Rozdział szósty
Jaelyn straciła na chwilę przytomność, gdy niewidzialna ściana mocy
rozbiła się nad nimi z przerażającą siłą. Oszołomiona, zdołała otrząsnąć się z
ogarniającej ją ciemności. Co do diabła? Czyżby doszło do jakiegoś magicznego
tsunami? Wybuchu jądrowego? Końca świata?
Nie, to na pewno nie był koniec świata uspokajała sama siebie. Los nie
mógłby być tak okrutny, by skazać ją na bycie przygniecioną na wieczność
przez irytującego Sylvermysta. A może mógłby?
Udając, że pierwotny zapach ziół nie drażni jej zmysłów i, że twarde,
męskie ciało nie okrywa jej kuszącym ciepłem, przycisnęła ręce do jego piersi.
- Złaź ze mnie – mruknęła i popchnęła mocno, by stoczyć go ze swojego
obolałego ciała.
Ariyal wylądował na plecach z głuchym odgłosem i Jaelyn poniewczasie
zdała sobie sprawę, że eksplozja naprawdę porządnie go znokautowała.
Przestraszona przeklęła, podniosła się na kolana i szybko przeszukała
spojrzeniem pokój, przygotowując się na kolejny atak. Atak, który na szczęście
nie nastąpił.
Rzut oka wystarczył, by odkryć, że Sylvermyst i jego zwierzaczek duch
zniknęli wraz z Sergeiem. Dzięki, cholera, Bogu. Wystarczająco nieprzyjemne
było przebywanie w otoczeniu osób używających magii, bez dodatku
dziwacznego ducha idioty, który u nikogo nie wywołałby koszmarów.
Pozwoliła swoim zmysłom przeczesać dom, upewniając się, że
nic nie czai
się w cieniu, nim zwróciła uwagę na mężczyznę, który wciąż niepokojąco leżał
obok niej. Nie był martwy. Słyszała bicie jego serca i delikatny poświst
oddechu, ale było oczywiste, że magiczny wybuch go zranił.
- Głupie popisywanie się. Jakbym potrzebowała, byś grał He-mana –
mruknęła poirytowana żywym wspomnieniem Ariyala doskakującego do niej i
osłaniającego ją przed potężną eksplozją.
Kiedy ostatni raz ktoś próbował ją chronić? Nigdy. Tak było zawsze. A to,
że ten mężczyzna to zrobił, powinno ją zirytować, a nie spowodować, że coś
ciepłego i ckliwego zakwitło w sekretnej części jej serca.
Rozwścieczona swoim dziwnym zachowaniem i Sylvermystem,
powodującym to jej zwariowane szaleństwo, a także sytuacją, której nie była w
stanie kontrolować, pochyliła się nad nieprzytomnym towarzyszem i przyłożyła
mu rękę do gardła, pozwalając, by stały rytm jego pulsu uspokoił dręczące ją
obawy.
- Ariyal - syknęła. - Cholera, obudź się.
Nic.
Nic wielkiego, ledwie drgnienie.
- Zobacz, co narobiłeś – jej palce przesunęły się po jego pięknej twarzy, coś
niebezpiecznie bliskie strachowi kłębiło się w jej żołądku, gdy zastanawiała się,
jak bardzo był ranny. – Powinnam zostawić twój żałosny tyłek, by tutaj zgnił.
Gdy tylko te słowa opuściły jej usta, Jaelyn wsunęła ręce pod Sylvermysta.
Nie wiedziała, dokąd pójdzie, ale nie mogła zwlekać z opuszczeniem
kamienicy. Nie, kiedy Trzej Sługusi mogli podjąć decyzję o nagłym powrocie.
Wstała płynnym ruchem. Ariyal był ciężki, ale wrodzona siła pozwoliła jej
przerzucić go przez ramię, wyjść z nim z pokoju i udać się na dół kręconymi
schodami.
Niestety, miał dobre osiem cali więcej od niej i bardziej masywne ciało,
więc przeniesienie go przez Londyn wydawało się być sprawą więcej niż
niezręczną. Po dotarciu na dół Jaelyn zatrzymała się, gdyż wyczuła
charakterystyczny zapach granitu dochodzący z bramy.
Gargulec?
To nie była rzadkość w Londynie. Istniało w mieście spore Bractwo. Ale
one zwykle nie spacerowały przed drzwiami, prawda? Jaelyn pospiesznie
zamaskowała siebie i Ariyala gęstymi cieniami, jakie tylko Łowca potrafi
tworzyć. Tak długo, jak się nie poruszała, żaden demon nie mógł wykryć jej
obecności. Przygotowana na ogromnego potwora Jaelyn zamarła na widok
maleńkiego demona, który przeszedł przez próg.
Cóż, miał on prawo po części nazywać się gargulcem, przyznała cierpko.
Nie można było z niczym innym pomylić szarych, groteskowych rysów twarzy i
karłowatych rogów. Czy też długiego ogona, który był troskliwie
wypolerowany. Ale wątpiła, czy Bractwo przyznałoby się do tej trzystopowej
wersji, z dużymi, cienkimi jak pajęczyna skrzydłami w odcieniach szkarłatu i
błękitu.
Levet.
Ostatni raz Jaelyn widziała miniaturowego gargulca w Rosji, gdzie pomógł
Tane’owi uratować ją z jaskini, gdzie Ariyal zostawił ją przywiązaną i strzeżoną
przez Yannah, a sam poszedł zniszczyć dziecko. Być może wyczuwając, że ktoś
go obserwuje, gargulec zatrzymał się na środku holu. Jego ogon drgał nerwowo,
gdy spoglądał w mrok.
- Halo? – zawołał cicho, w jego głosie słychać było francuski akcent. – Ma
cherie? Gdzie jesteś, ty męczący demonie?
Jaelyn uniosła brwi, gdy zdała sobie sprawę, że to nie przypadek
sprowadził gargulca do tego konkretnego domu.
- Szukasz kogoś, Levet? – spytała, pozwalając rozproszyć się cieniom.
- Aaaa – demon podskoczył, odwrócił się i zaczął jej się bacznie przyglądać
szeroko otwartymi szarymi oczami. - Och! Jaelyn.
- A kogo się spodziewałeś?
Zmarszczył mały pyszczek.
- Myślałem, wyczułem…
- Wyczułeś? – podpowiadała.
- Yannah. Jej zapach ciągnie się za tobą.
Skrzywiła się, nadal zdenerwowana przez Yannah i jej potężną matkę.
- Przykro mi, nie widziałam jej od czasu, gdy pchnęła mnie przez portal i
wylądowałam twarzą w ściekach.
Levet odchrząknął, patrząc dziwnie nieswojo i potarł jeden ze swoich
rogów.
- Ona ... hmm ... ona nie wspominała, gdzie się kierowała, prawda?
- Zgaduję, że na same dno piekła – Jaelyn mruknęła.
- Och – zmarszczył brwi. – Masz jakieś wskazówki, jak tam dotrzeć?
Jaelyn zamrugała. Czy on pytał poważnie?
- Nie, ale jestem stuprocentowo pewna, że ona będzie mnie śledzić przez
kilka najbliższych dni.
- Naprawdę?
- Naprawdę.
Westchnął dramatycznie i zaczął chodzić po korytarzu, rozważając jej
słowa.
- Przypuszczam, że nie mam wyboru, jak poczekać wraz z tobą. Próbuję ją
znaleźć, od kiedy opuściła Rosję – jego skrzydła zatrzepotały z frustracji. – Ona
jest irytująco nieuchwytna.
- Podążałeś za nią przez ostatnie trzy tygodnie?
- Oui.
- Dlaczego?
- Dlaczego? - gargulec zamrugał, najwyraźniej zaskoczony pytaniem. - Bo
ona mnie pocałowała.
- Tylko tyle? – Jaelyn doświadczyła przelotnego wspomnienia Yannah,
chwytającej malutkiego gargulca i całującej go, a potem uderzającej pięścią w
twarz, aż przerzuciło go przez całą jaskinię. - Ona cię pocałowała.
- Cóż mogę powiedzieć – podniósł ręce w bezradnym geście. – Jestem
Francuzem.
Jaelyn nagle się roześmiała. Było coś dziwnie ujmującego w tym małym
gargulcu.
- Cóż, z pewnością jesteś wytrwały - powiedziała.
Szare oczy popatrzyły w kierunku nieprzytomnego Sylvermysta,
przerzuconego przez jej ramię.
- Mógłbym powiedzieć to samo o tobie.
Jaelyn zacisnęła usta.
- Nie miałam wyboru.
Levet poruszył grubymi brwiami.
- Non?
Jaelyn zmarszczyła brwi. Czy głupie stworzenie myśli, że to ona pozbawiła
Ariyala przytomności i wlecze go, jakby była jakąś kobietą jaskiniowcem?
To wcale nie taka odrażająca myśl, wyszeptał zdradliwy głos w jej umyśle.
Być może, gdyby pobyła z nim sam na sam w swoim legowisku przez kilka dni,
pozbyłaby się tego pierwotnego, pulsującego podniecenia, które wzbudzał
głęboko w jej wnętrzu. Przez chwilę żywy obraz szczupłego ciała Ariyala
leżącego na jej czarnej, satynowej pościeli rozpalił jej umysł. Czy jego oczy
błyszczałyby czystym brązem, gdyby powoli badała go od głowy do czubków
palców? Albo może przywiązałaby go do ręcznie rzeźbionego zagłówka i
ujeżdżałaby go, aż oboje padliby wyczerpani zaspokojeniem. To wzbudziło ból
jej kłów, co przypomniało Jaelyn, gdzie się znajduje oraz fakt, że gargulec
przyglądał jej się porozumiewawczo.
Cholera.
Co z nią, do diabła, było nie tak? Potrzeby seksualne były słabością, która
została brutalnie stłumiona u Łowców. Albo przynajmniej to było to, w co
zawsze wierzyła. Oczywiście Ariyal był jedynym mężczyzną zdolnym do
rozbicia jej zimnej samokontroli i rozpalenia temperamentu, którego istnienia
nawet nie podejrzewała. Pośpieszne odepchnęła na bok niepokojące myśli.
- Nie – warknęła głośniej, niż to było konieczne. - To jest praca, nic więcej.
- Hmmm… - delikatne skrzydła drgnęły, gdy Levet podszedł do niej wciąż
patrząc na nieprzytomnego Ariyala. – Czy on nie żyje?
- Oczywiście, że nie. Został uderzony przez zaklęcie - gdy wyjaśnienie
opuściło jej usta, poczuła nagły przypływ nadziei. Gargulce były magicznymi
stworzeniami, czyż nie? – Przypuszczam, że nie byłbyś w stanie go obudzić?
Levet podreptał do przodu i powąchał stopy Ariyala, które prawie ocierały
się o podłogę.
- To wkrótce minie – zapewnił ją.
- Cholera – poprawiła go sobie na ramieniu. – On waży tonę.
Levet przechylił głowę.
- Zabierasz go do Wyroczni?
- Ostatecznie – odparła niejasno, podążając wzrokiem ku otwartym
drzwiom. Mimo ciemności czuła nieuchronne nadejście świtu. – Na razie
potrzebuję schronienia.
Gargulec zamrugał z niedowierzaniem.
- Z pewnością musiałaś wyczuć, że pod tym domem są tunele?
Gwałtownie potrząsnęła głową.
- Mag i Sylvermyst zniknęli na chwilę, więc nie mogę ryzykować i tutaj
zostać.
- Ach – gargulec postukał pazurem po brodzie, jakby rozważał inne opcje.
– Victor ma legowisko niedaleko Londynu.
- Victor?
- Szef klanu w Londynie - wyjaśnił Levet z uśmiechem samozadowolenia
na twarzy. - On jest moim bliskim i osobistym przyjacielem. Nie wątpię, że
będzie zadowolony, mogąc zaoferować nam schronienie, jeśli go o to poproszę.
Bliskim, osobistym przyjacielem? Jaelyn skryła uśmiech. Była prawie
pewna, że Victor opowie jej inną historię, gdy go o to zapyta. Nie, żeby miała
zamiar skrzyżować swą drogę z potężnym szefem klanu.
- Właściwie, wolałabym coś bardziej… - ostrożnie dobierała słowa –
dyskretnego.
Szczere zaniepokojenie odbiło się na jego małej, brzydkiej twarzy.
- Masz kłopoty?
Wzruszyła ramionami, spoglądając w stronę Sylvermysta udrapowanego na
jej ramieniu.
- Po prostu nie chcę odpowiadać na niepotrzebne pytania.
- Ja… rozumiem.
- Czy znasz miejsce, gdzie mogę zniknąć na kilka godzin?
Levet zawahał się, a potem westchnął z niechęcią.
- Tam przy Fleet Street powinien być krwawy dół, ale nie polecam go.
Zignorowała jego ostrzeżenie. To prawda, zwykle krwawe doły były
paskudnymi, podziemnymi klubami, gdzie demony mogły kupić to, czego tylko
zapragnęły: seks, narkotyki i oczywiście chętnych dawców krwi. Ale też
wynajmowano tam pokoje zgodnie z surową polityką: nie pytaj, nie mów.
- Brzmi świetnie – zapewniła go.
- To naprawdę nie jest odpowiednie miejsce dla tak pięknej kobiety.
- Nie jestem kobietą, jestem Łowcą.
Oczy Leveta rozszerzyły się, gdy tajemniczy uśmiech pojawił się na jego
ustach.
- Możesz nazywać siebie, jak tylko chcesz ma enfant, ale zapewniam cię,
że jesteś bardzo kobieca.
Prychnęła, nie chcąc pamiętać, że od spotkania Ariyala czuła się jak
kobieta po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat. Na pewno było już wystarczająco
dużo katastrof na horyzoncie bez dodawania jeszcze jednej?
- Zaprowadzisz mnie do krwawego dołu, czy nie?
Gargulec nadal się wahał.
- Tam przebywa cały asortyment bardzo nieprzyjemnych stworzeń.
- Zaufaj mi, potrafię zadbać o siebie.
- Dobrze – skrzydła Leveta opadły, gdy odwrócił się na pięcie i prowadził
Jaelyn przed dom i na drogę do głównej bramy. Gdy dotarli na ulicę, odwrócił
się ku wschodowi. – Tędy.
Jaelyn była w pełnej gotowości, gdy szli przed świtem przez wciąż
drzemiące dzielnice. Najbardziej przerażające robale były zbyt inteligentne, by
zaatakować wampira, ale ona wciąż czuła się zirytowana wcześniejszym
spotkaniem i myślami o zmarłym czarodzieju pojawiającym się z powietrza. To
nie zrobiło dobrze jej nerwom. Podobnie jak ukradkowe spojrzenia małego
gargulca drepczącego u jej boku. W końcu odwróciła głowę, napotykając jego
uważne spojrzenie.
- Mam coś na twarzy?
Levet pokręcił głową, jego twarz wyrażała ciekawość.
- Zastanawiałem się tylko, dlaczego takie piękne kobiety zostają
Łowczyniami?
Jaelyn ponownie zaczęła bacznie obserwować mijaną okolicę, przebiegając
wzrokiem ponad Kolumną Nelsona, która wznosiła się ku niebu i po
otaczających ją fontannach, gdy przecinali Trafalgar Square.
- To nie był mój wybór - mruknęła, przyspieszając kroku w nadziei, że jej
towarzysz zrozumie aluzję i porzuci temat.
Równie dobrze mogłaby mieć nadzieję na noc z Robertem Pattinsonem lub
pokój na świecie, przyznała cierpko, podczas gdy gargulec przebierał małymi
nóżkami, by za nią nadążyć.
- Zostałaś zmuszona? – drążył.
- Po tym, jak zostałam przemieniona, odkryto, że mam wyostrzone zmysły,
wymagane u Łowcy – powiedziała głosem pozbawionym emocji. To była noc, o
której chciała zapomnieć. - Addonexus przybył do mojego legowiska i
poinformował mnie, że stałam się ich najnowszym rekrutem.
Czuła wzrok obserwujący jej profil.
- Czyli nie miało znaczenia, czy chciałaś być rekrutem, czy nie? – zapytał
cicho.
- Wampiry nigdy nie przyjęły demokracji. Nawet gdy Styx został Anasso.
- Racja jest po stronie silniejszego, co nie?
Wzruszyła ramionami.
- Coś w tym stylu.
- To takie typowe dla tego wyrośniętego Azteka – mruknął, gwałtownie
odwracając się na ciemnej ulicy i prowadząc ją obok małych, zabytkowych
kościołów, położonych pośród knajpek.
- Byłaś przetrzymywana jako więzień?
Uniosła brwi. Jak, do diabła, gargulec zapoznał się z najpotężniejszymi
wampirami na świecie? To już inna historia.
- Nie byłam więźniem – powiedziała – ale byłam… zachęcana do
ukończenia mojego szkolenia.
- Wyobrażam sobie te zachęty – mruknął.
- Nie, nie jesteś w stanie.
Zapadła cisza, gdy jej słowa zawisły w powietrzu. Wtedy gargulec zwolnił
kroku, a Jaelyn odwróciła się i napotkała jego życzliwe spojrzenie.
- Ale teraz twój trening jest już zakończony? – zapytał.
- Tak – wykrzywiła usta. – Jestem pełnoprawnym, wykwalifikowanym
Łowcą z legitymacją.
- Macie legitymacje?
Nie mogła powstrzymać nagłego śmiechu.
- Jeśli bym ci to powiedziała, musiałabym cię zabić.
W odpowiedzi wygiął usta w uśmiechu.
- Nigdy nie myślałem, że kiedykolwiek spotkam tak uroczego wampira –
mruknął jej towarzysz. – Jesteś naprawdę wyjątkowa.
- Mogę się zgodzić z wyjątkowa – powiedziała sucho. – Ale rzadko bywam
nazywana uroczą.
- Wątpię, masz wiele możliwości, aby odsłonić swoją łagodniejszą stronę w
twojej obecnej profesji.
Łagodniejsza?
Czy ona w ogóle ma łagodniejszą stronę?
- Nie.
- Możesz odejść?
Zamrugała na to niespodziewane pytanie.
- Przestać być Łowcą?
- Qui.
- To wielki zaszczyt i pozycja wśród wampirów – wygłosiła dobrze
przećwiczone słowa. To była prawda, większość wampirów zazdrościła tym
wybranym przez elitę Addonexusa. Widzieli tylko moc i ostrożny szacunek
oferowany członkom, bez zrozumienia dla kosztów. – Dlaczego ktoś chciałby
odejść?
Zmrużył oczy.
- Myślę, że kilkuset.
Zatrzymała się, włosy na karku jej się zjeżyły od narastającego, bardzo
wyraźnego smrodu, który wypełniał powietrze.
- Czuję trolle.
Gargulec wzdrygnął się.
- Ostrzegałem cię, że to zakład dla niższej klasy.
- Tak zrobiłeś – Jaelyn pochylił się płynnym ruchem i położyła Ariyala na
twardej nawierzchni, przesuwając ręką po jego muskularnym ciele, aż znalazła
jeden z licznych sztyletów, które miał poukrywane. Chwytając rękojeść z kości
słoniowej, wyprostowała się i wskazała na gargulca.
- Zostań tu z Sylvermystem. Wrócę tak szybko, jak tylko będę mogła.
- Dokąd idziesz?
- Negocjować pokój.
Miała już się odwrócić, by wejść na schody prowadzące do piwnicy pod
cichym pubem, gdy Levet chwycił jej wolną rękę.
- Bądź ostrożna, ma enfant – błagał cicho.
Spojrzała ze zdziwieniem. Najpierw Ariyal próbował ja chronić, a teraz ten
stwór patrzył na nią, jakby był naprawdę zaniepokojony. To było…
wnerwiające.
- Nie martw się o mnie – powiedziała szorstko.
Nieznaczny uśmiech wykwitł na jego ustach, gdy uniósł ręce w geście
bezradności.
- Już taki jestem.
Z grymasem niezadowolenia zignorowała maleńką falę ciepła, zeskoczyła
do podnóża schodów i pchnęła ciężkie, dębowe drzwi, które zostały schowane
przed ludźmi za pomocą zaklęcia ukrycia.
Cholera.
Miała siać przerażenie wśród innych dzięki swoim niezwykłym
umiejętnościom, a nie zachęcać ich do traktowania jej, jakby była bezradną
kobietą potrzebującą rozpieszczania. Na szczęcie nie miała problemów z
wejściem z powrotem w tryb chcę coś zabić, gdy znalazła się w dużym pokoju z
podłogą z drewnianych desek i niskim, podpartym belkami sufitem. Jej wzrok
musnął prawie puste kabiny, którymi obstawione były ściany, gdzie wylegiwała
się garstka zmęczonych ludzi, których oczy szkliły się od narkotyków, a chude
ciała były ledwo okryte.
Skrzywiła się. Nawet z daleka widziała ślady ugryzień wampirów, które
karmiły się ich skażona krwią. Podeszła do baru od tyłu, pozwalając zmysłom
przepłynąć przez budynek. Boksy do walki były poza barem, jak również
kanciapy dla tych demonów, które wolały mieć trochę prywatności, by uprawiać
seks. Poniżej wyczuwała kilka zamkniętych komórek, gdzie spały: troll, dwa
ogry i co najmniej kilka kundli z licznymi obrażeniami.
Jej uwagę przykuł wyszkolony chochlik za barem. Jego długie, złote włosy
otaczały szczupłą twarz, a smukłe ciało opinał skórzany strój. Byłby przystojny,
gdyby nie ogromna przebiegłość czająca się w jego zielonych oczach i paskudne
skrzywienie wąskich ust.
Docierając do baru zesztywniała, gdy pół krwi troll wyszedł z kabiny. Jego
surowe rysy były niemal ludzkie, ale wystarczyło przyjrzeć się bliżej, by
zobaczyć przenikliwe oczy, które błyszczały na czerwono w świetle sufitowych
lamp oraz podwójny rząd bardzo ostrych zębów.
- Wampir – warknął stwór, podciągając swoje brudne spodnie i zbyt mocno
dopasowaną koszulkę. – Atrakcyjny.
Popatrzyła na chochlika, mimo iż czuła, że obrzydliwy kundel stanął u jej
boku.
- Potrzebuję pokoju – powiedziała.
Jak się można było spodziewać, kundel troll pochylił się na tyle blisko, że
owionął ją swoim zgniłym oddechem.
- Możesz skorzystać z mojego, śliczny krwiopijco - złapał ją za rękę,
pociągając w kierunku swojego krocza. - Tak długo, jak będziesz go ssać…
Jego słowa przerwał przeraźliwy pisk, gdy owinęła palce wokół
pobudzonego członka i ścisnęła tak mocno, że groziło mu zostanie eunuchem.
- Dotknij mnie jeszcze raz, a zrobię filet z twojego małego kutasa i
zaserwuję ci na śniadanie – wycedziła słodkim głosem. – Zrozumiałeś?
- Zrozumiałem – pisnął, jego okrągła twarz zaczerwieniła się, gdy tańczył
na palcach.
Przez chwilę rozważała, czy po prostu nie wyrwać draniowi czarnego
serca. Trolle, nawet odmiany mieszańców, posiadały nienasycony apetyt na
gwałt i nie wątpiła, że rzuciłby ją na podłogę i zmusił do stosunku, gdyby nie
walczyła. Potem, z sykiem pełnym obrzydzenia, pchnęła go, ledwie zauważając
spojrzenie pełne nienawiści, którym ją obdarzył, biegnąc w kierunku drzwi.
Chochlik posłał mu szyderczy uśmiech.
- To czas miesiąca?
Jaelyn zmrużyła oczy.
- Ty następny?
- Tutaj – mężczyzna poklepał klucz na ladzie, wskazując na wąskie drzwi
wydrążone w boazerii. – Pokoje wampirów są na dole, ostatnie drzwi po lewej.
- Ile?
- Sto funtów za pokój i kolejne sto za żywiciela – skinął głową w stronę
żałosnych ludzi. – Najlepsi z najlepszych.
Przewróciła oczami.
- Bardziej jak wyciągnięci z rynsztoka.
Chochlik wzruszył ramionami.
- Bierz albo wyjdź.
Jaelyn sięgnęła za dekolt swojego stroju i wyciągnęła plik banknotów.
- Pięćdziesiąt amerykańskich dolarów za pokój – rzuciła pieniądze na bar. –
Przyniosłam sobie własnego żywiciela.
Zielone oczy zabłyszczały z zachłanności.
- Siedemdziesiąt pięć i nie powiem żadnemu demonowi, że tutaj w piwnicy
jest kobieta.
Jaelyn uśmiechnęła się, jednocześnie przemieszczając się z oślepiającą
prędkością i przyciskając krawędź sztyletu do jego gardła, zanim ten nawet
zdążył mrugnąć.
- Dwadzieścia pięć i nie obetnę ci głowy.
- Zgoda.
Opuszczony kościół na zachód od Chicago
Zaniedbane ruiny na obrzeżach miasta duchów już tylko sugerowały
niegdysiejsze piękno wiktoriańskiego kościoła. Teraz witraże były porozbijane,
ręcznie rzeźbione ławki stały puste, a leżący nieopodal cmentarz przedstawiał
żałosny obraz poprzewracanych krypt i uporczywych chwastów. Znajdujące się
pod stertami kamieni i zapomnianych zwłok rozległe katakumby były jednak
należycie zadbane. A przynajmniej większość tuneli, jak przyznał Tearloch.
Tydzień temu dolne komory zostały niemal całkowicie zniszczone przez
serię gwałtownych wybuchów, które zawaliły tunele i wypełniły jaskinie
gruzem. Torując sobie drogę przez nienaturalnie gładkie korytarze, Tearloch
skrzywił się. Nie chodziło tylko o zło pulsujące w powietrzu, czy gęstą ciszę,
która uczyniła go nerwowym jak diabli. Nie, to uczucie, że został ponownie
uwieziony wbrew swej woli, sprawiało, że miał ciarki.
Z trudem powstrzymywał swoje instynktowne pragnienie, by nakazać
sobie opuszczenie klaustrofobicznych katakumb, zamiast tego zmuszając się do
wejścia do dużej jaskini, gdzie duch Rafaela unosił się w centrum kamiennej
podłogi. Wzdrygnął się, czując nad sobą lodowatą, kłującą moc, gdy mijał
barierę, którą wyczarował czarodziej, by chronić ich przed intruzami.
Jeśli jego umysłu nie przyćmiewało szaleństwo, był przerażony rosnącą
siłą ducha. Zawsze istniała delikatna równowaga między wzywającym, a
wzywanym i Sylvermyści byli uczeni już od kołyski trzymania duchów na
porządnej smyczy. W przeciwnym razie pan łatwo mógł stać się niewolnikiem.
Jak zwykle czuł więcej irytacji niż gniewu, gdy Rafael dryfował ku niemu. Jego
cienkie, kościste palce pieściły wisiorek zawieszony na szyi.
- Mag? – zapytał cicho.
Tearloch zacisnął usta. Zmarnował ostatnie dwie godziny przeszukując
tunele za Sergeiem Krakovem. To było bardziej niż trochę irytujące, że draniowi
udało się uciec.
- Udało mu się zamaskować swoją obecność – warknął.
- Jesteś pewien, że przeszedł przez portal za tobą? – zażądał odpowiedzi
Rafael.
Tearloch skrzywił się.
- Oczywiście, że jestem pewien. Uważasz, że mogłem z czymś pomylić
dorosłego człowieka holowanego przez portal z Londynu do Chicago?
- Zatem bez wątpienia wykorzystał swoje moce do ucieczki – czarodziej
zdyskredytował swojego rywala dodając z przekąsem. – On zawsze był
tchórzem.
Tearloch syknął na to aroganckie stwierdzenie. Zgodził się, że Sergei był
głupcem pozbawionym kręgosłupa, ale to nie znaczyło, że nie potrzebował tego
maga. Jego wzrok powędrował w kierunku zawiniątka z koców, w którym ukrył
dziecko w kącie jaskini.
- On może i jest tchórzem, ale powiedział prawdę, kiedy twierdził, że jest
najlepiej przygotowany, by wskrzesić Mrocznego Lorda – jego wzrok przesunął
się z powrotem na ducha. – Przygotowywał się o wiele dłużej niż ty.
Rafael uniósł brodę pełnym wyniosłości gestem.
- On nie jest godny, by wykonać taką świętą ceremonię. Ostrzegałem cię od
początku, że…
- Myślę, że zapominasz, kto podejmuje decyzje, czarodzieju - Tearloch
przerwał znajomo brzmiący zarzut.
Rafael zaczął szeptać, że nie potrzebują Sergeia, od kiedy Tearloch zdołał
pochwycić dziecko wraz z magiem. Było to rażąco oczywiste, że chciał się
pozbyć magicznego rywala, tak jak chciał zwrócić go przeciwko jego
współplemieńcowi.
On cię izoluje…
Czując, że posunął się za daleko, duch złożył głęboki ukłon z
przeprosinami.
- Nie, panie.
- Nie nazywaj mnie tak – warknął Tearloch.
Rafael pochylił się, aż jego bezwłosa głowa otarła się o podłogę.
- Jak sobie życzysz.
Z pomrukiem Tearloch obrócił się do czarodzieja, przeczesując palcami
włosy.
- Te tunele mnie duszą – wychrypiał. – Potrzebuję świeżego powietrza.
- Nie możesz opuścić jaskiń. Nie zapominaj, że jesteś ścigany.
Tearloch szarpnął się gwałtownie w kierunku czarodzieja z płonącym
spojrzeniem. W tej chwili był niebezpieczny, sfrustrowany i gotów obwiniać
czarodzieja za wszystkie swoje kłopoty.
- Nie jestem w stanie zapomnieć. Nie, kiedy jestem pochowany żywcem,
jak jakiś cholerny skalny troll – wzdrygnął się. – Dlaczego nalegasz, byśmy tu
zostali?
- Te jaskinie były moim domem przez wieki – twarz Rafaela wyrażała…
miłość, gdy rozglądał się po gładko rzeźbionym pomieszczeniu. Oczywiście,
ostatnie miesiąc spędził w piekle. Cokolwiek z nim związane, musiało mu się
wydawać Ritzem. - Moja moc jest tutaj największa, jak również moje zdolności
do ochrony ciebie.
- Tu cuchnie krwią.
- Wiesz równie dobrze jak ja, że Mroczny Lord wymaga poświęcenia za
swe dary.
Tearloch wzdrygnął się po raz kolejny, dawne wspomnienia próbowały
przedrzeć się przez jego przesłonięty mgłą umysł.
- Tak.
- Nie wahaj się, Tearlochu – duch stanął przy boku Tearlocha bez
ostrzeżenia, a oślizgłe ręce dotknęły jego ramienia. – Nie, kiedy jesteśmy tak
blisko.
Tearloch strząsnął jego rękę, czując dziwny, pulsujący ból za oczami.
- Mówisz, że jesteśmy blisko, a jednocześnie oferujesz mi jeszcze więcej
opóźnień - warknął, uderzony nagłą potrzebą znalezienia sobie miejsca do
leżenia. Był zmęczony. Bardzo zmęczony. - Zaczynam się zastanawiać, czy to
nie jakiś spisek wśród używających magii, mający na celu zapobieżenie
zmartwychwstaniu.
Na wychudzonej twarzy czarodzieja zapłonął gniew.
- Jeśli chcesz kogoś obwiniać, to możesz wskazać palcem na przeklęte
wilkołaki. To przez ich walkę z władcą demonów został zniszczony mój ołtarz i
zamknęło się przejście, które otworzyłem dla mojego księcia – jego palce
chwyciły ciężki wisiorek. – Potrzeba czasu, by przywrócić wszystko, co
straciłem.
Tearloch cofnął się. Miał gdzieś wilkołaki, władcę demonów czy inne,
żałosne wymówki. Mroczny Lord sięgnął poza swoje więzienie, by poruszyć
Tearlocha palącą potrzebą uwolnienia go. Dopóki nie uda mu się wskrzesić
swojego pana, nie zazna spokoju.
- Masz tydzień – warknął, kierując się w kierunku wyjścia z jaskini. –
Zawiedź mnie, czarodzieju, a wygnam cię z powrotem do piekła.