GRD0736 Sellers Alexandra Sen ksiezniczki

background image

Alexandra Sellers

Sen księżniczki

background image

S E N H A N I E G O

W tym śnie miała imię. Swoje prawdziwe imię. W tym

śnie wiedziała, kim jest.

W tym śnie nie była sama. Miała dom i rodzinę, własną,

prawdziwą rodzinę. Ukochani ludzie, których utraciła tak

dawno temu, znów byli przy niej.

W tym śnie nie tylko nie była głodna, lecz jeszcze obie­

cywano jej, że już nigdy nie zazna głodu. I była tam wo­
da, czysta i świeża. Mogła pić do syta i brać ją do mycia.

I nie spała w błocie pod brudnym namiotem ani w maleń­

kim, dusznym, okratowanym pokoiku. Och, nie. Miała łóż­
ko, ogromne, wygodne i czyste, w przewiewnym, pięknym

pokoju. Zdumiona cudem tej świeżości z trudem zasypiała,

a potem płakała przez sen.

W tym śnie mówiono jej - mówili to jej krewni - że na­

leży do nich i że nigdy już jej nie utracą. W tym śnie ludzie

zwracali się do niej „księżniczko", jakby była kimś, kogo

trzeba hołubić. Kimś ważnym, kimś wartym kochania.

W tym śnie była kobietą.

background image

R O Z D Z I A Ł PIERWSZY

Powietrze drżało w upale nad rozprażonym piaskiem.

Jak okiem sięgnąć, aż do odległych gór, ciągnęła się nie­
gościnna, surowa pustynia.

W tej pustce poruszały się tylko dwa punkty: wznosząc

tumany kurzu, szosą pędziła wielka ciężarówka z płaską
platformą okrytą jaskrawoniebieską plastikową plandeką,

a spory kawałek za nią jechał lśniący srebrzysty samochód.

Szejk Szarif Azad al Dauleh oderwał oczy od mapy

rozłożonej na kierownicy i spojrzał przez okno. Ani śladu
celu jego podróży. Przed sobą ciągle miał jałową płasz­
czyznę, suchą, rdzawą, którą tylko tu i ówdzie przerzynały
głębokie parowy, jakby wyszarpane ogromnymi szpona­
mi. Ta pustynia, chociaż tak samo jałowa jak pustynie je­
go rodzinnego Bagestanu, była mu jednak zdecydowanie
obca. Nie czuł się tu jak w domu.

Miejsce, którego szukał, na mapie oznaczono jedynie

krzyżykiem i napisano ręcznie: Obóz dla uchodźców Bur-
ry. Krzyżyk znajdował się w odległości paru kilometrów
od najbliższego miasta. Szarif jeszcze raz spojrzał na dro­
gę. Nadal żadnego drogowskazu. Widocznie w obozie go­
ście nie byli mile widziani.

background image

1 6 4

Alexandra Sellers

Odłożył mapę na siedzenie obok i westchnął. Trudna

misja, jak powiedział sułtan Aszraf. Szarif też wiedział, że
nie będzie łatwo, ale nie takiego rodzaju trudności ocze­
kiwał. Tymczasem szukanie w obozach rozrzuconych po
świecie zaginionego członka rodziny królewskiej okazało
się nie tylko logistycznym, lecz i emocjonalnym koszma­
rem. Nie był przygotowany na ten bezmiar cierpień, jakie
musiał oglądać.

Zbliżał się już do ciężarówki. Nacisnął pedał gazu, by

ją wyminąć.

Na tyle platformy, pod welonem dymu i pary, poruszy­

ła się nagle jakaś kupka łachmanów koloru piasku. Szarif
przyjrzał się uważniej i ze zdumieniem stwierdził, że to

chłopiec, żałośnie chudy i wygłodzony. Ciężarówka miała
pasażera na gapę.

Chłopiec schodził z ładunku z brawurą, od której Sza-

rifowi zacisnął się żołądek. Jedną bosą nogą wymacał
zderzak, zatrzymał się na chwilę i rozejrzał. Szarif zamarł.

Uświadomił sobie, że jego auto jest za blisko ciężarów­

ki, a chłopiec chyba go nie widzi, bo przygotowuje się do

skoku.

Zaklął i zaczął rozpaczliwie naciskać klakson.
Chłopiec rzucił coś pod koła ciężarówki, rozległ się

wybuch, ciężarówka obróciła się i zatrzymała. Obracając

z całej siły kierownicę, by uniknąć zderzenia, Szarif zoba­
czył, że chłopiec skacze dokładnie przed maskę jego sa­
mochodu.

Dopiero wtedy go zauważył. W jego oczach pojawi-

background image

Sen księżniczki

1 6 5

ło się przerażenie, wylądował niezgrabnie, wykrzywił się

z bólu i potoczył na bok.

Szarif jednocześnie hamował nogą, hamulcem ręcz­

nym i kręcił kierownicą. W powietrzu rozszedł się zapach
palonej gumy.

Samochód wreszcie się zatrzymał, niemal ryjąc maską

w pobocze, ciężarówka też już stała, a między nimi leżał

chłopiec. Otaczał rękami głowę, pierś mu się podnosiła
i opadała. Wokół chłopca rozsypały się różne rzeczy: tab­
liczki czekolady, jakaś zabawka, coś błyszczącego. Poma­
rańcza, której jaskrawy kolor jaśniał szokująco na burym
asfalcie, potoczyła się w bok.

Nastała chwila absolutnej ciszy. Szarif otworzył drzwi

i wysiadł. Był wysoki, miał ciało wojownika, postawę
dumną, a nawet - jak uważali niektórzy - arogancką. Jego

wydłużoną twarz znaczył kwadratowy podbródek i prosty

nos, dziedzictwo po cudzoziemskiej matce. Kształtne peł­
ne wargi dawały świadectwo głębokiej i namiętnej natu­
rze. Ciemne oczy pod niemal prostymi brwiami patrzyły
inteligentnie. Kości policzkowe miał wydatne, cerę gład­
ką. Krótko obcięte kręcone ciemne włosy były sczesane
z szerokiego czoła.

Chłopiec usiadł, łapiąc gorączkowo oddech. Wydawało

się, że udało mu się ujść z wypadku bez szwanku.

- Ty mały głupcze! Życie ci niemiłe?! - krzyknął Szarif.
- Skąd... skąd pan się tu wziął? - wydyszał chłopiec.

Jego gęste, wypłowiałe od słońca włosy były potarga­

ne. Twarz miał wychudzoną z głodu, ale rysy delikatne

background image

1 6 6

Alexandra Sellers

jak na chłopca. Szerokie, pełne usta wydawały się za duże
w tej szczuplutkiej twarzy. Oczy też wydawały się za duże.
A spojrzenie było o wiele za poważne jak na jego wiek, ale

tacy byli wszyscy w obozach. Szarif dałby mu mniej wię­
cej czternaście lat.

- Skąd ja się tu wziąłem? Lepiej zastanów się, co ty zro­

biłeś! Masz szczęście, że jeszcze żyjesz.

Przez chwilę chłopiec po prostu na niego patrzył.

- Tak. Dziękuję - powiedział w końcu.

To było takie niespodziewane, że Szarif roześmiał się

szczerze. Wyciągnął z kieszeni złote puzderko i wybrał
z niego cygaro. Tymczasem chłopiec, ciągle ciężko oddy­
chając, uklęknął i sięgnął po rozsypane tabliczki czeko­
lady, a potem nagle skrzywił się z bólu i zaczął masować
sobie kostkę nogi.

- Zwichnięta?
- Nie - skłamał chłopiec, jakby przyznanie się do sła­

bości mogło być niebezpieczne. Zagryzając usta z bólu,
uparcie wrócił do zbierania swoich skarbów.

Gdy sięgał po plastikowe kółko przyczepione do jaskra­

wej tekturki, Szarif przytrzymał je nogą. Chłopiec spojrzał

na niego z wyzwaniem.

- Skręciłeś nogę? - spytał Szarif.

Chłopiec wzruszył ramionami.

- Co to pana obchodzi? Będzie się pan lepiej czuł, uda­

jąc, że troszczy się o mnie? Gdy ruszy pan dalej swoim
ślicznym błyszczącym samochodem, zrobi się panu ciepło

na sercu, bo spytał pan o moje zdrowie?

background image

Sen księżniczki

1 6 7

Taki cynizm i absolutny brak zaufania, pomyślał Sza-

rif, świadczy o latach cierpień, a przecież to ciągle jeszcze
tylko dziecko, nieszczęśliwe dziecko. Nagle zapragnął je
przekonać, że na świecie istnieje również dobro.

Ale dlaczego właśnie to dziecko wywarło na nim ta­

kie wrażenie? Przecież od tygodni jeździ po obozach dla
uchodźców i dość się napatrzył na cierpienie. Ma zada­
nie do wykonania: odnaleźć zaginionego członka rodzi­
ny królewskiej.

- Nie bądź niemądry. Wsiadaj, zawiozę cię do lekarza.
- Nie, dziękuję. Podniesie pan wreszcie nogę? Chcę za­

brać moje rzeczy. - Spróbował wyciągnąć to, co Szarif
przydeptywał, ale tylko rozdarł opakowanie.

Obaj zapomnieli o kierowcy ciężarówki. Ten tymcza­

sem przestawił swój pojazd na pobocze i teraz szedł do
nich wielkimi krokami.

- Ty cholerny bachorze! - krzyknął. - W co ty się zaba­

wiasz? Jesteś jednym z tych cholernych uchodźców, tak?

Chwycił chłopca za nadgarstek i postawił na nogi.

Chłopiec krzyknął z bólu.

- Uchodźca? - spytał Szarif cicho, lecz tak autorytatyw­

nie, że kierowca otrzeźwiał z gniewu. Przyjrzał się Sza-
rifowi, zauważył jego dumną postawę, ubranie z innego
rejonu.

- Tam jest obóz Burry - wskazał rzędy drutów kolcza­

stych. Nie zwracał uwagi na chłopca, który usiłował wy­
szarpnąć rękę z jego bezlitosnego chwytu. - Nie jest naj­
lepiej zabezpieczony. Można stamtąd uciec, ale nie ma

background image

1 6 8

Alexandra Sellers

dokąd iść, więc ludzie wracają. Robią taką sztuczkę - rzu­
cają petardę pod koła, a gdy się zatrzymujesz, wyskaku­
ją i pędzą na pustynię. - Ale nie tym razem, co, mały?

- Szarpnął chłopca i w złości obnażył zęby. - Nie tym ra­

zem.

- Puść mnie, ty śmierdzący dymaczu wielbłądów! -

wrzasnął chłopiec, porzucając nagle angielski na rzecz żar­

gonu, w którym przeplatały się słowa arabskie, parwań-
skie i bagestańskie. Z jego ust wypłynął strumień obelg.

Szarif uśmiechnął się, zachwycony tą wspaniałą wią­

zanką. Pochylił się, by zapalić cygaro, i przez sekundę
miał przed oczami twarz chłopca. Zastygł.

- Chodź tu, ty mały... - Kierowca próbował kopnąć

swego jeńca, ale ten zręcznie się wywijał. Przy tęgim męż­
czyźnie chłopiec wyglądał jak patyczak.

- Zjadacz wielbłądzich rzygów! - wykrzykiwał chło­

piec.

Szarif zamknął zapalniczkę i wyjął cygaro z ust.

- Zostaw go.

Słysząc ten wypowiedziany zimnym głosem rozkaz,

kierowca spojrzał na Szarifa ze zdumieniem.

- Co takiego?
- Jesteś większy niż on. I pamiętasz, kiedy ostatnio jadłeś.
- A co to ma do rzeczy? Mógł nas obu zabić! I na do­

datek to złodziej. Patrz, co tu ma - a wszystko na pewno
kradzione.

- Puść go.
- Zwariowałeś?

background image

Sen księżniczki

1 6 9

Ale gdy kierowca spojrzał w oczy Szarifowi, zawahał

się. Z rękami skrzyżowanymi na piersi, oczami zmrużo­
nymi przed dymem, Szarif uśmiechnął się. Chłopiec, ko­
rzystając z tego, że kierowca poluźnił chwyt na jego ręce,

wyrwał się i schował za otwartymi drzwiami samochodu

Szarifa.

- Chyba się pomyliłeś. To nie była petarda. Wjechałeś

na plastikową butelkę - powiedział Szarif.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.

- To jeden z twoich, tak? - parsknął w końcu kierowca.
- Tak. To jeden z moich.

Coś w twarzy Szarifa spowodowało, że kierowca się

cofnął.

- No, dobrze. Tym razem go puszczę. Spieszy mi się.

- Splunął ze złością, podszedł do ciężarówki i chwilę póź­

niej odjechał.

Szarif jeszcze przez chwilę patrzył w dal, na druty kol­

czaste i przyprawiające o ból oczu lśniące blaszane dachy
baraków, próbując dojść do ładu z tym, co przez sekundę

widział. Może po prostu za długo był na palącym słońcu.

- Chodź tu - rozkazał, nie podnosząc głosu.

Chłopiec wyszedł zza drzwi. Wydawał się zagłodzony.

Spod rękawów rozciągniętej koszulki wystawały chude
ręce, a cieniutka szyja i zapadnięte policzki potwierdzały

wrażenie, że bardzo potrzebuje porządnego posiłku. Ale

mimo wszystko teraz, gdy Szarif mu się przyjrzał, podo­
bieństwo rzucało się w oczy. To nie było złudzenie wywo­
łane nadmiarem słońca.

background image

1 7 0

Alexandra Sellers

- Jak się nazywasz? - spytał miękko w bagestańskim

arabskim.

Chłopiec spojrzał na niego. Oddychał ciężko, jak ranne

zwierzę czekające jedynie, aż wrócą mu siły, by uciec.

- Mam powód, żeby pytać - ponaglił go Szarif.

Tym samym barwnym językiem, jakim potraktował

kierowcę ciężarówki, chłopiec doradził mu, gdzie ma

włożyć te powody, a zakończył wymyślną wiązanką obelg

i przekleństw.

- Jak się nazywa twój ojciec?

Chłopiec na chwilę stracił panowanie nad sobą i twarz

mu się skrzywiła. Ale zaraz spojrzenie z powrotem sta­

ło się obojętne. Wzruszył ramionami, jakby mówił: Idź
do diabła, i pokuśtykał po leżącą dalej pomarańczę. Szarif

uniósł nogę z paczuszki i przez moment chłopiec zastygł,

jakby obawiał się kopniaka. Nie oceniał Szarifa ani odro­

binę lepiej niż kierowcę ciężarówki.

Szarif podniósł przedmiot, który do tej pory przydep-

tywał. Chłopiec schował wszystko, co pozbierał z ziemi,
pod koszulkę i stanął o krok przed Szarifem.

- Oddaj. To moje.
- Ukradłeś?
- Co cię to obchodzi? To ja ukradłem, nie ty, więc jest

moje. Jeżeli to zachowasz, też będziesz złodziejem, nie
lepszym niż ja. Oddawaj!

Chłopiec stąpał z takim wysiłkiem, jakby miał złamaną

nogę. Szarif uznał, że trzeba go jak najszybciej zawieźć do

lekarza. Potem pomyśli o tej drugiej sprawie.

background image

Sen księżniczki

171

Rzucił paczuszkę chłopcu.

- Wsiadaj do samochodu.

Ale chłopiec złapał paczkę i usiłował uciec, kulejąc.

- Nie bądź głupi! - krzyknął za nim Szarif. - Zawiozę

cię do lekarza.

Chłopiec obejrzał się przez ramię, na ustach miał

drwiący uśmiech. Światło i cienie ułożyły się na moment

w taki sposób, że Szarifowi ukazały się rysy i oczy, które
tak dobrze znał.

- Jak się nazywasz?! - wykrzyknął. - Kim jesteś?

Ale chłopiec już zbiegał z nasypu i usiłował biec przez

szarą pustynię. Chwilę później, zręcznie jak aborygeński

łowca, roztopił się w przestrzeni.

background image

R O Z D Z I A Ł D R U G I

- To ty, mój synu? Czy Bóg zesłał na ciebie szczęście?

Farida leżała na łóżku i starała się uspokoić płaczą­

ce niemowlę, podając mu gałganek namoczony w wo­
dzie z cukrem. W pokoju było nieznośnie gorąco, jedy­
ne światło dochodziło z małego, okratowanego okienka,
umieszczonego tak wysoko, że nie można było przez nie

wyglądać.

Hani podszedł do niej i zaczął wyciągać zdobycze spod

koszulki. Tabliczki czekolady, bransoletka, smoczek, po­
marańcze. .. Farida z uśmiechem brała po kolei wszystkie
rzeczy i oglądała je.

- Jak to zrobiłeś? - spytała, kręcąc w podziwie głową.

Chłopiec wzruszył ramionami i dalej rzucał na łóżko

swój łup. Niektóre rzeczy przydadzą się im, inne pójdą
na wymianę. Hani umiał zdobyć skarby, o których inni
nawet nie marzyli. Był urodzonym zaopatrzeniowcem.

Może dzięki elfiej zręczności, albo po prostu wieloletnie­

mu doświadczeniu i szczęściu, potrafił dostarczyć swojej
rodzinie bardzo wiele. To był szczęśliwy dzień dla Fari-
dy, gdy chłopiec przylgnął do niej, bo chociaż jeszcze taki
młody, spędził parę lat w obozach, a poza tym był o wiele

background image

Sen księżniczki

1 7 3

bardziej twardy i inteligentny niż niejeden dorosły męż­
czyzna. Farida nie wyobrażała sobie, jak mogłaby tu prze­
żyć z dziećmi bez jego sprytu i przebiegłości.

Najprawdopodobniej dzięki temu, że znał biegle angiel­

ski, mógł w sklepach oszukiwać ludzi. Nikt inny w obozie
nie mówił po angielsku. A jakież to było użyteczne! Hani
zawsze wiedział, co się dzieje, bo podsłuchiwał pod bara­
kiem administracji. To on pierwszy przyniósł wiadomość
0 emisariuszu nowego sułtana.

Chłopiec rzucił na łóżko ostatni przedmiot: czarny,

wyglądający na drogi skórzany portfel.

Farida ze zdziwienia aż otworzyła usta. Hani rzadko

obrabiał kieszenie. Zajrzała do portfela i westchnęła z ra­
dości, widząc w nim pieniądze. Przeliczyła je i uśmiech­
nęła się. Och, jakie łatwe będzie ich życie przez całe tygo­
dnie, a może nawet miesiące.

Podała pieniądze Haniemu. Ten sięgnął po plastikowy

pojemnik na jogurt, stojący na regaliku umieszczonym
między miską do zmywania i wiadrem na wodę. Wyciąg­
nął z wnętrza dzbanek, włożył pieniądze do pojemnika,
potem ostrożnie umieścił w nim z powrotem dzbanek
i ustawił pojemnik na regale.

To był ich bank.

- Barakullahl

Co to jest? - syknęła Farida, pokazu­

jąc kartę wizytową ze złotym godłem i eleganckim pis­

mem, którą znalazła w portfelu. - Jego Ekscelencja Szarif

Azad al Dauleh... - Gdy zrozumiała, na jej twarzy poja­

wił się niemal komiczny wyraz zdumienia i oszołomienia.

background image

174

Alexandra Sellers

- Okradłeś bagestańskiego dyplomatę? - zawołała chrypli-

wym szeptem, bo ściany pokoju były cienkie. - Jak? Gdzie

on był? Jak ci się udało podejść do niego tak blisko?

Hani wypłukał w misce smoczek, potem ochlapał so-

bie twarz i szyję, wreszcie podał smoczek dziecku.

- Na drodze. Jechał samochodem za ciężarówką, którą się

podwoziłem. Omal mnie nie zabił, ale ma dobry refleks.

- Jesteś ranny? - wystraszyła się Farida.

Chłopiec wzruszył ramionami.

- Opowiedz mi wszystko.
- Synu - powiedziała, gdy Hani skończył - ten czło­

wiek ocalił ci życie, uchronił cię przed batami, a ty ukrad-
łeś mu portfel?

Hani tylko na nią spojrzał.

- Och, Hani, to musiał być on! Wysłannik sułtana

Aszrafa!

Od wielu dni w obozie aż wrzało od plotek o przyjeź­

dzie wysokiego urzędnika z Bagestanu i Bagestańczycy
zaczęli żywić nadzieję na repatriację, skoro sułtan szczęś­
liwie odzyskał tron.

- Jechał sam, nie miał nawet kierowcy. Dyplomaci przy­

bywający w oficjalnej misji do obozów uchodźców zawsze

jeżdżą z asystentami i dziennikarzami - powiedział chło­

piec z cyniczną mądrością.

- Może jego świta przyjedzie później. Bo po co taki

człowiek przyjechałby w takie miejsce jak to? Ya Allah

Towarzysz Pucharu Sułtana! Hani, oby tylko się nie zo­

rientował, że go okradłeś! Myślisz, że cię rozpozna?

background image

Sen księżniczki

1 7 5

Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
Farida spazmatycznie przycisnęła portfel do piersi.

- Co zrobimy? - spytała szeptem.
- Daj mi to! - Hani wyrwał jej portfel i szybko schował

pod koszulką.

Nie było czasu na dyskusje. Farida, blada ze strachu,

otworzyła drzwi.

Na progu stał „strażnik". Strażników wybierano spo­

śród uchodźców. W założeniu mieli być łącznikami mię­

dzy administracją obozu a jego mieszkańcami. Nieste­
ty, władze nie rozumiały, albo nie chciały rozumieć, że
z czasem strażnicy stworzyli mafię, bezlitośnie rządzącą
uchodźcami.

- Wychodziłeś dziś - powiedział strażnik ostro do Ha-

niego. Jego spojrzenie omiotło łóżko, gdzie nadal leżał łup
z dzisiejszej wyprawy. - No, no, co my tu mamy?

Próbując uratować swoje skarby, Hani chwycił go za

ramię. Ale strażnik jednym ruchem odrzucił go na bok.
Hani uderzył głową w zlew i chwilę tak leżał, bezsilnie
przeklinając.

- To smoczek - parsknął wreszcie pogardliwie. - Possij

sobie. Może odrosną ci twoje przegniłe zęby.

Skoczył strażnikowi na kark, tłukąc go po plecach. Ale

strażnik złapał go brutalnie za ramię i jeszcze raz odrzucił

jak worek mąki. Hani krzyknął z bólu i poddał się.

Wzrok strażnika padł na lśniącą bransoletkę. Chwycił

ją, łapiąc przy okazji dwie tabliczki czekolady.

- Mój udział - powiedział, uśmiechając się paskudnie.

background image

176

Alexandra Sellers

Obejrzał dokładnie bransoletkę. - Komuś się spodoba -
powiedział z lubieżnym uśmiechem.

- Oby Bóg sprawił, że będziesz za wiotki, by się nią na­

cieszyć - wysyczał Hani.

- Co jeszcze tu mamy? - Strażnik zignorował obelgę.

Oczy mu świeciły z chciwości. Pokiwał zapraszająco pal­
cem do Haniego. Hani i Farida starali się nie patrzeć na
dzbanek po jogurcie.

Kroki na zewnątrz przełamały napięcie.

- Farido, jesteś tam? Słyszałaś? Przyjechał wysłannik

sułtana! Sam Towarzysz Pucharu! Podobno kogoś szuka!

- wołała sąsiadka. - Odwiedza wszystkie rodziny. Chodź

zobaczyć.

Przerażona Farida spojrzała na Haniego. Ale teraz nie

było sposobu, by pozbyć się portfela.

- Dzień dobry, Raszid, dzień dobry, pani Raszid - po­

wiedział radośnie zarządca obozu. - Alison, jaką tu ma­

my historię?

Asystentka otarła spocone czoło, włożyła z powrotem

kapelusz i zerknęła na kartkę przyczepioną do podkładki.

- Raszid al Hamza Muntazer, jego żona i siedmioro

dzieci.

Szarif Azad al Dauleh, Towarzysz Pucharu Sułtana Ba-

gestanu, przyłożył pięść do serca w uprzejmym powitaniu.

Krótka rozmowa z głową tej rodziny niewiele się różni­
ła od setek innych, jakie przeprowadził w ostatnich tygo­
dniach. „Proszę, niech ekscelencja im powie, że dzieci po-

background image

Sen księżniczki

1 7 7

winny chodzić do szkoły, że moja żona cierpi na depresję,
że jestem inżynierem budowlanym i chcę pracować. Pro­

szę ich spytać, jak długo jeszcze będą nas tu trzymać".

Grupa ruszyła dalej, Szarifowi w uszach dźwięczała

niekończąca się litania skarg. To samo powtarzało się we

wszystkich obozach, jakie odwiedził: piekło w najrozma­

itszych wariacjach.

Przeszli już prawie połowę obozu i Szarif zaczynał wąt­

pić, czy znajdzie chłopca. Przecież ukradł mu portfel, więc
na pewno znalazł sobie jakąś dobrą kryjówkę.

Jednak musiał go odszukać.

W następnym pokoju zastali kobietę z Bagestanu z nie­

mowlęciem i starszym dzieckiem uczepionym jej spód­
nicy.

- To pani Sabzi - odczytała asystentka z listy. - Ma troje

dzieci: syna Haniego, córkę Dżamilę i to niemowlę.

Szarif przycisnął pięść do piersi i ukłonił się.

- Ekscelencjo. - Farida oddała ukłon i wyprostowała

się, kołysząc dziecko w ramionach. Patrzyła na niego ze
strachem. Dziecko wyciągnęło rękę do Szarifa i z buzi wy­
padł mu smoczek. Niebieski smoczek, który nie tak daw­
no Szarif przydeptywał na szosie.

Uśmiechnął się. M a m cię, pomyślał.

- Pani Sabzi, ma pani syna?

Farida, coraz bardziej przestraszona, oblizała usta.

- Ja... tak, Haniego.
- Czy mogę go zobaczyć?
- Ekscelencjo, jest pan bardzo uprzejmy. To miło z pa-

background image

178

Alexandra Sellers

na strony, ale jest pan taką ważną osobą, a mój syn... -

Wzruszyła ramionami, by pokazać, jak mało ważne jest

jej dziecko.

- Jednak, jeżeli jest tutaj, chciałbym z nim porozma­

wiać.

- Niestety, ekscelencjo, on nie czuje się dobrze. Kaza­

łam mu zostać w łóżku, chociaż bardzo chciał się z panem

spotkać. Jesteśmy z plemienia Sabzi, ekscelencjo, z wysp

- powiedziała energicznie, w wyraźnej próbie zmiany te­

matu.

- Czy pani syn jest tutaj?
- Tak... nie! - zaczęła kobieta, i nagle jej spojrzenie

pobiegło ku drzwiom. Chłopiec stał tam, patrząc prosto
na Szarifa, w jego wzroku można było wyczytać oskarże­
nie i życzenie, by poszedł do diabła. Pokuśtykał do matki,
a ona objęła go za ramiona i przytuliła.

- To Hani, ekscelencjo - powiedziała piskliwym gło­

sem, chociaż starała się wyglądać na spokojną. - Widać
nie jest jednak taki chory, by nie powitać Towarzysza Pu­
charu Sułtana.

Przesuwała lękliwie spojrzenie od syna do Szarifa. By­

ła pewna, że zaraz padnie oskarżenie o kradzież portfela.
Niemal załkała z ulgi, gdy Szarif spytał:

- Więc jesteście z Wysp Zatoki?
- Tak, ekscelencjo. Mieliśmy d o m na wyspie. Zburzyli

go i wygnali nas. Mojego męża aresztowano. Ekscelencjo!

Minęło piętnaście miesięcy, odkąd nie m a m o nim żad­
nych wiadomości!

background image

Sen księżniczki

1 7 9

- Ludzie sułtana pracują nad tym, by połączyć rodziny.

Spodziewam się, że wkrótce dowie się pani, co się dzieje
z mężem.

- Ale jesteśmy tak daleko od domu! Mówiono mi, że

całe tysiące kilometrów! Jak ja znajdę męża? Proszę, niech
pan powie sułtanowi, że chcemy wrócić do domu.

Szarif pomyślał, że ta kobieta jest za młoda jak na mat­

kę Haniego. Próbował znaleźć między nimi jakieś rodzin­
ne podobieństwo.

Ale nie znalazł najmniejszego nawet śladu.

- Pani Sabzi, pani mąż... - zaczął.
- Ekscelencjo, coś panu wypadło - przerwał mu Hani.

Farida zachłysnęła się z przerażenia.

Szarif spojrzał w dół. Na podłodze leżał jego portfel.

Chłopiec podniósł go i, patrząc Szarifowi wyzywająco
w oczy, podał mu go.

- To pana portfel? - wykrzyknął zarządca. - Skąd się

tu wziął?

- Musiał mi wypaść z kieszeni - wyjaśnił Szarif.
- Bardzo w to wątpię - powiedział cierpko zarządca. -

Lepiej niech pan sprawdzi, czy nic z niego nie zginęło.

- Szokran

- zwrócił się Szarif do chłopca. - Dziękuję.

- Wziął portfel, jego palce musnęły przy tym rękę chłopca.

Była przerażająco chuda. Dlaczego ta kobieta, która poda­

je się za jego matkę, nie stara się go lepiej odżywić? I dla­

czego władze obozu pozwalają, by dzieci głodowały?

Przejrzał zawartość portfela. Nie było pieniędzy. Ale

zamiast złości poczuł tylko żal.

background image

180

Alexandra Sellers

- Nic nie zginęło - powiedział spokojnie i schował

portfel do kieszeni

- Ekscelencjo, jest pan dobrym człowiekiem! - Farida

pochyliła się i pocałowała Szarifa w rękę.

Tymczasem chłopiec wydawał się oszołomiony. D o ­

broć była dla niego czymś niezwyczajnym i to też napeł­
niło serce Szarifa smutkiem.

background image

R O Z D Z I A Ł TRZECI

Hani siedział na skałce i niewidzacym wzrokiem wpa­

trywał się w zalegającą nad pustynią ciemność. Po raz
pierwszy od bardzo dawna myślał o przeszłości. Głos tego
obcego mężczyzny pobudził jego wspomnienia. Te dziw­
ne wspomnienia, których nie rozumiał - o przystojnym,

wysokim mężczyźnie, uśmiechniętej kobiecie... innych

dzieciach. W tych wspomnieniach miał inne imię.

„Masz na imię Hani. Zapomnij tamto imię. Musisz za­

pomnieć".

Był posłuszny temu poleceniu. Zapomniał. Ale w za­

mglonych, odległych wspomnieniach - a może to był sen?

- widział niewyraźnie miły cień, chłodne fontanny i kwiaty.

Bawiła się przy basenie na uroczym podwórcu, ota­

czał ją zapach róż. W wodzie basenu odbijał się dom, je­
go piękna kopuła, rzeźbione kolumny, zaokrąglone balko­
ny. Gdy słońce zaczynało za mocno prażyć, podchodziło
się bliżej szemrzących fontann, niesione wiatrem kropelki

wody chłodziły twarz.

Teraz, w tym prawie pozbawionym wody świecie, cią­

gle jeszcze pamiętał tamto rozkoszne uczucie.

Ale pewnego dnia fontanny umilkły. Pamiętała to,

background image

182

Alexandra Sellers

a także swojego brata - czy to na pewno był jej brat?

- i jego twarz, poważną i bladą. „Zostaliśmy tylko my

dwoje - powiedział, przytulając ją. - Zaopiekuję się
tobą".

- „Będziemy znów mieli fontanny?" - spytała, i chociaż

brat nie odpowiedział, zrozumiała. Nie wiedziała, jak dłu­
go byli sami w cichym domu. Któregoś ranka obudziła się

w obcym miejscu, a brata nie było.

„Od teraz będziesz chłopcem, powiedziano jej. Masz na

imię Hani". - Protestowała, że już ma imię. „Zapomnij,
mówili. To wszystko minęło. Twojego brata nie ma. Teraz
my jesteśmy twoją rodziną i będziemy się tobą opiekować.
Zobacz, to są twoi nowi bracia i siostry".

I tak zapomniała swoje imię. Stała się Hanim, chłop­

cem.

Nawet nie wiedział, dlaczego tak miało być ani dlacze­

go dawne życie odeszło. Dzielił pokój z czworgiem innych

w małym, dusznym mieszkaniu, bez basenu, bez fontann,

bez róż. Gdy pytał o to, jego przybrana matka najpierw
udawała, że nie słyszy, a gdy Hani nalegał, złościła się.

Kim byli ludzie, których pamiętał? Serce mówiło mu,

że wysoki mężczyzna był jego ojcem, uśmiechnięta ko­
bieta matką, dzieci rodzeństwem, których imiona czasami,

choć bardzo rzadko, chwilami prawie pamiętał.

Coś w nieznajomym spowodowało, że przypomniał

sobie tamto życie, tak odległe życie, które zabroniono mu

pamiętać. Wspomnienie bolało tak samo, jak bolała wte­
dy tamta utrata.

background image

Sen księżniczki

1 8 3

Głos nieznajomego był taki sam, jak głosy, których

słuchał tak dawno temu, jak głos ojca. Przywoływał in­

ny świat.

„Nie myśl o tym, nic nikomu nie mów. Musisz zapo­

mnieć..."

Czy to tylko sen? Czy to jego nieszczęśliwe serce stwo­

rzyło te obrazy? A jednak pamiętał ojca i matkę uśmie­
chających się do niego, pamiętał ich miłość.

„Pewnego dnia, gdy będziesz starszy, poznasz prawdę.

Ale nie teraz..."

A potem było już za późno. Gdy wybuchła bomba,

przybrana matka patrzyła bezradnie na Haniego tak, jak­
by chciała coś powiedzieć, ale nie mogła, bo miała rozdar­
te gardło. Chwilę potem umarła.

Kim byli ci, których twarze sobie przypomniał? Czy­

je kochające twarze wypływały z ciemności jego życia,
w którym teraz nie było miłości, by przypomnieć mu, że

miłość jednak istnieje? Gdzie jest ten dom, który czasa­
mi widział tak wyraźnie oczami duszy, i dlaczego nagle

wszystko to stało się takie prawdziwe?

Szarif Azad al Dauleh stał na balkonie pokoju w naj­

lepszym, chociaż i tak dość marnym hotelu miasta. Mi­
mo że pustynna noc była chłodna, miał na sobie tylko
zawiązany na biodrach ręcznik. Z brązową gładką skórą,
prostymi plecami, płaskim brzuchem, muskularnymi ra­
mionami i piersią wyglądał jak wyjątkowo piękny dżinn
z lampy.

background image

184

Alexandra Sellers

Czekając, aż przywołają do telefonu sułtana, wspomi­

nał rozmowę, jaką nie tak dawno przeprowadzili.

- Chcę ci zlecić pewną misję - powiedział sułtan.

Wszedł służący, rozstawił na stole zimne napoje, tacki

z orzechami, przetarł białą ściereczką nieskazitelnie czy­
sty blat i wyszedł.

Sułtan otworzył teczkę z dokumentami. Na wierzchu

leżała fotografia małej dziewczynki. Sułtan Aszraf podał

ją Szarifowi, a potem odchylił się w fotelu, wziął szklankę

i napił się soku.

Szarif przyjrzał się zdjęciu. Spojrzenie dziewczynki było

ufne, jej rysy nieomylnie świadczyły o przynależności do ro­
dziny al Dżawadi. Szarif wiedział, że członkowie królewskiej
rodziny ciągle jeszcze zjeżdżali się z najrozmaitszych stron

świata, ale tego dziecka nigdy nie widział.

- To moja kuzynka, księżniczka Szakira - powiedział

sułtan cicho.

Szarif czekał.

- Jest córką mojego kuzyna Malufa. Syna wuja Safy.

Szarif aż zamrugał ze zdziwienia. Książę Safa był jed­

nym z pierwszych członków rodziny królewskiej zamordo­

wanych przez Gasiba po puczu. Jego śmierć spowodowała,

że stary sułtan nakazał wszystkim swoim spadkobiercom
zmienić nazwiska i rozproszyć się po świecie. Szarif do­
piero teraz się dowiedział, że książę Safa nie umarł bez­
potomnie.

- Safa miał syna z pierwszą żoną, pieśniarką Suhailą -

wyjaśnił sułtan.

background image

Sen księżniczki

1 8 5

- Nie wiedziałem, że Safa był żonaty ze Słowikiem Ba-

gestanu!

- Pobrali się, gdy Safa był jeszcze bardzo młody. To by­

ło małżeństwo z góry skazane na klęskę. Zresztą nie trwa­
ło długo. Porzuciła go, gdy była w ciąży. W późniejszych
latach utrzymywali wprawdzie kontakt, ale nikt obcy nie

wiedział, że książę Safa jest ojcem Malufa. Jednak tajna

policja Gasiba wiedziała. Maluf z żoną i dziećmi zginęli

w wypadku samochodowym na początku lat osiemdzie­

siątych. Dopiero niedawno dowiedzieliśmy się, że to nie
był wypadek.

Szarifowi zadrgał mięsień na twarzy, gdy patrzył w do­

kument, który podał mu sułtan. Zauważył, że kartka zo­
stała wyrwana z akt tajnej policji dyktatora. Figurowało
tam nazwisko agenta odpowiedzialnego za morderstwo.

- Mamy tego człowieka, panie - powiedział z ponurym

zadowoleniem.

- Poinformowano mnie o tym. Ale nie o to chodzi.

Dziecko się uratowało. Zawsze uważaliśmy, że cała rodzi­
na zginęła w wypadku. Tymczasem z tych akt wynika, że
najmłodszej córki Malufa, Szakiry, nie było w samocho­
dzie. Tajna policja dowiedziała się o tym, ale nie zdołali

jej znaleźć. A teraz otrzymaliśmy z niezależnego źródła

potwierdzenie, że Szakira została potajemnie adoptowana
przez Arifa al Vafa Bahramiego, nieprzejednanego wro­
ga Gasiba.

- Barakullah!

- wykrzyknął Szarif.

- Tak, Bahrami był bardzo lojalny w stosunku do nas.

background image

1 8 6

Alexandra Sellers

Uciekł do Anglii i mieszkał tam z rodziną wiele lat, czekając

na przyznanie azylu, aż w końcu został zabity na ulicy. Jeżeli
ta historia jest prawdziwa, Szakira powinna być z nimi. Ale

w aktach nie ma wzmianki o dziecku o takim imieniu.

- Może nadali jej inne imię? - powiedział Szarif.
- Może. - Sułtan westchnął. - Jednak przemawia prze­

ciw temu kilka argumentów. Po śmierci Arifa Bahramiego

jego żona powtórnie złożyła prośbę o azyl. Niestety, bry­
tyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych uznało, że ani
jej, ani dzieciom nie grozi już żadne niebezpieczeństwo

i muszą wrócić do Bagestanu. Otrzymaliśmy od brytyj­
skiego rządu kopię jej podania. Żona Bahramiego nie wy­
mieniła w nim żadnego potomka starego sułtana. A prze­
cież taka informacja byłaby bardzo silnym argumentem
za udzieleniem im pozwolenia na pobyt.

- Dziecko al Dżawadich natychmiast zostałoby wpisa­

ne na listę śmierci Gasiba - argumentował Szarif. - Zresz­
tą wtedy nie tylko Szakira, lecz i cała rodzina Bahramich
znalazłaby się w wielkim niebezpieczeństwie. - Przerwał
na chwilę i wypił sok. - Jaką dostali odpowiedź na swo­

je podanie?

- Odmówiono im prawa pobytu i zostali deportowani

z Wielkiej Brytanii.

Szarif ponuro pokiwał głową.

- Przyjęli ich Parwanowie - kontynuował sułtan -

i pojechali tam, na krótko przed inwazją Kałdżuków.

Z dokumentów dostarczonych przez Parwanów dowie­
dzieliśmy się, że nazwisko Bahrami figuruje na liście

background image

Sen księżniczki

1 8 7

jednego z obozów dla uchodźców, który został zbom­

bardowany podczas kałdżuckiej wojny. Tych, co ocaleli,
przeniesiono do obozu w Indonezji. Na liście znajduje
się nazwisko dziecka, które mogłoby być sierotą Bah-
rami, ale obóz został zlikwidowany. Jego mieszkań­
ców rozesłano po obozach rozsianych po całym świecie.
I w ten sposób całkowicie straciliśmy ślad.

Szarif znów wziął zdjęcie. Była na nim dziewczynka

mniej więcej pięcioletnia. Czarne włosy opadały w lokach
na ramiona, okrągłe policzki tryskały zdrowiem i energią,
twarzyczkę zdobiły wielkie, myślące oczy i psotny uśmiech.

Pomyślał, że gdyby miał córkę, chciałby, żeby wygląda­

ła jak ta dziewczynka.

- Ile ma teraz lat?
- Dwadzieścia jeden.

Patrząc na zdjęcie, Szarif nagle uświadomił sobie, że

w dziwny sposób go przyciąga. Ciekawe, na jaką kobietę
wyrosła, jeżeli w ogóle jeszcze żyje.

- Chcesz, żebym ją odnalazł?
- Tak. Albo, co jest bardziej prawdopodobne, ustalił, jak

umarła. A jednak, jeżeli jest jeszcze jakaś nadzieja... Bę­
dziesz musiał odwiedzić mnóstwo obozów. Wiem, że to
prawie beznadziejna sprawa, ale trzeba spróbować.

- Szarif?
- Panie.
- Masz nowe wiadomości?
- Tak mi się wydaje.

background image

188

Alexandra Sellers

- Znalazłeś jakiś ślad?
- Owszem, ale nie księżniczki Szakiry - powiedział

Szarif. - Panie, przygotuj się na coś dziwnego. Znalazłem
tu kogoś. Myślałem...

- Kogoś innego?
- Chłopca. Ma jakieś czternaście lat. To sierota i mieszka

z niewątpliwie obcą rodziną. Ale jestem absolutnie pewny,
że to jeden z al Dżawadich. Czy wiesz, panie, kto to może
być?

Przez chwilę w słuchawce panowała cisza. Wreszcie

sułtan otrząsnął się z szoku.

- Na Allaha, skąd mogę wiedzieć? Tak mało wiemy

o bocznych gałęziach tej rodziny, a jednak... może ktoś
pomylił nazwiska? A może udało się uciec dwojgu dzie­
ciom Malufa?

- Chłopiec zna angielski, a to potwierdzałoby nasze in­

formacje o historii rodziny Bahramich.

- A co mówi sam chłopiec? - spytał sułtan.
- Nie pytałem. Ale chciałbym, abyś mi pozwolił przy­

wieźć go bez sprawdzania jego akt. Bo obudzić jego na­

dzieję, a potem zostawić go tutaj...

- Nie! Oczywiście, że tak nie można. Zrób, cokolwiek

będziesz uważał za stosowne.

- Do domu? - szepnął Hani. - Zabiera mnie pan do

domu?

Przed oczami duszy pojawiła mu się wizja fontanny,

a serce zadrżało z nadziei.

background image

Sen księżniczki

1 8 9

- Tak, do domu. Do Bagestanu - wyjaśnił.
- Do mamy i ojca? - spytał Hani w rozmarzeniu.

Szarif ciężko westchnął. Na Allaha, jak trudno jest pro­

wadzić taką rozmowę.

- Chyba nie.
- Nie żyją - powiedział Hani żałośnie. Przez długą

chwilę przyglądał się Szarifowi niemal z czcią. - Pan jest
moim bratem?

- Nie - odpowiedział Szarif delikatnie, chociaż pytanie

go zaszokowało. - Nie jestem twoim bratem.

Hani zagryzł wargę, w oczach pokazały mu się łzy.

- Kim ja jestem? Wie pan, kim jestem?
- Przykro mi, Hani. Też m a m same pytania, bez odpo­

wiedzi, tak samo jak ty. Jeżeli jest coś, co pamiętasz, po­
wiedz mi o tym. Może w ten sposób dojdziemy, kim jesteś.

Pamiętasz jakieś imiona, nazwiska?

Hani ze smutkiem pokręcił głową.

- Musiałem zapomnieć imiona, gdy byłem jeszcze ma­

ły. Nic nie pamiętam, nawet moich sióstr i braci. Powie­
dziano mi, że ktoś mnie zabije, jeśli wymówię te imiona.
Jakiś zły człowiek.

Szarif z trudem się opanował, by nie pokazać, ja­

kie wrażenie wywarły na nim te słowa. Wśród tłumów
uchodźców tylko członkom jednej rodziny groziła śmierć,
gdyby ktoś poznał ich nazwisko. Członkom królewskiej
rodziny Bagestanu.

- Kto ci to powiedział?
- Moja... mówiła, że jest moją matką, jednak wiedzia-

background image

190

Alexandra Sellers

łem, że to nieprawda. Zawsze myślałem o niej jak o ma­
cosze. Ale nie wolno mi było tak jej nazywać.

- Pamiętasz nazwisko swojej przybranej rodziny?

Hani wstrzymał oddech. W jakiś sposób wiedział, że

wypowiedzenie tego nazwiska będzie miało moc odmie­

nienia wszystkiego.

- Bahrami - szepnął.
- Bahrami... - powtórzył Szarif wstrząśnięty. - Arif

i Vafa Bahrami.

- Tak! - zawołał Hani. - Powiedz mi! Powiedz mi, kim

byli! Mężczyzna i kobieta, dzieci, d o m z fontannami. Ró­
że, i... tyle róż! Kim oni byli?

Litość rozdzierała Szarifowi serce.

- Hani, myślę... proszę, zrozum, że nie możemy mieć

pewności. Twoim ojcem mógł być Maluf Dżawad al Na-
dim. Czy...

- Mój ojciec? Tak się nazywał? Czy on... czy on żyje?

Czy to on cię wysłał, żebyś mnie znalazł?

- Przykro mi, Hani, ale nie. Umarł wiele lat temu. Czy

to nazwisko wydaje ci się znajome?

Hani, oślepiony przez łzy, pokręcił głową.

- Dlaczego nie znam nazwiska swojego ojca? Swojego

własnego nazwiska? Maluf Dżawad al Nadim - powtórzył,
jakby chciał poczuć smak tych słów.

- Byłeś małym dzieckiem, gdy umarł. Może nawet za

małym, by znać nazwisko swojej rodziny.

Szarif wyjął z aktówki dokumenty księżniczki Szakiry.

Hani przyglądał mu się niespokojnie.

background image

Sen księżniczki

191

- Chciałbym ci pokazać pewne zdjęcie. Może ta dziew­

czynka też mieszkała u Bahramich. Pamiętasz ją?

Położył fotografię na stoliku przed Hanim i bacznie mu

się przyglądał. Widział straszliwe spustoszenie, jakie głód
i nędza poczyniły na jego twarzy, tak podobnej do twa­
rzy ze zdjęcia.

Hani przez długą chwilę milczał, wpatrując się

w fotografię. Potem jedna perłowa łza spłynęła mu po

policzku. Spadła na twarz na zdjęciu. Hani spojrzał na
twarz Szakiry, przełknął i wytarł twarz chudą ręką.

- Jak miała na imię? - szepnął.

I wtedy Szarif wreszcie uświadomił sobie prawdę. Nie

chodziło o wielkie podobieństwo rodzinne. Nie. Ale teraz,
gdy to zobaczył, dziwił się, że zajęło mu to tyle czasu.

Odezwał się bardzo cicho, jakby nie chciał zakłócić tej

doniosłej chwili.

- Szakira. Twoje imię brzmi Szakira.

background image

R O Z D Z I A Ł C Z W A R T Y

-Szakira...

Wydawało się, że imię rozbrzmiewa w pokoju jak ryk

tornada, aż wreszcie uderzyło w serce potężnym, oszała­
miającym wichrem. Z jej ust wydarł się cichy okrzyk.

Rozpaliła się w niej spirala światła, otuliła serce, roz­

grzała ją całą, rozproszyła chłód, który czuła przez tyle lat,
rozjaśniła ciemności, wypełniła pustkę.

- Szakira - powtórzyła jeszcze raz.

I wtedy usłyszała to, za czym tęskniła od tylu lat: głos

matki wymawiający jej prawdziwe imię. I zobaczyła fon­
tannę jak żywą, poczuła w pustynnym powietrzu cudow­
ny zapach wody, zobaczyła róże zroszone kropelkami wo­
dy, a ich zapach przeniknął całą jej istotę.

Szakira. Słyszała głos matki. Moja różyczka...

Wiedziała, że to prawda. To ona była na zdjęciu, i jej

imię brzmiało Szakira. I była kochana. Kiedyś, dawno te­
mu. Miała rodzinę, i była kochana.

Łzy popłynęły jej po policzkach obfitym strumieniem.

Szarif nigdy nie sądził, by taki potok łez był możliwy.

Przypomniał sobie usłyszaną kiedyś w dzieciństwie bajkę

background image

Sen księżniczki

1 9 3

o księżniczce, która wypłakała całe jezioro, a potem od­
płynęła po nim łodzią.

Oczami lśniącymi od łez Szakira spojrzała na niego

błagalnie.

- Kim jestem? Proszę, powiedz: kim ja jestem?

Szarif nie zamierzał tak tej sprawy poprowadzić. Chciał,

by Szakira dowiedziała się o wszystkim od sułtana. Ale te­
raz nie mógł milczeć. Nie zniósłby dłużej patrzenia w te
cierpiące oczy.

- Jesteś... - Musiał odchrząknąć, bo zawiódł go głos. -

Twoje pełne imię brzmi: Szakira Warda Dżawad al Nadim.

- Dlaczego po mnie przyjechałeś? Kto mnie szukał?

Przecież wszyscy z mojej rodziny nie żyją.

W jej czarnych oczach było tyle tęsknoty, że serce mu

krwawiło.

- Niezupełnie tak jest. Nie został już nikt z twojej

najbliższej rodziny, ale są inni. Masz bardzo liczną rodzi­
nę: kuzyni, ciotki, wujowie.

Z piersi Szakiry wydarł się jęk, krzyk uwolnienia od

straszliwego, niewyobrażalnego żalu. Skoczyła na równe
nogi i rzuciła się Szarifowi na pierś, z całej siły chwyciła
go za kaftan, jakby chciała z niego wytrząść prawdę.

- Kuzyni? Mam kuzynów? - pytała gorączkowo, wpatru­

jąc się w niego. -i wiedzą, kim jestem?

- Czekają, by cię powitać w domu.

Przez głowę Szakiry przewijały się setki wspomnień,

jakby dźwięk jej imienia otworzył jakieś zamknięte do tej

background image

1 9 4

Alexandra Sellers

pory drzwi. Twarze matki i ojca, braci, sióstr. Dom, fon­
tanna, ogród różany, piękno, jakie kiedyś ją otaczało.

Głosy. Jej własne imię i imiona innych osób. Tych, któ­

rzy ją kochali i o których rozkazano jej zapomnieć.

Gdy wreszcie trochę się uspokoiła, wytarła ręką oczy

i błagalnie spojrzała na Szarifa.

- A ty? Też jesteś moim kuzynem? - spytała, pragnąc

jak najszybciej mieć koło siebie kogoś bliskiego. - Należę

do twojej rodziny?

Rodzina. To słowo w tej chwili nabrało dla Szarifa zna­

czenia, jakiego nigdy jeszcze mu nie nadawał. Ogarnęła
go nieznana dotąd potrzeba opiekuńczości. Tak bardzo
chciałby odpowiedzieć na to pytanie twierdząco.

- Nie jesteśmy spokrewnieni. Ale z misją odszukania

ciebie wysłał mnie twój kuzyn, który jest głową twojej ro­
dziny. Dopiero teraz dowiedział się, że jeszcze żyjesz. Do

tej pory był pewny, że zginęłaś razem z rodzicami.

- Kim jest ten kuzyn? Jak ma na imię? Dlaczego sam po

mnie nie przyjechał?

- Odpowiedź na to pytanie będzie chyba dla ciebie wiel­

ką niespodzianką. Twój ojciec był spokrewniony z bardzo

ważną bagestańską rodziną.

- Ważną? - powtórzyła. W jej oczach było niedowie­

rzanie. Nic dziwnego. Co za nieprawdopodobna odmiana
dla tego dziecka, które przez prawie dziesięć lat należało
do pariasów świata!

- Maluf Dżawad al Nadim był wnukiem ostatniego suł­

tana. Twój kuzyn, ten, który mnie po ciebie wysłał, nazy-

background image

Sen księżniczki

1 9 5

wa się Aszraf al Dżawadi. Niedawno został wybrany na

sułtana Bagestanu. Szakiro, jesteś księżniczką.

Samolot schodził do lądowania. Szakira wyglądała

przez okno, wpatrując się w lśniące w popołudniowym
słońcu kopuły i minarety Medinat al Bostan. Jej sny, jak­
by za sprawą czarodziejskiej różdżki, stały się rzeczywi­
stością. Serce pękało od bezmiaru szczęścia. Jest w domu.
Nareszcie w domu.

Podczas długiego lotu Farida i jej córeczka rozmawiały

i śmiały się, stewardesa oprowadziła je po samolocie, któ­
ry nie tak dawno jeszcze należał do prywatnej floty po­

wietrznej dyktatora Gasiba, a teraz przeszedł na własność

rządu.

Ale Szakira nie przyłączyła się do nich. Siedziała na­

przeciwko Szarifa z poważną twarzą, w jej oczach odbi­

jały się wrzące emocje. Szarif patrzył na nią ze smutkiem.

Rozpaczliwie chuda, potargane, spalone słońcem wło­

sy, tanie chłopięce ubranie, i, co najbardziej go porusza­

ło, oczy, z których można było odczytać cały ogrom nie­

szczęść, jakich doznało to dziecko.

- Czy moja rodzina tu będzie? - spytała w pewnej chwili.
- Niektórzy - zapewnił ją. - Wszyscy, którzy będą mog­

li przyjść. Wielu jeszcze nie wróciło do Bagestanu.

- Niektórzy - powtórzyła. Przecież jeszcze kilka dni te­

mu nie miała nikogo. - Kuzyni... Opowiedz mi o mojej
rodzinie.

- Twój pradziadek, sułtan Hafzuddin, miał trzy żony:

background image

1 9 6

Alexandra Sellers

Rąbię, Sonię i Mariam, gromadkę dzieci i jeszcze więcej

wnuków - zaczął.

Szakira siedziała z szeroko otwartymi oczami i piła histo­

rię swojej rodziny chciwie, jakby to była woda na pustyni.

- Moja babcia była sławną śpiewaczką, prawda?
- Tak. Używała imienia Suha. Była piękna. Po puczu

Gasiba udała się na wygnanie. Twoi kuzyni szukają jej
teraz.

- Och. Byliśmy kiedyś u niej z wizytą - przypomniała

sobie Szakira. - Miała złote bransoletki i przez cały dzień
pozwoliła mi je nosić. Powiedziała, że kiedyś będę piękną
kobietą. - Po policzku spłynęła jej łza. Szybko ją wytarła,

jakby zawstydzona tą słabością. - Proszę, mów dalej.

- Rabia miała syna Wańka. Jego najstarszy syn, Aszraf,

kuzyn twojego ojca, jest teraz sułtanem. Sułtan ma brata,
Haruna, i trzy siostry. Aszraf i Harun są żonaci, a siostry

wyszły za mąż. Wszyscy mają dzieci.

- Naprawdę m a m tak liczną rodzinę? - szepnęła Szaki­

ra z zachwytem.

- Tak, nawet o wiele liczniejszą, niż ci się wydaje. Od

czasu Restauracji wielu wraca do Bagestanu. Wnuczki suł-
tanki Soni, Nur i Dżalia, są mniej więcej w twoim wieku,
i obie są zaręczone z Towarzyszami Pucharu. Ich kuzyn

Nadżib z żoną mieszka w pobliżu. Masz tylu krewnych, że
pogubisz się w liczeniu.

Nie dała mu spokoju, póki nie opowiedział jej o wszyst­

kich. Gdy skończył, długo siedziała w milczeniu, jakby się
zastanawiała, jak to będzie żyć wśród tylu krewnych.

background image

Sen księżniczki

1 9 7

Wyjrzała przez okno. Pod samolotem akurat znikał

Nowy Pałac.

- Jakie to brzydkie! - wykrzyknęła.

Szarif wyjaśnił jej, że gdy pałac wybudowano, został

okrzyknięty „twórczym połączeniem wpływów Wscho­
du i Zachodu".

- Gasib był modernistą. Podziwiał zachodnią architek­

turę. Ten budynek nie wyglądałby tak groteskowo w ja­
kimś mieście Zachodu.

- Rzeczywiście, bo tam wszystko jest groteskowe - zgo­

dziła się Szakira. - Co oni wiedzą o życiu? Wyobraź sobie,
że trzymają świeżą wodę w muszlach klozetowych! Wie­
działeś o tym? Siusia się do wielkiej misy ze świeżą wodą!
Co za marnotrawstwo. W obozach, gdy chciało mi się pić,
a nie było wody, mówiłam sobie: no, dobrze, dziś nie wy­
pijesz wody, bo zmarnowałaś ją w ubikacji w Anglii szes­

nastego maja. A jutro nie wypijesz wody, którą zmarno­
wałaś siedemnastego maja.

Szarif pomyślał, że w pałacu Dżawadich też są spłuki­

wane ubikacje. Ciekawe, jak Aszraf i reszta rodziny zarea­

gują na wypowiadane wprost uwagi Szakiry.

Stewardesa przyprowadziła Faridę i Dżamilę i zapięła

im pasy. Szakira nie dała sobie pomóc. Prośba o pomoc
oznacza słabość.

- No i teraz jesteś księżniczką i będziesz mieszkała

w pałacu! - W głosie Faridy nie wyczuwało się zazdro­

ści. - I pomyśleć, że przez cały ten czas byłaś prawdziwą
księżniczką!

background image

198

Alexandra Sellers

Roześmiała się.

- Mój mąż nie uwierzy, gdy mu to opowiem. Och, eks­

celencjo, jak cudownie będzie wrócić do domu! Czy mój
mąż już tam jest? Może nawet zdążył odbudować dom?

Jest wspaniałym zbieraczem. Zbieramy i suszymy zioła

i z tego żyjemy. Mam takiego dobrego męża. A pan, eks­
celencjo, jest pan żonaty?

- Nie było jeszcze zamiarem Boga dać mi żonę - odpo­

wiedział uprzejmie Szarif.

- Insz Allah,

na pewno niedługo pana pobłogosławi. Je­

stem pewna, że będzie pan dobry dla swojej żony. Prorok
powiedział: „Mężczyznę ocenia się po tym, jak traktuje
swoją żonę". Jeżeli będzie pan tak dobrym mężem jak mój,

pana żona będzie bardzo szczęśliwa i Allah pobłogosławi

was liczną gromadką dzieci.

- Pani mąż dobrze wybrał matkę swoich dzieci - od­

wzajemnił się Szarif komplementem.

Niestety, na razie powrót na wyspę nie był możliwy.

Szarif miał nadzieję, że nie on będzie musiał poinformo­

wać o tym Faridę.

- Na pewno chętnie zatrzyma się pani w pałacu w cza­

sie, gdy będziemy szukać pani męża - powiedział. - Suł­

tan prosił, bym przekazał zaproszenie dla przybranej ro­
dziny jego ukochanej kuzynki.

Farida uśmiechnęła się i poklepała Szarifa po ręce.

- Księżniczka ma teraz własną rodzinę, a ja m a m swoją.

Każdy powinien wrócić tam, gdzie przynależy. Ja przyna­
leżę do mojej wyspy, a nie do pałacu.

background image

Sen księżniczki

1 9 9

- Odbudowanie domu zajmie mężowi trochę czasu.
- A czyż nie powinnam mu w tym pomóc? - spytała

Farida grzecznie, lecz zdecydowanie.

Na szczęście nie musiał odpowiadać. Dżamila, która

do tej pory siedziała w milczeniu, nagle spytała:

- Gdzie jest moja Amina?
- Kto to jest Amina?
- Och, Dżamilo - upomniała córkę Farida. - Skąd eks­

celencja może wiedzieć, gdzie jest twoja lalka? - Zwróciła
się z wyjaśnieniem do Szarifa: - Zgubiła ją, gdy areszto­

wano mojego męża i wyciągnięto go z domu. Ekscelencjo,

co to był za okropny dzień! A ona nie zapomniała. Sama

jej zrobiłam tę lalkę z gałganków.

- Chcę moją Aminę - szepnęła smutno Dżamila.
- W mieście jest mnóstwo sklepów z pięknymi lalkami

- powiedział Szarif, pochylając się nad nią. - Pójdziesz ze

mną na bazar, by wybrać nową Aminę?

Dżamila tylko zacisnęła usta i odwróciła się.

Samolot zatrzymał się w pewnej odległości od główne­

go terminalu, przed niewielkim marmurowym pawilonem,
przeznaczonym do przyjmowania ważnych gości. Gdy cze­
kali, aż podjadą schodki, z pawilonu wyszło kilkanaście
osób.

Szakira nigdy nie widziała tak pięknych ludzi. Mężczyźni

i kobiety, wszyscy uśmiechnięci, niektórzy ubrani kolorowo,
inni w olśniewająco białych szatach. Nawet w snach nigdy
nie potrafiła sobie wyobrazić tak czystej bieli.

background image

200

Alexandra Sellers

- Kim oni są? - spytała szeptem Szarifa.
- To twoja rodzina.

Na czele grupy stał poważny mężczyzna w białej dża-

labie i zielonej kefii, towarzyszyła mu królewsko piękna
kobieta o czarnych włosach. Szakira nie mogła oderwać
od nich oczu.

- To sułtan i jego żona - powiedział Szarif. - Twoi

kuzyni.

Szakira poczuła, jak łomocze jej serce.

Wreszcie otworzono drzwi samolotu. Szakira przez chwi­

lę stała, patrząc na tych obcych, którzy jednak nie byli obcy.
Opuściła głowę i próbowała złapać oddech, ale pierś miała
ściśniętą. Myślała, że umiera. Ona, która była tak dumna ze

swojej odwagi, ona, która radziła sobie z rozzłoszczonymi

mężczyznami w sklepach, ona, która wyskakiwała z pędzą­
cych ciężarówek... teraz się bała.

Odwróciła się do Szarifa, stojącego za nią, i bezwiednie

wyciągnęła do niego rękę. A on poczuł się tak, jakby deli­

katne, lękliwe pędy oplatały mu się wokół serca.

- Chodź ze mną - szepnęła błagalnie.
- To twoja rodzina, Szakiro - powiedział, łagodnie od­

wracając ją w stronę drzwi. - Czekają na ciebie.

Spojrzała na nich. Rzeczywiście. Czekali na nią. Jej ro­

dzina przyszła tu, by ją powitać. Jej rodzina! Wołali i macha­
li rękami, a ona słyszała swoje imię, swoje prawdziwe imię,

wypowiadane przez uśmiechnięte usta. Wypowiadane z mi­

łością, zupełnie jakby była dla nich kimś, kogo kochają.

- Szakiro! - wołali. - Witaj w domu, Szakiro!

background image

R O Z D Z I A Ł PIATY

Wiał przyjemny wietrzyk, przynosząc słodkie zapachy

pustyni. Gorące powietrze było suche, łzy parowały, za­
nim zdążyły spłynąć po policzkach.

Wysoki ciemnowłosy mężczyzna w białej dżalabie i zie­

lonej kefii podszedł do schodków i stanął, patrząc na nią.
Serce jej załomotało, gdy rozpoznała oczy w tej surowej,

szlachetnej twarzy.

Bezgłośny krzyk wyrwał jej się z piersi. Zebrała całą

odwagę i zeszła ze schodków.

- Kim jesteś? - szepnęła. - Czy jesteś...
- Mam na imię Aszraf i jestem twoim kuzynem.
- O c h !

Przez chwilę stała nieruchomo, nie mogąc sobie po­

radzić z zalewem uczuć. Po niemal całym życiu bez bli­
skiego, serdecznego kontaktu z innymi ludźmi nie umia­
ła wyrazić przepełniającej ją mieszaniny miłości, szczęścia
i obezwładniającej ulgi.

Aszraf przerwał napięcie, biorąc ją w ramiona.

- Witaj w domu, kuzynko - powiedział serdecznie.

Przez chwilę broniła się, jej szczupłe ciało zesztywnia­

ło, jakby się przygotowywała do ataku. A potem ogarnęło

background image

2 0 2

Alexandra Sellers

ją dziwne, nieznane uczucie, z gardła wyrwał się szloch.
Tak dawno nie doznała pociechy, jaką daje przyjazny do­

tyk innego człowieka. Jednak nie rozpłakała się. Głęboko
zakorzeniony instynkt podpowiadał jej, że niebezpiecznie

jest okazywać przy obcych słabość.

Płakać w obecności tylu ludzi! Jak ją potraktują? Mo­

że odbiorą jej całą wodę, ukradną jedzenie? A jednak ra­
miona tego mężczyzny dawały bezpieczeństwo, takie sa­
mo, jakiego doświadczała kiedyś, dawno, dawno temu.

Zanim zdążyła rozeznać się w tej plątaninie sprzecz­

nych uczuć, sułtan odsunął się, ale zaraz objęła ją piękna
kobieta, którą widziała z samolotu.

- Jestem Dana, żona Aszrafa. Witaj! Jesteśmy tacy szczęś­

liwi, że wreszcie cię znaleźliśmy. Spotkały cię straszne rzeczy.

Ale teraz jesteś bezpieczna wśród swojej rodziny.

Szakira w końcu nie mogła powstrzymać łez. Od chwi­

li, gdy poznała swoje prawdziwe imię, straciła władzę nad
uczuciami. A teraz, w objęciach pięknej kobiety, z głową
na jej piersi - tak kiedyś tuliła ją matka, a potem już nikt

- szlochała, jakby serce miało jej pęknąć.

- Jesteś bezpieczna - powtórzyła sułtanka, jakby rozumia­

ła, co Szakira przeżywa. - No już, wszystko będzie dobrze.

A Szakira płakała, jakby już nigdy nie miała przestać.

Opłakiwała Haniego, siebie, swoje straty i powrót do do­
mu. Płakała, bo była rozdarta między żalem a radością,

i płakała ze wstydu, że nie może się opanować. Ale w koń­
cu strumień łez zaczął wysychać. Wytarła oczy koszulką
i nieśmiało uśmiechnęła się do sułtanki.

background image

Sen księżniczki

2 0 3

- Och! Jesteś taka podobna do Aszrafa! - wykrzyknę­

ła sułtanka.

- Naprawdę? - Czy to możliwe, by należała nie tylko

do tej tak licznej rodziny, lecz jeszcze ta rodzina była sta­
rą królewską rodziną Bagestanu?

Otoczyli ją ludzie, którzy wyszli ją powitać na lotnisku,

i zaczęli się przedstawiać.

- Myślę, że zawieranie znajomości odłożymy na później

- powiedziała w końcu sułtanka. - Zabierzmy Szakirę do

domu. I naturalnie jej przybraną rodzinę. Są zmęczeni po
długiej podróży. - Odwróciła się do Faridy. - Jesteśmy
ci tacy wdzięczni za twoją przyjaźń z księżniczką. Oczy­

wiście pojedziesz z nami i zostaniesz w pałacu, póki nie

znajdziemy twojego męża.

Farida przyłożyła rękę do piersi i skłoniła się.

- Wielmożna pani - zaczęła. - Jestem zaszczycona wa­

szym zaproszeniem, ale chciałabym wrócić do swojego
domu. Tęsknię za nim. Nie musicie się mną więcej kło­
potać. Jeżeli zechcecie mi łaskawie użyczyć trochę wody
i żywności na drogę, pójdziemy. Z n a m pewnego kapitana
promu. Przewiezie nas na wyspę, gdy pozna naszą histo­
rię. Mąż zapłaci mu po powrocie.

- Przykro mi, Farido - powiedziała sułtanka - ale teraz

nie ma promów, a na wyspie nic jeszcze nie odbudowano.

Więc na razie z przyjemnością będziemy cię gościć...

- Dlaczego ona nie może wrócić? - wpadła sułtance

w słowo Szakira. - Myślicie, że na wyspie, nawet bez da­

chu nad głową, będzie jej gorzej niż w obozie?

background image

2 0 4

Alexandra Sellers

- Kuzynko, nie chodzi o... - zaczął sułtan.

Ale Szakira nie dała sobie przerwać.

- Kiedy będzie mogła jechać do domu? - spytała z upo­

rem.

Nikt się nie odezwał. Wymieniali tylko między sobą

spojrzenia, aż wreszcie Szarif wystąpił do przodu.

- Mówiłeś, że zabierzesz nas do domu! - przypomnia­

ła mu Szakira.

Popatrzył jej poważnie w oczy.

- Ty, która tyle lat czekałaś, by odnaleźć rodzinę, by

poznać swoje prawdziwe imię, teraz sądzisz, że wszystko
może się stać w jednej chwili? Farida może się cieszyć, że

już jest w Bagestanie, wśród rodaków. Ale na powrót do

domu musi jeszcze zaczekać.

- Dlaczego?
- Bo tylko ci, którzy są cierpliwi, będą w pełni wyna­

grodzeni - zacytował. - Niestety, Farida chwilowo musi
się tym zadowolić.

Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Potem Szakira wzię­

ła głęboki oddech i złość ją opuściła.

- Och! - westchnęła. - Mam nadzieję, że to nie potrwa

długo.

Farida głęboko skłoniła się przed sułtanką.

- Wielmożna pani, będę zaszczycona, przyjmując two­

ją gościnę.

background image

S E N SZAKIRY

W tym śnie ubrano ją w powiewne szaty niewyobrażal­

nej piękności, naszywane perłami i szlachetnymi kamienia­
mi, a one lśniły w światłach tego magicznego miejsca, które
w jakiś cudowny sposób okazało się jej domem. Twarz, któ­
rą widziała w lustrze, była tajemniczo i prawdziwie kobie­
ca, o delikatnej budowie, otoczona czarnymi loczkami.

W tym śnie strażnicy w bajecznych mundurach saluto­

wali jej, gdy przechodziła pod wielkim portalem do sali tak

jasnej, że aż bolały oczy. W sali tłoczyli się pięknie ubrani

ludzie, którzy odwracali się, gdy przechodziła, i uśmiechali
się z aprobatą. Podeszła do marmurowych schodków pro­
wadzących na podium.

W tym śnie na podium czekała na nią jej rodzina, na

ich twarzach widniała duma, jaką ich napawała, i serce

jej przepełniła słodycz, gdy na nich patrzyła i czuła, że do

nich należy.

W tym śnie powiodła spojrzeniem po tych wszystkich

twarzach, bo - chociaż nie wiedziała dlaczego - kogoś szu­
kała. Kogoś, kto nie był członkiem rodziny.

I był tam, chociaż nie widziała jego twarzy. Poczuła jego

siłę, dumę i opiekuńczość, poczuła jego ciepło. W tym śnie

background image

2 0 6

Alexandra Sellers

podszedł, wyciągnął do niej rękę i uśmiechnął się. Wiedzia­

ła o tym, mimo że ciągle nie widziała jego twarzy.

W tym śnie niczego się nie bała. Była silna i pełna wiary

w siebie. Położyła dłoń na jego ręce - ręce, na której lśni­
ły przepyszne szlachetne kamienie. Ale jeszcze mocniej niż
klejnoty lśniły jego oczy, patrzące na nią z radością.

background image

R O Z D Z I A Ł S Z Ó S T Y

Nieustannie pragnęła obecności Szarifa. W tym dziw­

nym nowym świecie, w jakim się znalazła, był jedynym
łącznikiem między miejscem, z którego przybyła, i tym,

w którym obecnie się znajdowała. Pociechę stanowiła

myśl, że teraz, gdy już sama przestała siebie znać, istnieje
ktoś, kto wie o niej prawie wszystko.

Ale gdzie on jest? Od przyjazdu do pałacu nie widziała go.

Dzień, mimo najlepszych wysiłków sułtanki, by ułatwić jej
przystosowanie się do nowego życia, oszołomił ją.

Wieczorem przygotowano jej kąpiel. W wannie było

tyle wody, że wystarczyłaby jednej osobie na przeżycie
miesiąca. Ciepłej, pachnącej olejkami wody. Szakira sie­
działa w niej godzinę, ledwo wierząc, że to prawda.

Ale gdy pokojówka - jej osobista pokojówka, jak po­

wiedziała sułtanka - wyciągnęła zatyczkę, Szakira zro­

zumiała, że ta woda była tylko do jej użytku. Owinięta
ogromnym białym prześcieradłem kąpielowym krzyk­
nęła na pokojówkę, przeklinając ją za marnowanie wody.
Gdy gorączkowo starała się wepchnąć zatyczkę z powro­

tem, pokojówka pobiegła po pomoc i sprowadziła sześć
innych służących.

background image

2 0 8

Alexandra Sellers

- Proszę posłuchać, Wasza Wysokość - tłumaczyła jed­

na z nich, starsza kobieta, otwierając szeroko kran w umy­

walce, a woda spływała do otworu i marnowała się. - Ma­

my wodę. Mamy dużo wody. Nadchodzą deszcze. Sułtan
siedzi na tronie i Allah uśmiecha się do nas.

- Zamknij kran! - wrzasnęła Szakira, płacząc na widok

tego marnotrawstwa i dlatego, że nie potrafiła zmusić tych

kobiet, by ją zrozumiały.

- Nadchodzą deszcze, księżniczko - powtórzyła służąca.

W końcu któraś sprowadziła sułtankę.

- Masz całkowitą rację, Szakiro - powiedziała sułtan-

ka. - Ktoś powinien był ci wyjaśnić, że woda ze wszyst­
kich wanien i kranów spływa do cysterny i jest używana

w ogrodach. Jutro rano pokażę ci te zbiorniki.

To wyjaśnienie uspokoiło Szakirę. M i m o to nie była

pewna, czy zdoła się przyzwyczaić do tak luksusowych
kąpieli.

Chciałaby opowiedzieć Szarifowi, o tym, jakie to zdu­

miewające uczucie mieć taką obfitość wody. Szukał jej
w tylu obozach. Widział, czym jest brak wody.

Nie mogła zasnąć. Od wielu godzin przewracała się

z boku na bok, wreszcie wstała i wyszła na balkon.

Wszędzie panowała cisza, srebrzysty księżyc odbijał się

w spokojnej wodzie basenu. Tylko w kilku oknach paliło się
jeszcze światło. Gdy przyjechali do pałacu, Szarif pokazał jej,

które okno jest jego. I teraz było jeszcze oświetlone.

Szakira uklękła na zimnych kafelkach, położyła ręce na

balustradzie i oparła głowę na ramionach. Czy to rzeczy-

background image

Sen księżniczki

2 0 9

wiście ten sam księżyc, który widziała w obozie? Czy też

cały świat zmienił się tak samo, jak jej życie?

W tej chwili w jej życiu nie było nic pewnego. W obo­

zach istniały bezlitosne, twarde zasady, dzięki którym za­

wsze wiedziała, gdzie jest i kim jest. Gdy jesteś głodny,

pomyślała, przynajmniej co do tego masz absolutną pew­
ność. Tutaj nie mogła być pewna niczego, nawet tego, co

jest rzeczywiste, a co jest tylko snem.

W pokoju Szarifa na de lampy poruszył się jakiś cień.

On by mi powiedział, pomyślała. On by mnie zrozumiał.

Niewiele dziś widziała w pałacu. Tylko tyle, by odnieść

wrażenie, że to labirynt korytarzy. Hani, który znalazł

sposób na wydostawanie się z obozu, dałby sobie i teraz
radę. Ale Szakirę ogarnął lęk. Nigdy nie znajdzie pokoju
Szarifa, chociaż widzi jego okna. Była w nieznanym świe­
cie. W świecie, w którym nabyte umiejętności na nic jej
się nie przydadzą.

A jednak, czy na pewno? Światło w jego pokoju przy­

zywało ją. Księżniczka wstała i spojrzała w dół, po ścianie.
Delikatne płaskorzeźby tworzyły mnóstwo oparć dla rąk
i nóg. Bez namysłu zaczęła schodzić. To, czego się nauczy­

ła, nadal okazało się przydatne.

Na dole chwilkę odpoczywała, a potem, zręcznie jak

małpka, wspięła się na balkon Szarifa.

Siedział przy szerokim biurku, pochylony nad jakimiś

dokumentami. Szakira przez m o m e n t stała w drzwiach
i przyglądała mu się. Na jej ustach wykwitł uśmiech.

Ale teraz Szarif był inny. W świetle lampy twarz miał

background image

2 1 0

Alexandra Sellers

poważną i obcą. Zadrżała. Może w ogóle go nie zna? Mo­
że nie będzie tak zadowolony na jej widok jak ona, wi­
dząc jego?

Odłożył pióro i sięgnął po cygaro. Nagle, zupełnie jak­

by wyczuł jej obecność, odwrócił się w stronę balkonu.
Przez chwilę marszczył czoło, a potem ją rozpoznał.

- Wejdź, Szakiro - powiedział.

Wśliznęła się do pokoju bezszelestnie jak kot. Oczy

miała ogromne w chudziutkiej twarzy.

- Nie mogłaś spać, malutka?

Czułość w jego głosie sprawiła, że serce jej zadrżało,

mur ochronny, jaki wokół siebie zbudowała, niebezpiecz­
nie się zachwiał. Ale za dużo dziś przeżyła, by to opano­

wać. Mogła tylko z nerwowym uśmiechem podejść do

Szarifa.

- Moje łóżko jest za miękkie - zwierzyła się, podcho­

dząc jeszcze bliżej. Stanęła tuż obok niego.

- To był bardzo podniecający dzień. - Wydawało się, że

jego czarne oczy patrzą prosto w jej duszę. Niebezpiecznie
jest, gdy ktoś tak cię zna, krzyczał w niej Hani, ale nie po­

trafiła odwrócić się od tego serdecznego spojrzenia.

- Chciałabym, żebyś był moim bratem - powiedziała,

bo chociaż była mistrzem w przeklinaniu i obrzucaniu lu­
dzi obelgami, nie miała wprawy w wyrażaniu serdecznych
uczuć. - Był tutaj, a potem mnie wywieziono i nigdy już
go nie zobaczyłam.

- Będziemy szukać twojego brata - obiecał jej.

Uśmiechnęła się przez łzy. Od tylu lat nie płakała, a te-

background image

Sen księżniczki

2 1 1

raz, nagle, gdy łzy nie były już potrzebne, nie mogła ich
powstrzymać.

- Tylko księżyc jest taki sam! - krzyknęła w rozpaczy. -

Jak to wszystko może być prawdziwe, skoro jest takie inne.

Śniłam o tym. Śniłam, że ludzie nazywają mnie księżnicz­
ką, i kochają mnie. Boję się... boję się, że... - Z gardła wy­
dobył się szloch. - Boję się - powtórzyła, a przecież wie­
działa, że do strachu nie wolno się przyznawać. Ale przy
nim czuła się bezpieczna.

Szarif wstał, objął ją i poprowadził do sypialni. Na pod­

łodze leżała gruba mata.

- To nie jest sen - zapewnił ją stanowczo. - Gdy się

obudzisz, nadal tu będziesz, w pałacu, wśród rodziny.

Nagle rozwiązał się w niej jakiś zaciśnięty od dawna

węzeł. Zrozumiał ją. Zrozumiał to, czego ona sama nie
mogła pojąć. A dzięki temu, że została zrozumiana, strach

utracił nad nią władzę.

Ziewnęła, zmęczenie ją zmogło. Bez słowa położyła się

na macie, a Szarif otulił ją kocem.

- To nie jest miękkie - stwierdziła.

Tylko się uśmiechnął, a ona znów ziewnęła.

- A gdzie ty będziesz spał? - spytała sennym głosem,

układając się wygodniej na posłaniu. - Przecież ja mogę
spać na podłodze, jestem przyzwyczajona.

- Ja też, malutka. Nie przejmuj się mną.
- Mój pokój jest taki duży - tłumaczyła się. - Nigdy nie

byłam sama w tak wielkim pokoju. Tak mi jest lepiej, tu­
taj, z tobą.

background image

2 1 2

Alexandra Sellers

- Nie zostawię cię samej - obiecał.
- Teraz już zasnę - szepnęła.

Szarif zgasił światło, i w tej samej chwili mała rączka

wsunęła się ufnie w jego dłoń. Szakira zasnęła.

- To na pewno jest wielki szok dla ciebie, ale będziesz

się tu doskonale czuła, gdy już się przyzwyczaisz - mówi­

ła Nur, uśmiechając się serdecznie. - I pomyśleć, że jeste­
śmy kuzynkami!

Szakira nie zdobyła się na słowa. Mogła tylko odwza­

jemnić uśmiech. Ta wspaniała dziewczyna nazywała ją

kuzynką!

Siedząca po jej drugiej stronie księżniczka Dżalia deli­

katnie wzięła ją za rękę.

- To prawdziwa radość dowiedzieć się, że odnalazła

się jeszcze jedna kuzynka. Przecież ten potwór chciał nas

wszystkich zabić!

Szakira westchnęła. Była szczęśliwa.

Trzy księżniczki siedziały przy fontannie na dziedziń­

cu, w cieniu wielkiego drzewa. Odpoczywały po piąt­
kowej rodzinnej kolacji, pierwszej, w której brała udział
również Szakira.

- Szakiro, musisz być druhną na naszym ślubie! - wy­

krzyknęła Nur. - Czyż to się nie układa szczęśliwie? Już
miałam wychodzić za mąż, ale w ostatniej chwili wszyst­
ko trzeba było odłożyć, bo umarł dziadek Bariego. Opo­
wiem ci całą tę historię, ale nie teraz. - Nur roześmiała się.

- Dżalia i ja planujemy wspólną ceremonię i wiem, że to

background image

Sen księżniczki

2 1 3

los tak zrządził, bo teraz możesz być naszą druhną! Bę­
dziemy się cudownie bawić, szykując cię na uroczystość,
prawda, Dżalio?

Szakira nie zdołała stłumić paniki.

- Och, nie martw się. Mamy całe miesiące na przygoto­

wania - szybko pocieszyła ją Dżalia, widząc strach w jej

oczach.

- No to zabieramy się do roboty! Teraz przede wszyst­

kim trzeba zadbać o twoją urodę - oświadczyła Nur. -
Fryzjer, masaże, manikiur...

Szakira poczuła się przytłoczona.

- Nigdy nic takiego mi nie robiono - powiedziała ner­

wowo.

- To żaden problem - uspokajała ją Nur. - Mamy jesz­

cze czas.

- Gdy byłam chłop... gdy byłam mała, włosy obcinała

mi zawsze przybrana matka. Potem robił to obozowy cy­
rulik, albo ja sama. Ale... nie wiem, czym są te inne rze­
czy - wyznała Szakira.

Wodziła niepewnie wzrokiem od jednej kuzynki do

drugiej.

Była o wiele bardziej przyzwyczajona do przebywania

z mężczyznami niż z kobietami. Kobiety były takie, jak

jej matka we wspomnieniach: trochę tajemnicze, ciepłe,

miękkie, pięknie pachniały. Trudno jej było uwierzyć, że
i ona może być kiedyś taka.

- Tak naprawdę to niewiele wiem o tym, jak to jest być

dziewczyną - szepnęła.

background image

2 1 4

Alexandra Sellers

Nur uśmiechnęła się z taką pewnością siebie, jakby co­

dziennie zajmowała się takimi sprawami.

- Niczym się nie martw. Nauczymy cię.

Ale Szakira musiała się teraz uczyć nie tylko tego, jak

dbać o urodę. Miała tyle do nadrobienia! Gdy Szarif opro­

wadzał ją po pałacu i pokazywał portrety, piękne minia­

tury, skarby sztuki, była jednocześnie przejęta tym, co jej
opowiadał, i zasmucona, że wie tak mało o swojej historii,
historii kraju i rodziny.

Uwielbiała go słuchać, bo on, zwracając jej zagubioną

przeszłość, zwracał także jej prawdziwą tożsamość.

W nocy, gdy nie mogła zasnąć, często wspinała się do

jego pokoju. Pojawiała się w drzwiach balkonu, w wiel­

kich oczach miała pytanie, zawsze niepewna, czy będzie
mile widziana.

Czasami, gdy jeszcze pracował, siadała i przygląda­

ła mu się, popijając herbatę i pogryzając karmelowe cia­

steczka. Jeżeli było już późno, kładł ją do łóżka i siedział
przy niej, aż zasnęła.

Ale najbardziej lubiła te noce, kiedy odkładał pióro,

rozkładali na balkonie poduszki i siadali obok siebie. Ob­
serwowali księżyc i ogród, który w jego świecie stawał się

jeszcze bardziej magiczny niż za dnia. Opowiadał jej baś­

nie i prawdziwe historie, a ona opowiadała mu o przeży­
ciach z przeszłości. O Anglii, o obozach i o tych mgliście
pamiętanych szczęśliwych latach, gdy była jeszcze z ro­
dziną.

background image

Sen księżniczki

2 1 5

Często mówiła też o swoim bracie i o tym, jak marzy, że

Mazin żyje i jak to będzie, gdy w końcu znów się spotkają.

Tylko o jednej rzeczy nigdy mu nie powiedziała. Wiele

razy już zaczynała, ale natychmiast milkła. To była strasz­
na historia z obozu.

background image

R O Z D Z I A Ł S I Ó D M Y

Allah akbaar... Allah akbaar...

Wołanie muezzina obudziło Szakirę o szarym świcie.

Usiadła i rozejrzała się. Gdzie ona jest? Czyżby była sama

w tak wielkim namiocie? I dlaczego ten namiot jest taki czy­

sty? Może umarła i jest w raju? Na pewno. Wszystko jest ta­
kie czyste i białe, i ma tyle miejsca tylko dla siebie. To musi
być raj. Tylko dlaczego nie pamięta swojej śmierci?

Ale powoli pamięć jej wracała. Jest w pałacu. W swoim

pokoju, a raczej swoich pokojach, bo dano jej cały aparta­
ment. Jest w domu, ze swoją prawdziwą rodziną, i miesz­
ka tu od prawie trzech tygodni.

W imię Boga Litościwego i Miłosiernego... Przybywaj­

cie na modlitwę! - nawoływał muezzin.

Wstała, rytualnie obmyła w luksusowej łazience twarz,

ręce i nogi, ciągle jeszcze oszczędzając wodę, a potem

w sypialni uklękła na modlitewnym dywaniku i rozpo­

częła tę samą poranną modlitwę, którą tak dawno temu
odmawiał jej ojciec. Pamiętała, że wtedy, widząc go przy
modłach, miała pewność, że jej świat jest bezpieczny, bo
ojciec rozmawia z Bogiem.

Gdy skończyła się modlić, wyszła na balkon. Po dru-

background image

Sen księżniczki

2 1 7

giej stronie dziedzińca, w apartamencie Szarifa, jak za­

wsze o tej porze już paliło się światło: Towarzysz Pucharu

Sułtana ciężko pracował przy wielkim dziele odbudowy
kraju.

Szakira uśmiechnęła się, czekając, aż Szarif wyjdzie na

balkon. A on wychodził codziennie, by ją pozdrowić.

Dziedzińcem przechodził ogrodnik z grabiami na ra­

mieniu. W wielu parterowych oknach paliły się światła,
bo personel zaczynał pracę wcześnie, gdy było jeszcze
chłodno, żeby w najgorętszych godzinach dnia móc sobie
pozwolić na sjestę.

Jak odmienne było to życie w porównaniu z obozem!

Tam nikt nie miał nic do roboty. Tam wegetowało się bez

celu, nie było żadnej potrzebnej pracy do wykonania. Sza­
kira już prosiła sułtankę o przydzielenie jej jakichś zajęć,
ale Dana odpowiedziała:

- Teraz twoim najważniejszym zadaniem jest w pełni

odzyskać zdrowie, przyzwyczaić się do życia tutaj i do­
brze poznać rodzinę.

I rzeczywiście, to zajmowało jej cały czas. Musiała się

nauczyć odnajdować drogę w pałacu, musiała poznać naj­
rozmaitszych członków rodziny i ich historię. Mnóstwo
czasu zajmowało jej też to, co Nur nazwała „projektem

upiększania księżniczki".

Teraz, gdy patrzyła w lustro, mogła tylko mrugać ze

zdziwienia. Włosy obcięto jej króciutko i otaczały głowę
mgiełką loczków, jak czapeczka. Nawet gdy była jeszcze
chłopcem, nie strzygła się tak krótko.

background image

2 1 8

Alexandra Sellers

- Włosy są za bardzo zniszczone - oświadczył fryzjer

Nur. - Najlepiej będzie ostrzyc je prawie do skóry.

W pierwszej chwili Szakira wydawała się jeszcze bar­

dziej zagłodzona, i chociaż wszyscy twierdzili, że to nie­
prawda, zapewne mówili tak tylko przez uprzejmość. Ale
teraz nie musieli już kłamać. Sama widziała, że policzki

jej się zaokrąglają.

Jej twarz lśniła od słodko pachnących kremów i olej­

ków. Jakie to dziwne mieć pachnące kremy! Pytali ją, któ­
ry jej najbardziej odpowiada. Wybrała różowy, pachnący
różami i - co ją zdumiewało - pachniała teraz tak, jak jej
matka.

Codziennie wkładała czyste ubranie. To też wydawało

się cudem: pełne szafy nowych ubrań, pokojówka, któ­
ra każdego ranka wykładała na łóżko sterty strojów, żeby
ona mogła wybrać to, co chce włożyć. Najczęściej ubiera­

ła się na biało, bo nie mogła się nasycić tą magiczną bielą.
Nosiła też białe sandały, z najdelikatniejszej skórki. Na­

wet piżama, w której teraz stała na balkonie w świeżym

powietrzu poranka, czekając, aż pojawi się Szarif, też by­
ła biała.

Przypomniała sobie, że Szarif wcale się nie wzdrygnął,

gdy zobaczył jej głowę, ogoloną niemal na łyso. Miał ten
sam wyraz twarzy co zawsze, jakby... jakby widział to, co

jest wewnątrz niej, a wygląd zewnętrzny nie miał żadne­

go znaczenia.

Pomasowała kostkę nogi, którą skręciła wtedy, na dro­

dze, teraz już prawie wyleczoną. I to jej przypomniało ich

background image

Sen księżniczki

2 1 9

pierwsze spotkanie. Jego postać, wysoką, szlachetną... i to,

jak obronił ją przed kierowcą ciężarówki. Zapragnęła wte­

dy czegoś, czego nawet nie potrafiła nazwać. Może prawa,
by móc komuś zaufać. Ta tęsknota sprawiła, że poczuła się
słaba, a to już było niebezpieczne.

Ale w końcu zaufała mu. I jej życie się zmieniło.

- Księżniczko!

Nie usłyszałaby tego szeptu, gdyby wszystkie jej zmysły

nie były tak pobudzone. Spojrzała w dół. Na dziedzińcu,
w cieniu, ktoś stał. Ale nawet gdyby nie usłyszała głosu,
natychmiast wiedziałaby, kto ją woła.

- Szarif!
- Dzień dobry - zawołał cicho. - Dobrze spałaś?
- Tak. Obudził mnie muezzin. Co ty tam robisz? Zresz­

tą zaczekaj!

Przeszła przez balustradę balkonu na ścianę i, używa­

jąc jako stopni rzeźbionych arabesek, zaczęła schodzić na

dziedziniec.

- Do licha, księżniczko! - jęknął Szarif, patrząc bezrad­

nie, jak Szakira w pewnej chwili szuka stopą podparcia.

Ale nie minęła chwila, a ona już była na dole.

- Dzień dobry, Hani - powiedział sucho, a ona prze­

chyliła głowę na bok i wesoło się roześmiała, słysząc to jak
najbardziej odpowiednie w tym momencie imię.

- Miło jest pospacerować w ogrodzie przed świtem -

zauważyła, ruszając z nim ścieżką wśród zieleni.

- Przyszedłem się pożegnać - powiedział.

Zobaczył, że znieruchomiała, i sklął się za swoją nie-

background image

2 2 0

Alexandra Sellers

zręczność. Dla niej słowa miały inne znaczenie niż dla
reszty ludzi. Kiedy on się tego nauczy?

Wielkie czarne oczy, ciągle jeszcze mocno podsinione

z powodu nędznego życia w obozie, patrzyły na niego tak,

jakby błagały, by powiedział, że tylko żartuje.

- Pożegnać się? Wyjeżdżasz?! - wykrzyknęła. Szarif wy­

raźnie słyszał to, czego nie wypowiedziała na głos: Opusz­
czasz mnie?

- Tylko na tydzień albo dwa - dodał szybko.

Nie słuchała.

- Dlaczego?

Jak mógł o tym nie pomyśleć, nie docenić wpływu, jaki

wywarł na jej życie?

Przecież pamiętał, jak wymawia słowo „rodzina". Pa­

miętał jej płynącą głęboko z duszy radość. Teraz mieszka
w otoczeniu rodziny, a jednak...

Powinien był to przewidzieć. Jeżeli on, który rzadko

i z trudem darzył serdecznym uczuciem innych ludzi,
czuł, że to dziecko w jakiś sposób wniknęło do jego serca,
czy tak trudno było zrozumieć, że Szakira też przywiąza­
ła się do niego?

- Dlaczego?

Zawahał się. Postanowili nic jej nie mówić, ale czy tak

będzie słusznie?

- Sułtan prosił, żebym załatwił dla niego pewną sprawę,

i muszę wyjechać - powiedział w końcu.

- Powiedz mu, że nie pojedziesz! Dlaczego to musisz

być właśnie ty?

background image

Sen księżniczki

2 2 1

- Księżniczko, gdy sułtan o coś prosi, jedyną dopusz­

czalną odpowiedzią jest: „Słyszę i jestem posłuszny".

- Nie możesz jechać! - krzyknęła. Była wściekła na sie­

bie, bo słabością było błagać, słabością było okazywać, że

ją zranił.

Szarif zacisnął usta. Był zły na siebie. Istniało tyle lep­

szych sposobów, by to załatwić.

- Szakiro, otacza cię teraz bardzo liczna rodzina. Nie

będziesz za mną tęskniła tak bardzo, jak ci się wydaje.

- Uważasz, że... - zaczęła z furią, a potem nagle się

uspokoiła. Tęsknić za nim? Dlaczego miałaby za nim tęsk­
nić? Ma swoją rodzinę, a nawet gdyby jej nie miała, i tak
nie potrzebuje nikogo! Przeżyje. Zawsze potrafiła wszyst­
ko jakoś przeżyć.

Szarif ze smutkiem patrzył, jak jej twarz zamyka się

przed nim, a oczy tracą blask. Wzruszyła chudymi ramio­
nami i już pozostała lekko skulona.

- Nie obchodzi mnie, co robisz - powiedziała głucho.

- Nie potrzebuję cię. Teraz m a m rodzinę - dodała, jakby

on przed chwilą nie powiedział tego samego.

- Szakiro, nie chcieliśmy ci mówić, dokąd jadę, ale chy­

ba jednak powinienem. Sułtan...

- Nic mnie to nie obchodzi! - I to była prawda. Jej ser­

ce wróciło do starych nawyków, obwarowało się murem
obojętności. - Zresztą nie będę miała czasu zatęsknić za
tobą, bo dziś przyjeżdża do mnie babcia - powiedziała

wyniośle, nie pamiętając już, jak się cieszyła na myśl, że

podzieli się z nim tą nowiną.

background image

222

Alexandra Sellers

- Ach, więc dziś poznasz wielką Suhailc? To wspania­

ła nowina.

- Tak! - krzyknęła, nadal zła. - Jest sławną śpiewaczką.

Więc sam widzisz, że mało mnie obchodzi, że wyjeżdżasz,

bo ja będę z babcią!

Odwróciła się. Szybko wspięła się po ścianie i bez oglą­

dania się za siebie weszła do pokoju.

background image

R O Z D Z I A Ł Ó S M Y

Suhaila była drobniutka, ale bardzo energiczna. Ubra­

na we wspaniałe jedwabie, na wymownie gestykulujących
rękach nosiła zachwycającą kolekcję klejnotów i złotych
bransoletek.

- Ach, jesteś podobna do mnie - powiedziała Szakirze.

- Oczy masz po Safie, ale jesteś szczupła i niewysoka, jak

ja. A brodę i w ogóle kształt twarzy - pogłaskała wnuczkę

po policzku - masz zdecydowanie po mnie. Teraz, gdy już
możesz jeść do syta, piersi ci urosną, ale zawsze będziesz
drobna. I jesteś wojowniczką. Od razu to widać, ja też by­
łam wojowniczką. Strzeż się, wnuczko, bo to nie zawsze
daje szczęście. Ile masz lat?

- Ja... chyba dwadzieścia jeden... - Jej dokumenty za­

ginęły w którymś obozie, ale poznała datę urodzenia z akt
sułtana.

- Maluf zachował się jak głupiec, wracając do Bagesta-

nu - oznajmiła Suhaila. - Usiłowałam go przed tym po­

wstrzymać, ale jeszcze nikt chyba nie zdołał powstrzymać

młodego głupca, gdy się przy czymś uprze. Już sam fakt,
że ja nagrywałam pieśni dla ruchu oporu, stanowił dla
niego wielkie niebezpieczeństwo.

background image

224

Alexandra Sellers

Szakira nieśmiało się uśmiechnęła, zachwycona ogni­

stym temperamentem babki.

- Puszczali dla mnie z płyty „Aina al Warda" - „Gdzie

jest Róża" - powiedziała.

Słysząc tę przejmującą skargę, wyśpiewywaną pięknym

głosem Suhaili, Szakira, tak samo jak większość Bagestań-
czyków, za każdym razem płakała.

Suhaila roześmiała się, ale widać było, że jest zadowo­

lona.

- Masz' Allahl

Odziedziczyłaś po mnie głos?

- Nie wiem. Nie wolno mi było śpiewać.
- I chyba słusznie. Gasib miał wszędzie szpiegów, któ­

rzy cię szukali, a wiedział, czyją jesteś wnuczką. Gdyby ro­
zeszły się plotki, że dziecko Arifa Bahramiego umie śpie­

wać...

Szakira przypomniała sobie pewien dzień, gdy z przy­

braną rodziną była w parku. To był piękny dzień, chłodny
po nocnym deszczu, wokoło kwitły róże. Hani poczuł się
szczęśliwy, chociaż sam nie wiedział dlaczego, ale zaraz je­
go przybrana matka mocno stuknęła go w głowę, niszcząc
marzenie, jakiemu się oddawał.

- Nie śpiewaj! - syknęła.
- To dlatego mi zakazywali - uświadomiła sobie teraz.

Hani nie potrafił zrozumieć ani tego zakazu, ani innych, tak
licznych, jak chociażby tego, że nie pozwolono jej być dziew­

czynką. Wtedy uważała to za wielką niesprawiedliwość.

Babka uniosła ręce, a złote bransoletki delikatnie za­

dźwięczały, tak jak to bywało we wspomnieniach Szakiry.

background image

Sen księżniczki

2 2 5

- Pewnie, że dlatego. Bahrami wiedział, jak daleko Ga-

sib posunął się w swojej paranoi.

- A ja myślałam, że ona mnie nienawidziła. Zawsze wy­

dawała się taka zła - szepnęła Szakira.

- Może przez cały czas się bała? No nic, któregoś dnia

sprawdzimy, czy masz głos. Teraz mamy ważniejsze sprawy.

- Babciu... - Jakże biło jej serce, gdy wypowiadała

to słowo! - Babciu, możesz mi opowiedzieć o dziadku?
I o mamie, i o ojcu?

Suhaila roześmiała się i jeszcze raz pogłaskała Szakirę

po policzku.

- Właśnie po to przyjechałam. - Usiadła na sofie. - Dziś

opowiem ci o twoim przystojnym dziadku, księciu Safie.
Chodź, siadaj tu, koło mnie.

- Mój ojciec, a twój pradziadek - zaczęła, gdy Szakira

usadowiła się na podłodze u jej kolan - był wykształ­
conym i postępowym mężczyzną, bratem wodza ple­
mienia Dżohari. Gdy byłam mała, w Europie toczyła
się wojna i zachodnie armie okupowały kraje sąsiadu­

jące z Bagestanem, żeby zachować całą ich ropę nafto­
wą dla siebie. Mój ojciec twierdził, że to przestroga na

przyszłość. Nikt nie mógł przewidzieć, co się jeszcze

wydarzy, ale pewne było, że świat się zmienia i nie tyl­

ko jego synowie, lecz i córki muszą uzyskać zawodo­
we wykształcenie. Masz' Allah, mnie Bóg pobłogosławił
głosem pięknym jak głos drozda i ojciec pozwolił mi
śpiewać przed publicznością i robić karierę. Zaszokował
tym wielu członków rodziny, zupełnie jakbym się stała

background image

2 2 6

Alexandra Sellers

ulicznicą, ale ojciec nigdy nie zmienił decyzji. Mawiał,
że tylko głupcy chowają głowę w piasek.

Zaczynałam już być sławna, gdy książę Safa, wnuk suł­

tana, przyszedł na mój koncert. Był przystojnym młodym
mężczyzną, bogatym księciem, miał konie wyścigowe
i jeździł sportowymi samochodami. I umawiał się z pięk­
nymi kobietami, zagranicznymi aktorkami i europejski­
mi księżniczkami. Ale gdy mnie zobaczył, natychmiast się
zakochał. Powiedział, że nie kochał do tej pory żadnej ko­
biety, a ja mu uwierzyłam, bo ja też się w nim zakochałam.
Był taki szlachetny i przystojny! Och, do tej pory widzę te
czarne wąsy i czarne oczy patrzące prosto w duszę kobie­
ty! I każda, która widziała, jak dosiada swojego czarnego

jak diabeł rumaka, traciła dla niego serce...

Szakira westchnęła, wyobrażając sobie tego księcia.

- No więc zakochaliśmy się w sobie, ale chociaż śpiewa­

łam dla publiczności, mimo wszystko pochodziłam z arysto­
kracji. I byłam bardzo pilnowana. Mogliśmy być razem je­
dynie wtedy, jeślibyśmy się pobrali, a Safa wiedział, że sułtan

na to nie pozwoli. Chciał, żeby Safa poślubił jego kuzynkę.

Więc my, tacy młodzi i głupi, wzięliśmy ślub potajemnie.

Dziadek Safy był już wtedy starym człowiekiem,

w ostatnich latach panowania. Straszliwie się rozzłościł,

gdy Safa przyprowadził mnie do pałacu i przedstawił jako
swoją żonę. Powiedział, że muszę zrezygnować z dawania
koncertów i zamieszkać w haremie, tak jak jego własne
żony. Ale ja byłam młoda i pełna nowych idei dotyczą­
cych praw i wolności kobiet. Poza tym mój ojciec nigdy

background image

Sen księżniczki

2 2 7

nie odezwał się do mnie tak, jak sułtan wtedy. Więc byłam

wściekła. - Suhaila uśmiechnęła się. - Właśnie w tamtym

czasie zaproponowano mi tournée po Bagestanie, Par-

wanie, Barakacie i Kałdżukistanie. To był bardzo ważny

krok w mojej karierze i byłam zdecydowana jechać. Kłó­
ciliśmy się ze starym sułtanem i wszyscy byli przerażeni,
że ośmielam się tak do niego odzywać, że tak otwarcie mu
się sprzeciwiam.

Safa, który był wychowany w sposób bardzo tradycyj­

ny, nie zdobył się na to, by mnie bronić. Chciał, żebym się
poddała i przez resztę życia śpiewała tylko w pałacu. Śpie­

waj dla mnie, mówił. Ja będę twoją widownią. Kocham cię
wystarczająco, by zastąpić ci tysiące innych słuchaczy. Ale
ja nie mogłam się na to zgodzić. I tak nasze małżeństwo

się skończyło. Wyjechałam na pierwszą część tournée. Sa­
fa nie pojechał ze mną. Na żądanie dziadka przeprowadził
rozwód. Do tej pory słyszę jego głos: Rozwodzę się z tobą.

Później mówił, że zrobił to tylko po to, bym się opamięta­
ła. Ale ja byłam uparta!

- Och, babciu... - westchnęła Szakira. Wszystko to

działo się prawie pięćdziesiąt lat temu, ale serce jej krwa­

wiło ze współczucia. - I co było potem?

- Podczas tournée zorientowałam się, że spodzie­

wam się dziecka. Nasze małżeństwo zachowano w sekre­

cie, wiedziało o nim tylko kilku najbliższych przyjaciół.

A zresztą publiczność by mi nie przebaczyła tego, że roz­

wiodłam się dla kariery. Powinnam była wrócić i spró­

bować pogodzić się z Safą, bo tęskniłam za nim bardziej,

background image

2 2 8

Alexandra Sellers

niż mogłam sobie wyobrazić, a zresztą dziecko wszystko
zmieniło. Ale stawałam się coraz bardziej popularna. Mój
menedżer, Majdi al Nadim, nie zgodził się, bym przerwa­
ła tournee. Zaproponował, że ożeni się ze mną i będzie
udawał, że dziecko jest jego. Był o wiele starszy ode mnie.
I kochał mnie, chociaż wtedy tego nie wiedziałam.

Wysłałam wiadomość o dziecku do pałacu, do Safy. Na­

pisałam, że na jego odpowiedź będę czekać dwa tygodnie.

A Majdiemu powiedziałam, że jeżeli Safa nie odezwie się

w tym czasie, wyjdę za niego. Safa ani nie przyjechał do

mnie, ani nie napisał. Do ostatniej chwili rozglądałam się po
ulicy, spodziewając się jego samochodu, jego konia... Zo­
rientowałam się w końcu, że nie kochał mnie i że postąpiłam
słusznie. Wyszłam za Majdiego, a synowi, który się urodził,
dałam na imię Maluf. I to właśnie był twój ojciec. Napisałam
do Safy, że jego syn, nawet jeśli nie nosi nazwiska al Dżawa-
dich, ma ich oczy. I wtedy przyjechał do nas. Był wściekły.

Nie otrzymał mojego pierwszego listu. Majdi go nie wysłał.

- Och! - wyszeptała Szakira przez łzy. - I co zrobiłaś?
- Było już za późno. Nie miałam odwrotu. Byłam żoną

innego mężczyzny. Gdybym się rozwiodła i wyszła po­
nownie za księcia Safę, skandal byłby nieprawdopodobny.

A jeśli chodzi o dziecko... kto by uwierzył, że już przed­

tem byliśmy małżeństwem? Potem już nigdy nie byliśmy
razem, ale do końca się kochaliśmy - zakończyła Suhaila,

a jej wymowne czarne oczy wypełniły się łzami. - W dniu,

w którym Safa został zamordowany, poczułam się tak,
jakby moje serce zostało przebite tą samą kulą.

background image

R O Z D Z I A Ł D Z I E W I Ą T Y

ODNALEZIONA KSIĘŻNICZKA PO RAZ
PIERWSZY POKAZUJE SIĘ PUBLICZNIE

Wczoraj księżniczka Szakira po raz pierwszy ukazała

się na balkonie pałacu Dżawadich w towarzystwie sułtana

i członków rodziny.

Szacuje się, że przyszło sto tysięcy ludzi. Zgromadzili się

na wieść, że w pałacu przebywa popularna śpiewaczka Su-
ha, które wszyscy Bagestańczycy, niezależnie od ich poglą­

dów i opinii, kochają za pieśni zagrzewające do walki z Ga-
sibem, jakie śpiewała podczas długich lat wygnania.

Tłum aż do ochrypnięcia wykrzykiwał pozdrowienia, gdy

śpiewaczka ukazała się razem z sułtanem i innymi człon­

kami rodziny. Obok sułtanki stała księżniczka Szakira.

I tłum wreszcie doczekał się tego, czego pragnął najbar­

dziej: wielka Suha odśpiewała „Aina al Warda", sztanda­
rową pieśń bagestańskiego ruchu oporu. Bagestańczycy są
ludźmi uczuciowymi, ale tym razem przeszli samych siebie.
Szlochali i krzyczeli, póki Suha nie odśpiewała pieśni trzy
razy. Dopiero wtedy zaczęli się pomału rozchodzić.

background image

2 3 0

Alexandra Sellers

W czwartkowe popołudnie bazar Medinat al Bostan

kipiał życiem. Tak jak to się działo od tysiąca lat, gospo­
dynie gorączkowo robiły zakupy na piątkową kolację. Od
czasu, gdy meczet, który Gasib zamienił w muzeum, znów
stał się miejscem modlitw, piątki z powrotem były dniem

wypoczynku i radości.

Szarif przechadzał się alejkami, od nowa napawając się

pięknem widniejących w pewnym oddaleniu złotych ko­
puł i strzelistych minaretów otaczających bazar. Dopiero
co wrócił po miesięcznej nieobecności, stęskniony za tym
najpiękniejszym miastem świata. Przyjście na bazar od­
czuwał jak pozdrowienie starego przyjaciela. Złota kopuła
meczetu była jednym z pierwszych wspomnień z dzieciń­
stwa. Owionęła go znajoma mieszanina zapachów: przy­
prawy, kadzidła, smażone w oleju ciasteczka, perfumy,
rozgrzane od słońca stare kamienne mury.

Był bardzo zmęczony i cieszył się, że wreszcie wrócił,

chociaż nie udało mu się wypełnić misji zleconej przez
sułtana.

Znów zobaczy Szakirę. Podczas podróży często o niej

myślał, ciekaw, jak jej się wiedzie, na ile już się zmieni­
ła, co się dzieje w jej życiu i w jej sercu. Chociaż miała
tak liczną rodzinę, w jakiś dziwny sposób czuł się za nią
odpowiedzialny. Wyrwał ją z piekła i pustki, z życia bez
przyszłości, i przywiózł do domu. Nie było to przeżycie,

jakiego człowiek doświadcza każdego dnia, więc nic dziw­

nego, że tak bardzo interesował się teraz jej losem.

Jaką kobietą się stała?

background image

Sen księżniczki

2 3 1

Energiczną i uczciwą. Tego był pewny. I z całą pewnoś­

cią będzie piękna. Jej piękna babka rozkochała w sobie
księcia. A Rabia, prababka Szakiry, sądząc po portrecie

wiszącym w pokojach sułtana, też była pięknością.

Szakira odziedziczyła urodę po swoich przodkiniach, ale

też miała w sobie wielki urok. Szarif ciągle miał przed ocza­
mi jej twarz. Nawet taka wychudzona jak wtedy, gdy zoba­
czył ją pierwszy raz, wywarła na nim wrażenie.

Przez ostatni miesiąc musiała się bardzo zmienić. Sza­

rif ubolewał, że nie był świadkiem tej przemiany.

Nagle kilka kroków przed nim spod straganu z jarzyna­

mi wynurzył się mały ulicznik. Właściciel krzycząc chwy­
cił go za kaftan. Chłopiec przeklinał, wyrywał się i kopał,
ze straganu posypały się fioletowe bakłażany, pomidory
potoczyły się alejką.

- Puszczaj, ty dymaczu wielbłądów!

Słysząc ten głos, Szarif zdumiony podszedł bliżej. Już

gromadził się tłumek klientów i kupców z sąsiednich stra­
ganów. Po krótkiej walce chłopak uwolnił się, zanurko­

wał w tłum i, prześlizgując się jak ryba między sieciami,
w jednej chwili zniknął.

W piątkowe wieczory sułtan i sułtanka wydawali kola­

cję dla rodziny i Towarzyszy Pucharu.

Dziś obrusy rozłożono na prywatnym dziedzińcu sułtana,

w pobliżu fontanny, która przyjemnie chłodziła powietrze.

Szakira zobaczyła Szarifa w chwili, gdy wychodził

z krużganku, i serce zamarło jej w piersi.

background image

2 3 2

Alexandra Sellers

- Szarif! - krzyknęła i wszystkie kłamstwa, jakie sobie

wmawiała o tym, jak to on nic jej nie obchodzi, w jednej

chwili zniknęły.

- Witaj, księżniczko - powiedział spokojnie.

Na jej widok uśmiechnął się z zadowoleniem. Przyty­

ła, cerę miała zdrową, brodę łagodnie zaokrągloną. Ale
policzki - uznał - zawsze pozostaną pięknie wyrzeźbio­
ne, co dodawało jej twarzy królewskiej elegancji. Spod

oczu zniknęły ciemne sińce. Czarne kręcone włosy, po
mistrzowsku ostrzyżone, wiły się aż do karku, odsłaniając
kształtne uszy. Po raz pierwszy w dorosłej Szakirze można
było rozpoznać dziecko z tamtej fotografii.

Ubrana była na biało, co rozświetlało jej twarz. Nie

miała makijażu ani biżuterii. Wydawała się ciągle jeszcze

w połowie drogi między chłopcem, którym była do nie­

dawna, a kobietą, jaką się wkrótce stanie. Ale już teraz nie
ulegało wątpliwości, że będzie piękna.

- Widzę, że dla ciebie to był dobry miesiąc.

Uśmiechnęła się, dostrzegając aprobatę w jego oczach.

On też jej się podobał. Wysoki, w czarnym kaftanie pod­
kreślającym czerń oczu, i zielonej kefii odrzuconej na ra­
mię, przystojny, pewny siebie.

- Mówiłeś, że nie będzie cię tylko tydzień, a tak dłu­

go nie wracałeś - powiedziała z typową bezpośredniością,
gdy usiadł obok niej.

- Miałem więcej trudności, niż się spodziewałem, księż­

niczko. Przepraszam.

Szakira westchnęła.

background image

Sen księżniczki

2 3 3

- Myślałam... czasami myślałam, że umarłeś.

W jej oczach pojawił się dawny ból. Szarifem wstrząs­

nął ten widok. Wziął ją za rękę.

- Ya Ałlah,

dlaczego nie spytałaś sułtana?

- Nie wiem - szepnęła. Nie wiedziała, jak wytłumaczyć

mu, że wolała myśleć, że on nie żyje, niż że ją opuścił.

Ale Szarif zrozumiał. Nie spytała, bo zbyt wielu bliskich

już straciła i bała się usłyszeć, że znów ktoś zniknął z jej

życia, bo albo nie żył, albo go nie obchodziła. Ogarnęły go
wyrzuty sumienia. Nie tylko znał ją lepiej niż ktokolwiek
inny, lecz także przez to, że to on tak nagle i całkowicie
odmienił jej życie, stał się dla niej przewodnikiem po tym
nieznanym świecie, do którego ją przywiózł. Źle się stało,
że przez ten miesiąc ani razu się do niej nie odezwał. Po­

winien był pisać do niej albo telefonować.

- Czy naprawdę miałeś ważny powód, by wyjechać? -

spytała.

- Tak, bardzo ważny.

Zamilkł, a ona spojrzeniem ponagliła go, by konty­

nuował.

- Szukałem twojego brata.
- I co? - spytała bez tchu.
- Przykro mi, ale go nie znalazłem. Nie odkryłem też

żadnego śladu, żadnej wskazówki, co mogło się z nim
stać.

- Nic? Nic nie znalazłeś? - spytała z rozpaczą, od której,

krwawiło mu serce.

- Nic, księżniczko. Tak mi przykro...

background image

2 3 4

Alexandra Sellers

- Powinieneś był mi o tym powiedzieć, gdy przyszed­

łeś się pożegnać.

- Tak. - Nie przypominał jej, że to ona nie chciała go

słuchać. - Ale wydawało nam się, że nie trzeba rozbudzać
nadziei... I tak miałaś wystarczająco dużo trudności z za­
adaptowaniem się tutaj.

Ale Szakira była zbyt uczciwa, by zgodzić się na takie

omijanie prawdy.

- Chciałeś mi powiedzieć, a ja nie chciałam słuchać.

Byłam taka zła! Ale potem...

Uśmiechnęła się, a on poczuł, jak serce mu topnieje.

Tak, bez wątpienia będzie piękną kobietą.

- Cieszę się, że już wróciłeś - wyznała, całkowicie obo­

jętna na kobiece sztuczki.

Przez długą chwilę siedzieli w milczeniu, a potem Sza-

rif spytał o Suhailę.

- Och, tak! Babcia! Teraz mieszka w pałacu.
- Na pewno jesteś z nią bardzo szczęśliwa.
- Tak - odparła miękko. - Wszyscy ją kochają. Słysza­

łeś o tym, jak ludzie uprosili ją, by zaśpiewała? I w koń­

cu spełniła ich prośbę. Ale zmieniła ostatni wiersz pieś­
ni. Zamiast zaśpiewać „Gdzie jest Róża", zaśpiewała „Róża

znów jest tutaj". - Szakira zamknęła oczy, przypomniaw­
szy sobie te chwile. - To było wspaniałe! Ludzie krzycze­
li i płakali. Widziałeś to wszystko? Gdzie byłeś w tamtej
chwili? Myślałam wtedy o tobie.

Szarif nagle uświadomił sobie, dlaczego ta śliczna twa­

rzyczka wygląda teraz tak łagodnie. Zniknął z niej wyraz

background image

Sen księżniczki

2 3 5

cynizmu, którym kiedyś się broniła przed wrogim świa­
tem. To dziecko odzyskało niewinność, pomyślał z radoś­
cią. Wzruszył się do głębi duszy, oczy paliły go od niewy-
lanych łez.

- Byłem setki kilometrów stąd, ale widziałem to w te­

lewizji.

- Naprawdę? My też to potem oglądaliśmy. A mnie też

widziałeś? - spytała z naiwną przyjemnością. - Stałam

obok Dany.

- Tak. Wszyscy cię widzieliśmy.
- To było takie dziwne: zobaczyć siebie w telewizji -

zwierzyła mu się.

- Widziały cię miliony ludzi, księżniczko - powiedział

poważnie. - Teraz musisz na siebie uważać.

Popatrzyła na niego ze zdumieniem. Co on jej próbuje

powiedzieć? Przecież nie może wiedzieć! Nikt nie wie.

- Bądź ostrożna, księżniczko - dodał jeszcze.

Ale nie mogli kontynuować rozmowy, bo podeszła do

nich sułtanka z Suhailą.

- Szarifie, ktoś chce cię poznać - powiedziała Dana

z uśmiechem. - Suhailo, to Szarif ibn Bassam Azad al
Dauleh, który odnalazł i uratował Szakirę. A ty, Szarifie,
na pewno wiesz, że Słowik Bagestanu jest babcią Szakiry.

Piękne oczy, ciągle jeszcze młode i żywe, były wilgotne

od łez, gdy wielka śpiewaczka wzięła rękę Szarifa w obie
dłonie i dziękowała mu.

- Allah musiał tego chcieć. Każdego wieczoru składam

Mu dzięki za to, że Aszraf wybrał do tej misji ciebie, bo

background image

236

Alexandra Sellers

nie wiem, czy ktoś inny zdołałby tego dokonać. To było
niemal niewykonalne. A ty ją znalazłeś!

Szarif przyłożył rękę do piersi i skłonił się.

- Szakira opowiada mi o tobie - kontynuowała Suha-

ila. - On oddał mi moje imię, mówi. Jakiż wspanialszy
dar może złożyć jeden człowiek drugiemu, niż zwrócić
mu jego historię, jego rodzinę, jego prawdziwą tożsamość

- i to wszystko w jednym jedynym odnalezionym słowie?

I mnie też dałeś najcenniejszą rzecz, jaką ktokolwiek mi
dał. - Czule pogłaskała Szakirę po policzku. - Oddałeś mi
moje zagubione życie. Miłość, którą od siebie odrzuciłam,
została mi zwrócona.

Nagle, zupełnie jakby wszyscy uświadomili sobie, że

Szarif w końcu wrócił, otoczył go spory tłum ludzi.

- Jak ci się to udało? - pytali. - Przecież ona jest

podobna do Aszrafa tylko wtedy, gdy poniesie ją tem­
perament.

- Albo gdy jest zła. Jakim cudem udało ci się sprawić, że

teraz bywa czasami taka łagodna? - dodał ktoś cierpko.

Szarif tylko się roześmiał.

- Od jej przyjazdu ten d o m nie jest już taki, jaki był.

Nie wiem, jak przedtem dawaliśmy sobie bez niej radę -

dodała Dana ze śmiechem.

Rozległ się chór dobrodusznych potwierdzeń.
Szakira słuchała tego wszystkiego. Przez całe życie nikt

jej nie mówił takich wspaniałych rzeczy. Nie czuła się tak

kochana od tamtych odległych czasów, gdy była jeszcze
z rodzicami.

background image

Sen księżniczki

2 3 7

A jeszcze większym szczęściem napawało ją to, że Sza-

rif jest obok i dzieli z nią tę radość.

- Co miesiąc?! - krzyknęła Szakira. - Co miesiąc przez

kilka dni? Jesteś pewna?

Nur uśmiechnęła się do niej.

- Naprawdę nie wiedziałaś? Nigdy przedtem nie mia­

łaś okresu?

Szakira, dzięki swojej młodości, błyskawicznie wracała

do zdrowia. Czuła się teraz tysiąc razy lepiej. Ale nikt jej
nie ostrzegł, że razem ze zdrowiem przyjdzie spóźnione
dojrzewanie.

- Pamiętam, że raz krwawiłam, gdy miałam... chyba

trzynaście lat. Myślałam, że to kara.

- Za co? - zdziwiła się Nur.

Szakira odwróciła głowę.

- Myślałam, że umieram. Ale to nigdy się nie powtórzy­

ło i po prostu zapomniałam o całej sprawie.

- Myślałaś, że umrzesz? - Nur była przerażona.
- Gdy ludzie krwawią z wnętrza, przeważnie wkrótce

potem umierają - oznajmiła Szakira obojętnie. - Bo na
ogół świadczy to o jakichś wewnętrznych obrażeniach.

- I nikomu nie powiedziałaś?

Szakira tylko wzruszyła ramionami.
Oczywiście wiedziała, że kobiety mają menstruację, ale

nie sądziła, że ona też temu podlega. Kobiety w obozie
nie rozmawiały przy niej o swoich sprawach, bo uważały

ją za chłopca.

background image

2 3 8

Alexandra Sellers

- Może bym się domyśliła, gdyby to się powtórzyło.
- Pewnie tak się nie stało, bo byłaś zagłodzona. Twoje

ciało by nie wytrzymało utraty krwi. Ale teraz, gdy odży­

wiasz się prawidłowo, organizm zaczyna normalnie funk­

cjonować. To bardzo dobrze, Szakiro, bo bez tego nie mo­
głabyś mieć dzieci.

Dzieci. Szakira patrzyła w swoje odbicie w lustrze. Czy

to w ogóle jest możliwe? Czy ona może pewnego dnia
mieć dzieci? I kto byłby ich ojcem?

background image

R O Z D Z I A Ł DZIESIĄTY

Przebrana za Haniego Szakira wybrała się na bazar.

Szarif, nie spuszczając jej z oka, szedł za nią tak, by go
nie zauważyła.

Zatrzymała się przed straganem ze słodyczami i z dzie­

cinną fascynacją przyglądała, jak właścicielka układa na
tacy maleńkie ciasteczka. Kobieta uśmiechnęła się do ład­
nego urwisa i podała mu jedno na szpikulcu.

Szakira przyjęła poczęstunek z taką wdzięcznością,

jakby rzeczywiście była głodnym ulicznikiem. Zjadła cia­

steczko, a potem nagle odwróciła się i Szarifowi wydało
się, że patrzy prosto na niego. Ale chyba na szczęście go
nie zauważyła.

Po chwili znów za nią ruszył krętymi uliczkami, tym

razem w bezpieczniejszej odległości. Jednak nie minęło

wiele czasu i ją zgubił. Stanął, by się rozejrzeć.

- Śledzisz mnie?

A więc zastosowała najstarszą sztuczkę świata. Powi­

nien był wiedzieć, że z Hanim nie wygra.

Popatrzył na nią. Na twarzy miała artystycznie wyma­

lowane smugi brudu, w niechlujnym kaftanie wyglądała

jak inne dzieci żebrzące na bazarze.

background image

2 4 0

Alexandra Sellers

- Witaj, Hani.

Sapnęła, a potem się roześmiała.

- Zawsze nazywasz mnie właściwym imieniem.

Jednak teraz, gdyby ktoś przyjrzał się uważniej, nie

mógłby już jej wziąć za chłopca. Twarz miała delikatnie
zaokrągloną, usta po kobiecemu pełne, a luźny kaftan nie
w pełni ukrywał piersi. Loki wysuwające się spod czapki
były za czyste i lśniące... zbyt kobiece. Z tymi wielkimi
czarnymi oczami, pełnymi ustami i brudnymi policzkami
wyglądała jak ilustracja z baśni o Aladynie.

- A więc to jest właśnie twoje imię?

Spuściła głowę i spojrzała na niego spod rzęs. Miał

ochotę nią potrząsnąć. Jak mogła sobie wyobrażać, że jest
bezpieczna w tym śmiesznym chłopięcym przebraniu?

- Czasami.
- Tylko czasami?
- Dlaczego za mną szedłeś? Co cię obchodzi, co ja robię?
- Ktoś musi chronić cię przed kłopotami.
- Ale nie ty!
- A kto jeszcze wie, że tu jesteś?
- Dlaczego ktokolwiek miałby się tym przejmować?
- Doskonale wiesz, dlaczego. Bo podejmujesz głupie

i niepotrzebne ryzyko.

- A dlaczego nie miałabym ryzykować?
- Z kilku powodów - odpowiedział Szarif spokojnie. -

O niektórych wiesz, o innych nie. Ale już te, o których

wiesz, powinny cię przekonać.

Szakira dobrze wiedziała, o co chodzi Szarifowi, tyle że

background image

Sen księżniczki

2 4 1

nie potrafiła mu wytłumaczyć, dlaczego czasami ogarnia

ją przemożna potrzeba powrotu do tożsamości Haniego.

Tak długo marzyła, by być Szakirą, więc teraz sama nie

rozumiała, dlaczego przemiana okazała się taka trudna.

Tłumaczyła sobie, że Hani zbyt głęboko się w niej zagnieź­

dził. Pewnie nigdy nie zdoła całkowicie pozbyć się tej czę­

ści swojej osobowości. Hani był nierozerwalnie związany

z Szakirą. Niektóre aspekty jego sytuacji - jak na przykład

walka o to, czego potrzebował do przeżycia - były pod­

niecające. A teraz jej tego brakowało. W pałacu dostawała

wszystko, czego zapragnęła, niemal zanim jeszcze zdążyła

pomyśleć, że to czy tamto by jej się przydało.

Ale nie potrafiła ująć tego w słowa. I nie potrafiła też

wyrzec się tego dreszczyku, o jaki przyprawiały ją wypra­
wy na bazar.

Szarif uśmiechnął się, by ją ułagodzić.

- Skąd masz ten kostium?

Wzruszyła ramionami.

- Przehandlowałam jedną ze swoich rzeczy z którymś

z kręcących się tu chłopców. Skąd wiedziałeś, że poszłam
na bazar?

- Przypadkiem zobaczyłem cię tu w zeszły czwartek.

Dziś szedłem za tobą od pałacu. I wczoraj. Szakiro, po­
dejmujesz zbyt wielkie ryzyko i to musi się skończyć.

- Pilnuj swoich spraw, Szarif! Jeżeli robię coś złego,

m a m teraz rodzinę, która może mi dawać rady. A ty od­

czep się ode mnie.

Niemal się roześmiał.

background image

2 4 2

Alexandra Sellers

- Przecież właśnie przyznałaś, że oni nie wiedzą, gdzie

jesteś. Czy m a m powiedzieć sułtanowi o twoich wyciecz­

kach, żeby mógł ci udzielić rady?

- Grozisz mi?
- Zrozum to, jak chcesz - warknął, nagle tracąc pano­

wanie nad sobą. - Skoro nie chcesz rad ode mnie, to jak
ktoś inny może ci ich udzielić, jeżeli nie wie, co robisz?

- Sama wiem, co robię! I nie potrzebuję rad!
- Nie, nie wiesz, i owszem, potrzebujesz rad.

Spiorunowała go wzrokiem, rozdarta między furią, że

potraktował ją tak, jakby robiła coś złego, i zażenowaniem,
bo wiedziała, że nie postępuje słusznie.

- Odczep się ode mnie, ty dymaczu kóz! - krzyknęła,

używając obozowego słownictwa.

Szarif uświadomił sobie, że zawsze wracała do tego ję­

zyka, gdy czuła się w jakiś sposób osaczona.

- Tylko kóz? A co z wielbłądami? - Spojrzał na nią tak,

że się wystraszyła. Ale to był tylko jeden powód więcej,
by się nie poddawać. - I pomyśleć, że kiedyś naprawdę
umiałaś przeklinać. Nie stać cię już na nic lepszego?

- Musiałabym mieć ciekawszy obiekt.

Na jego usta wypłynął powolny, groźny uśmiech i Sza-

kira zesztywniała, gotując się do walki.

- Gdybyś naprawdę była chłopcem, nauczyłbym cię, co

to znaczy obrażać większych od siebie. Bądź ostrożna, bo

jeżeli okażesz się za dobra w swojej roli, mogę zapomnieć,

kim jesteś.

Parsknęła pogardliwie.

background image

Sen księżniczki

2 4 3

- Myślisz, że nie wiem, jak to jest, gdy jakiś wielki

chłop wymierza kopniaki? No, spróbuj, ale ostrzegam
cię, że nie zapomniałam wszystkiego, czego nauczyłam
się w obozach.

- Jak widzę, rzeczywiście niczego nie zapomniałaś! -

krzyknął Szarif, rozzłoszczony, a jednocześnie zdegusto­

wany tym, że stracił panowanie nad sobą. - Ty mała idiot­

ko! Co ty tu robisz? Czyżbyś tęskniła za piekłem, z którego
udało ci się uciec? Wolałabyś, żebym cię tam zostawił?

Właśnie o tym cały czas szeptało jej sumienie, ale usły­

szeć to samo od innych - zwłaszcza od Szarifa - to już

przekraczało jej wytrzymałość.

- Może powinieneś był! - wrzasnęła w furii. - Może nie

jestem dość dobra dla was? Bo kim ja właściwie jestem?
Nikim! Nie jestem warta tego, byście się mną przejmowa­

li. Zresztą kto cię prosił, żebyś mnie tu przywiózł? Bo na
pewno nie ja!

I wtedy, z nagłym szlochem wydobywającym się z pier­

si, wykrzyczała to, co ją najbardziej bolało.

- Najpierw kazali mi zapomnieć, że jestem Szakirą,

i stać się Hanim, a teraz muszę zapomnieć o Hanim, by
znów być Szakirą! Zawsze muszę zapominać, kim byłam!

Ale jestem człowiekiem! To moje życie! Nie mogę udawać,

że nie byłam tym, kim byłam! Kim nadal jestem!

Szarif rozejrzał się. Wokół nich już zbierał się tłumek.

- Rozumiem - powiedział miękko. - Ale czasami rze­

czy nieprzyjemne muszą być wypowiedziane i wysłucha­
ne. Nie jesteś już w obozie, odizolowana i samotna. To, co

background image

2 4 4

Alexandra Sellers

robisz, wywiera wpływ nie tylko na ciebie, Szakiro, i mo­
że tak się stać...

- Zostaw mnie! - krzyknęła, odwróciła się i odbiegła.

Po chwili już zniknęła Szarifowi z oczu.

Incydent na bazarze wyzwolił w Szakirze gniew. Wiel­

ki gniew. Złość wybuchała w niej ciągle, wiele razy dzien­
nie, bez ostrzeżenia, bez powodu, pozostawiając ją drżącą

i oszołomioną. Najniewinniejsze nawet słowa przyprawia­

ły ją o prawdziwy amok. Każda najlżejsza sugestia, że po­
winna coś zrobić, wydawała jej się próbą ujarzmienia jej,
zrobienia z niej kogoś, kim nie jest.

I reagowała na to z nieokiełznaną furią. Złość pory­

wała ją jak wicher. Nie potrafiła opanowywać tych

ataków, tak jak nie potrafiłaby nakazać burzy, by się
uciszyła.

Czasami o wszystko obwiniała Szarifa. To on próbował

zmusić ją, by wyrzekła się Haniego tak samo, jak kiedyś
musiała wyrzec się Szakiry. To on ją śledził i jej groził. To
on wykazał, że ona postępuje źle, chcąc być sobą. Niczym
się w tym nie różnił od jej przybranej matki! Wydaje mu
się, że skoro ją uratował, stała się jego własnością. Myśli,
że ma prawo jej mówić, co ona ma robić.

Ale on nigdy nie bał się jej ataków furii. Wszystko jed­

no, czy złościła się na kogoś innego, czy na niego, tylko
na nią patrzył tak, że nagle stawała się świadoma swoje­
go zachowania. Czasami to ją wściekało jeszcze bardziej.

A czasami wstydziła się.

background image

Sen księżniczki

2 4 5

- Mówiłam ci, żebyś przestał za mną chodzić! - krzyk­

nęła, spotykając go na dziedzińcu któregoś ranka.

- Księżniczko, nawet członkowie rodziny królewskiej,

a właściwie przede wszystkim oni, mają obowiązek zwra­
cać się do ludzi uprzejmie i z szacunkiem.

- Brakiem szacunku jest śledzenie mnie! Tak więc sko­

ro ty mnie nie szanujesz, ja też nie muszę cię szanować.

Tylko stał i patrzył na nią tym swoim poważnym spoj­

rzeniem, aż jej złość trochę zmalała i zrobiło jej się wstyd.
Przecież to Towarzysz Pucharu, arystokrata nie tylko
z urodzenia, lecz i dla swoich zasług, to on ją ocalił przed
strasznym życiem.

- Jestem zła, bo na każdym kroku się na ciebie natykam.

- Tyle że w tych dniach wszystko cię złości, prawda,

księżniczko?

Najchętniej zdzieliłaby go pięścią, tak jak ją bili strażni­

cy w obozie. Spojrzała na niego zmieszana, oszołomiona.

- Księżniczko, nadal chodzisz na bazar w przebraniu

Haniego - powiedział.

Wzruszyła ramionami.

- No i co z tego?
- Szakiro, twój kuzyn ma wrogów. Uważaj, żebyś nie

dostarczyła im amunicji. Czy w ten właśnie sposób chcesz
mu się odwdzięczyć za jego dobroć i troskliwość?

background image

R O Z D Z I A Ł J E D E N A S T Y

Farida ciągle jeszcze mieszkała w pałacu, coraz bar­

dziej nieszczęśliwa, w miarę jak upływały kolejne tygo­
dnie. O jej mężu nadal nie było żadnych wiadomości.

Ale chociaż Szakira wściekała się i awanturowała, oka­

zało się, że szybko się tej sprawy nie rozwiąże. To był zło­
żony problem. Dowiedziała się o tym któregoś dnia, gdy
cierpliwość sułtana się wyczerpała.

- Przeczytaj to, kuzynko - rozkazał, rzucając jej na stół

grubą teczkę.

Okazało się, że dziesięć lat wcześniej Gasib wydzier­

żawił jedną z wysp firmie Mystery Resorts, która wybu­
dowała tam luksusowy hotel. Hotel odniósł wielki sukces
i firma chciała wybudować podobne na całym archipela­
gu, oferując rajskie wakacje na pięknych wyspach.

Ale przedtem trzeba było pozbyć się żyjących tam lu­

dzi. Dwa lata temu Gasib wydzierżawił firmie wszystkie
pozostałe wyspy, a w umowie zapisano, że Mystery Re­

sorts ma prawo wysiedlać stałych mieszkańców. Rząd po­
mógł w ewakuacji. O tym Szakira już wiedziała. Farida
opowiadała jej, jak to żołnierze armii Bagestanu, wspo-

background image

Sen księżniczki

2 4 7

magani przez funkcjonariuszy ochrony firmy, wyrzucali
ludzi z wyspy i burzyli domy.

To się stało półtora roku temu. Właśnie wtedy Farida

pojawiła się w obozie i poznali się z Hanim.

Teraz z akt Szakira dowiedziała się o wiele więcej. Gdy

po zdławieniu dyktatury sułtan Aszraf zasiadł na tronie,
natychmiast anulował dzierżawę wysp oprócz tej, na któ­
rej już został zbudowany hotel. Obiecał też, że wyspiarze

wrócą, a on odbuduje ich domy.

Ale wtedy Mystery Resorts oświadczyła, że Gasib za­

warł umowę w imieniu narodu Bagestanu i obecnie naród

musi jej dotrzymać. Firma już wystąpiła o zakaz sądowy,
by nie dopuścić do powrotu wyspiarzy, i teraz groziła suł­
tanowi procesem.

„Chociaż bardzo pilnujemy, by nikt się o tym nie do­

wiedział, Mystery Resorts jest własnością potężnego

międzynarodowego konsorcjum, które posiada również,
między innymi, farmaceutycznego giganta Webson Atta-
ry - czytała teraz Szakira. - Konsorcjum może wpłynąć
na decyzje niektórych partnerów handlowych Bagestanu
w najbliższych negocjacjach. A to z kolei miałoby poważ­
ne reperkusje dla gospodarki kraju".

By jakoś rozwiązać te wszystkie problemy, sułtan starał

się uzyskać od rady górskich i pustynnych plemion zgodę
na osiedlenie wyspiarzy na kontynencie, czasowo albo na
stałe, ale spotkał się z zażartym sprzeciwem.

Niestety, obecnie do gry wszedł jeszcze jeden uczestnik.

Nieznana do tej pory konserwatywna grupa oświadczyła,

background image

2 4 8

Alexandra Sellers

że wyspy stanowią jedyną na świecie ostoję żółwi aswad,
figurujących na liście zagrożonych gatunków, i bardzo
głośno agitowała w zachodnich mediach na rzecz po­
zostawienia wysp niezamieszkanych. A pewne naukowe
czasopismo skrytykowało wyspiarzy za handel skorupami
tych żółwi i ostrzegło, że jeżeli ludziom pozwoli się wrócić
do domu, gatunek zniknie z powierzchni ziemi.

- Szakiro, jeśli widzisz jakieś rozwiązanie, bardzo chęt­

nie wysłucham twoich sugestii - powiedział sułtan, gdy
Szakira skończyła czytać akta.

- Nie sądzę, byś się musiała tym bardzo przejmować

- pocieszała ją Dana. - Moim zdaniem, to bardzo dobry

znak. Objaw powrotu do zdrowia.

- Jak to: dobry znak? - zdziwiła się Szakira.
- To znaczy, że zaczynasz się czuć wśród nas bardziej

bezpieczna. Do tej pory nie umiałaś dawać wyrazu uczu­

ciom, jakich doznawałaś w związku z tym wszystkim,
przez co przeszłaś, a na pewno zebrałaś wielki bagaż do­

świadczeń. Nie wiem, czy w ogóle byś sobie poradziła,

gdybyś nie była wściekła na cały świat. I myślę, że to mu­
si wreszcie wydobyć się na wierzch. Teraz, gdy czujesz się
bezpieczniejsza, możesz to wszystko z siebie wyrzucić.

- Nie rozumiem! - wykrzyknęła Szakira, rozzłoszczo­

na tą diagnozą.

- Im bardziej będziesz nam ufała, tym bardziej będziesz

się czuła bezpieczna, by to z siebie wyrzucać - powiedzia­
ła z uśmiechem sułtanka. - Szakiro, spędziłaś dzieciństwo

background image

Sen księżniczki

2 4 9

w nieludzkich warunkach, podczas gdy inne dzieci były ko­

chane i troszczono się o nie. To jasne, że takie traktowanie
budziło w tobie złość. Jesteś człowiekiem, masz prawo być
traktowana godnie i z szacunkiem, i w głębi duszy zawsze to

wiedziałaś. A teraz mówisz o tym całemu światu.

- Mówiłam to już wtedy! - krzyknęła Szakira, zupeł­

nie jakby sułtanka oskarżała ją o tchórzostwo. - Bardzo
często byłam zła! Ludzie się mnie bali! - Wykrzykiwała
to tak, jakby to był powód do dumy, i w obozach rzeczy­
wiście tak było.

- Potrafię zrozumieć, dlaczego - zgodziła się sułtanka.

- Kiedy już się gniewasz, to idziesz na całość. No dobrze,

może musisz to wyrazić jeszcze raz. Jesteś przyzwyczajona
do bronienia się przed absolutnie każdym, bo każdy czło­

wiek mógł ci wyrządzić krzywdę. Byłaś sama i bezbron­

na i gdybyś się nie nauczyła sobie radzić, nie przeżyłabyś.

A teraz musisz się nauczyć nowych zachowań. To bardzo

stresujące, no i nie stanie się w jeden dzień.

- Nie byłam bezbronna! Doskonale umiałam się o sie­

bie zatroszczyć!

Dana tylko się uśmiechnęła, ciepło, z aprobatą. Dla Szaki-

ry, gdy była w takim nastroju, było to bardzo denerwujące.

- Szakiro, daj sobie trochę czasu. Nie możesz całkowi­

cie się zmienić w jednej chwili. Wewnątrz, tutaj - sułtanka

wskazała jej serce - ciągle jeszcze jest bardzo wiele z Ha-

niego. I nie możesz po prostu go odrzucić. On też musi
czuć, że jest kochany.

- Nikt nie kocha Haniego - parsknęła Szakira.

background image

2 5 0

Alexandra Sellers

- Och, kochamy go. Wszyscy go kochamy. I widujemy

go całkiem często. Może częściej, niż ci się wydaje. Mo­

żesz spytać, kogo chcesz, a każdy ci to powie.

- Kochacie go? - szepnęła Szakira.
- Tak. Jest zabawny, twardy i nic nie przyjmuje od in­

nych. I jest dobry - boleśnie dobry - w wytykaniu najroz­
maitszych przywar i absurdów.

- Ale Szarif nie kocha Haniego! - wybuchnęła Szakira.
- Och, myślę, że jednak kocha. Nawet niedawno po­

wiedział. ..

- Co? Co takiego mówił?
- Powiedział tak: „Gdy się nauczy kanalizować całą

swoją energię, będzie wspaniała". I uśmiechał się tak, jak­
byś była warta każdej sekundy trudu, jaki sobie zadał, szu­
kając ciebie.

Szakira drżała, w miejsce złości pojawiło się oszoło­

mienie.

- Nie rozumiem - szepnęła.

Dana spojrzała jej w oczy.

- Szakiro, to Hani utrzymał cię przy życiu przez wszyst­

kie te lata. Jest rzeczą oczywistą, że go kochamy. I cokol­

wiek będzie musiał jeszcze zrobić, uszanujemy to. I za­
wsze będziemy mu wdzięczni. A jeżeli zapragnie wściekać

się i mówić światu, co myśli o tym, jak byłaś przez tyle lat
traktowana, no cóż, ma do tego pełne prawo.

Czy to było aż takie proste? Szakira zastanawiała się nad

tym wszystkim później, spacerując po pięknym dziedzin-

background image

Sen księżniczki

2 5 1

cu, gdzie zawsze odnajdywała spokój, nawet jeśli przyszła
bardzo wzburzona. Po dwóch tygodniach złość odeszła. Na­
stępnego dnia po rozmowie z sułtanką, budząc się, już wie­

działa, że to minęło.

Oczywiście, nadal zdarzało jej się złościć, ale te ataki

wszechogarniającej furii już się nie powtórzyły. Zniknęły

tak samo szybko, jak przedtem się pojawiły.

Gdy Szakira wyszła na balkon, słońce właśnie zaczyna­

ło wschodzić, ale po drugiej stronie dziedzińca u Szarifa

już paliło się światło. Przypomniały jej się pierwsze dni po

przyjeździe, gdy czekała, aż Szarif zejdzie na dziedziniec.

Słońce wspinało się coraz wyżej, ozłacając czubki

drzew, woda w fontannie szemrała, i nagle jej serce opa­
nowała tęsknota, sama nie wiedziała za czym.

Jakby w odpowiedzi na to pytanie Szarif wyszedł na

balkon, zapalając cieniutkie czarne cygaro. Stał tak i tyl­
ko patrzył na nią. Dopiero po dłuższej chwili uniósł rękę

w pozdrowieniu. A Szakirze, gdzieś, na granicy świado­

mości, przemknęła prawda, od której załomotało serce.

Nagle zrozumiała, że Szarif może wytłumaczyć jej,

dlaczego gdy o nim myśli, ogarnia ją takie pomieszanie.

Mógłby jej to wytłumaczyć - gdyby była dość odważna,
by go zapytać. Ale może spytać o coś innego. Zresztą po­
winna była zrobić to już dawno temu.

- Powiedziałeś kiedyś - zaczęła, gdy potem się spotkali:

- „Twój kuzyn ma wrogów. Uważaj, żebyś nie dostarczyła

im amunicji".

background image

2 5 2

Alexandra Sellers

Wydmuchał chmurę dymu i spojrzał na nią.

- O co ci wtedy chodziło?

Słońce oświetlało jej gęste, czarne rzęsy i oczy, w któ­

rych malował się niepokój.

Szarif nagle sobie uświadomił, że nie ma rzeczy, której

potrafiłby jej odmówić. I że powinien o tym wiedzieć już
od dawna.

Ale nie o to pytała.

- Co wiesz o Wyspach Zatoki, księżniczko?
- Wyspy Zatoki! - wykrzyknęła. - Co to ma wspólne­

go... - Wzięła głęboki oddech. - Sułtan dał mi do prze­
czytania akta.

- Więc zapewne dowiedziałaś się prawie o wszystkim.

Była tam też wzmianka o ekologach?

- Żółwie! - parsknęła. - To śmieszne, żeby z powo­

du żółwi ludzie musieli być bezdomni! Co tamci wiedzą
o tym, jak to jest, gdy w środku nocy wyciąga się człowie­
ka z domu i nie pozwala wrócić?

- Nic - odparł. - Jednak prowadzą tę kampanię, by

przekonać przynajmniej część opinii publicznej, że wy­
spiarze nie mogą wrócić - powiedział spokojnie. - A my
nie możemy sobie pozwolić na utratę aprobaty opinii
światowej. Zwłaszcza teraz.

Szakira była bystra. Od razu zrozumiała, że sytuacja

jeszcze bardziej się pogorszyła.

- Co się stało?
- Dowiedzieliśmy się, że Mystery Resorts zamierza

wszcząć proces przeciwko sułtanowi i narodowi Bagesta-

background image

Sen księżniczki

2 5 3

nu. Żądają dwudziestu pięciu miliardów dolarów odszko­
dowania.

- Dymacze wielbłądów! - krzyknęła oburzona. A po­

tem uświadomiła sobie, o jakiej sumie mowa. - Dwa­
dzieścia pięć miliardów? - spytała w oszołomieniu.

Szarif zgasił cygaro w donicy.

- To więcej niż wynosi cały produkt narodowy brutto

Bagestanu.

- Nie rozumiem tego. Przecież nie mogą budować ku­

rortu, prawda? To zniszczyłoby ekosystem tak samo, jak...

To nie ma sensu!

- Można by tak pomyśleć. Ale oni zapewne uważają,

że mogą sobie kupić obrońców środowiska, obiecując im
ochronę żółwi albo ogromne fundusze na ochronę środo­

wiska w jakimś innym miejscu. Przynajmniej my to tak
widzimy. Inna możliwość jest taka, że ta grupa ekologów

została utworzona przez samo konsorcjum, by zorgani­
zować kampanię na rzecz żółwi i w ten sposób wywierać

jeszcze większą presję na sułtana.

Szakira chwilę milczała, zastanawiając się nad tym, co

powiedział Szarif. A więc wyglądało na to, że sułtan zo­
stał złapany w pułapkę, tak jakby wpadł w kolczaste druty
na środku pustyni.

- Ale przecież musi być jakieś wyjście...
- Najważniejsze w tej chwili, by nie dopuścić do proce­

su, bo jeżeli już się zacznie, będzie trwać latami, a my bę­
dziemy mieli związane ręce. Zamierzamy rozpocząć kam­
panię w mediach w nadziei, że opinia publiczna zmusi

background image

254

Alexandra Sellers

Mystery Resorts, by dwa razy się zastanowili, zanim po­

dadzą nasz kraj do sądu.

Szakira w zamyśleniu patrzyła, jak promienie słońca

sięgają wreszcie basenu.

- I to wszystko? - spytała w zamyśleniu.

Szarif milczał.

- Jaki to ma związek z Hanim? Mówiłeś o amunicji.
Że Id aję wrogom sułtana amunicję.

- Może nie amunicję... Ale pałac bardzo ciężko praco-

wał nad tym, by trzymać media z daleka od ciebie, póki

się nie wzmocnisz. I rezultat jest taki, że wszyscy aż się

ślinią, żeby uzyskać jakąś wiadomość o tobie. Na pewno
nieraz widziałaś paparazzich tłoczących się przy bramach.

Więc chyba sama rozumiesz, jak bardzo źle by się stało,

gdyby zamiast sprawy wygnańców z Wysp Zatoki uwagę
mediów na całym świecie zajęła sprawa księżniczki, któ­
ra przebiera się za chłopca i żebrze na bazarze o słodycze.

background image

S E N KSIĘŻNICZKI

W tym śnie przypasała miecz, dosiadła białego rumaka,

wzięła do ręki sztandar i stanęła do walki o wyzwolenie
swojego ludu spod ucisku.

Ludzie zebrali się, by obserwować bitwę. Siedzieli na

skraju pola, rząd za rzędem, setki i tysiące obcych. Krzy­
czeli i klaskali, gdy nadjeżdżała. Wołali jej imię i zagrze­
wali ją do boju.

W tym śnie bitwa była dziwna, oślepiały ją jaskrawe

światła, w wirującej mgle nie widziała nieprzyjaciela. Tyl­

ko maleńkie czerwone oczy szły za nią wszędzie, jakby sam

Niewidzialny przyglądał się jej walce.

Potem, nagle, posłaniec przywiózł jej list. To była wia­

domość, że wygrała.

Wokół niej rozległy się radosne okrzyki.

background image

R O Z D Z I A Ł D W U N A S T Y

- Och, Szakiro! Wyglądasz cudownie. Jesteś taka pięk­

na! - wykrzykiwała rozentuzjazmowana Nur.

Szakira była zbyt oszołomiona, by coś mówić. Po pro­

stu wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze.

Rubinowoczerwone szarawary z delikatnego jak mgieł­

ka jedwabiu, ozdobione wymyślnym haftem, mieniące się
perłami i rubinami. W talii pas, a na kostkach nóg branso­
letki, jedno i drugie wysadzane klejnotami we wszystkich
odcieniach czerwieni z przebłyskami złota; na szczupłym

wdzięcznym nadgarstku bransoleta z tego samego kom­

pletu.

Od góry jedwabny top na cieniutkich ramiączkach,

a od pasa spływające ku ziemi warstwy cieniutkiego jak
gaza rubinowego jedwabiu. Spódniczka rozcięta z przodu
na całej długości. Między pasem klejnotów a topem trój­
kąt gołej skóry. Na nogach sandałki z cieniutkich pasków

wyszywanych rubinami i brylantami.

Wokół niej mrowił się tłumek ludzi, dokonując ostat­

nich poprawek, ale Szakira ledwie ich zauważała.

Jaśniała po dniu poświęconym pielęgnacji urody: pe-

dikiur, manikiur, masaże ciała i twarzy. Makijaż wykona-

background image

2 5 8

Alexandra Sellers

ny przez artystę w swoim zawodzie dokonał cudu z jej już
i tak z natury wielkimi oczami - sprawił, że były smo­
liście czarne i tajemnicze; na pełne usta nałożono jedy­
nie cień czerwieni, paznokcie u rąk i nóg wypolerowa­
no, a paznokcie u nóg pomalowano na rubinowo. Włosy,
masę lśniących loków, zaczesano od czoła do tyłu. Uwi­
daczniały jej d u m n e rysy al Dżawadich i piękny kształt
uszu, ozdobionych butonami z rubinów i brylantów w an­
tycznej oprawie.

- Wyglądasz jak... och! Nie potrafię nawet tego wyrazić

słowami - zachłystywała się Nur. - Chyba jak ty. Jak ko­
bieta, którą zawsze miałaś być. Powalisz go na kolana!

- Kogo?

Dżalia i Nur wymieniły lekko zaalarmowane spojrze­

nie.

- Wszystkich!
- Kto już przyszedł? - spytała nerwowo Szakira. - Czy

jest... czy jest moja rodzina?

- Kochanie, oczywiście, że tak. Kto chciałby przegapić

takie wydarzenie? Słyszałam, że ludzie błagali o zaprosze­
nie, ale oczywiście każdy, kto mógł się powołać na choć­
by najdalsze pokrewieństwo, został zaproszony. I jeżeli ci

się wydaje, że ktoś... wszyscy będą - zapewniła ją ser­
decznie Nur.

Ale jednej osoby nie będzie - Szakira zachowała tę

myśl dla siebie. Nie jest uczciwe wobec rodziny ciągle ża­
łować nieobecności brata.

- I jeszcze media - entuzjazmowała się Nur. - Papa-

background image

Sen księżniczki

2 5 9

razzi tłoczą się przy bramie. - Spojrzała na zegarek. - No,

już czas. Idziemy.

Strażnicy w bajecznych mundurach salutowali jej, gdy

szła pod arkadami do przykrytego kopułą pawilonu na

Wielkim Dziedzińcu.

Do tej pory Szakira oglądała go tylko za dnia. Teraz

stanęła w zachwycie. Nigdy w życiu, nigdy nawet w naj­

bardziej fantastycznych snach nie widziała takiej wspania­
łości.

Pośrodku dziedzińca znajdowały się cztery kwadra­

towe baseny, każdy z fontanną, otoczone płonącymi po­
chodniami. Woda skrzyła się w nich jak niekończący się
potok brylantów. Po trzech bokach kolumny krużganków
i balkony również były oświetlone pochodniami. Strumy­
ki łączące baseny wiły się jak wstęgi srebra między bujnie
rosnącymi drzewami i kwitnącymi krzewami. Sufit i ko­
lumny pawilonu pokryte lśniącymi mozaikami przetyka­
nymi starym złotem mieniły się blaskiem w świetle, co
nadawało miejscu pozór bajkowego pałacu.

Na dziedzińcu tłoczyli się ludzie w kolorowych sza­

tach, bogato zdobionych złotem, klejnoty lśniły i migota­
ły w świetle pochodni i gwiazd.

Szakira szła za sułtanem i sułtanką. Została zauważona.

Najpierw pojedyncze osoby, potem całe grupki, zwracały

się w jej kierunku i patrzyły na nią jak na jakieś nieziem­
skie zjawisko.

Rozległo się westchnienie zachwytu. A więc to jest ta

background image

2 6 0

Alexandra Sellers

księżniczka, która długie lata żyła jako chłopiec, to zagi­
nione dziecko!

Tego się nie spodziewali. Czarujący paź, który wyszedł

prosto z kart „Księgi tysiąca i jednej nocy", patrzył na nich

jak Aladyn, gdy pierwszy raz zobaczył grotę ze skarbami.

Gdy otrząsnęła się z oczarowania, sułtan i sułtanka byli

już daleko. Stała sama, a wszystkie oczy były na nią zwró­

cone. Zamrugała. Potem na jej ustach pojawił się nieśmia­

ły uśmiech i ludzie oszaleli. Krzyczeli, klaskali, pozdra­
wiali ją.

- Brawo, księżniczko! - wołali.

Odetchnęła głęboko, by się uspokoić, i wzrokiem po­

szukała w tłumie tych, których znała i kochała.

Sułtan, sułtanka, babcia Suhaila, wszyscy piękni,

w cudownych szatach i klejnotach, uśmiechali się do niej

z aprobatą.

Nur i Dżalia, stojące obok swoich narzeczonych, ku­

zyni, kuzynki, ciotki, wujowie, dalsi krewni. Przez tyle lat
była sama, a teraz mogła krewnych liczyć na tuziny. I na

wszystkich twarzach widziała, że są z niej dumni. Serce

przepełniło jej szczęście. Była częścią tej rodziny. Tu przy­
należała.

Ruszyła w dół po schodach, nadal przeszukując wzro­

kiem tłum. Brakowało jednej osoby.

Wreszcie go odnalazła. Stał sam obok fontanny, przystoj­

ny, w granatowym jedwabnym kaftanie wyszywanym perła­
mi i złotem, jego czarne włosy lśniły w świetle pochodni.

Nie uśmiechał się. Patrzył na nią.

background image

Sen księżniczki

2 6 1

Szakira bezwiednie uśmiechnęła się i wyciągnęła do

niego rękę. A on nie miał siły oprzeć się tej milczącej
prośbie. Ignorując dworski protokół, podszedł i pomógł
księżniczce zejść po schodach na dziedziniec.

Wokół rozległy się szepty: „To on ją uratował..." „Gdyby

nie on, nie byłoby jej tutaj...", „Czy się pobiorą?", „Spójrz
na jego twarz!", „Spójrz na jej twarz!"

Patrzyła na niego, głucha na wszystkie głosy, światło po­

chodni igrało wokół jej elfiej sylwetki. A jemu wydawało się,
że śni. Kiedyś zobaczył zdjęcie małej dziewczynki, postano­

wił ją odnaleźć i przekonać się, na jaką kobietę wyrosła. Nie

zrozumiał wtedy, że zakochał się w kobiecie, jaką miała się
stać. I że właśnie dlatego musiał ją odnaleźć.

Uśmiechnął się. Pragnął tylko wziąć ją w ramiona

i przysiąc, że do końca życia będzie ją kochał i chronił.

Uświadomił sobie, że nadal trzyma ją za rękę, ale nie po­

trafił się odsunąć.

Jej usta też wygięły się w uśmiechu, w oczach odbija­

ły się migoczące światła pochodni, jakby potarł magicz­
ną lampę.

- No i jak? - spytała z tym wzruszającym, charaktery­

stycznym dla niej brakiem kobiecej przebiegłości.

Jej wielkie czarne oczy nadal dominowały w twarzy,

uwidaczniał się w nich mocny charakter.

Pełne usta były stworzone do namiętności, ale za wcześ­

nie jeszcze było, by jej to mówić, za wcześnie uczyć te usta
miłości. Jej skóra, teraz już świadcząca o dobrym zdrowiu,

wyglądała w ciepłym świetle jak najdelikatniejszy jedwab.

background image

2 6 2

Alexandra Sellers

Na sekundę zacisnął zęby, by się opanować i nie poka­

zać po sobie wrażenia, jakie na nim wywarła.

- Bardzo dobrze, księżniczko - powiedział miękko. -

Bardzo, bardzo dobrze. A teraz, czy nie musisz przypad­
kiem porozmawiać z księciem Omarem?

- Tak, za chwilę. Najpierw chciałam pokazać się tobie.

Oni zrozumieją - powiedziała wesoło, machnięciem rę­
ki lekceważąc protokół. - To wielka zmiana, jeżeli przy­
pominasz sobie jeszcze tego chłopca, którego niemal nie
przejechałeś na szosie, prawda?

- Tak. Ale m i m o że Szakira jest piękną kobietą, chyba

widzę gdzieś głęboko w jej oczach Haniego.

Na chwilę zabrakło jej tchu.

- Jestem piękna? - szepnęła.

Oczy mu pociemniały, walczył ze sobą.

- Czyżbyś nie miała lustra? - spytał szorstko. Z szoku,

jakiego doznał na widok jej nagle objawionej kobiecości,

utracił całą kontrolę nad sobą.

- To nie to samo, co usłyszeć to od ciebie - wyznała.

Z ulgą zobaczył, że podchodzi do nich sułtanka. Uniósł

rękę Szakiry do ust, pocałował i wreszcie zdołał się odsu­
nąć. Ten pocałunek jeszcze długo potem palił jej skórę.

background image

R O Z D Z I A Ł T R Z Y N A S T Y

- Radziłbym zacząć od jednego czy dwóch wywia­

dów w miejscowych mediach, żeby księżniczka nabra­

ła wprawy - mówił Gazi al Hamzeh. - Dopiero potem
wypłyniemy na międzynarodowe wody. Co ty na to,

księżniczko?

Gazi był starym przyjacielem sułtana Aszrafa, eksper­

tem od public relations i Towarzyszem Pucharu księcia
Zachodniego Barakatu, Karima. Po mistrzowsku kierował

kampanią w mediach, gdy Aszraf prowadził zakończoną
zwycięstwem walkę z Gasibem, a teraz został zatrudnio­
ny, by kierować wypromowaniem Szakiry jako rzecznicz­
ki uchodźców z Wysp Zatoki.

Szakira potarła nos. Czasami wydawało jej się, że to

wszystko jest tylko snem.

- Dobrze. Tylko... myślisz, że ktoś zechce mnie słuchać?

Gazi spojrzał na nią ze zdumieniem, a potem uśmiech­

nął się.

- Księżniczko, świat nie może się doczekać, kiedy cię

usłyszy! Razem z Szarifem, człowiekiem, który uratował
cię z obozu, zrobicie furorę!

background image

2 6 4

Alexandra Sellers

Była jedna rzecz, na którą do tej pory jeszcze się nie

zdobyła. Wreszcie jednak któregoś ranka pojechała z Sza-
rifem do d o m u swojego dzieciństwa.

D o m stał w niewielkim miasteczku, kilka kilometrów

od stolicy, u podnóża gór.

- To była piękna arystokratyczna rezydencja - powie­

działa jej babcia podczas jednej z ich licznych rozmów.

- Safa mi ją ofiarował, gdy urodził się Maluf. Spędzaliśmy

tam z synem wakacje przed zamachem stanu. Ale potem,
gdy już dorósł, Maluf koniecznie chciał wrócić do Bage-

stanu, zamieszkać w domu, który dostaliśmy od jego ojca.

I chyba tylko tego było potrzeba szpiegom Gasiba, żeby
odkryć, kim on naprawdę jest.

- Przygotuj się na to, że dom nie będzie taki, jakim go

zapamiętałaś - mówił teraz Szarif. - Na pewno jest znisz­
czony.

Może właśnie dlatego do tej pory tu nie przyjechała.

Przez tyle lat sny o tym domu podtrzymywały ją na duchu.
Nie wiedziała, czy zniesie widok tego, co po wspomnie­
niu zostało. Jednak, jeżeli jej brat nie wróci, a w miarę
upływu czasu stawało się to coraz mniej prawdopodob­
ne, dom należy do niej. I będzie musiała zdecydować, co
z nim zrobić.

Skręcili w boczną uliczkę i zatrzymali się przy wyso­

kim murze, który kiedyś był biały. Szakira wysiadła z sa­
mochodu i podeszła do zniszczonych drzwi.

- Jesteś pewny, że to ten dom? - spytała.

Zrozumiał jej wahanie.

background image

Sen księżniczki

2 6 5

- Nic dziwnego, że go nie rozpoznajesz - powiedział

spokojnie. - Przecież miałaś wtedy tylko sześć lat.

Drzwi były zamknięte na klucz, ale Szarif spodziewał

się tego. W samochodzie miał łom.

- Kiedyś tu przyjechałem - powiedział. - Wieśniacy

opowiadali mi, że w d o m u mieszkał jeden z generałów
Gasiba. Ale potem dyktator stracił do niego zaufanie, ka­
zał go aresztować. Rodzina uciekła i dom stał przez wie­
le lat pusty. Nikt nie ośmielał się tu wejść. - Przycisnął
dzwonek. - Jednak lepiej się upewnijmy.

Przez kilka sekund trzymał palec na przycisku. Pocze­

kali jeszcze chwilę, a gdy nie usłyszeli, by ktoś przychodził
otworzyć, podważył zamek łomem. Drzwi otworzyły się,
ukazując mroczny westybul.

Szakira wolno przestąpiła próg.

Nie wiedziała, dlaczego spojrzała w górę. Może żeby

odnaleźć źródło przenikającego do westybulu światła.

- Och, to jednak ten d o m - szepnęła. Nad sobą widzia­

ła szklaną kopułę z delikatnymi niebieskim wzorami. Ko­
puła była bliżej niż kiedyś, bo ona przecież urosła. Brako­
wało kawałków mozaiki, ale rozpoznała ją.

Z przodu były drzwi, tym razem nie zamknięte na klucz.

Szakira otworzyła je i stanęła w ciemnym, krętym koryta­
rzu. Ruszyła nim w głąb domu.

- To typowy przykład budownictwa z dawnych lat -

wyjaśnił Szarif, gdy się zdziwiła, czemu korytarz nie bieg­

nie prosto. - Dzięki temu z ulicy nie można zobaczyć ko­
biet i dzieci.

background image

2 6 6

Alexandra Sellers

Po jakichś piętnastu metrach doszli do ogrodu. Sza-

kirę ogarnęła rozpacz. Co za zniszczenia! Basen i ogród
z jej wspomnień były całkowicie zrujnowane. Zarośnięta
cuchnącymi roślinami woda, pokruszone kafelki, popęka­
ny bruk, sterty śmieci i kikuty drzew, które kiedyś dawały
tu błogosławiony cień.

Otaczający ogród dom też był zniszczony.
Okna potłuczone, niektóre drzwi wyłamane, ściany,

kiedyś pokryte kamiennymi płytami zdobnymi w fanta­
styczne arabeski, dziś były spłowiałe, a wiele płyt powy­
rywano.

Jednak duch tego miejsca pozostał ten sam.

Szakira przez parę minut stała w milczeniu, porówny­

wała obecny widok z tym, co pamiętała z dzieciństwa.

- Był taki piękny. Dlaczego dopuścili do takich znisz­

czeń? - szepnęła.

Szarif tylko pokręcił głową. On też nie umiałby od­

powiedzieć na to pytanie. Wyciągnął do niej rękę, a ona
z wdzięcznością ją chwyciła.

- Nie jest tak źle, jak się wydaje - pocieszał ją. - Sama

struktura domu i ogrodu pozostała nienaruszona. Potrze­
ba tylko trochę kosmetyki. Zręczni rzemieślnicy szybko
się z tym uporają.

- Cieszę się, że jesteś tu ze mną - powiedziała miękko.

Oczy mu pociemniały, wydawało się, że coś odpowie,

ale w końcu nie odezwał się.

Nagle Szakira o czymś sobie przypomniała. Pociągnęła

Szarifa do domu, przebiegła szereg pokoi i stanęła przed

background image

Sen księżniczki

2 6 7

drzwiami, które kiedyś znała. Serce waliło jej w piersi, gdy

je otwierała.

Masywne biurko jej ojca nadal tu było, wydawało się

tylko mniejsze, bo ona urosła. Bismillah arrahman arra-
heem.

Słyszała jego głos w szeleście drzew, w wietrze, któ­

ry wpadał przez wybitą szybę.

- Man antom?

- mruknął jakiś głos w gardłowej wiej­

skiej gwarze. - Kim jesteś?

Szakira sapnęła i okręciła się na pięcie. Za nią w drzwiach

Szarif patrzył na jakiegoś staruszka.

- Właścicielka d o m u przyszła na inspekcję - powie­

dział. - A ty kim jesteś?

- Właścicielka? Jaka właścicielka? Nikt już nie żyje -

parsknął starzec.

Głos był znajomy.

- Pan Gulab! - krzyknęła Szakira.

Staruszek podszedł bliżej.

- Kto to jest? - spytał Szarifa.
- Gulab, jestem Szakira. Pamiętasz mnie? Szakira al Na-

dim, córka Malufa i Sairy. - Ciągle jeszcze wymawianie
tych imion przyprawiało ją o dreszcz. - Byłeś... pracowa­
łeś w ogrodzie różanym mojej matki, prawda?

Starzec patrzył na nią przez chwilę w oszołomieniu,

a potem wyrzucił ręce w górę.

- Ya Allahl

Szakira! Chanum Szakira! - wykrzyknął. -

Żyjesz! O Miłosierny Boże! Ileż to czasu minęło! I teraz
jesteś już kobietą! A co z twoim bratem? - Wskazał ręką

Szarifa. - Czy to Mazin? A więc zdołał się uratować przed

background image

2 6 8

Alexandra Sellers

złymi ludźmi, którzy wymordowali całą rodzinę? Niech
Bóg będzie uwielbiony!

- Wszyscy służący uciekli - opowiadał Gulab później,

gdy podał im herbatę miętową w szklankach ze złotymi
brzeżkami, wstawionych do koszyczków ze złota.

- Proszę, cukier, chanum Szakira. Porządnie posłódź,

bo twoje serce doznało dziś wielkiej goryczy na widok
tak zniszczonego domu. Nigdy tak nie wyglądał za cza­

sów starego sułtana, niech Allah będzie z nim. No więc
cała służba uciekła - Gulab wrócił do swojej opowieści

- chociaż mówiłem im, że ty i Mazin potrzebujecie kogoś,

kto będzie wam gotował i opiekował się wami.

- A więc był wtedy tutaj! - wykrzyknęła Szakira. - Cza­

sami myślałam, że to mi się tylko śniło. Wiesz, co się z nim
stało? - pytała gorączkowo.

- Ten twój brat był dzielnym chłopcem. Ostrzegałem

go, że grozi mu niebezpieczeństwo. Gasib mógł w każdej
chwili wysłać kogoś, żeby sprawdzić, czy ktoś z rodziny
ocalał.

- Wiedziałeś, że to nie był wypadek?
- Wiedzieliśmy, że twój ojciec, Maluf, był wnukiem suł­

tana. Trzymali to w sekrecie, ale wiedzieliśmy.

- Gulab - nalegała. - Wiesz, co stało się tamtej nocy gdy

ja... gdy mnie zabrano? Wiesz, co się stało z Mazinem?

- Wysłałem wiadomość do... pewnych osób - powie­

dział, ciągle jeszcze mając się na baczności, jak w najczar­
niejszych latach panowania Gasiba. - Po zmroku przy-

background image

Sen księżniczki

2 6 9

szedł Arif Bahrami z żoną. To była niebezpieczna misja
i nie mogli ryzykować, że ktoś z miasteczka ich zobaczy.
Chcieli zabrać chłopca, bo jemu groziło większe niebez­
pieczeństwo ze strony Gasiba. Ich młodszy syn umarł i za­
mierzali wziąć na jego miejsce Mazina. Ale gdy go zo­
baczyli, zorientowali się, że to niemożliwe. Był za duży,

w wieku ich starszego syna. Ktoś mógłby zauważyć, że

nagle mają dwóch synów w tym samym wieku. Wtedy po­

stanowili zabrać ciebie i dać ci imię ich chłopca.

- To dlatego musiałam być chłopcem! - krzyknęła Sza-

kira. - Och, dlaczego mi tego nie wyjaśnili?

- Mazin był bardzo dzielny - kontynuował Gulab. - Po­

wiedział im, żeby ratowali ciebie, a on już jakoś sobie po­

radzi. Ale Bahrami uważał, że nie może zostać w domu.
Powinien się ukryć, iść w góry albo na pustynię, bo tajna
policja już wiedziała, że któreś z dzieci się uratowało.

Następnej nocy Mazin spakował żywność i wodę i po­

żegnał się ze mną. Wtedy widziałem go po raz ostatni.
Miał dwanaście lat. Był bardzo odważny. Może miał dość

siły, by przeżyć, jeśli taka była wola Allaha.

Po twarzy Szakiry strumieniem spływały łzy. Sam

w górach. Och, Mazin...

background image

R O Z D Z I A Ł C Z T E R N A S T Y

- Oto księżniczka Szakira Warda Dżawad al Nadim

i szejk Szarif ibn Bassam Azad al Dauleh.

Oklaski były uprzejmie, lecz niezbyt entuzjastyczne.
Plamka światła zatańczyła na dywanie przed drzwia­

mi do studia. Szakira wiedziała, że to zaproszenie dla niej.
Serce jej waliło, ręce miała wilgotne. Spojrzała niepewnie
na Szarifa. Pochylił się i szepnął jej do ucha:

- Nie ma tu nikogo, z kim Hani by sobie nie poradził.

Parsknęła śmiechem i weszła w plamę światła z wysoko

uniesioną głową i psotnym uśmiechem na ustach. Szarif
szedł tuż za nią. Kamery obserwowały ich chciwym spoj­
rzeniem, gospodyni programu wyszła ich powitać.

- A więc, księżniczko - powiedziała, gdy już siedzieli,

a oklaski umilkły. - W ciągu kilku miesięcy została pani

wyniesiona z najgłębszej otchłani na sam szczyt. Przeby­
wała pani w obozie dla uchodźców w sercu pustyni - głod­

na, samotna, przebrana za chłopca. Teraz jest pani księż­
niczką najbardziej popularnej na Środkowym Wschodzie
królewskiej rodziny. Mieszka pani w pałacu, nosi cudow­
ne klejnoty, podróżuje prywatnymi odrzutowcami i ma
osobistych strażników. Mogłaby pani zechcieć zapomnieć,

background image

Sen księżniczki

2 7 1

że na świecie istnieje również głód i upokorzenie. Ale pa­
ni zdecydowała się nie zapominać.

- Tu nie chodzi o wybór - uściśliła Szakira poważnie.

- Ja nie zapomniałam. I nigdy nie zapomnę. Nie mia­

łam domu, imienia, rodziny i byłam pewna, że nigdy

już tego nie będę miała. Teraz m a m wszystko, ale jak

mogłabym zapomnieć, jak to jest, gdy nie ma się nic?
Jak mogłabym zapomnieć ludzi, którzy nadal tam są
i nadal nic nie mają?

Pokręciła głową.

- Nie mogę zapomnieć - powtórzyła.
- Jeszcze porozmawiamy o ludziach, którzy nadal tam po­

zostają - powiedziała dziennikarka. - Ale teraz czy mogła­
by nam pani opowiedzieć, jak wygląda życie w obozie dla
uchodźców? Musiało być okropnie tyle lat mieszkać w ta­
kich warunkach, gdy brakuje jedzenia, a nawet trudno dbać
0 higienę.

- Nie to było najgorsze. Nie brak wody czy jedzenia, ani

brud i nędza. Najgorsze jest to, że nie ma się nazwiska ani
przeszłości. Najgorzej jest, gdy ludzie ci mówią, że jesteś ni­
czym, bo nic nie masz. Gdy wyrządzono ci wielkie zło, a po­
tem, zamiast udzielić ci pomocy, robi się z ciebie więźnia
1 traktuje tak, jakbyś to ty wyrządziła to zło. To jest najgorsze.
Bo przez to ty też myślisz, że jesteś niczym.

- Księżniczko, co jeszcze pani pamięta?
- Polityków, którzy przyjeżdżali na inspekcje, składali

obietnice i kłamali - powiedziała Szakira, a ludzie na wi­
downi zaczęli klaskać.

background image

2 7 2

Alexandra Sellers

Dziennikarka uśmiechnęła się.

-1 co jeszcze?
- Woda. Często brakowało wody. I wtedy się śni o wo­

dzie, noc po nocy. Śnisz, że przyprowadzili stado słoni ob­
ładowanych wodą. Śnisz, że ktoś wykopał studnię... śnisz,
że dzieci już nie umierają z odwodnienia.

Odwróciła się do widowni.

- Bardzo przyjemnie jest mieszkać w pałacu i nosić

klejnoty. Ale mieć świeżą wodę do picia to... - Szakira
nagle zdjęła bransoletkę i położyła ją na dłoni. W świat­
łach jupiterów zalśniły rubiny i brylanty. - Czy w takim
miejscu, w jakim byłam, nie przehandlowalibyście tego za
łyk świeżej, czystej wody?

Jeszcze raz na widowni wybuchły oklaski.

- Ten mężczyzna, który siedzi obok pani - podjęła dzien­

nikarka. - Szejk Szarif Azad al Dauleh. To on szukał pani

w tych wszystkich obozach i w końcu znalazł, prawda?

Uśmiech całkowicie przeobraził smutną do tej pory

twarz Szakiry.

- Tak! To on po mnie przyjechał! Co to był za dzień!
- Proszę nam o tym opowiedzieć.
- To było jak cud. Przyszedł do mnie i powiedział:

„Znam twoje imię. Masz rodzinę. Zabiorę cię do domu".

To była najwspanialsza rzecz, jaka przydarzyła mi się
w całym życiu.

Nagle odwróciła się do Szarifa z drżącym, łzawym uśmie­

chem. A jego oczy jaśniały takim blaskiem w bezgłośnej od­
powiedzi, że ludzie na widowni wstrzymali oddech.

background image

Sen księżniczki

2 7 3

- I dla pana, ekscelencjo, to też musiała być wspania­

ła chwila - podjęła dziennikarka, przerywając w końcu
tę nabrzmiałą emocjami ciszę, w czasie której widzowie
usłyszeli chyba więcej, niż zostało powiedziane.

- Tak. Dla mnie to też była bardzo ważna chwila - przy­

znał, i wszyscy zrozumieli to, czego nie dopowiedział.

- Księżniczko, jeśli pani pozwoli, porozmawiajmy te­

raz o pani towarzyszach z obozu. Wiem, że przedmiotem
pani szczególnej troski są ludzie z Wysp Zatoki. Czy mog­

łaby pani nam powiedzieć, dlaczego ich los tak panią in­
teresuje?

- Tak. Ich historia jest wyjątkowo tragiczna. - Szakira

pokrótce przedstawiła sprawę. -1 nie mogą wrócić do do­
mu, dopóki nie zostanie podjęta decyzja w sprawie żółwi.

Tak więc robimy wszystko, co w naszej mocy, by ustalić

fakty i jak najszybciej zdecydować, co w tej sytuacji będzie
najlepsze. Chcemy również przekonać Mistery Resorts, by
zrezygnowali zarówno z oddawania sprawy do sądu, jak
i ze swoich planów wobec wysp. Gasib nie podpisał umo­

wy w imieniu narodu, lecz w swoim własnym. Dlaczego

naród miałby ją teraz honorować?

- Zapewne t r u d n o pani zrozumieć, czemu z powo­

du rzadkiego gatunku żółwi ludzie nie mogą wrócić do
domu.

Szakira energicznie pokiwała głową.

- Wiem, jacy są zrozpaczeni. Inni Bagestańczycy powo­

li wracają do siebie. Ich wioski są odbudowywane. Nie­

stety, nie dotyczy to wyspiarzy. Pewnie będziemy musieli

background image

2 7 4

Alexandra Sellers

wybudować dla nich nowy obóz na czas, kiedy będą trwa­
ły negocjacje. I tak staną się uchodźcami w swoim włas­

nym kraju!

Farida, kobieta, która w ostatnim obozie zastępowała

mi matkę, pochodzi z wyspy Solomons Foot. Jej rodzi­
na i rodzina jej męża mieszkają tam od setek, a może na­

wet tysięcy lat. Jej mąż, tak jak i setki innych ludzi, został

aresztowany i uwięziony przez Gasiba na podstawie fał­
szywych zarzutów. Gasib chciał wysiedlić ludzi z powodu
umów z Mystery Resorts. Jeszcze nie odnaleźliśmy męża

Faridy. Ich dom zrównano z ziemią. Jedyne, czego Farida
pragnie, to wrócić, odbudować dom i tam czekać na męża.

A tymczasem nadal musi być uchodźcą.

- I na razie mieszka z panią w pałacu?
- Nawet w pałacu ciężko być uchodźcą. Co dobrego jest

w pałacu, jeżeli to nie jest twój własny dom?

Znów rozległy się ogłuszające oklaski.

- A jak pani zdaniem powinno się rozwiązać sprawę

żółwi? - spytała dziennikarka.

- Żółwie na tych wyspach przeżyły obok ludzi tysią­

ce lat. Wyspiarze zawsze bardzo dbali o środowisko, bo
zioła stanowią ich tradycyjne lekarstwa. Poza tym to ich
najważniejsze źródło dochodów. Ludzie z całego Bagesta-
nu korzystają z nich w chorobie. - I w tej chwili Szakirę
poniosło. - Jak wyspiarze mogliby nagle zniszczyć środo­

wisko, o które dbali od tak dawna? Moim zdaniem spra­
wa żółwi została tak wyolbrzymiona dlatego, że Mystery

Resorts nadal pragnie wysp. I jeszcze sądzę, że to konsor-

background image

Sen księżniczki

2 7 5

cjum przedkłada własne interesy nad prawo ludzi do po­

wrotu do domu. Dymacze wielbłądów! - parsknęła z po­

gardą.

- Przepraszam, że mnie tak poniosło - tłumaczyła się

Szakira. - Ale z drugiej strony, właściwie dlaczego nie
miałam powiedzieć prawdy?

Siedzieli w apartamencie hotelowym, oglądając wy­

wiad w telewizji.

- Miejmy nadzieję, że nie zaskarżą cię za oszczerstwo

- mruknął Gazi.

Wywiad poszedł na antenę w całości. Nie wycięto ani

jednego słowa. Pokazano też zakończenie: entuzjastyczne

oklaski, które gwarantowały nowe zaproszenia.

- Jutro rano będziemy mieli listę próśb o wywiady dłu­

gą jak moje ramię - stwierdził Gazi, wyłączając telewizor.

- Szakira jest urodzoną gwiazdą telewizji, a ty, Szarifie,

emanujesz siłą i autorytetem. Razem tworzycie doskona­

ły zespół. A teraz chodźmy to uczcić.

Gdy weszli do lokalu, ściągnęli na siebie uwagę wszyst­

kich obecnych. Podniósł się szmer szeptów świadczą­
cy o tym, że ci ludzie oglądali program. Szakira po raz
pierwszy znalazła się w urządzonym w zachodnim stylu
nocnym klubie, więc i ona z ciekawością się rozglądała.

- Po co ludzie przychodzą do nocnych lokali? - spytała

Annę, żonę Gaziego.

- Żeby zjeść coś dobrego, wypić, palić, rozmawiać i tań­

czyć. Lubisz tańczyć?

background image

276

Alexandra Sellers

Szakira uśmiechnęła się.

- W obozach czasami tańczyliśmy. Niektórzy mieli in­

strumenty, albo sami je sobie zrobili i gdy grali, tańczyliśmy.
Lubiłam te chwile. Wszyscy wydawali się wtedy szczęśliwi,

śmiali się. - Przez moment przyglądała się parom na parkie­

cie. - Wtedy wydawało mi się, że nie umiemy tańczyć, ale

widzę, że tu robią to samo, co my: podskakują w kółko.

- Chciałabyś poskakać w kółko? - spytał Szarif.

Poprowadził ją na parkiet i Szakira, która najwyraźniej

odziedziczyła muzykalność po babci, puściła się w swój

własny taniec.

Ubrana była w szafirowo-zielony komplet, na szyi mia­

ła ciężką od klejnotów opaskę, góra sukni odsłaniała ra­
miona i plecy i ciasno przylegała do małych piersi i brzu­
cha. Szeroka spódniczka składała się z warstw cieniutkiego
tiulu, wyszywanego koralikami i perłami. A biodra opa­

sywała szeroka wstęga wysadzana klejnotami. Sandałki,

przytrzymywane paskami wokół kostek u nóg, też były
inkrustowane szlachetnymi kamieniami. Ten wprost bar­
barzyński strój pasował do tańca, jakiemu teraz Szakira

się oddała: był to po części balet, po części taniec brzucha,

po części taniec plemienny.

Szarif patrzył, jak tańczy, wdzięczna i nieświadomie

zmysłowa, i mógł tylko zaciskać usta. Czas. Wiedział, że
musi dać jej czas. Ale przecież będzie wielu mężczyzn,
którzy nie wykażą się konieczną cierpliwością. Mężczyźni
przyglądali się jej chciwie. Jeżeli ona zakocha się w kimś
innym, podczas gdy on będzie czekał...

background image

Sen księżniczki

2 7 7

Zabije każdego, kto się do niej zbliży.

To uczucie musiało być wypisane na jego twarzy, bo jakiś

mężczyzna, który wpatrywał się łakomie w Szakirę, napot­
kawszy jego spojrzenie, nagle odwrócił się do swojej towa­
rzyszki, objął ją za ramiona i zaczął coś do niej szeptać.

Orkiestra zaczęła grać wolny kawałek, część tancerzy

zeszła z parkietu, zostało tylko jakieś dziesięć par.

Za długo już czekał na to, by wziąć ją w ramiona.
Podszedł i wyciągnął do niej ręce. Podała mu swoje, bo

wydawało jej się, że tego oczekuje, ale gdy przyciągnął ją

bliżej, szepnęła nerwowo:

- Nigdy jeszcze nie tańczyłam z mężczyzną. Nie wiem,

co robić.

A potem zamilkła i wstrzymała oddech, bo Szarif przy­

ciągnął ją jeszcze bliżej i objął w pasie. Nagle wydał jej się
bardzo wysoki. Głową sięgała mu akurat do serca i niemal
nieświadomie wtuliła mu się w pierś.

- To jak chodzenie. Poprowadzę cię - powiedział.

Jego głos brzmiał jej w uchu jak mruczenie kota, rezo-

nował w całym jej ciele.

- Och - szepnęła ze zdziwieniem, ale nie opierała się.

A on zacieśnił uścisk, zdecydowanie wciągając ją w swo­

je objęcia.

Poczuła się bezpieczna, otoczyło ją uczucie sennego

szczęścia, nogi same wykonywały kroki tańca, muzyka spły­

wała ku nim, otaczała ich, unosiła, łączyła w jedną całość.

Czuła dziwne ciepło, gdy jej dotykał. Ręką powoli gła­

skał ją po gołych plecach, a ona drżała. Pochylił głowę, by

background image

2 7 8

Alexandra Sellers

coś do niej szepnąć. Cała topniała, czując jego oddech na
szyi.

A potem zabrał ręce i odsunął się. I już wiedziała, że to

nie muzyka ich połączyła, lecz coś innego. Bo to uczucie
nie zniknęło, nadal było mocne i wibrujące, popychało ją
ku niemu nawet wtedy, gdy muzyka zamilkła.

Gdy myślała o tym w następnych dniach, wydawało jej

się dziwne, że znalazła w sobie miłość, prawdziwą miłość,
nie dla rodziny, sułtana, czy nawet babci, lecz dla Szari-
fa. Do tej pory myślała, że kocha swoją rodzinę, ale teraz

już rozumiała, że tylko pragnęła ich kochać. Gdy jej ser­

ce otworzyło się dla Szarifa, dowiedziała się, że miłość to
zupełnie co innego niż pragnienie miłości. I dopiero teraz
potrafiła ich wszystkich szczerze pokochać.

Wspominała chwilę, gdy zobaczyła go pierwszy raz. Za­

szło wtedy coś tajemniczego, niewytłumaczalnego. W mo­
mencie gdy wypowiedział jej imię, a nawet wcześniej, gdy
ukradła mu portfel, coś się wydarzyło. Ale zaczęła rozumieć
swoje uczucia dopiero tej nocy, gdy z nim tańczyła.

Przedtem jej serce było zamknięte. Teraz każda chwila,

jaką z nim spędzała, otwierała je coraz bardziej. Jak ciemny,

zamknięty pokój, mówiła sobie. A on otworzył drzwi i przy­
szedł ze światłem, i nic teraz nie jest już takie, jak było.

A teraz, kiedy ona już wie, czym jest prawdziwa miłość,

czy Szarif będzie ją kochał, gdy się dowie o tym, co trzy­
mała w tak głębokiej tajemnicy?

background image

R O Z D Z I A Ł P I Ę T N A S T Y

Kampania na rzecz zwrotu wysp jej mieszkańcom od­

nosiła sukces za sukcesem. W miarę upływu czasu przy­
ciągała coraz większą uwagę opinii publicznej. Wszyscy
oddawali się jej z pełnym zaangażowaniem: księżniczka
Szakira, Szarif, a także sami wyspiarze, reprezentowani
głównie przez Faridę i jej córkę, Dżamilę.

Gazi wymyślił, że Nur i Farida będą stanowiły dosko­

nały zespół. Nie tak dawno zdarzyło się, że samolot Nur
i jej narzeczonego, Bariego, musiał awaryjnie lądować na

wyspie Faridy. Spędzili tam dłuższy czas, zanim nadeszła

pomoc.

A wywiady udzielane przez Szakirę okazały się szlagie­

rem, prawdziwym szlagierem. Drobniutka, śliczna, oca­
lona z piekła księżniczka. A jednak, m i m o wszystkiego,
co przeżyła, zachowała poczucie humoru, swoje zdanie
i... skłonność do mówienia prawdy w oczy, a także so­
czysty język, którego miesiące nauk w pałacu nie zdołały

wykorzenić do końca. Ludzie uwielbiali ją i ciągle chcieli
ją widzieć.

Po pierwszym wywiadzie, tak jak Gazi przepowiedział,

posypały się prośby o rozmowy z księżniczką Bagestanu

background image

2 8 0

Alexandra Sellers

i jej wybawcą, a kampania w sprawie Wysp Zatoki obję­
ła cały świat.

- Potrzebujemy wsparcia - nalegał Gazi. - Nie możemy

pozwolić, by księżniczka się wypaliła.

Tak więc wciągnięto do akcji również innych członków

królewskiej rodziny, a także Faridę.

W końcu, w więzieniu znajdującym się daleko od sto­

licy, odnaleziono męża Faridy, Haszima. Na szczęście nie
był torturowany, ale pobyt w więzieniu bardzo go osłabił.

Przywieziono go do pałacu, do Faridy. Ku wielkiemu

zmartwieniu Gaziego nie czuł się na siłach, by występo-

wać obok żony i córki.

Ale Farida i Dżamila oczywiście były na miejscu.

Takiego rozwoju wydarzeń nikt się nie spodziewał. To

Nur wpadła na pomysł, by do studia zabrać lalkę, którą
znalazła w ruinach jednego z domów na Solomons Foot
i której dała na imię Laąija, Sierotka. Gaziemu pomysł się

spodobał i powiedział, by Nur pokazała ją publiczności,
gdy wyczuje, że moment jest odpowiedni. Jednak tak się
złożyło, że nikt nie poinformował o tym Faridy.

- Księżniczko, proszę nam powiedzieć, co pani jadła na

wyspie, po katastrofie samolotu. Bo jak mi się wydaje, lu­

dzie martwią się, że musiała pani jeść robaki.

Nur roześmiała się.

- Nie, ale mało brakowało! Jedliśmy jaja żółwi, ryby

i rośliny, które zbieraliśmy w lesie. Potem znaleźliśmy ru­
iny wioski. Wioski Faridy, teraz już wiem. Wszystkie do-

background image

Sen księżniczki

2 8 1

my były spalone, ale zdobyliśmy trochę materiałów, żeby

wybudować sobie szałas. I z prawdziwą radością korzy­

staliśmy z jarzyn, które same się wysiały w opuszczonych
ogrodach.

- Tak więc...
- I znalazłam tam jeszcze jedną rzecz, która chyba mó­

wi wyraźniej niż wszystko inne o tym, co Gasib i Myste-

ry Resorts wyrządzili wyspiarzom. Przyniosłam to dzisiaj,

by wam pokazać.

- Oczywiście, proszę.

Nur pochyliła się, wyjęła z plecaczka plastikową toreb­

kę i otworzyła ją.

- Do końca życia nie zapomnę dnia, kiedy znalazłam

ją w ruinach na pół spalonego domu. Według mnie, ta la­

leczka wyraża więcej, niż można wypowiedzieć słowami.

Wyciągnęła szmacianą lalkę z torebki i posadziła ją so­

bie na kolanie.

- Ta lalka to symbol...

W studiu rozległ się przeraźliwy krzyk.

- Aminaaa! M a m o ! To Amina! - I Dżamila zerwała

się z kolan matki, skoczyła do Nur, wyrwała Aminę z rąk
zaszokowanej księżniczki i zaczęła tańczyć wokół studia
z lalką przytuloną do mokrego od łez policzka.

A potem odwróciła się do matki z takim wyrazem twa­

rzy, że widownia zamarła.

- Mamo, znaleźliśmy tatę i Aminę. Czy możemy teraz

wrócić do domu?

background image

2 8 2 Alexandra Seilers

Szanowna Księżniczko Szakiro -

zaczynał się list.

Widziałem panią w telewizji. To, co stało się na Wyspach

Zatoki, jest straszne, ale nie wiedziałem, co robić. Jednak
gdy zobaczyłem tę małą dziewczynkę, wiedziałem, że już

dłużej nie mogę milczeć. Oni nazywają to „tajemnicami
korporacji", ale sumienie nie pozwala mi dłużej ukrywać

prawdy.

Wszystko to jest jedynie mydleniem oczu. Nigdy nie

chcieli przekształcić wysp w kurorty. To była tylko wymów­
ka, jaką się posłużyli, by wyrzucić mieszkańców. To, czego
naprawdę chcą, to wyłączność i patenty na zioła, które wy­
spiarze stosują w swojej tradycyjnej medycynie. Kliniczne
badania dowiodły, że te zioła mają ogromną wartość lecz­
niczą. Webson Attary Pharmaceuticals zatrudniła naukow­
ców do wysyntetyzowania substancji leczniczych z sześciu
różnych ziół. Teraz koncern zabiega o patenty.

Ale to oznacza, że wyspiarze nie będą mogli handlować

ziołami ze swoich rodzinnych wysp. Strona prawna zagad­
nienia jest bardzo skomplikowana, bo niektórym firmom

farmaceutycznym wytaczane są procesy za takie postępo­

wanie. Kto wie, jakie decyzje podejmie za kilka lat Między­

narodowy Trybunał? A ponieważ te zioła rosną wyłącznie
na Wyspach Zatoki, to może oznaczać, że wyspiarze, jeżeli
uda im się wrócić, w przyszłości będą otrzymywali ogrom­
ne dywidendy.

I o to właśnie chodzi - o zapewnienie konsorcjum wy­

łączności na zysk. A może on być nieprawdopodobnie du­
ży, bo jedno z ziół, którego wyspiarze używają do leczenia

background image

Sen księżniczki

2 8 3

oparzeń i skaleczeń, ma właściwości odmładzające skórę.

W przyszłości można je będzie sprzedawać za bardzo wy­
soką cenę jako składnik kremów odmładzających.

Przesyłam pani całą dokumentację. Wszystko jest ści­

śle tajne i nikt nie podejrzewa, że mam kopię. W tej doku­

mentacji poruszana jest także sprawa żółwi. Rzeczywiście
można powiedzieć, że jest to gatunek zagrożony, ale stwier­
dzono, że w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat ich liczba się
nie zmniejszyła. Tak więc wyspiarze w niczym im nie za­

grażają.

Przepraszam, że nie podpisuję tego listu. Mam nadzieję,

że kiedyś się spotkamy i będę mógł dać pani znak, że to ja.

Spacerowali w ogrodzie, on obejmował ją ramieniem,

ona tuliła głowę do jego serca. Wokół nich szemrały fon­
tanny, w chłodnym powietrzu rozchodził się zapach róż.

- Bez ciebie to by się nie stało - powiedział Szarif. -

Gratulacje, księżniczko. Nie każdy potrafi przemienić
ciężkie przeżycia w coś tak pozytywnego.

- I Aszraf naprawdę powiedział, że wyspiarze mogą te­

raz wrócić do domu?

- Tak. Wszystko się zmieniło. Umowa na wydzierża­

wienie wysp nie została podpisana w dobrej wierze, a to

oznacza, że konsorcjum nie może zwrócić się do sądu.

A poza tym konsorcjum nie może sobie pozwolić na to, by

opinia publiczna obróciła się przeciw niemu.

Szakira uśmiechnęła się radośnie.

- To oznacza również - kontynuował Szarif - że

background image

2 8 4

Alexandra Sellers

łatwiej będzie negocjować z radą plemion. Nie musimy

już walczyć o ich zgodę na osiedlenie wyspiarzy na ich

terenach, dzięki czemu na pierwszy plan wypłyną inne

sprawy.

Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy.

- To wszystko dzięki tobie. Tylu ludziom życie całkowi­

cie się odmieniło, bo znalazłeś mnie w tym obozie. A już
zwłaszcza moje życie.

Przez krótką chwilę milczał, a potem wyszeptał:

- Moje też, księżniczko.

Szarpnęła się nerwowo, jakby chciała się odsunąć, ale

Szarif mocno ją obejmował. Poddała się i znów złożyła
głowę na jego piersi.

- Szakiro, kocham cię - powiedział cicho.
- Naprawdę? - szepnęła. - Naprawdę mnie kochasz?

- Z oczu popłynęły jej łzy, w sercu nie mogło się już po­

mieścić tak wielkie szczęście. - Och, Szarifie!

Odwrócił się twarzą do niej i otoczył ją ramionami.

- Bardzo, bardzo cię kocham. Chcę, żebyś została moją

żoną. Wyjdziesz za mnie?

- Och! - Zabrakło jej tchu. - Och, Szarif! Jak mogę za

ciebie wyjść? Nie jestem taka jak Nur czy Dżalia. Nie je­
stem kobietą, nadal po części pozostaję chłopcem. Sam
najlepiej o tym wiesz. I przecież nic nie umiem. Muszę iść
do szkoły i... och, jak mogę być żoną?

- Szakiro, kochasz mnie?
- Tak, tak... Kocham cię. Ale...

Pochylił głowę, jego usta były coraz bliżej, a jej serce

background image

Sen księżniczki

2 8 5

tłukło się w piersi jak oszalałe. Czule musnął jej wargi,
a w niej rozlała się słodycz, jakiej jeszcze nigdy w życiu
nie zaznała. Zupełnie jakby posmakowała zapachu róż.

Uniósł leciutko głowę i wsparł się czołem o jej czoło.

- Jeżeli mnie kochasz, reszta może zaczekać. Będzie­

my postępowali tak, jak zechcesz. Ale powiedz, że mnie
kochasz.

Po raz pierwszy w życiu ktoś prosił ją o miłość. To by­

ło dla niej takie nowe: być kimś, czyja miłość jest cenna.
Och! Jakże daleko odeszła od obozu!

- Czy to jest... ważne dla ciebie? - spytała tylko po to,

by przedłużyć to poczucie słodyczy.

- Nic nigdy nie było tak ważne jak to.

Nie mogła dłużej się powstrzymywać.

- Kocham cię. Dopóki cię nie pokochałam, chyba

w ogóle nie wiedziałam, czym naprawdę jest miłość. To
jest tak, jakby twoje serce się otwierało, prawda? Ktoś
wchodzi do twojego serca, a ty się cieszysz, że tam jest.

- Tak - powiedział, bo on też dopiero teraz poznał tę

budzącą lęk radość. - Tym właśnie jest miłość.

- A wtedy odkrywasz, że jest również miejsce dla in­

nych ludzi. Myślałam, że kocham moją rodzinę, ale mo­

je serce nie umiało się otworzyć. A teraz mogę kochać
wszystkich, których chcę kochać.

Obejmował ją tak mocno, że ledwo oddychała, ale

wydawało się, że nie potrzeba oddychać, gdy się kocha.
Znów poszukał ustami jej ust, a ona uniosła ku niemu

twarz. Czuł jednak, że Szakira drży z obawy. Więc cho-

background image

2 8 6

Alexandra Sellers

ciaż przyszło mu to z największym trudem, opanował się
i jeszcze raz tylko musnął jej wargi.

- Obiecaj, że za mnie wyjdziesz - szepnął.
- Ale jestem taka... no, już ci mówiłam.
- Szakiro, jesteś idealna. Czego się boisz?
- Nie wiem - szepnęła bezradnie, bo jak mogła mu

o tym powiedzieć?

Spojrzał na nią badawczo, jakby się czegoś domyślał,

a ona spuściła oczy.

- Usiądźmy - zaproponował po chwili.

Poprowadził ją do ławki pod drzewem. Nad ich gło­

wami księżyc żeglował wśród szarych chmurek, rzucając

promienie światła na turkusową kopułę i mieniącą się jak
brylanty fontannę. A oni cicho rozmawiali o swojej mi­
łości.

background image

S E N U M I Ł O W A N E J

W tym śnie pływała w chłodnym morzu o barwach jade-

itu i szafiru przeplatanymi refleksami złota, a on był obok
niej. Pływała nago, woda unosiła ją i otulała jak kochanek,

każda fala budziła w niej rozkoszny dreszczyk.

A potem to już nie woda ją otulała, lecz jego ciało, a jego

ręce i fale razem ją głaskały.

W tym śnie całował ją, a jej serce biło w rytm tęsknoty

i rozkoszy. W tym śnie nie bała się, gdy muskał ustami jej
oczy, policzki, usta.

W tym śnie jej ciało złączyło się z jego ciałem w boskim

i nieulękłym pragnieniu, a on poczuł jej zaufanie i miłość.

Otoczył ją ramionami z szaleńczą, a jednocześnie czułą na­
miętnością, jego usta łakomie szukały jej ust.

Dopiero w tym momencie zrozumiała, jak długo i nie­

cierpliwie na nią czekał.

- To właśnie jest miłość! - wykrzyknęła.
- Tak - przyświadczył.

I wtedy nadeszła ta chwila, chwila głębokiej, zalewają­

cej wszystko miłości, która wypełniła jej serce, ciało i duszę
spokojem i wiedzą.

Jej serce wzniosło się na wyżyny i płynęli po tym zielo­

nym morzu, a nocne niebo lśniło wokół nich.

background image

R O Z D Z I A Ł S Z E S N A S T Y

Przez następne dwa dni mogła myśleć tylko o Szarifie.

O jego oczach, o sposobie, w jaki na nią patrzył, o płomie­
niu, jakim gorzały w świetle księżyca i namiętności w ich
głębiach. Tak jakby była kimś cennym, a on był przerażo­
ny, że może go nie kochać.

Ale kochała go. Och, jak ona go kochała! Nie mogła

się powstrzymać przed kochaniem, chociaż wiedziała, jak
bardzo niebezpiecznie jest kochać. I jak bardzo niepew­
ne jest życie.

Ale nie mogła dać mu odpowiedzi, na którą czekał.

Nie widywała się z nim często, bo przesiadywał na

naradach z plemiennymi wodzami. Dopiero wieczorem
chodzili na spacery po ogrodach.

- Teraz, gdy sprawa wyspiarzy została rozwiązana - mó­

wił któregoś wieczoru - przechodzą pod opiekę sułtanki.
Powiedziałem jej, że chciałbym się zająć organizacją ich

powrotu do domu, a ona mnie poprosiła, bym kierował
repatriacją wszystkich uchodźców.

- Och, naprawdę chcesz się podjąć tej pracy?

Szarif spojrzał Szakirze w oczy.

- Tak. Jest bardzo bliska mojemu sercu. Nie chcę, by

background image

2 9 0

Alexandra Sellers

ktokolwiek musiał spędzić choć jeden dzień dłużej, niż to

jest absolutnie konieczne, w takim piekle, w jakim znala­

złem ciebie, moja umiłowana. Oboje z sułtanką zastana­
wialiśmy się, czy zechciałabyś mi w tym pomóc.

- Och! - powtórzyła Szakira, a w jej głosie tym razem

brzmiał entuzjazm. - Och, tak! Jak mogłam sama o tym
nie pomyśleć? Wydaje ci się, że uda nam się sprowadzić
ich wszystkich do domu?

- Najpierw musimy im znaleźć tymczasowe miejsce

schronienia. Aszraf złożył radzie plemion nowe propo­
zycje. Nie trzeba już ich prosić o zezwolenie na to, by

uchodźcy osiedlili się na ich terenach na stałe, ale nadal
potrzebujemy miejsca, gdzie mogliby przeczekać, aż ich
domy zostaną odbudowane.

- A czy nie moglibyśmy wykorzystać Nowego Pałacu Ga-

siba? Czy nie można by na razie, póki sułtan nie znajdzie in­

westorów, którzy przekształcą go w luksusowy hotel czy coś

innego, przeznaczyć go na tymczasowe schronienie dla czę­
ści uchodźców? Przynajmniej na coś się przyda.

Szarif odchylił głowę do tyłu i roześmiał się. Właśnie

ukazano mu rozwiązanie, które od razu powinno było
przyjść mu do głowy.

Następnego dnia, w piątek, sułtan wydał kolację dla ra­

dy plemion. Nie była to formalna okazja, i w sali jadalnej,
gdzie zazwyczaj goszczono monarchów i głowy państw,
oprócz zaproszonych szejków zebrała się jedynie rodzina
i Towarzysze Pucharu.

background image

Sen księżniczki

2 9 1

D u m n i wodzowie plemion - sami mężczyźni, gdyż

kobiet jeszcze nie dopuszczano do rady - wyglądali
imponująco: jedni w pustynnych kaftanach i burnusach
z kapturami, inni w luźnych spodniach i kurtkach cha­
rakterystycznych dla plemion zamieszkujących góry.

Szakira spotykała już takich mężczyzn w obozie, bo

Gasib uznał, że hardzi ludzie plemion zagrażają jego wła­
dzy, i czuła się przy nich swobodnie. Tyle że wtedy trak­
towali ją jak chłopca, a teraz, gdy nosiła piękne kobiece
stroje, nie wszyscy ci mężczyźni czuli się przy niej tak sa­
mo dobrze jak ona z nimi.

W pewnej chwili w drzwiach pojawił się Szarif. Był wy­

raźnie zaniepokojony. Gdy ją zauważył, tylko się uśmiech­
nął, ale nie podszedł. Szybkim krokiem ruszył do podium,
gdzie stali sułtan i sułtanka, skłonił się, coś powiedział,
a wtedy na twarzy sułtana pojawił się taki sam wyraz za­
niepokojenia.

Nagle przy drzwiach powstało jakieś zamieszanie. Sza­

kira odwróciła się, by zobaczyć, co tam się dzieje. W wej­

ściu stał jakiś mężczyzna i bacznie przeczesywał spojrze­
niem salę.

Był o wiele młodszy niż większość plemiennych wodzów,

ale emanowała z niego taka sama władczość jak z mężczyzn
o siwych brodach. Szakirze wydało się, że widzi w nim coś
znajomego. Może spotkała się z nim w którymś z obozów?

Ubrany był w plemienny strój: obszerny burnus, ciemną ka­

mizelę, tradycyjne shalwar kamees, na głowie miał granato­

wy turban, którego końce opadały na ramiona.

background image

2 9 2

Alexandra Sellers

- Kto to jest? - spytała stojącego obok niej narzeczo­

nego Dżalii.

- Syn starego Tabasiego. Bardzo popierał Aszrafa pod­

czas negocjacji. To właśnie dzięki jego wpływowi na ojca
udało nam się wreszcie ich przekonać.

Mężczyzna był bardzo przystojny, miał opaloną na brąz

twarz, widać było, że to człowiek silny i dumny, w każdym
calu plemienny szejk. Przeszukiwał wzrokiem salę tak, jak
orzeł szuka ofiary.

Nagle jego spojrzenie padło na Szakirę. Zaczął ener­

gicznie torować sobie drogę przez tłum.

- No, no, popatrz! - szepnęła jej Nur do ucha. - Wyglą­

da na to, że Szarif będzie miał rywala. Zresztą widzę, że

już się domyślił, i wcale nie jest zadowolony.

Szarif rzucił się, by zastąpić drogę obcemu. Pędził, od­

trącając na boki ludzi stojących w przejściu.

Dogonił syna Tabasiego kilka metrów od miejsca,

w którym stała Szakira, i zaczął coś cicho, lecz nagląco

mówić. Ale młody mężczyzna odepchnął Szarifa i po se­
kundzie już stał przed Szakirą.

- Szakiro - odezwała się sułtanka, która też zdążyła po­

dejść. - Przygotuj się na...

Mężczyzna patrzył na nią tak, że aż wzbudził w niej lęk.

W uszach jej dzwoniło, przed oczami na sekundę zrobiło

się ciemno, jakby odkryła coś, co jeszcze nie dotarło do

jej świadomości.

A wtedy usłyszała głos Szarifa:

- Szakiro, to szejk Mazin ibn Tabasi al Dżohari. - Szaki-

background image

Sen księżniczki

2 9 3

ra nigdy jeszcze nie widziała, by Szarif był tak zaniepoko­

jony. Zupełnie jakby nie wiedział, jak uporać się z tą spra­
wą. - Szejk utrzymuje - musisz zrozumieć, że nie ma na

to żadnego dowodu...

Ale szejka Mazina zniecierpliwiły te przygotowania.

Chwycił Szakirę za ramiona.

- Siostro - powiedział po prostu. - Szakiro, siostro! Je­

stem taki szczęśliwy, że cię odnalazłem!

Te słowa odbiły się echem po sali, ludzie zaczęli szeptać,

a serce Szakiry zadrżało ze wzruszenia.

- Siostra... - powtórzyła to cudowne, niezwykłe sło­

wo. Piętnaście długich lat czekała, by je usłyszeć. - Jesteś

moim bratem? Och, jesteś m o i m bratem?! - wykrzyknęła.

- Mazin, to naprawdę ty?

- Szakiro, będą potrzebne dowody - powiedział ktoś,

może sułtan, ale ona chciwie patrzyła w tę ciemną twarz,
szukając w niej rysów brata takich, jak je zapamiętała
z przeszłości.

Jego oczy zalśniły od łez, uśmiechnął się, odsłaniając

mocne białe zęby. Jeden kieł był trochę krzywy.

- Mazin! - krzyknęła głosem, od którego ludziom prze­

biegł po plecach dreszcz, a szklane naczynia na stole za­
dźwięczały. - Mazin! To ty! Och, to ty, mój bracie!

Pofrunęła w jego ramiona, a on przytulił ją tak, jak o tym

zawsze marzyła.

Godzinami spacerowali po ogrodach, opowiadając sobie,

co przeżyli przez te piętnaście lat, kiedy byli rozdzieleni.

background image

294

Alexandra Sellers

Było tyle do powiedzenia, tyle do wysłuchania. Szakira

chciała dowiedzieć się wszystkiego, poznać każdy szcze­
gół z życia brata, a on też zasypywał ją pytaniami.

- Tej nocy, kiedy ciebie zabrano, Gulab dał mi zapasy

i kazał iść w góry. Powiedział, że w domu już nie jestem
bezpieczny. I na pewno miał rację. Byli w miasteczku lu­

dzie, którzy...

- Och, bardzo się bałeś? Iść w góry, samemu, w ciem­

nościach...

Mazin tylko pokręcił głową. Ten potężny wojownik

nie chciał pamiętać czasów, gdy był bezbronnym, prze­
straszonym dzieckiem.

- Szedłem trzy dni, zanim spotkałem myśliwego. Za­

brał mnie do fortecy szejka Tabasiego. Szejk był już sta­

ry, a wszyscy jego synowie umarli od zarazy, która zdzie­
siątkowała plemię. Niektórzy mówili, że ta zaraza została

celowo wywołana przez Gasiba. Tabasi mnie adoptował.

Zresztą nie znalazłem się u obcych. Babka była z rodzi­
ny Dżohari, w plemieniu znali imię mojego ojca. Byliśmy

spokrewnieni. Nigdy nie cierpiałem tak jak ty, siostro. Je­

żeli byłem głodny, wszyscy byli głodni, gdy panowała su­
sza,

wszystkich paliło pragnienie...

Ona opowiadała mu o swoich przejściach: rodzina

Bahramich, Anglia, bombardowanie, obozy... A on słu­
chał uważnie, w milczeniu, od czasu do czasu kiwał głową

i przyglądał jej się w świetle księżyca.

A potem, ponieważ był jej bratem, zdobyła się na od­

wagę, by opowiedzieć mu resztę.

background image

Sen księżniczki

2 9 5

- Dobrze, że mi to wszystko powiedziałaś - orzekł, gdy

jeszcze się wahała, czy słusznie postąpiła, czy jej nie potę­

pi. - Jestem twoim bratem, twoim opiekunem. Te wspo­
mnienia nie będą cię już dłużej dręczyły - oświadczył

w swojej nieskomplikowanej mądrości człowieka gór.

- Jest jeszcze sprawa mojego przyjaciela, Szarifa - po­

wiedział na koniec.

Szakira wstrzymała oddech.
Było już bardzo późno, księżyc wspiął się wysoko,

a granat nocy na niebie nad nimi przechodził w purpu­
rę świtu.

- Dużo z n i m rozmawiałem w czasie negocjacji.

I widziałem, jak na ciebie patrzy, słyszałem, w jaki spo­
sób wymawia twoje imię. Zależy mu na twoim szczęś­

ciu, prawda?

- Tak - szepnęła.
- Prosił, byś została jego żoną. - Mazin raczej to stwier­

dził, niż zapytał.

Skinęła głową.

- Tak. Ale ja nie... nie jestem...

-

To szlachetny mężczyzna, siostro. Został uhonorowa­

ny przez sułtana tytułem Towarzysza Pucharu, pochodzi
z dobrej rodziny. Jego plemię zawsze było w dobrych sto­

sunkach z al Dżoharimi. Masz moje pozwolenie na poślu­

bienie Szarifa Azada al Dauleha.

- Mazinie, o n . . . ja... myślisz, że on naprawdę kocha

mnie dość mocno... Co będzie, jeżeli się dowie?

Mazin zmarszczył czoło.

background image

2 9 6 Alexandra Seilers

- To prawdziwy mężczyzna, siostro. Czy prawdziwy

mężczyzna pragnie kobiety tylko dla jej piękności, czy też
z powodu wszystkiego, czym jest i czym była?

I wtedy Szakira zrozumiała, co powinna zrobić.

background image

R O Z D Z I A Ł S I E D E M N A S T Y

- Od początku wiedziałeś, kim on jest?
- Nigdy by mi to nawet nie przyszło do głowy. Nie ma

w nim wiele podobieństwa do al Dżawadich - odparł Sza-

rif. - A poza tym akurat teraz, wyjątkowo, nie myślałem
o szukaniu twojego brata.

- Jest troszkę podobny. Gdy się śmieje.

- Cieszę się, że śmiałaś się ze swoim bratem - odpo­

wiedział miękko. - Podczas negocjacji nie mieliśmy
wiele okazji do śmiechu. A to, że spytałem właśnie jego,

a nie kogoś innego, czy może słyszał o chłopcu, które­
go odnaleziono, gdy błąkał się po górach, było czystym
przypadkiem. Podczas tej rozmowy był coraz bardziej
podniecony, aż w końcu spytał o imię twojego ojca. Gdy
mu je powiedziałem, nic już nie mogło go powstrzy­
mać.

Zapadła już noc, spacerowali w ogrodach. To była jej

ulubiona pora, gdy zapach róż w nocnym powietrzu wy­
daje się najsłodszy.

Tuliła głowę tam, gdzie było jej miejsce, do jego ser­

ca, i szli w milczeniu, a księżyc wspinał się coraz wyżej
na niebo.

background image

2 9 8 Alexandra Sellers |

- Szakiro, twój brat, zgodnie ze zwyczajem plemion, dal

ci pozwolenie na ślub... - odezwał się łagodnie.

- Muszę ci o czymś powiedzieć - przerwała mu. - Jeże­

li potem jeszcze będziesz chciał mnie poślubić, ja... wyj­
dę za ciebie.

- Nic, co byś mi powiedziała, nie zmieni mojej decyzji.
- Ale ja muszę ci powiedzieć...

Widząc napięcie, z jakim czekała na jego zgodę, ski­

nął głową.

- To się zdarzyło w pierwszym obozie, w Parwanie. Był

tam mężczyzna, Kałdżuk. To był zły człowiek. I zawsze
znęcał się nad najsłabszymi. Kradł jedzenie ciężarnym ko­
bietom. Wszyscy wiedzieli, albo przynajmniej podejrze­
wali, że napada na kobiety, ale wybierał młode i samotne,
bez mężów czy braci, którzy by je pomścili. A kobiety ze
wstydu milczały.

Szarif zamknął oczy i głęboko oddychał.

- Ty byłaś sama - powiedział. - I nie miałaś nikogo, kto

by cię pomścił.

- Miałam wtedy dwanaście lat. To się zdarzyło na krót­

ko przed tym, jak w bombardowaniu zginęła moja przy­
brana matka. Odkąd wyjechaliśmy z Anglii, znów byłam
dziewczyną. Jeszcze nie osiągnęłam wieku dojrzewania,

więc naprawdę nie wydawało mi się... nie bałam się go

tak jak inne. Ale pewnego dnia...

Szarif nie poganiał jej. Usiłował opanować gniew, mor­

derczą furię, która w nim narastała.

- Mówiłam ci, że Kałdżucy bombardowali czasami

background image

Sen księżniczki ' 2 9 9

obóz, zupełnie jakby traktowali to jak doskonałą zabawę.

Latali nisko i upatrywali sobie jakąś ofiarę, gonili ją po
całym obozie, i czasami w końcu strzelali, a czasami nie.
Kiedy tylko słyszeliśmy, że ich samoloty nadlatują, wszy­
scy uciekaliśmy do budynku kuchni.

- Tak - potwierdził, bo już kiedyś mu o tym opowia­

dała.

Szakira wzięła głęboki oddech.

- Któregoś dnia byłam w namiocie szkolnym. Mie­

liśmy tylko kilka podręczników i trzymano je w szko­
le. Tego dnia byłam sama i uczyłam się. Nie usłyszałam
samolotów. Ostrzyłam nożem ołówek i właśnie wtedy
uświadomiłam sobie, że nadlatują samoloty. Pobiegłam
do drzwi. Prawie wszyscy schronili się już w kuchni,
samoloty były coraz bliżej i nie mogłam się zdecydować,
czy zostać w szkole, czy uciekać. Byłam... - Nawet po
tylu latach na samo wspomnienie ogarnął ją lęk. Szarif
uścisnął ją, by jej przypomnieć, gdzie jest teraz. - Tak
się bałam...

Patrzyła przed siebie wielkimi, rozszerzonymi z lęku

oczami.

- Ktoś wyszedł zza rogu namiotu. To był on. Ten Kał-

dżuk. Popatrzył na mnie i widziałam, jak zmienia mu się
twarz. Podszedł bliżej. I wtedy... powinnam była uciec,
chociaż pierwsze samoloty leciały już nad obozem, ale
złapał mnie za rękę i pchnął z powrotem do klasy, zanim

ja... zanim...

Załkała, ale oczy miała suche.

background image

3 0 0

Alexandra Sellers

- Szakiro, kocham cię - powiedział Szarif.
- Ostrzyłam ołówek i... wepchnął mnie za stół na­

uczyciela i popchnął na ziemię i ja... ja... - Wciągnęła
spazmatycznie powietrze i popatrzyła Szarifowi prosto

w oczy. - Ciągle jeszcze miałam w ręku nóż.

Szarif po raz pierwszy od chwili, gdy zaczęła mówić,

pozwolił sobie na oddech.

Gwałtownym ruchem otarła oczy.

- Pchnęłam go tym nożem. Nie wiem, gdzie go zrani­

łam, pamiętam tylko, jak podnosiłam rękę i... nienawi­
dziłam go i... z całej siły wbiłam w niego nóż.

Patrzyła przed siebie tak, jakby przed oczami przewijał

jej się film z tamtych chwil.

- Była krew... nagle wszędzie była krew. On jakoś tak

dziwnie sapnął, a ja go odepchnęłam i upadł. Wybie­
głam na dwór. Miałam krew na rękach, samoloty hucza­

ły mi nad głową, bardzo nisko. Byłam pewna, że mnie

zastrzelą. Nigdy tego nie zapomnę. Biegłam do kuchni,
a wtedy zaczęły spadać bomby. - Płakała, z ulgi, z gnie­

wu, z emocji rozsadzających jej serce. - Znaleziono jego

ciało i nikt nie pytał, w jaki sposób zginął. Może nie­
którzy domyślali się, że nie od bomb. Jeden mężczyzna
powiedział, że to Allah wymierzył mu sprawiedliwość.

Ale tamtego dnia było tylu rannych, że nie obejrzano

dokładniej jego zwłok.

Szakira spojrzała na Szarifa, czekając na jego sąd.

- I teraz masz wyrzuty sumienia? - spytał.
- Nie - szepnęła. - Nie potrafię odczuwać wyrzutów

background image

Sen księżniczki

3 0 1

sumienia. Dlatego ci o tym powiedziałam. Ani wtedy, ani

teraz nie czuję się winna! Był złym człowiekiem. Gdy go
znaleziono, kobiety pluły na jego zwłoki. I cieszę się, że
to zrobiłam, bo dzięki temu nie mógł już nikogo więcej
skrzywdzić.

- Ja też się cieszę, umiłowana. - Przyciągnął ją do siebie,

a ona westchnęła z samej głębi duszy. - I wtedy postano­

wiłaś znów być Hanim?

Szarif zawsze ją rozumiał.

- Tak. Tydzień później zbombardowali kuchnię i moja

przybrana matka zginęła. Obóz został zlikwidowany, lu­
dzi poprzenoszono w różne miejsca i bez trudu mogłam
powiedzieć, że jestem chłopcem.

- A potem starałaś się chronić inne kobiety i dziewczę­

ta, takie jak Farida i Dżamila, prawda?

- T a k .
- Mój odważny, dzielny Hani. Dlaczego się mnie bałaś,

umiłowana? Jak mógłbym cię obwiniać o to, co zrobiłaś?

- Ja... po prostu musiałam ci o tym powiedzieć. Ale nie

mogłam. Więc powiedziałam Mazinowi.

Wziął ją w ramiona, jej głowa znalazła się w natural­

nym schronieniu, przy jego sercu. Biło mocno, napełnia­
jąc ją spokojem. Nad nimi księżyc żeglował po niebie, zsy­
łając srebrzyste promienie na basen, szemrzące fontanny

i wielką złotą kopułę.

- I to nie pozwalało ci się zbliżyć do mnie - powiedział

Szarif po długiej chwili milczenia, gdy ich serca rozma­

wiały bez słów. - Ale teraz nie będziesz już ode mnie ucie-

background image

302

Alexandra Sellers

kać. Będziesz moją żoną, Szakiro, kocham cię. W moim
sercu już jesteś mi poślubiona. Powiedz, że ty też mnie
kochasz i wyjdziesz za mnie.

- Tak - szepnęła.

background image

R O Z D Z I A Ł O S I E M N A S T Y

WYSPIARZE WRACAJĄ DO D O M U

Dziś podano do wiadomości, że jeszcze w tym tygo­

dniu rozpocznie się repatriacja uchodźców z Wysp Zatoki.
Uchodźcy, w obozach rozsianych po całym świecie, czekali,
aż zostanie rozwiązany problem żółwi aswad. Sprawę wy­
spiarzy bardzo wzięła sobie do serca księżniczka Szakira
z Bagestanu, która sama przez długie lata była uchodźcą
i przebywała w różnych obozach. Powszechnie mówi się, że
księżniczka jest zachwycona tą wiadomością.

Z placu przed pałacem rozentuzjazmowana reporter­

ka donosiła:

„Proszę państwa, dziś mamy tu potrójny ślub! Zarów­

no wszystkie trzy panny młode, jak i ich narzeczeni są

w prostej linii potomkami starego sułtana Bagestanu, Haf-

zuddina al Dżawadiego. Jednak żadne z nich o tym nie

wiedziało aż do chwili bezkrwawego zamachu, nazywa­
nego na Zachodzie Jedwabną Rewolucją, a tu, na miej­

scu, po prostu Powrotem. Bo, jak państwo zapewne wie­
dzą, członkom królewskiej rodziny przez całe lata groziło

background image

3 0 4

Alexandra Sellers

śmiertelne niebezpieczeństwo ze strony morderców Ga-

siba. Musieli uciekać do innych krajów i żyć pod przy­
branymi nazwiskami. Mogli wrócić dopiero gdy Aszraf,

wnuk sułtana Hafzuddina, odzyskał tron.

A oto młode pary:

Księżniczka Nur, która rozpoczęła studia na politech­

nice, wychodzi za Bariego al Kalida.

Księżniczka Dżalia, narzeczona Latifa Abd al Razzaąa

Szahina, wykładała na wydziale arabistyki na szkockim
uniwersytecie. Obecnie zrezygnowała z tego stanowiska.
Oświadczyła, że po miodowym miesiącu podejmie swoje
nowe zadanie jako Towarzyszka Pucharu Sułtana i będzie
ministrem szkolnictwa wyższego.

A trzecią księżniczką, która dziś bierze ślub, jest ulubie­

nica wszystkich, urocza Szakira, która nas oczarowała od­

wagą i mądrością. Księżniczka Szakira bohatersko pora­

dziła sobie ze strasznymi doświadczeniami w obozach dla
uchodźców, w których się ukrywała przed zbirami Gasi-
ba. Po powrocie do Bagestanu została rzeczniczką miesz­
kańców Wysp Zatoki. Praktycznie zupełnie sama podjęła

walkę z chciwą międzynarodową korporacją i zwycięży­
ła. Szakira również zamierza iść na studia. Twierdzi, że
w obozach nie było wiele możliwości uczenia się.

Proszę państwa, Bagestan ma wyjątkowe i bardzo barw­

ne zwyczaje weselne. A tu będziemy świadkami najbar­
dziej tradycyjnych ślubów. Każdy pan młody przychodzi
do pałacu Dżawad z własnym orszakiem. Ja stoję na pla­
cu Szacha Dżawada przed meczetem, gdzie wszystkie trzy

background image

Sen księżniczki

3 0 5

orszaki w końcu się spotkały. Teraz trzej panowie młodzi

jadą razem konno. Już są u wejścia na plac. Eskortują ich

tłumy krewnych, przyjaciół, uliczników, muzyków i zwy­
kłych gapiów".

Bari al Kalid, Latif Abd al Razzaq Szahin i Szarif Azad

al Dauleh wjechali na plac na wspaniałych rumakach: ka-
rym, siwym i gniadym, chociaż trudno było rozpoznać

maść koni pod bogatymi czaprakami. Uzdy, wodze i siod­
ła, a także strzemiona aż lśniły od klejnotów.

A panowie młodzi nosili jeszcze bogatsze stroje. Bia­

łe szalwar kamees, na nich tradycyjne ślubne kamizele ze
złocistego materiału, o długich połach rozłożonych na
końskich zadach, które lśniły jak kopuła meczetu w po­
łudnie. Na ramionach każdy nosił sznury pereł i szlachet­

nych kamieni, na piersi spływał łańcuch symbolizują­
cy stanowisko Towarzysza Pucharu, a biodra otaczał pas
z bułatem w wysadzanej klejnotami pochwie. Na głowie
każdy miał wymyślnie zawiązany turban, wyszywany per­

łami i złotem.

„Panowie młodzi podjeżdżają do pałacu. Za nimi

ciągną muzykanci grający na najrozmaitszych instru­
mentach. Ludzie są bardzo podnieceni, posłuchajcie, co
mówią".

- Jak wam się podoba ten ślub? - dziennikarka spytała

młodą uśmiechniętą parę.

- Wspaniale, że zachowują tradycję. Za Gasiba to było

niemożliwe.

- A wasz ślub też będzie tradycyjny?

background image

3 0 6

Alexandra Sellers

- Tak, oczywiście. To tradycja naszego ludu. Tak właś­

nie się to robi.

„Brama pałacu jest zamknięta - kontynuowała dzien­

nikarka. - Każdy pan młody zadzwoni w starożytny, za­
łożony specjalnie na tę okazję dzwon, i brama się otworzy.

Ale bramy strzeże odźwierny. Tradycja każe, by odmówił

panom młodym wstępu. Na ogół muszą dzwonić trzy ra­
zy, zanim pozwoli im wejść, jednak dziś każdy zadzwoni
tylko raz. Wtedy uniosą bułaty do góry i na ten pokaz siły
odźwierny skapituluje i ich wpuści.

A teraz przeniesiemy się na Wielki Dziedziniec, gdzie

odbędzie się ceremonia ślubna".

Wielki Dziedziniec wypełniał gwarny tłum gości w je­

dwabnych strojach mieniących się wszystkimi kolorami
tęczy. Złoto i klejnoty lśniły i błyszczały w słońcu, słychać
było muzykę, śmiech i szmer fontann.

Nagle na scenę wpadli panowie młodzi, z uniesionymi

bułatami, ich konie parskały i prężyły się, mężczyźni w or­

szakach strzelali w powietrze. Na tę inwazję goście panien

młodych ustawili się w szeregi.

- Czego tu chcecie?! - krzyczeli.
- Przyjechaliśmy po nasze narzeczone!
- Czy mężczyzna szuka narzeczonej z odsłoniętą stalą?

Po konsultacji ze swoimi orszakami panowie młodzi

schowali bułaty do pochew.

- Czego tu chcecie?! - zawołali znów goście panien

młodych.

- Przyjechaliśmy po nasze narzeczone!

background image

Sen księżniczki

3 0 7

- Czy mężczyzna przyjeżdża po narzeczoną konno?

Panowie młodzi znów się naradzili i zsiedli z koni. Lu­

dzie z ich świt rozdzielili się, otwierając im drogę, a trzej
przystojni szejkowie ruszyli do przodu tak energicznie, że
tylko poły kamizel fruwały za nimi.

- Przyprowadźcie nasze narzeczone! - wykrzykiwali

szaleńczo, aż tłum gości panien młodych cofnął się, od­

krzykując złośliwie:

- Znajdźcie je sobie!

Pod majestatyczną arkadą ukazały się trzy długie szere­

gi kobiet. Ubrane były w najkosztowniejsze jedwabie, ak­
samity i organdyny we wszystkich kolorach i odcieniach.

Wyglądało to jak rozsypany skarbiec sułtana: rubiny, szafi­

ry, szmaragdy, turkusy, topazy, brylanty, ametysty, wszyst­
kie w oprawie złota i srebra.

Głowy kobiet były osłonięte pięknie haftowanymi woal-

kami, zasłaniającymi twarze i opadającymi aż na ramiona.

Kobiety majestatycznie zeszły spod arkad i powoli ru­

szyły na środek dziedzińca.

- Odnajdźcie swoje narzeczone! - tłum zachęcał panów

młodych.

„Wszystkie druhny muszą być niezamężne - informo­

wała dziennikarka, podczas gdy panowie młodzi wymie­

niali ceremonialnie obelgi z tłumem. - I tradycja naka­
zuje, by mężczyzna ożenił się z tą kobietą, którą wskaże.
Zdarza się, że rodzina poświęca wszystko, co ma, by kupić
córce odpowiednie szaty i klejnoty w nadziei, że pan mło­
dy wskaże właśnie ją. Tak więc do tradycji należy również,

background image

3 0 8

Alexandra Sellers

że panna młoda nosi na welonie jakiś znak, o którym na­

rzeczony oczywiście został poinformowany, by mieć pew­
ność, że się nie pomyli.

Panowie młodzi chodzą teraz wśród zakwefionych ko­

biet i udają, że wybierają nie tę, żeby właściwa panna mło­
da się zaniepokoiła, a oni wtedy ją rozpoznają po jej ner­

wowych ruchach. Kobietom nie wolno dawać żadnego

znaku, ale jeżeli mężczyzna szybko rozpozna narzeczo­
ną, jest to wróżba udanego życia. Bo, jak się mówi, jeżeli
mężczyzna jest wrażliwy, będzie potrafił... och, co się tam
dzieje? No, no, wydaje się, że jedna z panien młodych zła­
mała tradycję i zawołała narzeczonego. To... tak, to musi
być księżniczka Szakira, bo z całej siły trzyma szejka Sza-
rifa. A jej brat, Mazin, gromi ją... ach, nie! On się śmie-

je!

Jaki piękny strój ma księżniczka Szakira! Morska zie­

leń i złoto i, jak zawsze chłopięcy akcent - spodnie pod

cudownie haftowaną bluzą. Może wzięła sobie do serca te
historyjki o pomyłkach i nie chciała ryzykować, że jej na­
rzeczony wskaże inną? Nie wiem, o czym tam teraz roz­

mawiają, ale wszyscy umierają ze śmiechu, a najbardziej
śmieje się szejk Szarif. Nie wzięto jej za złe tego, że złama­
ła tradycję. Zresztą czego innego można się było spodzie­
wać po tej obrazoburczej księżniczce?

A teraz narzeczeni znaleźli już swoje panny młode

i prowadzą je tam, gdzie odbędzie się ślub".

background image

R O Z D Z I A Ł D Z I E W I Ę T N A S T Y

Późnym wieczorem państwo młodzi przechadzali się

nad morzem. Brodzili przy brzegu, wiatr rosił im twarze
kropelkami wody.

- Kto tu mieszka? - spytała Szakira.
- To letnia willa księcia Rafiego.
- Jest piękna, prawda?

Dom, wybudowany przy maleńkiej, otoczonej skałami

prywatnej plaży, obramowywał z trzech stron duży dzie­
dziniec, obsadzony drzewami granatu. Pośrodku znaj­
dował się okrągły basen wyłożony przepiękną mozaiką
lśniącą zielono w rozmieszczonych pod wodą światłach.

Z boku dziedzińca stał pawilon o złotej kopule. Docho­
dziła stamtąd muzyka - pieśń babci Szakiry - a światła
w oknach zapraszały do wejścia.

Gdy kadziło się nie pali

Nie rozsiewa wokół aromatu.
Tylko ten, kto spalił się w miłości

Może mnie zrozumieć...

background image

310

Alexandra Sellers

- Przebyliśmy długą drogę - westchnęła Szakira. Jej

głowa spoczywała na piersi Szarifa. Serce biło mu mocno,
miarowo, jakby w rytm pieśni.

- Ale warto było. - Szczęściem przepełniała go myśl, że

dziś wieczorem zaczną nową podróż, że wkrótce postawią
na tej drodze pierwszy krok.

Spojrzała mu w twarz, szukając potwierdzenia, bo na­

wet teraz ciągle jeszcze trudno jej było uwierzyć w te nad­

zwyczajne rzeczy, które jej się przydarzyły w ciągu ostat­
nich miesięcy.

Ale on miał resztę życia, by utwierdzić ją w przekona­

niu, że to prawda.

- Wszystko, co widziałem w obozach, rozdzierało mi

serce - powiedział Szarif w zamyśleniu - ale w jakiś spo­
sób Hani wywarł na mnie większe wrażenie niż cokolwiek,
czego doświadczyłem do tamtej pory.

Uśmiechnęła się.

- Może dlatego, że z każdą rzeczą, jaką tam widziałeś,

coraz bardziej traciłeś odporność - powiedziała mądrze.

Ucałował jej zwróconą ku niemu twarz.

- A ja myślałem, że byłem taki poruszony, bo tyle wy­

cierpiałaś, a może dlatego, że rozpoznałem w tobie kogoś
z rodziny al Dżawadi? Nikomu nie ufałaś, a ja chciałem,
żebyś zaufała mnie.

- Tym chyba właśnie jest miłość. Pragnieniem, żeby ci

zaufano.

- To tylko bardzo mała część miłości, umiłowana. Mi­

łość to o wiele, wiele więcej.

background image

Sen księżniczki

3 1 1

Przeszli plażą na dziedziniec i jej serce przyspieszy­

ło. Prowadził ją do oświetlonego pawilonu. W drzwiach
przystanął, odwrócił ją do siebie i w końcu, po tak dłu­

gim oczekiwaniu, wziął w ramiona i pocałował. Wreszcie
mógł dać upust swojemu pragnieniu.

Po nieskończenie długim czasie uniósł głowę. Zmysły

Szakiry wibrowały, krew burzyła się jak gorący miód, gdy
prowadził ją do środka.

- Och! - wykrzyknęła, przypominając sobie. - Och, tak

właśnie było w m o i m śnie!

Pawilon został stworzony dla miłości. Jego wysokie

łukowe drzwi wychodziły na upojnie pachnącą noc, na

szemrzące fontanny, różany ogród, usiane brylantami
gwiazd niebo. W środku stała szeroka otomana obłożona
bogato haftowanymi poduszkami, tworzącymi zachwyca­

jącą feerię barw. Podłoga i ściany były udekorowane pięk­

nymi kafelkami, wszystko mieniło się złotem w świetle
księżyca i dziesiątków lamp, których płomienie tańczyły

w kloszach z rzeźbionego mosiądzu i kryształów wysa­

dzanych klejnotami.

Na niskim stole z delikatnie rzeźbionego marmuru,

z intarsjami z mahoniu, złota i chalcedonu, urządzono
dla nich ucztę. Na półmiskach ze złota i srebra i przepięk­
nie malowanej porcelany leżały najwykwintniejsze potra­

wy, pachnące jak sama ambrozja.

Szarif poprowadził żonę do otomany, ułożył dla niej

wygodnie poduszki, a gdy usiadała, uśmiechał się. Jej suk-

background image

312

Alexandra Sellers

nia, powódź mieniącego się jedwabiu w kolorze morskiej
zieleni, opadła w miękkich falach na ziemię.

Pochylił się nad nią i zaczął całować jej usta. Smakowa­

ły lepiej niż najdelikatniejsze potrawy. Przez jej ciało prze­
biegały gorące dreszczyki, pożądanie płynęło pod skórą
jak płynny miód. Gdy wreszcie zdołał oderwać się od niej,
usiadł na podłodze u jej stóp, nogi skrzyżował jak na sta­
rożytnej miniaturze, oczy płonęły mu miłością.

Księżniczka Szakira, wsparta o poduszki, też przypo­

minała starożytną miniaturę. Zaczął ją karmić kawałecz­
kami fantastycznie przyprawionych mięs i jarzyn, maleń­
kimi pasztecikami, a pomiędzy kęsami zlizywał kropelki

sosu z jej drżącej brody.

Jej serce topniało od tych pieszczot, pragnienie, sprawia­

jące zarówno ból, jak i rozkosz, popychało ją ku niemu.

Potem nalał wina z kryształowego dzbana i uniósł zło­

ty kielich.

Czuła się coraz bardziej oszołomiona, nie wiedziała już,

czy Szarif podaje jej kawałki truskawek, czy przesuwa us­
tami o smaku miodu po jej szyi, ramieniu, wnętrzu dłoni.

Jego ręce były pieśnią i płomieniem, gdy dotykały

i obejmowały, słyszała muzykę i czuła żar ognia, jakby byli

jednym. To uczucie opływało ją, falowało wokół niej, czu­
ła jego usta na swoich wargach, jego ręce we włosach.

- Moja umiłowana - szepnął, a jej krew zaśpiewała

w odpowiedzi na nutę wdzięczności i triumfu w jego gło­

sie. - Tak długo na ciebie czekałem!

background image

Sen księżniczki

3 1 3

Uśmiechnęła się i po raz pierwszy miała odwagę się

z nim podrażnić.

- Naprawdę tak długo? Ile? Kilka miesięcy?

Jego oczy płonęły.

- Ach, moja księżniczko, czekałem na ciebie przez całe

życie i dłużej.

- Ja też - wyszeptała, bo i ona czuła to samo.

Rękami wodził po jej twarzy, szyi, dekolcie. Potem deli­

katnie uniósł ją i położył, odsunął lekko w dół stanik suk­
ni, aż w świetle lamp ukazała się miękka skóra jej ramion.

Teraz muskał ustami jedwabiste wypukłości piersi ponad

koronkami stanika, a ją przy każdym pocałunku przeni­
kał dreszcz szczęścia.

W końcu sam się przy niej położył, gładził ją całą, ręce,

ramiona, talię, biodra. Oczy mu płonęły, usta się uśmie­
chały od nadmiaru uczuć.

- Ach, Szakiro - szepnął. Objął rękami jej twarz i przy­

ciągnął do swoich spragnionych ust.

A potem znalazł zapięcie stanika.

- Och! - wykrzyknęła cicho, bo wszystko to było dla

niej takie nowe.

- Nie bój się - mówił miękko. - Jesteś moim życiem, ni­

gdy nie zadam ci bólu.

- Nie boję się - szepnęła drżącymi ustami. Otworzyła

oczy i spojrzała na niego. - Nie wiedziałam, że to może
być takie cudowne - wyszeptała w pewnej chwili.

Uśmiechnął się czule, ale i zaborczo.

background image

3 1 4

Alexandra Sellers

- To dopiero początek, moja umiłowana. Oboje mamy

jeszcze bardzo wiele do nauczenia się.

Przez chwilę poczuła się niespokojna, bo zaczynała tra­

cić panowanie nad sobą, ale przecież to był Szarif. Przy
nim nie może jej się stać nic złego. A w następnej chwi­
li przeczucie nadchodzącej rozkoszy usunęło z jej myśli

wszelkie lęki i obawy.

Przywarła do niego, a jej serce z trudem mieściło całe

przepełniające ją szczęście.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
400 Sellers Alexandra Zawód milioner
Sellers Alexandra Egzotyczni kochankowie 02 Zaginiona dolina szczęścia (Harlequin Special)
400 Sellers Alexandra Zawód milioner
400 Sellers Alexandra Zawód milioner
400 Sellers Alexandra Zawód milioner
400 Sellers Alexandra Zawod milioner
SELLERS ALEXANDRA
404 Sellers Alexandra Taka miła dziewczyna
404 Sellers Alexandra Taka miła dziewczyna
0437 Sellers Alexandra Tylko razem z żoną
Alexandra Sellers Zawód milioner
Alexandra Sellers Taka miła dziewczyna
Alexandra Sellers Gwiazda pustyni
Um casamento relampago Alexandra Sellers
O julgamento Alexandra Sellers
SEN I CZUWANIE

więcej podobnych podstron