Wood Sara Związani przez los

background image

SARA WOOD

Związani

przez los

Toronto • Nowy Jork • Londyn

Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg

Istambuł • Madryt • Mediolan • Paryż • Praga

Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa

background image

Droga Czytelniczko!
Niniejsza książka jest częścią trylogii. Każda z powieści

opisuje inną historię i może być czytana niezależnie od
pozostałych. Dobrze jednak byłoby zachować kolejność
zaproponowaną przez autorkę, gdyż poszczególne tomy
zostały napisane w porządku chronologicznym i będą po­

jawiać się w druku w następujących miesiącach:

W październiku

- ZWIĄZANI PRZEZ LOS

Gdy Tanya wybiera się na ślub młodszego brata, nie ma

pojęcia, że jedzie na spotkanie z własnym przeznacze­
niem...

W listopadzie - WBREW WYROKOM LOSU

Mariann przybywa do Budapesztu, by spełnić ważną

misię, ale los chce inaczej...

W grudniu - WIĘZY PRZEZNACZENIA

Suzanne próbuje odgadnąć, kim jest zagadkowy męż­

czyzna, który nie spuszcza z niej oczu. Nie wie, że jej los

jest już przesądzony...

LOS... PRZEZNACZENIE... Nikt nie jest w stanie

walczyć z losem. Jego wyroki zdeterminowały również
życie trzech sióstr Evans - Tanyi, Mariann i Suzanne.

Opuściły one rodzinną Anglię, gdyż ich przeznaczeniem
okazały się niezwykłe, pełne tajemnic Węgry...

background image

Tytuł oryginału:

Tangled Destinies

Pierwsze wydanie:

Harlequin Mills & Boon Limited 1994

Przekład:
Kinga Taukert
Redaktor serii:
Krystyna Barchańska
Korekta:
Janina Szrajer

Ewa Popławska

© 1994 by Sara Wood
© for the Polish edition by Arlekin - Wydawnictwo Harlequin

Enterprises sp. z o.o., Warszawa 1996
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu
z Harlequin Enterprises li B.V.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek
podobieństwo do osób rzeczywistych - żywych czy umarłych

- jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy wydawnictwa Harlequin
i znak serii Harlequin Romance są zastrzeżone.

Skład i łamanie: Studio Q
Printed in Germany by ELSNERDRUCK

ISBN 83-7070-913-3
lndeks
360325

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Masz istną obsesję na punkcie Istva'na - stwierdziła

beztrosko Mariann. - A ja dam głowę, że się nie pojawi.
On miałby przyjść na jakiś ślub? Nigdy w życiu!

Tanya przesunęła się nieco do przodu wraz z innymi

ludźmi, którzy stali w długiej, wijącej się kolejce.

- Akurat na ten mógłby. - Lekko potrząsnęła głową.

Na miedzianych włosach pojawiły się złocistorude refle­
ksy. - Wyjątkowo lubił Lisę... - Zacisnęła wargi, by nie
zdradzić prawdy o szalonym romansie, którego konse­
kwencje okazały się daleko idące i wywołały potężny kon­

flikt w rodzinie.

- Wyjątkowo lubi wyłącznie samego siebie! - prych-

nęła pogardliwie jej siostra.

- Fakt, nawet kamień miałby więcej ludzkich uczuć.

A właściwie, to czemu ja się przejmuję? Jeśli Istvan będzie
na tyle bezczelny, by się tu pojawić, to po prostu zajmę się
tą jego śliczną buźką.

- Ty? - roześmiała się Mariann. - Nie umiałabyś

skrzywdzić muchy!

W zazwyczaj łagodnych, zielonych oczach Tanyi nie­

oczekiwanie pojawiły się gniewne błyski. Och, gdyby tylko
mogła zrobić z tym draniem to, na co zasługiwał...

- Dość. Nie chcę o tym myśleć - ucięła zdecydowanie.

- Nie w przeddzień ślubu brata i mojej najlepszej przyja-

background image

6 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

ciółki - uśmiechnęła się radośnie. - W życiu bym nie przy­
puszczała, że wyprawią przyjęcie w starym węgierskim
zamku. Czy może być coś bardziej romantycznego?

- I kosztownego? - dodała kąśliwie Mariann. - Chyba

że mu zwrócą część kosztów, skoro u nich pracuje. Moim
zdaniem, skoro John ma tyle forsy, że szasta nią na prawo
i lewo, to raczej powinien zwrócić dług, jaki u ciebie za­
ciągnął. - Spojrzała surowo na siostrę. - Czy ty nam za
często nie pomagasz, kochana?

- Przecież od tego właśnie ma się rodzinę.
- Istvan też do niej należy. Czy to znaczy, że przeba­

czyłabyś mu, gdyby wrócił?

- Po tym, jak potraktował mamę? Nigdy! - odparła

z przekonaniem.

Mariann spojrzała na nią z namysłem.
- No, nie wiem, nie wiem... Uwielbiałaś go kiedyś

bezgranicznie.

- Byłam tylko dzieckiem, które łatwo oszukać. Skąd

mogłam wiedzieć, jaki jest naprawdę?

- Nikt nie wiedział. Zwłaszcza te zapłakane panienki,

które wypatrywały za nim oczy.

- Och, czy naprawdę musimy rozmawiać o tej kreatu­

rze? -jęknęła Tanya.

- Masz rację. O, kolejka się przesuwa. Dobra, pozdrów

ode mnie te zakochane gołąbki, a ja lecę po Sue. - Prze­
chyliła się przez barierkę i z uczuciem pocałowała siostrę
w policzek. - Ciekawe, czy ci Węgrzy przeczuwają, co ich
czeka? Trzy panny Evans! Czy ktoś może im się oprzeć?
Każda piękna, każda ruda, a przy tym każda inna! - Wo­

jowniczo potrząsnęła lwią grzywą płomiennych włosów,

ściągając na siebie zainteresowane męskie spojrzenia.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 7

- Coś ty, przy tobie i Sue nie mam żadnych szans - za­

śmiała się Tanya.

Mariann spiorunowała ją wzrokiem.
- Chyba upadłaś na głowę! - skwitowała z niesma­

kiem. - Właśnie ty jesteś najlepsza z nas trzech. Założę się,
że zanim zdążymy spotkać się na zamku, to już jakiś na­
miętny huzar porwie cię i uwięzie w dal na białym koniu.
Pa! Niech ci się dobrze jedzie!

Pogodny nastrój młodszej siostry nieco rozwiał obawy

Tanyi. Naprawdę się bała, że Istvan pojawi się na wese­
lu i ponownie wszystkich unieszczęsłiwi. Myślała o tym
przez cały lot do Budapesztu. Przecież cztery lata temu,
gdy musiał opuścić Lisę, udał się właśnie tu, na Węgry.
Mógł się dowiedzieć o dzisiejszej ceremonii choćby przy­
padkiem...

Odebrała bagaż, przeszła przez kontrolę celną i roze­

jrzała się dookoła. Dziesiątki osób czekały na bliskich,

ludzie krzyczeli, machali rękami... Ale Istvana nie było.

- Całe szczęście - mruknęła, po czym nagle poczuła

ogromne rozczarowanie. Lubiła, gdy ciemne, czasem cy­
niczne oczy wpatrywały się w nią z braterską kpiną.

- Tanya! - rozległ się męski głos.
- John! - zawołała z ulgą i już po chwili wpadła w ob­

jęcia jasnowłosego dryblasa.

- Tak się cieszę! Jak się czujesz? Co z tatą? Opowiadaj!

- zasypał siostrę pytaniami, jednocześnie wyrywając jej
z ręki walizkę. - Myślisz, że da sobie radę sam w domu?

. - Och, na pewno - powiedziała uspokajająco.

Rozumiała jego niepokój. Przed czterema laty, po śmier­

ci ich matki, ojciec załamał się kompletnie. Tanya przeko­
nała siostry, by nadal mieszkały i pracowały w Londynie,

background image

8 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

gdyż to ona zajmie się tatą. Wcale nie uważała tego za

poświęcenie, gdyż dzięki temu jej życie nabrało jakiegoś

sensu. W ciągu zaledwie trzech miesięcy straciła Istvana
oraz mamę. Nic dziwnego, że ogarnęło ją dojmujące uczu­
cie pustki. Dlatego z oddaniem pomagała reszcie rodziny.
Opiekowała się ojcem, pożyczyła Johnowi pieniądze i wy­
słała go do Budapesztu, gdyż tam przebywała ukochana
przez niego Lisa. I nie tylko Lisa...

- Hej, coś nie tak? - zaniepokoił się na widok wyrazu

jej twarzy.

Zawahała się.
- Wiesz, mam idiotyczne wrażenie, że lada moment,

niczym diabeł z pudełka, z jakiegoś kąta wyskoczy Istvan.

- Niech tylko spróbuje - warknął. - Chyba bym zabił

drania.

- Nie mów tak. To przecież twój brat - upomniała go

łagodnie.

John od początku nienawidził Istvana. Gdyby wiedział,

co zrobił z Lisą, niechybnie spełniłby swoją groźbę... Ciar­

ki przeszły jej po plecach.

- Gdyby nie to, że ojciec jest pastorem, a mama była

chodzącą świętością, to wcale nie byłbym taki pewien, czy

to naprawdę mój brat. W szkole przezywali go Cyganem,
pamiętasz?

Przytaknęła zamyślona. Tak, smagły, czarnowłosy, szalo­

ny, a przy tym nieprzenikniony Istvan nie przypominał niko­
go z rodziny, ani z wyglądu, ani z charakteru. Angielskie
dziewczęta o bladej cerze prawie mdlały na jego widok...

Ale gdy tylko to usłyszał od jednego chłopaka, to

omal nie udusił go gołymi rękoma - przypomniała sobie.

Temperament to on miał...

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 9

- Tak się zachowują zwierzęta zarażone wścieklizną.

Powinno się go odizolować od normalnych ludzi. - Skrzy­
wił się. - O rany, czy wiecznie musimy rozmawiać o tej
kanalii? Powiedz lepiej, jak twoje sprawy.

- Kiepsko - przyznała szczerze. - Ale może uda mi się

ubić ten interes z twoją węgierską szefową.

- Gdyby ta swołocz, nasz brat, nie wpędził mamy do

grobu, to ani ja nie musiałbym pożyczać pieniędzy, ani ty
nie musiałabyś się teraz tak szarpać... - Z furią wrzucił
walizkę do bagażnika. - Nie chcę go więcej widzieć na
oczy. Jeśli tylko spróbuje się pojawić w pobliżu Lisy, to
przysięgam, że gnaty mu poprzetrącam! - Otworzył sio­
strze drzwiczki samochodu, po czym sam usiadł za kierow­
nicą. - Boję się - wyznał nieoczekiwanie.

Przebiegł ją dreszcz. Czuli z bratem dokładnie to samo.

- No, co ty! Małżeństwo wcale nie jest takie straszne

- zażartowała bez przekonania.

John nerwowo zabębnił palcami o kierownicę.
- Wiesz, że oni byli... hm, blisko z Lisą. I ja... tego...

- odchrząknął parę razy. - Obawiam się, jak wypadnę
w porównaniu...

- Puknij się w głowę! - zareagowała impulsywnie Ta-

nya. - Szkoda, że nie mogę pokazać ci listów od Lisy, pisze

jak zadurzona nastolatka. Te wieczorne spacery po Buda­

peszcie, te pocałunki przy świetle księżyca... Tylko pra­
wdziwie zakochana kobieta może wypisywać takie rzeczy.
Uwierz mi, ona świata poza tobą nie widzi! - przekony­
wała go żarliwie, aż John wreszcie rozchmurzył się i już

z uśmiechem na ustach prowadził samochód najpierw po
ulicach stolicy, a potem krętą szosą pośród złocisto-czer-
wonych lasów.

background image

10

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

Tanyi udało się uśpić obawy brata, sama jednak wcale

nie przestała się lękać o przyszłość. Czy gdyby Lisa mia­
ła wybór między zabójczo przystojnym, diabolicznym
Istvanem, a lojalnym, oddanym Johnem, to czy nie wybra­
łaby raczej tego pierwszego? Przecież swego czasu do tego

stopnia za nim szalała, że...

- Kastely Huszar - oznajmił dumnym tonem, wskazu­

jąc widoczną w oddali sylwetkę hotelu, którym zarządzał.

- Fantastyczny! - zawołała z zachwytem na widok li­

cznych wieżyczek, rysujących się malowniczo na tle błę­
kitnego nieba. Z żartobliwym uśmiechem pochyliła się ku
bratu. - Naprawdę myślą, że nadajesz się na kierownika
takiego miejsca?

- Ja też im się dziwię. O, jest Lisa... - Nieoczekiwanie

z całej siły nacisnął pedał hamulca.

Tanya poczuła nagły ból w klatce piersiowej, gdy pas

bezpieczeństwa wpił się w ciało i szarpnął ją do tyłu, lecz nie
zwracała na to uwagi. Na kamiennych schodach, obok drob­
nej blondynki, stał wysoki brunet w tak dumnej pozie, jakby
był właścicielem zamku... Rozpoznała go w mgnieniu oka.

- Jedź - wycedziła przez zaciśnięte zęby, choć najchęt­

niej uciekłaby stąd jak najdalej. - Jedź!

- Co on tu robi? - John drżącą dłonią przekręcił kluczyk

w stacyjce. - Słuchaj, zrób mi przysługę i zajmij się nim.
Muszę porozmawiać z Lisą i dowiedzieć się, co się dzieje.

Tanya ściągnęła brwi. Przysięgła sobie, że już nigdy nie

odezwie się do Istvana nawet słowem. Jednak nie potrafiła
odmówić, widząc boleśnie ściągnięte rysy twarzy brata.

- Załatwione.
- Spójrz tylko na nią! W życiu nie widziałem, by była

równie podekscytowana! - syknął z furią John.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

U

- Nic dziwnego, przecież jutro wychodzi za ciebie za

mąż - powiedziała pośpiesznie, lecz nie wypadło to zbyt
przekonująco.

Gdy zatrzymali się na dziedzińcu, Istvan szybko otwo­

rzył drzwi od strony pasażera, wyciągnął Tanyę na zew­
nątrz i bez żadnego wysiłku uniósł wysoko do góry. Naj­
wyraźniej przeoczył fakt, że przestałam być jego małą

siostrzyczką, pomyślała ze złością. Miała już przecież dwa­
dzieścia cztery lata.

- Witaj - mruknął przeciągle. - Ależ z ciebie atrakcyj­

na kobieta - dodał z podziwem.

Zmierzyła go lodowatym spojrzeniem.
- Czy mógłbyś mnie postawić z powrotem na ziemi?

- spytała, rzucając ukradkowe spojrzenie na Johna i Lisę.
No, nie wyglądało to najlepiej. A kto wszystko popsuł?
- Puść mnie! - zażądała z wściekłością, która wzrosła je­

szcze bardziej, gdy z jednej stopy zsunął jej się pantofel.

.- Ho, ho! Co za temperament! - zauważył cynicznym

tonem Istvan.

- A ty co myślałeś? Że ucieszę się na twój widok? Po

tym, jak skrzywdziłeś całą naszą rodzinę? Puszczaj! Nie

jestem jedną z twoich licznych panienek!

Powoli, bardzo powoli postawił ją na ziemi, ani na mo­

ment nie spuszczając z niej oczu, płonących i czarnych
niczym węgle. Wyglądał tak, jakby szykował siostrze jakąś
niemiłą niespodziankę.

- Pozwól... - powiedział niskim głosem, przykląkł

przed nią i sięgnął po leżący na trawie pantofel. - Mmm,
niezłe buty. Musiały sporo kosztować. - Ujął jej stopę.

Akurat! Przemknęło jej przez głowę. Wszystko, co mia­

ła na sobie, pochodziło ze sklepu z używaną odzieżą...

background image

12 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- To dziwne, przecież ledwo wiążesz koniec z końcem

- mruknął w zamyśleniu.

-, A kto ci to powiedział? - żachnęła się.
- Lisa - uśmiechnął się. - Wiem, że pożyczyłaś Johno­

wi wszystkie pieniądze, żeby mógł się tu urządzić. Chyba
się nie zadłużyłaś, żeby sobie to wszystko kupić?

- Nie. Pewien mężczyzna był dla mnie bardzo hojny -

wyjaśniła nonszalanckim tonem.

Chciała, by myślał, że mężczyźni szaleją za nią w tym

samym stopniu, co kobiety za nim. Gdyby wiedział, że tak
naprawdę chodziło o mocno już starszego właściciela skle­

pu, który z dobrego serca zgodził się obniżyć cenę kostiu­
mu dla swojej stałej klientki...

- To jakiś poważny związek? - Ściągnął brwi.
- Aha - przytaknęła, choć w rzeczywistości nie ist­

niał nikt, z kim pragnęłaby się wiązać. Co więcej, po­
woli zaczynała wątpić w to, czy kiedykolwiek znajdzie ta­
kiego kogoś. Nikt nie wydawał się dostatecznie interesu­

jący...

- Zdumiewające. Wreszcie komuś udało się zdobyć nie­

dostępną twierdzę?

Zerknęła w dół na jego lśniące, kruczoczarne włosy.

W pierwszej chwili miała ochotę chwycić je w garść i mo­
cno pociągnąć, zupełnie, jakby była dzieckiem. Jednak

niemal natychmiast zmieniła zdanie. Wolałaby pieszczo­

tliwie zanurzyć w nich palce... Och, nie, lepiej w ogóle go
nie dotykać ani nawet o tym nie myśleć. Przez te cztery lata

jej starszy brat stał się niesamowicie męski. Było w tym

coś niepokojącego.

- W każdej twierdzy znajduje się most zwodzony. Cza­

sami się go opuszcza - zareplikowała.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 13

Spojrzał na nią uważnie, po czym przesunął dłonią po

cieniutkiej pończosze opinającej kształtną łydkę Tanyi.

- Czy i bieliznę kupił ci równie dobrej jakości?
Zarumieniła się z oburzenia.
- Jak możesz! Brat nie powinien pytać o takie rzeczy!

- zganiła go.

- To prawda - zgodził się podejrzanie szybko. - Tylko

sprzedawcy i kochankowie mają prawo mówić o jedwab­
nych koszulkach lub o czarnych, koronkowych podwiąz­
kach... - Na jego smagłej twarzy pojawił się zagadkowy

uśmiech. - Twój brat z pewnością nie mógłby być zain­
teresowany tym, co się kryje pod tą spódniczką. A może ja
wcale nie jestem twoim bratem?

- Niestety, aż zanadto dobrze rozpoznaję typowy dla

ciebie cynizm i arogancję. Nie marn wątpliwości, z kim

mam do czynienia. Wstyd mi za ciebie.

- Miałem nadzieję, że jednak zauważysz, jak bardzo się

zmieniłem - odparł zagadkowo.

- Nie powiem, czyją matką jest nadzieja, może sam się

domyślisz. Czy możesz wreszcie puścić moją stopę? - spy­
tała zimno. - Długo mam tak stać na jednej nodze? Nie

jestem bocianem.

Istvan ostatni raz przesunął palcami po jej kostce. Prze­

szył ją nagły dreszcz, choć wcale nie było chłodno.

- Bociany nie mają tak seksownych nóg - zauważył

niskim głosem.

- Istvan! - zaprotestowała.
Wyprostował się powoli i tym razem spojrzał na nią z góry.
- Nie przypominają ci się dawne, dobre czasy, kiedy

kładłem cię do łóżka, zdejmowałem kapcie, otulałem koł­
drą, śpiewałem kołysanki...

background image

14

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- Wystarczy! - przerwała mu pośpiesznie.
Wcale nie chciała pamiętać o czasach, gdy uwielbia­

ła najstarszego brata, który tak pięknie śpiewał w niezro­
zumiałym języku. Dopiero później dowiedziała się, że to
węgierski. Czemu mama tylko jedno dziecko nauczyła

swojego rodzimego języka? Bez wątpienia dlatego, że je
faworyzowała. Tanya wstydziła się, że tak myśli, lecz nic

nie mogła na to poradzić.

Istvan przysunął się bliżej, po czym oparł się dłońmi

o dach samochodu w ten sposób, że znalazła się między

jego ramionami, niczym schwytana w pułapkę.

- Chciałem tylko odświeżyć dobre wspomnienia.
- Te złe skutecznie wymazały mi je z pamięci - stwier­

dziła i odchyliła się nieco do tyłu. Bliskość Istvana stała
się deprymująca. - Po co więc do tego wracasz?

- Żeby cię przygotować.
Znów ta tajemniczość!
- Na co? - spytała podejrzliwie.
- Na zmiany - odparł ze słodyczą. - Zainteresowana?
- Tobą? - parsknęła urągliwie.
- A nie jesteś? Przecież zawsze byłaś. Odkąd pamię­

tam, starałaś się przeniknąć sekrety, które mieliśmy z Ester.
- On jeden z rodzeństwa nazywał mamę po imieniu. Dla
pozostałej czwórki było to nie do pomyślenia.

- Dziwisz się? Codziennie zamykaliście się w pokoju

na kilka godzin. Gdy któreś z nas potrzebowało mamy,
musiało wołać pod drzwiami przez całe wieki, zanim wy­

szła - odparła z urazą. Nigdy nie potrafiła się pogodzić
z tym, że otrzymała mniej miłości niż Istvan. To wciąż

bolało. - Co wy właściwie robiliście?

- Rozmawialiśmy, słuchaliśmy muzyki...

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 15

- Zawsze miałeś talent do wywoływania konfliktów

w rodzinie. Ale nie masz prawa psuć tak radosnej uroczy­

stości jak ślub. Nie życzymy tu sobie żadnych nieproszo­

nych gości.

- Nie należę do nich. - Odsunął się i zwrócił w stronę

kłócących się coraz głośniej narzeczonych. - Prawda, Liso,
że mnie zaprosiłaś?

Lisa podbiegła do nich i czule uściskała przyjaciółkę.
- Matko jedyna, co ci przyszło do głowy? - jęknęła

z rozpaczą Tanya.

- Poczekaj cierpliwie, a zobaczysz. Proszę, zajmij go

jeszcze przez chwilę - szepnęła jej do ucha. - John rwie

się do bójki, muszę go przekonać, by się powstrzymał!
- Uśmiechnęła się zachęcająco do Istva'na i szybko wróciła
do kipiącego z gniewu narzeczonego.

Tanya zmartwiała z przerażenia. Tych dwoje znów łą­

czył jakiś wspólny sekret! Biedny John...

- Nie powinieneś był korzystać z tego zaproszenia.

Przecież nigdy tego nie robiłeś. Zawsze miałeś w nosie
wszelkie rodzinne uroczystości.

- Jakoś nagle zaczęły mnie interesować - wycedził.
- Kłamiesz! - odparła z oburzeniem. - Tata miał rację,

gdy twierdził, że uwielbiasz wywoływać kłótnie i nieporo­
zumienia, że jesteś mąciwoda...

- Gdy chodziło o mnie, przestawał być obiektywny,

doskonale o tym wiesz - powiedział twardo.

- On? A czy to przypadkiem mama nie traciła obie­

ktywizmu, gdy faworyzowała cię kosztem reszty rodzi­
ny? Myślisz, że jak się czuliśmy, gdy ty chodziłeś ubrany

jak książę, a my z ojcem nabywaliśmy używane ciuchy?

Wszystko pchała w ciebie!

background image

16 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

W czarnych oczach zamigotał gniew, lecz po chwili

Istvan opuścił powieki, jakby pragnąc ukryć swoje uczucia.

- Cóż, wiem, że było wam trudno... doceniam ten wy­

siłek...

- Trudno? Doceniasz? Ty nic nie rozumiesz! Mieliśmy

straszliwy żal, że mama świata poza tobą nie widzi i oddaje
ci wszystko.

- Moje wykształcenie musiało chyba trochę kosztować,

prawda? - Wpatrywał się teraz w Tanyę nieodgadnionym
wzrokiem.

- Bajońskie sumy! Nic dziwnego, że byliśmy biedni.
- Jak myślisz, skąd Ester miała na to pieniądze? - za­

gadnął od niechcenia.

- Przywiozła je ze sobą, gdy uciekła z komunistycz­

nych Węgier.

- Aha. Taka była bogata i zgłosiła się do pracy jako

gospodyni u pastora?

Hm... Nigdy przedtem nie przyszło jej to do głowy...

Rzeczywiście, dziwne.

- Mama zawsze lubiła coś robić - odparła bez przeko­

nania.

- Zdaje się, że poczucie krzywdy coś kiepsko wpływa

na twoje szare komórki. Tak się zapamiętałaś w swoim
żalu, że stałaś się głucha i ślepa na wszystko inne. Czy te
pieniądze były dla ciebie najważniejsze?

- Nie! Chodziło o niesprawiedliwość! Dla mamy liczy­

łeś się tylko ty!

Sceptycznie uniósł brew.

- Taak? A czy przypominasz sobie, żeby kiedykolwiek

przytuliła mnie do siebie i ucałowała, jak wielokrotnie ro­
biła to z wami wszystkimi?

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 17

- No, oczywiś... - zaczęła bardzo pewnym głosem

i szybko zamilkła. Zmarszczyła czoło, na próżno szukając
w pamięci takiego momentu. - W zasadzie... - zaczęła
z namysłem. - No, właściwie nie przypominam sobie, że­

by cię kiedykolwiek uścisnęła.

Jej zdumienie najwyraźniej sprawiło mu przyjemność.

Wyglądało na to, że Istvan do czegoś zmierza i że wszystko
przebiega zgodnie z planem.

- Ot, i zagadka - mruknął.
- Wcale nie - odparła pośpiesznie, choć rzeczywiście

wyglądało to nad wyraz tajemniczo.

Mama, zazwyczaj ciepła i otwarta, Istvana traktowała

zupełnie inaczej niż wszystkich. Z jakąś taką uległością

i poddaniem... A zarazem nie okazywała mu tej czułości,
co pozostałym dzieciom. Nagle zrobiło jej się żal Istvana.

Nic dziwnego, że jest, jaki jest.

- Czemu nie?
- No... Może po prostu nie lubiłeś obsypywania piesz­

czotami i mama szanowała twoją wolę? - wymyśliła na
poczekaniu.

- Niektórzy mieli inne zdanie na temat moich potrzeb.

- Na ułamek sekundy skierował wzrok w drugą stronę.
Tam, gdzie stała Lisa...

Tanya zamarła. Aluzja była aż nadto wyraźna.
- Chyba nie przyjechałeś tu po to, by znów narobić

kłopotów? - Z przerażeniem dostrzegła na jego twarzy
dziwny uśmieszek.

- Wszystko się wyjaśni podczas jutrzejszej ceremonii

- odparł z doskonale niewinnym wyrazem twarzy.

- Z tobą zawsze są same problemy! - zawołała ze zło­

ścią. - Zawsze! Przypomnij sobie, jak dziesiątki razy nie

background image

18 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

wracałeś na noc do domu. Mama odchodziła od zmysłów
z przerażenia, czekałyśmy całymi godzinami...

- Ach! Więc i ty się o mnie martwiłaś! - szepnął lekko

zmienionym głosem.

Do diabła, czemu nie ugryzła się w język? Tylko tego

brakowało, by odkrył, jak go kiedyś uwielbiała. Śledziła
go, gdy wymykał się na wrzosowiska, łowiła ryby w tym

samym strumieniu, co on, jeździła konno, gdyż on też to

robił. Ach, w jaką wpadła histerię, gdy rodzice uznali, że
trzynastoletnia dziewczyna nie powinna się tak zachowy­
wać i zabronili jej dosiadać konia!

Niedługo potem miała nowy powód do rozpaczy. Uko­

chany brat nagle zmienił się nie do poznania, nie chciał
więcej z nią rozmawiać ani nigdzie jej zabierać, stał się
dziwnie nieprzyjemny i odtrącał ją na każdym kroku. Ura­
żona duma nie pozwalała przyznać, że dotknęło ją to bo­
leśnie. Dlatego też od tamtej pory Tanya starannie udawała
całkowitą obojętność w stosunku do Istvana.

- Martwiłam się? O ciebie? Wolne żarty! - odparła non­

szalancko. - Wiem, że złego diabli nie wezmą. Dotrzymy­
wałam mamie towarzystwa, to wszystko. Umierała z niepo­

koju. Do dziś nie potrafię zrozumieć, czemu nigdy nie pró­
bowała przywołać cię do porządku. Czekała niemal do bia­
łego rana, żeby tylko dać ci coś ciepłego do jedzenia, gdy
wrócisz. To niepojęte.

- Po prostu rozumiała mnie lepiej, niż którekolwiek

z was. Wiedziała, że muszę galopować po wrzosowiskach,
żeby nie oszaleć. Dusiłem się w tej klatce, potrzebowałem
wolności...

- Wolności! - parsknęła urągliwie. - Robiłeś, co chcia­

łeś. - Rzuciła okiem w stronę kłócących się narzeczonych.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 19

Uznała, że nie mogą jej słyszeć. - Uwiodłeś Lisę - syknęła.

- Omal nie umarła przez ciebie...

- O, to ciekawe - wtrącił prowokacyjnie. - Słucham,

słucham.

Zacisnęła zęby. Jeśli powie głośno, co myśli o zrobieniu

dziecka nastoletniej dziewczynie i porzuceniu jej, to nie
wiadomo, czym to się skończy. Niewykluczone, że dojdzie
do rękoczynów. Musi się powstrzymać.

- Nie ma w tobie ani krzty ludzkich uczuć. Nienawi­

dzisz Johna, nie przyjechałeś tu po to, by uczcić jego ślub.
Co tutaj robisz?

- Zamierzam dostać to, czego chcę - odparł dziwnie

miękkim tonem.

Serce Tanyi zabiło mocniej.

- Tego się obawiałam - jęknęła. - Istvan, proszę

cię...

- Daruj sobie. I tak postawię na swoim - wycedził i od­

wrócił się tyłem.

- Znowu uciekasz? - rzuciła za nim pogardliwie.
Znieruchomiał i w tym momencie odgadła, że udało jej

się odnaleźć słaby punkt w tej skorupie, jaką się otoczył.
Jednak nie sprawiło jej to przyjemności.

Podszedł do niej z powrotem.
- Nie uciekłem - odparł z wymuszonym spokojem.

Wyczuwała, że pod powierzchnią opanowania tli się gniew.
- Odszedłem, gdy uznałem to za stosowne. Powiedz, co
masz przeciw mnie. Wyrzuć to wreszcie z siebie.

Wspomnienie tego, jak ich pogodne życie legło w gru­

zach, powróciło ze zdwojoną siłą.

- Proszę bardzo! - wybuchnęła z goryczą. - Zniknąłeś

bez słowa, nie żegnając się, nie zostawiając adresu, co

background image

20 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

wpędziło biedną mamę do grobu. Wszystko inne tak, ale
tego nigdy, przenigdy ci nie wybaczę!

Nawet nie drgnął, gdy rzuciła mu w twarz to oskarżenie

i całą nienawiść, która narosła w niej przez te wszystkie lata.

- Jakim cudem mogłem przyczynić się do jej śmierci?

Byłem w Budapeszcie i...

- Ale nikt nie miał pojęcia, gdzie się podziewasz! -jęk­

nęła z wyrzutem. Coś ją ścisnęło boleśnie w gardle i ostat­
nie słowa przeszły w krótki szloch.

- Tanya - odezwał się zmienionym głosem.
Podniosła wzrok i nieoczekiwanie w czarnych oczach

dostrzegła żal.

- Za późno! Nie chcę twojego współczucia! - zawołała.

- Nic cię nie obchodziło, że mama kompletnie się załamie
po zniknięciu ukochanego syna.

- Nie obchodziło mnie? - Z furią chwycił ją za ramiona

i mocno potrząsnął. Niespodziewanie zaczął na nią krzy­
czeć: - Skąd ta pewność? Co ty w ogóle o mnie wiesz?

Nic, zupełnie nic, przemknęło jej przez głowę, gdy szarp­

nął nią jeszcze kilkakrotnie.

- O Boże, Istvan!
Zbolały głos Tanyi podziałał na niego niczym kubeł

zimnej wody. Oprzytomniał.

- Wytrzymałem całe dwadzieścia siedem lat - powie­

dział niewyraźnie, wciąż jeszcze nieco oszołomiony. - I
swoją frustrację musiałem wyładować właśnie na tobie...

Tego już nie była w stanie znieść. Jej niegdyś tak bardzo

ukochany brat przyznawał otwarcie, że celowo chciał ją
zranić! Wysiłki, by zachować kamienną twarz, spełzły na
niczym. Po policzkach Tanyi zaczęły spływać gorące łzy.

Na ten widok Istvan rzucił coś szorstko po węgiersku i

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

21

z całej siły przytulił ją do siebie. W jego objęciach rozpła­
kała się bezradnie jak dziecko.

- Wiem, jak bardzo kochałaś Ester. Kochałaś nas wszy­

stkich - uspokajająco głaskał drżące ramiona. - Taka jesteś
do niej podobna. Oddana rodzinie, lojalna. Ślepa na wszy­
stko, gdy trzeba komuś pomóc.

Mówił do niej takim samym tonem jak niegdyś, gdy

była małą dziewczynką i potrzebowała pociechy. Gdy je­
szcze lubił swoją młodszą siostrę, gdy jeszcze jej nie od­
trącał. Miała wrażenie, jakby powróciły dawne dni. Moc­
niej wtuliła twarz w jego szeroką pierś.

Zarazem poczuła wstyd. Zawsze była taka opanowana.

Po śmierci mamy nie uroniła ani jednej łzy. Mariann i Sue
rozpaczały otwarcie, ona zaś pozostawała niewzruszona
i zimna jak głaz. Wydawało jej się, że po utracie matki
i brata wszystko się w niej wypaliło.

- Już dobrze, Tan. Jestem z tobą.
Nie, to wszystko nie tak! Przecież go nienawidzi, to

przez niego tyle bólu! Czemu więc czuje się tak, jakby po
latach tułaczki dotarła do bezpiecznego, przyjaznego miej­
sca, jakby wreszcie znalazła się w domu?

Silna dłoń ujęła ją pod brodę. Istvan delikatnie osuszył

jej twarz chusteczką.

- Cieszę się, że się wypłakałaś. Wiem, że nigdy dotąd

tego nie zrobiłaś - odezwał się lekko schrypniętym głosem.

Dłoń z chusteczką opadła. - Jesteś taka subtelna, aż prawie
nierealna... Nigdy nie widziałem cię równie pięknej - sze­
pnął z uczuciem.

Bez trudu odgadła, co to za uczucie i zmartwiała. Jak

on śmiał wykorzystywać swój niezwykły, męski magne­
tyzm, by uwodzić własną siostrę?

background image

22 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

Czuła, jak krew pulsuje jej w skroniach. Niczym urze­

czona wpatrywała się w jego płonące oczy, w zmysłowe
usta. Wielkie nieba, pomyślała z przerażeniem, co się z na­
mi dzieje?

Wydawało się, że Istvan odgadł to nie zadane pytanie.
- Ja też to czuję - mruknął miękko.
- Co takiego?
Odetchnął głęboko kilka razy.
- Pożądanie - odparł wreszcie.
- Nie! - szepnęła, wstrząśnięta do głębi, gdy przysunął

swoją twarz do jej twarzy.

Uśmiechnął się z triumfem.
- Biedactwo - powiedział cicho, a jego ciepły oddech

owiał policzki Tanyi. - Dołożę wszelkich starań, żebyś
wkrótce poczuła się lepiej...

- Jesteś zupełnie zdeprawowany! - powiedziała łamią­

cym się głosem. - Jak możesz! To straszne, ale... Och, nie

wiem, co bym dała, żebyś się nigdy nie urodził i żebyś nie
był moim bratem!

- To drugie życzenie da się spełnić z łatwością - nie­

oczekiwanie pocałował ją w usta. - Nie jestem nim.

- Coś ty powiedział?
- To, co słyszałaś. Nie jesteśmy rodzeństwem. -

W czarnych oczach pojawiły się niebezpieczne błyski. -
To stwarza wiele nowych możliwości, prawda?

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Oniemiała z wrażenia Tanya śledziła wzrokiem znika­

jącą we wnętrzu zamku szczupłą postać w śnieżnobiałej

koszuli i obcisłych czarnych dżinsach. Powinna była po­
biec za Istvanem, ale nie mogła się ruszyć. Powinna była
krzyknąć, żeby poszedł do diabła i zostawił ich wreszcie
w spokoju, lecz ze ściśniętego gardła nie wydobyło się ani

jedno słowo.

Z odrętwienia wyrwał ją dopiero gniewny głos Johna

i płaczliwe lamenty Lisy. No tak, jeszcze tego brakowało,

by nie doszło do jutrzejszego, wymarzonego ślubu. Trzeba
wziąć się w garść i skupić na szczęściu brata. Reszta musi
zejść na dalszy plan. Istvanem zajmie się później, nie uciek­
nie jej, nie ma obaw. Przeklęty łajdak! I kłamca!

Przecież to, co powiedział, to ewidentne łgarstwo. Nie

jesteśmy rodzeństwem, też coś. Gdyby było inaczej, gdyby

rodzice go adoptowali, wiedziałaby o tym. Mama miała
świadomość, że odchodzi, na łożu śmierci wyznałaby pra­
wdę. A nawet gdyby zabrała tę tajemnicę ze sobą, tata
wygadałby się z całą pewnością. Nagromadziło się w nim
tyle żalu i urazy, że mówił wszystko, co myślał.

Nie, dość tego. Teraz trzeba się skupić na tym, by pomóc

tym dwojgu. Jutrzejsze wesele musi się odbyć i to w miarę
możliwości bez żadnych przykrych niespodzianek. Wes-

background image

24

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

tchnęła bezwiednie. Wiecznie się kimś zajmowała, pocie­
szała, wspomagała, zupełnie przy tym zapominając o sa­
mej sobie. Zaczynała czuć się po prostu zmęczona.

Wzięła się jednak w garść, przywołała na twarz nieco

sztuczny uśmiech i podeszła do narzeczonych.

- Zaprowadzicie mnie wreszcie do hotelu, czy mam

biwakować pod gołym niebem? - spytała pozornie lekkim
tonem.

- Och, strasznie cię przepraszam - zaczął John.
- Coś mi się zdaje, że się pokłóciliście z Istvanem - za­

uważyła melancholijnie Lisa.

- To nie ma żadnego znaczenia, najlepiej zapomnijmy

o nim - odparła pośpiesznie. - Wolałabym porozmawiać
o jutrzejszej ceremonii. Umieram z ciekawości. Jak to ma
wyglądać? Opowiedzcie mi po drodze. Braciszku, możesz

wziąć mój bagaż? - Ujęła przyjaciółkę pod ramię i pociąg­
nęła ją w stronę schodów.

John szedł obok nich z absolutnie kamienną twarzą. Na­

pięcie panujące między nim a Lisą aż rzucało się w oczy.
Jest gorzej niż źle, pomyślała w popłochu Tanya.

- Och, zapomniałam ci podziękować za twoje listy,

były niesamowite. Te kolacje przy świecach, te spacery nad

Dunajem... Jesteś niepoprawną romantyczką. I najwyraź­
niej zakochaną po uszy. Czy to nie cudowne, że akurat
w moim wspaniałym bracie?

- Cudowne - przytaknęła potulnie Lisa, lecz bez wię­

kszego przekonania.

Tanya stłumiła jęk rozpaczy i zerknęła na Johna. Jego

spięta, blada niczym papier twarz stanowiła widok nie do
zniesienia. Musi coś zrobić. Musi! Nie pozwoli Istvanowi
wszystkiego zniszczyć.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

25

- Mamy jakieś plany na dzisiaj? - ciągnęła dalej z wy­

muszoną wesołością. - Ja zamierzam się najpierw rozpa­
kować, a potem... Och, wiecie co? Zrobię wszystkim przy­
sługę i pozbędę się pewnej osoby, najlepiej raz na zawsze.
John, czy w tym zamku są jakieś zakamarki, gdzie można
by ukryć dowód zbrodni?

- O, i to liczne. Służę daleko idącą pomocą - wymam­

rotał przez zaciśnięte zęby.

Spróbowała skwitować te żarty śmiechem, lecz bez re­

zultatu. Atmosfera jak przed pogrzebem, a nie jak przed
weselem, pomyślała ponuro. Próbowała jednak dalej.

- Skoro nie muszę koczować pod murami, to rozu­

miem, że dostanę jakąś przytulną celę?

- Uhm. Tuż obok celi panny młodej - odparł.
Lisa milczała, a jej wzrok nieustannie błądził po zamko­

wych krużgankach. Ewidentnie szukała kogoś. Nietrudno
było zgadnąć, kogo...

Biedny John! Szalał za tą uroczą, drobną blondynką od

pierwszej chwili, a ona wyraźnie lubiła przebywać w to­
warzystwie Istvana. Starał się wydobyć z cienia starszego
brata, walczył z nim, lecz bezskutecznie. Nic dziwnego.

Czy można wygrać z cieniem? Nie. Tak samo, jak nie
można go zranić.

- A tak wygląda nasz hotel. Wszystko jest dokładnie

tak, jak przed wiekami - oznajmił z dumą John, gdy weszli
do wnętrza.

- To niesamowite! - zawołała z niekłamanym zachwy­

tem, podziwiając ogromne kryształowe lustra, zwielokrot­
niające ich odbicia. - Genialnie, że udało ci się dostać pracę

w takim miejscu. Absolutne cudo! Czy to naprawdę auten­
tyczne?

background image

26 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- Każdy drobiazg - zapewnił. - Księżna, czyli moja

szefowa, odziedziczyła to po przodkach.

- Cud, że nie rozgrabiono tego za czasów komunizmu

- zdziwiła się.

- Komunistyczni dygnitarze też lubili sobie pomiesz­

kać w luksusie, po co mieli to niszczyć? - Zmarszczył brwi
na widok rozglądającej się wokół narzeczonej. - Pójdę po
klucz do twojego pokoju - burknął i podszedł do ogromne­
go biurka.

Tanya postanowiła wziąć byka za rogi i odwróciła się

do przyjaciółki.

- Co ty wyprawiasz? Czy nie widzisz, jak bardzo go

ranisz? - szepnęła z rozpaczą. - Czy nie mogłabyś choć na
chwilę zapomnieć o Istvanie?

- A ty to potrafisz?
- Nie. To znaczy tak - westchnęła z irytacją. - Od jak

dawna on tu jest?

- Widzę, że się mną interesujesz - zza jej pleców do­

biegł znajomy głos..

- Bo ktoś musi zanieść na górę moje walizki - odcięła

się natychmiast.

Jej puls przyspieszył gwałtownie. Nie rozumiała, cze­

mu. Tak samo, jak nie pojmowała, dlaczego Lisa od razu
pobiegła do Johna. Przecież szukała Istvana? Dziwne.

- Co za opanowanie - przyznał z podziwem. - Napra­

wdę nie masz ochoty mnie o nic spytać?

Owszem, mam, ale przecież nie przy ludziach, pomy­

ślała ze złością. Postanowiła więc go zignorować i zaczęła
udawać, że z ogromnym zajęciem przygląda się porozwie­
szanym na ścianach weselnym girlandom.

- Podobają ci się orchidee?-spytał.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 27

- Orchidee? - powtórzyła ze smutkiem. Dopiero teraz

dotarło do niej, na co patrzy i nagle powróciły bolesne
wspomnienia.

- Ulubione kwiaty Ester - zauważył cicho.
- Wiem - odparła ze ściśniętym gardłem.
Mama powiedziała kiedyś, że te kwiaty przypominają

jej rodzinny dom na Węgrzech, gdyż obok niego znajdo­

wała się oranżeria. Jeden Istvan to zapamiętał i na każde
urodziny obdarowywał ją orchideami. Na pogrzeb mamy
przysłał ogromny, biały bukiet, który ojciec z furią cisnął
do kosza na śmieci...

Delikatnie dotknął ramienia Tanyi, by przywołać ją do

rzeczywistości.

- Chciałbym wiedzieć, co myślisz o tym zamku? Podo­

ba ci się? A może nie przypadł ci do gustu?

Spojrzała na niego niechętnie. Pewnie zamierza robić

przytyki do miejsca, w którym John pracuje. Co za mało­
stkowy, złośliwy człowiek. Niedoczekanie jego!

- To przeurocze miejsce. Przytulne i przyjazne. Czuję

się tu jak w domu - stwierdziła z przekonaniem.

- Mam nadzieję, że nie jak w naszym. Bo jeśli tak, to

jeszcze przed wieczorem będzie trochę płaczu - zauważył

zagadkowo.

Zesztywniała z oburzenia.
- A co to niby miało znaczyć?
- Może się mylę, ale wydaje mi się, że rodzinne ani­

mozje sięgają dość głęboko.

- To ty nas podzieliłeś, to ty zasiałeś ziarno niezgody

- sprostowała cierpko.

- Uważasz, że ja jestem za wszystko odpowiedzialny?

To mi pochlebia. - W jego niskim głosie brzmiała drwina.

background image

28

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- Oczywiście nie dostrzegasz błędów i wad innych. Nigdy
nie dostrzegałaś i za to cię wszyscy kochali i nadal kochają.

Bo ty się poświęcisz, pomożesz, każdego wybielisz. Zała­
godzisz spory. Istny gołąbek pokoju.

Zamierzała zignorować jego słowa, lecz ciekawość

przeważyła.

- A niby jakich wad nie dostrzegałam, hę?
- Tego, że twój ojciec faworyzował Johna, a córki tra­

ktował nieco lekceważąco. Broniłaś swojej mamy, choć
wydawało ci się, że liczy się tylko ze mną. Przymykałaś
oczy na fakt, że mała Sue robi, co zechce. Na przykład bez
pytania wyprawiała przedziwne rzeczy z naszymi ubrania­
mi. Wiesz, co o mnie myślano w internacie, gdy w mojej
walizce znaleziono dwie wyhaftowane koszule?

Parsknęła śmiechem, lecz po chwili opanowała się.
- A co masz przeciw Mariann?
- W zasadzie nic, za to ty umierałaś z niepokoju, że ona

skończy jako kobieta upadła, jeśli jej jakoś nie obronisz

przed tymi wszystkimi chłopakami, którzy kręcili się koło

domu. Nigdy ci jednak nie przyszło na myśl, żeby potępiać

jej kokieterię. Nie wpadłaś też na to, że przychodzili rów­

nież ze względu na najstarszą siostrę...

- Co za nonsens! - zaprotestowała gwałtownie. - Jest

prześliczna, gdzie mi tam do niej! Na szczęście nie ma
w niej nawet odrobiny próżności.

Nagle dotarło do niej, w jaki sposób Istvan mówi o ro­

dzinie. „Twój" ojciec, „twoja" siostra. To przypadek czy
też...

- To, co powiedziałeś... że nie jesteś moim bratem...

To tylko taki żart, prawda? - spytała drżącym głosem.

- Nie.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 29

Chwila ciszy.

- Nie, to niemożliwe. Wiedziałabym o tym! Ty coś krę­

cisz, do czegoś zmierzasz! O co ci chodzi, czego chcesz?
- dopytywała się z napięciem. - Powiedz mi!

- Jeszcze nie teraz - odparł z wyraźnym zadowole­

niem. - Kiedy los cię z kimś rozdzielił, nie możesz siłą
dążyć do ponownego zjednoczenia. Na to trzeba czasu,

cierpliwości, delikatności.

Przestraszyła się. Istvan najwyraźniej w świecie dawał

do zrozumienia, że prowadzi grę, której efektem ma być
odzyskanie uczuć Lisy. Jest tak pewien tego, że zniszczy
szczęście Johna, że nawet się z tym nie kryje. Nie mogła

jednak nic na to odpowiedzieć, gdyż tamci dwoje właśnie

do nich podeszli.

Tanya z uczuciem położyła dłoń na ramieniu młodszego

brata.

- Nie musisz mnie odprowadzać. Zajmij się jutrze­

jszą panną młodą - powiedziała z naciskiem. - Ten łobuz

zaniesie moje walizki na górę. Niech raz się do czegoś

przyda.

- Widzę, że wchodzisz w rozgrywkę - zauważył

Istvan, podniósł jej bagaże, po czym nieoczekiwanie chwy­
cił ją za rękę i pociągnął za sobą.

Wysokie obcasy Tanyi ślizgały się na kamiennych pły­

tach posadzki. Wiedziała, że jeśli się nie wyrwie, to lada
moment upadnie i jeszcze skręci sobie nogę.

- Puszczaj, brutalu!

Gdy nie zareagował, w desperacji chwyciła jakąś porce­

lanową wazę ze stojącej tuż obok konsoli.

- Czekaj, zaraz tak ci zagram, że aż ci w uszach za­

dźwięczy!

background image

30 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

Puścił bagaże, zupełnie nie przejmując się ich ewentu­

alną zawartością i błyskawicznie wyjął z dłoni Tanyi kru­
che cacko.

- Czy ty aby nie przesadzasz?
Zawstydziła się. Chyba rzeczywiście się zagalopowała.
- Kobieta ma prawo się bronić - mruknęła.
- Ale nie za pomocą jednej z ulubionych waz Napoleo­

na - stwierdził z przekąsem.

- Przestań się wygłupiać - parsknęła niczym kotka.

- Skąd możesz wiedzieć, co się znajduje w tym zamku?

Od jak dawna tu jesteś?

- Wystarczająco długo, by się nieco orientować. - Po­

nownie sięgnął po jej bagaże. - Mam nadzieję, że niczego
nie uszkodziłem? - Potrząsnął walizką, w której coś za­
grzechotało. - Pas cnoty? I jak ty sobie poradzisz, biedac­
two, jeśli się popsuł? - zadrwił i pobiegł na górę, zostawia­

jąc Tanyę kipiącą ze złości.

Musiała jednak podążyć za nim, miał jej rzeczy, klucz

od pokoju i znał drogę.

- Jeśli coś się stało z prezentem Lisy, to cię zabiję - wy-

dyszała gniewnie, gdy go wreszcie dopadła. - Kosztował
mnie fortunę... — Ugryzła się w język. Rzeczywiście, wy­
dała więcej pieniędzy, niż mogła sobie pozwolić, lecz
szczęście brata i przyjaciółki nie miało przecież ceny.
Istva'n jednak wydawał się to zupełnie ignorować. Uraza
Tanyi wzrosła jeszcze bardziej. - Nic i nikt cię nie obcho­
dzi! Niszczysz wszystko, czego się dotkniesz! - wybuch-
nęła.

- Ciebie też parę razy dotknąłem, głównie wyciągając

cię z różnych opresji, i jakoś nie doznałaś uszczerbku, pra­
wda? - odciął się, mierząc ją uważnym spojrzeniem. - Wi-

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 31

dzę, że niczego ci nie brakuje. Wszystkie wypukłości masz
tam, gdzie trzeba...

- Istvan! - zawołała gniewnie, czując, że się rumieni

i że robi jej się nieznośnie gorąco. Żaden inny mężczyzna
nie potrafił zbić jej z tropu, ten zaś z łatwością wywracał

jej uporządkowany świat do góry nogami. - Jak śmiesz tak

mówić?

- Po prostu staram się ciebie przygotować - wyjaśnił

łagodnie. - Wreszcie musisz poznać prawdę.

- Mam dość tych bajeczek - z uporem potrząsnęła gło­

wą. - Musisz być moim bratem. Skończ więc wreszcie
z tymi niesmacznymi wygłupami.

Skręcili w długi korytarz. Istvan objął ją ramieniem,

lecz Tanya odtrąciła go ze złością.

- Ależ masz rumieńce - ucieszył się.
- Jestem wściekła!
- Ach, tak... A ja sądziłem, że to raczej z innego po­

wodu. Na przykład dlatego, że udało mi się dotknąć jakie­
goś czułego punktu... we wrażliwym wnętrzu, które skry­
wa się w tym wspaniałym ciele.

- Zamknij się! - zażądała.
- Gdy to wreszcie zrobię, to będziesz żałować, że nie

mówię dalej, ponieważ zajmę się wtedy czymś zupełnie
innym...

Aż się potknęła z wrażenia. Wielkie nieba, chyba rze­

czywiście nie był jej bratem. W przeciwnym wypadku
nigdy by czegoś takiego nie sugerował. Rzuciła na niego
ukradkowe spojrzenie. Te usta, ironicznie wygięte, a przez
to jeszcze bardziej zmysłowe... Był stanowczo zbyt przy­
stojny, jak na jej potrzeby! Z takim przeciwnikiem trudno
będzie wygrać.

background image

32 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- Na to nie licz. Z góry uprzedzam, że nie uda ci się

mnie zranić. To, przez co przeszłam, zahartowało mnie jak

stal.

- Stal to bardzo podatny materiał - zauważył w zamy­

śleniu. - Wydaje się być zimny i twardy, wystarczy jednak

wrzucić go w ogień, by się stopił jak wosk. A wtedy można
go uformować, jak tylko się chce...

No tak, znów wykręcił kota ogonem!
- Istvan, doskonale wiem, do czego zmierzasz -

warknęła. - Znowu chcesz namieszać i wszystkich skłó­

cić. Tym razem jednak będziemy mądrzejsi i nie damy
się podejść.

- A może przyjechałem wszystko naprawić? Może te­

raz jestem innym, lepszym człowiekiem? - zasugerował.

Spojrzała na niego zaskoczona. To był błąd. Jej wzrok

spoczął na przystojnej twarzy, przesunął się na szerokie
ramiona, wąskie biodra, muskularne uda, rysujące się wy­
raźnie pod obcisłymi spodniami...

- Dużo jeżdżę konno - oznajmił nagle.
Poczuła się jak przyłapana na gorącym uczynku. Z za­

wstydzeniem spojrzała w inną stronę.

- A co to ma do rzeczy?
- Obserwowałaś moje ciało - stwierdził z niewinną mi­

ną. - Chyba nie dlatego, że cię pociąga fizycznie?

- Nie, skądże, oczywiście, że nie! - zawołała z prze­

strachem.

Na jego ustach igrał nieodgadniony uśmiech, w pełni

godzien Mony Lisy.

- Skoro więc nie było w tym seksualnego podtekstu,

przyglądałaś mi się, by odgadnąć, w jaki sposób zachowuję

formę. Bo raczej nie po to, by poprosić o adres mojego

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

33

krawca? Odpowiadam ci w takim razie, że ćwiczę i upra­
wiam różne sporty. Muszę mieć dużo siły i energii. Czy
mam ci zdradzić, w jakim celu są mi potrzebne?

- Nie, wołałabym, żebyś zachował to dla siebie - od­

parła lodowatym tonem.

Nagle przypomniało jej się, z jaką łatwością uniósł ją

do góry przy powitaniu. I jak kiedyś podrzucał w powie­
trze małą wtedy siostrzyczkę, by ją rozbawić i by przestała
płakać. A także, jak nie raz i nie dwa wyciągał ją z rzeki
czy moczarów, gdy spadła z konia. Zjawiał się natych­
miast, niczym anioł stróż, brał na ręce i zanosił do domu.
Ale to było dawno, dawno temu, gdy rodzina Evansćw żyła
w spokoju i radości, zanim Istvan wszystkiego nie znisz­
czył. ..

- Powiedz mi szczerze, znowu chcesz nam narobić kło­

potów, prawda? - zaatakowała, gdy przystanęli pod dębo­
wymi drzwiami, zdobnymi w okucia z brązu.

- No pewnie - odparł nonszalancko i przekręcił klucz

w zamku. - Zabawić się, otworzyć stare rany...

- Złamać serce albo dwa - podpowiedziała z goryczą.
Zastanowił się przez moment.
- Jedno. I to tak, by samo tego chciało.
Tanya z bólem pomyślała o tamtych dwojgu, których

szczęście nagle zawisło na włosku tylko dlatego, że ten
drań miał taki kaprys.

- Ależ cię uhonorowano. Dostałaś najlepszy apartament

w całym hotelu - ciągnął lekkim tonem, jakby cały czas
prowadzili niezobowiązującą pogawędkę.

Weszli do bogato urządzonego wnętrza. Na łożu z bal­

dachimem pyszniły się całe stosy śnieżnobiałych poduch,
drewniana podłoga błyszczała niczym lustro, udrapowane

background image

34 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

jedwabne zasłony ozdabiały ogromne francuskie okna.

Szał, przemknęło jej przez głowę, lecz teraz liczyła się

jedynie przyszłość Johna, a nie jakieś drobiazgi.

- Czyje serce masz na myśli? - spytała nerwowo.
- To zależy - odparł zmysłowym głosem. - Niektórzy

ludzie starannie ukrywają swoje uczucia i nigdy nie można
odgadnąć, co naprawdę myślą. Inni rąbią prawdę prosto
w oczy, są szczerzy aż do bólu...

- Ale nie ty - szepnęła.
- Nie ja - przytaknął, podchodząc do niej i stając tuż

przed nią. Nagle zrobiło jej się gorąco. - Nie lubię, gdy
ktoś wie, co mi leży na sercu.

- Jeśli w ogóle je masz - mruknęła ponuro i przyklęk­

nęła koło swoich bagaży.

Z całą pewnością nie miał, pomyślała, otwierając waliz­

kę. W przeciwnym razie nie złamałby serca mamie, Lisie
i paru innym osobom.

- Złamałem ci je? - spytał ze współczuciem.
Zwiedziona jego tonem przez chwilę sądziła, że mówi

o jej sercu! Poderwała się tak szybko, że straciła równowa­
gę i omal się nie przewróciła. Przytrzymał ją za ramię.

- Nie dotykaj mnie! - zareagowała nerwowo.
Co się ze mną dzieje? Czemu tak się zachowuję?
- Och, przepraszam, że nie pozwoliłem ci upaść na ten

twój zgrabny tyłeczek! Ale przecież wtedy nie mogłabyś

dalej zadzierać nosa, prawda? Powinnaś więc być mi raczej
wdzięczną - wycedził. - No, to jak? Złamane?

W czarnych oczach dostrzegła rozbawienie. Nagle zro­

zumiała. Nabijał się z niej!

- Chodzi ci o moje rzeczy? Nie, wszystko w porządku.

Prezent dla Lisy też.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

35

- Chcesz wiedzieć, co ja dla niej przygotowałem? -

spytał z dwuznacznym uśmieszkiem.

- W żadnym wypadku! - zaprotestowała pospiesznie.
- Nie bój się, nie kupiłem jedwabnej bielizny.
- Nic mnie to nie obchodzi - wysyczała przez zaciśnię­

te zęby. - Powinieneś wykazać choć tyle taktu, by w ogó­
le nie dawać żadnego prezentu, nie przypominać o sobie
i zniknąć stąd jak najprędzej. Duchy przeszłości nie są mile
widziane na weselach.

Czarne oczy zalśniły niebezpiecznie.

- Chcesz, bym wyjechał, zanim nabroję?
- Dokładnie tak.
- To poproś mnie ładnie.
Zmełła w ustach przekleństwo. Nie miała wyjścia. To

była jedyna szansa. Musiała ratować Johna i Lisę.

- Bar... - zaczęła, ale nagle zamilkła. Nie, nie przej­

dzie jej to przez gardło.

- No, proś - zachęcił. - Ktoś wreszcie musi złamać tę

twoją dumę.

- Do diabła, Istvan, czy zależy ci tylko na tym, żeby

wszystkie kobiety robiły to, co zechcesz? Mścisz się na
mnie, gdyż nie zgadzam się tańczyć, jak mi zagrasz?

- Kiedyś miałaś odmienne zdanie. O ile dobrze pamię­

tam, łaziłaś za mną krok w krok - przypomniał.

Na rozgniewanej twarzy Tanyi pojawiły się rumieńce.
- Zachowywałeś się tak nietypowo, że byłeś jedyną

atrakcją w naszym małym, sennym Widecombe, gdzie
nigdy nic się nie działo. Szybko jednak nauczyłam się,
że pod zwodniczą maską oryginała nie kryje się zupełnie
nic!

- Stałaś się złośliwa i zgorzkniała, zupełnie nic przypo

background image

36 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

minasz słodkiej, kochanej Tanyi, jaką znałem. Co cię tak
zmieniło?

Spojrzała na niego twardo.

- Naprawdę chcesz wiedzieć? Ty! To przez ciebie je­

stem taka, jaka jestem! Nie cierpię samej siebie, swojego
zachowania, ale nic nie potrafię na to poradzić! To ty zni­
szczyłeś tamtą dawną Tanyę. - Wreszcie powiedziała mu
prosto w twarz pełne gniewu słowa, które pragnęła z siebie
wyrzucić już od wielu lat.

Ponuro zmierzył ją wzrokiem.
- A możesz mi łaskawie zdradzić, w jaki sposób tego

dokonałem?

- Bardzo prosto. Wystarczyło wpędzić mamę do grobu

swoim niespodziewanym zniknięciem - odparła z bólem.

- Wiedziała, dokąd pojechałem.

Oczy Tanyi rozszerzyły się ze zdziwienia.

- Jak to?
-

Tak to. Zbyt pośpiesznie wyciągasz wnioski, to wszy­

stko. Ester zdradziła mi, że ma raka i że zostało jej nie­
wiele czasu. To nie ja ją zabiłem, lecz śmiertelna choroba,
zbyt późno wykryta - wyjaśnił łagodnym, współczującym
tonem.

- Tobie powiedziała, a nam nie? - zawołała z wyrzu­

tem. Nawet w takiej sprawie musiała go faworyzować.

Popatrzył na nią ze zrozumieniem.
- Nie chciała was martwić, postanowiła ukrywać swój

stan, jak długo się da.

- Czemu więc wyjawiła ci prawdę?
- Żeby mnie powstrzymać od wyjazdu - powiedział

spokojnie.

Ze zgrozą pokręciła głową.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

37

- Wiedziałeś, że umiera i... i wyjechałeś? Jak mogłeś?
- Musiałem - stwierdził stanowczo. - Pragnęła, bym

został i nadal udawał jej syna. Odmówiłem.

Odwróciła się, by ukryć twarz i podeszła do okna. Bez­

wiednie zacisnęła palce na jedwabnej zasłonie. Miała wra­
żenie, że wszystko wymyka jej się z rąk. To, co brała za
prawdę, okazało się kłamstwem. Opanowała się jakoś i po­
nownie spojrzała na Istvana.

- To właśnie po jej śmierci tak się zmieniłam. Musia­

łam zająć się ojcem, który nagle utracił sens życia i za­
mknął się w sobie. Jest kompletnie bezradny, zdany tylko
na mnie.

- Tak, Lisa mi mówiła, że się nim opiekujesz - wspo­

mniał. - I domem. To masa roboty.

- Nie stać nas na zatrudnienie kogoś do pomocy. Ale

i tak sobie radzę. Nauczyłam się, że przy odpowiedniej

organizacji da się prowadzić dom i własny interes - odpar­
ła zdecydowanym tonem. - Nic dziwnego, że przestałam
być naiwną gąską, jaką mnie znałeś i jaką wolałbyś mnie
widzieć. Codziennie muszę zaciskać zęby i wykazywać się
twardym charakterem... - Przerwała, gdyż jego badawczy
wzrok zbijał ją z pantałyku.

- Mów dalej. Ciekawi mnie, co robisz. Pewnie prowa­

dzisz szkółkę jazdy konnej? - zasugerował.

- Lepiej - skwitowała lakonicznie. - Organizuję waka­

cje w siodle.

- U was?
- Nie - odparła z dumą. Niech wie, że udało jej się coś

osiągnąć, mimo wyjątkowo nie sprzyjających warunków.
- Za granicą. Na razie we Francji. I nie jest to bynajmniej
zwykłe sobie jeżdżenie, moi klienci podróżują po mało

background image

38

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

znanych, malowniczych okolicach, tworząc coś na kształt
cygańskich taborów.

Niestety, nie wyglądało na to, by udało jej się zrobić

wrażenie na Istva'nie.

- Nie wiem, czy to akurat najlepszy czas na rozkręcanie

interesu - mruknął powątpiewającym tonem.

- Mam pewne plany tutaj. John załatwia mi... A guzik,

więcej nie zdradzę, nic ci do tego.

- Pewnie, zawsze lepiej trzymać swoje karty przy sobie

- zauważył zagadkowo, po czym nieoczekiwanie pochylił

się nad otwartą walizką i wyciągnął z niej wyjątkowo ską­

pe figi, zanim Tanya zdążyła go powstrzymać. - To twoje?
- spytał z kpiną i lekkim niedowierzaniem. - No, no, cał­
kiem nieźle jak na córkę pastora.

- Zostaw to! - zażądała z oburzeniem.
Zakołysał skrawkiem białego materiału na wyciągnię­

tym palcu.

- Wiesz - zauważył od niechcenia - gdyby teraz ktoś

wszedł do tego pokoju i zobaczył mnie z twoimi niewy­
mownymi w ręku, dałby głowę, że jesteśmy...

- Dosyć! Ani słowa więcej!
- A niby czemu? - spytał z zainteresowaniem.
Z całych sił próbowała się opanować. Nie mogła dać

zbić się z tropu. Musiała pamiętać o swoim celu.

- Nie jestem zainteresowana rozwijaniem tego tematu.

Chcę jedynie, żebyś odczepił się od Lisy i Johna.

- Zrobisz wszystko dla tych, których kochasz, prawda?

- W zamyśleniu wrzucił figi z powrotem do walizki.

Podszedł i wziął Tanyę w ramiona. Przestraszona, za­

stygła w bezruchu.

-• Sądzę, że potrafię zrobić dobry użytek z twojej bez-

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 39

granicznej wręcz lojalności - powiedział niebezpiecznie
miękkim tonem. - Zgaduję, że chętnie przystaniesz na mo­

je warunki.

- Jakie warunki? - spytała podejrzliwie.
- Wszystkie, jakie tylko zechcę, mam nadzieję. Prze­

cież pragniesz powstrzymać mnie przed zniszczeniem
szczęścia tych dwojga - oznajmił z nie ukrywanym zado­
woleniem, po czym spokojnie pomaszerował do wyjścia.

Zrobiło jej się słabo.
- Poczekaj, nie odchodź!
Zerknął na nią przez ramię.
- Zmiękłaś? Zaczynasz błagać?
- Nie, ale...
- Jesteś dumna jak paw, ale jeszcze tego pożałujesz

- dodał, otwierając drzwi.

Zaklęła w myślach, co zdarzyło jej się bodaj pierwszy

raz w życiu.

- Wracaj!
Z aroganckim uśmieszkiem zamknął drzwi i oparł się

o futrynę.

- Zajęło mi to mniej czasu, niż przypuszczałem. Świet­

nie. Długo czekałem na tę chwilę. - Jego głos zmienił się
nieco, stał się niższy i bardziej matowy. - Czeka nas kilka
miłych... momentów.

- Nie rozumiem, o co ci chodzi.
- Doprawdy?

Seksualny podtekst jego wypowiedzi był aż nadto wy­

raźny. Tanya nerwowo wytarła nagle wilgotne dłonie
o spódniczkę. Teraz już nie miała najmniejszych wątpliwo­

ści. Ten człowiek nie mógł być jej bratem.

- Nie - szepnęła z trudem. Spokojnie, weź się w garść.

background image

40 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

Nie daj się. Co się z tobą dzieje? Oddychaj, głęboko oddy­
chaj. - Ty próbujesz... - zaczęła znowu, lecz głos odmówił

jej posłuszeństwa.

Sfrustrowana i wściekła, przestała nad sobą panować,

skoczyła ku swemu prześladowcy i na oślep zaczęła go
okładać pięściami. Istvan mocno chwycił ją za nadgarstki.

- Wygrałem, jak widzę. Nie wierzysz? Udwodnię ci.

I pocałował ją. To by jeszcze jakoś zniosła, lecz on

pocałował ją właśnie tak, jak to sobie wymarzyła, jak pra­
gnęła być całowana. Wszystko zniknęło, została kobieta

i mężczyzna, a w nich i między nimi rodzący się płomień,

rozniecany przez łagodną i czułą, a przecież tak bardzo
namiętną pieszczotę warg...

Mimowolnie jęknęła z rozpaczą. Nie, każdy, tylko nie

on! Nienawidzi go! Nie wolno jej odczuwać rozkoszy, nie
może dać się tak zwieść. To wcielony diabeł. Przegra, jeśli
go zapragnie. On wykorzysta to bez najmniejszych skru­
pułów, byleby tylko ją upokorzyć.

A jednak jego pocałunki były tak zniewalające, tak pełne

słodyczy, że nie mogła nie odczuwać przyjemności. Tak
właśnie to sobie wyśniła, usta ukochanego powinny być
akurat takie, jak Istvana, cudownie ciepłe, budzące dreszcz
i chęć oddania się...

- Mam nadzieję, że jeszcze cię nie przekonałem - sze­

pnął. - Bardzo chętnie dostarczę ci dalszych dowodów.

Z trudem odwróciła głowę i jego usta szczęśliwie nie do­

tknęły jej warg, lecz szyi. Szczęśliwie? Dla nagle rozbudzo­
nych pragnień tak, ale nie dla jej woli. Jak mogła skutecznie
stawiać opór, gdy całe ciało spiskowało przeciw niej?

- Przestań! - jęknęła ostatkiem sił. - Wierzę, że nie

jesteś moim bratem.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

41

- Ja ci udowadniam zupełnie coś innego... - wymru­

czał w płomienną burzę jej włosów.

Z najwyższym wysiłkiem stłumiła dreszcz. Nie, za żad­

ne skarby świata nie zdradzi się przed nim, nie okaże, jak
cudownie jest znajdować się w jego ramionach.

Lecz on nie dbał o nic, odwrócił jej twarz ku sobie

i pocałował Tanyę tak, jakby już należała do niego. Nogi
ugięły się pod nią z wrażenia. Istvan naprawdę dążył do
tego, by połączyła ich bardziej intymna więź niż ta, która
zazwyczaj łączy rodzeństwo...

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Wstrząśniętej, kompletnie wytrąconej z równowagi Ta-

nyi przyszło nagle na myśl, by przestać się zastanawiać

i wahać. Czy nie lepiej porzucić wszelkie obawy i poddać
się uczuciom, które wydawały się równie niepohamowane

jak rozszalały żywioł?

Zmysłowe pocałunki Istvana bynajmniej nie pomagały

jej w podjęciu bardziej rozsądnej decyzji...

- Och - wyrwało jej się nagle, a jej smukłym ciałem

wstrząsnął dreszcz.

- Widzę, że do czegoś zaczynamy dochodzić - uśmie­

chnął się z zadowoleniem. - Pierwszy wyłom w murze zo­
stał uczyniony. Ale nie śpieszmy się. Słodycz podboju naj­
lepiej jest smakować powoli, nie sądzisz?

Ale Tanya nie słuchała. Jak mogła słuchać, gdy męska

dłoń zręcznie rozpinała jej żakiet i przez cieniutką bluzkę

pieściła jej ciało, tak chętne, tak gorące, choć nigdy jeszcze
w ten sposób nie dotykane.

- Istvan! - zaprotestowała słabo.
- Nie ponaglaj - celowo udał, że zrozumiał to inaczej.

- Mamy masę czasu...

W oszołomieniu odchyliła głowę do tyłu i pozwoliła się

pieścić. Jej piersi nabierały cudownej pełni pod jego dłonią,
przypominając owoce dojrzewające w cieple słońca. Było

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

43

jej tak rozkosznie... Wiedziała, że skończy się to dla niej

bardzo źle, lecz rozsądek opuścił ją zupełnie.

Żakiet miękko spłynął na podłogę, a guziki bluzki roz­

pinały się jeden po drugim. Wreszcie Istvan nieśpiesznie
rozchylił materiał, a Tanya wstrzymała oddech. To strasz­
ne, ale tak bardzo chciała, by jej opalone ciało zrobiło na
nim wrażenie...

I zrobiło. Wpatrywał się w nią niczym urzeczony.
- Och, Tanya! -jęknął tylko zdławionym głosem.
Dotknij mnie, dotknij, błagały jej zmysły, gdy stał tak

bez ruchu.

- Przestań! - szepnęła z trudem.
- Nie mogę!
Nie, dłużej nie wytrzymam, pomyślała i już miała sięg­

nąć po jego dłoń i położyć ją tam, gdzie powinna się znaj­
dować, gdy wreszcie sam dotknął jej piersi. Zakręciło jej
się w głowie. Och, czemu nie może znaleźć dość siły, by
zerwać ten czar, jaki niechybnie na nią rzucił. To potworne,
zachowuje się jak kobieta bez zasad, nie wolno tego robić,
nie wolno...

Istvan delikatnie pieścił rozpalone ciało Tanyi, która

oddychała szybko i gorączkowo. Po chwili pocałował ją
czule, jakby wzruszony jej bezradnością.

Idiotko, zrób coś, póki jeszcze możesz, pomyślała roz­

paczliwie.

- Nie - szepnęła bez przekonania.
- Za późno...
- Ale przecież nie możemy...
- Możemy. Już nic nas nie powstrzyma.

Bez ostrzeżenia pchnął ją na łóżko. Zapadła się w mięk­

kie poduchy niczym w biały puch. Istvan pochylił się nad

background image

44 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

nią. Gdy przesunął dłońmi po jej udach, nie mogła już
dłużej żywić żadnych wątpliwości co do jego zamiarów.

Wykręciła mu się rozpaczliwie i wyskoczyła z łóżka,

gorączkowo rozglądając się za bluzką. Ze zdumieniem spo­
strzegła, że leży ona dość daleko na podłodze. Kiedy on ją
tam rzucił?

Istva'n ułożył się wygodnie i nonszalancko splótł ręce za

głową.

- Biegnij po nią - zaproponował prowokacyjnym to­

nem, uśmiechając się.

Przez chwilę nie dotarło do niej znaczenie jego słów, po

czym pośpiesznie osłoniła się dłońmi.

- Ty draniu!
No tak, jeszcze tego brakowało, żeby mu robiła przyje­

mność bieganiem półnago po pokoju! Szybko, lecz z god­
nością, podeszła do leżącej na ziemi bluzki. Gdy nerwowo
usiłowała ją włożyć, poczuła otaczające ją ramiona. lstva'n
sięgnął po bluzkę, pomógł jej się ubrać, po czym odwrócił

ją przodem do siebie, żeby zapiąć guziki. Przynajmniej tak

w pierwszej chwili sądziła...

Ciemna głowa nieoczekiwanie pochyliła się nisko i Ta-

nyi ziemia uciekła spod stóp, gdy gorące usta dotknęły jej
piersi.

- Istvan! -jęknęła z przerażeniem i zachwytem.
- Tak, wiem - mruknął niewyraźnie.
Poczuła, jak jej opór błyskawicznie słabnie. Musiała

zaakceptować fakt, że ciało żyje własnym życiem, niepo­
kojącym i grzesznym, zupełnie nie przystającym do zasad,

jakie niegdyś starannie wpajano córce pastora.

Stało się, pragnę go, pomyślała bezradnie. Jak kiedykol­

wiek mogłam winić Lisę za to, że mu uległa? Doskonale

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

45

ją teraz rozumiała. Nagle przyszło jej do głowy coś nowe­

go. Jakim prawem wini Istva'na, skoro sama wpadła w pu­
łapkę namiętności? Dopiero teraz poznała, jaka to niszczą­
ca siła.

Właśnie, zapomniała o Lisie.
- Dość! - zażądała nieswoim głosem. - Chcesz, żebym

ja też zaszła z tobą w ciążę?

Zamarł. Po chwili wyprostował się, a czarne oczy spo­

jrzały na nią nieprzyjaźnie,

- Ależ ty się zmieniłaś. Zachowujesz się jak jędza.

W zasadzie miał rację. Sama była głęboko rozczarowana

swoim postępowaniem. Drżącymi dłońmi zaczęła zapinać

bluzkę, co szło jej dość opornie.

- Tylko dlatego, że mnie do tego zmuszasz - wyjaśniła

z urazą. - Myślisz, że nie wiem, o co ci chodzi? Prowadzisz
ze mną grę, chciałeś udowodnić, że wygrasz ze mną. W po­
rządku, punkt dla ciebie. Jesteś groźniejszym przeciwnikiem,
niż sądziłam. Udało ci się uzyskać chwilową przewagę...

- Chwilową przewagę? - zdziwił się, a w jego oczach

pojawił się niebezpieczny błysk. Od niechcenia przesunął
dłonią po jej biuście i Tanya nie mogła opanować dresz­
czu. - Nie oszukujmy się - mruknął z satysfakcją. - Iskrzy
między nami od tego momentu, gdy zaczęłaś podejrzewać,
że jednak mówiłem prawdę i nie jestem twoim bratem.

Jeśli nie przestanie być tak strasznie zadowolony z sie­

bie, to go chyba zabiję, przemknęło jej przez głowę.

- Bo mnie wyprowadzasz z równowagi, to wszystko

- sprostowała z oburzeniem. - Najpierw celowo mnie zszo­
kowałeś tą wiadomością, a potem wykorzystałeś moje oszo­
łomienie. Ale doskonale wiem, że nie chodziło ci o mnie.
To jedynie część twojego planu.

background image

46 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- Tak? - warknął. - Umiesz czytać w moich myślach?
- To nic trudnego, bo tylko jedno ci w głowie! Zamie­

rzasz uwieść Lisę.

Przystojna smagła twarz zmieniła się w nieprzeniknioną

maskę.

- Uwieść ją? - powtórzył. - Na dzień przed jej ślubem?
- Przecież ty jesteś zdolny do wszystkiego - zaatako­

wała z gniewem. - Dam głowę, że knujesz, jak się wślizg­
nąć do jej pokoju i...

- Naprawdę sądzisz, że byłbym skłonny wykorzystać

dziewczynę w jej panieński wieczór? - spytał przez zaciś­
nięte zęby.

Tanya aż się trzęsła z wściekłości, gdy patrzyła na sto­

jącego przed nią człowieka, niegdyś tak bliskiego, a teraz

zupełnie obcego. Jak to możliwe, że kiedyś układało się
między nimi tak dobrze? A potem nagle wszystko się zmie­
niło. Innych też traktował okropnie, nie tylko ją. Przypo­
mniała sobie, jak trzaskał drzwiami po kolejnej sprzeczce
z tatą, jak bił do nieprzytomności tych, którzy próbowali
przezywać go Cyganem. I nie tylko to.

- Nigdy nie zapomnę tych trzech dni przed twoim wy­

jazdem - powiedziała łamiącym się głosem. - Pokłóciłeś

się z mamą. Przestałeś z nią rozmawiać, nie chciałeś jeść.
Błagała, byś raczył się do niej odezwać, lecz ty byłeś zimny
i obojętny jak głaz. Ty jeden wiedziałeś, że ona umiera,
a traktowałeś ją jak powietrze. Tak, myślę, że jesteś zdolny
do najgorszego świństwa.

Odetchnął z trudem.

- Boże, daj mi siłę - szepnął. - Tanya, zrozum... - za­

czął błagalnie.

Nie zamierzała tego słuchać.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 47

- Teraz ja mówię - ucięła ostro, choć przyszło jej to z tru­

dem, bowiem odezwała się w niej wrodzona skłonność do
współczucia i przebaczenia. - Nie mam co do ciebie żadnych
złudzeń i wiem, że chcesz zrujnować przyszłość Johna, jego
szczęście. Zawsze go nienawidziłeś, pogardzałeś nim, wyko­

rzystywałeś każdą okazję, by zrobić z niego durnia!

- Nie ja. Sam to robił - zaprotestował ostro. - Pró­

bował mnie naśladować, zamiast po prostu być sobą. Po
kiego diabła wdrapywał się na skały, skoro ma lęk wyso­
kości? Po co chciał jeździć na najdzikszych koniach, jak

ja? Powinien był rozwijać własne zdolności, a nie małpo­

wać mnie. Nic dziwnego, że wiecznie robił sobie krzywdę

i Lisa ciągle musiała pielęgnować swojego chłopaka, za­
miast mieć z niego jakiś pożytek.

- To przez ciebie wychodził na mięczaka - wytknęła

z rozgoryczeniem.

- Sam się o to prosił - odparł z irytacją. - Za wszelką

cenę starał się być mną, co uważam za szczyt idiotyzmu.
Przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby się
znajdować na moim miejscu.

- Doprawdy? - zadrwiła. - Byłeś ukochanym synem,

forsy miałeś jak lodu, dziewczyny szalały za tobą, a chło­
pcy z całych sił próbowali ci dorównać... - Zamilkła, gdyż
zdała sobie sprawę z tego, że zdradza swoje uczucia, opi­
sując go tak pozytywnie.

- A czy przy tym wszystkim wyglądałem na szczęśli­

wego? - spytał tylko.

Zaskoczył ją. Rzeczywiście, zawsze dostrzegała w nim

jakiś smutek, jakby żal za czymś utraconym czy wręcz nie

zaznanym. Dawno temu naiwnie wyobrażała sobie, że jej
podziw i przywiązanie przyniosą mu ulgę...

background image

48 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- Manipulujesz mną, Istvan - powiedziała oskarżyciel-

sko. - Uciekasz się do argumentów emocjonalnych, a nie
racjonalnych.

- Nie mam wyjścia. Jesteś bardziej uparta, niż przypu­

szczałem. Muszę zmienić taktykę.

- Och! - syknęła wściekła, że omal nie dała się nabrać.

- Nie pozwolę ci mnie traktować jak pionka w twojej grze.

Tak samo, jak nie pozwolę ci skrzywdzić Lisy!

- Śśśś, może cię usłyszeć.
- Nic mnie to nie obchodzi! - Z furią podniosła żakiet

i włożyła go. Odczuwała ogromną potrzebę ukrycia swego
ciała, swoich potrzeb, swojego głodu... Musiałabym chyba
zacząć nosić zbroję, widziałam tu jedną na korytarzu, po­

myślała melancholijnie. -I tak zamierzam jej powiedzieć,
co chciałeś zrobić. Niech wie...

- Dlaczego nie nosisz stanika?
No nie, tego było już za wiele! Niewiele myśląc, cisnęła

w niego telefonem, gdyż akurat nawinął jej się pod rękę.

Na szczęście Istvan zdążył się uchylić, co sprawiło jej ulgę.

- Wynocha! - wrzasnęła.
- Ciekawe, bardzo ciekawe... - mruknął w zadumie.

- To raczej zagadkowe, że tak nieprzystępna kobieta z upo­

dobaniem chodzi bez bielizny, nie sądzisz?

Tanya doszła do wniosku, że musi wziąć się w garść,

inaczej nic z nim nie wskóra.

- Spróbuj tę zagadkę rozwikłać - zaproponowała, gdyż

nie zamierzała zdradzać prawdy. Za nic w świecie by się
nie przyznała, że uwielbia czuć miękki dotyk materiału na
nagiej skórze.

- Odpowiedź jest prosta. To zmysłowość - odparł ci­

cho. - Zawsze taka byłaś. Zanurzałaś twarz i dłonie w koń-

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 49

skiej grzywie albo w mięciutkim futerku szczeniaka, tarza­

łaś się półnaga w chłodnej trawie na łące...

Zarumieniła się ponownie.
- Nosiłam kostium kąpielowy - wymamrotała. -I mia­

łam zaledwie trzynaście lat.

Tak, wtedy była jeszcze zbyt młoda, by rozumieć, cze­

mu kocha miły dotyk miękkich rzeczy, czemu przytula się
mocno do pleców Istvana, gdy ten zabiera ją na przejażdżkę
motocyklem, czemu głęboko wdycha zapach jego skórza­
nej kurtki... Czyżby to naprawdę była zmysłowość, zanie­
pokoiła się.

- Mogę? - rozległ się za drzwiami płaczliwy głos Lisy.
Z rozczarowaniem potrząsnął głową, jakby mu przerwa­

no w ważnym momencie. Tanya natomiast odczuła ogro­
mną ulgę.

- Wejdź - z rezygnacją odpowiedział Istvan.
Lisa nieśmiało wślizgnęła się do pokoju i z niepokojem

popatrzyła na ich twarze.

- Co wy robicie?
- Nic nowego, kłócimy się - wyjaśniła z niejaką gory-

czą jej przyjaciółka.

- Czy ty też nie używasz biustonosza? - wypalił bez

ogródek Istva'n.

- Zamknij się! - zareagowała natychmiast Tanya.

Jego pytanie wskazywało aż nadto jasno, że ona nie nosi

bielizny! Nic więc dziwnego, że Lisa aż oniemiała z wra­
żenia.

- A, tu jesteście-usłyszeli nagle głos Johna.-Ruszcie

się wreszcie, niedługo zacznie się przyjęcie.

- Myślałem, że już się zaczęło - zauważył od niechce­

nia Istvan. - My tu sobie tymczasem miło gawędzimy...

background image

. • 1

50 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- Tak miło, że właśnie miałam cię zamordować - spro­

stowała uszczypliwie Tanya.

- Nie przejmujcie się nią, akurat przechodzi mały kry­

zys - zauważył pobłażliwym tonem.

- Zaraz ty przejdziesz przez całkiem spory kryzys, jak

ci wreszcie przyłożę - zagroziła.

W pokoju zapadła martwa cisza. Lisa i John wpatrywali

się w Tanyę ze zdziwieniem. Nieco zakłopotana, znużonym
gestem przesunęła dłonią po czole.

- Chyba jestem zmęczona, za wcześnie dziś wstałam.

Muszę wziąć prysznic.

- Słyszeliście? Idźcie. Ja z nią zostanę, pogadamy sobie

jak za dawnych dobrych czasów - wtrącił z niewinną miną

Istvan, czym ostatecznie wyprowadził ją z równowagi.

- Niech cię szlag trafi! - warknęła, zupełnie już nie

bacząc na to, co mówi.

- Nic z tego, mam jeszcze parę rzeczy do załatwienia.

- Spokojnie wytrzymał jej mordercze spojrzenie. -I propo­

zycję dla ciebie. Zacznij wreszcie myśleć. Przestań wierzyć
w to, co ci kiedyś powiedziano i sama rusz głową. Znajdziesz
mnie na dole. Domyślam się, że chcesz mi zadać kilka pytań.

Rzeczywiście płonęła z ciekawości. Teraz, gdy przesta­

ły ją zaprzątać grzeszne pragnienia, intrygująca tajemnica

jego pochodzenia zaczęła wybijać się na pierwszy plan, Ale

przecież nie zamierza zaspokajać próżności tego drania,

okazywać nadmiernego zainteresowania i domagać się wy­

jaśnień. To by mu zanadto pochlebiło.

- Wcale nie - ucięła wyniośle. - Guzik mnie obchodzi,

kim...

- Ani słowa więcej! - przykazał. - To sprawa między

nami dwojgiem.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

51

- Mam wrażenie, że cała rodzina ma prawo wiedzieć.
- Nie. Tylko ty - dodał miękko.
- Czemu akurat ja?
Posłał jej kpiące spojrzenie.
- Bo jesteś uparta jak osioł. Z innymi nie będzie kło­

potu, ale ciebie będę musiał długo przekonywać, zanim
uwierzysz, że to prawda.

- A odkąd ty mówisz prawdę? - spytała zjadliwie. Za­

uważyła coraz bardziej zdumione miny brata i przyjaciółki,
i zawstydziła się. Rzeczywiście, zachowywała się strasznie
głupio. - Wybaczcie, ale on mnie doprowadza do szału.

- Odpocznij - poradził spokojnie Istvan, wychodząc. -

I przemyśl to. A jeśli pisniesz komukolwiek choć słówko,
to gorzko pożałujesz. Wiesz, że nie żartuję, prawda?

Tanya w ponurym milczeniu wpatrywała się w drzwi,

za którymi zniknął. John zmarszczył brwi.

- Co się między wami dzieje?
- Nic.
- Och, nie gniewaj się na niego - odezwała się nieśmia­

ło Lisa. - Nie jest taki zły, na jakiego wygląda...

No, tego się nie spodziewała!
- Ty go bronisz? Ty? Po tym, jak... - W ostatniej chwili

ugryzła się w język. Mało brakowało, a zdradziłaby przed
Johnem starannie skrywaną tajemnicę o ciąży Lisy. Gdyby
wiedział, że jego narzeczona przed czterema laty straciła
dziecko Istvana... - Po tym, jak potrafił nas teraz skłócić,
nas, dwie najlepsze przyjaciółki? Przez niego skaczemy

sobie do oczu tuż przed twoim ślubem, a ty go usprawied­
liwiasz?

- Proszę, daj mu szansę - błagała Lisa. - Źle go oce­

niasz.

background image

52 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

W tym momencie John zaklął z furią i wyszedł, trzaska­

jąc drzwiami.

- Widzisz, co narobiłaś? - zdenerwowała się Tanya.

- Broń dalej tego łajdaka, a stracisz narzeczonego. Prze­
cież wiesz, że oni się nienawidzą i że Istvan to drań. Pra­
gnie zniszczyć twoje małżeństwo, gdyż nie może ścierpieć
tego, że ktoś mógłby być szczęśliwy.

- Mylisz się! On był dla mnie dobry...
- Doprawdy? - spytała z goryczą. Zupełnie nie rozu­

miała, czemu Lisa staje po jego stronie. Trudno, musi być
okrutna i odświeżyć przyjaciółce pamięć. - Czy już zapo­
mniałaś, co cię przez niego spotkało?

- Nie - westchnęła. Z zakłopotaniem ujęła dłonie Ta-

nyi i uścisnęła je mocno. - Doskonale pamiętam, co kiedyś
dla mnie zrobił i dlatego błagam cię, nie uważaj, że powin­
nam go nienawidzić, bo nie mogę...

- Ty go kochasz! - wyszeptała ze zgrozą.
- Tak, to znaczy nie... - poprawiła się pośpiesznie.
- A co z Johnem?!
- Wychodzę za niego, tak jak było ustalone.
Tanya z rozpaczą zagryzła wargi. Cóż jest warte mał­

żeństwo bez miłości? A może Lisa kocha jej brata, a fascy­
nacja tym wcielonym diabłem jest tylko chwilowa? Może
wystarczy tylko go jakoś stąd usunąć, a wszystko wróci do
normy? Co z oczu, to i z serca...

- Posłuchaj - odezwała się zdecydowanie. - Istva'n

próbuje nas poróżnić, nie wiem, czemu, ale to prawda.
Wykorzystuje fakt, że obie jesteśmy podenerwowane...

- Ja biorę ślub, więc to normalne, ale dlaczego ty?

- Przyjaciółka spojrzała na nią badawczo.

Nie, nie dołoży jej ciężaru i rewelacje o próbie uwie-

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

53

dzenia oraz o relacjach rodzinnych zatrzyma dla siebie.

Uśmiechnęła się nieco sztucznie.

- Interesy - wyjaśniła zwięźle. - Nie za dobrze mi

idzie, męczy mnie to okropnie.

- Och, tak mi przykro.
- Nie martw się, jakoś sobie poradzę. Dzięki pomocy

Johna rysują się nowe perspektywy. Po cichu załatwia mi
możliwość podpisania kontraktu z tutejszą stadniną na pro­
wadzenie szkoły jazdy konnej. Mają tu rewelacyjne wierz­
chowce, a ja bym dostała wyłączność na organizowanie
kursów. Wyobrażasz sobie? Ale to na razie sekret, nie chcę,
żeby ktoś wykorzystał ten pomysł i sprzątnął mi taką oka­
zję sprzed nosa. Hej, rozchmurz się - zaproponowała
z udawaną wesołością. - Panna młoda powinna być cała
w skowronkach. Chyba musimy spędzić trochę czasu ra­
zem, to dojdziemy do siebie.

Spojrzały sobie głęboko w oczy, z miłością, ale i z nie­

pokojem. Przyjaźniły się od wieków, gdyż ich matki bardzo

się lubiły i spotykały się często, gdy dziewczynki były

jeszcze bardzo malutkie.

Jedynie związek z Lisą pozostał niezmącony przez te

wszystkie lata. Pozostałych bliskich sobie ludzi udało się

Istva'nowi stopniowo skłócić. A teraz atakował je dwie. Nic
dziwnego. Zawistnie niszczył przyjaźń innych, gdyż sam

nie był do niej zdolny. A ona kiedyś uważała go za wspa­
niałego człowieka! Chyba rzeczywiście miała klapki na
oczach.

- Proszę, nie pozwólmy, by coś się między nami zmie­

niło. Tyle razem przeszłyśmy. Tak naprawdę, to mam tyl­
ko ciebie. Tacie się nie zwierzę, siostry to papużki-nieroz-
łączki...

background image

54 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- Nic nie stanie między nami, obiecuję - Lisa płaczli­

wie pociągnęła nosem. - Wiesz co? Nie psujmy dzisiejsze­
go wieczoru, jest taki wyjątkowy. Włóż tę obłędną białą
sukienkę, o której napisałaś mi w liście i niech wszyscy
faceci padną trupem! Obiecuję, tę noc będziemy długo
pamiętać!

- Jasne - Tanya szybko otarła spływającą po policzku

łzę. - Pokażemy Węgrom, jak się bawią dziewczęta z hrab­

stwa Devon.

- I... nie kłóć się więcej z Istvanem - spróbowała po­

nownie Lisa. - Spróbuj go zrozumieć, wejść w jego skó­
rę... Och, on tyle dla mnie znaczy!

- Słuchaj... - zaczęła ostrzegawczo Tanya.
- Nie, tym razem ty mnie wysłuchaj. Kiedyś zrobił dla

mnie coś wspaniałego i nigdy mu tego nie zapomnę.

- Żartujesz. Co to było? - spytała z niedowierzaniem.
- Nie wolno mi tego zdradzić. Tylko on sam mógłby ci

to powiedzieć.

No, tak, znów ma jakieś wspólne sekrety z tym draniem.

Niedobrze.

- Nie wierzę w to, że potrafiłby zdobyć się na bezinte­

resowny gest. Musiał w tym widzieć jakąś korzyść dla
siebie... - Urwała, gdyż dostrzegła łzy w oczach przyja­
ciółki. - A ty wciąż masz do niego słabość...

- Uwielbiam go - padła natychmiastowa odpowiedź.

- I ciebie też. Dałabym się za was zabić. Dlatego błagam,
pogódźcie się, przynajmniej na dzisiejszy wieczór. Obie­
cujesz?

Pogodzić się? A nie lepiej byłoby go zepchnąć z jakiejś

zamkowej wieży i mieć kłopot z głowy?

- Postaram się - odparła nieco wymijająco.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

55

Gdy została sama, bezsilnie opadła na łóżko. Kręciło jej

się w głowie od tych wszystkich wydarzeń. W dodatku nic
z tego nie rozumiała. Co ta Lisa wyprawia?

Doskonale pamiętała tamten rozpaczliwy telefon przed

czterema laty, skręcającą się z bólu przyjaciółkę i jej
szloch:

- Stracę moje dziecko! Moje i twojego brata...

A potem przejmujące wycie karetki, szok rodziców Lisy,

których to ona musiała zawiadomić, jej własny ból i stra­

szliwe rozczarowanie, gdy wykrzyczała Istvanowi w twarz
całą prawdę. I konieczność zachowania tajemnicy. Na
szczęście udało się, wszyscy byli przekonani, że Lisa prze­
szła jakąś niegroźną operację. Najważniejsze, że John się
nigdy nie dowiedział.

I rodzice. Czy ojciec nadal mógłby sprawować obowiąz­

ki pastora, gdyby orientowano się, czego dopuścił się jego

syn? Chwileczkę, przecież wcale nie był jego synem! Kim
więc był?

Zerwała się i zaczęła nerwowo krążyć po pokoju. Wszy­

stko wskazywało na to, że był Węgrem, którego przysz­
ła pani Evans wywiozła z komunistycznej ojczyzny tylko
dzięki temu, że podała się za jego. matkę.

Czy wiedział o tym od dziecka i dlatego traktował ich

z pewnym dystansem? I dlaczego rodzice wydawali tyle
pieniędzy na edukację cudzego dziecka?

Bezradnie oparła się o jedną z kolumienek podtrzymu­

jących wspaniały baldachim. Nie, własnymi siłami nie zdo­

ła rozwikłać tej tajemniczej historii. Zwłaszcza że miała
kompletny mętlik w głowie. Tyle się wydarzyło w ciągu
ostatnich godzin...

Z zawstydzeniem przypomniała sobie nad wyraz intym-

background image

56 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

ne chwile, spędzone z Istva'nem. Przez całe życie tyle się
nie czerwieniłam, co dzisiaj, pomyślała niechętnie. Jedno­
cześnie poczuła, że świadomość faktu, iż jednak nie łączą
ich więzy krwi, jest niezwykle ekscytująca...

Zganiła siebie za takie nieprzyzwoite myśli i by je od

siebie odegnać, pośpiesznie wzięła niemal lodowaty pry­
sznic. Następnie cokolwiek nerwowo przerzuciła zawar­
tość walizki i wyciągnęła białą sukienkę z dzianiny na cie­

niutkich ramiączkach. Sue wykonała to naprawdę prze­
pięknie, stwierdziła z uznaniem, gdy lejący się materiał
wprost idealnie ułożył się na jej figurze. Śnieżna biel do­
skonale podkreślała złocistą opaleniznę, zaś dwa wysokie
pęknięcia przy każdym ruchu ukazywały smukłe nogi. Na­
gle coś jej przyszło do głowy.

- O rany, on pomyśli, że to dla niego tak się wystroiłam!
Z niepokojem spróbowała stawiać drobniejsze kroki.

Nic z tego, można było podziwiać jej uda aż do połowy.

Już kiedyś wyśmiał jej kreację. Pierwszy raz w życiu

szła na tańce i strasznie chciała się komuś spodobać. Istva'n
uznał, że wygląda nieprzyzwoicie, wręcz rozpustnie, co
córce pastora na pewno nie przystoi. W efekcie musiała
włożyć okropną sukienkę w kwiatki, w której wyglądała

jak wyrośnięte dziecko. Nic dziwnego, że przez cały wie­

czór nikt jej nie poprosił do tańca. Na dodatek Istva'n nie

krył zadowolenia, gdy się o tym dowiedział. Ucieszyło go,
że zepsuł jej zabawę.

Ale tym razem nic z tego! Zamierza szaleć przez całą

noc i wyglądać uwodzicielsko! O ile to możliwe, dodała
w myślach. Przy moich pięknych siostrach wyglądam jak
brzydkie kaczątko. Tym niemniej postanowiła spróbować.

Zamiast uczesać się w gładki kok, jak to miała pierwot-

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

57

nie w planach, zrobiła sobie bardziej wyszukaną fryzurę,
lecz dość luźno i buntowniczo wyciągnęła kilka pasemek.
Nigdy przedtem tego nie robiła. Hej, to wygląda całkiem
nieźle! Po raz pierwszy przyszło jej do głowy, że jest cał­
kiem seksowna. Dla żartu przybrała zmysłową pozę przed
lustrem.

- Wejdź, Liso - zawołała, gdy usłyszała pukanie. - No

i co ty na to? - spytała ze śmiechem, w nadziei, że rozbawi

przyjaciółkę i choć na trochę poprawi jej humor.

- Chyba nie wytrzymam. - Istva'n pożądliwym wzro­

kiem ogarnął jej prowokacyjnie wygiętą sylwetkę.

Oniemiała, lecz nie tylko z zakłopotania. Ona również

pożerała go wzrokiem. Smagły brunet w doskonale skro­

jonym czarnym fraku i śnieżnobiałej koszuli, czyż mo­

że być coś bardziej podniecającego? Bezwiednie położyła
dłoń na piersi.

- To też - odezwał się niskim głosem. - Ale na to, co

niżej, także miałbym ogromną ochotę.

- No wiesz! - zganiła go, lecz z przestrachem zdała

sobie sprawę z tego, że ona również...

- Nagle zrobiło ci się gorąco, prawda? I ogarnęła cię

taka przyjemna słabość, zgadza się?

Skąd to wiedział?

- Wcale nie - zaprzeczyła, lecz chyba mało przekonu­

jąco. Stanęła prosto, by jej nogi były mniej wyeksponowa­

ne i by wreszcie przestał się na nie gapić. - Jeśli sądzisz,
że ubrałam się tak dla ciebie, to się grubo mylisz.

- A dla kogóż by innego? Przecież nie znasz tu nikogo

- uśmiechnął się arogancko. - Czy mam rozumieć, że swo-

im ubiorem składasz seksualną ofertę wszystkim napotka

nym mężczyznom?

background image

58 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- Wcale nie! - zdenerwowała się. - To tylko tobie jed­

no w głowie, nie mnie! To przez ciebie Lisa zaszła...

Skoczył ku niej, brutalnie chwycił za nadgarstki i przy­

ciągnął do siebie.

- Powiedz to jeszcze raz, a naprawdę stracę cierpli­

wość. Żałuję, że wtedy nie...

- Ja też żałuję, „że ty wtedy nie" - skwitowała natych­

miast.

- Do diabła z tym! - warknął przez zaciśnięte zęby.
- Zostaw mnie - poprosiła z udręką w głosie. -I Lisę.

Zostaw nas w spokoju.

- Za późno - szepnął. - Mam tu coś do zrobienia.
- Nie! - zaprotestowała rozpaczliwe, gdyż nie miała

żadnych wątpliwości co do tego, o co mu chodzi. Zamie­
rzał tej nocy uwieść jutrzejszą pannę młodą...

Zamknął jej usta pocałunkiem, gwałtownym i namięt­

nym. Gdy ją wreszcie puścił, ze strachem przesunęła drżą­
cymi palcami po obolałych wargach.

- Widzisz, jakie to proste? - zadrwił. - Zawsze robię,

co chcę, i dostaję, czego pragnę. Teraz będzie tak samo.
Niedługo się przekonasz, zapewniam cię. Miłego oczeki­
wania - dodał jeszcze, zanim wyszedł.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Każdy, kto patrzył na Tanyę podczas przyjęcia, dałby

głowę, że bawi się wspaniale. Piękne włosy o miedzianym
odcieniu lśniły w świetle kryształowych kandelabrów,
smukła sylwetka w białej sukni niestrudzenie wirowała
w tańcu. Jednak w jej oczach widniał smutek, a w sercu

panował żal.

To mógł być wieczór jak z najpiękniejszego snu. Wę­

gierscy przyjaciele Johna i Lisy okazali się wspaniałymi,
życzliwymi ludźmi. Uroda zamku chyba nie miała sobie
równych. Wykwint i elegancja na każdym kroku. Stare
obrazy w złoconych ramach, oświetlone świecami stoliki
na tarasie, poruszający się z gracją kelnerzy, kryształowe
lustra, w których odbijały się tańczące pary, a wśród nich
promiennie uśmiechnięta Tanya w ramionach coraz to in­
nego przystojnego Węgra.

Bajka, po prostu bajka. Gdyby nie Istva'n...
Czasami szukała go wzrokiem i za każdym razem oka­

zywało się, że wpatruje się w nią intensywnie.

- I jak? Czekasz na to, co ma się stać? - zagadnął ją,

gdy mijali się w powolnym walcu.

- Wcale nie! Znakomicie się bawię - odparła i posłała

czarujący uśmiech swojemu partnerowi.

- A w niezgłębionej ciemności jej oczu, ach, cóż za

background image

60 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

dzikie bestie się kłębią - powiedział, jakby cytując frag­
ment jakiegoś wiersza.

Pasowało jak ulał, tyle że do niego, a nie do niej.

- Jesteś pijany - stwierdziła wyniośle.
- Ująłbym to nieco inaczej. Odurzony, ale ty też, pra­

wda? To hormony, moja droga. - Ze śmiechem pociągnął
kobietę, z którą tańczył, w głąb sali.

Tanya poczuła ukłucie zazdrości, gdy zauważyła maśla­

ne oczy tamtej, wpatrzone z uwielbieniem w Istva'na. Ta
zawiść świadczyła o tym, że niestety miał rację. Była odu­
rzona, oszołomiona, spętana czarem, jaki na nią nieustan­
nie rzucał. Nie ma siły, Lisa też się nie oprze...

- Tan!

Po szerokich marmurowych schodach zbiegały dwie

prześliczne rudowłose dziewczyny.

- Proszę mi wybaczyć, chciałabym się przywitać z sio­

strami, tak rzadko się z nimi widuję - uśmiechnęła się prze­

praszająco i już po chwili z uczuciem ściskała je obie.

- Coś takiego! - zawołała nieco zaskoczona Mariann.

- Nasza opanowana, chłodna siostrzyczka zaczyna się ro­
bić sentymentalna. - Wysunęła się z jej objęć, by wszyscy
mogli w pełni podziwiać króciuteńką spódniczkę i skąpy

gorset, a raczej to, co ten strój odkrywał, gdyż o zakrywa­
niu właściwie nie było mowy...

- To chyba przez ten ślub - stwierdziła najmłodsza

z nich, Sue, która na szczęście ubrała się nieco skro­
mniej w złocistobeżową marynarkę i spodnie. - Ale na
mój jeszcze długo poczekacie. Nie zamierzam się wiązać
na całe życie tak szybko. Dziwię się Johnowi, że tak mu

się śpieszy.

- Miłość nie zawsze idzie w parze z rozsądkiem - za-

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

61

uważyła Tanya, nieco podniesiona na duchu. Cudownie,
że miała je teraz przy sobie. Potrzebowała wsparcia ro­

dziny.

- Święte słowa, moja miła. Czołem, kochane siostrzy­

czki. - Istvan uśmiechnął się szeroko na widok ich zdu­
mionych min. - Zabłąkana owieczka powróciła do stada.

- Raczej wilk w owczej skórze - sprostowała Tanya. -

I to wygłodniały. Tylko patrzy, kogo rozszarpać.

- Niegrzeczna dziewczynka - zbeształ ją. - Starajmy

się zachowywać pozory.

- A niby dlaczego? - spytała buntowniczo.
- Nie psujmy radości jutrzejszym nowożeńcom.

W jej odczuciu zabrzmiało to nad wyraz obłudnie.
- Jest ostatnio trochę przewrażliwiona - porozumiewa­

wczo mrugnął do dwóch sióstr.

- Wcale nie jestem. Po prostu mam cię potąd - przesu­

nęła dłonią w okolicach brody.

- O, to jeszcze mało. Muszę się lepiej starać. Interesuje

mnie raczej całe ciało.

Z niesmakiem wzruszyła ramionami, głównie po to, by

ukryć nagły dreszcz. Dla niej seksualny podtekst tej wy­
powiedzi był łatwo czytelny.

- To może zostań grabarzem? - zasugerowała zjadli­

wie.

Rosnące zdziwienie Mariann i Sue najwyraźniej spra­

wiało Istvanowi coraz większą przyjemność.

- Mówiłem wam, że coś z nią nie tak. No, uśmiechnij­

cie się, dziewczyny. Przecież wszyscy na nas patrzą i za­
dają sobie pytanie, kim są te trzy rudowłose piękności. Czy
mam się pochwalić, że to moje siostry?

Tanya odruchowo przywołała uśmiech na twarz.

background image

62 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- A nie lepiej, żebyś poszedł do diabła? - spytała ze

słodyczą.

- Nieźle sobie radzisz z ukrywaniem uczuć - stwier­

dził z uznaniem. - No, może jeszcze troszkę... - Palcami
uniósł kąciki jej ust nieco wyżej. - O to mi chodziło!
- szepnął z nie skrywaną satysfakcją, gdy zadrżała pod

jego dotykiem.

- Zrób to jeszcze raz, a pożałujesz - ostrzegła.
- Nie pamiętasz, jak Biblia nakazuje traktować marno­

trawnego syna?

- Ty śmiesz się powoływać na Pismo Święte? To już

szczyt bezczelności. - Konieczność zachowywania pozo­
rów ciążyła jej coraz bardziej. Od sztucznego uśmiechu

bolały ją mięśnie twarzy. - Wiesz co, zejdź mi z oczu.

Święty by z tobą nie wytrzymał.

- Proszę uprzejmie. Pozwolę sobie przy tym przed­

stawić nasze piękne siostry kilku osobom - powiedział
i bezceremonialnie zabrał je ze sobą. A tak bardzo potrze­
bowała teraz ich obecności!

- Sadysta - mruknęła przez zaciśnięte zęby.
Na szczęście chwilę później znowu ktoś ją poprosił do

tańca, skorzystała więc ze sposobności, by przestać snuć
ponure rozważania. Po jakimś czasie udało jej się wreszcie

zagłuszyć niepokój. W całkiem niezłym nastroju poszła
coś zjeść w towarzystwie przemiłego Węgra. Gdy sięgała
po apetyczne przystawki, usłyszała znajomy głos:

- Jedz, pij i baw się, bo jutro...

Odwróciła się powoli. Już nie miała ochoty najedzenie.

Chyba stanęłoby jej w gardle.

- Nie sądzę, by jutrzejszy dzień mógł być gorszy od

dzisiejszego - odparła.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

63

- A jednak... - powiedział znaczącym tonem.

Westchnęła z rezygnacją.
- Chyba musimy jednak porozmawiać. Dziękuję za ta­

niec - uśmiechnęła się do swego partnera.

Tamten pojął natychmiast, zgiął się w ukłonie, ucałował

dłoń Tanyi i odszedł, choć z wyraźnym ociąganiem.

- Niektórzy twoi krajanie potrafią się zachować - za­

uważyła uszczypliwie.

Nie przejął się tym docinkiem.
- Tak, Węgrzy to wyjątkowi ludzie.
- Z wyjątkiem jednego - skwitowała uszczypliwie. -

Co do innych, zgadzam się. Zresztą Lisa już mi to kiedyś
mówiła.

- Prawda, jaki ona ma gust? - ucieszył się.
- No pewnie, przecież wybrała Johna! - odparowała

natychmiast. - Musi być z. niego bardzo dumna. Świetnie
sobie poradził, dostał pracę w takim miejscu. Tu jest prze­
pięknie!

Oparł się wygodnie o masywną, pięknie rzeźbioną ser-

wantkę. Jego wzrok błądził po udekorowanych freskami
ścianach.

- Tak, dobrze wybrał - przytaknął ku jej ogromnemu

zdziwieniu.

Przywykła do tego, że kłócą się o każdy drobiazg. Spoj­

rzała na niego podejrzliwie, lecz on właśnie odwzajemniał
pozdrowienie eleganckiej siwowłosej damy, która uśmie­
chnęła się do niego przyjaźnie z drugiego końca sali.

- To jeden z najwspanialszych i najsłynniejszych za­

mków w naszym kraju - ciągnął. - Na przykład w tej ko­
mnacie jadał niegdyś Napoleon - powiedział z wyraźną
dumą.

background image

64 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- Niesamowite! - zawołała Tanya, zadowolona, że być

może uda się nawiązać jakąś nić porozumienia. Trzeba
porozmawiać o tym, co go interesuje, uśpić jego czujność,
dotrzeć do jego wnętrza, poruszyć w nim jakieś ludzkie
uczucia... - Ale czy to nie okropne, że przerobiono go na
hotel? Myślę, że księżna musi czuć się okropnie, gdy widzi
obcych ludzi we własnym domu.

- Lepiej, żeby tu tańczyli obcy ludzie, niż żeby zamek

stał opuszczony i niszczał. Księżnę to na pewno cieszy.

- Mówił z takim żarem, że spojrzała na niego ze zdumie­

niem. To było zupełnie do niego niepodobne.

- Wiesz coś o niej?
- Należy do rodu Huszarów, oni zaś wywodzą się od

tak zwanych Madziarów, wojowniczego plemienia noma­
dów, które osiedliło się na Węgrzech ponad tysiąc lat temu
- powiedział z udawaną obojętnością.

Aż klasnęła w dłonie.
- Ależ to romantyczne! - zawołała z autentycznym po­

dziwem. - To przedziwny kraj. Czuję się tak, jakbym na
każdym kroku ocierała się o historię. - Wyprostowała się
dumnie na myśl, że w jej żyłach płynie węgierska krew.
- Och, opowiedz mi o nim więcej.

- Chętnie. Co cię interesuje? - spytał z zadowoleniem.
- Wszystko. Zacznij od zamku, od jego przeszłości...
Nie musiała dwa razy prosić, Istvan bez oporów podzielił

się swoją wiedzą, po czym cierpliwie wyjaśnił, jak to wyglą­
dało za czasów panowania komunistów i do jakich wybiegów

trzeba było się uciekać, by chronić zabytki przed zniszcze­
niem. Słuchała z szeroko otwartymi oczami. Wychowana
w Anglii, w głębokim poszanowaniu dla dziedzictwa naro­

dowego, pewnych rzeczy nie potrafiła zrozumieć.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

65

- I mówisz o tym tak spokojnie? Nie oburza cię to, co

się tutaj działo? - spytała z przejęciem.

- Od kiedy ciebie interesuje, co ja myślę? - zadrwił.

Westchnęła z żalem. A już przez chwilę udało im się

normalnie rozmawiać...

- Zepsułem nastrój, prawda? - mruknął. - Rzeczywi­

ście, szkoda. Ale i tak bym nie zdradził swojej opinii na
ten temat. Wiesz, że jestem powściągliwy zarówno w wy­
rażaniu sądów, jak i uczuć.

- Wiem. Ale prawdę mówiąc, nie rozumiem, czemu

jesteś tak strasznie skryty.

Zawahał się.
- To Ester mnie tego nauczyła.
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Mama? A dlaczego miałaby to robić?
Znów przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią,

intensywnie wpatrując się w czubki butów.

- Uznała, że nie może mi utrudniać odejścia od was,

gdy wreszcie dowiem się, że nie należę do waszej rodziny.
Chciała, bym odszedł bez żalu i bez wahania.

- I tak się też stało - szepnęła z wyrzutem.
Delikatnie przesunął dłonią po jej drżących ustach. Na

moment przymknęła oczy. To straszne. Pragnę człowieka,
którego nienawidzę. Och, dotknij mnie jeszcze...

•- A miałem jakieś wyjście po tym, jak powiedziałaś mi

prosto w twarz, że mam się wynosić?

- Czyli to ja jestem wszystkiemu winna, tak? - spytała

z goryczą.

Łagodnie ujął ją pod rękę.
- Chodź ze mną.
- Nie ma mowy - zaprotestowała.

background image

66 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- Sądziłem, że zechcesz porozmawiać o twojej matce.
- Równie dobrze możemy rozmawiać tutaj - upiera­

ła się.

- To sprawa tylko między nami dwojgiem, nie chcę,

by ktokolwiek coś usłyszał. Nie mam złudzeń, wiem, że
mi nie ufasz. Dlatego nie proponuję pójścia do pokoju.
Usiądźmy tam. - Wskazał przeszklony, jasno oświetlony
ogród zimowy. - Nic ci nie grozi, będzie nas doskonale
widać, lecz nikt nas nie podsłucha.

Ciekawość wzięła górę.
- No? - ponagliła, gdy już usiedli wygodnie na wikli­

nowych krzesłach w otoczeniu egzotycznych roślin.

Istvan uniósł dłoń, jakby chciał dotknąć włosów Tanyi,

lecz po chwili wahania cofnął ją.

- Biedactwo - westchnął. - Zrobiłem ci taki mętlik

w głowie, że nie widzisz tego, co oczywiste! Dobrze, spró­
bujmy zatem rozwikłać to wszystko po kolei. Mój wyjazd
do Anglii i powrót z niej został zaplanowany jeszcze przed
moim urodzeniem. Ester powinna była wyznać mi pra­
wdę o moim pochodzeniu i wysłać mnie z powrotem, gdy

skończyłem osiemnaście lat. Gdyby tak się stało, zaoszczę­
dziłoby to wszystkim wiele cierpienia.

- To prawda - przytaknęła ze smutkiem. - Ale co to

ma wspólnego z wychowywaniem cię na człowieka pozba­
wionego wszelkich uczuć? - jęknęła z bólem, kurczowo
splatając palce.

- Ester chciała, bym nie wiązał się z nikim i niczym

i dzięki temu mógł odejść w dowolnym momencie.

Patrzyła na niego ze zgrozą.
- Popełniła więc straszliwą pomyłkę! Trzeba było

otwarcie przyjąć cię do rodziny jako adoptowane dziecko,

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

67

otoczyć miłością, traktować jak wszystkich innych, a nie
robić straszną tajemnicę z tego, że nie jesteś jej synem.
Mieszkałbyś z nami w Anglii jako nasz brat i wszyscy by­
libyśmy szczęśliwi! - W oczach Tanyi pojawiły się łzy.

- Nie rozumiesz - odezwał się uspokajającym tonem.

- Ja musiałem tu wrócić, to było poza wszelką dyskusją.
Ester starała się jak najlepiej wywiązać ze swego obowiąz­
ku i ułatwić mi to. Dlatego uczyła mnie dystansu i obojęt­
ności.

Nie mogła w to uwierzyć. Jej matka odmówiła mu ro­

dzinnego ciepła, nie nauczyła go kochać i w efekcie wy­
chowała potwora bez serca! Ale przecież on nie był temu
winien, przeszło jej przez głowę. I nagle zrobiło jej się go
strasznie żal.

- To bolesna lekcja, lecz wyciągnę z niej odpowiednie

wnioski - powiedziała z trudem. - Gdy ja wyjdę za mąż,
to tylko za wrażliwego, kochającego mężczyznę, który nie
będzie się bał okazywać swoich uczuć. A nasze dzieci ob­
darzymy taką samą miłością, bez względu na wszystko.

- Mam nadzieję, że znajdziesz takiego właśnie człowie­

ka - odezwał jakimś dziwnym głosem. - Wiem, że okażesz

się cudowną żoną i matką.

Ten nieoczekiwany komplement jednocześnie ucieszył

ją i zasmucił. Jakoś na razie nie zanosiło się na to, że jej

marzenie się spełni. Niewykluczone, że pozostanie samot­
na. Tak samo jak Istvan, który też z pewnością nigdy nie
wstąpi w związek małżeński. Przecież on nie potrafi niko­
go kochać.

- Dziękuję. Zobacz, ile się można nauczyć dzięki błę­

dom rodziców... - Zagryzła wargi, żeby się nie rozpłakać.
Wciąż nie potrafiła przywyknąć do myśli, że to mama

background image

68 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

ponosiła odpowiedzialność za okropny charakter Istvana.
- Musiałeś przeżyć ogromny szok, gdy wreszcie powie­
działa ci prawdę. A może coś podejrzewałeś?

- Nie, to naprawdę był wstrząs. Najpierw nie chciałem

jej wierzyć. Jednak to wyjaśniało wiele rzeczy. I logika,

i jakieś wewnętrzne przekonanie podpowiadały, że miała
rację.

Patrzyła na niego ze współczuciem.
- Kiedy... kiedy to się stało? - spytała cicho.
Rysy jego twarzy ściągnęły się boleśnie.
- Po tym, jak dopadłaś mnie przy skale Króla Artura

i urządziłaś takie piekło, jakiego świat nie widział.

Co za fatalny zbieg okoliczności! Czy naprawdę wszy­

stko musiało się wydarzyć tego jednego strasznego dnia?
Zostawiła Lisę w szpitalu i jak szalona pobiegła szukać

jeżdżącego konno Istvana. Znała jego ulubione trasy, zna­

lazła go z łatwością i wykrzyczała wszystkie swoje żale
i pretensje.

- Miałam ochotę cię zabić. Po tym, jak Lisa... - Urwa­

ła nagle, gdy omal nie zmiażdżył jej dłoni w stalowym
uścisku.

- Dość. Nie musisz mi mówić, co jej groziło. Rozma­

wiałem na ten temat z lekarzem. Wiem, że trafiła do szpi­
tala w ostatniej chwili.

- I nawet nie zostałeś przy jej łóżku! - wybuchnęła.
- A co miałem zrobić? Powiedziano mi, że musi odpo­

cząć. Poszedłem więc sobie, musiałem się zastanowić nad
kilkoma rzeczami. Ale nie przestałem o niej myśleć i tro­
szczyć się o nią. Nigdy.

Tanya skrzywiła się.
- Obawiam się, że te wydarzenia zmieniły ją - ciągnął

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

69

ze zmarszczonymi brwiami. - Stała się ostrożna, zbyt
ostrożna. Boi się zanadto angażować.

Och, czyli on wie, że Lisa nie jest do końca pewna

swoich uczuć do Johna. I z pewnością nie omieszka tego

wykorzystać...

- Widzisz więc, do czego prowadzi uwodzenie niewin­

nych, zakochanych dziewcząt. - Jej głos drżał wyraźnie.

- Tak, doskonale zdaję sobie z tego sprawę. I nigdy

w życiu nie zapomnę tamtego dnia - powiedział z przeko­
naniem. - Ale nienawidzę tych wspomnień, chciałbym wy­
mazać z pamięci to wszystko, co się wydarzyło.

Milczeli przez chwilę, po czym Istvan sięgnął po jedną

z białych orchidei i wpiął ją Tanyi we włosy.

- Mizernie wyglądasz. Kiedy ty coś jadłaś?
- Rano w samolocie zmusiłam się do przełknięcia jed­

nej kanapki, to wszystko. Nie miałam apetytu. Ale to nic,
opowiadaj mi dalej o mamie i o sobie - nalegała. Musiała
go poznać, zrozumieć motywy postępowania, by skutecz­
nie przeciwdziałać jego zakusom na szczęście Lisy i Johna.

- Kiedy indziej. Wszystko w swoim czasie - odparł

tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Westchnęła z rozczarowaniem, lecz wiedziała, że nie da

rady go przekonać. Przyjęła ofiarowane jej ramię i wróciła
do sali balowej.

Pięknie ozdobione stoły pod ścianami uginały się od

wymyślnych dań. Nawet gdyby cała armia Napoleona
wmaszerowała tu w tej chwili, to i tak nie byłoby ich widać
spoza piętrowych tortów, piramid owoców, pieczonych ba­
żantów ze wspaniałymi ogonami... Taka uczta musiała
kosztować fortunę! Skąd John wziął na to pieniądze? Prze­
cież musiała mu pożyczyć wszystkie swoje oszczędności,

background image

70 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

by mógł jechać na Węgry za Lisą. Co prawda, udało mu

się ślepym fartem dostać fantastyczną pracę, ale w żaden
sposób nie mógł jeszcze tyle zarobić.

- Czy w tym hotelu jest bardzo drogo? - spytała z nie­

pokojem.

- To raczej ekskluzywne miejsce. - Podał jej talerz.

- Czy mogłoby być tanie?

Ukradkiem dotknęła przepysznych girland, które ozda­

biały bankietowe stoły i oczy zrobiły jej się okrągłe ze zdu­
mienia. Prawdziwy bluszcz i prawdziwe orchidee! Miała
tylko nadzieję, że John jednak nie popadł w długi, pragnąc
zaimponować narzeczonej.

- Taka wystawna biesiada w przeddzień ślubu to stary

węgierski zwyczaj - odezwał się nagle Istva'n. - Wziął się
stąd, że panna przygotowywała wspaniałe dania, do któ­
rych skosztowania zapraszano ewentualnych starających
się. Jeśli pozytywnie oceniono jej umiejętności, miała duże
szanse złapać męża.

- Przez żołądek do serca? - spytała żartobliwie.

Roześmiał się.

- Pod tym względem nic się nie zmieniło od wieków.

Kobiety zawsze dokonywały wyboru, a potem wszelkimi
sposobami starały się upolować upatrzoną ofiarę. Mężczy­
znom jedynie się zdaje, że to oni zdobywają. W rzeczywi­
stości jesteśmy jedynie pionkami w waszych rękach.

- Akurat! Już widzę, jak pozwalasz, by kobieta mówiła

ci, co masz robić - rzuciła mu rozbawione spojrzenie.

- Staram się być graczem, a nie pionkiem. Szachy to

bardzo wyrafinowana gra - zauważył, nakładając sobie
pieczeń na talerz. - Czasem trudno przewidzieć, jak się
zmieni sytuacja i rozkład sił. Jeden fałszywy ruch może

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

71

zniszczyć wspaniałą rozgrywkę... Koniecznie musisz tego
spróbować. - Podał jej kawałek mięsa na swoim widelcu.

Ponieważ teraz gawędziło im się całkiem przyjemnie,

posłuchała bez wahania.

- Mmm, rewelacyjne! Uczta bogów! Mam nadzieję, że

John dostał jakąś zniżkę, bo inaczej nie wypłaci się do
końca życia.

- Nie dostał żadnej zniżki - rzucił niedbale. - Ale nie

obawiaj się. Nie wydał na to ani grosza.

Zatkało ją na chwilę.
- Jak to? Skąd wiesz?
Uśmiechnął się tylko zagadkowo.
- Musisz mi powiedzieć, kto pokrywa koszty - zdener­

wowała się. - Przecież nie Lisa, skąd studentka Akademii
Muzycznej miałaby takie apanaże?

- No właśnie, ciekawe kto? - mruknął. - Jej rodzice

nie żyją, wasz ojciec jest biedny jak mysz kościelna, za­
wsze wolał rozdawać ubogim, niż odkładać na konto. Kto
może tak dbać o Lisę?

Na widok jego zadowolonej miny, jej serce zaczęło wa­

lić jak młotem.

- Nie! Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że... Och,

każdy, tylko nie ty!

- Nie podoba ci się, że ktoś pomaga twojej jedynej

przyjaciółce?

- Ale nie w takiej sprawie i nie w taki sposób.
- Ona nie widziała w mojej propozycji niczego niewła­

ściwego. Cieszę się, że ci smakuje.

Tanya natychmiast odłożyła kolejną porcję mięsa z po­

wrotem na jego talerz. Chyba by jej stanęło w gardle.

- Nie wierzę, że jesteś taki hojny. I tak bogaty.

background image

72 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- A nie jestem?
Dopiero teraz przyjrzała się uważniej nienagannie skro­

jonemu frakowi, jedwabnej koszuli, spod której mankietu

pobłyskiwał złoty rolex. I sposób, w jaki kelnerzy pod­

chwytywali jego rozkazujące spojrzenia... Tak, ten czło­
wiek bez wątpienia miał władzę i pieniądze. Każdy jego

ruch zdradzał niezwykle pewnego siebie mężczyznę, który
wiedział, że może mieć wszystko, czego zapragnie.

- Ciekawa jestem, jak do tego doszedłeś - rzuciła mi­

mochodem.

Przez moment podejrzewała, że dostał spadek po wę­

gierskich przodkach, lecz to nie miało sensu. Przecież bo­
gaci ludzie nie powierzyliby syna zwykłej, prostej kobie­
cie, jaką była jej matka.

- Udało mi się nieźle zarobić - odparł nonszalancko.
- Ty zawsze spadasz na cztery łapy - przyznała nie­

chętnie. -Na uczelni obijałeś się niemiłosiernie, a przecież
zdałeś wszystkie egzaminy. Czy korzystasz teraz ze swo­

jego dyplomu absolwenta studiów ekonomicznych?

Przypomniała sobie, jak przyjeżdżał na wakacje po za­

liczonej sesji, butny i arogancki, nie liczący się z nikim
i niczym, mknący z zawrotną szybkością w swoim BMW

po wąskich szosach hrabstwa.

Pieszczotliwie przesunął dłonią po jej policzku.
- Ach, ty mała marzycielko - mruknął cicho. - Sądząc

po wyrazie twoich oczu, byłaś daleko stąd. Wspominałaś

szczenięce lata? A może raczej dzisiejsze igraszki ze mną?

Opanowała się z trudem.
- Zastanawiałam się, co musiałeś zrobić, żeby stać się

tak bogatym. Nie sądzę, bym mogła chwalić sposoby, do

jakich się uciekałeś, by móc teraz tarzać się w pieniądzach.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

73

Zresztą, bardziej interesuje mnie powód, dla którego pła­
cisz za całe wesele Lisy?

Ironicznie uniósł brew.
- Może czuję się winny? - podpowiedział.

- A od kiedy jesteś zdolny do takiego uczucia? - padła

błyskawiczna riposta.

Jednak miała nadzieję, że podał prawdziwy powód. Bo

jeśli nie wyrzuty sumienia, to co? Chęć pokazania Lisie,
jak potrafi być hojny wobec kobiety, na którą ma ochotę?

Zaalarmowana tą myślą, nerwowo sięgnęła po widelec, by
ukryć drżenie dłoni. Z roztargnieniem wzięła aż trzy sztuć­
ce, po czym zaczęła nakładać kawałki indyka na i tak już
pełen talerz. Zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, co
robi.

Na zmysłowych ustach Istvana błąkał się pełen zadowo­

lenia uśmieszek.

- Twoja przyjaciółka jest mi bardzo wdzięczna - zasu­

gerował znaczącym tonem. - O, ktoś aż otworzył usta ze
zdziwienia! A może bym je tak zamknął? Znam pewien
sposób...

Z trudem powstrzymała się od wymierzenia mu siarczy­

stego policzka. Należał mu się na pewno, lecz przecież nie
mogła sobie na to pozwolić.

- Czy mam rozumieć, że to jednak nie poczucie winy

tobą kierowało? - spytała z niepokojem.

- Jak zwykle masz rację - westchnął. - Przejrzałaś

mnie na wylot. Dobrze, miałem swój powód, by jej to
wszystko zafundować. Ale myślę, że ta inwestycja szybko
mi się zwróci.

- O czym ty mówisz? - zawołała z przestrachem.
- Lisa twierdzi, że zupełnie nie wie, jak mi dziękować.

background image

74

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

Obiecałem jej, że zastanowię się i znajdę jakiś sposób, w ja­

ki mogłaby mi się odwdzięczyć.

- Przecież to szantaż!
- Wcale nie. Decyzja należy do niej, nic się nie stanie,

jeśli mi nie podziękuje. Jak sądzisz, zrobi to, czy nie?

Pomyślała ze zgrozą, że żyją w zupełnie innych świa­

tach. Dla tego człowieka nie istniały żadne zasady moralne!
Nic dziwnego, tylko by mu przeszkadzały w zachłan­
nym, egoistycznym korzystaniu z życia... Jego cynizm

i nieczułość były przerażające. Dla zabawy postanowił
uwieść swoją byłą dziewczynę w przeddzień jej ślubu z in­

nym.

. Nie, to jakiś straszliwy sen, to niemożliwe, musi się

upewnić.

- Chcesz się kochać...
- Z tobą - wtrącił niespodziewanie. - Cieszę się, że to

proponujesz. To co, idziemy na górę?

Tak, tak, błagały jej zmysły, co przeraziło ją dodatkowo.

Dłoń Istvana pożądliwie przesunęła się po jej biodrze i Ta-
nya poczuła przemożne pragnienie, by znów ją pocało­
wał...

- Przestań! - syknęła ze strachem. - Jeszcze ktoś nas

zobaczy!

- Fogdossl - szepnął. - To mniej więcej znaczy:

„Precz z łapami". Zapamiętaj to słowo, bo w ciągu nastę­
pnych para godzin będziesz go często potrzebować.

- Jak to? Dlaczego? - wyjąkała.

Przyciągnął ją mocno do siebie. Mógł sobie na to po­

zwolić, gdyż akurat była przerwa w tańcach i tłum gości
oblegał stoły. W panującym ścisku nikt nie zauważał, że
brat i siostra zachowują się co najmniej dziwnie. Co gorsza,

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 75

sprawiało to Tanyi ogromną przyjemność. Wiedziała jed­
nak, że nie może się z tym zdradzić. Jeśli tylko da znak,
że uwielbia jego dotyk, źle się to dla niej skończy.

- Wszyscy sądzą, że jesteśmy rodzeństwem - przypo­

mniała, starając się nieco odsunąć. - Nie zachowuj się więc

jak mój kochanek!

- Kiedy nie mogę przestać cię dotykać... - szepnął jej

do ucha. Zadrżała mimowolnie. - Tak, to udręka mężczy­
zny. I przyczyna upadku kobiety,

- Ale co?

Odwrócił jej twarz ku sobie i zmusił, by spojrzała mu

prosto w oczy.

- Seks - odparł krótko, po czym ujął ją pod ramię i od­

prowadził na bok. - Pytanie tylko, z którą z was?

Coś ją ścisnęło w żołądku.

- Z żadną! - wycedziła. Pomyślała z furią, że dłużej

nie zniesie jego towarzystwa i tych nieprzyzwoitych pro­
pozycji. - Daj mi wreszcie święty spokój - syknęła. - Czy
nie możesz się uczepić kogoś innego?

Westchnął z przesadą.
- No cóż, nie lubię, gdy mi się odmawia. Czuję się

wtedy taki rozczarowany, że muszę natychmiast poszukać
kogoś, kto mnie pocieszy. W przeciwnym wypadku mógł­
bym się nabawić kompleksu niższości, rozumiesz. O, jest
Lisa - zauważył z szatańskim błyskiem w oku i pomachał
do niej. Stojąca po drugiej stronie komnaty blondynka ze
skrzypcami w dłoni rozpromieniła się na jego widok. Tanyi
zrobiło się słabo. - Ponieważ ona jest do mnie przyjaźniej
nastawiona, pozwolisz, że cię opuszczę...

- Nie! - zaprotestowała gwałtownie. O rany, przed

chwilą sama kazała mu się wynosić, co ma teraz wymyślić,

background image

76 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

żeby go przy sobie zatrzymać? - Obiecałeś, że opowiesz
mi swoją historię - wyjaśniła niezręcznie.

Uśmiechnął się z nie skrywanym zadowoleniem.
- W takim razie pogawędzimy sobie na górze, na deser

po szalonych zapasach w łóżku...

- Porozmawiamy tutaj - sprostowała histerycznym to­

nem. - Jak brat z siostrą.

- Aha, i dopiero potem udamy się do twojego pokoju?

- dokończył ze słodyczą. - Dobrze, może być i tak. Nie,
nie sprzeczaj się ze mną. Przecież wiem, że to zrobisz.
Chyba zależy ci na szczęściu Johna, prawda?

Zakręciło jej się w głowie.
- Co to ma znaczyć? Czy mnie też próbujesz szanta­

żować?

- Nie muszę próbować. Już wygrałem.
Z uśmiechem spojrzał jej głęboko w oczy i Tanya zro­

zumiała, że takiemu mężczyźnie nie sposób się oprzeć. Tak,
chciała się z nim kochać. Myśl o tym powinna była ją
zawstydzać, lecz zamiast tego napełniała ją radością i nie­
cierpliwym oczekiwaniem. Ale dlaczego? Wiedziała prze­
cież, że Istvan jest złym człowiekiem...

Nagle odniosła dziwne wrażenie, że niewykluczone, iż

pozory mylą. Gdyby spróbowała dotrzeć pod tę nieprze­
niknioną maskę cynizmu i obojętności, być może odkryła­
by pod nią zupełnie inną osobę, taką, którą mogłaby...

Och, co za niedorzeczna myśl!
- Uważaj, twój bażant za chwilę sfrunie na podłogę.
Łagodnie wyjął jej z rąk talerzyk i podprowadził ją do

niewielkiego stolika. Usiedli w milczeniu.

- Już to kiedyś słyszałam - zauważyła po chwili Tanya,

gdy dotarło do niej, że w sali balowej rozbrzmiewa zupeł-

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

77

nie inna muzyka niż przedtem. Miejsce orkiestry zajął teraz
kwartet smyczkowy, składający się z Lisy i trójki jej przy­

jaciół ze szkoły muzycznej.

- Liszt, Bartok i Kodaly - wyjaśnił z satysfakcją. - Li­

sa świetnie ich interpretuje. Wkłada w grę ogromną pasję.
Jak we wszystko, co robi...

Skrzywiła się.

- Mama ci to grała, gdy zamykała się z tobą w pokoju.

Czarne oczy Istvana zalśniły.

- Właśnie. Dlaczego tylko mnie?
Wzruszyła ramionami.
- Skoro miałeś tu wrócić, musiałeś znać kulturę swoje­

go kraju, jego język...

- Ale dlaczego musiałem? - spytał z naciskiem, jakby

próbował ją naprowadzić na jakiś trop.

- No, żeby ci było łatwiej. Znalazłeś swoją matkę?

- zainteresowała się nagle.

- Tak. Czyż twoja przyjaciółka nie jest piękna? - zmie­

nił nagle temat.

- Owszem. I zaręczona - przypomniała z mocą.
Z przerażeniem patrzyła, jak Istvan chciwie wpatruje się

w Lisę.

- Proszę, nie rób jej krzywdy - jęknęła błagalnie.
- To brzmi obiecująco - zauważył. - Zawsze się po­

święcasz dla dobra innych. Jak dalece jesteś gotowa po­
święcić się tym razem, by ochronić przyjaciółkę?

- Zrobię dużo, ale... - zamilkła nagle,
- To dobrze, to bardzo dobrze. Powiedz mi - ciągnął

niskim zmysłowym głosem - czy według ciebie lubię seks?

Milczała przez chwilę. Jako córka pastora nie przywykła

do prowadzenia takich rozmów.

background image

78 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- Masz zupełnego fioła na tym punkcie - prychnęła

potępiająco.

- Ale mam reputację! - mruknął. - W takim razie ro­

zumiesz chyba, że nie zamierzam spędzić dzisiejszej nocy

samotnie. Chodzi tylko o to, kto będzie dziś dzielił ze mną

łóżko?

Zamarła. Otworzyła usta, lecz nie chciał się z nich wy­

dobyć żaden dźwięk.

- T-to znaczy... - wyjąkała wreszcie. - Chcesz powie­

dzieć, że to ma być Lisa albo... albo... ja? - dokończyła
słabym głosem.

- Bystra dziewczynka - pochwalił. - Zastanów się nad

moją propozycją. Możesz ocalić ich miłość. - Wpatrywał

się w nią płonącymi oczami i czuła, jak ten trawiący ogień
zaczyna ogarniać również ją. - To byłby sprawdzian twojej
lojalności wobec brata i przyjaciółki. Czy potrafisz dla nich

poświęcić siebie?

Nadspodziewanie delikatnie przesunął palcem po jej po­

liczku, po czym odszedł, pozostawiając ją samą przy sto­
liku z tym przerażającym dylematem.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Wzburzona Tanya bez namysłu chwyciła kieliszek

szampana i wychyliła go do dna. To straszne. Czemu w ta­

ki dzień nie może się świetnie bawić, jak wszyscy inni,
tylko musi znosić nieustanny stres? Z zazdrością spojrzała

na otoczoną adoratorami Mariann i na rozmawiającą z ja­
kimś mężczyzną Sue. Wyglądały radośnie i promiennie.
Ech, gdyby potrafiła cieszyć się życiem jak one...

Ale ich nikt nie traktował tak brutalnie, jak Istvan jej.

Podchwyciła jego rozbawione spojrzenie. Najwyraźniej lu­
bił się znęcać, napawać się cierpieniem zranionej osoby.
Ale czemu wybrał sobie właśnie ją?

Orkiestra wróciła na podium i zagrała skoczny węgier­

ski taniec. Istvan chwycił w objęcia jakąś kobietę i pu­
ścił się w tany. Nie mogła oderwać wzroku od smukłej, acz

barczystej sylwetki, pełnej zmysłowości, kipiącej energią.

Czuła, jak jego spontaniczność i żywiołowość w niewytłu­
maczalny sposób udzielają się również jej, budzą w niej
pasję i żar, których istnienia nawet nie podejrzewała. Gdy­

by tylko mogła zapomnieć o powinnościach, o swoim wy­

chowaniu, gdyby potrafiła posłuchać emocji i pragnień,
smakować każdą chwilę, nie bać się ryzyka, to pewnie
wreszcie by zrozumiała, co to znaczy żyć naprawdę...

Nie, tak nie wolno! Takie myśli nie mają prawa przy­

chodzić jej do głowy. A szkoda.

background image

80

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

Opanowała się, przywołała uśmiech na twarz i przyjęła

zaproszenie do tańca. Nie chciała, by ktokolwiek domyślił
się, że coś jest nie tak. Gdy wróciła do stolika, John już na
nią czekał.

- Zrób coś z tym łajdakiem - syknął z furią. - Obieca­

łaś, że się nim zajmiesz. Zabierz go od niej, bo jak ja tam
podejdę, to po prostu strzelę go w zęby, a Lisa nigdy mi
nie wybaczy takiego zachowania.

Rzeczywiście, tamci dwoje siedzieli razem w kącie, po­

grążeni w rozmowie, a Istvan nie spuszczał oczu z narze­
czonej Johna. Tanya na ten widok poderwała się z miejsca
i w jednej chwili znalazła się przy nich,

- Nie wystarczy tych pogaduszek? - zagadnęła żartob­

liwym tonem. - Najwyższy czas, żeby Istvan wreszcie po­

prosił mnie do tańca.

- Wolę rozmawiać z twoją przyjaciółką. - Z wyzywa­

jącą miną kołysał się na tylnych nogach krzesła.

Z trudem przełknęła tę obelżywą odmowę.
- Panna młoda powinna zabawiać wszystkich gości

- zauważyła. - Mogliście się nagadać w ciągu całego roku.

- Powiedział ci? - zdumiała się Lisa i Tanyi zrobiło się

gorąco. Mówiła tylko o możliwości, nie podejrzewała, że
naprawdę się spotykali!

- Chyba rzeczywiście muszę z tobą zatańczyć - pod­

niósł się z wyraźnym ociąganiem. - Przepraszam, maleń­
ka, dokończymy później.

- Co dokończycie? - spytała podejrzliwie Tanya, gdy

zaprowadził ją na środek sali.

Ku jej irytacji okazało się, że właśnie zagrano tango. Przy­

tulone do siebie policzki, ramiona, uda, ciepło promieniujące
z dwóch ciał, mieszające się zapachy - wszystko to raczej

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

81

nie sprzyjało rzeczowej dyskusji oraz wynajdywaniu argu­
mentów, którymi mogłaby zdruzgotać przeciwnika...

- Lisa ma wiele wątpliwości co do wstępowania

w związek małżeński - oznajmił, przyciskając przy tym
Tanyę mocniej do siebie.

- To naturalne. Wszyscy są pełni obaw w przeddzień

ślubu - zauważyła wreszcie, z trudem zbierając myśli.

- Ale nasza mała przyjaciółka ma ich wyjątkowo dużo,

biedactwo - powiedział ze współczuciem, po czym nie­
oczekiwanie przegiął Tanyę do tyłu, aż prawie sięgnęła

głową lśniącego parkietu. Bezradnie wczepiła się z całej
siły w jego ramiona.

- Przestań się popisywać! - zażądała.
- A ty przestań mieć tak ponurą minę. Lisa ma wystar­

czająco dużo kłopotów, by jeszcze musiała się martwić, co
się z tobą dzieje.

Uśmiechnęła się, lecz jej oczy pozostały zimne.
- Rozumiem, że starałeś się zasiać w niej jeszcze więcej

wątpliwości? - rzuciła oskarżycielskim tonem.

- Wręcz przeciwnie. Ale nie udało mi się jej uspokoić,

gdyż mi przeszkodziłaś. Chyba będę musiał ją ukoić w no­
cy, gdy nikt nas nie będzie nachodził...

Nagle przyszła jej do głowy zbawienna myśl, wręcz

genialna w swojej prostocie.

-

Nie uda ci się! Otóż do rana nie wyjdę z jej pokoju

i nie spuszczę jej z oka. W ten sposób nie dostaniesz żadnej
z nas! - zakończyła triumfalnie.

- Nie wiem, czy ją to ucieszy - mruknął.
Jego oczy zwęziły się nagle i Tanya z niepokojem spoj­

rzała w tę samą stronę. John i Lisa wychodzili do ogrodu,

a ich miny nie wróżyły niczego dobrego.

background image

82 . ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- Nie mów hop, zanim nie przeskoczysz - ostrzegła.

- Zrobię wszystko, by pokrzyżować ci szyki.

- Nie masz szans. Już dawno wszystko zaplanowałem.

Nie przechytrzysz mnie.

Ta nieznośna pewność siebie doprowadzała ją do wście­

kłości.

- Jeszcze zobaczymy! - rzuciła wyzywająco. Perspe­

ktywa walki zaczynała jej się wydawać ekscytująca.

- To mi się podoba - uśmiechnął się z "aprobatą. - Ten

błysk w oku, to ożywienie... Nareszcie przestajesz przy­
pominać kamienny posąg.

- To dlatego, że muszę stawić czoło wyzwaniu. Lubię

to... - dodała po chwili.

- Wiem. Właśnie dlatego cię prowokuję.
Muzycy zaczęli grać jakiś porywający węgierski ta­

niec, wpatrzone w nią oczy Istvana błyszczały coraz
bardziej, krew żwawiej płynęła w jej żyłach, nic więc
dziwnego, iż kąciki ust Tanyi zaczęły się unosić coraz
wyżej.

- Uśmiechaj się tak dalej, bądź równie promienna jak

teraz, a każdy z obecnych tu mężczyzn padnie ci do stóp
- odezwał się dziwnym głosem, gdy trzech smagłych, czar­
nowłosych tancerzy w bogato haftowanych kamizelach za­
częło klaskać za jej plecami.

Po chwili otoczyli ją i z wyraźnym zachwytem na cie­

mnych twarzach kolejno porywali w szalony tan. Z rados­
nym śmiechem przechodziła z rąk do rąk, czuła się przy
tym tak cudownie, że na koniec z uczuciem pocałowała
każdego z nich w policzek. Wywołało to pełne aprobaty
okrzyki. Wreszcie z ociąganiem oddali czarującą tancerkę
Istvanowi. Ogarnął ją wzrokiem i zawahał się.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

83

- Do diabła, w życiu nie widziałem piękniejszej kobie­

ty niż ty! - mruknął.

Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
- Ja... Och, chyba trochę przesadziłam... Ale to dlate­

go, że świetnie się bawiłam - wyjąkała.

-.To czardasz - wyjaśnił z uśmiechem. - Rzeczywi­

ście, można przy nim stracić głowę. Ale nie dziw się, że

tak na niego reagujesz. Przecież płynie w tobie węgierska
krew.

- Tak mnie to cieszy! - Oczy jej rozbłysły. - Och, pro­

szę, zatańcz ze mną! Nie mogę ustać w miejscu, gdy słyszę
tę muzykę.

Twarz Istva'na rozjaśniła się. Chwycił Tanyę w objęcia

i nagle odniosła wrażenie, że skrzydła wyrastają jej u ra­
mion. Dziki, nieokiełznany taniec porwał ją bez reszty,

wirowała nad podłogą lekka jak piórko, niczym nie skrę­
powana, wolna...

- To jest dopiero życie! - usłyszała głos Istva'na tuż

przy swoim uchu.

A potem nieoczekiwanie muzycy zmienili nastrój.

Wszystkie pary przystanęły, zasłuchane w tęskną, rzewną
melodię, która poruszała do głębi. Tanyę ogarnął smutek,
choć jeszcze przed chwilą śmiała się radośnie.

- Do licha! - ofuknęła samą siebie, gdy po jej policzku

spłynęła łza.

- Hej, nie martw się - powiedział pocieszającym tonem

i delikatnie osuszył jej twarz lekkim dotknięciem dłoni.
- Wszyscy tak reagują, nie ty jedna. Widzisz, Węgrzy to
przedziwny naród, niepodobny do innych. Nieustannie
zmienia nastroje, z łatwością przechodzi od euforii do me­
lancholii, od szalonej zabawy do nieutulonego żalu. Żyje-

background image

84 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

my pełnią życia, dlatego nasze uczucia nie znają stanów
pośrednich. Czy teraz lepiej mnie rozumiesz? I być mo­
że również siebie - dodał cicho, patrząc na nią uważnie

i ciepło.

- To tłumaczy, dlaczego tak się od nas wszystkich róż­

niłeś.

- Nie potrafiłem znaleźć sobie miejsca. Czułem, że coś

jest nie tak, ale nie wiedziałem, co. Tęskniłem, choć nie

miałem pojęcia, za czym.

- Ile miałeś lat, gdy mama przywiozła cię do Anglii?
- Lat? Kilka miesięcy. Moja matka skorzystała z pier­

wszej nadarzającej się okazji, by mnie wysłać poza grani­

ce komunistycznych Węgier. Z pewnych powodów grozi­

ło mi niebezpieczeństwo. Wolała, bym przeżył w wolnym
kraju, choć z dala od niej.

Omal się nie rozpłakała z żalu i wzruszenia.
- Co za kobieta!
- A ty? Byłabyś zdolna do takiego poświęcenia dla

ukochanej osoby? - spytał miękko.

- Tak! - zapewniła z żarem. - Powiedz mi, gdzie ona

teraz jest?

- Niech to szlag!

Przez chwilę sądziła, że niechcący zraniła jego uczucia,

po chwili jednak pojęła, w czym rzecz. Straszliwie blada
Lisa wypadła z ogrodu i pobiegła na górę. Zanim Tanya
zdążyła się zorientować, Istvana już nie było. Bez chwili
wahania ściągnęła więc szpilki i trzymając je w ręku, po­
pędziła za nimi tak szybko, jak tylko długa sukienka jej na
to pozwalała.

- Nie wpuszczaj go! - krzyknęła rozpaczliwie na wi­

dok Istvana niemal już dopadającego drzwi sypialni.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

85

Lisa spojrzała na przyjaciółkę z udręką w oczach, po

czym zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Szarpnął klamką.

- Przestań! - zawołała Tanya. - Nie dosyć już dziś na­

rozrabiałeś?

- Dajcie mi spokój! -jęknęła Lisa. - Oboje!
Zaklął, po czym przez chwilę z namysłem wpatrywał się

w zamknięte drzwi.

- Dobrze, przyjdę wobec tego później. Teraz muszę

zadzwonić - oznajmił dziwnie głośno, po czym odwrócił
się na pięcie i zszedł na dół.

Tanya podejrzliwie śledziła go wzrokiem. Jakoś zbyt

szybko się poddał, to nie było do niego podobne. Gdy
weszła do swojego pokoju, na wszelki wypadek nie za­

mknęła drzwi. Chciała, by nikt nie mógł się przemknąć
korytarzem nie zauważony. Zwinęła się w kłębek na łóżku

i czekała na powrót Istvana. Na pewno mu nie pozwoli
wejść do sąsiedniej sypialni!

Usłyszała dzwonek telefonu, a potem cichy szloch Lisy.

Ach, to dlatego ten drań tak łatwo zrezygnował! Wykom­
binował sobie inny sposób, by przekonać ofiarę, żeby się
z nim spotkała...

Nic z tego, pomyślała buntowniczo. Gdy tylko ten łaj­

dak pojawi się na korytarzu, to już ja się nim zajmę! Czu­
wała więc dalej, nie odrywając wzroku od uchylonych
drzwi. Mysz się nie prześlizgnie.,.

Obudził ją jakiś dziwny odgłos. Zaczęła nadsłuchiwać.

Po chwili odezwał się zegar na wieży, policzyła więc ude­
rzenia. Druga w nocy! Tanya jęknęła, wygrzebała się z łóż­
ka i podeszła do okna, by zaczerpnąć świeżego powieli/a
i dojść do siebie. Nagle kątem oka dostrzegła, że obok
rusza się coś białego. Przyjrzała się uważniej.

background image

86 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

Z okna Lisy zwisała prowizoryczna lina, skręcona z za­

słon. Tanya kurczowo zacisnęła dłonie na parapecie i wy­
chyliła się, jak mogła najdalej. Lina sięgała aż do znajdu­

jącego się poniżej tarasu.

Tak, teraz już nie miała żadnych wątpliwości. Lisa za­

planowała ucieczkę!

Z napięciem wpatrywała się w oświetlone okno, kryjąc się

na skraju tarasu w cieniu strzelistego cisu. Oddychała szybko

i płytko, zmęczona po szalonym biegu. W dodatku bolały ją

poobijane bose stopy, lecz starała się o tym nie myśleć.

Jakaś sylwetka mignęła w głębi pokoju i Tanya ode­

tchnęła z ulgą. Zdążyła. Dobrze, że nie wołała pod drzwia­
mi Lisy ani przez okno. Po pierwsze, zaalarmowałaby in­
nych, a po drugie, pewnie i tak nie zdołałaby przeszkodzić
przyjaciółce w ucieczce. A tu, na dole, uda się ją złapać.
Nie ma mowy, nie pozwoli jej się wyślizgnąć bez słowa
wyjaśnienia. Skoro nie kocha Johna, to musi mu to powie­
dzieć prosto w oczy.

Nagle niewyraźna postać podeszła bliżej do okna i stało

się jasne, że to jest mężczyzna! John? Nie, jej brat jest
szczuplejszy. Istvan? Również nie, on miał na sobie frak
i białą koszulę, ten ktoś zaś nosił czarną bluzę. Kto to jest?

Zrobiło jej się gorąco. Złodziej? Czy też... gwałciciel?

Przecież zanim wybiegła, słyszała przez ścianę płacz Lisy!
Co robić? - myślała gorączkowo. Nie zdąży pobiec po po­
moc, gdyż ten ktoś już wychodzi przez okno. Musi go unie­
szkodliwić! Ale jak? Rozejrzała się dookoła. Jej wzrok padł
na ozdobne paliki otaczające trawnik. Rozpacz dodała jej sił,

jakimś cudem udało jej się wyrwać jeden z nich. Bezszelest­

nie przebiegła przez taras i przykucnęła pod ścianą.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

87

Gdy złoczyńca zeskoczył na ziemię, wyprostowała się

błyskawicznie i zamachnęła swoją bronią.

- Na ziemię, draniu, albo rozwalę ci łeb! - zawołała

groźnie.

- Jak już mam leżeć, to tylko razem z tobą - odezwał

się znajomy głos.

- Istvan? - szepnęła ze zdumieniem i opuściła ręce.

Nie, tej możliwości nie wzięła pod uwagę. Spojrzała w gó­
rę na oświetlone okno. - Gdzie Lisa? Ach, uciekacie ra­

zem? Ty draniu!

Bezceremonialnie chwycił ją wpół i zatkał jej usta dło­

nią. Próbowała się wyrwać, lecz bez rezultatu.

- Uspokój się, albo pożałujesz - zagroził, ale szarpała

się z nim nadal. Mruknął więc coś z furią po węgiersku
i nie zważając na jej nieme protesty, zaciągnął ją w załom
muru, gdzie nikt nie mógł ich zauważyć.

- Co ty, u diabła, wyprawiasz? - spytał z wściekłością

i minimalnie odsunął dłoń od jej warg, tak by mogła od­
powiedzieć i by w każdej chwili mógł ją uciszyć, gdyby
zaczęła krzyczeć.

W oczach Tanyi widniała nienawiść i pogarda.
- Myślałam, że łapię gwałciciela.
- Och, cóż za odwaga - zerknął na zaostrzony palik,

który wciąż kurczowo ściskała w ręku. -. A ja myślałem,
że polujesz na wampiry.

- Owszem, na jednego - warknęła. - Właśnie stoi prze­

de mną.

- A czymże sobie zasłużyłem na taką nazwę? - spytał

kpiąco i zabrał dłoń z jej ust. Zamiast tego położył rękę na
nagim ramieniu Tanyi i palcami zaczął lekko gładzić jej
szyję.

background image

88 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

Z oburzeniem starała się odsunąć, lecz nie miała dokąd,

gdyż Istva'n przyciskał ją do zamkowego muru.

- Wampiry zabijają kolejne ofiary, a nawet jeśli nie

zabijają, to rujnują im życie. Tak, jak ty!

- To brzmi bardzo melodramatycznie - zadrwił. - Chy­

ba naczytałaś się nieodpowiednich książek.

- Taak? A może to nieprawda, że niszczysz wszystko

i wszystkich wokół siebie? Jesteś najgorszym draniem, ja­

kiego znam. Jesteś niemoralny i zdeprawowany do szpiku
kości. Nie przypuszczałam, że stoczysz się aż tak nisko!

- Przesadzasz. Rozluźnij się, odetchnij głęboko...
- Przesadzam? Porwanie narzeczonej innego to dla cie­

bie drobiazg?

W czarnych oczach pojawiło się zdumienie.
- Uprzejmie informuję, że nikogo nie porywam - wy­

cedził. - Po prostu wybrałem się z towarzyską wizytą.

- Co takiego? - zawołała z niedowierzaniem.
- Znam Lisę od dziecka. Chyba mam prawo wpaść na

pogawędkę do starej znajomej?

- A od kiedy wchodzi się do znajomych oknem, a nie

drzwiami? - spytała z gryzącą ironią.

- A czy ja kiedykolwiek zachowywałem się jak wszy­

scy? - mruknął z tak zabójczym uśmiechem, że na chwilę

zbiło ją to z tropu.

- Przestań się wygłupiać - zażądała stanowczo. - Mó­

wimy o poważnej sprawie. Nie jest przyjęte, by w noc
przed ślubem pannę młodą odwiedzali ukradkiem męż­
czyźni, i to w jej sypialni. A co gorsza, doprowadzali ją do
płaczu! - W napiętym głosie brzmiała rozpacz. - Coś ty

jej zrobił?

- Och, nic wielkiego, wpiłem się w jej łabędzią szyję

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

89

i wypiłem trochę krwi - warknął. - Dlatego nie mogę tu

z tobą zbyt długo zabawić, gdyż muszę zdążyć z powrotem
na cmentarz, zanim słońce wstanie.

- Jak nie zaczniesz rozmawiać poważnie, to naprawdę

znajdziesz się na cmentarzu! - zagroziła, zupełnie wypro­
wadzona z równowagi. - I co teraz będzie? Jak ona teraz
poślubi Johna? Czy ty naprawdę nie zdajesz sobie spra­
wy, jak potrafisz zrujnować czyjeś szczęście? - zawołała
z oburzeniem.

Wzrok Istva'na ześlizgnął się na falujące pod cienkim

materiałem piersi Tanyi. Nagle poczuła się straszliwie bez­
bronna.

- A czy ty nie zdajesz sobie sprawy, że w tym momen­

cie wywracasz do góry nogami całe moje życie? - odpo­

wiedział pytaniem na pytanie.

- To świetnie! Bardzo by mnie ucieszyło, gdybyś sobie

trochę pocierpiał. A teraz powiedz wreszcie, co takiego
zrobiłeś, że Lisa płakała?

- Nic. Zapomnij o tym, że tam byłem. Inaczej znisz­

czysz jej małżeństwo, zanim się zacznie.

No nie! To już szczyt bezczelności!
- Ja?! Co za tupet! Chcesz mi powiedzieć, że spędziłeś

z nią pół nocy, a mimo to chcesz, by wyszła za Johna?

- Oczywiście.
Dlaczego oczywiście? Nagle przyszła jej do głowy prze­

rażająca myśl. Och! Nie, wszystko, tylko nie to!

- Słuchaj, lepiej, by twój brat pozostał w błogiej nie­

świadomości... -przekonywał Istvan.

- .. .że zgwałciłeś jego narzeczoną? - syknęła, ledwo

panując nad sobą.

Głośno wciągnął powietrze.

background image

90 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- Ja chyba z tobą zwariuję! - zdenerwował się. - Może

na chwilę zamkniesz buzię i posłuchasz?

Zamilkła. Z dala dobiegały odgłosy przyjęcia, liście

drzew szeleściły lekko na wietrze, w pobliskiej stajni od
czasu do czasu parskały konie. Poza tym panowała cisza.

- Nic nie słyszę.
- No więc właśnie. Skoro zrobiłem jej krzywdę, to

czemu nie rozpacza, nie woła o pomoc? Tylko nie drama­
tyzuj i nie tłumacz, że pewnie ją zakneblowałem i to w do­
datku ślubnym welonem.

- To znaczy, że sama tego chciała? - spytała ze zgrozą.
- Owszem, chciała. Chciała porozmawiać.
- I dlatego zrzuciła z okna linę? Czy żadne z was nie

słyszało, że niejaki Bell wynalazł telefon? - zadrwiła.

- A słyszałaś, żeby można było kogoś przytulić przez

telefon? - odciął się.

- Chcesz mi wmówić, że największy podrywacz w ca­

łej Anglii miał ochotę po prostu tylko przytulić kobietę, nic
więcej?

Istvan na chwilę wzniósł oczy ku niebu, jakby tam szu­

kając pomocy.

- Jak ty sobie wbijesz coś do głowy, to nie ma siły, żeby

cię przekonać. Dobra, spróbujemy inaczej. Czy słyszałaś
coś poza płaczem w sąsiednim pokoju?

- Nie. A powinnam? - Zmarszczyła brwi.
- Widzisz, kiedy ja kocham się z kobietą, to ona na

pewno nie płacze, za to wydaje różne inne odgłosy - wy­
cedził. - Mnie zresztą też można usłyszeć... - dodał bez­

litośnie, uważnie obserwując niezwykle silny rumieniec na

twarzy Tanyi.

I nagle zobaczyła to. Oczami wyobraźni ujrzała ciężko

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 91

oddychającego, pogrążonego w miłosnej ekstazie Istvana.
Pośpiesznie usunęła ten grzeszny obraz sprzed oczu.

- Skoro to prawda, to czemu zakradałeś się przez okno?
- Ponieważ korytarza pilnowała dysząca żądzą walki

przyzwoitka, gotowa ciskać bezcennymi wazami w głowę
każdego mężczyzny, który pojawiłby się pod drzwiami
podopiecznej - tłumaczył cierpliwie. - Dlatego namówi­
łem Lisę, żeby wpuściła mnie przez okno. To oczywiste,
że nie wtargnąłem do niej przemocą. Chyba nie sądzisz, że

sam sobie zrzuciłem linę?

- Tyle zachodu tylko po to, by porozmawiać? - spytała

z niedowierzaniem.

- Potrzebowała mnie - odparł krótko.
- Ciebie? A dlaczego nie mnie? Przecież zna cię, jak

zły szeląg! - zawołała ze złością.

- Nieważne, dlaczego. Wiedziała, że mogę jej pomóc

i zrobiłem to.

- Ech, ta twoja pomoc! - żachnęła się. - Zrozum, dla

ciebie to tylko kolejna przygoda, ale dla niej... - Z trudem
stłumiła szloch. Czuła się straszliwie rozczarowana. Wy­
obraźnia podsuwała jej przed oczy obraz Istvana i Lisy
w czułym uścisku. Nie, to było nie do zniesienia. Gdyby
mogła, zaszyłaby się w ciemnym kącie i dosłownie wyła
z bólu.

- Ty też coś zrozum. Wpuściła mnie, gdyż była...
- Wdzięczna? - wpadła mu w słowo. - Za to, że zafun­

dowałeś jej takie wesele?

- Gdyby naprawdę o to chodziło, to prędzej byłaby mi

wdzięczna za przyjęcie do Akademii.

Jęknęła. Jeszcze tego brakowało!
- Załatwiłeś jej to? Czemu?

background image

92 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- Wiedziałem, że jest utalentowana, lecz nie ma pienię­

dzy na studia w Anglii.

- Och, a wszyscy sądzili, że to stypendium w Budape­

szcie zawdzięcza własnej pracy - westchnęła z ogromnym
rozczarowaniem Tanya. Teraz już rozumiała...

- Bo to prawda. Tym niemniej trzeba ją było przedsta­

wić kilku wpływowym osobom. Akurat je znałem. Tanya,
takie jest życie. Szczęście nie przychodzi ot, tak sobie.
Trzeba umieć mu pomagać.

- Robisz więc ludziom przysługi, oczywiście tylko po

to, by na tym skorzystać. Często żądasz od kobiet, by były
ci wdzięczne i odpłacały w naturze?

Popatrzył na nią z politowaniem.
- Ja nie muszę prosić. To ja jestem proszony.
Wiedziała, że miał rację. Niestety. Doskonale rozumiała,

że kobiety same tego chcą... Och, to niebezpieczny temat.

- Skoro więc Lisa też za tobą szaleje, to czemu przyjęła

oświadczyny Johna?

Na jego zmysłowych ustach pojawił się lekki uśmieszek.
- Uważasz, że żaden facet nie ma szans w porównaniu

ze mną? - Istvan od niechcenia przesunął palcem po war­
gach Tanyi. - To mi pochlebia.

- Nic podobnego, wcale tak nie myślę! - zaprzeczyła

gorąco. - Ale wiem, że niektóre - z naciskiem podkreśli­
ła to słowo - niektóre kobiety nie byłyby w stanie ci się
oprzeć. Pod tym względem John nie może z tobą konku­
rować. To odpowiedzialny, porządny człowiek, z którym
można się związać na dobre i na złe, bez wahania założyć
rodzinę... - Zamilkła na widok jego ponurej miny. Czemu

tak się skrzywił, gdy wspomniała o zakładaniu rodziny?

Ponownie przyszła jej do głowy ta przerażająca myśl. Tym

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 93

razem jednak postanowiła zadać to pytanie głośno. Musi
wiedzieć. - Czy... Czy ona... jest w ciąży? - W ostatniej
chwili powstrzymała się od dodania: „znowu".

Spojrzał na nią takim wzrokiem, że miała ochotę zapaść

się pod ziemię, byleby się tylko przed nim ukryć.

- Słucham? - spytał przesadnie uprzejmym tonem.
- Chcesz, żeby wyszła za mąż. Ona jest nieszczęśliwa,

płacze... Czy to znaczy, że pchasz ją w ramiona innego,
by pozbyć się kłopotu? Wolisz, by to John zajmował się
twoim... nieślubnym dzieckiem? - wydusiła z trudem.

Grom z jasnego nieba zrobiłby na Istvanie chyba mniej­

sze wrażenie niż jej słowa.

- I to podobno j a mam tylko jedno w głowie... - zdołał

w końcu zauważyć.

- Powiedz mi! Muszę to wiedzieć! - zażądała. - Czy

ona jest w ciąży?

- Nie, o ile mi wiadomo - odparł ledwo słyszalnym

głosem.

- Tym niemniej i tak zamierzam zawiadomić o wszy­

stkim mojego brata!

Przysunął się do niej nieco bliżej.
- Powtarzam to naprawdę ostatni raz - oznajmił ostro.

- Zapomnij o całej sprawie. Tylko z nią rozmawiałem, nic
więcej. Przestań robić z igły widły i pozwól bratu poślubić

dziewczynę, którą kocha niezmiennie od kilku lat. Gdy
wreszcie dostał pracę i mógł się oświadczyć, gdyż wie­
dział, że zdoła utrzymać rodzinę, ty teraz chcesz wszystko
zepsuć.

Dobrze by było, gdyby mogła to tak zostawić. Niestety,

nie było to takie proste.

- Jeśli przymknę na to oczy, będziesz nadal uważał,

background image

94 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

że jesteś zupełnie bezkarny i możesz wskakiwać jej do łóż­
ka, kiedy tylko zechcesz - powiedziała, nie kryjąc po­
tępienia.

- No, ładne masz zdanie o moralności twojej przyja­

ciółki! - zauważył sarkastycznym tonem. - Tanya, ostrze­
gam cię lojalnie, że zaczynam być na ciebie wściekły.

Spojrzała na niego uważniej. Ten ponury wyraz twarzy,

te drapieżne rysy, te oczy, wpatrujące się w nią tak inten­
sywnie.. . Przestraszyła się. Ten człowiek nie miał żadnych
zasad, licho wie, co może mu wpaść do głowy.

- To nie ją oskarżam - wyjaśniła ze smutkiem. - To

wszystko twoja wina. Doskonale wiesz, jak uwodzić ko­
biety, jak zastawiać na nie pułapki. Nic dziwnego, że cza­

sem nie są w stanie się oprzeć.

- Nawet jeśli zarzucam sieć, to tylko od nich samych

zależy, czy do niej wpadną. Mają swój rozum i zapewniam
cię, że one też doskonale wiedzą, co robią. Mają ochotę
przeżyć krótką, podniecającą przygodę, poigrać z ogniem...

- To oburzające! Jak śmiesz w ten sposób obrażać ko­

biety!

- Nie mam żadnych złudzeń co do tego, kim dla nich

jestem. Stanowię rozrywkę, tańszą niż wyjazd na karnawał

do Rio i bardziej ekscytującą, niż oglądanie erotycznych
filmów. Są znudzone i chcą się oderwać od szarej rzeczy­
wistości. Zapomnieć się, zabawić, po to jestem im potrzeb­
ny - wyjaśnił z goryczą. - Uważają mnie za cynicznego,
amoralnego mężczyznę i to je właśnie tak podnieca. Tylko
takim chcą mnie widzieć.

- A ty to wykorzystujesz - podsumowała z dezaproba­

tą. - Czyja się wreszcie dowiem, co zaszło w pokoju Lisy?
- z uporem powróciła do tematu.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 95

Zacisnął dłoń na ramieniu Tanyi, boleśnie wbijając palce

w jej ciało. Na moment aż straciła oddech. Zauważył to
i rozluźnił uścisk.

- Dla dobra twojej przyjaciółki - zapomnij!
Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami.
- Czy naprawdę tak ci na niej zależy? - szepnęła.

Bez słowa skinął głową.
- Mnie też! -jęknęła. - Nie chcę, by cierpiała.

- Dlatego milcz i pozwól, by wyszła za Johna - wark­

nął, wyraźnie tracąc cierpliwość.

- Nie rozumiesz, czego ode mnie żądasz. Ty jesteś świa­

towym mężczyzną i nie zawracasz sobie głowy tym, czy
coś jest etyczne, czy nie. A ja pochodzę z małej wioski
i jestem przywiązana do tradycyjnych wartości. Wierzę
w małżeństwo aż po grób, w wierność, oddanie i uczci- '
wość - oznajmiła z mocą. - Zrobiłabym dla Lisy wszy­

stko, ale nie to. Jeśli zamierza oszukiwać mojego brata...

Nie, moje sumienie nie pozwala mi do tego dopuścić. Mu­

szę powiedzieć Johnowi prawdę, choć sprawi mi to ogrom­
ny ból.

- Ach, to twoje poczucie obowiązku!
- A żebyś wiedział! Tak, to moja moralna powinność

wobec brata. Och, gdybym mogła tak głęboko cię zranić,

jak ty ranisz nas! - zawołała żarliwie. - Żebyś i ty to po-

czuł, zrozumiał, co to znaczy... Czekaj, któregoś dnia...

Nieoczekiwanie przyciągnął ją do siebie z całej siły.

Gdy zauważyła, że jej opór przynosi rezultaty odwrotne do
zamierzonych, przestała się bronić. I tak przyciskał ją bar­
dzo mocno do swego muskularnego, gibkiego ciała. Przez
cienką suknię czuła je doskonale. Zadrżała.

- Nie próbuj mi grozić - ostrzegł z ledwo hamowaną

background image

96 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

furią. - I wybij sobie z głowy, że uda ci się nie dopuścić
do jutrzejszego ślubu. Dopilnuję, by wszystko się odbyło

tak, jak zostało zaplanowane - oznajmił z podejrzaną sło­
dyczą, po czym, niby od niechcenia, zaczął się bawić jej
włosami, których liczne pasma wysunęły się z koka.

Odbierała to niczym wyrafinowane tortury. Dotyk jego

palców na nagiej skórze ramienia niemal ją parzył. Pod
bacznym spojrzeniem czarnych oczu jej myśli plątały się.
Czuła się okropnie.

- Przestań! - Szarpnęła się histerycznie. - Czemu ty

tak uwielbiasz się znęcać nad wszystkimi? Nie znam osoby,
która by przez ciebie nie cierpiała. Skrzywdziłeś wszy­
stkich, potem wyjechałeś bez słowa, mama zmarła, ojciec
omal nie oszalał z bólu, tak ją kochał...

- Ja też - szepnął ze smutkiem.

Zapadła cisza. Tanya po raz pierwszy zauważyła, że

ta obojętność, wyrachowanie i cynizm są jedynie maską,
za którą Istvan starannie skrywa swoje prawdziwe myśli
i uczucia. Zresztą, cóż w tym dziwnego? Przecież tak właś­
nie został wychowany.

- Nie miałam o tym pojęcia. Nigdy tego nie okazywa­

łeś. Och, gdybyś chociaż napisał, wyjaśnił...

- Napisałem. Domyślam się, że twój ojciec podarł list

i wyrzucił, nic nikomu nie mówiąc. Ale nie mogę go za to
winić. Uważał, że jestem niewdzięcznym draniem. Nastę­
pny wysłałem tuż po śmierci Ester. - Głos mu się lekko
załamał, postarał się więc opanować. - Miałem nadzieję,
że ktoś oddzwoni i powie, że nie macie nic przeciwko
temu, bym przyjechał na pogrzeb. Nie mogłem przecież

pojawić się bez waszej zgody, wbrew pozorom potrafię być

taktowny.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 97

- Och, a ja myślałam... Byłam pewna, że zupełnie

o nas nie dbasz... - Nagle przypomniało jej się, co mówiła
Lisa. Że Istvan został źle zrozumiany. No tak, skoro byli
tak blisko, wiedziała o nim więcej niż inni. - Nie przyszło
mi do głowy, że tata może tak długo żywić urazę.

- Raczej nienawiść - sprostował. - Nienawidził mnie,

tym bardziej że czuł się winny, jako chrześcijanin i pastor,
że myśli o kimś w ten sposób. Grzeszył przeze mnie i nie
mógł tego znieść.

- Biedny tata - szepnęła z żalem. - I biedna mama.

Była między młotem a kowadłem...

Nagle Istva'n przechylił głowę i zaczął nasłuchiwać.

Z dala dobiegały coraz cichsze rozmowy rozchodzących

się gości. Przyjęcie się skończyło.

- Idziemy - rozkazał.
- Co ta...
Zakrył jej usta dłonią.
- Nie ufam ci - wyjaśnił. - Nie próbuj mnie zwieść,

dobrze wiem, że planujesz zapobiec temu małżeństwu. Ale

ja zmuszę cię do milczenia. Mam na to sposób.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Zanim znaczenie jego słów w pełni do niej dotarło,

chwycił ją mocniej i pociągnął dokądś przez taras. Opierała
się z całej siły, lecz niewiele się tym przejmował. Gdy już
nieco oddalili się od murów, pochylił się znienacka i po­
rwał ją na ręce.

Zupełnie oniemiała ze strachu zdążyła jedynie zauwa­

żyć nieubłagany wyraz jego twarzy. Czuła na policzku

szybki, gorący oddech, a pod dłonią niezwykle mocne bi­
cie serca Istvana. Zdumiało ją to wszystko tak bardzo, że

przez dłuższą chwilę nie zdawała sobie sprawy z tego,
że teraz już może wołać o pomoc. Gdy to do niej wresz­
cie dotarło, Istvan właśnie wnosił ją do jakiegoś pomie­

szczenia.

Ogarnął ją znajomy zapach koni i siana.

- C-co zamierzasz tu robić? - szepnęła z obawą.
- Powiedzmy, że nakłonić cię do współpracy.

Pozwolił, by powoli zsunęła się po jego ciele i stanęła

na własnych nogach. Było to tak zmysłowe doznanie, że
zakręciło jej się w głowie. Zachwiała się, lecz Istvan bły­

skawicznie chwycił ją w objęcia.

- Mam cię!

Brzmiało to aż nazbyt dwuznacznie. Tanya przywołała

na twarz wyraz urażonej godności.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 99

- Na twoim miejscu nie byłabym tego taka pewna.

Nic mnie nie powstrzyma przed zobaczeniem się z Lisą i
Johnem.

-

Dlatego potrzebuję trochę czasu, żeby nad tobą po­

pracować. - Nawet nie krył rozbawienia na widok jej prze-

straszonej miny.

- Ale... Przecież jest środek nocy -jęknęła bez prze­

konania.

- A potrafiłabyś teraz zasnąć?
- Nie - przyznała z ociąganiem. - Ale nie widzę spo-

sobu, dzięki któremu mógłbyś zmusić mnie do milczenia.

- Nie widzisz? A nie chciałabyś, na przykład, żebym

się z tobą kochał? - szepnął kusząco.

Tak. Och, tak, bardzo tego pragnę. Czuła, jak na tę myśl

robi jej się gorąco i ogarnia ją cudowna niemoc.

- Nie! - odparła nieswoim głosem.

Chyba zupełnie oszalałam, pomyślała przy tym z roz­

paczą. Pożądać mężczyzny, który traktuje kobiety jak za­
bawki i jeszcze się tym chełpi?

- Jak śmiesz? Po tym wszystkim, co zrobiłeś w prze­

szłości i po tym, co zrobiłeś dziś w nocy, masz czelność

podejrzewać, że miałabym ochotę...

- Uspokój się. Jeszcze nie zaczęliśmy.
- Czego nie zaczęliśmy? - spytała podejrzliwie.

Spojrzał na nią jakoś tak ciepło i czule, że nagle zrobiło

jej się bardzo dziwnie. Nerwowo zwilżyła suche usta koń-

cem języka. Zamarła, gdy spostrzegła, że Istvan z napie-
ciem śledzi ten gest.

- Chodź. Dowiesz się, jaki los cię czeka - powiedział

zagadkowo i ujął jej dłoń.

Uwaga, niebezpieczeństwo! Ale z drugiej strony, czyż

background image

1 0 0 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

nie byłoby cudownie podjąć wyzwanie, zapomnieć
o wszystkim i poddać się przeznaczeniu?

- Nigdzie z tobą nie pójdę.
- Nie próbuj walczyć z faktami - odezwał się takim

tonem, jakby mówił do dziecka. - Faktem jest bowiem to,
że przy mojej sile mogę zrobić z tobą wszystko, co zechcę.
Ale zauważ, z łaski swojej, że jakoś nie ściągam z ciebie

sukienki, choć to bardzo kusząca perspektywa, ani nie rzu­
cam cię na stertę siana.

- Przestań mówić takie rzeczy i wypuść mnie stąd!
- Nie ma mowy. Masz tylko dwie możliwości. Albo

grzecznie idziesz ze mną, albo zaciągnę cię siłą - oznajmił
twardo. - Musimy pogadać, dlatego chcę cię zabrać w wy­
godne, ciepłe miejsce. No, więc jak będzie?

- Wybij to sobie z głowy - powtórzyła z uporem. - Nie

ufam ci.

- Ja tobie też.

Brzmiało to nawet logicznie, lecz bolesne doświadcze­

nia już dawno jej uświadomiły, że po tym człowieku można

się spodziewać wszystkiego. On kierował się własną, bar­
dzo pokrętną logiką.

- Musiałabym chyba całkiem oszaleć, żeby ci uwierzyć

- wydusiła z trudem, gdyż Istvan zaczął niby od niechce­
nia głaskać palcami wnętrze jej dłoni. - Chcę wracać do

zamku.

- Boisz się? - zakpił.
Zaczerwieniła się, lecz nie zamierzała kłamać.
- Tak.
- To niedaleko, nie ma się czego obawiać. Przyszłość

i szczęście kilku osób zależą od twojej decyzji - przeko­
nywał. - Musisz tylko wysłuchać moich wyjaśnień.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 1 0 1

- A potem? - spytała ledwo dosłyszalnie.

Spojrzał jej głęboko w oczy.

- Odczuwam przyjemność tylko wtedy, gdy kobieta

zgadza sie ją ze mną dzielić. Nienawidzę przemocy.

Odetchnęła z ulgą. To brzmiało przekonująco. Jednak

i tak nie zamierza nigdzie iść. Wysłucha go tutaj, a przy

pierwszej sposobności ucieknie do zamku.

- Masz pół godziny, żeby mnie przekonać - oznajmiła

zimno. - Tutaj.

Przyglądał jej się uważnie.

- Nic z tego. Jeśli tylko spróbujesz uciec, by zawiado­

mić Johna, to masz moje słowo, że ja jeszcze szybciej
znajdę się u Lisy. - Nie mógł się powstrzymać od śmiechu
na widok jej zawstydzonej miny, która potwierdziła jego
domysły. Wyglądał przy tym tak zabójczo...

Matko jedyna, jaki on jest przystojny, zawołało coś w niej.

- Chodź. Nie unikniesz losu.
- Chyba nie spotkam go w stajni? - mruknęła nieco

zrzędliwie, gdy pociągnął ją w głąb budynku.

- Mylisz się, jak zwykle. Proszę, oto on. Nazywa się

Los.

- Koń? - zawołała ze zdumieniem na widok przepięk­

nego karego ogiera, którego Istvan wyprowadził na środek,
by mogła go lepiej obejrzeć.

- Spodziewałaś się czegoś innego?

Oszołomiona, zignorowała przytyk i delikatnie pokle­

pała wyciągnięty ku niej pysk.

- Witaj - powiedziała ciepło. - Jesteś naprawdę fanta­

styczny. - Westchnęła na myśl o tym, jak wspaniale byłoby
galopować na grzbiecie takiego wierzchowca.

Usłyszała cichy śmiech.

background image

1 0 2 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- No, moja droga, podciągnij sukienkę - mruknął

Istvan, sięgając po wiszącą na kołku derkę.

Tanya najpierw zastygła, po czym powoli odwróciła się

i spojrzała na jego zadowoloną twarz. Krew w niej zawrza­
ła na ten widok. O, niedoczekanie jego, pomyślała z furią
i bez zastanowienia wymierzyła mu siarczysty policzek.

Nawet nie drgnął.
- Dosyć tego - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Wsia­

daj! - Przerzucił derkę przez grzbiet konia.

Gdy zamierzała zaprotestować, bezceremonialnie szarp­

nął sukienkę do góry, odsłaniając jej smukłe nogi aż po
uda.

- Brutal!
- A owszem. Wsiadaj - powtórzył ponuro i podsunął

jej splecione ręce.

Trzęsąc się ze strachu, stanęła bosą stopą na jego rękach

i dosiadła konia. Teraz już nie miała najmniejszych wątpli­
wości, że Istva'n gotów jest zaciągnąć ją siłą, gdzie tylko
zechce.

Wyprowadził wierzchowca na zewnątrz i usadowił się

za Tanyą.

- Trzymaj się!
Pochylili się nisko w siodle, gdy koń przeszedł w ga­

lop, i pomknęli ku ciemnej ścianie lasu. Wiatr świstał im
w uszach, a tętent kopyt niósł się daleko w ciszy nocy.
Istvan mocno objął Tanyę, by nie spadła. Miała wrażenie,
że ich ciała zrosły się w jedno, tworząc jakieś bajkowe
zwierzę, upojone szalonym pędem.

- Jak ci się podoba? - Poczuła na policzku gorący, pa­

lący oddech.

Cudownie! Tak właśnie smakuje wolność!

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

103

- Szybciej! - zawołała, upojona niezwykłą jazdą.

Istvan zaśmiał się i przygarnął ją mocniej.
Niedługo dojechali do jakiejś wioski. Gdy zatrzyma­

li się przed niewielkim starym domkiem z drewnianą we­
randą, zręcznie ześlizgnął się z końskiego grzbietu i za­
rzucił cugle na studziennego żurawia. Podniósł wzrok na
Tanyę.

- Podekscytowana?

Och i to jak! Drżała na całym ciele, szczęśliwa, oszoło­

miona, podniecona... Wolała jednak zachować swoje wra­
żenia dla siebie. Zwłaszcza że przypomniało jej się, po co
tu przyjechali. Zamierzał ją przecież przekonać, by nie
zdradziła nikomu prawdy o wydarzeniach dzisiejszej nocy.

Ciekawe, w jaki sposób? Spojrzała w podejrzanie błysz­
czące oczy Istvana i poczuła się niepewnie. Zsiadła z konia
i pośpiesznie obciągnęła sukienkę.

Otworzył drzwi i weszli do niewielkiego wnętrza,

w którym, ku jej radosnemu zdziwieniu, było ciepło i przy­
tulnie. W prostym, ulepionym z gliny kominku, wesoło
trzaskał ogień.

- Przyniosę światło - powiedział za jej plecami Istvan

i zniknął w drzwiach sąsiedniego pokoju. Po chwili wrócił
i zapalił kilka świec oraz lampę naftową.

Z ciekawością rozejrzała się dookoła. Stary kaflowy

piec, łoże z baldachimem... Nie, to nie wyglądało na miej­

sce, w którym taki człowiek chciałby mieszkać.

- To chyba nie twoje? — spytała zaintrygowana.
- Powiedzmy, że wynajmuję ten domek - odparł obo­

jętnie. - Proszę, usiądź. Musimy porozmawiać.

Podejrzliwie zerknęła na łóżko.
- Wolałabym przejść do pokoju dziennego.

background image

1 0 4 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- Właśnie w nim jesteś. - Wskazał na stół i prostą ławę.

- Rozgość się, ja tymczasem dołożę do kominka.

Gdy wyszedł, niepewnie przycupnęła na brzegu kiwa­

jącej się ławki. Och, gdybym tylko mogła zwinąć się w kłę­

bek na tych poduchach, pomyślała z żalem. Oczywiście
nie wchodziło to w rachubę, znajdowała się w jaskini lwa,
musiała zachować czujność. Dokładniej obejrzała pokój.

Dziwne. Coś jej tu nie pasowało.

Drewniane deski na podłodze, prymitywny kominek,

zwieszająca się z belek papryka - wszystko to wyglądało

jak w typowej wiejskiej chacie. Zupełnie do tego nie pa­

sowała satynowa pościel, na której powtarzał się haftowa­
ny złotą nicią jakiś herb. Taki sam, jak wyrzeźbiony na
niektórych sprzętach, zauważyła. Dwugłowy orzeł, jakieś
kwiaty, snop zboża...

Nagle aż podskoczyła na chybotliwej ławce. Na jednej

z szafek stały w srebrnych ramkach...

- Zdjęcia! - szepnęła i podniosła się szybko.
Jednak Istvan właśnie w tym momencie wrócił do po­

koju i błyskawicznie zagrodził jej drogę.

- Wybacz, ale to rzeczy osobiste - stwierdził i szybkim

ruchem przewrócił fotografie tak, by nie było widać, co
przedstawiają.

- Coś przede mną ukrywasz - powiedziała nadąsana.
- Każdy coś ukrywa - uciął i odwrócił się w kie­

runku stołu. - Dobra, wracamy do tematu. Jeśli chodzi
o Lisę...

- Czekaj! Co ty masz na twarzy? To szminka! - rozpo­

znała ze zgrozą.

Natychmiast zakrył dłonią policzek.
- A może krew? - zasugerował.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

105

Czyli jednak miała rację. Namówił Lisę, by zdradziła

Johna. Matko, co za koszmar! Gdyby tak można było się
z niego obudzić...

- Wystarczy - wysyczała. - Wracam na zamek. Opo­

wiem wszystko bratu.

- A znasz drogę? - spytał uprzejmie.
Nerwowo zagryzła wargi i starała się sobie przypo­

mnieć, którędy jechali. Na próżno. W życiu sama nie trafi.

- Musisz mnie zabrać z powrotem.
- Właśnie - przytaknął z triumfem w głosie. - Dopóki

jednak nie przyrzekniesz, że będziesz trzymać buzię na

kłódkę, to... - teatralnie zawiesił głos.

Ciarki przeszły jej po plecach.

- To co?
Posłał jej zabójczy uśmiech.
- To zatrzymam cię tu tak długo, aż nie wezmą ślubu.

Możesz być tego pewna.

Przez długą chwilę wpatrywali się w siebie w milczeniu.

Atmosfera stała się wyraźnie napięta.

- W takim razie daj mi choć jeden powód, dla które­

go powinnam milczeć - odezwała się wreszcie ze znuże­
niem i rzuciła tęskne spojrzenie w stronę łóżka. Och, za­
snąć wreszcie i zapomnieć o wszystkim! - Ale nie próbuj
żadnych sztuczek! Jeśli tylko spróbujesz mnie tknąć, po­
żałujesz!

- Na razie najważniejsza jest Lisa. Na ciebie przyjdzie

kolej w swoim czasie. Mogę jeszcze trochę poczekać - po­
wiedział cicho.

- No, to długo sobie poczekasz - odparowała.

Uśmiechnął się tylko w odpowiedzi i sięgnął po karafkę

z winem, które rozlał do kryształowych kieliszków. Podał

background image

1 0 6 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

jeden z nich Tanyi, po czym przysiadł niedbale na brzegu

stołu.

- Szczerze mówiąc, dzisiejsze zachowanie Lisy wcale

mnie nie zaskoczyło - zaczął. - Coraz bardziej denerwo­
wała się tym małżeństwem.

- I ty mówisz, że John ma o niczym nie wiedzieć?

Wracam!

- Jak się nie uspokoisz i nie zaczniesz słuchać, to przy-

wiążę cię do łóżka - zagroził, wyraźnie zniecierpliwiony.

- Już dobrze, dobrze - z niechęcią machnęła ręką.

Niech sobie gada, to już niczego nie zmieni. Ona i tak wie,
co musi zrobić.

- Wielkie dzięki - mruknął uszczypliwie. - Niestety,

tak się złożyło, że ostatnio się nie widywaliśmy, więc Lisa
nie miała się komu zwierzyć ze swoich zmartwień...

- No wiesz! - zdenerwowała się. - Przecież ma Johna!

I mnie. Zna telefon, zna adres. Może się ze mną skontakto­
wać w każdej chwili. Jesteś ostatnią osobą, która mogłaby

jej pomóc.

- Jestem jedyną osobą, z którą może porozmawiać

o ważnych dla niej sprawach. Z pewnych względów ty
i twój brat jesteście wykluczeni.

- Rozumiem. - Ze smutkiem pokiwała głową. - Musi

cię bardzo kochać.

- Och, ty głuptasku! - szepnął miękko.
Pewnie, że jestem głupia, pomyślała. I to znacznie bar­

dziej, niż myślisz. Och, nawet nie wiesz...

- Zrozum, są różne rodzaje miłości. Traktuję Lisę jak

siostrę.

- Ale z siostrą nie poszedłbyś do łóżka. - Odstawiła

kieliszek na stół.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 1 0 7

- Z siostrą nie - przytaknął nieco zmienionym głosem,

delikatnie wziął Tanyę za rękę i pocałował najpierw grzbiet
dłoni, a potem jej wnętrze.

Wyrwała się pośpiesznie.
- Co ją tak niepokoi? - wolała wrócić do tematu.
- Dwie rzeczy. Po pierwsze martwi się, że prawdopo­

dobnie nie będzie mogła mieć dzieci.

- Och, nie! -jęknęła. - Biedactwo... Czemu nigdy mi

nic nie powiedziała? Czy nie wierzy w moją przyjaźń?

- Obawiała się, że zdradziłabyś się przed Johnem. On

zaś nie mógł o niczym wiedzieć, gdyż wtedy wydałoby się,
że przed czterema laty Lisa straciła dziecko.

- Twoje dziecko - skorygowała z naciskiem.
To straszne. Od tamtych okropnych wydarzeń minę­

ły już cztery lata, wydawało się, że życie potoczyło

się swoim torem, a tymczasem w najmniej sprzyjają­
cym momencie powracają wspomnienia, ból, wyrzuty
sumienia... Tak silne, że nie wiadomo, czy w ogóle doj­
dzie do ślubu, mającego się odbyć już za kilkanaście
godzin!

- Mam nadzieję, że przynajmniej zdajesz sobie sprawę

z tego, że to wszystko twoja wina - dodała z goryczą.

Jego rysy stwardniały.
- Czy możemy skupić się na problemie, a nie na oskar­

żeniach?

- Drań! - warknęła, gdyż na chwilę przestała nad sobą

panować. Jego obojętność doprowadzała ją do furii. Wie­

działa jednak, że akurat w tym przypadku ma rację i że
trzeba uporać się z obecną sytuacją. - Czekaj, czy to tylko

jej domysły, czy opinia lekarza?

- To drugie. Powiedziano jej, że istnieje taka możli-

background image

1 0 8 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

wość, że już nie będzie miała dzieci. Była zrozpaczona, nie
wiedziała, czy ma wyjawić Johnowi prawdę...

- Że zaszła z tobą w ciążę! - wybuchnęła. - Zobacz,

co narobiłeś! Och, tylko egoista myśli jedynie o własnej
przyjemności, a nie troszczy się o konsekwencje i o swoją
partnerkę!

. - Na to wygląda.

- I bez wątpienia dowodzi to słabego charakteru! - ata­

kowała dalej.

- Owszem - przytaknął spokojnie. - Obawiam się, że

właśnie tak jest.

Na chwilę odebrało jej mowę. Wpatrywała się w niego

ze zdumieniem. Coś jej tu całkiem nie pasowało.

- Skąd ta nagła pokora? - mruknęła nieco podejrzliwie.
- Widzisz, nawet bardzo porządni i godni zaufania lu­

dzie popełniają czasem błędy - odparł zagadkowo. - Ty

jednak zbyt wysoko oceniasz tych, których kochasz. Nie

dostrzegasz ich słabości. A przecież nikt nie jest święty.

- Wiem, do kogo pijesz! - zdenerwowała się. - Jeśli

chcesz zasugerować, że John wcale nie jest lepszy od cie­
bie...

- Każdy z nas ma jakiś słaby punkt, swoją piętę Achil­

lesa. Właśnie dlatego Lisa musi wszystko gruntownie prze­
myśleć.

- Co? To, czy ma uciec z tobą?
- To, czy ma wyjść za twojego brata.
- Nic nie rozumiem. Przecież w tym, co mówisz, nie

ma najmniejszego sensu - powiedziała, nie kryjąc irytacji.

Wyraźnie znużony, przesunął dłonią po twarzy.
- Problem w tym, że na razie nie mogę tego wyjaśnić

do końca. Całą prawdę poznasz dopiero po ich ślubie.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 1 0 9

- A czemu nie teraz? - spytała twardo.
- Ponieważ ci nie ufam. Nie mam gwarancji, że za­

chowasz tę wiedzę tylko dla siebie. Słuchaj, kończmy to,
chciałbym się trochę przespać - zaproponował łagodnie.

- Chodzi więc o to, że Lisa wciąż nie wie, co powinna
zrobić. Mieć tajemnice przed Johnem, czy też uprzedzić

go, że mogą nie mieć potomstwa.

- Och, on tak strasznie chciałby mieć liczną rodzinę

- westchnęła.

- No właśnie. Wcale jej to nie ułatwia podjęcia decyzji.

Dlatego dziś płakała, dlatego też u niej byłem. Tylko ja
znałem problem, musiałem do niej iść i jej pomóc.

- No i co jej doradziłeś?
Popatrzył na nią uważnie.
- Ja nie daję rad. Ja tylko zadaję pytania i czekam, aż

ludzie sami sobie uświadomią, czego naprawdę chcą. To,
co ja myślę i co ja bym zrobił w ich sytuacji, nie ma naj­
mniejszego znaczenia.

Zaskoczył ją tym. Mówił jak mądry, wyrozumiały czło­

wiek, który wiele przeszedł i wiele rozumie.

- I jaką w końcu podjęła decyzję?
- Że powinna uwierzyć w miłość Johna. Że jego uczu­

cie nie osłabnie, gdy okaże się, że Lisa nie urodzi mu
upragnionych dzieci. Dlatego musimy uszanować jej wolę
- powiedział dobitnie. - Niech się pobiorą i żyją swoim
życiem. Nie przeszkadzajmy im w tym.

Z powątpiewaniem pokręciła głową.
- No, nie wiem... - Zmieniła pozycję i nieco wygod­

niej oparła się o kolumnę łóżka. - Przed chwilą powiedzia
łeś, że ona obawia się dwóch rzeczy. Na razie mówiliśmy
o jednej...

background image

1 1 0 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- Czemu nie usiądziesz? - przerwał jej cichym głosem.

Spojrzała na niego tak podejrzliwie, że nie mógł się

powstrzymać od śmiechu.

- Nie skoczę na ciebie i nie zedrę z ciebie sukienki

tylko dlatego, że usiądziesz na łóżku - wyjaśnił z rozba­
wieniem. - To, że stoisz, wcale cię przed tym nie chroni.
Mogę się z tobą kochać równie dobrze na siedząco, jak i na

stojąco, nie robi mi to żadnej różnicy... - Przerwał na
chwilę na widok zgorszonej miny Tanyi. - Naprawdę, od­

pocznij trochę, co ci szkodzi?

Z wahaniem dotknęła mięciutkiej, świeżej pościeli. Po­

kusa okazała się tak silna, że wreszcie uległa i usadowiła
się wygodnie wśród śnieżnobiałych poduch. Mmm, co za
ulga... Och, a jeśli on naprawdę skorzysta z okazji? Była
zbyt zmęczona, zbyt spragniona ciepła i opieki, by potra­
fiła mu odmówić, gdyby chciał ją pocałować. Lepiej nie
myśleć, jak by się to skończyło... Tak, trzeba jak najszyb­
ciej omówić sprawę do końca, a potem wracać do zamku,
co koń wyskoczy.

- Masz dziesięć minut i ani chwili dłużej - oznajmiła

sztywno, sznurując usta.

- Jakbym słyszał naszą nauczycielkę, panią Latimer

- skwitował z uśmiechem. - Użyła dokładnie tych samych

słów, gdy zaproponowałem, żeby pozwoliła dzieciom po­

jeździć na naszym kucyku.

Rozpogodziła się na to wspomnienie. Wszyscy w klasie

byli strasznie podekscytowani, a ona pękała z dumy, że jej
ukochany brat okazał się taki wspaniałomyślny.

- Ale w efekcie połowa z nich nie zdążyła nawet

wsiąść na konia - przypomniała. - Pani Latimer była nie­
ugięta. Och, pamiętam ich rozczarowanie. To było tak,

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 1 1 1

jakby otwarto przed nimi raj, ale nie wpuszczono ich do

środka - westchnęła. - Źle, że tak się stało.

- Uważasz, że lepiej nic nie wiedzieć, do niczego nie

dążyć, byleby tylko nie ryzykować, że coś się nie uda? Ale
kto nie ryzykuje, ten niczego nie osiągnie. Owszem, można
ponieść porażkę, ale zawsze warto próbować.

Wzruszyła ramionami.
- Och, sama nie wiem. Myślę, że to zależy od chara­

kteru. Ty, na przykład, jesteś niespokojnym duchem i tobie
odpowiada taka filozofia życiowa, podczas gdy ja jestem...

- Wciąż niezaspokojona.
Zamarła. Istvan nawet nie drgnął, lecz i tak czuła, że

znalazła się w ogromnym niebezpieczeństwie. Był tak nie­
samowicie przystojny... Kruczoczarne włosy lśniły, na
smagłej twarzy kładła się złocista poświata od tańczących

płomieni, ciemne oczy przypominały niezgłębione jeziora,
w których toni tak cudownie byłoby się zanurzyć...

Odchrząknęła nerwowo.
- Zdaje się, że mieliśmy rozmawiać o Lisie?
- Rzeczywiście, trochę odeszliśmy od tematu. To co,

uszanujesz jej decyzję i dopuścisz do ślubu? - spytał.

Uśmiechnął się przy tym tak zniewalająco, że serce Ta-

nyi stopniało jak wosk. Choć żadne z nich nie poruszyło
się, wydawało się, jakby byli bliżej siebie, jakby łączył ich

jakiś niewidzialny most. Wiedziała, że Istvan bez trudu

mógłby ją nakłonić, by przeszli przez ten most... Tak bar­

dzo go pragnęła i nie potrafiła nic na to poradzić. Musiał
zdawać sobie sprawę z tego, że miał ją w swojej mocy. To
straszne.

Zadrżała.
- Zimno ci? - zatroszczył się.

background image

1 1 2 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

Potrząsnęła głową.
- Po prostu jestem zmęczona. Bardzo zmęczona.
- Wcale się nie dziwię. Zerwałaś się rano, przyleciałaś

do Budapesztu, tańczyłaś na balu, czatowałaś na tarasie,

jeździłaś konno... Nieźle, jak na jeden dzień. Mam cię

zabrać z powrotem na zamek?

- Mhm - przytaknęła bez przekonania.
Wydawało jej się, że nie omówili jeszcze czegoś, ale nie

umiała sobie przypomnieć, co to mogło być. Ściągnęła brwi

i spróbowała zebrać myśli, choć przychodziło jej to z najwię­

kszym trudem. Marzyła już tylko o jednym - wyciągnąć się
na tym wspaniałym łożu i zasnąć kamiennym snem...

- No, to idziemy - Istvan zsunął się ze stołu.
Nagle rozjaśniło jej się w głowie.
- Czekaj! Już wiem! Nie powiedziałeś mi o tej drugiej

przyczynie zmartwienia Lisy.

- Ależ z ciebie uparte stworzenie - westchnął. - Wi­

dzisz, ona nie jest do końca pewna, czy łączące ich uczucie
można nazwać miłością.

Tanya oprzytomniała w jednej chwili.
- Jak to?
- Twierdzi, że bardzo chce być z Johnem, ale czegoś

jej w tym związku brakuje...

- Tego się właśnie obawiałam! Chodzi o namiętność,

prawda? Nie czuje do Johna tego, co czuła... do ciebie,
tak? - jęknęła boleśnie. Nie mogła jednak winić swojej
przyjaciółki. Dlaczego Lisa miałaby umieć zapomnieć

o Istvanie, skoro ona sama, rozsądna i dobrze wychowana
córka pastora, nie potrafiła przestać o nim myśleć?

- Niedokładnie tak. Ona... - Zawahał się, szukając od­

powiednich słów. - Ona zna kogoś, kto szaleje na pun-

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 113

kcie innej osoby, bardzo cierpi, ale nie potrafi wyrzec się

swojego pragnienia, jest nim dosłownie opętany. - Na­
gle spojrzał jej prosto w oczy. - Czy rozumiesz, o czym
mówię?

Tak, rozumiała aż nadto dobrze. Doskonale wiedziała,

jak to jest, gdy serce wyrywa się do ukochanej osoby, gdy

człowiek się wręcz dusi, nie mogąc uzewnętrznić swojego
uczucia. Właśnie to czuła, gdy patrzyła na Istvana.

- Jak już mówiłam, różnimy się - odparła z trudem.

- Wygląda na to, że nie dla wszystkich namiętność i pożą­
danie muszą iść w parze z miłością.

- Ach, tak.

Odwrócił się, by nalać sobie wina do kieliszka. Zauwa­

żyła ze zdziwieniem, że jego strzelista sylwetka przygar­

biła się nagle. Czym się tak przejął? Kiedy była mała,
martwiła się, gdy był smutny. Och, oddałaby wtedy wszy­

stko, by go pocieszyć. A teraz? Co by dała teraz?

Poczuła, jak serce w niej zamiera. Już wiedziała.
Miłość. Pragnęła dać mu całą siebie, całe swoje ży­

cie... Ale komu? Mężczyźnie, który nie był godzien jej
uczucia?

Łzy napłynęły jej do oczu. Nie, tak nie może być! Trzeba

zabić tę miłość! Przyłożyła skołataną głowę do poduszki
i zacisnęła powieki, starając się wyperswadować sobie te
szalone myśli.

- Tanya, Tanya!

Ktoś ją nawoływał, czyjaś dłoń łagodnie potrząsała ją

za ramię.

- Co takiego? - mruknęła niechętnie, wygodniej wtu­

lając się w poduszkę.

background image

1 1 4 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- Pora wstawać.
Z rozdrażnieniem machnęła ręką.
- Idź sobie.
- Nigdzie nie idę. To ty jesteś w moim łóżku.
To wystarczyło, by obudziła się w jednej chwili. Otwo­

rzyła oczy i tuż nad sobą ujrzała twarz Istva'na!

- Co? Jak? - zawołała półprzytomnie.
- Spałaś tak słodko, że nie miałem serca cię budzić

- uśmiechnął się z czułością. - Ale teraz musisz wstać

i przygotować się do ślubu.

- Matko jedyna! Która godzina? - zawołała ze zgrozą

i odepchnęła go. Przynajmniej miała taki zamiar. Luźno
zawiązany szlafrok odsłaniał nagi tors i ten widok skute­
cznie odebrał Tanyi ochotę do odsuwania Istvana od siebie.
Z drugiej jednak strony wzbudził w niej pewne podejrze­
nia. Gorączkowo szarpnęła kołdrę. Uff, na szczęście wciąż
miała na sobie sukienkę.

Isrva'n śledził jej nerwowe ruchy z wyraźnym rozba­

wieniem.

- Dziewiąta - pochylił się niżej. - Ale najpierw musisz

mi obiecać, że nic nikomu nie powiesz.

- Och, to nie takie proste... Zrozum, moje poczucie

lojalności...

- Ty zaś zrozum, że Lisa ma prawo układać sobie życie

tak, jak uważa to za stosowne.

- Tak, ale...
Nie pozwolił jej dokończyć, łagodnie zamknął jej usta

pocałunkiem. Było to tak cudowne uczucie, tak pełne sło­
dyczy, że bez namysłu oplotła jego szyję ramionami i przy­
ciągnęła go bliżej do siebie.

-• To jak będzie? - szeptał między pocałunkami. - Mam

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 1 1 5

cię tu trzymać aż do wieczora? Ciekawe, czym moglibyśmy
się przez ten czas zajmować?

Wsunął dłonie pod kołdrę i zaczął zmysłowo pieścić

uległe ciało Tanyi.

- Och, nie... - szepnęła.
- Chyba wiem, jak moglibyśmy spędzić ten czas... Ty

byłabyś moim więźniem, a ja twoim...

Czuła, jak płonie pod jego dotykiem, jak coraz bardziej

pragnie się poddać...

- Chcę stąd iść! - powiedziała nieswoim głosem.
- Nie wierzę - mruknął. - Czy teraz już rozumiesz, że

to nie twoja przyjaciółka mnie interesuje? Że cały czas
chodziło mi wyłącznie o ciebie?

Próbowała pojąć sens jego słów, ale jak mogła myśleć,

gdy obsypywał pocałunkami jej szyję, ramiona, dekolt?

- Ale ja nie... - Urwała, gdy uniósł głowę. W jego

oczach dostrzegła ból i pasję.

- Pragnę cię - szepnął z żarem. - Ale nie tylko. To

coś znacznie, znacznie więcej. I właśnie takiego uczu­
cia pragnie Lisa, właśnie tego jej tak bardzo brak.

Wziął Tanyę w ramiona i ponownie zaczął obsypywać

ją pocałunkami.

Czuła szalone bicie serca. Czyjego? Nieważne. Och, jak

bardzo chciała odpowiedzieć mu równie gorącą pieszczotą!
Nie, nie wolno jej!

Z trudem odwróciła głowę w bok.
- Skoro Lisa tego od ciebie chce...
- Mylisz się, kochanie - przerwał. - Ona tęskni za taką

szaloną pasją, za taką niezaspokojoną tęsknotą, za takim

płomiennym uczuciem, jakie ja żywię do ciebie! - Uśmie­
chnął się na widok otwartych szeroko ze zdumienia zielo-

background image

1 1 6 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

nych oczu Tanyi. - Chciałaby to samo czuć w stosunku do
Johna.

- A czuje to do ciebie! -jęknęła z rozpaczą.

Odsunął się nieco, by przyjrzeć jej się uważnie. Jednak

w tym samym momencie ogarnęła ją nieodparta ochota, by
przyciągnąć go z powrotem. Och, zupełnie nie wiedziała,

jak ma walczyć ze sobą.

- Zrozum, oni się naprawdę kochają, ale w inny spo­

sób. To łagodna, ciepła miłość, oparta na zrozumie­
niu i przyjaźni. Lisa obawia się jednak, że to za mało.
Po prostu chciałaby, by John tak szalał za nią, jak ja za
tobą!

Nie, to niemożliwe, pomyślała. Wiedziała, że nie wolno

jej w to uwierzyć. Nie zaryzykuje, choć bramy raju wydają

się być otwarte. Nie pozwoli złamać sobie serca.

- Czy to znaczy, że jej nie kochasz? - wyrwało jej się

nagle.

- Ani jej nie kocham, ani jej nie pragnę - oznajmił

z mocą.

- Och - szepnęła tylko. Światełko nadziei zaczęło pło­

nąć silniejszym blaskiem. Czy to możliwe? Ale czy jego
namiętność, choćby nie wiadomo jak wielka, może przy­
nieść jej szczęście?

Istva'n z ociąganiem wstał z łóżka.
- Może lepiej chodźmy na ten ślub? - zaproponował

stłumionym głosem.

Wpatrywała się w niego, błagając w myślach, by to była

prawda, a nie jakaś sztuczka zmierzająca do tego, by kupić

jej milczenie.

- Wyglądasz tak kusząco w tej pościeli, że ledwo mogę

wytrzymać - mruknął. - Dlatego wolałem nie zdradzać

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 1 1 7

moich uczuć dziś w nocy, gdyż wiedziałem, jak się to może
skończyć...

Nie odrywając od niego zdumionego wzroku, usiadła na

łóżku.

- Czekaj, jak tak dalej będziesz przypominać rozkoszną

Śpiącą Królewnę, to możesz zapomnieć o tym, że masz

być druhną - uprzedził lojalnie. - Zamiast tego spędzisz
cały dzień w moich ramionach.

Aż podskoczyła.
- Na śmierć zapomniałam, że jestem druhną! Muszę

wracać na zamek i przebrać się!

- Nie martw się. Wszystko już załatwiłem. Zadzwoni­

łem do hotelu, by przywieźli twoje rzeczy. Za tamtymi
drzwiami czeka na ciebie gorąca kąpiel. Zaraz zrobię ci
śniadanie. I bez żadnych fochów, proszę - uprzedził łagod­
nie. - Nie wypuszczę cię stąd, zanim nie zjesz czegoś po­
rządnego.

Oniemiała z wrażenia, potulnie dała się zaprowadzić do

sąsiedniego pomieszczenia. Obok wanny leżała jej kosme­
tyczka, pantofle i, och, co za niespodzianka, świeże orchi­
dee do wpięcia we włosy!

- Już nie mogę się doczekać, żeby cię w tym zobaczyć

- powiedział stłumionym głosem, spoglądając na prostą,
wąską suknię w kolorze starego złota.

Tanya zarumieniła się po same uszy na widok jedwab­

nej bielizny, która razem z puszystym ręcznikiem leżała
na małym grzejniku. Ranek był rzeczywiście chłodny i ktoś
zadbał o to, by po gorącej kąpieli mogła się wytrzeć ciepłym
ręcznikiem i nie musiała wkładać zimnych rzeczy.

- Ale to znaczy, że pokojówka wie, gdzie spędziłam tę

noc - wymamrotała z zażenowaniem.

background image

1 1 8 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- Przecież nie robiliśmy nic złego. Niestety - uśmiech­

nął się. - Wszyscy pomyślą, że się zagadaliśmy i dlatego
nie wróciłaś. Nie zapominaj, że nikt nie wie, że nie jeste­
śmy rodzeństwem.

Gdy wreszcie, z niejakim trudem, udało się jej namówić

go, by jednak wyszedł do sąsiedniego pokoju, wzięła ką­

piel, po czym pośpiesznie przygotowała się do wyjścia.

- Gotowa? - dobiegł ją głos Istva'na.
Rzuciła okiem w lustro, z aprobatą uśmiechnęła się do

swojego odbicia, po czym stanęła w drzwiach. Dziwny
wyraz jego twarzy zaniepokoił ją.

- Coś nie tak? - spytała z obawą i nerwowo poprawiła

włosy.

Odchrząknął.

- Nie, skądże - odwrócił się i nałożył tosty na talerz.

- Ładnie wyglądasz - rzucił.

Ładnie? Tylko tyle? Tak bardzo chciała wzbudzić w nim

zachwyt, ale, jak widać, jej wysiłki spełzły na niczym.

- Ty też się nieźle prezentujesz - odparła.
Nieźle? Powinnam raczej powiedzieć, że jest zabójczo

przystojny. Ten jasny garnitur do jego ciemnej karnacji...

Z westchnieniem usiadła przy stole i zabrała się do je­

dzenia. Gdy zaspokoiła głód, zauważyła, że Istva'n przy­
gląda się jej ustom, przesunęła więc po nich palcami, by
się upewnić, czy nie został na nich lukier z pączków.

Bacznie śledził jej ruchy, po czym pochylił się i poca­

łował ją delikatnie.

- Gdy przyjedziemy na zamek razem, wszyscy pomy­

ślą, że się pogodziliśmy i że znów jesteśmy przyjaciółmi
- szepnął. - Czy będą mieli rację?

- Tak - odparła i z miłością spojrzała mu w oczy.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS

119

Odetchnął tak, jakby kamień spadł mu z serca.

- Dzięki Bogu - powiedział zmienionym głosem

i wstał gwałtownie. - Poczekam na ciebie na zewnątrz -
dodał i wyszedł tak szybko, jakby musiał natychmiast zna­
leźć się na świeżym powietrzu.

Uśmiechnęła się ze smutkiem. Wiedziała, że nie znosił

zamkniętych pomieszczeń, tak samo jak nie znosił czego­
kolwiek, co ograniczało jego wolność. Dlatego nie wiązał
się z nikim, dlatego nigdy nikogo naprawdę nie pokochał
i z całą pewnością z nikim się nie ożeni. Nic więc dziwne­
go, że chce być nad wyraz ostrożna i nie może poddawać
się chwilowym pokusom. Z jego strony to tylko pożądanie,
nic więcej. Gdy ogień się wypali, zostanie popiół...

Z drugiej jednak strony... Czy nie warto zaryzykować,

by poznać smak raju? Nawet, jeśli się go utraci, to czy nie

lepiej choć na krótko być w niebie, a potem wszystko stra­
cić, niż przez całe życie nie zaznać zaspokojenia?

Nie znała odpowiedzi na to pytanie, a czuła, że już

niedługo Istvan postawi ją przed ostatecznym wyborem.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Wyszła przed domek, mrużąc oczy od słońca. Istva'n

czekał na nią przy uroczej, staroświeckiej bryczce, przy­
strojonej girlandami kwiatów. Wyglądał tak olśniewająco,

jakby to on był panem młodym.

Pomógł jej wsiąść, ujął lejce i cmoknął na konia. Gdy

ruszyli, rozległo się wesołe brzęczenie dzwoneczków przy
uprzęży. Wjechali na piaszczystą drogę, wzdłuż której ro­
sły strzeliste topole. Ich srebrzystozielone listki delikatnie
szeleściły na wietrze.

- W taki dzień chce się żyć - zauważył cicho.

Tanya nie odzywała się. Patrzyła tylko, jak on odpo­

wiada na pozdrowienia mijanych ludzi, jak z uśmiechem

obserwuje dzieci w wiejskich obejściach. Och, oddałaby
wszystkie skarby świata za to, by również mieć taki ma­
leńki domek i mieszkać tam razem z Istva'nem. Czy mo­
głoby być coś milszego, niż wspólne otulanie się ciepłą
kołdrą w chłodne poranki, wspólne śniadania, wspólne ra­
dości i zmartwienia?

Przystanęli, gdyż przez drogę przechodziło właśnie po­

woli i dostojnie kilka krów. Chyba nieco zbyt powoli.

- Zdążymy? - zaniepokoiła się Tanya. - Która godzi­

na? - Otworzyła torebkę, by poszukać zegarka.

Gdy koń nieoczekiwanie ruszył do przodu, torebka

spadła jej z kolan i wysypało się z niej kilka drobiazgów.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 1 2 1

Istvan błyskawicznym ruchem schylił się, by je podnieść,
wyprostował się zaś niezwykle powoli i wręczył jej otwarty
portfel. Widniało w nim jego zdjęcie.

Tanya poczuła, że twarz jej płonie.
- Ja... To znaczy...
- Czy wiesz, czyje fotografie przed tobą schowałem?

- spytał bardzo cicho.

- Rodziny?

Czule pocałował ją w policzek.

- Też. Ale większość z nich przedstawiała ciebie. Tak,

chyba czas nieco zmienić plany.

- Moje zdjęcia? Ale dlaczego miałbyś... Hej, co ty

robisz? - zawołała ze zdumieniem, gdy nagle zawrócił.

- Jedziemy do kościoła.
Zerknęła na niego nieufnie.
- Czy ty zawsze musisz być inny niż wszyscy? - zde­

nerwowała się. - Czy choć raz nie możesz się zachować

jak przeciętny człowiek?

- Właśnie zamierzam to zrobić.
Nic z tego nie rozumiała. I te fotografie... Czemu je

trzymał? Nie, to niemożliwe, żeby... Musisz być ostrożna,
nie daj się zwieść, rozczarowanie będzie straszliwie boles­
ne, nakazywał rozsądek. Ale serce podpowiadało, by za­
ufać uczuciom, by zaufać nadziei, której światełko płonęło
coraz silniejszym blaskiem.

Z zachwytem patrzyła na wyłaniający się zza drzew

malowniczy stary kościółek. Na białych murach wspierał

się spadzisty dach, obok widniała kryta gontem dzwonnica.
Gdy stanęli, Istvan wyskoczył z bryczki, jakby nie mógł

już dłużej usiedzieć na koźle, chwycił Tanyę wpół i bezce­

remonialnie zaciągnął ją do chłodnego wnętrza.

background image

1 2 2 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

Zanim zdążyła się zorientować, co się dzieje, już ściskał

jej dłonie w swoich.

- Tanya, najdroższa - spojrzał jej głęboko w oczy. - To

właśnie tutaj Huszarowie przez całe wieki... Och, trudno
w to uwierzyć! Taki szczęśliwy traf! - zawołał poruszony
do głębi. - Od tej pory należę do ciebie. Całym sercem
i całą duszą. Ślubuję ci to.

A jednak to prawda! Ogarnęła ją fala uniesienia i rado­

ści. Lecz z drugiej strony bała się uwierzyć w tak wielkie
szczęście.

- Nie mów tak! Ja...
- Wiem, że mi nie ufasz, wiem, że uważasz, że nie

jestem ciebie wart - szeptał gorączkowo. - Dlatego zabra­

łem cię do kościoła. Zdajesz sobie sprawę, że nie okłamał­
bym cię w takim miejscu. Masz, to mój pierścień rodowy.
Czy to cię przekonuje? Zrozum, że będę mógł wyznać ci
całą prawdę o sobie dopiero po ślubie Lisy.

Tak bardzo pragnęła mu uwierzyć. I tak bardzo się tego

obawiała.

- Nie, to niemożliwe! Przecież mama nauczyła cię, by

nikogo nie kochać!

- Tak, ale ty mnie nauczyłaś czegoś zupełnie innego.

Dzięki tobie wiem, co to znaczy miłość. I dlatego my też
niedługo staniemy przed ołtarzem.

- O czym ty mówisz? - zawołała, choć jej serce dosko­

nale rozumiało, co to oznacza. Jednak umysł nie był w sta­
nie tego pojąć.

- Kochasz mnie? - spytał bardzo cicho i czule dotknął

palcami twarzy Tany i.

Spojrzała wprost w czarne oczy - niezgłębione jeziora

- i wiedziała, że utonęła w nich na zawsze.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS " 1 2 3

- Tak! Z całego serca! - odparła żarliwie.
Porwał ją w ramiona i pocałował tak gorąco, że napra­

wdę otwarły się przed nią bramy raju.

Gdy jechali na zamek, Istvan snuł dalekosiężne plany,

mówił o kupnie jakiejś posiadłości, gdzie mieliby niewiel­
ką stadninę. Zaproponował też, że jej ojciec mógłby za­
mieszkać razem z nimi, a gdyby nie chciał się przenieść na
Węgry, to że zapewnią mu jak najlepszą opiekę w Anglii.

Słuchała tego wszystkiego i powoli zaczynały w niej

kiełkować wątpliwości. Przypomniała sobie, że Istvan
w sumie nie postawił sprawy jasno. Nie powiedział wprost,
że się pobiorą, nie wyznał, że ją kocha. Zrozumiała, że ta
dzisiejsza przysięga oznaczała dla niego coś zupełnie inne­
go niż dla niej. Chciał żyć z nią w nieformalnym związ­
ku, bez żadnych zobowiązań, z możliwością wyfrunięcia
z klatki w dowolnym momencie...

Grom z jasnego nieba wywarłby na rodzinie chyba

mniejsze wrażenie niż ich wspólny przyjazd. Mariann i Sue
aż straciły mowę ze zdumienia, Lisa nie kryła euforii, zaś
posępny niczym gradowa chmura John obraził się na naj­

starszą siostrę i w ogóle nie chciał z nią rozmawiać.

Tanya zresztą nie zwracała na niego uwagi, gdyż skupiła

się przede wszystkim na tym, by jakoś uspokoić wyraźnie
roztrzęsioną pannę młodą, co okazało się nad wyraz trud­
nym zadaniem. Gdy już prawie wchodziły do kościoła,
Lisa przystanęła nagle i odwróciła pobladłą twarz w stronę
przyjaciółki.

- Czy ty myślisz, że John naprawdę mnie kocha? - spy­

tała z nutką histerii w głosie.

- Dam za to głowę - zapewniła z całym przekonaniem.

background image

1 2 4 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- W przeciwnym razie nie byłby tak zazdrosny o Istvana.
Przecież zabronił mu nawet się pokazać w kościele!

Lisa w panice rozejrzała się dookoła. Wyglądała tak,

jakby miała ochotę uciec jak najdalej stąd. Tanya bezwied­

nie mocniej zacisnęła palce na trenie sukni panny młodej.
Jeśli będzie trzeba, to mogę ją zaciągnąć siłą, przemknęła

jej przez głowę niedorzeczna myśl. Panika Lisy zaczęła się

udzielać również jej.

Powoli przeszły przez utworzony przez gości szpaler.

Tanya z lekkim roztargnieniem odpowiedziała na czyjś
przyjazny uśmiech. Przelotnie pomyślała, że gdzieś już
widziała tę miłą kobietę o siwych włosach. Gdy stanęły
w przedsionku, stało się coś przedziwnego. Mistrz ceremo­
nii niespodziewanie zniknął bez słowa, a przed nimi jak
spod ziemi wyrósł Istvan. Uśmiechnął się uspokajająco do
Lisy, która... rozpromieniła się na jego widok!

- Będę przy tobie - obiecał. - Nie obawiaj się, niedługo

będzie po wszystkim.

Tanya zamarła.

- Nie patrz tak - zwrócił się do niej. - Ty będziesz

następna.

Co to ma znaczyć? Następna po Lisie? Chyba nie mówi

o ślubie? Nie, oczywiście, że nie, co za głupstwa przycho­
dzą jej do głowy!

John odwrócił się od ołtarza i zamarł na widok najgor­

szego wroga, który jakby nigdy nic prowadził do ołtarza

jego oblubienicę! Ten przywilej należał do ojca panny mło­

dej bądź do przyjaciela rodziny, czy też do jakiegoś ogól­

nie szanowanego człowieka. Istva'n z właściwym sobie tu­
petem wkręcił się na miejsce węgierskiego mistrza cere­
monii ! Ale teraz już nic nie można było na to poradzić. Nie

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 1 2 5

leżało w niczyim interesie wywoływanie skandalu w ko­
ściele.

Tanya szła za nimi, a jej zdenerwowanie rosło z każdą

chwilą. Czy aby przypadkiem nie dała się nabrać? Może te
poranne przysięgi w tym samym miejscu miały służyć tylko
temu, by skłonić ją do milczenia? Tak, to by miało sens...
Przecież zgodnie z jego wolą, nic Johnowi nie powiedziała...

Gdy stanęli przed ołtarzem, pochwyciła zaniepokojone

spojrzenie Istvana. To utwierdziło ją w podejrzeniach. Jak
mogła zapomnieć, że był człowiekiem pozbawionym wszel­
kich skrupułów? Jak mogła uwierzyć w puste obietnice? Jak
mogła dać się nabrać na te wszystkie słodkie słówka?

Popełniła straszliwy błąd. Powinna była wyznać prawdę

o wczorajszej schadzce Istvana i Lisy. Jeśli ma wyjść za
Johna tylko dlatego, że znów jest w ciąży z...

Nagle coś, a raczej ktoś, przerwał jej ponure rozważa­

nia. Maleńki chłopczyk z ciekawością przeciskał się tuż
obok, prawdopodobnie chciał obejrzeć ślub z bliska. Po­
nura twarz Johna rozpogodziła się na jego widok. Wziął
malca na ręce, uścisnął i oddał zaambarasowanej matce.

I w tym momencie...

Zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, co się dzieje,

panna młoda chwyciła tren sukni i wybiegła z kościoła. Za
nią podążył... Istvan!

Nikt nie zareagował dostatecznie szybko, gdyż wszyscy

osłupieli ze zdumienia. Jedna Tanya rzuciła się za nimi
w pościg, gdyż była przygotowana na coś podobnego. Nie­
stety, nie zdążyła ich zatrzymać. W biegu wskoczyli do
białego kabrioletu i odjechali, wzbijając tuman kurzu.

- Ty draniu! - zawołała z rozpaczą. Zaplanowałeś to

sobie!

background image

1 2 6 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

Nie zwracając uwagi na swoją piękną suknię, osunęła

się na ziemię i rozpłakała na głos. W przedsionku kościoła

pojawił się śmiertelnie blady John. Podbiegł do siostry,
podniósł ją i przytulił do siebie. Nie zważając na nic i na
nikogo, oboje zanieśli się spazmatycznym łkaniem.

Nic gorszego nie mogło się stać. Ale tym razem Istvan

drogo za to zapłaci. Już ona się postara o to, by i on poznał
smak bólu i odrzucenia.

Z nieba lał się żar. Bezkresna węgierska puszta była

zalana słońcem. Na szczęście przez większą część drogi
szosę ocieniały rosnące na poboczach topole. Tanya otwo­
rzyła w samochodzie wszystkie okna, a i tak opływała po­
tem. Czuła, jak krótka spódniczka oraz bluzeczka z dużym
dekoltem lepią się do ciała.

W przydrożnej karczmie napiła się czegoś chłodnego

i sprawdziła na mapie, gdzie się znajduje. Już niedaleko.

Nie miała pewności, czy tam właśnie znajdzie uciekinie­
rów, lecz należało spróbować. Jeszcze raz przeczytała adres
na kopercie.

Ogarnięta furią nie zawahała się przed czynem, który

w normalnych warunkach nigdy by jej nie przyszedł do
głowy. Bez namysłu włamała się do domku Istvana, gdzie
na komodzie znalazła listy. Na kopertach powtarzał się ten
sam adres. Był to jedyny trop, jakim mogła pójść. Nawet

jeśli nie znajdzie tam tych dwojga, to zrobi wszystko, by

wyciągnąć od znajomych tego drania wiadomość, gdzie go
można szukać.

Kiedy powiedziała o tym Johnowi, bez słowa odwrócił

się plecami. Uważał, że to wszystko jej wina. Jego zdaniem

powinna była przemówić Lisie do rozsądku. Skoro były

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 1 2 7

przyjaciółkami, to Tanya z pewnością znała jej sekrety,
wątpliwości, rozterki. Nie zamierzał więc w ogóle odzy­
wać się do najstarszej siostry. Istva'nowi po raz kolejny
udało się wszystkich poróżnić.

Ale tym razem przebrała się miarka. Rozpacz Tanyi

błyskawicznie przeobraziła się w ślepą, dziką furię. Bez
wahania zabrała samochód Johna i wyruszyła w pościg.
Dopadnie tego łajdaka i tym razem to ona będzie górą.
Teraz on zostanie wystawiony do wiatru i to w taki sposób,
że popamięta na całe życie.

- Jeszcze nie wiesz, co cię czeka - mruknęła mściwie,

mocniej nacisnęła pedał gazu i za jednym zamachem wy­
przedziła trzy samochody. Zerknęła we wsteczne lusterko.
Ujrzała w nim błyszczące chęcią zemsty oczy.

Doskonale wiedziała, jak go zranić. Wystarczyło go sko-

kietować, uwieść i rzucić w ostatniej chwili, najlepiej
w jak najbardziej obraźliwy sposób. Może nawet podpu­
ścić go, żeby się oświadczył, dać się zaprowadzić do ołta­
rza, po czym opuścić go wzgardliwie w kulminacyjnym
momencie ceremonii? Wbrew pozorom, Istvanem było cał­
kiem łatwo manipulować...

Zwolniła. To musi być tutaj. Za złocistym łanem kuku­

rydzy widniały jakieś niskie zabudowania. Zjechała na po­
bocze, pociągnęła usta szminką, rozpuściła włosy, rozpięła
dwa guziki u spódniczki i prowokacyjnie zsunęła ramią-
czka bluzki. Nie ma siły, święty by się nie oparł.

- Pamiętaj, masz być uwodzicielska - powiedziała do

lusterka. - Ale nie nachalna.

Napis na bramie głosił, że znajduje się tu stadnina

i szkoła jazdy konnej. Wjechała na dziedziniec i zaparko­
wała w cieniu jednego z budynków. Istva'n, w czarnych

background image

1 2 8 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

spodniach i luźnej, również czarnej, haftowanej w ludowe

wzory koszuli, żartował z jakimś mężczyzną. Wyglądało
na to, że świetnie się tu czuje. No, już ona się postara, żeby
ten dobry nastrój wkrótce go opuścił!

Wysiadała bez pośpiechu. Chciała, by zdążył się napa­

trzyć na jej długie, opalone nogi, czego oczywiście nie
omieszkał wykorzystać. Gdy podszedł, nie pominął też
okazji, by zerknąć w głęboki dekolt. Po chwili ocknął się
z zapatrzenia i wyciągnął rękę.

- Chyba jesteś mi winien wyjaśnienia - oznajmiła

chłodno i wysiadła, nie korzystając z oferowanej pomocy.

Uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Właśnie miałem wracać i wszystko ci wytłumaczyć.
Co za bezczelne łgarstwo!
- Oczywiście - powiedziała z powątpiewaniem i wy­

dęła wargi. Wiedziała, że wyda mu się nie tylko nadąsana,
ale i zmysłowa.

- Jak mnie tu znalazłaś?
- Na kopercie był adres. Włamałam się do twojego

domu. Wybiłam szybę. - Buntowniczo potrząsnęła głową,
a długie włosy zawirowały wokół jej twarzy. Zauważyła,
że uwodzicielskie zachowanie przychodzi jej z coraz wię­
kszą łatwością.

Jego czoło przecięła pionowa zmarszczka.
- Dzwoniłem do hotelu, ale powiedziano mi, że wyje­

chałaś. W ogóle nikt nie chciał ze mną rozmawiać. Mar­
twiłem się, nie wiedziałem, co się z tobą dzieje.

- Doprawdy? Martwiłeś się? - Zatrzepotała rzęsami.

Ośmielony, położył dłonie na jej nagich, rozgrzanych

słońcem ramionach.

- Wybacz, w kościele nie było czasu na wyjaśnienia.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 1 2 9

Musiałem działać bardzo szybko. Lisa załamała się na wi­
dok Johna przytulającego dziecko. Zupełnie nie zastana­
wiając się nad tym, co robi, wybiegła i wskoczyła do ka­
brioletu, a ja za nią. Przywiozłem ją tutaj, by mogła w spo­
koju wszystko przemyśleć i podjąć decyzję, co dalej.

- No proszę, to się nazywa refleks - mruknęła z uda­

wanym uznaniem. - Gdzie ona jest?

- Zaszyła się w kącie i rozważa, co ma teraz zrobić. Ale

ty mi nie wierzysz, prawda?

Przyszło jej na myśl, że dobrze będzie go potrzymać

w niepewności.

- Och, sama nie wiem.
Przyjrzał jej się uważniej. Posłała mu spod rzęs powłó­

czyste spojrzenie, by go zbić z tropu. Chyba się udało, gdyż

zmienił temat.

- Twoje włosy... Są inne, niż zazwyczaj.
- Rozpuściłam je podczas jazdy, by wiatr mógł je swo­

bodnie rozwiewać. Było mi tak gorąco...

Uniósł rękę i delikatnie zaczął głaskać jej ciężkie, mie­

niące się w słońcu rude włosy. Jego tors unosił się w przy­
śpieszonym oddechu, usta stały się wilgotne...

Nienawidzę cię, nienawidzę, pomyślała. Lisa, mam na­

dzieję, że patrzysz teraz na nas i widzisz, jakiego drania
sobie wybrałaś. Wystarczy go odrobinę podekscytować,
a już leci na nową zdobycz.

Z pełną premedytacją przymknęła oczy i przybrała roz-

anielony wyraz twarzy.

- Przestań - szepnęła bezradnie. - Zabraniam ci. Prze­

cież wiesz, jak reaguję na twój dotyk. - Proszę, jak sprytnie

udało jej się sformułować odmowę, która jednocześnie była
zaproszeniem!

background image

1 3 0 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

Na efekty nie musiała długo czekać. Przyciągnął ją do

siebie i pocałował namiętnie. Zaskoczył ją i zanim zdążyła
sobie przypomnieć, jak bardzo nim pogardza i że jest tu

tylko po to, by się zemścić, przez moment miała wrażenie,
że oto nagle wyrosły jej skrzydła i że szybuje wolna ni­
czym ptak pod błękitnym węgierskim niebem.

Och, gdyby tak mogła zostać tu z Istvanem na zawsze...

Co ona wyprawia, nie wolno jej snuć takich marzeń! Nagle
pomyślała o rozpaczy Johna, o jego zdruzgotanych nadzie­

jach na szczęśliwe życie i jej serce w jednej chwili stało

się zimne jak lód.

- Wcale się nie dziwię, że było ci gorąco. Powinnaś

nosić ją na wierzch - szepnął i niespodziewanie wyciągnął

jej bluzkę ze spódniczki.

Zaskoczona, poczuła na piersiach chłodny dotyk wiatru,

a potem...

- Istva'n! - zaprotestowała, gdy niecierpliwe dłonie

wślizgnęły się pod cieniutki materiał.

Lecz on na nic nie zważał, tylko w uniesieniu pieścił

piersi Tanyi i dopiero po chwili dotarło do niego, gdzie się
znajdują i co się dzieje. Cofnął ręce.

- Przepraszam - powiedział nieco bezradnie. - To się

stało tak jakoś... - dodał z pewnym zdziwieniem.

Tanya triumfowała. Miała go w garści, zaczynał tracić

głowę. Szło jej lepiej, niż przypuszczała.

W odpowiedzi lekko wzruszyła ramionami, dbając, by

przy tym ruchu bluzka zsunęła się nieco niżej, bardziej eks­
ponując apetyczne krągłości, od których Istvan nie mógł ode­
rwać wzroku. Odnosiła wrażenie, że rozkwita pod tym spoj­
rzeniem. .. Zacisnęła dłoń w pięść i do bólu wbiła paznokcie
w ciało, by przywołać nieposłuszne myśli do porządku.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 1 3 1

- Nie musisz się tłumaczyć, wiem, co czujesz. Co oboje

czujemy - szepnęła kusząco.

- To prawda - odparł, nie podnosząc wzroku.

Trzymaj się w garści, pamiętaj, po co tu przyjechałaś.
- Czy w takim razie pozwolisz, że zostanę tu na trochę?

- zaproponowała. - Zresztą, Lisa może chcieć ze mną po­
rozmawiać - dodała od niechcenia. - Chętnie bym jej po­
mogła.

- Czy ty zawsze musisz wszystkim matkować? - spytał

z dezaprobatą. - Czy choć raz nie możesz pomyśleć o so­
bie? Przestań wreszcie ochraniać tych, których kochasz
i pozwól, by popełniali błędy. To ich życie, nie twoje. Daj
im spokój, zastanów się, czego ty byś chciała.

Ja? Zemścić się na tobie. Widzieć, że cierpisz, jak ja

cierpię.

Uniosła nogę, by bez pośpiechu usunąć z sandała ja­

kiś wyimaginowany kamyczek. Przy tym ruchu rozpięta

spódniczka rozchyliła się, mocno odsłaniając opalone udo.
Istvan głęboko wciągnął powietrze. Tanya pozwoliła mu

przez chwilę napawać się widokiem, po czym wyprosto­
wała się powoli.

- Wiesz, chyba masz rację. - Spojrzała mu głęboko

w oczy. - Nie powinnam tłumić moich własnych potrzeb
i pragnień...

Odchrząknął z trudem.
- Skoro i tak czekamy na Lisę, to może byśmy się

czymś zajęli? - zaproponował nieco zmienionym głosem.
- Chodź, pokażę ci moje włości.

- Chętnie.

Objął ją ramieniem, lecz zanim doszli do budynku, jego

dłoń zdążyła już kilkakrotnie przejechać po jej pośladkach,

background image

1 3 2 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

ponownie wślizgnąć się pod wydekoltowaną bluzeczkę.
Tanya udawała, że protestuje, gdyż słusznie przewidywała,
że to dodatkowo zwiększy jego podniecenie. Wiedziała, iż
musi pozbyć się wszelkich skrupułów, jeśli chce wygrać
z takim przeciwnikiem.

Przed drzwiami okręciła się na pięcie i ze śmiechem

wysunęła z jego objęć, by uporządkować ubranie.

- Co za zalotne pląsy - wycedził. - Chyba wiem, do

czego zmierzają i wygląda na to, że stanie się to już nie­
długo. Czy wykonujesz swój erotyczny taniec po to, by do­

stać na talerzu moją głowę, jak Salome głowę Jana Chrzci­
ciela?

Zarumieniła się nieco i zerknęła na niego podejrzliwie.

Czyżby przejrzał jej grę? Chyba nie, gdyż uśmiechał się
zachęcająco.

- Wydawało mi się, że to raczej ty jesteś bardziej akty­

wną stroną.

- Wybacz, Salome, ale ja tylko odpowiadam na sygna­

ły, które wysyłasz.

- W takim razie zwolnijmy tempo - zasugerowała po­

śpiesznie, gdy ponownie wyciągnął rękę w jej kierunku.

- Może byś mi opowiedział o twojej stadninie i o szkole?

- Prawda, że nieźle to wygląda? - spytał z nie skrywa­

ną dumą. - Patrz, to dla gości. - Wskazał malownicze do­
mki ze spadzistymi dachami, naśladujące stylem tradycyj­
ne wiejskie chaty. - Tam zbudujemy basen, nie chcę, by
zanieczyszczano jezioro. Ale będzie można pływać po nim
łódką, łowić ryby. Postawimy wypożyczalnię powozów,
przyciągniemy turystów...

- John mówił, że właścicielka hotelu Kastely Huszar

też ma stadninę i ujeżdżalnię - wtrąciła ostrożnie, starając

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 1 3 3

się nie zdradzić, jak bardzo jest zainteresowana tematem
i otrzymaniem pracy właśnie w takim miejscu. - To dla
ciebie konkurencja.

- Wcale nie - odparł spokojnie, gdy weszli do prze­

stronnego holu w głównym budynku. - To moja matka.
Zarówno zamek, jak i ta posiadłość należą do mnie.

Wszystkiego się mogła spodziewać, ale nie tego!

- Co ty wygadujesz, należą do księżnej! John nigdy

w życiu nie zgodziłby się pracować dla ciebie.

- Dlatego to mama załatwia z nim interesy.
- Jesteś synem księżnej? Nie wierzę!
- Nie ma przymusu - spojrzał na nią kpiąco. - Proszę,

tędy.

Oszołomiona podążyła za nim. Czyżby jednak nie kła­

mał? To straszne. To by oznaczało, że nici z kontraktu.
Och, a tak jej zależało na tej pracy. Rozpaczliwie potrze­
bowała pieniędzy.

Wyszli na przestronny taras z basenem. Dalej rozciągał

się pięknie utrzymany ogród. Tanya z ciekawością roze­

jrzała się dookoła i nagle zamarła. Na ścianie domu widniał

herb, który widziała już i w hotelu Kastely Huszar i w...

- Tamten domek... On należy do księżnej, prawda?

- odgadła.

- Zgadza się. Wpadam tam czasami, kiedy indziej to

ona przyjeżdża do mnie. Ludzie ze wsi wiedzą, kim jestem,
ale w zamku niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę. Nie
ujawniam się, zajmuję się stadniną, a mama prowadzi ho­
tel. Myślę, że ją widziałaś raz czy dwa.

Tak, teraz już nie miała wątpliwości. To musiała być ta

dystyngowana siwowłosa dama, która uśmiechała się przy­

jaźnie na jej widok. Choć nie zamieniły ani słowa, Tanya

background image

1 3 4 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

czuła, że nawiązała się między nimi nić sympatii. Szkoda,
że szybko zostanie zerwana. Tak bardzo chciałaby poroz­
mawiać o przeszłości, zrozumieć, co się stało. Niestety, po
tym, co zrobi jej synowi, księżna już nigdy się do niej nie
uśmiechnie.

- Mama uważa, że jesteś prześliczna - wtrącił.
- O, to miłe - mruknęła, myśląc przy tym intensywnie,

że zemsta zemstą, ale tę pracę dostać musi. Zanim weźmie
odwet, zdąży zarobić na własną szkołę jeździecką.

Podeszła do jednego ze stojących na słońcu łóżek do

opalania i wyciągnęła się na nim wygodnie. Oczywiście
zadbała o to, by wyglądać przy tym jak najbardziej uwo­
dzicielsko. Zerknęła na Istva'na zalotnie spod rzęs.

- Miałam wrażenie, że księżna chciała zaproponować

mi prowadzenie kursów jazdy konnej. No, ale skoro to ty
decydujesz... Och, nie wiem, co mam zrobić w tej sytuacji.

- Nie mam wątpliwości, że na pewno coś wymyślisz.

Spojrzała na niego podejrzliwie, lecz wyglądał niczym

wcielenie niewinności.

- Kiedy John przyjechał za Lisa na Węgry i nie mógł

znaleźć pracy, poratowałeś go. To bardzo miłe z twojej
strony. - Gdy tak mu pochlebiała, by osłabić jego czujność,
nagle przyszło jej do głowy, że to przecież prawda. Dał mu
pracę, w dodatku niezwykle dobrze płatną.

- Czy nie domyślasz się, czemu tak postąpiłem?
Zastanawiała się przez chwilę.
- Gdyby tyle nie zarabiał, nie mógłby się ożenić z Lisą,

gdyż nie byłby w stanie utrzymać rodziny - powiedziała
z namysłem.

- No właśnie. - Przysiadł na brzegu plażowego łóżka,

na którym się opalała. - Wychodzi na to, że zrobiłem wszy-

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 1 3 5

stko, by ułatwić twojemu bratu małżeństwo z dziewczy­
ną, którą kocha. Zapewniłem im przyszłość. Czy to nie
dziwne?

- Ale przecież nie doszło do ślubu - wytknęła, ziryto­

wana tym, że pozował na dobroczyńcę. W rzeczywistości
najpierw dawał, a potem odbierał.

- Przecież to nie moja wina - powiedział spokojnie.

- Naprawdę chciałem, żeby się pobrali.

- Bo obawiałeś się, że w przeciwnym wypadku to ty

musiałbyś się z nią żenić?

Ściągnął brwi.

- Nie. Dlatego, że się kochają, a ja czuję się za nich

odpowiedzialny.

- Powinieneś! Po tym, co zrobiłeś przed czterema la­

ty... - Zamilkła nagle. Miała być przecież słodka i uwo­
dzicielska. Niestety, trzymanie nerwów na wodzy w obe­
cności Istva'na było bardzo trudne. Doprowadzał ją do furii.
Pośpiesznie przybrała miły wyraz twarzy. - Dobrze, wróć­
my do tematu. Rozmawialiśmy o jeździe konnej...

Istvan pochylił się nagle i nieco zsunął ramiączka jej

bluzki.

- W przeciwnym razie będziesz miała jaśniejsze ślady

na skórze - mruknął wyjaśniająco.

W jednej chwili straciła wątek i tylko patrzyła na niego

bezradnie.

- Może byśmy się czegoś napili? - zasugerował. - Fe­

renc! - zawołał i po chwili zamienił kilka słów z sympa­
tycznym mężczyzną o ujmującym uśmiechu.

W tym czasie Tanya doszła nieco do siebie i pomyślała,

że ponownie musi wziąć sprawy w swoje ręce. Nie może
pozwolić, by uzyskał nad nią przewagę. Musi działać.

background image

1 3 6 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- Nie będzie ci przeszkadzało, jak się trochę ochłodzę

w basenie?

- Proszę.
Podniosła się powoli, krokiem leniwej kotki podeszła

do basenu, przysiadła na brzegu, podciągnęła spódniczkę
i zanurzyła nogi w wodzie. Słyszała, jak Istva'n chwyta
głęboki oddech. Uśmiechnęła się z satysfakcją. Wiedziała,
że nie jest w stanie jej się oprzeć.

Nagle poczuła na uchu jego gorący oddech.
- Sok dla ciebie.
- Dziękuję. - Wzięła szklaneczkę lekko drżącą dłonią.

Istvan przykląkł tuż za nią. Nie dotykał jej, lecz czuła

emanujące z jego ciała ciepło.

- Rozmawialiśmy o szkole jazdy konnej - przypo­

mniała. - Wiesz, mogłabym dla ciebie pracować. Przywo­
ziłabym ci turystów z Anglii, co ty na to? - Odwróciła się
nieco i pochyliła lekko w jego stronę, doskonale zdając

sobie sprawę z tego, co robi.

Jak przypuszczała, Istvan nie przepuścił okazji i zerknął

na jej mocniej wyeksponowany dekolt.

- A co ja bym z tego miał? - spytał stłumionym głosem.

Konfidencjonalnie pochyliła się do jego ucha. Nie miała

wątpliwości, że przewaga jest po jej stronie. Jeśli nadał będzie
tak umiejętnie nim manipulować, to on zgodzi się na wszy­

stko. Da jej pracę, potem zaoferuje siebie, a ona wtedy ode­

pchnie go wzgardliwie. O tak, zemsta będzie słodka.

- Hm, moglibyśmy się zastanowić - szepnęła tak ku­

sząco, jak tylko potrafiła. - Widzisz, myślę, że powinnam
wziąć sobie do serca twoją radę. Muszę zacząć dbać o sie­
bie, o swoje potrzeby... - Spojrzała w czarne oczy, w któ­
rych tlił się żar. - Potrzebuję...

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 1 3 7

- Wiem, czego potrzebujesz - powiedział nagle i wrzu­

cił ją do basenu.

Nie tracąc ani chwili, wskoczył za nią i chwycił mocno

jeszcze pod wodą. Gdy wynurzyli się na powierzchnię,

zaczął ją całować do utraty tchu. Wcale nie zamierzała się
bronić, wręcz przeciwnie, przywarła mocno do tego cu­
downego, muskularnego ciała, oszołomiona i szczęśliwa.

Istva'n bez namysłu, z furią, zdarł z siebie koszulę. Zanim
Tanya zdążyła się zorientować, już nie miała na sobie ani
bluzki, ani spódniczki, ani bielizny... Poczuła na piersiach
dotyk jego nagiego torsu i zakręciło jej się w głowie.

Zaprotestowała słabo, lecz on gwałtownie pchnął ją

w kierunku schodków, wyciągnął z basenu i porwał na rę­

ce, zupełnie nie zważając na to, że ktoś ich może zobaczyć.
Gdy położył Tanyę na trawniku, ogarnęła ją fala pożądania.
Czuła, jak drży w niecierpliwym oczekiwaniu na stanie się
kobietą.

- Och, Istvan! - szepnęła z rozmarzeniem.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Sparaliżowana lękiem i oszołomiona radością, nie była

w stanie wykonać nawet najmniejszego ruchu. Czekała, aż
Istvan rozbierze się do końca, a potem swoim cudownym

dotykiem przywróci ją znowu do życia. Gdy przygarnął ją
mocno do siebie, miała wrażenie, że jej ciało rozkwita pod

jego pieszczotami, że otwiera się niczym pąk pod wpływem

słonecznych promieni.

Całował jej twarz, szyję, piersi, jego zachłanne, niecier­

pliwe dłonie wślizgiwały się tam, gdzie jeszcze nikt ni­

gdy... Och!

- Chcę ciebie, chcę... - szeptał z pasją.
Tak, czuła to doskonale, ją dręczył ten sam głód. Nie,

dłużej już nie wytrzyma. Niech będzie, co ma być.

- Kochaj mnie! - zawołała w uniesieniu.
Zadrżał. A kiedy myślała, że to już się stanie, nagle

znieruchomiał. Ze zdumieniem otworzyła oczy i spojrzała
na niego.

- Wiem, kiedy należy się zatrzymać - wycedził zimno.

- Potrafię się kontrolować.

- Ja... Nie rozumiem. - Z przestrachem patrzyła na

jego pozbawioną wszelkiego wyrazu twarz.

- Nie? To się przez chwilę zastanów. Jak myślisz, które

z nas wygrało?

- Wygrało? - wyjąkała ze zdumieniem.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 1 3 9

Żachnął się.
- Przecież zamierzałaś mnie uwieść?
- Jak to? Wiedziałeś, co robię? - szepnęła.
- Oczywiście! - odparł gniewnie. - Najpierw miałem

nadzieję, że przyjechałaś po wyjaśnienia. Szybko jednak
zorientowałem się, że coś tu jest nie tak. Dlatego postano­
wiłem sprawdzić, jak daleko się posuniesz. Okazuje się, że
bardzo daleko! - syknął przez zaciśnięte zęby. - Nie dość,
że chciałaś się sprzedać w zamian za intratny kontrakt, to

jeszcze zamierzałaś się na mnie odegrać, bawiąc się ze mną
jak kot z myszą. Manipulowałaś mną, używając swojego

ciała. - W jego głosie brzmiała pogarda.

- Bo cię nienawidzę! - zawołała z płaczem i usiadła.
Z furią pchnął ją z powrotem na trawnik i przytrzymał

za ramiona, tak by nie mogła się podnieść.

- Mów!
- Chciałam się zemścić! - krzyknęła. - Dałabym wszy­

stko za to, żebyś cierpiał tak samo jak John, jak Lisa i jak

ja!

- Teraz rozumiem. - Zmusił ją do wstania i siłą zaciąg­

nął pod prysznic.

Strumienie lodowatej wody smagały jak biczem. Tanya

trzęsła się z zimna, wstydu i złości.

- Zostań tu, przyniosę ci ręcznik - zakomenderował

i zakręcił kurek.

Otuliła się ramionami i z nieszczęśliwą miną wpatrywa­

ła się w pływające w basenie ubrania. Zastawiła pułapkę
tylko po to, by złapać się we własne sidła.

- Masz! Zasłoń się i chodź ze mną.
Owinęła się ręcznikiem, nie podnosząc wzroku na

Istvana. Miała ochotę zapaść się pod ziemię.

background image

1 4 0 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- Co zamierzasz zrobić?
- To niespodzianka - warknął. - Ale przed tym poroz­

mawiamy.

- Przed czym? - przestraszyła się.
- Zobaczysz! - Chwycił ją za rękę.
Nie zwracając najmniejszej uwagi na protesty Tanyi,

zaciągnął ją do sypialni i bezceremonialnie rzucił na łóżko.
Pochylił się nad nią.

- Najpierw trzeba ci nieco przemeblować w tej głupiej

główce, bo masz tam nieźle namieszane - wycedził.

- Dzięki za komplement - odcięła się.

Śledziła go wzrokiem, gdy podszedł do drzwi i zamknął

je na klucz. Gdzieś z głębi domu dobiegały dźwięki skrzy­

piec, na których ktoś wygrywał smętną, przejmującą me­

lodię, co dodatkowo pogłębiało melancholię Tanyi. Tak
bardzo cię kochałam, pomyślała z żalem. A ty mnie za­
wiodłeś...

- Miałeś mi coś powiedzieć.
- Właśnie zamierzam - burknął opryskliwie. - Masz

się zamienić w słuch i nie uronić ani jednego słowa, jasne?

Dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo jest na nią zły.

Poczuła się okropnie. Łzy napłynęły jej do oczu.

- Zrób coś z tą muzyką - poprosiła nieśmiało. - Nie

mogę tego słuchać.

- Co, porusza twoje serce? A jesteś pewna, że w ogóle

je masz? - zadrwił gorzko.

- Ty chyba wiesz najlepiej, że je mam - szepnęła.
Zacisnął usta i odwrócił się plecami. Tanya nie ośmieliła

się już odezwać nawet słowem. Chciała wreszcie poznać

jego tajemnicę.

- To, co przez ostatnich ponad dwadzieścia lat wyda-

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 1 4 1

rzyło się w naszych rodzinach, wynika z faktu, że moi
rodzice nie byli małżeństwem - zaczął. - Mama była żoną
innego.

- Och! - wyrwało jej się.
Zgromił ją wzrokiem, więc posłusznie zamilkła.
- Nie wyszła za mąż z miłości. Musiała ratować rodzin­

ną posiadłość. Zamek został odebrany prawowitym właści­
cielom i stał się własnością państwa. Matka postanowiła
zrobić wszystko, byleby tylko ocalić siedzibę rodu przed
ruiną.

- Nawet poślubić nie kochanego człowieka? - Tanya

pokręciła głową. - Przecież tak nie można!

- Huszarowie mieszkali tu od wieków - oznajmił twar­

do. - Mamy moralny obowiązek chronić nasze dziedzi­
ctwo. Nie można się bezczynnie przyglądać, jak ktoś nisz­
czy narodową tradycję i kulturę. Mama wyszła więc za
wysoko postawionego urzędnika z radzieckiego Politbiura.
Skoro zamieszkał na zamku, miał wszelkie powody, by
o niego dbać - skrzywił się cynicznie.

- Ale nie można żyć tylko poczuciem obowiązku! Two­

ja mama zrozumiała to w końcu. Ludzkie uczucia przewa­

żyły i zakochała się.

- Niestety. Zakochała się do szaleństwa.
W jego oczach dostrzegła tak bezbrzeżny smutek, że

z całej siły zapragnęła podbiec do niego, przytulić, pocie­
szyć. .. Ale nie odważyła się.

- Taka miłość to przekleństwo - powiedział szorstko.

- Tracisz rozsądek, gruchniesz i ślepniesz na wszystko in­
ne. - Głos mu nieco zadrżał, lecz Istvan szybko się opano­
wał. - Tak się właśnie stało z dumną księżną Aną| Huszar,

gdy poznała Imre Czigany'ego, człowieka wyjętego spod

background image

1 4 2 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

prawa, jednego z przywódców węgierskiego ruchu oporu.

Romans był krótki, lecz namiętny. Mama zaszła w ciążę,
gdy jej mąż wyjechał na jakiś czas do Rumunii. Ana i Imre

wiedzieli, że mają dla siebie mniej niż rok. Ale ty nie
zrozumiesz, co to dla nich oznaczało.

- Rozumiem... - szepnęła. Naprawdę potrafiła dosko­

nale wczuć się w rozpaczliwą sytuację tamtych dwojga. Do
tego stopnia, że jego słowa sprawiały jej nieznośny ból.
- Domyślam się, że urodziłeś się przed powrotem męża
twojej mamy... Czy to dlatego musiano cię wysłać za
granicę?

- Tak. Podjęła się tej misji zaufana pokojówka. Ester.
- Mama! - wybuchnęła i nagle rozjaśniło jej się w gło­

wie. Poszczególne elementy układanki zaczynały tworzyć
spójną całość. - Ale przecież wtedy między Wschodem
a Zachodem była żelazna kurtyna?

- Dlatego trzeba było się przekraść przez tak zwaną

zieloną granicę. Ojciec pomógł Ester uciec wraz z dziec­
kiem i częścią rodowych klejnotów, lecz sam przy tym
zginął.

- To straszne! Och, tak mi przykro. W ogóle go nie

znałeś... - powiedziała ze współczuciem, poruszona do
głębi.

- Mam wrażenie, jakbym go znał. Ester często opowia­

dała mi o niezwykle odważnym bojowniku o wolność Wę­
gier. Podziwiałem go, chciałem być taki jak on. Wtedy

jeszcze nie wiedziałem, że mam zaszczyt być jego synem.

- Oddał za ciebie życie - westchnęła z bólem.
- Tak - odparł krótko, po czym ciągnął dalej: - Ester

postępowała dokładnie tak, jak jej nakazano. Stopniowo
wyprzedawała klejnoty, a uzyskane pieniądze przeznaczała

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 1 4 3

wyłącznie na mnie, głównie na moją edukację. Miała dbać

o to, bym stał się godny swojego ojca i swojej matki oraz

bym po powrocie do kraju umiał zarządzać rodowymi do­
brami. Węgrzy zawsze wierzyli w to, że ten ustrój padnie
- dodał cicho.

- I co było dalej? - spytała zaciekawiona.
- Podjęła pracę jako gospodyni młodego pastora,

wkrótce zrodziło się między nimi uczucie. Musieli jednak
wyjechać do innej miejscowości, gdyż wszyscy plotkowali,
że panna z nieślubnym dzieckiem nie nadaje się na żonę
duchownego.

- Czemu więc rodzice nigdy nie zdradzili, że nie jesteś

naszym bratem? Powinni byli!

- Może i rozważali taką możliwość, ale szybko doszli do

wniosku, że będzie bezpieczniej utrzymywać mnie w niewie­
dzy. Uważali mnie za nieodpowiedzialnego, narwanego mło­
kosa - zaśmiał się niewesoło. - Woleli więc nie informować
mnie, że te trzy śliczne dziewczyny, z którymi mieszkam pod

jednym dachem, wcale nie są moimi siostrami.

- To dlaczego mama nie odesłała cię na Węgry, gdy

stałeś się pełnoletni?

-. Bo przywiązała się do mnie. Zrozum, wychowała

mnie, przedtem ryzykowała dla mnie życiem, przekradając

się ze mną przez granicę. Och, byłem wściekły, gdy wre­
szcie wyznała mi prawdę! Uważałem, że nie miała prawa
tak długo mnie okłamywać. To było moje życie, nie jej.

Uznałem więc, że ten rak, to pewnie tylko wymówka, żeby
mnie zatrzymać.

Pokręciła głową z powątpiewaniem.
- Przecież mogłeś wyjechać na trochę i wrócić do nas.
- Myślę, że ona wiedziała, że nie wrócę - powiedział

background image

1 4 4 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

nieco łagodniejszym głosem. - I nie pomyliła się. Gdy
zobaczyłem zamek w ruinie... Mama żyła w nędzy... Jej
mąż już dawno zmarł... Udowodniłem swoje pochodzenie,
za przywiezione z Anglii oszczędności wykupiłem zamek
od państwa i zakasałem rękawy. - Nieoczekiwanie uśmie­
chnął się i rozpostarł dłonie. - Tymi rękami układałem ce­
gły! Wiedziałem, że po upadku muru berlińskiego w by­
łych krajach demokracji ludowej pojawią się turyści z Za­
chodu i że najlepiej będzie otworzyć tu hotel.

- Wziąłeś na siebie ogromną odpowiedzialność. A ja

zawsze myślałam, że nic cię nie obchodzi, że jesteś wolnym
ptakiem...

- Wolnym? - żachnął się. - Ester trzymała mnie jak

w klatce. Męczyłem się jak potępieniec. Ona wcześniej ode
mnie domyśliła się, z jakiego powodu. Pilnowała mnie,
robiła wszystko, by odseparować mnie od najstarszej córki.
Ale teraz wreszcie zrobię to, na co zawsze miałem ochotę.
- Pochylił się nad nią w niedwuznacznych zamiarach.

- Nie waż się mnie tknąć! - cofnęła się z przestrachem.
- Po tym, jak mnie dzisiaj potraktowałaś, nie mam żad­

nych skrupułów. Wykorzystam cię tak, jak ty chciałaś wy­
korzystać mnie. A potem zostawię cię swojemu losowi

i zapomnę o tobie na zawsze. Postąpię tak, jak ty planowa­
łaś postąpić ze mną.

Nie zdążyła nawet zaprotestować, gdyż już w następnej

chwili leżał na łóżku i przygarniał ją chciwie do siebie.
Wbrew temu, co nakazywał umysł, jej ciało ulegle poddało
się pieszczocie jego rąk.

- Nie, nie wolno ci!
- Teraz już mi wolno - uśmiechnął się ponuro. - Szko­

da, że nie mogłem tego zrobić wtedy, gdy Ester zdradziła

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 1 4 5

mi, że nie jestem waszym bratem i uświadomiłem sobie,
że nie muszę dalej walczyć z miłością do ciebie.

- Kłamiesz! - wyszeptała z trudem. - Przecież kocha­

łeś Lisę...

- Kochałem ciebie - powiedział z mocą. - Byłaś dla

mnie najważniejsza na świecie. Ale kiedy już wolno mi
było darzyć cię uczuciem, okazało się, że jest za późno!

Miałem ci wszystko wyznać, gdy akurat tego dnia zniena­
widziłaś mnie!

Omal się nie rozpłakała z żalu. Czemu los tak okrutnie

się z nimi obszedł? Czemu połączył ich tylko po to, by

potem rozdzielić? Lecz pod wpływem zmysłowych piesz­
czot, czułych słów i pełnych słodyczy pocałunków Istva'na,
powoli zapomniała o przeszłości, by w pełni przeżywać to,
co się działo w chwili obecnej.

Zsunęli się z łóżka na podłogę. I nagle zmysły i uczucia

okazały się silniejsze od wszystkiego. Ogarnęła ich szalo­

na namiętność, której żar tlił się w nich od tak dawna i któ­
ra teraz wybuchnęła jasnym płomieniem. Tanya poczu­
ła, że chce spłonąć w tym ogniu, podsycić go, nakarmić
własnym ciałem, choćby potem wszystko miało się obrócić
w popiół, choćby całą resztę życia miała spędzić wypalona
i pusta, choćby miała wegetować w ciemności i chłodzie,
a przecież tak właśnie będzie, gdy on ją opuści...

- Kocham cię! - szepnęła bezwiednie, gdy jego usta

zachłannie smakowały jej ciało.

- Tanya! -jęknął. - I ja ciebie kocham...
W uniesieniu zaczęła obsypywać pocałunkami jego

twarz, szyję, tors, ręce... Próbował ją powstrzymać. Chwy­

cił ją mocno w ramiona.

- Przestań, ledwo już nad sobą panuję...

background image

1 4 6 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- Wcale tego nie chcę! Pragnę cię...
- Nie mów tak! - poprosił nieswoim głosem.
- A właśnie, że będę. - Prowokacyjnie przesunęła dłoń­

mi w dół po jego plecach. Mruknęła z rozkoszą, gdy za­
drżał pod jej dotykiem. Wiedziała, czego chce, nie miała

już najmniejszych wątpliwości, że pragnie dostać się do

raju bodaj na krótką chwilę, choćby miała potem spaść
nawet na samo dno piekła. - Nie mogę już dłużej! Muszę
być twoja, Istvan!

Już, już czuła jego cudowny dotyk, gdy nagle ten, któ­

remu pragnęła się oddać, siłą wyrwał się z jej ramion i zer­
wał na równe nogi. Tanya zwinęła się w kłębek i leżała tak
na podłodze, zapłakana i drżąca. Nigdy w życiu nie cier­
piała tak mocno jak teraz, gdy poznała gorzki smak odrzu­
cenia.

- Jak mogłeś mi to zrobić?!
Istvan ubierał się gorączkowo.
- Twierdzisz, że mnie kochasz, a z premedytacją za­

mierzałaś mnie zranić. Ja tak nie potrafię.

Zdecydowanym krokiem podszedł do drzwi i przekręcił

klucz w zamku.

- Nie odchodź! - wyszeptała z rozpaczą.
- Kocham cię zbyt mocno, żeby cię skrzywdzić. Pod

wpływem chwilowego impulsu chcesz być moja, ale potem
żałowałabyś tego. Tak więc udało ci się na mnie zemścić.
Wiesz, co czuję. Zadowolona?

Wyszedł, trzasnąwszy drzwiami, zanim do Tanyi dotarło

to, co powiedział. Kocha ją!

Przecież to prawda, skoro dał jej pierścień rodowy, sko­

ro twierdzi, że nie potrafi jej zranić... Skoczyła na równe
nogi, rzuciła się do wyjścia. Cofnęła się jednak w popło-

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 1 4 7

chu, podbiegła do szafy, w szalonym pośpiechu wyciągnę­
ła pierwszą z brzegu koszulę i dżinsy, włożyła je na siebie
prawie w biegu i wypadła na korytarz.

- Istvan! Gdzie jesteś?

Popędziła przed siebie, po drodze zapinając koszulę

i nawołując głośno. Nigdzie go nie było. Nagle usłysza­
ła tętent kopyt. Gdy wyskoczyła na dziedziniec, ujrzała

jedynie tuman kurzu. Stojący nie opodal ciemnooki męż­

czyzna ze skrzypcami w dłoni przyglądał jej się w mil­
czeniu.

- Ferenc? - zaryzykowała, w nadziei, że tamten rozu­

mie choć trochę po angielsku. - Dokąd on pojechał?

Zdecydowanie potrząsnął głową.
- Nie mogę powiedzieć.
Tanya odrzuciła na bok całą swoją dumę.
- Błagam! - zawołała z rozpaczą.
On jednak pozostał głuchy na jej prośby. Osunęła się

więc na ziemię i rozpłakała bezradnie jak dziecko. Po

chwili rozległy się wokół niej jakieś głosy, ktoś ją wziął na

ręce i zaniósł z powrotem do sypialni, lecz nie zważała już
na nic, pogrążona w swoim bólu.

Wróci, na pewno wróci przez zmierzchem, powtarzała

sobie po tysiąc razy. Potem nagle pomyślała o Lisie. Zer­

wała się i przeszukała wszystkie budynki, aż wreszcie jakaś
młoda kobieta zlitowała się nad nią i powiedziała, że jej
przyjaciółka już wyjechała.

Z zapuchniętymi od płaczu oczami powlokła się do ku­

chni i ciężko opadła na krzesło. Siedzący przy długim stole
Ferenc przyglądał jej się bez słowa.

- Kocham go, a on myśli, że ja go nienawidzę! - Głos

jej się załamał. - Zaklinam na wszystko, jeśli żywi pan

background image

1 4 8 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

względem niego jakieś pozytywne uczucia, niech mi pan
powie, gdzie mam go szukać.

- Pozytywne uczucia? - powtórzył jakby ze zdziwie­

niem. - Ja bym poszedł za nim do samego piekła! Czy wie
pani, co on dla nas zrobił, dla nas wszystkich, którzy tu

jesteśmy?

- N-no, w zasadzie...
- Jesteśmy uchodźcami. Musieliśmy opuścić swoje oj­

czyste strony, zostawić dorobek całego życia. Niektórzy
z nas stracili najbliższych. Nie będę tłumaczył, pani i tak
nie pojmie, co się działo w tej części Europy. - Potrząsnął
głową. - On nam pomaga. Daje dach nad głową, pracę,
opiekę. I to nie z litości, ale dlatego, że nas rozumie - po­
wiedział dobitnie. - Co więcej, on razem z nami cierpi.

- Och, Istvan! - szepnęła poruszona do głębi.
Teraz już wszystko rozumiała. Jak bardzo się myliła co

do tego człowieka. Posądzała go o wyrachowanie i ego­
izm, a on tymczasem pomagał innym. Dlatego potrzebo­
wał siły i energii, a nie, jak sądziła...

Ferenc nie spuszczał z niej oczu.
- Dobrze, pokażę pani, gdzie on może być. Proszę za

mną.

Zaprowadził ją do gabinetu Istvana. Między pełny­

mi książek regałami wisiała wielka, szczegółowa mapa
Węgier.

- Tu. - Popukał palcem w miejsce, gdzie droga docho­

dziła do rzeki. - Czasem tam jeździ, gdy chce zostać sam
ze swoimi myślami.

- Dziękuję! - zawołała z wdzięcznością. - Och, pro­

szę, czy mogę wziąć konia?

Wiedziała, że musi jechać i błagać Istvana o przebaczę-

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 1 4 9

nie. Bała się, że ponownie ją odrzuci, ale musiała zaryzy­
kować.

Ruszyła co koń wyskoczy we wskazanym kierunku,

pełna zarazem obaw i nadziei. Co ją czeka? Raj czy też
piekło na ziemi? Przynagliła wierzchowca do jeszcze szyb­

szego biegu i niczym strzała pomknęła przez węgierską

pusztę.

Jest! Co za ulga!
Zeskoczyła na ziemię i rzuciła się Istvanowi na szyję.
- Kocham cię! Nie ma mowy o żadnej zemście, ja na­

prawdę...! - wykrzykiwała chaotycznie. - Och, ty głupi!
Nic nie rozumiesz! Jak mogłeś myśleć...

Odsunął ją od siebie na odległość wyciągniętego ra­

mienia.

- Coś ty powiedziała? Powtórz to jeszcze raz!

Spojrzała mu prosto w oczy.

- Mogę to powtórzyć jeszcze tysiąc razy - oznajmiła.

- Kocham cię i już. I co teraz zrobisz?

Jego twarz rozpromieniła się.
- Chyba zwariuję - odparł z głębokim przekonaniem.

- Muszę jakoś dać ujście moim uczuciom. Chodź! - zawo­
łał i jednym skokiem znalazł się na grzbiecie swojego wie­
rzchowca.

Bez zastanowienia dosiadła swojego i razem pomknęli

przed siebie. Rozumiała go doskonale. Och, tak, wyrazić
przepełniającą serce nieopisaną radość, pędząc na koniu
w dal, ścigając się z wiatrem, czując, jak skrzydła wyrasta­

ją u ramion...

Gnali tak przez porosłe trawą łąki, płosząc stada dzikich

ptaków, które z krzykiem wzbijały się w bezchmurne nie-

background image

1 5 0 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

bo. Słyszała, jak Istvan śmieje się głośno na widok jej
uszczęśliwionej twarzy i ten śmiech brzmiał w jej uszach
niczym najpiękniejsza muzyka.

Gdy dojechali do jakiejś szerokiej rzeki, zwolnili, by dać

koniom odpocząć. Szły teraz stępa, łagodnie kołysząc się
w jednostajnym rytmie. Nic nie mąciło błogiej ciszy cie­
płego wrześniowego popołudnia. Wokół słychać było tylko
brzęczenie owadów. Łan żółtych słoneczników oddzielał
błękit wody od błękitu nieba.

Gdy Tanya skierowała spojrzenie na Istva'na, w jej

oczach widniał niekłamany zachwyt. Jeszcze do wczoraj

nie znała tego kraju, a dziś czuła, że nie chciałaby żyć
nigdzie indziej.

- Ja naprawdę znalazłam się w raju. - Niespodziewanie

po jej policzkach zaczęły spływać gorące łzy. -No i czemu
płaczę? - spytała bezradnie. - Przecież jestem taka szczę­

śliwa...

Isrva'n zsunął się z końskiego grzbietu, ściągnął Tanyę

na ziemię i przytulił do siebie.

- Moja najdroższa, kochana, jedyna - wyszeptał z na­

miętnym żarem.

Objęła go i pocałowała tak, by wiedział, że oddaje mu

całą siebie, swoje ciało i duszę. Po długiej chwili łagodnie
wysunął się z jej ramion.

- Chodź, usiądźmy nad Tiszą.

W milczeniu napili się wody ze skórzanego bukłaka

i zapatrzyli w bezkresne morze traw, falujące łagodnie na
wietrze.

- Tak mi dobrze - powiedziała wreszcie nieco drżącym

głosem Tanya. - Nawet lepiej niż za dawnych, dobrych
czasów...

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 1 5 1

- .. .gdy jeszcze żyliśmy w doskonałej zgodzie - dodał

cicho. - Zanim zacząłem cię źle traktować. Widzisz, ja po
prostu nie bardzo wiedziałem, jak mam z tobą postępować.

Nie rozumiałem, dlaczego ciągle chcę przebywać z jed­
ną z moich sióstr, dlaczego uważam ją za najwspanialszą

dziewczynę pod słońcem. Niepokoiło mnie to.

- Mama musiała się martwić jeszcze bardziej. Nic

dziwnego, że milczała.

- I nic dziwnego, że byłem dla ciebie taki oschły - po­

wiedział ze skruchą. - Ale nienawidziłem siebie za to, że
sprawiam ci ból.

To było więcej, niż potrafiła znieść. Czyli nigdy nie

przestał się o nią troszczyć! Rozpłakała się z ulgi, a Istvan
kołysał ją łagodnie w ramionach, jakby była małym dziec­
kiem, jakby znów była jego maleńką, ukochaną siostrzy­

czką, którą wielokrotnie wyciągał z różnych opresji i którą
zawsze umiał pocieszyć dzięki swej ogromnej cierpliwości

i oddaniu. Pojmowała to teraz doskonale, a jej serce napeł­

niło się nie tylko miłością, ale również podziwem.

- Tak bardzo cię kocham - szepnął i ze wzruszeniem

ujął w dłonie jej zalaną łzami twarz.

- Tak naprawdę, to nie mam w Anglii nikogo - powie­

działa cichutko. - Ja tylko chciałam, żebyś tak myślał. Co
więcej, ja nigdy... Nigdy nie było żadnego mężczyzny

- dokończyła z zakłopotaniem.

Uśmiechnął się czule.

- No proszę! A jako kusicielka nie miałaś sobie rów­

nej...

Objęli się mocno i przez długą chwilę panowało całko­

wite milczenie.

- Chciałabym powiedzieć tacie - zaczęła nieśmiało.

background image

1 5 2 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- A ja całemu światu! - zawołał radośnie. - Nie martw

się o tatę. Zajmiemy się nim, obiecuję. Nie układało się

między nami najlepiej, ale rozumiem go. Klepaliście biedę,
a tymczasem Ester wydawała na mnie bajońskie sumy.

Skąd mógł wiedzieć... Ale przecież gościł mnie w swoim
domu przez tyle lat. Naprawdę starał się zastąpić mi ojca.

- Och, więc nie żywisz urazy? - Czuła, jak jej podziw

i wdzięczność rosną z każdą chwilą. - Jesteś niezwykły.
Dzisiaj mogłeś się ze mną kochać, a nie zrobiłeś tego. Nie
chciałeś mnie skrzywdzić...

- Wystawiłaś mnie na ciężką próbę. Ale potrafię pano­

wać nad swoimi emocjami. Ester od dziecka wpajała mi
zasadę, że muszę być twardy i umieć trzymać na wodzy
targające mną uczucia. Czy to przypadkiem nie daje ci do
myślenia? - spytał łagodnie. - Czy to zgadza się z tym, co
myślisz o mojej przeszłości?

Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Ach, co

tam przeszłość! Nawet jeśli kiedyś postąpił źle, teraz nie
ma to najmniejszego znaczenia. Kocha go takim, jakim

jest. Chociaż... Gdyby nie ta jedna sprawa, która tkwi

w sercu niczym cierń...

- Lisa... Rozumiem, że ten jeden jedyny raz twoja

samokontrola zawiodła?

- Nie. Poszukaj innego wytłumaczenia - zaproponował

spokojnie.

- Przecież spędzałeś z nią tyle czasu, słuchałeś, jak gra

na skrzypcach, pożyczałeś jej swoje płyty...

- Żeby pomóc jej uwierzyć w siebie. A John szalał

z zazdrości, gdyż on i Lisa byli...

- Kochankami? - powiedziała powoli, wstrząśnięta

tym odkryciem. - Jak to? Ale ona... Chwileczkę! - Nagle

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 1 5 3

zrobiło jej się gorąco. - Co ona powiedziała? „Dziecko
twojego brata"... Mój brat... O matko, to było dziecko
Johna! - Zamilkła na moment, gdyż ogarnęło ją ogromne

poczucie winy. - Czemu wziąłeś to na siebie?

- Uważałem, że nie mam wyjścia. Uznałaś, że to ja

i bez ogródek wygarnęłaś, co myślisz o takim zachowaniu.

- Ponieważ cię uwielbiałam! Byłeś dla mnie niedościg­

nionym ideałem - wyjaśniła.

- Gdybym ja to wiedział! Sądziłem, że mnie nie cierpisz.

Wiedziałem, że kochasz Johna. Czy mogłem więc powiedzieć
ci prawdę i zranić cię? W grę wchodziły też uczucia rodziców
Lisy. Lepiej, żeby myśleli, że to ja ponoszę odpowiedzialność,
niż żeby gardzili swoim przyszłym zięciem.

- Poświęciłeś się dla Johna? I nie powiedziałeś mu ani

słowa?

- Żeby dodatkowo powiększyć jego kompleks niż­

szości? Nie mogłem mu tego zrobić. Lisa wiedziała, że
John nigdy by sobie nie wybaczył, dlatego poprosiła mnie,

żebym wziął winę na siebie. Kochała Johna i chciała go
ochronić. Jak mogłem jej odmówić w takiej sytuacji?

Tanya miała wrażenie, jakby zdjęto jej z ramion strasz­

liwy ciężar.

- Nic dziwnego, że ona tak cię uwielbia! Teraz wszy­

stko rozumiem...

- Mieliśmy wyjawić ci prawdę dopiero po ślubie. Po

pierwsze, nie chcieliśmy ci psuć takiej uroczystości. Oba­
wialiśmy się, że zaczniesz myśleć źle o Johnie. Po drugie,
nie mieliśmy pewności, czy się przed nim nie zdradzisz.
Dość trudno jest ukryć taki szok.

- Czekaj... Rozumiem, że Lisa wiedziała, że nie jeste­

śmy rodzeństwem?

background image

1 5 4 ZWIĄZANI PRZEZ LOS

- Tak, od niedawna. Widzisz, przez te cztery lata robi­

łem wszystko, by o tobie zapomnieć. Gdy dowiedziałem
się, że znów cię zobaczę, powróciły dawne marzenia. Sza­
lałem z radości. Zdradziłem Lisie mój sekret, gdyż czułem,
że przydałby mi się sprzymierzeniec. Wiedziałem, że nie
uwierzysz, jeśli po prostu opowiem ci wszystko od począt­
ku. Dlatego rozbudzałem zarazem twoje zmysły, jak i cie­
kawość. Zarzucałem sieć, ale momentami miałem ochotę
porwać cię, przywiązać do łóżka i więzić tak długo, aż się
nie poddasz i mnie nie pokochasz!

- Przy moim uporze mógłbyś się nie doczekać - roze­

śmiała się, lecz po chwili spoważniała. - A co zrobimy ze
ślubem Lisy?

- Nic. Chyba wreszcie postanowiła wyznać Johnowi

całą prawdę. Już jej w tym głowa, żeby go przekonać o sile
swojej miłości. A wtedy wyprawimy podwójne wesele.

- Po-dwój-ne? - powtórzyła ze zdumieniem.
- Przecież złożyłem ci przysięgę w kościele. - Pocało­

wał dłoń Tanyi. - Hm, chyba się uprę, żebyśmy podeszli
do ołtarza jako pierwsi. Nie ukrywam, że mi się spieszy
- uśmiechnął się dwuznacznie.

- Mnie też...
Gdy o zmierzchu wrócili do posiadłości Istvana, Lisa

i John już na nich czekali. Stali w ciemności, przytuleni do
siebie i wydawało się, że już nic nigdy ich nie rozdzieli.

Cała czwórka w ogóle się nie kładła tej nocy. Aż do

białego rana wyjaśniali sobie wszystko od początku, śmie­

jąc się i płacząc na przemian. John zrozumiał, że domnie­

many wróg okazał się prawdziwym przyjacielem, co przy­
niosło mu ogromną ulgę. Nie było już nic, co mogłoby ich
wszystkich dzielić.

background image

ZWIĄZANI PRZEZ LOS 1 5 5

Tanya siedziała obok Istvana, z głową wspartą na jego

ramieniu. Przepełniała ją duma i szczęście. Wychodziła za
mąż za człowieka, którego kochała i już niczego więcej nie
pragnęła. Jak zresztą mogła chcieć czegoś więcej?

Przecież miała wszystko!


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
KREON NIEUGIĘTY WŁADCA CZY CZŁOWIEK ZŁAMANY PRZEZ LOS
Cynthia Eden Związani przez krew Rozdział 1 2
019 Wood Sara Czarodziej ze zlotego miasta
Romantyczne podróże 19 Wood Sara Czarodziej ze zlotego miasta
Alexandra Ivy Związany przez ciemność rozdział 8
Wood Sara Romantyczne podróże 10 Wenecki książę
010 Wood Sara Wenecki ksiaze
Alexandra Ivy Związany przez ciemność rozdział 11
019 Wood Sara Czarodziej ze Złotego Miasta
Eden Cynthia Zwiazani przez krew
Wood Sara Wbrew wyrokom losu 02
19 Wood Sara Czarodziej ze zlotego miasta
006 Romantyczne podróże Wood Sara Wenecki książe
Alexandra Ivy Związany przez ciemność rozdział 4
Alexandra Ivy Związany przez ciemność rozdział 9
Cynthia Eden Związani przez krew
Alexandra Ivy Związany przez ciemność rozdział 12
Alexandra Ivy Związany przez ciemność rozdział 3

więcej podobnych podstron