Wood Sara Romantyczne podróże 10 Wenecki książę


Wood Sara

Wenecki książę

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Z galerii dla muzyków Rozzano obserwował przyjęcie urodzinowe żony swojego brata. Doszedł do wniosku, że nie ma wyjścia: musi się ożenić. Smutna perspektywa, ale lepsze to niż obecna sytuacja. Na samą myśl o tym, co tu się teraz dzieje, serce ścisnęło mu się z żalu. W pięknym rokokowym salonie zachłanne kokoty wabiły bogatych kochanków, a olśniewające piękności szczebiotały w ramionach podstarzałych rekinów finansowych. Kilku gości spacerowało po salonie, ukradkiem wyceniając umieszczone tam antyki.

Rozgniewany Rozzano westchnął ciężko. Ten pałac był jego własnością, a ci ludzie nie zasługiwali na to, by przebywać w tych murach. Gardził znajomymi brata i większość z nich uważał za prostaków. Wśród rozplotkowanego tłumu jego brat, znany kłamca, leń i krętacz, puszył się jak paw, dumny z fortuny Barsinich, jubilatka intrygowała na boku, a ich dzieci wrzeszczały i kłóciły się, napychając brzuchy kosztownymi smakołykami.

Książę Rozzano Alessandro Barsini pozwolił sobie na wyjątkową demonstrację uczuć i spojrzał pogardliwie na tłum gości. Uchodził za dżentelmena w każdym calu i uosobienie opanowania. Znajomi oniemieliby na widok jego gniewnej miny: było nie do pomyślenia, żeby Barsini ujawniał swoje uczucia. Ojciec powtarzał mu dawniej, że gdyby coś go wytrąciło z emocjonalnej równowagi, nie powinien tego okazywać. A zatem nikt się nie dowie, że na myśl o najbliższych odczuwa nienawiść i wściekłość. Do diabła! Jak dobrze jest czasem zrzucić na moment maskę uprzejmości.

Wczoraj usiłował przemówić Enricowi do rozsądku, ale brat go wyśmiał; oznajmił, że ma tylko jedno życie i nie jest na tyle głupi, by marnować je w pracy. Rozzano wciąż kipiał ze złości na wspomnienie tamtej rozmowy. Czyżby Enrico sądził, że wielkie rodzinne wydawnictwo nie wymaga starannego nadzoru, bo wszystko tam kręci się samo?

Rozzano usłyszał głuchy łoskot i odwrócił się z irytacją. Kilku pijanych gości wpadło na siebie, przewracając bezcenny średniowieczny kandelabr. Zacisnął zęby. Był przecież najstarszym synem w jednej z najbardziej szanowanych weneckich rodzin, wiec miał obowiązek bronić jej honoru i zadbać, aby ród Barsinich nie wygasł. Na wypadek jego śmierci tytuł nie może przejść na Enrica i jego bachory. Potrzebował spadkobiercy i wiedział, że nie ucieknie przed tą koniecznością, a zatem musiał poszukać żony. Westchnął ciężko, gdy podjął decyzję. Powoli zacisnął dłonie w pięści i poczuł, że coś mocno ściska go za gardło. Gotów był na wszystko, byle tylko założyć rodzinę.

Targały nim sprzeczne uczucia. Jakiś czas temu poprzysiągł sobie, że będzie trzymać się z dala od kobiet. Od tamtej chwili minęły cztery lata, trzy miesiące i cztery dni. Wiedział, która była godzina, kiedy umarła jego żona. Przygryzł wargę, starając się opanować. Z winy brata, który miał swój udział w tamtej tragedii, musiał teraz wrócić na małżeńskie targowisko i bez miłości wybrać odpowiednią kobietę, chociaż nie potrafił już kochać. Do końca życia będzie udawać oddanego męża, co było dla niego jak wyrok. Z ponura miną rozmyślał o kobietach, które okazywały mu uwielbienie i flirtowały, nie kryjąc, że mają na niego ochotę. Żadna z nich nie zagrzałaby miejsca w jego domu.

- Niech cię diabli, Enrico - mruknął przez zaciśnięte zęby. Od lat nie mógł znaleźć szczęścia. Miał wszystko, ale to nic nie znaczyło. Jedyną pociechą były dla niego ojcowskie uczucia pewnego starego człowieka. Jęknął głucho, gdy uświadomił sobie, ile zachodu wymagają sprawy, które powierzył mu D'Antiga.

Zegar na wieży wybił godzinę, a Rozzano odruchowo popatrzył na zegarek i głośno zaklął. Trzeba jechać, są sprawy, które nie mogą czekać. Gdzieś w południowej Anglii małomiasteczkowy adwokat zdobył dla niego informacje dotyczące rodziny D'Antigów, co stanowiło dla Rozzana dostateczny powód, żeby przejechać pól Europy. Może odnalazła się zaginiona córka? Gdyby tak było, nie musiałby dłużej zarządzać majątkiem przyjaciela swego zmarłego ojca.

Jego twarz znów przybrała wyraz pogodny i nieprzenikniony, a po gniewnej minie nie zostało śladu. Ruszył w dół klatką schodową ozdobioną bogatymi złoceniami. Miał nadzieję, że wkrótce odsunie brata od zarządzania rodzinnym wydawnictwem i sam zacznie nim kierować jak należy. Z góry się na to cieszył i w znacznie lepszym nastroju szedł w stronę wyjścia, gdzie cumowała motorówka. Skinął głową służącym i natychmiast jeden z nich pobiegł uprzedzić przewoźnika, a drugi podał księciu wełniany płaszcz, teczkę i rękawiczki. Wkrótce Rozzano jechał na weneckie lotnisko, skąd prywatnym samolotem udał się do południowej Anglii. Celem podróży była osada Barley Magma w hrabstwie Dorset.

Gdy książę Rozzano Alessandro Barsini wysiadł z wynajętego samochodu, wyglądał tak świeżo i wytwornie, jakby niedawno się obudził i przygotował do wyjścia, chociaż od wczesnego rana naprawiał szkody spowodowane lekkomyślnością brata, niedbale rządzącego firmą. Odbył telefoniczną naradę z zagranicznymi przedstawicielami wydawnictwa. a w samochodzie przejrzał dokumenty związane z produkcją perfum, którą z pokolenia na pokolenie zajmowała się rodzina D'Antigów.

- Jesteśmy na miejscu - powiedział kierowca wynajętego auta.

Rozzano zatrzymał się przed sklepikiem spożywczym na końcu ulicy, gdzie stały domy z żółtego piaskowca, lśniące w blasku kwietniowego słońca. Zirytowany Rozzano zmarszczył brwi i zacisnął zęby. Najwyraźniej ktoś go nabrał. Pod tym adresem miała być przecież kancelaria prawnicza. Mocno zawiedziony wsiadł znowu do auta.

- Nie zamierzam tu przecież robić zakupów - mruknął z irytacją.

- Oczywiście. Kancelaria znajduje się na piętrze - odparł skwapliwie kierowca. Wyczuł, że ma zamożnego klienta, i spodziewał się dużego napiwku. - Drzwi są za rogiem.

Rozzano bez przekonania kiwnął głową, ale podziękował mu uprzejmie. Nie robił sobie wielkich nadziei, by w tej mieścinie udało się wyjaśnić tajemnicę sprzed trzydziestu lat.

- Proszę tu po mnie wrócić... powiedzmy za godzinę.

W ponurym nastroju wszedł do skromnie wyposażonej poczekalni. Młoda kobieta siedząca przy biurku usiłowała jednocześnie pisać na maszynie i plotkować przez telefon. Nie podnosząc głowy, zakryła dłonią mikrofon i rzuciła opryskliwie:

- Tak?

- Dzień dobry. - Spochmurniał, ale mówił z przesadną uprzejmością. - Jestem umówiony. Nazywam się Rozzano Barsini i...

- Ach, książę! - Wystraszona kobieta rzuciła słuchawkę, zaczerwieniła się, strąciła z biurka stos dokumentów i przewróciła kubek z kawą. Cofnął się odruchowo, żeby nie zaplamić markowego garnituru. - Cholera jasną! Przepraszam waszą... książęcą wysokość. - Zakłopotana sekretarka próbowała uporać się z bałaganem, ale raz po raz zachwycona spoglądała na księcia. Ten podał jej chusteczkę do nosa, myśląc z obawą, że jeszcze chwila, a kobieta zacznie mu bić pokłony. Jej ugięte kolana i nisko pochylona głowa stanowiły potwierdzenie jego najgorszych przeczuć.

- Niech się pani uspokoi - powiedział zaskoczony, że jego obecność zrobiła na niej takie wrażenie.

Nie lubił próżnego rozgłosu. Odkąd stracił żonę, dziennikarze obsesyjnie interesowali się jego prywatnym życiem i relacjonowali je w najdrobniejszych szczegółach. Tematów dostarczał im również niezwykle towarzyski Enrico. Ta młoda kobieta najwyraźniej uważała postaci z kroniki towarzyskiej niemal za bóstwa. Rozzano chętnie wybiłby jej to z głowy, ale machnął ręką.

- Poczekam, aż będzie pani mogła powiadomić szefa o moim przybyciu - oznajmił z przekąsem.

Sekretarka posprzątała i pędem ruszyła do gabinetu, z którego dobiegły wkrótce ożywione głosy. Rozzano stłumił westchnienie, z niesmakiem spojrzał na mocno zniszczoną kanapę, podciągnął nogawki ciemnogranatowych spodni idealnie zaprasowanych w kant i usiadł na chybotliwym drewnianym krześle, starając się przybrać możliwie wygodną pozycję. Jego czas był cenny, więc żeby go nic marnować, wyjął telefon, zamierzając porozmawiać z kilkoma osobami. Dopiero wtedy spostrzegł kobietę siedzącą w rogu poczekalni.

- Przepraszam, wydawało mi się, że jestem tu sam - wyjaśnił uprzejmie i schował telefon do wąskiego futerału umieszczonego przy pasku.

- Witam pana - rzuciła przyjaźnie z uśmiechem, który rozświetlił ciemnoszare oczy.

Głos miała niski i melodyjny, a Rozzano poczuł, że pod jego wpływem odzyskuje dobry humor. Nieznajoma wiedziała, z kim ma do czynienia, ponieważ zachowanie sekretarki nie pozostawiało w tej kwestii żadnych wątpliwości, ale zachowała spokój i najwyraźniej w ogóle nie przejęła się nowiną. Dla Rozzana była to przyjemna odmiana. W pierwszej chwili odruchowo odwrócił wzrok, ponieważ unikał kobiet jak diabeł święconej wody, ale zdumiony zachowaniem nieznajomej spojrzał na nią po raz drugi. Kąciki jego ust uniosły się lekko, a rysy twarzy złagodniały, gdy domyślił się, że został zlekceważony - wręcz zapomniany, co było dla niego osobliwą i pełną uroku niespodzianką. Dziewczyna wyglądała przez okno, obserwując ulicę z roztargnieniem. Rozzano z żalem uległ nakazom dobrego wychowania, które nie pozwalają gapić się na innych ludzi, i odwrócił wzrok, ale zdążył jeszcze spostrzec, że wyraz twarzy i postawę dziewczyny cechuje wyjątkowy spokój.

W przeciwieństwie do większości jego znajomych - filigranowych, szczuplutkich kobietek o modnej sylwetce - nieznajoma była dość wysoka, mocnej budowy i przyjemnie zaokrąglona - istna bogini płodności. Z drugiej strony jednak... Rozzano udawał, że przegląda czasopismo poświęcone weselom i ślubom, a zarazem próbował określić, co tak go intryguje. Jej strój? Miała na sobie źle skrojoną sukienkę z pomarszczonym karczkiem oraz ciemnobrązowy rozpinany sweter bez stylu i klasy. Od razu spostrzegł, że ma piękne nogi - długie, smukłe, obnażone; ich skóra opalona na złoty brąz połyskiwała lekko, a kostki były tak szczupłe, że z przyjemnością marzył o tym, by objąć je dłonią. Buty miała niemodne i marnej jakości, ale za to wyczyszczone do połysku. Rozzano natychmiast to spostrzegł. Była szatynką; włosy koloru cukierków toffi upięła w gładki węzeł świadczący o pogardzie do kokieterii. Wyglądała niepozornie; tylko piękne, długie nogi mogły przyprawić mężczyznę o szybsze bicie serca, a więc dlaczego przyciągnęła jego uwagę? Czemu patrzył na nią z takim zainteresowaniem? Przyglądał się jej ukradkiem, próbując rozwiązać tę zagadkę.

Allora... Tak, wszystko jasne. Blask radości rozświetlił jego ciemne oczy. Mimo skromnego wyglądu tę dziewczynę otaczała wyczuwalna na pierwszy rzut oka aura prawdziwej wytworności. Nieznajoma trzymała się prosto, głowę miała wysoko uniesioną, rysy delikatne, a piękne nogi skromnie odsunięte w bok.

- Pan Luscombe zaprasza waszą wysokość do swego gabinetu - powiedziała sekretarka trochę za głośno. Oczy lśniły jej z podniecenia.

- Dziękuję. - Rozzano ze zdumieniem stwierdził, że jest zirytowany, ponieważ nie dane mu było porozmawiać z nieznajomą, którą porównywał do madonny z malowideł weneckich mistrzów. Po chwili wziął się w garść i ruszył w stroną biura. Gdy witał się z wiekowym prawnikiem, usłyszał znowu głos sekretarki.

- Aha, pani też może wejść, panno Charlton - powiedziała lekceważąco.

Rozzano odwrócił się natychmiast i popatrzył na dziewczynę, która z łagodnym wyrazem twarzy ruszyła w jego stronę. Cóż ona może mieć wspólnego z milionami D'Antigi?

- Czy mam zrobić kawę, wasza książęca wysokość? - zapytała sekretarka głosem tak słodkim, że zrobiło mu się niedobrze. Rzucił jej karcące spojrzenie.

- W takiej sytuacji my, Włosi, najpierw zwracamy się do pań. Mężczyzn pyta się w drugiej kolejności - odparł cicho, boleśnie dotknięty, że musi tłumaczyć rzeczy oczywiste.

- Słuszna uwaga. Jean, przynieś kawę dla nas wszystkich. Luscombe podszedł do łagodnej dziewczyny stojącej w drzwiach. Kiedy się z nią witał, zniknęła gniewna mina, a na twarzy pojawił się radosny uśmiech. Rozzano także się rozpromienił, chociaż nie miał pojęcia, co go tak ucieszyło. Od dawna rzadko się uśmiechał, ale wystarczyło, że popatrzył na tę dziewczynę, a kąciki jego warg same się unosiły. Gdy z szacunkiem uścisnęła dłoń prawnika, Rozzano miał wrażenie, że na jego zatroskane serce spływa błogosławiony spokój.

Frank Luscombe dokonał oficjalnej prezentacji. Rozzano ujął małą, wąską dłoń Sophii Charlton; pod wpływem nagłego impulsu pochylił się i złożył na niej pełen uszanowania pocałunek.

Sophia przyznała w duchu, że klient Franka znakomicie się prezentuje i pięknie pachnie. Spoglądając na ciemną czuprynę, próbowała sobie przypomnieć, gdzie słyszała jego nazwisko. Był księciem, więc zapewne czytała o nim w kronice towarzyskiej. Może uczestniczył w ważnym przyjęciu albo zjawił się na głośnej premierze. Cóż, tak się bawi wielki świat.

Gdy podniósł głowę, popatrzyła w roześmiane oczy, lśniące i czarne jak smoła. Ze zdumieniem stwierdziła, że nie patrzy na goniącego za błahymi rozkoszami próżniaka. Stał przed nią myślący, poważny mężczyzna. Zrobiło jej się ciepło na sercu - tak samo jak w chwili, gdy wszedł do poczekalni i usłyszała jego głęboki, kojący głos oraz zagadkowy akcent.

Na jego widok przypomniały jej się marzenia o księciu z bajki. Pragnęła zakochać się, wyjść za mąż i mieć dzieci. Jej wybranek okaże się zapewne farmerem lub agentem ubezpieczeniowym, ale dla niej będzie prawdziwym księciem.

Od dawna marzyła o dzieciach. Z westchnieniem pomyślała, że czwórka pociech byłaby idealna. Pragnienie narastało w miarę, jak zegar biologiczny tykał coraz głośniej. Zawsze starała się widzieć dobre strony każdej sytuacji, ale tylko w dużej rodzinie byłaby naprawdę szczęśliwa.

Poczucie humoru i zdrowy rozsądek pozwoliły jej wrócić do rzeczywistości. Na głuchej prowincji rzadko pojawiali się nieżonaci książęta na białych koniach; równą rzadkością byli farmerzy lub sprzedawcy nieruchomości gotowi zakochać się do szaleństwa w trzydziestodwuletniej starej pannie, która ma w życiu pecha. Ubawiona wyobraziła sobie, że książę Rozzano podjeżdża na białym wierzchowcu, schyla ku niej, porywa w objęcia, sadza przed sobą na koniu i, ogarnięty miłosną niecierpliwością, rozpina guziki wysłużonego sweterka. Stłumiła chichot i próbowała słuchać adwokata, który tłumaczył się z powodu wybryków Jean.

- Przyszła na zastępstwo, ponieważ moja sekretarka jest na urlopie macierzyńskim.

- Jaka miła nowina! - ucieszyła się Sophia, tłumiąc zazdrość. Po chwili dodała współczująco: - Z pewnością dla pana to spore utrudnienie.

Usiadła, obciągając zbyt krótką spódniczkę, żeby bardziej osłonić uda. Książę od czasu do czasu zerkał na jej nogi, ale z jego miny nie potrafiła wywnioskować, czy patrzy z przyjemnością, czy raczej krytycznie.

Sekretarka zapukała do drzwi i weszła z tacą, którą niezdarnie postawiła na biurku szefa, niechcący strącając przy okazji słuchawkę telefonu. Rozanielona podała księciu filiżankę i bardzo się rozczarowała, gdy Rozzano nie poprosił o cukier i mleko. Odeszła nadąsana, a pozostali amatorzy kawy musieli się sami obsłużyć, więc sięgnęli po stare kubki.

- W takich sytuacjach czuję się bezradny - westchnął Frank. Sophia poweselała, widząc jego udawaną rozpacz.

- Gdybyś kiedykolwiek w przyszłości potrzebował pomocy, zawsze możesz na mnie liczyć. Chętnie wpadnę. żeby cię odciążyć w pracy - zapewniła. - Za życia taty często przepisywałam na maszynie korespondencję i prowadziłam księgowość.

- Zawsze mi się wydawało, że nim zachorował, byłaś przedszkolanką, ale zrezygnowałaś z posady, żeby go pielęgnować.

- Bardzo lubiłam pracować z dziećmi - odparła rozmarzona. - W wolnych chwilach pomagałam ojcu. Szczerze mówiąc, teraz moja sytuacja finansowa jest tak zła, że podjęłabym każde zajęcie z wyjątkiem sprzedaży narkotyków, napadu na bank albo... - W porę ugryzła się w język, bo już chciała powiedzieć, że własnym ciałem też kupczyć nie będzie, ale zdała sobie sprawę, że paple bez sensu, co zwykle jej się nic zdarzało.

- Albo? - powtórzył z ciekawością.

- Mniejsza z tym. Nie złamię prawa dla zysku - odparła wyniośle.

- Rozumiem. - Miał wypisane na twarzy, że wie, o czym pomyślała.

- Udzielam się w szkole jako wolontariuszka, ale od śmierci ojca nie mam stałej posady. Sam wiesz, jak trudno o pracę w tych stronach. Gdybym zamieszkała w mieście, byłoby łatwiej, ale nie stać mnie na przeprowadzkę. - Roześmiała się cicho, wspominając niedawną próbę zna - lezienia posady.

- Proszę nam o tym opowiedzieć, panno Charlton - powiedział cicho książę. Obaj słuchacze wydawali się ogromnie zaciekawieni, więc tylko wzruszyła ramionami i spełniła jego prośbę.

- W poprzednim tygodniu próbowałam zatrudnić się jako śmieciarz. Ciekawe, jak brzmiałby ten rzeczownik w rodzaju żeńskim - odparła z powagą.

- Proszę? - Książę doskonale znał angielski, ale nie był pewny, czy dobrze ją rozumie.

- Żadna praca nie hańbi - odparła z godnością, a książę bez słowa uniósł lekko brwi.

Sophia uznała, że brak mu poczucia humoru. Uległa nagłej pokusie, by zabawić się kosztem tego ponuraka. Frank natychmiast podjął grę.

- Ach, tak! - rzucił, uśmiechając się zachęcająco.

- Przyjrzałam się innym kandydatom i uznałam, że mam szansę otrzymania tej posady - odparła z kamienną twarzą - ale niespodziewanie zgłosił się facet ogolony na zero, umięśniony jak Herkules, w ciasnym podkoszulku, z tatuażami. Z resztą mogłam wygrać, ale ten był nie do pokonania!

- Moim zdaniem - odparł uśmiechnięty Frank - wkrótce znajdziesz sobie zajęcie o wiele ciekawsze od wywożenia śmieci.

- Chcesz powiedzieć, że zaproponują mi pracę w przedszkolu? - spytała z nadzieją.

- To coś znacznie bardziej interesującego - powiedział Frank, ale Sophia już go nie słuchała. Chciała pracować z dziećmi; to było jej największe marzenie. Pragnęła się nimi opiekować, matkować im. Otrząsnęła się z zadumy. słysząc, że Frank raz po raz powtarza jej imię.

- Przepraszam, jestem okropnie roztargniona.

- Marzy pani o muskularnym Herkulesie w ciasnym podkoszulku? - zapylał książę.

W jej oczach pojawiły się wesołe iskierki. Ucieszyła się, że pod pozorami surowości kryło się jednak poczucie humoru.

- Myślałam o moich przedszkolakach - odparła z mimowolną czułością w głosie. - Szkoda, że nie mogę do nich wrócić. - Frank odchrząknął znacząco, ale rzucił jej serdeczne i wesołe spojrzenie. Niechętnie powróciła do rzeczywistości. - Słucham uważnie. - Wyprostowała się i splotła dłonie na kolanach. - Opowiadaj.

- Zastanawiam się, od czego zacząć. - Frank przekładał leżące przed nim dokumenty. Sophia wyczuła, że książę znieruchomiał, i spojrzała na niego ukradkiem. Profil miał surowy i wyrazisty. Ucieszyła się, gdy spojrzał na nią i uśmiechnął się, widząc jej przyjazne zainteresowanie. Całkiem ja, rozbroił, bo miała świadomość, że ten mężczyzna nie szafuje pochopnie uśmiechami. Z trudem oparła się pokusie, by zwichrzyć mu włosy. Z pewnością znakomicie by się prezentował z kosmykami opadającymi na czoło. Oczyma wyobraźni ujrzała go na zboczu jednego z okolicznych pagórków; w pełnym słońcu byłby jeszcze przystojniejszy.

- Czy tak samo niecierpliwie jak ja czeka pani, aż się dowiemy, jakiż to przypadek sprawił, że oboje znaleźliśmy się dzisiaj w tym biurze? - spytał książę. Z przyjemnością słuchała ciepłego, umiejętnie modulowanego głosu. Przez chwilę rozkoszowała się tym doznaniem, udając, że rozważa jego słowa.

- Spokojnie oczekuję wyjaśnień. Jestem pewna, że Frank powie nam wszystko, gdy nadejdzie odpowiedni moment - odparta pogodnie. Niezliczone podwieczorki z rozmownymi parafianami ojca sprawiły, że stała się wobec bliźnich wyjątkowo cierpliwa i pobłażliwa. - Tak czy inaczej, sytuacja jest niezwykła.

- Podzielam pani zdanie.

Po namyśle uznała, że wszystko ich różni. Byli jak przybysze z dwóch różnych planet. Można by powiedzieć, że pochodzą z różnych sfer. Książę nosił drogie ubrania, które idealnie leżały na jego muskularnym ciele. Z pewnością zostały uszyte na miarę. Z zachwytem parzyła na jego szerokie ramiona. Byłby idealnym modelem dla najwybitniejszych rzeźbiarzy.

- Jeśli mam być szczera, moim zdaniem Frank zwleka tak długo, ponieważ ma bałagan w papierach - szepnęła, pochylając się nagle w jego stronę.

- Taka myśl przemknęła mi przez głowę - odparł z uśmiechem, który sprawił, że zabrakło jej tchu.

- Jeszcze chwilka - mamrotał pochylony nad dokumentami Frank. - Muszę coś znaleźć.

Wydawał się bardzo przejęty. Co go tak poruszyło?

Udzieliła jej się ta nerwowość. Gdy zapadła kłopotliwa cisza, zaniepokojona Sophia zapylała niespodziewanie:

- A może jestem pańską zaginioną przed laty siostrą? Gdy zmierzył ją taksującym spojrzeniem, poczuła się tak, jakby stanęła w świetle jupiterów.

- Od razu widać, że to mało prawdopodobne - odparł, patrząc na jej kostki i nadgarstki, które nic wskazywały na pokrewieństwo z włoską arystokracją.

- Żartowałam - mruknęła z roztargnieniem.

- Wiem - odparł, zwracając ku niej oczy. Długo się jej przyglądał, jakby utrwalał w pamięci rysy twarzy. Nagle wstrzymał oddech i omal nie zerwał się z krzesła, jakby coś go nagle zaskoczyło.

- Panie mecenasie! - zawołał natarczywie, zapominając o powściągliwości. - Z naszej rozmowy wynikało, że nowiny dotyczą przyjaciela mojego ojca, pana D'Antigi. Chodziło o jego córkę?

- W pewnym sensie - odparł zbity z tropu adwokat, oburzony natarczywością księcia.

- Domyślam się, że umarła.

- Słuszna uwaga, ale wolałbym...

- W porządku, ale moim zdaniem...

- Miała dziecko?

Frank wiercił się niespokojnie.

- Proszę o cierpliwość, chciałbym odpowiednio naświetlić tę sprawę, by szok...

- Jaką sprawę? - zawołała nagle wystraszona Sophia. - Cóż to za szokująca nowina? Czemu zaprosił pan tutaj i mnie, i księcia Rozzano? - wypytywała natarczywie. Nagle przypomniała sobie, skąd zna jego imię i nazwisko. Jakiś czas temu jego zdjęcia widniały na okładkach wszystkich popularnych magazynów. Przedstawiały człowieka pogrążonego w rozpaczy. Pamiętała, że zbolała twarz budziła w niej głębokie współczucie. Tamte fotografie stanęły jej nagle przed oczyma, lecz nadal nie miała pojęcia, z jakiego powodu książę tak bardzo cierpiał. Co się wtedy stało? Czy tamte zdarzenia mają jakiś związek z dzisiejszym spotkaniem?

- Sophio...

- Tak? Przepraszam, zamyśliłam się. - Łagodny głos adwokata sprawił, że wróciła do rzeczywistości. - Dlaczego mnie tu wezwano? O co chodzi? - dopytywała się z pobladłą twarzą.

- Od śmierci twego ojca minął niespełna rok...

- Nie musisz mi o tym przypominać, Frank.

- Wspominam o tym ze względu na księcia. - Adwokat spojrzał na niego i tłumaczył dalej: - Nasz pastor cierpiał na stwardnienie rozsiane. Sophia pielęgnowała go przez sześć lat.

- Kawał czasu. - Rozzano przez kilka chwil z powagą spoglądał jej w oczy, jakby ta nowina bardzo go zainteresowała. Sophia wodziła spojrzeniem od Franka do Rozzana. Ich zafrasowane twarze budziły w niej poważne obawy.

- Powiedz mi natychmiast, o co chodzi! - błagała. Adwokat obrzucił ją badawczym spojrzeniem.

- Autentyczność testamentu twojego ojca została już potwierdzona, Sophio - oznajmił, mocno poruszony, i odchrząknął niepewnie. - To delikatna sprawa. Ujawnił wreszcie sekret dotyczący twojej matki, która wymogła na nim przyrzeczenie, że ci go nie zdradzi. Wrodzona uczciwość sprawiła, że dotrzymał słowa, lecz na krótko przed śmiercią wezwał mnie i poprosił, żebym wszystko ci wyjaśnił, gdy uznam, że jesteś na to przygotowana. Bardzo cię kochał i dlatego uznał, że powinnaś wykorzystać swoją szansę.

Sophia wzdrygnęła się, gdy Rozzano krzyknął coś w swoim języku, ale natychmiast się zreflektował i dodał po angielsku:

- Już wiem, kim ona jest! To córka Violetty D'Antigi, prawda?

- Trafił pan w dziesiątkę! - zawołał uradowany Frank.

- Od razu wiedziałam, że to nieporozumienie! Moja matka nazywała się Violet Charlton. Postaraj się o lepszą sekretarkę - odparła pobłażliwym tonem Sophia - żeby uporządkowała twoje papiery, bo mieszają się fakty z pozoru oczywiste.

Niespodziewanie znalazła się oko w oko z Rozzanem, który ukląkł przed nią i ujął jej dłonie. Patrzył na nią długo i uporczywie. Zorientowała się. że drży pod wpływem jego bliskości. Nic dziwnego, skoro był zabójczo przystojny. Każda kobieta straciłaby dla niego głowę, bo pod wykwintną powierzchownością czuło się pierwotną i niespożytą energię.

- To wcale nic jest pomyłka. Coś nas łączy - odparł krótko.

Była między nimi jakaś więź. Przez ułamek sekundy Sophia miała wrażenie, że obserwuje z boku tę scenę. Można by pomyśleć, że słyszy jego myśli i czuje lak samo jak on. Uśmiechnęła się bezradnie, ponieważ nie mogła w to uwierzyć. Cóż ją mogło łączyć z tym weneckim księciem? Wymyślała sobie od idiotek: ulubieniec kobiet i córka wiejskiego pastora! Najwyraźniej brakowało jej piątej klepki.

- Oczywiście! Włoski arystokrata ubrany od stóp do głów u Armaniego...

- Gianfranca Ferrego - poprawił machinalnie, jakby sądził, że tę markę powinien rozpoznać nawet ostatni dureń. Garnitur był przecież, nieskazitelny.

- Oczywiście, Ferrego. Mnie tam wszystko jedno - odparła pogodnie. - Chce mi pan wmówić, że książę i bezrobotna córka ubogiego duchownego mają ze sobą coś wspólnego? - W jej głosie słyszał zdziwienie i niedowierzanie, a oczy śmiały się do niego.

- Pani ojciec był duchownym? To wiele tłumaczy - odparł zamyślony, obserwując jej twarz.

- A zatem niech mi pan wytłumaczy, o co chodzi - zaproponowała, starając się ukryć drżenie warg. Poczuła na twarzy ciepły oddech Rozzana. Czuła się tak, jakby pogłaskał ją po policzku... albo złożył na nim pocałunek. Jej oczy zasnuła mgiełka radości i oczekiwania. W głowie jej się mąciło, brakowało jej tchu.


- Proszę mi wierzyć; kaprys losu sprawił, że wiele nas łączy - odparł wyjątkowo serdecznie. - Dlatego oboje tu jesteśmy. Niech się pani przygotuje na wielką niespodziankę, ale to dobra nowina, która odmieni pani życie.


ROZDZIAŁ DRUGI

Sophia wstrzymała oddech i siedziała bez ruchu, a jej umysł pracował gorączkowo. Nie chciała zmieniać swego życia. Chętnie podjęłaby nową pracę, wyszła za mąż, urodziła dziecko, ale nie życzyła sobie gwałtownych zwrotów i nagłych przełomów. Gdy Rozzano wziął ją za rękę, poczuła się pewniej. Z uwagą obserwowała twarze obu mężczyzn. Widziała na nich ulgę i radość, więc uznała, że wkrótce usłyszy dobra nowinę; gdyby było inaczej, daliby jej pewnie kieliszek koniaku i podsunęli pod nos sole trzeźwiące.

- Jestem gotowa wysłuchać tych rewelacji - oznajmiła zrezygnowana. Adwokat bez słowa skinął na Rozzana, dając mu znak, by mówił dalej.

- Matka zmarła, gdy miała pani...

- Dwa lata. - Zastanawiała się, o co mu chodzi. Najwyraźniej spodziewał się usłyszeć więcej szczegółów, więc dodała: - Pchała mój wózek, spacerując po miasteczku, gdy potrąciła ją ciężarówka i... - Westchnęła spazmatycznie, a oczy miała pełne łez. - Biedny tata strasznie rozpaczał, bo kochał ją nad życie.

Zapadła cisza. Rozzano nie kwapił się z wyrazami żalu i współczucia; nic dziwnego, skoro rozmowa dotyczyła obcych mu ludzi. Nadal trzymał ją za rękę, a ciepło jego dłoni dodawało jej sił. Sophia mimo woli spojrzała mu w oczy.

- Proszę mi o niej opowiedzieć.

- Niewiele pamiętam. Raz po raz mnie tuliła i zasypywała pocałunkami, często wybuchała śmiechem... Poza tym ślicznie pachniała. Miała cudowne flakony z perfumami.. . - Zamilkła, próbując opanować wzruszenie. Rozzano wpatrywał się w nią jak urzeczony. Wyprostowała się, bo nagle odniosła wrażenie, że jej bezwolne ciało obmywa ciepły, kojący strumień. Niepewnie podjęła opowieść. - W domu były oczywiście zdjęcia mamy.

- Czy może ją pani opisać? - zapytał cicho książę. Sophia wolałaby od razu przejść do sprawy, która ich tu sprowadziła. Coraz bardziej się denerwowała.

- Wysoka, szczupła, zgrabna; miękkie, kruczoczarne włosy, radosne spojrzenie. Była piękna, uduchowiona i łagodna - odparła ze smutkiem. Nie mogła przeboleć, że tak wcześnie straciła matkę. Niejedną noc spędziła bezsennie, wyobrażając sobie, że jak inne dziewczynki z miasteczka ma od kogo pożyczać kosmetyki, może liczyć na pomoc w zakupach i na domowe ciasto po powrocie ze szkoły...

- Sophio, znów się pani zamyśliła? - usłyszała głos księcia. W milczeniu skinęła głową i rzuciła mu przepraszające spojrzenie, choć nie wydawał się zagniewany.

- Śniłam na jawie. Wygląda na to, że mama była urocza. Ojciec często mi o niej opowiadał. Chyba uważał ją za kruchą i bezbronną istotę, którą trzeba chronić. Pokaże panu jej zdjęcie. Mam je w torebce.

Wysunęła dłoń z ręki księcia i wyjęła pogiętą i wypłowiałą fotografię, wielokrotnie oglądaną przez te wszystkie lata. Rozzano sięgnął po zdjęcie, skinął głową i podał je Frankowi.

- Nie ma wątpliwości, że to Violetta D'Antiga. - Gdy Sophia chciała zaprzeczyć, gestem nakazał jej milczenie i dodał. - Widziałem jej portret, Przed ślubem nosiła nazwisko D'Antiga. Pochodzi z Wenecji.

- Czy to prawda? - odezwała się Sophia drżącym głosem. Oczy miała szeroko otwarte, a serce waliło jej jak młotem, gdy odkrywała matczyne sekrety.

- Oczywiście - wtrącił Frank. - Mam tu dowody, które to potwierdzą.

- Nie zdawałam sobie sprawy... - zaczęła bez przekonania. Przez chwilę siedziała nieruchomo, starając się przyjąć do wiadomości tę nowinę, którą Frank potwierdził z niezłomną pewnością w glosie. - A zatem jestem półkrwi Włoszką.

Dobiegł ją brzęk filiżanek, z których mężczyźni popijali kawę. Półkrwi Włoszka. Przypomniała sobie filmy przyrodnicze i fabularne pokazujące uroki słonecznej Italii: rozkoszne ciepło, kawiarenki na słynnych placach ocienione markizami, ożywione rozmowy i żywa gestykulacja pełnych ekspresji Włochów, doskonałe wina, kochające rodziny i wielkie namiętności.

Tak... Tak! Wiele spraw nagle się wyjaśniło, a Sophia powoli zaczynała rozumieć, jakie znaczenie ma dla niej usłyszana przed chwilą nowina. Od dziecka zachowywała się niezgodnie ze swym surowym, niemal wiktoriańskim wychowaniem. Trudno jej było zadowolić ukochanego ojca. Musiała narzucić sobie ostrą dyscyplinę, by nie tańczyć z radości na ulicy, unikać obejmowania i dotykania innych ludzi, przesadnej gestykulacji, głośnego śmiechu i radosnych okrzyków. Skłonność do manifestowania uczuć była jednak częścią jej natury. Na pełnych ustach pojawił się wesoły uśmiech.

- Wenecja! - powiedziała z czułością, oczy zabłysły jej ze szczęścia, a rozpromieniona twarz wyrażała zachwyt. - Wenecja - powtórzyła, wyobrażając sobie błękitną lagunę, wysepki i cudowne średniowieczne miasto przeglądające się w falach Adriatyku.

- Pani się... ucieszyła? - Rozzano oparł się nonszalancko o parapet, ale ramiona założone na piersi i uniesione barki świadczyły o zdenerwowaniu. Lekkie drżenie głosu także go zdradziło. Sophia była przyjemnie zaskoczona, widząc, że niecierpliwie czeka na jej odpowiedź; nabrała pewności, że wkrótce usłyszy kolejne nowiny. Miał jej jeszcze sporo do powiedzenia. Z pozoru spokojna czekała w napięciu na ciąg dalszy opowieści. Splotła dłonie na kolanach i odparła cicho, ale szczerze:

- To dla mnie wielka radość.

- Co pani wie o Wenecji?

Przed oczyma stanęły jej niezwykłe fotografie z albumu poświęconego temu miastu, który miała w domowym księgozbiorze. Roześmiała się cicho, gdy uświadomiła sobie, czemu ojciec tak ją zachęcał, żeby je oglądała.

- Tata był tam w młodości - powiedziała rozmarzonym głosem - gdy studiował teologię. W bibliotece bazyliki Świętego Marka zbierał materiały do swojej pracy dyplomowej. Myślę, że wtedy poznał mamę. - Rozpromieniła się na myśl, że o północy we dwoje pływali gondolą po ciemnych wodach weneckich kanałów, słuchając romantycznej serenady...

- Znów się pani zamyśliła.

Cichy i przyjazny głos księcia sprawił, że wróciła do rzeczywistości.

- Myślałam o tym, że Wenecja to idealne miasto dla zakochanych - wyjaśniła trochę zakłopotana. Z przyjemnością wyobrażała sobie rodziców w tej cudownej scenerii. Tamte dni z pewnością były dla nich niezapomnianym przeżyciem.

- Zna pani Wenecję? Już tam pani była? - wypytywał zaciekawiony.

- O, nie! Tata opowiadał mi o niej tak obrazowo, że potrafię wszystko sobie wyobrazić. Wertowaliśmy razem przewodnik. Czytaliśmy opisy pałaców, kościołów pełnych malowideł najsłynniejszych artystów, placu Świętego Marka. Wiem, że Canal Grande ma kształt odwróconej litery S, gdzie znajduje się Ponte Rialto... Wenecja jest cudowna. Dla mnie to wymarzona sceneria średniowiecznej legendy zachowana w nie zmienionym kształcie.

- Słuszna uwaga. Podzielam pani zdanie na temat urody tego miasta - odparł Rozzano przyciszonym głosem.

- Wenecjanie bardzo współczują ludziom, którzy nie mieli tyle szczęścia, żeby się tam urodzie.

- Domyślam się, że pan należy do grona wybrańców losu - odparła kpiąco, a Rozzano mrugnął do niej porozumiewawczo. Ciekawa wszystkiego, co się wiązało z miejscem narodzin jej matki, zapytała: - Jak długo pańska rodzina mieszka w Wenecji?

- Od około siedmiuset lat - odparł bez cienia chełpliwości.

- Siedem wieków! - Ze zdumienia otworzyła szeroko oczy, próbując sobie wyobrazić wszystkich jego przodków, ale szybko ochłonęła i zaczęła się z nim przekomarzać. - Jesteście bardzo przywiązani do tego miejsca. Tacy ludzie nie podbijają nowych kontynentów.

Rozzano odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem. Podszedł bliżej i ujął jej dłonie, jakby nie mógł się oprzeć pokusie, żeby jej dotknąć. Dziwna sprawa...

- Kto znalazł bezcenny klejnot, nic zamieni go na tanią błyskotkę.

Roztargniona Sophia odwróciła wzrok i zmarszczyła brwi. Gdyby książę ją pocałował, pewnie zrobiłby to delikatnie i czule. Zawstydzona swoimi marzeniami stała bez ruchu, nie zwracając uwagi, że Rozzano nadal trzyma ją za ręce. Szybko przeanalizowała sytuację.

- Nadal nie bardzo wiem, czemu pan się tu zjawił - odparła chłodno. - Ciekawe, dlaczego ojciec mi nie powiedział o pochodzeniu mamy. Była Włoszką; nie ma się czego wstydzić. Nie rozumiem, o co tu chodzi.

- Domyślam się, że w ten sposób próbował ją chronić - tłumaczył Rozzano, mocniej ściskając jej dłonie. Znieruchomiała, bo powiedział to z ponurą mną. Słusznie się domyślała, że usłyszy coś więcej, ale nie będą to dobre nowiny.

- Dlaczego? - zapytała ze ściśniętym sercem. Ogarnął ją strach.

- Ponieważ uciekła z domu - odparł, wpatrując się w nią uporczywie.

- Przed czym? - dopytywała się pełna obaw.

- Rodzina chciała wydać ją za mąż. - Gdy Rozzano odruchowo pogładził jej dłonie, Sophii z wrażenia zabrakło tchu.

- Proszę mówić dalej - szepnęła.

- Zawarto umowę, że wejdzie do rodziny przyjaciela swojego ojca, gdy skończy osiemnaście lat. Można powiedzieć, że od kołyski była zaręczona. Domyślam się, że była niezależna i uczuciowa, więc jako nastolatka poczuła niechęć do małżeństwa z rozsądku.

- Doskonale ją rozumiem - wtrąciła z zapałem Sophia, zdegustowana samą myślą o naciskach wywieranych przez rodzinę na jej zbuntowaną matkę.

- Ach, tak - mruknął Rozzano, a lekko zmarszczone brwi pozwalały sądzić, że nie spodobała mu się ta uwaga. Puścił dłonie Sophii i zaczął krążyć po gabinecie, machinalnie sięgając po rozmaite drobiazgi, które szybko odstawiał na miejsce. Frank wodził za nim spojrzeniem, a Sophia zdała sobie sprawę, jak władczy jest ten wenecki książę, który przywykł, że wszystko układa się po jego myśli.

- Sprzeciwiła się interesownej rodzinie i wyszła za mojego ojca, ponieważ go kochała. Miała rację. Podziwiam jej konsekwencję i siłę woli. Nie wolno zmuszać ludzi do małżeństwa wbrew ich życzeniu!

- W mojej sferze takie umowy między rodzinami są na porządku dziennym. Dzieci arystokratów od najmłodszych lat przyzwyczaja się do myśli, że najbliżsi decydują, kogo można przyjąć do rodziny.

Sophia skrzywiła się wymownie. Ciekawe, co o tym sądzi żona Rozzana. Nie wątpiła, że jest żonaty. Na serdecznym palcu nosił rodowy sygnet z diamentem i splecionymi inicjałami. Czy ożenił się z wybranką rodziny? Jak się czuł w noc poślubną, gdy stanął twarzą w twarz z żoną, której nie kochał? Zarumieniła się, gdy mimo woli wyobraziła sobie jego szerokie, obnażone ramiona, muskularny tors...

- Barbarzyństwo! - krzyknęła nagle, zaskoczona gwałtownością swojej reakcji. Była na siebie wściekła za osobliwe marzenia o nagim mężczyźnie. Wstrzymała oddech. Trzeba wrócić do tematu. - Czemu pan się interesuje moją matką? - zapytała, nie pojmując, co może łączyć arystokratę z jej ubogą rodziną. Rozzano długo milczał. Sophia traciła cierpliwość; jeszcze chwila, a zapomni o wpajanych od dzieciństwa zasadach i zacznie krzyczeć. - Na miłość boską, proszę odpowiedzieć! - nalegała głosem niskim i słabnącym z przejęcia.

- Violetta, pani matka, była córką Alberta D'Antigi, serdecznego przyjaciela mego ojca, któremu została przyrzeczona, ale go rzuciła.

Sophii przyszło do głowy dziwne pytanie: czy Rozzano po latach czuje się urażony, bo jego ojciec doznał zawodu? Jeśli tak, potrafi to ukryć. Oparł się plecami o biurko Franka i obrzucił ją taksującym spojrzeniem. Udawała, że nie robi to na niej żadnego wrażenia, i nadal siedziała prosto, jakby kij połknęła.

- To nie wyjaśnia, czemu pan się tu pofatygował. Rozzano przybrał obojętny wyraz twarzy. Chyba tylko sobie wyobraziła, że jej się przyglądał.

- Alberto D'Antiga wybrał mnie na swego pełnomocnika, bo nasze rodziny od dawna łączy przyjacielska zażyłość. Jest poważnie chory i nie ma nikogo bliskiego - tłumaczył Rozzano dziwnie łagodnym łonem. - Pani dziadek. Sophio, z dnia na dzień traci siły. Będzie zachwycony, gdy się dowie, że ma wnuczkę.

- Doprawdy? Mówi pan o człowieku, który zmusił moją matkę do opuszczenia rodzinnego domu! - przypominała z oburzeniem.

- Ani krzty współczucia dla chorego starca, z którym łączą panią więzy krwi? - Gdy Rozzano rzucił jej karcące spojrzenie, poczuła wstyd. Odetchnęła głęboko i postanowiła spuścić z tonu.

- Wręcz przeciwnie! Przeszłość się nie liczy. Boleję nad tym, że Alberto D'Antiga choruje. Przecież to mój jedyny krewny. - Sięgnęła do torby po notesik i pióro.

- Może mi pan dać jego adres?

- Oczywiście. Hrabia D'Antiga... Na początku wielka litera, potem A...

- Hrabia? - Zerknęła podejrzliwie na rozmówcę, jakby podejrzewała, że z niej kpi, ale był poważny i rzeczowy.

- Jego palazzo nazywa się Ca' D'Antiga - tłumaczył. - To skrót od włoskiego rzeczownika caso, czyli siedziba.

- Chwileczkę! - Sophia popatrzyła na niego oczyma szeroko otwartymi ze zdziwienia. - Mój dziadek jest hrabią i mieszka w pałacu? To żart, prawda? - zapytała, śmiejąc się nerwowo.

- Skądże! Należy do weneckiej arystokracji. - Rozzano zorientował się że dziewczyna wciąż mu nie dowierza, i cierpliwie tłumaczył dalej. - W Wenecji mamy kilkaset pałaców i wielu podupadłych arystokratów. Zachowaliśmy swoje tytuły, chociaż zniósł je Napoleon. Powiedziałem prawdę. Dlaczego miałbym wprowadzać panią w błąd? Pochodzenie D'Antigi sporo wyjaśnia, prawda? Z pewnością nie przywiązywałby takiej wagi do zamążpójścia córki, gdyby był rzeźnikiem, gondolierem lub sprzedawcą lodów.

- Ja... Sama nie wiem - burknęła, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. Nagle straszna myśl przyszła jej do głowy. Z trudem dobierając słowa, wyraziła głośno swoje przypuszczenia. - Pewnie stracił cały majątek i chciał bogato wydać córkę za mąż. aby uniknąć...

- Jest bogaty. Zawsze miał mnóstwo pieniędzy.

Gdy okazało się, że jej obawy były płonne, bezradnie pokręciła głową, całkiem zbita z tropu.

- W takim razie czemu nalegał na ślub bez miłości?

- A łowcy posagów? Trzeba się ich wystrzegać. Gdy pobierają się ludzie majętni, ten problem nie istnieje.

- Skoro wszyscy arystokraci tak uważają, wcale się nie dziwię, że mama uciekła z domu. - Sophia postanowiła szczerze i otwarcie wypowiedzieć swoje zdanie. Zamknęła i odłożyła notes. - Ślub powinni brać tylko ludzie, którzy się kochają. Inne powody to jawna kpina z przysięgi małżeńskiej. Jestem dumna z mojej matki, która nie dbając o forsę, poszła za głosem serca.

- Mogła żyć i szczęśliwie, i bogato. - Książę uśmiechnął się kpiąco, gdy uniosła brwi i dodał z naciskiem, jakby zdawał sobie sprawę, że trudno jej się w tym wszystkim rozeznać: - Miała własny majątek.

Zapadła cisza. Sophia zdumiona tym nagłym stwierdzeniem nie wierzyła własnym uszom. Żyli przecież w skrajnym ubóstwie, drżąc z zimna na plebanii i nakładając warstwami skarpety oraz swetry, aby się ogrzać. Gdyby mieli trochę grosza, z pewnością tak by się nie męczyli. Próbowała to wytłumaczyć swoim rozmówcom, ale nie była w stanie wykrztusić słowa.

- Przekona się pani, że dziadek jest - ciągnął Rozzano - hojny i wyrozumiały. Bardzo się ucieszy, gdy jego wnuczka zajmie wreszcie należne jej miejsce w weneckich salonach.

Sophia parsknęła śmiechem, gdy wyobraziła sobie, że paraduje w balowej sukni obwieszona klejnotami. Z pewnością stać by ją było na wspaniałe kreacje samego Versacego. Warto by dla żartu włożyć jeszcze baseballową czapeczkę. Rozchmurzyła się, a Rozzano zmarszczył brwi, widząc jej rozbawienie.

- Co tak panią rozśmieszyło?

- Nic. Coś mi przyszło do głowy. Nieważne, Przecież to szaleństwo! Przepraszam, jeśli pana uraziłam. Moim zdaniem powinien pan raz jeszcze sprawdzić wszystkie dane. Trudno uznać moją matkę za dziedziczkę ogromnej fortuny, skoro cierpiała biedę.

- Skąd ta pewność?

Sophia popatrzyła na niego z politowaniem.

- Przecież wiem, jak żyliśmy. Gdyby miała pieniądze, na pewno by się z nami podzieliła i zapisała je tacie. Prawda jest taka, że z trudem wiązaliśmy koniec z końcem.

- Wiem, co mówię. Violetta D'Antiga nie podjęła ani grosza ze swego konta w Banku Weneckim. Jej fundusz powierniczy jest nienaruszony - odparł spokojnie Rozzano.

- Czemu dobrowolnie wybrała ubóstwo? - spytała bezradnie Sophia.

- Przesądziła o tym jej duma i strach - odparł Frank.

- Jej ojciec należał do grona osób nadzorujących wykorzystanie funduszu powierniczego. Musiałaby go poprosić o zgodę na podjęcie gotówki. Od twego ojca wiem, że nie chciała ryzykować waszego szczęścia, byle tylko zyskać finansowe bezpieczeństwo. Opisał wszystko w tym liście.

- Wręczył Sophii grubą kopertę.

- To mi się nie mieści w głowie! - zawołała, przerażona swoimi wątpliwościami. Bała się, że w tej dziwacznej opowieści jest wiele prawdy. Miała wrażenie, że otwiera się przed nią bezdenna otchłań, która ją zaraz pochłonie.

- Pomóżcie mi - szepnęła nagle, bo zrobiło jej się gorąco i duszno. Nogi się pod nią ugięły. - Nie mogę oddychać...

Znalazła się w mocnym uścisku. Rozzano objął ją w talii i wsunął ramię pod słabnące kolana. Pomyślała, że nie po raz pierwszy bierze kobietę na ręce; zręcznie się z tym uporał. Zapewne nabrał wprawy, nosząc wybranki serca do sypialni. Zakręciło jej się w głowie, gdy uniósł ją bez trudu, jakby nic nie ważyła.

- Trzeba się odprężyć - szepnął jej do ucha.

Łatwo powiedzieć! Znieruchomiała, czując na twarzy jego oddech, ale zacisnęła powieki i posłusznie próbowała rozluźnić napięte mięśnie. Otworzyła oczy i nagle doszła do wniosku, że nie powinna tego robić, bo Rozzano pochylił głowę tak nisko, jakby chciał ją pocałować.

- Niech się pani nie obawia, wszystko będzie dobrze - zapewnił. - Dojdzie pani z dziadkiem do porozumienia. Znikną na zawsze troski materialne.

- Mój dziadek! - przerwała zduszonym głosem pod wpływem nagłego wzruszenia. Była zbyt przejęta, by mówić dalej. Ten biedak postarzał się i rozchorował nieświadomy jej istnienia. Niespodziewanie wybuchnęła płaczem, a wielkie łzy toczyły się po jej policzkach.

- Czemu ta dziewczyna rozpacza? - zrzędził dobrotliwie Frank. - Sądziłem, że się ucieszy! - Pozwólmy jej ochłonąć - zwrócił się do księcia, a Sophia zirytowała się, że rozmawia z nim tak, jakby nie było jej w gabinecie. - Wiele przeszła ostatnimi czasy. Rzuciła wszystko, żeby pielęgnować chorego ojca. a to nie jest łatwe zadanie. Żadnych rozrywek, żadnych mężczyzn... Przez te Wszystkie lata poświęciła się całkowicie...

- Frank - wpadła mu w słowo, nim powiedział za dużo - niczego nie rozumiesz. Rozpłakałam się, bo żal mi dziadka, który nie ma pojęcia o moim istnieniu. Gdyby wcześniej zmogła go choroba, w ogóle bym go nie poznała! Czemu mama nic wspomniała mi o nim? Dlaczego mi to zrobiła? - Znowu wybuchnęła płaczem. Była tak roztrzęsiona, że zapomniała o wpajanej latami powściągliwości. Co sprawiło, że Violetta zerwała bezpowrotnie wszelkie kontakty ze swoją rodziną? Była przecież mężatką, więc apodyktyczny ojciec nie miał już żadnego wpływu na jej życie! Z pewnością ci dwoje mogliby dojść do porozumienia! Tyle bezwzględności... - Jestem zdruzgotana, bo nie rozumiem własnej matki - wyznała rozżalona.

- Można wyjaśnić tajemnicę. Proszę jechać ze mną do Wenecji i porozmawiać z dziadkiem - zaproponował cicho książę. - Powinna pani go wysłuchać, to wiele wyjaśni.

- Do Wenecji? - powtórzyła, siadając prosto na krześle.

- Naturalnie - tłumaczył cierpliwie. - Alberto D'Antiga jest zbyt schorowany, by mógł tu panią odwiedzić. Z dnia na dzień traci siły.

Sophia przygryzła wargę, rozważając słowa księcia. Życie dziadka dobiegało kresu, a jego czas się kończył.

- Nie stać mnie na taką podróż... - zaczęła z wahaniem.

- Wręcz przeciwnie. Jest pani bogatą kobietą - przypomniał Rozzano.

- Nie mam paszportu - broniła się uparcie, jakby chciała odsunąć od siebie sprawy, z którymi nie potrafiła się uporać. Gotowa była chwycić się każdego pretekstu, byle tylko uniknąć tej wyprawy, choć marzyła o spotkaniu z dziadkiem. Targały nią sprzeczne uczucia: z jednej strony lęk, z drugiej przywiązanie do jedynego krewnego.

- Naprawdę? - wykrzyknął zdumiony Rozzano.

- Paszport nie był mi potrzebny - odparła z godnością.

- Zresztą moja metryka zaginęła.

- Nieprawda! - wtrącił Frank, podając jej dokument.

- Jest u mnie.

Wszystko się zgadzało. Matka: hrabianka Violetta D'Antiga. Sophia wpatrywała się w odnaleziony dokument, ale po chwili kartka wypadła z drżących palców i upadła na podłogę. Oboje z Rozzanem pochylili się jednocześnie, żeby ją podnieść, i przez moment ich twarze niemal się dotykały. Miała wrażenie, że stalowa obręcz ściska jej piersi; nie mogła zaczerpnąć powietrza.

- Wiem, że znalazła się pani w bardzo trudnej sytuacji, ale proszę liczyć na moją pomoc. Nie odstąpię pani na krok, jeśli życzy sobie pani mego towarzystwa.

Drzwi do sąsiedniego pokoju otworzyły się nagle i oślepił ich migający raz po raz flesz aparatu fotograficznego. Sophia krzyknęła ze strachu, a Rozzano zaklął po włosku i rzucił się w pogoń za natrętem. Spojrzała na Franka, który podbiegł do okna. Poczuła nagły przypływ energii, zerwała się na równe nogi i ruszyła za nim. Gdy spojrzała na ulicę, serce w niej zamarło. Rozzano uczepiony drzwi ruszającego auta krzyczał głośno.

- On się zabije! - zawołała przerażona. Niewiele myśląc, wypadła z gabinetu, zbiegła po schodach i pognała za odjeżdżającym samochodem. Książę puścił klamkę, upadł na chodnik, przetoczył się kilka razy i znieruchomiał.

Rozzano był wstrząśnięty, ale nie nagły upadek czy zagrożenie wywarły na nim takie wrażenie. Często ryzykował, skacząc ze spadochronem albo jeżdżąc na nartach, a siniaki i potłuczenia nie były dla niego nowością, zdumiał go natomiast sposób, w jaki zareagował na niedawną sytuację.

Jakie to dziwne, że tak mu zależało, by ochronić Sophię przed wścibskimi dziennikarzami, oszczędzić jej ich kłamstw i sensacyjnych doniesień na temat ich obojga, Gdy krzyknęła ze strachu, obudził się w nim pierwotny instynkt jaskiniowca gotowego bronić swojej kobiety! Po - stąpił jak głupiec, bez zastanowienia ruszając do ataku i łamiąc swoje zasady. Działał pochopnie, a teraz brukowce będą miały o czym pisać.

Zirytowany własną głupotą leżał bez ruchu, by opanować gniew i dać wytchnienie napiętym mięśniom. Bolała go stłuczona głowa. Ktoś dotknął czoła. Sophia... jak przyjemnie. Natychmiast poczuł rozkoszne podniecenie. Ze zdumieniem stwierdził, że urocza kombinacja niewinności i spokoju działa na jego zmysły. Ogarnęło go pożądanie, od lat nie pragnął tak żadnej kobiety. Rozmarzony uśmiech Sophii doprowadzał go do szaleństwa. Wiele by oddal, byle tylko dowiedzieć się, o czym ona myśli, gdy popada w roztargnienie. Co więcej, chciał, żeby i o nim śniła na jawie.

Sophia postanowiła sprawdzić mu puls. Gdy poczuła, że jest przyspieszony, z niepokojem powiedziała coś półgłosem, a Rozzano po raz pierwszy w życiu miał wrażenie, że ktoś się o niego troszczy. Miał poczucie winy. Sophia była uczciwa i ufna, więc nie powinien tu leżeć bez ruchu. Jednak było mu tak dobrze, gdy się nim zajmowała niczym opiekuńcza pielęgniarka, chociaż dreszcze przebiegające jego ciało były rozkoszne i niemal bolesne, krew coraz szybciej krążyła w żyłach i mocno pulsowała w skroniach.

Poczuł zapach perfum Sophii i omal nie uległ pokusie. żeby unieść głowę i wciągnąć w nozdrza tę miłą woń. Zirytowany tym pragnieniem przycisnął mocno dłonie do żwirowego chodnika, a lekki ból pomógł opanować cielesne żądze. Przyszło mu to z dużym trudem, ponieważ Sophia obmacywała właśnie jego biodra, żeby sprawdzić, czy nie są złamane. Żeby się opanować, skupił uwagę na kilku gapiach, którzy zebrali się wokół nich.

Szybko się zorientował, że wszyscy są jej znajomymi. Z pewnością cieszyła się ich szczerą sympatią. Z zadowoleniem słuchał ich głosów, w których pobrzmiewała troska o Sophię. Była szlachetna i uczciwa, więc Alberto D'Antiga z pewnością ucieszy się, kiedy ją pozna, a jego słabe serce przepełni radość, skoro zyska pewność, że rodzinna scheda i tradycja jest teraz w dobrych rękach - o ile, rzecz jasna, jego wnuczce nie zawróci w głowie jakiś interesowny uwodziciel! Rozzano zmarszczył brwi. Nie można do tego dopuścić. Sophia cierpiałaby... a co gorsza, mogłaby się zmienić pod wpływem takiego nikczemnika. Zacisnął zęby. Ponownie odezwał się w nim pierwotny instynkt jaskiniowca zdolnego rozłupać czaszkę każdemu, kto by ją skrzywdził.

- Coś go zabolało! - krzyknęła Sophia. Musnęła opuszkami palców jego czoło, jakby chciała wygładzić głębokie zmarszczki. Gdy dobiegł go jej błagalny szept, omal nie stracił panowania nad sobą.

- Proszę otworzyć oczy. - zaklinała go półgłosem.

- Nie łam, się, laleczko - rozległ się nagle głęboki baryton Z akcentem typowym dla tej części hrabstwa Dorset Jakiś mężczyzna starał się pocieszyć zmartwioną Sophię. Najwyraźniej wszystkim zgromadzonym zależało, by nie upadała na duchu. Rozzano nie miał wątpliwości, że spotkał wyjątkową dziewczynę, dla której wszyscy mieli wiele życzliwości. Po raz kolejny doszedł do wniosku, że córka Violetty to niezwykła istota, jedna na milion, obdarzona wyjątkowymi zaletami...

Nic dziwnego, że tak go zafascynowała. Pragnął się z nią kochać; natychmiast, wszystko jedno gdzie! Czuł się znów jak ogarnięty żądzą nastolatek. Był zaniepokojony, ponieważ zdawał sobie sprawę, że nie pozwoli już odejść dziewczynie, która tak go zaintrygowała, chociaż wcale tego nie pragnął. Musiał z nią być: każdego dnia, o każdej godzinie. Pragnął ja wprowadzić do weneckich salonów, a zarazem obawiał się, że jej niewinność...

Wstrzymał oddech, bo nagle przyszło mu do głowy znakomite rozwiązanie. Sophia spostrzegła, że znieruchomiał, i wystraszona przytknęła głowę do jego piersi, więc powoli wypuścił powietrze, żeby ją uspokoić. Gdy westchnęła z ulgą, utwierdził się w swoim postanowieniu.

Zamierzał ją poślubić.


ROZDZIAŁ TRZECI

Po namyśle Rozzano doszedł do wniosku, że to doskonałe rozwiązanie. Ogarnęła go dziwna radość. Nie kochał tej dziewczyny - miłość już dla niego nie istniała - ale był przekonany, że spotkał odpowiednią kandydatkę na żonę.

Westchnął ukradkiem, gdy znów poczuł jej ostrożne dotknięcie. Najchętniej od razu powiedziałby jej o swoim postanowieniu. Miała teraz ogromny majątek! Z własnego doświadczenia wiedział, jaki to kłopot, ponieważ wokół niego kręciło się wiele amatorek książęcego tytułu i fortuny. Sophia jest inna. Troszczyła się o bliźnich, praca była dla niej radością, chorego ojca pielęgnowała z prawdziwym oddaniem, a przede wszystkim bardzo lubiła dzieci.

Na myśl o potomstwie serce ścisnęło mu się z żalu, bo przypomniał sobie koszmarny wieczór sprzed lat. Gdy Sophia ostrożnie położyła dłoń na jego piersi, wyobraził sobie jej twarz, na której malowała się łagodność i słodycz. Koszmary z przeszłości natychmiast zniknęły w mrocznym zakątku jego serca.

- Pewnie ma złamane żebra - oznajmiła wystraszona.

Karcił się w duchu za to przedstawienie, ale nie otwierał oczu, by znów poczuć ostrożne dotknięcie. Był trochę posiniaczony, ale znacznie bardziej cierpiał z innej przyczyny. Zgodnie z rodzinną tradycją poślubił kobicie z rodziny D'Antigów. Miał wtedy dwadzieścia osiem lat i kochał do szaleństwa. Jego wybranką została świeżo rozwiedziona Nicoletta. Wtedy nie miał pojęcia, że źle się prowadzi i zmienia kochanków jak rękawiczki.

Była filigranowa i pełna fantazji. Miała trzydzieści dwa lata, kiedy zastawiła sieci i skradła mu serce. Po dwóch latach małżeństwa umarła, gdy spodziewała się dziecka.

Rozzano sporo w życiu przeszedł, ale był przekonany, że potrafi dać szczęście Sophii. Dzięki niemu ta urocza dziewczyna łatwiej znajdzie miejsce wśród weneckich arystokratów. Nie wątpił, że gdyby spróbowała tego dokonać bez przewodnika, byłaby to dla niej ciężka próba. Któż lepiej od niego był przygotowany do roli jej mentora?

- Nadal jest nieprzytomny! Trzeba wezwać lekarza! - powiedziała zaniepokojona.

- Pojechał na wizytę domową do Durbridge - usłyszała w odpowiedzi. - Najbliżej mamy do weterynarza. W pobliżu mieszka też pielęgniarka z porodówki.

Rozzano omal nie wybuchnął śmiechem. Powinien jak najszybciej przyjść do siebie, bo w przeciwnym razie wpadnie w łapy tutejszych medyków różnego sortu. Gdy otworzył oczy, na twarzy Sophii ujrzał wyraźną ulgę.

- Widzę, że już panu lepiej!

Najchętniej od razu wziąłby ją w ramiona i zapewnił, że wszystko się ułoży. Było mu przykro z powodu małego oszustwa.

- Jestem trochę posiniaczony - odparł niepewnie, chociaż mówił prawdę. Przez tłum przebiegł cichy pomruk. Rozzano widział dookoła uśmiechnięte twarze. Gapie upominali go jeden przez drugiego, żeby uważał, usiadł wolniutko, nie zrywał się nazbyt pospiesznie... Zakłopotany bał się spojrzeć im w oczy. Wiele rąk się wyciągnęło, żeby mu pomóc; ktoś otrzepał jego płaszcz, a jeden z obserwatorów pobiegł do pubu po kieliszek koniaku. Rozzano wciąż myślał o Sophii: planował, szukał właściwych słów, próbował ukryć rosnące zniecierpliwienie; pragnął przytulić ją mocno, całować zmysłowe usta.

- Przykro mi z powodu tamtego reportera - powiedział, gdy zostali wreszcie sami. Stanął tak blisko, jak tylko pozwalały zasady dobrego wychowania. Watr rozwiewał wokół jej twarzy kosmyki ciemnych włosów i przynosił zapach zmysłowych perfum. Rozzano z wielkim trudem oparł się pokusie, żeby podejść jeszcze bliżej. - Próbowałem zatrzymać tego drania, ale...

- O co mu chodziło? - zapytała, upinając rozwiane włosy. - Jak się dowiedział, że pan tu jest?

- Moim zdaniem od sekretarki Luscombe'a. Słyszy pani te wrzaski? Najwyraźniej on również ją o to podejrzewa - odparł ironicznie. - Pewnie zadzwoniła do lokalnej gazety, gdy się dowiedziała, kto o jedenastej ma przyjść do kancelarii.

- Dziennikarze interesują się panem tylko z powodu książęcego tytułu? - spytała z niedowierzaniem. Uśmiechnął się, zachwycony tą reakcją. Z pewnością nie zdoła jej oszołomić, wspominając o zacnych przodkach!

- Zadziwiające, prawda? Całkiem możliwe, że gdy sekretarka przyniosła kawę, nacisnęła ukradkiem guzik interkomu i słyszała każde słowo wypowiedziane w gabinecie szefa. Fotograf był pewnie w siódmym niebie, gdy przez otwarte drzwi zobaczył, jak trzymam panią w ramionach.

Natychmiast się zarumieniła, a Rozzano gorączkowo szukał pretekstu, żeby wreszcie znaleźć się z nią sam na sam i bez przeszkód zawrócić jej w głowie. Wśród jego znajomych znajdzie się kilku samotnych mężczyzn, którym Sophia od razu wpadnie w oko. Żonaci nie pozostaną w tyle, a wśród będzie na pewno jego brat. Na myśl o tym zimny dreszcz przebiegł mu po plecach.

- Dobrze się pan czuje? - zapytała, nieśmiało dotykając jego ramienia. Skinął głową i na moment ukrył twarz w dłoniach, żeby nie dostrzegła malującego się na niej zakłopotania.

- Coś mnie zabolało, ale zaraz przejdzie - odparł zduszonym głosem.

Niechętnie analizował najgorszy z możliwych scenariuszy. Gdy Enrico dowie się o jego planach wobec Sophii, zrobi wszystko, co będzie mógł, aby je pokrzyżować i zmienić mu życie w piekło. Na pewno spróbuje uwieść niewinną dziewczynę, żeby mu dokuczyć!

- Należy się panu filiżanka dobrej herbaty - powiedziała Sophia i delikatnie pogłaskała go po plecach.

W połowie Włoszka, a zarazem Angielka w każdym calu, pomyślał. Filiżanka świeżo zaparzonej herbaty lekarstwem na wszelkie dolegliwości! Rozzano doszedł do wniosku, że szarmancki Enrico błyskawicznie zawróciłby jej w głowie. Trzeba temu zapobiec. Od razu przyszło mu do głowy dobre rozwiązanie. Ruszył w stronę kancelarii i zawołał Franka Luscombe'a, który właśnie spoglądał przez okno.

- Muszę zabrać stąd Sophię - oznajmił. Zrobił ponurą minę, jakby spodziewał się najgorszego. - To zdjęcie narobi sporo zamieszania - Pismacy rzucą się na nas jak sępy. - Podszedł bliżej i objął ją ramieniem. Serce waliło mu jak młotem. - Będziemy na nim wyglądać tak, jakbyśmy się całowali. - Szkoda, że w rzeczywistości było inaczej.

- Słucham?

- Proszę sobie przypomnieć, jak było: pani w moich objęciach, twarz przy twarzy...

- To pomyłka! Wcale się nic całowaliśmy! - Na policzki wystąpiły jej ciemne rumieńce. Rozzano był zachwycony.

- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ale zdjęcia można rozmaicie interpretować. Dziennikarze skomentują je tak, jak im się będzie podobało, a potem zaczną deptać pani po piętach i zatrują życie. Będą się tłoczyć, popychać, krzyczeć, podsuwać mikrofony, oślepiać fleszami. Staną się prawdziwym utrapieniem.

Czuł, że napięła mięśnie, jakby szykowała się do ucieczki. Pogłaskał ją odruchowo i poczuł, że odpręża się pod wpływem łagodnej pieszczoty, a potem wstrzymuje oddech, jakby uznała, że to nadmienia poufałość. Nie cofnął ramienia; pragnął jej dotykać, czuć przyjemne ciepło skóry, wdychać kuszący zapach perfum - Śnił na jawie, że powoli rozbiera Sophię i z zachwytem odkrywa wszystkie tajemnice. Chciał mieć ją tylko dla siebie, ukryć się przed całym światem w bezpiecznym zakątku, gdzie mogliby kochać się aż...

- Przestana się mną interesować, gdy wyjaśnię, jak było naprawdę - powiedziała drżącym głosem, a Rozzano pomyślał ze współczuciem, że Sophia nie ma pojęcia, w co została wciągnięta. Musi się jeszcze wiele nauczyć.

- Oczywiście, może pani zdementować fałszywe informacje i wyjaśnić, że nie było mowy o pocałunku; straciła pani przytomność, gdy wyszło na jaw, że matka była dziedziczką weneckiego arystokraty, a ja próbowałem tylko ocucić zemdloną. Proszę dodać, że ma pani teraz formalne prawo do przejęcia tytułu i znacznego spadku. Ciekawe, jakie tytuły pojawią się w brukowcach; „Bezrobotna dziewczyna zostaje hrabianka", „Z nędzy do pieniędzy". Wszyscy uwielbiają bajkę o Kopciuszku i chętnie przeczytają kolejną wersję. Na długie miesiące stanie się pani ulubienicą mediów.

Sophia popatrzyła na niego z przerażeniem. Widząc jej bezradność, przysunął się bliżej.

- Rozumiem, ale mam nadzieję, że odczepią się, gdy do nich dotrze, że jestem przeciętną osoba - odparła ponuro.

Rozzano nie zwracał uwagi na jej słowa, bo wiedział, że ma do czynienia z bardzo wrażliwą dziewczyną. Trzeba ją przekonać, że tylko z nim będzie się czuła bezpieczna. Postanowił się nią zaopiekować, kierować jej życiem i nauczyć... wszystkiego.

Sophia nabrała pewności, że nic jej nic grozi. Mieszkała teraz w apartamencie hotelu River House, a Rozzano zajmował sąsiedni pokój. Przysiągł sobie, że nie dopuści, aby spełniły się czarne scenariusze, o których mówił, gdy jechali autem z Dorset do Londynu. Frank przekonał ją, że powinna zniknąć w stołecznym tłumie. Zdążyła tylko spakować walizkę i po chwili siedziała skulona w sportowym aucie wynajętym przez Rozzana.

- Przestań się martwić, Sophio - powiedział. W samochodzie zaczęli sobie mówić po imieniu. - Wiem, że jesteś zbita z tropu, bo wszystko dzieje się zbył szybko, ale z czasem przywykniesz do myśli, że twoje życie będzie teraz inne. Ciesz się chwilą, rób plany na przyszłość i prze - stań się martwić. Kłopoty zostaw mnie, sam się z nimi uporam. Nie warto zgadywać, jak cię przyjmą ludzie z mojej sfery - dodał ironicznie, jakby czytał w jej myślach. - Pamiętaj, że jesteś bogata. a dla nich liczy się przede wszystkim majątek. Pomyśl na co wydasz tę forsę. - Popatrzył na nią z drwiącym uśmiechem. - Możesz kupić eleganckie stroje, podróżować...

- Przestań! Nie wódź mnie na pokuszenie! Jestem córką pastora, od dzieciństwa wpajano mi, że trzeba żyć skromnie - przerwała Sophia, chociaż w głębi ducha marzyła o jedwabnej bieliźnie i pięknych ubraniach. Dobry fryzjer dobrałby jej odpowiednią fryzurę... Skarciła się w duchu za te myśli i dodała szczerze: - Zapewniam cię, że bardzo mnie cieszy finansowe poczucie bezpieczeństwa. Wiem, co to bieda, ponieważ do tej pory każdy nowy rachunek spędzał mi sen z powiek. Poza tym jak to miło pomyśleć, że będę mogła teraz więcej zrobić dla innych! Chciałabym pomagać ludziom, którzy są w potrzebie, wspierać sieroty, bezdomnych, chore dzieci. Robi mi się ciężko na sercu, gdy oglądam w telewizji ten bezmiar ludzkiego nieszczęścia. - Oczy jej zabłysły, gdy uświadomiła sobie, ile będzie mogła zdziałać dzięki swemu majątkowi. - Będę wspierać potrzebujących, Rozzano, a media mi to ułatwią. Jak widzisz, dziennikarze bywają dokuczliwi, ale i pożyteczni. Gdyby nie oni, o wielu problemach dowiadywalibyśmy się z opóźnieniem... albo wcale.

- Zawsze jesteś taka... uczciwa? - mruknął.

- Staram się żyć godnie.

- Cokolwiek postanowisz będę cię wspierać - zapewnił głosem lekko schrypniętym ze wzruszenia. Oczy mu błyszczały. Przez chwilę miała wrażenie, że spogląda na nią z czułością i tęsknotą, ale po namyśle uznała, że to mrzonki. Widział w niej zwykłą prowincjuszkę w rozciągniętym swetrze. Na serdecznym palcu nosił pierścień, więc był żonaty. Okropna myśl przyszła jej do głowy.

- Rozzano, co pomyśli twoja żona, kiedy zobaczy tamto nieszczęsne zdjęcie? Uzna, że ty i ja... Na pewno będzie wściekła! Tak mi przykro...

- Moja żona umarła, Sophio. To jest rodzinny sygnet, nie ślubna obrączka. Od pokoleń przechodzi z ojca na syna. Zawsze go noszę.

Mówił głuchym, bezbarwnym głosem, więc popatrzyła na niego z obawą. Nim odwrócił głowę, ujrzała w ciemnych oczach gniewny błysk oraz chłód, którego nie potrafił ukryć pod maską zdawkowej uprzejmości. Nagle posmutniała, ponieważ zdała sobie sprawę, że nie przebolał jeszcze wielkiej straty, Na pewno bardzo kochał żonę i nadal ją opłakiwał.

Podeszła do okna, żeby popatrzeć na Tamizę i gmach parlamentu. Z ciekawością przyglądała się żółtawym falom i koronkowej fasadzie znanej z fotografii i telewizyjnego ekranu. Po raz pierwszy była w Londynie i od razu polubiła to miasto. Marzyła, by wędrować bez celu gwarnymi ulicami. Przyglądała się smukłej wieży, na której słynny zegar Big Ben wybijał godziny. Z dumą pomyślała, że Wenecja również ma wieżę zegarową i wysoką dzwonnicę górującą nad placem Świętego Marka. Popatrzyła na Wieżę Wiktorii, gdzie powiewała brytyjska flaga; to znak, że obrady trwają.

Gdy odeszła od okna, była w lepszym humorze. Postanowiła się przebrać i wybrała prostą sukienkę bez rękawów, która znakomicie podkreślała jej figurę. Wystarczyło jedno spojrzenie do lustra, żeby znowu posmutniała.

- Za duży biust; nogi niezłe, ale daleko im do ideału - mruknęła. Włożyła beżowe sandałki na słupkach. Nie była zadowolona ze swojego wyglądu, ale wybór miała ograniczony, bo pakowała się w wielkim pośpiechu i wzięła tylko najpotrzebniejsze rzeczy.

Po chwili doszła do wniosku, ze ciasny kok nie dodaje jej uroku. Zirytowana rozpuściła włosy i starannie je wy - szczotkowała. Rzadko poświęcała im tyle uwagi i teraz stwierdziła ze zdziwieniem, że są gęste, puszyste i falują, opadając na ramiona bujną kaskadą orzechowej barwy. Lśniły złociście w blasku metalowych kinkietów.

- Odrobinę wyzywająca... prawdziwa Włoszka - stwierdziła po namyśle i uśmiechnęła się lekko.

Usłyszała pukanie do wewnętrznych drzwi łączących sypialnie i znieruchomiała wystraszona. Pospiesznie upięła włosy na czubku głowy i narzuciła na ramiona obszerny rozpinany sweter. Zerknęła ukradkiem na swoje odbicie i spłonęła rumieńcem. Przez chwilę kokieteria toczyła nierówną walkę ze skromnością; potem kilka falujących kosmyków otoczyło ładną twarz Sophii.

Podbiegła do drzwi, otworzyła je i znieruchomiała z dłonią na klamce. Rozzano prezentował się znakomicie w kremowej koszuli i szerokich, lnianych spodniach. Uświadomiła sobie, że to nie jest mężczyzna dla niej, i smutna odeszła w głąb pokoju. Była zakłopotana, ponieważ bała się pomyśleć, jak się dla nich skończy pobyt w tym hotelu. Za późno na takie rozterki, tłumaczyła sobie. Czekał ją wieczór w towarzystwie wyjątkowo przystojnego księcia.

- Wyglądasz prześlicznie.

- Dzięki - odparła, unosząc ramiona, żeby poprawić spinki wsunięte niedbale we włosy. Usłyszała głębokie westchnienie i domyśliła się, że Rozzano jest zirytowany. Kobiety, z którymi się zwykle spotykał, na pewno wyglądały nienagannie, kiedy po nie przychodził.

- Masz wszystko, czego ci potrzeba? Przytaknęła bez słowa, chociaż zdawała sobie sprawę, że wiele jej życzeń nigdy się nie spełni. Marzyła o niezwykłej urodzie. Zmieniłaby także figurę, ponieważ chętnie stałaby się niewysoką, filigranową kobietką o dużych piwnych oczach. Powinna się odmłodzić: jako dwudziestoletnia absolwentka renomowanej szwajcarskiej pensji dla dziewcząt z wyższych sfer miałaby u mężczyzny takiego jak Rozzano znacznie większe szanse. Sprawiłaby sobie wąską, obcisłą sukienkę z dużym dekoltem. Uśmiechnięta wyobrażała sobie odmienioną Sophię, ale wrodzone poczucie humoru sprawiło, że machnęła ręką na te rojenia i śmiało odpowiedziała:

- W szafce jest kilkadziesiąt miękkich ręczników, dwa obszerne szlafroki, tyle żelu do kąpieli, że wystarczyłoby dla wszystkich mieszkańców hotelu, kilka zestawów do czyszczenia butów oraz podręczny igielnik. Jak widzisz, niczego mi nie brakuje. Widziałam tu nawet klucz francuski. - Z zainteresowaniem słuchał wyliczanki, a potem wybuchnął śmiechem. Sophia wtórowała mu przez chwilę, a potem nieco spoważniała. - Wiele dla mnie zrobiłeś. Jestem ci bardzo wdzięczna za cierpliwość i czas, który mi poświęcasz.

- Cała przyjemność po mojej stronie - zapewnił z radosnym błyskiem w oku. - Lubię przebywać w twoim towarzystwie. - Uśmiechnął się szeroko, pokazując białe zęby. - W samą porę się tu schroniliśmy. Dyrektor hotelu powiedział, że w holu zaroiło się od dziennikarzy i fotografów.

- W takim razie... jak wyjdziemy? - spytała zbita z tropu.

- Utknęliśmy tu na dobre - mruknął i usiadł wygodnie w fotelu.

- Chyba żartujesz! - obruszyła się natychmiast. - Chcesz powiedzieć, że mamy tkwić w tym pokoju jak szczury w pułapce?

- Trzeba się pogodzić z losem - odparł cicho i dodał z chytrym uśmiechem: - Jeśli zaczniemy się nudzić. Kluczem francuskim odkręcimy kratkę szybu wentylacyjnego i uciekniemy natrętom.

- To nie jest śmieszne - stwierdziła, obrzucając go karcącym spojrzeniem. - Przywykłam do długich spacerów. Chcę stąd wyjść i zaczerpnąć świeżego powietrza! Nic mogę całymi dniami przesiadywać w zamkniętym pokoju tylko dlatego, że banda reporterów węszy w poszukiwaniu sensacji. To się nie mieści w głowie! - marudziła płaczliwym głosem. - Muszę stąd wyjść! Nie zależy mi na tytułach i majątku. Wracam do domu!

- Już widzę nagłówki w kolorowych tygodnikach: „Hrabianka odrzuca swoje dziedzictwo", „Bosonoga contessa woli klepać biedę w Dorset". Jesteś teraz ważną osobistością i nie możesz tego zmienić. To przykre, ale pomyśl o dziadku.

- Masz rację - odparła z westchnieniem. - Nie mogę go zawieść. Czy znajdziemy wyjście z tej paskudnej sytuacji?

Usłyszeli pukanie do drzwi.

- Na pewno zdołamy wymknąć się stad niepostrzeżenie - zapewnił chełpliwie i poszedł otworzyć.

Kelner wepchnął do pokoju stolik na kółkach, przywitał się uprzejmie i zaczął nakrywać do stołu. Sophia odetchnęła z ulgą, gdy okazało się, że nie muszą schodzić do restauracji, żeby zjeść posiłek. Gdy wszystko zostało przygotowane. Rozzano powiedział do kelnera:

- Dzięki. - Wręczył mu hojny napiwek i zerknął na plakietkę z imieniem. - Zapomnij, że nas tu widziałeś, Tony. Liczymy na twoją dyskrecję. Często bywam w tym hotelu, więc pewnie się jeszcze spotkamy. Trzymaj język za zębami i nic daj się zwieść dziennikarzom.

- Jestem ślepy, głuchy i ograniczony, a pamięć mam dobrą, lecz krótką, proszę pana - odparł uśmiechnięty kelner, pospiesznie chowając banknot do kieszeni. - Dobranoc państwu.

Gdy wyszedł, Sophia zmęczona przeżyciami długiego dnia wybuchnęła płaczem.

- Nie chcę tu siedzieć jak w więzieniu! - rozpaczała, łkając spazmatycznie. Zmartwiony Rozzano podszedł bliżej i objął ją mocno. Popatrzyła na niego spod rzęs mokrych od łez. Serce ściskało jej się z żalu, ponieważ zdała sobie sprawę, że mało brakuje, aby się w nim zakochała.

- Dzień dobry, Sophio.

Najpierw poczuła miły zapach, a potem ujrzała samego Rozzana, który miał na sobie koszulę w żółte i kremowe paski, jasnobrązowe spodnie i świetnie dobrany krawat. Przywitał się zgodnie z kontynentalnym zwyczajem, całując ją trzykrotnie w oba policzki. Gdy jego chłodne palce musnęły ramiączka letniej sukienki i ciepłą skórę na dekolcie, zadrżała mimo woli. Wspólne śniadanie w hotelowym apartamencie było dla niej równie niebezpieczne jak konfrontacja z natarczywymi pismakami, którzy czatowali w holu.

- Świeże bułeczki! - zawołał uradowany Rozzano, widząc barek na kółkach wypełniony smakołykami. - Mam do nich słabość - westchnął rozkosznie, a potem dodał z troską: - Obyło się bez niespodzianek, gdy Tony podawał śniadanie? Żaden reporter nie ukrył się pod obrusem?

- Sophia energicznie pokręciła głową i usiedli do stołu.

- Wkrótce odzyskamy spokój - tłumaczył spokojnie, jakby nie mieli żadnych zmartwień . - Dziennikarze znudzą się nami i poszukają sobie innego tematu. - Gdy popatrzył na nią z zainteresowaniem, uznała, że tylko przez grzeczność okazuje jej tyle względów. - Dobrze spałaś?

- Fatalnie. - Czuła się zmęczona po niespokojnej nocy i dlatego nalała sobie drugą filiżankę kawy.

- Trzeba mnie było obudzić - odparł kpiąco. Zakłopotana wyobraziła sobie, że idzie w ciemnościach do jego pokoju, żeby szukać pociechy. Ciekawe, co by powiedział, widząc jej długą koszulę nocną ze spranej bawełny. W czym sypia Rozzano Barsini? Wkłada piżamę z czarnego jedwabiu? A może jest nagi? Policzki ją paliły, więc pochyliła głowę nad talerzem z duszonymi pieczarkami i niezdarnie zaatakowała je widelcem.

- Czemu nie mogłaś zasnąć? - Rozzano nie dawał za wygraną, jakby nie zauważył, że Sophia próbuje zyskać na czasie i unika odpowiedzi. Wieczorem okazał jej wiele życzliwości. Opowiedziała mu, jak żyła do tej pory, a on wprowadził ją w tajniki interesów rodziny D'Antigów, zajmującej się od lat produkcją perfum. Zachwycał się Wenecją, opisując swoje ulubione zakątki. Śmiała się, gdy mówił o przekupnych gołębiach zlatujących się na widok torebki smacznych ziarenek kupionych przez turystę u handlarki na placu Świętego Marka. Zanim skończyła się karma, miały już następnego faworyta. Drżała ze strachu, kiedy opowiadał o więzieniu w Palazzo delie Prigioni, gdzie w części zwanej studnią - pozzi - zachowała się jedna pusta cela o ścianach wykładanych deskami, z modrzewiową podłogą i pryczą. Zasmuciła się, gdy wspomniał o Moście Westchnień nad Kanałem Pałacowym. Tamtędy prowadzono skazańców do więzienia. Opisał ze szczegółami zadaszone pomieszczenie o pełnych ścianach i ażurowych oknach, przez które nieszczęśnicy po raz ostatni spoglądali na Wenecję, nim zniknęli w podziemnych kazamatach.

Miał dar słowa. Wzruszał i przerażał, sypał anegdotami. Często wybuchali śmiechem, gdy mówił o weneckim sprycie i z sympatią kreślił zbiorowy portret swych ziomków; zarozumiałych, wesołych i skłonnych do przelotnych miłostek, a zarazem pracowitych i zdolnych, jak koronczarki z Burano i mistrzowie szklarscy z Murano, gdzie od wieków wyrabia się prześliczne naczynia i bibeloty.

Gdy ogarnęło ich zmęczenie i uznali, że pora spać, Rozzano pożegnał się i z ociąganiem podszedł do drzwi łączących apartamenty. Sophia omal nie zemdlała z wrażenia, gdy niespodziewanie zawrócił i ucałował ją w policzki. Była tak przejęta, że przez całą noc nie zmrużyła oka. Westchnęła ukradkiem i postanowiła odpowiedzieć na jego pytanie.

- Musiałam wiele przemyśleć - stwierdziła wymijająco.

- I co postanowiłaś? Jedziesz ze mną do Wenecji, prawda? - nalegał, chwytając ją za rękę. - Twój dziadek bardzo się ucieszy z waszego spotkania, a ja z radością oprowadzę cię po mieście.

Wpatrywała się w niego jak urzeczona. Tak, pomyślała z tęsknotą, chciałabym z tobą pojechać. Byłaby to radość granicząca z cierpieniem, bo chętnie oddałaby mu serce, ale w zamian mogła się spodziewać jedynie przyjaznego zainteresowania i życzliwej opieki.

- Chyba pojadę - zaczęła niepewnie, cofając dłoń.

- W takim razie wyrobię ci paszport. Obiecuję przyspieszyć formalności.

- Najpierw musisz się pozbyć fotoreporterów - przypomniała. - Jestem pewna, że wieczorem ktoś obcy kręcił się po korytarzu i węszył jak pies gończy, idący tropem zwierzyny! Trudno mi uwierzyć, że ci ludzie gotowi są na wszystko, byle zrobić upragnione zdjęcie - perorowała z oburzeniem, krojąc na kawałki soczystą kiełbaskę. Wyobraziła sobie, że to jeden z jej prześladowców.

- Przywykłem do ich obecności - tłumaczył pogodnie, spoglądając na nią z uśmiechem. - Gdy przyjedziemy do Wenecji, zyskamy większą swobodę. Tam jestem na swoim gruncie i łatwiej mi kontrolować sytuację.

Sophia miała dość zamkniętych pomieszczeń.

- Potrzebuję świeżego powietrza - oznajmiła buntowniczo. - Czuję się tu jak skazaniec! Brak tylko weneckich lochów i Mostu Westchnień!

Podeszła do okna i wyjrzała na ulicę. Przed wejściem do hotelu czekało kilku znudzonych reporterów, którzy zabijali czas, paląc papierosy i plotkując.

- Wyglądają jak sępy! Może wymkniemy się bocznymi drzwiami? - mruknęła z irytacją.

- To starzy wyjadacze. Na pewno obstawili wszystkie wyjścia - tłumaczył cierpliwie Rozzano. Nagle zadzwonił jego telefon komórkowy. Wyjął aparat z etui, uśmiechnął się przepraszająco i odszedł w przeciwległy kąt salonu. Sophia odetchnęła z ulgą, ponieważ czuła się niepewnie, gdy stał tuż obok. - Pronto, Barsini. - Na widok jego zaciętej miny poczuła zimny dreszcz. Był wściekły, choć jeszcze nad sobą panował. Kiedy znów odezwał się po włosku, było jasne, że gdyby mógł, rozerwałby na strzępy swego rozmówcę.

Dzwonił Enrico. Kpił z niego bez litości, bo z gazet wiedział już o Sophii. Ciekawe, jakie nagłówki pojawiły się w kolorowych czasopismach: „Smutny książę znalazł pocieszycielkę"? Enrico nie krył zainteresowania.

- Zano, co z tobą? - paplał bez sensu. - Podrywasz tę panienkę?

- Zemdlała, gdy jej powiedziałem, kim naprawdę jest, więc próbowałem ją ocucić - wyjaśnił niechętnie Rozzano. - To chyba jasne, że doznała szoku.

- Nie mogę się doczekać, kiedy ją poznam - ciągnął uradowany Enrico. - Szkoda, że ostrość zdjęcia pozostawia wiele do życzenia. - Zamilkł na chwilę, a potem dodał, żeby dokuczyć bratu: - Sądzisz, że polubi mnie tak samo jak Nicoletta?

Rozzano na moment wstrzymał oddech i zacisnął zęby, próbując opanować gniew. Potwierdziły się jego najgorsze przeczucia. Nie mógł dopuścić, żeby Enrico uwiódł Sophię i obudził w niej najgorsze instynkty. Z Nicoletta mu się udało, ale po raz drugi nie dopnie swego. Trzeba go zniechęcić.

- Przestań się tak podniecać - odparł lekceważącym tonem. - To zwykły garkotłuk z wiejskiej plebanii: wysoka, gruba, niezdarna; ciągle się potyka - odparł z chytrym uśmieszkiem. - Jeśli spróbujesz ją pocałować, po prostu da ci w pysk.

- Jeszcze niewinna? - zainteresował się Enrico, a Rozzano obiecał sobie w duchu, że pewnego dnia porachuje mu wszystkie kości.

- Do diabla, skąd mam wiedzieć. Trzymam się od niej z daleka. Ma fatalne maniery i ubiera się jak wieśniaczka - kłamał w natchnieniu, ale miał do siebie pretensję, że tak ją oczernia, więc dodał szybko: - Muszę kończyć, bo ktoś puka do drzwi. Później do ciebie zadzwonię.

Rozmowa z Enrikiem była dla niego ogromnym wstrząsem. Zacisnął dłonie w pięści, żeby ukryć wzburzenie. Trzeba to przemyśleć. Zbyt dobrze znał brata, aby się łudzić, że ten przegapi sposobność zabawienia się cudzym kosztem. Kobiety miały do niego słabość; pociągał je chłopięcy urok i pozorna bezradność Enrica. Na pewno będzie próbował zdobyć Sophię. Rozzano podniósł głowę, napotkał jej pełne niepokoju spojrzenie i poczuł, że serce bije mu coraz szybciej.


ROZDZIAŁ CZWARTY

- Dzwonił mój brat Enrico - wyjaśnił Rozzano, chowając telefon do etui. - Z rozmowy wynika, że cała Wenecja już o nas plotkuje. Tu z pewnością jest podobnie. Mój rzecznik prasowy złoży oficjalne sprostowanie, zdementuje pogłoski o romansie i zagrozi procesem gazetom, które nadal będą publikować te bzdury, ale obawiam się, że to niewiele zmieni.

Sophia wstrzymała oddech i ukryła twarz w dłoniach. Bała się bezpośredniej konfrontacji z natrętnymi pismakami. Rozzano z kamienną twarzą zadzwonił do recepcji i poprosił o przyniesienie wszystkich gazet publikujących artykuły na ich temat. Po chwili zjawił się Tony z naręczem czasopism. Wszystkie brukowce zamieściły fotografię księcia i jego rzekomej wybranki na pierwszej stronie.

- Nie do wiary - skomentował ironicznie Rozzano. - Jest kilka prawdziwych szczegółów.

- Kłamstwa pomieszane z faktami... Kto się w tym rozezna? - jęknęła rozpaczliwie Sophia.

- To ich ulubiony styl: pozory wiarygodności. Przeczytał uważnie artykuł, w którym znalazła się wzmianka o śmierci jego oczekującej dziecka żony. Nie chciał wspominać tamtych lat; to już przeszłość, nie należy do niej wracać. Gdy siedział nieruchomo pogrążony w lekturze, przemknęło mu nagle przez myśl, że był dotąd przesadnym optymistą. A jeśli Sophia go odrzuci i ulegnie niebezpiecznemu urokowi Enrica? Ukrył twarz w dłoniach, bo ogarnęła go rozpacz, gdy uświadomił sobie, jakie upokorzenia czekałyby wówczas tę niewinną dziewczynę.

- To musi być dla ciebie okropne - usłyszał jej cichy głos. Podniósł głowę. Sophia trzymała w ręku czasopismo, które czytał przed chwilą. - Wszystkie te informacje o twojej żonie.

Zacisnął usta, bo nie był w stanie wydobyć głosu, a serce miał pełne goryczy. Wstał i bez słowa podszedł do wewnętrznych drzwi, gestem przepraszając za nagłe odejście.

- Nie mogę spokojnie patrzeć na twoje cierpienie! - krzyknęła z rozpaczą, jakby naprawdę bolała nad jego nieszczęściem. Poczuł, że Sophia z ociąganiem dotyka jego ramienia i z obawą pomyślał, że lada chwila przestanie nad sobą panować, powierzy jej wszystkie swoje troski i wyzna, że jego rodzony brat jest nikczemnikiem, który czerpie radość z krzywdy innych ludzi. Chciał ją przed nim ostrzec i zachęcić, aby dobrowolnie przyjęła jego opiekę. Lepiej, żeby nie odstępowała go na krok...

- Przepraszam - szepnęła Sophia, cofając dłoń. - Nie powinnam sobie pozwalać na taką poufałość,

- O czym ty mówisz? - zapytał głosem zmienionym ze wzruszenia.

- Z mego powodu spotkało cię tyle przykrości - wykrztusiła niepewnie. - Trudno mi pojąć, co teraz przeżywasz... - Przygryzła wargę z obawy, że mimo woli sprawia mu ból. - Wybacz, spotkało cię wielkie nieszczęście, a teraz dziennikarze ci o tym przypominają. Tak mi przykro.

- Przecież to nie twoja wina - odparł rzeczowo.

- Mimo to czuję się za to odpowiedzialna - odparła, z trudem dobierając słowa. - To bardzo uprzejmie z twojej strony, że się mną zaopiekowałeś, ale... Może powinieneś wyjechać, a ja zwołam konferencję prasową albo złożę oświadczenie. Dzięki temu uwaga mediów skupi się na mnie, a ty będziesz miał chwilę oddechu.

Powoli odwrócił się, zdziwiony jej śmiałością i troską. Ledwie spojrzał na zmartwioną twarz, wściekłość minęła. Dotknął rękoma zarumienionych policzków i popatrzył w załzawione oczy. Nie był w stanie oprzeć się pokusie, dotknął wargami jej ust i zapomniał o skrupułach. Pocałunki były coraz bardziej zachłanne i namiętne, a Sophia oddawała je coraz śmielej. Przylgnęła do niego z całej siły, wsunęła mu palce we włosy i przyciągnęła mocniej jego głowę. Ucieszył się, gdy przemknęło mu przez myśl, że oboje są równie chętni i niecierpliwi.

Nie przerywając pocałunku, wolno osunęli się na kanapę i leżeli mocno przytuleni. Sophia z pewnością czuła, jak bardzo on jej pragnie, ale nie próbował jej popędzać. Całował ją bez przerwy i pieścił gładką skórę. Zarzuciła mu ramiona na szyję, uśmiechnęła się, a jej oczy lśniły ze szczęścia. Odruchowo przytuliła się mocno i poruszała się zmysłowo w tym samym rytmie co on.

- Bellissima Sophia - powtarzał jej imię jak miłosne zaklęcie. Jego usta sunęły coraz niżej, ale gdy odsunął na bok cienkie ramiączka sukienki i pociągnął tkaninę, odsłaniając kształtne piersi, Sophia znieruchomiała w jego objęciach. Zdyszany podniósł głowę, przegarnął ręką potarganą czuprynę i spojrzał na nią pytająco. Łagodnym ruchem odgarnął kosmyk włosów, który przylgnął do zarumienionego policzka i obnażonego dekoltu.

- Sophia... - zaczął przyciszonym głosem. Odwróciła głowę, unikając jego wzroku.

- Wybacz. Uznałam, że oboje musimy się opamiętać. Mam rację, prawda? Lada chwila zjawi się tu pokojówka, żeby sprzątnąć apartament

- Nikt tu nie wejdzie bez pytania. Zapowiedziałem, żeby nam nic przeszkadzano - wtrącił, podnosząc się z kanapy. Zakłopotana Sophia usiadła, wymyślając sobie po cichu od idiotek. Opuściła stopy na podłogę i podciągnęła karczek sukienki. I ona, i Rozzano drżeli, nie mogąc się uspokoić. Pożądanie wcale nie osłabło, choć do głosu doszedł zdrowy rozsądek. Oboje byli zbici z tropu i nie mieli pojęcia, jak się zachować.

- Teraz ja muszę cię przeprosić. - Rozzano dotknął czule jej policzka i lekko uniósł twarz. Zmarszczył czoło, patrząc w zamglone oczy. - Wybaczysz mi? - spytał nieswoim głosem. Westchnęła cicho; nie on jeden był winny, że sytuacja wymknęła się nagle spod kontroli.

- Naturalnie - wyjąkała z trudem, zdobywając się na uśmiech. Pochylił się i dotknął wargami kącika jej ust. Najwyższym wysiłkiem woli oparta się pokusie, by oddać czułą pieszczotę.

- Chyba masz rację - rzucił kpiąco. - Musimy się stąd wyrwać. Popraw fryzurę, a obmyślę plan ucieczki. Nie spiesz się, to mi zajmie co najmniej pół godziny.

Z ulgą skinęła głową, pobiegła do swojej sypialni, oparła się o drzwi i daremnie czekała przez chwilę, aż niespokojne serce odzyska zwykły rytm. Nadal kołatało niespokojnie, wiec poszła do łazienki, skropiła twarz zimną wodą, a potem umalowała na nowo usta i upięła włosy w ciasny kok, żeby się ukarać za niedawną chwilę słabości. Zmiana fryzury niewiele pomogła, bo usta nadal były spuchnięte od namiętnych pocałunków, a oczy lśniły ogniem pożądania. Pragnęła Rozzana każdą komórką swego ciała, ale rozum podpowiadał, że na przyszłość powinna trzymać się od niego z daleka.

Żeby odzyskać spokój, przygotowała sobie filiżankę herbaty, a potem chodziła z kąta w kąt, łowiąc uchem dźwięki dochodzące z sąsiedniego pokoju. Co tam się dzieje? Czyżby zwołał naradę w sprawie ich ucieczki? Postanowiła wrócić do salonu, bo tylko jakieś absorbujące zajęcie mogło sprawić, by zapomniała o tlącym się pożądaniu.

- Nareszcie jesteś! - ucieszył się, wziął ją za ramię i pociągnął w stronę kwiatowych kompozycji układanych przez grupkę zarozumiałych bukieciarzy.

- Gipsówka jest niemodna - oznajmił lekceważąco jeden z nich. Zdumiona Sophia zamrugała powiekami, ponieważ do tej pory nie miała pojęcia, że i w tej dziedzinie panują rozmaite mody i tendencje. Podeszła bliżej i potknęła się o jakieś pudelka.

- Tu są kapelusze - wyjaśnił Rozzano.

- Słucham'?

- Tam leżą buty i bielizna. - Uśmiechnął się przepraszająco. - Wybierz ubranie, które będzie na ciebie pasować. Rozejrzyj się uważnie. To ma być przebranie, ale może coś z tych rzeczy przypadnie ci do gustu.

- Ale...

- Zaufaj mi - przerwał tonem nie znoszącym sprzeciwu i skinął na dwie pokojówki trzymające stos pudełek z obuwiem.

Zrozumiała, co zaplanował, a godzinę później wymknęli się z hotelu. Na letnią sukienkę włożyła roboczy kombinezon, daszek czapki baseballówki opuściła nisko, żeby zasłonić twarz. Niosła ogromne naręcze liści eukaliptusa, zza których niewiele widziała. Z tyłu szedł Rozzano zasłonięty piramidą z pudeł na kapelusze. Z trudem tłumili śmiech, wsiadając do furgonetki i sadowiąc się wśród mocno sfatygowanych bukietów. Po chwili Rozzano zapukał w okno szoferki na znak, że mogą jechać. Gdy od hotelu dzieliło ich kilkanaście przecznic, wysiedli w bocznej uliczce.

- Zadowolona? - spytał, obejmując ją ramieniem. Gdy z uśmiechem zdjęła kombinezon i czapkę, poklepał drzwi, a kierowca nacisnął klakson i odjechał.

- Wspaniale to zorganizowałeś - - powiedziała zdyszana, starając się nie zwracać uwagi, że Rozzano nadal obejmuje ją w talii. Nie uszło jej uwagi, że od początku znajomości stara się być blisko niej. Czy podobnie zachowuje się, gdy ma do czynienia z innymi kobietami? - Jesteś genialny - odparła z podziwem.

- Lata praktyki. Wenecjanie są mistrzami, gdy trzeba intrygować i oszukiwać. Moi przodkowie byli arystokratami, ale nie stronili od wielkich interesów i handlu. - Rozzano uniósł rękę i dotknął jej włosów. W jego oczach zabłysły wesołe iskierki. - Widzę tu gipsówkę. Trzeba się jej pozbyć, jest przecież niemodna! - dowcipkował pogodnie.

- To wspaniale, że zdołaliśmy się wymknąć - odparła roześmiana, mimo to zainteresowana praktycznymi aspektami ich szalonej eskapady - ale jak wrócimy do hotelu?

- Nie mam pojęcia. Coś wymyślę. Chciałbym teraz załatwić ci paszport, a potem trochę się powłóczymy. Musisz zwiedzić Londyn - stwierdził, biorąc ją pod rękę. - Tony mówił, że są autobusy wożące turystów, którzy chcą zobaczyć najsłynniejsze zabytki, na przykład Tower i gmach parlamentu. Można wysiąść w dowolnym punkcie i wsiąść do następnego wozu, pokazując ten sam bilet.

- Od kiedy książę Rozzano Barsini rozbija się po mieście autobusami? - kpiła dobrodusznie. - Muszę to zobaczyć!

- Przyznaję, że po raz pierwszy w życiu zakosztuję tej przyjemności - oznajmił z kpiącą miną. - Nie mogę się doczekać! To dla mnie całkiem nowe doświadczenie.

Wieczorem wstąpili do małego pubu na Kings Road. Gdy usiedli przy stoliku, Sophia ukradkiem zdjęła sandałki z obolałych nóg. Włóczyli się przez cały dzień i obeszli piechotą pól Londynu. Uznała, że to najpiękniejszy dzień w jej życiu. Mimo zmęczenia z uśmiechem patrzyła na Rozzana i wsłuchiwała się w ciepły, niski głos drobnej blondynki czytającej przy sąsiednim stoliku „Dumę i uprzedzenie" Jane Austen. Otaczała ją gromadka zaciekawionych przyjaciół zebranych na wspólną lekturę. Sophia czytała w jednym z kolorowych czasopism, że młodzi londyńczycy upodobali sobie ostatnio tę spokojną rozrywkę i teraz przekonała się na własne oczy, że niekiedy informacje zamieszczane w prasie znajdują potwierdzenie w rzeczywistości.

- Nie zrobię więcej ani kroku. Moje nogi domagają się odpoczynku.

Rozzano uśmiechnął się porozumiewawczo i uniósł kufel piwa, jakby zamierzał wygłosić toast. Wyciągnął rękę i pogłaskał ją po policzku tak czule, że zrobiło jej się ciepło na sercu.

- Nie pamiętam przyjemniejszego dnia. Od dawna nie śmiałem się na cały głos. Miło jest zniknąć w tłumie i po prostu cieszyć się życiem jak zwykli ludzie.

- Co ci dziś sprawiło największą radość? - spytała cicho.

- To chyba jasne: przejażdżka statkiem po rzece. Popatrzyła na niego rozmarzonym wzrokiem. Przytulił ją mocno, twierdząc, że w pubie jest zimno, więc musi ją ogrzać, bo mu się przeziębi. Nagle pocałował ją w policzek, uścisnął serdecznie i zapewnił, że jest w siódmym niebie. Była szczęśliwa jak nigdy dotąd.

- Na nas już pora. Możemy już iść? - mruknął w końcu.

- Czy ja wiem? - westchnęła, unosząc brwi. - Jak wrócimy do hotelu: przez zsyp na śmieci czy tunel wentylacyjny? A może będziemy się wspinać po linie?

Pochylił się nad stolikiem, zerknął na nią z nie ukrywanym zachwytem i pocałował w usta.

- Szukasz mocnych wrażeń? Znalazłem doskonałą kryjówkę. Dziennikarze nas tam nie wytropią. Wynająłem umeblowane mieszkanie w tej dzielnicy, dosłownie kilka przecznic stąd. Chodźmy je obejrzeć. Tam spędzimy dzisiejszą noc i nareszcie odpoczniemy.

- Ale... Nasze rzeczy zostały w hotelu! - wykrztusiła zaskoczona.

- Pokojówki je pakują. Bagaże zostaną dostarczone do mieszkania - oznajmił pogodnie. Wziął ją za rękę i pociągnął w stronę wyjścia. Wieczór był chłodny, więc miał pretekst, żeby ją znowu przytulić. - Skręcamy, kamienica jest niedaleko stąd.

Szli wąską uliczką, a po obu stronach ciągnęły się ładnie utrzymane, dwupiętrowe domy z kamiennymi schodami i niewielkimi ogródkami. Na starannie utrzymanych trawnikach kwitły wiosenne kwiaty, a przez uchylone okna widzieli pogodnych mieszkańców zasiadających do kolacji. Minęli pomalowaną na czerwono budkę telefoniczną, a po chwili przejechał obok nich piętrowy autobus. Uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo: tak samo wyglądały te, którymi objechali dziś niemal cały Londyn.

- To chyba przyjemniejsze lokum niż wielki hotel otoczony reporterami - powiedział, gdy stanęli przed białą kamieniczką obrośniętą dzikim winem i pnącymi różami.

- Dochodzi północ! Biura wynajmu mieszkań są już zamknięte. Jak chcesz wynająć mieszkanie o tej porze?

- Wszystko już załatwione. Dyrektor hotelu osobiście się tym zajął.

Budynek stał przy niewielkim placyku. Gdy zadzwonili do frontowych drzwi, otworzyła im dziewczyna w wieku Sophii, elegancka, zadbana, modnie ostrzyżona, naprowadziła ich do obszernego i komfortowo urządzonego mieszkania na parterze. Wynajęcie takiego przytulnego gniazdka z pewnością kosztowało majątek.

- W lodówce jest trochę produktów... Nic nadzwyczajnego: zdrowe, proste jedzenie - powiedziała urodziwa agentka, patrząc z zachwytem na Rozzana i przysuwając się do niego coraz bliżej. Sophia uznała ją za bezwstydnicę i zajrzała do ogromnej lodówki. O, tak, pomyślała, uśmiechając się ironicznie, nie ma tu nic nadzwyczajnego: ostrygi, kawior, szampan, truskawki!

- Czy to nam wystarczy? - spytał z powagą Rozzano, stając tuż za nią.

- Wolałabym inny gatunek kawioru - zaczęła drwiąco i popatrzyła na niego z irytacją.

- Pytałem, czy wystarczy nam jedzenia - powtórzył z naciskiem, z trudem powstrzymując śmiech.

- Jak się nie ma, co się lubi... Trzeba gdzieś przenocować, jest za późno na szukanie innego lokum - stwierdziła z ponurą miną, a Rozzano demonstracyjnie odetchnął z ulgą. W tej samej chwili ktoś zadzwonił do drzwi.

- To zapewne państwa bagaże - oznajmiła skwapliwie zbita z tropu agentka. Gdy wniesiono bagaże, pospiesznie pożegnała się i wyszła. Sophia kilka razy odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić. Poszła do kuchni i zaparzyła herbatę. Najpierw filiżanka gorącego naparu; potem wyjmie rzeczy z walizki... o ile wcześniej nic padnie ze zmęczenia. Tylko częściowo udało jej się urzeczywistnić swój plan, bo pokojówka, która przyniosła rzeczy, nalegała, by jej pozwolono od razu je rozpakować. Sophia nie miała siły, żeby się z nią spierać, więc ustąpiła. Gdy walizka została otwarta, nie poznała jej zawartości. Nie wierząc własnym oczom, patrzyła na eleganckie stroje, drogie buty i wytworną bieliznę. Muszę porozmawiać o tym z Rozzanem, pomyślała zakłopotana. Po wyjściu pokojówki natychmiast pobiegła do salonu i rozsunęła zasłony w oknach wychodzących na niewielki park po drugiej stronie ulicy. Z rozrzewnieniem popatrzyła na staromodne latarnie oświetlające drzewa pokryte młodą zielenią.

Usłyszała trzask zamykanych frontowych drzwi i zbliżające się kroki Rozzana. Wystraszona, znieruchomiała przy oknie. Po co tu przyszli? Może postanowił ją uwieść? Rano omal mu się nie udało. Po plecach przebiegł jej zimny dreszcz. Gdyby zapomniała się na chwilę, byłaby zrozpaczona. Uważała się za kobietę z zasadami i nie tolerowała przelotnych romansów. Gdyby uległa pokusie, nie mogłaby potem spojrzeć sobie w oczy.

Pogrążona w zadumie nie zauważyła, kiedy Rozzano za nią stanął. Poczuła jego usta na karku i natychmiast zapomniała o skrupułach.

- Kłamałem, mówiąc, że najmilsza z całego dnia była przejażdżka statkiem po Tamizie - szepnął. Zafascynowana własnymi odczuciami. Sophia westchnęła głęboko i spróbowała wybić mu z głowy nadmierną poufałość.

- Rozzano - rzuciła karcącym głosem.

- Prawda jest taka - przerwał, odwracając ją twarzą do siebie - że najbardziej cieszyła mnie twoja obecność. Cudownie jest obejmować cię i tulić w ramionach. - Kiedy to mówił, ciemne oczy lśniły jak gwiazdy. - Muszę zachować ostrożność, bo inaczej zakocham się w tobie, Sophio. - Pocałował ją w usta, a nim całkiem straciła głowę, przemknęło jej przez myśl. że byłoby cudownie, gdyby kochała go z wzajemnością. W końcu uniósł głowę i czule musnął wargami jej usta. - Dobranoc, bellissima - szepnął i nim zdążyła odpowiedzieć, zniknął za drzwiami swojej sypialni.

Przez kilka następnych dni poznawała go coraz lepiej. Jego pieszczoty niweczyły jej opór - Wiedziała, że postępuje głupio, lecz mimo woli każdą odwzajemniała skwapliwie. Nie rozstawali się ani na moment i od śniadania aż do chwili, gdy zamykały się drzwi ich sypialni, spędzali czas we dwoje niczym para zakochanych: razem śmiali się, gawędzili, milczeli zadowoleni ze swojego towarzystwa. Wieczorami zasypiali w osobnych łóżkach, nieco zawiedzeni i smutni.

Pewnego dnia długo wędrowali po Londynie, szukając śladów Karola Dickensa i miejsc upamiętnionych w jego powieściach. Gdy o zmierzchu szli uliczką prowadzącą do kamienicy, Sophia doznała olśnienia i zdała sobie sprawę, że jest zakochana w Rozzanie, chociaż miała przeczucie, że nie ma dla niej miejsca w jego sercu. Dla niego to romantyczny epizod wart przypomnienia w gronie przyjaciół. Zdawała sobie sprawę, że nie czeka ich wspólna przyszłość, i bardzo z tego powodu cierpiała.

Wyszli na placyk i niespodziewanie stanęli twarzą w twarz z gromadą fotoreporterów.

- Znaleźli nas! - krzyknęła rozpaczliwie. Rozzano objął ją ramieniem, by ochronić przed natrętami. Z ogromnym wysiłkiem torowali sobie drogę do frontowych drzwi. Oślepiały ich flesze, dziennikarze popychali, starając się uwiecznić zdumione twarze i podsuwając mikrofony.

- Och, zostawcie nas w spokoju.

- Sophia! Popatrz tu! Uśmiechnij się do nas!

- Macie romans? Sypiacie ze sobą?

Gdy zatrzasnęły się za nimi drzwi mieszkania, osunęła się na kanapę. Była wstrząśnięta i okropnie zła. Rozzano wziął ją na ręce, zaniósł do sypialni i położył do łóżka. Przyniósł jej także kieliszek koniaku i zmusił, by wypiła jednym haustem. Przysunął sobie krzesło i usiadł, patrząc w jej szeroko otwarte oczy. Była zrozpaczona.

- To było okropne - powiedziała wreszcie i westchnęła spazmatycznie. - Nie chcę przeżywać tego po raz drugi!

- Wiem, Sophio - odparł i delikatnym ruchem otarł jej czoło pokryte kropelkami zimnego potu. - Po chwili milczenia dodał stanowczo: - Nic możemy tego ciągnąć, moja droga. To już koniec.

Podświadomie czekała na takie słowa. Ich krótka znajomość dobiegła kresu. Spodziewała się rozstania, a jednak cierpiała tak bardzo, że z trudem mogła oddychać. Najchętniej rzuciłaby się w jego objęcia i błagała, żeby jej nie opuszczał, ale zdołała nad sobą zapanować, nacisnęła dłonie i wbiła paznokcie w skórę, żeby nie krzyczeć z rozpaczy.

- Tak - rzuciła bezbarwnym głosem.

- Doskonale. W takim razie kupię dla nas obojga bilety na poranny samolot do Wenecji - odparł pogodnie.

Zdumiona spuściła oczy. Po chwili zrozumiała, że Rozzano nie zamierza jej opuścić. Będą razem zwiedzać jego ukochaną Wenecję. A jeżeli zostaje z nią tylko dlatego, że mu szkoda samotnej dziewczyny z prowincji? W takim razie powinna go uwolnić od swego nudnego towarzystwa.

- Leć sam - odparta z godnością. - Postanowiłam... - Zaczęła śmiało, lecz nagle zabrakło jej odwagi, słowa nic mogły przejść przez zaciśnięte gardło. Zmusiła się do mówienia; nic miała innego wyjścia. - Powinniśmy wyruszyć osobno.

- Proszę? Jak możesz wygadywać takie bzdury. - spytał z niedowierzaniem.

- O co ci chodzi?

- O co mi chodzi? Po prostu nie chcę się z tobą rozstać! Głos drżał mu ze zdenerwowania. Sophia poczuła, że ogarnia ją szalona radość, ale wciąż nie wierzyła własnym uszom. Rozzano usiadł na łóżku i przyciągnął ją do siebie.

- Jesteś mi potrzebna! Pragnę cię! Nie pozwolę ci odejść. Nic nie mów. Po co nam słowa? Do diabła z nimi!

Pocałował ją zachłannie. Oparła dłonie na jego piersi i broniła się bez przekonania.

- Skąd ta pewność? Przecież ledwie się znamy. Przesadzasz...

- Wiem, co czuję. To szaleństwo, ale nie mam najmniejszych wątpliwości, że musimy być razem! - jęknął rozpaczliwie. Zasypywał jej twarz namiętnymi pocałunkami i niecierpliwie rozpinał guziki sukienki. Gdy zdała sobie sprawę, jak może skończyć się ten wieczór, krzyknęła ze strachu:

- Rozzano, nie!

Czekała na słowa, które nie padły. Pragnęła usłyszeć czułe wyznanie... A poza tym była kobietą z zasadami i dawno temu obiecała sobie, że będzie się kochać tylko z mężem.

Rozzano nie zwracał uwagi na jej protesty.

- Santa Maria... - westchnął chrapliwie. - Sophio, pragnę cię. Nie rozumiesz...

- Chciałabym ci ulec, ale nie mogę. Jedna miłosna noc mi nie wystarczy. Pragnę czegoś więcej - szlochała w jego ramionach. - Puść mnie! Wybacz, że nie powiedziałam tego wcześniej. Powinnam cię powstrzymać...

- Nie pozwoliłaś mi dokończyć - mruknął, obejmując ją czule. Oddychał ciężko i głaskał ją po plecach. Zadrżała i przygryzła wargę z obawy, że uzna to za mimowolną zachętę.

- Nie musisz niczego wyjaśniać - upierała się przy swoim,

- Przerwałaś mi - odparł z wyrzutem. - Tyle mam ci do powiedzenia. Jeśli usłyszysz...

- Nie zdołasz mnie przekonać! - wpadła mu w słowo. - Mam swoje zasady: najważniejsze jest dla mnie szczęśliwe małżeństwo. Romans nie wchodzi w grę.

- Sądzisz, że chciałem cię uwieść? - zapytał, dotykając kciukiem jej podbródka. - Nieprawda! - dodał z ponura miną. - Przyznaję, że zapomniałem się na moment, jakbym nie chciał wiedzieć, kim jesteś i gdzie się znajdujemy. To było cudowne uczucie, po prostu raj na ziemi.

Wybacz, poniosło mnie. Przecież, nie chciałem. - Zakłopotany spojrzał na nią z ponurą miną. - Przestałem nad sobą panować.

- Powiedz, czego ode mnie chcesz. Nie potrafię flirtować, nie romansuje. Nasza bliskość jest dla mnie zaskoczeniem. - Na policzkach miała ciemne rumieńce. - Pewnie dla ciebie to normalne, że po kilku dniach znajomości uwodzisz dziewczynę, ale...

- Nic - przerwał cicho. - Mylisz się, Sophio. Jesteś pierwszą kobietą... - Odwrócił wzrok i przez chwilę szukał właściwych słów. W końcu popatrzył jej prosto w oczy. - Sam nie wiem, co się ze mną dzieje. Znamy się tak krótko, chociaż od kilku dni prawie się nie rozstajemy. Jestem wstrząśnięty siłą własnych uczuć. Do tej pory nie podejrzewałem siebie o skłonność...

- Z ust mi to wyjąłeś - powiedziała cicho, zdecydowana wytrwać w swoim postanowieniu. Uśmiechnął się, widząc łzy spływające jej po policzkach.

- Oczarowałaś mnie. Nie znałem dotąd takich kobiet. Jesteś niezwykła, wyjątkowa, po prostu cudowna. Wystarczyło kilka dni, żebym przy tobie odzyskał radość życia - ciągnął, obejmując dłońmi jej twarz. - Nim się spotkaliśmy, pogrążony w smutku rozpamiętywałem swoje nieszczęścia, a teraz znowu potrafię się śmiać, żartuję i jestem szczęśliwy. Z tego wniosek...

- Jaki? - wpadła mu w słowo. Z niepokojem czekała na jego dalsze słowa.

- Jestem przekonany, że przeżywamy niezwykłe chwile - tłumaczył, siląc się na spokój. - Nie chcę się z tobą rozstawać.

Sophia przymknęła oczy, jakby nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Powtarzała sobie w duchu, że Rozzano wcale jej nic kocha; chce się tylko z nią przespać.

- Jedź ze mną do Wenecji - prosił, zasypując pocałunkami jej twarz. - Zaręczymy się zaraz po przyjeździe. Chcę, żebyś została moją żoną. Wyjdziesz za mnie, Sophio?

Z wrażenia zaparło jej dech w piersiach. Nie spodziewała się oświadczyn i dlatego teraz nie mogła wykrztusić słowa, chociaż od tej odpowiedzi zależało jej szczęście.

- Powiedz coś! - nalegał. - Nie trzymaj mnie w niepewności! Musisz teraz zdecydować. - Oczy zabłysły mu groźnie. - W przeciwnym razie będę się z tobą kochać tak namiętnie, że stracisz głowę i zgodzisz się na wszystko. Nie możesz mi odmówić!

- Ja... Czemu tak sądzisz?

- Co za pytanie! Chyba widzisz, że oszalałem na twoim punkcie. - Objął ją mocniej i szepnął czule: - Budzę się uśmiechnięty, bo wiem, że wkrótce cię spotkam. Zobaczysz, jak nam będzie razem dobrze. Już teraz tworzymy dobraną parę. Na pewno wiesz, co do ciebie czuję.

- Sądziłam, że to gra i że taki masz sposób na kobiety - odparła bez przekonania.

- Nieprawda! - Musnął wargami jej usta. - Chcę być z tobą. Muszę wiedzieć, że zostaniesz ze mną na zawsze.

Powinniśmy resztę życia spędzić we dwoje. Przemyśl to, Sophio. Nie musisz decydować od razu. Jedno ci powiem: marzę o ślubie, pragnę mieć z tobą dzieci i chcę się przy tobie zestarzeć.

- Dzieci! - westchnęła, jakby jednym słowem przełamał jej uprzedzenia. Jej maleństwa, których ojcem byłby Rozzano. Pogodziła się już z myślą, że nie zazna rozkoszy macierzyństwa. Drżącą ręką odgarnęła potargane włosy, a w oczach stanęły jej łzy, gdy wyobraziła sobie, że tuli w ramionach ciemnowłose niemowlę, a mąż i ojciec spogląda na nich z czułością. Siedzą w salonie jego palazzo, a przez otwarte okna dobiega wesoła piosenka gondoliera.

- Sophio! - Zniecierpliwiony i nie znoszący sprzeciwu ton Rozzana sprawił, że wróciła do rzeczywistości. - Masz trzydzieści sekund do namysłu, potem musisz dać mi odpowiedź. Tak czy nic?

- Potrzebuję więcej czasu! - zawołała.

- Wykluczone. - Zacisnął wargi na znak, że nie będzie o tym dyskutować. Po chwili Sophia doszła do wniosku, że nie ma się nad czym zastanawiać. Kochała Rozzana i na samą myśl, że będzie matką jego dzieci, miała ochotę śpiewać ze szczęścia.

Gdy spojrzała mu w oczy, nabrała pewności, że jest kochana i upragniona. Przytuliła głowę do jego piersi i usłyszała niespokojne kołatanie serca. Kto by pomyślał, że tak mu na niej zależy. Uradowana przyglądała mu się z czułością i troską.

- Zostań ze mną - poprosił i czule pocałował ją w usta. - Będziesz moją żoną, matką naszych dzieci.

- Tak - odparła cicho, wzruszona i zachwycona.


ROZDZIAŁ PIĄTY

Gdy znaleźli się w samolocie lecącym do Wenecji, Sophia ukradkiem obejrzała nowy strój, w którym prezentowała się doskonale, i zerknęła na pierścionek z brylantem o błękitnym odcieniu pasującym do sukni. Cenny kamień oprawiony był w platynę. Gdy dokonali wyboru, Rozzano zaproponował, żeby schowała go do torebki, zamiast wkładać na palec, na wypadek, gdyby znów osaczyli ich dziennikarze. Po co im podsuwać tematy do bezsensownych spekulacji? Uznała jego argumenty za słuszne, ale od czasu do czasu zaglądała do wyściełanego aksamitem pudełeczka i uśmiechała się radośnie. To był przecież jej pierścionek zaręczynowy.

Rozmarzona wróciła myślami do poprzedniego wieczoru. Postanowili uczcić swoją decyzję; otworzyli szampana i z apetytem jedli truskawki.

- Moim zdaniem, trzy tygodnie wystarczą, żeby dopełnić wszystkich formalności i przygotować ceremonię. Pobierzemy się za dwadzieścia jeden dni. Powinnaś mieć druhny...

- Rozzano! - zawołała, nie wierząc własnym uszom. - Nie możemy się tak spieszyć. To szaleństwo! Nic o sobie nie wiemy. Wysłuchaj mnie do końca - dodała pospiesznie, gdy usiłował jej przerwać. - Małżeństwo to poważna sprawa, nie warto decydować pochopnie. Bądź rozsądny! Weźmiemy ślub za pół roku.

- Rozsądek nie ma tu nic do rzeczy!

Gdy spojrzała mu w oczy, zobaczyła w nich gniewny błysk. Zaciśnięte usta świadczyły, że nie da się przekonać. Westchnęła bezradnie, gdy uświadomiła sobie, że ma do czynienia z upartym mężczyzną, który w każdej sytuacji chce postawić na swoim.

- Małżeństwo zawiera się raz w życiu, więc nie warto się spieszyć, żeby nie popełnić błędu.

- Za sześć miesięcy poślubisz strzęp człowieka. Zwariuję, jeśli będę musiał czekać tak długo - burknął opryskliwie. - Jestem człowiekiem z krwi i kości, Sophio! Nie masz pojęcie, jak mi trudno trzymać ręce przy sobie. Jeśli chcesz zwlekać, nie ręczę za siebie.

- Właściwie... - Oblizała wyschnięte usta i przez okrągłe okienko popatrzyła na widoczne w dole Alpy. W zadumie przyglądała się szczytom, dolinom i rozległym lodowcom. Od czasu do czasu chmury zasłaniały ten imponujący widok. Zielone górskie zbocza jaśniały w promieniach słońca. - Ja również nie mogę się doczekać chwili, kiedy... będziemy razem - wyznała zarumieniona, chcąc udowodnić, że kocha go i ma do niego zaufanie.

- W takim razie nie warto się spierać - oznajmił stanowczo. - Co powiesz na cztery tygodnie? Ślub za miesiąc, zgoda? Nie możesz ode mnie wymagać, żebym czekał dłużej. Przecież chcemy być razem, prawda?

- Tak, ale...

- Zamykam dyskusję! Nie zapominaj o swoim dziadku. Jego dni są policzone. Im szybciej się pobierzemy, tym dłużej będzie się cieszyć twoim szczęściem. Może nawet doczeka narodzin prawnuka? - Rozzano zniżył głos do szeptu. - Nie będziemy zwlekać, prawda? Oboje pragniemy mieć dzieci tak szybko, jak to możliwe, prawda?

- To podstęp! - żaliła się półgłosem, ale popatrzyła na niego z czułością, gdy musnął wargami jej usta. Spojrzeli sobie w oczy i powiedzieli jednocześnie:

- Ślub za miesiąc.

Gdy wyszli przed budynek weneckiego terminalu lotniczego, Sophia oślepiona południowym słońcem zacisnęła powieki. Czekał na nich mężczyzna w białym uniformie, który z daleka machał do nich ręką. Na widok Rozzana uśmiechnął się radośnie.

- To jest Mario - usłyszała po chwili w czasie serdecznego powitania. - Ma pieczę nad łodziami całej naszej rodziny.

Wkrótce dotarli do portu. Sophia przeżyła spory zawód, bo spodziewała się, że od razu zobaczy weneckie pałace, a tymczasem jej oczom ukazały się zwykłe promy i srebrzystoszare wojskowe kanonierki. Zapomniała o rozczarowaniu, gdy wsiedli do luksusowej motorówki.

- Wkrótce zobaczysz groblę, po której biegnie autostrada łącząca Wenecję z lądem stałym - tłumaczył Rozzano. - Można także dostać się do miasta koleją. W połowie dziewiętnastego wieku Austriacy zbudowali most i ułożyli tory, ale najpiękniej Wenecja wygląda od strony laguny, którą właśnie przepływamy. Będziesz miała wrażenie, jakby wyłaniała się powoli z morskich fal.

Bez słowa skinęła głową, bo na horyzoncie widziała już znajome zarysy wież i dachów. Morze było gładkie jak szklana tafla, a lekko spieniona woda obmywała burty płynącej wolno motorówki. Sophia ujrzała w oddali kolorowe budynki ozdobione koronką łuków. Rozzano dotknął jej ramienia.

- Widzisz te pasiaste słupy? To bricoli, służą do cumowania łodzi, a poza tym od razu widać, kiedy od strony morza przychodzi wysoka fala. Tam jest wysepka zwana Torcello, gdzie osiedli pierwsi wenecjanie. Byli wśród nich założyciele naszych rodzin.

Sophia słuchała uważnie opowieści o początkach miasta założonego w piątym wieku przez uciekinierów z pobliskiej Akwilei spalonej przez Hunów pod dowództwem Attyli. Podziwiała miasto zbudowane na setkach wysepek wzmocnionych palami wbitymi w morskie dno, a zarazem wyrzucała sobie, że zbytnio się pospieszyła z decyzjami, które miały przesądzić o całym jej życiu. Nie była pewna, czy wzajemna miłość, która wybuchła gwałtownie niczym płomień, jest tak silna, jakby się z pozoru wydawało. Rozzano nic zwrócił uwagi na jej roztargnienie. Z powagą traktował przyjęte dobrowolnie obowiązki przewodnika.

- Nazywamy Wenecję ,La Serenissima" - Najjaśniejsza - dodał cicho - bo ma w sobie harmonię i wewnętrzny ład.

Wkrótce otworzył się przed nimi imponujący widok na weneckie nabrzeże.

- Co to za budynki? - wypytywała rozgorączkowana.

- W głębi widać już kopuły bazyliki Świętego Marka. Pamiętasz, opowiadałem ci o Moście Westchnień. To właśnie ta biała zwarta bryła zawieszona nad kanałem. Jest niewielki, ale robi wrażenie, co?

- Mówiłeś, że łączy Pałac Dożów z więzieniem - dodała, spoglądając na długie i wąskie gondole o czarnych burtach przywiązane do wysokich słupów. Spoglądała w zadumie na jasne ściany Pałacu Dożów. Fasadę ozdobiono różowym marmurem, a smukłe arkady podtrzymywane kolumnami nadawały gmachowi cudowną lekkość.

- Wygląda tak samo jak na fotografiach - ucieszyła się niczym mała dziewczynka. Z niepokojem obserwowała fale obmywające fundamenty budynków.

- Nic ma powodu do obaw - zapewnił Rozzano, obserwując ją z rozbawieniem. - Możesz być pewna, że siedziba rodziny D'Antigów nie zawali się pod naporem wody. Zadbałem o to, żeby dom przetrwał bez uszczerbku kolejne dziesięciolecia. Remont pochłonął ogromne sumy, ale efekty są znakomite.

Z nielicznych wzmianek o pomocy udzielanej jej dziadkowi wywnioskowała, że ma z tym sporo zachodu.

- Cieszę się, że Wenecja nadal istnieje. Byłabym niepocieszona, gdyby morze pochłonęło ją przed moim przybyciem.

- Nie pozwolimy na to! - zapewnił chełpliwie. - Mnóstwo jest ludzi głęboko zatroskanych stanem jej zabytków i gotowych na wszystko, byle je ratować. Wenecja jest niczym piękna kobieta: trzeba o nią dbać. - Przysunął się bliżej i szepnął jej do ucha: - Zamierzam troszczyć się o ciebie z równym oddaniem.

- Zachowuj się przyzwoicie i nie zmieniaj tematu. Proszę o dalsze wyjaśnienia, bo inaczej przesiądę się na statek wycieczkowy.

- Ach, ta angielska powściągliwość! - westchnął przesadnie. - Cóż robić, wracam do roli przewodnika. Jak się zapewne domyślasz, przed nami otwiera się Canalazzo. Tak pieszczotliwie nazywamy Canal Grande. Patrz i podziwiaj.

Sophia była zachwycona. Wiedziała, że ta szeroka wodna arteria ma długość czterech kilometrów i zakręca łagodnie, dzieląc miasto na dwie części. Otworzyła się przed nią wspaniała panorama najpiękniejszych budynków Wenecji. Mijały ich niezliczone gondole, małe promy, łodzie i motorówki. Rozzano nie nadążał z wyjaśnieniami.

- Ca' Barbarigo, siedemnasty wiek - powiedział krótko. - Ca' d'Oro, fasada piętnastowieczna, ale ten gotycki budynek jest znacznie starszy, a dawniej zdobiły go złocenia, stąd nazwa. Ca' Grande, siedemnasty wiek. Tamten wzniesiono w dwunastym, następny w trzynastym wieku.

Sophia patrzyła raz w prawo, raz w lewo. Rozzano opisywał budynki, które znała z przewodnika tak, jakby przedstawiał jej starych przyjaciół.

- Mogłabym na nie patrzeć przez resztę życia i wcale by mi się nie znudziło - powiedziała cicho.

- Nic prostszego - odparł żartobliwie. - Musisz tu pozostać na zawsze. Jak ci się podoba tamten pałac? Ładny, co?

- Jakie banalne określenie! - oburzyła się, spoglądając we wskazanym kierunku. - Jest przepiękny!

Nad brzegiem kanału stała imponująca czteropiętrowa budowla. Przed nią umieszczono dwanaście niebieskich pali i kilka pomostów osłoniętych błękitnymi markizami. Nad szerokim lukiem portalu znajdował się balkon z marmurową balustradą i kolumnami, a po bokach gotyckie łuki okien z kamienną dekoracją przypominającą koronkowy wzór.

- Cieszę się, że przypadł ci do gustu - odparł Rozzano drżącym głosem. Był wyraźnie poruszony, ale gdy zerknęła na niego, utkwił wzrok w sąsiednim budynku z kamienia miodowej barwy. Po chwili wyjaśnił: - Mieszkam tu od pięciu lat.

- Teraz rozumiem, czemu tak ci zależało na szybkim powrocie do twego palazzo. Masz bardzo piękny dom - odparła, nie kryjąc zazdrości. Uśmiechnął się zagadkowo i niespodziewanie polecił sternikowi przybić do brzegu.

- Wysiadamy? Czy do siedziby Alberta D'Antigi można dojść pieszo? - zapytała trochę rozczarowana. Szkoda, że jej dziadek nie mieszka nad Canal Grande. Z drugiej strony jednak będzie miała pretekst, żeby zapuścić się w labirynt mniejszych kanałów i wąskich uliczek.

- Tylko Pałac Dożów nazywamy tu słowem palazzo. Pozostałe gmachy to domy: casa, w skrócie ca'. Ten, który przed chwilą podziwiałaś - ciągnął, podając jej rękę i pomagając wskoczyć na pomost - to Ca' D'Antiga.

Odwróciła się zdumiona. Gdy mówił o tym budynku, w jego głosie słyszała czułość, a oczy lśniły ze wzruszenia. Nie trzeba było wielkiej przenikliwości, aby się domyślić, że jest do niego bardzo przywiązany, chociaż to nie jego siedziba. Dom należał do Alberta D'Antigi... z czasem stanie się jej własnością. Przeszedł ją dreszcz, choć słońce mocno przygrzewało. Miała złe przeczucia; dręczyła ją dziwna, trudna do sprecyzowania obawa.

- Masz chyba własny dom? - spytała niepewnie. Zdziwiła się, gdy spochmurniał i zacisnął mocniej dłoń obejmująca jej łokieć.

- Tak - odparł krótko. - Należy do mnie Ca' Barsini. Stoi nieco dalej, obok Ponte Rialto, największego z weneckich mostów. - Przed drzwiami Ca' D'Antiga zatrzymał się niespodziewanie. - Sophio... - zaczął, unikając jej wzroku. Był wyraźnie zakłopotany.

- Słucham - odparła z niepokojem.

- Sam nie wiem, jak to ująć.

- Mów śmiało - zachęciła łagodnie.

- Moim zdaniem nie powinniśmy od razu mówić twojemu dziadkowi, że jesteśmy zaręczeni. Lepiej trzymać to na razie w tajemnicy.

Poczuła dziwny chłód, a dręczące ją obawy od razu nabrały wyrazistości. Już się nie dziwiła, że woli nie ujawniać nowiny o zaręczynach. W głębi ducha od początku miała chyba wątpliwości co do jego intencji, bo w przeciwnym razie ta okropna myśl w ogóle nie przyszłaby jej do głowy. Kupił jej zaręczynowy pierścionek, ale poprosił, żeby trzymała go w torebce. Czy za kilka dni zażąda, aby zwróciła mu cenny klejnot? Do czego zmierza? Na razie nic przecież na tym nie zyskał. Co będzie dalej?

- Odezwij się do mnie - rzucił cierpko.

- Wczoraj nalegałeś, żebyśmy szybko wzięli ślub. Zmieniłeś zdanie?

- Skądże! - zapewnił, marszcząc brwi. - Nic chcę tylko działać pochopnie...

- Wstydzisz się mnie? - przerwała ostro i rzuciła mu oskarżycielskie spojrzenie.

- Nieprawda!

Oburzony tym podejrzeniem z trudem szukał słów, aby przedstawić swój punkt widzenia. Powiedz, że mnie kochasz, pomyślała Sophia, musze nabrać pewności, że ci na mnie zależy. Popatrzył na nią, ale nie zwrócił uwagi na jej błagalne spojrzenie.

- Alberto D'Antiga jest stary i schorowany. Daj mu tydzień, może dziesięć dni, żeby przywykł do twojej obecności. Trzeba mu dozować wzruszenia. Dzisiejsze spotkanie z pewnością będzie dla niego i radosne, i bolesne, bo powrócą wspomnienia związane z twoją matką.

- Chyba masz rację - przyznała niechętnie.

- Dla nas to niewiele zmienia. Jesteśmy po słowie - zapewnił Rozzano. - Dyskretnie przygotujemy ceremonię ślubną i w odpowiedniej chwili, z zachowaniem należytej ostrożności, powiemy twemu dziadkowi o naszym postanowieniu.

- Sądzisz, że nie pochwali naszego związku? - spytała zaczepnie.

- Moim zdaniem będzie zachwycony, ale potrzebuje trochę czasu, żeby przywyknąć do tych zmian. Nie chcę, żeby nadmierne wzruszenie podkopało jego siły.

W takiej sytuacji nie mogła odmówić, chociaż było jej bardzo przykro. Musiała przyjąć do wiadomości jego argumenty. Wsunęła rękę do torebki i dotknęła zaręczynowego pierścionka. Zdawała sobie sprawę, że to dziecinada, ale ten ukradkowy gest dodał jej odwagi. Rozzano spostrzegł, że ma łzy w oczach, i wciągnął ją pospiesznie do wielkiej, jasnej sieni.

- Principe! - usłyszała nagle radosny damski głos.

- Flavia! - Rozzano uśmiechnął się szeroko i na oczach zdumionej Sophii objął mocno służącą w szarym uniformie. Była to pani w średnim wieku. Gadali jedno przez drugie i chichotali jak dzieci. - Flavia zna mnie od kołyski - powiedział, gdy po oficjalnej prezentacji obie panie serdecznie uścisnęły sobie dłonie. - Jej matka była tu kucharką. Nie dziw się, jeżeli będzie cię pouczać. Nasze rodziny są tak mocno związane, że komentowanie naszych poczynań uważa za swój obowiązek. Czasami traktuje mnie jak młodszego brata, któremu natura poskąpiła rozumu. - Gdy Sophia skwitowała jego słowa wymuszonym uśmiechem, zwrócił się ponownie do Flavii, która wkrótce odeszła.

- Przejdziemy teraz do salonu na górze - wyjaśnił pogodnie. - Poprosiłem Flavię, żeby uprzedziła dziadka o naszej wizycie. - Po chwili dodał ciszej: - Wiem, jak trudno ci udawać, że jesteśmy tylko dobrymi znajomymi, ale musisz się zdobyć na ten wysiłek. Sam jestem wściekły z tego powodu, ale nie mamy innego wyjścia. Panuję nad sobą tylko dlatego, że wieczorem zakradnę się do twego pokoju i będę się z tobą kochać do utraty tchu. To nasza tajemnica. Spójrz na tę sprawę w taki sposób. W gruncie rzeczy czeka nas zabawna przygoda.

- Nie potrafię kłamać - odparła ponuro. - Zastanawiam się, czemu tak ci zależy na tym, żebyśmy udawali, jakoby nic nas nie łączyło.

- Wcale nie proszę, żebyś kłamała - odparł, mrużąc oczy. - Domagam się tylko powściągliwości w okazywaniu uczuć. Mamy w tym już pewne doświadczenia, prawda? Przecież wobec parafian umiałaś się na to zdobyć.

- Ale miałam nadzieję, że tamte czasy minęły na dobre! - odparła porywczo. - Chcę być sobą: pokazać, co naprawdę odczuwam, śmiać się i płakać, kiedy mam ochotę. - Głos jej się załamał. Pragnęła okazać mu, jak bardzo jest zakochana, a nie ukrywać się ze swoją miłością, jakby to była wstydliwa słabość charakteru.

- Wszystko w swoim czasie, Sophio. Obiecaj mi, że nikł się nie dowie, co do mnie czujesz - syknął niecierpliwie. Wściekła i rozczarowana zacisnęła zęby i z wymuszonym uśmiechem złożyła mu tę obietnicę, chociaż serce pękało jej z bólu.

- Możesz być pewny, że się nie zdradzę.

- Doskonale! - powiedział z promiennym uśmiechem. Ze smutkiem pomyślała, że twarz mu natychmiast pogodnieje, ilekroć zdoła postawić na swoim. Po chwili dodał: - Przyszło mi teraz do głowy, że najlepiej byłoby do ostatniej chwili trzymać w sekrecie datę i godzinę naszego ślubu. Tylko Alberto będzie wiedział, kiedy się pobierzemy.

- Dlaczego? - spytała krótko i zacisnęła wargi.

- Żeby nikt się nie wtrącał. Sami zdecydujemy, ile będzie druhen, jaką włożysz sukienkę i tak dalej.

- Po raz kolejny wspominasz o druhnach? Chyba masz obsesję na ich punkcie - stwierdziła drwiąco. - Jak chcesz urządzić wesele, skoro do ostatniej chwili goście nic będą mieli pojęcia, że bierzemy ślub?

- Prosta sprawa. Zaprosimy ich na wielki bal. Wyobrażasz sobie, jak się zdziwią, gdy powitasz ich w ślubnej sukni!

- Wspaniała zabawa! - odparła ironicznie. Rozzano zachichotał, nie zwracając uwagi na jej sarkastyczny ton.

- Czeka nas pamiętny ślub. Teraz dopiero przyszło mi do głowy, że dzięki temu podstępowi unikniemy wścibskich dziennikarzy. W przeciwnym razie nasz wielki dzień byłby jedną wielką pomyłką.

- Jakiś ty przewidujący.

Zerknął na nią podejrzliwie, ale zgodnie z obietnicą przybrała spokojny wyraz twarzy i uśmiechała się pobłażliwie. Zadowolony z siebie skinął głową.

- Chyba omówiliśmy już wszystko? - spytał przyciszonym głosem, jakby chodziło o drobiazg.

Sophia wyczuła jakiś fałsz w jego zachowaniu. Z pozoru był pogodny i odprężony, lecz za bardzo mu zależało na jej zgodzie, aby mogła bagatelizować tę rozmowę. Być może i ona będzie miała z tego jakąś korzyść. Gdyby ślub został odwołany, nikt się nie dowie o jej upokorzeniu.

- Owszem - przytaknęła, obojętnie wzruszając ramionami, chociaż miała w oczach łzy.

Rozzano odzyskał dobry humor i z dumą oprowadzał ją po bogato urządzonym wnętrzu. Gdy podeszła do okna i z przyjemnością pogłaskała aksamitną zasłonę, usłyszała nagle cichy syk wciąganego gwałtownie powietrza, jakby ktoś westchnął z irytacją. Niespodziewanie doznała olśnienia. Rozzano tak długo administrował majątkiem rodziny D'Antigów, że uznał go za swoją własność, a prawowitą dziedziczkę uważał za intruza i nie życzył sobie, żeby dotykała cennych przedmiotów. To przypuszczenie było tak bolesne, że natychmiast je odrzuciła. Jeśli mają spędzić życie we dwoje, nie powinna tak go oczerniać, zwłaszcza że jej wnioski oparte są na wątłych przesłankach.

Zdenerwowana i nieufna na próbę dotknęła kilku innych przedmiotów: figurki z brązu, marmurowego stolika z kunsztownym wzorem, pozłacanej ramy obrazu przedstawiającego Adama i Ewę. Atmosfera w pokoju stawała się coraz bardziej nieprzyjemna, a zrozpaczona Sophia poczuła, że coś ściska ją za gardło. Rozzano naprawdę czuł się w Ca' D'Antiga jak u siebie w domu i uważał, że córka Violetty bezprawnie się tu panoszy.

- Ten obraz namalował Carpaccio - wyjaśnił chłodno, gdy oglądała arcydzieło. Podszedł bliżej i od razu wyczuła, że jest zdenerwowany. Powietrze niemal wibrowało, gdy stanął obok niej.

- Nie znam się na malarstwie. Był sławny? - zapytała uprzejmie, chociaż serce waliło jej jak młotem. Miała nadzieję, że dziadek pojawi się lada chwila i wybawi ją z trudnej sytuacji. Nie spodziewała się, że Rozzano będzie do niej wrogo nastawiony. I pomyśleć tylko, że kiedyś marzyła, by zostać z nim sam na sam.

- To jeden z wielkich mistrzów weneckiego renesansu. Jego obrazy i freski znajdują się w Pałacu Dożów. Chętnie malował cykle poświęcone żywotom świętych kobiet. Jego ulubione bohaterki to święta Urszula i święta Helena. W tle pojawiają się u niego widoki ówczesnej Wenecji. Czemu stoisz? To męczące. Usiądź w fotelu i podziwiaj obrazy.

Zbytek uprzejmości! Oto wzorowy pan domu i jego gość.

- Dziękuję - odparła chłodno, sadowiąc się wygodnie. Rozzano w milczeniu przeglądał listy ułożone na staromodnej konsolce z pozłacanym blatem, a potem stanął przy kominku w nonszalanckiej pozie, z łokciem opartym niedbale o gzyms; uosobienie gościnnego pana domu, który zna swoją wartość i nic musi zabiegać o niczyje względy. Czuta, że obserwuje ją spod przymkniętych powiek, ale postanowiła ukryć rosnące zdenerwowanie i z udawaną swobodą założyła nogę na nogę.

- Zaczynam się przyzwyczajać do luksusu. Pieniądze ułatwiają i uprzyjemniają życie. Od razu się tutaj zadomowiłam. - Powiedziała te słowa tonem prawowitej właścicielki, żeby sprawdzić, jak Rozzano na nie zareaguje. Zmarszczył brwi, potwierdzając jej najgorsze przeczucia. Najwyraźniej trafiła w czuły punkt.

- Doskonale. Podziwiam twoje opanowanie i zdolności adaptacyjne - odparł rzeczowo.

- Elegancki strój dodaje pewności siebie. Wystarczy zmienić sposób ubierania, żeby nabrać obycia. Dobrze się prezentuję, co?

- Wyglądasz uroczo - przyznał, a kąciki jego ust wreszcie uniosły się nieco. - Powinnaś wiedzieć, że trudno mi trzymać ręce przy sobie.

Doskonale się maskujesz, pomyślała z rozpaczą. Najchętniej rozpłakałaby się z żalu. Pod powiekami czuła palące łzy. Pragnęła raz na zawsze odrzucić wątpliwości i wszelki kamuflaż. Liczył się dla niej tylko Rozzano. Powinna z nim szczerze porozmawiać, wyjaśnić nieporozumienia... Spojrzała na niego, ale odwrócił wzrok, nasłuchując pilnie z głową przechyloną na bok.

- Dziadek wkrótce tu będzie! - oznajmił po chwili. - Podłoga skrzypi w korytarzu.

Podbiegł do drzwi i otworzył je szeroko, a opiekunka wepchnęła do salonu wózek, na którym siedział dostojny siwowłosy starzec.

- Rozzano! - zawołał i otworzył szeroko ramiona. Objęli się serdecznie i przez chwilę gawędzili z ożywieniem. Sophia obserwowała ich z rozrzewnieniem. Ich wzajemna miłość była jak balsam dla jej zbolałego serca.

Jej dziadek był schorowany, ale władczy i zdecydowany. Natura nie poskąpiła mu wzrostu. Trzyma! się prosto niczym żołnierz na paradzie. Przypominał jej zmarłego ojca i dlatego ze wzruszenia miała łzy w oczach.

- To z pewnością Sophia!

Uśmiechnęła się, słysząc przyjazny ton w jego głosie. Podeszła do wózka inwalidzkiego i uklękła, żeby mógł ją objąć wątłymi ramionami. Długo trzymał ją w objęciach, drżąc na całym ciele. Była tak przejęła, że nie mogła wykrztusić słowa, chociaż nauczyła się kilku zdań po włosku. Nie dbała o tytuł i majątek. To przecież jej jedyny żyjący krewny, a serdeczne przyjęcie sprawiło, że natychmiast podbił jej serce.

- Ach, jakaś ty podobna do swojej matki - powiedział, głaszcząc ją po włosach. Odsunęła się nieco, przysiadła na piętach i zamrugała powiekami, żeby opanować łzy.

- Pochlebca - skarciła go czule i zachęcona kpiącym błyskiem w otoczonych zmarszczkami oczach, dodała: - Mama była piękna.

- Dorównujesz jej urodą - zapewnił, dotykając jej zarumienionego policzka. Wyciągnął z kieszeni białą lnianą chusteczkę, otarł zapłakaną twarz i westchnął.

- Wybacz staremu człowiekowi, Sophio. Trochę się rozkleiłem. Nasze spotkanie przywołało tyle wspomnień. Do tej pory sądziłem, że z rodziny D'Antigów żyję tylko ja. i bardzo cierpiałem, że nie mam dziedziców.

- Przepraszam na chwilę - wtrącił Rozzano, ponieważ zadzwonił jego telefon komórkowy.

- Cała Wenecja już wie, że wróciłeś - odparł pobłażliwie Alberta, odprowadzając go spojrzeniem, gdy wychodził z salonu.

- Bardzo kochasz Rozzana, prawda, dziadku? - zapytała, jakby zależało jej na tym, by cudza pochwala zrównoważyła jej obawy.

- Jest dla mnie niczym syn - odparł bez namysłu. - Żyłem samotnie, póki się tu nie przeniósł. Teraz odnalazł ciebie i namówił do powrotu. Jakie to szlachetne! Zawsze tak postępuje. Wie przecież, że teraz wszystko przypadnie tobie, a mimo to nie wahał się ani przez moment.

Sophia znieruchomiała i mocno splotła dłonie leżące na kolanach, Alberto opowiadał dalej:

- Musisz wiedzieć, moja droga, że poślubił tę małą Nicolettę, naszą daleką kuzynkę. Poza mną tylko ona nosiła jeszcze nazwisko D'Antiga, ale umarła.

Sophia znów miała łzy pod powiekami. Spuściła oczy, żeby dziadek tego nie spostrzegł, i utkwiła spojrzenie w drżących palcach. Rozzano nie wspomniał, że jego żona była z domu D'Antiga. Ciekawe, dlaczego tak oszczędnie udziela informacji, pomyślała drwiąco i zacisnęła wargi.

- Wiedziałam tylko, że jest wdowcem. Nie miałam pojęcia, że jego żona była naszą krewną.

- Z jej śmiercią zniknęła moja ostatnia nadzieja - wymamrotał Alberto. - Tamten ślub połączył trwałym węzłem dwie rodziny. Byłem szczęśliwy, gdy Nicoletta powiedziała, że spodziewa się dziecka.

- Jaka szkoda, że umarła tak młodo - powiedziała z roztargnieniem, zajęta swoimi myślami. - Z pewnością jej śmierć bardzo was poruszyła.

- O, tak! - Na twarzy Alberta malowało się cierpienie. - Rozzano najbardziej to przeżył. Zawsze był silny i zaradny; wspierał innych na duchu w trudnych sytuacjach. Z godnością zniósł śmierć rodziców, którzy zginęli w wodach laguny podczas zderzenia motorówek. Miał wtedy zaledwie osiemnaście lat, ale stanął na czele rodzinnego przedsiębiorstwa i zajął się wychowaniem młodszego brata Enrica. Po śmierci Nicoletty nic mógł znaleźć ukojenia. Po pogrzebie całkiem się załamał i tygodniami unikał ludzi. Nic znam nikogo, kto by tak rozpaczał. Można powiedzieć, że stracił chęć do życia.

Sophię ogarnął smutek, ponieważ słowa dziadka stanowiły potwierdzenie jej domysłów. Rozzano do szaleństwa kochał Nicolettę. Czy w takiej sytuacji warto łudzić się nadzieją? Wstała z klęczek i wyprostowała się z godnością. Nareszcie zrozumiała, czemu wenecki książę się nią zainteresował.

- Już wiem, dziadku, co miałeś na myśli, wspominając, że Rozzano został twoim spadkobiercą - powiedziała spokojnie, chociaż dziwiła się, że potrafi ukryć gorycz i rozczarowanie. Najważniejsze było teraz dla niej zdrowie dziadka, wiec nie chciała go zasmucić. Byłby zdruzgotany, gdyby się dowiedział, do czego dąży Rozzano.

- Naturalnie - odparł łagodnie Alberto, ujmując jej chłodną, nieruchomą dłoń - ale teraz cały majątek rodziny D'Antigów należy się tobie. To zacnie z jego strony, że nie próbował cię zniechęcić do powrotu!

- Zadziwia mnie ten bezmiar szlachetności - mruknęła, a seret jej krwawiło. Przez niego wyszła na kompletną idiotkę. Jak mógł tak wobec niej postąpić? Jak śmiał ją oszukiwać? Wolałaby raczej zamach na swoje życie, na przykład niespodziewaną kąpiel w falach laguny. Rozzano znalazł lepszy sposób, żeby mimo przeszkód odziedziczyć majątek rodziny D'Antigów. Dzięki małżeństwu mógł odzyskać prawo do fortuny, a ponadto spłodzić upragnione potomstwo. Sam wyznał kiedyś, że marzy mu się duża rodzina. Nic dziwnego, że tak szybko odpowiedział na wezwanie prawnika, kiedy dowiedział się, że Violetta miała dziecko. Od razu zawrócił w głowie prostej dziewczynie z prowincji i był przekonany, że jego motywy nie zostaną ujawnione. Wenecki książę podbił serce Kopciuszka!

- Zaufaj mu - przekonywał z zapałem jej dziadek. - To wspaniały człowiek. W interesach możesz całkowicie na nim polegać. Jest uosobieniem rzetelności. Moim zdaniem bywa dla innych zbyt dobry, zbyt współczujący - dodał cicho.

- Czy otrzymuje jakieś wynagrodzenie za to, że zarządza twoim majątkiem? - spytała z pozom obojętnie.

- Skądże! - Alberto zachichotał. - Nie potrzebuje pieniędzy, jest chyba bogatszy ode mnie. Obawiam się, że od czasów wypraw krzyżowych rodzinie Barsinich powodzi się lepiej niż nam. Rozzano prowadzi nasze przedsiębiorstwo z czystej uprzejmości. Podejrzewam, że wolałby poświęcać więcej czasu swojemu wydawnictwu.

Rozzano ma własne pieniądze! Nie jest chciwym bankrutem, który próbuje odbudować finansowi imperium. Kamień spadł jej z serca, a twarz się wypogodziła. Pora zająć się rodzinnymi interesami, żeby nabrał dla niej szacunku.

- Musimy go teraz odciążyć - oznajmiła radośnie, chwytając dłoń dziadka. - Najwyższy czas, żebym sama zajęła się finansami rodziny. Chcę się nauczyć wszystkiego, co dotyczy naszych interesów - powiedziała z ożywieniem. - Jeśli coś będzie niezrozumiałe. Rozzano mi to wyjaśni. Chcę pracować, dziadku, żebyś był ze mnie dumny!

- Ileż w tobie zapału, ile radości! - odparł z czułością. - Podziwiam cię, Sophio, i nie mam wątpliwości, że nasz majątek jest w dobrych rękach.

Odruchowo zerknęła na Rozzana. Stał nonszalancko oparty ramieniem o okienną futrynę z dłonią na głowie pozłacanego amorka umieszczonego pośrodku wewnętrznych okiennic z jasnego drewna i przyciszonym głosem rozmawiał przez telefon. Można by pomyśleć, że umawia się na randkę.

- Nie wiem, czy ci wiadomo, że nasi antenaci sprowadzali ze wschodu kosztowne przyprawy. Z czasem zajęli się produkcją perfum.

- Mama zawsze ślicznie pachniała - wtrąciła Sophia drżącym głosem.

- Naprawdę? - Alberto zagryzł wargi i dodał z przejęciem: - Wybacz, mi, moja droga. Daruj, że wyrządziłem jej krzywdę. Chciałem dobrze, ale byłem zbyt obcesowy.

- Nie wracajmy do przeszłości. O mamie porozmawiamy innego dnia. - Pod wpływem nagłego impulsu przytuliła drżącą dłoń starca do swego policzka.

- Niech cię Bóg błogosławi, moje dziecko. Jesteś bardzo wyrozumiała. Wybacz, zostawiam cię samą, bo czuje się zmęczony. Jutro zjemy razem obiad, zgoda? Naciśnij dzwonek, żeby wezwać pielęgniarkę. Dzięki. Aha, poproś Rozzana, żeby sprawdził, czy mój adwokat przygotował nową wersję testamentu, w którym wszystko tobie zapisuje, kochanie. - Z czułością pocałował ją w policzek. - Ciao, Sophia, dzięki tobie znów jestem szczęśliwym człowiekiem.

Przytuliła się do niego i pomachała wesoło na pożegnanie, gdy zjawiła się pielęgniarka i popchnęła fotel na kółkach w stronę korytarza. Rozzano pospiesznie zakończył rozmowę, odprowadził Alberta do drzwi i pochylił się w ukłonie wyrażającym szacunek i szczere przywiązanie. Sophia miała zamęt w głowie. Musiała to wszystko przemyśleć.

- Ja także jestem znużona - powiedziała chłodno, gdy zostali sami. - Pójdę do swego pokoju, żeby się rozpakować. Chciałabym także zwiedzić ten dom...

- Doskonały pomysł. Daj mi znać, kiedy będziesz gotowa. Chętnie cię oprowadzę i pokażę...

- Nie, dzięki za dobre chęci, ale wolałabym zrobić to sama.

- Kochanie, nie bądź taka oficjalna, kiedy jesteśmy we dwoje - strofował ją łagodnie.

- Wolisz, żebym ci zrobiła awanturę? - zapylała z gniewnym błyskiem w oczach.

- Sophio, co ja takiego...

- Ręce przy sobie! Nie podchodź do mnie! - krzyknęła. - Czemu nie powiedziałeś mi, że twoja żona była z domu D'Antiga? Dlaczego ukrywałeś, że dziedziczysz po moim dziadku? Co cię do tego skłoniło? Masz jakiś chytry plan? Mam się z tobą podzielić rodzinnym majątkiem?

Rozzano był tak zaskoczony, że nie potrafił wykrztusić słowa.

- Zaniemówiłeś? - ciągnęła napastliwie. - Wątpię! Nie spotkałam dotąd człowieka równie wymownego jak ty. Pewnie byłeś wściekły, gdy wyszło na jaw, że moja matka urodziła dziecko...

- Z pewnością pamiętasz, że nie kryłem radości, kiedy cię wreszcie odnalazłem. - Był rozgniewany, ale silił się na spokój. - Nie wspomniałem o testamencie Alberta sporządzonym na moją korzyść z obawy, że uznasz to za pretekst, by zrzec się swego dziedzictwa. I tak niełatwo cię było przekonać, żebyś zajęła należne ci miejsce.

- Tak, ale...

- Gdybym chciał przejąć twój majątek, wystarczyło utwierdzić cię w przekonaniu, że zmiana stylu życia będzie dla ciebie nieszczęściem.

- Zgoda, na początku rzeczywiście nic miałam ochoty tu jechać, ale potem zmieniłam zdanie przez wzgląd na dziadka. Czemu wtedy nic wyznałeś mi prawdy?

Przez chwilę patrzył na nią ze smutkiem, a potem jakby nagle zobojętniał.

- Nie miałem do tego głowy - odparł z kamienną twarzą. - Byliśmy zajęci czymś innym.

Zranił ją w samo serce. Przygnębiona zwiesiła głowę. Nie mogła na niego patrzeć, a zarazem pragnęła rzucić mu się w ramiona i szukać pociechy. Prawdziwe uczucie byłoby dla niej kojącym balsamem. Z drugiej strony jednak chciała bić pięściami w jego pierś i wyrzucić z siebie cały gniew. Jak mógł ją tak oszukiwać!

- Idę do swego pokoju - mruknęła. - Nie odprowadzaj mnie. Zawołam pokojówkę.

Niespodziewanie zastąpił jej drogę. Był tak wysoki i barczysty, że mimo woli poczuła lęk.

- Źle mnie oceniłaś - powiedział chłodno. Wyprostował się dumnie i popatrzył na nią z góry, jakby oczekiwał, że przeprosi go i przyzna się do błędu.

- Ty również pomyliłeś się co do mnie! - odparła.

- Ostrzegałam cię, że to ryzykowne wiązać się z ludźmi, których słabo znamy.

- Co masz na myśli?

- Może nie jestem taka pokorna i ustępliwa, jak ci się wydawało?

- Tym lepiej. Chcę rozmawiać z żoną jak równy z równym - stwierdził opryskliwie, wytracając jej z ręki koronny argument i dodał z irytującą pewnością w głosie: - Znam cię dobrze. Jesteś mądra i wrażliwa, masz żelazne zasady. Zawsze żyłaś oszczędnie, więc nie roztrwonisz majątku swego dziadka. Podziwiam twoje zalety, Sophio, i darzę cię ogromnym szacunkiem.

- Skąd pewność, że po latach wyrzeczeń nie zmienię nagle zdania i nie zacznę używać życia, szastając forsą na prawo i lewo? - perorowała z zapałem. - Już ci mówiłam, że zmieniło się moje nastawienie. Polubiłam kosztowne ubrania. Miło jest czuć na skórze dotyk znakomitych tkanin, a markowe stroje dodają mi pewności siebie. - Zdobyła się na promienny uśmiech, świadoma, że pogodny wyraz twarzy dodaje blasku jej urodzie. - Chyba przejdę się po sklepach i zrobię gigantyczne zakupy. Co mi po majątku, skoro z niego nie korzystam?

Zapadła martwa cisza. Sophia poczuła do siebie odrazę. W jednej chwili ochłonęła, uniosła głowę i popatrzyła Rozzanowi prosto w oczy. Zacisnął wargi i zmierzył ją zimnym spojrzeniem.

Trafiła w jego słaby punkt. Celny strzał. Nagie zrobiło jej się ciężko na sercu.

- Przedtem mówiłaś, że poświęcisz się działalności charytatywnej. Zmieniłaś zdanie? - spytał pogardliwie.

- Suma zdecyduję, jak mam wydać swoje pieniądze - odparła wyniośle. Obrzuciła go zimnym spojrzeniem i od razu zrozumiała, że jest rozgniewany. Zacisnął zęby, wyprostował się, jakby kij połknął, i obserwował ją z kamienną twarzą, ale gdy odpowiedział, jego głos brzmiał łagodnie i przekonująco.

- Jesteś zmęczona. Widziałem, jak pobladłaś. Za dużo wzruszeń jak na jeden dzień. Wrócimy do tej rozmowy, gdy odpoczniesz i odzyskasz siły. Nie zapominaj, że tylko ja znam wszystkie szczegóły dotyczące sytuacji finansowej rodziny D'Antigów. Bez mojej pomocy trudno ci będzie się w tym rozeznać. Postąpisz mądrze, jeśli mi zaufasz.

- Tobie? - wybuchnęła. - Nie powierzyłabym ci nawet kieszonkowego!

- Musisz mi wierzyć! - Chwycił ją za ramiona. - W przeciwnym razie...

- Grozisz mi? Uważaj, bo pokażę ci drzwi! - zawołała z wściekłością.

Rozzano zrobił się nagle blady jak ściana.

- Źle mnie zrozumiałaś - wycedził przez zaciśnięte zęby.

- Czyżby? - Niewiele brakowało, żeby wybuchnęła płaczem. Kochała go, pragnęła z nim być... i co teraz? Skaczą sobie do oczu jak rozzłoszczone przedszkolaki na placu zabaw.

Rozzano nadal mocno ściskał jej ramiona. Rzuciła mu wrogie spojrzenie.

- Puść mnie, bo zacznę krzyczeć - syknęła.

- Sophia! - jęknął rozpaczliwie.

Maska obojętności opadła nagłe. Twarz Rozzana wyrażała straszliwe cierpienie. Dotknął rękoma jej policzków i zachłannie pocałował ją w usta. Nie potrafiła go odepchnąć.


ROZDZIAŁ SZÓSTY

Rozzano całował Sophię, chłonąc jej zapach, rozkoszując się smakiem chętnych ust. Bez wahania oddawała pieszczoty i pocałunki. Oboje wzdychali z rozkoszy. Ubrania mieli w nieładzie, a niecierpliwie dłonie błądziły po rozpalonej skórze. Zapomnieli o skrupułach, lecz nadal mieli w pamięci, że naprawdę, kochać się będą dopiero po ślubie. Znaleźli inne sposoby, żeby zaspokoić pożądanie. Gdy wtuleni w poduszki kanapy odpoczywali ciasno objęci ramionami, Rozzano szepnął jej do ucha:

- Kocham cię.

Znieruchomiała na moment w jego ramionach, a potem wykrzyknęła radośnie najdroższe imię. Była tak szczęśliwa, jakby otworzyły się przed nią niebiosa. Rozzano ogarnięty bezbrzeżną czułością miał wrażenie, że szybują razem przez świetliste przestworza. Szeptał jej czułe słowa i powtarzał imię jak magiczne zaklęcie.

Przytuliła się mocno, a w uszach brzmiało jej nadal cudowne wyznanie. Rozzano powiedział, że jest w niej zakochany. Te słowa sprawiły, że poczuła się jak bogini miłości, pani jego serca i zmysłów. Oszołomiona pieszczotami i pijana szczęściem niczego więcej już nie pragnęła.

Długo leżeli na obitej barwną tkaniną kanapie wsłuchani w odgłosy dobiegające zza okien. Gondolierzy pokrzykiwali ostrzegawczo przed zakrętem, huczały motorówki, dzieci wybuchały śmiechem, a zielonkawe fale rozbijały się z pluskiem o ściany pałacu. Grzali się w promieniach słońca, które wpadały przez nie domknięte okiennice.

Sophia rozsunęła poły rozpiętej koszuli Rozzana i z zachwytem wodziła dłonią po śniadej skórze torsu i płaskiego brzucha. Stwierdziła w duchu, że jej narzeczony jest piękny jak młody bóg, i zarumieniła się, wspominając, jak bardzo się niedawno zapomnieli.

- Za późno na rumieńce. Wiem o tobie wszystko - szepnął żartobliwie.

Przemogła wstyd i spojrzała mu prosto w oczy na znak, że niczego nie żałuje i pragnie oddać mu się cała... kiedy nadejdzie odpowiednia chwila. Gdy oboje zatracili się w pieszczotach, sam Rozzano przypomniał jej, że postanowili czekać do ślubu. Teraz była mu za to wdzięczna.

- Kocham cię - szepnęła.

Pocałował ją namiętnie i pieścił tak zmysłowo, że ponownie zapomniała o całym świecie, ogarnięta nie znaną jej dotąd rozkoszą. Tym razem miała wrażenie, że ten stan trwa całą wieczność i nigdy się nie skończy. Gdy drżąca ocknęła się w ramionach najdroższego, zapomniała o wszystkich troskach, wsłuchana w rytmiczne uderzenia kochających serc. Była spokojna i niebiańsko szczęśliwa.

Przez cały następny tydzień Rozzano wprowadzał ją cierpliwie w skomplikowane interesy rodziny D'Antigów. Giełda, inwestycje, lokaty, amortyzacja, zyski i stały obrót gotówki - takie były tematy ich porannych rozmów. Z każdym dniem kochała go bardziej - za takt i cierpliwość... za wszystko. Pracowali w pięknie urządzonym gabinecie, wśród szaf, gdzie przechowywano rodzinny księgozbiór. Pod stopami mieli bezcenny dywan. Siedzieli po obu stronach zabytkowego biurka. Sophia czuła się niekiedy jak królowa Wiktoria, która wszystkie sprawy państwowe i rodzinne omawiała z Albertem, ukochanym księciem - małżonkiem.

Alberto D'Antiga wcześnie udawał się na spoczynek, więc po zmierzchu mogli włóczyć się po Wenecji. Szczególnie upodobali sobie kręte uliczki oświetlone tak, by przechodnie mieli poczucie bezpieczeństwa, a zakochani mogli całować się w mrocznych bramach. Często przesiadywali na Piazzetta - sąsiadującym z morzem placyku obok placu Świętego Marka i Pałacu Dożów. Patrzyli na dwie kolumny ustawione nad samym morzem. Przed wiekami znajdował się między nimi plac straceń, więc miejsce to było przeklęte: kto tamtędy przechodził, ściągał na siebie nieszczęście. Sophia i Rozzano ustalili w czasie pierwszego wspólnego spaceru, że nie popełnią nigdy takiego głupstwa.

Pewnego popołudnia wybrali się do bazyliki Świętego Marka. Sophia zachwycała się bogatą elewacją i pełnym przepychu wnętrzem ozdobionym złocistymi mozaikami.

Upierała się, że musi natychmiast wejść na balkon znajdujący się nad portalem, by zobaczyć słynne rumaki Lizypa. rzeźbiarza tworzącego w starożytnej Grecji, ale Rozzano z pobłażliwym uśmiechem wyjaśnił, że stoją tam współczesne kopie. Oryginał przeniesiono do bazyliki.

Gdy zabytkowe gmachy i muzea były już zamknięte, siadali w przytulnych knajpkach gdzieś na uboczu albo w gwarnych restauracjach nad Canal Grande i podziwiali uroki Wenecji, wpatrzeni w świetlne refleksy na powierzchni falującej wody.

Niestety, szczęście nie trwa wiecznie. Po tygodniu tej sielanki Rozzano poleciał do Mediolanu na spotkanie z bratem. Sophia nie mogła się nadziwić, że tak bardzo tęskni, chociaż nie było go zaledwie jeden dzień. Zjadła wczesny obiad w towarzystwie dziadka. Chciała zrobić mu przyjemność, więc strój i dodatki wybierała z wyjątkową starannością. Miała na sobie ciemnobrązowe spodnie, jasną wyszywaną kamizelkę i kremowy żakiet. Po posiłku przeszła do biblioteki i chodziła z kąta w kąt, nie mogąc się skupić. Raz po raz spoglądała na zegarek. Rozzano zadzwonił niedawno z portu i poprosił, żeby czekała tam na niego, bo nie ręczy za siebie. Obiecał, że będą się całować do utraty tchu. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, gdy usłyszała kroki w korytarzu. Podbiegła do drzwi, otworzyła je natychmiast i stanęła z nim twarzą w twarz.

Jedno niecierpliwe spojrzenie wystarczyło, aby spostrzegła, ile czułości jest w jego wzroku, gdy patrzy na nią rozkochanymi oczyma. Prezentował się nienagannie w ciemnoszarym garniturze Kontrastującym z nieskazitelną bielą koszuli. Przez kilka chwil patrzyli na siebie jak orzeczeni. Rozzano pierwszy zrobił krok i wziął ją w ramiona.

- Bardzo za tobą tęskniłem! - wyznał szeptem. Namiętny pocałunek był najlepszym dowodem, że to prawda.

- Odłóżmy to na później - zaprotestowała bez przekonania, gdy rozpinał jej bluzkę. - Trzeba pomyśleć o ślubie i weselu. Nie zrobiliśmy jeszcze żadnych przygotowań, a czasu zostało niewiele.

- Ja tylko... Muszę cię dotknąć - odparł drżącym głosem. Z uśmiechem zastanawiała się, czy chce usłyszeć od niej podobne wyznanie.

- Marzyłam o tym samym - mruknęła, opierając dłonie na jego torsie. Przez chwilę całowali się jak szaleni, a potem usiedli na kanapie, ciasno objęci ramionami.

- Jak się czuje dziadek? - wypytywał Rozzano.

- Doskonale - zapewniła. - Z każdym dniem jest lepiej.

- Powiedzmy mu o naszym ślubie! - rzucił porywczo, z ciemne oczy lśniły mu jak w gorączce. - Dla innych to będzie tajemnica, ale dziadek musi wiedzieć. Na pewno się ucieszy. Uwielbia cię...

- A ty jesteś jego oczkiem w głowie - przerwała żartobliwie. Rozzano zasypał pocałunkami jej uśmiechniętą twarz. - Zgoda! Dziadek musi wiedzieć.

- Jest pora sjesty, więc na pewno uciął sobie drzemkę, ale gdy się obudzi... Odwiedzimy go wieczorem, nim wyjdziemy z domu - nalegał, a Sophia cieszyła się, że lak mu na tym zależy.

- Jak chcesz, kochanie - przytaknęła z westchnieniem, jakby ujawnienie sekretu wiele ją kosztowało. Rozzano zachichotał, pocałował ją w czubek nosa i podszedł do biurka.

- Szczerze mówiąc, mam wrażenie, że on się domyśla, co nas łączy. Zadawał mi dziwne pytania - opowiadała Sophia, sadowiąc się wygodnie. - Żeby odwrócić jego uwagę, zaczęłam rozmawiać o mamie.

- Doszliście do porozumienia?

- Powiedziałam, że rodzice byli ubodzy, ale szczęśliwi. Mama nie wiedziała tutaj, kto naprawdę ją lubi, a komu zależy tylko na jej majątku. Taka argumentacja trafiła mu do przekonania.

- Interesowni znajomi to odwieczna plaga - powiedział wymijająco Rozzano, uważnie wpatrując się w jej twarz.

- Dziadek wspomniał, że mama dwukrotnie była zakochana, ale miała wyjątkowego pecha: tamci mężczyźni tylko udawali, ze im na niej zależy. Chodziło im o to, żeby za jej pieniądze pławić się w luksusie. Wtedy dziadek zdecydował, że mama poślubi twego ojca, ponieważ uznał, że w ten sposób oszczędzi jej dalszych rozczarowań. Ale to jedynie pogorszyło sprawę. Mama uznała, że została potraktowana jak przedmiot handlowej transakcji. Dlatego wyparła się rodziny i wyjechała z tatą. Dopiero w samolocie lecącym do Anglii powiedziała mu, jak się nazywa. Domyślam się, że to okropne upokorzenie, gdy innych ludzi interesuje wyłącznie stan konta.

- Nie martw się, kochanie - mruknął. Podszedł bliżej, wziął ją na kolana i mocno przytulił. - Sam miałem do czynienia z dziewczynami, które chciały się dorwać do moich pieniędzy. - Musnął wargami jej skronie. - Przy mnie jesteś bezpieczna. Będę cię chronił przed zachłannymi egoistami. Bardzo mi na tobie zależy, więc nie pozwolę cię skrzywdzić.

- Dzięki. - Zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała czule. - Jakie to szczęście, że trafiłam na ciebie. Pomyśl, co by się stało, gdyby odnalazł mnie jakiś uwodziciel albo utracjusz. Mogłabym stracić i majątek, i serce.

- Oczywiście - przytaknął skwapliwie, odsunął się i wstał. - Popracujemy trochę?

- Najpierw chciałabym usłyszeć, jak się ma twój brat.

- Och, jak zawsze, humor mu dopisuje. - Po chwili wahania dodał: - Wróciliśmy tym samym samolotem. Enrico wydaje przyjęcie na twoją cześć.

- Wspaniała nowina! - ucieszyła się Sophia. - Kiedy?

- Dziś wieczorem. - Rozzano zmarszczył brwi. - Powinien nas wcześniej zawiadomić. Nie mam pewności...

- Musimy pójść. Zadał sobie tyle trudu. Pewnie chciał nam zrobić niespodziankę.

- Trudno - odparł z westchnieniem Rozzano. - Skoro czeka nas nudny wieczór, zajmijmy się teraz przyjemniejszymi sprawami. - Gdy na twarzy Sophii pojawił się zachęcający uśmiech, dodał pospiesznie: - Mam na myśli planowanie ślubu i wesela, panno hrabianko. Po sjeście pójdziemy do Alberta i powiemy mu o naszych zaręczynach. Gdy się z nim pożegnamy, zabiorę cię na spacer. Zobaczysz dziś obrazy dwu weneckich mistrzów: Tycjana i Tintoretta. Nauczę cię, jak rozpoznać ich malowidła.

- Litości! Dopiero wróciłeś i od razu chcesz mi robić wykład? A serdeczne powitanie? - kaprysiła.

- Usiądź przy biurku, moja panno, i bierz się do pracy - jęknął rozpaczliwie i drżącymi palcami sięgnął po listy i nóż do papieru. - W przeciwnym razie nie ręczę za siebie.

Wkrótce zapomnieli o sporze kochanków. Ustalili, że po przyjęciu u Enrica wybiorą się na kilka dni do Paryża. Rozzano uznał, że tylko tam można kupić bieliznę odpowiednią dla panny młodej. Suknię ślubną postanowili zamówić w Mediolanie.

Gdy Sophia przebierała się w swoim pokoju przed wieczornym przyjęciem u przyszłego szwagra, pomyślała, że jej życic nabrało tempa. Tyle zmian i rozmaitych zawirowań. Miała nadzieję, że po ślubie czeka ją spokój i prawdziwe szczęście. Nastawiła płytę z wenecką serenadą. Wieczorami słuchała muzyki w towarzystwie Rozzana i dowiedziała się, że w jego ukochanej Wenecji mieszkali i tworzyli prawdziwi geniusze: Vivaldi, Liszt, Rossini, Bellini. We dwoje zachwycali się ich utworami. Obciągnęła krótką, wydekoltowaną suknię z wiśniowej tafty, znacznie śmielszą od tych, które zwykle nosiła. Sprzedawczyni w salonie mody powiedziała jej bez cienia zawiści, że kobieta obdarzona tak pięknymi nogami powinna je pokazywać.

Jeszcze biżuteria... Sięgnęła po efektowne długie kolczyki. Prawdziwe cuda! Fryzurę i makijaż pozostawiła specjalistkom, które chętnie przybyły na wezwanie odnalezionej cudem hrabianki D'Antiga. To był jej debiut w wielkim świecie, więc musiała wyglądać olśniewająco.

Na palcach pobiegła do pokoju dziadka, żeby powiedzieć mu dobranoc. Nie szczędził komplementów, którymi cieszyła się jak dziecko.

- Dobrej zabawy, kochanie. Przy śniadaniu wszystko mi opowiesz, dobrze?

- Obiecuję. - Pocałowała go w policzek. - Bardzo cię kocham, dziadku.

- A ty jesteś największą radością mojego życia. Oczy lśniły jej ze szczęścia, gdy szła pałacową galerią w stronę dużego salonu. Odetchnęła głęboko, raz jeszcze poprawiła suknię, zrobiła poważną minę i otworzyła drzwi. Ku jej radości Rozzano po prostu zaniemówił.

- Wyglądasz... uroczo - wykrztusił po chwili.

- Ty również znakomicie się prezentujesz - odparła bez tchu.

- Może zostaniemy w domu? - zaproponował niespodziewanie. - Nie mam ochoty na zdawkowe rozmowy. Z tobą to co innego - dodał znacząco.

- Idę na przyjęcie do Enrica... z tobą albo bez ciebie.

- Dyskusja skończona - mruknął, podnosząc się z fotela.

Do pałacu Barsinich popłynęli gondolą. Oboje milczeli, gdy czarna, wąska łódź o niskich burtach i spiczastym dziobie sunęła po falach Canal Grande lśniących jak ciemna satyna. W wodzie odbijały się uliczne lampy i rozświetlone okna. Od czasu do czasu mijały ich wodne tramwaje zwane vaporetto, ale o tej porze główny kanał Wenecji był niemal pusty.

Rozzano ujął dłoń Sophii, która wyobraziła sobie, że jest bohaterką historycznego romansu. Rozmarzona patrzyła z zachwytem na majaczące w półmroku budynki.

- To bajka - powiedziała z westchnieniem. - W poprzednim wcieleniu byłam pewnie Kopciuszkiem i pokochałam księcia. Mam nadzieję, że złe siostry zbytnio mi nie dokuczały.

- Uważaj na głodnego wilka.

- To całkiem inna bajka, kochanie - przypomniała roześmiana, opierając głowę na poduszkach z szafirowego aksamitu. Zachwycona urodą Wenecji i czarodziejskim pięknem tej chwili mocniej ścisnęła jego dłoń. - Nie jestem skłonna do łez, ale chyba rozpłaczę się zaraz ze szczęścia.

- Z twarzą przytuloną do mojego smokingu, co? Jak ja potem będę wyglądać! - marudził żartobliwie.

- Widzę Ponte Rialto! Gdzie jest twój pałac? - wypytywała z ciekawością. Do jej pory zbywał ją uparcie, gdy o to pytała.

- Ten z markizami w zielone i złote pasy.

Oczy jej zabłysły, gdy podpłynęli bliżej. Wiedziała, że budynek pochodzi z trzynastego wieku i dlatego jest mniejszy od sąsiednich. Pokoje były niewielkie, ale wyjątkowo pięknie urządzone. Dawniej przed pałacem znajdowała się przystań, gdzie wyładowywano towary sprowadzane z Afryki i Wschodu: złoto i srebro, brokat, jedwab, pachnidła i dywany.

- Po raz kolejny odwiedzimy mój pałac dopiero po ślubie.

- Wykluczone - odparła zaskoczona. Gondolier ostrożnie przybił do brzegu. - Powinniśmy jak najczęściej odwiedzać twego brata.

- Nie będzie czasu - odparł krótko. - Mamy do załatwienia mnóstwo spraw.

Gdy weszli do środka, Sophia zapomniała o niedawnym sporze i z zachwytem rozglądała się wokoło. U Barsinich dominowały dwa kolory: zieleń i złoto. Gości było mnóstwo, a piękne stroje i ozdoby podkreślały urodę południowych twarzy i wdzięk postaci.

- Czujesz zapach róż? I jaśminu! A to drzewo sandałowe. - Sophia cieszyła się jak dziecko każdym swoim odkryciem.

- Masz niesłychanie wrażliwe powonienie. Alberto byłby z ciebie dumny. Belki stropowe są z sandałowego drewna, a ciepłe i wilgotne powietrze wydobywa z nich aromat - szepnął jej do ucha Rozzano i zaborczym gestem ujął za łokieć.

- To boli! - pisnęła z oburzeniem. - Przepraszam.

Zaniepokojona przyjrzała mu się ukradkiem. Pobladł i szukał kogoś wzrokiem, nie zwracając uwagi na gości, którzy obserwowali ich z ciekawością. Kłamał się niektórym, innych mijał bez słowa. U szczytu schodów oświetlonych kryształowym żyrandolem powitał ich Enrico.

- Witaj, Rozzano, mój najdroższy bracie. - Uściskał go i zwrócił się do Sophii. - Otóż i ona? - Ucałował trzykrotnie jej policzki i zmierzył całą postać badawczym spojrzeniem. Był podobny do Rozzana, równie przystojny, ale bardziej zniewieściały. - Jaka przyjemna niespodzianka! - mruknął. - A mówiłeś, że to garkotłuk z prowincji.

- Mam nadzieję, że to żart. - Sophia wybuchnęła śmiechem. Znów ogarnął ją niepokój.

- Twierdził, że brak ci...

- Dość - przerwał Rozzano. - Goście czekają, blokujemy przejście.

Ledwie odeszli na bok, otoczyła ją grupka kobiet pięknych i zgrabnych jak modelki.

- Ależ to Sophia D'Antiga! - mówiły jedna przez drugą, całując ją serdecznie. - Jakie mile spotkanie. Wyglądasz lepiej niż na zdjęciu. Enrico twierdzi, że zdaniem Rozzana...

- Jestem niezdarną prowincjonalną gąską - dokończyła beznamiętnie, chociaż było jej przykro. - Niezbyt wysoko mnie ceni, prawda? Czy cała Wenecja już o tym wie?

- Tylko najbliższa rodzina. - Jedna z kobiet zaczęta chichotać. Sophia poczuła woń alkoholu. - Jestem Letycja, żona Enrica, a to moje kuzynki. Zano postąpił jak gbur, rozpuszczając o tobie wstrętne plotki. Przyjemnie nas rozczarowałaś. Spodziewałyśmy się, że będzie o wiele gorzej. Masz sporą nadwagę, ale sprawiasz przyjemne wrażenie i możesz się podobać. Zano skrytykował twój sposób ubierania, i fatalne maniery. Sądziłyśmy, że pojawisz się tutaj w uszytej własnoręcznie kretonowej sukience i butach kupionych na wyprzedaży. To byłby skandal! Zano by cię wyśmiał.

- On to potrafi! - przyznała z ponurą miną, zastanawiając się, co ten ich... Zano naprawdę o niej myśli. Letycja wydała jej się antypatyczna: z pozoru serdeczna, oceania nowo przybyłą hrabiankę jak towar wystawiony na sprzedaż i nie szczędziła jej drobnych złośliwości. Sophia uznała, że trzeba sięgnąć po tę samą broń i zawołała: - Mam pomysł! Wrócę do domu i włożę moje codzienne ubranie! Twoi goście padną z wrażenia!

- Chcesz powiedzieć, że nosisz tę okropną tandetę? - Letycja osłupiała. - Wyrzuć to natychmiast! Kochanie, musimy razem zrobić zakupy - perorowała nosowym głosem. - Tylko najlepsze paryskie adresy! Oczywiście Cartier, salony mody na Boulcvard St. Germain. Sama potrzebuję wytwornej bielizny, więc jest okazja do wspólnej wyprawy. Potem wpadniemy na obiad do Londynu. Pewnie tęsknisz za Anglią, tam się przecież wychowałaś. Jest taka knajpka... San Lorenzo. Mają tam wyborny krem z dodatkiem amaretto... no wiesz, z likierem migdałowym. Jest takie boski...

- Jestem bardzo zajęta - wpadła jej w słowo Sophia.

- Uczę się bankowości, żeby przejąć rodzinne interesy.

- Boże święty! - wykrzyknęła przerażona Letycja. - Zano będzie niepocieszony. Przecież finanse to jego pasja! Uwielbia giełdę, akcje... Zresztą nic znam się na tym. Od lat dysponuje swobodnie całym majątkiem rodziny D'Antigów. Bez waszych pieniędzy nie będzie miał takich możliwości jak dawniej. Pozwól mu nadal zarabiać pieniądze, a sama zajmij się ich wydawaniem. Taki jest odwieczny podział ról: mężczyźni gromadzą majątki, kobiety są ozdobą tego świata i trwonią ich forsę. Chętnie podzielę się z tobą swoim doświadczeniem - szczebiotała, żywo gestykulując. Wysadzana szmaragdami i brylantami bransoleta na jej nadgarstku migotała oślepiająco przy każdym ruchu.

- Na razie mam sporo zajęć - odparła Sophia. - Wydaję ogromne przyjęcie i dlatego brak mi czasu.

- Wiem, kochanie. Życie towarzyskie bardzo nas ogranicza. Trzeba bywać i przyjmować... Przez cały ostami tydzień byłam tak wyczerpana, że omal nie wyzionęłam ducha. Chwileczkę - mruknęła, zatrzymując lokaja w liberii. Sięgnęła po miniaturową kanapkę i zatoczyła się lekko. - To dla ciebie, trzeba coś przekąsić. Widziałaś? - dodała szeptem, wpatrzona w byczy kark lokaja. - Jaki przystojny mężczyzna! Wszystko bym mu oddała.

- Kawał chłopa - przyznała Sophia, podejrzliwie spoglądając na kanapeczkę. - Co to jest?

- To chyba oczywiste! Foie gros, pasztet z gęsich wątróbek. Po prostu wyśmienity. Zjedz szybko, będziemy miały pretekst, żeby zawołać tu ponownie tego...

- Nie jadam takich rzeczy - zawołała oburzona Sophia. - Przymusowe karmienie gęsi na stłuszczone watro - by to prawdziwa tortura. Trzeba tego zakazać!

- Jakaś ty mieszczańska. - Letycja zmierzyła ją pogardliwym spojrzeniem. - Ja również nie jadam pasztetów, ale odmawiam ich sobie przez wzgląd na figurę.

- Znów popatrzyła na pulchną Sophię. - Posłuchaj mojej rady i zrzuć parę kilogramów, jeśli chcesz tu kogoś poderwać. Uważaj na stroje, bo i tak wyglądasz jak hoża piękność z prowincji. - Niespodziewanie zmieniła temat. - Patrz, Zano chyba kogoś ma! Czyżby szukał żony. Biedaczek, po śmierci Nicoletty rozpaczał całe wieki. Chyba wreszcie kogoś sobie znalazł. Szczęściara z tej Arabelli!

Sophia popatrzyła w tym samym kierunku. Szczuplutka kobieta oplotła Rozzana niczym bluszcz, zupełnie jakby nogi się pod nią uginały.

- Czemu Rozzano szuka żony? - zapytała, starając się skryć zazdrość.

- Potrzebuje legalnego potomka, który wszystko po nim odziedziczy. Trzeba dbać o ciągłość rodu. To jedyny powód, który sprawia, że mężczyźni z naszej sfery decydują się na małżeństwo - wyjaśniła z goryczą Letycja, sięgając po wielki kieliszek napełniony winem po brzegi.

- Mogą przecież mieć każdą dziewczynę, na którą im przyjdzie ochota, wiec bawią się, póki nie przyjdzie na nich opamiętanie, a wtedy dla dobra rodziny płodzą spadkobierców.

- Rozzano także postępuje w ten sposób? Chcesz powiedzieć, że i on nie stroni od tej... zabawy? - wypytywała spokojnie, choć zżerała ją zazdrość. Z pewnością romansował na prawo i lewo. Był zbyt namiętny, żeby rezygnować z tej sfery życia. Zrobiło jej się ciężko na sercu.

- Kto wie? Arabella byłaby dla niego idealną żoną. Jest wprawdzie Angielką, lecz ma wielki majątek, a w jej żyłach płynie błękitna krew. Wywodzi się z rodu, którego początki sięgają średniowiecza. Poza tym jest moją najlepszą przyjaciółką. Przyjechała do Wenecji podczas karnawału, pokochała nasze miasto i od tamtej pory wynajmuje tu na stałe palazzo. Muszę ją ostrzec.

- Przed czym?

- Nie zdaje sobie sprawy, co oznacza małżeństwo z weneckim arystokratą. Taki pod żadnym pozorem nie wyrzeknie się swobody. Żeni się z obowiązku, a dla przyjemności ma kochanki. Żona jest tu maszynką do rodzenia dzieci, Sophio - dodała jadowicie. - Dobrze ci radzę, wyjdź za biedaka. Ożeni się z tobą dla pieniędzy, ale przynajmniej nie będzie oczekiwał, że w rok po ślubie dasz mu potomka, ani sypiał z każdą napotkaną ślicznotką.

Sophia domyśliła się, że Letycja mówi o swoim mężu. Nie lubiła jej, ale trudno nie współczuć zaniedbywanej żonie.

- Wydaje mi się, że Rozzano nie pasuje do tego wizerunku - zaczęła niepewnie, ale Letycja natychmiast ją wy - śmiała.

- Przeciwnie! Jak wszyscy, ożeni się z posażną panną. Utrzymanie tego pałacu kosztuje majątek. Jedno nie ulega wątpliwości: nikogo już nie pokocha. Nicoletta była jego wielką miłością. Biedny Enrico omal nie dostał ataku serca, gdy umarła.

- Dlaczego? - Sophia zmarszczyła brwi, słuchając jej pijackich wynurzeń.

- Baliśmy się, że Zano popełni samobójstwo. Wstyd i hańba dla Barsinich! - stwierdziła ze zgrozą Letycja.

- Nie moglibyście spojrzeć w oczy ludziom z waszej sfery - odparła z powagą Sophia, chociaż miała dla Letycji już tylko pogardę.

- Sama widzisz, że nasz Zano jest takim samym egoistą jak inni mężczyźni. - Wciąż gadała jak najęta, ale Sophia, pogrążona w smutnych rozmyślaniach, puszczała jej słowa mimo uszu. Miała zawroty głowy i mdłości. Odruchowo zerknęła w rokokowe lustro i ujrzała swą pobladłą twarz przeciętą wiśniową kreską zaciśniętych warg. Trudno uznać ją za piękność. Nie grzeszyła również inteligencją, skoro tak łatwo dała się podejść. Garkotłuk z prowincji w drogich jedwabiach.

Nagle ogarnęła ją złość. Odruchowo zacisnęła pięści i pomyślała buntowniczo, że ma prawo żądać, aby ją kochano taką, jaka jest, bez względu na stan posiadania. . - Zatańczysz?

Odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z Enrikiem. Nie miała ochoty na jego towarzystwo, ale brakowało jej pretekstu, żeby odmówić, wiec odparła uprzejmie:

- Owszem, chętnie.

Ktoś podszedł do niej i tyłu i położył dłoń na jej ramieniu.

- Przykro mi, Rico - usłyszała głos Rozzana - ale muszę odwieźć Sophię do domu. Zazwyczaj wcześnie kładzie się spać. Jest chorowita i dlatego potrzebuje dużo snu.

Zdziwiona uważnie słuchała jego kłamliwych wyjaśnień. Czemu Rozzano nic życzy sobie, żeby poznała lepiej jego brata?

- Tylko jeden taniec! Będę uważać, żeby się nie zmęczyła - zapewnił Enrico z dziwnym błyskiem w oku.

- Wykluczone. Rano ma lekcję włoskiego, musi być wypoczęta, żeby sprostać wymaganiom nauczyciela - odparł uprzejmie, ale stanowczo jego starszy brat.

- Ciekawe - wtrąciła. Chętnie zatańczyłaby z Enrikiem, żeby go pociągnąć za język i dowiedzieć się, co łączy i dzieli Barsinich.

- Nie zapominaj, że na jutro musisz jeszcze powtórzyć, jak nazywają się części ciała: głowa, nos, ramiona.

Spojrzała mu w oczy i już wiedziała, do czego zmierzał.

- Nudna lekcja. Mogę ją nauczyć ciekawszych rzeczy - wtrącił Enrico, spoglądając na jej dekolt. Objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Nagle zdała sobie sprawę, że w jego słowach zawarta jest niemoralna propozycja. Zdawał sobie sprawę, jak działa na kobiety, i próbował z nią swych erotycznych sztuczek.

- Obawiam się, że Rozzano ma rację. Lepiej już pójdę - powiedziała, zasłaniając usta dłonią. - Ratunku! Niedobrze mi!

Z rozbawieniem obserwowała Enrica, który odskoczył jak oparzony. Wmieszała się w tłum, a Rozzano pospieszył za nią. Miała dość tego przyjęcia.

- Świetnie się spisałaś. Bałem się, że utkniemy tu na dobre - pochwalił ją, nic kryjąc zadowolenia.

- Naprawdę? Czemu się wtrąciłeś, gdy Enrico chciał ze mną zatańczyć? - odparła chłodno, gdy wyszli na świeże powietrze i ruszyli w stronę gondoli.

- Nie chcę. żeby się przy tobie kręcił - wyjaśnił. - Gdy trochę wypije, udaje wielkiego Casanovę.

- Byłeś o mnie zazdrosny?

- Chyba tak. On ci się podoba?

- Żeby ci dokuczyć, mogłabym powiedzieć, że mnie zainteresował - odparła po chwil - ale nie chcę kłamać. Taniec z nim nie sprawiłby mi najmniejszej przyjemności.

- Ja również chętnie stamtąd wyszedłem. Wśród gości nie było moich przyjaciół. Cała ta zgraja to znajomi Enrica.

- Nie przepadasz za swoim bratem, co?

- Rodziny się nie wybiera - powiedział z kamienną twarzą. - Jestem za niego odpowiedzialny.

- Zbywasz mnie, a poza tym Enrico jest dorosły i sam odpowiada za swoje czyny, więc przestań go chronić. Dawniej potrzebował twojej opieki, ale to już przeszłość.

- Nosi nazwisko Barsini - upierał się Roztarto. - Cokolwiek uczyni, będzie miało wpływ rodzinę.

- A rodzina jest najważniejsza, prawda? - dodała cicho. Milczał, a jej serce się krajało z żalu. Oboje byli zirytowani;

Sophia zdecydowała, że musi raz na zawsze upewnić się, czy Rozzano kocha ją samą, czy jej tytuł, majątek i koneksje. A może zależy mu tylko na ciągłości rodu, a inne uczucia schodzą u niego na dalszy plan?

- Enrico coś ci powiedział, zgadłem? - odezwał się Rozzano, gdy wchodzili do domu.

Miała rację. Obawiał się, że brat zdradzi jej kompromitujący sekret, i dlatego nie chciał, żeby rozmawiali. Cóż to za tajemnica?

- Zamieniłam z nim tylko kilka słów - tłumaczyła. Najwyraźniej odetchnął z ulgą. - Od innych słyszałam kilka uwag, które podważają twoją wiarygodność.

- Kto ci naopowiadała takich bzdur?

- To bez znaczenia. - Splotła ramiona na piersiach.

- Dość tych kłamstw, Rozzano, powiedz otwarcie, czy naprawdę mnie kochasz! - zawołała, unosząc dumnie głowę. - Czy kochałbyś mnie, gdybym była zwykłą Sophią Charlton, dziewczyną z angielskiej prowincji bez kropli błękitnej krwi, ubraną w kretonową sukienkę?

- To cię dręczy, skarbie? - Spojrzał na nią z czułością.

- Najdroższa, jak możesz pytać? Jestem w tobie zakochany po uszy. Jeśli to konieczne, oddaj cały majątek, nawet ten pałac. I tak będę z tobą do końca życia.

Takiego zapewnienia potrzebowała, żeby odzyskać zaufanie. Z płaczem rzuciła się w jego ramiona. Głaskał ją czule po ramionach i plecach.

- Nie powinnaś wątpić w moją szczerość - szepnął. - Enrico i jego bliscy uwielbiają plotkować. To ich jedyna pasja. To dla nich prawdziwa radość patrzeć, jak para się rozpada. Kłamstwo to ich żywioł.

- Nie wierzę! - odparła.

- Zaufaj mi - mruknął czule. - Będę cię wielbić po kres moich dni.


ROZDZIAŁ SIÓDMY

Rozzano patrzył z góry na Canal Grande a serce biło mu szybciej niż zazwyczaj. Na dachu Ca' Barsini znajdowała się altana - wysoki postument, na którym przed wiekami siadywały księżniczki z jego rodziny, aby słońce rozjaśniło im włosy. Ich potomek wspiął się tak wysoko, aby wypatrywać orszaku narzeczonej. Niecierpliwił się, czekając na przyszłą księżną. Powinien być teraz w sieni i witać gości, ale nie miał do tego głowy. Bał się, że ukochana w ostatniej chwili zmieni zdanie.

Strach chwycił go za gardło. Już była spóźniona. Musi przybyć! Przecież obiecała! A jeśli... Dobry Boże, tylko nie to! Czyżby doszły do niej jakieś plotki? Ze wszystkich sił próbował utrzymać Enrica z dala od niej, ale brat był dostatecznie sprytny, żeby go przechytrzyć. Nagle usłyszał dobiegający z oddali hałas: klaksony, syreny, okrzyki... Odetchnął z ulga, gdy ujrzał w oddali kilka łodzi.

- Bogu niech będą dzięki - szepnął uspokojony. Wyciągnął szyję i pochylił się do przodu, żeby lepiej widzieć.

Orszak zbliżał się szybko. Wkrótce Rozzano dostrzegł wyraźnie Sophię, która siedziała w gondoli twarzą w twarz z Albertem. Szeroka biała spódnica ślubnej sukni podkreślała jej smukłą talię. Włożyła dziś naszyjnik z pereł, który dostała od niego w prezencie - wiekowy klejnot pochodzący z epoki baroku. Z trudem opanował wzruszenie i zbiegł po schodach do sali balowej. Poprosił zgromadzonych tam gości, by zechcieli przejść do pałacowej kaplicy.

Gdy wszyscy już się tam znaleźli, do środka wpadł spóźniony Enrico. Na jego twarzy malowało się niebotyczne zdziwienie.

- Dlaczego tu zapędziłeś gości? Do diabła, co ty knujesz? - wypytywał z irytacją.

- Wkrótce się dowiesz - burknął Rozzano, przygryzając wargę, żeby się nie uśmiechnąć.

Gdy zagrały organy, pomyślał, że Sophia stoi już zapewne przed pałacem, i zadrżał. Bez słowa wskazał bukiety umieszczone po obu stronach ołtarza. Rodowa tradycja nakazywała, żeby podczas ceremonii ślubnej dekorować kaplicę barwami obojga narzeczonych. Błękitne i białe wstęgi rodziny D'Antigów; zieleń i złoto Barsinich.

- Rany boskie! - zawołał Enrico. Nareszcie zrozumiał, na co się zanosi.

- Uspokój się - syknął Rozzano.

- Sophia? Przecież ci na niej nie zależy!

- Czy to ważne? Tu chodzi o dobro rodziny - odparł drwiąco. - Chcę mieć dzieci. Będziesz drużbą. Weź obrączki. Nie waż się ich zgubić.

Enrico oniemiał, a Rozzano uśmiechnął się z tryumfem. Czekała go jeszcze jedna trudna rozmowa. Oczy mu zabłysły, gdy pomyślał o Arabelli. Po weselu musi spotkać się z nią na osobności.

- Rękawy bardzo ładnie się układają - zapewniły zgodnie druhny. Wszystkie były jej długoletnimi przyjaciółkami.

- Dekolt jest zbyt głęboki - jęknęła. - Nie wypada.

- Ciesz się, że masz co pokazać. Wyglądasz prześlicznie, więc przestań narzekać. Ręce precz od tej sukni! - skarciła ją Maggie. Krążyła wokół panny młodej, sprawdzając, czy szpilki nie wysunęły się z włosów upiętych w zgrabny kok przypominający klasyczną fryzurę Grace Kelly.

Z kaplicy dobiegły dźwięki organów, a Sophia poczuła, że ogarnia ją strach.

- Jazda, dziewczyny! Komu w drogę, temu czas! - zawołała wesoło Maggie, popychając ją w stronę drzwi zakrystii. Wszystkie zaczęły chichotać i lęk zniknął.

Sophia odwróciła się, żeby na nie popatrzeć. Wyglądały uroczo w kremowych sukniach. Ich krój był prosty i niesłychanie wytworny.

- Jesteś gotowa, kochanie? - dobiegł ją głos dziadka. - Organy już grają dla ciebie.

- Idę - odparła głosem schrypniętym ze wzruszenia. Alberto D'Antiga wstał z fotela na kółkach i zebrał wszystkie siły, żeby poprowadzić wnuczkę do ołtarza, gdzie czekał jej narzeczony. Spojrzała mu w oczy, gdy stanęli przed kapłanem, lecz podczas uroczystej ceremonii oboje nie śmieli podnieść wzroku. W końcu usłyszała, że są małżeństwem. Mąż i żona... Państwo Barsini, pomyślała rozmarzona.

Polem zaczęło się typowe weselne zamieszanie. Pozowali do zdjęć na pałacowym dziedzińcu, goście składali im życzenia, były uściski i pocałunki. Wszyscy cieszyli się niespodziewanym weselem. Sophia poczuła ulgę, gdy upewniła się, że przyjaciele Rozzana bardzo się różnią, od znajomych Enrica.

- Można powiedzieć, że w tym wyścigu okazałaś się czarnym koniem - usłyszała złośliwy szept Letycji. - Nie wzięłaś sobie do serca moich rad, co? Ciesz się, póki możesz. On i tak wystawi cię do wiatru. Uważaj na Arabellę. Potraktuj to ostrzeżenie jako prezent ślubny.

- Wiem, że jesteś nieszczęśliwa i bardzo ci współczuję - powiedziała cicho Sophia.

- Czemu? Mieszkam w pałacu, nie muszę ograniczać wydatków. Czego mi więcej trzeba? Ja... nieszczęśliwa? Chyba na głowę upadłaś!

- Łodzie czekają, kochanie! Wezmę cię na ręce! - zawołał Rozzano, stając obok Sophii. Roześmiana przekonywała go, żeby dał spokój, bo suknia jest ciężka, ale ucieszyła się, gdy sprostał wyzwaniu i przeniósł ją do wyściełanej aksamitem gondoli. Po chwili orszak weselny policyjnej eskorcie ruszył na przyjęcie do Ca' D'Antiga, gdzie czekali już państwo Luscombe. W jadalni rej wodziła roześmiana Flavia.

Sophia obserwowała ukradkiem swego męża. Goście weselni odnosili się do niego z należytym respektem, ale zaproszone na wesele dzieci znajomych nie zwracały uwagi na srogie miny i dokazywał przy nim jak szalone. Nie miała wątpliwości, że jest ich ulubionym wujaszkiem. Byłby niepocieszony, gdyby nie doczekał się potomstwa.

- Popatrz na niego - usłyszała złośliwy szept Letycji. - Znam to do znudzenia. Bawi się z nimi, ale nie bierze na siebie żadnej odpowiedzialności. Ty się roztyjesz i zbrzydniesz, żeby wydać na świat jego bachory, ale on się nie zmieni. Pozostanie czarujący i przystojny. Ulubieniec kobiet...

Sophia nie zwracała uwagi na te gorzkie słowa. Z uśmiechem obserwowała, jak Rozzano zachęca uradowane dzieciaki, by poszły się bawić do ogrodu. Gdy został sam i zaczął się rozglądać, uniosła rękę, żeby gestem przywołać go do siebie. Nagle zorientowała się, że to nie jej szuka wzrokiem. Patrzył w drugi koniec jadalni.

- Arabella - dobiegł ją drwiący szept Letycji. - To było do przewidzenia.

- Skąd ta pewność? Wcale jej tu nie widziałam.

- Już wyszła. Przed chwilą wymknęła się tamtymi drzwiami. Rozzano zaraz pójdzie za nią.

- Nieprawda! W ogóle się nią nie interesuje - przekonywała Sophia, chociaż jej mąż opuścił jadalnię.

- Sama się przekonaj. Sprawdź, dokąd poszli - kpiła Letycja.

- Ufam mu, bo wiem, że mnie kocha - upierała się Sophia, oburzona jej złośliwymi uwagami. Odwróciła się i odeszła w drugi koniec jadalni, a po chwili czerwona ze wstydu i zła jak osa mimo woli ruszyła tropem Rozzana. Była sama w pustym korytarzu. Z oddali dobiegały podniesione głosy: kobieta i mężczyzna kłócili się zawzięcie w jednym z niezliczonych pokoi. Przebiegł ją dreszcz, jakby nagle poczuła chłód. Zacisnęła dłonie wokół talii i ruszyła na palcach, próbując się zorientować, zza których drzwi dobiegają podniesione głosy.

- Och, jakie to szczęście, że cię spotkałam! - Jenny odetchnęła z ulgą. Zakłopotana Sophia odwróciła się do niej.

- O co chodzi? - spytała nerwowo.

- Zabłądziłam w tym labiryncie. Szukałam toalety i nagle... Kto tak wrzeszczy?

- Nie mam pojęcia - odparła Sophia, chociaż rozpoznała głos męża. Nie miała wątpliwości, że jest rozgniewany. Mówił po włosku i chyba nie przebierał w słowach. - Jenny, to nie twoja sprawa. Wróć do gości.

- O Boże! - Jenny pobladła. Popatrzyła z przerażeniem na przyjaciółkę i ukryła twarz w dłoniach. - Moje biedactwo...

- O co chodzi? - zapytała Sophia zduszonym głosem.

- Głupstwo. Miałaś rację, lepiej już pójdę.

- Znasz włoski i rozumiesz, co mówią! Wiem, że mówią okropne rzeczy.. Muszę wiedzieć, - Sophia oparła się plecami o ścianę.

- Nie pytaj, kochanie. - Jenny popatrzyła na nią z przerażeniem.

- Jesteśmy przyjaciółkami, więc nic zostawiaj mnie w niepewności. Wiem, że Rozzano jest zły i muszę wiedzieć, o co mu chodzi. Przestań mnie dręczyć! Dość się już nacierpiałam!

Jenny popatrzyła na nią oczyma pełnymi łez.

- Krzyczał, że... Jak mam ci to powiedzieć? Podobno... ożenił się z tobą, bo zależy mu na potomstwie. Twierdził, że cię nie kocha, że w jego sercu nie ma dla ciebie miejsca.

Jenny podeszła bliżej, jakby chciała przytulić wstrząśniętą Sophię, która odsunęła się i poprosiła z kamienną twarzą:

- Zostaw mnie samą. Jestem ci bardzo wdzięczna. Najgorsza prawda jest lepsza od niepewności. - W jednej chwili zobojętniała na wszystko. - Nie mów nikomu, nawet Maggie, co tu zaszło. Idź już!

- Sophio... - zaczęła Jenny.

- Nie! - Bała się oznak współczucia; nie miała sił, żeby je przyjąć. - Muszę to z nim wyjaśnić i sprawdzić, z kim jest w pokoju.

Odczekała chwilę, aż zapłakaną Jenny zniknęła w głębi korytarza. Upór i poczucie godności pomogły jej odzyskać siły. Wyprostowała się dumnie i ruszyła prosto przed siebie jak nakręcana lalka. Gdy położyła dłoń na klamce, drzwi nagle się otworzyły i Z pokoju wypadł blady i roztrzęsiony Enrico:

- Co ty tutaj robisz? - krzyknął zaskoczony.

- O to samo chciałam ciebie zapytać - odparła zdziwiona.

- Ja tylko... - Oblizał wargi i zrobił głupią minę.

- Wiem, że jest tam Rozzano - rzuciła przyciszonym głosem. - Słyszałam, jak krzyczał. Nie próbuj go osłaniać. Co robił w tym pokoju? Z kim się tam zamknął?

- My tylko... dyskutowaliśmy. - Enrico zmrużył oczy. - Tłumaczyłem, że powinien wrócić do gości, a nic przesiadywać... z innymi osobami. - Wyjaśnienia nabrały tempa, a głos mocy. - Zaczął na mnie wrzeszczeć, bo przerwałem mu w trakcie...

- Dość! - Nie potrzebowała dodatkowych wskazówek ani pikantnych szczegółów. - Zejdź mi z drogi - szepnęła pobladłymi wargami.

- Nic możesz tam wejść!

- Zabieraj się stąd! - wycedziła przez zaciśnięte zęby.

- Skoro się upierasz... - Wzruszył ramionami i rzucił jej współczujące spojrzenie. - Starałem się, jak mogłem, żeby ci tego oszczędzić, ale chyba masz prawo wiedzieć, jak się zachował twój mąż w dniu waszego ślubu.

Sophia wstrzymała oddech. Drżała na całym ciele i ledwie była w stanie utrzymać się na nogach.

- Oczywiście, Odsuń się, Enrico.

- Uchyl drzwi i zajrzyj do środka tak, żeby cię nie zauważył. Pomogę ci. - Przejęty i skupiony lekko nacisnął klamkę, a Sophia zajrzała przez szparę i z wrażenia zakręciło jej się w głowie.

Rozzano stal odwrócony do niej plecami. W ręku trzymał pończochy Arabelli. która miała na sobie tylko bieliznę z czerwonej koronki. Zmięła szkarłatna suknia z mięsistego jedwabiu leżała na dywanie.

Zrozpaczona Sophia zacisnęła powieki. Przez kilka chwil była jak martwa, a potem wybuchnęła płaczem.

- Tak mi przykro - pocieszał ją Enrico. - Próbowałem cię uprzedzić, ale Zano uchodzi tu za wzór cnót...

- Wszyscy daliśmy się nabrać. - Załzawione oczy Sophii lśniły jak diamenty. - Nie mów mu, że tu byłam - nalegała. - Dowie się, kiedy uznam za stosowne.

- Oczywiście - przyrzekł skwapliwie. - To będzie nasz sekret.

- Ani słowa nikomu z gości - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Jeśli prawda dojdzie do dziadka, może go zabić. - Sophia była tak zdeterminowana, że chwyciła Enrica za klapy i rzuciła groźnie: - Rozumiesz, co mówię? Żadnych płotek, szeptów, aluzji, bo inaczej pożałujesz, że się urodziłeś.

- Jasne! Ani słowa! - pisnął wystraszony. Gdy się odsunęła i ruszyła w głąb korytarza, zawołał płaczliwie: - Co zamierzasz, Sophio?

- To chyba jasne - odparła drwiąco. - Pokrzyżuję mu plany.



ROZDZIAŁ ÓSMY

Gniew sprawił, że dotrwała do końca weselnego przy jęcia, ale była to dla niej ciężka próba. Postanowiła, że Rozzano nie może dowiedzieć się przedwcześnie o jej odkryciu. Musiała porozmawiać z nim na osobności, bo w przeciwnym razie zasmuciłaby dziadka, dla którego len dzień był szczególnie radosny

Unikała wzroku Jenny i udawała, że próbuje znakomitych potraw i wybornych alkoholi. Głośno wyrażała radość podczas oglądania prezentów, zachwycając się kryształowymi zegarami i złotymi piórami, a także zabawka mi, które zostały kupione z myślą o przyszłym potomstwie nowożeńców. Gdy wznoszono toasty, zapisywała w pamięci każdą pochwałę wygłoszoną pod adresem Rozzana i złościła się coraz bardziej. Wszystkich zdołał oszukać. Książęta, lordowie, służące, gondolierzy i ludzie interesu byli pod jego urokiem. Trudno się dziwić, że i ona chętnie słuchała czułych słów.

Wkrótce przebrali się i pojechali na Lido, gdzie jej mąż. miał niewielkie prywatne lotnisko. Helikopter należący do jego firmy zabrał ich do renesansowego pałacu leżącego na północ od Wenecji, gdzie mieli spędzić miodowy miesiąc. Okolica była niezwykle piękna i zachęcała do romantycznych spacerów. Gdy lecieli nad drogą wiodącą do posiadłości, Rozzano wskazywał miejsca zapamiętane w dzieciństwie, gdy spędzał wakacje w rodowej posiadłości. Tam po raz pierwszy widział jelenia, tu chował się i płakał gorzko, kiedy dostał od ojca porządne lanie.

- Bił cię? - spytała z niedowierzaniem. Była roztargniona i nic zwracała uwagi na jego opowieści, ale tamta wzmianka bardzo ją poruszyła.

- Ojciec karcił mnie za szczere okazywanie uczuć. - Rozzano skrzywił się wymownie, a Sophia pomyślała, że dzieci surowo karcone w dzieciństwie często wyrastają na okrutników.

- A co na to matka? - dopytywała się z niepokojem.

- Nie mam pojęcia. Zawsze brała stronę ojca - odparł rzeczowo, jakby takie podejście do sprawy było oczywiste.

- Kochała cię? - drążyła sprawę, zastanawiając się mimochodem, jak zareaguje Rozzano, gdy mu oznajmi, że nie urodzi dziecka. Zmierzyła taksującym spojrzeniem jego potężne ramiona i skuliła się na siedzeniu.

- Skąd mam wiedzieć? - mruknął. - Prawie jej nie znałem.

Po raz pierwszy rozmawiali o jego rodzinie. Do niedawna ilekroć próbowała się czegoś dowiedzieć, natychmiast zmieniał temat.

- Mam nadzieje, że przytulała cię od czasu do czasu.

- Nigdy. Moja niania i guwernantka pochodziły z Anglii. One okazywały mi wiele czułości. W arystokratycznych rodzinach dzieci wychowują się zwykle pod kierunkiem angielskich opiekunów. Dzięki temu zdołałem tak dobrze opanować język. - Pogłaskał jej dłoń i dodał uspokajająco: - Nie martw się. Sami zadbamy o wychowanie naszych dzieci. Nie będziemy ich trzymać na dystans.

- Oczywiście - przytaknęła z roztargnieniem. Problem w tym, że dzieci w ich związku w ogóle nie będzie. Wzdrygnęła się, gorączkowo szukając sposobu, żeby mu o tym powiedzieć.

- Popatrz, widać już moje ulubione jezioro - oznajmił radośnie. - Jest na nim wyspa. Jeśli pogoda dopisze, popłyniemy tam na piknik.

Sophia przytaknęła machinalnie, udając, że bardzo jej się podoba ten pomysł. Gdy helikopter wylądował na trawniku, szczerze zachwycała się malowniczą willą. Tutaj również miała wrażenie, że Rozzano jest za pan brat z historią. Każdy kamień w tej renesansowej siedzibie świadczył o jego przynależności do rodziny o wielowiekowych tradycjach.

Radosny okrzyk przerwał jej te podniosłe rozmyślania. Usłyszała śmiech męża i ujrzała jego rozpromienioną twarz. Cala służba wybiegła na dziedziniec, żeby go powitać. Sophia także została uściskana i serdecznie ucałowana.

- Jaka śliczna! - zachwycał się jeden z mężczyzn. - Ach, principe, wypisz, wymaluj nasza Madonna.

- Wiem - odparł cicho, uwalniając się z mocnego uścisku wysokiej siwowłosej kobiety. Objął żonę i pogłaskał ją po policzku. - Nie zasługuję na taki skarb. Rozległy się głosy protestu.

- Dobry człowiek, dobry mąż - oznajmiła po włosku pogodna kobieta w białym fartuchu. - Maddy, przetłumacz jej.

- Jestem Maddy Clark - przedstawiła się siwowłosa kobieta. - Byłam przed laty nianią Rozzana. Witamy, principessa, i składamy najlepsze życzenia. Jestem pewna, że razem będziecie szczęśliwi.

Zdziwiona Sophia nie protestowała, gdy Maddy objęła ją i mocno przytuliła.

- Dzięki za miłe powitanie. Rozzano wiele mi o pani opowiadał.

Tamci dwoje wymienili porozumiewawcze spojrzenia, które świadczyły o serdecznej zażyłości.

- Wiedziałam, że jego wybranka będzie niezwykłą dziewczyną - odparła cicho Maddy i dodała z błyskiem w oku: - Gdy o pani opowiada, mam pewność, że znalazł idealną towarzyszkę życia. Zasługuje na prawdziwe szczęście, bo nic znam lepszego, mądrzejszego i bardziej kochającego chłopca.

- Maddy, przestań! - Zakłopotany przerwał tę wyliczankę. - Innym razem porozmawiacie sobie o moich wadach i zaletach.

Zwrócił się po włosku do pracowników willi. Maddy zorientowała się, ze Sophia niewiele rozumie, i tłumaczyła wszystko przyciszonym głosem.

- Rozzano dziękuje pracownikom, że tak starannie przygotowali dom na wasze przybycie. Wie, ile pracy to wymagało, i bardzo sobie to ceni. Obiecuje, że księżna włoży ślubną suknię, żeby mogli się przekonać na własne oczy, jak pięknie wyglądała, idąc do ślubu. Będzie też poczęstunek dla całej służby. - Maddy westchnęła z zadowoleniem. - Mądry chłopak, jak zwykle o wszystkim pomyślał. Dobrana z was para!

Sophia miała łzy w oczach. Maddy na pewno uznała, że to objaw wzruszenia, i z uśmiechem pogłaskała ją po ramieniu.

- Zajmij się teraz żoną, Rozzano.

Książę uśmiechnął się szeroko, wziął pannę młodą na ręce i przeniósł przez próg. Wszyscy klaskali, wydając radosne okrzyki. Cieszy się tu wielką sympatią, a ludzie go kochają, pomyślała Sophia. Czyżby ciemna strona jego natury tylko jej się dotąd ujawniła?

- Szkoda, że Maddy nie była na naszym weselu - stwierdziła pod wpływem nagłego impulsu, gdy szedł po schodach, nie wypuszczając jej z objęć. Puls miała przyspieszony, bo nie wiedziała, co się teraz stanie.

- Nie znosi tłumu i unika licznych zgromadzeń - wyjaśnił. - Zamieszkała tu, gdy przeszła na emeryturę. Dobrze się czujesz, kochanie? Cała drżysz.

Wyraźnie zaniepokojony wszedł do sypialni i posadził ją na łóżku. Gdy położył dłonie na jej ramionach, przypomniała sobie, że dawno temu - chyba przed wiekami - zastanawiała się, co czują w noc poślubną ludzie, którzy pobrali się z rozsądku. Teraz znała odpowiedź na tamto pytanie.

- Zimno mi - odparła, szczękając zębami.

- Ja cię ogrzeję - zapewnił, patrząc na nią oczyma błyszczącymi z radości.

- Nie! - Cofnęła się, wystraszona.

- Sophia, kochanie moje - zachęcił łagodnie, robiąc krok w jej stronę.

- Nic podchodź! - krzyknęła.

Rozzano uniósł ramiona i cofnął się posłusznie.

- Weź kąpiel - zaproponował pojednawczym tonem. - Ja wskoczę pod prysznic, a potem...

- Tak, kąpiel to dobry pomysł.

- Moje biedactwo! - użalał się nad nią. - To był trudny dzień, ale świetnie się spisałaś. Gdy w kaplicy odwróciłem się i zobaczyłem cię w drzwiach, z zachwytu serce omal nie wyskoczyło...

- Idę do łazienki - powiedziała zduszonym głosem.


ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Sophia zamknęła drzwi na klucz, napełniła wannę i dolała do wody olejku lawendowego. To był jej ulubiony zapach. Rozzano kilkakrotnie pukał, jakby chciał wejść do łazienki, ale go nie wpuściła. Potrzebowała czasu, żeby się uspokoić i zaplanować przebieg rozmowy. Grunt to stanowczość.

Kiedy weszła do sypialni, Rozzano był nagi i siedział na łóżku. Próbował do niej podejść, ale zatrzymała go wymownym gestem.

- Nie dotykaj mnie, bo zacznę krzyczeć i zniszczę ci reputację. Wszyscy tu mają cię za wzór cnót. - Mimo woli powtórzyła zdanie wypowiedziane przez Enrica.

Rozzano cofnął się posłusznie, włożył szlafrok i zawiązał ciasno pasek. Spoglądał na Sophię z bolesnym wyrazem twarzy. Czuł się jak w koszmarnym śnie, z którego nie można się obudzić.

- Nie rozumiem - powiedział głucho.

- Czyżby? - Wślizgnęła się pod kołdrę i nakryła po samą szyję.

- Sophia! - Zbity z tropu przegarnął palcami ciemne włosy i dodał niecierpliwie: - Wyjaśnij, o co ci chodzi. Co ty knujesz?

- Sprawa jest prosta - odparła chłodno i westchnęła.

- Co cię najbardziej przeraża?

- Twoja obojętność. Już mnie nie kochasz - odparł z wahaniem.

Niewiele brakowało, żeby mu uwierzyła. Odpowiedział bez namysłu. Gdyby nie widziała go dziś z Arabellą, dałaby się przekonać.

- Kłamiesz! Wiem. że moja miłość nic dla ciebie nie znaczy! - stwierdziła z goryczą. - Najważniejsze są dzieci. Chcesz mieć dziedzica i ja mam go urodzić. To jest twoje największe marzenie, prawda?

Obrzucił ją chłodnym spojrzeniem. Do twarzy mu było z tą arystokratyczną obojętnością.

- Zawsze chciałem, żebyśmy mieli dzieci - odparł cicho. - Porozmawiajmy otwarcie. Co ci powiedział Enrico? Nastawił cię przeciwko mnie, tak?

- Nie musiał - burknęła. - Widziałam cię z Arabellą.

- Obmacywałeś ją podczas mojego wesela!

- Co ty...

- Już ci mówiłam! - krzyknęła. - Kochałeś się z nią w kilka godzin po naszym ślubie! Ty draniu! Nie mogłeś zdobyć się na cierpliwość i przynajmniej udawać, że jesteśmy dobraną parą?

- Wcale z nią nie spałem! - zawołał z oburzeniem.

- Przeciwnie, kazałem jej się ubrać.

- Kłamiesz!

- Do jasnej cholery, powiedziałem ci prawdę!

- Nie patrz tak na mnie. Możesz sobie zaprzeczać do woli. I tak ci nie uwierzę. Szczerze żałuję, że za ciebie wyszłam. Omotałeś mnie swoimi kłamstwami. Jak inni jestem pod twoim urokiem. Masz żonę, która z pewnością nie będzie czyhać na twój majątek. Z drugiej strony jednak szybko przejrzała twoją grę i już cię nie kocha. Miłość przeminęła.

- Pragniesz mnie - mruknął, robiąc szybko krok w jej stronę.

- Jeśli sądzisz, że seks bez miłości wystarczy mi do szczęścia, to grubo się mylisz - powiedziała ostrzegawczym tonem.

- Czemu nie? Przecież chcesz mieć dzieci.

- Ty draniu! - krzyknęła ze łzami w oczach. Rozzano był na siebie wściekły za te pochopne słowa.

Daremnie łudził się nadzieją, że wszystko będzie dobrze, jeśli zdoła zaciągnąć ją do łóżka.

- Mamy wspólne pragnienia i cele - tłumaczył spokojniejszym łonem.

- Nie ukrywam, że marzyłam o dzieciach - krzyknęła - ale przez ciebie muszę z nich zrezygnować. Postanowiłam, że będę wspierać sierocińce. Może z czasem założę własną ochronkę. Ta działalność będzie dla mnie pociechą. Namiastką macierzyństwa, którego tak bardzo pragnęłam.

- W takim razie chodźmy do łóżka - nie dawał za wygraną, spoglądając na nią pożądliwie.

- Nie! - Podciągnęła wyżej kołdrę, jakby chciała się jeszcze bardziej zasłonić. - Zaraz ci powiem, jak będzie odtąd wyglądało nasze życie. -

- Chętnie posłucham - odparł ironicznie.

- Przez wzgląd na mojego dziadka musimy udawać idealną parę. Od razu dodam, że reputacja twojej rodziny w ogóle mnie nie interesuje.

- Jak mam się zachowywać we własnym domu?

- Nie waż się mnie tknąć. Żadnych pocałunków ani pieszczot. Nie zamierzam z tobą sypiać. Ja się zajmę

działalnością charytatywną oraz interesami rodziny D'Antigów. Lepiej się do tego nie mieszaj. Ty masz swoje przedsiębiorstwo. Więc nuda z pewnością nam nic grozi.

- Ożeniłem się z tobą, ponieważ...

- Chciałeś zadbać o ciągłość rodu Barsinich. Skończmy tę rozmowę, bo zaczynamy kręcić się w kółko. Trzeba zapomnieć o przeszłości i na nowo ułożyć sobie życie.

Rozzano bez słowa wszedł do garderoby, wrócił ubrany w obszerną piżamę i najspokojniej w świecie wślizgną! się pod kołdrę.

- Nie dotykaj mnie - rzuciła ostrzegawczym tonem.

- To moje łóżko. Mam prawo do wygodnego posłania.

Sophia przesunęła się na brzeg materaca i leżała nieruchomo. Uspokoiła się dopiero wtedy, gdy usłyszała jego regularny oddech. Gdy zasnęła, ukradkiem przysunął się do mej. Nie śmiał głębiej odetchnąć, ale miał nadzieję, że z czasem wszystkie nieporozumienia zostaną wyjaśnione. Był pewny, że Sophia go kocha - w przeciwnym razie nie zareagowałaby tak gwałtownie na plotki i pomówienia. Uspokojony przytulił się do niej i zapadł w sen.

Sophia obudziła się i poczuła, że Rozzano obejmuje ją w talii. Daremnie próbowała wysunąć się z jego objęć. Otworzył oczy i znów zaczęli się kłócić, nie podnosząc głosu, żeby służba ich nie usłyszała.

- Po co ja się z tobą ożeniłem! - krzyknął w końcu.

- Wszystkie jesteście takie same! Ale po raz drugi nie pozwolę zrobić z siebie idioty! Nicoletta też postanowiła wyrzucić mnie ze swojego łóżka. Jej się udało, ale ty nie rób sobie takich nadziei. Ona przynajmniej kochała się ze mną w noc poślubną i w czasie miodowego miesiąca. Dopiero potem zmieniła zdanie.

Zbita z tropu Sophia popatrzyła na niego ukradkiem.

- Zdradzałeś ją? Pewnie nie mogła się z tym pogodzić.

- Co ty gadasz? To ona się puszczała. Nie chciała mieć dzieci, bo to by mogło zepsuć jej figurę. Pierwszą ciążę usunęła bez mojej wiedzy, a potem zaczęła romansować z Enrikiem. To jego dziecka oczekiwała, ale nie zamierzała rodzić. Wyjechała na zabieg do Ameryki Południowej. Umarła z powodu zakażenia.

Oboje długo milczeli. Sophia odezwała się pierwsza.

- Nie wiem, jak cię pocieszyć. Można powiedzieć, że dwukrotnie straciłeś ukochaną...

- Bzdura! Wcale jej nie kochałem - przerwał szorstko.

- Niestety, historia się powtarza, ale tym razem nie pozwolę, żeby kobieta ponownie zniszczyła mi życie. Pewnie się ucieszysz, gdy powiem, że nigdy więcej nie poproszę, żebyś się ze mną kochała.

Gdy Sophia obudziła się zmęczona i głodna, była sama w pokoju. Słońce mocno przygrzewało, więc postanowiła włożyć szlafrok i przejść się po ogrodzie, żeby ukoić stargane nerwy. Wśród starannie przystrzyżonych szpalerów nie spotkała nikogo. W głębi alejki zobaczyła altankę obrośniętą bluszczem, która zachęcała do odpoczynku. Ledwie tam weszła i usiadła na drewnianej ławce, dobiegł ją głos Arabelli.

Rozzano wygrzewał się na słońcu, oparty plecami o kamienną ścianę altany, gdy usłyszał, że ktoś woła go po imieniu. Łudził się, że to Sophia, ale w głębi ogrodowej alejki zobaczył Arabellę, sprawczynię całego zła.

- Do jasnej cholery, po co tu przyjechałaś? - spytał opryskliwie. Była wystraszona, ale po chwili podeszła bliżej.

- Chciałam cię przeprosić.

- Za co? - kpił bez litości. - Będziesz się kajać, bo uwiodłaś mi brata w czasie wesela? A może jest ci przykro, że od dwóch lat jesteś jego kochanką? Chyba wiesz. że ma ich wiele.

- Od sześciu miesięcy spotyka się tylko ze mną - odcięta się natychmiast. - Wybacz, że użyłam cię jako parawanu. Chciałam uniknąć skandalu. Letycja dala się nabrać.

- Jest twoją przyjaciółką - wtrącił z pogardą. - Jak możesz ją tak oszukiwać?

- Zakochałam się, Rozzano. Tylko tyle mam na swoje usprawiedliwienie - jęknęła bezradnie. - Czy wiesz, co czuje człowiek, kiedy nie może dotknąć ukochanej osoby?

- Tak - odparł, zaciskając pięści.

- Przepraszam za wszystko, co się zdarzyło podczas twojego wesela. Ale my naprawdę się kochamy. Wyjeżdżamy razem do Londynu.

- A co z Letycją?

- Jej zależy tylko na pieniądzach. Enrico zadbał, żeby forsy jej nie zabrakło.

- Wiesz, że trudno mu dochować wierności.

- Tak, ale postanowiłam zaryzykować. Może z dala od domu, od ciebie nareszcie wydorośleje i nabierze pewności siebie. Mam nadzieję, że z czasem odzyska twój szacunek. Życz nam szczęścia.

Arabella odwróciła się i ruszyła w stronę bramy. Gdy ucichły jej kroki na żwirowanej alejce, Sophia długo siedziała bez ruchu, rozważając wszystko, czego się dowiedziała w ciągu ostatniej doby: romans Nicoletty i Enrica, cierpienia Rozzana, którego zwiedli bliscy, intryga Arabelli. Bezpodstawnie podejrzewała swojego męża o zdradę i oszustwo. Ludzie się nie mylili: to dobry i wrażliwy człowiek. Cieszyła się, że za niego wyszła. Gdyby wczoraj miała taką pewność... Trzeba go przekonać, że zawinił fatalny zbieg okoliczności. Nie powinna być wobec niego taka podejrzliwa. Mniejsza z tym, wszystko się jeszcze ułoży. Nie wolno tracić nadziei.

Usłyszała szelest tkaniny, a potem chrzęst żwiru. Rozzano wstał i poszedł w stronę domu. Sophia wypadła z altanki i podbiegła do niego.

- Poczekaj! - wołała zapłakana. Odwrócił się natychmiast.

- Co się stało? Coś cię boli?

- Tak - szlochała głośno. Stanęła przed nim i położyła dłoń na piersi. - Serce... Ty mi je złamałeś, a ja wcale nie jestem lepsza.

- Myślałem, że się skaleczyłaś - mruknął. - Nie rób scen. Jestem przygnębiony, więc zostaw mnie w spokoju.

Była zdyszana i roztrzęsiona, ale próbowała się opanować i wyjaśnić mu, w czym rzecz.

- Posłuchaj, Rozz... - zaczęła, ale przerwał jej w pół słowa.

- Przestań mnie dręczyć! Mam ciebie dość! - burknął opryskliwie i wielkimi krokami szedł w stronę willi.

- Przecież mnie pragniesz! - wołała, biegnąc za nim. Bez słowa pokręcił głową, ale twarz mu się skurczyła.

- Jesteś mi potrzebny - szepnęła bezradnie. Zwolnił, ale nadal maszerował z pochyloną głową. Chyba jednak coś do niego dotarło. Podbiegła i położyła mu dłoń na ramieniu. Strzasnął ją bez słowa, więc pogłaskała go po plecach.

- O co ci chodzi? - jęknął niczym ranne zwierzę. Stanęła z nim twarzą w twarz i zajrzała w jego ciemne oczy. Wiedziała, jak go przekonać, więc powoli rozpięła mu koszulę. Stał bez ruchu, gdy torturowała go łagodną pieszczotą.

- Kochaj się ze mną - poprosiła cichutko.

- W ogrodzie?

- Nie, w naszej sypialni. - Uśmiechnęła się i dodała: - Byłam w altanie, gdy rozmawiałeś z Arabellą. Popełniłeś błąd, bo mi nie ufałeś, a ja nie umiałam oddzielić pozorów od prawdy. Wybaczmy sobie tamte pomyłki i zacznijmy wszystko od początku.

Bez słowa wziął ją na ręce i poszedł w stronę domu.

- Znów jestem w bajce, a marzenia się spełniają. Wrócił mój książę, więc do pełni szczęścia brak mi tylko dzieci.

- Ach tak - mruknął.

- Chciałabym mieć ich czworo, więc nie trać czasu. Znieruchomiał na moment, a potem nagle przyspieszył

kroku, nie zwracając uwagi na ogrodnika, spacerującą Maddy i pokojówki sprzątające obszerną sień.

- Moja księżna wróciła - powiedział cicho, gdy zamknęły się za nimi drzwi sypialni.

- Tak, mój książę - potwierdziła Sophia, wybuchając radosnym śmiechem.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
006 Romantyczne podróże Wood Sara Wenecki książe
Romantyczne podróże 19 Wood Sara Czarodziej ze zlotego miasta
010 Wood Sara Wenecki ksiaze
Neels?tty Angielka w Amsterdamie Romantyczne podróże
Ekonomika biur podróży (10 stron) A43R273PWQUHAGGYZYZY6FW37ML75IFFNIUHJJA
Romantyczne podróże 17 Power Elizabeth Bermudzki czworokat
013 Daveson Mons Romantyczne podróże Władca pustyni
019 Wood Sara Czarodziej ze zlotego miasta
009 Romantyczne podróże Zee van der Karen Jawa, wyspa milosci
10 najważniejszych książek o Powstaniu Warszawskim
025 Devine Angela Romantyczne Podróże 25 Wesele na Tahiti
040 Romantyczne podróże Field Sandra W krainie fiordów
019 Wood Sara Czarodziej ze Złotego Miasta
016 Romantyczne podróże Wilson Patricia Słońce Andaluzji
Wood Sara Wbrew wyrokom losu 02

więcej podobnych podstron