Rozdział dziesiąty
Jaelyn zignorowała wyjaśnienia Ariyala, obserwując nocny koszmar, który
sunął w ich kierunku. Nawet w świecie demonów zombie były… obrzydliwe.
Światło księżyca wyraźnie ujawniało ich gnijące ciała i brud, przylegający
plamami do odzieży, która przetrwała wspinaczkę z grobów. Gorsze były ich
dziwne, nerwowe ruchy. Jak gdyby były upiornymi marionetkami, ciągniętymi
przez niewidzialne sznurki.
- Skąd one się wzięły? – wychrypiała.
Ariyal przesunął się w jej stronę z mieczem gotowym do walki.
- Skąd mam wiedzieć?
- To twoi ludzie wskrzeszają zmarłych.
Prychnął. Cały czas nie spuszczał oka ze zbliżającej się hordy (lub
jakkolwiek inaczej nazwałbyś tę grupę spacerujących zombie).
- Wierzę, że jest wielu, którzy twierdzą, iż twoi ludzie to hieny cmentarne,
wampirze.
Nie zawracała sobie głowy odpowiedzią na ten zarzut. Głównie dlatego, że
miał rację.
- Tearloch mógł stworzyć te… - skrzywiła się, machając ręką w stronę
zombie - …stwory, czy nie?
Pokręcił głową.
- Sylvermyści mogą wzywać te dusze, które są w podziemiu. Nie
wskrzeszają zmarłych.
- A jaka to różnica?
- Zombie to niedawno zmarłe ciała, które zostały ożywione przez magię
nekromanty – jego twarz wyrażała obrzydzenie, gdy zamachnął się mieczem na
najbliższego atakującego, odcinając mu głowę jednym płynnym ruchem. Ciało
nawet się nie zachwiało i kontynuowało wędrówkę, wyciągając ręce do przodu,
jakby starając się uchwycić Ariyala. – Są bezmyślną bronią, która została
zakazana na początku czasów.
Jaelyn postąpiła instynktownie krok w tył, strzelając ze swej strzelby w
siwą babcię, która ściskała łopatę w rękach. Stwór zatoczył się do tyłu, ale został
szybko zastąpiony przez innego, który rzucił się do przodu. Jaelyn cofnęła się w
tył, krzywiąc się, gdy te ohydy zaczęły ją okrążać.
- Więc one nie potrafią myśleć samodzielnie?
- Nie – kopnął najbliższe zombie, wysyłając je w powietrzu przez pół łąki.
Ale to nic nie pomogło. Bez wahania stwór wstał i powłócząc nogami sunął
w ich kierunku ze stoicką determinacją. Jednego łatwo byłoby pokroić na
drobne kawałki. Niestety było ich zbyt wielu i bez żadnych widocznych
środków służących do zabijania, horda byłaby w stanie ostatecznie powalić i
zmiażdżyć swoje ofiary. Nawet jeśli byłyby nimi potężny Sylvermyst i wampir.
- Kieruje nimi czarownica lub czarodziej, który je ożywił.
Szybko strzeliła do dwóch demonów.
- Sergei?
- Wątpię – Ariyal mruknął przekleństwo, gdy zombie rzucił się na niego z
boku i uderzył go w skroń dużym kamieniem. Krew spływała po jednej stronie
jego twarzy, gdy odwrócił się, by odciąć draniowi głowę i kopnąć z dala od
ciała. – Mag jest wprawdzie niemoralnym wężem, ale jego czarna magia to za
mała liga. Tylko prawdziwy uczeń Mrocznego Lorda może wskrzesić zombie.
Umysł Jaelyn chłodno kalkulował różne możliwości, podczas gdy ona
sama przeładowywała broń.
- Rafael? – zapytała, mając już wszystkie informacje, których
potrzebowała.
- To raczej niemożliwe – Aryial uchylił się przed niezdarnym ciosem
wycelowanym w jego podbródek. – Ale ostatnio zdarzyło się wiele
niemożliwych rzeczy i to w ciągu kilku tygodni.
Tak, to nie żarty.
Zadrżała, gdy przytłoczył ją zjełczały odór zombie, które się do nich
zbliżyły.
- Dasz radę je tu utrzymać?
Rzucił jej podejrzliwe spojrzenie.
- Dlaczego pytasz?
- Idę zapolować na czarownicę.
- Cholera, Jaelyn…
Ignorując jego protest, Jaelyn schowała strzelbę do kabury i chwyciła
najbliższego zombie, używając go jako tarana, aby utorować sobie drogę wśród
lasu rąk, które próbowały ją zatrzymać. Po oczyszczeniu nacierającego kręgu
odrzuciła na bok wstrętnego trupa i popędziła z oszałamiającą prędkością przez
łąkę. Dotarła do lasu, wspięła się na najbliższe drzewo i wykorzystała jego
rozłożyste gałęzie, by po cichu ukryć się głębiej w ich cieniu. W końcu
znieruchomiała, okrywając się cieniami i uruchamiając swoje zmysły w celu
odszukania tego, kto posługiwał się magią.
Wyczuła zwykłe zapachy dzikich zwierząt, które przedzierały się przez
zarośla, a nawet zbliżający się zapach gargulca. Jej jedynym celem było
znalezienie osoby odpowiedzialnej za kontrolowanie zombie, zanim rozerwą
Ariyala na krwawe strzępy. Co tłumaczyłoby, dlaczego omal nie wyskoczyła ze
skóry, kiedy rozległ się trzepot pajęczynowatych skrzydeł i Levet wylądował na
gałęzi obok niej.
- Co, polujemy? – wyszeptał jej wprost do ucha.
Jaelyn prawie spadła z drzewa. Czy nie byłby to szczyt jej upokorzenia?
Doskonale wyszkolona Łowczyni nie tylko pozwoliła malutkiemu demonowi
dojrzeć się w cieniach, ale też ostrzegłaby wszelkie stworzenia na tym terenie o
swojej obecności, gdyby spadła z drzewa jak pięcioletnie dziecko.
- Jasna cholera – rozproszyła cienie i spojrzała na swojego towarzysza. -
Skąd wiedziałeś, że tu jestem?
Uśmiechnął się, widząc jej wściekłe niedowierzanie.
- Posiadam zwariowane zdolności.
- Zwariowane
? – przez sekundę rozszyfrowywała jego słowa. – Masz na
myśli niezwykłe zdolności?
Machnął ręką.
- Oui.
- I twoje zdolności pozwalają ci widzieć mnie, nawet wtedy, gdy jestem
zamaskowana?
- Oui. Potrafię przejrzeć większość iluzji, kiedy się wysilę. Wampirów,
elfów, a nawet zaklęcia czarownic.
- Czy wszystkie gargulce mają takie umiejętności?
Coś, co wyglądało jak ból, pojawiło się na brzydkiej twarzy gargulca, by
zaraz zniknąć, ukryte pod uśmiechem.
- Niektóre są lepsze od innych.
Ukryła w pamięci tę istotną informację, by podzielić się nią z Ruahem,
koncentrując się w tej chwili na swoim towarzyszu.
- Jesteś najlepszy? – zapytała miękko.
Zrezygnowany skrzywił się ze smutkiem.
- Kiedy jesteś mojego rozmiaru musisz nauczyć się rozpoznawać
nadchodzące niebezpieczeństwo, nieważne jak dobrze zakamuflowane.
1 gra słów; Levet nazywa swoje zdolności nutty – czyli w tłumaczeniu orzechowe; stąd zdziwienie
Jaelyn (orzechowe zdolności?); ale to słowo ma też znaczenie zwariowane, pomylone, zbzikowane,
szalone i w tym znaczeniu używa go Levet
- Tak – wolno skinęła głową, poklepując jego główkę pomiędzy rogami. –
Rozumiem to.
Oboje zesztywnieli jednocześnie, zwracając uwagę na masywną postać,
która pojawiła się między drzewami.
- Kundel – odetchnął Levet.
Jaelyn skrzywiła się widząc nieproszonego intruza. Był to młody
mężczyzna, który wyglądał na trzydzieści ludzkich lat, z blond włosami,
obciętymi na wojskową modłę, z kwadratową twarzą, która mogłaby być
przystojna, jeśli podobał się komuś styl „same mięśnie, za grosz rozumu”. W tej
chwili jego głowa pochylała się nad lustrem, które ściskał w dłoni, obojętny na
niebezpieczeństwo, czające się tuż nad nim.
- Cholera – szepnęła.
Levet przysunął się do niej.
- Co jest?
- Szukam czarownicy, która kontroluje zombie, a nie przeklętego psa.
Gargulec wciągnął powietrze.
- Magia pochodzi z kundla.
Syknęła w szoku.
- Jesteś pewien?
- Ma enfant, czyż nie udowodniłem swoich zdolności?
Jaelyn tak naprawdę nie wątpiła w niego. To było oczywiste, że malutki
gargulec skrywał niezgłębione możliwości. Ale… do diabła. Nie potrzebowała
takich komplikacji.
- Nigdy nie słyszałam o psie, który posługiwałby się magią – mruknęła.
- Rzadko się to zdarza – przyznał Levet. – Musi to być potężny mag lub
czarownica, zanim przemieni się i utraci swoje umiejętności w procesie
transformacji. A ponieważ większość kundli magia przeraża, to starają się jej
unikać. Z pewnością nigdy świadomie nie będą próbowali atakować
używających magii – pochylił się, by przyjrzeć się mężczyźnie poniżej. –
Przypuszczam, że ten konkretny mag szukał kundli, by go specjalnie
przekształcili.
- Dlaczego?
Levet rozłożył ręce.
- Może przez pragnienie większej siły fizycznej lub dłuższego życia, a
może przez wilkołaczą partnerkę.
Jaelyn z żalem spojrzała na broń, którą ukradła w mieście. To była świetna
strzelba, ale przeznaczona dla ludzi, a oni nie potrzebowali srebrnych kul.
- Wygląda na to, że zrobimy to w staromodny sposób.
- Nie bój się – Levet wyprostował ramiona. – Władam własną potężną
magią.
- Nie – Jaelyn chwyciła gargulca za ramię, gdy ten odwrócił się w kierunku
kundla. – Myślę, że będzie lepiej, jeśli to ja zajmę się magiem.
- Czyżbyś wątpiła w moje możliwości? – zapytał Levet, opuszczając
skrzydła w widocznym dąsie.
- Oczywiście że nie, ale byłam szkolona do zabijania w ciszy – zapewniła
go gładko. – Nie chcemy przyciągać niepotrzebnej uwagi. Miej oczy otwarte i
wypatruj jego towarzyszy.
Szare oczy rozszerzyły się.
- Towarzyszy?
- Kundle zawsze podróżują stadem.
Levet parsknął z niesmakiem. Gdy Jaelyn oceniała dokładną odległość od
kundla, dotknął delikatnie jej ramienia.
- Bądź ostrożna ma enfant.
Zesztywniała pod wpływem ciepłych słów. Cholera, dlaczego on to robi?
Z pewnością mały gargulec zdawał sobie sprawę, że demony nie powinny
się o nią niepokoić. Była Łowcą. Nieczułą bronią, którą uczono, że emocje były
niczym więcej niż słabością, mogącą zostać wykorzystaną przez innych do
manipulowania nią. Wszystko to namieszało jej w głowie i wytrąciło ją z
równowagi.
Levet uniósł grube brwi.
- Powiedziałem coś złego?
- Nie – z wysiłkiem odsunęła od siebie te bzdury. Na litość Boską. To nie
był czas na sentymenty. – Nic złego.
Zanim zdążyła zrobić z siebie idiotkę, Jaelyn skoczyła w powietrze, lądując
w całkowitej ciszy na kundlu. Pies zawył z bólu, gdy kły przecięły szyję, ledwo
mijając żyłę, a on sam upadł do tyłu. Jaelyn przeklęła, bo nie zdołała zadać
śmiertelnego ciosu, ale chociaż sprawiła, że przynajmniej upuścił lustro, które
trzymał. Zakładała, że używał go, by kontrolować zombie, co oznaczało, iż
przynajmniej Ariyal powinien być bezpieczny. Czego nie mogła powiedzieć o
sobie. Posiadający siłę kundla i magię czarownicy mężczyzna odrzucił ją na bok
z zadziwiającą łatwością. Oboje wstali, okrążając się nawzajem z przezorną
ostrożnością wyszkolonych wojowników.
- Kim jesteś? – Jaelyn zażądała odpowiedzi, wiedząc, że to nie przypadek
przyniósł kundla właśnie teraz w to konkretne miejsce.
Wilkołak zmierzył ją wzrokiem z wyraźną irytacją, bardziej wzburzony
tym, że dał się zaskoczyć, niż zdenerwowany faktem, iż stoi twarzą w twarz z
wkurzonym wampirem. Oczywiście, istniała realna możliwość, że był na tyle
głupi, by nie rozumieć zagrożenia.
- Wiesz jak dużo czasu zajęło mi przygotowanie tego zaklęcia, ty głupia
cipo? – warknął. – Zapłacisz mi za każdą minutę.
Cipa?
Och, on chyba tak nie myślał, prawda?
Uśmiechnęła się, przejeżdżając językiem wzdłuż ostrego kła.
- Miałam zamiar zapytać, czy chcesz, bym zrobiła to w delikatny sposób.
Ale teraz masz do wyboru tylko jeden sposób.
- A jaki?
- Bolesny.
- Czyżby? Sama, bez armii?
Z uśmieszkiem sięgnął ku świecącemu kryształowi zawieszonemu na szyi i
wyszeptał magiczne słowa. Bez wątpienia wyczarowywał paskudne zaklęcie na
miarę jego umiejętności, by go chroniło. Na nieszczęście dla niego nigdy
wcześniej nie spotkał superszybkiego Łowcy, więc zanim dokończył
intonowanie, Jaelyn rzuciła się do przodu, by wyrwać mu język z ust.
Zaszokowany kundel stanął jak zamrożony, jego oczy wpatrywały się w
krwawy kawałek ciała, który trzymała w dłoni. Następnie ze zniekształconym
krzykiem przerażenia obrócił się na pięcie i rzucił do ucieczki. Jaelyn pozwoliła
mu mieć przez kilka sekund nadzieję, że może uciec, zanim uderzyła stopą w
jego plecy, wysyłając go w powietrze aż na najbliższe drzewo. Zsunął się na
ziemię, najpierw twarz, potem ramiona i nogi, kłębiąca się kombinacja bólu i
paniki. Przykucnęła obok niego, obejmując ramionami kolana.
- Ostrzegałam cię, że to będzie bolesny sposób – zadrwiła, upuszczając
język w pobliżu jego głowy. Ostatecznie się uleczy, ale teraz jego rany musiały
być nie do zniesienia. – Posłuchaj bardzo uważnie, zadam ci kilka pytań.
Będziesz kiwać głową na tak i potrząsać na nie. Wszystko jasne. Och – schyliła
się tak, by nie mógł przegapić jej śmiercionośnych kłów. – I za każde kłamstwo
będę wyrywać jedną część ciała. Zrozumiałeś?
Przywarł do zarośli, jakby chciał wtopić się w twardą ziemię. Ale jego
pospieszny skłon zapewnił ją, że był gotowy stać się miłym.
- Czy to ty byłeś odpowiedzialny za zombie?
Kundel przez chwilę się zawahał, zanim pokiwał głową. Poklepała go.
- Grzeczny chłopiec. Czy w pobliżu jest reszta twojego stada?
Kolejne wahanie i kolejne kiwanie.
- Czy wszyscy są kundlami? – spytała, pewna, że wyczuwa obecność na
skraju lasu, ale nie mogła dokładnie określić czyją.
Coś, co niepokoiło ją prawie tak samo, jak używający magii wilkołak.
Tajemnice w świecie demonów nigdy nie były dobrymi rzeczami. Zaczął kręcić
głową, ale zanim zdołała zgłębić wiedzę o pozostałych członkach jego załogi, w
powietrzu rozległ się huk wystrzału. Z prędkością, która przeciwstawiała się
prawom fizyki Jaelyn zdołała uniknąć pocisku, wycelowanego prosto w jej
pierś. Trafił ją jednak w ramię, powodując piekący ból, ostrzegający, że pocisk
był wykonany ze srebra.
Cholera. Wyczuwała zapach znajdującego się w pobliżu kundla, bez
wątpienia strzelca i zbliżającego się czegoś o dziwnie stłumionym zapachu.
Przez chwilę zastanawiała się nad wzięciem rannego wilkołaka jako zakładnika.
Nie miała wątpliwości, że dzięki właściwej zachęcie i może kilku brakującym
częściom ciała, mogła zdobyć wszystkie potrzebne jej niezbędne informacje.
Niestety, nie była pewna, co czai się w ciemności. To mogła być zwykła
czarownica z amuletem albo coś, co ostatnio wylazło z wnętrza piekła. A i
Aryial prawdopodobnie był ranny… cóż, nie mogła podjąć takiego ryzyka. Pora
się stąd wynosić w cholerę.
Tearloch poczuł ukłucie magii, gdy tylko wszedł do jaskini i odkrył, że
Rafael stoi nad płytką kałużą znajdującą się na środku podłogi.
- Głupcy – duch mruczał z niesmakiem. – Dlaczego oni zawsze muszą
wzywać zombie?
Tearloch przemierzył jaskinię, by przyjrzeć się badawczo podejrzanym
obrazom odbitym w wodzie. Tak, czarodziej posiadał wystarczającą moc, by
przepowiadać przyszłość. Przydatny trik, ale zwyczajny duch nie byłby zdolny
go wykonać.
- Co się dzieje, do cholery? – wychrypiał.
Rafael wskazał kościstym palcem na podłogę.
- Byliśmy śledzeni.
Odkładając na bok zaniepokojenie mocą Rafaela, Tearloch pochylił się do
przodu, aby zbadać scenę, która rozgrywała się w wodzie jak w namokniętym
filmie.
- Ariyal – mruknął, z łatwością dostrzegając księcia, a także fakt, że stał
obecnie mniej niż pięć mil od wejścia do ukrytych jaskiń.
- Tak – syknął Rafael. – Twój książę jest irytująco niezniszczalny.
Tearloch nagle pochylił się nad wodą, zdając sobie sprawę, że Ariyal nie
walczył z grupą ludzi, jak mu się w pierwszej chwili wydawało. Właściwie to
oni już teraz przestali być ludźmi. Z drżeniem odsunął się od wody, patrząc na
ducha, który obserwował walkę z szyderczym uśmiechem.
- Zombie są zakazane.
- Na pewno zdajesz sobie sprawę, że stoimy ponad nudnymi prawami tego
świata? – zapytał Rafael, a potem lekceważąco machnął ręką. - Mimo to,
zgadzam się, że takie obrzydliwości są godne pożałowania. One są zbyt
nieprzewidywalne i przyciągają właśnie ten rodzaj uwagi, którego miałem
nadzieję uniknąć.
- To dlaczego je wezwałeś?
- To nie moja sprawka.
Tearloch zacisnął zęby. Czy to możliwe, aby duch go okłamywał?
Zaledwie kilka dni temu roześmiałby się na samą myśl o takiej możliwości.
Duch był związany z wolą wzywającego i zdany całkowicie na jego łaskę. Teraz
już nie był tego taki pewien.
- One nie wyłażą z grobów tak same z siebie – oskarżył twardym tonem.
Zadowolony wyraz twarzy ducha zmienił się, gdy ten wyczuł irytację
Tearlocha.
- Nie, to jest dzieło twoich nowych sprzymierzeńców.
- Sprzymierzeńców? – Tearloch warknął z oburzeniem. – Jakich
sprzymierzeńców?
- Nasz pan rozumie, jak bardzo ważne dla jego przyszłości jest to dziecko -
Rafael mówił powoli, jak gdyby rozważając z troską swoje słowa. – Wezwał
swoich zwolenników, aby pomogli nam chronić dziecko.
Tearloch poczuł ucisk w gardle, a głowa zaczęła pulsować na to gładkie
wyjaśnienie. Czy to możliwe, że Mroczny Lord przemówił teraz bezpośrednio
do czarodzieja? A może to była sztuczka? Ale już sama możliwość wystarczyła,
by jego żołądek skurczył się ze strachu.
- A więc knujesz coś za moimi plecami?
Wstrząśnięty Rafael usiłował odeprzeć te bezpodstawne zarzuty.
- Oczywiście, że nie.
- To skąd wiesz o tych wezwanych sprzymierzeńcach?
- Jego lordowskiej mości łatwiej komunikować się z tymi z nas, którzy są
bezpośrednio związani z podziemiem. Zapewnił mnie, że wezwał swoich
wiernych uczniów, by zaoferowali nam wszystko, co potrzebne do osiągnięcia
sukcesu.
Tearloch zacisnął dłonie na obolałych skroniach i zaczął spacerować po
jaskini. Mgła w jego umyśle sprawiała, iż trudno mu się myślało, ale wiedział,
że nie lubi, jak nieznane demony wtrącają się w jego sprawy. Uczniowie
Mrocznego Lorda byli z natury niegodnymi zaufania stworzeniami, które
zwróciły swe dusze ku złu. Zdradziliby i zniszczyli Tearlocha przy pierwszej
nadarzającej się okazji. Odwrócił się, by spojrzeć na Rafaela.
- Czy nie sądziłeś, że konieczne byłoby podzielenie się tymi informacjami
ze mną?
- Wydawało mi się, że nie ma sensu zawracać ci głowy tak drobnymi
sprawami.
Tearloch podniósł rękę, kierując ją w stronę ducha. Najwyraźniej Rafael
potrzebował przypomnienia, kto tu rządzi.
- Nie ma sensu?
- Masz ważniejsze sprawy na głowie – przymilny uśmiech wykwitł na
ustach czarodzieja. – To jest najlepsze rozwiązanie, że ty pozwalasz mi…
Tearloch zacisnął rękę i szarpnął ją w dół. Ten ruch pomógł mu skupić się
na niedostrzegalnym połączeniu z duchem. Jak na zawołanie Rafael upadł na
kolana, a strach, sprawiający przyjemność elfowi, pojawił się na jego szczupłej
twarzy.
- Ja decyduję, co jest najlepsze – warknął. – A może zapomniałeś, kto tutaj
dowodzi, Rafaelu?
- Nie, panie.
Skręcił dłoń i arogancki dupek przyciskał czoło do kamiennej podłogi.
- Myślę, że zapomniałeś. A to byłoby śmiertelną pomyłką.
- Ja jedynie pragnę ci służyć.
Tearloch syknął z obrzydzeniem. Bogowie, nienawidził czarodzieja. Prawie
tak samo, jak nienawidził świadomości, że nie mógł odesłać tego marnego
robaka z powrotem do piekła, bez względu na to, jak bardzo tego pragnął.
Dlaczego on w ogóle zaczął to szaleństwo?
- Jesteś aroganckim kutasem, który zdradzi mnie w mgnieniu oka, jeśli
byłbym na tyle głupi, by dać ci ku temu okazję - powiedział przez zaciśnięte
zęby. – Ale na szczęście nie jestem.
Palce Rafaela wbijały się w kamienną podłogę, ale nie był na tyle głupi, by
przejść do otwartego buntu. Przynajmniej na razie.
- Czego chcesz ode mnie?
- Opowiedz mi o naszych nowych sprzymierzeńcach.
- Mogę ci ich pokazać.
Tearloch po dziecinnemu kontynuował wgniatanie twarzy Rafaela w
podłogę. Duch fizycznie nie cierpiał, ale był upokorzony. Czy mogło być coś
gorszego dla wybujałej pychy Rafaela? W końcu rozluźnił dłoń i odsunął się.
- Dobrze. Pokaż mi.
Czarodziej wstał, jego palce drżały, jakby ledwo opierały się pokusie
rzucenia zaklęcia w kierunku Tearlocha. Zamiast tego rozsądnie wygładził
swoją wymiętą szatę i z pozornym opanowaniem wrócił nad kałużę. Machnął
ręką, szepcząc ciche słowa. Następnie podnosząc głowę, skinął na Tearlocha, by
do niego dołączył.
- Nasi sprzymierzeńcy, jak rozkazałeś panie.
Tearloch podszedł, by przyjrzeć się wodzie, wcale niepocieszony wizją
wysokiego, szczupłego mężczyzny z krótkimi, czarnymi włosami
przylegającymi do jego pociągłej twarzy. Ubrany w najmodniejszy garnitur i
błyszczące buty z ozdobnie dziurkowanymi czubkami wyglądał, jakby był
bankierem. Ale Tearloch nie przegapił bladej, zbyt idealnej twarzy i tępej pustki
w czarnych oczach. Martwych oczach.
- Wampir? – syknął.
- Nie tylko wampir, ale taki, który posiada najbardziej niezwykłe
umiejętności – poprawił Rafael, tak jakby dodatkowe zalety pijawki czyniły ją
mniej obraźliwą dla Tearlocha.
- Co to znaczy?
- On jest Pierwszym Nieśmiertelnym.
- Myślałem, że oni wszyscy byli nieśmiertelni?
- Jest kilka wampirów, które opuściły ten świat, by stworzyć własny klan –
wyjaśnił czarodziej cierpliwym tonem. – Stworzyli bardzo unikalne talenty,
które, jak sądzę, bardzo się tobie przydadzą.
- Talent do tworzenia zombie?
- Nie, jemu towarzyszą dwa wilkołaki, a także czarownica – wyznał
niechętnie Rafael. – Jeden z kundli używa magii.
Wampir z potężnymi mocami, dwa kundle (jeden używający magii) i
czarownica dorzucona na dodatek? To miało wystarczającą siłę rażenia, by z
łatwością przytłoczyć garstkę jego Sylvermystów.
- Niech cię cholera, to pułapka.
Rafael uniósł rękę w uspokajającym geście.
- Nie, przysięgam.
- Gdybym mógł ci zaufać.
- Oni zostali wysłani przez naszego ukochanego pana.
- Mam na to tylko twoje słowo – Tearloch potrząsnął głową, jakby chciał
usunąć bolesną mgłę. – Mogłem posłuchać Sergeia.
Rafael ostrożnie ruszył naprzód, machając ręką, jakby rzucał zaklęcie.
- Nie ma potrzeby się denerwować.
Tearloch kołysał się, mgła szybko zmąciła mu umysł do tego stopnia, że
ledwo pamiętał, dlaczego stał w jaskini. Wtedy, z przekleństwem na ustach,
zmusił paraliżujący obłok do cofnięcia się.
- Możesz komunikować się z pijawką? – wychrypiał.
Wąskie usta Rafaela prawie zniknęły, ale skinął głową na potwierdzenie.
- Mogę.
- W takim razie ostrzeż go, że jeśli on lub jego trio odmieńców spróbuje
wejść do tych jaskiń, nie tylko pozwolę moim Sylvermystom pokroić ich na
kawałki tak małe, że ich matki nie będą w stanie ich rozpoznać, ale też odeślę
cię z powrotem do podziemia i przeklnę twoje imię tak, iż ty już nigdy nie
będziesz w stanie przekroczyć granic piekła.
Małe płomienie zatliły się w głębi oczu ducha.
- Pan nie będzie zadowolony.
- Być może na razie powinieneś martwić się o to, abym to ja był
zadowolony – ostrzegł Tearloch, odwracając się i kierując w stronę wyjścia z
jaskini.
Bogowie. Potrzebował powietrza. Świeżego powietrza.
- Tak… na razie – wyszeptał za nim Rafael.