WOOD SARA
Fiorenzo z Wenecji
ROZDZIAŁ PIERWSZY
To nie był głęboki kanał, ale dla kogoś, kto się w nim właśnie
znalazł, nie stanowiło to żadnej pociechy. Wenecki muł wszędzie był
równie ohydny. Przedzierając się wzrokiem przez otaczającą
ciemność, Suzy wpatrywała się jak urzeczona w mężczyznę, który
usiłował wydobyć się z błota. Nie było to wcale łatwe. Tego akurat
kanału nikt chyba nie czyścił od wielu lat.
Dobiegające z tamtej strony przekleństwa brzmiały doprawdy
imponująco. Ale... dlaczego wykrzykiwał to wszystko po angielsku?
Sądząc z wyglądu i z nazwiska, powinien być Włochem... Suzy
otrząsnęła się z zamyślenia i ruszyła wolno w jego stronę. Im bliżej
podchodziła do swej ofiary, tym słodszy uśmiech rozjaśniał jej ładną
buzię. Powzięła szybką decyzję i zmieniła pierwotny plan.
Starannie okręciła chustkę wokół głowy, tak że wyglądała teraz
jak zwyczajna, przygodnie napotkana kobieta. Jeżeli dobrze
wszystko rozegra, może uda jej się nawet przeszukać mu portfel.
Był potężnie zbudowany, co wcale nie pomagało mu teraz w
próbach wydobycia się z błota. Czarny płaszcz, jaki na filmach noszą
gangsterzy, owijał się wokół niego i bynajmniej nie ułatwiał ruchów.
Poderwał głowę i głos silny, niczym ryk rannego łosia, rozległ się
w nocnej ciszy.
- Ratunku!
Dalej dreptał w miejscu, usiłując wyrwać nogi grzęznące w
błocie, nieświadomy obecności czujnego obserwatora.
- Chryste Panie, jak wyjść z tego szamba?! - wrzasnął. - Mi aiuti!
- Głos odbijał się od ścian domów i gubił pośród fantazyjnej
architektury. Biedak, chyba powinna jakoś mu pomóc.
- Idę! Zaraz panu pomogę, cierpliwości! Odwrócił głowę i
dostrzegł majaczącą postać kobiety, która wolno zbliżała się
nabrzeżem. Przez chwilę oświetliło ją światło latarni, nie na tyle
jednak, żeby zdołał dostrzec coś więcej niż zarys postaci.
Był wyraźnie zawiedziony. Spodziewał się ujrzeć kogoś, kto
bardziej nadawałby się do tego, by wyciągnąć go z tej matni.
- Och, mówi pani po angielsku! Bogu dzięki! Niech pani poszuka
jakiejś deski albo liny, a najlepiej sprowadzi kilku silnych mężczyzn!
Proszę się pospieszyć!
- Deska, lina i paru silnych mężczyzn - powtórzyła wolno,
obserwując w zamyśleniu zmianę, jaka się w nim dokonała. Od
dwóch dni włóczył się po Wenecji, znudzony mimo szalejącego
wokół karnawału. Teraz wyraźnie się ożywił, ale tak wyglądałby
każdy w jego sytuacji.
- Szybko! Zimno mi! - wykrzyknął.
- Dobrze. Coś jeszcze? - spytała z udanym przejęciem, nadal
tkwiąc nieporuszenie w miejscu. Poczuła podniecenie. On
rzeczywiście wyglądał inaczej. Mięśnie twarzy miał napięte, a jego
rzymski nos rysował się wojowniczo na tle wody. Wcześniej
wyglądał jej na małego cwaniaka, a nie, jak teraz, na potomka
książąt.
Brak reakcji z jej strony wprawił go w stan irytacji.
- Co się dzieje? Proszę mi pomóc! - krzyknął ostro i spojrzał jej
prosto w oczy.
Odwróciła się posłusznie, zmieszana i poruszona jego wzrokiem.
- Spróbuję w tym odnawianym pałacu. Może znajdę tam jakąś
linę - rzuciła przez ramię.
Dochodziła już do rusztowania, gdy nagle zatrzymała się jak
wryta, słysząc dobiegający z tyłu dźwięk. To była syrena pędzącej
kanałem policyjnej motorówki. Zawirowało jej przed oczyma.
Mężczyzna znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie! Łódź z
wściekle wyjącą syreną i migocącymi światłami gnała wprost na
bezradną postać uwięzioną w grząskim błocie.
Suzy rzuciła się biegiem z powrotem.
Strona 2 z 131
RS
- Uwaga! Uwaga! - krzyczała do kierowcy. - Attenzione! -
Machała ramionami starając się ostrzec motorówkę.
Obejrzała się w stronę uwięzionego mężczyzny. Tkwił w wodzie
znieruchomiały z przerażenia. Nagle wykrzywił twarz w napadzie
gniewu. Ta nieoczekiwana wściekłość dodała mu nadludzkiej siły i
pozwoliła rzucić się całym ciałem do przodu. Łódź zbliżała się
nieubłaganie, mimo że Suzy krzyczała i machała w stronę
kierującego nią tęgiego policjanta. Nie usłyszał jej krzyków, ani nie
zatrzymał łodzi pędzącej wściekle do przodu i wypełniającej wąski
kanał wyciem syreny, rykiem potężnego silnika i smrodem spalin.
W chwilę potem spienione fale przestały rozbijać się o
wybrukowane nabrzeże kanału, a przeraźliwą ciszę przerywało
jedynie cichutkie pluskanie zimnej wody.
- Dobry Boże - szepnęła wpatrując się w ciemność, przerażona
tym, co mogło ukazać się jej oczom.
Ale nic nie zobaczyła. Powierzchnia wody była znowu ciemna i
gładka.
Suzy oddychała szybko, zbyt przerażona, by jasno ocenić
sytuację. To jej wina. Mogła go przecież ocalić, gdyby przyszła mu z
pomocą kilka sekund wcześniej.
Nagle, z głęboką ulgą, dostrzegła jakiś kształt majaczący pod
wysoko sklepionym mostkiem łączącym dwa brzegi kanału. Z
ciemności wynurzała się trupio blada twarz.
Zamknęła oczy, dziękując w duchu za jego ocalenie. Jest być
może nędznym gangsterem, ale nikt przecież nie zasługuje na to, by
rozdarł go na strzępy kadłub motorówki. Tkwiąca w ciemności
głowa poruszyła się i para czarnych oczu wbiła się w kobietę.
- Niech mnie pani stąd wyciągnie - warknął mężczyzna, tłumiąc
wściekłość i błyskając białymi zębami.
Drżąc na całym ciele przykucnęła nad wodą.
- Żyje pan, dzięki Bogu. - Odetchnęła głęboko.
- Darujmy sobie modły dziękczynne - rzucił szorstko.
- Nie jest pan ranny?
Strona 3 z 131
RS
- Nie. Przemarznięty do szpiku kości. - Spojrzał w stronę, gdzie
zniknęła w ciemności policyjna motorówka. Suzy spostrzegła, że
przez zaciśnięte usta złorzeczy półgłosem kierowcy, starając się
jednocześnie zapanować nad sobą w jej obecności. Zdumiała się.
Cóż to, dobrze wychowany bandyta?
- Miał pan szczęście - krzyknęła. - Myślałam, że pan nie żyje.
- Ja też tak myślałem. Wszyscy tak myśleliśmy - odpowiedział
opryskliwie. - Czy nie ma pani nic przeciwko temu, żebyśmy
skończyli wreszcie tę pogawędkę? Grzęznę coraz bardziej w tym
cholernym mule. Proszę się nie trudzić sprowadzaniem pomocy. Za
późno. Proszę przynieść linę albo cokolwiek innego.
- Oczywiście - odpowiedziała ze skruchą Suzy i ruszyła biegiem
w stronę odnawianego pałacu.
Nie domyślił się, na szczęście, że chodziła za nim od kilku dni.
Pomoże mu, a potem postara się z nim zaprzyjaźnić. Zadowolona z
siebie wspinała się po stertach gruzu. Contessa kazała jej ustalić,
dokąd chodzi, z kim rozmawia i co robi. Najwidoczniej mężczyzna
szantażował contessę, a zadaniem Suzy było odkrycie czegoś,
czego można by użyć przeciwko niemu. Jednak jak dotąd nie miała
szczęścia.
- Nic pani jeszcze nie znalazła? - przynaglał ją zirytowany głos.
- Nie ma tu żadnej liny! - odpowiedziała rozglądając się wokół.
Dobiegł ją odgłos gwałtownego chlupotania. Odwróciła się i
zobaczyła, że mężczyzna znowu próbuje wydostać stopy z
bagnistego mułu. Nie poddawał się. Z zaciętym wyrazem twarzy
starał się zmusić własne ciało do posłuszeństwa.
- Niech się pani rozejrzy za jakąś drabiną! - krzyknął w jej
stronę.
- Znalazłam deskę - odpowiedziała Suzy. Przyciągnęła ją nad
brzeg kanału, wychyliła się jak najdalej mogła nad wodę i pchnęła
deskę w jego kierunku. Zrobiła to chyba nazbyt gwałtownie.
Mężczyzna rzucił się do przodu, ale wypchnięta z całą siłą deska
uderzyła prosto w niego. Zaczął gwałtownie kaszleć. Pełne bólu,
Strona 4 z 131
RS
ciemne oczy wpatrywały się w Suzy zwężone i uważne. Na twarzy
pojawiła się nieufność.
Suzy roześmiała się idiotycznie. Spostrzegła, że przygląda się jej
długim, kręconym włosom i wsunęła je spiesznie pod chustkę.
- Strasznie przepraszam. Nie potrafię tego robić.
Niech pan mocno trzyma. Zaraz pana wyciągnę. Woda musi być
lodowata - dorzuciła ze współczuciem.
- Co za miłe uderzenie - wycedził przez zęby.
- Niech pani spróbuje jeszcze raz. Ale tym razem proszę pchnąć
deskę obok, a nie we mnie - przerwał, zachłystując się gwałtownym
kaszlem. - Potem, choć może pani ma inne plany, sam podciągnę się
do góry.
W jego stosunku do niej nastąpiła wyraźna zmiana. Zachowywał
się teraz jak osaczone zwierzę, był czujny i ostrożny, w każdej chwili
gotów do obrony. Suzy starała się zachowywać jak najbardziej
naturalnie, żeby rozwiać jego podejrzenia.
- Okropnie ciężka ta deska - westchnęła. - Staram się jak mogę.
- Pchnęła deskę głęboko w muł, a drugi jej koniec oparła o ciągnącą
się wzdłuż kanału barierkę.
- Gotowe, niech pan próbuje, na pewno się uda - zachęcała.
Rozpryskując wodę na wszystkie strony, wyrzucił w górę ramiona
i mocnymi dłońmi chwycił deskę. Wziął głęboki oddech i podciągnął
się w górę ze zwierzęcą siłą, wyrywając nogi i stopy z oblepiającego
je mułu.
Musi być naprawdę niezwykle - silny. Prawdziwy twardziel.
Ciekawe, skąd pochodzi? Może z którejś z tych podejrzanych
dzielnic portowych? Warto w każdym razie zapisać to spostrzeżenie
w notesiku. Będzie miała contessie wiele do opowiedzenia jutro
rano.
Ręka mężczyzny dotknęła jej dłoni i po chwili Suzy poczuła, jak na
nadgarstkach zaciska się żelazna obręcz jego uścisku, a on sam
powoli podciąga się w górę. Dyszała ciężko, jednak dawała sobie
radę. Była wytrenowana, ćwiczyła wcześniej z wieloma
Strona 5 z 131
RS
mężczyznami. Jednak żaden z nich nie miał tak mocnego chwytu.
Nic dziwnego, że contessa doradzała jej ostrożność.
Świetnie! Poczuła nagły przypływ energii. Nareszcie znalazła
godnego przeciwnika. Sprawa zapowiadała się bardzo interesująco.
Oczy Suzy błyszczały z podniecenia.
- Dobrze się pani bawi? - mruknął i jeszcze mocniej ścisnął jej
dłoń.
Suzy skrzywiła się z bólu. Była wściekła, że nie potrafi ukryć przed
nim własnych reakcji.
- Kto, ja? Oczywiście, że nie. Tak mnie pan ściska, że aż mam łzy
w oczach, to wszystko. Jest pan taki silny! - powiedziała z
wymuszonym uśmiechem, zastanawiając się, czy wszystkie kości
ma jeszcze całe.
- Niech pani ciągnie, do cholery! - wysapał, usiłując wczołgać
się na brzeg.
Wolną ręką chwyciła za kołnierz jego płaszcza i gwałtownym
szarpnięciem pociągnęła z całych sił do siebie. Ciało mężczyzny
wystrzeliło do góry. Niestety, opadając uderzył brodą o czubek
deski, aż zadudniło. Suzy ujrzała z przerażeniem, jak powieki
opadają mu na oczy i mężczyzna wali się niczym kłoda wprost u jej
stóp.
Co najlepszego zrobiła?! Wymacała palcami tętnicę na jego szyi.
Odetchnęła z ulgą - krew pulsowała równym rytmem. Potem
włożyła dłoń pod ciężki od wody płaszcz i przesunęła po potężnej,
wypukłej piersi. Serce uderzało mocno i równomiernie. Poczuła, że
oblewa się rumieńcem, nienawykła do takiego obmacywania obcych
mężczyzn.
- Do diaska! - mruknęła, wyciągając rękę i zastanawiając się, co
powinna z nim zrobić. W takim stanie nie mógł jej się na wiele
przydać. Chociaż...
Przyjrzała się w zamyśleniu leżącej postaci. Wszystko ma swoje
dobre strony. Czy nie leży tu bezbronny, zdany całkowicie na jej
łaskę? Sam los wpychał go w jej ręce. Nie mogła sobie wymarzyć
Strona 6 z 131
RS
lepszej okazji. Czegóż więcej mogła chcieć? Był wrogiem contessy.
Usiłował zranić Flavię Moroschini, tę biedną staruszkę, przykutą na
resztę życia do inwalidzkiego wózka, a więc nie zasługiwał na
współczucie. Ostrożnie, nie spuszczając oka z mężczyzny,
wyciągnęła mu portfel i schowała do kieszeni.
Twarz zrobiła mu się popielata, a usta sine. Przebiegła wzrokiem
po jego wysokim czole, które okalały czarne, niesforne loki.
Donatello byłby szczęśliwy, mogąc rzeźbić tak czysto i doskonale
zarysowany podbródek oraz wydatne usta. W pewnej chwili wargi
mężczyzny rozchyliły się nieco i dobiegł ją cichy jęk.
- Proszę się obudzić. - Suzy potrząsnęła nim gwałtownie.
Znowu stracił przytomność. Suzy obserwowała go w zadumie.
Bez względu na to, czy jest przestępcą, czy nie, musi z nim coś
zrobić, postawić go jakoś na nogi bez wzywania karetki pogotowia
albo policji. Contessa prosiła ją przecież o dyskrecję. Obawiała się
skandalu.
- Żebyś ty wiedział, jak mam cię zamiar załatwić - szepnęła
wesoło do leżącego bezwładnie mężczyzny. Pogłaskała go czule po
policzku. Dawał jej życiową szansę. O tym właśnie zawsze marzyła
- zmierzyć się z prawdziwym przestępcą.
Podśpiewując pod nosem, zostawiła go na chwilę i poszła po
mały wagonik na kółkach, jeden z tych, jakich używają robotnicy
budowlani. Potem wsunęła ręce pod ramiona mężczyzny, objęła go
mocno i, wytężając wszystkie siły, zaczęła podnosić do góry. Że też
musi się zajmować takimi plugawymi draniami!
Plugawy drań naprężył się w jej ramionach, zmarszczył czarne,
grube brwi.
- Co się dzieje?...
- Spokojnie, zrobimy sobie małą przejażdżkę - szepnęła
przymilnie.
- Nic z tego! - Szarpnął się gwałtownie i stanął oparłszy się o nią
całym ciałem. - Słyszałem takie odzywki w filmach o gangsterach.
Chryste, moja głowa! - Przesunął ręką po czole, a potem zatoczył
Strona 7 z 131
RS
się, mocno popychając wózek, który wpadł do kanału, zanim Suzy
zdążyła go chwycić.
Popatrzyła na niego z wyrzutem. Mogło być zabawnie, a teraz
sama będzie musiała go taszczyć. Włożyła bark pod jego ramię.
- Idziemy. Jakoś damy sobie radę.
Ugięła się pod jego ciężarem, ale zacisnęła zęby i ruszyli w
kierunku jej mieszkania po cieniutkiej warstwie świeżego śniegu.
Miała teraz Wenecję tylko dla siebie. Było już zbyt późno na
karnawałowych przebierańców, za wcześnie natomiast na barki czy
wózki, dowożące żywność i wszelkie dobra z najdalszych zakątków
świata. Wokół rozciągało się uśpione miasto. Mimo wyczerpania,
Suzy czuła się szczęśliwa.
Mieszkała w Wenecji już od czterech lat, a jednak wcale nie była
nią zmęczona. To on ją dzisiaj wykończył, żałosna kreatura. Włóczy
się bez celu po mieście, wstępuje do wszystkich napotkanych barów
na gorącą kawę i ciastka, podczas gdy ona musi trząść się z zimna,
czekając na zewnątrz.
Po całym dniu nie czuła nóg, bolały ją wszystkie mięśnie i marzyła
tylko o ciepłej kąpieli. A on właśnie wtedy wpada do kanału, i teraz,
zamiast leżeć w łóżku, musi go jeszcze niańczyć. Mimo to
nieoczekiwany rozwój sytuacji dodał jej nowych sił i wprawił w
radosne ożywienie.
- Już niedaleko - sapnęła z ulgą, gdy minęli wąski mostek.
Mężczyzna był całkowicie oszołomiony, potykał się co chwila,
jęczał i przyciskał rękę do piersi.
- Niedaleko? Dokąd? O, do diabła, proszę się zatrzymać! -
zachrypiał i szarpnął się gwałtownie.
Oparła go o ceglany mur, a on wbił w nią zamglone oczy. Włosy
oblepiały mu czoło, szczękę miał lekko spuchniętą. Zajmie się nim
teraz jak przykładna harcerka i zaraz facet będzie jak nowy.
- Już za chwilę będzie pan w ciepłym i bezpiecznym miejscu -
odezwała się głosem słodkim jak miód.
- To już za rogiem. - Zręcznie zarzuciła sobie na szyję jego rękę
Strona 8 z 131
RS
i przez następne kilka metrów niosła go niemal. - No, dobra robota.
Jesteśmy na miejscu.
- Suzy zatrzymała się przed niewielkim, średniowiecznym
budynkiem w wąskiej uliczce.
Mężczyzna zawisł bezwładnie na jej ramionach. Ledwie mogła go
utrzymać.
- No, do góry! Hopla! Da pan radę wejść kilka stopni? -
zachęcała łagodnie.
- Schody? Zaraz... gdzie my jesteśmy? - wybełkotał. Dotknął
ręką szczęki i syknął z bólu. Pozwolił jej ciągnąć się w górę. Znowu
się zachwiał, a ona mocno chwyciła go w pasie.
- No, jeszcze tylko kawałeczek - dodawała mu otuchy. Machnęła
już ręką na własne ubranie, kompletnie zniszczone, poplamione
błotem i mokre. Stanęli przed drzwiami. Złapała go mocno pod
ramię i otworzyła zamek.
- Jesteśmy na miejscu!
Mężczyzna stał bez ruchu. Ramionami bezładnie obejmował Suzy
i przylegał do niej całym ciałem. Przestraszyła się, czy nie wyczuje
schowanego w jej kieszeni portfela. Zachwiał się, gdy usiłowała go
od siebie odsunąć.
- Ach... - Osłonięte gęstymi rzęsami oczy mężczyzny
wpatrywały się półprzytomnie w Suzy. - Dobranoc, kochanie -
wymamrotał i kiwnął się do środka mieszkania, tak jak to pewnie
robił nieraz, ilekroć przykleił się do dziewczyny na progu jej domu.
Pomyślała z pogardą o kobietach, z jakimi musiał się zadawać:
kociaki spotykane w barach i podrywane na jedną noc. Popatrzyła
na niego. Oczy miał zamglone i miękkie, a wydatne usta piękne i
zmysłowe. Gdybym nie wiedziała, kim jest i czym się zajmuje,
pocałowałabym go z przyjemnością, przemknęło jej przez głowę. Ta
niespodziewana myśl zaskoczyła ją.
- Nie ma mowy o żadnym „dobranoc" - rozpoczęła stanowczo,
starając się wyzwolić z jego objęć.
- Nie? Będą inne atrakcje? Niegrzeczna dziewczynka -
Strona 9 z 131
RS
wybełkotał radośnie i nieporadnie starał się znaleźć ustami jej usta.
Odwróciła głowę, by uniknąć tego niezdarnego pocałunku, i
wargi mężczyzny wylądowały na jej wełnianej chustce. Były tak
gorące, że poczuła na uchu ich ciepło i wilgoć. W sekundę później
zdała sobie sprawę, że intruz kładzie jej rękę na pośladku, a drugą
wsuwa pod płaszcz szukając piersi.
Zachowywał się z delikatnością nosorożca. Wściekła podrzuciła w
górę ramiona i strząsnęła go z siebie. Potem z wielką satysfakcją
nadepnęła mu z całej siły na stopę. Zaskoczony, spojrzał na nią
głupkowato i jęknął z bólu. Uświadomiła sobie, że nadal jest
półprzytomny i nie odpowiada za własne czyny.
- Proszę się obudzić! - krzyknęła ostro.
Ręce mężczyzny opadły na jej biodra. Suzy skrzywiła się z
niesmakiem, pełna pogardy dla tych grubiańskich zalotów. Czy nie
ma już na świecie porządnych mężczyzn, którzy umieliby się zalecać
w sposób kulturalny?
- Już się budzę - stęknął. - Kim pani jest? Czy my się znamy? -
pytał zdezorientowany. Jego ręce zaczęły ją brutalnie obmacywać.
Suzy na sekundę zamarła. Czy odkrył swój portfel w jej kieszeni?
Mężczyzna jednak starał się przede wszystkim zrozumieć, co się
dzieje i był tym całkowicie pochłonięty. Na szczęście dla niej czuł się
kompletnie zagubiony.
- Nie. Jestem po prostu dobrą samarytanką - powiedziała,
uwolniwszy się wreszcie od jego rąk. - Dosyć tego! Do środka! -
Popchnęła go z wściekłością.
Wpadł do nie oświetlonego holu i prawie natychmiast
oprzytomniał. Suzy od razu spostrzegła, jak staje się napięty, jak
zaczynają pracować wszystkie jego zmysły, jak stara się uprzedzić
potencjalny atak. Powinna być bardzo ostrożna.
- Nic nie widzę! Gdzie, do cholery, jest światło? - niecierpliwił
się.
- Nie ma tu światła. Musimy wejść po ciemku.
- Wejść dokąd? - spytał zatrzymując się gwałtownie.
Strona 10 z 131
RS
- Co tu się dzieje?
Suzy poklepała go uspokajająco po plecach. Poczuła twarde,
sprężone ciało. Nie myliły ją przeczucia. Przyszedł do siebie
szybciej, niż mógłby na to wskazywać wyraz jego twarzy. Suzy
zastanawiała się, czy od początku rzeczywiście był tak
zdezorientowany.
- Staram się panu pomóc. To wejście do mojego mieszkania.
Mam zamiar zaopiekować się panem, póki nie poczuje się pan lepiej.
Wpadł pan do kanału...
- Co za bzdura! Dobrze pamiętam, że ktoś mnie tam wepchnął!
Suzy oniemiała, poczuła zamęt w głowie. Żałowała, że nie może
zobaczyć wyraźnie jego twarzy. Z pewnością przesadzał, jednak w
tym, co mówił, mogło być jakieś ziarnko prawdy. Była świadkiem
całego zdarzenia. Istotnie, mogła go popchnąć owa tajemnicza
postać ubrana w pelerynę, z twarzą zakrytą karnawałową maską.
Ale jeśli tak, to dlaczego? Czy miał to być żart? A może oprócz
contessy szantażuje jeszcze kogoś innego? Skrzywiła się z
niesmakiem. Tak, to byłoby do niego podobne.
- Cokolwiek się stało, teraz potrzebuje pan trochę opieki -
odpowiedziała. - Trzęsie się pan cały. Proszę wejść. To tylko moje
mieszkanie. Czy taki duży, silny mężczyzna jak pan mógłby się mnie
obawiać? - szczebiotała słodko, pamiętając, że niczego nie można
robić na siłę.
Jej oczy przyzwyczaiły się już do ciemności i zdała sobie sprawę,
że mężczyzna przygląda się jej spode łba. Z każdą minutą robił się
coraz bardziej nieufny.
- Proszę mnie nie traktować jak dziecko - odezwał się zimno. -
Jestem osłabiony fizycznie, nie umysłowo. Jest pani twarda i silna
jak byk, miałem okazję poczuć pani mięśnie. Potrafiłaby pani
powalić ciosem pięści niejednego mężczyznę.
Suzy szybko zamknęła otwarte ze zdumienia usta.
- W dzisiejszych czasach dziewczyny muszą być w dobrej
kondycji fizycznej - rzuciła figlarnie, trzepocąc rzęsami.
Strona 11 z 131
RS
- Hm. A może ukryła tam pani kogoś, kto tylko czeka, żeby na
mnie skoczyć?
- Święty Panie! To jest Wenecja, nie Bronx! Jest pan okropnie
podejrzliwy - uspokajała go Suzy.
- Czuję się skonana po całym dniu. Jest mi zimno. Proszę już
wejść.
- A niby po co? Jakiś końcowy zabieg? - spytał sarkastycznie. -
Działacie w grupie?
- Niech pan wreszcie da spokój - jęknęła, tracąc cierpliwość. -
Proszę tylko popatrzeć na siebie, ocieka pan wodą i błotem. Nieźle
się natyram, żeby to sprzątnąć. W porządku, może pan wracać do
siebie, tylko że przy tej pogodzie ryzykuje pan zapalenie płuc. Poza
tym żadna taksówka nie zabierze pana w tym stanie.
- Dlaczego miałbym pani ufać? - skrzywił się mężczyzna. - Bóg
jeden wie, co pani szykuje.
- Ja? Szykuję? A co ja mogę zrobić takiemu kolosowi jak pan?
Niech pan wreszcie przestanie. Nigdy pan nie słyszał o zwykłej
ludzkiej uprzejmości?
- Nie.
- Boże! Proszę wejść - powiedziała z prawdziwym
współczuciem. Ten człowiek musiał cierpieć całe życie, od dnia
narodzin musiały na niego spadać same ciosy. Ogarnęła ją
misjonarska gorliwość i odkryła, że poszkodowany wzbudza w niej
uczucia, jakich nie powinna żywić do tak podłego gangstera.
- Dlaczego miałaby mi pani pomagać? - spytał nieufnie.
- A dlaczego by nie? - Miły głos Suzy rozładował nieco napiętą
atmosferę. Kto wie, może ten człowiek miał za sobą jakieś straszne
dzieciństwo? Gdyby się zaprzyjaźnili, namówiłaby go, żeby zostawił
w spokoju contessę. Wzięła w dłonie jego lodowate palce. -
Proponuję suche ubranie, ciepły prysznic i coś do zjedzenia. Co pan
na to?
- Istny raj - przyznał niechętnie. Zaczął szczękać zębami. -
Chryste, jak mi zimno. W porządku. Ale żadnych numerów, bo
Strona 12 z 131
RS
będzie pani cholernie żałować.
- Och, nie mam zamiaru nastawać na pana cnotę - rzuciła
figlarnie, ruszając do przodu.
- Nie o swoją cnotę się obawiam - mruknął w odpowiedzi.
Ledwo wchodził po stromych schodach. Był bardzo zmęczony, a
w dodatku dźwigał na sobie tonę mułu i wody. Pomoże mu i zaskarbi
sobie jego wdzięczność. Utną sobie miłą pogawędkę przy gorącym
kakao.
Zajęta własnymi myślami zapomniała go ostrzec, że ostatni
schodek na górze jest obtłuczony. Nie znajdując oparcia dla stopy,
mężczyzna runął w ciemność kilka stopni w dół, krzycząc
przeraźliwie.
- Niech pani zostawi, do cholery, moje włosy! - warknął.
- Musiałam za coś złapać - broniła się zirytowana.
- Tylko włosy znalazłam w ciemności.
- Gdybym choć przez sekundę pomyślał, że robi to pani
celowo...
- Dlaczego miałabym robić to celowo? - odpowiedziała z
wyrzutem, zamierając jednocześnie z przerażenia.
- Sam chciałbym wiedzieć - warknął.
Zamiast bezradnej, oszołomionej ofiary miała przed sobą
nikczemnego łotra, który próbował ją zastraszyć. Nie, nie pozwoli
się zastraszyć. Musi go przekonać, że była przygodnym
przechodniem i że nie musi się jej obawiać.
- Nie rozumiem, jak pan może tak o mnie myśleć -
zaprotestowała urażonym tonem, a potem ciągnęła dalej
uwodzicielsko: - Nie chciałam, żeby się pan zranił. Jest pan tak
wspaniale zbudowany - przekonywała, dotykając delikatnie jego
twarzy. - Całkiem zapomniałam o tym schodku. Sama też zarobiłam
na nim kilka siniaków - roześmiała się. - Za chwilę możemy je
porównać. Ja zrobię panu okład, a pan mnie.
- Nieźle. Wie pani, jak sobie radzić z mężczyznami, co?
Na sekundę złapał zębami jej palce. Poczuła, że robi jej się
Strona 13 z 131
RS
gorąco. Poklepała go jednak jakby nigdy nic po twarzy, chwyciła za
rękę i poprowadziła do góry.
- Już jesteśmy - wysapała, stając na szczycie schodów. Dziwne,
ale mężczyzna zupełnie nie był zdyszany. Suzy stała się czujna.
Wcale nie był słaby, był po prostu mokry. Trzeba mieć się na
baczności i nie lekceważyć przeciwnika.
Kiedy jednak zapaliła światło w przedpokoju, zobaczyła, że
wyglądał strasznie - przemoczony i wyczerpany, ubranie oblepione
błotem, stał w brudnej kałuży, a twarz miał bladą i podrapaną.
Poraziła ją jednak siła tej postaci. Nawet w tak opłakanym stanie
prezentował się imponująco i groźnie. Poruszył się niezdecydowanie
i zaczął dygotać.
- O mój Boże, potrzebny panu kapitalny remont - powiedziała. -
Tu jest łazienka. Proszę tam natychmiast wejść, zanim zniszczy pan
do reszty mój dywan. Niech pan zdejmie ubranie i wrzuci je do
prania.
- Wydając polecenia poczuła się pewniej.
Oparł się o ścianę. Powoli i nieporadnie zabrał się do rozpinania
płaszcza. Dygotał z zimna. Wreszcie wyciągnął ręce przed siebie i
przyglądał im się z desperacją, podczas gdy krople wody i błota
ściekające z płaszcza spadały miarowo do rosnącej wokół niego
kałuży.
- Nie mogę - mruknął, zagryzając gwałtownie wargi. - Nie
panuję, psiakrew, nad własnymi rękoma!
- Pomogę panu.
Suzy rozpięła delikatnie ciężki od wody, czarny płaszcz i zsunęła
mu go z ramion. Opadł na ziemię z głośnym chlupotem. Potem, w
ten sam sposób, zdjęła marynarkę.
Ubranie mężczyzny nie dostarczyło jej dodatkowych informacji o
jego stylu życia. Miało, co prawda, dobry krój, ale nie wyróżniało się
niczym szczególnym. Suzy wiedziała, że oszuści starają się
zazwyczaj elegancko wyglądać, ubierają się w ciuchy znanych firm i
szastają pieniędzmi na prawo i lewo, gdy tylko mają przy sobie
Strona 14 z 131
RS
trochę grosza. On natomiast wydawał w Wenecji bardzo mało,
starał się żyć jak najtaniej. Był więc chyba kanciarzem drobnego
kalibru. Dotknęła przelotnie jego dłoni, ściągając mokre mankiety
koszuli. Miał na ręku pospolity zegarek na plastikowym pasku. Na
jednym z palców tkwił sygnet z orłem. Nie nosił obrączki.
- Poradzi pan sobie z dżinsami, prawda? - spytała z nadzieją w
głosie.
Chciał sobie poradzić. Patrzyła na niego z pewnym podziwem,
widząc, jak stara się zmusić do posłuszeństwa zdrętwiałe z zimna
palce. Położyła mu rękę na piersi i uświadomiła sobie, jak jest
zziębnięty i jak płytko oddycha. Natychmiast powinien się ogrzać.
- Można oszaleć! Nie dam rady! - rzucił przez zaciśnięte zęby,
wściekły i zdesperowany.
Suzy spojrzała na niego łagodnie. On także nie lubił zależeć od
innych, zupełnie tak samo jak ona.
- Ja to zrobię - odezwała się miękko. - Niech pan da spokój.
Trzeba pana jakoś rozgrzać.
- Na przykład wielką butelką koniaku? - Zadygotał.
- Czemu nie? - Zaczęła powoli rozpinać pasek i poczuła, jak
wyczerpane ciało mężczyzny lekko się napręża. - Spokojnie -
powiedziała, starając się nie urazić jego męskiej dumy. - Umówmy
się, że jestem pana matką.
- Moglibyśmy, gdybym wiedział, jak wyglądała. - Skrzywił się
ponuro.
- Przecież miał pan jakąś matkę - przerwała trochę
zniecierpliwiona, rozsuwając delikatnie suwak spodni i odwracając
dyskretnie twarz oblaną nagłym rumieńcem.
- Przelotnie. Urodziła mnie i umarła - odparł szorstko.
- Biedaczek. - Ton Suzy stał się ciepły. - A więc umówmy się, że
jestem pana ciotką.
- Stara się pani być zabawna?
Czy powiedziała coś niewłaściwego? Był wyraźnie zirytowany.
Obsunęła spodnie i szybko rzuciła okiem na metkę - produkt
Strona 15 z 131
RS
Hongkongu, cena niemożliwa do ustalenia. Spodnie opadły na
podłogę, odsłaniając parę silnych, męskich nóg z licznymi, białymi
bliznami na jednym udzie. Suzy poruszyła się zmieszana, sytuacja
stawała się nazbyt intymna. Całą siłą woli zmusiła się do
koncentracji, szukając ratunku w rozmowie.
- Przykro mi, jeśli pana zraniłam. Ale chyba mamy podobne
doświadczenia. Mnie matka po prostu zostawiła. Musiała być w
okropnym stanie, żeby się tak zachować, nie sądzi pan? - mówiła
tonem swobodnej pogawędki. Starała się rozładować napiętą
atmosferę. Wrzuciła dżinsy do pralki. - Wychowałam się w domu
dziecka. - Głos jej się załamał i szybko zmieniła temat. - Pan miał
więcej szczęścia. Miał pan przynajmniej ojca.
- Nie miałem - rzucił szybko i znowu zaczął dygotać.
- Och, on także umarł?
- Tak jakby - mruknął.
No, tak. Życie rodzinne miał nieudane. To wiele wyjaśnia.
Spróbowała z innej strony.
- No, no, ale pan opalony - powiedziała z uśmiechem,
podziwiając kolor jego skóry. - Nic dziwnego, że panu zimno.
Pewnie wrócił pan właśnie z wakacji. Udane?
- Dość już tego gadania - warknął. - Nie jestem w nastroju.
Przez chwilę miała ochotę odpowiedzieć mu podobnym
warknięciem, ale dała spokój. Musi go sobie zjednać. Mężczyzna
usiadł okrakiem na łazienkowym taborecie, Suzy zdjęła mu
sportowe buty, ściągnęła skarpetki i rozmasowała dłońmi zziębnięte
stopy.
Rozwiązała mu krawat i zaczęła rozpinać guziki koszuli.
Wrażliwymi koniuszkami palców wyczuła twardą jak stal klatkę
piersiową. Zachwiał się na stołku, więc objęła go mocniej, dotykając
rękoma gładkiej skóry. Opadał na nią całym ciężarem, jakby chciał
sprawdzić siłę jej mięśni.
- Spokojnie, zaopiekuję się panem. Wszystko będzie dobrze.
- Chcę to mieć na piśmie - burknął ponuro. Suzy uśmiechnęła
Strona 16 z 131
RS
się i zajęła zdejmowaniem jego koszuli. Miał wspaniały tors,
kształtny i gładki, prawie zupełnie pozbawiony włosów. Nie cierpiała
mężczyzn owłosionych jak małpy. Zaprowadziła go do pokoju,
podała koc i poradziła, żeby usiadł obok grzejnika. Usiadł na brzegu
krzesła z cierpkim wyrazem twarzy.
- Najpierw zrobię panu coś gorącego do picia - powiedziała z
ckliwym uśmiechem.
Spojrzał na nią uważnie, groźnie. Suzy uśmiechnęła się jeszcze
słodziej, starając się sprawiać wrażenie nieszkodliwej idiotki, choć
ani na chwilę nie wyzbyła się obaw. Aby ukryć własny niepokój,
odwróciła się, podeszła do małej, elektrycznej kuchenki w rogu
pokoju i zaczęła z hałasem przestawiać czajnik. Ciągle jeszcze miała
na sobie płaszcz i chustkę.
Gdyby ją podejrzewał, gdyby domyślił się, że deptała mu po
piętach i informowała o każdym jego kroku... Upuściła papierowe
filtry do kawy. Podszedł szybko i podniósł je, zanim zdążyła się
schylić. Stanął bardzo blisko, ocierał się o nią potężnym, silnym
ciałem. Położyła rękę na kuchennym nożu, gotowa do obrony.
Strona 17 z 131
RS
ROZDZIAŁ DRUGI
- Zdenerwowana? - Mężczyzna przyjrzał jej się z błyskiem w
oku. Światło, które miał za sobą, odbijało się w jego czarnych,
lśniących włosach i obrysowywało migotliwą linią kark i muskularne
ramiona. Lekki obłoczek pary, jaki się nad nim unosił, sprawiał, że
wyglądał niczym diabeł, który właśnie wynurzył się z piekła.
Suzy z trudem oderwała wzrok od jego atletycznego torsu. Dla
niego taka sytuacja nie była chyba niczym nowym, ale ona zupełnie
nie wiedziała, jak powinna się teraz zachować.
- No cóż, nie jestem przyzwyczajona do obecności mężczyzn w
moim pokoju. - Zdecydowała się zablefować. To prawda, była
zdenerwowana. Przycisnęła machinalnie rękę do piersi. Wykrzywił
usta w grymasie pożądania, ale i pogardy, jakby obraz zakłopotanej
na jego widok kobiety był dla niego czymś zwyczajnym. Aby
zatuszować swoje zmieszanie, Suzy szybkim ruchem zerwała z
głowy chustkę.
Na plecy spłynęła kaskada długich, brązowych włosów. Idiotka,
idiotka! - wyrzucała sobie w duchu.
- Proszę, proszę! - uśmiechnął się z drwiną. - Tylko tak dalej. Ma
pani niebywałe wyczucie sytuacji! Ja jestem już prawie nagi, a pani
pokazuje mi się niemal w całej krasie! Ciekawe, co dalej? - Oczy mu
rozbłysły, kiedy niedbałymi kopnięciami zrzuciła pantofle.
- Striptizerki zwykle zostają w pantoflach - stwierdził z
rozbawieniem. - Powinna pani najpierw zdjąć płaszcz.
Jeżeli nie przestanie rzucać tych swoich uwag, to chyba przegryzę
mu gardło, pomyślała, czując, jak ogarnia ją wściekłość. Machnęła
ręką, w której trzymała czajnik, tak że strumyczek wody chlusnął
mu prosto w twarz. Cofnął się gwałtownie. Jego usta zacisnęły się i
straciły swój zmysłowy wyraz. Stłumiła uśmiech satysfakcji i
Strona 18 z 131
RS
spojrzała na niego z niewinną miną, jak gdyby nic się nie stało.
- Striptizerki? - Postąpiła krok naprzód, zmuszając go, by cofnął
się jeszcze o krok. - Dobre sobie! - powiedziała. - Niech pan lepiej
spojrzy do lustra... Dobrze się pan bawił w tym kanale? Czyżby
wepchnęła tam pana jakaś rozgniewana przyjaciółka? - spytała,
uśmiechając się promiennie, tak jakby wszystko, co się wydarzyło,
było niezłym żartem.
Przez moment przyglądał się jej uważnie.
- Nie, to nie była przyjaciółka, lecz jakiś cholerny kretyn, który
musiał wziąć mnie za kogoś innego. Skręcę mu kark, jak go kiedy
dopadnę - powiedział miękko.
Bez wątpienia, dodała w duchu:
- Może chce pan zadzwonić na policję? Powinni się dowiedzieć o
zachowaniu tego policjanta z motorówki. Mógł pana zabić. To
dziwne, że nie zauważył człowieka w świetle reflektorów. Nie sądzi
pan?
- Bardzo dziwne. Zadzwonię później. Kierowca motorówki
musiał być chyba pijany - powiedział nie kryjąc złości. - Jak się
dowiem, kto to był, to wyrwę mu... - urwał, spoglądając na nią
znacząco.
- Mój Boże, gotów jest pan zadać sobie wiele trudu!
- powiedziała, siląc się na spokój. Nie była wcale pewna, czy nie
podejrzewa jej o współudział w tej całej historii. Powinna zachować
czujność. Zwilżyła językiem spierzchnięte wargi i wsypała kawę,
świadoma, że obserwuje każdy jej ruch. - Próbowałam go
zatrzymać! Słyszał pan, jak wrzeszczałam!
- Nie mogłem się ruszyć. Jak długo pani się temu przyglądała?
- Ja?... Właśnie nadeszłam i...
- Co za szczęście!
- Żeby pan wiedział! Gdyby nie ja, byłoby już po panu - rzuciła
zniecierpliwiona, słysząc ton insynuacji w jego głosie.
Popatrzył na nią podejrzliwie i znowu usiadł przy grzejniku.
- Proszę, niech się pani pospieszy z tą kawą! Dostanę zaraz
Strona 19 z 131
RS
zapalenia płuc...
- Przecież właśnie ją parzę! - syknęła. - Niech pan bardziej
zwraca uwagę na to, co i jak pan mówi! Wcale nie muszę robić tego
wszystkiego!
- To czemu pani to robi? - odwarknął.
- Piszę pracę na temat topienia szczurów!
- I dużo szczurów utopiła pani ostatnio? - zapytał, rozcierając
ręce.
- O jednego za mało.
Zdawało jej się, że w kącikach ust pojawił mu się uśmieszek.
- Dziś w nocy z pewnością to pani nie wyszło. Czy dlatego jest
pani taka zła?
- Jestem zła, bo wyświadczyłam panu przysługę, a pan
tymczasem zachowuje się co najmniej dziwnie.
- Pani na moim miejscu też by się tak zachowywała - powiedział
ze spokojem.
Suzy głośno westchnęła.
- Może i tak - skinęła głową pojednawczo. – Pewnie byłabym
wściekła. Zresztą ja też miałam dziś ciężki dzień. A teraz robię, co
mogę, żeby panu pomóc. Zobaczyła jego cynicznie podniesione
brwi.
- Żeby się pani tylko nie przepracowała... Wszystko to wygląda
mi jakoś mało prawdopodobnie - powiedział zimno. - Coś
podejrzanie dużo w tym miodu...
- Nie rozumiem.
Suzy odwróciła się gwałtownie od grzejnika. Zrobiło jej się
gorąco. Zsunęła z ramion płaszcz i rzuciła go na krzesło. Zielona,
dżersejowa sukienka lepiła się do jej spoconego ciała, podkreślając
kobiece kształty. Skrzywiła się niezadowolona z siebie. Miała już do
czynienia z rozmaitymi drobnymi przestępcami, ale nigdy z kimś
takim jak on. Było w nim coś nieludzkiego. Poczuła gęsią skórkę.
Najbardziej irytowało ją to, że podejrzewał ją o coś, czego wcale nie
zrobiła. Jeżeli ma chronić przed nim contessę, musi być bardziej
Strona 20 z 131
RS
przekonująca.
- Kawa gotowa - powiedziała, z uśmiechem podając mu kubek.
Wziął kubek w obie dłonie i spojrzał na nią badawczo.
- Nie zaszkodziłaby odrobina brandy.
Suzy zacisnęła usta. Niełatwo być dla niego uprzejmą, pomyślała.
- Brandy będzie nieco później. Proszę wypić kawę i wziąć gorący
prysznic. Czy już panu cieplej?
- Troszeczkę. - Wstrząsnął nim kolejny dreszcz. - Wszystko
mnie boli: głowa, żebra. Gdyby nie to, powiedziałbym, że nigdy nie
czułem się bardziej szczęśliwy. Nie mogę się doczekać, co mi
przyniesie jutrzejszy dzień w tym przeklętym mieście. Przywitało
mnie tak, że lepiej nie można. Może jutro cegła spadnie mi na
głowę, a może zadziobią mnie gołębie na placu?
Suzy roześmiała się.
- Widzę, że nie lubi pan Wenecji.
- Raczej wenecjan - powiedział,ruszając za nią do łazienki.
Odwrócona do niego tyłem, regulowała wodę w kabinie
prysznicowej. Wiedziała, że się jej przygląda.
- Jeden próbuje mnie utopić, drugi chce mnie przejechać... Nie
rozgryzłem jeszcze, kim pani jest w tym wszystkim.
- Ja jestem osobą, która pana uratowała - powiedziała,
uśmiechając się słodko. - Pomyślałam sobie, że ktoś powinien pana
wyciągnąć z kanału, zanim motorówka zdąży wrócić.
Błysk w jego oczach sprawił, że pożałowała tej nonszalancko
rzuconej uwagi.
- Przepraszam - powiedziała pospiesznie. - To był kiepski żart.
- Rzeczywiście, dość kiepski. - Wręczył jej koc, którym był dotąd
okryty. - Niewiele brakowało, prawda? Ta zgniła, śmierdząca woda
dokonałaby reszty. Wszyscy zainteresowani byliby bardzo zado-
woleni.
Suzy zaśmiała się nerwowo. Nie wiedziała, co odpowiedzieć.
Wydawał się przekonany, że wszystko zostało ukartowane.
- Ma pan bujną wyobraźnię! To był po prostu przypadek. Zbieg
Strona 21 z 131
RS
okoliczności. Myślę jednak, że jutro rano powinien pan pójść do
lekarza. Mogę panu kogoś polecić - powiedziała mając na myśli
Guida. To dopiero byłoby interesujące spotkanie. - On jest bardzo
dobrym...
- Nie wątpię - odparł zmęczonym głosem. - Ale raczej
zaryzykuję gangrenę. - Co pani tam robiła o tak późnej porze? -
zapytał znienacka.
- Co tam robiłam? - powtórzyła zaskoczona, starając się zebrać
myśli. - Wracałam z pracy - odpowiedziała szybko. Spojrzała w jego
zwężone oczy i pożałowała tej chwili wahania. - Pracuję w pobliżu. -
To był jej stały wybieg i używała go, ilekroć musiała się dostać do
któregoś z pałaców tutejszej arystokracji. Dla służby i sąsiadów
takie tłumaczenie brzmiało przekonująco. Nikt nie życzył sobie, aby
około wiedziano, że zatrudnia prywatnego detektywa. - Gotuję,
przygotowuję posiłki, sprzątam. Czasami to jest nawet interesujące
- wyjaśniła, starając się wypaść jak najbardziej naturalnie.
Skrzywił się ironicznie i wciągnął głęboko powietrze do płuc.
Wyglądał doprawdy imponująco. Suzy zatrzymała wzrok na jego
nagiej piersi dłużej niż i powinna.
- Za oglądanie trzeba płacić - wycedził.
- No, mógłby pan na tym nieźle zarobić - odparła z kamienną
miną. - Ten siniak robi wrażenie. Ale teraz proszę wziąć prysznic, a
potem zobaczymy, co się da dla pana zrobić.
- Prawdziwa z pani siostra miłosierdzia. To nawet zabawne.
Zanim zdążyła odpowiedzieć cokolwiek, wszedł pod prysznic,
zaciągając plastikową kotarę przed samym nosem Suzy. Widziała
teraz niewyraźny kształt nagiego ciała. Odwróciła się i przeszła do
kuchni. Poczuła się głodna i zmęczona. To wynik całodziennej
bieganiny i bezustannego napięcia. Ach, żeby już znaleźć się w
łóżku! I żeby ktoś jeszcze podał jej do łóżka pizzę...
Przez otwarte drzwi wpadała do pokoju para, ale oprócz szumu
lejącej się wody nie dochodziły z łazienki żadne inne dźwięki. W
pewnej chwili szum wody ustał i dał się słyszeć hałas gwałtownie
Strona 22 z 131
RS
odciągniętej kotary, a zaraz potem miękkie odgłosy ręcznika
trącego mokre ciało.
Od dawna już nie była z mężczyzną sam na sam. Tak, minęło już
pięć lat. Mario... Oczy jej posmutniały. Właściwie nigdy nie
zostawali tak naprawdę sami, chociaż byli mężem i żoną. Istne
piekło! W sąsiednim pokoju, za cienką ścianką, spała cała jego
rodzina i musieli się kochać niemal potajemnie. Tak, wyjść za kogoś,
kto mieszkał na neapolitańskim przedmieściu i był stale bez grosza,
okazało się raczej kiepskim pomysłem.
Nagle zastanowiła ją cisza panująca w mieszkaniu. Odwróciła się
i zobaczyła go tuż przy drzwiach, słaniającego się na nogach, z
zamkniętymi oczami i nie wytartymi ciągle jeszcze kropelkami wody
na skórze.
Teraz wyglądał zupełnie inaczej - mokre włosy przylepione do
czoła, lekko ściągnięte brwi, na wpół rozchylone usta. Wokół bioder
owinięty miał ręcznik, który w tym momencie wydał jej się
najbardziej intrygującym kawałkiem białego materiału na świecie.
- Coś nie tak? - Spojrzała na niego uważnie. Zdawało jej się, że
oddycha z wyraźną trudnością.
- Słabo mi. Proszę mi pomóc - wymamrotał niewyraźnie,
osuwając się ciężko na stojące w pobliżu krzesło. Przez chwilę,
drżącymi rękami, niezdarnie próbował obciągnąć nieco ręcznik,
podwinięty wysoko na jego udach. W końcu zrezygnował.
- Do diabła! - zaklął z irytacją. - To poniżające! Gdyby zobaczyli
mnie teraz przyjaciele... - Ukrył twarz w dłoniach i Suzy zdawało się,
że mamrocze jakieś przekleństwa. Kiedy wreszcie na nią spojrzał, w
jego oczach dostrzegła wyraźną desperację. Jeśli nawet przez
chwilę miała wątpliwości, czy aby nie jest to wszystko udawane,
teraz ją przekonał. Był wyraźnie zażenowany i to wcale nie
pasowało do takiego twardego faceta, za jakiego chciał uchodzić.
Siedział jak nieżywy, ciągle jeszcze mokry, i patrzył ponuro przed
siebie.
Suzy w gruncie rzeczy miała miękkie serce i musiała się teraz
Strona 23 z 131
RS
powstrzymać, aby nie podbiec i nie przytulić nieboraka.
- Zaraz pan dojdzie do siebie. Proszę się tylko wytrzeć do sucha
i zawinąć w koc.
Pokręcił z wysiłkiem głową.
- Nie mogę. Czuję się zupełnie bez sił. - Wilgotne spojrzenie
jego aksamitnych oczu zdawało się teraz błagalne. - Zimno mi. Mam
dreszcze, to pewnie reakcja organizmu... O, Chryste! - Znowu
wstrząsnął nim dreszcz. - Czy pani nie mogłaby mi pomóc się
wytrzeć? - Miała wrażenie, że zdanie to przeszło mu przez gardło z
najwyższym trudem. Nie było w nim ani śladu niedawnej arogancji.
Z westchnieniem sięgnęła po drugi ręcznik. Niewiele kobiet
pozostałoby nieczułych na jego prośby. Zwłaszcza w tym stanie.
Nawet jeśli to wilk w owczej skórze... - pomyślała, zaczynając
wycierać jego włosy. Sposób, w jaki poddawał się jej ruchom,
zdradzał, że musi być do tego przyzwyczajony. Pewnie robi to
zazwyczaj jakaś inna kobieta. Na tę myśl Suzy poczuła ukłucie
zazdrości. Szybko jednak przywołała się do porządku i miejsce złości
zajęły wspomnienia.
- To mi przypomina, jak wycierałam dzieciaki w domu dziecka -
powiedziała miękko.
- Hm, jak mam to rozumieć?
- Och, to było bardzo miłe. - Delikatnie osuszała teraz jego
twarz. - Trochę kiedyś przy tym pracowałam. Urocze maluchy,
doprawdy słodkie.
- Pani lubi dzieci?
Przez moment jej ruchy ustały, ale wnet wróciła do przerwanej
czynności.
- Bardzo - odpowiedziała zatopiona w napływających znowu
wspomnieniach.
Ze zmieszaniem zorientowała się po chwili, że nadal masuje
delikatnie jego twarz. Tymczasem on przechylił głowę do tyłu, tak
że poczuła ją na swoim brzuchu. Jej dotyk sprawiał mu wyraźną
przyjemność. Sytuacja stawała się zbyt intymna; podniosła mu
Strona 24 z 131
RS
głowę i energicznie wytarła kark.
- Dziękuję. Całe szczęście, że pani znalazła się w pobliżu. Proszę
się nie gniewać za moje wcześniejsze zachowanie. Byłem wściekły
na tych dwóch kretynów i skupiło się na pani. Musiałem się na kimś
wyładować, bardzo mi przykro.
Odetchnęła z ulgą. Więc chyba jednak nie podejrzewa jej o nic.
Poczuła się teraz dużo pewniej.
- W porządku - powiedziała, masując mu ramiona. Miał gęste,
lekko kręcone włosy. - Cieszę się, że mogłam panu pomóc.
Tak, pomyślała, niech ma świadomość, że coś jej zawdzięcza.
- Nie powinna pani chodzić sama po nocy. Dla pięknej kobiety to
wcale nie jest bezpieczne.
Komplement, wypowiedziany niskim, przyjemnym głosem,
zastanowił ją. Do czego zmierza?
- Pan nie zna Wenecji, prawda? To spokojne miasto
- odpowiedziała, wycierając teraz jego plecy i powstrzymując
się z całych sił, by nie dotknąć ich palcami. - To najbezpieczniejsze
miasto na świecie. Tutaj nie napadają na kobiety, ani nie gwałcą.
- A więc nie ma tu wiele pracy dla detektywa? - rzucił niby od
niechcenia, spoglądając przez ramię.
Zamarła w bezruchu, a potem, chcąc pokryć zmieszanie, zaczęła
trzeć jego plecy ze zdwojoną energią. Syknął z bólu i pochylił się
lekko do przodu, jakby chciał uciec przed jej rękami. Przypomniała
sobie o jego stłuczonych żebrach.
- Och, przepraszam. Dla detektywa? Bo ja wiem... - powiedziała
starając się, aby wypadło to jak najniewinniej. Powinna bardziej
panować nad sobą! Jak mogła tak dać się podejść? - Zajmuję się
gotowaniem, a nie szpiegowaniem.
Szybko przebiegła pamięcią wydarzenia ostatnich kilku dni. Nie,
nie mógł chyba jej zauważyć, kiedy go śledziła.
- Wydaje mi się, że już gdzieś panią widziałem. I to zupełnie
niedawno.
- Możliwe - roześmiała się z udaną swobodą. - To małe miasto.
Strona 25 z 131
RS
W tej okolicy, a często tu bywam, można wpaść na znajomego i pięć
razy dziennie. Tak że nawet nieznajome twarze stają się w końcu
znajome.
- To co pani właściwie robi? Gotuje na zamówienie? Roznosi
pizzę?
- Różnie. W każdym razie nie mam stałego miejsca pracy -
odparła, gniotąc teraz jego bicepsy. - Można powiedzieć, że znają
mnie od Zattere po Ospedale, ale prawda, pan nie zna miasta, więc
nie ma pan pojęcia, o czym mówię.
Postanowiła przejść do ofensywy: musi się zorientować, co o niej
wie. Wyciągnęła rękę w stronę grzejnika i przykręciła nieco
regulator ciepła, a potem uklękła w taki sposób, aby sukienka
znalazła się w połowie jej ud. Zobaczymy, jak to na niego podziała,
pomyślała, zabierając się do wycierania piersi i brzucha mężczyzny.
- Wy, turyści, nigdy nie wychylacie nosa poza plac Świętego
Marka i Rialto - parsknęła śmiechem. - Co pan wie o Wenecji?
- To, co można przeczytać w przewodniku. - Spojrzał na nią
przenikliwie. - Raj dla dekadentów, ciemne interesy, korupcja,
niewiarygodnie wysokie ceny...
- Czyta pan nie to, co trzeba. - Wzruszyła ramionami. - Mówi
pan trochę po włosku? - spytała, ciągle mając w pamięci, że wołał
wtedy o pomoc po angielsku.
- Trochę. Pochodzę ze Szwajcarii. - Popatrzył na nią uważnie,
jakby spodziewał się, że ta wiadomość wywoła w niej jakąś reakcję,
ale Suzy przyjęła ją obojętnie.
- To tłumaczy pańską dobrą angielszczyznę - zaśmiała się. - Jak
długo zamierza pan zostać w Wenecji?
- To zależy - odpowiedział miękko. Postawiła teraz jego stopę
na swoim kolanie i zajęła się rozmasowywaniem łydki. Hm, to może
się okazać ryzykowne... ale interesujące, pomyślała.
- Miłe wakacje. Szczęściarz z pana! A pański szef nie będzie się
niecierpliwił?
- Mam wolny zawód. Pracuję wtedy, kiedy mam na to ochotę.
Strona 26 z 131
RS
- Wolny zawód? - Postarała się, aby usłyszał ton podziwu w jej
głosie. - To co pan robi?
Spojrzał z rozbawieniem.
- Co robię? Zabieram ludziom pieniądze.
- O! - zdziwiła się. Czy się nie przesłyszała? Tak dobrowolnie
przyznaje, że jest szantażystą? O co tu chodzi? - Zupełnie jak bank!
- wykrztusiła wreszcie.
To go wprawiło w dobry humor.
- Otóż to. Zupełnie jak bank. - Kiwnął głową z uśmiechem. -
Pani dobrze zna Wenecję - powiedział, nagle zmieniając temat. -
Więc może mi ją pani pokaże? Moglibyśmy razem spędzić miło czas.
Wyciągnął dłoń i bardzo wolnym ruchem odgarnął jej włosy
spadające na twarz. To był bardzo zmysłowy gest. Suzy poczuła
miłe mrowienie, gdy jego palce musnęły ją za uchem. Uśmiechał się
teraz, i to w sposób, który nie pozostawiał wątpliwości co do
intencji. Robi się niebezpiecznie, pomyślała. Raz jeszcze mocnym
ruchem potarła jego łydkę, a potem zmięła ręcznik i rzuciła mu na
kolana.
- Czemu nie? - powiedziała, czując jednocześnie podniecenie i
zdenerwowanie. Tym lepiej, pomyślała. Znowu się spotkają i może
uda jej się sprawić, by wpadł we własne sidła. Do tej pory jej się
udawało, więc i tym razem może się powiedzie. Contessa chce o nim
wiedzieć wszystko. - Teraz niech pan już sam dokończy wycierania,
a ja tymczasem zrobię coś do jedzenia.
- Ślicznotka - zamruczał, głaszcząc ją lekko pod brodą.
Suzy zmusiła się do uśmiechu, choć w środku wszystko się w niej
zagotowało. Odwróciła się i weszła do kuchni. Co, do licha! Mógłby
się nieco opanować! Pozwala sobie na zbyt wiele... Ale posiada
jakąś tajemnicę, która przeraża contessę i jej syna, księcia Guida
Moroschini, a ona musi wydobyć od niego ten sekret... Dlatego
powinna znosić jakoś te jego zaloty.
Suzy uniosła głowę znad stołu, na którym kroiła chleb. Z sypialni
dobiegały odgłosy strzepywanej poduszki. Poczuła się nieswojo.
Strona 27 z 131
RS
- Czy mógłbym wejść do pani łóżka, żeby się rozgrzać?
No, no, nie brakuje mu tupetu, pomyślała. Co za
bezceremonialność!
- Ależ, proszę! - odkrzyknęła starając się, aby wypadło to
możliwie beztrosko. Usłyszała szelest odsuwanego prześcieradła.
- Jak w raju! Po ciężkim dniu nie ma to jak łóżko. Jak pani na
imię?
- Suzy Carlini.
- A zatem, dobry wieczór, Suzy Carlini! Fiorenzo Veronese.
Wypowiedział to wolnym, leniwym głosem. Uśmiechnęła się
lekko. Dobrze wiedziała, jak się nazywa.
Stanęła w progu sypialni. Leżał rozciągnięty na łóżku, z jedną
ręką pod głową, przykryty do połowy jej kołdrą. Musiała przyznać,
że jest pięknie zbudowanym mężczyzną. Ufna w swoje siły, rzuciła
mu zalotny uśmiech, wytrzymując spojrzenie jego czarnych oczu.
Ta ryzykowna gra podniecała ją.
- Brzmi bardzo z włoska - rzuciła beztrosko. Uśmiechnął się
tajemniczo i nadal patrzył na nią w milczeniu. Ale to, co mogła
wyczytać w jego spojrzeniu, było dostatecznie wymowne. Jego oczy
przynaglały ją i zdawały się mówić: chodź tu, sama się przekonasz,
że warto.
Lekko przygryzła wargi. Zdała sobie sprawę, że on ma teraz w
głowie tylko jedno i że próby wypytywania go o cokolwiek mijają się
z celem.
Zniechęcona, obróciła się na pięcie i wróciła do kuchni, gdzie na
stole czekały na nią rozmrażające się udka kurczaka. Powinna stale
pamiętać, co o nim mówiła contessa Flavia. „Przebiegły i
bezlitosny"... Świadomość, że nie ma do czynienia z byle pętakiem,
sprawiała jej właściwie przyjemność. Zamyślona, odrzuciła
machinalnie włosy do tyłu.
Chrząknął, a ona zdziwiła się, że ten dźwięk ją poruszył. Nie
zareagowała jednak, kiedy chrząknął powtórnie, i dalej jak gdyby
nigdy nic przygotowywała kolację.
Strona 28 z 131
RS
- Suzy - zawołał dziwnym głosem. - W tym miejscu, gdzie
oberwałem od ciebie deską, wszystko mnie boli. Czy nie dałoby się
coś z tym zrobić? Kiedy oddycham, czuję silny ból...
Serce jej zadrżało. Dobrze wiedziała, co oznacza u mężczyzny ten
ton. Wygląda na to, że znalazła się w niezłych opałach. Westchnęła
ciężko. Co za facet! Dopiero by było, gdyby nie czuł się taki
potłuczony!
„Wszystko mnie boli". Gadaj zdrów! Z kamienną twarzą, z butelką
gorącej wody w jednej i wełnianym szalem w drugiej ręce weszła do
sypialni, zastanawiając się, jak to załatwić, żeby nie urazić jego
męskiej dumy. Co zrobić, żeby ostygł teraz w swoich zapałach, a
jednocześnie dał się nakłonić do następnego spotkania? Wystarczy
na niego popatrzeć, by przekonać się, że to nie będzie łatwe.
Kiedy ostrożnym ruchem zsunęła nieco kołdrę, jego oczy nadal
były w nią intensywnie wpatrzone. Boże, jak ona nienawidzi takich
facetów: zarozumiałych arogantów, przekonanych, że są demonami
seksu. A on ma to po prostu wypisane na twarzy! Mimo wszystko
było w tym coś ekscytującego. Świadomość, że ma na nią ochotę,
mile łechtała jej próżność. Muszę go jakoś przechytrzyć, pomyślała,
patrząc mu w oczy z niewinną miną.
- Proszę - powiedziała, wyciągając do niego rękę z zawiniętą
butelką.
- Chodź tu - zaprosił ją gestem.
- Najpierw coś zjedzmy - odpowiedziała, jakby zupełnie nie
wiedziała, o co mu chodzi.
- Nigdy nie należy najpierw jeść. - Spojrzał na nią teraz z
drapieżnym błyskiem, pewny niemal swojej zdobyczy.
- Niewiele potrzebujesz czasu, żeby dojść do siebie.
- Jest w porządku.
Podążyła oczami za jego wzrokiem i zarumieniła się.
- Ja wymagam, żeby było lepiej niż tylko w porządku, Fiorenzo -
powiedziała wyzywająco.
- Ja też - rzucił niecierpliwie, zduszonym głosem. - Chodź!
Strona 29 z 131
RS
- Och! - Przykryła dłonią swój żołądek. - Słyszałeś? Strasznie mi
burczy w brzuchu!
Wiedziała, że to ostatni moment, żeby się wycofać.
- Nie chcesz się zabawić? - zapytał, uśmiechając się łobuzersko.
- Z burczącym brzuchem?
- Drobiazg - uśmiechnął się szeroko.
Ten uśmiech ją zmylił. Wystrzelił do przodu jak błyskawica i
złapał ją za nadgarstek, zaciskając na nim palce niczym stalowe
imadło. Oczy Suzy błysnęły wojowniczo, ale postanowiła zachować
spokój.
- Nie, nie drobiazg. Risotto.
Roześmiał się. Wolną ręką potarł lekko podbródek, delikatnie
dotykając obrażeń na policzku.
- Kobiety zawsze grają komedię. Mówią „nie", a myślą „tak". No
dobrze, Suzy, odegraj swoją rolę. Ale zrób coś dla mnie. Wiesz, to,
co potrafisz robić najlepiej...
Oczywiście, mogła się tego po nim spodziewać. Podniosła głowę
w górę w udanym przerażeniu i głośno pociągnęła nosem.
- Coś się pali! Puść mnie, mam włączoną kuchenkę.
- Ja też się palę. Chcesz poczuć ten ogień? Wyrwał jej z ręki
butelkę i rzucił na podłogę, a potem, opadając na łóżko, pociągnął
ją na siebie, nie zważając, że sprawia jej ból.
- Zabolało? Nie chciałem. - Uśmiechnął się niby przepraszająco,
ale wcale się nie przejął tym, co zrobił z jej ręką. Przewracając się,
Suzy zawadziła łokciem o jego żebra. Skrzywił się, ale nie zwolnił
chwytu. Miał ją teraz tuż nad sobą.
- Czujesz teraz? - Znowu spojrzał na nią uwodzicielsko. - No,
dotknij mnie tylko, przekonaj się sama: cały płonę. Suzy, ja chyba
mam gorączkę! A może to ty tak na mnie działasz?
Chwycił ją za kark i nim zdążyła cokolwiek zrobić, przycisnął jej
usta do swoich ust. Suzy usłyszała, że syknął z bólu: potłuczona
szczęka widać dała znać o sobie. Nie przerwał jednak pocałunku, a
jego ramię niczym stalowa obręcz uniemożliwiało jej jakikolwiek
Strona 30 z 131
RS
ruch. Świadomość tego, że pod okrywającym go prześcieradłem
jest całkiem nagi, i strach, czym to się za chwilę skończy, dodały jej
sił. Gwałtownie wykręciła głowę i umykając jego ustom złapała
oddech.
- Co... co ty wyprawiasz?
Zabrzmiało to dosyć śmiesznie, bo raczej trudno było go posądzić
o to, że skrywał swoje zamiary.
- Staram ci się odwdzięczyć. Widzisz, mam niewiele pieniędzy...
- powiedział obłudnym tonem - i jedyny sposób, w jaki mogę okazać
ci moją wdzięczność... - Przerwał, wpatrując się w nią lubieżnie.
Bliskość jego nagiego, silnego ciała i lśnienie czarnych oczu
wprawiały Suzy w straszne zakłopotanie. Była zła na niego i
jednocześnie coraz bardziej podniecona.
- Doprawdy - powiedziała ze sztuczną powagą - jeśli tak
nalegasz, możesz czuć się moim dłużnikiem, proszę bardzo. Ale
nigdy bym sobie nie wybaczyła, jeżeli przez to miałbyś ponieść
uszczerbek na swoim honorze.
Widać było, że walczy ze sobą, żeby nie parsknąć śmiechem. W
końcu jednak nie wytrzymał i roześmiał się głośno, potrząsając
głową jakby z wyrazem uznania.
- Niewiele kobiet potrafi mnie rozśmieszyć. A ściślej mówiąc,
mało kto potrafi. Masz niezły refleks i cięty języczek, Suzy Carlini,
brawo!
- Taka już jestem - odpowiedziała z zadowoloną miną.
Niebezpieczeństwo zdawało się chwilowo zażegnane. Czuła, że
wraca jej zwykła pewność siebie. Patrzył na nią nadal z pożądaniem,
ale uchwyt na nadgarstku zelżał. Nagle, ku jej zaskoczeniu, szarpnął
ją z nową siłą, tak że znalazła się na łóżku tuż obok niego.
- Nie! - powiedziała twardo.
- Uwielbiam zepsute kobiety - wycedził.
- Ja wcale taka nie jestem - zaprotestowała. Przez głowę
przeleciała jej myśl, że może powinna go była po prostu uderzyć w
twarz.
Strona 31 z 131
RS
- Ale wkrótce będziesz! - powiedział ochrypłym z podniecenia
głosem. - Zaraz ci pokażę kilka sztuczek, których się nauczyłem w
Hongkongu.
Uniósł w górę palec zatrzymując go na wysokości jej oczu.
Wpatrywała się weń jak zahipnotyzowana. Po chwili przeciągnął
palcem po jej wargach, jakby sprawdzając, czy są wystarczająco
wilgotne. Nie wiedzieć czemu poczuła, że świat wokół niej traci
kontury, a jej ciało staje się dziwnie ociężałe. Na powrót poczuła
niebezpieczeństwo. Nadciągało gęste i lepkie niczym wenecka
mgła. Palec błądził teraz po jej ustach, a jego dotyk był niczym
pieszczota kochanka.
Z najwyższym trudem otworzyła usta, żeby go zwymyślać, ale
zaschnięte gardło odmówiło jej posłuszeństwa. Szarpnęła się i
próbowała odepchnąć go kolanem, ale przerzucił nogę przez jej uda
i przygniótł ją do łóżka. Leżeli chwilę bez ruchu, a potem jego stopa
zaczęła rytmicznie masować jej kolana, próbując jednocześnie
rozewrzeć zaciśnięte uda.
Głośno przełknęła ślinę.
- Dosyć tego! Chce mi się jeść.
Byłe tylko dostać się do kuchni, pomyślała. Tam już będzie miała
pod ręką cały. arsenał: noże, widelce i tłuczek do mięsa.
- Ja teraz czuję straszny głód. I nie mogę czekać dłużej.
Ujął ją za podbródek i obrócił głowę w swoją stronę. Patrzyła w
czarne, przepastne oczy, a na policzku i na ramieniu czuła gorący,
namiętny oddech.
- Nie - powiedziała ostrym głosem. Dzisiaj nie było tego w jej
scenariuszu. Wsparła się dłońmi o jego piersi i z całej siły pchnęła.
Nie na wiele się to zdało. Był jak skała.
- Nie przeciągaj struny - wyszeptał jej prosto w usta. - Nie
doprowadzaj mnie do ostateczności, bo mogę niechcący zrobić ci
krzywdę.
Lubieżnie przeciągnął wolno językiem po swoich wyschniętych
wargach. Suzy poczuła dreszcz.
Strona 32 z 131
RS
- I to będzie twoja wina! - ciągnął dalej. - Twój opór
doprowadza mnie do szaleństwa. Zaraz przestanę panować nad
sobą. O Chryste, chcę cię, Suzy...
- Fio... .
Spojrzenie, jakie rzucił, sprawiło, że głos zamarł jej w gardle. No
nie, tego z pewnością nie było w jej scenariuszu. Ona jest postacią
ze zwariowanej komedii, a jemu się wydaje, że to „Rambo II" albo
„Terminator".
Przygważdżał ją teraz sobą do łóżka, nie zważając na jej protesty.
Była zdana na jego łaskę i niełaskę, niezdolna uczynić
najmniejszego ruchu. Zaczął wolno, wilgotnymi wargami całować
jej usta, starając się sprowokować ją do odzewu. W odpowiedzi
zacisnęła tylko mocno zęby i leżała nieporuszona jak kłoda.
- Ach, więc wojna? - uśmiechnął się. - Ty dziwko... Dobrze
wiesz, co lubię. Chcesz, żebym tu przy tobie postradał zmysły!
Gwałtownym ruchem wyszarpnął spomiędzy nich okrywające go
prześcieradło. Jej ciało naprężyło się jak stalowa struna od nagłego
dotyku jego muskularnych nóg i twardych bioder. Była pewna, że za
chwilę połamie jej żebra. Wydobyła z siebie gniewny jęk, ale stłumił
go pocałunkiem, rozgniatając jej wargi aż do bólu. Suzy nie była już
pewna, czy bardziej go nienawidzi, czy pragnie: jedynie Mario tak ją
kiedyś całował, ale nawet on nie robił tego nigdy z taką
nieokiełznaną zajadłością.
Czuła niebezpieczeństwo i wściekłe podniecenie. Coś dzikiego,
zwierzęcego, popychało ją, by pogrążyć się w tym z pasją -
krzyczeć, targać jego włosy, gryźć jego usta. Nienawidziła go, że
wystawia ją na taką pokusę. Czuła dochodzący z daleka, nie, nie z
daleka, z jakiejś zamierzchłej przeszłości, zew: zrzucić z siebie
cywilizowaną skórę, stać się jak on nagim zwierzęciem, dać się
prowadzić zmysłom, rytmowi tętniącej krwi... Nie! Nie podda się...!
Musi się oprzeć!
- No, dalej! - usłyszała. - Walcz ze mną! Zdawała sobie sprawę,
że tylko na to czeka. Leżała więc nadal niczym posąg, ale to w
Strona 33 z 131
RS
niczym nie poprawiało jej sytuacji. Wykorzystując ten brak
energicznego oporu, Fiorenzo wsunął jej rękę pod plecy i uniósł
nieco, tak że przywarł torsem do jej piersi. Poczuła, jak twardnieją.
Jęknęła - sama nie wiedząc, czy z wściekłości, czy z nie
kontrolowanego podniecenia. Nagle poderwał jej ręce w górę i przy-
twierdził je silnym ruchem do łóżka tuż nad jej głową, a potem
zsunął się nieco w dół, tak że na moment straciła go z oczu. Za
chwilę znowu ujrzała jego twarz i głowę między swoimi piersiami.
Popatrzył na nią uważnie.
- Leż tak, leż, moja ty zielonooka - zamruczał.
- Widzę, że z rozkoszy aż kurczysz palce u nóg! Zdawała sobie
sprawę, że istotnie, jej palce są skurczone i zaciśnięte. Niemal
poczuła ból. Wyprostowała je gwałtownie.
Roześmiał się. Zdawał się bardzo z siebie zadowolony.
Nagle, ku jej całkowitemu zdumieniu, puścił ją i zsunął się na bok.
- Cóż - powiedział z rozleniwieniem - może źle zrozumiałem
powód, dla którego mnie tutaj przyprowadziłaś.
- Z pewnością! - odpowiedziała, odzyskując nieco pewności
siebie.
- Hm, przynajmniej przekonałem się, jak daleko potrafisz się
posunąć. A może zależy ci, żebym u ciebie został?
Suzy doskonale wyczuła ironię skrytą za tymi słowami.
- Proszę cię, nie mam wcale ochoty na żarty - powiedziała
pospiesznie. - Teraz wiem, że źle mnie zrozumiałeś. Na szczęście
jednak sam na to wpadłeś. Więc jak? Zjemy to risotto?
- Robisz wszystko, żebym zapomniał o tym, na czym zależy mi
najbardziej. - Uśmiechnął się z przekąsem i przykrył dłonią jej pierś.
Strąciła jego rękę, sycząc z przesadnym niezadowoleniem. - Jeszcze
będziesz moja - powiedział. - Nie martw się! Prędzej czy później.
Zawsze dostaję to, czego chcę!
Strona 34 z 131
RS
ROZDZIAŁ TRZECI
Roześmiał się, a ona wstała i zaczęła przygotowywać jedzenie.
Nie zwracała uwagi na trzęsące się ręce. To tylko nerwy.
- Wracaj szybko. - Ziewnął i przeciągnął się leniwie. - Robię się
senny. Muszę nabrać sił. Na potem.
Suzy przysięgła sobie w duchu, że nigdy już nie spotka się z nim
sam na sam. Wlała olej na patelnię. Gdyby nie chodziło o contessę,
wyrzuciłaby go natychmiast. Miała jednak dług wdzięczności wobec
Flavii Moroschini. Zaledwie cztery miesiące wcześniej pracowała dla
prywatnej agencji detektywistycznej w Wenecji. Wtedy to książę
Guido Moroschini przybył do biura ze swoją matką, żeby
podziękować za odnalezienie córki jednego z przyjaciół. Zdziwiła się
nawet, bo stało się to wkrótce po tym strasznym wypadku, w
którym zginął brat Flavii, a ona sama została sparaliżowana. Flavia
odgadła, w jakiś sobie tylko znany sposób, że Suzy marzy o
założeniu własnej agencji. Zaproponowała jej bezpłatne korzystanie
z pewnego na pół zrujnowanego budynku, gdzie Suzy mogła
zamieszkać i założyć własne biuro. Bez opieki tej kobiety nigdy nie
rozkręciłaby własnej firmy.
Wrzuciła na patelnię pokrojoną cebulę i czosnek. Była dobra w
swoim fachu i świetnie potrafiła wykorzystać protekcję contessy.
Udało jej się odnaleźć kilkoro nastolatków i pogodzić zwaśnione
rodziny, nie powodując przy tym żadnych skandali towarzyskich.
„Jest detektywem szanującym ludzkie uczucia" - mówił o niej Guido.
Przywiązała się do contessy i szczerze polubiła Guida. Nigdy by
ich nie zawiodła. Wytrzyma wiec wszystko. Da sobie radę, nawet
jeśli ta arogancka świnia znowu zacznie się do niej dobierać. Szkoda
tylko, że nie potrafi lepiej ukryć własnych uczuć. Już w domu
dziecka musiała bardzo się starać, by zataić płonące w niej
Strona 35 z 131
RS
namiętności, które przeraziłyby z pewnością biedne siostrzyczki.
Gdy opuściła dom dziecka, pragnęła gorąco, by w jej życiu pojawił
się ktoś taki jak Mario. Spotkali się na jakiejś potańcówce, gdy miała
osiemnaście lat. Mario był równie namiętny jak ona, choć udało jej
się zachować dziewictwo aż do nocy poślubnej. Zbyt późno odkryła,
że małżeński seks jest pospieszny, brutalny i nie spełnia jej
oczekiwań. Spoważniała nagle. Ze wszystkich mężczyzn tylko
Fiorenzo potrafił przyprawić ją o drżenie. A może to tylko hormony,
może czas już się ustatkować i rodzić dzieci...
Suzy poczuła, jak na tę myśl przeszywa ją rozdzierający ból.
Musiała użyć całej siły woli, żeby skoncentrować się ponownie na
sprawie Fiorenza. Zaczęła obmyślać plan zemsty. Nie, więzienie
byłoby dla niego zbyt łagodną karą. Zasłużył na to, żeby go smażyć
na wolnym ogniu.
- Gotowe - powiedziała, stawiając talerze. - Chodź i weź sobie.
Odpowiedzi nie było. Odwróciła się w jego stronę. Leżał
wyciągnięty na łóżku i spał jak kamień, z głową opartą na ramieniu.
Przyjrzała mu się w zamyśleniu. Nie potrafiła oprzeć się pokusie
podejścia do łóżka. Jego oczy przykrywały czarne, gęste rzęsy.
Wydatne usta aż prosiły się o pocałunek. Czuła nieodpartą ochotę,
by dotknąć tej twarzy o szlachetnych, arystokratycznych rysach.
Uśmiechnął się przez sen i ten słodki, niewinny uśmiech przyprawił
Suzy o gwałtowne bicie serca.
Odwróciła się z irytacją i poszła do łazienki przeszukać jego
portfel. Zawierał niewiele pieniędzy i nic ponadto. Nie było w nim
dokumentów ani kart kredytowych, ani niczego innego, co mogłoby
jej coś powiedzieć o nim samym albo o tym, co zamierzał robić w
Wenecji. Zmarszczyła brwi. To okropne. Trzeba go będzie o
wszystko wypytać.
Włożyła portfel do jego marynarki, zjadła trochę risotta i
przebrała się do spania. Zza okna dobiegał hałas uderzających o
siebie stalowych łodzi kołyszących się na wodzie. Suzy jęknęła,
układając się w fotelu. Pewnie oka nie zmruży do samego rana.
Strona 36 z 131
RS
- Dzień dobry.
Pogrążona jeszcze we śnie, Suzy wtuliła się głębiej w fotel. Wokół
rozchodził się zapach kawy. Ktoś potrząsnął ją za ramię, więc
skrzywiła się z niesmakiem. Poczuła na wargach czyjeś ciepłe usta.
Podniosła się gwałtownie.
- Nie, Mario - szepnęła z wyrzutem. On nigdy nie miał dosyć...
- Proszę, proszę, mam rywala! - usłyszała zimny i cyniczny głos
Fiorenza.
Otworzyła oczy i usiadła. Przesunęła ręką po czole. Czuła, że
głowa jej pęka.
- Kto? Ach, to ty - wykrztusiła, patrząc w jego drwiące oczy.
Obciągnęła z godnością szlafrok i wyszła spod koca. - Miałam
koszmarną noc - mruknęła - więc może nie bądź jednym z tych
porannych wesołków.
- Zdarzali ci się tacy, co? - spytał zimno. Spojrzała na niego bez
cienia sympatii.
- Czuję się okropnie. A ty? - spytała, zbywając milczeniem jego
zaczepkę.
- Obolały, ale lepiej niż wczoraj. - Dotknął jej twarzy i zaczął
łagodnie masować skronie. Oczy miał podkrążone i Suzy pomyślała,
że on też pewnie kiepsko spał tej nocy. - Z góry się cieszę na
dzisiejszy dzień.
- Och, to naprawdę więcej niż mogłabym wymagać - mruknęła
z irytacją.
Odtrąciła jego dłoń i poszła do łazienki. Kiedy wyszła, ubrana w
czerwoną, wełnianą sukienkę, po mieszkaniu rozchodził się
wspaniały zapach ciepłych bułeczek.
- Skąd się tu wzięły bułeczki? Zwykle chodzę na śniadanie do
baru.
Zachmurzyła się. Nie miała najmniejszej ochoty na czułe
śniadanko.
- Znalazłem kogoś, kto mi je przyniósł. Uniosła brwi i zmierzyła
go wzrokiem od stóp do głów. Był owinięty w prześcieradło.
Strona 37 z 131
RS
Wyszczerzył zęby w uśmiechu, ale jego oczy pozostały zimne.
- Wiedziałem, że się zdziwisz - powiedział bardzo z siebie
zadowolony. - No cóż, znalazłem koszyk z przywiązaną linką. W
wysokich budynkach ludzie używają takich, żeby, na przykład,
wciągnąć listy roznoszone przez listonosza. Zmyślny sposób. Więc
spuściłem ten koszyczek z okna i zagadnąłem najuprzejmiej
malutką, starszą panią przechodzącą obok. Powiedziałem jej, że
zazdrosna kochanka zabrała mi ubranie i że jestem głodny.
Suzy miała ochotę dać mu w twarz.
- I ona pobiegła szybciutko i kupiła ci bułeczki?
- Ależ tak! Jesteśmy w Wenecji! Wszystko tu ma swoją cenę,
każdego można kupić, prawda? - Rozłożył ręce w wymownym
geście. - Sięgnąłem po portfel
- powiedział, a jego ciemne oczy wpatrywały się w bladą twarz
Suzy - i wyjąłem trochę drobnych. Ta kobieta zwąchała szybki
interes, pobiegła do piekarni, a potem, oczywiście, nie oddała mi
reszty.
- Ty, ty...! - Suzy płonęła oburzeniem. - Jak mogłeś? Ja tu
mieszkam! Wszyscy się dowiedzą, że u mnie spałeś...
- Mario był tu chyba mile widzianym gościem - zauważył
cierpko.
- Mario był moim mężem. Poza tym to się działo w Neapolu, pięć
lat temu. Nie jestem już jego żoną.
- Pięć lat temu? - Pokiwał głową ze zrozumieniem.
- To wiele wyjaśnia. Dlatego byłaś tak naładowana ostatniej
nocy.
Suzy spojrzała na niego zimno. Dobrze wiedziała, do czego
zmierza.
- Nie można powiedzieć, żebyś był dżentelmenem.
- Ach, o to ci chodzi. Cóż, wiele osób powiedziałoby ci to
natychmiast. No dobrze, bułeczki robią się zimne. Szkoda by było,
gdyby się zmarnowały.
Suzy westchnęła głęboko.
Strona 38 z 131
RS
- Zdaje się, że jesteś dzisiaj w świetnym humorze.
- Oczywiście. Ten wczorajszy wypadek tylko dodał mi sił.
Czasami dobrze robi taki mały wstrząsik, prawda?
Suzy chciała wiedzieć, co zamierzał. Powinna go jakoś wypytać,
ale czuła się bardzo zmęczona. Musi coś zjeść. Usiadła do stołu,
rzuciła się na bułeczki, a potem zręcznie sprowadziła rozmowę na
interesujący ją temat.
Udając, że nie wie, gdzie Fiorenzo mieszka, przekonała go, by dał
jej klucze do swego mieszkania, a ona przyniesie mu ubranie.
Zdziwiło ją, że zgodził się bez specjalnych oporów. Mieszkał
niedaleko, więc dotarła tam szybko i starannie przeszukała pokoje.
Nie znalazła niczego, co mogłoby go obciążyć, żadnych
dokumentów ani fotografii, tylko niewielką torbę podróżną. Zabrała
ze sobą tę torbę, pakując do niej rzeczy na zmianę. Miała wrażenie,
jakby Fiorenzo specjalnie chciał pozostać całkowicie anonimowy.
Kiedy wróciła, przyjrzała mu się podejrzliwie, ale on nadal siedział
przy stole, gdzie zostawiła go wychodząc, i rozparty na krześle
spokojnie popijał kawę. Najchętniej wyrzuciłaby go natychmiast i
ucięła sobie jeszcze małą drzemkę.
- Gdybyś zechciał się ubrać - odezwała się uprzejmie -
mogłabym zająć się moimi sprawami.
- Jest bardzo wcześnie, Suzy. Nie musisz chyba jeszcze
wychodzić? - powiedział, przeciągając się jak wielki, leniwy tygrys.
- Prawda, jakie to straszne? Muszę zrobić zakupy w Rialto,
zanim zdążą sprzedać najlepszy towar - wymyśliła na poczekaniu. -
Więc...
- Chętnie ci pomogę - odpowiedział, zrzucając z siebie
okrywające go prześcieradło. Suzy szybko się odwróciła.
Paradowanie nago przed kobietami nie krępuje go ani trochę,
pomyślała cierpko. Robi to pewnie codziennie. - Będę niósł terby z
zakupami.
- Nie chcę cię trudzić. Zaraz po zakupach muszę iść do pracy -
kłamała dalej, w desperacji zabierając się do zmywania naczyń.
Strona 39 z 131
RS
Głowa bolała ją tak bardzo, że nie była w stanie nadal odgrywać roli
„uwodzicielskiej Suzy".
- Nic się nie przejmuj. Prawdę mówiąc, chętnie w czymś
pomogę. - Zakrył dłonią jej usta. - Tak, wiem, zrobiłem ci tu niezłe
zamieszanie, ale to nie moja wina, że oboje czujemy się okropnie.
Wiem, że sprawiam kłopot. Bałagan w łazience, mój wisielczy
humor. Czuję się paskudnie, Suzy, a wczoraj miałem ochotę
zamordować każdego, kto mi się nawinął, szczególnie tego drania,
który mnie tak załatwił.
- Nie musisz się usprawiedliwiać - zaczęła, ale on tylko wzruszył
ramionami.
- Muszę. Chciałbym zrobić coś pożytecznego. - Uśmiechnął się.
Miała jednak wrażenie, że bardziej do siebie niż do niej.
- Chciałbym odwdzięczyć się za wszystko, co dla mnie zrobiłaś.
Powinnaś włożyć rękawiczki - skończył nieoczekiwanie.
Suzy nie wiedziała przez chwilę, o co mu chodzi. Znowu zanurzyła
dłonie w wodzie z detergentem. Znał ją od pięciu minut, a już
zaczynał wydawać polecenia.
- Nie cierpię gumowych rękawic. Ręce mi się w nich pocą. Poza
tym lubię czuć dotyk rzeczy, kiedy...
- Ja też - zgodził się entuzjastycznie.
- Dosyć tego - przerwała mu ze śmiechem.
- Och, znowu się lenię - westchnął i ku jej zdziwieniu sięgnął po
ścierkę. - Jestem po prostu nieznośny. Ale od tej chwili zrywam z
obrzydliwymi przyzwyczajeniami i zaraz powycieram te naczynia.
Chciałbym ci wszystko wynagrodzić. Może wymyślimy jednak coś
bardziej podniecającego niż machanie ścierką? Może postawię ci
lunch albo kolację...?
Suzy wiedziała, że powinna się z nim jeszcze zobaczyć.
Najchętniej wybrałaby na ten cel sam środek bazyliki Świętego
Marka. Tam musiałby przynajmniej trzymać ręce przy sobie. Podała
mu talerz, starając się robić wrażenie osoby zdecydowanej.
- Słuchaj, założę się, że tak jak wszyscy podobni do ciebie
Strona 40 z 131
RS
stuprocentowi samcy, nienawidzisz robienia zakupów, kręcenia się
w kółko po rybnym targu albo wybierania zieleniny. To takie
niegodne prawdziwego mężczyzny! - powiedziała. - Poza tym ja
jestem dzisiaj w kiepskiej formie. Jeśli ci na tym zależy, możemy
umówić się na lunch jakiegoś innego dnia.
Zaczęli się sprzeczać. On strasznie nalegał tłumacząc jej, że i tak
musi rano jechać w kierunku Rialto. Musiała w końcu ulec, jeśli nie
chciała obudzić jego podejrzeń. W myślach jednak robiła sobie
wyrzuty. Wszystko to strata czasu i pieniędzy. Będzie musiała
wrócić do domu z zakupami, których wcale nie potrzebuje, a potem
iść znowu prawie w to samo miejsce, żeby o jedenastej zdać raport
contessie.
- Może jednak zjemy ten lunch dzisiaj? Czuję się taki znudzony -
narzekał. - Sama powiedz. Nigdy jeszcze nie upadłem tak nisko,
żeby zaczynać randkę z dziewczyną od robienia zakupów.
- To wstyd nudzić się w Wenecji. Chyba wyjedziesz stąd
szybciej, niż myślałeś - powiedziała ze współczuciem. - Nie mogę
umówić się dzisiaj na lunch. Wieczorem mam gości i muszę coś
przygotować. Chodźmy już. Sprawdzę tylko, czy mam dosyć
pieniędzy. - Była zirytowana, że ciągle jej przeszkadza, i
zastanawiała się, jak duże powinna zrobić zakupy, żeby historia z
gośćmi wyglądała prawdopodobnie. Cóż, może uda się doliczyć te
wydatki do kosztów całego zlecenia.
- Mógłbym ci trochę pożyczyć, jeśli, oczywiście, nie wyjęłaś
wcześniej pieniędzy z mojego portfela.
- Nie mam zwyczaju brać od mężczyzn pieniędzy - wycedziła.
- Żartowałem tylko, wiem, że niczego nie brakuje. Sprawdziłem
płacąc za bułeczki.
Uśmiechnęła się blado i sięgnęła po płaszcz. Pomógł jej się ubrać.
Czuła, że bawi się z nią w kotka i myszkę. Ale nie, przecież nie może
robić tego celowo. Powinna dalej grać swoje przedstawienie, żeby
zbić go z tropu. Naprawdę jednak marzyła tylko o tym, żeby
wyciągnąć się w łóżku i zasnąć.
Strona 41 z 131
RS
- Boli głowa? - spytał troskliwie.
Suzy przytaknęła, a on zaczął znowu masować jej skronie
zadziwiająco miękkimi palcami. Zamknęła oczy. Boże, jaka była
zmęczona! Fiorenzo pocałował ją delikatnie. Po chwili wahania
zarzuciła mu ramiona na szyję i odwzajemniła pocałunek. Musiała
zachowywać się przyjaźnie.
Usta miał miękkie i wilgotne. Rękoma objął lekko jej ramiona i
odsunął ją łagodnie od siebie, zanim ten pocałunek zdążył rozbudzić
w nich namiętność. Jaka szkoda, pomyślała.
- Powinieneś opatentować to lekarstwo - westchnęła smutno.
Jego oczy spojrzały ciepło, ale natychmiast stały się czujne.
Położyła mu rękę na ramieniu.
- Przykro mi, że wczoraj w nocy byłam taka niemiła -
powiedziała. - Cała ta sytuacja wyprowadziła mnie trochę z
równowagi.
- Tak. Sądzę, że tak - odezwał się tonem bez wyrazu i otworzył
drzwi.
Suzy wiedziała, że nadal jej nie ufa. Gdy przechodzili mostem
koło Arsenału, przytuliła się do niego. Nic mu nie będzie, jeśli
powodzi go trochę za nos. Cel uświęca środki.
- Popatrz - powiedziała, wskazując na kamiennego lwa
strzegącego wejścia do doków. - To stara stocznia. Kiedyś była
największa na świecie. Szkoda, że taka jest teraz zaniedbana,
prawda? Mnóstwo tu zaniedbanych budynków, szczególnie
pałaców. - Suzy sprowadzała rozmowę na interesujący ją temat.
Wsunęła rękę pod jego ramię, jakby byli bardzo zaprzyjaźnieni.
- Pewnie dlatego, że ich właściciele wydali wszystkie pieniądze
na przekupywanie urzędników - zauważył cierpko.
Ich oczom ukazał się jakiś turysta ubrany w płaszcz i maskę
karnawałową, który dzielnie zmagał się z wiatrem i deszczem.
- Jakiś szaleniec - uśmiechnął się Fiorenzo. - Za żadne pieniądze
nie zwiedzałbym miasta o tej porze roku.
Suzy poczuła, że zesztywniał. Uświadomiła sobie, że palnął
Strona 42 z 131
RS
głupstwo. A więc on nie zwiedzał Wenecji. Co w takim razie robił? Po
co włóczył się po ulicach i wstępował do każdego napotkanego
kościoła?
- Ludzie lubią przychodzić jesienią pod Arsenał - odezwała się
kontynuując poprzedni wątek. - Szczególnie arystokracja lubi tu
spacerować i wspominać, jak dorobiła się wielkich pieniędzy na
handlu ze Wschodem. Przez całą jesień wprost potykasz się w tych
okolicach o hrabiów, hrabiny, księżniczki...
Spojrzała na niego spod oka. Nawet nie mrugnął. Był
niewiarygodnie opanowany.
- Dorobili się pieniędzy na budowie okrętów i na handlu? -
zainteresował się po chwili. - Myślałem, że wszyscy zbili fortuny na
fabrykach szkła w Murano.
- W niektórych przypadkach to prawda. Na przykład w
przypadku rodziny Moroschini.
- A inni? - Twarz Fiorenza pozostawała niewzruszona.
Zadziwiająca samokontrola.
- Byli panami morza, robili świetne interesy wynajmując galery
krzyżowcom. Połowa Europy winna była Wenecji pieniądze. Chytre
sztuki z tych wenecjan.
- Zdążyłem zauważyć - rzucił cierpko.
- O mój Boże, już cię ktoś naciął? - zainteresowała się, patrząc
na niego ze współczuciem.
Bez skutku. Był zimny i niewzruszony jak bryła lodu.
- Coś w tym rodzaju - mruknął. - Ograbiono mnie z czegoś, co
było moją własnością. Ale wiem, jak sobie z tym poradzić.
- To świetnie. A co chcesz zrobić?
- Odebrać siłą to, co moje. I zniszczyć każdego, kto stanie mi na
drodze.
- Ale z ciebie numer - westchnęła z podziwem.
- Istny Rambo!
- Nie lubię się patyczkować - powiedział, posyłając jej lodowate
spojrzenie. Wchodzili właśnie na Rivadegli Schiavoli. - I zawsze
Strona 43 z 131
RS
dostaję to, czego chcę. - Suzy wyczuła w jego głosie wyraźną
groźbę. - Zimno ci? - spytał, gdy zadrżała mimo woli.
- Zaraz zamarznę - przytaknęła najnormalniejszym tonem, na
jaki ją było stać. - To cudownie, że mogę się do ciebie przytulić. -
Ręka Fiorenza ściskała ją w pasie jak żelazna obręcz. - Nie tak
mocno, proszę - uśmiechnęła się z przymusem - połamiesz mi
żebra.
- Tak - zgodził się - to nie jest wykluczone.
- Zwolnił odrobinę uścisk. - Jestem bardzo porywczy, gdy w grę
wchodzi moja własność i, jak już mówiłem, lubię stawiać na swoim.
- Zupełnie tak samo jak ja - mruknęła.
- Tylko że ja nigdy nie przegrywam. I nigdy nie przebieram w
środkach - odpowiedział, a ledwie kontrolowana pasja w jego głosie
przyprawiła Suzy o skurcz żołądka. - Moja ciotka nazwała mnie
kiedyś psychopatą.
Suzy przełknęła ślinę. Contessa ostrzegała ją, że jest człowiekiem
bezwzględnym.
- Wsiądziemy do tramwaju wodnego. Nazywa się „pospieszny",
ale nie daj się zwieść nazwie. Zatrzymuje się co kilka metrów wzdłuż
całego Canal Grande - wyrzuciła z siebie nerwowo.
Skrzywił się, ale nic nie powiedział. Łódź przybiła do brzegu i
usiedli obok siebie w kabinie.
Fiorenzo wydawał się bardzo spokojny. Suzy usiłowała
zachowywać się beztrosko i objaśniała mu zapamiętale, jakie mijają
budowle. Prawą ręką nadal ją obejmował, a lewą gładził jej kolana.
Nie zwracała na to uwagi i z przejęciem opowiadała o mieście.
Fiorenzo milczał. Przyglądał się wszystkiemu z uwagą i jakąś
dziwną nostalgią, jakby znalazł się w miejscu, za którym tęsknił od
lat. Jego oczy zdradzały, że to miasto wzbudza w nim ogromne
emocje.
Suzy potrafiła to zrozumieć. Sama była po uszy zakochana w
Wenecji. Nie ma takiego drugiego miasta na świecie, miasta
nietkniętego wojną, olśniewająco pięknego o każdej porze roku i
Strona 44 z 131
RS
pełnego tego niezwykłego światła, które od wieków przyciągało
malarzy.
Oczy Fiorenza były łagodne. Wpatrywał się w scenę na brzegu.
Jakiś mężczyzna całował z czułością swego synka. Suzy
uśmiechnęła się, patrząc na uradowaną twarzyczkę malca. Zerknęła
spod oka na Fiorenza. Jego twarz nie była już tak posępna i
nieprzenikniona jak zwykle, lecz malowała się na niej prawdziwa
tkliwość. No tak, pomyślała, może i wychował się za granicą, ale jest
Włochem do szpiku kości. Tu przecież nawet najgorszy mafioso
ubóstwia własną matkę i dzieci.
- Słodka scena - zaczęła ostrożnie. - Włosi bardzo kochają
dzieci, prawda?
- Jedni kochają, inni nie. - Jego twarz znowu spochmurniała.
- Odkąd jestem we Włoszech, nigdy nie widziałam, żeby jakiś
Włoch źle traktował dziecko – stwierdziła myśląc o tym, że Mario też
na pewno kochałby do szaleństwa swojego synka. Tak samo jak
ona.
- Jak długo tu jesteś?
- Cztery lata.
- Nie tęsknisz za Anglią?
- Już miałam tam wracać - wyznała. - Mój mąż, Mario, rzucił
mnie.
- Dlaczego?
- To moje osobiste sprawy - mruknęła. Nie miała zamiaru
opowiadać temu cynicznemu człowiekowi, że nie potrafiła donosić
ciąży. - Nieważne. W każdym razie musiałam zarobić pieniądze na
bilet lotniczy. Zobaczyłam ogłoszenie o pracy w Wenecji. A gdy już
raz tu się znalazłam, przestałam myśleć o powrocie do Anglii.
- Zazdroszczę ci - powiedział z jakimś udręczonym wyrazem
twarzy i ciężko westchnął. - Tak bardzo tęskniłem za tym miejscem.
I pomyśleć, że mogłem tu spędzić całe życie.
- Wielki Boże! Ciebie też już wzięło? A przecież jesteś tu
zaledwie trzy dni - roześmiała się.
Strona 45 z 131
RS
Odwrócił powoli głowę i spojrzał na nią lodowato.
- Skąd wiesz, że trzy? - zapytał. - Czy śledziłaś mnie, Suzy? -
Jego dłoń zacisnęła się na jej ramieniu.
- Sam mi powiedziałeś - skłamała na poczekaniu.
- Wczoraj wieczorem, kiedy byłeś półprzytomny. Och, spójrz! -
krzyknęła pospiesznie, klepiąc go po kolanie i posyłając mu
promienny uśmiech. - Tam, trochę dalej. Zapomniałam ci
powiedzieć, że minęliśmy właśnie dom Desdemony, wiesz, tej od
Otella. A tam jest Palazzo Gritti...
- A ten, który wynurza się po prawej stronie - spytał - ten z
drewnianą zabudową na dachu?
Suzy panowała nad nerwami ostatkiem sił. Była pewna, że
wiedział, co to za budynek. Udawał tylko. Wiedział również, że go
śledziła. Ciekawe, co zamierzał zrobić.
Wychyliła się przez okno i odsunęła od niego, ale Fiorenzo
przesunął się natychmiast, udając zainteresowanie widokiem za
oknem. Zagryzła wargi. Czuła strach. W każdej chwili mógł pchnąć
ją do kanału.
- Drewniana zabudowa? To altana - powiedziała lekko drżącym
głosem.
- Nie - zaoponował łagodnie. - Chodzi mi o budynek poniżej, ten
z zielonkawymi kolumienkami i maleńkim molo. Czy to jakiś pałac? -
spytał niewinnie.
- Większość z tych budynków to pałace - odpowiedziała szybko.
- A ten... to Palazzo Moroschini.
Wbił wzrok w fasadę pałacu. Suzy zadrżała,widząc nagłe napięcie
w jego twarzy.
Mały tramwaj wodny płynął dalej w kierunku przystanku przy
Akademii, a Fiorenzo cały czas wpatrywał się w pałac. Kątem oka
dostrzegła na jego twarzy wyraz jakiegoś bezgranicznego smutku.
Za wszelką cenę musi się dowiedzieć, jaki jest powód jego
nienawiści do contessy. Zawsze udawało jej się docierać do sedna
sprawy. Tym razem też jej się uda!
Strona 46 z 131
RS
Może powinna jakoś zmiękczyć twarde jak głaz serce Fiorenza?
Postanowiła spróbować.
- Mieszkają tam księżna i książę Moroschini.
- Książę? - powtórzył miękko.
- Tak, choć ten tytuł nie jest tak wysoki, jak może się wydawać.
W Wenecji są setki książąt - rzuciła od niechcenia. - Ma na imię
Guido i jest synem contessy. To bardzo sympatyczny, bezpośredni i
całkiem zwyczajny człowiek.
- Zwyczajny, mówisz. Naprawdę? - Fiorenzo patrzył na nią z
prawdziwym zainteresowaniem.
- Spotkałam go raz czy dwa na obiadach, tam, gdzie pracuję -
powiedziała, a w duchu pomyślała sobie, że to po części prawda.
Rzeczywiście spotykała go w czasie pracy, a pracowała przecież
jako detektyw.
- Jest niezwykle miły. Patrząc na niego nigdy byś nie zgadł, że to
książę.
- Coś takiego! Opowiedz mi coś więcej o tej rodzinie.
- Och, widzę, że lubisz plotkować - roześmiała się Suzy. - W
takim razie telegraficzny skrót. Tytuły w gazetach: „Śmierć księcia w
tragicznym wypadku". Chodzi oczywiście o starego księcia - dodała,
poważniejąc nagle - bliźniaczego brata contessy. Wypadek zdarzył
się zaledwie cztery miesiące temu - powiedziała, patrząc w
nieprzeniknioną twarz Fiorenza. - W willi na wyspie, która jest
własnością rodziny.
- Jaki wypadek? - spytał sucho.
- Nie wiem dokładnie. Contessa też miała z tym coś
wspólnego...
- Tego jestem pewny.
Suzy spojrzała na niego zdezorientowana.
- Została tak ciężko ranna, że od tej chwili musi poruszać się na
wózku inwalidzkim.
- Na wózku inwalidzkim?!
Suzy poczuła się kompletnie zbita z tropu. Wyglądało na to, że
Strona 47 z 131
RS
rzeczywiście nic nie wiedział. Może teraz przemyśli od nowa sprawę
szantażu. Natychmiast postanowiła wykorzystać tę sytuację,
opowiedzieć mu szczegółowo o contessie i obudzić, drzemiące może
gdzieś w zakamarkach jego duszy, poczucie przyzwoitości.
- Contessa to niezwykle dzielna, choć tragicznie doświadczona,
osoba. Nie może chodzić o własnych siłach. Czy to nie okropne?
Guido jest lekarzem i opiekuje się matką. Jest jej całkowicie oddany.
Zresztą cała ta rodzina sprawia wrażenie bardzo ze sobą związanej.
Stary książę był podobno odrobinę szalony. Od wielu lat nie
pokazywał się publicznie. Ludzie mówią, że contessa poświęciła
swoje życie i zdrowie, żeby się nim opiekować. Nie chciała oddać
brata w obce ręce i zajmowali się nim we dwoje, razem z Guido. To
wzruszające - skończyła.
- Szalenie. Miłość rodzinna, jakie to potężne uczucie. - Fiorenzo
zacisnął zęby i odwrócił wzrok w stronę okna. Ale wcale nie
przyglądał się mijanym budynkom. Zamknął oczy, a twarz skurczyła
mu się w nagłym bólu.
- Co się dzieje? - spytała łagodnie. - Coś cię zasmuciło?
- Zasmuciło? Mnie? Dlaczego miałoby mnie coś zasmucić?
- Dopływamy do mostu przy Rialto - zmienił gwałtownie temat.
- Czy nie tutaj chciałaś wysiąść?
Na targu Suzy uważała na każdy swój ruch, wiedząc, że Fiorenzo
bacznie ją obserwuje.. Miała zamiar rzeczywiście udowodnić mu, że
robi zakupy na proszoną kolację. Chodziła od stoiska do stoiska,
starając się sprawiać wrażenie doświadczonej pani domu. Kupiła
świeże ryby i kraby, potem jeszcze trochę ziemniaków. Kończyły jej
się pieniądze. Starczy jeszcze tylko na trochę fasoli i być może kilka
karczochów.
- To wszystko? - spytał, gdy oświadczyła, że zakupy skończone.
- Resztę rzeczy mam już w domu - skłamała żałośnie. - Nie
spodziewam się wielu gości. No dobrze, nie musisz iść dalej ze mną.
Zajmij się zwiedzaniem miasta, obejrzyj kilka kościołów. Jestem
pewna, że nie widziałeś San Giacometto - dodała, myśląc w duchu,
Strona 48 z 131
RS
że to chyba jedyny wenecki kościół, w którym jeszcze nie był.
- Odprowadzę cię do drzwi.
- Och, to bardzo uprzejmie z twojej strony. Skręcili w następną
ulicę i Suzy podeszła do wejścia jednego z domów. Ku jej
przerażeniu Fiorenzo przeczytał dokładnie nazwiska mieszkańców
umieszczone na tabliczce.
- Nie wygląda najlepiej, co? Ale gdybyś zobaczył, jakie ma
wnętrza! - westchnęła z zachwytem.
- A więc to tutaj gotujesz posiłki?
- Gotuję i zmywam, nie zapominaj o tym - dodała, wznosząc
oczy do nieba. Miała nadzieję, że wygląda przekonująco. - Och, te
nie kończące się sterty naczyń!
Fiorenzo uśmiechnął się lekko.
- Czy mogę do ciebie zadzwonić? Zapisałem sobie numer. Będę
jeszcze w Wenecji przez jakiś czas. Bardzo chciałbym zobaczyć cię
znowu.
- Bardzo proszę - odpowiedziała ciepło.
Podniosła rękę, jakby miała zamiar nacisnąć dzwonek. Fiorenzo
ujął jej dłoń i pocałował, pochylając nisko głowę. Potem zaczął
całować wnętrze dłoni i każdy elegancko przycięty i polakierowany
paznokieć. Kiedy podniósł głowę, spostrzegła w jego oczach
niepokojące lśnienie.
- Niedługo się odezwę - powiedział miękko. Dotknął palcem jej
warg, a kiedy chciała coś powiedzieć, pocałował ją szybko i
namiętnie. Potem odszedł pospiesznie, odwracając się jeszcze ku
niej na końcu ulicy.
Strona 49 z 131
RS
ROZDZIAŁ CZWARTY
Wściekła na samą siebie i przekonana, że wzbudziła jego
podejrzenia, Suzy wróciła do domu, objuczona zakupami. Zostawiła
sprawunki i szybko ruszyła z powrotem do miasta. Przeciąwszy plac
Świętego Marka z kłębiącymi się nań turystami i stadami gołębi,
skierowała się w stronę pałacu Moroschinich. Nacisnęła przycisk
dzwonka i cierpliwie czekała w bramie. Przez ciężką, żelazną kratę z
roślinnym ornamentem patrzyła na dziedziniec, na którym
znajdowało się rosarium. Przez moment mignęła jej rosła sylwetka
Alfonsa, pałacowego gondoliera. Stary zrzęda, pomyślała o nim bez
sympatii.
- Buongiorno. Come stai? - spytała uprzejmie. Któregoś dnia
powie mu, co o nim myśli. Ale jeszcze nie dzisiaj. Stary wzruszył
ramionami ze zwykłą znudzoną miną i coś zamruczał w odpowiedzi.
Suzy nie rozumiała, po co hrabina go trzyma u siebie. Podobno był
tu od zawsze, tak przynajmniej twierdził Guido. Bardzo szlachetne i
wzruszające to przywiązanie contessy do starego sługi, ale drugiego
takiego gbura trzeba by ze świecą szukać.
Krętą klatką schodową przeszli do najstarszej części pałacu. Pod
jedną ze ścian stały rusztowania. Stary burknął coś o remoncie.
Suzy zdziwiła się: contessa nie lubiła wydawać pieniędzy, była
chorobliwie skąpa. Stała czekając teraz w ciemnej i dosyć
zaniedbanej galeryjce, służącej jednocześnie za przedpokój.
Zastanawiała się, co robią tutaj stojące rzędem pod ścianą walizki.
Wyglądało to, jakby Moroschini wyprowadzali się.
- Och, Suzy, miło cię znowu widzieć! Odwróciła się i zobaczyła
Guida, księcia Moroschini.
Był ogromnym, zwalistym mężczyzną i nawet w eleganckim, ba,
wytwornym ubraniu nie wyglądał na arystokratę. Można by
Strona 50 z 131
RS
pomyśleć, że to ktoś ze służby, a nie książę krwi, potomek rodu,
którego początki sięgały XII wieku. Jego matka była zupełnie inna.
Nawet w worku pokutniczym wyglądałaby jak dama o błękitnej
krwi.
- Jak się masz, Guido. Cóż to, wyjeżdżacie? Chyba nie
przestraszyliście się Fiorenza Veronese?
- Ach, nie! Skąd! To nowy pomysł matki. Wyprowadzamy się i
wynajmujemy pałac bogatemu Amerykaninowi. To jakiś bankier czy
biznesmen. Podobno zjawia się już dzisiaj. Co można zrobić, kiedy
facet wypisuje ci na czeku sumę z taką liczbą zer, że wystarczyłaby
na załatanie tegorocznej dziury w budżecie państwa?
Suzy uśmiechnęła się.
- To świetnie! Więc co, przenosicie się do willi na lagunie?
Guido spochmurniał.
- Nie. Nie byliśmy tam od czasu śmierci wuja. Jedziemy do
naszego domu w Asolo.
- Odpoczniecie wreszcie od tego Veronese. Czy mam nadal go
śledzić?
Twarz Guida rozjaśnił uśmiech zadowolenia.
- Nie sądzę, żeby było dla ciebie jeszcze coś do roboty.
Nie wiedziała, czy powinna się z tej wiadomości ucieszyć.
- Ach, to ty, kochanie! Zjawiłaś się wreszcie! Chodź, napij się z
nami szampana. - Elektryczny wózek z wypielęgnowaną jak zwykle
contessą wytoczył się bezszelestnie na galeryjkę.
- Dzień dobry, księżno - skłoniła głowę. - Świetnie pani wygląda.
Contessą Flavia łaskawie skinęła głową.
- Tak, czuję się znakomicie. Zostaw to tutaj, Fonso - zwróciła się
do Alfonsa, który wkroczył tuż za nią, niosąc na tacy napełnione
kieliszki.
- Za naszą przyszłość! Salute! - Contessą Flavia uniosła w górę
kielich.
- Księżno... nie chcę mącić pani szczęścia, ale uważam, że
powinnam panią ostrzec przed Fiorenzem Veronesem. Szykuje coś
Strona 51 z 131
RS
złego. Trochę się obawiam, czy decyzja wyjazdu jest w tym
momencie fortunna...
Starsza pani uśmiechnęła się tylko.
- Nie sądzę, moje dziecko, żeby miał nam jeszcze sprawiać
kłopoty. - Wymieniła spojrzenia z Alfonsem, który wzruszył
ramionami i wyszedł.
Suzy stała zdziwiona, nie wiedząc, co się właściwie stało.
- Są jakieś nowe wiadomości? Czyżby udało się pani przekonać
go, żeby przestał panią prześladować?
- Niezupełnie. Ponieważ miałaś wczoraj wolne, posłaliśmy
Fonsa, żeby go miał na oku - wyrzucił z siebie Guido. - Veronese nie
nocował wczoraj u siebie. Matka sądzi, że dał za wygraną. Pewnie
wrócił do domu.
- Obawiam się, że tak się nie stało. Nie było go wczoraj u siebie
z innego powodu - powiedziała Suzy. - Widzi pani, księżno, ja
wczoraj nie miałam wcale wolnego dnia: widziałam się z nim i
częściowo musiałam się zdekonspirować.
Kielich księżnej omal nie wypadł jej z ręki.
- Jak to? Śledziłaś go? Przecież kazałam ci odpocząć!
Suzy pokrótce opowiedziała o wydarzeniach wczorajszego
wieczoru. Kiedy mówiła o policyjnej motorówce, księżna
wyprostowała się, a jej ręce zacisnęły na poręczy wózka.
- Mój Boże! Więc... nic mu się nie stało?
- Został tylko trochę poturbowany. To wszystko. Zapadła cisza.
Contessa nerwowo jeździła tam i z powrotem, i tylko drewniany
podest galeryjki skrzypiał pod kołami jej wózka. W pewnej chwili
rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Odwróciła się. Guido patrzył w
okno, oddychając ciężko.
- Madonna! On jest tam... - wyszeptał. - Przyszedł.
- Kto? Veronese? - Suzy podbiegła do okna. Znowu zaczął padać
śnieg i Wenecja wyglądała jak tort weselny posypany cukrem. Za
Canal Grande był mały placyk, który schodził prosto do wody. I tam
stał Fiorenzo. Czarny, nieporuszony niczym posąg, wpatrzony w
Strona 52 z 131
RS
pałacowe okna.
- Wielki Boże! - zawołała contessa. - Ośmielił się przyjść tutaj?
Co on zamierza? Guido! Zrób coś! Odpędź go! - zaczęła krzyczeć
histerycznie, potrząsając ufryzowaną głową.
Suzy patrzyła na nią zdumiona. Księżna wyglądała na bardzo
przestraszoną: nie mogła opanować drżenia rąk, miała rozbiegane
oczy, a twarz białą jak kreda. Pomyślała, że ten Fiorenzo musi być
bardziej niebezpieczny, niż to sobie wyobrażała. Co to za tajemnica,
której contessa nie chce jej wyjawić?
Guido pogładził matkę po ramieniu. On także wydawał się
ogromnie zdenerwowany.
- Więc co robimy? - zapytał niezdecydowanym głosem. - Nie
możemy teraz wyjechać. Powiedziałaś, że Alfonso upewnił się, iż ten
łajdak zniknął.
- Bo to prawda. Ja także byłam tego pewna.
- Myślę, że powinna mi pani powiedzieć, co się właściwie stało.
Może mogłabym w czymś pomóc...
- odezwała się Suzy.
- Tak, tak, zaraz - odpowiedziała księżna z irytacją.
- Muszę to przemyśleć. Nie możemy już wycofać się z umowy z
Amerykaninem - rzekła spoglądając na Guida. - Niech to diabli!
- Poszedł sobie - odezwał się od okna Guido.
- Dlaczego on stanowi dla pani takie zagrożenie? - Suzy nie
dawała za wygraną.
- Grozi mi skandalem - westchnęła ciężko contessa.
- To może nas zrujnować. Chce tego pałacu w zamian za swoje
milczenie. Jak mogę się na to zgodzić? Mieszkam tu od dzieciństwa!
- Chce w zamian pałac? Niebywałe! Jasne, że pani nie może się
na to zgodzić. Musi pani walczyć! Właściwie dlaczego nie zgłosić
tego na policję?
- Nie mogę tego zrobić. - Księżna pokręciła głową ze smutkiem.
- Wy, Anglicy, nie pojmujecie, co to honor... Gdyby to wyszło na
jaw... Ta hańba... Nie, wolę raczej pójść żebrać, niż stracić dobre
Strona 53 z 131
RS
imię.
- Co mogę dla pani zrobić? - Suzy powtórzyła pytanie. Widok tej
starej, załamanej kobiety budził jej litość.
- Potrzebujemy pieniędzy tego Amerykanina. Ale nie możemy
mieszkać tu razem z nim. Ktoś musi jednak strzec pałacu przed
Veronesem. Jeśli już raz tu się wedrze, nigdy go nie opuści...
- Musimy grać na zwłokę - zaproponował Guido.
- Napiszmy do niego, że mamy ważne sprawy do załatwienia w
Asolo i że odezwiemy się po powrocie. Fonso podrzuci mu ten list
pod drzwi.
- Dobra myśl. - Contessa kiwnęła głową. - Ty, Suzy, zostań w
pałacu i pilnuj naszych interesów. Wynajęłam już Amerykaninowi
pokojówkę i gosposię. A z ciebie zrobimy... na przykład...
tłumaczkę! Będziemy w stałym kontakcie. Zrobisz to dla nas?
Suzy wahała się, ale udręka, jaka malowała się na twarzy
księżnej, sprawiła, że odrzuciła wątpliwości.
- Może byłoby dobrze, żeby Suzy razem z Fonsem odebrała
pana Verreaux z hotelu dziś wieczorem i przywiozła go tutaj?
Przywitalibyśmy go w pałacu, a potem moglibyśmy spokojnie
wyjechać? - Guido zwrócił się w stronę matki.
- Oczywiście - powiedziała Suzy.
- Dobra z ciebie dziewczyna - uśmiechnęła się księżna. - Jak
tylko dostanę pieniądze brata, wypłacę ci dodatkowe
wynagrodzenie.
- Dziękuję, ale... pani obiecywała, że dzisiaj ureguluje moje
należności. - Suzy uznała, że to jest właściwy moment, by
przypomnieć księżnej o czeku, który obiecała wystawić.
- Oczywiście! Mamy przecież pieniądze od pana Verreaux. -
Księżna Flavia klasnęła w ręce i skinęła głową w stronę Guida. -
Zapłać, proszę, i możesz już iść do swoich przyjaciół, a ja ustalę
jeszcze z Suzy nieco szczegółów.
Kiedy Guido wyszedł, księżna opadła ciężko na fotel.
- Nie wpuścisz go tutaj, prawda? Obawiam się, że będzie
Strona 54 z 131
RS
próbował wykraść nasze dokumenty rodowe, sfałszować je... Jego
oskarżenia i pretensje to bzdura, zupełnie wyssane z palca, ale
wiesz, moje dziecko, plotka wylatuje wróblem, a wraca wołem... On
utrzymuje... Ach, nie chcę powtarzać tych bredni, nawet tobie. W
każdym razie, to dotyczy Guida. Muszę go obronić! To przecież mój
syn! On jest dla mnie najważniejszy na świecie... Rozumiesz mnie?
- Tak, rozumiem panią - Suzy skinęła głową.
- Myślę, że gdybym sama miała syna, robiłabym to samo.
- Nie masz dzieci? Suzy przygryzła wargi.
- Poroniłam. Dwukrotnie. Lekarz powiedział, że już nigdy nie
będę mogła mieć dzieci - odpowiedziała ze spokojem w głosie.
Chwila, w której odkryła, że Mario ma kochankę i że ta kobieta jest
z nim w ciąży, należała do najcięższych w jej życiu.
- Biedna! Teraz rozumiem, nie będzie ci łatwo ponownie wyjść
za mąż. Zwłaszcza w tym kraju. Ale kiedy Guido będzie już miał
dzieci, możesz się nimi zajmować, jeśli chcesz - powiedziała księżna
nieledwie z zadowoleniem. - No dobrze, kochanie, idź już po swoje
rzeczy. I pamiętaj: uważaj na niego. A zwłaszcza nie wierz niczemu,
co ci będzie mówił. To skończony łgarz.
W drodze do domu, przechodząc obok baru Harry'ego, Suzy
natknęła się na Guida. Gawędził ze znajomymi, ale kiedy ją tylko
zobaczył, oderwał się od nich i podszedł szybkim krokiem.
- Chodź, wejdziemy na kawę - zaproponował. - Jest coś, o czym
chciałabym ci powiedzieć.
- W związku z Veronesem?
- Tak - odpowiedział, rozglądając się na boki i osłaniając ją z
galanterią połą płaszcza, niby to przed wzbierającą śnieżycą.
Walcząc z wiatrem,ruszyli w stronę kawiarni na placu Świętego
Marka. O tej porze był tam straszny tłok i z trudem znaleźli dwa
miejsca. Było tu nastrojowo i przytulnie. Zapach kawy mieszał się z
zapachem ciastek oraz wody kolońskiej i perfum.
- Jesteś taka spokojna - powiedział Guido, kładąc dłoń na
ramieniu Suzy. - W twoim towarzystwie czuję się lepiej aniżeli w
Strona 55 z 131
RS
towarzystwie innych, znanych mi kobiet. Ty chyba naprawdę lubisz
Wenecję, prawda?
- Tak. Bardzo. - Uśmiechnęła się i uścisnęła mu rękę po
przyjacielsku. - Nie martw się, zrobię wszystko, żeby ochronić ciebie
i twoją matką przed tym strasznym typem.
Zjawił się kelner i Guido zamówił kawę i ciastka. Suzy
uśmiechnęła się lekko do siebie: Guido mówił o swoich kłopotach
finansowych. Ubóstwo jest rzeczą względną, pomyślała. Sam
napiwek, jaki dał przed chwilą kelnerowi, wystarczyłby jej na
tygodniowe zakupy. Uśmiechnęła się znowu do Guida.
- Opowiedz mi o Fiorenzie. Chciałabym się wreszcie dowiedzieć,
kim on jest i co takiego zrobił.
- To całkiem proste - powiedział Guido, przysuwając się do niej
najbliżej, jak tylko mógł. - To człowiek bez sumienia. Życie swego
ojca zmienił w piekło. Boże! Żebyś widziała te jego napady złości i
awantury, jakie wyczyniał! Cały dom się trząsł.
- Mieszkał razem z tobą? - Suzy przemknęło przez myśl, że
Fiorenzo był synem jakiejś pałacowej służącej.
- Tak. Jako dziecko. Jego matka umarła i wychowała go moja.
Jesteśmy w tym samym wieku. Ale on był jak dzikie zwierzątko.
Wreszcie matka straciła cierpliwość. Fiorenzo skończył wtedy
siedem lat. - Guido przerwał, czekając, aż kelner poustawia przed
nimi filiżanki i talerzyki z ciastkami.
- To jakby rodzaj dalekiego pokrewieństwa...
- No, jeśli tak na to spojrzeć, raczej bardzo dalekiego. On był
strasznie zamknięty w sobie. Raz czy dwa zjawił się jeszcze w pałacu
ze swoją opiekunką. Bo matka wysłała go do Szwajcarii... Ale nigdy
nie chciał z nami rozmawiać, a już zupełnie nie chciał widzieć
swojego ojca.
- A kim był jego ojciec?
- To był nasz krewny. Potem Fiorenzo przepadł na całe lata.
Nawet jego ojciec odetchnął z ulgą. Myśleliśmy, że nie żyje. A teraz
pojawił się jak spod ziemi.
Strona 56 z 131
RS
- Jak to, nawet jego własny ojciec? - spytała Suzy zdumiona.
Włosi nie żywili zbyt wielkiego szacunku dla prawa, ale rodzina była
dla nich rzeczą świętą. Nagle sobie uprzytomniła to, co jej
opowiadał Fiorenzo - że jego ojciec umarł, zanim on zdążył go
zapamiętać.
- Guido, dlaczego ojciec go nienawidził?
- Och, dlatego że on był przebiegłym, wyrachowanym draniem.
- Zdaje się, że rozmawiacie o mnie?
Efekt, jaki sprawił zimny, drwiący głos Fiorenza, był piorunujący.
Guido odwrócił się gwałtownie, rozlewając swoją kawę, i gdyby nie
przytomność umysłu, z jaką Suzy odsunęła się w bok, cała
zawartość filiżanki znalazłaby się teraz na jej kolanach.
- Wynoś się stąd! - zasyczał Guido, trzepocząc bezradnie
rękami. - Jak śmiesz nas podsłuchiwać?
Fiorenzo całym ciężarem oparł się na dzielącym ich małym
stoliku. Jego duże dłonie obejmowały krawędzie stołu, jakby
zamierzał za chwilę wyrwać go z podłogi. Wisiał teraz nad nimi jak
góra. Powoli zmierzył ich wzrokiem, a w kącikach ust pojawił mu się
nieprzyjemny uśmieszek.
- Więc jesteś częścią menażerii Moroschinich, tego gniazda
żmij? - zwrócił się do Suzy. - I śledziłaś mnie wtedy, nieprawdaż?
- Ty niewdzięczniku! - Suzy spojrzała na nań z odrazą. - Jeżeli
masz na myśli nasze spotkanie, kiedy wyciągnęłam cię z tego
kanału, to wiedz, że wracałam akurat do domu!
- A skąd?
Suzy z oburzenia odjęło na chwilę mowę. Nabrała głęboko
powietrza, by udzielić mu jakiejś ciętej odpowiedzi, ale straciła
werwę, gdy dostrzegła jego spojrzenie spoczywające ciężko na jej
piersiach uniesionych pod wełnianą sukienką.
- Jeżeli mi pokażesz legitymację policyjną, to może ci powiem -
odpowiedziała wreszcie zimno. - A jeśli takiej nie masz, to spływaj.
Nie zamierzam odpowiadać na twoje pytania. Gdybym wiedziała,
jaki z ciebie łajdak, pozwoliłabym ci zostać tam, na dnie.
Strona 57 z 131
RS
Widząc zdenerwowanie księcia, Suzy uspokajająco dotknęła jego
dłoni. Gest ten nie uszedł uwagi Fiorenza.
- Spryciula! Jesteś kucharką, tak? I co takiego gotujesz, co? Coś
dobrego tuż przed pójściem spać? Donosisz mu kanapki do łóżka?
Jesteś w ich typie - wskazał głową na księcia. - Oni zawsze woleli
służące od dobrze urodzonych panienek. Contessa pewnie nie może
spać po nocach, kiedy przypomni sobie, że mogłabyś zostać jej
synową. Ale możesz być pewna: ona znajdzie sposób, żeby cię
odsunąć od syna...
- Ty łotrze! - wychrypiał książę.
- No cóż... - Fiorenzo ponownie zwrócił się do Suzy. - Mówię to,
bo przecież coś nas łączy, prawda? W końcu spałem w twoim
łóżku... No i nie byłem w tym łóżku sam. Całowaliśmy się bądź co
bądź. Muszę przyznać, że masz niezwykłe usta.
- Ty świnio - przerwał mu Guido. - Jak śmiałeś jej dotknąć?
- O! Czyżbyś był zazdrosny? Muszę o tym zawiadomić twoją
matkę. A może myśli, że kiedy dostaniesz to, co chcesz, przestanie
to dla ciebie być takie ważne?
- Nie jesteś dżentelmenem! - warknął książę.
- Mój drogi kuzynie! Zapewniam cię, że ty także nim nie jesteś.
Co do mnie, to brak ogłady jest przynajmniej wynikiem braku
dobrego wychowania, a nie niskiego urodzenia.
Twarz Guida stężała z wściekłości. Obaj mężczyźni patrzyli teraz
na siebie, jakby byli gotowi skoczyć sobie do gardła.
- Nie wiem, co chcesz przez to powiedzieć, ty... ty bękarcie! -
wyszeptał książę zbielałymi wargami.
- Przyzwyczaiłem się już do twoich obelg, ale nie masz prawa
obrażać Suzy.
- Jak to? - Fiorenzo uniósł brwi z udanym zdziwieniem. - Nic ci
nie mówiła o tym, jak zabawialiśmy się w jej mieszkaniu? Widzisz,
Suzy ma wielką wprawę w rozpinaniu zamków błyskawicznych...
- Dość tego! - krzyknęła Suzy. Jej oczy były jak sztylety. To
stanowczo za wiele, pomyślała. Co za podłość, opowiadać w ten
Strona 58 z 131
RS
sposób o tym, co się wczoraj wydarzyło między nimi. - Teraz
rozumiem - powiedziała - co miała na myśli księżna Flavia, kiedy
mówiła, że byle plotkę potrafisz obrócić w kłamstwo! Ty naprawdę
jesteś łajdakiem!
- Tak. I radzę ci, nie zapominaj o tym. Nauczyłem się tego od
nie byle kogo! - odparował Fiorenzo. Widać było, że panuje nad
sobą ostatkiem sił. - Nie wiem, jaka jest w tym wszystkim twoja
prawdziwa rola, ale ostrzegam cię: jeżeli wejdziesz mi w drogę, to
oberwiesz. I sama będziesz sobie winna.
- Nie wiem, o co ci chodzi. Książę Moroschini...
- Kto? - Fiorenzo skrzywił się z ironią.
Suzy spojrzała na niego zdziwiona. Ruchem głowy wskazała na
księcia, który siedział cały czerwony, mnąc w ręku serwetkę.
- Guido. Książę Moro...
- Ach, pan doktor. - Fiorenzo przerwał machając pogardliwie
ręką. - Zapomniałem... W jaki sposób zdobyłeś dyplom? Kupiłeś go?
Nie wyobrażam sobie, żebyś był w stanie zdać egzamin, ty
bezczelny sukinsynu! Książę! - Głos Fiorenza drgał teraz od nie
tłumionej nienawiści. Widać było, że miota nim furia. Przez dłuższą
chwilę, ciągle wsparty o blat, mierzył księcia wyzywającym
wzrokiem, a potem z wolna wyprostował się, stając nad nim pełen
pogardliwej wyniosłości. - Ach, ta potęga tytułu! To wam zapewnia
pozycję społeczną, łatwy kredyt, szacunek... Jak ty to lubisz! Ten
szmerek podziwu, te podboje wśród kelnerek i ekspedientek...
- Zamknij się!
- ...to słodkie życie! A niedługo uprawomocni się testament i
przypadną ci w udziale również pieniądze Moroschinich i ich
majątek! Pamiętasz, Guido, kiedy byliśmy małymi chłopcami, byłem
dla ciebie wyrocznią. Chodziłeś za mną jak psiak. Pamiętasz, jak
irytowało to twoją matkę?
- Tak, umiałeś mnie zwodzić. Jesteś diabłem wcielonym.
Zawsze nim byłeś. I ona o tym dobrze wiedziała, od samego
początku!
Strona 59 z 131
RS
- Och, ona dobrze wiedziała, co robi. Czy nie płakałeś, Guido,
kiedy odjeżdżałem?
- Byliśmy wtedy dziećmi. Imponowała mi twoja łobuzerska
brawura, to było, zanim...
- ...zanim ta zła, przewrotna i chciwa kobieta zatruła twój umysł
- dokończył zimno Fiorenzo.
- Ty draniu! - nie wytrzymała Suzy, przychodząc z pomocą
rozdygotanemu i blademu jak ściana księciu. - Jak możesz tak
mówić o tej bezradnej, starej kobiecie! To potwarz! I jeśli książę
zechce wytoczyć ci proces, mogę być jego świadkiem! - krzyknęła,
zdając sobie sprawę, że wszyscy naokoło od dłuższej chwili
przysłuchują się ich kłótni.
- Na miłość boską, Fiorenzo, przestań robić przedstawienie! Nie
możemy rozmawiać o tym tutaj! - jęknął książę. Suzy czuła pod
stołem jego dygocące kolana.
- Nie będę milczał - powiedział zimno Veronese.
- Przyszedłem - zwrócił się do Suzy - żeby cię ostrzec. Trzymaj
się od moich spraw rodzinnych z daleka! To nie twój interes. Jeżeli
mnie nie posłuchasz, nie będę miał litości.
- Nie wiem, ile świństw masz na sumieniu... - zaczęła Suzy, ale
nie pozwolił jej skończyć.
- Świństw? Chcę tylko, byś zrozumiała, że lista tych, którzy
weszli mi w drogę i źle skończyli, jest dość długa.
- Pracuję dla tej rodziny i...
- Pracujesz? - znowu przerwał jej szyderczo, dostrzegając, że
książę ukradkiem ściska ją za rękę.
- Ciekawe, co to za praca? Chyba nocna, co?
Suzy i książę zerwali się z krzeseł. Fiorenzo roześmiał się,
wytrzymując ich spojrzenia.
- Nie puszczę ci płazem tej zniewagi - syknęła Suzy.
- O! Co ja słyszę? To chyba groźba? Czyżbyś i ty, tak jak
wcześniej twoi chlebodawcy, zamierzała zabić mnie w jakiejś
ciemnej ulicy? Tym razem nie dam się zaskoczyć. A zatem, do
Strona 60 z 131
RS
widzenia. Wkrótce się zobaczymy. Pewnie wcześniej niż myślisz.
Skłonił się szyderczo i ruszył do wyjścia, roztrącając kelnerów i
przedzierając się przez spory już tłum gapiów, który zebrał się
wokół ich stolika.
Guido trząsł się z bezsilnej wściekłości.
- Co za wstyd! - jęknął. - Matka zupełnie się załamie, kiedy się o
tym dowie. Ten skandal...!
- Idę za nim - oświadczyła Suzy, nie czekając na dalszy ciąg.
Wyrwała rękę, gdy książę próbował ją zatrzymać, i lawirując między
stolikami wybiegła z kawiarni.
Fiorenzo nie zdołał odejść daleko. Szedł gniewnym krokiem przez
plac. Ruszyła za nim niemal biegiem. Nagle odwrócił się. Zobaczył ją
i przystanął. Suzy w pierwszej chwili chciała się zatrzymać, ale
zdając sobie sprawę, że i tak ją zauważył, ruszyła ku niemu z
wyzywającą miną.
- Co się stało? Guido cię przepędził?
- Porozmawiajmy - zaproponowała, nie dając zbić się z tropu.
- Ja już powiedziałem wszystko. Zresztą nie mam do ciebie
zaufania. - Spojrzał w pochmurne niebo i postawił kołnierz płaszcza.
- Nie bój się, nie mam broni przy sobie - powiedziała z kpiącym
uśmiechem. - Gdybym nie wiedziała, że nie umiesz panować nad
swoimi łapami, zaproponowałabym ci, żebyś mnie obszukał. A
zresztą, żarty na bok. Chcę tylko, żebyś się odczepił od contessy.
Przez chwilę przyglądał jej się w milczeniu.
- Czy zdajesz sobie sprawę, że sama wydajesz na siebie wyrok?
- Boże, po co ta gadanina jak z kiepskiego filmu gangsterskiego.
Wcale się ciebie nie boję. - Wzruszyła ramionami. - Chodzi mi o
spokój nieszczęsnej, sparaliżowanej kobiety.
- Nie martw się o nią. Ona sobie radzi znakomicie. A poza tym,
czy ten goguś, jej ukochany synek, nie może wyręczyć cię w twoich
wzruszających staraniach? Przyznam, że nie rozumiem cię zupełnie.
Co ty w nim widzisz? Myślałem, że wolisz prawdziwych mężczyzn.
- Takich twardzieli - damskich bokserów? Przeszył ją wzrokiem i
Strona 61 z 131
RS
to spojrzenie było jak pocisk.
Biła od niego jakaś ogromna siła i energia. Oblizała językiem
spierzchnięte wargi. Wóz albo przewóz, pomyślała. I tak już odkryła
karty.
- To doprawdy zadziwiające, to, co się dzieje między nami,
prawda, Suzy? No, powiedz sama... Pożądanie potrafi nas dopaść w
najmniej spodziewanym momencie. Czemu tylko komplikujemy
sobie życie? Zróbmy to, Suzy. Przecież oboje mamy na to ochotę.
Suzy znowu była wściekła. Dlaczego traci nad sobą kontrolę?
Spuściła oczy, aby nie patrzeć na niego, i wpatrywała się w czubki
swoich butów.
- Trzysta lat temu - powiedziała - powiesiliby cię między
kolumnami pałacu Dożów. Tak wtedy rozprawiano się z
kryminalistami. Słuchaj - podniosła oczy - chodzi mi tylko o to, żebyś
przestał szantażować contessę.
- Pójdźmy w jakieś bardziej ustronne miejsce, może uda ci się
mnie przekonać - odpowiedział, odwracając się nagle i ruszając
przed siebie. - Chyba że się boisz?
- Wcale się nie boję - odkrzyknęła, podążając za nim. - Jestem
prywatnym detektywem. Contessa wynajęła mnie po to, abym jej
broniła przed twoimi intrygami, i...
- Więc chodź - przerwał jej. - Weźmiemy gondolę, pojedziemy
na spacer i porozmawiamy sobie. W gondoli będziesz chyba czuła
się bezpiecznie? - Uśmiechnął się drwiąco.
Suzy zacisnęła zęby. Chyba nie ma wyboru, pomyślała. Musi na to
przystać. Przecież ten cyniczny, wyzuty z ludzkich uczuć facet, z
którym nie może sobie poradzić ani swymi kobiecymi sztuczkami,
ani perswazją, ani groźbą, przecież on musi mieć jakiś słaby punkt!
Strona 62 z 131
RS
ROZDZIAŁ PIĄTY
Gondola, którą wybrał Fiorenzo, miała niewielką kabinę. Gdy
usiedli, frędzle firanek w oknach drgnęły, a potem zaczęły kołysać
się miarowo: łódka odbiła od nabrzeża. Suzy wzięła głęboki oddech.
Jeżeli będzie się do niej dobierał, powybija mu te nieskazitelne,
białe zęby. Pewnie zresztą sztuczne, pomyślała.
- Czy wydaje ci się, że tutaj lepiej wypadniesz? - zapytała.
- W twoim towarzystwie zawsze, jak zechciałaś się wyrazić,
dobrze wypadam - odpowiedział z uśmiechem.
- Podniecasz mnie, Suzy, i dobrze o tym wiesz. Nie boisz się?
Podziwiam twoją zimną krew. Nie znoszę kobiet, które krzyczą ze
strachu.
- Gbur i zarozumialec! - prychnęła z pogardą.
- Owszem. Lubię, gdy kobiety padają przede mną na kolana. -
Popatrzył na nią porozumiewawczo. Zabrzmiało to tak
jednoznacznie, że Suzy zaczerwieniła się. - To będzie doprawdy
miła chwila, kiedy będziesz prosić o litość albo o to, żebym coś dla
ciebie zrobił - dodał z dwuznacznym uśmiechem.
- Powiedziałabym więcej: to będzie cud. - Zsunęła się na skraj
obitej czerwonym aksamitem ławeczki, gotowa poderwać się w
każdej chwili. Gondole z kabinami należały raczej do rzadkości. Ta
musi być bardzo stara, pomyślała, spoglądając na mosiężne
uchwyty i sufit wyściełany złotym adamaszkiem.
- Mam nadzieję, że ta przejażdżka będzie cię kosztować
majątek.
Fiorenzo uśmiechnął się i usadowił wygodnie naprzeciw niej.
- Ale jest tego warta. A zatem zaczynajmy. Przekonaj mnie,
proszę, że nie powinienem dręczyć kobiety, która popełniła niemal
wszystkie zbrodnie, jakie można popełnić. No, słucham!
Strona 63 z 131
RS
- Przestań się zgrywać! - krzyknęła Suzy zapalczywie. - To ty
jesteś wszystkiemu winien.
- Czyżby? Nie podaruję ani jej, ani temu jej synalkowi! Życzę im
wszystkiego najgorszego.
Suzy usadowiła się wygodniej na swojej ławeczce.
- Contessa mówiła mi, że grozisz jej skandalem - powiedziała,
siląc się na spokój. - O co ci chodzi? Chcesz dostać pałac, którego
nie będziesz w stanie utrzymać? Nie wydaje ci się, że wyglądałbyś w
nim trochę śmiesznie?
- Myślę, że odgrywałbym arystokratę nie gorzej niż Guido -
odpowiedział rozbawiony.
Spoglądając na niego, Suzy musiała przyznać w duchu, że
prezentuje się dużo lepiej od prawdziwego księcia.
- A jakie masz do tego prawo? Miałbyś czelność wprowadzić się
tam jak intruz? Rodzina Moroschinich mieszka w tym pałacu od
siedmiuset lat.
- Jakoś bym sobie poradził. - W oczach Fiorenza zamigotały
wesołe iskierki. - Tracisz tylko czas, próbując mnie przekonać, że
księżna Flavia zasługuje na współczucie. Lepiej przenieś swoje
uczucia na mnie. Zapewniam cię, że będę wiedział, co z nimi zrobić.
- Wyciągnął rękę i położył jej na ramieniu. Suzy strąciła ją ze
zniecierpliwieniem. Ale nie na długo. Pogłaskał ją po policzku i
musnął palcami koniuszek ucha. Raz jeszcze zrzuciła jego rękę i
skrzywiła się z irytacją.
- Masz bardzo ładne uszy - powiedział przeciągłym,
uwodzicielskim głosem. - Czy to Guido poddał ci pomysł, żebyś
wypróbowała na mnie wczoraj swoje kobiece sztuczki?
- Co takiego? - Suzy poczuła ucisk w gardle. - Co ty za bzdury
wygadujesz?
- Przecież dobrze wiedziałaś, kim jestem, a mimo to byłaś dla
mnie taka miła... Czy to nie dziwne? Nie spuszczaj oczu. - Chwycił ją
za rękę. - Pozwalałaś mi całować swoje wypielęgnowane dłonie, te
dłonie, którymi rzekomo zmywasz dzielnie naczynia? Och, Suzy, nie
Strona 64 z 131
RS
lubię, jak się mnie oszukuje. I nie zamierzam również polubić ludzi,
którzy próbują mnie zabić...
Pomimo że nadal mówił to tym samym, miękkim i zmysłowym
głosem, Suzy poczuła, że serce jej zamiera.
- Bóg jeden wie, skąd ona zdobyła pieniądze, żeby wynająć
policyjną motorówkę i płatnego mordercę - dokończył.
Suzy pokręciła niedowierzająco głową.
- Kto? Księżna? To niemożliwe! Oskarżasz ją o to, że wynajęła
kogoś... Nie... Ona nie potrafiłaby skrzywdzić...
- Czyżby? - przerwał jej. - A wiesz, o jaką stawkę toczy się ta
gra?
- O czym ty mówisz?
Fiorenzo ujął ją za podbródek, a jego twarz znalazła się
kilkanaście centymetrów od jej twarzy. Odczekał chwilę,
pozwalając, by patrzyła mu w oczy, tak jakby chciał, aby zajrzała
mu wprost do samej duszy.
- Tą stawką jest przyszłość - powiedział miękko.
- Przyszłość Flavii, Guida i moja. A ja zamierzam zadbać tym
razem o własne interesy. Wiesz, co chcę zrobić? Potrząsnąć
delikatnie tą całą contessą... Zamierzam objąć ten pałac w
swoje posiadanie.
- Ale pałac należy do księcia Moroschiniego!
- Bez wątpienia.
- Wiec to on powinien w nim zostać! - wykrzyknęła.
- Właśnie - odpowiedział spokojnie.
- Przecież Guido...
- Daj spokój z tym Guidem... - Machnął pogardliwie ręką. - Czy
wiesz, kto jest jego prawdziwym ojcem? Nie zadałaś sobie nigdy
pytania, dlaczego mąż księżnej Flavii ją zostawił?
- Czy chcesz powiedzieć, że...
- Właśnie - znowu jej przerwał. - Guido jest bękartem. Teraz
rozumiesz, czego boi się księżna. Jedno moje słowo o tym, czyim
synem jest Guido, i straci wszystko, co posiada. To dlatego
Strona 65 z 131
RS
próbowała mnie zabić.
Nad ich głowami rozległ się krzyk gondoliera. Było to ostrzeżenie
dla mogących nadpływać z przeciwka: zbliżali się do ostrego zakrętu
kanału. W chwilę potem gondola znalazła się pod mostem. Na jego
ścianach zatańczyły migotliwe cienie wody rozcinanej dziobem
bezszelestnie sunącej łodzi...
Suzy starała się zebrać myśli. Czyżby i ona została oszukana? To,
co mówił Fiorenzo, brzmiało przekonująco. Ale żeby contessą miała
być wyrachowaną morderczynią? To zupełnie do niej niepodobne.
Nie, trudno w to uwierzyć.
- Jesteś paranoikiem - powiedziała mu prosto w twarz.
- Do diabła! - skrzywił się ze złością. - Pomyśl tylko, kobieto! -
Potrząsnął ją za ramiona. - Dlaczego Alfonso pozostaje w służbie u
contessy, chociaż ona wcale mu nie płaci?
- Alfonso? - Suzy nie potrafiła ukryć zdumienia. - Chcesz
powiedzieć, że Alfonso jest jego ojcem? Jesteś szalony!
- A co? Myślisz, że robi to z dobrego serca albo dlatego, że jest
taki szlachetny? A może ma inne powody, nigdy cię to nie
zastanawiało? Czy nie zauważyłaś, jak on na nią patrzy? Że stara się
uprzedzić jej każde życzenie, jakby była królową? A i ona...
- Przestań! Nie chcę tego słuchać! - wykrzyknęła Suzy, ale
zamknął jej usta swoimi i przycisnął ją całym swym ciężarem do
ściany kabiny.
- Och, zamknij się lepiej i pomyśl o tym, co ci mówię! - wydyszał
jej prosto w usta, a potem puścił ją i odsunął się nieco.
- Wcale nie zamierzam! - krzyknęła. - To ohyda! Czy myślisz, że
ktoś w to może uwierzyć? Księżna Flavia i Alfonso!
- Bądź spokojna, uwierzą - odpowiedział z mściwym
uśmiechem. - Cała Wenecja o niczym innym nie będzie mówiła!
Sama powiedziałaś, że Guido wygląda jak chłop.
- Ja... Przekręcasz moje słowa! O Boże! - Rozejrzała się
bezradnie. - Czy doprawdy nic cię nie powstrzyma przed
rozpuszczeniem tych okropnych oszczerstw?
Strona 66 z 131
RS
Spojrzał na nią z rozbawieniem.
- No dobrze, przemyślisz to sobie później! - zamruczał,
wsuwając rękę pod jej płaszcz i kładąc na piersi. - Nie mogę
doczekać się, kiedy znowu zaczniesz ze mną walczyć...
Zacisnęła usta i skrzywiła się z przesadnym niesmakiem.
- Znowu zgrywasz twardziela - powiedziała znużonym głosem. -
Mówiłam ci już, że to na mnie nie działa.
- To odczep się ode mnie. Przestań mnie śledzić i wycofaj się z
tej awantury. Co ty z tego masz? Nic, a już na pewno nie pieniądze.
Contessą jest zadłużona po czubki swych arystokratycznych uszu!
Prędzej te kanały wyschną do reszty, niż na jej koncie pojawią się
jakieś pieniądze.
- Jeżeli tak jest, to właśnie przez ciebie! Zresztą wzięłam już od
niej zadatek. A poza tym, pewno nie wiesz, że...
- Och - nie pozwolił jej skończyć - wiem wszystko doskonale.
Akurat jeśli chodzi o jej sytuację finansową, to znam ją znakomicie.
Mówię ci: stawiasz na złego konia! Czemu się tak upierasz? Czy ona
kiedykolwiek coś dla ciebie zrobiła?
- Powiem ci, jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć! Pomogła mi. Nie
chodzi o pieniądze: to dzięki niej dostałam koncesję.
- O, to doprawdy bardzo szlachetnie z jej strony - uśmiechnął
się ironicznie. - Jak dawno to się stało?
- Niedawno. Kilka miesięcy temu.
- No właśnie! Czyli wtedy, kiedy okazało się, że ktoś taki jak ty
jest jej potrzebny... Więc jak: dalej zamierzasz dla niej pracować?
- A tak! - Suzy porywczo kiwnęła głową. - Jestem lojalna wobec
moich klientów. A kiedy cię zamkną, pierwsza otworzę szampana.
- To chyba umrzesz z pragnienia - powiedział Fiorenzo ze złym
uśmiechem. - Wiesz co? Właściwie to się cieszę, że nie znikniesz ze
sceny. Utarcie ci nosa sprawi mi większą przyjemność niż zemsta
nad contessą i Guidem. A kiedy już pójdziemy do łóżka, sama się
przekonasz, ile czasu straciłaś przez swój ośli upór...
Suzy zerwała się z ławeczki, gotowa wysiadać, nawet jeśli
Strona 67 z 131
RS
miałaby wyskoczyć za burtę. Gondola zakołysała się niebezpiecznie.
Fiorenzo wystawił nogę i Suzy przeleciała przez nią, lądując na
czworakach na wysłużonym czerwonym dywanie wyściełającym
podłogę kabiny.
- Och, cóż to za miły widok! - usłyszała tuż nad uchem jego
głos. Zamachnęła się łokciem, ale w tej samej chwili zwalił się na nią
całym ciężarem. Czuła jego męskość napierającą na jej pośladki.
Zdała sobie sprawę, że mimo woli zamyka oczy, poddając się
przyjemności wywołanej jego brutalną pieszczotą.
- Gondolier! - jęknęła ostrzegawczo.
- Nie przejmuj się, zapłaciłem mu wystarczająco dużo, żeby
udawał, że niczego nie widzi, nawet jeżeli rozbierzemy się do naga
i wypróbujemy tu wszystkie pozycje, jakie zna Kamasutra! -
zamruczał leniwie i zanurzył dłoń w jej włosach.
- Nie dotykaj mnie! - wstrząsnęła się.
- Boisz się?
To prawda, była przestraszona. Zdecydowała się postawić
wszystko na jedną kartę.
- Nic dziwnego, że twój własny ojciec cię znienawidził - syknęła.
Fiorenzo znieruchomiał. Poczuła, że znalazła się w oku cyklonu,
jakby zalegająca nagle śmiertelna cisza była zapowiedzią wściekłej
burzy. Tymczasem on zsunął się z niej i usiadł ciężko na ławce. Suzy
patrzyła na niego, jak zahipnotyzowany królik patrzy na węża. Czuła
się podle. Dała się sterroryzować własnemu przerażeniu i dlatego
zdecydowała się uderzyć tak okrutnie.
W jego oczach widziała teraz zimną nienawiść - do niej, do całego
świata.
- Mój Boże! - Pokiwał głową. - Te słodkie usta potrafią zabijać!
- Przepraszam, nie chciałam...
- Nie? - Popatrzył na nią z obrzydzeniem. - Mniejsza o to... W
każdym razie jeżeli ci się zdaje, że zdołasz odwieść mnie od mego
zamiary, to się mylisz. Contessie być może wydaje się, że przeszła
przez piekło, ale to nic w porównaniu z tym, co dla niej
Strona 68 z 131
RS
przygotowuję. Nie znajdzie dla siebie miejsca w tym kraju. Ludzie
odsuną się od niej jak od trędowatej. Możesz jej to powtórzyć: chcę,
żeby cierpiała tak, jak ja cierpiałem. Oko za oko, ząb za ząb.
Suzy poczuła na karku chłód. Odruchowo pokręciła przecząco
głową. Nie ulegało wątpliwości: był szalony, chory z nienawiści.
- Powinieneś się leczyć - powiedziała półgłosem.
- Ty też - odpowiedział beznamiętnie. - Niech Bóg ma cię w
swojej opiece.
Suzy wzdrygnęła się, ale nic nie odpowiedziała. Przez dłuższą
chwilę siedział niczym posąg, nieruchomo, wpatrzony w okno.
Potem wstał, wychylił się z kabiny i kazał gondolierowi zatrzymać
się. Była tak zdrętwiała, że nieledwie wypchnął ją z kabiny i wysadził
na brzeg. Rozejrzała się wokół, rozpoznając wreszcie znajome domy
przy nabrzeżu Priuli, i ruszyła w stronę domu. Była jeszcze pod
wrażeniem rozmowy z Veronesem. Jego pogróżki zaniepokoiły ją
jednak i cały czas walczyła ze sobą, żeby się nie odwrócić i nie
sprawdzić, czy za nią idzie. Zwłaszcza przechodząc przez liczne w tej
części miasta, ciemne i dość ponure podziemne pasaże, czuła się
raczej nieswojo. Tak, nie ulegało wątpliwości, że ten zaślepiony
nienawiścią człowiek jest gotów na wszystko.
Śnieg przestał już padać i iskrzył się teraz pod nogami. Szybko
dotarła do domu. Pospiesznie spakowała walizkę, zjadła resztę
wczorajszej pizzy i ruszyła z powrotem do pałacu.
Jej pokój w pałacu był niewielki i zagracony, z małym okienkiem
wychodzącym na północną stronę. O tej porze dnia panował w nim
mrok. Ale w końcu nie miało to znaczenia. Nie przyszła przecież do
hotelu: ma zadanie do wykonania i tylko to się liczy. Zresztą będzie
tu tylko spała. Jest jeszcze cały pałac, który - choć zniszczony i
zapuszczony - w swojej części reprezentacyjnej wyglądał przecież
całkiem nieźle.
Zamknęła za sobą drzwi i rozpoczęła wędrówkę przez korytarze i
pokoje, na próżno usiłując wywołać w sobie uczucie zachwytu dla
tego, starożytnego, bądź co bądź, miejsca. Miała nadzieję, że może
Strona 69 z 131
RS
natknie się jeszcze na contessę albo Guida: chętnie opowiedziałaby
o rozmowie w gondoli. Nigdzie ich jednak nie było.
Po południu, motorówką Moroschinich, miała się udać z Alfonsem
po przybywającego gościa. Łódź była czysto wysprzątana, okna
miała wymyte, a mosiężne gałki i uchwyty lśniły wypolerowane.
Alfonso wyglądał dość śmiesznie w kostiumie średniowiecznego
dworzanina. Było widać po jego minie, że przyciasny strój pije go
pod pachami. Ona sama, zgodnie z zaleceniami contessy, musiała
wystąpić przebrana za renesansową damę.
Kiedy dotarli do Lido, posuwali się jeszcze chwilę wzdłuż
nabrzeża, a potem wpłynęli w wąski kanał z wysokimi brzegami,
prowadzący do basenu, w którym mieściła się przystań hotelu
Excelsior. Suzy słyszała o tym hotelu zbudowanym na przełomie
wieków, ale nie spodziewała się, że jest aż tak imponujący. Jego
elegancka fasada, ozdobiona zgrabnymi wieżyczkami, odbijała się w
wodzie.
Alfonso przycumował do jednego z pomostów i, wskazując jej
portiera gawędzącego opodal z załogą hotelowej motorówki,
zniknął w głębi kabiny. Suzy nie pozostawało więc nic innego, jak
wspiąć się na nabrzeże i pójść do recepcji. Wielu hotelowych gości
było w strojach karnawałowych, więc nie czuła się nieswojo w
przebraniu, pomyślała jednak, że musi przypominać ladacznicę z
dawnej Wenecji.
- Signor Verreaux, quando arrivera? - spytała o bankiera
jednego z pracowników recepcji.
- Giu dalie scale. - Mężczyzna zajrzał jej w dekolt, a potem
pokazał w stronę drzwi wejściowych. Suzy zbiegła z powrotem na
dół. W holu stały cztery wielkie walizy z nazwiskiem pana Verreaux,
ale jego samego nie było.
- Pani kogoś szuka? - spytał portier.
- Tak, pana Verreaux.
- Będzie tu lada moment. Czy zechciałaby pani poczekać przy
jego bagażach?
Strona 70 z 131
RS
Stanęła przy walizach, niezbyt szczęśliwa, że będzie się w tym
miejscu wszystkim rzucała w oczy. Przez drzwi wejściowe widziała
na molo chłopczyka. W ręku trzymał malutką gondolę. Obok dziecka
stał elegancko ubrany ojciec. Ale na niego ledwie zwróciła uwagę,
wpatrzona w chłopca, który teraz ukląkł i troskliwie położył łódkę na
wodzie. Twarzyczkę rozjaśnił mu uśmiech, kiedy lekka fala zabrała
łódkę od pomostu.
Dziecko... To było zawsze jej największe marzenie. Ale teraz nie
ma już o czym mówić. Mogła tylko podglądać z zazdrością szczęście
innych. Podeszła bliżej do drzwi: mały trzymał znów łódkę w ręku i
pracowicie wylewał z niej wodę. Poczuła, że oczy zachodzą jej
łzami. Jej pierwszy synek, gdyby się urodził, byłby pewnie w jego
wieku. Mężczyzna położył rękę na ramieniu chłopca i popchnął go
delikatnie w głąb mola. Potem schylił się i wziął malca w ramiona.
Stali teraz oświetlani promieniami zachodzącego słońca.
Naraz Suzy gwałtownie zamrugała oczami. Z kieszeni sukni
szybko wyciągnęła chustkę i przetarła załzawione powieki. Cała
znieruchomiała. Tak, nie ulegało wątpliwości. Ojcem tego
chłopczyka był Fiorenzo Veronese.
Tak, on, ale taki, jakim go nigdy dotąd nie widziała: czuły,
uśmiechnięty, pełen radości życia... Suzy niemal zakręciło się w
głowie: to nie do wiary, żeby jeden i ten sam człowiek mógł
wyglądać tak różnie! Wpatrywała się w niego chciwie i czuła, jak
mocno bije jej serce na widok jego rozpromienionej twarzy. Jeszcze
godzinę temu, gdyby była portretującą go malarką, malowałaby
mężczyznę o surowym, niemal ponurym, choć dumnym zarazem
spojrzeniu. Teraz wydawał się wcieleniem łagodności, pogodnym i
zadowolonym z życia człowiekiem. Czy nie może porzucić myśli o
zemście i cieszyć się dzieckiem, po prostu...
Nagle rozległ się za nią szmer głosów. Suzy odwróciła się i ujrzała
niezwykle piękną i nienagannie ubraną kobietę, ku której rzuciła się
grupka fotoreporterów i dziennikarzy z weneckich popołudniówek.
Kobieta minęła ją w obłoku perfum i wyszła na molo. W chwilę
Strona 71 z 131
RS
później Suzy zobaczyła, jak Fiorenzo i chłopiec kłaniają się jej,
następnie on całuje ją w rękę, pomaga zejść do hotelowej
motorówki, potem wsadza tam delikatnie chłopca i patrzy, jak
odjeżdżają. Na jego twarzy malowała się taka czułość i tęsknota, że
Suzy przyglądała się temu szczerze poruszona.
A więc ma żonę... Owa piękna kobieta jest jego żoną... Ta nowa
myśl zepchnęła na bok wszystkie inne: Suzy poczuła nieprzyjemny
skurcz w żołądku.
Ma nie tylko piękną żonę, ale i wspaniałego syna... A mimo to
próbuje się do niej dobierać... Co za świnia! Zwyczajny drań. Tak,
po prostu drań, Suzy trzęsła się teraz z oburzenia. Traktuje ją jak
dziwkę, z którą można się zabawić. Mieć trochę frajdy i
urozmaicenia...
Zmarszczyła brwi, bo przypomniała sobie, że przecież Fiorenzo
wynajmuje w mieście marne mieszkanie. Dlaczego to robi, jeśli jest
mężem tej królewskiej piękności? Nie miała jednak czasu na
rozmyślania, bo Veronese skierował się ku drzwiom hotelowym.
Suzy skryła się szybko za stojącą przy drzwiach rozłożystą palmą. Ta
rejterada musiała wyglądać dość głupio. Na szczęście nikt nie
zwrócił uwagi. Stała przysłonięta palmą, modląc się w duchu, żeby
przypadkiem nie nadszedł teraz Amerykanin. Co gorsza, diadem,
jaki miała na głowie, zaplątał się we włochaty, zdrewniały u nasady
liść palmy. Była unieruchomiona, bała się jednak poruszyć. Boże, co
za farsa!
Fiorenzo tymczasem podszedł do stojącego w holu portiera i
przez chwilę o czymś z nim rozmawiał. Nagle, ku przerażeniu Suzy,
odwrócił się i popatrzył prosto w jej stronę. Przez moment jeszcze
miała nadzieję, że to przypadek, ale niestety, szedł już w jej
kierunku. Kiedy rozchylił liście i ujrzał czerwoną, zażenowaną twarz
dziewczyny, zdziwienie w jego oczach szybko ustąpiło miejsca
rozbawieniu. Stał przyglądając się jej ironicznie, podczas gdy ona
bezskutecznie szamotała się, usiłując wyplątać włosy i uwolnić się z
tej idiotycznej pułapki. Efekt był tylko taki, że peleryna zsunęła się
Strona 72 z 131
RS
jej z ramion i spadła na podłogę.
- Paradowanie z takim dekoltem jest dość ryzykowne -
powiedział, powstrzymując śmiech. – Spójrz tylko, masz gęsią
skórkę! - Jego otwarta dłoń spoczęła na jej piersi ciepła,
zachęcająca. Suzy szarpnęła się do tyłu.
- Pozwól, ja to zrobię. - Skłonił się szarmancko. Postąpił krok
naprzód i znalazł się tuż obok niej.
- Odejdź - warknęła, próbując nadal wyplątać się z matni. -
Czekam tu na kogoś.
- Sądząc z twego stroju - chyba na Casanovę?
- W każdym razie na pewno nie na ciebie. Uśmiechnął się
szeroko i zaczął delikatnie uwalniać
jej włosy, przytulony niemalże do policzka Suzy. Nagle pochylił
głowę i znienacka pocałował jej nagą szyję. Wydała z siebie jęk
rozkoszy: bliskość jego ciała i gorąco warg wprawiły ją w ekscytację
- nie potrafiła temu zaradzić.
- Nie...
- Tak - mruknął, studiując z zadowoleniem jej zmieszanie. -
Niebywałe, prawda? Nie zdawałem sobie sprawy, jak podniecającą
rzeczą może być zemsta. Myślę, że oboje będziemy zgłębiać jej
erotyczne podłoże.
Próbowała się uwolnić od niego, ale Fiorenzo przydepnął rąbek
jej sukni.
- Precz - syknęła. - Bo zacznę krzyczeć. Wzruszył tylko
ramionami.
Jego ręka niedbale błądziła po jej karku. Wiedziała, że nie może
wywołać skandalu: w każdej chwili mógł zjawić się pan Verreaux.
Zasłoniła się przedramieniem i próbowała go odepchnąć.
Bezskutecznie.
- Zostaw mnie, ty...
- Och, piękne zielone oczy! Kogo tak wypatrujecie? - westchnął
z udanym wzruszeniem. Znowu spojrzał w jej dekolt i głos mu
nieoczekiwanie stwardniał.
Strona 73 z 131
RS
- Czy Flavia podsuwa cie bogatym Arabom?
Szarpnęła się w bezsilnej wściekłości, usiłując jednocześnie
wychylić się zza jego ramion i zajrzeć w głąb holu. Walizki ciągle
stały na swoim miejscu, a więc Amerykanin nie zjawił się jeszcze.
- To tylko przebranie, żeby... - urwała przyłapując się na tym, że
zaczyna się tłumaczyć. - To nie twoja sprawa. Popatrzyłeś sobie, a
teraz spływaj!
- Pocałuj mnie, to sobie pójdę.
Suzy uniosła oczy w górę z przesadnym westchnieniem.
- Jesteś chyba opóźniony w rozwoju. Ostatni raz bawiłam się tak
w szkole z chłopakami.
- Niestety, mnie takie zabawy ominęły. W ogóle jako dziecko
niewiele się bawiłem. Więc teraz muszę nadrabiać zaległości. -
Przyciągnął ją do siebie z rozbrajającym uśmiechem.
- To śmieszne!
- Pocałuj mnie.
Suzy miała przez chwilę wrażenie, że jest teraz jakiś inny, wolny
od zwykłej mu agresywności.
- O Boże! Miałam nadzieję, że już więcej nie będę musiała się w
to bawić. No dobrze, zróbmy to raz dwa. - Ustąpiła, przybierając
znudzoną minę. Zacisnęła mocno wargi i podniosła brodę w górę,
czekając na jego pocałunek. Ale on tymczasem wsunął rękę pod jej
włosy i patrzył jej w oczy. Suzy poczuła, że jego druga ręka wędruje
po jej żebrach, ciasno opiętych gorsetem sukni, wspina się coraz
wyżej i jego palce wsuwają się za cienką, jedwabną chusteczkę nad
wycięciem stanika sukni. Zdała sobie sprawę, że znowu traci
kontrolę nad sobą, rumieni się, a nogi zaczynają jej drżeć.
Otworzyła usta, by zaprotestować przeciwko tej nowej
impertynencji. I wtedy ją pocałował. Tak miękko i delikatnie, że
zakręciło jej się w głowie. Zamarła bez ruchu. Nagle odsunął się od
niej i stojąc o krok, spoglądał badawczo.
- Na kogo czekasz?
Suzy, ciągle jeszcze oszołomiona, potrzebowała kilku sekund, by
Strona 74 z 131
RS
znaleźć odpowiedź. Zebrała myśli i spojrzała wyzywająco.
- Nie twój interes. - dowiedz, na kogo? - Patrzył na nią
natarczywie. Postanowiła zastosować jego własną taktykę i działać
przez zaskoczenie. Przywarła do niego całym ciałem, zarzucając mu
ramiona na szyję i wspinając się na czubki palców, jakby chciała go
pocałować. Miała teraz przed sobą jego twarz, najpierw zdziwioną,
potem triumfującą. Na to czekała. Wykopała spod jego stopy
przydepniętą końcówkę sukni, odepchnęła go i pobiegła w głąb
holu. Udało się!
Stała zadyszana przy walizkach, czując na sobie ironiczne
spojrzenia portierów. Niewątpliwie przynajmniej ta ostatnia scena
nie uszła ich uwagi. Uprzytomniła sobie, że ma potargane włosy, a
i suknia jest, łagodnie mówiąc, w lekkim nieładzie. Nasunęła
bardziej pelerynę na ramiona. Cóż, nie pozostawało jej nic innego,
jak czekać. Ten przeklęty Verreaux powinien się w końcu zjawić.
Gdzie się podziewa, u diabła?
Fiorenzo wynurzył się zza palmy, przeszedł obok niej i stanął przy
kontuarze hotelowego baru. Odwróciła się tyłem, kiedy przechodził
przez hol, ale teraz widziała kątem oka, jak poprawia włosy, krawat,
a potem ostentacyjnie manipuluje przy pasku u spodni... Jeden z
portierów parsknął śmiechem. Suzy czuła, że robi się czerwona jak
burak. Co za łajdak!
Zachowuje się tak, jakby odbył przed chwilą tete a tete z
prostytutką!
Skinął ręką na portierów. Coś tam im powiedział, wskazując w jej
stronę. Odwróciła głowę, zastanawiając się, co wymyślił nowego.
Portierzy podeszli do niej, ale nie odezwali się ani słowem, za to
chwycili za walizki Amerykanina.
- Zaraz! Jak to...? - krzyknęła Suzy spoglądając w stronę
starszego portiera.
- Buon viaggio, Signor Verreaux. - Starszy portier giął się w
ukłonach przed Fiorenzem, życząc mu dobrej podróży.
Verreaux? Fiorenzo? Signor Verreaux? Suzy poczuła, że robi jej
Strona 75 z 131
RS
się na przemian zimno i gorąco. Nie, tylko nie to...!
- To co, idziemy? - usłyszała tuż za sobą. - Rozumiem, że cały
czas czekasz tu na mnie?
Oniemiała z wrażenia patrzyła na niego szeroko rozwartymi
oczami: ten wytworny szary garnitur, eleganckie buty, mankiety ze
złotymi spinkami, gładko wygolona twarz, gęste, mocne włosy,
znajomy zapach wody kolońskiej. Verreaux!
- Verreaux? - z trudem wydobyła głos. Tak. Niestety.
Potwierdzenie tego było wypisane na jego twarzy, rozjaśnionej
triumfalnym i kpiącym jednocześnie uśmiechem. Westchnęła
ciężko. - Co ty znowu wymyśliłeś? - zapytała znużonym tonem.
- To chyba jasne. Jadę właśnie do pałacu: przecież wynająłem
go na trzy miesiące!
- Chyba oszalałeś! Nie pozwolimy ci!
- Nie pozwolimy? My? Więc utożsamiasz się z nimi? Doprawdy,
sprawiasz mi przykrość, moja zielonooka.
- Podszywasz się pod amerykańskiego biznesmena, udajesz...
- Ja jestem amerykańskim biznesmenem - przerwał jej
łagodnie.
- Ach tak? Najpierw podajesz się za obywatela szwajcarskiego z
włoskim nazwiskiem, a teraz powiadasz, że jesteś amerykańskim
bankierem, a twoje nazwisko brzmi Verreaux? Jesteś po prostu
kłamcą i oszustem!
- Powiedziałem, że przyjechałem ze Szwajcarii, bo to prawda.
Owszem, noszę włoskie nazwisko. Angielskiego nauczyłem się od
mojej opiekunki. A na dodatek jestem amerykańskim bankierem -
powiedział z uśmiechem.
- Nie jesteś Amerykaninem!
- Nigdy nie twierdziłem, że jestem Amerykaninem.
Powiedziałem, że jestem amerykańskim biznesmenem. To pewna
różnica! Mam bank w Nowym Jorku. Taka jest prawda. Choć jeśli
chodzi o ścisłość, mam także bank w Londynie i w Zurychu, ale nie
chciałbym, żeby to brzmiało jak przechwałki.
Strona 76 z 131
RS
- Fantastyczne! - prychneła. - Jesteś chyba jedynym na świecie
bankierem, który lubi mieszkać w ruderze, chodzi w obszarpanym
ubraniu i nosi bieliznę, która... - ugryzła się w język. Zdała sobie
sprawę, że wystrychnął ich wszystkich na dudka.
- Ho, ho! Nie wiedziałem, że sprawdzałaś mnie tak dokładnie!
- Nic z tego nie rozumiem - powiedziała. - Przeszukałam
dokładnie twoje mieszkanie. Nic nie wskazywało na to, żebyś
cierpiał na nadmiar pieniędzy - przyznała bezradnie. Nagle poczuła
zmęczenie i zniechęcenie.
- Ja również przeszukałem twoje - odparł z chłodnym spokojem.
- Ty za to cholernie potrzebujesz pieniędzy. Ta fotokopiarka musiała
kosztować cię majątek.
Zbladła. A potem wydało jej się to nawet zabawne: przetrząsali
sobie nawzajem mieszkania w tym samym czasie. Wymusiła na
sobie uśmiech.
- No dobrze. Gra skończona. Ale po co to wszystko robiłeś?
- Musiałem się kamuflować. Nie chciałem, żeby Flavia
dowiedziała się, kim teraz naprawdę jestem. Wtedy dopiero
przyłożyłaby się, żeby zdobyć moje pieniądze, a mnie ulokować
gdzieś na dnie jakiegoś kanału. A propos: czy podobały ci się te
kościoły, które zwiedziliśmy, ja i ty? Mnie osobiście znudziły.
- Zdawałeś sobie sprawę, że cię śledzę?
- Tylko dlatego, że byłem na to przygotowany - odpowiedział
pojednawczo. - Już na lotnisku zauważyłem Alfonsa. Jest, nieborak,
za wielki, by ukryć się za palmą - uśmiechnął się. - Swoją drogą,
Flavia była chyba rozczarowana twoimi raportami: nic tylko
przesiadywałem po kawiarniach albo zwiedzałem kościoły. Musiałaś
nieźle marznąć wyczekując na mnie przed wejściem.
- Mów dalej, nie przerywaj sobie. Chętnie słucham, bo z każdym
słowem tylko bardziej cię nienawidzę. Czy jesteś rzeczywiście tak
bogaty, jak mówisz?
- Ach, ten błysk w oku kobiety, kiedy mowa o pieniądzach! -
Skrzywił się z udanym niesmakiem.
Strona 77 z 131
RS
- Jestem nieprzyzwoicie bogaty. Mogę sobie pozwolić nie tylko
na wynajęcie gondoli, ale i całego pałacu, jak teraz wiesz. Ale myślę,
że powinniśmy już iść. Alfonso może pomyśleć, że zabawiasz
bogatego Amerykanina w sposób niegodny prawdziwej damy.
Była tak zmieszana, że bez protestu dała się wyprowadzić z
hotelu.
- Ale dlaczego udajesz, że tu mieszkasz? - spytała, gdy znaleźli
się za drzwiami.
- Wcale nie udaję. Cały mój bagaż tu właśnie się znajdował.
Widzisz, zależało mi na tym, żeby zrobić wrażenie. Powrót po
sześciu latach! Flavia będzie zdziwiona, nie sądzisz? - spytał
zaglądając jej w oczy. - A poza tym, miło jest od czasu do czasu
zakosztować luksusu, czuć na sobie ten miły dotyk jedwabiu.
Przekonasz się: będziesz zachwycona, kiedy zobaczysz teraz moją
bieliznę. Bo muszę ci powiedzieć, że, podobnie jak ty, mam bardzo
wrażliwą skórę.
- Zauważyłam - powiedziała z przekąsem, usiłując jednocześnie
odpędzić od siebie obraz jego nagiego torsu.
- To świetnie. Będziesz zatem wiedziała, co lubię.
- Czy zamieszkasz tam razem z żoną? - spytała cierpko, nie
reagując na jego zaczepki.
- Z żoną? Skąd ci to przyszło do głowy? Czy ci się naprawdę
wydaje, że mógłbym się związać na całe życie z jedną kobietą? -
zapytał ze szczerym zdumieniem. - Pocałunek przed wyjściem do
pracy, całusek po obiedzie i tak dalej? Nie, to nie w moim stylu.
Owszem, lubię seks, ale bez zobowiązań, i ty...
- Widziałam cię z synkiem i z żoną - przerwała mu ostro. - Wiem,
że kłamstwo weszło ci w nałóg, ale czasami, doprawdy, mógłbyś
sobie tego oszczędzić.
- Synek...? Ach! - Uśmiechnął się szeroko, jakby czymś
rozbawiony. - Pozory mylą, moja droga. Jako detektyw powinnaś
chyba coś o tym wiedzieć. Opiekowałem się nim tylko pod
nieobecność jego matki. Świetna, nie? Nie ma lepszego sposobu, by
Strona 78 z 131
RS
trafić do serca matki, jak zachwycać się jej smarkaczem. - Mrugnął
porozumiewawczo.
- Nie wiem, czy jesteś naprawdę takim sukinsynem, czy tylko
udajesz, ale widzę, że sprawia ci to przyjemność - powiedziała
kręcąc głową. - Dlaczego wybrałeś sobie takie nazwisko: Verreaux?
Czemu nie Ripper albo Frankenstein?
- Cóż za ostry języczek! - zawołał, unosząc ręce.
- Muszę uważać, kiedy będę cię całował... Jeśli już chcesz
wiedzieć, Verreaux to wielki, czarny orzeł. A w herbie Moroschinich
znajdziesz właśnie orła. Orzeł Verreaux to szczególny drapieżnik,
prowadzi samotniczy tryb życia w górskich pustkowiach. Dla
rozmaitych małych zwierząt jest prawdziwym zagrożeniem. Dobre,
co?
Spojrzała na niego z politowaniem.
- I co dalej?
- Orzeł wrócił do gniazda. Obejmuję pałac w swoje posiadanie.
Zapłaciłem z góry za tę przyjemność i nie zamierzam się jej wyrzec.
- Nie możesz tam się wprowadzić! - wykrzyknęła. - Jak tylko
contessa dowie się, kim jesteś, każe, by Alfonso cię wyrzucił.
- Nie sądzę. Widzisz - wydął pogardliwie wargi - wystarczy jedno
moje słowo, a znajdzie się w więzieniu za oszustwa podatkowe. A
poza tym... mam również bardzo interesujące informacje o samym
Alfonsie. I aż mnie język świerzbi, żeby o tym komuś powiedzieć. A
właśnie, może zrobimy mu niespodziankę?
Ujął ją mocno pod ramię i podprowadził do motorówki. Alfonso
układał właśnie przyniesione przez portierów walizki. Fiorenzo
zatrzymał się na kilka kroków przed zejściem z pomostu i stał tam
nieporuszony, cały czas trzymając Suzy za rękę niczym zakładnika.
W pewnej chwili Alfonso podniósł wzrok i dostrzegł ich oboje. Na
widok Fiorenza jego twarz zamarła w przerażeniu.
- Książę! - wybełkotał.
- Jak miło, że przynajmniej niektórzy ciągle pamiętają, kim
jestem - wycedził Fiorenzo z niemiłym uśmiechem.
Strona 79 z 131
RS
- Jesteś księciem? Tak jak Guido? - Suzy nie wierzyła własnym
uszom.
- Niezupełnie tak jak Guido. Jestem Jego Książęca Mość
Fiorenzo Veronese Corradino Moroschini - powiedział mocnym
głosem. - Myślę, że będę musiał sobie zrobić nową wizytówkę -
dodał już ciszej.
- Jak to? Jesteś kuzynem Guida? - dopytywała się Suzy z
wypiekami na twarzy.
Uśmiechnął się tajemniczo i spojrzał spod oka na Alfonsa.
- Alfonso, ruszajmy! Suzy, wskakuj do łodzi. Nie mogę już się
doczekać tej miłej chwili, kiedy moja stopa znów przestąpi progi
pałacu. - Popchnął ją w stronę motorówki.
- Nie możesz tego zrobić! - Szarpnęła się, ale bezceremonialnie
wepchnął ją na pokład. - Zostaw mnie! Alfonso! Na pomoc! Mi aiuti!
- Nie kiwnie nawet palcem. Jest śmiertelnie przerażony.
Chryste, chwilami mam ochotę się z tobą policzyć! Wiem, że bardzo
przejmujesz się losem biednej Flavii, ale czy twoje zasady moralne
dają się pogodzić z jej światem matactw i podejrzanych interesów?!
- Nie wiem, o czym mówisz. Puść mnie! - Szarpnęła się
ponownie.
- Nie wiesz? Widzę, że masz mnie za durnia!
- Pchnął ją silnie na leżącą w kącie kabiny stertę kamizelek
ratunkowych. Przestraszyła się tego nagłego wybuchu wściekłości.
- Ja... Wcale nie! Coś sobie wymyśliłeś!
- Wymyśliłem sobie! A co, może nie byłaś planem B? Miałaś się
przecież włączyć do akcji, jeżeli plan A nie wypali! Miałaś się mną
zająć, jeżeli mi się uda wydostać z tego cholernego kanału! Może
nie?
- Nie, wcale nie! - krzyknęła przerażona. - Nie możesz mnie
oskarżać o takie... takie... Nie ma żadnych dowodów na to, że
contessa... Nie wierzę ci!
- Ja też nie mogę uwierzyć, że nie poderżnęłaś mi gardła, kiedy
spałem - powiedział, wpatrując się w nią z nienawiścią.
Strona 80 z 131
RS
- Może rzeczywiście powinnam była to zrobić! Oszczędziłoby to
nam mnóstwa kłopotów.
- No, nareszcie! Przyznaj się jeszcze, co z tego miałaś.
Romansik z Guidem? Nie łudź się, że zdołasz go sobie upolować.
Jemu samemu może się nawet wydawać, że jak już byliście razem w
łóżku, to potem się z tobą ożeni, ale Flavia nigdy na to nie pozwoli.
A on słucha we wszystkim swojej matki.
- Co za bzdury! Nigdy mnie z Guidem nic nie łączyło - jęknęła.
- Kłamiesz - wychrypiał Fiorenzo. - Widziałem, jak na ciebie
patrzył!
- Masz bujną wyobraźnię. Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że
chodzi mi tylko o sprawiedliwość?
- Sprawiedliwość? - Wstrząsnął się, chwytając ją ponownie za
ramię z taką furią, że kolana ugięły się pod nią i opadła na ławkę.
Szarpnął ją z pasją, stawiając znowu na nogi, niczym bezwolną
kukłę.
- Sprawiedliwość, powiadasz? Jeżeli istnieje coś takiego na tym
świecie, to Flavia skończy pod płotem.
Puścił ją i odwrócił się w stronę rosnącego w oczach miasta. Suzy
roztarła obolałe ramię i przycupnęła na ławce obok Alfonsa. Ręce
starego drżały na kierownicy motorówki. Siedział milcząc i ponuro
patrzył przed siebie.
Strona 81 z 131
RS
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Zatrzymaj się! Si fermi qui!
Stary usłuchał rozkazu i zatrzymał łódź na wprost pałacu. Suzy z
rozpaczą wpatrywała się w dwie małe figurki na nabrzeżu,
uśmiechnięte i machające przyjaźnie na powitanie.
Westchnęła ciężko. Alfonso splunął za burtę. Jak dobrze go teraz
rozumiała! Spojrzała na Fiorenza. Stał przysłonięty ścianą kabiny
tak, że tamci nie mogli go widzieć, i wpatrywał się w pałac. Miał
pozbawioną emocji, kamienną twarz. Wydawał się jednak spięty, to
spotkanie kosztowało go więcej nerwów, niż wskazywałoby jego
dotychczasowe zachowanie.
Więc jednak był księciem. Nie kłamał. Sam Alfonso to przyznał. W
całej tej historii musi chyba chodzić o spadek, myślała. Gdyby mogła
przypuścić, że sprawy przybiorą taki obrót, nigdy by się w" to nie
mieszała.
- Proszę, nie rób tego... - spróbowała.
Nie zwrócił na nią uwagi. Stał, ciągle wpatrzony w pałac, niczym
strateg obmyślający plan bitwy.
- Andiamo! - rzucił Alfonsowi i sam skrył się w kabinie.
Stary posłusznie zapuścił motor i skierował łódź w stronę pałacu.
W chwilę potem dobili do nabrzeża. Guido i contessa podeszli
uśmiechnięci. Zrobiło jej się ich żal - wyglądali oboje tak beztrosko i
szczęśliwie.
- Księżno... - krzyknęła urywanym głosem. Za późno. Tuż za jej
plecami wynurzył się Fiorenzo. Widziała, jak oboje zbledli i przypadli
do siebie niczym bezradne, spłoszone gołębie. Przez dłuższą chwilę
Fiorenzo stał wyprostowany, mierząc wzrokiem contessę, gdy
tymczasem Alfonso, ze wzrokiem wbitym w nabrzeże, wynosił
walizki z łodzi.
Strona 82 z 131
RS
- A więc jestem. Marnotrawny syn wrócił do rodzinnego domu. -
Wysiadł z łodzi i podszedł do nich. - Wprawdzie pod zmienionym
nazwiskiem, ale jednak powrócił... Cóż, udało się. - Rozejrzał się
dookoła z widocznym triumfem. - Kiedy byłem tu ostatnio,
poszczuliście mnie psami. Jeszcze do dziś mam blizny.
Suzy przypomniała sobie blizny na udach Fiorenza. A wiec to
ślady psich zębów...
- Verreaux? To ty? ...Madonna! - wystękał osłupiały Guido.
- Cicho bądź! - zgromiła go matka, a potem zwróciła się do
Fiorenza z twarzą wykrzywioną grymasem nienawiści: - Co to ma
znaczyć?
- Wkrótce wszystko się wyjaśni - odparł z niewzruszonym
spokojem Fiorenzo. - Ale może wejdźmy do środka. Chyba że
wolicie załatwiać sprawy rodzinne na oczach służby i sąsiadów...
- Dużo ryzykujesz - wycedziła contessa.
- Czyżby? - Fiorenzo uniósł cynicznie brwi. - Myślisz, że i tym
razem uda ci się zrzucić mnie ze schodów? Radzę ci dobrze się
zastanowić, zanim cokolwiek zrobisz. Zostawiłem mojemu
adwokatowi pewną dużą kopertę, prosząc, żeby ją otworzył, gdyby
przytrafiło mi się coś dziwnego, jakiś wypadek na przykład. W tej
kopercie są różne bardzo interesujące dokumenty...
Contessa spuściła oczy.
- Czego chcesz? - spytała półgłosem.
- Chcę się tu zatrzymać. Chyba mój agent zapłacił za wynajem
pałacu? Na to właśnie czekałem: przyjechać tu i trochę sobie
pomieszkać. - Uśmiechnął się z niekłamanym zadowoleniem. - Chcę
tu mieszkać - powtórzył, mierząc ją twardym wzrokiem.
- Pałac należy do Guida. Zgodnie z prawem to on jest jego
właścicielem, nie pamiętasz? Twój ojciec się na to zgodził.
- Jego ojciec? - Suzy nie wytrzymała, wtrącając się do rozmowy.
- Jak to?
Fiorenzo odwrócił się do niej. Suzy czuła, że magnetyzuje ją
wzrokiem. Choć dla niej samej było to niepojęte, cieszyła się jego
Strona 83 z 131
RS
zwycięstwem.
- Jak mało wiesz. - Uniósł rękę i wskazał na skurczoną w fotelu
contessę. - To moja ciotka, która niegdyś ogłosiła mnie psychopatą.
Jego wyciągnięta dłoń musnęła ramię Suzy i odrzuciła pasmo
włosów z policzka dziewczyny. W chwilę potem znalazła się już na
jej karku. Guido, który dotychczas tkwił nieruchomo w milczeniu,
głośno chrząknął. Tymczasem palce Fiorenza lekko i delikatnie
pieściły szyję Suzy. Sama nie wiedziała, dlaczego godzi się na to,
dlaczego nie zrzuci ręki ze swego ramienia, dlaczego nic nie mówi...
Czuła ciepło rozchodzące się po całym ciele.
- Muszę cię nieco wprowadzić w historię tej zacnej rodziny -
powiedział niskim, zmysłowym głosem, jakby byli ze sobą sam na
sam. - Widzisz, Flavia i mój ojciec, książę Moroschini, byli
bliźniętami. Ona urodziła się pierwsza. Gdyby urodziła się
mężczyzną, dziedziczyłaby tytuł, ziemię, majętności. I ten pałac.
Prawda, cioteczko? - zwrócił się szyderczo do contessy.
- Och, co za podły los! Ale tak się złożyło, że urodziła się kobietą
i wszystko odziedziczył mój ojciec.
- Ale jeżeli pałac należał, jak mówisz, do twego ojca, to dlaczego
księżna Flavia teraz nim zarządza i dlaczego tytuł dziedziczy Guido?
Jeśli jest tak, jak mówisz, to ty powinieneś dziedziczyć tytuł ojca!
- No proszę! - wykrzyknął Fiorenzo. - Ona doszła do tego
samego wniosku co ja! - Końcami palców znowu musnął jej
policzek. - Widzisz, oboje rozumujemy podobnie, ale oboje
popełniamy ten sam błąd, Suzy. Oczywiście, powinienem. Ale Flavia
tak pokierowała sprawami, żeby wszystko dziedziczył Guido.
Niestety, dość późno na to wpadłem. Jeśli chcesz wiedzieć, dlaczego
ojciec mnie wydziedziczył, to spytaj jej. - Skinął głową w stronę
contessy.
Suzy spojrzała na księżnę pytająco.
- Suzy, kochanie, to było zupełnie dzikie dziecko! Jego własny
ojciec był dosłownie przerażony! - pośpieszyła z wyjaśnieniami
contessa. - Zachowywał się jak mały furiat, był złośliwy, robił
Strona 84 z 131
RS
histeryczne awantury. Dostawał napadów wściekłości, to znów
zacinał się i milczał całymi dniami. Mój brat sam powiedział, że
prędzej zrobi dziedzicem żebraka z placu Świętego Marka niż tego
małego potwora...
- Krótko mówiąc, zostałem wydziedziczony. Zawiadomił mnie o
tym prawnik w miesiąc po śmierci mojego ojca. O jego śmierci mnie
nie zawiadomili... Zresztą mniejsza z tym. To znaczy teraz tyle, co
śmieci leżące na dnie kanału. Co prawda, niewiele brakowało -
popatrzył z nienawiścią na contessę - a i ja leżałbym na dnie kanału.
Miałem szczęście, że w pobliżu znalazła się Suzy... A teraz - głos mu
stwardniał ponownie - chętnie bym usłyszał, jak to się stało, że mój
własny ojciec postąpił wbrew przyjętym od stuleci zwyczajom i na
swego spadkobiercę wyznaczył siostrzeńca?
- Mówiłam ci już: nienawidził cię! - rzuciła ze swego fotela
contessa.
- Wybaczy księżna, ale to mnie jakoś nie przekonuje. W tym
kraju liczą się związki krwi. On sam, z własnej woli, nigdy by tego nie
zrobił. Zawsze powtarzał: „Ciągłość rodu nade wszystko!"
- Ale ty od chwili urodzin stanowiłeś tylko kłopot! - wysyczała
contessa, pochylając się do przodu tak gwałtownie, że gdyby nie
Guido, wypadłaby z fotela.
Och, nie! To było zbyt okrutne, pomyślała Suzy spoglądając z
przerażeniem na Fiorenza. Był blady i patrzył teraz na Flavię z nie
ukrywaną nienawiścią. Współczuła mu, ale ciągle nie czuła się
przekonana: miał święte prawo żywić urazę do ojca, ale czy
contessa zasłużyła sobie na taką nienawiść? Chyba przesadnie ją
demonizuje i wszystko, cokolwiek by zrobiła, interpretuje na jej
niekorzyść. A już ten pomysł, że usiłowała go zabić...
- Popełniłaś fałszerstwo i, co więcej, próbowałaś popełnić
zbrodnię. - Fiorenzo nie dał się sprowokować i ciągnął dalej swój
wywód zimnym, rzeczowym tonem. - I znajdę na to dowody, choćby
mi to miało zabrać nie wiem ile czasu. Nie zamierzam zrzekać się
tego, co mi się należy. Moja propozycja wygląda tak: oddasz mi
Strona 85 z 131
RS
pałac, a ja nie ujawnię twoich oszustw podatkowych i nie wniosę
oskarżenia o usiłowanie zabójstwa. Myślę, że to niewygórowana
cena za wszystko, czego się dopuściłaś.
Księżna Flavia znieruchomiała w fotelu.
- A co powiedzą ludzie? Będą pytać, dlaczego Guido zrzekł się
pałacu na twoją korzyść... Czy nie sądzisz, że ta wspaniałomyślność
wyda im się podejrzana?
- Pomyślałem o tym. - Na twarzy Fiorenza pojawił się
sarkastyczny uśmieszek. - Właśnie dlatego nie możecie teraz
wyjechać. Musimy mieszkać jakiś czas razem, niczym szczęśliwa
rodzina, która po wielu burzliwych latach znowu jest w komplecie.
- A jeśli się nie zgodzimy?
- Wtedy pójdę do urzędu podatkowego i opowiem o twoich
oszustwach. Zawiadomię twoich wierzycieli o stanie waszych
finansów: już najwyższy czas, by się dowiedzieli, że jesteście
bankrutami. Cała Wenecja usłyszy również o tym, kim był twój
kochanek. Co więcej, dowie się o tym również Guido...
- Wiem, że matka miała romans, kiedyś, dawno temu. - Guido
wzruszył ramionami. - I co z tego? To zdarzyło się dawno, kiedy była
zupełnie młodą kobietą. Sama mi o tym mówiła.
- Ach tak? - Fiorenzo popatrzył na niego kpiąco. - A czy mówiła
ci również...
- Milcz! - krzyknęła contessa nieoczekiwanie mocnym głosem. -
Nie waż się! Ani słowa więcej! Więc dobrze, zgadzam się, choć to
czysty szantaż. Niech tak będzie: Guido ma tytuł, a ty pałac.
- Ale ona też zostanie! - Suzy zobaczyła nagle palec Fiorenza
wymierzony prosto w siebie. Poczuła, że uginają się pod nią nogi.
- Nie, to niemożliwe! - wykrzyknęła. Contessa jęknęła. Fiorenzo
najwyraźniej nieźle się bawił, spoglądając to na Suzy, to na księżnę
i obserwując ich reakcje.
- No, naprzód, Suzy! Biegnij ukoić tę nieszczęsną ofiarę moich
zbrodniczych knowań. Na co jeszcze czekasz?
- Tak mi przykro, Suzy, wiem, że dla ciebie będzie to torturą -
Strona 86 z 131
RS
zaczęła contessa słabym głosem - znaleźć się z kimś takim pod
jednym dachem... Ale nie mamy wyboru. Gotów jest rozgłosić te
swoje oszczerstwa. Widzisz sama, jak wygląda sytuacja. Proszę,
zostań, potrzebuję twojej pomocy! - mówiła prawie płacząc.
Suzy stała zmieszana, spoglądając na księżnę. Nagle obróciła się
w stronę Fiorenza.
- Jak mogłeś! Jesteś po prostu okrutny! Skinął tylko głową.
- Chętnie się poprzyglądam, jak się tu wszyscy męczycie: ona,
Guido i ty!
- Suzy - contessa pociągnęła ją do siebie i dała znak, aby się nad
nią nachyliła - daj spokój, to nic nie da - powiedziała szeptem. -
Jakoś się go pozbędziemy. To trzeba będzie jakoś załatwić:
szantażyści nigdy się nie wycofują, dopóki nie wycisną wszystkiego.
Proszę cię, pomóż mi ochronić Guida przed tym potworem. Mam
pewien pomysł. Powiedz, że się zgadzasz. Na razie musimy uśpić
jego czujność... Zaufaj mi.
Suzy stała, targana sprzecznymi uczuciami. Poczucie lojalności i
litość, jaką budził w niej widok tej starej kobiety, nakazywały zostać,
ale instynkt samozachowawczy i wątpliwości zasiane słowami
Fiorenza osłabiały gotowość do tej decyzji. To fakt, Guido nie
wyglądał na księcia krwi... Ale, z drugiej strony, czy każdy
arystokrata musi zaraz wyglądać jak... książę z bajki? A jednak do
głowy mimowolnie przychodziło jej porównanie z Fiorenzem: to on
wyglądał tu jak prawdziwy książę...
- No jak, przekabaciła cię? - dobiegł ją głos Fiorenza.
Zabrzmiało to jak wyzwanie i nieoczekiwanie pomogło jej się
zdecydować.
- Zostaję - oświadczyła twardo, rzucając mu wściekłe
spojrzenie.
- Świetnie. Zaprowadź mnie teraz do mojego pokoju -
uśmiechnął się drwiąco.
- Nie jestem twoją służącą - zaprotestowała.
- Prowadź, mówię - powtórzył, jakby drażniąc się z nią
Strona 87 z 131
RS
rozmyślnie.
Suzy zacięła usta. Nie powinna dać się sprowokować. To bez
sensu. Ma teraz nad nimi przewagę i doskonale o tym wie. Zresztą,
dlaczego miałaby się aż tak angażować? Jest w końcu tylko
wynajętym przez contessę detektywem. Musi grać pewną rolę, ale
nic ponadto. Uniosła w górę skraj sukni i zaczęła iść w górę
schodów. W chwilę później weszli w pałacową bramę i znaleźli się w
środku.
Fiorenzo stąpał za nią wolno, rozglądając się wokół i przypatrując
wiszącym na ścianach portretom, z których spoglądali na nich
członkowie rodu Moroschinich. W pewnej chwili, już na schodach
prowadzących na pałacowe piętro, przystanął nagle, a na jego
twarzy odmalowało się nieoczekiwane wzruszenie.
- Matka... - powiedział do siebie w zamyśleniu. Stał przed
wizerunkiem szczupłej, drobnej kobiety o pięknej twarzy i łagodnym
spojrzeniu. Suzy również przystanęła zaciekawiona, patrząc na
przemian to na niego, to na kobietę z obrazu. Fiorenzo drgnął
niczym obudzony ze snu i postąpił naprzód, zatrzymując się przed
następnym obrazem, w masywnej złotej ramie, którą u góry zdobił
herb Moroschinich.
- To twój ojciec? - nie wytrzymała Suzy. Skinął tylko głową,
wpatrując się chciwie w twarz na portrecie, jakby spodziewał się, że
obraz przemówi albo przedstawiony na nim mężczyzna da jakiś
znak. Po chwili odwrócił się i w jego oczach wyczytała rozkaz, by iść
dalej. Wkrótce stanęli na progu dawnej książęcej sypialni, która
teraz pełniła rolę reprezentacyjnego pokoju gościnnego. Przekręciła
kontakt i światło zalało cały pokój. Fiorenzo przebiegał wolno
spojrzeniem znajdujące się tutaj sprzęty, jakby znalazł się w tym
miejscu po raz pierwszy.
- Nigdy nie byłeś w tym pokoju? - spytała zdziwiona.
Spochmurniał i znowu zacisnął wargi.
- Byłem w niewielu pomieszczeniach tego domu. A już z całą
pewnością nie tutaj - oświadczył chłodno i odwrócił się kontynuując
Strona 88 z 131
RS
oględziny. - To pokój mojego ojca - dodał po chwili.
- Co? Jak to, nie byłeś nigdy w pokoju swoich rodziców?
- Nigdy. - Skrzywił się. Mięśnie jego twarzy zadrgały. Podszedł
do okna i otworzył je na oścież. Fala mroźnego, rześkiego powietrza
wtargnęła do środka, wiatr wydął firanki. Fiorenzo stał w oknie
odwrócony do niej plecami, słyszała tylko jego głęboki oddech.
Suzy czuła teraz tylko współczucie. Jej niedawna złość ulotniła się
bez śladu. Podeszła do niego.
- Opowiedz mi o tym. Nie warto dusić wszystkiego w sobie.
- Nie jestem sentymentalny - obruszył się.
- Nie o to chodzi - odpowiedziała. - Skoro jestem już w to
wplątana, to chyba powinnam znać twoją wersję wydarzeń.
Przynajmniej wiedzieć, co się stało wtedy, w dzieciństwie... Jakoś
ciągle nie mogę uwierzyć, że twój własny ojciec miałby cię aż tak
znienawidzić.
- Nie chciał nawet przebywać w tym samym kraju co ja -
odpowiedział cierpko. - Ja mieszkałem tutaj, na poddaszu, a on w
Szwajcarii. Czasami pozwalano mi bywać w pomieszczeniach dla
służby. Przez siedem lat spałem tam, jadłem, bawiłem się... Do
pozostałej części pałacu miałem wstęp wzbroniony.
Suzy poczuła, że po plecach przebiega jej mrowie. To musiał być
ten sam pokój, który ona zajmuje teraz! Ciemny i nieprzytulny. Dla
małego chłopca mieszkanie w nim było z pewnością udręką. Mały
książę w takiej ponurej norze!
- Ale contessa miała chyba jakieś powody, żeby cię tak ukarać?
- Suzy nie ustępowała. - Guido też mi mówił, że byłeś małym
potworem.
- Już jako dziecko? Czy o jakimkolwiek dziecku można tak
powiedzieć, Suzy?
Nie potrafiła ukryć zmieszania.
- Już ci przecież mówiłem - ciągnął. - Byłem nie chcianym
dzieckiem. Żebyś wiedziała, ile nocy przepłakałem. Ale jak długo
można płakać? W pewnej chwili nie starcza już łez...
Strona 89 z 131
RS
- Mój Boże! - westchnęła. - Ale dlaczego, dlaczego, Fiorenzo?
- Jakim prawem wypytujesz mnie o to wszystko? Nie chcę
rozdrapywać zabliźnionych ran. Już dosyć się kiedyś nacierpiałem!
Suzy czuła, że do oczu napływają jej łzy. Odwróciła się nieco, ale
nie uszło to jego uwagi.
- Do diabła, tylko nie płacz, dziewczyno! Czemu nagle zrobiłaś
się taka markotna? W końcu to ja cierpiałem, nie ty.
Suzy wytarła kąciki oczu wierzchem dłoni.
- Ale powiedz, jak do tego doszło?
- Jak wiesz, moja matka umarła przy porodzie...
- Ale...
- Chryste Panie, czy to Fląvia kazała ci zadawać te wszystkie
pytania? Umówiłyście się, żeby mnie zadręczyć?
- Słuchaj - powiedziała łamiącym się głosem - nie pytam
dlatego, że ktoś mi kazał. Po prostu chcę wiedzieć, jak to się dzieje,
że ojciec może nie kochać swego syna. Co sprawia, że traktuje go
tak nieludzko. A może była jakaś inna przyczyna: słyszałam, że twój
ojciec sam był dziwnym człowiekiem, niektórzy powiadają, że był
niespełna rozumu...
- Dobrze. Niech będzie. - Machnął ręką ze zniecierpliwieniem. -
Powiem, jeżeli ci tak na tym zależy. Mój ojciec mnie nie znał. Nigdy
nie widział mnie na oczy. Nie chciał mnie widzieć: kiedy moja matka
umarła - a on bardzo ją kochał - znienawidził mnie jako przyczynę
jej śmierci. To stało się jego obsesją. Życie bez niej straciło dla
niego sens. Możesz to sobie wyobrazić? Mam nadzieję, że mnie
nigdy nie przytrafi się nic podobnego.
- Doskonale mogę to sobie wyobrazić - westchnęła Suzy. - I
ciągle mam nadzieję, że znajdę kogoś, kogo będę mogła tak
pokochać.
- Zazdroszczę mężczyźnie, którego pokochasz, Suzy
- powiedział cicho Fiorenzo, spuszczając głowę. - Mam nadzieję,
że znajdziesz sobie kogoś, kto będzie ciebie wart. - Spoglądał na nią
przez chwilę i uśmiechnął się blado. - W każdym razie nie kogoś
Strona 90 z 131
RS
takiego jak ja - dodał w zamyśleniu. - Ja nie potrafię dawać, umiem
tylko brać. Nie umiem kochać...
W jego oczach była taka tęsknota i cierpienie, że Suzy poczuła
skurcz w gardle. Takim go jeszcze nigdy nie widziała.
- Oczywiście, że umiesz! - krzyknęła. – Wmawiasz sobie, że nie
potrafisz... Przypomnij sobie tylko... - głos uwiązł jej w krtani —
...jak patrzyłeś wtedy na tę kobietę na przystani hotelu Excelsior -
dokończyła zmieszana, spuszczając oczy.
Roześmiał się.
- Nie. Niestety, Suzy. Wierz mi, było już wystarczająco dużo
kobiet, żebym mógł się o tym przekonać. Nie potrafię się z nikim
związać ani zdobyć na głębokie uczucie. Niezobowiązujący seks - to
wszystko, na co mnie stać. Powiedzmy, że to wynik przeżyć i
doświadczeń wieku dziecięcego - uśmiechnął się sarkastycznie. -
Flavia zaciążyła na całym moim życiu...
Suzy pokręciła głową.
- Obwiniasz ją o wszystko, a tymczasem powinieneś z nią
spokojnie porozmawiać i zastanowić się, dlaczego tak cię tu
traktowano. Zapewne robiła to na polecenie twojego ojca. Z kolei ty
nie miałeś powodu, żeby ją za to polubić. I tak doszło między wami
do trwałego konfliktu.
- Czyżby? - Skrzywił się. - Po pogrzebie mojej matki ojciec
przeniósł się do Szwajcarii i zamieszkał w domu, który do niej
należał. Powiedział Flavii, że jeśli zechce po swoim rozwodzie
zamieszkać w pałacu, to musi się mną zająć. A ona miała własnego
syna
- Guida. O mnie nie dbała zupełnie. Wiem to - podkreślił z
naciskiem. - Traktowała mnie jak intruza, chociaż był to przecież
dom mojego ojca.
- I twój ojciec już nigdy więcej nie pojawił się w Wenecji?
- Owszem. Przyjechał tu po raz pierwszy, kiedy miałem pięć lat.
- Twarz mu spochmurniała. - Pamiętam to jak dziś. Stałem na
szczycie schodów, a on po nich wchodził. Przywitał się z Flavią,
Strona 91 z 131
RS
pocałował Guida, a potem przeszedł koło mnie, jakbym był
powietrzem. Nie chciał w ogóle dopuścić do siebie myśli o moim
istnieniu. Wtedy chyba po raz pierwszy zacząłem obmyślać zemstę.
Suzy westchnęła. To, co mówił, brzmiało przekonująco. Nikt by
sobie nie wymyślił czegoś podobnego.
- A co było potem? - zapytała. - Mówiłeś, że mieszkałeś w
Szwajcarii. Widywałeś się wtedy z ojcem?
- Nie, nigdy. Zostałem wysłany do domu krewnych mojej matki.
Myślę dzisiaj, że mieli ze mną ciężkie życie.
- Ale przecież przyjeżdżałeś do Wenecji?
- Tak, już jako nastolatek, kiedy udało mi się zarobić trochę
pieniędzy dzięki różnym dorywczym pracom. - Wstał i z rękami w
kieszeniach chodził teraz od ściany do ściany. - Jakoś ciągnęło mnie
tutaj. Ilekroć jednak zjawiałem się nie zapowiedziany, wyrzucali
mnie. A sami nigdy mnie nie zapraszali. Raz zastałem ojca. Sprawiał
wrażenie, jakby nie wiedział, z kim rozmawia. Próbowałem mu
tłumaczyć, opowiedzieć o sobie... Ale na próżno. Być może nie był
już wtedy całkowicie normalny. Potem dowiedziałem się, że nie
ruszał się stąd do końca życia. Chciałbym się czegoś dowiedzieć o
jego ostatnich latach. Pomożesz mi? - zwrócił się nieoczekiwanie do
Suzy.
- Ja? Ale... jak mogę ci pomóc, kiedy... - Suzy urwała w połowie.
Przecież wynajęła ją contessa. Ale z drugiej strony, jego historia
poruszyła ją do głębi. Po tym, co usłyszała, patrzyła na niego
inaczej. - No wiesz, ja... - zaczęła.
- Suzy, muszę to wiedzieć! - Podszedł raptownie i ujmując ją za
ramiona podniósł z fotela. - Spróbuj się czegoś dowiedzieć. Ty to
potrafisz. Dlaczego pozostał w Wenecji, chociaż po śmierci mojej
matki znienawidził to miejsce?
Spojrzała na niego uważnie. To był jakiś nowy trop.
- Myślisz, że był jakoś od nich zależny? Że nie był panem swej
woli? To wydaje się mało prawdopodobne.
Fiorenzo wzruszył ramionami.
Strona 92 z 131
RS
- Nie wiem. Ale coś w tym musiało być. - Pokręcił głową. - Ktoś
go przecież widywał, musiał z kimś rozmawiać... Może ktoś ze
służby... Spróbuj zorientować się, kto wtedy pracował w pałacu.
Muszę wiedzieć, czy był zdrowy, czy chory, czy mieszkał tu
dobrowolnie, czy nie. Mam chyba do tego prawo, do diabła!
- Tak - przyznała Suzy z ociąganiem. - Zapytam jutro contessę...
- Nie! Co za pomysł! Ona nie może wiedzieć, że robisz to dla
mnie. Inaczej nic ci nie powie. Zresztą...
- Machnął ręką. - Widzę, że mi nie ufasz. To nie ma sensu. Zostaw
to, sam dam sobie radę.
- No dobrze, a jeśli już się czegoś dowiem, to co? - Suzy błysnął
w głowie nowy pomysł.
- Spryciara z ciebie. - Pokręcił głową. - Pytasz, co za to będziesz
miała?
- Właśnie. Chciałabym wtedy, żebyś zostawił contessę w
spokoju.
- Co takiego? Wykluczone. Tego nie możesz się ode mnie
domagać. Po tym, co usłyszałaś? - Popatrzył na nią z
niedowierzaniem.
- Słuchaj, długo cię tu nie było. Przez ostatnie sześć lat nie
dawałeś znaku życia. Może ojciec sądził, że coś ci się przytrafiło, że
gdzieś wyjechałeś, że umarłeś, na przykład?
Prychnął gniewnie.
- Adwokat rodziny odnalazłby mnie bez trudu, gdyby im na tym
zależało. Nie, ojciec mnie nie szukał. Wydziedziczył mnie, ale coś
kryło się za jego decyzją. Jestem pewien, że Flavia maczała w tym
palce i teraz stara się pozacierać ślady.
Suzy pokiwała głową, ale nie wyglądała na przekonaną.
- No dobrze. Mogę pojąć, że żywisz do niej urazę i czujesz się
pokrzywdzony. Ale właściwie dlaczego ci na tym tak zależy? Przecież
teraz jesteś bogaty, zrobiłeś karierę, szczęście się w końcu do ciebie
uśmiechnęło. Nic cię już nie trzyma w Wenecji...
- Nic? - Zatrzymał się gwałtownie i popatrzył na nią zdumiony. -
Strona 93 z 131
RS
Przecież ja jestem Moroschini, to moje miasto! Ty nie jesteś stąd,
więc może tego nie rozumiesz. Czy ty wiesz, co ja czułem, kiedy z
samolotu zobaczyłem lagunę? Wenecja... La serenissima... Byłem w
wielu miejscach, mieszkałem w różnych pięknych miastach. Ale
tylko to jedno jest moje, ono liczy się dla mnie jak żadne inne na
świecie. Czuję je każdym porem swej skóry, w moich żyłach płynie
krew ludzi, którzy mieszkali tu od setek lat!
Suzy czuła się nieco zbita z tropu. Od tej strony go nie znała:
miała go za wyrachowanego i pozbawionego sentymentów.
- Rozumiem, co czujesz - powiedziała łagodnie. - Ale do czego
zmierzasz? Chcesz obalić testament? W końcu to contessa i Guido
opiekowali się twoim ojcem na stare lata. Wygląda na to, że tutaj
znalazł sobie schronienie przed śmiercią. Może to zaważyło na jego
decyzji?
- Jesteś doprawdy aniołem, Suzy. Czy zawsze starasz się
widzieć ludzi od ich najlepszej strony?
- A ty zawsze musisz zauważać przede wszystkim ich wady? Czy
zawsze myślisz źle o innych? - odwróciła pytanie.
- Życie mnie tego nauczyło - oświadczył lakonicznie.
- Jakie to smutne...
- Ale tak było. Teraz nikt i nic nie jest w stanie mnie zranić... W
każdym razie powiem ci jedno: nie daj się wmanewrować Flavii w
żadne ciemne interesy. Wiem, że ona zrobi wszystko, żeby się mnie
pozbyć, nie cofnie się przed niczym, gdy chodzi o Guida. I nie próbuj
działać przeciwko mnie. Jeśli to zrobisz, zniszczę cię - rozumiesz?
- Wpędziłeś się w manię prześladowczą i zaślepia cię nienawiść.
- Dobrze. Myśl sobie, co chcesz. Ja wiem swoje. - Fiorenzo
nieoczekiwanie ujął jej ręce w przyjacielskim geście. - Proszę cię o
jedno. Jeżeli coś mi się stanie, ty doprowadź tę sprawę do końca.
- Och, jestem pewna, że nic takiego się nie zdarzy. Pokiwał
głową z powątpiewaniem. Nagle podniósł jej ręce do ust i ucałował
je.
- Wiem, że nie jesteś taka jak ona, Suzy. Co byś zrobiła, gdybyś
Strona 94 z 131
RS
dowiedziała się, że nie żyję?
Suzy zawahała się. Ale nie musiała nic mówić. Odpowiedź
wyczytał w jej oczach.
- Nie! - szepnęła, drżąc na całym ciele. Nagle wyobraziła go
sobie martwego. Ten piękny, silny mężczyzna, pełen życia... - Nie! -
prawie krzyknęła.
- Przecież...
Zamknął jej usta gorącym, wilgotnym pocałunkiem. Chciała go
odepchnąć, ale całował ją tak namiętnie, że nie zdobyła się na
żaden energiczny ruch i przez moment pozostała w jego ramionach.
Ta chwila nieuwagi przesądziła o wszystkim.
Strona 95 z 131
RS
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Fiorenzo całował ją coraz mocniej. Objął ją w talii, a ona
stwierdziła ze zdumieniem, że jej ramiona unoszą się w górę, a
dłonie zanurzają w jego gęstych, ciemnych włosach. Były miękkie i
jedwabiste w dotyku. Delikatnie pieściła palcami jego głowę,
chociaż wiedziała, że to rozpala go jeszcze bardziej.
- Suzy - szepnął z ustami tuż przy jej ustach. - Moja słodka Suzy.
Wiedziała, że powinna go powstrzymać. Ale wcale tego nie
chciała, podświadomie pragnęła tych pocałunków od bardzo
dawna. Jęknęła. Jej ciałem zawładnęła przerażająca siła, każąc jej
zaprzestać wszelkiego oporu. Przestraszyła się.
- Fiorenzo - powiedziała szorstko. - Już dosyć.
- Nie - odpowiedział szybko. - Chcę więcej. Bóg jeden wie, że
starałem się trzymać od ciebie z daleka. Ale teraz chcę cię dotykać,
czuć, całować, patrzeć na ciebie. Jesteś taka piękna!
- Och, Fiorenzo - szepnęła.
Dlaczego powinna odmawiać sobie czegoś, czego pragnęła?
Uświadomiła sobie nagle, że znowu obejmuje rękoma jego głowę i
szuka ustami jego ust. W jednej chwili zaczęli całować się tak
namiętnie, jakby nie mogli się sobą nacieszyć, jakby chcieli nadrobić
wszystkie dni wstrzemięźliwości.
- Pragnę cię, Suzy. Potrzebuję cię - szeptał chrapliwie.
Zamknęła oczy w ekstazie, a on całował miękko jej powieki.
- Nie, nie, Fiorenzo - broniła się. Jednak czuła się szczęśliwa. I
chciała więcej.
- Tak, Suzy, tak, proszę - powiedział i wplątał rękę w jej długie
włosy, a potem zanurzył w nich całą twarz i dotknął koniuszkiem
języka jej ucha.
- Nie! - Odepchnęła go gwałtownie i spojrzała przestraszona.
Strona 96 z 131
RS
Może zgodzić się na pocałunki, ale...
- Nie, Fiorenzo, nie możemy. Chcę, żebyś pozwolił mi odejść...
Fiorenzo jęknął głucho.
- Ciągle jeszcze wierzysz Flavii? - spytał zdumiony.
- Muszę chyba poszukać innego sposobu, żeby cię przekonać.
- Ty wyrachowany draniu! Całowałeś mnie, bo chciałeś
przeciągnąć mnie na swoją stronę! - krzyknęła z wściekłością. Miała
rację. Interesowały go tylko seks i zemsta.
- Bez względu na przyczynę nie można powiedzieć, żebym dużo
osiągnął - zauważył ponuro. - Moglibyśmy więcej się o sobie
dowiedzieć dzisiejszej nocy.
- Dzisiejszej nocy? - spytała gniewnie.
- Będziesz mnie ochraniać - zaczął zadowolony z siebie. - I nie
odstąpisz mnie ani na krok.
- A dlaczego, do diabła, miałabym się na to zgodzić?
- W przeciwnym razie powiem Guido, kto jest jego ojcem.
- To nie jest uczciwe!
- Życie nie jest uczciwe i któreś z nas musi ten fakt wykorzystać.
- Contessa uprzedzała mnie, że będziesz nas tym szantażował -
przerwała mu szorstko, trzęsąc się z gniewu. - Jesteś draniem!
- Nie, to Guido jest draniem. I bękartem, choć Flavia robi, co
może, żeby to ukryć. Wcale jej się nie spodoba, jeśli odmówisz
pilnowania mnie, gdy w grę wchodzi dobre imię Guida.
- Co miałabym robić dzisiejszej nocy? - spytała sarkastycznie. -
Spać na dywaniku w nogach twojego łóżka?
- Mogłabyś spać w łóżku, gdybyś miała ochotę.
- A ty na dywaniku?
- Nie bądź tępa, Suzy. - Spojrzał na nią i lekko przykrył dłonią jej
miękkie usta. Jego druga ręka wśliznęła się pod bluzkę. Suzy
zadrżała na całym ciele i wbrew własnej woli odrzuciła głowę do
tyłu. Fiorenzo rozpinał powoli stanik, a ona bez przekonania starała
się go powstrzymać. Nienawidziła siebie za to, że tak bardzo
pragnie, by jej dotykał, że jest tak zupełnie bezbronna wobec
Strona 97 z 131
RS
uwodzicielskiego uroku jego błyszczących oczu, bezlitosnych warg,
które zaczęły pieścić delikatnie jej piersi. Poczuła, że po całym jej
ciele rozlewa się gorąca fala, a nogi uginają się pod nią w nagłej
słabości.
- Nie, proszę, nie - jęczała.
- Kolacja! - powiedział nagle Fiorenzo podnosząc głowę.
- Co takiego? - wymamrotała. Nie usłyszała gongu
wzywającego na posiłek. Zresztą wcale nie chciała się ruszyć.
- Myślę, że powinnaś się przebrać. - Uśmiechnął się, patrząc na
nią z jakimś leniwym zadowoleniem. Uniósł ją delikatnie do pozycji
siedzącej. - Wielki Boże! - szepnął, całując jej wydatne usta. - Nie
sposób ci się oprzeć!
- Ja... ja muszę już iść - wykrztusiła Suzy.
- Racja. Pospiesz się, bo znowu stracę głowę.
- Pomógł jej, gdy drżącymi rękoma poprawiała sukienkę, a
potem jeszcze raz musnął jej usta. - Mamy przed sobą całą noc.
Zobaczymy się na kolacji - szepnął, uśmiechając się
porozumiewawczo i odprowadził ją do drzwi.
Suzy ledwie doszła do swego pokoju. Nie potrafiła zebrać myśli.
Wzięła szybki prysznic i przebrała się. Nie miała już czasu, by ułożyć
włosy, wyszczotkowała je tylko pospiesznie.
W jadalni czekała już wściekła Flavia.
- Chciałabym coś wyjaśnić - odezwała się lodowatym głosem. -
Spóźnianie się na kolację jest nie tylko niegrzeczne wobec mnie, ale
również przydaje niepotrzebnej pracy służbie.
- Przepraszam - burknął Fiorenzo, odsuwając krzesło i
wskazując je oszołomionej jeszcze Suzy.
- Straciliśmy poczucie czasu. Wiesz, jak to jest... Pochylił się z
czułością i pomógł Suzy usiąść.
Uświadomiła sobie nagle, że oczy wszystkich obecnych
skierowały się ku niej, potęgując jeszcze jej zakłopotanie. Zimne
oczy Flavii wpatrywały się w jej zarumienioną twarz i potargane
włosy. Jęknęła w duchu. Cały jej wygląd zdradzał, co się wydarzyło.
Strona 98 z 131
RS
- Suzy! - szepnął z przerażeniem Guido. - Ty... on...
- Przykro mi, Guido - mruknął Fiorenzo.
Suzy doszła do siebie. Pojęła już, dlaczego Fiorenzo chciał ją
uwieść, a teraz w dodatku ma czelność udawać, że tak się stało. To
było zwyczajne oszustwo obliczone na to, żeby rozwścieczyć Flavię
i Guida.
Posłała Flavii przepraszające spojrzenie. Contessa kiwnęła
współczująco głową, jakby jej przebaczała, a potem zwróciła się
lodowatym tonem do Fiorenza:
- Przypominam sobie jedną z twoich wizyt w tym domu, kiedy
dokonałeś prawdziwych spustoszeń wśród koleżanek Guida. Już nie
wspomnę o służących, które wówczas mieliśmy. Mam nadzieję, że
nie uwziąłeś się teraz na to dziecko.
- Suzy jest kobietą. Mogę cię o tym zapewnić - wycedził.
Suzy oblała się rumieńcem wstydu. Wstała i chciała wyjść,
niezdolna znosić dłużej takiego upokorzenia.
- Zostań! - warknął Fiorenzo.
- Okropnie boli mnie głowa - powiedziała słabym głosem.
- Odprowadzę cię do pokoju - zaofiarował się natychmiast
Guido.
- Nic podobnego. Suzy zostaje tutaj i je z nami kolację - wycedził
znowu Fiorenzo. - Przynieś jej proszki od bólu głowy.
Guido kiwnął na służącą i kazał przynieść jakiś lek dla Suzy, która
posłała Fiorenzowi gniewne spojrzenie.
Szybko jednak odwróciła wzrok. Fiorenzo był nieznośnie
przystojny. Kruczoczarne włosy zaczesał gładko do tyłu, miał na
sobie wieczorowy, ciemny garnitur, z którym kontrastowała śnieżna
biel koszuli. Kiedy uniósł do ust kieliszek wina, w mankietach koszuli
błysnęły złote spinki. Wygląda jak książę z bajki, pomyślała z
rozmarzeniem i zapragnęła, by zniknęła wrogość panująca między
członkami tej arystokratycznej rodziny. Gdyby sytuacja była
normalna...
Zagryzła wargi i zerknęła na Fiorenza, który posłał jej spojrzenie
Strona 99 z 131
RS
pełne nie skrywanego pożądania.
Czuła narastającą namiętność. Stopa Fiorenza dotknęła pod
stołem jej nogi i zaczęła wolno wędrować w górę i w dół. Suzy
mogła się odsunąć, ale nie była w stanie przerwać tej słodkiej
pieszczoty. Na jej twarzy pojawił się wyraz jakiegoś sennego
rozmarzenia.
Dopadł mnie, pomyślała z rozpaczą, podstępnie i zręcznie wygrał
bitwę o moje ciało... Zacisnęła zęby. Służąca podała proszki, więc
łyknęła je szybko i użyła całej siły woli, by skupić się na
prowadzonej przy stole rozmowie.
- Czy to są kieliszki z naszej fabryki? - spytał Fiorenzo.
- ...Tak. - Contessa spojrzała na niego gniewnie. Fiorenzo
przestał nagle pieścić nog Suzy, odchylił się z krzesłem do tyłu i
zaczął obracać kieliszek w palcach.
- Powiedz mi, Flavio - odezwał się z udaną obojętnością - jak też
sobie radzi nasza fabryka?
Suzy poczuła się wściekła, widząc, z jaką łatwością, jak automat,
włącza i wyłącza swoje namiętności. Ona sama nadal czuła się
rozpalona.
- Och, jak zwykle - odpowiedziała Flavia.
- Słyszałem, że ma kłopoty finansowe i że źle ją prowadzisz.
- Czy to moja wina, że nie wykształcono mnie w tym kierunku?
Staram się, jak mogę... - skrzywiła się gwałtownie Flavia.
- No, a Guido? Czym on się zajmuje? - spytał uprzejmie
Fiorenzo.
Przy stole zapanowała pełna napięcia cisza. Suzy czuła, że
Fiorenzo coś knuje, ale nie wiedziała, co i mogła się tylko bezradnie
przyglądać. Przypomniała sobie, że powinna boleć ją głowa, więc
przycisnęła dłonie do skroni, ale nikt i tak nie zwracał na nią uwagi.
- Jestem lekarzem - odezwał się matowym głosem Guido.
- Dużo masz ostatnio pacjentów? - mruknął Fiorenzo.
- Teraz Guido opiekuje się tylko mną - wtrąciła Flavia, świetnie
panując nad emocjami.
Strona 100 z 131
RS
- Nie nadaję się do prowadzenia interesów. To mnie śmiertelnie
nudzi - dodał bez przekonania Guido.
- A więc nie jesteś prawdziwym Moroschinim - orzekł Fiorenzo,
wymawiając dobitnie każde słowo. Contessa zesztywniała i
wzrokiem nakazała synowi milczenie. - A skoro już jesteśmy przy
szkle - ciągnął Fiorenzo - mam wrażenie, że jest go trochę w mojej
porcji. - Przejechał łyżką wokół swego talerza.
Suzy spostrzegła, jak Flavia rzuciła szybkie spojrzenie na Guida,
który zbladł śmiertelnie. Jego oczy wpatrywały się rozpaczliwie w
matkę, jakby... Suzy odłożyła swoją łyżkę. Trzęsła się cała z
napięcia. Nie, to szkło nie mogło się tam znaleźć celowo, Fiorenzo
znowu wymyśla jakieś bzdury. A jednak na jego palcu połyskiwały
maleńkie odłamki szkła.
Flavia podjechała na wózku do Fiorenza i zabrała jego talerz.
Zawołała służącą i kazała jej powtórzyć kucharzowi, że potrąci mu z
pensji za zaniedbywanie obowiązków. Fiorenzo zaczął klaskać.
- Brawo! - zawołał z uznaniem. - Byłaś diabelnie przekonująca.
Suzy i Guido nigdy się nie domyślą, że sama wsypałaś mi to
paskudztwo.
Suzy spojrzała na niego szeroko otwartymi oczyma. Natychmiast
się jednak opanowała.
- Fiorenzo, co ty wygadujesz? - odezwała się niskim, poważnym
tonem.
Popatrzyli na nią z lekkim zdziwieniem.
- Plecie głupstwa. To jeden z jego żarcików. Myślę, że możemy
już przejść do drugiego dania - powiedziała spokojnie Flavia, dając
znak służącej.
- Jesteś niezwykłą kobietą, Flavio - roześmiał się Fiorenzo,
wznosząc kieliszek w kierunku ciotki.
- Wenecjanka w każdym calu. Świetnie pasujesz do tego
pozbawionego skrupułów miasta. I ty, i Wenecja zaczynaliście od
tyranii, a potem, z biegiem lat, staliście się podstępni i bezwzględni.
- Prosiłabym cię, żebyś zechciał nie poruszać spraw osobistych
Strona 101 z 131
RS
w obecności służby, nawet jeśli mówisz po angielsku - parsknęła
wściekle contessa.
- Przy stole nie wolno także mówić o interesach i pieniądzach.
Nie masz pojęcia o tym, jak zachowuje się arystokrata. W ogóle nie
masz pojęcia o dobrym wychowaniu!
- A czyja to wina? Z całą pewnością nie moja! Wychowywały
mnie służące, pamiętasz? Musiałem ciężko pracować, by nauczyć
się być dżentelmenem. Idź do diabła, Flavio! Dobrze wiesz, że w
moich żyłach płynie książęca krew!
Suzy wiedziała, że drażnił contessę specjalnie. Chciał ją
rozgniewać i zmusić do mówienia rzeczy, których wcale nie myślała.
Popatrzyła na nią z przerażeniem. Flavia wyglądała na bardzo
dotkniętą. Jak on może być taki okrutny!
Contessa przymknęła oczy i gwałtownie ruszyła wózkiem do tyłu.
Potem z wściekłością wyjechała z jadalni. Guido natychmiast
pobiegł za nią. Suzy ledwie panowała nad własnym gniewem.
- No, powiedz to - warknął Fiorenzo. - No, wyduś to z siebie, bo
pękniesz.
Gwałtownie postawiła kieliszek na stole.
- W porządku, Fiorenzo! - krzyknęła. - Zachowałeś się okropnie!
- Przesunęła drżącą ręką po czole. - Moja głowa! - jęknęła.
- Basta! Piu tardii - powiedział Fiorenzo, odprawiając służącą.
Pochylił się nad stołem i uważnie przyjrzał się Suzy. - Hm. Nie
wyglądasz najlepiej.
- Chcę iść do łóżka - szepnęła.
- Świetnie - zgodził się spokojnie.
Suzy wstała i nagle postanowiła odegrać komedię do końca.
- Te proszki... Lekarstwa nigdy nie... - Jej głos zamarł, osunęła
się na krzesło i zamknęła oczy.
W mgnieniu oka Fiorenzo znalazł się przy niej i podtrzymał
ramieniem. Modliła się w duszy, żeby nie usłyszał łomotu jej serca.
Miała nadzieję, że postępuje słusznie. Fiorenzo lubił, żeby kobieta,
którą pieści, była przytomna. Ale mogła się mylić.
Strona 102 z 131
RS
Usłyszała jego ciężkie westchnienie. Zadzwonił na służącą i kazał
jej sprowadzić Alfonsa. Zadowolona, że jej strategia przynosi
efekty, Suzy usiadła wygodniej na krześle. Kilka długich sekund
upłynęło w kompletnej ciszy. Ciało Suzy drżało z oczekiwania.
Czuła, że cała pokrywa się gęsią skórką. Umierała ze strachu, że
Fiorenzo zda sobie sprawę z jej podstępu.
- Śpij dobrze, Suzy - powiedział, całując ją w czubek ucha. - Bo
ja na pewno spać dobrze nie będę.
Alfonso zaniósł ją do windy, a potem do jej pokoju na poddaszu,
gdzie służąca pomogła jej się rozebrać i położyć do łóżka. Kiedy
Suzy została sama, uśmiechnęła się do siebie. Uwodzicielskie plany
Fiorenza spaliły na panewce. Spoważniała nagle. Przecież nie może
mieć bólów głowy każdej nocy. To zbyt ograna wymówka.
Podciągnęła koc pod samą brodę. Dziwny, głuchy dźwięk rozchodził
się echem po całym domu. Nie potrafiła umiejscowić jego źródła.
Rano trzeba zapytać o to Flavię.
Całą noc przewracała się z boku na bok w zimnym łóżku.
Wspomnienie pieszczot Fiorenza zawładnęło jej duszą i ciałem.
Bardzo go pragnęła, choć sama przed sobą wstydziła się do tego
przyznać.
Nazajutrz, ciągle jeszcze pełna wątpliwości i rozpalona
namiętnością, zajęła się w gabinecie porządkowaniem rachunków
dla Fiorenza. Dzieliła je na pilne i „rozpaczliwie pilne". On w tym
czasie, w towarzystwie kilku ludzi z firmy budowlanej, obchodził
pałac i ustalał, co wymaga remontu. Nie zasypiał gruszek w popiele.
Porządkując rachunki skorzystała z okazji, by przeszukać
dokładnie biurko w gabinecie. Może znajdzie coś, co mogłoby rzucić
nieco światła na ostatnie pięć lat życia starego księcia. Nie lubiła
spraw nie wyjaśnionych.
- Suzy?
Drgnęła. To był Guido. Stał w drzwiach niepewny i zakłopotany.
- Och, to ty - powiedziała. - Myślałam, że to Fiorenzo.
- Zawiedziona? - wyjąkał.
Strona 103 z 131
RS
- Ależ nie. - Uśmiechnęła się do niego. - Odetchnęłam z ulgą.
- O Boże, Suzy! - Guido podbiegł i chwycił ją w ramiona. - Na
samą myśl, że ten łotr może cię obejmować, całować... Chciałem
porozmawiać z tobą wczorajszego wieczora, ale poszłaś spać.
Bałem się... Czy on się z tobą kochał? Czy to robił?
Położyła mu ręce na ramionach i odsunęła na bezpieczną
odległość.
- Nie, Guido - powiedziała spokojnie.
Ku jej osłupieniu, przyciągnął ją gwałtownie do siebie. Poczuła
silny zapach jego potu, smak kawy w oddechu jego wilgotnych ust
rozchylonych tuż nad jej ustami. Po dzikich, lecz mistrzowskich
pocałunkach Fiorenza, było to odrażające. Skuliła się cała i zamie-
rzała właśnie wyśliznąć z rąk Guida, gdy usłyszała kroki Fiorenza.
Rozpoznała je natychmiast, bo nikt inny nie chodził w tym domu w
butach na skórzanych podeszwach. Poczuła się zagrożona, więc
poddała się niedźwiedziemu uściskowi Guida i zgodziła na niemiły
pocałunek.
- Wielkie nieba! Jesteś dziś pełna wigoru, Suzy! - wykrzyknął
Fiorenzo.
Guido uniósł na moment głowę i spojrzał triumfująco.
- Zjeżdżaj - powiedział, pochylając się, by pocałować ją
ponownie.
Poczuła na karku gorący oddech i cała zadrżała, czując obecność
Fiorenza tuż za sobą.
- Ostrożnie - mruknął jej wprost do ucha. - Bo tobie także Flavia
wrzuci trochę szkła do obiadu.
Guido odsunął ją na bok i zamierzył się na Fiorenza. Ten zręcznie
się uchylił i sam wymierzył silny cios w szczękę przeciwnika.
Potem wyprostował się i przekrzywił głowę, jakby nasłuchiwał.
Suzy też usłyszała ten dźwięk. Ten sam, który słyszała nocą.
- Wiesz, co to? - spytał Fiorenzo, mierząc ją lodowatym
wzrokiem.
- Nawet gdybym wiedziała, nic bym ci nie powiedziała - odcięła
Strona 104 z 131
RS
się.
- Wiem. A ty? Wiesz, co to za hałas, Guido? Mamusia wyrzuca
kopniakami służbę?
- Jesteś potworem! - krzyknęła Suzy.
- Idź do diabła! - warknął Guido, podnosząc się z ziemi. Potem
wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami.
- Myślę, że dotknąłem czułego miejsca - mruknął Fiorenzo.
- Dlaczego tak się nad nim pastwisz? - odezwała się
oskarżycielskim tonem Suzy. - Wiesz w dodatku, że jego matka nie
może chodzić o własnych siłach!
- Bo jeśli ktoś tu wreszcie pęknie, to właśnie on - odpowiedział
zimno. - Poza tym dobrze ci radzę: zatrzymaj dla siebie ten słodki
fakt, że Guido cię całuje i obmacuje niezdarnymi łapskami. Jeśli
Flavia zwietrzy tu jakiś romansik, nie będzie się z tobą patyczkować.
- Chwycił ją mocno w pasie. - Nie chcę, żeby coś ci się stało, Suzy.
- Jego dłonie zacisnęły się tak, że ledwo mogła złapać oddech. - Nie
pozwolę, żeby Flavia okaleczyła to piękne ciało. Musi przynajmniej
poczekać, aż ja dostanę co moje.
Suzy odchyliła się i wymierzyła mu siarczysty policzek.
- Mam zamiar udowodnić, że twój ojciec był niespełna rozumu -
syknęła wyprowadzona z równowagi. - Potem zastanowimy się, co
zrobić z tobą. Może trzeba cię będzie umieścić na oddziale za-
mkniętym.
- Złośliwa, mała dziwka! - warknął. - Czekaj, jeszcze cię dostanę
i pokażę ci, na czym polega różnica między śmierdzącym
patałachem a wytrawnym kochankiem. Przysięgam, że będziesz się
wiła z pożądania i błagała, żebym nie odchodził.
Okręcił się na pięcie i wyszedł. Była wściekła. Fiorenzo nie
zamierzał zostawić jej w spokoju. Starała się opanować wzburzenie.
Wróciła do porządkowania rachunków. Nie minęło nawet pół
godziny, gdy usłyszała potężny huk. Serce skoczyło jej do gardła,
wpadła do salonu i aż cofnęła się o krok z przerażenia. Wielki
świecznik urwał się z sufitu i roztrzaskał o podłogę. Wśród
Strona 105 z 131
RS
odłamków szkła leżał bez życia Fiorenzo.
- Och, nie! - szepnęła. - Fiorenzo, Fiorenzo - powtarzała w kółko
jak automat. Serce waliło jej jak młotem. To straszne, on przecież
dokładnie przewidział taki wypadek.
Pociemniało jej w oczach, zatoczyła się na drzwi i zmobilizowała
całą siłę woli, żeby nie zemdleć. Pozwól mu żyć, Boże! Nie pozwól
mu umrzeć! - huczały jej w głowie dwie natrętne myśli.
- Chryste Panie!
Oderwała wzrok od rozciągniętego na ziemi ciała Fiorenza i
dostrzegła Guida, który stał przerażony w korytarzu, przyciskając
rękę do ust, jakby zbierało mu się na wymioty.
Fiorenzo poruszył się. A więc żyje! Dobry Boże, jej modły zostały
wysłuchane. Wypełniło ją uczucie nieopisanej ulgi i uświadomiła
sobie, jak bardzo przeraziła się tym, że mogło mu się coś stać. Prze-
zwyciężając słabość podeszła, żeby mu pomóc. Guido nadal stał bez
ruchu, a Fiorenzo leżał twarzą do podłogi, przygniatając ciałem
jakąś grubą linę. Suzy przyciągnęła go aż do stóp Guida i odwróciła
na plecy. Oczy obu mężczyzn się spotkały.
- Żarty się skończyły, prawda, Guido? - powiedział cicho
Fiorenzo. - To już starcie na śmierć i życie. Jak daleko pozwolisz jej
się posunąć?
Suzy zamknęła oczy, przerażona tym, co mogły te słowa
oznaczać. Flavia! Wszystko wskazuje na Flavię! Usłyszała stłumiony
szloch Guida, a potem stukot jego butów na schodach. Drżała jak
liść. Fiorenzo objął ją ramieniem, a ona położyła delikatnie głowę na
jego piersi.
- Nie myślisz chyba, że to zostało ukartowane? - szepnęła.
- Owszem, to zostało ukartowane - powiedział miękko.
Zaprowadził ją do windy, a potem do sypialni na poddaszu,
podtrzymując cały czas troskliwie, jakby była z porcelany.
- Nie przypuszczałem, że aż tak się przejmiesz - powiedział
cicho.
- Ani ja! Myślałam, że nie żyjesz! - Załkała gwałtownie, wtulając
Strona 106 z 131
RS
się w niego i powstrzymując łzy.
- Sama nie wiem dlaczego, ale tak strasznie się przeraziłam!
Wyprostował się i delikatnie odsunął jej głowę.
- Naprawdę takie to dla ciebie ważne, czy będę żywy, czy
martwy? - zapytał. Kiwnęła głową bez słowa. - W takim razie muszę
ci coś wyjaśnić. To piekielnie ryzykowne z mojej strony, ale nie
mogę patrzeć, jak się martwisz. - Zaprowadził ją do łóżka i usiadł
obok niej. Objął jej drżące ręce swoimi dłońmi. - Nie chcesz, żebym
umarł? - zapytał znowu.
- Na to wygląda - odpowiedziała z gniewnym grymasem. - Zdaje
się jednak, że zamartwiam się o skończonego łajdaka.
- Co za uparta kobieta - powiedział czule. Głaskał dłonią jej
twarz, ścierając ślady łez. - Ale piękna.
I czuła. Nie możesz zmarnować się z Guidem.
- On przynajmniej nie jest na tyle głupi, żeby stawać pod
ciężkimi świecznikami, które spadają na ziemię - odparowała,
zerkając na niego kątem oka.
Wziął ją w ramiona i spojrzał uważnie.
- A cóż się stało z twoim bystrym umysłem? - mruknął. - Jak
myślisz, co miała oznaczać ta lina, na której leżałem? - Jej oczy
zrobiły się szerokie jak dwie leśne, zielone polany. - O Boże, Suzy -
zachichotał. - Nie patrz tak na mnie, bo nie mogę się
skoncentrować.
Spuściła powieki i poczuła, jak jej ciało przenika dreszcz. Pomyśl,
Suzy Carlini, rozkazała sobie w duchu.
- Lina była przywiązana do świecznika - wyrzuciła z siebie
jednym tchem. - Ktoś...
- Nie ktoś. Ja. Wspiąłem się po drabinie i przymocowałem linę
do świecznika, tak żebym potem mógł go pociągnąć w dół. Sam
przygotowałem oba wypadki - powiedział. - Szkło na talerzu i
spadający kandelabr. Zresztą ten akurat był dosyć brzydki.
Niewielka strata.
- Ty?! - Suzy otworzyła usta ze zdumienia. - Dlaczego miałbyś
Strona 107 z 131
RS
zniszczyć wspaniały pasztet, a potem spuścić sobie na głowę tonę
szkła? Czy postradałeś zmysły?
- Jeśli o to chodzi, to miałem zamiar być chytry i podstępny -
zachichotał znowu Fiorenzo.
- Wytłumacz mi - przerwała mu gniewnie - skąd się u ciebie
bierze ta szklana obsesja.
- Guido jest wystraszony. Jeśli uda mi się przestraszyć go
jeszcze bardziej, to wreszcie pęknie, tak jak już mówiłem. To chyba
jedyna droga, żeby osiągnąć cel.
- To... - przerwała, zahipnotyzowana sposobem, w jaki pieścił
wnętrze jej dłoni. Delikatnie, zmysłowo, nieprzyzwoicie. Zacisnęła
zęby. W pokoju było bardzo gorąco. Fiorenzo był zbyt blisko. - To...
- ...chwyt poniżej pasa? Suzy, ja walczę o moją przyszłość, o
moje prawa. Musisz zrozumieć...
- Brak mi powietrza - odezwała się cicho. Czuła chaos w głowie.
- Chodźmy na taras. Wyjście jest na końcu tego korytarza.
Zupełnie oszołomiona pozwoliła, by wziął ją na ręce i niósł
ciemnym korytarzem. Przeraziła się, że Fiorenzo nie żyje i w jednej
krótkiej sekundzie miała wrażenie, że świat wali jej się na głowę, a
całe życie traci sens. A on jej mówi, że sam wszystko przygotował!
Och, mogłaby go zabić gołymi rękoma, gdyby tylko znalazła w sobie
dość energii!
Wyszli na przestronny, drewniany taras, położony ponad
dachami okolicznych domów. Ciepłe promienie słońca stopiły cienką
warstwę leżącego na nim śniegu. Suzy głęboko zaczerpnęła
powietrza i podjęła próbę uporządkowania myśli.
Po kanale poniżej sunęła wolno żałobna barka, przewożąc
niewielką trumnę, przybraną czarnymi piórami. Przy trumnie stał
ubrany w żałobny ornat ksiądz. Za nimi posuwał się wolno kondukt
żałobny. Suzy uświadomiła sobie, że nie czuje dotyku ręki Fiorenza.
Spojrzawszy na niego, zobaczyła, że stoi z ponurym wyrazem
twarzy.
- Myślisz o swoim ojcu? - spytała cicho.
Strona 108 z 131
RS
- Tak. Szkoda, że go nie znałem. Chyba pojadę do San Michele,
poszukam jego grobu i tam się z nim pogodzę.
- Zrobię wszystko, żeby się czegoś dowiedzieć - przyrzekła,
kładąc mu rękę na ramieniu.
- Spytaj ładnie Guida, to może ci powie - powiedział z goryczą.
Potem spojrzał na nią przeciągle. - Jesteście kochankami? - spytał.
Pokręciła gwałtownie głową.
- Bogu dzięki! - mruknął. - Przykro mi, że wystraszyłem cię
przed chwilą. Miałem zamiar spowodować ten wypadek trochę
później. Ale byłem na ciebie wściekły.
- Wściekły?
- Zrobiło mi się niedobrze, gdy zobaczyłem, w jaki sposób Guido
cię całuje.
- Był z pewnością mniej brutalny niż ty, kiedy całowałeś mnie w
przedpokoju mojego domu - przypomniała mu sucho.
- Wtedy musiałem się upewnić, że wyciągnęłaś mi portfel, tak
jak podejrzewałem - roześmiał się Fiorenzo.
- A więc miałam rację! Obmacywałeś mnie w poszukiwaniu
portfela!
- Powinnaś bardziej ufać własnej intuicji, kochanie. - Popatrzył
na nią czule. - Staram się zazwyczaj, by moje pieszczoty sprawiały
kobiecie przyjemność.
- Muszę już wracać - szepnęła, przerażona, że tęskni, naprawdę
tęskni za tymi pieszczotami.
- Jeszcze nie. Naprawdę tak się zmartwiłaś, że mogło mi się stać
coś złego?
Wzruszyła ramionami, niezadowolona, że wraca ciągle do tego
tematu.
- Troszeczkę, już ci przecież mówiłam.
- Jak troszeczkę? - spytał, biorąc ją delikatnie pod brodę. - Chcę
zetrzeć z twoich ust każdy najmniejszy ślad pocałunku Guida -
powiedział uwodzicielskim tonem.
Suzy nie potrafiła wydobyć z siebie ani słowa. Patrzył na nią z
Strona 109 z 131
RS
łagodnym, marzycielskim uśmiechem. Ale jego oczy płonęły
pożądaniem. Uniosła ręce jakby w obronie, ale on opuścił je na dół
i położył ją na podłodze tarasu. Nagrzane słońcem drewno
pachniało sosną. Powoli, jakby rozkoszował się każdą sekundą,
Fiorenzo przesuwał dłoń w górę po jej ramieniu.
Potrząsnęła głową, chcąc go powstrzymać, ale on tylko się
uśmiechnął. Krótkie, delikatne pocałunki paliły jej ramię.
- Fiorenzo, nie - powiedziała niskim, niepodobnym do własnego
głosem. - Seks to nie wszystko.
- Seks to nie wszystko - powtórzył jak echo. Jego pocałunki
przyprawiały ją o zawrót głowy.
Kiedy delikatnie rozpiął pierwszy guzik sukienki, zapragnęła go
tak szaleńczo, że zacisnęła do bólu pięści, by nie poddać się od razu,
natychmiast.
- Fiorenzo - zaczęła omdlewającym głosem, jakby była pijana. -
I tak się nie zgodzę, więc lepiej nie próbuj. Będę wołać o pomoc i
wszyscy... wszyscy... - Język odmówił jej posłuszeństwa. Jedyne, co
czuła, to falę gorąca rozlewającą się po całym ciele, w miarę jak
dłoń Fiorenza przesuwała się coraz wyżej po jej udach.
- Boże, jesteś taka piękna.
- Ja... ja cię nawet nie znam - powiedziała słabym głosem.
- Zaraz to naprawimy - szepnął jej wprost do ucha i położył się
na niej całym ciałem.
Walczyła ze sobą, by nie objąć go ramionami. Czuła ucisk jego
silnych nóg i muskularnej klatki piersiowej. W głowie jej huczało, a
zielone oczy przyćmiła namiętność. Zdała sobie sprawę, że napręża
się cała, złakniona jego dotyku.
- Popatrz na swoje piersi - szepnął znowu.
Zmieszana popatrzyła w dół i odkryła, że z mistrzowską
zręcznością zdążył już rozpiąć jej sukienkę, spod której wystawały
krągłe, twarde piersi. Nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. Jej oczy
patrzyły na niego, błagając o litość.
- Myślisz, że mógłbym cię teraz zostawić? - odezwał się miękko
Strona 110 z 131
RS
i zaczął pieścić językiem jej piersi. Przeszedł ją dreszcz, a z gardła
wydobył się długi, głęboki jęk rozkoszy.
- Bądź cierpliwa, nie tak szybko - napomniał ją łagodnie i pieścił
dalej ustami prężące się ku niemu piersi.
Dotykał jej delikatnie. Zbyt delikatnie. Chciała czuć go mocno, a
on się z nią bawił, doprowadzał do szaleństwa. Chwycił jej dłonie w
nadgarstkach i położył na podłodze, za głową. Suzy nie mogła się
ruszyć przyciśnięta jego ciężarem, patrzyła tylko, jak pieści językiem
piersi, jak ociera się wargami o jej rozpaloną skórę. Nie panowała
już nad zmysłami.
- Fiorenzo - szepnęła.
Dłużej już tego nie wytrzyma., Uwolniła ręce z uścisku, chwyciła
w dłonie jego głowę i zaczęła całować go z szaleńczą namiętnością.
- Czyżbyś mnie chciała? - spytał niskim, chrapliwym głosem.
- Och tak. Proszę cię, proszę! - wyrzuciła z siebie jednym tchem.
- Fiorenzo, chcę więcej. Więcej!
Usłuchał natychmiast. Dysząc ciężko tuż nad jej głową, jednym
ruchem rozpiął koszulę. Objęła go mocno i mogła wyczuć rękoma
każdy mięsień jego pleców, każdy kręg kręgosłupa, a potem lekkie
zagłębienie w talii i naprężoną, mocną skórę bioder.
Sama nie wiedziała, kiedy zdjął z niej sukienkę. Niecierpliwymi
palcami szarpała pasek jego spodni. Wreszcie przylgnęli do siebie,
nadzy na chłodnym tarasie.
- Och, cara, cara... -jęczał, całując jej biodra. Jego dłoń
pocierała mocno jej udo, a potem wśliznął się kolanem pomiędzy jej
nogi i rozwarł je jednym, zręcznym ruchem.
- Nie... - jęknęła. Ale on jej nie słuchał.
- Och, Suzy - dyszał. - Tak bardzo cię pragnę. Znów zaczął ją
całować. Delikatnie, perwersyjnie...
Poddała się.
Objęła go mocniej i w tej samej chwili poczuła na swym
obojczyku, szyi, policzkach jego zęby. Pocałunki, którymi ją
obsypywał, doprowadzały ją do stanu takiego podniecenia, że
Strona 111 z 131
RS
gotowa była pozwolić mu na wszystko.
Dłoń Fiorenza sunęła po jej udzie i za chwilę jego palce zaczęły
pieścić najbardziej intymne zakamarki jej ciała. Mówił coś do niej,
ale nie była w stanie rozróżnić słów. Uniósł się nieco, widziała go
teraz jak przez mgłę, a potem zamknęła oczy. Wszedł w nią...
Gorący, namiętny oddech, który czuła na policzku, żelazny uścisk
ramion i jego rytmiczne ruchy sprawiły, że z ust wydobył jej się cichy
jęk, który Fiorenzo natychmiast zdusił długim, namiętnym
pocałunkiem.
Jedyne, czego pragnęła, to to, by trwało jak najdłużej, by
wiecznie tak trwali, połączeni, poddani rytmowi pulsującej krwi.
Usłyszała jego krzyk. Ona sama chwytała teraz powietrze szeroko
otwartymi ustami. Z wysiłkiem otworzyła oczy. Świat zdawał się
wirować wokół. Raptem poczuła, jak przez jej ciało przepływa
gorący strumień. Było tak, jakby wzbiła się w górę i zaraz potem
runęła w przyjazną, świetlistą otchłań. Słyszała swój dobiegający z
oddali krzyk. Słodkie kołysanie z wolna zamierało, zanurzała się w
rozkoszne, kojące odrętwienie.
Czuła się wspaniale, odprężona i bezpieczna, ale zupełnie bez sił.
Chciała mu powiedzieć, jak bardzo było jej dobrze, ale nie mogła
otworzyć ust. Uśmiechnęła się tylko, kiedy wtulił się w nią i
pocałował tuż za uchem.
Strona 112 z 131
RS
ROZDZIAŁ ÓSMY
Suzy z wolna dochodziła do siebie. Czuła teraz chłód bijący od
twardej posadzki, ale jeszcze bardziej ciężar jego ciała. Poruszyła
się i potrząsnęła nim, przeciągając się z westchnieniem
zadowolenia. Fiorenzo zsunął się na bok i wsparty na łokciu
przypatrywał się jej przez chwilę.
- Czy - uśmiechnął się - przesiadując tutaj jako mały chłopiec i
popatrując z okna na Wenecję, mogłem się spodziewać, że
pewnego dnia będę się kochał w tym pokoju z miłą, niemoralną
dziewczyną, co ma ciało bogini i oczy zielone jak woda laguny?
Niemoralna dziewczyna... A więc wyglądam mu na taką... -
pomyślała smutno Suzy. Uczucie radosnego rozleniwienia minęło
bez śladu. Poczuła nieprzyjemne zimno pełzające po plecach.
Usiadła i sięgnęła po sukienkę. Fiorenzo również uniósł się i
próbował ją objąć ramieniem, ale odtrąciła jego rękę.
- Daj spokój - powiedziała starając się, by głos jej nie drżał. -
Zimno mi.
- I pewnie zamartwiasz się, że zdradziłaś contessę? - Spojrzał
na nią przenikliwie.
Zdawał się zupełnie nie odczuwać panującego tu zimna.
Wstrząsnął nią dreszcz; nie patrząc na niego, włożyła sukienkę.
Czuła się przybita i nieszczęśliwa, choć jej ciało nie chciało przyjąć
tego do wiadomości
- ciągle żyło jeszcze tym, co stało się tak niedawno. Poprawiła
sukienkę i niezgrabnie zaczęła zapinać guziki. Nie dał jednak za
wygraną i każdy zapięty guzik kwitował lekkim pocałunkiem. To
było ponad jej siły: w chwilę potem sama zaczęła go całować,
splatając ciasno ręce na jego zziębniętych plecach.
- Zupełnie nie rozumiem, co się ze mną dzieje - wyszeptała. -
Strona 113 z 131
RS
Nigdy się tak nie zachowuję.
- Ja też nie, Suzy - odszepnął. - Odpocznij. Schowaj się do łóżka
i ogrzej się trochę. Ja tymczasem znęcę kilku robotników
obietnicami szalonego zarobku.
- Podał jej rękę pomagając wstać. - I zobaczysz, dziś wieczorem
udowodnię ci, że Flavia jest oszustką. Wtedy wreszcie się
przekonasz.
Pocałował ją delikatnie i za chwilę już go nie było. Suzy pogrążyła
się w rozpamiętywaniu tego, co się stało. Wreszcie wyrwała się z
rozmarzenia i przypomniała sobie to, co powiedział jej na odchodne.
Poczuła się nieswojo: z jednej strony, tęskniła za nim i życzyła mu
jak najlepiej, ale z drugiej - nie potrafiła pogodzić się z myślą, że
contessa mogła ją okłamać.
Próbowała zasnąć, ale sen nie przychodził: jej rozbudzone na
nowo ciało pulsowało rozkosznym zmęczeniem. Odczekała, dopóki
z dołu nie doszedł jej hałas na schodach: to Guido i księżna
wychodzili na obiad do swojej ulubionej restauracyjki przy teatrze
za rogiem. Wtedy ubrała się i zeszła na dół. Fiorenzo nie zauważył
jej: siedział między dwiema rozstawionymi drabinami, rozdzielał
robotnikom kanapki i nalewał im w szklanki wino, rozprawiając przy
tym z inżynierem o zasługach Tycjana i Tintoretta. Uśmiechnęła się,
słysząc ich podniesione głosy; wydało jej się zabawne, że ci dwaj
malarze, nie żyjący już od prawie czterystu lat, budzili w nich takie
namiętności.
Zrobiła sobie szybko kanapkę w kuchni i zaczęła się
zastanawiać, jak mogłaby pomóc Fiorenzowi w zdobyciu jakichś
wiadomości na temat ostatnich lat życia jego ojca. To dziwne,
żadnych śladów... - pomyślała. Tak jakby nigdy nie istniał.
Wiedziona nagłym impulsem, Suzy narzuciła płaszcz i wyszła w
wieczorną szarówkę. Rozpoczęła wędrówkę, pukając do drzwi ludzi,
o których wiedziała, że bywali w pałacu albo stykali się z jego
domownikami. Rozmawiała ze sklepikarzem z pobliskiej trafiki, z
kwiaciarką, właścicielem pralni. Nikt nigdy nie widział starego
Strona 114 z 131
RS
księcia na własne oczy, wiedzieli niewiele lub prawie nic o wypadku.
Wszyscy natomiast zgodnie mówili o dobrym sercu contessy i
samozaparciu, z jakim pielęgnowała brata.
Zniechęcona wróciła do pałacu. Zamarła z przerażenia na widok
Fiorenza z zakasanymi rękawami na szczycie wysokiej drabiny,
badającego przy latarce drewniane sklepienie holu. Zobaczywszy ją,
zszedł na dół, zamieniając po drodze kilka słów z jednym z
robotników.
- Nie martw się tak, zielonooka - uśmiechnął się. - Nie warto.
- Uważam, że właśnie warto - powiedziała poważnie.
- Czyżby? No, no, co ja słyszę: nawet nie wiesz, jak się cieszę, że
to mówisz - rzekł, biorąc ją w ramiona.
- Chodźmy coś zjeść. Ty mi opowiesz o tym, co robiłaś, a ja
opowiem tobie - jak mąż i żona! - Zajrzał jej w oczy z wesołym
uśmiechem.
Pokiwała tylko głową: zupełnie nie mogła go sobie wyobrazić w
roli męża. Poszli do niewielkiej restauracji mieszczącej się
naprzeciwko Akademii Sztuk Pięknych, tuż koło warsztatu, przy
którym na podwórku leżały do góry dnem wymagające naprawy
gondole. W świetle zmierzchającego dnia ich kadłuby lśniły niczym
chitynowe pancerze wielkich żuków. Restauracja, a właściwie mała
trattoria, prowadzona przez mieszkającą nad nią rodzinę, wydała jej
się znajoma. Tak, była tu już kiedyś, gdy śledziła Fiorenza, wtedy
jednak musiała zostać na zewnątrz. Uśmiechnęła się do siebie: to
wydawało się tak dawno temu. Były jedynie dwa dania, do wyboru
- makaron i lasagne, ale oba wyglądały zachęcająco. Jedli nie
spiesząc się, a on opowiadał o swoich planach przebudowy pałacu.
Słuchała w milczeniu, zastanawiając się, jak wielkie musi mieć
pieniądze, jeżeli chce to wszystko tak gruntownie odnowić.
- A co u ciebie? - zapytał wreszcie, gdy na stole pojawił się deser
- mus jabłkowy i wiśniowa strucla.
- Cały czas spałaś? To chyba znaczy, że mamy noc dla siebie! -
roześmiał się łobuzersko.
Strona 115 z 131
RS
Suzy zaczerwieniła się. Nawet nie myślała o nocy. Przyzwyczaiła
się do tego, że żyła chwilą i to weszło jej w krew. Nie lubiła
zastanawiać się nad przyszłością, nawet tą najbliższą: jawiła jej się
zawsze taka niepewna.
- Próbowałam zdobyć jakieś informacje o twoim ojcu -
powiedziała pospiesznie. - Ale niczego się nie dowiedziałam. -
Rozłożyła ręce bezradnie. - Słuchaj, to niesamowite: jakby w ogóle
nie istniał! Nikt go nigdy nie widział, co najwyżej ktoś coś słyszał, a
i wtedy wiadomości pochodziły od contessy. Spróbuję chyba
porozmawiać z Guidem.
- Nie - powiedział zdecydowanym tonem. - Nie chcę tego.
Raczej zaaranżuję wypadek, żeby go sprowokować.
- Nie rób tego - Suzy nie potrafiła ukryć zmieszania. - Nie
chciałabym, żebyś posługiwał się takimi metodami. To niskie i
podłe.
- Wstrzymaj się z oskarżeniami przynajmniej do chwili, kiedy
zorientujesz się sama, o co tu naprawdę chodzi - odparł ze
spokojem. - Zaręczam ci, że Flavia nie przebiera w środkach.
Kiedy znaleźli się już na zewnątrz, okrył ją swoim obszernym
płaszczem. Czuła się wspaniale. Było jej tak dobrze. Cieszyła się
jego bliskością, tym, że idzie razem z nirn pełną gwaru ulicą - z
nastaniem wieczoru miasto zaludniło się znowu. Śmiejąc się i
żartując, z trudem torowali sobie drogę pośród hałaśliwego tłumu.
Było im lekko i radośnie. Nieoczekiwanie Fiorenzo przytulił ją mocno
i pocałował w usta.
- Och, Suzy - wykrzyknął w uniesieniu. - Nigdy nie czułem się
tak szczęśliwy! - Przyjrzał się jej z czułością. - Dzięki tobie uwolniłem
się od moich zmór... Znalazłem kogoś, kogo... - urwał w pół zdania,
zaskoczony tym, co chciał jej powiedzieć. Przycisnął ją tylko do
siebie tak mocno i namiętnie, jakby żegnali się na zawsze.
Kiedy ją puścił, Suzy z trudem powstrzymała łzy, gotowa
rozpłakać się ze szczęścia. Serce jej biło jak oszalałe. Spojrzała na
niego ukradkiem; jest taki dobry, taki czuły, taki piękny... Teraz już
Strona 116 z 131
RS
wiedziała na pewno: kocha go, jest mężczyzną, którego zawsze
szukała, będzie go kochała, cokolwiek się stanie.
- Fiorenzo - wyszeptała, wtulając się w niego.
W pewnej chwili rozdzieliła ich grupka przebierańców. Przez
moment poczuła się strasznie: było tak, jakby go straciła. Ten nagły
skurcz strachu sprawił, że z całą jasnością zdała sobie sprawę, jak
bardzo go kocha. Rzuciła się w jego kierunku, niemal krzycząc.
Przedzierała się przez rosnący tłum dziwacznie ubranych postaci,
ale straciła go z oczu. Zrobiło jej się słabo, wpadła w panikę.
Krzyczała głośno jego imię. W chwilę potem zobaczyła go wśród
kolorowego ludzkiego potoku. Poczuła raptowną ulgę, zobaczyła go
znowu, tak, to on, także w nią wpatrzony, rozgarniał falujący tłum i
za moment byli już znowu razem.
- Fiorenzo - powiedziała, łapiąc go za rękę. Roześmiał się i
chwycił ją mocno w pasie, unosząc wysoko w górę i okręcając w
powietrzu.
- Wracajmy! - krzyknął radosnym głosem. - Już czas!
- Czas? Ale na co? - zapytała zdziwiona.
- Na cud.
Mimo jej nalegań nie chciał powiedzieć nic więcej. Uszczęśliwiona
swoim nagłym odkryciem, chciała poprowadzić go teraz krótszą
drogą. Fiorenzo uparł się jednak, by wynająć gondolę i szybko
przeprawić przez kanał. W chwilę potem musieli zapłacić ogromne
pieniądze za to tylko, że zaoszczędzili kilka chwil. Dobili do
pałacowej przystani przypominającej wielki garaż.
Niemal natychmiast zza ściany dobiegł ją dziwny hałas.
- Co to? - Ścisnęła go za rękę.
Fiorenzo uniósł do góry brwi i zrobił tajemniczą minę. Sięgnął do
kieszeni i przez moment czegoś w niej szukał. Wreszcie wyciągnął
niewielki klucz. Ruszył w kierunku drzwi na ścianie przystani. Włożył
klucz do zamka i przekręcił cicho.
Drzwi otworzyły się powoli i jej oczom ukazała się całkiem duża i
dobrze wyposażona salka gimnastyczna. Suzy stanęła w progu.
Strona 117 z 131
RS
Oczywiście, ów dźwięk, który wydał jej się tak znajomy, to był hałas
przyrządu z siłowni. Nagle otworzyła szeroko usta ze zdumienia. Na
jednym z przyrządów, ubrana w niebieski trykot, leżała rozciągnięta
contessa i pracowicie wykonywała ćwiczenia gimnastyczne.
Rytmicznie podnosiła nogi obciążone ciężarkami... Suzy patrzyła na
to oszołomiona. Z własnego doświadczenia wiedziała, że takie
ćwiczenie wymaga nie lada wysiłku, a już na pewno potrzebne są do
niego silne i sprawne mięśnie. A więc Flavia nie była wcale
sparaliżowana!
Suzy spojrzała na Fiorenza. Stał oparty niedbale o ścianę i
uśmiechał się sarkastycznie. Flavia tymczasem skończyła i wstała
lekko z ławki przyrządu, kierując się w stronę drabinek. Wtedy
dopiero ich spostrzegła. Na ten widok zamarła bez ruchu, a potem,
śmiertelnie blada, wsparła się o siodełko stojącego obok roweru
treningowego.
- No cóż, widzę, że pozbyłaś się swego inwalidztwa, ale mam
nadzieję, że za jednym zamachem nie pozbyłaś się i pamięci! -
wycedził Fiorenzo, kładąc szczególny nacisk na ostatnie słowo.
Flavia patrzyła na niego z przerażeniem.
- Co... Co ty mówisz? - zdołała wreszcie wykrztusić.
- Czyżbyś odzyskując władzę w nogach, straciła jednocześnie
słuch? - zapytał słodko. I zaraz potem zmienił ton. - Ty przebiegła
oszustko, ciągle tylko kłamiesz i myślisz, jak okraść innych! - Ruszył
w jej stronę z impetem.
- To były tylko pieniądze z ubezpieczenia, Fiorenzo... - Contessa
cofnęła się z przestrachem. - Ten wypadek...
- Otóż właśnie, wypadek! Co się wtedy stało? Mów!
- To był wypadek! Przysięgam! - krzyknęła Flavia. - Twój ojciec
chciał zobaczyć dom na wyspie. Ciągle nas tym zamęczał, więc w
końcu zgodziliśmy się. A dom jest właściwie kompletną ruiną. I
kiedy wszedł do jednego z pokoi, załamała się pod nim przegniła
podłoga. Spadł piętro niżej, a spadając i mnie pociągnął za sobą.
Zabił się na miejscu.
Strona 118 z 131
RS
- Ale pani też przecież odniosła rany? - spytała Suzy.
- Okropne! - Flavia przytaknęła, czując w dziewczynie
sprzymierzeńca. - Nawet nie wyobrażasz sobie, jak cierpiałam.
Przez jakiś czas nie mogłam się ruszać. No i wtedy wpadłam na ten
pomysł z pieniędzmi z ubezpieczenia. Cóż chcecie? - Chwyciła
Fiorenza za połę marynarki. - Musiałam przecież jakoś ratować
pałac! Chyba to rozumiesz! - Patrzyła błagalnie.
- Nie chciałam, żeby wyglądał jak ta willa na wyspie.
Pomyślałam sobie, że jeśli będę udawać kalekę, to za pieniądze z
ubezpieczenia uda mi się odbudować pałac. Wtedy moglibyśmy go
wynajmować bogatym turystom i w ten sposób zdobywać dalsze
pieniądze na remonty, a ja, tłumacząc, że stan mojego zdrowia się
poprawił, mogłabym w końcu wstać z fotela. Tak było! - zawołała
łamiącym się głosem.
Fiorenzo słuchał jej z kamienną twarzą. Suzy widziała, że
contessa jest na granicy płaczu.
- Chodźmy - powiedziała obejmując ją ramieniem. -
Zaprowadzę panią do pokoju.
- Widzę, że ciągle bierzesz jej stronę - warknął rozeźlony.
- Nie o to chodzi - zaprotestowała Suzy. - Ale popatrz tylko na
nią: spędziła w tym fotelu wiele długich miesięcy. To chyba
wystarczająca kara...
- No nie, jesteś doprawdy niebywała. - Fiorenzo rozłożył ręce. -
Siadaj w tym przeklętym fotelu, Flavio. Ledwo trzymasz się na
nogach - rzucił w kierunku contessy. - Suzy odwiezie cię na górę,
położy do łóżka, opatuli i jeszcze przyniesie kropelkę czegoś na
wzmocnienie. Będziemy musieli zaaranżować jakoś twoje cudowne
wyzdrowienie. Co prawda, nastąpiło ono nieco wcześniej, aniżeli to
sobie pianowałaś, ale myślę, że moje pieniądze wystarczą i te z
ubezpieczenia nie będą już konieczne.
- Ale moje długi... - zaczęła contessa.
- Jeśli o mnie chodzi - Fiorenzo popchnął fotel wraz z nią w
kierunku drzwi - to nie miałbym nic przeciwko temu, żeby twoi
Strona 119 z 131
RS
wierzyciele wpakowali cię do więzienia. Ale Suzy, jak sądzę, na
pewno będzie się upierała, żebym spłacił również i twoje długi. A tak
się akurat składa, że jej niczego nie potrafię odmówić. - Uśmiechnął
się, a widząc, że contessa odwraca się i próbuje go o coś zapytać,
uciszył ją gestem ręki. - Lepiej nic już nie mów. Ciesz się, że trafiłaś
na kogoś o gołębim sercu.
- Jak na faceta o opinii zimnego drania, jesteś dziwnie ugodowy
- szepnęła mu do ucha Suzy z uśmiechem zadowolenia. W
odpowiedzi klepnął ją tylko lekko po pośladku. Kiedy dziewczyna
wyszła już z pokoju contessy, czekał na nią pod drzwiami.
- Idziemy. - Spojrzał porozumiewawczo.
- Ale... - zaczęła Suzy, lecz nie pozwolił jej skończyć.
- Słuchaj, moja zielonooka. Tej nocy na pewno nie zostawię cię
samej. - Przeczesał ręką włosy, kręcąc z rozbawieniem głową na
widok jej zmieszanej miny.
- To znaczy, chciałem powiedzieć - poprawił się - nie zamierzam
pozwolić ci spać samej w pokoju. Flavia jest zdolna do wszystkiego,
a teraz wie, że i ty wiesz o jej ciemnych sprawkach. Będziemy spali
w tej samej sypialni.
- Nazwijmy rzecz po imieniu - westchnęła Suzy.
- Jeżeli mnie pragniesz, to powiedz mi to, a nie używaj
wymówek.
- Nie... - Wziął ją delikatnie w ramiona. - To znaczy, tak! Och do
diabła, kochanie, widzisz, nie pozwolę, by stała ci się jakakolwiek
krzywda. Jesteś cudowna, ale strasznie łatwowierna. Wierz mi, ona
może zrobić wszystko... A poza tym - zawahał się na krótką chwilę -
kocham cię!
Suzy zachwiała się. Przełknęła z wysiłkiem ślinę. Wydawało jej
się, że się przesłyszała.
- Czy... czy mógłbyś powtórzyć to jeszcze raz? - poprosiła
głosem słabym ze wzruszenia.
Popatrzył na nią z czułością. Zmarszczył brwi, udając głęboki
namysł.
Strona 120 z 131
RS
- Wszystko? Zaraz... Powiedziałem, że się niepokoję o ciebie, i...
- Ostatnie zdanie, głuptasie! - nie wytrzymała Suzy.
- Ach, to o tym, że cię kocham? - W jego oczach zatańczyły
wesołe iskierki, kiedy przyciągnął ją do siebie i przytulił mocno. -
Kochanie, nie wiem doprawdy, kiedy to się stało. Pewnie wtedy,
kiedy spostrzegłem ten błysk współczucia w twoich oczach.
Myślałaś, że jestem tylko zwykłym szantażystą, a mimo to byłaś dla
mnie taka dobra... - Pogładził ją po głowie. - Nie chciałem cię
kochać. Broniłem się przed tym, ale im bardziej cię poznawałem,
tym bardziej byłem zakochany...
Pocałował ją lekko w czoło i potarł swoim policzkiem o jej
policzek.
- Fiorenzo - zdołała tylko wyszeptać. - Taka jestem szczęśliwa...
Ja... ja bardzo cię kocham...
- Wiem o tym - skinął głową. - Wiem, że potrzebowałaś dużo
czasu, żeby się do tego przyznać sama przed sobą. A teraz czas iść
do łóżka - szepnął jej prosto do ucha, po czym wziął ją na ręce i
poniósł korytarzem prosto do swego pokoju. Kiedy już znaleźli się w
środku, starannie zamknął drzwi na zasuwkę. - Do łóżka... -
szepnął, muskając ustami jej szyję.
- Tak, do łóżka... - powiedziała posłusznie, czując, jak ze
szczęścia mocno bije jej serce.
Tej nocy stara sypialnia Moroschinich, chiński pokój - jak ją
nazywano - była miejscem ich miłości. W lustrze zawieszonym nad
łożem mogli obserwować swoje ciała splecione w miłosnym uścisku.
Był czuły, delikatny, nienasycony. Widok jego nagich pleców,
wysmukłych i silnych nóg, upartych bioder podniecał ją i sprawiał,
że rozkosz, jaką czuła, była jeszcze bardziej dojmująca niż
poprzednio.
Kiedy skończyli się kochać, Fiorenzo zostawił jedną palącą się
świecę na podłodze. Odpoczywali teraz zmęczeni, ale szczęśliwi,
wpatrując się w swe lustrzane odbicie, aż wreszcie zmorzył ich sen.
Suzy nigdy jeszcze nie zasypiała z poczuciem takiego spokoju i
Strona 121 z 131
RS
bezpieczeństwa. On ją kocha - to takie cudowne uczucie.
W środku nocy poczuła, że ktoś gwałtownie szarpie ją za ramię,
coś do niej woła. Potrzebowała dłuższej chwili, zanim dotarł do niej
sens słów.
- Wstawaj, szybko! - ponaglał Fiorenzo zdenerwowanym
głosem.
- Co się dzieje?
- Podnieś się! Nie czujesz? Jakiś dziwny dym! Dopiero teraz
poczuła ten specyficzny zapach i zdała sobie sprawę, że cały niemal
pokój jest szary od dymu. Zakrztusiła się gwałtownym kaszlem.
- Szybko! Na podłogę - rzucił rozkazującym tonem, ściągając ją
z łóżka. - Spróbuj się stąd wydostać! - krzyknął, rzucając jej
sukienkę. Teraz zauważyła płomyki ognia pełzające po firankach
łóżka. Zaczęła dusić ogień poduszką. Fiorenzo wyrwał jej poduszkę
z rąk i sam rzucił się do gaszenia, głośno zanosząc się kaszlem. -
Uciekaj! - krzyknął chrapliwie przez ramię.
- Nie! Nie zostawię cię samego! - Suzy skoczyła do okna. Pokój
zasnuwał dym i dopiero przy oknie zauważyła, że balkon był
otwarty. Więc jednak to Flavia... - przemknęło jej przez głowę. Na
stole znalazła zapałki. Zapaliła świecę. Tymczasem Fiorenzo ugasił
już ogień.
- Zabiję ją! - warknął rozjuszony. Znalazł się teraz przy Suzy i w
sekundę potem tulił ją w ramionach.
- Kiedy pomyślę, że mogło ci się stać coś złego...
- Wstrząsnął się cały. - Kocham cię bardziej, niż cokolwiek na
świecie - powiedział jakby z zawstydzeniem. Potarł twarz ręką,
zostawiając rozmazany ślad sadzy. - Nigdy nie przypuszczałem, że
będę zdolny tak kogoś pokochać. Odkryłem w sobie uczucia, o
których istnieniu nawet nie wiedziałem. Dla ciebie jestem gotów
zrezygnować ze wszystkiego. Proszę cię, wyjdź za mnie. Bez ciebie
wszystko traci sens. Ja...
Nagle ktoś bardzo głośno zapukał do drzwi.
Suzy odwróciła się w ich kierunku, potem znowu spojrzała na
Strona 122 z 131
RS
Fiorenza. Boże, pomyślała, on przecież nie wie, że ja nie mogę mu
dać dziecka...
- Słuchaj, jest coś...
- Poczekaj chwilę - powiedział Fiorenzo, kierując się w stronę
drzwi, do których ktoś głośno się dobijał, wykrzykując jakieś słowa.
Najwyraźniej był to głos Guida. Fiorenzo odciągnął zasuwę i
otworzył drzwi nagłym szarpnięciem.
Guido wpadł do pokoju, blady i z rozbieganym wzrokiem.
- Nie ma jej! - krzyknął. - Zniknęła! - Przez chwilę stał, dysząc
ciężko i rozglądając się wokół.
- Poszedłem do jej pokoju, żeby zobaczyć, czy jest z nią
wszystko w porządku. Łóżko było puste, a okno balkonowe w jej
pokoju otwarte... Jeżeli ona rzuciła się do kanału... - zasłonił twarz
rękami - to ja...
- Nie bój się - przerwał mu Fiorenzo. - Na pewno tego nie
zrobiła. - Ale, jak sądzę, weszła tu do nas przez balkon i wznieciła
pożar.
Guido spojrzał szybko na Suzy.
- O Boże, mogła cię zabić! Mniejsza o niego - machnął ręką w
stronę Fiorenza - ale ty... - Wyprostował się nagle, jakby odzyskując
panowanie nad sobą. - Muszę iść szukać matki. Wszystko, co sobie
wymyśliła, wzięło w łeb. Co teraz zamierzasz? - zwrócił się do
Fiorenza.
- No cóż, jestem Moroschinim. A więc nic ci nie zrobię. Bierz
dom w Asolo i zejdź mi z oczu. - Fiorenzo wzruszył ramionami. - Ja
i Suzy - spojrzał twardo na Guida - zostaniemy tutaj. Przyznam się,
iż myśl o tym, że twoje dzieci miałyby odziedziczyć tytuł, jakoś
specjalnie mnie nie cieszy...
- Nie, nie będą dziedziczyły - zapewnił go szybko Guido. - To
twoje dzieci...
- Fiorenzo! - krzyknęła rozpaczliwie Suzy, ale wcale jej nie
słuchał. Wpatrywał się z natężeniem w twarz Guida.
- Dlaczego moje? - zapytał zmienionym głosem. Guido
Strona 123 z 131
RS
westchnął i spuścił głowę.
- Wszedłem w posiadanie tytułu nieprawnie - wyznał. -
Naprawdę tytuł należy się tobie.
Fiorenzo szarpnął się i postąpił krok w jego kierunku.
- Mój ojciec postąpił tak pod przymusem? Co mu zrobiliście?
- Nie... nic - odpowiedział z ociąganiem Guido. - Widzisz, twój
ojciec cierpiał na chorobę Alzheimera.
- Alzheimera? - Fiorenzo spojrzał zbity z tropu.
- Matka wpadła w panikę, że się o tym dowiesz - mówił dalej
Guido. - A on tymczasem z dnia na dzień tracił pamięć. Nawet i mnie
nie poznawał. Matka utrzymywała to w tajemnicy. Na początku z
powodu dumy, a potem... - rozłożył ręce. - Pod koniec żył już w
zupełnym zamroczeniu i matka bez trudu zdobyła jego podpis na
potrzebnym nam dokumencie.
- Może właśnie dlatego twój ojciec nie poznał cię wtedy na
schodach - wtrąciła Suzy w zamyśleniu.
Guido ruszył w kierunku drzwi.
- Wyjadę stąd - powiedział. - Obudzę Alfonsa i odszukam matkę,
a potem wyjedziemy.
- To właśnie Alfonso prowadził tę policyjną motorówkę, która
próbowała mnie przejechać - rzucił mu jeszcze Fiorenzo.
Guido zatrzymał się w progu.
- Wiem - powiedział, nie odwracając się. - A tym kimś, kto cię
wepchnął do kanału, była moja matka. Nie miałem z tym nic
wspólnego. Dowiedziałem się o wszystkim dopiero po fakcie. Ale
Alfonso kierował się fałszywie pojętą lojalnością: dla mojej matki
zrobiłby wszystko. Spróbuj to zrozumieć. Proszę, nie rób mu
krzywdy... Widzisz, ja mam dla niego wiele przyjaźni, znam go od
dziecka...
- Tak, wiem, że... - wtrącił Fiorenzo, ale ugryzł się w język. Suzy
odetchnęła. Alfonso, było dla niej jasne, to ojciec Guida. Ale tego
powinien się dowiedzieć od matki, nie od nich.
- Przecież mogliście być przyjaciółmi... W końcu jesteście
Strona 124 z 131
RS
kuzynami. - Suzy smutno pokiwała głową.
- A zamiast tego zrujnowałem ci życie. - Guido uśmiechnął się
gorzko do Fiorenza.
- No, na szczęście nie całkiem - Fiorenzo otoczył Suzy
ramieniem. - Mam przecież Suzy. Kochamy się i zamierzamy pobrać!
Znienacka zza uchylonych drzwi rozległ się nieprzyjemny śmiech
i do pokoju wkroczyła contessa. Nie wyglądała wcale na
przestraszoną.
- Z żaru miłości prosto w żar płomieni! - skrzywiła się szyderczo,
omiatając spojrzeniem Suzy i Fiorenza.
- A więc kochasz naszą małą Suzy...
W jej głosie było coś, co przyprawiło dziewczynę o dreszcz.
Fiorenzo zesztywniał i wpatrywał się w nią jak ryś gotujący się do
skoku.
- Powinienem skręcić ci kark. Zasługujesz na to - wycedził przez
zęby.
Flavia spojrzała na niego wyzywająco.
- A więc powiadasz, że kochasz ją ponad wszystko? Suzy
poczuła, że nogi się pod nią uginają. Wbiła paznokcie w ramię
Fiorenza. Wiedziała, do czego zmierza contessa. To było jak
najczarniejszy sen. Więc właśnie teraz postanowiła powiedzieć mu o
niej. O tym, że jest bezpłodna! Dowie się tego od contessy... Ta
myśl była dla niej najstraszniejsza. - Otworzyła usta, aby coś
powiedzieć, ale nie mogła wydobyć głosu. Poczuła, że nienawidzi tej
starej kobiety. Tak, miał rację, była wcielonym diabłem!
- O co ci chodzi, Flavio? - zapytał Fiorenzo, widząc przestrach na
twarzy Suzy. - Oczywiście, ona jest dla mnie najważniejsza. -
Ruchem głowy wskazał Suzy, nie spuszczając wzroku z contessy. -
Nie myśl, że uda ci się nas rozdzielić. Nie bój się, kochanie. - Położył
rękę na ramieniu Suzy.
- Zapewne zamierzasz mieć z nią dzieci? - W oczach Flavii
błysnęły triumfalne ogniki.
- O Boże! Mamo, nie! - jęknął Guido, domyślając się
Strona 125 z 131
RS
wszystkiego. - Nie możesz tego zrobić!
- To, co zamierzamy Suzy i ja, to nie twój przeklęty interes! -
warknął rozeźlony Fiorenzo, czując, że Suzy cała drży z przerażenia.
- Oczywiście, że zamierzamy mieć dzieci. Rozumiem, iż na myśl o
tym, że to moje, a nie twojego syna dzieci przeniosą w przyszłość
nazwisko Moroschinich, dostajesz szału, ale...
Flavia wybuchnęła tak histerycznym śmiechem, że przerwał w pół
zdania.
- Dzieci? - Spojrzała na niego szyderczo. - Niech cię piekło
pochłonie, Fiorenzo... Zdaje ci się, że będziesz miał wszystko? Ale
nie!... Zresztą - zawiesiła głos - powinna ci pozwolić przekonać się
samemu... A więc, żeń się z nią!
- Przekonać o czym? - spytał natarczywie Fiorenzo.
- A o tym, że będziesz ostatnim z Moroschinich! Ona nie może
mieć dzieci! Próbowała, ale nie potrafi ich donosić! - triumfalnie
wykrzyczała contessa.
Fiorenzo znieruchomiał jak rażony gromem. Suzy wyrwała rękę z
jego dłoni. Z oczyma oszalałymi z bólu rzuciła się do drzwi, runęła w
nie, odpychając Guida, wyskoczyła na korytarz i zbiegła schodami w
dół, potem przecięła dziedziniec i wypadła na ulicę.
Biegła na oślep. A więc to koniec! On znienawidzi ją za to, że tak
się na niej zawiódł. Już teraz pewnie nie czuje do niej nic prócz
pogardy. Tak bardzo pragnął mieć dzieci, sam to powiedział!
Koniec... „Kochamy się...", o mój Boże!
Poczuła, że zaraz upadnie. Zdyszana, z policzkami mokrymi od
łez, osunęła się na ławkę na jakimś placyku.
„Kochamy się...", dźwięczało jej w głowie. Te słowa nic teraz nie
znaczą. Nigdy nie zapomni wyrazu jego twarzy, kiedy dowiedział się
o tym od Flavii...
Nie mogła powstrzymać płaczu. Łkanie wstrząsnęło jej ciałem,
głowa opadła na oparcie ławki.
Usłyszała w pobliżu czyjeś kroki. Na placyk wpadli chłopiec z
dziewczyną. Chłopak zastępował jej drogę, machał jej przed
Strona 126 z 131
RS
oczyma szalikiem, a dziewczyna udawała, że go nie zauważa.
Oto, co jej zostało. Udawać, że nic się nie stało. Nie zauważać.
Powiedzieć sobie, że to nigdy się nie wydarzyło. Otarła ręką oczy.
Tym razem to będzie trudne, pomyślała. Zapomnieć... o nim? Ale
zrobi to. Zrobi to dla jego szczęścia - usunie się. On musi sobie
znaleźć inną kobietę.
Szloch znowu wstrząsnął jej ciałem.
Nad miastem trzaskały race sztucznych ogni. Był ostatni dzień
karnawału. Zdała sobie sprawę, że siedzi na tej ławce od dobrych
paru godzin. Podniosła się ciężko. Była przemarznięta i miała
zesztywniałe wszystkie mięśnie. A wiec tak to się kończy - karnawał,
szaleńcza przygoda, jej komedia omyłek.
Ruszyła z powrotem. Była jednak zbyt zmęczona, by iść. Zeszła
nad kanał i wsiadła do tramwaju wodnego. Podróż nie trwała długo.
Wkrótce stała przed pałacem Moroschinich, wmieszana w niewielki
tłumek na małym placyku, gdzie odbywał się pokaz fajerwerków.
Snopy spadających iskier odbijały się w oknach. Łzy płynęły jej po
policzkach, gdy patrzyła jak urzeczona, tak jakby chciała na zawsze
zachować w pamięci te okna rozbłyskujące radosnymi światłami.
Gdzieś tam w środku musi znajdować się Fiorenzo... Znowu
powrócił jego obraz - stojącego na drabinie, roześmianego, w
rozpiętej na piersiach koszuli z podwiniętymi rękawami... Jaki to
będzie szczęśliwy dom, kiedy spotka kobietę, która urodzi mu
dzieci...
Nagle poczuła czyjąś rękę na ramieniu.
- Suzy! - To był jego głos. Odwróciła się gwałtownie. Stał
zdyszany, wpatrując się w nią z radością.
Zmieszana, cofnęła się o pół kroku.
- Przepraszam - powiedziała cicho. - Przebacz mi, Fiorenzo. Ja
nie chciałam... Wiesz, ja próbowałam ci o tym powiedzieć, ale to
wszystko stało się tak szybko... - Pociągnęła nosem i nerwowo
zaczęła wycierać oczy, starając się doprowadzić do porządku.
- Och, Suzy! Jakie to szczęście, że zauważyłem cię w tym tłumie
Strona 127 z 131
RS
- wyrzucił z siebie, z trudem łapiąc oddech. - Bałem się, że już tu nie
wrócisz.
- Chciałam już odejść, ale... - Głos odmówił jej posłuszeństwa.
- Jak mogłaś... - powiedział z wyrzutem.
- Przepraszam. Naprawdę chciałam ci o tym... - zaczęła
łamiącym się głosem.
- Głuptasie, ja nie o tym mówię! - przerwał, spoglądając - na nią
z rozczuleniem. - Jak mogłaś mnie zostawić! Pomyśleć o mnie, że
ja... Mało nie oszalałem! Guido i Alfonso musieli mnie trzymać, bo
bym udusił tę starą wiedźmę! - Wzdrygnął się cały.
- Och, kochanie, czy naprawdę pomyślałaś, że bardziej mi
zależy na jakichś małych Moroschinich niż na tobie?
- Co? - Patrzyła na niego w osłupieniu. - Fiorenzo, ja widziałam
wtedy twoją twarz! - powiedziała zrozpaczonym głosem. - Byłeś
blady jak upiór i...
- Do diabła z tym! - Znowu nie pozwolił jej skończyć. - Kochanie,
jesteś dla mnie wszystkim! Czy nie rozumiesz? Byłem gotów
rozszarpać Flavię za to, co ci zrobiła... Przecież powiedziałem, że cię
kocham! Nie słyszałaś? Czy to nic dla ciebie nie znaczy? - zapytał,
kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Ale... ja... - Suzy patrzyła na niego błędnym wzrokiem, nie
mogąc zebrać myśli.
- Było mi tak przykro! - powiedział podniesionym głosem. - To,
że nie możesz mieć dzieci...
- Proszę, oszczędź mi tego - wybuchnęła. Schwycił ją za
ramiona i mocno potrząsnął.
- Nie słuchasz, co do ciebie mówię! - krzyknął zniecierpliwiony.
Westchnął i z przepraszającą miną przesunął palcem po jej drżących
ustach. - Cara - zaczął delikatnym głosem - to czy będziemy mieli
dzieci, czy nie, w niczym nie zmienia tego, co do ciebie czuję. To
ciebie kocham, to ciebie pragnę! Wbij to sobie wreszcie do głowy,
zielonooka!
Suzy wpatrywała się w jego twarz ze wzruszeniem.
Strona 128 z 131
RS
- Mnie? A co będzie z rodem Moroschinich? Kto ci da syna?
Na niebie rozpryskiwały się kolorowe ognie. Wokół nich placyk
kipiał wesołym gwarem. Ale oni tego nie zauważyli. Schylił się i
zaczął całować ją wolno i namiętnie, tak jakby w tym pocałunku
chciał przekazać jej całą swoją miłość. Wreszcie ciasno objęci i
przytuleni weszli na most, kierując się prosto do pałacu. Plac za
kanałem, podobnie jak całe miasto, huczał od petard i trzaskających
rac. Ale oni, niepomni na nic, wchodzili właśnie w drzwi sypialni.
- Cią...głość... - Co znaczy ciągłość, tatusiu? Fiorenzo,
rozciągnięty na dywanie, podniósł głowę znad gazety. Spojrzał na
siedzącą tuż obok Suzy.
- To znaczy trwanie, ciąg dalszy.
Suzy uniosła się nieco i wychylając się w stronę Fiorenza,
pocałowała go lekko w usta, a potem z dumą spojrzała na swego
synka.
- Co ty tam czytasz, Claudio? - uśmiechnęła się do chłopca.
Claudio zsunął się z fotela i z wyciągniętą ręką podbiegł do Suzy.
Fiorenzo wyprostował się gwałtownie.
- Skąd to masz? Zdawało mi się, że to dobrze schowałem. - Och,
Claudio, Claudio! - Pokręcił głową. - Popsułeś całą niespodziankę!
- Co to za tajemnice? - zaśmiała się Suzy.
- Ja tylko zajrzałem do środka! - Chłopczyk stropił się, widząc
zmarszczone brwi ojca.
- Właśnie! Tylko zajrzałeś do środka! - Fiorenzo delikatnie wyjął
z rąk chłopca pudełeczko. - To dla ciebie, kochanie. - Pochylił się
nad Suzy i pocałował ją czule.
- Zasypujesz mnie prezentami. - Suzy żartobliwie wydęła usta. -
A wiesz, że tak naprawdę do szczęścia potrzebny mi jesteś tylko ty!
- I ja! - zawołał Claudio przytulając się do matki.
- O tak, to prawda. - Suzy objęła synka.
Z korytarza doleciał tupot małych nóżek. Śliczna, trzyletnia może,
dziewczynka z rozwianymi włosami i zielonymi oczami wbiegła do
pokoju i przypadła do Suzy z drugiej strony.
Strona 129 z 131
RS
- I ty, Izabello - roześmiała się Suzy, gładząc dziewczynkę po
główce.
- Co jest w tym pudełku? - niecierpliwił się Claudio.
- Zobaczymy. - Suzy z rozbawieniem popatrzyła na chłopca,
który ledwie mógł ustać w miejscu. - No, proszę, pomóż mi to
rozpakować. - Podała synkowi pakuneczek i z czułością spojrzała na
Fiorenza.
- Ale ty wcale nie patrzysz! - protestował Claudio. Były to trzy
miniaturowe portreciki oprawione we wspólną ramkę: Claudio,
Izabella i Fiorenzo. Na ramie wygrawerowana była dewiza rodu
Moroschinich. Pozostawało jeszcze miejsce na jeden portrecik.
- Wspaniałe! - Suzy pokiwała głową. - No cóż - „Ciągłość rodu
nade wszystko!", wiec się staram...
- Tato, a kogo tu jeszcze brakuje? - spytał Claudio, pokazując na
puste miejsce w ramce.
Fiorenzo uniósł się z dywanu, podszedł do Suzy i usiadł tuż obok.
Delikatnym ruchem położył rękę na jej brzuchu, a potem przycisnął
leciuteńko rozpostartą dłoń. Dziecko, które nosiła, poruszyło się i
kopnęło. Znowu spotkali się wzrokiem i porozumiewawczo
uśmiechnęli się do siebie. Fiorenzo objął mocno Suzy ramieniem i
przyciągnął do siebie.
- Chcemy wam coś powiedzieć, mama i ja - odezwał się, widząc
zaciekawione spojrzenia dzieci. - Mamy dobrą wiadomość...
Strona 130 z 131
RS