Rozdział piąty
Jaelyn siedziała na stromym, nachylonym dachu. Zmrużyła oczy, gdy
Ariyal szarpnięciem z łatwością otworzył odblokowany świetlik. Pokręciła
głową, jej niepokój zintensyfikował się, gdy przesunęła się, by przykucnąć obok
Sylvermysta.
- To może być pułapka.
- Nikt nawet nie pomyśli, że atak mógłby przyjść z góry. Zwłaszcza
wampiry - Ariyal posłał jej szyderczy uśmiech. - Nic dziwnego, biorąc pod
uwagę fakt, że większość swojego życia spędzają w wilgotnej ziemi.
Jaelyn zacisnęła pięści, cicho
wysyłając Siljar i resztę Wyroczni do
najbliższego piekła. Wystarczająco niemiłe było spełnianie nieprzyjemnego
obowiązku śledzenia Ariyala i transportowania go przed Komisję. Ale teraz…
Była Łowczynią, a nie opiekunką wrzodu na tyłku, irytującego
Sylvermysta.
- Nie mamy do czynienia z wampirem – wycedziła przez zęby.
Wzruszył ramionami.
- Nie, ale to legowisko zostało zbudowane dla jednego, a Sergei spędził
większość swojego życia w towarzystwie pijawki.
Pozwoliła, by jej lodowata energia zawirowała w powietrzu.
- Nie kuś szczęścia, wróżko.
Posłał jej szelmowski uśmiech, zanim przesunął się, by opuścić w dół przez
świetlik z niezwykłą gracją. Wylądował bezszelestnie i popatrzył w górę,
napotykając jej cyniczne spojrzenie.
- Idziesz? – zapytał cicho.
- Jakbym miała jakiś wybór – mruknęła pod nosem, nie chcąc przyznać
przed sobą, jak zdumiewająco pięknie wyglądał, gdy zbłąkany promień
księżycowego światła odbił się od jego bladej skóry, wydobywając idealne rysy,
by następnie fascynująco zalśnić w jego brązowych oczach.
Zamiast tego przesunęła się do przodu i wylądowała obok elfa w wąskim
korytarzu. Jej wampirze zmysły przeszukiwały kamienicę.
- Mag jest pod nami.
- Tak – przerwał, odwracając głowę w kierunku zamkniętych drzwi,
jedynych w korytarzu, który był wyłożony ciemną boazerią z błyszczącego
drewna i ozdobiony malowidłami w złoconych ramach, zbierających kurz. – Ale
tutaj wyczuwam zaklęcie ochronne.
Zmarszczyła brwi.
- Dziecko?
- Jest tylko jeden sposób, aby się przekonać.
- Nie zapomnij o swojej obietnicy - ostrzegła, mrucząc przekleństwa, gdy
zignorował ją, pchnięciem otwierając drzwi i znikając w pokoju.
Szybko podążyła za nim, wchodząc do ewidentnie dziecięcego pokoju, by
zastać irytującego mężczyznę, stojącego w pobliżu drewnianej kołyski.
- Ariyal, czy ty mnie słyszysz?
- Może powinnaś pozwolić mi się skoncentrować, dziecinko – nakazał,
skupiając wzrok na kołysce, w której widziała maleńkie zawiniątko, będące, jak
domniemywała, dzieckiem. - Jesteśmy otoczeni przez zaklęcia.
Zamarła, patrząc na swego towarzysza z narastającą frustracją.
Cholera. Nienawidziła przyjmować zleceń prawie tak samo jak magii.
Kolejny powód, by mieć ochotę obedrzeć kogoś ze skóry.
- Mówiłam ci, że to pułapka – syknęła.
- To nie jest pułapka – podniósł smukłe ręce i machnął nimi nad kołyską,
jakby starał się wyczuć niewidzialne pole siłowe. – Tam jest magiczna sieć
chroniąca dziecko.
- Potrafisz się jej pozbyć?
Zmarszczył czoło, koncentrując się na magii, którą najwyraźniej wyczuwał
pod dłońmi.
- Tak, ale nie bez zaalarmowania maga.
- Za późno – wycedził głos dochodzący od drzwi.
Jaelyn odwróciła się przygotowana do skoku, gdy dostrzegła człowieka
stojącego w drzwiach, ubranego w burgundową szatę. Wzdłuż jego szczupłej
twarzy spływały srebrzyste włosy. Mgliście kojarzyła go jako Sergeia, maga z
rosyjskich jaskiń, chociaż jego wychudzona, nieogolona twarz i cienie pod
oczami sugerowały, że w ciągu ostatnich tygodni nie traktowano go zbyt
uprzejmie. Mimo to, bez względu na problemy, jego magia oczywiście działała
bez zarzutu, gdyż udało mu się zamaskować swój zapach i podejść do nich bez
ostrzeżenia.
Wzdrygnął się na błysk jej kłów. Jego ręka, w której trzymał małą szklaną
fiolkę wypełnioną bursztynowym płynem, zadrżała.
- Cofnij się wampirze – ostrzegł Sergei. - Spędziłem kilka wieków na
wymyśleniu idealnego zaklęcia, które zabija wampira tak powoli i boleśnie, jak
to tylko możliwe.
- Myślisz, że zdążyłbyś to rzucić, zanim umieściłbym strzałę w twoim
sercu?
Ariyal stanął obok niej, napinając ramię, by następnie zacisnąć i rozewrzeć
palce. Powietrze zadrgało i nagle w jego ręku pojawił się jesionowy łuk i
drewniana strzała. Płynnym ruchem podniósł go i przygotował do strzału.
Jaelyn skrzywiła się. Mogła w pełni zaaprobować maga stającego się
ludzką poduszeczką na igły, ale wiedza, że Ariyal potrafił sprawić, iż łuk i
strzały pojawiały się z powietrza, przyprawiała ją o dreszcze. Zdecydowanie
miała alergię na drewniane strzały. Sergei zbladł, gdy przypomniał sobie, że jego
były sojusznik nie potrzebuje pretekstu, by strzelić.
- Uspokój się, Ariyal – mag próbował go uspokoić. – Nie ma potrzeby, by
któryś z nas działał pochopnie.
Ariyal nadal stał gotowy do walki.
- Odłóż fiolkę.
- To ty jesteś intruzem – Sergei nerwowo oblizał wargi. – Ty odłóż broń.
Jaelyn przesunęła się. Ci dwaj wyraźnie mieli problemy, które nie miały z
nią nic wspólnego, a ona nie chciała dostać się w krzyżowy ogień. Nie, kiedy
cholerny mag miał zaklęcie stworzone specjalnie w celu zniszczenia wampira.
- Impas – zakpił Ariyal.
Sergei postąpił ostrożny krok naprzód, rzucając spojrzenie w stronę
kołyski.
- Jeśli przyszedłeś po dziecko, to tracisz czas – powiedział. – Umrzesz, jeśli
go dotkniesz.
- Myślisz, że nie potrafię pokonać twojej magii?
Sergei zdobył się na widoczny wysiłek, by zebrać się na odwagę.
- Nie wątpię, że możesz rozbić tarcze ochronne wokół kołyski, ale zaklęcie,
jakie umieściłem na dziecku jest rzucone specjalnie, by krzywdziło tych z elfiej
krwi – pochylił się do przodu, ukradkiem posuwając o kolejny krok do przodu. –
To był jedyny sposób, by powstrzymać twojego przyjaciela Tearlocha przed
zabraniem mojej zdobyczy.
Jaelyn wyczuła zapach desperacji maga i przesunęła się, by zagrodzić mu
drogę do dziecka, uśmiechając się przy tym zimno.
- Nawet o tym nie myśl.
Zatrzymał się, a jego blade oczy zwęziły się z ledwo skrywanej nienawiści.
Nie było tam miłości do wampirów.
- Nie zbliżaj się, pijawko - syknął, trzymając fiolkę nad głową.
- Nie wygrasz tej gry, magu – ostrzegł Ariyal niebezpiecznym tonem.
- Myślisz, że nie wiem? - rzucił mężczyzna. – Ja już nie gram, by wygrać,
chcę jedynie przetrwać.
- Mało prawdopodobne – powiedział przeciągle Ariyal, celowo naciągając
cięciwę łuku o kolejny ułamek cala.
- Czekaj – szepnął człowiek, a pot zrosił mu czoło.
- Dlaczego? – zażądał odpowiedzi Ariyal. – Jeśli umrzesz, zaklęcie umrze
wraz z tobą.
- Dziecko też – wypalił mag.
Jaelyn poruszyła się i położyła rękę na ramieniu towarzysza.
- Ariyal.
- Ty oczywiście twierdzisz, że dziecko jest z tobą związane – szydził
Ariyal, nie zadając sobie trudu, by spojrzeć w jej kierunku. – Znam twój
zwyczaj mówienia prawdy tylko wtedy, gdy jest to dla ciebie wygodne.
Blade oczy pociemniały ze strachu.
- Zaryzykujesz zabicie bachora, bo istnieje niewielka szansa, że kłamię?
- Tak.
- Nie – Jaelyn przerwała, przewracając oczami na typowo męską potrzebę
dyszenia i sapania na siebie nawzajem.
Po co ze sobą rozmawiać, kiedy jest więcej zabawy przy uderzaniu się w
piersi? Odwróciła się, bacznie obserwując maga i wyczuwając, że jego
przerażenie nie jest spowodowane ich wtargnięciem do kamienicy.
- Co masz na myśli, mówiąc, że starasz się tylko przetrwać?
Sergei nerwowo wzruszył ramionami.
- Nie jestem wariatem. Marika przekonała mnie, że wskrzeszenie
Mrocznego Lorda przyniesie nam obojgu moc, jakiej pragnęliśmy, ale odkryłem,
że takie moce mają swoją cenę, której nie jestem w stanie zapłacić.
- Wygodne – drażnił się Ariyal.
- Właściwie to jest bardzo uciążliwe – rzucił mag.
Ariyal nie wahając się rzekł:
- Więc oddaj mi dziecko, a nie będziesz musiał się martwić o Mrocznego
Lorda.
- No dobra. A jak długo, według ciebie, przeżyłbym bez dziecka jako
ochrony? Jeśli ty mnie nie zabijesz, to z pewnością będzie to Tearloch.
- Moglibyśmy utrzymać cię przy życiu – bez zająknięcia zaproponowała
Jaelyn, w ogóle niezaskoczona, gdy Ariyal posłał jej gniewne spojrzenie.
- Mów za siebie – wychrypiał. – Nie mam powodu, by trzymać tego
pozbawionego kręgosłupa moralnego tchórza z dala od jego dawno
przeterminowanego grobu. W rzeczywistości, długo czekałem, by uwolnić świat
od jego chorej obecności.
- Ariyal…cholera.
Jaelyn przemieściła się z oszałamiającą prędkością w stronę okna, które
wychodziło na wilgotną ulicę. Jej zmysły były w pełnej gotowości. Szybki rzut
oka wystarczył, by odkryć cienie, które przemieszczały się przez bramę w
kierunku portyku.
- Wygląda na to, że twój współplemieniec znalazł posiłki.
Ariyal zaklął.
- Ilu?
- Doliczyłam się sześciu, nie…czekaj, siedmiu Sylvermystsów, włączając
Tearlocha. I… - Jaelyn potrząsnęła głową, gdy cienie zniknęły z pola widzenia
po tym, jak weszły do kamienicy.
Nawet, gdy zniknęły jej z oczu, zmysły Łowcy pozwalały wykryć ciepło
ich ciał, przemieszczających się bezszelestnie na najniższym piętrze, wyraźnie
szukając intruzów. Czuła wyraźną woń ziół, która mówiła, że to Sylvermyści i
hormony oznaczające mężczyzn. Ale było też coś dziwnego… pustka, tylko tak
mogła to określić, która szybko zmierzała w ich kierunku.
- Co? – ponaglił Ariyal.
Odwróciła się do Sylvermysta, jej ręka sięgnęła po strzelbę, by natrafić na
pustkę. Cholera. Zdobędzie nową broń i prędzej piekło zamarznie, nim Ariyal
weźmie ją ponownie.
- Nie wiem, co to jest - przyznała przez zaciśnięte zęby.
Ariyal stanął, pozwalając swoim mocom przeszukać dom.
- Tearloch – jego twarz miała ponury wyraz, gdy Jaelyn obdarzyła go
nieufnym spojrzeniem. – Jest z duchem.
- Czy to nas skrzywdzi?
- Tearloch ma talent do wzywania dusz mających największą moc.
- Przyjmę to za potwierdzenie - mruknęła, spoglądając w stronę okna. -
Musimy się stąd wydostać.
- Nie bez dziecka.
- Na miłość boską - odwróciła się, nie dziwiąc się, gdy ujrzała upór na jego
pięknej twarzy. – Czy kiedykolwiek słyszałeś powiedzenie „żyj, by walczyć
innego dnia”?
- Czy kiedykolwiek słyszałaś „nie odkładaj na jutro tego, co możesz zrobić
dzisiaj”? – odparował machając lekko łukiem w jej stronę.
Mag pokręcił głową, cofając się, aż uderzył w szafę z wiśniowego drewna,
ustawioną w rogu pokoju dziecinnego.
- Nie, nie mogę.
Ariyal wzruszył ramionami.
- Więc cię zabiję.
- Lepsza strzała w serce niż to, co zrobią mi słudzy Mrocznego Lorda –
wykrztusił Sergei.
Ariyal ukrył gorzki uśmiech, gdy zobaczył jak Jaelyn walczy z
pragnieniem, by rozerwać mu gardło. A może to było jego serce?
Mimo tego, w jakiś sposób udało jej się pokonać żądzę krwi. Pytanie…
dlaczego?
Był potężny, ale jeśli naprawdę pragnęła jego śmierci, czy nawet pojmania
go i doprowadzenia do Wyroczni, to niewiele mógł zrobić, by ją powstrzymać.
To tylko uczyniło go jeszcze bardziej ciekawym, co ona do cholery tutaj robi. I
co z nim zrobi, gdy znudzi jej się ta gra.
Obawy o kolejny dzień musiał odłożyć na później, gdy ciemna mgła
przepłynęła przez ścianę i przemieściła się nad kołyskę, unosząc się nad nią.
Opuścił łuk, który był bezużyteczny przeciwko duchowi. Patrzył jak mgła
przybiera kształt wysokiego, rozrzedzonego człowieka o wychudzonej twarzy i
ogolonej głowie, w satynowej szacie z ciężkim, srebrnym wisiorkiem
zawieszonym na szyi. Duch wyciągnął chudą dłoń w kierunku śpiącego dziecka.
- Ach, namaszczony.
Jego głos zagrzmiał w powietrzu, przynosząc ze sobą nieprzyjemny zapach
zaświatów. Ariyal postąpił krok naprzód, ale nagle jego uwaga została
rozproszona, bo mag ruszył w tym samym czasie z wyrazem obrzydzenia na
chudej twarzy.
- Rafael – wyszeptał imię, jakby to było przekleństwo.
Duch powoli podniósł głowę, spoglądając w stronę maga. Na jego
wychudzonej twarzy pojawiło się rozbawienie, nim jego usta wykrzywiły się
szyderczo.
- Dla ciebie magu, Pan Rafael.
- Żaden czarodziej nie jest moim panem – syknął Sergei.
Ariyal przesunął się, by mieć oko na dwóch magicznych pajaców, jak
również na Jaelyn, która była wyraźnie zdenerwowana widokiem ducha.
- Wy się znacie? – wycedził.
- Nasze drogi się skrzyżowały – wypluł Sergei nie spuszczając oka z
Rafaela. – Ale ja jestem prawdziwym magiem, a on oddał duszę Mrocznemu
Lordowi.
Ariyal uniósł brwi.
- A ty?
Duch zaśmiał się cicho, czym wywołał dreszcz wzdłuż kręgosłupa Ariyala.
Praca z duchami nigdy nie była jego specjalnością i rzadko używał swoich
mocy, by przywołać duchy z zaświatów. A zwłaszcza obdarzone siłą, którą
wyczuwał, bo pulsowała wokół martwego czarodzieja.
- Przysięgał lojalność oferując najwyższą cenę – powiedział Rafael, jego
głos niósł się niesamowitym echem przez pokój. – Magiczne unicestwienie.
- Rafael – miękki szept rozległ się obok niego.
Odwrócił głowę z przekleństwem na ustach, by odkryć, że to Jaelyn
wyraziła swe nagłe podejrzenia odnośnie ducha. Jasna cholera. Nie zauważył,
kiedy się poruszyła.
- Rozpoznaję to imię – powiedziała, przesuwając głowę i napotykając jego
zdumione spojrzenie.
- Znasz tego ducha?
Pokręciła głową.
- Nie, ale klan wampirów z Chicago walczył z mrocznym czarodziejem,
który próbował poświęcić kielich i otworzyć drogę między wymiarami kilka
miesięcy temu – zadrżała, jej uwaga ponownie skupiła się na czarodzieju. –
Zabili go.
Rafael przycisnął dłoń do wisiorka, jego twarz wykrzywiła się z
wściekłości.
- Byłem otoczony przez niekompetentnych głupców – jego spojrzenie
spoczęło na dziecku, które wciąż pozostawało w nienaturalnym stanie. – Tym
razem dysponuję środkami, by przywrócić mojego księcia na jego prawowite
miejsce.
Ariyal zerknął na Jaelyn.
- Książę?
Skrzywiła się z niesmakiem.
- Kilku najbardziej oddanych uczniów ma zostać wywyższonych do
pozycji bóstw i osobistych książąt Mrocznego Lorda.
- Myślałem, że stanie się bóstwem może być możliwe jedynie wtedy, gdy
ktoś rzeczywiście umarł – zauważył, pozwalając, by jego słowa doszły do uszu
czarodzieja. Duch czy nie, był z niego wredny kawał drania. – On nie jest zbyt
boski.
- Wiedziałem, że to tylko kwestia czasu, zanim mój pan uratuje mnie z
otchłani piekła – warknął czarodziej, a światło zamigotało w jego szalonych
oczach. - Śmierć nie ma nade mną władzy.
- A także zdrowy rozsądek – mruknęła Jaelyn.
Ariyal miał się z nią zgodzić, gdy poczuł znajome poruszenie powietrza tuż
przed tym, jak obok czarodzieja utworzył się portal i Tearloch wszedł do pokoju.
Ubrany był w tradycyjne, skórzane, obcisłe spodnie i tunikę. Miedziane włosy,
splecione w warkocz były Sylvermystowi boleśnie znajome. Dopiero, gdy
Ariyal zobaczył rozgorączkowany blask w srebrnych oczach, musiał przyjąć do
wiadomości, że to już nie był jego przyjaciel i powiernik, na którym mógł
polegać przez wieki.
- Ariyal, mój bracie, cieszę się, że cię widzę - powiedział Tearloch lekko się
kłaniając.
Ariyal celowo zerknął w kierunku połyskującego przejścia, które jego
współplemieniec zostawił otwarte. Wśród Sylvermystów zostawienie otwartego
portalu, gdy było się w towarzystwie przyjaciół, było odczytywane jako
zniewaga. To sugerowało brak zaufania.
- Czyżby?
Szczupły elf zerknął w stronę ducha, zanim skupił swoją uwagę na Ariyalu.
- Jeszcze nie jest za późno, by się do mnie przyłączyć – powiedział z aluzją
w głosie. – Razem przywrócimy Sylvermystom dawną chwałę.
Ariyal zmarszczył brwi zaniepokojony dziwnym wahaniem Tearlocha.
Wyglądało to tak, jakby szukał aprobaty ducha.
- Jaka dawna chwała? – zapytał, nadając głosowi miękkie, niegroźne
brzmienie. – Nie ma nic chwalebnego w niewoli.
Wspomnienie wywołało ból na szczupłej twarzy Tearlocha.
- Byliśmy niewolnikami tej dziwki. Mroczny Lord uczyni nas wolnymi.
Ariyal rozłożył ręce.
- Jesteśmy wolni, Tearlochu. Wystarczy rozejrzeć się wokół.
- Nie – potrząsnął głową w geście gwałtownego zaprzeczenia. – Bez mocy
mistrza będziemy na łasce pogan, którzy opanują ten świat.
- Posłuchaj mnie, bracie – Ariyal postąpił ostrożny krok naprzód. – To głos
szaleństwa szepcze ci coś do ucha.
- Nie słuchaj go - przemówił nagle duch, przesuwając się i kładąc chudą
dłoń na ramieniu Tearlocha. - Najwyraźniej teraz zamierza rezygnować z ciebie
i twoich braci na rzecz wampirów, tak jak poświęcił cię dla Morgany le Fey.
Lęk ścisnął Ariyala za gardło. Jasna cholera. Co zrobi teraz Tearloch?
- Wiesz, że on kłamie – powiedział, koncentrując się na duchu, który
przyglądał mu się z pełną samozadowolenia arogancją.
- Naprawdę? – szydził czarodziej, nadal trzymając Tearlocha za ramię. –
Stoisz tam z wampirzycą, która jest ewidentnie twoją towarzyszką – spojrzał w
kierunku milczącej Jaelyn. – A może to twoja kochanka?
Instynktownie przesunął się, by stanąć bezpośrednio przed Jaelyn,
ukrywając ją przed niebezpiecznym spojrzeniem ducha. Mimo wszystkich jej
mocy, wampiry zawsze były bezbronne wobec magii. Nie wiedział dlaczego, do
cholery, tym się przejmuje. Prędzej dźgnęłaby go w plecy, niż doceniła jego
wysiłki. Na razie jednak bardziej skupił się na swoim przyjacielu, który miał
oczywiste kłopoty.
- Tearlochu, spójrz na mnie – rozkazał, autorytet w jego głosie wstrząsnął
powietrzem i wywołał w jego współplemieńcu gwałtowną reakcję.
- Nie – syknął czarodziej, nachylając się, by szeptać bezpośrednio do ucha
Tearlocha. – On jest zazdrosny o twoje moce i wie, że tylko ty zostaniesz
nagrodzony, gdy nasz pan powróci – jego złowroga moc wirowała w pokoju ze
zbyt dużą siłą jak na zwykłego ducha, uderzając w Ariyala z niebezpieczną
mocą. – Dlaczego więc tak pragnie zniszczyć dziecko i udaremnić twoje wysiłki
zmierzające do wskrzeszenia naszego pana?
Ariyal uniósł rękę mrucząc polecenie w chrapliwym języku Sylvermystów.
Uśmiech goszczący na ustach czarodzieja, starającego się przemówić, zamienił
się w wściekłość, gdy zdał sobie sprawę, że Ariyalowi udało się go uciszyć.
- O wiele lepiej – zadrwił Ariyal.
Coś niebezpiecznie bliskiego strachowi pojawiło się na twarzy Tearlocha.
- Coś ty zrobił? Sprowadzisz na siebie koniec, gdy on rzuci zatrute zaklęcie
– Tearloch przesunął się poruszony. – Uwolnij go.
- Nie, dopóki mnie nie wysłuchasz.
Tearloch pokręcił głową, zbliżając się do ducha, który spojrzał na Ariyala z
intensywną nienawiścią.
- Słuchałem cię kiedyś – westchnął młody mężczyzna. – I zobacz, gdzie
nas to przywiodło.
Ariyal drgnął. Chociaż to była decyzja poprzedniego księcia, by
zaakceptować propozycję Morgany, on ofiarował swoje pełne poparcie i zgodę,
co miało spory wpływ na zerwanie więzi z Mrocznym Lordem.
- Wolałbyś zostać wygnany wraz z innymi? – zapytał.
Młody Sylvermyst spojrzał na ducha, jakby szukając odpowiedzi na
pytanie Ariyala.
- Powinniśmy zachować czystość - w końcu mruknął.
Ariyal zmusił się, by powstrzymać gniewne oskarżenia, cisnące mu się na
usta. Zdrowy rozsądek Tearlocha wisiał na włosku. Ariyal nie zamierzał go
niszczyć.
- Tearlochu – powiedział niskim, kojącym głosem – kiedy po raz pierwszy
wezwałeś tego szczególnego ducha?
Tearloch zamrugał z niedowierzaniem.
- Nie pamiętam. Jakie to ma znaczenie?
- Lepiej niż ktokolwiek rozumiesz niebezpieczeństwo wzywania tego
samego ducha zbyt często – podkreślił znacząco Ariyal. Każdego Sylvermysta
uczono, by ograniczać kontakt z duchami. Było to niebezpieczne nie tylko ze
względu na emocjonalne przywiązanie się do ducha, ale też na nieprzyjemną
możliwość zamiany relacji, w której duch ze sługi staje się panem. – Zwłaszcza
tak potężnego ducha.
- Nie, ty tylko próbujesz mnie oszukać.
- To nie ja jestem tym, który próbuje cię oszukać, bracie – mruknął cicho
Ariyal podchodząc bliżej. – Ale wspólnie możemy to naprawić.
Tearloch zamrugał, jego srebrne oczy skoncentrowały się na przyjacielu.
- Ariyal?
- Tak, stary przyjacielu, walczyliśmy ramię w ramię. Wiesz, że możesz mi
zaufać.
- Tak…
Przez ułamek sekundy Ariyal myślał, że może faktycznie przebił się przez
mgłę osnuwającą umysł przyjaciela. Miedzianowłosy Sylveryst postąpił nawet
pół kroku w jego stronę. Wtedy cholerny czarodziej ścisnął jego ramię i
Tearloch znalazł się po raz kolejny pod wpływem tego drania. Niepewnie
potrząsnął głową i gwałtownie się zatrzymał.
- To znaczy nie.
Ariyal powstrzymał swoją frustrację. Bardzo chciał chwycić swojego
przyjaciela i przemówić mu do rozsądku, ale wiedział, że to byłaby tylko strata
czasu, dopóki był w mocy ducha. A co gorsza, nie mógł odesłać czarodzieja z
powrotem do piekła, skąd pochodził. Był w stanie kierować Rafaelem jedynie w
ograniczonym zakresie, bo tylko ten, kto go przywołał, mógł go odesłać. Musiał
jakoś przekonać Tearlocha, by to uczynił.
Podnosząc rękę w geście pokoju,
Ariyal zrobił krok do tyłu, czując jak Jaelyn uderzyła go w żebra, gdy stanął jej
na palce.
- Dobrze, ja zostanę tutaj i możemy tylko porozmawiać.
- Nie ma o czym dyskutować – Tearloch zerknął w stronę unoszącego się
ducha, który sięgnął do kołyski i wziął dziecko w ramiona. – Mam zamiar
wskrzesić Mrocznego Lorda.
- Oczywiście – Sergei wtrącił się do rozmowy, oblizując wąskie usta, gdy
uświadomił sobie, że właśnie miał zostać wyeliminowany z umowy. - Możemy
zacząć przygotowania do ceremonii właśnie teraz, jeśli chcesz.
Tearloch rzucił spojrzenie na maga, na jego twarzy pojawiło się
obrzydzenie.
- Miałeś swoją szansę magu. Już dłużej nie ufam w twój… entuzjazm co do
powrotu naszego pana.
Sergei wyciągnął ręce, przesuwając je w stronę kołyski, ignorując ducha
Rafaela, który wściekle próbował przemówić, chcąc niewątpliwie rzucić
zaklęcie na swojego nemezis.
- Nie bądź głupcem, Tearlochu – skarcił. – Latami przygotowywałem się na
tę chwilę. Nie ma innego maga, który miałby podobne do moich umiejętności
czy moce.
- Jesteś głupcem – warknął Tearloch. – I teraz będziesz cierpieć za swój
brak oddania – przeniósł wzrok na Ariyala. – Wszyscy będziecie cierpieć.
Uwaga Ariyala skupiła się na magu. Z łatwością wyczuł rosnącą desperację
Sergeia i to, że wiedział, iż już dłużej nie jest potrzebny Tearlochowi. To były
wystarczające powody do zrobienia czegoś głupiego. Prawie jak na zawołanie
idiota mruknął przekleństwo i rzucił się do przodu.
- Cofnij się – rzucił Ariyal, w ogóle niezaskoczony, gdy mag kontynuował
swoją przerażającą szarżę. - Cholera, magu. Co ty, do cholery, robisz?
- Jestem martwy bez tego dziecka – syknął Sergei. – Nikt mi go nie
odbierze.
Ariyal obserwował rozwój katastrofy, gotowy zaakceptować ją jako jedyny
sposób na powstrzymanie Tearlocha, który pchnął ducha, wciąż trzymającego
dziecko w ramionach, w otwarty portal. Powietrze zamigotało, gdy portal zaczął
się zamykać. Sergei zapiszczał z przerażenia, podnosząc ręce w kierunku
znikającego Tearlocha.
Początkowo Ariyal zakładał, że mag próbuje dotrzeć do portalu, aby móc
wejść tam przed zamknięciem. Dopiero gdy usłyszał niskie intonowanie, zdał
sobie sprawę, że głupi drań zamierza rzucić zaklęcie otwarcia.
Bogowie, czy on był kompletnym kretynem?
Nawet głupie, nudne trolle dobrze wiedziały, że bezpośrednio w portalu
znajduje się ośrodek magii. Obrócił się na pięcie w kierunku Jaelyn, która
oglądała spektakl z grymasem niesmaku.
- Padnij – warknął.
Zamrugała i odruchowo cofnęła się, gdy ruszył do przodu.
- Co?
Nie mając czasu na wyjaśnienia Ariyal powalił ją na ziemię i przykrył
swoim większym ciałem. Zignorował kły, które wysunęła i nieprzyjemne słowa
ostrzeżenia. Zamiast tego przygotował się na nieuchronny wybuch magii.
To był syczący dźwięk zaklęcia uderzającego w portal, destabilizującego
ogromną ilość magii potrzebną do wyrwania dziury w przestrzeni. Jak się można
było spodziewać, reakcja łańcuchowa powstała w czasie szybszym, niż
uderzenie serca i Ariyal krzyknął, gdy podmuch niszczonej magii uderzył z
bolesną siłą.
Cholera.
W końcu leżał na swojej pięknej, irytującej wampirzycy i umierał, nie
zobaczywszy jej nago.