25.02.2012
sobota
Cóż, nie uniknę tego tematu. Atakuje mnie ostatnio zewsząd. W telewizji, kiedy zmuszony jestem komentować
arcydziwne, serwowane mi w dziennikarskim pytaniu dane, na poważnej konferencji poświęconej seksualności,
pytają o to także niektórzy z Państwa, słusznie domagając się socjologicznych wyjaśnień. Tematu mam po prawdzie
serdecznie dosyć, ale dobrze. Niech będzie. O paniach sponsorowanych.
Czy to prostytucja czy nie-prostytucja? Czy signum temporis, czy zjawisko stare jak świat, tyle że w świeżym
opakowaniu? Dużo tych sponsorowanych, czy mało? I konkretnie ile? Czego sponsoring jest wskaźnikiem? Upadku
moralnego? Przemian w podejściu do ciała jako towaru lub/i narzędzia pracy? Radykalnej transformacji w zakresie
zachowań intymnych kobiet?
Nie tak dawno w programie telewizyjnym „Kultura, głupcze!” (
tutaj
można to sobie obejrzeć) usłyszałem dane, które
podważają zaufanie do działań badawczych socjologów. Podobno, zachęcił nas do dyskusji w studio pan redaktor, co
piąta studentka to dziewczę sponsorowane. Co piąta – ujmijmy na początku rzecz nieco dobitniej – prostytuuje się w
celu utrzymania mieszkania, prowadzenia interesujących czynności w czasie wolnym (najchętniej za granicą) i
pozwolenia sobie na należycie ometkowane kosmetyki i ciuchy (o podręcznikach akademickich, o ile pamiętam, mowy
nie było).
Szybko i po łebkach policzmy: studiuje w tym kraju półtora miliona ludzi, z czego 60-70 procent to kobiety, czyli
jakieś – weźmy liczbę mniejszą – 900 tysięcy osób. Kiedy tę liczbę podzielimy przez pięć wychodzi 180 tysięcy
prostytuujących się jednostek. I to tylko na studiach, wszak pań zawodowo sponsorowanych przez licznych klientów
nie bierzemy tu pod uwagę. A zatem na studiach w trzystu kilkudziesięciu uczelniach wyższych daje się sponsorować
tyle osób, ile mniej więcej mieszka w Rzeszowie, Olsztynie czy Toruniu. Nieźle, prawda? Nie dziwota, że w mediach
nakręcono wokół tych danych spektakl, a w głosach moralistów słychać szok i nutę biadolenia nad upadkiem
obyczajów. Ciekawe notabene, co o takich danych sądzą moje studentki i magistrantki? Każda musiałaby znać
przynajmniej jedną sponsorowaną koleżankę, a najlepiej dwie, żeby dane zgadzały się z rzeczywistością.
Oczywiście, jeśli założymy, że sponsorowane muszą mieć sponsorów odpowiednio majętnych, żeby łożyli bez bólu
portfela na miesięczną dla sponsorowanej pensję albo płacili za wynajem jej mieszkania, jej telefon i jej prąd, to
mamy poważny kłopot z popytem na te 180 tysięcy chętnych do bycia sponsorowanymi. Mężczyznę majętnego w
naszym kraju definiuje się najczęściej jako tego, który zarabia siedem tysięcy złotych i więcej (co jest swoją drogą
nieco zabawne). Tyle zapewne – minimalnie – musiałby zarabiać chętny do sponsorowania mężczyzna, żeby
utrzymać siebie, sponsorowaną kochankę, a jeszcze do tego własną żonę i dzieci, jeśli je posiada. Cała klasa wyższa
z wierchuszką klasy średniej wzięta, wliczając kobiety i dzieci, nie liczy w Polsce więcej niż pół miliona osób. Jeśli do
tego weźmiemy pod uwagę, że do zdrady (a fachowo: do kontaktów seksualnych poza związkiem długoterminowym)
przyznaje się u nas od 20 do 30 procent panów, pośród zaś wielkomiejskich singli, którzy – jak wskazują badania
jakościowe nad sponsoringiem także bywają klientami – więcej jest kobiet niż mężczyzn, to łatwo o wniosek, że 180
tysięcy chętnych studentek po prostu nie znalazłoby odpowiednich klientów. Chyba że szukają sponsorów poza
naszymi granicami. I to wszystkimi.
Kilka lat temu jedna z moich magistrantek, Agnieszka Anielska, z wielkim trudem namówiła kilka sponsorowanych
kobiet do wzięcia udziału w badaniach jakościowych nad tym zajmującym zjawiskiem. Gdybyśmy na podstawie tych
badań generowali jakieś oszałamiające media liczby, to moglibyśmy powiedzieć, że całe sto procent spośród
respondentek pani Agnieszki to osoby parające się sponsoringiem. Tak się po prostu nie robi i najpewniej
oszałamiające dane, które zdumiony usłyszałem w programie telewizyjnym, są wynikiem konstrukcji próby,
absolutnie niereprezentatywnej i niezasadnego uogólniania wypreparowanych z tej próby danych. A szczerze
powiedziawszy uważam, że ktoś te dane po prostu wyssał z palca.
Nie ma – niestety, chciałoby się dodać! – żadnych poważnych badań nad tym zjawiskiem prowadzonych na próbach
reprezentatywnych. Nie ma między innymi dlatego, że sfera seksualności, a w szczególności płatnego seksu i
niestandardowych relacji intymnych, to sfera ekstremalnie trudna w naszym kraju do przebadania. Wie coś na ten
temat profesor Zbigniew Izdebski, który od nastu lat bada zachowania seksualne Polaków, korzystając z
metodologicznego i terenowego wsparcia TNS OBOP. Zbyszek (znamy się od lat, głupio mi zatem pisać o nim
zachowując sztywną formę grzecznościową) był niedawno w Toruniu, gdzie odbyła się konferencja studentów i
doktorantów, debatujących o przemianach w zakresie miłości, seksualności i intymności w Polsce (
tutaj
znajdą
Państwo stosowną informację). Wspólnie pozżymaliśmy się w czasie obiadu na medialne dane o sponsoringu.
Niemniej, stwierdziliśmy obaj, coś jest na rzeczy. Choć z całą pewnością nie jest tak, że jedna piąta studentów
bezecnie się prostytuuje, to zjawisko zdaje się narastać. Wystarczy odpowiednio zinterpretować dane pochodzące z
jego rzetelnych badań, posłuchać uważnie badaczy jakościowych, albo zajrzeć na portale służące do nawiązywania
kontaktów między „studentkami” chętnymi do bycia sponsorowanymi i potencjalnymi sponsorami.
Sponsoring to trwalsza relacja z jednym partnerem, znacznie rzadziej z kilkoma naraz, który sponsorowaną (albo
sponsorowanego, ponieważ bywają także homoseksualne relacje „sponsorskie”) utrzymuje lub/i opłaca czesne, łoży
„na życie”, funduje kosztowne rozrywki i gadżety. Nie jest to „klasyczna” prostytucja, skoro sponsorowana aktywnie
wybiera sobie sponsora spośród chętnych kierując się swoimi potrzebami i gustem (czasem fobiami) i skoro dwie
strony wchodzą w dłuższą relację o intymnym charakterze, nierzadko przeradzającą się w miłość, związek, chodzenie
ze sobą (proszę to nazwać, jak sobie Państwo życzycie). Tyle że w grę od początku i w sposób nieskrępowany
wchodzą pieniądze. Kobiety w tych relacjach czują się i zachowują najrozmaiciej. Pełne spektrum, od takich, które
cierpią, że z powodów ekonomicznych „muszą” to robić, przez takie, które w ciągu całego związku walczą z własnymi
rodzącymi się uczuciami i starają się utrzymać ekonomiczny chłód, aż po takie, które swoich sponsorów traktują
niczym mężów albo – przynajmniej – pełnoprawnych kochanków.
O sponsoringu i jego przyczynach
Tomasz Szlendak
Share
4
Strona 1 z 2
O sponsoringu i jego przyczynach | Wszystkożerca
2012-02-26
http://szlendak.blog.polityka.pl/2012/02/25/o-sponsoringu-i-jego-przyczynach/
W socjologii mamy pewną dyrektywę metodologiczną zwaną „współczynnikiem humanistycznym”. Chodzi o to, że
powinniśmy patrzeć na świat oczami badanych. Skoro coś istnieje dla badanych, to istnieje naprawdę, niezależnie od
tego, co myśli na ten temat badacz i niezależnie od systemu wartości, które badacz wyznaje. Skoro sponsorowana
czuje się jak prostytutka, to w tym wypadku mamy do czynienia z prostytucją. Jeśli natomiast uważa, że pozostaje w
niestandardowym związku erotycznym, to z prostytucją nie mamy tu do czynienia.
Pytanie, skąd takie „niestandardowe relacje intymne”, wszystko jedno czy oceniamy je jako prostytucję czy nie, się
biorą? Dlaczego kobiety nie decydują się na „zwyczajne” chodzenie z aspirującymi, równie jak one młodymi
mężczyznami? Dlaczego zjawisko intensywniej pojawia się w kategorii społecznej, która do tej pory była, w dużym
stopniu, od zarabiania ciałem wolna, czyli pośród studentów? Szukając wyjaśnień, pozwolę sobie pominąć wszelkie
kwestie etyczne czy moralne, moralistą wszak nie jestem i nie do mnie należy narzucanie tego typu ocen.
Po pierwsze, mamy dziś do czynienia z destabilizacją klasycznego rynku matrymonialnego. Chodzenie ze sobą czy
pozostawanie w parach, w sytuacji wydłużonej edukacji, po prostu zanika. Całe mnóstwo kobiet aż do końca studiów
nie ma szans, albo czasu, wejścia w stałe związki. Nie ułatwia tego niedobór odpowiednich mężczyzn pośród
studentów. Jest ich po prostu mniej, a z uwagi na homogamiczno-hipergamiczną naturę kobiet, nie będą się one
rozglądały za kimkolwiek, kto nie spełnia wymagań i nie ma odpowiednich społecznych parametrów. Studenci są tak
samo biedni jak studentki (ludzie młodzi, ja wiem, że trudno w to uwierzyć, to najbiedniejsza kategoria społeczna w
Polsce). Kiedy atrakcyjna kobieta musi się utrzymać na studiach w dużym mieście, poza swoim miejscem
zamieszkania, do tego osiągać na tych studiach sukcesy, to opcja pozostawania z nieszczególnie majętnym
równolatkiem może być po prostu nieatrakcyjna.
Po drugie, rośnie w Polsce nierówność społeczna i dostęp do solidnych zasobów ekonomicznych nie jest rozłożony
równo. Mówiąc po ludzku, młode, aspirujące kobiety nie mają środków. Mają je za to starsi od nich, od dawna
obecni na rynku pracy mężczyźni. Jeśli złożymy to z okolicznością trzecią, to znaczy brakiem porządnej, dobrze
płatnej (albo przynajmniej płatnej jako tako) pracy dla ludzi młodych, to nic dziwnego, że przy braku wpojonych
zasad moralnych będących częścią kapitału kulturowego wąskiej u nas klasy mieszczańskiej, niektóre kobiety
decydują się na pracę seksualną.
No właśnie, czwarty czynnik, efekt roztworu. Jeśli wskaźniki skolaryzacji (jeden i drugi) oscylują wokół 50 procent, co
oznacza, że co drugi człowiek do 24 roku życia trafia na studia, to doprawdy nietrudno trafić pośród studentów i
studentek na takie osoby, które z kapitałem kulturowym (zasadami, regułami życia, specyficzną moralnością) klasy
średniej niewiele mają wspólnego. Coraz większa pula studentów to automatycznie coraz większa pula osób
studiujących o bardzo rozmaitych kapitałach. Bez trudu odnajdziemy dziś wśród studentów zarówno osoby tłukące
się na miejskich placach w trakcie zadym, jak i zwyczajne prostytutki (wcale nie sponsorowane, tylko „normalnie”
uprawiające ten zawód). Nie spodziewajmy się po wszystkich dzisiejszych studentach dawnego studenckiego etosu.
No i piąty czynnik – pornografizacja kultury i uzwyczajnienie „pracy ciałem”. Dzięki zasobom Sieci pornografia dawno
temu wdarła się do mainstreamu kultury. Taniec na rurze to dziś dyscyplina sportowa i niekontrowersyjny sposób na
zrzucenie wagi. Ciało, zwłaszcza atrakcyjne, to uzwyczajnione narzędzie zarobkowania i wywierania wpływu na
innych ludzi. Sama masa porno-prezentacji wraz z zanikającym w szybkim tempie negatywnym waloryzowaniem
niestandardowych form korzystania z seksu i seksualności decydują o tym, że przyjaźnie erotyczne z finansowym
bonusem stają się braną pod uwagę opcją, pewnym stylem życia.
Dowodów na pornografizację jest całe mnóstwo (wiele z nich znajdą państwo w tej
książce
). Wystarczy wspomnieć o
drobnej części wyników badań Zbigniewa Izdebskiego. Na wspomnianej konferencji Zbyszek porównał zachowania
seksualne ogółu Polaków w wieku 15-49 lat z próby reprezentatywnej z wynikami osobnych badań nad seksualnością
polskich internautów, przeprowadzonych dwa lata temu. Kiedy pośród Polaków „w ogóle” do uprawiania seksu
oralnego (a zatem czegoś absolutnie zwyczajnego i standardowego w porno-prezentacjach) przyznaje się 40 procent,
pośród internautów „robi to” 82 procent. Seks analny (kolejna „zwyczajność” w porno-świecie Internetu)
uprawia/uprawiało 15 procent polskiej populacji, tymczasem wśród internautów podobny odsetek sięga procent 50-
ciu.
Jaka zatem kultura (porno na kliknięcie, uprzedmiotowienie ciała i seksu) i stan gospodarki (zamknięty dla młodych
rynek dochodowej pracy, rosnąca nierówność), takie związki intymne między ludźmi. Sponsoring bez wątpienia nie
ma jednej przyczyny.
Strona 2 z 2
O sponsoringu i jego przyczynach | Wszystkożerca
2012-02-26
http://szlendak.blog.polityka.pl/2012/02/25/o-sponsoringu-i-jego-przyczynach/