Alexandra Sellers
Tylko razem z żoną!
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Pilnie poszukuję osoby z obywatelstwem kanadyjskim, która wkrótce wybiera
się do Samirabii.
Bardzo proszę o kontakt o dowolnej porze, tel. 555-1679.
Wydarte z gazety ogłoszenie wypadło z portfela na stół, gdy Ezra Jagger się-
gnął po kartę kredytową. Wpatrywał się w nią przez chwilę, zanim sobie przypo-
mniał: zauważył to ogłoszenie obok kolumny z anonsami towarzyskimi, którą po-
kazywała mu Miranda, i wyrwał z ciekawości, a później zupełnie o nim zapomniał.
Bezmyślnie obrócił skrawek gazety między palcami, a potem wsunął go z
powrotem do portfela i popadł w zadumę, patrząc na kartę kredytową. Angela wy-
szła do łazienki, a kelner bez pytania przyniósł mu rachunek. Czy powinien od razu
zapłacić, czy też zaczekać i zapytać ją, czy ma ochotę na coś jeszcze, na przykład
na kawę albo na likier? Jej zachowanie nie dało mu żadnej wskazówki. Nie miał
pojęcia, czy dobrze się bawiła w jego towarzystwie, czy też zanudził ją na śmierć.
On sam czuł się raczej spięty niż znudzony. Angela była ładna. Pod tym
względem Miranda miała rację. Prawdopodobnie była również inteligentna, lecz
Ezra czuł się tak nieswojo, że z trudem posługiwał się nożem i widelcem, toteż nie
potrafił powiedzieć, czy dziewczyna podoba mu się, czy nie.
- Już jestem - odezwała się wysokim głosem z charakterystycznym przyde-
chem.
Uniósł głowę. Stała nad nim, uśmiechając się lekko. Ten uśmiech również go
zaniepokoił. Czy oznaczał, że Ezra jej się podoba, czy też, że uważa go za kretyna?
Boże, jak on tego nie znosił! Nie cierpiał umawiać się nawet z kobietami, które
znał. Dlaczego dał się namówić Mirandzie na to spotkanie?
Podniósł się i czekał, aż Angela usiądzie. Kelner, nie spuszczając pożądliwe-
go spojrzenia z karty kredytowej, krążył w pobliżu z tacą, na której leżał rachunek.
R S
Naraz Ezra poczuł przypływ irytacji.
- Dam panu znać, kiedy skończymy, dobrze? - rzekł, z trudem siląc się na
spokój.
Kelner natychmiast zniknął.
- Przestraszyłeś go - zauważyła Angela z satysfakcją.
- Dlaczego? - zdziwił się Ezra. - Chyba właśnie o to ci chodziło?
Chodziło mu tylko o odrobinę spokoju, by mógł się zastanowić, co ma robić
dalej. Restauracja była niezła i dość droga, ale goście zajmowali zaledwie połowę
stolików i Ezra nie mógł zrozumieć, dlaczego miałby wychodzić na życzenie kel-
nera. Jeszcze nawet nie minęła dziesiąta. Irytacja sprawiła, że zapomniał o skrępo-
waniu.
- Chciałem tylko, żeby stąd poszedł. Wypisał już rachunek, ale może miałabyś
ochotę na coś jeszcze? Napijesz się kawy albo likieru?
Angela zaniemówiła. Dobrze wiedziała, dlaczego kelner przyniósł rachunek.
Sama prosiła go o to ukradkiem, wychodząc do toalety. Chyba jeszcze nigdy w ży-
ciu nie spotkała mężczyzny, który miałby mniej do powiedzenia niż Ezra Jagger.
Kolacja była dla niej pasmem udręki i chciała zakończyć ją jak najszybciej. Teraz
jednak zobaczyła Ezrę w innym świetle. Gdy zdenerwował się na kelnera, nieocze-
kiwanie stał się męski i atrakcyjny, jakby opadła z niego maska konwenansu, uka-
zując jego prawdziwe oblicze. Był wysoki i postawny, przystojny, choć w niczym
nie przypominał hollywoodzkich amantów. Miał ciemne, gęste włosy i pełną dolną
wargę. Zauważyła to dopiero w tej chwili i stwierdziła, że chyba nie warto jeszcze
się poddawać. Zignorowała więc kelnera, który usunął się dyskretnie na bok, i po-
słała promienny uśmiech w stronę Ezry.
- To byłoby bardzo miłe. Chętnie napiję się cointreau.
Na widok uniesionej dłoni Ezry kelner natychmiast podszedł do stolika, ale
jego uśmiech zgasł, gdy usłyszał:
- Poprosimy o cointreau i jeszcze jedną kawę.
R S
Kelner spojrzał z potępieniem na Angelę. Na jej prośbę pogwałcił zasady
swego zawodu i obawiał się, że straci przez to napiwek. Rzuciła mu pełen skruchy
uśmiech, obiecując sobie w duchu, że przy wyjściu ukradkiem wsunie mu do kie-
szeni pięć dolarów.
- Powiedz mi, dlaczego Miranda szuka dla ciebie dziewczyny - odezwała się,
sięgając po kieliszek z likierem.
- Może wiesz, jak mógłbym ją przed tym powstrzymać? - Ezra zaśmiał się
serdecznie.
Jego śmiech miał przyjemne brzmienie i Amanda pomyślała, że chyba jednak
Miranda nie przesadziła w swoich zachwytach nad tym mężczyzną.
- Czy to twoja krewna? Wyjaśniała mi to, ale prawie niczego nie pamiętam.
- To przyszła teściowa mojej siostry. Skojarzyła swojego syna z Sam przez
jakieś ogłoszenie i od tej pory wydaje jej się, że potrafi połączyć w pary wszystkich
ludzi na świecie. Przyjechałem do domu na Boże Narodzenie z Arabii Saudyjskiej i
nagle okazało się, że jestem następny na jej liście.
- A więc nie prosiłeś jej o pomoc? - roześmiała się Angela.
- O ile pamiętam, prosiłem ją, żeby tego nie robiła.
- Ale dlaczego ona uważa, że sam nie potrafisz znaleźć sobie kobiety? Nie
sprawiasz takiego wrażenia.
- Dlatego, że na następny kontrakt wyjeżdżam do Samirabii i Andy uważa, że
byłbym szczęśliwszy, gdybym mógł zabrać ze sobą żonę.
- A ty co o tym myślisz?
Ezra wzruszył ramionami.
- To prawda, że w krajach muzułmańskich nie ma wiele okazji, by spotykać
kobiety - zauważył.
Spędził w tych krajach ostatnie pięć czy sześć lat, nie miał jednak zamiaru
żenić się tylko po to, by zapewnić sobie zmysłowe rozrywki na niegościnnej pusty-
ni.
R S
- A czy podoba ci się narzeczony twojej siostry?
- Ben podoba mi się o wiele bardziej niż Justin McCourt - przyznał Ezra. -
Moja siostra była jego dziewczyną, dopóki Andy nie wzięła się do roboty.
- Twoja siostra była zaręczona z Justinem McCourtem? - zdumiała się Ange-
la, szeroko otwierając oczy.
- Tak. Znasz go?
- To mój profesor z uniwersytetu. Ze względu na niego zaczęłam żałować, że
nie piszę pracy z angielskiego zamiast z arabskiego.
Ezra słuchał o pracy z arabskiego przez cały wieczór. Był to jeden z powo-
dów, dla których Miranda uznała Angelę za świetną kandydatkę na jego żonę, on
zaś nie miał serca powiedzieć jej, że o niczym nie marzy bardziej niż o dniu, w
którym wreszcie będzie mógł sam decydować o tym, dokąd chce pojechać. Do
czego Angeli przydałby się arabski w Albercie albo w Oregonie? Albo nawet w
Albanii?
- Cóż, cieszę się, że Sam nie wychodzi za McCourta - mruknął. - Nigdy się
nie mogłem do niego przekonać.
- Naprawdę? - zdumiała się Angela. - A dlaczego?
Ezra tylko wzruszył ramionami. Wiedział, że wszystkie bez wyjątku kobiety
na całym świecie wolałyby zjeść kolację w towarzystwie przystojnego, czarującego
Justina McCourta niż z nim, ale nawet gdyby się nad tym zastanawiał przez tysiąc
lat, nadal nie miałby pojęcia, dlaczego.
- To nie jest typ mężczyzny, którego lubią inni mężczyźni - odrzekł, ale zaraz
zauważył, że Angeli to wyjaśnienie nie zadowoliło.
- Czasami właśnie tacy stają się najlepszymi mężami - stwierdziła.
- Sam tysiąc razy lepiej wyjdzie na małżeństwie z Benem.
- Więc zgodziłeś się, żeby Miranda spróbowała swojej szczęśliwej ręki rów-
nież na tobie?
- Nic nie wiem o szczęśliwej ręce Mirandy. Zresztą chyba udało się jej połą-
R S
czyć Sam i Bena zupełnie przypadkiem. Miała na oku inną dziewczynę dla swojego
syna. Nie mam pojęcia, dlaczego uznała się za świetną swatkę.
- Hm - mruknęła Angela, sącząc likier.
Znów zapadło milczenie. Niepokój Ezry powrócił. Trzeba z tym skończyć,
pomyślał stanowczo. Lubił Mirandę i nie chciał jej ranić, ale cena była zbyt wyso-
ka.
Rozmowa utknęła w martwym punkcie i w kilka minut po dziesiątej Ezra za-
trzymał samochód przed drzwiami domu Angeli. Dziewczyna spojrzała na niego
wyczekująco, ale nawet gdyby chciał, nie byłby w stanie jej pocałować. Nie miał
pojęcia, czy ona ma na to ochotę. Była ładna i wydawało mu się, że dostrzega w jej
wzroku zaproszenie, ale po prostu nie był tego pewien.
- No cóż, dziękuję ci bardzo - odezwała się po chwili. - Dobrze się bawiłam.
Szybko wysiadła z samochodu i Ezra odetchnął z ulgą.
- Jak ci poszło? - zawołała Sam z sypialni, dokąd przeniosła komputer na czas
pobytu brata.
- Tak samo jak ostatnim razem - odrzekł Ezra z żałosnym uśmiechem, wzru-
szając ramionami. - Miranda ma dobry gust, ale... A tobie jak idzie?
Sam pracowała nad artykułem, który musiał być gotowy na następny ranek.
- Nieźle. Napisałam już najważniejszą część, teraz tylko kilka uzupełnień i po
wszystkim.
Zapisała tekst w pamięci komputera, odsunęła klawiaturę i wstała.
- Masz ochotę na kawę?
- A mamy piwo? - zapytał Ezra.
Zdjął krawat i rzucił go na sofę. W ślad za krawatem poszła marynarka. Sam
przyniosła mu piwo. Ezra pociągnął długi łyk prosto z butelki, nie zwracając uwagi
na szklankę.
- Ezra, te wieczory cię wykańczają. Dlaczego nie powiesz o tym Mirandzie? -
R S
zapytała siostra ze współczuciem.
- Sam nie wiem. - Wzruszył ramionami. - Może dlatego, że... Wiesz, zastana-
wiam się czasem, czy mama też by się tak zachowywała.
Sam skinęła głową, mieszając kawę.
- Ja też się nad tym zastanawiam.
- Te intrygi Andy są nawet zabawne, ale gdy już jem kolację z obcą kobietą,
zaczynam rozmyślać, dlaczego dałem się wpakować w taką sytuację.
- Podejrzewam, że to wszystko przez babcię i dziadka.
- Jak to? - zdziwił się Ezra.
- Pamiętasz przecież, jak nieustannie opowiadali o niebezpieczeństwach
przebywania sam na sam z osobą płci przeciwnej.
- Nie pamiętam - mruknął Ezra. - Naprawdę tak było?
Na twarzy Sam odbiło się zdziwienie.
- Oczywiście. Wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale teraz widzę, że to
się zaczęło, gdy tylko weszliśmy w wiek dojrzewania. Ciągle ci powtarzali, że teraz
już nie możesz ufać sobie w towarzystwie dziewczyny... Naprawdę tego nie pa-
miętasz?
- Rzeczywiście, coś takiego sobie przypominam - odparł Ezra. - Ale chyba nie
miało to na mnie większego wpływu.
- Na mnie miało. Wciąż się zastanawiałam, jak to możliwe, by ktoś nagle
zmienił się w zwierzę. Najgorzej było przed wyjściem na randkę. To było bardzo
nieprzyjemne. Przypuszczam, że dziadkowie po prostu nie umieli sobie poradzić z
problemem edukacji seksualnej.
Ezra znów wzruszył ramionami. Pamiętał tylko, że od początku nie znosił
umawiać się z dziewczynami. Dopił piwo i zerknął na zegarek. Dziesiąta trzydzie-
ści. Naraz przypomniał sobie o ogłoszeniu w portfelu. Gdyby teraz zadzwonił, to
miałby szansę trafić na automatyczną sekretarkę i może dowiedziałby się czegoś o
osobie, która zamieściła taki anons w gazecie. Poczekał, aż Sam znów zniknie w
R S
sypialni, i sięgnął po słuchawkę.
- Halo? - odezwał się kobiecy głos, dźwięczny i stanowczy, w którym nie
wyczuwało się żadnych idiotycznych przydechów. Jego właścicielka mogła mieć
od dwudziestu do pięćdziesięciu lat. No cóż, nie miał szczęścia trafić na sekretarkę.
- Zamieściła pani ogłoszenie w „Globe and Mail" - powiedział Ezra.
- Czy pan jest dziennikarzem?
- Przykro mi, ale nie. Jestem inżynierem budowlanym.
- Och, to świetnie! I wyjeżdża pan do... - Kobieta zachłysnęła się. - Kiedy?
- Za kilka tygodni - odparł Ezra wymijająco. - Czy może mi pani wyjaśnić, o
co chodzi?
- Ale nie przez telefon - odrzekła zdecydowanie. - Gdzie pan teraz jest? Czy
może się pan ze mną spotkać?
Ezra zmarszczył brwi i rzucił okiem na zegarek.
- Teraz?
- O ile jest pan w mieście.
- Jestem w College and Spadina.
- Naprawdę? To wspaniale się składa! Czy zna pan kawiarnię Imam Bayaldi
na rogu Dean?
- Znajdę ją.
- Będę tam najdalej za dwadzieścia minut. Czy zgodzi się pan ze mną zoba-
czyć?
Podniecenie w jej głosie było tak wyraźne, że Ezra powiedział tylko:
- Dobrze.
- Nie wymieniajmy nazwisk przez telefon. Mam ciemne włosy i włożę czer-
wony szalik - rzekła dziewczyna i odłożyła słuchawkę.
Gdy Ezra pojawił się w korytarzu, Sam uśmiechnęła się do niego zza biurka.
Oczywiście wszystko słyszała.
R S
- Kolejna randka w ciemno?
Ezra wyjął ogłoszenie z portfela i podał jej. Sam przebiegła je wzrokiem,
unosząc brwi.
- O co tu może chodzić?
- Nie mam pojęcia. Zauważyłem to przypadkiem, gdy przeglądałem anonse
Mirandy.
- Ktoś pewnie chce, żebyś coś ze sobą zawiózł albo kogoś odwiedził.
- Wkrótce się przekonam - powiedział Ezra.
Nie zawracał sobie głowy wkładaniem marynarki ani płaszcza, tylko sięgnął
po lotniczą kurtkę i owinął szyję szalikiem.
- Uważaj na terrorystów - ostrzegła go Sam.
- Zawsze jest jakieś ryzyko - stwierdził, zamykając za sobą drzwi.
Owszem, sytuacja w Samirabii stawała się niebezpieczna, ale kto zawracałby
sobie głowę zwykłym inżynierem?
Na zewnątrz znów zaczął padać śnieg; wielkie, gęste płatki. Ezra dał sobie
spokój z jazdą firmowym samochodem. Od kawiarni dzielił go zaledwie dziesię-
ciominutowy spacer, a nie był w ojczyźnie od tak dawna, że śnieg sprawiał mu
przyjemność. Na pustyni w końcu zaczynało się tęsknić za zimą. Wciągnął w płuca
chłodne powietrze, napawając się jego świeżością.
Zazwyczaj starał się unikać takich lokali jak Imam Bayaldi. Nie po to przyje-
chał do Toronto, by spędzać czas w arabskich kawiarniach. Ale gdy wszedł do
środka, zauważył, że to miejsce nie jest takie złe. Małe stoliki, dobre oświetlenie.
Siedziało tu sporo samotnych osób, pogrążonych w lekturze. Ezra zajął miejsce w
kącie i patrzył na drzwi. Po chwili pojawiła się w nich szczupła, ciemnowłosa
dziewczyna w czerwonym szaliku. Stanęła w przejściu i rozejrzała się dokoła. Ezra
z uśmiechem uniósł dłoń. Dziewczyna skinęła głową i podeszła do stolika.
Wyglądała przeciętnie. Miała niewiele ponad dwadzieścia lat, brązowe oczy i
ciemne włosy sięgające ramion, założone za uszy. Siadając, obojętnie strząsnęła na
R S
podłogę płatki śniegu z włosów.
- Bardzo dziękuję, że pan przyszedł - powiedziała, rozpinając kurtkę.
Zupełny brak kokieterii w jej zachowaniu sprawił, że Ezra natychmiast poczuł
się swobodnie.
- Nie ma za co - odrzekł, zauważając, że dziewczyna jest blada i ma podkrą-
żone oczy. Najwyraźniej była zbyt prostolinijna na to, by go uwodzić przez telefon.
W gruncie rzeczy sprawiała wrażenie osoby, która mogłaby czuć się szczęśliwa,
dojąc krowy.
- Mam na imię Pawnee - przedstawiła się, wyciągając do niego chłodną,
wciąż lekko wilgotną dłoń.
- A ja Ezra.
- Czy mogę zadać ci kilka pytań, zanim cokolwiek wyjaśnię?
Ezra milczał przez chwilę.
- Nie mogę ci obiecać, że na nie odpowiem.
- W porządku. Jasne. Jesteś zatrudniony w Samirabii?
- Jeszcze nie. Przyjechałem do domu na urlop i dowiedziałem się, że w na-
stępnej kolejności mam pojechać właśnie tam.
- Do jakiego miasta jedziesz?
- Do stolicy. Maqamallah.
Dziewczyna jednocześnie westchnęła i uśmiechnęła się.
- To świetnie! Właśnie tam muszę dotrzeć. Posłuchaj, czy... czy nie zechciał-
byś mnie zabrać ze sobą jako pomoc domową albo kogoś w tym rodzaju?
- Jako pomoc domową?
- Tak - skinęła głową. - Masz dzieci? Może... - zamilkła, krzywiąc się bole-
śnie na widok jego przeczącego gestu. - Jaka szkoda. Byłoby najprościej, gdybym
mogła pojechać jako niańka do dzieci. To by wyglądało zupełnie naturalnie. Jakie-
go rodzaju pracę będziesz tam wykonywał?
Ezra pochylił się nad stolikiem, opierając splecione ramiona o blat.
R S
- Chyba nadszedł moment, w którym musisz mi wyjaśnić, o co ci chodzi.
Dziewczyna przez chwilę przyglądała mu się uważnie, jakby chciała oszaco-
wać, z kim ma do czynienia. To spojrzenie nie miało żadnych erotycznych podtek-
stów. Ezra wcale nie poczuł się speszony.
- Nic o tobie nie wiem - powiedziała w końcu. - Czy mogę ci zaufać? To zna-
czy, jeśli coś ci powiem i okaże się, że nie możesz mi pomóc, to czy mogę liczyć na
to, że zachowasz tajemnicę?
Ezra odpowiedział jej podobnym spojrzeniem, również próbując osądzić, kim
jest jego rozmówczyni. Na twarzy Pawnee malowała się szczerość i zatroskanie.
Dziewczyna nie wyglądała na przemytniczkę, osobę zajmującą się rozprowadza-
niem narkotyków ani na działaczkę radykalnej organizacji politycznej.
- Czy jest to coś nielegalnego, niemoralnego albo nieuczciwego? - zapytał.
Pawnee znów się skrzywiła.
- Nie... właściwie nie.
- Obawiam się, że nie mogę ci pomóc - odrzekł Ezra, odchylając się na opar-
cie krzesła.
Pawnee impulsywnie wyciągnęła do niego rękę.
- Nie, zaraz! Poczekaj chwilę, proszę! Jesteś moją największą szansą. Pozwól
mi przynajmniej wyjaśnić, o co chodzi!
Może ujął go jej zupełny brak kokieterii. Zwykle, gdy kobiety wydymały usta,
trzepotały rzęsami czy spoglądały na niego z błagalnym wyrazem twarzy, miał
wrażenie, że nim manipulują, i tracił wtedy grunt pod nogami. Pawnee jednak pa-
trzyła na niego jak mężczyzna.
- Jeśli jest to cokolwiek zbliżonego do narkotyków, to nie licz na moje mil-
czenie - ostrzegł ją.
- Nie, nie! - zawołała niecierpliwie. - Nic z tych rzeczy. Posłuchaj... - Rozej-
rzała się niespokojnie, ale rozmawiali cicho, a w tle grała jakaś arabska muzyka.
Głosy sąsiadów zupełnie zagłuszało zawodzenie śpiewaka. - Czy słyszałeś o Cree
R S
Walker?
Oczywiście, że Ezra słyszał o Cree Walker. Wszyscy Kanadyjczycy o niej
słyszeli. Było to nazwisko kobiety przetrzymywanej jako zakładniczka przez terro-
rystów w Samirabii. Ezra miał dodatkowy powód, by je zapamiętać. Właśnie nie-
pokoje w Samirabii spowodowały, że monarcha postanowił jak najszybciej wybu-
dować nowy meczet. Firma, w której Ezra pracował, Polygon Engineering, musiała
dodatkowo ubezpieczyć wszystkich pracowników wyjeżdżających tam na kontrakt.
Podejmowano również inne środki bezpieczeństwa.
- Tak - potwierdził krótko.
- To moja siostra - oznajmiła Pawnee. - Nikt nie chce ruszyć nawet palcem w
jej sprawie. Muszę tam sama pojechać i przywieźć ją do domu.
R S
ROZDZIAŁ DRUGI
Ezra popatrzył na nią ze zdumieniem. Przez chwilę nie mógł złapać tchu.
- Czyś ty zwariowała? - zawołał w końcu, tak głośno, że najbliżej siedzące
osoby z zaciekawieniem podniosły wzrok znad książek. Zreflektował się i ciągnął
już ciszej: - Co ty właściwie zamierzasz zrobić? Chcesz poradzić sobie na własną
rękę z bandą terrorystów jak bohaterka jakiegoś durnego filmu? I co, wejdziesz
tam, weźmiesz siostrę za rękę i tak po prostu ją wyprowadzisz? Zabiją was obie i
tyle ci z tego przyjdzie!
Pawnee nie dała się zbić z tropu.
- Nie mam zamiaru robić niczego pochopnie. Najbardziej zależy mi na wia-
domościach. Nikt nam nic nie mówi. Moi rodzice są chorzy ze zdenerwowania i...
- Na pewno poczują się znacznie lepiej, gdy obydwie ich córki znajdą się w
tej samej sytuacji! - przerwał jej Ezra z ironią.
- Posłuchaj - powiedziała Pawnee ze spokojem. - Czy mógłbyś się skupić na
własnych problemach? Nie potrzebuję opiekuna. Wiem, co chcę zrobić, a od ciebie
muszę tylko usłyszeć, czy zgodzisz się mi pomóc.
Nie była nieuprzejma, tylko prostolinijna i stanowcza.
- Przepraszam - mruknął Ezra. - Trochę jestem spięty przed tym wyjazdem.
Następne cholerne królestwo na pustyni, bez którego świetnie mógłbym się obejść.
Wtłaczają nam do głowy tyle zasad zachowania, że będę się tam obawiał nawet
splunąć, a ty tu siedzisz i opowiadasz mi, że chcesz bez niczyjej pomocy rozgromić
bandę pomylonych rewolucjonistów, którzy trzymają cały ten kraj w garści.
- Zdawało mi się, że Samirabia to liberalne państwo w zachodnim stylu -
zdziwiła się Pawnee.
- Owszem, wcześniej tak było, ale teraz monarchia kiepsko się trzyma. Rząd
ustępuje przed żądaniami rewolucjonistów. W zasadzie jest to kolejny wyjazd do
kraju, gdzie można zostać skazanym na śmierć za przewiezienie przez granicę bu-
R S
telki piwa.
- No widzisz! - zawołała Pawnee z podnieceniem. - Przez cały czas mówię, że
nikt nic nie robi, żeby znaleźć Cree! Wszyscy czekają nie wiadomo na co, a mnie
się to wcale nie podoba, bo tu chodzi o moją siostrę!
Ezra podniósł na nią wzrok.
- Nie mam pojęcia, co ty zdołasz z tym zrobić. A zresztą przecież możesz tam
po prostu polecieć! Po co ta konspiracja?
- Bo popełniłam głupi błąd i zdradziłam swoje plany w Ministerstwie Spraw
Zagranicznych. Odpowiedzieli mi bez ogródek, że nie powinnam tam jechać, bo to
by mogło naruszyć „delikatną równowagę" i zirytować rząd. Tego rodzaju bzdury!
Jeśli się zorientują, że zlekceważyłam ich dobre rady, to wymyślą jakiś sposób, że-
by mnie zatrzymać w kraju.
- Na przykład jaki? Przecież jesteś wolną obywatelką Kanady. Ottawa nie za-
wiesiła jeszcze połączeń lotniczych z Samirabią, bo gdyby tak było, to ja bym tam
nie jechał.
- Gdyby im się nie udało odebrać mi paszportu, to przypuszczam, że zawia-
domiliby władze Samirabii i nie dostałabym wizy wjazdowej.
- No, tak. Sądzę, że mogłoby się tak stać.
- Właśnie dlatego ty mi jesteś potrzebny - tłumaczyła Pawnee . - Jeśli polecę
jako twoja gosposia, niańka czy ktoś w tym rodzaju, to może nikt mnie nie zauwa-
ży.
- Nikt nie zauważy kobiety o imieniu Pawnee? - zdziwił się Ezra ironicznie.
- Wszystko przez te świetne pomysły mojej matki! - wymamrotała Pawnee z
irytacją. - Jest bardzo dumna z domieszki indiańskiej krwi. Ale, widzisz, nikt mnie
nie będzie szukał wśród nianiek. Nazwisko, na szczęście, noszę dość popularne.
Walker. A w Samirabii prawdopodobnie w ogóle nie wiedzą o moim istnieniu.
Rozmawiałam głównie z Ottawą. Naprawdę nie mam zamiaru pakować się w kło-
poty, tylko chcę się na własne oczy przekonać, co się tam właściwie dzieje.
R S
Ezra ze zrozumieniem pokiwał głową.
Przypadek Cree Walker poruszył wyobraźnię wszystkich Kanadyjczyków.
Dziewczyna zatrudniła się jako guwernantka w rodzinie bogatego arabskiego dy-
plomaty i wyjechała do Samirabii. Tam została porwana, lecz arabska rodzina nie
zgłosiła władzom zniknięcia Cree. Dopiero gdy buntownicy poinformowali o wzię-
ciu zakładniczki, pracodawcy przyznali, że nie widzieli jej od czterech dni, sądzili
jednak, że po prostu porzuciła pracę. W końcu była kobietą Zachodu, a więc nie za-
sługiwała na zaufanie. Najbardziej prawdopodobne wydawało im się to, że uciekła
z jakimś mężczyzną. Strona kanadyjska przyjęła tę wypowiedź z oburzeniem.
Dziennikarze bili na alarm. Ministerstwo Spraw Zagranicznych zachowało większą
powściągliwość, nie zapominając o kwestii ropy naftowej.
Ezra bezradnie uniósł dłonie.
- Jestem w stanie to zrozumieć, ale w żaden sposób nie mogę ci pomóc.
Pawnee znów spojrzała na niego jak mężczyzna.
- Dlaczego nie?
- Bo nie dość, że nie mam dzieci, to w dodatku nie jestem nawet żonaty. W
związku z tym nie mogę zabrać ze sobą do Samirabii kobiety. Strona arabska uzna-
łaby, że przyjechałaś ze mną w niemoralnych celach, i stałbym się persona non
grata.
- Nie mógłbyś chociaż spróbować? Jestem dobrą organizatorką i potrafię nie-
źle gotować. To znaczy, mogłabym udawać, że prowadzę ci dom - rzekła Pawnee z
desperacją, ale Ezra znów potrząsnął głową.
- Ten numer nie przejdzie w Polygonie. Moi szefowie pierwsi pomyśleliby, że
zabieram cię ze sobą jako kochankę. Siła robocza w krajach arabskich jest tak tania,
że mogę wynająć służącego na pół roku i będzie mnie to kosztowało mniej niż twój
bilet na samolot.
W końcu Pawnee poddała się. Ezra czuł się jak potwór, ale wszystko, co mó-
wił, było prawdą. Jego zwierzchnicy w Polygonie przez lata pracy widzieli już
R S
wszelkie możliwe sztuczki. Nie warto było próbować niczego, co gwałciłoby miej-
scowe zasady współżycia społecznego.
- Posłuchaj - dodał. - Wiem, że to trudne, ale spróbuj spojrzeć na jaśniejsze
strony całej sytuacji. Jak do tej pory, hezbudini nie wyrządzili krzywdy żadnemu
zakładnikowi, chociaż przez ostatnie lata mieli ich sporo. Zazwyczaj udaje im się
osiągnąć jakiś kompromis z rządem i wtedy wypuszczają zakładników całych i
zdrowych.
- Cree jest kobietą - odrzekła Pawnee bezbarwnym tonem. Usta jej drżały i
Ezra wyraźnie widział, że zbiera jej się na płacz. Poczuł się jeszcze gorzej. - Jest
pierwszą przetrzymywaną przez nich kobietą.
- Wiem - odrzekł Ezra cicho.
Pawnee wzięła się w garść i udało jej się nawet uśmiechnąć.
- No cóż, w każdym razie dziękuję za to, że mnie wysłuchałeś. Ojej, nawet nie
napiliśmy się kawy! Czy mogę ci coś zamówić, zanim znów wyjdziesz na ten
śnieg?
Ezra rozejrzał się. W tej kawiarni chyba nie podawano alkoholu.
- Wypiłem już dzisiaj za dużo kawy - odparł.
- Trudno - westchnęła Pawnee, zapinając kurtkę.
Ezra poczuł, że nie ma ochoty rozstawać się z nią w taki sposób. Musiała być
bardzo rozczarowana, chociaż dobrze to ukrywała.
- Posłuchaj, gdybyś chciała... - zająknął się - to znaczy, ja tam przecież poja-
dę. Będę miał oczy otwarte i spróbuję się rozejrzeć...
- To bardzo miłe z twojej strony, ale na pewno nie zechcesz się narażać - od-
rzekła z uprzejmym uśmiechem.
- Mówię poważnie. Nie mogę zrobić tego, co ty masz w planach, ale chciał-
bym okazać się przydatny. Może...
Zauważył, że wzbudził jej zainteresowanie. Jej oczy zabłysły i w jednej chwi-
li twarz Pawnee z przeciętnej zmieniła się w niemal piękną.
R S
- Mówiłeś chyba, że to nowa inwestycja? - zapytała, pochylając się nad stoli-
kiem.
- Tak.
- Czy twoja firma zabiera tam, na przykład, sekretarki?
- Wszyscy pracownicy muszą być mężczyznami.
- Och - jęknęła z rozczarowaniem, po chwili jednak znów się ożywiła: - Ale
jadą tam chyba jakieś małżeństwa? To znaczy, żonaci mężczyźni mogą zabrać ze
sobą żony?
- Tak, oczywiście.
- Czy znasz tych ludzi, z którymi jedziesz?
- Poznałem ich wszystkich na szkoleniu adaptacyjnym - rzekł Ezra, wiedząc
już, co usłyszy za chwilę.
- Czy mógłbyś... Czy jest wśród nich ktoś, kogo znasz na tyle dobrze, żeby z
nim porozmawiać i wyjaśnić, o co mi chodzi? Mam na myśli czyjąś żonę. Jestem
pewien, że kobieta potrafiłaby mnie zrozumieć.
Ezra spojrzał na nią, zaskoczony.
- Do diabła! Naprawdę cię rozumiem! Przecież ci to powiedziałem! Tylko że
to, o co prosisz, jest niemożliwe.
- Przepraszam. Bardzo mi przykro. Źle się wyraziłam - zawołała, kładąc dłoń
na jego ramieniu. Odniósł wrażenie, że Pawnee ma zwyczaj uspokajania ludzi do-
tykiem, i po raz pierwszy zastanowił się, w jaki sposób zarabia na życie. Musiało to
być jakieś zajęcie, które mogła rzucić z dnia na dzień. - Ale wspominałeś przecież,
że rodzina może kogoś ze sobą zabrać?
- Czy jesteś pielęgniarką?
- Nie. O tym też myślałam, ale zdobycie koniecznych kwalifikacji zajęłoby mi
zbyt wiele czasu.
- A czym się zajmujesz?
Znów napotkał jej spokojne, szacujące spojrzenie. Proste, ciemne brwi nada-
R S
wały jej twarzy wyraz szczerości i bezpośredniości. Podobało mu się to.
- Pracuję na farmie - odrzekła. - A w każdym razie pracowałabym, gdybyśmy
tej farmy nie stracili. Miałam ją przejąć po ojcu po ukończeniu studiów rolniczych.
Teraz robię wszystko, co przynosi jakieś dochody. Przy tym stanie gospodarki ko-
biecie nie jest łatwo znaleźć odpowiednią pracę. Mogłabym zostać gosposią, ale na
to nie mam ochoty. Chcę zarządzać farmą.
- To zbyt ciężka praca...
- ...jak dla kobiety - dokończyła za niego bez wrogości. - Tak, ale może za-
uważyłeś, że jestem twardą zawodniczką.
- Na pewno nieustraszoną - dodał i uśmiechnął się.
Naraz uświadomił sobie, że rozmawiają już od pół godziny, a on jeszcze na-
wet przez chwilę nie poczuł się skrępowany ani nie brakowało mu słów. Rozma-
wiał z nią jak z mężczyzną.
- W każdym razie nie wyrzucaj kartki z moim numerem telefonu, proszę -
powiedziała w końcu. - I zadzwoń, jeśli znajdziesz kogoś, kto zechciałby mi po-
móc.
- Dobrze, pod warunkiem, że rozumiesz... - westchnął Ezra z rezygnacją.
- Rozumiem - przerwała mu. - Ale nigdy nie wiadomo, prawda? A ty... czy
możesz dać mi swój numer?
Wiedział, że pakuje się w coś, czego będzie później żałował. Jeśli stanie się
jej ostatnią deską ratunku, to zapewne Pawnee będzie do niego wydzwaniać po
sześć razy dziennie. Usłyszał jednak własny głos dyktujący jej numer telefonu Sam.
Pawnee zapisała go w schludnym notesiku.
Wsunął do kieszeni skrawek papieru z jej nazwiskiem i numerem. Wyszli na
dwór. Śnieg wciąż padał.
- Dziękuję bardzo, Ezro - powiedziała Pawnee. - Odezwę się.
- Do widzenia - odrzekł i skinął głową. - Życzę ci powodzenia. Jestem pe-
wien, że twoja siostra odzyska wkrótce wolność.
R S
- Możesz się założyć - mruknęła na odchodnym.
Ezra został sam wśród sypiących się z nieba płatków. Postawił kołnierz kurtki
i zadrżał. Temperatura spadała.
- Jak ci poszło wczoraj wieczorem? - zapytała Miranda następnego dnia. -
Spodobała ci się?
- Owszem, ale nic nie mogę dla niej zrobić - odrzekł Ezra.
Siedział na swoim zwykłym miejscu po lewej stronie Mirandy. Rodzina
zgromadziła się w komplecie, jak zwykle w niedzielny wieczór, ale wszyscy zajęci
byli rozmowami i Andy udało się zwrócić tylko do niego.
- Nic nie możesz dla niej zrobić? - powtórzyła ze zdziwieniem. - A co miałbyś
robić? Nie spodobałeś się jej?
Ezra naraz uświadomił sobie pomyłkę.
- Och! Przepraszam. Chodzi ci o Angelę. Owszem, wszystko w porządku, ale
jakoś nie wywarliśmy na sobie piorunującego wrażenia.
Miranda nie wyglądała na załamaną.
- No cóż, to dopiero początek - stwierdziła z uśmiechem. - Przejrzałam wczo-
rajsze i dzisiejsze gazety i znalazłam kilka bardzo interesujących anonsów. W
weekendy jest więcej ogłoszeń.
- Naprawdę?
- Och, tak, to oczywiste. Ludzie mają więcej czasu na czytanie gazet, a poza
tym czują się bardziej samotni niż zwykle i chcą coś z tym zrobić.
Mirandzie nie sposób było się oprzeć.
- Skąd ty o tym wszystkim wiesz? - uśmiechnął się Ezra.
- Po prostu z obserwacji. Lubię czytać ogłoszenia towarzyskie i kojarzyć ludzi
w pary. Czasami - ale nie mów o tym nikomu, bo będą się ze mnie śmiać - czasami
piszę do kogoś i pytam, czy zauważył jakieś konkretne ogłoszenie. Załączam je i
piszę, że, moim zdaniem, ta osoba byłaby dla niego lub dla niej odpowiednia.
R S
- Udało ci się kiedyś skojarzyć ze sobą jakąś parę? - zapytał rozbawiony Ezra.
- Skąd mam wiedzieć! Nigdy nie pomyślałam o tym, żeby dołączyć swój ad-
res i poprosić o odpowiedź. Może powinnam.
- A może lepiej nie. Gdyby się okazało, że to była wielka pomyłka, to cała
wina spadłaby na ciebie.
- Och, nie sądzę! Popatrz tylko na swoją siostrę i Bena. Sam mówiłeś, że są
doskonale dobrani.
- Tak, ale przecież chciałaś wyswatać Bena z Judith, prawda?
- Cicho bądź! - syknęła Andy, rzucając zaniepokojone spojrzenie w stronę
syna.
- Andy, przecież wszyscy o tym wiedzą - zaśmiał się Ezra. - Usłyszałem o
tym po raz pierwszy przy tym właśnie stole.
- Ale nie ma sensu wciąż tego przypominać. Przypadek jest bardzo dziwną
rzeczą. Ja sama nie wierzę w przypadki. Myślę, że to moja podświadomość wymy-
śliła sposób na znalezienie Sam. Wiesz przecież, że była zaręczona z tym okrop-
nym synem McCourtów. Nigdy by nie odpowiedziała na prawdziwe ogłoszenie.
Postawiła Ezrę w niezręcznej sytuacji. Andy zrozumiała jego wymowne mil-
czenie i zmieniła taktykę.
- A kim jest ta osoba, dla której nic nie możesz zrobić?
- Obiecałem zachować tajemnicę - odrzekł Ezra z powagą.
- Och! - mruknęła Miranda, biorąc do ręki kieliszek z winem. - Skoro tak, to
trudno... Czy to jakaś twoja dawna znajoma?
- Nie, spotkałem ją po raz pierwszy.
- Och! Czy to ma coś wspólnego z twoją pracą?
Ezra wybuchnął śmiechem. Czuł się znakomicie. Po raz pierwszy od lat ktoś
naprawdę interesował się jego życiem. Dziadkowie pytali go tylko, czy odrobił lek-
cje i czy nie zgwałcił dziewczyny, z którą się umówił. „Ezra, czy odrobiłeś już lek-
cje?" „Tak, babciu". „To dobrze". „Ezra, mam nadzieję, że dziś wieczorem zacho-
R S
wywałeś się przyzwoicie". „Tak, dziadku". „To dobrze". Sam miała rację, choć
Ezra dopiero teraz sobie o tym przypomniał. W czasach licealnych przed i po każ-
dej randce miała miejsce upokarzająca scena. Nic dziwnego, że nadal bał się spo-
tkań z kobietami.
- Owszem, chyba można tak powiedzieć - odrzekł.
- A skoro już o tym mówimy, to co zrobiłeś z tym drugim ogłoszeniem?
A niech to! Ezra poruszył się niespokojnie. Może Miranda rzeczywiście miała
jakiś czujnik w podświadomości. Coś go jednak ostrzegło, by nie opowiadać jej o
problemie Pawnee. Gdyby te dwie kobiety sprzysięgły się przeciwko niemu, nie
miałby żadnych szans i w końcu zapewne zrobiłby coś, na co nie miał najmniejszej
ochoty i wskutek czego mógłby stracić pracę.
- Z jakim drugim ogłoszeniem? - zapytał z miną niewiniątka.
- No z tym, pamiętasz, które zauważyłeś w gazecie, gdy przeglądaliśmy ru-
brykę towarzyską. Ktoś poszukiwał kontaktu z osobą jadącą do Samirabii.
Ezra dwukrotnie kopnął Sam pod stołem. Był to ich stary sygnał, jeszcze z
czasów dzieciństwa, który oznaczał prośbę o natychmiastową pomoc. Tym razem
sytuacja zupełnie nie przypominała okropnych kolacji w domu dziadków, ale Ezra
był w równie wielkiej potrzebie.
Sam drgnęła i natychmiast odwróciła się do nich.
- Och, Andy! Zapomniałam ci powiedzieć, że... że... Czy słyszałaś już, że
Michael Welsh za dwa miesiące znów będzie miał wystawę w Johnson Gallery?
- Tak, a o co chodzi?
- Bo zaproponowałam „Kobiecie", że napiszę recenzję z tej wystawy. Może
udałoby mi się porozmawiać z Welshem osobiście?
- Boże, a co cię opętało?
- Miałam nadzieję, że... że może mogłabyś w moim imieniu poprosić go o
wywiad.
- Sam, wybij to sobie z głowy. Bardzo sobie cenię znajomość z Michaelem, a
R S
on nie znosi publikacji na swój temat.
- Nie mogłabyś spróbować tylko ten jeden raz?
- Posłuchaj, on mi powie, że jeśli się znasz na sztuce, to możesz pisać o jego
pracy, a jeśli się nie znasz, to lepiej, żebyś nie pisała w ogóle. Oznaczałoby. to
również, że proszę go o przysługę, a przysługa ze strony Michaela może mi się
jeszcze kiedyś przydać.
Sam z wdziękiem ustąpiła.
- Szkoda, że nie będziesz mógł tam ze mną pójść, braciszku. Czy masz już
wyznaczoną datę odlotu?
- Ciągle są jakieś opóźnienia - mruknął Ezra.
Sam, ukryta za plecami Mirandy, dała mu oczami sygnał, który oznaczał, że
już nic więcej nie potrafi wymyślić. Usta jej drżały z powstrzymywanego Śmiechu
i naraz obydwoje zaczęli się śmiać głośno, tak jak kiedyś. W dzieciństwie był to ich
jedyny sposób obrony; mieli podobne poczucie humoru i zawsze potrafili roz-
wścieczyć tym dziadków. Ale Andy w niczym ich nie przypominała.
- Och, Boże, Jaggerowie znów w akcji - odezwał się Jude z rozpaczą w głosie.
Wszyscy zamilkli i utkwili w nich wzrok.
- Tym razem śmieją się ze mnie, ale nie mam pojęcia, dlaczego - poskarżyła
się Andy bez cienia pretensji w głosie.
- Nie, nie, Andy! - wykrztusiła Sam między salwami śmiechu. - Proszę, nie
bierz tego do siebie. To nasz stary, bardzo stary...
Ben spojrzał na twarz Ezry i lekko uniósł brwi. Oczywiście, musiał się zo-
rientować, co się dzieje, gdy Sam raptownie przerwała toczącą się rozmowę.
- Mamo, gdybyś tak nie przyciskała ludzi do muru, to nie musieliby wzywać
posiłków - rzekł ironicznie.
- Och, Ben, ty zawsze mówisz takie rzeczy! Nie mam pojęcia, o co ci chodzi.
Nie przyciskałam Ezry do żadnego muru, tylko po prostu zapytałam go o kobiety,
które poznał przez ogłoszenia.
R S
- Poddaję się - jęknął Ben, unosząc ręce do góry.
- Naprawdę nie rozumiem, dlaczego mówisz o przyciskaniu ludzi do muru -
ciągnęła Miranda z urazą w głosie. - Ezra bardzo się cieszy z tego, co robię, praw-
da?
Ezra szybko podniósł do ust kieliszek z winem. Wiedział, że w żaden sposób
nie potrafi jej wyjaśnić swoich ambiwalentnych uczuć. Z jednej strony miał dość
wystawiania się na odstrzał. Nie chciał spotykać się z nieznajomymi kobietami i
ujawniać wszystkich swoich towarzyskich niedociągnięć. Z drugiej jednak strony,
troska Andy sprawiała mu wiele radości i właśnie dlatego na samym początku nie
poprosił jej, żeby zostawiła go w spokoju.
Pomiędzy brwiami Andy zaczęła się formować znacząca zmarszczka.
- Owszem, można tak powiedzieć - rzekł pośpiesznie.
Zebrani wybuchnęli śmiechem.
- Dobrze wiem, co Ezra miał na myśli - wyjaśniła Miranda z godnością. - I
obydwoje będziemy wam wszystkim bardzo wdzięczni, jeśli zechcecie się w to nie
wtrącać. A więc, Ezro - ciągnęła, odwracając się plecami do reszty członków ro-
dziny i znów skupiając na nim uwagę - nie chcesz mi nic powiedzieć o tej kobiecie,
z którą się spotkałeś. Dobrze, nie będę zadawać żadnych pytań. Czy jest atrakcyj-
na?
R S
ROZDZIAŁ TRZECI
- Oczywiście kobiety w Samirabii praktycznie nie mają żadnych praw, po-
dobnie jak we wszystkich innych krajach arabskich - perorowała Althea. - U pod-
staw problemu leży fakt, że mułłowie nie chcą się zmierzyć z koniecznością nowej
interpretacji prawa zwyczajowego. Jest to walka z nieuniknionym.
Ezra już nie pamiętał, w którym momencie zupełnie się wyłączył. W każdym
razie ta rozmowa nie była trudna: wystarczyło tylko słuchać.
Althea zamilkła na chwilę i zapaliła kolejnego papierosa. Odłożyła na stolik
złotą zapalniczkę, zaciągnęła się i wypuściła z ust kłąb dymu.
- Nowa interpretacja prawa zwyczajowego, oparta na tym, co Mahomet rze-
czywiście powiedział o kobietach, przewróciłaby do góry nogami wszelkie dotych-
czasowe zasady obowiązujące w krajach islamskich. Wiedziałeś o tym?
- Nie, raczej nie - odrzekł Ezra.
- Nikt o tym nie wie, ale tak jest. To wszystko jest napisane w Koranie. Za-
mierzałam pojechać w celach badawczych do takiego właśnie miejsca jak Samira-
bia, gdzie współczesne, laickie prawa kobiet negowane są przez bojowników is-
lamskich zagrażających strukturom władzy. Chcę obejrzeć ten proces z bliska. Sa-
mirabia to idealne miejsce, bo ów proces już się rozpoczął, ale wciąż jeszcze pozo-
staje w bardzo wczesnym stadium. To znaczy, kobiety nie muszą tam jeszcze nosić
czarczafów, prawda?
Nagłe pytanie zaskoczyło Ezrę.
- Och... nie wiem.
Niebieskie oczy Althei spojrzały na niego z niedowierzaniem.
- Nie wiesz? - powtórzyła takim tonem, jakby jej rozmówca właśnie ujawnił
przed nią bezmiar swej ignorancji.
Ezra spocił się ze zdenerwowania. Naraz okazało się, że samo słuchanie nie
wystarczy.
R S
- To znaczy... przecież ja tam jeszcze nie byłem.
Althea skinęła głową i nie patrząc na niego, wypuściła z ust kolejny kłąb dy-
mu.
- Tak, rozumiem. Przepraszam, ale wydawało mi się, że wspominałeś coś o
jakimś kursie adaptacyjnym. Czy on się jeszcze nie zaczął?
Ezra uwolnił się od niej dopiero po dwóch godzinach. Gdy wysiadał z windy
przed drzwiami mieszkania Sam, czuł się tak słaby, jakby miał za chwilę zemdleć.
W mieszkaniu było ciemno. Gdy otworzył drzwi, czujnik alarmu przypomniał mu
piskiem, że musi wprowadzić kod. Sam pewnie wyszła do Bena. Przesunął dłonią
po ścianie, szukając wyłącznika światła. Siostra zazwyczaj zostawiała zapaloną
lampę w przedpokoju, gdy wychodziła. Naraz Ezra uświadomił sobie, że nie ma
pojęcia, gdzie ten wyłącznik może się znajdować. Buczenie alarmu stawało się co-
raz głośniejsze.
- A niech to jasna cholera! - zaklął.
Buczenie przeszło w przeciągły jęk. Wiedział, że ma jeszcze trzydzieści se-
kund, by wprowadzić kod. Dioda oświetlała klawiaturę na tyle, by dało się dostrzec
cyfry. Otworzył szeroko drzwi na klatkę schodową i rzucił się do urządzenia, natra-
fił jednak na pozostawiony na podłodze telefon, zaplątał się w kabel i upadł.
Naraz w przedpokoju rozbłysło światło i ktoś zapytał:
- Ezra? Czy mogę ci w czymś pomóc?
Trzask i łomot wywabiły z mieszkania Marie, sąsiadkę Sam. Dziewczyna
podbiegła i wystukała numer na klawiaturze alarmu. Pisk ucichł.
- Proszę odłożyć słuchawkę. Proszę odłożyć słuchawkę - powiedział inny
głos.
Przeciągły jęk dobiegał tym razem od strony telefonu. Marie położyła słu-
chawkę na widełkach i odsunęła aparat pod ścianę.
- Cześć - uśmiechnęła się, przysiadając na podłodze. - Usłyszałam twój krzyk
i pomyślałam, że masz jakieś problemy z alarmem. Znów zapomniałeś, jaki jest
R S
numer kodu?
- Nie, tylko nie mogłem znaleźć wyłącznika po ciemku - poskarżył się Ezra.
- Sam widocznie wyszła, gdy jeszcze było widno - powiedziała Marie, odplą-
tując kabel z jego nóg.
Wstała i wyciągnęła do niego rękę.
Ezra uniósł brwi. Marie ważyła chyba nie więcej niż czterdzieści pięć kilo, ale
przez uprzejmość wyciągnął rękę i pozwolił się pociągnąć do góry.
- Dobranoc - powiedziała z uśmiechem. - Właśnie wybierałam się do łóżka.
Jutro wcześnie rano mam zdjęcia.
- Przepraszam, że ci przeszkodziłem. I dziękuję za ratunek.
Ledwie Marie zamknęła za sobą drzwi, zadzwonił telefon.
W słuchawce odezwał się zdziwiony głos Mirandy.
- Czy Sam... Ezro, czy to ty?
- Tak, Andy, to ja. Sam wyszła.
- A co ty robisz w domu? Przecież miałeś się dzisiaj spotkać z tą Altheą!
Rany boskie! Tylko tego brakowało! - pomyślał Ezra z desperacją i zerknął na
zegarek. Do dziesiątej brakowało jeszcze dziesięciu minut.
- Tak. Spotkałem się.
Miranda natychmiast zorientowała się w sytuacji.
- Och, Boże! A mnie się wydawało, że jest taka miła i inteligentna.
- Jesteś bardzo inteligentna - zgodził się Ezra.
- I tak dużo wie o Samirabii. Nie mówiła ci?
- Przez cały wieczór - odrzekł sucho.
Miranda zachichotała. To właśnie Ezra lubił w niej najbardziej: nigdy nie
próbowała walczyć z nieuniknionym.
- No cóż, zastanawiałam się, czy nie jest trochę za bardzo... Zresztą to nie ma
znaczenia! Niejedno drzewo w lesie, jak to mawiała moja matka, i muszę ci po-
wiedzieć, że znalazłam dla ciebie naprawdę cudowną dziewczynę. Umówiłam cię z
R S
nią na czwartek. Czy mógłbyś poprosić Sam, żeby zadzwoniła do mnie jutro? To
nic ważnego, chodzi tylko o zaproszenia na ślub. Wiesz, mój przyjaciel Harold ma
je wydrukować.
- Dobrze, powiem jej.
Ezra od rana miał na sobie garnitur i już nie mógł się doczekać chwili, kiedy
wreszcie będzie mógł go zdjąć. Zaczął się rozbierać, gdy telefon znów zadzwonił.
- Co znowu się stało? - zawołał ze złością i podniósł słuchawkę. - Tak?
- Ezra? Czy to Ezra Jagger? - zapytał kobiecy głos.
Ezra wiedział, że już go kiedyś słyszał. Mogła to być któraś z dziewczyn od
Mirandy. Przymknął oczy. Na dzisiaj miał już zupełnie dość.
- Nie - skłamał bez przekonania. - Nie ma go tu.
- W takim razie ma pan bardzo podobny głos. Przepraszam, że dzwonię tak
późno. Czy mógłby mu pan powtórzyć, że dzwoniła Pawnee Walker? To pil...
- Och, Pawnee! - zawołał Ezra z ulgą, zanim zdążył ugryźć się w język.
- Ezra? Czy to ty? Och, to świetnie! Dzwoniłam przez cały wieczór, ale nikt
nie odbierał, a potem było zajęte. Omal nie oszalałam. Posłuchaj, Ezra, czy jesteś
teraz zajęty? Czy moglibyśmy się spotkać i porozmawiać?
Nie wypomniała mu kłamstwa. Gdyby to zrobiła, poczułby się zażenowany.
Rozmowa z kobietą, która nie wykorzystywała każdej okazji, by wpędzić go w po-
czucie winy, sprawiała mu wielką ulgę. Może dlatego, choć jeszcze przed dwiema
minutami gotów byłby przysiąc, że tego wieczoru nie zdobędzie się już na żaden
wysiłek, teraz tylko zerknął na zegarek i odrzekł:
- Oczywiście. W tym samym miejscu? Za piętnaście minut?
- Świetnie. Tym razem przynajmniej postawię ci kawę.
Śnieg przestał padać. Wieczór był pogodny, gwiazdy lśniły jak świeżo wy-
myte, a powietrze miało wspaniały zapach, gdyż ruch na ulicach był niewielki.
Spacer przez sięgający kostek, sypki śnieg był samą przyjemnością.
Gdy wszedł do kawiarni, Pawnee wciąż miała zaróżowione od chłodu policz-
R S
ki i zacierała ręce, przyszła więc do kawiarni zaledwie przed chwilą. Uśmiechnęła
się i podniosła rękę, choć nie mógł jej nie zauważyć; w kawiarni siedział jeszcze
tylko jeden mężczyzna.
- Zamówiłam ci kawę. Nie masz chyba nic przeciwko temu? - zapytała, gdy
Ezra zdejmował kurtkę. - I coś do jedzenia.
Poprzednim razem było mi głupio. Siedzieliśmy tu tak długo, a ty niczego się
nie napiłeś ani nie zjadłeś.
- Nic nie szkodzi - odrzekł. - Jakiś przechodzień dał mi dolara, więc nie zginę
z głodu.
Rzadko żartował z kobietami, bo zazwyczaj brały wszystko serio, a on nie
znosił wyjaśnień. Pawnee jednak roześmiała się ze szczerym rozbawieniem. Chyba
zdarzyło mu się to po raz pierwszy w życiu.
- Czyżbyś miał wrażenie, że słyszysz swoją matkę? Przepraszam. Ale na-
prawdę powinnam...
Zamilkła, gdy do stolika przyniesiono parującą kawę i talerze z arabskimi
przekąskami. Gdy ruch był większy, zamówienia, składano i odbierano przy barze,
ale teraz barman i kelner w jednej osobie przyniósł je osobiście.
- Czy już wiesz, kiedy wyjeżdżasz? - zapytała Pawnee.
Zanurzyła kawałek arabskiego chleba w humusie i dopiero wtedy podniosła
na niego wzrok. Althea nie spuszczała z niego oczu przez cały wieczór. Ezra czuł
się przy niej jak motyl na szpilce.
Potrząsnął głową i również zajął się jedzeniem. Bardzo lubił arabską kuchnię.
Jedzenie nie było przyczyną jego niechęci do krajów Bliskiego Wschodu. Było
najlepszą stroną wszelkich wyjazdów. W gruncie rzeczy Ezra miał za złe firmie to,
że w stołówce serwowano wyłącznie kanadyjskie potrawy, niezależnie od tego,
gdzie akurat przebywali.
- Mieliśmy wylecieć w przyszłym tygodniu, ale termin został przesunięty o
trzy dni. Nikt nie powiedział nam, dlaczego.
R S
- Och, to świetnie! W takim razie wystarczy nam czasu - ucieszyła się
Pawnee.
- Na co? - zdziwił się Ezra, łowiąc uparcie wymykającą mu się czarną oliwkę.
- Na to, żeby wziąć ślub i żeby nie wyglądało to za bardzo podejrzanie.
Ezra poczuł, że zamienia się w posąg. Bardzo powoli odłożył pitę na talerz i
wytarł palce w serwetkę, a potem milczał jeszcze przez kilka sekund.
- O kurczę! - jęknęła Pawnee. - Wiedziałam, że powiem to nie tak jak trzeba!
Ezra wreszcie popatrzył na nią.
- Chyba nie było na to dobrego sposobu - powiedział ostrożnie. - To znaczy,
zrobiłaś to nie gorzej niż ktokolwiek inny, tylko że trudno jest proponować ślub
zupełnie obcemu mężczyźnie. Jestem po prostu oszołomiony i chyba musisz mi to
szerzej wyjaśnić. Zdaje się, że przeoczyłem jakiś fragment naszej znajomości.
Pawnee zaśmiała się bezradnie, opierając czoło na rękach.
- A niech to! A niech to! Nie, niczego nie przeoczyłeś, oczywiście, że nie,
tylko nie wiedziałam, jak mam ci to powiedzieć, i dlatego zaczęłam od końca. Na
pewno uważasz, że zupełnie zwariowałam, ale przysięgam, że nie! Po prostu przy-
szło mi to do głowy nagle. To było jak olśnienie, absolutnie doskonałe wyjście, i
wiedziałam, że muszę ci to powiedzieć jak najszybciej, bo później już się nie od-
ważę. Dzwoniłam do ciebie przez cały wieczór i modliłam się, żebyś wrócił, zanim
stchórzę albo zanim będzie za późno na telefonowanie. No i wróciłeś.
Uśmiechnęła się i przez krótką chwilę Ezra poczuł przypływ absurdalnej na-
dziei, że Pawnee zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Natychmiast
uświadomił sobie, że na pewno chodzi jej o coś innego, ale dziwne wrażenie nie
ustępowało. Potarł nos i napił się kawy.
- Posłuchaj - odezwała się znów Pawnee - pozwól, że ci to wyjaśnię, dobrze?
Daję ci słowo honoru, że to dobry pomysł, tylko trzeba było inaczej zacząć. Ze-
chcesz mnie wysłuchać? - zapytała błagalnie.
- Jasne - odrzekł Ezra.
R S
Wiedział, że przy pierwszym kontakcie zwykle podobał się kobietom: był
wysoki, silny i przystojny. Zmieniały zdanie dopiero później, gdy się przekonywa-
ły, że nie potrafi flirtować, prawić komplementów ani wprawnie uwodzić. Jeśli
Pawnee była przekonana, że zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia, to jego
obowiązkiem było wyjaśnić, iż szybko jej to przejdzie.
Patrzył na nią w milczeniu, gdy szukała odpowiednich słów. Nie była brzyd-
ka, nawet mu się podobała i przypuszczał, że miała wielu mężczyzn, choć faceci
nie tłoczyli się w kolejce pod jej drzwiami. Włosy miała nieco potargane, a twarz
bardzo bladą. Chyba była zbyt szczupła; zauważył, że przełknęła tylko kęs jedzenia
i już więcej nie zwracała na nie uwagi. Jej duże, ciemne oczy były podkrążone, a
paznokcie poobgryzane. Teraz również skubała je zębami, głęboko zamyślona.
Może nie była zniewalająco atrakcyjna, ale zdążył już ją polubić. Gdyby wy-
znała mu miłość, kto wie, jak by zareagował? Musi być miło być kochanym, nawet
jeśli czuje się do tej osoby tylko sympatię.
Wszystkie te myśli przemknęły mu przez głowę w kilka sekund, gdy czekał,
aż Pawnee zacznie mówić. W końcu odsunęła rękę od ust i odezwała się:
- Posłuchaj, to bardzo proste. Jeśli się ożenisz, to naturalnie zabierzesz żonę
ze sobą i nikogo nie będzie to dziwić.
To była prawda. Wszyscy pracownicy Polygonu przyśpieszali śluby, by móc
zabrać swoją wybrankę na kolejny wyjazd. Tylko małżeństwa dostawały małżeń-
skie kwatery.
- Na razie wszystko jasne.
- Czy zatem nie widzisz, że to najlepszy sposób? Jeśli będę chodzić i prosić
wszystkich po kolei, żeby mnie ze sobą zabrali, to prędzej czy później ktoś powie o
tym dziennikarzom albo nawet decydentom w Ottawie, nie sądzisz? Po prostu
uświadomiłam sobie, że nie mogę wtajemniczać w swoje plany już nikogo więcej.
- A ilu osobom powiedziałaś o tym dotychczas?
Pawnee zwiesiła głowę.
R S
- Tylko tobie. Nikt więcej nie zadzwonił. Chociaż właściwie był jeden facet,
jakiś inżynier od odsalania czy czegoś takiego, ale... sama nie wiem. Nie poszła-
bym z nim nawet po gazetę. Więc nic mu nie powiedziałam. Ale gdy zobaczyłam
ciebie, od razu wiedziałam, że mogę ci zaufać - rzekła, nie spuszczając oczu z jego
twarzy. Nie wspomniała o tym, że to właśnie za przyczyną kontrastu między tymi
dwoma mężczyznami uświadomiła sobie, iż czuje zaufanie do Ezry i nie obawia
się, że może zostać przez niego wykorzystana w Samirabii. - Po spotkaniu z tym
mężczyzną zrozumiałam nagle, na jakie ryzyko się narażam.
- Przecież już ci o tym mówiłem.
- I wtedy uznałam, że to musisz być ty i nikt inny - ciągnęła Pawnee, nie
zważając na jego słowa. - A sam mówiłeś, że jest tylko jeden sposób na to, byś
mógł zabrać ze sobą kobietę. Proszę cię, Ezro, ożeń się ze mną i zabierz mnie tam
jako swoją żonę! Muszę znaleźć Cree. Proszę, zgódź się!
- A co zrobisz, gdy już ją znajdziesz? - zapytał Ezra spokojnie.
- Przywiozę ją do domu - westchnęła.
Przez chwilę siedział w milczeniu.
- Nie sądzisz, że w twoich planach jest pewna luka? - zapytał wreszcie, tłu-
miąc gniew.
- Jaka? - zdziwiła się, znów podnosząc na niego wielkie, przelęknione oczy.
Zauważył, że Pawnee wygląda o wiele gorzej niż przy pierwszym spotkaniu.
Była wycieńczona ze zmartwienia. Podsunął jej talerz z jedzeniem, ale nie zwróciła
na to najmniejszej uwagi.
- Co takiego przegapiłam?
- Chcesz znaleźć siostrę i przywieźć ją do domu. Świetnie! A potem ty sta-
niesz się bohaterką wszystkich reportaży, a ja będę musiał stanąć przed szefem i
opowiedzieć mu, jak ze względu na ciebie oszukałem firmę oraz urząd imigracyjny
Samirabii. Jak sądzisz, czy będą tym zachwyceni?
- Możemy załatwić to po cichu. Będę unikać rozgłosu, a ty...
R S
- A ja wyjdę na faceta, który nie potrafi utrzymać przy sobie świeżo poślu-
bionej żony.
- Och - jęknęła Pawnee, opuszczając ramiona. - Och, Boże, masz rację! W
ogóle o tym nie pomyślałam. Przepraszam. Pewnie uważasz mnie za skończoną
egoistkę i możliwe, że masz rację, ale gdybyś tylko mógł zobaczyć, co dzieje się z
moimi rodzicami! Strata farmy była dla nich bardzo bolesna, ale jakoś to przeżyli.
Uwięzienia Cree nie zniosą, jeśli to jeszcze trochę potrwa. A czasami takie sytuacje
trwają wiele miesięcy. Nie mogę przestać myśleć o Cree, o tym, przez co ona teraz
przechodzi...
Ezra poruszył się niespokojnie na krześle.
- Przecież już ci mówiłem, że postaram się coś zrobić, gdy się tam znajdę.
Zrobię wszystko, co będzie w mojej mocy.
- Jak długo tam będziesz, Ezro? Czy zostaniesz do samego końca realizacji
kontraktu?
- Zostanę przeniesiony gdzie indziej, gdy do akcji wkroczą dekoratorzy
wnętrz. Nie jestem jeszcze szefem tego przedsięwzięcia. Tylko oni muszą być przy
inwestycji od pierwszego do ostatniego dnia. Wyjeżdżają dopiero wtedy, gdy ostat-
ni dywan znajdzie się na swoim miejscu.
- A więc jak długo tam będziesz?
Ezra wzruszył ramionami.
- Jeśli miejscowi pracownicy znają się na swojej robocie, to jakieś pół roku.
- Obiecuję ci, że zostanę z tobą, dopóki nie wyjedziesz, niezależnie od tego,
co się będzie działo z moją siostrą. To chyba trochę zmieniłoby twoją sytuację?
Gdy wrócimy, możemy udawać, że się nam nie układa, a potem wyjedziesz na na-
stępny kontrakt i wszystko pójdzie w zapomnienie. Czy nie mam racji? Proszę cię,
Ezro, ożeń się ze mną!
Gdy Ezra wrócił do mieszkania Sam, czuł się tak, jakby ktoś go obił kijem
R S
baseballowym.
- Cześć! - zawołała jego siostra z łazienki.
Była już w piżamie i myła zęby. Włosy miała związane gumką na czubku
głowy, twarz jasną i świeżą. Cała promieniała szczęściem. Najwidoczniej niedawno
pożegnała się z Benem. Kontrast z nieszczęśliwą, ściągniętą troską twarzą Pawnee
był niemal bolesny.
- Już po północy. Chyba dobrze się bawiłeś - zauważyła Sam z uśmiechem.
- Niezupełnie - mruknął Ezra.
Cieszył się, że już jest w domu. Podczas wyjazdów czuł się samotny i każdy
powrót do ojczyzny był dla niego radością. Przez chwilę zastanawiał się, czy po-
wiedzieć siostrze o Pawnee; miał ochotę usłyszeć jej zdanie, doszedł jednak do
wniosku, że nie ma prawa zdradzać cudzych sekretów. Tym bardziej że odmówił
prośbie tej zdesperowanej dziewczyny, co nie było łatwe. Pod koniec rozmowy
Pawnee powtarzała już tylko: proszę, proszę. Ezra czuł się jak worek treningowy,
był jednak przekonany, że ma rację. Ta dziewczyna nie zdawała sobie sprawy z te-
go, na co chce się narazić.
- Czy słyszałeś wieczorne wiadomości? - zapytała Sam, niosąc z kuchni tacę
ze świeżo zaparzoną kawą. Postawiła ją na stoliku i usiadła na sofie, najwidoczniej
przygotowana na dłuższą pogawędkę. - Jest bezkofeinowa - uspokoiła go, nalewa-
jąc kawę do kubków.
- Nie słyszałem - odrzekł Ezra.
- To pewnie usłyszysz jutro. Niepokoje w Samirabii nasilają się. Mówili, że ta
kanadyjska zakładniczka jest bardzo chora czy coś takiego. Jeśli król nie ustąpi
przed żądaniami rebeliantów, pozwolą jej umrzeć. Twierdzą, że to nie będzie ich
wina, tylko wola Boga - zakończyła Sam głosem nabrzmiałym grozą i podniosła na
niego zatroskane spojrzenie. - Ezra, sprawy w tym kraju wyglądają coraz gorzej. Ta
sytuacja nie może trwać wiecznie. Czy musisz tam jechać?
Ezra patrzył przed siebie nieobecnym wzrokiem, próbując sobie wyobrazić
R S
twarz Pawnee w chwili, gdy ta wiadomość do niej dotrze. Poczuł, że robi mu się
niedobrze. Jej plan był zupełnie niedorzeczny, ale Ezra rozumiał, że musiała zrobić
cokolwiek.
Po dłuższej chwili zdał sobie sprawę z przedłużającej się ciszy i potrząsnął
głową.
- Tak, muszę jechać. Skoro wybiera się tam cała ekipa, to mogę tylko poje-
chać razem z nimi albo zrezygnować z pracy. Nie martw się. Polygon nigdy jeszcze
nie miał poważniejszych problemów. Jeśli sytuacja za bardzo się zaostrzy, to pro-
jekt i tak zostanie anulowany.
Sam nie wyglądała na uspokojoną.
- Ben mówi, że to nie wygląda dobrze, a wiesz, że on ma , duże doświadcze-
nie w takich sprawach. Uważa, że monarchia upadnie, a potem będzie wojna do-
mowa. Jeśli do tego dojdzie, to czy uda ci się stamtąd wydostać?
Ezra skrzywił się.
- Sam, nie będziemy żyli na pustyni, tylko mieszkali w stolicy, która ma po-
rządne, nowoczesne lotnisko. Zanim zakończy się szturm na pałac, my już będzie-
my siedzieć w samolocie. Martwią mnie tylko te wiadomości o Cree.
Sam spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Mówię o Cree Walker, zakładniczce - wyjaśnił.
- Coś takiego! Znasz ją? Nigdy o niej nie wspominałeś.
- Nie znam jej. Ale... trochę znam jej siostrę.
- Aha, to ta, która nieustannie monituje w Ottawie, żeby coś zrobili w sprawie
tej biednej Cree. Musi przeżywać piekło. W dodatku nic nie może zrobić, prawda?
Jak ona to znosi?
- Źle - odrzekł Ezra, myśląc o podkrążonych oczach i obgryzionych paznok-
ciach Pawnee. - To ją wykańcza. Wpadła na idiotyczny pomysł, żeby... - zawahał
się. - Sam, chyba nie muszę cię prosić o zachowanie tajemnicy, prawda? Widzisz,
to byłaby znakomita historyjka dla prasy brukowej.
R S
Jego siostra tylko uśmiechnęła się lekko.
- Nie, nie musisz mnie prosić, Ez.
- Pawnee chce tam pojechać i wytropić grupę, która przetrzymuje jej siostrę -
westchnął Ezra. - Chce przywieźć Cree do domu. Uważa siebie chyba za kogoś bę-
dącego żeńską wersją Rambo. Zupełnie zwariowała.
- To naturalne. Gdybyś to ty tam był, ja chodziłabym po ścianach.
- Tak, ale czy próbowałabyś tam pojechać i mnie uwolnić?
- A skąd mogę wiedzieć, co bym zrobiła? Na pewno chciałabym cię uwolnić,
gdybym tylko uważała, że mam jakiekolwiek szanse. Co ona zamierza zrobić, gdy
już się znajdzie w Samirabii?
Ezra uświadomił sobie, że właściwie wcale Pawnee o to nie zapytał. Dopiero
teraz przyszło mu do głowy, że ta desperatka musi mieć jakiś plan działania, oparty
na czymś, o czym mu nie powiedziała.
- Nie mam pojęcia. Wiem tylko, jak chce się tam dostać. Chce, żebym się z
nią ożenił i zabrał ją ze sobą.
Sam z wrażenia wylała kawę na spodnie od piżamy.
- Jak to?
Ezra tylko skinął głową.
- O rany, Ezro, czy... zgodzisz się?
- Nie. Powiedziałem jej to. Bo... gdyby wpakowała się w jakieś kłopoty, gdy-
by ją też porwali, to, Sam...
W zielonych oczach siostry błysnęło zrozumienie.
- Tak, jestem pewna, że masz rację.
- Naprawdę? Sam, czy naprawdę tak myślisz?
- Sama nie wiem - odrzekła po chwili. - A dlaczego pytasz?
- Bo czuję się jak ostatnia świnia. Jestem pewien, że mam rację, ale dlaczego
w takim razie czuję się tak podle? Gdybym tam zabrał tę dziewczynę, to mogłaby
zginąć.
R S
Sam spojrzała na niego uważnie.
- Czy jesteś w niej zakochany i dlatego tak się o nią martwisz?
Ezra zamrugał powiekami.
- Nie, oczywiście, że nie! Przecież nie trzeba być zakochanym, żeby pragnąć
ocalić kogoś od pewnej śmierci!
- No, może nie. Ale przecież mówiłeś, że ta sytuacja i tak tę biedaczkę wy-
kańcza. Dlaczego ma siedzieć bezpiecznie w domu, gdy jej siostra być może wła-
śnie teraz umiera?
- Więc myślisz, że powinienem to zrobić? - zapytał Ezra ze zdumieniem.
- Tego nie powiedziałam. Mówię tylko, że może jej osąd sytuacji jest lepszy
od twojego. Skoro nie jesteś w niej zakochany, to dlaczego chcesz ją powstrzymać
przed oddaniem życia za coś, w co wierzy?
- Dobre pytanie - mruknął Ezra. Wcześniej nie patrzył na to w taki sposób.
Teraz pomyślał, że to właśnie Pawnee usiłowała mu wytłumaczyć. Chyba nie słu-
chał jej uważnie, bo zbyt był przekonany o słuszności własnych racji. - Nie wiem,
Sam - westchnął. - To bardzo skomplikowane.
- Ez, ja wcale nie twierdzę, że powinieneś się z nią ożenić - sprostowała Sam
z niepokojem. - Mówię tylko, że jej punkt widzenia jest całkiem uzasadniony. Mo-
że jest zahartowana i fizyczne niebezpieczeństwa jej nie przerażają. I możliwe jest
również to, że znacznie łatwiej będzie jej przez to przejść, jeśli będzie wiedziała, że
zrobiła wszystko, co było w jej mocy.
- Cześć - szeptał miękki, gardłowy głos z głośnika telefonu. - Mam na imię
Doro. Powiedziano mi, że mam cztery minuty i nie chcę stracić ani sekundy. A
więc do rzeczy! Jestem szczupła wszędzie oprócz miejsc, w których to nie jest mile
widziane. Jestem blondynką dzięki niewielkiej pomocy przemysłu kosmetycznego,
mam niebieskie oczy bez niczyjej pomocy i metr sześćdziesiąt pięć wzrostu. Po-
dobno jestem ładna i miła, a moje zęby przypominają prawdziwe perty.
R S
- Nie wiem, czy rozpoznajesz cytat z piosenki - wtrąciła Andy szybko. - Ona
naprawdę ma poczucie humoru.
Ezra spojrzał na nią bez słowa. Nie podobał mu się ten głos, brzmiał fałszy-
wie, a w dodatku dziewczyna mówiła z przydechem. W jego umyśle powstał obraz
rozchichotanej blondynki, pozbawionej choćby odrobiny zdrowego rozsądku.
Właśnie takie kobiety wprawiały go w największe zdenerwowanie. Na przykład
Pawnee miała zupełnie inny głos. Jeszcze zanim ją zobaczył, wiedział, że jest
praktyczna i rzeczowa, choć jej późniejszy pomysł z małżeństwem trudno było
nazwać rozsądnym.
- A więc, jakiego mężczyzny potrzebuję? To nie jest łatwe pytanie. Lubię du-
żych mężczyzn, ale nie mam zamiaru mówić „nie" tylko dlatego, że ktoś nie urósł
do metra osiemdziesięciu. Lubię...
Ezra nacisnął guzik. Taśma zatrzymała się. Miranda spojrzała na niego pyta-
jąco.
- Nie? - rzekła, nie kryjąc rozczarowania. - Dalej jest lepiej.
- Już teraz jest nieźle, ale ja nie... Przepraszam cię, Mirando. - Ezra wziął
głęboki oddech i potrząsnął głową. - Chyba nie jestem w odpowiednim nastroju.
- Och, Ezro, tak chciałam, żebyś znalazł sobie kogoś, zanim wyjedziesz!
- Andy, nie znajdę żony w ciągu dwóch tygodni.
- Wiem - westchnęła. - Wiem, że teraz mamy za mało czasu, ale pomyślałam
sobie, że nawet gdybyś miał kogoś, do kogo mógłbyś pisać i wracać, byłoby o wie-
le łatwiej. Ludzie czasami zakochują się w sobie korespondencyjnie.
- Nie jestem dobry w pisaniu listów. Zapytaj. Sam. Może odłożymy to do
mojego następnego urlopu.
- Wtedy będzie wesele i nie będę miała czasu, żeby myśleć o twoich spra-
wach.
- Mam na myśli prawdziwy urlop. Z okazji ślubu dostanę najwyżej dwa dni
wolnego - rzekł Ezra.
R S
Ślub Sam i Bena miał się odbyć w dzieli świętego Walentego. Jego siostra
miała wyjść za mąż za mężczyznę, którego kochała i który za nią szalał. Ezra za-
stanowił się, co wtedy będzie robić Cree Walker i jak będzie brzmiał głos Pawnee,
jeśli do niej zadzwoni. Raczej niezbyt radośnie.
- Masz rację - odezwała się Miranda. - Za bardzo naciskam. Powinnam cię
zostawić w spokoju. Niedługo wyjeżdżasz i na pewno nie masz ochoty spędzać
wszystkich wieczorów z obcymi kobietami.
- Nie mam nic przeciwko temu, co robisz - zapewnił ją Ezra wielkodusznie. -
Ale jedna kandydatka na tydzień w zupełności by wystarczyła.
Miranda poklepała go po kolanie.
- Dobrze, Ezro, rezygnuję. No, chyba że akurat trafię na tę właściwą.
Nie mogła zrozumieć, dlaczego na te słowa Ezra wybuchnął gromkim śmie-
chem.
- Przypuszczam, że słyszałeś już wiadomości.
Serce Ezry zaczęło głośno dudnić.
- Tak. Tak, słyszałem.
- Moja babcia ma cukrzycę. Rodzice obawiają się, że Cree też mogła zacho-
rować na cukrzycę z powodu stresu, nieodpowiedniego jedzenia czy złej wody. A
ponieważ do tej pory była zdrowa, nikt się nie zorientuje, w czym rzecz. Rodzice są
przekonani, że ona umrze.
Ezra nie odpowiedział. W słuchawce panowała cisza.
- Pawnee - odezwał się w końcu.
- Ezro, zrobię wszystko, co zechcesz. Zostanę tak długo, jak będziesz sobie
życzył. Mogę udawać, że to ty ze mną zrywasz i że umieram z rozpaczy. Jestem
dobrą kucharką. Umiem robić wiele rzeczy. Nie będziesz żałował.
Z niewiadomego powodu Ezra wpadł we wściekłość.
- A co dokładnie proponujesz? - wybuchnął i usłyszał, że Pawnee wstrzymała
oddech.
R S
- A czego dokładnie chcesz?
- Na pewno nie chcę, żebyś się sprzedawała jak tania...
- Nie uważam, żebym sprzedawała się tanio - przerwała mu Pawnee cicho,
lecz stanowczo. - Życie mojej siostry znaczy dla mnie bardzo wiele.
- Ale ja nie chcę, żebyś mi oferowała seks z obowiązku, po to tylko, żebym
się zgodził na coś, czego nie mam ochoty robić! Jeśli tego nie zrobię po to, żeby ci
pomóc, to nie zrobię również tego w zamian za seks!
- Ezro, nie proponowałam ci seksu - zauważyła chłodno Pawnee. - To ty po-
ruszyłeś ten temat.
- Nie potrzebuję również kucharki! - zawołał. - Za kogo ty mnie właściwie
uważasz?
- W tej chwili jesteś jedynym człowiekiem na świecie, który może mi pomóc.
A to oznacza, że możesz ustalić swoją cenę.
Ezra jeszcze nigdy w życiu nie był tak wściekły.
- Niech cię wszyscy diabli! Powiedziałem ci przecież, że ja nie mam ceny!
Oświadczyłem stanowczo, że tego nie zrobię! Przestań ze mną rozmawiać tak, jak-
bym był kapitalistą-krwiopijcą! Powiedziałem: nie!
- Tak, wiem - poddała się nagle Pawnee.
W jej głosie słychać było wyczerpanie i przygnębienie.
Ezra w tej chwili był bardziej zły na siebie niż na nią.
Seks? Po co właściwie poruszał ten temat? Ona na pewno pomyślała sobie...
- I tak nic tam nie zdziałasz! Ci faceci trzymają Cree gdzieś na pustyni! Jak
chcesz ich wytropić, będąc w samym środku Maqamallah? - wykrzyknął ze złością.
- Nie masz żadnego planu, żadnej wskazówki!
- Nie - powiedziała po chwili, Ezra jednak usłyszał w jej głosie wahanie i na-
brał przekonania, że Pawnee coś przed nim ukrywa.
Miała jakiś plan. Przez to sytuacja stawała się jeszcze bardziej niebezpieczna i
tym bardziej nie powinien sobie zawracać głowy wątpliwościami. Pawnee, która
R S
miała plan, stanowiła znacznie większe ryzyko od Pawnee bezradnej. Zamierzał po
raz ostatni powiedzieć jej: nie, odłożyć słuchawkę i od tej chwili zdać się wyłącznie
na automatyczną sekretarkę.
- Pawnee - zaczął stanowczo.
- Tak, Ezro - odrzekła cicho, jakby wiedząc, co musi za chwilę nadejść.
- Pawnee... Ach, do diabła! Pawnee, czy wyjdziesz za mnie?
ROZDZIAŁ CZWARTY
Panna młoda była ubrana na biało. Miranda rozumiała potrzebę pośpiechu, ale
za żadne skarby nie chciała dopuścić do tego, by narzeczeni wzięli ślub w ratuszu
miejskim, jakby chodziło o papierowe małżeństwo z nielegalną imigrantką.
Jedynie Sam i Ben znali prawdziwe przyczyny tego małżeństwa. Im mniej
wtajemniczonych, tym lepiej, myślał Ezra, ale przez to jakoś argumenty Mirandy
stawały się trudne do zniesienia.
Ślub odbył się więc w salonie Harrisów w słoneczny niedzielny poranek, na
dwa dni przed wylotem państwa młodych do Samirabii. Pawnee wyglądała na
zmęczoną, lecz szczęśliwą w kremowobiałym kostiumie, który Sam pożyczyła dla
niej od przyjaciółki i w dobranym do niego kapelusiku, który Miranda kupiła po-
przedniego dnia w ekskluzywnym butiku, rzekomo przypadkiem, a tak naprawdę
po czterech godzinach poszukiwań, do czego jednak nie miała zamiaru się przy-
znawać. Całości dopełniały beżowe szpilki oraz bukiet czerwonych i różowych po-
insecji.
Ezra nie wyglądał na szczęśliwego. Znać było po nim zdenerwowanie i prze-
jecie. Gdy Miranda zauważyła, jak Pawnee na niego patrzy - jakby ten olbrzym u
jej boku był jej wybawcą - przygryzła wargę. Wiedziała, że w większości mał-
żeństw jedna strona kocha bardziej niż druga, ale zawsze sądziła, że stroną kocha-
jącą bardziej powinien być mężczyzna. Kobiety uczyły się kochać i ufać w miarę
R S
upływu czasu. Co do mężczyzn, Miranda nie miała takiej pewności.
Oczywiście rodzina stawiła się w komplecie. Rodzice Pawnee pojawili się w
ostatniej chwili. Zamierzali przyjechać poprzedniego wieczoru, ale w sobotę pogo-
da w Peterborough była okropna i pługi śnieżne oczyściły drogi dopiero późnym
popołudniem. Na szczęście rano drogi były przejezdne. Jack Walker oddawał swoją
córkę panu młodemu równie zdziwiony pośpiechem, jak wszyscy pozostali.
Nadeszła chwila włożenia obrączek. Ben i Sam byli świadkami. Sam miała na
sobie czerwoną sukienkę, która dobrze pasowała do bukietu panny młodej. Ben
rzadko nosił garnitur, ale tego dnia ubrał się bardzo elegancko. Położył obrączkę na
trzymanej przez pastora otwartej Biblii. Ezra wziął ją do ręki. Pawnee włożyła dłoń
w jego dłoń i uśmiechnęła się nerwowo, jakby się obawiała, że Ezra w ostatniej
chwili może zmienić zdanie, on jednak wsunął obrączkę na jej szczupły palec i spo-
jrzał prosto w jej oczy.
- Biorę ciebie za żonę - powiedział pastor, a Ezra powtórzył za nim: - Biorę
ciebie za żonę.
Zmarszczył czoło i zamrugał powiekami, jakby obudził się ze snu. Jego dłoń
bezwiednie zacisnęła się na obrączce, a w oczach pojawił się wyraz, na który Mi-
randa przez cały czas czekała. Naraz zrozumiał, dlaczego małżeństwa nie wolno za-
wierać pochopnie i lekkomyślnie. Uświadomił sobie, że patrzy na swoją żonę.
Miranda pociągnęła nosem i w jej oczach zebrały się łzy.
Pastor nie mógł zostać na przyjęciu, ale większość gości jego zniknięcia pra-
wie nie zauważyła. Najpierw wzniesiono toast szampanem, a potem wręczono
młodej parze prezenty. Pawnee była przerażona. Nie spodziewała się, że obcy lu-
dzie będą jej wręczać podarunki.
- Och, niepotrzebnie zadaliście sobie tyle kłopotu! - zawołała na widok straty
paczek.
- Nie ma o czym mówić! - uśmiechnęła się Miranda. - Nie znamy się dobrze,
ale teraz należysz do naszej rodziny i możesz się do tego powoli przyzwyczajać.
R S
Zresztą to tylko niewielkie drobiazgi. Nic kosztownego.
Pawnee przeniosła wzrok na Ezrę, ale on posłał jej spojrzenie bez żadnego
wyrazu. Jakże teraz żałowała, że nie wzięli ślubu w ratuszu! W obliczu tak ser-
decznego powitania poczuła się jak oszustka. Nie miała jednak wyboru, musiała
otwierać prezenty i grać rolę szczęśliwej panny młodej. Zresztą była szczęśliwa,
choć z innego powodu, niż wszyscy przypuszczali. Była jednocześnie szczęśliwa i
śmiertelnie przerażona; przypuszczała, że prawdziwa panna młoda musi się czuć
podobnie.
Ponieważ wszyscy wiedzieli, że młoda para wkrótce odleci do Samirabii, ku-
pili rzeczy szczególnego rodzaju. Kalendarz z datami zachodnimi i islamskimi,
dwie gry w opakowaniu podróżnym, składane kapelusze przeciwsłoneczne. Pawnee
otwierała wszystkie paczki po kolei, a Ezra siedział obok niej na sofie, z uśmie-
chem dziękując ofiarodawcom. Ostatni na stercie był prezent od Luke'a i Carol.
Pawnee rozerwała taśmę i zamarła. Zawartość paczki wysunęła się i spadła na pod-
łogę. Ezra pochwycił ją i podniósł do góry. Dokoła nich rozległy się śmiechy i
brawa
Był to delikatny komplet bielizny z kremowego jedwabiu i koronek, coś, co
panna młoda mogła nałożyć na noc poślubną. Choć bielizna nie była wulgarna, lecz
bardzo seksowna, Pawnee jednak opuściła wzrok, a Ezra zaczerwienił się jak burak
i w jednej chwili wszyscy goście pojęli, że ci dwoje jeszcze nie byli razem w łóżku.
W pokoju zapadła cisza. Pawnee wyrwała prezent z rąk Ezry i szybko zawi-
nęła bieliznę z powrotem w bibułkę. Harrisowie, którzy z natury byli jowialni i
bezpośredni, lecz nie pozbawieni wrażliwości i taktu, zaczęli mówić wszyscy jed-
nocześnie.
Późnym popołudniem Ben i Sam odwieźli nowożeńców do mieszkania Sam.
Pawnee poprzedniego dnia zwolniła wynajmowany pokój i przeniosła tu bagaże.
Ezra spędził ostatnią noc u Bena.
Rodzice Pawnee pojechali za nimi, by zabrać do Peterborough niepotrzebne
R S
już rzeczy córki, która oczywiście nie powiedziała im prawdy, bo gdyby poznali jej
plany, nigdy w życiu nie pozwoliliby jej zrobić tego, co zamierzała. Matka miała
jakieś podejrzenia, Pawnee jednak starała się ze wszystkich sił robić dobrą minę do
złej gry. Rodzice i tak mieli dosyć zmartwień.
- Poznaliśmy się, bo rozmawiałam z każdym, kto wiedział cokolwiek o Sami-
rabii - wyjaśniła im przez telefon. - No i zakochaliśmy się w sobie. Tak się czasem
zdarza.
- Nie sprawiasz wrażenia zakochanej. Wydaje mi się raczej, że ukrywasz coś
przed nami - zauważyła matka. - Ale nie będę nic mówić ojcu. I tak jest chory ze
zmartwienia. Dobrze, Pawnee, przyjedziemy na ślub, choć pośpiech, z jakim się
pobieracie, wcale mi się nie podoba.
Ezra, Ben i Sam zajęli się znoszeniem pudeł i walizek do samochodu, a Paw-
nee została sama z matką.
- Do widzenia, mamo. Napiszę - obiecała.
Objęły się, a potem spojrzały sobie w oczy. Pawnee zastanawiała się, czy wi-
dzi matkę po raz ostatni, i poczuła ucisk w gardle. Jej matka była spokojną, prak-
tyczną osobą, opoką dla całej rodziny, nieco staroświecką żoną farmera. Nie mó-
wiła zbyt wiele o uczuciach, ale jej kuchnia zawsze była dla wszystkich bezpiecz-
nym miejscem. Przyjęła stratę farmy jak kamienny słup, który uderzenie młota
wbiło o cal głębiej w ziemię. Sprawa Cree to było jednak zupełnie coś innego. Gdy
rodzice dowiedzieli się o porwaniu córki, Pawnee po raz pierwszy w życiu widziała
matkę wstrząśniętą. Może to właśnie wtedy postanowiła bez względu na wszystko
sprowadzić siostrę do domu.
- Ezra to dobry, solidny mężczyzna - stwierdziła matka. - Teraz już się o cie-
bie nie martwię. Mam nadzieję, że go posłuchasz, zanim zrobisz cokolwiek głu-
piego.
- Cieszę się, że ci się spodobał - odrzekła Pawnee, unikając bezpośredniej
odpowiedzi.
R S
- Chcę ci tylko powiedzieć, że strata ciebie nie wynagrodzi nam straty Cree -
dodała matka, jakby czytała w myślach córki.
- Jestem pewna, że chodzi ci po głowie coś, o czym nie mamy pojęcia. Nie
rób nic głupiego. Wiem, że przyzwyczaiłaś się chronić Cree przed nią samą, ale
tym razem musisz się pogodzić z tym, że nic nie możesz zrobić.
Pawnee zakaszlała i szybko podeszła do drzwi.
- Tak, mamo, słyszę, co mówisz.
- Mam nadzieję - powiedziała matka. - Pawnee, ty nawet nie wiesz, jak bardzo
ojciec cię kocha On nie potrafi tego wyrazić, ale zawsze był z ciebie dumny. Poczuł
się załamany, gdy stracił farmę, bo chciał ją przekazać tobie. I nie przeżyłby utraty
ciebie. Pawnee, jesteś nie tylko jego ulubienicą; teraz jesteś całym jego życiem.
Pamiętaj o tym i wróć bezpiecznie do domu.
Gardło Pawnee znów się ścisnęło. W milczeniu skinęła głową.
Miranda zaplanowała wszystko, włącznie z przeprowadzką Sam do Bena na
dwa dni, które pozostały do odlotu. W tym czasie Ezra i Pawnee zajmowali jej
mieszkanie. Gdy ten plan raz ustalono, nie sposób było już go zmienić. Pawnee lub
Ezra mogli co najwyżej przenieść się potajemnie do hotelu, ale, choć żadne z nich
nie powiedziało tego głośno, oboje wiedzieli, że im szybciej przywykną do wspól-
nego mieszkania, tym lepiej. Pawnee żałowała jednak, że nie wymyślili jakiegoś
innego rozwiązania tylko na tę jedną noc - noc poślubną.
Jej rodzice odjechali. Za kilka godzin Sam i Ben mieli zabrać ich na kolację.
Było naturalne, że Sam chce spędzić z bratem jego ostami wieczór w Toronto,
Pawnee jednak wiedziała, że chodzi również o to, by zaoszczędzić nowożeńcom
niezręcznej samotności. W prawdziwym małżeństwie pierwsza wspólna kolacja
byłaby radosnym wydarzeniem, Ezra jednak patrzył na nią pustym wzrokiem, do-
datkowo zwiększając poczucie winy Pawnee.
I tak czuła się przygnębiona. Od chwili gdy Ezra zgodził się na małżeństwo,
dręczyły ją wątpliwości. A jeśli jej plan nie wypali? Jeśli wszystko skończy się
R S
tym, że obydwie z Cree znajdą się w niewoli i słuch o nich zaginie? A jeśli, pomi-
mo wszystkich podjętych środków ostrożności, Ezra straci przez nią pracę? Tego
nie byłaby w stanie znieść. Był dobrym, szlachetnym mężczyzną, łagodnym ol-
brzymem. Nie chciała, by wielkoduszność miała go kosztować utratę pracy.
- Napijesz się kawy? - zapytała, gdy Ezra wrócił do mieszkania.
Zatrzymał się w drzwiach, oparty plecami o futrynę, i patrzył na nią z nie-
przeniknionym wyrazem twarzy. Zapanowała nieznośna cisza. Pawnee nerwowo
obracała obrączkę na palcu.
- Nie, dziękuję, nie mam ochoty na kawę - odrzekł w końcu.
Wyprostował się i zaczął zdejmować krawat. Obydwoje nadal mieli na sobie
ślubne ubrania.
- Przyzwyczaiłem się już do tej sofy - dodał Ezra. - Możesz zająć sypialnię.
Wstawiłem tam twoje bagaże.
Pawnee odebrała to jako sygnał, że powinna już odejść.
- Pójdę się przebrać - powiedziała.
Ezra mylił się, sądząc, że kolacja w towarzystwie Sam i Bena pomoże w roz-
ładowaniu napięcia Nawet gdyby myślał nad tym przez rok, nigdy by mu nie przy-
szło do głowy, że jego uczucia wobec jakiejkolwiek kobiety mogą się zmienić tylko
dlatego, że włożył jej na palec obrączkę. Nie potrafił tego zrozumieć. A towa-
rzystwo siostry i jej narzeczonego tylko pogarszało sytuację.
Sam promieniała. Chyba nigdy od czasów dzieciństwa Ezra nie widział jej ta-
kiej radosnej. Wiedział, że to zasługa Bena; nic tak nie upiększa kobiety jak miłość
i Sam wyglądała teraz zupełnie inaczej niż w obecności tego sztywnego manekina,
który wcześniej był jej narzeczonym. Ezra poczuł zupełnie irracjonalny żal, że
Pawnee tak nie wygląda. Małżeństwo stało się dla niej rozwiązaniem wielkiego
problemu, ale nadal była przygnębiona, spięta i wyraźnie było widać, że coś ją
martwi. Przypuszczał, że im mniej czasu dzieli ją od realizacji obmyślonego planu,
tym bardziej się denerwuje. Postanowił bacznie ją obserwować i nie pozwolić jej
R S
zrobić niczego, co mogłoby okazać się niebezpieczne.
Z jednej strony żałował, że zgodził się na ślub, a z drugiej irytowało go, że
kobieta, z którą dopiero co się ożenił, wyglądała tak, jakby odczytano jej wyrok
śmierci. W końcu była jego żoną!
Włosy miała ściągnięte w węzeł z tyłu głowy. Zmiana fryzury wyszła jej na
dobre. Dopiero teraz Ezra mógł docenić kształt jej twarzy: mocne kości policzkowe
i drobny, lecz stanowczo zarysowany podbródek. Ponadto była umalowana. Z ma-
kijażem wydawała się bardziej odległa, atrakcyjna, lecz niedostępna, pogrążona we
własnych myślach. Nie wiadomo dlaczego to również irytowało Ezrę.
Wcześniej zgadywał, że Pawnee jest zbyt szczupła, ale nie mógł tego stwier-
dzić na pewno, gdyż zawsze nosiła luźne swetry i za duże dżinsy. Tego wieczoru
ubrana była w obcisłą czarną sukienkę i żakiet, który chyba pożyczyła od Sam.
Ezra przekonał się, że rzeczywiście jest bardzo szczupła, ale, o dziwo, ciało miała
bardzo kształtne, zaokrąglone we wszystkich właściwych miejscach.
Pawnee poruszyła się niespokojnie i znów skrzyżowała nogi, gdy Ezra za-
trzymał wzrok na jej udach wyłaniających się spod zbyt krótkiej sukienki. Na
pewno myślał, że ten strój jest dla niej nieodpowiedni, i miał rację. Pawnee jednak
zostawiła sobie tylko letnie ubrania, a resztę oddała rodzicom, Sam bowiem obie-
cała zaopatrzyć ją we wszystko, co okaże się niezbędne na pozostałe dwa dni w
Toronto.
Poprzedniego dnia odwiedziły razem sąsiadkę Sam, Marie, modelkę będącą
posiadaczką wielkiej szafy. Marie miała wszystkie ubrania w trzech rozmiarach, bo
jej waga wciąż się wahała. Wyciągnęła kilka ciuchów, przeważnie wściekle eks-
trawaganckich. Pawnee wybrała tę właśnie czarną sukienkę, sądząc, że jest ona w
rzeczywistości dłuższa. Gdy odkryła pomyłkę, było już za późno, by prosić Marie o
znalezienie czegoś innego.
Pawnee wychowała się na farmie i nigdy zbyt wiele nie zastanawiała się nad
własną garderobą. Spódnicę nakładała tylko wtedy, gdy szła na rozmowę do banku
R S
ojca Po bankructwie fermy pracowała przeważnie jako kelnerka w restauracjach, w
których kobietom wolno było nosić spodnie, i tak właśnie wyglądał zestaw ubrań,
które zamierzała zabrać ze sobą do Samirabii: bawełniane spodnie i luźne koszulki.
Źle się czuła w śliskich rajstopach i w sukience, którą przy każdym ruchu trzeba
było obciągać. Musiała wyjść do toalety, to jednak oznaczało konieczność przejścia
przez całą restaurację i nie miała odwagi zrobić tego samotnie.
W końcu Sam podniosła torebkę i spojrzała pytająco na swoją nową szwa-
gierkę. Pawnee wstała z ulgą i razem wyszły na korytarz.
- Boże, ta kiecka jest taka obcisła! - zawołała zaraz za progiem toalety, za-
trzymując się przed wielkim lustrem. Sukienka miała również duży dekolt, który
jednak dało się zasłonić żakietem. - Nie sądzisz, że jest na mnie za mała?
- Naprawdę tak myślisz? - zapytała Sam ze zdziwieniem. - Wyglądasz wspa-
niale. Niewygodnie ci w niej?
- Jest za krótka!
Sam zaśmiała się i stanęła obok Pawnee. Była o kilka centymetrów wyższa i
brzeg jej sukienki również znajdował się o pięć centymetrów wyżej, co oznaczało,
że ich sukienki miały mniej więcej tę samą długość. Pawnee spojrzała na podwójne
odbicie i również się roześmiała.
- Chyba nigdy nie miałam okazji przywyknąć do miejskiej mody - wymamro-
tała. - Naprawdę dobrze wyglądam?
- Wyglądasz jak modelka. Przypominasz mi Marie w szczytowej formie, tylko
że ty jesteś pełniejsza. Marie czasami podobna jest do szkieletu. Ty wyglądasz po
prostu elegancko.
Pawnee spojrzała aa swe odbicie świeżym okiem.
- Nikt mi tego wcześniej nie mówił. Twój brat na pewno uważa, że ta sukien-
ka jest za krótka.
- Teraz jesteś jego żoną. Może nie podobają mu się spojrzenia innych męż-
czyzn.
R S
Z niewiadomego powodu policzki Pawnee pokryły się czerwienią.
- Nikt na mnie nie patrzy! - zaprotestowała. - A gdyby nawet, to co Ezra
mógłby mieć przeciwko temu?
Sam z uśmiechem wzruszyła ramionami.
- Ty mi to powiedz.
Ezra i Pawnee zostawili Sam i Bena w restauracji i wrócili do domu. Oby-
dwoje mieli ochotę zaprosić ich do siebie, wiedzieli jednak, że nie miałoby to żad-
nego sensu. Następnego dnia mieli zbyt wiele do zrobienia, by zarywać noc.
Padał gęsty śnieg. Ezra prowadził samochód, który firma wypożyczyła mu na
czas pobytu w Toronto.
- Mam nadzieję, że to nie potrwa długo - mruknął, włączając wycieraczki.
- Tegoroczna zima była śnieżna - odrzekła Pawnee.
To były jedyne słowa, jakie wymienili przez całą drogę do mieszkania Sam.
Pawnee miała na nogach lekkie szpilki. Gdy Ezra zatrzymał samochód, na
parkingu leżało już dziesięć centymetrów śniegu.
- Boże, czemu włożyłam dziś szpilki - jęknęła, spoglądając na swoje nogi.
- Lepiej cię zaniosę, bo zupełnie zniszczysz sobie buty - odparł Ezra, zanim
zdążył pomyśleć.
Podszedł do drzwi od jej strony. Pawnee zarzuciła mu ręce na szyję. Jej udo,
przysłonięte tylko cienkim nylonem rajstop, oparło się na ramieniu Ezry. Była lek-
ka, a on silny. Gdyby w tej chwili chciał ją pocałować, nie mogłaby stawiać oporu.
Gdy ta myśl przemknęła mu przez głowę, poczuł, że robi mu się gorąco. Za-
raz za drzwiami budynku postawił ją na podłodze, ale jego dłoń zaplątała się w tka-
ninę sukienki i podciągnęła ją wysoko do góry. Niepewnie mamrocząc przeprosiny,
wyjął klucze i otworzył wewnętrzne drzwi. Pawnee obciągnęła sukienkę, nie pa-
trząc na niego.
Winda jeszcze nigdy nie wydawała mu się tak ciasna ani tak powolna. Paw-
nee wpatrywała się w podłogę, bawiąc się kosmykiem włosów. Po raz pierwszy w
R S
życiu Ezra zrozumiał, dlaczego mężczyźni całują kobiece dłonie.
Po otwarciu drzwi mieszkania odezwał się alarm. Pawnee pierwsza weszła do
holu i wystukała numer kodu na klawiaturze. Ezra powiesił kurtkę i pomógł jej
zdjąć płaszcz. Hol również wydawał się zbyt ciasny. Przez niemożliwie długą
chwilę stali bez ruchu obok wieszaka, patrząc na siebie.
W końcu Pawnee odwróciła głowę i wyszeptała:
- Dobranoc.
Ezra poczuł nieprzepartą ochotę, by jej dotknąć, powstrzymał jednak dłoń i
pozwolił jej odejść. Drzwi sypialni zamknęły się cicho.
Gdy Pawnee się obudziła, pokój wypełniał blask. Natychmiast zrozumiała, co
to oznacza, i podbiegła do okna. Cały świat był biały. Nocą spadło prawie pół me-
tra śniegu i z nieba wciąż sypały się białe płatki.
Upewniła się, że łazienka jest pusta, pochwyciła ubranie i na palcach wsunęła
się do środka. Przechodząc obok salonu, usłyszała dźwięk telewizora. A więc Ezra
również już wstał.
Gdy wyszła z łazienki, w mieszkaniu roznosił się zapach kawy.
- Cześć - powiedziała, stając w drzwiach salonu.
Ezra, ubrany w niebieskie dżinsy i takąż koszulę, siedział na sofie z telefonem
w jednym ręku i pilotem od telewizora w drugim. Przed nim stał kubek z kawą.
Telewizor był ściszony. Podawano akurat prognozę pogody. Zegar w rogu ekranu
wskazywał za dwie minuty ósmą.
Ezra skinął jej głową i zaczął mówić do słuchawki. Pawnee słyszała jego głos
z kuchni, gdzie weszła, żeby nalać sobie kawy.
- Ted? Tu Ez. Słuchałeś tego? Tak, tak, tak. Nie. Nie, wiem tylko tyle, ile po-
wiedzieli w wiadomościach. Nie mogę o tej porze budzić Norma. - Ezra umilkł.
Niepokój w jego głosie wzbudził czujność Pawnee. Chyba opóźnienie wylotu o
dzień czy dwa nie mogło go do tego stopnia wytrącić z równowagi?
- Nie wiem, Ted, ale, moim zdaniem, nie wygląda to dobrze. Tak, mnie się też
R S
tak wydaje. Poczekaj.
Na ekranie pojawiła się czołówka porannych wiadomości. Ezra nastawił gło-
śniej telewizor.
- Dzień dobry. Oto poranne wiadomości - rzekł spiker.
Ezra patrzył w ekran jak zahipnotyzowany. Dopiero teraz Pawnee przyszło do
głowy, że chyba chodzi o coś poważniejszego niż tylko opóźnienie się odlotu.
- Wczoraj późnym wieczorem rebelianci islamscy z ugrupowania hezbudinów
zaatakowali i zdobyli pałac oraz budynki rządowe w stolicy Samirabii. Według nie
potwierdzonych jeszcze doniesień, bunt mógł zakończyć się przejęciem władzy.
Premier rządu kończy dzisiaj wizytę w...
Ezra wyłączył dźwięk i znów zaczął coś mówić do słuchawki. Pawnee sie-
działa jak ogłuszona, wpatrując się znieruchomiałym wzrokiem w telewizor. Po
chwili obróciła głowę i spojrzała na Ezrę. Był jej zupełnie obcy. Wyszła za niego
niecałe dwadzieścia cztery godziny temu i oto teraz się okazało, że to małżeństwo
nie było jej do niczego potrzebne. Obiecała mu jednak, że... co ona właściwie
obiecała?
R S
ROZDZIAŁ PIĄTY
Jeszcze nigdy w życiu Pawnee nie robiła tak niewiele, gdy wokół niej działo
się tak wiele. Samirabią wstrząsała rewolucja, projekt budowy meczetu został anu-
lowany, a ona mogła jedynie siedzieć na kanapie przed telewizorem w salonie Sam
i godzina po godzinie słuchać wciąż tych samych wiadomości na kanałach infor-
macyjnych. Nie mogła nawet pojechać do domu, do rodziców, którzy, rzecz jasna,
spodziewali się, że pozostanie u boku męża.
Przez dwa dni właściwie nikt nic nie wiedział. Wszystkie serwisy informa-
cyjne powtarzały w kółko tę samą wiadomość: coś się stało, i nadal się dzieje, w
Samirabii.
„Jak dotychczas, nie mamy żadnych wiadomości o Cree Walker, młodej ka-
nadyjskiej zakładniczce przetrzymywanej przez ugrupowanie, które dokonało za-
machu stanu", obwieścił spiker po raz piętnasty tego dnia. Pawnee w przypływie
złości wyłączyła telewizor i poszła do kuchni, by nalać sobie kawy. Coraz bardziej
przyzwyczajała się do niewielkiego mieszkania Sam. Było przytulne. Może po
stracie farmy popełniła błąd. Może trzeba było osiąść gdzieś na stałe i urządzić so-
bie podobny dom. Już niemal od dwóch lat wiodła koczownicze życie, pracując to
w tym, to w tamtym hotelu. W lecie przenosiła się na wieś, a w zimie do ośrodków
narciarskich. Chyba czas już nadszedł, by podjąć pewne decyzje.
Nie chciała myśleć o tym, że teraz w swych decyzjach musi brać pod uwagę
Ezrę. Desperacja skłoniła ją do złożenia niedorzecznych obietnic. Zastanawiała się,
co zrobi, jeśli Ezra zażąda od niej dotrzymania słowa. Była pewna, że przyrzecze-
nia złożone w tak wielkim stresie nie mogą być prawnie wiążące.
Zadzwonił telefon. Pawnee omal nie wypuściła z rąk dzbanka z kawą. Pobie-
gła do salonu i podniosła słuchawkę.
- Cześć. To ja, Ez.
Po tonie głosu Ezry Pawnee poznała, że ma jakieś nowiny. Zacisnęła mocno
R S
palce na słuchawce.
- Ezro, co się stało?
- Mam dobre wiadomości. Siedzisz czy stoisz?
Pawnee poczuła, że kolana uginają się pod nią.
- Siedzę - szepnęła, opadając na kanapę.
- Cree najprawdopodobniej jest wolna. Samolot Polygonu ma ją przywieźć
razem z naszą ekipą, która przygotowywała inwestycję. Podobno samolot już wyle-
ciał i jest w drodze do Emiratów, ale potwierdzenie uzyskamy dopiero wtedy, gdy
wylądują.
Pawnee poczuła, że po jej policzkach spływają strumienie łez. Płakała po raz
pierwszy od chwili, gdy usłyszała, że Cree została zakładniczką.
- Bogu dzięki! Och, Ezro, Bogu dzięki! Och, to wspaniale, to cudownie!
- Polygon przez cały czas starał się wydostać stamtąd swoich pracowników.
Zdaje się, że Cree przywieziono na lotnisko i tam uwolniono. Nasz samolot czekał
akurat na start i pilot zgodził się ją zabrać. Jeszcze nie przekazano tej wiadomości
mediom.
Pawnee szlochała tak gwałtownie, że nie była w stanie mówić.
- Och, podziękuj pilotowi, kiedy go zobaczysz! Podziękuj im wszystkim ode
mnie! Ezro, czy mogę zadzwonić do rodziców?
- Może lepiej poczekać, aż usłyszymy pierwsze wiadomości od pilota? Gdy
opuści przestrzeń powietrzną Samirabii, dowiemy się na pewno, co się właściwie
zdarzyło. Wiesz, jak to bywa, Pawnee, może się jeszcze okazać, że to wszystko... -
zamilkł i dokończył: h Nic jeszcze nie jest pewne.
- Rozumiem. Chyba masz rację. Tak będzie najlepiej. Zadzwonisz do mnie,
kiedy uzyskasz potwierdzenie? Chciałabym powiedzieć o tym rodzicom sama, za-
nim usłyszą wiadomości w telewizji.
- Obiecuję ci to, Pawnee - rzekł Ezra łagodnie.
Następne godziny ciągnęły się nieznośnie. Pawnee jeszcze nigdy w życiu nie
R S
czuła się tak bezużyteczna. Mogła tylko chodzić w kółko po mieszkaniu i czekać.
Sam przyjechała, by dotrzymać jej towarzystwa; oczywiście Ezra zadzwonił do
siostry i podzielił się z nią nowinami. Obydwie kobiety siedziały razem przed tele-
wizorem, na przemian pocieszając się, że wiadomości Ezry okazują się prawdziwe,
i martwiąc, że ktoś coś przekręcił.
W końcu pilot Polygonu połączył się z kontrolerami ruchu na niezależnym
terytorium i Ezra zadzwonił z potwierdzeniem swoich nowin. Cree była wolna i
znajdowała się na pokładzie samolotu, który leciał do Rijadu.
- Oczywiście kontrola lotów w Arabii Saudyjskiej przekazała już wiadomość
mediom - powiedział Ezra - więc odkładam słuchawkę, żebyś zdążyła zadzwonić
do rodziców.
Pawnee znów wybuchnęła płaczem i w końcu to Sam musiała przekazać no-
winy państwu Walker. W dwie minuty później dwa kanały, Newsworld i CCN,
jednocześnie podały wiadomość o uwolnieniu zakładniczki, a wszystkie pozostałe
stacje wyświetlały ją w formie napisu na dole ekranu.
- Cree Walker, zakładniczka przetrzymywana od czterech miesięcy przez sa-
mirabskich rebeliantów, jest już wolna - rzekła spikerka z zadowoleniem w głosie. -
Otrzymaliśmy wiadomość, że znajduje się na pokładzie wojskowego samolotu Ka-
nadyjskich Sił Powietrznych, który za około trzy godziny ma wylądować w Istam-
bule.
Sam i Pawnee uścisnęły się, na przemian śmiejąc się głośno i płacząc.
- Popatrz, jak to jest - powiedziała Sam, ocierając oczy.
- Zawsze wierzy się dokładnie w to, co podają w wiadomościach, a tymcza-
sem sama widzisz, jak oni wszystko przekręcają.
- Wszystko mi jedno. Dla mnie Cree może nawet lecieć zeppelinem do Rey-
kjaviku, byle tylko wydostała się z Samirabii - odparła Pawnee i obie dziewczyny
znów wybuchnęły niepohamowanym śmiechem.
Barney McNab, szef CCN, czyli Kanadyjskich Wiadomości Kablowych, wy-
R S
słał do Rijadu po Cree odrzutowiec swojej firmy. Na pokładzie samolotu znalazła
się jedna z czołowych reporterek jego sieci, która akurat przebywała w Londynie,
oraz grupa ratowników brytyjskich i oczywiście ekipa telewizyjna.
Następną rzeczą, jaką usłyszał świat, był wywiad z podnieconą, szczęśliwą
Cree przeprowadzony dla CCN na pokładzie samolotu i przekazany drogą sateli-
tarną. Dziewczyna nie doznała żadnej krzywdy. Nie przetrzymywano jej w od-
osobnieniu ani też nigdy nie była poważnie chora.
Zanim Ezra wrócił do domu, Pawnee i jej rodzice dzięki uprzejmości CCN
zdążyli już porozmawiać z Cree prywatnie za pośrednictwem łącz telefonicznych
znajdujących się na pokładzie samolotu i upewnić się, że dziewczyna naprawdę
czuje się dobrze.
Pawnee po raz dziesiąty oglądała te same wiadomości, gdy usłyszała zgrzyt
klucza w zamku. Pobiegła do holu i bez zastanowienia rzuciła się w ramiona Ezry.
- Och, Ezro, czy to nie cudowne? Och, jakie to szczęście, że był tam samolot
twojej firmy! Powiedziałeś im, jaka jestem szczęśliwa?
- Wspaniałe wiadomości - zgodził się Ezra, otaczając ją mocno ramionami.
- Ależ jesteś zimny! - zdumiała się.
Ezra puścił ją i zdjął kurtkę.
- Sam już poszła?
- Tak. Zaczęła coś pisać na komputerze Bena, więc poszła to skończyć. Masz
ochotę na kawę albo na piwo?
- Owszem, chętnie napiję się piwa - odrzekł Ezra, zacierając ręce. Poszedł do
salonu i usiadł przed telewizorem, gdzie znów pokazywano rozmowę z Cree.
- Patrząc na twoją siostrę, można by pomyśleć, że wraca z wyprawy dokoła
świata, a nie z niewoli - zauważył.
- Wiem, wiem. Chyba rzeczywiście nic złego jej nie zrobili. Kiedy z nią roz-
mawiałam, jej głos brzmiał tak jak zwykle! Och, Ezro, tak bardzo dziękuję ci za
wszystko! - zawołała, podając mu piwo.
R S
- Ja niczego nie zrobiłem - uśmiechnął się. - Wszystko ułożyłoby się tak sa-
mo, gdybyśmy się w ogóle nie spotkali. Pilot, który podejmował decyzję, nie wie-
dział, że jesteś moją żoną.
Podjął ją ze zwykłych ludzkich pobudek. Oczywiście musiał złamać kilka
przepisów. Cree nie ma żadnych dokumentów, wizy wyjazdowej ani niczego ta-
kiego. Kto inny może wolałby się asekurować i zostawiłby ją na lotnisku.
- Ten pilot powinien dostać Order Kanadyjski.
Ezra uśmiechnął się do niej szeroko. Podobało mu się to, że Pawnee tak bar-
dzo kocha swoją siostrę i potrafi to okazywać. Byłaby dobrą matką. I żoną, o ile
poślubiłaby kochanego przez siebie mężczyznę. Była lojalna. Wybrany, przez nią
mężczyzna nigdy nie musiałby się martwić... Ezra zabronił sobie o tym myśleć.
Czas na refleksję przyszedł później, gdy jedli przygotowaną przez Pawnee
kolację.
- Czy kontrakt na budowę meczetu został definitywnie anulowany? - zapytała
dziewczyna.
- Tak. - Ezra skinął głową. - Zaczęli już przydzielać nam nowe zadania.
- I co my teraz zrobimy?
Ezra właśnie delektował się nie znaną mu dotychczas kombinacją warzyw.
Pawnee miała rację: rzeczywiście była bardzo dobrą kucharką.
- Nie wiem - przyznał niechętnie. Nie miał ochoty rozmawiać na ten temat,
choć sam nie wiedział, dlaczego. Trzeba było jednak wymyślić jakieś wyjście z sy-
tuacji. Im szybciej, tym lepiej.
- Czy to nie dziwne? Gdybyśmy zaczekali jeszcze tylko jeden dzień... gdy-
byśmy brali ślub w ratuszu, to musielibyśmy zaczekać do poniedziałku! Ale po-
zwoliliśmy, żeby Miranda wszystkim się zajęła, i w rezultacie wzięliśmy ślub o je-
den dzień za wcześnie, zanim się okazało, że nie był on nam do niczego potrzebny.
Co za dziwny przypadek!
Ezra z niewiadomych powodów poczuł się zirytowany.
R S
- Miranda mówi, że przypadki nie istnieją.
Pawnee chyba go nie usłyszała.
- Ezro, co my teraz zrobimy?
- Na razie nie martwmy się o nic. Poczekajmy, aż twoja siostra wróci do do-
mu.
- Ale lepiej od razu wymyślić jakąś historyjkę. Może powiesz swojemu sze-
fowi, że odwołaliśmy ślub?
Teraz wreszcie Ezra pojął, dlaczego ten temat wzbudzał w nim taką niechęć.
- Powiedziałem mu już o ślubie. Koledzy robią składkę na prezent.
- Och, nie! - zawołała Pawnee z przerażeniem, odkładając widelec.
Ezra nie mógł zrozumieć, dlaczego robi z tego taki dramat.
- Nie sądzisz, że to miło z ich strony? - zapytał cierpko.
- Ale... Ezro, jak im to wyjaśnisz?
- Co mam im wyjaśniać?
- Przecież wkrótce wyślą cię w jakieś inne miejsce i będą się spodziewali,
że...
Przez chwilę przy stole panowała naładowana napięciem cisza.
- Zdaje się, że już podjęłaś decyzję, tak? - zapytał wreszcie Ezra dziwnie
spokojnym głosem.
- Na litość boską, chyba nie myślisz, że...
- Masz wszystko, czego chciałaś, więc możesz odwołać swoje obietnice, jeśli
dobrze cię rozumiem?
Pawnee wpatrywała się w niego, zdumiona. Nigdy jeszcze nie widziała go w
takim stanie. Zwykle był bardzo łagodny, ale teraz wydawało się, jakby jego osoba
wypełniała cały pokój.
- A czego się spodziewałeś?
- Spodziewałem się, że zastanowisz się odrobinę dłużej, zanim zostawisz
mnie z całym tym bałaganem na głowie - odrzekł.
R S
- Jakim bałaganem? Co się stało? - zapytała zaskoczona. Nigdy w życiu nie
przyszłoby jej do głowy, że on będzie oczekiwał od niej, by... - Przecież powie-
działeś, że wkrótce wyjedziesz! Nie mogę tak po prostu pojechać z tobą.
- To znaczy, że nie chcesz.
Zupełnie nie to miała na myśli. Poczuła, że ogarnia ją gniew.
- Uważam, że jesteś wielkim egoistą, skoro się spodziewasz, że w tej sytuacji
nadal będę grała rolę twojej żony! Mam zawiesić swoje życie na kołku i pojechać z
tobą do jakiejś zabitej dechami dziury, gdzie ty będziesz budował most? I dlacze-
go? Tylko po to, żeby ocalić cię przed docinkami kolegów?
- Tego nie powiedziałem! - wykrzyknął Ezra.
- Ale to przecież miałeś na myśli! Fakt, że moje życie zupełnie wypadło z to-
rów i chciałabym je poukładać na nowo, jest dla ciebie niczym w porównaniu z
tym, iż jeśli się teraz rozstaniemy, to ludzie pomyślą, że źle nam poszło w łóżku w
noc poślubną!
- Dobrze wiesz, że pomyślą, nie tylko to.
- A co jeszcze mogą pomyśleć? Że jesteś impotentem, dewiantem albo zbo-
czeńcem? Jaki może być gorszy cios dla mężczyzny? Że jesteś potworem seksual-
nym?
- Równie dobrze mogą uznać, że to ty jesteś oziębła - odrzekł Ezra. Pawnee
była wstrząśnięta chłodem w jego głosie. - Albo że wmanipulowałaś mnie w mał-
żeństwo tylko po to, by znaleźć się bliżej siostry. - Albo - zamilkł na chwilę i do-
kończył cicho i powoli - mogą uznać, że nadużyłem zaufania firmy, godząc się na
oszustwo, które mogłoby narazić Polygon na poważne kłopoty, gdyby informacja o
nim przedostała się na zewnątrz.
Pawnee była rozsądną osobą, ale ton głosu Ezry po prostu ją rozwścieczył.
- Och, nie gadaj bzdur! - wybuchnęła.
- Rozumiem - pokiwał głową. - Nasza umowa od początku była jednostronna.
Ani przez chwilę nie miałaś zamiaru dotrzymać słowa. Chciałaś zniknąć, gdy tylko
R S
rozstrzygnie się los twojej siostry, niezależnie od tego, co by to oznaczało dla mnie.
Opracowałaś piękny plan manipulacji i od początku miałaś zamiar jedynie mnie
wykorzystać.
- To nie było tak!
- Czy choć przez chwilę zamierzałaś dotrzymać przyrzeczenia?
Pod ciężarem oskarżycielskiego spojrzenia Ezry Pawnee nie była w stanie
wydusić z siebie ani słowa.
- Odpowiedz! - ponaglił ją.
- Nie miałam zamiaru zostawić cię w taki sposób, jak przypuszczasz!
Ezra odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął głośnym, niepowstrzymanym śmie-
chem.
- Ale chciałaś złamać słowo.
Pawnee znów nie odpowiedziała.
- Przyznaj się wreszcie, Pawnee! Powiedz prawdę! - zawołał Ezra niecierpli-
wie. Czuł się upokorzony. Przypuszczał, że Pawnee miała jakiś plan, ale zaufał jej
obietnicy; wierzył, że dziewczyna dotrzyma słowa. - Nie jesteś przecież tchórzem!
Powiedz, co tak naprawdę zamierzałaś zrobić?
W końcu wyznała mu swoją tajemnicę, choć wcześniej nie miała zamiaru z
nikim się nią dzielić.
- Nie chciałam cię tak po prostu opuścić, Ezro. Skoro już musisz to wiedzieć,
to chciałam... chciałam zaproponować im wymianę. Siebie za Cree.
Po tych słowach nastąpiła zupełna cisza. Ezra patrzył na nią z niedowierza-
niem, owładnięty skłębionymi, sprzecznymi emocjami.
- A jak właściwie chciałaś to przeprowadzić? - wyjąkał po długiej chwili.
- Miałam... Znałam hasło rebeliantów. Pewnego dnia wymknęło się komuś
podczas rozmowy w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Wiedziałam, jak się z
nimi potajemnie skontaktować.
- I ty naprawdę... - Ezra był za bardzo zły, żeby mówić dalej.
R S
Wziął głęboki oddech, odłożył widelec i nóż i ścisnął dłońmi skronie, a potem
wymamrotał stek przekleństw, które zdumiały Pawnee.
- Mógłbym cię udusić - rzekł wreszcie swobodnym tonem.
Pawnee nie obawiała się z jego strony fizycznej agresji, wyczuwała w nim
jednak głęboki gniew.
- Ale nie rozumiem, dlaczego. Co to ma wspólnego z tobą?
Ezra zacisnął zęby i odwrócił głowę.
- Co to ma wspólnego ze mną? - powtórzył z niedowierzaniem.
Niespodziewanie obydwoje zaczęli krzyczeć. Spokojna wymiana zdań z
chwili na chwilę przerodziła się w prawdziwą awanturę. Poczucie winy wzbudziło
w Pawnee reakcję obronną, Ezra zaś, choć najbardziej ze wszystkiego przeraziła go
myśl o tym, w jakie niebezpieczeństwo Pawnee chciała się dobrowolnie wpakować,
zmieszał ją z błotem za zamiar niedotrzymania warunków umowy. Nie oszczędzili
sobie wzajemnych ocen charakteru, moralności, pochodzenia i motywów. Oby-
dwoje byli przy tym zdumieni potęgą własnego gniewu i ślepi na siłę, która ów
gniew napędzała.
- Dobrze, możesz dostać rozwód! - wrzasnął w końcu Ezra. - Nie zabrałbym
cię ze sobą nawet do sklepu spożywczego, a cóż dopiero do obcego kraju, gdzie
każdej nocy byłbym skazany na zapewniane przez ciebie rozrywki!
- Zawsze wiedziałam, że widzisz kobiety tylko w takim świetle! - odparowała
Pawnee. - Nie jestem dostarczycielką rozrywki!
- Nie musisz mi tego mówić, sam wiem! Wolałbym po raz setny oglądać to
cholerne „Przeminęło z wiatrem", niż liczyć na dobrą zabawę w twoim towarzy-
stwie!
- W gruncie rzeczy - odparła słodko Pawnee - najbardziej odpowiadałaby ci
któraś z głupich, ale biuściastych blondynek Mirandy. Dziwię się, że jeszcze ci tu
żadnej nie przyprowadziła.
- Nie pozwoliłem jej na to, bo byłem zajęty odgrywaniem przed tobą roli ry-
R S
cerza na białym koniu! - wybuchnął Ezra. - Po raz drugi na pewno nie popełnię te-
go samego błędu!
- Biedactwo! Teraz nie masz nikogo, kto mógłby cię pocieszyć bezmyślnym
szczebiotem podczas upalnych nocy. Tak mi przykro! Idź do Mirandy i powiedz
jej, że jestem zbyt inteligentna jak na twoje potrzeby. Może zdąży ci jeszcze kogoś
załatwić przed wyjazdem!
Ezra zatrzymał na niej wzrok.
- Nie jesteś zbyt inteligentna, Pawnee - rzekł tonem, od którego przeszył ją
dreszcz. - Po prostu brakuje ci sumienia. I nie musisz się martwić o to, że zaciągnę
cię na siłę do jakiejś dziury na końcu świata po to, żeby ocalić swoją reputację.
Najgorsze było to, że gdy kłótnia się skończyła, żadne z nich nie miało dokąd
odejść. Musieli korzystać z tej samej łazienki, wymijając się w kamiennym milcze-
niu. Musieli położyć się spać w odległości kilku metrów od siebie, dobrze wiedząc,
że nie uda im się zasnąć. Każde z nich przewracało się na łóżku i słyszało, jak to
drugie robi to samo za ścianą.
Obydwoje żałowali wypowiedzianych słów, ale nie mogli wśliznąć się do
łóżka tej drugiej osoby i w ciemnościach wyszeptać słowa „przepraszam".
- Cześć, Ez! - zawołał Norman, wchodząc do swojego gabinetu.
Usiadł w wielkim, wyściełanym czarną skórą fotelu i rzucił na biurko karto-
nową teczkę. Ezra pojawił się tu zaledwie chwilę wcześniej, ale nawet to minutowe
oczekiwanie nie było przyjemne. Nie miał pojęcia, jak wyjaśnić swoją sytuację
osobistą. Czoło miał spocone.
- Norm... - zaczął niepewnie.
- Wspaniałe wiadomości na temat twojej szwagierki! Żałuję, że sam nie będę
mógł pojechać na lotnisko, żeby zobaczyć jej powrót. Zanosi się na wielką imprezę.
CCN stawia wszystkim szampana.
- Wiedzą, jak sobie zrobić reklamę - zgodził się Ezra sucho.
- Twoja żona na pewno już pojechała na lotnisko? A ty nie wybrałeś się tam
R S
razem z nią?
Ezra tylko potrząsnął głową.
- Domyślam się, że słyszałeś różne plotki i chciałeś się jak najszybciej do-
wiedzieć, co się właściwie dzieje. Nie winię cię za to, chociaż mogłeś zostawić to
mnie. - Ezra spojrzał na Normana ze zdumieniem, ten zaś ciągnął: - Owszem, to
prawda. Na szczęście nic poważnego, tylko złamana noga. Nie powinno być żad-
nych komplikacji, ale to wystarczy, żeby na jakiś czas wyłączyć go z pracy.
Ezra uśmiechnął się bezradnie.
- Norm, nie mam pojęcia, o czym mówisz.
Jego przełożony ze zdziwieniem podniósł głowę znad papierów.
- Myślałem, że wiesz już o wypadku Gerry'ego i dlatego tu przyjechałeś!
- Nic nie wiem! Gerry miał wypadek? Przykro mi to słyszeć. Co się stało?
Norm zawahał się, pocierając twarz.
- No cóż... Tego właśnie nie jesteśmy pewni. Wiesz, że na Kaha Akua pano-
wała pewna wrogość wobec projektu budowy hotelu. Ger jest prawie pewny, że to
był zwykły wypadek, ale nie możemy wykluczyć sabotażu. Może wolałbyś się nad
tym przez jakiś czas zastanowić, bo to by, oczywiście, oznaczało, że zabierzesz
żonę ze sobą.
Ezra wpatrywał się w szefa nieruchomo.
- O czym ty mówisz, Norm? - zapytał powoli.
- Mówię, że jesteśmy gotowi awansować cię na szefa projektu i wysłać na
Hawaje na miejsce Gerry'ego. Chyba nie powinienem ci o tym wspominać, ale po-
przednio nie pojechałeś tylko dlatego, że byłeś kawalerem. Ze względu na proble-
my z miejscową ludnością obiecałem właścicielowi, że wyślemy kogoś z ustabili-
zowaną sytuacją osobistą, czyli żonatego mężczyznę, który zabierze żonę ze sobą.
Hawajskie kobiety stanowią wielką pokusę dla mężczyzn i dlatego musi tam być
ktoś, kto będzie potrafił trochę utemperować pracowników. - Norm zamilkł i potarł
nos. - Oczywiście nie mogłem ci tego powiedzieć wcześniej, bo zacząłbyś szukać
R S
żony na siłę, ale właśnie z tego powodu przeszło ci już koło nosa kilka wyjazdów,
na które miałeś ochotę. A teraz, kiedy już masz żonę, możesz uważać się za szefa
realizacji projektu na Hawajach. Oczywiście, o ile się zgodzisz!
Zaśmiał się cicho na widok twarzy Ezry, na której zdumienie mieszało się z
przerażeniem.
- Idź do domu i porozmawiaj z żoną. Możliwe, że pomysł spędzenia, pół-
rocznego miesiąca miodowego na Wyspie Duchów nie przypadnie jej do gustu -
dokończył i roześmiał się, jakby powiedział świetny dowcip.
R S
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Śnieżyca w Peterborough w ciągu nocy zmieniła się w zawieję i nawet sam
Barney McNab nie potrafił sprawić, by limuzyna sieci CCN przedarła się przez za-
spy do rodziców Cree.
- Prawdę mówiąc, nie jesteśmy tym szczególnie zmartwieni - oznajmiła Chris
Walker swojej córce przez telefon o szóstej rano, gdy już wiadomo było na pewno,
że w żaden sposób nie uda im się dotrzeć nawet do stacji kolejowej. - Ani ojciec,
ani ja nie mamy ochoty na ten spektakl przed kamerami. Wolimy zaczekać na Cree
tutaj i porozmawiać z nią sam na sam. Ty jedź, Pawnee.
Tak oto Pawnee stała się jedyną reprezentantką rodziny na lotnisku. Kilka na-
stępnych godzin przeżyła jak we śnie. Pozwolono jej przywitać się z Cree sam na
sam w kabinie na pokładzie samolotu CCN. Spędziły prawie godzinę, ściskając się
i płacząc. Potem do akcji wkroczyły kamery telewizyjne.
Z całego dnia Pawnee zapamiętała właściwie tylko to, co obejrzała w telewi-
zyjnych powtórkach. Pojawiła się na szczycie schodków w drzwiach samolotu, tuż
za plecami siostry. Cree uśmiechała się od ucha do ucha i wymachiwała rękami jak
szalona. Potem była jazda limuzyną z Cree i słynnym reporterem CCN, przybycie
na wypełniony po brzegi stadion w centrum miasta, dum, który wiwatował, jakby
chciał ogłuszyć radością cały świat, przemowy i łzy... aż w końcu Cree oznajmiła
stanowczo:
- Teraz jadę z moją siostrą do domu. Chcę w końcu poczuć się normalnie.
Nakręcono już dość materiału i CCN zgodziły się spełnić życzenie Cree.
Obydwie kobiety odjechały potajemnie nie rzucającym się w oczy samochodem,
podczas gdy kilka limuzyn ostentacyjnie udało się w przeciwnym kierunku, by od-
ciągnąć samochody dziennikarzy. Tylko CCN znały adres sióstr i nie miały zamiaru
nikomu go zdradzać.
W końcu, na tylnym siedzeniu trzyletniego forda kombi, Pawnee znowu po-
R S
czuła się sobą i przypomniała sobie, że ma równie wiele do opowiadania jak Cree.
- Boże, ty schudłaś bardziej niż ja! - wykrzyknęła Cree, gdy Pawnee zdjęła
płaszcz i powiesiła go w szafie Sam. W obecnej sytuacji wydawało się niedorzecz-
ne, że wciąż mieszka z Ezrą w mieszkaniu jego siostry, ale ze względu na śnieżycę
w Peterborough nie miała się dokąd wynieść, Sam zaś nalegała, by Pawnee przy-
wiozła siostrę tutaj.
- No tak, bardzo się o ciebie martwiliśmy - odrzekła Pawnee po prostu. - Ja-
koś nie było czasu na jedzenie, chociaż właściwie jedyne, co mogliśmy zrobić, to
wydzwaniać co pięć minut do Ottawy.
- A co to takiego? - wykrzyknęła Cree, podnosząc dłoń siostry do oczu. Paw-
nee mogła ściągnąć obrączkę razem z rękawiczkami, ale zupełnie o tym zapomnia-
ła. - Czyżby to była ślubna obrączka? Wyszłaś za mąż? Rany boskie, za kogo?
No cóż, trzeba to było wyjaśnić.
Cree wyczuła wahanie siostry i uważnie się jej przyjrzała.
- Hm... no tak, muszę ci o tym opowiedzieć - zaczęła Pawnee niepewnie,
prowadząc siostrę do salonu. - Na pewno uznasz, że to zupełnie niedorzeczne, więc
spróbuj po prostu wysłuchać wszystkiego do końca, bo inaczej dnia nam nie wy-
starczy.
Cree posłusznie zwinęła się w kłębek w rogu sofy, skrzyżowała ręce na po-
dołku, przechyliła głowę na bok i jak zwykle w takich sytuacjach powiedziała:
- Cała zamieniam się w słuch.
Pawnee ze łzami w oczach zarzuciła siostrze ramiona na szyję.
- Och, tak się cieszę, że wróciłaś! Nie masz pojęcia, jak się martwiliśmy! Tak
się bałam tego, co mogli z tobą zrobić... Nie wiedzieliśmy, czy cię jeszcze kiedyś
zobaczymy.
Cree odwzajemniła uścisk.
- Tak, chyba mogę sobie to wyobrazić. Ale czy to ma coś wspólnego z twoim
małżeństwem?
R S
Biorąc pod uwagę wszystkie komplikacje, Pawnee opowiedziała siostrze całą
historię w zdumiewająco krótkim czasie. Cree słuchała w milczeniu, reagując tylko
mimiką. Oczy miała szeroko otwarte, podobnie jak usta, które zasłoniła obiema
dłońmi.
Przerwała opowieść siostry tylko raz.
- Powiedział: tak? - zdumiała się. - O rany! Czy on oszalał, czy też jest do te-
go stopnia miły?
Pawnee nie odpowiedziała, tylko ciągnęła swoją opowieść.
- Ale nie mogę zrozumieć, co właściwie chciałaś tam zrobić! - powiedziała w
końcu Cree.
Pawnee poruszyła się niespokojnie.
- Mówiłam ci, po prostu chciałam być w Samirabii. Tu prawie niczego nie by-
liśmy w stanie się dowiedzieć...
Cree jednak stanowczo potrząsnęła głową.
- Skarbie, przecież znam cię od urodzenia! Nie znosisz bezczynności, a jesz-
cze gorzej byłoby ci ją znieść tam, na miejscu. Musiałaś mieć jakiś plan działania,
bo inaczej nigdzie byś się nie wybierała. Co chciałaś zrobić?
- Mówiłam ci, że...
- I ten plan musiał być bardzo niebezpieczny, bo gdyby nie, to już byś mi o
nim opowiedziała. Co to miało być, Pawnee? Czy tak jak z Dawidem i Jonatha-
nem? Chciałaś im zaproponować wymianę albo coś w tym rodzaju?
Pawnee otworzyła usta, ale kłamstwo nie przeszło jej przez gardło i tym ra-
zem to w oczach Cree zabłysły łzy.
- Pawnee, jak mogło ci to w ogóle przyjść do głowy! Dlaczego myślałaś, że ja
się zgodzę na wymianę? A gdyby nic z tego nie wyszło? Gdyby ciebie również
uwięzili?
- Myślałam, że jeśli trzymają cię w odosobnieniu, bo przecież często tak ro-
bią, to w każdym razie jest szansa, że znajdziemy się razem, a to już by trochę po-
R S
lepszyło sytuację.
- Dla mnie może tak, ale nie dla mamy i taty! Przecież ojca na pewno by to
zabiło! Chcesz powiedzieć, że oni się na to zgodzili?
- Nie, i to jest właśnie najważniejsza sprawa. Nic im nie powiedziałam, myślą,
że wyszłam za mąż, bo się zakochałam. Mama coś podejrzewa, więc gdyby zaczęła
cię wypytywać, to musisz udawać, że nic nie wiesz.
- A czy Ezra im się spodobał?
- Tato chyba go zaakceptował. Wiesz, jak on zawsze patrzył na chłopców, z
którymi się spotykałyśmy. Od razu było wiadomo, że nie uważa ich za prawdzi-
wych mężczyzn.
- A tak! Patrzył tak na Petera! I na Mike'a - zaśmiała się Cree. - Właściwie to
na wszystkich chłopców, z którymi się widywałam.
- Otóż na Ezrę tak nie patrzył, tylko mocno potrząsnął jego dłonią i poklepał
go po ramieniu.
- Naprawdę? Tato obdarzył Ezrę męskim uściskiem dłoni? - zawołała Cree z
niedowierzaniem. - O rany! Pawnee, lepiej trzymaj się tego faceta! Kiedy go po-
znam?
Pawnee drgnęła niespokojnie.
- No właśnie. Tego ci jeszcze nie powiedziałam. Nie wiem, czy on wróci do
domu, czy...
- Do domu! To znaczy, że mieszkasz tutaj razem z nim? - zdumiała się Cree.
Pawnee powiedziała jej wcześniej, że to mieszkanie udostępniła jej tymczasowo
przyjaciółka.
- Tak, to jest mieszkanie jego siostry - przyznała teraz.
Oczy Cree osiągnęły wielkość spodków.
- Sypiasz z nim?
- Nie, oczywiście, że nie! - oburzyła się Pawnee.
- Och, przepraszam, ale skąd miałam wiedzieć? To jest takie dziwne, że moż-
R S
na się pogubić!
- Mniejsza o to. Jeszcze nie powiedziałam ci wszystkiego. Wczoraj wieczo-
rem strasznie się pokłóciliśmy i zgodziliśmy się na rozwód. Oczywiście o tym też
nie mówiłam mamie i tacie.
Cree wpatrywała się w nią nieruchomo.
- O rany! A mnie się wydawało, że to ja przeżywam niezwykłe rzeczy!
Ezra miał ochotę zapukać, ale byłoby to zbyt głupie, skoro miał klucz. Zresztą
w końcu było to mieszkanie jego siostry. Nie rozmawiał jednak z Pawnee od
wczorajszej kłótni i głupio się czuł, wchodząc do środka bez zapowiedzi.
Pawnee była w kuchni i zmywała naczynia przy cicho grającym radiu. Ezra
stanął w drzwiach, nie zdejmując kurtki.
- Cześć - powiedział.
Pawnee odwróciła się raptownie i talerz wyśliznął jej się z rąk.
- Och, Ezra! Zaskoczyłeś mnie - odrzekła, rumieniąc się.
- Przepraszam - wymamrotał.
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.
- Jak się czuje twoja siostra?
- Dobrze. Zasnęła po kolacji. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktoś pochło-
nął tyle jedzenia naraz - rzekła Pawnee z bladym uśmiechem. Ezra zauważył, że
jego obecność przyćmiła jej radość, i poczuł irytację. W końcu po to się z nią oże-
nił, żeby ratować Cree! Przyleciała do kraju samolotem Polygonu! Czy ona na-
prawdę nie...
Odsunął od siebie te bzdurne myśli, ale wywołana przez nie złość dała mu si-
łę, by jej opowiedzieć, co się zdarzyło.
- Posłuchaj, co do wczorajszego wieczoru...
Pawnee przygryzła wargę i wpadła mu w słowo.
- Tak, Ezro, bardzo mi przykro, że...
- To dobrze - przerwał jej. - Bo odwołuję to, co mówiłem o rozwodzie. Wła-
R S
śnie zaproponowano mi stanowisko na Hawajach.
Nie miał zamiaru walić tak prostu z mostu, ale obawiał się, że jeśli nie powie
jej od razu, to potem zabraknie mu odwagi.
- Och, to świetnie!
- Znakomicie. Jedyną skazą na tym świetlanym obrazie jest to, że oferta do-
tyczy wyłącznie żonatego mężczyzny. I wiesz co, Pawnee? Zdaje się, że to ty jesteś
moją żoną.
Znów wybuchła awantura, tym razem cichsza ze względu na Cree. Nie doszli
do porozumienia. Ezra wybiegł z domu, ale po chwili wrócił; nie zauważyli, że nad
miastem rozpętała się burza śnieżna. Na jakiś czas byli na siebie skazani.
- Powiedz im, że twoja żona nie chce jechać na Hawaje! Wytłumacz, że dla
mnie tam jest za gorąco! - wykrzyknęła Pawnee w pewnej chwili.
Rozwścieczony Ezra tylko prychnął pogardliwie.
- Mam im powiedzieć, że kobieta, która gotowa była pojechać ze mną do Sa-
mirabii, nie może znieść upałów na Hawajach? Pomyślą, że ożeniłem się z wariat-
ką!
Pawnee spróbowała zmienić strategię.
- Proszę cię, Ezro, spróbuj mnie zrozumieć. Od kiedy moi rodzice stracili
farmę, żyłam jak we śnie. To już prawie dwa lata. A gdy wreszcie poczułam, że
czas podjąć jakieś decyzje, porwano Cree i niczego nie mogłam planować. A teraz
ty mówisz, że mam czekać następne pół roku, zanim zdecyduję, co ze sobą zrobić.
- Nie, tego nie powiedziałem.
- W takim razie o co ci chodzi?
- Mówię, że w twojej sytuacji jedyną słuszną decyzją jest wyjazd ze mną na
Hawaje. Co ci się nie podoba w tym pomyśle?
Pawnee sapnęła ze złością.
- Ezro, to nie jest decyzja, która zmieni moje życie. To tylko odkładanie wła-
ściwej decyzji.
R S
- Dlaczego nie chcesz zrobić sobie dłuższych wakacji, zanim postanowisz, co
zrobić z własnym życiem?
Pawnee usiłowała się opanować.
- Posłuchaj, Ezro, jestem pewna, że jeśli się wspólnie zastanowimy, to wymy-
ślimy jakieś wiarygodne wyjaśnienie tego, że z tobą nie pojadę. Twój szef wie, że
jestem siostrą Cree, tak? Czy nie możesz mu powiedzieć, że na razie chcę z nią zo-
stać w domu i przyjadę do ciebie później?
- Dobrze, a co będzie później?
- Kiedyś w końcu o całej sprawie zapomną.
Ezra z desperacją potrząsnął głową.
- Nie zapomną. Mówiłem ci, chcą na szefa projektu mężczyznę, który jest
żonaty i którego żona pojedzie tam razem z nim. Jeśli nie zjawisz się szybko, za-
czną zadawać pytania.
- Nie mogę jechać. Nie mogę nawet uwierzyć, że mnie o to prosisz.
- Ale kiedy tobie było potrzebne małżeństwo na niby, to nie wahałaś się ani
przez chwilę.
Pawnee poczuła ulgę, gdy Cree wreszcie się obudziła. Obecność trzeciej oso-
by zmusiła ich do zawieszenia broni.
- Sądzę, że opowiedziałaś już siostrze o wszystkim - rzekł Ezra w jakiś czas
później, jedząc kolację.
- Tak! - zawołała Cree. - Przedziwna historia! - Spojrzała na Ezrę z przyja-
znym uśmiechem, próbując rozładować napięcie.
- Ale ja nie znam jeszcze żadnych szczegółów. Gdzie cię więziono?
Cree wybuchnęła głośnym śmiechem.
- A, mnie! Och, tak, rzeczywiście, o tym też rozmawiałyśmy! Naprawdę masz
ochotę o tym posłuchać?
- O ile ty masz ochotę opowiadać - odrzekł Ezra. - Wiem, że czasami ludzie
nie chcą mówić o sprawach, które były naprawdę... no cóż, przypuszczam, że nie
R S
wyglądało to tak różowo, jak mówiłaś w telewizji.
Cree zastanowiła się przez chwilę. Najtrudniejszy do zniesienia był upał i
brak żywności. Hezbudini, wywodzący się z prostego ludu, oddali ją pod opiekę
wiejskim kobietom. Ezra uważnie słuchał jej relacji. Pawnee pomyślała, że potrafi
być wdzięcznym słuchaczem, o ile nie zachowuje się jak twardogłowy egoista.
Później, gdy siostry leżały obok siebie w sypialni i tak jak w dzieciństwie
spędzonym na preriach słuchały wycia wiatru za oknem, Cree wyszeptała:
- Myślę, że zupełnie zwariowałaś.
- Jak to?
- Naprawdę nie chcesz jechać z tym facetem na Hawaje? Przecież on jest
uroczy. Wielki, łagodny miś. Dziwię się, że żadna go jeszcze nie usidliła. Mówiłaś
chyba, że ma dwadzieścia osiem lat?
- Mam wrażenie, że kobiety go onieśmielają.
- Ja go nie onieśmielałam - zauważyła Cree rozmarzonym tonem.
- Nie, rzeczywiście nie - przyznała Pawnee, myśląc: to tylko dlatego, że jesteś
moją siostrą.
- Mam świetny pomysł - powiedziała cicho Cree.
- Jaki?
- Poznałaś już kogoś z Polygonu? Szefa Ezry albo kogoś innego?
- Nie, nie było na to czasu. Zamachu dokonano w dniu, gdy wybieraliśmy się
do firmy.
Cree z zadowoleniem pokiwała głową.
- To znakomicie.
- Dlaczego? - zdziwiła się Pawnee.
- Ty nie chcesz jechać na Hawaje, a Ezra musi tam pojechać z żoną. Rozwią-
zanie jest proste: mogę udawać, że jestem tobą, i pojechać z nim. Szczerze mówiąc,
skarbie, z największą przyjemnością wybiorę się na pół roku na Hawaje z twoim
uroczym mężem. Nie sądzisz, że to świetny pomysł?
R S
Pawnee była odmiennego zdania. Uznała, że to jeden z najbardziej idiotycz-
nych pomysłów, jakie słyszała w życiu, i była pewna, że Ezra się na to nie zgodzi.
Ale gdyby jednak się zgodził, to proszę bardzo, nie miała nic przeciwko temu.
- Nie - rzekł Ezra stanowczo.
- Och. - Cree wydęła usta, choć w gruncie rzeczy nie spodziewała się innej
odpowiedzi. - Nie podobam ci się?
Zawieja minęła i jaskrawe światło słoneczne, odbite od grubej warstwy śnie-
gu, wpadało przez okno do kuchni, gdzie wszyscy troje jedli śniadanie.
- Owszem, podobasz mi się - odrzekł Ezra z kamienną twarzą.
- W takim razie to jest najlepsze rozwiązanie. Dlaczego nie chcesz się zgo-
dzić?
Ezra przeniósł wzrok na Pawnee.
- A czy ty też uważasz, że to najlepsze rozwiązanie? - zapytał z odcieniem
irytacji.
Nie podobało mu się, że siostry w taki sposób go traktują. W dodatku dener-
wowało go to, że Cree nie ma nic przeciwko temu, by z nim zamieszkać, podczas
gdy Pawnee nawet nie chce o tym rozmawiać.
Pawnee tylko wzruszyła ramionami.
- To nie był mój pomysł.
- Ale byłaby mi bardzo wdzięczna - wtrąciła Cree. - Widzisz, Ezra, Pawnee to
poważna osoba. Musisz to zrozumieć. Z nas dwóch to ja zawsze kochałam się ba-
wić, a ona musiała zajmować się wieloma obowiązkami, bo miała odziedziczyć
farmę. Gdyby to ją porwano, zwariowałaby z bezczynności albo zreorganizowałaby
życie całej wsi. Kazałaby im naprawić studnię i tak dalej. A ja po prostu siedziałam
sobie i plotkowałam na migi z kobietami, które się mną opiekowały. Sama myśl o
życiu na Hawajach musi być dla Pawnee odrażająca. Słońce, morze, palmy i piña
colada... przez cały czas słyszałaby, jak ojciec ją pyta, dlaczego nie zajmuje się
swoimi obowiązkami. Ja z kolei należę do osób, które po prostu chcą się dobrze
R S
bawić. A więc, co na to powiesz?
- Nic z tego - powtórzył Ezra z uporem.
Owszem, zauważył, że Cree należała do kobiet, które oczekiwały od niego
prób uwodzenia. Ale jej plan i tak był nie do przyjęcia.
- A dlaczego nie?
- Bo przecież każdy wie, kim jesteś! Twoje zdjęcie od tygodni ukazywało się
we wszystkich gazetach, wczoraj przez cały dzień pokazywali cię w telewizji, a
przez najbliższe dwa tygodnie będziesz bohaterką wielu programów. W jaki sposób
mogłem się z tobą ożenić w ostatnią niedzielę, skoro wtedy jeszcze byłaś w Sami-
rabii?
- Też mi coś! Amerykanie nigdy nie oglądają kanadyjskich wiadomości. Na
Hawajach na pewno nikt nie słyszał o kanadyjskiej zakładniczce w Samirabii.
- Może nie. Ale mój szef jest Kanadyjczykiem i wie wszystko o tej historii.
Wie również, że ożeniłem się z siostrą Cree Walker.
- Wiesz co? Ludzie wcale nie są tacy bystrzy. Twój szef widział nas razem w
telewizji, prawda? Jeśli powiemy mu, że to ja jestem Pawnee, w ogóle nie zauważy
różnicy. Mogę podróżować z jej paszportem. Jesteśmy do siebie bardzo podobne. -
Cree przysunęła twarz do twarzy siostry i zrobiła pochmurną minę. - Widzisz?
Zwłaszcza że teraz obie jesteśmy bardzo szczupłe.
Ezra przeniósł wzrok z jednej twarzy na drugą. Rzeczywiście siostry były
podobne, ale wiedział, że nie udałoby mu się zwieść Norma, i tylko wzruszył ra-
mionami.
- Miałem już dość kłopotów z udawaniem, że Pawnee jest moją prawdziwą
żoną - powiedział do Cree. - Nie mam zamiaru teraz jeszcze udawać, że to ty jesteś
Pawnee.
- A gdybyś wyjaśnił, że ty i ja już wcześniej byliśmy w sobie zakochani i
ożeniłeś się z Pawnee po to, żeby ją ze sobą zabrać i wspólnie z nią wymyślić jakiś
sposób na uwolnienie mnie? Moglibyśmy z tego zrobić romans stulecia. Szefowie
R S
CCN byliby zachwyceni.
- Owszem - odparł sucho Ezra. - Jakie by to było romantyczne, gdybym stra-
cił pracę dlatego, że zakochałem się na zabój w siostrze własnej żony.
- Przecież nie wyrzuciliby cię z pracy za coś takiego!
- Wolę tego nie sprawdzać - mruknął Ezra.
Zauważył, że Pawnee przez cały czas tylko patrzyła na swój talerz i nawet nie
próbowała udawać, że cokolwiek je. Nic dziwnego, że jest taka szczupła, pomyślał
z nagłą troską. Trzeba ją będzie trochę odkarmić. Właściwie dobrze się złożyło, że
musi z nim pojechać, bo gdyby ją tu zostawił samą, prawdopodobnie popadłaby w
anoreksję.
- Nie - powtórzył po raz kolejny. - Twoja siostra złożyła mi obietnicę i do-
trzyma jej. Koniec dyskusji!
R S
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Będziecie zachwyceni! - mówiła Miranda z rozmarzeniem, przeciskając się
w towarzystwie Sam, Ezry i Pawnee przez tłum na lotnisku w stronę stanowiska
odpraw. - Artur i ja spędziliśmy na Hawajach miesiąc miodowy. Boże, ileż to już
lat! Ciekawa jestem, co się tam zmieniło? Ale sądzę, że jest równie wspaniale jak
wtedy, w każdym razie na Kaha Akua, bo ta wyspa zawsze była prywatną własno-
ścią. A Barney McNab na pewno jej nie zdewastował. On nie jest taki, jak niektó-
rzy ludzie. Szanuje przyrodę.
Nikt się nie odezwał.
- Ach, te plaże o zachodzie słońca, księżyc i góry, zapach kwiatów i te
gwiazdy! - entuzjazmowała się Miranda. - Pawnee, to najbardziej romantyczne
miejsce na świecie. Nie mogłabyś sobie wymarzyć lepszego miesiąca miodowego.
Pawnee wzięła głęboki oddech, przekonana, że jeśli usłyszy jeszcze jedno
słowo na temat miodowego miesiąca i romantycznych zachodów słońca na Hawa-
jach, to będzie musiała dać komuś w zęby.
W końcu poddała się. Po wielu kłótniach doszła do wniosku, że Ezra co do
jednego miał rację: dała mu słowo. Mogła mówić, co chciała, i powiedziała wiele
różnych rzeczy, ale przyrzekła, że nie wycofa się z małżeństwa od razu, gdy tylko
Cree będzie bezpieczna.
Ta decyzja nie przyszła jej łatwo. W gruncie rzeczy, im bardziej zaczynała
akceptować ją wewnętrznie, tym głośniej przeciwko niej protestowała. Sama nie
rozumiała, dlaczego tak się dzieje.
- Przecież mówiłeś, że gdybyś się nie ożenił, to w ogóle nie dostałbyś tego
awansu! - argumentowała. - Nie możesz mnie oskarżać o to, że zrujnuję ci karierę,
bo po rozwodzie stracisz stanowisko!
- Mam już po dziurki w nosie pustyni! - krzyczał Ezra. - I tak się szczęśliwie
złożyło, że mogę teraz pojechać gdzie indziej, ale tylko razem z tobą! Możesz
R S
krzyczeć, ile zechcesz, Pawnee, ale jesteś moją żoną i pojedziesz ze mną na Hawa-
je!
- A jeśli nie?
Ezra z groźną miną skrzyżował ramiona.
- W takim razie bądź przygotowana na bardzo drugie małżeństwo.
- Co to znaczy? - zapytała z wściekłością.
- Dokładnie to, co mówię. Zrobię wszystko, co tylko będzie w mojej mocy, by
nie dopuścić do rozwodu. Więc jeśli zakochasz się w kimś innym, będziesz musiała
mnie zatłuc młotkiem, by móc ponownie wyjść za mąż!
Pawnee spojrzała na niego z przerażeniem. Nie miała pojęcia, jak wyglądają
regulacje prawne dotyczące rozwodu; nigdy się tym nie interesowała. Wiedziała, że
rozwód za zgodą obu stron można było otrzymać bardzo szybko, ale co się dzieje,
jeśli jedno z małżonków nie zgadza się na rozstanie?
A jednak w ostatecznym rozrachunku to nie ten argument zadecydował.
Pawnee uległa, bo dała słowo i wiedziała, że powinna go dotrzymać. Nie mogła
jednak wybaczyć Ezrze, że ją do tego zmusił. Powinien był pozwolić jej odejść. Nie
potrafiła przezwyciężyć niechęci oraz rozczarowania i popadła w długotrwale
przygnębienie. A opowieści Mirandy o miodowym miesiącu były ostatnią kroplą
przepełniającą czarę goryczy. Doskonałe miejsce, by rozpocząć życie małżeńskie?
Pawnee wolałaby pojechać do miejsca, gdzie mogłaby je zakończyć.
- Nie mogę już się doczekać, kiedy was tam odwiedzę - wtrąciła Sam, szczę-
śliwie przerywając wywody Mirandy, i zapowiedziała, że może wkrótce wpadną
obydwoje z Benem na kilka dni, a może przyjadą dopiero po ślubie.
W końcu Pawnee i Ezra znaleźli się w samolocie, wysoko nad pokrytym bielą
światem, i na kilka miesięcy pożegnali Mirandę oraz śnieg. Pawnee znów przypo-
mniała sobie słowa Cree: „Nie bądź głupia! Naprawdę masz ochotę spędzić zimę
stulecia w Toronto? Przed tobą miodowy miesiąc. Jedź i baw się dobrze, nie trać
okazji! To świetny facet i chętnie bym się z tobą zamieniła".
R S
Zerknęła na profil Ezry, który siedział obok niej, udając, że czyta instrukcję
dla pasażerów. Odwrócił głowę w jej stronę i ich oczy się spotkały. Policzki Paw-
nee natychmiast pokryły się rumieńcem. Gdy Cree wychwalała Ezrę pod niebiosa,
Pawnee zawsze przypominała sobie z niezwykłą dla niej zaborczością, że to w
końcu jej mąż! A potem ogarniała ją złość, bo przecież ich ślub nie miał żadnego
znaczenia i Ezra był wolny, podobnie jak ona sama, więc jeśli podobał się Cree, a
ona jemu, była to wyłącznie sprawa ich dwojga.
- Czy nie mogłabyś się trochę rozchmurzyć? - zapytał Ezra z irytacją. - Prze-
cież to twój miesiąc miodowy!
- A kto to rozgłosił? - prychnęła Pawnee.
To Miranda zdradziła stewardesom, że leci z nimi para nowożeńców. Podró-
żowali pierwszą klasą, gdzie obsługa potrafiła się znaleźć w takiej sytuacji. Już w
pięć minut po starcie stało przed nimi wiaderko z szampanem.
- Dobrze wiesz, kto. Czy, twoim zdaniem, mam zwyczaj zwierzać się całemu
światu ze swoich spraw? - skrzywił się Ezra.
- Sądziłam, że stać cię na wszystko, żeby zmusić mnie do dotrzymania słowa
- odparowała Pawnee słodko. Sama nie wiedziała, dlaczego tak się odnosi do Ezry.
Była to przecież jej pierwsza w życiu podróż za granicę i w dodatku leciała pierw-
szą klasą, a mimo to wciąż na niego warczała. Po raz pierwszy w życiu nie mogła
zrozumieć samej siebie. Westchnęła ciężko, wzruszyła ramionami i odwróciła się
do okna. Pod nimi rozpościerał się zwarty kobierzec białych chmur.
Ezra patrzył na nią, nachmurzony, i zastanawiał się, dlaczego Pawnee tak się
zachowuje. Czy naprawdę nie cieszyła ją ta przygoda? Jak wiele kobiet mogło so-
bie pozwolić na sześciomiesięczne wakacje na prywatnej wyspie?
- Przykro mi, że muszę cię oderwać od tak fascynującego widoku - rzekł po
chwili, walcząc z gniewem - ale muszę ci to dać. - Otworzył teczkę i wyjął z niej
gruby, lśniący folder w błękitno-złotej okładce ze znakiem firmowym Polygonu.
„Przewodnik po Kaha Akua" - przeczytała Pawnee. Otworzyła folder i w
R S
środku znalazła list.
Droga pani Jagger!
Witamy na Kaha Akua i mamy nadzieję, że załączone informacje okażą się
pomocne...
Z zaciekawieniem podniosła wzrok na twarz Ezry.
- Polygon zawsze przygotowuje pakiet informacyjny dla żony szefa realizacji
projektu - wyjaśnił.
Jak napisano w folderze, Kaha Akua jest prywatną wyspą, mniej więcej o po-
łowę mniejszą od Maui. Od abdykacji ostatniej królowej Hawajów zawsze pozo-
stawała w prywatnych rękach, a ostatnio kupił ją Barney McNab, kanadyjski król
mediów.
Wyspa miała kształt ósemki rozciągniętej ze wschodu na zachód. Znajdowały
się na niej dwa mniej więcej tej samej wielkości wygasłe wulkaniczne szczyty, po
jednym na każdej połówce. Dolina między nimi była gęsto porośnięta dziką roś-
linnością. Fotografie przedstawiały wspaniałe wodospady i górskie jeziora leżące
wśród tropikalnych lasów oraz piękne, białe plaże otoczone stromymi urwiskami.
Nad jedną z tych plaż znajdowała się prywatna posiadłość Barneya McNaba, a na
drugiej, położonej w pobliżu i większej, Polygon budował pierwszy na wyspie ho-
tel. Turyści jednak bywali tam wcześniej. W miejscu zwanym Sunrise, przy za-
toczce we wschodniej części wyspy, leżało miasteczko. Kiedyś był to port rybacki,
teraz przybijały tam również motorówki i jachty bogaczy. Znajdowała się tam nie-
zliczona ilość butików słynnych projektantów, a także kilka znakomitych restaura-
cji.
Zachodni brzeg wyspy nazywał się Sunset. Nad oceanem górowały tu strome,
zielone skały i rozciągały się niewielkie plaże, do których można było dotrzeć tylko
od strony morza. Tu znajdowały się stare plantacje trzciny cukrowej i ananasów,
stopniowo przekształcane w rejony innych upraw, dzięki którym wyspa stawała się
samowystarczalna. Hodowano tu nawet bydło.
R S
Pawnee nie mogła uwierzyć własnym oczom. Spędziła całe życie na farmie w
Manitobie i trudno jej było przyjąć do wiadomości istnienie takiego miejsca.
Oczywiście, od czasu do czasu widywała zdjęcia z dalekich krajów, ale nigdy nie
myślała, że znajdzie się w jednym z tych malowniczych zakątków. Patrząc na foto-
grafie, odnosiła wrażenie, że przeniosła się do którejś z czytanych w dzieciństwie
bajek.
- Czy to naprawdę tak wygląda? - wyrwało jej się.
Ezra podniósł głowę znad papierów.
- Co?
- Kaha Akua... czy tam naprawdę jest tak...
- Jak?
- No, tak jak na zdjęciach.
Ezra zatrzymał wzrok na fotografii wysokiego, kryształowo czystego wodo-
spadu otoczonego ciemnozieloną roślinnością i barwnymi kwiatami.
- No cóż, wkrótce się przekonamy - odrzekł z uśmiechem.
Pawnee odwzajemniła uśmiech i naraz ogarnęło ją przeczucie przygody oraz
wrażenie, że Ezra będzie najlepszym owej przygody towarzyszem.
Willa, otoczona tropikalnym lasem, położona była nad urwiskiem w kształcie
podkowy, które otaczało plażę. Niżej i bliżej plaży stał drugi, mniejszy budynek z
pokojami gościnnymi. Tam właśnie miał zamieszkać szef realizacji projektu Poly-
gonu i jego żona.
Do tego niewielkiego raju można było się dostać na dwa sposoby: od strony
oceanu albo samochodem po nierównej leśnej drodze. Odpływ odsłaniał trzecią
drogę: wąski skrawek piasku wzdłuż skalistego urwiska prowadził na sąsiednią
plażę, na której budowano hotel.
Ezra i Pawnee dotarli na miejsce przez las, dżipem, który firma wypożyczyła
im na czas pobytu. Drogę wskazywał nowy asystent Ezry. Po dwóch tygodniach
burz śnieżnych skóra Pawnee zachłannie chłonęła promienie słońca. Dziewczyna
R S
nie mogła oderwać oczu od bujnej zieleni.
- Och, Ezro, popatrz! - wołała co chwila na widok barwnego kwiatu lub ptaka.
Dom był drewniany, kryty strzechą i składał się głównie z otwartych prze-
strzeni. Wyglądał jak przeniesiony z ubiegłego stulecia, z czasów gdy technologia
nie zaczęła jeszcze oddzielać człowieka od natury. Nie było tu sięgających od
ściany do ściany wykładzin dywanowych ani szumu klimatyzatora, tylko drewniane
podłogi z rzuconym tu i ówdzie dywanikiem w polinezyjskie desenie oraz szerokie,
ocienione werandy, które chroniły przed słońcem.
Z jednej z nich schodki prowadziły na wąską ścieżkę, która nikła w gęstej
zieleni, a potem znów pojawiała się na dole pod urwiskiem i wiodła na białą,
piaszczystą plażę, wtuloną między skały. W domku słychać było szum morza.
Pawnee, która dotychczas nie znała tego dźwięku, była nim oczarowana.
- Posłuchaj, Ezro - szepnęła. - To jest właśnie to, prawda? Szum morza!
Stała jak zahipnotyzowana, patrząc z zachwytem na fale Pacyfiku.
Na stole leżała kartka. Ich gospodyni, Beth, informowała, że przyjdzie później
i przygotuje kolację, tymczasem zaś Ezra i Pawnee mogą skorzystać z zawartości
lodówki wypełnionej przekąskami oraz drinkami z rumem.
Każdy Kanadyjczyk instynktownie wie, co należy robić, gdy w środku zimy
znajdzie się w tropikach. Już po półgodzinie Ezra i Pawnee, ubrani w cienkie ko-
szulki i szorty, leżeli wygodnie wyciągnięci na leżakach na werandzie i zaopatrzeni
w drinki oraz przekąski patrzyli na słońce zachodzące za płaskim, wulkanicznym
szczytem o nazwie Sunset.
- Gdzie byłeś ostatnio? - zapytała Pawnee.
- W Arabii Saudyjskiej.
- Przypuszczam, że tam jest inaczej niż tutaj.
- Zupełnie inaczej - zgodził się Ezra, unosząc szklankę. - Jak się nazywają ci
faceci, którzy więzili twoją siostrę?
- Hezbudini.
R S
- Wypijmy za hezbudinów i wszystkich ich przyjaciół - oświadczył Ezra uro-
czyście. - Oby nigdy już nie był im potrzebny kolejny meczet.
- Za hezbudinów - zgodziła się Pawnee i wypiła, może niezupełnie z tych sa-
mych powodów, ale z równym zapałem.
- Cześć! - odezwał się przyjazny głos za ich plecami. Zobaczyli niedużą, krę-
pą kobietą o prostych, czarnych włosach i czarnych oczach. - Jesteście gotowi do
kolacji?
Pawnee była zachwycona spotkaniem z rodowitą mieszkanką Hawajów. Beth
wyjaśniła im swoje pochodzenie, przygotowując pikantny ryż i owoce morza.
- Ze strony matki jestem w jednej ósmej Szkotką, w jednej ósmej Walijką, w
jednej ósmej Norweżką i w jednej ósmej Chinką, a ze strony ojca w jednej czwartej
Hawajką, w jednej ósmej Irlandką i w jednej ósmej Włoszką. Wychowałam się na
Hawaii ale mój mąż pochodzi z tej wyspy. Razem z rodzicami hoduje bydło na
farmie w Sunset.
- Ja też wychowałam się na farmie - ucieszyła się Pawnee. Przez kilkanaście
następnych minut kobiety porównywały znane im metody pracy na roli, Ezra zaś
zadawał typowe pytania mieszczucha.
Beth wyszła zaraz po podaniu głównego dania. Obiecała pokazać się rano i
uzgodnić z Pawnee plan dnia.
- No tak, rzeczywiście nie potrzebowałbyś gospodyni! - zaśmiała się Pawnee
po jej wyjściu. - Czy to jeden z przywilejów szefa projektu?
- Zdaje się, że zatrudnia ją Barney McNab - odrzekł Ezra. - Beth zajmuje się
obydwoma domami, niezależnie od tego, czy ktoś w nich mieszka, czy nie.
Pawnee odruchowo skinęła głową, myśląc o czymś innym.
- Ciekawa jestem, czy nie potrzebują jakiejś pomocy na farmie - mruknęła do
siebie.
- Na przykład jakiej?
- Och, przy przeganianiu bydła, znakowaniu... Nie wiem, co tam jest w tej
R S
chwili do roboty. W tym klimacie pracuje się w innym rytmie. Będę musiała zapy-
tać Beth.
- Po co? - zapytał Ezra z zaskoczeniem.
- Bo to ciekawsze niż praca w hotelu czy w restauracji. Przywykłam do pracy
na świeżym powietrzu. Niezbyt lubię przebywać z ludźmi, w zamknięciu.
- To zresztą tylko czcze rozważania, prawda?
Pawnee wsunęła do ust kolejny kęs znakomitej potrawy i przeżuła ją staran-
nie, głęboko się nad czymś zastanawiając. Już od dawna nie jeździła konno. Jak
dobrze będzie znów znaleźć się w siodle. Wcześniej, gdy pracowała w hotelach za
miastem, kilkakrotnie udało jej się wynająć konia w jednej z okolicznych stajni, ale
nie była to wielka przyjemność. Przeważnie były to zmęczone chabety, a poza tym
nie lubiła jeździć w zorganizowanych grupach. Perspektywa pracy w siodle bardzo
ją ucieszyła.
Słońce zaszło i werandę wypełniły typowo nocne odgłosy. Słychać było
brzęczenie owadów i zwierzęta przedzierające się przez poszycie lasu. Doleciał do
nich mocny zapach; to jakiś kwiat przywabiał do siebie owady. Na niebie pojawiły
się błyszczące gwiazdy, a wkrótce potem wzeszedł księżyc. Włosy Pawnee i Ezry
muskał lekki wietrzyk, w dali szumiało morze.
Ezra rozlał resztę wina do kieliszków. Wpatrzona w niebo Pawnee uniosła
rękę i niechcący musnęła przegub jego dłoni palcami. Trwało to tylko sekundę, ale
obydwoje mieli wrażenie, jakby poraził ich prąd. Pawnee zatrzymała się w pół ru-
chu z ręką uniesioną do włosów i spojrzała na Ezrę. Po chwili odwróciła głowę, on
jednak nie mógł oderwać oczu od jej ramienia i odsłoniętego zarysu piersi. Krew
uderzyła mu do głowy tak gwałtownie, że przeraził się i głośno odstawił butelkę na
stół, jakby go parzyła. Jezu, czyżby jego dziadek od samego początku miał rację?
Kobiety nie były dla Ezry nowością, ale zawsze zachowywał się wobec nich
w sposób cywilizowany. Uważał, że miłość polega na powolnym budowaniu na-
pięcia. Nigdy jeszcze nie doświadczył tego, co jego biedny, znerwicowany dziadek
R S
nazywał „bestią drzemiącą w duszy mężczyzny". Dopiero Pawnee, ze swoim zbyt
szczupłym ciałem, bladą twarzą i zapadniętymi oczami, źle obciętymi włosami i
badawczym, przenikliwym spojrzeniem... Ezra znów poczuł to spojrzenie na sobie i
pospiesznie napił się wina.
- Co się stało? - zapytała Pawnee cicho.
- Coś mnie ugryzło - skłamał.
Opuściła wzrok i na jej twarzy pojawił się dziwny grymas.
- Może wejdziemy do środka - mruknął Ezra.
Pawnee poczuła rozczarowanie, choć nie wiedziała, dlaczego.
- Barry przyjedzie po mnie wcześnie rano.
W zwykłych okolicznościach pomógłby jej włożyć naczynia do zmywarki,
wiedział jednak, że teraz nie byłby w stanie znieść jej bliskości, i poszedł prosto do
sypialni. Pomieszczenie było dyskretnie oświetlone, a na rozścielonym łóżku leżała
jego piżama i koronkowy komplet Pawnee. Prezent ślubny od brata Bena.
Ezra chwycił piżamę i wyszedł na korytarz. Następne drzwi prowadziły do ła-
zienki, a dalej znajdowała się jeszcze jedna sypialnia. Co prawda na łóżku nie było
pościeli, ale Ezra jej nie potrzebował. Rozebrał się i położył na materacu pod ba-
wełnianym kocem, zastanawiając się, jak zareagowałaby Pawnee, gdyby w nocy
przyszedł do niej.
R S
ROZDZIAŁ ÓSMY
Nic nie może się równać z przebudzeniem wśród zapachu kwiatów ananasa,
w jasnym blasku słońca przedzierającego się przez żaluzje wespół z lekkim po-
wiewem znad morza i śpiewem ptaków. Ezra i Pawnee obudzili się niemal równo-
cześnie na dźwięk głosu tego samego ptaka.
Spotkali się w łazience. Ezra wycofał się pośpiesznie, zdążył jednak zauwa-
żyć, że Pawnee ma na sobie długą, jasnozieloną koszulkę, nie zaś koronkowy kom-
plet, który zapakowała jej Miranda. Z kolei Pawnee zauważyła, że Ezra spał w sa-
mych spodniach od piżamy i że jego potężnie umięśniony tors bez ubrania prezen-
tuje się znacznie lepiej. Ezra był szczupły w biodrach i w pasie. Z potarganymi
włosami i zaspaną twarzą wyglądał groźniej, mniej łagodnie niż zwykle.
Szybko umyła twarz i zęby; nie miała zamiaru wchodzić pod prysznic, skoro
czekał na nią wspaniały ocean. Przed wyjściem zastukała do pokoju Ezry i zawoła-
ła:
- Łazienka wolna!
Zachowywała się tak samo, jak w mieszkaniu Sam, tu jednak wszystko na-
bierało nowego odcienia intymności. Wróciła do swojej sypialni i szybko przebrała
się w czarny jednoczęściowy kostium.
W pięć minut później wyszła na werandę i przekonała się, że Ezra wpadł na
ten sam pomysł. Stał tam już, w spodenkach kąpielowych i z ręcznikiem na szyi.
Razem zeszli po schodkach i w niemal religijnym uniesieniu ścieżką dotarli na
brzeg morza. Zaciszna plaża otoczona była z dwóch stron skalnymi ramionami,
tworzącymi zatoczkę. Dalej morze stawało się bardziej niespokojne; duże fale roz-
pryskiwały się o wulkaniczne skały. Pawnee nigdy jeszcze nie widziała morza, ale
dobrze pływała i kochała wodę. Z podnieceniem zanurkowała w fale i wynurzyła
się, plując i prychając, zdziwiona niezwykłym smakiem w ustach.
- Co to takiego? - zapytała, przecierając oczy. - Co to za dziwny smak?
R S
Kołyszący się na fali Ezra zaśmiał się głośno.
- Sól! - wyjaśnił. - Przyzwyczaisz się.
- Sól! No jasne! Wspaniałe! - unosiła się Pawnee. - Wiesz, że jeszcze nigdy
nie pływałam w słonej wodzie?
- No to chodź! - zawołał Ezra i dał się ponieść następnej fali. Rytmicznie
uderzał długimi ramionami, coraz bardziej się od niej oddalając. Pawnee popłynęła
za nim.
Śniadanie składało się z kawy i ananasa. Zjedli je na werandzie, rozmawiając
o błahostkach. Jeszcze z żadną kobietą Ezra nie czuł się tak swobodnie jak z Paw-
nee, pod warunkiem, że akurat się nie kłócili. Już w pięć minut po rozmowie nie
pamiętał, czego ona dotyczyła, ale właśnie o to chodziło: wszystko działo się samo.
Przypomniał sobie randki zaaranżowane przez Mirandę i wiele innych podobnych
spotkań z przeszłości. Dobrze pamiętał tamte rozmowy i towarzyszącą im nie-
odmiennie przytłaczającą świadomość, że nie wie, co powiedzieć ani jak się za-
chować. Pawnee stwarzała pewne problemy, ale nie dotyczyły one rozmów.
Gdy pojawił się Barry, Ezra jeszcze nie był ubrany. Musiał zostawić swego
nowego asystenta z Pawnee na tarasie i pobiec do sypialni.
- Czy dostanę od twojej żony filiżankę kawy? - zapytał Barry.
- Oczywiście - uśmiechnęła się Pawnee. - Zaraz ci przyniosę.
Ezra poczuł miłe zadowolenie. Jego żona w roli gospodyni domu. Tworzyli
wspólnotę.
- Jesteś żonaty? - zapytał Barry'ego w drodze na budowę.
- Nie, ale Gord ma żonę - odrzekł asystent. - Sonia bardzo się zmartwiła, gdy
Gerry i jego żona, Susan, musieli wyjechać. Przypuszczam, że wkrótce tu przyj-
dzie, żeby poznać Pawnee.
- To dobrze - ucieszył się Ezra. - Pawnee nudziłaby się tu sama.
- Wierz mi, nie będzie się nudzić w towarzystwie Sonii. Gord twierdzi, że je-
go żona jest jak leszczynowy pręt w rękach różdżkarza: możesz ją zabrać na pusty-
R S
nię, a Sonia najdalej po godzinie znajdzie miejsce, w którym można coś kupić.
Pawnee jednak wzięła swój los we własne ręce. O dziesiątej uzgodniła z Beth
plan dnia, który odpowiadał im obydwu, i zapytała o pracę na farmie jej męża.
- Ja się zajmuję domem, a farma to sprawa Berta - wyjaśniła Beth. - Od czasu
do czasu korzysta z pomocy, ale nie wiem, czy teraz kogoś potrzebuje. Może któ-
regoś dnia zajrzysz do nas i sama z nim porozmawiasz?
- Pojadę z tobą teraz - zaproponowała Pawnee i wkrótce potem obydwie ko-
biety jechały terenowym samochodem przez teren farmy. Po raz pierwszy od
dwóch długich lat Pawnee poczuła się jak w domu.
Bert był pod wrażeniem jej kwalifikacji. Wybrali się konno na oględziny far-
my i przekonał się na własne oczy, jak pewnie Pawnee siedzi w siodle.
- Jeśli chcesz, to możesz wykonywać wszelkie prace, przy których będę po-
trzebował pomocy - powiedział z wahaniem, bowiem nigdy jeszcze nie zatrudniał
kobiety. Pawnee natychmiast się zgodziła. - No dobrze. Jesteś Kanadyjką, tak? W
takim razie muszę sprawdzić, czy masz certyfikat H2, a potem pewnie trzeba bę-
dzie wypełnić jakieś formularze.
- Jaki certyfikat H2?
- O ile taki posiadasz. Może masz coś innego? To jest wiza upoważniająca do
wykonywania prac nie wymagających szczególnych kwalifikacji.
- Aha! Jestem pewna, że nie będzie z tym żadnych problemów. Porozmawiam
z mężem. Jego firma na pewno jakoś to załatwi.
Pawnee wróciła do domu w znakomitym humorze, zadowolona z siebie i z
perspektywy ciekawej pracy. Uświadomiła sobie, że wcześniej miała zbyt duże
wymagania. Ponieważ ukończyła studia rolnicze, chciała od razu zostać zarządcą
farmy. Trzeba było jednak przez ostatnie dwa lata zatrudniać się jako pomoc, za-
miast pracować w hotelach i restauracjach.
Spodziewała się pełnych dniówek na ranczu, sądziła więc, że niewiele czasu
pozostanie jej na opalanie, toteż po powrocie do domu szybko przebrała się w ko-
R S
stium, chwyciła ręcznik i pobiegła na plażę.
Ezra znalazł ją tam w godzinę później. Nurkowała jak delfin. Nałożył
spodenki i dołączył do niej.
- Cześć! - zawołała Pawnee, zadowolona z towarzystwa. - Przyszedłeś tylko
na lunch, czy już skończyłeś pracę?
- Na lunch. Pomyślałem, że zobaczę, jak sobie tutaj radzisz.
Pawnee wynurzyła się z wody, odgarniając włosy z oczu.
- Zgubiłam gumkę - stwierdziła obojętnie. - Pewnie leży gdzieś na dnie.
- Gdzie się nauczyłaś tak pływać? - zapytał Ezra w kilka minut później, gdy
wracali na werandę. Wydawało się dziwne, że nie wie tak podstawowych rzeczy o
własnej żonie, choć miał wrażenie, że zna ją od zawsze.
- W szkolnym basenie - wyjaśniła. - W liceum startowałam w zawodach, ale
później było zbyt wiele pracy na fermie, więc zrezygnowałam z treningów. Potem,
na studiach, gdy nie miałam nic innego do roboty, chodziłam popływać. - Po wielu
latach ciężkiej pracy studia wydawały się Pawnee rozrywką, pomimo że przez cały
czas pracowała, by je opłacić. Błąkała się po uniwersytecie jak zagubiona dusza,
dopóki nie odkryła, że jest tam basen. - Ale tu to zupełnie co innego. A ty gdzie się
nauczyłeś pływać?
- Podobnie jak ty. Ja też startowałem w zawodach, ale jestem za duży, a przez
to byłem za wolny. Nigdy nie zdobyłem żadnego indywidualnego tytułu.
Byli już w domu. Pawnee przygotowywała lunch, a Ezra nakrywał do stołu na
werandzie.
- Wiesz, że przy tym drugim domu jest basen? - zawołała Pawnee. - Beth
mówiła mi dzisiaj, że możemy z niego korzystać, o ile nikt tam akurat nie mieszka.
To znaczy, wszystko jest w porządku, jeśli jest to Barney McNab z żoną, ale gdy
zapraszają jakiegoś gościa, to lepiej tam nie chodzić.
- Byłaś już w tym drugim domu?
- Nie, jeszcze nie - odrzekła Pawnee, stawiając na stole tacę z jedzeniem. -
R S
Bert mówi, że jest przepiękny. Może wybierzemy się tam wieczorem.
Posiłek składał się z sałatki, zimnego mięsa, chleba z masłem i owoców.
Wieńczyła go znakomita kawa. Ezra przypomniał sobie wszystkie posiłki, jakie ja-
dał w stołówkach na pustyni - lurowatą kawę rozpuszczalną, pozbawione smaku i
zapachu, nasączone chemikaliami mięso i warzywa przywiezione z kraju w postaci
paczek, puszek oraz mrożonek i przyrządzone przez pozbawionych polotu kucharzy
firmy, a potem popatrzył na Pawnee i pomyślał, że jak do tej pory jego małżeństwo
nie ma żadnych ujemnych stron.
- Gord mówił mi rano, że jego żona chciałaby cię poznać. Ma zamiar zajrzeć
tu po południu. Zaprowadzi cię do wszystkich najlepszych sklepów.
- Dobrze - uśmiechnęła się Pawnee.
Ezra odchrząknął.
- I chciałbym... Wiesz, możesz sobie kupić, co zechcesz. Ja tu naprawdę do-
brze zarabiam i nie mam na co wydawać tych pieniędzy. Chciałbym, żebyś kupiła
sobie trochę ładnych rzeczy.
Mówił szczerze. Przywlókł ją tutaj wbrew jej woli, więc mógł przynajmniej
odwdzięczyć się jej za to jakąś przyzwoitą garderobą. Zauważył, że jej ubrania były
przeciętnej urody i mocno znoszone. Wyglądało na to, że farma jej rodziców prze-
żywała poważne kłopoty finansowe jeszcze na długo przed bankructwem. Prawdo-
podobnie więc była to jedyna szansa Pawnee, by się dobrze ubrać. Poza tym miał
ochotę zafundować coś ładnego własnej żonie. Przypomniał sobie sukienkę, w któ-
rej wystąpiła w restauracji przed przyjazdem, i miał nadzieję, że teraz wybierze coś
równie seksownego.
- Dziękuję - skinęła głową. - Na pewno przydadzą mi się porządne dżinsy i
koszule do pracy.
- Dżinsy? - zdumiał się Ezra.
- Tak. Nie zgadłbyś, co robiłam dziś przed południem. Znalazłam sobie pracę!
- Uśmiechnęła się szeroko, przekonana, że Ezra podzieli jej entuzjazm. - Na ranczu
R S
Berta i Beth! Czy to nie wspaniałe? Zaczynam w poniedziałek.
- Pracę? Co to ma być za praca?
- Wszystko, co trzeba akurat zrobić. Reperacja płotów, znakowanie bydła i
przeganianie go na pastwiska... zawsze coś się znajdzie. Bert ma nie tylko krowy,
uprawia też ziemię, tak jak mama i tato, więc moje kwalifikacje bardzo mu odpo-
wiadają.
Ezra patrzył na nią z otwartymi ustami.
- O co ci chodzi? - zapytała Pawnee, marszcząc czoło.
- Nie przeczytałaś swojej broszury informacyjnej - odrzekł cicho.
- Owszem, przeczytałam jej większą część.
- W takim razie pominęłaś stronę, na której jest napisane, że twój mąż ma wi-
zę H1, co automatycznie daje ci wizę H4.
- A co to znaczy?
- To znaczy, że nie masz prawa podejmować tu żadnej pracy.
- O czym ty mówisz? Przecież to nie jest kraj arabski, tylko Stany Zjedno-
czone! Mamy umowę o wolnym handlu!
- Pawnee, to jest obcy kraj - powtórzył Ezra powoli i wyraźnie - i nie masz
prawa tu pracować. A jeśli przyjdzie ci do głowy robić to nielegalnie, to ja wylecę z
pracy, gdy tylko Barney McNab się o tym dowie, a bądź pewna, że nastąpi to naj-
później po trzech minutach. To mała wyspa.
- Bert był przekonany, że nie będzie żadnych kłopotów! Powiedział, że muszę
tylko zdobyć wizę H2 i wszystko będzie w porządku! - zawołała Pawnee. - Czy są-
dzisz, że nie zna przepisów obowiązujących w jego kraju?
- Jestem pewien, że zna. O wizę H2 trzeba się starać przed przyjazdem tutaj.
Mogłabyś teraz pojechać na Oahu i złożyć tam aplikację, bo ślub odbył się w po-
śpiechu, więc masz dobre wyjaśnienie, dlaczego nie zdążyłaś tego zrobić wcze-
śniej. Ale cała procedura prawdopodobnie zajmie kilka miesięcy i zakończy się
odmową. Wizy H2 przeznaczone są dla krótkoterminowych, niewykwalifikowa-
R S
nych pracowników i wydaje się ich bardzo mało.
Pawnee powoli odłożyła widelec.
- Chcesz mi powiedzieć, że w ogóle nie mogę pracować? - zapytała z przera-
żeniem.
Ezra skinął głową.
- Zawsze tak było. Polygon bardzo ściśle przestrzega tej zasady, a plotki mó-
wią, że Barney McNab jest pod tym względem nieprzejednany.
- Ale przecież mnóstwo Amerykanów pracuje w Kanadzie! W hotelach zaw-
sze pracowali ze mną Amerykanie i Australijczycy.
Ezra tylko wzruszył ramionami. Nic nie mógł zrobić i Pawnee wiedziała o
tym. Musiała po prostu wypuścić z siebie parę.
- A czy mogę pracować jako kelnerka w kawiarni? - zapytała z desperacją.
- W ogóle nie wolno ci pracować w tym kraju - powtórzył Ezra stanowczo.
- Ale co ja mam w takim razie robić, na litość boską? - obruszyła się, wstrzą-
śnięta.
Przez całe życie pracowała! Odkąd skończyła dwanaście lat, nigdy nie miała
prawdziwych wakacji, gdyż właśnie wtedy oprocentowanie kredytów bankowych
zaczęło rosnąć w astronomicznym tempie. Wszystkie wakacje spędzała na farmie,
usiłując wymyślić jakiś sposób, by uchronić rodziców przed bankructwem, a gdy te
wysiłki na nic się nie zdały, gdy wszystko zawiodło i przedstawiciel banku wkro-
czył na teren farmy i wypowiedział te okropne słowa, wtedy Pawnee wyjechała z
domu i znalazła pracę. Nie było to trudne dla kogoś, kto przyzwyczajony był do
wysiłku i długich dniówek.
Oprócz kilku tygodni, gdy Cree przebywała w niewoli, Pawnee nigdy w życiu
nie pozostawała bez pracy.
- Ezro, co ja mam robić? - zapytała z przerażeniem.
On zaś poczuł chęć, by ją chronić i opiekować się nią. Wydawało mu się nie-
sprawiedliwe, że taka drobna, szczupła kobieta przez całe życie ciężko harowała i
R S
nie potrafiła się odnaleźć w obliczu bezczynności. Miał wrażenie, że gdyby wcze-
śniej był przy niej, potrafiłby o nią zadbać.
- Jeśli policzysz sobie po dwa tygodnie wakacji od czasu, gdy skończyłaś
dwanaście lat, to wyjdzie ci akurat pół roku - stwierdził. - To proste. Po prostu po-
traktuj pobyt tutaj jak zaległy urlop. A wierz mi, Pawnee, nie ma na świecie lep-
szego miejsca na urlop niż Hawaje.
- Och, nie martw się, tu można robić mnóstwo rzeczy! - zapewniła ją Sonia
później po południu. - Nauczyłam się nurkować z aparatem tlenowym i bardzo się
podciągnęłam jako tenisistka... Tu ciągle coś się dzieje, bo przypływa dużo jach-
tów. Umiesz grać w tenisa?
W tenisa? Tenis to była rozrywka dla bogaczy, którzy nie mieli nic innego do
roboty.
- Nie - odrzekła Pawnee krótko.
- John jest świetnym trenerem i na pewno znajdzie dla ciebie trochę czasu. No
i jeszcze... - Sonia rzuciła okiem na włosy Pawnee. Wyglądały, jakby ostatnio ob-
cinano je przed lustrem w łazience nożyczkami do paznokci. - Jestem pewna, że bę-
dziesz zachwycona, gdy się przekonasz, co Caroline potrafi zrobić z włosami! Li-
czy sobie bardzo drogo, bo szkoliła się w Paryżu, ale robi wspaniałe rzeczy. Jestem
umówiona jutro na podcięcie włosów - skłamała gładko. - Może zadzwonię do niej
i umówię również ciebie?
Na to Pawnee mogła się zgodzić. Włosy były trochę za krótkie na koński
ogon i przeszkadzały jej w pływaniu.
- Wystarczy mi, że trochę je skróci - rzekła, ale Sonia tylko się uśmiechnęła.
Miała zamiar wcześniej dokładnie poinstruować Caroline przez telefon. Włosy
Pawnee wymagały odżywienia.
- W takim razie może pójdziemy od razu na całość? Mogę zamówić masaż i
kosmetyczkę w salonie Frankie.
- No, dobrze - westchnęła Pawnee z nieszczęśliwą miną.
R S
Byłaby jeszcze bardziej nieszczęśliwa, gdyby wiedziała, że Sonia już obmyśla
całkowitą transformację jej osoby. Na szczęście nowa przyjaciółka zachowała ten
pomysł dla siebie, ale do wieczora zdążyła już wciągnąć w konspirację wszystkich
właścicieli butików w Port Sunrise.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Basen przy willi był cudem myśli technicznej wspomagającej naturę bez
oglądania się na koszty. Za domem znajdował się niewielki wodospad, pod którym
inżynierowie zbudowali „naturalny" dwupoziomowy basen z kamieni. Woda z
wodospadu wpadała do niego, zmieniała bieg i zataczała krąg wśród skał, a potem
ginęła w lesie.
Basen był nieco odsunięty od willi. Z jednej strony ograniczała go skalna
ściana, a z pozostałych stron otoczony był drzewami. Roztaczał się stad widok na
ocean. Woda była kryształowo czysta i chłodna. Pawnee i Ezra przekonali się
szybko, że pływanie tutaj to najlepszy sposób na rozpoczęcie dnia.
Pawnee spędzała większą część dnia w wodzie. Prawie codziennie chodziła
na lekcje nurkowania z aparatem tlenowym w pobliże Port Sunrise. Tam woda była
na wpół przyjacielem, a na wpół wrogiem, którego należało szanować, zachowy-
wać wobec niego ostrożność, który ujawniał swoje tajemnice i magię tylko wta-
jemniczonym. Pływała również łodzią ze szklanym dnem nad płytką rafą koralową
w pobliżu szkoły nurkowania. Była to swego rodzaju obietnica, przedsmak tego, co
zobaczy z bliska, gdy już nauczy się wprawnie nurkować. Tam woda stawała się
zupełnie innym światem, który pozwalał zapomnieć o istnieniu czasu i niemal po-
czuć się innym gatunkiem stworzenia.
Późnym popołudniem często wracała na plażę pod domem i znów pływała w
morzu, a potem jeszcze raz, gdy Ezra wracał z pracy. Zachodzące słońce zabarwia-
ło wodę na złoty kolor, a woda stawała się jedwabiście gładka. W takich chwilach
R S
Pawnee czuła się jednością już nie tylko z podwodnym światem, lecz z samą wodą,
z istotą nazywaną oceanem.
Po zachodzie słońca nie było rozsądnie pływać w morzu. Czasami kończyli
dzień w taki sam sposób, jak go zaczęli. Po zmierzchu wspinali się ścieżką i pływa-
li w basenie przy świetle gwiazd.
Często rozmawiali do późna w nocy, siedząc nieruchomo w mroku, patrząc na
niebo i słuchając szumu wodospadu. Ezra odkrył, że mówi o rzeczach, z których się
nigdy nikomu nie zwierzał. Opowiadał jej o śmierci rodziców, o niechęci, jaką
wzbudziła w nim przeprowadzka do Toronto, o chłodzie, jakim po rodzinnym życiu
na zachodzie emanował dom dziadków. Mówił też o innych rzeczach, które fascy-
nowały Pawnee. Opowiadał o krajach, które odwiedził, i o dziwnych zwyczajach w
nich panujących. Także słuchał - o jej dzieciństwie, miłości do ziemi, o utracie
farmy.
Oczywiście wiele spraw pozostawało nie wypowiedzianych, wielu Ezra nie
potrafił ubrać w słowa, jeszcze innych nie pamiętał. Czasami długo siedzieli w ci-
szy. Ezra miał wówczas wrażenie, że swoim milczeniem mówi Pawnee równie
wiele jak słowami.
Pawnee zdumiona była odkryciem, jak bardzo można być zajętym, nie robiąc
właściwie nic pożytecznego. Gdy nie pływała, chodziła na zakupy albo na lunch z
Sonią. Dwa razy w tygodniu miała lekcje tenisa. Często zapraszano ją na drinka
na pokład jachtów. Ich pasażerowie głodni byli nowych twarzy i chętnie plotkowali
o Barneyu McNabie, jego nowej wyspie i hotelu.
Nie tylko pasażerowie jachtów mówili o hotelu. Pawnee już po kilku dniach
przekonała się, jak wiele wrogości otaczało ten projekt. Nie dziwiło jej to. Hotel był
o wiele za duży jak na tę wyspę. Miał się składać z głównego budynku na plaży i z
całej grupy pawilonów oraz z wielkiego basenu. Plaża, na której trwała budowa,
wcześniej była ulubionym miejscem miejscowych posiadaczy łódek, którzy ucieka-
li tam z większej i łatwiej dostępnej plaży przy Port Sunrise. A teraz miał ją zepsuć
R S
budynek z betonu i szkła, wypełniony tysiącem turystów. Przyroda ulegała znisz-
czeniu. Całe tuziny drzew wyrywano z ziemi z korzeniami.
Pawnee słyszała o tym wszystkim, gdyż wiele osób nie zdawało sobie sprawy,
że jest w jakiś sposób związana z budową. Uważano ją za turystkę z któregoś jach-
tu, toteż nikt nie liczył się przy niej ze słowami. Na wyspie panowała nienawiść do.
Barneya McNaba i ludzi, którzy dla niego pracowali.
Pawnee nie wspominała o tym wszystkim Ezrze, bo cóż on mógł zrobić?
Podjął pracę, która już była rozpoczęta; powiedział jej kiedyś, że betonowe funda-
menty zostały już wylane... Nawet gdyby zrezygnował z posady, nic by to nie dało,
bo Polygon po prostu zastąpiłby go kimś innym. Pawnee jednak nie potrafiła się z
tym pogodzić. Przypomniała sobie zaufanie Mirandy do Barneya McNaba i serce
jej się ścisnęło z żalu. Bogacze są jednak wszędzie tacy sami i nigdy się nie zmie-
nią.
Ezra jechał powoli, z trudem zmuszając się do koncentracji. Teraz żałował, że
nie zgodził się, by przywiózł go Barry. Czuł, że ma zwolnione reakcje. Na szczę-
ście droga była krótka i o tej porze zwykle pusta.
Martwił się. Wypadki na budowach zawsze się zdarzają, ale dwa wypadki pod
rząd, które spotkały dwóch kolejnych szefów realizacji projektu, to zbyt wiele jak
na zbieg okoliczności. Wiedział o wrogości ze strony miejscowych; uważali, że
budowa hotelu oznacza dla nich koniec spokojnego życia. Nie mieli nic przeciwko
Port Sunrise; to miasteczko istniało od dawna i w niczym im nie przeszkadzało, ale
hotel ich przerażał. Byli pewni, że będzie to wysoki, stumetrowy budynek z betonu
i szkła.
Ezra wiedział, że ci z miejscowych, którzy podjęli pracę na budowie, spotkali
się z towarzyskim potępieniem; czyżby któryś z nich próbował dowieść swej lojal-
ności sabotażem? A może firma już na samym początku zatrudniła sabotażystę?
A może rzeczywiście był to zwykły wypadek. Spadła na niego cegła. Ezra w
porę zauważył cień i zdążył się odsunąć na tyle, że cegła tylko lekko trąciła go w
R S
głowę i zatrzymała się na ramieniu. Bogu dzięki, kość nie była złamana. Lekarz
zrobił, co mógł, a mógł niewiele i do czasu otrzymania wyników badań odesłał
Ezrę do domu. Trzeba było sprawdzić, czy nie wystąpił wstrząs mózgu.
Ezra miał nadzieję, że Pawnee będzie w domu. Sądząc z tego, co mu mówiła,
ostatnio rzadko tam bywała w ciągu dnia. Miał dość mgliste pojęcie o tym, czym
właściwie zajmuje się jego żona: nurkowała, kupowała jakieś ubrania, a poza tym
zwiedzała wyspę. To było wszystko, o czym wiedział. Pomyślał, że jeśli jej nie za-
stanie, to po prostu zrobi sobie drinka i rozciągnie się wygodnie na werandzie. Wo-
lałby jednak, żeby była.
Samochód, w który zaopatrzył ich Barney McNab, stał obok ścieżki, to jednak
jeszcze niczego nie przesądzało. Ezra wiedział, że Sonia czasami zabierała Pawnee
do miasta swoim samochodem. Zaparkował i wytoczył się na ścieżkę. Ramię bolało
go coraz bardziej, głowa też. Obok leżaka stała pusta szklanka, ale na werandzie nie
było nikogo.
- Ezra!
Pawnee była w kuchni i nie usłyszała podjeżdżającego samochodu. Na widok
Ezry stanęła jak wryta i zaczerwieniła się aż po czubki uszu. Przyjrzał się jej spod
przymrużonych powiek. Dwa tygodnie opieki Sonii uczyniły cuda z wyglądem
Pawnee. Ezra zauważał te zmiany stopniowo, teraz jednak po raz pierwszy dotarła
do niego pełnia jej metamorfozy. Krótko obcięte włosy otaczały jej głowę jak
lśniący hełm, podkreślając indiański zarys kości policzkowych i szczęki. Przytyła
nieco i jej ciało składało się teraz z gładkich, smukłych zaokrągleń, które jednak nie
skrywały mocnych mięśni. Była opalona na orzechowy kolor. Pachniała olejkiem
kokosowym i była prawie naga. Dopiero po chwili Ezra zauważył malutki dół od
bikini, wysoko wycięty na udach, a poniżej pępka zwinięty w rulonik. Całości gar-
deroby dopełniała koralowa bransoletka. Ezra wpatrzył się w jej obnażone piersi.
Po pierwszej chwili zawstydzenia Pawnee dostrzegła bandaż na jego głowie.
- Co się stało? Czy jesteś ranny? - zapytała z troską, wyciągając do niego rę-
R S
kę.
- Do cholery, czy nie możesz czegoś na siebie nałożyć? - wybuchnął Ezra.
Pawnee zaczerwieniła się jeszcze bardziej i wybiegła na werandę, chwytając
po drodze rozpinaną koszulę bez rękawów. Z punktu widzenia Ezry tak było o
wiele lepiej. Koszula miała z przodu tylko dwa guziki i sięgała zaledwie pępka.
Wycięcia przy rękawach i dół były wystrzępione. Pawnee brakowało tylko sztyletu
u pasa.
- Ja Tarzan - powiedział Ezra odruchowo. - Ty Jane.
- Jesteś ranny - odrzekła Pawnee. - Usiądź.
Zaciągnęła markizę nad leżakami i zapytała:
- Masz ochotę na sok ananasowy?
Gdy Ezra skinął głową, zniknęła w kuchni i po chwili wróciła z tacą, na której
stał dzbanek kremowobiałego soku i talerz ze świeżo pokrojonymi owocami. Po-
chyliła się nad nim, stawiając tacę na stoliku. Na wysokości oczu Ezry znalazły się
jej długie, opalone nogi i zgrabne ramiona. Pomyślał, że chyba rzeczywiście byłoby
lepiej, gdyby Pawnee pracowała na farmie i nosiła dżinsy i robocze koszule.
- Co się stało? - zapytała po raz kolejny, podając mu szklankę.
- Spadł na mnie kawałek betonu - wyjaśnił Ezra lekko.
Nie sądził, że Pawnee tak się przejmie jego wypadkiem. Nigdy jeszcze żadna
kobieta tak się o niego nie troszczyła. Sam, oczywiście, interesowała się jego pracą,
ale to było zupełnie coś innego.
Pawnee głośno wciągnęła oddech.
- Ezra! - szepnęła z przejęciem. - Czy to był...?
- Nazywamy to wypadkiem - odrzekł spokojnie. - Może rzeczywiście był to
tylko wypadek.
- Czy nie powinieneś się położyć?
Ezra przymknął oczy, walcząc z bestią we własnej duszy. Pawnee mylnie
zrozumiała jego grymas i naraz poczuł jej dłoń na swym czole i policzku.
R S
- Czy mogę coś dla ciebie zrobić? Dostałeś jakieś środki przeciwbólowe?
Otworzył oczy i z bliska spojrzał prosto w jej twarz. Pawnee poczuła, jak to
spojrzenie przeszywa ją aż do głębi duszy. Ujął ją za rękę i wtulił usta we wnętrze
dłoni. Poczuł na wargach dotyk chłodnego metalu obrączki, którą sam jej nałożył,
obrączki, która oznaczała, że...
Pawnee siedziała nieruchomo, ogarnięta falą gorąca, patrząc, jak oczy Ezry
zasnuwają się mgłą pożądania. Podniósł głowę i zobaczył tę samą mgłę w jej
oczach. Objął ją drugą, wolną ręką, przytulił do siebie i wycisnął na jej ustach po-
całunek. Pawnee nie opierała się, westchnęła tylko cicho, gdy dłoń Ezry odnalazła
jej pierś i wsunęła się pod koszulę. Po chwili dłoń zastąpiły usta. Zamknięta w sta-
lowym uścisku Pawnee mogła tylko jęczeć cicho, upajając się siłą Ezry. On zaś
jeszcze nigdy nie pragnął żadnej kobiety równie mocno. Wzbierająca w nim fala
pożądania zagarniała całą jego duszę; czuł, że zupełnie traci rozsądek.
„Mam nadzieję, Ezro, że nie zachowałeś się dzisiaj jak zwierzę. Strzeż się be-
stii we własnej duszy!"
Naraz okazało się, że siedzi na skraju leżaka i trzyma Pawnee na odległość
wyciągniętego ramienia
- Ezra? - szepnęła dziewczyna.
Przymknął oczy i zaklął pod nosem.
- Przepraszam, Pawnee. Cholera, przepraszam cię. Tego nie było w naszej
umowie, prawda?
Łagodny wietrzyk na trasie nagle wydał jej się zimny.
- Nie, tego nie było w umowie - przyznała cicho.
- Przykro mi. Czy bardzo cię przestraszyłem?
- Nie, nie przestraszyłeś mnie - odrzekła, przecierając oczy ręką.
Wstała, choć nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Nie była pewna, na ile ujaw-
niła swoje uczucia, sądziła jednak, że Ezra ma dość doświadczenia, by odgadnąć
siłę jej pragnień. Czuła się głęboko upokorzona; nie rozumiała, dlaczego zaczął i
R S
dlaczego przestał.
- Nie rób tego więcej - rzekła cicho.
- Nie - zgodził się.
Miał ochotę rzucić czymś ciężkim o ścianę.
Co on właściwie, do diabła, narobił?
Rano ramię przybrało sinoczarny kolor i wciąż go bolało, okazało się jednak,
że wstrząs mózgu nie wystąpił. Głowa była tylko lekko zadrapana. Ramię stało się
dobrym pretekstem, by zrezygnować z pływania w basenie. Ezra w nieznośnym
milczeniu wypił kubek kawy i wszedł z domu.
Pawnee zgarnęła ręcznik i udała się do swego raju, ale tego dnia pływanie nie
sprawiało jej przyjemności. Uprzytomniła sobie, że kiedyś to wszystko stanie się
tylko wspomnieniem, bezpowrotnie utraconą przeszłością. Wiedziała, że najbar-
dziej będzie jej brakowało chwil spędzonych w tej wodzie z Ezrą, gdy magia tego
miejsca zdawała się obiecywać jej zupełnie inną przyszłość.
Do tej chwili jednak nie zdawała sobie z tego sprawy. Wszystkie jej marzenia
pozostawały w sferze nieświadomości; nie wiedziała nawet, że marzy. Aż do tego
dnia nie miała pojęcia, że zakochuje się we własnym mężu.
Przez większą część nocy leżała bezsennie, przewracając się z boku na bok i
wciąż na nowo przeżywając upokorzenie. Po raz pierwszy w życiu została odrzu-
cona. Teraz dopiero pojęła, jak wielkie znaczenie w tym rajskim zakątku miała dla
niej obecność Ezry.
Jej problem - o czym Ezra prawdopodobnie wiedział - polegał na zupełnym
braku doświadczenia seksualnego. Za to odpowiedzialne były dwa czynniki: ojciec
oraz kryzys gospodarczy. Wszyscy chłopcy, z jakimi się dotychczas spotykała,
śmiertelnie obawiali się jej ojca. Wzrok, jakim ich obrzucał, mówił im wyraźnie, że
jeśli niewłaściwie potraktują jego córkę, będą mieli z nim do czynienia. W ciągu
dwóch lat, gdy wszyscy dokoła eksperymentowali z wielką tajemnicą płci, Pawnee
i Cree wracały do domu pod eskortą chłopców, którzy wiedzieli, że będą musieli
R S
spojrzeć w oczy Jackowi Walkerowi.
A potem kraj ogarnęła recesja i ojciec z desperacją walczył o utrzymanie far-
my, zżeranej przez nieprawdopodobnie wysokie odsetki od kredytów zaciągniętych
na początku lat osiemdziesiątych. Życie towarzyskie Pawnee niemal przestało ist-
nieć. Od rana do nocy zajęta była pracą. W końcu, za namową ojca, niechętnie
zgodziła się rozpocząć studia rolnicze. Teraz rozumiała, że ojciec już wtedy prze-
widywał, co się może wydarzyć, i chciał jej zapewnić niezależność materialną.
Może nawet miał nadzieję, że jego córka wyjdzie za mąż za syna jakiegoś farmera.
Ona jednak widziała w studiach wyłącznie sposób na zmodernizowanie i ocalenie
farmy.
Miała wówczas już dziewiętnaście lat i od przeszło dwóch z nikim się nie
spotykała. Czuła się jak zapóźnione w rozwoju dziecko, jakby cała reszta świata
znała sekret, którego jej nigdy nie udało się zgłębić. A poza tym nic nie wiedziała o
muzyce, filmach, bardzo niewiele o polityce... dlatego też odrzucała zaproszenia,
nie chcąc wyjść na zupełną ignorantkę.
Potem odkryła na uczelni basen i choć zdawała sobie sprawę z własnych mo-
tywów, pływanie okazało się dobrym ujściem dla energii i od tej pory życie stało
się łatwiejsze. Gdy już nie mogła znieść dziwnego napięcia, szła popływać. Ale
pływanie w towarzystwie mężczyzny, który wzbudzał w niej seksualne napięcie,
było czymś zupełnie innym.
Dzień po dniu Pawnee patrzyła na Ezrę, zdrowego, dojrzałego mężczyznę o
lśniącej skórze i silnych mięśniach, aż w końcu przekaz, który płynął do niej z głębi
własnego ciała, dotarł do świadomości i zupełnie ją ogłuszył.
Nałożyła maskę i zanurkowała głęboko w tajemniczą, zieloną głębinę. Więk-
szy basen był w zasadzie naturalnym zagłębieniem między skałami, które tylko
nieco powiększono. Przy skalnej ścianie pływały małe rybki, skubiąc porastające
ścianę wodorosty.
Pawnee uświadomiła sobie ze zdziwieniem, że te rybki nigdy nie opuściły
R S
rajskiego ogrodu. Żyły tak samo jak ich przodkowie sprzed tysięcy lat, w świecie
pełnym obfitości. Wystarczyło tu tylko wyciągnąć rękę, by otrzymać wszystko,
czego się pragnęło. Uświadomiła sobie, że raj to właśnie miejsce, w którym dostaje
się wszystko, nie wiedząc nawet, że właśnie tego się potrzebuje.
Pawnee do tej pory żyła w tym raju, teraz zaś została z niego boleśnie wyrzu-
cona. Było bowiem jasne, że choć Ezra również doświadcza seksualnych pragnień,
nie uważa jej jednak za kobietę, która mogłaby je zaspokoić.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Tego ranka Ezra zachowywał się jak ranny niedźwiedź i to nie tylko z powo-
du fizycznych dolegliwości. Bardziej niż ciało bolała go dusza. Co go właściwie
opętało? Pawnee pragnęła go, całowała go, był pewien jej pożądania, czego więc
się przestraszył? Na samo wspomnienie poprzedniego popołudnia znów zaczynało
w nim wzbierać pożądanie. Czuł w sobie zarazem dzikość i frustrację, jak pantera
zamknięta w klatce. Nigdy jeszcze nie czuł się tak sfrustrowany.
„Nie rób tego więcej, Ezro" - powiedziała Pawnee poprzedniego wieczoru.
Przypomniał sobie te słowa i potrząsnął głową. Czego ma nie robić? Nie próbować
się do niej zbliżyć czy też nie przerywać tego, co zaczął? Był pewien, że jeśli taka
sytuacja się powtórzy, to po raz drugi nie będzie w stanie się zatrzymać. Trucizna
dziadka przestała wreszcie działać. Ezra nie obawiał się już siebie. Po wielu latach
spotkał się w końcu oko w oko z bestią ukrytą we wnętrzu własnej duszy i przeko-
nał się, że pragnęła ona tylko jednego: jak największej przyjemności dla siebie oraz
dla Pawnee.
Przypuszczał, że jego dziadek nigdy nie zrozumiał, iż kobietom seks może
sprawiać przyjemność, i może dlatego nauczył się uważać swoje pragnienia za zło.
Ezra jednak zrozumiał jego przekaz inaczej; nieświadomie uznał, że „bestia" skryta
w jego duszy jest zła z natury. Dla siedemnastolatka była to przerażająca wizja.
R S
Kobiety w przeszłości skarżyły się, że Ezra za bardzo się kontroluje, a on nie
mógł zrozumieć, o co im chodzi. Wydawało mu się, że każda normalna kobieta
pragnie, by jej partner nie tracił głowy. Przy Pawnee jednak przestawał panować
nad sobą i teraz już rozumiał, że kontrola wcale nie była potrzebna. Pawnee była
spięta, ale nie bała się go, nie miała po temu żadnego powodu. Musiał ją tylko
przekonać, że znów jej nie odepchnie, sprawić, by zechciała się przed nim otwo-
rzyć tak jak poprzedniego dnia.
Musiał znaleźć jakiś sposób, by uwieść własną żonę.
Odpływ odsłonił wąski skrawek piasku biegnący wzdłuż urwiska. Pawnee
wiedziała, że prowadzi on do sąsiedniej zatoki, nad którą budowano hotel, ale nig-
dy nie próbowała tędy przejść, bo nie miała ochoty patrzeć na dewastację przyrody.
Późnym popołudniem siedziała na plaży, gdy naraz fala opadła, odsłaniając różową
ścieżkę prowadzącą do Ezry. Pokusa była zbyt wielka. Nie zastanawiając się wiele
nad konsekwencjami tego kroku, Pawnee wstała i ruszyła przed siebie.
Wkrótce miał się zacząć przypływ. Wiedziała, że nie zdąży wrócić, zanim
woda zakryje piasek, nie myślała o tym jednak. Spragniona była widoku Ezry. Mu-
siała go zobaczyć.
Okrążyła skalny załom i stanęła w miejscu, patrząc z niedowierzaniem na
rozrzucone między drzewami budynki. Kompleks składał się z tuzina niewielkich,
nie wykończonych jeszcze chat i przypominał dwustuletnią wioskę rybacką. W za-
głębieniu terenu, wtulony między skały, zaczynał już być widoczny spory, ośmio-
kątny basen. Ze skalnej ściany spadał wodospad i rozpryskiwał się w serii zagłę-
bień otoczonych bujną roślinnością.
Po terenie budowy krzątali się mężczyźni w kapeluszach. Przy brzegu basenu
stały żółte baraki i dźwig. Na drzwiach jednego z baraków przybita była tabliczka z
napisem: Biuro.
Pawnee nie miała pojęcia, co robić dalej. Zdenerwowanie wyrwało ją z transu.
Ezra nigdy jej nie proponował, by go odwiedziła w pracy, nie była więc pewna, jak
R S
ją przyjmie, szczególnie po wczorajszym dniu. Czy będzie sobie wyobrażał, że
Pawnee rozpaczliwie zatęskniła za jego względami? Po co właściwie tu przyszła?
Było już jednak za późno na takie rozważania. Fale przypływu zakryły skra-
wek piasku, odcinając jej odwrót.
Ezra, George i Gord stali na brzegu jednego z basenów, zastanawiając się, jak
rozwiązać problem, który wyniknął w trakcie pracy nad wodospadem. Robotnicy
poskładali już narzędzia i zbierali się do odejścia.
Gord, architekt, realizował już kilka projektów McNaba w różnych miejscach
na świecie i zafascynowany był wodospadem za willą, toteż zaproponował, by
stworzyć podobny od podstaw. Zaprojektował zamknięty obieg wody: baseny, sys-
tem filtrów, wodospad. Ezra wiedział, że projekt pięknie wygląda na papierze, lecz
w trakcie pracy na pewno pojawią się jakieś przeszkody, które zmuszą ich do prze-
kroczenia budżetu.
- Czy to syrena? Skąd ona się tutaj wzięła? - zapytał nagle George.
Ezra odwrócił głowę i z wrażenia omal nie wpadł do basenu.
- To Pawnee - wyjaśnił Gord.
Ezra schodził już na plażę.
- Pawnee! - zawołał, biegnąc w jej stronę.
Prawie wszyscy mężczyźni na budowie stanęli i patrzyli na niego. Pawnee
również się zatrzymała, obserwując go bacznie.
- Cześć! - powiedział, podchodząc do niej.
Przez chwilę patrzyli na siebie.
- Cześć - odrzekła. Ezra ubrany był w kask, koszulę z krótkimi rękawami,
szorty koloru khaki i robocze buty. Na jego ciele lśniły kropelki potu. - Zdaje się,
że przeszkodziłam ci w pracy.
Potrząsnął głową.
- Chodź, obejrzysz wszystko z bliska.
Otoczył ją ramieniem i poprowadził w stronę domków. Przy dotknięciu wy-
R S
czuł jej lekki opór. A więc nie pójdzie mu tak łatwo. Będzie musiał postępować
powoli i ostrożnie. No cóż, miał dużo czasu. Całe życie, o ile właściwie rozegra
sytuację.
- Jesteś boso - zauważył, prowadząc ją najpierw do biura, i pomyślał, że bę-
dzie musiał uważać, by nie nastąpiła na żaden gwóźdź.
Pawnee zdążyła już poznać Gorda, Barry'ego i jeszcze paru mężczyzn. Nie-
którzy odwiedzili ich w domku, innych spotkała w Port Sunrise. Teraz Ezra przed-
stawił jej pozostałych, a potem w towarzystwie Gorda poszli na budowę.
Nigdy jeszcze mężczyźni nie okazywali Pawnee tyle przepełnionej szacun-
kiem uprzejmości. W Kanadzie robotnicy budowlani na jej widok zwykle gwizdali
i wołali, tu jednak traktowali ją jak wielką damę. Wszyscy wiedzieli, że Ezra gotów
był połamać kości każdemu mężczyźnie, który ośmieliłby się odezwać niestosow-
nie do jego żony.
- Jakie to wszystko jest piękne! - wykrzyknęła Pawnee, gdy po powrocie do
biura stanęli przy makiecie hotelu. - Absolutnie doskonałe! Ile osób ma pomieścić
ten hotel?
- Dwadzieścia cztery osoby w domkach i dwanaście w głównym budynku.
Razem trzydzieści sześć - odrzekł Goni.
- A gdzie jest wieżowiec?
Gord potrząsnął głową.
- Nie będzie żadnego wieżowca. Nazywamy tak dwupiętrową część głównego
budynku.
Pawnee spojrzała na niego z niedowierzaniem
- Ale w mieście wszyscy mówią o betonowych, koszmarnych wieżowcach!
Czy ludzie wiedzą, co wy tu właściwie budujecie?
- Chyba tak - powiedział Ezra, niepewnie marszcząc czoło. - Na pewno wie-
dzą. McNab musiał im przecież pokazać makietę, prawda, Gord?
Gord tylko wzruszył ramionami.
R S
- Pokazywał ją inwestorom. Wiem, bo byłem przy tym. Nie mam pojęcia, kto
z miejscowych ją widział.
- Ale gdyby ludzie mogli to zobaczyć - zawołała Pawnee z podnieceniem -
gdyby się przekonali, że nie niszczycie tego miejsca, że wszystkie drzewa zostaną z
powrotem posadzone po skończeniu robót... Ezro, ty chyba nie wiesz, co ja słyszę!
Tutejsi nie mają pojęcia, kim jestem, przeważnie myślą, że przypłynęłam na jach-
cie, więc rozmawiają ze mną zupełnie swobodnie. Większość z nich jest przekona-
na, że budujecie tu dziesięciopiętrowy wieżowiec z różowego betonu!
Zdecydowali się wydać popołudniowe przyjęcie dla wszystkich, którzy ze-
chcą wsiąść na firmowy prom, przypłynąć na miejsce budowy, napić się szampana i
obejrzeć makietę. Oczywiście goście mieliby wstęp wyłącznie do biura, stąd jednak
było widać, że po ukończeniu hotel naprawdę będzie wyglądał tak jak na makiecie.
Usunięto wiele drzew, wszystkie one jednak leżały na plaży z korzeniami owinię-
tymi w mokre plandeki i po ukończeniu robót miały na powrót zostać posadzone
pomiędzy domkami.
Pawnee była pewna, że wodospad, prawie ukończony, wzbudzi powszechny
zachwyt. Miejscowi, co prawda, słyszeli, że ma tu zostać zbudowany wielki basen,
na pewno jednak nikomu nawet się nie śniło, iż będzie to tak piękna konstrukcja.
Od tej chwili wszystko zaczęło się dziać bardzo szybko. Odwlekanie sprawy
oznaczałoby ryzyko kolejnego „wypadku", który tym razem mógł się okazać po-
ważniejszy w skutkach. Pawnee odwiedziła budowę po raz pierwszy we wtorek,
zaś przyjęcie miało się odbyć w sobotę.
Nie trzeba było długich tłumaczeń, by Barney McNab pojął, w czym rzecz, i
zaakceptował pomysł. Przez trzy kolejne dni Ezra zajmował się organizowaniem
przepraw promowych z różnych miejsc, rozpowszechnianiem nowiny i przygoto-
waniem miejsca na przyjęcie gości.
Pawnee i Sonia dzielnie mu sekundowały. Opowiadały o przyjęciu wszędzie:
u fryzjera, na kortach tenisowych, w szkole nurkowania i w butikach. One same
R S
oczywiście również miały tam być,
- I, moim zdaniem, oznacza to, że musimy kupić nowe sukienki! - obwieściła
Sonia w piątek.
Pawnee nie sprzeciwiała się. Po raz pierwszy w życiu odkryła, jak wielkie
znaczenie odgrywa strój, i również po raz pierwszy, dzięki hojności Ezry, miała
środki, by kupić sobie odpowiednie ubrania. Poza tym chciała mieć nową sukienkę.
Pragnęła pomóc Ezrze, a także pragnęła stać się w jego oczach tak atrakcyjna, by
zapomniał o skrupułach.
Myślała o tym długo i w końcu doszła do wniosku, że jej mąż mógł mieć tyl-
ko jeden powód, by ją odepchnąć, a mianowicie nie chciał komplikować ich ukła-
du. Problem jednak polegał na tym, że dla Pawnee sytuacja i tak już była bardzo
skomplikowana. Zakochała się w swoim mężu i była pewna, że ona również go po-
ciąga. A w przypadku mężczyzny taki pociąg mógł prowadzić do miłości. W końcu
była jego żoną, więc chyba miała prawo uwieść własnego męża?
Sukienka, którą znalazła, nawet Sonii zaparła dech w piersiach. Sprzedaw-
czyni w butiku stwierdziła tylko:
- No cóż, zdaje się, że uszyto tę suknię w niebie specjalnie dla pani.
- Dzwonił do mnie Barney - oznajmiła Beth tego wieczoru, nakrywając stół
dla Pawnee do samotnej kolacji. - Chyba słyszałaś, że przyjeżdża razem z żoną na
jutrzejsze przyjęcie. Mają przywieźć gościa, jakąś ważną osobistość.
- Rozumiem - uśmiechnęła się Pawnee.
Ta wiadomość oznaczała, że nie powinni korzystać z basenu, dopóki gość bę-
dzie mieszkał w willi.
Ezra zapowiedział, że nie wróci na kolację. Zajęty był doglądaniem ostatnich
przygotowań przed przyjęciem. Był jednak z tego zadowolony, bo wolał na razie
nie przebywać zbyt blisko Pawnee. Chciał mieć całą tę sprawę z głowy i dopiero
wtedy skoncentrować się na żonie.
Następnego ranka wypił tylko w pośpiechu kawę i wybiegł z domu. Pawnee
R S
była z tego zadowolona, bo ona również miała swoje plany.
Najpierw długa, chłodna kąpiel w aromatycznych olejkach, których Pawnee
stała się wielką miłośniczką i po których jej złocista skóra stawała się jedwabiście
gładka. Poprzedniego dnia w salonie fryzjerskim podcięto jej włosy, a potem oby-
dwie z Sonią zrobiły sobie manicure i pedicure. Teraz na jej paznokciach błyszczał
różowy lakier.
Umyła włosy i nałożyła odżywkę. Włosy były w świetnym stanie, lśniły i bez
trudu układały się w piękną fryzurę.
Potem bielizna: kilka centymetrów kwadratowych chyba najdroższej na świe-
cie koronki. Pawnee zarumieniła się, wkładając ją, ale nawet własna wstydliwość
nie mogła jej powstrzymać. Wiedziała, że jeśli przyjęcie się uda, Ezra będzie
szczęśliwy, odprężony i wdzięczny za pomoc. To była jedyna okazja i Pawnee za-
mierzała ją wykorzystać.
Przed domem zatrzymał się samochód. Pawnee narzuciła na ramiona szlafrok
i pobiegła do drzwi. Młoda kobieta wyładowywała z dżipa dwa wielkie pudła.
- Cześć! - zawołała. - Mamy mnóstwo czasu. Na wszelki wypadek przyjecha-
łam wcześniej. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu.
Pawnee potrząsnęła głową i usiadła przed toaletką, która wyglądała tak, jakby
zrobiono ją z wyrzuconych przez morze na brzeg kawałków nieheblowanego
drewna.
- Boże, jak tu ładnie! Czy ten hotel rzeczywiście będzie taki sam? - zawołała
Holly, otwierając pudła, w których mieściły się setki cieni do powiek, pudrów, sło-
iczków i pędzli. Pawnee do tego stopnia już przywykła do życia w luksusie, że za-
mówiła wizytę profesjonalnej wizażystki.
- Zrób tak, żebym była piękna - poprosiła teraz.
Holly z uśmiechem uniosła brwi.
- Nic trudnego. Szkoda, że nie widziałaś niektórych moich klientek. Taka
młoda skóra to sama przyjemność.
R S
Pawnee miała wrażenie, że robienie makijażu trwa wieczność. Oczywiście
Holly musiała najpierw zobaczyć sukienkę, by dobrać do niej odcienie kosmety-
ków. Pawnee wysłuchała szczerych zachwytów, a potem usiadła przed lustrem i z
fascynacją obserwowała ruchy wizażystki. Holly najpierw oczyściła jej twarz i
szyję, wklepała w nie krem nawilżający, a potem otworzyła pudełeczka i słoiczki z
najrozmaitszymi kremami i podkładami w różnych odcieniach.
- Gotowe! - oznajmiła Holly w końcu, zdejmując ręcznik z karku Pawnee i
przepaskę z jej włosów. Pawnee wzięła głęboki oddech i spojrzała do lustra, a po-
tem westchnęła z zachwytu.
Przez ostatnie dziesięć minut zaczynała się już obawiać, że makijaż będzie
zbyt mocny. Okazało się jednak, że te obawy były bezpodstawne. Jej twarz wyglą-
dała jak nie umalowana, lecz jakby promieniała. Makijaż oczu, utrzymany w jasno-
zielonych odcieniach, był tak subtelny, że żaden mężczyzna nigdy by nie odgadł,
ile w tym delikatnym podkreśleniu było sztuki, a ile natury. Nawet usta były tylko
delikatnie zaróżowione.
- Jesteś niesamowita - westchnęła Pawnee.
- To przecież twoja twarz - zaśmiała się Holly. - Moje zadanie polega tylko na
pokazaniu, jaka naprawdę jesteś. Włóż sukienkę, zobaczymy, jak wygląda całość.
Sukienka, ciasno opinająca piersi i rozszerzająca się ku dołowi, była z mięk-
kiego jedwabiu w kolorach angielskiego lata. Blade zielenie, róże, żółcie i błękity
przenikały się wzajemnie jak polne kwiaty na łące. Z dekoltu wyłaniały się opalone
na oliwkowy brąz ramiona Pawnee, szczupłe, lecz zaokrąglone, i ciemna głowa
pokryta lśniącymi lokami. Dwa kosmyki włosów, zaczesane na policzki, wtulały
się we wgłębienia pod kośćmi policzkowymi. Przy tej fryzurze ciemne oczy Paw-
nee wydawały się egzotycznie skośne. Wyglądała jak leśna nimfa przebrana za
ludzką istotę. W uszach miała malutkie kolczyki w kształcie kwiatów, a na stopach
miękkie sandałki z zielonej skóry. Poza tym jedyną ozdobą, jaką miała na sobie,
była wypolerowana do połysku obrączka.
R S
- Ojej! - zawołała Holly, gdy wyszły na werandę. - Gdy zawieje wiatr, su-
kienka opina cię tak, jakbyś nie miała nic pod spodem!
Pawnee spojrzała w lustro tylko raz. Obawiała się, że jeśli będzie patrzeć zbyt
długo, to stchórzy i nie pójdzie na przyjęcie. Gdy Holly odeszła, zdenerwowana
czekała na przyjazd Sonii, modląc się, by nerwy jej nie zawiodły.
Ezra popijał drinka, słuchając męża Beth, który rozprawiał o uprawie ziemi,
gdy wtem zauważył w progu baraku wchodzącą Pawnee. Wyglądała na kobietę z
wielkiego świata, na jedną z dziewcząt, które przypływały tu jachtami, i Ezra ze
ściśniętym sercem uświadomił sobie, że tego wieczoru będzie to mnóstwo bogatych
mężczyzn. Jeśli Pawnee zapragnie popłynąć do Japonii albo na Tahiti, jak uda mu
się ją powstrzymać?
Uśmiechała się szeroko do Barry'ego i z tym uśmiechem wyglądała jak istota
z bajki, jak elf tańczący przy księżycu, który znika, zanim ktokolwiek zdąży go
pochwycić...
- Przepraszam, Bert - powiedział Ezra, nie zważając na to, że przerywa swe-
mu rozmówcy. - To jest moja żona.
Bert odwrócił się do drzwi i mruknął tylko:
- A niech mnie!
Tłum rozstąpił się przed Ezrą jak Morze Czerwone przed Mojżeszem, on zaś
nigdy jeszcze nie czuł się tak wielki, tym razem jednak własne fizyczne rozmiary
nie wydawały mu się przytłaczające. Przeciwnie, miał wrażenie, że dzięki swojej
sile będzie potrafił rozgromić konkurentów jednym spojrzeniem, obronić Pawnee
przed wszelkimi niebezpieczeństwami, posadzić ją sobie na dłoni i zanieść do swo-
jej jaskini. Nigdy jednak, nawet w chwili najgorszego szaleństwa, nie byłby w sta-
nie jej skrzywdzić. Jego siła należała do niej.
- Pawnee - powiedział, a potem, dlatego że mógł, dlatego że ona nie mogła
mu się opierać przy obcych, dlatego że była jego niedawno poślubioną żoną i
wszyscy o tym wiedzieli, i wreszcie dlatego, że bardzo tego chciał i nie potrafił się
R S
powstrzymać, otoczył ją ramieniem, przyciągnął do siebie i mocno pocałował.
Dokoła nich rozległ się cichy aplauz. Ezra wypuścił Pawnee z ramion, ale
wciąż otaczał dłonią przegub jej ręki. Pawnee oparła się o jego ramię i razem ru-
szyli w gęstniejący tłum.
Byli piękną parą. Wszyscy mężczyźni przenosili wzrok z rozjaśnionej uśmie-
chem twarzy Pawnee na makietę hotelu i bez trudu dawali się przekonać do pro-
jektu. Wszystkie kobiety spoglądały z podziwem na potężne ciało Ezry i również
nie zgłaszały sprzeciwów.
- Tak, to prawdziwa strzecha - wyjaśniał Ezra. - Ułożą ją fachowcy z Walii.
Na niektórych obszarach Walii i Devonu wciąż kryje się dachy strzechą,
- Tak, system filtrowania wody oparty jest na energii słonecznej. Musieliśmy
opracować...
A więc to jednak musiała być prawda, co mówiono o Barneyu McNabie, że
jest to kapitalista z wrażliwą duszą, człowiek przedkładający dobro naturalnego
środowiska nad zyski, prawdziwy Kanadyjczyk. Jak pięknie ten hotel i basen wra-
stały w otoczenie! Jakie to miłe, że zaproszono wszystkich tu obecnych na otwarcie
basenu... i jakże pociągająca była myśl, że Pawnee wystąpi wówczas w jeszcze
bardziej skąpym stroju, a Ezra odkryje nagą pierś...
- Owszem, Barney McNab miał zamiar przyjechać - wyjaśniał Ezra. - Jego
żona, Jade Sweet, również, jest przecież podporą CCN. Mieli przywieźć jeszcze
kogoś, jakąś ważną osobistość, ale nie wiem kogo. Tylko że wczoraj w Toronto
znów była zawieja i żaden samolot dzisiaj nie wystartował.
Pasażerowie jachtów byli niezmiernie rozczarowani nieobecnością McNa-
bów. Właściciele CCN należeli do międzynarodowej elity finansowej. Oczywiście
mieli jacht, ale byli zapracowanymi samotnikami, toteż rzadko nadarzała się oka-
zja, by ich poznać. Mieszkańcy wyspy jednak widywali ich dość często.
- A czy przyjadą, gdy pogoda się poprawi?
- Raczej nie, skoro już stracili dzisiejsze przyjęcie - odrzekł Ezra.
R S
On sam żałował, że tak się stało, bo obecność McNaba zwolniłaby go z obo-
wiązku pozostania na przyjęciu, dopóki nie wyjdzie ostatni gość.
- Muszę zostać do końca - mruknął do Pawnee, gdy do plaży przybijał kolejny
prom.
- Wiem - odparła i uśmiechnęła się.
Właściwie nigdzie jej się nie śpieszyło. Nadal była spięta. W gruncie rzeczy
czuła się jak panna młoda. Zastanawiała się, czy Ezra wie o tym, że jego żona jest
dziewicą, lub czy odgadnie to w porę? A może powinna mu powiedzieć? Znów na-
piła się szampana.
W końcu ostatni goście pożegnali się i wsiedli na prom. W baraku panował
nieopisany bałagan. Wszędzie stały puste kieliszki, makieta trochę się przekrzywi-
ła, podłoga wysmarowana była kawiorem i łososiem.
- Idź do domu, Ez - zlitował się Barry. - Prosiłem kilku ludzi, żeby pomogli
nam w sprzątaniu. Nie jesteś już tu potrzebny. Ogromny sukces, co? Pawnee po-
winna dostać premię od firmy.
Słońce właśnie zachodziło. Pawnee i Ezra w milczeniu zeszli na plażę i po-
dziwiali niezwykły widok.
- Popatrz - odezwała się nagle Pawnee. - Akurat jest odpływ. Woda się cofnę-
ła. Chodźmy do domu ścieżką.
Zdrowy rozsądek podpowiadał Ezrze, że chyba obydwoje wypili trochę za
dużo szampana, by zaryzykować tę drogę, nie potrafiłby jednak w tej chwili od-
mówić Pawnee niczego, nawet gdyby go poprosiła, żeby podążył z nią do Chin.
Pochylił się, podwinął nogawki spodni i zdjął buty. Pawnee również zsunęła san-
dały i pochyliła się, by wziąć je do ręki.
- Oho! - zaśmiała się cicho. - Chyba wypiłam więcej szampana, niż mi się
zdawało!
Wzięła go za rękę i poprowadziła przez pas wody pozostały między plażą a
odsłoniętą łachą piasku. Lekka bryza owinęła jej sukienkę dokoła ciała. Naraz
R S
wszystko było tak, jak w opowieściach Mirandy: zachód słońca, piasek i woda... i
zapach perfum Pawnee. Z jachtu płynącego do przystani w Port Sunrise dobiegała
uwodzicielska pieśń, która niosła się nad wodą niczym śpiew kobiety oczekującej
na kochanka. Stali w milczeniu, słuchając i patrząc, aż zarys łodzi zniknął, a potem
odpływ zmienił się w przypływ i świat ogarnęły ciemności.
Teraz to miejsce stało się dzikie, święte i zaczarowane. Woda delikatnie ła-
skotała ich stopy. Ruszyli przed siebie. Pawnee odwróciła się, by spojrzeć na Ezrę
w blasku gwiazd, i straciła równowagę.
To zabawne, pomyślał Ezra, czego można się dowiedzieć, stojąc pośród takiej
nocy i patrząc na zachód słońca. Dziwne, że taka chwila może powiedzieć czło-
wiekowi coś, co powinien sobie uświadomić już dawno - że to uczucie, którego
doznaje patrząc na swoją żonę, to miłość.
Choć niebezpieczeństwo nie było wielkie, pochylił się błyskawicznie i wy-
rwał Pawnee z objęć morza. Wziął ją na ręce, ociekającą wodą, i poniósł przed sie-
bie, do domu, do łóżka.
R S
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Ezra stał na brzegu morza, pogrążony w myślach. Dwanaście godzin wcze-
śniej w tym samym miejscu patrzył na zachód słońca. Teraz słońce wschodziło po
przeciwnej stronie nieba. Czuł rytm przyrody odbity w rytmie własnego ciała. Ski-
nął głową, jakby odpowiadał komuś na pytanie.
Zrozumiał, że starożytni Grecy mieli rację: Apollo w swoim ognistym powo-
zie schodził na noc do świata podziemi. Ostatniej nocy Ezra również zstąpił do
swego podziemnego świata i po raz pierwszy w życiu stanął twarzą w twarz z be-
stią żyjącą w jego duszy. Potraktował Pawnee tak, jak nigdy jeszcze nie traktował
żadnej kobiety. Zawsze dotychczas trzymał popędy na wodzy, ostatniej nocy jed-
nak okazało się to niemożliwe. Gdyby próbował z nimi walczyć, z góry znalazłby
się na przegranej pozycji. Pozwolił więc im się nieść i zabrał Pawnee do miejsc, o
istnieniu których nie miał wcześniej pojęcia. Przez cały czas słyszał muzykę, jakby
jej ciało śpiewało mu pieśń. Podążał za tą muzyką i przekonał się, że jest to melo-
dia, którą zawsze pragnął usłyszeć.
Oczywiście wiedział o tym wszystkim o wiele wcześniej, tylko że był zbyt
głupi, by to zrozumieć. Już w dniu, gdy nałożył jej obrączkę na palec, wiedział,
czuł to w głębi duszy, choć nie zdawał sobie sprawy, co właściwie czuje...
Pawnee była dziewicą. Ezra wiedział, że do końca życia nie zapomni chwili,
gdy sobie to uświadomił. Wcześniej słyszał w jej okrzykach zdziwienie i wdzięcz-
ność, która się pojawia, gdy rozkosz po raz pierwszy odnajduje przypisane sobie
szlaki, sądził jednak, że oznacza to tylko tyle, iż wcześniej miała kiepskich ko-
chanków. Przeklinał ich głupotę i tym bardziej pragnął obdarzyć ją całą przyjem-
nością, z jakiej okradziono ją wcześniej. W końcu jednak zrozumiał, że droga do jej
wnętrza jest zamknięta. Obydwoje byli wstrząśnięci i zdumieni. Zatrzymał się w
pół ruchu, wsunął rękę pod kark Pawnee i uniósł jej głowę, aż jej oczy, przepełnio-
ne mieszaniną bólu i rozkoszy, zatrzymały się na jego twarzy.
R S
- Pawnee - wyszeptał z trudem. - Pawnee.
Uśmiechnęła się i wymruczała cicho:
- Wszystko w porządku. Wiedziałam, że to będzie trochę bolało.
Wtedy właśnie bestia w jego duszy przebudziła się na dobre i gdy ich ciała
splotły się, Ezra pojął, iż bestia nie jest jego przekleństwem, lecz powodem do
chwały.
Teraz jednak, gdy słońce wspinało się coraz wyżej po niebie, poczuł pierwsze
wątpliwości. Czy nie przestraszył Pawnee? Może to było dla niej zbyt wiele jak na
pierwszy raz? Gdyby wiedział wcześniej... Teraz, gdy było już po wszystkim, łatwo
było mu myśleć, że zabrał ją ze sobą. Może dziadek właśnie to miał na myśli?
Oczywiście z czasem udałoby mu się rozwiać jej lęk. Ale jeśli naprawdę ją
przestraszył, to jak zdoła jej teraz powiedzieć, że ją kocha i że pragnie spędzić z nią
życie?
- Ezraaaa! Ezraaaa! - rozległo się wołanie za jego plecami.
Głos wołającej osoby był mu obcy. Ezra nie mógł uwierzyć własnym uszom.
Zacisnął mocno powieki, by powstrzymać dudnienie serca.
- Ez!
Kroki zbliżały się do niego. W końcu odwrócił się i spojrzał na nią.
- Cree! - wykrzyknął ze zdumieniem i niedowierzaniem. - Cree?!
Dziewczyna przebiegła kilka ostatnich metrów i rzuciła mu się w ramiona.
- Cześć! - zawołała z podnieceniem. - Zdziwiony jesteś moim widokiem?
- Bardzo - mruknął. - Skąd się tu wzięłaś?
- Ez, nie uwierzysz, kiedy ci opowiem! Miałam przyjechać razem z Barneyem
McNabem i Jade Sweet, ale oni zrezygnowali! - Ezra nagle sobie przypomniał, że
Barney McNab jest właścicielem CCN. - Pogoda była taka, że diabli wzięli cały
rozkład lotów i dotarłam tu dopiero wczoraj późno w nocy. Boże, ależ to fanta-
styczne miejsce! To trzeba zobaczyć na własne oczy! Gdzie jest Pawnee? Śpi jesz-
cze? Miałam zamiar przyjść później, o jakiejś bardziej cywilizowanej porze, ale zo-
R S
baczyłam cię tu na plaży. Chyba Pawnee nie będzie miała nic przeciwko temu, jeśli
ją obudzę?
Ezra poczuł w głębi duszy smutek na myśl, że nie będzie mógł obudzić żony
tak, jak sobie wymarzył: łagodnie, czekając na pierwsze jej spojrzenie, które po-
wiedziałoby mu to, czego chciał się dowiedzieć... Razem z Cree zaczął się wspinać
na urwisko.
- Nie, nie będzie miała nic przeciwko temu. Zwykle o tej porze już jesteśmy
na nogach, nawet w niedzielę, ale wczoraj było to przyjęcie i obydwoje wypiliśmy
sporo szampana.
Właściwie mógł jeszcze to zrobić. Mógł wejść do domu pierwszy i pozostać
przez chwilę sam na sam z Pawnee. To by zupełnie wystarczyło...
- Cree? - zawołał zaspany głos. Pawnee stała nad nimi na werandzie. - Cree,
co ty tu... Jak się tu dostałaś?!
Po chwili siostry ściskały się ze śmiechem, wydając niezrozumiałe okrzyki
przypominające głosy morskich ptaków. Ezra stał tuż za plecami Cree. Pawnee
mogła podnieść na niego wzrok, gdyby chciała, ale nie spuszczała oczu z twarzy
siostry.
A niech to wszyscy diabli!
Obudziła się w pokoju pełnym słońca i poczuła się tak, jakby krew w jej ży-
łach również miała kolor złota, jakby światło przenikało ją od wewnątrz i od ze-
wnątrz jednocześnie.
Opowieści o seksie przeczytane w książkach przypominały relację z dobrego
posiłku. Ale to było coś znacznie więcej. To było jak spacer przez Dolinę Śmierci
bez cienia lęku, jak znalezienie się twarzą w twarz ze źródłem światła i miłości i
przekonanie się, że są one tym samym. To była świadomość, że na jakimś bardzo
głębokim poziomie ona i Ezra są tym samym... stanowią jedność.
Była jednością z Ezrą. Rozłąka z nim oznaczałaby zerwanie podstawowej
więzi z wszechświatem, tak, jakby człowiek był odbiornikiem boskiej łaski. Gdy
R S
zbyt wiele połączeń zostanie przerwanych, radio przestaje odbierać.
Powoli wracała jej świadomość. Odwróciła głowę i zobaczyła obok siebie pu-
ste miejsce na poduszce. Zarumieniła się na wspomnienie ostatniej nocy. Nie my-
ślała o niczym oprócz własnej przyjemności, pokazała mu część siebie, której
wcześniej sama nie znała, i zrobiła to bez odrobiny wstydu, ale teraz...
Pomięta sukienka leżała na podłodze. Pawnee przeskoczyła ją i sięgnęła po
plażowy strój. Narzuciła go na nagie ciało i wyszła na korytarz. Ezry nie było w
domu. Wyjrzała na werandę. Liście przy ścieżce drżały, jakby przed chwilą ktoś
tędy przechodził. Pawnee zadrżała. Czy on... ostatniej nocy zatrzymał się, gdy to
odkrył, i spojrzał na nią, wypowiadając jej imię takim tonem, że zakręciło jej się w
głowie i straciła resztki świadomości. Co wtedy powiedziała? Dlaczego teraz Ezra
wstał i wyszedł, nie budząc jej?
A potem usłyszała radosną paplaninę jakiejś kobiety i z niedowierzaniem
dojrzała sylwetkę Cree.
- Naprawdę to bardzo dziwne uczucie stać się sławną z dnia na dzień, choć
niczego się właściwie nie zrobiło - powiedziała Cree przy śniadaniu, które jedli na
werandzie. - Ależ tu jest pięknie, zupełnie jak w raju! - westchnęła z zachwytem
typowym dla Kanadyjki wypuszczonej z więzienia zimy.
Pawnee i Ezra uświadomili sobie nagle, co tak niedawno zostawili za sobą. W
tutejszym klimacie słowo „zamieć" stawało się zupełnie nierealne, jak koszmarny
sen.
- Jak to było? - zapytała Pawnee, by uniknąć przerwy w rozmowie.
Nie była w stanie spojrzeć na Ezrę. Czuła na sobie jego spojrzenie, ale nie
mogła podnieść wzroku. Nie teraz. Później, gdy znajdą się sami.
- Może inaczej czuje się aktorka czy piosenkarka, albo ktoś, kto napisał
książkę, ale dla mnie to wszystko było po prostu bardzo dziwne. Zapraszają mnie
do programów telewizyjnych, przysyłają reporterów i fotografów, robią ze mną
wywiady. Wyobraźcie sobie, że nawet otworzyłam nowe skrzydło szkoły! I musia-
R S
łam mówić do uczniów o „odwadze w warunkach presji"!
- Boże drogi! Co im powiedziałaś?
- Powiedziałam, że na taki temat kazano mi mówić, ale moje doświadczenia
nie wymagały tego rodzaju odwagi co doświadczenia innych zakładników, więc nie
mnie należy o to pytać. Powiedziałam jeszcze, że mogę im opowiedzieć o odwadze
kobiet z wioski, w której mnie przetrzymywano, bo to one każdego dnia muszą
walczyć z nieprzyjaznym otoczeniem... i tak dalej. - Cree prychnęła. - Nie będę
wam tego wszystkiego powtarzać. Muszę przyznać, że to było bardzo zabawne.
Poznałam ludzi, o których wcześniej mogłam sobie tylko poczytać. Przedziwne, jak
łatwo zostać zaakceptowanym przez szeregi ważnych osobistości!
- Naprawdę - zdziwiła się Pawnee.
Ezra rzadko się odzywał, siedział tylko i obserwował obie siostry. Z chwili na
chwilę Pawnee było coraz trudniej odezwać się do niego.
Cree westchnęła i znów rozejrzała się dokoła.
- Nikt mi wcześniej nie mówił, że tu jest tak fantastycznie.
Później pojechali do Port Sunrise i zjedli lunch w ekskluzywnym barze, czę-
sto odwiedzanym przez pasażerów jachtów. Pawnee była pewna, że to miejsce
spodoba się Cree, nie wzięła jednak pod uwagę popularności siostry. Kilka opalo-
nych, obwieszonych złotem kobiet natychmiast ją rozpoznało i podeszło do stolika,
by pogratulować jej odwagi i uwolnienia.
- Nie miałam pojęcia, że to twoja siostra - zdziwiła się jedna z nich, której
jacht Pawnee odwiedziła kilka dni wcześniej. - Dlaczego nam nie powiedziałaś?
- Jakoś mi to nie przyszło do głowy - przyznała Pawnee.
- Musicie wpaść do nas na drinka. Proszę, przyjdźcie - nalegała kobieta. - Czy
macie już jakieś plany na dzisiejszy wieczór? Jeśli nie, to wpadnijcie na kolację.
Mamy wspaniałego szefa kuchni. Nie rozumiem, po co w ogóle schodzimy na ląd!
- Dziękujemy bardzo, ale dzisiaj nie - odrzekła Cree stanowczo. - Nie widzia-
łam się z siostrą od miesięcy.
R S
- W takim razie wpadnijcie jutro. Będę na was czekać około szóstej. Wypły-
niemy kawałek w morze i obejrzymy sobie zachód słońca.
Cree nie była jeszcze wystarczająco wyrobiona towarzysko, by odmówić, ry-
zykując nieuprzejmość.
- Bardzo was przepraszam - wymamrotała, gdy kobieta wróciła do swojego
stolika. - No i czy to nie jest absurdalne? Przecież niczego nie zrobiłam, zachowy-
wałam się zupełnie biernie. Uwięziono mnie, a potem wypuszczono. To wszystko.
- No i podpisałaś kontrakt na wyłączność z Barneyem McNabem - zauważyła
Pawnee.
- No tak - zaśmiała się Cree. - I dobrze mi za to zapłacił! Nie mówię, że mo-
głabym ci już kupić farmę, ale coś na pewno da się wymyślić. Poza tym poznałam
mnóstwo bardzo bogatych ludzi. Niektórzy z nich sami nie wiedzą, co robić z pie-
niędzmi. Będziemy się musiały zastanowić. Na pewno uda się sfinansować jakiś
niewielki biznes.
Pawnee opuściła wzrok, a potem uśmiechnęła się z wysiłkiem.
- Dzięki! - zawołała fałszywie lekkim tonem.
Ezra starał się być cierpliwy i dać jej trochę czasu, teraz jednak poczuł, że
zamienia się w kamień. Siedział jak głaz i wpatrywał się w Cree takim wzrokiem,
jakby lada chwila miał zamiar ją udusić.
- Ale przecież to wszystko nie będzie trwało wiecznie. Już niedługo przestanę
być atrakcyjna, a wy zostaniecie tu jeszcze tylko kilka miesięcy, więc trzeba korzy-
stać z okazji, zanim będzie za późno.
Pawnee w końcu odważyła się zerknąć na Ezrę. Miała ochotę zapytać go, co o
tym myśli, ale jego twarz nie wyrażała absolutnie niczego. Nawet jednym spojrze-
niem nie okazał, że jej przyszłość obchodzi go choć w najmniejszym stopniu. Od-
wróciła wzrok.
- Tak, trzeba będzie o czymś pomyśleć - mruknęła.
Teraz już wiedziała, dlaczego wcześniej nie była w stanie na niego spojrzeć.
R S
Musiała poczekać, aż zdoła znieść świadomość, że ostatnia noc nic dla niego nie
znaczyła.
Później, gdy siostry znalazły się same w willi dla ważnych osobistości, Cree
zapytała:
- Więc jak wygląda sytuacja między tobą a Ezrą? Ułożyło wam się jakoś?
Pawnee westchnęła.
- Oczywiście, że nie.
- Oczywiście? Jakie „oczywiście"? Czyś ty zwariowała? Poważnie chcesz
mnie przekonać, że masz zamiar pozwolić, by taki facet się zmarnował?
Pawnee milczała, szukając odpowiednich słów.
- Mów - zachęciła Cree.
- Nie mam nic do opowiadania - potrząsnęła głową jej siostra. - Cree, to tylko
kontrakt! Od początku tak było i już na zawsze tak pozostanie! - Z bolesnym
drgnieniem serca przypomniała sobie obojętną twarz Ezry ostatniego przedpołu-
dnia. Nawet drgnieniem powieki nie zdradził, że ma wobec niej jakieś plany na
przyszłość. To tylko dowodziło, jak głupie były jej nadzieje. Ezra mógł przecież
mieć każdą kobietę, jakiej zapragnął. Wczoraj na przyjęciu wszystkie panie wpa-
trywały się w niego jak stado głodnych hien. Ostatnia noc oznaczała więc tylko ty-
le, że Pawnee rzuciła się na niego, on zaś posłusznie zabrał ją do łóżka.
- Nie rozumiesz, jak bardzo wszystko by się skomplikowało, gdybyśmy...
gdyby cokolwiek się między nami wydarzyło? - wybuchnęła. - Gdyby któreś z nas
zakochało się w tym drugim bez wzajemności?
Cree spojrzała na nią uważnie.
- Czy Ezra zakochał się w tobie? Patrząc na ciebie w tym nowym wcieleniu,
bez trudu mogę w to uwierzyć! Czy o to właśnie chodzi? Chcesz go utrzymać na
dystans? Czy on ci się naprawdę nie podoba?
Pawnee powtarzała tylko „nie" w odpowiedzi na wszystkie pytania oprócz
ostatniego, ponieważ jednak jej odpowiedzi nadchodziły z opóźnieniem, Cree źle ją
R S
zrozumiała i z jękiem zdumienia opadła na kanapę.
- Boże, ależ ciebie trudno zadowolić! Spotkałaś kogoś bogatego, kto pływa na
jachcie, tak?
- Nie - powtórzyła Pawnee po raz kolejny.
Nie było już odwrotu. Teraz nie mogła powiedzieć nawet własnej siostrze: To
nie on się we mnie zakochał, tylko ja w nim...
- Wyglądasz tak, że nie mogę wyjść z podziwu. Nigdy cię jeszcze takiej nie
widziałam. To tylko dowodzi, co można osiągnąć, mając trochę pieniędzy. Kocha-
nie, wyglądasz tak, jakbyś była zakochana. Cała promieniejesz! Co takiego robiłaś i
ile to kosztuje?
Pawnee z ulgą powitała zmianę tematu. Rozmawiały do pierwszej w nocy, a
potem zdecydowała pozostać w willi do rana i nie wracać do domu, do Ezry. Roz-
mowa z Cree była prawdziwym wybawieniem; pozwalała jej nie myśleć.
Ezra czekał na powrót Pawnee godzina po godzinie, aż w końcu zrozumiał, że
jego żona nie wróci tego wieczoru do domu. To była jej odpowiedź na wydarzenia
poprzedniej nocy.
Stał na skraju werandy. Ponad urwiskiem widział światła w rezydencji Mc-
Naba. Stał i patrzył, walcząc z gniewem i niedowierzaniem, a gdy światła zgasły,
wrócił do domu, wyciągnął z barku butelkę whisky oraz szklankę i usiadł, wpa-
trzony w to samo morze, które tak odmiennie powitało go rankiem. Pił, aż w końcu
zasnął.
R S
ROZDZIAŁ DWUNASTY
- Mam pomysł - powiedziała Cree, popijając kawę następnego dnia.
Z willi prawie nie było widać domu, ale Pawnee mimo to przez cały czas spo-
glądała w dół poprzez wierzchołki drzew, jakby tam spodziewała się znaleźć od-
powiedź na swoje problemy. Poprzedniego wieczoru długo rozmawiały i późno
położyły się spać. Teraz Ezra był już na budowie.
- Powiedziałam, że mam pomysł - powtórzyła Cree.
- To świetnie. A jaki?
- Mogę zdjąć ci z głowy kłopot z Ezrą.
- Zaraz... - wymamrotała Pawnee, z trudem przełykając kawę. Zakrztusiła się i
po chwili dodała: - Co takiego powiedziałaś?
- Przecież to świetny pomysł, nie sądzisz? Ezra zawsze mi się podobał! Nie
można go tak zostawić na lodzie, skoro pospieszył nam na ratunek jak rycerz w
lśniącej zbroi!
To mój rycerz w lśniącej zbroi, pomyślała Pawnee z oburzeniem, ale nie
odezwała się, tylko patrzyła na siostrę jak na dziwoląga.
- No i co o tym myślisz?
- Co myślę o czym?
- Przecież właśnie ci powiedziałam! O tym, żebym zajęła się pocieszaniem
Ezry, skoro ty go nie chcesz.
- Ezra nie potrzebuje pociechy - odrzekła Pawnee ostrożnie. - Wcale do mnie
nie wzdycha.
- Tym lepiej! Muszę przyznać, że nie lubię być artykułem zastępczym, ale dla
Ezry gotowa byłam zrobić wyjątek - odrzekła Cree i zaśmiała się pogodnie.
- Jestem pewna, że nie byłabyś dla niego artykułem zastępczym - wymamro-
tała Pawnee. Przez chwilę miała ochotę zawołać: on jest mój, trzymaj się od niego z
daleka. Wówczas jednak już nie miałaby wyjścia, musiałaby opowiedzieć całą tę
R S
żałosną historię i wypłakać się Cree w rękaw. A nie była w stanie z nikim rozma-
wiać o sobotniej nocy, nawet z siostrą, którą przecież kochała.
- Co włożysz dziś wieczorem? - zapytała, zmieniając temat.
- Zdaje się, że przyjechałam akurat w samą porę, nie sądzisz?
Pawnee była w wodzie. Gdy Ezra wrócił z pracy, jak zwykle poszli się wyką-
pać. Potem trzeba było przebrać się i pojechać na kolację, na którą żadne z nich nie
miało ochoty.
Ezra przemierzył dystans do końca zatoki i z powrotem. Cree wyszła z wody
równocześnie z nim. Gdy zadała to pytanie, właśnie wycierał ręcznikiem włosy. Na
dźwięk jej słów znieruchomiał.
- W samą porę na co?
Cree uśmiechnęła się uwodzicielsko.
- Przecież nie można pozwolić, żebyś zakochał się w Pawnee i skomplikował
ten klarowny układ, prawda? Nigdy nie należy mieszać interesów z przyjemnością.
Nie słyszałeś o tym?
- Owszem, słyszałem.
- No właśnie! - odparła Cree i mrugnęła do niego.
Naraz odniosła wrażenie, że Ezra urósł co najmniej dwukrotnie, i cofnęła się o
krok. Nie była już pewna, czy ma ochotę uprawiać z nim jakiekolwiek gry.
- Czy twoja siostra skarżyła się na mnie? - zapytał chłodnym, spokojnym to-
nem, przekonany, że musiało tak być. Cree nie traktowałaby go w taki sposób,
gdyby nie miała przyzwolenia Pawnee. Miał ochotę rzucić się z pięściami na skały,
rozerwać je na kawałki i wrzucić do oceanu.
- Pawnee nic mi nie mówiła - odrzekła Cree z niepokojem.
Ezra z niedowierzaniem pokiwał głową.
- Sama do tego doszłaś, tak? Siostrzana intuicja?
- Coś w tym rodzaju.
Zatrzymał na niej wzrok i choć jego twarz nawet nie drgnęła, Cree wyczytała
R S
wszystko w jego oczach. Od początku dobrze odgadła: Ezra nie na żarty zakochał
się w Pawnee.
Głęboko wciągnęła powietrze w płuca, ale zanim zdołała coś powiedzieć, on
obrócił się na pięcie i poszedł do domu.
Pawnee ubrała się prawie tak samo jak w sobotę, ale tym razem rytuał przy-
gotowań zupełnie nie przypominał poprzedniego, choć zmyła z włosów sól, na-
smarowała ciało kremem i podobnie się umalowała. Wtedy jednak dygotała z pod-
niecenia, a teraz czuła się odrętwiała jak drewniana kłoda.
Beth wcześniej tego dnia starannie uprała i wyprasowała jej sukienkę. Pawnee
nałożyła ją, a na nogi wsunęła złote sandałki, Jeden z zielonych, które miała na so-
bie w sobotę, zsunął jej się z nogi i zniknął w morzu, gdy Ezra uniósł ją w ramio-
nach.
Wzięła do ręki kolczyki w kształcie kwiatów i serce jej się ścisnęło. Odłożyła
je z powrotem do pudełka i wybrała inne, duże złote koła, bardziej odpowiednie na
dzisiejszą okazję.
Czekała na Ezrę na werandzie. Długo nie wychodził spod prysznica. Pomy-
ślała, że spóźnią się i nie zobaczą zachodu słońca na morzu, ale za bardzo jej to nie
obeszło. Może byłoby lepiej, gdyby już nigdy więcej nie oglądała zachodu słońca w
towarzystwie Ezry.
Wreszcie wyszedł z domu i zatrzymał się przed nią z ciężkim westchnieniem.
- Gotowa jesteś? - zapytał.
Skinęła głową, wzięła do ręki torebkę i pierwsza zeszła po schodkach. Wstą-
pili po Cree.
- Cześć.
To było wszystko, co powiedziała jej siostra, wsiadając do samochodu. Ta
małomówność była dla niej bardzo nietypowa, ale Ezra i Pawnee w ogóle tego nie
zauważyli. W zupełnym milczeniu dojechali do Port Sunrise.
Gospodyni przyjęcia zaprosiła połowę pasażerów wszystkich jachtów stoją-
R S
cych w Port Sunrise. Główną atrakcją wieczoru miało być spotkanie z kanadyjską
zakładniczką, o której istnieniu dowiedzieli się teraz nawet Amerykanie.
Gdy honorowy gość wreszcie się pojawił, drinki już od dłuższego czasu ser-
wowano na pokładzie jachtu i Helbigowie zdecydowali, że nie będą zawracać sobie
głowy płynięciem dokądkolwiek. Mieli dobre miejsce przy nabrzeżu, a zachód
słońca można było obejrzeć ponad masztami innych zacumowanych tu jachtów.
- Jak śmieli uwięzić Kanadyjkę! - oburzała się Sylvia Helbig w rozmowie z
Cree. - Nigdy nie zrobiliśmy nikomu żadnej krzywdy, a poza tym w Kanadzie
przebywa przecież wielu Samirabijczyków! Jestem pewna, że przyjechali tu z eko-
nomicznych powodów.
Cree tylko wzruszyła ramionami, ale odpowiedź nie była konieczna. Sylvia
gadała jak najęta.
- Co myśmy im takiego zrobili? To przecież kanadyjscy inżynierowie wymy-
ślili sposób na wygaszenie tych płonących szybów naftowych, które zapalił Sad-
dam Hussein! Czy oni o tym nie wiedzą?
- To było w Kuwejcie - wtrąciła Cree delikatnie.
Sylvia tylko wzruszyła ramionami.
- No i co z tego? Przecież to wszystko jedno.
Cree wzniosła oczy do nieba.
Ezra nie był pewien, czy odzywa się we właściwych momentach. Kobieta, z
którą rozmawiał, mówiła bardzo stanowczym, chłodnym głosem i bezustannie pa-
trzyła mu w oczy. Była lekko opalona, miała długie, gładkie jasne włosy i biżuterię,
która świadczyła o tym, że kiedyś identyfikowała się z hipisami, teraz zaś, nawet
jeśli się wzbogaciła, to w każdym razie dumna była z tego, że się nie sprzedała.
- Prawda jest taka, że w sprawach seksualnych to kobiety podejmują decyzję -
mówiła właśnie. - Zawsze mają rozstrzygający głos, o ile tylko chcą. Ale większość
kobiet woli, by było inaczej. Pragną, by to mężczyźni o nie zabiegali. - Na krótką
chwilę zatrzymała spojrzenie na jego piersi i zaraz znów je podniosła na twarz. - To
R S
głupie, nie sądzisz?
Ezra sądził, że Pawnee nie życzy sobie, by o nią zabiegał. Pragnąłby, by było
inaczej, ale okazała mu to wystarczająco wyraźnie. Skoro prosiła siostrę, by mu
powiedziała...
Wpatrzył się w przestrzeli i pomyślał, że dziadek mimo wszystko miał rację.
Nie trzeba było ujawniać przed nią swojego pragnienia, palącego, gorącego pożą-
dania. Trzeba było ukryć je jak najgłębiej. Uśmiechnął się i skinął głową duchowi
dziadka. Śmiej się, śmiej, ty stary hipokryto. Masz do tego prawo. Śmiejesz się
ostatni.
- Wspaniale - powiedziała jego rozmówczyni z satysfakcją i jeszcze głębiej
zajrzała mu w oczy.
Ezra z opóźnieniem zdał sobie sprawę, że chyba skinął głową w nieodpo-
wiednim momencie.
Ktoś przyciemnił światła w salonie i za przeszklonymi drzwiami Ezra naraz
ujrzał swoją żonę. Stała na pokładzie i pozwalała, by obmacywał ją jakiś cholerny
playboy.
- Od jak dawna jesteś mężatką?
Pawnee wpatrzyła się w swój kieliszek. Może jeśli wypije wystarczająco du-
żo, to alkohol zadziała jak środek przeciwbólowy? Wypiła jeszcze jeden łyk. Na
razie nie było żadnych efektów.
- Wzięliśmy ślub w ubiegłym miesiącu - odrzekła i znów się napiła.
- Tak niedawno? - zdziwił się mężczyzna.
Pawnee niechętnie podniosła na niego wzrok. Był przystojny, dobrze zakon-
serwowany i bardzo opalony. Znów spuściła oczy.
- Wyglądasz na tak rozczarowaną, jakby minęło już co najmniej pół roku -
rzekł jej towarzysz i zaśmiał się cicho. Był angielskim arystokratą, bardzo bogatym,
jak głosiły szeptane wokół plotki.
- Nie jestem rozczarowana - powiedziała Pawnee, pochylając głowę.
R S
Musiała uważać na słowa, bo każde mogło sprowadzić strumień łez.
- Nie?
Opalona dłoń dotknęła jej podbródka, zmuszając Pawnee do uniesienia gło-
wy. Dotyk był zdecydowanie męski i silny. Przypomniał jej Ezrę i sobotnią noc.
Otworzyła oczy, czując, że zebrały się w nich niechciane łzy. Mężczyzna
westchnął.
- Mogę cię stąd zabrać - wymruczał, nie cofając ręki z jej twarzy. - Możemy o
świcie podnieść kotwicę i zniknąć.
Niespodziewanie Pawnee przypomniała sobie jego imię i ze zdławionym
śmiechem rzekła:
- Dominic...
- Ręce precz od mojej żony! - wymruczał niski głos za plecami Dominika
Partona. Ten odwrócił się i spojrzał na Ezrę z niewzruszonym spokojem.
- Oczywiście - odrzekł, wsuwając dłoń do kieszeni spodni. - Ale dotknąłem
jej tylko jedną ręką, chłopcze. To nie był groźny zamach.
- I nie miej nadziei na nic więcej - dodał Ezra, nie cofając się nawet o krok.
Parton lekko skinął głową.
- Rzecz jasna. - Uniósł brew i zwrócił się do Pawnee: - Moja droga, nie miał-
bym nic przeciwko czynnej obronie twojego honoru. Wystarczy mi jedno twoje
słowo. On jest duży, ale z tego, co wiem, upadek taki ludzi jest bardzo bolesny.
Pawnee nie była w stanie odpowiedzieć mu żartem, choćby jej życie miało od
tego zależeć. Rozumiała tylko tyle, że Ezra patrzy na nią wzrokiem rannego niedź-
wiedzia, a jej serce wali jak młot pneumatyczny. Co właściwie ugryzło Ezrę? Chy-
ba nie przypuszczał, że... Przygryzła usta, znów opuściła wzrok na kieliszek i wy-
piła kolejny solidny łyk. To był bardzo dobry szampan. Słyszała zachwyty innych
gości na widok etykiety, ona jednak piła go jak wodę sodową.
- To na pewno doda ci odwagi - rzekł Dominic Parton bez cienia ironii. - W
takim razie zostawiam cię tu, moja droga.
R S
Zapanowało niezręczne milczenie. Pawnee nerwowo wypiła resztę szampana.
Zanim zdążyła się poruszyć, jakiś człowiek w białych szortach i czarnej koszulce
polo z wyhaftowaną nazwą jachtu znów napełnił jej kieliszek.
- Rozchorujesz się - zauważył Ezra.
Podniosła na niego wzrok, czując, że Dominic miał rację. Szampan rzeczywi-
ście dodawał jej odwagi.
- Naprawdę? - zapytała prowokująco.
- Albo wypijesz tyle, że w końcu powiesz „tak" następnemu starzejącemu się
adoratorowi, który zechce zostać twoim wybawcą i zabrać cię stąd swoim pozłaca-
nym jachtem.
- Starzejącemu się? On ma najwyżej czterdzieści lat!
- To znaczy, że jest o dwanaście lat starszy ode mnie, a o siedemnaście od
ciebie - zauważył Ezra.
Był zły. Dlaczego? Pawnee z pełną świadomością znów przytknęła kieliszek
do ust, nie spuszczając wzroku z Ezry. Czyżby był zazdrosny?
- Jest młodszy niż większość obecnych tu bogaczy - stwierdziła. - I zdaje się,
że nie ma żony.
Jej uśmieszek rozwścieczył Ezrę.
- Ale ty masz męża!
Serce w piersi Pawnee zatrzymało się na chwilę. Patrzyła na niego bez słowa.
Był tak blisko, zbyt blisko. Dlaczego jej nie dotknie? Gdyby dotknął jej choć koń-
cem palca tak jak Dominic, wtedy wszystko by wiedziała. On jednak tylko patrzył
na nią rozjarzonym wzrokiem. Musiała szybko coś zrobić, bo zaczynała fantazjo-
wać, widzieć to, co pragnęła zobaczyć. Wiedziała, że jeśli się pomyli, to zrobi z
siebie zupełną idiotkę.
- Przykro mi, jeśli ludzie sobie myślą, że twoja żona nie jest ci wierna - wy-
mamrotała, ściskając kieliszek kurczowo obiema rękami.
W końcu jej dotknął: dostała, czego chciała. Pochwycił przegub jej ręki i nie
R S
pozwolił podnieść kieliszka do ust.
- Czy myślisz, że interesuje mnie choćby w najmniejszym stopniu, co ci lu-
dzie sobie pomyślą? - wymruczał przez zaciśnięte zęby.
Przyciągnął jej dłoń do twarzy i wtulił w nią usta, drżąc na całym ciele.
On mnie kocha, pomyślała Pawnee w nagłym błysku objawienia, i poczuła, że
roztapia się jak wosk. Ezra w porę otoczył ją ramionami, ratując przed upadkiem,
tak jak w sobotę, i przyciągnął do siebie. Zarzuciła mu ręce na szyję.
- Przepraszam, że przeszkadzam - odezwał się niespodziewanie jakiś głos. -
Ale może nie zauważyliście, że stajecie się główną atrakcją wieczoru?
Światła w salonie były przyćmione, ale mimo to jakieś dwadzieścia osób
przypatrywało im się przez szybę szeroko otwartymi oczami. Wśród nich była do-
brze zakonserwowana blondynka, której Ezra niedawno coś obiecał - tylko że nie
miał pojęcia, co.
R S
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
- Wychodzimy - szepnęła Pawnee do siostry.
Cree zerknęła na zegarek.
- Dopiero wpół do dziewiątej. Jeszcze nie podali kolacji! - zdziwiła się.
- Wiem. Czy nie masz nic przeciwko temu, żeby zostać? Jeśli zostaniesz, na-
sze wyjście nikogo nie obejdzie. Ktoś cię odwiezie do domu.
Cree była w kiepskim nastroju i również pragnęła wyrwać się stąd jak naj-
szybciej, ale wiedziała, że Pawnee ma rację. Skinęła głową, patrząc na siostrę
uważnie. Skoro wychodzą wcześniej, to może...
- Wiesz przecież, że Ezra cię kocha, Pawnee - powiedziała cicho. - A twoja
niesłychanie tępa siostra w końcu zauważyła, że ty też szalejesz na jego punkcie.
Pawnee uśmiechnęła się niepewnie, wciąż nie dowierzając słowom.
- Przeze mnie pomyślał sobie... - ciągnęła Cree. - Nie jestem pewna, co do-
kładnie, ale pomyślał, że ty mi coś powiedziałaś... Wyjaśnij mu, że to wynik mojej
głupoty i nieświadomości, dobrze?
Pawnee uścisnęła jej dłoń i zniknęła.
- Arabowie to chyba wyjątkowo jurna rasa? - zapytała jakaś kobieta ze szcze-
rym zaciekawieniem.
- Przebywałam wyłącznie w towarzystwie kobiet - odrzekła spokojnie Cree. -
A pani powinna dostać nagrodę!
- Za co?
Cree uśmiechnęła się promiennie.
- Jest pani tysięczną osobą, która zadała mi to pytanie. Liczyłam!
Ezra poprosił jednego z członków załogi, by niespostrzeżenie przewiózł ich
łódką na brzeg, i dał mu suty napiwek. Może i było to nieuprzejme, ale miał szcze-
ry zamiar zostać teraz sam na sam z własną żoną.
Gdy szli do samochodu, na niebie pojawił się księżyc. Wietrzyk owinął su-
R S
kienkę Pawnee wokół ciała. W blasku księżyca jeszcze bardziej przypominała elfa.
Szła o krok przed nim. Nagle Ezra pochwycił ją za rękę, jakby chciał się upewnić,
że Pawnee za chwilę nie zniknie. Zwolniła nieco i zrównała się z nim.
Zatrzymała się przy samochodzie, czekając, aż Ezra znajdzie kluczyki. Żadne
z nich nie miało pojęcia, jak to się stało, że już w następnej chwili całowali się jak
szaleni.
- Wynośmy się stąd - mruknął Ezra, unosząc głowę znad jej twarzy.
- Ezra - szepnęła Pawnee. Szampan mocno szumiał jej w głowie. - Ezra!
Całe jego ciało zareagowało gwałtownie na tęsknotę w jej głosie. Otwórz
drzwi, możesz przecież kochać się z nią w samochodzie, szeptał jakiś głos w jego
głowie. Ezra w porę zauważył, do czego zmierza, i odsunął się o krok.
- Ezra - wyjąkała Pawnee jeszcze raz.
Uniósł ręce w geście desperacji.
- Nie, nic nie mów. A szczególnie nie wypowiadaj mojego imienia. Musimy
jak najszybciej dojechać do domu.
Udało mu się wreszcie otworzyć drzwiczki samochodu.
- Kocham cię - mówiła Pawnee, nie mogąc się powstrzymać. - Czy ty mnie
kochasz? Powiedz mi to teraz. Nie dojadę do domu, jeśli się nie dowiem. Jeśli mnie
nie kochasz, to zrozumiem to, ale muszę wiedzieć. Ezro, muszę to wiedzieć.
Obawiał się, że za chwilę oszaleje. Pochylił się i zachłannie pocałował ją w
usta, a potem wziął ją na ręce, wepchnął do samochodu i zatrzasnął drzwiczki.
Jakoś udało mu się okrążyć samochód i wsiąść z drugiej strony. Znów trza-
snął drzwiami, zaklął, porwał Pawnee w ramiona i pocałował, a potem z wysiłkiem
oderwał się od niej i przekręcił kluczyk w stacyjce.
Dojechali do domu w milczeniu. Pawnee nie otrzymała odpowiedzi na swoje
pytanie, ale wyczytała ją z jego reakcji Gdy samochód wreszcie się zatrzymał, Ezra
pochwycił ją za rękę, zaprowadził do domu, zatrzasnął drzwi i natychmiast przy-
ciągnął ją do siebie, całując z zachłannością wygłodzonego drapieżnika. Sukienka
R S
ustąpiła pod natarczywą dłonią i usta Ezry odnalazły pierś Pawnee okrytą jedynie
warstwą cieniutkiej koronki.
- Kocham cię - wydyszał, unosząc głowę. - Naprawdę nie wiesz o tym? Mu-
sisz wiedzieć, przecież jesteś moją żoną!
Leżał na łóżku, a ona spoczywała na nim. Żadne z nich nie miało pojęcia, jak
dostali się do sypialni. Cienka sukienka nie była żadną przeszkodą dla jego poszu-
kiwań. Objął jej biodra i przycisnął do swego ciała.
- Czy ja cię kocham? A jak ci się wydaje?
Znów przywarł ustami do jej piersi. Pawnee krzyknęła i mocniej przytuliła go
do siebie.
- Ezra!
Jego dłonie były już pod sukienką, dotknęły gładkich ud i bez wahania odsu-
nęły na bok delikatną bieliznę.
- Aaach! - westchnęła Pawnee, czując, jak całe jej ciało drży spazmatycznie.
Ezra nie spuszczał wzroku z jej twarzy. Drugą ręką wciąż przyciskał jej bio-
dra do swoich ud. Po chwili przesunął ją tak, że leżała teraz na łóżku, on zaś po-
chylał się nad nią.
- Kochasz mnie - szepnął, zachłannie patrząc na jej twarz.
- Tak! - wykrzyknęła.
- Powiedz to - zażądał. - Powiedz to!
- Kocham cię, Ezro. Och, tak bardzo cię kocham!
- Jesteś moją żoną. Powiedz to.
- Jestem twoją żoną. Och, Ezro, och, kochanie, jakie to cudowne!
- I nie odejdziesz ode mnie.
- Och, och, Ezro!
- Nie odejdziesz ode mnie. Powiedz to!
- Ja... Och, Ezro... - wydyszała Pawnee. - Nie odejdę od ciebie, jeśli tego nie
zechcesz, Ezro, kocham cię. Ach, Ezro...
R S
Nie był już w stanie znieść tego dłużej. Zerwał z siebie ubranie i zanurzył się
w jej gorącym, zachęcającym uścisku.
Była północ. Księżyc lśnił wysoko na niebie. Siedzieli na werandzie i nie-
spiesznie jedli wspólnie przygotowaną kolację. Pawnee nadal wyglądała jak elf, ale
teraz należała do niego. Dała słowo i wiedział, że go dotrzyma.
- Powinienem to wiedzieć od początku - odezwał się Ezra. - Już wtedy, gdy
wkładałem ci na palec obrączkę, powinienem wiedzieć, że to nie jest żaden kon-
trakt. Nawet wtedy nasze małżeństwo było dla mnie rzeczywiste.
Pawnee jednocześnie westchnęła i uśmiechnęła się.
- Gdy powiedziałaś, że nie przyjedziesz tu ze mną, powinienem zrozumieć, że
nie chodzi mi tylko o pracę.
- Groziłeś, że nie dasz mi rozwodu - przypomniała mu z satysfakcją. - Byłam
na ciebie wściekła, ale chyba już wtedy w głębi duszy chciałam tu z tobą przyje-
chać. Powiedziałeś, że nie pozbędę się ciebie.
- Bo się nie pozbędziesz - zaśmiał się. - Do końca życia.
Przechyliła głowę i w blasku księżyca spojrzała na niego wzrokiem, od któ-
rego serce przestało mu bić.
- Niech tak będzie - szepnęła.
Pochylił się, by ją pocałować. Po chwili znów spojrzeli na morze, które szu-
miało w ciemnościach.
- Pięknie tu, prawda? - zapytała Pawnee cicho.
- Tak.
- Czy jest gdzieś na świecie drugie takie miejsce?
Ezra wzruszył ramionami.
- Chyba nie.
- W takim razie mieliśmy szczęście.
Przez chwilę obydwoje milczeli.
- Moje szczęście zaczęło się już wcześniej - powiedział w końcu Ezra.
R S
- Naprawdę? - zapytała Pawnee.
- Wiesz przecież, że tak było.
- Tak - szepnęła Pawnee. - Moje też.
R S