LEANNE BANKS
Niegrzeczna narzeczona
PROLOG
Dziewięcioletnia Maddie Palmer opuściła igłę na płytę i szybko
wdrapała się na wysoki, barowy stołek.
- Raz, dwa, trzy, cztery! - wykrzyknęła, wtórując śpiewającemu
zespołowi.
Jej przyjaciółki, Emily i Jenna Jean, też wskoczyły na stołki i
śpiewały razem z nią. Ponieważ tego dnia padało, Maddie uprosiła
nianię, by pozwoliła im się bawić w suterenie.
Było cudownie, mogły bowiem puszczać muzykę na cały
regulator. Maddie nałożyła na głowę tiarę Emily, złapała rakietkę do
kometki i udawała, że gra na gitarze. Kiedy melodia się skończyła,
Maddie zeskoczyła ze stołka i podbiegła do adapteru.
- Spróbujmy jeszcze raz! - krzyknęła, przytrzymując tiarę. - Jak
będziemy dobre, zagramy na prawdziwej scenie i ludzie będą nam
płacić.
Wystrojona w różowy fartuszek Emily z powątpiewaniem
spojrzała na swoją rakietkę.
- No, nie wiem, Maddie. Chyba nie jestem najlepszą gwiazdą
rocka.
Jenna Jean uderzyła pięścią w swoją rakietę.
- Wątpię, by ktokolwiek chciał nam zapłacić choćby centa. No i
być może będziemy musiały nakarmić tych, którzy jednak przyjdą. A
te wstrętne chłopaki na pewno będą się z nas nabijać. Zresztą rakiety
bardziej przypominają banjo niż elektryczne gitary - dodała,
spoglądając na Maddie.
- Dobrze, możemy dać im mus owocowy i herbatniki - zgodziła
się Maddie. Komentarz o rakietach zignorowała, bo w tej sprawie nie
potrafiła wymyślić niczego sensownego.
Bardziej martwiła się swoim głosem. Panicznie się bała, że w
uszach innych zabrzmi on tak samo źle, jak w jej własnych. Nie miała
jednak odwagi pytać się przyjaciółek o zdanie, więc by zagłuszyć
wszelkie wątpliwości, śpiewała tak głośno, jak tylko umiała.
- Naprawdę chcesz zostać gwiazdą rocka? Moja mama twierdzi,
że oni się w ogóle nie myją. - Emily na samą myśl aż zadrżała.
- Davey Rogers się myje. Wiem, co mówię, bo jestem członkiem
jego fan klubu - oznajmiła z dumą Maddie. Uważała Emily za
dzieciucha, ale lubiła ją. Była bardzo sympatyczna, a poza tym
pozwalała jej nosić swoją tiarę. - Zresztą wcale nie muszę być
gwiazdą rocka. Po prostu chcę być bogata i zwiedzać ciekawe
miejsca. Mieć mnóstwo przygód - przyznała i nagle przypomniała
sobie swoje największe marzenie. - I żeby już nikt nigdy nie zamykał
mnie za karę w domu.
- Gdyby moja mama była taka sama jak twoja, chyba bym
zwariowała - powiedziała Jenna Jean. - Co kilka dni masz karę i nie
wolno ci wychodzić z ogródka. Ale ty chyba rzeczywiście na to
zasługujesz.
Maddie zmarszczyła brwi. Czasami zastanawiała się, co z nią jest
nie tak. Żadna z jej przyjaciółek nie była tak często karana.
- Przecież ja nic takiego strasznego nie robię - pożaliła się, patrząc
na podskakującą na stołku Jennę Jean. Choć wiedziała, że mama nie
pochwalała takich zabaw, nie ośmieliła się zwrócić przyjaciółce
uwagi.
- Masz rację, ale wiesz, na czym polega twój problem?
- No?
- Że zawsze dajesz się złapać.
No, tak. Jenna Jean, starsza od niej o rok, była bardzo sprytna. Z
matematyki dostawała same piątki, podczas gdy Maddie z trudem
zdobywała nędzne trójczyny.
- Chyba o to chodzi - przyznała. - A może ja po prostu jestem zła?
Miała już dość tej rozmowy. Wsparła się pod boki i
zaproponowała dalszą zabawę.
- Wiecie co? Dopóki jesteśmy same, poćwiczmy tę piosenkę
jeszcze raz. Udawajmy, że występujemy w najlepszej sali koncertowej
w mieście.
Znów włączyła płytę i wskoczyła na stołek. Chwyciła rakietę i już
otwierała usta, żeby zacząć śpiewać, kiedy w drzwiach stanęła jej
mama. Maddie zesztywniała.
Kątem oka zauważyła, jak Jenna Jean i Emily szybko zsuwają się
ze stołków. Ona jednak nie była w stanie się poruszyć. Znów została
przyłapana.
- Moja droga - zwróciła się do niej matka, a ten wstęp zawsze
zwiastował znienawidzoną karę. - Co ty robisz na tym stołku?
Mówiłam ci setki razy, żebyś na niego nie wchodziła. A co by było,
gdyby tobie albo twoim przyjaciółkom coś się stało? - Pani Palmer
pogroziła córce palcem i dalej ciągnęła swoją przemowę.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Maddie wyglądała przez okno swego auta. Ze wszystkich stron
rozciągał się ten sam widok. Samochody. Stojące samochody.
Stała w korku na autostradzie numer 81. Znowu została złapana.
Takie rzeczy w Roanoke w stanie Wirginia nigdy się nie zdarzały.
Okolica była zbyt słabo zaludniona. Jednak tym razem, jak mówiły
radiowe komunikaty, gdzieś na środkowym pasie autostrady pojawiła
się dziura i stąd te zatory. Opóźnienia mogą sięgać nawet dwóch
godzin.
Wszystko byłoby w porządku, gdyby poruszała się prawym
pasem, bo wtedy mogłaby zjechać gdzieś w bok. Ona jednak była
właśnie na pasie środkowym. Nie, nie spieszyła się do swojej pracy w
biurze podróży. Wzięła wolny dzień. Nie była też umówiona na
kolację. Od prawie dziewięciu miesięcy z nikim się nie umawiała.
Jej problemem były rytmiczne skurcze w krzyżu i dole brzucha.
Jeszcze nie ból, ale niewiele brakowało. Co pięć minut. I nie było to
coś, co mogło za chwilę minąć. Maddie po prostu zaczynała rodzić. W
środku jedynego korka w historii Roanoke. W deszczu. Bez telefonu
komórkowego.
W brzuchu jej burczało, więc po raz setny pożałowała, że nie ma
przy sobie choćby herbatników. Kiedy poczuła kolejny skurcz,
zastosowała odpowiednie oddychanie. Wyobraziła sobie Hawaje,
cudowną wodę, palmy, tęcze. Gdyby była na Hawajach, na pewno
sączyłaby jakiegoś drinka. Ależ by jej to dobrze zrobiło.
Zaczynał ją ogarniać strach. Wcale nie miała ochoty urodzić
swego dziecka na środku autostrady. Włączyła wycieraczki i
wypatrywała policyjnego radiowozu. Po raz pierwszy w życiu widok
policjanta szczerze by ją ucieszył. Nic z tego!
Powoli wpadała w rozpacz. Może powinna wysiąść i pójść
piechotą. Przypomniała sobie jednak, że instruktorka ze szkoły
rodzenia mówiła, iż chodzenie przyspiesza poród. Co będzie, jeśli nie
znajdzie nikogo, kto mógłby ją podwieźć do szpitala?
Przez zalaną deszczem szybę dojrzała furgonetkę z przykrytym
folią motocyklem na skrzyni. Natychmiast wpadł jej do głowy szalony
pomysł. Ale czy naprawdę bardziej szalony niż samotny poród we
własnym aucie?
Z trudem wysiadła z samochodu i w strugach deszczu, prawie po
omacku, dotarła do okna furgonetki. Zapukała w zamgloną szybę.
Siedzący za kierownicą mężczyzna spojrzał w jej stronę. Maddie
uśmiechnęła się. Nie odwzajemnił jej uśmiechu.
Maddie westchnęła i gestem poprosiła, by opuścił szybę.
- Tak? - spytał głosem, który przyprawił ją o drżenie.
Jego radio grało heavy metal. Wydawało jej się, że mężczyzna nie
jest sam, ale w ciemnościach nie była tego pewna. Choć siedział,
widać było, że jest potężny i groźny. Jego oczy były stalowoszare,
twarz kwadratowa, o ostrych rysach.
Jenna Jean, jej najbliższa przyjaciółka, zawsze mówiła, że Maddie
zbyt pochopnie wyrabia sobie opinię o ludziach, ale ten akurat
mężczyzna naprawdę nie wyglądał na łagodnego. I chyba nie miał też
poczucia humoru. W innej sytuacji na pewno obróciłaby się na pięcie i
wróciła do swego auta. Teraz jednak, bardziej niż poczucie humoru
tego człowieka, potrzebny jej był jego motocykl.
- Chcia... Oj! - Kiedy poczuła kolejny skurcz, zamilkła na
moment. - Chwileczkę - szepnęła.
Wdech. Wydech. Wdech.
- Co się, do... - Mężczyzna był wyraźnie zaniepokojony.
Maddie udało się jakoś zebrać w garść.
- Czy ten motor, który ma pan na skrzyni, jest na chodzie?
- Tak, ale...
- Wiem, że to głupia prośba. - Mówiła najszybciej, jak mogła,
czuła bowiem zbliżający się kolejny i skurcz. - Ale właśnie rodzę i
muszę dostać się do szpitala, zanim...
Poczuła spływające po nogach ciepło. Zerknęła na swoje
zmoczone tenisówki.
- O cholera!
- Co cholera?
- Wody mi odeszły - powiedziała i spojrzała nieznajomemu prosto
w oczy.
Właściwie nie wyglądał tak źle. Kiedy indziej, bez tego brzucha,
mogłaby się nim zainteresować. Nie! Co za myśli! W takiej sytuacji?
- Czy mogłabym pożyczyć pana motor?
Ktoś siedzący wewnątrz furgonetki ściszył radio.
- Tato, kto to? No tak, ta pani jest w ciąży - skomentował też
męski, choć zdecydowanie młodszy głos.
Nie reagując na pytania syna, mężczyzna błyskawicznie wysiadł z
auta i groźnie spojrzał na Maddie.
- Czy na pewno dobrze panią zrozumiałem? Chce pani, żebym
zawiózł panią na motorze do szpitala?
Maddie skinęła głową i obronnym gestem zasłoniła brzuch.
- Raczej nie mam wyboru. Nie chcę urodzić na środku autostrady.
Przestraszyła się, kiedy mężczyzna nie od razu zareagował na jej
słowa. Co będzie, jeśli on nie zechce jej pomóc?
- Niech pan posłucha. Nie mam wiele, ale oddam panu wszystko.
Mężczyzna pokręcił głową.
- Pracuję w biurze podróży - ciągnęła zdesperowana Maddie. -
Mogłabym panu załatwić darmową wycieczkę. Umiem też gotować.
Będę panu przez rok raz w tygodniu gotować kolację, jeśli tylko...
Kolejny skurcz kazał jej przerwać tyradę. Zgięła się wpół i
usłyszała, że mężczyzna wydaje synowi jakieś polecenia. Kiedy ból
minął, motor stał już na jezdni, a za kierownicą półciężarówki siedział
chłopak.
- Proszę pani - zaczął niepewnym głosem mężczyzna.
- Jestem Maddie Palmer. Proszę mi mówić Maddie.
Wyciągnęła ku niemu rękę, która natychmiast utonęła w jego
ogromnej dłoni.
- Joshua Blackwell. Po prostu Joshua. Dasz radę wsiąść? - spytał z
wyraźną troską.
- Tak, oczywiście. Dziękuję.
- Dziękować będziesz dopiero w szpitalu - mruknął, włożył jej na
głowę kask i wsiadł na motor.
Maddie z niepokojem spojrzała na motocykl. Ten, kto go
projektował, na pewno nie myślał o ciężarnych kobietach. Jakoś
jednak udało jej się wsiąść. I nawet objąć Joshuę w pasie.
- Siedzisz?
- Tak - szepnęła, walcząc z kolejnym skurczem.
- Co ile masz te bóle?
- Niecałe cztery minuty - wyjąkała.
- Kapitalnie! Najważniejsze, żebyś mocno się mnie trzymała.
Będę jechał najszybciej, jak się da. Kiedy znów poczujesz skurcz,
ściśnij mnie, kopnij albo krzyknij. W każdym razie jakoś daj mi znać.
Jej opinia o tym mężczyźnie była coraz lepsza. Był silny.
Praktyczny. A przede wszystkim chciał jej pomóc.
- Dobra.
- No to ruszamy.
Do szpitala dojechali w siedemnaście minut i trzydzieści dwie
sekundy. Joshua przez cały czas liczył czas. Dla Maddie było to chyba
najgorsze siedemnaście minut życia. Blada i spocona, kilka razy omal
nie spadła z motoru. Sanitariusze z izby przyjęć natychmiast posadzili
ją na wózku i szybko zawieźli na porodówkę.
Joshui kazali iść za sobą. Zazwyczaj nie dawał sobą dyrygować,
tym razem jednak posłusznie pomaszerował za nimi. Umył się, włożył
sterylny fartuch i wszedł do sali porodowej.
- Cześć - powitała go z ulgą Maddie. - Okazało się, że mój
położnik nie zdąży na czas.
-A twój mąż?
- Nie mam męża - odparła i spuściła wzrok.
Joshua spojrzał na nią uważnie. Blada, w brzydkiej, szpitalnej
koszuli, wyglądała bardzo młodo. Nawet z tym ogromnym brzuchem
była drobna i delikatna. Miała spory biust i zgrabne nogi. Ze
zdziwieniem poczuł, że powinien, że chce się nią opiekować.
- Nie musisz ze mną zostawać - powiedziała.
Kiedy kolejny skurcz wykrzywił bólem jej twarz, Joshua zaklął
pod nosem. Maddie zamknęła oczy oddychała głęboko.
- Muszę przeć. Biegnij po sio... Nie! - Powstrzymała go w
ostatniej chwili. - Zostań.
Joshua mocno uścisnął wyciągniętą ku niemu rękę.
- Oddychaj - poradził, przypominając sobie narodziny swojego
syna. Choć od tamtej pory minęło szesnaście lat, coś jeszcze pamiętał.
- Oddychaj.
I, o dziwo, Maddie kilka razy głęboko odetchnęła. Gdy ból minął,
próbował puścić jej dłoń, ale Maddie mu na to nie pozwoliła. Patrzyła
na niego rozszerzonymi ze strachu oczami. Joshua miał wrażenie, że
jego serce zalewa fala dziwnego, dawno zapomnianego ciepła.
- Za moment wracam. Naprawdę.
Dostrzegł w spojrzeniu Maddie, że mu uwierzyła. I zaufała. Nie
chciał teraz się nad tym zastanawiać. W tej chwili najważniejsze było
dziecko.
Tak jak obiecał, za chwilę był znów przy niej. Zjawiła się też
pielęgniarka. Zbadała Maddie, a potem wszystko potoczyło się
błyskawicznie.
- Niech pani teraz nie prze, bo dziecko rozerwie pani krocze.
Poszukam lekarza.
- Czemu go tu jeszcze nie ma? - oburzyła się Maddie. - Założę się,
że pije kawę i zajada się pączkami. Na mężczyzn nigdy nie można
liczyć.
Mówiła bardziej do siebie niż do kogokolwiek. Kiedy chwycił ją
kolejny skurcz, skrzywiła się i zaczęła przeklinać całą ludzkość.
- Kto by pomyślał, że jedna mała dziurka w prezerwatywie... -
Zamilkła na moment i pociągnęła nosem. - Że będzie z tego tyle bólu -
dokończyła szybko. Nie, nie wolno o tym myśleć. Wyobraź sobie coś
przyjemnego. Morze, słońce, plaża. Gdzie jest ten cholerny lekarz?!
Joshua ujął ją za rękę i nie puścił nawet wtedy, kiedy Maddie
wbiła się paznokciami w jego dłoń. Wreszcie zjawił się lekarz i po
dwudziestu trzech minutach na świat przyszedł duży, zdrowy
chłopiec. Pielęgniarka od razu położyła go na piersi Maddie.
- Jesteś piękny - wyjąkała młoda mama. - Piękny. Ale się
spieszyłeś.
Chwila była tak intymna, że Joshua uznał, iż powinien wyjść.
Maddie od razu to wyczuła.
- Piękny, prawda? - szepnęła i uśmiechnęła się do niego przez łzy.
Joshua spojrzał na dziecko i też spróbował się uśmiechnąć.
- Rzeczywiście jest interesujący - przyznał.
- Chcesz go potrzymać?
Zaskoczony Joshua wahał się.
- Nie bój się. - Maddie wyciągnęła w jego stronę zawiniątko.
Ostrożnie wziął niemowlę w ramiona. Było takie maleńkie i
kruche, a równocześnie tak pełne życia. Patrzył na tę wymachującą
piąstkami ludzką istotkę i myślał o Patricku. Bardzo starał się zastąpić
mu nieobecną matkę, ale przez te długie lata coś w nim umarło.
Wiedział, że syn potrzebuje od niego czegoś, czego on nie jest w
stanie mu dać. Uczucie, jakie go teraz ogarnęło, było tak zaskakujące,
że nie bardzo wiedział, co zrobić.
Nagle do sali weszła pielęgniarka.
- Pani Palmer, osoby, które kazała pani zawiadomić, właśnie
przyszły i bardzo chcą panią zobaczyć. Pan Benjamin Palmer...
- Mój brat - dokończyła Maddie. - A ta druga osoba to na pewno
Jenna Jean.
- Pani Jenna Anderson - potwierdziła pielęgniarka.
- Proszę im powiedzieć, że przyjmę ich za kilka minut i . . . - W
oczach Maddie pojawiły się figlarne iskierki. - Niech im pani powie,
że urodziłam pięcioraczki.
Siostra ze zdumieniem spojrzała na niemowlę w ramionach
Joshui.
- Słucham?
- Tak tylko żartowałam - odparła Maddie. - Zgodzili się zostać
chrzestnymi. - Młoda matka parsknęła śmiechem i czule popatrzyła na
Joshuę i maleństwo.
- Założę się, że wstając dziś rano, nie miałeś pojęcia, że
wyciągniesz jakąś ciężarną ze środka korka i w dodatku będziesz
towarzyszył przy narodzinach nowego obywatela.
- Rzeczywiście - odparł Joshua.
Miał wrażenie, że w małym palcu Maddie jest więcej życia niż w
całym jego ciele. Poczuł lekkie ukłucie zazdrości i ... coś jeszcze. Coś
nowego i niepokojącego.
- Proszę - mruknął i oddał jej synka.
Gestem dłoni kazała mu się nachylić. Kiedy to zrobił,
najzwyczajniej w świecie pocałowała go prawie w same usta.
- Dziękuję. Zachowałeś się jak prawdziwy bohater.
Zaskoczony Joshua przez chwilę patrzył w jej oczy, potem
gwałtownie zamrugał powiekami i odchrząknął.
- Nie ma sprawy - bąknął. - Muszę już iść. Uważaj na małego. I
na siebie też.
Czuł, że tymi słowami żegna Maddie Palmer na zawsze.
Joshui od lat nic się nie śniło, więc nie przypuszczał, by tej nocy
miało być inaczej. Leżąc w łóżku, wsłuchiwał się w ciszę swego
domu. Myślał o czekających go nazajutrz obowiązkach. I o Patricku,
od którego z każdym dniem coraz bardziej się oddalał.
Nie, nie marzył o niczym. Po prostu od śmierci Gail żył z dnia na
dzień. W życiu samotnego ojca jest miejsce wyłącznie na pracę i
obowiązki.
ROZDZIAŁ DRUGI
Wczesnym wieczorem w domu Blackwella na ranczu panowała
cisza. Słychać było tylko szelest gazety przerzucanej przez Joshuę,
skrzypienie pióra odrabiającego lekcje Patricka i głośny oddech
leżącego przy drzwiach owczarka niemieckiego, Majora.
Joshua przywykł do ciszy. Gdyby pozwolił sobie na chwilę
zastanowienia, uczucie, jakie się z nią wiązało, nazwałby pustką. Ale
był człowiekiem bardzo zajętym, miał liczne obowiązki związane z
zarządzaniem stadniną i opieką nad nastoletnim synem. Nie starczało
mu czasu na rozmyślania o tym, co powinien zmienić w swoim życiu.
W zamyśleniu podniósł oczy znad gazety i spojrzał na Patricka.
Był pewien, że syn uważa go za mężczyznę surowego, bez poczucia
humoru, zimnego. Czyżby rzeczywiście taki był? Ze wzruszeniem
ramion odrzucił te bezproduktywne myśli i wrócił do czytania.
Zlekceważył powiększający się między nim a synem dystans. Jednak
cisza, wszechobecna i dręcząca, pozostała.
Leżący przy drzwiach Major warknął zaniepokojony.
- Leżeć - nakazał psu Joshua.
Pies posłuchał go, ale tylko na kilka sekund. Potem podniósł się i
znów warknął. Patrick przerwał pisanie.
- O co mu chodzi?
Joshua wzruszył ramionami i wstał, by wypuścić psa. Kiedy tylko
otworzył drzwi, usłyszał stłumiony odgłos silnika. W ciemnościach
dojrzał zbliżający się ku domowi samochód, który wydał mu się
znajomy.
Kiedy auto zaparkowało na podjeździe, ktoś otworzył drzwiczki i
do wściekłego jazgotu Majora dołączył się niemowlęcy płacz.
- Co...? - zaczął Patrick, który też wyszedł sprawdzić, co się
dzieje.
Obaj Blackwellowie patrzyli ze zdumieniem, jak Maddie Palmer
wsadza synka do nosidełka, bierze w ręce dwa koszyki i omijając
Majora, wchodzi po schodkach.
- Cześć - powitała ich wesoło. - Pamiętasz mnie? - zwróciła się do
Joshui. - Sześć tygodni temu podwiozłeś mnie do szpitala i
asystowałeś przy porodzie mojego synka. Obiecałam, że przez rok raz
w tygodniu będę cię karmić, staram się więc dotrzymać obietnicy.
Właśnie przywiozłam pierwszy posiłek.
- Co takiego? - Joshua wpatrywał się w nią z niedowierzaniem.
Jak mogła myśleć, że o niej zapomniał? Nie co dzień podwoził do
szpitala rodzące kobiety.
- Jedzenie - rzekł wyraźnie uradowany Patrick. - Przywiozła ci
jedzenie, tato.
- Wcale nie musiała.
- Ale przywiozłam. - Maddie wzruszyła ramionami.
Kiedy mały zaczął płakać, Joshua i Patrick wzięli koszyki.
- Naprawdę nie musiałaś... - zaczął znów Joshua.
- O kurczę, jest nawet pasztet! - wrzasnął Patrick, jakby od lat nic
nie jadł.
- Wejdź - rzekł pospiesznie Joshua, bo dziecko płakało coraz
głośniej.
- Nie miałam pojęcia, że tak długo będę musiała cię szukać -
mówiła Maddie, idąc za Joshua w stronę kanapy. - Potem jeszcze się
zgubiłam i musiałam spytać jednego z twoich sąsiadów o drogę. Pana
Crocketta. Niezbyt sympatyczny, prawda?
- Podjechałaś do domu Otisa Crocketta? - Patrick z trudem
oderwał się od jedzenia. - Przywitał cię strzelbą?
- Nie wycelował jej we mnie - odparła Maddie, wyjmując synka z
nosidełka. - Ale przez cały czas miał ją na ramieniu. I nie był
szczególnie uprzejmy. Powiedziałam mu, że nie podoba mi się jego
zachowanie.
- Nigdy więcej tego nie rób. - Joshua był szczerze zaniepokojony.
- Crockett był już w więzieniu za...
Zamilkł, bo zauważył, że Maddie wyciąga koszulę ze spodni. Ją z
kolei powstrzymała jego mina.
- Zajączek już dawno powinien być nakarmiony wyjaśniła. -
Jesteś dorosły, więc to dla ciebie na pewno nic nowego, ale...
- Do kuchni, Patrick! - rozkazał Joshua.
- Tato, przecież to coś zupełnie normalnego - próbował
protestować chłopak.
- Mnie nie nabierzesz. Ja też kiedyś miałem szesnaście lat.
Joshua zaklął pod nosem i kazał synowi usiąść tyłem do karmiącej
Maddie. Zaczynał rozumieć, czemu większości huraganów nadaje się
żeńskie imiona. Maddie zaledwie przed dwiema minutami zjawiła się
w jego domu, a już przewróciła go do góry nogami.
Wyjął z koszyków naczynia i podał synowi jedzenie. W pokoju
panowała cisza, co oznaczało, że Zajączek je, a piersi Maddie są
nagie. No i co z tego! Przecież, jak zauważył Patrick, to coś zupełnie
naturalnego.
Tyle tylko, że już tak dawno w jego domu nie było kobiety, w
dodatku z obnażonym biustem. Joshua odsunął od siebie obraz
półnagiej Maddie i skoncentrował się na jedzeniu. Było zdecydowanie
lepsze niż jajecznica, którą zaplanował na kolację.
- Pycha! - mruknął Patrick, sięgając po kolejny kawałek
pieczonego kurczaka.
- To się ciesz. Nieprędko znów zjesz coś takiego - zauważył
chłodno Joshua.
- Za tydzień - odezwała się za jego plecami Maddie.
Joshua odwrócił się i uniósł brwi. Zdążył jeszcze zauważyć, że
piersi Maddie są znów zasłonięte.
- Za tydzień?
- Tak - uśmiechnęła się Maddie. Delikatnie poklepywała plecki
trzymanego w objęciach synka. - Obiecałam ci jeden posiłek
tygodniowo. Przez rok.
- Nie ma mowy - oburzył się Joshua. - To bardzo miło, że dziś nas
nakarmiłaś, ale powiedzmy, że w ten sposób już wyrównaliśmy nasze
rachunki - rzekł, ignorując protesty Patricka. - To bez sensu, żebyś co
tydzień przywoziła nam jedzenie.
Maddie uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- To, że zawiozłeś motorem ciężarną kobietę do szpitala i zostałeś
z nią do końca porodu, też było bez sensu, prawda?
- Ja...
- Racja - wtrącił się Patrick.
- Wcale...
- Muszę już iść - przerwała mu Maddie, zbierając koszyki i puste
naczynia. - Hej, Zajączku, przecież prosiłam, żebyś nie zasypiał. -
Mały ani drgnął. - Ach, ci mężczyźni!
- Czy on naprawdę nazywa się Zajączek? - poważnie zaniepokoił
się Patrick.
- Nie, ależ skąd! Ma na imię Dawid. Zwyczajne, normalne imię,
które ma wynagrodzić mu fakt, że wychowuje go niezbyt normalna
matka. I w dodatku samotna - dodała ze smutkiem, bo przecież
zdawała sobie sprawę, że nie będzie jej łatwo.
Sprawiała wrażenie osoby swobodnej, wesołej i beztroskiej,
takiej, którą każdy mężczyzna chętnie widziałby w swoim łóżku. Z
szopą płomiennorudych włosów i brązowymi oczami, wyraźnie
pogodzona własną seksualnością, zupełnie nie pasowała do cichego,
uporządkowanego świata Joshui.
- No to idę! Czy, oprócz wątróbki, jest coś, czego nie lubicie? -
spytała już przy drzwiach.
- Przecież... - jeszcze raz próbował protestować Joshua.
- A więc do zobaczenia za tydzień. Dzięki, Patrick - dodała, już
stojąc na ganku.
- Dziękuję pani.
- Mów do mnie Maddie. Tak jest dużo prościej.
Joshua czuł, że sytuacja wymyka mu się spod kontroli.
- Daj mi to - rzekł, wziął od niej koszyk i sam zaniósł go do auta.
Padał lekki deszcz, więc Maddie szybko umieściła małego w
foteliku.
- Maddie - zaczął Joshua. - To bardzo miło z twojej strony, że
przywiozłaś nam kolację, ale...
- To ty byłeś bardzo miły.
Nie przyzwyczajony, by ktokolwiek mu przerywał, a już
zwłaszcza tak atrakcyjna kobieta, Joshua na moment zgubił wątek. Na
szczęście szybko wziął się w garść.
- Naprawdę nie musisz nas karmić co tydzień. To niepotrzebne,
niepraktyczne i nierozsądne.
Kiedy Maddie parsknęła śmiechem, jakiś dziwny dreszcz
przeszedł mu po plecach.
- Niepraktyczne, nierozsądne - powtórzyła. - Na szczęście jest
jeszcze w życiu miejsce na rzeczy nierozsądne i niepraktyczne. A jeśli
chodzi o to, czy niepotrzebne, to pozwolisz, że zachowam moje zdanie
na ten temat.
Maddie potrząsnęła głową i nachyliła się ku niemu. Na pewno nie
było to zaproszenie. Wiedział, że tak po prostu się zachowuje, jednak
tak bardzo zapragnął jej dotknąć, że tylko całą siłą woli udało mu się
nad tym zapanować.
- Nieczęsto ratuje mi życie poważny, odpowiedzialny i
konserwatywny farmer. Właściwie to nikt jeszcze nigdy mnie nie
ratował. Chcę ci jakoś podziękować. Więc bądź tak miły i jedz z
apetytem. Dobrze?
Joshua zdobył się tylko na głębokie westchnienie.
- Potraktuję to jako wyrażenie zgody - uśmiechnęła się Maddie. -
Dobranoc.
- Dobranoc.
Silnik jej auta pracował tak głośno, że Joshua nie słyszał
własnych myśli. Major znów szczekał, z oddali słychać było rżenie
koni, ptaki świergotały z oburzeniem. Nawet zwierzęta zareagowały
na jej obecność. Tak, wobec Maddie Palmer nikt nie mógł pozostać
obojętny.
W połowie wąskiej, krętej i błotnistej drogi auto Maddie
niebezpiecznie przechyliło się na bok. Ani przez moment nie miała
wątpliwości, co się stało. Złapała gumę. I to w nasilającym się
deszczu. Na szczęście miała zapasowe koło, a mały spał spokojnie.
Poprzednio, kiedy przedziurawiła oponę, zablokowała drogę
konduktowi pogrzebowemu, a Dawid wrzeszczał jak opętany.
Otworzyła drzwi i wdepnęła wprost w kałużę.
- Traktuj to jak jeszcze jedną przygodę. Pamiętaj, że cierpienie
uszlachetnia - wyrecytowała pod nosem.
Przez ostatnie dziesięć lat swego życia wielokrotnie powtarzała
sobie te słowa z nadzieją, że któregoś dnia naprawdę w nie uwierzy.
W strugach deszczu i w ciemnościach obeszła auto i wpadła na...
Joshuę.
- Założę się, iż myślałeś, że już masz mnie z głowy - powiedziała
z nieśmiałym uśmiechem. - Słyszałeś chyba o rzepie i psim ogonie.
Jak się już przyczepi, to trudno się go pozbyć. Ale możesz spokojnie
wracać do domu. Jestem specjalistką od zmieniania kół.
Maddie otworzyła bagażnik, ale to Joshua wyjął z niego zapasowe
koło i lewarek.
- Posłuchaj! - zdenerwowała się Maddie. - Pada deszcz, jest
późno, nie chcę, żebyś...
- Lepiej wsiądź do środka, bo całkiem przemokniesz - przerwał jej
Joshua. - Za minutę będzie gotowe - dodał, kucając przy kole.
Maddie, nie przyzwyczajona, by ktoś tak się o nią troszczył, była
wyraźnie zakłopotana.
- Jesteś naprawdę bardzo uprzejmy, ale sama mogę to zrobić. Nie
musisz.
Joshua uniósł głowę i spojrzał na nią z rozbawieniem.
- Mówisz zupełnie tak samo, jak ja parę minut temu.
Maddie zamilkła. Spokojni, cisi mężczyźni nigdy się jej nie
podobali. Wolała rozmownych, bo nie musiała zastanawiać się, co tak
naprawdę chodzi im po głowie.
A Joshua? Konkretny, zdecydowany, milczący. Przydałby mu się
ktoś, przy kim mógłby się trochę odprężyć. Ciekawe, jak wygląda
jego życie seksualne? Kiedy ostatnio ktoś go całował?
Podekscytowana tą myślą, natychmiast jednak usłyszała w swej
głowie ostrzegawczy dzwonek. W dotychczasowym życiu zbyt często
dawała się ponieść podobnym emocjom.
Spojrzała na mocującego się z kołem Joshuę i pożałowała, że nie
ma parasola. Wilgotna od deszczu koszula podkreślała kształty jego
szerokich ramion. Musiałaby być ślepa, żeby nie zauważyć siły jego
ciała. Ale pociągał ją nie tylko fizycznie. W tym mężczyźnie, którego
życie z pewnością nie głaskało po głowie, było coś bardzo
uwodzicielskiego.
Czuła, że to ktoś, na kim można polegać. Zaskoczyły ją te
rozmyślania, bo chyba po raz pierwszy uznała tę cechę za szalenie
pociągającą. Przypisała to swoim hormonom, które po prostu jeszcze
nie wróciły po ciąży do równowagi.
- Twój syn to fajny chłopak - powiedziała, żeby przerwać ciszę i
odpędzić od siebie niepokojące myśli.- Musisz być z niego dumny.
- Owszem - mruknął pochłonięty pracą Joshua.
- Lata już za dziewczynami?
- Jeśli nawet, to bardzo się z tym kryje.
Jego głos był niski, głęboki i bardzo męski. Aż chciało się go
słuchać. Bez względu na treść wypowiadanych słów.
- Woli książki, tak?
- Może. Nie zastanawiałem się nad tym.
- Wykapany tatuś, co?
- Powinnaś zostać w aucie. Jesteś cała przemoczona.
Maddie spojrzała na swoją mokrą koszulę.
- Ty też.
Joshua schował koło i lewarek do bagażnika.
- Myślałem, że kobiety nie lubią moknąć.
- To zależy od okoliczności. W basenie albo pod prysznicem nie
jest tak źle. Stanie w deszczu w kolejce po bilety na koncert też można
wytrzymać.
Kiedy na nią spojrzał, gotowa była przysiąc, że w kąciku jego ust
dostrzegła nikły uśmiech.
- A z powodu przebitej opony?
Widząc jego mokre włosy, myślała tylko o tym, że Joshua tak
samo musi wyglądać po porannym prysznicu.
- Z powodu przebitej opony? - powtórzyła. - To zależy, czy
wyniknie z tego jakaś przygoda.
- Przygoda na środku polnej drogi?
- Czasami, kiedy los nie zsyła żadnych przygód, trzeba mu trochę
pomóc - westchnęła. - Zastanawiam się, jak mogłabym ci się
odwdzięczyć. Co powiesz na częstsze kolacje?
Widząc przerażenie w jego oczach, wybuchnęła śmiechem.
- Boisz się rzepa? Może wolisz nałożyć to koło z przebitą oponą z
powrotem?
- Nie - odparł szybko.
- Ale pomyślałeś o tym, co?
- A nie wystarczy zwyczajne „dziękuję"?
Ten facet naprawdę wygląda na kogoś, komu pocałunek dobrze
by zrobił. Maddie skinęła głową, stanęła na palcach i ... pocałowała
Joshuę Blackwella prosto w usta.
- Dziękuję.
Tak, Joshua naprawdę tego potrzebował. Jego wargi nie pozostały
obojętne na dotyk jej ust.
ROZDZIAŁ TRZECI
Joshua jeszcze długo stał w deszczu, po ciemku i w błocie. Już
nawet nie słyszał warkotu silnika samochodu Maddie. Stał tak jak
idiota.
W końcu zaklął pod nosem i powlókł się z powrotem do domu. Ze
sposobu, w jaki zareagował, można by wnioskować, że nigdy nie
dotykał kobiety i jeszcze nigdy się nie całował.
Choć może rzeczywiście nie był w tych sprawach szczególnie
doświadczony, to instynkt miał bez wątpienia rozwinięty zupełnie
prawidłowo. Dlatego wiedział, że Maddie Palmer oznacza kłopoty.
Swobodna, otwarta, szczera, była jednak w pewien sposób
podobna do niego. Przede wszystkim - odpowiedzialna. Choć
nadrabiała miną, Joshua wiedział, że perspektywa samotnego
wychowywania dziecka przeraża ją tak samo, jak kiedyś jego. Jest
ładna, przyjemnie pachnie, ale stanowi zagrożenie dla jego
uporządkowanego, monotonnego życia.
Kiedy Maddie zajechała przed dom, dochodziła dziesiąta. W
brzuchu jej burczało, a Dawid też już nie spał. Szybko weszła do
kuchni, włożyła małego do kojca i ledwo zdążyła posmarować
musztardą dwie kromki chleba, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Mały
od razu zaczął płakać.
- Gdzie byłaś? - spytał od progu Ben i wyjął jej z ręki kanapkę. -
Zaglądałem już dwa razy. Zaczynałem się niepokoić, czy coś ci się nie
stało. - Kiedy ugryzł kawałek chleba, skrzywił się. - Co to jest?
Maddie wciąż nie mogła się przyzwyczaić, że jej młodszy brat co
wieczór sprawdza, czy wszystko u niej w porządku.
- Na razie to zaledwie chleb z musztardą. Gdybyś poczekał, stałby
się kanapką z szynką. Zresztą i tak przeznaczona była dla mnie -
dodała, wyjmując bratu chleb z rąk. - Mógłbyś chwilę potrzymać
Dawida? Ja za chwilę skończę.
- Dobra - uśmiechnął się Ben. - Ale jak tylko znów zacznie mi
ssać palec, oddaję ci go natychmiast.
- Wiesz, braciszku, życie to bardzo ulotna rzecz. - Maddie starała
się nadać swemu głosowi jak najpoważniejsze brzmienie. - Jesteś
chrzestnym ojcem Dawida, więc gdyby coś mi się stało, miałbyś przez
cały czas do czynienia z jego ssaniem, pluciem, wymiotowaniem i
podobnymi przyjemnościami.
Ben, równie poważny, wzniósł oczy do nieba.
- Wiem. To właśnie dlatego tak się troszczę, czy wszystko u
ciebie jest w porządku.
- Naprawdę? A już myślałam, że to dlatego, że mnie kochasz i
uwielbiasz - zaśmiała się Maddie pocałowała brata w policzek.
- Wiesz, lepiej mi daj małego. Z nim łatwiej sobie poradzę niż z
tobą.
Maddie zabrała się do robienia kanapki, a Ben usiadł z Dawidem
na kanapie i opowiadał mu o kometach. Ten silny, bezkompromisowy
mężczyzna, i włosami do ramion i kolczykiem w uchu, poruszający
się wyłącznie warczącym harleyem, był znakomitą nianią.
Z gotową kanapką i szklanką mleka Maddie w końcu też usiadła
na kanapie. Miała zamiar jeść równocześnie karmić małego.
- Daj mi go.
- Jedz i nie przeszkadzaj nam. Odbywamy właśnie męską
rozmowę.
- Dobra, dzięki.
- Nie powiedziałaś mi jeszcze, czemu tak późno dziś wróciłaś?
Kiedy mały zaczął płakać, Ben wstał i zaczął spacerować po
pokoju.
- Dziesiąta to późno?
- Dla ciebie tak. Odkąd pojawił się na tym świecie nasz maluch,
nigdy nie wracałaś do domu później niż o ósmej. O, nie, mowy nie
ma! - rzekł, kiedy Dawid wpił się ustami w jego ramię. - Bierz go
sobie. - Szybko podał siostrze małego.
Maddie parsknęła śmiechem i dyskretnie odpięła bluzkę, gotowa
do karmienia.
- Zawiozłam jedzenie Joshui Blackwellowi i jego synowi.
Ben spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Pojechałaś aż za miasto? Tym twoim wrakiem?
- To bardzo porządne auto! - oburzyła się Maddie.
- I nie zabłądziłaś?
- Tego nie powiedziałam. Zgubiłam się, ale w końcu jakoś
znalazłam ich dom. Poczekałam, aż zjedzą, i wróciłam. Tylko jeszcze
Joshua musiał mi zmienić koło. - A ja go pocałowałam, dodała w
duchu. Brat nie musiał wiedzieć o takim drobiazgu, zwłaszcza że był
to jednorazowy incydent.
- Chyba nie zamierzasz tam jeździć co tydzień, prawda? To
nawet, jak dla ciebie, byłaby przesada.
- Wcale nie. Ten człowiek mi pomógł w bardzo trudnej sytuacji...
Chcę mu się jakoś odwdzięczyć.
Nawet jeśli doprowadza to biednego Joshuę do szaleństwa?
Maddie wyobraziła sobie jego minę. Ciekawe, czy w duchu szeptał
jakieś zaklęcia, mające ochronić go przed nią?
- Nigdy w życiu nie spotkałem większego uparciucha - rzekł Ben.
- Tobie też nic nie brakuje. - Maddie spojrzała znacząco na
przedstawiający pytona tatuaż na ramieniu brata. Odstraszył już
niejednego potencjalnego pracodawcę.
- Owszem, ale to nie to samo - mruknął Ben.
Maddie czule uśmiechnęła się do brata. Kiedy wyrośnie już z tego
okresu buntu, będzie z niego świetny facet.
- Dzięki, że do mnie zajrzałeś.
- Nie ma sprawy. Dzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebowała.
- Rozmawiałeś ostatnio z mamą? - spytała z nadzieją.
- Kilka dni temu. U niej nic nowego.
Maddie posmutniała. Aż za dobrze zrozumiała słowa brata. Matka
wciąż nie mogła jej wybaczyć nieślubnego dziecka. Czy kiedyś
zmieni zdanie?
- Połóż się już, siostrzyczko.
- Dobrze. Dobranoc.
Po wyjściu brata Maddie jeszcze długo w pełnej niepokoju
zadumie przyglądała się Dawidowi. Był dla niej najdroższą istotą na
świecie, a ona była całkowicie za niego odpowiedzialna - za jego
zdrowie, bezpieczeństwo i przyszłość.
Powstrzymując łzy, delikatnie głaskała główkę synka. Czy na
pewno da sobie radę? Oczywiście, nie ma przecież wyboru. Gotowa
była walczyć na śmierć i życie z każdym, kto próbowałby jej go
odebrać.
Dla niego nauczy się grać w kosza, a tylko jeden Bóg wie, ile
będzie ją to kosztowało. Będą razem jeździć na łyżwach i zapisze syna
na lekcje tańca. A przede wszystkim uczyni wszystko, by wyrósł na
szczęśliwego i zdrowego człowieka. Wierzącego w siebie, umiejącego
dawać i brać, zdolnego do miłości i marzeń.
Jej myśli powędrowały mimo woli ku Joshui Blackwellowi. Z
początku sądziła, że wszystko o nim wie. Uważała, że albo tłumi
swoje pragnienia, albo w ogóle ich nie ma.
No, tak, Jenna Jean zawsze zarzucała jej zbyt pochopne
wyciąganie wniosków. Tym razem chyba jednak należałoby jej
przyznać rację. Joshua był stuprocentowym mężczyzną. Trwało to
kilka sekund, ale w końcu zareagował na jej pocałunek. Jego język
stoczył walkę z jej językiem.
Jego pierś, silna i twarda, przywarła do jej biustu. Na udach
poczuła jego uda. I twardą, pulsującą męskość. Zaniepokoiła ją
reakcja Joshui, ale jeszcze bardziej jej własna. Nie spodziewała się, że
zabraknie jej tchu, a serce zgubi rytm.
Dostała nauczkę i potrafi wyciągnąć z niej wnioski. Ten z pozoru
spokojny, opanowany mężczyzna jest bardzo niebezpieczny. Nie
doceniała go, ale to się więcej nie powtórzy.
By się rozgrzać po wieczornej przygodzie w deszczu, Joshua
wziął gorący prysznic. Zazwyczaj po położeniu się do łóżka przez
chwilę podsumowywał miniony dzień, a potem natychmiast twardo
zasypiał. Tego wieczora jednak sen nie nadchodził.
Kiedy zamknął oczy, stał się jak nigdy dotąd świadom swego
ciała. Swojej skóry, bicia serca, oddechu. W pewnej chwili nawet
wstał i strzelił sobie podwójną whisky. Trochę pomogło, ale obraz
Maddie wciąż go nie odstępował. Przeczuwał, że ta kobieta
zniszczyłaby jego spokój, ale była taka ciepła, taka realna, taka...
Joshua ciężko westchnął.
Kiedy w końcu zasnął, po raz pierwszy od dłuższego czasu śnił.
- Lubicie stroganowa? - spytała z uśmiechem Maddie, kiedy
Patrick otworzył jej drzwi.
- Tak - rozpromienił się chłopak. - Wejdź, Maddie. A gdzie jest
Daw?
Maddie weszła do kuchni, postawiła na stole koszyki i rozchyliła
poły płaszcza. Pod nim, w nosidełku, spał sobie smacznie mały
Dawid.
- Nie chciałam, żeby zmókł. - Maddie rozejrzała się dokoła. - A
gdzie twój tata? Może przyszłam nie w porę?
- Nie, nie! Tata zaraz wróci. Ma trochę kłopotów z jedną z klaczy.
Maddie wiedziała, że powinna skorzystać z okazji i natychmiast
odjechać. Przecież wcale nie miała ochoty na spotkanie z Joshuą.
Szczególnie po tym pocałunku, który miał być tylko uprzejmym
podziękowaniem, a wywołał w niej taką burzę.
- Właściwie nie muszę na niego czekać. Naczynia mogę przecież
odebrać za tydzień.
- Chyba nie chcesz już iść? - Patrick był szczerze zdumiony.
Maddie zawahała się.
- Chciałam tylko przywieźć wam jedzenie. W zeszłym tygodniu
dość już tu namieszałam.
- Tata na pewno będzie chciał podziękować ci osobiście.
- I przekonać, bym więcej tego nie robiła - mruknęła pod nosem.
- Owszem, ale nie musisz go słuchać - parsknął śmiechem Patrick.
Już chciała mu odpowiedzieć, kiedy drzwi do domu otworzyły się
z impetem i do środka wszedł Joshua, klnąc jak szewc. Przemoczony
do suchej nitki, ściągnął szarą pelerynę i chyba wyczuł na sobie
spojrzenie Maddie, bo podniósł wzrok. Niestety, nie wyglądał na
zachwyconego jej obecnością.
„Co ty tu robisz?" Nie powiedział tego na głos, ale dostrzegła to w
jego oczach.
- Cześć. - Maddie zdobyła się na słaby uśmiech. - Przywiozłam
wam jedzenie. Mam nadzieję, że będzie wam smakowało. Właśnie
wychodziłam.
Podeszła do drzwi, ale Joshua zagrodził jej drogę.
- Nie musisz się tak spieszyć - rzekł spokojnym, zdecydowanym,
pewnym głosem, od którego aż ciarki przeszły jej po plecach. -
Strasznie leje.
- Mam dobre wycieraczki - oznajmiła, próbując go wyminąć.
Niestety Dawid zajmował więcej miejsca, niż przypuszczała, więc
wpadła na Joshuę. Odskoczyła od niego jak oparzona.
- Lepiej będzie, jak trochę zaczekasz. Jadłaś już?
Poczuła się jak w pułapce.
- Nie, ale miałam zamiar.
- Wystarczy dla trojga?
- Wątpię - odparła.
- Da się zrobić - rzucił Patrick.
A więc nawet na jego pomoc nie mogła liczyć.
- Mam wrażenie, że nie jesteś w tej chwili w najlepszym nastroju.
Joshua uniósł brwi i westchnął głęboko.
- Możliwe. Omal nie zastrzeliłem klaczy medalistki, bo kręci
nosem na mojego ogiera.
- Nadal się opiera? - spytał Patrick. - Jesteś pewien, że potrzebuje
ogiera?
Joshua skarcił syna wzrokiem.
- Oczywiście! Tylko zachowuje się jak kapryśna baba. Może
spodziewa się specjalnych zalotów.
- Przepraszam was, ale niezbyt się znam na prowadzeniu stadniny.
Wydawało mi się, że po prostu trenuje się tam konie i uczy
jeździectwa.
Patrick parsknął śmiechem. Joshua prawie się uśmiechnął.
- To stadnina hodowlana dla koni wyścigowych. Mam
rozpłodowego ogiera, wielokrotnego medalistę. Nie jest młody, ale
nieźle sobie radzi. Właściciele przyprowadzają do mnie swoje klacze,
a ja nadzoruję łączenie.
- Łączenie? - powtórzyła Maddie.
- Krycie. Zapłodnienie - dodał, widząc jej zdziwienie.
- Aha. To znaczy, że jesteś specjalistą od seksu.
Patrick roześmiał się. Joshua przez chwilę zastanawiał się nad tym
stwierdzeniem.
- Nigdy o tym w ten sposób nie myślałem, ale chyba rzeczywiście
to prawda.
Jego wzrok przesunął się po całej postaci Maddie - od stóp po
czubek głowy. Było w nim zaciekawienie, ale i coś jeszcze. Coś, co
wprawiło Maddie w zakłopotanie.
- Zdejmij płaszcz i zostań jeszcze trochę.
- Czy on zawsze tak rozkazuje? - Maddie zwróciła się do Patricka.
- Owszem. I w dodatku wszyscy go słuchają.
Maddie postanowiła sobie to zapamiętać. Choć pewni siebie
mężczyźni zawsze ją bawili, nigdy żaden jej nie pociągał.
Obaj Blackwellowie w czasie kolacji byli bardzo rozmowni.
Patrick chyba równie pragnął damskiego towarzystwa jak dobrego,
domowego jedzenia. Był interesującym chłopcem, pochłoniętym
nauką, ale i nie stroniącym od muzyki. Joshua mówił mniej, ale
Maddie cały czas czuła na sobie jego spojrzenie. Bardzo ją to
rozpraszało.
Zostawili ją na chwilę samą, żeby mogła nakarmić Dawida, a
potem Joshua pomógł jej odnieść naczynia do auta.
- Już prawie nie pada - rzeki. - Jedź ostrożnie. Droga może być
śliska.
Maddie posadziła małego w foteliku i włożyła do buzi synka
smoczek. Kiedy się wyprostowała, Joshua stał tuż przy niej.
- Tak się właśnie zastanawiam... Czy całujesz każdego
mężczyznę, który zmienia koło w twoim aucie?
Maddie zesztywniała.
- Szczerze mówiąc, jeszcze żaden mężczyzna nie zmieniał koła w
moim aucie. Sama to robię - odparła, żałując, że odległość między
nimi jest tak niewielka. - Ale to prawda, że jestem bardzo uczuciową,
otwartą osobą. Lubię ludzi przytulać, całować w policzek. Wiem, że
nie wszyscy to akceptują. Ale nie martw się! Zauważyłam, że to nie w
twoim guście, więc więcej nie będę cię dręczyć... całowaniem.
- Owszem, to było dręczące - przyznał, nie spuszczając z niej
oczu.
Joshua milczał przez długą chwilę. Gdyby zrobił jakiś ruch w jej
stronę, Maddie zamierzała schronić się we wnętrzu auta.
- A dla ciebie?
Nie mogła skłamać, bo z doświadczenia wiedziała, że kiepsko jej
to wychodzi.
- Trochę. Ale wcale tego nie chciałam. To miało być tylko
podziękowanie. A poza tym wydawało mi się, że dawno nikt cię nie
całował.
Joshua przez chwilę przyglądał jej się z lekkim uśmiechem.
- A więc zrobiłaś to z litości?
Maddie poczuła, że się rumieni. Błogosławiła więc ciemność i
zaklęła w duchu.
- Nie. Żeby ci podziękować.
- Z litości - obstawał przy swoim Joshua.
- To się już nigdy nie powtórzy.
- Dlaczego?
- Bo nie wydaje mi się, byś miał ochotę na takie podziękowania. -
Udało jej się jakoś chwycić za klamkę.
- To znaczy, że biedny Joshua nigdy już nie dostanie buzi z
litości?
- Nie.
- Szkoda. Maddie?
- Tak?
- Dzięki za jedzenie.
Wystarczył jeden jego krok, by dystans między nimi przestał
istnieć. Usta Joshui spoczęły na wargach Maddie. I nie było w tym
pocałunku ani odrobiny litości.
Jej mózg protestował, ale ciało wiedziało swoje. Przywarła do
niego, jej ręce spoczęły na jego ramionach. Nie był wcale brutalny.
Czuła jednak jego zmysłową ciekawość i determinację. Siłę
złagodzoną delikatnością. Ta pełna mocy kombinacja przedarła się
przez wszystkie bariery i pozbawiła Maddie tchu. Zawładnęła jej
sercem.
Nie! To niemożliwe! Nie może otworzyć swego serca przed
Joshuą. Jej świat, wewnętrzny i zewnętrzny, musi pozostać
bezpieczny. Dla dobra jej samej i dla dobra dziecka. A to oznacza, że
nie ma w nim miejsca dla żadnego mężczyzny.
Odsunęła się od Joshui dopiero po długiej, nieskończenie długiej
chwili. Koniec.
- Dość... - wyjąkała, kiedy odzyskała oddech. - Żadnych
dziękczynnych pocałunków! Współczujących też nie. Koniec -
powtórzyła i z trudem przełknęła ślinę. Była bardzo z siebie dumna. -
Do zobaczenia za tydzień. Dobranoc.
Nie czekając na reakcję Joshui, szybko wsiadła do auta i
natychmiast odjechała, powtarzając sobie w myślach: Nigdy więcej.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Joshua stał w deszczu i ciemnościach, wsłuchując się w milczący
warkot silnika auta Maddie. Znów to samo!
Czuł się jak idiota.
Znowu.
Po chwili zaklął pod nosem i przysiągł sobie, że nie będzie się
więcej przejmował Maddie Palmer. To nieprawda, że pierwszy od lat
sen nawiedził go tydzień temu z jej powodu. Przyczyną było jedzenie.
To oczywiste, po prostu jego żołądek nie był przyzwyczajony do tak
solidnych posiłków.
Było to bardzo logiczne wyjaśnienie, od tamtej pory bowiem
więcej już nic mu się nie śniło, a i wtedy nie śnił przecież o Maddie,
lecz o chabrach, o łące pełnej chabrów.
Nie, dość tego!
Ruszył wolno w stronę domu. Tuż przy schodach wiodących na
ganek dostrzegł jakiś niewielki przedmiot. Zmrużył oczy i znów
zaklął. Wieczór się jeszcze nie skończył.
Tuląc w ramionach Dawida, Maddie po raz trzeci przemierzyła
drogę od drzwi do auta. Po powrocie do domu znów nakarmiła synka,
a potem chciała położyć go spać. Zabrakło jednak pewnego bardzo
ważnego elementu tego rytuału.
Za każdym razem, kiedy wydawało jej się, że mały jest już
uśpiony i chciała włożyć go do łóżeczka, Dawid zaczynał popłakiwać.
Po chwili krzyczał głośno. Maddie czuła, że i ona wkrótce do niego
dołączy. Wracając po raz trzeci do domu, miała łzy w oczach.
Wiedziała, że powinna mieć zapasowy.
- Śpij, słoneczko - mruczała. - Śpij. Od razu poczujesz się lepiej.
A dzięki tobie i ja - dodała z pełnym goryczy uśmiechem.
Zaskoczyło ją pukanie do drzwi. Była pewna, że to Ben. W progu
stał jednak Joshua Blackwell. W wytartych dżinsach i skórzanej
kurtce pilota, z lekko zmierzwionymi włosami, przyprawił ją o
szybsze bicie serca.
- Tak?
- Pomyślałem, że możesz tego jeszcze dziś bardzo potrzebować.
Wyciągnął rękę i podał jej zagubiony smoczek.
- Wielkie nieba! - krzyknęła z taką radością, jakby ktoś oznajmił
jej wygraną w toto-lotka. - Dzięki! - Chwyciła odzyskany smoczek i
choć nie wiedziała, co powiedzieć, paplała jak najęta. - Dawid musiał
go wypluć, a potem smoczek wypadł z auta. Nawet nie wiesz, jak
jestem ci wdzięczna. Mały nie chciał zasnąć i już zaczynałam wątpić,
czy uda nam się obojgu choć na chwilę zmrużyć oko.
Joshua patrzył na nią w milczeniu. Maddie poczuła nagle jakiś
dziwny skurcz w żołądku.
- Może wejdziesz i...
- Nie. Po co? - Joshua potrząsnął głową.
- Jechałeś taki kawał, żeby przywieźć smoczek. Pozwól, że zanim
wyruszysz z powrotem, poczęstuję cię filiżanką kawy albo kakao -
namawiała nie zniechęcona.
Kiedy Joshua znów potrząsnął głową, Maddie straciła
cierpliwość.
- Czy naprawdę musimy się kłócić o jakąś głupią filiżankę kawy?
- Chyba nie - przyznał.
Czując za plecami jego obecność, weszła do kuchni i włączyła
ekspres. Przełożyła Dawida na drugie ramię, żeby móc umyć
smoczek.
- Chcesz, żebym go potrzymał? - zapytał Joshua.
- Mówisz poważnie?
- Jasne. Nie wygląda na ciężkiego.
Maddie ostrożnie podała mu małego. Była tak zmęczona, że
zrobiła to z wyraźną ulgą, ale i z obawą. Wiedziała, że dzień jej
powrotu do pracy jest coraz bliższy. Ze wkrótce będzie musiała
pomyśleć o jakiejś stałej opiece dla Dawida.
Joshua trzymał małego zupełnie swobodnie. Pewnie, ale nie za
mocno. Jest silny i delikatny, pomyślała. Przypomniała sobie, jak te
same ręce czuła niedawno na swojej skórze. Od dawna jedynym
mężczyzną, jaki bywał w jej domu, był Ben. Dopiero obecność Joshui
przypomniała Maddie, że jest nie tylko matką, ale i kobietą.
- Zdaje się, że masz w tym trochę wprawy - zauważyła, by
odsunąć od siebie niebezpieczne myśli.
- To jak jazda na rowerze. Takich rzeczy się nie zapomina. Patrz,
mały już zasnął.
Maddie umyła smoczek i wzniosła oczy ku niebu.
- Na tym polega problem. Budzi się, jak tylko próbuję go położyć
do łóżeczka.
- A smoczek pomaga?
- Nawet nie uwierzysz, jak bardzo. Gdyby wszystkie problemy
związane z wychowywaniem dziecka udawało się rozwiązać tak
łatwo, świat byłby o wiele piękniejszy. Masz problem? Idziesz do
sklepu, znajdujesz coś czarodziejskiego za niecałe dwa dolary i po
kłopocie.
- Boisz się? - spytał Joshua.
- Jestem przerażona - odparła. - Bardzo to widać?
- Nie, ani trochę.
Maddie wzięła od Joshui Dawida i czule go przytuliła.
- A jednak - szepnęła. - Biedaczek. Trafiła mu się matka, która nie
uprawia żadnego sportu.
- Umiesz krzyczeć?
- Krzyczeć? - powtórzyła ze zdziwieniem. - Owszem, umiem.
Chyba nawet nieźle.
- To będziesz dobrym kibicem.
Maddie uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
- Tak, to niezły pomysł. Nie jestem jednak wolna od kilku innych,
poważnych... hmm... niedoskonałości - dodała, niosąc małego na górę
do sypialni.
- Na przykład? - zainteresował się idący za nią Joshua.
Maddie ułożyła małego w łóżeczku i zacisnęła kciuki.
- No, udało się - szepnęła po chwili.
Kiedy zeszli na dół, ciągnęła dalej:
- Moja przyjaciółka Jenna Jean, która jest prawnikiem, określiła to
tak: przyciągam ludzi władzy w najmniej odpowiednich momentach.
- Ludzi władzy?
- Policjantów z drogówki, strażników miejskich i, ostatnio,
inspektora podatkowego. Z początku myślałam, że to po prostu brak
szczęścia. Potem uznałam, że wszystkiemu winien jest czas. Gdybym
przejechała wcześniej, to mandat dostałby facet jadący za mną.
Maddie nalała kawę i podała Joshui kubek. Chciała nalać i sobie,
ale uznała, że karmiąc piersią, powinna unikać kofeiny.
- Wychodzi na to, że jest we mnie coś, co przyciąga nieszczęścia.
- I boisz się, że mały to odziedziczył?
Maddie spuściła wzrok. Tak, tego właśnie się bała, ale wolała o
tym nie myśleć.
- A może próbujesz mnie ostrzec?
- Co takiego?
- Czy próbujesz dać mi do zrozumienia, że znajomość z tobą
może okazać się dla mnie niebezpieczna?
Wcale nie było to jej intencją. W każdym razie tak jej się
przynajmniej wydawało.
- Dlaczego miałabym to robić? - spytała Maddie, wdychając
zapach kawy, skóry i . . . mężczyzny. - Zresztą pomyśl tylko!
Musiałeś w deszczu zawieźć obcą, ciężarną kobietę do szpitala. Na
motorze. Musiałeś w deszczu zmienić koło. A teraz jechałeś taki
kawał z powodu głupiego smoczka. Też w deszczu.
- A jednak chcesz mnie odstraszyć. - Joshua uśmiechnął się.
Bardzo seksownie i bardzo po męsku.
- Jesteś dużym chłopcem. Nie przypuszczam, by trzeba cię było
prowadzić za rączkę.
Kiedy Joshua ponownie omiótł ją wzrokiem, Maddie ostatecznie
upewniła się w przekonaniu, że nie jest wyłącznie matką.
- Racja. Ja też nie będę cię przed niczym ostrzegał.
Odstawiając kubek na blat, musnął Maddie ramieniem.
Wstrzymała oddech. Dopiero kiedy się odsunął na bezpieczną
odległość, była w stanie normalnie oddychać.
- Dzięki za kawę - powiedział i od razu pełen seksualnego
napięcia nastrój prysł jak mydlana bańka.
- Do zobaczenia w przyszłym tygodniu.
Odprowadziła go do drzwi.
- Dziękuję za to, że przywiozłeś smoczek - udało jej się jakoś
wyjąkać. - Nareszcie będę mogła spokojnie zasnąć.
- Jesteś mi wdzięczna? - spytał Joshua, zabawnie przechylając
głowę. - Jak bardzo?
Nie, Maddie nie da się na to nabrać.
- Za tydzień przywiozę deser.
Znów ogarnął ją długim, gorącym jak pieszczota spojrzeniem.
- Będę czekał.
Niezłomne spojrzenie błękitnych oczu zastępcy prokuratora
okręgowego, Jenny Jean Anderson, wywoływało u ludzi strach,
skrępowanie, czasem wrogość, ale ostatecznie zawsze pomagało jej
poznać prawdę. Nie korzystała z niego wyłącznie na sali sądowej.
Było częścią jej osobowości i to od wczesnego dzieciństwa.
- Będziesz mówił prawdę, całą prawdę i tylko prawdę -
powiedziała łagodnym głosem, tak nie pasującym do jej silnej
osobowości. - Ale jeśli nie smakuje ci to wstrętne mleko, które daje ci
mamusia, bądź łaskaw wypluć je na nią, a nie na swoją matkę
chrzestną.
Jenna nachyliła się i pocałowała w brzuszek małego Dawida.
Chłopczyk śmiał się radośnie.
- Lepiej ostrzeż sąsiadów, by dobrze pilnowali swoich córek.
Będzie z niego niezły podrywacz.
- Jest naprawdę słodki - dodała Emily St. Clair Ramsey, w której
domu rodzinnym trzy przyjaciółki umówiły się na spotkanie. - Ma
twoje oczy i usta.
- Jeśli powiesz jeszcze, że ma moje ciało, wyleję ci to na głowę -
ostrzegła ją Maddie, unosząc do góry kieliszek z szampanem i sokiem
pomarańczowym.
- Nie wygłupiaj się. Jesteś szczuplejsza niż przed ciążą.
- Szczuplejsza, ale nie jędrniejsza - stwierdziła ponuro Maddie i
westchnęła. - Zresztą to bez znaczenia, bo dopóki Dawid nie skończy
osiemnastu lat, nie mam zamiaru z nikim się spotykać.
- Jasne, a ja jestem chińską cesarzową - prychnęła Jenna.
Maddie zapatrzyła się w trzymany kieliszek.
- Nie, naprawdę! Długo nad tym myślałam. Nie chcę być taka jak
te matki, które co chwila każą się swoim dzieciom zaprzyjaźniać z
kolejnym wujkiem.
Zauważyła pełne troski spojrzenia przyjaciółek, ale ciągnęła dalej:
- Mój związek z Clyde'em był trochę nietypowy. Potrafiłam
zaakceptować to, że żył na walizkach. Jednego dnia był w Nowym
Jorku, a już następnego w Kalifornii. Przyzwyczaiłam się, że często
go nie ma, nawet wtedy, kiedy naprawdę go potrzebowałam. Zresztą
zawsze pozostawał mi telefon. Jak było bardzo źle, mogłam
zadzwonić do niego albo do którejś z was. Ale teraz już nie
potrafiłabym tak żyć. Muszę myśleć nie tylko o sobie. - Maddie
przygryzła wargę. Nie chcę wikłać się w żadne związki.
Emily spojrzała na nią czule.
- Maddie, nie bądź dla siebie taka surowa. Wszystko jakoś się
ułoży. Jestem pewna, że znajdziesz mężczyznę, który pokocha i
ciebie, i Dawida.
- Łatwo tak mówić kobiecie, która niedawno wyszła za mąż i ma
jak najlepszą opinię o rodzaju męskim - powiedziała Maddie gorzko,
ale zdobyła się na uśmiech.
- Nie mogę się z tym nie zgodzić - dodała Jenna Jean. - Ale nie
wydaje mi się, by tak zdecydowana rezygnacja ze znajomości z
mężczyznami była naprawdę konieczna.
Zarówno Emily, jak i Maddie spojrzały na Jennę z
niedowierzaniem.
- Na ilu randkach ostatnio byłaś? - spytała Emily. - Jestem
strasznie zajęta. Mam mnóstwo rozpraw.
- Mówiłaś to samo w zeszłym roku.
- I dwa lata temu.
Jenna Jean szybko zamknęła usta.
- Nie rozmawiamy o mnie - mruknęła tonem, którym zawsze
kwitowała niemiłe tematy. - Chodzi o to, żebyś z powodu depresji
poporodowej nie odrzuciła jakiegoś porządnego mężczyzny, jeśli
takowy pojawi się w twoim życiu.
Przez głowę Maddie przemknął obraz Joshui Blackwella.
- Kogo pognałaś? - spytała Jenna ze zmrużonymi oczami.
Czyżby z mojej twarzy można było wszystko wyczytać?
zaniepokoiła się Maddie. A może Jenna jest po prostu obdarzona
niezwykłą intuicją? Pewnie jedno i drugie.
- Właściwie nikogo specjalnego.
- Aha! - uśmiechnęła się Emily. - No to opowiedz nam o tym
„nikim specjalnym".
Maddie znów pomyślała o Joshui i poczuła dziwny skurcz w
żołądku. Dla uspokojenia wypiła łyk koktajlu.
- Ostatnio nie spotykałam wielu nieznanych ludzi. Takim
człowiekiem był tylko ten facet, który pomógł mi urodzić Dawidka.
- A, rzeczywiście! Jakiś ranczer. Jak on się nazywał? Jakoś tak na
J...
- Joshua Blackwell. Ma stadninę. Coś w rodzaju farmy ogierów.
- Farma ogierów? - powtórzyła zdziwiona Jenna. - Musi tam
unosić się w powietrzu testosteron.
Maddie nie mogła się z nią nie zgodzić.
- Raz w tygodniu zawożę mu kolację. Obiecałam, że będę to
robić, jeśli dostarczy mnie do szpitala w jednym kawałku. Na
motorze.
- Wciąż nie wierzę, że się na to zdecydowałaś.
- Wolałam to niż poród na środku autostrady.
- Jaki jest ten Joshua?
- Ma kilkunastoletniego syna. Jest bardzo odpowiedzialny.
Rzadko się uśmiecha. Poważny. Sól ziemi, można powiedzieć -
dodała Maddie szybko, sama nie bardzo w to wierząc.
- Czyli raczej nie w twoim typie - podsumowała wyraźnie
rozczarowana Emily.
- Rzeczywiście - zgodziła się Maddie i szybko uciszyła swój
wewnętrzny głos, nieśmiało protestujący przeciwko tej opinii.
- Założę się, że ma wspaniałe ciało - rozmarzyła się Jenna.
- Tak - przyznała znów Maddie. - I pachnie... - Przerwała, bo nie
mogła znaleźć właściwego słowa.
- Brzydko? - spytała Emily, marszcząc zabawnie nos.
- Nie, wprost przeciwnie - potrząsnęła głową Maddie. - Pachnie
jak skóra i świeże siano, i . . .
- Konie?
- Nie, to nie to. Sama nie wiem, co to jest. W każdym razie nie
zasypka dla niemowląt - zaśmiała się Maddie.
- Już wiem. Testosteron - stwierdziła Jenna nie noszącym
sprzeciwu tonem.
- Wszystko polega na zapachu - tłumaczył Johua.
Siedzieli przy kolacji, na którą tym razem Maddie przywiozła
klopsiki i spaghetti. Patrick pochłonął swoją porcję i poszedł do siebie
oglądać MTV, a Dawid spał smacznie na kocyku. Joshua mógł więc
bez przeszkód skupić na sobie całą uwagę Maddie.
Podobał mu się sposób, w jaki przechylała głowę i wpatrywała się
w niego swymi brązowymi oczami. Aż swędziały go palce, by
pogładzić jej kasztanowe, połyskujące w świetle włosy. By dotknąć
jej delikatnych jak srebrna pajęczyna i roztańczonych kolczyków.
- Ogier wyłapuje zapach klaczy i jest gotów do działania - mówił
dalej. On sam czuł w tej chwili kobiecy, świeży zapach Maddie i
marzył, by się do niej przysunąć.
- Chcesz powiedzieć, że wystarczy, by poczuł jej zapach i już?
Joshua wiedział, że kobiecie żyjącej w latach dziewięćdziesiątych
dwudziestego wieku niełatwo jest to zrozumieć.
- Nie zawsze. Czasami klacz potrzebuje trochę czasu, żeby się
przyzwyczaić do partnera, więc na dzień czy dwa umieszczamy konie
obok siebie. Cały czas jednak trzeba bacznie im się przyglądać, bo
ogier, próbując przedostać się do klaczy, może sobie zrobić krzywdę.
Maddie spojrzała na niego zdziwiona i wypiła łyk herbaty.
- Krzywdę?
Joshua spuścił głowę, by ukryć uśmiech.
- To instynkt. Czysty, zwierzęcy instynkt. Kiedy w pobliżu jest
klacz, ogierowi tylko jedno w głowie.
- Mężczyźni też czasem tak się zachowują - zauważyła Maddie.
Nie, ona rzeczywiście niczego nie zrozumie, pomyślał Joshua.
Czyżby to właśnie on musiał jej wszystko wytłumaczyć?
- Ale nigdy aż tak jak ogiery. Te walą kopytami o ziemię. Rżą.
Widziałem takiego, który przedarł się przez płot. Inny rozwalił ścianę
stajni. To dlatego trzymamy je na długiej lince i obserwujemy, jak
robią swoje.
- Obserwujecie? - Oczy Maddie były wielkie jak spodki.
- Oczywiście. Płacą mi za zapładnianie klaczy i moim
obowiązkiem jest dopilnowanie, by nic im się nie stało. Także
mojemu ogierowi. Klacz przywiązujemy, ale i tak może kopać i gryźć.
- Przywiązujecie klacz - powtórzyła Maddie jak echo. - Zupełnie
inaczej to sobie wyobrażałam.
Joshua miał wrażenie, że też widzi pojawiające się w umyśle
Maddie obrazy. Nie wyglądała na przerażoną, raczej na
zaintrygowaną. Wzrok Joshui powędrował na jej rysujące się pod
pomarańczową bluzką krągłe piersi. Z tej odległości widział nawet
drobniutkie piegi na jej dekolcie. Był tak blisko, że mógłby jej
dotknąć. Ciekawe, czy w łóżku bywa równie ciekawska, pomyślał i
natychmiast odsunął od siebie te myśli.
- Robimy to najlepiej, jak umiemy. Zdajemy sobie sprawę, że
pomagamy w przyjściu na świat przyszłych medalistów, więc zależy
nam, żeby wszystko odbyło się możliwie najbezpieczniej.
- Tak, postępujecie rozsądnie - przyznała Maddie. - Zupełnie nie
wyglądasz na ryzykanta.
- Z tym akurat różnie bywało - stwierdził Joshua, myśląc o tych
trzech przypadkach, kiedy zachował się wbrew zdrowemu
rozsądkowi. - Czasem i mnie zdarzały się chwile zapomnienia.
- Naprawdę? Opowiedz mi o tym.
Jeszcze nigdy nikomu o tym nie mówił. Ona miała być pierwsza.
Rozparł się wygodnie na krześle i przygarbił się.
- Na przykład Patrick. Można powiedzieć, że jest owocem takiej
chwili. Został poczęty w chevrolecie mojego ojca.
- Żałujesz tego?
- Nie, oczywiście, że nie. Ale dla Gail skończyło się to tragicznie.
Straciła sporo krwi i przy transfuzji zarazili ją żółtaczką. Zachorowała
i po czterech latach umarła.
- Strasznie mi przykro. - Maddie położyła mu rękę na ramieniu.-
Na pewno nie było ci łatwo.
Joshua pozwolił sobie na krótką refleksję nad swoim ciężkim
życiem.
- Nie było - westchnął. - Ale były jeszcze i inne sytuacje.
- Tak?
- Mojego ogiera wygrałem w pokera.
- Ty?!
Jej niedowierzanie, nie wiedzieć dlaczego, nieco go zirytowało.
- Tak. Było późno. Trochę za dużo wypiliśmy i pewien facet
bardzo chciał wygrać. Nie zależało mu na pieniądzach. Chciał tylko
wygrać. Lubił wysokie stawki, więc przed ostatnim rozdaniem
dorzucił do puli swojego ogiera. Wszyscy przekonywali go, że nie
powinien tak ryzykować. Karty mi sprzyjały i tak zaczęła się moja
kariera hodowcy. A po raz trzeci zachowałem się niemądrze, kupując
tę farmę. Była w ruinie i włożyłem w nią kupę pieniędzy i roboty.
Zresztą wciąż jeszcze pozostało dużo do zrobienia.
- Nie wiem, co powiedzieć - uśmiechnęła się Maddie. - Mnie
wydajesz się bardzo poważny i odpowiedzialny.
Joshua skinął głową i wyciągnął rękę.
- Powróżysz mi, Cyganeczko? Wiesz, że przypominasz mi
Cygankę?
- Ja? No, dobrze. Tym razem zrobię to za darmo.
Zadrżał, kiedy ujęła jego dłoń.
- Jesteś ostrożny. Zdecydowany. Lubisz sam rozwiązywać swoje
problemy.
Mówiła dalej, a on wyobrażał sobie jej ręce na całym swoim ciele,
nie tylko na dłoni. Kiedy ostatnio jakaś kobieta dotykała go w ten
sposób? Ciekawe, jaka jest w dotyku skóra Maddie? Jak
zareagowałoby na pieszczoty jej ciało?
- Nie marzysz.
Joshua szybko zabrał rękę i schował ją za plecami.
- Znowu strzał w dziesiątkę - rzekł. - Nie jestem marzycielem. To
się zgadza.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Maddie była zaskoczona reakcją Joshui.
- Nie twierdzę, że w ogóle nie marzysz. Aż tak źle nie jest -
powiedziała.
- Nie jestem pewien - mruknął.
- Może powinnam ci dziś na noc zostawić mój kolczyk.
- Kolczyk?
- To taki miniaturowy łapacz snów i marzeń. Dobre sny
przechodzą przez środek, złe zatrzymują się w tej pajęczynie, a potem
znikają.
- Zwyczajny kolczyk ma taką moc?
Maddie zdjęła kolczyk i pomachała mu nim przed nosem.
- Chcesz pomocy w zasypianiu?
- Nie.
Jego reakcja była odrobinę za szybka. Czyżby ten silny
mężczyzna miał czułe miejsce? Przyglądała mu się uważnie. Jego
twarz nie była piękna, miał mocno zarysowaną szczękę i wąskie usta,
często też mrużył oczy. Przypomniała sobie jednak szybko, że jego
oschłość jest tylko pozorna. Z początku myślała, że Joshua jest
właśnie taki, twardy i nieprzystępny. W środku i na zewnątrz. Powoli
jednak Maddie zaczynała rozumieć, że Blackwell jest o wiele bardziej
skomplikowany.
- Jaki byłeś jako dziecko? - spytała szybko, bo kierunek, w
którym powędrowały jej myśli, wcale jej się nie spodobał.
- Taki jak większość dzieciaków - odparł i wzruszył ramionami.
- To bardzo wyczerpująca odpowiedź – westchnęła Maddie. -
Proszę jednak o więcej szczegółów. Kim chciałeś być, jak dorośniesz?
Jakie były twoje ulubione słodycze? Zabawki?
- Chciałem grać zawodowo w baseball - odparł po chwili
namysłu. - Grałem przez całą szkołę średnią i grałbym w college'u, ale
urodził się Patrick i poszedłem inną drogą. Ze słodyczy najbardziej
lubiłem sezamki - rozmarzył się. - A zabawki? Pamiętam, że miałem
plastikową Godzillę, która ryczała.
A więc jednak kiedyś miał marzenia, ucieszyła się Maddie w
duchu. Postanowiła „zapomnieć" na stole swój kolczyk.
- A więc jako dzieci nigdy byśmy się nie zaprzyjaźnili -
stwierdziła. - Nie znosiłam baseballu. Chciałam być gwiazdą rocka.
Horrory przeczekiwałam w szafie, a po sezamkach robiło mi się
niedobrze.
- Czy już w dzieciństwie sprawiałaś kłopoty?
- Nie. - Maddie zrobiła bardzo poważną minę. - Po prostu nigdy
nie układały mi się dobrze stosunki z ludźmi, którzy mieli władzę. Jak
tylko coś przeskrobałam, zawsze wpadałam.
Tego wieczoru Joshua nie patrzył za odjeżdżającą Maddie, więc
udało mu się nie zmoknąć. Gdyby był przesądny, pomyślałby, że to
ona przynosi ze sobą deszcz. Nie zmieniał też nikomu koła ani nie
odwoził żadnego smoczka. Nie dostał także buziaka. Ale to akurat mu
nie przeszkadzało. Przeżył trzydzieści trzy lata bez pocałunków i też
jakoś dawał sobie radę.
Bardzo był z siebie zadowolony. Dopóki nie zauważył leżącego
na stole kolczyka. Przez chwilę tylko mu się przyglądał, potem jednak
wziął błyskotkę do ręki.
Maddie uważała go za starego pryka, zupełnie nieczułego na uroki
kobiet. Obojętnego wobec seksu. Właściwie nie powinno mu to
przeszkadzać, ale było inaczej. Sam nie rozumiał, dlaczego. Tylko on
wiedział, z jakim trudem musiał się powstrzymywać, by jej nie
dotknąć i nie całować... Przy niej czuł się jak przebudzony z długiego
snu.
A nazajutrz rano stwierdził, że nic mu się nie śniło. I poczuł się
oszukany.
- Co zrobiłaś? - prawie krzyknął Joshua. Ta kobieta naprawdę
posunęła się za daleko.
Maddie szeroko otworzyła oczy i wzięła Dawida z rąk Patricka.
- Zgłosiłam cię na ochotnika jako porządkowego na zabawie w
domu kultury.
- Co ci, do jasnej cholery...
Maddie zasłoniła uszy Dawidowi i spojrzała na Joshuę z
oburzeniem.
- Czy mógłbyś mi trochę pomóc w kuchni?
- Nie widzę powodu... - warknął, ściągając pelerynę.
- Bardzo cię proszę.
- No, dobrze, dobrze - mruknął, ale najpierw dla uspokojenia kilka
razy głęboko odetchnął. - Ale jeśli uważasz, że mój język nie jest
przeznaczony dla delikatnych uszu Dawida, to może dasz małego
Patrickowi?
Maddie spojrzała na Patricka.
- Mógłbyś?
- Jasne. - Chłopak wyraźnie wolał zejść ojcu z oczu.
Joshua wszedł do kuchni, zignorował apetyczny zapach duszonej
wołowiny i oparł się o blat.
- No więc?
- Kiedy byłeś na dworze, zajrzała tu pani Quackenbush z córką.
Sprzedawały bilety na tańce w domu kultury. - Maddie zniżyła głos. -
Widziałeś Amy, córkę pani Quackenbush? Bardzo rezolutna młoda
osóbka. Gapiła się na Patricka i on też nie spuszczał z niej wzroku, ale
za bardzo się wstydził, żeby coś powiedzieć, więc...
- Więc?
- Więc kiedy pani Quackenbush powiedziała, że potrzebują
jeszcze paru dorosłych do pilnowania, pomyślałam sobie, że gdybyś
poszedł, wziąłbyś Patricka i...
- To idiotyczny pomysł.
Maddie wyglądała na obrażoną.
- Wcale nie. Zresztą to tylko kilka godzin.
- A skąd wiesz, że tego dnia nie będę zajęty?
- Pytałam Patricka.
- Przecież ja co wieczór mam coś do roboty.
- Tak? Jasne, siedzisz w domu, czytasz gazetę i patrzysz, jak
trawa rośnie. Raz możesz się poświęcić. Zapewniam cię, że od tego
nie umrzesz.
- To wcale nie jest takie pewne.
- Wiesz co? Zaczynam myśleć, że po prostu się boisz.
Maddie wyglądała tak słodko, że Joshua z trudem powstrzymał
się, by nie zamknąć jej ust pocałunkiem.
- Nie lubię, kiedy ktoś układa mi plany - mruknął.
Maddie zamilkła na moment i nałożyła mu pełen talerz gulaszu.
- Zresztą nie będziesz musiał iść sam - powiedziała w końcu.
- Naprawdę?
- Tak. Powiedziałam pani Quackenbush, że przyjdę z tobą -
oznajmiła, patrząc mu prosto w oczy.
Maddie uważała się za osobę tolerancyjną. Owszem, miała duży
temperament, ale starała się żyć zgodnie z ideą, że na świecie jest
miejsce dla wszystkich i wszystkiego. Dla wszystkiego, oprócz
muzyki country granej przez facetów, którzy nawet nie wiedzą, ile
strun ma, banjo.
Kiedy godziła się wraz z Joshuą pilnować porządku na zabawie w
domu kultury, nie miała pojęcia, że ona, miłośniczka dobrego, starego
rocka przez tyle godzin będzie musiała słuchać tej beznadziejnej
muzyki i patrzeć na ludowe tance. Przez pierwsze pół godziny nawet
ją to bawiło. Później miała wszystkiego szczerze dość.
Podpierając ścianę, słuchała kolejnej smętnej melodii i marzyła o
jakiejś piosence Bruce'a Springsteena.
- Znów tupiesz nogą - szepnął jej w pewnej chwili do ucha
Joshua.
- Wcale nie tupię. To naturalna reakcja mojego ciała na zbyt
powolny rytm.
- Od początku mówiłem, że to kiepski pomysł.
- Na szczęście połowa balu już za nami.
- Zaledwie jedna trzecia - uściślił Joshua. - Takie imprezy trwają
co najmniej trzy godziny.
Tym razem Maddie naprawdę tupnęła.
- Czy ten zespół nigdy nie robi sobie przerw?
- Może komuś urwie się struna.
- Nie śmiej się dziadku z cudzego wypadku.
- Czasem człowieka może ocalić tylko dobry humor.
- Wiesz co? Wyglądasz dziś super, ale jesteś wyjątkowo
zgryźliwy.
- Mówiłem ci, że nie lubię, kiedy ktoś układa mi plan dnia.
- Nikt ci niczego nie układał. Może tylko trochę pomógł w
ostatecznym podjęciu decyzji.
Joshua milczał przez chwilę, potem spojrzał na parkiet.
- Super, powiedziałaś?
Dopiero po chwili zrozumiała, o co mu chodzi.
- No - przyznała z uśmiechem.
Westernowa, biała koszula kontrastowała z jego ciemną karnacją i
przyciągała wzrok, szczególnie damski, do szerokich ramion. Na
dodatek czarne, obcisłe dżinsy podkreślały jego wzrost i bardzo
interesującą pupę.
- Jest tu parę pań, które nie mogą oderwać od ciebie wzroku.
Może byś z którąś zatańczył?
- Nie uważasz czasem, że dość mam już tortur jak na jeden
wieczór?
- Ciekawe, od jak dawna jesteś taki... ze wszystkiego
niezadowolony i skwaszony.
- Od mniej więcej godziny i piętnastu minut - odparł Joshua,
spojrzawszy na zegarek.
- Nie, nie. - Maddie potrząsnęła głową. - Myślałam raczej o
latach. I zastanawiam się, czy ma to związek z jakimś problemem...
zdrowotnym. No, wiesz, na przykład kobiety cierpią na syndrom
napięcia przedmiesiączkowego.
- Czyś ty zwariowała? - prawie krzyknął Joshua. - Jakie napięcie
przedmiesiączkowe?
- Słyszałam, że mężczyźni miewają coś podobnego, z tym, że u
nich niekoniecznie musi to być sprawa comiesięczna. Są wtedy
marudni i poirytowani. Problemy z prostatą - dodała szeptem.
- I myślisz, że tak jest ze mną?
- Posłuchaj mnie spokojnie, Joshua. - Maddie naprawdę nie
chciała go obrazić. - Pewnie nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale jesteś
trochę zdziwaczały. Kiedy pani Quackenbush przyniosła te bilety,
wydawało mi się, że tobie i Patrickowi przyda się jakaś rozrywka.
Tobie, bo choć trochę pobędziesz w towarzystwie ludzi, a nie tylko
koni. A Patrick jest już w takim wieku, że powinien spotykać się z
dziewczętami nie tylko w szkole.
Joshua spochmurniał. Jej koncepcja wyraźnie nie przypadła mu
do gustu. Maddie przestraszyła się, że może trochę przeholowała.
- Ale ta sprawa z prostatą to tylko jedna z teorii i może w twoim
przypadku...
- Przepraszam. Nazywam się Henry Krause. Czy zechce pani ze
mną zatańczyć?
Wybawcą Maddie był nieco starszy od niej mężczyzna, specjalista
od stepowania.
- Chętnie. - Uśmiechnęła się do nieznajomego ulgą i
wdzięcznością. - Zaraz wracam - rzuciła w stronę Joshui i ruszyła na
parkiet.
Joshua gapił się na tę rudowłosą wariatkę, która wraz z Henrym
Krause'em podrygiwała w takt kolejnej idiotycznej melodii.
Prostata! Dobre sobie!
Aż zaklął pod nosem. Faktem jednak było, że ostatnio coraz
częściej myślał o Maddie. W stajni, przy stole, w łóżku, wszędzie miał
ją przed oczami. Nadal mu się nic nie śniło, ale wielokrotnie
wyobrażał sobie, jak Maddie ramionami oplata jego ciało, jest naga i
chętna, jej usta są wilgotne, nabrzmiałe i . . . niecierpliwe. Te myśli
rozpalały jego pożądanie. Nawet w tej chwili poczuł, jak pulsuje jego
naprężona męskość.
Próbował przekonać sam siebie, że Maddie Palmer wcale nie jest
piękna. Ani szczególnie uwodzicielska. Dobrze, może to i prawda.
Ale jest najbardziej interesującą, pełną życia i naturalnego seksu
kobietą, jaką Joshua kiedykolwiek spotkał.
Pragnął jej, chociaż wiedział, że nie powinien.
Nie powinien.
Nadal sobie to powtarzał, kiedy z przerażeniem zauważył, że jego
syn prosi ją do tańca. Orkiestra w końcu zrobiła sobie przerwę i ktoś
przytomny szybko puścił płytę z rock and rollem. Maddie była w
swoim żywiole. Jej sukienka furkotała, włosy tańczyły, piersi
falowały.
Kiedy muzyka ucichła, Joshua spodziewał się, że Maddie zaraz do
niego wróci. Porywali ją jednak do tańca wciąż nowi partnerzy, a
Joshua robił się coraz bardziej zły. Po trzech kolejnych nagraniach nie
wytrzymał. Kiedy w sali rozległ się śpiew Tracy Chapman, oderwał
się od ściany i przedarł się w stronę Maddie.
- Moja kolej - oznajmił. - Zatańczysz ze mną?
Nie czekając na odpowiedź, ujął jej dłoń i przyciągnął Maddie do
siebie.
- Nie wiedziałam, że potrafisz tańczyć. Myślałam, że wszelka
zabawa jest sprzeczna z twoimi zasadami.
Joshua z rozkoszą wdychał jej słodki, korzenny zapach. Włosy
Maddie muskały mu brodę.
- Może potrzebuję tylko trochę pomocy.
- W zabawie?
Joshua ledwo powstrzymał się od śmiechu. Swego podniecenia
nie był jednak w stanie ukryć.
- Od tego można by zacząć.
- Zacząć? - Spojrzała na niego pytająco.
W tej samej chwili ktoś ich potrącił i ciała obojga znalazły się
niebezpiecznie blisko siebie.
Joshua jęknął.
A Maddie nagle pojęła, o jakim rodzaju zabawy mówił. Po kilku
tańcach z nastolatkami dobrze było znaleźć się w ramionach
mężczyzny. Prawdziwego mężczyzny. I czuć, jak bardzo jej pożądał.
Obejmowana jego silnymi ramionami, poczuła się jak w pułapce.
- Czy wiesz, że patrzysz na mnie jak James Bond na swoje
dziewczyny?
Joshua uśmiechnął się i przyciągnął Maddie mocno do siebie.
- Bo cię pragnę - szepnął i musnął wargami jej usta.
- Nie mnie - szepnęła zdesperowana Maddie, traktując ten
argument jako ostatnią deskę ratunku. - Żyjesz tak długo z dala od
świata, że każda kobieta tak by na ciebie... wpłynęła.
- Myślisz, że tak samo zareagowałbym na panią Quackenbush?
Choć było to pytanie raczej impertynenckie, Maddie zwróciła
uwagę nie tyle na treść, co na brzmienie głosu Joshui. A usłyszała
przede wszystkim głęboką, obezwładniającą zmysłowość. Nogi same
zaczęły jej odmawiać posłuszeństwa. Pani Quackenbush była dwa
razy starsza od Joshui i ważyła mniej więcej tyle samo, co on.
- No, dobrze, może nie każda, ale...
- Masz rację. - Teraz pieścił ją nie tylko głos, ale i spojrzenie
Joshui. - Nie na każdą. Na ciebie.
Serce Maddie na chwilę przestało bić. Pomyliła krok i chyba po
raz pierwszy w życiu nie potrafiła wymyślić żadnej ciętej odpowiedzi.
Przestraszyła się, że Joshua ją zaraz pocałuje, ale on tylko trzymał ją
w objęciach i patrzył jej uporczywie w oczy.
Melodia się skończyła i Maddie znów poprosił do tańca jakiś
nastolatek. Instynktownie przywarła mocniej do Joshui.
- Dziękuję - szepnęła i zawstydzona wysunęła się jego objęć.
Nie przywykła do tego rodzaju traktowania. Jej długoletni niby-
narzeczony swoje pożądanie wobec niej traktował jak coś naturalnego.
W jego zachowaniu nie było nawet śladu namiętności. Tak naprawdę
pasjonował się muzyką i choć często wyjeżdżał i zostawiał Maddie
samą, jakoś do tego przywykła. Nie raz przekonywała samą siebie, że
można zupełnie dobrze żyć bez wzbudzania w kimkolwiek potężnych
namiętności. Że ważniejsza jest przyjaźń, zrozumienie i szacunek.
I tak właśnie było z Clyde'em. Kiedy ostatnio wyjeżdżał do Los
Angeles, obiecał Maddie, że następnym razem podaruje jej
pierścionek. Zawsze był jakiś „następny raz". Clyde'a nie było przy
niej nawet wtedy, kiedy Maddie najbardziej go potrzebowała.
Tęskniła za nim, ale nauczyła się radzić sobie sama.
Joshua nie wyglądał na takiego mężczyznę, który zostawiłby
kobietę w potrzebie. Świadomość, że jej pragnie, i to wyłącznie jej,
dotarła aż do najgłębszych zakamarków serca Maddie i obudziła w
niej kilka dawnych, tajemnych marzeń.
Dwie godziny później Maddie i Joshua wychodzili z imprezy.
- Gdzie jest Patrick? - spytała, kiedy podeszli do auta.
- Wróci dziś późno. Umówił się na pizzę z kolegami. A ponieważ
twój brat pilnuje Dawida, oboje jesteśmy wolni.
- Rzeczywiście - mruknęła.
Musieli pojechać do domu Joshui, bo tam został samochód
Maddie. Chociaż na dworze było chłodno, gdy tylko ruszyli,
otworzyła okno, by stworzyć złudzenie większej przestrzeni.
- Za gorąco? - spytał.
- Nie, ale lubię taki powiew.
Kiedy na moment zapadła cisza, Maddie szybko ją przerwała.
- Jak w skali od jednego do dziesięciu oceniłbyś tortury, jakie
musiałeś znieść dzisiejszego wieczoru?
Joshua obrzucił ją długim, znaczącym spojrzeniem.
- Wieczór się jeszcze nie skończył.
Maddie miała wrażenie, że jej żołądek wykonał właśnie szaleńcze
salto.
- A co powiesz o samej imprezie?
- Skoro dziesięć oznacza rzecz najgorszą, dałbym jej cztery
punkty. Nie musiałem tańczyć z panią Quackenbush, a Patrick dobrze
bawił się z Amy.
- Trochę to potrwało, zanim zaprosił ją na parkiet, ale kiedy już
się na to zdobył, poszło mu zupełnie nieźle.
- Myślałaś, że skoro jego ojciec jest odludkiem...
- Nie nazwałam cię odludkiem - zaprotestowała Maddie.
- I wyrzutkiem społeczeństwa - ciągnął dalej Joshua. -
Współczesnym mnichem...
- Niczego takiego nie powiedziałam.
- To prawda. Ale tak właśnie myślałaś.
Maddie otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale po chwili
zmieniła zdanie.
- Może jestem odludkiem i wyrzutkiem społeczeństwa, ale na
pewno nie mnichem - powiedział z naciskiem.
- Nigdy tego nie mówiłam - powtórzyła. - A jeśli mam być
szczera, nawet tak nie pomyślałam.
- No, dobrze. To jakich słów użyłaś?
Mając nadzieję, że uda jej się łatwo wykpić, Maddie wymieniła
tylko same zalety:
- Poważny, odpowiedzialny, spolegliwy.
- I?
- Dziwak.
- Czy właśnie temu zawdzięczam tamten pocałunek z litości?
- Wydawało mi się, że już to sobie wyjaśniliśmy.
- Dokąd jedziesz? - zaniepokoiła się, widząc, że mijają jego dom.
- Na szczyt tej górki. Spodoba ci się tam. Noc jest pogodna, więc
widać będzie gwiazdy.
Na górze Joshua zaparkował na skraju drogi, wysiadł z auta,
otworzył drzwi i pomógł Maddie wysiąść.
- Cóż za kultura - mruknęła. - Skąd u ciebie tak dobre maniery?
- To spontaniczna reakcja. Mój ojciec nie jest może specjalnie
wykształcony, ale od swoich dzieci wymagał szacunku i uprzejmości.
- Często go widujesz?
- Nie. Byłem najstarszy i kiedy zaproponowano mi w college'u
sportowe stypendium, staruszkowie byli bardzo dumni ze swego
pierworodnego syna. Wkrótce potem na świecie pojawił się Patrick i
musiałem zrezygnować z kariery. Rodzice niechętnie się z tym
pogodzili. Rozczarowało ich również to, że wyjechałem z Kentucky.
- Ciężko z tym żyć, prawda? - westchnęła Maddie ze
współczuciem.
- Tak. Ale byłem zawsze zbyt zajęty, by się tym zamartwiać. W
pewnej zresztą chwili uświadomiłem sobie, że zawiedliśmy się
wzajemnie. Ja nie zrobiłem tego, czego chcieli rodzice, a ich nie było
przy mnie, kiedy ich najbardziej potrzebowałem.
- Mnie też nie jest łatwo. Matka w ogóle ze mną nie rozmawia.
Uważa, że powinnam oddać Dawida do adopcji.
Maddie westchnęła i spojrzała na gwiazdy. Wyglądały jak
miliony brylancików rozrzuconych na granatowym kocu.
- Widziała go choć raz?
- Tylko na zdjęciach. Dostała je od Bena.
- Jej strata.
- W takiej sytuacji tracą wszyscy - pokręciła głową Maddie.
- Owszem, ale ona najwięcej. Nie tylko nie wie, co to znaczy mieć
wnuka, ale straciła też córkę.
- Nigdy o tym w ten sposób nie myślałam.
- Bo przede wszystkim czujesz wstyd.
- Jak na pozbawionego poczucia humoru wyrzutka społeczeństwa
niezły z ciebie psycholog.
- O, a więc jeszcze pozbawiony jestem poczucia humoru.
Maddie dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała.
- Pardon.
- Widzę, że jest ci zimno. Wracajmy do auta.
- Gdybym mieszkała w pobliżu, codziennie przychodziłabym tu
patrzeć na gwiazdy - powiedziała Maddie, siedząc już w samochodzie.
- Ale chyba nie wtedy, kiedy pada.
- Na pewno zimą jest tu bardzo pięknie. Tak cicho i spokojnie,
wszędzie śnieg...
- Owszem.
Maddie ułożyła głowę na oparciu fotela.
- Dziękuję, że mnie tu przywiozłeś.
Joshua nachylił się ku niej i spojrzał jej w oczy.
- Wołałbym, żebyś mi podziękowała tak jak wtedy.
- Masz na myśli pocałunek?
- Mhm...
Było to najbardziej zmysłowe „mhm", jakie w życiu słyszała.
Maddie uśmiechnęła się, bo wiedziała, że nic się nie stanie. Ba, była
nawet tego pewna.
- Nie wyglądasz mi na takiego, który całuje kobiety w
samochodzie.
- Naprawdę? - Joshua wsunął palce w jej włosy.
- Tak, naprawdę - odparła, czując, że z każdą chwilą, z każdym
jego słowem, traci pewność siebie. - Jesteś praktyczny, bardzo
spolegliwy i . . .
- I pragnę cię.
- Chyba za dużo wypiłeś, mój drogi. - Próbowała się jeszcze
bronić.
- To nie whisky przeze mnie przemawia. To ja sam. I powiem ci
jeszcze, że jesteś w dużym błędzie. Ja wprost uwielbiam całować się
w samochodzie.
Maddie nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo Joshua po prostu
zamknął jej usta. Pocałunkiem. Potem przywarli do siebie, pieścili się
i dotykali. Oboje robili to z równym zapamiętaniem.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Butelka? A co się stało z... - Wzrok Joshui bezwiednie
powędrował na piersi Maddie.
- Zaczęłam karmić nią Dawida, kiedy wróciłam do pracy. Chyba
ci to nie przeszkadza, Zajączku, co? - Synek uśmiechnął się, więc
uśmiechnęła się i mama. - Jest taki wspaniały. Założę się, że będzie
się musiał kijem oganiać od dziewczyn.
- A może to raczej ty będziesz je od niego odganiała, co?
- Jeśli będą miłe, to nie.
Patrick poklepał Majora, potem podszedł do Joshui i stanął obok
niego z rękami złożonymi na piersi.
- Jak na dzieciaka nie jest taki zły. Nie wrzeszczy dużo i w ogóle.
Maddie parsknęła śmiechem. Wiedziała, że w ustach Patricka to
ogromny komplement.
- Dzięki. Chętnie bym sobie przypisała jego dobry charakter, ale
przypuszczam, że zawdzięczamy go prawidłowemu funkcjonowaniu
układu pokarmowego.
- To znaczy?
- Że po każdym karmieniu ładnie beka. Wypuszcza powietrze,
którego się nałykał, i dzięki temu nie boli go brzuszek.
Patrick zawsze po kolacji szedł do siebie, tym razem jednak został
z nimi.
- Chciałbyś go nakarmić? - spytała Maddie.
- Ja? No... może.
- Nie musisz. Pomyślałam, że może chciałbyś potrzymać takiego
malucha.
Patrick znów wzruszył ramionami. Wyraźnie był to jego ulubiony
gest.
- Dobra.
- To usiądź obok mnie - zaproponowała Maddie i podała mu
Dawida. - Nie bój się, to nie potrwa długo. Nasz Zajączek to istny
odkurzacz. Wyglądasz, jakbyś robił to od lat - uśmiechnęła się do
Patricka.
- Czasami zdarza mu się karmić źrebaki - wyjaśnił Joshua.
- Tak, to pewnie dlatego.
Maddie wyczuła, że Patrick chciałby jej coś powiedzieć. Parę razy
nawet już otwierał usta. Szybko domyśliła się, o co chodzi, i
postanowiła mu pomóc.
- Rozmawiałeś już z Amy po tamtej zabawie?
Chłopak skinął głową.
- Czasem w szkole odzywa się do mnie.
- A ty odpowiadasz?
- Jak mi coś wpadnie do głowy.
- Czujesz się przy niej niepewnie?
- Trochę - przyznał. - A jak wobec ciebie zachowywali się
chłopcy w szkole? - spytał po chwili.
Maddie wiedziała, ile kosztowało go to pytanie. Uświadomiła
sobie, że pewnego dnia o to samo może ją zapytać Dawid.
- Na przykład do mnie dzwonili. Odprowadzali mnie do szkoły i
jedli razem ze mną obiad w szkolnej stołówce. Pytali o różne rzeczy.
- O co?
- Jaką muzykę lubię, jakie filmy widziałam, co oglądam w
telewizji.
- Chyba już się najadł - przerwał jej Patrick. Butelka była pusta, a
Dawid drzemał.
- Zgadza się. - Maddie wzięła synka na ręce i delikatnie
pomasowała mu plecki.
- I działało?
- Co działało? - Nie zrozumiała, o co mu chodzi.
- To zadawanie pytań i dzwonienie. Umawiałaś się wtedy z nimi?
- Czasami. Zależy, jaki był to facet.
- A kwiaty pomagały?
- Kwiaty zawsze pomagają. I wcale nie muszą to być róże -
dodała. Nie ujawniła jednak faktu, że ona sama nigdy jeszcze nie
dostała kwiatów od mężczyzny. - Mogą też być drobne prezenciki.
- Drobne? - Patrick był wyraźnie zainteresowany.
- Bardzo drobne - uspokoiła go. - Kaseta z nagraniem ulubionego
zespołu. Breloczek do kluczy z moim inicjałem. - Wymieniała
prezenty, których nigdy nie dostała, ale o których marzyła.
Przypomniała sobie, że Clyde był zawsze bez grosza, i uśmiechnęła
się. - Najważniejsze jednak jest to, żebyś jej słuchał. Jeśli uważnie
będziesz słuchać, dowiesz się, co lubi.
- Kobiety rzadko są tak otwarte - wtrącił się Joshua.
- A większość mężczyzn nie umie słuchać - odparowała.
- Powiedz jej, że jest piękna. Powiedz, że podobają ci się jej
włosy i uśmiech. - Teraz Joshua przejął rolę nauczyciela.
- W twoim przypadku to działało?
- Jak czary.
- Ale jeśli to jest tylko czcze gadanie, to dziewczyna na pewno
szybko się zorientuje i cię rzuci - oświadczyła Maddie. Nie była
pewna, którego z Blackwellów instruuje. - To musi być prawda. Na
przykład powiedz jej, jak się przy niej czujesz.
- Jakbym zaraz miał zwymiotować - przyznał Patrick.
Joshua parsknął śmiechem i spojrzał z ukosa na Maddie. Sama się
o to prosiłaś, mówiło jego spojrzenie.
- Chodziło mi o pozytywne uczucie. Ale to dopiero później. Jak
lepiej ją poznasz, możesz zmienić zdanie. Może w ogóle ta
dziewczyna przestanie ci się podobać. Po to właśnie są randki.
- No dobrze, ale dokąd mam ją zabrać?
- Pierwszy raz najlepiej na lody - wtrącił się znów Joshua. - Tanio
i szybko. I nie może się nie udać.
Maddie spojrzała na niego z rozbawieniem.
- Aż tak daleko sięga twoja pamięć?
Spojrzenie, jakim ją obrzucił, było gorące i wyzywające.
- To jak jazda na rowerze. Takich rzeczy się nie zapomina.
Maddie posmutniała. Joshua przypominał jej niedźwiedzia, który
zapadł w sen zimowy i teraz powoli zaczynał się budzić. I bez
wątpienia jej pragnął. Postanowiła skupić się teraz tylko na Patricku.
Było to zdecydowanie bardziej bezpieczne.
- Może to zabrzmi jak banał, ale nie masz pojęcia, ile może
zdziałać dbałość o drugą osobę, uprzejmość i dobre maniery.
Patrick, jak dobry komputer, zapisywał te wszystkie informacje w
swojej pamięci.
- Ilu facetów rzuciłaś?
- Kilku - przyznała z niechęcią. - Jakoś wtedy przyciągałam do
siebie wyjątkowych palantów. A z paroma i tak za długo się
cackałam.
- Dzięki - rzekł, wstając, Patrick.
Już miał wyjść z pokoju, ale zatrzymała go jeszcze jedna myśl.
- A jaki był najlepszy prezent, jaki dostałaś od faceta? - spytał.
- Oprócz Dawida? - Maddie przytuliła synka mocno do siebie.
Usłyszała głębokie westchnienie Joshui i domyśliła się, o czym
pomyślał. - Ale musisz pamiętać, że ja mam lat dwadzieścia siedem
lat i dawno już skończyłam szkołę. Dla mnie najlepszym prezentem
byłaby możliwość dzielenia z kimś odpowiedzialności za wychowanie
dziecka.
- Nie bój się. Wiem o prezerwatywach.
- One czasem pękają - mruknęła pod nosem Maddie. - Zawsze
lepiej stosować jakieś dwie metody zapobiegania ciąży, ale to na
pewno wiesz. I na pewno rozumiesz, że seks to nie tylko połączenie
dwóch ciał, więc czasami warto poczekać.
Spod oka spojrzała na Joshuę i wyczuła jego aprobatę.
- A moim ulubionym prezentem od faceta była piosenka, którą dla
mnie napisał - uśmiechnęła się do Patricka. - Gitarzyści zawsze mnie
bardzo pociągali.
Kilka minut później Joshua odprowadzał Maddie do auta. Deszcz
już nie padał. Powietrze było czyste i chłodne. Kiedy tylko posadziła
Dawida w foteliku i zatrzasnęła drzwi, Joshua zablokował jej drogę.
Czuła całe jego ciało - silną, falującą pierś, mocne uda i... naprężoną
męskość.
- Widzę, że niełatwo mi będzie odjechać - mruknęła.
- A spieszysz się? - spytał Joshua, muskając wargami koniuszek
jej ucha.
- Nie, ale nie chcę nadużywać waszej gościnności.
- Nie ma obawy. - Teraz jego wargi sunęły po jej szyi.
Bez powodzenia próbowała stłumić jęk.
- Uwielbiam te twoje odgłosy. Od razu się wtedy zastanawiam,
jak by brzmiały w łóżku.
- Nie wiem, czy to znaczy, że mam się zamknąć, czy wprost
przeciwnie - próbowała żartować.
- Nie, broń Boże, nie powstrzymuj ich! Mówiłem ci już, jaka
jesteś piękna?
Choć Maddie wiedziała, że to nieprawda, wokół jej serca rozlało
się bardzo przyjemne ciepło. Kiedy wsunął palce w jej włosy,
zadrżała.
- I podobają mi się twoje włosy, ich kolor, puszystość, to, jak
tańczą wraz z tobą.
Maddie zamknęła oczy. Czuła się cudownie.
- Och, Joshua!
Znów wtulił się w jej szyję.
- Uwielbiam twój zapach.
- To talk dla dzieci.
- Na tobie pachnie podniecająco.
Maddie otworzyła oczy i parsknęła śmiechem.
- Ty chyba zwariowałeś.
- Możliwe. - Teraz palcem obrysowywał kontur jej ust. - Lubię
twój uśmiech.
Nie wiedząc, czy śmiać się, czy płakać, Maddie potrząsnęła
głową.
- Bardzo dobrze, Joshua. Bardzo dobrze.
Odepchnęła go zdecydowanie i podeszła do drzwi od strony
kierowcy.
- Co takiego? - Oczywiście Joshua podążył w ślad za nią. - O
czym ty mówisz?
- Dobry tekst. Znakomity z ciebie aktor. Tę rolę wykułeś na
blachę. Prawie się na to dałam nabrać.
- Do jasnej Anielki, Maddie, przecież wiesz, że mówiłem
szczerze.
- Ja też znam swoją rolę. Jak cię słucham, to robi mi się niedobrze
- rzuciła, siadając za kierownicą.
Joshua znów wyjrzał przez okno i zmarszczył brwi.
- Nie widać jej?
- Nie.
Była to pierwsza środa od wielu, wielu tygodni, kiedy Maddie nie
przywiozła im kolacji. Choć Joshui bardzo smakowało jej jedzenie,
dużo bardziej zależało mu na niej samej.
- Myślisz, że powinniśmy do niej zadzwonić? - spytał Patrick,
ujawniając tym samym, że i on przyzwyczaił się do tych odwiedzin.
- Poczekajmy jeszcze parę minut.
Instynkt podpowiadał mu, by jej szukać. A jeśli znów zgubiła
drogę i sąsiad tym razem zrobił użytek ze strzelby?
Kiedy usłyszał w oddali warkot silnika, odetchnął z ulgą. Poznał
tłumik jej auta. Obaj z synem od razu wyszli na ganek.
Owszem, był to samochód Maddie, ale wysiadł z niego jakiś
mężczyzna. W ręku trzymał pudło z pizzą. Miał długie włosy, złoty
kolczyk w uchu, ubrany był w dżinsy i T-shirt.
- Hej, jestem Ben, brat Maddie. Nie może dziś sama do was
przyjechać. Jej mały zachorował, więc poprosiła, żebym przywiózł
wam coś do jedzenia. Ty jesteś Joshua, zgadza się?
Joshua skinął głową. Nie widział w Benie żadnego podobieństwa
do Maddie. Dopóki nie spojrzał mu w oczy. Tak samo brązowe, tak
samo błyszczące i pełne życia.
- Nie stój na tym deszczu. Wejdź do środka.
Ben wahał się przez chwilę, ale w końcu spojrzał przez ramię na
auto, pokazał mu język i wzruszył ramionami.
- Dzięki, chętnie. Mam dwa rodzaje pizzy. Maddie kazała mi
wybrać, więc jedna jest supreme, a druga pepperoni.
- Dobry wybór - pochwalił go Joshua w drodze do kuchni. -
Patrick chyba zje nawet pudełko.
- Tato.
- Dziś zjemy po kawalersku - rzekł do syna Joshua, a ten od razu
go zrozumiał.
- Myślałem, że zawsze tak jadacie - zażartował Ben.
Patrick wyjął z szafki papierowe talerze i serwetki, a potem
wprawnie rozłożył je na stole.
- Co jest Dawidowi?
- Jakaś infekcja ucha. Maddie była z nim u lekarza i dostała
lekarstwa, ale dziś w nocy Zajączek pewnie znów będzie marudził.
- Znów? - zaniepokoił się Joshua.
- Mhm. Nie spali całą poprzednią noc. Chętnie bym zastąpił
siostrę, ale pracuję na nocną zmianę w barze Tony'ego. - Ben ugryzł
kawałek pizzy i popił colą. - Maddie wygląda jak zmora.
Joshua nie potrafił przejść nad tym faktem do porządku
dziennego. Tylko dla zachowania pozorów skierował rozmowę na
inne tory.
- Niewiele o tobie wiem. Chyba tylko tyle, że jesteś ojcem
chrzestnym Dawida i w szpitalu powiedziano ci, że twoja siostra
urodziła pięcioraczki.
Ben wybuchnął śmiechem.
- To cała Maddie! A ja o tobie słyszałem całkiem sporo - zwrócił
się do Joshui, ale już całkiem poważnie.
Joshua z trudem przełknął kęs pizzy.
- Naprawdę?
- Owszem. Maddie dużo mi opowiadała o tobie i o twoim synu.
Twierdzi, że Patrick jest bardzo zdolny.
- Naprawdę? - Patrick z dumy aż się wyprostował. - Naprawdę tak
powiedziała?
- Tak. I że choćby dużo ją to miało kosztować, dotrzyma słowa,
jeśli chodzi o te cotygodniowe kolacje.
- Próbowałem jej to wyperswadować - przyznał z wyrzutami
sumienia Joshua. - To naprawdę niepotrzebne.
- Daj sobie spokój! Moja siostra zawsze dotrzymuje słowa. Mówi,
że pomogłeś jej, kiedy tego najbardziej potrzebowała, i że nigdy o tym
nie zapomni. To dla niej zupełnie nowe doświadczenie, bo do tej pory
nie mogła zbytnio polegać na mężczyznach. Kiedy byliśmy mali, nasz
ojciec dużo podróżował, więc rzadko go widywaliśmy. A Clyde - Ben
aż skrzywił się z niesmakiem - jego właściwie też nigdy nie było.
Utalentowany, ale nie zasługiwał na taką wspaniałą dziewczynę jak
Maddie.
Tym razem Ben spojrzał na Joshuę bardzo uważnie. I
ostrzegawczo. Jak brat, który nie pozwoli nikomu skrzywdzić
ukochanej siostry. I chyba rzeczywiście miał powody do obaw.
Wieczorem Joshua był rozkojarzony i nie mógł zasnąć. Snuł się
po kuchni i salonie, wypił szklankę mleka i zjadł herbatnika. Nawet
on zauważył stęchły i dosyć niezwykły smak ciastka. Joshua nigdy nie
miał problemów z zachowaniem linii.
Nie umiał gotować, a i buszowanie wśród sklepowych półek nie
było jego pasją. Kupował rzeczy pierwsze z brzegu i już. Gdyby
Maddie żywiła go bardziej regularnie wkrótce bałby się stanąć na
wadze.
Tak, przyzwyczaił się do jej cotygodniowych wizyt. Czekał na
nie, czasami bardzo niecierpliwie. I już dawno przestał się oszukiwać,
że chodzi mu wyłącznie o domowe jedzenie. Chętnie skwitowałby
wszystko stwierdzeniem, że to wyłącznie sprawa seksu, ale wiedział,
że ta szalona Maddie zalazła mu głęboko za skórę i znalazła drogę do
jego serca.
Ciekaw był, czy właśnie teraz spaceruje po swoim mieszkaniu z
Dawidem w objęciach. Pamiętał dobrze, jak bolesna jest świadomość,
że jest się jedyną osobą odpowiedzialną za takie maleństwo. A czekała
ją kolejna, ciężka noc.
Nagle drgnął gwałtownie. Wróciła do niego ta sama myśl, która
tak zaskoczyła go przy kolacji.
- Co za idiotyczny pomysł - mruknął, spoglądając na kuchenny
zegar. Była jedenasta trzydzieści. - Absolutnie idiotyczny.
Wciąż mamrocząc, że pomysł jest bez sensu, włożył dżinsy,
koszulę, skarpetki i buty. Obudził Patricka, żeby powiedzieć mu,
dokąd się wybiera, i już go nie było.
W środku nocy ulice były prawie puste, więc droga do domu
Maddie zabrała Joshui zaledwie trzydzieści pięć minut. Chciał tylko
sprawdzić, czy u niej wszystko w porządku. Jeśli nie zobaczy światła
w jej oknach, zawróci, nie próbując nawet z nią porozmawiać.
Niestety, okna były oświetlone.
Otworzyła mu dopiero po kilku minutach. Tuliła w ramionach
Dawida i wyglądała na nieprzytomną ze zmęczenia. Jeszcze żadna
kobieta nie budziła w nim tylu ciepłych uczuć.
- Słyszałem, że masz dziś ciężką noc.
- I zapragnąłeś się do nas przyłączyć?
Maddie zdobyła się na słaby uśmiech.
- Nie miałem nic lepszego do roboty. - Joshua wzruszył
ramionami.
- A nie pomyślałeś o spaniu?
Próbowałem i nic z tego nie wyszło, odparł, ale tylko w duchu.
- A może jednak mnie wpuścisz?
- Och, przepraszam. Chcesz może kawy, mleka, albo... - Maddie
już szła do kuchni.
- Chcę, żebyś usiadła.
To wydało mu się w tej chwili najważniejsze. Bał się, że Maddie
za chwilę zemdleje.
- Nie ma mowy. Zajączka strasznie boli ucho i tylko noszenie go
przynosi mu jakąś ulgę. Nie mogę słuchać, jak płacze.
- A lekarstwo?
- Jasne. - Maddie nie przerywała chodzenia. - Zacznie działać
dopiero za jakieś dwadzieścia cztery do czterdziestu ośmiu godzin.
- Nie zapytałaś, czemu przyjechałem.
- Rzeczywiście! Chyba jestem mało przytomna.
- Ben powiedział, że poprzednią noc też miałaś bardzo ciężką.
Maddie skinęła głową i skupiła się na studiowaniu wzorków na
dywanie.
- Pamiętam takie bezsenne noce z dzieciństwa Patricka.
Wydawały się nie mieć końca.
Znów tylko kiwnęła głową.
- Więc pomyślałem sobie, że cię trochę zastąpię.
Maddie znów pokiwała głową. Ani na moment nie przerwała
swojej wędrówki. Zaniepokoił go taki zupełny brak reakcji.
- Maddie, słyszałaś, co mówię?
Spojrzała na niego nie widzącym wzrokiem i zamrugała oczami.
- Boże - jęknęła - żeby ten pokój przestał wreszcie tak wirować.
- Natychmiast daj mi małego i kładź się do łóżka.
- Nie, nie, ja tylko... - próbowała protestować.
- Daj go - powtórzył Joshua zdecydowanie i wyciągnął ręce.
Odniósł wrażenie, że Maddie dopiero w tej chwili uświadomiła
sobie jego obecność. Patrzyła na niego z ufnością i ulgą. A pod tymi
uczuciami, pod ogromnym zmęczeniem, kryło się coś jeszcze.
- Tylko na godzinę - zgodziła się w końcu i podała mu synka.
Potem wspięła się na palce i leciutko pocałowała Joshuę w policzek. -
Jesteś cudowny. Godzina mi zupełnie wystarczy. Potem mnie obudź.
Dobrze?
- Jasne.
Kiedy się w końcu obudziła, na dworze już zaczynało świtać. Od
razu pomyślała o Joshui. Musi być wykończony. Nie zmrużył przecież
oka. Cichutko, na palcach, zeszła na dół.
Joshua siedział w bujanym fotelu i tulił do siebie Dawida. W
pokoju panowała absolutna cisza. Obaj smacznie spali.
Ten widok aż ścisnął ją za serce. Jednego tylko nie będzie mogła
nigdy dać swemu synowi. Nie będzie w stanie zastąpić mu ojca.
A... gdyby... Maddie pozwoliła sobie na chwilę marzeń. Gdyby
tak Joshua pokochał ją oraz jej dziecko i zechciał z nimi zostać na
zawsze. Gdyby...
Nie, nie, nawet nie powinna o czymś takim myśleć. Nachyliła się i
leciutko dotknęła czoła Dawida. Ani śladu gorączki. Potem spojrzała
na Joshuę. Jeszcze nigdy nie widziała tak pięknego mężczyzny.
Kiedy nagle otworzył oczy i ich spojrzenia się spotkały, Maddie
zrozumiała, że wpadła na amen. Znowu to samo!
ROZDZIAŁ ÓSMY
Maddie pamiętała, że w takiej sytuacji najlepiej jest mówić.
Cokolwiek. Byle szybko i dużo.
- Nie obudziłeś mnie po godzinie - skarciła Joshuę. - Bardzo miło
z twojej strony, że pozwoliłeś mi odpocząć, ale to miała naprawdę być
tylko godzina. Przecież ty całą noc przesiedziałeś na krześle. Daj mi
Zajączka, przewinę go i nakarmię. - Wzięła dziecko i weszła do
kuchni. - Zaczekaj chwilę, zaraz zrobię kawę.
- Maddie? - zdecydowany głos Joshui przerwał ten monolog.
- Tak?
- Daruj sobie tę kawę. Za minutę znikam.
Słowa Joshui znów pobudziły ją do działania.
- Nie ma mowy.
Nie zważając na ssącego jej ramię Dawida, szybko wyjęła z
lodówki butelkę z mieszanką i wstawiła ją do podgrzewacza.
Posadziła synka w jego foteliku i wyjęła z szafki buteleczkę z
antybiotykiem.
- Pozwól mi przynajmniej poczęstować cię kawą. Jeśli trochę
poczekasz, zrobię śniadanie i...
- Hej. - Joshua stanął tuż za nią. - Czemu jesteś taka
zdenerwowana?
Serce Maddie waliło jak szalone. W jej głowie kłębiły się tysiące
myśli. Jakoś jednak udało jej się odmierzyć porcję lekarstwa łyżeczką.
- Zawsze gdy potrzebowałam pomocy, nikogo przy mnie nie było.
No, może Emily i Jenna Jean, i czasami Ben.
Podała małemu lekarstwo, a potem zaczęła go karmić. Dopiero
wtedy spojrzała na Joshuę.
- Czuję się niezręcznie. To, co wczoraj zrobiłeś, bardzo dużo dla
mnie znaczy.
- To naprawdę nic takiego. - Joshua wzruszył ramionami.
- Wręcz przeciwnie - upierała się Maddie. - Dla mnie to naprawdę
coś wielkiego i nawet nie wiem, jak ci podziękować.
Spojrzenie Joshui było tak pełne namiętności, że Maddie poczuła
się zakłopotana. Sytuacji nie ułatwiał fakt, że za koszulę nocną służył
jej stary T-shirt, który niewiele zasłaniał.
- Jesteś mi wdzięczna?
- Tak.
- Bardzo? - spytał Joshua i przysunął się niebezpiecznie blisko.
Maddie najpierw odetchnęła głęboko, a potem parsknęła
śmiechem. Czy ten facet nigdy nie rezygnuje?
- Mam w tej chwili na sobie powyciągany T-shirt, który służy mi
za koszulę, karmię moje dziecko i choć od wieków nie patrzyłam w
lustro, założę się, że wyglądam jak potwór. Nie możesz mnie w tej
chwili pragnąć. - Choć tak bardzo starała się go zniechęcić, wciąż
widziała w jego oczach pożądanie. - Chyba że jesteś ślepy.
- Okulista nazwał mój wzrok sokolim.
No, tak, mogła się tego spodziewać.
- Albo zwariowałeś.
- To rzeczywiście możliwe - zaśmiał się Joshua i musnął wargami
jej szyję.
Maddie przymknęła oczy.
- Nie możesz mnie pragnąć. Nie. To niemo...
- Mogę. - Wsunął rękę pod jej koszulę i pieścił nagie uda. - I
pragnę.
- Nie, Joshua, nie - szepnęła, choć jej ciało mówiło co innego. -
Jestem wykończona.
- Przecież to ja siedziałem z Dawidem całą noc. Jesteś mi coś
winna.
Maddie aż zesztywniała. To niemożliwe... to niemożliwe, by
chciał, żeby odwdzięczyła mu się seksem. A jednak jakiś cichutki
głosik w jej wnętrzu szeptał, że byłoby to najsłodsze podziękowanie,
jakie w życiu złożyła.
- Lody - powiedział Joshua.
- Lody? - powtórzyła oszołomiona.
- W piątek wieczorem. To musi się udać - dodał z szelmowskim
uśmiechem. Pokonał Maddie jej własną bronią.
Ponieważ Joshua miał mnóstwo roboty z końmi, w piątek mogli
się wybrać na lody dopiero późnym wieczorem. W lodziarni był
okropny tłok, kupili więc kilka pudełek na wynos i pojechali do
Maddie. Joshua był w idiotycznym nastroju. Nie czuł się tak lat.
Wiedział, że zwariuje, jeśli nie zdobędzie Maddie Palmer. Choćby
miał ją posiąść na tym kuchennym stole.
- Kto się dziś zajmuje Dawidem? - spytał, kiedy wyjmowała z
szafki syrop czekoladowy.
- Moja przyjaciółka, Jenna Jean. Miała do mnie pretensje, że nie
zadzwoniłam do niej po pomoc, kiedy mały był chory, ale nawet mi to
nie przyszło do głowy. Ona jest zastępcą prokuratora okręgowego i
nikt jej nie przegada, więc obiecałam, że przy najbliższej okazji
pozwolę jej się zająć Dawidem. - Maddie wyjęła z lodówki bitą
śmietanę i uśmiechnęła się szeroko. - To właśnie dziś jest ta okazja.
- Czy do tych wszystkich specjałów dodajesz czasami trochę
lodów?
- Nie wiedziałam, że jesteś taki zasadniczy, owszem, dodaję, ale
niewiele.
W obecności tej kobiety Joshua bynajmniej nie czuł się zbytnio
zasadniczy. Miał wrażenie, że jego mózg zmienił miejsce pobytu i
przeprowadził się poniżej pasa.
- Bita śmietana? - Maddie włożyła palec do puszki, a potem go
oblizała. - Pycha. Chcesz trochę?
- Jasne.
Znów zanurzyła palec i podała mu, by spróbował śmietany.
Jednak Joshua niespodziewanie chwycił Maddie za nadgarstek i
wsunął sobie do ust... cały jej palec. Oczywiście chodziło mu
wyłącznie o śmietanę. Maddie natychmiast wyrwała mu rękę i
spojrzała na niego z oburzeniem. Jak najbardziej udawanym.
- Jak mogłeś?
- Gdybyś okazała mi choć trochę litości - to ostatnie słowo Joshua
wymówił ze szczególnym naciskiem - nie musiałbym się uciekać do
takich metod.
Patrzyła na niego przez trzy długie sekundy, a na jej twarz powoli
wpełzał rumieniec.
- Litości?
- Tak. - Joshua przysunął sobie miseczkę i nabrał łyżką dużą
porcję lodów. Miał nadzieję, że w ten sposób chociaż trochę
zmniejszy płonący w nim żar. - Całujesz mnie, a kiedy tracę nad sobą
panowanie przerywasz. Jesteś blisko mnie i nagle się odsuwasz.
Niezła z ciebie flirciara, Maddie.
- Flirciara! - Dla podkreślenia swego oburzenia, nie tak całkiem
już udawanego, Maddie potrząsnęła puszką śmietany i skierowała na
Joshuę potężny strumień białej piany.
Śmietaną pokryta była nie tylko jego ręka i twarz, ale i koszula.
Odrobina jej spadła też na dżinsy.
- Przepraszam. - Maddie uśmiechnęła się niepewnie i odstawiła
puszkę. - Nie chciałam poplamić ci koszuli.
- Masz jakąś serwetkę?
- Oczywiście.
Szybko wyjęła z szuflady niebieską serwetkę i dokładnie wytarła
mu koszulę. Potem spojrzała na plamę na jego dżinsach. Jej już nie
ośmieliła się wytrzeć. Kiedy zarumieniona podniosła wzrok,
dostrzegła w oczach Joshui rozbawienie i podniecenie.
Miała na sobie brzoskwiniową, cieniutką sukienkę bez rękawów.
Wieczór był bardzo ciepły, nie włożyła więc rajstop. Tylko złoty
łańcuszek z serduszkami na kostce i lekkie sandałki.
Joshua wreszcie zrobił to, o czym marzył przez cały wieczór.
Wsunął rękę pod jej sukienkę. Maddie znieruchomiała.
Joshua był tego wieczoru jakiś inny. Nie wiedziała, czy powinna
się z tego cieszyć, czy raczej bać. Wiedziała tylko, że podoba jej się
sposób, w jaki on na nią patrzy - jakby była lodami, a on zabierał się
właśnie do jedzenia. I podobała jej się jego ręka w jej gorącym,
intymnym miejscu.
- Lody topnieją - wykrztusiła z trudem przez ściśnięte gardło.
- Maddie, och, Maddie! Jak możesz teraz myśleć o lodach... -
szepnął jej do ucha.
- Joshua, przecież tobie na mnie wcale nie zależy.
- Nawet ty w to nie wierzysz.
Kiedy przyciągnął ją mocno do siebie, gdy poczuła jego twardość,
jeszcze próbowała się bronić.
- Naprawdę?
Wsunął nogę między jej uda.
- Tak. Oboje o tym świetnie wiemy. Chodź tu, maleńka.
Maddie poczuła, że tonie. W spojrzeniu Joshui, w słodyczy jego
pocałunków. Chociaż po chwili leżeli już na kanapie, a ona oplatała
go nogami i całowała jego szyję, jeszcze raz postanowiła dać mu
ostatnią szansę.
- Ty potrzebujesz zupełnie kogoś innego - szeptała. - Kobiety,
której nie musisz pomagać przy zmianie koła ani przywozić po nocy
jakiegoś idiotycznego smoczka. - Nie przestała mówić nawet wtedy,
kiedy Joshua podniósł jej sukienkę i wsunął rękę między uda. -
Kobiety, która zna się na klaczach, ogierach i...
- Maddie, ja chcę ciebie.
- Ale pamiętaj, że cię ostrzegałam...
Joshua wsunął palec do jej gorącego, wilgotnego wnętrza. Maddie
instynktownie zacisnęła mięśnie.
- Chyba nie zdążymy do sypialni, prawda?
Joshua jednym szybkim ruchem ściągnął jej mikroskopijne
majteczki.
- Tym razem chyba jeszcze nie. Och, Maddie, gdzie byłaś przez te
wszystkie lata... Gdzie...
Maddie odpięła mu dżinsy i ujęła w dłoń jego męskość.
- O, tak, Maddie, tak.
Joshua na moment uniósł się na łokciu i wyjął z kieszeni małą,
foliową paczuszkę. I w tym jej nie zawiódł. Znów wykazał się
odpowiedzialnością.
Potem przenieśli się na górę, do sypialni. Wzięli ze sobą tylko
puszkę z bitą śmietaną. Półtorej godziny później oboje leżeli zmęczeni
na jej ogromnym łóżku. Puszka była pusta.
Joshua jeszcze nigdy nie kochał się z kobietą, która by mu się tak
bez reszty, całkowicie oddawała. Z taką ufnością, bez wstydu, bez
zahamowań. Tak naturalnie i po prostu.
- Chciałbym ci zadać jedno niedyskretne pytanie - rzekł, kiedy ich
spojrzenia się spotkały.
- Pytaj.
- Ten facet, z którym byłaś tak długo...
- Clyde.
- Często wyjeżdżał, tak? Czy z nim też się tak kochałaś jak ze
mną?
- To rzeczywiście bardzo niedyskretne pytanie. Chcesz wiedzieć,
czy też robiliśmy to z bitą śmietaną?
- Nie. Raczej to, czy... - Przez moment Joshua nie mógł znaleźć
właściwego słowa. - Czy z taką samą siłą i namiętnością?
- Czemu pytasz?
- Bo jeśli tak, to już rozumiem, czemu facet tak często wyjeżdżał.
Bał się, że zejdzie na atak serca.
Maddie wybuchnęła śmiechem.
- Nie, nie przypuszczam. - Zaraz jednak spoważniała. - A jeśli
chodzi o twoje pytanie, to odpowiedź brzmi: nie. Tak nie było nigdy.
Z nikim.
Kiedy ją pocałował, poczuł, że Maddie robi się wilgotna. Znów
jej zapragnął.
- Przecież przed chwilą się kochaliśmy - potrzasnął głową z
niedowierzaniem.
- Wiem - westchnęła Maddie. - Ale musimy przerwać - dodała z
wyraźnym żalem. - Muszę odebrać Dawida. Nie chcę, by Jenna Jean
już za pierwszym razem zniechęciła się do opieki nad chrześniakiem.
- Pozwól chociaż, że cię odwiozę.
Ta nieoczekiwana propozycja sprawiła Maddi ogromną
przyjemność.
- Bardzo ci dziękuję. Chętnie skorzystam.
Na pierwszy rzut oka Jenna Jean stanowiła absolutne
przeciwieństwo Maddie. Zdawała się chłodna i opanowana. Bardzo
ciemne włosy wiązała w porządny węzeł na karku i nawet w dżinsach
i zwyczajnej bluzce wyglądała schludnie i elegancko.
Joshua nie mógł jej sobie wyobrazić noszącej czarodziejskie
kolczyki Maddie ani karmiącej piersią niemowlę. Maddie była
wrażliwa i szalona, Jenna Jean rozsądna i spokojna. Trudno mu było
zrozumieć, co też może łączyć te dwie tak różne kobiety. Dopiero
dzięki słowom Maddie wszystko się wyjaśniło.
- Jenna Jean i ja poznałyśmy się, kiedy ja miałam sześć, a ona
siedem lat.
Jenna Jean uniosła brwi.
- Już od dawna wszyscy mówią do mnie Jenna - zwróciła się do
Joshui, a potem do Maddie. - A ty nie musisz mi ciągle wypominać
wieku.
- Jakoś się muszę przed tobą bronić - zaśmiała się Maddie. - Jak
się sprawował Dawid?
- Był cudowny. Omawialiśmy moją ostatnią sprawę i zgodził się
ze mną, że powinnam zażądać najwyższego wymiaru kary. Ten
dzieciak ma talent. Wcale nie żartuję. Miał taką minę, jakby rozumiał
każde moje słowo. Uśmiechał się i czasem nawet mi przytakiwał.
- Doradził ci coś istotnego?
- Nie, ale ziewał, kiedy opowiadałam mu o moim szefie.
- Każdy ziewa, kiedy opowiadasz o swoim szefie - stwierdziła
Maddie. - Rozumiem, że teraz śpi?
- Tak, w mojej sypialni, w tej przenośnej kołysce, którą
przywiozłaś.
- Dobra. Biorę go i wracam do domu.
Kiedy zostali sami, Jenna otwarcie obrzuciła Joshuę taksującym
spojrzeniem.
- A więc to ty byłeś z nią przy porodzie Dawida?
- Tak, ja.
- Maddie wspominała, że masz stadninę ogierów rozpłodowych.
To dosyć ryzykowny interes, prawda?
- To zależy, jak do niego podchodzić - odparł Joshua. Jeszcze nie
rozumiał, o co jej chodzi.
Jenna zupełnie zwyczajnym gestem wskazała mu miejsce obok
siebie, ale Joshua miał świadomość, że bacznie obserwuje każdy jego
ruch.
- A jak ty do tego podchodzisz?
- Chcesz wiedzieć, czy jestem wypłacalny, tak? - spytał wprost.
- Nie, właściwie to nie. - Jenna nawet się nie zająknęła. - Ale to
rzeczywiście mnie ciekawi, więc gdybyś zechciał odpowiedzieć na
moje pytanie...
Dopiero teraz Joshua skorzystał z jej zaproszenia i usiadł.
- Owszem, jestem wypłacalny.
Jenna z poważną miną skinęła głową.
- Maddie mówiła też, że masz kilkunastoletniego syna. Lubisz
dzieci?
- Dzieci, to dzieci. Jedne lubię bardziej, inne trochę mniej.
- Tak, to szczera odpowiedź... - Jenna przez chwilę milczała, a
potem ciągnęła dalej. - Maddie zawsze miała talent do...
- Nieprzyjemnych doświadczeń z przedstawicielami władzy -
dokończył za nią Joshua.
- Ale nie jest rozrabiarą. Ma tylko pecha, bo zawsze wpada. Lecz
jej bliscy jakoś się z tym pogodzili. A ty? Czy jesteś wystarczająco
elastyczny?
- Owszem. Do pewnego stopnia. Moja tolerancyjność ma jednak
pewne granice. Ale czy nie uważasz, że do takiej rozmowy przydaliby
się nam świadkowie i egzemplarz Biblii?
Trafiła kosa na kamień. Jenna zawsze lubiła panować nad
sytuacją. Stwierdziła z żalem, że z Joshuą nie będzie to takie łatwe.
- Mam nadzieję, że nie jesteś taki jak Clyde. On nie umiał jej
docenić. A Maddie się zmieniła i nie zadowoli się teraz byle czym.
Wejście Maddie nie pozwoliło Joshui poprosić Jenny o
wyjaśnienie ostatnich słów.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Czemu ty tak ciągle wzdychasz? - Jenna Jean spytała Maddie,
kiedy wraz z Emily siedziały przy basenie jej matki. - Trudno z tobą
wytrzymać.
- Wiem - przyznała Maddie z pełnym zadowolenia uśmiechem.
Nic nie było w stanie zepsuć jej wspaniałego humoru. - Tobie też
takie wzdychanie dobrze by zrobiło, Jenno Jean. - Maddie znów
teatralnie westchnęła i ściszyła radio. - Zresztą dobrze wiesz, że mam
do tego powód, bo go poznałaś.
- Wiedziałam, że coś z nią jest nie tak. Mogę tylko przyznać, że
ten jej nowy facet jest lepszy od Clyde'a - stwierdziła Jenna Jean.
- A kiedy ja go poznam? - zainteresowała się Emily.
- Nie wiem. Joshua na weekend wyjeżdża na jakiś zjazd koniarzy.
A ponieważ ty i Beau rzadko bywacie w mieście...
Emily wypiła łyk lemoniady.
- Wobec tego musimy coś zaplanować. Ponieważ Beau też
interesuje się końmi, obaj panowie na pewno będą sobie mieli dużo do
powiedzenia.
Jenna Jean parsknęła śmiechem.
- Kto by pomyślał, że nasza Emily wyjdzie za kowboja.
- No, cóż, skoro sama nie mogłam zostać kowbojem, pozostało mi
tylko poślubienie kogoś, kto nim jest. A jeśli chodzi o Maddie, to
pamiętam, że zawsze marzyła o tym, by zostać fanką jakiejś grupy
rockowej.
Maddie skrzywiła się z niesmakiem.
- Nigdy nie chciałam być jedną z wielu. Może dlatego Joshua tak
bardzo zawrócił mi w głowie. Jest taki inny. Nie traktuje mnie jak
tymczasowej znajomej. To nie leży w jego charakterze. On naprawdę
mnie pragnie.
Już sama rozmowa na ten temat wytrąciła Maddie z równowagi.
Wstała i zaczęła spacerować wzdłuż basenu.
- Jest tak cudowny, że aż trudno w to uwierzyć. Ja ciągle
wyszukuję jakieś powody, dla których miałoby się nam nie udać, a on
je wszystkie eliminuje. Bez przerwy do mnie dzwoni - dodała
zachwycona, bo było to dla niej czymś zupełnie nowym. Wciąż
jednak nie opuszczał jej strach. - Bardzo mi zależy, by tym razem
niczego nie zepsuć.
- Nie bój się, niczego nie zepsujesz - próbowała ją pocieszyć
Jenna Jean. - Jesteś pewna swoich uczuć, a Joshua Blackwell na
pewno wie, że drugiej takiej nie znajdzie.
- Najważniejsze, że jesteś z nim szczęśliwa - dodała Emily. - A
jeśli cię skrzywdzi, będzie miał z nami do czynienia.
- Te gwiazdy naprawdę wyglądają jak brylanty - stwierdziła
Maddie, leżąc wraz z Joshuą na kocu. Wieczór był ciepły, więc po
kolacji znów wybrali się na swój ulubiony pagórek.
- Dostałaś już kiedyś brylanty?
- Nie - parsknęła śmiechem Maddie. - Tylko cyrkonie i górskie
kryształy.
- Żałowałaś, że to nie brylanty? - Joshua ujął ją za rękę.
- Tak i nie.
Maddie wsparła się na łokciu.
- Oczywiście wiem, że nieważna jest cena podarunku, ale z
drugiej strony miło wiedzieć, że komuś na tobie bardzo zależy...
Rozumiesz, o co mi chodzi?
- Chyba tak. A jakie prezenty dawał ci Clyde?
- Pytasz, czy w ogóle coś mi dał, tak?
Joshua zmrużył oczy.
Przez dłuższą chwilę Maddie musiała się zastanowić. Clyde był
taki zapominalski.
- Dał mi sporo płyt z nagraniami, które on lubił, kilka taśm z
własnymi kompozycjami, parę srebrnych kolczyków z Meksyku. Raz
przyniósł mi masło orzechowe, ale zapomniał, że nie znoszę
orzechów, więc sam je zjadł. - Maddie spojrzała na Joshuę. - Widzę,
że coś chodzi ci po głowie. Wyrzuć to z siebie.
- Ten Clyde to był egoistyczny drań - stwierdził Joshua po prostu.
- Tak, chyba masz rację.
- To dlaczego tak długo z nim byłaś?
Maddie westchnęła, usiadła i podciągnęła kolana pod brodę.
- Nie wiem. Prościej było z nim być, niż się rozstać. Chyba
byliśmy ze sobą z przyzwyczajenia. Ludzie przyzwyczajają się
czasem do zupełnie idiotycznych rzeczy. Ty przecież też - dodała, by
zmienić temat rozmowy.
- Ja?
- A tak. Dlaczego przez tyle lat nie związałeś się z żadną kobietą?
- Byłem zajęty.
- Kiepski argument.
Joshua chwycił ją za nadgarstek i jednym ruchem przyciągnął do
siebie.
- Nie wierzysz mi? - szepnął. - Naprawdę byłem zajęty.
Kiedy jego ręce spoczęły na jej piersiach, bardzo trudno było jej
się skoncentrować.
- Raczej miałeś na oczach klapki. Kobiety przestały dla ciebie
istnieć.
- A może nie spotkałem jeszcze takiej, która by na mnie
podziałała.
Czując na swoim udzie jego twardą męskość, Maddie z trudem
przełknęła ślinę.
- A, to o to ci chodzi?
- Właśnie. I co z tym zrobimy?
- Nigdy nie podejrzewałam, że lubisz tego rodzaju zabawy na
świeżym powietrzu.
Kiedy jego usta musnęły jej szyję, jęknęła i zadrżała.
- A co? Myślisz, że wolę zaciągnięte zasłony, zgaszone światło i
wygodne łóżko?
- Myślałam - poprawiła go Maddie. - Co ty robisz z moimi
szortami?
- Chcę ci pokazać, jaki naprawdę jestem - szepnął.
- Wydawało mi się, że już to zrobiłeś.
- O, nie, słonko, to był dopiero początek lekcji.
Mimo że Maddie zamknęła oczy, pod powiekami nadal widziała
gwiazdy.
Kiedy wieczorem Joshua odwiózł Maddie do domu, wiedziała, że
wpadła po uszy. Przerażała ją świadomość, że dla niego była gotowa
na wszystko. Czuła jednak, że to człowiek, który jej nie skrzywdzi i
któremu naprawdę można zaufać. Zawsze bardzo pragnęła związku z
kimś takim.
Joshua wszedł do środka i zamienił kilka słów z Benem, a Maddie
zajrzała do śpiącego Dawida. Brat podjął się opieki nad siostrzeńcem,
twierdząc, że małemu potrzebny jest regularny kontakt z jakimś
mężczyzną, bo inaczej wyrośnie z niego baba.
W innej sytuacji Maddie wdałaby się z nim w dyskusję, tego
jednak wieczoru myślała o zupełnie innych rzeczach. Kiedy zeszła na
dół, Bena już nie było.
- Spieszył się do pracy - wyjaśnił Joshua.
- Do tego wstrętnego baru... Za to tutaj nieźle się spisał. Pieluszkę
potrafi zmienić zupełnie bezbłędnie.
Joshua uśmiechnął się i przyciągnął ją do siebie.
- Jesteś niesamowita, Maddie. Nigdy w życiu kogoś takiego nie
spotkałem.
- To dobrze czy źle?
- Dobrze. Bardzo dobrze.
Maddie uznała, że to właśnie jest ten właściwy moment.
- Ja też tak myślę o tobie. Jeszcze nigdy przy żadnym mężczyźnie
tak się nie czułam.
I z nikim nie wiązałam tylu nadziei, dodała w duchu.
- Jesteś taka szczera i wielkoduszna. - Joshua potrzasnął głową,
jakby nie mógł uwierzyć w istnienie tak wspaniałej istoty. -
Większość kobiet zawsze chce czegoś w zamian. Małżeństwa albo
pieniędzy. Chcą prawa własności. Ale ty...Ty rozumiesz. Wiesz, że
nie musisz trzymać faceta na smyczy, aby wiedzieć, że jest twój.
Maddie poczuła się tak, jakby ktoś walnął ją pięścią w żołądek.
- Na smyczy? - powtórzyła.
- Tak. Jesteś kobietą wyjątkową, bo nie zależy ci na małżeństwie.
Ależ tak, zależy mi, zaprotestowała w duchu. Myślałam, że o tym
wiesz. Miała wrażenie, że jedzie windą, która nagle gwałtownie
zaczęła spadać. Joshua coś mówił, ale Maddie nie słyszała już ani
słowa.
Znowu ją nabrano. A może po prostu oszukiwała samą siebie? Jak
mogła być tak głupia? Dlaczego myślała, że Joshua potraktuje ją
inaczej niż pozostali mężczyźni, z którymi miała dotychczas do
czynienia? Tylko dlatego, że jest poważny i odpowiedzialny? Bo
pomógł jej przy porodzie, zmienił przebitą oponę i przywiózł
smoczek?
Czuła się upokorzona i zraniona. Jeszcze żaden mężczyzna jej tak
nie oszukał. Clyde'owi nigdy nie ufała na tyle, by wiązać z nim swoją
przyszłość. A z Joshuą? Z nim była na tyle nieostrożna, że przestała
się mieć na baczności i pozwoliła sobie na snucie mrzonek. A on
okazał się taki sam jak wszyscy mężczyźni. Ten sam towar, tylko w
nieco innym opakowaniu.
Joshua nadal trzymał ją w objęciach, ale Maddie nawet tego nie
czuła. Kiedy próbował ją pocałować, odsunęła się.
- Dobrze się czujesz? - spytał zaskoczony.
- Tak, oczywiście - skłamała.
- Do zobaczenia w środę - rzekł i lekko pocałował ją w usta.
Maddie chciała powiedzieć, że nie chce już go widywać, ale nagle
przypomniała
sobie
swoją
obietnicę.
Jak
załatwić
sprawę
cotygodniowych kolacji?
- Żegnaj, Joshua - szepnęła, kiedy zatrzasnęły się za nim drzwi.
Była tak zła, że zapragnęła coś stłuc.
- Nie, nie będę płakać - wyszeptała drżącym głosem i powlokła
się do kuchni.
Otworzyła szafkę, wyjęła z niej salaterkę i z całej siły rzuciła ją
do zlewu.
- Nie będę płakać - powtórzyła. - On nie jest tego wart.
Patrząc na roztrzaskaną salaterkę, Maddie doszła do wniosku, że
jej marzenia okazały się równie kruche.
- Nie będę płakać - powtórzyła jeszcze raz, czując spływające po
policzkach łzy.
Kłamstwo.
Kolejne kłamstwo.
Joshua spojrzał na kurczaka zapiekanego pod beszamelem i
zmarszczył brwi. Owszem, jedzenie było pyszne, ale on od trzech dni
nie widział Maddie. Zaczynał podejrzewać, że go unika.
- Kiedy ona to przywiozła? - po raz kolejny zadał Patrickowi to
samo pytanie.
- Akurat wróciłem ze szkoły. Mówiła, że bardzo się spieszy.
- Tylko tyle?
Patrick przez chwilę nad czymś się zastanawiał.
- A, tak, jeszcze coś.
Joshua spojrzał na niego z nadzieją. Na pewno Maddie zostawiła
dla niego jakąś wiadomość. Jakieś wyjaśnienie. Obietnicę.
- Powiedziała, żebym wstawił galaretkę do lodówki.
Przez kilka najbliższych dni Joshua dzwonił do Maddie dwa razy
dziennie. Gdyby nie pracował od świtu do nocy, pewnie by po prostu
do niej pojechał.
Od dnia, kiedy się po raz pierwszy kochali, co noc coś mu się
śniło. Nie potrafił tego racjonalnie wytłumaczyć, więc przypisał
wszystko rozszalałym hormonom. Brak czasu i energii nie
przeszkodził mu jednak w zastanawianiu się, co dzieje się z Maddie.
W środę postanowił całe popołudnie i wieczór poświęcić na
ślęczenie nad papierami. Siedział więc w domu, pracował i... czekał
na nią. Już z oddali usłyszał warkot silnika jej samochodu.
Kiedy wyszedł przed dom, ona już wchodziła po schodkach. Jej
włosy tańczyły w rytm energicznych kroków. Spódnica furkotała
wokół nóg. Żywiołowość tej kobiety była wprost zaraźliwa. Jednak
spojrzenie Maddie powiedziało mu, że ona bynajmniej nie cieszy się
jego widokiem.
- Cześć! Ładny dzień, prawda? - rzuciła, mijając Joshuę w progu.
- Przywiozłam mięso z ziemniakami i sosem oraz zieloną fasolkę.
Mam nadzieję, że będzie wam smakowało. A, właśnie, gdzie się
podziewa Patrick?
Joshua, ze zmarszczonymi brwiami, wszedł za nią do kuchni.
- Został po lekcjach na zajęciach z informatyki. Gdzie ty...
- A, komputer - przerwała mu Maddie ze sztucznym ożywieniem.
- To znakomity pomysł.
- Owszem, ale...
- Deser wstawię do lodówki. Przepraszam, że wpadłam jak po
ogień, ale muszę odebrać Dawida rzuciła, ruszając ku drzwiom. - Miło
było cię...
Nie zdążyła chwycić za klamkę, bo Joshua zastąpił drogę.
- O co chodzi?
Maddie na ułamek sekundy spojrzała mu w oczy, szybko jednak
spuściła wzrok i wzruszyła ramionami.
- Miałam niezwykle męczący dzień. A teraz muszę szybko
odebrać małego od opiekunki.
- Odsłuchałaś wiadomości, które zostawiałem ci sekretarce?
Maddie złożyła ręce na piersi i z zainteresowaniem studiowała
czubek swego buta.
- Tak.
Tak zazwyczaj rozmowna, teraz wyraźnie zapomniała języka w
gębie, stwierdził Joshua nie bez pewnej satysfakcji.
- Nie wpadło ci do głowy, żeby oddzwonić?
- Może.
- A był jakiś konkretny powód, dla którego tego nie zrobiłaś?
- Tak.
Przez chwilę czekał na bardziej wyczerpującą odpowiedź. Po
chwili jednak poddał się i aż zgrzytnął zębami.
- A mogłabyś mi go wyjawić?
Kiedy wciąż milczała, zaklął pod nosem i przyciągnął ją do siebie.
Ledwo się powstrzymał, by jej nie pocałować.
- Przestań udawać idiotkę, Maddie. Mów, o co chodzi! Pamiętasz,
jak byliśmy blisko? Pamiętasz, jak się kochaliśmy?
Dopiero wtedy odważyła się spojrzeć mu w oczy.
- Wszystko wyszło nie tak - stwierdziła najbardziej obojętnym
tonem, na jaki było ją stać. - Myślałam, że oboje chcemy tego samego.
Myliłam się. Nie mogę być z tobą.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Joshua był przekonany, że szybciej doszedłby do siebie po
kopnięciu w żołądek. Ból, który teraz odczuwał, był dużo silniejszy. I
trudniejszy do zniesienia.
- O czym ty mówisz?
- Chyba powiedziałam wyraźnie - odparła Maddie, próbując się
wyswobodzić.
Joshua instynktownie jeszcze mocniej zacisnął ręce na jej
ramionach.
- Co to za bzdura, że chcemy czegoś innego?
- To wcale nie bzdura. Ja chcę stałego związku. Myślałam, że ty
też. Pomyliłam się. Moja wina.
Mówiła coraz szybciej. Jakby bała się, że za chwilę zabraknie jej
odwagi.
- Nie zamierzam cię w nic wrabiać ani zmieniać twoich
przyzwyczajeń, ale chcę czegoś więcej niż to, co miałam w
przeszłości. Teraz muszę myśleć nie tylko o sobie. Mam Dawida.
Próbowała się uśmiechnąć. Bezskutecznie.
- Możesz mnie nazwać idiotką, ale może kiedyś znajdę kogoś, dla
kogo nie będę tylko zabawką.
- Nikt nie mógłby cię tak traktować.
Maddie uniosła rękę i potrząsnęła głową.
- Nie wysilaj się, Joshua. Wiem, że próbujesz być uprzejmy, ale
nie potrzebuję twoich kłamstw. Za nic cię nie winię. Rozumiem,
czego ode mnie oczekujesz. Ja po prostu nie mogę ci tego dać i w
ogóle ta cała sytuacja jest dosyć krępująca, więc chciałabym już pójść.
Proszę - dodała po kilku sekundach, kiedy Joshua nie zareagował.
Nie mógł pozwolić jej odejść. Jego ręce, jego ciało jego dusza nie
chciały się z tym pogodzić. Joshua potrząsnął głową, jakby chciał
odrzucić to wszystko co powiedziała Maddie.
- Nie. Ja...
Ktoś gwałtownie otworzył drzwi, odpychając Maddie.
- Już jestem! - zawołał wesoło Patrick.
Maddie wykorzystała ten moment i wyrwała się z uścisku Joshui.
Zdobyła się nawet na uśmiech.
- Cześć, Patrick! Właśnie wychodziłam. Do zobaczenia za
tydzień. Pa!
Obróciła się na pięcie i już jej nie było. Joshua całą siłą woli
zmusił się, by za nią nie pobiec. Chociaż wiedział, że traci właśnie
najlepszą rzecz, jaka mu się w życiu przytrafiła.
- Tato? Hej, tato? - zaniepokoił się Patrick. - Co zaszło między
wami? Myślałem, że wy...
- Ja też tak myślałem - westchnął Joshua i zamknął drzwi.
- Więc co się stało? Zerwałeś z nią czy co?
- Nie - mruknął Joshua, wchodząc do kuchni. - Ona zerwała ze
mną.
- Niemożliwe! - Oczy Patricka były wielkie jak spodki.
- Możliwe. Naprawdę mnie rzuciła.
- Jezu, tato, co ty takiego zrobiłeś?! Maddie jest świetna. Musiała
być naprawdę wkurzona, skoro dała ci kopa.
Dla Joshui prawda była boleśnie jasna. Maddie otworzyła przed
nim swoje serce. Była serdeczna, dobra, wrażliwa - jak nigdy nikt
przedtem. To nie ona wszystko popsuła. To on!
I nie pozostanie to bez wpływu na całą resztę jego życia.
- Wszystko popsułem, synu. Wszystko!
Joshua znów przestał śnić. Jego noce stały się puste i ciemne. Jak
zima, która nie ma końca. Z niechęcią kładł się spać i z niechęcią
wstawał. Próbował sobie wmówić, że cieszy się z powrotu dawnej
ciszy i spokoju.
Nie musi już w deszczu zmieniać żadnych opon. Nie odwozi w
środku nocy smoczków samotnym matkom. Nie tuli niemowlęcia,
cierpiącego na ból ucha. Ptaki na drzewach nie ożywiają się, słysząc
warkot silnika Maddie. Major nie szczeka na jej powitanie.
Było mu z tym dobrze. Przecież cenił spokój i ciszę. A jednak
czuł się jak uschnięty liść. Maddie przynosiła ze sobą deszcz, ale także
słońce. Przywracała go do życia. Sprawiła, że znów zaczął marzyć.
Tego środowego wieczoru Joshua usłyszał podjeżdżającego przed
dom harleya. Wiedział, że takim motocyklem jeździ Benjamin
Palmer. Patrick zerwał się od stołu i pobiegł otworzyć drzwi.
- Ciekawe, co nam tym razem przysłała - rzucił.
- Skąd mogę wiedzieć - mruknął Joshua i podążył za synem.
Ben obrzucił Joshuę gniewnym spojrzeniem, a potem wesoło
powitał Patricka.
- Cześć, stary, jak leci?
- W porządku. Wkrótce koniec roku szkolnego. Już nie mogę się
doczekać.
Joshua z ponurą miną przyglądał się rozmawiającym młodym
ludziom. Był pewien, że tylko z powodu Patricka Ben nie dosypał
arszeniku do przywiezionych potraw.
- Dostaliście kurczaka z ryżem. Pewnie trzeba go będzie
podgrzać.
- Ty to masz szczęście. Jadasz jedzenie Maddie, kiedy tylko
zechcesz - rozmarzył się Patrick.
- Dzięki za przywiezienie nam kolacji - zwrócił się do Bena
Joshua. - Byłbym ci wdzięczny, gdybyś przekazał Maddie moje
podziękowania.
Ben spojrzał na niego z pogardą.
- To i tak nie pomoże. Spieprzyłeś wszystko i nie ma o czym
mówić.
- Owszem - przyznał szczerze Joshua.
Ben był wyraźnie zdziwiony, ale szybko wrócił do rozmowy z
Patrickiem. Kiedy miał już wychodzić, Joshua nie mógł się
powstrzymać od zapytania go o Maddie.
- Jak ona się miewa?
- W porządku. Jest bardzo zapracowana, ale w trudnych
sytuacjach zawsze szukała ucieczki w pracy. Tym razem walczy z
kontrolą podatkową.
No, tak, rozliczenia podatkowe na pewno nie były jej mocną
stroną.
- Ma jakiegoś dobrego doradcę?
- Chyba nie. Zresztą, co cię to obchodzi. Chciałeś się przecież
tylko trochę zaba...
Ben nie zdążył dokończyć, kiedy Joshua nagle chwycił go za
ramiona i rzucił nim o ścianę.
- Mówiłem ci już, iż doskonale wiem, że to ja wszystko popsułem
- warknął, patrząc Benowi prosto oczy. - Płacę za to wysoką cenę.
Maddie odeszła, ale ja nie mogę przestać o niej myśleć.
Ben wzruszył ramionami.
- Skoro tak to przeżywasz i jesteś pewny, że więcej już jej nie
skrzywdzisz, to czemu czegoś z tym nie zrobisz?
- Biuro podróży - powiedziała do słuchawki Maddie. - Mówi
Maddie Palmer. Czym mogę służyć?
Po przerwie obiadowej spędzonej na dyskusji z przedstawicielem
izby skarbowej była pewna, że w żyłach tego biurokraty zamiast krwi
płynie lodowata woda. I że kontrolerom podatkowym zależy
wyłącznie na tym, by udowodnić porządnemu obywatelowi niecne
oszustwo. Chwilowo odsunęła na bok te myśli i próbowała skupić się
na rozmowie z klientem.
- Jaką kartą kredyto...
Przerwała, kiedy na jej biurku ktoś postawił pudełko lodów i
plastikową łyżeczkę.
Powoli podniosła wzrok i zobaczyła silne, muskularne uda w
dżinsach, skórzany pas i złotą klamrę, płaski brzuch, dobrze
rozwiniętą klatkę piersiową i szerokie ramiona. A nad tym wszystkim
oczy Joshui, wpatrujące się w nią uważnie.
Jej serce natychmiast zgubiło rytm. Klient w słuchawce podawał
jej jakieś dane, ale nie była w stanie ich zapisać.
- Przepraszam, czy mógłby pan powtórzyć?
Szybko wklepała do komputera podane informacje i rozłączyła
się. Znów spojrzała na Joshuę. Musiała sprawdzić, czy nie był to tylko
wytwór jej wyobraźni. Niestety nie.
- Cześć - rzucił obojętnie Joshua, a żołądek Maddie zamienił się
natychmiast w jakąś wielką, twardą kulę.
Szybko spuściła wzrok. Tak czuła się bezpieczniej.
- Cześć. Co cię tu sprowadza?
Joshua wskazał lody.
- Podczas naszego ostatniego wieczoru niewiele udało ci się ich
zjeść.
Tamtego wieczoru, kiedy się kochali. Tak, Maddie świetnie
pamiętała każdą jego sekundę.
- Co za miła niespodzianka - mruknęła i zdjęła pokrywkę.
Bita śmietana. Wtedy też była bita śmietana.
- Pod spodem są lody - zapewnił ją Joshua.
Jak miała je zjeść? Jak mogłaby zapomnieć o tamtej nocy?
Świadoma jego bacznego spojrzenia, Maddie z trudem przełknęła
pierwszą łyżeczkę deseru.
- Pyszne.
- Cieszę się - powiedział Joshua i przysiadł na skraju jej biurka. -
Pomyślałem sobie, że może wybrałabyś się ze mną w piątek na lody.
Przez minione dni Maddie często zastanawiała się, czy Joshua się
jeszcze kiedykolwiek pojawi. Chciała tego i bała się. Nawet
przekupiła Bena, by zamiast niej woził Joshui i Patrickowi jedzenie.
Tchórzostwo? Być może. Ona wolała nazwać to roztropnością,
której dotąd tak bardzo w jej życiu brakowało. A tym razem miała
bardzo dużo do stracenia. Pokusa była jednak taka silna... I nie
chodziło o lody, tylko o spotkanie z mężczyzną z krwi i kości.
- To chyba nie najlepszy pomysł - wyjąkała.
- Dlaczego? - Joshua nachylił się ku niej.
Maddie odchyliła się najdalej, jak tylko mogła. W jego pytaniu
było coś tak intymnego, w jego spojrzeniu tyle pożądania... Tak łatwo
byłoby dać mu się przekonać...
- Bo przy tobie lody topnieją - odparowała.
Nie tylko lody. Oj, nie!
W sobotni poranek Maddie nastawiła odtwarzacz na cały
regulator. Miała nadzieję, że piosenki U2 pomogą jej w ponownym
wypełnieniu zeznania podatkowego. Dawida posadziła obok siebie w
foteliku i od czasu do czasu łaskotała go w stopy.
Grzebała właśnie w stosie rachunków, kiedy ktoś energicznie
zastukał do drzwi. Przez chwilę zastanawiała się, czy otworzyć. W
ciągu ostatniej godziny odwiedziło ją już dwóch świadków Jehowy i
przedstawicielki Armii Zbawienia.
Wstała jednak i podeszła do drzwi. Na ganku stał Joshua i jakiś
poważnie wyglądający mężczyzna. Co on tu robi? Odrzuciła przecież
jego zaproszenie na lody i w ogóle na cokolwiek innego, miała zatem
nadzieję, że Joshua już na dobre zniknie z jej życia. Przecież mógł
mieć tyle kobiet, ile tylko zapragnął.
Tylko obecność towarzyszącego Joshui mężczyzny powstrzymała
Maddie od zatrzaśnięcia mu drzwi przed nosem.
- Dowiedziałem się, że masz jakieś problemy z zeznaniem
podatkowym. - Joshua starał się przekrzyczeć muzykę. - To Roger
Hensley. Mój księgowy.
Zakłopotana i zawstydzona Maddie spojrzała najpierw na Joshuę,
potem na Rogera.
- Dziękuję. Miło mi pana poznać.
Zupełnie nie wiedziała, jak się zachować. To było coś więcej niż
zaproszenie na lody. To był dowód troski Joshui. Niewiele brakowało,
by uwierzyła, że naprawdę mu na niej zależy. Minęło jednak już
trochę czasu i Maddie wiele o tym wszystkim myślała. Na pewno
drugi raz nie da się już nabrać.
Dwie godziny później jej kwestionariusz był wypełniony. Roger
nie przyjął żadnej zapłaty i szybko się pożegnał.
- Jestem ci, oczywiście, bardzo wdzięczna - powiedziała Maddie,
kiedy została sama z Joshua. - Ale powiedz, dlaczego to zrobiłeś?
- Dowiedziałem się, że potrzebujesz pomocy. Okazało się, że
wybawienie cię z kłopotów to bardzo prosta sprawa.
- Prosta? - powtórzyła. - Ściągnięcie księgowego na prywatną
konsultację w sobotni poranek?
- Przyjaźnimy się. - Joshua wzruszył ramionami. - To bardzo
sympatyczny człowiek.
- Ile mu zapłaciłeś? Tylko nie kłam - dodała, widząc, że Joshua
chce zaprzeczyć.
- Udzieliłem mu rabatu na usługi mojego ogiera.
Dlaczego? Dlaczego on to robi? To wszystko nie ma sensu.
Joshua szczerze przyznał, że chce się po prostu trochę zabawić.
Maddie dała mu przecież do zrozumienia, że tym razem oczekuje
czegoś więcej. Po co więc to wszystko?
- Za pomoc twojego przyjaciela jestem ci oczywiście bardzo
wdzięczna. Ale nie rozumiem, czemu byłeś u mnie wczoraj. I
dlaczego przyszedłeś dzisiaj?
Joshua zrobił krok w jej stronę.
- Tęskniłem za tobą.
Znów ten nieszczęsny żołądek!
- Czyżby?
Zdziwiło ją brzmienie własnego głosu. Był taki drżący i
niepewny. Jakby należał do kogoś innego.
- Tak. A ty?
I to jak, przyznała w duchu. Z trudem przełknęła ślinę.
- Ja... uważam, że lepiej będzie, jeśli przestaniemy się widywać.
- Ja jestem odmiennego zdania. - Joshua podszedł jeszcze bliżej.
- To bez znaczenia. Każde z nas pragnie czego innego. A są to
rzeczy, których nie da się pogodzić. Ty chcesz się bawić, a ja
potrzebuję... Och! - Cofając się, Maddie zahaczyła obcasem o
boazerię.
- Miałem wrażenie, że mnie ponaglasz - szepnął niepewnie.
- Ja?
- Ledwo coś się między nami zaczęło, a ty już uznałaś, że to
koniec.
- Myślałam, że tak będzie najlepiej. - Mimo bliskości Joshui
Maddie wciąż jeszcze była w stanie racjonalnie myśleć.
- Dla kogo? - Joshua muskał teraz palcami jej nagie ramię.
- Dla nas obojga.
- Nie dla mnie. - Próbował ją pocałować, ale odsunęła głowę.
Nie nalegał. Pocałował jej włosy.
- Tęskniłem za tobą - szepnął. - Chcę wiedzieć, że ty też.
Nie, nie mogła mu tego powiedzieć.
- To naprawdę bez znaczenia. Zbyt wiele nas różni.
- Zjedz ze mną kolację. - Jego usta spoczęły teraz na jej szyi.
- Nie.
- Powiedz, że za mną tęskniłaś.
- Nie.
Szybkim, krótkim, namiętnym pocałunkiem Joshua zakończył tę
rozmowę.
- Nawet nie wiesz, jak szybko zmienisz zdanie. Już moja w tym
głowa! - rzucił jeszcze w progu i zniknął.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Zanim Joshua zdążył wyjść ze stajni, auto Maddi z ogłuszającym
warkotem silnika odjeżdżało już sprzed jego domu.
Nawet w deszczu dostrzegł chmurę spalin, wydobywającą się z
rury wydechowej jej samochodu. Zaklął siarczyście i rzucił o ziemię
grabiami. Jak mógł przepuścić taką okazję!
Nagle dostrzegł na podjeździe jakiś przedmiot. Podszedł bliżej i
uśmiechnął się. Wieczór się jeszcze nie skończył.
Wjeżdżając na szosę, Maddie aż się skrzywiła. Silnik jej auta
pracował tak głośno, że nawet nie słyszała radia. Nie słyszała też
własnych myśli. Za to Dawid spał jak suseł.
Ktoś mógłby powiedzieć, że wpadając do domu Joshui jak po
ogień, zachowała się tchórzliwie. Ona jednak uważała to za przejaw
zdrowego rozsądku.
- Wykazałam się niebywałym rozsądkiem - powtórzyła na głos.
Nie usłyszała tych słów, za to poprzez warkot dotarł do niej
odgłos policyjnej syreny. Spojrzała we wsteczne lusterko, a potem na
licznik. Nie, nie przekroczyła szybkości. O co więc chodzi?
Posłusznie jednak zjechała na pobocze i czekała z niepokojem.
Przypomniały jej się wszystkie złe doświadczenia z przedstawicielami
władzy.
- Czy wie pani, że nie można jeździć bez tłumika? - Policjant
zasalutował i zajrzał przez okno.
- Ależ ja mam tłumik. Na pewno.
- Nie, proszę pani. - Policjant się uśmiechnął. - Nie ma pani i będę
musiał ukarać panią mandatem.
- Ale...
Nagle przy jej aucie zatrzymała się półciężarówka. Samochód
Joshui. Maddie nie była pewna, czy ten widok ucieszył ją, czy
przestraszył. Joshua wysiadł z auta i wyciągnął ze skrzyni jakiś długi i
zardzewiały przedmiot.
- Czy tego szukasz? - zwrócił się do niej z chytrym uśmieszkiem.
- Cześć, Abel - przywitał policjanta.
- Widzę, że z nudów zatrzymujesz już samotne matki z dziećmi.
- To matka? Kurczę, nie zauważyłem żadnego dzieciaka. -
Policjant zawstydził się i szybko schował do kieszeni bloczek z
mandatami.- To tłumik tej pani?
- Owszem, zgubiła go na moim podjeździe.
- Dobra, Josh. Dopilnuj, żeby go założyła. Jak ją złapię następnym
razem, dostanie mandat. Do widzenia pani. - Abel zasalutował i
wrócił do radiowozu.
- Męski szowinista - mruknęła pod nosem Maddie. - Czy mogę
prosić o mój tłumik? - zwróciła się do Joshui.
- Oczywiście - odparł i położył go na tylnym siedzeniu jej auta. -
Ale następny policjant na pewno wlepi ci mandat.
- To jak mam dojechać do warsztatu?
Z udawanym namysłem Joshua oparł się o auto.
- Znam tu niedaleko pewnego faceta, który mógłby naprawić ci to
jeszcze dzisiaj.
- I policzyć mi jak za nowe auto, co?
- Nie więcej, niż musiałabyś zapłacić jutro w mieście.
- Prowadź.
W oczekiwaniu na koniec naprawy Maddie dała się namówić na
wspólne zjedzenie kolacji. Później, kiedy Patrick poszedł już do
siebie, a Dawid zasnął na kocyku, Joshua zaproponował, by
posiedzieli trochę na ganku.
Zgodziła się. Była zbyt zmęczona, by z nim dyskutować, zresztą
spodziewała się, że wkrótce będzie mogła odjechać. Spojrzała na
granatowe niebo i westchnęła głęboko.
- Ależ tu jest pięknie! Nie potrzeba żadnych latarni.
Joshua stanął tuż za nią. Poczuła, że gładzi jej włosy.
Zesztywniała, ale nie odsunęła się.
- Żadnej kobiety nie pragnąłem tak bardzo, jak ciebie - szepnął.
- Tylko dlatego, że miałeś długą przerwę - odparła Maddie, choć
wypowiedzenie tych słów nie przyszło jej łatwo.
- O ileż wszystko byłoby prostsze, gdyby to była prawda - zaśmiał
się gorzko Joshua. Objął Maddie w pasie i przyciągnął ją do siebie. -
Czy uwierzysz, ze przez całe lata nic mi się nie śniło?
- To niemożliwe - odrzekła i potrząsnęła głową. - Trudno mi w to
uwierzyć. Człowiek się kładzie, zasypia i śni.
- Nie ja. Mnie przez całe lata nic się nie śniło.
- A teraz jest inaczej?
- Tak. - Joshua nadal gładził jej włosy. Było to bardzo kojące i...
zmysłowe. Zaraz każe mu przestać. Minutę.
- I kiedy znów coś ci się śniło?
- Pierwszy raz?
Maddie skinęła głową. Jego palce pieściły teraz jej szyję. Jak
łatwo i jak trudno zarazem było znaleźć się znów w jego objęciach.
Łatwo, bo było jej z tym dobrze. Trudno, bo wiedziała, że źle robi.
- Pierwszy raz coś mi się śniło po tym, jak mi podziękowałaś za
wymianę koła.
- Co?
- Śniłem tej nocy, kiedy mnie pierwszy raz pocałowałaś.
- Co ci się śniło?
- Chabry - skrzywił się Joshua.
Maddie nie mogła powstrzymać śmiechu.
- I jak się czułeś?
- Spodobało mi się to, ale potem znów była przerwa. Do twojego
następnego pocałunku.
- To ciekawe.
- Wcale nie żartuję. Z początku myślałem, że to przypadek, ale
okazało się, że nie. Dziwne.
Kiedy wsunął ręce pod jej bluzkę, Maddie wiedziała, że
natychmiast powinna zaprotestować. Zamiast tego jej usta z radością
powitały wargi Joshui.
- Och, Maddie, czy ty wiesz, co ze mną robisz? Pragnę cię. Chcę,
żebyś do mnie wróciła - szeptał teraz gorączkowo. - Sprawiłaś, że
zacząłem znów śnić, a potem mnie tego pozbawiłaś.
- Ja cię pozbawiłam? - powtórzyła zdumiona Maddie, czując, że
opuszczają ją resztki zdrowego rozsądku.
- Tak, ty. Po pierwszym naszym razie śniłem całą noc. Kiedy
mnie rzuciłaś, sny się nie pojawiają.
Maddie cofnęła się i spojrzała Joshui w oczy. Świat wokół niej
wirował w szaleńczym rytmie. Czuła się jak na huśtawce i kręciło się
jej w głowie. Nie, wiedziała, co robić. Wierzyć mu czy nie. Głos
Joshui brzmiał tak szczerze... Ale już raz dała się nabrać.
- Chcesz powiedzieć, że od dnia, kiedy się ostatnio kochaliśmy,
nic ci się nie śniło?
- Tylko jakieś ulotne obrazy, ale to nie były prawdziwe sny.
Maddie nie mogła uwierzyć, że miała taki wpływ na mężczyznę,
szczególnie pokroju Joshui.
- Widzę, że mi nie wierzysz.
- Bo wiesz, jak to brzmi? Jakbyś znów chciał mnie zaciągnąć do
łóżka.
- No, no, kogo ja widzę! - Jenna Jean Anderson spojrzała na niego
z niesmakiem.
- Potrzebuję twojej pomocy - rzekł bez zbędnych wstępów Joshua.
Miał tylko jedno w głowie. Musiał odzyskać Maddie. I gotów był
znieść wiele, by to ciągnąć.
- Pomocy? Dlaczego miałabym ci pomóc? Skrzywdziłeś moją
przyjaciółkę. Wszystko...
- Popsułem. Wiem. Chcę ją odzyskać. Jest dla mnie najważniejsza
na świecie. Podejrzewam, że i jej na mnie trochę zależy. Mogę wejść?
Po chwili wahania Jenna Jean wpuściła go do środka.
- Ale jeśli okaże się, że choć przez moment będę tego żałować,
skutecznie zatruję ci resztę życia.
- Nie wątpię.
- Usiądź. Od paru dni z nią nie rozmawiałam. Jakie kroki już
poczyniłeś?
Joshua nie miał zamiaru usiąść. Nerwowo spacerował po pokoju.
- Przyniosłem jej lody do pracy, znalazłem księgowego, który
pomógł jej wypełnić formularz podatkowy, i wybawiłem od mandatu,
kiedy urwał jej się tłumik.
- No, no.
- Nie podziałało.
- A kiedy przeprosiłeś... - zaczęła Jenna, lecz, widząc jego minę,
zreflektowała się. - O, nie, nie przeprosiłeś.
Joshua rozłożył ręce.
- A za co miałem przepraszać? Przecież powiedziałem tylko, że
jest niesamowitą kobietą, bo nie zależy jej na małżeństwie. Skąd
mogłem wiedzieć, że pragnie trwałego związku?
Jenna westchnęła.
- Muszę napić się wina. Ty też?
- Nie. Próbowałem już whisky, ale mi nie pomaga.
Po chwili Jenna wróciła z kieliszkiem i usiadła w fotelu.
- Może wreszcie usiądziesz.
Tym razem Joshua posłuchał.
- A więc zacznijmy wszystko po kolei. Najpierw przeprosiny.
Nawet jeśli uważasz, że nie zrobiłeś niczego złego, przeproś Maddie,
bo zraniłeś jej uczucia. Potem zastanów się, co sądzisz o stałym
związku.
- Chcę Maddie.
- Na jak długo?
- O tym będę musiał z nią porozmawiać.
Jenna uniosła brwi i przez chwilę przyglądała mu się w zadumie.
- Powiem ci coś o Maddie. Nigdy żaden mężczyzna się o nią nie
troszczył. Nie przyznałaby się do tego, ale w głębi duszy marzy o
opiekuńczym facecie.
Joshua od razu przypomniał sobie liczne niewinne aluzje, które
Maddie przemycała do ich rozmów. Szczególnie jedną.
- O co chodzi?
- Nie umiem grać nawet na flecie, a co dopiero na gitarze -
mruknął zatroskany.
Maddie śpiewała do wtóru z Bryanem White'em i karmiła Dawida
płatkami. Większość jedzenia lądowała na jego rączkach i buzi. Spora
część w jej włosach. Na szczęście była niedziela rano i nie
spodziewała się gości. Miała na sobie obcięte dżinsy i stary T-shirt, a
włosy byle jak związane w kok.
Bardzo cieszyła się tym spokojnym porankiem z Dawidem. Jej
synek był cudownym dzieckiem, mądrym i ciekawym świata, choć
może trochę upartym. Za mało sypiał, ale to pewnie dlatego, że
szkoda mu było na to czasu.
Uwielbiała słuchać jego gaworzenia. Była pewna, że drzemią w
nim zdolności muzyczne. No, za to akurat powinna być Clyde'owi
wdzięczna. Tak, Dawid był radością jej życia.
Kiedy ktoś zadzwonił do drzwi, była pewna, że to Ben wpadł na
śniadanie. Szybko włożyła małego do kojca i otworzyła drzwi...
Joshui. Już sam jego widok zaskoczył ją, a co dopiero kwiaty.
Ogromny bukiet róż.
Maddie wiedziała, że wspaniała wiązanka nie mogła być
przeznaczona dla niej, ale jakoś żadne inne logiczne wyjaśnienie nie
przychodziło jej do głowy.
- Co ty masz we włosach? - skrzywił się Joshua.
- Płatki - odparła bez zająknięcia.
- Dobrze robią na włosy?
- Nie kpij ze mnie. Po co przyszedłeś?
- Żeby cię zobaczyć.
I znów ten żołądek.
- Żeby mnie zobaczyć? Z płatkami owsianymi we włosach...
- Widywałem cię już całą w innych produktach spożywczych. Raz
nawet miałaś na sobie tylko...
Bitą śmietanę, dokończyła za niego w duchu. Choćby nie wiem
jak bardzo się starała, wiedziała, że nigdy tego nie zapomni.
- Proszę, to dla ciebie.
Wzięła od niego bukiet i zanurzyła weń twarz. To były pierwsze
w życiu kwiaty, jakie dostała od mężczyzny. Kwiaty od Joshui. Nie
wiedziała, jak zareagować.
- Są piękne - szepnęła. - Zrobiłeś mi prawdziwą niespodziankę.
Co ci przyszło do głowy?
- To wyraz moich uczuć - odparł Joshua z powagą.
Maddie poczuła, jak niezwykłe ciepło rozlewa jej wokół serca.
- Dziękuję. Zaraz wstawię je do wody.
Szybko weszła do kuchni. Joshua ruszył za nią.
- Muszę cię przeprosić - rzekł nagle.
Omal nie upuściła wazonu. Nie zwracając uwagi na lecącą z
kranu wodę, odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy.
- Słucham?
- Pragnę cię przeprosić. Sprawiłem ci ból. Nie chciałem.
Te proste, boleśnie szczere słowa dotarły do głębi jej duszy.
- Nigdy nie podejrzewałam, że zrobiłeś to umyślnie. Po prostu się
nie zrozumieliśmy.
- Naprawdę tak myślisz? Naprawdę sądzisz, że nie chcemy tego
samego?
- Tak, naprawdę tak myślę. Ja chcę czegoś stałego. Ty nie.
- Wydaje mi się, że się mylisz.
- Nie, nie mylę się - zaprzeczyła Maddie szybko.
- Myślę, że nadszedł czas, by wyjaśnić, czego tak naprawdę od
siebie oczekujemy. - Joshua podszedł do Maddie i ujął w dłonie jej
twarz. - Myślę, że nadal chcesz ze mną być.
Maddie zamknęła oczy i jęknęła.
- Przestań, błagam.
Przyciągnął ją do siebie i poczuła jego męską siłę i podniecenie.
Dlaczego tak dobrze było jej w jego ramionach? Dlaczego jej serce
tak uparcie walczyło z resztkami zdrowego rozsądku?
- Nie przestanę, dopóki nie będziesz moja.
- Ale ja tak nie mogę! Kiedy jestem z tobą, przestaję nad sobą
panować. Ale wiem, że to mnie niszczy. Nie chcę wierzyć w coś, co
nigdy się nie uda.
- Skąd ta pewność? Na to jest tylko jedna rada. Musisz się o tym
przekonać na własnej skórze.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Kilka wieczorów później Joshua siedział na pagórku Maddie.
Owszem, to on był legalnym właścicielem tej górki, ale w duchu
przyznawał prawa do niego właśnie jej. Rozmyślał nad swoim
życiem, swymi uczuciami i zastanawiał się, czy przypadkiem Maddie
nie objęła w posiadanie czegoś więcej niż tylko ten pagórek.
Przez minione dwanaście lat niewiele rozmyślał nad tym,
dlaczego umarła matka Patricka. Zbyt zajęty był interesami i
wychowaniem syna, by analizować stan swojej duszy.
Ostatnio jednak bardzo często oddawał się refleksji, a niektóre
wnioski, do których dochodził, wcale nie były dla niego miłe. Czy w
jakimś stopniu nie był winien śmierci Gail? To przecież on namówił
ją, by poszli na całość. To on zapomniał o antykoncepcji. A ona
musiała za to zapłacić najwyższą cenę.
Dlaczego życie okazało się tak niesprawiedliwe? Dlaczego Gail
musiała umrzeć? Czemu Patrick musiał dorastać bez matki? Sprawa ta
ciążyła Joshui od lat, ale nigdy nie zdobył się na to, by dogłębnie
ocenić swoją przeszłość.
Dopiero teraz zrozumiał wiele rzeczy. Dzięki Maddie. Za jej
sprawą pozbył się poczucia winy. To ona dała mu nadzieję. Dzięki
niej zauważył słońce i deszcz. Potrzebował jej obecności.
I przerażało go to.
Od tak dawna był sam, od tak dawna jego serce było zamknięte,
że wydawało mu się, iż tak już będzie zawsze. Dopiero Maddie
pokazała mu inny świat.
Nagle dostrzegł idącego w jego stronę Patricka. Wydał mu się
bardzo wysoki i dorosły. Jak na swój wiek był wyjątkowo rozsądny i
odpowiedzialny. Można mu było we wszystkim zaufać. Może więc
Joshua nie był takim złym ojcem?
- Dzwoniła do ciebie jakaś pani Randolph. Mówi, że jej klacz jest
gotowa - rzekł Patrick, stając obok Joshui.
- Trochę za wcześnie, ale jakoś damy sobie radę.
Chłopak wsunął ręce do kieszeni.
- Czemu tu tak sam siedzisz?
Joshua spuścił wzrok. Zdawał sobie sprawę, że jego zachowanie
jest co najmniej dziwne.
- Wsłuchuję się w ciszę i obserwuję gwiazdy.
- Aha! Czy ma to może coś wspólnego z Maddie?
Bystry chłopak z tego Patricka, pomyślał Joshua.
- Owszem. Ostatnio dużo o niej myślę.
- Masz zamiar się z nią ożenić?
- Jeszcze nie wiem.
- Kochasz ją?
- Tak, chyba tak.
Przyznał się do tego pierwszy raz w życiu. Nie przyszło mu to
łatwo.
- A ona ciebie?
- Chyba też. Ale czasami miłość to za mało - mruknął Joshua.
- Ja chętnie bym ją widział w naszym domu.
- Tak? A co z Dawidem? Takie maluchy bywają nieznośne.
- Mały jest w porządku. Nie wrzeszczy i rzadko wymiotuje.
- To prawda, ale Maddie jest kobietą i na pewno wiele zechce u
nas zmienić.
- Na przykład? - zaniepokoił się Patrick.
Joshua zastanawiał się przez chwilę.
- No, wiesz, w łazience będą wszędzie jej rzeczy, perfumy i
kremy. Po całym domu na pewno porozstawia różne bibeloty. Zacznie
się złościć, jak będziesz wszędzie zostawiał brudne skarpetki. Każe ci
regularnie sprzątać twój pokój.
Teraz Patrick przez chwilę się zastanawiał.
- Ponieważ będzie korzystać z twojej łazienki, to tam postawi
swoje smarowidła. Bibeloty niech sobie będą, a jeśli chodzi o pokój...
to może uda mi się coś wynegocjować.
- Widzę, że pogadałeś sobie z Benem - zaśmiał się Joshua.
- Ben jest w porządku. Pozwolił mi... pojeździć na swoim
motorze.
Patrick wiedział, że ojciec na pewno nie będzie tym zachwycony.
- Naprawdę?
- Tak. Ale byłem bardzo ostrożny - wyjaśnił szybko chłopak. -
Włożyłem kask i jechałem powoli. Wiesz, jutro po szkole mam znów
zajęcia komputerowe i pomyślałem sobie, że mógłbym na nie
pojechać motocyklem.
Joshua odruchowo chciał powiedzieć „wykluczone", syn jednak
patrzył na niego z taką nadzieją, że nie miał serca mu odmówić.
- No dobrze, ale tylko ten jeden raz.
- Hurrra! - wrzasnął Patrick. - Tato, zobaczysz że nic mi się nie
stanie. Będę naprawdę ostrożny.
- Mam nadzieję. I nie zapomnij o kasku.
- Oczywiście.
- I pamiętaj, że motocykl jest słabiej widoczny niż samochód.
- Wiem.
- Zachowuj bezpieczną odległość i nie popisuj się.
- Jasne.
Joshua wszedł do domu, kiedy Maddie właśnie wychodziła z
kuchni.
- Widzę, że znów chciałaś przede mną uciec.
- Nie, po prostu nie chciałam ci przeszkadzać.
- Mam pewien pomysł. Bardzo się spieszysz?
- Nie bardzo.
- Chciałabyś przejechać się konno?
- Na twoim ogierze?
- Nie - odparł szybko i zdecydowanie Joshua. - Jest złośliwy i
nieposłuszny i nadaje się tylko do pie... - przerwał i użył bardziej
stosownego słowa zapładniania. Mam na myśli którąś z klaczy. I co ty
na to?
- Właśnie się zastanawiam. - Maddie stanęła bliżej Joshui. Tak
blisko, że mógłby jej dotknąć.
I dotknął. Przyciągnął mocno do siebie i pocałował.
- Chyba dzwoni telefon - wyjąkała Maddie i z trudem wysunęła
się z objęć Joshui.
Joshua zaklął pod nosem. Czekał na ważny telefon w sprawie
ogiera, którego zamierzał kupić, i tylko dlatego postanowił podnieść
słuchawkę.
- Zaraz wracam - mruknął. - Nie odchodź.
Pobiegł do kuchni i zauważył tam stół nakryty na trzy osoby.
Może więc jednak Maddie nie chciała przed nim uciec.
- Tu Blackwell - rzucił do słuchawki.
- Czy jest pan ojcem Patricka Blackwella? - spytał jakiś żeński
głos.
- Tak - odparł trochę zdziwiony, bo jeszcze nigdy nie zdarzyło się,
by ktokolwiek dzwonił do niego w sprawie syna. Dotychczas nie było
takiej potrzeby.
- Dzwonię ze szpitala miejskiego w Roanoke. Pański syn miał
poważny wypadek. Jest w izbie przyjęć. Czy wyraża pan zgodę na
jego leczenie?
Joshua oblał się zimnym potem.
- Patricka?
- Tak, proszę pana. Czy wyraża pan zgodę na leczenie syna?
- To coś poważnego?
- Jeszcze nie wiemy. Na razie robimy badania. Czy wyraża pan
zgodę?
- Co mu się stało? - Joshua jakby nie słyszał pytania.
- Przykro mi, ale tego jeszcze nie wiemy. Są przy nim lekarze.
Czy zgadza się pan, żebyśmy go prześwietlili i zrobili potrzebne
analizy?
- Tak. - Joshua poddał się, rozumiejąc, że niczego więcej się nie
dowie. - Proszę mu powiedzieć, że już jadę.
Blady z przerażenia odłożył słuchawkę.
- Co się stało? - spytała Maddie.
- To ten cholerny motocykl! - Joshua potrząsnął głową i ruszył ku
drzwiom. - Wiedziałem, że nie powinienem Patrickowi pozwolić
wsiadać na tę maszynę. Powinienem się pozbyć tego złomu. To była
zbyt wielka pokusa dla chłopaka w jego wieku.
- Joshua, co się stało? - Maddie położyła mu rękę na ramieniu.
- Chodzi o Patricka. Jest w szpitalu. Muszę jechać.
- O Boże - jęknęła. - Jadę z tobą.
Joshua potrząsnął głową.
- Nie wiem, jak długo to wszystko potrwa. Nie mam pojęcia, w
jakim on jest stanie. Ta kobieta mówiła coś o prześwietleniu. Może
coś sobie złamał. Wypadki motocyklowe bywają straszne...
Maddie już trzymała w ręku torebkę.
- Jadę z tobą.
- A Dawid?
- Zadzwonię ze szpitala do Jenny Jean albo Bena. Chcesz, żebym
ja prowadziła?
- Nie, nie mamy czasu na dyskusje z policją. - Joshua zdobył się
na lekki uśmiech.
- Racja.
- Wstrząs mózgu - oznajmił lekarz. - Noga złamana w dwóch
miejscach. Trzeba będzie założyć kilka szwów. Policjant stwierdził, że
to nie była jego wina.
- Jest przytomny?
- Trochę oszołomiony. Wciąż powtarza, że próbował zjechać na
pobocze.
- To taki dobry chłopak - westchnęła Maddie.
- Owszem - mruknął Joshua. - Chcę go zobaczyć.
- Jeszcze go nie umyliśmy - odrzekł lekarz.
- Chcę go zobaczyć - powtórzył Joshua i spojrzał na Maddie. -
Jeśli musisz wracać do domu...
- Zaczekam. Dasz mi znać, jak on się czuje?
- Jasne.
Joshua zdawał sobie sprawę, jak bolesny musi być dla rodzica
widok własnego dziecka na stole operacyjnym, cierpiącego i
zakrwawionego. Kiedy jednak ujrzał syna, serce omal nie wyrwało
mu się z piersi.
Patrick spojrzał na niego wzrokiem pełnym skruchy.
- Tato, przysięgam ci, że to nie była moja wina. Próbowałem...
- Nie gniewam się - uspokoił go ojciec. - Wiem, że zrobiłeś, co
mogłeś. Teraz najważniejsze jest twoje zdrowie.
Został przy synu podczas szycia i zakładania gipsu. Poprosił
pielęgniarkę, żeby poinformowała Maddie o sytuacji. Sam wyszedł na
korytarz dopiero po paru godzinach, kiedy śpiącego Patricka
odwieziono na ogólną salę. Tam zaskoczył go widok wciąż czekającej
na niego Maddie.
- Mów - zażądała bez wstępu.
- Wyjdzie z tego. Najgorsze jest to złamanie, ale lekarze już
złożyli kości.
Maddie wyczuła, że Joshua zaczyna powoli się uspokajać.
- Czy mogę coś dla ciebie zrobić? Może przywieźć coś z domu?
Może przyniosę ci coś do jedzenia...
- Nie, nic - potrząsnął głową. - Na farmę już dzwoniłem. Wracaj
do domu.
- Przecież widzę, że padasz z nóg - szepnęła, przytulając się do
niego.
- To nie jest moja pierwsza nie przespana noc - odrzekł i wzruszył
ramionami.
Wiem, odpowiedziała mu w duchu. Ale tym razem nie byłeś sam.
- Jesteś pewien, że nic nie mogę dla ciebie zrobić?
- Odwiozę cię do domu.
Maddie pokręciła głową.
- Nie trzeba. Ben zajmuje się Dawidem. Dzwonił kilka razy,
pytając o Patricka, i obiecał, że po mnie przyjedzie.
Powolnym gestem Joshua przeczesał ręką włosy.
- Jesteś pewna?
- Całkowicie. - Kiedy się do niego przytuliła, poczuła, że Joshua
jest bardzo spięty i jakby nieobecny. Nie bój się. Odrobina czułości
jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Joshua uścisnął lekko Maddie, potem szybko się odsunął i przez
moment patrzył na nią nie widzącym wzrokiem.
- Odezwę się później - powiedziała.
Joshua tylko pokiwał głową i odszedł w głąb korytarza.
Maddie zadzwoniła do Bena, który wkrótce po nią przyjechał. Po
drodze krótko opowiedziała mu o stanie zdrowia Patricka, a potem
pogrążyła się we własnych myślach.
- Mad, zaczynam się niepokoić - nie wytrzymał wreszcie Ben. -
Ostatnim razem byłaś taka milcząca, kiedy dowiedziałaś się, że jesteś
w ciąży. Czyżby znowu chodziło o to samo?
- Nie, nie jestem w ciąży. Zastanawiam się nad Joshuą. Zrobił się
taki obcy. Wiem, że martwi się o Patricka, ale nie podoba mi się to, że
tak zamyka się w sobie.
- Joshua to samotnik. Nauczył się radzić sobie sam z własnymi
problemami.
- Zgadzam się z tobą, ale nie do końca. Od kilku lat nie było w
jego życiu żadnej kobiety, ale miał przecież Patricka.
- No tak, ale Patrick to jego syn, nie ktoś dorosły, kto mógłby go
zrozumieć.
A Maddie?
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Joshua zamknął za sobą drzwi i oparł się o framugę. Nawet nie
zapalił światła. Lekarz chciał zatrzymać jego syna na obserwacji przez
jeszcze jedną noc. Wszyscy, łącznie z Patrickiem, kazali Joshui iść do
domu. A więc poszedł i stał teraz w ogłuszającej ciszy.
W szpitalu wciąż coś się działo. Mierzenie temperatury, kontrola
szwów, badanie ciśnienia, obiad. Joshua nie miał czasu na to, by
pogrążyć się w myślach. By obciążać się winą za wypadek syna. By
oddać się wspomnieniom o Gail, która w nieludzkich cierpieniach
umierała w tym samym szpitalu, w obecności bezradnego Joshui. Nie
potrafił nawet tęsknić za Maddie.
A teraz nie działo się nic. Mógł tylko czekać w rozpaczliwej
samotności.
- Kolejny ciężki dzień - w ciemnościach rozległ się cichy, kobiecy
głos.
Joshua szeroko otworzył oczy. Maddie.
- Gdzie jesteś?
- Idę w twoją stronę. - Po chwili była już przy nim. Rozpoznał jej
zapach. Poczuł, że wkłada mu do ręki kieliszek. - Napij się. Co z
Patrickiem?
Joshua machinalnie wypił łyk wina. Było chłodne i miało
szlachetny smak.
- Wszystko będzie dobrze. Na szczęście motor nadaje się już tylko
do kasacji. Pokusa zniknęła.
- Zobaczymy. Jadłeś kolację?
- Nie pamiętam... A, tak, jakieś hamburgery. - Joshua jednym
haustem opróżnił kieliszek. - A co ty tu robisz?
- Sprawdzam, czy u ciebie wszystko w porządku. Doleję ci wina -
powiedziała i wzięła od niego kieliszek.
- Zapalę światło.
- Nie - zaprotestowała natychmiast. - Usiądź na kanapie i
odpoczywaj.
Po chwili przyniosła następnego drinka i dołączyła do niego.
- Jak w skali od jednego do dziesięciu oceniłbyś swój strach po
telefonie ze szpitala? - spytała Maddie.
- Dwadzieścia - mruknął.
- A kiedy Joshua Blackwell ma kłopoty, to rozwiązuje je zawsze
sam.
Spojrzał jej prosto w oczy.
- Inaczej nie potrafię.
- Żadnych czułości, żadnych zwierzeń i rozmów z bliskimi -
mówiła Maddie dalej, przysuwając się do niego.
- Nie, nigdy.
- To może pora to zmienić - szepnęła.
Po chwili Joshua poczuł na policzku jej wargi, a pod koszulą jej
rękę.
- Co robisz?
- To niespodzianka.
Nie pytał dalej, bo to co robiła, było naprawdę bardzo przyjemne.
Po prostu poddał się jej pieszczotom.
- Jest wiele sposobów radzenia sobie z trudnościami - szepnęła
potem Maddie, wtulając się w nagie ciało Joshui. - Ty znałeś do tej
pory tylko jeden. Chciałam pokazać ci, że można inaczej. Czasami
warto dzielić swój smutek z kimś, kogo się kocha.
Joshua poczuł rozlewające się w okolicy serca mile, wzruszające
ciepło. Przytulił Maddie do siebie i pocałował.
- Kocham cię. Chcę, żebyś to wiedział. A kiedy kocham, daję całą
siebie. I żądam wzajemności. Okruchy mnie nie interesują. Przemyśl
to sobie. Kocham cię - powtórzyła, wstając.
Oszołomiony Joshua nie był w stanie się ruszyć. Patrzył tylko, jak
Maddie idzie ku drzwiom. O, nie. Nie pozwoli jej odejść. Nigdy!
- A ty dokąd? - krzyknął, przytrzymując ją w progu.
- Do domu. Powinieneś odpocząć.
- Po tym, jak mnie wykończyłaś?
- Skarżysz się?
- Tak... bo wychodzisz.
- Zazwyczaj to mężczyźni odchodzą, co?
- Nie znam się na tym. Wiem tylko, że chcę, abyś została.
- Przecież wiesz, nie załatwiłam nikogo do opieki nad Dawidem...
Jakby nie słysząc jej słów, Joshua przyciągnął ją do siebie.
- Chcę, żebyś została - powtórzył. - Na zawsze.
- Na zawsze?
- Tak. Pragnę włożyć ci na palec obrączkę, chcę obiecać ci
wszystko, co mogę dać swojej żonie. Kocham cię i będę kochać do
końca życia.
Wtedy Maddie zaczęła płakać. A Joshua wiedział tylko jedno.
Żadnych więcej nocy bez snów - i bez ukochanej kobiety.
Pobrali się dwa miesiące później. Oczywiście na pagórku, który
był już ich pagórkiem. Z początku trochę padało, ale potem zza chmur
wyjrzało słońce. Zupełnie jak w życiu Maddie.
Dzień był naprawdę wyjątkowy. Były przy niej jej dwie
przyjaciółki. Obok Joshui stał Ben i Patrick, który szybko dochodził
do siebie. Do ołtarza poprowadził ją ojciec, który wraz z matką
przyjechał na uroczystość.
Wzruszona pani Palmer patrzyła załzawionymi oczyma na
szczęśliwą córkę i zięcia, którego zdążyła już polubić. Trzymała w
ramionach Dawida i tuliła go mocno do serca. Pokochała swojego
wnuka gorącą miłością i nie mogła sobie wybaczyć, że straciła tak
wiele czasu.
Joshua odwiedził w tajemnicy przyszłych teściów i bez trudu
pokonał ich upór. Teraz Dawid miał nareszcie dziadków.
A Maddie? Maddie szalała z miłości i dumy. Już nigdy nie będzie
sama. I była z tego powodu bardzo szczęśliwa. Po ślubie wraz z
gośćmi pojechali do uroczej małej gospody na wesele.
- Przeszkadzał ci deszcz? - szepnęła Maddie do ucha swemu
świeżo poślubionemu mężowi.
- Nie. - Joshua z uśmiechem pokręcił głową. - Chyba już się do
niego przyzwyczaiłem.
- Zniszczył mi fryzurę. A w dodatku, wysiadając z auta,
naderwałam sobie falbanę sukni - poskarżyła się Maddie.
Joshua pocałował ją w czubek nosa.
- Jesteś najpiękniejszą panną młodą na całym Środkowym
Wschodzie.
- A ty najlepszym mężem na świecie.
- Pora kroić tort - przerwał im te przekomarzanki Ben. -
Poromansujecie sobie później. Przestańcie gorszyć porządnych
obywateli.
- No tak, mogłam się tego spodziewać. Nawet w takim dniu mój
brat myśli tylko o swoim żołądku.
- Dlatego łatwo mnie przekupić.
- Co racja, to racja - zaśmiał się Joshua i poprowadził Maddie do
ogromnego, trzypiętrowego tortu.
Ukroiła pierwsze dwa kawałki i uśmiechnęła się do obiektywu.
Potem, zgodnie z tradycją, Joshua ręką podał jej odrobinę bitej
śmietany. Oblizała mu palce do czysta.
Potem i ona chciała go w ten sposób nakarmić, ale ktoś odwrócił
jej uwagę i pokaźny kawał ciasta wylądował na śnieżnobiałej koszuli
Joshui.
- 0,pardon! - parsknęła śmiechem Maddie. - Ale przynajmniej nie
jesteś już taki doskonały.
- Myślałem, że zaczekasz z oblizywaniem mnie, aż zostaniemy
sami - szepnął jej do ucha.
- Ależ ty masz kosmate myśli!
- Bo miałem dobrą nauczycielkę.
Kiedy ją pocałował, zapomniała o wszystkim. O ślubie, o
gościach i o torcie.
Wieczorem, kiedy wszyscy już poszli, Maddi włożyła elegancką
nocną koszulę i spojrzała w lustro. Zobaczyła w nim bardzo, bardzo
szczęśliwą kobietę. Jako taka chciała pokazać się swemu mężowi.
Ostrożnie otworzyła drzwi od łazienki i weszła do ciemnej
sypialni, gdzie czekał na nią Joshua. Siedział na łóżku, nagi. W ręku
miał gitarę.
- O rany! - zawołała.
- Kiedyś mówiłaś, że zawsze pociągali cię faceci grający na
gitarze.
- I dlatego ją kupiłeś?
- Musiałem. I nauczyłem się piosenki.
- Naprawdę? - W oczach Maddie pojawiły się łzy. - Nauczyłeś się
piosenki specjalnie dla mnie?
- Ale tylko jednej. I bardzo łatwej.
- No to graj!
Kiedy w pokoju rozległy się pierwsze takty „Love me do"
Beatlesów, Maddie rzuciła mu się w ramiona.
Resztę zagrał jej później.