Rozdział siódmy
Jaelyn szła przez długi, wyłożony stalą korytarz, mając w pewnym stopniu
świadomość, że śni. Nie, żeby nie czuła się realnie. Przerażająco realnie.
Zadrżała, czując jak biała, jedwabna szata, którą była okryta od stóp do
głów, muska jej skórę. Drżała, słysząc znajome buczenie lamp
fluorescencyjnych. Czując chłodne powietrze, które rozwiewało jej włosy,
spływające na plecy. Była znów w prywatnym kompleksie należącym do
Addonexusa. Nie było mowy o pomyłce. Świadczyła o tym wojskowa perfekcja
stalowych przejść, które zostały wykute pod tybetańską górą, czy wentylowane
powietrze, utrzymujące stałą temperaturę. Nie miała żadnych wątpliwości,
dokąd się kierowała.
To nie był pierwszy raz, kiedy została uwięziona w tym konkretnym
koszmarze. I jak za każdym razem, Jaelyn nie była w stanie powstrzymać
rozgrywającego się dramatu, który kurczył jej żołądek ze strachu. Schwytana w
macki snu, nadal kontynuowała wędrówkę korytarzem, aż dotarła do ciężkich,
metalowych drzwi na jego końcu. Otworzyła je bez wahania i weszła do
ciemnego pokoju. Za późno wyczuła czekającego na nią wampira, który
zmaterializował się dokładnie obok niej.
- Samuel? – odwróciła głowę, by ujrzeć jasnowłosego wampira, który
bardziej ją zaskoczył niż alarm. – Co ty tutaj robisz?
- Czekam na ciebie – rozbrajający uśmiech wykwitł na jego twarzy,
niebieskie oczy błyszczały.
Jaelyn nie dała się nabrać na jego chłopięcy urok. Wiedziała, że pod maską
urodziwego mężczyzny czai się przebiegły drapieżnik. Nie była przygotowana
na to, że wampir rzuci się do przodu i zatrzaśnie grubą, srebrną obrożę wokół jej
szyi. Syknęła z bólu, jej ręce zaczęły szarpać obrożę, która paliła skórę.
- Co do diabła?
Uśmiech rozjaśnił twarz Samuela.
- Zaskoczona?
Ostrożnie cofnęła się na środek pomieszczenia, bezskutecznie próbując
zdjąć obrożę, podczas gdy jej zmysły przeszukiwały częściowo umeblowane
biuro, by upewnić się, że w mroku nie czają się kolejni napastnicy. Lepiej późno
niż wcale, prawda?
- Zostałam wezwana przez Kostasa - powiedziała. – Nie będzie
zadowolony, gdy się dowie, że kręciłeś się koło jego biura.
Samuel cmoknął, na jego twarzy pojawił się szyderczy wyraz.
- Ostrzegałem cię, żebyś nigdy nie brała niczego za pewnik, skarbie. Twoją
słabością zawsze było zbytnie ufanie innym.
Cholera.
Opuściła ręce, lodowaty strach uformował się w dole brzucha. Wstąpiła do
związku tylko kilka lat po Samuelu. Przez trzydzieści lat trenowali ramię w
ramię, czasem jako partnerzy, a czasem jako przeciwnicy. I przez trzydzieści lat
próbował zaciągnąć ją do łóżka. Ale w tym momencie nie czuła, jakby byli
najlepszymi przyjaciółmi. W rzeczywistości, w jego niebieskich oczach
pojawiły się brzydkie błyski, które uruchomiły jej wewnętrzny alarm.
- To ty wysłałeś wiadomość? – zażądała odpowiedzi, instynktownie cofając
się do tyłu, aż jej tyłek uderzył o krawędź orzechowego biurka.
Nie próbowała uciekać. Przynajmniej na razie. Zamiast tego precyzyjnie
oceniała wymiary pokoju. Sześć stóp od drzwi do dwóch foteli z oparciami obok
biblioteczki. Trzy stopy do szafki na dokumenty w rogu. Dwie stopy od biurka
do ściany. Podczas walki najważniejsze jest poznanie otoczenia. Potknięcie się o
mebel może zaważyć na życiu lub śmierci.
Samuel uśmiechnął się z zarozumiałą pewnością siebie, gdy szedł w jej
kierunku. Jego muskularne ciało wyglądało korzystnie w czarnych szortach,
które były jego jedynym okryciem.
- Powinnaś była się upewnić, czy wiadomość jest prawdziwa, zanim
opuściłaś swój pokój.
Tak. Mistrz Oczywistości.
- Zakładam, że Kostas się nie pojawi?
- Nie, jesteśmy sami.
Oblizała suche wargi.
- Czego chcesz?
Jego wzrok przebiegł po jej ciele.
- Wiesz moja droga, że był czas, kiedy byłbym usatysfakcjonowany mając
cię w swoim łóżku.
Nie zawracała sobie głowy, by ukryć grymas obrzydzenia:
- Nigdy.
- Nie musisz mi tego ciągle powtarzać – zbeształ ją. – Dałaś mi boleśnie do
zrozumienia, że nie jesteś zainteresowana.
- Więc teraz myślisz, że możesz mnie zmusić?
- Jaelyn – prawdziwe oburzenie błysnęło w jego niebieskich oczach. –
Nigdy nie zgwałciłbym kobiety. Powinnaś to wiedzieć, przecież mnie znasz.
Nie chciała dać po sobie niczego poznać, gdy sprawił, że jego moce
wypełniły powietrze. Łowca nigdy nie ujawniał słabości. Nawet wtedy, gdy
skóra pod srebrną obrożą była palona na popiół, a lodowaty nacisk groził jej
połamaniem żeber.
- Właściwie to nie sądzę, żebym cię znała, Samuelu – powiedziała głosem
wypranym z emocji. Nie ma sensu prowokować stukniętego wampira. – Jeśli nie
chcesz seksu, to czego chcesz?
Wzruszył ramionami.
- Nie jestem zwierzęciem, ale jestem ambitny.
- Szokujące – mruknęła.
Od swojego przybycia do związku była świadoma nienasyconej obsesji
Samuela na puncie zyskania aprobaty Ruaha. Myślała nawet, że byłby zdolny
paść na kolana i całować w dupę Kostasa, jeśli to pozwoliłoby mu zdobyć
dodatkowe punkty.
- Tak długo, jak jesteś w pobliżu, zawsze będę na drugim miejscu.
- Drugie miejsce? – zmarszczyła brwi nie ukrywając goryczy w głosie. –
Startujemy w jakimś konkursie, o którym nic nie wiem?
- Konkurujemy ze sobą, od kiedy cię tu przywieziono, skarbie – wyciągnął
rękę i uwięził jej podbródek w miażdżącym uścisku. – Ze wszystkich rekrutów
nasza dwójka okazała się najmocniejsza. Jak myślisz, dlaczego Ruah w kółko
wystawia nas przeciwko sobie?
Nie próbowała wyrywać się z jego uścisku, wciąż chcąc położyć kres jego
szaleństwu bez przemocy.
- Myślałam, że mamy tworzyć zespół?
- Jest tylko jeden pokój na górze – jego uśmiech zgasł, odsłaniając chłód,
pustkę i głód, który płonął w głębi oczu. - A ponieważ jestem na tyle uczciwy,
by przyznać, że nie wygram w uczciwej walce, zdecydowałem pozbyć się ciebie
mniej honorowymi środkami.
W porządku. Wszelka nadzieja na zakończenie tego uśmiechem i uściskiem
dłoni umarła bolesną śmiercią.
- To jakieś szaleństwo, Samuelu - szepnęła. - Nie jestem twoim wrogiem.
- Ależ jesteś – zacisnął mocniej palce, jej szczęka omal nie pękła pod
naciskiem. – Tak długo jak istniejesz, zawsze będziesz złotym dzieckiem
Addonexusa.
Syknęła, gdy fala bólu przepłynęła przez jej ciało.
- Co to, do cholery, ma znaczyć?
- Zawsze będziesz dostawała najlepsze zadnia i chwałę.
- Chwałę? Pracujemy w tajemnicy.
Potrząsnął głową, nie chcąc zobaczyć prawdy w jej słowach.
- Nie. Nie będę żył w twoim cieniu.
- Samuelu…
Osunęła się do przodu, jakby pokonana przez srebro zatruwające jej ciało i
odbierające siły. Odruchowo wyciągnął ręce, by ją złapać i to była okazja, której
Jaelyn potrzebowała. Wykorzystując jego rozpęd w przód na swoją korzyść,
chwyciła go za ręce i przerzuciła przez biodro. Zaklął, lądując na nogach
niezgrabnie pod kątem. Szybko odzyskał sprawność. Był przecież obdarzony
tymi samymi talentami, co ona. Ale to dało jej tyle przestrzeni, by przeskoczyć
nad biurkiem, skrycie chwycić nóż do papieru i stanąć w gotowości. Samuel
wyprostował się, jego oczy błyszczały z nienawiści, którą starannie ukrywał
przez lata.
- Zapłacisz za to, suko.
Jaelyn nie zawracała sobie głowy odpowiedzią. Skoncentrowała uwagę na
gładkiej, perłowej rękojeści noża do papieru, który ściskała w ręku i odległości
do serca napastnika. Problemem Samuela zawsze była miłość do
dramatyzowania. Jaelyn była zabójcą. Zimnym, dokładnym, sprawnym. Samuel
był bufonem.
- Nic nie powiesz przed śmiercią? – szydził, sięgając za plecy, by
wyciągnąć pistolet, który miał schowany za pasem szortów. – Nie błagasz o
litość? A może wolisz się targować? Jesteś gotowa teraz rozłożyć nogi,
kochanie?
Zrównoważyła wagę, nie spuszczając wzroku ze środka jego klatki
piersiowej. Srebro wysysało z niej siły w zastraszającym tempie. Miała tylko
jedną szansę na rzut. Zamierzała zadać śmiertelny cios.
- Dobrze, wymyślę jakąś fajną bzdurę dla ciebie, gdy będę opisywał
okoliczności twojej śmierci biednemu, zrozpaczonemu Ruahowi.
Wyczuła moment, gdy jego palce nacisnęły spust i płynnym ruchem
skoczyła w powietrze. Kula przeszła przez jej łydkę, ale zignorowała ból i
wylądowała bezpośrednio przed nim. Miała zaledwie ułamek sekundy, zanim on
ponownie wystrzeli. Tylko tyle potrzebowała. Z oszałamiającą prędkością wbiła
nóż w samo serce Samuela, patrząc, jak niebieskie oczy rozszerzyły się w szoku
agonii.
- Nie…
Pozwalając, by panika wzięła górę nad umiejętnościami, Samuel upuścił
pistolet i chwycił ją za nadgarstek, próbując wyszarpnąć broń z serca. Jednak
Jaelyn przecięła jego klatkę piersiową bezlitośnie ignorując chrapliwy krzyk.
Szkarłatna krew spływała na skórę barwy kości słoniowej, wypełniając pokój
zapachem śmierci.
Do świadomości Jaelyn dotarło jakby z oddali, że drzwi się otworzyły.
Zimny przypływ mocy ostrzegł ją, iż do pokoju wszedł wampir, ale nie
pozwoliła, by jej koncentracja się rozproszyła. Samuel słabł, ale ona też.
Poprowadziła go do tyłu i przyszpiliła jego pobite ciało do ściany. Następnie, z
chirurgiczną precyzją, która została jej wpojona w ciągu ostatnich trzech
dziesięcioleci, użyła noża, by odciąć mu głowę.
To była powolna, brudząca sprawa, ale się nie zawahała. Do czasu, aż
głowa Samuela potoczyła się po podłodze, zatrzymując na ciężko obutych
stopach dużego wampira, stojącego w drzwiach. Czując dziwną pustkę w środku
Jaelyn pozwoliła, by jej wzrok przebiegł od martwych oczu Samuela, przez
doskonałe ciało w czarnym mundurze, aż do kwadratowej twarzy, tak bardzo
znajomej.
- Kostas – szepnęła, opuszczając zakrwawiony nóż.
Bezduszny, czarny wzrok przywódcy przesunął się nad nią i Jaelyn
przygotowała się na karę. Nie miało znaczenia, że została zwabiona do pokoju
przez Samuela. Albo, że usiłował ją zabić. Jeśli szef Addonexus zdecydował, że
złamała zasady, on upewni się, że będzie tego gorzko żałowała. Wampir jednak
wskazał na srebrną obrożę wokół jej szyi.
- Zapięcie jest z tyłu.
Uniosła ręce, przeszukując gładki metal przez pełne bólu minuty, aż
wreszcie znalazła ukrytą dźwignię. Rozległo się ciche kliknięcie i ciężkie srebro
rozchyliło się. Jaelyn krzywiąc się, odrzuciła na bok narzędzie tortur.
- Masz nieodwracalne rany?
Popatrzyła nieufnie na starszego wampira, czując jak zwęglone ciało na
szyi zaczyna się leczyć. Kostas wyglądał jak rzymski generał z dużym,
muskularnym ciałem, subtelnie wyrzeźbionymi rysami i czarnymi włosami,
zaczesanymi do tyłu i związanymi w krótki kucyk. Ale to nie siła fizyczna
czyniła go tak niebezpiecznym. Lub jego moce wampira. To był całkowity brak
sumienia. Był idealnym psychopatą.
- Nic mi nie będzie – wymamrotała, jej wzrok spoczął na głowie, która
szybko zamieniała się w popiół pod jego stopami. – Samuel nie żyje.
- Tak, widzę. Jaka szkoda.
Wcale nie zabrzmiało to, jakby mu było szkoda. Właściwie zabrzmiało,
jakby był… zadowolony. Jaelyn objęła swoje wychłodzone ciało, czując
rozpaczliwe pragnienie, by zdjąć zabrudzoną szatę i spędzić kilka następnych
godzin w gorącej kąpieli.
- Nie wiem, co mu się stało. On… - starała się ukryć przerażenie w głosie.
– Zaatakował mnie. Nie miałam wyboru, musiałam go zabić.
- Tak – z miną nauczyciela sprawdzającego pracę ucznia, Kostas pochylił
się, by zbadać rozpadającą się głowę. – Czyste cięcie, mimo tępej broni –
stwierdził, podnosząc się i napotykając jej zdumiony wzrok. - Dobra robota.
- Dobra robota?
Jego usta rozciągnęły się na podobieństwo uśmiechu.
- Właściwie, jak sądzę powinienem powiedzieć: gratulacje.
- Nie rozumiem.
- Zdałaś ostatni test – wskazał lekko głową na Samuela. – Jutro wieczorem
będziesz mogła stanąć przy Addonexusie jak równy z równym.
Zesztywniała. Czy on właśnie powiedział to, o czym pomyślała?
- To był test? – wychrypiała, pustkę i szok zaczęła wypierać furia.
- Od początku było wiadome, że posiadasz wszelkie umiejętności, by stać
się jednym z naszych najlepszych Łowców. W istocie, minęły wieki, nim udało
nam się znaleźć rekruta z twoim potencjałem – w jego czarnym spojrzeniu nie
było przeprosin. – Ale istniały obawy, że mogło tobą zawładnąć czułe serce.
Jestem zadowolony, że instynkt przetrwania jest w stanie pokonać każde
niedorzeczne przywiązanie do drugiej osoby.
- Poświęciłeś Samuela, by zobaczyć, czy będę się bronić?
- Źle to zrozumiałaś – uniósł brwi, jakby zaskoczony jej niedowierzaniem.
– Wyczuliśmy, że zazdrość zżera Samuela i wiedzieliśmy, że to tylko kwestia
czasu, zanim spróbuje się ciebie pozbyć, ale nie zrobiliśmy nic, by go zachęcić
do ataku.
Czy to ma sprawić, że poczuje się lepiej? Jasna cholera.
Jeśli byłaby o pół kroku wolniejsza. Albo, gdyby zawahała się o jedną
sekundę dłużej…
- I nigdy nie przyszło wam do głowy, by mnie ostrzec? – syknęła.
- Oczywiście, że nie – cień irytacji przemknął przez jego arogancką twarz.
– To była lekcja, a ty potrzebujesz nauki.
- Do diabła z wami – zatoczyła się do tyłu, czując wstręt do Addonexusa,
do Samuela, a przede wszystkim do siebie. Wypełniał jej żyły jak kwas. – Do
diabła z wami wszystkimi.
Minęło chyba kilka wieków nim Ariyal obudził się w obcym pokoju, z
ciężką głową i niespokojnym żołądkiem. W istocie, ostatnim razem było tak po
trwającej dwa lata popijawie z demonem Lamią, który pokazał mu co znaczy
„impreza do upadłego”. Teraz otworzył oczy bardzo ostrożnie, nie do końca
zaskoczony, że leżał sam rozwalony na podłodze w ciasnej izbie, śmierdzącej
starą krwią i seksem. Nie jego, dzięki bogom.
Jedyne, czego się nie spodziewał, to bardzo wyraźnego zapachu wampira.
Chwilowo zdezorientowany Ariyal stanął na nogi, odruchowo sięgając po
sztylet, który trzymał za plecami. Dlaczego, do cholery, był w pokoju z
pijawką..? Wspomnienia uderzyły w niego z siłą młota kowalskiego, gdy
zobaczył leżącą na wąskim łóżku kobietę tak piękną, że aż bolało go serce.
Jaelyn.
Byli razem w kamienicy maga razem z Tearlochem i jego upiorną zjawą. A
potem Sergei rzucił zaklęcie na portal, powodując ogromny wybuch magii.
Dupek. To wszystko, co pamiętał, aż do chwili przebudzenia się w tej paskudnej
norze. Pytanie, czy Jaelyn przyniosła go tu, z dala od kamienicy, by go chronić?
A może to był krótki postój, zanim odda go Wyroczniom?
Zapomniał o ostrożności, kiedy zaczęła wiercić się na wąskim materacu, a
jej zachrypnięty, pełen bólu okrzyk niósł się echem po pokoju.
- Jaelyn - zawołał cicho. - Jaelyn, słyszysz mnie?
Nadal miotała się po łóżku, gdy stanął przy jego skraju. Nie był na tyle
głupi, by wyciągnąć rękę i potrząsnąć nią, żeby się obudziła. Szturchanie
śpiącego wampira było tak mądre, jak przystawianie sobie naładowanego
pistoletu do głowy. Zamiast tego wziął głęboki oddech, potem płynnym ruchem
rozciągnął się nad nią, chwytając ją za nadgarstki i podciągając jej ręce nad
głowę. Następnie, używając swojej wagi, przyszpilił dolną część jej ciała do
łóżka.
Powiedział sobie, że to jedyny sposób, by ją obudzić, zanim przyciągnie
niepożądane zainteresowanie, ale gdy opadł na jej jędrne krągłości, nie mógł
powstrzymać niskiego jęku wydobywającego się z piersi.
Och… cholera.
Czuł się tak dobrze przytulając się do niej, jej niebezpieczny zapach
poruszał jego zmysły, a chłodny powiew jej mocy drażnił rozgrzaną skórę. Mógł
spędzić następne kilka lat właśnie w tym miejscu. Prawie tak, jakby wyczuwając
jego podstępne myśli, niebieskie oczy Jaelyn gwałtownie się otworzyły, tak
ciemne od głębokiego bólu, że zaparło dech w piersi Ariyala. Chwilę później
zdała sobie sprawę, gdzie jest i kto na niej leży i jej wspaniałe oczy zwęziły się z
nagłej furii.
- Złaź ze mnie – syknęła, podnosząc kolano w górę, z zamiarem uczynienia
z niego eunucha.
Blokując cios nogą, uśmiechnął się, widząc frustrację Jaelyn.
Zdecydowanie preferował jej syczenie i plucie. To zranione stworzenie, jak
pokrótce dostrzegł, bardzo przypominało mu samego siebie.
- Ostrożnie, dziecinko – zażartował. – Mam nadzieję, że będę potrzebował
tego później.
Zacisnęła usta, ale zauważył dreszcz, który przebiegł przez jej ciało. Tak,
pragnęła go. Nie chciała go pożądać. Ale go pożądała.
- Co ty do cholery robisz? – mruknęła.
- Miałaś koszmar.
Nagle odwróciła wzrok, być może zdając sobie sprawę, że ujawniła
znacznie więcej niż pragnęła.
- Więc pomyślałeś, że możesz wpełznąć do mojego łóżka?
- Starałem cię powstrzymać przed obudzeniem całego budynku – jego
wzrok prześliznął się po jej twarzy, wywołując jęk, gdy dotarł do wrażliwych
linii jej szyi. – Zakładam, że nie chciałabyś, aby ktoś tu przyszedł sprawdzić,
czy nie potrzebujesz pomocy.
- Dobrze – warknęła. – Już się obudziłam.
- O czym śniłaś?
- Cholerny Sylvermyście, mógłbyś zabrać ze mnie swój tyłek? – warknęła,
odwracając się, by rzucić mu surowe spojrzenie. – Ten sen by sprawił, że każda
kobieta wyłaby ze strachu.
Chichocząc, dał się ponieść pokusie.
- Och, potrafię sprawić, że będziesz wyła – szepnął, pochylając się i
skubiąc jej dolną wargę.
- W jaki sposób? – warknęła, ale jej ciało wygięło się ku niemu w jawnym
zaproszeniu.
Jego ciało zareagowało z niezwykłą prędkością, członek stwardniał i
obolały był gotów do akcji.
- Czy to wyzwanie, dziecinko? – mruknął, chwytając gwałtownie jej dolną
wargę, by następnie zbadać wrażliwą linię szyi.
- Ariyal.
- Mmmm?
- Mówiłam ci, złaź ze mnie.
- Tak, słyszałem za pierwszym razem.
- Więc dlaczego… - krzyknęła cicho, gdy delikatnie ugryzł ją w szyję. –
Cholera.
- Jeszcze? – zapytał, przesuwając językiem wzdłuż linii jej żyły. – Tutaj?
Ugryzł ją lekko tuż poniżej szczęki. Wiła się z oczywistej przyjemności.
- Zrobiłeś to celowo – szepnęła.
Roześmiał się, słysząc oskarżenie w jej głosie.
- Nie byłbym dobrym kochankiem, gdybym zrobił to przez przypadek.
- Nie jesteś moim kochankiem.
Odsunął się, by napotkać jej ostrożne spojrzenie.
- Jesteś przeciwna temu pomysłowi czy nazwie?
- Obydwu.
Jego spojrzenie podążyło ku dołowi, gdzie przez szczelnie okrywający ją
materiał przebijały jej sterczące sutki.
- Kłamczucha.
Oczy koloru indygo błysnęły ostrzegawczo.
- Jesteś cholernie arogancki.
- Pewny siebie – poprawił, zniżając głowę. – Jeśli tego nie chcesz, to
powiedz „nie”.
Poruszał się powoli. Na tyle wolno, że miała wiele okazji, by mu odmówić,
poza tym mogła go przerzucić przez ten ciasny pokój od chwili, gdy się
obudziła. Nie chciał, aby później twierdziła, że ją do czegoś zmusił. Czując jej
napięcie zatrzymał się tuż nad jej ustami, czekając, że go odepchnie. Głęboko w
środku, tchórzliwa część niego miała prawie nadzieję, iż ona położy kres temu
szaleństwu. Uzależniające pragnienie tej kobiety, która równie dobrze mogła
okazać się jego wrogiem, była słabością, na jaką nie mógł sobie pozwolić. Nie,
jeśli miał położyć kres zagrożeniu, jakim był Mroczny Lord.
Ta część, na szczęście, została pochłonięta przez falę rozgrzanej do białości
przyjemności, kiedy Jaelyn podniosła głowę z poduszki i zamknęła pocałunkiem
niewielką przestrzeń pomiędzy ich ustami. Smakowała jak najlepsza brandy.
Gładka, jedwabista, ale z ogniem, który czuł aż po czubki palców.
Och… jasna cholera. W ciągu ostatnich stuleci zapomniał, jak wybuchowa
może być wzajemna pasja. Nauczył się używać seksu jako broni, gdy walczył o
przetrwanie swoich ludzi. Stało się to przykrą koniecznością. A potem Jaelyn
wdarła się w jego życie. Piękny, zabójczy drapieżnik w elastynie, któremu udało
się rozpalić jego pożądanie do hiper rozmiarów i przypomnieć mu w
obrazowych szczegółach przyjemność bycia w pełni mężczyzną. Wspaniałość
dotykania i bycia dotykanym. Uczucie jej kuszącego ciała wychodzącego mu
naprzeciw. Bycie pochłoniętym przez falę pożądania.
- Powiedz, że mnie pragniesz, dziecinko – wymruczał przy jej ustach. –
Chcę to usłyszeć.
- Za dużo gadasz – warknęła, pozwalając, by jej kły lekko nacisnęły na
jego wargę.
Dotyk tych śmiercionośnych kłów powinien wyszarpnąć go z tego
zmysłowego otumanienia. Kobieta mogła osuszyć go z krwi w mgnieniu oka.
Ale zamiast strachu wywołało pierwotne uczucie niecierpliwego oczekiwania.
To było… oszałamiające.
- Powiedz prawdę. Chcesz mnie.
Jego przekonywujące słowa zostały uwięzione przez jej usta, gdy po raz
kolejny zagarnęła jego usta w pocałunku, który doprowadził go do kapitulacji.
Jego moc pozbawiła go kontroli, choć był gotów reagować na jej dotyk.
Boże, tak.
To było dokładnie to, czego się pragnął od pierwszej minuty, gdy dostrzegł
tę śledzącą go kobietę. Przycisnął ją do materaca, upajając się orzeźwiającym
urokiem, który był niepowtarzalną cechą Jaelyn. Ale wciąż nie była
wystarczająco blisko. Warknął gardłowo i sięgnął w dół, by chwycić górę jej
stroju i przeciągnąć nad głową, aby odsłonić gładką doskonałość jej
alabastrowych piersi ze sterczącymi różowymi sutkami.
- Jesteś taka piękna – szepnął głosem nabrzmiałym z pożądania, jego głowa
zanurkowała w dół, by chwycić wznoszący się koralik sutka i uwięzić go
między wargami.
Jaelyn z jękiem przesunęła się pod nim i owinęła nogi wokół jego bioder.
- To jest szaleństwo – mruknęła.
Podniósł głowę, by popatrzeć w jej błyszczące oczy.
- Chcesz, żebym przestał?
- Przestań, a cię zabiję – wychrypiała, wyrywając ręce z jego uścisku i
sięgając do jego koszulki.
Jednym ruchem zerwała ją z niego z wyraźną niecierpliwością. Ariyal setki
razy wyobrażał sobie dotyk jej dłoni na skórze, ale rzeczywistość przeszła jego
najśmielsze oczekiwania. Zadrżał pod jej badającym dotykiem, twardy członek
omal nie rozerwał zamka jeansów.
- Powiedz mi, czego pragniesz, Jaelyn.
- Ciebie – drżała, gdy całował zagłębienie obok ucha. – Pragnę cię.
- Teraz?
- Tak.
Przesuwał ręce w górę jej ramion, delektując się chłodną jak jedwab skórą.
- Nie pożałujesz.
Ugryzł ją leciutko w płatek ucha, uśmiechając się, gdy szarpnęła się pod
nim.
- Nie wspominałam już, że za dużo gadasz?
Znów ją ugryzł.
- Tak.
- Ja…
Jej cięta riposta ulotniła się, gdy jego ręce przesunęły się w dół i ujęły jej
piersi, a kciuki zataczały kręgi wokół napiętych sutków.
- Tak? – zapytał.
- Nie pamiętam.
Zachichotał cicho, gdy jego usta muskały policzek, a potem otarły się o jej
wargi.
- Chcę cię nagą – mruknął, a potem zmusił niechętne ręce do puszczenia
zachwycającej pokusy jej piersi i ześlizgnięcia się na smukłe biodra.
Ściągnął przy okazji spodnie z elastyny i zerwał resztki swoich ubrań.
Następnie owinął jej nogi wokół swoich bioder i ułożył się między nimi tak, by
jego erekcja naciskała bezpośrednio na jej punkt przyjemności.
- Doskonała.
Jaelyn zadrżała, gdy jego twardy członek otarł się o nią. Jasna cholera. To
ona zawsze miała kontrolę w tych rzadkich przypadkach, gdy brała sobie
kochanka. Stwierdziła, że było to dziwnie erotyczne iść do łóżka z mężczyzną,
który dorównywał jej siłą. I zaciekłą determinacją. Jego moc była tak
ekscytująca, jak najrzadszy afrodyzjak.
- Jaelyn, spójrz na mnie.
Zadrżała na to ciche polecenie. W końcu podniosła wzrok. Jej
przeciągające się wahanie zostało stopione przez ogień tlący się w jego
brązowych oczach.
- Zadowolony? – mruknęła.
- Nie do końca – powolny, szelmowski uśmiech wykwitł na jego ustach. –
Dotknij mnie, piękna Jaelyn.
Jaelyn odchyliła głowę do tyłu i chętnie badała rękami twardą
powierzchnię jego pleców. Nie była piękna. Była zbyt chuda. Jej mięśnie zbyt
twarde. Jej piersi za małe. Ale pod jego zaborczym spojrzeniem czuła się
pożądana. Ariyal mrucząc opuścił głowę, jego spragnione usta pocałunkami
znaczyły drogę od jej szyi do obojczyka. Przyciskał wystarczająco mocno, by
Jaelyn poczuła na skórze dotyk jego zębów, ale nie próbowała go powstrzymać.
Przesunęła niespokojne dłonie po jego klatce piersiowej, rozkoszując się
ciepłem satynowej skóry. To był fascynujący kontrast z wampirzymi
kochankami, których miała w przeszłości. Zaintrygowana odkrywaniem jego
ciała, Jaelyn nie dostrzegła, kiedy Ariyal spuścił głowę, aż schwytał jej sutek
ustami. Westchnęła z zadowoleniem, gdy jego język pieścił wrażliwe miejsce,
drażniąc je, aż jej plecy wygięły się w łuk z rozkoszy.
Och, był w tym dobry. Niesamowicie dobry. Gdyby tylko przestał dręczyć
ją ocieraniem się o nią twardym członkiem i w końcu wszedł w nią.
- Masz zamiar zakończyć to czy nie? – jęknęła, drżąc gdy jego usta
podążały ścieżką między wznoszącymi się piersiami, by przejść do kosztowania
drugiego, zaniedbywanego do tej pory sutka.
- Cierpliwości, dziecinko.
Syknęła, jej palce szarpnęły zapinkę przytrzymującą jego włosy i
kasztanowe pasma rozsypały się na jej skórę, potęgując przyjemność, która
przepływała przez jej ciało.
Nie gryźć gwałtownie upominała sama siebie, gdy jego ręce znaczyły
ścieżkę w dół jej ciała ku biodrom i udom. Rzeczy były wystarczająco
skomplikowane bez wgryzania się w jego żyły. To była nieodparta chęć, której
coraz trudniej było się oprzeć, gdy Ariyal przesunął powoli i łagodnie rękę
między jej nogi i odnalazł pulsującą szparkę.
Przysunęła ręce do jego ramion, jej palce nieświadomie dźgały jego ciało,
jakby wysysały krople krwi. Silny zapach ziół wypełniał powietrze, gdy jego
palce gładziły rozkoszne wejście do jej kobiecości. Jaelyn wpadła w wir doznań,
które niemal ją przytłoczyły.
- Ariyal.
Być może wyczuwając toczącą się w niej walkę pomiędzy dwoma
pragnieniami, Ariyal podniósł głowę, by pieścić ustami jej usta.
- Odpręż się, Jaelyn – nalegał łagodnie.
- Nie mogę – wychrypiała.
- Czego się boisz?
Jęknęła, gdy jej biodra odruchowo uniosły się, kiedy zaczął pieścić ją
mocniej palcem.
- Utraty kontroli.
Uniósł się na łokciu i spojrzał głęboko w jej czujne oczy.
- Jestem przy tobie, kochanie.
Przez dłuższą chwilę lustrowała jego surową, elegancką twarz. Jego piękno
nie było takie, jak lodowata doskonałość wampira. Był tajemniczy, pełen
podniecającego uroku i czarnej magii.
Nie bądź głupia, Jaelyn ostrzegał głos w głębi jej umysłu. Już raz dano jej
brutalną lekcję dotyczącą ufania innym. Jaelyn nie zamierzała jej powtarzać. Ale
choć umysł ją ostrzegał, ręce objęły jego twarz, a ona pocałowała go z tłumioną
pasją, która przetoczyła się przez nią. Jęknął, zagłębiając w niej swój palec.
Stłumił jej krzyk rozkoszy, gdy uniosła biodra w górę, pieszcząc językiem
całkowicie wysunięte, niebezpieczne kły.
Jaelyn ogarnęły płomienie, spalała się w ogniu jego dotyku i
niepohamowanej żądzy. Rozchyliła usta, by wpuścić natarczywy język,
pieszcząc jednocześnie dłonią jego pierś. Nie przeszkadzało jej dzielenie się
kontrolą, ale nie była też bierną kochanką. Ariyal wstrzymał oddech, gdy
przejechała opuszkami palców po umięśnionym brzuchu, by uwięzić jego penisa
w mocnym uścisku.
- Cholera – syknął przez zaciśnięte zęby. – Nie dam rady dłużej się
powstrzymywać.
Znała to uczucie. Była blisko. Bardzo blisko.
- Więc zakończ to.
- Tak.
Patrząc na nią, leżącą pod nim, Ariyal ostatni raz wsunął w nią palec, by
następnie zanurzyć głęboko w jej wnętrzu swojego twardego członka. Jęknęli
jednocześnie, zastygając nieruchomo, delektując się uczuciem tego intymnego
połączenia. Jaelyn czując narastający głód, wbiła paznokcie w jego jędrny tyłek.
- Ariyal.
- Wiem – mruknął w jej usta, powoli wysuwając się z niej, by potem wejść
w nią z dającą rozkosz siłą. – Uwolnij się.
Wtuliła twarz w zagłębienie szyi, gdy zwiększył tempo. Kły jej pulsowały,
a łóżko trzęsło od siły jego pchnięć.
- Proszę – jęknęła, gdy rosnące napięcie zaczęło opadać, stając się jedynie
mglistą obietnicą poza jej zasięgiem.
- Jeszcze. Potrzebuję…
- O tak, dziecinko – wyszeptał jej do ucha, jego ręka wślizgnęła się
pomiędzy nich i zaczęła pieścić jej mały wzgórek przyjemności.
- Zaufaj mi i poddaj się temu.
- Tak.
Jej ciało zacisnęło się i uniosło w łuk, gdy osiągało rozkosz, następnie
ogromna siła porwała ją i sprawiła, że rozpadała się na milion, pełnych szczęścia
kawałków.