek względem całej
rodziny. Naszych relacji nie zmieni nic, ani żadne tytuły, ani to, że
będę mieszkał za oceanem.
Wzrok Erin zapłonął. Popatrzyła w posadzkę. Daniela
zaciekawiło, co też ona myśli.
- Powiedz, co myślisz.
- Słucham?
- Powiedz, co myślisz - powtórzył.
- Próbuję wyobrazić sobie, jak to jest, kiedy ma się taką rodzinę
jak twoja; rodzinę, w której wszyscy się kochają.
- Czy ciebie i twojego ojca nie łączą podobne więzy?
Daniel spojrzał Erin w oczy i zobaczył w nich cierpienie z
powodu zupełnej samotności. Aż odwrócił wzrok, przestraszony, że
wyczytał z nich za dużo.
- Oczywiście - skłamała, bez przekonania i zbyt późno.
Connelly postanowił rozważyć to wszystko potem. Kiedy nie
będzie już musiał przemyśleć setek innych rzeczy, jakie miał do
zrobienia. Dopił szampana i popatrzył na Erin.
- Źle ci idzie praca.
- Słucham?!...
- Miałaś ułatwić mi wytrzymanie tego balu.
- Nie wpadłam na to, jak to zrobić. Co najbardziej podoba ci się
podczas tego rodzaju uroczystości?
- Zastanawianie się, jakim sposobem wyjść jak najwcześniej. A
tobie co najbardziej podoba się na podobnych balach?
- Zgadywanie, z czego zrobione są wszystkie wymyślne
przekąski. I czasem tańczę walca.
- To chodźmy jeść. Nie jestem dobry w tańczeniu walca. - Daniel
wziął Erin za rękę i poprowadził w stronę stołów.
- Ależ będziesz musiał tańczyć walca - powiedziała z naciskiem. -
Przy wielu okazjach wszyscy będą oczekiwać od ciebie, że
poprowadzisz pierwszy taniec.
- To zatrudnię królewskiego przedstawiciela do spraw walca -
zażartował Connelly. Zachichotał na widok dezaprobaty w oczach
Erin.
Wziął ze stołu jedną z przekąsek i uniósł ją do ust. Erin
przytrzymała jego rękę.
- Cała zabawa polega na tym, żeby zgadnąć, co jest w przekąsce,
zanim się ją zje.
- Myślałem, że potem.
- To byłoby zbyt łatwe. Chyba że jedzenie jest wyjątkowo
wstrętne. ...To mi wygląda na kraba z grzybami.
- Zgadzam się.
Jęknęła.
- Ty musisz zaproponować inne rozwiązanie.
- Ale zabrałaś mi najlepsze. - Daniel wzruszył ramionami.
- Niczego nie zabrałam.
- Zobaczmy, czy masz rację. - Zbliżył przekąskę do jej ust.
Była zaskoczona, ale otworzyła usta. Widząc ruch jej języka,
Daniel poczuł podniecenie. Próbowała zjeść przekąskę elegancko, ale
ten widok zadziałał na Connelly'ego jak silny bodziec seksualny.
Teraz miał ochotę kusić Erin. Chciałby od razu rozpuścić jej
włosy, powiedzieć coś takiego, żeby się roześmiała, a potem
rozsmarować jej szminkę po całej twarzy, całując ją do utraty tchu.
Zdołał się powstrzymać, powtarzając sobie, że Erin ma dopiero
dwadzieścia dwa lata, że jest o dwanaście lat młodsza od niego.
Przełknęła przekąskę i oblizała usta. Daniel poczuł kolejny
przypływ podniecenia. Widok jej różowego języka nasunął mu
natychmiast wyobrażenie rzeczy, o których nie powinien myśleć.
- Zgadłam. To krab z grzybami - powiedziała. - Ja wybiorę
następną zagadkę. - Pokazała na tacę z ciastem. - Teraz ty pierwszy.
- Co tu zgadywać! To ptysie.
- Ale nie wiadomo, co jest w środku. Może być wszystko.
Daniel podniósł ciastko i przyjrzał mu się.
- Ten ptyś przypomina mi ciebie. Widać, jak wyglądasz z
zewnątrz, ale ciągle zastanawiam się, jaka jesteś w środku. - Popatrzył
Erin w oczy. Czasami spoglądał na nią niczym na małą dziewczynkę,
która się zgubiła. To znów miał ochotę ściągnąć z niej ubranie i
poznać sekrety jej ciała.
Odwróciła wzrok, jakby bała się, że Connelly wyczyta z niego
zbyt wiele.
- Nie jestem aż taka skomplikowana - mruknęła i popatrzyła na
niego znowu. - Nie zgadniesz, co może być w ptysiu?
- Masa karmelowa. - Daniel uniósł ciastko do ust Erin. Otworzyła
usta i je zjadła.
- Skąd wiedziałeś, że w środku będzie karmel?
- Znam upodobania mojego ojca. Specjaliści od menu zawsze
starają się zrobić mu przyjemność.
- A ty co najbardziej lubisz?
- Rozmaite rzeczy. - Zbliżył się do nich jeden z dziennikarzy. -
Widzę człowieka z różą. Chodźmy do tamtego pokoiku.
Przeszli do małego, słabo oświetlonego pomieszczenia; Daniel
zamknął drzwi. Za oknami widniały światła miasta, przez głośnik w
suficie dobiegały dźwięki muzyki.
Serce Erin biło mocno. Znalazła się sam na sam z Connellym.
Wprawdzie nie po raz pierwszy, jednak dotąd dzieliła ich niewidzialna
przegroda formalnego sposobu zwracania się do siebie i zachowania.
Dawała ona Erin poczucie bezpieczeństwa. Tego wieczora Daniel
przełamał tę barierę. Traktował Erin jak kobietę, z którą się umówił, a
nie jak pracownicę.
Miała odwieść go od zamiaru przyjęcia korony, ponieważ nie
byłoby to dobre dla Altarii. Tymczasem, im więcej się o nim
dowiadywała, tym bardziej wątpiła w to założenie. Dziś widziała, jak
czule odnosił się do matki i jak droczył się z bratem. Tak bardzo
zawsze brakowało Erin prawdziwej rodziny.
Czuła na sobie wzrok Daniela. Ledwie była w stanie oddychać.
Usłyszała pierwsze dźwięki walca i wpadła na pewien pomysł.
- To walc - odezwała się. - Mogę nauczyć cię tańczyć. Musisz
umieć tańczyć walca, kiedy zostaniesz królem Altarii.
- Będziesz mnie uczyć? - spytał Connelly, biorąc ją za dłoń, a
drugą ręką obejmując w talii.
Jego bliskość działała tak silnie, że Erin miała wątpliwości, czy
dobrze zrobiła. Odchrząknęła i wbiła wzrok w lewe ramię następcy
tronu.
- Tak. Walc liczy się na trzy. Raz-dwa-trzy, raz-dwa-trzy...
Daniel powoli naśladował ruchy jej stóp. Po chwili, prowadził.
Erin popatrzyła na niego podejrzliwie.
- Myślałam, że nie umiesz tańczyć walca...
- Powiedziałem, że nie jestem w tym dobry. Czy sądzisz, że
Emma Rosemere Connelly nie udzieliła pierworodnemu synowi kilku
lekcji tańca towarzyskie, mimo że wolał grać w piłkę?
Erin uśmiechnęła się, wyobrażając sobie Daniela jako nastolatka,
broniącego się przed lekcjami tańca.
- Ale tańczysz walca całkiem dobrze jak na człowieka, który tego
nie lubi.
Muzyka zwolniła tempo. Daniel nachylił się ku Erin i szepnął:
- Może potrzebowałem odpowiedniej partnerki.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Zanim zostanę królem Altarii, mam przed sobą jeszcze tyle
rzeczy do zrobienia - powiedział Daniel Brettowi trzy dni później.
Omawiali
właśnie
nową
strategię
marketingową
Connelly
Corporation. - Chcę je robić.
- O co ci chodzi?
Daniel był zniecierpliwiony. Zmęczyło go już przedłużające się
zawieszenie pomiędzy dwoma światami.
- Sprawy nie postępują tak, jak bym chciał - wyjaśnił. - Gdyby
wszystko zależało ode mnie, byłbym już w Altarii. Tymczasem ojciec
Erin, minister spraw zagranicznych, ciągle odpowiada na moje pytania
z dużym opóźnieniem, żeby tylko mnie tu przytrzymać jak najdłużej.
- Wiesz, że nie da się wszystkiego załatwić w jeden dzień.
- To jasne. Ale nie mogę załatwiać niczego, nie mając
potrzebnych danych. Mówię ci to, bo muszę zmniejszyć
zaangażowanie w pracę w firmie. Poinformuję o tym w przyszłym
tygodniu mojego zastępcę.
Brett pokiwał głową.
- Wiesz, że informacja o twojej koronacji będzie pierwszą
wiadomością w dziennikach.
Daniel wziął głęboki oddech. Zdawał sobie sprawę, że gdy tylko
dziennikarze zwietrzą, co się święci, jego życie zmieni się w
dramatyczny sposób.
- Bycie na świeczniku to podstawowe zajęcie króla. Podobnie jak
zachowywanie się według reguł etykiety, której próbuje mnie nauczyć
nasza idealnie ułożona panna Lawrence. - W tym momencie Daniel
podniósł wzrok i zobaczył za plecami Bretta wchodzącą Erin.
Uraził ją. Nie powinien był wyładowywać na niej swojej
frustracji, ale od czasu balu Erin tyle razy nazwała go „waszą
wysokością", że miał tego dość.
- Wrócimy jeszcze do tej rozmowy - powiedział.
- Dlaczego... - zdziwił się Brett, nie widząc Erin, która znajdowała
się za jego plecami.
- Dzień dobry, panno Erin - przerwał dobitnie Daniel.
- Och. - Brett zmitygował się. - Porozmawiamy później. Informuj
mnie o rozwoju sytuacji. Cześć, Erin - rzucił na odchodnym.
- Dzień dobry, wasza wysokość - mruknęła Erin.
- Wasza wysokość... - odezwała się do Daniela lodowatym tonem.
- Z całym szacunkiem, prawdopodobnie zapomniał pan, że mieliśmy
się spotkać przed lunchem na godzinę.
- Rzeczywiście, zapomniałem - przyznał Daniel. - I obraziłem
panią teraz. Przepraszam.
- Nic podobnego. Moim obowiązkiem jest zachowywanie się w
obliczu waszej wysokości w jak najbardziej przykładny sposób i bez
wątpienia miał wasza wysokość powody, aby wypowiedzieć
sformułowaną przez siebie opinię. Niestety, dotychczas nie zdołałam
przekazać, jak ogromne znaczenie przy pełnieniu funkcji króla Altarii
ma szacunek do tradycji oraz postępowanie zgodnie z etykietą.
Chłód w głosie Erin wywołał u Daniela wyrzuty sumienia. Czuł
się, jakby zadał ból ufnemu, bezbronnemu zwierzątku. Potarł twarz
dłońmi.
- Ma pani rację. Nie przywiązuję do tradycji tak wielkiej wagi jak
pani. Ale nie wolno mi z tego powodu pani ranić.
Oczy Erin rozszerzyły się.
- Ależ wasza wysokość mnie nie...
- Zraniłem - przerwał. - I nie podoba mi się to. Musimy zawrzeć
pakt.
- Pakt?
- Do niczego nie dojdziemy, jeśli oboje będziemy upierać się przy
swoim. Będę próbował zrozumieć, dlaczego ta etykieta jest taka
ważna, jeśli pani zastanowi się, jak przenieść do Altarii część mojego
świata.
- Nie jestem pewna, co wasza wysokość ma na myśli... - Erin
zmarszczyła brwi.
Daniel rzucił pióro na biurko, sfrustrowany.
- Chodzi mi o to, że postaram się patrzeć na sprawy z pani punktu
widzenia, a pani niech próbuje patrzeć z mojego.
- Jak to możliwe? Niewiele wiem o życiu waszej wysokości.
Connelly nie był w stanie znieść, kiedy Erin tak go tytułowała.
- Z konieczności będzie pani musiała spędzać ze mną trochę czasu
poza godzinami nauki - powiedział. - Wprowadźmy taką zasadę: nie
będzie pani więcej tytułować mnie „waszą wysokością", chyba że
rozmawiamy akurat o królewskiej etykiecie.
- Z całym szacunkiem zaznaczam, iż, tytułuję waszą wysokość
odpowiednio.
- Może to i zgodne z etykietą, ale potwornie mnie irytuje.
- Proszę o wybaczenie, ale musi wasza wysokość wiedzieć, że w
Altarii wszyscy będą go tak tytułować.
- Chyba że poproszę, aby zwracali się do mnie inaczej - prawda?
- Tak, wasza wysokość...
- To proszę tak do mnie nie mówić. Mówmy sobie po imieniu.
Jestem Daniel.
- Tak jest... Dobrze, Danielu. - Erin patrzyła gniewnie.
- Dziękuję ci, Erin. Jutro sobota. Przyjadę po ciebie około
jedenastej przed południem. Włóż dżinsy.
- Nie mam. W szkołach z internatem nie pozwalano nam tak się
ubierać; mój ojciec także tego nie aprobuje.
- Cóż, szkoły już skończyłaś, taty tu nie ma. Musisz włożyć
swobodne ubranie, żeby nie wyróżniać się spośród wszystkich tam,
dokąd pojedziemy. Kup ze dwie pary dżinsów i co tam będzie do nich
pasowało; na mój rachunek.
Erin skinęła głową.
- Kiedy odbędzie się nasza następna konsultacja w sprawie
królewskiej etykiety? - spytała z determinacją.
- Jutro, po powrocie. - Daniel był przekonany, że sobotnia
wycieczka będzie dla niej równie okropna, jak lekcje etykiety dla
niego.
Następnego ranka Daniel zajechał pod hotel Erin swoim
samochodem terenowym. Wybiegła z budynku, w dżinsach i grubym
swetrze. Miała rozpuszczone włosy, które spadały jej gęstą falą na
ramiona.
- Dzień dobry, Danielu! - powiedziała, patrząc bazyliszkowym
wzrokiem.
- Witaj, Erin. - Nie mógł oderwać spojrzenia od włosów swojej
instruktorki. Wsiedli do samochodu i ruszyli. - Dobrze ci w takim
stroju - pochwalił.
Panna Lawrence z niedowierzaniem uniosła brwi.
- Mój ojciec dostałby furii, widząc mnie dzisiaj.
- Czy twój tata jest aż tak surowy, czy też boi się, że musiałby
odganiać od ciebie mężczyzn siłą?
- Jak to: odganiać mężczyzn siłą?
- Gdybyś zawsze nosiła rozpuszczone włosy i przestała
zachowywać się wzorowo, musiałabyś opędzać się od mężczyzn.
Erin umilkła na chwilę.
- Jak dotąd nie miałam takiego problemu... Poza tym, mój ojciec
doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie jestem idealna.
Powiedziałeś,
że
w
twojej
rodzinie
obowiązuje
duch
współzawodnictwa. Powinieneś rozumieć dążenie do perfekcji.
- Mój ojciec zawsze mnie uczył, że jest różnica między
usiłowaniem bycia idealnym a robieniem wszystkiego, co w twojej
mocy. Możesz wiele zdziałać, jeśli robisz wszystko, co się da. Ale
próby osiągnięcia perfekcji sprawiają tylko, że jesteś wiecznie
nieszczęśliwa.
Erin popatrzyła na Daniela i westchnęła w duchu. Tak bardzo
chciałaby, żeby jej się nie podobał. Gdyby go nie lubiła, znacznie
łatwiej by się jej pracowało. To, co powiedział na temat perfekcji,
przemawiało do niej, mimo że nie zgadzało się z naukami wpojonymi
jej przez ojca. Nie była w stanie dłużej odnosić się do Connelly'ego z
dezaprobatą.
- Masz ogromne szczęście, że twoi rodzice byli dla ciebie takim
oparciem - powiedziała.
- Mówiłaś to już kilkakrotnie. Jaka jest twoja matka?
- Umarła, kiedy byłam malutka. Ojciec zawsze miał bardzo
absorbującą pracę. Dlatego większość życia spędziłam w szkołach z
internatem.
Daniel zamyślił się.
- Miałaś niełatwe życie - skomentował.
Nie chciała, żeby jej współczuł.
- Uzyskałam najlepsze możliwe wykształcenie - odparła. - To nie
takie złe.
Connelly skinął głową, ale nie wyglądał na przekonanego.
Zajechali na tyły jakiegoś starego budynku.
- Gdzie jesteśmy?
Zamiast odpowiedzieć, wziął Erin za ręce, popatrzył jej w oczy i
oznajmił:
- Nie miałaś takiego oparcia w rodzicach jak ja. Ale wiedz, że
zasłużyłaś na nie w nie mniejszym stopniu.
Poczuła skurcz w żołądku. Connelly miał silny charakter, a
jednocześnie był delikatnym mężczyzną. Od tak dawna marzyła, żeby
ktoś powiedział jej coś takiego jak to, co usłyszała teraz.
- Hej, Danielu! - zawołał jakiś mężczyzna, burząc nastrój
niezwykłej chwili. - Otwieraj bagażnik.
- Bagażnik? - powtórzyła Erin, patrząc na Daniela w zmieszaniu. -
Co będziemy robić?
- Jesteśmy przy jadłodajni dla bezdomnych, prowadzonej przez
jeden z kościołów. Zbieram dary od pobliskich restauracji, w sobotę
rano kupuję kanapki. Karmimy potrzebujących.
Erin patrzyła w oszołomieniu na mężczyzn, którzy wyładowywali
żywność z terenowego samochodu.
- Zajmujesz się tym co sobotę? - upewniła się.
- Od czterech lat. - Daniel wysiadł, otworzył drzwi od strony Erin
i podał jej rękę. - Wyglądasz na zaskoczoną.
- Nie wiedziałam, dokąd jedziemy, ale nie spodziewałam się
czegoś takiego.
Connelly przesunął dłonią po pasemku jej włosów.
- Lubię konkretne działanie.
Żołądek Erin kolejny raz dał znać o sobie. Ojciec nie byłby
zadowolony z tego, co powiedział następca tronu.
- Co mam robić, żeby wam pomóc? - spytała.
- Możesz się przyglądać; nie musisz nic robić. - Daniel sięgnął po
wielką tacę kanapek.
- Ale ja chcę!
Przystanął i przyjrzał jej się uważnie.
- Dobrze. Ale musisz wiedzieć, że są tu różni ludzie. Absolwenci
college'ów, całe rodziny bezdomnych, kilku alkoholików. Książąt tu
nie spotkasz.
Poczuła się urażona.
- Nie jestem snobką.
- A o mało co pomyślałbym, że jesteś.
- Może i jestem stanowcza w sprawie reguł królewskiej etykiety,
ale snobką nie jestem - zapewniła.
- Rozumiem. Jeśli chcesz pomóc, przedstawię cię szefowi
jadłodajni. - Weszli na salę pełną stołów przykrytych białym
papierem. Erin, która szła z tyłu, zwróciła uwagę na długie nogi i
prężne pośladki Daniela, rysujące się pod dopasowanymi spodniami.
Zreflektowała się. Następca tronu podobał jej się fizycznie tak, że
wodziła za nim wzrokiem! Czuła się skonsternowana.
Nadszedł
wysoki
mężczyzna
o
krzaczastej
brodzie
i
sympatycznych oczach. Klepnął Connelly'ego po plecach.
- Dobrze cię widzieć!
- Ciebie też. Przyprowadziłem dzisiaj gościa. Poznajcie się. To
Joe Graham, a to - Erin Lawrence. Erin chce, żebyś przydzielił jej
jakąś pracę.
- Miło mi pana poznać - odezwała się Erin.
Joe rozpromienił się.
- Mnie również. Mów mi Joe. Podoba mi się twój akcent... i na
pewno ucieszy wszystkich innych. Nie musisz nic robić, wystarczy, że
będziesz mówić przez najbliższe dwie godziny!
Daniel jęknął.
- Słucham? - zdziwiła się Erin.
- Joemu podoba się twój akcent - wyjaśnił, zbliżywszy się do niej.
- Działa podniecająco na wszystkich mężczyzn w tym kraju. Jest
seksowny.
Erin nie posiadała się ze zdumienia. Pokręciła głową.
- Wcale nie jest seksowny. - Ściszyła głos. - Nie jestem seksowna.
- Powiedziała to bardziej do siebie samej niż do Daniela. Zdawała
sobie sprawę, że jest nieskończenie bardziej doświadczony od niej.
Popatrzył na nią uważnie.
- Kto ci tak powiedział?! - zdziwił się.
- Nikt. Ale nikt dotąd nie powiedział mi także, że jestem
seksowna.
- Hm - chrząknął.
Nie wiedziała, jak ma to rozumieć. Przydzielono ją do rozlewania
zupy do misek. Inni podawali talerze z kanapkami i kubki z kawą.
Zgodnie z tym, co powiedział Daniel, po darmowe jedzenie
przychodzili najróżniejsi ludzie. Erin zamieniała z nimi kilka słów,
ciesząc się, że jest przydatna i że ludzie doceniają jej wysiłek.
Kiedy kolejka zaczynała robić się coraz krótsza, Joe wydał
radosny okrzyk i oznajmił:
- Przyjechała ekipa telewizyjna! Uśmiechajcie się ładnie, żebyśmy
dostali jak najwięcej datków! Już są na schodach!
Daniel natychmiast przyskoczył do Erin i rzucił:
- Musimy iść! Nie chcę, żeby mnie rozpoznano. Ani ciebie. -
Zobaczyli, że drzwi, którymi weszli, blokuje gromada ludzi
czekających na wolne stoliki.
- Chodźmy tam! - rzucił i pociągnął Erin za sobą.
Weszli do korytarzyka, gdzie było troje drzwi. Dwoje okazało się
zamkniętych. Trzecie otworzyły się.
- Jest! - ucieszył się Daniel, ale zajrzawszy do środka
pomieszczenia, zmarszczył brwi. - Ten schowek będzie musiał nam
wystarczyć - powiedział. - Ekipa telewizyjna nie powinna być tu zbyt
długo.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Dlaczego musimy aż ukrywać się w schowku? - spytała
stanowczym tonem Erin. Nie podobała jej się ta sytuacja.
- Daniel! Danielu, gdzie jesteś?! - odezwał się z dala jakiś głos.
- Dlatego - skwitował Connelly i wepchnął Erin do środka.
Skoczył za nią i zamknął drzwi. W schowku panowała absolutna
ciemność. Znowu wołano Daniela. Erin poczuła, że łapie ją wpół, a
drugą dłonią zasłania jej usta.
- Zachowuj absolutną ciszę przez najbliższe kilka minut! -
szepnął.
Obejmował Erin. Zapewne przewidział, że może poczuć się
nieswojo, zamknięta z nim sam na sam w ciemności. Czuła, że coraz
bardziej traci dystans do niego. Stała w milczeniu i wdychała jego
zapach, czując jego męską siłę. Stał tak blisko niej. Słychać było
kroki, to bliżej, to znów dalej.
- Chyba już wyszli - odezwał się po pewnym czasie. - Ale lepiej
zaczekajmy jeszcze trochę, aż odjadą. Dobrze się czujesz?
- Tak.
- Nie wiedziałem, czy nie masz klaustrofobii - wyjaśnił cicho.
Takim samym tonem mógłby przemawiać do ukochanej, w łóżku.
Erin zrobiło się gorąco.
- Zawsze lubiłam ciasne pomieszczenia - odpowiedziała. -
Czułam się w nich bezpieczniej.
Daniel przesunął palcami po jej włosach.
- Czasem, kiedy na ciebie patrzę, zastanawiam się, jaka byłaś jako
mała dziewczynka.
Erin kolejny raz poczuła skurcz w żołądku. Nie mogła
powiedzieć, żeby jej dzieciństwo było straszne, jednak zawsze
brakowało jej poczucia przynależności, tego, że jest komuś potrzebna.
Emocje ścisnęły ją za gardło.
- Czy od zawsze dążyłaś do tego, żeby być idealną?
- Próbowałam, chociaż, oczywiście, nigdy nie byłam. - W
ciemności łatwiej im było rozmawiać. Zawsze myślałam, że kiedy
będę idealna, ktoś... - Urwała.
- Ktoś co?
- Ktoś będzie chciał, żebym z nim ciągle była. I że wtedy nie będę
musiała być sama. - Po policzku Erin spłynęła łza. Dobrze, że Daniel
tego nie widział.
Chciała się cofnąć, ale jego dłoń przycisnęła ją mocniej. Znów
poszukał dłonią jej włosów, i natrafił na mokry policzek. Zatrzymał
dłoń. Westchnął. Przesunął palcem po jej wargach i brodzie, a potem
delikatnie pocałował ją w usta.
Czule przesuwał wargami po jej ustach, pomagając sobie dłonią,
którą przytrzymywał z tyłu jej głowę. Miała wrażenie, że mówi jej w
ten sposób, iż nie musi być samotna. Ani idealna, przynajmniej w tym
momencie.
Dotknął językiem jej języka. Serce Erin zabiło gwałtownie.
Mruknął z zadowolenia i przywarł lekko udami do jej bioder. Zaczął
całować ją namiętnie, powoli, kusząco. Poczuła narastające ciepło.
Instynktownie objęła go za szyję i wtedy jej piersi przylgnęły do
muskularnej klatki piersiowej Daniela. Wsunął dłonie pod jej sweter i
pieścił ją delikatnie.
- Kto powiedział ci, że nie jesteś idealna? - szepnął, po czym
całował ją znowu, tym razem gwałtownie, spragniony jej ust.
Erin zakręciło się w głowie. Cofnęła się trochę; brakowało jej
powietrza. Wziąwszy kilka głębokich oddechów, pomyślała o tym, że
całuje się z przyszłym królem. Przeraziła się. Zasłoniła usta i
szepnęła:
- Boże, co ja robię?!
- Robisz to świetnie! - odparł Daniel.
Zaczerwieniła się, znowu błogosławiąc panujące ciemności.
Cofnęła się, na ile było to możliwe w ciasnym schowku, i natychmiast
poczuła żal, że to, co się działo, zostało przerwane.
- Czy myślisz, że możemy zapomnieć o tym, co przed chwilą
robiliśmy? - spytała.
- Nie... - odpowiedział po dłuższej chwili milczenia. Ton jego
głosu pozostawał kuszący.
- A czy myślisz, że będziemy mogli udawać, że zapomnieliśmy? -
zapytała Erin, bliska rozpaczy.
Daniel nachylił się i znów lekko przesunął palcami po jej
włosach.
- Nie.
- To co zrobimy? Całowałam następcę tronu Altarii, który
niedługo zostanie królem!
- Można to tak opisać - zgodził się. - Ale spróbuj spojrzeć na to
inaczej: całowałaś mnie, Daniela. A ja całowałem ciebie. Następnym
razem nie będziemy tego robić po ciemku.
Ekipa telewizyjna już pojechała. Daniel i Erin opuścili budynek
jadłodajni i przenieśli się do mieszkania Connelly'ego, gdzie odbyli
kolejną lekcję królewskiej etykiety. Daniel dotrzymywał swojej części
umowy i słuchał Erin uważnie.
A nie było to proste, gdyż cały czas widział jej usta. Przypominał
mu się ich smak i dotyk. W pewnej chwili spojrzała na niego
niecierpliwie.
- Czy powinnam powtórzyć?
Tego by tylko brakowało! - pomyślał i szybko pokręcił głową.
- Powiedziała pani, że mam pozwalać, aby mnie formalnie
zapowiadano, zanim zbliżę się do kogokolwiek spoza dworu.
Obywatele Altarii będą kłaniać mi się, oraz zwracać się do mnie per
„wasza wysokość". Mam pytanie: jak powinienem reagować jeśli ktoś
zapomni się ukłonić?
- To zależy całkowicie od waszej wysokości. Król Thomas po
prostu ignorował osoby, które nie okazały mu należnego szacunku.
- A zatem nie będzie się ode mnie oczekiwać, żebym ich zrzucał
ze skały?
Erin zjeżyła się.
- Rzeczywiście, nie będzie się tego oczekiwać.
- Może powinienem kazać im wykąpać Jordana - drwił Daniel,
pokazując skinieniem głowy drzemiącego przed kominkiem psa.
Erin popatrzyła z niedowierzaniem.
- Czy wasza wysokość zamierza sprowadzić ze sobą do pałacu
tego psa?
- Oczywiście. Nie mogę sprowadzić najbliższych i nie wiem
czemu. Przypuszczam, że na początku nie będę miał zbyt wielu
przyjaciół... Z wyrazu pani twarzy odczytuję, że król Thomas nie miał
psa.
- To prawda, nie miał. - Spojrzała z powątpiewaniem na ogromne
zwierzę.
- Wygląda pani tak, jakby zastanawiała się nad sposobem
nauczenia Jordana zasad królewskiej etykiety. Niech pani go źle nie
ocenia. Wyszkolenie go może okazać się łatwiejsze niż uczenie mnie.
Erin zacisnęła usta.
- Proszę powiedzieć głośno, co pani myśli.
- Przyszło mi na myśl, że faktycznie Jordana może mi być łatwiej
uczyć, jeśli tylko będę miała zawsze na podorędziu odpowiednio duży
kawałek pizzy.
- A mnie nie wystarczy pizza - rzucił Daniel, wyobrażając sobie
Erin nagą na jego łóżku.
Odwróciła wzrok.
- Nie wątpię, wasza wysokość.
Connelly stłumił westchnienie.
- Założę się, że woli pani psy niż koty.
- W istocie, zawsze chciałam mieć psa, ale w szkołach, gdzie
byłam, nie pozwalano na inne zwierzęta niż złote rybki. A mój ojciec
zawsze był zbyt zajęty, żeby zajmować się zwierzęciem.
- Niech zgadnę. Marzyła pani o pudlu. - Dokuczał jej celowo,
żeby wytrącić ją z jej sztywnego sposobu bycia.
Uniosła brodę.
- Pudle są bardzo inteligentne.
- I nadęte.
- Nie linieją i nie ślinią się.
- Gdyby nie była pani taka młoda, znowu bym panią pocałował.
- Nie jestem taka młoda! - odparła Erin, po czym posmutniała. -
Ale przeczucia waszej wysokości są trafne, bo całowanie mnie byłoby
całkowicie nieodpowiednie.
- Dlaczego?
- Ponieważ służę waszej wysokości.
- A gdybym wyrzucił panią z pracy?
Przeraziła się.
- Nie może wasza wysokość! To znaczy...
- Czy ja się pani nie podobam?
Spojrzała na niego, a potem odwróciła wzrok.
- Nie powiedziałam tego.
- To znaczy, podobam się pani.
- Tego także nie powiedziałam. Ale...
- Więc...?
Erin westchnęła.
- Z pewnością nie muszę mówić, że wasza wysokość jest bardzo
atrakcyjnym mężczyzną.
- A jak działam na panią?
- Wasza wysokość nie powinien oddziaływać na mnie w żaden
sposób. To niedopuszczalne.
- Tak jak nie było dopuszczalne to, żeby miała pani pudla? Ale i
tak chciała pani go mieć, prawda?
W oczach Erin widać było, że skrywa wiele myśli.
- Jest bardzo duża różnica pomiędzy waszą wysokością a pudlem.
Daniel znowu dotknął jej włosów.
- Trudno mi się z tym nie zgodzić - odparł. Przyciągnął ją do
siebie i nachylił się. - Nie wydam pani polecenia pocałowania mnie.
Nie będę wykorzystywał mojej pozycji w taki sposób.
Erin zamknęła oczy.
- Nie powinnam całować waszej wysokości! To nie w porządku. -
Z wielu powodów! dodała w myśli, targana sprzecznymi uczuciami.
Oczekiwano, że z następcą tronu będą ją łączyć jedynie więzy
zawodowe. Poza tym, gdy całowała się z Danielem, a nawet tylko
zaprzyjaźniała się z nim, czuła się nielojalna względem ojca.
Ojciec nie zna Daniela, myślała. Gdyby go znał...
Przeraziła się. Wiedziała, że gdyby go znał, nadal by go nie lubił.
Ojciec chciał takiego króla, którym będzie mógł dyrygować. A
Connelly nie da sobą dyrygować nikomu. Czuła się sfrustrowana.
Zastanawiała się, czy potrafiłaby stać się tak niezależna jak on. Tak
śmiała. Daniel wyzwolił w niej takie pragnienia. Jak mogłaby
odwrócić się do niego plecami? Ale... jak mogłaby tego nie zrobić?
- Muszę już iść - odezwała się w końcu.
Następca tronu wpatrywał się w nią intensywnym spojrzeniem.
Wróciwszy do hotelowego pokoju, postanowiła od razu położyć
się spać. Nakryła kołdrą głowę, w której kłębiły się myśli o jej ojcu,
Danielu i o niej. Nagle rozległ się dzwonek telefonu. Spojrzała na
zegar i od razu wiedziała, że to ojciec dzwoni. Spyta ją, jak postępuje
praca. Czy udało jej się odwieść Connelly'ego od przyjęcia korony,
albo doprowadzić do tego, że postępuje pod jej dyktando.
Telefon dzwonił i dzwonił. W jaki sposób mogłaby przekonać
ojca, że Daniel jest człowiekiem honoru i że będzie szczerze troszczył
się o mieszkańców Altarii? Że jego panowanie może okazać się
bardzo pomyślne dla kraju, gdyż jest jednocześnie silny i wrażliwy?
Telefon umilkł. Erin zakryła twarz. Czuła, że znalazła się w
opałach. Przekonywanie ojca wydawało jej się wystarczająco trudne.
Jak mogłaby jeszcze wyjaśnić następcy tronu, że nie powinien się z
nią wiązać, skoro sama sobie nie bardzo potrafiła to wytłumaczyć?
Daniel polecił Erin, żeby przyjechała do niego do pracy w
poniedziałek po to, aby poznać z bliska świat, który opuszczał.
Wysiadłszy z taksówki, popatrzyła w górę, na nowoczesny, szklany
wieżowiec Connelly Corporation. Świadczył o bogactwie rodziny
założycieli firmy i o sukcesach przedsiębiorstwa. Hol wyłożony był
mahoniem. Na ścianach widniały fotografie Connellych, którzy
wnieśli wkład w rozwój firmy.
Im więcej czasu Erin spędzała z Danielem, tym bardziej ciekawa
była jego rodziny ze strony ojca. Wjechała na piętro, na którym
pracował Daniel. Za biurkiem recepcjonistki wisiała piękna akwarela
przedstawiająca jedną z plaż Altarii. Erin wyobraziła sobie Daniela na
tej plaży. Nie było to trudne. Gorzej pasował do królewskiego
pałacu...
Daniel wyłonił się z wylotu korytarza. Miał na sobie ciemny,
wełniany garnitur, który podkreślał jeszcze szerokość jego ramion i
wzrost. Pomachał ku niej.
- Chodź! - odezwał się. - Pokażę ci moje biuro. Potem zamierzam
wygłosić małe oświadczenie.
Zaskoczyło ją, jak naturalnie Connelly czuje się zarówno w roli
wyluzowanego miłośnika sportu, jak i sprawnego biznesmana. Być
może dlatego nie martwił się specjalnie o to, jak wypadnie w roli
króla. Zapewne swoje umiejętności przywódcze doszlifował podczas
lat pracy w firmie.
- Czy dział marketingu zajmuje całe piętro? - spytała Erin.
- Dwa piętra. Poza tym to tylko główna siedziba Connelly
Corporation. Nasze biura marketingu są rozsiane po całym świecie. -
Weszli do sekretariatu Daniela. Siedziała w nim młoda kobieta o
włosach koloru miodu i zielonych oczach. - To jest Erin Lawrence. A
to Kimberly Lindgren, moja asystentka. Błyskotliwa, inteligentna,
szybka.
Kimberly popatrzyła na Daniela z wdzięcznością, a jednocześnie
powątpiewaniem.
- Tak mnie chwalisz... Czy to dlatego, że chcesz mi zlecić pracę w
nadgodzinach?
Connelly zachichotał.
- Nie, dzisiaj nie.
- Miło mi panią poznać - powiedziała Erin. Była pod wrażeniem
śmiałości asystentki i jej swobodnego zachowania.
- Mnie również. Ma pani śliczny akcent.
- Dziękuję.
Erin i Daniel weszli do wielkiego, luksusowo urządzonego
narożnego gabinetu. Widok z okien zajmujących całe dwie ściany
zapierał dech w piersiach.
- Jak tu pięknie! - zachwyciła się Erin. - Przyjemnie pracować tu
co dzień.
- Jezioro Michigan. Zawsze uwielbiałem piękne widoki. - Daniel
pogładził ją po brodzie i popatrzył jej w oczy. - A tu mam inny piękny
widok.
Erin znowu poczuła skurcz w żołądku. Nie mogła przejmować się
tym, czy była atrakcyjna dla następcy tronu. Ale przejmowała się.
Targana sprzecznymi emocjami, złożyła ręce i wyglądała przez okno.
- Musi być bardzo trudno porzucić: to wszystko i wyjechać do
Altarii, nawet po to, żeby być królem. Zostawić rodzinę, ojczyznę,
to... - Wykonała szeroki gest ręką.
- Nasza rodzina posiada wiele dóbr, ale nie całe jezioro
Michigan...
- I tak nie wiem, jak możesz zrezygnować z wszystkiego, co
znasz, na rzecz Altarii. Żyjesz tu w otoczeniu kochającej rodziny,
współpracowników, przyjaciół. W Altarii będzie zupełnie inaczej... -
Erin wyobrażała sobie wrogie nastawienie jej ojca do Daniela.
- Wiem, że nie wkroczę w przyjazne mi środowisko. To nie
pierwszy raz, kiedy będę musiał pokonać swoich przeciwników. Za to
mogę zmienić bieg wydarzeń w Altarii na lepsze. - Mówił to z taką
pewnością siebie, że mu wierzyła. - Niedługo nie będę tu pracował.
Dlatego powiadomię dzisiaj o wszystkim Kimberly.
- Czy jesteś pewien, że to dobre posunięcie? Myślałam, że nie
chcesz jeszcze ogłaszać swoich planów.
- Nie wyjawię ich wszystkim, tylko jej. Moja najbliższa
współpracowniczka powinna znać moje zamierzenia; wymaga tego
uczciwość względem niej. Nie będzie musiała długo utrzymywać
tajemnicy. - Daniel wcisnął guzik interkomu. - Kimberly, czy
mogłabyś, proszę, wejść na chwilę do mojego gabinetu?
- Już idę, Danielu.
Erin zagryzła wargi.
- Czy wszyscy Amerykanie są w tak bezpośrednich relacjach z
szefami? - spytała.
- Ja tak wolę - wyjaśnił Connelly. - Czy ty może jesteś zazdrosna?
Erin zaczerwieniła się.
- Absolutnie nie. Po prostu nie jestem przyzwyczajona do
równorzędnego traktowania szefów przez ich pracowników.
- Kimberly jest bardzo atrakcyjną i inteligentną kobietą, ale nie
mam zwyczaju romansować ze swoimi asystentkami.
- Tak samo, jak uniknąłeś romansowania ze mną!... - wypaliła
Erin i natychmiast przeraziła się własnej śmiałości. - Boże, co ja
powiedziałam!
Daniel uśmiechnął się złowieszczo i podszedł bliżej.
- Musisz zrozumieć, Erin, że ty jesteś inna.
W jakim sensie inna? - chciała się dowiedzieć, powstrzymała się
jednak przed wygłoszeniem tej kwestii.
- I nie jesteśmy jeszcze tak związani, jak bym tego chciał. Daleko
nam do tego.
- Danielu? - odezwała się od drzwi Kimberly. Spoglądała dziwnie
to na swojego szefa, to na kobietę, która go odwiedziła.
- Zamknij, proszę, drzwi - powiedział Connelly. - Siadaj. To, co ci
powiem, jest ściśle poufne. Chcę, żebyś wiedziała, ponieważ czeka cię
tutaj okres przejściowy, podczas którego będziesz musiała pracować
więcej i ograniczyć liczbę wolnych dni. Za kilka tygodni przestaję
pracować w Connelly Corporation.
- Jak to?! - Kimberly nie posiadała się ze zdumienia. - Ale
przecież jesteś członkiem rodziny Connellych! Co będziesz robił? -
Pokręciła głową. - Nie wyobrażam sobie, kto mógłby cię zastąpić.
- Mój brat, Justin.
Opuściła głowę.
- Justin. On jest taki... poważny.
- Tak. Gdyby pozostawić go samemu sobie, zapracowałby się na
śmierć. Chciałbym cię prosić, żebyś pilnowała, aby mój brat od czasu
do czasu dał sobie spokój i odpoczął.
- Jakim sposobem?!
- Nie wiem. To będzie wymagało od ciebie trochę twórczego
myślenia...
- Co ja mam powiedzieć? Jesteś fantastycznym szefem. Tyle się
od ciebie nauczyłam! Czy mogę spytać, dlaczego odchodzisz?
- Przeprowadzam się do Altarii. Po śmierci mojego dziadka i wuja
tron przechodzi na najstarszego męskiego przedstawiciela rodziny
królewskiej.
Kimberly aż wstała z wrażenia i zasłoniła usta dłonią.
- O Boże! To znaczy, że masz zostać królem! Królem Altarii. To
mała wysepka, prawda? Przypuszczam, że zajęcie króla nie różni się
aż tak bardzo od pracy jednego z wiceprezesów Connelly
Corporation... Naprawdę, nie wiem, co powiedzieć... - Popatrzyła na
Erin. - Czy pani będzie jego nową asystentką?
- Niezupełnie.
- Musi pani wiedzieć, że Daniel jest fantastycznym szefem.
Jestem pewna, że zostanie świetnym królem.
- Oczywiście...
- Niesamowite! - Panna Lindgren znowu zwróciła się do Daniela.
- Moje gratulacje! Król... Ha, znam króla! Będzie nam cię wszystkim
strasznie brakowało!... - Głos asystentki zadrżał.
Daniel ujął dłonie Kimberly.
- Dziękuję ci. Pamiętaj, musisz zachować to w tajemnicy.
- Dobrze.
- I nie zapomnij pomyśleć nad organizacją pracy z Justinem.
- To zajmie trochę czasu... - Ruszyła w stronę drzwi. - Król. I
Justin jako szef...
Wciąż oszołomiona, wyszła. Daniel spojrzał na Erin.
- Powiedz, co pomyślałaś.
- Muszę?
- Tak.
Westchnęła.
- Działasz na ludzi tak, że są ci oddani. Jak chcesz to osiągnąć we
wrogo nastawionym środowisku politycznym?
- Chcesz powiedzieć, że w Altarii nie ma nikogo, kto byłby mi
szczerze oddany?
Erin powoli pokiwała głową.
- Ciągle spotyka się jakąś osobę, o której wiadomo, że można
będzie jej zaufać - oznajmił Daniel. - Zanim znajdę się w Altarii,
zamierzam mieć przy sobie co najmniej jedną osobę godną zaufania. -
Musnął palcem jej brodę. - Osobę, która będzie po mojej stronie.
Było jasne, że miał na myśli Erin. Chciał móc jej ufać, liczyć na
jej lojalność i oddanie. Nie zdawał sobie sprawy, o co prosi.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Erin siedziała naprzeciw Daniela w jego ulubionej restauracji w
centrum miasta. Panował w niej duży hałas i ruch. Wrócili właśnie z
meczu Chicago Bulls. Erin była już zmęczona roztrząsaniem
problemów, jakie narosły wokół Daniela i niej. Postanowiła zamiast
tego nacieszyć się tego wieczora jego towarzystwem. Zapomnieć, że
on zostanie wkrótce królem.
Na stoliku przed Erin stało na wpół wypite amerykańskie piwo.
Czekała na pierwszego w swoim życiu chicagowskiego hot-doga.
- I jak podobał ci się mecz? - zagadnął Daniel.
- Koszykarze są bardzo wysocy - powiedziała Erin, próbując
pochwalić mecz w jakiś sposób. - I bardzo szybko biegają z piłką.
- Ale? - Daniel zawsze był w stanie odczytać jej stan ducha.
- Mecz nie był zbyt ekscytujący. Tylko dwie krótkie bójki, zaraz
przerwane.
Connelly popatrzył w zdumieniu, po czym wybuchnął śmiechem.
- Jesteś żądna krwi!
- Nie jestem - zaprzeczyła, uniósłszy brodę. - Nie bawi mnie
gromada mężczyzn w workowatych szortach biegająca w tę i z
powrotem po sali gimnastycznej, żeby wrzucić piłkę do kosza. Nic nie
ryzykują. W rugby prawie zawsze ktoś łamie nogę albo ma wybity
ząb.
Daniel wypił łyk piwa. Wydawał się rozbawiony.
- Czy w Altarii gra się w rugby?
Skrzywiła się.
- Tak, ale nie mogę powiedzieć, żeby nasze drużyny były na
profesjonalnym poziomie. Anglicy nazywają nas mięczakami.
- To trzeba zmienić.
Kelnerka przyniosła hot-dogi i frytki.
- A więc to jest słynny, nieszczęsny hot-dog po chicagowsku... -
skomentowała Erin, przyglądając się daniu. - Muszę zapamiętać, żeby
dobrze opisać go szefowi kuchni pałacowej. Wygląda na to, że
zawiera kiełbaskę wołową, musztardę, przyprawę wzmacniającą
smak, cebulę, podłużny kawałek ogórka konserwowego i cząstki
pomidora.
- I sól selerową - dorzucił Daniel, podnosząc hot-doga. Ugryzł
kęs.
- Sól selerową... - powtórzyła Erin, obserwując w przerażeniu
sposób, w jaki następca tronu je hot-doga.
Trudno było zjeść coś takiego elegancko; zawartość wydostawała
się z bułki. Erin zastanawiała się, jak zaleciłaby zjeść podobną
potrawę
panna
Emily
Philpott,
jej
najbardziej
szanowana
wychowawczyni.
- Hot-doga nie je się nożem i widelcem - odezwał się Daniel. -
Będziesz musiała się pobrudzić. Śmiało!
- Słucham?
- Odważ się i weź go w palce, a potem ugryź. Duży kęs. Założę
się, że dasz radę.
Erin wiedziała, że Daniel nie tyle próbuje ją ośmielić, co
sprowokować. Wyszłoby mu na dobre, gdyby na złość jemu wzięła
jednak do rąk nóż i widelec. Jednak nie zrobi tego. Spróbowała
rozkoszować się hot-dogiem. Uniosła go powoli, otworzyła szeroko
usta i ugryzła. Był pyszny. I bardzo brudził. Oblizała wargi i jadła.
Pierwszy kęs, drugi, trzeci. Skończywszy, popatrzyła na Daniela,
oblizując się po raz kolejny.
- Zrobiłam to. - Zwróciła uwagę, że Connelly wpatruje się w jej
usta. Sięgnęła po serwetkę. - Ubrudziłam się?
Pokręcił głową i wypił długi łyk piwa, niemal nie odrywając od
niej wzroku.
- Czy ktoś mówił ci już, że masz niesamowite usta?
Machinalnie oblizała je, a wtedy Daniel aż jęknął.
- Nie. Nie mogę powiedzieć... - Urwała, bo Daniel wpatrywał się
w nią takim wzrokiem, że Erin znów zrobiło się gorąco. Wzrok
Daniela był zapraszający, zwiastował to, co zakazane.
Patrzyła, jak jej towarzysz wypija kolejny łyk piwa; ukradkiem
obserwowała jego usta. Przypomniało jej się to rozsadzające umysł
uczucie, jakie przeżyła, kiedy całował ją w ciemnym schowku.
Próbowała je zapomnieć, ale wyobrażenie tamtej sytuacji nawiedzało
ją. Wzięła głębszy oddech.
- Hot-dog był bardzo dobry. - Wypiła kilka łyków piwa, mając
nadzieję, że w ten sposób ostudzi swój pobudzony organizm. Nie
pomogło ani trochę.
- Będziesz jadła frytki?
Pokręciła głową. Nie zmieściłaby w sobie już ani kęsa jedzenia.
- No, to chodźmy. - Connelly rzucił na stół parę banknotów.
Wziął Erin pod rękę i otworzył przed nią drzwi restauracji.
Ruszyli w stronę zaparkowanego w dużej odległości samochodu.
Nagle lunął deszcz. Daniel pociągnął Erin do wejścia jakiegoś hotelu.
- Zaczekaj tutaj, a ja podjadę po ciebie - powiedział.
Stanowczo pokręciła głową. Nie chciała, żeby myślał, że jest
słaba i zadziera nosa. Poza tym wolała zmoknąć razem z Danielem.
- To niedaleko. Nie rozpuszczę się - powiedziała.
- Jesteś pewna?
- Tak. - Wyciągnęła go na deszcz. - Czy jesteś za stary, żeby
biegać? - rzuciła.
- Jeszcze nie!
Pognali przez ulewę. Świszczał zimny wiatr. Erin przeżyła
wprawdzie niejedną zimę w Szwajcarii, jednak charakterystyczny dla
Chicago wicher i marznący deszcz zmroziły ją do kości. Zanim
znalazła się w samochodzie, szczękała zębami. Daniel wskoczył za
kierownicę i natychmiast włączył ogrzewanie na maksimum.
- Trzęsiesz się z zimna - skwitował. - Mówiłem ci, żebyś
zaczekała, a ja pobiegłbym po samochód.
- Nie jest ze mną tak źle.
Connelly nie był o tym przekonany. Szybko zajechał pod swój
apartamentowiec. Wjechali na piętro i znaleźli się w mieszkaniu
Daniela, gdzie przywitał ich Jordan. Daniel pogłaskał psa, po czym
zaczął ściągać z Erin mokrą kurtkę.
- Musisz się rozgrzać - powiedział, pocierając jej ramiona.
Zrzucił swoją kurtkę, zaprowadził Erin na kanapę i okrył jej
ramiona ręcznie tkanym, wełnianym kocem. Była oszołomiona jego
troskliwością. Zapalił ogień w gazowym kominku i usiadł koło niej.
- Lepiej ci?
Przytaknęła, nie mogąc oderwać spojrzenia od jego oczu.
Błyszczało w nich światło płomieni, a może co innego... Może to była
siła Daniela, nie tylko fizyczna i nie tylko psychiczna. Erin wiedziała
na pewno, że jest nim zafascynowana.
- Podobasz mi się, kiedy jesteś mokra - powiedział, unosząc jej
wilgotne włosy.
Aż się skuliła, uświadamiając sobie, jak musi wyglądać.
- No pewnie! - mruknęła, niedowierzając.
- Mówię poważnie. Podoba mi się, jak w tej chwili wyglądasz.
To było niezwykłe. Erin z pewnością nie wyglądała w tej chwili
idealnie, a jednak jej widok sprawiał Danielowi przyjemność.
Spojrzała na niego z powątpiewaniem.
- Dlaczego?
- Wyglądasz tak, jakby można było cię dotknąć. - Znów zaczął
pocierać jej ramiona wielkimi dłońmi.
- Wyglądam jak zmokła kura. - I tak się czuła.
- Nie. - Spojrzał jej w oczy i pogładził ją po policzku. -
Wyglądasz tak, jakbyś nie miała zamiaru się pogniewać, kiedy cię
przytulę. Albo pocałuję.
Serce jej zadrżało. Nie mogła oderwać wzroku od jego zielonych
oczu. Nie wiedziała dlaczego, ale Daniel poruszył w niej strunę, której
nigdy przedtem nikt nie dostrzegł. W tym momencie Erin porzuciła
wszelką rezerwę.
Daniel nachylił się powoli i objął ją. Czuła się tak, jakby znalazła
coś, czego od zawsze pragnęła. Uczucie to było tak silne, że aż łzy
napłynęły jej do oczu. To niemożliwe! próbowała powiedzieć sobie w
myśli. Ale wdychając jego zapach, tonąc w jego ramionach, miała
wrażenie, jakby na świecie istniał tylko Daniel.
Poczuła bicie jego serca. Wysunęła ręce spod koca i oplotła je
wokół jego tułowia. Obejmowali się tak długą chwilę. W końcu
Daniel delikatnie uniósł jej brodę i powoli zbliżył usta do jej warg.
Musnął je i cofnął się na chwilę. Widać było, że nie zamierza na tym
poprzestać. Serce Erin waliło jak młotem.
- Czy jesteś pewna, że to mądre? - spytała, chwytając się ostatniej
racjonalnej myśli.
- Z całą pewnością - odparł, znów muskając ją ustami. - To przeze
mnie zmarzłaś i moim obowiązkiem jest ogrzać cię.
- Już to zrobiłeś.
- Mogę ogrzać cię bardziej. - Pociągnął ją ku sobie, tak że usiadła
okrakiem na jego udach.
Było to bardzo nieodpowiednie, ale zanim Erin zdążyła
zareagować po swojemu, Daniel zaczął ją całować. Robił to powoli,
jakby od niechcenia, a jednocześnie z przekonaniem. Zatraciła się w
jego smaku i dotyku. Pochyliła głowę, żeby było łatwiej się całować, a
on mruknął z zadowolenia.
Pocałunek trwał i trwał; Daniel nie mógł nasycić się smakiem jej
ust. I Erin pragnęła czegoś więcej, choć nie wiedziała, jak się do tego
zabrać. Poczuła w ciele jakby narastającą niecierpliwość. Daniel
całował ją coraz namiętniej. Poczuła, jak jego dłonie wsuwają się pod
jej sweter i dotykają pleców.
- Masz taką mięciutką skórę... - szepnął.
Przesuwał teraz palcami po jej klatce piersiowej, tuż pod
biustonoszem. Wstrzymała oddech. Jej piersi napięły się, ale Daniel
cofnął ręce. Ponownie zbliżył dłonie do jej biustonosza.
Wsunął palec pod materiał i zaczął przesuwać nim po dolnej
części jej piersi. W końcu rozpiął jej biustonosz. I wtedy jego ręce
odnalazły jej piersi. Poczuła narastające gorąco. Nie mogła usiedzieć.
Poruszyła biodrami. Cofnął się odrobinę.
- Podoba ci się? - Pieścił delikatnie jej piersi, zataczając palcami
duże kółka.
- Tak, ale...
- Ale... - Zbliżał stopniowo palce do wrażliwych, napiętych
sutków.
Zagryzła wargi i zamknęła oczy. Przesunął palcami po sztywnych
sutkach. Jęknęła. Teraz zaczął pieścić je dwoma palcami. Poczuła
elektryzującą przyjemność. Instynktownie przejęła inicjatywę w
całowaniu.
Daniel zawtórował jej, pieszcząc jej usta tak, że w końcu poczuła,
jakby się rozpływała. Wtedy Daniel ściągnął jej sweter przez głowę i
odrzucił biustonosz. Chłonął łapczywie wzrokiem widok jej piersi.
Zrzucił swój sweter i przycisnął tors do jej biustu.
Światło kominka tańczyło na jego skórze. Erin przesunęła palcami
po jego ramionach i klatce piersiowej, rozkoszując się widokiem
silnych mięśni. Złapał ją za pośladki i uniósł, a potem wziął jeden z
sutków do ust.
Erin czuła pożądanie, jakiego nie doznawała jeszcze nigdy w
życiu. Nie uważała się za atrakcyjną seksualnie. Tymczasem usta
Daniela zmieniły to. Teraz poczuła, że Daniel rozpina jej pasek i
spodnie. Jej serce biło tak mocno, że miała trudności z oddychaniem.
- Co ty robisz?
- Chcesz, żebym przestał? - Głos miał spokojny, ale jego oczy
płonęły. - Chcesz?
Pokręciła głową. Natychmiast uniósł ją tak, żeby mógł ściągnąć
jej ubranie. Była podniecona i niespokojna. Zadrżała.
- Zimno ci? - spytał.
Znów pokręciła głową, a on przyciągnął ją do siebie. Jego dżinsy
były szorstkie, za to dłonie gładkie, silne i delikatne.
- Od dawna chciałem zobaczyć cię taką! - powiedział.
- Nie znasz mnie od dawna...
- Chciałem cię taką zobaczyć od dnia, kiedy się poznaliśmy. I nie
tylko zobaczyć!
Zaczął ją znowu całować, dotknął intymnych części jej ciała.
Poczuła w sobie charakterystyczny skurcz. Szybko oddychała.
Daniel popatrzył na nią.
- Co się stało?
Pokręciła głową, ale ciało zdradziło ją. Dostała czkawki.
Zamknęła oczy. To było utrapienie jej życia - czkawka, której
dostawała zawsze, kiedy jej nerwy były napięte. Dlaczego teraz?!
myślała. Wzięła jeszcze jeden oddech i znowu czknęła.
- To okropna... - czknęła jeszcze raz - ...skłonność, ale zazwyczaj
jestem w sta... - czknęła - ...w stanie ją stłumić.
- Chcesz wody?
Pokręciła głową.
- Woda mi... nie pomaga. To na pewno przez majtki.
Daniel patrzył w osłupieniu.
- Przez majtki?!
Erin czuła się upokorzona. Zasłoniła twarz dłońmi.
- Czy możesz zostawić mnie na moment? Wtedy mi przejdzie.
Daniel podał jej koc, żeby się okryła. Zamknęła oczy. Po
kilkunastu sekundach zdołała wyobrazić sobie pogrążoną w
padającym cicho śniegu Szwajcarię i czkawka ustała.
Z ociąganiem spojrzała na Daniela. Patrzył na nią, zaciekawiony.
Serce znów zaczęło jej bić szybciej. Miał zmierzwione włosy, usta
opuchnięte od całowania.
- Zazwyczaj jestem w stanie powstrzymać czkawkę - odezwała
się. - Zawsze kiedy byłam za bardzo czymś podekscytowana... -
Odwróciła wzrok. - Dostawałam czkawki.
- To znaczy, że podnieciłem cię tak mocno, że dostałaś czkawki? -
Daniel był jednocześnie zdziwiony i rozbawiony.
- To wcale nie jest śmieszne! - zbeształa go.
Przyciągnął ją do siebie.
- Przecież nie żartuję z ciebie. Skoro dobrze cię zrozumiałem, to
znaczy, że powiedziałaś mi wielki komplement. Ale o co ci chodziło z
tymi majtkami?
Erin zarumieniła się.
- Chyba dostałam czkawki przez to, że zdjąłeś mi majtki.
- Hm, czy to ci się zwykle zdarza przy ściąganiu majtek?
- Nie.
Daniel przyjrzał jej się uważnie.
- Ile razy zdejmowano ci majtki? - spytał.
- Zdejmuję je codziennie!
- Pytam o to, ile razy zrobił to mężczyzna.
Zagryzła wargi i osłoniła się ciaśniej kocem.
- Obawiam się, że to nie twoja sprawa.
- Moja. Dlatego, że chcę zrobić znacznie więcej, niż tylko
zdejmować z ciebie bieliznę.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Daniel siedział, sfrustrowany, patrząc, jak Erin ciągle zagryza
wargi.
- Wiedziałem, że nie jesteś doświadczona, ale nie wiedziałem,
że...
- Przez większą część życia otaczały mnie kobiety -
odpowiedziała. - Miałam kilka sposobności, żeby być z mężczyzną,
ale... - Wzruszyła ramionami.
- Ale co?
- Nigdy nie zdarzyło się, żebym chciała... - Chrząknęła. - Nie
spotkałam nikogo, z kim chciałabym być tak blisko - wyznała.
Daniel czuł, że powinien postępować z nią ostrożnie.
- Nie poczyniliśmy wobec siebie żadnych zobowiązań -
przypomniał, starając się mówić jak najłagodniej.
- Oczywiście, że nie! - odpowiedziała, jakby słowo
„zobowiązania" przeraziło ją. - To byłoby głupie, biorąc pod uwagę
twoją przyszłość.
- W takim razie, jak tłumaczysz to, że... pozwoliłaś, bym zdjął
ci...?
- Nie przeanalizowałam tego dokładnie. To zbyt skomplikowane.
Prawdopodobnie najmądrzejsze byłoby dla mnie nie zbliżać się do
ciebie, ale...
- Ale?
Popatrzyła mu w oczy.
- Ale ja tego chcę.
Serce zabiło Danielowi mocniej. Okropnie irytowała go sytuacja,
w której widział, że to on musi być osobą postępującą racjonalnie,
podczas gdy Erin wywoływała w nim pragnienia, które nie zanikały.
Nie był w stanie przestać myśleć o tym, że Erin, pod jego kocem, nie
ma na sobie niczego.
- Jestem o wiele bardziej doświadczony niż ty - wyznał zarówno
jej, jak i sobie samemu.
- Oczywiście. Ośmielę się powiedzieć, że, aby ci dorównać,
musiałabym chyba zacząć swoje eksperymenty seksualne w wieku
dwóch lat.
- Dwóch to przesada - odparł sucho.
Uniosła w niedowierzaniu brwi i zmieniła odrobinę pozycję.
Daniel miał pełną świadomość tego, że poruszyła się, siedząc na nim
okrakiem. Jęknął.
Popatrzyła mu w oczy, a potem zrzuciła z siebie koc. Daniel
upajał się widokiem jej nagości - bielutkiej skóry, jędrnych piersi,
smukłej talii, szerokich bioder. Zaczął smakować usta Erin. Pozwoliła
mu na to, a on wyobrażał sobie bardziej intymny kontakt, którego tak
silnie pragnął. Erin byłaby mokra i napinałaby mięśnie...
Aż zadrżał, wyobrażając to sobie. Przesunął palcami po jej skórze
i dotknął piersi. Pociągnął Erin za sobą, a następnie wsunął rękę
między jej uda. Zesztywniała.
- Na razie chcę cię tylko dotykać... Jesteś taka wilgotna. Otwórz
się dla mnie, malutka. Otwórz usta - prosił.
Znów zaczął ją całować, jednocześnie pieszcząc ją w intymnym
miejscu. Zaczęła wydawać ciche westchnienia, była bliska orgazmu.
- Och, Danielu! - jęknęła.
Oddech Erin uspokajał się; popatrzyła na niego. Z jej oczu można
było wyczytać seksualną satysfakcję. Przesunęła dłonią po piersi i
brzuchu Daniela, i sięgnęła do paska jego spodni.
Zatrzymał jej rękę.
- Nie dziś - powiedział, z niezadowoleniem uświadamiając sobie,
że za chwilę czeka go zimny prysznic, a nie gorące ciało Erin. - Nie
jesteś gotowa...
- Słucham?
- Nie jesteś na to gotowa. Dalszy ciąg wywołałby u ciebie
straszną, nie dającą się przerwać czkawkę.
Cofnęła rękę.
- Nie jestem dzieckiem.
- Nie powiedziałem, że jesteś, ale fakty są faktami. Będziesz
doznawała tego uczucia pierwszy raz.
Daniel usiadł na kanapie.
- Czas iść spać - powiedział. - Powinnaś położyć się we własnym
łóżku. - Ponieważ Erin ociągała się, sięgnął po jej sweter i naciągnął
go jej na głowę.
Zmrużyła oczy.
- Czy ty może jesteś jednym z tych mężczyzn, którzy pobudzają
kobietę, a potem nie dają jej tego, czego potrzebuje?
Daniel zaniemówił na chwilę na to oskarżenie.
- Nie. Zachowuję się racjonalnie i próbuję być dżentelmenem, ale
utrudniasz to, i to bardzo. Ubieraj się! - wycedził przez zaciśnięte
zęby.
Erin stęknęła ze złości, zebrała resztę ubrań i poszła do łazienki.
Daniel zaklął pod nosem i potarł twarz dłonią. Wiedział, że dobrze
postępuje. To nie powinno odbyć się ot tak sobie, na fali chwilowego
pobudzenia. Poza tym to nie była przypadkowa kobieta, tylko Erin
Lawrence.
Erin, w której psychice słabość przeplatała się z determinacją i
siłą. Oddziaływało to na Daniela w trudny do wyjaśnienia sposób. W
każdym razie, ogromnie pragnął, żeby mu ufała, i aby on mógł ufać
jej. Założył sweter. Erin wróciła do pokoju. Patrzyła wzrokiem
jednocześnie zmysłowym i gniewnym.
- Wezwę taksówkę - rzuciła.
- Nie. - Daniel sięgnął po jej kurtkę.
- Nie ma potrzeby...
- Jest! - przerwał, podając jej ubranie.
Ze zbuntowaną miną Erin wsadziła ręce w rękawy kurtki, a potem
ruszyła za Danielem do jego samochodu. Znowu padało. Podczas
krótkiej jazdy do hotelu nie odzywała się ani słowem; nawet nie
spojrzała na Daniela. Cierpiał w milczeniu, aż w końcu, gdy zatrzymał
samochód przed wejściem do hotelu, powiedział:
- Po raz pierwszy zobaczyłem cię nagą...
Odwróciła wzrok.
- Najwyraźniej jestem nie dość piękna.
- Jak to?
- To trochę upokarzające, kiedy jest się jedyną osobą z pary,
która... za bardzo się ekscytuje.
Daniel patrzył na Erin w zdumieniu, a potem spojrzał w niebo,
szukając tam pomocy. Przeleciały mu przez myśl chyba wszystkie
przekleństwa, jakie słyszał. Odliczył do dziesięciu, odwrócił się ku
Erin i zapytał:
- Czy ty naprawdę myślisz, że nie byłem podniecony?
Wzruszyła ramionami.
- Nie dość, żeby...
Zaklął pod nosem, a potem przyciągnął ją do siebie i pocałował.
Pocałunek był ostentacyjnie namiętny; choć i tak odsłaniał ledwie
wierzchołek góry lodowej odczuwanego przez Daniela pożądania.
- Jak myślisz, jestem podniecony czy nie?! - spytał cicho, kładąc
jej rękę na swoim kroczu.
Spojrzała na niego, zaskoczona.
- Chcę tego... Ale nie chcę cię skrzywdzić.
- To co zamierzasz robić? - szepnęła.
- Musimy dojść do tego powoli. - Uniósł dłoń i pogłaskał ją po
włosach. - Nie odprowadzę cię na górę, do pokoju, bo jeśli zobaczę
cię w pobliżu łóżka... - Przycisnął usta do jej ust. - Słodkich snów.
Dwa dni później, wieczorem, gdy znów siedzieli w samochodzie
Daniela, Erin złożyła drżące ręce. Daniel zauważył to.
- Nie denerwuj się. - Dotknął na chwilę jej dłoni. Stali akurat na
czerwonym świetle. - Większa część mojej rodziny jest przyjaźnie
nastawiona do ludzi.
- Nie wątpię. Ale świadomość, że będę jadła kolację z księżniczką
Emmą, która jest dla nas, Altaryjczyków, niemal legendą, paraliżuje
mnie.
- Jestem synem legendy? - zażartował Daniel.
Spojrzeli na siebie i przypominało im się niepełne zbliżenie, jakie
przeżyli. Erin nie mogła już więcej próbować zaprzeczać temu, jak
niezwykłym mężczyzną jest Daniel. Miała trudności z wypieraniem
się silnych uczuć, które czuła do niego. Starała się to robić, aby
zachować choć odrobinę dystansu do całej sytuacji.
- Daleko zaszliśmy... - odezwał się Daniel.
Erin zagryzła wargi.
- Masz rację. Wybacz, że nie zachowuję należnego szacunku
wobec ciebie.
- O nie, tylko nie to! Nie zaczynaj znowu! Przecież nie chcę,
żebyś traktowała mnie jak swojego króla.
- Ale powinnam waszą wysokość tak traktować.
Daniel zatrzymał samochód na poboczu, przyciągnął Erin do
siebie i zaczął całować. Gdy przestał, wzięła głęboki oddech, żeby
odzyskać równowagę psychiczną.
- Myślę, że minęliśmy już etap relacji podwładny - zwierzchnik,
nie uważasz?
Pokiwała głową.
- A co będzie, kiedy znajdziemy się w Altarii? Wszyscy będą
oczekiwać, że...
- Tym zajmiemy się później - odparł Daniel i wjechał z powrotem
na ulicę.
Erin poczuła ból w piersi, wyobraziwszy sobie, jak wszystko
będzie musiało się zmienić, kiedy przeniosą się do Altarii. Była
pewna, że Daniel przyjmie koronę, i że będzie władał we własny
sposób. Za to jej przyszłość nie była pewna.
Kiedy ojciec dowie się, że nie doprowadziła do realizacji jego
planów względem Connelly'ego, będzie rozczarowany. A gdyby
kiedykolwiek dowiedział się, że zakoch...
Odsunęła myśl, która ją przerażała. Omal nie dostała czkawki.
Boże, dopomóż! Będzie musiała poradzić sobie z tym wszystkim,
kiedy nadejdzie czas.
Daniel zajechał na podjazd pięknego, starego, wielkiego domu z
czerwonej cegły.
- Oto i mój rodzinny dom - powiedział.
- Jest piękny i bardzo duży.
- Oboje rodzice chcieli stworzyć liczną rodzinę; wiedzieli więc od
zawsze, że potrzebny im będzie duży dom, żeby ją pomieścić.
- Ile masz rodzeństwa? - Erin zawsze ciekawiło to, jak to jest, gdy
ma się dużą rodzinę.
- Ośmioro.
- Próbuję wyobrazić sobie, jak wygląda życie, gdy masz tyle braci
i sióstr. Człowiek nigdy nie jest samotny.
- Nigdy nie jest sam! - rzucił z goryczą Daniel. - Ale nie
zamieniłbym żadnego z nich za wszystkie królestwa Europy, tak samo
jak moi rodzice. Mimo że każde z nas w swoim czasie dało im się we
znaki. - Uniósł rękę i dotknął włosów Erin. - Ty też dałaś mi się we
znaki.
Erin patrzyła na niego, zdumiona.
- Ja? Przecież zanim zmusiłeś mnie, żebym przestała zwracać się
do ciebie tak, jak należy, zachowywałam się absolutnie poprawnie.
Daniel uśmiechnął się filuternie.
- Kiedy ty wreszcie zrozumiesz, że najbardziej podobasz mi się,
kiedy zachowujesz się absolutnie niepoprawnie?
Zanim mogła odpowiedzieć, wysiadł i otworzył jej drzwi.
- Jesteś gotowa? - Podał jej rękę.
- Tak - odpowiedziała, choć denerwowała się.
Daniel zaprowadził ją do drzwi domu i zadzwonił. Otworzył
służący, natychmiast ich wpuszczając. Na środku olbrzymiego holu
znajdowała się spiralna klatka schodowa prowadząca na piętro, z
sufitu zwisał wielki żyrandol. Służący odebrał od nich płaszcze. Erin
natychmiast pomyślała, że Danielowi nie będzie przeszkadzała
majestatyczność pałacu królewskiego.
Do holu weszła z wrodzoną elegancją i gracją Emma Rosemere
Connelly.
- Jesteś - odezwała się. Daniel przytulił ją. - Nie widywaliśmy cię
ostatnio zbyt często.
- Byłem zajęty szykowaniem się do nowych zadań - wytłumaczył
się.
- Oczywiście. Wiem, że nie zobaczę cię długo, kiedy odlecisz do
Altarii.
- To przesada. Samolot taty jest w stanie przelecieć Atlantyk. -
Daniel mrugnął do Erin. - Poza tym, z tego, co mówi Erin,
Altaryjczycy bardzo się ucieszą z wizyty księżniczki Emmy.
Dopiero teraz Emma zauważyła Erin.
- Proszę o wybaczenie! - powiedziała. - Powinnam była
natychmiast się z panią przywitać. Widzę, że mój syn jest tak samo
niepoprawny jak zawsze. To odziedziczył po ojcu. Od lat próbuję go
ucywilizować, ale możliwości matki są ograniczone. Podziwiam pani
wytrwałość. Obawiałam się, że upór Daniela może doprowadzić do
tego, że odleci pani do Altarii pierwszym samolotem.
Erin roześmiała się, zaskoczona otwartością Emmy.
- Dziękuję pani za tak uprzejme powitanie - odparła. - Przyznam,
że musiałam długo negocjować z Danielem, żeby móc wykonywać
swoją pracę. Daniel ma silny charakter.
Emma rozpromieniła się.
- Rzeczywiście Daniel musi zawsze postawić na swoim. Ma silny
charakter - powtórzyła, uradowana. Popatrzyła na syna. - Musiałeś ją
oczarować.
- Jestem nieodrodnym synem swojej mamy - skomentował.
- Niewątpliwie - zgodziła się Emma, uśmiechając się po
królewsku. Ruszyła z Erin i Danielem wzdłuż holu. - Tak się cieszę,
że zdołaliście oboje przyjechać. Podejrzewam, że Daniel nie
pozostanie w Chicago już zbyt długo. Przykro mi, Erin, że trafiła pani
akurat na jeden z najmniej sympatycznych, pod względem pogody,
miesięcy. Pamiętam klimat Altarii. Często tęsknię za tamtejszą ciepłą
zimą...
Wszyscy zgromadzili się w salonie. Ściany były wyłożone
boazerią, stały wzdłuż nich regały z oprawionymi w skórę książkami;
wokół wisiały trofea myśliwskie.
Ojciec Daniela rozmawiał akurat z młodą kobietą. Zobaczył
wchodzących i uniósł szklaneczkę.
- Wiwat król! - zawołał, patrząc poważnie, choć z uśmiechem.
- Wiwat! - odpowiedzieli inni i otoczyli Daniela.
- Kiedy wylatujesz? - spytała jedna z jego sióstr.
- Co zrobisz z Jordanem? - chciał się dowiedzieć jeden z braci.
Daniel uniósł ręce i roześmiał się.
- Chwileczkę! - zawołał. - Jeszcze nie jestem pewien, kiedy
wylatuję, ale, gdy to nastąpi, zabiorę Jordana ze sobą. Poza tym,
chciałbym wam przedstawić Erin Lawrence. Erin, znasz już Bretta. -
Erin skinęła głową w stronę Bretta. - To jest mój brat Drew - ciągnął
Daniel, wskazując na wysokiego mężczyznę o niebieskich oczach. -
Pełni funkcję wiceprezesa do spraw oddziałów zagranicznych
Connelly Corporation. Jest ojcem sześcioletniej córki, która wykazuje
wielki talent do komputerów.
- Miło mi panią poznać - odezwał się Drew, podając Erin rękę.
- To moja siostra Maggie - kontynuował Daniel, przytulając
długowłosą szatynkę. - Kończy studia; jest z nas wszystkich
najmłodsza.
- Zawsze „najmłodsza" - jęknęła Maggie. Popatrzyła badawczo na
Erin. - Jeśli wolno spytać, czym się pani właściwie tutaj zajmuje?
- Uczy Daniela królewskiej etykiety - odpowiedział Brett,
wyraźnie rozbawiony.
- O, rany! Proszę przyjąć moje wyrazy współczucia -
skomentowała Maggie.
- Maggie to nieznośny bachor - odciął się Daniel.
Może i tak, ale spostrzegawczy, pomyślała Erin.
- Bardzo mi miło panią... ciebie poznać. Co studiujesz? - spytała.
- Zarządzanie i historię sztuki - odparła Maggie takim tonem,
jakby wymienione przez nią dziedziny były w oczywisty sposób
powiązane.
- Ja też interesuję się sztuką. Chciałabym dowiedzieć się więcej o
twoich studiach.
Maggie uśmiechnęła się.
- To może mama pozwoli nam siedzieć przy stole obok siebie.
- A ja muszę już iść - odezwała się kobieta o elegancko
przystrzyżonych krótkich, czarnych włosach i smutnych oczach. -
Umówiłam się wcześniej na kolację z Johnem Parkerem.
- Czy to jeden z biznesmenów, z którymi współpracuje tata? -
upewnił się Daniel.
- Tak. - Siostra stanęła na palcach i przytuliła go.
- Króluj w prawdzie i pięknie. Nie przepracowuj się. - Popatrzyła
na Erin. - Bardzo mi miło panią poznać. Jestem Tara, siostra Daniela.
Przykro mi, że nie mogę zostać.
- Cieszę się, że panią poznałam, choć szkoda, że widzimy się
tylko przez chwilę. Mam nadzieję, że przyjemnie spędzi pani wieczór
- odparła Erin.
W oczach Tary pojawił się dziwny błysk. Zacisnęła usta.
- Dziękuję. Będę się starać. - Odwróciła się i poszła, machając na
pożegnanie Danielowi.
- Tara straciła parę lat temu męża, w katastrofie kolejowej -
wyjaśniła Emma. - Do tej pory nie doszła jeszcze do siebie.
Grant Connelly objął żonę.
- Kiedyś odzyska radość życia - próbował ją pocieszyć.
Jednak w oczach obojga rodziców Tary widniał smutek. Erin
zazdrościła rodzinie Connellych spajających ją więzów miłości. Nie
zdawali sobie sprawy, jak cenny to skarb.
Grant podał rękę Erin.
- Cieszymy się, że mogła pani przyjechać. Emma nigdy by sobie
nie wybaczyła, gdyby nie zdołała umówić pani na wizytę. Instynkt
macierzyński przeważa u niej nad królewskim wychowaniem. Nie
mogła znieść myśli, że nie ugości pani, podczas gdy znajduje się pani
tak daleko od domu. Matkuje wszystkim.
Emma zaczerwieniła się.
- Przesadzasz.
- A czy nie zapraszałaś córki Marka?
- Catherine powiedziała, że chętnie nas odwiedzi, kiedy tylko
uporządkuje sprawy ojca. Oczywiście, że ją zapraszałam. To moja
bratanica. Wiem, że nagła śmierć jej ojca oraz dziadka jest dla niej
okropnym przeżyciem.
- Pani także przeżywa żałobę... - wtrąciła cicho Erin.
Emma ujęła jej dłoń.
- Dziękuję bardzo za współczucie. Będę bardzo tęsknić za
Danielem, jednak trochę będzie mnie pocieszała świadomość, że mój
syn kontynuuje chlubne tradycje dynastii Rosemere. Jestem
wdzięczna za każdą pomoc, której jest mu pani w stanie udzielić.
Erin doznała poczucia winy. Gdyby Emma Rosemere wiedziała,
że ojciec Erin pragnie, aby Daniel nie został królem...
- Czego się pani napije? - spytał Grant.
- Chętnie napiłabym się białego wina.
Nadeszła służąca i obwieściła, że obiad podany. Zebrani przeszli
do długiej jadalni, pięknie udekorowanej lustrami i obrazami.
Przy obiedzie Maggie usiadła koło Erin. Rozmawiały o sztuce i
studiach Maggie. Erin natychmiast znalazła w niej bratnią duszę. Nie
zapominała jednak o obecności Daniela, który siedział z jej drugiej
strony. Widać było, że swobodnie się czuje w otoczeniu rodziny.
Rozmawiał i śmiał się.
Erin przyszło go głowy, że Daniel czuje się swobodnie w każdej
sytuacji. Zawsze pozostaje sobą, prawdziwym mężczyzną, pomyślała,
wpatrując się w niego.
- Nie gap się tak! - zbeształ ją szeptem. Zawstydziła się i opuściła
wzrok na talerz. - Maggie opowiada ci o sztuce - odezwał się głośno -
ale czy mówiła ci także o swoim umiłowaniu prędkości?
- Prędkości?
- Gdybym była mężczyzną, nie mieliby z tym problemu -
obruszyła się Maggie. - Mam lamborghini. Moi bracia woleliby,
żebym jeździła czymś, co ma słabszy silnik.
- Ma to niejaki związek z mandatami za przekraczanie
dozwolonej prędkości - wtrącił Grant.
- Zazwyczaj udaje mi się uniknąć mandatu; wystarczy, że
porozmawiam z policjantem - odparła Maggie. - Niesamowicie jeździ
się tym autem. Gdybyś kiedyś chciała się przejechać, zapraszam!
Erin uśmiechnęła się radośnie.
- Bardzo bym chciała.
- Zobaczymy - mruknął Daniel. - Obiad był, jak zwykle,
wspaniały. Dziękuję. Pokażę Erin dom.
Zaprowadził ją na piętro. Na ścianach wisiały fotografie i olejne
portrety członków rodziny. Można było zobaczyć dumnego króla
Thomasa i spokojną królową Lucindę. Czarującego księcia Marka, w
wieku kilku lat. Młodą księżniczkę Emmę, bardzo piękną, patrzącą
zdecydowanym spojrzeniem. Zdjęcie ślubne Granta i Emmy.
Oprowadzając Erin, Daniel opowiadał o swoim dzieciństwie i
wczesnej młodości.
W końcu zaszli do małego gabinetu o dużym oknie. Zgasił
światło.
- Popatrz - powiedział, pokazując rosnące na zewnątrz krzaki
bukszpanu, oświetlone tysiącami białych światełek. Przypominało to
Erin krainę z bajki.
- Śliczne! - zawołała. - Od dawna tak to wygląda? Bawiłeś się w
tych krzakach jako mały chłopiec?
Daniel skinął głową.
- Zawsze tak było, odkąd sięgam pamięcią. Kiedy byliśmy mali,
bawiliśmy się w tych krzakach z rodzeństwem w chowanego. Kiedy
podrosłem, chodziłem tam czasami w poszukiwaniu samotności.
Erin poczuła nagły impuls.
- Czy możemy tam pójść teraz?
- Jest mróz.
- Boisz się, że się przeziębisz?
- Nie. Martwię się o ciebie.
- Potrafisz mnie rozgrzać.
- Rzeczywiście. Włóżmy więc płaszcze i chodźmy.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Znaleźli się wśród krzewów, otoczeni mikroskopijnymi białymi
żaróweczkami i zimnym, nocnym powietrzem. Stali w samym środku
gęstwiny. Było zimno. Niebo przypominało aksamitną zasłonę,
wyszywaną diamentami.
- Jak tu pięknie! - odezwała się Erin.
Daniel objął ją, aby było jej cieplej, i odpowiedział:
- To wspaniała noc, by wybrać sobie gwiazdę i powiedzieć
życzenie, jeśli wierzysz w takie rzeczy.
- A ty wierzysz?
- Doświadczenie nauczyło mnie, że jeśli chcesz, żeby coś się
stało, samemu musisz to sprawić. Ale mój ojciec wywodzi się z
Irlandii, więc znam tradycyjną wiarę w szczęście i magię.
Erin podniosła wzrok i natychmiast pomyślała mnóstwo życzeń.
Takich, które miała od zawsze i o których wiedziała, że są niemożliwe
do spełnienia. Chciałabym być z moją mamą przez wiele lat, myślała.
Chciałabym, żebyśmy byli bliżsi sobie z ojcem...
Zdawała sobie sprawę, że z każdym dniem wykonanie
powierzonego przez ojca zadania staje się mniej realne. Jednak w
ramionach Daniela czuła się bezpieczniejsza i mniej samotna niż
kiedykolwiek dotąd. Zastanawiała się jedynie, o co ona mogłaby
wzbogacić tak silnego człowieka. Wydawało się, że Daniel nie
potrzebuje niczego, a co dopiero jej.
Zamknęła oczy. Chciałabym, pomyślała, żeby mnie potrzebował.
Całe życie chciała być komuś potrzebna.
- Mam życzenie - odezwał się Daniel.
- Jakie?
- Chcę, żebyś dotknęła ustami moich warg.
Erin stanęła na palcach i zaczęła go całować. Myślała przy tym,
że chce robić z Danielem więcej, nawet jeśli ojciec wyrzeknie się jej
przez to na zawsze. Mając tę świadomość, zatraciła się w pocałunku.
Wsunęła ręce pod jego płaszcz, on przycisnął ją mocniej do
siebie. Poczuła gorąco, pomimo mroźnego wieczoru. Całowała go tak,
że Daniel cofnął się odrobinę, oparł się czołem o jej czoło i
powiedział:
- Przez ciebie chcę znacznie więcej niż pocałunku.
Serce Erin stanęło na moment. Poczuła się jak na rozstaju dróg,
gdzie, po wybraniu jednej z nich, nie będzie już powrotu. Zadrżała i
podjęła decyzję. Wiązały ją z Danielem silne uczucia, mimo że
rozsądek mówił, iż nie ma nadziei na trwały związek z następcą tronu
Altarii.
- Wybrałeś właściwą gwiazdę - powiedziała.
Następnych kilka minut minęło jak przewijana na podglądzie
scena z filmu. Szybko pożegnali się z rodziną Connellych i pojechali
do mieszkania Daniela. Niewiele rozmawiali, ale Daniel spoglądał na
Erin wzrokiem przepełnionym pożądaniem. Podczas każdego postoju
na czerwonym świetle całował ją namiętnie.
Kiedy tylko znaleźli się w mieszkaniu, ściągnął z niej płaszcz i
sukienkę, jakby nie mógł dłużej znieść tego, że jej nie dotyka. Złapał
ją wpół i zaniósł do sypialni. Erin czuła się, jakby całe życie czekała
na tę chwilę.
Daniel położył ją na łóżku, wyjął z szuflady prezerwatywy i
zrzucił ubranie, odsłaniając muskularne ciało. Zadrżała, gdy
zobaczyła, jak duże rozmiary ma jego członek. Daniel popatrzył na
Erin, położył się, opierając na łokciach i spytał:
- Jesteś pewna, że tego chcesz?
Powstrzymała panikę.
- Tak - powiedziała.
Zaczął ją całować.
- Masz fantastyczne piersi. - Pieścił je ustami.
Dłonie Daniela wędrowały po ciele Erin, docierając do
najczulszego miejsca.
- Jesteś taka piękna. Cała. Dotykaj mnie...
Erin przesunęła powoli palce po ciele Daniela, schodząc coraz
niżej. Teraz pieścili się oboje dłońmi; Daniel pokazał Erin, jak ma to
robić. W końcu oznajmiła, że chce poczuć go w sobie. Nałożył
prezerwatywę. Zaczęli się kochać. Daniel zdawał sobie sprawę, że
sprawia Erin ból.
- Jak się czujesz?
- Dziwnie się czuję od dnia, kiedy cię poznałam...
Popatrzył na nią z czułością.
- Jesteś taka słodka. Sprawiasz, że chcę się tobą opiekować.
Zajmować się... pod każdym względem.
Powoli zaczął się poruszać i całował Erin. Jego ruchy stawały się
szybsze. Erin poczuła rosnącą falę rozkoszy. Jeszcze nigdy nie czuła
się tak spełniona.
Została u Daniela całą noc. Rano kochali się znowu, a potem
poszli pod prysznic. Najchętniej nie wychodziliby z łóżka przez cały
dzień. Daniel zdawał sobie sprawę, że był mężczyzną, który pozbawił
Erin dziewictwa. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale miał ochotę ją
chronić. Próbowała ukrywać przed nim swoje lęki, ale wiedział już
dobrze, jak łatwo ją skrzywdzić. Nie miał zamiaru tego robić. Czuł,
jak wielkim zaufaniem go obdarzyła.
Pod zwykłym dla niej chłodnym sposobem bycia skrywała czułe
wnętrze. Ta kobieta potrzebowała poczuć się sobą, odkryć swoją
prawdziwą osobowość, wydobyć ją na zewnątrz. Daniel chciał jej w
tym pomóc. Spojrzał na jej nagie ciało i znowu miał ochotę na seks.
- Dlaczego tak mi się przyglądasz? - spytała.
- Podziwiam, jaka jesteś piękna.
- Nie jestem doskonała.
- Mam nadzieję, że już przerobiliśmy temat doskonałości. Ale... w
tym wypadku, muszę się z tobą nie zgodzić... Cholera, tak bym chciał
zrobić to jeszcze raz.
- Czy to cię przeraża?
- Nie, ale nie chcę, żeby cię potem bolało.
- Ale całować mnie chyba możesz? - zażartowała Erin,
przyciągając go do siebie.
- Nie! - jęknął Daniel, kiedy zaczęła namiętnie go całować.
Przesuwała dłońmi po jego ciele.
Erin opuściła dłoń i zaczęła pieścić jego członek.
- To niedobrze, że ty masz takie doświadczenie, a ja nie... Chcę
być bardziej doświadczona. - Całowała Daniela po piersi. Przesuwała
usta w dół.
Z ust Daniela dobył się stłumiony jęk.
- Erin, co ty robisz?
Był tak zaszokowany jej odwagą, że przez chwilę nie mógł
wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
Uniosła głowę.
- Powiedz, czy dobrze mi idzie, bo chcę, żeby było ci jak
najprzyjemniej.
Powróciła do poprzedniej czynności, pieszcząc go tak wspaniale i
z takim zapałem, że musiał odsunąć się od niej, kiedy doznawał
orgazmu.
Dwa dni później zadzwonił Brett. Świat, w którym dotychczas żył
Daniel, zaczął walić się jak domek z kart. Żądni sensacji dziennikarze
zwiedzieli się o tym, co miało nastąpić. Daniel Connelly miał udzielić
swojego pierwszego wywiadu jako przyszły król Altarii. Erin była z
niego bardzo dumna.
Postanowił bez namysłu, że wywiad ma najpierw zostać nadany
przez telewizję i radio w Altarii, a dopiero potem w Stanach
Zjednoczonych.
W
ten
sposób
uczynił
gest
w
kierunku
Altaryjczyków. W wersji programu, którą wyemitowano tylko w
Altarii, przy Danielu pojawiła się Emma, na znak ciągłości dynastii
oraz jej tradycji.
Reporter z Altarii okazywał odpowiedni szacunek oraz rezerwę
wobec następcy tronu; Amerykanka była bardziej dociekliwa. Daniel
przez cały czas zachowywał spokój i pewność siebie.
- Dlaczego odnoszący sukcesy amerykański biznesmen
postanowił przyjąć głównie reprezentacyjną rolę króla maleńkiego
kraju, egzotycznej wysepki? - spytała.
- Ten biznesmen podjął decyzję, kierując się nieco staromodnymi
powodami: honorem rodziny oraz odpowiedzialnością. Nie zgadzam
się z panią, że funkcje króla są głównie reprezentacyjne. Zakres
działań króla zależy od osoby, która została królem.
Reporterka wydawała się zdziwiona.
- Doprawdy? A zatem, czy ma wasza wysokość jakieś konkretne
plany królowania?
Erin zdenerwowała się na dziennikarkę, ale Daniel odpowiedział
gładko:
- Byłoby niewłaściwe, gdybym przyjął koronę z zamiarem
zmienienia wszystkiego. Altaria radziła sobie od wieków bez moich
pomysłów. Z drugiej jednak strony czułbym się nieodpowiedzialny,
gdybym nie spróbował niczego zrobić.
W tej chwili analizuję możliwość rozbudowy lotniska na Altarii.
Ożywiłoby to zarówno ruch turystyczny, jak i gospodarkę wyspy.
Zamierzam rozważyć, w jaki sposób otworzyć w Altarii pierwszą
szkołę wyższą. Chcę także dokonać audytu wszystkich agend
rządowych, w tym Instytutu Rosemere, ufundowanego przez moją
rodzinę.
Erin wiedziała, że jej ojciec musi być w tym momencie bliski
omdlenia; mimo to czuła się zainspirowana tym, co powiedział
Daniel.
- Jest znakomity - szepnął jej w ucho jeden z pracowników działu
public relations Connelly Corporation. - Ma talent do rozmów z
dziennikarzami. Chyba urodził się do bycia królem.
- To prawda, urodził się... - mruknęła Erin, i w tej chwili znowu
uświadomiła sobie, że jej relacja z Danielem wkrótce ulegnie
dramatycznej zmianie.
Serce jej się ścisnęło.
- Nie zamierza więc pan tylko nosić królewski strój? - upewniła
się tymczasem dziennikarka.
Daniel uśmiechnął się.
- To absolutnie nie do pomyślenia.
- Proszę powiedzieć mi coś o Instytucie Rosemere.
- Instytut ten został ufundowany przez mojego dziadka, zmarłego
niedawno tragicznie króla Thomasa, w celu rozwoju i promocji badań
naukowych: technicznych oraz medycznych. W szczególności po tym,
jak moja babka umarła na raka, w Instytucie Rosemere prowadzi się
zakrojone na dużą skalę badania nad zwalczaniem nowotworów.
Daniel potrafił wykorzystać swój czar i inteligencję, i świetnie
radził sobie z pytaniami. Jego powaga, wyraz namysłu, jaki
przybierała jego twarz, a jednocześnie jego bezpośredniość na pewno
będą zjednywać mu ludzi.
Kiedy wywiad dobiegał końca, Erin była już pewna, że Connelly
jest najlepszym kandydatem na króla Altarii. Kiedy zdjął z klapy
marynarki mikrofon i pożegnał się z dziennikarką, rozejrzał się po
studiu i zawołał:
- Erin?
Serce zabiło jej żywo. Pomachała mu dłonią. Zobaczył ją,
uśmiechnął się i podszedł do niej.
- Jestem głodny po pojedynku z tą diablicą - mruknął. - Wolisz
chicagowskie hot-dogi czy pizzę?
- A nie powinniśmy teraz być ostrożniejsi?
- Od jutra rana - ocenił Daniel. Erin natychmiast zaczęła odliczać
sekundy dzielące ich od następnego ranka. - Mamy przed sobą jeszcze
jedną noc bez śledzących nas dziennikarzy. Nie zmarnuję jej - obiecał.
Erin i Daniel korzystali z każdej minuty tego popołudnia i
wieczora. Kupili na wynos hot-dogi. Connelly karmił Erin w
najbardziej prowokujący sposób, jaki była sobie w stanie wyobrazić.
Nie pozostawała mu dłużna, jedząc w podobnym stylu. Szybko więc
zapomnieli o jedzeniu.
Daniel wstał wcześnie. Obudził Erin, ponaglał ją, żeby szybko się
ubrała. Wyprowadzili Jordana na krótki spacer.
- Mamy dziś słoneczny dzień - odezwał się Daniel, gdy szli,
trzymając się za ręce.
- Mroźny i słoneczny.
- Rozgrzeję cię. - Zwolnił i pocałował Erin.
- Będziesz miał dzisiaj zbyt wiele spotkań, żeby zdążyć mnie
rozgrzać - powiedziała łagodnym tonem.
- Nigdy nie będę zbyt zajęty, żeby cię rozgrzać, Erin. Nie
zapominaj o tym - podkreślił. Znów złapał ją za rękę i ruszyli dalej.
Kiedy wyszli zza rogu, rozległ się odgłos, jakby w starym
samochodzie strzeliło coś w gaźniku. Dźwięk ten przeszył powietrze.
Rozbiła się szyba w oknie, tuż ponad Erin. Spojrzała w górę,
wystraszona.
- Na ziemię!!! - wrzasnął Daniel, popychając ją mocno.
Rozległ się drugi strzał, a potem pisk opon. Czarny samochód
odjechał szybko.
Erin ogarnęło przerażenie. Skuliła się przy Danielu.
- Daniel? - odezwała się nagle. Serce jej zamarło - nie
odpowiadał. Odwróciła ku sobie jego twarz i... omal nie zemdlała.
Jego czoło krwawiło.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Kilka godzin później Erin siedziała z Danielem w jego
mieszkaniu. Uspokoiła się trochę. Wcześniej przesłuchała ich oboje
policja, potem mężczyźni z rodziny Connellych odbyli prywatne
spotkanie. W tej chwili za drzwiami mieszkania czuwał gwardzista z
Altarii. Daniel popatrzył na Erin.
- Kula ledwie rozcięła mi skórę...
Erin zrobiło się niedobrze.
- Byłeś zakrwawiony. Ranili cię.
Przytulił ją.
- Ty też mogłaś zostać ranna.
- Ocaliłeś mi życie! - W oczach Erin zebrały się łzy. - Jeszcze
nigdy nie byłam tak przerażona! - Co by było, gdyby został poważnie
trafiony? myślała. Gdyby naprawdę go straciła?! Mimo że wiedziała,
iż Daniel nigdy nie będzie z nią, nie mogła znieść myśli o jego
śmierci. Zaczęła drżeć.
Daniel cofnął się trochę.
- Trzęsiesz się! Przestań. Nic ci się nie stało i mnie nic nie jest. A
poza tym zapadła decyzja - jutro ty i ja lecimy do Altarii.
- Kto podjął tę decyzję? Gwardia?
- Gwardia, moi bracia, ojciec i ja. Czas, żebym dokonał kolejnych
kroków na drodze przeistaczania się w króla. Wolałbym udawać przed
wszystkimi i sobą, że to było przypadkowe ostrzelanie przez młodych
zwyrodnialców, ale... - Pokręcił głową.
- Ale to zbyt dziwny zbieg okoliczności, żeby próbowano cię
zabić następnego ranka po nadaniu wieczorem wywiadu z tobą.
- Najwyraźniej ktoś nie chce, żebym został królem.
Erin przeraziła się. Pomyślała o swoim ojcu. Wiedziała jednak, że
nie posunąłby się do zbrodni.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Nie mogę tracić czasu na rozmyślanie o moich
przeciwnikach. Tym zajmie się gwardia. Mam do zrobienia dużo
ważnych rzeczy.
Erin pokręciła głową.
- Mogłeś zginąć! Przyjmujesz to tak spokojnie? Nie wahasz się
teraz, czy zostać królem?
- Nie. To mnie jeszcze utwierdza w przekonaniu, że dokonałem
słusznego wyboru. Parę osób mówiło mi, że kompetencje króla Altarii
są ograniczone, a funkcje - głównie reprezentacyjne. Że król nie ma
możliwości, żeby wiele zdziałać. Jednak jeśli tak jest, to dlaczego ktoś
chce mnie zamordować?
Erin, Daniel i kilku członków gwardii królewskiej polecieli
nazajutrz wyczarterowanym samolotem do Altarii. Erin nie miała
pojęcia, co się zdarzy po ich przybyciu na wyspę. Wiedziała tylko, że
jej relacje z Danielem zmienią się dramatycznie.
Gdy wylądowali, była noc. Tak zaplanowano, żeby zwrócić na ich
przylot jak najmniej uwagi. I tak jednak wieść o nim musiała się
rozejść, gdyż przed lotniskiem stał wielki tłum mieszkańców oraz
kilka limuzyn. Ludzie trzymali powitalne transparenty.
- Będziemy szli razem - powiedział Daniel do Erin.
- To wykluczone.
- Dlaczego? Poza tym, że to „nieodpowiednie".
- To powinno wystarczyć - odparła, targana emocjami. - Nie chcę,
żebyś musiał odpowiadać dziennikarzom na jakiekolwiek pytania
dotyczące mnie.
- Po wywiadzie, jakiego udzieliłem w Chicago, poradzę sobie z
każdym pytaniem.
- Bardzo cię proszę: nie! - nalegała.
- Uparłaś się?
- Wolę to nazwać w ten sposób, że mam w tej sprawie stanowcze
zdanie. - Uśmiechnęła się. - Musisz przywitać się ze swoimi
poddanymi. Ucieleśniasz ich związki z przeszłością i nadzieje na
przyszłość. Sama twoja obecność będzie dla nich źródłem wielkiej
ulgi.
- Dobrze. Ale musisz pojechać ze mną do pałacu.
Erin pokręciła głową.
- Nie ustąpię - powiedział Daniel. - Jeśli potrzebujesz oficjalnego
zadania, to jesteś dworskim posłańcem i twoim pierwszym
obowiązkiem jest zawieźć do pałacu Jordana oraz zorganizować dla
niego wszystko, co trzeba. Powiedziano mi, że nie będzie musiał
zostać poddany kwarantannie.
- Jordana?!
- Tak. Chcę, żeby w pałacu przez dwadzieścia cztery godziny na
dobę były przynajmniej dwie istoty, które są po mojej stronie. Jordan i
ty. - Daniel pocałował Erin. - Czy masz dla mnie jakieś ostatnie,
konkretne instrukcje związane z etykietą, zanim wyjdę? Czy krawat
dobrze leży?
Erin poprawiła mu krawat zesztywniałymi palcami. Daniel może
próbować z tym walczyć, ale to był początek końca ich związku.
- Pozwól im kłaniać się tobie - poradziła. - Pragną okazać ci
szacunek. Będziesz wspaniałym królem.
Daniel popatrzył na nią poważnie.
- Do zobaczenia w pałacu.
Jordan nie chciał współpracować. Erin musiała wysłać jednego z
gwardzistów po befsztyk, aby przekonać ogromne psisko do tego,
żeby z nią poszło. Porzuciła próby zaciągnięcia go z powrotem do
klatki, w której przebył Atlantyk. Jordan warczał na każdego nowego
człowieka, jakiego widział. W końcu uspokoił się na tyle, że wszedł z
Erin do limuzyny.
Kiedy jechali do pałacu, z początku pies zachowywał się w miarę
spokojnie, ale potem zaczaj sapać i wyć. Był wyraźnie zaniepokojony
i tęsknił za Danielem. Erin trudno było go za to winić. Gdy wysiedli,
wyprowadziła Jordana na krótki spacer. Akurat wtedy, kiedy wracali
do pałacu, zajechała kawalkada samochodów wioząca następcę tronu.
Gdy wysiadł, Erin ledwie była w stanie utrzymać psa na miejscu. Wył
i szczekał.
Daniel spojrzał w ich stronę i zawołał:
- Proszę go przyprowadzić!
Jordan ciągnął Erin za sobą, aż dotarli do jego pana. Pies zaczął
podskakiwać z radości. Connelly głaskał go i przemawiał do niego
łagodnie. Popatrzył na gotycki pałac, pokiwał głową, a potem spojrzał
na Erin.
- Wygląda na to, że powinniśmy zmieścić tu ekspertkę od
królewskiej etykiety i posłańca.
- Tak jest, wasza wysokość - odpowiedziała Erin, zdając sobie
sprawę, że pracownicy dworu przyglądają się im.
- Nie zaczynaj znowu.
- Muszę - wytłumaczyła szeptem. - Wszyscy oczekują ode mnie
takiego sposobu zwracania się do ciebie.
Daniel skrzywił się.
- Nie podoba mi się to - burknął.
- Jeśli wasza wysokość wybaczy, nie musi się to waszej
wysokości podobać.
- Chodźmy już.
- Wasza wysokość musi iść przodem.
Daniel
powstrzymał
się
przed
wypowiedzeniem
kilku
przekleństw. Chciał przystosować się do nowej sytuacji. Dawno już
nauczył się, jak ważna jest umiejętność adaptacji. Po wydarzeniach
ostatnich kilku dni Erin musiała odgrywać przed ludźmi rolę
królewskiej poddanej. Daniel rozumiał jednak, że to mądre
postępowanie.
Odźwierny przywitał go ukłonem. Daniel podał mu rękę. W
oczach mężczyzny widać było błysk zaskoczenia, choć zachował
nienaganną postawę i milczenie.
Przewodnik oprowadził następcę tronu po zamku. Mimo
zmęczenia, Daniel przyglądał się wspaniałym sztukateriom,
gobelinom, posadzkom z czerwonych kafli, na których leżały
wschodnie dywany. Przedstawiono mu piętnaścioro pracowników
dworu.
Pozwolił im ukłonić się grzecznie, po czym podał każdemu rękę.
Poprosił administratora pałacu o pokój dla Erin. Dotarłszy do swoich
prywatnych komnat, odesłał straż i służbę. Mimo łagodnych
sprzeciwów administratora, polecił, aby Erin przyprowadziła Jordana.
Ściągnął marynarkę i krawat i rozejrzał się. Salon był nadzwyczaj
elegancki, umeblowany pięknymi, zabytkowymi przedmiotami. Było
w nim jednak zbyt ciemno, jak na potrzeby Daniela. W gabinecie
znajdowały się regały pełne oprawionych w skórę książek oraz
wspaniałe biurko. Musiał używać go dziadek Daniela.
Poczuł skurcz w żołądku, wyobrażając sobie swojego dziadka
siedzącego za tym biurkiem i wszystkich jego królewskich
poprzedników. Zdawał sobie teraz w pełni sprawę z tego, kim został.
Dynastia Rosemere panowała w Altarii od wieków. Władcy wyspy
odznaczali się troską o los poddanych, łagodnością i honorem.
Daniel był zdeterminowany kontynuować rodzinne tradycje.
Kątem oka zauważył Jordana, obwąchującego swój nowy dom.
Spostrzegł i Erin. Szukała czegoś w małej lodówce. Daniel ucieszył
się na jej widok.
- Czy masz ochotę na kanapkę? - spytała. - Przed twoim
przyjazdem musieli zapełnić lodówkę. Widzę tu szynkę, indyka,
pieczeń i ser.
- Mam ochotę na pocałunek - powiedział.
Erin wydała mu się piękna, łagodna i uosabiała wszystko, czego
od dawna potrzebował, choć nawet nie zdawał sobie z tego sprawy.
Kiedy się uśmiechnęła i podeszła do niego, trudne sprawy wydały się
mniej obciążające, a zmęczenie - mniej dokuczliwe. Pocałowała go.
Przytulił ją, ciesząc się z dotyku jej ciała. W tym momencie ktoś
zapukał do drzwi.
- Przecież powiedziałem im, żeby sobie poszli! - jęknął Daniel.
Jordan zaszczekał na przybysza.
- Powinieneś odpowiedzieć - upomniała Erin, głaszcząc Daniela
po policzku. - Przytrzymam Jordana.
Daniel otworzył i zobaczył wysokiego, chudego jak patyk,
łysiejącego mężczyznę.
- Wasza wysokość, nazywam się Gregor Paulus. Byłem
asystentem księcia Marka. Błagam o wybaczenie za moje wtargnięcie.
Nie mogłem zostać przedstawiony waszej wysokości wcześniej,
ponieważ zamawiałem dla waszej wysokości kolację, którą właśnie
przyniosłem. Czy mogę wejść?
Paulus z pozoru zachowywał się jak uosobienie grzeczności,
jednak równocześnie nie miał w sobie rezerwy charakterystycznej dla
pozostałych pracowników dworu. Wydawało się, że lubi postawić na
swoim. Daniel pomyślał jednak, że może tak mu się tylko wydaje,
gdyż jest zmęczony lotem i wszystkim, co się działo.
- Proszę bardzo, i dziękuję, Gregor.
Paulus wszedł i omal nie upuścił tacy, gdy zaczął na niego
szczekać Jordan.
- To pan Gregor Paulus, a to Erin Lawrence, moja ekspertka od
królewskiej etykiety oraz posłaniec - przedstawił sobie nieznajomych
Daniel. - To mój pies, Jordan - dodał.
Paulus przywitał się grzecznie z Erin i ostrożnie wyciągnął rękę w
kierunku psiego łba. Najwyraźniej nie był miłośnikiem psów. Nie
spuszczając Jordana z oka, przeszedł na drugą stronę pokoju.
- Chciałem osobiście powitać waszą wysokość - powiedział. -
Wiem, że wasza wysokość wprowadzi w pałacu wiele zmian, i
chciałbym powiadomić, że jestem do dyspozycji o każdej porze.
Daniel zastanowił się, czy nie poprosić Paulusa o wyprowadzenie
Jordana, ale pomyślał, że byłby to zły pomysł.
- Jestem pełen uznania wobec tak uprzejmego zapewnienia -
powiedział. - Będę cię wzywał w razie potrzeby. To bardzo miłe z
twojej strony, że przygotowałeś kolację. Dzisiaj planuję jak
najszybciej położyć się spać.
Paulus skłonił głowę, wciąż zerkając na Jordana.
- Rozumiem, jednakże, gdyby wasza wysokość potrzebował
czegokolwiek, choćby najdrobniejszej rzeczy, proszę wzywać mnie
bez wahania. - Po tych słowach kamerdyner wyszedł tyłem.
- Czy mnie się tylko zdawało, czy ten facet trochę się narzucał? -
zapytał Daniel.
- Odzywał się z wzorcową grzecznością i szacunkiem... ale
rzeczywiście, ma w sobie coś, co mnie zaniepokoiło.
- I nie spodobał mu się Jordan. Można wiele powiedzieć o
człowieku na podstawie tego, czy lubi psy. Chciałbym... żebyś została
ze mną na noc - zakończył niespodziewanie Daniel.
Spodziewał się protestu. Rzeczywiście, Erin pokręciła głową.
- To nie byłoby odpowiednie. Boże broń, żeby służba od początku
zaczęła plotkować na nasz temat. Nie mogę pozwolić, żebyś...
Daniel zaczął całować Erin, zamykając jej w ten sposób usta. W
końcu nie miała już ochoty protestować.
Następnego ranka, kiedy Daniel jadł śniadanie w jednej ze swoich
komnat, zadzwonił telefon.
- Cholera, lepiej, żeby nie zawracali mi głowy codziennie od rana
- zagderał - bo inaczej każę zastrzec ten numer przed wszystkimi.
Halo?
- Cześć, Danielu, tu Brett. - W glosie Bretta słychać było
niepokój.
- Słucham.
- Dobrze, że mnie wreszcie połączyli. Dzwoniłem już dwa razy,
ale nie zgodzili się mnie połączyć, bo „jego wysokość śpi".
- Będę musiał im powiedzieć, żeby łączyli telefony od członków
mojej rodziny. Jakie masz wieści?
- Raczej niedobre, chociaż jeszcze wszystko rozpracowujemy.
Mamy podejrzenia, że król Thomas i książę Mark zostali
zamordowani.
- Co?!
- Tak. Wydaje nam się, że ta katastrofa jachtu to wcale nie był
wypadek. Zatrudniliśmy detektywa. Nazywa się Albert Dessage. To
Francuz; wkrótce przyleci do Altarii. Zamachem na ciebie również
zajmuje się detektyw, z chicagowskiej policji. Nazywa się Elena
Delgado.
Daniel analizował to, co usłyszał od brata. Dlaczego ktoś chciałby
zamordować króla Thomasa? zastanawiał się. Nie znał dobrze
swojego dziadka ze strony matki, jednak wydawało mu się, że
Thomas był człowiekiem o silnym charakterze i dobrym królem.
- Jesteś tam? - odezwał się znowu Brett.
Daniel potarł twarz dłonią.
- Tak. Zastanawiam się, komu tu mogę ufać.
- Uważaj na siebie. Miej oczy dookoła głowy!
- Będę uważał.
- Jak wygląda pałac?
- Stary, ciemny... Ale za to na dworze dwadzieścia trzy stopnie i
mam fantastyczny widok na plażę.
- A u nas jest minus dziesięć i pada śnieg.
- To przyjedź z wizytą! - Daniel roześmiał się.
- Nie mogę. Muszę zajmować się tą panią detektyw. To straszna
jędza! Będę kończyć. Uważaj na siebie!
- Dzięki. Informuj mnie o rozwoju sytuacji.
Daniel rozłączył się, podszedł do Erin i przytulił ją.
- Cieszę się, że jesteś tu ze mną - powiedział.
- Co się stało?
- Im więcej dowiaduję się o tym, co się tu dzieje, tym bardziej
jestem przekonany, że nie mogę ufać ludziom, którzy mnie otaczają.
Wiem tylko, że mogę ufać tobie.
Erin westchnęła i spuściła głowę.
- Aż tak źle nie może być - powiedziała. - Muszą być jacyś ludzie
oprócz mnie, którym możesz zaufać.
Daniel uśmiechnął się smutno.
- Będzie dobrze, ale na razie sytuacja nie jest bezpieczna. Król
Thomas i książę Mark zostali zamordowani. Mnie także próbowano
zabić. To niezbyt przyjemne.
- Jak to: król Thomas został zamordowany?! - Erin nie wierzyła
własnym uszom. - To okropne! Jeśli to prawda, jego mordercy mogą
chcieć zabić i ciebie! - Pobladła. - Danielu, musisz być bardzo
ostrożny!...
- Będę.
Daniel wiedział, że Erin martwi się o niego. Kiedy ją poznał i
zachowywała się tak sztywno, nie przypuszczał, że ta kobieta tak
mocno na niego podziała. Wydawała mu się na to zbyt młoda, zbyt
niedoświadczona.
A teraz czuł, że to dobrze, że z nią jest. Popatrzył jej w oczy.
Zastanawiał się, czy Erin zdaje sobie sprawę, że z dnia na dzień staje
się dla niego coraz ważniejsza.
- Król Thomas nieczęsto kontaktował się bezpośrednio z ludźmi.
Zachowywał tradycję oraz królewską godność i pokazywał się raczej
podczas oficjalnych uroczystości - mówił do następcy tronu premier
Altarii, podczas ich pierwszego spotkania w pałacowej sali posiedzeń
rządu. Wokół siedziało dwanaścioro pracowników kancelarii premiera
oraz pałacowej.
- Zgadzam się, że oficjalne wystąpienia są ważne dla ludzi -
odpowiedział Daniel, myśląc, że jeśli premier jeszcze raz powtórzy
„król Thomas robił tak a tak", on chyba złamie któreś z zabytkowych
krzeseł. - Ponieważ jednak obywatele Altarii jeszcze mnie nie znają,
sądzę, że byłoby dobrze umożliwić im bliższy kontakt z królem.
Powinni mnie poznać i ja powinienem poznać ich.
Premier, Louis Gettel, odchrząknął i poprawił krawat. Był
powściągliwym w sposobie bycia, inteligentnym mężczyzną w
średnim wieku.
- Czy wolno mi zapytać waszą wysokość, jak zamierza poznać
obywateli Altarii? - spytał.
- Chciałbym odwiedzić parę szkół i gospodarstw rolnych.
Zaprosić do pałacu właścicieli różnych firm, aby mogli opowiedzieć o
swoich problemach.
Premierowi zaczęła drgać lewa powieka. Daniel miał ochotę
zażartować, że na wiosnę zaplanował w pałacu zbiorowe orgie;
powstrzymał się jednak.
- Już poprosiłem znajomego o przeanalizowanie możliwości
przedłużenia pasa startowego lotniska. Proszę także o kompletny
audyt oraz analizę stanu bezpieczeństwa wszystkich agend
rządowych, w tym Instytutu Rosemere.
Premier skłonił głowę.
- Polecenie waszej wysokości zostanie wypełnione. Asystenci
przydzieleni do tych zadań...
- Sam będę nadzorował wykonanie tej pracy - przerwał Daniel.
Gettel uniósł brwi.
- Jak wasza wysokość sobie życzy.
- Czy mogę być z panem szczery?
Mężczyzna był wyraźnie zaskoczony.
- Oczywiście, wasza wysokość.
- Według wszelkich danych, jest pan znakomitym premierem.
Altana ma szczęście, że pracuje pan dla jej dobra.
- Cóż, bardzo dziękuję... - Na twarzy Gettela odmalował się wyraz
radości oraz ulgi.
- Nie mam zamiaru być premierem, nie jestem także królem
Thomasem - ciągnął Daniel. - Chcę natomiast być najlepszym królem.
Premier zamrugał oczami, jakby każde kolejne zdanie
Connelly'ego zaskakiwało go. W jego oczach znów pojawił się
niepokój. Uśmiechnął się nieznacznie.
- Niczego więcej nie możemy od waszej wysokości oczekiwać -
powiedział.
Daniel wyciągnął rękę. Uścisk premiera był silny i pewny.
Connelly nabrał nadziei, że może na jego drodze nie leżą same kłody.
Po spotkaniu z Gettelem poszedł poszukać Erin. Chciał opowiedzieć
jej o nim. Rozmawiała z kimś w jednej z sal. Kiedy się zbliżył,
usłyszał:
- Cieszę, się, że wróciłaś cała i zdrowa - mówił mężczyzna. -
Wygląda na to, że udało ci się wykonać zadanie.
To musi być ojciec Erin, pomyślał Daniel. Był ciekaw ministra
spraw zagranicznych. Przyspieszył kroku.
- Ojcze, wydaje mi się, że nie...
- Nie musisz być aż taka skromna. Widać, że stałaś się dla niego
osobą niezbędną. Jestem pewien, że wyperswadowałaś mu pomysły
wszelkich znaczących zmian, jakie zamierzał wprowadzić.
- Ojcze, naprawdę nie uważam, żebym...
- Wprawdzie nie udało ci się znaleźć sposobu na odwiedzenie go
od przyjęcia korony, jednak nie odstępuje cię na krok, słuchając
twoich zaleceń. Dokładnie tak chciałem.
Daniel intensywnie myślał. Czy ojciec Erin zaplanował coś
wspólnie z córką? Czy ona świadomie starała się osiągnąć jakiś cel?
Czy cały czas go oszukiwała?
- Ojcze, Daniel Connelly jest...
- Jestem z ciebie bardzo dumny.
Daniel poczuł wściekłość. Wszedł do komnaty i spojrzał Erin w
oczy. Wzdrygnęła się z przerażeniem i pobladła. W jej spojrzeniu
malowało się poczucie winy. Daniel czuł się okropnie. Popatrzył na
ministra spraw zagranicznych i rzucił:
- Panie ministrze, nie poznaliśmy się jeszcze... Jestem Daniel
Connelly.
Ojciec Erin był chudym, niskim, lekko łysiejącym człowiekiem.
Przeraził się tak, że nie zdołał tego ukryć. Skłonił się nisko.
- Witam waszą wysokość!
- Chciałbym powiedzieć - oznajmił Daniel - że pańska córka może
i stała się dla mnie osobą niezbędną, jednak nigdy w życiu nie
postępowałem według niczyich zaleceń, z wyjątkiem zaleceń mojego
ojca. I to nie przyszło mu łatwo. - Popatrzył na Erin. - Wygląda na to,
że zaufałem niewłaściwej osobie! - Po tych słowach wyszedł.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Erin pognała za Danielem, roztrzęsiona. Usłyszała, że ojciec
woła:
- Erin, wracaj natychmiast!
Nie mogła ani chwili dłużej udawać, że zgadza się z ojcem, nawet
jeśli oznaczało to, że nigdy nie staną się sobie bliscy, za czym tak
tęskniła. Myślała przede wszystkim o Danielu. Jej serce i przekonania
były po jego stronie. Czuła się strasznie. Doszedł do wniosku, że
zawiódł się na niej.
- Danielu! - zawołała. - Błagam cię, stój! Pozwól mi
wytłumaczyć...!
Powoli odwrócił się, patrząc z pogardą.
- Masz dwie minuty. Spieszę się na następne spotkanie -
powiedział, otwierając drzwi do komnaty prowadzącej do prywatnych
apartamentów.
Dwie minuty! Erin była bliska paniki. Wpadła za nim do salonu.
Jakby wszystkiego było mało, bała się, że dostanie czkawki. Daniel
popatrzył na nią kamiennym spojrzeniem.
Wzięła głęboki oddech.
- Rozumiem, jak musiałeś odebrać moją rozmowę z ojcem, jednak
nie słyszałeś wszystkiego.
- Nie jestem pewien, czy chcę usłyszeć wszystko - odparł Daniel,
zakładając ręce na piersi.
Erin zagryzła wargi.
- To prawda, że ojciec prosił mnie, abym zniechęciła cię do
przyjęcia korony. On boi się zmian; a ponieważ jesteś Amerykaninem,
bał się, że zupełnie nie nadajesz się na króla Altarii. Nie przeczę, że
bardzo chciałam zadowolić go, ponieważ nigdy w życiu nie byliśmy
sobie tak bliscy, jak bym tego pragnęła. Poleciałam więc do Stanów z
zamiarem przekonania cię do rezygnacji z tronu. Jednak kiedy cię
lepiej poznałam, przestałam zgadzać się z ojcem. - Erin nerwowo
wykręcała ręce. - Była to dla mnie ogromnie stresująca sytuacja.
Czułam się nielojalna wobec ojca i... wobec ciebie.
- Nie musisz się już tym niepokoić, Erin - odparł lodowatym
tonem Daniel. - Twoja gra skończona. Wszystko się wydało. Jesteś
taka sama jak wszyscy inni. Wiem już, że nie mogę na tobie polegać.
Erin czuła, że serce jej pęka. Zamknęła oczy. Daniel mylił się, ale
jak miała go o tym przekonać?!
- Czy chcesz, żebym opuściła pałac? - spytała przez łzy.
- To zależy od ciebie. - Głos Daniela brzmiał obojętnie.
- Ponieważ lepiej niż inni znam niektóre twoje upodobania,
uważam, że powinnam spróbować ułatwić ci adaptację w pałacu na
tyle, na ile tylko będę mogła.
- To twój wybór. - Connelly spojrzał na zegarek. - Jeśli
wybaczysz, muszę już iść.
Erin była załamana. Z poczuciem klęski poszła do swojego
pokoju i usiadła na łóżku. Łzy napłynęły jej do oczu. Jak to się stało,
że wszystko potoczyło się tak źle? Ale przecież cały czas wiedziała,
że to, co robi, nie skończy się dobrze! Nawet gdyby Daniel nie
usłyszał tej strasznej rozmowy, podczas której mówił właściwie tylko
ojciec Erin, i tak miał zostać królem. Musiałby wybrać sobie na żonę
kobietę innego stanu.
A przecież nigdy w życiu Erin nie czuła się tak bezpiecznie, tak
potrzebna, jak przy Danielu. Aż się skrzywiła, przypominając sobie
jego rozwścieczone oblicze. Skuliła się. Siedziała tak, a łzy płynęły jej
po policzkach. W końcu dostała czkawki. Trwało to jakiś czas.
Poczuła się kompletnie wyczerpana. Daniel już nigdy jej nie przytuli.
Nigdy nie spojrzy na nią płomiennym wzrokiem. Ta świadomość
wzbudziła w niej nową falę łez.
Tymczasem zadzwonił telefon. Zastanawiała się, kto może
dzwonić. Daniel? Ojciec? Postanowiła nie odbierać. Nie była w stanie
rozmawiać z ojcem. Wstydziła się, że w ogóle zgodziła się odwieść
Daniela od zamiaru przyjęcia korony. Nie mogła udawać, że jest
inaczej. Ojciec byłby wściekły, gdyby usłyszał, że okazała się tak
nielojalna.
Czuła ucisk w gardle. Straciła zarówno Daniela, jak i ojca. Co
dziwne, znacznie mniej martwiła ją utrata dobrych relacji z ojcem niż
to, że tak bardzo zraniła Daniela. Był to człowiek silnego charakteru,
jednak znalazł się w trudnej sytuacji, a ona utrudniła mu ją jeszcze
bardziej. Był na nią taki wściekły, patrzył z takim chłodem w oczach!
Wyobrażała sobie, jak bardzo zdradzony musiał się czuć.
Czkawka nie przechodziła. Irytowała Erin; wyobraziła więc sobie
Szwajcarię i padający cicho śnieg. Nie pomagało. Wtedy przyszedł jej
na myśl inny obrazek. Zimny, rozgwieżdżony wieczór. Daniel i ona,
stojący pośrodku kępy krzewów bukszpanu, oświetlonych setkami
malutkich, białych światełek. Zabolało ją serce. Nigdy nie zapomni
tamtego czarownego wieczoru. Czkawka minęła.
Erin otworzyła oczy. Daniel nigdy jej nie pokocha. Była jednak w
stanie sprawić, żeby w tym momencie jego życie było trochę
łatwiejsze. Znała go jak nikt inny w Altarii. Wiedziała, co robić.
Po południu wypełnionym spotkaniami z różnymi osobami z
rządu, Daniel powrócił do królewskich komnat. Wreszcie mógł
posiedzieć trochę w samotności. Rozluźnił krawat, wszedł do gabinetu
- i zastał Erin za swoim biurkiem. Natychmiast nabrał podejrzeń.
- Co ty tu robisz? - spytał.
Spojrzała na niego niepewnie.
- Układam rzeczy waszej wysokości. - Wskazała na książki, które
przed chwilą postawiła na polce.
Rzeczywiście, były to książki, które przywiózł ze sobą z Chicago.
Uspokoił się odrobinę.
- Wiedziałam, że natychmiast wpadnie wasza wysokość w wir
spotkań i innych obowiązków, pomyślałam więc, że najlepiej będzie,
jeśli rozpakuję choć część rzeczy. Dzięki temu może być waszej
wysokości łatwiej poczuć się tu u siebie. - Mówiąc, ustawiała na
biurku fotografie rodzinne Connelly'ego. - Czy odpowiada to waszej
wysokości?
Nawet w tej chwili denerwowało go, że Erin tak go tytułuje.
Popatrzył na jej ciało i przypomniało mu się, co czuł, kiedy trzymał ją
w ramionach. Pomimo złości, poczuł podniecenie seksualne. Odwrócił
wzrok, z odrazą do samego siebie.
- Tak. Dziękuję - powiedział.
Usłyszał westchnienie i popatrzył jej w oczy. Zobaczył w nich
smutek i żal. Szybko opanowała się, tylko jej ręce drżały jeszcze
chwilę.
- Pozwoliłam sobie namówić dla waszej wysokości posiłek. Jeden
z sekretarzy powiedział mi, o jakiej porze prawdopodobnie zakończą
się spotkania. Pomyślałam, że wasza wysokość może być głodny.
- Słusznie. - Za plecami Erin stała srebrna taca z pokrywą.
- Wspaniale. Przyniosłam również „Kronikę Altarii" - to
najważniejsza gazeta na naszej wyspie - oraz „The Wall Street
Journal". Zaprenumerowałam dla waszej wysokości także gazetę z
Chicago, ale zacznie przychodzić dopiero w przyszłym tygodniu. Jest
tu również do dyspozycji telewizja satelitarna z ponad stu kanałami;
jeden z nich to stacja z Chicago. Zleciłam także ogrodnikom budowę
wybiegu dla Jordana...
Daniel zamrugał oczami, usłyszawszy, jak dużo Erin zdążyła dla
mego zrobić. Zdjęła go ciekawość.
- Dlaczego to robisz? - spytał.
Wzruszyła ramionami.
- Jako pałacowy posłaniec powinnam dbać o wszelkie wygody
waszej wysokości.
- Wykonujesz swoją pracę, tak? Wykonywałaś także przydzieloną
ci pracę, kiedy starałaś się zniechęcić mnie do przyjęcia korony, a
przynajmniej
przekonać,
że
król
pełni
jedynie
funkcję
reprezentacyjną.
Erin pobladła. Westchnęła i odpowiedziała:
- Bez wątpienia nie byłam odpowiednią osobą do wykonania tego
zadania. Być może dlatego nie zdołałam go wykonać, że nabrałam
przekonania, iż jego wypełnienie nie posłuży dobru Altarii. Mam
nadzieję, że na obecnym stanowisku będę pracować znacznie
skuteczniej. - Dygnęła grzecznie. - Smacznego obiadu, wasza
wysokość. - Po tych słowach wyszła.
Daniel był targany sprzecznymi emocjami. Zobaczył ustawione
przez nią rzeczy. Rodzinne fotografie nigdy nie były dla niego tak
cenne jak w tej chwili. Jego książki stały na półce obok książek jego
dziadka, króla. Erin wiedziała dokładnie, co ułatwi Danielowi życie.
Zastanawiał się, czy próbowała odzyskać jego zaufanie.
Natychmiast odrzucił tę możliwość. Rozważył, czy nie powinien jej
zwolnić. Przecież nie mógł już jej zaufać. Był przerażony faktem, że
pozwolił, aby stała się dla niego tak ważna.
Zaburczało mu w brzuchu. Postanowił odłożyć na chwilę na bok
myśli o Erin i zjeść obiad. Podniósł pokrywę i zobaczył posiłek
swoich marzeń. Krwisty befsztyk, ziemniaki i fasolka szparagowa, do
tego butelka piwa! Zaniósł tacę na kanapę i włączył telewizor.
Stwierdził, że jako pierwszy kanał Erin ustawiła stację z Chicago.
Naprawdę zadbała o to, żeby czuł się tu wygodnie i swojsko. Ścisnęło
mu się serce. Ale i tak nie zapomni strasznych słów jej ojca. Nigdy.
Przez następne dwa dni Connelly miał mnóstwo zajęć, od rana do
wieczora. Kiedy wracał do swoich komnat, zastawał zimne piwo i
upominek. Ostatnio była nim obręcz od kosza do koszykówki.
Przymocowano ją ponad stojącym koło biurka koszem na śmieci.
Tego wieczora był na uroczystej kolacji w domu premiera. Wrócił
wyczerpany. Chciał tylko odpocząć, nic więcej. Jednak wszedłszy do
swoich komnat, stwierdził, że nie ma Jordana. Skrzywił się i wyjrzał
na korytarz. Nadszedł Gregor Paulus, kłaniając się dwornie. A niech
go! pomyślał Daniel. Ciągle kręci się w pobliżu.
- Dobry wieczór, wasza wysokość - odezwał się Paulus. - Czym
mogę służyć?
- Szukam mojego psa.
- Panna Lawrence wyprowadziła go na spacer. Mówiła, że
szczekał i wydawał się samotny. Czy powinienem ich tu sprowadzić?
- Kamerdyner nie wydawał się tęsknić do tej perspektywy.
- Nie, nie trzeba. Przyda mi się mały spacer.
Wychodząc z pałacu, Daniel pomyślał, że wcale nie chce
zobaczyć Erin. Nie tęsknił za nią wcale, mimo że nie widział jej przez
ostatnie dwa dni. Chciał zobaczyć Jordana. Co go obchodziła jakaś
tam kształtna, niebieskooka blondynka mówiąca z brytyjskim
akcentem. Zanim ją zobaczył, usłyszał jej głos.
- Nie martw się - przemawiała łagodnie. - Zobaczysz. Za kilka dni
będzie gotowy twój wybieg, żebyś mógł bawić się na dworze.
Będziesz kopał dziury w ziemi i doprowadzał do szaleństwa
pałacowych ogrodników.
Daniel nie mógł powstrzymać uśmiechu. Erin siedziała koło
Jordana na trawie, głaskała go i mówiła do niego:
- Powinieneś tylko może powstrzymywać się odrobinę, kiedy król
przyjmuje gości, wiesz? - Pociągnęła nosem. - Chyba przydałaby ci
się kąpiel i jakieś psie perfumy. Miętowe.
- Jesteś także wyprowadzaczką królewskiego psa? - zażartował
Daniel.
Jordan zerwał się z radosnym szczekaniem i pociągnął za sobą
Erin. Connelly nachylił się i pogłaskał wierne zwierzę.
- Miałeś trudny dzień, stary? Ja też. - Daniel poczuł, że musi
spojrzeć na Erin. Miała na sobie bardzo kobiecą, różową sukienkę i
ściskała z całych sił smycz Jordana. Daniel poczuł skurcz w żołądku.
Powiedział sobie, że to od jedzenia.
- Możesz spuścić go ze smyczy.
- Czy wasza wysokość jest pewien? Już parokrotnie miałam
trudności z przywołaniem go z powrotem.
Daniel zdziwił się.
- Jak to? Ile razy go wyprowadzałaś?
- Kilka, kiedy waszej wysokości nie ma, Jordan wyje i szczeka.
Connelly pokiwał głową. Nie chciał czuć się poruszony troską
Erin o jego psa i o niego samego.
- Możesz go spuścić. Wróci, kiedy na niego zagwiżdżę.
- Powinnam nauczyć się gwizdać. - Spuściła psa ze smyczy, a ten
natychmiast pobiegł przez pałacowy trawnik.
Daniel obserwował Jordana, stojąc koło Erin. Fizycznie odczuwał
jej obecność i drażniło go to.
- Jak dajesz radę założyć mu obrożę?
- Kuszę go stekiem.
Słowo „kuszę" natychmiast przywołało w wyobraźni Daniela
erotyczne wspomnienia. Uniósł dwa palce i zagwizdał. Jordan od razu
przybiegł i usiadł z wyciągniętym jęzorem, dysząc.
Erin patrzyła w zdumieniu.
- To niesamowite! - skomentowała. - Jak ci się... jak się to waszej
wysokości udaje? Czy mógłby pokazać mi, jak się gwiżdże?
Daniel zagwizdał jeszcze raz, ciszej. Jordan przekrzywił łeb. Erin
przyjrzała się ustom Daniela.
- A zatem wkłada się palce wskazujące w kąciki ust. - Uniosła
palce. - A co mam robić z językiem?
Daniel musiał powstrzymać jęk, tak intensywne wspomnienie
erotyczne go naszło. Aby stłumić podniecenie seksualne, spróbował
skupić się na gwizdaniu.
- Język układa się w „V" i przyciska do dolnej wargi.
Erin spróbowała, ale nie udało jej się zagwizdać. Powtórzyła
próbę. Daniel patrzył na jej pełne usta.
- Spróbuj jeszcze raz. Język trzeba dociskać jednocześnie do
dolnych zębów.
Erin spróbowała po raz trzeci i westchnęła z niezadowoleniem.
- Obawiam się, że muszę poćwiczyć.
- Cóż, nie nauczyli cię gwizdać w szkole dobrego wychowania. -
Daniel nie był w stanie powstrzymać rozbawionego tonu.
- Nie nauczyli mnie tam wielu rzeczy...
Popatrzyli sobie w oczy. Daniel znów poczuł skurcz w żołądku,
widząc zmysłowe spojrzenie Erin. To za jego sprawą zaczęła tak
patrzeć. To on nauczył ją tego, czego nie uczyły wychowawczynie w
szkołach dla dziewcząt. Poczuł mimowolne samozadowolenie i
pożądanie. Coś takiego! Pożądał jej wciąż, mimo że go oszukiwała.
Następnego dnia przekazano Erin polecenie stawienia się w jednej
z sal audiencyjnych. Zastanawiała się, czy Daniel polecił szefowi
królewskiej kancelarii wyrzucić ją z pracy. Czuła w związku z tym
obawę, a zarazem i ulgę. Myśl o utracie kontaktu z Danielem była dla
niej nieznośna. Z drugiej strony, wolała nie musieć dłużej cierpieć z
powodu okazywania przez niego złości czy pogardy.
Wszedłszy do sali, zobaczyła kilku sekretarzy, straż i szefa
królewskiej kancelarii. Uważała, że Daniel słusznie wyznaczył na to
stanowisko Anthony'ego Mullera. Myślała, że może wybierze Gregora
Paulusa, który wyraźnie starał mu się przypochlebić. Powinna jednak
była wiedzieć, że Daniel mianuje na tak ważne stanowisko człowieka,
którego sam uzna za najodpowiedniejszego.
Anthony Muller był niewiele starszy od Daniela. Ukończył
college w Stanach Zjednoczonych. I nie był lizusem. Mówił prawdę,
kiedy się go o coś spytało. Skinął głową w stronę Erin, a potem
odezwał się do wszystkich:
- Proszę o uwagę. Chcę was poinformować, że spotkał was
zaszczyt towarzyszenia przyszłemu królowi, gdy po raz pierwszy
oficjalnie pokaże się poddanym. Nastąpi to dziś po południu.
Rozległ się stłumiony szmer podniecenia. Erin zdumiała się.
Dlaczego Daniel ją wybrał? Być może chciał zabrać Jordana i
potrzebował kogoś, kto będzie go prowadził...
- Niektórzy z was słyszeli o pożarach, które ostatnio zniszczyły
kilka gospodarstw rolnych - ciągnął szef kancelarii, Jego wysokość
zamierza odwiedzić pogorzelców, aby okazać im swoje moralne
wsparcie. Wyruszamy punktualnie o pierwszej. Proszę przybyć tu
kwadrans wcześniej w celu otrzymania szczegółowych instrukcji.
Kiedy zebrani wychodzili, Muller skinął na Erin.
- Jego wysokość życzy sobie, aby służyła mu pani podczas
wyjazdu za konsultantkę do spraw etykiety.
Erin skinęła głową. Była zdziwiona, że Daniel chce od niej
czegokolwiek. Jakiś czas później znalazła się w jego komnatach.
Connelly narzekał na ubranie, które miał włożyć:
- To idiotyzm, żeby jechać w garniturze na farmę, przy
temperaturze dwudziestu siedmiu stopni Celsjusza.
- Istotnie może się tak wydawać, ale to jednak potrzebne. To
pierwsze oficjalne wyjście waszej wysokości i najlepiej zrobić na
wszystkich dobre wrażenie.
- Mam nadzieję, że nie muszę zakładać korony.
- Skądże! Wasza wysokość otrzyma koronę dopiero podczas
koronacji. Dzisiaj będzie wokół mnóstwo dziennikarzy...
- Zamierzam podawać rękę wszystkim, z którymi będę się
spotykał.
- Proszę im tylko najpierw pozwolić okazać szacunek. Uważam,
że wasza wysokość wybrał znakomitą okazję na pierwsze publiczne
wystąpienie. Obywatele, których dzisiaj wasza wysokość odwiedzi,
będą zaszczyceni jego obecnością.
- Byliby bardziej zadowoleni z nowych stodół... - mruknął Daniel,
poprawiając krawat. Spojrzał na zegarek. - Czas na nas. Premier
wysyła z nami swoją siostrzenicę. Mówi, że byłyście razem w tej
samej szkole z internatem. To Christina Whitestone.
- Przez krótki czas - odparła Erin. Pamiętała Christinę. Została
usunięta ze szkoły za wykradanie się późnymi wieczorami na
spotkania z chłopcami. Była bardzo rozpustna. Prawdopodobnie
zaplanowała uwiedzenie Daniela. A może, co jeszcze gorsze,
doprowadzenie do tego, żeby się z nią ożenił. Erin ogarnęła zazdrość.
- Co o niej wiesz? - spytał Connelly. Wyszli z królewskich
komnat.
Wiem, że to zdzira! pomyślała Erin. Wzięła oddech i powiedziała:
- Nie znam jej zbyt dobrze. Byłyśmy w tej samej szkole jedynie
przez krótki czas.
Daniel zatrzymał się w miejscu i przyjrzał się Erin.
- Co o niej wiesz? Chciałbym usłyszeć prawdę. Mam dość
kłopotów ze znalezieniem w pałacu osób, którym mógłbym zaufać...
- Doprawdy, nie jestem jej bliską znajomą, wasza wysokość.
Znam tylko opinie o niej.
Daniel uniósł brwi.
- A jaką ma opinię?
- Kobiety rozwiązłej.
Uśmiechnął się pod nosem.
- Co za pocieszająca wiadomość - skomentował, ruszając dalej. -
Myślałem, że powiesz, iż panna Whitestone interesuje się
szpiegostwem politycznym.
- Jestem głęboko przekonana, że szpiegostwo polityczne to
ostatnia rzecz, jaka mogłaby zainteresować Christinę...
Erin od razu w tłumie dworzan zauważyła Christinę, która miała
na sobie sukienkę podkreślającą każdą krągłość jej ciała.
Zobaczywszy Daniela, uśmiechnęła się dwuznacznie i dygnęła w
sposób, który dokładniej uwidocznił następcy tronu jej biust w
powiększonym dekolcie. Erin miała nadzieję, że nie widać, jak
zielenieje z zazdrości.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Odwiedziny Daniela w pierwszym gospodarstwie nie mogłyby
przebiegać lepiej, jeśli nie liczyć wybuchającego raz po raz ostrego
śmiechu Christiny. Daniel pozwolił chłopu ukłonić się z głębokim
respektem, po czym natychmiast sam okazał mu swój szacunek,
podając mu rękę i pytając o spaloną farmę, po której chodzili wraz z
królewską świtą.
Przed odjazdem następcy tronu rolnik powiedział, jak bardzo jest
wdzięczny sąsiadom za okazaną mu pomoc w postaci darowanych
materiałów oraz fizycznej pracy przy odbudowie zniszczonej stodoły.
Erin natychmiast wiedziała, co zrobi Daniel.
- Czy mógłbym do nich dołączyć? - spytał.
Chłop patrzył na niego w zdumieniu, zawstydzony niezwykłym
pytaniem przyszłego króla.
- Wasza wysokość! Nie śmiałbym... Nie mógłbym nawet...
- Ojciec nauczył mnie posługiwać się młotkiem - zapewnił
Connelly. - Zawsze przydaje się jeszcze jedna para rąk. - Zaczął
ściągać marynarkę.
Erin przyskoczyła do niego i spytała:
- Czy wasza wysokość jest pewien tego, co robi? - Odebrała mu
marynarkę.
- Absolutnie pewien - odparł Daniel, ściągając krawat i rozpinając
górne guziki koszuli. - Mówiłem, że nie ma sensu, żebym wkładał
garnitur.
Do następcy tronu podszedł Anthony Muller.
- Nie chcemy, żeby wasza wysokość się zranił - szepnął.
Daniel popatrzył na niego.
- Rozumiem, że to grzeczny sposób zwrócenia mi uwagi, żebym
przypadkiem nie uderzył się młotkiem. Ale sądzę, że dam sobie radę.
Proszę powiedzieć członkom mojej świty, że jeśli chcą się przyłączyć,
dwór pokryje wydatki za pralnię.
Christina i kilku sekretarzy patrzyli ze zdumieniem, jak przyszły
król dołącza do oniemiałych chłopów budujących stodołę.
Fotografowie robili zdjęcie za zdjęciem. Erin podeszła do chłopek
podających mężom soki i wodę.
Daniel wypił szklankę wody, stojąc pod pracującymi na dachu
rolnikami. Pot spływał mu po szyi. Jego biała koszula przykleiła się
do muskularnego ciała; była teraz prawie przezroczysta. Erin patrzyła
na niego jak zahipnotyzowana.
Nagle usłyszała krzyk, spojrzała w górę i zobaczyła spadający na
Daniela młotek. Nie puszczając trzymanej tacy, rzuciła się naprzód,
żeby odepchnąć następcę tronu na bok. Jednocześnie uniosła rękę, aby
odtrącić młotek. Drugą wciąż ściskała tacę. Młotek uderzył ją w
głowę trzonkiem. Poczuła dojmujący ból.
- Erin! - krzyknął Daniel.
Przez chwilę nic nie widziała. Czuła, że omdlewają jej ręce.
- Taca! - wymamrotała odruchowo.
Zachwiała się, a potem poczuła, że pada. Kiedy odzyskała
przytomność, zobaczyła nad sobą twarz Daniela.
- Czy upuściłam tacę? - szepnęła, krzywiąc się z bólu.
Nadbiegli chłopi i członkowie świty. Jeden z gwardzistów zabrał
półprzytomną Erin z rąk następcy tronu i zaniósł ją do limuzyny.
Connelly zajrzał do samochodu i spytał:
- Jak się czujesz?!...
- Nic mi nie jest... - Bolało ją bardzo, ale i tak czuła się
upokorzona. - Chyba nie nadawałabym się na baseballistę. Tego też
nie nauczyłam się w szkole dobrego wychowania.
- Co z twoją głową? - pytał poważnie Daniel.
Ostrożnie dotknęła głowy i poczuła powiększającego się guza.
- Nic takiego - skłamała. - Pewnie mam tylko małego siniaka.
Przepraszam za zamieszanie.
Daniel dotknął jej głowy.
- Masz guza. Zawiozą cię do pałacowego lekarza.
Erin zaczerwieniła się ze wstydu.
- Absolutnie nie ma takiej potrzeby.
Daniel zwrócił się do gwardzisty:
- Proszę zawieźć ją do pałacu i dopilnować, żeby zbadał ją lekarz.
- Jak wasza wysokość sobie życzy.
Pomimo protestów Erin, Daniel zamknął drzwi limuzyny.
Pomyślała, że nadspodziewanie szybko świetnie poczuł się w roli
człowieka wydającego rozkazy.
Zbadawszy Erin, lekarz polecił przynieść jej obiad do pokoju i
nakazał położyć się. Powiadomił, że co parę godzin będzie ją budził,
aby sprawdzać stan jej zdrowia. Pomyślała, że traktują ją jak dziecko.
Zasnęła jednak, pomimo włączonego światła.
Kilka godzin później obudził ją jakiś dźwięk. Zobaczyła stojącego
koło łóżka mężczyznę. Przeraziła się tak, że chciała krzyczeć, ale nie
była w stanie.
- To ja, Daniel - powiedział mężczyzna, zbliżając się tak, żeby
mogła zobaczyć jego twarz.
Z ulgą opadła na poduszkę.
- Omal nie umarłam ze strachu.
- No, to masz za swoje. Ja też omal nie umarłem ze strachu, kiedy
postanowiłaś zderzyć się głową z młotkiem.
- Nie mogłam pozwolić, żeby ów młotek trafił ciebie. I nie
miałam gdzie odstawić tacy.
Daniel zachichotał, co sprawiło Erin radość.
- Trudno ci wypuścić cokolwiek z rąk - powiedział.
Zamknęła oczy i przycisnęła dłoń do czoła.
- To przez to szkolenie. Chociaż pewnie wolałbyś, żeby nauczyli
mnie, jak zrobić unik przed lecącym młotkiem. Albo gwizdać na
palcach.
Daniel położył rękę na jej dłoni. Erin przestała na chwilę
oddychać. Jak dobrze! Tak bardzo brakowało jej jego dotyku!
- Co, tak naprawdę, z twoją głową?
- W porządku... - Pomyślała, że jeśli nie będzie się ruszać, Daniel
zostanie może jeszcze chwilę.
- Dziękuję ci, że uratowałaś mnie przed młotkiem. Jesteśmy teraz
kwita.
- Jak to: jesteśmy kwita?
- Pomogłem ci ujść kuli, a ty mnie - młotkowi.
Erin pokręciła głową.
- Ten młotek prawdopodobnie by cię nie zabił.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi, że Christina ma tak denerwujący
śmiech?
- Myślę, że większość mężczyzn raczej jej nie słucha, tylko patrzy
na jej inne... walory. Prawdopodobnie premier ma nadzieję, że
dostrzeżesz w niej kandydatkę na królową. Wprawdzie jest... - Erin
szukała
możliwie
najgrzeczniejszego
słowa
-
wyjątkowo
doświadczona erotycznie, jednak ma znakomite pochodzenie.
Mógłbyś trafić gorzej. - Poczuła niesmak.
Daniel uniósł dłoń Erin do ust.
- Czemu rozmawiamy o Christinie? - spytał retorycznie.
- Ty zacząłeś.
Usiadł na łóżku. Wpatrywał się w twarz Erin.
- Nie wiem, co mam z tobą zrobić - mruknął. - Najpierw mnie
oszukujesz, a potem ratujesz przed spadającym młotkiem.
Erin poczuła ucisk w gardle.
- Nie miałam zamiaru cię oszukiwać... - zaczęła, ale Daniel
położył palec na jej ustach i pokręcił głową.
- Lepiej już nic nie mów.
Było jej okropnie smutno. Widziała, że Daniel wciąż walczy z
bólem, jaki mu zadała, i z gniewem.
- Czy kiedykolwiek będziesz w stanie mi przebaczyć? - szepnęła.
Popatrzył na nią przeciągle. W końcu pokiwał głową.
- Będę w stanie ci przebaczyć, ale... ufać ci - to co innego.
Zdawała sobie sprawę, że straciła coś bardzo cennego.
- Czy czujesz to samo, co ja? - spytała.
Skinął głową i zbliżył wargi do jej ust. Zamknęła oczy i wdychała
jego zapach, czuła dotyk jego warg. Otworzyła usta, chcąc sprawić
Danielowi przyjemność. Zastanawiała się, czy jest możliwe okazać
mu miłość w tak przekonujący sposób, żeby poczuł to w swoim sercu.
Całowali się namiętnie. Erin włożyła dłoń we włosy Daniela. W
odpowiedzi wsunął dłonie pod cieniutkie ramiączka jej koszuli nocnej
i zaczął pieścić jej piersi. Natychmiast poczuła, że jej sutki sztywnieją.
- Powinienem przestać - powiedział i cofnął się trochę. - Na
pewno bardzo boli cię głowa.
- Nie boli. - Wsunęła Danielowi dłonie pod koszulę.
- Czy zdajesz sobie sprawę, że wszystkie kobiety nie mogły
dzisiaj oderwać od ciebie wzroku. Były pod wrażeniem twoich
szerokich ramion i wspaniałych mięśni.
Uśmiechnął się nieznacznie.
- Nie przyszło mi to do głowy. Nie wiedziałem, że zwróciłaś
uwagę na moje ciało.
Erin omal nie jęknęła.
- To najdziwniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek powiedziałeś.
- Dlaczego? Nigdy nie mówiłaś słowa na temat mojego ciała.
- Hm, myślałam, że wyrażałam swoją opinię czynami.
Daniel zmrużył oczy.
- A co myślisz na ten temat w tej chwili?
- Chodź tu bliżej, to ci pokażę.
Zaczęli się kochać, ale nagle Daniel wycofał się.
- Co się stało? - spytała.
- Nie mam prezerwatywy - powiedział głosem, który wskazywał
na to, że targają nim sprzeczne uczucia. Zamknął oczy, a potem
odsunął się od Erin. - Nie powinienem był tego robić - mruknął.
Rozumiała, że zawiódł się na niej, że był na nią zły. Jego
fascynacja nią minęła. Ale najokropniejsze było dla niej to, że Daniel
żałuje tego, co z nią robił.
- Powinieneś już iść - szepnęła, powstrzymując płacz.
Czuła, że popatrzył na nią, ale nie podnosiła wzroku.
- Śpij, Erin.
Poczekała, aż wyjdzie, a potem ukryła twarz w poduszce i
płakała. Wiedziała, że nie będzie już w stanie spojrzeć na Daniela.
Pozostawało jej tylko jedno - musiała opuścić pałac.
Przez następne dwa dni Daniel unikał Erin. Miał tyle pracy, że nie
było to trudne. Wyrzucał sobie słabość. Nie powinien był kochać się z
nią tamtej nocy, jednak nie zdołał opanować pożądania. Nawet i teraz
walczył z powracającą bez przerwy chęcią zobaczenia jej.
Trzy dni bez Erin to było zbyt długo. Trzeciego dnia rozglądał się
za nią, ale nie zauważył jej ani razu. Podczas wieczornego obiadu,
przy którym załatwiał ważne interesy, od niechcenia spytał o Erin
Anthony'ego
Mullera.
Szef
królewskiej
kancelarii
wzruszył
ramionami.
- Zrezygnowała z pracy. Przedwczoraj.
- Słucham?!
Muller musiał zauważyć niezadowolenie Daniela.
- Przepraszam, sądziłem, że wasza wysokość o tym wie. Panna
Lawrence wyprowadziła się z pałacu i zatrudniła się w jednym z
miejscowych biur turystycznych.
- W biurze turystycznym?! Czy nie przeprowadziła się do ojca?
- Nie. Wynajęła małe mieszkanie na drugim końcu miasta. Firma,
w której się zatrudniła, dobrze prosperuje. Zajmują się cateringiem dla
biznesmenów, przewodnictwem górskim, urządzaniem przyjęć na
plaży.
Daniel poczuł, że krew napływa mu do głowy.
- Przyjęcia dla biznesmenów na plaży?! To mi pachnie usługami
towarzyskimi!
Muller przestąpił z nogi na nogę.
- Z tego, co wiem, ta firma nie prowadzi żadnej nielegalnej
działalności.
Connelly uspokoił się odrobinę.
- Chciałbym, żeby pan zbadał rozkład zajęć panny Lawrence oraz
podał mi jej nowy adres. Proszę zająć się tym natychmiast.
Nie był w stanie przełknąć ani kęsa więcej. Zaraz po zakończeniu
obiadu, który ciągnął się jeszcze godzinę, szef kancelarii przekazał
następcy tronu zamówione informacje. Większość z nich nie podobała
się Danielowi. Tego wieczora Erin prowadziła ognisko na plaży. Myśl
o niej pośród tych wszystkich facetów była dla Daniela nieznośna.
Zastanawiał się, dlaczego nie wróciła do ojca, ale podejrzewał, że
nie rozmawiali już ze sobą. I prawdopodobnie Erin okropnie z tego
powodu cierpiała. Było jasne, że pragnęła bliskiej relacji z ojcem. A
mimo to poddała się uczuciom do Daniela.
Zdawał sobie z tego sprawę. Miał teraz prawdziwy zamęt w
głowie. Erin została wysłana do Stanów Zjednoczonych z zadaniem
prowadzenia z nim fałszywej gry. I prowadziła ją. Ale jednak nie
dokonała tego, co najwyraźniej zlecił jej ojciec. Zastanawiał się, czy
to dlatego nie mieszkała teraz z ojcem.
Ku własnemu zdumieniu czuł, że chce chronić Erin. Pomyślał o
tym, jak się kochali. O jej przerażeniu, gdy kula drasnęła jego czoło.
O głębokim bólu malującym się na jej twarzy, kiedy ją odrzucił. O
tym, z jaką determinacją starała się zrobić wszystko, żeby czuł się w
pałacowych komnatach jak w domu. Chciał, żeby wróciła.
Wydał polecenia Mullerowi. Siedzieli akurat w limuzynie.
- Nie mogę powiedzieć, żeby niezapowiedziane pojawienie się
waszej wysokości na odbywającym się dziś na plaży przyjęciu było
dobrym pomysłem - powiedział otwarcie Muller.
- Dziękuję za szczerą opinię. Czy powiadomiłeś gwardię, gdzie
się udaję?
- Tak. Dowódca gwardii jest nadzwyczaj niezadowolony.
- Przeżyje to.
Anthony westchnął.
- Czy wasza wysokość jest pewien, że chce to zrobić?
- Najzupełniej.
Erin pomyślała, że jeśli będzie musiała tańczyć z jeszcze jednym
mężczyzną, chyba zacznie krzyczeć. Ognisko buzowało, szumiało
morze, kwartet smyczkowy grał żywą ludową melodię. Kwartet
nareszcie zrobił przerwę. Erin zerknęła ukradkiem na zegarek. Jeszcze
czterdzieści pięć minut i będzie mogła wrócić do swojego mieszkania
i paść na łóżko.
Dzień i noc nawiedzały ją myśli o Danielu, ale mimo to poczuła
się wolna, kiedy przeprowadziła się do własnego mieszkanka. Miała
pracę i nie była od nikogo zależna. Znowu zaczęli grać. Do Erin
podszedł kolejny mężczyzna i z uśmiechem zapytał:
- Zatańczy pani?
Powstrzymała westchnienie i pozwoliła złapać się za rękę. Nagle,
w połowie utworu, bawiący się ludzie zaczęli pokazywać na plażę.
Erin obejrzała się przez ramię, ale nie wiedziała, o co chodzi, gdyż
tańczyła akurat odwrócona plecami do wskazywanego kierunku.
Po chwili zobaczyła patrzącego na nią Daniela. Serce jej zadrżało,
pomyliła się i nastąpiła swojemu partnerowi na nogę. Chrząknął,
niezadowolony.
Daniel podszedł i poklepał mężczyznę w ramię. Ten spojrzał na
niego, zirytowany.
- To mój taniec! Czekałem cały wieczór.
Zbliżył się jeden z królewskich gwardzistów.
- Chciałbym przedstawić następcę tronu Altarii.
Oczy tańczącego z Erin biznesmena omal nie wyszły z orbit.
- Następca tronu?! To pan ma zostać królem Altarii?
- Tak. - Daniel wyciągnął rękę. - A pan jak się nazywa?
- Bob Fuller...
- Miło mi cię poznać, Bob. Podoba ci się tutaj?
- Pewnie. Jest super. Ciepło, plaża, kobiety... - Zerknął na Erin.
Uśmiech Daniela stracił szczerość.
- Czy pozwolisz, że dokończę ten taniec?
Fuller spojrzał na Erin.
- Proszę.
Daniel natychmiast objął Erin.
- Co ty tu robisz, u licha?!
- Pracuję. Taniec należy do mojej pracy.
- Czeka na ciebie zajęcie w pałacu.
- Zwolniłam się. - Serce Erin waliło jak młotem.
Connelly wyglądał tak, jakby w myślach liczył do dziesięciu,
żeby nie wybuchnąć gniewem.
- Mówię o pracy na innym stanowisku - powiedział.
- Jakim? Wyprowadzaczki królewskiego psa i nałożnicy?
Przeraziła się własnych słów. Chyba przesadziła.
- Musimy porozmawiać - odpowiedział Daniel. - Jedziesz ze mną.
- Nie mogę. Potrzebuję tej pracy.
- Rezygnujesz z niej.
- Nie wydaje mi się...
- A ja to wiem. - Connelly wziął Erin na ręce i poniósł ją przez
plażę. Wokół rozległy się chichoty.
- Co ty wyprawiasz?! - syknęła, gdy brnął z nią przez piasek w
kierunku czarnej limuzyny.
- Powiem ci, kiedy dojedziemy do pałacu.
Podczas krótkiej jazdy Erin siedziała z założonymi rękami, na
znak buntu. Tym razem Daniel posunął się za daleko. Wiedziała, że
wyrzucą ją za to z pracy, i to była jego wina.
Kiedy limuzyna zatrzymała się, Daniel wysiadł i otworzył drzwi
od strony Erin.
- Chcę wrócić do swojego mieszkania - powiedziała. - Nie masz
prawa trzymać mnie siłą w pałacu.
Daniel sapnął i zaklął pod nosem.
- Skoro robisz trudności... - Po tych słowach zarzucił ją sobie na
ramię.
Erin krew napłynęła do głowy.
- Natychmiast mnie postaw! - syknęła. - Postaw mnie! Przynosisz
wstyd nam obojgu!
- Wcale się nie wstydzę. - Daniel niósł ją przez wielki hol.
- No, postaw mnie... - Erin czuła, że traci panowanie nad sobą. -
Post... - Dostała czkawki. - No i zobacz, co zrobi... - Czknęła znowu.
Daniel opuścił ją niżej i niósł dalej, tylko w mniej nieeleganckiej
pozycji. Popatrzył na nią i powiedział:
- Chcę sprawić, żebyś miała czkawkę do końca życia.
- Co ty wygadujesz?!
- Chcę się z tobą ożenić.
Erin zamrugała oczami, wstrzymując oddech. Serce także prawie
jej zamarło. Tylko czkawka trwała.
- Przecież nie możesz się ze mną ożenić - szepnęła. - Bo mi nie
ufasz.
- Zmieniłem zdanie. Już prawie zmieniłem.
Zagryzła wargi.
- Nie wyobrażam sobie, żebym miała jakikolwiek wpływ na tak
zdecydowanego człowieka jak ty.
- W takim razie musisz zastanowić się nad swoją wyobraźnią.
Erin umilkła, jedynie czkawka jej nie przechodziła. Czuła się,
jakby świat wykonał pół obrotu. Wszystko się zmieniło. Na lepsze.
Patrzyła na Daniela i zastanawiała się, czy można fizycznie znieść
taką eksplozję nadziei i miłości.
- Chcę, żebyś była ze mną cały czas - odezwał się znowu Daniel. -
Niech ci będzie! Sprawię ci nawet pudla.
Dla Erin pudel był w tym momencie ostatnią rzeczą, która
mogłaby jej przyjść do głowy. Daniel spoglądał teraz poważnie.
- Kiedy na ciebie patrzę, chcę rzeczy, których nigdy dotąd nie
pragnąłem - mówił. - Chcę kochać cię i ochraniać do końca życia.
Pragnę mieć z tobą dzieci i wychowywać je. Chcę przeprowadzić
Altarię w nową erę dobrobytu, z tobą przy boku. Ale przede
wszystkim, Erin, chcę przeżywać z tobą każdy dzień mojego życia.
Erin... Powiedz coś!
- Tak! - szepnęła, i w tym samym momencie ofiarowała
Danielowi swoje serce.
Zastanawiała się, jak to się stało, że przez całe życie czuła się jak
tułacz, a teraz odnalazła dom.
- Tak!... - powtórzył Daniel, jakby nie wierzył do końca w jej
wypowiedzianą pod wpływem emocji odpowiedź.
- Tak - powtórzyła z całym przekonaniem. - Wyjdę za ciebie.
Będę stała przy twoim boku. - Uniosła dłoń i dotknęła silnie
zarysowanej szczęki Daniela. - Będę cię kochać. Zawsze! - Nie miała
najmniejszych wątpliwości, że tak się stanie.
EPILOG
Erin i Daniel pobrali się tydzień później na wielkim trawniku
przed pałacem. Królewscy doradcy odradzali tak wielki pośpiech, ale
Connelly uparł się. Długi miesiąc miodowy trzeba było odłożyć do
czasu koronacji, lecz dla Erin nie miało to wielkiego znaczenia.
Wiedziała, że Daniel martwi się trwającym śledztwem w sprawie
śmierci króla Thomasa i księcia Marka i że nie spocznie, dopóki
mordercy nie zostaną wykryci i ukarani.
Pomimo wątpliwości Erin, Daniel chciał, żeby jej ojciec był
obecny podczas ceremonii ślubu i na weselu. Tłumaczył jej, że będzie
miała wówczas poczucie jedności rodziny, którego przez całe życie jej
brakowało. Przez chwilę Erin i jej ojciec spoglądali na siebie dziwnie,
jednak wyczuła, że ojciec pragnie pojednać się z nią tak samo silnie,
jak ona z nim.
Po ślubie i przyjęciu życzeń od gości, które były transmitowane
przez zagraniczne stacje telewizyjne, Erin i Daniel wymknęli się do
Dunemere - położonej na plaży willi Rosemere'ów. Erin wiedziała, że
będą tam jeździć wielokrotnie, w poszukiwaniu prywatności. Willa
cała tonęła w kwiatach przysłanych przez rodzinę Connellych. Młoda
para była bardzo szczęśliwa.
Erin nigdy nie marzyła, że kiedyś poczuje się tak kochana.
Popatrzyła na męża odpoczywającego po miłosnych uniesieniach.
- Kocham cię - powiedział. Widać było w jego oczach, że mówi
prawdę.
- Chce mi się płakać ze szczęścia za każdym razem, kiedy mi to
mówisz.
Daniel uśmiechnął się.
- Czy to lepsze niż czkawka?
Roześmiała się.
- Chyba tak. - Przesunęła palcem po jego szczęce. Pomyślała o
ślubach, które dopiero co sobie złożyli. - Czasami myślę, że nie
rozumiem twojej decyzji. Nie wiem, dlaczego mnie wybrałeś -
powiedziała. - Czemu zechciałeś ożenić się akurat ze mną?
Daniel odwrócił wzrok.
- Od pierwszej chwili, kiedy tylko cię poznałem, czułem, że mogę
ci ufać.
Erin poczuła skurcz w żołądku. Zamknęła oczy. Wciąż ciężko jej
było myśleć o tym, jak głęboko zraniła Daniela.
- Popatrz na mnie - odezwał się, całując ją delikatnie. - Nawet po
tym, kiedy usłyszałem tę waszą straszną rozmowę, twoją i ojca, w
głębi serca czułem, że jednak mogę ci ufać. I było to trafne
przeczucie... Ofiarowałem ci siebie, moje życie, moją przyszłość.
Do oczu Erin napłynęły łzy.
- Czy wiesz, że dzięki tobie stałam się najszczęśliwszą kobietą na
świecie?
- Erin... Ja dopiero zacząłem...