016 Romantyczne podróże Wilson Patricia Słońce Andaluzji

background image

PATRlCIA WILSON

Słońce Andaluzji

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Trzy spóźnienia pod rząd! Maggie stukała niecierpliwie w kierownicę i centymetr za

centymetrem posuwała się naprzód. Miała dziesięć minut, aby wydostać się z korka, zaparkować i

dotrzeć do biura. Poniedziałkowe spóźnienie dało się usprawiedliwić - nieoczekiwane roboty drogowe.

Do wtorku roboty nabrały rozmachu i chociaż wyruszyła z domu wcześniej, i tak się spóźniła. Dzisiaj

najwyraźniej spóźni się jeszcze bardziej, a usprawiedliwienie przestanie być wiarygodne. Richie będzie

warczał. Wzruszyła ramionami. Ona też może warknąć na niego, więc po co się martwić?

Skręcając na parking, stwierdziła, że jednak nie jest tak źle. Jeśli znajdzie wolne miejsce, to

zdąży na czas. Pochyliła się, by wziąć kwit. Miała na sobie ciepłe ubranie, mimo to drżała na chłodnym

wietrze. Już kwiecień, a tak zimno, pomyślała. Ta zima chyba nigdy się nie skończy.

Zamknęła okno i ruszyła przed siebie, szukając miejsca, które pomieściłoby jej golfa. Dostrzegła je

na końcu rzędu i z zadowoleniem przyspieszyła. Ma jeszcze trzy minuty. Teraz biegiem do redakcji, która

mieściła się tuż obok, w małej bocznej uliczce.

Nagle jaskrawoczerwony porsche nadjechał bardzo szybko z przeciwnej strony, pod prąd,

ignorując znaki. Była pewna, że kierowca ją zauważył. Musiała ostro zahamować. To na pewno

mężczyzna, tylko mężczyźni mają czelność tak się zachowywać, pomyślała.

Zdumienie zmieniło się we wściekłość, kiedy kierowca zajął puste miejsce - jej miejsce.

Zareagowała we właściwy sobie sposób. Natychmiast wyskoczyła z samochodu, zatrzasnęła drzwi i

wściekła zbliżyła się do kierowcy porsche'a. Właśnie wysiadał, mógł więc wsiąść z powrotem i

odjechać.

- To moje miejsce! - zawołała.

Zamykał samochód, ale gdy się zbliżyła, wyprostował się na całą imponującą wysokość. W jego

ciemnych oczach malowało się zdumienie. Mężczyźni, nawet wysocy i władczy, nigdy nie imponowali

Maggie. Nie zmroziło jej nawet spojrzenie jego lśniących czarnych oczu. Płonęła z oburzenia.

Stał bez ruchu, obserwując ją chłodno. Była ubrana w elegancki jasnobrunatny garnitur, spodnie

wpuściła w wysokie buty. Włosy miała prawie całkiem ukryte pod kapeluszem o męskim fasonie,

dopasowanym do odcienia garnituru.

- Nie słyszał pan, co mówię? Wjechał pan jak wariat, pod prąd, i zajął moje miejsce!

- Słyszałem - przyznał chłodno, unosząc czarną brew. - Musiałbym być głuchy, żeby nie

zareagować na taki ton.

- Więc skoro nie jest pan głuchy, to proszę się stąd zabierać. To moje miejsce, a pan mi je zajął!

Maggie patrzyła na niego groźnie, ale on zamknął samochód, wsunął kluczyki do kieszeni i

włożył grubą, skórzaną kurtkę. Gdyby nie miał ponad metr osiemdziesiąt, Maggie na pewno by go

background image

uderzyła. Najwyraźniej zamierzał po prostu odejść. Dziewczyna gwałtownie ruszyła do przodu.

- Ani kroku dalej - ostrzegł ją cicho. - Nie puszczę tego płazem.

Najwyraźniej odgadł jej zamiary. Maggie zamarła, czerwona z gniewu i ze wstydu.

- Oczywiście - burknęła. - Mogę sobie łatwo wyobrazić, że ktoś taki uderzyłby kobietę. Gdybym

była mężczyzną, nie ośmieliłby się pan tego zrobić!

- Ale ja byłem przekonany, że pani jest mężczyzną! - Przyjrzał się jej z ironicznym zdziwieniem,

kształtne wargi wygięły się drwiąco. - Pani ubranie i zachowanie nie pasują do kobiety. Proszę

wybaczyć moją pomyłkę.

- Jakież to zabawne! Przez pana męski egoizm jestem spóźniona. Wszyscy mężczyźni to

dranie, a pan bije wszelkie rekordy!

- Proszę mnie zawiadomić, gdzie się zgłosić po nagrodę - prychnął. - Na pewno zdoła pani

wywalczyć inne miejsce na parkingu. Radzę szukać jakiegoś uprzejmego starszego pana.

To powiedziawszy, odszedł, a Maggie straciła kolejne minuty, wpatrując się w jego plecy. Przez

głowę przelatywały jej mordercze myśli. Był wysoki, szeroki w ramionach i poruszał się jak wielki, czarny

kot. Miał wystające kości policzkowe i stanowczy wyraz twarzy.

Na pewno nie był Anglikiem. Miał zbyt ciemną karnację - granatowoczarne włosy, czarne

oczy i śniadą skórę. Był przystojny i, sądząc z jego zachowania, wiedział o tym. Mówił

z lekkim obcym akcentem. Cudzoziemiec zabrał jej miejsce na londyńskim parkingu!

- Co się wyprawia na tym świecie? - Strażnik parkingowy uśmiechnął się do Maggie. - Nie

może pani tu stać, panno Howard. Znowu jest pani spóźniona, co?

- Wcale nie - zirytowała się. - Najpierw roboty drogowe, a potem ten maniak...

- Jest miejsce w następnym rzędzie - uspokoił ją. - Popilnuję go, póki pani nie dojedzie.

Nadal wzburzona, Maggie wróciła do samochodu. Gdyby była mężczyzną, nie musiałaby objeżdżać

całego parkingu, bez skrupułów pojechałaby pod prąd i natychmiast dotarła na miejsce. Dlaczego strażnik

nie pojawił się na czas i nie powiedział zarozumiałemu cudzoziemcowi, że złamał przepisy? Najwyraźniej

słyszał całą kłótnię. Też jest przecież mężczyzną, stwierdziła. Oni zawsze trzymają razem.

Zanim zaparkowała, jej spóźnienie wzrosło do dwudziestu minut, ale przestała się tym

przejmować. Ruszyła przez ulicę w kapeluszu mocno nasuniętym na głowę i z zaciśniętymi ustami. Co

za wspaniały początek dnia!

Maggie weszła przez szklane obrotowe drzwi i jak zwykle pierwszą rzeczą, którą zobaczyła, była

tekturowa, powiększona okładka czasopisma z nazwą wypisaną nieproporcjonalnie wielkimi literami:

„ZAPYTANIA!"

Ten powszechnie szanowany magazyn zajmował się kontrowersyjnymi sprawami, był zasadniczy

jak sama Maggie. Pisała do niego od dwóch lat i mimo zaledwie ukończonego dwudziestego piątego

background image

roku życia, zdobyła znaczną popularność. Najbezczelniejsi reporterzy schodzili z drogi Maggie Howard,

chociaż co miesiąc pochłaniali pisane przez nią artykuły. Opisywała powszechnie bulwersujące sprawy.

Robiła to bardzo rzetelnie, śaden temat jej nie przerażał, a kiedy go drążyła, z niezwykłą intuicją łączyła

fakty. Miała fenomenalny dar dochodzenia do prawdy. Pracowała zawsze z tym samym fotografem.

Teraz Bruce Mitchell czekał na nią w redakcji.

Kiedy weszła i odłożyła torbę, wskazał na zegar.

- Prawie dwadzieścia pięć minut spóźnienia. Prędzej, Maggie, szef na nas czeka.

- Mężczyźni! - Maggie spojrzała na niego groźnie i zdjęła kapelusz, potrząsając głową. Gęste

włosy opadły jej na ramiona. Złociste, lśniące, lekko falujące.

- Co znaczy „mężczyźni"? Ja jestem mężczyzną! - spojrzał na nią z oburzeniem.

Maggie skrzywiła się.

- Ty nie, Mitch. Dawno już ci to wybaczyłam, ale ogólnie mówiąc, cała wasza płeć jest...

- Wymyślisz właściwe określenie, kiedy zobaczysz Richiego - roześmiał się Mitch. - Czeka od

pół godziny.

- To głupio z jego strony - mruknęła Maggie, zdejmując żakiet. - Spóźniłam się tylko

dwadzieścia pięć minut.

- Przyszedł wcześniej, żeby nas złapać.

Wygładziła brązową jedwabną bluzkę, potrząsnęła włosami i ruszyła w stronę pokoju redaktora

naczelnego. Idąc za nią, Mitch podziwiał jej smukłą figurę. Nikt, naprawdę nikt nie śmiał komentować

kształtnej sylwetki Maggie - chyba że nie bał się jej ostrej riposty.

Praca z Maggie Howard była zaszczytem. Maggie była znakomita w swoim zawodzie, a do tego

bardzo urodziwa - wysoka, smukła, o brzoskwiniowej cerze i cudownych włosach. Miała w sobie coś

bardzo zmysłowego - co tym bardziej podniecało, że sama nie była tego świadoma. Pod maską rzeczowej,

ostrej dziennikarki kryła się niewinność, którą dostrzegał i której pragnął każdy mężczyzna. Niestety, na ogół

brakowało im odwagi. Maggie mogła zabić spojrzeniem z odległości sześćdziesięciu kroków.

Richie Lowell podniósł głowę, gdy weszli. Spojrzał na Maggie i gestem kazał im usiąść.

- Nawet nie wspomnę, że znowu się spóźniłaś - warknął.

- Roboty drogowe - zapewnił go Mitch, siadając na krawędzi biurka. - Sam na nie natrafiłem.

- Ale dojechałeś na czas - zauważył ostro Richie.

- Tak, bo mama wstała i zrobiła mi śniadanie - oznajmił odważnie Mitch.

- W tym tygodniu będzie to pewnie jakaś blondynka, prawda? Złaź z mojego biurka!

- Skończyliście już? - zapytała zimno Maggie. - Czego od nas chcesz?

background image

- To zadanie specjalne - zdradził Richie Lowell, nakładając okulary na nos. - Polecenie z góry.

- A czego sobie życzy "góra"? - westchnęła Maggie, bo gdy pan Parnham, właściciel

czasopisma, wtrącał się w ich pracę, nie wróżyło to nic dobrego. Nie podobało jej się to, chociaż

jeszcze nie miała pojęcia, w czym rzecz.

- Chodzi o Hiszpanię - odparł poważnie. - Powiem ci wstępnie, na czym to zadanie polega. -

Maggie z Mitchem spojrzeli na siebie znacząco. Kiedy Richie Lowell odpuszczał spóźnienie, był chętny

do spokojnej dyskusji i zniżał głos do szeptu, trzeba było mieć się na baczności. - Osoba, o którą

chodzi, to hrabia Felipe de Santis - oznajmił Richie. - Trzydzieści sześć lat, niezwykle bogaty, dwa lata

temu odziedziczył tytuł. Przedtem widywany na wszystkich wybrzeżach Europy w luksusowych

kurortach, gdzie zawijał swoim jachtem, podejmował sławnych i bogatych, otaczał się pięknymi

kobietami.

- Całkiem rozsądnie - mruknęła Maggie sarkastycznie. -Taka jego rola.

- To nie wszystko - dodał Richie pośpiesznie, by nie stracić uwagi słuchaczy. - On nagle zniknął.

Bez żadnej wiadomej przyczyny, niespodziewanie. Niemal z dnia na dzień. I długo nie było o nim nic

wiadomo.

- Czyżby potężny kac? - zasugerował Mitch.

- To naprawdę poważna sprawa! - huknął Richie.

- Robi się ciekawie - stwierdziła cicho Maggie. - Mów dalej.

Była naprawdę zainteresowana, bo to nazwisko coś jej przypominało. Felipe de Santis? Gdzie

mogła je usłyszeć?

- Wygląda na to - ciągnął Richie, ignorując Mitcha – że zaszył się w Andaluzji. Ma ogromną

posiadłość w Sierra Nevada, wielką hacjendę czy coś w tym rodzaju. Hoduje konie i najwyraźniej to

mu wystarcza do szczęścia.

- No i co? - spytała Maggie. - Zmienił się. I bardzo dobrze. Nie zamierzam go szpiegować, więc

jeśli miałeś taki pomysł, zapomnij o tym.

- Nie o to chodzi - zaprzeczył szybko Richie. - Zgodził się, żebyśmy wydrukowali tekst o jego

posiadłości. To zaszczyt. Zwykle nie wpuszcza gości. - Wziął głęboki oddech i popatrzył na Maggie,

której szare oczy z każdym jego słowem stawały się większe i bardziej lodowate. - Pojedziesz do

Hiszpanii i napiszesz artykuł o okolicy, wspaniałej hacjendzie i hodowanych tam koniach. Mitch zrobi

zdjęcia.

- Chyba żartujesz! - wykrzyknęła Maggie z niedowierzaniem i wściekłością. - Piszę o polityce

albo sprawach wagi państwowej. Nie zajmuję się turystycznymi kawałkami. A poza tym - dodała, zanim

Richie zdążył otworzyć usta - „Zapytania" to poważne pismo, a nie babski magazyn!

- Nie żartuję, Maggie. - Richie był chyba nieco zawstydzony bezpośrednim atakiem. - To

polecenie samej góry. Stary Parnham zna hrabiego z dawnych lat i parę dni temu jedli razem

background image

kolację. Wtedy wymyślili ten artykuł, a kiedy padło twoje nazwisko, Santis się zgodził. Zdaje się, że

chodzi nie tyle o wspaniałą opinię o tobie, ale o fakt, że jesteś kobietą.

- Czyżby? - spytała Maggie sztywno. - Nudzi mu się w rodowej siedzibie? Daj spokój!

- Nie byłabyś tam z nim sama, Maggie. On ma siostrę, a poza tym Mitch będzie z tobą -

wymamrotał zaczerwieniony Richie. - Mówiłem ci, to zarządzenie odgórne. Chodzi nie tylko o to, że pan

Parnham zna hrabiego. Mówi, że już dawno wpadł na ten pomysł. Uważa, że raz na jakiś czas

powinniśmy drukować coś lżejszego, łagodniejszego.

- Ale dlaczego padło na mnie? - zdenerwowała się Maggie.

- Ja nie jestem łagodna!

- To będzie miła odmiana - namawiał Richie. – Pokażesz się z całkiem nowej strony. Mitch

zrobi wspaniałe zdjęcia.

Fotograf spojrzał nerwowo na Maggie. Ze zdumieniem spostrzegł, że dziwnie znieruchomiała.

Skojarzyła sobie wreszcie to nazwisko. Konie - lśniące, wspaniałe. Gdy miała trzynaście lat,

długo nie kładła się spać, by obejrzeć jednego, jedynego człowieka. Cały kraj wstrzymywał oddech i bił

brawo, kiedy młody Hiszpan, przystojny i dumny, demonstrował niezwykłe umiejętności jeździeckie.

Felipe de Santis! Felipe Wspaniały! To na pewno on. Hodował konie - niemożliwe, żeby był to

zbieg okoliczności. Maggie poczuła dziwne podniecenie. Pewnie nie uda jej się napisać tego artykułu.

Bez wątpienia ten Hiszpan jest arogancki. Już wtedy wyglądał na takiego. Wtedy jej to imponowało,

teraz pewnie ją rozwścieczy. A ona nie zdoła utrzymać w ryzach swego temperamentu. Szanse były

naprawdę niewielkie, ale chciała pojechać. Zdyscyplinowany umysł brzydził się takim dziecinnym roman-

tyzmem, jednak wspomnienia wywoływały dziwne podniecenie, z którego dawno powinna wyrosnąć, i

tłumiły obawy.

- No, dobra. Kiedy mamy jechać? - Richiemu najwyraźniej ogromnie ulżyło, chociaż zerkał na

nią podejrzliwie.

- Najpierw musicie się z nim spotkać. Dziś wieczorem, w hotelu. Idźcie oboje, chociaż on

jeszcze nie wie o Mitchu. Nie było mowy o zdjęciach.

- śadnych zdjęć w tekście o zwierzętach i pięknym kraju? - zdenerwował się Mitch. - A jak on

sobie to wyobraża? Pożyczy nam rodzinny album?

- Nie martw się, pojedziesz - uspokajał go Richie. - Idź z Maggie na spotkanie, już ona go

oczaruje.

Mitch uniósł brwi. Co za niezwykły poranek. Najpierw Maggie przyjmuje "łagodne" zlecenie, a

teraz jest wysyłana do oczarowywania. Dziewczyna wstała i ruszyła do drzwi.

background image

- Dobrze - powiedziała cicho.

Za jej plecami Mitch zerknął na szefa. Richie uśmiechnął się, patrząc na sylwetkę dziewczyny.

Uniósł oczy do nieba i przesłał jej pocałunek. Na nieszczęście Maggie to dostrzegła.

- Powinieneś schudnąć, Richie - mruknęła słodko. - Siedząca praca ci nie służy.

- A ty powinnaś trzymać język za zębami, Margaret Howard - odciął się Richie groźnie. Trafiła

w jego najczulszy punkt.

- Wiesz, co znaczy to imię? „Jak perła". A ty jesteś raczej jak brzytwa. Masz oczarować

hrabiego, to rozkaz Parnhama.

Maggie uśmiechnęła się tylko i wyszła z pokoju. Richie spojrzał groźnie także na Mitcha.

- Dlaczego ona jest taka? - spytał z irytacją. - Wszystkie kobiety lubią być podziwiane.

- Ale Maggie nie podziwia mężczyzn - wyjaśnił ostrożnie Mitch. - Pewnie się taka urodziła.

Maggie usłyszała to i skrzywiła się. Nie, nie urodziła się taka. Nauczyła się tego w

najboleśniejszy sposób i teraz zawsze była czujna. Wciąż miała blizny po bitwie, którą niemal

przegrała. Teraz nie potrzebowała już niczyjej pomocy. Miała twardą skorupę, jak ostryga. Tylko tyle

miała wspólnego z perłami.

Mitch stał w holu luksusowego hotelu i z rozpaczą potrząsał głową. Ona naprawdę robiła to

specjalnie. Jak zwykle, włożyła spodnie, chociaż mogli zostać zaproszeni na kolację z hrabią. Jedynym

ustępstwem było to, że miała na sobie jedwab - zielony jedwabny garnitur i czarną bluzeczkę. I tak

dobrze, że nie włożyła tych wysokich butów, za to włosy znowu zniknęły pod okropnym, filcowym

czarnym kapeluszem, który chyba dostała w spadku po ojcu. Płaszcz zostawiła w szatni, ale kapelusz za-

trzymała. Musiał jednak przyznać, że mimo wszystko wyglądała ponętniej niż każda znana mu kobieta,

łącznie z aktualną przyjaciółką.

- Widziałeś go już? - Maggie przerzuciła przez ramię czarną torebkę. Torebka była za duża i

okropnie wypchana, na pewno notatnikami i długopisami.

Mitch spoglądał na Maggie okiem fotografa, z każdą chwilą bardziej zniechęcony.

- Nie. Pewnie obserwuje nas zza kolumny. Chcesz go wkurzyć, żeby odstąpili od całego

pomysłu, prawda? - podsumował, patrząc na nią z uśmiechem.

- Chyba nie - odparła poważnie. - Dobrze mnie znasz. Rzeczywiście, miałam taki zamiar.

Opisywanie posiadłości i życia hiszpańskich hrabiów i ich sióstr nie jest w moim stylu. Lepiej się czuję

w roli łowcy dyktatorów, ty też. Ale im dłużej się zastanawiam, tym bardziej pociąga mnie perspektywa

wspaniałych wakacji w Andaluzji. I to za darmo.

- Poważnie? - zapytał Mitch, szczerze zdumiony.

- Prawie poważnie - uśmiechnęła się. - Może znajdę coś podejrzanego, kto wie?

Mitch też się uśmiechnął. To było bardziej podobne do Maggie. Niecierpliwie zerknęła na

background image

zegarek. Czy to demonstracja arogancji hrabiego? Każe im czekać, jako osobom zupełnie nieważnym?

- Gdzie jest ten facet? - mruknęła. - Już wpół do ósmej.

Podszedł kelner, przyjrzał im się uważnie i zapytał, czy czekają na hrabiego Felipe de Santisa.

Nie miał żadnych wątpliwości. Maggie uznała, że wyglądają zbyt skromnie, by mogli uchodzić tu za

gości. Mitch z kolei przypuszczał, że to przez ten okropny kapelusz Maggie. Kelner oznajmił, że hrabia

ich oczekuje, i wskazał mężczyznę, stojącego na drugim końcu korytarza.

Kiedy nieznajomy zrobił parę kroków, Maggie zobaczyła go dokładniej. Dumna twarz była trochę

starsza, bardziej chmurna, ale był to ten sam człowiek, o którym śniła jako nastolatka. Tym razem nie

nosił czarnej kurtki i haftowanych srebrem czarnych spodni. Nie miał czarnego, płaskiego hiszpańskiego

kapelusza, ale to był na pewno on. Maggie poczuła nagle gorzkie rozczarowanie, tak silne, że ją samą

to zaskoczyło.

Tak, był to Felipe de Santis, jakiego zapamiętała, ale był to również kierowca czerwonego

porsche'a. Nie rozpoznała wcześniej swojego bohatera, bo ujrzała go takim, jaki był naprawdę.

Dziewczęce marzenia rozwiały się i szybko wróciła do rzeczywistości. Przejrzała go na wskroś -

arogancki i pełen pychy jak szatan, zimny jak lód, po prostu przeciwnik.

Był w stroju wieczorowym i miała świadomość, że ona i Mitch nie będą zaproszeni na kolację.

W jego spojrzeniu można było wyraźnie dostrzec, że w hierarchii społecznej stoją dla niego bardzo

nisko. Maggie usiłowała opanować gniew i to idiotyczne, potęgujące się uczucie zawodu.

Hrabia nagle zesztywniał, a jego czarne oczy zwęziły się. Gra skończona. On też ją poznał.

- Nici z wyjazdu - mruknęła do Mitcha. - Już go spotkałam. Prawie się pobiliśmy. Widzisz, jak

na mnie patrzy?

- Pewnie się przestraszył - odparł cicho Mitch. - Zdejmij ten przeklęty kapelusz, nawet mnie

wystraszyłaś.

Jej temperament i doświadczenie nie na wiele się teraz zdały. Jak zahipnotyzowana zdjęła

kapelusz i lśniące, złote włosy opadły na ramiona, całkowicie zmieniając jej wygląd.

Przez sekundę hrabia stał bez ruchu, po czym podszedł powoli, nie odrywając spojrzenia od

Maggie. Wpatrywał się w nią z napięciem, wodząc wzrokiem po długich, lśniących włosach, skupiając

się na twarzy, na której niechęć mieszała się z fascynacją. Maggie pierwszy raz w życiu odjęło mowę.

Obudziły się w niej dawno zapomniane marzenia, ale jednocześnie czyhała groźna rzeczywistość. Teraz

nie mogła pojąć, w jata sposób rano zdołała go rozwścieczyć.

- Proszę o pani legitymację prasową. - Królewskim gestem uniósł rękę i Maggie stwierdziła, że

grzebie gorączkowo w torebce jak jakaś początkująca reporterka, chcąc mu podać legitymację, zanim

niecierpliwie pstryknie palcami. Szybko obejrzał dokument.

- Margaret Howard - stwierdził chłodno. Spojrzał na nią szyderczo. - Po hiszpańsku to

Margarita, brzmi dużo lepiej, bardziej kobieco, nie sądzi pani?

background image

Niedwuznaczne przypomnienie jej agresywnego zachowania otrzeźwiło Maggie. Otworzyła usta,

ale Mitch chwycił ją mocno za ramię i podał hrabiemu swoją legitymację.

- Bruce Mitchell - przedstawił się. - Fotograf. Pracuję z panną Howard.

Hrabia rzucił mu twarde, zimne spojrzenie.

- Rozmowę odbędziemy w moim apartamencie. Proszę za mną - rozkazał.

W Maggie aż się zagotowało. Śmierć bohatera, narodziny wroga. Była przekonana, że hrabia

natychmiast po zamknięciu drzwi apartamentu poinformuje ją, że nie życzy sobie jej obecności w

swoim domu. Zaskoczył ją jednak.

- Spędziłem popołudnie na czytaniu pani artykułów - powiedział lodowato, obserwując jej

widoczną irytację i kompletnie ignorując Mitcha. - Bardzo mi zaimponowały. Zna się pani na swojej

pracy, nawet ma pani talent.

- Dziękuję - wykrztusiła Maggie. Jego arogancja tak jej działała na nerwy, że miała ochotę

trzasnąć drzwiami. Niech sobie pan Parnham sam radzi! Przelotne zauroczenie minęło. Tylko myśl o

tym, co z przyjemnością odpowie de Santisowi, gdy powiadomi ich, że nie życzy sobie ich obecności w

Hiszpanii, pozwalała jej usiedzieć spokojnie.

- Może pani napisać ten artykuł - oznajmił, znowu ją zaskakując. - Umie pani dostrzegać

szczegóły na szerokim tle. - Zerknął na Mitcha i zmarszczył czoło. - Jednak nie mogę się zgodzić na

obecność pana Mitchella.

- To mój fotograf - oznajmiła kategorycznie Maggie, zanim Mitch zdążył otworzyć usta. -

Pracujemy razem.

- Może pani przywieźć fotografa kobietę- stwierdził zimno Felipe de Santis, odwracając się

znowu do niej, wyraźnie zdumiony, że ośmiela się mu przeciwstawić.

W Maggie aż zawrzało.

- Albo będę pracować z panem Mitchellem, albo nie przyjmę tego zlecenia - warknęła. Jego

upór, by przyjechały same kobiety, wzbudził jej podejrzenia. Nie miała pojęcia, o co mu chodzi, ale nie

pozwoli sobą manipulować.

- Seńorowi Parnhamowi bardzo zależy na tym artykule -ostrzegł groźnie. - Zależy mu także,

aby napisała go właśnie pani. Przypominam, że jest on właścicielem pisma. Może pani stracić pracę.

- Trudno - odparła Maggie lekceważąco. - Nic nie szkodzi, mam niezłą opinię w środowisku,

którą mocno narażę, pisząc długi tekst o słonecznej Hiszpanii. Nie zajmuję się turystyką, seńor. Nie

jestem szczególnie zainteresowana tym tematem. Oczywiście, jeśli odejdę, pan Mitchell odejdzie razem

ze mną. Tworzymy zespół, a on jest najlepszym fotografem w branży. Wszędzie nas wezmą z

pocałowaniem ręki. Nie sądzę, żebyśmy mieli kłopoty.

Popatrzyła drwiąco na de Santisa. Właśnie miała wstać i wyjść, kiedy z drugiego pokoju

dobiegł hałas, jakby coś upadło. Hrabia zerwał się natychmiast.

background image

- Momento! - gestem nakazał, aby zostali, i ruszył do drzwi. Maggie zauważyła, że zamknął je

za sobą bardzo dokładnie. Usłyszeli kobiecy głos i słowa hrabiego. Przemawiał w łagodny sposób.

Wkrótce wrócił, miał zmieniony wyraz twarzy. Wydawał się zmartwiony, niemal zmęczony. Jego oczy

natychmiast odnalazły Maggie.

- Zgadzam się - oznajmił szorstko. Po raz pierwszy przyjrzał się Mitchowi uważniej. - Jest pan

najlepszy, a nam, oczywiście, zależy na najlepszych. Tym bardziej, że senorita Howard nie chce jechać bez

pana. Jednak ostrzegam, że hacjenda to moje królestwo. Waszym celem będzie opisać to miejsce i je

sfotografować. Nic innego nie powinno was interesować, proszę o tym pamiętać.

- Dano nam do zrozumienia, że to panu zależy na tym artykule. - Maggie spojrzała na niego

ironicznie.

- Nie zależy. Namówiono mnie. Zechcę go także przeczytać, zanim opuścicie Hiszpanię. I

obejrzę każde zdjęcie - ostrzegł groźnie. - Tak się umówiłem z senorem Parnhamem. Cenię prywatność i

jestem gotów jej bronić za wszelką cenę. Okazuję wam sporo zaufania. Proszę go nie zawieść.

Niebezpiecznie robić sobie ze mnie wroga.

- Kiedy mamy się zjawić? - Maggie zignorowała groźby i przyglądała mu się spokojnie. Nie

pozwoli, by jakikolwiek mężczyzna ją zastraszył. Niech ten pyszałek od razu przyjmie to do

wiadomości.

- Za dwa dni. Ja wracam do Hiszpanii jutro.

- Jeśli hacjenda jest położona na odludziu, to gdzie mamy mieszkać? - zapytała chłodno Maggie,

patrząc śmiało w ciemne, władcze oczy.

- U mnie, senorita - odparł cicho. Po jego twarzy przemknął ostrzegawczy uśmieszek. -

Samochód odbierze was z lotniska i przywiezie do hacjendy de Nieve. Od tej chwili będziecie na moim

terenie. - Ta myśl wyraźnie sprawiała mu satysfakcję.

- Dobrze. - Maggie nie ustępowała. - To wygodniej, niż podróżować do hotelu. Będę miała

więcej sposobności, by zebrać materiał. Nie mogę pisać, nie mając informacji. Zdaje pan sobie z tego

sprawę, senor?

- Owszem, seńorita Howard. - W ciemnych oczach błysnęła iskierka podziwu, że nieustraszenie

stawiała mu czoło. Nie podobało mu się to, ale doceniał jej odwagę.

- A zatem adiós. Do zobaczenia za dwa dni.

Gdy wyszli, Mitch odetchnął z ulgą.

- Lepiej opowiedz, gdzie go spotkałaś, i wyjaśnij, jak mamy tam wytrzymać bez rozlewu krwi.

Zachowywaliście się jak gladiatorzy. Nawiasem mówiąc, była tam kobieta.

- Wiem. - Maggie spojrzała na niego z namysłem. - Słyszałeś, co mówił?

- Doskonale. Ale nie zrozumiałem ani słowa.

- A ja tak. Powiedział: „Zostań tutaj, potem to sprzątnę". I jeszcze: „Nie, nie możesz wyjść.

background image

Zaraz się ich pozbędę". Mogłaby to być seksowna dziewczyna, ale nie wskazywał na to jego ton.

Moim zdaniem, to siostrzyczka.

Mitch zamyślił się na chwilę.

- Dlaczego mu nie powiedziałaś, że znasz hiszpański?

- Miałam zrezygnować z przewagi? Mowy nie ma. Ą poza tym nie mówię płynnie. Uznajmy, że

umiem się porozumiewać w tym języku. To się może przydać. Ani słowa o tym.

- Nie ma sprawy - westchnął Mitch. - On i tak się do mnie nie odezwie, a ty nie lubisz

mężczyzn. Jak myślisz, czy hrabia nie lubi obu płci, czy chodzi mu tylko o nas dwoje?

Pewnie to ostatnie, pomyślała Maggie. Co za ironia - ktoś, kto tak ją zauroczył w dzieciństwie i

pozostał w jej marzeniach przez lata, okazał się nieczułym arogantem. Cóż, stwierdziła ze smutkiem,

prawie każdy bohater przy bliższym poznaniu okazuje się kolosem na glinianych nogach.

ROZDZIAŁ DRUGI

Tej nocy Maggie miała sen, który nie śnił jej się od ponad dwóch lat. Obudziła się spocona, w

uszach wciąż dźwięczał jej własny krzyk: Pomocy! Pod powiekami tkwił obraz żelaznych sztachet

ogrodzenia parku, odblask światła na mokrym chodniku. Walczyła i została pokonana, a ból i ciemność w

koszmarze sennym były równie realne, jak w rzeczywistości. Wstała, by zrobić sobie herbaty. Była

blada i spięta.

To Felipe de Santis sprawił, że ten sen powrócił. To ta jego arogancka męskość. Nie dało się nim

zwyczajnie pogardzać. Można było tylko bać się go lub walczyć z nim, a ona już dawno zdecydowała się

na walkę. Koszmar wrócił, bo przy tym mężczyźnie czuła coś więcej niż zwykłą złość. Już od dawna,

odkąd zaczęła pracę w czasopiśmie, nie dręczył jej ten sen. Gdy spotkała Felipe de Santisa, wszystko

zaczęło się na nowo.

Uniosła brzeg koszuli nocnej i obejrzała bliznę na udzie. Robiła to czasem, by wzmocnić

nienawiść, by nie zapomnieć.

Czy Felipe de Santis uderzyłby kobietę, pobił, zranił? Intuicja podpowiadała jej, że nie. Był

uosobieniem arogancji i siły, ale nie używał przemocy.

Czy była tam kobieta, która z nim sypia? A może to jego siostra? Dlaczego jej ich nie

przedstawił, skoro na pewno spotkają ją w hacjendzie? Było w tym coś podejrzanego.

Wróciła do łóżka, ale długo nie mogła zasnąć. Zapomniała o śnie, rozmyślała teraz o Hiszpanii.

Nikomu się do tego nie przyznała, ale jej wielkim marzeniem było zobaczyć Hiszpanię, prawdziwą

background image

Hiszpanię. Takie marzenia nie pasowały do jej wizerunku i przez lata tłumiła je, ale tkwiły w głębi serca

i słowo „Andaluzja" natychmiast je ożywiło.

Przed oczami pojawiała się śniada, piękna twarz, mężczyzna z dziewczęcych marzeń. Wtedy z

zapałem szukała wiadomości o Andaluzji, bo on stamtąd pochodził - z południa Hiszpanii,

największego, najbardziej fascynującego regionu, z kraju gitar i kastanietów, falbaniastych sukienek i

tancerzy flamenco, wystukujących rytm obcasami. Wynajdywała ilustracje i dodawała nowe obrazy do

swych marzeń - tańczące Cyganki, osiołki w wąskich uliczkach, oślepiająco białe domy i chłodne

patia, całe w kwiatach.

Jakoś nie mogła tam dotrzeć, chociaż na studiach zapisała się na fakultet z hiszpańskiego.

Pochłonęło ją życie, praca, problemy, a marzenie pozostało w ukryciu - Andaluzja i wspaniały,

przystojny mężczyzna w siodle, tajemne ogrody i bramy z kutego żelaza, walki z bykami i piękne

konie. Mężczyzna wrósł w jej marzenia tak bardzo, że nawet poznanie jego prawdziwego oblicza nie do

końca zniszczyło romantyczny obraz.

Co za idiotyzm! Przecież nie różnił się od pozostałych przedstawicieli swojej płci - przeciętny

mężczyzna z męską żądzą dominacji. Będą kłopoty, była tego pewna. Koniec z marzeniami, potrzebny

jej teraz zdrowy rozsądek.

Następnego ranka Maggie została wezwana do pana Parnhama. Właściciel czasopisma był zwykle

absolutnie niedostępny. Nie widywał się ani z dziennikarzami innych gazet, ani z pracownikami

własnego pisma.

- Pewnie chodzi o Hiszpanię - szepnął Mitch. - Każe ci nie denerwować swego starego kumpla.

Ale Maggie przemyślała wszystko i zaczęła podejrzewać, że w tej wycieczce do Hiszpanii

naprawdę chodzi o coś innego, o czym Richie pewnie nie ma pojęcia. Pismo zajmowało się jedynie

istotnymi wydarzeniami i publikowało ostre artykuły trafiające w samo sedno. Nie mogła uwierzyć w

wersję o „złagodzeniu". Charakter Parnhama nie różnił się ponoć od charakteru jego gazety. On ją

stworzył i prowadził.

Maggie weszła do luksusowego apartamentu z oknami wychodzącymi na rzekę. Właściciel stał

odwrócony plecami do ognia huczącego w kominku i obserwował ją oczami bystrymi jak u młodzieńca.

Devlin Parnham miał ponad siedemdziesiąt lat, ale wskazywały na to tylko przerzedzone włosy i lekko

przygarbione plecy.

- Panno Howard... - Ze zdumieniem dostrzegła w stalowych oczach wesołe iskierki. - Mówią do

pani Maggie, prawda?

- Eee... tak. - Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć, stojąc twarzą w twarz z legendą. Jakoś nie

pasował do wizerunku ogólnie znienawidzonej płci męskiej, ale na pewno kiedyś nie odbiegał od normy.

Teraz podeszły wiek dawał mu fory.

- Proszę usiąść i zdjąć kapelusz. Nie lubię kobiet w kapeluszach.

background image

Usiadła, zbyt zdumiona, by się rozzłościć. Po kilku sekundach uważnej obserwacji Devlin

Parnham także usiadł.

- Richie przekazał mi, że zgodziła się pani jechać do Hiszpanii - stwierdził, nie odrywając od

niej bacznego spojrzenia. - Martwi go to. Uważa, że jest pani twarda i nie przekonuje go ta łatwa

kapitulacja.

Przyznała w duchu, że ta szczerość nieco pomieszała jej szyki. Starszemu panu wyraźnie się to

podobało.

- Czytam wszystko, co pani pisze - wyznał. - Jest pani w tym dobra, panno Howard. Dlatego

chcę, żeby pojechała pani do Andaluzji. Sprawa nie jest tak prosta, jak mówiłem Richiemu.

- Nie rozumiem - patrzyła na niego z zainteresowaniem. Skinął głową, widząc, że śledzi jego

słowa z uwagą.

- Dlatego jest pani tutaj. Zaraz wyjaśnię. - Wpatrzył się w sufit, jakby zapominając o jej

istnieniu. Maggie miała ochotę cichutko wyjść. - Pewnie pani nie pamięta Felipe de Santisa - odezwał

się

nagle,

znowu

przyglądając

się

jej

uważnie.

-

Był

sławny jakiś czas temu.

- Pamiętam - przyznała Maggie. - Miałam trzynaście lat. Nie należałam do wielbicielek koni,

ale on był nie tylko jeźdźcem, był kimś więcej.

- Tak. - Zamyślony skinął głową. - Jego matka też była niezwykła. Dużo dla mnie znaczyła.

Jestem ojcem chrzestnym Felipe.

- Naprawdę?

- Tak. Chociaż niewiele miałem okazji, by coś dla niego zrobić. Po pierwsze, jest bogaty, a po

drugie, nigdy nie żyłem w przyjaźni z jego ojcem. Po śmierci matki Felipe nie zapraszano mnie tam.

Stary hrabia był oziębłym człowiekiem, do tego zdarzały mu się wybuchy wściekłości. Zmarł dwa lata

temu na zawał serca. - Spojrzał na Maggie. - W moim wieku mogę pozwolić sobie na szczerość i

przyznaję, że nie czułem żalu. Felipe zyskał kontrolę nad swoim życiem bez ciągłej walki.

- Westchnął głęboko. - Ma jednak poważny problem i tu zaczyna się pani rola.

- Nie rozumiem, co mogę...

- Jest pani sprytna - zauważył. - Poza tym uparta i zawsze dociera do prawdy. A mnie chodzi

właśnie o prawdę. Mam też chrześniaczkę, Anę, siostrę Felipe. To miła dziewczyna i mimo ogromnych

pieniędzy niewiele dobrego zaznała w życiu. Ana to właśnie problem Felipe. Jest niewidoma.

- Och. Tak mi przykro. Czy... czy od urodzenia? - Maggie naprawdę było przykro. Nie mogła sobie

wyobrazić nic gorszego.

- Nie. Oślepła po śmierci ojca. Stało się to nagle. Była już u wszystkich specjalistów świata. Z

jej wzrokiem wszystko jest w porządku. Nie wiadomo, dlaczego nie widzi. Ale jakiś powód musi

przecież być i dlatego jest mi pani potrzebna, panno Howard. - Wpatrywał się w nią intensywnie. - Jest

background image

pani bardzo inteligentna. Proszę się dowiedzieć!

- Czy... czy pan... to znaczy... czy senor de Santis chce, żebym tam pojechała? - dopytywała się

zdenerwowana Maggie, przypominając sobie wczorajszy wieczór.

- Nie. To ja chcę, żeby pani pojechała! Felipe jest absolutnie przeciwny. Wykorzystałem autorytet

ojca chrzestnego i jego poczucie winy.

- Dlaczego miałby czuć się winny? - zapytała podejrzliwie Maggie.

- Bo go tam wtedy nie było! Przebywał w Maladze, a kiedy wrócił, ojciec już nie żył, a siostra

straciła wzrok. Nie powinien czuć się winny, ale jednak... Dlatego zgodził się na ten artykuł o

hacjendzie.

- A zatem wie, jaki jest prawdziwy cel mej wizyty?

- No... nie do końca. - Uśmiechnął się przebiegle. - Autorytet ojca chrzestnego ma swoje

granice. Nie podobało mu się, że obcy będą kręcić się po domu. Andaluzyjczycy są dumni. Sądzi, że

ma pani po prostu napisać artykuł. Powiedziałem, że chcemy trochę złagodzić profil pisma. Reszta

zależy od pani.

Wielkie dzięki, pomyślała Maggie, patrząc na niego jeszcze bardziej podejrzliwie. Wysyła ją do

domu wrogo nastawionego mężczyzny, i to jako szpiega - a tej roli zawsze stanowczo odmawiała.

- A jak on się dowie?

- Proszę go oczarować! Przecież to kobietom wychodzi najlepiej, prawda?

Maggie zdołała nad sobą zapanować. Wiek wcale nie usprawiedliwia męskiego szowinizmu! Ale

gdyby dała mu w zęby, opinia publiczna stanęłaby po jego stronie. Uśmiechnęła się więc z przymusem

i pożegnała. Wpadła z deszczu pod rynnę.

Teraz miała jedynie wywieść w pole Felipe de Santisa i złamać wszystkie swoje zasady.

Czuła, że powinna odrzucić to zlecenie albo wręcz wypowiedzieć pracę, ale ku jej wściekłości

wciąż miała przed oczami dumną postać na koniu i słyszała gorący aplauz. Pragnęła zobaczyć mantylki,

wachlarze, koronki i ceramikę; spoglądać przez bramy z kutego żelaza na ukwiecone patia.

A najbardziej chciała zobaczyć tę tajemniczą hacjendę w górach. Uspokoiła sumienie i zachowała

treść rozmowy dla siebie. Mitch nie był zbyt dyskretny. Po godzinie wszystko by wypaplał, a Felipe de

Santis natychmiast wyrzuciłby ich z domu.

W Maladze panował upał, chociaż był dopiero kwiecień. Na lotnisku kłębili się turyści

spragnieni plaży i słońca.

- Oby pamiętał, że miał wysłać po nas samochód - mruknęła Maggie, rozglądając się

niecierpliwie. - Mam tego dość.

- Wspaniała wakacyjna atmosfera - zaprotestował Mitch.

- Ale nie z aparatem tych rozmiarów na ramieniu - zauważyła Maggie. - Ja tam wolę duże,

background image

otwarte przestrzenie.

- Powinnaś zostać myśliwym, Maggie.

- Jestem myśliwym - odparła cicho. - Polowaliśmy na wiele osób, Mitch, i mam wrażenie, że

hrabia jest w pewien sposób niebezpieczny. To taki rodzaj zwierzyny, który zaczyna polować na ciebie,

jeśli tylko zrobisz fałszywy krok. Uważaj.

- Będę tuż za tobą, szefowo. - Uśmiechnął się do niej, zadowolony, że była bez kapelusza. Ale

i tak związała włosy i ciasno je upięła. Gdyby nie kilka niesfornych kosmyków, które się wymknęły, jej

piękna twarz wyglądałaby wręcz odpychająco.

Zauważył, że ponuro zaciskała usta i była jak zwykle w spodniach, tym razem w białych

dżinsach i białej, pasiastej bluzeczce, na którą włożyła nieodłączną koszulę, jakby wstydziła się odsłonić

kształtne piersi.

Pewnego dnia odkryje tajemnicę Maggie, chociaż w tym celu musiałby ją upić, a ona patrzyła

nieufnie nawet na kieliszek wina. Nieustannie się pilnowała. Stanowiła dla niego tajemnicę, chociaż

mieli za sobą długą, owocną znajomość. Czuł się zaszczycony, że go wybrała. Przy Maggie bardzo

uważał na to, co mówi.

Zdyszany mężczyzna przepchnął się wśród oczekujących i podniósł tabliczkę z napisem

"senorita Howard". Niemal natychmiast ją wypatrzył, a Maggie odniosła niemiłe wrażenie, że otrzymał

jej niezbyt pochlebny opis. Trochę ją to ubodło, a przecież opinia de Santisa nie powinna jej wcale

obchodzić. Po rozmowie z Parnhamem lepiej rozumiała zachowanie hrabiego w hotelu. Nie był

zachwycony, że narzucono mu wizytę dziennikarzy. Wolała nie wyobrażać sobie, jak zareagowałby na

wiadomość, że ktoś wtrąca się w jego sprawy.

- Ja być Jorge, seńorita - wysapał mężczyzna łamanym angielskim. - Mam was zabrać do

hrabiego. Nie potrwa długo, dziesięć minut, nie więcej. Zależeć od ruchu.

Maggie i Mitch wymienili zdziwione spojrzenia, a mężczyzna wziął ich wózek z bagażem i

ruszył energicznym krokiem.

- Dziesięć minut? - mruknęła Maggie. - A podobno mieszka w górach, w kompletnej izolacji.

O co tu chodzi?

- Może wraca do dawnego trybu życia? - zasugerował Mitch. - Albo raczej czeka w jakimś

hotelu, żeby przeszukać nam bagaże, zanim wpuści nas do domu. - Maggie przyznała, że wcale by jej

to nie zdziwiło.

- Jest pan kierowcą? - zapytał Mitch, pomagając Hiszpanowi załadować bagaże do wielkiego

mercedesa.

- Robię wiele rzeczy, senor. - Jorge uśmiechnął się do niego. Maggie nic nie mówiła. Zerkał na

nią ostrożnie, jakby ostrzeżono go, by miał się stale na baczności. - Cała służba w hacjendzie jest u

hrabiego od lat, niektórzy pamiętają go jako dziecko.

background image

Maggie zauważyła, że starannie unikał wzmianki o siostrze. W hotelu hrabia również powiedział,

ż

e będą mieszkać u niego, a nie u niego i jego siostry.

- Czy siostra hrabiego jest w hacjendzie? - spytała wprost, udając brak zainteresowania.

Mężczyzna natychmiast zesztywniał i rzucił jej uważne spojrzenie.

- Si, seńorita. Myślę, że państwo będą mogli ją poznać. Seńorita Ana zawsze tam jest. - Miał

tak nieszczęśliwą minę, że nie wypytywała więcej. Skoro mają mieszkać u hrabiego,

byłoby mu raczej trudno utrzymać siostrę w zamknięciu.

Podróż potrwała nieco więcej niż dziesięć minut, ze względu na korki. Właściwie to do małego,

dokładnie strzeżonego pasa startowego mogli dojść pieszo. Mercedes podjechał wprost do niewielkiego

czerwonobiałego samolotu.

- A więc to tak żyją bogaci - szepnął Mitch. - Cóż, nie będę się skarżyć. Niespecjalnie mnie

pociągała jazda górskimi drogami.

Maggie nie podzielała jego entuzjazmu. Miała wrażenie, że wywiozą ją w miejsce pozbawione

jakiegokolwiek kontaktu z cywilizacją i nie ma już od tego odwrotu. Będą zdani tylko na łaskę

hrabiego.

Felipe de Santis wyszedł zza samolotu. Wydawał jej się jeszcze wyższy. Szeroki w ramionach,

wąski w biodrach, zachował atletyczną sylwetkę, która go kiedyś tak wyróżniała. W promieniach

hiszpańskiego słońca jego skóra wydawała się ciemniejsza, bardziej opalona. Nie trzeba było

przypominać sobie o jego tytule. El conde wprost emanował pychą.

Miał ciemne dżinsy i miękką jasnobłękitną koszulkę, na pewno bardzo drogą. Promieniowała z

niego siła, pociągająca, a zarazem przerażająca. Serce Maggie podskoczyło, kiedy spojrzał na nich

ciemnymi oczami - nie, na nią! Znowu ignorował Mitcha. Wydawało jej się, że czyta w jej myślach.

Będzie musiała postępować z tym mężczyzną bardzo ostrożnie, bo plan się nie powiedzie.

- Mieliście dobrą podróż? - Przyglądał się Maggie płonącymi czarnymi oczami. Uniósł

ironicznie jedną brew na widok jej spodni i męskiej koszuli z podwiniętymi rękawami, wspaniałych

włosów upiętych bezlitośnie na czubku głowy.

- Tak, dziękuję. Najwyraźniej czeka nas kolejny lot? - Maggie patrzyła prosto na niego, nie

usiłując się uśmiechać. On też tego nie zrobił. Był jak kamienna rzeźba - piękny, zimny i niebezpieczny.

- Podróż do hacjendy samochodem jest trudna i dość męcząca. Szkoda czasu na kręte górskie

drogi. Nie lubię przebywać tak długo poza domem. - Machnął ręką i jakiś człowiek wyszedł z budynków

stojących obok pasa startowego. Okazało się, że przyszedł po samochód. Jorge leciał bowiem z nimi.

- Samochód zostaje tutaj? - odważył się zapytać Mitch. Najwyraźniej miał dość traktowania go

jak powietrze.

- Ostatnio rzadko bywa używany- odparł krótko Felipe de Santis.

Ta odpowiedź i wyraz jego twarzy dużo Maggie powiedziały. Nie lubił długo przebywać poza

background image

hacjendą. Musiał się opiekować niewidomą siostrą. Poczuła przypływ współczucia, ale stłumiła je.

Hrabia zachowywał się przecież równie lodowato wyniośle, jak podczas ich poprzednich dwóch

spotkań.

Zerknęła na niego ukradkiem, ale był zajęty sprawdzaniem samolotu. Najwyraźniej zapomniał

już o wymianie zdań z Mi-tchem. Kiedy wreszcie oznajmił, że mogą ruszać, odetchnęła z ulgą.

Niestety, musiała usiąść obok niego. Zapewne chciał ją rozdzielić z Mitchem, przy którym

posadził Jorge. Ujął ramię Maggie i pańskim gestem wskazał fotel. Usiadła pośpiesznie, by uwolnić się

od twardego uścisku.

Nie zamierzała poddawać się jego władzy. Poza tym jego dotyk wywołał nieoczekiwaną reakcję.

ś

ałowała, że podwinęła rękawy koszuli. Poczuła mrowienie, a twarz zarumieniła się nie wiadomo

dlaczego. Zazwyczaj patrzyła na mężczyzn z lekceważeniem, ignorowała ich. Gdy było trzeba, osadzała

bezlitośnie. Ale przy Felipe de Santisie odczuwała niepokój i starannie się kontrolowała.

Nikt się nie odzywał, póki nie znaleźli się w powietrzu i nie zostawili Malagi za sobą. Potem, ku

zaskoczeniu Maggie, hrabia odwrócił lekko głowę i odezwał się do Mitcha.

- Lubi pan robić zdjęcia z samolotu? Zaraz będą niezwykłe widoki. Jeśli ma pan odpowiedni

obiektyw, wzniesiemy się wyżej.

- Super! - Mitch zaczął grzebać w torbie z zestawem obiektywów.

- Zawsze jest pan przygotowany? - zapytał Felipe de Santis z lekkim zainteresowaniem.

- Oczywiście. Z tego żyję. Może zdołam zrobić dobre zdjęcie na początek artykułu, zanim

dolecimy do hacjendy. Jak pan zauważył w Londynie, Maggie lubi szerokie tło. Spodziewam się, że

będzie chciała dużo zobaczyć.

Felipe de Santis rzucił Maggie ironiczne spojrzenie. Obserwowała go uważnie, szukając

jakichkolwiek oznak, że ma wątpliwości co do ich zadania. Miał. Poza tym wydawało jej się, że ją

przejrzał, chociaż jeszcze nie zaczęła gry.

- Maggie? - mruknął, unosząc pytająco czarne brwi.

- To skrót od Margaret. Lubię go.

Skinął głową, jakby tego się spodziewał.

- Ja wolałbym Margarita, ale przecież pani nie jest Hiszpanką, lecz twardą, trzeźwo myślącą

Angielką, es verdad?

Tak, to prawda, pomyślała Maggie z goryczą. Jest twarda, musi taka być. Zwłaszcza przy nim.

Zagroziła, że odrzuci zlecenie, jeśli nie pojedzie z nią Mitch, i de Santis ustąpił. Wiedziała, że teraz

groźby niewiele zdziałają. Zastanawiała się, dlaczego on się w ogóle na to zgodził. Może dla świętego

spokoju, żeby pan Parnham się wreszcie odczepił.

Musiała przyznać, że hrabia bardzo ją niepokoił. Ciągle był jakby o krok przed nią, jak wtedy,

kiedy ukradł jej miejsce na parkingu. Znał pana Parnhama lepiej niż ona i nie wyglądał na

background image

łatwowiernego. Po co dała się w to wpakować?

Widoki były rzeczywiście niezwykłe. Otaczały ich góry, sierras, coraz wyższe i wyższe. Co jakiś

czas widzieli małe, odcięte od świata wioski, niczym białe kwiaty rzucone niedbale na skalisty pejzaż.

Majestat gór całkowicie urzekł Maggie. Wysoko wciąż leżał śnieg, ale doliny były suche i spalone

słońcem. Ośnieżone szczyty i maleńkie białe domki jaśniały w słonecznych promieniach.

Był to inny świat, jaki spodziewała się ujrzeć. Wioski były odległe od siebie i coraz rzadsze.

Sceneria zmieniała się szybko i zaskakująco - raz widzieli wysokie góry, a po chwili spokojne głębokie

doliny, lesiste i tajemnicze. Pojawiały się też obszary równin, a po nich znowu ściany gór.

- Ta dolina! - Mitch wrzasnął w ucho hrabiego.

Samolot natychmiast przechylił się i pomknął w dół. Maggie miała wrażenie, że jej żołądek

podskoczył do gardła. Niespokojnie ściskała brzeg fotela.

Dopiero kiedy wyrównali lot, dopuściła do siebie myśl o dożyciu spokojnej starości. Nad nagim

dnem doliny wznosiły się czerwonobrązowe granie. Maggie zadrżała na myśl, że musieliby tu lądować.

Często marzyła o Hiszpanii, ale wyobraźnia nigdy nie podsuwała jej takich obrazów. Zerknęła jeszcze raz

na mężczyznę, który spokojnie trzymał kurs, podczas gdy Mitch robił zdjęcia.

Felipe de Santis był jak ta ziemia - dumny, niepokonany i obcy. Poczuła, że jego wzrok

przesuwa się powoli po jej twarzy.

- Bała się pani? - zapytał na tyle cicho, na ile pozwalał hałas silników.

- Nigdy się nie boję - zapewniła go stanowczo, ale zarumieniła się, gdy spojrzał na jej dłonie,

wciąż ściskające brzeg fotela. Puściła go natychmiast, ale za późno.

Spojrzał na nią z satysfakcją w ciemnych oczach.

- A więc jest jednak w pani kobieta - mruknął. – Naprawdę zaczynałem w to wątpić.

Maggie nie zaszczyciła go odpowiedzią. Nie zamierzała wdawać się w kłótnie z hrabią. Miała

niemiłą świadomość, że każda jej kąśliwa uwaga spowoduje natychmiastową reakcję, prawdopodobnie

powietrzne akrobacje, po których musiałaby krzyczeć i przyznać się do grzechu kobiecości.

- Proszę się nie martwić - uspokoił ją cicho. - Todo esta bien. Już niedługo. Hacjenda de

Nieve jest tuż za górami.

Ale za którymi? zastanawiała się Maggie, rozglądając się wokół. Samolot nabierał wysokości, a

Mitch starannie pakował aparat. Góry otaczały ich zewsząd i zaczęła odczuwać izolację od świata.

- Czy tu są same góry? - zaniepokoiła się, chociaż dobrze znała odpowiedź. Ku swemu

zdumieniu nie panowała nad nerwami.

- Pyta pani o Andaluzję? - Spojrzał na nią drwiąco. - Seńorita, Andaluzja ma ponad

osiemdziesiąt siedem tysięcy kilometrów kwadratowych. Ciągnie się od plaż Costa del Sol i Costa de

la Luz po ośnieżone szczyty sierras i wielkie równiny, gdzie pasą się byki. Andaluzja ma wszystko, jest

wszystkim. Nazywano ją kwiatem Hiszpanii.

background image

- Proszę wybaczyć moją niewiedzę - mruknęła Maggie, zdenerwowana jego wyniosłym tonem. -

Spędzam sporo czasu w dżunglach i miastach ogarniętych wojną.

- Wiem. Czytałem pani teksty - odparł cicho. – Dlatego zastanawiam się, dlaczego właśnie

panią wybrano do tak nudnego zadania. Może potrzeba pani trochę odpoczynku?

- Naprawdę, nie mam pojęcia - skłamała szybko Maggie.

- Mam uwierzyć, że ośmielili się nie wyjaśnić dokładnie całej sprawy, senorita! Muszą być

odważni.

Maggie doskonale zrozumiała subtelną ironię. Była zimną Angielką, bez krzty kobiecości,

gotową atakować każdego, kto stanie na jej drodze. Przejrzał swojego ojca chrzestnego i ją też. To strata

czasu. Po wylądowaniu każe im wracać na piechotę.

Widok hacjendy kompletnie ich zaskoczył. W jednej sekundzie lecieli nad górami, a w drugiej

zniżali się nad długą, żyzną doliną, niepodobną do widzianych wcześniej - prawie pozbawionych

roślinności, jałowych. Była piękna i zielona, z bujną roślinnością, otoczona górami o ośnieżonych

szczytach.

Na zboczach Maggie zobaczyła wodospady, a w głębi jezioro. Z góry widać było całą dolinę -

ukrytą w górach, całkowicie odciętą od świata - ale jej rozmiarów mogła się tylko domyślać. Owszem,

dostrzegła drogi wśród gór, ale nawet z tej wysokości nie wyglądały na bezpieczne. Idealna kryjówka. -

Mój dom - oznajmił cicho Felipe de Santis, a Maggie dostrzegła najpiękniejszy dom, jaki widziała w

ż

yciu. Hacjenda stała dumnie na tle ciemnych gór, samotna, majestatyczna i niedostępna.

Była ogromna, z czerwonym dachem i białymi ścianami. Główny budynek wystawał

nieznacznie ponad otaczający go wysoki mur. Wielką bramę zdobił mauretański łuk. Skrzydła z

kutego żelaza były otwarte, gotowe zamknąć się za nimi.

Serce Maggie zabiło niespokojnie. Stąd nie da się wymknąć ani nie można się tam ukryć.

Zmierzy się z tym mężczyzną na jego warunkach i nie będzie to łatwe. Do tej pory zawsze w pracy

mogła robić, co chciała. Teraz miała wkroczyć do twierdzy, a to był świat hrabiego, jego królestwo w

górach. Satysfakcja malująca się na jego twarzy oznaczała, że on też zdaje sobie z tego sprawę.

- Wspaniała posiadłość! - Maggie uznała, że musi coś powiedzieć.

Jej słowa natychmiast zwróciły uwagę hrabiego. Spojrzał na nią z wymownym zaskoczeniem.

- Wygłosiła pani komentarz z własnej woli, senorita Howard? Wrażenie musi być naprawdę

piorunujące. Proponuję krótkie zwiedzanie z powietrza - dodał, kiedy otwierała usta,

by uraczyć go suchą odpowiedzią.

Samolot wzniósł się znowu i okrążył ogromny kompleks hacjendy de Nieve. Główny budynek

otaczały mniejsze, wszystkie miały białe ściany i czerwone dachy. Różnej wielkości budynki tworzyły

harmonijną całość, intrygowały rozmaitością kolorów i kształtów.

- Mieszkania dla służby, stajnie, magazyny i tak dalej - objaśniał Felipe de Santis.

background image

- A tam? - Maggie wskazała budynek prawie tak duży, jak główny dom.

- Tam tresujemy konie. - Nie powiedział nic więcej i Maggie posłała mu zaciekawione

spojrzenie. Czy tam trenował jako młodzieniec? Wpatrywała się w jego profil, usiłując rozpoznać

bohatera z dzieciństwa. Poczuł jej wzrok i spojrzał na nią zaintrygowany. Szybko odwróciła oczy.

- Basen! - Kiedy przelatywali nad barwnymi ogrodami, dostrzegła sporych rozmiarów basen,

lśniący zielonkawo w słońcu, otoczony donicami geranium. - Skąd bierzecie wodę?

- Jesteśmy odizolowani od świata, ale całkowicie cywilizowani - zapewnił sucho. - Woda

pochodzi z licznych studni i pomp, uzdatniamy ją na miejscu. Chociaż i tak można ją pić bez szkody

dla zdrowia. Górski śnieg uzupełnia zapasy. Basen jest nagrzewany agregatem słonecznym.

A ja nie mam kostiumu! zmartwiła się Maggie. Od lat nie kupowała kostiumów kąpielowych.

Przyglądała się siwym koniom na zielonych pastwiskach. Będzie musiała tam pójść. Trzeba

starannie wybrać moment. Felipe de Santis na pewno będzie ich miał na oku. Dał się namówić na

wpuszczenie ich do domu, ale nie dopuści, by sprawiali problemy.

W końcu wylądowali. Pas startowy był dość daleko od domu, ale zanim zdążyli podejść do

lądowania, już wyjechał po nich samochód.

De Santis opuścił swój niewielki, drogi samolot i poprowadził ich do samochodu. Maggie

zauważyła, że siostra nie wyjechała na spotkanie. No cóż, niedługo wszystko się wyjaśni. Znalazła się

teraz w strefie walk. Zaniepokoiła się, że znowu posadzono ją obok hrabiego.

ROZDZIAŁ TRZECI

Dom miał kształt prostokąta z wewnętrznym dziedzińcem. Maggie trochę się ociągała, gdy do

niego wchodzili. Widać było, że dbano o budynek, który z bliska zdradzał swój podeszły wiek.

Kolumnowe arkady otaczały wewnętrzny dziedziniec. Takie same arkady tworzyły na piętrze elegancki

balkon. Sypialnie miały balkonowe okna, wszystkie były otwarte, a białe firanki falowały poruszane

słabym wietrzykiem.

Wszędzie znajdowało się mnóstwo kwiatów. Balkony zdobiły wiszące kosze z różnobarwnymi

pelargoniami, a sam dziedziniec zamieniono we wspaniały ogród, ustawiając na nim donice. Na

zamkniętym dziedzińcu upał dawał się we znaki, a zapach roślin i kwiatów wręcz odurzał. W środku

melodyjnie szemrała mała fontanna. Woda była kryształowo czysta. Maggie po raz pierwszy od wielu lat

poczuła się oczarowana.

- Dlaczego nie zbudowaliście basenu w tym miejscu? - spytała niemal bez zastanowienia.

background image

- Zrujnować tak wspaniałą architekturę? - zdziwił się pogardliwie Felipe de Santis. - Nie

rozumiem tego pytania, najwyraźniej wszystko budzi tu pani podziw. Czyżby słowa padały bez

przemyślenia, senorita? Znowu wyraziła pani opinię, której nie trzeba było z pani wyciągać.

To prawda, przyznała w duchu, zaciskając wargi. Musi uważać. Atakował jak wytrawny

szermierz i zawsze trafiał. U każdego znajdował słaby punkt, a sam chyba nie miał żadnego.

- Zmusiła się pani do milczenia? - zapytał ironicznie. - Todo es normal?

Miała przemożną chęć, by odpowiedzieć po hiszpańsku, ale po pierwsze, nie czuła się na siłach,

a po drugie, wolała zachować znajomość języka w tajemnicy. Taka przewaga może się przydać.

Wyraźnie lubił prowokować. Nie chciała żadnych kłopotów, tylko zdobyć informacje i natychmiast

wyjechać.

Mitch był zajęty pstrykaniem zdjęć. Maggie powstrzymała się od uwagi, by nie marnował filmu.

Było tu bardzo pięknie, poza tym artykuł powinien być bogato ilustrowany. Fotografowanie stanowiło dobry

kamuflaż, bardzo przydamy przy Felipe de Santisie.

Wnętrze domu również jej nie rozczarowało - imponujące, przestronne i bardzo hiszpańskie. Z

wielkiego holu korytarze i stare dębowe drzwi prowadziły do innych części domu, a na wprost wejścia

znajdowały się szerokie schody. Hrabia poprowadził ich do pięknego salonu. Po chwili przyniesiono

napoje.

- Bagaż zostanie dostarczony do waszych pokoi – oznajmił chłodno Felipe de Santis,

zapraszając, by usiedli. – Proponuję krótki odpoczynek przed kolacją. Na pracę będzie czas jutro.

Gdy się zdecydujecie, służba wskaże wam pokoje.

Wyglądało na to, że po prostu zostawi ich i odejdzie. Maggie poczuła ulgę. Zaczęło ją męczyć

uparte, badawcze spojrzenie ciemnych oczu. Przekonywała siebie stanowczo, że on niczego nie

podejrzewa, ale popatrzył na nią przenikliwie i znów straciła tę pewność. Kiedy na nią tak spoglądał,

zaczynała mieć obawy, czy zadanie będzie łatwe.

W holu rozległy się lekkie kroki, drzwi otworzyły się nagle i stanęła w nich młoda dziewczyna,

uśmiechnięta radośnie. Była prześliczna - miała wielkie, ciemne oczy i drobną, wyrazistą twarz. Jej

włosy były czarne jak węgiel, proste i ciężkie. Krótka sukienka podkreślała smukłą figurę, a ręce

wyciągnięte w stronę Felipe de Santisa były drobne i delikatne jak u tancerki.

- Wróciłeś! - zawołała po hiszpańsku, przechylając przy tym głowę tak, by najlepiej słyszeć.

Maggie zerknęła szybko na gospodarza. Sroga, piękna twarz złagodniała, wargi wygięły się w

uśmiechu.

- Si, wróciłem bardzo szybko, prawda? Przywiozłem gości. Musisz mówić po angielsku, bo nic

nie rozumieją.

Uśmiech znikał powoli z twarzy dziewczyny. Zrobiła mały krok do przodu i zatrzymała się,

zwrócona w stronę hrabiego.

background image

- Felipe?

- Wszystko w porządku, Ano - zapewnił ją łagodnie. – Nic nie stoi na twojej drodze. - Nie

ruszył się, czekał, aż do niego podejdzie. Kiedy to zrobiła, objął ją ramieniem, szybko i opiekuńczo.

Maggie usłyszała, jak Mitch gwałtownie wciąga powietrze. Felipe spojrzał na nich uważnie.

- Moja siostra, Ana - przedstawił ją cichym głosem. Dziewczyna odwróciła głowę i uśmiech

zaraz wrócił na jej

twarz. Przy bracie była bezpieczna, ale Maggie zrozumiała, jak wielki jest to ciężar. Mitch

wyglądał na oszołomionego, a ona poczuła się winna, że nie powiedziała mu o ślepocie dziewczyny.

Ana de Santis miała około dziewiętnastu lat. Piękne oczy były równie ciemne i głębokie, jak u brata,

ale bez tego ostrego, badawczego spojrzenia. Niczego nie dostrzegały. Jej uroda wydawała się prawie bez

skazy. Maggie była wstrząśnięta tragedią dziewczyny.

Sama do niej podeszła i przedstawiła się.

- Witam. Jestem Maggie Howard. - Ujęła drobną dłoń i uścisnęła. - Jestem dziennikarką.

- Maggie? - Ana de Santis zrobiła zdziwioną minę i przechyliła głowę. Maggie uśmiechnęła się

do siebie. To chyba u nich rodzinne.

- Skrót od Margaret - wyjaśniła, dodając z leciutką ironią: -

Po hiszpańsku to Margarita.

- Ach! Rozumiem. - Ana znowu obdarzyła ją ślicznym uśmiechem, a Felipe spojrzał

uważnie na Maggie. Na jego wargach też pojawił się lekki uśmiech.

- A to jest seńor Mitchell - przedstawił Mitcha, który podszedł, nie odrywając wzroku od twarzy

dziewczyny. - Jest fotografem i pracuje z seńoritą Howard.

- Witam - odezwał się cicho Mitch. Chyba zauważył, że Maggie była mniej zaskoczona niż

on.

- Seńor Mitchell - powtórzyła Ana. Wyraz jej twarzy stał się uprzejmy i dojrzalszy. W

młodziutkiej dziewczynie ujrzeli siostrę hrabiego.

- Mam napisać o tym pięknym domu, senorita - powiedziała Maggie. - Potrzebny mi fotograf i

pracuję z seńorem Mitchellem. Jest najlepszy. Nie będziemy tu długo i postaramy się nie przeszkadzać.

- Och! To mi nie przeszkadza, seńorita Howard. Nie chciałam wydać się niegościnna. Czasami

trudno jest poznawać nowych ludzi.

- Nie wydała się pani niegościnna - zaprzeczyła stanowczo Maggie. - Oboje jesteśmy pod

wrażeniem pani urody. I proszę mówić do mnie po imieniu.

- Maggie - powtórzyła dziewczyna - Dziwne.

Maggie też czuła się dziwnie. To jak spacer po polu minowym. Jeden fałszywy krok i de Santis

rzuci się na nią.

- Seńora Mitchella wszyscy nazywają Mitch. Naprawdę ma na imię Bruce, ale na to nie

reaguje. - Rzuciła Mitchowi niecierpliwe spojrzenie. Stał z głupią miną i nie pomagał w rozmowie. - Jest

background image

nieszkodliwy i boi się mnie.

Wszyscy trochę się odprężyli, co zaskoczyło Maggie. Niespodziewanie odkryła u siebie talenty

towarzyskie. Ana de Santis była uroczą dziewczyną, do której musiała się zbliżyć, jeśli miała wykonać

zadanie. Gniew hrabiego jej nie pomoże. Najwyraźniej nie uprzedził siostry, że będą mieli gości.

Maggie miała pewność, że dziewczyna była w hotelu w Londynie. I nie dowiedziała się, z kim

rozmawiał brat. Wszystko było dla niej niespodzianką. Jeśli w ten sposób hrabia chciał pomagać siostrze, to

Maggie tego nie pochwalała. Rzuciła mu karcące spojrzenie i odkryła, że jak zwykle obserwował ją

bacznie.

- Może chcielibyście obejrzeć pokoje i rozpakować się - mruknął, a Maggie niecierpliwie

skinęła głową. - Zaraz wskażą wam drogę - dodał, sięgając w stronę dzwonka.

- Zobaczymy się przy kolacji - oznajmiła Ana, zwracając ku nim piękne, niewidzące oczy.

Uśmiechnęła się nieśmiało i niepewnie, a potem odwróciła się i wyszła z pokoju krokiem tak pewnym

i pełnym gracji, jakby widziała nie gorzej niż pozostali.

W drzwiach stanął Jorge.

- Zaprowadź seńora Mitchella do jego pokoju – rozkazał Felipe de Santis. Kiedy Maggie także

ruszyła do drzwi, zatrzymał ją. - Chciałbym zamienić z panią kilka słów, seńorita Ho

ward - rzucił stanowczo. - Jorge wróci po panią, gdy odprowadzi seńora Mitchella.

Maggie nie miała wyjścia, musiała zaczekać, aż zamkną się drzwi. Hrabia zwrócił się w jej

stronę i spojrzał chłodno.

- Proszę usiąść, seńorita Howard. Chyba przyszedł dobry moment na wyznania.

Opadła na fotel, z którego przed chwilą wstała. De Santis przeszedł kilka kroków i znowu

odwrócił się, patrząc teraz z wściekłością.

- Niech pani mi opowie o swoim zadaniu - rozkazał surowo. - I proszę niczego nie ukrywać -

dodał, zanim zdołała otworzyć usta. - Znam Devlina trochę lepiej, niż on przypuszcza, i wcale nie

dałem się nabrać na ten „łagodny" artykuł.

- To dlaczego pan się zgodził? - Maggie spoglądała na niego buntowniczo.

Niecierpliwie zmarszczył brwi.

- Proszę nie igrać ze mną - warknął. - Chcę wiedzieć, co pani tu robi. Nic wątpię, że w gazecie

ukaże się znakomity tekst, ale też nie dam sobie wmówić, że osoba o pani talentach dostała zadanie

napisania czegoś takiego i przystała na to bez oporu. A zatem jest tu pani z powodu Any. Innymi

słowy, seńorita, przysłał panią Devlin Parnham. W jakim celu?

- Mam odkryć, dlaczego Ana straciła wzrok. - Po co zaprzeczać? Wpatrywał się w nią,

zaciskając groźnie usta.

- Ma pani o sobie bardzo wysokie mniemanie. Ana odwiedziła wszystkich liczących się

specjalistów w Hiszpanii. Wyjazd do Londynu był ostatnią próbą. Była u bardzo znanego specjalisty, na

background image

próżno. Dowiedziałem się tylko tego, co i tak wiem od dwóch lat: nie ma żadnej realnej przyczyny tej

ś

lepoty. Nie widzi, bo nie chce widzieć. Jak rozumiem, to się zdarza. Wyobraża sobie pani, że osiągnie

coś, co nie udało się ekspertom? Ona była u okulistów i psychiatrów!

- To nie był mój pomysł - przypomniała chłodno Maggie. - A skoro najwyraźniej domyślił się

pan wszystkiego od razu, dlaczego zgodził się pan na nasz przyjazd?

- Może chwytam się ostatniej deski ratunku? Może jestem gotów czekać na cud? Miałem zamiar

odmówić, ale potem przeczytałem pani artykuły. Nie przypomina pani żadnej znanej mi kobiety.

- Pamiętam, że miał pan pewne wątpliwości co do mojej płci - wtrąciła sucho.

Rzucił jej pełne irytacji spojrzenie.

- Jest pani kobietą - warknął. - Nie mam co do tego żadnych wątpliwości, inaczej nie

denerwowałaby mnie pani tak często. - Zerwał się i znów zaczął chodzić po pokoju. – Może zdoła pani

jakoś pomóc. Ma pani analityczny umysł. Umie dążyć do prawdy. Może Ana zwierzy się pani ze spraw,

z których nigdy nie zwierzyłaby się mnie. Dlatego się zgodziłem. Jestem gotów zaryzykować.

- Proszę nie mówić nic Anie - powiedziała Maggie. Znowu spojrzał na nią groźnie.

- Czy wyglądam na idiotę?

- Zrobię, co będę mogła - zapewniła zmartwiona. - To wszystko.

- Każdy robi, co może - odparł poważnie. - Czy seńor Mitchell wie o tym tajnym zadaniu?

- Jeszcze nie, ale może będę musiała mu powiedzieć.

- Jak pani chce - mruknął. - Ale tak czy inaczej proszę trzymać go z dala od mojej siostry.

- Co właściwie pan sugeruje? - zapytała ze złością Maggie, zrywając się na równe nogi. - Jeśli

usiłuje pan...

- Niczego nie usiłuję, seńorita! Wydałem tylko polecenie. Nie mam wątpliwości, dlaczego

nalegała pani na jego obecność. Proszę tylko pilnować, żeby nie zbliżał się do Any.

- Chciałabym pójść już do swojego pokoju, seńor de Santis. - Maggie odwróciła się

wzburzona.

- Pomoże mi pani? - zapytał rzeczowo, bez żadnej chęci przeprosin. Maggie rozzłościła się

jeszcze bardziej.

- Panu? Na pewno nie! - Odwróciła się do niego z wściekłością. - Chętnie pomogę pana siostrze,

jeśli tylko zdołam, ale nie panu. Mam artykuł do napisania. Jeżeli w trakcie zbierania materiałów natrafię

na możliwość pomocy Anie, wykorzystam ją. Ze względu na jej dobro, nie pańskie. Jeżeli taka okazja

się nie pojawi, wyjadę. Nigdy nie zajmowałam się medycyną.

W drzwiach stanął Jorge i Maggie nie czekała na odpowiedź hrabiego. Wyszła z pokoju,

zarzucając torbę na ramię. Była pewna, że tym razem wygrała starcie.

W pokoju wychodzącym na pachnący dziedziniec Maggie podsumowała sytuację. Ana de Santis

straciła wzrok bez określonych przyczyn. Jej brat potrzebował kogoś, kto by się do niej zbliżył. Był

background image

gotów znosić obecność Maggie i Mitcha, byle tylko dotrzeć do sedna problemu.

Wyszła na balkon i spojrzała na góry. Nie ufała hrabiemu, chociaż musiała przyznać, że ją

intrygował. Wiele tu było sekretów, on też miał swoje. Jakie życie prowadziła jego siostra w takiej

izolacji? Była mu najwyraźniej oddana, nie obawiała się go. Dwa lata temu wydarzyło się coś tak

strasznego, że straciła wzrok. Czy miało to coś wspólnego ze śmiercią ojca?

Maggie zaczęła się rozpakowywać, usiłując przy tym poukładać sobie wszystko w głowie. Słysząc

pukanie do drzwi, otworzyła bez wahania, myślami błądząc gdzie indziej. Widok Felipe de Santisa

natychmiast sprowadził ją na ziemię. Patrzyła na niego przez chwilę, zanim zaprosiła go do środka.

Najwyraźniej miał jej jeszcze coś do powiedzenia, więc czy nie lepiej załatwić to od razu?

- Chciał pan ze mną porozmawiać, seńor Proszę wejść.

- Rozmowa nie skończyła się dla mnie zadowalająco - zawiadomił ją sztywno, zamykając za

sobą drzwi. - Chciałem pani uświadomić, że zasady ustalone w Londynie wciąż obowiązują. Jesteście tu,

by opisać hacjendę de Nieve, okolicę i konie. To, że potrzebuję pomocy, nie znaczy, że zamierzam być

bardziej ustępliwy bądź mniej czujny.

- Naturalnie - przyznała sarkastycznie. - Nie spodziewałam się niczego innego.

- Nie pojmuję - stwierdził. - Ale skoro komentarz ten pochodzi od pani, na pewno nie jest miły.

Będę obserwował was uważnie i chcę przeczytać wszystko, co ma iść do druku.

- To pan chce przysługi! - przypomniała mu ze złością Maggie.

- A pani dostała polecenie od seńora Parnhama - odparował gładko. - Zresztą i tak pani teraz nie

zrezygnuje. Jest pani znana z nieustępliwości, gdy już się pani do czegoś weźmie, i będzie pani

zachwycona, mogąc odkryć, że to ja jestem przyczyną ślepoty Any. Rozumiem panią, seńorita.

- Wątpię. - Odwróciła się i otworzyła kolejną walizkę. Jeśli on sobie zaraz nie pójdzie, chyba

wybuchnie. W jednej sprawie się nie mylił - byłaby bardzo szczęśliwa, mogąc go upokorzyć.

- Dlaczego tak dziwnie się pani czesze? - zapytał nagle. Zaskoczył ją kompletnie.

- Nie pański interes! - Maggie odwróciła się na pięcie i wlepiła w niego wzrok. - Jeśli rozumie

mnie pan tak dobrze, to wie pan, co sądzę o opiniach mężczyzn.

Wstał i przez chwilę omiatał pogardliwym wzrokiem jej piękną, zagniewaną twarz, szeroko

otwarte szare oczy i wysoką, smukłą sylwetkę, skutecznie maskowaną strojem. Podszedł do drzwi i

posłał jej znaczące spojrzenie.

- Pani też ma problem - mruknął. - Może zanim pomoże pani mojej siostrze, powinna pani

pomóc sobie.

Maggie wpatrywała się w zamknięte drzwi. Za kogo on się uważa? Pośpiesznie powtarzała

sobie wszystkie jego błędy. Chciał pomocy, ale nie zamierzał ustąpić ani o krok w żadnej sprawie. Nie

ufał jej ani trochę i uważał, że ma romans z Mitchem. Miał czelność robić niemiłe przytyki i nie

uznawać negatywnych reakcji. Och, pobyt tutaj zapowiada się cudownie. Może po prostu zaczai się w

background image

korytarzu i walnie go czymś ciężkim!

Miał też sporą przewagę. Najwyraźniej Devlin Parnham gotów był zgodzić się na wszystko, byle

tylko hrabia ich przyjął. Dzięki temu Felipe de Santis dostał wszystkie asy. Mógł rozkazywać i ustalać

zasady.

Maggie wybrała najskromniejszy strój, by pokazać mu, co myśli o jego przekonaniach. Włożyła

czarny jedwabny kostium ze spodniami i luźnym żakietem sięgającym bioder. Zapięła go prawie pod

szyję, odsłaniając tylko fragmencik białej koronkowej bluzeczki. Sporo czasu poświęciła upięciu włosów

w ciasny kok na czubku głowy, upewniając się, że ani jeden kosmyk się nie wysuwa. Darowała sobie

staranny makijaż, tylko pomalowała lekko powieki cieniem, a usta błyszczykiem. Z zadowoleniem

spojrzała w lustro. Nie wyglądała pociągająco. Zeszła na dół w bojowym nastroju. O jaki problem mu

chodziło? Wieki temu poradziła sobie ze swoimi problemami.

Kiedy Maggie weszła, wszyscy byli już w salonie. Czuła, że przynajmniej jedna para oczu nie

przygląda jej się ironicznie. Ana wyglądała ślicznie. Miała jasnoróżową sukienkę, falującą wokół

smukłych nóg, a jej włosy przytrzymywała dobrana kolorem opaska. Wysunęła się naprzód, gdy Maggie

weszła dc pokoju - najwyraźniej nie dopuszczała myśli, by ślepota uniemożliwiała jej wypełnianie

obowiązków gospodyni.

- Seńorita Howard? Czy napije się pani czegoś? Maggie miała właśnie odmówić, gdy

dostrzegła spojrzenie hrabiego i zmieniła zdanie.

- Dziękuję. Proszę o wytrawne sherry.

- To komplement dla Hiszpanii czy najmniej ryzykowny ruch, seńorita? - spytał zaczepnie. -

Sherry to stuprocentowo hiszpański napój. Nawet nazwa jest zniekształconym po angielsku słowem

jerez.

- Raczej chodzi mi o unikanie ryzyka, seńor - odparła Maggie sztywno. - Zazwyczaj nie piję.

- Na wszelki wypadek? - spytał. - Mam nadzieję, że wypije pani wino do posiłku. Jeśli zostanie

pani przy sherry, a potem przejdzie na mocniejsze aloroso, to nas czeka interesujący wieczór, a panią

ból głowy.

Maggie miała ogromną ochotę kazać mu się zamknąć, ale powstrzymała się i obdarzyła go

kwaśnym uśmiechem. Odetchnęła, gdy podeszła do niej Ana.

- Pięknie wyglądasz - szepnęła, a Ana zarumieniła się z zadowolenia.

- Tak? Naprawdę? Nie mogę siebie zobaczyć. Mam służącą, która pomaga mi się ubrać, ale

zawsze się zastanawiam, czy mówi prawdę, czy stara' się być miła.

- Mówi prawdę - zapewniła ją Maggie. - Różowy pasuje do twojej śniadej cery. Nie mogłabyś

wybrać lepiej.

W tej chwili hrabia podszedł z kieliszkiem dla Maggie i rozmowa ucichła, ale był to dobry

początek. Dziewczyna potrzebowała kobiecego towarzystwa, a na twarzy jej brata satysfakcja walczyła z

background image

irytacją.

Kolacja była wspaniała. Najpierw podano pyszną, zimną zupę z tostones - małymi

grzaneczkami, siekanym pieprzem tureckim i siekanymi ogórkami.

- To gazpacho andaluz - poinformowała Ana. - Teraz jada się je w całej Hiszpanii, bo jest

takie dobre.

Głównym daniem była pato con peras - kaczka z gruszkami - a po niej świeże owoce i flan

karmelowy. Maggie ostrożnie popijała wino, cały czas czując na sobie ironiczne spojrzenie

ciemnych oczu. Nie było łatwo prowadzić rozmowę. Starała się, jak mogła, bo Mitch zupełnie nie

przypominał normalnego, czarującego kompana. Był markotny, domyślała się, dlaczego.

Trzeba go będzie wtajemniczyć.

W końcu cierpliwość Maggie wyczerpała się.

- Czym się tu zajmujesz? - zapytała Anę wprost. – Czym wypełniasz dni? Nie brakuje ci

miejskiego życia?

Złośliwe rozbawienie Felipe zniknęło natychmiast, ale Ana po chwili milczenia odpowiedziała

bez zakłopotania:

- Pływam, jeżdżę konno, uczę się pisma Braille'a. Całkiem dobrze wypełniam sobie czas.

- A pływanie i jazda konna nie są dla ciebie niebezpieczne? - spytał szybko Mitch, porzucając

urazę.

Ś

liczna twarz zwróciła się ku niemu. Ana uśmiechnęła się.

- Basen znam dobrze, a umiejętności pływania się nie zapomina. Wzrok do tego niepotrzebny.

Konno jeżdżę, gdy Felipe jest blisko. Czy sfotografuje pan nasze konie, seńor Mitchell?

- Mam taki zamiar. - Mitch zaczął uczestniczyć w rozmowie. Maggie miała nadzieję, że nie

poprosi Any o pokazanie mu koni brata. Skończyłoby się to kolejnym atakiem furii i podejrzeń. Mitch

jednak nie poruszył tego tematu.

Zauważyła, że od tej chwili Felipe de Santis pogodził się z obecnością Mitcha, chociaż

odnosił się do niego w sposób sztywny i formalny. Przez resztę kolacji Maggie rozmawiała z Aną i

uznała, że poczyniła postępy, chociaż nadal nie była pewna, co dalej.

Daleko było stąd do wielkomiejskich slumsów i przestępczych środowisk, które opisywała, a

jeszcze dalej do ponurych żołnierzy, którzy strzegli jej podczas poprzedniego zadania. Nie była pewna,

jak długo tu wytrzyma. Umożliwiało to tylko kalectwo Any - i skrywana chęć pokazania el conde, gdzie

raki zimują.

Po posiłku wymknęła się jak najszybciej i poszła z Mitchem na górę. Postanowiła wtajemniczyć

go od razu w całą sprawę.

- Wejdź na chwilę - zaproponowała, gdy dotarli do jej drzwi. - Wszystko ci wyjaśnię.

Maggie od razu przeszła do sedna.

background image

- Naprawdę hrabia też poprosił cię o pomoc? - spytał Mitch, gdy opowiedziała mu o rozmowie z

Devlinem Parnhamem. -Czy to się uda?

- Nie ma żadnej wyraźnej przyczyny, która spowodowała u niej utratę wzroku - wyjaśniła

Maggie. Rzuciła się na łóżko i opowiedziała mu całą historię. - Ana odwiedziła wielu specjalistów i

wszyscy są zgodni: jest ślepa, bo nie chce widzieć.

- Czy to możliwe?

- Tak. Słyszałam o tym. Są przypadki, że ludzie przestają mówić, ale zawsze zaczyna się od

jakiegoś strasznego przeżycia. Hrabia twierdzi, że nie ma pojęcia, co się stało.

- A ty mu nie wierzysz?

- Właściwie tak. - Maggie pokręciła głową i zamyśliła się.

- Poprosił, żebym się do niej zbliżyła i jakoś to wybadała. Sądzi, że może kobiecie uda się do

niej dotrzeć.

- Jest taka słodka i naturalna, prawda?

- Tak. - Maggie rzuciła mu szybkie spojrzenie. - Ale ty nie zbliżaj się do niej za bardzo, kolego.

Braciszek ma na wszystko oko.

- Nie mam zamiaru - zapewnił ją Mitch z oburzeniem. -

Przecież to nastolatka!

- Ma dziewiętnaście lat.

- No właśnie. - Popatrzył na Maggie ze złością, ale zaraz się uspokoił. - W takim razie

powinniśmy mieć trochę więcej swobody.

- Mowy nie ma - zawiadomiła go kwaśno. - Obowiązują zasady, które przedstawił nam w

Londynie. śadnego wtrącania się, grzebania w śmieciach. Stary Parnham się na to zgodził.

- I on chce twojej pomocy?

- Hrabia postępuje wyłącznie według własnych reguł. Niezbyt go obchodzą cudze uczucia czy

ż

yczenia.

- No cóż. Jutro bierzemy się do roboty - stwierdził Mitch, kierując się do drzwi. - Będziesz

musiała zostać „ciocią Maggie", jeśli zdołasz. Nawiasem mówiąc - dodał, stojąc w otwartych drzwiach -

wyglądasz dzisiaj bardzo seksownie.

- Co? - Maggie zerwała się na równe nogi i gapiła się na niego zdumiona. W tej samej chwili

Felipe de Santis przeszedł obok jej pokoju. Ciemne oczy objęły wszystko jednym spojrzeniem - to, że

Mitch wychodził, rumieniec na twarzy Maggie i zmięte nakrycie łóżka, na którym leżała, gdy

rozmawiali. Jasne było, jakie wyciągnął wnioski, i policzki Maggie poczerwieniały jeszcze bardziej.

Oczywiście z wściekłości, ale on pewnie uznał to za objaw poczucia winy. Nie odezwał się, a Mitch,

skoro puszczono mu płazem ostatnią uwagę, też zniknął.

Maggie patrzyła na swoje odbicie w lustrze. Wygląda seksownie? Raczej jak surowa przełożona

pielęgniarek, sam lód. Przebrała się do snu i nie spojrzała na siebie więcej, ale trudno jej było się skupić na

background image

problemach Any i tajemnicy hacjendy. Wciąż przypominała sobie skupione, pogardliwe spojrzenie

ciemnych oczu.

Podczas następnych kilku dni Maggie zbliżała się powoli do Any de Santis. Nie było to trudne.

Dziewczynie najwyraźniej brakowało towarzystwa młodej kobiety. W domu były wszelkie wygody i

luksusy i Maggie przyzwyczaiła się do swojego pięknego pokoju. Mogła spacerować po całej

posiadłości, a Mitch towarzyszył jej, powiększając zbiór zdjęć.

Jak na razie, nie wyszli ani razu za wysoki mur. Często chodziła z nimi Ana - zostało to

zaakceptowane, kiedy Felipe dostrzegł opiekuńczość Maggie i delikatność, z jaką Mitch się odnosił do

Any. Jednak wciąż obserwował ich jak jastrząb i Maggie miała świadomość, że nie może zrobić ani

jednego fałszywego kroku, mimo przysługi, jakiej od niej oczekiwał.

Ana, wyraźnie spragniona towarzystwa, zaczęła przychodzić do pokoju Maggie, by porozmawiać.

Nigdy nie mówiła o swojej ślepocie, a Maggie nie pytała. Na to było jeszcze za wcześnie.

- Jak wygląda seńor Mitchell? - spytała Ana któregoś popołudnia, kiedy siedziały z Maggie na

zacienionym balkonie.

- Ma bardzo jasne włosy - odparła Maggie. - Niebieskie oczy. Jest przystojny i wysoki, chociaż

niższy od twojego brata.

- Czy jest miły?

- Moim zdaniem, tak. Pracuję z nim od ponad dwóch lat. Bywaliśmy w niebezpieczeństwie.

Zawsze mogłam na nim polegać. Stara się mnie chronić, nawet kiedy tego nie oczekuję.

- Dlaczego nie potrzebujesz opieki? - spytała Ana, a Maggie uśmiechnęła się do siebie.

- Jestem twarda. Nie chcesz wiedzieć, jak wyglądam?

Odpowiedź poruszyła Maggie do głębi.

- O, nie. Już wiem, jak wyglądasz. Felipe mi opisał. Ale i tak żałuję, że sama nie mogę cię

zobaczyć.

- Niewiele tracisz - skrzywiła się Maggie, pewna, że de Santis nie żałował słów krytyki.

- Felipe mówił co innego. śe jesteś bardzo piękna. Masz włosy jak promienie słońca. I skórę jak

biały kwiat, i oczy tak szare i czyste, że widzą w głębi duszy. Opisał mi ciebie bardzo starannie.

Maggie zarumieniła się mocno, zadowolona, że Ana nie widzi jej w tej chwili.

- Jest dla ciebie dobry, oszczędza ci prawdy.

- O, nie! Opowiedział wszystko bardzo szczegółowo. Mówił jeszcze, że atakujesz jak

znakomicie wyszkolony pies obronny. I że nie ustępujesz ani na krok. Według Felipe jako mężczyzna

byłabyś znakomitym towarzyszem w walce.

Czyżby? Małe szanse, by Maggie kiedykolwiek znalazła się po jego stronie. Przy kolacji wciąż

była wściekła i Mitch zerkał na nią niepewnie, wyraźnie zadowolony, że ma okazję porozmawiać z Aną.

background image

Felipe spoglądał na Maggie sceptycznie i starał się nie odzywać. Wiedziała już, że nie jest zbyt

rozmowny. Jednak jego nieliczne uwagi na jej temat były zawsze pogardliwe. Nie zachowywał się jak

ktoś, kto oczekuje przysługi, i gdyby nie Ana, żadnej by się nie doczekał. Bez wątpienia powiedział, że

jest piękna, tylko po to, by Ana chciała się z nią zaprzyjaźnić.

Kiedy Maggie nazajutrz zeszła na dół, był już w holu. Na jej widok podszedł do schodów. Patrzył

z taką złością, że zamarła w połowie drogi i zaczęła się zastanawiać, czym mu się tak bardzo naraziła.

- Nie masz nóg?! - wykrzyknął, opierając dłonie na biodrach. - Przecież w tych męskich spodniach

muszą być normalne kobiece nogi? Wszyscy je mają, na czymś w końcu musisz stać!

Maggie szeroko otworzyła usta. Nikt jeszcze nie ośmielił się tak do niej odezwać. Ten

mężczyzna albo był niewiarygodnie bezczelny, albo szalony.

- Jak śmiesz robić mi uwagi? - rozzłościła się. - Nie masz prawa...

- Owszem, nie mam - przerwał jej sucho. - Własna odwaga mnie zdumiewa, a to wszystko przez

głupie domysły. Oczywiście, nie masz nóg. Uznałabyś je za oznakę słabości!

Odszedł, a Maggie była tak wściekła, że wróciła do pokoju i nie zjadła śniadania. Ana szybko

wyczuła napięcie i trzymała się blisko Mitcha, śmiejąc się z jego żartów. Co jakiś czas zwracała głowę w

stronę Maggie.

- Czy obraziłam cię czymś? - zapytała cicho, gdy Mitch musiał się gdzieś wdrapać, by zrobić

zdjęcie.

- Oczywiście, że nie - zapewniła ją Maggie. - Tylko że... no... twój brat mnie zdenerwował.

- Ach! Ma okropny charakter - poinformowała ją Ana, śmiejąc się, najwyraźniej uspokojona.

- Felipe umie się wściekać jak tormenta. Nie jest jak seńor Mitchell, łagodny i miły.

Maggie spojrzała na nią ze zdumieniem. Tak mogą się zaczynać duże, naprawdę duże kłopoty.

- Jest bardzo lubiany - ucięła stanowczo. - Nie masz żadnych przyjaciół?

- Mam ich wielu i czasem mnie odwiedzają. Felipe zabiera mnie na wybrzeże, ale teraz, kiedy nie

widzę, to trochę trudne. Na wybrzeżu nie jest łatwo, tyle samochodów i ludzi.

- Tak, wyobrażam sobie. - Maggie zamyśliła się. Wyglądało na to, że zdobywa zaufanie Any,

ale Felipe już to zaufanie miał, a nadal nie poznał przyczyn ślepoty. Rola terapeuty nie jest łatwa, a

ona nie miała uzdolnień w tym kierunku.

Zbliżała się kolacja, a Maggie wciąż z oburzeniem myślała o uwagach Felipe. Znalazła się w

bardzo niewygodnej sytuacji. Jeśli zejdzie w spodniach, pośle jej jeden z tych ironicznych uśmiechów. A

jeśli włoży spódnicę, on uzna, że obchodzi ją jego opinia. Na coś jednak musiała się zdecydować. Głupio

było tak siedzieć bez kolacji i się dąsać.

Po przemyśleniu sprawy postanowiła zaprezentować drugą skrajność. Wzięła sukienki w razie

zmiennej pogody. Obie miały dwa lata i żadnej nigdy nie włożyła - kupiła je, zanim los zmienił ją z

ufnej, szczęśliwej osoby w istotę przygotowaną do obrony. Wyjęła je i uważnie obejrzała.

background image

W końcu postanowiła włożyć szyfonową sukienkę w niebieskie i złote kwiaty. Była powiewna i

bardzo kobieca, kupiła ją z myślą o przyjęciu, na które nigdy nie dotarła. Kiedy ją włożyła, dostrzegła

niebezpieczeństwo. Widok swego odbicia w lustrze, siebie sprzed lat, wywołał silny wstrząs.

Spojrzała na dłonie, które drżały przez chwilę, i rozważała zdjęcie sukienki i zapomnienie o

całej sprawie. Co się z nią stało? Czy zamknęła się w więzieniu jak Ana? Czy Felipe miał rację, że się

ukrywa? Czy jej zachowanie i ubiór były zasłoną, za którą się schowała?

Przyszedł czas spojrzeć prawdzie w oczy. Pozostanie sobą, niezależnie od stroju.

Wyszczotkowała włosy, aż lśniły. Włożyła eleganckie sandały i zeszła na kolację. Jeśli zdoła stawić czoło

Felipe de Santisowi, może stanąć twarzą w twarz z każdym mężczyzną.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Felipe nie było na dole i Maggie odczuła ogromną, tchórzliwą ulgę. Mitch aż jęknął na jej

widok, więc Ana odwróciła się w stronę drzwi.

- Maggie, nawet jeśli się na mnie rzucisz z pięściami, to i tak powiem, że wyglądasz pięknie -

oświadczył z taką powagą, że Maggie nie wiedziała, jak zareagować. Poza tym bardzo się denerwowała

na myśl o spotkaniu z Felipe.

- Jak wygląda? - Po raz pierwszy Ana okazała frustrację, że nie widzi. - Powiedz mi dokładnie.

Tak dobrze opisujesz. Opisz mi Maggie, a ja zrobię drinka.

Maggie od dwóch lat nie czuła się tak bezbronna. Nie miała nawet odwagi spojrzeć groźnie na

Mitcha. Jeśli nie przywoła go do porządku, będzie miała kłopoty po powrocie do Londynu.

W tej chwili Felipe stanął w drzwiach. Jego wzrok zatrzymywał się na jej nogach, smukłych

ramionach i długich, rozpuszczonych włosach. W ciemnych oczach pojawił się błysk, ale hrabia tylko się

skrzywił. Maggie domyśliła się, że zaraz powie coś obraźliwego.

- Niech pan nic nie mówi! - syknęła z nadzieją, że nikt poza nim nie usłyszy.

- Nie wolno mi powiedzieć buenas tardes? - Zatrzymał się przed nią i spojrzał z wysokości,

która w tej chwili wydawała się ogromna. - Nie zamierzałem mówić nic więcej.

Zamierzał! Nie dała się zwieść.

background image

- Sądzi pan pewnie, że się przejęłam jego słowami! - powiedziała Maggie, rumieniąc się.

- Nie potrafi pani czytać w moich myślach - odpowiedział cicho, jakby spiskowali we dwoje, i

to też ją deprymowało. - Pewnie pani się tak ubrała, bo jest gorąco albo nie ma czystych spodni. -

Wzruszył ramionami. - Kobieta nie musi tłumaczyć, dlaczego robi różne rzeczy. To jedna z zalet bycia

kobietą. Proszę o tym pamiętać, senorita. - Spojrzał na pozostałą dwójkę. Śmiali się i wcale się nie

ś

pieszyli z drinkiem dla Maggie.

- Ana lepiej się czuje, jest odprężona - zauważył, zmieniając nagle temat. - Dużo o sobie

mówi.

- Ale nie o swoich problemach. - Co za ulga, że te ciemne oczy zwróciły się w inną stronę.

Jednak lekceważący komentarz na temat jej stroju zirytował ją.

- Za wcześnie na to. Problem tkwi zbyt głęboko. Ale jest jeszcze mnóstwo czasu.

- Ależ skąd! - Pobyt tutaj zmieniał także ją. - Nie możemy tu tkwić bez końca. Mam napisać

artykuł, nie książkę.

- Mamy dość czasu - mruknął. Nie odrywał wzroku od siostry. - Jest pani bardziej potrzebna tu

niż tam. Senor Parnham wpadł na ten pomysł i zgodzi się na prawie wszystko, o co go poproszę.

Odszedł, a Maggie patrzyła za nim ze zmartwioną miną. Jego wypowiedź jasno dowodziła, że

pozwala jej na zabawę w psychiatrę, by zadowolić ojca chrzestnego. Poza tym goście chyba działali mu

na nerwy. Z przykrością uświadomiła sobie, że gra według jego reguł. Wszystko było tak, jak on chciał.

Ona na nic nie miała wpływu.

Na drugi dzień Maggie postanowiła wybrać się na samotny spacer, by przemyśleć całą sytuację.

Po śniadaniu długo stała na balkonie, patrząc na góry. Być w Hiszpanii i nie widzieć takiego piękna. Nie

miała zamiaru zabierać na ten spacer Mitcha. Samotnie opuściła hacjendę.

Wyjście stamtąd stało się śmiesznie łatwe. Felipe nie było w pobliżu, a służba zignorowała to,

ż

e Maggie spokojnie idzie w stronę wielkiej bramy. Może uznali, że po prostu ogląda teren. Miała na

sobie ciemne dżinsy i koszulkę, nieodłączną luźną koszulę, zarzuconą na ramiona, a na nogach białe

tenisówki.

Od chwili przybycia tutaj była bardzo spięta i znała tego przyczynę - el conde! Nie mogła nawet

na niego spojrzeć bez drżenia. Nie usiłował być sympatyczny. Chyba miał tylko trzy wyrazy twarzy -

ironiczny, pogardliwy i wściekły. Na swój sposób był równie trudny w obejściu, jak niejeden dyktator, z

którym przeprowadzała wywiad. Ale w końcu on też był dyktatorem. Jak dobrze choć na chwilę

stamtąd uciec.

Wydawało jej się, że z hacjendy blisko było do gór. Idąc pieszo, odkryła, że w tym

zdumiewającym świetle wszystko wydaje się dużo bliższe niż w rzeczywistości. Przeszła spory

odcinek, a jednak do podnóży gór było jeszcze daleko.

background image

Niebo miało intensywnie błękitną barwę. Maggie poczuła nagle ogromny spokój, jakby była

częścią tej ziemi, jakby tu tkwiły jej korzenie. Ale pojawił się też dziwny smutek. Od bardzo dawna

nie miała poczucia przynależności do jakiegoś określonego miejsca. Miała pracę, którą lubiła, ale

naprawdę nigdy nie czuła się odprężona, nie traciła czujności.

Słabo pamiętała rodziców, dom. Potem opiekował się nią dziadek. Studia, praca i mieszkanie. Po

raz pierwszy szczerze oceniała swoje życie. Wzywały ją góry, a ciepły wiatr rozwiewał jej włosy.

Szumiał, zagłuszając wszelkie inne dźwięki.

Przeleciał orzeł, zachwycając ją swym dostojeństwem. Pogrążyła się w nieznanym świecie.

Piękno przyrody, oszałamiający majestat gór i ciepło Hiszpanii zawładnęły jej myślami.

Landrower był już bardzo blisko, gdy usłyszała warkot silnika. Odwróciła się, trochę

oszołomiona. Cywilizacja wdarła się w jej marzenia i bardzo jej się to nie podobało. Złość wzrosła, gdy

rozpoznała kierowcę. Felipe de Santis patrzył na nią z irytacją, zbliżając się wyboistą drogą. Za

samochodem unosiła się chmura pyłu.

Maggie wiedziała, że przyjechał po nią. Była wściekła. On też wyglądał na rozgniewanego. Jego

czarne włosy rozwiewał wiatr, zsuwając kosmyki na czoło. Ściskał kierownicę bardzo mocno. Wydawało

się, że z podobną siłą chętnie ścisnąłby jej szyję.

Zahamował gwałtownie, a cisza, która zapanowała, nie wróżyła nic dobrego. Wyskoczył z

samochodu.

- A dokąd to się pani wybiera? - spoglądał na nią groźnie, opierając ręce na biodrach. Znowu

przybrał dyktatorską pozę.

Maggie odważnie patrzyła mu w oczy.

- Na spacer! - Nie miała zamiaru się tłumaczyć, ale był tak wściekły, że nie ośmieliła się go

zignorować.

- Na spacer? W góry? - Nie odwrócił wzroku, a w jego głosie zabrzmiała pogarda. - Nie ma

pani ani wody, ani porządnych butów. Sierras to nie angielskie pagórki! A Mitchella pewnie pani ze sobą

zawsze zabiera, żeby nosił bagaże i wyciągał panią z kłopotów. Do tej pory nie domyślałem się, że ma

więcej niż jedno zadanie. Jako kochanek nie jest godzien zaufania, senorita. Nadal interesują go inne

kobiety.

Maggie prawie dostała szału.

- Jak pan śmie sugerować, że Mitch i ja...

- Mam dobry wzrok - przerwał jej brutalnie. - Nie muszę widzieć dwóch osób w jednej sypialni,

ż

eby zrozumieć, o co chodzi. Pamiętam, jak się upierałaś, by zabrać go do Hiszpanii.

- To mój fotograf! - wrzasnęła Maggie, ze złością odgarniając kosmyki włosów z twarzy. - A

poza tym, kiedy pana zobaczyłam, uznałam, że lepiej będzie mieć kogoś przy sobie. Hiszpański maniak

może być niebezpieczny!

background image

Wydawało się, że zaraz się na nią rzuci. Jednak tylko pogardliwie wykrzywił wargi. Wyniosła

twarz znieruchomiała na moment, a potem niespodziewanie roześmiał się cicho. Była kompletnie zbita z

tropu.

- Wsiadać. - Chwycił ją za ramię.

Jednak Maggie nie zamierzała dać się zawieźć do hacjendy jak schwytany zbieg.

- Idę w góry i nie waż się ze mną szarpać! - ostrzegła.

Rozbawiło go to jeszcze bardziej. Wyrwała mu się.

- Nie zamierzam cię zatrzymywać. Podwiozę cię i dopilnuję, żebyś wróciła bezpiecznie.

- Wolę być sama!

Jego spojrzenie sugerowało, że znowu myślał o Mitchu. Maggie zaniemówiła. Nie będzie nic

wyjaśniać temu aroganckiemu Hiszpanowi. Nie dał jej zresztą okazji. Pociągnął ją stanowczo w stronę

samochodu.

- Jesteś moim gościem i odpowiadam za twoje bezpieczeństwo. Chcesz zobaczyć góry z bliska?

Muy bien! Zabiorę cię. Będziesz miała więcej czasu, dalej dotrzesz i więcej zobaczysz.

I będziesz bezpieczna.

Wątpiła, czy była bezpieczna przy de Santisie. Wydawało jej się, że miał zamiar wrzucić ją do

samochodu. Niechętnie wsiadła, a on spytał z ironią:

- Chcesz prowadzić?

- Oczywiście, że nie! - fuknęła.

Uśmiechnął się, zadowolony z siebie.

- Więc proszę się przesunąć, por favor. W Hiszpanii jeździmy prawą stroną. - Wtedy zdała

sobie sprawę z tego, że siedzi za kierownicą, i przesunęła się z trudem. Znowu wygrał.

Siedziała sztywno, patrząc przed siebie. Niedawne uczucie za chwytu uleciało, znowu zawładnął nią

bezsilny gniew.

Jechał wolno, ale i tak mocno trzęsło. Chciała zażądać, by ją wysadził, gdy nagle skręcił w drogę,

której z daleka nie zauważyła. Mógł się na niej zmieścić tylko jeden samochód. Maggie zrobiła kilka

głębokich wdechów, by opanować złość. Nie będzie się do niego odzywać, postanowiła.

Zadowolona ze swej decyzji usadowiła się wygodniej i rozejrzała wokół. Szybko wjeżdżali

coraz wyżej i to ją zaniepokoiło. Chodzenie po górach było przyjemne, ale jeżdżenie po nich

samochodem nie wydawało się bezpieczne. Z jednej strony otwierała się przepaść - z jej strony! Stok

opadał pionowo, a gdy spojrzała przed siebie, zamarło w niej serce. Droga prowadziła prosto do

nieba!

Za nic by się nie przyznała, że była przerażona. Nie przywykła do gór, a wysokość przeraża ludzi

z wyobraźnią. Zdesperowana, złamała śluby milczenia już po kilku minutach.

- Wjeżdżamy na górę?

background image

- Si. Ze szczytu widok jest przepiękny.

- Ja... nie zamierzałam dotrzeć aż tak wysoko.

- I bardzo dobrze. Landrowerem możemy wjechać tak daleko, jak chcesz.

Maggie miała ochotę krzyknąć, że chce wracać, najlepiej pieszo. Najwidoczniej na nim taka

szybka jazda po górskiej drodze nie robiła wrażenia. Kamienie potrącone przez koła spadały w dół i

Maggie była pewna, że i ją to zaraz spotka.

- Czy możemy zawrócić? - poprosiła drżącym głosem, a on spojrzał na nią ze zdumieniem.

- Coś nie tak? Que hay? - Ku jej uldze zatrzymał samochód. Poczuła się odrobinę

bezpieczniej. Spojrzał na jej nagle pobladłą twarz, zauważając krople potu na czole. - Masz lęk

wysokości?

- Raczej nie. Ale... - Spojrzała na drogę przed nimi. Zdawała się biec w górę pod

niebezpiecznym kątem. Ręce jej drżały. Zdumiała się, że właśnie jej coś takiego się przytrafiło!

- Zawrócę. - Miał właśnie przekręcić kluczyk w stacyjce, gdy śmiertelnie przerażona Maggie

chwyciła go za ramię.

- Jest tam miejsce, żeby zawrócić?

- Droga biegnie na sam szczyt. Mogę zawrócić tutaj.

- Nie! - Zawrócić na tej wąskiej drodze? Na pewno spadną.

- Nic nam nie grozi. - Spojrzał poważnie, a ona uznała, że stara się dodać jej odwagi. - To

uczęszczana droga. Nie przypominam sobie, by zdarzył się tu jakiś wypadek. Ale zrobię, jak zechcesz.

- To... jedźmy dalej - zadecydowała bez przekonania, zamykając oczy.

Silnik zawarczał i ruszyli. Tym razem samochód jechał wolniej, ale Maggie i tak nie otwierała

oczu. Od dawna nie czuła takiego strachu. Nie ściskała nawet fotela - za bardzo drżały jej ręce. Gdy

dotarli na górę, była bliska płaczu.

Felipe zatrzymał samochód i Maggie zmusiła się, by otworzyć oczy. Stali na przełęczy, skąd

rozciągał się widok na przepiękną dolinę.

Hrabia wysiadł i otworzył drzwi od jej strony.

- Wyjdź na powietrze - doradził cicho. - Tutaj droga jest szeroka. - Podał jej butelkę z wodą,

napiła się z radością.

- Chodź, popatrz. - Ujął ją pod ramię. Maggie ruszyła powoli. Jej nogi wciąż drżały, ale

dochodziła do siebie. Przyznała w duchu, że przydała się jego dyskretna pomoc.

Widok był wspaniały - zielona dolina ze wszystkich stron otoczona górami. Ujrzała domy i

kościółek. Na trawiastych zboczach pasły się owce, a wokół nich biegał pies. Sielskość tej sceny

podziałała na nią kojąco.

- Vamonos! - Felipe znów ujął jej ramię.

Znowu wsiedli do samochodu i pojechali do wioski. Niedaleko kościoła był mały bar. Felipe

background image

zaprosił ją do środka.

- Czas na tapas. - Znała upodobanie Hiszpanów do małych przekąsek. Idąc ulicą, z lekkim

zdumieniem odkryła, że śledzi ją sporo par oczu. Sięgnęła po koszulę, ale Felipe chwycił ją i wrzucił

na tylne siedzenie. - Za gorąco. Chodź. Nic ci się nie stanie. Oni po prostu są ciekawi. Rzadko zjawiają

się tu goście.

- To nie na ciebie się gapią - mruknęła, a on uśmiechnął się nieoczekiwanie.

- Mam czarne włosy i ciemne oczy jak tubylcy. Jestem Andaluzyjczykiem. A poza tym znają

mnie. - No pewnie! Był przecież el conde. Zerknęła na niego i odkryła, że wpatruje się w jej twarz. -

Masz złociste włosy i szare oczy, jesteś inna. Ale uważaj, nie złość się, bo ich rozczarujesz.

Maggie nie była w stanie się spierać. Poszła za nim do małej, ciemnej knajpki. Wewnątrz byli

sami mężczyźni, zawahała się przy wejściu. Powitały ją jednak uśmiechy i zapraszające gesty. Felipe

znalazł dla niej krzesło, gdy już wybrała sobie jedną z potraw.

Zamówiła tortilla a la espańola, hiszpański omlet. Serwowano tu kilka jego rodzajów: z cebulą,

szynką, szparagami, szpinakiem i grzybami. Maggie patrzyła na nie z apetytem. Od niezbyt obfitego,

hiszpańskiego śniadania minęło sporo czasu. W końcu Felipe nałożył jej po trochu wszystkiego.

- Spróbuj calamares - zaproponował, wskazując na kółeczka smażone w cieście. Maggie omal

się nie wzdrygnęła. Wiedziała, co to jest calamares - kalmary podobne do ośmiornicy!

- Nie, dziękuję - odparła pośpiesznie. - Mam już pełny talerz. A poza tym ja... nie mam na to

ochoty.

Zerknął na nią z rozbawieniem.

W barze za długą ladą wisiały szynki, których zapach mieszał się z innymi aromatami tego

miejsca. Wydawało się, że jest tu bardzo ciemno, ale było też chłodno.

Nie mogła oderwać wzroku od Felipe. Teraz, po niedawnych przejściach, nie czuła już do niego

wrogości. Wyglądał równie wspaniale, jak w czasach, kiedy była dzieckiem. Wysoki, przystojny, o

hiszpańskiej urodzie. U tutejszych mieszkańców wciąż było widoczne mauretańskie pochodzenie - w

sposobie trzymania głowy, w kształcie ust - i musiała przyznać, że Felipe de Santis wyglądał wśród

nich jak książę.

Chociaż w tym miejscu wcale nie zachowywał się jak książę. Stał przy barze i rozmawiał z grupką

roześmianych mężczyzn, którzy co jakiś czas zerkali na nią ciekawie.

- Su mujer es muy guapa, senor conde - powiedział jeden z uśmiechem. - Una paloma.

Felipe zerknął na nią, ale Maggie bardzo się starała wyglądać tak, jakby nic nie zrozumiała.

- Co on powiedział? - zapytała, gdy de Santis usiadł przy niej.

- Najwyraźniej zauważył twoje szare oczy. Jak na razie jeszcze nie zmieniły się w lód. Nazwał

cię gołębicą - una paloma. - I dodał z lekką ironią: - Nie oburzaj się. To cywilizowani ludzie. To miał

być komplement.

background image

Mężczyzna powiedział więcej. śe jest piękna i nazwał ją kobietą Felipe. Ale hrabia najwyraźniej

nie zamierzał tego tłumaczyć, a skoro ona nie chciała ujawnić swej znajomości hiszpańskiego, musiała

dać spokój. A mógł przecież poinformować zebranych, że była gościem w hacjendzie.

Chłodny napój i bardzo smaczny posiłek dodały jej energii. Trzeba było wracać. Felipe

uprzejmie odsunął jej krzesło i powiedział adiós do ciągle zaintrygowanych Hiszpanów.

- Jest inna droga powrotna - odezwał się cicho, gdy Maggie podeszła do landrowera i zerknęła

nerwowo na przełęcz.

- Och! Dziękuję! - powiedziała bezwiednie, a on zatrzymał się i spojrzał w jej uniesioną twarz.

- Nie jestem okrutnikiem, seńorita. - Jego śniada dłoń dotknęła jej twarzy. - Nie lubię

przerażenia w oczach kobiety, zwłaszcza tej, która tak sobie ceni równość. Będziemy walczyć na

bezpiecznym, neutralnym gruncie, si?

- Hacjenda nie jest taka znowu neutralna - zauważyła Mag-gie. Znowu poczuła się dziwnie, kiedy

jej dotykał, i nie podobało jej się to. Głupio byłoby odsunąć się gwałtownie i patrzeć groźnie, kiedy był

dla niej taki miły. - Rządzisz tam niepodzielnie i mnie nie lubisz.

- Czyżby? - Czarne brwi uniosły się pytająco. - Przecież musisz zdawać sobie sprawę ze swojej

siły, seńorita? Potrzebuję twojej pomocy.

- Nie wierzę - zaprotestowała. - Wystarczyłaby do tego zadania pierwsza lepsza kobieta.

Uśmiechnął się i dopiero wtedy dotarło do niej znaczenie wypowiedzianych przez nią słów.

- Bardzo dwuznaczne stwierdzenie - mruknął z rozbawieniem. - Musisz być nadal w szoku.

Nie sądzę, że każda kobieta byłaby odpowiednia dla Any. A zresztą, i tak na razie jestem

skazany na ciebie, es verdad?

W oczach Maggie pojawiły się iskierki, znak wzbierającej złości. Jego dłoń zsunęła się z jej

twarzy na ramię. Spojrzał na bar - mężczyźni wyszli ze szklankami na zewnątrz, by obejrzeć finał

niezwykłego wydarzenia.

- Chodźmy, seńorita - poradził cicho Felipe. - Jak na razie są zachwyceni twoją urodą i

wdziękiem. Lepiej jedźmy, póki panujesz nad swoim temperamentem. Niech uważają, że jesteś

jak una paloma. Kiedy wrócimy do domu, możesz znowu stać się ziejącym ogniem smokiem.

Nie odpowiedziała. Po pierwsze, miała przed sobą drogę powrotną, a po drugie, nie lubiła

publicznie robić scen. Odjechali wśród pożegnalnych okrzyków, ale Maggie już się nie uśmiechała. Nie

zamierzała potwierdzać ich oczywistego przekonania, że hrabia znalazł sobie nową kobietę.

W drodze powrotnej mogła oglądać krajobrazy. Felipe prowadził w milczeniu. Szybko dojechali

do domu, czego nawet trochę żałowała. Podczas podróży prawie zupełnie wrócił jej poprzedni spokój, a

obecność Felipe, o dziwo, pomogła.

Maggie odkryła, że czuje się przy nim bezpiecznie. Mimo arogancji, obraźliwych uwag i

ironicznych spojrzeń był z natury uprzejmy i godzien zaufania. Ze zdumieniem odkryła, że wcale nie jest

background image

późno, dopiero zbliżała się pora obiadu. Jeszcze bardziej zdziwiło ją, że Felipe po prostu poinformował

pozostałą dwójkę, że byli na przejażdżce w górach. Nie wspomniał nic o swoim pościgu ani o jej strachu.

Nawet na nią nie patrzył. W ogóle nie zwracał na nią uwagi.

Poprzednie ujmujące zachowanie znikło bez śladu. Dziwny człowiek, uznała, i bardzo

denerwujący. Zresztą, czego się właściwie spodziewała? Przyznał, że jest na nią skazany. Postanowiła

więc od razu zabrać się do pisania artykułu. Musi się stąd wydostać jak najszybciej...

Następnego ranka Maggie znalazła Anę w basenie. Woda była tak przyjemnie chłodna, że

Maggie bardzo pożałowała, że nie ma kostiumu. Ana była od niej drobniejsza i niższa, nie mogłaby od

niej pożyczyć stroju do pływania. Pozostawały zakupy. Maggie zdumiała własna determinacja. Dawniej

wzruszyłaby ramionami i dała sobie spokój. A przede wszystkim w ogóle by o tym nie myślała.

Ponieważ był tylko jeden sposób na wydostanie się z hacjen-dy, poszła do Felipe. Wiedziała,

gdzie go szukać po śniadaniu. Będzie przy koniach - na którymś z pastwisk albo w jednej ze stajni.

Miała nadzieję, że nie poszedł gdzieś dalej.

Dostrzegła go z oddali. Był z końmi na pastwisku. Andaluzyjskie konie były piękne, a Ana,

która najwyraźniej czuła się ekspertem w tej dziedzinie, dała jej dłuższy wykład na ich temat.

Były to lekkie konie pod wierzch, łagodne, mimo żywego temperamentu. Większość miała siwą

maść i wielkie, lśniące oczy. Długie grzywy i ogony były niczym jedwab. Konie poruszały się

elegancko i dostojnie.

Gdy podeszła, Felipe prowadził właśnie jednego z nich, nie zatrzymał się. Popatrzył na nią,

skinął uprzejmie głową i poszedł dalej. Maggie poczuła, że znów się rumieni. Rano stoczyła pojedynek

sama ze sobą i odłożyła kryjącą kształty koszulę. Miała na sobie dżinsy i dość obcisłą żółtą koszulkę.

Czuła się jak nastolatka, ubrana wyzywająco, a do tego bardzo bezbronna.

- Muszę z tobą pomówić - oznajmiła stanowczo, ledwo za nim nadążając.

- Muy bien. Słucham. - Wprowadził konia do jednej ze stajni.

Mrok panujący wewnątrz oślepił Maggie. Gdy jej oczy przywykły do półmroku, zobaczyła, że

zwierzę stoi spokojnie w boksie, a Felipe wprawnie je czyści. Nawet na nią nie spojrzał. Nie wątpiła, że

robił to specjalnie.

- Chcę pojechać do miasta. Jakiegokolwiek - oznajmiła z determinacją. - Nie musi być duże,

wystarczy, żeby miało jeden dobry sklep albo dwa.

- Tak? - Nie oderwał wzroku od konia, a jego silne, śniade ręce pracowały metodycznie. -

Pewnie musi też mieć automat telefoniczny, z którego można skorzystać na osobności, i pocztę, żeby

wysłać list? Znasz zasady. śadne z was stąd nie wyjedzie, dopóki nie zobaczę zdjęć i tekstu.

- Gdybyśmy mieli bliżej do miasta, nawet bym cię nie zawiadomiła - odparła spokojnie Maggie,

czując nagle chęć dokuczenia mu. - Wezwałabym po prostu taksówkę. Niestety, nie mam żadnej

background image

możliwości transportu.

Oparła się o ścianę i spojrzała na niego wyzywająco. Ton jej głosu spowodował, że podniósł

głowę.

- A co takiego jest w mieście, czego nie ma w hacjendzie?

Odwaga zaczęła ją opuszczać, gdy te śmiałe oczy wpatrywały się w nią uważnie, podejrzliwie, ale i z

zainteresowaniem. Kiedy zaczęły badać jej sylwetkę, pewność siebie całkiem ją opuściła.

- Chcę kupić kostium kąpielowy. Nie przewidziałam, że będzie tu basen. Mogłabym popływać z

Aną. Jorge może mnie zawieźć - skończyła pośpiesznie, gdy jego spojrzenie zatrzymało się zbyt długo

na jej piersiach.

- Nie. - Ponownie zaczął czesać konia.

- Co to znaczy? Nie zamierzam być więźniem!

- Jorge nie może cię zawieźć. Sam cię zabiorę. Jutro.

- Chcę jechać teraz!

Gdy tylko to powiedziała, poczuła się jak rozkapryszone dziecko. Spojrzał z ironią, odłożył

zgrzebło i podszedł do niej. Miał podwinięte rękawy, a ciemne włosy opadły mu na czoło. Maggie nagle

pojęła, że. do wszystkich innych. zagrożeń., jakie reprezentował, należy dodać też niebezpieczną

atrakcyjność.

- Powiedziałaś to jak rozpieszczona dziewczynka, wcale nie jak zimna dziennikarka. - Oparł

ręce o ścianę po obu jej stronach. - Pobyt w Hiszpanii już cię zmienił.

Patrzył na nią, a Maggie zaczęła czuć się nieswojo. Już dawno nie była tak blisko mężczyzny. Nie

miała pojęcia, co robić. Byłoby głupio, gdyby wpadła w panikę i zaczęła się wyrywać. Pewnie

zareagowałby śmiechem.

- Boisz się być kobietą. - Jedną ręką uniósł jej twarz.

- Niczego się nie boję! - zapewniła go, gorączkowo usiłując przybrać swój zwykły ton.

- Boisz się mnie. - Wpatrywał się w nią uparcie, a Maggie starała się zachować spokój. Ale

przegrywała bitwę.

- Wcale nie! - Nawet w jej własnych uszach nie zabrzmiało to przekonująco.

Uśmiechnął się ponuro.

- Zobaczymy.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Zanim Maggie zdołała się poruszyć, dłoń Felipe wsunęła się pod jej włosy. Pochylił głowę,

zdecydowanie przyciskając wargi do jej ust. Była zbyt przerażona, by walczyć. Łatwo jest pobić

mężczyznę w słownym pojedynku. Teraz nie mogła się nawet ruszyć, chociaż nie próbował jej mocno

trzymać.

Nikt jej nie całował od ponad dwóch lat. Czuła się jak zaczarowana. Nie obudziły się w niej

wspomnienia, bo tamte pocałunki były zupełnie inne. Nie chciała uciekać. Wydawało jej się, jakby

słońce wstało po długiej nocy.

Felipe podniósł głowę i spojrzał na nią.

- Jesteś taka niewinna - mruknął szyderczo. - A jednak tak zmysłowa, jak kobieta.

- Ty... nic o mnie nie wiesz. - Głos Maggie drżał.

- Jestem mężczyzną. Twoje oczy są bardzo wymowne, również reakcja. Jesteś kobietą w

każdym calu.

- Nie miałeś prawa tego robić - szepnęła, wciąż nie mogąc odzyskać panowania nad sobą. - I nie

masz prawa tak mówić. Ja... wyjadę.

- W jaki sposób wyjedziesz, jeśli na to nie pozwolę? - Spojrzał na nią władczo. - Czyżby to nie

był tylko eksperyment? Twoja reakcja nie była taka niewinna, mimo zawziętej miny.

- Jestem gościem. Nie miałeś prawa mnie... mnie całować. - Maggie z każdą sekundą coraz

bardziej wpadała w panikę. Dokładnie wiedziała, jak zareagowała, i nie miała na to żadnego

wytłumaczenia, nawet dla siebie samej.

- Nie całowałem cię - zaprzeczył cicho. - Uciszałem tylko rozkapryszone dziecko. To dopiero

będzie pocałunek, senorita.

Tym razem otoczył ją ramionami, przyciskając do swego ciepłego ciała. Wargi, wcześniej tak

delikatne, stały się teraz natarczywe, język dotknął jej ust, rozchylając je.

Maggie jęknęła, ugięły się pod nią kolana. Zalała ją fala gorąca, jej ręce opadły bezwładnie. Nie

mogła oceniać, wspominać, czuła tylko rosnący głód, wzbierający ból, jakiego nigdy jeszcze nie zaznała.

Jej piersi nabrzmiały boleśnie, a on przytulił ją mocniej, jakby to wyczuwał.

Koń nagle prychnął i Felipe podniósł głowę.

- Chyba jest zazdrosna, jak to kobieta - stwierdził. Dotknął zarumienionego policzka Maggie. -

Skończę za dziesięć minut. Przejedź się ze mną konno.

- Nie! - Maggie odzyskała władzę w nogach i odskoczyła w bok.

- Nie umiesz jeździć? Nie szkodzi. Te konie nie są złośliwe.

- To nie konia się boję - warknęła, odzyskując dawną bojowość.

- Myślisz, że cię uwiodę? - Z pogardliwym uśmiechem wrócił do przerwanego zajęcia. - Anę

background image

też zamierzam zabrać na tę przejażdżkę. Nie planowałem znaleźć cichego ustronia, by kontynuować

lekcję z tobą.

- To nie była lekcja, to niewybaczalny postępek!

- Gdybym nie przerwał... - Spojrzał na jej zarumienioną twarz i szeroko otwarte oczy. Nie

umiała ukryć szybkiego falowania piersi. - Najwyraźniej nie przebywasz dość często z senorem

Mitchellem. Trzeba ci kochanka. Nie zgłaszam się na ochotnika. Ja jestem tylko twoim psychiatrą,

senorita. - Złożył jej ironiczny ukłon.

Maggie uciekła, ignorując końcowe polecenie, by włożyć dobre buty i zawiadomić Anę. Jeszcze

czego! Pobiegła do swojego pokoju, zapominając o kostiumie. Niepojęte! Nie tylko to, co zrobił, ale

również to, że mu pozwoliła. Wyobrażał sobie, że mu wolno. Nikt do tej pory nie ośmielił się tak jej

potraktować. Jej, Maggie Howard.

Usiadła, by złościć się w ciszy, ale mimo starań wściekłość jakoś nie przychodziła. W końcu

uczciwość zmusiła ją do stawienia czoła faktom. Niezwykła moc zmiażdżyła jej skorupę. Wewnątrz nie

było żadnej perły, twardej i cennej. Była słabym stworzeniem, wrażliwym jak każda kobieta, i

spragnionym uczucia. Ale skąd on miałby to wiedzieć? Jego ostatnie słowa to kłamstwo. Wcale nie

jest zmysłowa.

Dwadzieścia minut później Ana przyszła do jej pokoju w stroju do konnej jazdy.

- Felipe kazał powtórzyć, że czekamy - powiedziała. - Mówi, że przejażdżka na pewno

pomoże ci na ból głowy.

Maggie nadąsała się. Przewidział jej wymówkę. Chciał pokazać, kto tu rządzi. Dobrze,

pojedzie.

- Mitch też jedzie?

- Tak. Zrobi trochę zdjęć. Sfotografuje mnie na koniu i da mi to zdjęcie na pamiątkę. Tak

powiedział.

Maggie była pewna, że nie skłamał. A miał robić zdjęcia do gazety, nie dla Any. Bez wątpienia

inne jej zdjęcia znajdą się na stoliku przy jego łóżku. Gdyby Felipe poświęcał siostrze trochę więcej

uwagi, zobaczyłby, co się święci. Komplikacje mnożyły się, a ona nie posunęła się ani o krok. Nie miała

pojęcia, dlaczego Ana nie widzi, artykuł też nadal nie powstał. Nie zrobiła nawet notatek, a większość

zdjęć Mitch wykonał dla zabawy.

Znalazła najodpowiedniejsze buty i przygotowała się do wyjścia. W ostatniej chwili wróciła po

koszulę. Wolała być zgrzana niż rozebrana. Jedyny problem, jaki miała, to spotkanie z Felipe. On z

pewnością nie okaże zażenowania. I ona też nie zamierzała go okazywać.

De Santis spojrzał na nią z rozbawieniem. Pozostali siedzieli już w siodłach. Maggie poczuła, że

drży, gdy podszedł, by pomóc jej wsiąść.

- Tranquilo - doradził sucho. - To całkiem normalne, że komuś podobają się pocałunki.

background image

- Wcale mi się nie podobały! - prychnęła przestraszona, że inni mogą usłyszeć, i żałując, że w

ogóle się odezwała.

- Owszem, tak. Mnie też. - Spojrzał w górę, gdy już dosiadła łagodnego siwka. - Nie walcz z

kobiecością. Jesteś piękna i pociągająca. Masz w sobie namiętność. Ta koszula wcale nie zasłania

twego ciała, ale zwraca uwagę na skrywane tajemnice. Wygodniej będzie pozostać sobą.

- Jestem wysoko opłacaną, szanowaną dziennikarką. Wiem, kim jestem! - burknęła cicho Maggie,

zarumieniona.

- Ja też - odparł drwiąco. - Dlatego cię pocałowałem, senorita.

Otworzyła usta, by zażądać wyjaśnienia, ale on już odszedł i bez trudu wskoczył na siodło.

Maggie zmusiła się, by oderwać od niego oczy. Mimo wściekłości musiała przyznać, że bardzo się jej

podoba. Miała wrażenie, że obudziła się z koszmarnego snu i odkryła, że na jawie też nie jest

bezpiecznie.

Ana ku zdziwieniu Maggie okazała się znakomitą amazonką, a Mitch też wydawał się niezłym

jeźdźcem. O swoim koniu Maggie nawet nie myślała. Jakby się do niej przystosował. A pewnie

nawet by nie zauważyła, gdyby siedziała na żyrafie. Była oszołomiona. Tempo zachodzących w niej

przemian przerażało ją. W głębi ducha czuła, że powinna jak najszybciej wrócić do Anglii, zanim

zupełnie straci głowę.

El conde obserwował swoje królestwo niczym orzeł, bystry i wyniosły. Gotów w razie potrzeby

błyskawicznie zaatakować. W tym pięknym, spokojnym miejscu przestała być czujna i spotkała ją

kara. Jak tak dalej pójdzie, nigdy już nie będzie sobą. Znowu inni dostrzegą, że można ją skrzywdzić.

Felipe ściągnął wodze i zbliżył się do niej nachmurzony.

- Zabiorę cię jutro na zakupy, senorita - oznajmił ponuro.

- Obiecałem. Może w zamian mogłabyś przypomnieć swojemu towarzyszowi, że ma Anę

zostawić w spokoju i nie usiłować... się zaprzyjaźniać. Nie podoba mi się to, że będę musiał zostawić

ich samych na tak długo.

Maggie posmutniała. A więc dostrzegł, że Mitch i Ana zbliżyli się do siebie. Nie dało się tego

ukryć. Sama też to zauważyła, a uwagi Felipe de Santisa nic nie mogło umknąć.

- Ona chyba też będzie chciała z nami pojechać?

- Bardzo się mylisz - mruknął, oglądając się na siostrę i Mitcha, którzy jechali obok siebie,

pogrążeni w rozmowie.

- Moja siostra nie jest tak potulna, jak ci się wydaje. Odmówiła kategorycznie i bez wahania. Nie

mam wątpliwości, dlaczego.

- Jorge może mnie zawieźć - powtórzyła Maggie, czując zawstydzające rozczarowanie na myśl, że

Felipe mógłby nie jechać.

- Nie! - zaprotestował stanowczo. - Sam cię zawiozę. Nie chcę spuszczać cię z oczu.

background image

Irytacja Maggie rosła. Jak śmiał ją tak ograniczać!

- Nie ma najmniejszego sensu powtarzać ci, że Mitch jest godny zaufania, prawda? - zapytała ze

złością. Myślał o Mitchu jak najgorzej i najwyraźniej był przekonany, że gdy ją spuści z oczu, ona

natychmiast zadzwoni do Londynu. Najpierw rozbrajał ją, potem atakował.

- Nie. On wyraźnie ma zamiar zabawić się z dwiema kobietami. Albo celowo usiłuje zdobyć

zaufanie Any.

- Po co? - Maggie popatrzyła na niego groźnie, a on odwzajemnił spojrzenie.

- śeby wtrącać się w nasze życie, senorita. Jorge łatwo byłoby oszukać. Już i tak jest tobą

zachwycony. Jeden telefon do Londynu i mielibyśmy pod bramą stado dziennikarzy z gotowymi

nagłówkami: „Ana de Santis niewidoma".

- Sądzisz mnie według siebie! - zarzuciła mu ze złością Maggie. - Lubię Anę. Sam widzisz, jak

delikatny jest Mitch wobec niej. Też ją lubi, nic więcej. Gdyby przyjechali dziennikarze, wyszlibyśmy

oboje na ich spotkanie ze strzelbami. I jeszcze jedno - dodała, zanim zdążył odpowiedzieć: - Nie mam

pojęcia, dlaczego Ana miałaby tak interesować prasę. Musisz mieć przesadną opinię o własnej

ważności.

- Wiesz, kim jestem - odparł z irytacją. - Nie wyobrażałbym sobie nawet przez chwilę, że ktoś z

twoimi talentami przyjechałby tutaj, nie dowiadując się o mnie wszystkiego. Dużo czasu upłynęło, ale

niejedną gazetę zainteresowałoby, czy nie można tego połączyć z historią Any.

- Przecież kazano mi tu przyjechać! Jest to ostatnie miejsce na świecie, w którym chciałabym

tkwić, i wcale mnie nie obchodzi twoja przeszłość. Wiadomości szybko się starzeją. Byłam

dzieckiem, kiedy stałeś się sławny, czyli to już prehistoria.

- Tak nie będzie, jeśli zdołają wygrzebać coś o Anie!

- Posłuchaj, to zbyt zawiłe. - Maggie przesadnie westchnęła. - Skończmy z tym. Poradzę sobie

bez kostiumu. To był dziecinny kaprys.

- Potrzeba posiadania kostiumu kąpielowego to nie kaprys - zaprzeczył, nagle rozbawiony. -

Może dziecinne było domaganie się go natychmiast. Zaryzykuję. W końcu jest tu służba. Ana nie

zostanie z nim sama.

- Mitch nie jest nieodpowiedzialnym Romeo! - upierała się Maggie. - Skończ z tym wreszcie!

- Jutro jedziemy.

Maggie rzuciła mu zniecierpliwione spojrzenie. Zmieniał zdanie z podejrzaną łatwością, a poza

tym nie tolerowała takiego traktowania. Uważał ją za więźnia?

- Chyba masz świadomość, że nie możesz nas tu trzymać bez końca, czekając na cud. Moje

ż

ycie wypełnia praca, a przedłużanie pobytu tutaj mocno je dezorganizuje.

- Wysłano was tu z konkretnym zadaniem - przypomniał jej chłodno. - Nie chciałem tego i nie

pozwolę, żeby Anie jeszcze bardziej komplikowano życie.

background image

- To każ nam wracać! - krzyknęła. - Wsadź nas do samolotu i pozbądź się wszystkich

komplikacji!

- On może jechać, kiedy tylko zechce - oznajmił twardo Felipe. - Ty jesteś potrzebna. Ana cię

lubi, zdobądź jej zaufanie, aby ci się zwierzyła. Jeśli chcesz wyjechać, rozwiąż zagadkę, senorita.

- Na litość boską, mów do mnie Maggie! - zażądała. - Jestem uwięziona, znudzona i do tego

duszę się w konwenansach.

Spodziewała się furii, ale niesłusznie. Felipe zapatrzył się na góry z posępną miną.

- Mnie też męczą - wyznał. - Większość życia spędziłem w hacjendzie de Nieve i było ono

podporządkowane sztywnym konwenansom. Zanim umarł ojciec, porzuciłem je. śyłem tak,

jak chciałem. Ale wróciłem tu i stare nawyki znowu biorą nade mną górę.

Zrozumiała, że Devlin Parnham miał rację, Felipe obwiniał się za ślepotę Any i cierpiał na

swój sposób.

- Ana ma się lepiej z dnia na dzień - szybko zmieniła temat. - Wygląda na szczęśliwą. Jest

urocza.

- Zawsze była urocza, moja mała siostrzyczka - szepnął.

Dołączyła do nich Ana, co Felipe najwyraźniej uznał za dobry znak. Zajął miejsce koło

Mitcha. Maggie miała nadzieję, że go nie wystraszy. Atmosfera była i tak dość napięta.

- Podoba ci się przejażdżka, Maggie? - zapytała cicho Ana. Maggie starała się, by jej głos

zabrzmiał radośnie.

- Jest cudownie!

To była prawda. Przejechali spory kawałek i znaleźli się obok jeziora, które widziała z samolotu.

Ś

cieżka prowadziła dość wysoko nad wodą, ale Maggie się nie bała. Przepaść nie była tak głęboka, jak ta

widziana podczas jazdy landrowerem. Jednak miała nadzieję, że Ana nie przyjeżdża tu sama.

Powiedziała jej o swoim niepokoju. Dziewczyna roześmiała się.

- Nie odważyłabym się. Jezioro jest bardzo głębokie, nawet przy brzegu. Przyjeżdżam tu z Felipe.

Przy nim nie ma się czego bać, chociaż i tak pamiętam, jaki tu wysoki brzeg. Felipe wspaniale jeździ.

- Wiem - odparła Maggie cicho. - Pamiętam go sprzed lat. Felipe de Santis z Hiszpanii. Jak

można go zapomnieć! Musiał uwielbiać tę cudowną hiszpańską sztukę jazdy.

- Uwielbiać? Nie jestem pewna. Możliwe, ale na początku chodziło tylko o zwycięstwo nad

ojcem. - Coś w głosie Any kazało Maggie milczeć. Miała wrażenie, że dziewczyna mówi niemal wbrew

własnej woli, jakby słowa wyduszano z niej siłą. Twarz Any była blada i spięta. Maggie nie odzywała się,

ale ku jej zdziwieniu Ana kontynuowała bez dalszej zachęty: - Nasz ojciec był bardzo surowy, hiszpański

arystokrata w najgorszym wydaniu. Mamy dużo posiadłości, sporo ziemi, różne przedsiębiorstwa. Felipe

musiał cały czas ciężko pracować. Ale był młody i miał własne ambicje. Był wspaniałym jeźdźcem, a

wtedy mieliśmy dużo więcej koni, słynną hodowlę. Chciał brać udział w zawodach, reprezentować

background image

swój kraj. Ojciec nie chciał o tym słyszeć. Hiszpańscy arystokraci nie walczą o medale. Zawody w

ujeżdżaniu były dobre dla nowobogackich i ich córek. Ale Haute Ecole była wyjątkiem. Kiedyś królowie

i książęta Europy musieli uczyć się tej sztuki jazdy i trzeba było ćwiczyć konie, by nabrały siły i

umiejętności. Ojciec zaakceptował to zajęcie, gdyż wymagało ciężkiej pracy. Był pewien, że Felipe nie

wytrzyma. Ale on wytrzymał. Zrobił coś, czego ojciec nie mógł mu zakazać. Nie zdobył żadnego

medalu, ale przypomniał wszystkim o Hiszpanii. Stał się sławny i występował na całym świecie.

- No, to chyba wszystko potoczyło się jak najlepiej - powiedziała Maggie ostrożnie. Wiedziała

od Devlina Parnhama, że stary hrabia nie miał łatwego charakteru. Podejrzewała także, że był

okrutnikiem. - Wasz ojciec musiał być z niego bardzo dumny.

- Nie uznawał jego sukcesów - stwierdziła Ana z goryczą. - Odmawiał oglądania jego

występów. Cały świat go oklaskiwał, ale ojciec to ignorował.

- A ty widziałaś pokaz?

- Tylko raz, w Madrycie. Nie pozwolono mi oglądać tych przedstawień. Wysłano mnie do

internatu... - Z gniewem machnęła ręką. - Och, nie za karę. To było zaplanowane wcześniej. Felipe nie

chciał, żebym tam jechała, ale ojciec nikogo nie słuchał. W szkole traktowano nas zbyt sztywno, za

surowo. Nie mieli nawet telewizora, więc nie mogłam oglądać Felipe. A w czasie wakacji w domu

też mi na to nie pozwolono.

Była w niej wielka gorycz, ale też coś więcej. Wydawało się, że Ana, taka słodka i naturalna, jest

na granicy histerii. Maggie zerknęła z niepokojem na Felipe. Jechał w milczeniu obok Mitcha. Wszystko

zależało teraz od niej.

- Cóż, to było dawno. Teraz chyba nikt już nie traktuje cię surowo. - Odwróciła się do Any z

uśmiechem, dbając, by jej głos brzmiał uspokajająco.

Popełniła jednak błąd. Koń nagle podskoczył. Zrozumiała, że niechcący trąciła piętami jego

boki i znalazła się niebezpiecznie blisko skraju ścieżki. Zaabsorbowana Aną nie zauważyła zwężenia

ś

cieżki. Koń Maggie zachwiał się i zaczął gorączkowo szukać pewniejszego oparcia dla kopyt. Na

próżno. Maggie krzyknęła ze strachu, gdy poczuła, że zsuwają się w stronę jeziora.

Jakoś zdołała utrzymać się w siodle. Był to po prostu szczęśliwy traf. Usłyszała, jak Ana woła ją po

imieniu, ale wszystko działo się zbyt szybko. Koń nadal desperacko poszukiwał stabilnego miejsca. Maggie

poczuła wstrząs, gdy kopyta wreszcie znalazły skalny występ. Wierzchowiec drżał ze strachu, ale wiedział,

ż

e nie powinien się ruszać. Maggie zsunęła się z siodła, trzymając wodze i nie odrywając oczu od stromej

ś

ciany i jeziora. Byli niemal w połowie Wysokości zbocza, ale do powierzchni wody ciągle było daleko.

Magie przytuliła się do skały.

- Nie ruszaj się! - Podniosła wzrok i zobaczyła Felipe na skraju krawędzi. Dołączył do niego

Mitch. - Nic ci nie jest? - Felipe starał się mówić jak najciszej, wiedziała, dlaczego. Jej nieszczęsny

wierzchowiec był wystarczająco przerażony. Pokręciła głową, patrząc w górę.

background image

- Puść wodze - rozkazał Felipe.

- On... jest tak blisko krawędzi - odpowiedziała cicho.

- I jeżeli spadnie, pociągnie i ciebie. Puść wodze i odsuń się bardzo ostrożnie.

Posłuchała polecenia i odsunęła się od drżącego zwierzęcia najdalej, jak się dało.

- Muy bien! Wyciągnę cię - powiedział Felipe.

Zastanawiała się w panice, jak zamierzał to zrobić. Na półce skalnej nie było dość miejsca dla

dwojga ludzi i konia. Z niepokojem patrzyła w górę. Felipe znowu się pojawił. Był obwiązany w pasie

sznurem i powoli zsuwał się w dół. Koń tupnął niespokojnie i spadło kilka małych kamieni. Felipe po

chwili znalazł się koło Maggie i oboje przywarli do skały.

- Nic ci nie jest? - zapytał znowu, wpatrując się w nią uważnie.

- Nie... tylko bardzo się zdenerwowałam. Nie wiem, jak to się mogło stać.

- No importa. Obejmij mnie za szyję. - Otoczył ją mocno ramieniem. Z góry patrzył na nich

Mitch. - Gotowe! - oznajmił Felipe i lina napięła się. Powoli Felipe zaczął wspinać się z powrotem.

- Nie dasz rady! - zawołała z niepokojem Maggie, ale nie odpowiedział. Jego ramię

obejmowało ją żelaznym uściskiem. Mogła tylko starać się mu pomóc. Wciągano ich powoli. Kiedy

dotarli do krawędzi urwiska, Felipe pomógł Maggie podciągnąć się na górę.

- O Boże! Maggie, myślałem, że już po tobie. - Mitch ukląkł przy niej, kiedy położyła się na

ziemi, by odpocząć. - Ana krzyknęła, a kiedy się obejrzałem, zniknęłaś.

- To, co zrobiłam, było idiotyczne - wyznała Maggie.

Felipe, patrząc na nią uważnie, pokręcił głową.

- To ja popełniłem błąd. Pozwoliłem ci jechać samej, a nie znam twoich umiejętności. Byłaś blisko

krawędzi - dodał ponuro.

- Nie chciałam, żeby Ana jechała po tej stronie, a poza tym i tak zapomniałam o urwisku.

Rozmawiałyśmy i...

Na wiadomość, że Maggie chroniła Anę, oczy Felipe rozbłysły na chwilę, ale twarz nie

złagodniała. Pomógł jej wstać.

- Chyba nie odniosłaś obrażeń - mruknął. - To dla mnie ulga. Nigdy jeszcze żadnemu z moich

gości nie zdarzył się taki wypadek.

Wściekłość Maggie nieco stłumił fakt, że jednak Felipe ją uratował. Podeszła do Any, która siedziała

na ziemi i wyglądała na roztrzęsioną. Felipe w ogóle nie zwracał uwagi na siostrę, więc Maggie musiała

pocieszyć ją i zapewnić, że nic się nie stało.

Na razie Mitch był zbyt zajęły liną i mógł tylko zerknąć w jej stronę. Zorientowała się, że

wyciągnął ich na górę jeden z koni. Zorganizowano wszystko bardzo sprawnie i nie miała wątpliwości,

kto wydawał rozkazy.

Felipe stanął przy krawędzi, patrząc w dół. Maggie poczuła się winna, bo poniewczasie

background image

przypomniała sobie o koniu.

- Wyciągniecie go? - zapytała z niepokojem, kiedy Felipe w milczeniu oceniał sytuację.

- Chyba nie. Musielibyśmy ściągnąć specjalną kołyskę, a nie mam pojęcia, czy on nie

wpadnie w panikę. Opuść mnie do niego - rozkazał, zwracając się do Mitcha.

Lina została znowu umocowana do drzewa i do siodła konia Felipe, a Maggie położyła się na

skraju przepaści, by obserwować jego kolejną niebezpieczną wyprawę w dół. Odwiązał linę i obejrzał

konia, badając starannie każdą nogę. Cały czas przemawiał do niego spokojnie.

- Rany boskie! - wykrztusił Mitch, a Maggie znieruchomiała. Ku ich zdumieniu Felipe ostrożnie

wsiadł na konia. - Co on, u diabła, zamierza zrobić?

- Co się dzieje? - Ana podeszła na skraj urwiska, a Mitch mocno chwycił ją w talii.

- Nie ruszaj się! - rozkazał. - Nie chcemy, żebyś też się tam znalazła. On tylko ogląda konia -

dodał, zerkając na Maggie.

Maggie ledwo mogła oddychać. Nie miała pojęcia, co Felipe chce zrobić, ale z pewnością będzie

to niebezpieczne. Jej serce biło jak szalone. Mężczyzna ujął wodze, wciąż łagodnie przemawiając do

zwierzęcia.

Nagle odwrócił głowę konia, uderzył mocno drżący bok, a Maggie poczuła, jak z głowy

odpływa jej krew. Koń skoczył do jeziora, z Felipe w siodle. Pamiętała, jak Ana mówiła, że woda jest

głęboka przy brzegu, i modliła się, by była to prawda. Uderzenie o powierzchnię wody jest wystarczająco

ryzykowne. Jeśli jezioro nie jest głębokie, Felipe zginie.

Jakoś zdołał utrzymać kontrolę nad koniem i uspokoić go. Na chwilę zniknęli pod wodą. Miała

niebieską barwę, odbijała czyste niebo. Kiedy wypłynęli, Maggie odzyskała oddech, a łzy napłynęły jej do

oczu. To wszystko z powodu jej nieuwagi. Czuła się winna.

- W życiu nie widziałem czegoś takiego - oznajmił zdumiony Mitch. - Mogłem zrobić genialne

zdjęcie, a stałem tu jak idiota. Chodźcie - dodał niecierpliwie - płyną do brzegu. Przejażdżka chyba

dobiegła końca.

Maggie cieszyła się z tego. Nogi jej drżały i nie dbała o to, że Mitch zobaczy łzy na jej

policzkach.

- Co on zrobił? - zapytała cicho Ana.

- Wszystko w porządku, kochanie - odpowiedział Mitch uspokajająco, prowadząc je w stronę koni.

- Po prostu wsiadł na konia i skoczył. Wylądował w jeziorze i teraz płyną do brzegu.

Ana westchnęła z ulgą i uśmiechnęła się.

- To do niego podobne. Niczego się nie boi. Mówili, że pod nim koń potrafi nawet fruwać.

- Właśnie fruwał - mruknął Mitch. - A ja stałem jak idiota z rozdziawioną gębą, dwa metry

od aparatu.

Ana roześmiała się, a Mitch rzucił jej zdziwione spojrzenie, po czym sam zaśmiał się i uściskał

background image

ją.

- Diablątko z ciebie - stwierdził pogodnie. - A twój brat to szaleniec.

- Wcale nie jest szalony - zaprotestowała wesoło. - Jest Hiszpanem. - Była dumna z Felipe i

bardzo zadowolona.

Mitch śmiał się, a Maggie patrzyła na nich smutno. Wszyscy poszaleli. Płakała cicho, nie mogła

się powstrzymać. Felipe wydostał się już z wody i czekał na nich w miejscu, gdzie ścieżka schodziła nad

brzeg jeziora.

- Brawo! - zawołała Ana radośnie, słysząc go.

- Znakomicie! - zawtórował jej Mitch, w jego głosie wciąż słychać było podziw.

Maggie w ogóle się nie odezwała. Trzymała się z tyłu i usiłowała opanować nerwy. Podniosła

głowę dopiero wtedy, gdy Felipe podjechał do niej.

- Ja... siedzę na twoim koniu - powiedziała drżącym głosem, ocierając oczy wierzchem dłoni.

- On nie ma nic przeciwko i ja też nie - odparł cicho. Jechał obok niej w milczeniu. Musiała coś

powiedzieć albo wybuchnąć płaczem.

- Omal cię nie zabiłam przez swoją głupotę! - wybuchnęła nagle.

- Bzdura. Nie było za wysoko, żeby skakać, a znam każdy centymetr tego jeziora. To łatwy

sposób na uratowanie zwierzęcia. Nic mu nie jest.

- Łatwy? To było przerażające! - Maggie patrzyła na niego oczami pełnymi łez.

Wzruszył ramionami, rzucając jej spojrzenie, które mówiło wszystko.

- To było podniecające. Od lat tak nie ryzykowałem. Jestem mokry, ale poza tym nic mi się nie

stało i dobrze się bawiłem.

- Jesteś szalony! - oburzyła się Maggie. Drżała jak liść, a on siedział na koniu, zadowolony z

siebie. - Nie, zapomniałam - dodała jadowicie. - Ana miała rację. Nie jesteś szalony, jesteś Hiszpanem!

Roześmiał się tylko cicho, co doprowadziło ją do furii i nie zaszczyciła go już ani jednym

spojrzeniem.

Po powrocie do hacjendy uciekła do swojego pokoju. Wiedziała, że Felipe będzie chciał

dokładnie obejrzeć konia po tej przygodzie, i nie chciała być w pobliżu, by znowu nie płakać.

Długi prysznic pomógł, ale nie do końca. Siedziała na łóżku w szlafroku i energicznie wycierała

włosy. Co za katastrofa! Nie pamiętała nawet, kiedy płakała po raz ostatni - od tej okropnej nocy tak

dawno temu. Rozsypała się po prostu, i to z własnej winy. Złość na Felipe wzięła się z faktu, że była

wstrząśnięta i przerażona jego skokiem.

Nie poznawała samej siebie. Jak tak dalej pójdzie, wróci do Londynu jako wrak i będzie musiała

zrezygnować z pracy. Zarzuciła ręcznik na głowę i znowu sobie popłakała - tym razem porządnie,

ż

eby wszystko z siebie wyrzucić.

- Tranquilo. Nic strasznego się nie stało. Poza tym już po wszystkim. - Nie słyszała, by ktoś

background image

wchodził, i nikogo się nie spodziewała. A już na pewno nie Felipe. Łzy od razu przestały

płynąć. - Przyniosłem ci brandy - dodał, gdy siedziała bez ruchu z ręcznikiem na głowie.

Maggie wyjrzała spod ręcznika. Długie włosy zakrywały jej pół twarzy. Felipe uśmiechnął się.

- Maggie Howard, jesteś jedyna w swoim rodzaju - oznajmił wesoło. - Przy tobie trzeba być

przygotowanym na niespodzianki. Wyjdź z kryjówki i wypij brandy.

- Nie piję - zapewniła drżącym głosem.

- Ale teraz wypijesz. - Postawił ją na nogi, zsunął ręcznik na ramiona i wcisnął kieliszek w

rękę. - Do dna - dodał stanowczo, kiedy łyknęła trochę i skrzywiła się. - Przywróci cię do

wypełnionego złością życia.

- Nic mi nie jest - mruknęła Maggie, odwracając się. Chwycił ją za ramiona i obrócił z

powrotem w swoją stronę.

- Masz to wypić. Nie ruszę się stąd, dopóki nie skończysz. Ta groźba wystarczyła, by Maggie

szybko połknęła trunek.

Uderzył jej do głowy. Felipe wziął pusty kieliszek. Zachwiała się, więc chwycił ją w talii.

- Połóż się na chwilę - doradził, znowu uśmiechając się szeroko. - Do kolacji dojdziesz do

siebie i wszystko wróci do normy.

- Już wróciło - zapewniła go, gdy pomógł jej podejść do łóżka.

- Zaczynam w to wierzyć - zgodził się. W jego ciemnych oczach lśniły wesołe iskierki. - To był

niezwykły dzień. Może zatrzymam cię na stałe ze względu na wartość rozrywkową.

Odrzucił mokry ręcznik i zaczął rozplątywać jej włosy. Pochylał się nad nią niczym śniady

bóg, a Maggie wiedziała, że powinna z nim walczyć.

- To nie jest śmieszne! - zaprotestowała niepewnie.

- Ale ty nie widzisz tego, co ja - zapewnił ją. - Prześpij się teraz i wszystko będzie dobrze.

- Upiłeś mnie! - zdołała jeszcze zawołać, gdy szedł w stronę drzwi.

- Podałem ci środek znieczulający. Może częściej powinnaś się tak zachowywać. Nie

wpadałabyś w kłopoty.

- Jesteś niemożliwy! - wykrzyknęła oszołomiona. - Arogancki szowinista i...

- Es verdad - zgodził się, odwracając się w drzwiach, by spojrzeć na nią ironicznie. Zamknęła

oczy. - Spać, senorita. To dobre na kłopoty.

Nieprawda, pomyślała Maggie. Co ona tu w ogóle robi? Zasnęła, zanim pojawiła się jakaś

odpowiedź.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Następnego ranka Maggie była w drodze na zakupy. Kilka razy usiłowała odwołać wyprawę, ale

Felipe nie chciał o tym słyszeć. Ana i Mitch byli zaintrygowani, zwłaszcza przy kolacji, kiedy hrabia

zwrócił się do Maggie po imieniu. Ana rozpromieniła się, a Mitcha zatkało, tym bardziej że Felipe omal

się nie zakrztusił, gdy musiał powiedzieć „Mitch" i okazać obojgu gościom taką samą uprzejmość.

Maggie, choć sama domagała się tej wycieczki, stała się bardzo niespokojna.

- Będziesz odpowiedzialny za Anę - ostrzegła Mitcha po śniadaniu.

- Cała przyjemność po mojej stronie - uśmiechnął się, a Maggie spojrzała na niego groźnie.

- śadna przyjemność, ale odpowiedzialność. Zapewniłam hrabiego, że jesteś niemal ideałem.

Strzeż Any z narażeniem życia!

- Cholera, Maggie, dobrze wiesz, że tak będzie! - odparł. - Jak masz ochotę na małą

przejażdżkę z Felipe de Santisem, nie musisz zaraz mieszać do tego mojego charakteru!

- Jesteś bezczelny i niesprawiedliwy! - wściekła się Maggie, rumieniąc się gwałtownie.

- Nigdy nie widziałem, żebyś się tak zachowywała w obecności innego faceta. Jestem

zazdrosny.

- Nie bądź śmieszny! Nie zachowuję się...

- Atak z powodu urażonej dumy - zaśmiał się Mitch i śmiało pocałował ją w policzek.

- Możemy jechać? - Chłodny głos hrabiego i jego kamienna twarz uświadomiły Maggie, że

widział całą scenkę. Teraz siedział obok niej z surową miną i podejrzewała, że się do niej nie odezwie

przez całą drogę.

- Zabieram cię do Jaen - oznajmił w pewnej chwili. - Nie ma tyle uroku co Kordoba, ale leży

bliżej i też jest tam wiele sklepów.

- Dziękuję. Spróbuję szybko to załatwić.

- Nie ma po co się śpieszyć - zapewnił ją zimno. - Jazda zajmie nam jakąś godzinę. Stan dróg

pozostawia wiele do życzenia. Jednak nie martwię się już tak bardzo, że moja siostra została z seńorem

Mitchellem. Najwyraźniej, jak początkowo podejrzewałem, zainteresowany jest głównie tobą. Usiłuje ją

oczarować, by zdobyć informacje. Będzie dobrze, jeżeli dowie się czegokolwiek. Nawet mnie się to nie

udało.

Koniec zawieszenia broni, pomyślała. Podobał jej się pomysł bycia z nim sam na sam, ale on

najwyraźniej zamierzał zachowywać cały czas uparte milczenie. Chęć wstrząśnięcia nim i zdobycia

paru punktów okazała się silniejsza niż ostrożność.

- Skoro mam pomóc w sprawie Any - powiedziała cicho -to może powinnam ci uświadomić,

ż

e moim zdaniem Mitch się w niej zakochuje.

- A całuje ciebie? - Pogardliwy ton oznaczał, że bomba nie wybuchła. Wybuchła za to Maggie.

background image

- Przelotne cmoknięcie w policzek to nie całowanie, senor! - oznajmiła ze złością. - Wiem to już

całkiem dobrze. Wczoraj rano wszystko mi pan wyjaśnił.

- No, to może powinnaś przekazać lekcję senorowi Mitchellowi - odciął się. - A może cnotliwy

pocałunek w policzek to jednak wszystko, czego potrzebujesz od mężczyzny?

- Niczego nie potrzebuję od mężczyzny! - warknęła Maggie.

- Pobrecita - prychnął. - Za późno, by cię uratować.

W ten sposób rozmowa się zakończyła i Maggie przez resztę drogi milczała, choć aż kipiała ze

złości. Znaleźli się z powrotem w punkcie wyjścia.

Jaen leży w środku największego obszaru, gdzie w Hiszpanii uprawia się oliwki. W pobliżu

Sierra Morena, Czarnych Gór. Felipe poinformował o tym Maggie dość niechętnie, gdy miasto pojawiło

się na horyzoncie. Było jednym z pierwszych andaluzyjskich miast podbitych przez Arabów i zachowało

mauretańską atmosferę. Dla Maggie najważniejszymi jego elementami były ogromna katedra i skaliste

zbocza gór.

Kiedy jechali przez miasto, rozglądała się z wielkim zainteresowaniem, ale Felipe wciąż był

milczący i nachmurzony. Zerknął na zegarek i postanowił znowu zaszczycić ją słowem.

- Zjemy obiad w Castillo de Santa Catalina - oznajmił stanowczo. - Proszę się nie denerwować,

senorita. To teraz para-dor, hotel, a nie siedziba któregoś z moich przodków.

- Nawet mi to nie przyszło do głowy - mruknęła Maggie. Skłamała. Zapomniała, że wiele

zamków w Hiszpanii zamieniono na państwowe hotele. Ale i tak były wspaniałe i cieszyła się, że włożyła

dzisiaj sukienkę.

Ten hotel też wyglądał imponująco. Maggie postanowiła dobrze się bawić i ignorować

nachmurzonego mężczyznę u swego boku. Po obiedzie zabrał ją do sklepów w szerokich, wysadzanych drze-

wami alejach. Wprawdzie czasami była poza zasięgiem jego wzroku, ale wiedziała, że nadal jest przekonany,

iż przy pierwszej okazji popędziłaby do telefonu, by przekazać wiadomości gazecie. To psuło całą

przyjemność i Maggie zaczęła się dąsać.

- Chodź - powiedział cicho, kiedy trzymając stos paczek, poinformowała go, że skończyła

zakupy. - Zauważyłem, że podziwiałaś katedrę. Możemy obejrzeć ją dokładniej.

- Dobrze wiem, że chcesz już wracać do hacjendy - odparła obojętnie.

- Wcale nie - westchnął. - Czasami czuję się tam jak więzień. Chodź, Maggie. Daj mi chwilę

odpocząć.

Nie wiedziała, co powiedzieć, więc stała w milczeniu, gdy brał od niej większość paczek.

- Sporo tych kostiumów - mruknął.

- No... kupiłam jeszcze inne rzeczy - przyznała szybko. - Nie wiedziałam, że będziemy w

Hiszpanii tak długo.

- Naprawdę już się spodziewają waszego powrotu? - Nie patrzył na nią, ale w jego głosie było

background image

zainteresowanie.

- Nie wyznaczyli daty - odparła ponuro. - Ale spodziewają się jakichś rezultatów, a ja na razie

nic nie zrobiłam.

- Dlaczego? - Teraz na nią spojrzał.

- Nie wiem - wyznała niespokojnie. - Chyba zbyt się zainteresowałam Aną. Jest taka słodka.

Zrobiłabym wszystko, żeby mogła znowu widzieć.

Jej głos drżał. Felipe ujął ją pod ramię - podeszli do wspaniałej fasady katedry.

- Posiedźmy sobie na słońcu i popatrzmy – zaproponował cicho. - Naprawdę warto. Budowa

trwała ponad dwieście lat. W środku będzie chłodno i ciemno, a tutaj panuje ruch. Plaża

de Santa Maria też jest piękna. Lepiej być na słońcu.

Siedzieli i patrzyli na cudowną fasadę katedry i na przechodzących ludzi. Maggie wolała

odpoczywać na słońcu. Ciemności i tak było dość - ślepota Any, tajemnice Felipe i jej własne sekrety.

- Kupiłam Anie prezent - powiedziała, odpędzając złe przeczucia. - Pokażę ci - dodała,

rozwijając wysoką figurkę.

Była to tancerka rzeźbiona z czarnego drewna, wypolerowana do połysku. Maggie w zachwycie

przesunęła po niej ręką.

- Nie może jej zobaczyć, ale może dotknąć. Jest taka miła w dotyku. - Podała mu figurkę.

Felipe posłał jej zdumione spojrzenie, przesuwając palcami po powierzchni drewna. Serce Maggie

zaczęło bić szybciej, a jej policzki poczerwieniały, gdy na nią popatrzył.

- Będzie zachwycona. Ja nic jej nie kupiłem, i tak ją dość rozpieszczam. - Oddał figurkę, którą

Maggie zaczęła z powrotem pośpiesznie zawijać, zawstydzona swoim rumieńcem. - Dotyk to

przyjemność, nie grzech - dodał cicho, widząc jej zmieszanie. Spojrzał jej w oczy, a Maggie niespokojnie

oblizała wargi. Nagle wstał, zbierając paczki.

- Chyba musimy już ruszać - stwierdził sucho. - Na niektórych fragmentach tej drogi trzeba

uważać.

Doskonale wiedziała, o co mu chodzi. Przez jedną szaloną chwilę chciała przysunąć się do niego

i znowu poczuć dotyk jego warg. Spojrzała w czarne jak noc oczy i nagle przestało mieć znaczenie,

ż

e plac był wyjątkowo ruchliwym miejscem.

Przez całą drogę powrotną w ogóle nie myślała o hacjendzie. Zastanawiała się nad zmianami we

własnym charakterze. Felipe też już się nie dąsał. Znowu mówił do niej po imieniu.

- Dam Anie rzeźbę po kolacji, senor - powiedziała pośpiesznie, chowając się za konwenansami

jak za tarczą.

- To miło - mruknął ironicznie. - Nie uważasz, że mogłabyś trzymać się własnych zasad i

porzucić sztywne formułki? Mam na imię Felipe.

- Ale jesteś hrabią!

background image

- Co nie robi na tobie wrażenia - zauważył sucho. - Mnie też nigdy to nie imponowało, więc

możesz udawać, że jestem „normalny" i mówić mi po imieniu.

- Zastanowię się - stwierdziła Maggie. - Chwilę potrwa, zanim się do tego przyzwyczaję.

- Jesteś mi to winna. Wczoraj zmusiłem się, żeby mówić „Mitch" do twojego przyjaciela.

- Mogłeś zwracać się do niego "Bruce".

- To tak samo dziwnie brzmi. W przyszłości możesz ocenić mój nastrój po tym, jak się do niego

zwracam. Nie podoba mi się, że kręci się blisko mojej siostry.

- Ale chyba wiesz, że woli mnie. - W Maggie wstąpił diabeł. Ten subtelny pojedynek

wywoływał dziwne podniecenie.

- To też mi się nie podoba - stwierdził cicho. - Nie drażnij się ze mną, Maggie. Droga jest

trudna, ale są miejsca na postój.

Maggie zamilkła, a Felipe uśmiechnął się z satysfakcją. Została przywołana do porządku.

Niestety, naprawdę drżała, i to wcale nie ze strachu.

Kiedy Maggie nazajutrz zeszła na śniadanie, Felipe już nie było. Any też nie mogła nigdzie

znaleźć. Poprzedniego wieczora wszystko poszło dobrze. Ana była zachwycona rzeźbą - Maggie nie

wytrzymała i wręczyła jej prezent długo przed kolacją. Ana przesuwała dłońmi po figurce, oglądając ją

końcami palców, a Felipe patrzył na Maggie, póki nie zaczerwieniła się jak piwonia, a jej serce nie

zaczęło bić jak szalone. Nie musiał nic mówić. Jego rozbawienie było i tak widoczne.

Ana opowiadała im z przejęciem o tym, jak spędziła dzień. Mitch opisywał jej Anglię. Tak

otwarcie mówiła o wszystkim, co robili, że Felipe uspokoił się i nawet był całkiem miły dla Mitcha.

Maggie zjadła śniadanie, a Any wciąż nie było. Poszła więc jej szukać. Mitch też nie wiedział,

gdzie się podziała, i najwyraźniej uznał, że celowo go unika. Bardziej prawdopodobne było, że Felipe z

nią rozmawiał. Mitch poszedł gdzieś sam, mocno niezadowolony, a Maggie kontynuowała poszuki-

wania. Zaczynała rozumieć upór Felipe, by nie spuszczać Any z oka - sama zaczęła przejawiać podobne

opiekuńcze odruchy.

Za murami hacjendy rozciągało się pustkowie, niebezpieczne dla niewidomej dziewczyny.

Maggie nigdy wcześniej nie wchodziła do wielkiej stodoły, która z powietrza wyglądała tak

imponująco. Stała z dala od pozostałych budynków, a dzisiaj rano jej brama była uchylona - Maggie

ostrożnie zajrzała do środka.

To, co zobaczyła, zdumiało ją do granic. Pomieszczenie było ogromne, na podłodze leżała słoma.

Ś

wiatło wpadało przez okna w dachu. Na białym koniu, wyprostowana, z uniesioną głową, siedziała

Ana, jedną ręką ściskając wodze.

Felipe stał przed nią jak pogromca lwów, z biczem w ręku. Przez sekundę Maggie poczuła strach.

Miał ponurą, zaciętą minę. Podszedł, uderzając końcem bata w ziemię, a koń cofał się rytmicznie. Wyglądało

background image

to jak taniec bez muzyki - oprócz cichych uderzeń i stukania kopyt w stodole nie rozlegał się żaden dźwięk.

- Arriba! - Na ten rozkaz dłoń Any zacisnęła się, a koń stanął na tylnych nogach, przednimi

młócąc powietrze. Bat uniósł się przed nim, nie pozwalał mu opaść. Nagle Ana przerwała ćwiczenie.

- Wystarczy, Felipe! Niedługo zaczną mi krwawić kolana, o ile wcześniej nie odpadnie mi

ręka.

- Dobrze wiesz, że trzeba ćwiczyć! - warknął. - Nic nie osiągniesz, snując się i słuchając

słodkich słówek Anglika.

Maggie zobaczyła, że Ana rumieni się mocno. Z dumą usłyszała, że ostro się odgryza.

- Jesteś poganiaczem niewolników, Felipe, i nie masz pojęcia, o czym rozmawiamy!

- Ćwiczenia powinny zajmować ci cały czas! Chcesz brać udział w zawodach czy nie? - Obracał

się, nie odrywając wzroku od siostry, która okrążała go z wprawą.

- Wiesz, że tak!

- To pracuj! - Nagle strzelił z bata, a koń podskoczył dziwnie, odrywając wszystkie cztery nogi

od ziemi, jak spłoszony kot.

Maggie jęknęła, ale Ana nieruchomo siedziała w siodle, wciąż trzymając wodze tylko jedną ręką.

Wyglądała wspaniale, z miną pełną satysfakcji i buntu. Felipe uśmiechnął się z zadowoleniem.

- Dobrze, mała. Inny jeździec wylądowałby na głowie. Zrób jeszcze jedno kółko i kończymy na

dzisiaj. Tym razem mogę ustąpić.

Koń Any okrążał stodołę pięknym, tanecznym krokiem, wysoko unosząc nogi. Maggie była tak

zauroczona tym widokiem, że nawet nie drgnęła. Dopiero kiedy Ana zbliżyła się do wyjścia, Felipe

dostrzegł Maggie i uśmiech zniknął z jego twarzy.

- Co tu robisz? - Sprawiał wrażenie, że mógłby przyłożyć jej batem. Najwyraźniej poznała jakąś

tajemnicę i Felipe wcale się to nie podobało.

- Szukałam Any - wyjaśniła niepewnie.

Zanim zdążył podejść, Ana usłyszała jej głos i przygalopowała w tę stronę.

- Maggie? To ty?

- No pewnie, że ona - warknął Felipe. - Wszędzie jej pełno. To dziennikarka.

- Jest wściekły, bo nie chcę pracować całymi dniami - wyjaśniła Ana, bez trudu zeskakując z

konia. - I niezbyt zadowolony, że byłam gotowa, kiedy strzelił z bata. To nie żadna nauka, tylko wredny

numer, który usiłował mi wykręcić. Nie udało się. Mam nadzieję, że to widziałaś, Maggie?

Felipe patrzył groźnie, ale postanowiła go zlekceważyć.

- Widziałam. Wyglądało to bardzo niebezpiecznie.

- Jestem w tym dobra - roześmiała się Ana, okazując pewność siebie, która zaskoczyła Maggie.

- Pewnego dnia będę reprezentować Hiszpanię. Felipe mi to obiecał.

background image

Tanecznym krokiem wybiegła na słońce, zostawiając konia bratu. Felipe patrzył na Maggie

jeszcze przez chwilę, po czym chwycił wodze i ruszył do wyjścia.

- Powinienem był to przewidzieć - mruknął. - Nie ma tajemnic, kiedy Maggie Howard bierze się

do roboty. Teraz wiesz trochę więcej.

- Cudownie by to wyglądało na zdjęciu - zauważyła bezmyślnie i znowu go rozzłościła.

- Trzymaj go od tego z daleka! - warknął. - To miejsce jest zakazane dla was obojga.

- Mam pisać o koniach - zauważyła stanowczo. - Nic lepszego nie przychodzi mi do głowy. To

jedyna ciekawa rzecz, jaka się tu wydarzyła. - Była to celowa prowokacja.

Felipe rzucił jej zdziwione spojrzenie, a potem nieoczekiwanie się roześmiał.

- Czyżby? Będę musiał wymyślić coś ciekawszego, seńorita.

Oboje wiedzieli, o czym mówił, ale Maggie natychmiast porzuciła ten temat. Przyznawała w

duchu, że tutaj on był znacznie sprawniejszym przeciwnikiem.

- Dlaczego trenujesz Anę? - zapytała poważnie. - Naprawdę ma zamiar brać udział w

zawodach?

- Tak. Najpierw nie chciałem nawet o tym słyszeć, ale to jej daje zajęcie, w każdym razie dawało,

zanim się zjawiłaś z tym swoim przyjacielem. Cały czas się o nią boję, ale ona w siodle jest taka zwinna.

Nic jej z niego nie wysadzi, ma talent. Jeśli nie odzyska wzroku - dodał z furią - przynajmniej będzie

po-trafiła coś, co niewielu umie robić naprawdę dobrze. Sprawię, żeby była najlepsza.

- Czy ona chce być najlepsza? - zapytała Maggie cicho, a on zaśmiał się dziwnie,

wyprowadzając konia i zamykając starannie bramę.

- Tak. Od bardzo dawna. Chce być taka jak ja, sławna. Nie uległbym temu pragnieniu, ale ona

potrzebuje czegoś, co nadałoby sens jej życiu.

Znowu w jego głosie zabrzmiał ból. Maggie położyła rękę na silnym, opalonym ramieniu. Nie

mogła się powstrzymać.

- Ona jest niezwykła - powiedziała łagodnie. - Piękna, odważna i dumna.

- A ty chcesz o niej napisać.

- Mój artykuł tylko zyskałby na tym, pan Parnham byłby zadowolony, a Ana miałaby

odpowiednią reklamę.

Wstrzymała oddech. Najwyraźniej gardził jej zawodem i chciał chronić Anę, ale się na tym

zastanawiał. Patrzył na nią zmrużonymi oczami.

- To zależy, czy ci zaufam, czy nie - mruknął. – Pomyślę o tym.

Maggie niezbyt się to spodobało, ale wiedziała, że nie należy protestować. Doskonale zdawała

sobie sprawę, że jej nie ufał. Odszedł, prowadząc konia, a ona wróciła do domu rozgniewana. Zazwyczaj

tak się kończyły ich rozmowy.

Siedziała przy basenie, rozkoszując się lenistwem i patrząc, jak Ana pływa, kiedy pojawił się

background image

Mitch z bardzo niezadowoloną miną.

- Co my tu, do diabła, robimy, Maggie? - zapytał ze złością. - Przyjechaliśmy przygotować

artykuł, ale wątpię, żebyś napisała chociaż słowo. Ja zachowuję się jak turysta z drogim aparatem.

Każde zdjęcie, które zrobiłem, byłoby całkiem na miejscu w rodzinnym albumie. Już widzę, jak nas

oboje wywalają.

- Wiem. - Maggie nie otwierała oczu. - Problem w tym, że oboje jesteśmy kompletnie zajęci

Aną. Muszę przyznać, że o redakcji jakoś rzadko myślę.

- Założę się, że Richie myśli o nas - mruknął Mitch. - Przyzwyczaił się, że wyjeżdżamy na

długie tygodnie i nie dajemy znaku życia, ale w końcu zawsze coś mamy. A tym razem nic.

Pamiętaj, że on wie, gdzie jesteśmy. Jeśli zadzwoni, nie będziemy mu mieli wiele do

powiedzenia.

- Nic mnie to nie obchodzi, wiesz? - oznajmiła Maggie, siadając i patrząc na niego poważnie. -

Wszystkie te ostrzeżenia jakoś na mnie nie działają. Prawda jest taka, że zainteresowała mnie Ana.

Niemal desperacko pragnę jej pomóc. To okropnie frustrujące, bo wiem, że jest coś, co naprowadziłoby

mnie na ślad. Ale nikt nie chce mi nic powiedzieć.

- No, mnie Ana na pewno nie powie - stwierdził ponuro Mitch. - Cały ranek mnie unika.

- Dzisiaj miała do zrobienia coś szczególnego - powiedziała Maggie uspokajająco, świadoma, że

znowu ma przed Mitchem sekrety.

- Co takiego? - zapytał od razu i Maggie zrozumiała, że niepotrzebnie zaczęła ten temat.

- Nie mogę ci powiedzieć.

- Co to jest? Dzień ostracyzmu wobec Mitchella? Dlaczego nie możesz mi powiedzieć?

Tworzymy zespół.

- No... to nie jest moja tajemnica - wykręcała się Maggie, zastanawiając się, czy nie byłoby

dobrze wskoczyć do wody i odmówić wypłynięcia.

W tej chwili Ana wyszła z basenu. Dobrze, że nic nie widziała, bo wtedy nie uśmiechałaby się

tak radośnie.

- Mitch? - Spojrzała w jego stronę i zmarszczyła czoło.

- O,

zdecydowałaś

się

do

mnie

odezwać,

tak?

-

prychnął.

Ana natychmiast zmarkotniała, a Maggie miała ochotę go

uderzyć. Nie zdążyła. Dziewczyna odwróciła się i szybko ruszyła przed siebie. Poślizgnęła się na

kafelkach i krzyknęła. Mitch rzucił się niczym błyskawica, złapał ją i mocno przytulił. W tej samej

chwili Felipe wyłonił się zza rogu.

- Trzymaj łapy przy sobie! - wrzasnął.

Mitch zareagował nie mniej gwałtownie.

background image

- Miałem pozwolić, by upadła i się potłukła? Może powinieneś się nią lepiej opiekować. Może

jesteś zbyt zajęty zajmowaniem się Maggie?

Maggie osłupiała. Ana krzyknęła coś, wyrwała się i uciekła do domu.

- Wyjaśnij, o co ci chodzi! - Felipe zbliżał się do Mitcha, ale Maggie błyskawicznie skoczyła

między nich.

- Przestańcie! - rozkazała ze złością. - Chciałam zauważyć, że zdenerwowaliście Anę. Ma dość

problemów i bez was. Poślizgnęła się, a Mitch ją złapał - poinformowała Felipe. - To właśnie zobaczyłeś. A

ty - zwróciła się do Mitcha - co właściwie miałeś na myśli? Nie rób idiotycznych domysłów i nie krzycz

na Anę!

- Mam to gdzieś, Maggie - odciął się, wściekły. - Mam oczy i widzę, że nie jesteś już taka jak

dawniej. Senor de Santis cię zmiękczył.

- Tak? - Maggie zawrzała gniewem. Bez wahania wepchnęła całkowicie ubranego Mitcha do

basenu. Wcale nie była zadowolona, kiedy Felipe ryknął śmiechem. Odeszła szybkim krokiem, ale kątem

oka dostrzegła, jak Felipe, wciąż roześmiany, pomaga Mitchowi wyleźć z wody.

Przy obiedzie atmosfera była napięta. Felipe nie był już tak rozbawiony, Ana pojawiła się tylko

przez uprzejmość. Siedziała w milczeniu, a Maggie miała ochotę przyłożyć i Mitchowi, i Felipe.

- Kończy mi się ostatni film - powiedział Mitch sztywno, kiedy posiłek dobiegał końca. -

Gdybym mógł pożyczyć samochód, to kupiłbym rolki na zapas.

Słysząc jego głos, Ana przeprosiła wszystkich i wyszła z pokoju. Felipe spojrzał na Mitcha z

ironią.

- Dziwne, że nie pomyślałeś o tym wczoraj - skomentował. - Mogłeś przecież pojechać do

Jaen. Nie ustaniecie w wysiłkach, póki jedno z was nie zdoła przekazać wieści?

- Jakich wieści? - zapytał Mitch ze złością. Przepadł jego dawny spokój. - Sfotografowałem

wszystko w zasięgu wzroku i nic z tego nie spodoba się czytelnikom gazety, nie mówiąc o

redaktorze. Maggie nie napisała absolutnie nic. Jeśli uważasz, że mamy cokolwiek do wysłania,

poszukaj. Będę zachwycony, jeśli coś znajdziesz. Może to uratuje moją posadę.

- Myślałem, że fotograf będzie miał zapas filmów - odparł Felipe, zły, że ktoś się do niego

zwraca w ten sposób.

- Zwykle nie marnuję ich na rodzinne zdjęcia - zapewnił kwaśno Mitch.

Maggie wstała i spojrzała na nich obu zmęczonym wzrokiem. Oczywiście Mitch ją ignorował.

- Moim zdaniem czas zakończyć to zadanie - powiedziała cicho. - To prawda, nic nie zrobiłam, a

bez mojego komentarza zdjęcia są bezużyteczne, chyba że Mitch postanowi sprzedać je innej gazecie.

Mogę cię jednak zapewnić - zwróciła się do Felipe - że zbyt nam zależy na Anie, by zrobić coś takiego.

- O czym ty mówisz? - zapytał ze złością Mitch.

- Seńor de Santis boi się, że sprowadzimy tu reporterów tego mniej pożądanego gatunku.

background image

- Po moim trupie! - Mitch był tak wściekły, że Maggie nie miała wątpliwości, iż był gotów

bronić Any jak lew i czuł niepokój, kiedy go unikała.

- Moim zdaniem, powinniśmy wyjechać - dokończyła mniej pewnie, czekając, aż Felipe

zareaguje na zaborczą postawę Mitcha.

- Nie! - wykrzyknęli obaj jednakowo głośno i Maggie nie wiedziała, na którego spojrzeć.

Popatrzyła na Felipe. Wyglądał na zamyślonego.

- Przepraszam - powiedział cicho, zerkając na Mitcha. -Oboje pomogliście Anie, o co nie

miałem nawet prawa was prosić. Jorge zawiezie cię do miasta po te filmy - dodał. – Jeśli zamierzasz to

załatwić dzisiaj, lepiej ruszyć natychmiast. Wcześnie się ściemnia, a droga nie jest najlepsza.

- Mogę jechać. - Mitch nie okazał wdzięczności. - Nic innego się nie dzieje. - Wyszedł, a

Felipe zadzwonił po Jorge.

Maggie też wstała, ale nie zdołała się wymknąć.

- To nie były zwykłe żarty - powiedział cicho Felipe. - Naprawdę mnie ostrzegałaś. Z jakiegoś

powodu on jest wściekły jak chyba nigdy przedtem, a Ana jest nieszczęśliwa. Mamy dodatkowy

problem, co, Maggie?

- Nie wiem - odparła, patrząc na niego zimno. - Po prostu wydasz dalsze instrukcje. Pewnie

wyrzucisz stąd mnie i Mitcha.

- Chyba że opowiecie o Felipe de Santisie i jego niewidomej siostrze, pisząc o hacjendzie de

Nieve - zauważył sztywno. Całe jego ciepło zniknęło pod jej zimnym spojrzeniem.

- To nie pasowałoby do mojego stylu pisania - odparła kwaśno. - Na razie nikogo nie

zastrzeliłeś, więc nie zainteresujesz czytelników Maggie Howard. - Wyszła, czując na sobie spojrzenie

ciemnych oczu. Teraz chciała tylko znaleźć Anę i naprawić jakoś sytuację. A niech to! Powie prawdę.

Nigdy przedtem prawda jej tak nie martwiła. Jak Felipe to się nie podoba, nie powinien był zgadzać

się na ich przyjazd i mieszać ich w swoje sprawy.

Znalazła Anę w jej pokoju, leżącym na tym samym piętrze, i od razu przeszła do rzeczy.

- Nie siedź tu z nieszczęśliwą miną, bo ci dwaj faceci się o ciebie kłócą - oznajmiła

energicznie. - Należy wykorzystać ich słabości, a nie wpadać w rozpacz.

- Nie kłócili się o mnie, Maggie - odpowiedziała Ana. - Felipe jest wściekły, że Mitch mnie

dotknął, a ja go nie odepchnęłam od razu. Mitch starał się być miły, jak zwykle. A poza tym nie odzywał

się do mnie cały dzień.

- Hmm! - mruknęła Maggie ponuro. - U mężczyzn to normalne. Po prostu się obraził. Myśli, że

go unikałaś. Nie wiedział dlaczego, więc uznał, że nie chcesz z nim rozmawiać.

- Och! - Ana zwróciła piękne oczy w stronę Maggie. -Przeszkadzało mu, że mnie nie było?

- Jasne - zapewniła ją Maggie. - Teraz jedzie do Jaen po filmy. Tobie zrobił najwięcej zdjęć.

Jeśli zdarzy się sytuacja warta sfotografowania, będzie głupio, jeśli zabraknie mu filmu.

background image

Twarz Any się rozpogodziła. Usłyszały, jak Mitch przechodzi przez dziedziniec, rozmawiając z

Jorge.

- Jest na dziedzińcu? - zapytała Ana. - Co robi?

- Rozmawia z Jorge i patrzy w okno twojego pokoju -poinformowała Maggie sucho,

zastanawiając się, w jaki sposób Felipe by ją zamordował, gdyby się dowiedział o tym sabotażu.

Ana wstała, podeszła do okna i pomachała z uśmiechem, po czym odwróciła się do Maggie.

- Widział mnie?

Widział. Zawahał się i wyglądało na to, że chce zrezygnować z wycieczki. Uśmiechnął się

radośnie.

- W drogę, senor Mitchell! - zawołała Maggie. - I proszę wrócić w lepszym nastroju.

Posłał jej za to znajomy kwaśny uśmiech. Usiadła, zadowolona, że wszystko dobrze poszło. Mitch

był znowu sobą, a Ana wydawała się szczęśliwa. Usiadła rozpromieniona.

- Dobrze wyglądam, Maggie? - zapytała nieśmiało. - Naprawdę jestem piękna?

- Piękna jak anioł - zapewniła ją Maggie. - Zapomnij o wzroku, kieruj się uczuciami, ale nie

mów o nich bratu.

Felipe nie był szczególnie rozmowny przy kolacji. Kiedy Maggie weszła do jadalni, właśnie

odkładał słuchawkę telefonu.

- Samochód się zepsuł - poinformował, patrząc na nią podejrzliwie. - Nie naprawią go do rana.

- Nie moja wina - oznajmiła stanowczo. - Nawet go nie dotykałam. Nie martw się, Mitch nie

ucieknie. Wszystkie rolki są zapewne w jego pokoju, a poza tym zawsze sam wywołuje zdjęcia.

- Nie przypuszczam, żeby zamierzał uciec - odparł chłodno Felipe. - Widziałem go, kiedy

wyjeżdżał, i słyszałem twoją radę. Nie mam kłopotów ze słuchem, senorita Howard.

- Podsłuchiwanie to brzydki zwyczaj, senor de Santis - powiedziała, czując, że się rumieni.

- Zdrada też - odparł cicho.

- Zdrada to dziwna sprawa - oznajmiła Maggie. - Zależy, po której stronie się opowiadasz. Ja

jestem zdecydowanie po stronie twojej siostry. - Umilkła, gdy do jadalni weszła uśmiechnięta Ana.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Maggie coś obudziło w nocy. Nie miała pojęcia, która jest godzina, ale gdy otworzyła oczy, była

całkiem przytomna. Nie raz znajdowała się w niebezpieczeństwie i wiedziała, że trzeba być czujnym.

Ś

wiatła na dziedzińcu już pogasły, ale księżyc świecił jasno. Wyślizgnęła się z łóżka i szybko podeszła

background image

do drzwi balkonowych.

Omal nie krzyknęła, zaskoczona widokiem Any idącej w białej koszuli przez dziedziniec, jakby we

ś

nie. Podążała w stronę bramy. Zanim Magie zdążyła zareagować, dziewczyna zniknęła za rogiem.

Maggie wybiegła z pokoju, nie zatrzymując się, by włożyć pantofle czy szlafrok. Od razu

zrozumiała, że Ana jest lunatyczką. Bała się, że dziewczyna wyjdzie za bramę i gdy się obudzi, nie będzie

wiedziała, gdzie jest. To byłoby straszne dla osoby niewidomej, nie licząc innych niebezpieczeństw.

W kilka sekund znalazła się na dziedzińcu, nie wołała jednak Any. Wiedziała, że nie należy

budzić lunatyków. Musi ją dogonić, zanim dziewczyna dotrze do bramy. Dzięki Bogu, księżyc świecił

jasno.

Ana szła kamienistą ścieżką, była już blisko bramy. Wydawała się unosić nad ziemią. Maggie

była zdumiona, że ból zadawany przez ostre kamienie nie obudził jej. Jej własne stopy wydawały się

płonąć. Skrzywiła się z bólu, przyspieszyła desperacko i chwyciła Anę za ramię.

Dziewczyna stanęła spokojnie, odwracając się posłusznie, gdy Maggie skierowała ją w stronę

domu. Ruszyła z powrotem, jej twarz była bez wyrazu. Maggie odczuła ogromną ulgę, gdy wprowadziła

Anę do budynku. Nie padło ani jedno słowo. Jak dobrze pójdzie, dziewczyna o niczym się nie dowie.

Położyła Anę do łóżka. Przypomniała sobie o ostrych kamieniach. Zaryzykowała zapalenie

ś

wiatła i z zadowoleniem odkryła, że stopy Any nie są tak pokaleczone, jak jej własne. Może ona

naprawdę unosiła się w powietrzu? Maggie właśnie wracała z łazienki, niosąc wilgotny ręcznik, kiedy w

drzwiach pokoju pojawił się Felipe.

Gestem nakazała mu milczenie, zanim zdążył się odezwać. Obmyła stopy Any najlepiej, jak

umiała. Właśnie je osuszała, gdy Ana otworzyła oczy.

- Maggie? Co tu robisz? Czy już rano?

- Nie. Miałaś zły sen. Przykryję cię i śpij sobie dalej. Skąd wiedziałaś, że to ja?

- Masz ładne perfumy. Wolałabym, żebyś nie gasiła światła.

Serce Maggie podskoczyło gwałtownie. Czyżby Ana widziała? Wracał jej wzrok?

- Skąd wiesz, że jest zapalone? - spytała ostrożnie. Ana ułożyła się wygodnie i

uśmiechnęła.

- Bo inaczej nic byś nie widziała.

Maggie skrzywiła się, jej nadzieje prysły.

- Myślisz, że jesteś taka sprytna, co? - zażartowała, tłumiąc rozczarowanie. Ana zachichotała, a

Maggie pocałowała ją w policzek. Nie mogła się powstrzymać. - Śpij już, mądralo - rozkazała cicho.

Ana zasnęła niemal natychmiast, a Maggie wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.

- O co tu chodzi? - Zaintrygowany Felipe szedł za nią do jej pokoju. Był wciąż ubrany.

Maggie zerknęła na zegarek. Dopiero minęła północ. Usiadła na łóżku, zmęczona po tej

niepokojącej nocnej wycieczce. Ana chodziła we śnie - wyjaśniła cichym głosem. - Obudziłam się i

background image

zobaczyłam ją na dziedzińcu. Nie miałam czasu iść po ciebie, bo ona zmierzała w stronę bramy. - Ze

zdumieniem odkryła, jak bardzo jest roztrzęsiona. W pracy nie raz znajdowała się w trudnych sytuacjach,

ale to wydarzenie bardzo przeżywała, bo lubiła Anę. - Bałam się, że wyjdzie za ogrodzenie, obudzi się

i...

- Nigdy czegoś takiego nie robiła. - Zaniepokojony Felipe krążył po pokoju. - Muszę mieć

pewność, że to się nie powtórzy. Trzeba będzie jutro jej powiedzieć. Muszę założyć na jej drzwiach

jakąś zasuwę, której nie dosięgnie.

- Poczuje się jak w pułapce - zaprotestowała Maggie. Nagle zadrżała. - Mogła wyjść na balkon.

- Nie zadręczaj się - rzekł cicho, podchodząc bliżej i patrząc na nią poważnie. - Czy lunatyk

naśladuje to, co robi na jawie? - Nagle spojrzał na jej stopy. - Dlaczego myłaś jej nogi?

- Szła po kamieniach i bałam się, że się pokaleczyła. Ale nic się jej nie stało.

- A tobie? Nie szłaś po tych samych kamieniach? - spytał cicho. - Wybiegłaś bez butów. Pokaż

stopy.

- Nie! - Maggie nagle odzyskała energię. Zapomniała, że jest w koszuli nocnej, a Felipe na nią

patrzy. Teraz zdała sobie z tego sprawę. - Ja... nic mi nie jest.

- Wątpię. Widziałem, jak utykałaś. Podejrzewam, że odniosłaś rany podczas tej przechadzki.

Ujął jej stopę, zanim zdążyła go powstrzymać. Westchnął głośno i zrozumiała, że stopy nie tylko

bardzo bolą, ale też źle wyglądąją. Puścił ją i wstał.

- Nie ruszaj się - rozkazał. - Ani kroku. Mam w łazience apteczkę.

- Mogę zająć się sobą we własnej łazience - oznajmiła Maggie, patrząc na niego z niepokojem.

- I zakrwawić mi cały dywan? Siedź tutaj.

Wrócił bardzo szybko. Ku jej zakłopotaniu ukląkł i ostrożnie obmył jej stopy, osuszył i nakleił

plaster na niewielką ranę. Chciała zapaść się pod ziemię ze wstydu. Nie chodziło tylko o to, że ten

arogancki mężczyzna robi dla niej coś podobnego, ale także o niezwykłą przyjemność, jaką sprawiał

jego dotyk. Był delikatny i zręczny, nic więcej, ale i tak musiała powstrzymywać chęć pogłaskania jego

ciemnej głowy. Jego dłonie wywoływały w niej uczucia, które całkowicie tłumiły ból stóp.

- Gotowe. - Wstał i wyszedł, aby wylać wodę z miseczki. Kiedy wrócił, wpatrywał się w nią

uważnie. śałowała, że włączyła lampę, bo teraz na pewno wiedział, co czuła. Te ciemne oczy wydawały

się przenikać ją na wskroś.

- A teraz zastosuj się do rady, którą dałaś Anie. Śpij, Maggie.

- A jak znowu wyjdzie? - spytała niespokojnie.

- Postawię przy jej drzwiach krzesło, w korytarzu. Musiała by na nie wpaść. Ale wątpię, żeby to

się powtórzyło dziś w nocy.

- Możliwe - mruknęła Maggie, zagryzając wargę. Nie odrywał od niej oczu.

- Od dawna nikt nie opiekował się tobą tak, jak ty dzisiaj Aną, prawda? - zapytał cicho,

background image

unosząc dłonią jej pochyloną twarz. - A jednak musiał być mężczyzna, który tego pragnął. Ukrywałaś

się bardzo długo, Maggie, i wiele cię ominęło.

- śyłam tak, jak chciałam - zapewniła, nie mogąc odwrócić wzroku. Była świadoma swojego

skąpego stroju. Zrobiło jej się gorąco.

- Ale nie jesteś już taka sama. - Otoczył ją ramieniem. Poczuła dreszcz. - Wyszłaś z kryjówki,

którą sama zbudowałaś. Jesteś kobietą i można cię zranić.

- Wcale nie. - Usiłowała zaprzeczać, ale było to niemożliwe. Uśmiechnął się do niej.

- Och, Maggie. Przestań walczyć.

Pochylił głowę, a jego wargi delikatnie przesuwały się po jej twarzy. Zachwiała się, spragniona

dalszych pieszczot, odwracając głowę tak, żeby zetknęły się ich usta. Objął ją mocniej.

- Masz w sobie coś, co w mężczyźnie budzi wszystkie zmysły - szepnął. - Chyba nawet nie

zdajesz sobie sprawy z niebezpieczeństwa, ku któremu zmierzasz.

Maggie kiedyś wiedziała, jak się bronić, trzymać wszystkich na dystans, ale teraz była

zachwycona, gdy Felipe jej dotykał.

- Nie możesz być aż tak niewinna - powiedział z napięciem. Delikatnie ugryzł ją w ucho.

Sięgnął ręką do jej piersi i niecierpliwie pocałował kolejny raz w usta.

Maggie jęknęła, zarzuciła mu ręce na szyję, wsuwając palce w ciemne włosy i z entuzjazmem

zaczęła oddawać pocałunki.

- Por Dios! - Porwał ją na ręce, oczy mu płonęły. – Jeśli nie umiesz chronić się sama, to ja

muszę cię chronić. Ryzykujesz dla mojej siostry, ignorujesz swoją pracę, a potem padasz mi

w ramiona. Wiesz, jak wzbudzić w mężczyźnie głód, i myślę, że nie zdajesz sobie sprawy z

konsekwencji.

Położył ją na łóżku, przykrył kołdrą. Zebrał apteczkę i ruszył do drzwi, nie oglądając się.

- Ja... przykro mi - wykrztusiła drżącym głosem.

- Jeszcze chwila i naprawdę byłoby ci przykro - odparł. - Może niedługo też będziesz

potrzebowała krzesła przy drzwiach, senorita, ale w środku. - Wyszedł i zamknął za sobą drzwi, a

Maggie zgasiła lampę, zwinęła się w kłębek i czekała, aż jej serce przestanie łomotać.

Nie mogła pojąć swego zachowania i wcale nie miała pretensji do Felipe. Zdumiewające. Może

było z nią coś nie tak? Może była zamknięta w swoim dobrowolnym więzieniu tak długo, że teraz w

ogóle nie umiała nad sobą panować.

Ale przecież nie miała najmniejszej ochoty rzucać się na Mitcha. Przynajmniej to przywróciło

jej humor. Mitch pewnie by zemdlał z wrażenia. Felipe nie wydawał się zaniepokojony. Po prostu wziął

ją w ramiona. Wciąż czuła przyjemne ciepło, a jej policzki płonęły, gdy zrozumiała, że gdyby nie

przerwał, ona sama nie powstrzymałaby go w żaden sposób.

background image

Kiedy rano zeszła na śniadanie, Felipe jeszcze siedział przy stole. Zaskoczyło ją to. Zazwyczaj o

tej porze był już przy koniach.

- Dobrze się czujesz po nocnych przygodach? - spytał cicho, odsuwając dla niej krzesło.

- Tak. Już prawie o tym zapomniałam. Spojrzał na nią ponuro i poczuła się jeszcze orzej.

- Ja... przepraszam za... Byłam zdenerwowana i...

- To jeszcze pogorszyło sprawę - przyznał z napięciem, ściskając filiżankę z kawą. - Zbliżasz

się do Any i najwyraźniej wzięłaś na siebie dużą odpowiedzialność. Nie mam prawa o to

prosić. Może powinnaś wrócić do Anglii i zapomnieć o nas...

Maggie poczuła, że ogarnia ją rozpacz. Chciał, żeby wyjechała, a ona przestraszyła się,

uświadamiając sobie, że wcale nie miała na to ochoty. Myśl o powrocie do dawnego życia była wręcz

przerażająca. Tu, z Felipe de Santisem, czuła się bezpiecznie i była zrozpaczona, że chciał się jej

pozbyć.

- Jeśli wolisz, żebyśmy wyjechali...

- Nie powiedziałem tego! - zaprotestował gwałtownie, wpatrując się w nią intensywnie. - To,

czego ja chcę, nie jest i nigdy nie było istotne. Zostałaś zmuszona do przyjazdu tutaj, a ja jeszcze

dołożyłem swoje, domagając się pomocy. Dwa razy ryzykowałaś dla Any. To ja jestem za nią

odpowiedzialny i przypuszczam, że wolałabyś wrócić do domu. Nie będę się sprzeciwiał. Zajmę się

Devlinem Parnhamem.

Maggie zgnębiona spoglądała na swój talerz.

- Nie chcę opuszczać Any - wyznała cicho.

Zdążył tylko spojrzeć na nią, bo w tej chwili do pokoju wkroczyła Ana, pogodna i

zdecydowana.

- Kiedy senor Mitchell wróci, chciałabym, żebyśmy wybrali się wszyscy na miłą wycieczkę -

oznajmiła z uśmiechem, siadając przy stole.

- Może nasi goście nie mają ochoty na wycieczkę - rzekł sztywno.

- Są w hacjendzie już długo - zauważyła Ana. - Wycieczka byłaby urozmaiceniem, a Mitch

mógłby zrobić mnóstwo dobrych zdjęć.

- Najwyraźniej wszystko już zaplanowałaś - zauważył Fe-lipe. - O jaką wycieczkę ci chodzi?

- Pojedziemy do Granady - obwieściła Ana stanowczo. -Mitchowi na pewno się spodoba.

- A co z seńoritą Howard? - spytał Felipe, nie patrząc na Maggie. Znowu zaczął używać

sztywnych formułek.

- Jest pisarką, a Granada to cudowne miejsce. Chciałabyś pojechać, Maggie?

- Ee... tak. Bardzo - wykrztusiła, a Felipe spojrzał na nią z niedowierzaniem. Myślał, że chce

tylko sprawić przyjemność Anie.

- Kiedy mamy jechać? - spytał, znowu gotów ustąpić siostrze.

background image

- Dzisiaj - oznajmiła zdecydowanie. - Jak tylko Mitch wróci. Możemy zostać tam na noc.

Zarezerwuj nasz hotel, Felipe.

Nie skomentował tego, ale Maggie widziała, że uniósł czarne brwi. To nie było po prostu ustępstwo

na rzecz siostry. Miał jeszcze inne powody. Podejrzane. Kiedy wyszła do holu, ruszył za nią.

- A więc chciałabyś pojechać do Granady? - spytał drwiąco. - Jesteś gotowa pozwolić Anie

sobą kierować?

- Tobą też kieruje - przypomniała cicho Maggie.

Władczym gestem uniósł jej podbródek.

- Wierzysz w to? Może pozwalam ci znaleźć się trochę bliżej cywilizacji, seńorita. Noc w

dobrym hotelu może przywrócić ci rozsądek. Może nie zechcesz wracać do hacjendy de Nieve?

- Nie straciłam rozsądku! - warknęła Maggie. - A zresztą Ana ma rację. W Granadzie

mogłabym zrobić notatki do artykułu, a Mitch trochę zdjęć. Potem wrócę po rzeczy i wyjadę. Ana

pewnie powiedziała mi już wszystko.

Kiedy odwróciła się, by iść, chwycił ją mocno za ramiona.

- Co ci powiedziała?

- Wystarczająco, żeby się domyślić, że tuż przed śmiercią ojca była bardzo nieszczęśliwa. śe ten

dom nie był najlepszym miejscem do życia, kiedy on tu był. Ana najwyraźniej czuła się uwięziona. Miała

siedemnaście lat i żadnej kontroli nad własnym życiem.

- Czyli naprawdę obwiniasz mnie o jej ślepotę - stwierdził groźnie. - Przypuszczam, że nie

zechcesz wyjechać, dopóki nie zdobędziesz dowodu. Co za wspaniały artykuł ukazałby się w

gazecie!

Odwrócił się i niemal wybiegł, a Maggie patrzyła za nim z niedowierzaniem. Nic takiego nie

sugerowała. Czyżby świadczyło to o poczuciu winy, o jakimś ciężarze na jego sumieniu? Niemożliwe.

Dlaczego nie mógł rozmawiać o tym spokojnie? Nikt nie mógł się zbliżyć do takiego człowieka, jakim

był Felipe de Santis, a ona nie chciała się przyznać nawet przed sobą, że miałaby na to ochotę.

Mitch wrócił. Maggie nie widziała, jak Ana go powitała, ale wydawał się taki jak dawniej -

wesoły i bezpośredni. Cieszył się z wycieczki i było jasne, że Ana zaplanowała ją dla niego z jakichś

tajemniczych powodów.

Maggie nie była zadowolona, kiedy ruszyli do Granady. Felipe zachowywał ponure milczenie.

Ana usadowiła się z tyłu obok Mitcha, a wyciągnięcie ich stamtąd wiązałoby się z niemiłą awanturą.

Maggie ucieszyła się, że nie przyszła wcześniej do samochodu. Felipe nie mógł mieć do niej pretensji.

- Może jednak ta wycieczka to dobry pomysł - mruknął, kiedy niemal jednocześnie podeszli

do auta. - Ona za często z nim przebywa.

- Najwyraźniej zależy mu na niej, a jej na nim, czy ci się to podoba, czy nie - odparła Maggie.

background image

- Chyba tylko dlatego, że jest jedynym mężczyzną w okolicy i przywykła do niego - uznał

Felipe. - On nie należy do naszego świata i Ana w końcu to zrozumie.

- Tak, wiem. - Maggie z niejasnych powodów poczuła się urażona. - Bliskość. Rzeczy tracą

właściwe proporcje, kiedy człowiek jest odizolowany w górach. Po powrocie do domu wszystko będzie

się wydawać nam obojgu niewiarygodnym snem. Taka zabawna przerwa w normalnym życiu.

Nie miał najmniejszych wątpliwości, o co jej chodziło. Mógł sobie siedzieć z chmurną i groźną

miną, wiedząc, że siostra i tak tego nie widzi.

Zgodnie z planem dotarli na miejsce wczesnym wieczorem. Dzień był pochmurny, a sezon

turystyczny jeszcze się nie zaczął, więc nie było tłumów. Przez całą drogę Felipe zachowywał lodowate

milczenie, za to Ana i Mitch gadali nieustannie. Maggie widziała, jak Felipe od czasu do czasu zerka

na nich w lusterku. Gdy tylko wrócą, Mitch zostanie wyprawiony do domu, razem z nią.

Gdy zobaczyli Granadę z daleka, serce Maggie zabiło szybciej. Nigdy nie była w tym słynnym

mieście, które zdawało się wyłaniać prosto z marzeń. Leżało na brzegu zielonej doliny, u stóp Sierra

Nevada. Kiedy Mitch jęknął z zachwytu, Ana zorientowała się, że zbliżają się do celu.

- Felipe, stańmy - poprosiła. - Niech Mitch popatrzy i zrobi trochę zdjęć. Maggie też będzie

chciała spojrzeć.

W promieniach zachodzącego słońca Granada lśniła niczym klejnot zawieszony między

ośnieżonymi szczytami Sierra Ne-vada i zielonymi gajami drzew pomarańczowych. Pałac Alhambra lśnił

czerwono. Maggie była oczarowana.

- Dziękuję, że nas tu przywiozłeś - powiedziała cicho. Nie usłyszała uprzejmej odpowiedzi.

- To ostatnie miejsce na ziemi, dokąd chciałbym przywieźć moją siostrę - wyznał.

- Ale dlaczego? Ona chciała tu przyjechać.

- Dla senora Mitchella, nie dla siebie. To taka gra, żeby dłużej go mieć przy sobie i żeby

sprawić mu przyjemność.

- Może po prostu chciała tu przyjechać - protestowała Maggie.

- Chyba w to nie wierzysz, seńorita. Spójrz na zachód słońca, ośnieżone góry, na Alhambrę.

Myślisz, że nie chciałaby tego znowu zobaczyć? Można spędzić w Granadzie całe życie i nie widzieć

wszystkiego. A Ana nie widzi nic. Jeśli nie wierzysz, zacytuję ci stare powiedzenie: "Nie ma na świecie

większego cierpienia, niż ślepym być w Granadzie". Jeśli chciała tu przyjechać, będąc niewidomą, to

teraz rozumiem, jak bardzo jest nim zauroczona.

Maggie milczała. Nagle ujął ją za ramię.

- Chodź. To nie twoja wina. Ty jesteś tylko kobietą, która udaje, że jest twarda, a jednak kierują

nią mężczyźni. Ja dawałem ci polecenia, Devlin także, nawet Ana zaciągnęła cię tutaj, żeby zadowolić

mężczyznę.

- Chciałam tu przyjechać - mruknęła Maggie, zgadzając się, że ona wychodzi na tym

background image

wszystkim najgorzej.

- Czyżby? - Spojrzał na nią ironicznie. - Jedźmy więc dalej i korzystajmy, ile się da. Jest już za

późno na zwiedzanie. Jutro będziesz wykończona. - Odprowadził ją do samochodu. Odgłos włączonego

silnika natychmiast sprowadził pozostałą dwójkę. Maggie wiedziała, że Ana dobrze się bawi, niezależnie

od tego, co mówił Felipe. Była tu z Mitchem, a to dla kobiety było dużo bardziej ekscytujące niż

oglądanie pięknego miasta. Maggie siedziała w milczeniu, zaszokowana, że coś takiego w ogóle

przyszło jej do głowy. Cieszyła się, że jest tu z Felipe, nawet jeśli się wściekał.

- Pałac Alhambra to ósmy cud świata i jedyny zachowany arabski pałac średniowieczny.

Maurowie płakali, opuszczając Granadę, i wciąż opłakują tę stratę w wieczornych modlitwach.

To miejsce wody i przestrzeni, koloru i światła. - Słodki, czysty głos Any drżał od śmiechu. - Wiem to

wszystko, bo byłam tam nie raz. Przewodnik był okropnie nudny, ale zapamiętałam bardziej poetyckie

fragmenty jego opowieści.

Maggie zerknęła na Felipe i z radością zauważyła, że uśmiecha się do siebie.

- Ona chyba nie wie, jakie to wszystko smutne - mruknął.

- Może też powinniśmy się rozweselić, paloma. – Popatrzył w jej czyste szare oczy. Maggie

zarumieniła się, ale nagle poczuła się szczęśliwa.

Z hotelu widać było Alhambrę.

- Zamówiłem pokoje, z których roztacza się widok na góry

- poinformował Felipe. - Dzisiaj księżyc będzie jasno świecił, więc z balkonu zobaczycie

lodowiec.

- Pstryknę parę zdjęć - oznajmił z entuzjazmem Mitch, ale Felipe nawet na niego nie spojrzał.

- Myślałem, że seńorita Howard będzie na nie spoglądać i marzyć - odparł, rzucając Maggie

ironiczne spojrzenie. -Czyż nie tak robią pisarze?

- Nie tacy jak Maggie - zapewnił Mitch. - Ona jest z tych ostrych, a nie rozmarzonych.

- Może się mylę - powiedział Felipe, gdy szli do windy - ale on chyba nie zna cię tak

dobrze jak ja.

- Zna mnie od dawna - odparła Maggie desperacko, doskonale wiedząc, że jest prowokowana, i

czując się trochę bezbronna. - Pracuję z nim. Pracowałam z nim w różnych niebezpiecznych miejscach.

- Może. Ale wtedy byłaś twarda Hiszpania cię zmieniła. Zmienia większość ludzi. Te oczy

zdradzają duszę romantyczki.

Z ulgą umknęła do swojego pokoju, skoro obiecał jej balkon wychodzący na Sierra Nevada.

Słońce lśniło czerwono, jego promienie oświetlały lodowiec. Było tak pięknie. Maggie z rozpaczą

pokręciła głową. Najwyraźniej Felipe znał ją lepiej niż ona siebie. W tym kraju robiła się z niej

beznadziejna marzycielka.

Kiedy wszyscy razem zeszli na kolację, dwie osoby szybko wstały ze swych miejsc i podeszły do

background image

nich. Jedną z nich była piękna blondynka. Towarzyszący jej mężczyzna był wysoki i jasnowłosy, tak

jak Mitch. Wkrótce dowiedziała się, że są Anglikami. Poczuła też dziwną konsternację, gdyż kobieta

rzuciła się Felipe na szyję i pocałowała go.

Maggie spodziewała się, że to go zdenerwuje, ale nic takiego się nie stało. Wyglądał na bardzo

zadowolonego. Przedstawił parę Maggie i Mitchowi.

- Przyjaciele z Anglii - powiedział cicho. - Peter i Candace Rainford. - Maggie została dokładnie

obejrzana przez dwie pary oczu. Spojrzenie Candace Rainford stwardniało, gdy studiowała twarz Maggie

i jej lśniące jasne włosy. Zlustrowała jeszcze jej sukienkę i zacisnęła wargi.

- Moja żona jest chyba zbyt panią zachwycona, by się odezwać - oznajmił Peter Rainford. Do

niego też mogło się to odnieść. Wciąż spoglądał na Maggie, zawstydzoną i zaszokowaną. śadne nie

zwróciło uwagi na Mitcha.

- Wiesz, zaczynam się przyzwyczajać do bycia niewidzialnym - mruknął Mitch do Maggie, gdy

wreszcie usiedli przy stoliku. - Zabawne, zanim przyjechałem do Hiszpanii, wszyscy mnie dostrzegali.

Wiedziała, o co mu chodzi. Nawet teraz Rainfordowie na nich zerkali znad swojego stolika.

Maggie zarumieniła się od spojrzeń, którymi obdarzał ją Peter Rainford. Jego żona tego nie dostrzegała.

Była skupiona na Maggie i Felipe. To psuło całą przyjemność wycieczki.

Została zepsuta jeszcze bardziej, gdy Anglicy przyłączyli się do nich w barze. Peter Rainford był

natrętnie nadskakujący, ale jego żona wolała towarzystwo Felipe. Maggie była niepocieszona, gdy

umówili się z nimi na następny dzień, by wspólnie zwiedzać Alhambrę. Wolałaby się wycofać. Było

wyraźnie widać, że ta kobieta znała Felipe, kiedy jeszcze cieszył się życiem playboya, i najwyraźniej coś

między nimi było. Może to ten rodzaj małżeństwa, w którym każdy robi, na co ma ochotę? Poczuła się

okropnie.

A później czuła się jeszcze gorzej, bo jak tylko dotarła do pokoju, rozbolał ją ząb. Nie był to

nieznośny ból, ale nie ustępował i zrozumiała, że nie zaśnie. Ponieważ rzadko miewała problemy ze

zdrowiem, nie woziła ze sobą środków przeciwbólowych. Zadzwoniła do recepcji, ale usłyszała, że hotel nie

ma takich lekarstw. Maggie usiadła na łóżku, trzymając się za obolały policzek.

Zaczęła krążyć po pokoju, w końcu wyszła na balkon, by popatrzeć na góry i zapomnieć o bólu.

Niebo było teraz aksamitnie czarne, ale po chwili ukazał się księżyc i zmienił jego kolor, rozpalił

iskierki na lodzie i przygasił gwiazdy.

Jednak Maggie nic nie cieszyło. Otulając się szlafrokiem, jęknęła z bólu. - Que pasa?

Podniosła wzrok i zobaczyła Felipe stojącego na sąsiednim balkonie. Była tak zaskoczona jego

bliskością, że nie odpowiedziała.

- Co się stało? - Podszedł i oświetliły go promienie księżyca. Maggie z opóźnieniem odzyskała

głos.

- Och, to nic. Trochę mnie boli ząb.

background image

Ku jej zdumieniu podszedł do barierki i po prostu przez nią przeszedł, nie przejmując się

wysokością.

- Spadniesz! - jęknęła, ale nie zwrócił na to uwagi i po chwili lekko wylądował obok niej.

- Nie spadłem. Po prostu dostałem się tu szybciej.

- Dziękuję, ale i tak nic na to nie poradzisz.

- Mogę ci znaleźć dentystę, nawet o tej porze.

- Nie potrzebuję dentysty. Mogę z tym zaczekać, aż wrócę do Londynu - powiedziała szybko

Maggie. Nie miała zamiaru iść do dentysty. - Chciałam tylko tabletkę przeciwbólową, ale w recepcji

nie mają. Nie mogłam nawet dostać herbaty. Powiedzieli, że nie dostarczają posiłków do pokoju.

- Czyżby? - mruknął Felipe i podszedł do telefonu. Nie rozumiała szybkiej hiszpańskiej

przemowy, ale usłyszała odpowiedź.

- Si, el conde! Ahora mismo!

Felipe odłożył słuchawkę, marszcząc czoło.

- Pięć minut - stwierdził ponuro. - Muszą kupić tabletki.

- Nie dotrą tu w pięć minut - wyliczyła Maggie, trzymając się za policzek.

- W takim razie ja dotrę do recepcji - odparł spokojnie. Jakieś pięć minut później połknęła

tabletkę, a Felipe nalał jej herbaty. Spojrzała na niego z rozbawieniem.

- Pewnie też mogłabym wywołać taki popłoch, gdybym była hrabią - zastanawiała się.

- Nie podałem swojego tytułu.

- Ale oni cię znają.

Wzruszył ramionami i spojrzał na nią ze złośliwym uśmieszkiem.

- Wiedzą także, że jestem w twoim pokoju, senorita. Dzwoniłem stąd i kelner mnie widział.

- Nic nie szkodzi - odparła zuchwale Maggie. - Gdybyś nie przyszedł, nie spałabym całą noc.

- Czyli jednak na coś się przydaję? - Oparł się o toaletkę i nie okazywał chęci wyjścia.

Maggie odwróciła wzrok, a jej pewność siebie nagle gdzieś przepadła. - Zaczynam się przyzwyczajać do

opieki nad tobą - dodał cicho. - Teraz, kiedy odrzuciłaś męskie przebranie, chyba potrzebujesz sporo

uwagi.

- Łatwo wrócę do dawnego przyzwyczajenia. - Odsunęła się, ale chwycił jej rękę, okręcił

Maggie i chwycił w ramiona.

- Tak? Wątpię. - Delikatnie pogładził ją po policzku. - Jak się teraz czujesz? Ząb mniej boli? -

Wiedziała, że mówi do niej, jakby była dzieckiem, ale straciła całą bojowość i tylko skinęła głową.

Nie odrywała od niego wzroku, a on wsunął palce w jej włosy, przyglądając się złotym

refleksom. Jego oczy, ciemne i tajemnicze, wpatrywały się w jej oczy, a w ich głębi lśniło światło.

- Chcesz, żebym został, prawda? - spytał cicho, a Maggie pokręciła głową. Tylko w ten sposób

mogła skłamać.

background image

Uśmiechnął się, gdyż rozpoznał kłamstwo, chociaż nie padły żadne słowa. Przesunął wargami

po jej rozpalonym policzku, zanim delikatnie pocałował ją w usta.

Nie próbowała się opierać, nie mogła. Felipe uniósł głowę i spojrzał na Maggie z

rozbawieniem. Odsunął ją ostrożnie i odwrócił się w stronę drzwi.

- Ponieważ wpadasz w panikę, gdy grozi mi minimalne niebezpieczeństwo - powiedział wesoło

- wyjdę normalnym sposobem. W każdym razie - dodał, odwracając się, by spojrzeć na nią - fakt, że o tej

porze byłem w twoim pokoju, stanie się jutro znany w całym hotelu.

- Nie! -jęknęła Maggie.

- Tak. Hiszpanie lubią plotki. Jutro wszyscy kelnerzy będą mi zazdrościć. - Maggie wyglądała

na wściekłą, ale w jego oczach czaił się śmiech.

Gdy wyszedł, położyła się do łóżka. Drażnił się z nią, jak zwykle, a ona była zadowolona, że

zdołała zachować choć trochę samokontroli, gdy ją całował.

Musiała przyznać, że pomogło jej w tym wspomnienie Can-dace Rainford. Cóż, Felipe nie mógł

do niej pójść, bo niezależnie od sygnałów, jakie wysyłała, była z mężem. Na myśl o Peterze Maggie

wstała i starannie zamknęła drzwi na klucz. Felipe mógł co prawda przejść przez balkon, ale to jej nie

przeszkadzało, bo wiedziała, że tego nie zrobi.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Wycieczka do Alhambry nie była tak wspaniała, jak Maggie się tego spodziewała. W każdym

razie początek był zły, bo przy śniadaniu pojawili się Candace i Peter Rainfordowie.

- Nie mogliby zająć się czymś innym? - mruknęła Ana ze złością, ujmując Maggie pod ramię,

gdy wychodzili z hotelu.

- Wcale ich nie lubię. Zawsze, kiedy są w Hiszpanii, przyjeżdżają do hacjendy. Felipe poznał

ich wieki temu, nie chcą się odczepić. Chciałam, żebyśmy byli tylko we czwórkę. W końcu

sama to zaplanowałam!

- Może sobie pójdą? - szepnęła Maggie z nadzieją.

- Nie miej złudzeń! - rzekła ponuro Ana. - Ta kobieta uwielbia Felipe. Ale nie mów mu o tym

- dodała pośpiesznie.

- Nie byłby zadowolony. Ona jest mężatką.

Maggie widziała, jak Candace, uwieszona ramienia Felipe, śmieje się i trajkocze, jakby jej mąż

nie istniał. Felipe nie miał nic przeciw temu. Przypomniało jej to o jego życiu w nadmorskich kurortach,

background image

wśród luksusu i pięknych kobiet. Candace na pewno była piękna. Poranek stracił cały urok.

A jednak, kiedy przybyli na miejsce, uległa czarowi otoczenia. Było wcześnie, dotarło tu jeszcze

niewielu turystów, więc mogła poczuć atmosferę czasów ostatniego władcy Maurów. Rządzili Granadą

ponad siedemset lat i to był ich pomnik -ogrody, w których wciąż śpiewały słowiki, i piękna Alhambra,

„czerwona twierdza".

Maggie trzymała się Mitcha i Any. Pomagała Mitchowi opisywać kolorowe kafelki i złociste

mozaiki, łuki i altany. Ana przypominała sobie rzeczy, które kiedyś widziała. Wydawało się, że

budowle niemal wiszą w powietrzu. Trudno było uwierzyć, że delikatne, smukłe kolumny mogą

utrzymać ozdobne, wręcz koronkowe łuki i kolorowe sufity. Wszędzie towarzyszył im szmer wody. W

końcu Ana powiedziała smutno:

- Por favor, pozwólcie mi posłuchać.

Maggie wspomniała słowa Felipe i zrozumiała, dlaczego niechętnie przyjechał tu z siostrą. Ale

Ana chyba znajdowała przyjemność w samym słuchaniu. Zwiedzili „dziedziniec mirtów" z basenem i

pięknymi łukami, „dziedziniec lwów" z fontanną podtrzymywaną przez dwanaście kamiennych lwów,

otoczoną ponad setką wysmukłych kolumn. Ana widziała, że Mitch trzyma dłoń Any. Poczuła dziwny

smutek. Pragnęła obecności Felipe, by razem z nim dzielić wrażenia.

Jej wyobraźnia pracowała, zaludniając pałac kalifami i pięknymi kobietami, kryjącymi swe

twarze. Wyobrażała sobie dumnych rycerzy, strzegących czerwonych murów. Była to część przeszłości

tego kraju.

- Jesteś jak zwykle sama. - Maggie aż podskoczyła, gdy nagle usłyszała głos Felipe. Rozejrzała

się za jego nieodłączną towarzyszką i jej natrętnym mężem. Nigdzie ich nie było.

- Odłączyłam się na chwilę - wyjaśniła niepewnie.

- Myślę, że w twoim przypadku takie odłączanie się nie jest wskazane. Możesz wpaść w kłopoty.

Chodź ze mną. - Ujął jej rękę, ale Maggie zaprotestowała.

- A twoi goście?

- To nie są moi goście. Ty jesteś moim gościem i staram się być dla ciebie miły. Chcesz mi to

utrudnić?

- Nie. - Spojrzała na niego zdezorientowana, a on uśmiechnął się, prowadząc ją dalej.

- Dokąd idziemy? — spytała niespokojnie.

- Do „komnaty tajemnic". Chodź, coś ci pokażę. Mam nadzieję, że nadal działa. - Wprowadził ją

do środka i zostawił na jednym końcu sali. Sam stanął, odwrócony ku niej, na drugim końcu i nagle

szepnął:

- Maggie.

Był to najcichszy szept, ale słyszała go wyraźnie i jej szare oczy otworzyły się szeroko.

- Och! Jak to zrobiłeś?

background image

- To akustyka. Ta komnata nazywa się „komnatą tajemnic", ale nie należy ich tu sobie wyjawiać.

Każdy najcichszy dźwięk słychać w całym pokoju.

Felipe nadal szeptał, ale Maggie słyszała wyraźnie każde jego słowo i rozpromieniła się z

zachwytu.

- Masz jakieś sekrety, paloma? - szepnął, skupiony na jej twarzy.

- śadnych, które mogłabym ci powierzyć - odpowiedziała głośno, a on roześmiał się.

- Wyjdźmy stąd, zanim mnie ogłuszysz - zaproponował. Celowo, bądź przez przypadek, zdołali

zwiedzić zamek sami.

Maggie wiedziała, że Ana jest bezpieczna z Mitchem, a Canda-ce Rainford nie miała ochoty na

zwiedzanie.

Przechadzali się po przepięknych ogrodach Generalife. Mieli je niemal tylko dla siebie. Gdy

słuchali szumu płynącej wody, Maggie powiedziała:

- Tak tu pięknie. Muszę tu jeszcze kiedyś przyjechać.

- Może będziesz przyjeżdżać tu często - odparł cicho, uśmiechając się do niej. - W tym kraju

czujesz się jak u siebie. Prawda?

Rzeczywiście tak było, ale nie zamierzała się do tego przyznawać.

- Nie mogę sobie na to pozwolić.

- Dlaczego? - Felipe odwrócił dłonią jej twarz ku sobie w dawny, władczy sposób, ale jego

oczy nie patrzyły już tak surowo. - Nie pokłóciliśmy się ani razu.

- To prawda. - Nagle uśmiechnęła się do niego. - Pewnie dzięki tutejszej atmosferze.

- Stworzyliśmy sobie własną - powiedział cicho. - Nikt nam nie przeszkadzał.

Przeszkadzanie zaczęło się natomiast przy kolacji. Rainfor-dowie bowiem dołączyli do nich.

Radosne rozmarzenie Maggie zniknęło, gdyż Candace wręcz osaczyła Felipe, a Mitch był zajęty Aną,

która traktowała przybyszów ze sztywną uprzejmością. Maggie naprzykrzał się Peter Rainford.

Przysiadł się do niej i usiłował ją zabawiać. Nagle wpadła na pewien pomysł.

- Przepraszam - wymamrotała. - Muszę iść do pokoju. Boli mnie ząb.

Zniknęła, zanim ktokolwiek zareagował. Humor psuła jej świadomość, że Felipe jest z tamtą

kobietą.

Była zaskoczona, gdy po kilku minutach zapukał kelner, przynosząc filiżankę herbaty i tabletkę

przeciwbólową, i mruczał coś ze współczuciem. Dopiero po chwili wszystko zrozumiała i z trudem

powstrzymała śmiech. Oszukała nawet Felipe. Przysłał pomoc równie szybko, jak wczorajszej nocy.

Kiedy pojawił się u niej w pokoju, z wdzięcznością piła herbatę, zostawiwszy tabletkę na tacy.

- Jak się czujesz? - zapytał z niepokojem, więc szybko postarała się przybrać odpowiednio

zbolały wyraz twarzy.

- Ja... dobrze, dziękuję.

background image

Ciemne oczy Felipe natychmiast zobaczyły tabletkę. Zmrużył je badawczo.

- Przeszło ci?

- No, ja... - Maggie zrezygnowała z udawania i spojrzała na niego buntowniczo. - Nic mnie nie

boli. To był tylko pretekst.

- Oczekuję od moich gości uprzejmego zachowania, senorita - oznajmił lodowato.

- Więc proszę o tym przypomnieć Peterowi Rainfordowi, senor! - odparowała, a jej oczy ciskały

pioruny. - Jak mam jeść kolację, gdy ktoś mi się ciągle narzuca!

- Sądziłem, że sprawia ci to przyjemność.

- Nie - odparła słodko Maggie. - Ja nie toleruję awansów cudzych małżonków.

- Sądzisz, że ja toleruję - stwierdził ze złością. - Następnym razem, gdy znajdziesz się w

kłopotach, zostawię cię samej sobie. Nie pozwolę, by kobieta robiła ze mnie głupca!

- Jedna na pewno się stara - mruknęła, odsuwając się. Przyciągnął ją z powrotem.

Spodziewała się surowej reprymendy, ale tylko spojrzał na nią wymownie.

- Proszę tak ostentacyjnie nie okazywać zazdrości, senorita.

- Gdy czekała na jego pocałunek, puścił ją i ruszył do drzwi.

- Nie wyrzucaj tabletki - ostrzegł. - Być może zostaniesz ukarana bólem zęba.

Rozzłościła się, ale po chwili uśmiechnęła. Od lat nikt się nią tak nie opiekował, Felipe miał

rację. Myśl, że przejął się jej samopoczuciem, przyniosła miłe zadowolenie i spokój. Zasnęła z

uśmiechem, zapominając o Candace. Widziała tylko śniadą twarz Felipe, jego czarne oczy, słyszała jego

ś

miech. Nie mylił się. Była w Hiszpanii szczęśliwa. Jej dawna osobowość tutaj się nie sprawdziła.

Następnego ranka na twarzy Felipe nie było uśmiechu. Bagaże zostały zabrane i Maggie zeszła

do holu, gotowa do drogi. Felipe siedział sam. Zacisnął usta na widok Mitcha i Any wchodzących razem.

Maggie powiodła wzrokiem za jego pełnym irytacji spojrzeniem. Dostrzegła przyczynę gniewu. Ana i

Mitch trzymali się ze ręce.

Maggie podeszła szybko do Felipe, usiłując wymyślić coś, by odwrócić jego uwagę.

- Wkrótce będzie sobie musiała poradzić z faktem, że senor Mitchell wyjedzie - powiedział

lodowato.

Maggie westchnęła, znaleźli się z powrotem w punkcie wyjścia.

- Nie zatrzymasz jej na zawsze - zauważyła cicho. - Pewnego dnia zjawi się kolejny mężczyzna.

Wyrzucisz Mitcha, przybędzie inny.

- Zdaję sobie z tego sprawę - oznajmił zimno. - Nie strzegę jej z zazdrości. Ale może nigdy nie

odzyska wzroku... Jest młoda, piękna, rozbraja każdego, nawet ciebie. Mam patrzeć spokojnie, jak ich

znajomość pogłębia się, aż Ana zapragnie opuścić Hiszpanię i pojechać z Mitchellem? Mam pozwolić,

by znalazła się w obcym kraju - ślepa? Jak długo będzie mu na niej zależało? Jak długo wytrzyma z

ż

oną, która jest niewidoma i bezradna? Może pewnego dnia zapragnie kobiety, która widzi i dzieli z

background image

nim wszystko. Jesteśmy wychowani w różnych kulturach. Inaczej podchodzimy do życia.

- A jeśli miłość przezwycięży wszystko... - powiedziała cicho Maggie, czując jego ból.

- Nie zaryzykuję. 1 Anie też nie pozwolę ryzykować. Pewnego dnia może znaleźć się sama,

zapłakana, w zimnym, obcym mieście wśród ludzi, którym jest obojętna.

Maggie nie odezwała się, bo sama nigdy tego nie doświadczyła. Ale nie była też niewidoma.

- Nie masz żadnej rady, senorita? śadnych pomysłów?

- Nie - odparła z goryczą. - Chyba skończyły się nam i pomysły, i czas. Pod koniec tygodnia

wracamy do domu. Nic mnie nie obchodzi, czy panu Parnhamowi to się spodoba i czy wyleje nas oboje.

Jak wiesz, cenią mnie w tym zawodzie, jakoś przeżyję.

- Nadal jesteś twarda? - spytał szyderczo.

- Przecież nie o to chodziło, prawda? - spytała cicho. - Próbowałam pomóc w sprawie Any, ale

nie zamierzałam zmieniać siebie. Wszyscy musimy jakoś przeżyć. Ja sobie radzę sama. Jak powiedziałeś,

ż

yję w zimnym, szarym mieście, gdzie niewielu ludzi obchodzi mój los.

Wyszła z hotelu i po raz ostatni z daleka podziwiała Alhambrę. Po jakimś czasie dołączyła do niej

Ana. Mitch robił ostatnie zdjęcia pałacu.

- Jesteśmy gotowi? - spytała Maggie, ale dziewczyna ujęła ją pod ramię i pokręciła głową.

- Byliśmy, ale Felipe dopadła ta Rainford. Nie odczepi się, chociaż jest wściekły.

- Skąd wiesz, że jest wściekły?

Ana uśmiechnęła się z goryczą.

- Och, Maggie! Wiem, kiedy jest zły. Nie muszę widzieć jego twarzy. Teraz stale jest

zagniewany.

- Bo kłóci się ze mną - zauważyła Maggie, ale Ana pokręciła głową.

- Nie. Odkąd przyjechałaś, był weselszy niż kiedykolwiek przez ostatnie dwa lata. Wiem, że jest

zadowolony z twojej obecności. Gniewa się na mnie.

- To chyba przez Mitcha - wtrąciła Maggie, ale Ana to zlekceważyła.

- To na pewno jeszcze pogarsza sprawę, ale Felipe gniewa się na mnie od śmierci ojca. Uważa,

ż

e to moja wina. Staram się tym nie przejmować, ale tak jest.

- Ano! Na pewno się mylisz. - Maggie wyczuwała rozpacz dziewczyny.

Podszedł do nich Mitch i Ana już nic nie mówiła. A więc wciąż była przekonana o swej winie?

Czy to wystarczyło, by straciła wzrok? Maggie zastanawiała się nad tym, kiedy pojawił się Felipe.

Powiedziałaby mu o wszystkim od razu, ale nie był sam. Candace Rainford wisiała mu na ramieniu, a on

wydawał się z tego zadowolony. Jej mąż wbił wzrok w Maggie, więc natychmiast ruszyła wściekła

za Mitchem i Aną. Jeśli Felipe spodziewał się, że ona zajmie się Peterem, podczas gdy on będzie

zabawiał Candace, to bardzo się mylił! Kiedy żegnał się ze swymi przyjaciółmi, Maggie nawet się nie

uśmiechnęła. Ana też siedziała z ponurą miną, więc i Mitch, i Felipe nie mieli humoru. Mitcha trochę

background image

szkoda, ale Felipe sobie na to zasłużył!

Richie dopadł ich na drugi dzień. Maggie zawołano do telefonu tuż przed śniadaniem. Wiedziała,

kto dzwoni, zanim jeszcze usłyszała australijski akcent.

- Mitch musi zaraz wracać - poinformował ją.

- To znaczy, że mamy natychmiast lecieć do Anglii? - Nie chciała wyjeżdżać. Ana znowu

zaczynała jej się zwierzać i trudno było rozstać się z Felipe. Zbyt wiele dla niej znaczył.

- Mitch ma wracać, ale nie ty. Stary Parnham dzwonił jakieś dziesięć minut temu. Ty

zostajesz, jak długo uznasz za stosowne. Maggie, wiem, że coś knujesz. To strasznie wkurzające. Nie

wiem, o co chodzi, a podobno jestem naczelnym.

- Mitchowi to się nie spodoba. Sam mu powiesz?

- Na pewno nie! - prychnął. - Ty tam rządzisz. Masz jakieś zadanie, o którym nie wiem. Więc

możesz mu, do diabła, sama powiedzieć!

Odłożył słuchawkę, a Maggie spojrzała smutno na telefon. Ona tu nie rządzi, a Mitch będzie

wściekły.

Powiedziała mu przy śniadaniu. Nie było sensu tego odkładać, a Ana też powinna się o tym

dowiedzieć.

- Zadzwonił Richie - oznajmiła cicho. - Dopadł nas.

- I? - Mitch patrzył na nią spokojnie, a ona dostrzegła szyb-kie spojrzenie Felipe, rzucone w jej

kierunku.

- Przedłużono mi pobyt o dwa tygodnie, na razie. Ty musisz jutro wracać do Londynu. Richie

ma coś dla ciebie.

Ś

wiadomie skłamała.

- Nie jadę! - Mitch patrzył na nią, jakby to był jej pomysł. - Pracujemy razem. Dlaczego tylko

ja?

- Pewnie dlatego, że ja piszę, a to dłużej trwa. - Maggie wzruszyła ramionami. - Nic z tego,

Mitch. Musisz lecieć.

Wydawało się, że Mitch zaraz wybuchnie. Ku zaskoczeniu Maggie Felipe interweniował.

Wszyscy widzieli twarz Any. Źle to przyjęła.

- Nie śpiesz się - doradził Felipe cicho. - Jutro rano zabiorę cię samolotem. Po śniadaniu chodź

ze mną i z Aną, zobaczysz, jak szkoli swojego konia. Jeśli potrzebujecie zdjęć Any de Santis, to

pokażcie czytelnikom coś naprawdę godnego uwagi.

Wszyscy byli tak zdumieni, że nikt nie protestował. Najbardziej zaskoczyło to Maggie, gdyż

podejrzewała, że Felipe nie chce ujawniać tej tajemnicy. Dlatego nic nie wspomniała Mi-tchowi.

Markotna Ana poszła się przebrać, a Mitch pobiegł po aparat. Maggie została z Felipe i popatrzyła na

background image

niego śmiałym wzrokiem.

- Dlaczego? - Inne słowa nie były konieczne.

Wstał, podszedł do okna i spojrzał na zalany słońcem dziedziniec.

- Nie mogę ci zakazać pisania o nas - przyznał. - Musisz jakoś uzasadnić spędzony tu czas.

Przyjechaliście dla Any i nawet, jeśli za wszystkim stoi Devlin, będą czekać na artykuł.

- Mogę napisać o hacjendzie, o górach, o Granadzie - zauważyła Maggie.

- Nie. - Spojrzał na nią. - Przemyślałem to. Jeśli ktoś ma opowiedzieć historię Any de Santis,

chcę, żebyś to była ty.

- Dlaczego zmieniłeś zdanie? - spytała cicho.

- Przekonała mnie twoja opinia. Mówiłaś o reklamie dla Any. Zależy ci na niej. Zrobisz to

najlepiej. Będziesz ostrożna? - dodał. W jego głosie usłyszała groźbę i zatrzymała się w drzwiach.

- Sam ocenisz - przypomniała. - Zażądałeś wglądu.

- Poddajesz się męskiej dominacji? - spytał sucho.

- Przy tobie chyba nie mam wyjścia.

Przez sekundę wpatrywał się w nią intensywniej.

- Nie chcę widzieć ani zdjęć, ani artykułu - powiedział cicho. - Ufam ci. Pisz, co uważasz za

stosowne.

- Dziękuję. - Maggie czuła, jak jej serce bije mocniej.

- Chciałbym poznać twoje tajemnice - mruknął.

- Nie masz szans. Ja... wyjeżdżam za dwa tygodnie.

- Z radością?

- Jeśli zrobię to, co zaplanowałam - wykrztusiła Maggie.

Pobiegła do pokoju, by dojść do siebie. Czy będzie zadowolona wyjeżdżając? O, nie! Im częściej

widywała Felipe, tym bardziej chciała być przy nim. Wiedział, co czuła, ale w żaden sposób jej nie

zachęcał. Niedługo ujrzy go po raz ostatni.

Po obiedzie Ana i Mitch udali się na konną przejażdżkę. Wobec rychłego wyjazdu Mitcha

Felipe trochę złagodniał, ale Maggie zauważyła, że jeden z pracowników dyskretnie pojechał za nimi.

Ana bez wątpienia przywykła do eskorty i konwenansów.

Maggie postanowiła poszukać Felipe. Nie powtórzyła mu jeszcze tego, co usłyszała od Any, a

powinien o tym wiedzieć. Znalazła go w ujeżdżalni. Tym razem nie na widok Any zaparło jej dech.

Zajrzała ostrożnie do środka i dosłownie zamarła. Nie tylko dlatego, że bała się zwrócić jego

uwagę. Za nic w świecie nie chciałaby przeszkodzić mu i stracić wspaniałe widowisko. Czuła podziw,

zachwyt i przyjemność, które wyciskały łzy z oczu.

Siedział na białym koniu, sztywno wyprostowany, w bogato zdobionym, kosztownym

background image

hiszpańskim siodle.

Patrzyła na niego oczarowana, rozmarzona. Wiedziała, że obserwuje mistrza, geniusza przy

pracy. Koń tańczył w ciszy, a Felipe wydawał się niepodobny do mężczyzny, którego znała.

Był uosobieniem starej Hiszpanii - arystokratyczny i surowy, o dumnym wyrazie twarzy. Kiedy

koń stanął dęba, długo utrzymywał tę pozycję, a potem skoczył. Felipe powtórzył cały program, Maggie

była zachwycona.

Koń został zachęcony do kolejnego skoku. Wierzgnął tylnymi kopytami, na chwilę zawisł w

powietrzu, a potem zrobił kilka kroków na tylnych nogach. Nie było słychać nic oprócz tupotu kopyt.

Patrzyła, jak wierzchowiec z wdziękiem okrąża ujeżdżalnię, a jego jedwabisty ogon faluje rytmicznie.

Okręcił się, wysoko podnosząc przednie nogi, i skierował się w drugą stronę. Ponownie się

obrócił. Maggie całkiem zapomniała, po co tu przyszła. Spontanicznie zaklaskała, a dźwięki odbiły się

głośnym echem w wielkiej ujeżdżalni.

Odwrócił się zdumiony, po czym skierował konia w jej stronę. Mógł się gniewać, ale to i tak nie

stłumiłoby jej podziwu.

- Felipe de Santis z Hiszpanii! - oznajmiła głośno.

Był coraz bliżej. Maggie cofnęła się, zaniepokojona, i nagle przypomniała sobie, po co przyszła.

Sądząc po jego minie, szanse na rozmowę były niewielkie. Ostrożnie obejrzała się na drzwi.

- Muszę z tobą porozmawiać. - Nie odpowiedział ani się nie zatrzymał. - Muszę ci o czymś

powiedzieć - dodała stanowczo. Nie reagował. Niepokój Maggie rósł, odwróciła się,

ż

eby wyjść. Wtedy popędził konia, odcinając jej drogę ucieczki. Koń zagradzał drogę, skacząc

naprzód, gdy usiłowała biec. Została zapędzona do rogu, a jeździec patrzył na nią wzrokiem, z którego

nie mogła nic wyczytać.

- Zanim tu przyjechałaś, miałem spokój. Teraz wszędzie ciebie pełno. Spodziewasz się, że

wszystko ci wybaczę?

- Zaprosiłeś mnie do Hiszpanii. A teraz zobaczymy, które z nas się pierwsze zmęczy -

powiedziała Maggie impertynencko, okazując więcej odwagi, niż naprawdę miała. - Po prostu zostanę

tutaj.

- Muy bien. Oboje zostaniemy. - Zmienił ton jak pod wpływem czarów. Zsiadł z konia tak

szybko, że Maggie wpadła w panikę.

- Porozmawiamy w domu! - Wybiegła z ujeżdżalni i popędziła do domu, słysząc jego śmiech.

Felipe znalazł ją w basenie. Włożyła jeden z nowych kostiumów - bikini w kwiaty. Basen

wydawał się najbezpieczniejszym miejscem. W ciemnych oczach dostrzegła chęć ukarania jej i

domyślała się, jaka byłaby to kara. Postanowiła mocno kontrolować swoje uczucia.

Opiekował się nią od chwili jej przyjazdu. Może zachowywał się tak wobec każdej kobiety, z

hiszpańską kurtuazją. Na pewno był miły dla Candace Rainford. Ta myśl zepsuła jej nastrój. Unosiła się

background image

w wodzie, pragnąc, by Ana już wróciła.

Była w głębszej części basenu, kiedy Felipe nagle wynurzył się obok niej. Wcześniej go nie

zauważyła. Patrzyła na niego z niepokojem.

- Nie masz w zwyczaju topić ludzi, co? - spytała, cofając się.

- Nie, jeśli panikują. - Zauważył, że Maggie się boi, i nie ruszał się. - Myślałem o tym, ale dbasz

o moją siostrę i oklaskujesz moje umiejętności. Byłaby to niewdzięczność.

Wciąż była niespokojna, więc odsunął się od niej.

- Płyń na płytszą wodę - polecił cicho. - I powiedz mi, dlaczego mnie szukałaś.

Rzuciła mu jeszcze jedno niespokojne spojrzenie i popłynęła na drugi koniec basenu. Czekał tam

na nią, kiedy dopłynęła.

- Jestem gotów - oznajmił, siadając na brzegu.

- Dowiedziałam się czegoś od Any, kiedy wyjeżdżaliśmy z Granady - zaczęła.

- Długo czekałaś, żeby mi o tym powiedzieć.

Nie ukrywał irytacji i pożałowała, że od razu nie odbyła tej rozmowy. To przez obecność

Candace. Zmarszczyła czoło, przyznając w duchu, że była zazdrosna.

- Ana uważa, że bardzo się na nią gniewasz.

Uniósł sceptycznie czarne brwi.

- I akurat teraz się nie myli. Zaniedbuje wszystko przez Mitchella. Nie zaimponowałaś mi jako

detektyw, seńorita.

Maggie zaczęła wpadać w złość. Czy do tamtej kobiety mówił senorita? Nie, zwracał się tak

tylko do niej, a przecież usiłowała pomóc.

- To nie ma nic wspólnego z Mitchem - stwierdziła obojętnie.

- Według Any rozgniewałeś się na nią przed dwu laty. Uważa, że teraz bywasz milszy, niż

kiedykolwiek od śmierci ojca.

- Co?

- Powtarzam tylko jej słowa. - Maggie czuła satysfakcję.

- Posłuchaj - powiedziała poważnie, nie patrząc na smukłe, śniade ciało leżące obok basenu. -

To, co mówi, trzeba przeanalizować. Ślepota ma jakąś przyczynę.

- Uważasz, że nie widzi, bo myśli, że nadal jestem na nią rozgniewany? - zapytał schrypniętym

głosem.

- Jasne, że nie! - odburknęła. - Coś ją dręczy, ale żadne z nas nie wie, co to takiego. Jej

samopoczucie pogorszy się, gdy Mitch wyjedzie, i musimy się na to przygotować.

- Jeśli to jakaś sztuczka, żeby wymóc na mnie zgodę, by coś się między nimi rozwinęło...

- Już się rozwinęło - przerwała mu Maggie. - Widzę, jak bardzo mi ufasz. Po co w ogóle

zadaję sobie tyle trudu, usiłując ci pomóc? Proszę się nie niepokoić, senor de Santis. Mitch i ja znamy

background image

swoje miejsce. Mamy świadomość, że na drabinie społecznej znajdujemy się znacznie niżej od twojej

rodziny. Ale nie przyjmujesz do wiadomości, że pracuję dla gazety, nie dla ciebie. Mogę zaraz spakować

się i wyjechać, skoro nie potrafisz nawet wysłuchać niczego spokojnie!

Odwróciła się niecierpliwie, zamierzając odpłynąć i zostawić go, ale ześlizgnął się do wody i

chwycił ją za ramię.

- Znam cię. Nie mogłabyś po prostu wyjechać i zostawić Any.

- Mogłabym. - Spojrzała groźnie. - Wcale mnie nie dziwi twoje zachowanie. Ja też cię znam.

Wiedz, że od lat mi nie rozkazywano, nawet w pracy. A tutaj ciągle: proszę zrobić to, seńorita, zrób

tamto, senorita! Jakbym była głupią nastolatką, która nie ma nic do roboty. Mogłabym zajmować się teraz

jakimś ciekawym tematem!

Patrzył na nią ze zdumieniem. Potem otoczył ją ramionami i przyciągnął do siebie jak

niegrzeczne dziecko.

- Opanuj się - mruknął. - Twój temperament mnie przeraża.

- Jesteś absolutnie nieznośny! -krzyknęła, szarpiąc się, gdy objął ją jeszcze mocniej.

- Wiem - odparł, uśmiechając się nagle i pochylając głowę, by dotknąć wargami jej szyi. - I już

taki pozostanę.

Maggie uniosła ręce, by go odepchnąć. Jednak, gdy tylko dotknęła jego skóry, odmówiły jej

posłuszeństwa. Dłonie przesuwały się po silnych ramionach, palce wplątywały się w kręcone czarne

włosy porastające jego pierś.

- Maggie! - zawołał, ale nie na wiele się to zdało. Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami,

rozchyliła lekko wargi, a on przyciągnął jej głowę. - Czy zdajesz sobie sprawę, jak na mnie

patrzysz? - zapytał, a gdy pokręciła przecząco głową, zaczął szukać jej warg.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Maggie skapitulowała, gdy tylko wargi Felipe zetknęły się z jej ustami, a dłonie zaczęły badać

ciało. Przycisnął ją do brzegu basenu całym ciężarem. Uczepiła się jego ramion. Kiedy kolanem

niecierpliwie rozsunął jej nogi, bezwiednie owinęła nogę wokół jego łydki.

- Dios! - wymamrotał z wargami przy jej skórze. – Jesteś jak kotka, czekasz, aż ktoś cię

pogłaszcze, tęsknisz za moimi dłońmi. Zapomniałaś, gdzie jesteśmy. A jeśli teraz to zrobimy,

obudzisz się z tego dziwnego snu i doznasz szoku.

Ugryzł ją delikatnie w ramię, ale tylko jeszcze mocniej przytuliła się do niego. Przechylił jej

background image

głowę, wpijając się w nią płonącymi oczami.

- Opowiem ci coś o mężczyznach, Maggie Howard - wydyszał. - śyłaś tak długo w tej swojej

fortecy, że chyba zapomniałaś, że mężczyzna może dojść do pewnego punktu, a potem

musi podjąć decyzję. Dotarłem do tego punktu w tej chwili. Masz dwie możliwości - uciekać przede

mną albo należeć do mnie.

Spojrzała na niego, nie rozumiejąc, a on odsunął ją stanowczo.

- W takim razie ja dokonam wyboru. Trzymaj się ode mnie z daleka. Nie jesteś już bezpieczna.

- Odpłynął, a Maggie wy szła z basenu.

Drżała na całym ciele, zawstydzona, nie mogąc uwierzyć, że zachowała się w ten sposób. Wciąż

słyszała w uszach jego słowa, chociaż ich sens docierał do niej bardzo wolno.

Nigdy w życiu nie reagowała na żadnego mężczyznę tak, jak na Felipe. Nie mogła tego pojąć.

Wypełniał jej myśli przez cały dzień.

Miał rację. Nie była bezpieczna, zwłaszcza gdy znajdował się w pobliżu. Powinna się cieszyć,

ż

e był dżentelmenem. Pod-jęła przykrą decyzję. Musi szybko wyjechać. Wróci do Anglii. Nie ma

wpływu na los Any.

Kiedy wieczorem weszła do jadalni, Mitch był pogrążony w rozmowie z Aną. Felipe wszedł

zaraz po niej i Maggie wy-korzystała tę chwilę na rozmowę w cztery oczy.

- Postanowiłam wrócić do Anglii - powiedziała cicho, nie patrząc na niego. - Pojadę z Mitchem.

Nie mogę pomóc Anie, jestem tylko jej przyjaciółką, a to za mało, jak zresztą sam zauważyłeś. Mitch z

kolei jest zbyt zaangażowany. Najlepiej, jeśli oboje wyjedziemy od razu. Wymyślę jakiś powód.

Odeszła, zanim zdążył się odezwać, i do momentu podania kolacji trzymała się jak najbliżej

pozostałej dwójki. Przy stole panował ponury nastrój. Ana była bliska łez, a Mitch miał nie-szczęśliwą

minę. Maggie siedziała otępiała z żalu, Felipe prawie się nie odzywał. Ile razy podniosła wzrok, patrzył

na nią. Jej zdolność pozostawania chłodną i obojętną gdzieś się ulotniła. Trafiła na mężczyznę, który

znaczył dla niej więcej niż ktokolwiek, ale on należał do innego świata. Jej ochronna skorupa została

rozbita, czekały ją dni wypełnione żalem i smutkiem.

Z ulgą uciekła do swego pokoju. Przebrała się do snu i wyszła na balkon, by popatrzeć na

oświetlone księżycem góry. Byłoby lepiej, gdyby nigdy nie przyjechała do Hiszpanii. Czuła się

bezpiecznie za murem, który sobie sama zbudowała. Poznanie Felipe wszystko zmieniło, powrót do

dawnego życia nie będzie możliwy.

Niespodziewanie wszedł do jej pokoju, zamknął drzwi i podszedł blisko. Maggie patrzyła na

niego ze zdumieniem, a on ujął ją za rękę i wyprowadził z balkonu.

- Nie chcę, żebyś wyjeżdżała! Dlaczego chcesz to zrobić? - zapytał z wściekłością, mocno

ś

ciskając jej ramiona.

- Ja... już ci mówiłam. W sprawie Any nic nie poradzę, natomiast artykuł napiszę z łatwością z

background image

materiałów, które mam i...

- Uciekasz, bo mnie pragniesz! - krzyknął, potrząsając nią.

- Wcale nie! To było szaleństwo...

- To poszalejmy jeszcze trochę.

Przyciągnął ją do siebie i szybko przywarł wargami do jej ust. Pocałunek zdawał się trwać w

nieskończoność.

- Och! - Podniósł głowę i spojrzał na Maggie. Jego twarz złagodniała. - Te ąuiero. Te quiero

tambien.

- Nic nie mów! Rozumiem po hiszpańsku. - Bezwiednie położyła mu palce na ustach, a on

chwycił jej dłoń, całując gorączkowo.

- Wiem. Nie raz się zdradziłaś. Dlaczego chciałaś to utrzymać w tajemnicy?

- śeby mieć przewagę

Roześmiał się. Pokrywał jej twarz gorącymi, pośpiesznymi pocałunkami.

- Nie da się ciebie zlekceważyć, Maggie.

- To już nieważne - westchnęła. - Muszę jechać. Moja pomoc w dotarciu do problemów Any

nie na wiele się zdała. Powinnam zostać przy tym, co robię najlepiej. - Stała nieruchomo. Dotyk jego ust

był ukojeniem jej rozpaczy. Powoli zamknęła oczy.

- No to zostań przy tym, co robisz najlepiej, Maggie - szepnął. - Pocałuj mnie. - Przytulił ją

mocno, a ona ukryła twarz na jego ramieniu, obejmując go w pasie.

- Kazałeś mi trzymać się od ciebie z daleka - szepnęła drżącym głosem. - Twierdziłeś, że wtedy

będę bezpieczna.

- Chcesz być bezpieczna? - Spojrzał na nią, a ona nie mogła oderwać wzroku od tych ciemnych,

lśniących oczu. Powoli pokręciła głową i znów zamknęła oczy, gdy pocałował ją kolejny raz. Nie

zależało jej na bezpieczeństwie, jeśli to oznaczało rozłąkę z Felipe. Gdy jej dotykał, pragnęła więcej i

więcej.

- A może chcesz mnie? - Uniósł jej twarz, a Maggie objęła go za szyję szczupłymi ramionami.

- Ciebie - szepnęła. - Tylko ciebie.

- Mówisz bez zastanowienia. Jutro możesz zmienić zdanie - powiedział.

- Nic mnie to nie obchodzi!

- Ale mnie tak. - Popatrzył jej w oczy. - W tej chwili bujasz w obłokach. Jutro zadręczyłyby

mnie wyrzuty sumienia.

- Niepotrzebnie - odparła. - Ty... ty jesteś jedynym człowiekiem, który...

- Dlaczego? - Oddychał nierówno, Maggie zarumieniła się mocno.

- Nie wiem. Może coś się ze mną stało...

- Z nami obojgiem - odpowiedział cicho. - Połóż się i spróbuj zasnąć. - Pomógł jej się ułożyć i

background image

stał, patrząc na nią.

- Chciałabym, żebyś ze mną został - szepnęła ze swą zwykłą bezpośredniością, a on usiadł przy

niej, gładząc jej twarz.

- A ja naprawdę chciałbym zostać. Ale oboje mamy dużo do przemyślenia, zwłaszcza ja. -

Uśmiechnął się smutno. - Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, ile kosztowało mnie to, by się

opanować. Twoja niewinność połączona z pożądaniem to za wiele, jak dla mnie. Mogę nie znaleźć już

dość siły, by się w porę pohamować.

- A co z Aną? Jest nieszczęśliwa. - Maggie uspokoiła się i zarumieniona usiłowała nie

patrzeć mu w oczy.

- Wszystko poczeka do jutra. Ale nigdzie nie pojedziesz. Nie wezmę cię do samolotu, nawet

jeśli będę musiał zatrzymać Mitchella. - Zgasił światło i wyszedł cicho.

Maggie leżała w ciemnościach. Ogarnął ją niezwykły spokój. Teraz Felipe wydawał jej się takim

ideałem jak wtedy, kiedy oglądała jego występy jako dziecko. Pożądał jej, nic więcej. I usiłował

przekonać, by została. Dzieliło ich wszystko. W końcu będzie musiała wyjechać, ale w tej chwili

wypełniało ją uczucie dziwnego szczęścia; wszelka niechęć znikła bez śladu. Felipe ją uleczył. Teraz

miała już tylko do rozwiązania tajemnicę Any. Jeśli zdoła tego dokonać, uczyni coś dla Felipe.

Okazja nadarzyła się następnego ranka. Felipe poleciał z Mitchem na lotnisko, a po południu

nadciągnęła burza.

Ana płakała gorzko, a Mitch podczas pożegnania obiecał, że wróci. To wystarczyło, by Felipe

zmarszczył czoło. Kiedy wychodzili, łzy Any stały się dla Mitcha nie do zniesienia. Chwycił ją w ramiona

i pocałował delikatnie, a ona zarzuciła mu ręce na szyję.

Felipe ruszył ku nim, ale Maggie osadziła go w miejscu swoim spojrzeniem. Zrozumiał jej

nieme ostrzeżenie, że jeśli teraz się wtrąci, Ana nie będzie chciała tu zostać. Poleci z Mitchem.

- Wrócę - powtarzał Mitch. - Teraz muszę załatwić pewną sprawę, ale wrócę. Wierz mi, Ano.

- Ja... wierzę. Będę czekała.

Poszła do swojego pokoju, jakby zamierzała po prostu siedzieć tam i czekać, ile będzie trzeba.

Kiedy samolot zniknął z pola widzenia, Maggie podążyła za nią.

- Czy on wróci? - Ana od razu ją rozpoznała. Siedziała na balkonie, nasłuchując cichnącego

warkotu silnika samolotu.

- Tak. - Maggie usiadła obok niej. - Znam go dobrze i wiem, kiedy zamierza dotrzymać

słowa.

- Felipe mu nie pozwoli - powiedziała Ana żałośnie. - Czego mogłabym się spodziewać? To

kara dla mnie.

- Felipe cię kocha! Nie ma cię za co karać. Nie zrobiłaś nic złego. - Maggie starała się mówić

background image

stanowczo. Wiedziała, co Felipe . myśli o przyszłości Any, ale nie zamierzała o tym wspominać.

- Nie mówiłam o Felipe. On nie musi mnie karać. Ale wie o wszystkim, dlatego jest na

mnie taki zły.

- Posłuchaj, Ano - zaczęła Maggie. - To bzdury. Felipe wcale się na ciebie nie gniewa. Martwi

się tylko. Nie zna Mitcha : dość dobrze, by mieć pewność, że się tobą zaopiekuje.

- To coś więcej! - Ana odwróciła się, była bardzo blada. - Felipe wie, że zabiłam ojca!

- Przestań! - krzyknęła Maggie. Słyszała w głosie dziewczyny rosnącą histerię, a Felipe nie

było w pobliżu. Gdy potrzebowała go najbardziej i tak musiała poradzić sobie sama. - Twój ojciec

umarł na zawał. Wszyscy o tym wiedzą.

- Ale ja go spowodowałam - szepnęła Ana. - To przeze mnie. Felipe to właśnie

podejrzewa.

Zamilkła i Maggie straciła nadzieję, że usłyszy coś więcej, ale Ana po chwili podjęła temat.

- Przyjechałam ze szkoły. Miałam tam wrócić po raz ostatni. Felipe nie było i dom wydawał się

jak wymarły. Chciałam pojechać do przyjaciółki na wybrzeże i dołączyć do Felipe. Można

było to załatwić przez telefon. Miałam siedemnaście lat i umiałam sobie radzić. Mama przyjaciółki

zadzwoniłaby z zaproszeniem, a Felipe miał mnie potem odwieźć. Wszystko zostało

ustalone, ale ojciec nie chciał się zgodzić. Pierwszy raz w życiu nie byłam mu posłuszna. Był bardzo

zły. Krzyczał i wściekał się, a Felipe nie mógł stanąć w mojej obronie. Wybiegłam z pokoju i

spakowałam się. Potem wyślizgnęłam się z domu niepostrzeżenie i wzięłam samochód. Felipe

pozwalał mi jeździć po hacjendzie, ale nigdy nie mogłam wyjechać za bramę. - Zadrżała i przytuliła się

do Maggie. - Ojciec zauważył mnie, gdy odjeżdżałam. Byłam przerażona. Umierałam ze strachu na

myśl, co zrobi, gdy wrócę, więc jechałam przed siebie. Miałam wypadek tuż przy bramie, Jorge

przybiegł na pomoc. Zraniłam się w głowę, leciała mi krew. Ojciec szalał ze złości. Maria przyszła na

ratunek, ale ją odesłał. Strasznie krzyczał i zemdlałam. Kiedy się ocknęłam, bardzo bolała mnie głowa.

Zobaczyłam, że ojciec leży niedaleko i nie rusza się. Kiedy się ocknęłam po raz drugi, już nic nie

widziałam, byłam niewidoma, a Jorge powiedział, że ojciec nie żyje.

Maggie trzymała ją w ramionach i kołysała łagodnie. Rozumiała, jaką straszną winą obarczyła

siebie Ana. Modliła się, by Felipe szybko wracał, bo tylko on potrafiłby przekonać siostrę, że nie była

winna.

- Miał chore serce, Ano - tłumaczyła cicho. - Felipe też często się z nim kłócił.

- Ale nie tak, jak ja - szlochała Ana. - Felipe po prostu uśmiechał się i robił to, co chciał. A jego

argumenty były logiczne i niepodważalne. Kiedy dorósł, ojciec się z nim liczył. A ja buntowałam się i

złościłam.

- Byłaś młoda i samotna.

- To nie zwalnia mnie od odpowiedzialności. Zawiniłam.

background image

Nie dała się przekonać. Maggie siedziała przy niej, aż wyczerpana dziewczyna zapadła w sen.

Czekała na Felipe, rozmyślając. Dowiedziała się wreszcie wszystkiego - tak łatwo, tak szybko.

Psychiczna udręka, uderzenie w głowę i ogromne poczucie winy. To wystarczyło, żeby Ana straciła

wzrok. Ale nie mogła uciec od siebie samej i jej wyobraźnia w każdym przypadkowym słowie,

wypowiadanym przez Felipe, słyszała oskarżenie. Swej urojonej zbrodni nie była w stanie wyznać

ukochanemu i podziwianemu bratu, a oprócz niego nie miała nikogo.

Maggie wciąż krążyła po salonie, gdy wrócił Felipe. Było dużo później, niż myślała. Burza

zaczęła się na dobre. Pioruny waliły w górach, jakby chciały rozłupać je na kawałki. Nie usłyszała

lądującego samolotu. Felipe znienacka ukazał się w drzwiach.

- Och! Martwiłam się o ciebie! - zawołała. Właśnie rozpoczęła się ulewa i potężny grzmot

wstrząsnął domem.

- Boisz się burzy?

- Nie. Lubię burzę. Ale ty byłeś w samolocie i...

- Leciałem w jej stronę. Jeszcze trochę, a miałbym kłopoty - Nalał sobie drinka i usiadł. -

Czekałaś na mnie?

- Tak. Całe wieki. - Spojrzała na niego niespokojnie, zastanawiając się, jak mu to powiedzieć.

Jego twarz złagodniała. Wyciągnął rękę.

- Usiądź przy mnie, Maggie. To był bardzo męczący dzień. Cokolwiek masz do powiedzenia,

mów. Tylko jedno może mnie wyprowadzić z równowagi - twoja chęć wyjazdu.

- Nie o to chodzi. - Stanęła przy nim, a on ujął jej dłoń i pociągnął ją na kanapę.

- Mogę odetchnąć spokojnie. - Uśmiechnął się. - Wydajesz się zdenerwowana, więc musisz mieć

coś ważnego do powiedzenia.

- Właśnie. - Maggie zagryzła wargę, szukając odpowiednich słów. - Chyba wiem, dlaczego

Ana nie widzi. - Natychmiast odstawił drinka i obrócił ją twarzą do siebie.

- Czy to przeze mnie? - Wyglądał na zdruzgotanego.

Maggie odruchowo pogładziła jego twarz, by go pocieszyć.

- Nie, Felipe, jak możesz tak myśleć? Nigdy mi to nie przyszło do głowy.

- No to mi powiedz. - Chwycił ją za rękę, zaciskając palce, gdy się zawahała. - Maggie!

- Ana obwinia się za śmierć ojca. Sądzi, że ją podejrzewasz. To chyba wystarczająco tłumaczy

jej zachowanie.

Maggie powtórzyła mu wszystko, co mówiła Ana, a on słuchał w milczeniu. Nie odezwał się,

kiedy skończyła. Siedział nieruchomo, patrząc przed siebie.

- Moja biedna Ana - szepnął. - Dwa lata dźwigała ten ciężar. Bez ciebie nigdy bym się nie

dowiedział. - Ujął w dłonie jej twarz. - A teraz powiedz mi, jak sobie z tym poradzić.

- Wydaje mi się, że balansujemy na cienkiej linie.

background image

- Rozwiązałaś problem - zapewnił, patrząc jej w oczy. -Nie zaprzeczaj, Maggie.

- Ona już śpi. Idź, obudź ją i oznajmij, że wszystko wiesz. Musi uświadomić sobie, że śmierć

ojca to nie jej wina.

Rozległ się cichy dźwięk. W drzwiach stała Ana. Drobna i blada wyglądała na tak zagubioną,

ż

e Maggie aż ściskało się serce. Rzuciła Felipe szybkie spojrzenie.

- Nie mogę spać - szepnęła Ana. - Burza mnie obudziła.

- Nagle jej wargi zadrżały. - Maggie! Zdradziłaś mu sekret!

Gdy padło oskarżenie, Maggie też wyglądała na zagubioną, ale Felipe opanował sytuację. Wstał

i podszedł do siostry.

- Tak. Dwa lata udręki, querida, tylko dlatego, że sama mi tego nie powiedziałaś. Jak długo

zamierzałaś cierpieć tak bezsensownie? Czy trwałoby to bez końca, gdyby inglesa nie pojawiła się w

naszym życiu?

- Jak mogłam ci powiedzieć, Felipe? - wyszeptała Ana.

- Jak mogłam ci powiedzieć, że ojciec umarł przeze mnie?

- Wykluczone. To była tylko kwestia czasu, wiedziałem o tym. Dlatego starałem się panować

nad sobą, ale tak jak ty, zachowałem tę wiedzę dla siebie. - Otoczył ją ramieniem i wprowadził do

pokoju. Maggie wstała, by wyjść. - Zostań, Maggie - rozkazał cicho, ale pokręciła głową.

- Nie. Teraz wszystko zależy od was. Nie mogę się wtrącać. To sprawy rodzinne.

Wszedł Jorge i zapytał o kolację, więc Maggie się wymknęła. Dowiedziała się prawdy. Reszta

zależała od Felipe i lekarzy. Jednak było jej ciężko. Nie miała już powodu, by tu zostać. Nigdy więcej

nie zobaczy Felipe.

Po jakimś czasie zapukał do jej pokoju. Jego twarz była wciąż ściągnięta.

- Jak ona się czuje? - zapytała niespokojnie Maggie.

- Mam nadzieję, że oswaja się z prawdą. - Westchnął znużony. - Zjadła kolację, a teraz śpi.

Wyjaśniłem jej, że to się mogło stać w każdej chwili. Ojciec był dla siebie najgorszym wrogiem. Nic go

nie wzruszało, a Anie odbierał całą radość życia. Cierpiała w dzieciństwie. Czas pokaże, czy odzyska

wzrok. Kiedy dojdzie do siebie, zabiorę ją znowu do specjalistów, chociaż osiągnęłaś więcej niż wszyscy

psychiatrzy, u których była.

- Taką winę trudno wyznać - powiedziała cicho Maggie.

- Tobie ją wyznała. - Uśmiechnął się smutno. - Pewnie prędzej czy później powiedziałaby

Mitchellowi.

- Chyba później - stwierdziła rozbawiona Maggie. - Jednak ta awantura z Mitchem umożliwiła

wyznanie.

- Czyli to wszystko wyszło na dobre? Wzruszyła ramionami i odwróciła się.

background image

- Maggie! - Chwycił ją w ramiona. - Bądź przy mnie. Muszę mieć cię blisko -

wyszeptał.

- Wiele nas dzieli...

Jego wargi chciwie przylgnęły do jej twarzy.

- Co nas dzieli, Maggie? Jest w nas taki sam płomień. Bywasz ostra i wściekła, ale to tylko

maska kryjąca ufną niewinność. Nigdy cię nie skrzywdzę. Nie musisz się przede mną

bronić. - Lekko ugryzł ją w ucho, a Maggie przywarła do niego bezwolnie.

Przytulił ją i pocałował mocno, zachłannie. Czuła, jak wali jej serce. Pożądanie odebrało

zdolność myślenia.

Nagle pojawiło się wspomnienie i Maggie zadrżała, bojąc się, że tym razem nie zniesie

odrzucenia.

- Co się stało? - Natychmiast wyczuł zmianę jej nastroju. Jego dłonie mocno ujęły jej twarz. -

Powiedz mi, Maggie.

- Jeśli odsuniesz się ode mnie i tym razem, to ja nie...

- Ja też nie - odparł. - Wiem, czego ci trzeba, ąuerida. Ja też tego chcę. - Całował delikatnie jej

wygiętą szyję, póki nie dotarł do ciepłej, pachnącej doliny między piersiami. - Nie odejdę, chyba że

mi każesz.

Westchnęła, a potem z żarliwością oddawała mu pocałunki. Jej opór malał, poddawała się. Jego

dłoń sięgnęła niecierpliwie do zamka jej sukienki, ciągnąc suwak w dół, a podmuch chłodnego nocnego

powietrza na skórze wywołał dreszcz.

- Zaraz cię ogrzeję, ąuerida. - Mówił z trudem i zrozumiała, że ogarnęła go namiętność i że już

się nie wycofa. Pozbył się jej sukienki i niósł Maggie w ramionach w stronę łóżka. Cicho jęknęła.

- Nie bój się, Maggie. - Rozebrał ją w świetle lampy, a jego ciemne oczy patrzyły na nią

zachłannie. Potem przykrył ją własnym ciałem, przyciskając do miękkiego łóżka. - Nigdy wcześniej tego

nie czułaś? - Pokręciła głową, a on zamruczał z zadowoleniem. Tym razem Maggie nie miała nic

przeciwko męskiej dominacji. Za tym mężczyzną poszłaby wszędzie, wystarczył tylko jeden jego

uśmiech.

Reagowała intensywnie na jego pieszczoty, co z kolei podsycało jego namiętność. Wcześniejsza

delikatność znikła, jego wargi zachłannie objęły w posiadanie jej piersi, a jej okrzyki rozkoszy tylko

zwiększały jego żądania. Drżała w jego ramionach.

- Teraz! - Poczuła, jak wdziera się w nią i przyjęła tę inwazję bez lęku. Szepnął jej imię, gdy jej

ciało zamknęło się wokół niego. Ogarnęła ją gorąca ciemność.

Nie miała pojęcia, że będzie aż tak wyczerpana. Powoli otworzyła oczy, by odkryć, że Felipe

na nią patrzy. Na jej policzkach lśniły łzy, które delikatnie ocierał.

- Zrobiłem ci krzywdę? Dałem się ponieść i zapomniałem, że jesteś taka niewinna. -

background image

Uśmiechnął się, obserwując jej twarz. - To przez ciebie zapomniałem, zmysłowa koteczko. -

Odsunął się i chwycił ją w ramiona, delikatnie głaszcząc i pieszcząc. - Wyobrażasz sobie, że

pozwolę ci wrócić do Londynu? - spytał. - Zostaniesz w górach, aż wszyscy o tobie zapomną.

- Wiesz, że będę musiała wrócić - odpowiedziała Maggie, a jej ciało wciąż drżało na

wspomnienie rozkoszy.

- Wiem

tylko,

czego

chcę.

Potrzebuję

ciebie,

a

ty

mnie.

Trzymał ją mocno w ramionach, ale Maggie już wracała do rzeczywistości. Tak bardzo go kochała, a

Felipe czuł do niej tylko pożądanie. Wydawało się jej, że chwilowy związek to najlepsze rozwiązanie.

Wyobrażała sobie, że wystarczą jej piękne wspomnienia namiętnych uniesień. Nie przeczuwała, że za-

wsze będzie jej potrzebny. Teraz widziała przed sobą ponurą przyszłość.

Mimo lęków ułożyła się w jego ramionach. Może go straci, ale teraz on był tak samo

zniewolony jak ona. Maggie pieściła go, tak jak on ją. Powoli okrywał pocałunkami całe jej ciało, aż

zatrzymał nagle dłoń na jej udzie.

- Co to jest? - Patrzył na bliznę biegnącą od biodra prawie do kolana. Nie szpeciła jej, dobrze o

tym wiedziała, ale natychmiast wróciły złe wspomnienia.

- Wypadek. - Nawet jej głos brzmiał inaczej. Felipe oparł się na łokciu i spojrzał jej w twarz,

widząc, że się zmieniła.

- Jaki wypadek? - Patrzył jej w oczy, ale odwróciła wzrok. Teraz była zawstydzona,

onieśmielona. Naciągnął na nich oboje chłodne prześcieradła, ale nie zamierzał rezygnować z pytań.

Ujął jej twarz w silne dłonie i zmusił, by na niego spojrzała.

- Jaki wypadek? - powtórzył.

- Po prostu wypadek. Wiem, że to wygląda nieładnie.

- Nieprawda, nie udawaj. To równa biała blizna. Cała jesteś piękna, godna pożądania i to nie był

ż

aden wypadek, ale operacja.

- No, tak. Ale... miałam wypadek i...

- Maggie! - Mocno trzymał jej twarz i w końcu spojrzała mu w oczy, zagryzając dolną wargę.

- To było dwóch mężczyzn. Zaatakowali mnie. - Chciała to z siebie wyrzucić, mieć to

wreszcie za sobą.

- Dios! Musiałaś przeżyć coś strasznego! Dlatego byłaś taka nieufna. Pozwoliłaś mi się kochać,

oddałaś mi się, ale masz powody nienawidzić wszystkich mężczyzn!

- To nie tak - zaprotestowała drżącym głosem. - To nie to, co myślisz. To była po prostu

bezmyślna, bezsensowna przemoc. Stało się to tuż po mym przyjeździe do Londynu. Kiedy umarł

dziadek, zostałam sama. Pracowałam wtedy w innej gazecie. Miałam mieszkanie i pracę, ale nie

zdążyłam jeszcze nawiązać żadnych przyjaźni. Któregoś wieczoru wracałam do domu, nie miałam

powodu, by się bać. Lampy się paliły i byłam już blisko mieszkania. Nagle z parku wyskoczyło dwóch

background image

mężczyzn. Chcieli tylko zabrać mi torebkę i wyrwali ją, ale potem zaczęli mnie bić, bez powodu.

Krzyczałam i walczyłam, jednak nikt się nie zjawił. W końcu zmęczyli się i uciekli. Potem ulicą przecho-

dziła jakaś para i wezwała karetkę. Byłam poważnie ranna, zwłaszcza w nogę. Kiedy wyszłam ze

szpitala, bałam się wystawić nos z domu. Kazałam założyć nowe zamki i... po prostu siedziałam w

mieszkaniu. Koleżanka z gazety robiła mi zakupy. Potem jakoś radziłam sobie sama. Jeździłam

taksówkami i umierałam ze strachu.

Urwała, a Felipe przytulił ją mocno, gładząc po głowie.

Otworzyła oczy, by odkryć, że Felipe na nią patrzy. Na jej policzkach lśniły łzy, które delikatnie

ocierał.

- Zrobiłem ci krzywdę? Dałem się ponieść i zapomniałem, że jesteś taka niewinna. -

Uśmiechnął się, obserwując jej twarz. - To przez ciebie zapomniałem, zmysłowa kotecz-ko. -

Odsunął się i chwycił ją w ramiona, delikatnie głaszcząc i pieszcząc. - Wyobrażasz sobie, że

pozwolę ci wrócić do Londynu? - spytał. - Zostaniesz w górach, aż wszyscy o tobie zapomną.

- Wiesz, że będę musiała wrócić - odpowiedziała Maggie, a jej ciało wciąż drżało na

wspomnienie rozkoszy.

- Wiem tylko, czego chcę. Potrzebuję ciebie, a ty mnie. Trzymał ją mocno w ramionach, ale

Maggie już wracała do

rzeczywistości. Tak bardzo go kochała, a Felipe czuł do niej tylko pożądanie. Wydawało się jej,

ż

e chwilowy związek to najlepsze rozwiązanie. Wyobrażała sobie, że wystarczą jej piękne wspomnienia

namiętnych uniesień. Nie przeczuwała, że zawsze będzie jej potrzebny. Teraz widziała przed sobą ponurą

przyszłość.

Mimo lęków ułożyła się w jego ramionach. Może go straci, ale teraz on był tak samo

zniewolony jak ona. Maggie pieściła go, tak jak on ją. Powoli okrywał pocałunkami całe jej ciało, aż

zatrzymał nagle dłoń na jej udzie.

- Co to jest? - Patrzył na bliznę biegnącą od biodra prawie do kolana. Nie szpeciła jej, dobrze o

tym wiedziała, ale natychmiast wróciły złe wspomnienia.

- Wypadek. - Nawet jej głos brzmiał inaczej.

Felipe oparł się na łokciu i spojrzał jej w twarz, widząc, że się zmieniła.

- Jaki wypadek? - Patrzył jej w oczy, ale odwróciła wzrok. Teraz była zawstydzona,

onieśmielona. Naciągnął na nich oboje chłodne prześcieradła, ale nie zamierzał rezygnować z pytań.

Ujął jej twarz w silne dłonie i zmusił, by na niego spojrzała. - Jaki wypadek? - powtórzył.

- Po prostu wypadek. Wiem, że to wygląda nieładnie.

- Nieprawda, nie udawaj. To równa biała blizna. Cała jesteś piękna, godna pożądania i to nie był

ż

aden wypadek, ale operacja.

- No, tak. Ale... miałam wypadek i...

background image

- Maggie! - Mocno trzymał jej twarz i w końcu spojrzała mu w oczy, zagryzając dolną wargę.

- To było dwóch mężczyzn. Zaatakowali mnie. - Chciała to z siebie wyrzucić, mieć to

wreszcie za sobą.

- Dios\ Musiałaś przeżyć coś strasznego! Dlatego byłaś taka nieufna. Pozwoliłaś mi się kochać,

oddałaś mi się, ale masz powody nienawidzić wszystkich mężczyzn!

- To nie tak - zaprotestowała drżącym głosem - To nie to, co myślisz. To była po prostu

bezmyślna, bezsensowna przemoc. Stało się to tuż po mym przyjeździe do Londynu. Kiedy umarł

dziadek, zostałam sama. Pracowałam wtedy w innej gazecie. Miałam mieszkanie i pracę, ale nie

zdążyłam jeszcze nawiązać żadnych przyjaźni. Któregoś wieczoru wracałam do domu, nie miałam

powodu, by się bać. Lampy się paliły i byłam już blisko mieszkania. Nagle z parku wyskoczyło dwóch

mężczyzn. Chcieli tylko zabrać mi torebkę i wyrwali ją, ale potem zaczęli mnie bić, bez powodu.

Krzyczałam i walczyłam, jednak nikt się nie zjawił. W końcu zmęczyli się i uciekli. Potem ulicą przecho-

dziła jakaś para i wezwała karetkę. Byłam poważnie ranna, zwłaszcza w nogę. Kiedy wyszłam ze

szpitala, bałam się wystawić nos z domu. Kazałam założyć nowe zamki i... po prostu siedziałam w

mieszkaniu. Koleżanka z gazety robiła mi zakupy. Potem jakoś radziłam sobie sama. Jeździłam

taksówkami i umierałam ze strachu.

Urwała, a Felipe przytulił ją mocno, gładząc po głowie.

- Jak to przeżyłaś, moja dzielna, piękna Maggie? - zapytał łagodnie.

- Dzięki nienawiści. W końcu zadałam sobie pytanie, dlaczego ja mam czuć się jak w

więzieniu, a oni mogą chodzić wolno. Zaczęłam rysować ich z pamięci. Potem niszczyłam rysunki,

czasami darłam je na maleńkie kawałeczki, a czasami paliłam. Mściłam się na nich i w końcu strach

minął, ale została... paląca wściekłość.

- Na wszystkich mężczyzn? - zapytał cicho.

- Tak. Mitch jakoś do mnie dotarł. Pewnie po prostu nie mogłam się go pozbyć. W końcu dodało

mi to pewności siebie. Dostałam nową pracę. Radziłam sobie tak dobrze, bo byłam twarda.

- Nie twarda, Maggie - poprawił cicho. - Tylko zraniona. - Spojrzał jej głęboko w oczy. - A

dzisiaj? Znowu zostałaś zraniona?

- Nie. Jestem zdrowa, wyleczona. Zmieniłeś mnie, odkąd przyjechałam do Hiszpanii. - Ukryła

twarz, bojąc się mówić dalej, żeby nie odgadł, co czuła.

Przytulił ją i zgasił lampę.

- Śpij, querida - szepnął. - Jesteś całkiem bezpieczna.

- Wracasz do swojego pokoju? - spytała szybko, pragnąc, by został.

- Oczywiście, że nie. Jeśli pójdę, to tylko z tobą, a to łóżko jest już ogrzane. Śpij. Wiem, że

jesteś zmęczona. Ja muszę przemyśleć pewne sprawy.

- Jakie? - Maggie ułożyła się wygodnie w jego ramionach i ziewnęła.

background image

- Dotyczące ciebie, Maggie Howard. W tej chwili nie umiem myśleć o niczym innym.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Rano Maggie odkryła nieobecność Felipe, co ją bardzo zaniepokoiło. Nie miała pojęcia, jak się

zachować, jak mu spojrzeć w oczy. Kiedy zeszła na dół, Ana jadła śniadanie.

- Jak się czujesz? - spytała cicho.

- Jestem trochę oszołomiona. Och, Maggie, tak mi przykro, że miałam do ciebie pretensje za to,

ż

e powiedziałaś o wszystkim Fełipe. Sama nigdy nie zdobyłabym się na to.

- Pomogło? - Maggie z ulgą zobaczyła uśmiech na twarzy Any.

- Tak. Felipe wyjaśnił mi tyle rzeczy, o których nie miałam pojęcia. Ojciec nigdy nie próbował

kontrolować napadów wściekłości, chociaż wiedział, że jest chory.

- A więc już nie czujesz się winna?

- Nie. Dzięki tobie, Maggie. - Nagle Ana zmarszczyła czoło. - Miałam być dzisiaj naprawdę

szczęśliwa. Chciałam, żebyś mi opowiedziała o Mitchu i Anglii, ale teraz to niemożliwe.

- Dlaczego? - roześmiała się Maggie. - Zawsze jestem gotowa z tobą pogadać.

- Chyba zmienisz zdanie - mruknęła Ana. - Felipe jest z Rainfordami. Przyjechali niedawno.

Nie wiem, jak długo zostaną, ale zazwyczaj nie można się ich pozbyć.

Maggie straciła ochotę do śmiechu. Poczuła się całkowicie bezbronna. Wciąż czuła dotyk rąk

Felipe, jej ciało pamiętało jego namiętność, a teraz był z kobietą, która traktowała go jak osobistą

własność. Maggie chciała po prostu uciec. Co ma mu teraz powiedzieć?

Rozwiązał ten problem, bo gdy wszedł w towarzystwie roześmianej Candace Rainford, podszedł

prosto do Maggie.

- Długo spałaś. - Stanął za jej krzesłem i uśmiechnął się, gdy zadarła głowę. Kiedy nieśmiało

przytaknęła, położył ręce na jej ramionach. - Mamy dziś towarzystwo - dodał, a Candace zrobiła

nadąsaną minę.

- Zazwyczaj zostajemy dłużej niż jeden dzień, Felipe - mruknęła, nie odrywając wzroku od rąk

gładzących ramiona Maggie.

- Zazwyczaj wasza dłuższa wizyta jest mile widziana - odpowiedział cicho. - Ale tym razem

przybyliście w trakcie poufnej, rodzinnej rozmowy.

- A panna Howard tu jest... - zauważyła cierpko Candace.

- Jest tu od dawna i zostanie jeszcze dłużej - odparł spokojnie. - Naprawdę nie sądzę, bym sobie

background image

poradził bez jej pomocy.

Twarz Maggie pokryła się rumieńcem. Dobrze, że Ana jej nie widzi. Wcześniej posmutniała na

wieść o gościach, ale teraz uśmiechała się szeroko.

Po chwili, w holu, Maggie zaatakowała Felipe.

- Musiałeś się tak zachowywać? - spytała niezadowolona. - Ta kobieta najwyraźniej uważa,

ż

e my... my...

- Jesteśmy kochankami? - podsunął. - Owszem.

- Jeśli chodzi tylko o powstrzymanie jej przed wieszaniem się na twojej szyi...

- Wcale tego nie robi - zapewnił spokojnie. - To prawo rezerwuję dla ciebie. - Przyciągnął ją i

całował, póki nie straciła tchu. Mimo oszołomienia słyszała stukot wysokich obcasów Candace Rainford.

Felipe też go usłyszał i uniósł głowę, uśmiechając się do zarumienionej Maggie.

- Teraz jest pewna, że jesteśmy kochankami. - I odszedł, śmiejąc się. Nie miała pojęcia, co

czuł.

Musieli zająć się gośćmi i Felipe nie pozwolił Maggie się wykręcić. Najwyraźniej, z sobie tylko

znanych powodów, chciał mieć pewność, że Candace wie, jak sprawy stoją. Wciąż był przy Maggie,

nawet Ana o tym wiedziała. Była z tego wyraźnie zadowolona, czego nie dało się powiedzieć o

Candace. W jej oczach płonęła zazdrość, ale Felipe wolał ją ignorować.

Dzięki jego zaborczości Maggie uwolniła się od awansów Petera Rainforda. Kiedy Felipe

zaproponował im pokaz jeździeckich umiejętności Any, żadne nie wyglądało na zadowolone.

- Po raz pierwszy będzie miała publiczność - oznajmił stanowczo. - Dobrze jej to zrobi.

- Czy jest gotowa do publicznych występów? - zapytała nadąsana Candace, kiedy Felipe

poszedł osiodłać konia. - Podejrzewam, że już widziałaś to przedstawienie - zwróciła się do Maggie.

- Nie raz - zapewniła radośnie Ana, ujmując ramię Maggie. - Ale, oczywiście, Maggie nie jest

obiektywna. Dlatego wasze uwagi będą bardzo cenne.

Maggie skrzywiła się na to jawne wyzwanie, ale Candace nie odpowiedziała. Jej mąż miał już

najwyraźniej dość i odszedł bez słowa. Nie interesowały go pokazy jeździeckie, a znał swoją żonę na

tyle, że wolał nie wchodzić jej w drogę, gdy była wściekła.

Widok Any zawsze budził w Maggie ciepłe uczucia, nawet wtedy, gdy nie miała dobrego

nastroju. Kiedy Ana pozbyła się poczucia winy, jej talent rozwijał się z dnia na dzień, a zadowolenie na

twarzy Felipe mówiło Maggie, że on też to dostrzega.

W drzwiach pojawił się Jorge.

- Telefono, senor. Z Inglaterra, seńor Parnham. Felipe spoważniał.

- Ćwicz dalej! - zawołał do Any. - Jeśli Devlin sobie wyobraża, że dostanie cię z powrotem -

mruknął, mijając Maggie -

to zaraz się dowie, jak sprawy stoją. - Wyszedł na słońce, a Maggie

popatrzyła na Anę. Ćwiczyła te niesamowite skoki w skupieniu, a obserwowanie jej było prawdziwą

background image

przyjemnością.

Nagle Candace Rainford ścisnęła ramię Maggie.

- Myślisz, że jesteś taka sprytna, co? - syknęła. – Jesteś nikim, tylko dziennikarką. Pewnie

sobie wyobrażasz, że wkrótce zostaniesz hrabiną?

Maggie zatkało, ale nie na długo.

- Pilnuj własnego nosa! - odparła. - Nic ci do tego, co postanowimy z Felipe.

- Nic? Między nami coś było, zanim się pojawiłaś, trzepocząc rzęsami!

- Jesteś mężatką! - przypomniała Maggie z obrzydzeniem, ale poczuła ukłucie w sercu.

- Nigdy mu to nie przeszkadzało - prychnęła lekceważąco Candace.

Maggie zapomniała, że Ana, jako niewidoma, ma bardzo dobry słuch. Zanim się spostrzegły,

obok stanął jej koń.

- Jak śmiesz?! - krzyknęła Ana. - Jak śmiesz mówić takie rzeczy o Felipe?

- A co ty wiesz, głupia dziewczyno? Nawet nie widzisz!

- Candace ogarnęła furia. Na oślep zamachnęła się ręką. Maggie uskoczyła, ale koń,

zaniepokojony krzykiem, stanął dęba. Ana nie zdołała uspokoić zwierzęcia, spadła na ziemię. Koń

kopnął Maggie w ramię. Usiłowała dotrzeć do leżącej Any, ale zemdlała.

Kiedy Maggie się ocknęła, leżała w łóżku. W hacjendzie panowała cisza, pokój oświetlała tylko

jedna lampa, a Felipe siedział obok na krześle.

- Felipe?

Ujął jej dłoń.

- Wszystko w porządku. Dałem ci coś na uspokojenie. Jesteś mocno posiniaczona i przeżyłaś

szok.

- Ana? - Maggie spróbowała usiąść, ale jęknęła z bólu i chwyciła jego ramię.

- Nie ruszaj się. Nic jej nie jest. Zabrałem ją do Jaen i chcą ją zatrzymać w szpitalu co najmniej

do jutra. Mocno uderzyła się w głowę.

- Rozgniewała się i nie panowała nad koniem, spłoszył się - powiedziała Maggie zmartwiona,

opadając na poduszki i przypominając sobie, co wygadywała Candace.

Skinął głową ze zrozumieniem.

- Wiem. Powiedziała mi, kiedy się ocknęła. - Spojrzał na nią uważnie. - To nieprawda,

Maggie. Nigdy nie romansowałem z tą kobietą. Jej mąż zawsze był z nami, ale ich ciężko się pozbyć

w uprzejmy sposób. W Hiszpanii nie mieliśmy zwyczaju wyrzucać gości z domu. Aż do dzisiaj - dodał

ponuro.

Twarz Maggie rozjaśniła się tak, że ujął jej dłoń i podniósł do warg, całując każdy palec.

- Maggie, Ana widzi - oznajmił cicho. - Ty pomogłaś jej odzyskać spokój, a uderzenie w głowę

background image

dokonało reszty. Wypełniłaś swoje zadanie. Przyniosłaś szczęście domowi, w którym nigdy go

naprawdę nie było. Dzięki tobie hacjenda de Nieve jest całkiem innym miejscem.

- Ana widzi? - Maggie napłynęły łzy do oczu. Poczuła ogromne szczęście. Pogładziła go po

twarzy. - Dziwne, jak czasem wszystko dobrze się układa - szepnęła.

- Zwłaszcza przy tobie - dodał łagodnie, nie odrywając od niej spojrzenia.

- Anie nic nie będzie?

- Tak twierdzą, a ja im wierzę. Gdy ją opuszczałem, była szczęśliwa. Nawet silny ból głowy

jej nie przeszkadzał. Przesyła ci ucałowania.

- Zostań ze mną - poprosiła Maggie.

- Zamierzam zostać przy tobie całą noc. Siedzę tu, odkąd wróciłem ze szpitala, a wcześniej

siedziała z tobą Maria. Śpij, Maggie, będę obok.

Maggie uśmiechnęła się, a on pochylił głowę i pocałował ją.

Maggie przyjechała z biura do domu. Nie zdołała stamtąd wyjść przed siódmą, a zanim przebiła

się przez korki i dotarła do domu, była prawie ósma. Promieniała zadowoleniem, niemal triumfowała. Jej

artykuł zdumiał Richiego, bo nie przypominał w niczym tych, które kiedyś pisała.

- Wspaniały! - stwierdził ironicznie. Odkąd wróciła, patrzył na nią podejrzliwie. Mitchell

odmówił pokazania zdjęć z Hiszpanii przed powrotem Maggie. Teraz z kolei pojawiły się w cudowny

sposób, chociaż Mitchella nie było w kraju.

- Musisz przyznać, że wszystko jest w porządku. Dobry artykuł o wyższych sferach.

- Dobry? O wyższych sferach? Możliwe - przyznał niechętnie, marszcząc się jeszcze bardziej.

- Kiedy ty coś robisz, nie oczekuję, że będzie tylko w porządku. Spodziewam się jakichś rewelacji,

ujawnienia tajemnicy!

- Skoro potrzebowałeś czegoś takiego, trzeba było wysłać mnie gdzie indziej - uświadomiła mu

Maggie. - Nie było żadnych tajemnic do ujawniania, tylko piękno, spokój i niezwykły talent. Wszystko

jest opisane, zdjęcia Mitcha są fantastyczne, masz z czego wybierać. A co do rewelacji, przetrzymaj

trochę artykuł, a wkrótce zobaczysz, że ta dziewczyna będzie sensacją, tak jak kiedyś jej brat.

Mierzyli się wzrokiem tak długo, aż się poddał. Artykuł był znakomity, a ona pewnie miała

rację. Jak zawsze. Zdjęcia były wspaniałe, ale zachowanie Maggie wzbudzało podejrzenia. Wyglądała

inaczej, może chowała coś w zanadrzu. Była bystra. Nawet gdyby sam tego nie wiedział, zachwycony

Devlin Parn-ham przypominał mu o tym nieustannie. Richie miał wrażenie, że coś przeoczył.

Maggie wiedziała o jego niepokojach. Devlin Parnham lubił intrygi i Richie miał małe szanse na

poznanie prawdziwego powodu wyjazdu Maggie do Hiszpanii. Bawiło ją to przez całą drogę, ale teraz

uciekła myślami do Felipe.

Napisała tekst o wspaniałej dziewczynie, która mimo dwóch lat ślepoty będzie kiedyś reprezentować

background image

Hiszpanię w zawodach, tak jak jej niezapomniany brat. Napisała o pięknie Andaluzji, niebotycznych górach,

wielkiej hacjendzie. O Felipe, o jego geniuszu, i była bardzo zadowolona z zakończenia swojego

artykułu:

Pewnego dnia, już niedługo, nazwisko de Santis znowu ucieszy i zaskoczy każdego. W tej rodzinie

znowu pojawił się wspaniały talent, ale tym razem jest to bardzo piękna, młoda kobieta, Ana.

Felipe nie poprosił, by Maggie została z nim w Hiszpanii. Postanowiła więc wrócić do pracy. Nie

ma mowy, by żądała od niego czegokolwiek. Pokochała go i ponownie stała się w pełni człowiekiem.

Felipe jej tylko pragnął, a to nigdy nie trwa długo. Miała artykuł do napisania, czekały na nią w Londynie

nowe sprawy. Dzielił ich cały świat, oboje o tym wiedzieli. Jej miłość do niego nie będzie burzyła mu

ż

ycia.

Poza tym Felipe nie zdradził się z niczym. W żaden sposób nie okazał, że chce, aby została, w

jakimkolwiek charakterze. Pewnie też widział wielką przepaść między nimi. Pocałował ją na

pożegnanie i odprowadził do samolotu.

- Nie rezygnuję z akceptacji tego artykułu, Maggie Howard - żartował. - Zmieniłem zdanie.

Muszę wyrazić zgodę na każde słowo albo zaskarżę twoją gazetę.

Trzymał ją za rękę. Zapowiedziano jej lot, co umożliwiło rozstanie bez łez.

- Nadal chcesz i mieć ciastko, i zjeść je? - spytała.

- Oczywiście. - Ucałował jej dłoń na pożegnanie.

ś

adnych łez, zamieszania, nawet nie okazała bólu. Ale cierpiała. śycie bez Felipe było samotne,

trudne, a miasto wydawało się szare i zimne, chociaż dni były długie i ciepłe. Wszędzie widziała jego

twarz. Zasypiała, myśląc o nim, śniła o nim i budziła się z policzkami mokrymi od łez. Wysłała mu

artykuł i dołączyła liścik do Any. Ana odpisała z entuzjazmem, ale Felipe nawet nie przesłał

pozdrowień.

Upływ czasu potęgował ból, nie łagodził. Skręcając w swoją ulicę, była już całkowicie

opanowana.

I bardzo dobrze. Ze zdumieniem uniosła brwi, widząc, że ktoś zajął jej miejsce do parkowania.

Tylko lokatorzy mogli tu stawiać swoje samochody. Obcym, nie posiadającym pozwoleń, groziły

wysokie mandaty. A teraz wielki czarny samochód z przyciemnionymi szybami zajmował nie tylko

jej miejsce, ale i pół sąsiedniego. Zdołała jakoś zaparkować i wysiadła, zdecydowana przemówić

intruzowi do rozumu.

Ruch był za duży, żeby mogła podejść od strony kierowcy, więc ze złością ruszyła chodnikiem

w stronę drzwi pasażera.

- Nie wolno tu parkować - zaczęła energicznie. - To moje miejsce!

Z samochodu wysunęło się długie ramię i zanim zdążyła krzyknąć lub odskoczyć, wciągnęło ją

do środka.

background image

- Mogę robić, co tylko zechcę - zapewnił ją Felipe. Spojrzał na jej głowę i zerwał kapelusz.

Rzucił go na tylne siedzenie. - Cielos! Zdejmij ten przeklęty kapelusz! - Zobaczył jej zdumioną minę.

- Widzę, że znowu nie mamy nóg, seńorita Howard. Wracamy do spodni, kapeluszy i ukrywanych

włosów.

- Co tu robisz?! - wykrztusiła Maggie, wpatrując się w niego ze zdziwieniem i nie próbując go

powstrzymać, gdy ściągnął z jej włosów krępującą je gumkę. To musiał być sen, bo Felipe

de Santis nigdy nie przyjechałby za nią do Anglii.

Obserwował, jak jej wspaniałe włosy opadają na ramiona, a potem spojrzał jej w oczy.

- Co ja tu robię? A radzisz sobie beze mnie? - zapytał cicho.

- Nie - wyszeptała. Wpatrywał się w nią uważnie.

- Chyba to jest odpowiedź na moje pytanie. Jestem tutaj, bo nie możesz sobie poradzić beze mnie i

ja o tym wiem. - Przyciągnął ją do siebie. - Znowu staniesz się lodowata, oschła i zapomnisz, jak żyć. - Jego

wargi musnęły jej usta. - Ja też nie mogę sobie bez ciebie poradzić i dałem ci już tyle czasu, ile zamierzałem

- wyszeptał z ustami przy jej wargach. - Jestem tutaj, bo należysz do mnie. - Pocałował ją. - Moje

zmysłowe niewiniątko - szepnął. - Mało nie oszalałem, rozmyślając o tobie.

- Och, Felipe!

- Och, Maggie! - powtórzył z rozbawieniem. - Wyobrażałaś sobie choć przez chwilę, że

pozwolę ci odejść?

- A jednak pozwoliłeś.

- Z wielu powodów. Ale głównie chciałem ci dać czas na porównanie. Chciałem, żebyś mogła

podjąć decyzję z dala od hacjendy. Sprawiłem, że ożyłaś, i chciałem przekonać się, czy z twojej strony

było to coś więcej niż tylko zauroczenie.

- Dałeś mi tak wiele - wyszeptała.

- Ty dałaś mi wszystko, moja piękna Maggie. Niestety, chcę mieć wszystko na bardzo długo...

na zawsze. - Przytulił ją mocno, znowu całując. - Wracaj ze mną!

Serce Maggie omal nie wyskoczyło z piersi. Był tu! Przyjechał do niej! Nie miała pojęcia, co

zamierzał, ale była gotowa pójść za nim, dokądkolwiek ją poprowadzi.

- Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? - spytała, siedząc w samochodzie oddalającym się od jej

domu.

- Na twoim liście do Any był adres - przypomniał jej. - Zauważyłem, że nie było żadnego listu

dla mnie.

- Ja... nie sądziłam, że chciałbyś...

- Oczywiście, że tak - mruknął, zerkając na nią. - Cały czas. - Odwrócił wzrok, gdy się

zarumieniła. - No i pomógł Mitch. Narysował mi małą, ale dokładną mapę.

- Mitch? - Maggie patrzyła ze zdumieniem. - On przebywa w Niemczech!

background image

- Jest w Londynie - poprawił Felipe. - Wrócił dzisiaj rano, ale miał okrężną podróż.

Najwyraźniej konieczna była wizyta w Hiszpanii. W tej chwili przygotowuje się, by zabrać Anę na

kolację i do teatru, a potem odprowadzi ją do hotelu, do Marii.

- Przywiozłeś też Marię?

- Naturalnie. Nie mogę robić dwóch rzeczy na raz. Nie zamierzałem spędzać czasu jako

przyzwoitka mojej siostry. Przyjechałem do ciebie.

- Dokąd jedziemy? - spytała Maggie bez tchu.

- Do mojego hotelu. Zamówiłem kolację dla dwojga do pokoju.

- Mogę mieć przyzwoitkę? - spytała ironicznie, usiłując opanować drżenie nóg.

- Nie!

Po minucie Maggie odzyskała oddech i zapytała:

- No to dlaczego... dlaczego musiałam spakować torbę? Tylko na kolację...

- Bo już nie wracasz - powiedział zdecydowanym tonem. - Jutro poszukamy domu do

wynajęcia. Przyjechałem do Londynu dopiero dziś rano i nie miałem na to czasu. Kiedy znajdziemy

dom, zabierzemy resztę twoich rzeczy.

Maggie zamilkła. Nie wiedziała, co powiedzieć. Chciał wynająć dom i miała z nim zamieszkać.

Przewidywała to, a jednak w głębi serca odczuwała ból.

Zatrzymał się w tym samym eleganckim hotelu, nawet w tym samym apartamencie. Maggie

odłożyła torbę, a Felipe zamknął drzwi. Weszła do saloniku zagubiona i lekko przerażona.

- Czy... czy zostajemy tutaj?

- Zamówiłem kolację, ale podadzą ją dopiero za godzinę. Masz ochotę na drinka?

Zdołała tylko pokręcić głową. Przez całą drogę do hotelu milczał i obserwował ją uważnie. Całe

jej ciało wydawało się wsłuchiwać w niego. Nie wyobrażała sobie, co zrobi, jeśli będzie musiała znowu

go opuścić.

- Chcesz, żebym... żebym z tobą mieszkała, Felipe? - spytała cichutko.

- To naturalne - zapewnił. Był dużo bliżej, niż myślała, jego ramiona otoczyły ją z tyłu. - Przestań

się bać, Maggie - uspokajał łagodnie. Odgarnął jej długie, gęste włosy, a jego wargi zaczęły przesuwać się

po jej karku. Westchnęła cicho, opierając się o niego.

- Maggie! - Wyciągnął jej bluzkę zza paska spodni i poczuła jego ręce na skórze.

- Felipe! - jęknęła, a on porwał ją w ramiona, zaniósł do sypialni i zaczął szybko rozbierać.

Maggie także niecierpliwie ściągała z niego ubranie, chociaż ledwo zdawała sobie sprawę z tego, co

robi. Zarzuciła mu ręce na szyję, ochoczo przyjmując gorące pocałunki. W końcu podniósł ją i położył na

łóżku, pochylając się nad nią.

- Chcę poczuć cię w moich ramionach, twoją głowę na mojej poduszce - powiedział. - Chcę

mieć cię tylko dla siebie, posiąść twoją duszę, dać ci dzieci. Jesteś moja!

background image

Te zmysłowe słowa odurzyły ją. Krzyknęła cicho, gdy posiadł ją nagle, głęboko, pocałunkiem

uciszając słowa.

- Moja kobieta - wyszeptał. - Jesteś moja, odkąd cię ujrzałem. - Podniósł głowę i spojrzał na

nią, tuląc mocno do siebie. - Powiedz, że mnie kochasz - zażądał. - Powiedz!

- Kocham cię, Felipe! - Była w stanie tylko to wyszeptać, jej uczucia były zbyt silne. Podniecenie

rosło, aż w końcu żadne z nich nie zdawało sobie sprawy z istnienia świata poza nimi. Maggie wiedziała

tylko, że ich ciała były mocno splecione. Gdy rozkosz minęła, Maggie jęknęła i opadła na łóżko.

Rozpłakała się cicho.

Felipe otoczył ją ramionami i pocałował delikatnie w policzek.

- Maggie! - Kiedy spojrzała na niego zapłakanymi oczyma, zobaczyła napięcie na jego twarzy i

czułość w spojrzeniu. -Querida! - powiedział. - Kocham cię. Wyjdź za mnie.

- Wyjść za ciebie? - Wpatrywała się w niego, a łzy wciąż spływały po jej policzkach.

- Tak. - Delikatnie scałowywał łzy. - Nie mogę bez ciebie żyć, mi amor.

Było bardzo późno, kiedy wreszcie zjedli zamówioną przez Felipe kolację. Gdy zaczęło świtać,

wciąż obejmowali się ramionami, zajęci rozmową.

- Wróć ze mną do domu, dulce amor - prosił cicho Felipe, odgarniając jej z twarzy włosy. -

Wróć w góry. Możesz tam pisać i robić, co tylko zechcesz. Dzięki tobie zapanuje tam szczęście jak

nigdy przedtem.

- Nie chcę być z dala od ciebie - wyznała Maggie, obejmując go za szyję. - Mogę pisać, ale

chyba będę bardzo zajęta tymi wszystkimi dziećmi, które chcesz mi dać.

ś

artobliwe słowa miały swoje rozkoszne skutki. W końcu Felipe westchnął i przytulił ją

mocniej.

- Będziesz bardzo zajęta - ostrzegł. - Ana potrzebuje szwagierki o silnym charakterze. Teraz,

kiedy odzyskała wzrok, okazała się dość rozbrykana.

- I potrzeba ostrej Angielki, żeby sobie z nią poradziła?

- zakpiła Maggie.

- Poradziłaś sobie ze mną - odparował, uśmiechając się do niej.

- Z

Aną

będzie

łatwiej,

ale

skoro

Mitch

ma

przyjeżdżać

co

drugi

weekend, może będziesz musiała wprowadzić pewne zasady.

- Nic jej się nie stanie - zapewniła go Maggie. - A co z jazdą? Już o tym napisałam. Nie może

się teraz wykręcić.

- Nie ma mowy - uśmiechnął się. - Chyba że nauczyciel będzie zbyt zajęty swoją żoną.

Ana z niczego się nie wykręciła. Rok później Maggie siedziała u boku męża i czekała z

rosnącym podnieceniem na komunikat, który ogłoszono tłumom zebranym na Wembley.

background image

- A teraz nowa nadzieja Hiszpanii, radość dla oczu i serca. Panie i panowie, seńorita Ana de

Santis!

Maggie ścisnęła mocno dłoń Felipe, gdy Ana wjechała na arenę na białym koniu. Ubrana w

czarno-biały strój, z czarnymi włosami mocno splecionymi pod czarnym kapeluszem z Kor-doby, była

ż

ywym odbiciem brata, o którym Maggie marzyła przed laty. Była w niej ta sama duma - ani śladu

psotnej dziewczyny, którą się stała. Podczas jej występu Maggie spojrzała na twarz męża i dostrzegła

dumę i radość.

- Jest dobra, querida? - szepnął, czując jej spojrzenie.

- Prawie tak dobra jak ty, kochanie. - Czule uścisnął jej dłoń. Oboje się uśmiechnęli, kiedy

Mitch, siedzący po drugiej stronie Maggie, wymamrotał:

- No, maleńka! Wiem, że potrafisz!

I potrafiła. Jej występ oczarował wszystkich. Kiedy wstali, by pójść do niej, Maggie

zauważyła, że Mitcha z nimi nie ma.

- Wyprzedził nas - zawiadomiła Felipe ze złością, kiedy prowadził ją przez tłum, chroniąc

przed potrąceniami. - Typowe! To ty powinieneś pierwszy jej pogratulować. Przecież to ty się

napracowałeś.

- Nie denerwuj się, kochanie - uspokajał ją z uśmiechem. - To naturalne. Kocha ją.

- Niemożliwe! - zakpiła Maggie. - Kto by pomyślał?

- Za takie żarty zawsze jest kara - mruknął uwodzicielsko, obejmując ją ramieniem. - Moim

zdaniem robisz to specjalnie, żeby zostać ukarana.

Maggie zaczerwieniła się jak piwonia. Nie mogłaby żyć bez kar, które Felipe uważał za odpowiednie.

Wciąż była zarumieniona, gdy znaleźli Anę i Mitcha. Stali objęci, ale Ana podeszła, by ucałować Maggie i

Felipe - Maggie pocałowała dość ostrożnie.

- Jednak przyjechałaś. Ale to chyba trochę ryzykowne?

- Wcale nie - uśmiechnęła się Maggie. - Czuję się znakomicie, a poza tym chciałam tu być

osobiście, a nie oglądać cię w telewizji. Kazałam dziecku zaczekać.

- I czeka już wystarczająco długo - stwierdził Felipe. - Zabieram cię do domu. Nie wypada, by

nasze dziecko urodziło się wśród stada koni.

- Zjedzcie z nami kolację - zaprosiła Maggie, patrząc na Mitcha i rozpromienioną Anę. - To

może być moja ostatnia szansa na życie towarzyskie przez dłuższy czas.

Kupili dom w Londynie, żeby spędzać część każdego roku w Anglii. Teraz, kiedy dziecko

miało się urodzić lada dzień, Felipe przywiózł tu Maggie.

- No cóż - zaczął Mitch z namysłem. - W zasadzie chcemy być dzisiaj sami, ale skoro mam

niedługo zostać wujkiem...

- Wujkiem? - zdumiona Maggie patrzyła na niego, a Ana wyciągnęła rękę, pokazując im lśniący

background image

pierścionek.

- Zaręczyłam się - oznajmiła radośnie.

- Eee... ja też - dodał Mitch.

- Otworzymy szampana - obiecał Felipe, kiedy skończyli im gratulować, - Przyjedźcie

niedługo. Maggie musi dużo odpoczywać, za wiele wrażeń może jej zaszkodzić. - Potem zwrócił się do

Maggie: - Jeśli się pośpieszymy, będę cię miał tylko dla siebie do czasu, gdy się zjawią.

- W takim razie - przytuliła się do niego, kiedy wsiedli do samochodu - nie będę się upierać.

- Oczywiście, że nie - oznajmił dumnie. - Oswoiłem cię. Ale nie za bardzo - dodał, biorąc ją w

ramiona. - Uwielbiam nad tym pracować.

Nagle zaprzestał żartów i popatrzył na jej twarz, kiedy oparła mu głowę na ramieniu.

- Kocham cię, Maggie de Santis - powiedział. - Nie chcę się tobą dzielić absolutnie z nikim. -

Położył dłoń najej krągłym brzuchu. - Nawet z nim. ,

- Nigdy nie będziesz musiał się mną dzielić - szepnęła. - To inny rodzaj miłości. Tę miłość

będziemy dawać oboje. - Delikatnie pogładziła jego śniadą twarz. - A ten rodzaj miłości zachowamy dla

siebie.

- Siempre - obiecał, kiedy ich wargi się zetknęły.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Neels?tty Angielka w Amsterdamie Romantyczne podróże
Romantyczne podróże 17 Power Elizabeth Bermudzki czworokat
013 Daveson Mons Romantyczne podróże Władca pustyni
Romantyczne podróże 19 Wood Sara Czarodziej ze zlotego miasta
009 Romantyczne podróże Zee van der Karen Jawa, wyspa milosci
Wood Sara Romantyczne podróże 10 Wenecki książę
025 Devine Angela Romantyczne Podróże 25 Wesele na Tahiti
040 Romantyczne podróże Field Sandra W krainie fiordów
Wilson Patricia Błękitny Księżyc
006 Romantyczne podróże Wood Sara Wenecki książe
Harlequin Romant podróże
Wilson Patricia Harlequin Romance 228 Spotkanie we mgle
Refleksje romantycznego podróżnika w wierszu Adama Mickiewicza
041 Romantyczne podróże Donald Robyn Upal w Waitapu
Field Sandra Romantyczne Podróże 40 W krainie fiordów
043 Romantyczne podróże Mansell Joanna Bhutan, Kraina smoków

więcej podobnych podstron