010 Wood Sara Wenecki ksiaze

background image



Wood Sara

Wenecki

książę

background image



ROZDZIA

Ł PIERWSZY

Z galerii dla muzyk

ów Rozzano obserwował przyjęcie

urodzinowe żony swojego brata. Doszedł do wniosku, że nie

ma wyjścia: musi się ożenić. Smutna perspektywa, ale lepsze

to niż obecna sytuacja. Na samą myśl o tym, co tu się teraz

dzieje, serce ścisnęło mu się z żalu. W pięknym rokokowym

salonie zachłanne kokoty wabiły bogatych kochanków, a

olśniewające

piękności

szczebiotały

w

ramionach

podstarzałych rekinów finansowych. Kilku gości spacerowało
po salonie, uk

radkiem wyceniając umieszczone tam antyki.

Rozgniewany Rozzano westchn

ął ciężko. Ten pałac był

jego własnością, a ci ludzie nie zasługiwali na to, by

przebywać w tych murach. Gardził znajomymi brata i

większość z nich uważał za prostaków. Wśród
rozplotkowa

nego tłumu jego brat, znany kłamca, leń i krętacz,

puszył się jak paw, dumny z fortuny Barsinich, jubilatka

intrygowała na boku, a ich dzieci wrzeszczały i kłóciły się,

napychając brzuchy kosztownymi smakołykami.

Ksi

ążę Rozzano Alessandro Barsini pozwolił sobie na

wyjątkową demonstrację uczuć i spojrzał pogardliwie na tłum

gości. Uchodził za dżentelmena w każdym calu i uosobienie
opanowania. Znajomi oniemieliby na widok jego gniewnej
miny: by

ło nie do pomyślenia, żeby Barsini ujawniał swoje

uczucia. Ojciec

powtarzał mu dawniej, że gdyby coś go

wytrąciło z emocjonalnej równowagi, nie powinien tego

okazywać. A zatem nikt się nie dowie, że na myśl o

najbliższych odczuwa nienawiść i wściekłość. Do diabła! Jak

dobrze jest czasem zrzucić na moment maskę uprzejmości.

Wczoraj usi

łował przemówić Enricowi do rozsądku, ale

brat go wyśmiał; oznajmił, że ma tylko jedno życie i nie jest

na tyle głupi, by marnować je w pracy. Rozzano wciąż kipiał

background image

ze złości na wspomnienie tamtej rozmowy. Czyżby Enrico

sądził, że wielkie rodzinne wydawnictwo nie wymaga

starannego nadzoru, bo wszystko tam kręci się samo?

Rozzano us

łyszał głuchy łoskot i odwrócił się z irytacją.

Kilku pijanych gości wpadło na siebie, przewracając bezcenny

średniowieczny kandelabr. Zacisnął zęby. Był przecież
najstarszym synem w jednej z najbardziej szanowanych

weneckich rodzin, wiec miał obowiązek bronić jej honoru i

zadbać, aby ród Barsinich nie wygasł. Na wypadek jego

śmierci tytuł nie może przejść na Enrica i jego bachory.

Potrzebował spadkobiercy i wiedział, że nie ucieknie przed tą

koniecznością, a zatem musiał poszukać żony. Westchnął

ciężko, gdy podjął decyzję. Powoli zacisnął dłonie w pięści i

poczuł, że coś mocno ściska go za gardło. Gotów był na

wszystko, byle tylko założyć rodzinę.

Targa

ły nim sprzeczne uczucia. Jakiś czas temu

poprzysiągł sobie, że będzie trzymać się z dala od kobiet. Od

tamtej chwili minęły cztery lata, trzy miesiące i cztery dni.

Wiedział, która była godzina, kiedy umarła jego żona.

Przygryzł wargę, starając się opanować. Z winy brata, który

miał swój udział w tamtej tragedii, musiał teraz wrócić na

małżeńskie targowisko i bez miłości wybrać odpowiednią

kobietę, chociaż nie potrafił już kochać. Do końca życia

będzie udawać oddanego męża, co było dla niego jak wyrok.

Z ponura miną rozmyślał o kobietach, które okazywały mu

uwielbienie i flirtowały, nie kryjąc, że mają na niego ochotę.

Żadna z nich nie zagrzałaby miejsca w jego domu.

- Niech ci

ę diabli, Enrico - mruknął przez zaciśnięte zęby.

Od lat nie mógł znaleźć szczęścia. Miał wszystko, ale to nic

nie znaczyło. Jedyną pociechą były dla niego ojcowskie

uczucia pewnego starego człowieka. Jęknął głucho, gdy

uświadomił sobie, ile zachodu wymagają sprawy, które

powierzył mu D'Antiga.

background image

Zegar na wie

ży wybił godzinę, a Rozzano odruchowo

popatr

zył na zegarek i głośno zaklął. Trzeba jechać, są

sprawy, które nie

mogą czekać. Gdzieś w południowej Anglii

małomiasteczkowy adwokat zdobył dla niego informacje

dotyczące rodziny D'Antigów, co stanowiło dla Rozzana

dostateczny powód, żeby przejechać pól Europy. Może

odnalazła się zaginiona córka? Gdyby tak było, nie musiałby

dłużej zarządzać majątkiem przyjaciela swego zmarłego ojca.

Jego twarz zn

ów przybrała wyraz pogodny i

nieprzenikniony, a po gniewnej minie nie zostało śladu.

Ruszył w dół klatką schodową ozdobioną bogatymi

złoceniami. Miał nadzieję, że wkrótce odsunie brata od

zarządzania rodzinnym wydawnictwem i sam zacznie nim

kierować jak należy. Z góry się na to cieszył i w znacznie

lepszym nastroju szedł w stronę wyjścia, gdzie cumowała
motorówka.

Skinął głową służącym i natychmiast jeden z nich

pobiegł uprzedzić przewoźnika, a drugi podał księciu

wełniany płaszcz, teczkę i rękawiczki. Wkrótce Rozzano

jechał na weneckie lotnisko, skąd prywatnym samolotem udał

się do południowej Anglii. Celem podróży była osada Barley
Magma w hrabstwie Dorset.

Gdy ksi

ążę Rozzano Alessandro Barsini wysiadł z

wynajętego samochodu, wyglądał tak świeżo i wytwornie,

jakby niedawno się obudził i przygotował do wyjścia, chociaż

od wczesnego rana naprawiał szkody spowodowane

lekkomyślnością brata, niedbale rządzącego firmą. Odbył

telefoniczną naradę z zagranicznymi przedstawicielami

wydawnictwa. a w samochodzie przejrzał dokumenty

związane z produkcją perfum, którą z pokolenia na pokolenie

zajmowała się rodzina D'Antigów.

- Jeste

śmy na miejscu - powiedział kierowca wynajętego

auta.

background image

Rozzano zatrzyma

ł się przed sklepikiem spożywczym na

końcu ulicy, gdzie stały domy z żółtego piaskowca, lśniące w
blasku kwie

tniowego słońca. Zirytowany Rozzano zmarszczył

brwi i zacisnął zęby. Najwyraźniej ktoś go nabrał. Pod tym

adresem miała być przecież kancelaria prawnicza. Mocno

zawiedziony wsiadł znowu do auta.

- Nie zamierzam tu przecie

ż robić zakupów - mruknął z

irytacją.

- Oczywi

ście. Kancelaria znajduje się na piętrze - odparł

skwapliwie

kierowca. Wyczuł, że ma zamożnego klienta, i

spodziewał się dużego napiwku. - Drzwi są za rogiem.

Rozzano bez przekonania kiwn

ął głową, ale podziękował

mu uprzejmie. Nie robił sobie wielkich nadziei, by w tej

mieścinie udało się wyjaśnić tajemnicę sprzed trzydziestu lat.

- Prosz

ę tu po mnie wrócić... powiedzmy za godzinę.

W ponurym nastroju wszed

ł do skromnie wyposażonej

poczekalni. Młoda kobieta siedząca przy biurku usiłowała

jednocześnie pisać na maszynie i plotkować przez telefon. Nie

podnosząc głowy, zakryła dłonią mikrofon i rzuciła
opryskliwie:

- Tak?
- Dzie

ń dobry. - Spochmurniał, ale mówił z przesadną

uprzejmością. - Jestem umówiony. Nazywam się Rozzano
Barsini i...

- Ach, ksi

ążę! - Wystraszona kobieta rzuciła słuchawkę,

zaczerwieniła się, strąciła z biurka stos dokumentów i

przewróciła kubek z kawą. Cofnął się odruchowo, żeby nie

zaplamić markowego garnituru. - Cholera jasną! Przepraszam
wasz

ą... książęcą wysokość. - Zakłopotana sekretarka

próbowała uporać się z bałaganem, ale raz po raz zachwycona

spoglądała na księcia. Ten podał jej chusteczkę do nosa,

myśląc z obawą, że jeszcze chwila, a kobieta zacznie mu bić

background image

pokłony. Jej ugięte kolana i nisko pochylona głowa stanowiły

potwierdzenie jego najgorszych przeczuć.

- Niech si

ę pani uspokoi - powiedział zaskoczony, że jego

obecność zrobiła na niej takie wrażenie.

Nie lubi

ł próżnego rozgłosu. Odkąd stracił żonę,

dziennikarze obsesyjnie interesowali się jego prywatnym

życiem i relacjonowali je w najdrobniejszych szczegółach.

Tematów dostarczał im również niezwykle towarzyski Enrico.

Ta młoda kobieta najwyraźniej uważała postaci z kroniki

towarzyskiej niemal za bóstwa. Rozzano chętnie wybiłby jej

to z głowy, ale machnął ręką.

- Poczekam, a

ż będzie pani mogła powiadomić szefa o

moim przybyciu -

oznajmił z przekąsem.

Sekretarka posprz

ątała i pędem ruszyła do gabinetu, z

którego dobiegły wkrótce ożywione głosy. Rozzano stłumił

westchnienie, z niesmakiem spojrzał na mocno zniszczoną

kanapę, podciągnął nogawki ciemnogranatowych spodni
idealnie zaprasowanych

w kant i usiadł na chybotliwym

drewnianym krześle, starając się przybrać możliwie wygodną

pozycję. Jego czas był cenny, więc żeby go nic marnować,

wyjął telefon, zamierzając porozmawiać z kilkoma osobami.

Dopiero wtedy spostrzegł kobietę siedzącą w rogu poczekalni.

- Przepraszam, wydawa

ło mi się, że jestem tu sam -

wyja

śnił uprzejmie i schował telefon do wąskiego futerału

umieszczonego przy pasku.

- Witam pana - rzuci

ła przyjaźnie z uśmiechem, który

rozświetlił ciemnoszare oczy.

G

łos miała niski i melodyjny, a Rozzano poczuł, że pod

jego wpływem odzyskuje dobry humor. Nieznajoma

wiedziała, z kim ma do czynienia, ponieważ zachowanie

sekretarki nie pozostawiało w tej kwestii żadnych

wątpliwości, ale zachowała spokój i najwyraźniej w ogóle nie

przejęła się nowiną. Dla Rozzana była to przyjemna odmiana.

background image

W pierwszej chwili odruchowo odwrócił wzrok, ponieważ

unikał kobiet jak diabeł święconej wody, ale zdumiony

zachowaniem nieznajomej spojrzał na nią po raz drugi. Kąciki

jego ust uniosły się lekko, a rysy twarzy złagodniały, gdy

domyślił się, że został zlekceważony - wręcz zapomniany, co

było dla niego osobliwą i pełną uroku niespodzianką.

Dziewczyna wyglądała przez okno, obserwując ulicę z

roztargnieniem. Rozzano z żalem uległ nakazom dobrego
wychowania, które ni

e pozwalają gapić się na innych ludzi, i

odwrócił wzrok, ale zdążył jeszcze spostrzec, że wyraz twarzy

i postawę dziewczyny cechuje wyjątkowy spokój.

W przeciwie

ństwie do większości jego znajomych -

filigranowych, szczuplutkich kobietek o modnej sylwetce -
nieznajoma by

ła dość wysoka, mocnej budowy i przyjemnie

zaokrąglona - istna bogini płodności. Z drugiej strony jednak...
Rozzan

o udawał, że przegląda czasopismo poświęcone

weselom i ślubom, a zarazem próbował określić, co tak go

intryguje. Jej strój? Miała na sobie źle skrojoną sukienkę z

pomarszczonym karczkiem oraz ciemnobrązowy rozpinany

sweter bez stylu i klasy. Od razu spostrzegł, że ma piękne nogi
-

długie, smukłe, obnażone; ich skóra opalona na złoty brąz

połyskiwała lekko, a kostki były tak szczupłe, że z

przyjemnością marzył o tym, by objąć je dłonią. Buty miała

niemodne i marnej jakości, ale za to wyczyszczone do

połysku. Rozzano natychmiast to spostrzegł. Była szatynką;

włosy koloru cukierków toffi upięła w gładki węzeł

świadczący o pogardzie do kokieterii. Wyglądała niepozornie;

tylko piękne, długie nogi mogły przyprawić mężczyznę o

szybsze bicie serca, a więc dlaczego przyciągnęła jego uwagę?

Czemu patrzył na nią z takim zainteresowaniem? Przyglądał

się jej ukradkiem, próbując rozwiązać tę zagadkę.

Allora... Tak, wszystko jasne. Blask rado

ści rozświetlił

jego ciemne oczy. Mimo skromnego wyglądu tę dziewczynę

background image

otaczała wyczuwalna na pierwszy rzut oka aura prawdziwej

wytworności. Nieznajoma trzymała się prosto, głowę miała

wysoko uniesioną, rysy delikatne, a piękne nogi skromnie

odsunięte w bok.

- Pan Luscombe zaprasza wasz

ą wysokość do swego

gabinetu -

powiedziała sekretarka trochę za głośno. Oczy

lśniły jej z podniecenia.

- Dzi

ękuję. - Rozzano ze zdumieniem stwierdził, że jest

zirytowany, poniewa

ż nie dane mu było porozmawiać z

nie

znajomą, którą porównywał do madonny z malowideł

weneckich mistrzów. Po chwili

wziął się w g arść i ru szył w

stroną biura. Gdy witał się z wiekowym prawnikiem, usłyszał

znowu głos sekretarki.

- Aha, pani te

ż może wejść, panno Charlton - powiedziała

lekceważąco.

Rozzano odwr

ócił się natychmiast i popatrzył na

dziewczynę, która z łagodnym wyrazem twarzy ruszyła w jego

stronę. Cóż ona może mieć wspólnego z milionami D'Antigi?

- Czy mam zrobi

ć kawę, wasza książęca wysokość? -

zapytała sekretarka głosem tak słodkim, że zrobiło mu się

niedobrze. Rzucił jej karcące spojrzenie.

- W takiej sytuacji my, W

łosi, najpierw zwracamy się do

pań. Mężczyzn pyta się w drugiej kolejności - odparł cicho,

boleśnie dotknięty, że musi tłumaczyć rzeczy oczywiste.

- S

łuszna uwaga. Jean, przynieś kawę dla nas wszystkich.

Luscombe podszedł do łagodnej dziewczyny stojącej w
drzwiach. Kiedy si

ę z nią witał, zniknęła gniewna mina, a na

twarzy pojawił się radosny uśmiech. Rozzano także się

rozpromienił, chociaż nie miał pojęcia, co go tak ucieszyło.

Od dawna rzadko się uśmiechał, ale wystarczyło, że popatrzył

na tę dziewczynę, a kąciki jego warg same się unosiły. Gdy z

szacunkiem uścisnęła dłoń prawnika, Rozzano miał wrażenie,

że na jego zatroskane serce spływa błogosławiony spokój.

background image

Frank Luscombe dokona

ł oficjalnej prezentacji. Rozzano

uj

ął małą, wąską dłoń Sophii Charlton; pod wpływem nagłego

impulsu pochylił się i złożył na niej pełen uszanowania

pocałunek.

Sophia przyzna

ła w duchu, że klient Franka znakomicie

się prezentuje i pięknie pachnie. Spoglądając na ciemną

czuprynę, próbowała sobie przypomnieć, gdzie słyszała jego

nazwisko. Był księciem, więc zapewne czytała o nim w

kronice towarzyskiej. Może uczestniczył w ważnym przyjęciu

albo zjawił się na głośnej premierze. Cóż, tak się bawi wielki

świat.

Gdy podni

ósł głowę, popatrzyła w roześmiane oczy,

lśniące i czarne jak smoła. Ze zdumieniem stwierdziła, że nie

patrzy na goniącego za błahymi rozkoszami próżniaka. Stał

przed nią myślący, poważny mężczyzna. Zrobiło jej się ciepło
na sercu -

tak samo jak w chwili, gdy wszedł do poczekalni i

usłyszała jego głęboki, kojący głos oraz zagadkowy akcent.

Na jego widok przypomnia

ły jej się marzenia o księciu z

bajki. Pragnęła zakochać się, wyjść za mąż i mieć dzieci. Jej

wybranek okaże się zapewne farmerem lub agentem

ubezpieczeniowym, ale dla niej będzie prawdziwym księciem.

Od dawna marzy

ła o dzieciach. Z westchnieniem

pomyślała, że czwórka pociech byłaby idealna. Pragnienie

narastało w miarę, jak zegar biologiczny tykał coraz głośniej.

Zawsze starała się widzieć dobre strony każdej sytuacji, ale

tylko w dużej rodzinie byłaby naprawdę szczęśliwa.

Poczucie humoru i zdrowy rozs

ądek pozwoliły jej wrócić

do rzeczywistości. Na głuchej prowincji rzadko pojawiali się
nie

żonaci książęta na białych koniach; równą rzadkością byli

farmerzy lub sprzedawcy nieruchomości gotowi zakochać się

do szaleństwa w trzydziestodwuletniej starej pannie, która ma

w życiu pecha. Ubawiona wyobraziła sobie, że książę

Rozzano podjeżdża na białym wierzchowcu, schyla ku niej,

background image

porywa w objęcia, sadza przed sobą na koniu i, ogarnięty

miłosną niecierpliwością, rozpina guziki wysłużonego

sweterka. Stłumiła chichot i próbowała słuchać adwokata,

który tłumaczył się z powodu wybryków Jean.

- Przysz

ła na zastępstwo, ponieważ moja sekretarka jest

na urlopie macierzyńskim.

- Jaka mi

ła nowina! - ucieszyła się Sophia, tłumiąc

zazdrość. Po chwili dodała współczująco: - Z pewnością dla
pana to spore utrudnienie.

Usiad

ła, obciągając zbyt krótką spódniczkę, żeby bardziej

osłonić uda. Książę od czasu do czasu zerkał na jej nogi, ale z

jego miny nie potrafiła wywnioskować, czy patrzy z

przyjemnością, czy raczej krytycznie.

Sekretarka zapuka

ła do drzwi i weszła z tacą, którą

niezdarnie postawiła na biurku szefa, niechcący strącając przy

okazji słuchawkę telefonu. Rozanielona podała księciu

filiżankę i bardzo się rozczarowała, gdy Rozzano nie poprosił

o cukier i mleko. Odeszła nadąsana, a pozostali amatorzy

kawy musieli się sami obsłużyć, więc sięgnęli po stare kubki.

- W takich sytuacjach czuj

ę się bezradny - westchnął

Frank. Sophia poweselała, widząc jego udawaną rozpacz.

- Gdyby

ś kiedykolwiek w przyszłości potrzebował

pomocy, zawsze możesz na mnie liczyć. Chętnie wpadnę.

żeby cię odciążyć w pracy - zapewniła. - Za życia taty często

przepisywałam na maszynie korespondencję i prowadziłam

księgowość.

- Zawsze mi si

ę wydawało, że nim zachorował, byłaś

przedszkolanką, ale zrezygnowałaś z posady, żeby go

pielęgnować.

- Bardzo lubi

łam pracować z dziećmi - odparła

rozmarzona. -

W wolnych chwilach pomagałam ojcu.

Szczerze mówiąc, teraz moja sytuacja finansowa jest tak zła,

że podjęłabym każde zajęcie z wyjątkiem sprzedaży

background image

narkotyków, napadu na bank albo... -

W porę ugryzła się w

język, bo już chciała powiedzieć, że własnym ciałem też

kupczyć nie będzie, ale zdała sobie sprawę, że paple bez

sensu, co zwykle jej się nic zdarzało.

- Albo? - powt

órzył z ciekawością.

- Mniejsza z tym. Nie z

łamię prawa dla zysku - odparła

wyniośle.

- Rozumiem. - Mia

ł wypisane na twarzy, że wie, o czym

pomyślała.

- Udzielam si

ę w szkole jako wolontariuszka, ale od

śmierci ojca nie mam stałej posady. Sam wiesz, jak trudno o

pracę w tych stronach. Gdybym zamieszkała w mieście,

byłoby łatwiej, ale nie stać mnie na przeprowadzkę. -
Roze

śmiała się cicho, wspominając niedawną próbę zna -

lezienia posady.

- Prosz

ę nam o tym opowiedzieć, panno Charlton -

pow

iedział cicho książę. Obaj słuchacze wydawali się

ogromnie zaciekawieni, wi

ęc tylko wzruszyła ramionami i

spełniła jego prośbę.

- W poprzednim tygodniu pr

óbowałam zatrudnić się jako

śmieciarz. Ciekawe, jak brzmiałby ten rzeczownik w rodzaju

żeńskim - odparła z powagą.

- Prosz

ę? - Książę doskonale znał angielski, ale nie był

pewny, czy dobrze ją rozumie.

-

Żadna praca nie hańbi - odparła z godnością, a książę

bez słowa uniósł lekko brwi.

Sophia uzna

ła, że brak mu poczucia humoru. Uległa nagłej

pokusie, by zabawić się kosztem tego ponuraka. Frank

natychmiast podjął grę.

- Ach, tak! - rzuci

ł, uśmiechając się zachęcająco.

- Przyjrza

łam się innym kandydatom i uznałam, że mam

szansę otrzymania tej posady - odparła z kamienną twarzą -

ale niespodziewanie zgłosił się facet ogolony na zero,

background image

umięśniony jak Herkules, w ciasnym podkoszulku, z

tatuażami. Z resztą mogłam wygrać, ale ten był nie do
pokonania!

- Moim zdaniem - odpar

ł uśmiechnięty Frank - wkrótce

znajdziesz sobie zajęcie o wiele ciekawsze od wywożenia

śmieci.

- Chcesz powiedzie

ć, że zaproponują mi pracę w

przedszkolu? -

spytała z nadzieją.

- To co

ś znacznie bardziej interesującego - powiedział

F

rank, ale Sophia już go nie słuchała. Chciała pracować z

dziećmi; to było jej największe marzenie. Pragnęła się nimi

opiekować, matkować im. Otrząsnęła się z zadumy. słysząc,

że Frank raz po raz powtarza jej imię.

- Przepraszam, jestem okropnie roztargniona.
- Marzy pani o muskularnym Herkulesie w ciasnym

podkoszulku? - zapyla

ł książę.

W jej oczach pojawi

ły się wesołe iskierki. Ucieszyła się,

że pod pozorami surowości kryło się jednak poczucie humoru.

- My

ślałam o moich przedszkolakach - odparła z

mimowo

lną czułością w głosie. - Szkoda, że nie mogę do nich

wrócić. - Frank odchrząknął znacząco, ale rzucił jej serdeczne

i wesołe spojrzenie. Niechętnie powróciła do rzeczywistości. -

Słucham uważnie. - Wyprostowała się i splotła dłonie na
kolanach. - Opowiadaj.

- Zastanawiam si

ę, od czego zacząć. - Frank przekładał

leżące przed nim dokumenty. Sophia wyczuła, że książę

znieruchomiał, i spojrzała na niego ukradkiem. Profil miał

surowy i wyrazisty. Ucieszyła się, gdy spojrzał na nią i

uśmiechnął się, widząc jej przyjazne zainteresowanie.

Całkiem ja, rozbroił, bo miała świadomość, że ten mężczyzna

nie szafuje pochopnie uśmiechami. Z trudem oparła się

pokusie, by zwichrzyć mu włosy. Z pewnością znakomicie by

się prezentował z kosmykami opadającymi na czoło. Oczyma

background image

wyobraźni ujrzała go na zboczu jednego z okolicznych

pagórków; w pełnym słońcu byłby jeszcze przystojniejszy.

- Czy tak samo niecierpliwie jak ja czeka pani, a

ż się

dowiemy, jakiż to przypadek sprawił, że oboje znaleźliśmy się
dzisiaj w tym biurze? - spyt

ał książę. Z przyjemnością

słuchała ciepłego, umiejętnie modulowanego głosu. Przez

chwilę rozkoszowała się tym doznaniem, udając, że rozważa

jego słowa.

- Spokojnie oczekuj

ę wyjaśnień. Jestem pewna, że Frank

powie nam wszystko, gdy nadejdzie odpowiedni moment -
odparta pogodnie. Niezliczone podwieczorki z rozmownymi

parafianami ojca sprawiły, że stała się wobec bliźnich

wyjątkowo cierpliwa i pobłażliwa. - Tak czy inaczej, sytuacja

jest niezwykła.

- Podzielam pani zdanie.
Po namy

śle uznała, że wszystko ich różni. Byli jak

przybysze z dwóch różnych planet. Można by powiedzieć, że

pochodzą z różnych sfer. Książę nosił drogie ubrania, które

idealnie leżały na jego muskularnym ciele. Z pewnością

zostały uszyte na miarę. Z zachwytem parzyła na jego
szerokie rami

ona. Byłby idealnym modelem dla

najwybitniejszych rzeźbiarzy.

- Je

śli mam być szczera, moim zdaniem Frank zwleka tak

długo, ponieważ ma bałagan w papierach - szepnęła,

pochylając się nagle w jego stronę.

- Taka my

śl przemknęła mi przez głowę - odparł z

u

śmiechem, który sprawił, że zabrakło jej tchu.

-

Jeszcze chwilka

-

mamrota

ł pochylony nad

dokumentami Frank. -

Muszę coś znaleźć.

Wydawa

ł się bardzo przejęty. Co go tak poruszyło?

Udzieli

ła jej się ta nerwowość. Gdy zapadła kłopotliwa

cisza, zaniepokojona

Sophia zapylała niespodziewanie:

background image

- A mo

że jestem pańską zaginioną przed laty siostrą? Gdy

zmierzył ją taksującym spojrzeniem, poczuła się tak, jakby
stan

ęła w świetle jupiterów.

- Od razu wida

ć, że to mało prawdopodobne - odparł,

patrząc na jej kostki i nadgarstki, które nic wskazywały na

pokrewieństwo z włoską arystokracją.

-

Żartowałam - mruknęła z roztargnieniem.

- Wiem - odpar

ł, zwracając ku niej oczy. Długo się jej

przyglądał, jakby utrwalał w pamięci rysy twarzy. Nagle

wstrzymał oddech i omal nie zerwał się z krzesła, jakby coś go

nagle zaskoczyło.

- Panie mecenasie! - zawo

łał natarczywie, zapominając o

powściągliwości. - Z naszej rozmowy wynikało, że nowiny

dotyczą przyjaciela mojego ojca, pana D'Antigi. Chodziło o

jego córkę?

- W pewnym sensie - odpar

ł zbity z tropu adwokat,

oburzony natarczywością księcia.

- Domy

ślam się, że umarła.

- S

łuszna uwaga, ale wolałbym...

- W porz

ądku, ale moim zdaniem...

- Mia

ła dziecko?

Frank wierci

ł się niespokojnie.

- Prosz

ę o cierpliwość, chciałbym odpowiednio naświetlić

tę sprawę, by szok...

- Jak

ą sprawę? - zawołała nagle wystraszona Sophia. -

Cóż to za szokująca nowina? Czemu zaprosił pan tutaj i mnie,
i ksi

ęcia Rozzano? - wypytywała natarczywie. Nagle

przypomniała sobie, skąd zna jego imię i nazwisko. Jakiś czas

temu jego zdjęcia widniały na okładkach wszystkich

popularnych

magazynów.

Przedstawiały

człowieka

pogrążonego w rozpaczy. Pamiętała, że zbolała twarz budziła

w niej głębokie współczucie. Tamte fotografie stanęły jej
nagle przed oczyma, lecz nadal

nie miała pojęcia, z jakiego

background image

powodu książę tak bardzo cierpiał. Co się wtedy stało? Czy

tamte zdarzenia mają jakiś związek z dzisiejszym spotkaniem?

- Sophio...
- Tak? Przepraszam, zamy

śliłam się. - Łagodny głos

adwokata sprawił, że wróciła do rzeczywistości. - Dlaczego
mnie tu wezwano? O co chodzi? -

dopytywała się z pobladłą

twarzą.

- Od

śmierci twego ojca minął niespełna rok...

- Nie musisz mi o tym przypomina

ć, Frank.

- Wspominam o tym ze wzgl

ędu na księcia. - Adwokat

spojrzał na niego i tłumaczył dalej: - Nasz pastor cierpiał na

stwardnienie rozsiane. Sophia pielęgnowała go przez sześć lat.

- Kawa

ł czasu. - Rozzano przez kilka chwil z powagą

spoglądał jej w oczy, jakby ta nowina bardzo go

zainteresowała. Sophia wodziła spojrzeniem od Franka do
Ro

zzana. Ich zafrasowane twarze budziły w niej poważne

obawy.

- Powiedz mi natychmiast, o co chodzi! - b

łagała.

Adwokat obrzucił ją badawczym spojrzeniem.

- Autentyczno

ść testamentu twojego ojca została już

potwierdzona, Sophio -

oznajmił, mocno poruszony, i

odchrząknął niepewnie. - To delikatna sprawa. Ujawnił

wreszcie sekret dotyczący twojej matki, która wymogła na

nim przyrzeczenie, że ci go nie zdradzi. Wrodzona uczciwość

sprawiła, że dotrzymał słowa, lecz na krótko przed śmiercią

wezwał mnie i poprosił, żebym wszystko ci wyjaśnił, gdy

uznam, że jesteś na to przygotowana. Bardzo cię kochał i

dlatego uznał, że powinnaś wykorzystać swoją szansę.

Sophia wzdrygn

ęła się, gdy Rozzano krzyknął coś w

swoim języku, ale natychmiast się zreflektował i dodał po
angielsku:

- Ju

ż wiem, kim ona jest! To córka Violetty D'Antigi,

prawda?

background image

- Trafi

ł pan w dziesiątkę! - zawołał uradowany Frank.

- Od razu wiedzia

łam, że to nieporozumienie! Moja

matka nazywała się Violet Charlton. Postaraj się o lepszą

sekretarkę - odparła pobłażliwym tonem Sophia - żeby

uporządkowała twoje papiery, bo mieszają się fakty z pozoru
oczywiste.

Niespodziewanie znalaz

ła się oko w oko z Rozzanem,

który ukląkł przed nią i ujął jej dłonie. Patrzył na nią długo i

uporczywie. Zorientowała się. że drży pod wpływem jego

bliskości. Nic dziwnego, skoro był zabójczo przystojny.

Każda kobieta straciłaby dla niego głowę, bo pod wykwintną

powierzchownością czuło się pierwotną i niespożytą energię.

- To wcale nic jest pomy

łka. Coś nas łączy - odparł

krótko.

By

ła między nimi jakaś więź. Przez ułamek sekundy

Sophia miała wrażenie, że obserwuje z boku tę scenę. Można

by pomyśleć, że słyszy jego myśli i czuje lak samo jak on.

Uśmiechnęła się bezradnie, ponieważ nie mogła w to

uwierzyć. Cóż ją mogło łączyć z tym weneckim księciem?

Wymyślała sobie od idiotek: ulubieniec kobiet i córka

wiejskiego pastora! Najwyraźniej brakowało jej piątej klepki.

- Oczywi

ście! Włoski arystokrata ubrany od stóp do głów

u Armaniego...

- Gianfranca Ferrego - poprawi

ł machinalnie, jakby

s

ądził, że tę markę powinien rozpoznać nawet ostatni dureń.

Garnitur był przecież, nieskazitelny.

- Oczywi

ście, Ferrego. Mnie tam wszystko jedno -

odparła pogodnie. - Chce mi pan wmówić, że książę i

bezrobotna córka ubogiego duchownego mają ze sobą coś
wspólnego? -

W jej głosie słyszał zdziwienie i niedowierzanie,

a oczy śmiały się do niego.

- Pani ojciec by

ł duchownym? To wiele tłumaczy - odparł

zamyślony, obserwując jej twarz.

background image

- A zatem niech mi pan wyt

łumaczy, o co chodzi -

zaproponowała, starając się ukryć drżenie warg. Poczuła na

twarzy ciepły oddech Rozzana. Czuła się tak, jakby pogłaskał

ją po policzku... albo złożył na nim pocałunek. Jej oczy

zasnuła mgiełka radości i oczekiwania. W głowie jej się

mąciło,

brakowało

jej

tchu.

background image

- Prosz

ę mi wierzyć; kaprys losu sprawił, że wiele nas

łączy - odparł wyjątkowo serdecznie. - Dlatego oboje tu

jesteśmy. Niech się pani przygotuje na wielką niespodziankę,

ale to dobra nowina, która odmieni pani życie.

background image

ROZDZIA

Ł DRUGI

Sophia wstrzyma

ła oddech i siedziała bez ruchu, a jej

umysł pracował gorączkowo. Nie chciała zmieniać swego

życia. Chętnie podjęłaby nową pracę, wyszła za mąż, urodziła

dziecko, ale nie życzyła sobie gwałtownych zwrotów i

nagłych przełomów. Gdy Rozzano wziął ją za rękę, poczuła

się pewniej. Z uwagą obserwowała twarze obu mężczyzn.

Widziała na nich ulgę i radość, więc uznała, że wkrótce

usłyszy dobra nowinę; gdyby było inaczej, daliby jej pewnie

kieliszek koniaku i podsunęli pod nos sole trzeźwiące.

- Jestem gotowa wys

łuchać tych rewelacji - oznajmiła

zrezygnowana. Adwokat bez słowa skinął na Rozzana, dając

mu znak, by mówił dalej.

- Matka zmar

ła, gdy miała pani...

- Dwa lata. - Zastanawia

ła się, o co mu chodzi.

Najwyraźniej spodziewał się usłyszeć więcej szczegółów,

więc dodała: - Pchała mój wózek, spacerując po miasteczku,

gdy potrąciła ją ciężarówka i... - Westchnęła spazmatycznie, a

oczy miała pełne łez. - Biedny tata strasznie rozpaczał, bo

kochał ją nad życie.

Zapad

ła cisza. Rozzano nie kwapił się z wyrazami żalu i

wsp

ółczucia; nic dziwnego, skoro rozmowa dotyczyła obcych

mu ludzi. Nadal trzymał ją za rękę, a ciepło jego dłoni

dodawało jej sił. Sophia mimo woli spojrzała mu w oczy.

- Prosz

ę mi o niej opowiedzieć.

- Niewiele pami

ętam. Raz po raz mnie tuliła i zasypywała

pocałunkami, często wybuchała śmiechem... Poza tym ślicznie

pachniała. Miała cudowne flakony z perfumami.. . - Zamilkła,

próbując opanować wzruszenie. Rozzano wpatrywał się w nią

jak urzeczony. Wyprostowała się, bo nagle odniosła wrażenie,

że jej bezwolne ciało obmywa ciepły, kojący strumień.

Niepewnie podjęła opowieść. - W domu były oczywiście

zdjęcia mamy.

background image

- Czy mo

że ją pani opisać? - zapytał cicho książę. Sophia

wolałaby od razu przejść do sprawy, która ich tu sprowadziła.

Coraz bardziej się denerwowała.

- Wysoka, szczup

ła, zgrabna; miękkie, kruczoczarne

włosy, radosne spojrzenie. Była piękna, uduchowiona i

łagodna - odparła ze smutkiem. Nie mogła przeboleć, że tak

wcześnie straciła matkę. Niejedną noc spędziła bezsennie,

wyobrażając sobie, że jak inne dziewczynki z miasteczka ma

od kogo pożyczać kosmetyki, może liczyć na pomoc w

zakupach i na domowe ciasto po powrocie ze szkoły...

- Sophio, zn

ów się pani zamyśliła? - usłyszała głos

księcia. W milczeniu skinęła głową i rzuciła mu

przepraszające spojrzenie, choć nie wydawał się zagniewany.

-

Śniłam na jawie. Wygląda na to, że mama była urocza.

Ojciec często mi o niej opowiadał. Chyba uważał ją za kruchą

i bezbronną istotę, którą trzeba chronić. Pokaże panu jej

zdjęcie. Mam je w torebce.

Wysun

ęła dłoń z ręki księcia i wyjęła pogiętą i wypłowiałą

fotografię, wielokrotnie oglądaną przez te wszystkie lata.

Rozzano sięgnął po zdjęcie, skinął głową i podał je Frankowi.

- Nie ma w

ątpliwości, że to Violetta D'Antiga. - Gdy

Sophia chciała zaprzeczyć, gestem nakazał jej milczenie i

dodał. - Widziałem jej portret, Przed ślubem nosiła nazwisko
D'Antiga. Pochodzi z Wenecji.

- Czy to prawda? - odezwa

ła się Sophia drżącym głosem.

Oczy miała szeroko otwarte, a serce waliło jej jak młotem,

gdy odkrywała matczyne sekrety.

- Oczywi

ście - wtrącił Frank. - Mam tu dowody, które to

potwierdzą.

- Nie zdawa

łam sobie sprawy... - zaczęła bez przekonania.

Przez chwilę siedziała nieruchomo, starając się przyjąć do

wiadomości tę nowinę, którą Frank potwierdził z niezłomną

pewnością w glosie. - A zatem jestem półkrwi Włoszką.

background image

Dobieg

ł ją brzęk filiżanek, z których mężczyźni popijali

kawę. Półkrwi Włoszka. Przypomniała sobie filmy

przyrodnicze i fabularne pokazujące uroki słonecznej Italii:

rozkoszne ciepło, kawiarenki na słynnych placach ocienione
markizami,

ożywione rozmowy i żywa gestykulacja pełnych

ekspresji Włochów, doskonałe wina, kochające rodziny i

wielkie namiętności.

Tak... Tak! Wiele spraw nagle si

ę wyjaśniło, a Sophia

powoli zaczyna

ła rozumieć, jakie znaczenie ma dla niej

usłyszana przed chwilą nowina. Od dziecka zachowywała się

niezgodnie ze swym surowym, niemal wiktoriańskim

wychowaniem. Trudno jej było zadowolić ukochanego ojca.

Musiała narzucić sobie ostrą dyscyplinę, by nie tańczyć z

radości na ulicy, unikać obejmowania i dotykania innych
ludzi

, przesadnej gestykulacji, głośnego śmiechu i radosnych

okrzyków. Skłonność do manifestowania uczuć była jednak

częścią jej natury. Na pełnych ustach pojawił się wesoły

uśmiech.

- Wenecja! - powiedzia

ła z czułością, oczy zabłysły jej ze

szczęścia, a rozpromieniona twarz wyrażała zachwyt. -
Wenecja -

powtórzyła, wyobrażając sobie błękitną lagunę,

wysepki i cudowne średniowieczne miasto przeglądające się w
falach Adriatyku.

- Pani si

ę... ucieszyła? - Rozzano oparł się nonszalancko o

parapet, ale ramiona założone na piersi i uniesione barki

świadczyły o zdenerwowaniu. Lekkie drżenie głosu także go

zdradziło. Sophia była przyjemnie zaskoczona, widząc, że

niecierpliwie czeka na jej odpowiedź; nabrała pewności, że

wkrótce usłyszy kolejne nowiny. Miał jej jeszcze sporo do
powiedzenia. Z pozoru spokojna

czekała w napięciu na ciąg

dalszy opowieści. Splotła dłonie na kolanach i odparła cicho,
ale szczerze:

- To dla mnie wielka rado

ść.

background image

- Co pani wie o Wenecji?
Przed oczyma stan

ęły jej niezwykłe fotografie z albumu

p

oświęconego temu miastu, który miała w domowym

ksi

ęgozbiorze. Roześmiała się cicho, gdy uświadomiła sobie,

czemu ojciec

tak ją zachęcał, żeby je oglądała.

- Tata by

ł tam w młodości - powiedziała rozmarzonym

głosem - gdy studiował teologię. W bibliotece bazyliki

Świętego Marka zbierał materiały do swojej pracy

dyplomowej. Myślę, że wtedy poznał mamę. - Rozpromieniła

się na myśl, że o północy we dwoje pływali gondolą po

ciemnych

wodach

weneckich

kanałów,

słuchając

romantycznej serenady...

- Zn

ów się pani zamyśliła.

Cichy i przyjazny g

łos księcia sprawił, że wróciła do

rzeczywistości.

- My

ślałam o tym, że Wenecja to idealne miasto dla

zakochanych -

wyjaśniła trochę zakłopotana. Z przyjemnością

wyobrażała sobie rodziców w tej cudownej scenerii. Tamte
dni z pe

wnością były dla nich niezapomnianym przeżyciem.

- Zna pani Wenecj

ę? Ju ż tam p an i była? - wypytywał

zaciekawiony.

- O, nie! Tata opowiada

ł mi o niej tak obrazowo, że

potrafię wszystko sobie wyobrazić. Wertowaliśmy razem

przewodnik. Czytaliśmy opisy pałaców, kościołów pełnych

malowideł najsłynniejszych artystów, placu Świętego Marka.

Wiem, że Canal Grande ma kształt odwróconej litery S, gdzie

znajduje się Ponte Rialto... Wenecja jest cudowna. Dla mnie to

wymarzona sceneria średniowiecznej legendy zachowana w

nie zmienionym kształcie.

- S

łuszna uwaga. Podzielam pani zdanie na temat urody

tego miasta -

odparł Rozzano przyciszonym głosem.

- Wenecjanie bardzo wsp

ółczują ludziom, którzy nie mieli

tyle szczęścia, żeby się tam urodzie.

background image

- Domy

ślam się, że pan należy do grona wybrańców losu

-

odparła kpiąco, a Rozzano mrugnął do niej

porozumiewawczo. Ciekawa wszystkiego, co się wiązało z

miejscem narodzin jej matki, zapytała: - Jak długo pańska
rodzina mieszka w Wenecji?

- Od oko

ło siedmiuset lat - odparł bez cienia chełpliwości.

- Siedem wieków! -

Ze zdumienia otworzyła szeroko

oczy, próbując sobie wyobrazić wszystkich jego przodków,

ale szybko ochłonęła i zaczęła się z nim przekomarzać. -

Jesteście bardzo przywiązani do tego miejsca. Tacy ludzie nie

podbijają nowych kontynentów.

Rozzano odrzuci

ł głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem.

Podszedł bliżej i ujął jej dłonie, jakby nie mógł się oprzeć

pokusie, żeby jej dotknąć. Dziwna sprawa...

- Kto znalaz

ł bezcenny klejnot, nic zamieni go na tanią

błyskotkę.

Roztargniona Sophia odwr

óciła wzrok i zmarszczyła brwi.

Gdyby książę ją pocałował, pewnie zrobiłby to delikatnie i

czule. Zawstydzona swoimi marzeniami stała bez ruchu, nie

zwracając uwagi, że Rozzano nadal trzyma ją za ręce. Szybko

przeanalizowała sytuację.

- Nadal nie bardzo wiem, czemu pan si

ę tu zjawił -

odpar

ła chłodno. - Ciekawe, dlaczego ojciec mi nie powiedział

o pochodzeniu mamy. Była Włoszką; nie ma się czego

wstydzić. Nie rozumiem, o co tu chodzi.

- Domy

ślam się, że w ten sposób próbował ją chronić -

tłumaczył Rozzano, mocniej ściskając jej dłonie.

Znieruchomiała, bo powiedział to z ponurą mną. Słusznie się

domyślała, że usłyszy coś więcej, ale nie będą to dobre
nowiny.

- Dlaczego? - zapyta

ła ze ściśniętym sercem. Ogarnął ją

strach.

background image

- Poniewa

ż uciekła z domu - odparł, wpatrując się w nią

uporczywie.

- Przed czym? - dopytywa

ła się pełna obaw.

- Rodzina chcia

ła wydać ją za mąż. - Gdy Rozzano

odruchowo pogładził jej dłonie, Sophii z wrażenia zabrakło
tchu.

- Prosz

ę mówić dalej - szepnęła.

- Zawarto umow

ę, że wejdzie do rodziny przyjaciela

swojego ojca, gdy skończy osiemnaście lat. Można

powiedzieć, że od kołyski była zaręczona. Domyślam się, że

była niezależna i uczuciowa, więc jako nastolatka poczuła

niechęć do małżeństwa z rozsądku.

- Doskonale j

ą rozumiem - wtrąciła z zapałem Sophia,

zdegustowana samą myślą o naciskach wywieranych przez

rodzinę na jej zbuntowaną matkę.

- Ach, tak - mrukn

ął Rozzano, a lekko zmarszczone brwi

pozwalały sądzić, że nie spodobała mu się ta uwaga. Puścił

dłonie Sophii i zaczął krążyć po gabinecie, machinalnie

sięgając po rozmaite drobiazgi, które szybko odstawiał na

miejsce. Frank wodził za nim spojrzeniem, a Sophia zdała
sobie spraw

ę, jak władczy jest ten wenecki książę, który

przywykł, że wszystko układa się po jego myśli.

- Sprzeciwi

ła się interesownej rodzinie i wyszła za

mojego ojca, ponieważ go kochała. Miała rację. Podziwiam jej

konsekwencję i siłę woli. Nie wolno zmuszać ludzi do

małżeństwa wbrew ich życzeniu!

- W mojej sferze takie umowy mi

ędzy rodzinami są na

porządku dziennym. Dzieci arystokratów od najmłodszych lat

przyzwyczaja się do myśli, że najbliżsi decydują, kogo można

przyjąć do rodziny.

Sophia skrzywi

ła się wymownie. Ciekawe, co o tym sądzi

żona Rozzana. Nie wątpiła, że jest żonaty. Na serdecznym
palcu nos

ił rodowy sygnet z diamentem i splecionymi

background image

inicjałami. Czy ożenił się z wybranką rodziny? Jak się czuł w

noc poślubną, gdy stanął twarzą w twarz z żoną, której nie

kochał? Zarumieniła się, gdy mimo woli wyobraziła sobie

jego szerokie, obnażone ramiona, muskularny tors...

- Barbarzy

ństwo! - krzyknęła nagle, zaskoczona

gwałtownością swojej reakcji. Była na siebie wściekła za

osobliwe marzenia o nagim mężczyźnie. Wstrzymała oddech.

Trzeba wrócić do tematu. - Czemu pan się interesuje moją

matką? - zapytała, nie pojmując, co może łączyć arystokratę z

jej ubogą rodziną. Rozzano długo milczał. Sophia traciła

cierpliwość; jeszcze chwila, a zapomni o wpajanych od

dzieciństwa zasadach i zacznie krzyczeć. - Na miłość boską,

proszę odpowiedzieć! - nalegała głosem niskim i słabnącym z

przejęcia.

- Violetta, pani matka, by

ła córką Alberta D'Antigi,

serdecznego przyjaciela mego ojca, kt

óremu została

przyrzeczona, ale go rzuciła.

Sophii przysz

ło do głowy dziwne pytanie: czy Rozzano po

latach czuje się urażony, bo jego ojciec doznał zawodu? Jeśli

tak, potrafi to ukryć. Oparł się plecami o biurko Franka i

obrzucił ją taksującym spojrzeniem. Udawała, że nie robi to na

niej żadnego wrażenia, i nadal siedziała prosto, jakby kij

połknęła.

- To nie wyja

śnia, czemu pan się tu pofatygował.

Rozzano przybrał obojętny wyraz twarzy. Chyba tylko sobie
wyobrazi

ła, że jej się przyglądał.

- Alberto D'Antiga wybra

ł mnie na swego pełnomocnika,

bo nasze rodziny od dawna łączy przyjacielska zażyłość. Jest

poważnie chory i nie ma nikogo bliskiego - tłumaczył

Rozzano dziwnie łagodnym łonem. - Pani dziadek. Sophio, z

dnia na dzień traci siły. Będzie zachwycony, gdy się dowie, że

ma wnuczkę.

background image

- Doprawdy? M

ówi pan o człowieku, który zmusił moją

matkę do opuszczenia rodzinnego domu! - przypominała z
oburzeniem.

- Ani krzty wsp

ółczucia dla chorego starca, z którym

łączą panią więzy krwi? - Gdy Rozzano rzucił jej karcące

spojrzenie, poczuła wstyd. Odetchnęła głęboko i postanowiła

spuścić z tonu.

- Wr

ęcz przeciwnie! Przeszłość się nie liczy. Boleję nad

tym, że Alberto D'Antiga choruje. Przecież to mój jedyny
krewny. -

Sięgnęła do torby po notesik i pióro.

- Mo

że mi pan dać jego adres?

- Oczywi

ście. Hrabia D'Antiga... Na początku wielka

litera, potem A...

- Hrabia? - Zerkn

ęła podejrzliwie na rozmówcę, jakby

podejrzewała, że z niej kpi, ale był poważny i rzeczowy.

- Jego palazzo nazywa si

ę Ca' D'Antiga - tłumaczył. - To

skrót od włoskiego rzeczownika caso, czyli siedziba.

- Chwileczk

ę! - Sophia popatrzyła na niego oczyma

szeroko otwartymi ze zdziwienia. -

Mój dziadek jest hrabią i

mieszka w pałacu? To żart, prawda? - zapytała, śmiejąc się
nerwowo.

- Sk

ądże! Należy do weneckiej arystokracji. - Rozzano

zorientował się że dziewczyna wciąż mu nie dowierza, i

cierpliwie tłumaczył dalej. - W Wenecji mamy kilkaset

pałaców i wielu podupadłych arystokratów. Zachowaliśmy

swoje tytuły, chociaż zniósł je Napoleon. Powiedziałem

prawdę. Dlaczego miałbym wprowadzać panią w błąd?

Pochodzenie D'Antigi sporo wyjaśnia, prawda? Z pewnością

nie przywiązywałby takiej wagi do zamążpójścia córki, gdyby

był rzeźnikiem, gondolierem lub sprzedawcą lodów.

- Ja... Sama nie wiem - burkn

ęła, nie rozumiejąc, o co mu

chodzi. Nagle straszna myśl przyszła jej do głowy. Z trudem

dobierając słowa, wyraziła głośno swoje przypuszczenia. -

background image

P

ewnie stracił cały majątek i chciał bogato wydać córkę za

mąż. aby uniknąć...

- Jest bogaty. Zawsze mia

ł mnóstwo pieniędzy.

Gdy okaza

ło się, że jej obawy były płonne, bezradnie

pokręciła głową, całkiem zbita z tropu.

- W takim razie czemu nalega

ł na ślub bez miłości?

- A

łowcy posagów? Trzeba się ich wystrzegać. Gdy

pobierają się ludzie majętni, ten problem nie istnieje.

- Skoro wszyscy arystokraci tak uwa

żają, wcale się nie

dziwię, że mama uciekła z domu.

-

Sophia postanowiła

szczerze i otwarcie wypowi

edzieć swoje zdanie. Zamknęła i

odłożyła notes. - Ślub powinni brać tylko ludzie, którzy się

kochają. Inne powody to jawna kpina z przysięgi małżeńskiej.

Jestem dumna z mojej matki, która nie dbając o forsę, poszła

za głosem serca.

- Mog

ła żyć i szczęśliwie, i bogato. - Książę uśmiechnął

się kpiąco, gdy uniosła brwi i dodał z naciskiem, jakby zdawał

sobie sprawę, że trudno jej się w tym wszystkim rozeznać: -

Miała własny majątek.

Zapad

ła cisza. Sophia zdumiona tym nagłym

stwierdzeniem nie wierzyła własnym uszom. Żyli przecież w

skrajnym ubóstwie, drżąc z zimna na plebanii i nakładając

warstwami skarpety oraz swetry, aby się ogrzać. Gdyby mieli

trochę grosza, z pewnością tak by się nie męczyli. Próbowała

to wytłumaczyć swoim rozmówcom, ale nie była w stanie

wykrztusić słowa.

- Przekona si

ę pani, że dziadek jest - ciągnął Rozzano -

hojny i wyrozumiały. Bardzo się ucieszy, gdy jego wnuczka

zajmie wreszcie należne jej miejsce w weneckich salonach.

Sophia parskn

ęła śmiechem, gdy wyobraziła sobie, że

paraduje w balowej sukni obwieszona klejnotami. Z

pewnością stać by ją było na wspaniałe kreacje samego
Versacego. Warto by dla

żartu włożyć jeszcze baseballową

background image

czapeczkę. Rozchmurzyła się, a Rozzano zmarszczył brwi,

widząc jej rozbawienie.

- Co tak pani

ą rozśmieszyło?

- Nic. Co

ś mi przyszło do głowy. Nieważne, Przecież to

szaleństwo! Przepraszam, jeśli pana uraziłam. Moim zdaniem

powinien pan raz jeszcze sprawdzić wszystkie dane. Trudno

uznać moją matkę za dziedziczkę ogromnej fortuny, skoro

cierpiała biedę.

- Sk

ąd ta pewność?

Sophia popatrzy

ła na niego z politowaniem.

- Przecie

ż wiem, jak żyliśmy. Gdyby miała pieniądze, na

pewno by się z nami podzieliła i zapisała je tacie. Prawda jest

taka, że z trudem wiązaliśmy koniec z końcem.

- Wiem, co m

ówię. Violetta D'Antiga nie podjęła ani

grosza ze swego konta w Banku Weneckim. Jej fundusz
powierniczy jest nienaruszony -

odparł spokojnie Rozzano.

- Czemu dobrowolnie wybra

ła ubóstwo? - spytała

bezradnie Sophia.

- Przes

ądziła o tym jej duma i strach - odparł Frank.

- Jej ojciec nale

żał do grona osób nadzorujących

wykorzystanie funduszu powierniczego.

Musiałaby go

poprosić o zgodę na podjęcie gotówki. Od twego ojca wiem,

że nie chciała ryzykować waszego szczęścia, byle tylko

zyskać finansowe bezpieczeństwo. Opisał wszystko w tym

liście.

- Wr

ęczył Sophii grubą kopertę.

- To mi si

ę nie mieści w głowie! - zawołała, przerażona

swoimi wątpliwościami. Bała się, że w tej dziwacznej
opowie

ści jest wiele prawdy. Miała wrażenie, że otwiera się

przed nią bezdenna otchłań, która ją zaraz pochłonie.

- Pom

óżcie mi - szepnęła nagle, bo zrobiło jej się gorąco i

duszno. Nogi się pod nią ugięły. - Nie mogę oddychać...

background image

Znalaz

ła się w mocnym uścisku. Rozzano objął ją w talii i

wsunął ramię pod słabnące kolana. Pomyślała, że nie po raz
pierw

szy bierze kobietę na ręce; zręcznie się z tym uporał.

Zapewne nabrał wprawy, nosząc wybranki serca do sypialni.

Zakręciło jej się w głowie, gdy uniósł ją bez trudu, jakby nic

nie ważyła.

- Trzeba si

ę odprężyć - szepnął jej do ucha.

Łatwo powiedzieć! Znieruchomiała, czując na twarzy jego

oddech, ale zacisnęła powieki i posłusznie próbowała

rozluźnić napięte mięśnie. Otworzyła oczy i nagle doszła do

wniosku, że nie powinna tego robić, bo Rozzano pochylił

głowę tak nisko, jakby chciał ją pocałować.

- Niech si

ę pani nie obawia, wszystko będzie dobrze -

zapewnił. - Dojdzie pani z dziadkiem do porozumienia.

Znikną na zawsze troski materialne.

- Mój dziadek! -

przerwała zduszonym głosem pod

wpływem nagłego wzruszenia. Była zbyt przejęta, by mówić
dalej. Ten bie

dak postarzał się i rozchorował nieświadomy jej

istnienia. Niespodziewanie wybuchnęła płaczem, a wielkie łzy

toczyły się po jej policzkach.

- Czemu ta dziewczyna rozpacza? - zrz

ędził dobrotliwie

Frank. -

Sądziłem, że się ucieszy! - Pozwólmy jej ochłonąć -

zwrócił się do księcia, a Sophia zirytowała się, że rozmawia z

nim tak, jakby nie było jej w gabinecie. - Wiele przeszła

ostatnimi czasy. Rzuciła wszystko, żeby pielęgnować chorego

ojca. a to nie jest łatwe zadanie. Żadnych rozrywek, żadnych

mężczyzn... Przez te Wszystkie lata poświęciła się

całkowicie...

- Frank - wpad

ła mu w słowo, nim powiedział za dużo -

niczego nie rozumiesz. Rozpłakałam się, bo żal mi dziadka,

który nie ma pojęcia o moim istnieniu. Gdyby wcześniej

zmogła go choroba, w ogóle bym go nie poznała! Czemu

mama nic wspomniała mi o nim? Dlaczego mi to zrobiła? -

background image

Znowu wybuchnęła płaczem. Była tak roztrzęsiona, że

zapomniała o wpajanej latami powściągliwości. Co sprawiło,

że Violetta zerwała bezpowrotnie wszelkie kontakty ze swoją

rodziną? Była przecież mężatką, więc apodyktyczny ojciec nie

miał już żadnego wpływu na jej życie! Z pewnością ci dwoje

mogliby dojść do porozumienia! Tyle bezwzględności... -

Jestem zdruzgotana, bo nie rozumiem własnej matki - wyznała

rozżalona.

- Mo

żna wyjaśnić tajemnicę. Proszę jechać ze mną do

Wenecji i porozmawiać z dziadkiem - zaproponował cicho

książę. - Powinna pani go wysłuchać, to wiele wyjaśni.

- Do Wenecji? - powt

órzyła, siadając prosto na krześle.

- Naturalnie - t

łumaczył cierpliwie. - Alberto D'Antiga

jest zbyt schorowany, by mógł tu panią odwiedzić. Z dnia na

dzień traci siły.

Sophia przygryz

ła wargę, rozważając słowa księcia. Życie

dziadka dobiegało kresu, a jego czas się kończył.

- Nie sta

ć mnie na taką podróż... - zaczęła z wahaniem.

- Wr

ęcz przeciwnie. Jest pani bogatą kobietą -

przypomniał Rozzano.

- Nie mam paszportu - broni

ła się uparcie, jakby chciała

odsunąć od siebie sprawy, z którymi nie potrafiła się uporać.

Gotowa była chwycić się każdego pretekstu, byle tylko

uniknąć tej wyprawy, choć marzyła o spotkaniu z dziadkiem.

Targały nią sprzeczne uczucia: z jednej strony lęk, z drugiej

przywiązanie do jedynego krewnego.

- Naprawd

ę? - wykrzyknął zdumiony Rozzano.

- Paszport nie by

ł mi potrzebny - odparła z godnością.

- Zreszt

ą moja metryka zaginęła.

- Nieprawda! - wtr

ącił Frank, podając jej dokument.

- Jest u mnie.
Wszystko si

ę zgadzało. Matka: hrabianka Violetta

D'Antiga. Sophia wpatrywała się w odnaleziony dokument, ale

background image

po chwili kartka wypadła z drżących palców i upadła na

podłogę. Oboje z Rozzanem pochylili się jednocześnie, żeby

ją podnieść, i przez moment ich twarze niemal się dotykały.

Miała wrażenie, że stalowa obręcz ściska jej piersi; nie mogła

zaczerpnąć powietrza.

- Wiem,

że znalazła się pani w bardzo trudnej sytuacji, ale

proszę liczyć na moją pomoc. Nie odstąpię pani na krok, jeśli

życzy sobie pani mego towarzystwa.

Drzwi do s

ąsiedniego pokoju otworzyły się nagle i oślepił

ich migający raz po raz flesz aparatu fotograficznego. Sophia

krzyknęła ze strachu, a Rozzano zaklął po włosku i rzucił się

w pogoń za natrętem. Spojrzała na Franka, który podbiegł do

okna. Poczuła nagły przypływ energii, zerwała się na równe

nogi i ruszyła za nim. Gdy spojrzała na ulicę, serce w niej

zamarło. Rozzano uczepiony drzwi ruszającego auta krzyczał
g

łośno.

- On si

ę zabije! - zawołała przerażona. Niewiele myśląc,

wypadła z gabinetu, zbiegła po schodach i pognała za

odjeżdżającym samochodem. Książę puścił klamkę, upadł na

chodnik, przetoczył się kilka razy i znieruchomiał.

Rozzano by

ł wstrząśnięty, ale nie nagły upadek czy

zagrożenie wywarły na nim takie wrażenie. Często ryzykował,

skacząc ze spadochronem albo jeżdżąc na nartach, a siniaki i

potłuczenia nie były dla niego nowością, zdumiał go natomiast

sposób, w jaki zareagował na niedawną sytuację.

Jakie to dziwne,

że tak mu zależało, by ochronić Sophię

przed wścibskimi dziennikarzami, oszczędzić jej ich kłamstw i

sensacyjnych doniesień na temat ich obojga, Gdy krzyknęła ze

strachu, obudził się w nim pierwotny instynkt jaskiniowca

gotowego bronić swojej kobiety! Po - stąpił jak głupiec, bez

zastanowienia ruszając do ataku i łamiąc swoje zasady.

Działał pochopnie, a teraz brukowce będą miały o czym pisać.

background image

Zirytowany w

łasną głupotą leżał bez ruchu, by opanować

gniew i dać wytchnienie napiętym mięśniom. Bolała go

stłuczona głowa. Ktoś dotknął czoła. Sophia... jak przyjemnie.
Natychmiast poczu

ł rozkoszne podniecenie. Ze zdumieniem

stwierdził, że urocza kombinacja niewinności i spokoju działa

na jego zmysły. Ogarnęło go pożądanie, od lat nie pragnął tak

żadnej kobiety. Rozmarzony uśmiech Sophii doprowadzał go

do szaleństwa. Wiele by oddal, byle tylko dowiedzieć się, o

czym ona myśli, gdy popada w roztargnienie. Co więcej,

chciał, żeby i o nim śniła na jawie.

Sophia postanowi

ła sprawdzić mu puls. Gdy poczuła, że

jest przyspieszony, z niepokojem powiedziała coś półgłosem,

a Rozzano po raz pierwszy w życiu miał wrażenie, że ktoś się
o

niego troszczy. Miał poczucie winy. Sophia była uczciwa i

ufna, więc nie powinien tu leżeć bez ruchu. Jednak było mu
tak dobrze, gdy

się nim zajmowała niczym opiekuńcza

pielęgniarka, chociaż dreszcze przebiegające jego ciało były

rozkoszne i niemal bolesne, krew coraz szybciej krążyła w

żyłach i mocno pulsowała w skroniach.

Poczu

ł zapach perfum Sophii i omal nie uległ pokusie.

żeby unieść głowę i wciągnąć w nozdrza tę miłą woń.

Zirytowany tym pragnieniem przycisnął mocno dłonie do

żwirowego chodnika, a lekki ból pomógł opanować cielesne

żądze. Przyszło mu to z dużym trudem, ponieważ Sophia

obmacywała właśnie jego biodra, żeby sprawdzić, czy nie są

złamane. Żeby się opanować, skupił uwagę na kilku gapiach,

którzy zebrali się wokół nich.

Szybko si

ę zorientował, że wszyscy są jej znajomymi. Z

pewnością cieszyła się ich szczerą sympatią. Z zadowoleniem
s

łuchał ich głosów, w których pobrzmiewała troska o Sophię.

Była szlachetna i uczciwa, więc Alberto D'Antiga z pewnością

ucieszy się, kiedy ją pozna, a jego słabe serce przepełni

radość, skoro zyska pewność, że rodzinna scheda i tradycja

background image

jest teraz w dobrych rękach - o ile, rzecz jasna, jego wnuczce

nie zawróci w głowie jakiś interesowny uwodziciel! Rozzano

zmarszczył brwi. Nie można do tego dopuścić. Sophia

cierpiałaby... a co gorsza, mogłaby się zmienić pod wpływem

takiego nikczemnika. Zacisnął zęby. Ponownie odezwał się w
nim pierwotny instyn

kt jaskiniowca zdolnego rozłupać

czaszkę każdemu, kto by ją skrzywdził.

- Co

ś go zabolało! - krzyknęła Sophia. Musnęła

opuszkami palców jego czoło, jakby chciała wygładzić

głębokie zmarszczki. Gdy dobiegł go jej błagalny szept, omal

nie stracił panowania nad sobą.

- Prosz

ę otworzyć oczy. - zaklinała go półgłosem.

- Nie

łam, się, laleczko - rozległ się nagle głęboki baryton

Z akcentem typowym dla tej części hrabstwa Dorset Jakiś

mężczyzna starał się pocieszyć zmartwioną Sophię.

Najwyraźniej wszystkim zgromadzonym zależało, by nie

upadała na duchu. Rozzano nie miał wątpliwości, że spotkał

wyjątkową dziewczynę, dla której wszyscy mieli wiele

życzliwości. Po raz kolejny doszedł do wniosku, że córka

Violetty to niezwykła istota, jedna na milion, obdarzona

wyjątkowymi zaletami...

Nic dziwnego,

że tak go zafascynowała. Pragnął się z nią

kochać; natychmiast, wszystko jedno gdzie! Czuł się znów jak

ogarnięty żądzą nastolatek. Był zaniepokojony, ponieważ

zdawał sobie sprawę, że nie pozwoli już odejść dziewczynie,
kt

óra tak go zaintrygowała, chociaż wcale tego nie pragnął.

Musiał z nią być: każdego dnia, o każdej godzinie. Pragnął ja

wprowadzić do weneckich salonów, a zarazem obawiał się, że

jej niewinność...

Wstrzyma

ł oddech, bo nagle przyszło mu do głowy

znakomite r

ozwiązanie. Sophia spostrzegła, że znieruchomiał,

i wystraszona przytknęła głowę do jego piersi, więc powoli

background image

wypuścił powietrze, żeby ją uspokoić. Gdy westchnęła z ulgą,

utwierdził się w swoim postanowieniu.

Zamierza

ł ją poślubić.

background image

ROZDZIA

Ł TRZECI

Po namy

śle Rozzano doszedł do wniosku, że to doskonałe

rozwiązanie. Ogarnęła go dziwna radość. Nie kochał tej
dziewczyny -

miłość już dla niego nie istniała - ale był

przekonany, że spotkał odpowiednią kandydatkę na żonę.

Westchn

ął ukradkiem, gdy znów poczuł jej ostrożne

dotknięcie. Najchętniej od razu powiedziałby jej o swoim

postanowieniu. Miała teraz ogromny majątek! Z własnego

doświadczenia wiedział, jaki to kłopot, ponieważ wokół niego

kręciło się wiele amatorek książęcego tytułu i fortuny. Sophia
jest inna. T

roszczyła się o bliźnich, praca była dla niej

radością, chorego ojca pielęgnowała z prawdziwym oddaniem,

a przede wszystkim bardzo lubiła dzieci.

Na my

śl o potomstwie serce ścisnęło mu się z żalu, bo

przypomniał sobie koszmarny wieczór sprzed lat. Gdy Sophia

ostrożnie położyła dłoń na jego piersi, wyobraził sobie jej

twarz, na której malowała się łagodność i słodycz. Koszmary z

przeszłości natychmiast zniknęły w mrocznym zakątku jego
serca.

- Pewnie ma z

łamane żebra - oznajmiła wystraszona.

Karci

ł się w duchu za to przedstawienie, ale nie otwierał

oczu, by znów poczuć ostrożne dotknięcie. Był trochę

posiniaczony, ale znacznie bardziej cierpiał z innej przyczyny.

Zgodnie z rodzinną tradycją poślubił kobicie z rodziny

D'Antigów. Miał wtedy dwadzieścia osiem lat i kochał do

szaleństwa. Jego wybranką została świeżo rozwiedziona

Nicoletta. Wtedy nie miał pojęcia, że źle się prowadzi i

zmienia kochanków jak rękawiczki.

By

ła filigranowa i pełna fantazji. Miała trzydzieści dwa

lata, kiedy zastawiła sieci i skradła mu serce. Po dwóch latach

małżeństwa umarła, gdy spodziewała się dziecka.

Rozzano sporo w

życiu przeszedł, ale był przekonany, że

potrafi dać szczęście Sophii. Dzięki niemu ta urocza

background image

dziewczyna łatwiej znajdzie miejsce wśród weneckich
arystokratów. Nie

wątpił, że gdyby spróbowała tego dokonać

bez przewodnika, byłaby to dla niej ciężka próba. Któż lepiej

od niego był przygotowany do roli jej mentora?

- Nadal jest nieprzytomny! Trzeba wezwa

ć lekarza! -

powiedziała zaniepokojona.

- Pojecha

ł na wizytę domową do Durbridge - usłyszała w

odpowiedzi. -

Najbliżej mamy do weterynarza. W pobliżu

mieszka też pielęgniarka z porodówki.

Rozzano omal nie wybuchn

ął śmiechem. Powinien jak

najszybciej przyjść do siebie, bo w przeciwnym razie wpadnie

w łapy tutejszych medyków różnego sortu. Gdy otworzył

oczy, na twarzy Sophii ujrzał wyraźną ulgę.

- Widz

ę, że już panu lepiej!

Najch

ętniej od razu wziąłby ją w ramiona i zapewnił, że

wszystko się ułoży. Było mu przykro z powodu małego
oszustwa.

- Jestem troch

ę posiniaczony - odparł niepewnie, chociaż

mówił prawdę. Przez tłum przebiegł cichy pomruk. Rozzano

widział dookoła uśmiechnięte twarze. Gapie upominali go
jeden przez

drugiego, żeby uważał, usiadł wolniutko, nie

zrywał się nazbyt pospiesznie... Zakłopotany bał się spojrzeć
im

w oczy. Wiele rąk się wyciągnęło, żeby mu pomóc; ktoś

otrzepał jego płaszcz, a jeden z obserwatorów pobiegł do pubu

po kieliszek koniaku. Rozzano wciąż myślał o Sophii:

planował, szukał właściwych słów, próbował ukryć rosnące

zniecierpliwienie; pragnął przytulić ją mocno, całować

zmysłowe usta.

- Przykro mi z powodu tamtego reportera - powiedzia

ł,

gdy zostali wreszcie sami. Stanął tak blisko, jak tylko

pozwalały zasady dobrego wychowania. Watr rozwiewał

wokół jej twarzy kosmyki ciemnych włosów i przynosił

zapach zmysłowych perfum. Rozzano z wielkim trudem oparł

background image

się pokusie, żeby podejść jeszcze bliżej. - Próbowałem

zatrzymać tego drania, ale...

- O co mu chodzi

ło? - zapytała, upinając rozwiane włosy.

-

Jak się dowiedział, że pan tu jest?

- Moim zdaniem od sekretarki Luscombe'a. S

łyszy pani te

wrzaski? Najwyraźniej on również ją o to podejrzewa - odparł
ironicznie. -

Pewnie zadzwoniła do lokalnej gazety, gdy się

dowiedziała, kto o jedenastej ma przyjść do kancelarii.

- Dziennikarze interesuj

ą się panem tylko z powodu

ksi

ążęcego tytułu? - spytała z niedowierzaniem. Uśmiechnął

się, zachwycony tą reakcją. Z pewnością nie zdoła jej

oszołomić, wspominając o zacnych przodkach!

- Zadziwiaj

ące, prawda? Całkiem możliwe, że gdy

sekretarka przyniosła kawę, nacisnęła ukradkiem guzik

interkomu i słyszała każde słowo wypowiedziane w gabinecie

szefa. Fotograf był pewnie w siódmym niebie, gdy przez

otwarte drzwi zobaczył, jak trzymam panią w ramionach.

Natychmiast si

ę zarumieniła, a Rozzano gorączkowo

szukał pretekstu, żeby wreszcie znaleźć się z nią sam na sam i

bez przeszkód zawrócić jej w głowie. Wśród jego znajomych

znajdzie się kilku samotnych mężczyzn, którym Sophia od

razu wpadnie w oko. Żonaci nie pozostaną w tyle, a wśród

będzie na pewno jego brat. Na myśl o tym zimny dreszcz

przebiegł mu po plecach.

- Dobrze si

ę pan czuje? - zapytała, nieśmiało dotykając

jego ramienia. Skinął głową i na moment ukrył twarz w

dłoniach, żeby nie dostrzegła malującego się na niej

zakłopotania.

- Co

ś mnie zabolało, ale zaraz przejdzie - odparł

zduszonym głosem.

Niech

ętnie analizował najgorszy z możliwych scenariuszy.

Gdy Enrico dowie się o jego planach wobec Sophii, zrobi

wszystko, co będzie mógł, aby je pokrzyżować i zmienić mu

background image

życie w piekło. Na pewno spróbuje uwieść niewinną
dziewc

zynę, żeby mu dokuczyć!

- Nale

ży się panu filiżanka dobrej herbaty - powiedziała

Sophia i delikatnie pogłaskała go po plecach.

W po

łowie Włoszka, a zarazem Angielka w każdym calu,

pomyślał. Filiżanka świeżo zaparzonej herbaty lekarstwem na
wszelkie dolegl

iwości! Rozzano doszedł do wniosku, że

szarmancki Enrico błyskawicznie zawróciłby jej w głowie.

Trzeba temu zapobiec. Od razu przyszło mu do głowy dobre

rozwiązanie. Ruszył w stronę kancelarii i zawołał Franka

Luscombe'a, który właśnie spoglądał przez okno.

- Musz

ę zabrać stąd Sophię - oznajmił. Zrobił ponurą

minę, jakby spodziewał się najgorszego. - To zdjęcie narobi
sporo zamieszania -

Pismacy rzucą się na nas jak sępy. -

Podszedł bliżej i objął ją ramieniem. Serce waliło mu jak

młotem. - Będziemy na nim wyglądać tak, jakbyśmy się

całowali. - Szkoda, że w rzeczywistości było inaczej.

- S

łucham?

- Prosz

ę sobie przypomnieć, jak było: pani w moich

objęciach, twarz przy twarzy...

- To pomy

łka! Wcale się nic całowaliśmy! - Na policzki

wystąpiły jej ciemne rumieńce. Rozzano był zachwycony.

- Doskonale zdaj

ę sobie z tego sprawę, ale zdjęcia można

rozmaicie interpretować. Dziennikarze skomentują je tak, jak

im się będzie podobało, a potem zaczną deptać pani po piętach

i zatrują życie. Będą się tłoczyć, popychać, krzyczeć,

podsuwać mikrofony, oślepiać fleszami. Staną się
prawdziwym utrapieniem.

Czu

ł, że napięła mięśnie, jakby szykowała się do ucieczki.

Pogłaskał ją odruchowo i poczuł, że odpręża się pod wpływem

łagodnej pieszczoty, a potem wstrzymuje oddech, jakby

uznała, że to nadmienia poufałość. Nie cofnął ramienia;

pragnął jej dotykać, czuć przyjemne ciepło skóry, wdychać

background image

kuszący zapach perfum - Śnił na jawie, że powoli rozbiera

Sophię i z zachwytem odkrywa wszystkie tajemnice. Chciał

mieć ją tylko dla siebie, ukryć się przed całym światem w

bezpiecznym zakątku, gdzie mogliby kochać się aż...

- Przestana si

ę mną interesować, gdy wyjaśnię, jak było

naprawdę - powiedziała drżącym głosem, a Rozzano pomyślał

ze współczuciem, że Sophia nie ma pojęcia, w co została

wciągnięta. Musi się jeszcze wiele nauczyć.

- Oczywi

ście, może pani zdementować fałszywe

informacje i wyjaśnić, że nie było mowy o pocałunku; straciła

pani przytomność, gdy wyszło na jaw, że matka była

dziedziczką weneckiego arystokraty, a ja próbowałem tylko

ocucić zemdloną. Proszę dodać, że ma pani teraz formalne

prawo do przejęcia tytułu i znacznego spadku. Ciekawe, jakie

tytuły pojawią się w brukowcach; „Bezrobotna dziewczyna

zostaje hrabianka", „Z nędzy do pieniędzy". Wszyscy

uwielbiają bajkę o Kopciuszku i chętnie przeczytają kolejną

wersję. Na długie miesiące stanie się pani ulubienicą mediów.

Sophia popatrzy

ła na niego z przerażeniem. Widząc jej

bezradność, przysunął się bliżej.

- Rozumiem, ale mam nadziej

ę, że odczepią się, gdy do

nich dotrze, że jestem przeciętną osoba - odparła ponuro.

Rozzano nie zwraca

ł uwagi na jej słowa, bo wiedział, że

ma do czynienia z bardzo wrażliwą dziewczyną. Trzeba ją

przekonać, że tylko z nim będzie się czuła bezpieczna.

Postanowił się nią zaopiekować, kierować jej życiem i

nauczyć... wszystkiego.

Sophia nabra

ła pewności, że nic jej nic grozi. Mieszkała

teraz w apartamencie hotelu River House, a Rozzano

zajmował sąsiedni pokój. Przysiągł sobie, że nie dopuści, aby

spełniły się czarne scenariusze, o których mówił, gdy jechali

autem z Dorset do Londynu. Frank przekonał ją, że powinna

zniknąć w stołecznym tłumie. Zdążyła tylko spakować

background image

walizkę i po chwili siedziała skulona w sportowym aucie

wynajętym przez Rozzana.

- Przesta

ń się martwić, Sophio - powiedział. W

samochodz

ie zaczęli sobie mówić po imieniu. - Wiem, że

jesteś zbita z tropu, bo wszystko dzieje się zbył szybko, ale z

czasem przywykniesz do myśli, że twoje życie będzie teraz

inne. Ciesz się chwilą, rób plany na przyszłość i prze - stań się

martwić. Kłopoty zostaw mnie, sam się z nimi uporam. Nie

warto zgadywać, jak cię przyjmą ludzie z mojej sfery - dodał

ironicznie, jakby czytał w jej myślach. - Pamiętaj, że jesteś

bogata. a dla nich liczy się przede wszystkim majątek. Pomyśl

na co wydasz tę forsę. - Popatrzył na nią z drwiącym

uśmiechem. - Możesz kupić eleganckie stroje, podróżować...

- Przesta

ń! Nie wódź mnie na pokuszenie! Jestem córką

pastora, od dzieciństwa wpajano mi, że trzeba żyć skromnie -
przerwa

ła Sophia, chociaż w głębi ducha marzyła o jedwabnej

biel

iźnie i pięknych ubraniach. Dobry fryzjer dobrałby jej

odpowiednią fryzurę... Skarciła się w duchu za te myśli i

dodała szczerze: - Zapewniam cię, że bardzo mnie cieszy

finansowe poczucie bezpieczeństwa. Wiem, co to bieda,

ponieważ do tej pory każdy nowy rachunek spędzał mi sen z

powiek. Poza tym jak to miło pomyśleć, że będę mogła teraz

więcej zrobić dla innych! Chciałabym pomagać ludziom,

którzy są w potrzebie, wspierać sieroty, bezdomnych, chore

dzieci. Robi mi się ciężko na sercu, gdy oglądam w telewizji

ten bezmiar ludzkiego nieszczęścia. - Oczy jej zabłysły, gdy

uświadomiła sobie, ile będzie mogła zdziałać dzięki swemu

majątkowi. - Będę wspierać potrzebujących, Rozzano, a media

mi to ułatwią. Jak widzisz, dziennikarze bywają dokuczliwi,

ale i pożyteczni. Gdyby nie oni, o wielu problemach

dowiadywalibyśmy się z opóźnieniem... albo wcale.

- Zawsze jeste

ś taka... uczciwa? - mruknął.

- Staram si

ę żyć godnie.

background image

- Cokolwiek postanowisz b

ędę cię wspierać - zapewnił

głosem lekko schrypniętym ze wzruszenia. Oczy mu

błyszczały. Przez chwilę miała wrażenie, że spogląda na nią z

czułością i tęsknotą, ale po namyśle uznała, że to mrzonki.

Widział w niej zwykłą prowincjuszkę w rozciągniętym

swetrze. Na serdecznym palcu nosił pierścień, więc był

żonaty. Okropna myśl przyszła jej do głowy.

- Rozzano, co pomy

śli twoja żona, kiedy zobaczy tamto

nieszcz

ęsne zdjęcie? Uzna, że ty i ja... Na pewno będzie

wściekła! Tak mi przykro...

- Moja

żona umarła, Sophio. To jest rodzinny sygnet, nie

ślubna obrączka. Od pokoleń przechodzi z ojca na syna.

Zawsze go noszę.

M

ówił głuchym, bezbarwnym głosem, więc popatrzyła na

niego z obawą. Nim odwrócił głowę, ujrzała w ciemnych

oczach gniewny błysk oraz chłód, którego nie potrafił ukryć

pod maską zdawkowej uprzejmości. Nagle posmutniała,
p

onieważ zdała sobie sprawę, że nie przebolał jeszcze wielkiej

straty, Na pewno bardzo kochał żonę i nadal ją opłakiwał.

Podesz

ła do okna, żeby popatrzeć na Tamizę i gmach

parlamentu. Z ciekawością przyglądała się żółtawym falom i
koronkowej fasadzie znanej z fotografii i telewizyjnego

ekranu. Po raz pierwszy była w Londynie i od razu polubiła to

miasto. Marzyła, by wędrować bez celu gwarnymi ulicami.

Przyglądała się smukłej wieży, na której słynny zegar Big Ben

wybijał godziny. Z dumą pomyślała, że Wenecja również ma

wieżę zegarową i wysoką dzwonnicę górującą nad placem

Świętego Marka. Popatrzyła na Wieżę Wiktorii, gdzie

powiewała brytyjska flaga; to znak, że obrady trwają.

Gdy odesz

ła od okna, była w lepszym humorze.

Postanowiła się przebrać i wybrała prostą sukienkę bez

rękawów, która znakomicie podkreślała jej figurę.

background image

Wystarczyło jedno spojrzenie do lustra, żeby znowu

posmutniała.

- Za du

ży biust; nogi niezłe, ale daleko im do ideału -

mrukn

ęła. Włożyła beżowe sandałki na słupkach. Nie była

zadowolona ze

swojego wyglądu, ale wybór miała

ograniczony, bo pakowała się w wielkim pośpiechu i wzięła
tylko najpotrzebniejsze rzeczy.

Po chwili dosz

ła do wniosku, ze ciasny kok nie dodaje jej

uroku. Zirytowana rozpuściła włosy i starannie je wy -

szczotkowała. Rzadko poświęcała im tyle uwagi i teraz

stwierdziła ze zdziwieniem, że są gęste, puszyste i falują,

opadając na ramiona bujną kaskadą orzechowej barwy. Lśniły

złociście w blasku metalowych kinkietów.

- Odrobin

ę wyzywająca... prawdziwa Włoszka -

stwierdziła po namyśle i uśmiechnęła się lekko.

Us

łyszała pukanie do wewnętrznych drzwi łączących

sypialnie i znieruchomiała wystraszona. Pospiesznie upięła

włosy na czubku głowy i narzuciła na ramiona obszerny

rozpinany sweter. Zerknęła ukradkiem na swoje odbicie i

spłonęła rumieńcem. Przez chwilę kokieteria toczyła nierówną

walkę ze skromnością; potem kilka falujących kosmyków

otoczyło ładną twarz Sophii.

Podbieg

ła do drzwi, otworzyła je i znieruchomiała z dłonią

na klamce. Rozzano prezentował się znakomicie w kremowej
k

oszuli i szerokich, lnianych spodniach. Uświadomiła sobie,

że to nie jest mężczyzna dla niej, i smutna odeszła w głąb

pokoju. Była zakłopotana, ponieważ bała się pomyśleć, jak się

dla nich skończy pobyt w tym hotelu. Za późno na takie

rozterki, tłumaczyła sobie. Czekał ją wieczór w towarzystwie

wyjątkowo przystojnego księcia.

- Wygl

ądasz prześlicznie.

- Dzi

ęki - odparła, unosząc ramiona, żeby poprawić spinki

wsunięte niedbale we włosy. Usłyszała głębokie westchnienie

background image

i domyśliła się, że Rozzano jest zirytowany. Kobiety, z

którymi się zwykle spotykał, na pewno wyglądały

nienagannie, kiedy po nie przychodził.

- Masz wszystko, czego ci potrzeba? Przytakn

ęła bez

słowa, chociaż zdawała sobie sprawę, że wiele jej życzeń

nigdy się nie spełni. Marzyła o niezwykłej urodzie.

Zmieniłaby także figurę, ponieważ chętnie stałaby się

niewysoką, filigranową kobietką o dużych piwnych oczach.

Powinna się odmłodzić: jako dwudziestoletnia absolwentka

renomowanej szwajcarskiej pensji dla dziewcząt z wyższych

sfer miałaby u mężczyzny takiego jak Rozzano znacznie

większe szanse. Sprawiłaby sobie wąską, obcisłą sukienkę z

dużym dekoltem. Uśmiechnięta wyobrażała sobie odmienioną

Sophię, ale wrodzone poczucie humoru sprawiło, że machnęła

ręką na te rojenia i śmiało odpowiedziała:

- W szafce jest kilkadziesi

ąt miękkich ręczników, dwa

obszerne szlafroki, tyle żelu do kąpieli, że wystarczyłoby dla

wszystkich mieszkańców hotelu, kilka zestawów do

czyszczenia butów oraz podręczny igielnik. Jak widzisz,

niczego mi nie brakuje. Widziałam tu nawet klucz francuski. -

Z zainteresowaniem słuchał wyliczanki, a potem wybuchnął

śmiechem. Sophia wtórowała mu przez chwilę, a potem nieco

spoważniała. - Wiele dla mnie zrobiłeś. Jestem ci bardzo

wdzięczna za cierpliwość i czas, który mi poświęcasz.

- Ca

ła przyjemność po mojej stronie - zapewnił z

radosnym błyskiem w oku. - Lubię przebywać w twoim
towarzystwie. -

Uśmiechnął się szeroko, pokazując białe zęby.

-

W samą porę się tu schroniliśmy. Dyrektor hotelu

powiedział, że w holu zaroiło się od dziennikarzy i
fotografów.

- W takim razie... jak wyjdziemy? - spyta

ła zbita z tropu.

- Utkn

ęliśmy tu na dobre - mruknął i usiadł wygodnie w

fotelu.

background image

- Chyba

żartujesz! - obruszyła się natychmiast. - Chcesz

powiedzieć, że mamy tkwić w tym pokoju jak szczury w

pułapce?

- Trzeba si

ę pogodzić z losem - odparł cicho i dodał z

chytrym uśmiechem: - Jeśli zaczniemy się nudzić. Kluczem

francuskim odkręcimy kratkę szybu wentylacyjnego i

uciekniemy natrętom.

- To nie jest

śmieszne - stwierdziła, obrzucając go

karcącym spojrzeniem. - Przywykłam do długich spacerów.

Chcę stąd wyjść i zaczerpnąć świeżego powietrza! Nic mogę

całymi dniami przesiadywać w zamkniętym pokoju tylko

dlatego, że banda reporterów węszy w poszukiwaniu sensacji.

To się nie mieści w głowie! - marudziła płaczliwym głosem. -

Muszę stąd wyjść! Nie zależy mi na tytułach i majątku.
Wracam do domu!

- Ju

ż widzę nagłówki w kolorowych tygodnikach:

„Hrabianka odrzuca swoje dziedzictwo", „Bosonoga contessa

woli klepać biedę w Dorset". Jesteś teraz ważną osobistością i

nie możesz tego zmienić. To przykre, ale pomyśl o dziadku.

- Masz racj

ę - odparła z westchnieniem. - Nie mogę go

zawieść. Czy znajdziemy wyjście z tej paskudnej sytuacji?

Us

łyszeli pukanie do drzwi.

- Na pewno zdo

łamy wymknąć się stad niepostrzeżenie -

zapewnił chełpliwie i poszedł otworzyć.

Kelner wepchn

ął do pokoju stolik na kółkach, przywitał

się uprzejmie i zaczął nakrywać do stołu. Sophia odetchnęła z

ulgą, gdy okazało się, że nie muszą schodzić do restauracji,

żeby zjeść posiłek. Gdy wszystko zostało przygotowane.

Rozzano powiedział do kelnera:

- Dzi

ęki. - Wręczył mu hojny napiwek i zerknął na

plakietkę z imieniem. - Zapomnij, że nas tu widziałeś, Tony.

Liczymy na twoją dyskrecję. Często bywam w tym hotelu,

background image

więc pewnie się jeszcze spotkamy. Trzymaj język za zębami i

nic daj się zwieść dziennikarzom.

- Jestem

ślepy, głuchy i ograniczony, a pamięć mam

dobrą, lecz krótką, proszę pana - odparł uśmiechnięty kelner,

pospiesznie chowając banknot do kieszeni. - Dobranoc

państwu.

Gdy wyszed

ł, Sophia zmęczona przeżyciami długiego dnia

wybuchnęła płaczem.

- Nie chc

ę tu siedzieć jak w więzieniu! - rozpaczała,

łkając spazmatycznie. Zmartwiony Rozzano podszedł bliżej i

objął ją mocno. Popatrzyła na niego spod rzęs mokrych od łez.
Se

rce ściskało jej się z żalu, ponieważ zdała sobie sprawę, że

mało brakuje, aby się w nim zakochała.

- Dzie

ń dobry, Sophio.

Najpierw poczu

ła miły zapach, a potem ujrzała samego

Rozzana, który miał na sobie koszulę w żółte i kremowe

paski, jasnobrązowe spodnie i świetnie dobrany krawat.

Przywitał się zgodnie z kontynentalnym zwyczajem, całując ją

trzykrotnie w oba policzki. Gdy jego chłodne palce musnęły

ramiączka letniej sukienki i ciepłą skórę na dekolcie, zadrżała

mimo woli. Wspólne śniadanie w hotelowym apartamencie

było dla niej równie niebezpieczne jak konfrontacja z
natarczywymi pismakami, którzy czatowali w holu.

-

Świeże bułeczki! - zawołał uradowany Rozzano, widząc

barek na kółkach wypełniony smakołykami. - Mam do nich

słabość - westchnął rozkosznie, a potem dodał z troską: -

Obyło się bez niespodzianek, gdy Tony podawał śniadanie?

Żaden reporter nie ukrył się pod obrusem?

- Sophia energicznie pokr

ęciła głową i usiedli do stołu.

- Wkrótce odzyskamy spokój -

tłumaczył spokojnie, jakby

nie mieli żadnych zmartwień . - Dziennikarze znudzą się nami

i poszukają sobie innego tematu. - Gdy popatrzył na nią z

background image

zainteresowaniem, uznała, że tylko przez grzeczność okazuje

jej tyle względów. - Dobrze spałaś?

- Fatalnie. - Czu

ła się zmęczona po niespokojnej nocy i

dlatego nalała sobie drugą filiżankę kawy.

- Trzeba mnie by

ło obudzić - odparł kpiąco. Zakłopotana

wyobrazi

ła sobie, że idzie w ciemnościach do jego pokoju,

żeby szukać pociechy. Ciekawe, co by powiedział, widząc jej

długą koszulę nocną ze spranej bawełny. W czym sypia
Rozzano B

arsini? Wkłada piżamę z czarnego jedwabiu? A

może jest nagi? Policzki ją paliły, więc pochyliła głowę nad

talerzem z duszonymi pieczarkami i niezdarnie zaatakowała je
widelcem.

- Czemu nie mog

łaś zasnąć? - Rozzano nie dawał za

wygraną, jakby nie zauważył, że Sophia próbuje zyskać na

czasie i unika odpowiedzi. Wieczorem okazał jej wiele

życzliwości. Opowiedziała mu, jak żyła do tej pory, a on

wprowadził ją w tajniki interesów rodziny D'Antigów,

zajmującej się od lat produkcją perfum. Zachwycał się

Wenecją, opisując swoje ulubione zakątki. Śmiała się, gdy

mówił o przekupnych gołębiach zlatujących się na widok

torebki smacznych ziarenek kupionych przez turystę u

handlarki na placu Świętego Marka. Zanim skończyła się

karma, miały już następnego faworyta. Drżała ze strachu,

kiedy opowiadał o więzieniu w Palazzo delie Prigioni, gdzie w

części zwanej studnią - pozzi - zachowała się jedna pusta cela

o ścianach wykładanych deskami, z modrzewiową podłogą i

pryczą. Zasmuciła się, gdy wspomniał o Moście Westchnień
nad K

anałem Pałacowym. Tamtędy prowadzono skazańców

do więzienia. Opisał ze szczegółami zadaszone pomieszczenie

o pełnych ścianach i ażurowych oknach, przez które

nieszczęśnicy po raz ostatni spoglądali na Wenecję, nim

zniknęli w podziemnych kazamatach.

background image

Mia

ł dar słowa. Wzruszał i przerażał, sypał anegdotami.

Często wybuchali śmiechem, gdy mówił o weneckim sprycie i

z sympatią kreślił zbiorowy portret swych ziomków;

zarozumiałych, wesołych i skłonnych do przelotnych

miłostek, a zarazem pracowitych i zdolnych, jak koronczarki z
Burano i mistrzowie szklarscy z Murano, gdzie od wieków

wyrabia się prześliczne naczynia i bibeloty.

Gdy ogarn

ęło ich zmęczenie i uznali, że pora spać,

Rozzano pożegnał się i z ociąganiem podszedł do drzwi

łączących apartamenty. Sophia omal nie zemdlała z wrażenia,

gdy niespodziewanie zawrócił i ucałował ją w policzki. Była

tak przejęta, że przez całą noc nie zmrużyła oka. Westchnęła

ukradkiem i postanowiła odpowiedzieć na jego pytanie.

- Musia

łam wiele przemyśleć - stwierdziła wymijająco.

- I co postanowi

łaś? Jedziesz ze mną do Wenecji,

prawda? -

nalegał, chwytając ją za rękę. - Twój dziadek

bardzo się ucieszy z waszego spotkania, a ja z radością

oprowadzę cię po mieście.

Wpatrywa

ła się w niego jak urzeczona. Tak, pomyślała z

tęsknotą, chciałabym z tobą pojechać. Byłaby to radość

granicząca z cierpieniem, bo chętnie oddałaby mu serce, ale w

zamian mogła się spodziewać jedynie przyjaznego

zainteresowania i życzliwej opieki.

- Chyba pojad

ę - zaczęła niepewnie, cofając dłoń.

- W takim razie wyrobi

ę ci paszport. Obiecuję

przyspieszyć formalności.

- Najpierw musisz si

ę pozbyć fotoreporterów -

przypomniała. - Jestem pewna, że wieczorem ktoś obcy kręcił

się po korytarzu i węszył jak pies gończy, idący tropem

zwierzyny! Trudno mi uwierzyć, że ci ludzie gotowi są na

wszystko, byle zrobić upragnione zdjęcie - perorowała z

oburzeniem, krojąc na kawałki soczystą kiełbaskę. Wyobraziła

sobie, że to jeden z jej prześladowców.

background image

- Przywyk

łem do ich obecności - tłumaczył pogodnie,

spoglądając na nią z uśmiechem. - Gdy przyjedziemy do

Wenecji, zyskamy większą swobodę. Tam jestem na swoim

gruncie i łatwiej mi kontrolować sytuację.

Sophia mia

ła dość zamkniętych pomieszczeń.

-

Potrzebuj

ę świeżego powietrza - oznajmiła

buntowniczo. -

Czuję się tu jak skazaniec! Brak tylko

weneckich lochów i Mostu Westchnień!

Podesz

ła do okna i wyjrzała na ulicę. Przed wejściem do

hotelu czekało kilku znudzonych reporterów, którzy zabijali

czas, paląc papierosy i plotkując.

- Wygl

ądają jak sępy! Może wymkniemy się bocznymi

drzwiami? -

mruknęła z irytacją.

- To starzy wyjadacze. Na pewno obstawili wszystkie

wyj

ścia - tłumaczył cierpliwie Rozzano. Nagle zadzwonił jego

telefon komórkowy. Wyjął aparat z etui, uśmiechnął się

przepraszająco i odszedł w przeciwległy kąt salonu. Sophia
od

etchnęła z ulgą, ponieważ czuła się niepewnie, gdy stał tuż

obok. - Pronto, Barsini. -

Na widok jego zaciętej miny poczuła

zimny dreszcz. Był wściekły, choć jeszcze nad sobą panował.

Kiedy znów odezwał się po włosku, było jasne, że gdyby

mógł, rozerwałby na strzępy swego rozmówcę.

Dzwoni

ł Enrico. Kpił z niego bez litości, bo z gazet

wiedział już o Sophii. Ciekawe, jakie nagłówki pojawiły się w

kolorowych czasopismach: „Smutny książę znalazł

pocieszycielkę"? Enrico nie krył zainteresowania.

- Zano, co z tob

ą? - paplał bez sensu. - Podrywasz tę

panienkę?

- Zemdla

ła, gdy jej powiedziałem, kim naprawdę jest,

więc próbowałem ją ocucić - wyjaśnił niechętnie Rozzano. -

To chyba jasne, że doznała szoku.

- Nie mog

ę się doczekać, kiedy ją poznam - ciągnął

uradowany Enrico. -

Szkoda, że ostrość zdjęcia pozostawia

background image

wiele do życzenia. - Zamilkł na chwilę, a potem dodał, żeby

dokuczyć bratu: - Sądzisz, że polubi mnie tak samo jak
Nicoletta?

Rozzano na moment wstrzyma

ł oddech i zacisnął zęby,

próbując opanować gniew. Potwierdziły się jego najgorsze

przeczucia. Nie mógł dopuścić, żeby Enrico uwiódł Sophię i

obudził w niej najgorsze instynkty. Z Nicoletta mu się udało,

ale po raz drugi nie dopnie swego. Trzeba go zniechęcić.

- Przesta

ń się tak podniecać - odparł lekceważącym

tonem. -

To zwykły garkotłuk z wiejskiej plebanii: wysoka,

gruba, niezdarna; ciągle się potyka - odparł z chytrym

uśmieszkiem. - Jeśli spróbujesz ją pocałować, po prostu da ci
w pysk.

- Jeszcze niewinna? - zainteresowa

ł się Enrico, a Rozzano

obieca

ł sobie w duchu, że pewnego dnia porachuje mu

wszystkie kości.

- Do diabla, sk

ąd mam wiedzieć. Trzymam się od niej z

daleka. Ma fatalne maniery i ubiera się jak wieśniaczka -

kłamał w natchnieniu, ale miał do siebie pretensję, że tak ją

oczernia, więc dodał szybko: - Muszę kończyć, bo ktoś puka

do drzwi. Później do ciebie zadzwonię.

Rozmowa z Enrikiem by

ła dla niego ogromnym

wstrząsem. Zacisnął dłonie w pięści, żeby ukryć wzburzenie.

Trzeba to przemyśleć. Zbyt dobrze znał brata, aby się łudzić,

że ten przegapi sposobność zabawienia się cudzym kosztem.

Kobiety miały do niego słabość; pociągał je chłopięcy urok i

pozorna bezradność Enrica. Na pewno będzie próbował

zdobyć Sophię. Rozzano podniósł głowę, napotkał jej pełne

niepokoju spojrzenie i poczuł, że serce bije mu coraz szybciej.

background image

ROZDZIA

Ł CZWARTY

- Dzwoni

ł mój brat Enrico - wyjaśnił Rozzano, chowając

telefon do etui. -

Z rozmowy wynika, że cała Wenecja już o

nas plotkuje. Tu z pewnością jest podobnie. Mój rzecznik

prasowy złoży oficjalne sprostowanie, zdementuje pogłoski o

romansie i zagrozi procesem gazetom, które nadal będą

publikować te bzdury, ale obawiam się, że to niewiele zmieni.

Sophia wstrzyma

ła oddech i ukryła twarz w dłoniach. Bała

się bezpośredniej konfrontacji z natrętnymi pismakami.
Rozzano z kam

ienną twarzą zadzwonił do recepcji i poprosił o

przyniesienie wszystkich gazet publikujących artykuły na ich

temat. Po chwili zjawił się Tony z naręczem czasopism.

Wszystkie brukowce zamieściły fotografię księcia i jego
rzekomej wybranki na pierwszej stronie.

- Nie do wiary - skomentowa

ł ironicznie Rozzano. - Jest

kilka prawdziwych szczegółów.

- K

łamstwa pomieszane z faktami... Kto się w tym

rozezna? -

jęknęła rozpaczliwie Sophia.

- To ich ulubiony styl: pozory wiarygodno

ści. Przeczytał

uważnie artykuł, w którym znalazła się wzmianka o śmierci

jego oczekującej dziecka żony. Nie chciał wspominać tamtych

lat; to już przeszłość, nie należy do niej wracać. Gdy siedział

nieruchomo pogrążony w lekturze, przemknęło mu nagle

przez myśl, że był dotąd przesadnym optymistą. A jeśli Sophia
go odrzuci i ulegnie niebezpiecznemu urokowi Enrica?

Ukrył

twarz w

dłoniach, bo ogarnęła go rozpacz, gdy uświadomił

sobie, jakie upokorzenia czekałyby wówczas tę niewinną

dziewczynę.

- To musi by

ć dla ciebie okropne - usłyszał jej cichy głos.

Podniósł głowę. Sophia trzymała w ręku czasopismo, które

czytał przed chwilą. - Wszystkie te informacje o twojej żonie.

background image

Zacisn

ął usta, bo nie był w stanie wydobyć głosu, a serce

miał pełne goryczy. Wstał i bez słowa podszedł do

wewnętrznych drzwi, gestem przepraszając za nagłe odejście.

- Nie mog

ę spokojnie patrzeć na twoje cierpienie! -

krzyknęła z rozpaczą, jakby naprawdę bolała nad jego

nieszczęściem. Poczuł, że Sophia z ociąganiem dotyka jego

ramienia i z obawą pomyślał, że lada chwila przestanie nad

sobą panować, powierzy jej wszystkie swoje troski i wyzna, że

jego rodzony brat jest nikczemnikiem, który czerpie radość z

krzywdy innych ludzi. Chciał ją przed nim ostrzec i zachęcić,

aby dobrowolnie przyjęła jego opiekę. Lepiej, żeby nie

odstępowała go na krok...

- Przepraszam - szepn

ęła Sophia, cofając dłoń. - Nie

powinnam sobie pozwalać na taką poufałość,

- O czym ty mówisz? -

zapytał głosem zmienionym ze

wzruszenia.

- Z mego powodu spotka

ło cię tyle przykrości -

wykrztusiła niepewnie. - Trudno mi pojąć, co teraz

przeżywasz... - Przygryzła wargę z obawy, że mimo woli
sprawia mu ból. -

Wybacz, spotkało cię wielkie nieszczęście, a

teraz dziennikarze ci o tym przypominają. Tak mi przykro.

- Przecie

ż to nie twoja wina - odparł rzeczowo.

- Mimo to czuj

ę się za to odpowiedzialna - odparła, z

trudem dobierając słowa. - To bardzo uprzejmie z twojej

strony, że się mną zaopiekowałeś, ale... Może powinieneś

wyjechać, a ja zwołam konferencję prasową albo złożę

oświadczenie. Dzięki temu uwaga mediów skupi się na mnie,

a ty będziesz miał chwilę oddechu.

Powoli odwr

ócił się, zdziwiony jej śmiałością i troską.

Ledwie spojrzał na zmartwioną twarz, wściekłość minęła.

Dotknął rękoma zarumienionych policzków i popatrzył w

załzawione oczy. Nie był w stanie oprzeć się pokusie, dotknął

wargami jej ust i zapomniał o skrupułach. Pocałunki były

background image

coraz bardziej zachłanne i namiętne, a Sophia oddawała je

coraz śmielej. Przylgnęła do niego z całej siły, wsunęła mu

palce we włosy i przyciągnęła mocniej jego głowę. Ucieszył

się, gdy przemknęło mu przez myśl, że oboje są równie chętni
i niecierpliwi.

Nie przerywaj

ąc pocałunku, wolno osunęli się na kanapę i

leżeli mocno przytuleni. Sophia z pewnością czuła, jak bardzo

on jej pragnie, ale nie próbował jej popędzać. Całował ją bez

przerwy i pieścił gładką skórę. Zarzuciła mu ramiona na szyję,

uśmiechnęła się, a jej oczy lśniły ze szczęścia. Odruchowo

przytuliła się mocno i poruszała się zmysłowo w tym samym
rytmie co on.

- Bellissima Sophia - powtarza

ł jej imię jak miłosne

zakl

ęcie. Jego usta sunęły coraz niżej, ale gdy odsunął na bok

cienkie ramiączka sukienki i pociągnął tkaninę, odsłaniając

kształtne piersi, Sophia znieruchomiała w jego objęciach.

Zdyszany podniósł głowę, przegarnął ręką potarganą czuprynę

i spojrzał na nią pytająco. Łagodnym ruchem odgarnął

kosmyk włosów, który przylgnął do zarumienionego policzka

i obnażonego dekoltu.

- Sophia... - zacz

ął przyciszonym głosem. Odwróciła

głowę, unikając jego wzroku.

- Wybacz. Uzna

łam, że oboje musimy się opamiętać.

Mam rację, prawda? Lada chwila zjawi się tu pokojówka,

żeby sprzątnąć apartament

- Nikt tu nie wejdzie bez pytania. Zapowiedzia

łem, żeby

nam nic przeszkadzano -

wtrącił, podnosząc się z kanapy.

Zakłopotana Sophia usiadła, wymyślając sobie po cichu od

idiotek. Opuściła stopy na podłogę i podciągnęła karczek

sukienki. I ona, i Rozzano drżeli, nie mogąc się uspokoić.

Pożądanie wcale nie osłabło, choć do głosu doszedł zdrowy

rozsądek. Oboje byli zbici z tropu i nie mieli pojęcia, jak się

zachować.

background image

- Teraz ja musz

ę cię przeprosić. - Rozzano dotknął czule

jej policzka i lekko uniósł twarz. Zmarszczył czoło, patrząc w
zamglone oczy. - Wybaczysz mi? -

spytał nieswoim głosem.

Westchnęła cicho; nie on jeden był winny, że sytuacja

wymknęła się nagle spod kontroli.

- Naturalnie - wyj

ąkała z trudem, zdobywając się na

uśmiech. Pochylił się i dotknął wargami kącika jej ust.

Najwyższym wysiłkiem woli oparta się pokusie, by oddać

czułą pieszczotę.

- Chyba masz racj

ę - rzucił kpiąco. - Musimy się stąd

wyrwać. Popraw fryzurę, a obmyślę plan ucieczki. Nie spiesz

się, to mi zajmie co najmniej pół godziny.

Z ulg

ą skinęła głową, pobiegła do swojej sypialni, oparła

się o drzwi i daremnie czekała przez chwilę, aż niespokojne

serce odzyska zwykły rytm. Nadal kołatało niespokojnie, wiec
posz

ła do łazienki, skropiła twarz zimną wodą, a potem

umalowała na nowo usta i upięła włosy w ciasny kok, żeby się

ukarać za niedawną chwilę słabości. Zmiana fryzury niewiele

pomogła, bo usta nadal były spuchnięte od namiętnych

pocałunków, a oczy lśniły ogniem pożądania. Pragnęła

Rozzana każdą komórką swego ciała, ale rozum podpowiadał,

że na przyszłość powinna trzymać się od niego z daleka.

Żeby odzyskać spokój, przygotowała sobie filiżankę

herbaty, a potem chodziła z kąta w kąt, łowiąc uchem dźwięki

dochodzące z sąsiedniego pokoju. Co tam się dzieje? Czyżby

zwołał naradę w sprawie ich ucieczki? Postanowiła wrócić do

salonu, bo tylko jakieś absorbujące zajęcie mogło sprawić, by

zapomniała o tlącym się pożądaniu.

- Nareszcie jeste

ś! - ucieszył się, wziął ją za ramię i

pociągnął w stronę kwiatowych kompozycji układanych przez

grupkę zarozumiałych bukieciarzy.

- Gipsówka jest niemodna -

oznajmił lekceważąco jeden z

nich. Zdumiona Sophia zamruga

ła powiekami, ponieważ do

background image

tej pory nie miała pojęcia, że i w tej dziedzinie panują

rozmaite mody i tendencje. Podeszła bliżej i potknęła się o

jakieś pudelka.

- Tu s

ą kapelusze - wyjaśnił Rozzano.

- S

łucham'?

- Tam le

żą buty i bielizna. - Uśmiechnął się

przepraszająco. - Wybierz ubranie, które będzie na ciebie

pasować. Rozejrzyj się uważnie. To ma być przebranie, ale

może coś z tych rzeczy przypadnie ci do gustu.

- Ale...
- Zaufaj mi - przerwa

ł tonem nie znoszącym sprzeciwu i

skinął na dwie pokojówki trzymające stos pudełek z obuwiem.

Zrozumia

ła, co zaplanował, a godzinę później wymknęli

się z hotelu. Na letnią sukienkę włożyła roboczy kombinezon,

daszek czapki baseballówki opuściła nisko, żeby zasłonić

twarz. Niosła ogromne naręcze liści eukaliptusa, zza których

niewiele widziała. Z tyłu szedł Rozzano zasłonięty piramidą z

pudeł na kapelusze. Z trudem tłumili śmiech, wsiadając do

furgonetki i sadowiąc się wśród mocno sfatygowanych

bukietów. Po chwili Rozzano zapukał w okno szoferki na

znak, że mogą jechać. Gdy od hotelu dzieliło ich kilkanaście
przecznic, wysiedli w bocznej uliczce.

- Zadowolona? - spyta

ł, obejmując ją ramieniem. Gdy z

uśmiechem zdjęła kombinezon i czapkę, poklepał drzwi, a

kierowca nacisnął klakson i odjechał.

- Wspaniale to zorganizowa

łeś - - powiedziała zdyszana,

starając się nie zwracać uwagi, że Rozzano nadal obejmuje ją

w talii. Nie uszło jej uwagi, że od początku znajomości stara

się być blisko niej. Czy podobnie zachowuje się, gdy ma do
czynienia z innymi kobietami? -

Jesteś genialny - odparła z

podziwem.

- Lata praktyki. Wenecjanie s

ą mistrzami, gdy trzeba

intrygować i oszukiwać. Moi przodkowie byli arystokratami,

background image

ale nie stronili od wielkich interesów i handlu. - Rozzano

uniósł rękę i dotknął jej włosów. W jego oczach zabłysły

wesołe iskierki. - Widzę tu gipsówkę. Trzeba się jej pozbyć,
jest pr

zecież niemodna! - dowcipkował pogodnie.

- To wspaniale,

że zdołaliśmy się

wymknąć - odparła

roześmiana, mimo to zainteresowana praktycznymi aspektami
ich szalonej eskapady - ale jak wrócimy do hotelu?

- Nie mam poj

ęcia. Coś wymyślę. Chciałbym teraz

załatwić ci paszport, a potem trochę się powłóczymy. Musisz

zwiedzić Londyn - stwierdził, biorąc ją pod rękę. - Tony

mówił, że są autobusy wożące turystów, którzy chcą zobaczyć

najsłynniejsze zabytki, na przykład Tower i gmach

parlamentu. Można wysiąść w dowolnym punkcie i wsiąść do

następnego wozu, pokazując ten sam bilet.

- Od kiedy ksi

ążę Rozzano Barsini rozbija się po mieście

autobusami? -

kpiła dobrodusznie. - Muszę to zobaczyć!

- Przyznaj

ę, że po raz pierwszy w życiu zakosztuję tej

przyjemności - oznajmił z kpiącą miną. - Nie mogę się

doczekać! To dla mnie całkiem nowe doświadczenie.

Wieczorem wst

ąpili do małego pubu na Kings Road. Gdy

usiedli przy stoliku, Sophia ukradkiem zdjęła sandałki z

obolałych nóg. Włóczyli się przez cały dzień i obeszli

piechotą pól Londynu. Uznała, że to najpiękniejszy dzień w jej

życiu. Mimo zmęczenia z uśmiechem patrzyła na Rozzana i

wsłuchiwała się w ciepły, niski głos drobnej blondynki

czytającej przy sąsiednim stoliku „Dumę i uprzedzenie" Jane

Austen. Otaczała ją gromadka zaciekawionych przyjaciół

zebranych na wspólną lekturę. Sophia czytała w jednym z

kolorowych czasopism, że młodzi londyńczycy upodobali

sobie ostatnio tę spokojną rozrywkę i teraz przekonała się na

własne oczy, że niekiedy informacje zamieszczane w prasie
z

najdują potwierdzenie w rzeczywistości.

background image

- Nie zrobi

ę więcej ani kroku. Moje nogi domagają się

odpoczynku.

Rozzano u

śmiechnął się porozumiewawczo i uniósł kufel

piwa, jakby zamierzał wygłosić toast. Wyciągnął rękę i

pogłaskał ją po policzku tak czule, że zrobiło jej się ciepło na
sercu.

- Nie pami

ętam przyjemniejszego dnia. Od dawna nie

śmiałem się na cały głos. Miło jest zniknąć w tłumie i po

prostu cieszyć się życiem jak zwykli ludzie.

- Co ci dzi

ś sprawiło największą radość? - spytała cicho.

- To chyba jasne: przeja

żdżka statkiem po rzece.

Popatrzyła na niego rozmarzonym wzrokiem. Przytulił ją

mocno, twierdząc, że w pubie jest zimno, więc musi ją ogrzać,

bo mu się przeziębi. Nagle pocałował ją w policzek, uścisnął

serdecznie i zapewnił, że jest w siódmym niebie. Była

szczęśliwa jak nigdy dotąd.

- Na nas ju

ż pora. Możemy już iść? - mruknął w końcu.

- Czy ja wiem? - westchn

ęła, unosząc brwi. - Jak wrócimy

do hotelu: przez zsyp na śmieci czy tunel wentylacyjny? A

może będziemy się wspinać po linie?

Pochyli

ł się nad stolikiem, zerknął na nią z nie

ukrywanym zachwytem i pocałował w usta.

- Szukasz mocnych wra

żeń? Znalazłem doskonałą

kryjówkę. Dziennikarze nas tam nie wytropią. Wynająłem

umeblowane mieszkanie w tej dzielnicy, dosłownie kilka

przecznic stąd. Chodźmy je obejrzeć. Tam spędzimy

dzisiejszą noc i nareszcie odpoczniemy.

- Ale... Nasze rzeczy zosta

ły w hotelu! - wykrztusiła

zaskoczona.

- Pokoj

ówki je pakują. Bagaże zostaną dostarczone do

mieszkania -

oznajmił pogodnie. Wziął ją za rękę i pociągnął

w stronę wyjścia. Wieczór był chłodny, więc miał pretekst,

background image

żeby ją znowu przytulić. - Skręcamy, kamienica jest niedaleko

stąd.

Szli w

ąską uliczką, a po obu stronach ciągnęły się ładnie

utrzymane, dwupi

ętrowe domy z kamiennymi schodami i

niewielkimi ogródkami. Na starannie utrzymanych trawnikach

kwitły wiosenne kwiaty, a przez uchylone okna widzieli

pogodnych mieszkańców zasiadających do kolacji. Minęli

pomalowaną na czerwono budkę telefoniczną, a po chwili

przejechał obok nich piętrowy autobus. Uśmiechnęli się do

siebie porozumiewawczo: tak samo wyglądały te, którymi

objechali dziś niemal cały Londyn.

- To chyba przyjemniejsze lokum ni

ż wielki hotel

otoczony reporterami -

powiedział, gdy stanęli przed białą

kamieniczką obrośniętą dzikim winem i pnącymi różami.

- Dochodzi p

ółnoc! Biura wynajmu mieszkań są już

zamknięte. Jak chcesz wynająć mieszkanie o tej porze?

- Wszystko ju

ż załatwione. Dyrektor hotelu osobiście się

tym zajął.

Budynek sta

ł przy niewielkim placyku. Gdy zadzwonili do

frontowych drzwi, otwo

rzyła im dziewczyna w wieku Sophii,

elegancka, zadbana, modnie ostrzyżona, naprowadziła ich do

obszernego i komfortowo urządzonego mieszkania na

parterze. Wynajęcie takiego przytulnego gniazdka z

pewnością kosztowało majątek.

-

W lod

ówce jest trochę produktów... Nic

nadzwyczajnego: zdrowe, proste jedzenie -

powiedziała

urodziwa agentka, patrząc z zachwytem na Rozzana i

przysuwając się do niego coraz bliżej. Sophia uznała ją za

bezwstydnicę i zajrzała do ogromnej lodówki. O, tak,

pomyślała, uśmiechając się ironicznie, nie ma tu nic
nadzwyczajnego: ostrygi, kawior, szampan, truskawki!

- Czy to nam wystarczy? - spyta

ł z powagą Rozzano,

stając tuż za nią.

background image

- Wola

łabym inny gatunek kawioru - zaczęła drwiąco i

popatrzyła na niego z irytacją.

- Pyta

łem, czy wystarczy nam jedzenia - powtórzył z

naciskiem, z trudem powstrzymując śmiech.

- Jak si

ę nie ma, co się lubi... Trzeba gdzieś przenocować,

jest za późno na szukanie innego lokum - stwierdziła z ponurą

miną, a Rozzano demonstracyjnie odetchnął z ulgą. W tej
sa

mej chwili ktoś zadzwonił do drzwi.

- To zapewne pa

ństwa bagaże - oznajmiła skwapliwie

zbita z tropu agentka. Gdy wniesiono bagaże, pospiesznie

pożegnała się i wyszła. Sophia kilka razy odetchnęła głęboko,

żeby się uspokoić. Poszła do kuchni i zaparzyła herbatę.

Najpierw filiżanka gorącego naparu; potem wyjmie rzeczy z

walizki... o ile wcześniej nic padnie ze zmęczenia. Tylko

częściowo udało jej się urzeczywistnić swój plan, bo

pokojówka, która przyniosła rzeczy, nalegała, by jej
pozwolono od razu je rozpa

kować. Sophia nie miała siły, żeby

się z nią spierać, więc ustąpiła. Gdy walizka została otwarta,

nie poznała jej zawartości. Nie wierząc własnym oczom,

patrzyła na eleganckie stroje, drogie buty i wytworną bieliznę.

Muszę porozmawiać o tym z Rozzanem, pomyślała

zakłopotana. Po wyjściu pokojówki natychmiast pobiegła do

salonu i rozsunęła zasłony w oknach wychodzących na
niewielki park po drugiej stronie ulicy. Z rozrzewnieniem

popatrzyła na staromodne latarnie oświetlające drzewa

pokryte młodą zielenią.

Us

łyszała trzask zamykanych frontowych drzwi i

zbliżające się kroki Rozzana. Wystraszona, znieruchomiała

przy oknie. Po co tu przyszli? Może postanowił ją uwieść?

Rano omal mu się nie udało. Po plecach przebiegł jej zimny

dreszcz. Gdyby zapomniała się na chwilę, byłaby

zrozpaczona. Uważała się za kobietę z zasadami i nie

background image

tolerowała przelotnych romansów. Gdyby uległa pokusie, nie

mogłaby potem spojrzeć sobie w oczy.

Pogr

ążona w zadumie nie zauważyła, kiedy Rozzano za

nią stanął. Poczuła jego usta na karku i natychmiast

zapomniała o skrupułach.

- K

łamałem, mówiąc, że najmilsza z całego dnia była

przejażdżka statkiem po Tamizie - szepnął. Zafascynowana

własnymi odczuciami. Sophia westchnęła głęboko i

spróbowała wybić mu z głowy nadmierną poufałość.

- Rozzano - rzuci

ła karcącym głosem.

- Prawda jest taka - przerwa

ł, odwracając ją twarzą do

siebie -

że najbardziej cieszyła mnie twoja obecność.

Cudownie jest obejmować cię i tulić w ramionach. - Kiedy to

mówił, ciemne oczy lśniły jak gwiazdy. - Muszę zachować

ostrożność, bo inaczej zakocham się w tobie, Sophio. -

Pocałował ją w usta, a nim całkiem straciła głowę, przemknęło

jej przez myśl. że byłoby cudownie, gdyby kochała go z

wzajemnością. W końcu uniósł głowę i czule musnął wargami
jej usta. - Dobranoc, bellissima –

szepnął i nim zdążyła

odpowiedzieć, zniknął za drzwiami swojej sypialni.

Przez kilka nast

ępnych dni poznawała go coraz lepiej.

Jego pieszczoty niweczyły jej opór - Wiedziała, że postępuje

głupio, lecz mimo woli każdą odwzajemniała skwapliwie. Nie
rozsta

wali się ani na moment i od śniadania aż do chwili, gdy

zamykały się drzwi ich sypialni, spędzali czas we dwoje

niczym para zakochanych: razem śmiali się, gawędzili,
milczeli zadowoleni ze swojego towarzystwa. Wieczorami

zasypiali w osobnych łóżkach, nieco zawiedzeni i smutni.

Pewnego dnia d

ługo wędrowali po Londynie, szukając

śladów Karola Dickensa i miejsc upamiętnionych w jego

powieściach. Gdy o zmierzchu szli uliczką prowadzącą do

kamienicy, Sophia doznała olśnienia i zdała sobie sprawę, że
jest zakocha

na w Rozzanie, chociaż miała przeczucie, że nie

background image

ma dla niej miejsca w jego sercu. Dla niego to romantyczny

epizod wart przypomnienia w gronie przyjaciół. Zdawała

sobie sprawę, że nie czeka ich wspólna przyszłość, i bardzo z

tego powodu cierpiała.

Wyszli na placyk i niespodziewanie stan

ęli twarzą w twarz

z gromadą fotoreporterów.

- Znale

źli nas! - krzyknęła rozpaczliwie. Rozzano objął ją

ramieniem, by ochronić przed natrętami. Z ogromnym

wysiłkiem torowali sobie drogę do frontowych drzwi.

Oślepiały ich flesze, dziennikarze popychali, starając się

uwiecznić zdumione twarze i podsuwając mikrofony.

- Och, zostawcie nas w spokoju.
- Sophia! Popatrz tu! U

śmiechnij się do nas!

- Macie romans? Sypiacie ze sob

ą?

Gdy zatrzasn

ęły się za nimi drzwi mieszkania, osunęła się

na kanapę. Była wstrząśnięta i okropnie zła. Rozzano wziął ją

na ręce, zaniósł do sypialni i położył do łóżka. Przyniósł jej

także kieliszek koniaku i zmusił, by wypiła jednym haustem.

Przysunął sobie krzesło i usiadł, patrząc w jej szeroko otwarte

oczy. Była zrozpaczona.

- To by

ło okropne - powiedziała wreszcie i westchnęła

spazmatycznie. -

Nie chcę przeżywać tego po raz drugi!

- Wiem, Sophio - odpar

ł i delikatnym ruchem otarł jej

czoło pokryte kropelkami zimnego potu. - Po chwili milczenia

dodał stanowczo: - Nic możemy tego ciągnąć, moja droga. To

już koniec.

Pod

świadomie czekała na takie słowa. Ich krótka

znajomość dobiegła kresu. Spodziewała się rozstania, a jednak

cierpiała tak bardzo, że z trudem mogła oddychać. Najchętniej

rzuciłaby się w jego objęcia i błagała, żeby jej nie opuszczał,

ale zdołała nad sobą zapanować, nacisnęła dłonie i wbiła

paznokcie w skórę, żeby nie krzyczeć z rozpaczy.

- Tak - rzuci

ła bezbarwnym głosem.

background image

- Doskonale. W takim razie kupi

ę dla nas obojga bilety na

poranny samolot do Wenecji -

odparł pogodnie.

Zdumiona spu

ściła oczy. Po chwili zrozumiała, że

Rozzano nie zamierza jej opuścić. Będą razem zwiedzać jego

ukochaną Wenecję. A jeżeli zostaje z nią tylko dlatego, że mu
szkoda samotnej dziewczyny z prowincji? W takim razie

powinna go uwolnić od swego nudnego towarzystwa.

- Le

ć sam - odparta z godnością. - Postanowiłam... -

Zaczęła śmiało, lecz nagle zabrakło jej odwagi, słowa nic

mogły przejść przez zaciśnięte gardło. Zmusiła się do

mówienia; nic miała innego wyjścia. - Powinniśmy wyruszyć
osobno.

- Prosz

ę? Jak możesz wygadywać takie bzdury. - spytał z

niedowierzaniem.

- O co ci chodzi?
- O co mi chodzi? Po prostu nie chc

ę się z tobą rozstać!

Głos drżał mu ze zdenerwowania. Sophia poczuła, że ogarnia

ją szalona radość, ale wciąż nie wierzyła własnym uszom.

Rozzano usiadł na łóżku i przyciągnął ją do siebie.

- Jeste

ś mi potrzebna! Pragnę cię! Nie pozwolę ci odejść.

Nic nie mów. Po co nam słowa? Do diabła z nimi!

Poca

łował ją zachłannie. Oparła dłonie na jego piersi i

broniła się bez przekonania.

- Sk

ąd ta pewność? Przecież ledwie się znamy.

Przesadzasz...

- Wiem, co czuj

ę. To szaleństwo, ale nie mam

najmniejszych wątpliwości, że musimy być razem! - jęknął
rozpaczliw

ie. Zasypywał jej twarz namiętnymi pocałunkami i

niecierpliwie rozpinał guziki sukienki. Gdy zdała sobie

sprawę, jak może skończyć się ten wieczór, krzyknęła ze
strachu:

- Rozzano, nie!

background image

Czeka

ła na słowa, które nie padły. Pragnęła usłyszeć czułe

wyznanie..

. A poza tym była kobietą z zasadami i dawno temu

obiecała sobie, że będzie się kochać tylko z mężem.

Rozzano nie zwraca

ł uwagi na jej protesty.

- Santa Maria... - westchn

ął chrapliwie. - Sophio, pragnę

cię. Nie rozumiesz...

- Chcia

łabym ci ulec, ale nie mogę. Jedna miłosna noc mi

nie wystarczy. Pragnę czegoś więcej - szlochała w jego
ramionach. -

Puść mnie! Wybacz, że nie powiedziałam tego

wcześniej. Powinnam cię powstrzymać...

- Nie pozwoli

łaś mi dokończyć - mruknął, obejmując ją

czule. Oddychał ciężko i głaskał ją po plecach. Zadrżała i

przygryzła wargę z obawy, że uzna to za mimowolną zachętę.

- Nie musisz niczego wyja

śniać - upierała się przy swoim,

- Przerwa

łaś mi - odparł z wyrzutem. - Tyle mam ci do

powiedzenia. Jeśli usłyszysz...

- Nie zdo

łasz mnie przekonać! - wpadła mu w słowo. -

Mam swoje zasady: najważniejsze jest dla mnie szczęśliwe

małżeństwo. Romans nie wchodzi w grę.

- S

ądzisz, że chciałem cię uwieść? - zapytał, dotykając

kciukiem jej podbródka. - Nieprawda! -

dodał z ponura miną. -

Pr

zyznaję, że zapomniałem się na moment, jakbym nie chciał

wiedzieć, kim jesteś i gdzie się znajdujemy. To było cudowne
uczucie, po prostu raj na ziemi.

Wybacz, ponios

ło mnie. Przecież, nie chciałem. -

Zakłopotany spojrzał na nią z ponurą miną. - Przestałem nad

sobą panować.

- Powiedz, czego ode mnie chcesz. Nie potrafi

ę flirtować,

nie romansuje. Nasza bliskość jest dla mnie zaskoczeniem. -

Na policzkach miała ciemne rumieńce. - Pewnie dla ciebie to

normalne, że po kilku dniach znajomości uwodzisz

dziewczynę, ale...

background image

- Nic - przerwa

ł cicho. - Mylisz się, Sophio. Jesteś

pierwszą kobietą... - Odwrócił wzrok i przez chwilę szukał

właściwych słów. W końcu popatrzył jej prosto w oczy. - Sam

nie wiem, co się ze mną dzieje. Znamy się tak krótko, chociaż
od kilku dni

prawie się nie rozstajemy. Jestem wstrząśnięty

siłą własnych uczuć. Do tej pory nie podejrzewałem siebie o

skłonność...

- Z ust mi to wyj

ąłeś - powiedziała cicho, zdecydowana

wytrwać w swoim postanowieniu. Uśmiechnął się, widząc łzy

spływające jej po policzkach.

- Oczarowa

łaś mnie. Nie znałem dotąd takich kobiet.

Jesteś niezwykła, wyjątkowa, po prostu cudowna.

Wystarczyło kilka dni, żebym przy tobie odzyskał radość

życia - ciągnął, obejmując dłońmi jej twarz. - Nim się

spotkaliśmy, pogrążony w smutku rozpamiętywałem swoje

nieszczęścia, a teraz znowu potrafię się śmiać, żartuję i jestem

szczęśliwy. Z tego wniosek...

- Jaki? - wpad

ła mu w słowo. Z niepokojem czekała na

jego dalsze słowa.

- Jestem przekonany,

że przeżywamy niezwykłe chwile -

t

łumaczył, siląc się na spokój. - Nie chcę się z tobą rozstawać.

Sophia przymkn

ęła oczy, jakby nie mogła uwierzyć w

swoje szczęście. Powtarzała sobie w duchu, że Rozzano wcale

jej nic kocha; chce się tylko z nią przespać.

- Jed

ź ze mną do Wenecji - prosił, zasypując pocałunkami

jej twarz. -

Zaręczymy się zaraz po przyjeździe. Chcę, żebyś

została moją żoną. Wyjdziesz za mnie, Sophio?

Z wra

żenia zaparło jej dech w piersiach. Nie spodziewała

się oświadczyn i dlatego teraz nie mogła wykrztusić słowa,

chociaż od tej odpowiedzi zależało jej szczęście.

- Powiedz co

ś! - nalegał. - Nie trzymaj mnie w

niepewności! Musisz teraz zdecydować. - Oczy zabłysły mu

groźnie. - W przeciwnym razie będę się z tobą kochać tak

background image

namiętnie, że stracisz głowę i zgodzisz się na wszystko. Nie

możesz mi odmówić!

- Ja... Czemu tak s

ądzisz?

- Co za pytanie! Chyba widzisz,

że oszalałem na twoim

punkcie. -

Objął ją mocniej i szepnął czule: - Budzę się

uśmiechnięty, bo wiem, że wkrótce cię spotkam. Zobaczysz,

jak nam będzie razem dobrze. Już teraz tworzymy dobraną

parę. Na pewno wiesz, co do ciebie czuję.

- S

ądziłam, że to gra i że taki masz sposób na kobiety -

odparła bez przekonania.

- Nieprawda! - Musn

ął wargami jej usta. - Chcę być z

tobą. Muszę wiedzieć, że zostaniesz ze mną na zawsze.

Powinni

śmy resztę życia spędzić we dwoje. Przemyśl to,

Sophio. Nie musisz decydować od razu. Jedno ci powiem:

marzę o ślubie, pragnę mieć z tobą dzieci i chcę się przy tobie

zestarzeć.

- Dzieci! - westchn

ęła, jakby jednym słowem przełamał

jej uprzedzenia. Jej maleństwa, których ojcem byłby Rozzano.

Pogodziła się już z myślą, że nie zazna rozkoszy

macierzyństwa. Drżącą ręką odgarnęła potargane włosy, a w

oczach stanęły jej łzy, gdy wyobraziła sobie, że tuli w

ramionach ciemnowłose niemowlę, a mąż i ojciec spogląda na
n

ich z czułością. Siedzą w salonie jego palazzo, a przez

otwarte okna dobiega wesoła piosenka gondoliera.

- Sophio! - Zniecierpliwiony i nie znosz

ący sprzeciwu ton

Rozzana sprawił, że wróciła do rzeczywistości. - Masz

trzydzieści sekund do namysłu, potem musisz dać mi

odpowiedź. Tak czy nic?

- Potrzebuj

ę więcej czasu! - zawołała.

- Wykluczone. - Zacisn

ął wargi na znak, że nie będzie o

tym dyskutować. Po chwili Sophia doszła do wniosku, że nie

ma się nad czym zastanawiać. Kochała Rozzana i na samą

background image

myśl, że będzie matką jego dzieci, miała ochotę śpiewać ze

szczęścia.

Gdy spojrza

ła mu w oczy, nabrała pewności, że jest

kochana i upragniona. Przytuliła głowę do jego piersi i

usłyszała niespokojne kołatanie serca. Kto by pomyślał, że tak

mu na niej zależy. Uradowana przyglądała mu się z czułością i

troską.

- Zosta

ń ze mną - poprosił i czule pocałował ją w usta. -

Będziesz moją żoną, matką naszych dzieci.

- Tak - odpar

ła cicho, wzruszona i zachwycona.

background image

ROZDZIA

Ł PIĄTY

Gdy znale

źli się w samolocie lecącym do Wenecji, Sophia

ukradkiem obejrzała nowy strój, w którym prezentowała się

doskonale, i zerknęła na pierścionek z brylantem o błękitnym

odcieniu pasującym do sukni. Cenny kamień oprawiony był w

platynę. Gdy dokonali wyboru, Rozzano zaproponował, żeby

schowała go do torebki, zamiast wkładać na palec, na
wypadek, gdyby znów osaczyli ich dziennikarze. Po co im

podsuwać tematy do bezsensownych spekulacji? Uznała jego

argumenty za słuszne, ale od czasu do czasu zaglądała do

wyściełanego aksamitem pudełeczka i uśmiechała się

radośnie. To był przecież jej pierścionek zaręczynowy.

Rozmarzona wr

óciła myślami do poprzedniego wieczoru.

Postanowili uczcić swoją decyzję; otworzyli szampana i z
apetytem jedli truskawki.

- Moim zdaniem, trzy tygodnie wystarcz

ą, żeby dopełnić

ws

zystkich formalności i przygotować ceremonię. Pobierzemy

się za dwadzieścia jeden dni. Powinnaś mieć druhny...

- Rozzano! - zawo

łała, nie wierząc własnym uszom. - Nie

możemy się tak spieszyć. To szaleństwo! Nic o sobie nie
wiemy. Wys

łuchaj mnie do końca - dodała pospiesznie, gdy

usiłował jej przerwać. - Małżeństwo to poważna sprawa, nie

warto decydować pochopnie. Bądź rozsądny! Weźmiemy ślub

za pół roku.

- Rozs

ądek nie ma tu nic do rzeczy!

Gdy spojrza

ła mu w oczy, zobaczyła w nich gniewny

błysk. Zaciśnięte usta świadczyły, że nie da się przekonać.

Westchnęła bezradnie, gdy uświadomiła sobie, że ma do

czynienia z upartym mężczyzną, który w każdej sytuacji chce

postawić na swoim.

- Ma

łżeństwo zawiera się raz w życiu, więc nie warto się

spieszyć, żeby nie popełnić błędu.

background image

- Za sze

ść miesięcy poślubisz strzęp człowieka. Zwariuję,

jeśli będę musiał czekać tak długo - burknął opryskliwie. -

Jestem człowiekiem z krwi i kości, Sophio! Nie masz pojęcie,

jak mi trudno trzymać ręce przy sobie. Jeśli chcesz zwlekać,
n

ie ręczę za siebie.

- W

łaściwie... - Oblizała wyschnięte usta i przez okrągłe

okienko popatrzyła na widoczne w dole Alpy. W zadumie

przyglądała się szczytom, dolinom i rozległym lodowcom. Od

czasu do czasu chmury zasłaniały ten imponujący widok.
Zielone g

órskie zbocza jaśniały w promieniach słońca. - Ja

również nie mogę się doczekać chwili, kiedy... będziemy
razem -

wyznała zarumieniona, chcąc udowodnić, że kocha go

i ma do niego zaufanie.

- W takim razie nie warto si

ę spierać - oznajmił

stanowczo. - Co powiesz

na cztery tygodnie? Ślub za miesiąc,

zgoda? Nie możesz ode mnie wymagać, żebym czekał dłużej.

Przecież chcemy być razem, prawda?

- Tak, ale...
- Zamykam dyskusj

ę! Nie zapominaj o swoim dziadku.

Jego dni są policzone. Im szybciej się pobierzemy, tym dłużej

będzie się cieszyć twoim szczęściem. Może nawet doczeka
narodzin prawnuka? -

Rozzano zniżył głos do szeptu. - Nie

będziemy zwlekać, prawda? Oboje pragniemy mieć dzieci tak

szybko, jak to możliwe, prawda?

- To podst

ęp! - żaliła się półgłosem, ale popatrzyła na

niego z czułością, gdy musnął wargami jej usta. Spojrzeli

sobie w oczy i powiedzieli jednocześnie:

-

Ślub za miesiąc.

Gdy wyszli przed budynek weneckiego terminalu

lotniczego, Sophia o

ślepiona południowym słońcem zacisnęła

powieki. Czekał na nich mężczyzna w białym uniformie, który

z daleka machał do nich ręką. Na widok Rozzana uśmiechnął

się radośnie.

background image

- To jest Mario - us

łyszała po chwili w czasie serdecznego

powitania. -

Ma pieczę nad łodziami całej naszej rodziny.

Wkrótce dotarli do portu

. Sophia przeżyła spory zawód,

bo spodziewała się, że od razu zobaczy weneckie pałace, a

tymczasem jej oczom ukazały się zwykłe promy i

srebrzystoszare wojskowe kanonierki. Zapomniała o
rozczarowaniu, gdy wsiedli do luksusowej motorówki.

- Wkrótce zobaczysz

groblę, po której biegnie autostrada

łącząca Wenecję z lądem stałym - tłumaczył Rozzano. -

Można także dostać się do miasta koleją. W połowie

dziewiętnastego wieku Austriacy zbudowali most i ułożyli

tory, ale najpiękniej Wenecja wygląda od strony laguny, którą

właśnie przepływamy. Będziesz miała wrażenie, jakby

wyłaniała się powoli z morskich fal.

Bez s

łowa skinęła głową, bo na horyzoncie widziała już

znajome zarysy wież i dachów. Morze było gładkie jak

szklana tafla, a lekko spieniona woda obmywała burty

płynącej wolno motorówki. Sophia ujrzała w oddali kolorowe

budynki ozdobione koronką łuków. Rozzano dotknął jej
ramienia.

- Widzisz te pasiaste s

łupy? To bricoli, służą do

cumowania łodzi, a poza tym od razu widać, kiedy od strony
morza przychodzi wysoka fala. Tam jest wysepka zwana

Torcello, gdzie osiedli pierwsi wenecjanie. Byli wśród nich

założyciele naszych rodzin.

Sophia s

łuchała uważnie opowieści o początkach miasta

założonego w piątym wieku przez uciekinierów z pobliskiej
Akwilei spalonej przez Hunów pod dowództwem Attyli.

Podziwiała miasto zbudowane na setkach wysepek
wzmocnionych palami wbitymi w morskie dno, a zarazem

wyrzucała sobie, że zbytnio się pospieszyła z decyzjami, które

miały przesądzić o całym jej życiu. Nie była pewna, czy
wzajemna m

iłość, która wybuchła gwałtownie niczym

background image

płomień, jest tak silna, jakby się z pozoru wydawało. Rozzano

nic zwrócił uwagi na jej roztargnienie. Z powagą traktował

przyjęte dobrowolnie obowiązki przewodnika.

- Nazywamy Wenecj

ę ,La Serenissima" - Najjaśniejsza -

dodał cicho - bo ma w sobie harmonię i wewnętrzny ład.

Wkr

ótce otworzył się przed nimi imponujący widok na

weneckie nabrzeże.

- Co to za budynki? - wypytywa

ła rozgorączkowana.

- W g

łębi widać już kopuły bazyliki Świętego Marka.

Pamiętasz, opowiadałem ci o Moście Westchnień. To właśnie

ta biała zwarta bryła zawieszona nad kanałem. Jest niewielki,

ale robi wrażenie, co?

- M

ówiłeś, że łączy Pałac Dożów z więzieniem - dodała,

spoglądając na długie i wąskie gondole o czarnych burtach

przywiązane do wysokich słupów. Spoglądała w zadumie na

jasne ściany Pałacu Dożów. Fasadę ozdobiono różowym

marmurem, a smukłe arkady podtrzymywane kolumnami

nadawały gmachowi cudowną lekkość.

- Wygl

ąda tak samo jak na fotografiach - ucieszyła się

niczym mała dziewczynka. Z niepokojem obserwowała fale

obmywające fundamenty budynków.

- Nic ma powodu do obaw - zapewni

ł Rozzano,

obserwując ją z rozbawieniem. - Możesz być pewna, że

siedziba rodziny D'Antigów nie zawali się pod naporem wody.

Zadbałem o to, żeby dom przetrwał bez uszczerbku kolejne

dziesięciolecia. Remont pochłonął ogromne sumy, ale efekty

są znakomite.

Z nielicznych wzmianek o pomocy udzielanej jej

dziadkowi wywnioskowa

ła, że ma z tym sporo zachodu.

- Ciesz

ę się, że Wenecja nadal istnieje. Byłabym

niepocieszona, gdyby morze poch

łonęło ją przed moim

przybyciem.

background image

- Nie pozwolimy na to! - zapewni

ł chełpliwie. - Mnóstwo

jest ludzi głęboko zatroskanych stanem jej zabytków i

gotowych na wszystko, byle je ratować. Wenecja jest niczym

piękna kobieta: trzeba o nią dbać. - Przysunął się bliżej i

szepnął jej do ucha: - Zamierzam troszczyć się o ciebie z
równym oddaniem.

- Zachowuj si

ę przyzwoicie i nie zmieniaj tematu. Proszę

o dalsze wyjaśnienia, bo inaczej przesiądę się na statek
wycieczkowy.

- Ach, ta angielska pow

ściągliwość! - westchnął

przesadnie. -

Cóż robić, wracam do roli przewodnika. Jak się

zapewne domyślasz, przed nami otwiera się Canalazzo. Tak
pieszczotliwie nazywamy Canal Grande. Patrz i podziwiaj.

Sophia by

ła zachwycona. Wiedziała, że ta szeroka wodna

arteria

ma długość czterech kilometrów i zakręca łagodnie,

dzieląc miasto na dwie części. Otworzyła się przed nią

wspaniała panorama najpiękniejszych budynków Wenecji.

Mijały ich niezliczone gondole, małe promy, łodzie i

motorówki. Rozzano nie nadążał z wyjaśnieniami.

- Ca' Barbarigo, siedemnasty wiek - powiedzia

ł krótko. -

Ca' d'Oro, fasada piętnastowieczna, ale ten gotycki budynek

jest znacznie starszy, a dawniej zdobiły go złocenia, stąd
nazwa. Ca' Grande, siedemnasty wiek. Tamten wzniesiono w

dwunastym, następny w trzynastym wieku.

Sophia patrzy

ła raz w prawo, raz w lewo. Rozzano

opisywa

ł budynki, które znała z przewodnika tak, jakby

przedstawiał jej starych przyjaciół.

- Mog

łabym na nie patrzeć przez resztę życia i wcale by

mi się nie znudziło - powiedziała cicho.

- Nic prostszego - odpar

ł żartobliwie. - Musisz tu

pozostać na zawsze. Jak ci się podoba tamten pałac? Ładny,
co?

background image

- Jakie banalne okre

ślenie! - oburzyła się, spoglądając we

wskazanym kierunku. -

Jest przepiękny!

Nad brzegiem kana

łu stała imponująca czteropiętrowa

budowla. Przed nią umieszczono dwanaście niebieskich pali i

kilka pomostów osłoniętych błękitnymi markizami. Nad

szerokim lukiem portalu znajdował się balkon z marmurową

balustradą i kolumnami, a po bokach gotyckie łuki okien z

kamienną dekoracją przypominającą koronkowy wzór.

- Ciesz

ę się, że przypadł ci do gustu - odparł Rozzano

drżącym głosem. Był wyraźnie poruszony, ale gdy zerknęła na

niego, utkwił wzrok w sąsiednim budynku z kamienia

miodowej barwy. Po chwili wyjaśnił: - Mieszkam tu od pięciu
lat.

- Teraz rozumiem, czemu tak ci zale

żało na szybkim

powrocie do twego palazzo.

Masz bardzo piękny dom -

odparła, nie kryjąc zazdrości. Uśmiechnął się zagadkowo i

niespodziewanie polecił sternikowi przybić do brzegu.

- Wysiadamy? Czy do siedziby Alberta D'Antigi mo

żna

dojść pieszo? - zapytała trochę rozczarowana. Szkoda, że jej
dziadek nie mieszka nad Canal Grande. Z drugiej strony

jednak będzie miała pretekst, żeby zapuścić się w labirynt

mniejszych kanałów i wąskich uliczek.

- Tylko Pa

łac Dożów nazywamy tu słowem palazzo.

Pozostałe gmachy to domy: casa, w skrócie ca'. Ten, który

przed chwilą podziwiałaś - ciągnął, podając jej rękę i

pomagając wskoczyć na pomost - to Ca' D'Antiga.

Odwr

óciła się zdumiona. Gdy mówił o tym budynku, w

jego głosie słyszała czułość, a oczy lśniły ze wzruszenia. Nie

trzeba było wielkiej przenikliwości, aby się domyślić, że jest

do niego bardzo przywiązany, chociaż to nie jego siedziba.

Dom należał do Alberta D'Antigi... z czasem stanie się jej

własnością. Przeszedł ją dreszcz, choć słońce mocno

background image

przygrzewało. Miała złe przeczucia; dręczyła ją dziwna,
trudna do sprecyzowania obawa.

- Masz chyba w

łasny dom? - spytała niepewnie. Zdziwiła

się, gdy spochmurniał i zacisnął mocniej dłoń obejmująca jej

łokieć.

- Tak - odpar

ł krótko. - Należy do mnie Ca' Barsini. Stoi

nieco dalej, obok Ponte Rialto, największego z weneckich
mostów. - Przed drzwiami Ca' D'Antiga

zatrzymał się

niespodziewanie. - Sophio... -

zaczął, unikając jej wzroku. Był

wyraźnie zakłopotany.

- S

łucham - odparła z niepokojem.

- Sam nie wiem, jak to uj

ąć.

- M

ów śmiało - zachęciła łagodnie.

- Moim zdaniem nie powinni

śmy od razu mówić twojemu

dziadkowi,

że jesteśmy zaręczeni. Lepiej trzymać to na razie

w tajemnicy.

Poczu

ła dziwny chłód, a dręczące ją obawy od razu

nabrały wyrazistości. Już się nie dziwiła, że woli nie ujawniać

nowiny o zaręczynach. W głębi ducha od początku miała

chyba wątpliwości co do jego intencji, bo w przeciwnym razie

ta okropna myśl w ogóle nie przyszłaby jej do głowy. Kupił

jej zaręczynowy pierścionek, ale poprosił, żeby trzymała go w

torebce. Czy za kilka dni zażąda, aby zwróciła mu cenny

klejnot? Do czego zmierza? Na razie nic przecież na tym nie

zyskał. Co będzie dalej?

- Odezwij si

ę do mnie - rzucił cierpko.

- Wczoraj nalega

łeś, żebyśmy szybko wzięli ślub.

Zmieniłeś zdanie?

- Sk

ądże! - zapewnił, marszcząc brwi. - Nic chcę tylko

działać pochopnie...

- Wstydzisz si

ę mnie? - przerwała ostro i rzuciła mu

oskarżycielskie spojrzenie.

- Nieprawda!

background image

Oburzony tym podejrzeniem z trudem szuka

ł słów, aby

przedstawić swój punkt widzenia. Powiedz, że mnie kochasz,

pomyślała Sophia, musze nabrać pewności, że ci na mnie

zależy. Popatrzył na nią, ale nie zwrócił uwagi na jej błagalne
spojrzenie.

- Alberto D'Antiga jest stary i schorowany. Daj mu

tydzie

ń, może dziesięć dni, żeby przywykł do twojej

obecności. Trzeba mu dozować wzruszenia. Dzisiejsze

spotkanie z pewnością będzie dla niego i radosne, i bolesne,
bo powr

ócą wspomnienia związane z twoją matką.

- Chyba masz racj

ę - przyznała niechętnie.

- Dla nas to niewiele zmienia. Jeste

śmy po słowie -

zapewnił Rozzano. - Dyskretnie przygotujemy ceremonię

ślubną i w odpowiedniej chwili, z zachowaniem należytej

ostrożności, powiemy twemu dziadkowi o naszym
postanowieniu.

- S

ądzisz, że nie pochwali naszego związku? - spytała

zaczepnie.

- Moim zdaniem b

ędzie zachwycony, ale potrzebuje

trochę czasu, żeby przywyknąć do tych zmian. Nie chcę, żeby

nadmierne wzruszenie podkopało jego siły.

W takiej sytuacji nie mog

ła odmówić, chociaż było jej

bardzo przykro. Mu

siała przyjąć do wiadomości jego

argumenty. Wsunęła rękę do torebki i dotknęła

zaręczynowego pierścionka. Zdawała sobie sprawę, że to

dziecinada, ale ten ukradkowy gest dodał jej odwagi. Rozzano

spostrzegł, że ma łzy w oczach, i wciągnął ją pospiesznie do
wielkiej, jasnej sieni.

- Principe! - us

łyszała nagle radosny damski głos.

- Flavia! - Rozzano u

śmiechnął się szeroko i na oczach

zdumionej Sophii objął mocno służącą w szarym uniformie.

Była to pani w średnim wieku. Gadali jedno przez drugie i
chichotali jak dzieci. -

Flavia zna mnie od kołyski -

background image

powiedział, gdy po oficjalnej prezentacji obie panie serdecznie

uścisnęły sobie dłonie. - Jej matka była tu kucharką. Nie dziw

się, jeżeli będzie cię pouczać. Nasze rodziny są tak mocno

związane, że komentowanie naszych poczynań uważa za swój

obowiązek. Czasami traktuje mnie jak młodszego brata,

któremu natura poskąpiła rozumu. - Gdy Sophia skwitowała

jego słowa wymuszonym uśmiechem, zwrócił się ponownie

do Flavii, która wkrótce odeszła.

- Przejdziemy teraz do salonu na górze -

wyjaśnił

pogodnie. -

Poprosiłem Flavię, żeby uprzedziła dziadka o

naszej wizycie. -

Po chwili dodał ciszej: - Wiem, jak trudno ci

udawać, że jesteśmy tylko dobrymi znajomymi, ale musisz się

zdobyć na ten wysiłek. Sam jestem wściekły z tego powodu,

ale nie mamy innego wyjścia. Panuję nad sobą tylko dlatego,

że wieczorem zakradnę się do twego pokoju i będę się z tobą

kochać do utraty tchu. To nasza tajemnica. Spójrz na tę

sprawę w taki sposób. W gruncie rzeczy czeka nas zabawna
przygoda.

- Nie potrafi

ę kłamać - odparła ponuro. - Zastanawiam

się, czemu tak ci zależy na tym, żebyśmy udawali, jakoby nic

nas nie łączyło.

- Wcale nie prosz

ę, żebyś kłamała - odparł, mrużąc oczy.

-

Domagam się tylko powściągliwości w okazywaniu uczuć.

Mamy w tym ju

ż pewne doświadczenia, prawda? Przecież

wobec parafian umiałaś się na to zdobyć.

- Ale mia

łam nadzieję, że tamte czasy minęły na dobre! -

odparła porywczo. - Chcę być sobą: pokazać, co naprawdę

odczuwam, śmiać się i płakać, kiedy mam ochotę. - Głos jej
si

ę załamał. Pragnęła okazać mu, jak bardzo jest zakochana, a

nie ukrywa

ć się ze swoją miłością, jakby to była wstydliwa

słabość charakteru.

- Wszystko w swoim czasie, Sophio. Obiecaj mi,

że nikł

się nie dowie, co do mnie czujesz - syknął niecierpliwie.

background image

Wściekła i rozczarowana zacisnęła zęby i z wymuszonym

uśmiechem złożyła mu tę obietnicę, chociaż serce pękało jej z
bólu.

- Mo

żesz być pewny, że się nie zdradzę.

- Doskonale! - powiedzia

ł z promiennym uśmiechem. Ze

smutkiem pomyślała, że twarz mu natychmiast pogodnieje,

ilekroć zdoła postawić na swoim. Po chwili dodał: - Przyszło

mi teraz do głowy, że najlepiej byłoby do ostatniej chwili

trzymać w sekrecie datę i godzinę naszego ślubu. Tylko

Alberto będzie wiedział, kiedy się pobierzemy.

- Dlaczego? - spyta

ła krótko i zacisnęła wargi.

-

Żeby nikt się nie wtrącał. Sami zdecydujemy, ile będzie

druhen, jaką włożysz sukienkę i tak dalej.

- Po raz kolejny wspominasz o druhnach? Chyba masz

obsesj

ę na ich punkcie - stwierdziła drwiąco. - Jak chcesz

urządzić wesele, skoro do ostatniej chwili goście nic będą

mieli pojęcia, że bierzemy ślub?

- Prosta sprawa. Zaprosimy ich na wielki bal. Wyobra

żasz

sobie, jak się zdziwią, gdy powitasz ich w ślubnej sukni!

- Wspania

ła zabawa! - odparła ironicznie. Rozzano

zachichotał, nie zwracając uwagi na jej sarkastyczny ton.

- Czeka nas pami

ętny ślub. Teraz dopiero przyszło mi do

głowy, że dzięki temu podstępowi unikniemy wścibskich
dziennikarzy. W przeciwnym razie nasz wielki dzie

ń byłby

jedną wielką pomyłką.

- Jaki

ś ty przewidujący.

Zerkn

ął na nią podejrzliwie, ale zgodnie z obietnicą

przybrała spokojny wyraz twarzy i uśmiechała się pobłażliwie.

Zadowolony z siebie skinął głową.

-

Chyba om

ówiliśmy już wszystko? - spytał

przyciszonym głosem, jakby chodziło o drobiazg.

Sophia wyczu

ła jakiś fałsz w jego zachowaniu. Z pozoru

był pogodny i odprężony, lecz za bardzo mu zależało na jej

background image

zgodzie, aby mogła bagatelizować tę rozmowę. Być może i

ona będzie miała z tego jakąś korzyść. Gdyby ślub został

odwołany, nikt się nie dowie o jej upokorzeniu.

- Owszem - przytakn

ęła, obojętnie wzruszając ramionami,

chociaż miała w oczach łzy.

Rozzano odzyska

ł dobry humor i z dumą oprowadzał ją po

bogato urządzonym wnętrzu. Gdy podeszła do okna i z

przyjemnością pogłaskała aksamitną zasłonę, usłyszała nagle

cichy syk wciąganego gwałtownie powietrza, jakby ktoś

westchnął z irytacją. Niespodziewanie doznała olśnienia.

Rozzano tak długo administrował majątkiem rodziny

D'Antigów, że uznał go za swoją własność, a prawowitą

dziedziczkę uważał za intruza i nie życzył sobie, żeby

dotykała cennych przedmiotów. To przypuszczenie było tak

bolesne, że natychmiast je odrzuciła. Jeśli mają spędzić życie

we dwoje, nie powinna tak go oczerniać, zwłaszcza że jej

wnioski oparte są na wątłych przesłankach.

Zdenerwowana i nieufna na pr

óbę dotknęła kilku innych

przedmiot

ów: figurki z brązu, marmurowego stolika z

kunsztownym

wzorem,

pozłacanej

ramy

obrazu

przedstawiającego Adama i Ewę. Atmosfera w pokoju stawała

się coraz bardziej nieprzyjemna, a zrozpaczona Sophia

poczuła, że coś ściska ją za gardło. Rozzano naprawdę czuł się

w Ca' D'Antiga jak u siebie w domu i uważał, że córka

Violetty bezprawnie się tu panoszy.

- Ten obraz namalowa

ł Carpaccio - wyjaśnił chłodno, gdy

oglądała arcydzieło. Podszedł bliżej i od razu wyczuła, że jest

zdenerwowany. Powietrze niemal wibrowało, gdy stanął obok
niej.

- Nie znam si

ę na malarstwie. Był sławny? - zapytała

uprzejmie, chociaż serce waliło jej jak młotem. Miała

nadzieję, że dziadek pojawi się lada chwila i wybawi ją z
trudnej sytuacji. N

ie spodziewała się, że Rozzano będzie do

background image

niej wrogo nastawiony. I pomyśleć tylko, że kiedyś marzyła,

by zostać z nim sam na sam.

- To jeden z wielkich mistrzów weneckiego renesansu.

Jego obrazy i freski znajdują się w Pałacu Dożów. Chętnie

malował cykle poświęcone żywotom świętych kobiet. Jego

ulubione bohaterki to święta Urszula i święta Helena. W tle

pojawiają się u niego widoki ówczesnej Wenecji. Czemu

stoisz? To męczące. Usiądź w fotelu i podziwiaj obrazy.

Zbytek uprzejmo

ści! Oto wzorowy pan domu i jego gość.

- Dzi

ękuję - odparła chłodno, sadowiąc się wygodnie.

Rozzano w milczeniu

przeglądał listy ułożone na staromodnej

konsolce z poz

łacanym blatem, a potem stanął przy kominku

w nonszalanckiej pozie, z łokciem opartym niedbale o gzyms;

uosobienie gościnnego pana domu, który zna swoją wartość i

nic musi zabiegać o niczyje względy. Czuta, że obserwuje ją

spod przymkniętych powiek, ale postanowiła ukryć rosnące

zdenerwowanie i z udawaną swobodą założyła nogę na nogę.

- Zaczynam si

ę przyzwyczajać do luksusu. Pieniądze

ułatwiają i uprzyjemniają życie. Od razu się tutaj

zadomowiłam. - Powiedziała te słowa tonem prawowitej

właścicielki, żeby sprawdzić, jak Rozzano na nie zareaguje.

Zmarszczył brwi, potwierdzając jej najgorsze przeczucia.

Najwyraźniej trafiła w czuły punkt.

- Doskonale. Podziwiam twoje opanowanie i zdolno

ści

adaptacyjne -

odparł rzeczowo.

- Elegancki str

ój dodaje pewności siebie. Wystarczy

zmienić sposób ubierania, żeby nabrać obycia. Dobrze się

prezentuję, co?

- Wygl

ądasz uroczo - przyznał, a kąciki jego ust wreszcie

uniosły się nieco. - Powinnaś wiedzieć, że trudno mi trzymać

ręce przy sobie.

Doskonale si

ę maskujesz, pomyślała z rozpaczą.

Najchętniej rozpłakałaby się z żalu. Pod powiekami czuła

background image

palące łzy. Pragnęła raz na zawsze odrzucić wątpliwości i

wszelki kamuflaż. Liczył się dla niej tylko Rozzano. Powinna

z nim szczerze porozmawiać, wyjaśnić nieporozumienia...

Spojrzała na niego, ale odwrócił wzrok, nasłuchując pilnie z

głową przechyloną na bok.

- Dziadek wkr

ótce tu będzie! - oznajmił po chwili. -

Podłoga skrzypi w korytarzu.

Podbieg

ł do drzwi i otworzył je szeroko, a opiekunka

wepchnęła do salonu wózek, na którym siedział dostojny

siwowłosy starzec.

- Rozzano! - zawo

łał i otworzył szeroko ramiona. Objęli

się serdecznie i przez chwilę gawędzili z ożywieniem. Sophia

obserwowała ich z rozrzewnieniem. Ich wzajemna miłość była

jak balsam dla jej zbolałego serca.

Jej dziadek by

ł schorowany, ale władczy i zdecydowany.

Natura nie poskąpiła mu wzrostu. Trzyma! się prosto niczym

żołnierz na paradzie. Przypominał jej zmarłego ojca i dlatego

ze wzruszenia miała łzy w oczach.

- To z pewno

ścią Sophia!

U

śmiechnęła się, słysząc przyjazny ton w jego głosie.

Podeszła do wózka inwalidzkiego i uklękła, żeby mógł ją

objąć wątłymi ramionami. Długo trzymał ją w objęciach,

drżąc na całym ciele. Była tak przejęła, że nie mogła

wykrztusić słowa, chociaż nauczyła się kilku zdań po włosku.

Nie dbała o tytuł i majątek. To przecież jej jedyny żyjący

krewny, a serdeczne przyjęcie sprawiło, że natychmiast podbił
jej serce.

- Ach, jaka

ś ty podobna do swojej matki - powiedział,

głaszcząc ją po włosach. Odsunęła się nieco, przysiadła na

piętach i zamrugała powiekami, żeby opanować łzy.

- Pochlebca - skarci

ła go czule i zachęcona kpiącym

błyskiem w otoczonych zmarszczkami oczach, dodała: -

Mama była piękna.

background image

- Dor

ównujesz jej urodą - zapewnił, dotykając jej

zarumienionego policzka. Wyciągnął z kieszeni białą lnianą

chusteczkę, otarł zapłakaną twarz i westchnął.

- Wybacz staremu cz

łowiekowi, Sophio. Trochę się

rozkleiłem. Nasze spotkanie przywołało tyle wspomnień. Do

tej pory sądziłem, że z rodziny D'Antigów żyję tylko ja. i

bardzo cierpiałem, że nie mam dziedziców.

- Przepraszam na chwil

ę - wtrącił Rozzano, ponieważ

zadzwonił jego telefon komórkowy.

- Ca

ła Wenecja już wie, że wróciłeś - odparł pobłażliwie

Alberta, odprowadzając go spojrzeniem, gdy wychodził z
salonu.

- Bardzo kochasz Rozzana, prawda, dziadku? - zapyta

ła,

jakby zależało jej na tym, by cudza pochwala zrównoważyła
jej obawy.

- Jest dla mnie niczym syn - odpar

ł bez namysłu. - Żyłem

samotnie, póki się tu nie przeniósł. Teraz odnalazł ciebie i

namówił do powrotu. Jakie to szlachetne! Zawsze tak

postępuje. Wie przecież, że teraz wszystko przypadnie tobie, a

mimo to nie wahał się ani przez moment.

Sophia znieruchomia

ła i mocno splotła dłonie leżące na

kolanach, Alberto opowiadał dalej:

- Musisz wiedzie

ć, moja droga, że poślubił tę małą

Nicolettę, naszą daleką kuzynkę. Poza mną tylko ona nosiła

jeszcze nazwisko D'Antiga, ale umarła.

Sophia zn

ów miała łzy pod powiekami. Spuściła oczy,

żeby dziadek tego nie spostrzegł, i utkwiła spojrzenie w

drżących palcach. Rozzano nie wspomniał, że jego żona była z

domu D'Antiga. Ciekawe, dlaczego tak oszczędnie udziela

informacji, pomyślała drwiąco i zacisnęła wargi.

- Wiedzia

łam tylko, że jest wdowcem. Nie miałam

pojęcia, że jego żona była naszą krewną.

background image

- Z jej

śmiercią zniknęła moja ostatnia nadzieja -

wymamrotał Alberto. - Tamten ślub połączył trwałym węzłem

dwie rodziny. Byłem szczęśliwy, gdy Nicoletta powiedziała,

że spodziewa się dziecka.

- Jaka szkoda,

że umarła tak młodo - powiedziała z

roztargnieniem, zajęta swoimi myślami. - Z pewnością jej

śmierć bardzo was poruszyła.

- O, tak! - Na twarzy Alberta malowa

ło się cierpienie. -

Rozzano najbardziej to przeżył. Zawsze był silny i zaradny;

wspierał innych na duchu w trudnych sytuacjach. Z godnością

zniósł śmierć rodziców, którzy zginęli w wodach laguny

podczas zderzenia motorówek. Miał wtedy zaledwie

osiemnaście lat, ale stanął na czele rodzinnego

przedsiębiorstwa i zajął się wychowaniem młodszego brata

Enrica. Po śmierci Nicoletty nic mógł znaleźć ukojenia. Po

pogrzebie całkiem się załamał i tygodniami unikał ludzi. Nic

znam nikogo, kto by tak rozpaczał. Można powiedzieć, że

stracił chęć do życia.

Sophi

ę ogarnął smutek, ponieważ słowa dziadka stanowiły

potwierdzenie jej domysłów. Rozzano do szaleństwa kochał

Nicolettę. Czy w takiej sytuacji warto łudzić się nadzieją?

Wstała z klęczek i wyprostowała się z godnością. Nareszcie

zrozumiała, czemu wenecki książę się nią zainteresował.

- Ju

ż wiem, dziadku, co miałeś na myśli, wspominając, że

Rozzano został twoim spadkobiercą - powiedziała spokojnie,

chociaż dziwiła się, że potrafi ukryć gorycz i rozczarowanie.

Najważniejsze było teraz dla niej zdrowie dziadka, wiec nie

chciała go zasmucić. Byłby zdruzgotany, gdyby się

dowiedział, do czego dąży Rozzano.

- Naturalnie - odpar

ł łagodnie Alberto, ujmując jej

chłodną, nieruchomą dłoń - ale teraz cały majątek rodziny

D'Antigów należy się tobie. To zacnie z jego strony, że nie

próbował cię zniechęcić do powrotu!

background image

- Zadziwia mnie ten bezmiar szlachetno

ści - mruknęła, a

seret jej krwawiło. Przez niego wyszła na kompletną idiotkę.

Jak mógł tak wobec niej postąpić? Jak śmiał ją oszukiwać?

Wolałaby raczej zamach na swoje życie, na przykład
nie

spodziewaną kąpiel w falach laguny. Rozzano znalazł

lepszy sposób, żeby mimo przeszkód odziedziczyć majątek

rodziny D'Antigów. Dzięki małżeństwu mógł odzyskać prawo

do fortuny, a ponadto spłodzić upragnione potomstwo. Sam

wyznał kiedyś, że marzy mu się duża rodzina. Nic dziwnego,

że tak szybko odpowiedział na wezwanie prawnika, kiedy

dowiedział się, że Violetta miała dziecko. Od razu zawrócił w

głowie prostej dziewczynie z prowincji i był przekonany, że

jego motywy nie zostaną ujawnione. Wenecki książę podbił
serce Kopciuszka!

- Zaufaj mu - przekonywa

ł z zapałem jej dziadek. - To

wspaniały człowiek. W interesach możesz całkowicie na nim

polegać. Jest uosobieniem rzetelności. Moim zdaniem bywa
dla innych zbyt dobry, zbyt wsp

ółczujący - dodał cicho.

- Czy otrzymuje jakie

ś wynagrodzenie za to, że zarządza

twoim majątkiem? - spytała z pozom obojętnie.

- Sk

ądże! - Alberto zachichotał. - Nie potrzebuje

pieniędzy, jest chyba bogatszy ode mnie. Obawiam się, że od

czasów wypraw krzyżowych rodzinie Barsinich powodzi się

lepiej niż nam. Rozzano prowadzi nasze przedsiębiorstwo z

czystej uprzejmości. Podejrzewam, że wolałby poświęcać

więcej czasu swojemu wydawnictwu.

Rozzano ma w

łasne pieniądze! Nie jest chciwym

bankrutem, który próbuje odbudować finansowi imperium.
Kam

ień spadł jej z serca, a twarz się wypogodziła. Pora zająć

się rodzinnymi interesami, żeby nabrał dla niej szacunku.

- Musimy go teraz odci

ążyć - oznajmiła radośnie,

chwytając dłoń dziadka. - Najwyższy czas, żebym sama zajęła

się finansami rodziny. Chcę się nauczyć wszystkiego, co

background image

dotyczy naszych interesów -

powiedziała z ożywieniem. - Jeśli

coś będzie niezrozumiałe. Rozzano mi to wyjaśni. Chcę

pracować, dziadku, żebyś był ze mnie dumny!

- Ile

ż w tobie zapału, ile radości! - odparł z czułością. -

Podziwia

m cię, Sophio, i nie mam wątpliwości, że nasz

majątek jest w dobrych rękach.

Odruchowo zerkn

ęła na Rozzana. Stał nonszalancko

oparty ramieniem o okienną futrynę z dłonią na głowie

pozłacanego amorka umieszczonego pośrodku wewnętrznych
okiennic z jasnego drewna i przyciszonym g

łosem rozmawiał

przez telefon. Można by pomyśleć, że umawia się na randkę.

- Nie wiem, czy ci wiadomo,

że nasi antenaci sprowadzali

ze wschodu kosztowne przyprawy. Z czasem zajęli się

produkcją perfum.

- Mama zawsze

ślicznie pachniała - wtrąciła Sophia

drżącym głosem.

- Naprawd

ę? - Alberto zagryzł wargi i dodał z przejęciem:

-

Wybacz, mi, moja droga. Daruj, że wyrządziłem jej

krzywdę. Chciałem dobrze, ale byłem zbyt obcesowy.

- Nie wracajmy do przesz

łości. O mamie porozmawiamy

innego dnia. -

Pod wpływem nagłego impulsu przytuliła

drżącą dłoń starca do swego policzka.

- Niech ci

ę Bóg błogosławi, moje dziecko. Jesteś bardzo

wyrozumiała. Wybacz, zostawiam cię samą, bo czuje się

zmęczony. Jutro zjemy razem obiad, zgoda? Naciśnij
dzwonek

, żeby wezwać pielęgniarkę. Dzięki. Aha, poproś

Rozzana, żeby sprawdził, czy mój adwokat przygotował nową

wersję testamentu, w którym wszystko tobie zapisuje,
kochanie. -

Z czułością pocałował ją w policzek. - Ciao,

Sophia, dzięki tobie znów jestem szczęśliwym człowiekiem.

Przytuli

ła się do niego i pomachała wesoło na pożegnanie,

gdy zjawiła się pielęgniarka i popchnęła fotel na kółkach w

stronę korytarza. Rozzano pospiesznie zakończył rozmowę,

background image

odprowadził Alberta do drzwi i pochylił się w ukłonie

wyrażającym szacunek i szczere przywiązanie. Sophia miała

zamęt w głowie. Musiała to wszystko przemyśleć.

- Ja tak

że jestem znużona - powiedziała chłodno, gdy

zostali sami. -

Pójdę do swego pokoju, żeby się rozpakować.

Chciałabym także zwiedzić ten dom...

- Doskona

ły pomysł. Daj mi znać, kiedy będziesz gotowa.

Chętnie cię oprowadzę i pokażę...

- Nie, dzi

ęki za dobre chęci, ale wolałabym zrobić to

sama.

- Kochanie, nie b

ądź taka oficjalna, kiedy jesteśmy we

dwoje -

strofował ją łagodnie.

- Wolisz,

żebym ci zrobiła awanturę? - zapylała z

gniewnym błyskiem w oczach.

- Sophio, co ja takiego...
- R

ęce przy sobie! Nie podchodź do mnie! - krzyknęła. -

Czemu nie powiedziałeś mi, że twoja żona była z domu

D'Antiga? Dlaczego ukrywałeś, że dziedziczysz po moim
dziadku? C

o cię do tego skłoniło? Masz jakiś chytry plan?

Mam się z tobą podzielić rodzinnym majątkiem?

Rozzano by

ł tak zaskoczony, że nie potrafił wykrztusić

słowa.

- Zaniem

ówiłeś? - ciągnęła napastliwie. - Wątpię! Nie

spotkałam dotąd człowieka równie wymownego jak ty.

Pewnie byłeś wściekły, gdy wyszło na jaw, że moja matka

urodziła dziecko...

- Z pewno

ścią pamiętasz, że nie kryłem radości, kiedy cię

wreszcie odnalazłem. - Był rozgniewany, ale silił się na
spokój. - Nie wspomn

iałem o testamencie Alberta

sporz

ądzonym na moją korzyść z obawy, że uznasz to za

pretekst, by zrzec się swego dziedzictwa. I tak niełatwo cię

było przekonać, żebyś zajęła należne ci miejsce.

- Tak, ale...

background image

- Gdybym chcia

ł przejąć twój majątek, wystarczyło

utwierdzić cię w przekonaniu, że zmiana stylu życia będzie

dla ciebie nieszczęściem.

- Zgoda, na pocz

ątku rzeczywiście nic miałam ochoty tu

jechać, ale potem zmieniłam zdanie przez wzgląd na dziadka.

Czemu wtedy nic wyznałeś mi prawdy?

Przez chwil

ę patrzył na nią ze smutkiem, a potem jakby

nagle zobojętniał.

- Nie mia

łem do tego głowy - odparł z kamienną twarzą. -

Byliśmy zajęci czymś innym.

Zrani

ł ją w samo serce. Przygnębiona zwiesiła głowę. Nie

mogła na niego patrzeć, a zarazem pragnęła rzucić mu się w

ramiona i szukać pociechy. Prawdziwe uczucie byłoby dla niej

kojącym balsamem. Z drugiej strony jednak chciała bić

pięściami w jego pierś i wyrzucić z siebie cały gniew. Jak

mógł ją tak oszukiwać!

- Id

ę do swego pokoju - mruknęła. - Nie odprowadzaj

mnie. Zawołam pokojówkę.

Niespodziewanie zast

ąpił jej drogę. Był tak wysoki i

barczysty, że mimo woli poczuła lęk.

-

Źle mnie oceniłaś - powiedział chłodno. Wyprostował

się dumnie i popatrzył na nią z góry, jakby oczekiwał, że

przeprosi go i przyzna się do błędu.

- Ty r

ównież pomyliłeś się co do mnie! - odparła.

- Ostrzega

łam cię, że to ryzykowne wiązać się z ludźmi,

których słabo znamy.

- Co masz na my

śli?

- Mo

że nie jestem taka pokorna i ustępliwa, jak ci się

wydawało?

- Tym lepiej. Chc

ę rozmawiać z żoną jak równy z

równym -

stwierdził opryskliwie, wytracając jej z ręki

koronny argument i dodał z irytującą pewnością w głosie: -

Znam cię dobrze. Jesteś mądra i wrażliwa, masz żelazne

background image

zasady. Zawsze żyłaś oszczędnie, więc nie roztrwonisz

majątku swego dziadka. Podziwiam twoje zalety, Sophio, i

darzę cię ogromnym szacunkiem.

- Sk

ąd pewność, że po latach wyrzeczeń nie zmienię

nagle zdania i nie zacznę używać życia, szastając forsą na
prawo i lewo? -

perorowała z zapałem. - Już ci mówiłam, że

zmieniło się moje nastawienie. Polubiłam kosztowne ubrania.

Miło jest czuć na skórze dotyk znakomitych tkanin, a

markowe stroje dodają mi pewności siebie. - Zdobyła się na

promienny uśmiech, świadoma, że pogodny wyraz twarzy
dodaje blasku jej urodzie. -

Chyba przejdę się po sklepach i

zrobię gigantyczne zakupy. Co mi po majątku, skoro z niego
nie korzystam?

Zapad

ła martwa cisza. Sophia poczuła do siebie odrazę. W

jednej chwili ochłonęła, uniosła głowę i popatrzyła Rozzanowi

prosto w oczy. Zacisnął wargi i zmierzył ją zimnym
spojrzeniem.

Trafi

ła w jego słaby punkt. Celny strzał. Nagie zrobiło jej

się ciężko na sercu.

- Przedtem m

ówiłaś, że poświęcisz się działalności

charytatywnej. Zmieniłaś zdanie? - spytał pogardliwie.

- Suma zdecyduj

ę, jak mam wydać swoje pieniądze -

odparła wyniośle. Obrzuciła go zimnym spojrzeniem i od razu

zrozumiała, że jest rozgniewany. Zacisnął zęby, wyprostował

się, jakby kij połknął, i obserwował ją z kamienną twarzą, ale

gdy odpowiedział, jego głos brzmiał łagodnie i przekonująco.

- Jeste

ś zmęczona. Widziałem, jak pobladłaś. Za dużo

wzruszeń jak na jeden dzień. Wrócimy do tej rozmowy, gdy

odpoczniesz i odzyskasz siły. Nie zapominaj, że tylko ja znam

wszystkie szczegóły dotyczące sytuacji finansowej rodziny

D'Antigów. Bez mojej pomocy trudno ci będzie się w tym

rozeznać. Postąpisz mądrze, jeśli mi zaufasz.

background image

- Tobie? - wybuchn

ęła. - Nie powierzyłabym ci nawet

kieszonkowego!

- Musisz mi wierzy

ć! - Chwycił ją za ramiona. - W

przeciwnym razie...

- Grozisz mi? Uwa

żaj, bo pokażę ci drzwi! - zawołała z

wściekłością.

Rozzano zrobi

ł się nagle blady jak ściana.

-

Źle mnie zrozumiałaś - wycedził przez zaciśnięte zęby.

- Czy

żby? - Niewiele brakowało, żeby wybuchnęła

płaczem. Kochała go, pragnęła z nim być... i co teraz? Skaczą

sobie do oczu jak rozzłoszczone przedszkolaki na placu
zabaw.

Rozzano nadal mocno

ściskał jej ramiona. Rzuciła mu

wrogie spojrzenie.

- Pu

ść mnie, bo zacznę krzyczeć - syknęła.

- Sophia! - j

ęknął rozpaczliwie.

Maska oboj

ętności opadła nagłe. Twarz Rozzana wyrażała

straszliwe cierpienie. Dotknął rękoma jej policzków i
zac

hłannie pocałował ją w usta. Nie potrafiła go odepchnąć.

background image

ROZDZIA

Ł SZÓSTY

Rozzano ca

łował Sophię, chłonąc jej zapach, rozkoszując

się smakiem chętnych ust. Bez wahania oddawała pieszczoty i

pocałunki. Oboje wzdychali z rozkoszy. Ubrania mieli w

nieładzie, a niecierpliwie dłonie błądziły po rozpalonej skórze.

Zapomnieli o skrupułach, lecz nadal mieli w pamięci, że

naprawdę, kochać się będą dopiero po ślubie. Znaleźli inne

sposoby, żeby zaspokoić pożądanie. Gdy wtuleni w poduszki
kanapy odpoczywali ciasno obj

ęci ramionami, Rozzano

szepnął jej do ucha:

- Kocham ci

ę.

Znieruchomia

ła na moment w jego ramionach, a potem

wykrzyknęła radośnie najdroższe imię. Była tak szczęśliwa,

jakby otworzyły się przed nią niebiosa. Rozzano ogarnięty

bezbrzeżną czułością miał wrażenie, że szybują razem przez

świetliste przestworza. Szeptał jej czułe słowa i powtarzał

imię jak magiczne zaklęcie.

Przytuli

ła się mocno, a w uszach brzmiało jej nadal

cudowne wyznanie. Rozzano powiedział, że jest w niej

zakochany. Te słowa sprawiły, że poczuła się jak bogini

miłości, pani jego serca i zmysłów. Oszołomiona pieszczotami

i pijana szczęściem niczego więcej już nie pragnęła.

D

ługo leżeli na obitej barwną tkaniną kanapie wsłuchani

w odgłosy dobiegające zza okien. Gondolierzy pokrzykiwali
ostrz

egawczo przed zakrętem, huczały motorówki, dzieci

wybuchały śmiechem, a zielonkawe fale rozbijały się z

pluskiem o ściany pałacu. Grzali się w promieniach słońca,

które wpadały przez nie domknięte okiennice.

Sophia rozsun

ęła poły rozpiętej koszuli Rozzana i z

zachwytem wodziła dłonią po śniadej skórze torsu i płaskiego

brzucha. Stwierdziła w duchu, że jej narzeczony jest piękny

jak młody bóg, i zarumieniła się, wspominając, jak bardzo się
niedawno zapomnieli.

background image

- Za p

óźno na rumieńce. Wiem o tobie wszystko - szepnął

żartobliwie.

Przemog

ła wstyd i spojrzała mu prosto w oczy na znak, że

niczego nie żałuje i pragnie oddać mu się cała... kiedy

nadejdzie odpowiednia chwila. Gdy oboje zatracili się w

pieszczotach, sam Rozzano przypomniał jej, że postanowili

czekać do ślubu. Teraz była mu za to wdzięczna.

- Kocham ci

ę - szepnęła.

Poca

łował ją namiętnie i pieścił tak zmysłowo, że

ponownie zapomniała o całym świecie, ogarnięta nie znaną jej

dotąd rozkoszą. Tym razem miała wrażenie, że ten stan trwa

całą wieczność i nigdy się nie skończy. Gdy drżąca ocknęła

się w ramionach najdroższego, zapomniała o wszystkich

troskach, wsłuchana w rytmiczne uderzenia kochających serc.

Była spokojna i niebiańsko szczęśliwa.

Przez ca

ły następny tydzień Rozzano wprowadzał ją

cierpliwie w skomplikowane interesy rodziny D'Antigów.

Giełda, inwestycje, lokaty, amortyzacja, zyski i stały obrót
gotówki -

takie były tematy ich porannych rozmów. Z każdym

dniem kochała go bardziej - za takt i cierpliwość... za

wszystko. Pracowali w pięknie urządzonym gabinecie, wśród

szaf, gdzie przechowywano rodzinny księgozbiór. Pod
stopami mieli bezcenny dywan. Siedzieli po obu stronach

zabytkowego biurka. Sophia czuła się niekiedy jak królowa

Wiktoria, która wszystkie sprawy państwowe i rodzinne

omawiała z Albertem, ukochanym księciem - małżonkiem.

Alberto D'Antiga wcze

śnie udawał się na spoczynek, więc

po zmierzchu mogli włóczyć się po Wenecji. Szczególnie

upodobali sobie kręte uliczki oświetlone tak, by przechodnie

mieli poczucie bezpieczeństwa, a zakochani mogli całować się

w mrocznych bramach. Często przesiadywali na Piazzetta -

sąsiadującym z morzem placyku obok placu Świętego Marka i

Pałacu Dożów. Patrzyli na dwie kolumny ustawione nad

background image

samym morzem. Przed wiekami znajdował się między nimi

plac straceń, więc miejsce to było przeklęte: kto tamtędy

przechodził, ściągał na siebie nieszczęście. Sophia i Rozzano

ustalili w czasie pierwszego wspólnego spaceru, że nie

popełnią nigdy takiego głupstwa.

Pewnego popo

łudnia wybrali się do bazyliki Świętego

Marka. Sophia z

achwycała się bogatą elewacją i pełnym

przepychu wnętrzem ozdobionym złocistymi mozaikami.

Upiera

ła się, że musi natychmiast wejść na balkon

znajdujący się nad portalem, by zobaczyć słynne rumaki

Lizypa. rzeźbiarza tworzącego w starożytnej Grecji, ale
Rozz

ano z pobłażliwym uśmiechem wyjaśnił, że stoją tam

współczesne kopie. Oryginał przeniesiono do bazyliki.

Gdy zabytkowe gmachy i muzea by

ły już zamknięte,

siadali w przytulnych knajpkach gdzieś na uboczu albo w
gwarnych restauracjach nad Canal Grande i podziwiali uroki

Wenecji, wpatrzeni w świetlne refleksy na powierzchni

falującej wody.

Niestety, szcz

ęście nie trwa wiecznie. Po tygodniu tej

sielanki Rozzano poleciał do Mediolanu na spotkanie z

bratem. Sophia nie mogła się nadziwić, że tak bardzo tęskni,
cho

ciaż nie było go zaledwie jeden dzień. Zjadła wczesny

obiad w towarzystwie dziadka. Chciała zrobić mu

przyjemność, więc strój i dodatki wybierała z wyjątkową

starannością. Miała na sobie ciemnobrązowe spodnie, jasną

wyszywaną kamizelkę i kremowy żakiet. Po posiłku przeszła

do biblioteki i chodziła z kąta w kąt, nie mogąc się skupić.

Raz po raz spoglądała na zegarek. Rozzano zadzwonił

niedawno z portu i poprosił, żeby czekała tam na niego, bo nie

ręczy za siebie. Obiecał, że będą się całować do utraty tchu.

Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, gdy usłyszała kroki w

korytarzu. Podbiegła do drzwi, otworzyła je natychmiast i

stanęła z nim twarzą w twarz.

background image

Jedno niecierpliwe spojrzenie wystarczy

ło, aby

spostrzegła, ile czułości jest w jego wzroku, gdy patrzy na nią
rozkochanymi oczyma. Prezentowa

ł się nienagannie w

ciemnoszarym garniturze Kontrastującym z nieskazitelną bielą
koszuli. Przez kilka chwil patrzyli na siebie jak orzeczeni.

Rozzano pierwszy zrobił krok i wziął ją w ramiona.

- Bardzo za tob

ą tęskniłem! - wyznał szeptem. Namiętny

pocałunek był najlepszym dowodem, że to prawda.

- Od

łóżmy to na później - zaprotestowała bez

przekonania, gdy rozpinał jej bluzkę. - Trzeba pomyśleć o

ślubie i weselu. Nie zrobiliśmy jeszcze żadnych przygotowań,

a czasu zostało niewiele.

- Ja tylko... Musz

ę cię dotknąć - odparł drżącym głosem.

Z uśmiechem zastanawiała się, czy chce usłyszeć od niej
podobne wyznanie.

- Marzy

łam o tym samym - mruknęła, opierając dłonie na

jego torsie. Przez chwilę całowali się jak szaleni, a potem

usiedli na kanapie, ciasno objęci ramionami.

- Jak si

ę czuje dziadek? - wypytywał Rozzano.

- Doskonale - zapewni

ła. - Z każdym dniem jest lepiej.

- Powiedzmy mu o naszym

ślubie! - rzucił porywczo, z

ciemne oczy lśniły mu jak w gorączce. - Dla innych to będzie

tajemnica, ale dziadek musi wiedzieć. Na pewno się ucieszy.

Uwielbia cię...

- A ty jeste

ś jego oczkiem w głowie - przerwała

żartobliwie. Rozzano zasypał pocałunkami jej uśmiechniętą
twarz. -

Zgoda! Dziadek musi wiedzieć.

- Jest pora sjesty, wi

ęc na pewno uciął sobie drzemkę, ale

gdy si

ę obudzi... Odwiedzimy go wieczorem, nim wyjdziemy

z domu -

nalegał, a Sophia cieszyła się, że lak mu na tym

zależy.

background image

- Jak chcesz, kochanie - przytakn

ęła z westchnieniem,

jakby ujawnienie sekretu wiele ją kosztowało. Rozzano

zachichotał, pocałował ją w czubek nosa i podszedł do biurka.

- Szczerze m

ówiąc, mam wrażenie, że on się domyśla, co

nas łączy. Zadawał mi dziwne pytania - opowiadała Sophia,

sadowiąc się wygodnie. - Żeby odwrócić jego uwagę,

zaczęłam rozmawiać o mamie.

- Doszli

ście do porozumienia?

- Powiedzia

łam, że rodzice byli ubodzy, ale szczęśliwi.

Mama nie wiedziała tutaj, kto naprawdę ją lubi, a komu zależy

tylko na jej majątku. Taka argumentacja trafiła mu do
przekonania.

- Interesowni znajomi to odwieczna plaga - powiedzia

ł

wymijająco Rozzano, uważnie wpatrując się w jej twarz.

- Dziadek wspomnia

ł, że mama dwukrotnie była

zakochana, ale miała wyjątkowego pecha: tamci mężczyźni

tylko udawali, ze im na niej zależy. Chodziło im o to, żeby za
jej pien

iądze pławić się w luksusie. Wtedy dziadek

zdecydował, że mama poślubi twego ojca, ponieważ uznał, że

w ten sposób oszczędzi jej dalszych rozczarowań. Ale to

jedynie pogorszyło sprawę. Mama uznała, że została
potraktowana jak przedmiot handlowej transakcji. Dlatego

wyparła się rodziny i wyjechała z tatą. Dopiero w samolocie
lec

ącym do Anglii powiedziała mu, jak się nazywa.

Domyślam się, że to okropne upokorzenie, gdy innych ludzi

interesuje wyłącznie stan konta.

- Nie martw si

ę, kochanie - mruknął. Podszedł bliżej,

wziął ją na kolana i mocno przytulił. - Sam miałem do

czynienia z dziewczynami, które chciały się dorwać do moich

pieniędzy. - Musnął wargami jej skronie. - Przy mnie jesteś

bezpieczna. Będę cię chronił przed zachłannymi egoistami.
Bardzo mi na t

obie zależy, więc nie pozwolę cię skrzywdzić.

background image

- Dzi

ęki. - Zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała

czule. -

Jakie to szczęście, że trafiłam na ciebie. Pomyśl, co by

się stało, gdyby odnalazł mnie jakiś uwodziciel albo utracjusz.

Mogłabym stracić i majątek, i serce.

- Oczywi

ście - przytaknął skwapliwie, odsunął się i wstał.

-

Popracujemy trochę?

- Najpierw chcia

łabym usłyszeć, jak się ma twój brat.

- Och, jak zawsze, humor mu dopisuje. - Po chwili

wahania doda

ł: - Wróciliśmy tym samym samolotem. Enrico

wydaje przyjęcie na twoją cześć.

- Wspania

ła nowina! - ucieszyła się Sophia. - Kiedy?

- Dzi

ś wieczorem. - Rozzano zmarszczył brwi. - Powinien

nas wcześniej zawiadomić. Nie mam pewności...

- Musimy p

ójść. Zadał sobie tyle trudu. Pewnie chciał

nam zrobić niespodziankę.

- Trudno - odpar

ł z westchnieniem Rozzano. - Skoro

czeka nas nudny wieczór, zajmijmy się teraz
przyjemniejszymi sprawami. - Gdy

na twarzy Sophii pojawił

się zachęcający uśmiech, dodał pospiesznie: - Mam na myśli

planowanie ślubu i wesela, panno hrabianko. Po sjeście

pójdziemy do Alberta i powiemy mu o naszych zaręczynach.

Gdy się z nim pożegnamy, zabiorę cię na spacer. Zobaczysz

dziś obrazy dwu weneckich mistrzów: Tycjana i Tintoretta.

Nauczę cię, jak rozpoznać ich malowidła.

- Lito

ści! Dopiero wróciłeś i od razu chcesz mi robić

wykład? A serdeczne powitanie? - kaprysiła.

- Usi

ądź przy biurku, moja panno, i bierz się do pracy -

jęknął rozpaczliwie i drżącymi palcami sięgnął po listy i nóż
do papieru. -

W przeciwnym razie nie ręczę za siebie.

Wkr

ótce zapomnieli o sporze kochanków. Ustalili, że po

przyjęciu u Enrica wybiorą się na kilka dni do Paryża.

Rozzano uznał, że tylko tam można kupić bieliznę

background image

odpowiednią dla panny młodej. Suknię ślubną postanowili

zamówić w Mediolanie.

Gdy Sophia przebiera

ła się w swoim pokoju przed

wieczornym przyjęciem u przyszłego szwagra, pomyślała, że

jej życic nabrało tempa. Tyle zmian i rozmaitych zawirowań.

Miała nadzieję, że po ślubie czeka ją spokój i prawdziwe

szczęście. Nastawiła płytę z wenecką serenadą. Wieczorami

słuchała muzyki w towarzystwie Rozzana i dowiedziała się, że
w jego ukochanej Wenecji mieszkali i tworzyli prawdziwi
geniusze: Vivaldi, Liszt, Rossini, Bellini. We dwoje

zachwycali się ich utworami. Obciągnęła krótką,

wydekoltowaną suknię z wiśniowej tafty, znacznie śmielszą
od tych

, które zwykle nosiła. Sprzedawczyni w salonie mody

powiedzia

ła jej bez cienia zawiści, że kobieta obdarzona tak

pięknymi nogami powinna je pokazywać.

Jeszcze bi

żuteria... Sięgnęła po efektowne długie kolczyki.

Prawdziwe

cuda! Fryzurę i makijaż pozostawiła

specjalistkom, które chętnie przybyły na wezwanie

odnalezionej cudem hrabianki D'Antiga. To był jej debiut w

wielkim świecie, więc musiała wyglądać olśniewająco.

Na palcach pobieg

ła do pokoju dziadka, żeby powiedzieć

mu

dobranoc. Nie szczędził komplementów, którymi cieszyła

się jak dziecko.

- Dobrej zabawy, kochanie. Przy

śniadaniu wszystko mi

opowiesz, dobrze?

- Obiecuj

ę. - Pocałowała go w policzek. - Bardzo cię

kocham, dziadku.

- A ty jeste

ś największą radością mojego życia. Oczy

lśniły jej ze szczęścia, gdy szła pałacową galerią w stronę

dużego salonu. Odetchnęła głęboko, raz jeszcze poprawiła

suknię, zrobiła poważną minę i otworzyła drzwi. Ku jej

radości Rozzano po prostu zaniemówił.

- Wygl

ądasz... uroczo - wykrztusił po chwili.

background image

- Ty r

ównież znakomicie się prezentujesz - odparła bez

tchu.

- Mo

że zostaniemy w domu? - zaproponował

niespodziewanie. - Nie mam ochoty na zdawkowe rozmowy.

Z tobą to co innego - dodał znacząco.

- Id

ę na przyjęcie do Enrica... z tobą albo bez ciebie.

- Dyskusja sko

ńczona - mruknął, podnosząc się z fotela.

Do pa

łacu Barsinich popłynęli gondolą. Oboje milczeli,

gdy czarna, wąska łódź o niskich burtach i spiczastym dziobie

sunęła po falach Canal Grande lśniących jak ciemna satyna. W
wodzie

odbijały się uliczne lampy i rozświetlone okna. Od

czasu do czasu mijały ich wodne tramwaje zwane vaporetto,

ale o tej porze główny kanał Wenecji był niemal pusty.

Rozzano uj

ął dłoń Sophii, która wyobraziła sobie, że jest

bohaterką historycznego romansu. Rozmarzona patrzyła z

zachwytem na majaczące w półmroku budynki.

- To bajka - powiedzia

ła z westchnieniem. - W

poprzednim wcieleniu byłam pewnie Kopciuszkiem i

pokochałam księcia. Mam nadzieję, że złe siostry zbytnio mi

nie dokuczały.

- Uwa

żaj na głodnego wilka.

- To ca

łkiem inna bajka, kochanie - przypomniała

roześmiana, opierając głowę na poduszkach z szafirowego

aksamitu. Zachwycona urodą Wenecji i czarodziejskim

pięknem tej chwili mocniej ścisnęła jego dłoń. - Nie jestem

skłonna do łez, ale chyba rozpłaczę się zaraz ze szczęścia.

- Z twarz

ą przytuloną do mojego smokingu, co? Jak ja

potem będę wyglądać! - marudził żartobliwie.

- Widz

ę Ponte Rialto! Gdzie jest twój pałac? -

wypytywała z ciekawością. Do jej pory zbywał ją uparcie, gdy

o to pytała.

- Ten z markizami w zielone i z

łote pasy.

background image

Oczy jej zab

łysły, gdy podpłynęli bliżej. Wiedziała, że

budynek pochodzi z trzynastego wieku i dlatego jest mniejszy

od sąsiednich. Pokoje były niewielkie, ale wyjątkowo pięknie

urządzone. Dawniej przed pałacem znajdowała się przystań,

gdzie wyładowywano towary sprowadzane z Afryki i

Wschodu: złoto i srebro, brokat, jedwab, pachnidła i dywany.

- Po raz kolejny odwiedzimy m

ój pałac dopiero po ślubie.

- Wykluczone - odpar

ła zaskoczona. Gondolier ostrożnie

przybił do brzegu. - Powinniśmy jak najczęściej odwiedzać
twego brata.

- Nie b

ędzie czasu - odparł krótko. - Mamy do załatwienia

mnóstwo spraw.

Gdy weszli do

środka, Sophia zapomniała o niedawnym

sporze i z zachwytem rozglądała się wokoło. U Barsinich

dominowały dwa kolory: zieleń i złoto. Gości było mnóstwo, a

piękne stroje i ozdoby podkreślały urodę południowych

twarzy i wdzięk postaci.

- Czujesz zapach r

óż? I jaśminu! A to drzewo sandałowe.

-

Sophia cieszyła się jak dziecko każdym swoim odkryciem.

- Masz nies

łychanie wrażliwe powonienie. Alberto byłby

z ciebie dumny. Belki stropowe są z sandałowego drewna, a

ciepłe i wilgotne powietrze wydobywa z nich aromat - szepnął

jej do ucha Rozzano i zaborczym gestem ujął za łokieć.

- To boli! - pisn

ęła z oburzeniem. - Przepraszam.

Zaniepokojona przyjrza

ła mu się ukradkiem. Pobladł i

szukał kogoś wzrokiem, nie zwracając uwagi na gości, którzy

obserwowali ich z ciekawością. Kłamał się niektórym, innych

mijał bez słowa. U szczytu schodów oświetlonych

kryształowym żyrandolem powitał ich Enrico.

- Witaj, Rozzano, m

ój najdroższy bracie. - Uściskał go i

zwrócił się do Sophii. - Otóż i ona? - Ucałował trzykrotnie jej

policzki i zmierzył całą postać badawczym spojrzeniem. Był
podobny do Rozzana, równie przystojny, ale bardziej

background image

zniewie

ściały. - Jaka przyjemna niespodzianka! - mruknął. - A

mówiłeś, że to garkotłuk z prowincji.

- Mam nadziej

ę, że to żart. - Sophia wybuchnęła

śmiechem. Znów ogarnął ją niepokój.

- Twierdzi

ł, że brak ci...

- Do

ść - przerwał Rozzano. - Goście czekają, blokujemy

przejście.

Ledwie odeszli na bok, otoczy

ła ją grupka kobiet pięknych

i zgrabnych jak modelki.

- Ale

ż to Sophia D'Antiga! - mówiły jedna przez drugą,

całując ją serdecznie. - Jakie mile spotkanie. Wyglądasz lepiej

niż na zdjęciu. Enrico twierdzi, że zdaniem Rozzana...

- Jestem niezdarn

ą prowincjonalną gąską - dokończyła

beznamiętnie, chociaż było jej przykro. - Niezbyt wysoko

mnie ceni, prawda? Czy cała Wenecja już o tym wie?

- Tylko najbli

ższa rodzina. - Jedna z kobiet zaczęta

chichotać. Sophia poczuła woń alkoholu. - Jestem Letycja,

żona Enrica, a to moje kuzynki. Zano postąpił jak gbur,

rozpuszczając o tobie wstrętne plotki. Przyjemnie nas

rozczarowałaś. Spodziewałyśmy się, że będzie o wiele gorzej.

Masz sporą nadwagę, ale sprawiasz przyjemne wrażenie i

możesz się podobać. Zano skrytykował twój sposób ubierania,

i fatalne maniery. Sądziłyśmy, że pojawisz się tutaj w uszytej

własnoręcznie kretonowej sukience i butach kupionych na

wyprzedaży. To byłby skandal! Zano by cię wyśmiał.

- On to potrafi! - przyzna

ła z ponurą miną, zastanawiając

się, co ten ich... Zano naprawdę o niej myśli. Letycja wydała

jej się antypatyczna: z pozoru serdeczna, oceania nowo

przybyłą hrabiankę jak towar wystawiony na sprzedaż i nie

szczędziła jej drobnych złośliwości. Sophia uznała, że trzeba

sięgnąć po tę samą broń i zawołała: - Mam pomysł! Wrócę do

domu i włożę moje codzienne ubranie! Twoi goście padną z

wrażenia!

background image

- Chcesz powiedzie

ć, że nosisz tę okropną tandetę? -

Letycja osłupiała. - Wyrzuć to natychmiast! Kochanie,
m

usimy razem zrobić zakupy - perorowała nosowym głosem.

- Tylko najlepsze paryskie adresy!

Oczywiście Cartier, salony

mody na Boulcvard St. Germain.

Sama potrzebuję wytwornej

bielizny, więc jest okazja do wspólnej wyprawy. Potem
wpadniemy na obiad do Londyn

u. Pewnie tęsknisz za Anglią,

tam się przecież wychowałaś. Jest taka knajpka... San

Lorenzo. Mają tam wyborny krem z dodatkiem amaretto... no
wiesz, z likierem migda

łowym. Jest takie boski...

- Jestem bardzo zaj

ęta - wpadła jej w słowo Sophia.

- Ucz

ę się bankowości, żeby przejąć rodzinne interesy.

- Bo

że święty! - wykrzyknęła przerażona Letycja. - Zano

będzie niepocieszony. Przecież finanse to jego pasja! Uwielbia

giełdę, akcje... Zresztą nic znam się na tym. Od lat dysponuje

swobodnie całym majątkiem rodziny D'Antigów. Bez waszych

pieniędzy nie będzie miał takich możliwości jak dawniej.

Pozwól mu nadal zarabiać pieniądze, a sama zajmij się ich

wydawaniem. Taki jest odwieczny podział ról: mężczyźni

gromadzą majątki, kobiety są ozdobą tego świata i trwonią ich

forsę. Chętnie podzielę się z tobą swoim doświadczeniem -

szczebiotała, żywo gestykulując. Wysadzana szmaragdami i

brylantami bransoleta na jej nadgarstku migotała oślepiająco

przy każdym ruchu.

- Na razie mam sporo zaj

ęć - odparła Sophia. - Wydaję

o

gromne przyjęcie i dlatego brak mi czasu.

- Wiem, kochanie.

Życie towarzyskie bardzo nas

ogranicza. Trzeba bywać i przyjmować... Przez cały ostami

tydzień byłam tak wyczerpana, że omal nie wyzionęłam
ducha.

Chwileczkę - mruknęła, zatrzymując lokaja w liberii.

Sięgnęła po miniaturową kanapkę i zatoczyła się lekko. - To

dla ciebie, trzeba coś przekąsić. Widziałaś? - dodała szeptem,

background image

wpatrzona w byczy kark lokaja. -

Jaki przystojny mężczyzna!

Wszystko bym mu oddała.

- Kawa

ł chłopa - przyznała Sophia, podejrzliwie

spoglądając na kanapeczkę. - Co to jest?

- To chyba oczywiste! Foie gros, pasztet z g

ęsich

wątróbek. Po prostu wyśmienity. Zjedz szybko, będziemy

miały pretekst, żeby zawołać tu ponownie tego...

- Nie jadam takich rzeczy - zawo

łała oburzona Sophia. -

Przymusowe karmienie gęsi na stłuszczone watro - by to

prawdziwa tortura. Trzeba tego zakazać!

- Jaka

ś ty mieszczańska. - Letycja zmierzyła ją

pogardliwym spojrzeniem. -

Ja również nie jadam pasztetów,

ale odmawiam ich sobie przez wzgląd na figurę.

- Zn

ów popatrzyła na pulchną Sophię. - Posłuchaj mojej

rady i zrzuć parę kilogramów, jeśli chcesz tu kogoś poderwać.

Uważaj na stroje, bo i tak wyglądasz jak hoża piękność z
prowincji. -

Niespodziewanie zmieniła temat. - Patrz, Zano

c

hyba kogoś ma! Czyżby szukał żony. Biedaczek, po śmierci

Nicoletty rozpaczał całe wieki. Chyba wreszcie kogoś sobie

znalazł. Szczęściara z tej Arabelli!

Sophia popatrzy

ła w tym samym kierunku. Szczuplutka

kobieta oplotła Rozzana niczym bluszcz, zupełnie jakby nogi

się pod nią uginały.

- Czemu Rozzano szuka

żony? - zapytała, starając się

skryć zazdrość.

- Potrzebuje legalnego potomka, który wszystko po nim

odziedziczy. Trzeba dbać o ciągłość rodu. To jedyny powód,

który sprawia, że mężczyźni z naszej sfery decydują się na

małżeństwo - wyjaśniła z goryczą Letycja, sięgając po wielki

kieliszek napełniony winem po brzegi.

- Mog

ą przecież mieć każdą dziewczynę, na którą im

przyjdzie ochota, wiec bawi

ą się, póki nie przyjdzie na nich

background image

opamiętanie, a wtedy dla dobra rodziny płodzą
spadkobierców.

- Rozzano tak

że postępuje w ten sposób? Chcesz

powiedzieć, że i on nie stroni od tej... zabawy? - wypytywała

spokojnie, choć zżerała ją zazdrość. Z pewnością romansował

na prawo i lewo. Był zbyt namiętny, żeby rezygnować z tej

sfery życia. Zrobiło jej się ciężko na sercu.

- Kto wie? Arabella by

łaby dla niego idealną żoną. Jest

wprawdzie Angielką, lecz ma wielki majątek, a w jej żyłach

płynie błękitna krew. Wywodzi się z rodu, którego początki

sięgają średniowiecza. Poza tym jest moją najlepszą
pr

zyjaciółką. Przyjechała do Wenecji podczas karnawału,

pokochała nasze miasto i od tamtej pory wynajmuje tu na stałe
palazzo.

Muszę ją ostrzec.

- Przed czym?
- Nie zdaje sobie sprawy, co oznacza ma

łżeństwo z

weneckim arystokratą. Taki pod żadnym pozorem nie

wyrzeknie się swobody. Żeni się z obowiązku, a dla

przyjemności ma kochanki. Żona jest tu maszynką do rodzenia
dzieci, Sophio -

dodała jadowicie. - Dobrze ci radzę, wyjdź za

biedaka. Ożeni się z tobą dla pieniędzy, ale przynajmniej nie

będzie oczekiwał, że w rok po ślubie dasz mu potomka, ani

sypiał z każdą napotkaną ślicznotką.

Sophia domy

śliła się, że Letycja mówi o swoim mężu. Nie

lubiła jej, ale trudno nie współczuć zaniedbywanej żonie.

- Wydaje mi si

ę, że Rozzano nie pasuje do tego

wizerunku - zacz

ęła niepewnie, ale Letycja natychmiast ją wy

-

śmiała.

- Przeciwnie! Jak wszyscy, o

żeni się z posażną panną.

Utrzymanie tego pałacu kosztuje majątek. Jedno nie ulega

wątpliwości: nikogo już nie pokocha. Nicoletta była jego

wielką miłością. Biedny Enrico omal nie dostał ataku serca,

gdy umarła.

background image

- Dlaczego? - Sophia zmarszczy

ła brwi, słuchając jej

pijackich wynurzeń.

- Bali

śmy się, że Zano popełni samobójstwo. Wstyd i

hańba dla Barsinich! - stwierdziła ze zgrozą Letycja.

- Nie mogliby

ście spojrzeć w oczy ludziom z waszej sfery

-

odparła z powagą Sophia, chociaż miała dla Letycji już tylko

pogardę.

- Sama widzisz,

że nasz Zano jest takim samym egoistą

jak inni mężczyźni. - Wciąż gadała jak najęta, ale Sophia,

pogrążona w smutnych rozmyślaniach, puszczała jej słowa

mimo uszu. Miała zawroty głowy i mdłości. Odruchowo

zerknęła w rokokowe lustro i ujrzała swą pobladłą twarz

przeciętą wiśniową kreską zaciśniętych warg. Trudno uznać ją

za piękność. Nie grzeszyła również inteligencją, skoro tak

łatwo dała się podejść. Garkotłuk z prowincji w drogich
jedwabiach.

Nagle ogarn

ęła ją złość. Odruchowo zacisnęła pięści i

pomyślała buntowniczo, że ma prawo żądać, aby ją kochano

taką, jaka jest, bez względu na stan posiadania. . - Zatańczysz?

Odwr

óciła się i stanęła twarzą w twarz z Enrikiem. Nie

miała ochoty na jego towarzystwo, ale brakowało jej

pretekstu, żeby odmówić, wiec odparła uprzejmie:

- Owszem, ch

ętnie.

Kto

ś podszedł do niej i tyłu i położył dłoń na jej ramieniu.

- Przykro mi, Rico - us

łyszała głos Rozzana - ale muszę

odwieźć Sophię do domu. Zazwyczaj wcześnie kładzie się

spać. Jest chorowita i dlatego potrzebuje dużo snu.

Zdziwiona uwa

żnie słuchała jego kłamliwych wyjaśnień.

Czemu Rozzano nic życzy sobie, żeby poznała lepiej jego
brata?

- Tylko jeden taniec! B

ędę uważać, żeby się nie zmęczyła

-

zapewnił Enrico z dziwnym błyskiem w oku.

background image

- Wykluczone. Rano ma lekcj

ę włoskiego, musi być

wypoczęta, żeby sprostać wymaganiom nauczyciela - odparł
uprzejmie, ale stanowczo jego starszy brat.

- Ciekawe - wtr

ąciła. Chętnie zatańczyłaby z Enrikiem,

żeby go pociągnąć za język i dowiedzieć się, co łączy i dzieli
Barsinich.

- Nie zapominaj,

że na jutro musisz jeszcze powtórzyć,

jak nazywają się części ciała: głowa, nos, ramiona.

Spojrza

ła mu w oczy i już wiedziała, do czego zmierzał.

- Nudna lekcja. Mog

ę ją nauczyć ciekawszych rzeczy -

wtrącił Enrico, spoglądając na jej dekolt. Objął ją w talii i

przyciągnął do siebie. Nagle zdała sobie sprawę, że w jego

słowach zawarta jest niemoralna propozycja. Zdawał sobie
spraw

ę, jak działa na kobiety, i próbował z nią swych

erotycznych sztuczek.

- Obawiam si

ę, że Rozzano ma rację. Lepiej już pójdę -

powiedziała, zasłaniając usta dłonią. - Ratunku! Niedobrze mi!

Z rozbawieniem obserwowa

ła Enrica, który odskoczył jak

oparzony. Wmieszała się w tłum, a Rozzano pospieszył za nią.

Miała dość tego przyjęcia.

-

Świetnie się spisałaś. Bałem się, że utkniemy tu na

dobre -

pochwalił ją, nic kryjąc zadowolenia.

- Naprawd

ę? Czemu się wtrąciłeś, gdy Enrico chciał ze

mną zatańczyć? - odparła chłodno, gdy wyszli na świeże

powietrze i ruszyli w stronę gondoli.

- Nie chc

ę. żeby się przy tobie kręcił - wyjaśnił. - Gdy

trochę wypije, udaje wielkiego Casanovę.

- By

łeś o mnie zazdrosny?

- Chyba tak. On ci si

ę podoba?

-

Żeby ci dokuczyć, mogłabym powiedzieć, że mnie

zainteresował - odparła po chwil - ale nie chcę kłamać. Taniec

z nim nie sprawiłby mi najmniejszej przyjemności.

background image

- Ja r

ównież chętnie stamtąd wyszedłem. Wśród gości nie

było moich przyjaciół. Cała ta zgraja to znajomi Enrica.

- Nie przepadasz za swoim bratem, co?
- Rodziny si

ę nie wybiera - powiedział z kamienną

twarzą. - Jestem za niego odpowiedzialny.

- Zbywasz mnie, a poza tym Enrico jest doros

ły i sam

odpowiada za swoje czyny, więc przestań go chronić. Dawniej

potrzebował twojej opieki, ale to już przeszłość.

- Nosi nazwisko Barsini - upiera

ł się Roztarto. -

Cokolwiek

uczyni, będzie miało wpływ rodzinę.

- A rodzina jest najwa

żniejsza, prawda? - dodała cicho.

Milczał, a jej serce się krajało z żalu. Oboje byli zirytowani;

Sophia zdecydowa

ła, że musi raz na zawsze upewnić się,

czy Rozzano kocha ją samą, czy jej tytuł, majątek i koneksje.

A może zależy mu tylko na ciągłości rodu, a inne uczucia

schodzą u niego na dalszy plan?

- Enrico co

ś ci powiedział, zgadłem? - odezwał się

Rozzano, gdy wchodzili do domu.

Mia

ła rację. Obawiał się, że brat zdradzi jej

kompromitujący sekret, i dlatego nie chciał, żeby rozmawiali.

Cóż to za tajemnica?

- Zamieni

łam z nim tylko kilka słów - tłumaczyła.

Najwyraźniej odetchnął z ulgą. - Od innych słyszałam kilka

uwag, które podważają twoją wiarygodność.

- Kto ci naopowiada

ła takich bzdur?

- To bez znaczenia. - Splot

ła ramiona na piersiach.

- Do

ść tych kłamstw, Rozzano, powiedz otwarcie, czy

naprawdę mnie kochasz! - zawołała, unosząc dumnie głowę. -
Czy kocha

łbyś mnie, gdybym była zwykłą Sophią Charlton,

dziewczyną z angielskiej prowincji bez kropli błękitnej krwi,

ubraną w kretonową sukienkę?

- To ci

ę dręczy, skarbie? - Spojrzał na nią z czułością.

background image

- Najdro

ższa, jak możesz pytać? Jestem w tobie

zakochany po

uszy. Jeśli to konieczne, oddaj cały majątek,

nawet ten pałac. I tak będę z tobą do końca życia.

Takiego zapewnienia potrzebowa

ła, żeby odzyskać

zaufanie

. Z płaczem rzuciła się w jego ramiona. Głaskał ją

czule po ramionach i plecach.

- Nie powinna

ś wątpić w moją szczerość - szepnął. -

Enrico i jego bliscy uwielbiają plotkować. To ich jedyna pasja.

To dla nich prawdziwa radość patrzeć, jak para się rozpada.

Kłamstwo to ich żywioł.

- Nie wierz

ę! - odparła.

- Zaufaj mi - mrukn

ął czule. - Będę cię wielbić po kres

moich dni.

background image

ROZDZIA

Ł SIÓDMY

Rozzano patrzy

ł z góry na Canal Grande a serce biło mu

szybciej niż zazwyczaj. Na dachu Ca' Barsini znajdowała się
altana - wysoki postument, na którym przed wiekami

siadywały księżniczki z jego rodziny, aby słońce rozjaśniło im

włosy. Ich potomek wspiął się tak wysoko, aby wypatrywać

orszaku narzeczonej. Niecierpliwił się, czekając na przyszłą

księżną. Powinien być teraz w sieni i witać gości, ale nie miał

do tego głowy. Bał się, że ukochana w ostatniej chwili zmieni
zdanie.

Strach chwyci

ł go za gardło. Już była spóźniona. Musi

przybyć! Przecież obiecała! A jeśli... Dobry Boże, tylko nie

to! Czyżby doszły do niej jakieś plotki? Ze wszystkich sił

próbował utrzymać Enrica z dala od niej, ale brat był

dostatecznie sprytny, żeby go przechytrzyć. Nagle usłyszał

dobiegający z oddali hałas: klaksony, syreny, okrzyki...

Odetchnął z ulga, gdy ujrzał w oddali kilka łodzi.

- Bogu niech b

ędą dzięki - szepnął uspokojony.

Wyciągnął szyję i pochylił się do przodu, żeby lepiej widzieć.

Orszak zbli

żał się szybko. Wkrótce Rozzano dostrzegł

wyraźnie Sophię, która siedziała w gondoli twarzą w twarz z

Albertem. Szeroka biała spódnica ślubnej sukni podkreślała jej

smukłą talię. Włożyła dziś naszyjnik z pereł, który dostała od
niego w prezencie -

wiekowy klejnot pochodzący z epoki

baroku. Z trudem opanował wzruszenie i zbiegł po schodach

do sali balowej. Poprosił zgromadzonych tam gości, by

zechcieli przejść do pałacowej kaplicy.

Gdy wszyscy ju

ż się tam znaleźli, do środka wpadł

spóźniony Enrico. Na jego twarzy malowało się niebotyczne
zdziwienie.

- Dlaczego tu zap

ędziłeś gości? Do diabła, co ty knujesz?

-

wypytywał z irytacją.

background image

- Wkr

ótce się dowiesz - burknął Rozzano, przygryzając

wargę, żeby się nie uśmiechnąć.

Gdy zagra

ły organy, pomyślał, że Sophia stoi już zapewne

przed pałacem, i zadrżał. Bez słowa wskazał bukiety

umieszczone po obu stronach ołtarza. Rodowa tradycja

nakazywała, żeby podczas ceremonii ślubnej dekorować

kaplicę barwami obojga narzeczonych. Błękitne i białe wstęgi
rodziny D'Anti

gów; zieleń i złoto Barsinich.

- Rany boskie! - zawo

łał Enrico. Nareszcie zrozumiał, na

co się zanosi.

- Uspok

ój się - syknął Rozzano.

- Sophia? Przecie

ż ci na niej nie zależy!

- Czy to wa

żne? Tu chodzi o dobro rodziny - odparł

drwiąco. - Chcę mieć dzieci. Będziesz drużbą. Weź obrączki.

Nie waż się ich zgubić.

Enrico oniemia

ł, a Rozzano uśmiechnął się z tryumfem.

Czekała go jeszcze jedna trudna rozmowa. Oczy mu zabłysły,

gdy pomyślał o Arabelli. Po weselu musi spotkać się z nią na

osobności.

- R

ękawy bardzo ładnie się układają - zapewniły zgodnie

druhny. Wszystkie były jej długoletnimi przyjaciółkami.

- Dekolt jest zbyt g

łęboki - jęknęła. - Nie wypada.

- Ciesz si

ę, że masz co pokazać. Wyglądasz prześlicznie,

więc przestań narzekać. Ręce precz od tej sukni! - skarciła ją

Maggie. Krążyła wokół panny młodej, sprawdzając, czy

szpilki nie wysunęły się z włosów upiętych w zgrabny kok

przypominający klasyczną fryzurę Grace Kelly.

Z kaplicy dobieg

ły dźwięki organów, a Sophia poczuła, że

ogarnia ją strach.

- Jazda, dziewczyny! Komu w drog

ę, temu czas! -

zawołała wesoło Maggie, popychając ją w stronę drzwi

zakrystii. Wszystkie zaczęły chichotać i lęk zniknął.

background image

Sophia odwr

óciła się, żeby na nie popatrzeć. Wyglądały

uroczo w kremowych sukniach. Ich krój był prosty i

niesłychanie wytworny.

- Jeste

ś gotowa, kochanie? - dobiegł ją głos dziadka. -

Organy już grają dla ciebie.

- Id

ę - odparła głosem schrypniętym ze wzruszenia.

Alberto D'Antiga wstał z fotela na kółkach i zebrał wszystkie
si

ły, żeby poprowadzić wnuczkę do ołtarza, gdzie czekał jej

narzeczony. Spojrzała mu w oczy, gdy stanęli przed kapłanem,
lecz podczas uroczystej ceremonii oboje nie

śmieli podnieść

wzroku. W końcu usłyszała, że są małżeństwem. Mąż i żona...

Państwo Barsini, pomyślała rozmarzona.

Polem zacz

ęło się typowe weselne zamieszanie. Pozowali

do zdjęć na pałacowym dziedzińcu, goście składali im

życzenia, były uściski i pocałunki. Wszyscy cieszyli się

niespodziewanym weselem. Sophia poczuła ulgę, gdy

upewniła się, że przyjaciele Rozzana bardzo się różnią, od
znajomych Enrica.

- Mo

żna powiedzieć, że w tym wyścigu okazałaś się

czarnym koniem -

usłyszała złośliwy szept Letycji. - Nie

wzięłaś sobie do serca moich rad, co? Ciesz się, póki możesz.

On i tak wystawi cię do wiatru. Uważaj na Arabellę. Potraktuj

to ostrzeżenie jako prezent ślubny.

- Wiem,

że jesteś nieszczęśliwa i bardzo ci współczuję -

powiedziała cicho Sophia.

- Czemu? Mieszkam w pa

łacu, nie muszę ograniczać

wydatków. Czego mi więcej trzeba? Ja... nieszczęśliwa?

Chyba na głowę upadłaś!

-

Łodzie czekają, kochanie! Wezmę cię na ręce! - zawołał

Rozzano, stając obok Sophii. Roześmiana przekonywała go,

żeby dał spokój, bo suknia jest ciężka, ale ucieszyła się, gdy

sprostał wyzwaniu i przeniósł ją do wyściełanej aksamitem
gondoli. Po chwili orszak weselny policyjnej eskorcie ruszy

ł

background image

na przyjęcie do Ca' D'Antiga, gdzie czekali już państwo

Luscombe. W jadalni rej wodziła roześmiana Flavia.

Sophia obserwowa

ła ukradkiem swego męża. Goście

weselni odnosili si

ę do niego z należytym respektem, ale

zapro

szone na wesele dzieci znajomych nie zwracały uwagi na

srogie miny i dokazywał przy nim jak szalone. Nie miała

wątpliwości, że jest ich ulubionym wujaszkiem. Byłby

niepocieszony, gdyby nie doczekał się potomstwa.

- Popatrz na niego - us

łyszała złośliwy szept Letycji. -

Znam to do znudzenia. Bawi się z nimi, ale nie bierze na

siebie żadnej odpowiedzialności. Ty się roztyjesz i

zbrzydniesz, żeby wydać na świat jego bachory, ale on się nie

zmieni. Pozostanie czarujący i przystojny. Ulubieniec kobiet...

Sophia nie zwraca

ła uwagi na te gorzkie słowa. Z

uśmiechem obserwowała, jak Rozzano zachęca uradowane

dzieciaki, by poszły się bawić do ogrodu. Gdy został sam i

zaczął się rozglądać, uniosła rękę, żeby gestem przywołać go

do siebie. Nagle zorientowała się, że to nie jej szuka

wzrokiem. Patrzył w drugi koniec jadalni.

- Arabella - dobieg

ł ją drwiący szept Letycji. - To było do

przewidzenia.

- Sk

ąd ta pewność? Wcale jej tu nie widziałam.

- Ju

ż wyszła. Przed chwilą wymknęła się tamtymi

drzwiami. Rozzano zaraz pój

dzie za nią.

- Nieprawda! W og

óle się nią nie interesuje -

przekonywała Sophia, chociaż jej mąż opuścił jadalnię.

- Sama si

ę przekonaj. Sprawdź, dokąd poszli - kpiła

Letycja.

- Ufam mu, bo wiem,

że mnie kocha - upierała się Sophia,

oburzona jej złośliwymi uwagami. Odwróciła się i odeszła w

drugi koniec jadalni, a po chwili czerwona ze wstydu i zła jak

osa mimo woli ruszyła tropem Rozzana. Była sama w pustym

korytarzu. Z oddali dobiegały podniesione głosy: kobieta i

background image

mężczyzna kłócili się zawzięcie w jednym z niezliczonych

pokoi. Przebiegł ją dreszcz, jakby nagle poczuła chłód.

Zacisnęła dłonie wokół talii i ruszyła na palcach, próbując się

zorientować, zza których drzwi dobiegają podniesione głosy.

- Och, jakie to szcz

ęście, że cię spotkałam! - Jenny

odet

chnęła z ulgą. Zakłopotana Sophia odwróciła się do niej.

- O co chodzi? - spyta

ła nerwowo.

- Zab

łądziłam w tym labiryncie. Szukałam toalety i

nagle... Kto tak wrzeszczy?

- Nie mam poj

ęcia - odparła Sophia, chociaż rozpoznała

głos męża. Nie miała wątpliwości, że jest rozgniewany. Mówił

po włosku i chyba nie przebierał w słowach. - Jenny, to nie

twoja sprawa. Wróć do gości.

- O Bo

że! - Jenny pobladła. Popatrzyła z przerażeniem na

przyjaciółkę i ukryła twarz w dłoniach. - Moje biedactwo...

- O co chodzi? - zapyta

ła Sophia zduszonym głosem.

- G

łupstwo. Miałaś rację, lepiej już pójdę.

- Znasz w

łoski i rozumiesz, co mówią! Wiem, że mówią

okropne rzeczy.. Muszę wiedzieć, - Sophia oparła się plecami

o ścianę.

- Nie pytaj, kochanie. - Jenny popatrzy

ła na nią z

przerażeniem.

- Jeste

śmy przyjaciółkami, więc nic zostawiaj mnie w

niepewno

ści. Wiem, że Rozzano jest zły i muszę wiedzieć, o

co mu chodzi. Przestań mnie dręczyć! Dość się już

nacierpiałam!

Jenny popatrzy

ła na nią oczyma pełnymi łez.

- Krzycza

ł, że... Jak mam ci to powiedzieć? Podobno...

ożenił się z tobą, bo zależy mu na potomstwie. Twierdził, że

cię nie kocha, że w jego sercu nie ma dla ciebie miejsca.

Jenny podesz

ła bliżej, jakby chciała przytulić wstrząśniętą

Sophię, która odsunęła się i poprosiła z kamienną twarzą:

background image

- Zostaw mnie sam

ą. Jestem ci bardzo wdzięczna.

Najgorsza prawda jest lepsza od niepewności. - W jednej

chwili zobojętniała na wszystko. - Nie mów nikomu, nawet

Maggie, co tu zaszło. Idź już!

- Sophio... - zacz

ęła Jenny.

- Nie! - Ba

ła się oznak współczucia; nie miała sił, żeby je

przyjąć. - Muszę to z nim wyjaśnić i sprawdzić, z kim jest w
pokoju.

Odczeka

ła chwilę, aż zapłakaną Jenny zniknęła w głębi

korytarza. Upór i poczucie godności pomogły jej odzyskać

siły. Wyprostowała się dumnie i ruszyła prosto przed siebie

jak nakręcana lalka. Gdy położyła dłoń na klamce, drzwi nagle

się otworzyły i Z pokoju wypadł blady i roztrzęsiony Enrico:

- Co ty tutaj robisz? - krzykn

ął zaskoczony.

- O to samo chcia

łam ciebie zapytać - odparła zdziwiona.

- Ja tylko... - Obliza

ł wargi i zrobił głupią minę.

- Wiem,

że jest tam Rozzano - rzuciła przyciszonym

głosem. - Słyszałam, jak krzyczał. Nie próbuj go osłaniać. Co

robił w tym pokoju? Z kim się tam zamknął?

- My tylko... dyskutowali

śmy. - Enrico zmrużył oczy. -

Tłumaczyłem, że powinien wrócić do gości, a nic

przesiadywać... z innymi osobami. - Wyjaśnienia nabrały

tempa, a głos mocy. - Zaczął na mnie wrzeszczeć, bo

przerwałem mu w trakcie...

- Do

ść! - Nie potrzebowała dodatkowych wskazówek ani

pikantny

ch szczegółów. - Zejdź mi z drogi - szepnęła

pobladłymi wargami.

- Nic mo

żesz tam wejść!

- Zabieraj si

ę stąd! - wycedziła przez zaciśnięte zęby.

- Skoro si

ę upierasz... - Wzruszył ramionami i rzucił jej

współczujące spojrzenie. - Starałem się, jak mogłem, żeby ci

tego oszczędzić, ale chyba masz prawo wiedzieć, jak się

zachował twój mąż w dniu waszego ślubu.

background image

Sophia wstrzyma

ła oddech. Drżała na całym ciele i ledwie

była w stanie utrzymać się na nogach.

- Oczywi

ście, Odsuń się, Enrico.

- Uchyl drzwi i zajrzyj do

środka tak, żeby cię nie

zauważył. Pomogę ci. - Przejęty i skupiony lekko nacisnął

klamkę, a Sophia zajrzała przez szparę i z wrażenia zakręciło

jej się w głowie.

Rozzano stal odwr

ócony do niej plecami. W ręku trzymał

pończochy Arabelli. która miała na sobie tylko bieliznę z

czerwonej koronki. Zmięła szkarłatna suknia z mięsistego

jedwabiu leżała na dywanie.

Zrozpaczona Sophia zacisn

ęła powieki. Przez kilka chwil

była jak martwa, a potem wybuchnęła płaczem.

- Tak mi przykro - pociesza

ł ją Enrico. - Próbowałem cię

uprzedzić, ale Zano uchodzi tu za wzór cnót...

- Wszyscy dali

śmy się nabrać. - Załzawione oczy Sophii

lśniły jak diamenty. - Nie mów mu, że tu byłam - nalegała. -

Dowie się, kiedy uznam za stosowne.

- Oczywi

ście - przyrzekł skwapliwie. - To będzie nasz

sekret.

- Ani s

łowa nikomu z gości - wycedziła przez zaciśnięte

zęby. - Jeśli prawda dojdzie do dziadka, może go zabić. -

Sophia była tak zdeterminowana, że chwyciła Enrica za klapy

i rzuciła groźnie: - Rozumiesz, co mówię? Żadnych płotek,

szeptów, aluzji, bo inaczej pożałujesz, że się urodziłeś.

- Jasne! Ani s

łowa! - pisnął wystraszony. Gdy się

odsunęła i ruszyła w głąb korytarza, zawołał płaczliwie: - Co
zamierzasz, Sophio?

- To chyba jasne - odpar

ła drwiąco. - Pokrzyżuję mu

plany.

background image
background image

ROZ

DZIA

Ł ÓSMY

Gniew sprawi

ł, że dotrwała do końca weselnego przy

jęcia, ale była to dla niej ciężka próba. Postanowiła, że

Rozzano nie może dowiedzieć się przedwcześnie o jej

odkryciu. Musiała porozmawiać z nim na osobności, bo w

przeciwnym razie zasmuciłaby dziadka, dla którego len dzień

był szczególnie radosny

Unika

ła wzroku Jenny i udawała, że próbuje znakomitych

potraw i wybo

rnych alkoholi. Głośno wyrażała radość podczas

oglądania prezentów, zachwycając się kryształowymi

zegarami i złotymi piórami, a także zabawka mi, które zostały
kupion

e z myślą o przyszłym potomstwie nowożeńców. Gdy

wznoszono toasty, zapisywała w pamięci każdą pochwałę

wygłoszoną pod adresem Rozzana i złościła się coraz bardziej.

Wszystkich zdołał oszukać. Książęta, lordowie, służące,
gondolierzy i ludzie interesu byli pod jego urokiem. Trudno

się dziwić, że i ona chętnie słuchała czułych słów.

Wkr

ótce przebrali się i pojechali na Lido, gdzie jej mąż.

miał niewielkie prywatne lotnisko. Helikopter należący do

jego firmy zabrał ich do renesansowego pałacu leżącego na

północ od Wenecji, gdzie mieli spędzić miodowy miesiąc.

Okolica była niezwykle piękna i zachęcała do romantycznych

spacerów. Gdy lecieli nad drogą wiodącą do posiadłości,

Rozzano wskazywał miejsca zapamiętane w dzieciństwie, gdy

spędzał wakacje w rodowej posiadłości. Tam po raz pierwszy

widział jelenia, tu chował się i płakał gorzko, kiedy dostał od

ojca porządne lanie.

- Bi

ł cię? - spytała z niedowierzaniem. Była roztargniona i

nic zwracała uwagi na jego opowieści, ale tamta wzmianka

bardzo ją poruszyła.

- Ojciec karci

ł mnie za szczere okazywanie uczuć. -

Rozzano skrzywił się wymownie, a Sophia pomyślała, że

background image

dzieci surowo karcone w dzieciństwie często wyrastają na
okrutników.

- A co na to matka? - dopytywa

ła się z niepokojem.

- Nie mam poj

ęcia. Zawsze brała stronę ojca - odparł

rzeczowo, jakby takie podejście do sprawy było oczywiste.

- Kocha

ła cię? - drążyła sprawę, zastanawiając się

mimochodem, jak zareaguje Rozzano, gdy mu oznajmi, że nie

urodzi dziecka. Zmierzyła taksującym spojrzeniem jego

potężne ramiona i skuliła się na siedzeniu.

- Sk

ąd mam wiedzieć? - mruknął. - Prawie jej nie znałem.

Po raz pierwszy rozmawiali o jego rodzinie. Do niedawna

ilekro

ć próbowała się czegoś dowiedzieć, natychmiast

zmieniał temat.

- Mam nadzieje,

że przytulała cię od czasu do czasu.

- Nigdy. Moja niania i guwernantka pochodzi

ły z Anglii.

One okazywa

ły mi wiele czułości. W arystokratycznych

rodzinach dzieci wychowują się zwykle pod kierunkiem

angielskich opiekunów. Dzięki temu zdołałem tak dobrze

opanować język. - Pogłaskał jej dłoń i dodał uspokajająco: -

Nie martw się. Sami zadbamy o wychowanie naszych dzieci.

Nie będziemy ich trzymać na dystans.

- Oczywi

ście - przytaknęła z roztargnieniem. Problem w

tym, że dzieci w ich związku w ogóle nie będzie. Wzdrygnęła

się, gorączkowo szukając sposobu, żeby mu o tym

powiedzieć.

- Popatrz, wida

ć już moje ulubione jezioro - oznajmił

radośnie. - Jest na nim wyspa. Jeśli pogoda dopisze,

popłyniemy tam na piknik.

Sophia przytakn

ęła machinalnie, udając, że bardzo jej się

podoba ten pomysł. Gdy helikopter wylądował na trawniku,

szczerze zachwycała się malowniczą willą. Tutaj również

miała wrażenie, że Rozzano jest za pan brat z historią. Każdy

background image

kamień w tej renesansowej siedzibie świadczył o jego

przynależności do rodziny o wielowiekowych tradycjach.

Radosny okrzyk przerwa

ł jej te podniosłe rozmyślania.

Usłyszała śmiech męża i ujrzała jego rozpromienioną twarz.

Cala służba wybiegła na dziedziniec, żeby go powitać. Sophia

także została uściskana i serdecznie ucałowana.

- Jaka

śliczna! - zachwycał się jeden z mężczyzn. - Ach,

principe, wypisz, wymaluj nasza Madonna.

- Wiem - odpar

ł cicho, uwalniając się z mocnego uścisku

wysokiej siwowłosej kobiety. Objął żonę i pogłaskał ją po
policzku. -

Nie zasługuję na taki skarb. Rozległy się głosy

protestu.

- Dobry cz

łowiek, dobry mąż - oznajmiła po włosku

pogodna

kobieta w białym fartuchu. - Maddy, przetłumacz jej.

- Jestem Maddy Clark - przedstawi

ła się siwowłosa

kobieta. -

Byłam przed laty nianią Rozzana. Witamy,

principessa,

i składamy najlepsze życzenia. Jestem pewna, że

razem będziecie szczęśliwi.

Zdziwiona Sophia nie protestowa

ła, gdy Maddy objęła ją i

mocno przytuliła.

- Dzi

ęki za miłe powitanie. Rozzano wiele mi o pani

opowiadał.

Tamci dwoje wymienili porozumiewawcze spojrzenia,

kt

óre świadczyły o serdecznej zażyłości.

- Wiedzia

łam, że jego wybranka będzie niezwykłą

dziewczyną - odparła cicho Maddy i dodała z błyskiem w oku:
-

Gdy o pani opowiada, mam pewność, że znalazł idealną

towarzyszkę życia. Zasługuje na prawdziwe szczęście, bo nic

znam lepszego, mądrzejszego i bardziej kochającego chłopca.

- Maddy, przesta

ń! - Zakłopotany przerwał tę wyliczankę.

- Innym razem porozmawiacie sobie o moich wadach i
zaletach.

background image

Zwr

ócił się po włosku do pracowników willi. Maddy

zorientowała się, ze Sophia niewiele rozumie, i tłumaczyła

wszystko przyciszonym głosem.

- Rozzano dzi

ękuje pracownikom, że tak starannie

przygotowali dom na wasze przybycie. Wie, ile pracy to

wymagało, i bardzo sobie to ceni. Obiecuje, że księżna włoży

ślubną suknię, żeby mogli się przekonać na własne oczy, jak

pięknie wyglądała, idąc do ślubu. Będzie też poczęstunek dla

całej służby. - Maddy westchnęła z zadowoleniem. - Mądry

chłopak, jak zwykle o wszystkim pomyślał. Dobrana z was
para!

Sophia mia

ła łzy w oczach. Maddy na pewno uznała, że to

objaw wzruszenia, i z uśmiechem pogłaskała ją po ramieniu.

- Zajmij si

ę teraz żoną, Rozzano.

Ksi

ążę uśmiechnął się szeroko, wziął pannę młodą na ręce

i przeniósł przez próg. Wszyscy klaskali, wydając radosne
okrzy

ki. Cieszy się tu wielką sympatią, a ludzie go kochają,

pomyślała Sophia. Czyżby ciemna strona jego natury tylko jej

się dotąd ujawniła?

- Szkoda,

że Maddy nie była na naszym weselu -

stwierdziła pod wpływem nagłego impulsu, gdy szedł po
schodach, nie wyp

uszczając jej z objęć. Puls miała

przyspieszony, bo nie wiedziała, co się teraz stanie.

- Nie znosi t

łumu i unika licznych zgromadzeń - wyjaśnił.

-

Zamieszkała tu, gdy przeszła na emeryturę. Dobrze się

czujesz, kochanie? Cała drżysz.

Wyra

źnie zaniepokojony wszedł do sypialni i posadził ją

na łóżku. Gdy położył dłonie na jej ramionach, przypomniała

sobie, że dawno temu - chyba przed wiekami - zastanawiała

się, co czują w noc poślubną ludzie, którzy pobrali się z

rozsądku. Teraz znała odpowiedź na tamto pytanie.

- Zimno mi - odpar

ła, szczękając zębami.

background image

- Ja ci

ę ogrzeję - zapewnił, patrząc na nią oczyma

błyszczącymi z radości.

- Nie! - Cofn

ęła się, wystraszona.

- Sophia, kochanie moje - zach

ęcił łagodnie, robiąc krok

w jej stronę.

- Nic podchod

ź! - krzyknęła.

Rozzano uni

ósł ramiona i cofnął się posłusznie.

- We

ź kąpiel - zaproponował pojednawczym tonem. - Ja

wskoczę pod prysznic, a potem...

- Tak, k

ąpiel to dobry pomysł.

- Moje biedactwo! - u

żalał się nad nią. - To był trudny

dzień, ale świetnie się spisałaś. Gdy w kaplicy odwróciłem się

i zobaczyłem cię w drzwiach, z zachwytu serce omal nie

wyskoczyło...

- Id

ę do łazienki - powiedziała zduszonym głosem.

background image

ROZDZIA

Ł DZIEWIĄTY

Sophia zamkn

ęła drzwi na klucz, napełniła wannę i dolała

do wody olejku lawendow

ego. To był jej ulubiony zapach.

Rozzano kilkakrotnie pukał, jakby chciał wejść do łazienki,

ale go nie wpuściła. Potrzebowała czasu, żeby się uspokoić i

zaplanować przebieg rozmowy. Grunt to stanowczość.

Kiedy wesz

ła do sypialni, Rozzano był nagi i siedział na

łóżku. Próbował do niej podejść, ale zatrzymała go
wymownym gestem.

- Nie dotykaj mnie, bo zaczn

ę krzyczeć i zniszczę ci

reputację. Wszyscy tu mają cię za wzór cnót. - Mimo woli

powtórzyła zdanie wypowiedziane przez Enrica.

Rozzano cofn

ął się posłusznie, włożył szlafrok i zawiązał

ciasno pasek. Spoglądał na Sophię z bolesnym wyrazem

twarzy. Czuł się jak w koszmarnym śnie, z którego nie można

się obudzić.

- Nie rozumiem - powiedzia

ł głucho.

- Czy

żby? - Wślizgnęła się pod kołdrę i nakryła po samą

szy

ję.

- Sophia! - Zbity z tropu przegarn

ął palcami ciemne

w

łosy i dodał niecierpliwie: - Wyjaśnij, o co ci chodzi. Co ty

knujesz?

- Sprawa jest prosta - odpar

ła chłodno i westchnęła.

- Co ci

ę najbardziej przeraża?

- Twoja oboj

ętność. Już mnie nie kochasz - odparł z

wahaniem.

Niewiele brakowa

ło, żeby mu uwierzyła. Odpowiedział

bez namysłu. Gdyby nie widziała go dziś z Arabellą, dałaby

się przekonać.

- K

łamiesz! Wiem. że moja miłość nic dla ciebie nie

znaczy! -

stwierdziła z goryczą. - Najważniejsze są dzieci.

Chcesz mieć dziedzica i ja mam go urodzić. To jest twoje

największe marzenie, prawda?

background image

Obrzuci

ł ją chłodnym spojrzeniem. Do twarzy mu było z

tą arystokratyczną obojętnością.

- Zawsze chcia

łem, żebyśmy mieli dzieci - odparł cicho. -

Porozmawiajmy otwar

cie. Co ci powiedział Enrico? Nastawił

cię przeciwko mnie, tak?

- Nie musia

ł - burknęła. - Widziałam cię z Arabellą.

- Obmacywa

łeś ją podczas mojego wesela!

- Co ty...
- Ju

ż ci mówiłam! - krzyknęła. - Kochałeś się z nią w

kilka godzin po naszym ślubie! Ty draniu! Nie mogłeś zdobyć

się na cierpliwość i przynajmniej udawać, że jesteśmy dobraną

parą?

- Wcale z ni

ą nie spałem! - zawołał z oburzeniem.

- Przeciwnie, kaza

łem jej się ubrać.

- K

łamiesz!

- Do jasnej cholery, powiedzia

łem ci prawdę!

- Nie patrz tak na mnie. Mo

żesz sobie zaprzeczać do woli.

I tak ci nie uwierzę. Szczerze żałuję, że za ciebie wyszłam.

Omotałeś mnie swoimi kłamstwami. Jak inni jestem pod

twoim urokiem. Masz żonę, która z pewnością nie będzie

czyhać na twój majątek. Z drugiej strony jednak szybko

przejrzała twoją grę i już cię nie kocha. Miłość przeminęła.

- Pragniesz mnie - mrukn

ął, robiąc szybko krok w jej

stronę.

- Je

śli sądzisz, że seks bez miłości wystarczy mi do

szczęścia, to grubo się mylisz - powiedziała ostrzegawczym
tonem.

- Czemu nie? Przecie

ż chcesz mieć dzieci.

- Ty draniu! - krzykn

ęła ze łzami w oczach. Rozzano był

na siebie wściekły za te pochopne słowa.

Daremnie

łudził się nadzieją, że wszystko będzie dobrze,

jeśli zdoła zaciągnąć ją do łóżka.

background image

- Mamy wspólne pragnienia i cele -

tłumaczył

spokojniejszym łonem.

- Nie ukrywam,

że marzyłam o dzieciach - krzyknęła - ale

przez ciebie muszę z nich zrezygnować. Postanowiłam, że

będę wspierać sierocińce. Może z czasem założę własną

ochronkę. Ta działalność będzie dla mnie pociechą. Namiastką

macierzyństwa, którego tak bardzo pragnęłam.

- W takim razie chod

źmy do łóżka - nie dawał za

wygraną, spoglądając na nią pożądliwie.

- Nie! - Podci

ągnęła wyżej kołdrę, jakby chciała się

jeszcze bardziej zas

łonić. - Zaraz ci powiem, jak będzie odtąd

wyglądało nasze życie. -

- Ch

ętnie posłucham - odparł ironicznie.

- Przez wzgl

ąd na mojego dziadka musimy udawać

idealną parę. Od razu dodam, że reputacja twojej rodziny w
ogóle mnie nie interesuje.

- Jak mam si

ę zachowywać we własnym domu?

- Nie wa

ż się mnie tknąć. Żadnych pocałunków ani

pieszczot. Nie zamierzam z tobą sypiać. Ja się zajmę

dzia

łalnością charytatywną oraz interesami rodziny

D'Antigów. Lepiej się do tego nie mieszaj. Ty masz swoje

przedsiębiorstwo. Więc nuda z pewnością nam nic grozi.

- O

żeniłem się z tobą, ponieważ...

- Chcia

łeś zadbać o ciągłość rodu Barsinich. Skończmy tę

rozmowę, bo zaczynamy kręcić się w kółko. Trzeba

zapomnieć o przeszłości i na nowo ułożyć sobie życie.

Rozzano bez s

łowa wszedł do garderoby, wrócił ubrany w

obszerną piżamę i najspokojniej w świecie wślizgną! się pod

kołdrę.

- Nie dotykaj mnie - rzuci

ła ostrzegawczym tonem.

- To moje

łóżko. Mam prawo do wygodnego posłania.

Sophia przesun

ęła się na brzeg materaca i leżała

nieruchomo. Uspokoiła się dopiero wtedy, gdy usłyszała jego

background image

regularny oddech. Gdy zasnęła, ukradkiem przysunął się do
mej. Nie

śmiał głębiej odetchnąć, ale miał nadzieję, że z

czasem wszystkie nieporozumienia zostaną wyjaśnione. Był

pewny, że Sophia go kocha - w przeciwnym razie nie
zareagowa

łaby tak gwałtownie na plotki i pomówienia.

Uspokojony przytulił się do niej i zapadł w sen.

Sophia obudzi

ła się i poczuła, że Rozzano obejmuje ją w

talii. Daremnie próbowała wysunąć się z jego objęć. Otworzył

oczy i znów zaczęli się kłócić, nie podnosząc głosu, żeby

służba ich nie usłyszała.

- Po co ja si

ę z tobą ożeniłem! - krzyknął w końcu.

- Wszystkie jeste

ście takie same! Ale po raz drugi nie

pozwolę zrobić z siebie idioty! Nicoletta też postanowiła

wyrzucić mnie ze swojego łóżka. Jej się udało, ale ty nie rób

sobie takich nadziei. Ona przynajmniej kochała się ze mną w

noc poślubną i w czasie miodowego miesiąca. Dopiero potem

zmieniła zdanie.

Zbita z tropu Sophia popatrzy

ła na niego ukradkiem.

- Zdradza

łeś ją? Pewnie nie mogła się z tym pogodzić.

- Co ty gadasz? To ona si

ę puszczała. Nie chciała mieć

dzieci, bo to by mogło zepsuć jej figurę. Pierwszą ciążę

usunęła bez mojej wiedzy, a potem zaczęła romansować z

Enrikiem. To jego dziecka oczekiwała, ale nie zamierzała

rodzić. Wyjechała na zabieg do Ameryki Południowej. Umarła

z powodu zakażenia.

Oboje d

ługo milczeli. Sophia odezwała się pierwsza.

- Nie wiem, jak ci

ę pocieszyć. Można powiedzieć, że

dwukrotnie straciłeś ukochaną...

- Bzdura! Wcale jej nie kocha

łem - przerwał szorstko.

- Niestety, historia si

ę powtarza, ale tym razem nie

pozwolę, żeby kobieta ponownie zniszczyła mi życie. Pewnie
si

ę ucieszysz, gdy powiem, że nigdy więcej nie poproszę,

żebyś się ze mną kochała.

background image

Gdy Sophia obudzi

ła się zmęczona i głodna, była sama w

pokoju. Słońce mocno przygrzewało, więc postanowiła

włożyć szlafrok i przejść się po ogrodzie, żeby ukoić stargane

nerwy. Wśród starannie przystrzyżonych szpalerów nie

spotkała nikogo. W głębi alejki zobaczyła altankę obrośniętą

bluszczem, która zachęcała do odpoczynku. Ledwie tam

weszła i usiadła na drewnianej ławce, dobiegł ją głos Arabelli.

Rozzano wygrzewa

ł się na słońcu, oparty plecami o

kamienną ścianę altany, gdy usłyszał, że ktoś woła go po

imieniu. Łudził się, że to Sophia, ale w głębi ogrodowej alejki
zobacz

ył Arabellę, sprawczynię całego zła.

- Do jasnej cholery, po co tu przyjecha

łaś? - spytał

opryskliwie.

Była wystraszona, ale po chwili podeszła bliżej.

- Chcia

łam cię przeprosić.

- Za co? - kpi

ł bez litości. - Będziesz się kajać, bo

uwiodłaś mi brata w czasie wesela? A może jest ci przykro, że

od dwóch lat jesteś jego kochanką? Chyba wiesz. że ma ich
wiele.

- Od sze

ściu miesięcy spotyka się tylko ze mną - odcięta

się natychmiast. - Wybacz, że użyłam cię jako parawanu.

Chciałam uniknąć skandalu. Letycja dala się nabrać.

- Jest twoj

ą przyjaciółką - wtrącił z pogardą. - Jak możesz

ją tak oszukiwać?

- Zakocha

łam się, Rozzano. Tylko tyle mam na swoje

usprawiedliwienie -

jęknęła bezradnie. - Czy wiesz, co czuje

człowiek, kiedy nie może dotknąć ukochanej osoby?

- Tak - odpar

ł, zaciskając pięści.

- Przepraszam za wszystko, co si

ę zdarzyło podczas

twojego wesela. Ale my naprawdę się kochamy. Wyjeżdżamy
razem do Londynu.

- A co z Letycj

ą?

- Jej zale

ży tylko na pieniądzach. Enrico zadbał, żeby

forsy jej nie za

brakło.

background image

- Wiesz,

że trudno mu dochować wierności.

- Tak, ale postanowi

łam zaryzykować. Może z dala od

domu, od ciebie nareszcie wydorośleje i nabierze pewności

siebie. Mam nadzieję, że z czasem odzyska twój szacunek.

Życz nam szczęścia.

Arabella odwr

óciła się i ruszyła w stronę bramy. Gdy

ucichły jej kroki na żwirowanej alejce, Sophia długo siedziała

bez ruchu, rozważając wszystko, czego się dowiedziała w

ciągu ostatniej doby: romans Nicoletty i Enrica, cierpienia
Rozzana, którego zwiedli bliscy, intryga

Arabelli.

Bezpodstawnie podejrzewała swojego męża o zdradę i

oszustwo. Ludzie się nie mylili: to dobry i wrażliwy człowiek.

Cieszyła się, że za niego wyszła. Gdyby wczoraj miała taką

pewność... Trzeba go przekonać, że zawinił fatalny zbieg

okoliczności. Nie powinna być wobec niego taka podejrzliwa.

Mniejsza z tym, wszystko się jeszcze ułoży. Nie wolno tracić
nadziei.

Us

łyszała szelest tkaniny, a potem chrzęst żwiru. Rozzano

wsta

ł i poszedł w stronę domu. Sophia wypadła z altanki i

podbiegła do niego.

- Poczekaj! - wo

łała zapłakana. Odwrócił się natychmiast.

- Co si

ę stało? Coś cię boli?

- Tak - szlocha

ła głośno. Stanęła przed nim i położyła

dłoń na piersi. - Serce... Ty mi je złamałeś, a ja wcale nie
jestem lepsza.

- My

ślałem, że się skaleczyłaś - mruknął. - Nie rób scen.

Jestem przygnębiony, więc zostaw mnie w spokoju.

By

ła zdyszana i roztrzęsiona, ale próbowała się opanować

i wyjaśnić mu, w czym rzecz.

- Pos

łuchaj, Rozz... - zaczęła, ale przerwał jej w pół

s

łowa.

- Przesta

ń mnie dręczyć! Mam ciebie dość! - burknął

opryskliwie i wielkimi krokami szedł w stronę willi.

background image

- Przecie

ż mnie pragniesz! - wołała, biegnąc za nim. Bez

słowa pokręcił głową, ale twarz mu się skurczyła.

- Jeste

ś mi potrzebny - szepnęła bezradnie. Zwolnił, ale

nadal maszerował z pochyloną głową. Chyba jednak coś do

niego dotarło. Podbiegła i położyła mu dłoń na ramieniu.

Strzasnął ją bez słowa, więc pogłaskała go po plecach.

- O co ci chodzi? - j

ęknął niczym ranne zwierzę. Stanęła z

nim twarzą w twarz i zajrzała w jego ciemne oczy. Wiedziała,

jak go przekonać, więc powoli rozpięła mu koszulę. Stał bez

ruchu, gdy torturowała go łagodną pieszczotą.

- Kochaj si

ę ze mną - poprosiła cichutko.

- W ogrodzie?
- Nie, w naszej sypialni. - U

śmiechnęła się i dodała: -

Byłam w altanie, gdy rozmawiałeś z Arabellą. Popełniłeś błąd,

bo mi nie ufałeś, a ja nie umiałam oddzielić pozorów od

prawdy. Wybaczmy sobie tamte pomyłki i zacznijmy

wszystko od początku.

Bez s

łowa wziął ją na ręce i poszedł w stronę domu.

- Zn

ów jestem w bajce, a marzenia się spełniają. Wrócił

mój książę, więc do pełni szczęścia brak mi tylko dzieci.

- Ach tak - mrukn

ął.

- Chcia

łabym mieć ich czworo, więc nie trać czasu.

Znieruchomiał na moment, a potem nagle przyspieszył

kroku, nie zwracaj

ąc uwagi na ogrodnika, spacerującą

Ma

ddy i pokojówki sprzątające obszerną sień.

- Moja ksi

ężna wróciła - powiedział cicho, gdy zamknęły

się za nimi drzwi sypialni.

- Tak, m

ój książę - potwierdziła Sophia, wybuchając

radosnym śmiechem.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
006 Romantyczne podróże Wood Sara Wenecki książe
Wood Sara Romantyczne podróże 10 Wenecki książę
019 Wood Sara Czarodziej ze zlotego miasta
Romantyczne podróże 19 Wood Sara Czarodziej ze zlotego miasta
019 Wood Sara Czarodziej ze Złotego Miasta
Wood Sara Wbrew wyrokom losu 02
19 Wood Sara Czarodziej ze zlotego miasta
Wood Sara Związani przez los
Wood Sara Fiorenzo z Wenecji
168 Wood Sara Na życzenie księcia
311 Harlequin Romance Wood Sara Więzy przeznaczenia
Wood Sara Czarodziej ze złotego miasta 2
Harlequin Sara Wood The Kyriakis Baby
010 Promocja cz1
P26 010
Książeczka Cyferki (1 5)

więcej podobnych podstron