Rozdział ósmy
Część Ariyala czuła zażenowanie, gdy zdał sobie sprawę, że uprawiał
dziką, namiętną miłość z tą piękną kobietą w otoczeniu, które nie było
odpowiednie nawet dla demona. Bez względu na to, jak desperacko pragnął
Jaelyn, powinien był zaczekać, by móc zaoferować jej chociaż iluzję komfortu.
Lecz większej jego części było obojętne wąskie, twarde łóżko i brudna izba. Czy
nawet dochodzący z daleka smród demonów, wciskający się do pokoju.
Właśnie doświadczył najbardziej szokującego, nieziemskiego orgazmu w
całym swoim długim, długim życiu. Te ostatnie emocje spowodowały, że czuł
nieco skruchy. Właściwie, to nie był pewien, co do cholery czuje, gdy przytulił
milczącego wampira do piersi, pozwalając palcom przeczesać chłodny jedwab
jej włosów.
- Opowiedz mi o swoim koszmarze – powiedział, zanim zdążył ugryźć się
w język.
Nie zdziwił się, gdy zesztywniała, jej niechęć do mówienia o przeszłości
była niemal namacalna.
- Daj spokój, wróżko – warknęła.
- Nie.
Cofnęła się, by rzucić mu ostre spojrzenie.
- Czy chcesz rozmawiać o swoich latach z Morganą le Fey?
Zacisnął zęby. Oczywiście, że nie chciał rozmawiać o tej szalonej dziwce.
Jeśli miałby coś do powiedzenia, imię Morgany le Fey zostałoby usunięte z
historii świata. Ale z powodów, które bez wątpienia mogły uczynić z niego
krzyczącego ze strachu, chciał wiedzieć, co prześladowało ją we śnie. Nie, nie
chciał. Potrzebował.
- Co chcesz wiedzieć?
Zmarszczyła brwi, zaskoczona jego nagłą kapitulacją. Czyżby blefował?
Wtedy poczuł, jak jej mięśnie nieznacznie się rozluźniają, gdy przytuliła się do
niego, a prawdziwa ciekawość topiła lód w oczach koloru indygo.
- Byłeś jej kochankiem?
- Byłem jej niewolnikiem, a nie kochankiem.
Wolno skinęła głową. Czy rozumiała tę paraliżującą duszę różnicę, między
tymi dwoma rzeczami?
- Krzywdziła cię?
- Czerpała przyjemność z zadawania bólu.
- Torturowała cię?
- Na początku – jego ramiona zacisnęły się wokół niej, gdy wróciły
wspomnienia, z którymi tak ciężko się zmagał, by je pogrzebać. – Ostatecznie
odkryła, że większe cierpienie sprawiało mi, gdy widziałem, jak moi bracia
cierpieli.
Jaelyn wyraźnie wyczuwała, że jego rany sięgają głębiej i nie dotyczą tylko
kilku blizn.
- Czy używała magii?
- Czasami - głos mu stwardniał, gdy przed oczami stanął żywy obraz pełen
krwi. Olbrzymiej ilości krwi. – Zazwyczaj wolała rzeźbić ich nożem –
wzdrygnął się. – Nazywała to żywą sztuką.
Pogłaskała nieśmiało ręką jego pierś, jakby oferując mu pocieszenie.
- Patrzyłeś, jak to robiła?
- Tak.
- Dziwka.
Dziwne, ale to zwykłe potępienie było bardziej kojące niż mnóstwo
wyszukanych słów pocieszenia.
- I tu się zgadzamy – stwierdził sucho.
Przyglądała mu się przez chwilę, nie spuszczając z niego oka.
- Warto było się tak poświęcać?
Wzruszył ramionami. To było pytanie, które często zaprzątało jego umysł.
Wydawało się niemożliwe, by istniało coś, co było warte takiego bólu i straty.
Ale wtedy wspominał brutalne dni pod panowaniem Mrocznego Lorda, będące
przypomnieniem, dlaczego byli gotowi poświęcić wszystko, by stać się
wolnymi.
- Będzie, jeśli zapobiegnę powrotowi Mrocznego Lorda – powiedział,
ciągnąc kosmyk kruczoczarnych włosów. – Dlatego zrobię wszystko, co w
mojej mocy, by pozostał uwięziony.
Zignorowała jego ostrzeżenie.
- Co zrobisz, gdy ci się powiedzie?
- Będę żył w spokoju z moim plemieniem.
- Zostaniesz ich księciem?
Wzruszył ramionami. Nigdy nie prosił się o to, by być księciem.
- Do czasu, aż wybiorą nowego przywódcę.
- Masz tron i koronę?
Uniósł brwi. Czy ona się z nim droczy? Ta myśl była niespodziewanie
erotyczna. Ok, każda myśl dotycząca Jaelyn była erotyczna, przyznał cierpko,
przywierając do jej smukłego ciała z cichym jękiem zadowolenia.
- Nie, ale mogę sobie wybrać małżonkę – mruknął.
- Naprawdę? – zacisnęła usta. Ach, kobieca dezaprobata. Wrodzona cecha
gatunku. – Przypuszczam, że już z nich wszystkich jakąś wybrałeś?
Poruszył się tak, by docisnąć swoją erekcję do wewnętrznej strony jej uda.
- Jedną, ostatnio.
Zakazane uczucie rozbłysło w jej oczach, natychmiast bezlitośnie
stłumione. Czyżby to była… tęsknota?
Nie, niemożliwe.
- Nie patrz tak na mnie, wróżko. Nawet jeśli ciągle nie miałabym chęci
walnąć cię w twarz, to i tak nie byłabym dobrym materiałem na żonę.
- Jestem cierpliwy – zapewnił ją, schylając się, by szeptać jej przy ustach,
wciąż spuchniętych od pocałunków. – Jestem gotów cię szkolić.
Wbiła palce w jego włosy, ale nie próbowała go odepchnąć. Dzięki bogom.
- Jak na wróżkę, która twierdzi, że chce żyć w spokoju, grasz w
niebezpieczną grę.
Przejechał językiem po jej dolnej wardze.
- Teraz twoja kolej, by się podzielić.
Zadrżała, zapach jej podniecenia wypełnił powietrze.
- Myślę, że dzielę się już bardziej, niż powinnam.
- Powiedz mi, Jaelyn.
- Co ci powiedzieć?
- Dlaczego masz koszmary.
Zaklęła, przyciskając gwałtownie dłonie do jego piersi.
- Levet.
Podniósł głowę marszcząc brwi.
- Gargulec?
- Tak.
Ariyal mgliście przypomniał sobie miniaturowego demona, który
podróżował z wampirem Tane’m.
Irytujący szkodnik.
- Cóż, on z pewnością mógłby wywołać u kogoś koszmary, ale nie jestem
pewien, czy ma coś wspólnego z naszą rozmową – mruknął.
- On tu idzie.
- Teraz?
- Tak.
- Cholera.
Z bólem serca stoczył się z łóżka i podciągnął jeansy, które zastąpiły luźne
spodnie, jakie miał na sobie przed opuszczeniem Avalonu. Następnie wyciągnął
rękę i wymruczał szorstkie słowa zaklęcia, które sprowadziły jego łuk i strzały.
Usłyszał, jak za jego plecami Jaelyn zakłada swój strój, by podejść bliżej i
stanąć u jego boku.
- Co ty robisz?
- Jego przybycie nie może być zbiegiem okoliczności – Ariyal
skoncentrował się na drzwiach, gotów strzelać, jak tylko się otworzą. – To
stworzenie z całą pewnością podąża za nami.
- Nie za nami –poprawiła go Jaelyn. – On szuka twojego uroczego ducha.
- Kogo?
- Yannah. Gargulec jest w niej zadurzony.
Odwrócił się i patrzył, jak sprawnie upinała włosy w warkocz.
- To jakiś żart?
Rozwiała jego nadzieje zdecydowanym potrząśnięciem głową.
- Nie. Wyczuł Yannah ode mnie, kiedy przybyłam do Londynu i
zdecydował się do nas dołączyć.
- I ty mu na to pozwoliłaś? – warknął z niedowierzaniem.
- Hej, pomógł mi uratować twój tyłek, tak więc…
- I co z tego?
- Wyluzuj.
Legowisko Króla Wilkołaków w St. Louis
Santiago zadrżał, gdy mgły zostały w końcu usunięte.
Mierda.
Nie popisał się, kiedy Styx wysłał go na poszukiwanie Cassandry. Był
przygotowany na bitwę z demonami, Sylvermystami, a nawet, w razie potrzeby,
z magiem. Nie był przygotowany na wciągnięcie w dziwne, duszące mgły przez
wytworną kobietę, która odwróciła się od świata wieki temu. Albo na
znalezienie się w nieznanym pomieszczeniu wiele mil od miejsca, w którym to
się zaczęło.
Szybko rozejrzał się po otoczeniu. Brudna podłoga. Cementowe ściany,
które zostały obstawione wysokimi półkami, z ułożonymi na nich setkami
zakurzonych butelek. Kolekcja starych drewnianych beczek na środku
pomieszczenia. A w odległym końcu szeregu łukowatych drzwi Santiago
wyłapał cichy szum lodówki.
Piwniczka na wino?
- Gdzie ty, do diabła, mnie przyprowadziłaś? – mruknął zmieszany.
- Nie jestem pewna – Nefri wzruszyła ramionami, nie rozglądając się po tej
dziwnej piwnicy i nie wyglądając na zbyt zmartwioną, że ich tu przeniosła.
Nawet gdy znajomy smród wypełnił powietrze.
Santiago wyszarpnął sztylet z pochwy, ukryty za plecami.
- Psy – syknął.
- Pijawka – odciął się kpiący głos, podczas gdy jedna z półek odsunęła się,
pozwalając czystej krwi wilkołakowi i jego kundlowi wyjść z ukrytego tunelu.
Santiago uniósł brwi na widok Salvatore i jego wiernego pomocnika Hessa.
Jak zawsze Król Wilkołaków ubrany był w ręcznie robiony dopasowany
garnitur. Ten był z włoskiej wełny w kolorze jasnego grafitu. Do tego miał białą
koszulę i ciemnoczerwony krawat. Z ciemnymi włosami zaczesanymi do tyłu w
koński ogon i świeżo ogoloną, szczupłą twarzą wyglądał bardziej na gangstera
niż wilkołaka. Z kolei jego towarzysz wyglądał jak wynajęty bandyta ze swoim,
mierzącym sześć stóp na sześć, muskularnym ciałem i ogoloną głową.
- Och, nie tylko pies, ale sam Król Kundli – szydził, krzywiąc się, gdy
Salvatore wyszczerzył w jego kierunku swoje imponujące zęby. – Czy król nie
powinien nauczyć podwładnych porządku?
Wskazując na pistolet załadowany srebrnym kulami, wycelowany prosto w
serce Santiago, Salvatore skinął głową w kierunku Hessa, a ten natychmiast
przesunął się i stanął za Nefri. Ogromne cielsko kundla i brutalny błysk w jego
oczach sprawiały, iż szczupła kobieta wydawała się być w niebezpieczeństwie,
ale nikt w pokoju nie był na tyle głupi, by wątpić, że mogłaby zabić każdego z
nich w mgnieniu oka. Jej moc pulsowała wokół niej przerażającymi falami.
- Santiago – Salvatore przesunął się, by mieć na oku obydwoje intruzów. –
Najwyraźniej muszę zamienić słowo ze Styxem. Arogancki drań wydaje się nie
rozumieć pojęcia granica.
-
Styx nie miał nic wspólnego z naszym ... – Santiago zważał na słowa.
Wampiry i wilkołaki były naturalnymi wrogami. I oba gatunki odczuwały
wzajemną chęć eksterminacji przeciwnika. Ale od kilku ostatnich miesięcy
obowiązywał ich rozejm, który zawarli Salvatore i Styx, gdy zostali zmuszeni
do współpracy w celu powstrzymania większego zła. Anasso obdarłby Santiago
żywcem ze skóry, gdyby spieprzył to tymczasowe porozumienie - …
nieoczekiwanym przybyciem.
Salvatore zmrużył oczy.
- Spodziewasz się, że uwierzę, iż udało ci się prześlizgnąć obok moich
strażników bez pomocy?
Santiago z premedytacją spojrzał na cichą Nefri.
- Nasze przybycie było, delikatnie mówiąc, niekonwencjonalne.
Król Wilkołaków odwrócił się, by przyjrzeć się ciemnowłosemu
wampirowi, gwizdaniem wyrażając podziw wobec jej delikatnej urody.
- Cristo – wrócił spojrzeniem do Santiago. – Ona jest zdecydowanie poza
twoją ligą, amico. Przegrała jakiś zakład, czy trzymasz ją jako zakładniczkę?
Santiago skrzywił. Poza jego ligą? Miał czuć się obrażony? Nefri była poza
ligą wszystkich. Była nie tylko kobietą o urodzie poruszającej serce, z
królewskim wdziękiem, który sprawiał, że człowiek pragnął przylgnąć do niej i
całować do upadłego tą wyniosłą doskonałość, ale też okazała się być
inteligentna, kulturalna i wyjątkowo zaradna. I och, tak, istniała jeszcze realna
możliwość, że była najpotężniejszą istotą chodzącą po ziemi. Poza tym, nawet
jeśli był na tyle głupi, by pragnąć wykwintnej, nieosiągalnej Nefri (a z całą
pewnością nie był), ona była członkiem klanu, który myślał, iż jest lepszy od
zwykłych wampirów.
Aroganckie snoby.
- Ona jest Pierwszą Nieśmiertelną – powiedział głosem wypranym z
emocji.
- Naprawdę? - Salvatore zamrugał w prawdziwym szoku. - Myślałem, że to
mit.
Santiago napotkał spojrzenie czarnych oczu Nefri, dziecinnie poirytowany
jej spokojem. Nic ją nie denerwuje?
- Niestety, są aż nadto prawdziwi.
- Niestety? - Salvatore rzucił mu spojrzenie pełne czystej męskiej
dezaprobaty. - Jesteś ślepy?
- On jest trochę do mnie uprzedzony – wyjaśniła Nefri z tajemniczym
uśmiechem na ustach.
Salvatore podszedł do czarującej kobiety, pochylając się na tyle blisko, by
wyczuć jej egzotyczny jaśminowy zapach.
- Interesujące - mruknął.
Santiago nie wiedział nawet, kiedy się poruszył i stanął obok Nefri,
obnażając ostrzegawczo kły. Do diabła z porozumieniem. Jeśli Salvatore dotknie
Nefri, będzie martwym psem.
- Odsuń się.
Złote oczy zapłonęły na chwilę, gdy wilkołak wyczuł bezpośrednie
wyzwanie. Potem cofnął się, wybuchając śmiechem.
- Czyżbyś był trochę zazdrosny, Santiago? – kpił.
Zazdrosny? Oczywiście, że nie był zazdrosny. Uwielbiał kobiety.
Wszystkie kobiety. A one go uwielbiały. Ale był wyznawcą dewizy, że im więcej
tym lepiej. To było tylko…
Mierda, nie wiedział, co to było, ale wiedział, że Salvatore był
denerwującym gównem.
- Nie wątpię, że twoja partnerka będzie bardzo zadowolona, że spędzasz
dzień na obwąchiwaniu innej kobiety.
Salvatore uśmiechnął się jeszcze szerzej, jakby wyczuwając dziwną reakcję
Santiago.
- Niepokoisz się moim małżeństwem? Jak miło.
Nefri płynnie weszła między dwóch najeżonych mężczyzn, studząc ich
emocje.
- Wasza Wysokość, proszę przyjąć moje przeprosiny – powiedziała. – Nie
było moim zamiarem wkroczenie na twoje terytorium.
Salvatore popatrzył na Santiago.
- Pijawka z manierami? Czy to nie oksymoron?
- Takie wielkie słowo w ustach parszywego psa – odgryzł się Santiago.
Z zabójczą szybkością z przystojnej twarzy Salvatore zniknęło uczucie
rozbawienia, ukazując prawdziwą twarz drapieżnika.
- Jak się tu dostałaś? – zapytał.
Najwyraźniej zdając sobie sprawę, że skończył się czas na zabawę, Nefri
sięgnęła palcami do medalionu na szyi i potarła go.
- Posiadam moc podróżowania między światami.
- Jak dżin?
- Podobnie, ale moje moce pochodzą od medalionu i nie są to wrodzone
zdolności.
Salvatore zmrużył oczy, wyraźnie niezadowolony z jej wyjaśnień.
- Niezła sztuczka – warknął. – Idealne miejsce na zasadzkę.
- Staram się nie nadużywać umiejętności – zapewniła go Nefri.
- Jeśli nie nadużywałabyś umiejętności, nie byłoby cię w mojej prywatnej
piwnicy na wino, prawda?
- Nie tym tonem, Salvatore – warknął Santiago.
Nefri machnęła szczupłą ręką.
- On ma prawo do odpowiedzi.
- Więcej niż prawo – poprawił Salvatore, jego wewnętrzna bestia budziła
się tuż pod powierzchnią. – Udawajmy, że wasze życia zależą od tych
wyjaśnień.
- Jak już być może zauważyłeś, Santiago szuka proroka – odpowiedziała
Nefri, uprzedzając Santiago, który zamierzał powiedzieć Królowi Kundli, gdzie
może sobie wsadzić swoje groźby. – Ja również przybyłam w poszukiwaniu
Cassandry.
- I myślisz, że ukryłem ją w swojej piwnicy na wino?
- A ukryłeś? – zapytał Santiago. – To by z pewnością wyjaśniało…
- Panowie, proszę – Nefri łagodnie zaprotestowała.
- Panowie? – Salvatore prychnął. – On jest zimnokrwistym draniem, który
zabija dla kaprysu.
- A ty parszywym kutasem, który lubi grać doktora Frankensteina.
Moc Nefri zawirowała w powietrzu z wystarczającą siłą, by obaj
mężczyźni zadrżeli, przeczuwając ból.
- Zaczynam myśleć, że termin „dzieci”, byłby bardziej odpowiedni –
powiedziała sucho.
Mężczyźni skrzywili się jednocześnie, zanim Salvatore machnął ręką.
- Kontynuuj.
- Weszliśmy do legowiska członka twojego klanu…
- Członka klanu? – wilkołak przerwał marszcząc brwi.
- Caine – wyjaśnił Santiago.
Salvatore prychnął z obrzydzeniem. Król Wilkołaków nadal obwiniał
byłego kundla za bycie pionkiem władcy demonów, dążącego do zniszczenia
wilkołaków. Przemiana Caine’a w wilkołaka czystej krwi nie zgasiła pragnienia
Salvatore, by pożreć go żywcem. Dosłownie.
- Znalazłaś po nich jakiś ślad? – Salvatore zażądał odpowiedzi.
- Nie, zniknęli – wyjaśniła Nefri.
- I nie przyszło wam do głowy, by ich wyśledzić?
- Nie było żadnych wskazówek umożliwiających wyśledzenie ich.
- Szkoda – odparł Salvatore. – Ale ja wciąż nie usłyszałem, co was
sprowadziło do mojej skromnej siedziby.
Nefri wzruszyła ramionami.
- Jeśli nie mogłam ich śledzić, to musiałam cofnąć się do tyłu.
- Do tyłu? Czy to jakiś rodzaj wampirzej logiki?
- Jeśli prześledzimy ich kroki, możemy porozmawiać z tymi, którzy
widzieli ich po raz ostatni - wampirzyca bez uprzedzenia podążyła w kierunku
pobliskich półek, jej piękna twarz była rozkojarzona. – To może nam
powiedzieć, czy skierowali się do konkretnego miejsca przeznaczenia, czy bali
się, że będą śledzeni. Jeśli o niczym nie mówili, może się z kimś spotkali w
Chicago.
Pozornie zachwycony logiką Nefri, Salvatore skierował wzrok na Santiago.
- Inteligentna, a zarazem piękna. Jesteś w tarapatach, amico mio.
Santiago rozsądnie zignorował kpinę, nagle zdając sobie sprawę, dlaczego
Nefri przeniosła ich do tych konkretnych piwnic. Podążyła do tego miejsca za
zapachem Cassandry.
- Nie wspominałeś, że Cassandra złożyła ci wizytę – oskarżył zimno.
Salvatore skrzywił się.
- To dlatego, że nie złożyła.
- Jesteś tego pewien? – zażądał odpowiedzi Santiago, przysuwając się tak,
by mieć oko na Nefri, która przesuwała ręką po drewnianej półce.
Złote oczy zalśniły niesamowitą mocą.
- Wszyscy, którzy nazywają mnie kłamcą, giną.
- Uspokój się – warknął. – Może odwiedziła twoją partnerkę, kiedy cię nie
było.
Salvatore spojrzał na niego, jakby postradał zmysły.
- Harley pragnęła desperacko połączyć się z siostrą. Jeśli Cassandra by tu
wpadła, wiedziałbym o każdym szczególe tego spotkania, bez względu na to, jak
nieistotne ono by było.
- Może Cassandra poprosiła ją, by zachowała to spotkanie w tajemnicy.
- Oczywiście, nigdy nie miałeś partnerki – Salvatore mruknął. – Nie było
jej tu.
- Była – Nefri poparła swoje słowa argumentem.
Mocno pchnęła półki. Nie wydały ani jednego skrzypiącego dźwięku.
Następnie odsunęła półki na bok, odsłaniając wycementowany pokój wielkości
garderoby. Idealna wielkość dla więziennej celi. W tej chwili była pusta, ale
trzymając medalion w dłoni, Nefri na chwilę zamknęła oczy i wymruczała ciche
słowa. Powietrze zawirowało i Santiago zastygł w szoku, czując niepowtarzalny
zapach wilkołaczki czystej krwi.
- Cassandra.
- Jej zapach był maskowany przez zaklęcie - wyjaśniła Nefri.
Po raz pierwszy od ich wejścia, Hess się poruszył, przypominając Santiago,
że jest czymś więcej niż kupą mięśni.
- I zdrajca Caine – wychrypiał, jego oczy świeciły czerwonym blaskiem,
gdy się przesunął.
Salvatore rzucił swojemu zastępcy ostrzegawcze spojrzenie, zanim mijając
Nefri, wszedł do celi. Z gracją przykucnął i zaczął badać zaschniętą krew na
podłodze.
- Czy możesz nam powiedzieć, jak dawno tu byli? – spytał Nefri.
- Dwa, może trzy tygodnie temu.
Santiago poruszył się i stanął obok wilkołaka, wciąż nie do końca pewien,
czy parszywa bestia naprawdę była zaskoczona obecnością Cassandry w
piwnicy, czy tylko udawała.
- Dlaczego oni chcieliby przemycić ją do twojego legowiska?
Salvatore wyprostował się z niezwykłą prędkością, stając twarzą w twarz z
Santiago.
- Uważaj pijawko.
Nefri cmoknęła i odgoniła ich z dala od plam krwi, wciąż ściskając
medalion w dłoni. Wyszeptała ciche słowo, które poruszyło powietrzem,
odsłaniając plątaninę zapachów, ukrytych przez iluzję. Santiago mruknął
przekleństwo, zerkając na plamę.
- To krew Caine'a. Starał się chronić Cassandrę.
- Si – zgodził się Salvatore z roztargnieniem, odchylając głowę do tyłu i
głęboko wdychając powietrze. – Czuję wampira – popatrzył na Santiago
podejrzliwie. – Rozpoznajesz zapach?
- Nie.
- Co masz na myśli, mówiąc „nie”?
- On jest… - Santiago usiłował wyjaśnić – nieobecny. Wyczuwam
wampira, ale jest jakaś pustka wokół niego.
Wilkołak skrzywił się.
- Amulet?
- Nie – Santiago pokręcił głową, zdezorientowany tak jak wilkołak. –
Wampir się nie ukrywa, ale to jest tak, jakby on lub ona została pozbawiona
swojej tożsamości.
- Niemożliwe.
- Więc jak do cholery wyjaśnisz, co to jest?
Ciemne oczy rozbłysły niebezpiecznie.
- W pierwszym odruchu powiedziałbym, że to podstęp.
Santiago przejechał palcem po krawędzi ostrza.
- To nie był tylko wampir. Był tu także kundel.
- Dwa kundle – mruknęła Nefri, zmartwiony wyraz twarzy mącił jej
niedawny spokój. – I czarownica.
Salvatore uniósł brwi ze zdziwienia.
- Czarownica wyjaśniałaby obecność magii, ukrywającej tutaj ich bytność.
Ale co, do diabła, oni robili z Cassandrą i Caine’m?
Jej ciemne, wspaniałe oczy musnęły surową, cementową celę.
- Zwabili ich tutaj.
Santiago stanął u jej boku, drżąc, gdy jej chłodna energia owinęła się wokół
niego, muskając jego skórę i poruszając włosy. Santa madre, tak dużo mocy
działało na niego jak najlepszy afrodyzjak.
- Po co?
W jej ciemnych oczach odbił się smutek.
- Zamierzali ich schwytać.
Santiago skrzywił się.
- Zdrajcy.
Skinęła głową, potwierdzając z żalem:
- Zdrajcy.